Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-01-2011, 22:46   #91
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Katrina zerknęła przez ramię w kierunku Gaccia czarującego właśnie jakąś półelfkę. Odwróciła się z uśmiechem do swojego rozmówcy i przepraszając go odeszła w stronę schodów. “Mam już na dzisiaj dość. Nic się chyba więcej nie dowiem. Krisnys sobie w najlepsze śpi, reszta pewnie też,chyba już pora znowu zawitać w łóżku.” Jeszcze raz zerknęła w kierunku Gaccia i powoli zaczęła wspinać się po schodach na piętro.
A mężczyzna posłusznie ruszył za nią po drodze obejmując ją czule w pasie, całując czule w uszko i szepcząc już nie tak czułe słówka.- Karlica porwała nam Gaccia. Ech, nie można nawet istotom niskiego wzrostu wierzyć w dzisiejszych czasach.
Katrina wtuliła się w młodego szlachcica i odszepnęła mu: - Jak myślisz po co go porwała? Może to kolejna zakochana wielbicielka?
-Gnomka, krasnoludka lub niziołka? Elfkę bym zrozumiał.- Gaspaccio powędrował językiem po jej uszku, by zakończyć pocałunkiem na jej szyi.-Ale... wielbicielka nie zostawia listu z żądaniem okupu.
- Może ten list jest, po to aby nas właśnie zmylić? Tak, że niby porwanie dla okupu, my będziemy czekać na żądania, na wieści a ona w tym czasie rach ciach ślub i po sprawie. - otarła pieszczotliwie policzkiem o policzek Gaccia.

-Masz rację...to w stylu Angie, ale...- szlachcica zamurowało przez, delikatnie potarł się o jej policzek swoim.-Zaczynam się od ciebie uzależniać, jak od nasłodszego wina.
Roześmiała się perliście i dla odmiany pogłaskała go grzbietem dłoni po drugim policzku. - Pytanie tylko Gacciu czy to uzależnienie będzie niosło takie same konsekwencje jak to od najsłodszego wina.
-Będę musiał sprawdzić. - Mruknął Gaspaccio i pocałował usta dziewczyny, a jego dłonie objęły jej pośladki, przyciskając ją do siebie. Całował ją długo i pieszczotliwie... smakując językiem jej wargi. Po dość długim pocałunku, rzekł patrząc w jej oczy.- Na pewno upajasz jak wino.
Westchnął cicho.-Jeśli to sprawka Angie, to … oboje będą nieszczęśliwi, a ja zawiodłem. Miejmy nadzieję, że jednak, ktoś inny maczał w tym palce.
- Ciekawe czy i kac będzie cię męczył - odparła mu z przekorą po czym dodała - Czemu Ruda Wiedźma uparła się tak na Romualda, jak sam mówisz, że będzie nieszczęśliwa? Wiesz... w sumie on... to... - ugryzła się w język zanim powiedziała “zniewieściały mięczak”.
-Miłość czasem bywa ślepa i głucha na słowa rozsądku. Czasem wali jak grom z jasnego nieba. A czasem skrada się niepostrzeżenie.- Gaspaccio pogłaskał Katrinę po policzku.- Czasem ukrywa się, prawda kwiatuszku? I czeka na okazję by zapłonąć.

Katrina uśmiechnęła się do niego i rzekła:- Jak cię tak słucham Gacciu... to muszę ci powiedzieć, że albo przebywanie z Romualdo tak na ciebie wpływa, albo żeś poeta, ale jeszcze nie odkryty. Może powinieneś spróbować pisać? - przesunęła opuszkami po jego ustach.
-A może to... twoja zasługa, pani?- mruknął Gaspaccio, głaszcząc palcem policzek dziewczyny.- Twych oczu jak gwiazdy, piersi łabędziej, nóg jak gazeli, uśmiechu jak słońce... - zaśmiał się lekko dodając.- A prawda jest taka, że by uwodzić, trzeba nieco poetyckiej weny. Aczkolwiek wierszy z tego nie będzie. Niemniej, więc żem nie skłamał opisując przymioty twej urody.
- Tak jak i zapewne wielu przede mną -roześmiała się Katrina splatając palce z jego palcami - Chyba nic się już dziś nie dowiemy, czas odpocząć...
-Katrino. - rzekł Gaspaccio całując czubek jej nosa.-Zamierzam pozostać z tobą, później. Cokolwiek się stanie.
- Jak później Gacciu? Jutro, pojutrze... Jak pozostać? -zatrzymała się stopień wyżej tak, że patrzyła mu prosto w oczy z uwagą.
-Po misji i... bardzo długo zostanę przy tobie. Aż się mną znudzisz i dłużej.- odparł szlachcic uśmiechając się łobuzersko. Po czym dodał czule.- Czasami mam wrażenie, że jesteś taka delikatna i krucha. I dlatego... chcę się tobą zaopiekować. - po czym zaczerwienił się i zaśmiał.- Chyba... rzeczywiście coś mi się nastrój poetycki udzielił. Albo upiłem się słodyczą twych usteczek jak winem.

Uniosła dłoń i ponownie przesunęła opuszkami tym razem w miejscu gdzie na jego policzkach wykwitł rumieniec - Co ma być to będzie Gacciu.... - ujęła jego dłoń stanowczo i pociągnęła na górę mówiąc - Czas do łóżka.
-Do którego idziemy?- spytał Gaspaccio po czym całując Katrinę w czoło szepnął, gdy już byli przy drzwiach jej pokoju.- Miłych snów Katrino.
Uśmiechnęła się na ten gest i odszepnęła mu: - Dobrej nocy ty mój rycerzu...
Po czym szlachcic udał się do swojego. A w pokoju Katriny, z wesołym uśmieszkiem i przeszklonymi oczami Krisnys wpatrywała się w sufity, zajmując się sobą. Ślad proszku na jej ustach świadczył o tym że jej umysł odpłynął w marzenia. A ciało zajęło się doprowadzeniem do stanu fizycznej rozkoszy. I niestety Katrina musiała skorzystać z łóżka bardki. Zerknęła jeszcze raz w kierunku swojego byłego łózka i z westchnieniem zaczęła pozbywać się ubrania.Opłukała pobieżnie twarz i zakopała się w pościeli na drugim łóżku. Przymknęła powieki i widząc pod nimi znajomy obraz uśmiechnęła się. Wtuliła twarz w poduszkę i po chwili już smacznie spała.

Ranek przyszedł o wiele za wcześnie jak dla niej. Usiadła na łóżku i posępnym wzrokiem wpatrywała się w rzucającą się na sąsiednim łóżku bardkę. “Obudzić ją czy nie? Może jej się coś przyjemnego śni? Z drugiej strony rzuca się po tym łóżku jakby walczyła nie wiadomo z jakim demonem. Ech... budzić... nie budzić... Umyję się, ubiorę i zobaczę.” Jak postanowiła tak i zrobiła. Po porannej toalecie,zaplotła włosy w warkocz. Ubrała się i wpychając poły koszuli w spodnie podeszła do łóżka na którym nadal poruszała się niespokojnie bardka za to z szerokim uśmiechem na ustach. Zerknęła na nią i widząc jej minę oraz kojarząc odgłosy jakie wydawała, odwróciła się na pięcie i opuściła pokój zostawiając Krisnys w jej świecie. Zeszła na dół i ujrzawszy Gaccia i innych przy jednym ze stolików skierowała tam swoje kroki.
-Witaj żonko, dobrze ci się spało. Na szczęście, kapłan i paladynka wciąż przesłuchując złapanych bandytów, więc mamy okazję się wymknąć z tego spotkania Familii.-rzekł na powitanie Gaspaccio, wstając i całując ją czule w policzek. Po czym odsunął jej krzesło, traktując jak damę.
Uśmiechnęła się do niego i spytała: [i] - To nie czekamy na wieści od porywaczki tylko wiejemy? - po czym dodała ziewając - Aleeeeeeeeee... jessssssssstem głodna.
-A na cóż czekać. Skoro obserwuje to... będzie wiedziała, że się przemieszczamy. I gdzie się udajemy, prawda?-spytał szlachcic i zawoławszy służkę zamówił im obojgu posiłek.
- No niby tak... a dokąd to się więc teraz udamy jak nie ma z nami głównego zainteresowanego? - spytała opierając łokcie o stół a brodę na dłoniach i przesuwając wzrokiem po izbie czekając na zamówiony posiłek.

-Czas nas goni. A skoro mamy coś na czym zależy porywaczce, to ona podąży za nami.-stwierdził Gaspaccio. Po chwili zaś podano posiłek, jajecznicę z przyprawami.
Katrina z apetytem zajadała posiłek zagadując między jednym kęsem a drugim. - A właściwie kim jest ta dziewczyna co ją mieliśmy porwać dla Romualda?
Gaspaccio zakrztusił się jedzeniem słysząc to pytanie. Zbladł nieco i rzekł.- To... skomplikowane. Ta osoba jest... pochodzi z bardzo wpływowej rodziny niekoniecznie uczciwej. Rodzina, która ma długie ręce i... uszy w każdym mieście. Dlatego będzie to sekret, który musi zostać tajemnicą. Aż dotrzemy na miejsce.
Dziewczyna zatrzymała widelec w połowie drogi do ust i z uwagą zaczęła przyglądać się Gacciowi. Powoli odłożyła widelec na talerz i podparłszy brodę dłonią bez słowa przyglądała się młodemu szlachcicowi.
A on otarł odruchowo podbródek pytając się jej.- Oplułem się, czy co? Mam coś na brodzie, na policzku?
- Raczej mam wrażenie, że na sumieniu... -mruknęła niewyraźnie przesuwając po jego twarzy spojrzeniem.
-To znaczy?-Gaspaccio splótł dłonie razem i oparł na nich brodę spoglądając Katrinie w oczy i mówiąc.-Ciekaw jestem twych podejrzeń co do mej skromnej osoby.
- Zbywasz mnie Gacciu banalnym w stylu... “skomplikowane”, “trudne do wyjaśnienia”, “w odpowiednim czasie powiem” i jest tego coraz więcej... Na błahe pytania odpowiadasz całymi opowieściami, na konkretne takie co by może naświetliły nam sytuacje zawsze znajdujesz wykręt... mój drogi... - odrzekła mu dziewczyna pochylając się w jego stronę.
-Dołożę więc jeszcze jedno słowo. Ta cała sprawa jest dla kogoś bardzo wstydliwa.-odparł smętnie Gaspaccio.-I wiąże się pewną sprawą która ... A to że jeszcze dotyczy to osoby powiązanej z Familią taką jak te tutaj. Czyni całą sytuację zagmatwaną. Chciałbym wyjaśnić już teraz, ale nie mogę Katrino. Naprawdę.
- Dobrze więc nie pytam o nic już... Smacznego. - całą swoją uwagę dziewczyna skupiła już na posiłku. Jednak widać było, że nie zajada go już z takim samym zapałem jak na początku.
Gaspaccio położył dłoń, na jej dłoni i rzekł cicho.-Naprawdę, dziękuję za wyrozumiałość.
- Yhmmmmmm... jedz bo ci ostygnie... -mruknęła nie przerywając jedzenia.
I szlachcic zaczął jeść zerkając czasem na Katrinę nieco zatroskanym spojrzeniem. Dziewczyna zjadła posiłek w milczeniu i odsuwając talerz od siebie rzekła podnosząc się z krzesła: - Pójdę obudzić Krisnys i przygotować się do drogi. Karocę zabieramy ze sobą czy zostawiamy ją tutaj? Czy to też za bardzo skomplikowane pytanie, a może odpowiedź na nie? - wyrwało się jej jeszcze na koniec.
-Zostawimy. Karoca za bardzo rzuca się w oczy.-odparł krótko szlachcic.

Dziewczyna skinęła głową i ruszyła w stronę schodów. Kiedy wróciła do pokoju bardka już nie spała. Z dziwnym wyrazem twarzy chodziła po pokoju i pakowała swoje rzeczy. Katrina spojrzała na nią i rzekła:
- Ruszamy dalej, więc musisz się pospieszyć jak chcesz coś zjeść. - i zabrała się do zbierania swojego bagażu. Gdy tylko go upchała, zniosła na dół i ruszyła w stronę stajni,aby tam poczekać na resztę współtowarzyszy. Zanim ruszyli w drogę Gaspaccio poinformował ich o potrzebie zakupu koni i że najpierw udadzą się w znane mu miejsce, gdzie będą mogli tego dokonać. Ruszyli więc niezwłocznie nie chcąc dłużej marnować czasu. Jadąc “jednym uchem” słuchała młodego szlachcica rozglądając się wokoło. Kiedy przed nimi “wyrosła” opustoszała wioska ze zdziwieniem zerknęła rozciągający się przed jej oczami widok. Jeszcze większe zdumienie wywołało na jej twarzy to co zobaczyła jak rozstąpili się wieśniacy zbici w gromadę na skraju zaniedbanej wioski. Do jej uszu doszło pytanie, a właściwie kilka pytań smokowatego siedzącego na koniu razem z Gacciem.
- Czemu oni mają rajtuzy?! Ja nie nosze rajtuzów. Czy poszukiwacze przygód muszą je nosić? Pan Keninng też nie ma rajtuzów więc o co chodzi?
Dziewczyna odchrząknęła i zerkając na młodzieńca odparła:
[i] - Poszukiwacze przygód nie muszą nosić rajtuzów. Może oni je noszą bo się przebrali tak jak Romualdo, jak wialiśmy z miasta. A może zimno im w klejnoty rodzinne i aby ich nie przeziębić wskoczyli w rajtuzy. Myślę, że najlepiej zapytać ich samych. [i] - a potem sytuacja potoczyła się błyskawicznie. Wymuskany przywódca “pajaców w rajtuzach” odnalazł w bardce ukochaną. Ona mimo iż zapierała się, że to pomyłka wylądowała w jego ramionach w drodze do jednej z chat, zapewne w celach przypomnienia sobie o łączącym ich uczuciu. Kenning coś wymruczał i w szeregach “rajtuzowców” wybuchły zamieszki, a smokowaty znikł. Patrząc na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą siedział pomyślała “Mam nadzieję, że nie wpadł na jakiś swój pomysł, aby zrobić im psikusa.” Odwróciła się w kierunku Gaccia i spytała:
- To gdzie ten twój znajomy i jego konie? Myślisz, że powinniśmy pomóc “porwanej” Krisnys, czy raczej dać jej spokój, aby sobie wyjaśniła sprawę jak brzmi jej imię?
-Mężczyzna ów wydaje się być odporny na argumentację. Ale też jest sam z Krisnys więc...- odparł szlachcic zastanawiając się chwilę.-Możemy jej pomóc.
- Chociaż wiesz... ona właściwie nie krzyczała “pomocy”, może jednak nie powinniśmy wcinać się między zakochanych? - zawahała się dziewczyna. Przerzuciła nogę przez bok konia i usiadła bokiem w siodle zastanawiając się co robić dalej.

-Zawsze możemy podglądać ich, by dopilnować jej bezpieczeństwa.- zasugerował pół żartem pół serio szlachcic.
- Lepiej się przyznaj, że chcesz podglądać w innych celach niż bezpieczeństwo. - roześmiała się dziewczyna zerkając na młodego szlachcica. - Myślę, że Krisnys ma tak dobrze wyćwiczony głos jako bardka, że usłyszymy, jak będzie w niebezpieczeństwie. - zsunęła się z konia i podeszła do najbliższego drzewa. Przywiązała lejce do gałęzi a sama usiadła opierając się o pień i przyglądając rozwojowi sytuacji.
-No cóż... zawsze to darmowa rozrywka.- odparł żartobliwie Gaspaccio i dodał.- Poza tym ciekawe jaką miałby minę ów Robin przyłapany z opuszczonymi gaciami.
A walka się nasilała pomiędzy zielonymi bardami Robina. Wyglądało też, że Vincentowi udało się uwolnić nieszczęśnika, ale... bójka powoli ustawała i zielone sługusy, mogły zauważyć ucieczkę, gramolącego z wozu mężczyzny. Na szczęście chłopi już nie, bo widząc że na odzyskanie krów/bab oraz innych osobników wliczonych w żywy inwentarz się nie zanosi, rozeszli się do swoich zajęć. Jedynie kilku pozostało, by obstawiać wyniki bójki wśród zielonych.

Katrina nagle poderwała się na równe nogi i wyszarpując koszulę ze spodni krzyknęła.- - Ałłłłłłłłłłłłłłłłłłłaaaaaaaaaaa a!!! Ugryzła mnie! Jak nic mnie ugryzła!!!
To niewątpliwie ściągnęło uwagę wszystkich, ale co najważniejsze...dzielni chłopcy Robina zagapili się na Katrinę.
Rozpięła dół koszuli i z uwagą przyglądała się swojemu brzuchowi, wyraźnie było widać, że czegoś tam na nim szuka.


