Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-08-2009, 20:15   #21
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Tiara siedziała przy swoim stole sącząc rozwodnione do granic przyzwoitości wino i z nudów analizując wzrastający w niej poziom irytacji. Na pewno nie był on spowodowany fiaskiem ostatniego zlecenia. Ot, zdarza się; Tiara już to przeżarła. No, może nie całkiem - głupota i brawura byłych wspólników wciąż podnosiły jej ciśnienie; w końcu sama prawie przez nich zginęła. I dlatego właśnie należy mi się jeszcze jeden - mruknęła, hojnie dolewając sobie wina ze stojącego na stole dzbana. Ale wracając do tematu: chwilowe bezrobocie nie martwiło półelfki; podobnie zresztą jak pustoszejący w zastraszającym tempie mieszek. W końcu w krasnoludzkim banku i licznych skrytkach miała tyle łupów, że mogłaby żyć wcale przyzwoicie przez dekadę czy dwie. Tyle, że to nie dla niej - zanudziłaby się na śmierć i koniec końców usiekłaby pewnie własnego konia byle tylko mieć z miecza pożytek. A poza tym nie lubiła ruszać pasywów pomna nauk swego ojczyma, by wydawać to co w mieszku, a co poza nim odkładać na czarną godzinę. W jej zawodzie zaś godzina ta mogła czaić się za każdym rogiem. Wyłupione oko, obcięta ręka czy noga i koniec pieśni. A półelfce nie uśmiechało się życie w przytułku, wcale a wcale.

Więc może jednak sama nuda? Tiara zastanowiła się głęboko, kołysząc w zamyśleniu kielichem. Nieee... a bo to raz jej sie zdarzało czekać na porządne zlecenie miesiąc czy dwa? A tu dopiero dwa tygodnie minęły. Melvaunt nie różniło się dla kobiety wiele od innych miast; ot, tu śmierdzi i tam śmierdzi, tu burdy i tam burdy, tu szlachta zadziera nosa i tam... no, tam może zadziera nieco wyżej. No i sklepowe zaopatrzenie pozostawia tu wiele do życzenia. Myśląc o sklepach wojowniczka przypomniała sobie o rodzicach. Trza by im list posłać... zbyt długo odkładała tę "przyjemność", ale i co miała niby pisać? "Witajcie, jestem zdrowa, pięciu zbójców dziś ubiłam, co się pod karawanę napatoczyli?" Śmiech pusty. Ale mus to mus, ostatecznie była im coś winna; kochała ich też na swój sposób. No i stareńcy już byli; szczerze mówiąc to Tiara dziwiła się, że jeszcze żyją - jak na ludzi było to niemal niewiarygodne. Choć z drugiej strony gromada dzieci, wnuków i prawnuków (czy tam nawet praprawnuków) dobrze się nimi zajmowała.

Pijacy znów ryknęli śmiechem, gdy smarkata omal nie wywaliła miski z gulaszem, potykając się o rozmyślnie wystawiony kostur. Półelfka skrzywiła się z niesmakiem. Znała los sierot z obserwacji i autopsji, nie współczuła jednak dziecku nadmiernie. Mała wykonywała swą pracę z uporem godnym lepszej sprawy, dzielnie znosząc kolejne zaczepki. Tiara widywała już spojrzenia takie jak jej. Jeszcze rok, dwa, trzy, kilka gwałtów ze strony właściciela i mała flądra którejś pięknej nocy wbije mu pod żebro nóż do mięsa, weźmie sakiewkę z utargiem, po czym urządzi się w jakimś pięknym miejscu z dala od tego chlewu. Rzecz jasna trafi z deszczu pod rynnę, ale przynajmniej będzie wolna.

- No i czego tak ślipisz, co? - warknął jakiś pijak, któremu najwyraźniej nie spodobały się pełne pogardy spojrzenia Tiary.
- Bo po to mam ślipia, nie podoba się? - odszczeknęła Tiara, wbijając ponure spojrzenie w zamglone oczy pijaka tak długo, póki ten nie wlepił wzroku spowrotem w swój kufel. Nie lubiła karczemnych burd - uważała je za bezsensowne ryzyko bez żadnych profitów. Potocznie było wiadomo, że najwięcej kontuzji otrzymać można przypadkiem od niewprawnych rąk; ona zaś wolała dostać mieczem czy młotem, niż nożem kuchennym lub stołkiem. Może i wybredna była, ale ostatecznie każdy jest panem własnego losu, a ona kusić swojego nie zamierzała.

Rzuciła jeszcze raz okiem na małą służebną, upatrując w niej przyczyny swej irytacji. Ale to chyba też nie to... A bo to raz widziała takie bachory? Przecież bić się o nią nie będzie, wykupić nie wykupi bo i co z nią potem zrobi; a do przytułku nie da, bo tam jeszcze wieksze szuje są niż tutaj. A tak to przynajmniej mała fachu się wyuczy i życie pozna. Jak się zna dno to łatwiej piąć się w górę. W zamyśleniu powiodła wzrokiem po sali, zawieszając wzrok na wchodzącej właśnie parze. Skoro jednak nie los smarkatej ją złościł, to co, do jasnej cholery?
 
Sayane jest offline  
Stary 25-08-2009, 20:54   #22
 
Grytek1's Avatar
 
Reputacja: 1 Grytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie coś
Udział w prostackiej bijatyce był dla paladyna niezwykłym przeżyciem. Wielokrotnie czytał księgi opisujące zmagania całych narodów na polach bitw. To było coś całkowicie innego. W karczmie każdy zdawał się bić każdego kto nasunie się pod pięść. Nie było stronnictw poza damami do towarzystwa które jak się zdawało chroniły wspólnym wysiłkiem swoje wdzięki przed oszpeceniem.
Rada Yona Early była jak najbardziej trafna. Należało jak najszybciej wynosić się z tego piekła. Z rozmachem kopnął ławę na której regenerował swoje siły Wakash po czym przeskoczył nad przewróconym meblem i ruszył w kierunku wyjścia. Czując dziką satysfakcję po ukazaniu właściwego miejsca niby-kupcowi. Ruszył w wir bitwy
Pierwsza pięść ześlizgnęła się po naramienniku trafiając aasimara w ucho. Napastnik otrzymał w zamian silny lewy sierpowy w twarz. Opancerzona pięść zatrzymała się przez niezauważalną chwilę na zębach po czym pomknęła dalej wprawiając głowę nieszczęśnika w ruch obrotowy rozsiewający wokoło połączoną juchę, odłamki zębów, kropelki śliny i czegoś co było zapewne kawałkami odgryzionego języka. Towarzysz poszkodowanego postanowił pomścić przyjaciela. Wyskoczył na ławę odbijając się od stolika w górę chcąc obalić Neverwinterczyka na deski masą rozpędu. Jego powietrzną eskapadę zakończyła stalowa tarcza wbijająca się kantem w trzewia. Po prawej dłoni Tyrmity przeszła nieprzyjemna fala skurczy. Kontuzjowana kończyna przypominała o sobie w najgorszych momentach. Bezstronny poddawał go wyjątkowo ciężkiej próbie.
Do paladyna przyskoczył marynarz wymierzając z całej siły pięścią prosto w jego twarz.Błyskawicznym ruchem Sever pochylił się, unikając ciosu.Rozpędzona pięść przeleciała nad jego głową zaś marynarz zatoczył się z rozpędu straciwszy równowagę. W tej chwili otrzymał potężne uderzenie głową aasimara w brzuch. Jęknął, zachwiał się i runął wprost na drzwi otwierając je na oścież z hukiem.
Blondyn wykorzystał swoją okazję i po chwili znalazł się na zewnątrz.

- Zabłądzili, czy co? - rzekł Yon którego zniecierpliwiło zapewne oczekiwanie na pozostałych.

- Może spodobał im się miejscowy klimat...

Jeszcze przez chwilę po krótkiej wymianie zdań w karczmie panowała wrzawa.Potem zapadła cisza.
Wolną chwilę rycerz postanowił wykorzystać na przemyślenia. Jego życie dotychczas stanowiło uporządkowany i zaplanowany ciąg przyczynowo skutkowy jak lubił nazywać to jego ojciec. Kilka miesięcy wystarczyło by podróżował w towarzystwie trzech osobników o podejrzanej reputacji oraz kronikarki. Najdziwniejsi towarzysze wszechświata.Gdyby ktoś powiedział kilka lat temu że będzie nazywał osoby pokroju Yona druhami to zapewne by wyśmiał i wykpił taką myśl. Nadal miał problem z akceptacją jego zachowań lecz potrafił je szanować. Wiedział że tak naprawdę to dobry człowiek z zasadami któremu życie dało w kość. Przeciwieństwem Earlego był Wakash. Stworzenie podłe z natury mające hedonistyczne dążenia napawało go obrzydzeniem.

