Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-11-2010, 15:43   #21
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Oj jakże miły zwrot spraw nastąpił na oczach elfa w ciągu minuty, lub dwóch. Ulżyło mu bo jak się okazało był iście beznadziejny w grożeniu komuś. Na szczęście dwóch z poprzednich towarzyszy niedoli pojawili się nagle i jeden z nich uratował skórę elfa i reszty swoją znajomością z panem Wiktorem.
~Od tej pory powinno być luźno.~ Pomyślał z ulgą elf.
Jeśli jacyś bogowie istnieli naprawdę to w tej chwili nabijali się z Elletara.

Mimo wszystko jeśli Serdelek miał im wręczyć łuk i inne sprawy to musieli najpierw zasłużyć na takie fanty. Nie żeby przeżycia były tak ciężkie by nie móc ich wspominać, ale jakoś ciężko było o tym mówić. Prawdopodobnie przez to, że elf nawet nie wiedział co się stało tam na placyku.

- No cóż. Skoro trzeba mówić to powiem. Mieliśmy zostać straceni i zebrał się spory tłum. Jednego z nas powiesili i wtedy zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Spod ziemi wylazł jakiś kraken, albo inne gówno a pojedyńczo ludzi zabijały jakieś istoty z piekła rodem (dosłownie). Ten, który został powieszony normalnie wstał i pałał rządzą zabicia nas. Udało nam się skorzystać z zamieszania i uciec.


Miał szczerą nadzieję, że nie powiedział za wiele i nie wpakował się w jakieś większe kłopoty.

- Mogę dostać jakiś łuk, strzały i parę monet za ta zajebistą opowieść?
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 17-11-2010, 21:25   #22
 
Aramin's Avatar
 
Reputacja: 1 Aramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie coś
Vincent Flavius
Rudowłosy złodziejaszek biegł przez śmierdzące życiem ulice z obłąkańczym uśmiechem na twarzy. Ktoś mógłby pomyśleć: "Zamęczyli biedaka, ciule, a on wygląda na elegancika z wrażliwą dupą - to i po takich eksperiencjach jakie raczył przeżyć, zostawił na pętli piątą klepkę." Tak jednak nie było, młody artysta po prostu rozsmakowywał się gorącym wciąż wspomnieniem pożaru. Pożerająca wszystko rubinowa bestia była zaiste wielce radującym oko widokiem. Widokiem, który dał mu większy zapał do przeżycia, niż mógłby to zrobić najbardziej żarliwy kop w dupę, jaki można sobie wyobrazić. Flavius, rozpalony wstępującą w niego energią nie zawahał się nawet przed wejściem do lokalu, który kojarzył mu się niezbyt dobrze. Wchodząc zlustrował wzrokiem dyskretnie izbę i garbiąc się lekko, starał przejść niezauważenie za Myvernem i ich gospodarzem niespecjalnie zdziwiony faktem, że ci dwaj gadają jak stare druhy. Jakoś bardziej zaskakujący był fakt, że pół miasta rozjebała jakaś inwazja z innego świata.
***
Gdy już znajdowali się razem z resztą skazańców, w końcu nastąpił wspaniały moment przyniesienia jedzenia. Na widok piwa Vincent jednak skrzywił się lekko i zapytał z irytacją:
-Nie macie tu może jakiegoś wina?
W duchu jednak z ulgą stwierdził, że kelnereczki, którą niegdyś zbałamucił najwyraźniej nie było w zasięgu wzroku. Słysząc listę życzeń długouchego towarzysza sam dorzucił:
-I ciemny płaszcz, jakieś dobre buty, przede wszystkim złodziejskie narzędzia, a także garotę jeśli łaska. To chyba tyle co nic, biorąc pod uwagę, że urzekła Cię nasza historia?
 
Aramin jest offline  
Stary 20-11-2010, 11:03   #23
 
Rudzielec's Avatar
 
Reputacja: 1 Rudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodze
-Mogłeś powiedzieć, że to twój znajomy.-Urażonym tonem powiedziała blondynka do Myverna.- Myślałam, że to kolejny cwaniak który chce nas wystawić.- Ruszyła w stronę karczmarza i usiadła.-Nie żywisz urazy? Trochę się nerwowa zrobiłam ostatnio, wiesz.

