Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy Oznacz fora jako przeczytane

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-07-2011, 22:40   #181
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Katrina z zaciekawieniem rozglądała się wokoło przyglądając się z zainteresowaniem poszczególnym dzielnym rycerzom szykującym się do turnieju. Nachyliła się w stronę Gaccia i spytała:
- I jak jest wśród nich nasz ptaszek?
Gaspaccio nachylił się ku niej i przytknąwszy palec do jej nosa nakierował jej spojrzenie, ku grupce młodzieńców otoczonych przez wianuszek świergoczących panienek.-Ten w środku, to Juliano właśnie. Ten z lekko pofalowanymi włoskami i zdobionym haftami kubrakiem.
Dziewczyna z uwagą przyglądała się wybrankowi Romualda i krążącym wokół niego dziewczynom. Nabrała głęboko oddechu w płuca i rzekła do Gaccia:
- Najlepszą rzeczą jest atak... więc atakujemy, idę koło niego połazić może się przywitam. - rzekła i podniosła się aby zrealizować swe zamiary. Poprawiając przy okazji swoją kreację, zwłaszcza na swych atrybutach przyciągających wzrok mężczyzn.
-Nie pójdę z tobą...zna mnie.-odparł z uśmiechem szlachcic i wskazał dłonią.- Idź w dół tymi schodkami, a potem skręć do tunelu. Będą tam strażnicy, ale... ładna kobieta bez problemu znajdzie sposób. Uważaj na siebie.
- Będę uważała... - obiecała mu Katrina po czym uśmiechając się do niego promiennie dodała szeptem wprost do jego ucha pochylając się nad nim - W razie czego wrócę z narzeczonym... - roześmiała się prostując i odwracając aby odejść.
-Jeden ci nie wystarczy ? Nienasycona z ciebie kobieta. Może powinienem dłużej zatrzymywać cię w alkowie?-odparł żartobliwym tonem Gaccio.

Odwróciła głowę przez ramię i pokazała Gacciowi język na odchodne. Zeszła raźno schodami w dół i skręciła do tunelu o którym wspomniał Gaccio, by po chwili wynurzyć się z niego wprost na stojących tam strażników. Uśmiechnęła się do nich miło i wyjmując jedną ze wstążek wplecionych we włosy rzekła:
- Pozwolicie, że wręczę ją memu ukochanemu, aby wygrał ten turniej dla mnie? - i zatrzepotała przy tym zalotnie rzęsami.
Dwa osiłki uśmiechnęły splatając ramiona razem. Jeden z nich rzekł żartobliwym tonem.- No nie wiem. Może jesteś asassynką w przebraniu? Może trzeba by cię wpierw obszukać co by sprawdzić, czy jakichś broni nie skrywasz?
- No wiecie! Gdzie broń... wszak bluzka jak widać przylega do mnie niczym druga skóra - przesunęła rękoma po bluzce pokazując, że nic pod nią oprócz jej ciała się skryć nie może. - A gdybym była asassynką to bym tu czasu nie marnowała na proszenie was o przepuszczenie, tylko od razu się z wami po cichaczu rozprawiła - uśmiechnęła się do nich trzymając w dłoni wstążkę - Tacy mili strażnicy nie pozwolą chyba bym się rozpłakała, ze nie mogłam wręczyć swej wstęgi ukochanemu - dla dobrego efektu pociągnęła nosem jakby miała zamiar się rozpłakać.
-Dyć nam asassyni niestraszni i nie tak łatwo nas pokonać.- rzekł jeden strażnik, a drugi dodał próbując uspokoić dziewuszkę.-Nie ma co płakać. Dasz wykup panienko, to cię przepuścimy.
- Dam... - podeszła raźno do nich i pospiesznie cmoknęła najpierw jednego potem drugiego w policzek, odsunęła się poza zasięg ich rąk, mówiąc - Jesteście tacy KOCHANI!!! Jak mój luby wygra to powiem, że to dzięki wam i zapewne wam jakąś ładną monetę z wdzięczności wręczy cobyście mogli uczcić jego zwycięstwo po służbie w jakiejś karczmie.
-Nie rób sobie zbyt wiele nadziei panienko. Tam każdy luby, ma tabuny wielbicielek.- odpowiedział strażnik otwierając przejście dla dziewczyny. W tonie głosu słychać było zazdrość.
- Dzięęęęęęęęękuję wam jeszcze raz. - posłała im podziękowanie wraz z pięknym uśmiechem wchodząc pospiesznie przez otwarte przejście.

Zatrzymała się na chwilę po czym namierzywszy wzrokiem swój cel ruszyła w jego kierunku. Juliana otoczonego wianuszkiem dziewcząt i towarzyszy. Był niewątpliwie gwiazdą tego turnieju. Będąc tuż obok potknęła się tak, że w efekcie wylądowała Juliano w ramionach.
- Och... przepraszam... - wyjąkała rumieniąc się przy tym i trzepocząc rzęsami.
-Och, nic nie szkodzi panienko.- rzekł z lekkim rozbrajającym niemalże uśmiechem wybranek Romualda i pomógł stanąć jej na nogach.
- Auuuuuuuuuć! - wyrwało się Katrinie i podwinęła dół spódnicy zerkając na swoje nogi.
-Samuelu, zawołaj medyka dla panienki.-odparł Juliano skupiając swe spojrzenie, na kolejnej wesolutkiej blondynce, która twierdziła, że spędziła całą noc na modłach o jego dzisiejszy sukces.
-Tak paniczu.-odezwał się stary sługa i zaczął ruszać.
- Medyka?! Tylko nie medyka prossssssssssssszę! - rzekła Katrina zerkając mu w oczy błagalnym spojrzeniem - Nic mi nie jest!-
-Samuelu nie kwap się z tym medykiem. Panience...- spojrzał na Katrinę oczekując przedstawienia się z jej strony.
- Katrinie... a waszmość jak się zowiesz, powiem memu przyjacielowi z którym tu przybyłam, żeś mnie uratował od medycznych rąk. Romualdo zapewne ci wdzięczny będzie. - rzekła dziewczyna zerkając jak młodzieniec zareaguje na wymienione przez nią imię.
-Romualdo?- maska spokoju na moment opadła z twarzy Juliano. Ale chwilę potem wrócił na nią delikatny uśmiech. Rozejrzał się po otaczającym go tłumie i dodał głośniej.-Rad jestem, żeś w zdrowiu i szczęściu. I ów twój towarzysz też. Jestem Juliano Sangowizzi i... może kiedyś przyjdzie nam się spotkać w szerszym gronie.
- Teeeeeeeeeeeeeeeeeeen Juliano?! - spytała dziewczyna trzepocząc rzęsami i robiąc rozanieloną minę.
-Ten który wkrótce się żeni, Juliano.- podkreślił młodzian, nerwowo zerkając po zgromadzonym wokół niego tłumku. Po czym przycisnął Katrinę i pocałował namiętnie w usta, nie szczędząc delikatnych pieszczot języka. W końcu puścił dziewczynę i rzekł głośno.- I dlatego, że się żenię. Jedynie ten pocałunek mogę ci ofiarować. Na pamiątkę.
Dziewczyna roześmiała się i dając mu kuksańca rzekła: - Ot bałamutnik z ciebie... wszak nic nie chciałam na pamiątkę, to i całus był niepotrzebny. - po czym rozejrzała się po otaczających go pannach mówiąc: - Każdej dziewczynie całusy będziesz rozdawał? To co zostanie dla twej miłości? A jak teraz zerka... to może właśnie serce jej łamiesz?
-Miłość miłością. Rzeczywistość rzeczywistością.-mruknął cicho Juliano i rzekł głośniej.-Wybaczcie drogie panie. Czas mi się przygotować do turnieju. Czas zabawić zebraną publiczność.
I wyrwał się delikatnie Katrinie, a wraz z nim ruszyło część “rycerzy”, by zbroje założyć. A Samuel podszedł do pań.-Dość tego dobrego na razie... Czas się przebrać do występów. No, już, już... nie płacimy wam za tulenie się do uczestników turnieju.

Katrina patrzyła za oddalającym się Juliano z namysłem. Odwróciła się na pięcie i zaczęła iść w stronę wejścia, którym tu przyszła, aby dołączyć do Gaccia i reszty współtowarzyszy.
Powrót oczywiście nie obył się bez małych pogaduszek i wykupu, tym razem na drugi policzek.
Ale inne problemy się nie pojawiały.
Katrina usiadła obok Gaccia i szepnęła mu:
- Jesteś pewien, że to obopólna miłość?
-Romualdo twierdzi, że tak.- stwierdził szlachcic i zerknął na wargi dziewczyny.-To teraz moja kolej na ich całowanie?
- Jego język w mych ustach mówił raczej co innego... - rzekła zastanawiając się i przesuwając opuszkami palców po wargach.
-Są tacy co i męskie i damskie towarzystwo lubią w alkowie. Juliano jest znany ze swych żeńskich podbojów.-ujął twarzyczkę Katriny w dłonie i przycisnął jej usta do swoich, całując długo i namiętnie.
Katrina przysunęła się do niego przywierając swym ciałem do młodego szlachcica i odwzajemniając jego pocałunki.
Szlachcic oderwał usta od jej warg i rzekł.-No i ? Co mówią ci moje usta?
- Że... lubisz damskie towarzystwo w alkowie? - mruknęła dziewczyna.
-Nie...- prztyknął czubkiem palca w nosek dziewczyny. I nachylił się do jej ucha szepcząc.-Że mam ochotę znaleźć cichy kątek i wydobyć cię z twych szatek. A twoje ciało mówi mi, że bardzo by ci się ten pomysł podobał. A jak całował Juliano?
- Czemu pytasz? - spytała dziewczyna marszcząc zabawnie nosek i spojrzała w kierunku Romualda zastanawiając się i szeptem pytając Gaccia: - Myślisz, że Romualdo ma coś co pozna Juliano i co moglibyśmy mu podesłać jako dowód wdzięczności, że uratował mnie przed skręceniem... nogi?
-Zobaczymy co z twych twoich knowań wyjdzie. Nie powinnismy na siebie zwracać uwagi opiekunów pana młodego.-powiedział Gaspaccio tuląc dziewczynę i szepcząc jej żartobliwie do ucha.-Toooo jak z tym kącikiem rozkoszy?
- Przecież widzieli, żem się mało co nie wyłożyła i karku nie skręciła... dowód wdzięczności mu prześlę, jakąś szarfę, czy broszę czy co tam ma Romualdo... toć zwracać uwagi jego opiekunów nie powinno. - odrzekła mu na to Katrina - ... a i nam się przyda jakiś znak od niego, że nadal o “ukochanym” myśli, abyśmy go nadaremnie nie porwali, kiedy już mu się uczucia odwróciły w inną stronę.
-Nawet próbujesz się wykpić od mojej propozycji.- udał oburzenie Gaspaccio. I zerknął na półelfa. -Nie wiem czy to nie jest podejrzane. By przesyłać męską broszę w darze od wielbicielki.
- Kiedym mu rzekła iż mój przyjaciel mu dowód wdzięczności może chcieć okazać. - odrzekła mu na to Katrina uśmiechając się promiennie. - Toć nie wyślę mu damskiej broszy by ja nosił.
-Pewnie coś takiego się znajdzie, acz zwyczajem takie prezenty wręcza się po triumfalnym objechaniu areny, a tuż przed samą walką.- palce Gaspaccia bawiły się pierwszym guzikiem, koszuli Katriny, by po jego rozpięciu pieszczotliwie dotykać jej skóry u podstawy szyi.
- To wyślemy mu przed walką tylko spytaj Romualda czy coś takiego ma. Mam nadzieję, że nie widział jak jego luby mnie obcałowywał? - spytała szeptem zerkając przez ramię Gaccia w stronę Romualda.
-Coś tam mu się wtedy oczka zaszkliły.-mruknął Gaspaccio sięgając palcami do kolejnego guzika jej bluzki. I muskając kciukiem jej gładką szyję. -Zaraz spytam...
Wyraźnie był zainteresowany strojem Katriny... i powiększeniem dekoltu tego stroju.
W czasie gdy Gaccio pytał się Romualda o potrzebne im informacje, Katrina poprawiła zapięcie bluzki ponownie przesuwając guziki przez dziurki, sprawiając ich powrót na miejsce i zmniejszając swój dekolt.
Szlachcic wrócił ze sygnetem Romualda do dziewczyny i rzekł zerkając na jej piersi.-I tak cię rozbiorę.
Po czym podał jej pierścień.
Katrina złapała za rękaw przebiegającego koło nich wyrostka i przyjrzała mu się z uwagą.


-Mam dla ciebie zadanie. Chcesz zarobić kilka monet? - spytała go przy tym.
-Jasne pszepani. Kto by nie chciał ?-mruknął wyrostek, dłubiąc w nosie i gapiąc się na biust Katriny, bezczelnie.
- Znasz waszmościa Juliana, który się żeni i z tej okazji jest między innymi ten turniej dzisiaj? - podpytywała go Katrina ignorując jego wzrok na swoim biuście.
-Co bym nie znał. Każdy zna.-wzruszył ramionami chłopak.
- A potrafiłbyś coś mu ode mnie zanieść... zanim się turniej rozpocznie? - podpytywała dziewczyna.
-Może... a za ile? I od kogo ma zanieść?-spytał urwis.
- Jak myślisz Gacciu ile takiemu rezolutnemu chłopcu możemy z wdzięczności monet podarować, za dostarczenie Juliano przesyłki ode mnie? - spytała Katrina zerkając przez ramię na młodego szlachcica.
Szlachcic wypłacił jedną złotą monetę łobuziakowi i rzekł. -Kolejna jeśli ci się uda.
- A od kogo pierścionek?-spytał urwis chowając monetę.
Katrina przysunęła usta do ucha Gaccia i spytała cicho, muskając je swoim oddechem tak, że tylko on mógł słyszeć:
- Juliano pozna, że to pierścień Romualda?
Gaspaccio potwierdził to skinięciem głowy.
Dziewczyna odwróciła się w stronę wyrostka i z uśmiechem mu odrzekła:
- Powiedz, że to od Katriny i jej przyjaciela, w dowód wdzięczności. Powiedz, że mamy nadzieje iż włożony na turniej szczęście mu przyniesie zarówno w zwycięstwie jak i w miłości, wszak żeni się przecie. Powiedz iż wypatrywać będziemy czy podarunek mu się spodobał. - po czym spojrzała z uwagą na chłopca pytając - Zapamiętasz? Zapamiętaj też czy on coś ci dla nas rzeknie i wróć po drugą monetę do nas... jeżeli ci się uda i dowód na to mi przyniesiesz... dorzucę coś od siebie w nagrodę.
-Zapamiętam.-mruknął dzieciak i pognał w kierunku wejść na arenę.

