Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-03-2011, 20:20   #81
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Pomoc elfów znacznie ułatwiła przesłuchanie drowa, które Aramis przeprowadził z zaskakującą wprawą. Rzecz jasna nowy nabyte informacje tylko przydały Robertowi problemów, lecz dzięki nim nie musiał choć przez chwilę myśleć o dwóch kwilących nad stajnią tobołkach czy mordercy w zamkowych murach.
Ponieważ sam nie był ani strategiem ani wojskowym, opracowanie planu ataku pozostawił Lockerbackowi i pozostałym dowódcom Szarych Płaszczy. Chętnie poczekałby na powrót Wulfa i Megary - obecność czarodziejki była by zbawienna w podziemnych korytarzach - nie chciał ryzykować jednak utraty czasu potrzebnego na odnalezienie ostatniego z kryształów. "Kilka dekadni" prorokowane przez elfa mogło równie dobrze znaczyć sześć jak i dwa.
Wobec braku wszystkich drużyn i konieczności pozostawienia w zamku co najmniej jednej, wykorzystanie najemników Brana było nieuniknione. Valstrom przypuszczał, że obietnica udziału w łupach (z wyłączeniem diamentów, które pewnie i tak upchną po kieszeniach) będzie wystarczającym wabikiem. Martwiło go jednak, że w zamieszaniu z oddziału może umknąć morderca stolarza. Mając w perspektywie walkę z dwiema dziesiatkami drowów i zapewne nie mniejszą liczbą ich sług nie mieli jednak wyboru. Obojętne ile ludzi by wzięli problemem pozostawało przeprowadzenie ich przez trujący obszar otaczający wyrwę. W tym celu skonsultował się z Ronwyn.
- Myślisz, że elfi druidzi bezpiecznie przeprowadzili by wojsko przez truciznę? - zagadnął, gdy następnego dnia po obiedzie siedzieli przy oknie.
- Możliwe, że byłyby w stanie zrobić wyrwę w tym pierścieniu, skoro cały czas powstrzymują jego rozprzestrzenianie się - odparła druidka. List został wysłany, odpowiedź zaś była krótka i treściwa. Mieli dać znać gdzie, kiedy i na jak długo. Valstrom nie łudził się, że chęć do współpracy wynika z czegoś więcej niż tylko wymiernych korzyści dla elfów i będzie trwała, w chwili obecnej była jednak wystarczająca. Pozostawało tylko dograć szczegóły i podjąć decyzję o wymarszu. Tym razem jednak Robert miał zamiar pozostać w zamku.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 06-03-2011 o 18:28. Powód: kosmetyka
Sayane jest offline  
Stary 06-03-2011, 18:16   #82
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Kenneth słysząc słowa byłej narzeczonej Madoca, a właściwie wychwytując ich szczególny ton, obrzucił zaciekawionym spojrzeniem na wpół eteryczną postać obok niego, a potem powiedział rozbawiony:
- Cóż za nagła zmiana lady Shannon. Myślałem że nadal usychasz z tęsknoty do mego przodka. Wprawdzie nie wiem czym zasłużył na takie uwielbienie, bo mojej rodzinie raczej się nie przysłużył, ale kto zrozumie serce kobiety? - Wzruszył ramionami i popatrzył na resztę:
- Nie ma co tracić czasu. Skoro być może odpowiedzi są w Cytadeli udajmy się tam jak najśpieszniej.

Na twarzy brata Nilsena pojawił się uśmiech gdy ponownie zobaczył Alto i towarzyszących mu ludzi. Najwyraźniej Ilmateryci żyjący w klasztorze Żółtej Róży, mimo odosobnienia miejsca w którym żyli nie byli ludźmi unikającymi gości. Nic w tym zresztą dziwnego. Odwiedzający klasztor przynosili ze sobą zazwyczaj wieści ze świata i zostawiali po sobie mniej lub więcej gotówki. Suma jaką pozostawił Alto podczas ostatniego pobytu, na pewno nie była tajemnicą w tych murach.

Nie tracąc czasu Kenneth udał się prosto do brata Roderyka. Zastał go w pokoju do którego zakonnik wcześniej zaprosił łotrzyka i Shannon, zagłębionego w studiowanie jakiegoś opasłego dzieła. Wyjaśnienie mu kim jest nie zajęło wiele czasu. Ilmateryta przyjrzał mu się dokładnie, a potem bez dalszych pytań podszedł do leżących na jednej z półek zwojów. Przerzucił kilka i w końcu wyciągnął jeden z nich.
Podał dziedzicowi Ap Gruffydów, który z ciekawością przyjrzał się równemu pismu obok pieczęci. Rzeczywiście, tak jak powiedział bibliotekarz łotrzykowi, była tam prośba o przekazanie tej wiadomości tylko potomkowi rodu do rąk własnych.
Kenneth zawahał się chwilę, a potem zrezygnowawszy z natychmiastowego odczytania wiadomości wrócił do gospody gdzie z niecierpliwością oczekiwali go poznani niedawno ludzie, z którymi ostatnio los krzyżował jego drogę.

„Mój synu
Wiem, że nic nie zmaże mej winy, że przez tyle lat nie odezwałem się do Ciebie ani słowem. Nie mogłem jednak przełamać tej bariery która z własnej woli zbudowałem wokół siebie. Dopiero kostucha zaglądająca w oczy objawiła mi z całą przerażającą wyrazistością jakim byłem głupcem! Zmarnowałem swoje życie wylewając łzy nad czym co straciłem bezpowrotnie, nie potrafiąc docenić tego co podarował mi los.
Mam jednak nadzieję, że twoje życie było wypełnione szczęściem. Dotarła do mnie wieść o narodzinach mego wnuka. Więc nasza krew przetrwa! W tym tylko upatruje dla siebie iskierkę nadziei w chwili śmierci.
Wybacz mi jeszcze jeden grzech który popełniłem względem ciebie.
W gniewie zabrałem z domu skarb, który nigdy nie powinien był opuścić jego murów. Kryształ Ap Gruffydów. Gwarancję naszej chwały i potęgi.
Mam nadzieję że mi przebaczysz.
Skoro czytasz te słowa to znaczy, że przybyłeś do mego grobu, a więc nie jestem ci obojętny.
Bałem się powierzyć kamień komuś postronnemu. Jego moc jest zbyt silna. Tak trudno się mu oprzeć. Jedyny człowiek któremu mogę zaufać jest zbyt stary by wyruszyć w drogę do Gruffyddoru, dlatego schowa nasze rodzinne dziedzictwo przy moim ciele, by tam poczekało na Ciebie. Oznaczy także trumnę symbolem Ap Gruffydów. Nawet jeśli nie wyczujesz kamienia, co raczej wydaje mi sie niemożliwe, bo jego moc nakierowana jest na nasza krew, z pewnością rozpoznasz herb.
Żegnaj
twój błagający o wybaczenie ojciec
Madoc”


- Hmmm... - Kenneth skończył odczytywanie listu i popatrzył na resztę – czyli musimy tylko dostać się jakoś do katakumb i odnaleźć trumnę. Potem ją otworzyć i zabrać kryształ... - pokręcił głową wyraźnie zdegustowany - Jakoś myśl o takim spotkaniem z przodkiem nie napawa mnie... szczęściem.

***

Kamienny pomocnik ruszył przodem biorąc na swoje nieczułe ciało wszelkie skutki ewentualnych pułapek.
Taktyka okazała się jak najbardziej słuszna, bo gdy tylko doszedł do połowy pomieszczenia srebrzyste macki magii runęły na niego i objęły w posiadanie. jak jednak można to było przewidzieć wysysające energię życiową moce nie miały wpływu na martwy kamień. Magiczne unieszkodliwienie pułapki nie zajęło czarodziejce wiele czasu i mogli bezpiecznie ruszyć dalej.
Dotarli do oświetlonego pochodniami miejsca i ponownie zobaczyli widok, który mógł wywołać oburzenie i obrzydzenie. Stało się jasne dlaczego właśnie to miejsce wybrał sobie za kryjówkę nekromanta. Prawdopodobnie kiedyś była w tym miejscu krypta w której chowano kapłanów służących w świątyni. Teraz wszystkie nisze kryły rozbite trumny, a ich zawartość tworzyła na środku pomieszczenia obrzydliwą plątaninę wyschniętych niczym mumie ciał połączonych ze sobą czerwonymi ścięgnami żywej tkanki, której źródłem była prawdopodobnie istota znajdująca się po środku. Kiedyś musiała być kobietą. Naprawdę piękną kobietą o czym świadczyła tkwiąca na czubku bezkształtnego korpusu głowa okolona burzą złotych loków. Miała zamknięte oczy, a jej usta nuciły jakąś dziwną pieśń. To właśnie od niej rozchodziły się się macki wstrętnej, splugawionej magii. Megara i Wulf przypomnieli sobie tę twarz, którą widzieli wcześniej w jaskini sekty. Esmeralda DeLaneya sporo straciła ze swego wdzięku od czasu śmierci.