W tym momencie towarzyszący Myvernovi facet zaczął nieskładnie nawijać o tym co się zdarzyło na placu. –Zajmij się może jedzeniem co? Spieszysz się tak, że nic nie wiadomo. Dasz jakiej gorzały? –zapytała gospodarza, po chwili pojawiła się opleciona sznurkiem pękata butelka i kilka kubków, dziewczyna nalała i strzeliła sobie jednego. - Tak byliśmy na placu Cuthberta, już na ruszcie, jednego powiesili, wtedy wylazł na dach jakiś pojeb i zaczął się drzeć, potem ze studni, rozpirzając ją w pył, wylazły macki jak kałamarnicy i skosiły gdzieś trzecią część ludzi. Zaraz potem pojawiły się takie dziwne rzeczy jak by ktoś materiał przeciął i przez te dziury wylazły takie skurwle, że mnie dotąd na chewty bierze jak o nich pomyślę i zaczęli wykańczać co im się nawinęło. I tak, powieszony koleś z przetrąconym karkiem wstał i chciał nas zajebać. Zaraz potem pojawiła się horda sukinsynów w szarych mundurach która wykańczała kogo tylko znalazła na placu. Wiem, że to zajebiście chujowa opowieść i pewnie liczyłeś na jakieś dokładniejsze opisy czy coś, ale w życiu nic takiego nie widziałam i z deka mnie trzepie. Kąpiel i trochę sprzętu też by się przydało.-Widać było jak podczas opowieści znika zimna i spokojna maska kobiety od lat nieczułej na śmierć i wszelkie zwyrodnienia. Spod niej wydalała twarz kogoś kto pierwszy raz zetknął się z czymś co wykraczało poza zdrowy rozsądek, poza zwyczajny ale zrozumiały i poukładany obraz świata, chujowego ale znajomego. Nagle pojawiło się coś z czym nie wiedziała jak sobie radzić, jej mózg pracował już nad tym, szukał drogi, ale póki co widać było, że sponiewierało jej to nieźle umysł. Trzęsła się jak w delirium, znowu złapała kubek i wychyliła. Zaświeciło jej się w oczach gdy alkohol spływał do żołądka. Po chwili, znowu wróciła maska, poradzi sobie z tym, jak ze wszystkim. Byle przeżyć, a dalej jakoś to będzie, w tym była niezła, wiedziała co robić, znała zasady.
Wtem usłyszała głosy w głównej Sali ich gospodarz najwyraźniej musiał znikać.–Więc jak, przydamy się twoim znajomkom czy mamy spierdalać?-Zapytała ich rozmówcę nim wstał.
 
Rudzielec jest offline  
Stary 23-11-2010, 00:51   #24
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Szczęśliwy los, jeżeli takie pojęcie funkcjonowało poza rojeniami pijaczków, stał się udziałem Myverna i jego uroczej menażerii. Wjebani po szyje w szambo, czujący jak grunt osuwa im się spod nóg, a najbliższa perspektywa nabiera brudnobrązowego koloru, zbiegowie znaleźli namiastkę ratunku. Tak sądzili, przekonani, że po turnusie w celi śmierci i spektaklu na placu Cuthberta nic gorszego spotkać ich już nie może. Mogło. Niekoniecznie ze strony przelewającego się z miejsca na miejsce oberżysty, który okazał się być myvernowym kumplem od wódki i ostatnią deską ratunku dla niedoszłych szubieniczników. Niekoniecznie z jego strony, ale z innej już jak najbardziej. Może to stres, ułuda upleciona na bolączkach umęczonego umysłu, ale zbiegom zdawało się, że powietrze wokół nich zaczyna gęstnieć wzorem gotowanej zbyt długo zupy, zmieniać się w krępującą ruchy papkę. I tylko alkohol, męskimi haustami wlewany w gardła, pozwalał się otrząsnąć.

"Słuchajcie, wszystko za moment sobie wyjaśnimy. Ja zaraz wrócę, muszę dla chłopaczków z miasta wykrzesać trochę kurtuazji. Mają tu dziś odbierać jakiś obraz, ważna rzecz. Momencik" – błysnął żółtawymi kłami Wiktor i nie minęła sekunda, a już był niewidoczny, po drugiej stronie poplamionej kotary. Widać dla oprychów ze Starego Miasta uściski i poklepywania nie były tylko kurtuazją, bo ich rozradowane, przepite głosy słychać było w całym budynku. Lubili grubasa i po paru kordialnych wydarciach ryja świadomi tej sympatii byli już pewnie mieszkańcy całego kwartału. Tymczasem pozostawieni samym sobie uciekinierzy mieli czas, by przemyśleć, co dalej. Sprzedali Tłustemu jeden z najpikantniejszych kąsków miejskiego folkloru, ale spaślak nie wyglądał na zdziwionego. Opowieści o żywych trupach i potworach z innego świata wysłuchał z kamienną twarzą, kiwając głową ze zrozumieniem i co chwila wtrącając niemrawe 'mhm, mhm'.

