Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-01-2011, 16:32   #41
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Dobra. Trzeba przyznać, że geniuszem strategii elf nie był. Jednak nie koniecznie trzeba było mu od razu zarzucać idiotyzm. Jego umysł pracował, analizował i dyskutował z samym sobą, podczas gdy jego jęzor rozmawiał z dwójką towarzyszy. Najpierw padło parę humorystycznych planów tzn. uznanie strażników za gejów dzięki czemu elf mógłby do nich uderzyć a w łóżku ich zarżnąć, ale nie spodobał mu się ten pomysł. Po odpowiednim odstresowaniu się postanowili wykorzystać warunki pogodowe. Bynajmniej nie chodziło tu o zebranie magicznej energii z deszczu i pchnięciem nią w strażników. Miało to wszystko wyglądać zdecydowanie mniej efektownie i nie tak magicznie.

Myvern i Kerin korzystając z obfitego deszczu, który utrudniał zobaczenie i usłyszenie skradających się łotrzyków mieli zakraść się za strażników, zadźgać dwóch ostrzami, gdy elf miał za zadanie "ubezpieczanie" ich za pomocą łuku i strzał. Czemu wszyscy uważali, że elfy to tak świetni strzelcy, że ta strzała na pewno trafi w łeb? Owszem, wychodziło im to częściej niż gnomom i ludkom i w ogóle innym gównom, ale bez przesady. Limit strzałów w głowę istniał, ale teraz była chwila by z niego zaczerpnąć trafienie. Gdyby wywiązała się walka, bo na przykład Kerin czy Myvernowi nie udało się zadać śmiertelnej rany, elf miał szybko posłać kolejne strzały by zabić strażnika i nie pozwolić mu wszcząć alarmu.

Po tym całym zamieszaniu trzeba było zająć się tymi w środku. Spłoszyć konie zmarłych, schować ich ciała w jakiś ciekawy zakamarek, deszcz zmyje krew. Gdy spryciarze ze środka zostaliby wywołani z bezpiecznego, suchego schronienia i przez pewien czas szukali kolegów, oni skorzystali by z wiedzy Kerin o tym miejscu, która coś tam, coś tam, coś tam majaczyła o przejściu piwniczką czy czymś.

Elf nigdy nie miał zaufania do tajemnych przejść. Ale to on był tym nowym w ich najwyraźniej wcześniej dwuosobowym składzie, więc musiał się dostosować. Ciekawe ile ta dwójka razem przeszła i czy w ogóle tolerują elfa. Pewnie zarżną go jak przestanie być potrzebny.
Ach życie!
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 30-01-2011, 19:16   #42
 
Rychter's Avatar
 
Reputacja: 1 Rychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodze
Szóstka koni przed świątynią. To nie rokowało dobrze. Niepokoiła szczególnie trójka wierzchowców przystrojona w sposób typowy dla wyższych rangą strażników, Ci trzej, którzy pilnowali drzwi, to bez wątpienia płotki, grube ryby czaiły się w środku. Deszcz siekł po wszystkim, bębnił po oknach, ścianach i uliczkach. Strugi wody z głośnym pluskiem ściekały z dachów. Matka natura urządzała koncert, który nie tylko zamieniał ubrania w mokre szmaty i oczyszczał brudne i śmierdzące uliczki. Przede wszystkim dawał osłonę, wciskał się do uszu słuchaczy i wypierał wszystkie inne dźwięki.
- Długouchy przyjacielu, masz szansę udowodnić, że twoja rasa rodzi najlepszych łuczników pod słońcem. - zwrócił się do Elletara, nie był to jednak akt dyskryminacji rasowej, w głosie nie było ani nuty cynizmu. Myvern wiedział, że elf będzie ich osłoną i wolał nie myśleć, co stanie się jeśli zawiedzie.
- Znajdź sobie jakieś dobre, osłonięte miejsce z czystym, pewnym strzałem i miej na wszystko oko. Uderzymy razem, w tym samym momencie. Po wszystkim, gestem dam ci znak, żebyś wracał do nas.
Plan wydawał się prosty. Solettan i Kerin wykorzystując akustyczną osłonę deszczu poderżną gardła dwójce strażników, w momencie kiedy zimna stal będzie przecinać tętnice szyjne szakali, Elletar likwiduje trzeciego, osłania też odwrót w razie niepowodzenia. Później szybkie sprzątanie, usunięcie trupów, chwila przerwy, aż krew spłynie z deszczem. Gdy uliczka się oczyści, nadejdzie czas na przedstawienie. Podniesienie alarmu i spłoszenie koni nieboszczyków. Zamarkowanie pogoni w nadziei, że tamci ze środka dołączą do fikcyjnej pogoni. Później do tajemnego przejścia, które Kerin znała z dawnych czasów.
Wspólny plan, wspólny wysiłek wymagający pełnej synchronizacji i perfekcji, bez miejsca na pomyłki.

Myvern i Kerin powoli, szerokim łukiem, korzystając z osłon, zachodzili strażników od tyłu. Odległość była bardzo duża, wykorzystali chwilę by uzgodnić szczegóły.

- Biorę tego po lewej. - powiedziała Jasna z wyczuwalną nutą podekscytowania w głosie. W jej delikatnej dłoni tańczył sztylet.
- Dobra, ten w środku będzie dla Elletara. - Solettan odpowiedział, sięgając za plecy po krótki miecz.
- Gdzie jest to przejście Ker? Wiesz jak to kurwa na tym świecie bywa.
- Już się bój, że mnie zajebią i wyprawią na tamten świat. Tak łatwo ze mną nie ma. Ale dobrze, powiem ci. Po lewej stronie drzwi, za winklem, powinien być stary kran z kamiennym gargulcem. Trzeba pociągnąć go za palec serdeczny w lewej... albo prawej stronie. Otworzy się przejście.

Nadszedł moment by się rozdzielić.
- Dobra rozchodzimy się i pamiętaj, atakujemy razem i musimy zachować ciszę, bo zginiemy kurwa marnie. Powodzenia Ker!
- Wzajemnie.