Nie mieli wiele czasu na myślenie, bo poruszone chora mocą martwe ciała ruszyły w ich kierunku wyciągając przed siebie suche, zbrązowiałe ręce o długich zakrzywionych niby szpony paznokciach. Mumie bezgłośnie zaszurały, a w koło rozszedł się obrzydliwy fetor gnijącego ciała. Stwór blokował przejście do kolejnego pomieszczenia gdzie prawdopodobnie krył się mag, którego widzieli wcześniej.
Mimo że ohydne, zmumifikowane ciała nie miały wielkiej szansy ze stalowym orężem nawet jeśli ich dłonie w zetknięciu z żywymi ciałami wysysały wysysały z nich chęć życia i walki.
- Nie dajcie się dotykać! - Ostrzeżenie Waltera nadeszło w momencie, gdy jedna z maszkar wbiła paznokcie w uzbrojone w topór przedramię Samsona i przebijając ochronny pancerz dotarła do żywej tkanki. Kończyna natychmiast zdrętwiała a broń wypadła z bezwolnych palców. Krasnolud zawył i zachwiał się, ale nie stracił ducha walki. Drugą dłonią zwiniętą w pięść uderzył w głowę z taką siłą, że zawisła na złamanych kręgach niczym w zepsutej kukiełce. To jednak najwyraźniej nie było w stanie zatrzymać ożywionej nekromancką magią istoty.
- Odetnijcie je od korpusu! – Krzyknęła Megara, która zaczynała dostrzegać kierujące wynaturzeniem schematy.
Ta rada okazała się wyjątkowo skuteczna. Odcinane od „żywicielki” martwe ciała padały z powrotem bez życia, a gdy Wulf dotarł do niej i jednym ciosem nadziaka rozbił czaszkę z której we wszystkie strony rozbryznęła się tkanka mózgu, wszystko nagle zamarło niczym płomień świecy zdmuchnięty nagłym podmuchem.

Wtedy głośniejsze stały się odgłosy tłukącego się szkła dobiegające z drugiej komnaty. Ruszyli pospiesznie w tamtym kierunku.
Komnata nie była duża. na całe wyposażenie składało się pojedyncze łóżko, dwa biurka zapełnione księgami, zwojami i retortami pełnymi dziwnych mikstur. Oraz wypełniające wszystkie ściany półki na których stały słoje z zanurzonymi w jakimś płynie stworami i organami.

Zobaczyli też mężczyznę, którego iluzja objawiła im się wcześniej jak pakuje do wielkiego worka księgę. Gdy ich spostrzegł skierował się do otwartego portalu. Wystarczyło zrobić trzy kroki i byłby wolny. Nie docenił jednak czarodziejki, która dzięki przygotowanemu wcześniej zaklęciu zdołała się naleźć na jego drodze, zagradzając przejście.
- Z drogi kobieto!! – Ryknął gniewnie, a w jego dłoni zmaterializował się miecz. Zamachnął się nim na Megarę, która jednak zamiast uniknąć ciosu i usunąć się z drogi wykonała iście popisowy blok swoim kosturem. Broń maga przeszła jednak przez czarne ciało Waltera. Przeszła także przez ciało czarodziejki nie czyniąc jej żadnej szkody, a mężczyzna zawył z wściekłości, że jego iluzja została odkryta. Już nie miał wielkich szans na ucieczkę, za ramiona schwytali go Wulf i Ragnar, a jeden z krasnoludów wcisnął mu do ust kawał brudnej szmaty.
- To żeby już nie wypowiadał swoich hokus pokus.

***

Dowódcy Szarych Płaszczy opracowali plan ataku Nie wyruszyli jednak zgadnie z założeniem kolejnego dnia, bo na świecie wokół Elandone rozpętała się prawdziwa burza śnieżna, która zakończyła się dopiero nocą kolejnego dnia.
Przed świtem zaś doniesiono Robertowi, że znaleziono kolejnego trupa. Tym razem nikt nie próbował pozorować przypadkowej śmierci. Mężczyzna leżał pod murem, na górnym dziedzińcu południowej wieży. Miał poderznięte gardło. Leżącego w kałuży krwi znaleźli go udający się na ćwiczenia najemnicy.
Kolin Farkin był jednym z ochotników którzy przybyli na życzenie Brana, a jego dwaj kompani po przesłuchaniu pod czujnym okiem Gynthara Baliela przyznali, że widział mężczyznę, który dwa dni wcześniej wychodził z zamku w towarzystwie Bersona. Podobno stolarz wyglądał jakby był mocno zawiany, więc nie zwrócił na to uwagi myśląc że kumpel chce by się przewietrzył i otrzeźwiał. Dopiero później skojarzył fakty, a że zapamiętał tego który go prowadził postanowił się nieco wzbogacić na tej wiedzy. Niestety nie chciał się z kolegami podzielić informacją więc obrażeni zostawili go wieczorem samego.
Najwyraźniej morderca z Heliogabaru przeprowadził bardzo szybkie pertraktacje z szantażystą.

Pogoda polepszyła się, więc oddział wyznaczony do ataku na drowy wyruszył w drogę, a Robert wysłał ponownie Yocelyn z informacją dla elfów.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.
Eleanor jest offline  
Stary 11-03-2011, 14:20   #83
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Było zimno i to bardzo. Nie zamarzli chyba tylko dlatego, że rozgrzała ich wspinaczka, ale już podążanie do cytadeli nie wymagało tyle wysiłku i zamróz znów ich chwytał, zwłaszcza gdy przepocone ubrania dodatkowo zabierały ciepło. Z ulgą zatem Bran znalazł się po drugiej, wewnętrznej stronie wrót klasztoru odgradzając się od śniegu, mrozu i gór. Perspektywa zaś noclegu pod dachem i w cieple kominka nastrajała go wręcz entuzjastycznie. W przeciwieństwie do Kennetha nie poszedł od razu do brata Roderyka, tylko poprosił w kuchni o coś ciepłego do picia. Zażywny krasnolud z uśmiechem po chwili wręczył mu kubek grzanego, korzennego wina. Było wyborne i Bran pamiętając o towarzyszach poprosił o więcej.
- Pijcie póki ciepłe. – oznajmił rozlewając wyborny napój.
Gdy raczyli się trunkiem wrócił Kenneth z listem. Po jego przeczytaniu pozostawało im tylko dokonać ekshumacji, by odzyskać kryształ. Tak przynajmniej twierdził Kenneth.
- Wypadałoby zapytać gospodarzy o pozwolenie. Nim zaczniemy przetrząsać ich krypty. - stwierdził zdawkowo Bran.
- Mości krasnoludzie. - zwrócił się do krzątającego się po sali gospodarza.
- Kto w tym klasztorze jest opatem? Kto tu rządzi?
- Roland Dewer jest opatem od dwudziestu pięciu lat.
- A gdzie go można spotkać? Gdzie znajduje się jego siedziba? -
dopytywał się Bran.
- W górnym zamku, ale nie przyjmuje nikogo bez specjalnego pozwolenia.
- Pozwolenia? No pięknie, a kto wydaje takie pozwolenia? -
sprawa zaczynała być bardziej skomplikowana niż przypuszczał.
- Podobno trzeba napisać podanie i ono zostanie rozpatrzone. - Krasnolud wzruszył ramionami - Mnie tam zawsze dziwiła taka nieprzystępność, ale opat jest... hmm... raczej skryty. No i stary. Już kiedy został opatem był stary, to trudno sobie wyobrazić jak wygląda teraz. Przecież jest człowiekiem, a wy macie takie krótkie życie.
- To się robi groteskowe. Na bogów nie jesteśmy jakimiś gryzipiórkami. Mości krasnoludzie rzeknij, gdzie tu są katakumby?
- Katakumby? -
właściciel gospody popatrzył na Brana, a potem zaczął się śmiać - Człowieku! Przecież jesteś w Cytadeli Robaka! Zanim zajęli ja ludzie to była krasnoludzka twierdza. To co widzisz na powierzchni, to tak mniej więcej dziesiąta część tego co znajduje się pod ziemią. Tunele, sale, całe miasto wydrążone w skałach.
- Hmmm ... a wiesz może gdzie chowali mnisi swoich zmarłych?
- Pewnie pod świątynią -
wzruszył ramionami.
Bran pociągnął kolejny łyk z kubka kiwając w zamyśleniu głową.
- Od razu Kenneth, jak powiedziałeś że wystarczy tylko odnaleźć trumnę pomyślałem, że to nie będzie takie proste. Na wszelki wypadek trzeba się przygotować na wyprawę. Nie ma sensu iść do katakumb bez ekwipunku, bo nie wiadomo, ani ile nam to czasu zajmie, ani co tam spotkamy. Póki co jednak kryształ może poczekać do jutra. Na razie się wyśpijmy.
Rycerz przymknął oczy zastanawiając się, czy wpierw zjeść kolację, czy od razu uwalić się na łoże i chrapać do rana.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 11-03-2011, 19:38   #84
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Złość tylko się zwiększyła, gdy idący na przedzie żywiołak napotkał pułapkę. Wzrosła, choć Meg cieszyła się, że takie ich wykrywanie działa równie skutecznie. Oznaczała bowiem, że mag był tu na prawdę długo i przygotował się na wszelkie sposoby, przynajmniej te dostępne jego plugawym umiejętnościom.
Ale to, jak bardzo plugawe one były, poznali dopiero w następnej komnacie.
Czarodziejka zupełnie nie wiedziała, co miałaby o tym sądzić. Olbrzymi, przerażający potwór, połączony z kilkoma innymi, wyraźnie ożywionymi trupami... Było to obrzydliwe, okropne i... śmieszne. Wiedziała już całkiem dobrze, skąd znała tę obłudną twarz. Nauczka na przyszłość: należało całkowicie zniszczyć ciało magini. Śmieszyło ją jednak to, w jaki sposób ten pomiot okazywał "miłość".
Te myśli nie zajęły jej długo. Ruszyli do walki, a Megara szybko poznawała naturę i sposób działania tego... czegoś. Wykrzyczała to, co trzeba zrobić, ale sama nie zbliżyła się do tego. Czuła zbyt wiele obrzydzenie, za bardzo bała się, że znowu straci kontrolę, tak jak zdarzyło się to wyżej, w komnacie z ołtarzem.

