Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-12-2011, 14:06   #41
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Habibi "Goblin"
Szybko maszerowałeś w kierunku, gdzie zostawiłeś swoich towarzyszy. Z łatwością, będąc dziedzicem ducha wiatru, pokonywałeś skalne półki, które uprzednio pokonywałeś wolniej ze względu na swoich towarzyszy. Masyw górski na który się pchałeś, wydawał się teraz największą głupotą, jaką popełniłeś od lat, nie licząc zajścia za skórę goblinom. Po co wam to było? Dlaczego? Zapewne coś działało w tej jaskini, pobudzająco na umysł, coś kuszącego.
Szybkimi krokami zacząłeś przemierzać las, po prostu frunąc między drzewami, gnany leśnym wiatrem. Nie była to pustynia na której się wychowałeś, ale mimo wszystko, poczułeś się niczym wolny, a co ważniejsze nie czułeś się tak od lat.
Po chwili przybyłeś do Gildii, gdzie od razu rzucił Ci się w oczy martwy człowiek z pobliźnioną twarzą, a raczej półbies. Wokół panował nie mały zamęt. Nieopodal stał twój zwierzchnik, kupiec, a na środku placu zakonnik i najemnik z dużym toporem na plecach.
Szykowali się, do skoczenia w lasy, prawdopodobnie kogoś szukając.

Antonio Malvarez, Brat Thane Blythe i Habibi "Goblin"
Szereg mężczyzn, w lekkich zbrojach szykowało się na polowania, bo tak tylko było można nazwać pościg za Benito, złodziejem dokumentów Lee, u niektórych ludzi w mieście, będących wartych fortunę.
Pedro wraz z Lee, zniknęli gdzieś w majątku, kryjąc się przed słońcem w murowanych ścianach domostwa i obgadywali przyszłe korzyści, z obopólnych interesów, w jakie się właśnie angażowali, podpisując odpowiednie umowy.
Brat Thane, przyglądał się zwłokom pobliźnionego mężczyzny. Czy to koniec misji? Czy uśmiercenie jednego z wybrańców, o których mówiła wieszczka, odbije się jakkolwiek na powierzonym mu zadaniu? Nie miał pojęcia, w dodatku jego duch tak jakby sprowokowany przez Alb The Kr Bew Romem, teraz nasilał swoje mroczne sztuczki do całkowitego panowania w ciele nosicielu, lecz dopiero się rozkręcał, a Blythe zniósł już z jego strony nie jedno. Mimo wszystko, najgorsze było to poczucie drogi, jakie demon zasadzał w głowie zakonnika.
„Podążaj do Rosji” – słyszał w głowie coraz donośniej.
Antonio, mając już sformowany, wraz z nim, pięcioosobowy oddziałek, przeprosili zgromadzonych i sami zalegli w lasy, w poszukiwaniu tego, który tak zadrwił z ich organizacji.
Jedna, biedna Monica, tu i tam zwana Młodą, podeszła bliżej Zakonnika, ze spuszczoną głową. Nie wiedziała, co mogła by powiedzieć, lecz odezwać się jej wypadało. Może była zepsuta do szpiku kości i robiła rzeczy, których powstydził by się nie jeden mężczyzna, lecz jak każdy człowiek, miała w sobie coś życzliwego, co teraz dało o sobie znać.
- Przepraszam… – odezwała się po chwili milczenia – Przepraszam i dziękuję, gdyby nie ty i twoja niezamierzona pomoc, już zapewne bym nie żyła.

Nina
Zapach roznosił się dość wyraźnie choć był nieświeży. Ale co gorsze, prowadził przez trakt, na którym po wydarzeniach z Barcelony, było gęsto od ludzi, strażników i wszelkich innych jednostek. Nine trochę to przerażało, nigdy nie miała do czynienia z takim skupiskiem ludzi, a w dodatku przez nich jej trop ulegał zamazaniu. Lecz wiedziała że trakt ten prowadzi tylko w kilka miejsc, z ulokowanymi pod drodze kilkoma farmami. Wiedziała że ludzie, zapewne skierują się do Francji i pobliskich wiosek, chcąc zostawić za plecami horror, który się wydarzył tuż pod ich oknami.
Był to tak głupi gatunek, tak naiwny. Myśleli że rozwiążą wszystko po przez ucieczkę, lub bezmyślną i nieukierunkowaną siłę.
Na rozwidlenie dróg, rzuciłaś się przez las, schodząc z widoków nieprzychylnie oblepiających Cię spojrzeń. Miałaś dość problemów, zresztą nie tak dawno próbowano Cię zabić. I to w sumie nie raz. Ale na rozwidleniu, gdzie ruch był już o wiele lżejszy, złapałaś trop ponownie na szlaku stosunkowo rzadko uczęszczanym. Prowadził do Gildii Najemników. Wiedziałaś tylko, że robili niesamowitą konkurencję twojemu stadu ochraniając karawany, farmy i wszystko, co ochrony potrzebowało. Co ważniejsza, większość z nich na twoje szczęście mieli w poważania czy ktoś jest półbiesem, sylwanem, zwierzoczłekiem czy człowiekiem czystej krwi. Zabijali wszystkich, bez wyjątku. Choć, mieli też w zwyczaju, nie atakować pierwsi.
Do Gildii, też ruszyłaś lasem, drogą którą czułaś się najpewniej i najbezpieczniej. Wiedziałaś, że dla samotnego zwierzoczłeka, szlak to nie jest odpowiednie miejsce. Kiedy byłaś już blisko Gildii, zza drzewa wyszedł jeden z najemników. I wszystko było by w porządku, gdyby kurczowo nie ściskał kilku zmiętolonych kartek, przytulonych do piersi i dwa mieszki złota, nie pocił się niczym świnia i nie wyczuwała byś od niego strachu. Najemnik tak blisko swych pobratymców, nie powinien się obawiać, zwyczajnego zwierzoczłeka.
Wyciągnął w twoim kierunku rękę z krótkim mieczem:
- Kim jesteś? – zaryczał, nerwowo spoglądając za siebie – Gdzie tu mogę się ukryć? – echo zaczęło nieść tupot około pięciu mężczyzn, przeczesujących las – Słyszysz! – ponaglił – Mam Cię skrócić o głowę?!

Marion Hawkwood i Alberto E. I. Caballero Batista
Trakt do Paryża, nużył. A dzisiejszy, nieco dłuższy odpoczynek, sprawił że zaczęło ich mijać bardzo wielu ludzi, zapewne kierujących się z Barcelony. Pytaniem było, co spowodowało taki olbrzymi marsz ludzi w kierunku Francji. Lecz póki co, nie zaprzątaliście sobie drogi, pakując swoje małe obozowisko na powrót do plecaków.
Z rozmów wśród gawiedzi, dało się niewiele zrozumieć i było to dość zabawne. Dopiero wieczorem, gdzie postanowiliście zatrzymać się w karczmie „Mostowej”, leżącej koło niewielkiego mostka, dopiero tam mieliście okazję usłyszeć już mniej wypaczonych wypowiedzi i dowiedzieć się, co stało się w Barcelonie.
Wszyscy jak jeden mąż mówili o tym, że trupy z cmentarza miejskiego sforsowało bramę do dzielnicy biedoty i zagnieździło się tam, prawdopodobnie wybijając wszystkich mieszkańców. Że jakiś Inkwizytor zapieczętował bramy w Dzielnicy Bram, prowadzące do cmentarza miejskiego i Cmentarza Portowej, która była bezpośrednio połączona z dzielnicą najuboższych. Że zza zaplombowanych bram, długo dało się słyszeć odgłosy pożeranych i szlachtowanych jak prosiaki ludzi. Że kto był mądry, nie czekał i wyniósł się z stamtąd w podskokach, ratując co mógł uratować.
W dodatku, w Barcelonie trwał odpust św. Bartłomieja, ilość ofiar mogliście sobie tylko wyobrażać.
W karczmie, na wasze nieszczęście nagromadziło się tylu uchodźców, że karczmarz nie mógł wam znaleźć żadnych, wolnych pokoi. Pozostało tylko, znowu rozpalić ognisko przy moście i poczekać do rana. Tak też postąpiliście.
W nocy, z nerwowego snu, obudził was przeraźliwy krzyk.
- Zostawcie mnie! – krzyczał ktoś na moście – Zostawcie!
Sennie, spojrzeliście na dziejącą się niedaleko scenę. Trzech młodzików ze sztyletami i ubrana w zieloną suknię dziewczyna, była raz po raz szarpana przez oprychów i okładana raz po raz. Jej duma postawa, szybko ustępowała szlochowi i krzykowi, oraz rozpaczliwemu wzywaniu pomocy, kiedy bandyci zaczęli ciągnąć dziewczynę w kierunku haszczy, znajdujących się za mostem.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 29-12-2011, 03:00   #42
 
Delta's Avatar
 
Reputacja: 1 Delta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znany
Delta & Louis

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=n99KIJKnjvk[/MEDIA]

- W każdych legendach jest ziarnko prawdy, najemniku. - Thane nie podniósł wzroku, nieodgadnionym wzrokiem spoglądając na leżącego Alberta. Jego ciało wystygło z chwilą, gdy demon, który zagnieździł się w jego duszy, opuścił ten padół, pozostawiając po sobie pustą skorupę i kilkanaście pytań bez odpowiedzi. Pytań, które jak zwykle spadły na barki Thane'a.
- Każdy nosi jakieś brzemię. Ty poznałeś moje - dodał po chwili, przenosząc spojrzenie na Antonia. Jego jedyne oko, to niezakryte przepaską, było wyjątkowo spokojne, nawet pomimo tego co się przed chwilą stało. - I pragnąłbym byś zachował je dla siebie.
Odwrócił się na pięcie, ruszając w stronę budynku Gildii i zostawiając najemnika ze swoimi własnymi myślami. Jego wcale nie były weselsze: podszepty demona nasiliły się, podkładając mu przed oczy wizje podróży i potrzebę ruszenia w kierunku zimnych pól Rosji. Zresztą niepotrzebnie. Gdy tylko ta nazwa padła z ust uwolnionego ducha, Thane zorientował się, że to właśnie będzie ich nowy przystanek. Jego demon musiał zorientować się równie prędko, bo znał swojego nosiciela - dlatego też powiedział Alb The Kr Bew Romem, że ich drogi są zbieżne.
Wszak wieszczka wspominała o okolicy przykrytej białą pierzyną, a które miejsce pasuje lepiej do tego opisu niż mroźna, zaśnieżona Rosja?

Zwolnił kroku, gdy podeszła do niego Monica. Wysłuchał jej w milczeniu, szukając na jej twarzy skruchy.
- Nie musisz przepraszać. Wszyscy robimy wszystko, by przeżyć, tak skonstruowana jest natura człowieka - odparł w końcu, wzruszając ramionami. W ratunku dziewczyny nie było jego ręki. Po prostu znalazł się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie - to jej sztylet wykonał całą robotę.
Zatrzymał się, gdy dostrzegł, że na plac dołączył Habibi. Sam.
- Gdzie są twoi towarzysze? - zapytał wprost, gdy Arab się do niego zbliżył.
- Jeden zginął, drugi jest ranny. Obaj są..byli..ich powłoki są w jaskinii jakiegoś trolla. Martwego. - zdał lakonicznie relację zakonnikowi. - Dzieje się coś poważnego, czy mógłbyś jakoś pomóc temu, który jeszcze zipie?
- Mógłbym. - Thane nie zastanawiał się długo. Skinął na Monicę, wskazując w stronę budynku Gildii.
- Jeżeli chcesz się odwdzięczyć, to znajdź tam mojego towarzysza, Pedra i powiedz mu, żeby za kilkanaście minut zgromadził wszystkich, którzy będą z nami podróżowali i ruszył traktem nam na spotkanie. Chyba, że nie załatwił sprawy najmu, to wtedy niech na mnie zaczekają - dodał, następnie zwracając się w stronę Araba. - Prowadź.
Dziewczyna w międzyczasie posłusznie wykonała polecenie.
- To może być dość..męcząca droga. - ostrzegł Habibi, a następnie odwrócił się na pięcie i poprowadził zakonnika do swojego rannego towarzysza, miejsca śmierci trolla i tajemniczej jaskinii.


Droga najpierw prowadziła przez las iglasty, następnie dało się odczuć trudy wspinaczki po skalnych występach, które Arab, pokonywał nad wyraz szybko. Za szybko, jak na człowieka czystej krwii, ale Thane już dawno wyczuł u tego młodzieńcza ducha wiatru i jego sylwanie korzenie.
- Możesz mi powiedzieć dlaczego, na miłość Boską, postanowiliście się tu wdrapać? - zapytał Thane, gdy już docierali do wejścia do jaskini. Podróż zajęła mi zdecydowanie dłużej, niż gdyby Habibi szedł sam, bo Thane zwyczajnie nie był przystosowany do poruszania się po ciężkim terenie, ani tym bardziej do męczącej wspinaczki. I chociaż przez całą drogę się nie skarżył, a trudy znosił w milczeniu, gdy w końcu dotarli do jaskini skalnego trolla, miał dość.
Złodziej poczuł, że trzeba jakoś zmyślnie to wytłumaczyć.
- Ja postanowiłem. Ich nie prosiłem, żeby tu za mną wchodzili. Nudziło mi się tam trochę, i postanowiłem pozwiedzać hiszpańskie jaskinie.. - spuścił teatralnie głowę. Sam nie był za bardzo zmęczony, chociaż szedł tędy bodajże trzeci raz. Uwielbiał biegać.
- Nuda zabiła już niejednego. A gdybyś sam tu zginął, nasza wyprawa stanęłaby pod znakiem zapytania - odparł Thane, zatrzymując się na chwilę i przesuwając palcami po twarzy. I tak śmierć Alberta rzucała już pytanie czy jest sens wyruszać w dalszą drogę. Brakowało mu tylko kolejnego zgonu Wybrańca.