-Może pomóc.- wybąkał pierwszy mężczyzna z drużyny Robina, a potem do pomocy zaczęli zgłaszać się kolejni chętni i przepychając się ruszyli do Katriny, zapominając zupełnie o wozie i więźniu, którego mieli pilnować. Gaspaccio gapił się nią z rozdziawionymi ustami, po czym zajechał drogę “usłużnym bardom”.-Mojej żonie, tylko ja mogę brzuch oglądać.
Dziewczyna zaczęła wpychać koszulę spowrotem w spodnie. - Chyba jednak nie. - rzekła posyłając mężczyznom promienny uśmiech.
Gaspaccio zeskoczył z konia i podszedł do niej, wsuwając dłonie pod koszulę i delikatnie masując brzuch.-Dasz obejrzeć mężusiowi?
- No wiesz! Tak przy wszystkich? Nie wypada... - obruszyła się dziewczyna, próbując za wszelką cenę powstrzymać śmiech.
-To będę musiał na ślepo.- odparł Gaspaccio wędrując palcami po płaskim brzuchu Katriny, podczas gdy ona widziała, jak Vincent ukrywa Simona za pomocą niewidzialności. I tylko ona, bo reszta gapiła się na medyczne zabiegi jej “męża”.
Aj! aj! aj! Przestań... przecież wiesz, że mam łaskotki! - roześmiała się na głos Katrina odskakując od Gaccia.
-Nnnooo taak oczywiście, że wiedziałem.- odparł Gaspaccio starając się by głos jego był bardziej pewny.

Katrina spojrzała na przyglądających się im mężczyzn i spytała z niewinną miną - A panowie to bardzi? Mąż uwielbia muzykę... może coś nam zagracie? Prooooooooooooooooszę! - dodała trzepocząc rzęsami.
-My jesteśmy...my nie śpiewamy, my jesteśmy dzielni bohaterscy banici. My nie umiemy grać. - rzekł duży brodacz. A ciemnoskóry chłopak obok niego dodał.- Ja umiem grać na bębnach.
-I na nerwach. - dodał trzeci “zielony”.
- Bohaterscy banici. - podchwyciła dziewczyna - Tacy co pomagają biednym, uciśnionym, potrzebującym pomocy... na ten przykład biednym białogłowom, które są uciśnione przez mężów? - zakończyła zniżając głos do konspiracyjnego szeptu. Po czym zerknęła przez ramię na Gaccia starając się zachować powagę.
-Szczególnie takie białogłowy!- huknął olbrzymi blondyn, będący zapewne numerem dwa w tej bandzie i numerem jeden jeśli chodzi o wzrost.


Zaś Gaccio zbladł nieco. Szlachcic wiedział, że Katrina żartuje, ale drużyna Robina, nie wyglądała na kwintesencję bystrości.
- Acha... -podeszła do Gaccia i cmokając go głośno w policzek rzekła: - Widzisz kochanie... jakie to szczęście... - czekała czy ktoś zapyta co jest tym “szczęściem”.
-Jakie to szczęście?- spytał sam Gaccio nie rozumiejąc planów Katriny.
- Ano... szczęście, że ty mnie nie ciśniesz, ja nie jestem uciskaną białogłową, a panowie nie będą się musieli trudnić ratowaniem. - rzekła z przekonaniem.
-Achaaa..- niemal chórek głosów powtórzył to słowo. Ale tylko z ust Gaccia, było przepełnione ulgą, bo drużyna Robina wyraziła zawód odpowiedzią “nie ciemiężonej żonki”.
Katrina przybliżyła usta do ucha młodego szlachcica i wyszeptała tak aby tylko on usłyszał: - Masz u mnie dług wdzięczności... Uratowałam cię przed laniem. - i roześmiała się robiąc krok do tyłu.
A Gaspaccio mruknął tylko.-Jak zwykle moja kochana.


- A oprócz ratowania czym jeszcze panowie się zajmujecie? Bo chyba nie często trafiacie na takie uciemiężone białogłowy czy cuś? - zaczęła się znów dopytywać mężczyzn.
-Walczym z szeryfem z Nothing-cham.- odparł brodaty olbrzym.- Co ciemięży lud ubogi podatkami i kazaniami w niedziele i święta i zakazuje.. pić piwa!
-Właśnie.- ryknęli zieloni.- Jak można zakazywać picia piwa. To nieludzkie.
- Achaaaaaaaa... -powtórzyła Katrina - To czy nie powinniście jechać i sprawdzić czy znów tego komuś nie zakazał? Może właśnie jakiś biedak jest ciemiężony tym zakazem! Chce się napić, a tu nie może i widzi piwo i... Sami wiecie co...
-Ale nie możemy go znaleźć... znikło Nothing-cham i większość lasu Sharewood, o Hollywoodzie nie wspominając.- odparł murzyn wzdychając smutno.-Nie ma już chatki wiedźmy z tanimi rajtuzami z bród lichwiarzy.
-Mgły...mówiłem.- wtrącił Gaspaccio.
- I co z nimi robimy? Zostawiamy ich tu i jedziemy dalej? - szepnęła dziewczyna do niego.
-To nie są nasi ludzie. Pamiętaj, że ich przywódca “porwał” bardkę.-odparł Gaspaccio.- To z nim trzeba pogadać. A trudno powiedzieć, co tam Krisnys wynegocjuje na osobności.
- Czyli nie pozostaje nam nic innego jak czekać. Albo na okrzyki pomocy, albo na okrzyki... - przerwała w połowie zdania zerkając w kierunku chaty, w której zniknął “porywacz” z bardką i podjęła - Albo czekać na... wyniki negocjacji.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.

Ostatnio edytowane przez Vantro : 09-01-2011 o 11:26. Powód: byki :)
Vantro jest offline  
Stary 09-01-2011, 03:04   #92
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Wieczór, a raczej już noc przyniosła im wiele ciekawych, albo i nie, niespodzianek. A po tak męczącym dniu trzeba było odpocząć. Idealnym przykładem był lokator małego gnoma który po wniesieniu do łóżka, zasnął szybciej niż by Hibbo zdążył się przedstawić. Żołnierz zaś nie czekając na nic więcej rozebrał się do gaci i wskoczył do łóżka.
Nagle w okolicach bioder, kołdra lekko się podniosła, jakby opinała się na czymś wystającym. Co gorsza, owe coś poczęło podążać w górę ku twarzy gnoma. Gdy już było bliziutko krańca pościeli mag podniósł szybko nakrycie i rzekł:
- A tu cie mam
- Kelo
Nie młodzieniaszek już przytulił się do swego chowańca i usnął.

Rano wstał skoro świt. Wiadomo wojskowy. Co prawda nigdy nie miał treningu jak zwykły, rasowy wojak w obozie z poboru. Nie ćwiczył z młodzikami z Be-Pe-Pe, ani nie musiał czyścić latryn szczoteczką do zębów. Jednak nikt mu nie powie, że miał lżej. Co dzień wstawać wraz z kurami, by po chwili trzymając kostur wysoko w górze, przedzierać się przez bagno śpiewając prostą, rytmiczną piosenkę.
Weź do lasu babę swą,
Kulą ognia rzucisz w nią.
Spalisz drzewo, spalisz dwa,
ale martwa jest baba...

Czołgać się pod ostrzałem magicznych pocisków, czy czyścić pracownie alchemiczną szczoteczką do zębów. Nie było łatwo. Ale efekty były zadziwiające. Tak naprostować chaotyczną naturę gnoma. Z małego anarchisty prawie stał się zdyscyplinowanym i prawożądnym żołdakiem. Prawie... Tak czy siak stare nawyki zostały, i nim słońce pokazało cały swój majestat ten już siedział i mocował się z uniformem.

Szybkie, skromne śniadanie, które przy posiłku Vincenta było niczym szpilka przy lancy, zaspokoiło jego głód. Potem tylko wsiąść na konia i gnać... Tak... na konia... Było pięć koni i siedmiu członków drużyny. Jeden miał psa. A reszta... Vincent był ostry, Kenning miał elfie buty, Gaspaccio był pracodawcą, a dziewczyny były damami. A pies był za mały. Ale nie byłby sobą gdyby czegoś nie wymyślił. Kilka ruchów ręką, kropla pewnego metalu i ciach, latający dysk unosił się przed nim. Pancerny mag rozsiadł się na nim wygodnie i ruszył z wolna za resztą kompani. Z wolna to dobre słowo. Prędkość jego nie była olśniewająca. I choć tymczasowo nie kuli konika ostrogami to jednak jak zacznie im zajmować z góry upatrzone pozycje hen daleko, to został by z tyłu.

Podróż ich ta leniwa przebiegała spokojnie doputy ktoś w rajtuzach nie omieszkał zrobić im niespodzianki.
- Czemu oni mają rajtuzy?!
- To mogą być magiczne rajtuzy odporności na niewieście uroki. Są tak uszyte, by kobiety uznały ich za nie atrakcyjnych i nie rzucały swych czarów. Potężna magia. Nic w tym niestosownego. Zresztą, pan Kenning posiada, na ten przykład, elfie buty. A i to też możemy mu wybaczyć. - rzekł żołnierz nim smok zdążył zniknąć. Maluchowi nie pozostało nic innego jak począć przyglądać się bójce zielonych gej... gajowych. Chwila... jeden z nich był... czarny? Pewnie jakiś bękart zakochanego drowa. Trzeba mu było pomóc. Hibbo otworzył swój plecaczek, jednak nie znalazł tam tego czego szukał. Fakt, zapomniał, nie kupił. Proszek do prania. Zresztą, zwykle nie potrzebował. To i teraz postanowił wykorzystać stary sprawdzony sposób. Kilka ruchów dłonią, jedno słowo i proste kuglarstwo zostało wprowadzone w życie. Prosta sztuczka która zaczęła po woli "kolorować" biednego rajtuzowego od głowy w dół. Na biało oczywiście. Po jakże szlachetnym uczynku mag postanowił się napić. Wyciągnął jedno ze swych piw i zakrzyknął toast
- Na pohybel wszystkim Nafing i innym chamom! - pociągnął solidnego łyka po czym podał butelkę najbliższemu bohaterskiemu banicie, zachęcając by puścił butelczynę w krąg. Taki miły, wojskowy zwyczaj.
 
__________________
Why so serious, Son?

Ostatnio edytowane przez andramil : 09-01-2011 o 03:07.
andramil jest offline  
Stary 09-01-2011, 23:42   #93
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Cypio opuścił karczmę w ponuro-bojowym nastroju. Romualdo, ten wielki i urodziwy poeta. Światło na oświecenie tych...no... nieoświeconych, znikło.
Serduszko Cypia pikało nerwowo z rozpaczy, tym bardziej, że reszta obrońców poety łącznie z jego najbliższym „przyjacielem” podchodziła do sprawy wielce spokojnie. Co prawda Gaspaccio zaproponował burzę mózgów, lecz wyszła z tego... burza w szklance wody.
W dodatku Cypio nie miał na kim lub na czym wyładować swej złości i... dlatego jechał na Puchatku szukając wrogów i porywaczy czających się i obserwujących dzielną drużynę.
Lecz ku czarnej jak noc rozpaczy Cypia, żaden wstrętny porywacz nie pokazywał swych ślepi by on mógł zdzielić wroga kamieniem z hoopaka.
Aż wreszcie, pojawili się oni... Banda zielonych porywaczy! Skoro porwali jednego osobnika, to na pewno maczali palce w porwaniu Romualda. To że nikt zielonej bandy nie był niską kobietką, stanowiło szczegół bez znaczenia.
- Mam was paskudni porywace!!! Napsud!- krzyknął niziołek i pochyliwszy hoopaka niczym kopię, zaszarżował. Niestety Puchatek miał inne plany i po kilkunastu krokach, gwałtownie skręcił i skupił się na obwąchiwaniu krowiego placka merdając radośnie ogonem.
Na nic się zdały krzyki i próby popchnięcia zwierzaka. Pies odmówił brania udziału w heroicznej szarży, na którą w zasadzie nikt nie zwrócił uwagi.

Zresztą działo się tak wiele innych ważnych spraw.

Choćby dyskusja o tym do czego służą rajtuzy. Choćby heroiczne uwolnienie wąsatego półelfa z wozem z sianem. Choćby wspólne popijanie piwa przez gnoma oraz drużynę Robina i dalsze rozważanie na temat rajtuz i zielonych wdzianek. Pomijając niedoszłego czarnego, który po stanu, zbladł jak ściana, wrzasnął.- Jestem białasem ?!
I zemdlał z nadmiaru „szczęścia”.
Jak się okazało cała ta sprawa ze strojem to chwyt markietankowy... czy jakoś tak.
- Banitów ci u nas od groma, więc trzeba się jakoś odróżniać, bandy czarnego Jacka, czy teć chłopców Ryżego Freda. Dlatego ubieramy się tak na zielono. I w rajtuzy. Łaziłeś kiedyś w tym draństwie? Wierz mi, nie każdy by mógł. Trzeba być prawdziwym mężczyzną, żeby nosić rajtuzy.- tłumaczył, a właściwie bełkotał brodaty olbrzym zwany Małym Johnem.
Jednym słowem, więzy przyjaźni powoli się zadziergały przy kolejnych łykach piwa. Nie tylko tego należącego do Hibbo, ale też z zapasów własnych zielonej drużyny.
Nic tak nie zbliża jak wspólne rzyganie po krzakach, prawda?
Na razie procenty szumiały w głowach... istna sielanka.

Tylko niewidzialny i zapomniany przez wszystkich Simon Awrance bezpiecznie czaił się z boku, pilnowany przez psikusa. Teoretycznie. Pseudosmok wolał bowiem drzemkę, niż gapienie się na półelfiego szlachcica.

Nie tylko zresztą sielanka udzieliła się chłopcom Robina, także i sam Robin w sielankowym nastroju. Bowiem o to jego ukochana leżała na posłaniu. Ta, którą zdradz...eee... z którą się poróżnił przez przypadek. Przecież nie jego wina, że spędził noc nie z tą kob... znaczy nie w tej komnacie co trzeba. Drzwi wszak były podobne, a i nocy wszystkie dziewki są chętne. Znaczy podobne. A teraz "jego" Marion (to że uparcie twierdziła, że ma Krisnys na imię, było sprawą drugorzędną), była wraz z nim i nie pamiętała tego incydentu, który ich poróżnił. Szkoda, że akurat była nieprzytomna.
Więc opowiadał natchnionym głosem jak to będą razem rabowali bogatych i oddawali biednym po odtrąceniu swojej prowizji oczywiście, stojąc tuż przy posłaniu bardki. A ona sama mając jedynie półprzymknięte oczy i udając nieprzytomną, gorączkowo rozważała sytuację.
Byli sami, a on stał w rozkroku. Krisnys ostrożnie przesunęła stopę, tak by znalazła się pomiędzy jego nogami. Teraz wystarczyłby szybki ruch nogą i... sprawa obyła bez świadków.
Pytanie co dalej? Na razie nie mając konkretnych planów panna Fletcher grała na zwłokę.
Nie wiedziała przy tym, że nie jest sam na sam z bardem. Całą sytuację obserwował niewidzialny Vincent, który z dobroci serca i czystej naiwności ( oraz z wrodzonego wścibstwa, zaglądał przez okienko, by wyczekać okazji na uratowanie bardki z rąk porywacza).
Wszystko dobrze, co się dobrze kończy... Spici zieloni ludzie, nie stanowili zagrożenia, żadnego. I drużyna w towarzystwie Lorda Simona Awrance’a ruszyła do jego posiadłość.


Simon był postawnym blondwłosym półelfem , o żeglarskim języku i dworskich manierach.
Za młody był kapitanem okrętu o nazwie "Czarna Syrenka" i zajmował się przewożeniem towarów, oraz przejmowaniem dóbr od mniej przedsiębiorczych kapitanów (czyli piractwem), jak nadarzyła się okazja.
- Naprawdę nie wiem, jak mogę się odwdzięczyć pięknie damy i dzielni dżentelmeni. Gdyby nie wy zostałbym wydany na pastwę tych krewetek. Do stu piorunów, będę musiał pokazać moim ludzie gdzie raki zimują! Taka hańba! Dać się porwać z własnej posiadłości! Oczywiście odwdzięczę się za ratunek drogi Gaspaccio. Potrzebujecie wierzchowców? Dostaniecie je. Wszelkiego gatunku, jaki będzie potrzebować.- mówił obejmując w pasie Kenninga, bo na jego koniu jechał. Na miejscu zaś, w pięknej posiadłości lord Awrance ugościł Gaspaccia i jego przyjaciół wystawnym posiłkiem, a potem przyszła kolej na wybranie brakujących koni. W tym celu należało się przejść pomiędzy wolierami i wybrać sobie stworzenie odpowiednie do potrzeb i sytuacji. Najlepiej wybrać rozsądnie i z trzeźwym umysłem.

Najgorzej miał w tym względzie Hibbo, bo jako jedyny pił na równi z drużyną Robina. Jak wszak bowiem wiadomo, prawdziwy wojak nigdy nie odmawia: pacierza, alkoholu i kobiecie. Tak więc obecnie niskiego gnoma, w pozycji pionowej utrzymywała jego płytowa zbroja.
A wierzchowców to Awrance hodował w wielu gatunkach. Nie były to tylko konie i kuce, były to także gryfy, hipogryfy, wywerny, pająkożercy,


złowieszcze nietoperze borsuki i rosomaki oraz... wieprze, strusie i dodo


, oraz słoń... sztuk jeden.
-Wybierajcie drodzy przyjaciele. Co prawda niektóre wierzchowce są jeszcze w fazie eksperymentalnej, ale... do odważnych świat należy, prawda?- zachęcał Awrance.
A potem... żegnani wylewnie przez Simona, drużyna wyruszyła w dalszą drogę.

"Pod wesołą pończoszką"... milutka nazwa dla gospody, sugerująca coś więcej.
Jak wspomniał Gaspaccio był spory i ekskluzywny, dom uciech.
Na pierwszy rzut oka, budynek rzeczywiście był spory i ekskluzywny.