Gdy Wulf zakończył męki tej istoty i przeszli dalej, wreszcie przydało się zaklęcie, które przygotowała. Użyła go natychmiast, widząc co się dzieje i stając niczym głaz tuż przed próbującym ucieczki człowieku, który dla niej już człowiekiem nie był. Zablokowała cios iluzyjną bronią, a potem oddała mu, wbijając Waltera mocno w brzuch nekromanty. Brzydziła się nim. Brzydziła tak bardzo, że nie patrzyła jak go odciągają i kneblują. Podała swój inteligentny kostur kapłanowi.
- Walter wyczuje, jeśli to... to plugastwo będzie chciało ciskać jakąś magią. Niewielu umie splatać zaklęcia bez użycia gestów i komponentów, ale jest to możliwe i nigdy nic nie wiadomo, co sobie przygotował. Ja... ja nie chcę brać w tym udziału. Niedobrze mi, gdy go widzę.

Została przy portalu, podchodząc do niego tak blisko, że czuła wyładowania magii na swojej skórze. Nie miała pojęcia gdzie może prowadzić, dlatego też nie chciała ryzykować. Mógł się choćby zamknąć zaraz po wejściu, chociaż była pewna, że prowadził w miejsce bezpieczne, przynajmniej dla nekromanty - w końcu to on załatwił sobie w ten sposób drogę ucieczki. Gdyby był mądry, zrobiłby ją taką, aby móc przejść wyłącznie samemu... chyba, że aż tak pewny stał się w swojej kryjówce, by nie obawiać się ewentualnej pogoni.
Ukucnęła, sprawiając, że mały kamyczek urósł na pięćdziesiąt centymetrów. Malutki kamienny stworek byłby całkiem zabawny, gdyby nie to co widziała wcześniej, co spowodowało, że ochota na uśmiech odeszła jej na jakiś czas. Posłała go w portal z poleceniem, by natychmiast spróbował wrócić... i kamienna istota wróciła, bez widocznych efektów czegoś nieprzyjemnego po drugiej stronie. Pokiwała głową sama do siebie i uznała, że może spróbować już wrócić do pozostałych. Choć sama nie miała ochoty wchodzić w portal, to może Wulf już się dowiedział, dokąd prowadzi.
 
Lady jest offline  
Stary 12-03-2011, 15:00   #85
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Wulf nie tolerował i brzydził się torturami. Co innego rana w bitwie, a co innego zadana w tak podstępny sposób. Wcale nie zamierzał się do nich posuwać, jednocześnie nic o tym nie wspominając związanemu nekromancie, na którego patrzył z wyrazem czystej pogardy i wściekłości. Chętnie przeprowadziłby na nim sąd natychmiast, ale najpierw musiał zadać kilka pytań.
- Możesz odpowiadać od razu i zaoszczędzić wszystkim większych nieprzyjemności. Możesz też kręcić albo milczeć, wtedy pożyjesz krócej, ponieważ ja nie mam cierpliwości. Przyszliśmy tu między innymi w poszukiwaniu naszyjnika. Masz jakiś w posiadaniu?
Zerknął na Ragnara, on sam niewiele wiedział o misji kapłana.
Mag wyraźnie stracił na odwadze gdy związano mu ręce i nogi. W jego oczach widać było przerażenie. Musiał sobie zdawać sprawę, że nie wyjdzie stąd żywy, ale pytanie Wulfa zapaliło w jego oczach nadzieję:
- Chodzi wam o jeden z naszyjników Losu?
- Nie wiem jak się nazywają. I tobie także nie kazałem odpowiadać pytaniem na pytanie. Tym nic nie zyskasz.

Zgrzytnął zębami, pochylając się nad magiem.
- Nie mam żadnego, ale wiem gdzie jest jeden z nich - powiedział szybko odchylając się nieco do tyłu, na tyle na ile mu pozwalało ograniczone więzami ciało.
- Gdzie? Nie każ mi zadawać takich pytań, tylko GADAJ!
Ryknął na niego, zaciskając potężną pięść na oparciu krzesła. Drewno aż stęknęło w proteście.
- W sali po drugiej stronie komnaty ze schodami - powiedział szybko - drzwi są zakryte magicznie.
Wulf odwrócił się w kierunku czarodziejki.
- Obawiam się, że musisz pójść z nami.

Potem chwycił nekromantę za włosy i zaczął ciągnąć we wskazanym kierunku.
Odnalezienie wejścia, jeśli wiedziało się gdzie szukać nie było większym problemem dla Meg. Już po chwili oczom ich ukazały się niewielkie, odlane z metalu drzwi. Nie były zamknięte, ale w pomieszczeniu magini znowu poczuła obrzydliwe macki nekromanckiej magii. Najwyraźniej klejnot, który leżał na niewielkim postumencie na środku pomieszczenia musiał być zabezpieczony przed wykradzeniem. Kapłan jak zwykle preferował najprostsze środki.
- Jak go zabezpieczyłeś? Pamiętaj, że zawsze mogę ciebie tam wrzucić i zwyczajnie sprawdzić w ten sposób czy nas nie okłamałeś.
To wyraźnie przeraziło nekromantę:
- To nie ja zrobiłem te zabezpieczenie tylko mój mentor Emrys DeLaneya. Nikt po za nim nie może tam wejść!
- Meg, masz tu jeszcze gdzieś swojego żywiołaka? Te nekromanckie szumowiny wyraźnie kierują swoją magię na ludzi, a nie na... kamienie.

Mały skalny stworek kierowany siła nakazu mocniejsza niż wszelkie inne odczucia przekroczył próg sali i ruszył w kierunku postumentu. Prawie widzieli jak magia runęła na niego wgryzając się w kamienne części jego ciała. Kto widział kiedyś korozję ściany, mógł zobaczyć ten proces na powierzchni żywiołaka, ale w tempie daleko wykraczającym po za normalne pojęcia czasu. Zanim dotarł do klejnotu całe ciało pokryło się już białym nalotem i zaczęło powoli kruszeć i odpadać. Udało mu się jednak złapać naszyjnik i ruszyć z powrotem. Nie był żywy, nie czuł bólu przemijania. Po prostu degradował się w przerażający sposób. Nie dotarł do wejścia gdy rozsypał się w pył. Klejnot upadł na posadzkę. Dopiero drugi pomocnik Megary zdołał go wynieść po za obręb działania straszliwej mocy.
- Przerażające, choć rzadko coś mnie przeraża. Powiedz mi jeszcze jedno. Dokąd prowadzi portal?
- Na równiny Damary, niedaleko mego zamku. To przejście, którym tu dotarłem.
- Jak długo pozostanie otwarty?
- Zanim przesypie się piasek w klepsydrze albo...
- przełknął ślinę - w chwili mojej śmierci.
- Gdzie dokładnie jest twój zamek?

Popatrzył zdziwiony na kapłana:
- Przecież byliście tam niedawno. Doskonale wiecie gdzie leży Walls.
- Jesteś padliną, nekromantą i wynaturzeniem. Za morderstwa, paranie się zakazaną magią, splugawienie świętego miejsca i zwłok, zostajesz skazany na śmierć. Aby nie przywrócono cię do życia, w ten lub inny sposób, wyrok wykona twój mentor.

Uniósł nekromantę, aby cisnąć nim w stronę pomieszczenia, w którym schowany był naszyjnik.

***

- To szaleństwo!
Głos rozniósł się między drzewami, ale wciąż byli jeszcze daleko od celu. Siedemdziesięciu zbrojnych robiło i tak mnóstwo hałasu. Gdzieś przed nimi podążali zwiadowcy, ale i tak nie obawiano się zasadzki. Trujące opary skutecznie by ją utrudniały.
- Uspokój się, Tarczo Kowadło. Rozkaz jest rozkazem, a za to właśnie pobieramy żołd.
Głos Bożego Jeźdźca był całkowicie spokojny, jak zawsze. Wydawało się, że nic nie jest w stanie wyprowadzić go z równowagi. Aramis natomiast wciąż gestykulował i mówił.
- Ale atak bez rozpoznania, z niepewnymi siłami i nieznaną ilością wrogów?! Dawno nie widziałem takiej głupoty, chyba nie ufacie słowom tego mrocznego elfa!
- Dość!