Przeszli w końcu pod łukiem wejścia do jaskini i zakonnik zwolnił kroku, szukając wzrokiem towarzysza Araba. Minęło wiele czasu, a to nigdy nie wróżyło dobrze rannym.
Ranny leżał pod ścianą, w bezwładnej ręce tkwił miecz. Głową miał oparta o kamień. Pod nim, utworzyła się już znaczna kałuża czerwonej posoki. W głębi pieczary, spoczywało spore cielsko trolla jaskiniowego. Ranny Arab, miał zamknięte oczy, lecz klatka piersiowa unosiła się nierówno. Od razu zakonnikowi rzuciła się w oczy wystająca z uda kość.
- Stracił dużo krwi. - Thane przyklęknął przy rannym, uważając by ten przypadkiem nie wziął go za nieprzyjaciela i nie próbował przebić go mieczem na powitanie. Przytrzymał mu nadgarstek z bronią, próbując wyjąć mu ją delikatnie z uścisku.
Arab otworzył oczy i cofnął się troszkę, ponieważ przeszkodziły mu w tym połamane żebra i zasyczał tylko głośno. Miecz udało mu się wyjąć z dłoni bez większych problemów. Thane odłożył broń na bok, zdejmując z ramienia swoją torbę i przyglądając się rannemu. Przebiegł spojrzeniem po jego ranach: otwarte złamanie kości udowej, połamane żebra sądząc po świszczącym oddechu, solidnie poturbowany i spora utrata krwi. Odwrócił się do swoich przyborów, otwierając torbę i zaczynając wyciągać z poszczególnych kieszonek odpowiednie zioła.
Wystarczyło mu jedno spojrzenie, by wiedzieć, że dla Araba nie ma ratunku. Gdyby byli w mieście i mieli mocne, magiczne zaplecze - być może. Ale teraz ranny mężczyzna tylko by ich spowalniał. Byłby zagrożeniem dla ich misji.
- Dobrze przeżuj i połknij. Rozumiesz mnie? - Thane odwinął cienki jedwab jednego z zawiniątek i wydobył z niego kilka jasnozielonych listków oraz pociętych fragmentów wąskiej łodygi pietruszycy wodnej. Podsunął je do ust Araba, tak by ten mógł je spożyć.
Pietruszyca wodna miała wiele nazw. Szalej jadowity, blekot...
Cykuta.
Miała tą zaletę, którą Thane w tej chwili potrzebował - była szybka i niezawodna. Arab z ufnością wciągnął liście które zaczął powoli żuć. Na przewidywany efekt długo oczekiwać nie było trzeba. Szybko Arab jakby zapominając o swoich obrażeniach, zaczął się spazmatycznie trząść, wyrzucając z siebie urywany wyrazy. Po chwili, z twarzy uciekły mu kolory i zastygł w bezruchu. Wszystko trwało dosłownie kilkadziesiąt sekund.
Thane przesunął dłonią po jego twarzy, zamykając mu powieki.
- Oddajcież go a nie zapomnijcie. Spoczywaj w pokoju, wyznawco Allaha - powiedział cicho. Obrócił się do swojej torby, powoli chowając zawiniątko na swoje miejsce i zamykając ją z powrotem. Narzucił ją na ramię i wsunął miecz z powrotem w dłoń martwego już mężczyzny, układając go na jego piersi. Po tym podniósł się na nogi i otrzepał szatę na wysokości kolan, odwracając się w stronę gdzie leżało cielsko trolla i gdzie zniknął Habibi.
Z głębi jaskini, dało się słyszeć ciche stękanie, jakby ktoś się mocował z czymś wyjątkowo ciężkim. Kiedy odgłos ucichł, w korytarzu pojawił się nie kto inny jak Habibi.
 
__________________
"I would say that was the cavalry, but I've never seen a line of horses crash into the battle field from outer space before."
Delta jest offline  
Stary 29-12-2011, 16:31   #43
 
Kizuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Kizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodze
Ziutek&Kizuna&MG

Antonio spojrzał na grupę mężczyzn.
- Polujemy na Benito, niektórzy mogą znać go bliżej, ba nawet możecie być najlepszymi przyjaciółmi, mnie to nie obchodzi, złamał zasady i poniesie karę. Jeśli dowiem się, że ktoś zaczął mu pomagać w wymknięciu się nam pożałuje. Z tego co wiem uciekł w las, ale to oczywiste. Na pewno będzie się kierować do miasta więc i my się tam kierujmy. Proponuję podzielić się na trzy grupy. Niech jedna dwójka patroluje okolice po lewej stronie głównej trasy, a druga prawą stronę. Ja pójdę lasem. Dopóki nie dojdziecie prawie do Barcelony nie macie pozwolenia na zaniechanie patrolu, kiedy dojdziecie pochowajcie się tak aby mieć na oku drogę do głównej bramy miasta, jak wyjdzie przechwycić go najlepiej żywego. Do roboty! Tylko prosiłbym w miarę ciche zachowanie, nie śpiewać, krzyczeć i iść powoli.

Mężczyźni rzucili się do lasu, jakby zapominając ostatnie słowa. Od razu dało się słyszeć pękające pod stopami gałęzie i hałas powodowany rosłymi mężczyznami, wędrującymi przez las.
Topór tylko pokręcił głową i ruszył w las.

- Kim jesteś? – zaryczał, nerwowo spoglądając za siebie – Gdzie tu mogę się ukryć? – echo zaczęło nieść tupot około pięciu mężczyzn, przeczesujących las –Słyszysz! – ponaglił – Mam Cię skrócić o głowę?!

Spanikowany Benito, coraz bardziej zbliżał się do Niny, trzymając wymierzony w nią miecz, w trzęsącej się ze strachu ręce. Może Benito dał radę uciec z Włoch przed swoimi byłymi pracodawcami, lecz nie był mordercą, ot, zwykłym złodziejem. I to było jego bardzo złą cechą.
Zawarczała, szczerząc kły dłuższe niż u normalnego człowieka. Jej dłonie zatoczyły malutkie kółeczka, zginając się i prostując. Wyglądało to na przygotowanie do bójki, ale było to po prostu rzucenie czarów wspomagających. Nie wiedziała jak silny był ten człowiek, a lepiej nie ryzykować utraty futra.

- Co tam robisz! - krzyknął, co doszło uszu idącego lasem Antonia Malvareza, najemnika z Gildii Najemników - Przesteń! Albo Cię pchnę mieczem, dziwolągu! - zaskrzeczał Benito, podchodząc niebezpiecznie blisko Niny.

Niebezpiecznie dla niego.
Topór dojrzał w ciemności zarysy sylwetki, czyżby trafił na tego skurwiela? Nie bawiąc się w podkradanie zdecydowanym krokiem sięgnął po swój Topór na plecach i krzyknął:

- Witaj Benito! Wybrałeś się na grzybki?

Człeczyna rzuciła się na nią, najwidoczniej chcąc z niej zrobić mięsną tarczę. Ludzką nie, nie była człowiekiem. Ale człowiek miał pecha, był tylko człowiekiem. W jej środowisku, nie miał szans z wilkiem. Nie z wilkiem, wspieranym umiejętnościami magicznymi. Tak to określali ludzie? Chyba tak.

-Parszywiec.

Jedno słowo, wyminięcie go obok, tuż przy ziemi i podcięcie, a następnie przywalenie mu pięścią w czerep.
Nie było trzeba długo czekać, aby Benito odleciał do krainy snów, wydając po tym charakterystyczny dla niego dźwięk. Po chwili przy śpiącym złodzieju pojawił się mężczyzna z toporem. Tak pierwszy raz poznali się Antonio Malvarez, wyrzucony z miasta strażnik miejski i Nina, zwierzoczłeczka której rodzinę spalili Inkwizytorzy.

Na początku, dwójka bohaterów mierzyła się tylko wzrokiem. Przypatrywała się sobie nawzajem. Gdzieś pod nimi leżał nietomny Benito. Lecz, jedno z nich musiało się odezwać. Choćby dlatego, że węch Niny prowadził ją właśnie do Gildii, a człowiek z toporem, był właśnie, jak się jej wydawało, z tejże Gildii.

-Widziałeś... … Brata... Thane?-

Cóż, musiała się trochę uspokoić. Odrobinkę, tak dla zdrowia, by nie psuć sobie nerwów. Musiała być SPOKOJNA! Całkowicie, spokojny oddech i spokojny wzrok.
Antonio zaskoczony tym wszystkim tylko odpowiedział:

-A kto to tak w ogóle jest? - dał kroka w tył i zerknął na Benito.
-On... od inkwizycji.-
Sama też dała krok w tył, jedną nogą nadeptując na Benito. Ale nie przejęła się tym. To człowiek.
- Inkwizycja?! Osz... A był tu w pobliżu? Widziałem jednego zakonnika, ale nie wiem czy to ten.
-Gdzie poszedł?-
- Jest w Gilidii Najemników, będę właśnie tam iść, tylko, załatwię jedną sprawę z tym sukinsynem -
podszedł do Benito i wyrwał mu z ręki dokumenty. Jego samego wziął za rękę i zaczął ciągnąć po ziemi - Jak chcesz tam iść to proszę za mną.

Chwila zastanowienia, wdychania zapachu i ostatecznie ruszyła, lekkim krokiem, za najemnikiem? Chyba nim był. Miała zadanie, mimo, że od człowieka, to wciąż zadanie.

Po pokonaniu drogi powrotnej w kompletnej ciszy, okazało się że kupiec organizował już drużynę w drogę powrotną, a i nad wyraz ucieszył się na widok was obu. Monica szybko przekazała o co chodzi, przy okazji dziękując za okazanie łaski i pójście po rozum do głowy, uśmiechając się przy tym słodko.
 

Ostatnio edytowane przez Kizuna : 29-12-2011 o 19:44.
Kizuna jest offline  
Stary 29-12-2011, 23:11   #44
 
Cao Cao's Avatar
 
Reputacja: 1 Cao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie coś
Co jak co, ale sprawa z najęciem jednego z najemników, ciągneła się niezwykle długo. Doszło niemalże do tego, że Lee zaproponował napitke Pedrowi. Ten początkowo odmawiał, jednak z czasem dał się namówić na łyk zimnego Piwa. Co jak co, mogło to pomóc w załatwieniu interesów, szlachic domyślał się że cena za wynajęcie takiego najemnika musi być wysoka, jednak skoro dał rade coś takiego zrobić farmer, którego mijali kiedy zmierzali tutaj, to z pewnością będzie stać i jego. A Jako że On nie lubił tracić pieniędzy, nawet jeśli dla dobra ogółu, z pewnością starać się będzie zdobyć jakieś zniżki


Stojący nieopodal Lee, wraz z kupcem tak się do niego zwrócił:
- Antonio - wskazał palcem na najemnika z toporem - chyba takowego szukacie.
- Rzeczywiście... Wygląda na rosłego mężczyznę, który w stanie będzie zapewnić nam bezpieczną podróż... Stosunkowo bezpieczną - Dodał po chwili Pedro
- Zapewne wynajęcie wojaka z takim “toporem” sporo kosztuje, prawda ? - Po tym zdanie, szlachcic uśmiechnął się złośliwie
- Tak więc Panie. Powiedz ile wyniesie mnie, bezpieczna podróż.
- Jako Gildia mająca już swoje zasługi i renomę, w zwyczaju mam pobierać opłatę po powrocie moich ludzi wraz z ich najemncami. Kosztuje 50 sztuk złota na dzień, ale to tylko przybliżona cena. Oczywiście jak nie przeżyjecie, nie płacicie - Lee uśmiechnął się, obserwując z odpowiedniej odległości scenkę.
- Prawisz... 50 sztuk za dzień. Toż to naprawdę spora cena, przyznam że nawet jak na kupca, jednak wierze w Państwa renomę. Jednak, nie macie jakiś... Udogodnień, jeśli misja jest szczególnie długa. Sądzę że niezależnie, ba. Nawet jeśli zapłacił bym połowę tej sumy, wzbogacilibyście się niezwykle. Jak zapewnę dostrzegasz Panię w swej całej mądrości. Jestem osobą lubiącą podróżować, chciałem zwiedzić sporą część świata, dlatego ważna jest też kwestia pieniądza. - Zachęcił Pedro
- Zniżka powiadacie - zasępił się dowódca gildii - Tak, jeśli czas wynajmu jest bardzo długi, przewidywana jest zniżka. I można również płacić innymi przedmiotami. Jako że nasza Gildia ma charakter czysto militarny, skupujemy też dużo rud żelaza na zbroje i broń, oraz i same pancerze i miecze. Powiedz mi, jak długo zamierzasz wynajmować Antonia?
- Sądzę że... Może to być nawet okres roku. Ale cóż. Obawiam się że taka sytuacja może się przedłużyć. Jeśli zaś chodzi o przedmioty militarne, to sądzę że JA jako kupiec a zarazem osoba rozważna, mógłbym zdobyć kilka ciekawych transakcji poza granicami, z pewnością nadało by wam to “rozgłosu” a zarazem zdobycia wiele “egzotycznych” broni. Sądzę że jest to, naprawdę warte przemyślenia. Jak sądzisz ?
- Sądzę, że Antonio został właśnie oddany w dobre ręce - uśmiechnął się Lee - Można wiedzieć dokąd macie zamiar go ciągnąć?
- Jestem pewien, że będzie miał przyjemność poznania znacznej części Europy, oraz bliskiego wschodu. Tylko tyle powinno Ci starczyć Panie - Po czym, mężczyzna wyciągnął dłoń ku rozmówcy
- Jestem wielce zobowiązany
Lee również wyciągnął dłoń i uścisnął ją wysoko na przedramieniu, w mocnym uścisku.
- Miło mi się z Panem, robiło interesy.

Udało im się ! Było tak, jak spodziewał się kupiec. Na wieść o długim terminie wynajęcia pracownika, z pewnością musiał przyjąć jakieś zniżki. Pedro był, niemalże tak uradowany iż zaprosił przywódce tego miejsca na Wino kiedy tylko powróci z wyprawy.