Ale z uciechami niezbyt się kojarzył. Mury obronne sugerowały coś innego.
Jak się okazało pozory jednak, myliły. Grube mury i czujni strażnicy mieli odstraszać bandytów i osoby spragnione uciech, lecz z pustymi kieskami.
A w środku... pełno było pięknych kobiet, w pięknych szatach flirtujących z mężczyznami.


Niekoniecznie pięknymi, ale na pewno bogatymi. Ślicznotek wszelkich ras było tu sporo. Poza tym sama gospoda urządzona była z przepychem godnym szlacheckiego dworku.
Co jakiś czas, pary albo grupki udawały się na piętro gospody, lub do innych jej części, w celu konsumpcji, nie tylko potraw.
Lecz nim szlachcic zdołał załatwić jakieś formalności, rozległ się krzyk.- Gaccio?! Kopę lat! A co ty tu robisz?!
Osobnikiem który wydał ten okrzyk był obłapiany przez dwie elfki w strojach, mocno niekompletnych półelf.


Czarnobrody półelf nadal obłapiając towarzyszące mu panienki, podchodził do szlachcica, który starał się przedstawić go swym towarzyszom.- Moi drodzy poznajcie...
Nie zdążył. Półelf bowiem wszedł mu w słowo mówiąc. –Jestem Nyhm, sławny mroczny czarnoksiężnik, słynny poszukiwacz przygód i niedoceniony trubadur, oraz oddany przyjaciel Gaspaccia.
Po przedstawieniu zaś rzekł do szlachcica.- Co was sprowadza tak licznie do Pończoszki? Gacciu, chyba nie szykujesz jakieś orgietki nie informując mnie o tym? I gdzie zostawiłeś Angie?
-To długa historia... w skrócie..- zaczął szlachcic, ale znów nie dokończył. Bo ponownie ktoś wciął się w rozmowę.


Jasnowłosa kobieta w niebieskich powłóczystych szatach. Wyglądała jak jedna z pracownic. Było jednak w jej spojrzeniu coś, co nie pozwalało jej zakwalifikować jako panienkę do towarzystwa.
-Pan Gaspaccio? Mam coś dla pana. – i z pomiędzy piersi wyjęła liścik. Bynajmniej nie miłosny.

Cytat:
Jutro o dwunastej, przy Smoczych Grotach.
Przywieźcie kryształowe jajo gnoma, a ja oddam wam wierszokletę.
Nie próbujcie żadnych sztuczek.
-Jakie jajo?- wyjąkał Gaccio i zerknął na gnoma, ciekaw czy rzeczywiście Hibbo ma "klejnoty" z kryształu.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 10-01-2011 o 11:37. Powód: poprawki ;)
abishai jest offline  
Stary 11-01-2011, 13:01   #94
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Kiedy dojechali do posiadłości Lorda Simona Awrance’a, szlachcic musiał oczywiście pochwalić się swym domostwem.
I oprowadzał gości pokazując kolejne pokoje urządzone ze smakiem i blichtrem godnym byłego pirata.


Przy czym wskazywał poszczególne meble opowiadając skąd pochodzą, albo na jakim okręcie je zdobył. Miał też okazałą galerię przodków (wszyscy przystojni i uderzająco podobni do samego Simona), z której wynikało że jest w prostej linii potomkiem dżina Calima. Słynnego założyciela Calimshanu.
Katrin podążała wraz innym za gospodarzem domu jednym uchem wpuszczając jego słowa drugim wypuszczając. Domostwo, meble, obrazy i przepych otaczających ją wnętrz nie robiły na niej wrażenia. Widziała już w swoim życiu niejedno, zwiedziła takich posiadłości sporo. W niektórych bywała jako zaproszony gość, do niektórych sama się wpraszała. Uśmiechała się pod nosem słysząc w jaki sposób znajomy Gaccia stał się posiadaczem co poniektórych swoich skarbów. “Dziś są twoje, jutro mogą mieć innego właściciela”, przemknęło jej przez myśl. Okiem znawcy oceniała zabezpieczenia i rozglądała się po pomieszczeniach zapamiętując ich rozkład. “Nigdy nie wiadomo kiedy taka wiedza może się przydać. Nie ma co marnować okazji, jak sama podaje się niczym potrawa na półmisku.” Jednak nic na niej nie zrobiło takiego wrażenia jak... słoń.


Duży dorosły samiec słonia, z potężnymi kłami i paciorkowatymi oczkami wpatrującymi się w stadko humanoidów. Na ich powitanie zatrąbił i podszedł bliżej, czubkiem trąby wybierając z dłoni Simona orzechy. Półelf z dumą pogłaskał go po trąbie mówiąc.- Nazywa się Bandyta. Dużo je i sra. Miewa humory i podkrada żywność z kuchni, ale jest moją dumą.
Katrina wyciągnęła rękę i podrapała słonia po trąbie. “A więc jesteś złodziejaszkiem, milusi... coś nas łączy”, pomyślała z uśmiechem. - Gacciu zobacz, czy on nie jest milutki? Może zamienię swojego konia na niego. Co o tym myślisz? - spytała odwracając głowę przez ramię i zerkając na młodego szlachcica.
-Nie jestem pewien czy to dobry pomysł. On jest duży. I rzuca się w oczy. A nasza misja jest tajna. No i pewnie byłyby kłopoty z nim w karczmach. Przecież nie wstawisz go do stajni.- Gaspaccio podrapał się za uchem, niezbyt entuzjastycznie nastawiony do tego pomysłu.
- Toć chyba nie musi stać w stajni? Na dziedzińcu może sobie postoi? A skąd go w ogóle masz?- spytała z ciekawością zerkając teraz na właściciela słonia.
-Pewnego razu napotkałem wędrownych akrobatów i cyrkowców i mieli takiego jednego słonia. Oraz kłopoty z pewnym właścicielem ziemskim. Rozwiązałem ich kłopoty w zamian za Bandytę.-odparł jasnowłosy półelf, a Gaspaccio zerknął na słonia dodając.-Nie znam karczmarza, który zgodziłby się na takie coś rozrabiające i srające na dziedzińcu karczmy.
-A właśnie przypomnieliście mi. Nie należy dawać jemu okazji do napicia się alkoholu. Pijany słoń to chodząca katastrofa.-dodał Simon.-To jak panienko, masz ochotę przejechać się na Bandycie?

- Bardzo dużą ochotę -odparła entuzjastycznie dziewczyna, po czym zerknęła jeszcze raz na słonia i zapytała: - Czemu Bandyta?
-Bo rozrabia za często. Słonie droga panienko, nie są zazwyczaj wierzchowcami do podróży. To albo ruchome dźwigi, albo ruchome platformy bojowe.-odparł półelf, po czym gwizdnął klepiąc nogę słonia. Bandyta klęknął tak by Simon mógł się bez problemu wdrapać mu na kark. Po czym usadziwszy się na nim podał rękę Katrinie.
Dziewczyna wyciągnęła rękę w kierunku lorda i przy jego pomocy usadowiła się wygodnie na grzbiecie chodzącej góry. - A ty Gacciu z nami nie jedziesz? Miejsca na nim dość wszyscy byśmy się zmieścili. - rzekła zerkając na młodego szlachcica.
Gaspaccio wdrapał się tuż za Katrinę i objął ją w pasie, mówiąc do uszka.-Skoro tak ładnie prosisz.
Simon gwizdem sprawił, że Bandyta, podniósł się z kolan, a Katrina zaczęła się rozkoszować jazdą i... nie tylko. Z Gaspacia był bowiem łobuz. O czym dobrze wiedziała. Szlachcic obejmował ją w pasie, ustami błądząc po jej szyi, wargami masując jej płatki uszne. Czasami nawet pozwalał sobie, przesunięcie dłonią po jej piersiach, korzystając z tego, że siedzący z przodu Avrance był zajęty kierowaniem Bandytą, podczas tej przejażdżki. Nie mogła mu uciec, więc chichocząc Gaccio odważnymi pieszczotami umilał Katrinie podróż na słoniu.
Dziewczyna odwróciła głowę i wyszeptała w kierunku ucha Gaccia - Chcesz na własnej skórze się przekonać jak miękkie lądowanie jest z grzbietu słonia?

Przywarł ustami do jej ust, na chwilę w krótkim pocałunku. Po czym szepnął.-Czyżbym aż tak cię rozpraszał, kochanie?
- Kto wie... kto wie... miałeś delektować się przejażdżką, a nie obmacywankami. -odszepnęła mu dziewczyna z uśmiechem.
-A nie można i jednym i drugim?- przycisnął dziewczynę bardziej do siebie, tuląc swój policzek do jej. I Katrina jechała dalej na owej ruchomej wieży,czując plecami tors Gaccia i jego dłonie zaborczo dociskające ją do siebie. Bandyta nie był zbyt szybkim stworzeniem i lekko chybotał się przy każdym kroku. A Gaccio od czasu do czasu muskał kącik jej ust, swoimi wargami. Dziewczyna odwzajemniała pocałunki młodego szlachcica. Kiedy jednak miała wolne usta zadawała kolejne pytania jadącemu przed nią lordowi. - Mówiłeś aby nie dawać mu alkoholu... ktoś mu już dał kiedyś?
-Sam sobie bierze...szuja jedna. Bandyta lubi alkohol i jak go wyniucha to potrafi się do niego dobrać...Na przykład zrywał dziewkom służebnym spódnice, by uciekały w popłochu zawstydzone, z piwniczki z winem.- westchnął Avrance, do Katriny która czuła na policzku i szyi pocałunki Gaspaccia. A czasem nawet na ustach, gdy ich twarze się łączyły na moment. Gaccio był nieustępliwy i Katrina mu ulegała. Poniekąd z pewną przyjemnością. Być tak pożądaną, być jedyną w myślach innego mężczyzny. Czyż ta myśl nie wywoływała lekkiego dreszczyku przyjemności? O przyjemnościach sprawianych jej przez Gaspaccia nie wspominając.
- Coś ma wspólnego i z tobą - wyszeptała do Gaccia dziewczyna słysząc o spódniczkach dziewek służebnych. - Pewnie mu psoty do głowy uderzają pod wpływem alkoholu - dodała na głos w stronę pleców siedzącego przed nią mężczyzny. Słoń szedł lekko kołysząc.

-Dobrze wiesz, że teraz tylko pod jedną spódniczkę lubię sięgać, pod twoją.- szepnął jej Gaccio, gaszcząc udo Katriny dłonią. A Simon odpowiedział.-Pod wpływem alkoholu. Nie... ale sam niezgrabnie poruszający się i chwiejący na boki słoń jest zagrożeniem. No i pijany słoń jest agresywnym zwierzęciem.
- Czyli lepiej go omijać wtedy z daleka,albo lepiej pilnować piwniczki z winem przed nim - wymruczała Katrina odchylając lekko głowę gdyż usta Gaccia wędrowały właśnie po jej szyi. Dziewczyna przymknęła oczy i oparła się mocniej o pierś Gacccia delektując się zarówno miłym kołysaniem jak i jego pieszczotami, którymi ją obsypywał. Otworzyła oczy dopiero kiedy Avrance zatrzymał zwierze kończąc ich wspólną przejażdżkę.
Zatrzymali się tam, gdzie zaczęli podróż, Simon gwizdem sprawił, że Bandyta ukląkł pozwalając zejść i swemu właścicielowi, jak i gościom.
- Ech... jesteś pewien Gacciu, że nie możemy go ze sobą zabrać? - spytała jeszcze raz drapiąc zwierzę po trąbie.
-Może po misji.- rzekł Gaspaccio, rzekł obejmując dziewczynę w pasie i przyciskając ją do siebie.-Dobrze?
-A więc...ty jesteś panienką, która usadziła Gaspaccia. Gratuluję. Nie każda by potrafiła.-rzekł ze śmiechem w głosie Simon, przyglądając się obojgu.
Katrina zarumieniła się mimowolnie i odparła lordowi - Ja??? Ależ skąd. Nic mi o tym nie wiadomo. Czemu waść tak sądzisz? - spytała i niewinnie zatrzepotała rzęsami. Po czym odwróciła twarz w kierunku młodego szlachcica i rzekła: - No dobrze... zapewne masz rację , przeszkadzałby on nam w naszej misji.
-Ty moja droga. To kiedy ślub?- zapytał lord Simon z ciekawością. A Gaccio odparł żartobliwie.-Nieprędko, musimy się sobą nacieszyć.
- O właśnie nacieszyć! - podchwyciła Katrina - Tak więc żadnego ślubu nie będzie! - dodała pospiesznie podkreślając wyraźnie słowo “ślub”. - A jak się już nacieszymy, to ten tego... i też po ślubie - mruknęła już pod nosem do siebie.
- Gruchacie ze sobą jak dwa gołąbki.- zaśmiał się Simon, a Gaspaccio szepnął Katrinie do ucha.- Nie bój się moja droga. Nie zamierzam cię skrzywdzić, tylko się tobą zaopiekować.
- Myślisz Gacciu, że ja potrzebuję opieki?- spytała dziewczyna odwracając się w jego ramionach tak aby móc patrzyć z uwagą w jego oczy.

-Czasem tak.-Gaspaccio spoglądał w jej oczy z czułością, delikatnie głaszcząc ją po policzku i po włosach opuszkami palców.-Czasem wydajesz mi się taka delikatna, taka bezbronna, taka słodka, taka... wiem wiem, jesteś dużą dziewczynką i doświadczoną poszukiwaczką przygód, ale...- zamilkł i cmoknął jej usta dodając po chwili.-Czasem chcę cię trzymać i tulić, by uchronić przed wszelkimi nieszczęściami.
-To samo mówiłem drugiej mojej żonie.- wzruszył się kapitan i dodał cicho.- Szkoda że ta zołza uciekła z bosmanem dwa dni później.
Katrina miała na końcu języka pytanie “a co się stało z pierwszą żoną?”, ale przezornie ugryzła się w język nie wnikając w ilość ożenków gospodarza domu. Za to nie mogła się powstrzymać i szepnęła Gacciowi w ucho muskając przy tym je ustami - Pilnuj aby w pobliżu mnie nie znalazł się dwa dni po ślubie żaden bosman.-
- A więc będzie jakiś ślub?- szepnął żartobliwie Gaspaccio tuląc dziewczynę do siebie i wędrując wagami po jej uchu. Zaś Simon zaczął się dyplomatycznie wycofywać, nie chcąc przeszkadzać zakochanej parze.
- Ano bęęęędzie! Będzie... będzie... - na podkreślenie tego “będzie” energicznie jeszcze pokiwała głową na “tak” i dodała: - Romualda przecie - roześmiała się i próbowała wyswobodzić się z obejmujących ją ramion Gaccia.
Szlachcic jednak nie dał jej tak łatwo wyrwać. Chwycił mocniej, jego usta przylgnęły do warg Katriny w drapieżnym namiętnym pocałunku... i długim i lubieżnym, z pieszczotliwym ruchem języka gacciowego. Pocałunek był długi, a gdy się zakończył Gaspaccio spojrzał w oczy dziewczyny z wyzywającym uśmieszkiem błądzącym mu na ustach.- Będę uparty, zobaczysz.
Katryna uniosła dłoń i jej grzbietem pogłaskała go po policzku już nic więcej nie mówiąc. A potem ci co potrzebowali zaopatrzyli się w rumaki do dalszej jazdy. Simon wylewnie ich pożegnał i już byli w drodze.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
Stary 11-01-2011, 13:02   #95
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Katrina nim się obejrzała już oglądała napis "Pod wesołą pończoszką", a chwilę później i wnętrze przybytku do jakiego ich przywiódł Gaccio. Rozglądając się wokół myślała: “Już wiem kto zajmował się planami podróży dla wszystkich. Nie podejrzałabym o to Romualda za nic na świecie”. Uwagę jej przykuł podążający w ich kierunku półelf, wykrzykujący do Gaccia słowa powitania. Przedstawił się jako Nyhm, jednak jego kolejne słowa - Co was sprowadza tak licznie do Pończoszki? Gacciu, chyba nie szykujesz jakieś orgietki nie informując mnie o tym? I gdzie zostawiłeś Angie?- sprawiły że Katrina zerknęła na niego spod oka. Czuła się jakby w jej głowie odezwały się dwa głosy:


Jeden łagodny próbujący ją uspokoić. Drugi prześmiewczy podjudzający ją do reakcji i odpowiedzi. Łagodny tłumaczył jej: “To jego przyjaciel, nie wie, co Gaccio ci obiecał.” Już się miała odezwać z uśmiechem, gdy rozbrzmiał w jej głowie drugi szyderczy głosik: “Taaaaaaaa przyjaciel... nie wie... tak se tłumacz! Oni się tu na orgietki umówili... z Angie.” Katrina przesuwała wzrokiem z twarzy półelfa na Gaccia zastanawiając się co rzec. I znów rozbrzmiał ten łagodny: “To przypadek, przecież Gaccio pomaga aby miłość Romualda zakończyła się szczęśliwie ślubem”. W jej głowie od razu rozbrzmiał szyderczy śmiech: “Taaaa a po drodze do tego ślubu zaliczył wszystkie napotkane zamtuzy w okolicy.” Dziewczyna zerknęła w prawo i w lewo zastanawiając się czy jeszcze ktoś to słyszy. Jednak stojący kolo niej Gaccio rozmawiał z półelfem tak jakby nikt nic nie mówił. Nikt oprócz ich dwóch. Łagodny głos znów rozbrzmiał w jej uszach. “Katrino to nie jest dobre miejsce dla ciebie. Powinnaś się stąd wynieść jak najszybciej. Nic tu ciekawego dla ciebie nie ma.” I znów szyderczy śmiech i komentarz do tego: “Taaaaaaaaaaaa... jak nie ma? A kiedy to miałaś okazję popatrzeć na takie dziwy jak tutaj masz? Zamtuz to zamtuz, a do takiego nie wiadomo kiedy znów trafisz. Korzystaj z okazji dziewczyno!” Nie zdążyła jeszcze otworzyć ust aby odpowiedzieć na to jak poczuła że dwa głosy w jej głowie zaczynają tworzyć jedno:


I przemawia do niej zarówno łagodnie jak i prześmiewczo: “Kiedy wchodzisz między wrony...musisz krakać tak jak one...” Dziewczyna uśmiechnęła się i przepraszając na chwilę mężczyzn poszła do stajni gdzie zostawiła swój bagaż. Nie było jej kilka minut, ale jej powrotu nie dało się nie zauważyć...