Ostry, rozkazujący ton zbliżającego się Lokerbacka zakończył potok słów natychmiast. Na zarośniętym obliczu Śmiertelnego Miecza widniało niezadowolenie.
- Lydia, Harg, do mnie!
To ich dwie dziesiątki zabrali ze sobą. David podjął decyzję już wcześniej, także tę dotyczącą taktyki. Nie zamierzał jej jednak przekazywać bezpośrednio najemnikom Brana, których osobiście uważał wciąż za bezwartościowe wojsko. Im rozkazy przekażą dziesiętnicy. Przynajmniej dzięki rozkazom Wulfa, tamci także byli podzieleni na jakieś oddziały, w których wyznaczono dowódcę i jego zastępcę. Na razie słabo się to sprawdzało, bo nie do końca jedni chcieli słuchać drugich i na odwrót, ale co można było zrobić przez kilka dni? Śmiertelny Miecz zdawał sobie sprawę, że ten atak poniesie za sobą ofiary, ale miał zamiar sprawić, by było ich jak najmniej, a wśród jego własnych żołnierzy - w ogóle. Poczekał aż podejdą jego dziesiętnicy i szybko przedstawił prostą strategię.
- To kopalnia odkrywkowa, jeśli nam się poszczęści, nie będzie zbyt wielu korytarzy wgłąb. Skoro są tam mroczne elfy, zaatakujemy w południe, kiedy słońce będzie najwyżej. Jeśli będzie zasnute burzowymi chmurami, mogę przesunąć atak. Lydia, idziesz pierwsza. Wyznaczę ci jeszcze dwie dziesiątki. Harg później, my razem z nim. Aramis, zapewniasz ochronę, żaden pocisk ma nie dolecieć. Będziemy na otwartym terenie, a tamci pewnie umieją strzelać. Przy okazji szukaj magów, będziemy zbyt łatwym celem, jeśli nie zneutralizujemy obu zagrożeń. Harg, twoja dziesiątka i dwie inne, będzie sprawdzała płytsze przejścia i jaskinie. Nie szarżuj, gdy napotkasz silniejszego wroga, możesz się nawet wycofać i wezwać Aramisa. Wypali ich. Ostatnia dziesiątka ludzi lorda Brana zostanie z tyłu i będzie nas osłaniać przed jakimś atakiem z góry. Boży Jeździec zapewni nam wsparcie i ochronę, ja pozostanę przy nim. Będziemy reagować w razie zmieniającej się sytuacji. Musimy też jak najszybciej dotrzeć do niewolników i uwolnić ich. Mogą pałać żądzą zemsty, wtedy dać im broń. To chyba tyle. Nie robić nic głupiego, a jeśli ludzie lorda Brana zaczną, spróbować uspokoić... ale w razie czego nie gnać za nimi. Jeśli są tak głupi, by zginąć za kilka błyskotek, niech i tak będzie. Nie odpowiadamy za nich i lord Robert powinien zdawać sobie z tego sprawę.
Zakończył, a dziesiętnicy rozeszli się przekazać rozkazy i przydzielić dziesiątki do odpowiednich zadań. Co drugi z ludzi niósł także zapasową broń, którą mogli przekazać oswobodzonym więźniom. Aramis krzywił się i marudził pod nosem. Ale pewnym było, że nie tylko on ma złe przeczucia. Nikt nie lubił atakować na nierozpoznanego przeciwnika na jego własnym terenie.
 
Sekal jest offline  
Stary 13-03-2011, 00:15   #86
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Cichy szelest wypełniał komnatę, przerywany od czasu do czasu chlupotem piwa uzupełnianego w dębowym kuflu. Czarny, zaostrzony rysik wędrował po pergaminie kreśląc skomplikowane wzory i linie, które łączyły się w jedną całość. Na drugim arkuszu widniał szkic całości, na trzecim zaś największe detale. Korzystając z nieobecności Ronwyn, która często bywała teraz u stolarzowej, Robert rozsiadł się w swojej komnacie i w skupieniu dopracowywał projekt kredensu dla Megary. Była to jedna z niewielu rzeczy, którym obecnie mógł poświęcić się bez reszty, skutecznie wyłączając myślenie o problemach Elandone.

Kolejne morderstwo wstrząsnęło nim bardziej niż mógł pokazać. Morderca nie miał skrupułów i skutecznie eliminował przeciwności, a równocześnie był diablo sprytny. Albo Robert i Płaszcze byli nie dość. Valstrom próbował na różne sposoby przeprowadzić śledztwo, ale bezskutecznie. Albo nikt nic nie widział, albo jak widział to i tak miał poczucie, że drań zrobił go w konia. Najemnicy Brana byli zbieraniną obcych sobie ludzi i próba wyodrębnienia spomiędzy nich kogoś podejrzanego graniczyła z cudem.

Gdy zamkowe "wojsko" wyruszyło przeciw drowom Robert długo patrzył z murów jak wędrują przez zamarznięte jezioro, a potem znikają w lesie. Sylwetki dowódców i ich dziesiętników dumnie prezentowały się na grzbietach rosłych koni, dając złudną pewność zwycięstwa.





Robert wiedział, że wysłanie wojska teraz to nie była to najlepsza decyzja, lecz jakąż inną mógł podjąć? Czuł, że czas nagli; zbyt mało czasu, zbyt wiele niewiadomych w drodze do powstrzymania wybuchu wulkanu. Chciał wierzyć, że Megara byłaby zdolna zatrzymać kataklizm, jednak nie znał się na magii i nie miał pojęcia o zakresie mocy czarodziejki. Podejmował jedno ryzyko by zapobiec drugiemu. Tak sobie powtarzał.
Mimo to dręczyły go wyrzuty sumienia - nie tylko z powodu wysłania czterech dziesiątek ludzi w nieznane. Był niemal pewny, że morderca skorzystał z tej okazji by nie wzbudzając podejrzeń wyrwać się z zamku i szczerze powiedziawszy Robert cieszył się, że tak się stało - nikt więcej nie zginie, odkrywszy niechcący tajemnicę zbiega; no i na wiosnę Pola będzie bezpieczna. Było mu jednak wstyd ze względu na żonę Bersona i pamięć zabitych - sprawiedliwość należało wymierzyć by dusze zmarłych zaznały spokoju, a żywi mogli pozbyć się brzemienia strachu i żądzy zemsty. Obawiał się jedynie by ścigany nie został upewnić się, że żona stolarza nie stanowi dla niego zagrożenia - innymi słowy uciszyć ją na dobre. Toteż strażnik nadal stał przy drzwiach jej mieszkanka. Ludzie byli niespokojni, szemrali, nawet w ciągu dnia oglądali się za siebie. Robert nakazał, by wszędzie chodzono trójkami - dało to przynajmniej namiastkę poczucia bezpieczeństwa. Z uwag robotników wnosił, że nie tylko on liczył na ucieczkę mordercy wraz z oddziałem.

Skrob, skrob, skrob... Rysik poruszał się po wyprawionej skórze, a projekt nabierał kształtów. Były drwal miał nadzieję, że czarodziejce spodoba się zarówno praktyczny jak i estetyczny wymiar mebla.

Jedyną osłodą byłą obecność Ronwyn, choć Robert lękał się nieco i o jej bezpieczeństwo. Jej inteligencja i praktyczne, a równocześnie niesamowicie świeże podejście do wielu spraw powodowały, że mężczyzna nigdy nie nudził się w jej towarzystwie. Złapał się na tym, że zasięga jej rady w wielu sprawach; nawet tych, w których rady w zasadzie nie potrzebował byle tylko usłyszeć jej opinię, zobaczyć blask w jej oczach i zmarszczkę na czole gdy zastanawiała się nad kolejnym problemem zamku. Nie miał czasu na entuzjastyczne wybuchy namiętności i sztubackiej miłości, czuł jednak że coraz bardziej zależy mu na tej słodkiej niewieście, która mając lat trzydzieści wyglądała na dwadzieścia, zachowując słodycz i urok piętnastolatki. Mimo niesprzyjających okoliczności serce Valstroma miękło coraz bardziej, zwłaszcza gdy widział ją z bliźniakami na ręku. Jeszcze mógł mieć kolejne dzieci... i ona też.
 
Sayane jest offline  
Stary 19-03-2011, 18:02   #87
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Podróż przebiegała w napiętej atmosferze. Ilekroć Hagen chciał ją zagadnąć Mysz, po szczeniacku, uciekała w popłochu. W końcu zaprzestał prób komunikacji.
- Alice – jęknęła bardka i przytuliła się do najemniczki. - Pociesz mnie jakoś. Powiedz, żem nic tak znów złego nie zrobiła. No stało się. Skoro żałuję to przecie połowa sukcesu?
Dziewczyna zaśmiała się gładząc ją po plecach w przyjacielskim geście.
- Skoro żałujesz to znaczy, że musiał ci marnie dogodzić.
- Nie żartuj sobie. Jestem zdradziecką żmiją. Powinien mnie ktoś solennie ukarać. Mają w pobliżu jakiś klasztor? Może na klęczkach się do niego udam...
- Ja tam wiem jedno. Czego oczy nie widzą...
- Alice. Musisz pogadać ze swoimi ludźmi. Niech nikt nie piśnie słowem, dobra? Alto gotów mnie żywcem oskórować.
- O moich ludzi się nie martw. Powiedzą tylko to co ja im gadać każę.
- A Nelly?
- Z Nelly sprawę musisz załatwić sama.


* * *

Nelly...
Z Nelly sprawy się dobrze nie miały. Obie panie sympatią nadmierną do siebie nie pałały. Nelly była poważna, ba, surowa niemal. Mysz nadmiernie szczebiotliwa, w gorącej wodzie kąpana co chyba wykluczało ją w oczach tropicielki z kręgu potencjalnych przyjaciół.
Poza tym trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy – Mysz czuła jeszcze świerzbienie jak po nie do końca zabliźnionej ranie – urażona duma jeszcze nie wydobrzała całkowicie.

Spięła konia i podjechała do łowczyni z pokorniutką miną.
- Nelly, ja wiem, że mnie nie lubisz. - zaczęła dyplomatycznie. - Ale proszę abyś nie mówiła o mości Hagenie. Ja z lordem Paperbackiem łączę swoją przyszłość. Jeśli się wyda, że... - westchnęła głęboko. - Każdy ma prawo do błędu, co nie? Po prostu nie wspominaj nikomu o tym incydencie.

- Nie mam pojęcia o jakim incydencie mówisz - tropicielka popatrzyła na nią z niezgłębionym wyrazem twarzy.