Blake przez chwilę przyglądał się jak karczmarz i jego pracownicy odcinają troki mieszków klientów. Zastanawiał się czy nie protestować lecz po chwili uznał że sprawiedliwym było takie wyjście. Biały kuc poniósł straty więc ci którzy do tego doprowadzili musieli za to odpowiedzieć.

Przestępując ponad amatorami mocnych wrażeń młodzieniec złowił uśmiech który posłała pół-elfia bardka. Lekko skinął głową na znak uznania kunsztu artystki lecz na nic więcej się nie zdobył

Gdy dochodził do swoich znajomych dotarły do niego strzępy rozmowy.

- Albo Sever. Ma więcej doświadczenia w takich sprawach, niż ja...

Luna trafiona czymś w brew silnie krwawiła. Paladyn zrozumiał o czym mowa, dotknięcie palcem wskazującym i skupienie na więzi z Tyrem wystarczyło by rozcięcie zniknęło. Wstydził się że zostawił ją samą sobie lecz było już za późno by coś zmienić.

- To nie miejsce dla mnie...Idę szukać czegoś gdzie będzie można spędzić noc i obudzić się żywym. Właściciel tego przybytku gotów poderżnąć nam gardła choćby dla naszych wierzchowców.

Przechodząc obok Wakasha wyszeptał mu do ucha
-Nie radzę robić "tego" więcej.

Po czym nie oglądając się na drużynę ruszył zwiedzać miasto w poszukiwaniu lepszego miejsca spoczynku
 
Grytek1 jest offline  
Stary 28-08-2009, 12:31   #23
 
Qumi's Avatar
 
Reputacja: 1 Qumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetny
Byli już tuż tuż przy Melvaunt, gdy Greg dał im ponure ostrzeżenie:

- Proponuje, żebyście pochowali symbole waszych patronów, nie są oni tam mile widziani – powiedział, choć wydawało się jej że tyczy się to raczej Severa niż jej. Shaundakul nie był praworządnym bóstwem, nie pochwalał przemoc i niósł pomoc podróżnikiem, ale daleko mu było do „dobra” jakie utożsamiał patron Severa. Luna wcześniej jednak kładła nacisk na tę dobrą stronę natury swego boga… teraz nadal w to wierzyła, lecz doszła do wniosku, że dobro jakie reprezentował Sever… czy raczej Rosa… nie było tym czego potrzebowała, czego chciała…

Gdy zjawili się w mieście Luna wiedziała już co miał na myśli kupiec – miasto było brudne, biedne i skorumpowane. Istna wylęgarnia szumowin. Nie chcą ryzykować kronikarka trzymała się blisko grupy, nie mając zamiaru paść ofiarą jakiegoś złodzieja…

Karczma, do której się udali nie należała do zbyt przyjemnych, najwidoczniej gospodarz nie chciał aby podróżnicy przypadkiem nie stracili możliwości zapoznania się z urokiem Melvaunt. Nie trzeba było czekać długo, aby owy urok dał o sobie znać – bójka. Luna już miała westchnąć, gdy dostała kuflem w głowę. Zakręciło się jej w głowie, ale nie zemdlała – przytrzymała tylko ręką głowę, opierając łokieć na stole. Poczuła wtedy jak ciepła, lepka ciecz zaczyna spływać jej pomiędzy palcami – krew. W środku czuła gniew, ale mając w pamięci słowa Grega postanowiła się wstrzymać z demonstracją tego co się dzieje, gdy zadziera się z wysłannikiem Shaundakula.

Zamiast tego jedynie przetarła ranę chusteczką zwilżoną wodą z bukłaka przy plecaku. W chaosie jaki panował łatwo było przegapić taki szczegół, jednak kronikarka poczuła się urażona, że nikt nie spytał chociażby czy nic jej nie jest. Dopiero po chwili gdy plebs się nieco uspokoił spytali.

- Nie jest tak źle… dziękuje, że pytasz… - odpowiedziała, a przez kąciki jej ust przeleciał szybki mimowolny uśmiech. Nie sposób było zgadnąć czy to przez ranę czy urazę.

Wtedy jednak Sever postanowił pomóc Lunie za pomocą swojej magii. Kiedy zbliżył rękę do jej czoła Luna chwyciła ją i nie pozwoliła się tknąć.

-Wiem, że chcesz pomóc, ale rana jest niewielka i sama potrafię doskonale się leczyć. Ty natomiast zważ, że… - nieco ściszyła głos – że twojego boga za bardzo tu nie lubią, pamiętaj o słowach Grega i nie używaj swoich mocy zbyt lekkomyślnie. – dopowiedziała spokojnym głosem.

Yon zaprosił do ich stolika barkę, która rozpoczęła niejako całe zajście – już zaczął z nią flirtować. Temu to szybko przechodzi żałoba….

- Rzeczywiście, ma pani piękny głos. – wtrąciła się kronikarka – Jaki tytuł miała ta pieśń? A może ma pani jakieś własne pieśni? Coś na przykład o… hmmm… kochankach, których los podzielił? To dość popularna tematyka… szkoda jednak, że ludzie traktują ją jak cliche… - na chwilę przerwała swoją wypowiedź i nieco ją bagatelizując przeszła do pomysłu Severa – Owszem, zgadzam się – to nie jest dobre miejsce. Powinniśmy poszukać jeszcze czegoś, w końcu to dopiero pierwsza karczma do jakiej weszliśmy po przybyciu do miasta, mogą tu być inne – lepsze.
 
Qumi jest offline  
Stary 28-08-2009, 21:25   #24
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Bójka całkiem ciekawie wyglądała z poziomu czającego się niziołka. Plątanina nóg która zawzięcie kopała tyłki pijanych mężczyzn. Czasami ktoś wylądował na ziemi. Jego stan był już mniej ciekawy. Przynajmniej dla nieprzepadającego za krwawymi ranami obuchowymi łotrzyka. No bo ni jak równać rozkwaszony nos ze sztyletem w punkcie witalnym. No ale nie będzie wrażał swego ostrza pijanym chłopom i rzemieślnikom. No bo po co? Jednak najciekawszym widokiem były wirujące spódnice pewnych pań co chronić swą gładką skórę chciały. Nie szczędząc przy tym ciosów i razów otaczających ich mężczyzn. Iście nienaturalnie i wręcz cudownie w swej prostocie wyglądała ścieżka utorowana przez odzianego w płyty paladyna. Jak morze rozstępowały się masy ciał przed jego żelazną tarczą. Jakby moc jego patrona, poprzez symbol na niej wymalowany odganiała nieumarłych tako duża gęstość żelaza odganiała nietrzeźwych swawolników. I do tego zwinne szczury unikające rozgniecenia pod nieuświadomionym swej siły obcasie, szukających resztek po ludzkiej uczcie.

Burdy, choćby nie wiadomo jak duże, kiedyś się kończą. I ta postanowiła ukrócić więcej razów i bólu... Ludzie doszli do wniosku, że to nie ma sensu. Że pranie po mordach swych znajomków i przyjaciół jest okropnym i nie moralnym czynem. Uświadomili sobie, iż bijatyka jest grzechem okropnym, a człowiekowi nie godzi się dłużej trwać w tym grzechu. Ta... Może w jakiejś innej części świata... albo galaktyki. Tutaj po prostu nie stał na nogach już nikt z ochotą do walki.

I na ten moment czekał Milo. Chciał skorzystać z okazji dość znacznej stabilności klienta i małej ochoty do jakichkolwiek targów, kompromisów czy ugód. Chciał popytać ludzi o kilka ważnych informacji. Lecz gdy wstał już spod blatu uświadomił sobie śmieszność swego zamiaru. I co ja się go zapytam? Jak głupi, czy nie widział półelfki odzianej na modłę wojownika przemierzającą miasto nocą? Z takimi dużymi i ostrymi kłami? Głupi jesteś jeszcze... Trza jakiegoś sprawnego informatora znaleźć. Trza się wkręcić w życie podziemne tego miasta. Jakaś gildia złodziei... Albo dobrze poinformowani ziomkowie w tym mieście. Tak! Tego mi trzeba. Myśl jak piorun kulisty wpadła mu do głowy, poobijała się od ścian i została nie mogąc wyszukać ujścia.