Szedł coraz teraz bardzo powoli, delikatnie stawiając każdy krok. Ręka coraz mocniej zaciskała się na rękojeści. Sylwetki strażników stawały się coraz wyraźniejsze. Myvern zlokalizował tego swojego. Kątem oka widział Kerin zbliżającą się do przeciwnika. Elletara nie widział, ale miał nadzieję, że gdzieś tam jest i czuwa nad wszystkim. Od swoich celów dzieliło ich już tylko kilka kroków. Deszcz maskował wszelkie szmery. Solettan miał nadzieję, że elf właśnie teraz nakłada strzałę na cięciwę. Myvern przygotował prawą rękę do zadania cięcia, lewa gotowała się do stłumienia ostatniego tchnienia ofiary. Jeszcze moment, i pierwszy akt skomplikowanego przedstawienia się rozpocznie....
 
Rychter jest offline  
Stary 01-02-2011, 00:25   #43
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Ochłapy mięcha sunęły kanałkami w dół uliczki, taplając się w rynsztokowej mieszaninie śmieci wszelkiego gatunku. Musiały śmierdzieć potwornie. Zgniłe resztki szczurzego, psiego czy jakiego tam innego cielska, które finalnie trafiło do kałuży zawsze capiły na potęgę. Ale teraz nawet ten odór słabł, likwidowany przez biczujące miasto strugi deszczu. Lało jak z cebra i cała ta aura tłumiła zmysły. Nie tylko odbierała słuch nużąc jednostajnym stukotem kropel, ale głuszyła i całą resztę. Odpadało powonienie, skostniałe od zimna ręce zalegały w kieszeniach, wzrok był przytłumiony przez wylewającą się z nieba szarość. Może coś dałoby się wyczuć jęzorem, ale stłoczeni pod zrujnowanym balkonikiem strażnicy nawet mleć ozorem nie mieli ochoty. Gapili się na czubki własnych butów, coraz bardziej przybliżając się do ściany budynku, umykając przed występującą z brzegów ścieku deszczówką. Mogli się zastanawiać czy lepiej byłoby sterczeć pośród rozjebanych, cuchnących trupem kamienic w upale czy teraz, gdy para buchała z ust i z zimna drętwiały palce. Mogli, ale się nie zastanawiali. Zastanawiali się jedynie nad tym, jak długo jeszcze przyjdzie im czekać aż żołnierzyki skończą przesłuchiwać starca w świątyni i kiedy w końcu będzie można wrócić do domu i uderzyć w wyro, obok żonki. Bo nad sensem całej misji nie myśleli zbyt głęboko, na starcie uznając, że tylko debil wracałby na miejsce, skąd musiał w pośpiechu zmykać. Nie przewidzieli, że mogą mieć z debilami do czynienia. Albo z desperatami, by odróżnić te dwie, odmienne wszak grupy. I to właśnie trójka tych ostatnich przywlokła się pod chram Ralishaza, knując w półmroku wschodzącego świtu, jak by tu biednych krawężników zwolnić ze służby. I to na dobre, nie za porozumieniem stron.

* * *

Mokra klepka trzeszczała pod butami, kawałki drewna odłaziły od schodów, każdy krok na sosnowych stopniach rodził obawę, że zaraz cała konstrukcja pójdzie w cholerę i ryzykujący wspinaczkę na piętro elf runie na plecy. Ale jakoś szło. Elletar najciszej jak potrafił, klnąc na dziadowską robotę ludzkich rzemieślników gramolił się wyżej i wyżej, zmierzając do okna, które sobie wcześniej upatrzył. Nadająca się jedynie do wyburzenia kamienica naprzeciwko świątyni była pusta. Wszystko, co dało się wywlec na plecach zszabrowano, a resztę, by przypadkiem ktoś inny nie miał pożytku, rozbito na kawałki siekierami i młotkami. Zostały trzeszczące schody, powyłamywane okiennice, zdarta do połowy klepka na piętrze, pajęczyny, szczurze szczątki i stos pustych butelek wokół zarzyganych szmat w rogu. Idealna sceneria dla snajpera. Elletar zdjął kołczan z pleców, ułożył strzały obok siebie, jedna za drugą, równiutko, gotów na całe zawody łucznicze, a nie tylko jedną, krótką egzekucję. Okno wychodziło dokładnie na świątynię, dawało doskonały widok na zbitych w kupę strażników pod balkonem budynku naprzeciwko. Elf wymierzył starannie, nałożył strzałę na cięciwę i zamarł w oczekiwaniu. Kerin i Myvern powoli skradali się ku stójkowym, noże błyszczały w ich dłoniach. Uśmiechy zabójców, którzy mieli za moment dodać kolejną ofiarę do niezliczonej kolekcji były nie do podrobienia.

* * *

Powiedzieć było łatwiej niż zrobić. Strażnicy zbili się niemalże w jeden organizm, wtuleni w ścianę, odsuwający się od zalewanej potokami syfu uliczki. Było cholernie mało miejsca na podchody i żadnej osłony w razie, gdyby któraś z ofiar zdecydowała się akurat rozejrzeć za potencjalnymi intruzami. To nie było miejsce i czas na klasyczne skradanie. Długie, wyszlifowane na połysk noże zniknęły w garści, oplecione palcami dłoni. Sześć, siedem kroków i natychmiastowe uderzenie. Seria uderzeń. Jedno za drugim, rozdzierające ciało, wywalające bebechy na wierzch, dekomponujące sylwetki Bogu ducha winnych stójkowych. To trzeba było zrobić brutalnie i szybko, bez finezji. Inaczej po prostu się nie dało.