Od tak dawna nie była do tego zmuszona. Zagrywać ciosów poniżej pasa.
Nie lubiła tego. Ale potrafiła jeśli zachodziła konieczność. W końcu Fergus dobrze ją wyszkolił. Przeszło jej przez myśl czy nie uciec się do bandyckiego szantażu. Zagrozić, że jeśli choć piśnie słowem to pójdzie z Elandone z torbami. A z nią - jej matka, ojciec i brat.
Nelly mogłaby ją pogrążyć jeśli by zechciała. Ta myśl stała Myszy ością w gardle. Mysz powstrzymała się jednak od gróźb. Za bardzo lubiła Petera, Irmę i Toniego. Niech to szlag...

* * *

Wreszcie u celu.
Rozstali się u bram miasta. Hagen po raz ostatni wyciągnął dłoń w jej kierunku.
W końcu to nie była bagatela. Spali ze sobą. Dzielił ich ten krótki magiczny moment, połączenie duszy i ciała kiedy wszechświat wydaje się kompletny i wszystko jest na swoim miejscu.
Mysz patrzyła na plecy oddalającego się mężczyzny kiedy spięła konia i zrównała się z nim niespodziewanie.
- Znasz miasto? - zagaiła. Po raz pierwszy po feralnej nocy.
- Co masz na myśli?
- Muszę tu zrobić zakupy. Spore. Lepiej jeśli się zasięgnie języka u kogoś miejscowego. Aby polecił handlowców, którzy oferują najlepsze ceny – zawahała się przez moment. - No dobrze. Nie znam się na tym. To zbyt przyziemne na barda. Ja klecę poematy a pieniądz wydaję jeno na zbytki. Takie praktyczne zadanie może mnie przerosnąć.
- Mam tutaj brata – skinął. - Jest urzędnikiem ale dobrze zna ludzi.
- Będzie skłonny poświęcić mi jeden dzień?
- Będzie. Pod warunkiem, że dasz się później na kolację zaprosić – uśmiechnął się krzywo. W ten sam sposób w jaki robił to Alto, na co Mysz znów poczuła ukłucie wyrzutów.
- Niech będzie.

* * *

Cały dzień śmigali między kupieckimi hangarami, straganami i magazynami.
Skrupulatnie zakupiła wszystko z listy zamkowej kucharki. Mąkę, kaszę, ziemniaki, kiszoną kapustę, suszone mięso... Bez liku tego było.
Na koniec zadbała o cztery porządne pociągowe konie o jakie prosił ją Robert.
Późnym popołudniem, zupełnie skonana, wylądowała w zajeździe „Tuczna Gęś”, gdzie miała spotkać się z Hagenem.

* * *

- Zbrojna eskorta była konieczna? - kat uśmiechnął się pod nosem zerkając na pobliski stolik przy którym ucztowali najemnicy, na czele z Alice.
- Obawiam się, że tak. Bez obstawy nie wolno mi się ruszać – Mysz wzruszyła ramionami w wyrazie bezradności.
Prawda była taka, że nie chciała iść sama.

Jedli w milczeniu a Mysz uważała wyjątkowo by trunków nie tykać. Wystarczył jeden kielich i spontaniczność znów mogła wziąć górę.
- Czyli to już koniec - ni to spytał ni stwierdził.
- Nie wiedziałam, że był początek.
- Wiem, że dobrze ci było.
Mysz przybrała barwę buraczanego wywaru.
- Nie o to chodzi, że cię nie lubię – z impetem rzuciła sztućce na talerz i zerknęła mu dziarsko w oczy. - Ale widzisz... Ja jestem prawie mężatką.
- Prawie?
- Niemal zaręczona.
- Czyli jesteś mężatką czy jesteś zaręczona? - wykrzywił się złośliwie.
- Czepiasz się szczegółów. Jestem z kimś związana. Poważnie związana.
- Niech zgadnę. Z kimś bardziej odpowiednim do twojej pozycji?
- A żebyś wiedział.
- No tak... - odgarnął z twarzy zbłąkany kosmyk i prychnął drwiąco. - Hrabinie nie wypada wiązać się z pospólstwem. Co innego parzyć się jak para zajęcy... Ale o świcie trzeba znów pomyśleć o społecznym statusie i wielkopańskich wymogach.
Mysz tylko rozdziawiła usta bo głos uwiązł w gardle. Chciała go zwymyślać ale zabrakło jej argumentów.
Hagen wstał od stołu, rzucił na blat kilka monet aby opłacić kolację i skinął Myszy na pożegnanie chwytając za kant kapelusza.
- Dobrej nocy, lady Lature.

* * *

Mysz dokończyła kolację w pojedynkę. W końcu posiłek był opłacony a lokal wyglądał na wystawny.
Wychyliła piąty z rzędu kielich okowity. Postanowiła na siłę poprawić sobie humor. Jeśli dalej się będzie zadręczać to najpewniej padnie od tego trupem.
Siedziała przy stoliku najemników z szerokim, leciutko wymuszonym, uśmiechem.
- Alice, coś mi obiecałaś... Miałyśmy się wybrać do lokalu wątpliwej reputacji – zatarła radośnie dłonie.
Przygarnęła lutnię zagrawszy kilka chaotycznych nut.
- Fergus dbał by mnie z dala trzymać od takich przybytków. Trzeba kiedyś nadrobić zaległości, prawda?

* * *

Do burdelu nie poszli w komplecie.
Alice uparła się aby oddelegować połowę drużny do pilnowania przybytku, reszta zaś poszła nawet ochoczo.
Mysz zaaferowana chłonęła nowe widoki. Zajęli obszerną lożę w rogu sali i raczyli się trunkami.
Nie szczędziła gotówki. Każdy kto chciał pił i dupczył na jej koszt.
Panny były tu urodne a wino smakowite i odurzające.

Bardka poprosiła wreszcie gospodynię, panią już niemłodą o mocnym makijażu i jaskrawej falbaniastej sukience, aby pozwolono jej na scenie zaśpiewać. Za to ile tu gotówki zostawiła pewnie pozwolono by jej nawet zawisnąć na kandelabrze głową do dołu i dłubać sobie w nosie.

Straszna ckliwość ją ogarnęła kiedy tak śpiewała. Możliwe, że po okowicie.
Pozwoliła by słowa płynęły z jej ust.
Cholernie za nim tęskniła.
I co gorsza, była pewna, że jej nie wybaczy. To już koniec. Koniec jeśli się dowie. A czy będzie mogła go okłamywać?

Najemnicy bawili się w najlepsze. Nikt co prawda nie pokusił się o utratę kontroli ale tace z trunkami i wydekoltowane panienki przybrały na rotacji.

Mysz miała już mocno w czubie, kiedy ona się do niej dosiadła. Ulicznica o zmysłowych wydatnych wargach i wyjątkowo długich nogach. Miała na imię Sylvia.

Rozmawiały. Przynajmniej początkowo.

A później Mysz przekonała się, że kobiece usta istotnie smakują inaczej.
Przez chwilę jej serce biło w dzikim euforycznym rytmie.

Dlaczego miała sobie odmawiać? W końcu i tak bardziej winną czuć się już nie mogła.

* * *

Rankiem znowu się na zakupy wybrała. Tym razem nie z obowiązku ale dla przyjemności.
Stroje, sukna, kolorowe wstążki, guziki i pantofle. Troszkę biżuterii, flakon perfum, kilka ładnych drobiazgów i bibelotów... Prezenty. Nie godziło się z wyprawy wrócić z pustymi rękami. Dla każdego coś zakupiła. No i obiecała Wulfowi prezent dla Meg... Chwilę jej zajęło nim wydedukowała co mogłoby pasować do czarodziejki.

* * *

Od kwiaciarki nabyła bukiet czerwonych róż. Wcisnęła gońcowi monetę w dłoń i poleciła dostarczyć do budynku sądu, dla pana Christiana Hagena.
W pośpiechu wypisała bilecik.

Masz rację, dobrze mi było. Tym bardziej przepraszam.
Marie

* * *

- Alice, wiem, niewdzięczna jestem. Zostawiam wszystko na twojej głowie. Ale musisz bez mnie wrócić do Elandone. Ufam ci. Wiem, że transport tam dotrze nietknięty.
Alice się ta myśl nic a nic nie podobała.
- Przykazano mi ciebie chronić Marie... Nie mogę cię tak po prostu zostawić.
- Ale nic mi nie będzie groziło, sama zobaczysz. To pewnik! Rachu ciachu i po strachu. Już będę u boku pozostałych i włos mi z głowy nie spadnie.

