Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-09-2010, 21:44   #41
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
-Wygląda na to, że dziś każdy dostanie to na co czekał -mruknął pod nosem ork gdy platforma wyniosła go na arenę.

Krąg piaszczystego placu o średnicy jakichś dwudziestu stóp pachniał krwią i potem. Odziany w skórzaną zbroję i czarny płaszcz, zakuty w hełm z blachy, z ostrym jak brzytwa pomocnikiem za plecami- Blak wyszedł z klatki stawiając stopy na grzązkim podłożu. Ukląkł by poprawić but, gdy z trybun poleciały pierwsze garści miedziaków, krążki uderzały go w plecy i blachy. Wbijały się dookoła w piasek. Kilka metrów ponad jego głową z trybun rozentuzjazmowana mieszczańska masa zagrzewała do walki, robiła zakłady. Trzaskały szkła, padały sumy

~Czy mogło być lepiej? Zemsta i splendor, tu i teraz. - pół-ork wyprostował się, naciągnął rękawice, poprawił głownię za karkiem.

Coś w tej scenie poruszało proste serce wojownika, napawało nienazwanym spełnieniem i satysfakcją. Idąc tu nie wyobrażał sobie, że rozrachunek okaże się tak prosty.., tak "piękny". Dosłownie jakby sam Kel... Tharizdun robił mu przysługę wystawiając go do walki na arenie przeciw jego dawnym towarzyszom. Kilka osób kojarzył też z publiki, pokazali się więc chyba wszyscy:

~Rashid.., Magoo.., dziewczyny i Myvern. -wyliczał kolejnych swoich przeciwników. -..no i Misiek. Łudziłem się, że będziesz zwykłym niedźwiedziem.. -zamek w klatce bestii trzasnął, a Blak zorientował się, że stwór w nim utkwił nienawistne ślepia.

-Byłoby zbyt prosto, gdybyć był. -wojownik sięgnął za plecy dobywając dwuręcznego claymore'a.

Długie ostrze z metalicznym sykiem opuściło pochwę i błysnęło przed twarzą zdeterminowanego szermierza. Tym samym blaskiem biły orkowe kły, które Blak nieświadomie odsłonił- blaskiem żądzy krwi. Pył sypnął spod podeszw, a dwumetrowiec z uniesionym nad głowę mieczem pędził naprzeciw bestii.

W zderzeniu nie miał szans, ale zamierzał wykorzystać pęd potwora, opuścić gardę, uniknąć jego szponów schodząc pod prawe ramię Miśka i płasko ciąć jego bok.
 

Ostatnio edytowane przez majk : 19-09-2010 o 22:23. Powód: chochlik
majk jest offline  
Stary 20-09-2010, 10:41   #42
 
Rychter's Avatar
 
Reputacja: 1 Rychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodze
Gdy Myvern zobaczył Blaka, był zaskoczony, ale zadowolony z powrotu sojusznika. Człowiek spojrzał w oczy dawnemu przyjacielowi. Płonęły dzikim gniewem, żądzą krwi. Gdy ich spojrzenia spotkały się, entuzjazm zniknął, a pojawił się niemiły ucisk w żołądku. Wrażenie to wzmogło się, gdy spojrzał na ogromnego niedźwiedzia.

- Będzie ciekawie...

Walka się rozpoczęła. Solettan widział jak Blak pędzi na zwierzę, jednak nie miał czasu podziwiać pojedynku dwóch bestii. Na Myverna ruszyło dwóch wojowników. Człowiek wyjął ostrza i wyzywająco powiedział

- No to kurwa zaczynamy... Chodzcie dziewczęta, czekam!

Myvern kopnął piachem w oczy jednemu przeciwnikowi, który oślepiony i oszołomiony poleciał przed siebie. Myvern wykorzystał moment i sejmitarem ciął go przez plecy. Drugi przeciwnik był w natarciu. Po arenie rozbrzmiał brzęk uderzającej o siebie stali. Skrzyżowały się miecze, Myvern drugim ostrzem zadał cios, przeciwnik jednak sparował atak tarczą. Solettan kopniakiem w brzuch pozbawił wroga oddechu i zaciął go w nogę... Okrzyki publiczności, wrzaski Blaka, ryki bestii, przeciwnicy zbierają siły. Chwila na oddech... Wojownik znów przygotowuje się do ataku, ponadto drugi zbiera się z ziemi. Znów zwarli się, tym razem Myvern walczył z dwoma na raz, nieźle sobie radził, chociaż kilka słabych ciosów odbiło się od skórzni. Dziadek od małego szkolił Solettana we władaniu bronią. Dopiero teraz docenił mordercze treningi, może właśnie dzięki nim jeszcze żyje.

- Arghhh!.. -Jeden z gladiatorów zaciął Solettana w ramię. Na szczęście rana była powierzchowna.

Człowiekowi do głowy przyszedł szatański pomysł. Zbliżył walkę do miśka. Kiedy rozszalała bestia wykonała potężny zamach, Myvern pchnął przeciwnika prosto pod potężną łapę naszpikowaną pazurami. Wojownik wydał piskliwy okrzyk rozpaczy, po czym jego bebechy rozlały się po arenie, jego zmasakrowane szczątki padły na piach, a włócznia wbiła się w ziemię.

- Został jeden. Przynajmniej z nim mam jeszcze szansę... - mruknął do siebie

Myvern oddalił walkę od bestii zmagającej się z Blakiem, po czym skupił się już tylko na przeciwniku.
 
Rychter jest offline  
Stary 22-09-2010, 13:39   #43
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Jamila
Taak, sytuacja przedstawiała się tak, że za kilkadziesiąt lat Jamila może opowiadać wnukom to tak:

… i wtedy wyskoczył zajebiście wielki misiek. Ale dzielna Jamila nie straciła zimnej krwi, gdy dwóch jej kumpli napierdalało się z nim w dole do spółki z jakimiś dwoma innymi. Nawet, gdy ujrzała Magoo, smutnego… członka wielce nie popularnej profesji. Za to jego słowa natchnęły otuchą Jamilę.
- Pięćset złotych, za obie oczywiście.
Ktoś tak ceniący wizerunek powinien je mieć ze sobą. A to oznaczało, że można je ukraść!
Oczywiście sprawa do prostych nie należała. Ale już, już sakwa była w zasięgu reki, gdy…
- Tam jest tek kurwi syn, co mi werandę rozjebał. Dawać chłopaki, zróbcie z nim porządek.

