Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-07-2013, 00:46   #41
 
Zara's Avatar
 
Reputacja: 1 Zara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputację
Tym, co wyrwało Jaromira ze stanu apatii, wiążącej się z chęcią jak najszybszego wydostania się, jakąkolwiek drogą z pożaru, był Merkury, lądujący w jego objęciach. Ślązakowi nawet ciężko było stwierdzić, co on dokładnie tam robił, ale ocknąwszy się, zobaczył dziurę tuż obok i odetchnął z ulgą, bo pewnie gdyby nie troszeczkę inny tor biegu, pewnie sam wpadłby do środka, nie zważając na to, po czym biegnie. Wpatrywał się dobrą chwilę w rozpadający się sufit, gdy po raz kolejny ocucił go Merkury, wskazując leżącą pośród płomieni kobietę. Jaromir nigdy nie miał się za bohatera. Wręcz przeciwnie, raczej można go było zaliczyć do tchórzy. W głowie zapadł mu jednak wczorajszy dzień, gdy dwukrotnie uratowano mu życie. Jakoś nie wiadomo skąd przyszła mu do głowy myśl, że wypadałoby oddać innemu człowiekowi przysługę. Dodatkowo była to kobieta, być może ta piękność ze snu. Jeszcze ten Merkury, tak usilnie starający się wymusić na nim bohaterską decyzję. Gdyby więc takiej nie podjął, miałby ogromne wyrzuty sumienia. Co stanowiło kolejny powód do tego, że postanowił zaryzykować swoje życie. Klnąc co nie miara, zdenerwowany, jeszcze bardziej nagrzany z nerwów, chciał uważnie, ale także w miarę szybko, póki ogień za mocno się nie rozprzestrzeni, pójść tą okrutnie długą drogą do kobiety i wydostać ją z tego miejsca. Dosyć szybko, bo zanim zdążył postawić pierwszy krok, już zaczęły go nachodzić pierwsze wątpliwości, jednak nie miał zamiaru się cofnąć. W każdym bądź razie i tak nie spodziewał się, że jeśli cała misja miała tak dalej pójść, to wyjdzie z tego żywy. Chociaż jakby miał się łudzić, to wolałby już wyjść z sytuacji z jakimiś gustownymi bliznami, które w pewnych okolicznościach można było wykorzystać jako pewien atut. Tymczasem poparzenia? Cóż, może przynajmniej nieznajoma jakoś się odwdzięczy. Przynajmniej to była jakaś pociecha przy całej sytuacji.
 
Zara jest offline  
Stary 16-07-2013, 23:03   #42
 
Boreiro's Avatar
 
Reputacja: 1 Boreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodze
Zbigniew

Poszło jak po maśle. Zbigniew był juz po drugiej stronie cały i prawie zdrowy, bo ciut się pokiereszował. Drewniana konstrukcja wraz z masywnymi okiennicami i szklanymi gomółkami uległa energii kinetycznej niesionej przez masę i siłę Wilka. Wylądował na brzuchu asekurując się dłońmi i natychmiast obrócił się, bacząc na możliwych zbójów dobijających ocalałych. Nikogo takiego nie zastał. Okolica była pusta. Przynajmniej w kwestii żywych istot. Jego najbliższe otoczenie stanowiła studnia, nieco dalej stajnie no i oczywiście płonący budynek zajazdu, którego nazwy nie zdążył nawet poznać.

Gdy już jako tako doszedł do siebie, przestał gapić się w płomienie pożerające elewację, zdał sobie sprawę, że musi postanowić co dalej. Opcji było sporo. Mógł zostać i podziwiać matkę naturę w akcji, mógł również spróbować okrążyć budynek w poszukiwaniu ocalałych. Ba, mógł nawet wskoczyć z powrotem do środka. Na widok studni przypomniał mu się kac, jednak wciąż był on głęboko pod rozszalałymi emocjami. Niestety przy takim nasileniu pożaru próba gaszenia wodą wydawała się niedorzeczna. No i zostały stajnie. Zbigniew nie pamiętał dokładnie, ale zdawało się, że na tę noc został tam ulokowany najważniejszy przedmiot ich wyprawy – wóz z niewiadomą zawartością. Jeśli uda się tam, przy okazji mógłby spróbować ugłaskać obrażone Sumienie uratowaniem paru szkap.

Dante

Przejście, bez cackania się, do brutalnych metod przesłuchania okazało się niezwykle skuteczne. Początkowo jęczał i kwilił z bólu i przerażenia, ale w końcu się opanował i zdołał coś powiedzieć.
-Jja..nnnie – nasilenie parcia skutecznie oddaliło chęć zaprzeczenia – Wszystko powiem. Wszystko! Tylko niech puści, niech nie boli– wydobył z siebie kolejne kakofonie dźwięków – Podpaliłem, bom miał dostać za to trochę forsy. Poza tym ta buda to tylko problemy same, gorzałki mojej kupować żoden miejsowy już nie chce, wszyscy tam łażo. Co to jest za sprawiedliwość?! Ojciec gadali, że za jego czasów to był porządek. Każden jeden miał…

I tak gadał i gadał. Same pierdoły. Dante nie wyczuwał w nich próby ukrycia pewnych faktów, a jedynie naturalną sklonność do paplania trzy po trzy, nawet w tak niesprzyjających okolicznościach. Podniósł wzrok. Teraz już był pewny. Obserwowali ich. Widział parę facjat, słyszał skrzypienie zawiasów, i ciche rozmowy. Czas działał na jego niekorzyść. Albo szybko wyciągnie coś z tego pijaczka albo skończy jako strach na wróble.

Jaromir

Był już o krok od celu. Ciało okazało się należeć do elfki. Jaromir nie mógł teraz tego obiektywnie ocenić, lecz przy tak silnym kontraście z otoczeniem wydawała się być alegorią piękna i niewinności. Nie była to niebiańska istota ze snu, ale równie atrakcyjna. Z zafascynowaniem pożerał każdy szczegół jej twarzy i nie patrząc pod nogi potknął się w końcu o coś. Nie wywinął orła, ale stracił równowagę i opadł na jedno kolano. To położenie skrzętnie wykorzystał Merkury, jak morderca wyskakujący zza pleców i momentalnie porywający dziewczynę. Nie wyglądała na ciężką, lecz mimo to nie obyło się bez kilku pufnięć. Włochański poczuł się oszukany. Nie dość, że stoczył ciężki wewnętrzny bój, aby ją uratować to jeszcze gówniarz wykradł ją postępem. Kto wie, może sam podstawił towarzyszowi haka.