* * *

Alice odstawiła ją do miejscowego maga. A w zasadzie nie jednego a dwóch najęła po dłuższej debacie jak zaradzić jej problemom.
Jeden był wróżbitą, i to on miał precyzyjnie określić gdzie natenczas znajduje się Alto. Drugi miał przerzucić tam Mysz teleportem.
- Pani, ale wiedz, że to nie będzie tanie. To skomplikowane, istnieje wiele czynników, niezależnych zmiennych... W końcu nikt nie chce byś się znalazła w środku litej skały...
Mysz wyjęła z sakwy wielki połyskujący brylant i z trzaskiem położyła go na blacie biurka.
- Postawcie mi ten cholerny teleport waćpanowie. Śpieszy mi się.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 19-03-2011 o 18:11.
liliel jest offline  
Stary 19-03-2011, 18:31   #88
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Ragnar rozglądnął się dookoła ciekawie. Walka się skończyła dość sprawnie, monstrum leżące na kamieniach szybko zostało pozbawione drugiego nie-życia. Kapłan pochylił się nad tym czymś co kiedyś zapewne było piękną kobietą a teraz abominacją w oczach każdego, nie tylko kapłana praworządnego boga. Po reakcji czarodziejki i sługi Tempusa zorientował się, że to był ktoś kogo spotkali wcześniej. Naszyjnika żadnego na gnijącej i napuchniętej szyi nie znalazł.
Kiedy weszli do następnej komnaty, czarodziejka zareagowała błyskawicznie. Przecięła drogę do portalu, oni zaś rzucili się w kierunku maga i złapali go za ramiona. Tsatzki przystąpił do wypytywania nekromanty o naszyjnik, a gdy popatrzył na Raganara ten wzruszył ramionami i pokręcił głową, po czym odpowiedział tak by więzień nie słyszał.
- Wiem tyle co ty. Nie mam pojęcia jak on wygląda i gdzie ma być. Powiedziała mi tylko tyle, że będzie gdzieś tutaj. No i że ma podobno moc ożywiania ludzi. - kapłan Valkura podrapał się po głowie. - Taka blondynka, na wyspie czeka chyba na drugą szansę.
Spojrzał na nekromantę i spytał głośniej:
- Co wiesz o tym naszyjniku? Do czego on służy? Po kiego grzyba ten twój mistrz go tak zabezpieczał?
- Nie mam pojęcia jaką ma moc. Nigdy nie miałem okazji go dotknąć, więc nie mogłem sprawdzić jego właściwości, ale wiem że mistrzowi bardzo zależało na tym by nikt się do niego nie dostał. Mówił coś o narzędziu zemsty.


Przesłuchanie dobiegło końca. Ragnar starał się ze wszystkich sił zachowywać spokój. Taka gnida nie powinna chodzić po ziemi. Takie miejsca jak to powinno się wypalać ogniem do kamieni. Kapłan Tempusa szybko zdecydował o losie nekromanty, a kamienny golem czarodziejki uporał się z pułapkami i przyniósł medalion. Ragnar obejrzał go dokładnie i uśmiechnął się. Wola Pani Białego Jeziora wykonana. Swoją drogą, artefakt ceniony przez takiego skurwiela... równie pożądany przez boginkę? Wzruszył ramionami i zabrał się z obrzydzeniem do oględzin komnaty. Jako pierwszą przeglądnął księgę, którą czarodziej pakował do wora. Doświadczenia wystarczyło aby zorientować się, że to z pewnością magia śmierci, aż czuło zło emanujące z jej kart. Szkice w środku też były koszmarne. To, jak wyglądał stwór w pierwszej sali, to nic w porównaniu z tym co było nakreślone na tych stronach. Rzucił księgę na biurko i odetchnął z ulgą kiedy plugastwo opuściło jego dłonie.
Na półkach zaś znalazł słoiki z różnymi spreparowanymi narządami, języki, serca, nerki nie tylko zwierzęce ale i ludzkie. Były też klatki, a w nich małe zwierzątka o dziwnych kształtach. Szczury z dwiema głowami, wąż z głową kota, królik o ośmiu kończynach i inne makabreski.
- Trzeba zniszczyć to cholerstwo. – Popatrzył z nadzieją na czarodziejkę. – Mam jeszcze jeden alchemiczny ogień, ale nie strawi wszystkiego. Lepiej chyba będzie zasypać to w cholerę.

Znowu do góry. Nielsen powitał go jak starego bywalca, widno niewiele tu ludzi zagląda. Przystąpili szybko do działania. Kenneth poszedł do biblioteki, wytłumaczyli mu z Shannon kogo ma szukać. Przyszedł po chwili do karczmy i odczytał testament. Przynajmniej tyle dobrego, że kryształ był na miejscu. O naszyjniku nic nie wspomniał, co prawda, ale łotrzyk miał nadzieję że będzie też w sarkofagu.
Alto jak tylko odsapnął trochę i wypił grzańca przyniesionego przez karczmarza, zerknął na Brana i Kennego. Pokręcił głową ze zmęczeniem. Wyśmienity napój zamówiony przez rycerza nie poprawiał wiele nastroju, tak jak jego rozmowa z krasnoludem. Zdaje się że nie wydostanie się z tego pieprzonego klasztoru tak szybko. Można było się domyśleć że górska twierdza ma jakieś krasnoludzkie korzenie, nikt normalny wśród rasy ludzkiej nie zbudowałby zamku na takiej wysokości. Stara Onuca mu się kończyła, miał sporo spraw do załatwienia. Podziękował Branowi za napitek po czym zaproponował jeszcze wycieczkę wszystkim przed snem. Warto pozałatwiać większość formalnych spraw jeszcze dziś i jutro z rana ruszyć dalej.

Poszedł najpierw do biblioteki odszukać młodego mniszka Anzelma. Poprosił go o przygotowanie map podziemi krasnoludzkiej twierdzy. Powiedział że mu się spieszy i zagonił do roboty. Nie chciał odpisów, chciał po prostu zerknąć na plany. Kazał sobie też pokazać gdzie mnisi chowają swoich zmarłych.
Młodego mnicha zaskoczyła ta prośba, ale był wyraźnie zaintrygowany.
- Po co wam plany katakumb? Tam nie ma nic po za trumnami. To straszne miejsce.
- Właśnie trumny interesują nas najbardziej. -
Zabrzmiało jak zabrzmiało, ale nekromanckiego maga Alto chyba nie przypominał. - Staramy się o pozwoleństwo opata na ich odwiedzenie i każda pomoc się przyda. Przygotuj proszę wyrysy map i krótką historię. Będziemy bardzo wdzięczni.
Następnie udali się do Brata Roderyka.
- Witaj frater. Będziesz musiał jeszcze chwilę znosić naszą natrętną obecność. Otóż dziedzic Ap Gruffydów odczytał swój legat i dowiedział się że trumna Madoca jest oznaczona jego herbem i można ją odnaleźć wśród innych pochowanych pod waszą świątynią. Zostawił też dla potomnych przedmioty o których mówiliśmy wcześniej. – Podniósł ręce do góry – Wiem, wiem że patrzycie krzywym okiem na zakłócanie spokoju wiecznego tym którzy tam przebywają, ale to sprawa nie cierpiąca zwłoki. Chętnie zgodzimy się na przewodnika, który poprowadzi nas do katakumb i będzie nadzorował nasze kroki. Zapewniam, że interesuje nas tylko trumna Madoca i to co w niej zostawił dla swoich potomków.
- Nikt po za opatem nie może wam zezwolić na wejście. Jest ono zamknięte i zapieczętowane, ale skoro tak wygląda sprawa i macie list brata Samuela jako dowód... - podrapał się po brodzie - Może wam tego pozwolenia udzielić. Musicie jednak poczekać. Zawiadomię was o rezultacie rozmowy.
- Jasne. Zaczekamy w gospodzie. -
Alto wstał i wyszedł z biblioteki.
 
Harard jest offline  
Stary 22-03-2011, 21:21   #89
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Robert pełen złych przeczuć patrzył na mocno przerzedzone szeregi oddziału, który trzy dni wcześniej wyruszył na wyprawę do kopalni zajętej przez mroczne elfy. Wprawdzie dwie dziesiątki Szarych płaszczy powróciły w niemal idealnym stanie, po za kilkoma niezbyt poważnymi ranami nie ponieśli większych obrażeń, ale z oddziału ochotników, którzy zgłosili się do walki z hobgoblinami na nogach trzymała się trochę więcej niż połowa, a kilku innych ocalałych wymagało natychmiastowej interwencji kogoś znającego się na leczeniu. Wraz z nimi przybyło do zamku kilkunastu wynędzniałych mężczyzn bardziej przypominających chodzące szkielety niż ludzkie istoty.
David Lokerback wyglądał jak gradowa chmura i na pytanie Volstroma o to co się stało powiedział przez zęby wyraźnie powstrzymując wzburzenie:
- Drowów już tam nie ma. W najbliższym czasie nie będą stanowić problemu. W ciągu kilku dni napiszę oficjalny raport.

Czegoś więcej można się było dowiedzieć z opowieści Harga:
- Ruszyliśmy zgodnie z rozkazami powietrznym tunelem utworzonym przez te stare elfy. Przejście było dość sprawne i szybkie. Udało nam się zaskoczyć przeciwników, którzy najwyraźniej nie spodziewali się ataku większej grupy. Aramis załatwił ich maga. Same drowy to skubane skurczybyki, ale trzeba im przyznać walczyły dzielnie. Nie mieli jednak większych szans. Na górze było ich tylko dziesięciu.
Do głębi kopalni prowadziły dwa wejścia i łatwo je było zablokować. Rach ciach i załatwiliśmy tych co pilnowali niewolników, ale potem rozpętało się piekło. Kiedy te najemne świry zwęszyły, że większość niewolników to koboldy, gobliny i hobgobliny, a jeszcze do tego wydobywa się tam diamenty nie było już szans by ich utrzymać. Normalnie rzucili się zarzynać wszystkich. To była jatka. Ohyda!
– Twu splunął na ziemię – Tamci najpierw jakby nie wiedzieli co się dzieje, dawali się mordować bez protestów, a potem nagle runęli na najemników. Było ich dużo więcej, ale byli nieuzbrojeni. Zanim Mieczowi udało się opanować sytuację większość niewolników była martwa, tak samo jak połowa tych najemnych świrów.
Aramis mówił, że wcześniej pętał ich jakiś czar temu byli tacy spokojni i pracowali bez oporów. Śmierć maga zerwała te pęta. Uratowani ludzie pokazali nam miejsce gdzie ich trzymali, korytarze i przejścia. Nie było to głębokie i nie było wielkiego oporu. Mieli tam portal, którym podobno przechodziły drowy i gdzie zabierali to co udało się wydobyć dziennie. Z nim Tarcza Kowadło załatwił się równie sprawnie co z magusem.