Tylko jak nie wzbudzając podejrzeń dostać się do informatorów gildii i zachęcić ich do współpracy? Tym będzie się później martwił. Na razie trza ich obaczyć. Potem się pomyśli.

Gdy usłyszał o przyszłej ekspedycji Severa postanowił się do nich dołączyć. Może obaczy na szyldzie jakąś zieloną koniczynkę. Bądź rozpozna jakieś zrzeszenie łotrów wśród ludzi mniej wyszkolonych i nieświadomych niebezpieczeństwa miast i nocnych rozrywek. Do tego przydało by się mieć jakieś rozeznanie w mieście.
- Ide z wami. Łotrzyk się frzyda w takiej wyfrawie. Bo jak fowiadają: " Tam gdzie miecz nie może, cięty język dofomoże"... albo na odwrót... eee nie famiętam. No ale rozfrostować kości i mnie fosłuży. - wypowiedział trochę dłuższe zdanie od "taa", "noo" czy "jak tam sobie uważasz" od ponad trzech tygodni.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline  
Stary 30-08-2009, 20:01   #25
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
"Tawerna Barda"




Mnich po porządnym spraniu patrolu straży miejskiej (nie wspominając o zwymiotowaniu na ich dowódcę), udał się na poszukiwania jakiejś karczmy, mając ochotę ponownie napić się czegoś mocniejszego, oraz zniknąć choć na chwilę z ulic, na których mogło zrobić się wyjątkowo szybko gorąco po jego umiejętnościach, zastosowanych na tak zwanych "przedstawicielach prawa" tego parszywego miasta.

Po kilku minutach zupełnie przypadkiem wypatrzył na jednym z budynków cieszący oko szyld, skierował więc swoje kroki do wnętrza owego przybytku, mając jedynie nadzieję, że występujący w nazwie Bard nie okaże się jakimś niezwykle żałosnym, zniewieściałym osobnikiem, piszczącym trudnym do zniesienia falsetem.

....

Usiadł przy jednym ze stołów, pobieżnie rozglądając się po zebranymi nad kuflami miastowymi, co zostało całkiem w pełni odpłacone podobnym zachowaniem, i naprawdę spora liczba ślepi wpatrywała się w Acaleema z przeróżnymi wyrazami twarzy, poczynając od zwykłego zaciekawienia, a kończąc na o wiele mniej przyjemnych podejściach względem jego wyglądu i skromnej osóbki.

Mnich poza typowymi dla takiego miejsca pijaczkami, oraz paroma panienkami lekkich obyczajów, wypatrzył pewną parkę siedzącą przy jednym ze stołów, która nieco tu nie pasowała. Przypominający odcieniem swojej gęby ścianę, czarnowłosy mężczyzna, ubrany w czarne szaty, oraz zbrojna, rudowłosa kobieta, pewnie jacyś podróżni. Oprócz nich, samotnie przy kolejnym ze stołów siedziała sącząc wino jakaś Półelfka o kasztanowych włosach, która już na pierwszy rzut oka wyglądała na osóbkę potrafiącą twardo postawić na swoim.

- Co podać panie? - Pisnęło wychudzone dziecko, robiące tu najwyraźniej za kelnerkę. Co za świat... dziewczynka była naprawdę bardzo młoda, do tego blada, i wyraźnie przestraszona nowym klientem "Tawerny Barda", miętoląc z nerwów ścierkę w swoich małych dłoniach.


~


Nathan i Una po zamówieniu napoi procentowych przystąpili do omawiania dalszego działania. Corvus za wszelką cenę starał się odnaleźć "spuściznę" po Siabo, jak to sam parę razy elokwentnie nazwał, czym powoli już doprowadzał swoją towarzyszkę podróży do małej nerwicy, wciąż marudząc tylko o tym samym, póki jednak co, zachowywała się jednak jeszcze przyzwoicie, nie zapominając jak zwykle o kilku uszczypliwych uwagach dotyczących mężczyzny.

- Hej kochany, chcesz się zabawić? - Odezwała się panienka lekkich obyczajów, pakując swój zadek na blat tuż obok Nathana. Kobieta założyła nogę na nogę, dając Magowi możliwość podziwiania ich z bliskiej odległości w czerwonych pończochach... mających dziurę. Wyszczerzyła ząbki, spoglądając prosto w jego oczy, i ponawiając swoją propozycję.




- Niedrogo biorę, a potrafię nieźle obciągać, a jak panienka chce, to może sobie popatrzeć, złocisz wystarczy.

Una zakrztusiła się pitym właśnie winem.

Ulicznica zaś, po dokładniejszym wpatrywaniu się w oczy Nathana, zrobiła zaś stopniowo dosyć dziwną minę, przypominając jak nic wyciągniętą z wody rybę.


~


Znudzona przebiegiem wieczoru Tiara, obserwowała od niechcenia zalewającą się klientelę karczmy, oraz pojawiających się co pewien czas nowych gości tego przybytku, niewiele jednak ją zainteresowało, czy też zwróciło na dłużej jej uwagę. No może tylko na chwilę wchodzące "coś", wyglądające nieco jak jakiś potomek Diabłów, czy czegoś podobnego, a zapewne równie plugawego.

Noc była jednak młoda.

....

Niespodziewanie dla wszystkich coś nagle spadło z sufitu, lądując ze sporym hukiem na jednym ze stołów. Już w sekundę po głuchym uderzeniu okazało się, że nie jest to "coś", lecz "ktoś". I to dosyć wyjątkowy ktoś. Mający niespodziewane wejście osobnik, lądujący z gracją na stole, był bowiem... błaznem. I to dosłownie, posiadając wielokolorowe ubranie, przedziwny makijaż, czerwone buty, i wiele podobnych, wprost rażące w oczy akcesoria ubioru. Co jednak ciekawsze, owy ubiór był niezwykle obcisły, zupełnie wręcz niczym druga skóra, co nie tylko przyciągało wszelką uwagę swymi kolorami, lecz i owym wyuzdanym krojem.

Czy to była atrakcja tego przybytku?.

Błazen po dosyć dziwacznym grymasie wykonał salto w tył, zeskakując ze stołu i lądując na podłodze. Paru mężczyzn natychmiast podniosło się z miejsc, przewracając przypadkiem trunki na stołach, i rozległy się wyraźne pomruki niezadowolenia. W tym czasie niezwykła atrakcja wieczoru, wykonując serię salt w tył, podpierając się rękami, pokonała kilka metrów, podkradając z pewnego blatu kufel piwa. W końcu zatrzymał się, stojąc na środku karczmy, i spokojnie wypijając zdobyczny trunek.

- To... on!! - Przerwał w końcu niemal absolutną ciszę dosyć łamliwym głosem jeden z pijaczków.
- To Błazen! - Dodał z trwogą drugi.

Wśród klienteli rozległy się wzmożone szmery.

- Brać go!! - Paru gości przybytku odzyskało w końcu w pełni mowę, po czym rzucili się na owego "Błazna"!.

To był zdecydowanie ich błąd.

Acaleem od razu rozpoznał spore umiejętności walki wręcz, poparte kilkoma kopniakami z półobrotu, posyłającymi atakujących pijaczków lotem koszącym na okoliczne stoły. Tiara uniosła lekko zaskoczona brewkę w górę, natomiast obserwujący wszystko Nathan miał ubaw po pachy. Una z kolei była tym wszystkim dosyć zaskoczona, a sytuacja rozwijała się jeszcze bardziej zadziwiająco.

Kilka zręcznych uników, pięść prosto w nos, salto nad jednym z podchmielonych amatorów mocnych wrażeń, szczupak pod stół, unik przed krzesłem i kolano w krocze, naprawdę istny popis cyrkowy i draka na całego. W końcu tajemniczy jegomość wylądował na stole Półelfki, rozwalając się wygodnie, i prowokacyjnie na blacie tuż przed jej nosem.

Wtedy też, chyba jako jedyna ze wszystkich obecnych w "Tawernie Barda" Wojowniczka, spojrzała najpierw dokładnie po obcisłym stroju nieznajomego, a następnie prosto w jego oczy, co zmieniło stanowczo podejście do płci owego Błazna. Tiara uniosła tym razem obie brewki, zwłaszcza, gdy tajemnicza kobieta napiła się wina z jej kielicha, wpatrując się prosto w oczy Półelfki, wszystko zaś na końcu skwitowała prowokującym uśmiechem.