Na oskarżycielskie myśli o młodym magu nie było czasu. Pożar wchodził w ostatnią fazę. Spopielenie. Jaromir niezgrabnie powstał i ruszył za chłopakiem. Paliło się wszędzie, teraz nie było już bezpiecznych ścieżek. Musiał biec wprost przez płomienie. Miał wrażenie, że paliło mu się ubranie, o czym boleśnie przekonywała się skóra. Momentalnie wszystko znikło. Wszystko było w tym momencie zabójczą temperaturą. Zobaczył Merkurego stojącego nad ocaloną. Już chciał podejść, gdy zaczęło piec. Szyja, boki, ramiona, dłonie, stopy, i łydki paliły żywym ogniem, chociaż źródło bólu zostawił za sobą. Woda. Albo inny płyn. Szybko! W zasięgu wzroku niczego nie znalazł, ale z pewnością tak wielka karczma miała swoją studnię. Albo chociaż wodę przyniesioną z miasta. Gdzie? Może w stajniach.


Aktualne marzenie Jaromira

Gwen

Umysł wędrował po bezdrożach nieświadomości, gdy wreszcie coś chwyciło bezwładny byt elfki i pociągnęło go w stronę rzeczywistości. Przywitanie nie było miłe. Potworne gorąco oraz niepewne, spocone ręce dotykające jej ciała. Ktoś ją niesie? Ponownie straciła przytomność. Ocknęła się, będąc już na zewnątrz. Siły życiowe powracały, ponownie czuła władzę we wszystkich członkach. Mogła się ruszać.

Pierwszym widokiem była chuda chłopięca twarz, porośnięta rudym włosem, i te oczy. Było w nich coś przerażającego. Chwila moment i zniknęło. Pozostał młody chłopak wyraźnie próbujący coś powiedzieć.
-Je..te – kilka łapczywych oddechów – Merk –nagle zaniemówił z poczuciem winy wypisanym na twarzy - Dobrze się- znowu inhalacyjna przerwa - czujesz?

Zauważyła też inną postać, zdecydowanie bardziej męską niż ta natarczywa gębą, której zbyt bliskie, niemal intymne, położenie onieśmielało. Tamten drugi miał twarz wykręconą bólem i oczy wypatrujące czegoś rozpaczliwie.
 
__________________
Nosce te ipsum.
Boreiro jest offline  
Stary 16-07-2013, 23:31   #43
 
Zara's Avatar
 
Reputacja: 1 Zara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputację
Jedno wielkie zwątpienie ogarnęło Jaromira i prawdopodobnie poczyniło pewne zmiany w psychice mężczyzny na zawsze. Wczorajsza próba uratowania krasnoluda? Pewnie swoją reakcją, mimo dobrych chęci, bardziej mu przeszkadzał, niż pomagał. Zresztą, gdyby nie jakiś cud, zginąłby. Tak, jak moment wcześniej, gdyby nie krasnolud, ratujący mu tyłek, gdy on nawet nie miał na tyle siły, by wbić sztylet w szyję bestii. Teraz również, naiwnie zabrał się do pomocy, z jakichś cholernie głupich pobudek mając nadzieję, że komuś pomoże. Nie, został uprzedzony. Nie wiedział, czy Merkury uczynił to specjalnie, czy wynikało to z jego fajtłapowatości. Fakt był taki, że po raz kolejny jego "umiejętności" okazały się nie wystarczające. Teraz, po wydostaniu się z piekielnego ognia, wszystko zaczęło straszliwie piec. Momentalnie odwróciło to jego uwagę od elfki, szczerze mówiąc, nawet nie chciałby jej widzieć, gdyby był w lepszej sytuacji. Musiał po raz kolejny ratować swoje życie. Tym razem groziło mu spalenie żywcem, czyli z tego, co słyszał, jedna z najgorszych możliwych śmierci. Postanowił więc szukać studni, rzeki, czy jakiegokolwiek zbiornika wodnego. Nawet, jeśli nic w zasięgu wzroku nie widział, to biegł gdzieś dalej. Musiał coś znaleźć jak najszybciej. Najlepiej samemu, bo nie chciał po raz kolejny czuć, że ktoś inny uratował mu życie. Ile razy można, w tak krótkim czasie?
 
Zara jest offline  
Stary 17-07-2013, 21:03   #44
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Zbigniew szybko uciszył rozkręcające się coraz bardziej Sumienie i wtórujący mu Rozsądek. Nabrał ze studni wody, upił kilka łyków, a resztę zawartości wiadra wylał na siebie. Szaleńcze wręcz wydostanie się z karczmy, odblokowało w pamięci Wilka te obszary, które zawierały wiedzę na temat postępowania w razie pożaru. Zasłoniwszy twarz skrawkiem mokrego płaszcza, wszedł do stajni.
Pożar zżerający karczmę jak dotąd tylko trochę nadszarpnął budynek stajni. Ognień nie dotarł jeszcze do słomy, lecz w każdej chwili mógł to zrobić. Trzeba było się śpieszyć.

W środku najemnik zastał trzy konie przywiązane do słupów. Zwierzęta były spanikowane. Wierzgały, starając się uwolnić z więzów. Manteufel ostrożnie i powoli podchodził do każdego z nich. Mężczyzna miał doświadczenie z końmi. Te początkowe nauczyły go jak odskakiwać w bok, by nie zostać stratowanym przez ich kopyta.
Gdy zwierzęta znalazły się na zewnątrz, pozostała sprawa wozu. O dziwo w stajni był tylko jeden wóz. Ich wóz. Przykryty jak dnia poprzedniego płócienną plandeką. Nic innego nie było. Nie było jednak czasu zastanawiać się nad tym zjawiskiem. Zbigniew chwycił dyszel i szarpnął mocno. Wóz niespecjalnie skory do współpracy ruszył się z miejsca dopiero przy czwartym szarpnięciu.

Na świeżym powietrzu można było chwilę odpocząć. Najemnik ponownie napełnił wiadro wodą ze studni i ponownie wlał jego zawartość do gardła. Następnie po rozejrzeniu się po okolicy w poszukiwaniu potencjalnych obserwatorów podszedł do wozu. Nie kierował się ludzką ciekawością. Chciał po prostu ustalić, przez co dzieje się to całe zamieszanie wokół. Uchylił płachtę. Jego oczom ukazała się ogromna i solidna skrzynia...

 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.

Ostatnio edytowane przez Karmazyn : 21-07-2013 o 16:44.
Karmazyn jest offline  
Stary 17-07-2013, 21:20   #45
 
Linderel's Avatar
 
Reputacja: 1 Linderel nie jest za bardzo znanyLinderel nie jest za bardzo znanyLinderel nie jest za bardzo znany
Wydawało jej się, że spada dziwnie powoli w dół, wśród gęstej, dławiącej mgły. Przed chwilą jeszcze zeskoczyła ze schodów i już miała podbiec do okna, kiedy nogi ugięły się pod nią i osunęła się w tę duszną czerń. Jęknęła cicho, kiedy coś gwałtownie szarpnęło nią w górę. Przez chwilę, nim gryzący dym zmusił ją do zaciśnięcia powiek, jak przez mgłę zobaczyła szalejącą dookoła czerwień. Ktoś ściskał ją mocno, trzęsąc niemiłosiernie w rytm kroków. Bardzo starała się nie zwymiotować. Znowu czerń.