- Przepraszam - usłyszałeś za sobą delikatny, damski głosik - Czy pan nazywa się Pedro?
- Zgadza się ! - Odpowiedział szybko, bez spoglądania na dziewczynę. Dopiero po chwili odwrócił się w jej stronę.
- Pan... To znaczy... Ten mężczyzna w szacie zakonnika, kazał przekazać żeby Pan zgromadził ludzi którzy będą z wami podróżowali i ruszyli traktem mu na spotkanie, lub jeśli nie zdążycie, poczekali tutaj.
- Rozumiem.... Jednak nie usłyszałem jeszcze Pani godności... Ciężko jest, prowadzić rozmowę a Tymbardziej oddawać pewne przysługi osobie, o której wiem tylko Tyle jak wygląda. A Wygląda na taką, która mogła by posiatkować mnie nożem kuchennym - Końcówkę dodał z przyjaznym uśmiechem po czym schylił się nisko.
- Młoda na mnie mówili zawsze, od niedawna Monica - powiedziała beznamiętnie.
- Młodość w końcu przemija... Dlatego warto mieć jakieś imie... Monico. Kim tam w ogóle jesteś, nie wiem, czy to dobre wrażenie, ale mam dziwne podejrzenie że... - Urwał nagle Pedro
- Proszę się nie krępować z podejrzeniami, tutaj Pana nie wybebeszę, zresztą wszyscy moi wspólnicy już gryzą piach i wątpię żebym wróciła do zawodu.
- Dziwne że zakonnik nakazał przekazać te wiadomość akurat Pani... Proszę mi powiedzieć, co łączy Panią i tamtego braciszka ? - Zapytał podejrzanie, miał stanowczo dość atrakcji.
- Użyłam go jako żywej tarczy zresztą widział to Pan, stał nieopodal wraz z nim - kiwnęła głową na przysłuchującego się temu wszystkiemu Lee - I mało mnie obchodzi co Pan zrobi z tą wiadomością, ja niebawem uciekam stąd.
- Przykro mi... Sądzę że powinna Pani udać się wraz ze mną. Po tej sytuacji, Pani głowa jest naprawdę cenna. A Ja jako jedyna osoba, nie licząc mnicha, nie mamy ochoty zdobyć tych pieniędzy. Jak myślisz ? Jakie masz teraz szanse ? A możemy sobie na wzajem pomóc... - starał się przekonać kobietę.
Dziewczyna zamyśliła się
- Sądzę że mam bardzo duże szanse, ja i moi ludzie przez laty napadania i mordowania karawan, zgromadziliśmy bardzo dużo kosztowności. Spokojnie starczy na ucieczkę na wschód lub zachód i spokojne, dostatnie życie.
- Sądzę że jednak się mylisz... Mogę sprawić, że odpracujesz swoje grzeszki. A jeśli mowisz o Zachodzie ? Oj,oj,oj mam tam... Rodzine - Powiedział to niechętnie, zważywszy na fakty że został przegnany... I ma tam prawdopodobnie syna
- Pochodzą z niezwykle potężnego rodu, których stać na własny odział... A Oni wyjątkowo nie lubią morderców. - Uśmiechnął się parszyfie - Jeśli zaś chodzi o Wschód... No tak, gdyby nie fakt, że jeden z najważniejszych ludzi Saladyna jest... Moim Wasalem, było by to całkiem dobre wyjście... - Wiedział że lekko kłamał, co do pozycji wasala, aczkolwiek nie każdy o Nim słyszał.
- Nie boi się Pan tego, że pewnej nocy gdy będziemy obozować, najnormalniej w świecie poderżnę Panu gardło od ucha, do ucha, zabiorę sakiewkę i zniknę? - dziewczyna uśmiechnąła się równie parszywie, gdzie na obie miny Lee zareagował parsknięciem śmiechu.
- Ohhh.... Złapała... Żartuje - Urwał w połowie słowa
- Pewnie miała byś racje, gdyby nie Pewien Pan, z Toporem większym niż niemal cała Ty, nie pracował dla mnie... Będę z Tobą szczery... Nie masz innego wyjścia, możesz próbować... to Prawda, jednak co kolwiek zrobisz, zawsze będę przed Tobą. A Wyjątkowo mam zachcianke, byś stawiła się z Nami na miejscu zbiórki. - Jego głos stawał się coraz poważniejszy
- Masz złoto, ale Nie masz stałego napływu gotówki, twój majątek się skończy, a Ja ? Ja mogę sobie pozwolić na głupoty w życiu. A To jest jedna z nich...
- Nie jestem Pana własnością i Pańskie zachcianki mnie mało interesują - fuknęła ze złością i poprostu wyszła.
- Panie Lee... Prosiłbym Ją złapać. Sądzę że nagroda z to, mogła by być całkiem pokaźna... Obaj jesteśmy świadomi, że dla Pana niema żadnej wartości a dla mnie całkiem sporą. Skoro w naszych kontaktach handlowych zaszliśmy tak daleko, pora pobawić się w prawdziwą grę handlową. - Uchylił głowę i wskazał dłonią miejsce w którym była kobieta, a raczej którym opuściła pomieszczenie.
- Może być związana, chociaż wolał bym... By sama dobrowolnie ze mną poszła...
Lee przybrał groźny wyraz twarzy.
- Czy my wyglądamy jak jacyś cuganci, którzy uganiają się za panienkami ku ogólnemu szczęściu naszych interesantów? - popatrzył chwilę w oczy kupca - Mamy umowę na jednego najemnika, nim może Pan rozporządzać. Proszę mu okazać tą umowę, będzie wiedział co robić - Lee postawił podpis pod arkuszem, który zwinął w rulon i wręczył Pedrowi - Udanego dnia - uśmiechnął się wymuszenie.
- Hah... Masz jednak jaja przyjacielu. Słyszałeś o wszystkim, co opowiedziałem tej uroczej Damia, a Ty nadal nie zmieniłeś stanowiska Panie. Cóż, dobrą drużyne wybrałem... Tak czy siak, moje zaproszenie jest nadal akutalne, a teraz do zobaczenia... - Mężczyzna ruszył szybko w stronę którą udała się kobieta.
Wyszedł pośpiesznie, rozglądając się po budynkach i okolicy, otaczającej willę w której był z Lee. Nie zauważył przez to, że dziewczyna siedziała za nim, na ławce pod ścianą budynku.
- Już skończył pan dy-wa-ga-cje? - zapytała.
- Z jedną ze stron, owszem... - Odpowiedział spokojnie. Był pewien że uciekła dalej, ta jednak oczekiwała na niego...Tylko dlaczego ?
Dziewczyna podniosła się z ławki i zbliżyła, po czym teatralnie wskazała na skraj lasu, gdzie pojawiał się właśnie Topór ciągnąc jakiegoś innego najemnika, przy nim szła zwierzoczłeczka, cała porośniętą futrem, mimo to ubrana w wyprawiony strój.
- Spójrz... To jest właśnie Topór. Ten osobnik, będzię odrąbywał głowy swoim “wielkim toporem” - rzucił jako żart.
- A to.. Z Nim, eh. Przeklęty mutant. Gdyby nie pewna sytuacja... Miał bym już dla niego polecenie... A Co do Ciebie moja Pani. Rozumiem, że jednak udasz się z nami w podróż ?
- Zależy - odpowiedziała skwapliwie.
- Rozumiem, że moje argumenty Cię nie przekonały.... W takim razie, zależy od czego ? - zapytał zaskoczony
- Czy mi się spodoba i czy się nie rozmyślę. Nawet nie wiem dokąd mam z wami leźć.
- Powiem Ci dokąd NIE idziemy, nie idziemy do grobu, a te ścieżko Tobie los wyznaczył, obojętnie jaką drogę wybierzesz, skończysz w padole, ale to Od Ciebie zależy, czy chcesz skończyć na śmieciowisku Barcelony czy też w miare normalnych warunkach z własną mogiłą. Tak... I jest jeszcze nasza wędrówka, która pozwoli nam, chociaż chwile dłużej, zanosić się tchnieniem życia. A Ja jestem... Uczynnym i szczerym człowiekiem.... - Dodał końcówkę z uśmiechem
Dziewczyna skinęła głową, po czym podeszła do Antonia i podziękowała mu za pójście do rozum do głowy i nie uśmiercenie jej. Był to miły gest, w porównaniu do tego, jak żyła dawniej i co robiła.
Zwierzo-człeczka bez ogródek zapytał prosto, gdzie Blythe, a Topór jak tylko pokazałeś mu kontrakt, pokiwał głową, lecz poszedł jeszcze na chwilę do Lee przekazać w jego ręce złodzieja i skradzione dokumenty, którymi była lista i dane wszytskich najemników, czynnie pracujących w Gildii. Rzecz dość cenna, biorąc pod uwagę to, że większość z najemników miała zatargi z przestępcami i prawem. Wrócił bogatszy o 200 sztuk złota.
Było można wyruszyć traktem, na spotkanie zakonnikowi i Habibiemu.
Szlachic niemogąc się powstrzymać, stwierdził do zwierzoczłowieka
- Nie wiedziałem, że takie dziwy chodzą po tym świecie... Znałem wiele potworych i dziwnych rzeczy, to prawda... Gobliny i inne obrzydliwe bestie, ale TO ?! To przeczy wszelakim regułą. I moralności... - Ostatnie zdanie było wyjątkowo złośliwe, chociaż sam Pedro nie wiedział czy chciał żeby takie było, czy też tak samo z Siebie wyszło.

Do swojego nowego pracownika zaś powiedział.
- Jak widzę, znałeś te Kobietę... Oh. to wspaniale, darowałeś już jej życie ? To jeszcze lepiej. Dlatego zapewne wiesz że wyjęta jest Ona z pod prawa. Dlatego mam do Ciebie prośbę połączoną z Poleceniem, aczkolwiek nie lubie kontaktów - szef - pracownik, dlatego powtórzę: Mam dla Ciebie prośbę. Jeśli zobaczysz że ta kobieta robi coś podejrzanego, niezależnie co, czy też próbuje nas opuścić... Zabij Ją.... - Powiedział bez uczuć.
- Rozumiem, że od tej chwili jestem Pańskim kmiotem od brudnej roboty. Toteż według kontraktu muszę się zgodzić na każde polecenie, które wyszło od Pana. Tak więc: Oczywiście, proszę Pana
- i ruszył poszukać jakiegoś młodego najemnika, aby poszedł po nieszczęsny patrol, który Topór wysłał na początku pościgu i przekazał im, żeby zgłosili się do Lee po wypłatę. Znalezinie chcącego się zasłużyć chłystka, nie stanowiło problemu. Topór wręczył mu pięć monet jako “napiwek” Młodzian ochoczo poleciał po swoich kompanów. Topór zaś zostawił po 20 monet dla każdego i powiedział, że zgłosi się po nie czwórka ludzi, która pomogła w złapaniu Benita.
 
Cao Cao jest offline  
Stary 30-12-2011, 03:54   #45
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Mgła trwała nieprzerwanie od rana. Gęste mleko wylewało się z rzeki utrudniając i zdecydowanie zmneijszając przyjemność wędrówki. Na objuczonym wałachu prowadzonym przez Alberto siedziała Marion. Spoglądała na niego wyczekująco zastanawiając się co też go ugryzło. Jej towarzysz zwykle w stosunku do niej pogodny, zmarkotniał.
- Może to ta mgła? - zapytała w końcu, uznając rozmowę za najlepszy sposób na rozwiązanie owej zagadki.
- Co ta mgła?
- Tak cię nastraja - wyjaśniła z uśmiechem.
- Nie, to raczej coś innego. Musisz zejść z konia, jeśli uważasz że jest sens przeprawiać się tym promem.
- Uważam że jest - roześmiała się rozbawiona. Alberto czasami zachowywał się dziwnie, jednak zdążyła się już do tego przyzwyczaić.
Byli jedynymi klientami wolno poruszającego się promu. Przewoźnik - sylvan raczej był małomówny, choć widać było, że chętnie zagadałby do pięknej Angielki. Obecność dwumetrowego templariusza z surową twarzą i espadonem na plecach studzić mogła nawet największe afekty. W końcu nabrał jednak dość odwagi by otworzyć usta do swych klientów. Samotność w czasie czekania na podróżników zbyt mocno mu doskwierała.
- W tej okolicy rzadko spotyka się templariuszy. Za to inkwizycja zapuszcza się w te rejony dość często. Robią łapanki na nieludzi. - zaczął nieco nieskładnie od ostrzeżenia czy raczej skargi, o czym zdał sobie sprawę po niewczasie.
Marion przywitała wiadomość współczującym spojrzeniem.
- Mocno utrudniają życie tobie podobnym, prawda? - zapytała cicho, jakby nie pewna czy w ogóle powinna rozmawiać z tym osobnikiem.
- Oj panienko - uśmiechnął się niezbyt elegancko - Czasami myślę, że to na mnie tak się zasiadają, ale nie złapią starego misia na sztuczny miód. Potrafię im uciec.
- Jednak takie życie nie należy do najbezpieczniejszych. Czy nie lepiej zaszyć się gdzieś z dala od zagrożenia? Wszak świat ma jeszcze miejsca, w których żyć można swobodnie. Po cóż tak ryzykować? - wydawała się szczerze zaniepokojona przyszłością przewoźnika, jednocześnie przesunęła się nieco bliżej Templariusza, który położył swoją ciężką dłoń na jej ramieniu.
- A mogę siedzieć w ciemnej dziurze i jeść robaki, ale sczezłbym tylko. Zdziwaczał i zezwierzył się jak ta cała inkwizycja. A tak mogę chociaż od czasu do czasu z kimś pogadać i dowiedzieć się co dzieje się na świecie.
- Jak daleko stąd do najbliższego miasta? - odezwał się Batista.
- Nie mam pojęcia panie, ale na pewno daleko.
- Dziwne, że inkwizycja się tu zapuszcza.
- A mówiłem, że uwzięli się na mnie, ale ja na kiwaniu takich chojraków zęby zjadłem.
- Może są w tu w innym celu
- Marion spojrzała swoimi wielkimi oczyma na Alberto, potem zwróciła się do przewoźnika - a jak długo trwa to polowanie na ciebie?
- No... nie pierwszy to rok za mną ganiają.

Dobili do brzegu. Alberto zeskoczył by zabrać konia na brzeg, pośpiesznie się cofnął by pomóc Angielce.
Dziewczyna podała dłoń Templariuszowi i wdzięcznie wylądowała na stałym gruncie. Bezpieczna i znacznie pewniejsza siebie niż na promie, odwróciła się do przewoźnika.
- Powodzenia zatem w tej grze kota z myszą.
- Nie dziękuję, by nie zapeszyć panienko.