* * *

"Opierdoliłbym coś na ciepło. Zaraz zdechnę, bebzun mi przyrósł do krzyża chłopaki" – sierżant mówił z kamienną twarzą, choć rozmiar brzucha przed nim sugerować mógł, że jest w ciąży z czworaczkami. "No synek, mógłbyś się bujnąć do Janka, po jakąś bułę z mięchem" – brunet zwrócił się do stojącego w środku małolata, który świętował koniec pierwszego miesiąca służby. Nie ma co, atmosfera do świętowania tego jubileuszu była iście karnawałowa.
"E, no przestańcie. Wszyscy mieliśmy tu stać, a ja i tak nie znam okolicy..." – gnojek bronił się przed wypchnięciem na szalejącą ulewę, zmyślając i bredząc od rzeczy. Kto by chciał moknąć.
"Słuchaj, pójdziesz tam... W tamtą stronę..." – brunet odwrócił się, wskazując dłonią kierunek, w którym należało podążyć, by odnaleźć legendarną, jankową budę z kanapkami.

Z tamtego właśnie kierunku nacierała Kerin, wznosząc ostrze do zabójczego ciosu. Była tuż, kosa miała lada moment wpasować się w odsłonięty fragment szyi strażnika. I pewnie by się wpasowała, gdyby to był jakiś inny, pospolity strażnik z piwnym brzuszkiem. Ale nie był. To był ten zielonooki, umięśniony adonis, który tak podniecił lalkę swoją woltyżerką w czasie wczorajszego pościgu. I efekt był dość mocny, by teraz pannica wstrzymała dłoń z nożem. Nie całkiem, tylko na sekundkę, bo zaraz otrząsnęła się z szoku i z powrotem wzniosła scyzoryk do uderzenia. Ale przystojniak miał nie lada refleks i dość wkurwienia we krwi, by widząc, co się świeci od razu wyjebać dziewczynie haka na twarz. Bidulka zatoczyła się jakby rąbnął w nią wóz z węglem, a bokser nie próżnował. Odpiął od pasa buzdygan i błyskawicznie dopadł do blondyny, kopniakiem w brzuch posyłając sikorkę w śmierdzący kanałek i wymierzając uderzenie kawałem żelastwa. I to byłby koniec Kerin 'Jasnej' Wernhagen. Tyle jej szczęścia, że zdążyła wyciągnąć swą zgrabną rączkę i osłonić się przed ciosem. Na to, by powstrzymać się od krzyku, który przyszedł wraz z bólem w pogruchotanej łapce farta zabrakło. Brunet zamierzył się do następnego jebnięcia.

* * *

Myvern nie miał problemu z ładnymi chłopakami. Nie tylko dlatego, że pragnący ciepłego posiłku grubas, któremu sprzedał dziesięć błyskawicznych dźgnięć w plecy nie był ładny. Solettan był wolny od tego problemu w ogólności, więc nie zawahałby się wpierdolić kosy w łeb dobijającego Kerin modela. Kłopot w tym, że zwyczajnie nie zdążyłby. Był te trzy kroki za daleko.

* * *

Cięciwa jęknęła. Młokos, który miał ambicje na komendanta straży zakończył karierę na etapie szeregowego. Elletar chwycił następną strzałę, działał czysto mechanicznie, szybko i sprawnie, jak naoliwiona, świeżo wypuszczona z serwisu maszynka. Mógł nie zdążyć. Gorzej, mógł chybić. Chybił. Strzała rąbnęła w zardzewiały lampion zwisający nad portalem do świątyni i w tym czasie brunet zdążył wyłamać biednej Kerin rękę, a dziewczę ryknęło z bólu. Strażnik zamierzył się po raz kolejny, biorąc zamach tak potężny, że śliska od deszczu buława o mało, co a nie wypadłaby mu z ręki. "Chybiam, jak każdy" – wymruczał elf – "Ale nigdy dwa razy pod rząd".

* * *

Pocisk wbił się w pierś przystojniaka aż po lotkę, odrzucając pięknisia o dobry metr od sparaliżowanej strachem dziewczyny.

* * *

Nikt nie wychodził na zewnątrz, deszcz jak lał tak lał, a krew z zarżniętych jak prosiaki stróżów prawa ściekała alejkami ku dokom, do portowych zbiorników, razem ze ściekami dalej w morze. Ostrożnie, ważąc każdy krok Elletar wparował do środka świątyni. W środku ostał się tylko jeden żywy mężczyzna. Stary klecha. Trójka Szakali leżała pod ścianą, nieruchoma, zimna i blada.

"Jarreda znajdziecie w dokach. Zaszył się w podziemiach magazynu z winem. W piwniczce pod sklepikiem na samym końcu siódmego doku jest stos pustych beczek. Pod nimi znajdziecie klapę do loszku. Tam, go dostaniecie. Tam składa ofiary z ludzi".

Starzec zawsze zaskakiwał. Zaskoczył i teraz. Obu mężczyzn. Kerin nie zaskoczył. Na granicy przytomności i snu, majaczyła, pozbawiona kontaktu z rzeczywistością. Z ziemią łączył ją już tylko ból w rozbitej ręce. I paląca trzewia gorączka.
 
Panicz jest offline  
Stary 04-02-2011, 23:52   #44
 
Rudzielec's Avatar
 
Reputacja: 1 Rudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodze
Płynęła przez własną przeszłość jak rozbitek w czasie sztormu, to na powierzchni umierając z wycieńczenia to w głębinie szalejąc ze strachu, że już nie wypłynie. Biegała jako ośmiolatka z bandą obszarpańców takich jak ona porywając resztki ze śmietników, by po chwili jako dwunastolatka słuchać kolejnej tyrady swej pijanej matki. Widziała oczy kotki która gnieździła się na ich poddaszu, przypominała sobie upalne dni gdy nie można było zaczerpnąć oddechu bo smród jaki panował w ich dzielnicy po prostu dusił. Znowu pojawili się „wujkowie”, koszmar powrócił niczym stary znajomy…
Co dziwne ten strach i te wspomnienia przykuły ją dały jej perspektywę, przypomniały kim była. Obudziły tą najbardziej prymitywną i wredną część jej jaźni, czyste skurwysyństwo które pozwoliło jej przeżyć i wytrwać w gnojowisku jakim było to miasto. Karmiło się ono każdym gramem i drobiną bólu jaki czuła karząc jej wrócić i wykończyć skurwysyna który ją skrzywdził.