Tym razem nie odróżniała się już tak bardzo od bywalczyń tego miejsca. Opuściła dłonie i prowokująco spojrzała w kierunku Gaccia.
A temu szczęka opadła i oczy wyszły na wierzch. A Nyhm się uśmiechnął.-Więc mówiłeś, że z Angie już ci się drogi rozeszły? Ta sikoreczka jest tego przyczyną?
-Niezupełnie... wiesz...- Gaccio się jąkał jednocześnie pożerając Katrinę wzrokiem. Dziewczyna niemal czuła na ciele jego spojrzenie, wędrujące po niej. Nie tylko jego zresztą. Przyciągała wzrok wielu mężczyzn i kilku kobiet. Ale czyż jego spojrzenie nie było, najważniejsze? Zapominając o Nyhmie, Gaccio wydukał.-Wyglądasz cudnie.
Katrina podeszła do niego prowokująco kołysząc biodrami i oparła mu dłoń na ramieniu mówiąc: - Oprowadzisz mnie Gacciu po tym ciekawym miejscu? Jako jego bywalec znasz pewnie wszystkie ciekawostki, które mogłyby mnie zainteresować.
-Ja chętnie oprowadzę.-wtrącił półelf, ale szlachcic nie dał się ubiec...
Dłoń Gaspaccia przesunęła się pośladkach, gdy zaborczo niemal objął ją w pasie.-Ja ją oprowadzę, ty już masz kogo. Poza tym twoja propozycja.
-Jasne, jasne... Nyhm z przyjemnością wesprze was swą potęgą, w tej szlachetnej sprawie.- odparł półelf uśmiechając się.-Dopóki nie będzie musiał twarzą w twarz mierzyć się z Angeliką.
- Czego wy się jej tak boicie? - wyrwało się Katrinie pytanie.
-Ja się jej nie boję. Po prostu, to moja dobra przyjaciółka i Gaccia też. To nie jest przyjemne, walczyć przeciw przyjacielowi. Tym bardziej tak śliczniutkiej przyjaciółce jak ona.- odparł nieco rozanielonym głosem Nyhm.
- Yhmmm... macie chyba obaj “słabość” do śliczniutkich przyjaciółek... - mruknęła Katrina odsuwając się o krok od Gaccia i rozglądając wokoło po pomieszczeniu,tak jakby kogoś szukała.

A było szukać...zarówno piękni młodzianie jak i śliczne kobiety krążyły pomiędzy gośćmi. Były też służki roznoszące napoje i jedzenie, a także nieduże czarki z różnokolorowymi proszkami.
Były też flirtujące pary i to dość odważnie.


Jedna z par szczególnie przykuła uwagę Katriny, gdyż kobieta rozmarzonym wzrokiem wpatrywała się właśnie w nią i Gaspaccia, sama pozwalając na wiele swemu wybrankowi.
Sam szlachcic, przybliżył się do Katriny i szepnął jej do ucha.-To co chciała byś zobaczyć, lisiczko?
- No... właściwie, to... chyba nie będę przeszkadzać tobie i twojemu przyjacielowi... sama się rozejrzę. Pewnie znajdę kogoś chętnego kto zna to miejsce i mnie oprowadzi.- odparła mu Katrina w zadumie robiąc krok do przodu.
-Katrino, wolałbym jednak być przy tobie.- rzekł Gaspaccio przybliżając się do dziewczyny, westchnął.- W tym stroju wyglądasz kusząco, a niektórzy klienci potrafią być nachalni. Poza tym.- chwycił ją w pasie i przyciągnął do siebie dodając.- Wiesz jakie mam teraz myśli względem ciebie.

Dziewczyna zatrzepotała rzęsami mówiąc niewinnym głosem - W tym stroju chyba się teraz nie wyróżniam od pozostałych pań tutaj przebywających, więc chyba nic mi nie grozi. A myśli... cóż różne myśli krążą po głowach... - dodała przypominając sobie dwa głosy rozbrzmiewające jeszcze nie tak dawno w jej głowie. I kontynuowała dalej znów przesuwając wzrokiem po półelfie - Na twoim miejscu nie zostawiałabym przyjaciela, wszak możesz do niego dołączyć i do jego współtowarzyszek... czyż nie proponował ci orgie... urwała w pół zdania. Gaspaccio przytulił się do niej i szeptał.- A może bardziej mi odpowiada, porwanie cię na pięterko, zerwanie z ciebie tych szat, wycałowanie twego nagiego ciała i sprawienie że będziesz drżała i wiła się z rozkoszy, na różne sposoby. Tak jak ostatnim razem? A może myślisz, że zgodziłem się na twoją niewolę, bezmyślnie? Nie. Dobrze przemyślałem sprawę. Nie chcę cię samej puszczać i pragnę kochać się z tobą... naprawdę zależy ci na tym by iść samotnie?
Dziewczyna odwróciła się do szlachcica i pochylając się do przodu wyszeptała mu do ucha: - Nie pociągają mnie orgietki... a ciebie i twego przyjaciela chyba tak. Chciałbyś być obserwatorem jak ja bym się kochała z nim, bo tak jak mi mówiłeś... trójkącik może być ciekawy? Ciągle powtarzasz “niewolę”... może powinieneś się z niej uwolnić? To miejsce... - wykonała ruch dłonią tak jakby chciała zatoczyć koło - to chyba dobre miejsce na sprawdzenie czy rzeczywiście przemyślałeś swoją decyzję - uniosła brodę zadziornie do góry.
Spojrzał w jej oczy uśmiechając się i rzekł.-Ile razy chcesz mnie sprawdzać, pani? Ile razy, zanim uwierzysz, że moje słowo było szczere. A moja obietnica...- nachylił się i pocałował jej usta powoli rozkoszując się tym pocałunkiem.- jest czymś co dotrzymam. Dobrze, słodka Katrino. Wypuszczę cię ptaszyno z moich objęć. By ci udowodnić, że nie zamierzam figlować z innymi, a to co lubię to... jedno. A to co... kocham, to co jest ważne dla mnie, to co...- pogłaskał ją po policzku, dodając z ciepłym uśmieszkiem.-Są rzeczy ważniejsze niż proste przyjemności. Są kobiety cenniejsze niż orgietki. A ty Katrino, jesteś dla mnie cenna. Mój klejnociku.
I wypuścił ze swych objęć dziewczynę dodając.-Tylko nie tykaj proszków w pucharkach, to się może naprawdę źle dla ciebie skończyć. To jedno ty mi musisz obiecać.

Katrina spojrzała z uwagą w jego oczy, zrobiła krok do przodu i rzekła: - Nic nie muszę Gacciu... - po czym przycisnęła usta do jego ust składając na nich namiętny pocałunek. Przerywając go pospiesznie wyszeptała mu do ucha jeszcze: - Długo będziemy tu stali... zanim mnie wreszcie zabierzesz do tego pokoju na górze... mój panie? - i uśmiechnęła się do niego prowokująco.
Gaspaccio wziął dziewczynę w ramiona i rzekł cicho.- Ty jesteś największym moim skarbem, lisiczko.
I powoli ruszył z nią na piętro gospody. Pokoje, jak się okazało, były już zamówione. I były równie luksusowe jak w poprzednim zamtuzie. Piękne zdobione łoże, kadzidełka i muzyka dochodząca z ogrodu, a także odgłosy innych par.


Lecz w tej chwili nie było to ważne, w tej chwili usta Gaspaccia wędrowały po szyi wybranki, a dłonie wędrowały po jej ciele.


- Moja ty lisiczko, mój ty klejnociku jedyny.- szeptał mężczyzna, całując skórę dziewczyny, rozpalonymi od pożądania wargami. A ona czuła, że mówi prawdę. I że tylko ona się liczy dla niego. Słuchając go i czując jego wielbiące ją usta Katrina uśmiechała się. Dzięki niemu czuła się piękna, czuła się cenna, czuła się... kochana. Zastanawiała się czy właśnie w tym mężczyźnie odnalazła to czego szukała tak długo, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że szuka. Jednak jego dłonie i jego wędrujące po niej usta oraz doznania jakie im towarzyszyły przegoniły wszelkie myśli z jej głowy. Już nie myślała...teraz po prostu czuła.
Gaspaccio drapieżnie usunął skrawki materiału okrywające jej piersi i dolne partie ciała, widząc ją nagą przesuwał dłonią po jej ciele mrucząc.-Czy wiesz jak bardzo cię pragnę Katrino? Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo. Ale, skoro jesteśmy w zamtuzie, a ty tu jesteś... nie znasz tego miejsca, to najpierw sprawię, że będziesz krzyczała z rozkoszy. Bo zależy mi na twym szczęściu i na twym uśmiechu, wiesz?
- Yhmmmm... czyli tylko to że jesteśmy w zamtuzie sprawia, że chcesz abym była szczęśliwa? - udało się jej jeszcze z niego zażartować.
-Łapiesz mnie za słowo...- poskarżył się z uśmiechem na twarzy, po czym pochylił się by wargami pieścić i całować jej piersi. I była to łapczywa i gorąca pieszczota, połączona bowiem z dłonią, która wsunęła się pomiędzy uda dziewczyny, by sprawnymi ruchami palców budzić rozkoszne dreszcze w jej ciele i zagrać symfonię pożądania z jej jęków i oddechów. Przylgnęła do niego tak jakby wychodząc naprzeciw jego ustom i dłoniom. Uniosła swoje dłonie i opuszkami palców przesuwała po jego ciele w delikatnej pieszczocie. Sunęła nimi po jego barkach, by powoli przenieść je na jego pierś. Pochyliła się i w ślad za przesuwającymi się dłońmi zaczęły posuwać się jej usta delikatnie muskając Gaccia.
Jedną ręką pozbywał się koszuli, by ułatwić kochance pieszczotę, drugą stymulował jej ciało wprawiając je w rozkoszne drżenie. Rozpalonym spojrzeniem i równie gorącymi pocałunkami rozpalał jej ciało, szepcząc z trudem.- O bogowie, tak bardzo cię pragnę.
Zsuwał nerwowo buty rozpinał pas, nie przerywając igraszek dłonią w jej intymnym zakątku.

A pod palcami ustami Katrina wyczuwała drżenie jego mięśni i ciepło jego skóry. Dziewczyna przysunęła usta do jego ucha i muskając je delikatnie koniuszkiem języka wyszeptała: - Jak bardzo Gacciu? Pokaż mi jak bardzo...- i przesunęła usta na jego szyję pozostawiając na niej mokry ślad ich wędrówki.
Gaspaccio oswobodziwszy się z bielizny, poprowadził dłoń Katriny w dół, by pod palcami poczuła jego pożądanie i sama je oceniła. Dziewczyna dotykiem wyczuła, że jest gotów. Przez umysł przemknęły wspomnienia poprzednich razów, gdy się kochali... jak zwykle dziko.
Czuła jego usta na swych piersiach i palce harcujące w intymnym zakątku, wprawiające jej ciało w gorączkę żądzy. I pod dotykiem palców, to czym Gaspaccio dotąd skutecznie tą gorączkę zaspokajał. Przesuwała po nim dłonią pieszcząc go i wyrywając z jego ust jęk swoją pieszczotą. Nie pozostawała mu dłużna, na każdą jego pieszczotę odpowiadała swoją pragnąc dać jemu taką samą rozkosz jaką on dawał jej. Chcąc w ten sposób okazać iż tak jak ona jest cenna dla niego tak samo on jest cenny dla niej. Chcąc aby poczuł to samo, co ona czuje gdy ją pieści i kocha się z nią. Brała to co jej oferował swymi pieszczotami w zamian oddając mu swoje. Czuła jak jej ciało reaguje na poczynania Gaccia, ale czuła również jak i on reaguje na to co robi ona.
Podążanie coraz bardziej brało górę, spojrzenie Gaspaccia stawało się coraz dziksze. Nagle jego usta przywarły do jej usty, gdy on objąwszy ją w pasie, przewrócił się na bok. I leżąca dotąd na łóżku Katrina z lekkim impetem nabiła się na oręż rozkoszy Gaspaccia, jednocześnie znajdując się na nim. I po chwili zaczęła go ujeżdżać, niczym amazonka rumaka czystej krwi. Tempo jakie narzucił Gaccio, obejmując dłońmi jej pośladki, było szybkie gwałtowne i gorące. Równie rozpalone, jak spojrzenie leżącego szlachcica, wędrujące po nagim ciele siedzącej na nim kochanki. Katrina pozwalała mu na narzucanie tempa ich kochaniu. Dostosowała się do niego i czerpała z tego jak najwięcej przyjemności. Patrząc przy tym na twarz Gaccia i widząc na niej efekty ich wspólnych igraszek. Z jej ust wydobywały się takie same jęki jak z ust znajdującego się pod nią młodego szlachcica. Coraz bardziej narastające pożądanie, coraz gwałtowniejsze ruchy, coraz bardziej zapalczywe pieszczoty sprawiały, że oboje zaczynali zatracać się w rozkoszy jaką czerpali ze wspólnych figli.
Coraz bardziej zbliżali się do nirwany, rozkosze wypełniające ich umysły sprawiały, że ciała ich pokrywały się potem, a z ust wyrywały jedynie jęki i dyszenie. Gaspaccio z pozycji lezącej z pomocą rąk usiadł, oplótł jej ciało rękami ustami wędrował po jej podskakujących piersiach i brzuchu. Dziewczyna czuła w sobie wzbierającą falę ognia i każdy ruch przybliżał ją do jej uwolnienia. Czuła jak dotyk szlachcica wywołuje iskry rozkoszy w jej ciele i prawdziwą falę przyjemności wypływającą z jej dolnej części brzucha.
Objęła go swoimi ramionami oplatając mocno. Przywarła swoim ciałem do jego ciała ocierając się całą sobą o niego unosząc i opadając. Powodując tym samym, że ich ciała poprzez to ocieranie pieściły się wzajemnie wywołując dodatkowe bodźce i uczucie coraz większej rozkoszy.

Kosmos eksplodował, zmysły obojga zalały fala przyjemności, myśli odpłynęły, ciała drżały od sztormu rozkoszy wypełniających ich umysły. Gaspaccio przycisnął odruchowo ciało dziewczyny, jakby bał się że zniknie. Ona też się go trzymała. Spoceni i zmęczeni, ale nadal złączeni, opadli na łóżko. Ciężko dysząc Gaccio głaskał kochankę po głowie.-I jak możesz myśleć, że pragnę czegoś innego. Ty mi wystarczasz lisiczko i tylko ty wypełniasz teraz moje fantazje.
Uśmiechnęła się słysząc jego wyznanie, uniosła się i złożyła delikatny pocałunek na jego piersi w miejscu gdzie pod ustami czuła przyspieszone bicie jego serca. Po czym położyła na na niej swoją głowę wsłuchując się jak powoli się ono uspokaja.
Gaspaccio jedną ręką gładził ją po włosach, drugą gładził ją po plecach mrucząc.- I to twoje wejście, jak przyszłaś w tym skąpym stroju. Aż chciałem cię schrupać. Wiesz co? Jestem pewien, że znalazłoby się wielu, którzy mi zazdrościli, tego że cię niosę na górę.
Roześmiała się i odparła: - Miałam nadzieję, że moje wejście sprowokuje... twoją reakcję. I sprawi, że mimo iż znajdujemy się w... jednym z najlepszych zamtuzów? - zawahała się zadając pytanie.
-Tak, to jest jeden z najlepszych zamtuzów, ale... ty nie dość że jesteś piękna, namiętna, nieprzewidywalna, słodka... to...- nadal głaszcząc ją po głowie.- Wystarczy, że się do mnie przytulisz, że spojrzysz, że pocałujesz. To wtedy... to głupie. Pragnę cię jednocześnie chronić i zaciągnąć do łóżka. -Gaspaccio pokraśniał mówiąc te słowa.-To znaczy... to głupie z mojej strony, bo to dość sprzeczne pragnienia. No i wiesz co?-
- Tak? - wyszeptała, delikatnie głaszcząc jego pierś..