Marion w milczeniu ruszyła w stronę wałacha. Nie podobały się jej informacje, których udzielił im sylvan. Częste wizyty inkwizycji nie za dobrze wróżyły bezpieczeństwu zarówno jej własnemu jak i Alberto. Co prawda nie byłby to pierwszy raz kiedy ich drogi skrzyżowały się z drogą rycerzy pragnących wytrzebić zło. Zazwyczaj jednak byli to pojedyńczy osobnicy lub co najwyżej mała grupka, która ślepym trafem natykała się na ich obóz, czy zaglądała do karczmy, w której przebywali. Czasami udawało się im wywinąć z takiego spotkania bez wyciągania miecza. W końcu, w przeciwieństwie do pozostałych ras, jej odmienność od ludzi była dość łatwa do ukrycia. Wystarczyło skromnie spuścić głowę, mocniej naciągnąć kaptur na czoło lub ułożyć nieco bardziej wyszukaną fryzurę. Niekiedy jednak wszelkie sposoby na uniknięcie rozlewu krwi spełzały na niczym. W takich właśnie chwilach dziękowała opaczności za Alberto, który z oddaniem i radością zmniejszał liczbę członków Inkwizycji.
Poczekała, aż Alberto do niej dołączy.
- Jestem zmęczona, może poszukamy jakiejś karczmy lub w miarę suchego miejsca na obóz? Wedle tego co powiedział właściciel gospody niedaleko powinien znajdować się trakt, a przy nim wszak nie może zabraknąć ciepłych i przytulnych miejsc, w których można by zjeść coś ciepłego i zasięgnąć języka.
Gospodę, którą wspomniała, opuścili tego ranka skoro świt. Wieś, w której się znajdowała nie zrobiła na nich dobrego wrażenia. Ludzie byli podejrzliwi, jadło ledwo strawne, a pokój który wynajęli mniejszy niż schowek na miotły. Mimo wszystko było tam cieplej niż pod gołym niebem.
Ruszyli dalej.


Trakt wiodący do Paryża był tego dnia wyjątkowo zatłoczony. Marion czuła się wśród tych ludzi wyjątkowo niepewnie. W przeciwieństwie do Alberto, trzymała głowę nisko pochyloną, skupiona na słowach padających wokół niej by wyłapać ewentualne zagrożenie. Jednak plotki i wieści jakie wyłapywała były tka niedorzeczne i chaotyczne, że zaczęła wątpić w stabilność umysłową osób je wypowiadających. Nie znaczyło to jednak, że jej nie zaniepokoiły. Za dużo tego było i za dużo ludzi wyruszyło na raz z Barcelony. Na myśl przyszło jej porównanie ze szczurami uciekającymi z tonącego okrętu.

Albedo zadowolony z tłumu przyglądał się krągłością przechodzących białogłów. Dziwnie mu było na duszy, gdy zauważył, że najatrakcyjniejszą obecną na trakcie niewiastą jest Marion.
Mgłę zostawili daleko za sobą, podobnie przestrogi przewoźnika. Mimo to rozglądał się wokoło nie tylko z powodu niewieścich uroków. Może to widoczne zdenerwowanie Marion, która już kilkakrotnie dotykała jego ramienia, gdy ktoś zbytnio się przybliżył, czy coś innego, w każdym razie ręka świerzbiła go, a espadon ciążył na plecach. Minęło już trochę od ostatniego starcia w którym brał udział.
Było to dwa miesiące temu, jak na trakcie napadła ich pospolita bandytka. Nie zniechęcił ich mundur templariusza ani dwuręczny miecz. nie wiadomo też czego spodziewali się w jukach wałacha. Pięcioosobowa grupka zachęcona przewagą liczebną urządziła na nich zasadzkę. Okrążyli Marion i Alberto i w jednej chwili zaatakowali ze wszystkich stron na raz. Koń wystraszony prawie zrzucił Marion, gdy porwał się do ucieczki. Zwłaszcza, że Alberto puścił lejce. Może liczył na to że poczciwy siwek poniesie Angielkę daleko od bitki. Na szczęście samej Marion nic się nie stało, nie licząc ślizgnięcia zbójeckiego miecza po jej udzie, gdy skupiła się na opanowaniu wierzchowca.
Dwuręczny miecz jest wolny, ale jego zasięg wystarczył by wyrwać szczękę jednemu z bandytów. Reszta zdążyła się wycofać w bezpieczną strefę. Alberto jeszcze raz zamachał espadonem jak kołowrotem nad głową, po czym chwycił za podkrzyże i pchnął za siebie wprost w bebechy kolejnego bandyty. rana nie była głęboka, ale wystarczająca by ten spanikował. Szeroką głownią sparował kolejny cios długiego miecza wymierzony z przeciwległej strony i wbił długi jelec głęboko w ucho posiadacza ów miecza. Pozostała dwójka bardziej otrzeźwiała, okrążała Templariusza wyczekując chwili do ukąszenia. Dwa krótkie miecze i puklerze. Dość niebezpieczny zestaw dla Hiszpana. Jednak ten, w przeciwieństwie do swoich przeciwników miał bogate doświadczenie w boju. A bandyci nie przywyklii do walki z zawodowym żołnierzem. Jeden licząc na atak na plecy uderzył puklerzem. Instynkt niezawodnie kazał odparować atak, lecz w tym momencie Templariusz odsłaniał się na cięcie z lewej na szyje. Wycofanie uchroniło go przed tym śmiertelnym cięciem, lecz wyszedł na przeciw drugiemu zbójowi wykonującemu klasyczny sztych. W trakcie wycofywania się jednak ponownie złapał miecz za podkrzyże i jako tako sparował cios wykorzystując pozycje otwartą przeciwnika do uderzenia głownią. Niestety nie na tyle silną by wyemilinować przeciwnika. ów nie miał też za dużo zębów do pozbawienia. Nie trzeba było jednak dużej siły by antagoniste za plecami poczęstować cięciem senatorskim zakończonym niepotrzebnym już sztychem na serce. Siła rozbiegu uniemożliwiła bandycie unik. Bezzębny, który zdążył już napełnić portki stał jak wryty. Nie reagował na cięcie postępujące, które zakończyło się utkwieniem klingi w jego czaszce.
Po wszystkim Alberto spojrzał na ubryzganą krwią tunikę, po czym wystraszony spuścił oczy. Marion męczyła się długo doprowadzając ją do porządku. Pod koniec owej potyczki opanowawszy konia wróciła do Hiszpana.
- Jeżeli po każdej potyczce będziesz tak wyglądał wkrótce nie będziesz miał w czym chodzić - mruknęła, ostrożnie schodząc z konia, teraz niemal całkiem spokojnego. - Którego z nich zabiłeś jako ostatniego? -zapytała rozglądając się po pobojowisku.
- Tego - oparł końcówkę miecza o denata z zamaskrowaną głową.
Kulejąc podeszła do wskazanego trupa. Krew wciąż sączyła się z jego ran wartkim strumieniem powodując w dziewczynie ostre pragnienie. Jednak nie do tego potrzebowała świeżo zabitego. Jego duch wciąż przebywał w ciele i to właśnie on był jej teraz potrzebny. Skupiła więc magię i przyłożywszy dłoń do ciała napastnika wchłonęła w siebie jego moc używając jej do wyleczenia rany, zadanej jej przez jego towarzysza. Ciało lekko się uniosło po czym opadło bezwładnie na swoje dawne miejsce. Zadowolona podniosła się z ziemi, otrzepując liście które przylgnęły do sukni i z niezadowoleniem przyglądając rozcięciu sukni, które będzie musiała zaszyć.

Do karczmy o wdzięcznej nazwie “Mostowa” dotarli wczesnym wieczorem. Marion z żalem musiała się pożegnać z wizją łóżka i dachu nad głową. Dowiedzieli się jednak nieco więcej o tłumach podążających traktem. Okazało się iż nie wszystko co słyszeli to plotki i zmyślone historie. Z jednej strony ucieszył to niezmiernie młodą Angielkę. Z drugiej zaś przeraziło. O ile bowiem do tej pory ludzie byli negatwynie nastawieni do jej podobnych, to teraz ten strach wzrośnie niebotycznie. Wszystkim zaś wiadomo, że przerażeni ludzi zdolni są do największego okrucieństwa. Chwilowy spokój jaki osiągnęła w ciągu ostatnich tygodni, nagle pierzchł pozostawiając ją dygoczącą ze strachu i ogarniętą czarnymi myślami. Dobrze, że miała przy sobie Alberto, który odciągnął ją od gości karczmy i wyprowadził na świeże powietrze z dala od ciekawych spojrzeń.
Rozbili obozowisko niedaleko mostu, w miejscu ocienionym płaczącą wierzbą. Romantyczna sceneria nijak nie poprawiła nastroju Marion, jednak wysiliła się na uśmiechy i drobne żarty, gdy Alberto rozkładał ich koce i ropalał ognisko.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 30-12-2011, 04:43   #46
 