Zgadnijcie kto bo był moje wnuki.
- To ten skurwiel ponury co to chciał Blajka w rzyć… - wnuk zamilkł pod surowym spojrzeniem babci.
- Masz rację, ale na następny raz pamiętaj, że nie mówi się „Blajk” tylko Blak!
- Co było dalej?
- Mów babciu!
- No nie wiem wnusiu, bo to co potem zrobiłam mogło bardzo zaważyć na mojej przyszłości. Potem się działy takie rzeczy, że nie wiadomo czy dożyje by wam o tym opowiadać…


Tak mogłaby brzmieć ta rozmowa, za kilkadziesiąt lat oczywiście. Jamila obrzuciła spojrzeniem salę, miała stąd dobry widok na stado napalonych samców. I na grupę adonisów przebijających się przez tłum w kierunku Magoo.
- Spadamy stąd – powiedziała do Kerin – Myrven, bierz kasę i spotkamy się tam gdzie na mnie dziś czekaliście! - Krzyknęła do dołu, posyłając jeden z noży do rzucania we wrogiego fajtera.
- Komu w drogę temu… - tego już nikt nie dosłyszał bo Jamila wybiła się z platformy i pięknym skokiem znalazła się na kandelabrze, który rozbujała kilkoma ruchami ciała. Za co rzecz jasna została nagrodzona oklaskami kilku samców oglądających ją od spodu.
Kolejny skok i wylądowała na barierce w przysiadzie prezentując tym z dołu kolejną swoją dobrą stronę. Owacja na stojąco była pewna. W okrzykach utonęły krzyki dyskusji w jaką wdali się pachołkowie antykwariusza z wiekowym łowcą nagród. Zeskoczyła na balkonik, drogę wyjścia zastąpił jej wesoły młodzieniec.
- Kochanie, licytacja jeszcze trwa, ale chyba pozwolisz wypróbować towar.
- Oczywiście
– pięknie się uśmiechała pod woalką Jamila – Ale wypróbujesz tylko kawałek…
- Nie ma sprawy…
- Cieszę się, że mamy w tej kwestii podobne zdanie. – powiedziała przestępując nad już nie tak wesołym młodzieńcem. Co musiała mu przyznać, że naprawdę mu się podobała, trafienie w miejsce krytyczne przyszło z niesamowita łatwością.
Ale nie było czasu na podziwianie walorów męskich. Wskoczyła na ławę i podciągnęła się na belki, chciwe i spocone dłonie minęły jej nogę o cal. Przeskoczyła na kolejna belkę pod sufitem i przysiadła na piętach obserwując zamieszanie. Popatrzyła na Kerin i wskazała wzrokiem zasnute pajęczynami okienko w dachu. Niepilnowane! Co prawda nikt normalny by nie próbował przez nie uciekać, ale to normalności Jamila nie uzurpowała sobie praw.
 
Mike jest offline  
Stary 23-09-2010, 00:13   #44
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Co do tego, że rozrabianie w gospodzie 'Pod Gęsią i Rusztem' nie jest bezpiecznym zajęciem nikt nie miał wątpliwości. Wystarczył rzut oka na rozstawionych pod ścianą ochroniarzy. Czarne skórzane kurty narzucone luźno na pikowane zbroje, rozhuśtane bastardy zawieszone przy pasie, naciągnięte na dłonie rękawice skrzące się od ćwieków. Weterani dziesiątek kampanii dorabiali na wojskowej emeryturze, drzemali przy stolikach, gnuśnieli w oczekiwaniu na akcję. W przybytku Czarnego Jo, ich dawnego kapitana, a obecnie dynamicznego przedsiębiorcy, problemy rozwiązywano polubownie. Przemoc była ostatecznością. Ostatecznie, mało kto chciał mieć do czynienia z ludźmi, którzy przez dwie dekady życia zarabiali mordując dzikusów w środku dżungli. Świadomi niebezpieczeństwa wybrańcy Hassana podbili stawkę, zagrali va banque. Rashid był do zgarnięcia, przeciw bakluńskiemu szermierzowi postawiono cały arsenał zdobycznych trucizn. Ruch był sprytny, nie można było niczego zarzucić zagraniu, które zastosowało trio awanturników. Ich pech polegał na tym, że za rywali mieli doświadczonych zawodników. Przeczuwali blef. Każdy powiedział: sprawdzam. Karty spoczęły na stole i zawód wykwitł na twarzach bohaterów, gdy zrozumieli, że mają najsłabszą rękę. Spoglądając z kolumny na podekscytowane stado widzów dziewczyny zaczynały lepiej rozumieć całe szaleństwo, wywlekać nici sensu z tkaniny, którą narzucono im na oczy przy wejściu do lokalu. Obity i uwięziony wcześniej chłopak spoglądał na nie niepewnie z trybuny honorowej, wskazując na obie palcem i szeptał coś do ucha Czarnego Jo. Przypadek z zaangażowaniem kobiet w cały ten teatr, wzięcie ich przez ochronę za kogoś innego? O nie, przypadki nie istniały. Oswobodzony z zamknięcia młokos musiał swemu pryncypałowi wygadać, co go spotkało i kara czekała na wykonanie. Myvern też to wiedział. Śmiejący się donośnie i machający doń z trybuny honorowej Rashid bawił się setnie. Miał tu chody i zawsze wychodziło na jego. Służba od razu mu doniosła, że jakiś podejrzany osobnik wlepia w niego gały. Wścibstwo prowadziło wrogów Bakluna wprost na arenę. Tylko jeden Blak był zadowolony, gdy – również niby zupełnym przypadkiem – wciągnięto go na piasek. Tego pragnął, tak właśnie chciał to rozstrzygnąć. Czy jednak to, że całą trójkę zdradzieckich kompanów miał teraz na widelcu można uznać za przypadek? Nie było mowy o żadnej ruletce. Przeznaczenie, koniunkcja sfer, dzień sądu.