"Dobra, jestem" – sapnął wracając z kryminalnego mityngu, cały zarumieniony i cuchnący wódą. W ręku niósł gąsiorek z zielonkawego szkła, zmrożony, owinięty wikliną, ciągle jeszcze mokry i emanujący chłodem piwnicy – "Zaraz będą potrzebowali tu obradować ze swoim człowiekiem, ale możemy zrobić parę kolejek. Czyli przechodzę do rzeczy".
"Tak chyba będzie najlepiej" – bąknął Myvern, zębami odkorkowując butelkę z alkoholem.
"Powiem wam przeto o tych, którzy ostrzegali mnie przed rozruchami w mieście, dziwacznymi rzeczami, o których filozofom się nie śniło i wzmożoną aktywnością rządowych szpeców" – gruby mówił i jednocześnie nalewał gościom pełne szklanice okowity – "Pierwsi byli z południa. Suelska krew, blondyni w drogich ciuszkach, włosy upomadowane po królewsku, sylwetki adonisów. Wyglądali jak para paziów, ale widać było od razu, że to poza, a częściej niż grzebień w łapie mają kamień".
Całe towarzystwo śmiało wzniosło kubki w górę i straceńczym haustem posłało wódę w otchłań żołądka. Można było kontynuować, a naczynia w międzyczasie zapełniały się z powrotem.
"Mówili, że za parę dni w mieście będą się działy dziwne rzeczy i że władze będą pieprzyły swoje. Znali mnie lepiej niż sam siebie znam, choć widziałem ich na oczy po raz pierwszy. Pominęli pierdolenie i sypnęli złotem. Monety z Sunndi, elfi kruszec. Miałem być ich kontaktem, informować o niezwykłościach i dawać wyłączność na wszelkie informacje związane z owymi rewolucjami, które się tu miały dziać. I z tego, co mówicie to już zaczęły" – Wiktor powiedział swoje, niecierpliwie mieszając w kubku lodowatą gorzałkę, razem z resztą spijając ją, gdy słowa przemowy ucichły. Runda trwała dalej. Mówienie, chlanie. Prosta gra, choć poziom trudności zwiększał się zauważalnie z każdym etapem.
"Ciągnij za języki, węsz, wierć dziury w brzuchach. Tak gadali. 'Wiele się może wkrótce zmienić, a my możemy zagwarantować ci dobrą pozycję do startu na nowo'. Obiecywali, a widać było, że dużo mogą. Ale ci drudzy, łohohoho!" – śmiech przebrzmiał, ale ciekawość słuchaczy pozostała niezaspokojona. Kimkolwiek byli 'ci drudzy', musieli poczekać aż towarzystwo przepłucze gardła.
"Noooo... I oni, ci drudzy, też byli nieźli. Też z góry płacili złotem za 'trzymanie ręki na pulsie' i obiecywali tony kosztowności. Jebańcy, nie wymagało wiele wyobraźni uwierzenie ich słowom. Widać było na pierwszy rzut oka, że na złocie im nie zbywa, bo obaj byli zapakowani w eksluzywne ciuchy i aż słaniali się pod ciężarem biżuterii. Ale szabelki nosili nie od parady, więc nikt nie szukał na nich zarobku. Bakluni, bo to byli Bakluni, nie są u siebie i łatwo mogą zarobić kosę w ciemnej uliczce, a zwłaszcza, kiedy tak obnoszą się z bogactwem... No, ale widać było po tych, że rabusie są problemem kompletnie im obcym. Za rabusiów!" – zażartował Gruby, wznosząc kubek do kolejnego toastu i spojrzeniem przymuszając zgromadzonych, by poszli jego śladem. Byli tacy, którym alkohol jakoś ciężko przechodził przez gardło. Ci, którzy domyślali się już... Ba, nie mieli wątpliwości, o kim jest mowa.
"Jedni i drudzy obiecali, że wpadną wkrótce... Nie precyzując, co to za wkrótce, ale, że na pewno długo na siebie nie każą czekać. Miałem im przedstawić wszelkie zdobyte informacje na 'wyjątkowe tematy' i mieli mocno mi pomóc. Taka to bajka" – skonkludował Wiktor, a kolejny cios runął na zgnębione zabójczym tempem brzuchy. A gąsior był w połowie pełny. Pełny, nie pusty.

* * *

"I co, wygadał coś konkretnego?" – uderzający pewnością siebie głos potrafił nawet takie sobie pytanie zmienić w uginający kolana rozkaz. I zmieniał.
"Nie, kapitanie. Mówi, że wiele widział i wszystko nam powie, ale musi odpocząć. U siebie w domu" – porucznik niemal wyśpiewał słowa raportu, wyprostowany niczym maszt galeonu, z łapą przez cały czas przyklejoną w salucie do skraju furażerki.
"Morris, Morris, Morris" – Cromwell skrzywił się, a jego przystojna twarz nabrała złowrogiego wyrazu, na moment ukazując skrywane pod uroczą, acz surową powierzchownością oblicze skurwysyna.
"Jakie są rozkazy, panie kapitanie?" – młodszy oficer nawet nie drgnął, ale w myślach nie mógł się już doczekać momentu, w którym będzie mógł zejść z oczu przełożonego i wreszcie spokojnie odetchnąć. A przy okazji obetrzeć z czoła te wodospady potu.
"Puśćcie go, niech idzie do domu. Dopilnujcie tylko, żeby nie opuścił miasta. Niech Serge i Kinsky mają na niego oko" – dowódca Szakali nie mylił się nigdy w swych osądach, więc jeśli puszczenie kluczowego świadka było jego decyzją to szaleństwem byłoby choćby bąknięcie o sprzeciwie. Zresztą i tak nikt nie miał odwagi. Pomijając już to, że każdy z Szakali dałby się za swego dowódcę posiekać, upiec na wolnym ogniu, rozerwać końmi i dać zgwałcić pijanym Hepmonolandczykom.
"Rozkaz, panie kapitanie!" – porucznik wyprostował się jeszcze bardziej, łamiąc reguły geometrii.
"Odmaszerować żołnierzu, nie ma czasu na formalności" – słowa kończyły spotkanie. Jeśli kapitan James Cromwell mówił, że nie ma czasu na formalności to znaczyło, ni mniej ni więcej, że czasu nie ma w ogóle na nic. Sranie, szczanie, picie, jedzenie i spanie miały zostać odłożone na czas bliżej nieokreślony. Najpewniej na przyszłoroczny urlop. Jeśli taki miałby w ogóle być.