A tuż za tą kolorową rozrabiaką zbliżała się właśnie ława, dzierżona przez jednego z mężczyzn, a co najmniej pół tuzina z nich rzucało się już w kierunku ich stołu... .


Ulica w Melvaunt



Młody Paladyn Tyra postanowił opuścić wyjątkowo nieprzyjemną karczmę, nie mając więcej zamiaru uczestniczyć w jakichkolwiek burdach, oraz licząc na znalezienie bardziej miłego lokum w całym tym popapranym mieście. Severa nie interesowało również w tej chwili, czy ktoś z towarzyszy za nim ruszył, co było dosyć dziwnym postępowaniem, jednak kto tam wiedział co on myśli... .

Przemierzał więc wieczorną porą ulice Melvaunt, na których nadal dosyć licznie przebywali jego mieszkańcy, wychodziło więc na to, że miasto raczej nie spało spokojnym snem, lecz i w trakcie nocy tętniło życiem, zdecydowanie nie przypominając w tym Rath, gdzie wszyscy szybko znikali w łożach - jak to się czasem mówi - kładąc się spać z kurami.

Wymijając ulicznice, żebraków, i pozostałych przechodniów, Aasimar zaczął się naprawdę porządnie zastanawiać, czy nadal, i jaka jest jego rola w resztkach drużyny. Po wcześniejszych wydarzeniach zmieniło się naprawdę wiele rzeczy, zmienił się ona sam, i towarzysze którzy przeżyli wizytę w krainie Vaast, do wielu spraw zmieniło się zaś mocno podejście, niektóre zyskały na znaczeniu, inne straciły.

Z tych rozmyślań wyrwało go dosyć wredne nawoływanie:

- Te, Paladynku!. Tyr żre świńskie odchody!.

Sever odwrócił się w bok ze skwaszoną miną, spoglądając na źródło owego głosu. Była nim góra mięśni, zakuta w blachy, oraz posiadająca dwa duże topory trzymane w obu rękach. Mężczyzna wyraźnie miał wrogie nastawienie do Aasimara, a jego postawa nie pozostawiała wątpliwości, że szukał guza, co też szybko potwierdził kolejnym krzykiem.

- Stawaj do walki blondasku, zobaczymy jak szybko stracisz swoje rąsie i będziesz błagał o litość, całkiem jak twój przeklęty patron - Prowodyr wciąż zaczepiał na całego.





~


Milo jako jedyny wyszedł za Severem na ulicę, dopiero po paru chwilach zdając sobie z tego faktu sprawę. Nie miał jednak wyjścia, ruszył więc czym prędzej za Paladynem, zostawiając resztę towarzystwa w karczmie, inaczej mógł go szybko stracić z oczu, a lepiej by nikt z towarzyszy nie spacerował sobie w pojedynkę w tym podłym mieście.

Niziołek trzymając dłoń na rękojeści swojego "Trollobójcy" śledził więc niejako Severa, po raz kolejny doznając atrakcji, jakie prezentowało Melvaunt. Nagabujące ulicznice, biadolący żebracy, podejrzane typki w półmrocznych zaułkach, wpatrujący się uparcie w małego mężczyznę, złowieszcze, a i często kpiące spojrzenia. Prawdziwa klatka pełna dzikich zwierząt, gotowych w każdej chwili skoczyć niemal każdemu do gardła, rozpruć je i ograbić z czego się dało, nawet jeśli to były tylko buty... .

Po kilku minutach podążania za Paladynem, odmawiania brzydkim kobietom oferującym swoje usługi, oraz wymianie równie groźnych, a mających odstraszyć przypadkowe, niemiłe spojrzenia, mały mężczyzna zobaczył dosyć niezwykłą, jednak raczej przewidywalną jak na to miejsce sytuację.

Oto bowiem jakiś nieznajomy, zbrojny mięśniak, bluzgał właśnie Severa i jego patrona, wyraźnie prowokując do walki. To, czego jednak Aasimar nie widział, a Milo miał to dosłownie przed oczami, był fakt, że za plecami Paladyna podkradał się jeszcze jeden typek, trzymający w swoich łapach ciężki buzdygan, którym jak nic miał zamiar roztrzaskać od tyłu głowę wyznawcy Tyra.




Ulica pustoszała w zastraszającym tempie, a Milo musiał podjąć decyzję. Ostrzec Paladyna przed zagrożeniem, czy samemu przejąć inicjatywę, i w jakiś sposób zająć się podkradającym mężczyzną. Problem jednak polegał na tym, że Niziołek nie był wojownikiem, i mógł mieć spore problemy w bezpośrednim starciu z owym "wielkoludem".

A po reszcie towarzyszy ani śladu... .

Niech to Brandobaris!.


Karczma "Biały Kuc"



- Dziękuję za miłe słowa - Odpowiedziała jasnowłosa kobietka Yonowi, wciąż przytrzymując rozerwaną suknię w strategicznym miejscu - Chętnie się przysiądziemy, prawda Raisonie? - Spytała swojego towarzysza.

Dwójka zasiadła więc do stołu zajmowanego przez kilku z awanturników, po czym Bardka, z pomocą Raisona, mającego ten "zaszczyt" przytrzymywania skrawka cienkiego materiału tuż przy jej piersi, spięła naderwany kawałek broszką.

- Zwę się Vanessa Marre, żyję ze śpiewu i tym podobnych... jesteście przyjezdni? - Spytała z całkiem ciepłym uśmiechem - My również, i muszę wam powiedzieć, że Melvaunt do przyjemnych miejsc chyba nie należy, wszędzie brudno i strasznie, a długo tu już jesteście?. A dokąd poszedł ten przystojny młodzian?*. Bardzo modną fryzurę ma koleżanka, a ten pijany czy co? - Najwyraźniej jej się buźka nie zamykała.

Gdy Luna spytała o pieśń, Bardka niespodziewanie położyła swoją dłoń na leżącej na blacie stołu dłoni Kronikarki, po czym spojrzała jej czule w oczy.
- Znam wiele pieśni, i melancholijnych, i wzruszających, o rozstaniach i o miłości, mogę cię nimi ukołysać do snu... - Odezwała się, doprowadzając Lunę do lekkiego rumieńca.

Na głos Vanessy, leżący głową na blacie Wakash otwarł oczy, po czym kilka razy zamrugał, a następnie na jego gębusi pojawił się wielki uśmiech.
- Witaj cudny aniele - Odezwał się do kobietki - Miło cię poznać piękna pani, i aż dziw bierze, że przy takiej urodzie jeszcze nie nazwano twym imieniem żadnej karczmy, czy też i nawet świątyni, jestem Wakash, kupiec z powołania, a podróżnik z zamiłowania, czy też na odwrót, wprost gubię się we własnych myślach spoglądając na tak cudne zjawisko... .

Vanessa zachichotała, podając mężczyźnie dłoń, którą ten dworsko pocałował, Luna zaś głęboko wzdychnęła, a Raison... zacisnął usta w sztucznym uśmiechu. Yon w tym czasie kątem oka dostrzegł, jak za wychodzącym Severem podąża Milo. Takie zachowanie, przynajmniej pierwszego z nich, było dosyć nie na miejscu, jednak wszyscy z towarzystwa byli dorośli, i każdy mógł postępować jak też zapragnął, choć może nie za każdym razem dosyć racjonalnie.

Goście powoli się rozchodzili, w przybytku jednak wciąż przebywało jeszcze około tuzina mniej lub bardziej zalanych maruderów, a paru z nich udało się nawet z ladacznicami na pięterko. Nadal więc pito, rozmawiano, śmiano się i złorzeczono, typowe zachowanie dla takiego przybytku.

- Nocujecie tu czy jak? - Wtrącił się nagle pozostawiającym wiele do życzenia tonem karczmarz, podchodząc do stołu - Boście nic nie powiedzieli, a ja musze wiedzieć czy zajmujecie te dwa pokoje czy nie?.

Nad miastem zbierało się chyba na burzę.