-Lubię jak mi powierzasz swoje zmartwienia, sekrety. Jak szepczesz mi do uszka swe pragnienia i to co ci leży na serduszku. Czuję się wtedy, ważny dla ciebie. Jak prawdziwy rycerz broniący swej damy. Przy żadnej innej kobiecie tak się nie czułem.- rzekł Gaspaccio delikatnie głaszcząc ją po policzku.-A to że jesteś cudowną kochanką, to... dodatkowy twój atut, Katrino.
- A ty jesteś wspaniałym kochankiem... Czułym i opiekuńczym mężczyzną. Przy tobie czuje się jak... sama jeszcze nie umiem określić jak. To dla mnie coś nowego Gacciu. - wyszeptała ponownie muskając jego pierś delikatnym pocałunkiem.
-Lubię się opiekować i pomagać.-odparł Gaccio i dodał mentorskim tonem, acz z żartobliwym uśmiechem.- A ty przyzwyczajaj się do tego nowego uczucia, bo... nie zamierzam cię opuścić, nawet po misji. Potrzebuję cię, a ty mnie.
Dziewczyna uśmiechała się słysząc jego słowa. Leżała wtulona w niego i delektowała się uczuciem ciepła jakie promieniowało z niego na nią. Przymknęła oczy i wsłuchiwała się w słowa wydobywające się z jego ust, a jej dłoń delikatnie przesuwała się po jego piersi muskając ją w powolnej pieszczocie.
-Tooo na co masz ochotę? Na zmysłową kąpiel z olejkami, karmienie winogronami przez twojego ochroniarza, może romantyczny spacer po ogrodach... pod warunkiem, że nie zrażą cię niespodzianki w postaci kochających się par. Na szczęście łatwo je usłyszeć, zanim się na nie wlezie. Są tu też i tańce.- Gaccio wyliczał atrakcje, głaszcząc Katrinę po głowie.-No i oczywiście... Zamierzam sprawić ci noc pełną zmysłowych rozkoszy, byś była pewna, że jesteś jedyną dziewczyną, która wypełnia mą głowę lubieżnymi myślami.
- Może wszystkie te atrakcje... - wymruczała dziewczyna bardziej wtulając się w ramiona młodego szlachcica - Ale za chwilkę, bo jest mi dobrze, w twych ramionach tu i teraz.
-Nie masz czasem wrażenia, że Krisnys zagięła parol na Kenninga?- spytał Gaspaccio, głaszcząc Katrinę po włosach.-Ciekawe czy go zdobędzie. Wtedy ja będę wymykał się do waszego pokoju, a ona do naszego.

Dziewczyna parsknęła śmiechem wyobrażając sobie mijających się w korytarzu Gaccia i Krisnys. - To nie lepiej od razu zająć ten sam pokój Gacciu, a nie robić takie akrobacje. Wczoraj wieczorem zostawiłam wraz ze smokowatym, Krisnys i Kenninga w jednoznacznej sytuacji. Jednak opuścił on pokój niewiele później od nas. Więc jak sam powiedziałeś pewnie biedak nie podołał, więc nie wiem...
-Tak, tak... pamiętam.- szepnął Gaspaccio, wędrując palcami po skórze leżącej na niej dziewczyny i mrucząc.- Przy tobie coś takiego mi nie grozi. Nawet w powszednim ubraniu potrafisz rozpalić me zmysły do czerwoności.
- Mhmmmmmmmm... - wymruczała dziewczyna.
-A propo rozpalenia zmysłów.-Gaspaccio nagle przekręcił się na bok i dziewczyna znalazła się plecami na łóżku, przyciśnięta ciałem szlachcica. Gaccio mruknął jej do ucha cicho.-Tak się składa, że znów mam na ciebie ochotę.
I po chwili łóżko znów skrzypiało, pod wpływem gwałtownie i namiętnie kochającej się na nim parki. Szlachcic zdecydowanie był spragniony uroków jej ciała i nie tylko... A ona brała wszystko co jej oferował w zamian oddając mu siebie. Nie kusiło jej nic a nic opuszczanie łóżka i jego ramion. Nawet atrakcje jakie oferował najlepszy zamtuz bladły przy tych, które oferował jej Gaccio.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
Stary 15-01-2011, 14:56   #96
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Udało się nadzwyczaj dobrze. Wprost idealnie.
Zajęta sobą grupka facetów w zielonych rajtuzach zajęła się sobą tak skutecznie, że uwolnienie lorda Simona Awrance’a odbyło się bez najmniejszego problemu.
A potem było bratanie się z zielonymi rozbójnikami, zapewnienia o przyjaźni, dyskusje o rajtuzach. Robin zaś odnawiał znajomość z Krisnys-Marion.

Czy ten pan, ta pani, są w sobie zakochani...
Słowa popularnej w niektórych kręgach piosenki przyszły do głowy Kenningowi w chwili gdy ujrzał Robina, niosącego w ramionach swą wybrankę. Jeśli ten sposób noszenia można było tak nazwać...
Na jakim etapie owo odnawianie się zakończyło, tego Kenning nie wiedział, jako że nie poszedł w ślady Vincenta, który bacznie obserwował poczynania herszta bandytów, zapewne dbając o bezpieczeństwo bardki.

W końcu, gdy bratanie się dobiegło końca, mogli ruszyć w drogę.
Perora lorda Awrance’a, dotycząca jakości jego stadniny, sprawdziła się co do joty. Wśród zwierząt przeznaczonych, ogólnie biorąc, pod siodło, można było wybierać, przebierać... Był nawet słoń, w którym natychmiast zakochała się Katrina.
Wszystkie te jednak egzotyczne wierzchowce, mimo niewątpliwych swych zalet, miały jedną zasadniczą wadę - były egzotyczne, a więc rzucały się w oczy, co dla ludzi nie mających zamiaru zwracać na siebie uwagi było rzeczą nader niepożądaną.
Oczywiście można było wymienić jednego konia na innego, ale Kenning postanowił pozostać przy swoim, sprawdzonym wierzchowcu. Stealth Kenninga miał swoje za uszami, ale rozumieli się z Kenningiem doskonale i rumak swoje różne ciekawe pomysły testował na obcych. Dzięki czemu dość trudno było go ukraść, o czym przekonało się już paru niedoszłych koniokradów, w tym dwóch dosyć boleśnie.


Od dawna było wiadome, że zainteresowania Gaccia są dość... jednokierunkowe. Potwierdzeniem tego było kolejne miejsce, do którego skierowali się pod światłym przywództwem wcześniej wspomnianego. "Wesoła Pończoszka" zwać się powinna "Frywolną", a w wielu przypadkach dla znajdujących się tu w dość licznym towarzystwie panienek pończoszki stanowiły większość stroju. Co, biorąc pod uwagę kształty pracownic tego miejsca, nie przeszkadzało nikomu.
Łatwo było się zorientować, że dla miłośników damskiej urody i bardzo bliskich i ścisłych kontaktów damsko-męskich to miejsce mogło stanowić raj. Albo przekleństwo. Wszystko zależało od zasobności sakiewki.
Tym ostatnim elementem Kenning się nie przejmował - za wszystko płacił pracodawca, a Gaccio, na szczęście, nie odesłał swej drużyny do stajni, tylko umożliwił korzystanie z uroków tego miejsca. Kenning nie zamierzał bawić się w ascetę i się odżegnywać od najrozmaitszych przyjemności, w tym i tych, które oferowała "Pończoszka".
Kąpiel, jakaś przekąska. A potem można było się wybrać na zwiedzanie.
 
Kerm jest offline  
Stary 15-01-2011, 17:24   #97
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Część pierwsza.

Vincent jak to Vincent, zaglądał wszędzie tam gdzie go nie chcieli. Chęć poznawania świata, wrodzona ciekawość i duża doza wścibstwa to straszliwa kombinacja. Tak było i tym razem gdy młody rudzielec obserwował z ukrycia poczynania bardki. Gotowy do wkroczenia do akcji na pomóc niewiaście gdyby ta pomocy potrzebowała. Tak więc łuskowaty obserwował wydarzenia w chatce z żywym zainteresowaniem czekając na swój wielki moment.

~*~

Gdy drużyna Robina była już całkowicie niegroźna i unieszkodliwiona ruszyli dalej. Rudzielec znowu jechał z uśmiechem na twarzy i wiatrem we włosach oraz najbardziej leniwym chowańcem na świecie, ułożonym na ramieniu chłopaka. Zafascynowany słuchał opowieści byłego pirata, co chwile dopytując się o coś, pragnąć więcej historii. Legendy, baśnie i przygody to bowiem temat który młody zaklinacz umiłował sobie najbardziej. Czytał o wszystkich dawnych herosach, o potężnych magach i najróżniejszych przygodach i wyprawach najdzielniejszych z dzielnych. Zawsze też chciał jak obieżyświat przemierzać świat, zażywając coraz to nowych przygód. Ta praca zaś była możliwością, droga ku marzeniom, tylko na tej ścieżce znajdowała się jeszcze jedna przeszkoda... ale nią zajmie się później.

Gdy drużyna dotarła do posiadłości lorda Vincent uśmiechnął się szeroko. Duży dwór trochę przypominał mu Enklawę mimo że był znacznie mniejszy. Pełen energii zaklinacz zeskoczył z konia i ruszył za pół-elfem w celu zwiedzenia domostwa. Właściciel raczył ich opowieściami o najróżniejszych przedmiotach się tu znajdujących. Wazy, obrazy, stare miecze wszystko tu miało swoją historię.

Lord otworzył w końcu drzwi do stajni by drużyna mogła wybrać sobie nowe wierzchowce. Rudowłosy chłopak wbiegł do pomieszczenia z głośnym „ ŁOOOOO!!- i rozejrzał się jak gdyby ktoś wpuścił go do raju. Tyle wspaniałych stworzeń! I mogli wybrać sobie co tylko chcieli. Rudzielec od razu spojrzał na słonia który swą wielkością i potęgą stwarzał obraz rumaka idealnego.
- Ja chce tego! – krzyknął wesoło wskazując Pana trąbalskiego, który potem okazał się Bandytą
- Ze słoniem jest za dużo kłopotów... – zaczął tłumaczyć Gaccio bowiem i Katrina zainteresowała się szarym stworzeniem. Jednak Vincent już nie słuchał bowiem zobaczył co kryją inne boksy...
- Wy...wy...WYWERNA!- wydarł się głosem tak pełnym radości, że można by ją sprzedawać hurtowo i w kilka minut stać się milionerem.
- Ja chce, na wywerne, ja ,ja ,ja chceeee!!- krzyczał nie mogą uspokoić podniecenia wizją niesamowitego podniebnego lotu. Rudzielec był tak zafrasowany, że rzucił się na bramkę prowadząca do zagrody jednego z tych stworzeń i począł przełazić górą by od razu dosiąść tego łuskowatego stworzenia. Na szczęście Lord był czujny i złapał młodego za pelerynę ściągając go na dół.
- Chyba nie chcesz latać tutaj! Chodź ze mną. – powiedział gospodarz po czym poprowadził Vincenta w miejsce gdzie można było potrenować podniebne podróże. Blondyn przyprowadził ze sobą osiodłaną wywerne i zaczął tłumaczyć.
- Tylko uważaj bo...
Vinc jednak już nie słuchał bowiem założywszy na oczy swoje gogle do pracy z chemikaliami wskoczył na grzbiet stworzenia i mocno spiął lejce.
- Na koniec świata i jeszcze dalej! – wykrzyknął wesoło a gad poderwał się do góry.
- Viiinnncennntttt! – zakrzyknął przerażony miecz który chłopak zostawił wcześniej na ziemi.

Skrzydła stworzenia załomotały i wywerna wzbiła się na jakieś 5 metrów w górę po czym ruszyła pełną para do przodu. Młody zaś nie spodziewając się tego spadł z niej wprost na ziemie pokrytą słomą.
- Ostrzegałem! – powiedział Lord śmiejąc się.
- To było super!!! Ja chce jeszcze! Ma pan cos łatwiejszego w kierowaniu? – zapytał podekscytowany swym „lotem” Smoczy zaklinacz.
- Daj mi trochę czasu to coś Ci tu przygotuje młody. – odpowiedział Lord, a Vincowi drugi raz powtarzać nie było trzeba. Pędem ruszył by pozwiedzać posiadłość i znaleźć sobie coś do roboty.

~*~

Młody zaklinacz w wolnej chwili podszedł do swojego pracodawcy z szerokim uśmiechem na twarzy. Miecz mruczał jeszcze cicho przy pasku “ Powiedz mu tak ja ja Ci mówiłem” ale Drkano nie zwracał na to większej uwagi. Stuknął pazurem w ramię szlachcica by zwrócić na siebie uwagę i wciąż szczerząc ostre kły wesołym głosem zwrócił się do Gaccia.
- Tak sobie pomyślałem, że skoro mamy trochę wolnego czasu, to mógłby pan poćwiczyć ze mną szermierkę. W karczmie nie miałem zbytnio jak wykazać się tą umiejętnością, ale widziałem, że Panu nie szło zbyt dobrze więc powinniśmy być dla siebie odpowiednimi partnerami do walki! - szczerość wypowiedziana z uśmiechem potrafi być bolesna, ale smokowaty chyba nie przykładał do tego dużej wagi.- W Enklawie nie miałem z kim ćwiczyć regularnie, a chciałbym się w tym podszkolić! To znajdzie pan na to czas? - zapytał z nadzieją w głosie.
-Jestem trochę zajęty, ale...- Gaspaccio spojrzał na Katrinę i dodał.-Ale czemu nie.
Młody widocznie się ucieszył i z podnieceniem przestępował z nogi na nogę.
- A gdzie tutaj można tak poćwiczyć? - zapytał i rozejrzał się jak gdyby sala ćwiczebna miała nagle mu się objawić.- A może … a może byśmy powalczyli na wywernach.. albo na gryfach! OO.. albo na słoniach! A nie on jest tylko jeden... - powiedział podekscytowany zaklinacz wspominając swój pierwszy, niezbyt długi lot ( o ile lotem można to nazwać) na jednym z podniebnych wierzchowców lorda.
- Młody ochłoń trochę, karki byście sobie prędzej poskręcali. - skarciło ostrze chłopaka swym wyniosłym tonem.
-Jest sala szermiercza i... nie radzę próbować szermierki na wywernach. Tego się chyba nie da zrobić.- odparł krótko Gaspaccio i podszedł do Katriny pytając.-Chcesz sobie zerknąć?
Dziewczyna z zapałem pokiwała głową i dodała - Oczywiście z miła chęcią popatrzę na wasze wyczyny.
-No to za mną.-rzekł buńczucznie Gaccio i ruszył przodem prowadząc towarzyszy do sali szermierczej. Było to spore kwadratowe pomieszczenie o bielonych ścianach. Na których wisiały...