* * *

"Dobra, zmykamy. Miejskie dżentelmeny mają swoje spotkanie i użyczam im tej salki" – Wiktor ostatnią kolejkę z piekielną mocą opróżnionego gąsiorka wódki rozlał po kubkach, tu i ówdzie przelewając grubo ponad możliwości przestrzenne naczyń. Jedno ostatnie, alarmujące o nadciągających w szarży problemach gulnięcie i jazda poza alkowę. Grubas ruszył przodem, a Myvern i reszta mieli już-już, wytoczyć się za nim, gdy nagle... "Kurwać!" – zaklął Solettan, zza skraju kotary dobywając obraz wkraczających do lokalu postaci. Czterech postaci, z których znał jedną ledwie. Gigantycznych rozmiarów mężczyzna w przepasce na oku i mundurze straży miejskiej łatwo dawał się zapamiętać. Jego głos wciąż jeszcze dudnił w głowie wojownika, a owinięty płaszczem prostokąt wciśnięty pod pachę osiłka nie pozostawiał wątpliwości, co do tego, że o 'nowy start' może być niektórym ciężko. Trzech zdrowo zbudowanych mężczyzn, którzy towarzyszyli Karlowi mogło być równie dobrze strażnikami, jak i reprezentantami ulicznego prawa. Bez munduru różnice wizualne bywały wszak niewielkie, o czym wiedzieli dobrze wszyscy, którzy z jednymi i drugimi mieli okazję się zetknąć. Czterech chłopaków z miasta torowało sobie drogę do alkowy, w której wciąż jeszcze stała cała piątka zbiegów, a z drugiej strony nadciągał oddział pod komendą Karla. Klasyczne widełki. A wszystko na widoku, pod okiem pijących po cywilnemu psów, o których raczył wspomnieć Wiktor. No i Januszek. Był jeszcze Januszek. I cały lokal ludzi.

* * *

"Listy gończe, sto pięćdziesiąt koron za głowę każdego z wymienionych" – odziany w elegancką czerń adiutant Cromwella dopinał na ostatni guzik sprawy, które nie cierpiały zwłoki.
"Wszystko jest, wszystko jest. Tej ślicznotki plakaty chłopaki mieli poupychane w szufladach, więc sprawa z głowy. Za Myvernem Solettanem i Elletarem też jakiś czas temu puszczono jakiś papier, więc wystarczy jedne i drugie pokopiować. Portrety pozostałej dwójki zaraz powinny być gotowe" – chorąży zdawał relacje szybko, tak szybko jak mógł. Aż dziw, że dało się wszystko zrozumieć mimo drętwiejącego języka i ust, które poruszały się szybciej niż ludzkie oko było w stanie nadążyć.
"Ten strażnik, który brał udział w zatrzymaniu Gavina i Flaviusa..."
"On i jeden ze strażników więziennych, którzy przeżyli katastrofę złożyli zgodne opisy pamięciowe. Rysopisy są dokładne" – żołnierz, chcący wykazać się przed przełożonym spisywał się nieźle. Mówił dokładnie to, co adiutant Cromwella chciał usłyszeć. Czyli to, co chciał usłyszeć sam Cromwell.
"Strażnika wypuścić, ale klawisz idzie do piachu, a plakaty na miasto. Trzęsienie ziemi zniszczyło mury więzienia i groźnym bandytom udało się uciec. Za ich głowy burmistrz płaci złotem" – oficer streścił cały plan w paru słowach, ale wiedział, że to wystarczy. Nim jeszcze wyszedł poza stojący na uboczu budyneczek rozkazy zostały wprowadzone w życie. Ale czas gonił. Gonił, a gdzieś pośród miejskiej tkanki czaiło się nieznane zagrożenie. I paru niewygodnych pechowców, którzy wiedzieli o tym zagrożeniu więcej niż inni. Więcej niż, dla własnego dobra, powinni wiedzieć.
 
Panicz jest offline  
Stary 26-11-2010, 14:33   #25
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
- Hehe- Śmiech Elletara w chwilach w których inni się śmiali był cholernie sztuczny. Po prostu nie rozumiał żarcików, albo rozumiał jednak nie uznawał je za śmieszne.

Pięknie się wykąpał i dostał troszkę ładnych rzeczy. Łuk był naprawdę niezły. Elf musiał mnóstwo razy go naciągać. Palce mu zdrętwiały przez ten pobyt w... tam gdzie go nie było. Kołczan z trzydziestoma normalnymi strzałami tez był dobry, krótki mieczyk był ostatnią deską ratunku elfa w razie potrzeby.
Lekka zbroja była całkiem ładna. Więcej bał się prosić, ale widząc jak inni się bogacą to skombinował parę monet (nic wielkiego).

Teraz naszła go myśl by... SOBIE PÓJŚĆ. Uciec z miasta daleko oj daleko. Jednak wiedział, że może to być opłakane w skutkach.
Siedział więc sobie udawając rozbawienie i robiąc tycie łyczki trunku. Nigdy nie przepadał za winem. Wolał mieć wszystkie zmysły sprawne, a jego rasa na trunki nie była tak odporna jak inne.

Kiedy zaczęły się kłopoty (w końcu, zaczynało być nudnawo), elf wstał i odwrócił się od tłumu wskazując palcem ciekawe miejsce na ścianie, przykładając zaraz ten sam palec do ust, przy okazji szepcząc coś i ogólnie udając, jakby było tam niezwykłe dzieło sztuki. Powoli zbliżał się do ściany, ale pomyślał, że to durne.