Ocknęła się nagle, otwierając szeroko oczy kiedy jej plecy i siedzenie wylądowały na czymś twardym. Jakiś rudowłosy młokos pochylał się nisko nad nią. Gdy ich spojrzenia się spotkały skuliła się nagle i chciała nabrać powietrza do krzyku, ale coś okrutnie zapiekło ją w klatce piersiowej. Przewróciła się na bok i zaniosła rozdzierającym kaszlem, aż łzy pociekły jej z oczu. Gdy odwróciła się z powrotem do młodzieńca, nie było w jego wyglądzie nic niepokojącego. Ot, zwyczajny ryży młokos, nieco wychudzony, ale biorąc pod uwagę żakowski przyodziewek, nie było w tym nic nadzwyczajnego.

Nie wiedziała, co mogło ją tak przerazić. Może miała halucynacje? Nie miała pojęcia jak długo leżała nieprzytomna w płonącym budynku. Nie czuła się najlepiej, kręciło jej się w głowie a żołądek skręcał się w sposób, który nie wróżył nic dobrego. Piekło ją gardło i nos, ale nie czuła żadnego bólu w piersiach, więc chyba nie stało jej się nic poważnego. Przede wszystkim żyła, dzięki temu niepozornemu chłopakowi, który najwyraźniej wciąż dochodził do siebie po bohaterskim wyczynie przydźwigania jej tutaj.

Wciąż nachylając się nad nią powiedział coś, robiąc przerwy na złapanie kolejnych haustów powietrza, ale niestety zagłuszył go kolejny atak kaszlu.

- ...czujesz? - zdołała tylko pochwycić i dodając kontekst wypisany na twarzy chłopaka odgadła że martwi się o jej samopoczucie.

-Dziękuję, nic mi nie jest, potrzebuję tylko chwili żeby dojść do siebie. - odpowiedziała, chrypiąc delikatnie. Rozpaczliwie chciało jej się pić. Starając się ignorować wir w swojej głowie usiadła powoli, mając nadzieję że jej wybawca da jej trochę przestrzeni. Rzuciła wzrokiem na swoje ubranie, umazane sadzą i popiołem, na rozdarcie na kolanie i smętnie wiszącą z mankietu koronkę. Jeden z pasków jej podręcznej sakwy był zerwany. Dobrze, że chociaż jej brwi były wciąż na swoim miejscu. Jakimś zrządzeniem losu akurat ta karczma musiała pójść z dymem. Doskonałe zwieńczenie ciągu nieszczęść poprzedniego wieczoru. Nic tego nie zapowiadało, kiedy dostała propozycję, by uświetnić swoim występem postrzyżyny w wiejskim dworzyszczu jakiegoś zamożnego kupca. Wszystko było w jak najlepszym porządku, dopóki starszyzna i co bardziej wyrośnięta młodzież, w większości mając już zbyt miękkie kolana do tańca, nabrała ochoty na przyśpiewki szczególnego rodzaju. Był to znak że jej praca była w zasadzie skończona, bo repertuar był grubo poniżej jej poziomu, a na tym etapie gościom już nawet akompaniament nie był potrzebny. Rumieniąc się intensywnie sączyła miód i apatycznie skubała porcję wystygłych już nieco wieprzowych żeberek. Starała się ignorować fakt że kilka par męskich oczu rzucało jej śliskie spojrzenia. W tym para należąca do gospodarza, którego sroga połowica była zbyt zajęta paplaniem, by strzec uczciwości męża. Gapił się na nią bezczelnie, raz po raz mrugając porozumiewawczo i szczerząc niekompletny zestaw uzębienia. Gwaenhvyfar wpadła w panikę i postanowiła mimo wszystko nie nadużywać gościnności kupca, który najwyraźniej życzył sobie usług nie leżących w jej kompetencjach. Życząc mu w myślach , by się udławił tymi nędznymi groszami które jej obiecał, wsiadła na konia i skierowała się do karczmy. Pech chciał, że jej klacz zgubiła podkowę jakoś w pół drogi. Zła jak osa dowlokła się do karczmy, w której trwała zabawa niczym nie ustępująca tej, z której salwowała się ucieczką. Ledwo żywa ze zmęczenia, odpięła od siodła tylko małą sakwę z podręcznymi szpargałami i zapłaciła karczmarzowi z góry za nocleg. Przydzielono jej jednoosobową klitkę w najdalszym kącie piętra, ale rumor z izby dochodził tutaj bez problemu. Bliska płaczu, zzuła wysokie buty i rzuciła się na posłanie. Przycisnęła dłonie do uszu, uprzednio omotawszy głowę ciepłym szalem, by jakoś odciąć się od hałasów z dołu. Gdyby nie poczuła dymu, pewnie już byłaby anonimowym skwarkiem tlącym się pod zwęglonym dachem. Miała nadzieję że w ogólnym chaosie nikt nie połakomił się na jej konia i dobytek który przy nim zostawiła...

Chłopak którego imienia niestety nie dosłyszała, wciąż wpatrywał się w nią uważnie, co wprawiało elfkę w niemałe zakłopotanie. Postanowiła przerwać jakoś niezręczną ciszę.

- Wybacz moje maniery, jestem lekko skołowana.- uśmiechnęła się przepraszająco i odgarnęła jakiś niesforny kosmyk znad bardzo zielonych oczu, rozmazując niechcący smugę sadzy na czole. - Nazywam się Gwaenhvyfar aen Eileann i jestem ci dozgonnie wdzięczna za uratowanie mi życia. - wyciągnęła w stronę Merkurego smukłą, nieco ubrudzoną dłoń.

Kątem oka zauważyła że niedaleko nich rozpaczliwie miota się jakiś mężczyzna. - Znasz go?- skinęła głową w jego stronę- Wygląda na to że jest w jakichś opałach.- Spróbowała wstać i jakoś pomóc. Za szybko, zakręciło jej się w głowie i wylądowała na kolanach, walcząc z buntującym się żołądkiem.
 
__________________
Jest śmierć i podatki, ale podatki są gorsze, bo śmierć przynajmniej nie trafia się człowiekowi co roku.