***

Siedzący na miękkiej poduszce ze skrzyżowanymi nogami wróż, pochylił się nad lustrem wody rozlanym w płytkiej kamiennej niecce i wymamrotał jakieś niezrozumiałe słowa. Wyciągnął przed siebie ręce. Jego dłonie były smukłe i ciemne. Z pewnością jak i jego wspólnik, musiał pochodzić z jakiegoś południowego kraju. Gdy rozsunął palce ciemny włos spadł na powierzchnię. Nie pozostał jednak na niej tylko zatonął i opadł na dno jak gdyby był o wiele cięższy niż powinien.
Mysz, która zaglądała mu przez ramię zobaczyła jak nieruchoma dotąd płaszczyzna poruszyła się, a substancja, która chyba jednak nie była zwykłą wodą, straciła swą przeźroczystość i zrobiła się całkiem czarna. Gdy ponownie wygładziła się dziewczyna zobaczyła twarz łotrzyka. W skupieniu przyglądał się czemuś co wyglądało jak niezbyt wyszukana trumna. Obraz odjechał w dal. Przez chwilę przed oczami bardki migały kolejne skrzynie, stanowiące z pewnością miejsca czyjegoś ostatniego spoczynku. Potem obraz zmienił się i ukazał ogromną budowlę i w końcu coś co wyglądało jak niezdobyta twierdza na górskim szczycie. Poszukiwacz poruszył się i spojrzał przez ramię na najlepszą ostatnio klientkę jaka zawitała w progi pracowni, a potem na siedzącego w swobodnej pozie drugiego maga:
- Nie mam żadnych wątpliwości. Szukany człowiek znajduje się w Opactwie Żółtej Róży w Górach Ziemnej Ostrogi.

Ramirez pogładził się po ciemnej przyciętej w szpic brodzie:
- Nie byłem tam nigdy, ale w księgach dość dobrze opisano to miejsce. Wprawdzie nie zdołał przenieść nikogo do samej twierdzy, bo jest chroniona przed magią, ale można znaleźć jakieś bezpieczne miejsce po za granicą działania czaru. Podróżowałaś już kiedyś teleportem?
- Kilka razy.
- Jeśli tak to z pewnością wiesz, że zawroty głowy, mdłości, a nawet wymioty często się zdarzają tym, którzy nie tolerują efektu rozszczepienia. Nie jest to wynik mojego błędu. Nie mogę także dać stu procentowej gwarancji znalezienia się w idealnym miejscu. Zawsze istnieje ryzyko jeśli nie znam ich osobiście. Dlatego musisz podpisać stosowne oświadczenie, że nie będziesz nas oskarżała o ewentualne, przykre następstwa podróży teleportacyjnej.

Po tych słowach podsunął dziewczynie pergamin na którym widniała spora lista zastrzeżeń i kruczków prawnych. Mysz przebiegła wzrokiem po tekście i złożyła zamaszysty podpis.
- Zaczynaj mości magu nim tu posnę.

Usatysfakcjonowany czarodziej skinął głową. Podszedł do regału przy ścianie i wyjął jakąś księgę. Bardka zdołała odczytać napis: Geografia Chłodnych Ziem. Przez chwilę szukał czegoś, a potem czytał dokładnie i w skupieniu wodząc palcem po karcie. Gdy skończył zamknął oczy i przez jakiś czas siedział w skupieniu. Później na wolnej od dywanów przestrzeni kamiennej podłogi narysował sadzą regularny okrąg. Następnie wyjął z kieszeni szerokich szat niewielki woreczek, sięgnął do niego i złotawym proszkiem zaczął posypywać znak, który wcześniej nakreślił. Zaczął coś mamrotać. Jego głos narastał, a obręcz zaczęła się świecić. Gdy zabłysła intensywnym światłem popatrzył w kierunku dziewczyny:
- Przejście gotowe. Wystarczy wejść.
Mysz, która już nie mogła się już doczekać dokończenia czaru, bez wahania przekroczyła świetlisty okrąg.

***

Znalezione przez Anzelma plany katakumb ukazywały ogromny obszar. Z tego co powiedział kapłan, chowali tam swoich braci, a także tych którzy zmarli w czasie pobytu w cytadeli, od kilkuset lat. Gdyby poszukiwacze kryształu musieli przejrzeć to miejsce na własną rękę sprawdzenie wszystkiego mogłoby zająć im dobrych kilka dni. Madoc z pewnością nie sądził, że nikt z rodziny nie zainteresuje się miejscem jego spoczynku przez tyle lat. Z pewnością w czasach gdy jego ciało zostało złożone do trumny znalazłoby się kilka osób, które potrafiłyby ją wskazać. Teraz nie żył już żaden z nich. Może jednak w dokumentach opactwa były na ten temat jakieś zapiski. Na to liczył Alto, który coraz bardziej dość miał gór i górskiej twierdzy.
Na odpowiedź opata musieli jednak czekać prawie cała dobę. Dopiero późnym popołudniem kolejnego dnia dostali wiadomość od brata Roderyka.
Kenneth ap Gruffydd dostał pozwolenie na zejście do katakumb i odwiedzenie szczątków swojego przodka. Mógł ze sobą zabrać dwóch towarzyszy, a ponieważ Taiara z Morgan zajmowały się jakimiś swoimi sprawami, wybór padł na Brana i Alto z nieodłączną Shannon, która znowu przeżywała prawdziwą huśtawkę nastrojów.

Donald Maser, opiekun miejsca zmarłych, czekał na nich w świątyni. Był niskim mężczyzną w bliżej nieokreślonym wieku. Szpakowate włosy i pobrużdżona twarz mogły równie dobrze należeć do czterdziestolatka jak i do mężczyzny siedemdziesięcioletniego. Zmumifikowany za życia, to określenie naprawdę dobrze do niego pasowało. Tak jakby chciał się upodobnić do swoich podopiecznych. Był ponury jak gradowa chmura i wyraźnie niezadowolony, że obcy przenikną do jego „królestwa”.
Bran i Kennetch podnieśli kalpę w podłodze ciągnąc za okrągłe, żelazne uchwyty, które im wskazał i zobaczyli zejście w czarna pustkę.
Drogę musieli oświetlać sobie pochodniami. Krypta nie znajdowała się bezpośrednio pod świątynią. Z pewnością zeszli w dół kilka poziomów, zanim Maser ruszył w głąb. Odnalezienie się w podziemiach na pewno nie było sprawą łatwą, bo stanowiły istny labirynt przejść. Przewodnik jednak najwyraźniej doskonale wiedział w jakim kierunku zmierza, bo kroczył naprzód pewnie nie rozglądając się na boki. Za to inni dostrzegali niezliczone ilości trumien ustawionych gęsto jedna obok drugiej. Otaczała ich niczym nie zmącona cisza tak przejmująca, że po za odgłosem kroków i palącego się drewna słyszeli swoje oddechy i bicie serc. Zagłębiali się coraz bardziej w gąszcz sarkofagów. W końcu opiekun zatrzymał się:
- Szczątki brata Samuela powinny być gdzieś tutaj. Według zapisów z księgi zmarłych w czasie gdy nastąpiła jego śmierci, tych którzy odeszli chowano właśnie w tej sali. Podobno jest oznaczona herbem. Macie zezwolenie na otwarcie tylko takiej. - To były pierwsze słowa, które wypowiedział i najwyraźniej nie zamierzał mówić więcej.

Pomieszczenie było spore, sklepione i wypełnione trumnami, było ich przynajmniej pięćdziesiąt. Ustawione były jedna na drugiej, często się zasłaniały. Przeszukanie tego miejsca i odszukanie właściwej mogło się okazać zajęciem dość czasochłonnym. Nagle jednak Kenneth poczuł dziwne mrowienie jakby coś go wzywało, poruszało krew w jego żyłach. Kierowany nieodpartym impulsem ruszył w kierunku, który nakazywał mu obrać niezwykły impuls.
- Musimy poszukać za tymi trumnami – wskazał na trzy stojące jedna na drugiej skrzynie – nie pytajcie dlaczego – wzruszył ramionami na pytające spojrzenia towarzyszy – powiedzmy przeczucie.
Szybko uporali się z ich przesunięciem i rzeczywiście z tyłu zobaczyli nietypowy jak na to purytańskie miejsce, ozdobny sarkofag.


Z boku potomek Madoca dostrzegł rodzinny herb. Za zgodą Masera podważyli wieko.
Panująca w katakumbach atmosfera musiała mieć doskonałe właściwości konserwujące, bo zamiast spodziewanego kościotrupa zobaczyli wysuszone ciało w ciemnobrązowym kolorze. Długie siwe włosy rozsypane były na poduszce, a złożone na piersi dłonie zaciskały się na zawiniętym w starą szmatę okrągłym kształcie. Odczucia Kennetha nasiliły się ogromnie gdy tylko go dotknął. Nie miał żadnych wątpliwości, że ma przed sobą rodzinny klejnot w którego istnienie dawno już zwątpił.
Ostrożnie wyjął tobołek starając się nie uszkodzić ciała swego przodka. Może i Madoc nie przysłużył się swojej rodzinie, ale i tak należał mu się szacunek dla zmarłych.
Zamknęli z powrotem trumnę, a pozostałe ustawili na pierwotnym miejsce. Byli gotowi do powrotu na powierzchnię.