Podszedł do Wiktora i korzystając z brzuchomustwa, które ćwiczył całe lata... a nie, nawet nie wiedział o co chodzi w tej dziwnej teatralnej sztuczce.
Szepnął
- POMOCY!
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 28-11-2010, 18:26   #26
 
Rychter's Avatar
 
Reputacja: 1 Rychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodze
Kąpiel... Ciepła woda zmyła z ciała kilkutygodniowy pot, smród celi i dymu. Wszystko to odeszło. Ciepły posiłek przywrócił energię a kufel mocnego piwa dodał wigoru. Stary druh Wiktor dał Myvernowi czarną ćwiekowaną skórznie, dość leciwą aczkolwiek w przyzwoitym stanie. Po znaku pozostawionym na jednym z pasków Solettan wywnioskował, że pancerz wyszedł spod ręki tego samego rzemieślnika, który stworzył starą zbroję Myverna.

~ Świetnie, tamta sprawowała się nieźle. ~

Pamiątkowych ostrzy chyba nie dało się już odzyskać, zastąpiły je zdobyte dwa miecze, które swoje miejsce znalazły na plecach mężczyzny. Zanim jednak spoczęły w pochwach, spotkały się z kamieniem szlifierskim, który przywrócił im dawną ostrość. Myvern sprawdził jak nowa broń układa się w rękach. Było nieźle, dobrze leżą, perfekcyjnie wyważone - świetne narzędzie do walki o przetrwanie. Przy pasku swoje miejsce znalazło kilka sakiewek na drobiazgi i niezły sztylet zwędzony z koszarów straży. Wiktor dał Solettanowi także krótki łuk i kołczan pełen strzał. Oporządzony Myv razem z towarzyszami siedział w drugiej sali, już mieli wyjść, kiedy jego oczom ukazała się gęba, której wolałby nigdy już nie oglądać. Głowa wychylająca się nieśmiało zza kotary zniknęła między falami materiału, Myvern cofnął się gwałtownie spychając do tyłu towarzyszy, ręka wystrzeliła do koszuli Wiktora, złapała go mocno i przyciągnęła do kotary wykorzystując sylwetkę karczmarza jako osłonę.

- Wiktor! Kłopoty, kurwa kłopoty. Widzisz tego gościa z opaską na oku. Miałem z nim dziś bliskie spotkanie, on może nas rozpoznać. To pies. Jeśli nas zobaczy, jak nic zawiśniemy... wszyscy! Zatrzymaj ich na chwilę. Spierdolimy kanałem, którym kiedyś transportowałeś tu śnieżek i dostawy broni dla gangów. Dzięki za wszystko...

Ręka Myverna poczuła jak koszula Wiktora robi się mokra. Błyskawicznie zwolnił uchwyt i odwrócił się do towarzystwa.
- Mamy mało czasu! Jeśli nie chcemy wrócić na stryczek, musimy się kurwa zwijać!

Podbiegł do wyrastającej ze ściany rzeźby przedstawiającej nagą nimfę. Położył dłonie na jej obfitym biuście, jednak nie było czasu na zachwycanie się "kunsztem" autora dzieła. Całym ciężarem naparł na krągłości posągu. Piersi cofnęły się, kawał podłogi odsunął się z cichym chrobotem odsłaniając schody i korytarz - jedyną drogę wiodącą do wolności.

Ruszać się! Idę ostatni, tylko ja wiem jak się to zamyka! Na schodach ostrożnie i cicho.
 
Rychter jest offline  
Stary 05-12-2010, 23:25   #27
 
Rudzielec's Avatar
 
Reputacja: 1 Rudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodze
Zobaczywszy reakcję Myverna dziewczyna odruchowo złapała za miecz.
-Co wyście odpierniczali jak was nie było?-Zapytała retorycznie wrzucając do podarowanego plecaka resztki kiełbasy którą karczmarz przyniósł na zakąskę, ocalały gąsiorek z resztką wódki, trochę chleba i wędzony ser który nie wiadomo skąd pojawił się na stole. Nie zajęło jej to więcej niż dwie sekundy, w końcu szybkie pakowanie fantów to konieczność w jej zawodzie. Nie oglądając się na resztę zniknęła w przejściu . Na szczęście ktoś zapobiegliwie zostawił u szczytu schodów lampę i kilka pochodni, robiąc miejsce dla reszty dziewczyna skrzesała ognia i zaczęła schodzić oświetlając sobie drogę. Schody były wąskie i nieco śliskie od wilgoci ale korytarzyk był na tyle nieobrobiony, że w razie czego można się było złapać nierównych kamiennych ścian. ~I co kurwa teraz?~ pomyślała.
 
Rudzielec jest offline  
Stary 08-12-2010, 23:10   #28
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Alkohol, jak to zwykle bywało, kiedy było się dlań nazbyt gościnnym i zapraszało do gardła w desperackim tempie, płatał swym miłośnikom paskudne figle. Obalenie porządnego gąsiorka wódki, szczypiącej w podniebienie i zniekształcającej twarze w karnawałowe maski, musiało mieć swoje konsekwencje. Nierozstrzygniętą kwestią pozostawało czy tłusty gospodarz sam miał żelazne trzewia i gości mierzył swoją, nieprzystającą do ludzkich standardów miarą, czy może w narobieniu koleżkom bałaganu na strychu miał jakiś skryty interes. Może czuł się wobec stalowych reguł gościnności bezsilny i nie umiał odmówić sobie poczęstowania Myverna i reszty okowitą, a to, że są ścigani przez pół miasta wypierał ze świadomości. Grunt, że sprawę spierdolił kompletnie i powoli zatapiających się w otchłani alkoholowych oparów kumpli wypuścił na wolność. Wprost w objęcia atrakcji, które Rel Astra miała do zaoferowania. A trochę ich miała, o czym zataczający się lekko opoje zdążyli się przekonać już po odrzuceniu kotary. Rzeźnik Karl, jeden z większych skurwysynów w miejskiej straży, paradował ku zbiegom szykując im moc wrażeń. Trójka oprychów z jego obstawy i paru solidnie zbudowanych kontrahentów z miejskiego półświatka gwarantowało, że po występie tego zespołu nie będzie bisów.