Katrina zaś przytuliła się do Gaccia i w skupieniu obserwowała oddalającego się wyrostka.
-Myślisz, że mu się uda? Wyglądał na zaradnego dzieciaka
-Oby...leon to dość duża zapłata, jak na tą usługę.-mruknął Gaspaccio i spytał.-Lubisz to? Tulić się do mnie?
-Myślisz, że do ciebie?- spytała przekornie dziewczyna przypominając sobie jak Gaccio pytał jak całuje Juliano. W odpowiedzi Gaspaccio szepnął do ucha złodziejki.-Kocham cię.
Dziewczyna przytuliła się jeszcze mocniej do niego, po czym, uniosła dłonie objęła jego twarz nimi i przytuliła usta do jego ust odpowiadając mu tym bez słowa na jego wyznanie.
-Czyż nie tak mówiłaś rankiem?-mruknął Gaspaccio tuląc do siebie dziewczynę i muskając wargami jej policzek.-No i wiesz co czuję do ciebie, oprócz wielkiej na ciebie ochoty?
- Yhmmmm.. -mruknęła dziewczyna ni to w odpowiedzi na to co mówiła rano ni to na stwierdzenie, że wie co Gaccio do niej czuje.- Jak się trzyma Romualdo widząc swą miłość w otoczeniu wielbicielek?
-Wystarczy spojrzeć.-mruknął szlachcic, bardziej niż na poecie, skupiony na obmacywaniu dziewczyny. A Romualdo stał blady i ledwo trzymający się na nogach. Dłońmi opierał się o siedzisko poniżej niego, a lśniącym od łez spojrzeniem gapił się na obiekt swego uczucia.
- Gacciu niech on lepiej usiądzie i się tak w oczy nie rzuca... jak mamy być “niewidoczni”. Bo stercząc tak jest niczym chorągiew na dachu sygnalizująca, gdzie wzrok ma podążyć... gorzej jak to będzie wzrok nie tego co potrzeba. - rzekła Katrina popychając lekko Gaccia w stronę Romualda, sama bowiem wolała się na razie trzymać od niego z daleka.
-Przy takich tłumach na trybunach, nikt go nie zauważy.-mruknął szlachcic i uśmiechając się przytulił się mocniej do dziewczyny.-Ani nas, więc… na czym to skończyliśmy?
- Na zastanawianiu się czy ten mały urwis nie buchnie pierścienia i nie nawieję wraz z nim zamiast go oddać Juliano? - spytała dziewczyna pocierając skroń.
-A ja myślałem, że na całowaniu.- mruknął szlachcic i przycisnął swe usta do jej ust, drapieżnie i namiętnie całując. Niczym zdobywca swą brankę. Katrina zaś odwzajemniała jego pocałunki z entuzjazmem i przytulała się do niego coraz to mocniej. Oderwała usta na chwilę od jego ust i sadowiąc się wygodnie na jego kolanach, objęła go za szyję i ponownie przywarła ustami do jego ust. Szlachcic pieścił usta kochanki, swymi wargami i językiem w gorących pocałunkach, przy okazji, wsuwając dłoń pod spódnicę dziewczyny. I w takim to momencie przyłapał ich urwis, mówiąc.-Nie przeszkadzajcie sobie. Jeno monetę bym chciał.

- A myślałam, że całusa... - roześmiała się na to Katrina - Zaniosłeś? Powiedziałeś co miałeś powiedzieć? Nic nie zapomniałeś? Co odpowiedział? - zarzuciła go równocześnie pytaniami.
-Takiego jak on całusa? Pewnie.- zarumienił się chłopaczek i rzekł.-Powiedział, żeby panienka na medyków uważała. I że sygnet zachowa na pamiątkę... dawnych dni.
Katrina pochyliła się do przodu i cmoknęła pospiesznie urwisa mówiąc do Gaccia: - Teraz twoja kolej
-Tak go panienka nie całowała.- mruknął urwis, odbierając drugą monetę od szlachcica.
- To może tak... - rzekła Katrina ujmując twarz urwisa i przywierając na chwilę ustami do jego ust: - To w nagrodę za dobrze wypełnioną misję... może jeszcze jakąś ci zlecę, bo z tej dobrze się wywiązałeś. - i poczochrała chłopaka po głowie uśmiechając się do niego.
-Dobrze panienko.- uśmiechnął się dzieciak i rzekł.-Pytajcie o Albusa, w “Pijanym Kormoranie”, panienko Katrino.
I pognał w swoją drogę.

Katrina popatrzyła za nim z uśmiechem i rzekła do Gaccia:
- Pomocny dzieciak... - po czym zerknęła na arenę i spytała: - Długo jeszcze to przygotowanie do turnieju potrwa?
-Niezbyt długo. A co?- mruknął Gaspaccio muskając wargami czubek nosa dziewczyny.
- Chcę zobaczyć kto wygra... i chcę zobaczyć czy Juliano założy pierścień Romualdo... coś mi się wydaję, że... - nie dokończyła jednak tego co jej się wydaje i ponownie skupiła swoją uwagę na arenie.
-Nie dojrzysz pierścienia z takiej odległości.- Gaspaccio zwrócił jej na to uwagę.
- Toooooooooo... podejdziemy bliżej? - zastanawiała się na głos nad rozwiązaniem problemu z dostrzeżeniem pierścienia.
-Nawet jeśli podejdziemy bliżej, to i tak będzie za daleko.-stwierdził szlachcic, po chwili namysłu.
- A zwycięzca nie objeżdża trybun dookoła, aby tłum go podziwiał? - dopytywała się dalej dziewczyna.
-W sumie tak.- stwierdził po chwili namysłu Gaspaccio.mnie na razie nie goni to ja się
- Czyli ja idę tam na dół, a ty zostajesz tu. - stwierdziła dziewczyna próbując równocześnie podnieść się z kolan młodego szlachcica.
-Boisz się że zrobię się zazdrosny?-mruknął szlachcic obejmując dziewczynę w pasie i całując jej szyję.
- Nieeeeeeee... przecież to ty się obawiałeś że on cię zna i nie chciałeś iść tam na arenę. - wyjaśniła mu dziewczyna odchylając głowę by jego usta miały łatwiejszy dostęp do miejsca które całują. Przycisnął jej usta do swoich całując ją namiętnie, a po pocałunku rzekł.-Wiesz, jestem sknerą. I dzisiejszej nocy, też mamy tylko jedno łóżko.
- Nie martw się tym... jak wszystko pójdzie dobrze to wyśpisz się w nim bez problemu... - mruknęła tajemniczo Katrina.
-Akurat nie na sen mam ochotę.- mruknął Gaccio rozpinając nieco guziki koszuli Katriny i składając pocałunek na jej dekolcie.
- Czyżbyś cierpiał na bezsenność biedaku? - spytała Katrina wplatając palce w jego włosy.
-Na taką słodką odmianę bezsenności.-wymruczał szlachcic bezczelnie wędrując ustami po dekolcie dziewczyny i wzbudzając tym działaniem miły dreszczyk na jej ciele.
- To może mój ty biedaku powinieneś jakoweś ziółka zacząć pić? - zaczęła rozważać na głos Katrina próbując się nie roześmiać.
-Wiesz... medyk kazał mi dużo ćwiczyć, z dziewczyną.-mruknął w odpowiedzi szlachcic nadal całują dekolt dziewczyny i zaborczo przyciskając ją do siebie.
- Ooooooooooo to w miejscu w którym swe łoże wynająłeś dużo dziewcząt przebywa... z tego co udało mi się zauważyć... będziesz miał pole do ćwiczeń, że hooooo hoooo... - zapewniła go z przekorą w głosie Katrina.
-Masz rację, sama możesz sobie nie poradzić. Weźmiemy do naszego łoża jakąś ładną pomocnicę.- zażartował Gaccio.
Doooo naszego?!!! - zdziwienie dziewczyny było nad wyraz widoczne - Wszak twierdziłeś że to twoje łoże a nie nasze... ja sobie poszukam wygodniejszego, aby ci nie przeszkadzać, jak pomocnica cie będzie do snu ćwiczeniami kołysać.
-Ciebie nie wypuszczę z łóżka. Mój skarb jesteś.- mruknął Gaccia i kolejne słowa zdusił namiętnym pocałunkiem w usta zaskoczonej Katriny. Dziewczyna próbowała coś powiedzieć, jednak zaprzestała swych prób i odwzajemniała pocałunki Gaccia. Kiedy wreszcie udało jej się oderwać usta od jego ust zaczerpnęła powietrza i wstała z jego kolan mówiąc:
- Idziemy spojrzeć czy nasz ptaszek założył pierścień czy nie... - i pociągnęła młodego szlachcica do pierwszych rzędów.
-Idziemy idziemy, ja z tyłu za tobą.- rzekł szlachcic zaciskając dłoń na jej dłoni.

Na dole miejsca siedzące były zajęte bo najdroższe. Więc Gaspaccio i Katrina, musieli stać.
Tak jak inni biedni mieszkańcy Venetticy, spragnieni bliskości rozrywek.
Na razie walczyli lekkozbrojni gladiatore, mający zapewnić rozrywkę, podczas gdy rycerze przywdziewali zbroje turniejowe. Zbroje pięknie zdobione i ciężkie... i wymagające kilku pomocników przy wkładaniu.
Katrina opierała się na ramieniu Gaccia i stając na palcach przesuwała wzrokiem od jednego mężczyzny do drugiego. Kiedy jej wzrok padł na długowłosego półnagiego zawodnika wskazała go palcem Gacciowi.


- Gaaaaaaaaaaaaaaaaaccciu zobacz na tego... jakie mięśnieeeeeee... - jęknęła w zachwycie.
-Mięśnie jak mięśnie...Też mam takie muskuły.-odparł szlachcic, stojąc z tyłu i obejmując dziewczynę w pasie. Jakoś tak... zaborczo.
- Yhmmmm... masz... masz... - przytaknęła dziewczyna jakoś tak mało przekonywająco nie odrywając wzroku od mężczyzny, który przyciągnął jej uwagę. - Myślę że on wygra. - rzekła z przekonaniem w głosie.
-Założysz się?-mruknął Gaspaccio muskając wargami szyję wybranki.
- O co? - spytała jednak nie bardzo zwracając uwagę na to o co zakład miałby być nadal się przypatrując swojemu “faworytowi”.
-O co? Hmmm... jeśli wygram tooo...zatańczysz dla mnie taniec siedmiu welonów. A jeśli przegram toooo...co byś chciała?- spytał Gaspaccio.
- Poznać go... - mruknęła Katrina - Jeżeli wygram... to spełnisz moje życzenie. I na czym polega taniec siedmiu welonów? - spytała nagle zerkając podejrzliwie na Gaccia.
-A jeśli przegra to ty zatańczysz. Madame Zgroza ci wyjaśni czym jest ów taniec.- mruknął szlachcic.
I rozpoczęła się walka dwóch glatiore. Umięśnieni mężczyźni, ścierali się widowiskowo walcząc na stępione krótkie miecze. Aż do gwałtownego finału.
“Wybraniec” Katriny przegrał walkę, jednak mina dziewczyny bynajmniej nie świadczyła, ze bardzo się zmartwiła swoją przegraną. W jej głowie przesuwały się różne obrazy jak może wyglądać ten taniec, który ma zatańczyć przed Gacciem i na samą myśl o nich uśmiechała się pod nosem z zadowoleniem.
- Wygrałeś Gacciu, więc musisz poprosić swoją Madame aby nauczyła mnie tańca, który mam ci zatańczyć -mruknęła zmysłowym głosem przytulając się do młodego szlachcica.
-Poproszę.-mruknął cicho szlachcic muskając ustami jej uszko.
- Yhmmmmm... -mruknęła dziewczyna tak, że nie do końca było pewne iż to Gaccio jest wygrany w tym zakładzie. I znów skierowała swój wzrok na arenę by wypatrywać Juliano.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
Stary 05-07-2011, 21:33   #182
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Nawet najbardziej luksusowe więzienie jest tylko i wyłącznie więzieniem, nawet jeśli ma się jedwabną pościel i smaczne jedzenie.
Piękna komnata zamieniła się w więzienie gdy tylko Kenningowi udało się zwalczyć przymus, nakazujący pozostawanie w tym właśnie pomieszczeniu.
Nie pręty tworzą klatkę... Podobno. Ale gdy ich nie ma, znacznie łatwiej opuścić miejsce odosobnienia. Nie trzeba, na przykład, starać się o pilnik albo kwas...

Kenning otworzył okno i spojrzał w dół. Skok z drugiego piętra był nie najlepszym rozwiązaniem, ale dla kogoś w miarę sprawnego zejście w dół było czymś bardzo prostym. Wystarczyło odrobinę się wysilić.
Nie szanując cudzej własności Kenning przerobił pościel na sznur, a następnie umocował jeden koniec do nogi łoża, a drugi wyrzucił przez okno. Co prawda do samego chodnika zabrakło z trzech metrów, ale cóż to było dla kogoś, kto spragniony był wolności.

Ledwo w zamku zazgrzytał klucz, Kenning rzucił na siebie zaklęcie niewidzialności. Strażniczka rozejrzała się na wszystkie strony, rzuciła tacę na podłogę i podbiegła do okna. Zaklęła szpetnie, a potem wybiegła z pokoju, pozostawiając otwarte drzwi.
Kenning też zaklął. Cóż... sam by uwierzył we własną ucieczkę i nie dziwił się, że strażniczka postąpiła tak, jak postąpiła. Miał jednak nadzieję, że zdoła rzucić na nią czar i dowie się czegoś ciekawego. Na przykład gdzie się podział jego ekwipunek. Niestety, nie udało się. Za to, co było pewnym zyskiem, mógł bez problemów wyjść z pokoju, nie narażając się na upadek przy próbie skorzystania ze sznura...