***

Wycie nekromanty urwało się szybko. Prawie w tym samym momencie, gdy jego ciało upadło na kamienną posadzkę komnaty, w której wcześniej umieszczony był medalion. Jeśli erozja skały z jakiej stworzono kamiennego pomocnika wydawała się przebiegać gwałtownie, to tego co działo się z żywą tkanką nie dało się z niczym porównać. W ciągu kilku sekund ciało Luisa DeLaneya wysuszyło się na wiór, rozsypało w proch i wyparowało z powierzchni ziemi.
Meg popatrzyła na leżący na ziemi klejnot. Teraz gdy miała okazję się mu dłużej przyjrzeć, wydał jej się bardzo podobny do tego, który na swojej szyi nosiła Shannon. Wyczuła płynącą od niego magię. Nie była taka, jak zło którego wcześniej doświadczyła choć zdecydowanie potężna. Zbadanie jego właściwości odłożono jednak na później.
Na całkowite oczyszczenie świątyni nie mieli teraz ani czasu, ani środków. Zajęli się tylko najważniejszymi sprawami. Wulf pobłogosławił sprofanowane miejsca i ponownie martwe szczątki. Ragnar z wyjątkową skrupulatnością zniszczył i unicestwił wszystko co kojarzyło mu się z domeną nekromancką, a na koniec czarodziejka zamknęła mocą kamienia wejście do podziemi.
Choć zbliżała się noc nikt nie miał ochoty spędzić jej w tym miejscu.

Rankiem pożegnali się z krasnoludami, które ruszyły dalej na północny wschód w kierunku stolicy i udali się w drogę powrotną. Opowieści o górskich niebezpieczeństwach powoli zaczynały im się wydawać mocno przesadzone. Mimo, że przeszli spory obszar nie tylko nie natrafili na na żadnych przeciwników, ale nawet nie znaleźli śladów jakiejkolwiek bytności. Być może z powodu ostrej zimy góry były takie wymarłe, a może coś innego spowodowało zniknięcie wszystkich mieszkańców tej nieprzystępnej krainy?
Było to równie zagadkowe jak niewielka ilość koboldów w kopalni srebra. I na to pytanie także, przynajmniej jak na razie nie potrafili znaleźć odpowiedzi.

Ponieważ ponowna wizyta w Cytadeli Robaka wymagała od nich nadłożenia tylko kilku godzin drogi postanowili się tam udać i poinformować ilmaterytów o splugawionej świątyni. Kapłani mieszkali blisko i mieli wystarczające możliwości by szybko i sprawnie zająć się jej oczyszczeniem. Zło, które przesiąknęło i spaczyło mury powinno być jak najszybciej usunięte.

Dochodzili już do mostu gdy czarodziejka wyczuła przed sobą nagłą kumulację silnej magii. Zatrzymała się ostrzegając kapłanów, którzy na wszelki wypadek stanęli w pozycji obronnej.
W powietrzu przed nimi pojawił się nagle dziwaczny lej, który rozszerzył się ukazując pulsującą barwami przestrzeń, a sekundę później z jej wnętrza wypadła drobna postać.
Mysz, bowiem to właśnie bardka tak niespodziewanie pojawiła się przed nimi, klapnęła tyłkiem prosto w zalegającą koło drogi zaspę śnieżną.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.
Eleanor jest offline  
Stary 25-03-2011, 14:04   #90
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
To nie był miły spacerek. Wyprawa w mroczne, zimne katakumby, pełne grobowców i trumien nie były czymś przyjemnym. Z drugiej strony jednak tajemnica, która wiązała się z klejnotem sprawiała, że Bran czuł się jak poszukiwacz skarbów. Ich niewielka grupa poruszała się na tyle sprawnie, że przeszukali dość duży obszar nim wreszcie tknięty dziwnym przeczuciem Kenneth doprowadził ich do miejsca spoczynku swego przodka Madoca, a po wyjęciu z trumny butwiejącego pakunku był najwyraźniej święcie przekonany, iż trzyma w doniach klejnot, choć nie zaglądnął do środka i nie sprawdził. Zachowywał się dziwnie.
Udali się więc w drogę powrotną, by opuścić mroczne katakumby. Ku niemałemu zaskoczeniu Brana, który na dziedzińcu ujrzał Marie, Megarę, Wulfa i Ragnara.
- No nie. najpierw Alto, a Teraz Wy? - spytał z uśmiechem. - Nie wiedziałem, że w cytadeli jest jakiś zjazd.
Bran przywitał się z towarzyszami. Jednak chcąc zaspokoić ciekawość zaproponował Kennethowi, by poszli do gospody. Trochę dziwił, go fakt, iż mężczyzna nie rozwinął zawiniątka. Spadkobierca Madoca zachowywał się trochę dziwnie. W gospodzie spotkali Morgan i Tiarę, która ku niejakiemu zaskoczeniu Brana prezentował całkiem już sprawną rękę:
- Udało się. Trochę się naszukaliśmy, ale się udało. - oznajmił z uśmiechem.
- Proponuję udać się gdzieś, gdzie nikt nie będzie nam przeszkadzał - Powiedział Kenneth zaciekawionym obrzucając spojrzeniem Mysz, Megarę i Wulfa, którzy pojawili się tak nagle. Na dłużej spojrzenie zatrzymał na rudowłosym kapłanie Walkura:
- My się chyba nie znamy. Jesteś jeszcze jednym włąścicielem Elandone?
Branowi zdawało się, że wyczuł ironię w głosie Kennetha. Jeszcze jeden właściciel? Czy on sobie wyobrażał, że Elandone to jakaś wspólnota plemienna?
- Chodźmy do mojej sypialni. Jest ciasna, ale od biedy się pomieścimy. Jestem niezmiernie ciekaw, co kryje nasze ... to jest, Twoje zawiniątko Kennecie.
- Tim. -
zawołał do kręcącego się w pobliżu chłopca - Przynieś nam coś do picia. Zziębłem w tych katakumbach. Może być grzane wino.
Stwierdził Bran rozcierając ręce, gestem do złudzenia przypominającym zacieranie rąk, przez ukontentowanego z interesu kupca.
Kiedy wszyscy zainteresowani zgromadzili się w pokoju rycerza, Potomek Ap Gruffyddów położy na stole zawiniątko i ostrożnie odwinął rozpadająca się tkaninę...
Całe pomieszczenie wypełni niezwykły złotawy blask


Bran przyjrzał się uważnie. jakby chciał zobaczyć co jest w środku.
- Spodziewałem się czegoś ... czegoś bardziej regularnego.
Kenneth ostrożnie wziął kryształ w dłonie:
- Ciekawe jak to działa? Podobno nie może tego dotknąć nikt po za przedstawicielami mojej rodziny, ale ciekawe co dzieje się z tymi, którzy nie należą do niej i to zrobią. Masz ochotę spróbować? - Popatrzył na Brana z lekko kpiącym uśmiechem.
- Może innym razem, a nuż się okaże że jesteśmy krewniakami. Wydaje mi się, że powinniśmy kogoś zapytać o te moce. Może szwagierkę Morgan? Co sądzicie? - spytał.
- Deidre jest wróżbitką i jej moc jest dość... nieprzewidywalna - Morgan wzruszyła ramionami - W ostateczności można spróbować, ale lepiej byłoby zapytać kogoś, kto po prostu zna właściwości tych kamieni.
- Tak. Tylko kto to może być? Może opat będzie coś wiedział, o ile dostaniemy się do niego po pozytywnym rozpatrzeniu podania. -
parsknął Bran.
- Nie sądzę - wojowniczka pokręciła głową - myślę, że należy szukać bliżej Elandone. Jest ktoś kto na pewno sporo wie, pytanie tylko czy zechce nam odpowiedzieć na kilka pytań...
- Bliżej Elandone? Kogo masz na myśli?
- Panią...

Podpowiedź Morgan była tak oczywista, że Bran aż zapytał zdumiony:
- Chyba nie chodzi Ci o Panią Jeziora? Ale to by oznaczało, że Kenneth musiałby z nami pojechać.
- Czy to jakiś problem? -
Szlachcic popatrzył na Brana ze zdziwieniem.
- Sądziłem, że chcesz wrócić z klejnotem do siebie. - odparł Bran. - Jeśli jednak zgodzisz się wyruszyć z nami, to tym lepiej.
- Przecież z tego co mówiła Morgan, chyba i tak musimy mieć klejnoty razem do pokonania jakiegoś potwora. Wasz jest już w Elandone. Zabierzemy ten, a ona przywiezie ten swojego rodu. -
dla Kennetha sprawa najwyraźniej była prosta, ale Morgan popatrzyła na nich niepewnie:
- No nie wiem czy mój brat będzie się chciał go pozbyć z domu po tym jak straciliśmy go z oczu na ponad trzydzieści lat.
- Po trzydziestu latach dekadzień czy dwa nie sprawi różnicy -
prychnęła Tiara. - Zresztą zdążył się już na niego napatrzeć.
- Nie znasz mojego brata. -
wojowniczka westchnęła - Gdybyśmy się jednak dowiedzieli czegoś więcej o tym grożącym nam potworze, może byłby bardziej chętny do współpracy.
- Rodzinny upór. -
mruknęła z półuśmiechem tropicielka.
- Jeśli Pani Jeziora mogłaby nam powiedzieć coś więcej o klejnocie Madoca, to być może będzie też wiedziała coś o potworze. - głośno zastanawiał się Bran.
 
Tom Atos jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:09.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172