...egzemplarze stępionej broni, oraz watowane kubraki, które zakładało się do ćwiczeń. I
właśnie jeden z takich kubraków zaczął szlachcic zakładać mówiąc do smokowatego.-Wybierz sobie broń.
Młody rozejrzał się po sali, była bardzo podobna jak tak w siedzibie jego rodu, tylko mniejsza. Chłopak oddał swój gadający miecz oraz Psikusa Katrinie a sam pełen energii ruszył po kubrak w jego rozmiarze oraz miecz długością odpowiadający do jego przemądrzałego ostrza. Strój ochronny zakładał z takim zapałem, że nie mógł porządnie go zawiązać. Jednak po kilkunastu próbach stanął w pełni wyekwipowany naprzeciw Gaccia.
- Jestem gotowy! - oznajmił wesoło ściskając w dłoni rękojeść broni.
Gaspaccio stanął z rapierem w jednej, a z kordem w drugiej dłoni. I ustawił się w postawie, jaką Katrina rozpoznała. Był to znany jej z rodzinnej Sembii styl bliźniaczych mieczy. Ponoć sembijczycy nauczyli się go od złapanych drowów.
-No to pokaż co potrafisz chłopcze.- rzekł szlachcic, zerkając na Katrinę z uśmieszkiem, przez moment jedynie. Bo po chwili skupił się na Vincencie.
Dziewczyna odwzajemniła uśmiech młodego szlachcica i usiadła pod ścianą opierając się o nią plecami i podciągając kolana pod brodę. Zaczęła z uwagą obserwować dwóch stojących naprzeciw siebie przeciwników.
Zaklinacz wystawił miecz przed siebie, a wolną rękę uniósł delikatnie do góry końcami palców w stronę swego oponenta, wysuwając swe ostro pazury powoli. Vinc był wyższy od Gaccia i chwilę obserwował szlachcica, po czym wyskoczył do przodu energicznie. Opuszczając miecz by wykonać płaskie cięcie skierowane w pas Gaspacia, pazurzastą dłonią wciąż asekurując okolice twarzy by w razie potrzeby bronić jej przy pomocy pazurów.
- Dobrze Vincent. Tak jak Cię uczyłem! Pazury wysoko, nie szarżuj na ślepo, szukaj luk w obronie. - ożywiła się broń młodego zaklinacza. Po czym już nie tak energicznie zwróciła się do dziewczyny. - To typowy styl walki w rodzie młodego. Smoki mają tą przewagę, że nigdy nie są bezbronne. Może się nie wydawać ale te pazury i jego kły są naprawdę diabelnie ostre. O twardych łuskach nie wspomnę.
Katrina wzdrygnęła się na samą myśl co młody mógłby zrobić tymi pazurami Gacciowi.
Gaspaccio zszedł z toru ataku młodzieńca i ...uderzył końcówką miecza w pazurzastą łapę chroniącą twarz, po czym kolejny cios pacnął w zadek.-Ty się chcesz szermierki, czy latania uczyć? Nie rzucaj się tak, wypad jedynie i nie licz na łuski, widziałem już wielu Bahamutian którym to nie pomogło.
Młody lekko się speszył ale przytaknął i znowu stanął w postawie bojowej. Tym razem jednak za radą szlachcica nie rzucił się do przodu, jedynie uginając nogi wykonał szybkie pchnięcie mieczem celując w pierś Gaccia.
-Już lepiej.-Gaspaccio sparował uderzenie miecza smokowatego i wyprowadził pchnięcie, aczkolwiek niezbyt szybkie i głębokie. Drakano zdołał bez problemu uskoczyć. Od razu widać było, że szlachcic walczy defensywnie ograniczając się do kontrataków.
Młody uśmiechnął się kącikiem ust zadowolony z komplementu Gaccia po czym wykonał pół obrotu atakując od góry w bark szlachcica. Widać było, że smokowatemu brak praktyki i wprawy w pojedynkach, aczkolwiek jego szybkość i zwinność była niczego sobie. Ale jak to mówią, liczy się technika, a ją najlepiej zdobywać poprzez praktyczne ćwiczenia.
- No młody, coraz lepiej! Biodra pracują, biodra! Nie daj mu się! - dopingował swojego podopiecznego miecz.
-Tak, tak biodra...- mruknął Gaspaccio, ponownie schodząc z drogi mieczowi smokowatego, tym razem jednak blokując go kordem i sprowadzając cios w dół tak, że mógł klepnąć w bok Vincenta rapierem.-Za szybko odsłaniasz. Za wcześnie atakujesz. Wiesz... tak to jest, trzeba mocniej oberwać, by nie zapominać o obronie.
- To nie fair, bo ty masz dwa miecze.... - mruknął cicho Vincent cofając się do obronny. Zmrużył swe srebrne ślepia analizując postawę Gaspacia, szukając w niej słabych punktów. Po chwili ponownie wyprowadził cięcie od boku jednak ze skupieniem na twarzy. Bowiem było to tylko przykrywką, do prawdziwego ataku. Smokowaty miał zamiar poderwać miecz w ostatnim momencie by tak naprawdę skierować atak w rękę przeciwnika.
-Walka nigdy nie jest uczciwa.- skwitował ten zarzut Gaspaccio.
- Nogi, młody pracuj nogami. Lew, prawa! - zachęcał swego podopiecznego dalej gadatliwy miecz. Głosem przywodząc na myśl trenera siedzącego na ławce i trzymającego biały wilgotny ręcznik dla swego zawodnika.
Cios rzeczywiście zaskoczył Gascpaccia i oręż jego wyleciał w powietrze. Ale szlachcic nie stracił zimnej krwi i korzystając z bliskości smokowatego wyprowadził atak. Kord błyskawicznie przesunął się w kierunku szyi Vincenta i dotknął jego gardła stępionym czubkiem.
-To było całkiem niezłe. -pochwalił Gaccio, przytrzymując ostrze przy szyi Vincenta.
Po czym wycofał się by sięgnąć po rapier, leżący na podłodze.
Vincent wyszczerzył się i i odskoczył kilka kroków w tył od szlachcica. Gaccio podsunął mu właśnie świetny pomysł. Młodzian położył na ziemi swój miecz w czasie gdy jego przeciwnik podnosił swój z ziemi. Smokowaty pochylony nad swoją bronią wymruczał kilka słów, a ostrze całkowicie zniknęło. Vincent wykonał gest jak gdyby podnosił z ziemi dwa miecz szczerząc się do szlachcica.
- Walka nigdy nie jest uczciwa! Teraz ty masz dwa miecze ale nie wiesz w której ręce ja mam swój! - zaśmiał się smokowaty i przyjął gardę imitująca postawę Gaspacia wciąż udając że trzyma dwa ostrza. Trzymając prawdziwy miecz w lewej dłoni wykonał dwa cięcia lewą dłonią od dołu, a prawą od boku jak gdyby trzymał również i w niej broń . Jednak pamiętając o radach szlachcica starał się zachować podstawy możliwości obronnych i nie odsłaniać się za bardzo.
Gaspaccio pokiwał z politowaniem głową.-Wiesz dlaczego nie ma niewidzialnych mieczy ?
Teraz on zaatakował rozpędziwszy się wykonał szybkie i proste pchnięcie, którego Vincent nie był w stanie sparować. Nie widział bowiem własnego miecza, nie potrafił ocenić, czy blokuje cios pod właściwym kątem. I oberwał prosto w tors, dość silnie. Smokowaty popchnięty tym uderzeniem, cofnął się. A Gaspaccio dodał.-Bo to niepraktyczny pomysł. Gdyby niewidzialny miecz był użytecznym to by go wymyślono.
Vinc zachwiał się ale na szczęście zachował równowagę a miecz pojawił się w jego lewej dłoni.
- To był dobry plan...- mruknął pod nosem lekko obrażony za popsucie jego misternego i genialnego pomysłu. Przerzucił miecz do prawej ręki i ponownie uginając kolana wykonał pchnięcie starając się wytrącić rapier z dłoni szlachcica. Gotując się jednocześnie na wykonanie szybkiego uniku przed drugą bronią.
-Prawdziwy fechtmistrz nie nabiera się dwa razy na tą samą sztuczkę. - odparł szlachcic, tym razem zakleszczając miecz Vincenta, między swoje. I szybkim ruchem wytrącając go. Pacnąłby chłopaka w głowę, gdyby ten nie odskoczył na bezpieczną odległość. Gaspaccio westchnął i rzekł.-Dobra... koniec zabawy. Czas na prawdziwy trening, a prawdziwy trening polega na ćwiczeniu podstaw. Ty uderzasz, ja blokuję, żadnych półobrotów, ani innych fikuśnych ruchów...Praca nóg, skup się na niej i … jeszcze jedno. Jesteś dobry, ale jeśli spotkasz takiego wojownika jak ten olbrzym od Angie, to wiej. Ja bym zwiał.-
Vincent stanął ponownie przed Gaspaciem i począł wykonywać serię rutynowych ataków. Cięcia oraz pchnięcia wycelowane w szlachcica. Jednak nie można było powiedzieć by robił to od tak, tylko by coś robić. Młody starał się z całych sił wykonywać tą czynność najlepiej jak umiał. Jednocześnie wiedząc, że nie czeka go żaden atak ze strony Gaccia odpowiedział mu na kwestię o olbrzymie.
- Bohaterowie nigdy nie uciekają! Szczególnie Ci z powieści o heroicznych czynach i wyprawach. Ojciec z resztą też zawsze mi powtarzał, że prawdziwy smok walczy do końca... chociaż potem często coś wspominał o tym, że taki smok ma kilkadziesiąt metrów wzrostu i jest w stanie spopielić wioskę. Ale to nie zmienia faktu że nie można od razu uciekać i się poddawać! Zwłaszcza, że przecież mamy tutaj wszystkiego chronić! - odpowiedział dumny ze swojego obowiązku bycia ochroniarzem na takiej wyprawie.
-Ale mądrzy bohaterowie wiedzą, że nie należy walczyć z wrogiem na jego warunkach. A ci głupsi bohaterowie, giną heroiczną śmiercią. To mi mówił mój tata. A akurat walka na miecze była domeną olbrzyma, nie twoją .- odparł Gaspaccio, odbijając ciosy miecza smokowatego.
- Dla tego pomógłbym sobie magią. - odparł radośnie wykonując kolejny atak mieczem.- A ile dni drogi jeszcze nam zostało do miejsca gdzie mieszka miłość Pana Romualdo? - zapytał tonem jak gdyby coś sobie właśnie uświadomił.
-Tooo sekret.-odparł Gaspaccio parując kolejne ciosy.
Vincent mruknął coś pod nosem niezrozumiale. - Ale więcej niż dwa dni? - dopytywał się wykonując pchnięcie.
-Więcej, więcej.-mruknął poirytowany Gaccio.
- Acha... - odpowiedział jakoś bez emocji Vincent co dla niego nie było zbyt typowe. Szybko jednak znowu się uśmiechnął i już weselej zapytał. - Długo Pan zna Pana Romualdo?
-Kilka lat.-odparł Gaspaccio króciutko, skupiając się na obronie.
- Bo wie Pan, w ogóle nie jesteście do siebie podobni. - stwierdził zaklinacz z uśmiechem wyprowadzając silne cięcie od góry.
-A bo przyjaźń i miłość nie opierają się na podobieństwie. Tylko na cóż... na uczuciach... na czymś na pewno.- odparł rozkojarzony Gaspaccio, obrywając mieczem w ramię i burknął.- Nie zadawaj pytań podczas walki.
Vincent się wyszczerzył i nie zadając już więcej pytań ćwiczył razem ze szlachcicem.
 

Ostatnio edytowane przez Ajas : 15-01-2011 o 17:36.
Ajas jest offline  
Stary 15-01-2011, 17:26   #98
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Część druga

Gdy młody zakończył już trening ze szlachcicem podziękował, wziął od Katriny swego chowańca i gadająca broń i udał się do stajni sprawdzić czy Lord już coś przygotował. W czasie gdy przemierzali korytarze, jego miecz odchrząknął i upewniwszy się, że nikt ich nie podsłuchuje zwrócił się do Vinca.
- Niedługo będziesz musiał im o wszystkim powiedzieć. Znaczy wiesz wygadałem się, że jesteś księciem, ale Pani Katrina obiecała nie rozpowiadać tego. Jednak będziesz musiał powiedzieć resztę. – miecz tym razem nie był poważny w sztuczny sposób, tylko po to by pokazać swoją wyższość. W jego głosie słychać było, że to o czym wspomniał jest niezwykle ważne.
- Wiem... ale, jak oni każą mi wrócić do miasta? – spytał posmutniały nagle Vincent.
- Coś wymyślimy Vinc, nie dam im od tak przerwać twojej wielkiej przygody.- powiedziało zatroskane ostrze.
- Jesteśmy w drodze już trzeci dzień. – powiedział smok przeliczając na palcach.- Więc teoretycznie dopiero dziś... czyli jeszcze to.. i to... – mruczał rudzielec pod nosem. – Powiem im jutro.... rano albo wieczorem, kiedy będziemy dalej od miasta by nie kazali mi wracać. – powiedział w końcu Vinc.
- Nie martw się młody coś wymyślimy. – pocieszył go miecz, i jak by mógł poklepał by teraz chłopaka po ramieniu. Vinc zaś przytaknął i rozpromienił się nagle.
- Damy sobie radę! Dzięki temu przygoda będzie jeszcze ciekawsza!
- No i to jest pozytywne myślenie! – pochwalił zaklinacza jego metalowy przyjaciel.

~*~

Chłopak otworzył drzwi do stajni gdzie czekał już na niego stary pirat.
- No chłopcze mam coś idealnego dla Ciebie. – powiedział ze zbójeckim uśmiechem. – Dobrze wytresowany ale szybki jak diabli. – mówiąc to zagwizdał, a służka wprowadził do pomieszczenia pięknego hipogryfa.


Zwierzę pogrzebało w sianie kopytem, a Vincent wydał okrzyk radości i wyjął z plecaka gogle. Potem wcisnął swój tobołek i miecz w ręce służki, a sam zakładając okulary ochronne z pełnym radości i niezwykłego podniecenia głosem zakrzyknął.
- Ja chce już polecieć!

Wraz z Lordem udali się tam gdzie wcześniej młodzian próbował okiełznać wywerny, by teraz spróbować swych sił w locie na hipogryfie. Chłopak wskoczył na grzbiet stworzenie i złapał w dłonie lejce. Z wielkim uśmiechem i wyszczerzonymi kłami uderzył piętami o boki stworzenia.
- To lecimy! – wykrzyknął a zwierze ruszyło przed siebie. Hipogryf rozpędził się i odbijając się od podłoża rozłożył skrzydła by wbić się w powietrze. Vincent mocno trzymał się lejców by nie spaść ze stworzenia. Wiatr rozwiał jego rude włosy, a stworzenie wzbiło się wyżej i zaczęło pędzie po niebie niosąc ze sobą młodego zaklinacza. Smokowaty głośno się śmiał gdy jego wierzchowiec lawirował w przestworzach z Vincem na plecach. Latanie, było marzeniem każdego osobnika o smoczej krwi, wtedy można było poczuć się wolnym. Gdy ktoś lata nic go nie ogranicza, mury domostwa w którym się jest zamkniętym, nieprzebyte kaniony czy też morza. W powietrzu wszystko staje się prostsze, jest tylko jeździec i wierzchowiec, reszta nie ma znaczenia
Po kilku minutach lotu hipogryf jednak postanowił, trochę bardziej poszaleć w powietrzu. Wykonał beczkę co sprawiło, że Vinc omal z niego nie spadł.
- Już wystarczy! Na ziemię, na ziemię!- zwrócił się głośno do wierzchowca Vinc starając się utrzymać w siodle. Stwór jednak nic nie robił sobie z jego rozkazów i wykonywał coraz to bardziej skomplikowane podniebne akrobację.
- Tracę kontrolę, tracę kontrole! Zaraz nastąpi przymusowe opuszczenie pokładu! – krzyknął Vinc i w tym też momencie hipogryf wykonał manewr który sprawił, że chłopak wypadł z siodła.
- O Bogowie, Vincent!! – zakrzyknęło przerażone ostrze.
Po krótki locie w dół młody trzasnął o posadzkę. Młody zaklinacz leżał rozpłaszczony na podłodze i dochodził do siebie kiedy podbiegł do niego Lord jak i służka.
- Nic Ci nie jest młody?! – zapytał blondyn podnosząc chłopaka z ziemi.
- Wszystko chyba w porządku. – powiedział rudzielec i spróbował stanąć o własnych siłach ale gdy ciężar ciała został przełożony na lewą nogę syknął z bólu i uniósł ją do góry.- Ałałałała moja kostka...- jęknął.
- Pewnie zwichnięta... – mruknął Lord i posadził chłopaka na drewnianym taborecie. – Możesz się tym zająć? – zwrócił się półelf do służącej. Kobieta przytaknęła i odkładając rzeczy Vinca obok ich właściciela, przykucnęła przy nodze chłopaka. Kilka fachowych i lekko bolesnych dla maga ruchów i kostka ponownie była nastawiona!
- Tylko nie wariuj przez najbliższe dwie, trzy godziny. – stwierdził Lord i poczochrał chłopaka po włosach.
- Nie będę. – zarzekł się Vinc. – Ale to było świetne! Ten lot był wspaniały! Czy na hipogryfie można też jeździć jak na koniu?
- Tak ale to dość trudne... – odpowiedział Lord.
- Nie kombinuj Vinc, weźmiemy konia.- skwitowało krótko ostrze.
- No dobra ale najszybszego jakiego pan ma...- mruknął Vinc.
- Wichura się ucieszy z podróży – odpowiedział pół elf, a na dźwięk imienia swego nowego wierzchowca Vinc wyszczerzył się niesamowicie.

~*~

Droga do kolejnego ich przystanku obyła się już bez niespodzianek. Jednak na miejscu było ich już o wiele więcej. Mroczny czarnoksiężnik, który okazał się dawnym znajomym Gaccia, oraz kobieta która wręczyła im tajemniczy list. Zaś w wiadomości było coś co młodego szczególnie zainteresowało.
- Co to za Smocze groty!? – zapytał, a ciekawość niemal nie rozsadziła go od środka.
-Groty? To labirynt jaskiń w których żyją smoki. Cóż, nie prawdziwe smoki, a smoczydła gniewu. Duże paskudne jaszczury, które młode czasem podkrada się czasem na wierzchowce. Co jest niebezpiecznym, acz opłacalnym zajęciem. Ale... raczej ich nie spotkamy. Smoczydła gniewu, żyją w głębi grot.-stwierdził Gaspaccio przypominając sobie co wie o tym miejscu.- Kiedyś młodzież w ramach testu odwagi, lazła do grot, po zgubione łuski, bądź kawałki skorup jaj.
- Łaaaaaaał! – westchnął rozmarzonym głosem rudzielec, w wyobraźni już widząc siebie na potężnym jaszczurze gniewu. – A czym te smoczyska różnią się od zwykłych smoków?
-To tak naprawdę duże jaszczurki, o pyskach wyglądających jak smocze. Bardzo agresywne. Poza tym, niczym się specjalnie nie różnią od jaszczurów wierzchowych. Tyle że są szybsze i nie potrafią łazić po ścianach. – odpowiedział Gaccio młodemu.
- Złapiemy sobie jednego i wytresujemy – mruknął Vinc konspiracyjnie do swojej broni i udał się zamówić coś do jedzenia.

[Cemter]~*~[center]

Po skończonym posiłku (jak zwykle olbrzymim) młody siedział sam przy stole podpierając twarz dłońmi. Katrina i Pan Gaccio udali się na piętro w celach młodzikowi nieznanych, gnom i niziołek zapodziali się gdzieś w lesie ciał, a Pan Kening i Bardka również byli nieobecni. Tym samym młody rudzielec został sam jak palec w Zamtuzie. No może niekoniecznie sam bo jego wierny obrońca moralności wisiał mu przy pasie, zaś Psikus o dziwo nie spał siedząc na ramieniu młodego maga. Vincent rozejrzał się szukając czegoś do roboty, bowiem nuda zaczęła wyciągać ku niemu swe oślizgłe łapska. Już miała go dopaść i zgnieść w swym uścisku gdy jego srebrne oko zobaczyło ją... Kobietę ze smokiem na ramieniu!