Myvern dwoił się i troił, zacinał seriami cięć i sztychów, zasypywał przeciwników nawałą ciosów. Od każdego z osobna był szybszy, ale od dwóch na raz nie mógł. Szalejąc niczym nieposkromiony żywioł spychał obu do defensywy, wymuszał cofanie się. Brnął naprzód jak lawina, każdy jego wypad nagradzała salwa okrzyków i grzmiące brawa. Tylko on jeden miał świadomość ceny, jaką przychodzi mu płacić za takie tempo. Serce skakało jak wściekły pies na łańcuchu, chciało wyrwać się z piersi. Pot i krew z początku skapywały na piasek w ślimaczym rytmie, ale to nie trwało długo. Wrodzony spryt wyratował wojaka z najgorszej opresji, gdy role poczęły się odwracać. Oponenci przechodzili do kontrataku, ale finalnie, do drugiej rundy dotrwał tylko jeden. Rozerwane na strzępy ciało lokalnego zabijaki na moment zabrało uwagę 'Miśka' od Blaka. Bestia musiała strząsnąć zalegające na pazurach flaki, uwolnić morderczy oręż od resztek ludzkiego ścierwa. Półork pomógł jak umiał najlepiej. Markując atak od lewej, zaskoczył stwora, niemal bezładnie przetoczył się pod jego łapskiem na prawą stronę i rąbnął. Ile miał sił w mięśniach, z góry na dół, na odlew. Unieruchomione zwojami wyrwanych denatowi jelit ramię stwora runęło w piach. Aplauz obserwujących widowisko tłumów był niemal równie głośny jak ryk potwora. A ten był piekielny, z najgłębszej otchłani piekieł. Splamiona posoką góra bieli natarła na orka jak jeszcze żaden wróg do tej pory. Zmuszając go nie do cofnięcia, a do ucieczki.

Ucieczka z tego diabelskiego cyrku była najrozsądniejszym wyjściem. Jamila była kobietą przede wszystkim rozważną, więc nie głowiąc się nad problemami towarzyszy ruszyła do akcji. Posłała nóż w rudzielca, z którym pojedynkował się Myvern, budzącym respekt skokiem dopadła do dyndającego przy suficie kandelabru i gwałcąc grawitację w odbyt wylądowała na balkoniku przed jakimś gówniarzem. Szybko załatwiła sprawę i uroczo majtając nogami ku uciesze widzów, rozpoczęła wspinaczkę w stronę zasnutego pajęczynami lufciku w rogu sali. O mało co nie spadła widząc jak balansując z parasolką, po tej samej belce, którą przed chwilą sama kroczyła spaceruje w jej kierunku Herkules Magoo. Błędnie założyła, że grupka urodziwych młodzieńców, którzy wpadli w tłum załatwiać jakieś prywatne porachunki poluje na detektywa. Najwyraźniej burdel na werandzie zrobił im ktoś inny, jakiś stękający dziadyga, który miał zaszczyt siedzieć obok słynnego łowcy bandytów. Dziewczyna powinna była pamiętać z kim tego samego ranka miała do czynienia. Herkules nie zostawiał spraw niedokończonych. Kiedy już należycie oporządził całą gwardię Burke'a, a na końcu i jego samego zlecił usypanie dla nich ładnego kurhaniku i obsadzenie go niebieskimi różami. Dla poległych, Veinricka i Benathiego, zamówił nawet pomnik. Jamila mogła być pewna, że jeśli przyjdzie jej tutaj zginąć to ktoś przynajmniej zatroszczy się o godziwy dla niej pochówek.

Myvern był chyba u Magoo w podobnych względach, więc w ogóle nie przejął się, kiedy niezręcznie rzucony przez towarzyszkę nóż przemknął mu nad prawym barkiem, burząc koncentrację. A powinien! Wystarczyła chwila i piegus, który miał właśnie oberwać cięciem z bekhendu prosto w żuchwę przechylił szalę zwycięstwa na swoją stronę. Miecz przejechał po dłoni Solettana, rozorał wewnętrzną jej część, rozluźnił uścisk na mieczu. Śliska od płynącego karminu ręka miała teraz poważny problem, by utrzymać oręż w gardzie. Ciężkie ciosy rozbijały się na coraz bardziej desperackich zastawach Myverna. Role się odwróciły, rudzielec szarżował, a każdy atak poprawiał jeszcze uderzeniem naszpikowanej kolcami tarczy. Po którymś ciosie z kolei poharatana dłoń skapitulowała i ostrze zanurkowało w piachu. Kolczasta tarcza grzmotnęła chłopaka w biodro, przedarła się przez wątłą osłonę ze skórzni, ponownie spuściła mu krew. Rudowłosy wojak nie zdążył jej oderwać od przeciwnika, żelazne kolce twardo tkwiły wpite w kość. Nie zdążył jej oderwać, nie zdążył się zasłonić, dostał w brodę. Wyłączył się z gry, przez sekundę nie widział kompletnie nic. Amator byłby już trupem, ale on miał nieco wprawy. Uwolnił dłoń spod tarczy, odtoczył się na drętwiejących nogach w tył, serią zaserwowanych na oślep młyńców osłonił od ewentualnego ataku. Dosypał garść piachu więcej do własnej klepsydry, oddalił o sekundy rozstrzygający moment. Musiał nadejść.

