24-11-2011, 01:32 | #41 |
Reputacja: 1 | Ginnar zrobił to co robił ostatnio najlepiej. Posłuchał Conora. Jako, że w jego sakiewce jeszcze grzechotało parę monet, krasnolud usiadł ciężko na krześle, z łoskotem odłożył swój topór, rozejrzał się po karczmie wzrokiem zaczepnym, co by sprawdzić czy ktoś mu podskoczy, po czym najgłośniej jak potrafił zawołał: -PIWA!- Jak powszechnie wiadomo krasnoludy nie są najlepszymi adeptami sztuki znanej jako: savoir vivre, a Ginnar oprócz tego miał głęboko gdzieś wszelkie słowa jakich nie potrafił wymówić, tak więc jego krzyk był donośny i brzmiał jakby połączony był z beknięciem. Następnie Ginnar zwrócił do swojej ulubionej czynności jaką było groźne patrzenie na ludzi i uśmiechanie się gdy ci odwracali się ze strachu. |
24-11-2011, 11:57 | #42 |
Reputacja: 1 | Gdy po karczemnym stole przestały turlać się kości, zgromadzony wokół niego tłumek całkiem się ulotnił. Nadzieja na bijatykę (lub jak w przypadku Gerfyna obawa przed nią) prysnęła. Przynajmniej tymczasowo, bo niektórzy zawsze znajdą dobry powód do obicia cudzej facjaty (choć zwykle używają innego słowa). Rozmowa się nie kleiła. Wymieniali tylko od czasu do czasu po jednym zdaniu i wracali do sączenia (bądź żłopania, jeśli mowa o krasnoludach) swoich napojów. W końcu kompania się zmyła. Gerfynowi na szczęście nie zaproponowali, żeby im towarzyszył. Nie wątpił, że mógłby im się przydać, ale nie w bitce, a po niej. Szczególnie, że miecz zostawił w pokoju. Zresztą po ich odejściu nie narzekał długo na samotność. Podszedł do niego jakiś młody człowiek, wyglądający na żaka. Najwidoczniej cały czas nadstawiał ucha na ich wcześniejszą rozmowę, bo zagadał: - Przepraszam Panie, ale czy prawdę rzekł ten młodzian? W istocie jesteście z Nilfgaardu? Gerfyn uśmiechnął się do niego i bez słowa wskazał mu krzesło naprzeciwko. Sam zaś rozejrzał się szybko po karczmie, czy nie wzbudził większego zainteresowania i ustawił krzesło w taki sposób, żeby móc szybko uciec, gdyby lokalni byli jeszcze mniej gościnni niż do tej pory sądził. W sumie z tego co zauważył wieśniacy nazwy Nilfgaard nie kojarzyli z niczym w ogóle, zaś wojacy sądzili, że to nazwa postawy obronnej w szermierce. Tylko kupcy i ludzie bardziej bywali wiedzieli co to naprawdę oznacza. Więc największe niebezpieczeństwo groziło mu, jeżeli uznają, że Nilfgaardczyk to inne określenie na trędowatego. - A jak sądzisz, mógłbym być Nilfgaardczykiem? - odpowiedział pytaniem na pytanie, dopiero gdy tamten usiadł. Zrobił to zaś z najbardziej nilfgaardzkim akcentem jakiego się dawało użyć do wspólnej mowy. Podniósł kufel i uważnie się przyglądał rozmówcy nad jego krawędzią, nie przestając się uśmiechać.