Ostatnio edytowane przez Linderel : 18-07-2013 o 13:53.
Linderel jest offline  
Stary 19-07-2013, 10:53   #46
 
potacz's Avatar
 
Reputacja: 1 potacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłość
Vernon postanowił zmienić taktykę.
Stanął nad wieśniakiem, ten odruchowo zasłonił głowę kuląc się jeszcze bardziej. Jednak żadne uderzenie nie padło. Vernon pomógł wieśniakowi wstać i otrzepał go z trawy, wysupłał swoją sakiewkę, pobrzękując nią ochoczo. Kmiotowi zapaliły się oczy.
-Ta sakiewka będzie Twoja, ale musisz iść ze mną do tej spalonej karczmy. Nie bój! - przerwał rozpoczynające wymigiwanie się. - Powiemy, że widziałeś podpalacza, włos Ci z głowy nie spadnie. Daje Ci moje słowo. No idziesz?
Vernon nie czekał na odpowiedź, tylko stanął za wieśniakiem i mocnym napieraniem na bark wieśniaka nadał mu kierunek, kierując go w stronę palącej się gospody.
-Po drodze opowiesz mi co wiesz.
Gdy przeszli już dobre kilkaset metrów, Vernon rozkrzyżował palce.
 
__________________
"Głową muru nie przebijesz, ale jeśli zawiodły inne metody należy spróbować i tej."
potacz jest offline  
Stary 21-07-2013, 17:40   #47
 
Boreiro's Avatar
 
Reputacja: 1 Boreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodze
Jaromir

Jaromir wbiegł w pole. Liczył na rzeczkę albo jeziorko, nie pogardziłby nawet strumyczkiem. W miarę pokonywania wielkimi susami kolejnych łanów tracił nadzieję. Wokół nie było nic tylko jakieś cholerne zielsko rozciągające się aż po horyzont. Jedynym pocieszeniem było fakt, że jak dotąd się nie spalił. Widocznie ból pochodził z oparzeń nie samego ognia. Targany emocjami nie miał pojęcia ile przebiegł. To mogło być równie dobrze pięćdziesiąt metrów jak i kilka mil. Oddech stał się szarpany, nogi ciężkie, zaczęło go kłuć w lewym boku. Jeszcze trochę i padnie. Musiał oszukać swoją psychikę. Przed sobą widział niewielki pagórek. Tam też ustalił swój ostateczny cel i ewentualne miejsce wiecznego spoczynku. Z wielkim wysiłkiem, powłócząc nogami dotarł do celu. Nie zdążył nawet zobaczyć co się kryło za wzgórzem. Zemdlał i poleciał bezwładnie przed siebie.

Jak większość młodych ludzi Jaromir również miałby problem z jednoznaczną klasyfikacją swojego żywota jako dobry lub zły. Niebo albo piekło. Niezależnie, gdzie ostatecznie trafi wiedział, że obecne warunki były bardzo przyjemne jak na życie pozagrobowe. Jakaś tajemnicza masa, zapewne boska ambrozja czy inny cud-miód ze wszystkich stron otaczał jego ciało. Przyjemny chłodek nawilżał piekące ciało. Dobre rzeczy zawsze trwają krótko. Płuca zaczęły intensywnie domagać się powietrza. Gdy w końcu życiodajny gaz ponownie zaczął krążyć w żyłach nieśmiało otworzył oczy.


Siedział do pasa zanurzony w głębokim błocku. Miał także doborowe towarzystwo. Kilka krów spoglądało na niego z ciekawością. Rozległo się przyjacielskie muczenie. Jedna z obecnych przygotowywała właśnie placek własnej roboty. Zmęczony, ale zadowolony Ślązak położył się, aby zażyć kąpieli błotnych. Słyszał kiedyś rozmowę wysoko urodzonych starszych pań wychwalających tego typu kuracje zdrowotne. Podobno działały odchudzająco, wygładzały skórę, a nawet redukowały celulit. Mocno wyczuwalny swojski zapach i chmary zainteresowanych jego źródłem much nie były w stanie go stamtąd wyrwać.

Zbigniew

Wilk mógł podziwiać kunsztownie wykonaną skrzynię zaledwie kilka chwil. Momentalnie przed jego oczami ukazał się jeden z krasnoludów.
- Dzie paczy! – wrzasnął kulawym polskim znajomy głos.
Członek szefostwa wyprawy, cholera wie który, poza Lotharem wszyscy byli niezwykle trudni do rozpoznania. Jego ziomek okrył plandeką skrzynię i obydwaj wzięli się natychmiast do roboty. Zbigniewowi przyszedł do głowy nieco pompatyczny opis tej sytuacji „I pchnęli wóz w stronę wschodzącego słońca”.

Gwen

- Merkury W-wideusz, psze pani.
Spróbował się uśmiechnąć, ale nie zdołało to zmyć wyrazu osłupienia z jego twarzy. Wciąż hipnotycznie wpatrywał się w elfkę, jakby nie wierzył, że właśnie uratował jej życie. Uścisnął wyciągnięta broń. Mimo słabszej płci i rasy, dłoń chłopaka wydawała się zdechłą rybę w hipopotamiej paszczy.
- Ten? Aa, nikt taki. Nie przejmuj się. Da sobie radę.
Słowa wypowiadał robiąc wyraźnie przerwy między sylabami. Brzmiało tak, jak gdyby w przeszłości jego czaszka miała parę bliskich spotkań z cegłówkami. Gdy Gwen spróbowała wstać, jego ciało wykonało konwulsyjny ruch jakby chciał pomóc, ale ostatecznie nie zrobił nic pożytecznego. Był jak zaczarowany posąg o minimalnym zakresie ruchów. W końcu życie odchyliło rąbka tajemnicy, co do jego dziwacznego stanu.
- Jesteś piękna. Kocham Cię.

Dante

Podpalaczowi gęba się nie zamykała. Kiedy byli w połowie drogi, Dante znał już dobrze całą sytuację rodzinną-towarzyską wieśniaka. Ponuro mówił o żonie, z zazdrością o sąsiadach „co to hektary pokradli”, z dumą o kolegach pijaczkach, którzy według niego stanowili zdrową podstawę polskiego narodu. Dante z pewnością przerwałby już parę razy, gdyby przesłuchiwany nie dodawał co chwilę szczegółów co do zleconego zadania.
- …nalany wróciłem, patrze, jakiś obcy we wsi stoi…
- ….i przez tych skurczybyków taka sytuacja nastała. No to skorzystałem z propozycyji pana szanownego…
- …a tam koniki takie. O! Ten kasiasty też miał konia. Albo osła? Ale wtedy wyrośniętego. Mniejsza
- …we wsi tysiąc lat wszystko tak samo, tylko tę karczmę cholera wybudowali, to jakżem miał jeszcze pieniążki otrzymać to mówię szafa gra…
- …i takie my są koledzy. Zaraz jak teraz miałem wziąć zapłatę o świcie to jesteśmy umówieni na winko. Własnej roboty naleweczka, nie żadne tam…

Opowieść była dość jednostajna „chłopy, alkohol tak, kobity, praca nie”. W pewnym momencie Dante nie mógł się powstrzymać, w dodatku teraz dopiero poczuł niewyspanie. Ziewnął przeciągle. To był błąd. Wsiok wysmyknął się spod uścisku i wymierzył soczystego kopa w krocze. Trafił w samo sedno. Gdy już najgorsze minęło, poszkodowany zorientował się, że obiecana sakiewka zniknęła wraz z podpalaczem.