Korytarz był pusty. A dokładniej - nikogo na nim nie było, bo poza tym urządzony był tak, jak to przystało w porządnej, miejskiej rezydencji. Podobnie wyglądały pokoje, a w zasadzie komnaty - pięknie, stylowo urządzone sypialnie. Idealne wprost miejsce na łóżkowe igraszki. Jednak Kenning nie szukał wypoczynku, tylko swego ekwipunku. Niestety... Szafy były pełne różnych ciekawych rzeczy, ale nic z tego nie było elementem dobytku Kenninga. Co gorsza, w tych pięknych komnatach nie było niczego, co można by zabrać ze sobą w ramach rekompensaty za straty moralne. Nie mówiąc nawet o samym ekwipunku, który wart był ładny kawałek grosza. Po co był on Angelice? Bo chyba nie wzięła go po to, by sprzedać...

W sekretarzyku znajdującym się w jednej z sypialni Kenning znalazł inkaust i kilka kawałków pergaminu. Nawet pióra, zaostrzone tam były. Chociaż inkaust okazał się dość kiepski, to jednak wystarczył na napisanie informacji o dziwnej, związanej z pierścieniem niemocie i prośby o jej usunięcie.
Oprócz inkaustu Kenning postanowił wykorzystać również znajdujące się w szafach ubrania. Niektóre co prawda niezbyt na niego pasowały, ale bez większego wysiłku dobrał odpowiedni zestaw, który pozwolił mu się upodobnić do typowego mieszkańca Venetticy. Do tego odpowiedni kapelusz... i Kenning byłby w stanie sam siebie nie rozpoznać. Przy odrobinie nieuwagi...

Pierwsze piętro, składające się z salonu, sali balowej i niewielkiej biblioteczki, było puste tak samo, jak drugie. Ogólnie biorąc wszystko sprawiało wrażenie, że lokatorzy opuścili swoje pokoje. Kenning miał nadzieję, że nieprędko wrócą... Co prawda jeden ‘tubylec’ by mu się przydał, bo warto by było zdobyć jakieś wieści, ale przybycie zbyt dużej ich ilości naraz mogłoby mieć opłakane skutki.

Pragnienie spotkania kogoś z mieszkańców spełniło się na parterze. Kucharka, o kształtach odpowiednich do tego zawodu, stała przy kuchennym piecu i coś pichciła. Sądząc po zapachach - obiad.
Kucharka nie wydala się Kenningowi osobą dobrze poinformowaną. Obiad również go nie interesował - nie miał przy sobie trutki na szczury, ani choćby kropelek na sen. Pozostawało zatem jak najszybciej opuścić gościnny dom i poszukać jakiegoś kapłana. Albo - jeszcze lepiej - świątyni.

Pierwsza, jaka stanęła na jego drodze, ozdobiona była symbolem niebiesko-zielonej fali, chylącej się w lewo i prawo. Sucza Królowa nigdy nie należała do ulubienic Kenninga, ale było mu wszystko jedno, kto odczyni klątwę.
Kapłanka uparcie nie chciała spojrzeć na Kenninga. Dopiero wtedy, gdy dotknął jej ramienia doczekał się reakcji.


Kapłanka obrzuciła Kenninga spojrzeniem, a potem stekiem wyzwisk.
- Jak śmiesz mnie dotykać prostaku, nie wiesz że służę Umberlee?! Okaż więcej pokory ty męska świnio. A potem gadaj po co przylazłeś?!
Najwyraźniej pewnym błędem było złożenie wizyty w tej akurat świątyni, ale chyba było za późno na zmianę planów.
Kenning z oczywistych względów nie odpowiedział, za to wyciągnął z wyłogów kaftana sporządzone wcześniej pismo. Kapłanka zamruczała coś pod nosem, zapewne niezbyt pochlebnego, ale nie wyrzuciła potencjalnego klienta za drzwi.
- To będzie kosztować sto siedemdziesiąt sztuk złota - powiedziała.
Kenning skinął głową na znak, że zrozumiał, a potem pokazał sakiewkę jako dowód, że jest wypłacalny.

Pięć minut później Kenning opuszczał gościnne progi świątyni, uboższy o prawie dwie setki sztuk złota, za to kieszeni miał pierścień wymuszający milczenie, a w sercu - pragnienie odpłacenia się pięknym za nadobne.

- Chciałbym sprzedać ten drobiazg... - Kenning położył na ladzie niepozorny pierścionek.
Kupiec, mag zapewne, obejrzał srebrny drobiazg przez szkło powiększające, wymamrotał kilka niewyraźnych słów, a potem wziął pierścionek w palce.
- A, przeklęty. - W głosie kupca nie było ani cienia zainteresowania. - Pięćset sztuk złota.
Po krótkich acz owocnych targach Kenning wyszedł ze sklepu, z sakiewką cięższą o ładny kawałek grosza. Do swego kolejnego celu miał niedaleko.
Pierwszy zielarz jakoś nie był zainteresowany sprzedażą pewnego specyfiku. Drugi, który dowiedział się, że Kenning chce zakupić coś, co powoduje rozwolnienie, za umiarkowaną opłatą trzydziestu sztuk srebra, rozstał się z torebeczką zawierającą ilość proszku zdolną posłać na dłuższą wizytę w ustronnym miejscu kilkanaście osób.
Zemsta, jak powiadają, jest słodka. Gdyby udało mu się, choćby na moment, wślizgnąć do tamtej kuchni... Wszak zemsta wcale nie musi być podawana na zimno...
 
Kerm jest offline  
Stary 10-07-2011, 01:15   #183
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Vinc w obecności kapłana takiego bóstwa czuł się co najmniej nie swojo. Jednak było trzeba zacisnąć zęby i kupić to po co się przybyło, jednak najpierw było trzeba spytać speca od takich rzeczy jak to się robi.
- Jestem zainteresowany dogmatami wiary, jakie prezentuje ta świątynia. -powiedział czarnoskóremu mężczyźnie by go zagadać, a mentalnie zwrócił się do mózga. -” Jak tu się kupuje takie nietypowe składniki? Nigdy nie byłem w takim przybytku.”
-A skąd mam wiedzieć? Trucizny są dobre dla tłumoków którzy nie potrafią używać nekromantycznych zaklęć. Myślisz, że znając czary, które wysysały życie z ofiar bawiłbym się w zakupy trucizn?”- sarknął Sidious.
-Doprawdy?- kapłan nachylił się w kierunku twarzy Vincenta przyglądając mu się badawczo.-A jakiego bóstwa dotąd byłeś gorliwym czcicielem?
- W sumie to wciąż szukam swojej wiary, jakoś żadne bóstwo jeszcze mnie do siebie nie przekonało. - ściemniał dalej Vinc, który to może specem od wiary nie był, acz ufał w to, Hlal ma jego jak i cały ród Drakkano pod swymi skrzydłami. - Co oferuje wasza wiara? -dopytał gorliwie myśląc jak zacząć temat trucizn.
-Wiara... nie jest obiektem handlu.-odparł zimnym tonem głosu kapłan. Po czym spojrzał po smokowatym.-Zapewne przeżycie, co przy chorobie jaka się rozwija w twoim ciele... stoi pod znakiem zapytania.
Jakiej chorobie?”- zamyślił się Vinc dopiero po chwili zrozumiał że chodzi o łuski na jego skórze.- Emmm tak... tak to niezwykle rzadka choroba, dla tego też szukam dość rzadkich składników by ją wyleczyć, a mniemam, że w świątyni takiej jak ta, da się znaleźć nietypowe lekarstwa i składniki. -podjął kulawo temat odczyników.
-Tak więc... na jaką to chorobę chorujesz, wedle własnego mniemania?- odparł kapłan przyglądając się Vincentowi. A mózg dodał.-”Brawo. Wdepnąłeś na jego terytorium. Tylko czekać aż się całkiem przewrócisz, bo już zacząłeś się potykać.
Cos wymyślę!- odparł mentalnie Vinc i zaczął mówić. - Emmm żaden kapłan nie mógł stwierdzić co to, ale wiele takich dziwnych, krosto-łusek mi się pojawiło na ciele, i wydłużyły mi się paznokcie... myślę, że to może być jakaś nietypowa odmiana likantropii. - odparł zaklinacz.
-Doprawdy? A mnie to wygląda na smoczy trąd, który przydarza się czasem zaklinaczom... przechodzącym przebudzenie swego dziedzictwa. Wkrótce zacznie trawić twe ciało...- odparł kpiącym tonem kapłan.-Za rok czy dwa, będziesz miał miły kopczyk na cmentarzu.
-Myślisz, że nie rozpoznają przemiany? A bo to jesteś jedynym półsmokiem w całym Faerunie?”-zakpił pan mózg. Po czym dodał.-”Żeby znać trucizny, trzeba znać i ciało. Ci kapłani potrafią rozpoznawać choroby... i je sprowadzać.
Vinc westchnął słaby był w takie klocki. - Dobra, no mam w sobie trochę krwi smoków ale to nie lubię o tym mówić. -odparł kapłanowi, lekko naciągając fakt o “nie lubię o tym mówić”. - Da się tu kupić coś co mogło by mi pomóc stworzyć miksturę która pomoże ukryć łuski?- spróbował uderzyć od tej strony chłopak.
-Nie sprzedajemy tu eliksiru przebrania siebie. I krew smocza jest przyczyną trapiącej cię choroby.-stwierdził kapłan.
Twoim zdaniem dało by się go przekupić? Albo może zrobiłbyś mu coś z umysłem?”-zwrócił się Vinc do mózga w mentalny sposób do kapłana zaś zwracając się już na głos- A jakie składniki można u was dostać?
-Nie lubię kapłanów. I uważam, tą wizytę za zły pomysł.”-odparł wymijająco Sidious. A kapłan pytał patrząc na Vinca, tak jakby chciał go przebić na wylot wzrokiem.
-” Też widze ze to nie najlepszy pomysł” -stwierdził Vinc i skłonił się czarnoskóremu kapłanowi. - To ja już pójdę...- mówiąc to pospiesznie skierował się do wyjścia.

~*~

- Nie poszło Nam to za dobrze, ale zawsze powtarzam by nie mieszać się w sprawy kapłanów, nie wiadomo czy nie dany duchowny nie ma szczególnych wpływów na górze. Coś wymyślimy prawda Vinc? –zapytał miecz gdy chłopak szedł przez miasto.
Zmrok szybko się zbliżał, ale zaklinacz wyraźnie zamyślony nie zamierzał wrócić jeszcze do miejsca gdzie przyszło im się zatrzymać.
- Mam plan, trzeba wykazać mniej finezji a więcej kreatywności. –stwierdził nie tłumacząc nic więcej i skierował się w stronę pobliskiego straganu, gdzie leżał towar najróżniejszej maści. Zakupił, gruby i długi sznur, skrzynkę, patelnię, kawałek materiału oraz trochę jadła – a dokładniej spory kawał sera i słoniny. Już miał wręczyć kupcowi pieniądze, kiedy w jego oczy wpadły słodkie, bułeczki. Gruczoły produkujące ślinę, zapracowały mocno wszak ostatni posiłek chłopak spożył już jakieś dwie godziny temu. Tak więc młody Drakano do swych zakupów dołożył kilka tych smakołyków i wręczając sprzedawcy jednego Leona, ruszył w dość nietypowym kierunku.
Szedł bowiem stronę biedniejszych dzielnic. Podjadał słodką bułeczkę, a dokładniej już czwartą z kolei, zaś ciemne niebo podpowiadało że niebawem będzie trzeba wracać do domu publicznego, w celach jednak zaznania snu a nie uciech na jakie by ten przybytek wskazywał. Póki co jednak chłopak cicho wszedł do jednego z zaułków i ustawił niezwykle chytrą i skomplikowaną pułapkę. Podparł skrzynkę, znalezionym prętem, a do pręta przywiązał sznur. Następnie ułożył prowadzący pod skrzynie słoninowo serowy trop, a tam jak wisienkę na torcie, spory kawał sera. Po czym okrył się czarem niewidzialności, i ukrył za kopom śmieci ze sznurem w ręce, czekając by pochwycić niczemu niewinne stworzonka. Bowiem na pułapkę o tak wysokim poziomie techniki nie dało się nie złapać szczurów czy myszy.
Nie było trzeba długo czekać, szczury powoli zaczęły wychodzić ze swego schronienia, zwabione zapachem przysmaków. Najpierw podjadały nieśmiało ,często się cofając, były widocznie nie ufne. Zaklinacz siedział w ukryciu aż prawie całkowicie się ściemniło. Mózg zaś wcale mu tego nie ułatwiał, bowiem komentował wszystko zawzięcie.
Powinieneś zostać szczurołapem, lepiej ci to wychodzi niż bohaterska robota. Założę się że Elminster szczurów łapać nigdy nie musiał. Wiesz, słyszałem o anonimowej bohaterskiej drużynie, która zaczęła swą przygodę do wybicia robali w piwnicy, ale ty przebiłeś ich dzisiaj. W kategorii: najbardziej żałosna robota dla awanturników. Mam nadzieję, że nie łapiesz sobie kolacji...”- miecz który też był sceptyczny wobec tego pomysłu, również ostro dostał po uszach (tych metaforycznych rzecz jasna) od mózgownicy. -”Widzisz do czego doprowadzają twoje nauki? Zamiast szkolić bohaterów, szkolisz szczurołapów. Te... w może poprzednim życiu byłeś nożem do obdzierania gryzoniów ze skóry? Podziel się z małym radą, bo coś mu gryzonie nie wpadają do pułapki. Mamy pierwszego szczurka w pułapce ! Teraz cię chłopak weźmie w łapki i wreszcie będziesz mógł pochwalić się kolegom u balwierza, że w końcu coś zabiłeś.
Miecz zaś nie pozostawał dłużny, za każdym razem odgryzając się z jadem w głosie. Zaklinacz zaś niezrażony kontynuował swe zajęcie. W ostatecznym rozrachunku nałapał 11 sporych szczurów, tyle zdecydowanie mu wystarczy. Zamknął skrzynie rzucając tam trochę jadła, obwiązał liną na wszelki wypadek, no i zrobił kilka małych dziurek by zwierzęta się nie podusiły. Po czym ruszył w stronę miejsca, w którym czekało na niego ciepłe łóżko.

~*~

Rankiem chłopak nakarmił złapane zwierzątka, po czym zjadł śniadanie korzystając ze wszystkich możliwych dokładek. Ubrał się w swój nowy, większy strój, poprawił kapelusz, chwycił za miecz, mózg i plecak po czym ruszył na arenę. Tam jednak doznał wielkiego rozczarowania...