W końcu przecież nadchodził dla każdego. Ale jeszcze nie dziś, oby jeszcze nie dziś – dudniło w głowie Blaka, który umykał przed futrzakiem. Przyparty do ściany przekoziołkował po ziemi wzbijając tumany pyłu, zasypując bestię piaskową chmurą. Gigantyczna siła ataku sasquatcha zatrzęsła całą areną, wbita w ścianę areny pięść zostawiła głęboką na łokieć dziurę. I raz, i dwa. Każdy z potężnych haków potwora zgiąłby metal płytówki jak zapałkę, zrobił z blakowych muskułów marmoladę. Półork robił, co mógł, skakał z miejsca na miejsce jak cyga, momentami zmykał przed wrogiem niemal sprintem. Wsparty o kolumnę, na której dziewuszki miały rozpalać zmysły przed oczami miał śmierć. Zdołał spaść na tyłek, wyrżnąć dupskiem o ziemię, gdy uderzenie 'Miśka' przeszło mu cal na głową, naruszając samą konstrukcję słupa. Wiedział, że nie zdąży wstać, spróbował przetoczyć się na bok. Przynajmniej upaść w którąś ze stron, choć odrobinę zmienić pozycję. Zdążyłbym – skłamał w myślach, widząc jak skacząca z kolumny Kerin odciąga uwagę stwora. Nimfa sfrunęła z góry, z gracją wylądowała na masywnych plecach bestii i szarpiąc ją za grzywę zaczęła zabawę w dziurkowanie. Smukłe palce aż pobielały od ściskania sztyletu, ciosy były szybkie, błyskawiczne. Wzbity przez jedno pchnięcie strumyk krwi jeszcze nie zdążył opaść, a już w powietrze wznosił się kolejny. Pech Kerin, że futro i ciężka od zwałów tłuszczu skóra były grube, dobrze chroniły wewnętrzne arterie. W którymś z dziesiątek swoich dźgnięć wojowniczka musiała naruszyć jakieś ważne organy sasquatcha, ale na ten moment olbrzym ciągle twardo stał na nogach. Przebierał łapą po plecach, starał się złapać tę wesz, która go tak kąsała i nie mógł. Okaleczony nie mógł sięgnąć napastniczki, która ani na moment nie przerywała gradu ciosów. W końcu, nadeszła chwila w której nie miał już czym sięgać. Wykorzystując nieuwagę stwora powtórkę z rozrywki zaserwował mu Blak. Rozpędził się, skoczył z impetem, katowskim, rzeźnickim, kruszącym skały uderzeniem odrąbał 'Miśkowi' drugą łapę. Koniec. Dobicie sikającej fontannami krwi istoty było już tylko formalnością. Drący mordy pod niebiosa widzowie walili w blaty stołów, gwizdali podekscytowani, gdy zwinniutka Kerin wdrapała się na łeb rzężącej bestii i wprawnym ruchem wpakowała jej sztylet przez oczodół do mózgu. Lobotomia poskutkowała. Yeti był trupem. Publika szalała! Głodni krwi, chcieli więcej, więcej, WIĘCEJ! Może to ocean braw, a może jakieś inne czyniki sprawiły, że Blak posłuchał sugestii audytorium. Natarł na zaskoczoną koleżankę i walnął jak piorun. Potężne dwuręczne ostrze spadło na bark uzbrojonej w sztylecik tylko niewiasty, totalnie gruchocząc obojczyk. Ból, potworny, skręcający trzewia ból przewyższało tylko zaskoczenie. Totalne zaskoczenie.

Takie samo, które odmalowało się na twarzach Myverna i jego piegowatego przeciwnika. Obaj zamarkowali cios od prawej, obaj zaserwowali szybkie finty, obaj ostatecznie natarli sztychem. Obaj trafili, znów zraszając posoką piasek areny. Jednak, co by nie mówić, zaskoczenie Solettana trwało dłużej. Dłużej, bo rudzielec zsunął się martwy z myvernowego ostrza. Zaś zraniony w bok awanturnik wciąż żył i miał dość czasu, by dziwić się światu. Razem z atakowaną przez dawnego druha Kerin.

Tego było już za wiele, nie szło się skupić na wspinaczce po stropowych belkach widząc takie zwroty akcji. Jamila nie utrzymała uchwytu na ostatniej, dzielącej ją od wolnej drogi do wąskiego lufciku desce. Głośno przełknęła ślinę i runęła w dół. Może i była kocio zwinna, ale sama nie mogła wyjść z podziwu dla miękkiego lądowania w przyklęku, jakie sobie sprawiła na położonej o trzy ledwie łokcie niżej belce. Bardzo się ucieszyła, taki fart graniczący z absurdem nawet jej zdarzał się co najwyżej raz na tydzień. A to był ciężki tydzień i podobne uśmiechy fortuny zaczynały robić się podejrzane. Nie, jednak wszystko jest w normie – przebiegło jej przez myśl, gdy zobaczyła, kto stoi pięć kroków przed nią, z gracją pingwina spacerując po wąskiej na dwie dłonie desce.
"Pani Jamilo, proszę nie uciekać, ani się ze mną nie szarpać. Proszę spojrzeć w dół" – spojrzenie w dół, zgodnie ze słowami Magoo przynosiło kiepskie samopoczucie. Dokładnie pod nimi była arena. Dokładnie dziesięć metrów pod nimi.
"Sama Pani widzi. Jest wysoko. Spadnie Pani i się zabije, a mi będzie autentycznie przykro. Proszę się poddać, bo naprawdę stąpa Pani po cienkim, że pozwolę sobie na taką metaforę, lodzie" – przestrzegł Herkules Magoo. Chyba naprawdę się martwił. Chyba.
 
Panicz jest offline  
Stary 23-09-2010, 02:03   #45
 
Rudzielec's Avatar
 
Reputacja: 1 Rudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodze
Blak, co tobie kurwa odjebało!?-Krzyknęła Blondynka zataczając się po otrzymanym ciosie. ~Berserker pieprzony, żeby kurwa mnie z tym bydlakiem pomylić!~pomyślała Kerin. Ale wtem poczuła jakby cieniutki zimny strumyk płynący przez plecy aż do krzyża. Oczy, postawa, gesty, on się nie pomylił, on to zrobił specjalnie! ~Nosz kurwa! Czyżby był na prochach? Nie, nic nie widać a przecie po każdym wzmacniaczu są jakieś efekty które można zauważyć.~ Myśli gorączkowo kotłowały się pod blond czupryną.
-Zdradziłeś? Malcolm cię przekupił tak? Powiedział, że nie chcieliśmy płacić i poszczuł na nas psa do walki? A może ktoś inny obiecał ci coś za nas? -powiedziała wskazując ostrzem w stronę Herkulesa najwyraźniej podziwiającego południowe uroki Jamili.-No mów posrańcu, chcę wiedzieć czemu zdradzasz tych którzy przelewali za ciebie swoją i cudzą krew!?
Złapała sztylet w zęby gotowa rzucić się na swego kamrata który nagle wydawał się zmienić strony. Wyciągnęła małą fiolkę zza paska nie bawiąc się w otwieranie rozgryzła szyjkę i wypiła zawartość. Nie no co za paskudztwo, specyfik jednak miał tłumić niemal każdy ból i rzeczywiście obojczyk już tylko pulsował jakby kopnął ją osioł a nie jakby psychotyczny pół ork zdzielił ją mieczem. Zdarła sobie fular z twarzy zwinęła w kulkę i docisnęła nią ranę przesunąwszy ramiączko swojej kreacji. Namiastka opatrunku okazała się być jednak bardzo skuteczna, szybko zatamowała krwotok. Przez jakiś czas dziewczyna mogła funkcjonować ale niedługo trzeba będzie poszukać pomocy. Wyjęła ze stanika drugą, maleńką fiolkę i niezwykle ostrożnie wylała kilka kropel jej zawartości na ostrze swej broni, nie pamiętała nazwy specyfiku, ale pamiętała jak piał nad jego śmiercionośnością zabity przez nią uczeń aptekarza. Miała opory przed zabijaniem Blaka, rzecz która nie zdarzała jej się często, najpewniej dlatego, że wyrwała jego zielonkawy zad od pewnej niemalże śmierci. Nie zmieniało to jednak faktu, że do kolejnego ataku nie dopuści, a była w dość dobrym stanie aby posłać ów piekielnie zatruty sztylet w szyję lub oko pó łorka. ~Teraz tylko jak się stąd wyrwać? ~ Pomyślała dziewczyna.
 