"Karl, o niech będę przeklęty! Co ci się stało w jaźwę?" – dziarsko zagadnął Wiktor, starając się ściągnąć na siebie uwagę olbrzyma i całej drużyny zakapiorów, która zwaliła mu się na lokal. Pewnie wszystko byłoby lux, gdyby nie ekspresyjność, jaka towarzyszyła spojrzeniom Solettana i Flaviusa. Obaj, zatraciwszy kontrolę nad zachowaniem, wlepili gały w niedoszłą ofiarę pożaru i nawet przesuwając się ku tajnemu przejściu dalej świdrowali go wzrokiem. Pewnie, gdyby cała grupka spokojnie oddaliła się z gospody zostałaby przez giganta zignorowana, ale odurzeni okowitą, nachalnie lustrujący facjatę Karla, uciekinierzy dostali to, co im się należało. Z początku było to jedynie podejrzliwe spojrzenie jedynego ocalałego oka, ale im dłużej mięśniak im się przyglądał tym jaśniejsze stawało się, że coś jest na rzeczy. Dwa i dwa to cztery, a ten strażnik miejski matematykę miał dobrze opanowaną. Usłyszeli. No pewnie, że usłyszeli. Ciężko było nie usłyszeć, gdy w bombardowanej echem podziemnej hali tłumaczył martwym już druhom, gdzie ma mieć miejsce umówiony deal. Nie dość, że mu uciekli to teraz jeszcze rozmówili się z właścicielem przybytku i znów zbierali nogi za pas! Pospiesznie, skrytym za posągiem wyjściem w głąb plątaniny piwniczek i hal pod rynkiem.
"Zdrada!" – warknął jednooki, zrzucając owinięty szmatami obraz na stół jakichś przypadkowych biesiadników. Krew w nim zawrzała, a potężne dłonie zacisnęły się w pięści – "Zabiję, kurwa!"

Rzeźba zniknęła w czeluściach korytarza, a zaraz za nią wcisnęli się, gnani przez bydlaka awanturnicy. Hall był ciemny i cudem tylko wszystkim udało się zbiec na dół bez połamania nóg na kruszejących, nierównych niczym żebracze zęby schodach. Wrzask, który dobiegał z tyłu szczególnie bolał Myverna, który zaczynał zdawać sobie sprawę, jakie kłopoty ściągnął na Grubego. Wyglądało na to (a przynajmniej tyle dało się wyczytać z kakofonii krzyków, która rozpętała się na górze), że Wiktor został oskarżony przez kompanów Karla o jakiś przekręt i chęć oszukania jednej, a może i obu stron. Brzmiało niedobrze. Pełne wściekłości ryczenie 'chłopaków z miasta' nie ucichło nawet, gdy ponad ogólny zgiełk wzbiły się okrzyki straży. Zapewne tej, której przedstawiciele siedzący dotąd po cywilu postanowili się ujawnić. Ale, co tam się naprawdę działo wiedzą tylko nieliczni. Im dalej w ciemność, im dalej winnymi piwniczkami i magazynami tym słabiej było słychać cokolwiek poza dudnieniem ciężkich, podkutych butów Karla, który był tuż. Gdzieś z tyłu, może paręnaście metrów, a może już chwytał biegnącego na końcu stawki Vincenta za kark.

Bez pochodni łatwo było się zabić na nierównym chodniku podziemnej alejki, ale udziałem zbiegów stało się inne nieszczęście. Zgubili się. Nie, żeby zatracili świadomość tego, gdzie są, bo po kilkunastu, a może i kilkudziesięciu zakrętach, przedzieraniu się przez schowki i spiżarnie, nikt już nie dałby nawet głowy, na jakim jest kontynencie czy jak ma na imię. Chodziło, o inne zagubienie. Kamraci zgubili się sobie nawzajem. Myvern z Vincentem znaleźli się w jakiejś puściutkiej, oświetlonej mdłym płomieniem kaganków komnacie, a Kerin, Elletar i Gavin w czymś, co wyglądało na składowisko części do wozów, sań i bryczek. Gdzie był Karl nikt nawet nie śmiał zgadywać, ale póki co wszystkich zasapanych zbiegów otaczała tylko cisza. I w tym wypadku cisza wcale nie była złowróżbna.