__________________ Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution. Because I must not allow anyone to stand in my way. -DN Dyżurny Purysta Językowy |
26-11-2011, 21:06 | #43 |
Reputacja: 1 | Gerfyn - Albo to, albo opanowaliście do perfekcji udawanie nilfgaardzkiego akcentu – żak zadarł nos, dumny z faktu, że wiedział. – Ale pozwólcie, że się przedstawię: Julius Rymer, student ostatniego roku lingwistyki na Akademii Oxenfurckiej. Jeśli to nie mielibyście nic przeciwko, pragnąłbym zająć wam trochę czasu rozmową, a dokładniej wypytać o wasz język. O ile – Rymer zachrząkał i zamilkł na chwilę, jakby ważąc słowa w myśli – jesteście w stanie mi odpowiedzieć, znaczy, czy macie wiedzę ku temu? – dokończył nieco kulawo. „Lubieżna harpia” - F sumie – odparł wolno, sepleniąc, Lewus – dlacego by nie? Fyglądacie na niesłych twaldzieli – wadę wymowy, jak szybko zauważył Conor, powodowały ubytki zębowe – psekonajmy się, cy to selio. Jeden z przyjezdnych wymocków ma mi za złe, ze jego psydupas pozegnał się z dobytkiem i zyciem w mojej knajpie. Grosi, ze poleci z moldą do chujków ze stlazy. Zalatw to, pogadamy. Kutas nazywa się Bulkald Stiel. Kurt - Niespecjalnie – skrzywił się Nijaki – Radzę darować sobie facecje i zacząć mówić do rzeczy. Kim jesteś i dlaczego łazisz za mną od kilku dni? Czego tutaj szukałeś? Ktoś cię wynajął, żebyś się tu włamał? Działasz sam czy z kimś? Gadaj, albo zrobi się nieprzyjemnie!
__________________ Now I'm hiding in Honduras I'm a desperate man Send lawyers, guns and money The shit has hit the fan - Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money" |
27-11-2011, 14:26 | #44 |
Reputacja: 1 | Feliks powolnym krokiem skierował się do swojego ulubionego przybytku. Jak każdy typ spod ciemnej gwiazdy przesiadywał tam niemal codziennie wymieniając się uwagami na temat ostatnich dokonań i czasem wtajemniczając w kolejny, dochodowy przekręt. Dziś wieczór w "Lubieżnej Harpii" było nad wyraz cicho. Powoli i cicho, niczym skradający się drapieżnik, Feliks nazywany "Czarnym" podszedł do wrót drewnianej tawerny. Przy drzwiach stał jedynie jeden z ochroniarzy co mogło zapowiadać nowe, niepewne osobistości wewnątrz lokalu... W środku, rzeczywiście, przy jednym ze stolików siedziało dwóch krasnoludów. Wielu jego znajomych patrzało się na nich nieufnie - z delikatnym przestrachem. Dwóch brodaczy uzbrojonych po zęby, w przeszywanicach, z wytrzymałą osłoną rąk, nóg i krocza to nie to samo co tępa banda osiłków. Mieli po swojej stronie pewność, że każdy gagatek, który będzie chciał im wbić kosę prędzej stępi sobie klingę na grubym pancerzu niż coś wskóra. Początkowo Feliks szedł pewnie i z rozmachem podszedł do barmana. W jednym jednak momencie usłyszał krzyk idący od stolika, gdzie siedziała dwójka brodatych wojowników. Był to potężny basowy głos. Głos budzący grozę - jakby lawina miała zaraz runąć z samych wielkich szczytów Mahakamu... - Piwa! - Czarny niemal nie podskoczył słysząc ten pierwotny, krasnoludzki zew. *** Ragnar, Ginnar, bard, pirat. Cała czwórka usiadła przy jednym, zwolnionym na szybko, stoliku. Miszkun od początku wiedział, że znajdą tu nie tylko miejsce, ale będą mogli luźniej pogadać przy okazji rozglądając się groźnie na boki. Storm poszedł pogadać do jakiegoś mężczyzny w rogu sali a reszta zamówiła sobie po kuflu. Nic tak nie