Wszystko było ciemne i zamazane, światło kluło w oczy, czuła paskudny ból w brzuchu i ręce. Nie mogła myśleć jasno. Omiotła wzrokiem okolicę i ujrzała trupa ze strzałą w piersi, to ją otrzeźwiło, to był gnojek który ją tak załatwił. Miała ochotę rozerwać mu gardło zębami ale wiedziała, że to nic by nie dało gościu już nie żył. Teraz jej wewnętrzny zwierzak kazał jej szukać kolejnego źródła zagrożenia i je zniszczyć lub przed nim uciec. Ktoś coś mówił nie słyszała co podniosła się nieco na zdrowej ręce.

Ktoś pomógł jej wstać, pchnęła go w szyję, piękny cios, gdyby miała nadal sztylet w ręku pewnie byłby kolejny trup a tak tylko strzeliła Myverna pod brodę nawet nie dość mocno by się odsunął. Gapiła się zafascynowana na swą pustą dłoń zastanawiając się gdzie przepadł jej sztylet.
-Jest w szoku.-usłyszała głos który rozpoznała jako kapłana do którego przyszli. Ale o co mu chodziło? Mówił teraz jak weteran uzdrowiciel a nie jak nawiedzony mistyk.-Daj jej to, zajmę się ręką.-Poczuła w ustach jakiś płyn, chciała wypluć ale zatkano jej nos i usta, przełknęła, zrobiło się ciepło. Ktoś dotykał bolącej ją ręki, coś z nią robił. Było jej obojętne, już nie bolało. Czymś smarowano jej przedramię, jakiś bełkot o złamanej kości promieniowej…
Po chwili miała rękę unieruchomioną i przewiązaną, cokolwiek dostała do picia co poprawiło jej nastrój przestawało działać, czuła tępy ból w ręce, dużo słabszy niż się spodziewała, jednocześnie odzyskiwała jasność myśli.

-Czemu mi pomagasz dziadku?-spytała. Starzec popatrzył na nią mętnymi oczami.
-Ralishaz kocha ludzi, są dla niego jak młodsze rodzeństwo, chce aby stawali się silniejsi, aby się rozwijali. Dlatego obdarowuje ich nieszczęściem, aby doskonalili się walcząc z przeciwnościami, aby nie gnuśnieli i nie psuli się w dobrobycie. Ciebie też obdarował, i zwraca na ciebie uwagę, to znaczy, że masz potencjał. A dlaczego ci pomagam? Słudzy Pana nieszczęść mają wspierać tych którzy walczą z trudami, nie pomagamy każdemu, tylko tym którzy się nie poddają darom naszego pana. Rozumiesz już?-Kiwnęła głową, nie wszystko miało dla niej sens ale wydawało się logiczne. Wstała powoli podpierając się zdrową ręką.
-Weź to i to.-powiedział kapłan dając jej dwie butelki.-Z pierwsze pij jakby bolało i puchło, drugie codziennie o świcie, kości zrosną się lepiej. I tak będziesz nadwyrężać tą rękę więc nie będę nic ci zabraniał, to część darów Ralishaza z którymi musisz sobie radzić dziecko.
-Podziękuj ode mnie swemu bogu, że tak rzadko mnie obdarowuje.-powiedziała uśmiechając się krzywo i kładąc swoją sakiewkę na ręce kapłana.-Sama nie wiem ile tu jest ale więcej nie mam, a chyba liczy się gest? No i mam nadzieję, że nie obrazisz się jeśli kiedyś byśmy wpadli pokazać inne „prezenty” od Ralishaza?-Mężczyzna tylko dziwnie na nią popatrzył i skrzywił się w uśmiechu.

Poszła do chłopaków zajętych obszukiwaniem ciał szakali.
-Coś ciekawego?-zainteresowała się obmacując i szperając w ubraniu jednego z nieżywych agentów, ciesząc się z nowej całkiem nieźle wykonanej broni, z cichą nadzieją, że znajdzie coś co przeoczyli towarzysze. Potem poszła na zewnątrz ale chłopaki sprzątnęli ciała strażników z ulicy, pewnie kiedy zajmował się nią kapłan. Pomyszkowała jednak w jukach koni pechowych szakali i z zadowoleniem przywłaszczyła sobie niewielką ręczną kuszę i zapas bełtów. W jej stanie była to idealna zabawka, bo o strzelaniu z łuku na razie musiała raczej zapomnieć. Dodatkowo w jukach było pełno różnych rzeczy w rodzaju fiolek z różnymi płynami których właściwości nie sposób było zgadnąć, patyków dymnych, "oplątywaczy" jak nazwano nieduże worki z klejem którymi rzucano we wrogów, oraz kilka dokumentów, listy gończe i jakieś pisma poświadczające, że właściciele są tym kim są.
 
Rudzielec jest offline  
Stary 07-02-2011, 00:56   #45
 
Rychter's Avatar
 
Reputacja: 1 Rychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodze
Myvern pomógł towarzyszce podnieść się z bruku. Widział, że jest w kiepskim stanie. Zamiast twardej i śmiertelnie niebezpiecznej Ker, ujrzał poobijaną, delikatną dziewczynę na granicy świadomości, która w tym stanie stanowiła by łatwy cel dla ślepego starca uzbrojonego w drewnianą łyżkę. Nigdy jej takiej nie widział.
- Nieźle oberwałaś. Wytrzymaj jeszcze chwilę, padre powinien znać się na leczeniu.
Elletar szybko do nich dołączył, razem weszli do świątyni. Tutaj stary klecha siedział sobie spokojnie, a trzy nieruchome ciała leżały rzucone niedbale w kącie pomieszczenia.
~ Nie będę pytał, dziadek pewnie i tak pierdolnie jakimś niezrozumiałym wierszykiem...~
- Padre, Kerin potrzebuje twoich umiejętności.
- Jest w szoku. -
ojczulek z krytyczną miną obejrzał ranną.
- Zobaczę co da się zrobić.