Myvern, Vincent

Komnata z eleganckiego, równo wyszlifowanego piaskowca, udekorowana wyjściem w formie bogato zdobionych drzwi z litego kamienia zdawała się między magazynami i rupieciarniami być trochę nie na miejscu. Wyglądała jak fragment czegoś większego, grubo starszego i solidniejszego niż skryty pod rynkiem zbiór piwnic. Póki, co grała dla Solettana i Flaviusa rolę schronienia. Spoceni, z mokrymi włosami klejącymi się do czoła uciekinierzy dogorywali na podłodze, czekając na przesilenie. To miał być koniec czy może ich pijane organizmy zbierały się powoli do roboty, by znów dać sercom impuls do działania? Odpowiedź przyszła po minucie czy dwóch, gdy obu zbiegom udało się odzyskać oddech i chęć do dalszego życia. Te zaś, jak sądzili z morderczego charkotu, który nagle zaczął się do duetu zbliżać od strony mijanych wcześniej spiżarni, ktoś chciał im odebrać. Nie namyślając się długo, może przez wciąż baraszkującą w żołądkach gorzałkę, mężczyźni ruszyli ku kamiennym drzwiom.

Kerin, Gavin, Elletar

Leżenie i sapanie było jedynym, na co trio szubieniczników miało ochotę. Beztroska bezmyślności gwarantowana przez względne bezpieczeństwo zaryglowanego od środka magazynu. Dyszenie, charczenie, jęczenie, plucie, charkotanie i syczenie w końcu każdemu musiały się jednak znudzić i tak było też z Kerin i dwójką towarzyszących jej dżentelmenów. Zaczęło się szukanie wyjścia, co wśród setek stosów dyszli, uprzęży, kół, płóz, heblowanych i nieheblowanych desek, które niejedną rękę poharatały drzazgami, wędzideł, siodeł, piast, podków i całej reszty niezbędnych przy transporcie pierdół nie było wcale zadaniem łatwym. Wyjście jednak było i wiodło na zaplecze sklepu z jeździeckim oprzyrządowaniem. Przedsiębiorczy goście nie omieszkali przeszukać pustego domostwa na okoliczność złota i innych dóbr ruchomych, ale poza garścią rozrzuconych na ladzie monet niczego, co dałoby się załadować w kieszeń, a co przedstawiałoby sobą jakąś wartość, nie znaleźli. Co innego na podwórzu przed zakładem! O, tu już było elegancko. Może właściciel powozowni wyskoczył gdzieś tylko na minutkę, ale zaprzęgnięty w czwórkę gniadych ogarów dyliżans czekał pusty przed budynkiem, jakby stał tu od wieków, ustawiony specjalnie dla tercetu śmiałków. Aż prosiło się skorzystać z takiej okazji!

"Panie władzo, panie władzo! To oni!" – wydarł się jakiś smarkacz stojący przy nalepionym na ścianę liście gończym. Młody donosiciel tanio kupił zainteresowanie dwójki strażników zajętych podziwianiem własnych szczyn w kałuży przed zakładem tkackim. Stróże prawa pędem zabrali się do skrywania swoich interesów przed światem i w biegu podciągając spodnie ruszyli ku podejrzanym. Widząc, że łotry i łotrzyca ładują się do powozu obaj bohaterowie skierowali swe kroki ku służbowym, przywiązanym u palików wierzchowcom. Zapowiadała się zabawa w berka. Najgorsze zaś w tym wszystkim było to, że trio awanturników zamierzało swój pojazd prowadzić po pijaku, wbrew wszelkim zasadom ruchu drogowego.

Myvern, Vincent

"Znamy się?" – zagadnął chrapliwym głosem starzec, siedzący na zaszczytnym miejscu za długim stołem, w sali, skrytej za kamiennymi drzwiami. Czy się znali? Myvern i on?
"Nie, nie wydaje mi się" – skłamał Solettan, spoglądając w zimne, błękitne ślepia kapłana.
"To nie było podchwytliwe pytanie, a Ty i tak zjebałeś sprawę młokosie" – westchnął duchowny. Siedzący przy potężnym stole pełnym kart i kości mężczyźni pokiwali głowami z politowaniem, a ciężkie rygle na drzwiach stuknęły głucho za plecami przybyszów. Teraz Myvern miał jeszcze mniej szczęścia niż wtedy, gdy puścił kasyno starego klechy Kurella z dymem. Tym razem kapłan i całe grono jego podopiecznych było zamknięte z Solettanem w podziemnej kryjówce, a karty na stole były odkryte już na starcie. Myvernowi trafiły się najchujowsze z możliwych.

"To był wypadek..." – jęknął wojownik, czując jak łapska ochroniarzy przybytku zaciskają się wokół niego i sadzają go na krześle przy stoliku. Obok siebie miał podobnie stłamszonego Vincenta, a przed sobą okryty zielonym suknem stół pełen kart i świecidełek.
"Wypadki chodzą po ludziach" – przyznał z powagą starzec – "Wiem jednak, że kogoś takiego jak ty, obdarzonego prawdziwą duszą hazardzisty, takie wypadki do zabawy nie zniechęcają".

Słowa kapłana przebrzmiały, a naprzeciwko zbiegów zasiadła dwójka wysokich, bliźniaczopodobnych, śniadoskórych mężczyzn. Smukłymi, zwinnymi palcami tasowali położone przed nimi talie kart, wzrok cały czas jednak utrzymując na przymusowo otrzeźwionych gościach.
"Zagracie panowie o własne życia" – starzec uśmiechnął się promiennie – "Stawka, jak sami widzicie, nie jest zbyt wysoka, więc odprężcie się i zróbcie tu show. I jeśli będziecie oszukiwać, starajcie się chociaż robić to umiejętnie. Nie ma nic gorszego od człowieka, który marnie kantuje w grze o własne życie".
 