Wszyscy

Koło południa w końcu można było wyruszyć. Jaromir siłą wyciągnięty z błocka skończył właśnie płukać się wodą ze studni. Nadal cuchnęło od niego obornikiem. Dante też już wrócił, cały wściekły. Wielokrotne przeszukanie wsi zdało się na nic. Nieoficjalnym przywódcą został Zbigniew. Dogadał się z krasnoludami, że potrzebują trochę na dojście do siebie. Tamci, piątka „szefów” wraz z Andrzejem, Merkurym, Franzem i Fagnusem wyruszyli kilka godzin temu. Wszyscy cudownie ocaleli. Młody mag przed wyjazdem ubłagał Wilka, żeby zabrali ze sobą pewną elfkę. Na pytanie czemu nie może tego sam załatwić oblał się rumieńcem i pospiesznie oddalił.

Zajazd spalił się do cna. Zostały po nim tylko ogromne kupy jasnoszarego popiołu. Liczba spalonych żywcem nieznana. Gdy zgliszcza jeszcze dogorywały przyjechało parę wąsatych urzędników i zadawało szczegółowe pytania na które świadkowie odpowiadali dość mgliście. Nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał. Dante jeszcze wtedy nie wrócił. Śledztwo utrudniał tłum wiejskich gapiów. Ostatecznie trójka miastowych pokiwała do siebie zgodnie głowami i odjechała.

Lothar spytany o sprawę wzruszył ramionami i odpowiedział, że „Polska to dziki kraj”. Przyleciał do niego gołąb z pilną, jak oznajmił, wiadomością. Pospiesznie zabrał część kompani i wyruszyli. Na miejscu zostały dwa krasnoludy. Ni w ząb nie znające polskiego.

No i ruszyli. Elfka chętnie zgodziła się im towarzyszyć. Z resztą mieli się spotkać późnym wieczorem. Przed szóstką podróżników było pół dnia marszu. Idealny moment aby uciąć sobie małą pogawędkę.

 
__________________
Nosce te ipsum.
Boreiro jest offline  
Stary 11-08-2013, 22:54   #48
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Zbigniew powinien być wściekły. Krasnoludy uniemożliwiły mu sprawdzenie, przez co zmuszony jest uczestniczyć w zakładzie ze śmiercią, którego obiektem jest jego własne i jedyne życie. Samo to, że zleceniodawcy nie pozwolili poznać im dokładnych szczegółów na temat obiektu ich ochrony było podejrzane. Czyżby skrzynia była najzwyczajniej w świecie pusta, a prawdziwy cel wyprawy miał któryś z tych kurdupli? Nie dało się jednak tego sprawdzić. Siódemka powróciła zdecydowanie nie w porę. Swoją drogą nie wyglądali na kogoś, kto musiał przed chwilą ratować swoje życie. Co robili w czasie pożaru pozostawało jednak tajemnicą do rozwiązania, której Wilk nie miał dostępu...

Zbigniew powinien być wściekły. Ale nie był. W normalnych warunkach pewnie to uczucie górowałoby nad innymi lecz warunki nie należały do tych mogących zostać zdefiniowanymi jako normalne. Mężczyźnie udało się uciec z płonącego żywiołu bez poważniejszych strat na zdrowiu. Była to doskonała okazja do picia. Niejasność wspomnień z poprzedniego wieczoru odpędziła jednak ten pomysł z umysłu równie szybko, jak się pojawił. Nie można było pozwolić sobie na kolejną utratę czujności...

Wilkopodobne zwierzęta wcześniej, płonący zajazd teraz. Można było uznać to po prostu za zbieg okoliczności lub zwyczajny pech. Może i tak było, lecz niewątpliwie omal nie zginęli już dwukrotnie. I to w dwóch pierwszych, a raczej w pierwszym dniu i pierwszej nocy zlecenia. Trochę tego za dużo było jak na czyste przypadki. Szczególnie że pierwsze zdarzenie ktoś zdecydowanie zaplanował i przeprowadził. Ta wyprawa dopiero się zaczęła. Aż strach pomyśleć czego mogli się spodziewać w kolejnych dniach.

xxxxx

Nastroszony jak osa Dante szedł bez słowa, w lekko kraczatej pozie.
“Tak dać się zrobić wiejskiemu ćwokowi... Nosz kurwa mać, tak dać się zrobić...”
Krocze jeszcze lekko promieniowało bólem, a obrzęknięta sakiewka z klejnotami rodowymi boleśnie piekła przy każdym otarciu się o materiał spodni czy uda.
Co jakiś czas jednak na myśl przychodziły mu elementy układanki, które udało mu się od tego wieśniaka zdobyć. Ktoś zapłacił za zniszczenie gospody.
“Ale kto?”
Vernon rozejrzał się po kompanii. Wszyscy skacowani jak papugi. I jedna nowa osoba. Kobieta.
Wkurwienie sięgnęło zenitu.
-Kim Ty kurważ mać jesteś? Skąd się tu wzięłaś? - rzekł do nowo przybyłej bez ogródek i choćby najmniejszej dawki kultury.
Krocze bolało.

Elfka właśnie kończyła obmywać twarz i szyję chusteczką zamoczoną wodą ze studni, zerkając w małe okrągłe lusterko, kiedy zaczepił ją ten obcy. Zarumieniła się lekko z oburzenia na jego grubiaństwo i wspierając dłonie na biodrach zmierzyła wzrokiem mężczyznę uważnie od góry do dołu.
- Jestem Gwaenhvyfar. Tak jak i wy, zatrzymałam się w tym zajeździe zanim poszedł z dymem. Niejaki Merkury Wideusz pomógł mi się wydostać z ognia. - odparła zwięźle, ale spokojnie, mrużąc lekko oczy - Nie wiem, z jakiej dziury waćpan wypełzłeś, ale wśród cywilizowanych ludzi przyjęło się, że to mężczyzna winien przedstawiać się pierwszy oraz odnosić się grzecznie do nieznanych mu niewiast.

-Cywilizację zostawiliśmy za sobą, wielmożna Niewiasto - ukłonił się przesadnie wylewnie - poza tym, mężczyźni przedstawiają się pierwsi tylko u tych tchórzy francuskich, bo tam wszystkie kobiety wspólne. Słowiańska moda inna, kobieta przedstawia się pierwsza, coby wykazać zainteresowanie danym jegomościem i coby ten jegomość po ryju nie dostał od innego absztyfikanta tudzież małżonka.
-Jestem Dante. - ukłonił się, tym razem normalnie. - Miło Panią poznać.