Myvern postanowił nie przeszkadzać, przeszukał dokładnie wszystkie trupy. Znalazł trochę broni, papierków, jakieś flaszki, kilka monet i użytecznych zabawek przydatnych podczas ucieczek, którymi ostatnio coraz częściej musieli ratować skórę.
Padre skończył zabieg, Kerin kontaktowała, nawet chodziła o własnych siłach.
- Starcze, nie przestajesz zaskakiwać. Widzieliśmy się z...
- Wiem o wszystkim. Jarreda znajdziecie w dokach. Zaszył się w podziemiach magazynu z winem. W piwniczce pod sklepikiem na samym końcu siódmego doku jest stos pustych beczek. Pod nimi znajdziecie klapę do loszku. Tam, go dostaniecie. Tam składa ofiary z ludzi.
- Padre, jakie ofiary, o co tu kurwa chodzi? Jaką mamy gwarancję, że ten gość nie okaże się kolejnym pojebańcem i nie rzuci się z kosą, żeby nas zarżnąć i zeżreć?
 
Rychter jest offline  
Stary 07-02-2011, 17:01   #46
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
To dopiero było coś!
Udało mu się zestrzelić żywe istoty. Oddychające, poruszające się i tak dalej. To wszystko z wysokości, podczas deszczu, istna rewelacja.
Zszedł zadowolony ze swojej pozycji i zobaczył, że jednak Kerin oberwała. Wcześniej nie był co do tego pewien. Zdarza się. Ale to przynajmniej nie był on. Owszem, może i był egoistą, ale do tej pory nieźle na tym wychodził, prawda? W końcu dalej żyje i jest cały. Cud.

Gdy dogonił towarzyszy, weszli do świątyni i zastali nieco nie codzienną scenę. No bo jak to tak? Martwi w przybytku bożym? To się nie godzi! Ale cóż, ludzkie miasta takie już były. Pozorny szacunek dla silniejszych, a tak naprawdę plucie im na plecy. Krew na posadzce ładnie zwiększała swoją objętość, Elletar przypatrywał się krwi przez moment i w końcu wrócił do poważnej postawy.

Wraz z Myvernem przeszukał trupy gdy kapłan leczył ich towarzyszkę. Niestety elf się zawiódł. Liczył na konspiracyjną pocztę, tajne rozkazy, dokument rzucający nowe światło na całą sprawę masakry podczas egzekucji. niezbite dowody, spiski na skalę światową, piękne i chętne kobiety, brawurowe pościgi, walki które przechodzą do legend. A tym czasem co? Brak dowodów obciążających kogokolwiek, spisek zdawał mu się jeszcze mało brudny i nikczemny, kobiety jak widać były może i ładne, ale w tej chwili połamane. A pościgi? Uciekali chaotycznie, po pijaku, przed szczającymi strażnikami. Zaś walki... ostatnia skończyła się poważnymi obrażeniami, mimo, że działali z zaskoczenia. No niestety, w karczmach opowiadano co innego. Mimo to... było fajnie. Na swój własny, pokręcony sposób sprawa była ekscytująca.

Ofiary z ludzi. Jared. Składa ofiary z ludzi. Jego brat więzi geja-kochanka szefa mafii. Ciekawa rodzina.
- Padre, jakie ofiary, o co tu kurwa chodzi? Jaką mamy gwarancję, że ten gość nie okaże się kolejnym pojebańcem i nie rzuci się z kosą, żeby nas zarżnąć i zeżreć? - Zapytał Myvern
- Sądzę, że gwarancję mamy na to, że jest on właśnie takim oto pojebańcem i rzuci się na nas nawet i z katapultą, co by nas złożyć w ofierze... o ironio: Bogini Życia, czy czemuś takiemu. Ale to tylko teoria. - Powiedział po czym spuścił głowę, udając, że jego butki stały się rzeczą którą warto wystawić jako atrakcję turystyczną by rozkręcić nowy interes i zagonić klientele.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 07-02-2011, 23:42   #47
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Ścierwo spływające kanałami, zwłoki poupychane w szafach i beczkach, rozkawałkowane szczątki zalegające na dnie portowych basenów. Setki ludzkich resztek rozrzuconych wśród przygniecionego ciężarem codzienności miasta. Jedna wielka trupiarnia. Trzech szorujących krawężniki stójkowych zaległo w ogołoconej do cna komórce na węgiel, gdzieś w podwórku, gdzie harcowały gangi szaroburych dachowców. Trzech spośród Szakali, elity elit, skończyło w zardzewiałym świątynnym sejfie, połamanych i pociętych na strzępy by łatwiej zmieścić się w skorodowanym, żelaznym pudle. Piękniś Vincent huknął martwy o ziemię w jakimś szybie po studni, która nigdy nikomu nie przyniosła żadnego pożytku. Gavin, podjadany przez okonie i szczupaki, podziwiał jeziorko w brzozowym gaiku o milę za miastem. Elletar zbeształ się w myślach, łapiąc się na poszukiwaniu grobu, w którym spocznie zawodząca w majakach Kerin. Jego wewnętrzny głos miał rację udzielając mu reprymendy, za wcześnie było spisywać dziewczynę na straty. Nie w momencie, gdy zaopiekował się nią zdolny utłuc trio zabójców staruszek. Człek był to niezwykły. I niezwykłe rzeczy dały się wyczytać z każdego jednego słowa, które wypowiedział.

* * *

"Balista" – staruszek rozpromieniony obserwował Kerin, jeszcze parę minut temu oddaną we władanie diabłom, a teraz dziarsko przebierającą w wyrwanych trupom chlebakach i sakwach.
"Co?" – zdziwił się Elletar, który odniósł nieodparte wrażenie, że słowo było skierowane akurat do niego. Miał rację.
"Nie ma katapulty. Ma balistę. Albo coś do niej podobnego" – kapłan podniósł się z kościelnej ławy i rozprostował kości aż strzyknęło.
"Czyli jest pojebańcem. Tyle szczęścia, że trochę mniejszym niż zakładałem" – żachnął się elf.
"No dobrze, a..."
"Nic więcej nie wiem" – klecha przerwał Myvernowi w pół zdania, na dobre rozwiewając nadzieję łowcy, że uda mu się o najbliższym celu dowiedzieć coś ponad to, że jest szalonym, uzbrojonym w balistę fanem składania ofiar z ludzi. I że mieszka w piwniczce z winem.