villentretenmerth's Avatar
 
Reputacja: 1 villentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znany
Słysząc wołanie o pomoc wzdrygnęła się wyrwana z własnych, czarnych myśli. Nie mogła zasnąć pomimo zmęczenia obciążającego jej członki. Scena rozgrywająca się na moście przegnała jednak przynajmniej część owego odrętwienia. Nadarzała się okazja odnowienia zapasów energii bez proszenia Alberto o przysługę, której tak nie znosił. Uniosła się na posłaniu po czym skoncentrowała na zaklęciu niezgody, kierując je na tego, który stał do nich twarzą.
Mężczyzna, trafiony czarem, popatrzył ze złością na jednego ze swoich i rzucił się na niego, dusząc go, przy tym wykrzykiwał przeróżne niecenzuralne obelgi. Trzeci towarzysz nie wiedząc co robić, oderwał kompanów od siebie, lecz ten nadal był skupiony na tym jednym i robił wszystko, aby mu tylko przyłożyć.
Alberto podniósł się znad kociołka w którym gotowała się zupa z rybich głów. Momentalnie znalazł się na moście górując nad zdezorientowaną sprzeczką trójką jegomości. Minęły ułamki sekund, od tego jak wprawna ręka wyciągnęła stęsknionego krwi espadonu a trzymający pokłóconego towarzysza rzezimieszek pożegnał się z życiem.
Przerażenie malowało się na obliczach pozostałej dwójki gdy obleśnie uśmiechnięty Batista wyciągał miecz z przepołowionego od głowy do miednicy denata.
Dwójka mężczyzn popatrzyła po sobie, po czym rzuciło się panicznej ucieczki. Nie byli to rycerze, czy rządni krwi rabusie. Ot, zwyczajne wędrowne hultajstwo. Dziewczyna, siedziała przyciśnięta do barierki, szlochając. Dawno nie widziała czegoś tak okropnego!
Alberto rzucił na nią tylko nieprzytomnym okiem. Spojrzał jeszcze za pierzchającą dwójką. Odwrócił się. “Na tej miejscówce jesteśmy spaleni” pomyślał.
- Nie ma za co - powiedział w powietrze i ruszył w kierunku Marion.
Marion już całkiem obudzona szła właśnie w kierunku dziewczyny. Mijając Alberto obrzuciła go uważnym spojrzeniem by sprawdzić czy któryś z napastników nie drasnął go przypadkiem jednak Templariusz zdawał się być zbroczony tylko ich krwią. Uspokojona przystanęła przy napadniętej.
- Nic ci się nie stało? - zapytała z troską w głosie.
Dziewczyna pociągnęła nosem, spoglądając na spokojne lico kobiety, która nad nią stała.
- Nie, proszę pani - odpowiedziała podnosząc się - Kim wy jesteście? - zapytała z ciekawością, charakterystyczną dla plebsu.
Angielka uśmiechnęła się do niej miło.
- Podróżnymi dla których brakło miejsca w karczmie. Jak masz na imię? Mieszkasz gdzieś w pobliżu?
- Jestem Julia - przedstawiła się - Chciałabym wam jakoś podziękować, mieszkam niedaleko z rodziną, zapraszam. O, tam - wskazała palcem na chatę usytuowaną na polu mieniącego się w blasku księżyca zboża - Jak odmówicie, zrobicie mi wielką przykrość.
Marion przykrości dziewczynie robić nie chciała jednak przebywanie pod dachem z obcą rodziną, która najprawdopodobniej przesiąknięta jest ideałami Inkwizycji... Nie bardzo podobała się jej ta wizja.
- Zapytam mego towarzysza i wspólnie zadecydujemy - oznajmiła w końcu spoglądając przy tym w stronę ich małego obozowiska. - Poczekaj chwilę - poprosiła po czym ruszyła w stronę Templariusza.
Alberto był przesadnie skupiony na mieszaniu śmierdzącej zupy. Nie zareagował od razu na słowa Marion. Podniósł się lekko i spojrzał jej w oczy. Potarł się po brodzie. Podniósł dłoń i potargał Angielce grzywkę by ukryć różki.
- W sumie i tak nie możemy tu pozostać. A jakby ta dwójka niedobitków chciała się zemścić na tej dziewczynie... chciałbym zobaczyć ich miny jak wyjdę im na spotkanie spod strzechy.
Skoro decyzja została podjęta, Marion zostawiła Alberto by zajął się zwijaniem obozu, po czym ruszyła przekazać wiadomość Julii.
- Przyjmujemy twoją gościnę. Jesteś pewna, że twoi rodzice nie będą mieli nic przeciwko goszczeniu dwójki nieznajomych?
- Ależ skąd
- uradowała się dziewczyna - Bardzo lubią gości, zawsze mogą się dowiedzieć co nowego słychać w świecie. Papa powtarza, że nic nie jest lepszym źródłem informacji, niż podróżni. A i świniaka niedawno ubiliśmy, to i na poczęstunek się co znajdzie! - mówiąc to, popatrzyła na rosłego Templariusza.
Słysząc to z wielką przyjemnością wylał rybną breje na trawę i żywszy prędzej pakował manatki.
Perspektywa zjedzenia czegoś co nie zalatywało rybami była jeszcze bardziej kusząca niż chwila spędzona w cieple i być może miękkie posłanie. Jednak wątpliwości nie miały zamiaru ustąpić psując całą radość.
Nie chcąc odciągać Alberto od pakowania, postanowiła sama przeszukać kieszenie zabitego.
Chłopskie spodnie i ich kieszenie, były puste, ale do pasa była przymocowana manierka z obrzydliwie pachnącym, zapewne diabelnie mocnym alkoholem oraz sztylet, który pozostał w pochwie. Zwyczajny, biedny sztylet popularny wśród kupców.
Nie było tego wiele. Po namyśle uznała, że zostawi wszystko tak jak było. Trzeba go co prawda było wrzucić do rzeki lub ukryć w krzakach co by nie straszył przechodniów, jednak tym mógł zająć się Templariusz.
Obłóczył konia i prowadząc go doszedł do Marion i Juli. Niedbałym kopnięciem zrzucił denata do rzeki. Jak się można było spodziewać ten nie zatonął.
- Mogliśmy go obciążyć kamieniami. No trudno, oby nurt rzeki poniósł go dalej niż do najbliższych szuwar.
Dziewczyna splunęła z pogardą, na spadające zwłoki.
- Cham - burknęła.
- Zapłacił już za swoje czyny, szkoda marnować na niego energię - skarciła ją lekko, po czym nie czekając na resztę ruszyła w stronę domu Julii. Zapach krwi był zdecydowanie zbyt kuszący by mogła tam dłużej zostać.
W końcu doszliście do jej domostwa. I nie była to wcale tak uboga chatka jak wam się wydawało z mostu, tylko dwupiętrowy, murowany budynek. Julia otworzyła drzwi i krzyknęła w głąb pomieszczenia:
- Mamy gości!
Weszliście, w środku przy stole siedziała małżeństwo w średnim wieku i mały chłopak, który zrobił oczy jak spodki na widok mężczyzny z mieczem, kilkakrotnie większym od niego.
- Ten zacny Pan uratował mnie przed jakimś oprychami, gdy wracałam z karczmy - oznajmiła - Zaprosiłam ich na jakąś ciepłą strawę i nocleg. Siadajcie - zaprosiła was szerokim gestem.
Matka dziewczyny od razu zbliżyła się do rycerza, podnosząc sobie jego rękę na wysokość twarzy i zaczęła rzewnie dziękować, raz po raz cmokając dłoń Batisty. Ojciec podziękował tylko, skinieniem głowy, co było wystarczające. Zamiast się rozczulać, chwycił dwa głębokie talerze i napełnił je obficie kaszą ze świeżymi skwarkami, do tego położył na stole kaszankę i piwo.
- Czym chata bogata! - zapowiedział.
Alberto odgonił rozemocjonowaną gospodynie powołując się na obowiązek uczciwego człowieka. Za to do talerzy i piwa przysiadł się szybko. Z pełnymi ustami zaczął pogawędkę z gospodarzem.
- Kraj spokojny. W dzisiejszych czasach to wielkie szczęście. Na zachodzie wojna, w nowym świecie wojna. A dziś dowiedzieliśmy się, że w Barcelonie istne szaleństwo. Armia umarłych wylazła z cmentarzy. Ikwizycja musi mieć pełne ręce roboty.
- Matka! Słyszałaś! - ryknął gospodarz - Jakieś bezeceństwa w Barcelonie się zalęgły - po czym znowu zwrócił się do Ciebie - Syn nasz, Jerzy, jest Inkwizytorem. Młody, miasta mu się zachciała. Jakiegoś biesa w sobie miał, to magii nauczyli. A ty Panie, Templariusz? Dokąd to wędrujecie?
Lekko niepewny spojrzał na Marion i począł mówić.
- A korci mnie, by do Barcelony zdążać i umarlakom przypomnieć gdzie ich miejsce, ale zakon inne mi rozkazy przydzielił. Na wschód muszę, a jak misje skończę to pewnie i parę trupich głów strącę. Ale służba Bogu przede wszystkim, jeśli inne plany ma dla mnie, mi pokornie schylić głowę.
- Prawda to - odpowiedział gospodarz, racząc się też piwem i ciepłą kaszanką - A panna też ze świętą misją? - zwrócił się do Marion.
- Niestety... nie wolno nam mówić o takich szczegółach. Biesów pełno wszędzie a słuch mają dobry. Im mniej ludzi wie o naszej misji tym bezpieczniej. Choć tobie ze szczerego serca bym powiedział panie dobrodzieju, lecz śluby dyskrecji złożylim.
- A ja jak będę duży, też będę rycerzem! - odezwał się chłopak, nie mogący oderwać oczu od Alberto.
- Oby sławnym, lecz... czasy takie, że roztropnie jednego syna poświęcić Bogu, a drugiego, którego Bóg dał trzymać w domu, by o rodziców na starość się zatroszczył.
- Prawda to, ale powinieneś sam wiedzieć cny rycerzu, jak to jest jak się pociecha uprze. Jerzy jak się uparł być Inkwizytorem, to nie było zlituj. Miejmy nadzieję, że to tałatajstwo z miasta wygnają wkrótce.
- Jak powołanie od Boga... to nic mu nie przemówi przeciw temu. Niestety, muszę was zasmucić dobrodzieje gospodarze, nie mam wieści dokładnych o tej sprawie. Jeno słyszał, że wyjścia zaplombowano z cmentarzy, że chwilowo spokój, ale pomioty nieczyste... Wiecie dobrze przecie, że mordęga jest z nimi... Jak Jerzego Bóg powołał, to niechybnie zdrów jest i bogaczem do domu wróci -
uśmiechnął się sięgając po kaszankę.
- Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba - podsumował gospodarz.
- Jak człowiek pobożny, to i mu Bóg sprzyja, choć i potrafi doświadczyć. Prorok Hiob najlepszym przykładem, ale widzę, że wy dobrodzieju bogobojni, bo kaszanką i kaszą ze skwarkami wędrowców wstanie jesteście częstować. Zrządzenie Boskie, że postawił was na naszej drodze - Alberto powiedział rozkoszując się smakiem piwa, może nie najprzedniejszego, ale lepszego niż przyszło mu pić w armii.
Stół szybko został opędzlowany, a wy mieliście brzuchy tak pełne, że zmusiło to was do popuszczenia pasków. W ten odezwała się dziewczyna:
- Dobrodzieje, jedno łóżko mamy tylko wolne, ale mamy mnóstwo cielęcych skór i zapiecek całkiem przytulny, nagrzany. Które z was, gdzie by wolało spać?
- Mi wypada na zapiecku spać, wszak jako żołnierz Boga przyzwyczajony do każdych warunków.
Marion, która przez całą wieczerzę zachowała milczenie, odezwała się po raz pierwszy, nie unosząc opuszczonej głowy.
- Skoro gospodarze tacy hojni... Z wdzięcznością skorzystam z ciepłego łóżka i dachu nad głową.
- Słyszałeś smyku!
- wrzasnęła matka - Przynieś Panowi Rycerzowi ciepłe skóry, te ze szafy! - chłopak poderwał się jak oparzony - A Panią prosimy na górę. - zwróciła się do Hawkwood.
Dziewczyna rzuciła Templariuszowi ostrzegawcze spojrzenie po czym ruszyła w ślad za gospodynią.
 
villentretenmerth jest offline  
Stary 30-12-2011, 15:11   #47
 
louis's Avatar
 
Reputacja: 1 louis nie jest za bardzo znanylouis nie jest za bardzo znany
Louis, Delta, MG - cz. 2

Pieczara kusiła swoim wnętrzem, w końcu trolle były istotami z grubsza rozumnymi i lubiły mieć swój dobytek przy sobie, tak jak ludzie. Młody Arab, powoli zaczął się posuwać w głąb jaskini, szukając czegokolwiek przydatnego. Po wąskim korytarzu, w którym stoczył walkę, ustąpił on okrągłej kieszeni. Na środku było coś, co można było nazwać posłaniem niedawnego lokatora, a pod ścianą coś, co nazwać było można nazwać skalną skrzynią, zamkniętą na dość pokaźną kłódkę.
Złodziej najpierw rozejrzał się ciekawie, potem poświęcił swoją uwagę kłódce. Skoro jest tu kłódka, musi być klucz. Troll zdawał się być kawalerem (panną?), więc klucz musi gdzieś tu być. Inaczej ta zamknięcie skrzyni nie przydało by się wcale. Może nawet jest przy nim? Tak więc Habibi przyjrzał się jeszcze raz kłódce, i udał się na poszukiwanie klucza.
Do przeszukania nie miał zbyt dużo. Pierwszy trop, czyli przeszukanie posłania okazało się złym wyborem. Cielsko trolla też klucza nie był pozbawione. Habibi wytężył wzrok w poszukiwaniu jakiś ukrytych wnęk, schowków czy czegokolwiek, gdzie troll mógł schować klucz, a raczej przyrównując go do kłódki, kluczysko.
Po chwili, Goblin znalazł to, co szukał. Małą szczelinę pomiędzy dwoma stalagnatami. Wsunął do niej rękę, po to by po chwili wydobyć z niej zardzewiały klucz.
Drżąc z ekscytacji, wrócił z kluczem do skrzyni i spróbował ją otworzyć. Na jego nie szczęście, niestety okazało się że wieko dla słabego sylwana, było zbyt ciężkie. Gdyby tylko miał kogoś do pomocy, to by pewnie otworzył. Więc wrócił do zakonnika, skrzynia nie ucieknie a może przydałaby mu się jakaś pomoc.
- Miał zbyt poważne obrażenia i stracił zbyt wiele krwi. Przykro mi - poinformował go Thane, gdy tylko pojawił się w zasięgu wzroku.
- Jeśli to kogokolwiek wina, to tylko moja. Cóż, ludzie giną. - Arab pozwolił sobie na chwilę ciszy. - A teraz trzeba zrobić coś z tą skrzyneczką, coś może tam być.
Zakonnik ruszył bez słowa za mężczyzną.
- Pomożesz mi później zebrać z tego trolla co tylko się da. Krew, niektóre organy... Każdy z tych elementów jest ważnym składnikiem, który może nam pomóc w przyszłości - odezwał się, gdy zbliżali się do skarbów zostawionych przez potwora. - Skalne trolle są rzadkimi stworzeniami, ciężkimi do zabicia. Aż dziw, że daliście radę ze swoimi towarzyszami. Wielki wyczyn.
- W zasadzie sam go zatłukłem. Jeden towarzysz pełnił rolę słupa soli, drugi nieudolnie szarżował.. - pokręcił smętnie głową złodziej.
- Tym większy wyczyn - stwierdził lakonicznie mężczyzna. Gdy zatrzymali się przed skrzynią, obejrzał ją w milczeniu, od razu dostrzegając problem przed jakim stanął Arab - ogromny pojemnik ważył chyba tyle co ich dwóch, razem wziętych. Podszedł do wieka i spróbował je przesunąć - ale bez większych rezultatów, tak jak oczekiwał.
- Twój przyjaciel miał miecz. Przyda nam się teraz - zauważył po chwili, nie spoglądając na złodzieja.
Habibi nie marnował czasu, tylko potruchtał raźno po tą broń. Rzucił tylko okiem na dwóch martwych ludzi, których poznał w czasie swojej podróży do Hiszpanii i wziął również miecz tego kompana, którego troll zgniótł. Też może się przydać.
- To może się okazać zbyt słabe jak na dźwignię. - pomachał nowo zdobytymi mieczami, gdy tylko wrócił.
- Cóż. Przekonamy się w praktyce. - Thane zabrał od mężczyzny jeden z mieczy i wsunął go w szczelinę pod wiekiem, na tyle żeby się przypadkiem nie wysunął. Rozejrzał się po korytarzu, po chwil kontemplacji wybierając jeden z okolicznych kamieni wielkości ludzkiej pięści.
- Podważymy i jeżeli coś to da, zablokujemy szczelinę przed ponownym zamknięciem - zaproponował. - Potem powinno pójść już łatwiej.
Wysiłek był znaczny, co odczuliście. Mimo wszystko, choć broń martwych Arabów się strasznie wygięła, wieko troszkę się otworzyło, akurat aby wsadzić w powstałą szparę jakiś kamień.
Thane nie zwlekał więc- wcisnął w szczelinę kamień, upewnił się, że dobrze siedzi i puścił ich prowizoryczną dźwignię. Potem pozwolił sobie chwilę odpocząć, by w końcu zabrać się za właściwe podnoszenie wieka, razem z Habibim naturalnie.
Wieko było nad wyraz ciężkie i żałowaliście że nie macie ze sobą jedno z osiłków z Gildii, ale daliście radę. Wielkie wieko ciężko poleciało do tyłu. Zajrzeliście podekscytowani do środka. Zajrzeliście do środka. W równych rządkach, leżały dwie duże butelki wódki, wilcze skóry i coś, co przykuło waszą uwagę najbardziej. Mały, srebrny naszyjnik z wygrawerowanym “Dla mojej Swietłany, Karol”.
- Swietłana? To jakieś imię, czy nazwa pełnionego zawodu, czy co? - zdziwił się Arab. Nie słyszał nigdy takiego imienia, było dla niego zupełną nowością. - No, i dlaczego troll ma coś tak małego..
Thane przejrzał zawartość kufra pobieżnie, dochodząc do nieco innych wniosków niż Habibi.
- Musiał to zabrać jakiemuś podróżnikowi. Może ktoś zapuścił się tutaj oprócz ciebie i miał mniej szczęścia lub umiejętności - odpowiedział powoli.
Złodziej pokręcił głową.
- Wątpię. Byłaby tu gdzieś krew, kości, jakiekolwiek ślady. Może przed trollem tutaj ktoś mieszkał?
- Może. A może trolle wszystko zjadają. - Thane wzruszył ramionami, cofając się od skrzyni. - Weź co chcesz. Wódka przyda się do dezynfekowania ran i rozgrzewania, gdy już dotrzemy do Rosji. Ja idę zebrać składniki, póki jeszcze mam szansę.
-..Rosja? Co to za miasto? - zaciekawił się złodziej.
Zakonnik zaśmiał się krótko.
- To nie miasto, Habibi. To państwo, leżące na wschodzie. Mroźne i zaśnieżone. Nasz następny przystanek.
Habibi momentalnie się wzdrygnął.
- Mróz? Śnieg? Jak wyobrażasz sobie Araba z krwi i kości na takim terenie? Zamarznę! - zaczął narzekać.
- Dlatego wcześniej zaopatrzymy się w ciepłe, grube skóry, prowiant i niezbędne przedmioty potrzebne do podróży. Stąd czeka nas jeszcze krótka wędrówka do Barcelony - wyjaśnił Thane krótko, czekając aż Habibi weźmie wszystkie rzeczy ze skrzyni. Sam w międzyczasie przyklęknął przy cielsku trolla, otwierając swoją torbę i stawiając ją obok. Za pomocą niewielkiego nożyka bez pośpiechu zaczął spuszczać gęstej, ciemnej krwi do kilku fiolek z grubego szkła, przygotowując sobie słoiki na inne przydatne elementy - język, oczy, fragmenty serca.
Arab pomógł zakonnikowi wydobyć z cielska trolla to, czego potrzebował, a następnie poprowadził go z powrotem.
 