-”Wykazać zainteresowanie”, waćpan powiadasz...- Gwen nie ukrywała rozbawienia. - Zawsze wydawało mi się, że zostałam wychowana zgodnie z lokalnymi tradycjami, najwyraźniej jednak byłam w błędzie. Cóż, co domostwo, to inny obyczaj.- uśmiechnęła się pojednawczo. - Ucieszy się pan zapewne, jeśli powiem, że pańska twarz nie dozna uszczerbku z mojego powodu. Tak się składa, że też zmierzam w kierunku granicy. Jeden z pana towarzyszy zaproponował mi, bym dołączyła się do was na jakiś czas. Nie ukrywam, że bardzo mnie to cieszy - mój koń nie nadaje się do dalszej podróży, a samotna kobieta podróżująca traktem na piechotę to gotowy przepis na nieszczęście. Mam nadzieję, że moje towarzystwo nie jest dla pana przykrą niespodzianką. Zresztą, jeśli mamy razem podróżować, dla wzajemnej wygody darujmy sobie konwenanse. Proszę mówić do mnie Gwen. Z doświadczenia wiem, że oszczędza to ludziom łamania sobie języka.- wyciągnęła do niego dłoń.

-Nie dasz rady bardziej poszczerbić mojej twarzy... - uśmiechnął się znad chusty zakrywającej lewą część facjaty. Uścisnął podaną dłoń. - Daruj sobie tego pana, Dante jestem jak już powiedziałem. To jest Zbigniew, to Jaromir. -Wskazał kolejne osoby.

Zbigniew z lekkim uśmiechem wymalowanym na twarzy przysłuchiwał się rozmowie Dantego z elfią kobietą, o zabranie której prosił Merkury. No cóż zanosiło się na to, że ta wyprawa do nudnych zdecydowanie nie będzie należeć.
- Kto by pomyślał, by od najmitów wymagać kultury. Świat schodzi na psy. - Wilk najchętniej by się w ogóle nie odzywał. Trzeba było jednak się przywitać z nową towarzyszką. A przynajmniej wypadało, by to zrobić. Szczególnie gdy już został przedstawiony.
- Co prawda tam skąd pochodzę nieznajome niewiasty, jeśli były urodziwe gwałciło się i zabijało niekoniecznie w takiej kolejności, a jeśli były mniej urodziwe obrabowywano i zabijano także w różnych kolejnościach, lecz ja kultury trochę mam. Jak już zostało wspomniane, Zbigniew jestem, zwany Wilkiem. Nazywać mnie Panienka może, jak tam pasuje. Najwyżej zabiję, jak mi się nie spodoba. - Pomimo wypowiedzianych słów Zbigniew uśmiechnął się i ukłonił.
Dante zarechotał serdecznie na dźwięk ostatnich słów Wilka.

Elfka na wzmiankę o gwałceniu oblała się intensywnym rumieńcem, co próbowała ukryć za szerokim uśmiechem. Cóż, miała pecha należeć do urodziwych i była tego świadoma. Gdyby tylko nie czerwieniła się jak podlotek! Należało przegadać ich jakoś, żeby ukryć zakłopotanie.
- Mam dość rozumu, by nie zadzierać z silniejszymi od siebie. Wyglądacie na niezłych zabijaków. - stwierdziła z uznaniem. - Z pewnością będę czuła się bezpieczniej podróżując z wami. Obiecuję być grzeczna i nikogo nie drażnić. - uśmiechnęła się tak, jak uśmiechać się mogło tylko wcielenie czystej niewinności. - Moglibyście zdradzić mi nieco więcej szczegółów na temat waszej wyprawy? Merkury wspominał, że macie możliwość przekroczenia granicy, wnioskuję więc że jesteście w posiadaniu stosownego glejtu...

- Jeśli twe umiejętności gotowania dorównują twojemu pięknu, to ja obiecuję obić mordę każdemu silniejszemu od ciebie, który będzie zadzierać z tobą – odparł Zbigniew, uśmiechając się. Uśmiech jednak znikł z jego twarzy, gdy usłyszał o paplaninie Merkurego. - Trzeba pogadać z tym podrostkiem, bo gotów wygadać każdej napotkanej piękniejszej kobiecie, po co i gdzie idziemy. - Mężczyzna spojrzał pytająco na swoich towarzyszy. Uznał samemu, że trochę można powiedzieć nie wdając się specjalnie w szczegóły. - Widzisz panienko, myśmy są tu po to, by obić mordę tym, których wskażą o ci dwaj tam – gestem głowy wskazał na dwa krasnoludy – i podobni im wzrostem. Więcej szczegółów nie znamy. Znają je oni, ale połowa ni w ząb po naszemu nie gada a ci, co gadają i tak uznają nas za plebs i nic nie mówią. No ale, że nam sowicie za to płacą... - Wilk wyraźnie zaciął się, uświadamiając sobie pewien fakt. Zaczął przeszukiwać zakamarki swojego stroju. Gdy nic nie znalazł, jego usta wymówiły bezdźwięcznie przekleństwo. - Bądźcie tak mili i przypomnijcie mi, bym pogadał z naszym magiem na temat mojej sakiewki.

Elfka zachmurzyła się na chwilę. Zbigniew nie powiedział już ani słowa o glejcie, który był głównym przedmiotem jej zainteresowania. - Cóż, nie powinnam się wypowiadać niepochlebnie o kimś, kto uratował z pożaru moją dolną część pleców, ale faktycznie postąpił nieostrożnie. Jeśli chodzi o moje talenty, to kulinarny z pewnością przewyższa ten do obijania mord. - schyliła się i zaczęła szukać czegoś w wielkiej sakwie.- Skoro nasze szanse na przyzwoite śniadanie poszły z dymem, trzeba będzie nadwerężyć nieco zapasy. Może mielibyście ochotę na placek drożdżowy? Tak się składa, że sezon na jeżyny w pełni, a placek drożdżowy to mój popisowy numer w sztuce kulinarnej. - wyciągnęła prostokątną paczuszkę, schludnie owiniętą płótnem. Placek wyglądał na nieco zgnieciony, ale pachniał apetycznie.- Proszę, częstujcie się!- zachęcała gorąco.