Ulica w Melvaunt, a następnie "Tawerna Barda"


Kristalina, mimo wciąż buzującego w jej ciele alkoholu, przemierzała ulice miasta dosyć szybkim krokiem. Po brutalnym przetrzepaniu skóry trzem gwardzistom wolała oddalić się jak najdalej od miejsca owego zdarzenia, całkiem logicznie mając na uwadze brak chęci spotkania się z innymi przedstawicielami prawa i poniesieniem konsekwencji za swoje czyny. Bądź co bądź, jak nic to ona była zapewnie tą "złą" dopuszczając się surowo karanego przestępstwa.

Ktoś ją śledził.

Jakaś postać trzymała się bezpiecznej odległości jakiś dwudziestu kroków, wciąż jednak za nią podążając. Czy owy "ktoś", trzymający się wyraźnie półmrocznych zakamarków widział co też uczyniła z gwardzistami, a teraz chciał się dowiedzieć dokąd Morgan zmierza, by następnie nasłać na nią straż?. Czy może był to jakiś przypadkowy złodziejaszek, wyczekujący dogodnej sytuacji względem wciąż nieco idącej chwiejnym krokiem kobiety?. No bo przecież nie był to skrytobójca prawda??. Chociaż... .

Wojowniczka sama do końca nie wiedziała jak zareagować. Jeśli odwróci się na pięcie i rzuci w pościg, owa natrętna osóbka jak nic zdoła uciec, zapewne bowiem zna dobrze miasto i każdą uliczkę, do tego Morgan miała na sobie pancerz, w którym takie pościgi z reguły kończyły się fiaskiem. Mogła również sama się na niego zaczaić, liczyć, że wejdzie jej prosto w łapki, lub starać się jakoś zgubić obserwatora. Możliwości było wiele, jednak czy zakończą się sukcesem?. W końcu nadal nieco nią rzucało, a i szczerze powiedziawszy, bardziej się tym wszystkim martwiła, niż była wrogo nastawiona do nieznajomego.

Stanęła przed karczmą, nie wiedząc co teraz począć.

Wtedy też rozległ się huk wybijanego okna, a ktoś trzasnął w Kristalinę, nim zdążyła chwycić za miecz. Oboje trzasnęli o bruk, Czerwony błazen był jednak w o wiele lepszej pozycji, jeszcze w locie wykonując salto.

Czerwony Błazen??.

Morgan zamrugała oczami, leżąc na plecach, owy osobnik w wyjątkowo obcisłym stroju zaś znajdował się na niej. I to dokładnie na jej torsie, siedząc niejako na Wojowniczce w dosyć niezwykły sposób, mianowicie głowa Kristaliny znajdowała się między udami owego "lotnika". Po ledwie sekundzie, okazało się poprzez wyraźne formy ciała, że była to dziwnie umalowana kobieta.

Ta z kolei... uśmiechnęła się w milczeniu do kompletnie zaskoczonej rudowłosej, po czym odgarnęła palcami kilka kosmyków z twarzy Wojowniczki!. Morgan ponownie zamrugała zaskoczona oczami, z głową wciąż tkwiącą między ciepłymi, kobiecymi udami... .


- Łapcie nim spierdoli!! - Rozległy się nie wróżące nic dobrego ryki z wnętrza karczmy.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 30-08-2009 o 20:52.
Buka jest offline  
Stary 31-08-2009, 14:08   #26
 
Grytek1's Avatar
 
Reputacja: 1 Grytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie coś
Pozostawiając białego tylko z nazwy kuca za sobą ruszył przed siebie ulicami Melvaunt. Miasto niczym czuła kochanka opatuliło go swoim smrodem.
Ulice mimo późnego wieczora tętniły życiem zaś krwią były krążące z rąk do rąk monety. Mężczyznę zaczepił sprzedawca pieczywa.
- Samo zdrowie Panie, jeden srebrny niech skonam. - jego produkty wyglądały solidnie, na tyle solidnie że rzucone w człowieka mogły doprowadzić do wstrząsu mózgu zaś zjedzone do permanentnego zatwardzenia. Jednak burczenie w brzuchu przypomniało, że dawno nic nie jadł, a zapasy się kończyły...

O takich miejscach mówiono że trzeba je omijać porządnym i spokojnym ludziom szerokim łukiem. Człowiek porządny lecz szukający przygód tu właśnie mógł znaleźć koniec wszelkich poszukiwań.
Taszcząc pod pachą hełm rozglądając się za szyldem przytulnego zajazdu ruszył przed siebie pewnym krokiem. Dłużąca się droga i zanieczyszczenie ulicy szybko skłoniło do skorzystania z daru jazdy wierzchem na Goliacie. Celowo zwalniał przed wszelkimi podejrzanymi melinami by zapamiętać ich położenie. Znajomość rozkładu ulic mogła przesądzić o życiu lub śmierci jego i grupy towarzyszy w nadchodzących dniach.
Towarzysze...czy jeszcze ich mam ? Wydają się w równym stopniu potrzebować mnie co świnia światła gwiazd. Luna nawet chyba mnie nienawidzi...szlag by to wszystko..
Mijając jeden z zaułków gdzie łatwiej było o nóż w żebra niźli o napitek w karczmie usłyszał :

- Te, Paladynku!. Tyr żre świńskie odchody!.

Krzykaczem okazał się potężnie zbudowany wojownik w zbroi równie dobrej jak jego własna.
-Kłopoty podążają za mną niczym muchy za gównem. - Niezbyt kurtuazyjna myśl przebiegła błyskawicznie przez umysł paladyna.

- Stawaj do walki blondasku, zobaczymy jak szybko stracisz swoje rąsie i będziesz błagał o litość, całkiem jak twój przeklęty patron

Nakładając hełm i opuszczając przyłbicę uśmiechał się w specyficzny wredny sposób. Wiedział że za chwilę poleje się krew. Ta myśl powodowała że w członki wstąpiła mu nowa siła. Adrenalina znana tylko ludziom żyjącym na cienkiej granicy ostrza miecza płynęła wraz z krwią przyspieszając jego ruchy. Po wielu dniach żmudnej podróży przez bagna walka była dobrą odmianą. Nie byli to kmiotkowie wymachujący przed sobą pięściami lecz wojownik z krwi i kości, wojownik który dał mu powód do rozpoczęcia walki...wojownik który musiał zginąć.
Zetknę sie dziś z człowiekiem natrętnym, niewdzięcznym, zuchwałym, złośliwym, podstępnym, niespołecznym. Zetrę się z nim dziś ku pamięci poległych towarzyszy.
Walcząc konno miałby przewagę lecz mu wcale na jakiejkolwiek nie zalerzało. Zsiadł z konia i dobył miecza. Mimo że ten odpad społeczny nie zasługiwał nawet by na niego splunąć aasimar dał mu równe szanse na zwycięstwo. Miecz i tarcza przeciwko toporom.

Głosem spokojnym bez cienia nienawiści spytał

- Jak cię zwą ? Co kazać wyryć na twoim nagrobku ?

Rozgrzewając nadgarstek wywinął młynka i ruszył do śmiertelnego walca z nieznajomym.

- Jakieś ostatnie życzenie ?
 
Grytek1 jest offline  
Stary 02-09-2009, 15:43   #27
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Tak jako paladyn rzekł tak też zrobił. Nie patrząc na resztę towarzystwa wyszedł w ślad za ciężkozbrojnym młodzieńcem. Zdziwił się jeszcze bardziej gdy okazało się, że samemu polazł towarzyszyć przedstawicielowi prawa. On, niziołek, łotrzyk żeby nie powiedzieć włamywacz, musiał iść za paladynem, przedstawicielem prawa, porządku, ładu i sprawiedliwości. Jego zaskoczenie było tym większe, gdyż sądził, iż Luna, kronikarka, która miała zaszczyt sprawować duchowną rolę w ich paczce, tylko pochwaliła pomysł znalezienia lepszego przybytku, acz ręki do tych starań nie przyłożyła. Bo w końcu w trójkę było by raźniej.

I bezpieczniej. Zwłaszcza w takim mieście jak to. Mały poszukiwacz przygód mijał przeróżne typy spod ciemnej gwiazdy. Już pomijając zwykłych żebraków, chcących dostać w jałmużnie kilka miedziaków, a daj boże nawet i srebrnika. A spotkać ich można było w różnorakich wersjach. Z małymi dziećmi. Z obciętymi kończynami. Z chorobami które tak na prawdę wieczorem zmywali by móc spokojnie wina się napić za zarobione pieniądze. Z resztą biedacy nie byli najgorsi. Jeśli się takiemu nie da nic to nie tracą więcej czasu na niczego wartego sobie niziołka.