louis jest offline  
Stary 30-12-2011, 16:22   #48
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Brat Thane Blythe, Habibi "Goblin", Antonio Malvarez, Nina i Pedro A. A. la Fredle de Patrin
Młoda, jak zauważyli schodzący na szlak podróżnicy, wykonała swoje zadanie. Kupiec, wraz z Toporem, stał na środku drogi i na was czekał. Bardziej zastanawiał fakt, że wśród zebranych była Młoda we własnej osobie. Blythe nie miał pojęcia, czy wprosiła się sama, czy cokolwiek, ale postanowił na pewno ją o to niebawem zapytać.
Ale to i tak nie było największym zaskoczeniem, bowiem pomiędzy tym orszakiem inwidualności, stała zwierzoczłeczka cała pokryta futrem.
- Thane Blythe? – zapytała, na potwierdzenie, czy aby ktoś obcy nie ubrał szaty właściciela habitu, który dano jej do obwąchania w mieście.
Zakonnik, odpowiedział jej tylko skinieniem głowy. Zwierzoczłeczka wyjęła z kieszeni niewielką kopertę, którą złożyła na ręce organizatora wyprawy po potomka Ryszarda Lwie Serce. Na kopercie widniały dane nadawcy i odbiorcy. Sam tekst, był zapisany starannym, wyraźnym pismem, ewidentnie autor listu nie chciał aby coś zostało źle odczytane. Braciszek otworzył kopertę, wiedząc że może to być coś ważnego.

"Od Inkwizytora Jerzego Emanuela Chavarra
Do Brata Thane Blythe

Drogi Bracie w wierze, musisz wiedzieć iż wieszczka, zmieniła treść swej przepowiedni, w dodatku bardzo źle dzieje się w Barcelonie, naszym Mieście Cudów.
Armie nieumartych z cmentarza przebiły się do Dzielnicy Ubogich i Dzielnicy Portowej. Tylko zapieczętowanie bram do tych dzielnic, zahamowało ich marsz do Dzielnicy Bram. Bramy niestety, zostały zapieczętowane wraz z mieszkającymi tam ludźmi. Niech Bóg ma ich w swej opiece.
Wysłałem do Ciebie wybrankę z tym listem, pomogła jak sądzimy, zniszczyć siedliszcze naszego wroga, które mieściło się w katakumbach. Wiemy już, że mamy do czynienia z potężnymi nekromantami, którzy po przez eksperymenty na ludziach ze skazą i zwierzętach, chcą stworzyć armię o wiele potężniejszą od armii nieumartych. Zapewne znane są Ci losy Piątej Krucjaty. Mamy skłonność twierdzić, że to niedobitki lub potomkowie tamtych Mrocznych Dzierżycieli.
A oto drogi Bracie, treść przepowiedni:

Daleka wędrówka, jeszcze dalsza podróż
Jeden wybraniec, z ręki wybrańca odszedł do grobu
Przyszłość jest w ruchu, cały czas się zmienia
Nowi wybrańcy się pojawili, do wykonania zadania
Spotkacie ich w ruchu, na swym długim szlaku
Albowiem to będą renegaci, oczekujący znaku
Jeden z nich to półbieg, Dzierżyciel młody,
Drugi to Templariusz waleczny, choć bez urody

Cała Barcelona, liczy na was.
Podpisano, Jerzy Emanuel Chavarria"


Zaczęło się ściemniać.

Marion Hawkwood i Alberto E. I. Caballero Batista
Marion, jak zauważyła dostała łóżko samego syna domowników, który robił w Barcelonie karierę jako Inkwizytor. Wypchane słomą, wygodna poduszka i ciepła kołdra, to było to, co bardzo jej było w tym stanie potrzebne. Po kilku nocach przespanych tylko przy ognisku i tylko okazjonalnie, mając miejsce do spania w tawernach, to było prawdziwie cudna odmiana.
Alberto za to, na swoim zapiecku, wbrew zapewnieniom gospodarzy, długo nie mógł sobie znaleźć wygodnego miejsca, aby zmrużyć oczy, a kiedy tylko mu się udało, budził się. Doznawał niemałego szału. Wręcz nerwicy.
Ranek, został ich wyjątkowo szybko. Marion obudziła się wyspana, jej ciało doznało niemałego wytchnienia od trudów i znojów podróży. Była wręcz w szampańskim humorze. Alberto za to nie zmrużył praktycznie oka. Obudził się całe połamany i zły, na cały świat. Miał nadzieję, że chociaż śniadanie, które szykowała już pani domu, poprawi mu humor. Na stole wylądowały dwa bochny chleba, biały ser i wędliny. Śniadanie niezwykle pyszne, mając do wyboru wywar z rybich głów. Po rozmowie przy śniadaniu, zapakowano wam też trochę prowiantu na drogę. Rodzina okazywała swą wdzięczność za ratunek córki bardzo przydatnie. Rozbudzona już wioska, przyglądała się Templariuszowi z szacunkiem, ale na Marion, biorąc ją za Inkwizytorkę, co niektórzy bali się patrzeć. Szkoda że nie każda wieś była tak bogobojna i nie wszędzie można uratować córkę bogatego gospodarza, raczącego tak ugościć czyniących tylko swą powinność podróżników. Nim zdążyli wyjść z domu, na szlaku pojawił się jeździec w szacie Inkwizytora.
- Proszę patrzeć! - powiedziała głośno pani domu – Jerzy przyjechał, nie odjeżdżajcie jeszcze, poznacie go! – i praktycznie was trzymała za szaty, nie słuchając żadnych wymówek.
Jeździec za to zeskoczył z konia i podszedł do was, zgromadzonych przed jego domem rodzinnym.
- Witam - powiedział - Z kim mam przyjemność?
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.

Ostatnio edytowane przez SWAT : 30-12-2011 o 16:34.
SWAT jest offline  
Stary 02-01-2012, 08:15   #49
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Miękkie, pachnące słomą i świeżością posłanie odgoniło od dziewczyny wszelkie wątpliwości co do zamiarów gospodarzy i ich dobrego serca. Odrobina luksusu, niemal zapomnianego przez trudy wędrówki, podziałała na młodą Angielkę niczym balsam. Podziękowała jeszcze raz gospodyni, teraz już z całego serca i z uśmiechem na ustach. Odczekała, aż zostanie sama uprzednio pytając o możliwość zmycia z siebie pyłu drogi. Kobieta obiecała przysłać Julię z misą i dzbanem ciepłej wody. Cicho zamykane drzwi dały jej wreszcie poczucie pewności, zagubione gdzieś w trakcie kolacji i rozmowy, która była przy niej prowadzona. Zrzuciła płaszcz z ramion i okręciła się wokoło. Z trudem powstrzymała chęć rzucenia się na łóżko. W końcu nie było pewności czy aby korniki nie dobrały się do niego. Wolała nie ryzykować konieczności tłumaczenia się za zniszczenie mienia. Opamiętała się więc i podniosła płaszcz z podłogi po czym starannie go złożywszy, położyła na krześle stojącym przy oknie. Małe biurko zdradzało ślady częstego używania, podobnie jak stara i mocno zniszczona szafa, do której jednak nie odważyła się zajrzeć. Za to zasłony w oknie były czyste i lekko pachnące lawendą, a firanki rozjaśnione blaskiem księżyca wyglądały jak duchy. Gdyby nie meble i wielkość pokoju, mogłaby uznać, że jej życzenie się spełniło i znów jest w swoim pokoju. Niestety rzeczywistość nieco mijała się z marzeniem, nie bacząc na tęsknotę i ból. Nie wiedziała co z rodziną. Czy któryś z towarzyszy przeżył i zaniósł wiadomość do Hawkwood? Czy jest opłakiwana? Czy tęsknią? Co zrobiono z jej ukochanymi pamiątkami z dzieciństwa? Czy stary Fred, kundel którego przygarnęła, wciąż uparcie zakrada się do jej sypialni by układać się do spania w nogach łóżka? Pytań było tak wiele, odpowiedzi brak.
Julia zgodnie z obietnicą matki przyniosła wodę oraz misę. Z własnej inicjatywy dodała jeszcze mały kawałek pachnącego mydła oraz flakonik różanych perfum.
- To za pomoc - wyjaśniła - tam na moście. Wszak nie musieliście tego robić. Wielu odwróciłoby się plecami, takie czasy.
Marion nie mogła się z nią nie zgodzić.
- Dziękuję - odparła ostrożnie unosząc zatykający flakonik korek. Słodki, upajający zapach rozszedł się po pokoju wprawiając Angielkę w niemy zachwyt.
- To prezent od Jerzego. Kupił mi je w Barcelonie na urodziny. Mówił, że wykonano je z tysiąca płatów czerwonych róż.
Czując ich zapach nie mogła zarzucić bratu Julii kłamstwa. Nie mogła też zatrzymać daru.
- Oddam ci go rano - powiedziała odkładając kryształ na biurko i pospiesznie przerywając sprzeciw córki gospodarzy. - Nie po to go dostałaś Julio by oddawać w pierwsze lepsze ręce. Jerzy nie byłby zadowolony gdyby się o tym dowiedział. Sprawiłaś mi tym darem ogromną przyjemność jednak na nic mi on będzie w drodze. Szkoda by zaś była gdyby się stłukł.
Dziewczyna pokiwała głową uznając argumenty Marion z wyraźną ulgą. Widać sama nie była pewna czy dobrze robi, bądź zwyczajnie żal się jej zrobiło na myśl o utracie cennego prezentu.
- Dobranoc panienko Marion - rzuciła wychodząc.
- Dobranoc Julio - odpowiedziała Marion po czym dłuższą chwilę spoglądała w miejsce, w którym zniknęła jej śliczna twarz dziewczyny.