Vinc siedział wraz ze wszystkim podziwiając niezbyt ciekawe walki. Nawet próba ich urozmaicenia przy pomocy kilku sztuczek magicznych spełzła na niczym, gdyż miecz kategorycznie tego zabronił. A mózg wykpił przypominając o zasięgu czarów, “chyba że jutro wyrosną ci ośmiometrowe łapy.”Tak więc Vin oglądał ten niezbyt heroiczne pojedynki podpierając głowę na rękach, wtedy to też dostrzegł dziwnego jegomościa w czerni.
- Znasz go? -zapytał mózga nie trudząc się by użyć zwrotu mentalnego.
Nie. Pierwsze widzę.”-odparł Sidious.-”Znaczy...czuję.
- Cha nawet nie wi...-chciał odruchowo dopiec mózgownicy miecz, ale nagle zdał sobie sprawę, że to tyczy i jego więc szybko zmienił słowo.-...esz kto to! Co z Ciebie za mag!-zakończył lekko kulawą zaczepkę, a Vinc stwierdził do swych “żywych” przedmiotów.
- Jak dla mnie to wygląda jak osobnik którego w barach tytułują “podejrzany numer jeden.”
-Mag ze mnie był dobry i będzie lepszy jak już prze.. zdobędę nowe ciało. Na razie jestem ograniczony, do tej formy. I niestety zmuszony dzielić się mym intelektem z wami oboma, więc... korzystajcie z okazji, by się podszkolić.”-odparł wyniośle Sidious... czyli jak zwykle. Potem zaś rzucił konkretami.-”To jest niewątpliwie wampiryczny mściciel. Zapewne ta krasnoludzka kutwa wysłała go w pogoń za tobą. Pewnie twój mózg Vinc, dołączy do jego kolekcji... w kieliszku do wina.
-Żebyś ty zaraz nie dołączył gdzieś w kieliszku do jajek. -warknęło ostrze po czym dodało poważnie. - Ale jeżeli Pan galareta ma rację to trzeba na tego typa uważać, nie wygląda na takiego którego tłuszcz pod nogami, czy kilka iluzji zdoła powstrzymać.
Smokowaty machnął łapą- Przesadzacie, a poza tym jest z nami reszta drużyny, nic złego się nie stanie. Sam pewnie też dałbym mu radę, bohaterowie zawsze sobie radzą!- zakończył z błyskiem w oku, blaskiem symbolizującym rządzę przygód.
-Znaczy poetycka oferma i jej ochroniarz- niziołek miniaturka. Czy może mówisz o wyszczekanej lasencji i lepiącym się do niej satyrze? A nie.. ta parka poszła się gzić, przy barierce. Pozostał jeszcze “dziewczyna mnie rzuciła” Kennuś. A i... byłbym zapomniał. Gadający rożen. Tylko we mnie masz jakiś ratunek.-” westchnął teatralnie Sidious.
- A to taki mściciel właściwie jest wampirem czy nie? A może pół wampirem?-zaciekawił się Vinc zagłuszając ty samym ostrze które mówiło coś o rożnie i podrobach nad ogniskiem, oraz jeszcze kilka rzeczy od których uszy co mniej wytrwałych słuchaczy mogły zwiędnąć.
-Półwampirem? Może.. takie dziwadła trafiają się od czasu do czasu.”-stwierdził po chwili namysłu mózg.
Vinc jeszcze raz spojrzał na osobnika. - Będzie trzeba kupić chyba trochę wody święconej. Na wszelki wypadek. -stwierdził, po czym dodał. - Ale to nie dziś, bo tego wieczoru mamy inne plany. -rzekł z uśmiechem, bowiem nie wtajemniczył jeszcze swych dwóch nieodłącznych wręcz kompanów w chytry jak i podstępny plan działania. Głównie z powodu fali krytyki pana mózga. Sidious uwielbiał bowiem wykpiwać innych.
-Lepsze niż te wczoraj? Dla odmiany może poderwiesz jakąś dziewoję? Wiesz, jak ci podpowiem to może w końcu się dowiesz, do czego służy kobieta.”-Sidious skupił się na bardziej ciekawszych tematach, przynajmniej dla niego.
- Czasem zdaje mi się, że nie jesteś mózgiem w słoiku, a inną częścią twojego dawnego ciała, tą najkrótszą. -mruknął miecz i zaśmiał się pod nosem.
-Wiesz... wspomnienia. Nie każdy całe życie przewisiał nad kominkiem, jako ozdoba pokoju.”-stwierdził sentymentalnie Sidious.
Vinc zaś by ukrócić kłótnie powiedział cicho do przedmiotów. - Dziś wieczorem idziemy porwać Pana Juliano, mój plan jest niezawodny, na prawie niezawodny.
-Tak niezawodny jak... świątynia Talony? No i co za MY? Ty, ja, gadająca ozdoba pokojowa i... ktoś jeszcze? Tresowane szczury?”- dopytywał się Sidious.
Szczury się przydadzą.-powiedział chłopak tajemniczym głosem.- Idziesz ty ja Pan miecz i Psikus, no i szczury też. - po tych słowach Vinc wskazał arenę.- Juliano wygrał te niezbyt ciekawe walki, więc pewnie będzie chciał to opić z przyjaciółmi, to idealne okazja dla nas do działania.
Aacha... No i ty złapiesz go sam, tak? Nie przyszło ci do głowy wtajemniczyć kogoś w te plany.Ja sam sobie nie poradzę, mieczyk nawet w gębie jest tępy, a smoczuś.... cóż... nie dość że leniwy, to ostatnio sypia głównie w pokoju Katriny. Aż dziw, że mu łóżkowe odgłosy nie przeszkadzają.”-Pan mózg przypomniał Vincowi o ważnym fakcie. Zaklinacz dał Katrinie pseudosmoka i w całym tym zaaferowaniu przygodą, zapomniał go odebrać.
- Psikusa odbierzemy, a mój plan nie uwzględnia większej ilości osób. No możesz już potem, by przetransportować Juliano, a poza tym im mniej osób wie tym mniejsza szansa że ktoś komuś coś wygada. No tak tak będzie bardziej heroicznie. -zakończył arumentować zaklinacz.
-Już widzę te tabuny ludzi rozpowiadających o twym wielkim planie.”-sarkazm mózga był aż nad to widoczny.-”Nie wziąłbyś jednak pod uwagę, choć jednej osoby... którą można by rzucić na pożarcie tłumom? Najlepiej tłustego krasnoluda, ale od biedy może być panna wielkocyca patyczakówna i jej gach.
- W sumie można by kogoś zabrać, Pani Katrina zna się na zamkach więc może się przyda, w jakiejś niespodziewanej sytuacji. -zamyślił się chłopak zaś miecz oznajmił ze smutnym westchnięciem.
- Kiedyś te walki na arenie miały w sobie jakiś smaczek, a teraz? Teraz to banda dzieciaków okłada się bronią niczym kijami.
-Czego się spodziewać po dekadniowych rycerzach częściej obłapiających dziewki w karczmie niż broń?”-spytał się retoczycznie Pan Mózg zgadzając się ( o zgrozo!) z Panem Mieczem.
- Może przynajmniej te walki na którą dzieciarni nie będą wpuszczać, będą warte oglądania. -westchnęło ostrze- To będziemy tu siedzieć gapiąc się na te żenadę czy zrobimy coś konstruktywnego?-zapytało lekko zirytowane ostrze.
- Ja bym w sumie poszedł obejrzeć tę karczmę w której Pan Juliano tak często przesiaduje. -rzucił pomysł Vinc.- No i przydałoby się Psikusa od Pany Katriny zabrać.- dodał jeszcze.
-Czyli którą?”-spytał arcymag.
Vinc pogrzebał w pamięci, by w końcu powiedzieć. - Pod Wesołym Satyrem tak się chyba nazywała.
-O ile wierzyć plotkom z ulicy.”-wiara Sidiousa w informacje Madame Zgrozy była niewielka.
- Przesadzasz, na nawet jak nie tam to na pewno znajdziemy tą karczmę. Przekaże Psikusowi by powiedział Pani Katrinie by śledziła Juliano. - i jak powiedział tak też uczynił wstając z miejsca i przepychając się do wyjścia, by ruszyć na poszukiwania „Wesołego Satyra”
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 10-07-2011, 22:02   #184
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Beshaba jakoś nie odpuszczała Kenningowi. Bo jak można wytłumaczyć tak wielkiego pecha. Jak można wytłumaczyć fakt, że idąc do kamienicy, natknął się na znaną mu bahamutiankę i dwójkę pomagierów Angeliki.
Mięśniaka...


i rudzielca.


I wyraźnie szli w jego stronę! To niemożliwe. Kenning nie mógł mieć aż tyle pecha w życiu.
To nie mógł być przypadek. Angelika znalazła sposób by tropić, właśnie jego. Jak? Tego mógł się domyślać, ale mogło to być powiązane z przedmiotem, który rudowłosy chłopak niósł w ręku.
Szli w jego kierunku i Kenning był niemal pewien, że go odkryją nieważne za jaką iluzją się ukryje.
Po jego stronie był fakt, że szli ulicą wzdłuż kanału, po którym pływały gondole. I do której owe gondole były przywiązane.
Kenninga mijali mieszczanie spieszący się do pracy, szukający rozrywek bądź targujący się. Oczy mężczyzny zatrzymały się na hobgoblińskim patrolu. Jednakże doświadczenie podpowiadało, że wkroczyli by jedynie wtedy, gdy porwanie Kenninga spowodowałoby zamieszanie. Tutejsi stróże pilnowali porządku, niekoniecznie zaś prawa...

Reszta drużyny nie miała takich problemów. A przynajmniej tak jej się naiwnie zdawało...
Katrinie zresztą trudno się było skupić, gdy Gaccio obejmował ją w pasie, ocierał się o jej wypięte pośladki i całował, po szyi uszku i policzku. I kierował myśli na nie te tory co trzeba.
Przed jej oczami, rozgrywał się pojedynek za pojedynkiem. Mniej lub bardziej ciekawe, choć niezbyt dramatyczne walki rycerzy. Interesowała ją bowiem tylko jedna osoba, Juliano.
I nie tyle pojedynek z jego udziałem co, zwycięski objazd dookoła areny.
Walka jaką stoczył była mało emocjonująca i przewidywalna. Oczywiście Juliano wygrał, w końcu jakże mogło być inaczej? To w końcu on był powodem tego długiego festynu.
I objechał arenę dookoła... z pierścieniem Romualda na palcu serdecznym. Nie zauważył złodziejki, nie zauważył też Gaspaccia.
Za to Katrina zauważyła pierścień. A więc sprawa była bardziej skomplikowana, niż jednostronne zadurzenie Romualda.
I wtedy pojawiła się enigmatyczna wiadomość od Vinca, przesłana poprzez Psikusa, który zaadaptował plecaczek Katriny na swe “gniazdo”, nakazująca jej śledzić Juliano.

Vincent nie miał żadnych kłopotów ze znalezieniem karczmy. Każdy wiedział gdzie jest przybytek o nazwie „Wesoły Satyr”. Budowla była spora, kamienna, o zdobionym froncie i oświetlanym magicznymi światłami szyldzie.
Potężne drzwi,prowadzące do środka pilnowały, dwa uzbrojone po zęby orkliny.


Duże bestie pilnowały porządku, w kolejce prowadzącej do środka, wpuszczając jedynie nieliczne osoby. W tym każdą śliczną panienkę. Okna w tej karczmie były solidne i w ołowianych ramach. A zza wpółotwartych drzwi dochodziły dźwięki muzyki i odgłosy kobiecego śmiechu. W dodatku nad drzwiami wejściowymi wyryto magiczne znaki, świadczące o stałej ścianie rozproszenia magii. Czyli niewidzialność odpada. Trzeba przyznać, że musiała to być niezwykle bogata karczma, skoro stać ich było na tak ekstrawaganckie zabezpieczenia.
Jak się okazało, podobne zabezpieczenia były z tyłu. Co prawda w miejsce orklinów był zamek, ale zaklęcie rozproszenia magii, na tylnych drzwiach dla personelu również było. To nie była byle knajpka, tylko wysokiej jakości przybytek dla wybranych.