Zwłaszcza niziołki są z tego znane, że wolą pieniądz zainwestować w swój obiad niż zaskarbić sobie królestwo niebieski na wiecznie zielonych wzgórzach Yondalii. Chociaż nie są tak skąpe jak khazady. Ten niski acz barczysty lud raczej jest znany ze swego liczykrupstwa i "zaradności życiowej" jak zwą swoją chciwość.

Bardziej uporczywe były ladacznice. Nie oferujące jakiś wysokich standardów, można by powiedzieć: "Za mało wódki na tym świecie...".


Ale maluchowi nawet i tego nie chciało się powiedzieć. Od śmierci Aner nie patrzał na kobiety jak... na kobiety. Jego serce było przepełnione żalem, a dusza bała się znów zadurzyć. Kolejny ból... kolejna rozłąka. Dlatego i odmowa nie była trudna. Ignorował każdą próbę zarobku panny lekkich obyczajów.

Najgorsi byli jednak mężczyźni chcący podnieść swój poziom samozadowolenia szydząc z mniejszych od siebie. Nie okłamując nikogo Milo był jednym z najmniejszych spacerowiczów. Sam próbował robić groźne miny, ukrywać strach i nie dać po sobie poznać, że opłaca się go napadać. Zapamiętał, że bycie niziołkiem nie jest bezpieczne w takich miejscach. Miał już plan jak to zmienić, jednak musiał go dopracować... I wprowadzić w jakimś ustronnym miejscu. Szkoda, że Sever gna tak jakby go same piekło goniło. Chyba nawet nie zdaje sobie sprawę jak trudno na tak małych nóżkach dogonić rumaka bojowego. Niziołek dawno by stracił młodzieńca z oczu gdyby ten, na szczęście Brandobarisa, nie zatrzymywał się przy ważniejszych punktach. Plusem było to też tym większym, ze Milo zapamiętywał znaczące miejsca i ich położenie w mieścinie. Jednak nie widział nigdzie czterolistnej koniczynki...

Teraz jednak musiał uważać by nie wpaść w kłopoty...

Taaa, jasne. Niestety to kłopoty zwykle wpadają na nas. I tak było i tym razem. Jakiś okuty w blachę, aż chciało by się powiedzieć zapuszkowany, bandyta zatrzymał gorliwego wyznawce Tyra, obrażając jego patrona. Facet sam sobie grób kopał. Wszystko było by piknie gdyby inny, ubrany w napierśnik półork nie skradał się za światłym mężem. Sytuacja nie wyglądała ciekawie. Milo musiał działać. Jednak co może wskórać tak wątły mężczyzna jak on?

Niziołek pierwsze co pomyślał, to żeby uciekać pozostawiając walkę dużym ludziom. Jednak... to mogło by źle skończyć się dla Blake'a. A był on w końcu jednym z nich. Z dzielnych obrońców Rath... I też kiedyś uratował życie małemu awanturnikowi... Drugą myślą która szybko pojawiła się w głowie niziołka było użycie pierścienia. Jednak tak jak szybko się pojawiła, tak też szybko znikła. Primo, nie zdąży włożyć pierścienia i zaatakować, nim jego przeciwnik nie ogłuszy rycerza. Secundo, nie można cały czas polegać na sile magi biżuterii. Z wprawy wyjść można. A tego by nie chciał. Pozostaje stare, dobre skradanie się. Dobrze, że noc zapada. Trudniej zobaczyć niewielkiego zabójcę, zwłaszcza gdy jego zbroja dodatkowo "przyciąga" ciemności, maskując go mistrzowsko.

- Ciemności niech mnie pochłoną - wymruczał prawie bezgłośnie. Dobrze, że Sever głośno się zachowywał. Trudniej usłyszy się kroki małego skrytobójcy. Milo powolutku zmierzał ku swemu przeciwnikowi. Rękę trzymał na rękojeści miecza. Niechał by światło mrozu zaalarmowało napastników. Umiejętność szybkiego dobywania broni przyda mu się do tego. Niziołek celował w witalne punkty. Chciał zakończyć sprawę z zamachowcem szybko i czysto. Tak jak lubił. Zaatakował.
 
__________________
Why so serious, Son?

Ostatnio edytowane przez andramil : 02-09-2009 o 16:09.
andramil jest offline  
Stary 02-09-2009, 22:50   #28
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Najpierw myślała, że dopadła ją paranoja, ale skręcając kilka razy w bezsensownych kierunkach, upewniła się co do swego przeczucia: Zdecydowanie miała dodatkowy cień. Ktoś cały czas szedł jej śladem trzymając się z tyłu jakieś kilkanaście kroków. Zastanawiała się czy jest już w tym cholernym mieście wystarczająco długo by dorobić się jakichś poważnych wrogów. W sumie przy trybie życia jaki prowadziła ostatnio nie było o to trudno. Przez chwilę zastanawiała się co dalej. Bieganie za kimś z pewnością doskonale znającym miasto uznała ostatecznie za bezsensowne. Mogła się tylko wpakować w poważne tarapaty, a na to miała za wiele zdrowego rozsądku. W sumie nie sadziła by był to złodziej, chyba że wyjątkowo beznadziejny. Zbyt ostentacyjnie dawał znać o swej obecności. Morgan miała już kiedyś na własnej skórze okazję się przekonać, że tego typu element woli raczej działać z zaskoczenia.

Ostatecznie postanowiła, że najlepiej będzie poczekać na dalszy rozwój sytuacji w karczmie. Mogło to też być dobre miejsce ucieczki w razie doniesienia. Zakładała bowiem możliwość, że śledząca ją postać była światkiem jej walki ze strażnikami i chciała w taki sposób właśnie dorobić kilka groszy.
Jeśli ktoś miał do niej interes, może podejść i go załatwić, jeśli chciał sprowadzić kłopoty, należało mieć dobre miejsce do ucieczki. Dziewczyna znała trochę Tawernę Barda przed którą właśnie stanęła i wiedziała, że posiada ona przynajmniej dwa dodatkowe wyjścia, a jak znała zaplutą mordę tutejszego właściciela, za odpowiednią zapłatą znalazłby i trzecie.

Ruszyła do wejścia, ale zrobiła zaledwie dwa kroki, gdy przez okno wyleciał jakiś obiekt. Sam fakt wylatywania czegokolwiek w tym mieście przez okna nie był raczej zjawiskiem zaskakującym, ale kiedy obiekt okazywał się niewielką kobietką w stroju błazna, do tego wykorzystującą ciało niewinnego przechodnia jak materaca przy upadku, można było być trochę zdziwionym.
Zanim jednak Morgan zdołała cokolwiek pomyśleć, zanim tak naprawdę zdążyła się zdziwić, leżała już na plecach, a kobieta ściskała jej twarz swoimi udami i z czułością odgarniała jej włosy z twarzy. To było niezbyt stosowne miejsce na takie zachowania, no i przede wszystkim akrobatka nie trafiła na obiekt, który byłby zachwycony zaistniałą sytuacją. Co Morgan zauważyła przede wszystkim to to, że z tej perspektywy miasto wyglądało jeszcze gorzej niż normalnie, naprawdę nie przypuszczała, że to możliwe!


Wojowniczka westchnęła i zaraz wstrzymała oddech: Niespodziewane pchnięcie spowodowało, że potknęła się i poleciała do tyłu. Oczywiście poniżenia dzisiejszego dnia musiały się jakoś dopełnić. Wylądowała głową dokładnie w środku ulicznego rynsztoku. Zważywszy fakt, że całkiem niedawno osobiście przyczyniła się do wypełnienia jednego z nich, wolała nie analizować zbyt szczegółowo w czym właśnie nurzały się jej włosy. Do wywołania odruchu wymiotnego zupełnie jej wystarczał okropny odór, jaki wydawały płynące wokół jej głowy ścieki.
Usłyszała piski szczura zbliżającego się do jej unieruchomionej uściskiem nieznajomej twarzy. Ściekowi wyjadacze byli w Melvaunt wyjątkowo bezczelni i rozpasani. Poza tym tutejsi przedstawiciele tego gatunku mieli dość pokaźne rozmiary i Morgan nieszczególnie tęskniła do bliskiego kontaktu z którymś z nich.
Niezbyt zachwycona całą sytuacją powiedziała ostrym tonem:
- No dobra siostro: Schodzisz ze mnie czy mam twoje wdzięki przekazać w ręce tych, którzy najwyraźniej bardzo ich pożądają?
Tajemnicza kobietka uśmiechnęła się na słowa Morgan, po czym cofnęła nieco w tył, przejeżdżając tyłkiem po zbroi wojowniczki, i dzięki temu posunięciu teraz siedziała już po prostu na jej zbrojnym torsie, a Kristalina nie miała już takich "problemów" z położeniem swojej głowy. Mogła ją teraz przynajmniej trochę unieść do góry. Nieznajoma wciąż jednak nie raczyła ruszyć czterech liter. Zamiast tego, zaczęła się pochylać nad Wojowniczką, zbliżając swoją twarz do jej twarzy, z wyjątkowo tajemniczym spojrzeniem i czającym się w kącikach niezwykle pomalowanych ust uśmieszkiem...
Panna Wildborow miała dosyć. Szybko obróciła się na brzuch wraz z przyczepionym do swego torsu, jaskrawo odzianym utrapieniem. W ostatniej chwili podparła się jednak na zgiętych rękach by nie rozgnieść dziwacznej kobiety na ziemi:
- Słuchaj słonko, źle sobie wybrałaś przedmiot zainteresowania. Ja tam wolę do tej zabawy takich co mają zdecydowanie więcej między nogami - To mówiąc zaczęła podnosić się do góry.