__________________
Kasia(moja przyszła MG)-"Ale ja nie wiem czy pamiętam jak prowadzić sesje!"
Sebastian(mój kuzyn)-"Spoko to jak jazda na jeżozwierzu, tego się nie zapomina."
Rudzielec jest offline  
Stary 23-09-2010, 16:32   #46
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
Claymore zatopił się w ciele, trzask łamanych kości gubił się w dzikim aplauzie, krew dziewczyny zbroczyła piaski areny. Odskoczyła jak poparzona kierując doń soczysty wyrzut:

-Blak, co tobie kurwa odjebało!? - bez wątpienia była zaskoczona tym, że uciekł Malcolmowi.

Ork, lekko tylko zdyszany od zabawy z zwierzo-ludem, stał w rozkroku kilka metrów przed nią, uśmiechał się parszywie. Uwalony w krwi, pooblepiany piaskiem od tych fikołków, ale szczęśliwy jak rzadko. Po opuszczonym ostrzu sciekała krew. Blak zrobił młynek strzepując juchę i stawiając ostrze na sztorc, gotowy na kolejne starcie. Postąpił krok, gdy kobieta -najwidoczniej pewna swej charyzmy- zaczęła łgać w obawie o życie.

-Zdradziłeś? Malcolm cię przekupił tak? Powiedział, że nie chcieliśmy płacić i poszczuł na nas psa do walki? A może ktoś inny obiecał ci coś za nas? - w swoich kłamstwach brnęła dalej bez wstydu i honoru. Jak Malcolm i Jimm zwalała winę na wszystkich dookoła, nie widząc tej na swoich dłoniach - No mów posrańcu, chcę wiedzieć czemu zdradzasz tych którzy przelewali za ciebie swoją i cudzą krew!? -wykrzyczała wręcz.

Twarz wojownika z psychotycznej radości przeszła w święte oburzenie, jakby ktoś powiedział mu, że jego dziadów lepiono z gówna w elfickich stajniach i ot, powstali orkowie. Opuścił nieco miecz. Widząc, że Kerin polewa się jakimiś specyfikami skrócił dzielący ich dystans o jakieś dwa, trzy, kroki. Chciał widzieć ją dobrze, gdy wyrzuci jej to co go napędza. Chciał mieć ją blisko, gdy skończy.

-Pogrzebaliście mnie żywcem u tego skurwysyna-weterynarza, okradliście z tego co najważniejsze i znieważyliście mego Pana swoją pazernością. I ty zarzucasz mi zdradę Kerin? Ty, która jeszcze ciepłych towarzyszy obdzierałaś z monet i klejnotów, teraz szukasz lojalności? Mnie nazywasz „psem do walki”? splunął brzydko ilustrując swoje zdanie na jej temat -Gadaj gdzie ukryliście moje rzeczy i gadaj szybko, albo zdychaj. Dla martwych ślicznotek pewnie też mają tu pokoik za złoto, a ty zrobiłaś dziś furorę, będzie ruch w interesie. Daj mi to czego chcę, a pokroję Cię tak, by nie mieli już z Ciebie pożytku.. -zakończył gorzko.

Stali może sześć stóp od siebie -mierząc się złowieszczymi spojrzeniami, gotowi do walki w każdej chwili. Widział jak smarowała sztylecik...

~...pewnie własnym jadem...

...szykując się do rzutu. Zastanawiał się gdzie zamierzała go trafić, by jad zadziałał, jakby nie patrzeć opancerzony był nieźle. Raz tylko widział Ker w akcji- wiedział, że pancerz nie wystarczy.

~Potrzebny jest fortel. Nie ma zasad- Ona pchnęła by mnie w plecy gdyby miała okazję, a do tego nie dopuszczę.

Ostrze, prawie dwumetrowego, claymore'a połyskiwało chciwie w jego zaciśniętych dłoniach. Opuszczone w dół, jakby zamierzał odbić rzucony nóż i dopiero ciąć ex-towarzyszkę od góry. W rzeczywistości koniec miecza był lekko zanurzony w piasku, by w odpowiednim momencie oślepić Kerin, a wtedy wystarczą ledwie dwa kroki by sięgnął ją swą bronią. Kątem oka obserwował Myverna, który stał gdzieś po drugiej stronie kręgu gladiatorów.
 
majk jest offline  
Stary 25-09-2010, 14:18   #47
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Jamila
Była z niej straszna cholera i raczej wolała by sprawić przykrość Herkulesowi niż się poddać. Przeskoczyła na sąsiednią belkę, Herkules podobnie. Kolejne trzy skoki, skończyły się tym samym. Magoo nie dość, że nie odstępował jej o krok, to do tego nie spuszczał jej z oka. I to było szansą Jamili.
Przeskoczyła na kolejną belkę, Herkules z uśmiechem skoczył także. I teraz miało się okazać czy jest prawdziwym mężczyzną! Jamila wylądowała i zadarła bluzkę. Wzrok Herkulesa ześlizgnął się z twarzy dziewczyny, tuż przed lądowaniem na belce...
 