A Cypio w tym czasie cierpiał katusze godne wendlowskich. Widząc te oczka Romualda wpatrzone w sylwetkę Juliano. Kender czuł się jak Wendel, bohater słynnego poematu Cierpienia młodego Wendela, który zakochał się w młodej dziewczynie zaręczonej z innym. Poemat opisuje przyjaźń trójki bohaterów, zamążpójście dziewczyny. I dokładnie cierpienia owego Wendela tak obrazowo opisane, oraz jego tęsknotę do wybranki. A potem wyznanie miłości żonatej kobiecie przez Wendela, odrzucenie i próbę samobójczą. Biedaczyna zeskoczył z dachu, niestety nieszczęśliwie... Bowiem zamiast zginąć wpadł do beczki z winem przewożonym do miejscowego zamtuzu. I jego noc śmierci zmieniła się w noc miłości, podczas której zaliczył wszystkie panienki owego zamtuzu. Do miejsca zeskoczenia w czerwoną otchłań beczki...poemat bardzo się Cypiowi podobał, ze względu na dramatyzm. Potem już zdecydowanie mniej.
Teraz czuł się jak ów Wendel, patrzący jak miłość jego życia, patrzy na swoją miłość życia. Ech... gdzie są te beczki, w które się trzeba skoczyć by się utopić. Wróć!
Cypio nie miał ochoty zaliczyć zamtuza pełnego kobiet. Noooo.... gdyby to był męski harem, mógłby się skusić w drodze wyjątku. Choć bardziej był on wierny swej jedynej miłości. Romualdo.
Niestety, Cypio znowu poszedł w odstawkę. Zupełnie jakby jego heroiczne czyny, jakich wiele dokonał dla obrony swej miłości w drodze tutaj nie miały znaczenia nic, a nic.
Jedyną pociechą, był fakt że był z Romualdo sam na sam. Nawet Kenning, gdzieś wyszedł.
Ale co to dawało, skoro półelf był zajęty gapieniem się na obiekt swej miłości?
Tymczasem Kenning powrócił i rzekł cicho do Romualda.- Udało mi się załatwić spotkanie z Juliano, ale... tylko w cztery oczy. Niziołek musi tu zostać.
To było podejrzane. To nerwowe zachowanie Kenninga. Ten szept. Ta propozycja. I fakt, że Cypio został odsunięty od chronienia go. Ale zakochany Romualdo zgodził się na spotkanie z Juliano bez wahania. I Kenning ruszył przodem, by zaprowadzić poetę, do jego wybranka.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 06-10-2011 o 14:19. Powód: ważne poprawki
abishai jest offline  
Stary 13-07-2011, 13:15   #185
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Szli za nim, całkiem jakby mieli na usługach myśliwskiego psa. Co gorsza odległość się zmniejszała z każdym krokiem... Nic dziwnego, skoro tamci się spieszyli, roztrącając ludzi, a Kenning szedł jak każdy normalny człowiek. Przynajmniej do tej pory, bowiem widząc aż takie zainteresowanie swoja osobą przyspieszył. Teoretycznie przynajmniej miał przewagę - łatwiej mu było przemykać się między ludźmi, nie potrącając nikogo i nie robiąc zamieszania, ale tamta trójka nie zamierzała się patyczkować - bezceremonialnie roztrącali wszystkich, którzy stanęli im na drodze.
‘Królestwo za konia’ chciałoby się rzec.
Kenninga było stać na kupno naprawdę ścigłego rumaka, ale ‘tubylcy’ lubowali się w nieco innych środkach lokomocji. Skoro więc nie ma się tego, co się lubi, należy polubić to, co się ma pod ręką.
- Odpływamy! - Kenning sam odczepił cumę, a potem skoczył na pokład zgrabnej gondoli, co sprawiło, że łódka natychmiast znalazła się o parę metrów od brzegu. Rzucił przewoźnikowi parę leonów. - Jak najszybciej!
Złote argumenty najwyraźniej wystarczyły do przekonania przewoźnika, który nie pytając chwilowo o szczegóły chwycił za wiosło. Widocznie nie interesowało go, czy jego pasażer jest ścigany przez zazdrosnego męża, czy też wierzycieli. Niemal niedostrzegalnym ruchem zgarnął wiosło i popłynęli, natychmiast zwiększając odległość między Kenningiem a goniącą go trójką.
- Dokąd płyniemy? - spytał przewoźnik.
- Na razie jak najszybciej przed siebie - odparł Kenning, wpatrując się w swych prześladowców.
Niestety tamci, wbrew jego cichym nadziejom, nie wsiedli do jednej gondoli, co z pewnością by ich spowolniło, tylko do trzech różnych.
Czy tym razem miał szczęście i znalazł dobrą łódkę z dobrym wioślarzem? Może... W każdym razie tamci nie zbliżali się, a nawet jakby odrobinę zostawali z tyłu.
Kenning zastanawiał się na moment, czy wyścigi gondoli po kanałach Venetticy są popularnym sportem, ale zadawanie pytań na ten temat w tym akurat momencie zdało mu się rzeczą niezbyt odpowiednią. Ewentualne podsuwanie tego typu pomysłów również.
- Płyńmy w jakieś wąskie i kręte kanały - polecił.
Jeśli nawet przewoźnik miał jakieś obiekcje, to nic nie rzekł, tylko skręcił w pierwszy z brzegu boczny kanał, potem w kolejny i następny...
Zwykłe sposoby pozbycia się prześladowców jakoś uparcie nie chciały poskutkować, zaś Kenning nie bardzo chciał na własnej skórze przekonać się, jak wygląda abordaż w wersji na dwie gondole. Należało zatem zabrać się za nietypowe metody. Na przykład wybicie do nogi wioślarzy z tamtych trzech gondoli.

Nieprzenikniona wprost mgła, jaka nagle pojawiła się na jednym z kanałów, stanowiła zaskoczenie dla wszystkich przewoźników. Z gęstego obłoku dało się słyszeć odgłosy świadczące o tym, że niektórym zrobiło się nieco zbyt ciasno. Kenning nie liczył na to, że któreś z jego prześladowców szczęśliwie poszło na dno, ale z mgły nie wypłynął nikt... Widać gondole utknęły na dłuższy czas.
- Do Słodkich bułeczek - zadysponował Kenning. - Jak najszybciej.
Nie miał pojęcia, na jak długo zdołał się uwolnić od czułej opieki najemników Angeliki. Nawet gdyby wydostał się poza zasięg czarów tropiących, czy co tam prowadziło tamtą trójkę jego tropem, to i tak logiczne by było, że poszukiwania zaczęliby od przybytku madame Zgrozy. Musiał zatem jak najszybciej się tam pojawić... a potem jeszcze szybciej stamtąd zniknąć.

W “Bułeczkach” nikogo nie było. Przynajmniej jeśli chodzi o radosną ekipę porywaczy.
- Dokąd wszyscy poszli? - spytał Kenning.
- Na arenę. Wszyscy - padła odpowiedź z ust kilku panienek równocześnie. Ich spojrzenia, skierowane na Kenninga, kryły w sobie... jakby nieco zaskoczenia.
- A czy któraś z was wie, dokąd konkretnie kto się wybrał? - spytał Kenning. Bieganie po dość dużej arenie i poszukiwanie kompanów z drużyny zdało mu się zajęciem nieco męczącym i bardzo czasochłonnym.
Odpowiedziała mu chwila ciszy. I spojrzenia świadczące o tym, że panienki mają pewne wątpliwości co do stanu umysłowego swego rozmówcy.
- O co chodzi? - spytał. Nie dodając oczywistego “Co się tak gapicie?”.
- No... przecież... byłeś z nimi... - wydusiła z siebie w końcu jedna z panienek.
- A nie szedłeś tam z nimi?? - Zdziwiła się w tym samym momencie druga.
- Ja? - zdziwił się Kenning. - Przecież mnie tu nie było od wczoraj.
- Nie - padła odpowiedź jednak z kurtyzan. - Byłeś tu wczoraj i rano.
Teraz Kenning popatrzył na nią jak na idiotkę. Po chwili jednak powiedział, w zasadzie do siebie:
- No tak... Zapewne robota Angeliki...Ciekawe tylko, kto mnie tu zastępował... - Potem dodał: - Gdyby się zjawił Gaspaccio albo ktoś z mojej drużyny, to powiedzcie mu o sobowtórze.
Pożegnał się i wyszedł.

Na moment przystanął za rogiem, skryty nieco w cieniu przed oczami przypadkowych przechodniów. Istniały czary, które pozwalały kogoś zlokalizować, istniały też czary przeciwdziałające lokalizacji. Na przykład niewykrywalność.
- Nuk e zbuluar - powiedział.
Gdyby to zastosował wcześniej, wiedziałby, czy czar zadziała tak, jak by tego pragnął. W tym momencie pozostawało mu tylko sprawdzić to doświadczalnie, czyli na własnej skórze...
Nie po to jednak schował się w cieniu, by rzucić to akurat zaklęcie. Skoro poprzednio tamta trójka go widziała, i to aż za dobrze, wypadało zmienić nieco swój wygląd.
- Fsheh.
Kolejny czar sprawił, że z cienia wyszedł człek o głowę od Kenninga niższy, o bladej twarzy ozdobionej niewielkim wąsikiem, ubrany w modny kaftan w ciepłym, brązowym kolorze i pasujący do niego ozdobny beret. Teraz tylko trzeba było się dostać do kamienicy Angeliki i doprawić nieco zupę. A potem spróbować odszukać Gaccia i resztę kompanii.
 
Kerm jest offline  
Stary 14-07-2011, 08:47   #186
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
cz. 1

Katrina w pierwszej chwili nie zwróciła uwagi na Psikusa zajęta z jednej strony wypatrywaniem czy Juliano założył pierścień, zaś z drugiej odwzajemnieniem pieszczot Gaccia. Kiedy jednak do niej dotarło co Vinc jej przekazuje zaczęła ciągnąć Gaccia za ramię w stronę wyjścia z areny.
- Mamy nooooooooowe zadanie - wyszeptała mu przy tym konspiracyjnie.
Gaspaccio dał się ciągnąć tylko do korytarza. Potem przycisnął swym ciałem złodziejkę do ściany i całując ją po ustach i po szyi szeptał.-No i ? Co teraz sądzisz ooo... Juliano?
- Już sama nie wiem. Jak z nim rozmawiałam to trochę się jakby zmieszał na dźwięk imienia Romualda. Zaczęłam sądzić, że nasz zakochany poeta żywi jednostronne uczucie, jednakoż teraz jak zerkam na ten pierścień co Juliano go od nas dostał... zaczynam wierzyć we wzajemne uczucie. Choć może to taki gest z jego strony tylko. - odrzekła mu dziewczyna kiedy udało jej się oderwać usta od ust młodego szlachcica.
-Może... a co do gestów.- mruknął młodzieniec przesuwając czubkiem języka po jej ustach.-Wiesz, że masz wargi z miodu? Są takie słodziutkie.
I znów przycisnął usta swe do ust Katriny w wyjątkowo długim i namiętnym pocałunku.
I lubieżnie wędrując dłońmi, po krągłościach jej ciała.
- Yhmmmm... - mruczała dziewczyna z zapałem smakując usta Gaccia. - Twoim także nie brakuje nic a nic, a wręcz przeciwnie... moje się do twoich wyjątkowo kleją - mruczała przy tym przesuwając ustami po ustach Gaccia i wysuwając koniuszek języka muskając nim je tak jakby je smakowała. Na szczęście tajna misja nie wymagała jeszcze pośpiechu. Turniej się jeszcze nie skończył, a Juliano wszak nie zejdzie z areny przed jego zakończeniem. A usta szlachcica wędrowały już po skórze szyi i dekoltu językiem muskając ją. Gaccio muskał ją delikatnie, rozkoszując się jej delikatnością.-Cała jesteś słodziutka... A dziś wieczorem będziesz kusić jeszcze tańcem.
- Na razie musimy... -starała się sobie przypomnieć co muszą, jednak poczynania Gaccia niezbyt jej w tym pomagały, a wprost przeciwnie sprawiały, że myślała o ich wspólnych planach na wieczór a nie o śledzeniu Juliano. Jej dłonie wsunęły się pod koszulę Gaccia i muskały jego skórę w delikatnej pieszczocie, tak jakby dziewczyna szukała ciepła jego skóry, a może raczej poszukiwała wspólnej bliskości.
Figlarna dłoń szlachcica, podciągnęła nieobyczajnie spódnicę, odsłaniając zgrabną nogę złodziejki, by wsunąć się na jej pośladek, który dotykać zaczęła z entuzjazmem. Dobrze, że nikt tego nie mógł zauważyć. Gaspaccio całował usta Katriny, szepcząc pomiędzy pocałunkami.- Ciebie też... ja ….porwę … i nie.... wypuszczę... z rąk. Nigdy.
- Mhmmmmmmmm... a gdzie mnie porwiesz Gacciu? - wyszeptała pytanie dziewczyna przytulając się niego.
-W jakieś miłe miejsce... Miłe i gorące, co byś... co było mniej szatek na tobie.- odparł szlachcic i łobuzersko przesunął językiem po uchu dziewczyny.-A ty gdzie byś chciała być porwana? Na razie marzenia szlachcica wydawały się ograniczać do alkowy, bowiem złodziejka czuła jego wzrost entuzjazmu, gdy się do niego tuliła.

Katrina próbowała zapanować nad drżeniem ciała i uśmiechem na ustach kiedy odpowiadała na jego pytanie:
- Chcę do zamku z siedmioma wieżami, ze spuszczanym mostem zwodzonym, aby nikt nie mógł nam przeszkadzać jak będziemy w nim poświęcać czas na swoje przyjemności... W środku lasu, albo na pustyni by nikt do nas drogi nie znalazł, a zwłaszcza twoi przyjaciele i ich atrakcyjne towarzyszki zabaw... - zaczęła wymieniać spoglądając z uwagą w oczy Gaccia.
-Hmmm...- uśmiechnął się ciepło Gaspaccio i cmoknął ją w nosek.-Wymagająca jesteś. I bardzo zaborcza. Chcesz mnie tylko dla siebie mieć?- zachichotał i zanurkował głową pod spódnicę dziewczyny. I usta i język szlachcica zaczęły pieścić dolne partie ciała dziewczyny. W tym i te zakryte bielizną... póki co zakryte. Kto wie, na jakie ten łobuz wpadnie pomysły.
Katrina ze śmiechem oparła dłonie na głowie Gaccia schowanej pod jej spódnicą, a z ust wyrwał jej się okrzyk “oburzenia” - Gaaaaaaaaaaaaaciu! Ktoś idzie, wyłaź natychmiast!
Szlachcic jednak nie zamierzał opuścić przytulnej kryjówki, za to jego dłonie wędrowały po udach dziewczyny, język i usta zresztą też. Katrina próbowała wyciągnąć Gaccia spod spódnicy drżąc równocześnie pod wpływem pieszczot jakimi ją obdarzał. Przez niego zapominała gdzie są, że nie jest to ich przytulne “gniazdko” i że w każdej chwili naprawdę ktoś może nadejść.
A Gaspaccio nieobyczajnie zaczął się dobierać do bielizny dziewczyny, nie zważając gdzie jest za to, czyniąc pieszczoty bardziej gorącymi.I chichocząc niczym mały chłopiec.

I wtedy rozległy się kroki, szybkie odgłosy kobiecych obcasów.
Katrina coraz bardziej poddawała się odczuciom jakie wywoływał w jej ciele Gaccio jednak stukot kobiecych obcasów świadczący o zbliżającej się kobiecie rozbrzmiał w jej uszach jak wystrzał kuli z armaty, jęknęła ponaglająco:
- Gaaaaaaaaaaaacccccccciu... -próbując wydobyć go spod swojej spódnicy i oderwać od miejsc, które z takim zapałem pieścił i rozpalał.
Szlachcic jednak nie poddawał się tak łatwo, w zapamiętaniu dotykając i pieszcząc intensywniej zdobyte obszary Katriny.
Do kroków obcasów kobiecych, dołączyły buty zapewne męskie. Oraz cicha rozmowa. Zza zakrętu wyłoniła się rudowłosa kobieta.