* * *

"Siódmy dok?" – Kerin obserwowała z ukrycia dwójkę swych kompanów, którzy w przetartych, lnianych koszulach targali jakieś pakunki, szukając kamuflażu w roli portowych robotników. Jakoś się póki, co udawało. Dziw nad dziwy, ale po drodze nikt ich nawet nie zaczepił.
"Wyskakuj z tej baryłki Ker i ładujemy się pod tamten magazyn" – Solettan szarpnął dziewuchę za zdrową rękę i z siłą, o którą by siebie nie podejrzewał powlókł biedaczkę za sobą. Ubezpieczani przez elfa pędem przebyli tych kilkaset metrów do końca nabrzeża i stanęli przed ceglanym budyneczkiem, skrzywdzonym paskudnymi, ołowianymi drzwiami, które mogłyby chyba ważyć tonę. Przekonani, że dobre maniery należy zostawić dobrym ludziom odpuścili sobie całą tę hecę z pukaniem i wzięli się za majstrowanie przy potwornie wyglądającym zamku. Trochę w tym było potu, a paluchy w prawicy solidnie już Kerin piekły, ale zabrany Szakalom wytrych na coś się przydał i droga stanęła przed goścmi otworem. Pusto. Nie, żeby sama przestrzeń składziku była pusta. Na widok takiej liczby butelek z winem, jak tu oczy wszystkich zamieniały się w spodki, a prymitywnych drewnianych mebli i gówno wartych bibelotów też nie brakowało. Było pusto w tym znaczeniu, że nie było ani śladu żywej istoty. Było za to zejście do piwniczki, kolejne zmagania z jeszcze bardziej skomplikowanym zamkiem, złamany wytrych i morze przekleństw. Sukces nie był tani.
"Stos pustych beczek..." – Elletar soczyście splunął na podłogę i roztarł ślinę butem. Piwniczka była pełna baryłek. I wcale nie była mała. Dość duża, by odnalezienie klapy do schronienia Jarreda zajęło zwiedzającym grubo ponad kwadrans. W zatęchłym, ciemnym loszku łatwo traciło się poczucie czasu.
"Schodzimy..." – Myvern zrzucił z siebie wilgotną od potu koszulinę i z nożem w zębach zaczął mocować się z żelazną klapą. Ustąpiła, odsłaniając drabinkę wiodącą w mokrą, zionącą chłodem otchłań.
"Znalazłeś to leź pierwszy" – Kerin poklepała Solettana po plecach uśmiechając się najsłodziej jak umiała. Tak słodko, że na sam ten widok zębom biedaka poważnie zagroziła próchnica. Ale nawet lukrowany uśmiech nimfy nie mógł złagodzić obaw Myverna. Obaw, które potwierdziły się najpełniej, gdy oświetlając sobie ciemność wokół łowca poczuł nagły powiew i usłyszał świst. Podskoczył czując jak włosy stają mu dęba i zaraz potem rąbnął w ścianę, łamiąc drabinkę i zalewając się krwią. Przyjebał o zimny mur aż beczki piętro wyżej zadrżały i jedna po drugiej zaczęły staczać się na ziemię. Krew zalewała mu oczy, coś było nie tak z nosem, a zębów było jakby mniej. Ciężko było teraz połapać się przy ich liczeniu. Pod czaszką tańczyły jakieś światełka, a w uszach szumiało jak w morskiej muszli.
"Myvern?" – Kerin, a w ślad za nią Elletar zlecieli na dół, korzystając z resztek rozbitej drabinki. W ścianę, do której przywarł zakrwawiony łowca wbity był długi na dobre trzy metry harpun. Żelazo dość ciężkie, by pociągnąć Solettana za sobą, gdy zahaczyło o pas u jego spodni i bezsilnym, walnęło o mur jak szmacianą lalką, zraszając krwią, rozbitą na cegłach twarz farciarza.
"Kurwa..." – widzący w półmroku elf zaklął z trwogą w głosie, szybko zerkając za drogą na górę. On już widział to, co Kerin zobaczyła dopiero po chwili, rozpalając znaleziony przy Szakalach słoneczny pręcik. Sala była okrągła i naprawdę duża. A naprzeciwko nieproszonych gości, na brzegu ustawionej na katafalku trumny siedział szczupły, trupioblady mężczyzna. Uśmiechał się, a dwa, długie kły, które wystawały mu spomiędzy zsiniałych warg nie pozostawiały wątpliwości, kim jest gospodarz tego przybytku. Zalegające dookoła trumny ciała były świeże. Dopiero, co wyssano z nich krew. Całe trio włamywaczy w jednej chwili struchlało.
 

Ostatnio edytowane przez Panicz : 07-02-2011 o 23:47.
Panicz jest offline  
Stary 09-02-2011, 19:34   #48
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Jak się okazało Myvern znalazł jakieś dokumenty. Ale co by się nie upokorzyć przed samym sobą, elf zapomniał o tym. Miał teraz nadzieję na to, że sprawa z bratem złego człowieka rozwiąże się pokojowo. Oczywiście nie mógł bardziej się mylić.

Otóż każda rasa, każde stworzenie ma jakieś instynkty. Jedni mają lepsze, drudzy gorsze. Czasami są też różne instynkty. Niektórzy pod nie podpinają zmysły. Otóż zmysł co do pakowania się w gówno u elfa spał. Spał cały czas. A jeśli cudem nie spał, to robił wszystko z prędkością upartego, głuchego, pozbawionego kończyn handlarza, który targował się o cenę ze starą, niewidomą babą.