Przyciągała ona spojrzenia wielu mężczyzn. I to z wielu powodów. Tym pierwszym niewątpliwie była jej uroda. Bowiem była zgrabną dziewczyną o ładnej twarzyczce i ciemnych włosach. Nie wspominając że zarówno jej piersi, jak i pośladki oraz zgrabne nogi można było zaliczyć do jej atutów. Tym bardziej, że kolejny powodem spojrzeniem mężczyzn, był strój owej dziewczyny. Nie zakrywające zbyt wiele jedwabne szatki i klejnoty nie pozostawiały zbyt wielkiego pola wyobraźni.


Jednak inne sprawy odstraszały zalotników. Wyzywające spojrzenie, kunsztownie inkrustowany miecz, zawieszony na pasie klejnotów i pisklę czerwonego smoka, syczące na każdego kto się zbliżył. No i tatuaże. Po jej ciele wiły się kolorowe węże o smoczych pyskach i kończynach.
Odstraszały skutecznie, wszak w „pończoszce” były i inne piękne kobiety. I nie tak groźne, jak ona.
 

Ostatnio edytowane przez Ajas : 15-01-2011 o 17:38.
Ajas jest offline  
Stary 15-01-2011, 17:27   #99
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Część trzecia i ostatnia

Chłopak szybkim krokiem zaczął iść w stronę pięknej kobiety wymijając po drodze innych gości. Gdzieś w głębi jego ciała młodzieńcze hormony świętowały partnerkę jaką upatrzył sobie Vincent, a to, że jego zainteresowania skupiał głównie smok jakoś im nie przeszkadzało. Gotowe by dać o sobie w odpowiednim czasie wróciły do świętowania.
Łuskowaty podszedł do dziewczyny z uśmiechem i jak to miał w zwyczaju nie owijał w bawełnę.
- Skąd go Pani wzięła? To chyba prawdziwy gatunek czerwonego smoka, jak na moje oko t jeszcze pisklę. – powiedział patrząc się na gada jak zaczarowany, a Psikus syknął podejrzliwie na swego dalekiego kuzyna.
-Wzięła?!- syknął wściekle pisklak, spoglądając na Vincenta i pseudosmoka. Patrząc na Psikusa oblizała pysk mówiąc.-Warz swe słowa szczeniaku. Xeroamus nie jest zwierzątkiem domowym. Ona jest moją …- tu prychnął w irytacji.- Partnerką.
-Dokładnie. Ja i Xer pracujemy razem.- rzekła kobieta pieszczotliwie drapiąc smoka po podgardlu, czemu towarzyszył koci niemal pomruk bestii i lekko przymknięte z zadowolenia oczy.
- To jak ja i Psikus! - powiedział Vinc szczerząc swoje smocze kły. - Chociaż my to bardziej jak rodzina niż partnerzy. - dodał po chwili zamyślenia i wysuwając pazur podrapał chowańca po środku łebka.- Ale prawdziwe Czerwone smoki to rarytas, nie łatwo je spotkać, a jeszcze trudniej namówić do współpracy. - stwierdził i bez pytania dosiadł się do stolika kobiety, a hormony w jego ciele w tym momencie pogratulowały sobie tak zacnego właściciela.- Długo już razem pracujecie? - zwrócił się w smoczym języku do Xeroamusa, gdyż nie wiedział na ile ten rozumie wspólny.
- Widać że rodzina, dwa matołki.- syknął wściekle czerwony smok. I dodał ironicznie.- Dwa pomioty, mieszańce...zdecydowanie rodzina.
-Xer... zachowuj się.- odparła kobieta i rzekła.- A gdzie twoi rodzice, chłopcze?
Psikus prychnął zdenerwowany w stronę czerwonego smoka i lekko uniósł swój ogon zwieńczony trującym żądłem. Vinc jednak zignorował komentarz gada i wzruszając ramionami powiedział.
- Nie ma ich tu. Jestem tu z przyjaciółmi. - powiedział znowu się szczerząc.- Ale oni się gdzieś rozeszli więc aktualnie jestem sam. - mówiąc to podrapał się po podbródku a wzrokiem poszukał reszty, jednak ich nie zobaczył.
-Jadłem większe jaszczurki na kolację.- zarechotał czerwony smok, a kobieta spytała.- A więc przyszedłeś tu po swój pierwszy raz?
Vincent uniósł pytająco brew. - W jakim sensie? - zapytał analizując słowa kobiety aby je zrozumieć, a hormony nagle zamarły w miejscu z przerażeniem. - Jestem tu jako ochroniarz! - oznajmił młody dumnie wypinając pierś do przodu.
-Pierwszy raz... z kobietą. - stwierdziła kobieta, a czerwony smok zaśmiał się.-Ochroniarz? Dobre sobie. I kogo chronisz? Tą jaszczurkę ze skrzydełkami, na ramieniu i żądłem osy na ogonie?
Uszy chłopaka zrobiły się czerwone a on mruknął lekko speszony w stronę kobiety. - Nie myślałem o tym kiedy tu jechaliśmy...- Jednak zawstydzenie szybko przegrało z oburzeniem po słowach czerwonego gada. - Chronie znakomitego poetę i jego przyjaciela! - odpowiedział wrednemu smokowi zapominając o tym że ich misja jest jak by na to nie spojrzeć tajna.
-Przemienionego w mini podróbkę smoka z żądłem.- zakpił czerwony smok, a kobieta rozejrzała się dookoła.-Skoro ty go chronisz, to... nie powinieneś, być przy nim?
- Poszedł tam. - tu młody wskazał na schody na pięterko. - Z Panią Katriną która też go ochrania.
- I nie tylko. - mruknął konspiracyjnie miecz, który w rozmowę jednak na razie nie zamierzał się wtrącać.
- A Psikus może i jest mały ale przynajmniej nie jest tak zdradliwym gadem jak czerwone smoki.- odszczekał się gadowi Vincent. - A Pani tu przybyła by... - Vinc chwile szukał dobrego słowa i po chwili znalazł je gdzieś na granicy świadomości, podsunięte przez zdradziecką bandę hormonów. - … by zaznać uciech cielesnych?
-Jest tylko tchórzliwym gadem. No i jest tylko podróbką smoka, niegodną porównywania z prawdziwymi smokami.- prychnął pogardliwie Xer, otwierając szeroko paszczę i ziewnął znudzony przebiegiem rozmowy. Zaś kobieta łyknęła nieco wina z pucharka i enigmatycznie rzekła.-Być może i w tym celu.
-” Ignoruj go i tyle...” - powiedział Vinc telepatycznie do chowańca ten jednak nie odpowiedział strosząc się niesamowicie.- A te tatuaże mają jakieś znaczenie czy to zwykła ozdoba? - zapytał Vinc przypatrując się zawijasom na ciele kobiety, jednocześnie złapał się też na tym, że podziwia nie tylko wzory ale i samo piękno jego rozmówczyni.
[i]-Tatuaże to...-[i] zaczęła mówić kobieta, ale wtrącił się smok.- Nie mów mu. Nie jest godzien.- a kobieta pogłaskała po pysku pupila, dodając.-Tatuaże to sekret.
Vinc przechylił głowę zaciekawiony. Lubił sekrety, ale tylko wtedy gdy za długo nie pozostawały sekretami.- A długo już ze sobą współpracujecie? - ponowił pytanie na które wcześniej nie dostał odpowiedzi.
-Pięć lat.- odparła kobieta uśmiechając się do czerwonego smoka, a ten odwzajemnił ten grymas.
- Pięć lat z takim gadem to katorga... - mruknął Vinc sam do siebie, a Psikus wydal dźwięk podobny do syczącego chichotu.- Słyszała Pani coś o tych Smoczych Grotach? - zapytał zainteresowany ale nagle o czymś sobie przypomniał.- Tak w ogóle to jestem Vincent! A Pani?
-Smoczych Grotach? Co nieco jedynie. A na imię mi Dracea.- odparła kobieta, Xer dodał.-Smocze Groty...też mi nazwa. Ledwo ludek zooczy sporego gada i już wrzeszczy: Smok! Smok! Siedlisko przerośniętych jaszczurek o gadzich pyskach, Smoczymi Grotami nazywa.
- Ja jak już mówiłem jestem Vincent, Vincent Drakano - przedstawił się ponownie młody szlachcic. - Ciekawe czy w tych grotach jest coś co przyciąga te jaszczury. - zastanowił się na głos.- A skąd pochodzisz? - zmienił nagle temat.
-Drowy...tłuściutkie drowy. Duergary są zbyt łykowate.-odparł smok z uśmiechem, Dracea skarciła go śmiejąc się.-Mówisz jakbyś któregoś zjadł.
I dodała.- Pochodzę z daleka, paniczu Drakano.
- W tych jaskiniach żyją Drowy? - zainteresował się Vinc.- Ja jak by na to nie spojrzeć też nie jestem stąd. - powiedział chłopak szczerząc kły do kobiety. - Długo tu już Pani jest?
-Kto wie...może.- stwierdziła kobieta i wzruszyła ramionami, wyraźnie stwierdzając że kwestia bytności drowów jest jej obojętna. Po czym kontynuowała.-Nikt się nie zapuszcza poza siedliska smoczydeł. A co do mojej bytności. Jestem tylko przejazdem przez te ziemie.
- Ja też tylko tędy przejeżdżam. - stwierdził młody i spojrzał gdzieś w głąb sali.- Ale chciałbym przez całe życie jeździć tak z miejsca na miejsce. - powiedział z rozmarzonym wzrokiem. - Chciałbym być jak Ci wszyscy wielcy magowie z legend. - dodał z bardzo szerokim uśmiechem na swej młodzieńczej twarzy.
-Jesteś strasznie młody jak na podróżnika. Na pewno nie uciekłeś z domu?- spytała z zaciekawieniem Dracea.
Vincent zachłysnął się nerwowo powietrzem, a miecz zakaszlał jakoś tak dziwnie. - Nie..Nie nie! - zaprzeczył szybko z młody. - Nie uciekłem z domu, nawet mi to przez myśl nie przeszło! - dodał, a jedna zdradziecka kropelka potu popłynęła mu po czole.
-Jasne, jasne...- odparł smok ziewając.-A bo by ktoś puścił takiego szkraba samego.
A Dracea dodała, kiwając głową.- To gdzie są twoi opiekunowie? Przecież nie przybyłeś tu sam. Mówiłeś, co prawda że kogoś... chronisz? Ale chyba, ktoś inny ochrania za ciebie.
- Wcale nie! Jestem ochroniarzem! Nikt nie musi mnie chronić, o nawet mam ślad po ostatniej walce!- mówiąc to podwinął swoją koszule odsłaniając łuskowate ciało, jak i delikatną bliznę po zaleczonej przez miksturę ranie.- I tak, nie jestem sam, ale nikt się mną nie opiekuje! - dodał oburzony. - Mam już prawie siedemnaście lat i nie potrzebuje opiekunki! Psikus i miecz to moi towarzysze a nie opiekunowie!
- Można tak powiedzieć. - mruknęło ostrze spod stołu.
-O taaak, gadający złom. Idealna niańka.- prychnął pogardliwie czerwony smok, a Dracea przesunęła palcem po bliźnie chłopaka.- Świeża.
-Pewnie się zaciął, by robić wrażenie na smarrkulach.- prychnął Xer, a Dracea popieściwszy podgardle smoczego wspólnika, spytała.-Toooo.... opowiedz o swych heroicznych czynach bohaterze.
- Złoma to sobie wypraszam! - powiedział już głośno miecz. Za dawnych lat przebijałem poczwary po stokroć większe od Ciebie, więc sobie uważaj wredna czerwona jaszczurko.
Vinc natomiast podłechtany nazwaniem go bohaterem z entuzjazmem zaczął opowiadać gestykulując przy tym dynamicznie.- Byliśmy w karczmie, a tu nagle pojawiło się znikąd pełno bandytów. Łotr co workami z trucizną w nas ciskał, wojownik ogromny niczym drzewo, oraz krasnolud zaklęcia miotający który właśnie tą ranę mi zafundował! - mówiąc to z entuzjazmem wykonał pantomimę maga strzelającego promieniem magiczny. - Ale my dzielnie walczyliśmy, ja swymi zaklęciami...- powiedział z wielką dumą w głosie.-... powaliłem truciciela! A potem wrogowie przestraszeni naszą siła szybko się poddali i uciekli w popłochu. - zakończył swa krótką acz heroiczną opowieść.
-Albo pękli ze śmiechu...- odparł ironicznie smok, zerkając na miecz.-Może ty rozjaśnisz sytuację żelastwo, bo historyjka twego pana, jest mało... konkretna.
-Bandyci nie napadają w karczmach. Zazwyczaj.- stwierdziła kobieta, pocierając podbródek w zamyśleniu.
-Było tak jak młody powiedział. Z tym, że byli to bandyci zapewne wynajęci do porwania osoby ochranianej przez Vinca. Jednak chyba się przecenili bo ochroniarze sprawili się świetnie. - miecz postanowił zataić fakt o tym, że osoby trzecie zwinęły Romcia sprzed nosa obu drużyn. - Bo widzisz gadzino, młody nie wygląda ale magiem jak na swój wiek jest przedni. - dumny głos pochwalił właściciela miecza.- Reszta ochroniarzy tez sprawowała się niczego sobie. - dodał po chwili.
Vinc przytaknął energicznie głową a Psikus wciąż czujnie obserwował czerwonego smoka.
[i]-To wy jesteście magami? A ja bym przysiągł, że to klaun i gadająca pacynka...”Mieczyk”.- zadrwił Xer i oberwał lekko pysku od Dracei. Bardzo lekko. Tylko go pacnęła. Po czym dodała.-Nie przeginaj Xer.
A smok prychnął.- Co za czasy, ledwo to kiep wyduka parę zaklęć i już się magiem mieni.
A Dracea zaś spytała.-To dokąd jedziesz cny bohaterze?
- Ledwo na nogach się trzyma a już smokiem się nazywa. - odszczeknął się smokowi Vinc w języku tych pradawnych gadów.- Nie mogę powiedzieć dokąd. To tajne! - powiedział by zataić to że tak naprawdę nie wie gdzie zmierzają.- A ty gdzie zmierzasz?- dodał z uśmiechem.
-Na północ, do ruin zamczyska przy posiadłości rodu Derricków. Do ich starej siedziby.- odparła kobieta, a Xer dodał drwiącym głosem.- A co... zazdrościsz mi, że jestem smokiem, mieszańcu?
- Co to za ród? - zainteresował się młody po czym spojrzał na smoka i zmrużył oczy. Znowu posługując się smoczym językiem warknął. - Tylko, że teraz to ja bym mógł pożreć Ciebie a nie ty mnie. - mówiąc to z między zębów Vinca wypłynęła, cienka zielona smużka gazu, która uniosła się pod sufit i tam rozwiała się. Młody bowiem gdy się denerwował ( działo się to stosunkowo rzadko bo Vinca ciężko było wyprowadzić z równowagi.) stawał się bardziej smoczy, i czasem nie panował nad gruczołami produkującymi kwas. Na szczęście o przypadkowym zionięciu mowy nie było.
-Prawdziwy przeciwnicy nie dawali mi rady, berbeć z nożykiem do owoców nie jest wyzwaniem dla potężnego Xeroamusa.- prychnął pogardliwie smok nie zaszczycając Vincenta nawet pokazem siły. A Dracea ucięła sprawę krótko.-Chłopcy, nie kłóćcie się. Bo porozstawiam was po kątach.
I zmieniła temat.-Derricy to jakiś tam... ród szlachecki. Nie wnikałam w to.
- To po co tam jedziesz, skoro nawet nie wiesz co to za ród? -wypytywał się dalej chłopak ignorując czerwoną jaszczurkę.
-Dla skarbu matołku. A po co się przeszukuje ruiny?- prychnął zniecierpliwiony Xer. A Dracea kiwnęła głową.- Jesteśmy poszukiwaczami skarbów. Xer i ja.
Vincent chwile się zastanowił po czym odparł. - Ja tam bym poszedł tylko dla zwykłej przygody! - odparł wesoło po namyśle. - Skarbów mi nie trzeba, przedmioty magiczne mogę zawsze zabrać ze sklepów mojego rodu za darmo, a pieniędzy też nam nie brak. - stwierdził szczerze.- Ale sama przygoda musiałaby być niezwykle interesująca! Takie ruiny na pewno kryją wiele tajemnic! - dodał z entuzjazmem.
- Młody ja bym się tak nie chwalił pieniędzmi w takich miejscach. Nie wiadomo kto słucha. - mruknęło ostrze.
-Rodzina sklepikarzy. Nic dziwnego, że nie masz pojęcia o sumach jakie potrzebuję. Prawdziwy smok potrzebuje leże wypełnione skarbami. I to o znacznej wartości. I nie mówimy tu o zawartości głupiego kupieckiego sklepiku.-prychnął smok, a Dracea dodała.-Bohaterstwem się nie wyżywisz.
Psikus nastroszył się sycząc już głośno w stronę czerwonego gada, acz Vincent starał ignorować Xera. Za to kobiecie odpowiedział jak zwykle pełen radości.- Cóż jeżeli zajmę się podróżowaniem na stałe, to wtedy też pewnie będę szukał i skarbów! Cudowne to musi być, tak podróżować. - rozmarzył się znowu.
-Skoro jednak nie ochraniasz w tej chwili i nie podróżujesz, to co zamierzasz robić w tym lokalu?- spytała Dracea, nalewając sobie trunku do kielicha.
- No właśnie nie wiem... - odpowiedział Vinc a jego uśmiech stracił lekko na rozmiarach.- Szczerze strasznie się nudziłem zanim się do Pani dosiadłem. - dodał jeszcze.
-Umyj się, masaż zrób, to miejsce pełne atrakcji... Niestety do większości z nich trzeba dorosnąć.- prychnął smok, a Dracea dodała.-Kąpiel jednak i masaż olejkami to... stosowne zabawy dla chłopaka w twoim wieku.- a Xer prychnął ze śmiechem.- I prawiczka.
- Powiedział smok który od pięciu lat przebywa z piękną kobietą, a jedyne pieszczoty które może otrzymać to głaskanie po pyszczku. - burknął miecz zanim zdążył ugryźć się w język, gdyby go miał, oczywiście.
- Ale to jest takie... nuuddddnnneeee - odpowiedział kobiecie Vinc.- Nie lubię tak leżeć w bezruchu, to mnie usypia, a ja nie lubię tracić ani minuty! - dodał.
-Nie każdego smoka pociągają dwunogie samice, poza tym...-burknął Xer i nie dodał nic więcej. A Dracea dodała.-To na co miałbyś ochotę młody bohaterze?
- No właśnie nieee wiem. - jęknął przeciągle i opadł łokciami na stół twarz podtrzymując dłońmi.- Wszyscy gdzieś poszli i jest nudno. - oznajmił oburzony zachowaniem reszty.
- To ich poszukaj. Na pewno za tobą tęsknią.- odparł ironicznie Xer, a Dracea dodała.-Była jakaś dziewczyna w twym życiu Vincencie.?- a smok wtrącił.-Nie uderzaj w te romantyczne tony, nie każdy mężczyzna na tym globie miał dziecięce zauroczenie. Zresztą on jest dzieciakiem!
- A ty poszukaj jakiejś ciemnej jaskini i z niej nie wychodź. Może za tysiąc lat ktoś zatęskni. - zripostował szybko miecz któremu udzielił się nastrój do bojów słownych.
Vinc zaś zamyślił się i po chwili zaczął tłumaczyć.- Można tak powiedzieć. Znaczy rodzicie chcieli bym poznał Panienkę Wiktorię, która była potomkiem srebrnych smoków z trzeciej linii, ale jakoś się nie polubiliśmy. - powiedziawszy to podrapał się w brodę i kontynuował.- U nas w rodzie panuje zwyczaj, że małżeństwa mogą zawierać tylko osoby w których żyłach płynie smocza krew. No albo jak się jest prawdziwym smokiem jak prapraprapraprapraprapradziadek Ezgolnr, ale teraz nie częsty widok by smoki wiązały się z ludźmi. - młody znowu przerwał i mruknął lekko zdenerwowany.- Dla tego nie mogłem spotykać się z Elizą bo w jej żyłach nie było krwi smoków. - mówiąc to oburzył się, co wywołało pojawienie się kolejne zielonej chmurki. - To głupota! W książkach bohaterowie zawsze ratowali swoje lube i nikt nie patrzył kto ma jaką krew! - mówiąc to położył głowę na skrzyżowanych na stole rękach. Młody który sporą część życia spędził na czytaniu książek wierzył wciąż w wielką romantyczną miłość (którą najczęściej ratowało się z wysokiej wieży otoczonej lawą, ale to już szczegóły).
-Mieszańce, jeden wielki kocioł mieszańców. Na łuski Tiamat, co za upodlenie, co za poniżenie dla naszej rasy.- jęczał Xer wysłuchując odpowiedzi chłopaka, a Dracea dodała.-Nie dramatyzuj Xer. Jakby ciebie coś obchodziły inne smoki, zwłaszcza metaliczne.
- Zamilcz gadzie bo irytujesz mnie coraz bardziej. - warknął zdenerwowany miecz.
- A Pani miała w młodości jakiegoś wybranka? - zapytał zaciekawiony Vinc.
-Miałam.. Może i mam nadal.- odparła tajemniczo kobieta, a smok mruknął.-Kobiety i ich fantazje.
Vincent niezbyt zrozumiał ale porzucił ten temat póki co. - A ile Pani tu zostanie? Jak daleko stąd do tych ruin?- wypytywał a błysk ciekawości powrócił do jego oczu.
-Jutro opuszczam to miejsce. Odparła kobieta i rzekła. O ile... on przybędzie.-odparła pomijając temat ruin.
- On? - zapytał Vinc nie ukrywając ciekawości w swym głosie.
-Chyba nie sądzisz, że taka wyprawa to małe piwo. Wymaga kilku osób, organizacji transportu i paru innych … spraw. - prychnąl pogardliwie smok, a Dracea dodała krótko.- Mój wspólnik.
Vinc przytaknął i przeciągnął się. - To ja chyba pójdę pozwiedzać resztę tego miejsca! -powiedział wesoło.- Potem jak by co tu Panią znajdę!- dodał wyszczerzając kły.
Młody wstał od stołu i pomachawszy kobiecie ruszył zwiedzać ten przybytek szukając sobie innych ciekawych zajęć.
 