Mike jest offline  
Stary 25-09-2010, 16:22   #48
 
Rychter's Avatar
 
Reputacja: 1 Rychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodze
Rany piekły ostrym bólem, po ciele Myverna spływała krew.
Był zmęczony i poobijany, ale pozbył się obu przeciwników. Misiek, a właściwie to co z niego zostało leżał na czerwonym od juchy piasku areny. Wydawało się że najgorsze za nim. Kiedy spojrzał w stronę Kerin i Blaka zbaraniał.
Potężny cios, jakim półork obdarzył łotrzycę, całkowicie zaskoczył Myverna.
Przeszedł po arenie i zbliżył się do "konwersujących".

- Blak, co jest do kurwy nędzy? Skąd się tu wziąłeś? Klecha mówił że nieprędko się wyliżesz. I co to ma do chuja pana znaczyć? - wskazał palcem na klingę miecza, po którym spływała krew Kerin - To tak niewdzięczniku odpłacasz za dwukrotne uratowanie Ci dupska? Gdyby nie Ker, ten pluszak zjadłby cię na obiad. A jeszcze kilka godzin temu, wspólnie z nią, wlekliśmy ciebie - lewie żywego, podziurawionego bełtami do medyka, ryzykując oberwanie pociskiem w dupsko! Możesz mi kurwa powiedzieć o co chodzi?

Dyszał ciężko, wrzeszcząc na Blaka. Przy każdym oddechu ból zranionego boku się wzmagał. Podszedł do trupa powalonego przeciwnika, oderwał kawałek jego szaty i obwiązał krwawiącą dłoń.
- Ker. Masz jeszcze trochę tego specyfiku na rany? Padam na ryj.

W tym momencie spostrzegł też Jamilę, jak stara się pozbyć goniącego ją Magoo. Mimo bólu uśmiechnął się, jej metody przypadły mu do gustu.
Balansowali wysoko nad nim, ale w zasięgu strzału z łuku. Jednak znajdowali się blisko siebie, zbyt duże ryzyko, że strzała ugodzi towarzyszkę.
~ Żeby tylko zwiększyła dystans...~
O swoim spostrzeżeniu poinformował resztę
- Jam chyba ma kłopoty...
 
Rychter jest offline  
Stary 27-09-2010, 04:30   #49
 
Rudzielec's Avatar
 
Reputacja: 1 Rudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodze
-Jasne, masz.-powiedziała wyciągając drugą fiolkę znieczulacza i podając ją Myvernowi.
-Jemu ktoś chyba sprzedał jakąś historyjkę.-powiedziała patrząc na barbarzyńcę.- To się nie trzyma kupy, patrz na niego niedawno jeszcze ledwie oddychał a teraz harcuje sobie żądny krwi po arenach.- wskazała ruchem głowy na Blaka. -Malcolm ma dostęp do jakiegoś świętego który cię poskładał czy co? Powiedział nam, że źle z tobą więc zostawiliśmy cię u niego, w końcu wie jak się zajmować chorymi a sami poszliśmy tutaj dowiedzieć się czegoś o tym gównie w którym się taplamy od wczoraj. Twoje rzeczy? Przecież zostawiliśmy je koło ciebie, jeśli zniknęły to może zapytaj swego pracodawcę Malcolma co z nimi zrobił. Jasne, że okradam trupy, na chuj im kasa i jakiś badziew?- Mówiła nieco nieskładnie widać było, że jest trochę skołowana, język lekko jej się plątał po środku znieczulającym.
- Twoje śmieci zostawiliśmy z tobą, jeśli myślisz, że cię okradliśmy to powiedz po jaką cholerę byśmy się tak męczyli z próbą ratowania twojej dupy? Kosa w oko i klamoty byłyby nasze bez żadnych kłopotów z twojej strony. Ktoś cię na nas poszczuł to jasne jak słońce. Pomyśl! Kto zyskuje? My, mając cię żywego i w pełni sił na karku, czy Malcolm, który pewnie ukradł twój sprzęt, wmówił ci co chciał i teraz się cieszy bo pewnie jeszcze sprzedał cię Magoo, widzisz go chyba tam na widowni?- zupełnie ignorowała groźby Blaka, och wierzyła, że byłby w stanie spróbować, po prostu nie wierzyła, że mógłby to przeżyć. Owszem ona pewne też by padła ale cóż wyrok na ludzi zapada w dni narodzin, umiera każdy, jakoś nie martwiła jej ta perspektywa. Mimo to wolała jej uniknąć więc sztylet nie drgnął nawet o milimetr. Niczym wąż, niby uśpiony a tak naprawdę tylko czekający na moment kiedy ofiara będzie w zasięgu aby zatopić kły. Tak właśnie czekała Kerin mając nadzieję, że jednak uda się naprostować Blaka, w końcu był użyteczny i mógł się jeszcze przydać. Szczególnie, że w okolicy grasował Magoo…
 
Rudzielec jest offline  
Stary 27-09-2010, 15:32   #50
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Złocisty piasek areny zdążył już porządnie nasiąknąć juchą, obficie rozlewaną przez walczących ku uciesze publiki gladiatorów. Potężna, niedźwiedziopodobna bestia padła trupem, dwóch wojowników zasiliło królestwo Nerulla, a Kerin kuliła się z bólu, przygwożdżona do ziemi katowskim cięciem. Jamila, zwinnie jak małpka, zmykała przed balonowatą sylwetką Magoo odciągając uwagę części widzów od centrum gospody, kierując wzrok audytorium aż pod sufit. Nie brakowało tu chleba, a igrzysk było aż nadto i wypadałoby już powiedzieć: Basta! Odwołać poranionych kombatantów z placu boju, nagrodzić zasłużonych i pochować poległych. Nikt nie miał jednak serca przerywać przedstawienia, gdy widownia bawiła się tak dobrze. Zakłady, zarówno te na podniebny spektakl, jak i na ringowe ostatki, sięgały astronomicznych sum, a ręce obserwatorów spuchły już od ciągłego klaskania, zagrzewającego do dalszej walki. Przedłużająca się pauza zaczynała publikę irytować. "KRWI, KRWI!" – darli się stateczni ojcowie i mężowie, zlizując z ust nitki bigosu, którym napychali się w przerwie między wrzaskami. "Naprzód, na co czekacie?" – warczał Czarny Jo, który przewidział tylko jednego czempiona i tylko jeden worek z pieniędzmi. "Załatw sukę! Niech wie, gdzie jej miejsce!" – grzmiał ze specjalnej trybuny jakiś dziadulek o konserwatywnym spojrzeniu na świat, wyraźnie oburzony udziałem niewiasty w takiej formie rozrywki. "Stul ryj staruchu!" – ryknął jak tur jakiś gołowąs, wzrokiem zatopiony w krągłościach Kerin – "Nie daj się lala! Rozjeb dzikusa!"
"Na co czekasz? Teraz! No tnij go wreszcie!" – zakrzyknął do Myverna, dławiąc się plastrami wędliny jakiś wyperfumowany donżuan. Z każdą sekundą, którą trio dawnych druhów spędzało na rozmowach harmider się wzmagał, głosy i gwizdy były coraz donośniejsze, nikt już nie siedział.