Ranek wstał dla niej radosny i pogodny. Przeciągnęła się leniwie w łóżku, chcąc jeszcze przez chwil parę cieszyć się jego wygodą. Kto wie kiedy ponownie nadarzy się okazja. Nic zatem dziwnego, że na śniadaniu pojawiła się mocno spóźniona. Słodki zapach perfum unosił się wokół niej dodając jej pewności siebie. Czuła się doskonale, wręcz promieniała szczęściem, w przeciwieństwie do Alberto, który na zachwyconego nie wyglądał. Postanowiła, że zapyta go o powody kwaśnego humoru gdy już wyrwą się spod opiekuńczych skrzydeł rodziny Julii. Póki co wypadało jednak cieszyć się względami jakie sobie u nich zaskarbili, co też uczyniła z radością.
Wyjazdu nie dało się odkładać w nieskończoność. Zaopatrzeni w prowiant, najedzeni i wypoczęci, a przynajmniej jedno z nich, już mieli się oddalić gdy niespodziewanie przybył ostatni członek rodziny. Marion niemal natychmiast straciła cały dobry humor. Mimo iż jego rodzice byli przyjaźni i hojni to syn ich Jerzy był jednak Inkwizytorem. Tacy jak ona starali się zaś unikać tej instytucji i jej przedstawicieli i to nie bez powodu. Lochy Inkwizycji nosiły ślady uzasadniające takie postępowanie. Teraz zaś miała przed sobą jednego z nich. Co się stanie gdy odkryje z kim ma do czynienia? Nie mogli go wszak zabić tutaj, na oczach jego własnej matki. Co jednak gdy uprze się przed ich pojmaniem i sam ruszy do walki? Wątpiła by Alberto zdołał się powstrzymać.
Poprawiła pospiesznie kaptur płaszcza, który zarzuciła na siebie wychodząc na dwór, po czym zebrała całą odwagę jaką była w stanie w sobie znaleźć.
- Zwą mnie Marion, zaś mego towarzysza Alberto. Jesteśmy podróżnymi, którzy mieli zaszczyt skorzystać z gościny tego domu. Właśnie mieliśmy odjechać gdy przybyłeś panie. - Odpowiedziała w miarę spokojnym głosem, nie podnosząc go przy tym przez co brzmiał odpowiednio pokornie. Miała nadzieję, że takie wyjaśnienie mu wystarczy dzięki czemu będą mogli opuścić to miejsce i już nigdy się nie spotkać.
- Ależ Pani, nie bądź taka skromna - głos zabrała Julia - Oni uratowali mnie na moście, przed jakimś przestępcami.
- Doprawdy? - dało się usłyszeć głos Inkwizytora, ciepły, przyjemny, normalny - Chwali się taki czyn, doprawdy, Bóg was zapewne zesłał - w ten spojrzał na Templariusza - Z jakiej chorągwi pochodzisz Panie?
Marion niezmiernie ciekawiło czy Jerzy podtrzyma swe zdanie gdy zda sobie sprawę z kim ma do czynienia. Wszak wedle nauk Inkwizycji tacy jak ona są zsyłani przez diabła, a nie Boga. Co w jej przypadku nawet trochę się zgadza.
- Raczej przypadek - wtrąciła cicho po czym cofnęła się o krok by skryć się w cieniu znacznie od niej większego Templariusza.
- Gościnę tą uzyskaliśmy ratując cześć a może i życie, nie koniecznie w tej kolejności, twej siostry Julii - Templariusz nie zauważył asekuracyjnych zabiegów Marion. - Bóg postawił nas w odpowiednim miejscu i chwili.Cieszymy się ogromnie, że w chwili, w której musimy odejść od twej życzliwej rodziny Bóg sprawia, że przybywa prawowity jej obrońca. Chorągiew, pod którą wolą boską służę papieżowi ma dumne miano Borsuków. A jeśli koniecznie ciekawość twa musi być zaspokojona oddelegowano mnie bym pomniejszą misje spełnił. Nałożono na mnie śłuby dyskrecji i jeśli nie cieszysz się godnością papieską więcej powiedzieć ci nie mogę bracie inkwizytorze.
Inkwizytor popatrzył badawczo na Templariusza i na jego tunikę, lekko splamioną krwią.
- Czy to krew jednego z oprychów? – zapytał, świdrując oczyma Marion i Batistę, profilaktycznie cofając się o krok, tak, aby jego magia, miała szansę być szybsza od miecza. Coś się mu ewidentnie nie podobało.
- A twoja towarzyszka podróży? – zapytał – Nie wygląda na Templariuszkę.
- Zaistę ją nie jest. Oczy cię nie mylą. Jak powiedziałem wcześniej twej ciekawości bracie inkwizytorze zaspokoić nie mogę. A czyja to krew, zapytaj swą siostrę. Bezstronnie prawdę przecie powie rodzonemu bratu, jeśli mi nie ufasz.
- Nie mam powodu nie ufać słowom Templariusza, jednakże powinieneś wiedzieć, w jakich czasach żyjemy. Wszędzie można spotkać Dzierżyciela, Katara albo innego heretyka. Takie czasy nastały, że lepiej wiedzieć kogo rodzina pod swoim dachem gościła, nie uważasz?
- Zaistę takich i w papieskiej Hiszpani zdaża sie spotkać niestety. Obaczyłeś się zapewne w podróży jeszcze więcej tych bogu nieprzyjemnych obrazów. Lecz, czy szata żołnierza Jezusa nie mówi na przód i przyjaciołom i wrogom, że człowiek prawy idzie. Nie raz dzięki tej tunice spotkałem ludzi życzliwych jak i plugastwo żądne krwi.
- Wiesz, ludzie w tych czasach są czasami bardziej plugawi, od odmieńców. Spotkałem się dwa razy z bandytami, z dumą paradując w zdobycznej zbroi Templariusza czy habicie Inkwizytora. Nie jest to przyjemne, stawać przeciw swoim barwom, nawet jeśli pod nimi skrywa się potwór wcielony.
- Boską łaską niezmiernie żatko odchodzę spod skrzydeł swej chorągwi na misje poboczne. Żołnierzowi jest dane patrzeć w oczy swoim wrogą i stać z nimi po przeciwnych stonach pola. Przyznam, że sam nie miałbym tyle w sobie siły by inkwizytorską nieść posługę.
- Kwestia wiary i samozaparcia, samokontroli. No i kwestia ducha, ale to pańska towarzyska powinna wiedzieć lepiej – uśmiechnął się pojednawczo po czym kiwnął głową.
Templariusz również kiwnął głową.
- Z bogiem - powiedział, po czym ruszył w stronę stajni gdzie czekał już wałach.
- Vaya con Dios - rzucił Inkwizytor na odchodne, szybko zwracając się ze swoim interesem do rodziny.
Marion ruszyła za swym towarzyszem zastanawiając się w duchu kiedy to taki wygadany się zrobił, bynajmniej jednak nie miała mu tego za złe. Nim jednak do niego dotarła odwróciła się i jakby niepewnie pytanie zadała kierując je w stronę Jerzego.
- Czy prawdą jest to co na trakcie ludzie powiadają, że Barcelonę zło opanowało?
Odwrócił się od matki, z którą o czymś dyskutował.
- Tak, senorita. Dzielnica portowa i biedoty wraz z cmentarzem miejskim zostały stracone - odpowiedział niechętnie.
- Najgęściej zaludnione - mruknęła pod nosem, wyobrażając sobie ilość niewinnych ofiar. - Niech Bóg ma w opiece ich dusze.
Pochyliła lekko głowę w stronę Inkwizytora po czym już bez zbędnej zwłoki ruszyła za Alberto.
Gdy minęli wieś i oddalili się znacznie Alberto odezwał się wreszcie.
- Nie sądziłem, że taki strach cię dopadnie przy pierwszym lepszym młodym inkwizytorze.
- Czy gdybym dumnie stanęła mu naprzeciw udałoby się nam odejść bez rozlewu krwi? Poza tym ten był inny niż pozostali przedstawiciele Inkwizycji których spotkaliśmy na drodze - wyjaśniła niechętnie.
- Młody, do domu wrócił. Takim nie widzi się szybko wrócić na łono Abrahama.
- Nie zauważyłeś jego postawy? Jeżeli sądzisz, że tylko z powodu powrotu do domu zaniechałby walki to widać wciąż za małe doświadczenie w boju stoi za tobą - odgryzła się za wypominanie jej strachu przed młodzikiem.
- Chyba kpisz. Nie pamiętam czasów, sprzed strącaniem łbów... A ty ile czasu w królewskiej armii odsłużyłaś? i jak nazwiemy naszego wałacha? może Jerzy?
- Pragniesz wiedzieć ilu Angielskich rycerzy uleczyłam by mogli z radością przelewać Hiszpańską krew ku chwale królowej? Konia zaś nazwij jak chcesz, aczkolwiek Filip byłby całkiem na miejscu dla tej słabowitej szkapy.
- Ja ci Hiszpańskiej krwi nie żałuję. Człowiek strony w wojnie nie wybiera, lecz wojna człowieka. Gdybym umiał robić co innego niż machanie mieczem, to bym uprawiał inny zawód. Niestety jest jak jest.
- Przypomnę ci o tym nie żałowaniu następnym razem gdy takowa krew będzie mi potrzebna - zagroziła jednak widać było, że powoli się uspokaja. - On był taki jak ja, był półbiesem, wiesz?
- Inkwizytor? prócz wojaczki mało znam świat, ale czy to nie jest hipokryzja trochę?
- Może, jednak ma sens skoro jest w stanie wykryć innego ducha. Taka osoba znacznie ułatwia im polowania, całkiem jak wytresowany piesek - skrzywiła się nieprzyjemnie. - Nie rozumiem dlaczego mimo wszystko nas puścił.
- Rozumiem, że tęsknota za domem jest niewystarczającym argumentem?
- Zdecydowanie nie wystarczającym. Poza tym jego dom jest na tyle blisko Barcelony, że może go odwiedzać w dowolnej chwili. Może wystraszył się twojego miecz i postanowił że ruszy za nami dopiero gdy będzie miał odpowiednią przewagę? - zażartowała jednak chwila wesołości była dość krótka. - Niepokoi mnie to co się zdarzyło w tym mieście. Może - zerknęła na niego niepewnie - powinniśmy sprawdzić czy nie przydałaby się tam nasza pomoc?
- Chcesz się wrócić do Barcelony? Po co pytam ja ciebie? Co tam po nas? tylko miejsce na stryczku zatłoczymy.
- Nie musisz się unosić, to była tylko propozycja - uniosła dłoń na znak pokoju. - Tak tylko pomyślałam, ale skoro nie chcesz to przecież siłą cię tam nie zaciągnę. Ruszajmy zatem dalej w naszą stronę.
- Nie rozumiem całkowicie twego pomysłu, nam przecież w całkiem przeciwną stronę po drodze.
- Zapomnij - mruknęła zirytowana jego niedomyślnością.
Przez pewien czas jechali w ciszy, każde pogrążone we własnych myślach. Trakt nieco się przerzedził jednak wciąż było na nim zbyt tłoczno by Marion mogła czuć się swobodnie. Ludzie zerkali na nią, później na jej towarzysza po czym odwracali wzrok. Nie była pewna czy bardziej ją to cieszy czy irytuje. Na szczęście Alberto dał się przekonać by postój w porze obiadowej urządzić na leśnej polanie, a nie w przydrożnej karczmie. Nie musieli nic kupować, zaopatrzeni w smaczne, wiejskie jadło. Rozłożyli się więc na niewielkiej, sielskiej łące przez którą żwawo przepływał płytki strumyk. Z dala od ciekawskich spojrzeń, Marion odważyła się zdjąć kaptur i cieszyć swobodą, którą dawało odosobnienie.
- Może zostaniemy tu do jutra? Wszak jeżeli będą nas szukać to prędzej na trakcie niż w tym spokojnym zakątku. Mam dość drogi... - zaproponowała z tęsknotą w głosie.
- Szczerze, to tym tempem, szybko do Paryża nie dojedziemy, ale, może uda mi się zdrzemnąć na chwile w czasie tego postoju.
- Tak ci się spieszy by się mnie pozbyć? - zapytała na wpół poważnie, na wpół żartobliwie.
- W sumie - zająknął się co najmniej zakłopotany - tak naprawdę, wolałbym nigdy się ciebie nie pozbyć... Myślałem tylko... nie ważne.
- Czasami za dużo myślisz, mój przyjacielu - podeszła do niego i delikatnie położyła dłoń na szerokiej piersi Templariusza. - To prawda, tęsknię za domem, jednak chcę się również cieszyć takimi chwilami spokoju jak ta. Nie chcę wspominać tej drogi tylko jako wiecznej ucieczki i próby przetrwania.
Templariusz, który bez strachu szedł na śmierć i po uśmierceniu niezliczonych legionów wroga, wystraszył się, bo stwierdzenie, że poczuł się niepewnie byłoby zbyt słabe. Nie miał pojęcia co miał w tej chwili powiedzieć. Położył swoją dłoń na dłoni Marion i spojrzał niepewny w jej oczy.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 02-01-2012, 08:15   #50
 