rozluźnia towarzystwa jak kufel dobrego porteru. Co prawda tu go nie mieli, ale jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma - czy jakoś tak. - Mogliśmy jeszcze zabrać tego Gerfyna. Dobrze mu z paszczy patrzało. Na zaganiacza mi nie wyglądał a mieczem pewnie też potrafi rąbać. Może go jeszcze spotkamy. Załatwimy co trzeba i przemycimy jakoś nasze dupska do Novigradu? Nie żeby mi było tęskno na stos czy szubienicę, ale nie zdążyłem się pożegnać z moją lubą... - widząc, że Ginnar popadł w konsternację na te słowa Ragnar kontynuował. - A taka panna do towarzystwa poznana w stolicy. Znaczy ta... kurtyzyna czy jak to się mówi. No dobra, kurwa, dziwka! Ale nie ważcie się przy mnie tak nazywać Helgundy, bo jaja wyrwę! Nie wiem co to za uczucie, ale chyba się zakochałem. Mówię Ci Ginnar jak byś ją zobaczył... Muszę załatwić to co tu mam i wracać. Jeszcze ktoś mi ją odbije... - Ragnar wyglądał na naprawdę przejętego. Krasnolud czekał aż reszta załatwi tu swoje sprawy i będą mogli ruszać dalej. Nie chciał więcej pić, bo głupie pomysły mu zaczynały przychodzić do głowy. Musieli załatwić tę sprawę i spadać z tej zabitej dechami nory… Ostatnio edytowane przez Lechu : 28-11-2011 o 09:08. |
28-11-2011, 00:52 | #45 |
Reputacja: 1 | Thjodmar zrozumiał że Conor ma plan, więc lepiej było mu nie przeszkadzać. Tym samym pirat rozejrzał się po tym przybytku, w którym mieli podjąć nowy trop. W pewnym momencie wziął piwo i usiadł z krasnoludami i bardem do stołu. Nie odzywał się, lecz spoglądając w swój kufel nabrał melancholijnego nastroju. Zaczął analizować przebieg ostatnich wydarzeń i uświadomił sobie, że zostając z tą ekipą, nieprędko wróci na pełne morze. Starał się pocieszyć perspektywą całkiem nowej przygody, ale siedząc w tej karczmie słyszał szum fal i plusk wody. Czuł jej zapach, choć musiał się wysilić aby odseparować go od reszty bukietu... Siedział rozmyślając jedynie o swej poprzedniej kompanii, jej wybrykach, przygodach i morskiej toni. Morze mu imponowało bo nie wybaczało. Jak wypadłeś za burtę to nawet jeśli umiałeś pływać, mięśnie mogły dostać skurczu od lodowatej wody. Wiatr mógł zerwać maszt a płynąć nieuważnie można się było rozbić na klifie. A jednak tęsknił za tym życiem pełnym niebezpieczeństw. Tak czas spływał mu na rozmyślaniach, kiedy krasnoludy piły i gawędziły z bardem, a Thjodmar nawet się nie odezwał. Nie wypił też ani łyku z kufla. To była ta niemiła faza upicia, kiedy nie można już zapić melancholii... |
30-11-2011, 22:46 | #46 |
Reputacja: 1 | Nijaki zareagował dosyć pozytywnie, w końcu już samo to, że nie zamierzał go na razie uderzyć było wystarczające. Poza tym dało się dowiedzieć paru rzeczy. Prawdopodobnie koleś albo zapadł komuś ważnemu za skórę albo jest przewrażliwiony na swoim punkcie. Chociaż istnieje jeszcze jakaś możliwość, że jest jeszcze jakąś większą szychą, ale w to Kurtowi się nie chciało wierzyć. Chwilę zastanowił się nad odpowiedzią, głowiąc się już nad tym, jak zapewne będzie mu miał udowodnić to, że naprawdę działa sam. - Działam sam, z niczyjego polecenia. Jestem zwykłym zagarniaczem cudzego mienia, jak widać jeszcze, dosyć miernym, skoro dałem się złapać. No i chatę chciałem obrobić z byle czego, co bym mógł opędzlować, byle mieć na jakąś strawę i wódę. Co jeszcze mam powiedzieć, zanim i tak zrobi się nieprzyjemnie? |