Obrzuciła przenikliwym spojrzeniem Katrinę i kotłującą się pod jej spódnicą szlachcica, który burknął.-Co tam?
Zmniejszając jedynie intensywność pieszczot. Rudowłosa kobieta uśmiechnęła się nieco ironicznie po czym uznając, że parka jest zbyt zajęta zabawami spytała mężczyznę będącego jeszcze za zakrętem korytarza.- To kiedy ten niedojda Tijou ma w końcu przybyć? Te jego opuźnienie, nie świadczy o nim dobrze.
Tijou...nazwisko niczym obuch uderzyło w uszy Katriny. Jej nazwisko rodowe.
Tym razem dłonie Katriny stanowczo zacisnęły się na głowie młodego szlachcica zmuszając go do zaprzestania igraszek pod jej spódnicą, a ona sama zaczęła nasłuchiwać co jeszcze padnie z ust przechodzącej niedaleko parki. Jej słuch przecież był wyjątkowo wyczulony przez lata w których nasłuchiwała, okradając domostwa szlachty.
Kobieta na moment przerwała rozmowę widząc, zainteresowanie dziewczyny. Na szczęście szlachcic nie poddawał się łatwo. I tam gdzie nie mógł sięgnąć językiem, dotarł palcami. Pieszczota wywołała mimowolny jęk Katriny i drżenie. A kobieta uspokojona tym, że potencjalni świadkowie są bardziej zajęci sobą niż otoczeniem dopomniała się odpowiedzi.- No? Kiedy ten staruch przyjedzie?


Zza zakrętu wyłonił się młodszy od niej mężczyzna w nienagannej liberii, z rapierem przy pasie..-Jutro rano, pani. Okradziono go z powozu podczas podróży tutaj.-
-Żałosne.-westchnęła kobieta i dodała.-Chyba nie liczy na romantyczne uniesienia? Z tego co opisano mi, ma urodę starego capa.
Katrina w pierwszym momencie uświadamiając sobie, że prawdo podobnie widzi swoją przyszłą/ewentualną macochę miała chęć zdjąć bucik z nogi i cisnąć nim w jej głowę. Jednak ostatnie słowa rudowłosej sprawiły, że na ustach dziewczyny pojawił się perfidny uśmieszek. Jej ojciec chyba wreszcie trafił... jak to w powiedzonku... “trafiła kosa na kamień”, a może jak “strzałą w płot”. W jej głowie rozbrzmiał szyderczy śmiech, kiedy wyobraziła sobie miłosne zmagania tej parki w ramach poczęcia tak upragnionego przez ojca... syna.
-Raczej jednak trzeba będzie wziąć to pod uwagę pani. Pytał czyś płodna.-mruknął jej sługa, podczas, gdy dotyk Gaccia robił wszystko by odwrócić Katriny uwagę. Rudowłosa potencjalna małżonka jej ojca rzekła zaś z drwiną.-Od miłosnych uniesień i płodzenia potomków, to mam kochanków, którym płacę za ich żarliwość i urodę. Spije się go jak jego poprzednika i podrzuci kucharkę do łóżka. Przypomnij mi po co ja w ogóle za niego wychodzę?
-Dla herbu, bogactwa i tego, że nie ma żadnych krewnych ni potomków, którzy mogliby się dopominać o jego spadek.-odparł sługa, a kobieta dodała.-I dobrze... bo biedaczyna nie doczeka zapewne końca miesiąca miodowego. Słabe serce to częsta przyczyna zgonu w tym wieku, czyż nie Rodricu?
Katrina starała się nie zwracać uwagi na poczynania Gaccia, jednak jej ciało miało odmienne od niej zdanie. I choć jej uwaga była skierowana na konspiracyjną rozmowę parki, to jej usta raz po raz wydawały jęki w odpowiedzi na poczynania młodego szlachcica pod jej spódnicą. Przez jej głowę przelatywały myśli związane z doznaniami jakich był sprawcą Gaccio jak również te które dotyczyły ojca i jego przyszłej “uroczej” małżonki. “Obyś się ty nie pomyliła pani... nawet nie wiesz za kogo wychodzisz...nie doceniasz go i to może być twój... błąd”.

Nie dosłyszała już odpowiedzi Rodrica, bo parka oddaliła się poza zasięg jej słuchu. Niewątpliwie byli jednakże w dobrym nastroju, podobnie jak szlachcic harcujący pod spódnicą Katriny i sprawiający, że “była coraz bliżej gwiazd”.
Wraz z ich odejściem dziewczyna poddała się całkowicie odczuciom jakie w jej ciele wywołał Gaccio. Przymknęła oczy poddając się doznaniom i czując jak zalewają ją falami... nadchodzącymi, czuła jak jej nogi odmawiają posłuszeństwa i z całej siły oparła się o ścianę powoli się osuwając w dół, a z ust wydobywały się jej pojękiwania świadczące o tym co właśnie się z nią dzieje.
Szlachcic wynurzył się spod spódnicy i wstał cmokając usta Katriny czule.-Łobuz ze mnie, lisiczko. Przegapiłem coś ciekawego?
Dłońmi wędrował po biodrach kochanki, podtrzymując ją na nogach.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
Stary 14-07-2011, 08:58   #187
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
cz. 2

Dziewczyna próbowała uspokoić oddech zanim mu wyszeptała;
- Wydawało mi się, że raczej coś ciekawego znalazłeś... - i przywarła ustami do jego ust w namiętnym pocałunku.


Całowali się tak przez chwilę, gdy szlachcic dociskał swe ciało, do jej drżącego ciała. A potem całując podbródek i szyję szeptał.-Znalazłem twój skarbek i rozpocząłem jego eksplorację. Dziś wieczorem też zamierzam cię... przeszukiwać.
- Myślisz, że jeszcze coś przed tobą skrywam? - spytała dziewczyna z przekornym błyskiem w oczach.
-Myślę, że musiałbym cię rozebrać by się upewnić.- odparł szlachcic tuląc do siebie dziewczynę i wędrując ustami po szyi Katriny.-Na razie wystarczy mi świadomość, że jesteś... moja.
Dziewczyna zaś z przekornym uśmiechem zaczęła rozpinać guziki powiększając swój dekolt ze słowami:
- Mam się rozebrać tu i teraz? Jak ładnie poprosisz to... - i kolejny guzik został uwolniony z dziurki. Gaspaccio zdawał sobie sprawę z tego gdzie są, przynajmniej przez chwilę. Potem zaś, jak zahipnotyzowany wpatrywał się w palce złodziejki. Nachylił się i cmoknął dekolt dziewczyny, mówiąc.-Ładnie proszę... poszukamy tutejszej stajni...i tam będziemy mogli...
Mruknął wędrując językiem po palcach Katriny. Dziewczyna jednak roześmiała się i poprawiła powiększony dekolt mówiąc:
- Jak... zakończymy naszą misję... - po czym wywinęła się z ramion Gaccia i pociągnęła go w stronę wyjścia aby ocenić jak wygląda ich sytuacja.
Szlachcic zaszedł ją od tyłu i chwycił w pasie przyciągając do siebie i szepcząc na uszko Katrinie.-Wiesz... myślę, że nasza dziewczynka, nasza córeczka dość szybko dorobi się rodzeństwa.
- A jesteś Gacciu pewien, że będzie nasza? Nie obawiasz się że wezmę sobie jakiegoś kochanka i córka będzie jego a nie twoja? - spytała dziewczyna, przypominając sobie rozmowę jaką przed chwilą słyszała.
-Wróżba była dla nas obojga.-szepnął jej szlachcic do ucha, muskając je wargami. Podobnie jak palcami ów powiększony dekolt.-Poza tym... kiedy znajdziesz tego kochanka, skoro cię ciągle zaciągam do łóżka?
Walki na arenie powoli dobiegały końca, i jak dobrze zaaranżowanym spektaklu. Juliano najczęściej wygrywał. I to on był triumfatorem turnieju.
- Może jak będziesz spał? - spytała z przekorą dziewczyna przytulając się plecami do niego i obserwując co dzieje się na arenie.
-Przy tobie?- mruknął szlachcic rozpinając kolejny guzik jej koszuli, nachylił się i wędrował ustami po szyi dziewczyny.-Mam ciekawsze rzeczy do robienia niż spanie. Moja lisiczko. Nie dam ci się wymknąć.
- Wykończysz się z... niewyspania. - parsknęła śmiechem Katrina i cmoknęła go głośno w czubek nosa. - Będziesz chodził z powiekami podpartymi przez takie malutkie drewienka, aby ci nie opadały same.
-Przykuję nas do siebie obrączkami. Zresztą, sama się przykułaś do mnie zakładając pierścień węża.-odparł Gaspaccio muskając dekolt dziewczyny opuszkami palców.-Toooo jaką misję mamy?
- Wiesz... - zaczęła dziewczyna patrząc gdzieś przed siebie rozmarzonym wzrokiem. - Słyszałam że gdzieś w jakimś kraju, a może mieście magowie robią takie kolczyki, zaczarowane, dla narzeczonych. Młodzi podczas ceremonii ślubnej zakładają sobie taki kolczyk do ucha, dziewczyna ukochanemu, mężczyzna ukochanej i zapinają go na nim. Od tej pory kolczyk taki nigdy nie zostanie zdjęty dopiero w momencie śmierci jednego z nich, a również sprawia, że miłość ich chroni. Jeżeli jest prawdziwa. Sprawiają też, że żadne z nich nie zdradzi drugiego... - przerwała i wracając myślami do obecnej chwili dodała; - Będziemy śledzili Juliano.
-Kocham cię lisiczko.- mruknął szlachcic wędrując wargami po uszku dziewczyny. Objął ją mocniej w pasie.-No i... jestem twoim ochroniarzem. Jesteś bezpieczna w moich ramionach.
- Wiem. -szepnęła Katrina, jednak nie wyjaśniając czy wie, że ją kocha, czy też wie, że jest jej ochroniarzem i ona jest przy nim bezpieczna. Wtuliła się w jego ramiona i rzekła:
- Teraz bezpiecznie musimy śledzić pana młodego, by zobaczyć dokąd się uda, a sami za bardzo nie rzucać się w oczy. To znaczy ty nie rzucać, ja mogę, może uda mi się z nim zamienić kilka słów. - dodała jeszcze raz “poprawiając” swój dekolt, aby przyciągał uwagę bardziej niż jej twarz.
-Tylko go do łóżka nie zaciągnij. Romualdo byłoby przykro.-odparł szlachcic.
- Tylko Romualdo? -spytała szeptem zerkając na niego przez ramię.
-Mi nie będzie przykro, jak go ubiję w szale zazdrości.-mruknął Gaspaccio i cmoknął usta Katriny.
- Wiesz, jak go ubijesz to... Romualdo będzie przykro. - odrzekła mu na to pospiesznie dziewczyna starając się nie roześmiać.

-A potem przycisnę usta do twych ust, ciało do twego ciała i będę pieścił cię i kochał i dawał klapsy.-mruczał cicho szlachcic lekko podnieconym głosem. Niedawne figle ugasiły może żar Katriny, ale na Gaspaccia zadziały pobudzająco.
- Ooooo, będziesz mnie bił? To się nazywa przemoc. Muszę się namyśleć od nowa czy chcę za męża ochroniarza co mi skórę obiecuje przetrzepać. - zmarszczyła przy tym brwi tak jakby naprawdę się nad tym zastanawiała. - Już wiem! Jak będziesz chciał mi dać klapsa, posłużę się pierścieniem, który mi dałeś. Będziesz wtenczas twardy jak... kamień. - dodała z uśmiechem machając mu pierścieniem przed nosem.
-To możliwe... bo ty chyba lubisz jak jestem tam twardy, na dole.- odparł dwuznacznie Gaspaccio, nic sobie nie robiąc z gróźb Katriny.
- Tak... tak i wykorzystam to w niecny sposób - zapewniła go dziewczyna starając się przybrać groźną minę. - Myślisz, że długo to potrwa?
-Kusisz lisiczko...kusisz by cię porwać i sprawdzić te niecne sposoby.- szepnął Gaspaccio lubieżnie i nieobyczajnie już dotykając biustu Katriny. A na arenie kończyła się runda honorowa Juliano. A dotyk warg Gaccia na szyi przypomniał jednak Katrinie ubiegłą noc i niedawne chwile szalonej rozkoszy. Zapowiadał się więc kolejny wieczór dzikich harców.
Katrina jęknęła przeciągle na samo wspomnienie, a może raczej na to co jeszcze ją czekało czy to dzisiejszego wieczoru czy też każdego kolejnego dnia jaki spędzi z Gacciem. Zerkając na niego przez ramię przez jej głowę przemknęło pytanie, a może niedowierzanie, że jeszcze kilka dni temu go nie znała, a teraz... no właśnie to teraz wywołało uśmiech na jej usta.
- Nie powinieneś się gdzieś schować by cię Juliano nie spostrzegł? - spytała Gaccia cicho, przypominając sobie iż poprzednim razem nie chciał iść z nią na arenę właśnie ze względu na tą znajomość.
-Pod twoją spódnicą? Tak jak przed chwilą? -spytał żartobliwie szlachcic.
- Tym razem chyba twe ukrycie by nic nie dało, a wprost przeciwnie zwróciło od razu na nas uwagę wszystkich. - syknęła mu dziewczyna pokazując przy tym język.
-Już znikam lisiczko.-mruknął szlachcic i odsunął się od niej dając jej pożegnalnego klapsa. Niezbyt bolesnego w zasadzie. Po czym oddalił się szybko.
- Zapamiętam go sobie i oddam! - poleciały za nim jeszcze słowa Katriny.
A z areny w otoczeniu przyjaciół i sporego grona przyjaciółek szedł sam Juliano, rozdając na lewo i prawo uśmiechy. Katrina oparła się o ścianę przybierając kuszącą pozę jednakże nie zaczepiając idących. Zastanawiała się czy Juliano zagarnie ją do swojej “świty” czy też minie nie zwracając na nią uwagi.
Juliano jakoś nie zauważył Katriny, z drugiej strony... czy mógł ją zauważyć, otoczony murem dziewcząt i towarzyszy? Złodziejka ledwo jego samego widziała. Niezrażona tym dziewczyna poczekała aż orszak ją prawie minie i wkręciła się w jego ostatnie szeregi zagadując idącego obok mężczyznę. - Teraz zapewne będziemy czcili jego zwycięstwo? Czemu ty nie walczyłeś, wyglądasz na takiego co lubi wygrywać, a może wygrywa? - uniosła przy tym dłoń strzepując z biustu niewidzialny “paproszek” i dyskretnie rozglądając się za Gacciem.
-Ależ panie... jestem kochankiem, nie wojownikiem, choć dla takiej piękności, smoka bym pokonał.- rzekł młodzieniaszek, zerkając na jej “atut” bardzo dobrze widoczny, gdyż zbyt wiele guzików rozpięto.