Zamiast ponownie cokolwiek powiedzieć, "Czerwona", jak ją sobie szybko nazwała Kristalina, leżąca pod wojowniczką, najpierw wydęła usta w geście mogącym oznaczać zawód wynikłą sytuacją, a następnie, gdy Morgan nieco się uniosła, wyśliznęła się błyskawicznie spod niej, wykonała fikołek w tył, po czym stanęła już spokojnie na własnych nogach, podobnie zresztą, jak i Wojowniczka.

W tym też momencie nadbiegła żądna mocnych wrażeń klientela karczmy, w liczbie sześciu rosłych chłopów, uzbrojonych w umeblowanie gospody.
- Bij zabij!! - Wrzeszczeli wymachując krzesłami i ławami...
- A wy co? - Morgan raczej rozbawiona całą sytuacją zasłoniła sobą drobną kobietkę i stanąwszy w lekkim rozkroku wysunęła z pochwy swój imponujący miecz:
- Nie wstyd wam atakować bezbronna kobietę? Jeśli chcecie rozrywki to może spróbujecie ze mną?
Przez jej głowę przeleciało wspomnienie z dzieciństwa: Jak dobrze, że pamiętała jak się bronić przed skomasowanym atakiem sześciu starszych braci.
- Z drogi głupia, to morderca! - Ryknął w końcu któryś z osiłków, po szybkim zreflektowaniu się nad nową sytuacją, powstałą poprzez Morgan stającą im na drodze z dłońmi na uchwycie miecza.
Patrząca na nich bez zmrużenia oka Kristalina zauważyła, że poza sześcioma typkami z tawerny wybiegł również rogaty osobnik, przypominający jak nic jakiegoś potomka Diabłów czy też i Demonów... nie miała jednak okazji dokładniej się mu przyjrzeć.

Nagle spojrzenia żądnych sprania skóry "Czerwonej" przeniosły się z osoby Morgan, ponad nią, kierując najwyraźniej na coś, znajdującego się nad głową kobiety stojącej w bojowej pozie: Czyżby uciekająca kobietka była w rzeczywistości wysokim, Ogrowym Magiem, lub jeszcze paskudniejszym stworkiem?
Wojowniczka podążyła za wzrokiem swych oponentów zastanawiając się czy zobaczy coś, co bardzo drastycznie zmieni sytuację. Gdyby istotą za nią parała się magią, Morgan mogłaby poważnie zweryfikować swoją postawę zaczepno-obronną.
To co zobaczyła...

...wywołało na jej ustach zamiast gniewu lekki uśmiech: Przebrana w strój błazna kobietka znajdowała się już na balkonie pierwszego piętra, budynku naprzeciwko. Akrobatka była naprawdę szybka. W tym momencie popatrzyła na stojącą na ulicy pogoń, uśmiechnęła się "sucho", wypinając do wszystkich zgrabny tyłeczek klepnęła po nim raz, a potem posłała całusa i zniknęła w otwartym oknie.
Krystalina uderzyła rozbawiona dłonią w udo i zaśmiała wesoło widząc zgłupiałe miny stojących obok niej osób. Oczywiście nie spodobała im się taka postawa:
- Ty głupia babo, przez ciebie nam uciekł.
- Baby tak zawsze...
- A te co sobie myślą że chłopa mogą udawać najgorsze...
- Jak ma wielki miecz to od razu jej się wydaje, że chłopa może naśladować.
- Taaa... a tu czego innego trzeba!
- Gdybyś go nie zasłoniła już byśmy mieli tego mordercę!

Wojowniczka nie słuchała dalej. Zignorowała pyskaczy, wsunęła miecz do pochwy i ruszyła do gospody. Chyba za bardzo wytrzeźwiała i potrzebowała natychmiast się napić, doszła do wniosku, że jak postoi i posłucha jeszcze przez chwilę, zacznie obijać im mordy.
 