villentretenmerth's Avatar
 
Reputacja: 1 villentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znany
Ośmielona Marion przylgnęła do niego dotykając czołem ich złączonych dłoni. Zadrżała mimo iż nie było jej zimno. Niepewna, niemal przerażona myślami kłębiącymi się w jej głowie, uniosła głowę by ponownie spojrzeć mu w oczy. Delikatnie rozchylone, różane usta zapraszały by skosztować słodyczy dziewiczego pocałunku. W oczach kryło się płoche zaproszenie, z którego ledwo zdawała sobie sprawę.
Różany zapach, którym pachniała był dla Alberto czymś tak niespotykanym jak śnieg w Nigerii. Chwycił ją mocno i poniósł tak by miała głowę na wysokości jego głowy. Też zadrżał choć w jego pewnym uścisku nie dało się tego wyczuć.
Nagła zmiana pozycji wyrwała z jej piersi krótki okrzyk przestrachu, który jednak dość szybko przemienił się w westchnienie tylko po części wynikające z zachwytu nad jego siłą. Włosy rozsypały się tworząc naturalną zasłonę gdy ostrożnie zbliżyła swe usta ku jego twarzy Spojrzenie jej niebieskich oczu wyraźnie mówiło o pragnieniu i jednoczesnej niepewności, tak nie pasującej do tej młodej Angielki. Było w nim również zawarte nieme pytanie, niemal prośba. Wszak był od niej starszym i zapewne bardziej doświadczonym. Do niego winna należeć decyzja jak daleko posunąć miała się ta chwila wzajemnej bliskości.
Pochylił się zatrzymując usta tuż przed ustami Angielki. Teraz i w jego silnym uścisku zdało się wyczuwać drżenie. Pocałował ją a pocałunek ten był inny od wszystkich pozostałych. Wszak nie była taka jak inne kobiety, z którymi miał do czynienia. Nie mógł zebrać myśli.
Jeżeli jego ręce zadrżały, nie poczuła tego. Całkowicie pochłonęły ją doznania, z którymi do tej chwili nie miała czynienia. Co prawda słyszała opowieści jednak nijak się one miały do fali przyjemnego ciepła która ją zalała wraz z chwilą gdy usta Alberto dotknęły jej warg. Zadziwiająco miękkie, a przy tym w niewyjaśniony sposób twarde o nieznanym, lekko słonawym smaku. Kosztowała ich ostrożnie poddając się rytmowi nadawanemu przez mężczyznę. Zapomnienie gdzie się znajdują, jakie niebezpieczeństwo na nich czyha i kim są, nie zabrało więcej niż jedno, bardzo słabe uderzenie serca. Krew w jej żyłach pulsowała jakby szybciej, rozprowadzając po ciele ów ogień zrodzony na samym początku. Jej szum zagłuszał wszelkie dźwięki, pozwalając coraz głębiej pogrążać się w dopiero co odkrytym, magicznym świecie.
Różany zapach Marion jeszcze bardziej uderzył Templariuszowi do głowy. Podniósł ją delikatnie jeszcze wyżej starając się czerpać z jej szyi jak najwięcej z tego zapachu.
Jeżeli świat w którym wcześniej przebywała był magicznym to na doznania, które teraz falami do niej napływały, nie miała określenia. Zupełnie jakby jej umysł za jednym zamachem pozbył się wszystkich myśli jakimi na co dzień ją torturował. Liczyła się tylko obecność Alberto, jego dłonie na jej talli i rozgrzane usta na skórze. Pochyliła głowę by wtulić się w jego nagrzane słońcem włosy, jednocześnie wplatając w nie obie dłonie. Gdy dotarł do szczególnie wrażliwego fragmentu wciągnęła gwałtownie powietrze i odchyliła głowę umożliwiając mu dalszą wędrówkę. Promienie słoneczne tworzyły niesamowite obrazy po jej zamkniętymi powiekami. Wiatr przyjemnie pieścił rozgrzaną skórę. Mogłaby tak trwać w nieskończoność.
W Alberto obudziła się chęć rozerwania na strzępy ubrań Marion, chęć położenia ją na niedawno rozłożone koce. Jej wielkie, niebieskie oczy, tak nieskazitelnie czyste i niewinne... działały na niego jak narkotyk. Położył ją delikatnie na trawę łapiąc swą dłonią za jej jędrne udo.
Marion w odpowiedzi uniosła się lekko, otulając jego szyję ramionami po czym przyciągnęła go do siebie. Nie była pewna czy jej reakcje są takie jakie winny być u młodej, niewinnej dziewczyny jednak instynkt podpowiadał, że postępuje właściwie. Przylgnęła do niego, pragnąc jego dotyku na każdym fragmencie swego ciała. Gdzieś na skraju jej umysłu rozległ się śmiech jednak go zignorowała. Zamiast roztrząsać powód owej wesołości, przesunęła swe dłonie w dół próbując dostać się do nagiego ciała Templariusza.
Dłoń Alberto, która przed chwilą pieściła jej udo chwyciła za kraniec sukni podciągając ją jej na głowę. Zastanawiał się, czy nie poprzestać na zaciągnięciu jej na brzuchu, jednak zmógł swoje zakłopotanie i odsłonił sterczące młode piersi. Po raz trzeci zastanowił się gdy suknia spoczywała na jej głowie. Zaznaczyć trzeba jednak fakt, że między tymi etapami Alberto męczył się z rzemykami sukni, a chwile, które na to poświęcił wydawały mu się wiecznością. Ostatecznie jednak silnym ruchem dłoni wyzuł suknie i rzucił ją daleko zza siebie.
Dziewczyna zawstydzona swoją nagłą nagością jeszcze mocniej przywarła do mężczyzny, spoglądając na niego spłoszonym wzrokiem. Jej dłonie porzuciły próby wyswobodzenia go z odzienia skupiając się na zakryciu własnego ciała. Jednocześnie zaś oddech jej przyspieszył czego nie dało się nie zauważyć spoglądając na drobne, ale jędrne piersi unoszące się w jego rytm. Opowieści których się nasłuchała swego czasu, mówiły co prawda o nagości jednak zazwyczaj w świetle księżyca lub świec, nie w dzień biały kiedy wszystko dostrzec można i nijak ukryć wstydliwe miejsca się nie dało. Spłoniła się jeszcze bardziej na myśl o wzroku Alberto przesuwającym się po jej odsłoniętych krągłościach. Co jeżeli mu się nie spodoba? Jeżeli w porównaniu z jego innymi niewiastami, które z całą pewnością kiedyś posiadł, wypadnie blado i nijako. Wszak Hiszpanki słyną ze swej gorącej krwi w przeciwieństwie do chłodnych Angielek.
Jej piersi nikły pod jego spracowanymi dłońmi, a Templariusz rozkoszował się ich kształtem, gdy usłyszeli głosy.
“Tam są”
Tego Templariusz, a zapewne Angielka najmniej pragnęli w owej chwili. Trójka tubylców wyskoczyła zza krzaków. Nie trudno było rozpoznać mimo innej pory dnia dwie twarze wczoraj spotkanych bandytów. Alberto aż żyłka wyszła na czoło, zwłaszcza, że przed chwilą zdążył już odpiąć sobie pas. Espadon żądny krwi i zawsze w pobliżu uniósł się w powietrze. Zafrapowany nagością Marion autochton nie zdążył zauważyć jak jego głowa oddzieliła się od ciała i poturlała się pod nogi kamratów.
Oczy jak spodki teraz skupiły się na postaci bądź co bądź niezadowolonego ze spotkania Templariusza. Jeden z nich napiął łuk i drżącą ręką wymierzył w Templariusza. Ten zbroczony krwią zamierzył się na kolejnego rzezimieszka, który przy tym spotkaniu był już zaopatrzony w długi miecz.
Marion w międzyczasie zdążyła otrząsnąć się z szoku w jaki wprawiło ją pojawienie się trzech opryszków. Wściekła i upokorzona zgromadziła całą swą złość rzucając w nich pierwszym zaklęciem jakie przyszło jej do głowy. Zakłócenie koordynacji ruchowej na czas walki z jej Templariuszem powinno zapewnić szybką śmierć tym, którzy ośmielili się wtargnąć między nich w takiej chwili. Korzystając z faktu odwrócenia ich uwagi od jej odsłoniętych wdzięków, ruszyła w stronę swej sukni porzuconej niczym zbędna szmata na zielonej trawie. Właśnie podnosiła się zakrywając swą nagość gdy jej wzrok padł na łucznika wypuszczającego strzałę. Serce na chwilę przestało jej bić gdy pocisk pomknął w stronę Alberto, a następnie zagłębił się w jego ciele. Okrzyk zgrozy, który wyrwał się z jej ust został stłumiony westchnieniem ulgi, gdy zobaczyła gdzie utkwiła. Rana zapewne była bolesna jednak miała już z takimi do czynienia.
Ramie Alberto bolało jak diabli, tym przyjemniejsze wydawało się cięcie na odlew głęboko zagłębione w ciele drobnego łucznika. Trzeci, ten uzbrojony w długi miecz nie omieszkał zaatakować. Ciął gdy, Templariusz próbował wyciągnąć miecz z osuwającego się agresora, który jeszcze nie wiedział, że już jest martwy. Templariusz starał się usilnie sparować głownią lecz ostrze miecza tylko zmieniło przez nią kurs, raniąc Alberto w przedramię. Gdy łucznik opadł martwy na ziemie udało się oswobodzić espadona i potężny cios lejcem w szczękę przewrócił miecznika. Prawie się rozpłakał czując na swojej twarzy cień dwuręcznego miecza. Kończące cięcie było tak samo szybkie jak upokarzające, nie pomogła parodia zastawy jaką zaserwował nieszczęśnik. Templariusz znowu miał tunikę poplamioną krwią, a krew burzyła się w nim na wszystkie znane mu sposoby.
Dziewczyna nie zwlekała z podejściem do zakrwawionego mężczyzny. Sprawdzanie czy napastnicy są martwi nie miało sensu. Znała możliwości Alberto prze to tylko na nim skupiła swą uwagę.
- Znów zabrudziłeś tunikę - zwróciła się do niego z czułym wyrzutem. Podeszła bliżej i ostrożnie sprawdziła jak głęboko tkwiła strzała w jego ramaieniu. Na szczęście grot przeszedł na wylot przez co wystarczyło ją złamać i wyciągnąć, a później zaleczyć. - To będzie bolało - ostrzegła zanim zabrała się do swojej pracy z największą delikatnością łamiąc drzewiec, a następnie mocnym szarpnięciem wyjmując go z rany. Zebrała moc tkwiącą w niej dzięki duchowi którego przyjęła po czym uleczyła obie rany.
- Będzie lepiej gdy zdejmiesz z siebie te zakrwawione rzeczy - oznajmiła odstępując o krok i z żalem spoglądając na koc. - Powinnam je jak najszybciej zaprać - powiedziała z wyraźnym żalem w głosie, opuszczając przy tym głowę by nie spoglądać mu w twarz.
- Masz racje. Krew wyjątkowo wrednie schodzi - powiedział wprawnymi ruchami ściągając sobie pas i zdejmując tunikę.
Bez niej nagle kolczuga mu ciążyła. więc również ją zdjął. Spoconej koszuli przydałoby się chociaż odmoczenie w wodzie, więc ją także zdjął ukazując Angielce swoje silne, choć tu i ówdzie poranione ciało, a przynajmniej jego górną połowę.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=NhC4EX7sPFI&feature=related[/MEDIA]
Marion z początku uparcie utrzymywała się w postanowieniu nie spoglądania w jego stronę. Gdy jednak kolejne części ubioru Templariusza lądowały na trawie, jej silna wola zaczęła topnieć niczym lód w promieniach letniego słońca. Pierwsze, szybkie zerknięcie na powrót przywołało przyjemne ciepło rozlewające się po jej wnętrzu. Niemal nieświadomie podeszła bliżej i delikatnie przesunęła dłonią po nagim torsie mężczyzny. Jej zmysły pobudzone wszech obecnym zapachem krwi szalały z pragnienia. Nic więc dziwnego, że para ostrych kłów wysunęła się burząc czerwień jej ust. Krew na jego ramieniu , wciąż świeża, kusiła niemal tak samo jak obietnica rozkoszy, która ją ominęła. Idąc za podszeptami swych pragnień pochyliła głowę by delikatnie zlizać językiem posokę znacząca miejsce po ranie zadanej przez miecz.
Nie spodziewała się reakcji Alberto, z resztą owładnięta instynktami nie wiedziała czego się spodziewać. Ten chwycił ją za głowę. Palcami przesuwał po jej włosach, odnalazł dwa małe różki zwykle schowane pod grzywką. Nie cofnął ręki, wręcz badał je, akceptując. Samą głowę Marion przycisnął do swej rany, jakby dając jej znak, że akceptuje jej potrzeby.
Dziewczynie nie było potrzebne nic więcej. Rozwarła usta po czym zagłębiła kły w ciele Templariusza celując nimi w płynące pod skórą żyły. Słodka, upajająca krew wypełniła jej usta pobudzając niczym narkotyczne zioła. Pomruk zadowolenia wyrwał się z jej gardła. Przylgnęła do niego swym ciałem opanowana żądzą zarówno wynikająca z pragnienia krwi jak i tą inną, nowo poznaną, wynikającą z kontaktu z tym mężczyzną. Gdyby chciał ją unicestwić nie byłoby lepszego momentu niż ta chwila jednoczesnego brania i całkowitego oddania towarzysząca piciu jego krwi.
Mogłaby tak trwać w nieskończoność, jednak powstrzymała się biorąc tylko tyle by zregenerować siły po czym zaleczyła dwie, drobne ranki będące jej sprawką.
- Dziękuję - wyszeptała, wtulając się w jego dłoń.
Ten nic nie odpowiedział odwzajemniając uścisk.
Kucnął by móc ją bardziej objąć i znów poczuł różany zapach jej szyi. Złapał ją za drobne ramiona i spojrzał w oczy przypadkiem tylko zaglądając niżej na nagą postać Angielki wyglądającej w tej scenerii jak leśna driada, a tym bardziej przypadkiem jego dłoń powędrowała na należne miejsce, czyli na jej pierś.
Buzująca w niej krew rozpalała zmysły wywołując drżenie całego ciała gdy dłoń Templariusza spoczęła na jej nagiej piersi. Spojrzenie niebieskich oczu zamgliło się, a usta lekko rozchyliły, wciąż czerwone od krwi. Spojrzenie to zawierało w sobie całą gamę sprzecznych emocji. Strach przed posunięciem się dalej, pragnienie by tak właśnie się stało, niepewność tego jak wypadnie w jego oczach oraz chęć przekonania się o tym. O fakcie towarzyszenia im trzech trupów nawet nie wspominając.
Tym razem Templariusz, przepełniony adrenaliną we krwi nie zamierzał powoli obchodzić się z nagą Angielką. Dłonią muskał jej twarz, a gdy doszedł do czoła ułożył jej włosy tak, by nie skrywały różków. Chciał dodać dziewczynie odwagi, której będzie potrzebowała. Chwycił ją i przestawił z pozycji stojącej na bardziej poziomą. Zatopiony w jej oczach prawie nie zerkał na falujące pod płytkim oddechem piersi.. Jego dłoń przez szyje i obojczyk oraz pomiędzy piersiami zeszła do gorącego brzucha.
Młoda półbieska wygięła swe ciało w łuk odpowiadając na jego zabiegi. Na wpół przymknięte powieki zdradzały rozkosz, którą czerpała z jego dotyku. Upojona wrażeniami stanowczo odrzuciła podszepty skromnej strony jej osoby. Skoro oboje pragnęli tego samego, dlaczego miałaby im tego odmawiać. Z powodu przestarzałych zasad, których i tak nikt nie przestrzega? Dlaczego miałaby odmawiać sobie uczucia do tego Templariusza, który tyle razy ratował jej życie? Pokręciła głową rozrzucając swe włosy niczym całun na zielonej trawie. Przylgnęła mocniej do ciała Templariusza obejmując go ramionami i przyciągając do siebie jednocześnie dając przyzwolenie by wziął wszystko czego od niej potrzebował tak jak on oddał jej swą krew gdy jej zapragnęła.
Jego dłoń zsunęła się tam, gdzie żadna męska dłoń jeszcze się nie zsunęła, a palce dały jej to, czego się nie spodziewała. Uda Angielki rozwarły się wyczekująco, a palce Alberto poznały ją dogłębniej.
Urwany oddech i ciche jęki raz za raz wydobywające się z jej ust dawały jawne świadectwo przeżyć, które doznawała. Wszelkie opowieści nie mogły jej przygotować na falę rozkoszy napływające jedna za drugą, w miarę postępów w pieszczotach, którymi obdarzał ją Alberto. Wciąż jednak czegoś jej brakowało, o czym dotkliwie świadczył niedosyt rosnący w miarę mijania chwil. Nie była jednak w stanie określić czym był ów brak, a nie miała dość pewności siebie by otwarcie o niego zapytać. Pozostawało mieć nadzieję, że Templariusz zna odpowiedź na tęsknotę jej ciała i że nie spocznie póki jej nie ugasi.
Templariusz wolną ręką rozpiął guziki rozporka i zsunął z siebie spodnie do kolan. Obydwie dłonie ruszyły wyżej a dolne części ich ciał przylgnęły do siebie. Jego ciało zaczęło poruszać się w przedwiecznym naturalnym rytmie.
Marion podążyła za nim, mimo początkowego bólu, pogrążając się w przyjemności radzącej się z połączenia dwóch ciał.

Świat wydawał się bardziej zielony i weselszy. Słońce było już w połowie drugiej części swej drogi po nieboskłonie gdy wreszcie znaleźli czas i ochotę by pokrzepić się posiłkiem złożonym z darów rodziny Julii. Trupy zostały uprzątnięte, polana wyglądała niemal tak samo jak w chwili ich przybycia. Marion przepełniona energią zaprała tunikę Alberto, którą następnie rozwiesiła na krzakach kaliny hordowiny (viburnum vulgare) okalających to urokliwe miejsce. Dziewczyna wydawała się znacznie cichsza niż zazwyczaj i jakby bardziej pogrążona w myślach. Mimo iż nie stroniła od Templariusza to jednak zachowywała pewien dystans, zerkając od czasu do czasu w jego stronę z niepewnością wymalowaną na twarzy.
Tak minęło im większość popołudnia. Postanowili, że zostaną w tym miejscu na noc po czym następnego ranka ruszą w dalszą drogę. Przez wzgląd na trupy przenieśli się jednak dalej na wschód, znaleźli całkiem zaciszny grąd dębowo-bukowy z grabem, jaworem klonem i lipą w drugim piętrze i z leszczyną w podszycie, który doskonale ich ukrywał.
 

Ostatnio edytowane przez villentretenmerth : 02-01-2012 o 08:28.
villentretenmerth jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172