Był młody, szczupły i mógł się pochwalić chłopięcym czarem i włosami których mogła mu niejedna kobieta zazdrościć. Gaspaccio usunął się z drogi i obojętnym z pozoru spojrzeniem przyglądał się korowodowi, jak i ochroniarzom.
- Oooo, a czyim kochankiem jesteś? - spytała trzepocząc zalotnie rzęsami Katrina i wsuwając mu dłoń pod ramię.”Jak powie, że Juliano, to chyba Romualdo dostanie zawału”, przemknęło jej przez myśl i wywołało uśmiech na twarzy.
-Twoim pani, powiedz jedno słowo, a będę cię wielbił słowem i ustami.- szepnął z teatralną żarliwością poeta, zbliżając wargi niebezpiecznie blisko do warg Katriny. Widać zamierzał zaciągnąć “gąskę” do swej alkowy, na lep romantycznych słówek.
- Moim powiadasz? To albom za dużo wypiła, albo starcza demencja zwana sklerozyją mnie dopadła gdyż nie pomnę byś moim kochankiem był. A może to te ziółka co halucynację wywołują jeszcze na mych ustach oparami trucizny się snują. - uniosła dłoń by potrzeć swoje czoło waląc jej grzbietem z całej siły w nos nachylonego młodziana.
Młodzian się nie zraził porażką, tylko dodał.-Zostańmy sam na sam, a wspomnienia ci wrócą, moja śliczna nimfo.
- Ale to po zabawie świętującej zwycięstwo wszak nasze wspomnienia nie zając nie uciekną a taka okazyja długo się może nie powtórzyć. Umiesz tańczyć, wiersze prawić, zabawiać damę? - spytała wisząc mu na ramieniu.
-Zdecydowanie to ostatnie umiem, resztę zresztą też.-odparł nowy wielbiciel Katriny.
- To może jeszcze mi powiesz jak cię zwą mój kochanku, bo imię twe jakoś także umknęło z mej pamięci wraz ze wspomnieniami. - spytała z niewinnym uśmiechem dziewczyna.
-Cyliano de Belgrem.- stwierdził poeta nie zrażając się tym brakiem pamięci.-A ty moja nimfo?
- Kat. -odrzekła mu krótko Katrina i zapytała - Twe nazwisko mi coś mówi, jednak nie mogę sobie przypomnieć w tej chwili co... może nie powinnam się z tobą spoufalać bo jesteś kimś kto na mnie jakowąś niedolę sprowadzi. - podpuszczała chłopaka by więcej o sobie rzekł i udawała przy tym, że chce swą dłoń spod jego ramienia oswobodzić.
-Ależ skądże takie pomysły, o promyczku księżyca.- rzekł żarliwym tonem głosu Cyliano.-Gdzieżbym śmiał niedolę, rozkosz raczej. Jestem poetą, pisarzem i... trochę magią się param. Znam kilka czarów, które uznasz za przyjemne by wypróbować w alkowie.
- No nie wiem nie wiem, twe nazwisko na pewno się o me uszy obiło... A co do alkowy to wiesz, jest takie powiedzonko matuś mi je kiedyś rzekła a brzmi ono: “Matulu chwalą nas. Kto? Wy mnie, a ja was.” Jak nic chyba pasuje do twych zapewnień mój panie. - rzekła Katrina wykrzywiając usta w parodii uśmiechu i dodając - Musisz mieć duże mniemanie o sobie, że tak alkową w swych słowach szafujesz. A możeś nie w mym typie? A może to ja ciebie w tej alkowie bym zaskoczyła?
-Zapewne byłoby to intrygujące doświadczenie dla nas obojga, moja śliczna nimfo.-mruknął w odpowiedzi Cyliano, muskając śmiało dekolt Katriny wskazującym palcem.
- W pogoni za ideałem
Wszystkie świństwa popełniałem


- Oj coś chyba mnie zwodzisz mój panie bo... Czemuż to na samym końcu tej świty się wleczesz jak takim wybornym kochankiem jesteś? I jakoś tak zniewieściale wyglądasz, wszak mięśni chyba nie za bardzo posiadasz. - rzekła naciskając go z całej siły palcem w bok. - Zapewne i na przyjęcie do Juliana nie masz szans się dostać. Chyba się przecisnę do przodu pozostawiając cię tu... abyś dalej ganiał. - i ponownie zaczęła rozglądać się za Gacciem zastanawiając czy widział ten paluch wędrujący po jej dekolcie i czy będzie go odcinał czy nie.
Gaccio trzymał się zbyt daleko, by móc dokładnie zobaczyć co Katrina robi z poetą, albo co on robi z nią. Szlachcic starał się ją dyskretnie pilnować i nie rzucać się w oczy. A poeta mówił.-Najważniejszy mięsień mam odpowiednio... rozwinięty. Na przyjęcie Juliana, wejdziemy moja...gołębico.
- Tak... tak mięsień mózgowy jak nic rozwinięty posiadasz, chwalisz się nim i chwalisz cały czas, prawiąc piękne słówka. Żeś poeta może i uwierzę, ale najpierw jakowyś wierszyk zadeklamuj. Wiesz słuchałam kiedyś poety... hm... jak on się zwał?- - potarła ponownie czoło - Już wiem! Romualdo, on to potrafił dziewczynie w głowie zawrócić swoją poezją. -
-Romualdo... Hmmm to nie była przypadkiem ta fajtłapa sprzed lat, którą to Bruno upokorzył?-stwierdził bardziej niż spytał Cyliano, po czym zaczął deklamować.

Cnota cię rządzi nie pragniesz pieniędzy;
Złota dosyć masz nie boisz się nędzy;
Czystości służysz nie swojej chciwości;
W skrytości mieszkasz nie przywabiasz gości;
Szyciem zarabiasz nie wygrywasz w karty;
Piciem się brzydzisz nie bawisz się żarty;
Matki się boisz, nie chybiasz kościoła;
Gładki to anioł nie zła dziewka zgoła;
Szumnie ważysz mnie nie srebro w kieszeni;
U mnie wprzód rozum niż miłość się zmieni.

Upokorzył? A w jakiż to sposób? - spytała Katrina ponownie trzepocząc rzęsami zalotnie. I dodała - Zaiste wiersz piękny..
-Pokonał w pojedynku poetów, co było zresztą łatwe, bo Romualdo się popłakał na scenie... a może posikał.- stwierdził po chwili namysłu Cyliano.
Przemierzali tak rozmawiając ulice miasta, kierując się do konkretnego miejsca idąc w korowodzie czempiona i bohatera, Juliano Sangowizzi. Katrina wywiązywała się ze swego zadania jakie naznaczył jej Vinc i przesłał przez Psikusa, wszak śledziła Juliano podążając z tyłu za nim w jego “tryumfalnym orszaku”. Zastanawiała się jednak jak kiedy Vinc się z nią skontaktuje, by wyjaśnić jej po co miała to robić i niepokoiła raz po raz zerkając przez ramię czy nie zgubiła gdzieś po drodze Gaccia.

- A właściwie to wiesz dokąd zmierzamy Cyliano? Nogi zaczynają mnie już pobolewać w tych pantofelkach. - rzekła robiąc nadąsaną minię i lekko zwalniając aby jeszcze raz rozejrzeć się za “swoim ochroniarzem”.
-Do jednej z karczm z tych lepszych karczm, w których znajdzie się miły zakątek. Tylko dla nas.-Cyliano poufale objał Katrinę, kładąc dłoń na jej pośladku.
- Oooooooo czuję, że ręce masz silne to... może mnie poniesiesz. - rzekła dziewczyna zatrzymując się gwałtownie. - Bo tych lepszych karczm tutaj taki dostatek, że jeszcze przez pół miasta możemy tak paradować.
- Z tym niesieniem to....- tu już entuzjazm poety się wypalił. Na szczęście „Wesoły Satyr” był blisko, a co za tym idzie, konieczność niesienia odpadała. Rośli ochroniarze wpuścili i Juliana i towarzyszącą mu świtę. Wpuścili do środka także i Katrinę... oraz po wykłucaniu się, także i podrywającego ją poetę. Pierwszy punkt planu został zrealizowany, śledziła Juliana i wślizgnęła się do karczmy. Czas opracować kolejne szczegóły planu.
- Muszę... siusiu. - rzekła konspiracyjnym szeptem do towarzyszącego jej poety Katrina wyswobadzając się z jego uścisku i rozglądając gdzie tu udać się na stronę, aby przy pomocy Psikusa przekazać Vincowi gdzie się znajduje.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
Stary 17-07-2011, 18:35   #188
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Kender czuł się niebywale dumny ze swej akcji ratunkowej. Niecny Bruno został pokonany i ukarany, a on porwał Romualdo i umknął w dal, w stronę słońca... a przynajmniej zamtuza, którego mieszkanki na szczęście nie interesowały poety. Cypio był świadom, że w czasie walk natkną się na Juliano, toteż przed wyjściem odpicował się jak tylko mógł, by godnie prezentować się u boku ukochanego. Efekt był nieco opłakany... ale kender był zadowolony.

Niestety Romualdo ani myślał zwracać uwagi na swego towarzysza i marną pociechą był fakt, że na Gaccia i Katinę nie zwracał uwagi również. I znowu, znowu nie podziękował za ratunek! Nawet marnego wdzięcznego spojrzenia w stronę swego “małego przyjaciela”!!! Życie było na prawdę podłe... na szczęście miało wiele ciekawych aspektów, jak choćby zebrana wokół areny arystokracja miasta, która co i rusz gubiła po drodze różne interesujące przedmioty. Ponieważ zaś wzięli ze sobą de Puchatka w roli tarana, Cypio miast rozpychać się łokciami torując półelfowy drogę mógł skupić się na podziwianiu wielokolorowego i wielorasowego tłumu. Nawet Romualdo przebąknął do kendera kilka zdań komentarza na temat widzianych atrakcji, Gaccio zajmował się Katriną i nie przeszkadzał... Niestety idyllę po raz kolejny przerwał Juliano, pojawiając się tym razem na arenie.
- A żeby cię publicznie przeczyściło, bożyszcze tłumów jedno - burknął pod nosem kender, unikając wzrokiem rozanielonego poety i pokazując język gapiącemu się na nich wampirowi. Jak chciał spytać co słychać u niego w zamku to mógł zwyczajnie podejść, a nie gapić się jak jakiś zboczeniec! Ech... Cypio pogrążył się w myślach o okrutnej zemście na bawidamku, przypominając sobie mimochodem, że obiecał inną zemstę Alfredowi, a Nymph zniknął.

Rozmyślania przerwał mu Kenning, a wieści jakie przyniósł podniosły kenderowi ciśnienie. Rzecz jasna żadne protesty i powoływanie się na rozkazy Gaccia nie pomogły... A Kenning zachowywał się dziwnie. Przecież od początku był kumaty jak ta żaba w stawie; normalnie by skrzyknął wszystkich i zarządził porwanie Juliano, skoro była okazja zastać go sam na sam. Swoją drogą ciekawe jak przyszły pan młody zdołał się wymknąć obściskującym go panienkom?! Coś zdecydowanie nie grało.
- Alfredzie! - Cypio wykopał cienia z plecaka i potrząsnął nim energicznie. - Idź za Romualdem jak najbliżej, pilnuj go i nie zgub! Jak ci się wymknie, to już nigdy nie pozwolę ci się bawić z Puchatkiem, jasne!?
Groźba podziałała i cień galopem ruszył za obydwoma mężczyznami, a Cypio za nimi. Na końcu dreptał zdenerwowany Puffcio, jako ostatnia deska ratunku i Wielki Ratowacz Romualdów. Bo Cypio był jakoś dziwnie pewny, że i z tej przygody poeta nie wróci na własnych nogach.
 