Trójka wojowników mierzyła się wzrokiem, wzajemnie oceniała swoje szanse. Oglądający spektakl kibice nie mieli wątpliwości, kto jest tu faworytem. Jedynym odrębnym zdaniem wśród morza ludzkich opinii było przekonanie Kerin, że jest dość szybka, by posłać Blaka w otchłań równie ciemną jak jego skóra, zaatakować skutecznie nim jeszcze demon zamieszkały w duszy orka wyzwoli się na zewnątrz. Dla tercetu dawnych kompanów, a teraz śmiertelnych wrogów czas drastycznie zwolnił, szalejący na trybunach chaos był poza ich percepcją. Na samej arenie było spokojnie jak w oku cyklonu. Chrzęszczący pod butem piasek przesuwał się ziarenko po ziarenku, krople jadu skapywały ze sztyletu z sykiem wnikając w bladożółte futro zabitej bestii, pot nieznośnie łaskotał ciało pod skórznią, zsuwając się w dół karku centymetr po centymetrze. Ostrze blakowego miecza zatonęło wśród piachu, niemrawo przesuwało się skryte przed oczami oglądających. Języki kombatantów zeschły na wiór, pozorny odpoczynek od walki odciskał się na organizmie poważniej niż całodobowa wspinaczka po tonących w południowym słońcu wydmach. Miecz wyskoczył spod piaskowej zasłony niczym kąsająca żmija, wypadająca na ofiarę ze swej pustynnej jamy. Tuman pyłu wzbił się w powietrze, zasłona na ułamki sekund zasnuła wzrok. Blak zaatakował brutalnie, ale nie dość celnie. Koncentrował się już na kim innym, wyczuwał za plecami Myverna. Solettan paplał coś o Jamili, tej, która w głównej mierze odpowiadała za to, co właśnie dokonywało się na polu walki. Chciał kupić sobie czas, odciągnąć uwagę olbrzyma, wygrać życie.
"To twój znajomy, Myv, czy którejś z nich? Załatwił mnie gorzej niż ten pajac" – ork wskazał Magoo wzrokiem - "A nim zdechł wskazał na was. Gdzie To jest?!"
Blak nie zaczekał na odpowiedź, uderzył z potężnego półobrotu, niczym żniwiarz kosą ścinający plon, gdy dojrzeje. Opadająca na czoło, czarna grzywka Solettana pofrunęła ścięta zamachem ostrza. Nie zastanawiając się, działając instynktownie, rozpaczliwie broniąc życia przed Kostuchą, która zeszła w krąg gladiatorów, Myvern skontrował. Odsłonięty fragment ciała, ramię wciąż wzniesione po zdolnym powalić byka ciosie, odruch. Miecz ze świstem przejechał pod pachą giganta, naruszył naczynia i mięśnie, wziął krwawy okup. W tej samej chwili, w której ciśnięte przez Kerin ostrze zahaczyło boleśnie zgięcie kolana w prawej nodze bestii. Wzbite w powietrze piaskowe odłamki wciąż wirowały w powietrzu, opadały na podobną im kolorem grzywę dziewczyny, osiadały na alabastrowych ramionach. Żaden nie zdołał jej jednak oślepić, wpaść pod powieki, otumanić. To była najszczęśliwsza wieść dla pojedynkującego się z olbrzymem tropiciela. Po raz drugi znalazł się na linii fali uderzeniowej, potknięcie oponenta zbawiło od natychmiastowego zgonu, umożliwiło unik. Śmiertelny taniec wśród piaskowej zawiei trwał. Nimfa cisnęła kolejnym nożem, Solettan natarł ad dexter, wykorzystał potknięcie Blaka. Ork zakołysał się jeszcze bardziej, całkiem utracił balans ciała, spróbował ratunku w przebijającym płytówki sztychu. To refleks uratował Myverna. Nie doskonały refleks, a niedostateczny. Gdyby tylko tropiciel był szybszy skoczyłby nad opadającym bezwładnie wrogiem, wbił mu klingę w pierś, nadziewając na rożen jak świniaka. Solettan nie był jeszcze tak szybki, zabójcza zasłona Blaka nie mogła go sięgnąć, bo wciąż jeszcze nie pochylał się nad nim w finalnym ataku, wciąż stał o krok od niego. To zmieniło się, gdy oberwał kopniakiem pod kolano, zobaczył, jakby z daleka, siebie samego, spadającego na skierowany ku niemu katowski miecz półorka. Nie mógł go już wybawić ciśnięty w desperacji scyzoryk Kerin, ciśnięty celnie, ale dla zmierzających sprintem po epilog wojowników zupełnie pozbawiony znaczenia. Zatrzymał się, wyhamował, zawisł cal od czubka orkowej klingi. Wyratował się wbijając własny oręż pod sobą, opierając cały ciężar ciała na broni. Wiedział, że wbicie miecza w piasek nic nie da, nie spowolni upadku na tyle, by zdołał zmienić jego kierunek. Miecz nie wbił się w piasek. Wylądował między pachwiną a miednicą Blaka, obudził w zabójcy pogrzebowy ryk, opóźnił upadek, pozwolił Myvernowi odskoczyć. Solettan i Kerin mogli teraz z boku patrzeć, jak okaleczony, zalewającymi arenę nieprzebranymi falami posoki Blak zamyka oczy.
Był silny. Stalowe płuca pompowały powietrze, serce wciąż działało, mózg funkcjonował. Nawet jednak taki potwór, golem o stalowych muskułach, tego wszystkiego nie był w stanie wytrzymać. Odchodził tak, jak tego pragnął. Jak wojownik, z bronią w ręce, na arenie, zasmakowawszy krwi najstraszniejszej bestii, z jaką do tej pory przyszło mu się mierzyć. Powoli, ale jednak żegnał się z życiem.