xxxxx

Rozmowa wymuszona przez przywitanie Gwen, nowej członkini wyprawy, sprawiła, że Zbigniew stracił wszelkie wątpliwości co do nieprzypadkowego wpadania w kłopoty. Kobieta odziana w chmury nie okazała się jego alkoholowym majakiem. A raczej nie okazała się tylko jego majakiem. Jaromir miał podobne widzenie. W strefie dyskusji pozostawało to czy widzenie było w śnie, czy na jawie.
Bardziej pilnym problemem okazało się wytropienie zdrajcy, który prawdopodobnie przebywał w ich szeregach. O ile bezpośrednia wymiana zdań pomiędzy Wilkiem i jego kompanami nie przyniosła żadnych konkretnych rozwiązań, o tyle sprawiła, że w umyśle mężczyzny zrodził się plan, który mógł umożliwić ochronę ich przesyłki, jak i złapanie zdrajcy. Plan ten miał jednak dwie poważne niewiadome. Po pierwsze, Manteufel nie wiedział co tak naprawdę pilnowali i czy zamiast przewozić wozem, mogła nieść to jedna osoba. Po drugie, nie było pewności czy zdrajcą nie jest krasnolud, który akurat niósłby przesyłkę, bo w to, że któryś z najmitów miałby szansę dostać towar we własne ręce wojownik poważnie wątpił. Te dwie niewiadome mogła rozwiązać rozmowa przeprowadzona z Lotharem. Ale najpierw należało dotrzeć do planowanego miejsca postoju.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline  
Stary 11-08-2013, 23:55   #49
 
potacz's Avatar
 
Reputacja: 1 potacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłość
Manteufel niepewnie wziął kawałek placka. Nie, żeby bał się czy przeżyje próbę kulinarnych możliwości elfki. Po prostu nie jadał takich rzeczy.
- No muszę przyznać, że całkiem dobre. Jeśli mięso też potrafisz przygotować, to mogę cię oficjalnie powitać w naszej kompani. - Gdy Wilk zjadł swój kawałek, spoważniał. - Ktoś coś wie o tym pożarze? To miało spalić nas czy po prostu mieliśmy pecha być w tym samym zajeździe co ktoś ważny? - Jego pytanie było skierowane głównie do Dantego i Gwen. Nie wiedział co się z nimi działo, gdy on musiał ratować życie.

Gwaenhvyfar wzruszyła lekko ramionami, strzepując okruchy z bluzki.
- Niestety nic nie wiem. Nawet nie rozejrzałam się zbyt dobrze po izbie, zanim poszłam do swojego pokoju. Było tu sporo ludzi, którym źle patrzyło z oczu, a ja chciałam tylko spokojnie się przespać. Obudziłam się gdy poczułam dym. Pamiętam tylko że chwyciłam sakwę i biegłam na dół, a gdy odzyskałam przytomność byłam już z Merkurym na zewnątrz. Nie sądzę, żebym mogła się narazić komuś na tyle, by chciał mnie puścić z dymem razem z całą karczmą. - dodała ponuro.

- Widziałem podpalacza, udało mi się go złapać. Tyle ile zdążyłem z niego wyciągnąć, przed tym jak mnie ko... Obezwładnił, to tyle, że ktoś mu zapłacił. Prowadziłem go już do was, ale zdążył mnie zaatakować i poskładać. Zagapiłem się... Szukałem go później w tej wiosce do której wcześniej zmierzał, ale na nic to. Przepadł jak kamień w wodę. Zdążył mi jeszcze sakwę z pieniędzmi zabrać. Ze skóry go obedrę jak drugi raz go spotkam. - Obserwujący Dantego zauważyli że ilekroć wspominał choćby w formie bezosobowej o podpalaczu, dziwnie zginał się i jakby chronił krocze. Wściekłość powróciła do jego oczu.

- Ktoś mu zapłacił? - Zbigniew przez chwilę zastanawiał się nad słowami Dantego. - No patrz, ciekawa sytuacja. Mnie w nocy śniła się jakaś baba, która twierdziła, że jestem wybrańcem i że w tej kompanii jest zdrajca. No ale nie przykładałbym do tego większego znaczenia. W końcu wypiłem tyle alkoholu, że mógł to być zwykły omam. Szczególnie że babka była ubrana, a raczej zasłonięta chmurkami. - pomimo swoich słów o nieznaczeniu tej wizji mężczyzna bacznie przyglądał się towarzyszom. Może źle założył, że była to wizja. Może jednak był to zwykły omam wytworzony przez zalany alkoholem umysł.

- Hej, ja też to śniłem! - Odezwał się, gdy przypadkowo zasłyszał dane słowa Zbigniewa. Dotychczas trzymał się z boku, co zasugerowała mu wcześniej część kompanii, z racji jego niezbyt przyjemnego zapachu. - Nie wydaje mi się, że jak widziało to więcej, niż jedna osoba, to był to przypadek. Tylko z drugiej strony, ona coś paplała, że ta misja jest ważna dla losów świata, a to dosyć podważa sens tego snu. - Zakończył, podchodząc trochę bliżej reszty drużyny, aczkolwiek dalej zachowując odpowiedni dystans, by nie wszyscy musieli czuć zapach obornika.

- A tyś pewny, że ona nam się śniła, a nie odwiedziła w nocy? W końcu byliśmy w tym samym pokoju. No chociaż skąd by te cholerne chmurki wzięła. - Zbigniew zaśmiał się serdecznie. - Świat może mnie w dupę pocałować, jeśli myśli, że go uratuję. Ja tu tylko dla kasy. No ale mniejsza o nią. Więc wychodzi na to, że ktoś nie chce, byśmy dotarli do celu. I prawdopodobnie to jeden z naszych. Nie będę się dzielił swoimi podejrzeniami, wy też pewno nie musicie, bo i skąd pewność, że to nie ja jestem zdrajcą lub któreś z was. Proponuję przeto obserwować się wzajemnie i informować o wszelkich tajemniczych zachowaniach. W końcu chcemy dożyć do końca. Prawda?

Dante wypalił bez zastanowienia:
- Melduję, że podejrzanie to się wszyscy zachowujemy. Pierdol podejrzenia Panie Wilku, zajmijmy się jeśli już, to czynnym tropieniem podejrzanego. Twoja propozycja nigdzie nas nie zaprowadzi, sprawi tylko że zaczniemy skakać sobie do gardeł.

-Pewnie masz rację. Wybacz głupotę, nie przywykłem pracować w większych grupach. - Manteufel uśmiechnął się lekko. - Nie podejrzewamy nikogo, tylko tropimy zdrajcę. Tylko jak? - brwi mężczyzny zmarszczyły się, gdy jego umysł rozpoczął proces myślenia. - Możemy zastawić pułapkę, wystawić go do wiatru. Tylko co jeśli to ja jestem zdrajcą albo ktoś z was? Nie ma co zaprzeczać. W tej chwili wszyscy jesteśmy podejrzani. Także jakieś propozycje co do sposobu znalezienia zdrajcy?

-Nie mam zielonego pojęcia. Na razie działajmy standardowo. Prędzej, czy też później wpadniemy na jego trop. Poza tym...

-Ma ktoś z was jakąś maść na ból i obrzęki? - rzekł niepewnie po chwili.

- A ja w sumie pomysł mam. Ale potrzebny mi ten no Lothar czy jak temu krasnalowi co po naszemu gada jest. – Zbigniew odpowiedział sam na swoje pytanie. Po chwili myślenia padła odpowiedź na pytanie Dantego. - Maści żadnej za to nie mam. Aż tak ci ten ciul za skórę zaszedł? - zapytał się Manteufel, domyślając się powoli, w jaki sposób jego towarzysz został obezwładniony.