Gdy zmierzali do szlachetnego Jareda, którego siedziba mieściła się w szlachetnej (jak się później okazało śmierdzącej) piwnicy, elf rozmyślał o swojej przyszłości. Kiedyś już naszła go myśl o zostaniu grabarzem. To by było ciekawe. Ciął by ludzi, wyjmował z nich narządy, badał, potem wkładał je z powrotem i zaszywał ich. Były w miasteczku szanowany, pytały ludzi o zdrowie. Chociaż... lepiej nie. Jeszcze by pomyśleli, że szuka klientów.

Myśli o sobie zostawił jednak na później. Bo to on pierwszy w piwnicy dostrzegł co tam działo się tak naprawdę.A krzepiące to nie było. Wziął z kołczanu strzałę i naciągając cięciwę, celując w wampira (szczególnie w serce) powiedział
- Szlachta się, kutwa bawi. - Bo ciałka był rozsiane gęsto
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 11-02-2011, 17:30   #49
 
Rychter's Avatar
 
Reputacja: 1 Rychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodze
Coś szarpnęło, drabinka złamała się na plecach Myverna, łowca uderzył w mur.
W gardle uwięzła mu wiązanka kurw przeplecionych najwymyślniejszymi przymiotnikami. Myvern jęknął głucho, tyle był w stanie zrobić w momencie zderzenia ze ścianą. Nie wiedział co się dzieje, skóra w wielu miejscach na ciele była zdarta do krwi, kość nosowa chrupnęła lekko. W ustach, w krwawej zupie nurzało się parę zębów. Solettan splunął, przetarł oczy.
- Co tu się kurwa wyprawia pytam?
Elletar i Kerin zeszli na dół, zabłysło światło. Myvern dopiero teraz zobaczył, że pas jego spodni jest przygwożdżony do ściany.
~ Kurwa! Pocisk minął mnie o grubość małego palca. Mało brakowało a przyjebałby prosto w bebechy.~ przemknęło zdumionemu Solettanowi przez myśl. Myvern rozejrzał się, to co zobaczył było jeszcze gorsze od myśli, że właśnie po raz kolejny śmierć dosłownie otarła się o niego. Trupy, wyszczerzony wampir i diabelska maszyna, która omal nie zabiła łowcy.
Sytuacja wyglądała źle, krwiopijca to typ, który najpierw strzela, później zadaje pytania. Myvern spróbował wyszarpać harpun ze ściany, uwolnić się.
- Ma kurestwo kopa! Ni chuja nie drgnie! - stękał mocując się z morderczym pociskiem.
~Pierdole!~
Rozpiął pas, wyplątał się z uwięzi. Spodnie, nie dopasowane, za duże. Trzymały się dupy tylko dzięki skórzanemu pasowi, pozbawione podpory opadły na ziemię i szybko zostały zrzucone z nóg. Solettan stał w półmroku w samych butach. Elletar spojrzał na niego jak na szaleńca, Kerin też była zaskoczona, ale nie patrzyła na niego jak na świra. W końcu to kobieta, a łowca na dary matki natury narzekać nie miał powodu. Czyn możliwe, że rzeczywiście był kontrowersyjny, jednak Myvern wolał jednak świecić gołym dupskiem niż w razie ataku wampira być przygwożdżonym do ściany. Wszystko to trwało ledwie parę chwil.
- Nie strzelaj! Nie mamy złych zamiarów! - nagi mężczyzna machnął rękami w stronę gospodarza tego dziwnego miejsca.
- Jesteś Jarred? Szukaliśmy cię. Potrzebujemy informacji. Musimy wyciągnąć kogoś z Zielnego Zamku. Potrzeba nam twojej wiedzy. Jak można wejść i wyjść z posiadłości Ralfa Finnesa? Powiesz nam i sobie pójdziemy...
 
Rychter jest offline  
Stary 12-02-2011, 00:31   #50
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Pewne rzeczy były nie do uniknięcia i niezależnie, co człowiek sobie powtarzał wychodząc z domu, faktem było, że prędzej czy później wydarzyć się muszą. Taka na przykład wycieczka do sklepu z winem, gdzie dziesiątki galonów alkoholu bulgotały dookoła głowy gwarantowała rzeczy szalone i nieprzyzwoite. I na nic były próby wyrwania się z narzuconego porządku świata. Myvern choćby, nie tknął szpuntu nawet jednej z baryłek, a po niecałej godzinie od wejścia do lokalu miał rozkwaszoną mordę i paradował po piwniczce z interesem na wierzchu. Roznegliżowany, epatując męskością (i plując zębami), szukał kompana do zwierzeń w osobie szczerzącego się doń wampira.
Może miał najwięcej zimnej krwi ze wszystkich, a może zwyczajnie siła z jaką przypierdolił w mur była poważniejsza niż mogło na to wskazywać zasmarkane i zalane posoką oblicze Solettana. Grunt, że wampir dalej siedział na dupie i nikogo na ten moment nie zamierzał odsączać z płynów. Więcej, obejrzawszy z uwagą sprzęt całej trójki, ze szczególnym uwzględnieniem osobistego atutu łowcy, postanowił przemówić. I przemówił rozwiewając wątpliwości włamywaczy.