30-11-2011, 23:27 | #47 |
Reputacja: 1 | Bard również starał się trzymać fason, zgodnie z poleceniami Storma. Znaczy, próbował się wpasować w towarzystwo w które wpadł. Robił groźne miny, prężył muskuły, spoglądał po obecnych w karczmie niby to zabójczym wzrokiem. Całkiem by mu to wychodziło, gdyby nie to, że wyglądał bardziej jak fircyk niż jakiś zabijaka w stylu Conora. W tawernie śmierdziało. I puszczano głośne bąki, co nie przypadło do gustu Morvenowi, ale najwyraźniej śmieszyło krasnoludy i miejscowych zabijaków. Bard nigdy nie był w tym lokalu, a zwiedził prawie wszystkie w tym miasteczku. Aż tak nisko nie upadł... Aż do teraz. No cóż, w końcu musi być ten pierwszy raz, no nie? Zasiadł przy stoliku razem z resztą kompanii i dalej odgrywał twardego. Ale że samo strojenie min mu się znudziło, postanowił rzucić jakiś odpowiednio twardy tekst, coby postraszyć trochę miejscowych zakapiorów i zdobyć respekt na dzielni. Krasnale wyglądały twardo, ale zaczęły gadać o miłości, co zupełnie nie pasowało do tego co mieli odgrywać. Trza było zmienić temat zanim ich piraci wyśmieją. Udało mu się wysępić piwo od krasnoludów, toteż wziął potężny łyk, otarł bródkę ze złocistego płynu i zaczął niefrasobliwie: - Wiecie co, chłopaki? Dawno, kurwa, nie obiliśmy żadnych ryjów! - Mówił nadzwyczaj głośno i wyraźnie, coby wszyscy w pobliżu usłyszeli. Używał wielu wulgaryzmów. Wiadomo, tak było bardziej ulicznie. Podrapał się po zaroście, niby to w zamyśleniu. - Chociaż, ostatnio jak to zrobiliśmy to rozpieprzyliśmy ze trzy speluny i nas wyjebali z miasta... - Posmutniał i zanurzył usta w piwsku. Jeszcze trochę alkoholu, a zacznie wywoływać burdy. W sumie, to pewnie już zaczął... |
01-12-2011, 01:31 | #48 |
Reputacja: 1 | Conor kazał groźnie wyglądać, ale Ragnar zaczął gadać, o tej swojej kochaneczce. Ginnar nigdy nie lubił gdy ktoś w jego obecności wspominał swoje życie miłosne. Czuł się wtedy nieco skrępowany. Dlatego też błyskawicznie pochwycił grę barda. -A pamiętacie tą karczmę, jak jej było, pod rozbryzganym dzikiem, czy coś takiego. Wyobraźcie sobie panowie, że mnie do niej wpuścić nie chcieli, że niby ostatnim razem szynkwas niemal na pół toporem przerąbałem i osiem kufli stłukłem. Tłumaczyłem jak komu dobremu, że kufli najwyżej trzy rozbiłem, a z szynkwasem to wypadek był, ale słuchać nie chcieli. Drzwi mi przed nosem zamknęli. To ja bierę swój topór i kawałek po kawałku drzwi im rozrąbałem i jak przez nie wszedłem to jakoś już mi nic nie mówili. To były czasy.- Najgorsze w tym było to, że Ginnar opowiadał czystą prawdę. Działo się trzy lata wcześniej, gdzieś w Temerii, skończyło się na tłumie wieśniaków którzy krzyczeli coś o parszywych nieludziach... |
03-12-2011, 16:33 | #49 |
Reputacja: 1 | „Lubieżna harpia” Pomysł barda, szybko podchwycony przez mniej romantycznie usposobionego krasnoluda, w zasadzie był dobry. Twardzielskie teksty, gadki o tym, co to się nie robiło i komu były w istocie częścią życia zakapiora, choćby w najnędzniejszej spelunie na najdalszym zadupiu Północy. Problem w tym, że sprawdzały się wśród swoich. Wśród obcych wzbudzały najczęściej chęć sprawdzenia, ile w takich bajkach prawdy. W końcu trzeba dbać o swój rewir i własną reputację, nie? Toteż, gdy Morven do spółki z Ginnarem prowokacyjnie głośno przedstawili swoje osoby jako wielkich