Ostatnio edytowane przez Panicz : 08-12-2010 o 23:19.
Panicz jest offline  
Stary 13-12-2010, 23:07   #29
 
Rychter's Avatar
 
Reputacja: 1 Rychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodze
Myvern zdał sobie sprawę, że wpadli z deszczu pod rynnę. Nagle stwierdził, że trzeba było zrobić w karczmie krwawą jatkę, narobić zamieszania i spierdalać gdzie nogi poniosą. Sytuacja była co najmniej kiepska – znowu się rozdzielili, co najgorsze siedzieli w jakichś podziemiach, zamknięci razem z szalonym ojcem Joachimem i jego gorylami.

~ Nie dam się kurwa zabić jakiemuś świrowi i jego bandzie półmózgich małpiszonów! ~

Karty przeskakiwały w zwinnych palcach krupiera, chociaż jeszcze ich nie rozdano, gra właśnie się rozpoczęła. Myvern znał klechę dość dobrze, jak
każdy jebnięty stary tetryk miał swoje słabe strony.

– Kopę lat padre Joachimie. Znów los skrzyżował nasze drogi w tak nieprzychylnych okolicznościach. Jednak chyba o czymś zapomniałeś, my stawiamy nasze życie, ale jako wytrawny hazardzista wiesz przecież, że każdy musi dorzucić do puli.

Starzec spojrzał mu w oczy i zastygł w oczekiwaniu na propozycję zakapiora.

– Znamy się nie od dziś. Chociaż zmieniłeś swoją siedzibę, założę się, że dalej masz najlepszą sieć informatorów w całym mieście. Jeżeli wygramy, odpowiesz na kilka naszych pytań. To przecież nic cię nie kosztuje, a nawet jeśli, to dla ciebie znikomy wydatek, bo przecież wiesz wszystko... Znasz z imienia wszystkie dziwki w tym mieście i bezbłędnie potrafisz powiedzieć ile razy w ciągu nocy każda z nich rozstawia nogi. Tak padre, wiesz wszystko... -

Starzec wykrzywił się w uśmiechu ukazując kilka złotych zębów, jedynych zębów.

– Albo prawie wszystko... –


Na te słowa Joachim zareagował kręcąc się niespokojnie.
Trafił w najczulszy punkt starca – obsesję na punkcie wiedzy. Myvern i jego towarzysz wiedzieli coś, co nawet wywiad Joachima mógł przeoczyć, bo w końcu z placu św. Cuthberta nikt nie wrócił. Dwójka osaczonych przez los skazańców miała w rękawie naprawdę mocnego asa, którego w krytycznym momencie mogli wykorzystać i drwiąc sobie z bóstw, bezczelnie wykupić sobie u kapłana przynajmniej jeszcze kilka godzin życia.
Szanse na przeżycie poszybowały w górę – bo właśnie o życie gra się toczyła. Wszystko inne było tylko nagrodami dodatkowymi. Ojciec Joachim dał się chyba złapać w swoją własną sieć. Myvern dopiero teraz szepnął do swojego rudowłosego towarzysza.

– W razie draki mam plan, nie pękaj. Nie zawadzi nam pokonać tego szajbusa, Ojciec Joachim może nam jeszcze pomóc.

Myvern swoim zwyczajem splunął na ziemię, wyjął sztylet i wbił go w blat stołu. Na dźwięk ostrza ochrona duchownego poruszyła się niespokojnie, ale znający przeciwnika Joachim, uspokoił ich ruchem ręki.

– Więc jak to będzie padre? Wchodzisz w to?
 

Ostatnio edytowane przez Rychter : 13-12-2010 o 23:15.
Rychter jest offline  
Stary 17-12-2010, 14:59   #30
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Maił słabą głowę. Od zawsze kiedy sięgał pamięcią zdarzały mu się szybkie zgony po paru trunkach. Aczkolwiek tym razem powolutku sączył wino, ale się nim nie delektował. Czuł się po prostu... milutko. Być może dlatego tak się w tej akurat chwili złożyło, że co do ucieczki miał pewne obiekcje. Wolał wszystko załatwić pokojowo, ale nie wyszło nic z tego bo był wiedziony instynktem stadnym. Okropna rzecz.

Elletar w całej swojej przebiegłości wolał raczej łotrzykowo wymknąć się stróżom sprawiedliwości, ale jakoś nie zapowiadało się na to. Wyjął łuk i przygotował się do strzału w stronę goniących go i jego towarzyszy strażników.
- Uwaga towarzysze! Mam zamiar skierować w stronę naszych prześladowców parę strzał. Mam na celu zabicie, lub spowolnienie ich tak byśmy mogli uciec. Dobrze?
Poczekał chwilę i nie słysząc sprzeciwu obrócił się niczym mała dziewczynka, która dostała od swego ojca z backhandu i wypuścił swoje strzały lecące zupełnie jak orzeł do swojej zwierzyny, jak lew skaczący na antylopę, a nawet jak kawałek drewna z grotem zmierzający w klatkę piersiową strażnika.
Te niesamowite zjawisko elf kontynuował aż do odniesienia zamierzanego celu.
Tak właśnie miał zamiar zrobić i wcale nie było mu wstyd. Nawet polubił alkohol.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:05.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172