"Jarred Finnes, adres rzeczywiście mieliście dobry. Ciekawym skąd, bo nie pamiętam, żeby sklepik był zapisany na mnie..." – wyartykułował starannie wampir.
"Swoje metody mamy. Chcesz się na braciszku zemścić czy nie? Okazja, jak nigdy" – Solettanowi zależało na czasie, ale bez gaci i z przemeblowaną mordą rzeczywiście mógł czuć się niekomfortowo i potrzebować chwilki 'tylko dla siebie'. To by wyjaśniało cały ten pośpiech.
"Chcę. Chcę i rzeczywiście sam nie mogę zapewnić sobie realizacji tejże rozkoszy. Ale Wy? Wchodzicie ze stukaniem, które słychać w sąsiedniej dzielnicy i nadziewacie się na najprostszą pułapkę. Może rozwiązywanie problemów zacznijcie od ubijania żuków w piwnicy. Podobno zaległy się pod karczmą na końcu drugiego doku..." – kły truposza błysnęły w uśmieszku.
"Spierdalaj, waszmość" – elf uśmiechnął się równie promiennie – "Wjeżdżamy do Zielnego Zamku i rozgniatamy Twojego braciaka na miazgę. Tego chcesz? To masz pewność, że jak nam powiesz, jak się tam do środka wpasować to go dojedziemy. Tak czy nie?"
"To was ścigają" – Jarred podniósł się znad trumny, a rzucany przez niego na ścianę cień urósł niebezpiecznie, by w jednej chwili rozproszyć się i zniknąć.
"Ty chyba też nie mieszkasz w towarzystwie beczek i desek bez przyczyny" – syknęła Kerin.
"Tak i nie. Lubię minimalizm. Ale zostawmy to..." – wampir zbliżył się do dziewczyny, a wiało od niego kłującym w płuca chłodem – "Moglibyście rzeczywiście bardzo mi pomóc".
"Nie, nie... Nie próbuj nawet!" – blondynka wyciągnęła puginał zza paska, ale dłoń zdrętwiała jej, gdy spojrzenie jej i Jarreda zetknęły się w jednym punkcie. Nie mogła choćby drgnąć.
"Odłóżcie tę broń z łaski swojej" – ton głosu nie znosił sprzeciwu, a palce mimowolnie ześlizgnęły się z rękojeści oręża – "I usiądźcie sobie".
"Tam" – wskazał na stos beczek wampir, gdy nogi ugięły się pod włamywaczami i pacnęli na ziemię, gdzie stali. Posłuszni i dziwnie bladzi powędrowali uwalić się na baryłkach obok trumny.

* * *

"Kurwa" – jęknął Myvern zdając sobie sprawę, że wampira już nie ma. Zmył się, zniknął gdzieś w mgnieniu oka. Tak było? Nie, moment. Coś tu nie grało. Coś, jakby sceneria się nie zgadzała. I to chyba wszystkim.
"Z tej kurwy zgaduję, że też Ci wspomnienia z głowy wywiało?" – elf podrapał się po łbie.
"Wspomnienia? Pamiętam... Pamiętam wszystko. Pamiętam, jak siedzieliśmy jak skamieniali i opowiadał o Zamku..." – Jasna przebudziła się z odrętwienia, nerwowo rozglądając się na boki.
Nie byli ani w piwniczce, ani w świątyni Ralishaza, ani nigdzie, gdzie zdarzyłoby się im wspólnie bywać do tej pory. Ale jakoś poznawali to miejsce. Klify, skrzeczące mewy i rzygające petrele, mokre sieci rozciągnięte na obsranym przez ptaki piasku i skalista wysepka majacząca w oddali.
"No i mamy nasz Zamek. Za chuja nie wiem, jak się tu znaleźliśmy, ale jesteśmy" – wybełkotał Myvern, wciskając sobie palce do gęby, by sprawdzić, jak wygląda sprawa zębisk. Mogło być gorzej. Szóstek i tak nikt nie żałuje, a jedna piątka i trójka to jeszcze nie koniec świata. Nadłamana górna jedynka bolała, ale szczęście w nieszczęściu, że przynajmniej nos był poskładany. "Wampir mówił, jak się tam dostać, kojarzycie? W połowie tego cypla, który wiedzie do wyspy jest jakiś zalany tunel" – mówił, przypominając sobie słowo po słowie, Elletar.
"Tak, można przepłynąć do środka i wynurzyć się w jakimś zalanym loszku, w nieużywanej części Zamku. Trzeba bardzo uważać, bo powietrza jest akurat, by się tam dostać i wynurzyć..." – kojarzyła powoli Kerin.
"Jedyna droga lądowa do Zamku jest przez cypel, ale przypływy są regularne i zalewa go morze. Mamy godzinę od teraz by dostać się na miejsce i znaleźć pod wodą tunel, bo potem się ściemni i możemy mieć problem ze znalezieniem tego punktu" – dukał literka po literce Solettan.
"A w środku... Zabić Ralfa... I uwolnić Jahata, jakiegoś łysego czarnucha z bródką" – warknął elf, średnio zadowolony z faktu, że ktoś do listy zadań dopisał nowe punkty. Może dało się to olać?
"Jest tylko jeden szkopuł..." – powiedziała po cichu Kerin.
"Przez prąd morski tunelem da się płynąć tylko w jedną stronę. Do środka" – głosy wszystkich zjednoczyły się w zgodnym chórze.
"Moment, kurwa... Coś mi się tu nie zgadza. To nie miało być w pobliżu posiadłości Draxa?"
"Hmm..."
"Odwróćcie się chłopaki".

Zrujnowane, obrośnięte szkarłupniami wieże starego pałacu Draxa i resztek dawnej dzielnicy rządowej wyzierały spod spienionych bałwanów. Stanowiący resztki barbakanu cypel powoli niknął w morzu, zatapiany falami przypływu. Nad wirującą, błękitną tonią górowała już tylko zarośnięta dżunglą wyspa i piętrzący się na jej szczycie fort. Zalany trującym bluszczem Zielny Zamek. Dawna cytadela, jedyna partia rządowej dzielnicy ocalała z czasu szaleństwa rozpętanego przez ostatniego z nadkróli, paktującego z demonami, Ivida V. Ostatniego władcy największego w świecie imperium. Człowieka, który zniszczył królestwo o trwającej ponad milenium historii.

"Pomożecie mi z łaski swojej z tą szalupą?" – Kerin pchała po wilgotnym piachu nieszczególnie wyglądającą drewnianą łupinę. Obaj faceci patrzyli przez moment w morze, zastanawiając się czy przypadkiem nie porywają się na rejs w jedną stronę. Fakt jednak, że nie tylko romantykami, ale i dżentelmenami byli. Szybko pomogli dziewuszce z łodzią i razem wskoczyli do zepchniętej na morze szalupy. Biała piana bulgotała wokół smagających wodę wioseł.
 

Ostatnio edytowane przez Panicz : 12-02-2011 o 00:38.
Panicz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172