twardzieli, miejscowi wielcy twardziele dali się sprowokować. - Ej, wy, karzełki – zapach paskudnej, przetrawionej gorzały doszedł do ich stołu aż od źródła, którym był zarośnięty, pokryty bliznami osiłek stojący całe pół metra od nich. Za nim stało jeszcze dwóch podobnych mu osobników, których sam wygląd mógł kogoś nieuważnego obić po mordzie, zabrać sakiewkę i skopać na dokładkę. – Nie chcemy tu takich jak wy! – warknął – To porządna knajpa, wypierdalać! Kurt Nijaki wpatrywał się w niego przez chwilę, po czym zaklął, odszedł w głąb pokoju i przez chwilę krążył nerwowo w miejscu. Wreszcie zbliżył się ponownie do Kurta, okrążył go, ustawiając się za jego plecami. - Nie mam teraz czasu na zabawę z tobą. – mruknął, chwytając oparcie krzesła i ciągnąc je w stronę drzwi do pomieszczeń w dalszej części kwatery. Zasapał się przy tym, ale nie wyglądało na to, by się zmęczył. Zatrzymał się, otworzył drzwi, wciągnął krzesło, po czym znowu stanął z Kurtem twarzą w twarz. Kopniakiem przewrócił mebel wraz z tym, który je zajmował i zamknął drzwi. Chwilę później Kurt usłyszał trzask drzwi wejściowych. Nijaki opuścił lokal. A może byłą to kolejna zmyłka?
__________________ Now I'm hiding in Honduras I'm a desperate man Send lawyers, guns and money The shit has hit the fan - Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money" Ostatnio edytowane przez Cohen : 05-12-2011 o 20:34. |
04-12-2011, 09:53 | #50 |
Reputacja: 1 | Ragnar podejrzewał, że jego wyrzuty miłosne nie spodobały się reszcie. Ba! Ci zaczynali myśleć, że najmłodszy przedstawiciel rodu Miszkun słabnie. Staje się sentymentalny, plastyczny jak kupa gówna! On jednak postanowił więcej nie wspominać o pięknej Helgundzie. Przynajmniej póki są w tej zabitej dechami dziurze... Słysząc zaczepki barda oraz Ginnara brodacz wiedział jak to się może skończyć. Wiedział również jakie mogą być skutki tego jak to się skończy. I nie zdziwił się - dosłownie jakby odczytał chwilę temu ich przyszłość - jak jeden z tępych, wielkich jak góra, osiłków nazwał ich karzełkami. Zapach, który od niego bił był niczym w porównaniu z jego wyglądem urodzonego zakapiora. Chyba dziesięciokrotnie złamany nos wyglądał na rozpłaszczoną bulwę, która już chyba nie pamięta czasów, gdy w jej wnętrzu gościła chrząstka nazywana przegrodą nosową. Reszta twarzy nie była lepsza od nosa. Zdrapany wysyp jakiegoś ludzkiego choróbska powodował, że nie dało się wyczytać mimiki tego człowieka. Nie wiadomo kiedy się cieszył, kiedy smucił a kiedy srał ze strachu w gacie... To ostatnie zaraz będzie wiadomo. Ragnar położył obie łapy na stole, spojrzał na Ginnara i rzekł: - Ni chuja nie dam łajzie satysfakcji! Młody brodacz wstał i obrócił się w kierunku trójki mężczyzn. Wyglądali na pewnych siebie. Wyglądali. Miszkun też sierotą nie był. Ponad 150cm wzrostu, niemal setka kilogramów mięśni skrytych pod małą warstewką tłuszczu robiła z niego machinę do walki. Do walki i zabijania. Godziny treningów w pełnym rynsztunku robią swoje. Był szybszy od większości ludzi, silniejszy od większości ludzi i na pewno lepszy technicznie. Nawet jak któraś z tych łajz go trafi to jej ręka boleśnie zwiotczeje na zbroi. Chyba, że tamten trafi w głowę to Ragnar jedynie się uśmiechnie. Nie da im satysfakcji... - Kogo nazwałeś karłem tępy chuju?! - krzyknął Miszkun i ruszył przed siebie. |