Ostatnio edytowane przez Ajas : 15-01-2011 o 17:43.
Ajas jest offline  
Stary 17-01-2011, 22:19   #100
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Leżała na łożu, udając nieprzytomną, i wysłuchując wielce chwalebnych wywodów Robina o rabowaniu bogatych i dawaniu biednym, po drobnym uszczknięciu sobie należności za cały proceder. W sumie pomysł nie był taki zły, jednak ona wolałaby oczywiście zatrzymać wszystko dla siebie... Musiała więc wymyślić jakiś fortel, by pozbyć się natrętnego amanta, a następnie dać nogę, i dołączyć do reszty, która nawiasem mówiąc, powinna mieć już wystarczająco czasu na uwolnienie znajomka Gaccio.

A propo nogi.

Czasem najprostsze sposoby są najlepsze. Przesunęła więc nieco nóżkę na łożu, by ta znalazła się w strategicznym miejscu, po czym wyprowadziła solidnego kopa w stojącego w (nie)odpowiednim miejscu Robina. Ten momentalnie zapowietrzył się, a jego oczka wylazły na wierzch. Mężczyzna złapał się za wrażliwe miejsce, po czym opadł na kolana, Krisnys zaś błyskawicznie zerwała się z łoża.

- Wybacz kochany - Powiedziała z wrednym uśmieszkiem do wydającego z siebie, cichego, i nieprzerwanego "u-u-u-u-u-u" Robina. Pogrzebała w swojej torbie, wyciągając flaszkę z resztką wina. Wypiła na szybko, ile potrafiła, ściągnęła czapeczkę wciąż tkwiącego w miejscu, i zwijającego się z bólu kochasia, po czym przyłożyła jemu niemal już pustą butelką w czerep.

- W sumie to naprawdę mi z tego powodu przykro - Zwróciła się do zalegającego już na podłodze, nieprzytomnego - Naprawdę.

I dała dyla.

A potem dotarli wraz z resztą grupy do pewnego miejsca, na widok którego, wyrósł na jej buźce naprawdę, naprawdę spory uśmiech.


~


Bardka przemierzała właśnie korytarz przybytku "Pod wesołą pończoszką" w dosyć dobrym nastroju, co postronny obserwator mógł łatwo wywnioskować z jej miny. Krisnys bowiem, lekko uśmiechnięta pod nosem, paradowała właśnie w dosyć wyszukanej (i jak nic zdobycznej) kiecce, z rumieńcami na policzkach, i flaszką (pewnie też podwędzoną) w dłoni. A że nie pchała się w miejsca odwiedzane przez klientelę, humoru jej nie popsuto, biorąc za jedną z pracownic... a zresztą, czy to by jej nastrój popsuło, trudno jednoznacznie powiedzieć.


Wychodzący zza rogu Kenning nie miał najmniejszych szans, by uniknąć zderzenia.
- O, prze...
Słowa przeprosin zamarły mu na ustach gdy zobaczył, z kim się zderzył i jakie były owego zderzenia skutki.
Butelka wyleciała z dłoni Krisnys, a uśmiech, który jeszcze przed chwilą widniał na twarzy bardki, wyparował, jak znika płatek śniegu w płomieniach ogniska. Brzęk tłuczonego szkła zmieszał się z dużo głośniejszym “o żesz kur...”, jakie wydobyło się z ust Krisnys.
W oczach dziewczyny Kenning ujrzał cień śmierci. Swojej, oczywiście.
- To znowu ty? - Warknęła, spojrzała na rozbitą flaszkę, a następnie, opierając dłonie na biodrach, zlustrowała z góry do dołu Kenninga - Żeby cię...
- Mamy do siebie szczęście, prawda?
- Wizja szybkiej śmierci aż tak nie przeraziła Kenninga, bowiem Krisnys nie miała w ręku żadnego ostrego narzędzia, a schować coś niebezpiecznego w takim stroju było dość trudno. Nawet uroda, bardzo niebezpieczna kobieca broń, nie była w stanie się ukryć w czymś, co w znacznej mierze stanowiło brak materiału.
- Ehem... - Odparła jakoś tak... krzywo, robiąc przy tym naburmuszoną, i wcale nie tak bardzo kobiecą minę - Czy ty tak specjalnie? Masz mnie zamiar już tak wiecznie wkurzać? - Wytknęła Kenninga palcem. - I ponawiam pytanie, co teraz? - Wskazała dla odmiany rozbitą flaszkę.
Co prawda o żadnym powtórzeniu pytania nawet nie było mowy, ale Kenning nie zamierzał na ten temat prowadzić dysputy. Wolał nieco ugłaskać rozzłoszczoną kotkę. Miseczka mleka?
- Bardzo cicho chodzisz - powiedział. Zdecydowanie nie na temat. - I ślicznie w tym wyglądasz. A w ogóle to uważam, że powinniśmy porozmawiać. Po co mamy stać na korytarzu i patrzeć na siebie wilkiem?
- A gdzie mam tak na ciebie patrzeć?
- Odpowiedziała, tym razem zakładając dla odmiany rękę na rękę i opierając się ramieniem o ścianę korytarza. Zmarszczone brewki i zwężone oczka, a wszystko wyłącznie dla jego skromnej osóbki...
- Twój pokój, mój pokój... Możemy iść na spacer, albo nawet do łaźni. tam nikt nam nie będzie przeszkadzać o tej porze. - Kenning natychmiast wysunął serię propozycji. - Miejsc, gdzie można patrzeć sobie wilkiem w cztery oczy jest naprawdę dużo...
- Co to, to nie.
- Pogroziła mężczyźnie palcem - Żadne tam pokoje, czy łaźnie, nic z tego. Już... - Przerwała nagle. - Już wolę jakiś stół przy barze, no chyba że będzie za głośno, to ewentualnie ławeczkę na jakimś balkonie, czy cuś... tam możemy pogadać, po uprzednim odkupieniu straty. - Spojrzała wymownie na podłogę.
Zwykły sikacz, żadna strata, pomyślal Kenning. Ponownie nie zamierzając zdradzać swych myśli na głos.
- Ławeczka na balkonie - zgodził się. - Jak to romantycznie brzmi. I dość pokojowo. Postaram się zatem o coś w charakterze rekompensaty. Który balkon? - spytał.
Krisnys, ruszając się z miejsca, burknęła coś jeszcze pod nosem o romantyzmie i o miejscu, gdzie go sobie może Kenning wsadzić, zrobiła to jednak wyjątkowo cicho...

***



Wbrew chęciom Krisnys ławeczka była wprost stworzona do romantycznych scen. I równie romantycznych wyznań. Chciała znaleźć inną, ale wszystkie były do siebie podobne... nastrój owego miejsca jednak na szczęście na nią nie podziałał. Siedziała więc sobie, majtając z nudów jednym z pantofelków na czubkach palców stopy, i... obgryzając paznokcie. Czekała na Kenninga, a właściwie to bardziej na obiecaną flaszkę, zastanawiając się i przy okazji, o czym do cholery ten jegomość chce wielce z nią rozmawiać. Wszak już raz, nie tak całkiem dawno, napsuł jej mocno krwi swoim gadulstwem, i najwyraźniej wrodzonym nieudacznictwem...
Trunek, jaki udało się załatwić Kenningowi, należał do tych z tak zwanej ‘górnej półki’. Czy krisnys zdoła docenić wyjątkowy smak i bukiet tego wina? Co do tego Kenning raczej miał wątpliwości, szczególnie gdy wspomniał jakość rozlanego parę minut wcześniej trunku.
- No wreszcie... - Burknęła na widok mężczyzny. - Ładnie to tak kazać kobiecie czekać??. Mam nadzieję, że nie zjawiasz się z pustymi rękami... to o czym chcesz wielce porozmawiać?
Złośliwości, złośliwości... jakby nie widziała, że Kenning ma zdecydowanie zajęte ręce.
Nie odpowiadając na pytanie postawił kielichy na ławce. Otworzył butelkę. Z pewną, co się dało zauważyć, wprawą. Wino spłynęło czerwonym strumieniem, wypełniając wnętrze ozdobnych kielichów. Kenning podał bardce jeden z nich.
- Twoje zdrowie! - powiedział, unosząc swój kielich do góry.
- Zdrowie - odpowiedziała nieco obojętnym tonem, unosząc kielich do ust, i (niemal) niezauważalnie wąchając zawartość przez drobniutką chwilkę. Zmoczyła usta, biorąc mały łyczek, po chwili zaś już naprawdę spory. - Z winem ci się udało - Powiedziała jakby z uznaniem. - To o czym chciałeś wielce porozmawiać?.
- O twoich oczach
- powiedział Kenning. - A raczej o tych sztyletach, które w nich tkwią i wbijają się we mnie od samego rana.
- Prawie się zakrztusiłam - odparła, choć nic takiego nie miało miejsca. Rozsiadła się za to nieco wygodniej, z wciąż założoną nogą na nogę. - Bystrzacha z ciebie... to już nie pamiętasz powodu? - spytała.
- Ja nie mówię o braku przyczyny - stwierdził spokojnie - tylko o skutkach. Pamiętam wczorajszy wieczór. I nie mam pojęcia co mnie napadło, że się tak zacząłem do ciebie dobierać.
Zamurowało ją. I to dosłownie. Wpatrywała się w Kenninga szeroko rozwartymi oczkami, przechodząc na twarzy całą gamę kolorów. Od niezdrowej bladości, poprzez... niebieski, aż do krwistej czerwieni. A może to jedynie zasługa padającego tak na jej lico światła? Napiła się niezwykle porządnie, niemal już całkiem opróżniając kielich.
- Za bardzo??. Za bardzo! - Aż podniosła głos - Zwariowałeś, czy jeszcze może w tych sprawach nic nie wiesz? Było wręcz odwrotnie do cholery jasnej!. A u niektórych kobiet dostaje się tylko jedną szansę. - Przestała spoglądać w jego twarz, odwracając wzrok gdzieś w bok, po czym zaczęła dziwnie kręcić głową, jakby z niedowierzaniem.
- No dobra. - Kenning skinął głową. - Masz oczywiście rację. Tylko... czy mogłabyś na to spojrzeć, że tak powiem, z drugiej strony? Mojej?
Upił łyk wina.
- Mówiłaś przed chwilą coś o dawaniu szansy. - Szansy, a nie siebie jak na półmisku, pomyślał. - Wiesz może... - Nie dokończył. Chyba nie było szans, by jej cokolwiek wytłumaczyć.
Upiła resztę wina, po czym wystawiła kielich, by mężczyzna go ponownie napełnił. Gdy też już to uczynił (a w trakcie owej czynności wpatrywała się w naczynie, nie w Kenninga), znowu nieco upiła.
- Wiesz może co? - Powtórzyła za nim, nie dając jednak czasu na odpowiedź - Zrobiłam coś nie tak? Czy nie o tym marzy każdy mężczyzna? Nie chce skrycie wyjątkowo ognistej kobiety? Czasem można odstawić do lamusa jakieś wielkie podchody, schadzki, kwiatki, zaręczyny i cholera wie jeszcze co, czasem tak jest o wiele przyjemniej, i czasem to kobieta przejmuje inicjatywę. No chyba, że się jeszcze z niczym takim nie spotkałeś, albo sama nie wiem... przeraziło cię to? - Spojrzała na niego z wyjątkowo rozbawioną miną.

A gdzieś niedaleko rozległy się jakieś rechoty, i pijackie śpiewy...

- Bać się? Gołej dziewczyny? - Kenning uśmiechnął się kpiąco. - Nie zdarzyło mi się. Może gdyby była szpetna, ale to z pewnością nie ten przypadek, jeśli dobrze pamiętam.
Spojrzenie mężczyzny prześlizgnęło się po sylwetce bardki.
- Z pewnością dobrze pamiętam.
- Za to szalenie nie lubię, gdy się mną... manipuluje.

Słowo ‘manipulacja’ to nader oględne określenie numeru, jaki mu wywinęła. Ciekawe, czy to również brała pod uwagę w swoich wywodach, gdy mówiła o przejmowaniu inicjatywy.
- A tam wielka mi manipulacja. - Machnęła lekceważąco ręką - Takie małe, banalne zaklęcie, nie żadna kontrola, czy i narzucenie woli, tak ci z tym źle było?. Widziałeś mnie jedynie... hmmm... no w nieco bardziej przyjacielskich aspektach. Po tym drobniutkim zaklęciu zaprezentowałam ci się jak na tacy, a tobie się na przyjacielską gadkę wzięło, więc o czym tu w sumie tak wielce dyskutować?.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172