Sayane jest offline  
Stary 22-07-2011, 14:27   #189
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Gdy Vinc już obejrzał dokładnie karczmę, odszedł w stronę jakiegoś mniej uczęszczanego miejsca i przysiadł sobie na murku. Z plecaka wyjął ostatnio słodka bułeczkę która została mu z dnia poprzedniego i ugryzł ją zamyślony.
- Nie wygląda to za dobrze, to ściana rozproszenia magii może być kłopotliwa, skutecznie uniemożliwia Ci użycie niewidzialności.-zauważyło ostrze.
- Nie szkodzi, przez to będzie po prostu trochę trudniej ale myślę, że się uda. Ale pan mózg ma rację będzie nam potrzebna jeszcze jedna osoba, a dokładniej Pani Katrina. -po tych słowach Vinc zwrócił się do słoja.- Jaka jest szansa na to iż w karczmie też są zabezpieczenia przeciw magii? A i czy ta twoja laska wymaga dotknięcia celu zaklęcia?-zapytał dość poważnie jak na siebie chłopak.
-To zależy którego czaru chcesz użyć. I pewnie mają przynajmniej jednego najemnego maga pilnującego bezpieczeństwa gości.”-stwierdził Sidious.
- Chciałbym zakazić ochroniarzy chorobą by móc spokojnie tam wejść. -oznajmił Vinc wgryzając się w bułeczkę swymi kłami.- A w środku użyć niewidzialności.-dodał.
-Zakażenie jest czarem dotykowym, poza tym zaklęcia są widowiskowe.”-odparł Sidious.-”Czar musi być widowiskowy, by te matołki widziały co się dzieje z tymi, którzy ośmielą się podnieść na ciebie rękę. Lub dowolną inną kończynę.
- Co rozumiesz przez widowiskowy?- zapytało ostrze podejrzliwie.
-Efekty wizualne, czarna potępieńcza aura, zapach rozkładu, szaleńcze wycia.... takie tam przyciągające ozdobniki czarów.”- wytłumaczył fachowo Sidious.
- A nie da się jakoś tych efektów wyłączyć? Ja chciałem ich po cichu w letarg wprowadzić. -zapytał chłopak.
-Oczywiście, że się da, trzeba być tylko utalentowanym magiem. Niestety nie ma takiego w pobliżu.”- odparł ironicznie pan mózg.
- To w końcu twój kijaszek nie mógłbyś z tym czegoś zrobić arcymagu od siedmiu boleści? -mruknęło zirytowane ostrze.
-Ten kijaszek nie jest po to, by się z nim chować po kątach. Ma pokazywać prestiż i potęgę właściciela. Jest przeciwnieństwiem ciebie.”-odparł wyniośle pan mózg.
- Znając twoją “potęgę”- stwierdził ironicznie miecz - To okaże się, że to jakaś zabawka która poza takimi ozdobnikami nic nie robi.
-Czyli dwa razy więcej jest niej pożytku niż z ciebie.-”stwierdził autrorytarnie Sidious.
- Zawsze można spróbować wejść od tyłu.- stwierdził Vinc. - Pani Katrina powinna poradzić sobie z zamkiem. Bo gdy już będę w środku wszystko powinno pójść jak wpadka. - zakończył wypowiedź z tajemniczym uśmieszkiem.
-Wpadki to twoja specjalność, co nie młody?”-odparł ironicznie pan mózg.
- Przejęzyczyłem się.- stwierdził chłopak lekko speszony.- Pójdzie jak po maśle o to mi chodziło.
-To znaczy...poślizgniesz się?”- westchnął teatralnie pan mózg.-”To na czym polega ów genialny plan?
- A więc tego, jak już tam wejdę to pod osłoną niewidzialności przyczaję się przy stoliku Juliano.- zaczął tłumaczyć Vinc. - Z jego ochroniarzami nie dam sobie rady, ale jestem pewny że wszędzie mu nie towarzyszą, do wychodka raczej chadza sam. Tak więc pójdę tam za nim, no i ekhym... znokaułtuję go patelnią. - odparł nieco zażenowany zaklinacz bowiem to była najmniej heroiczna część planu. - Potem też uczynię go niewidzialnym, zwiążę i do wora. Wtedy to wypuszczę ze skrzyni szczury do głównej izby, by kobiety zrobiły zamieszanie, no i będę zwiewał do tylnego wyjścia. - zakończył tłumaczenie swego genialnego planu.
-Dobra... okażę się litościwy i wybuchnę śmiechem.”- stwierdził Sidious.-”Przerośnięty nożyku, wyjaśnisz mu... sytuację? Poczynając od faktu, że jeśli karczmę stać na takie zbytki jak ściana rozproszenia magii, to stać ją również na pilnujących bezpieczeństwa gości czaromiotów z różdżkami do wykrywania takich niewidzialnych złodziejaszków?
- Jak to wymyślałem to nie wiedziałem że to taka dobrze strzeżona karczma.- oburzył się Vinc. - Dla tego teraz zacząłem rozważać inny plan działania, może przyzwać jakieś stwory w karczmie czy coś takiego.- zamyślił się chłopak, a miecz litościwie nie skomentował planu.
-Wiesz...ściana rozproszenia magii w drzwiach, mogła być ku temu dobrą wskazówką.”-burknął arcymag.-” Dlatego radziłem zabrać kogoś ze sobą. Zawsze to lepiej, gdy kogoś innego powieszą zamiast ciebie. No i pomoc się przyda. Zdecydowanie.
Chłopak się zamyślił analizując fakty, po czym przedstawił szybko zmieniony plan działania. - Pani Katrina powinna wejść do środka bez problemu, bo ci ochroniarze wpuszczali dużo kobiet. Wtedy mogła by jakoś “przylepić” się do Juliano. A wtedy hymmm...- Vinc zamyślił się i zapytał mózga. - Czy przyzwane potwory mogą przejść przez ścianę rozproszenia magii?
-Te słabsze na pewno. Te silniejsze mogą się oprzeć efektowi.”- stwierdził mag po chwili namysłu.
- Zaryzykujemy, użyje tej laski arcymaga by je sprowadzić. -powiedział chłopak z błyskiem w oku. - A więc one ruszą na karczmę wywołując panikę, a pani Katrina powinna wtedy z krzykiem prosić Juliano o ratunek. W czasie walk na arenie, wydawał się osobą która lubi być bohaterem, więc zapewne spróbuje ją samemu wyprowadzić, a wtedy ja i Pan Gaccio go złapiemy.- stwierdził chłopak.
-Oooo tak, pamietam, krew, okrzyki bólu i agonia.”-odparł z rozmarzeniem Sidious.-”Jęki umierających i takie tam drobne przyjemności związane z byciem złym i bezdusznym magiem.
- Miejmy nadzieje że tym razem obejdzie się bez tych elementów. To ma być tylko porwanie i zamieszanie, a nie jakiś dom latających łyżek, w tej książce to dopiero krew i zupa lała się litrami. - rzekł miecz nawiązując do mało znanej powieści. Autor panicznie bał się ostrych narzędzi a chciał napisać straszna powieść, więc wyszło jak wyszło.
-Wzywasz potwora z Dziewięciu Piekieł lub Otchłani, to nie oczekuj gogusia wymachującego białą husteczką. To urodzeni mordercy.”- stwierdził Sidious mający duże wątpliwości co do planów Vinca. Ale wizja jatki była wystarczająco ciekawa, by nie przejmować się sukcesem operacji. W końcu arcymaga mało obchodził Juliano, a dużo więcej dobra zabawa okraszona krzykami przerażeniem, krwią i jękami agonii.
- No to skoro ustaliliśmy wszystko to trzeba znaleźć Panią Katrinę i ją wtajemniczyć w ten plan. -stwierdził Vinc zacierając szpony i zeskakując z murka.

Tak więc chłopak ruszył przed siebie starając się nawiązać mentalny kontakt z Psikusem, by ustalić pozycję jego jak i Pani Katriny. Po drodze jednak wstąpił jeszcze do świątynki Pelora by nabyć dwie butelki wody święconej ( skoro ścigał ich wampirzy mściciel mogła się ona okazać użyteczna), zaś na straganie po za przekąską zakupił kilka pałeczek dymnych. Z planem w głowie, uśmiechem na ustach dziarsko ruszył na miasto.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 24-07-2011, 02:13   #190
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Uczta była rekompensatą za trudy. Niewątpliwie było warto na nią czekać. Mnogość swojskiego jedzenia (czyli mięsiw wszelakich i miejscowego piwa), pozwalała się przynajmniej najeść do syta.



Grajkowie przygrywający do kotletów, byli znośni. Daleko im było do prawdziwych bardów. Ale przynajmniej grali tylko na instrumentach, a nie na nerwach gości. Którzy zresztą raczyli się obficie piwskiem opijając mało udane polowanie. Krysnis, jako gość honorowy siedziała pomiędzy Osriciem a jego córką. Zaś Wilifred de Monterero i jego żona siedzieli po drugiej stronie Osrica.
Ale zabawa się dopiero rozkręcała, więc.. z czasem miejsca mogły się zmienić. Póki co bardka znosiła dłoń lady Jelaris nieśmiało wędrującą po jej udzie.
Uczta była urządzona na zamkowym dziedzińcu, gdzie stoły ustawiono tak, że ów zamkowy dziedziniec otaczały. Na środku dziedzińca płonął zaś stosik. A na tym ogniu piekł się dzik. Sądząc jednak po rozmiarach, nie ten który zaatakował ich w lesie. Zapewne myśliwi zadowolili się mniejszą zdobyczą.

Krisnys bawiła się więc jako tako, wysłuchując pierdół opowiadanych przez szlachtę, i wytrwale dzierżąc dłoń swej "kochanicy" na swej nodze. Alkohol stanowczo pomagał, zwłaszcza w tej drugiej sprawie... oraz magiczny puchar, zapewniający wiele atrakcji w skutecznym otępianiu swych zmysłów. Bardka pijąc, zajadając się w trakcie uczty, z przyklejonym uśmiechem na ustach obmyślała z kolei, jak by się tu jeszcze wzbogacić. Złoty róg bowiem złotym rogiem, był jednak nieco zbyt cenny, a tym bardziej pożyteczny, by go sprzedawać.

A wszelkie brosze, pierścienie, naszyjniki, i podobne ozdóbki korciły, migocząc niemal prosto w ślepka Półelfki.
A alkohol szumiał w głowie coraz bardziej, zwłaszcza wzmacniany zawartością rogu. Magiczna zabawka uszlachetniała tutejsze siki, sprawiając, że były one wyjątkowo mocne i słodkie.
Klejnoty na szacie Wilifreda i jego "zmorki"... to jest małżonki, wabiły bardkę. Problem jednak tkwił w tym, że nadal były poza zasięgiem jej łapek.
Decyzja była jednak wyjątkowo prosta... udać się do ich komnat w trakcie trwającej zabawy i położyć swoje łapki na jakiś kosztownościach. Wszystko zaś najlepiej pod osłoną niewidzialności, do tego może jeszcze jeden pomocny czar i "Voila". Wszak nie mieli przecież tylko jednego zestawu świecidełek?.
Tylko, że będąc "gościem honorowym" bardka zwracała uwagę pozostałych gości, jak i gospodarzy, o przylepie - uwiedzionej niemal córce Osrica nie wspominając. I jak tu wyjść z balu, niezauważenie? Nawet niewidzialność w tej sprawie nie pomagała, boć nie zauważyli by bardki, to zauważyli by jej "zniknięcie"... czasami popularność bywa kłopotliwa. Na to wszystko mógł i jednak również być sposób, co wszystko Krisnys oczywiście wzięła pod uwagę. Postanowiła więc oficjalnie, choć z taktem, udać się "na stronę".
I jak na złość lady Jelaris postanowiła wskazać Krisnys drogę do owego pomieszczenia, przez cały czas zerkając na bardkę, trzymając ją za rączkę i czerwieniąc się jak dorodne jabłuszko.
Wychodek znajdował się w strategicznym miejscu, w tak zwanym gdanisku.


... równie zaniedbanym co reszta zamku i ulokowanym strategicznie, nad gnojówką. Tak więc uroki zapachowe były... cudowne.
Bardka pokręciła nosem na zapachy dobywające się z wychodka, wysiliła jednak na uśmiech.
- Słuchaj no skarbie, dalej sobie już poradzę - Zwróciła się do Jelaris - Ty mogłabyś zaś stokrotko poszukać jakiejś służby, i powiedzieć im, by przygotowali jakąś dużą balię z kąpielą na czas po wieczerzy. Wiesz, najlepiej taką, co się dwie osoby zmieszczą - Mrugnęła do niej.
Jelaris nie trzeba było dwa razy powtarzać. Od razu pognała szukać odpowiedniej balii. A bardka została sama w zamku, nie mając pojęcia gdzie znajdują się pokoje jej ofiar. Ba... sama nie do końca wiedziała gdzie jest. Większość służby obsługiwało przyjęcie, a przez to nikt by Krisnys nie przeszkadzał w kradzieży. Ale też nie było nikogo, kto by mógł wskazać drogę do właściwych komnat.
Krisnys rzuciła na siebie w obleśnym przychodku czar "Zmiana siebie", po czym opuściła go czym prędzej pod postacią młodej, jasnowłosej służki. Pognała ile sił w nogach do kwater gości, gdzie następnie zaczęła szukać właściwej izby. Drzwi komnat były otwarte poza jedną, musiał więc to być jej cel... do którego dostała się wyjątkowo łatwo, pod postacią mgły wślizgując się szparą pod drzwiami dzięki pieśni zmieniającej stały stan skupienia ciałka bardki w "Stan lotny".

Komnata która trafiła się Krisnys do obrobienia była wygodna, acz stara (jak wszystko na tym zamku), dębowe łoże nosiło ślady korników, szafa była również przeżarta, a szaty w środku brokatowe i modne dwa pokolenia wstecz. Ubrania były pstre ale niewiele warte. Co innego kuferek, który zapewne zawierał skarby. I pewnie dlatego był zamknięty na cztery spusty.
Ten kto powiedział, że kradzież to lekki kawałek chleba był idiotą. Klnąc na czym świat stoi bardka przez kilkanaście minut wyważała ten piekielny zamek pogrzebaczem. By w końcu dotrzeć do sukien, futer lisich i sobolich, garnca miodu szczelnie zapieczętowanego, kilkunastu puzder z pachnidłami, kilku ksiąg rachunkowych, krótkiego miecza z opalem w oprawie i szkatułki zawierającej kilka tandetnych pierścieni kutych ze srebra i naszyjnika.


Z tych przedmiotów to właśnie naszyjnik wydawał się najbardziej wartościowym przedmiotem.
Tymczasem z korytarza było słychać kroki i rozmowę kobiety i mężczyzny. Bardka po głosach rozpoznała, że zbliżają się kłopoty. Państwo wracali na pokoje... czyli na miejsce zbrodni przez Krisnys popełnianej.
Bardkę aż odrobinę zapowietrzyło. Bynajmniej nie z powodu "wielkich" skarbów jakie odkryła w kuferku, lecz z zaistniałej sytuacji. Oto bowiem, prawie już ją nakryto w trakcie rabunku. Potrząsnęła głową, jednocześnie upychając naszyjnik w sukni, by jakoś pozbierać myśli w stresującej sytuacji... i wymyśliła, by jako tako naprawić rozwalony kuferek za pomocą magii. Rzuciła więc czym prędzej na potraktowany przez nią wcześniej siłowo przedmiot zaklęcie "Naprawa", na samą siebie z kolei "Niewidzialność", po czym czmychnęła do drzwi komnaty, stając tuż obok nich, by w odpowiednim momencie móc uciec...
Państwo wparowali kłócąc się zawzięcie. Stara raszpla wyrzucała swojemu małżonkowi że się bezczelnie gapił na cycki tej lafiryndy pseudo-bohaterki. Dorzuciła od siebie kilka mało pochlebnych określeń Krisnys, a potem sięgnęła po kluczyk ukryty w dekolcie, podczas gdy jej małżonek wyrzucał jej że sama też nie zachowywała się odpowiednio do wieku i stanu. Oboje byli podpici i oboje byli rozeźleni. Dobrze że Krisnys jedynie na naszyjnik się połakomiła. Wszak większą kradzież mogliby zauważyć... cóż... zauważyć dziś. Bo jutro to już będzie niezły raban.

Wykorzystując chwilę ich nieuwagi, zwłaszcza gdy oboje zaczęli w końcu zajmować się sobą (na co Półelfka nie miała absolutnie żadnej ochoty w podglądaniu), czmychnęła czym prędzej z ich komnaty. Bardka skierowała swoje kroki do własnej izby, gdzie czym prędzej spakowała swoje manele.

Następnie, po wypiciu eliksiru "Zmiana siebie", i pod postacią zamkowego strażnika, udała się do stajni. Po drodze wpadła przypadkowo na szukającą ją w sprawie kąpieli Jelaris. Córa szlachcia najwyraźniej była tak owym pomysłem napalona, iż nie zamierzała czekać do końca uczty, jednak, skoro nie poznała Bardki pod magicznym przebraniem, ta ostatnia nie miała zamiaru zaprzątać sobie tym głowy.

Osiodłała konia, po czym opuściła zamek wśród ogólnie panującego pijaństwa, bogatsza o magiczny róg i całkiem miło wyglądający naszyjnik. Ruszyła więc czym prędzej do reszty towarzystwa, skupiając się już na wykonaniu powierzonego jej zadania...
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
 


Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:25.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172