* * * * *

Kto jest, a kto nie jest prawdziwym mężczyzną? Jędrne, foremne piersi Baklunki zdawały się być naturalnym probierzem w teście płciowych upodobań. Szalone ryki publiczności, w całości złożonej z facetów, sugerowały, że każdy jeden ze spektatorów jest rasowym samcem. O ile oczywiście samo pohukiwanie i rumieńce na twarzy mogły czegoś w tej materii dowieść. Jamila jednej możliwości nie wzięła pod uwagę. Właściwie dwóch. Pierwsza sugerowała, że może baryłkowaty detektyw ma upodobanie raczej w męskiej części populacji, której wyjątkowo smakowitą cząstkę miał półnagą, spoconą, walczącą na śmierć i życie na arenie kilkadziesiąt stóp niżej. Ta nie była prawdziwa, w przeciwieństwie do drugiej. Herkules Magoo był dżentelmenem, człowiekiem o nieskazitelnych manierach. Nawet nie mrugnął, gdy pląsające pagórki wyskoczyły spod szaty dziewczyny. Z niesmakiem pokręcił głową i w dwóch skokach skrócił dystans dzielący oboje akrobatów. "Naprawdę, nie wypada się obnażać w miejscach publicznych. Miałem cię za damę moja droga, ale życie pokazuje, że jesteś zwykłą dziwką. Wyrwaną z klatki dzikuską. Należy cię w takim razie potraktować inaczej niż prawdziwą, szanującą się niewiastę" – stwierdził z gniewem w głosie grubas, a zakończona szpikulcem parasolka powędrowała w stronę szyi kobiety.
Byłoby z nią bardzo kiepsko i pewnie spadłaby, prosto w objęcia dogorywającego Blaka, kończąc na raz, żywot swój i jego, gdyby nie wsparcie z jakim przybył w porę czarnowłosy lowelas. Myvern był niezłym łucznikiem, ale teraz przeszedł samego siebie, zbierając od rozwrzeszczanej widowni burzę oklasków. Strzała poszybowała manewrując niebezpiecznie wśród stropowych belek i jak grom, walnęła prosto we wzniesiony przy szyi dziewuchy parasol. Zaskoczony Magoo cofnął się jak niepyszny. Elegancka, chroniąca przed deszczem i śniegiem, zdolna bezproblemowo zabijać ludzi parasolka spadła gdzieś pomiędzy widzów. Ktoś tam zapiszczał i nie trzeba było piątki z anatomii, by odgadnąć w jaki organ oberwał. "W takim razie nie mogę już obiecać, że nie zaboli. Wręcz przeciwnie" – skonstatował grubas, skacząc na zmykającą dalej Jamilę niczym konik polny. Wyrwała mu się w ostatniej chwili, znalazła schronienie na sąsiedniej belce, czując jak traci równowagę skuliła się, objęła deskę rękoma i nogami. Magoo przeskoczył zwinnie, nie zwrócił nawet uwagi na strzałę, która śmignęła centymetry obok niego. Zaatakował kopniakiem, palnął potężnie aż drewno popękało. Z początku czarne żyłki pośród dębiny były niewielkie, ale to nie była długa historia i od początku do końca było naprawdę blisko. Oboje, zarówno wylewający się spod gustownego fraka Herkules, jak i niespecjalnie przywiązana do własnych szat Jamila, spadli. Stracili grunt pod nogami, przepołowiona deska zerwała się w dół i walczący nie mieli już czego się złapać. Tłum pod nimi zafalował, jedni – chyba zupełnie pozbawieni rozumu – zebrali się w grupkę, by spróbować łapać śniadoskórą piękność, inni tratowali się wzajemnie byle uniknąć zderzenia z obojgiem skoczków. Ani jedni, ani drudzy nie mieli zbyt wiele szczęścia. Ci, którym marzyły się jedwabiste kształty Baklunki znienacka spotkali się ze spasionym tyłkiem Herkulesa. Trzeba im przyznać, okazali się całkiem niezłą osłoną od uderzenia, bowiem, sapiąc i plując krwią, utykając wyraźnie, poobijany i w porozrywanej marynarce Magoo zdołał wstać na równe nogi. Trupy o połamanych kręgosłupach, które miał pod obcasami pewnie nie były teraz zadowolone z własnego wyboru, ale oto i miały nauczkę, do czego prowadzi bezmyślna chuć. Jamila spadła mniej szczęśliwie, przypadkiem tylko zahaczając o któregoś z pierzchających klientów, amortyzując upadek na tyle, na ile była w stanie. Nie dość, by podnieść się z ziemi o własnych siłach. Nie dość, by zrobić cokolwiek. Huknęła o łamane deski aż uciekinierzy obejrzeli się za siebie, czy to przypadkiem kolejne belki nie odrywają się z podsufitowego rusztowania. Podpory pod sklepieniem trzymały się dobrze i trudno zgadnąć czy ktokolwiek wyszedłby z trybun żyw, gdyby połamały się kolejne wsporniki. Ten, który spadł zebrał krwawe żniwo, przygniatając całą obstawę Rashida (ich pech, że cały czas trzymali się razem). Przynajmniej nie musieli się już martwić o gwardię Hassana, z której pozostała ledwie dwójka. Blak dogorywał, wydawał ostatnie tchnienie. Jamila miała się niewiele lepiej, nieprzytomna, połamana, odpływała na drugą stronę Styksu. A pomóc jej w tym mogli wciąż spanikowani widzowie, którzy nie patrząc pod nogi, brnęli we wszystkie strony, byle wydostać się z trybun...

Proszę Majka i Mike'a o niepostowanie.
 

Ostatnio edytowane przez Panicz : 27-09-2010 o 15:34. Powód: Ważna sprawa.
Panicz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172