Eleanor jest offline  
Stary 03-09-2009, 14:28   #29
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Karczma wyglądała na spokojny przybytek...Zebraną w nich grupkę osób diablę obrzuciło obojętnym spojrzeniem. Miejscowi pijaczkowie i paru podróżników. Na dziewczynach, tych zamiejscowych i tych tutejszych można było oko zaczepić, ale Acaleem bardziej zwrócił uwagę na wolny stolik gwarantujący mu święty spokój...w teorii przynajmniej.
- Co podać panie? – Pisnęła dziewczyna, a Acaleem pacnął ją delikatnie po głowie mówiąc wesołym acz cichym tonem głosu.- Więcej wiary w siebie w dziewuszko. I nie masz się czego obawiać... Nie taki diablik straszny jak go malują. Jeśli ktoś ma się mnie bać to łobuzy, bom zawodowy pogromca bandytów. A jakby ktoś ci się naprzykrzał to daj znać, a mu dołożę.
A gdy dziewczynka przestała się go bać i nawet nieco uśmiechnęła, rzekł wesoło.
- A teraz przynieś coś do jedzenia i piwo moja duszko. No i uśmiechnij się. Takiemu małemu kwiatuszkowi uśmiech dodaje blasku.
Posiłek przerwało pojawienie się błazna i pokaz jego umiejętności, na losowych napastnikach. Acaleem przyglądał się nie widząc powodu dla którego miałby lać tego młodzika w fikuśnym stroju. Choć był ciekaw co robi tu młody mnich i dlaczego tak nie lubią. Więc mnich capnął za fraki jednego z uczestników tej burdy i podniósł go tak by jego gęba znalazła się na wysokości swej twarzy mnicha. Wtedy zapytał.- Ten „Błazen”. Któż to?
Mężczyzna z obita gębą po kopniaku zafundowanym ledwie chwile temu zamrugał dziwnie oczami wpatrując się w twarz Acaleema, po czym... zaczął drzeć się niczym obdzierany ze skóry, zwracając oczywiście uwagę wszystkich zebranych w karczmie.
- Zabili mnie.! Zabili i jestem w Piekle, diobeeeeeel !
Na twarzy diablęcia pojawił wyraz gniewu i irytacji. Co tylko dodało piekielności jego aparycji.
- No właśnie kmiotku. W piekle...mam tu dla ciebie wygodny kociołek. Do którego trafisz, jeśli nie odpowiesz na me pytania.- ryknął mnich nie przejmując się wywoływanym przez wrzeszczącego pijaczka tumultem.
- Bfffffmmmm - Wydal z siebie dziwne, niekontrolowane dźwięki, po czym na jego spodniach, a dokładniej na kroczu, pojawiła się rozrastająca plama...
- Nieeeee... - szepnął mężczyzna, po czym zemdlał.
- I co go straszysz? - wtrącił się dosyć spory mięśniak z łysą głową...i jak się okazało bardziej trzeźwy, lub bardziej sprytny.
Acaleem upuścił mężczyznę jakby ten był workiem ziemniaków i spojrzał na osiłka mówiąc.- Ja go tylko grzecznie pytam. Któż to jest ten błazen. Może raczysz mi odpowiedzieć?
- To wredota jakich mało, cwaniak, złodziej i morderca, juz parę razy go widzieli przy trupach na ulicy, nawet straż wyznaczyła nagrodę - odpowiedział mięśniak, masując swoja obolałą szczękę po wcześniejszym spotkaniu z... pięścią Błazna.
Mnich podrapał się po rogu...Sprawa była skomplikowana...W sumie jako osoba o wrodzonej praworządności powinna złapać przestępcę i postawić przed obliczem przedstawiciela prawa. Z drugiej strony, Acaleem właśnie spuścił łomot przedstawicielom tutejszego praca, co czyniło go przestępcą niewiele gorszym od Błazna. Co prawa, nikogo nie zabił ale... Najpierw jednak trzeba było się rozeznać w sytuacji. Spytał więc jeszcze.- A kogo morduje, bo chyba nie jak popadnie?
- Ano właśnie, że jak popadnie do cholery! - Osiłek podniósł nieprzytomnego, oszczanego mężczyznę, po czym zaczął go mało subtelnie budzić, trzaskając dłonią po gębie... .
Coś tu się nie zgadzało mnichowi, pozostało więc...złapać mnicha w kolorowym wdzianku i przepytać. Jakoś w uczciwość tutejszej straży nie wierzył.
Sam zaś winowajca zdążył się ulotnić przez okno, a wraz z nim spora grupka pościgowa , którym alkohol i obecność kumpli przysłoniła zdrowy rozsądek. Ot, sfora debili, którzy myślą, że przewaga liczebna jest remedium na wszystko. Acaleem ruszył za nimi i wypadł na utytłaną błotem i gnojem...i bogowie tylko wiedzą jeszcze czym, kobietę zaciekle broniącą Błazna, za pomocą "mieczyka".
- Nie wstyd wam atakować bezbronna kobietę? Jeśli chcecie rozrywki to może spróbujecie ze mną?- te słowa wywołały ironiczny uśmieszek na ustach diablęcia. Wątpił, by ci ludzie uważali błazenka za bezbronną kobietę...Chwila...czy ona powiedziała...kobietę? Spoglądając na szybko wspinającego się błazna, diablę musiało że rzeczywiście. Ma za gibkie ciałko jak na faceta...zwłaszcza że obcisły strój uwypuklał jej krągłości, których natura owej dziewczynie poskąpiła nieco w okolicy biustu.
Tempo jej wspinaczki było za szybkie, pewnie wspomagane magią. A choć Acaleem przypuszczał, że mógłby za nią podążyć. To w nadążenie za nią, szczerze wątpił.
No cóż...towarzystwo, choć bojowo nastawione, nie zamierzało wyładować swej złości na obrazie nędzy i rozpaczy jakim obecnie była wojowniczka. I dobrze...Mnichowi jakoś nie chciało się tłuc zakutych pijackich łbów, w ramach wyrównania szans dziewuszce.
Acaleem spoglądał na znikającego błazna...a może znikającą, jak sądzić po słowach rudej kobietki. Z tego co opowiedział łysek, mniszka w fikuśnym wdzianku morduje kogo popadnie. Nie miało to za gorsz sensu nawet jeśliby należała do zakonu Długiej Śmierci. Ci socjopaci nie unikają okazji do walki i zabijania. Spadła z sufitu...No to teraz będzie się trzeba dowiedzieć co tam robiła. A może polazła do któregoś z pokoi na piętrze karczmy. To też trzeba by było sprawdzić. Gdy tak rozmyślał jego ogon zaczął wić się energicznie na boki. Zawsze tak się działo gdy Acaleem poważnie dumał. I gdy w jego głowie powoli tworzył się dokładny plan.
Zawrócił energicznie w stronę karczmy i ruszył. I...niestety energicznie poruszający się na boki ogon zahaczył o rudowłosą „panienkę”. Uderzył lekko w jej pośladek. Zamyślony Acaleem nawet tego nie zauważył. W tym mieście męskie macanki były na porządku dziennym i Morgan juz nie raz miała okazję ścierać uśmiech zadowolenia z męskiej facjaty. Odruchowo złapała mocno napastnika i z wielkim zaskoczeniem zauważyła, że tym razem zamiast nadgarstka trzyma w ręce ogon. Szybko jednak odzyskała rezon i powiedziała do gwałtownie zatrzymanego właściciela:
- Powinieneś bardziej uważać na swój chwost, bo kiedyś możesz go stracić.
Mnich czując opór na tylnej części ciała odwrócił się w jej kierunku mówiąc.- Miło, że tak o mnie dbasz panienko...ale sam radzę sobie dobrze. Więc bądź tak miła i go puść.
Acaleem bynajmniej wyglądał na specjalnie wzburzonego czy też przejętego jej słowami.Dziewuszka się uśmiechnęła tylko i puściła. Acaleem odpowiedział na jej uśmiech...własnym wesołym uśmiechem. I ruszył w kierunku karczmy.
Po wejściu do niej...Acaleem spojrzał w górę, spoglądając na sufit...Następnie udał się w kierunku stolika półelfki. Byłego stolika, dziewczyna bowiem ulotniła się z tamtego miejsca. Oparł się dłońmi o niego, kompletnie ignorując otoczenie. Mnich spojrzał dokładnie w miejsce z którego spadła kontrowersyjna mniszka. A przeprowadziwszy ten fragment „śledztwa”, ruszył na górę by rozejrzeć się po pokojach. A nuż widelec, coś odkryje.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 04-09-2009 o 14:00. Powód: zmiany po konsultacji z graczami :)
abishai jest offline  
Stary 03-09-2009, 16:29   #30
 
Qumi's Avatar
 
Reputacja: 1 Qumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetny
- Jestem Luna Wisewind, miło mi cię poznać Vanesso – uśmiechnęła się do kobiety, choć nie był to zbyt szeroki uśmiech to jednak szczery i prawdziwy. – i twojego kolegę… Raison… tak? – spytała, gdyż nie była pewna czy dobrze usłyszała czy dziewczyna tak nazwała mężczyznę.

- Znam wiele pieśni, i melancholijnych, i wzruszających, o rozstaniach i o miłości, mogę cię nimi ukołysać do snu... - Odezwała się, doprowadzając Lunę do lekkiego rumieńca. Lekko zakłopotana tym obrotem spraw kronikarka nerwowo się uśmiechnęła i nie odezwała słowem próbując patrzeć w inną stronę i unikać wzroku bardki.

Wtedy jednak ich znajomy kupiec niejako wybawił ją z opresji. Kronikarka tylko przewróciła oczami i westchnęła widząc idiotyczny gest Wakash. Bardziej pretensjonalny to już być nie mógł… ale przynajmniej nieco mi pomógł…

- Nocujecie tu czy jak? - Wtrącił się nagle pozostawiającym wiele do życzenia tonem karczmarz, podchodząc do stołu - Boście nic nie powiedzieli, a ja musze wiedzieć czy zajmujecie te dwa pokoje czy nie?.

Nie podobał się jej ton głosu karczmarza, ale rozumiała jego pośpiech – miał pewnie już innych chętnych na ich miejsce. Rozejrzała się za Severem, ale go nie było. Po chwili zauważyła, że brakuje też Milo. Musieli wyjść kiedy uwaga Luny była skoncentrowana na Vanessie… Cholera… – zaklęła w myślach kronikarka. Na domiar złego wyglądało na to, że za chwilę spadnie deszcz co z kolei pokrzyżuje jej plany znalezienia lepszej karczmy… będzie musiała przełożyć to na jutro.

- Jeśli chodzi o mnie to tak, prosiłabym o jakiś ładny pokój z oknem – uśmiechnęła się delikatnie do karczmarza mając nadzieję, że może jej wdzięki, których nigdy za bardzo nie używała, tym razem się na coś przydadzą… oby tylko nie zrozumiał jej w zły sposób…

Musiała chwilę poczekać aż barman odejdzie zanim mogła zapytać co właściwie mają teraz robić – choć i to było ciężkie z bardką i jej ochroniarzem nieopodal. Nie powinna ryzykować, mimo wszystko mogli być wysłannikami kościoła Shar.

- Zastanawiałam się co teraz powinniśmy zrobić skoro już tu dotarliśmy… ale właściwie to teraz jestem bardziej ciekawa co was tu sprowadza? Jakieś interesy czy zwyczajny pęd ku przygodzie? – spytała grzecznie i uprzejmie parę. Nie chciała ich do siebie zrażać, ale nie ufała im na tyle, aby zdradzać im cel ich podróży. Zamiast tego wolała urządzić małe, niewinne przesłuchanie.
 
Qumi jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172