Elfka śledziła przebieg rozmowy między mężczyznami, z powątpiewaniem unosząc brwi. Ze swojej strony nie miała nic do dodania. Przynajmniej dopóki Dante nie zapytał o remedium na obrzęki. Zaczęła intensywnie grzebać w przytaszczonych ze stajni jukach, wysypując przy okazji na ziemię mnóstwo tajemniczych drobiazgów. Po chwili ze zwycięską miną podała mu mały słoiczek z białą mazią.
- Wyciąg z arniki. Używam go zawsze, gdy zdarzy mi się nabić sobie guza, a zdarza się to niestety dość często. Gdzie cię boli? - zapytała, uśmiechając się promiennie.

Milczeniem zbył pytanie Zbigniewa, pełne wymowności spojrzenie mówiło wszystko.
Dante wziął słoiczek, odburknął dziękuję i z ukosa patrząc na elfkę, ruszył w stronę drzew, usianych gdzie, nie gdzie na poboczu malowniczego traktu.

****
Naburmuszony jak osa Dante i czerwony niczym papryka oddalił się od kompanii
"Gdzie Cię boli, gdzie Cię boli... Co za wścibskie babsko jedne. Wszystko by chciały od razu wiedzieć. One nigdy tego bólu nie poznają na własnej skórze."
Mimowolnie nogi Dantego lekko się ugięły na niedawne wspomnienie.
Będąc pewnym, że jest poza zasięgiem ciekawych oczu, opuścił lekko spodnie. Wziął na palce trochę maści, błogi chłód ogarnął rękę. Wsmarował to gdzie trzeba, po czym ból niczym grabą wielkości bochna chleba odjęty minął. Pozbierał się. Musiał dogonić pozostałych.
 
__________________
"Głową muru nie przebijesz, ale jeśli zawiodły inne metody należy spróbować i tej."

Ostatnio edytowane przez potacz : 13-08-2013 o 19:39.
potacz jest offline  
Stary 17-08-2013, 22:34   #50
 
Boreiro's Avatar
 
Reputacja: 1 Boreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodze
18 kwietnia, karczma "Jedyna", zapadła wieś, Transylwania

Dochodziła trzecia w nocy. Karczmarz mocno już zdenerwowany po raz siódmy wycierał szklane kufle. Zdążył już zamieść, pozmywać, odkurzyć, rozwodnić piwo, poskładać złamane stołki, poukładać alfabetycznie cały asortyment kuchenny, odmalować szyld, naoliwić drzwi i przeczyścić rynnę. Pomyślał już nawet o zabraniu się za wysprzątanie wychodka dla klientów, a ten facet ciągle tutaj siedział. Lokalna tradycja powiadała, że karczma powinna być otwarta do ostatniego klienta (trzeźwego). Miejscowi opuścili lokal już koło północy, wszak od świtu czeka robota w polu, ten nie dość, że najwyraźniej zamierzał spędzić tutaj noc to jeszcze zamówił tylko jedną miarkę piwa i potem bezczelnie dolewał do kufla czegoś zza pazuchy. Karczmarza już miarował się do olania wieloletniej tradycji i wywalenia tajemniczego klienta za drzwi, gdy te skrzypnęły i do środka wszedł jakiś grubas. Rozejrzał się i pewnym krokiem ruszył w stronę siedzącego przy szynkwasie milczka. Trzasnął piorun. Powiało grozą.

-To ty? - zapytał niepewnie spaślak.
-Ja to ja - odpowiedział ciężki do zrozumienia, bełkotliwy głos.
Rozmawiali po rumuńsku.
-Wiesz po co tu jestem?
-Ta, mam jednego skurwiela posłać do piachu.
Gruby się wzdrygnął, a karczmarz dał nura pod stół.
-Ekhem... No tak. Nie mamy niestety jego wizerunku, ale mogę ci to i owo...
-Nie trzeba - przerwał niekulturalnie - daj rękę.
Po chwili coś wstrząsnęło całym budynkiem, spod szczelin w podłodze wydobył się zatęchły kurz. Właściciel gospody podejrzewał, że to tłuścioch musiał podskoczyć z wrażenia.
-Broń mnie Zbawicielu w walce z nieczystym!
-Dobra, to już wszystko wiem. Jak się domyślasz poszperałem ci trochę w głosie i znalazłem parę ciekawych informacji. To z pewnością przyspieszy poszukiwania. Jednak moja moc obejmuję tylko wizję. Jak ten gagatek ma na imię?
Zleceniodawca milczał przez moment i nic dziwnego, bo rzekomy siepacz mówił bardzo niezrozumiale.
-Dante. On...
-No to już wszystko wiem - szuranie krzesłem - Jeszcze tylko zaliczka - cisza po której coś ciężkiego łupnęło na drewno - i ostatni szczególik. Coś przynieść na dowód? Głowę, palec, penisa, sutek?
-N-nieko-oniecznie.
-Świetnie. No to lecę.

Trzasnęły drzwi i zmoczony oberżysta wystawił głowę ponad bezpieczną kryjówkę. Zdążył tylko zauważyć święcące kółko łysiny - tonsurę - na głowię grubasa, zanim ten wyszedł. Karczmarz odczekał kilkanaście sekund, po czym zamknął interes i pobiegł w swojej chałupy, schować się pod ciepłą pierzyną. Zauważył zadziwiającą liczbę nietoperzy krążącą nad wsią. Albo miał nie po kolei we łbie z tego strachu albo niektórym świecił się oczy.


27 kwietnia, Świebodzin, Rzeczypospolita Polska

Wszyscy

Podróż do kolejnego przystanku o znamionach cywilizacji trwała prawie 3 dni. W ciągu tego czasu drużyna miała okazję nieco się zintegrować. Gwen jak również starsi stażem w kompanii mieli okazję lepiej się poznać. Elfka zdążyła wyrobić wstępne opinie o poszczególnych członkach wyprawy.


Merkury - sympatyczny młodzieniec. Wysoki chudy, rudy, lekko pryszczaty. Najbardziej wygadany ze wszystkich. Niestety w jego przypadku ilość nie znaczy jakość. Lubi opowiadać bzdurne historie z życia codziennego oraz nieśmieszne żarty. Jego umiejętności magiczne są bardzo ubogie, a zarazem niebezpieczne dla otoczenia. Nie wspomniał słowem o swojej miłości do Gwen, nieco speszony w jej towarzystwie.


Andrzej - nie za bardzo jest o czym mówić. Nic nie mówi, robi tylko to co musi. Lubi palić fajkę i nie golić się. Rzekomo jest tutaj jako służebny, lecz niewiele z tego wynika. Harują wszyscy.


Franz - mówi jak inteligent, zachowuje się jak prostak. Zdążył złożyć nowej towarzyszce parę niezbyt subtelnych propozycji seksualnych. Nie za bardzo wiadomo dlaczego jest członkiem drużyny skoro nie umie nic poza gadaniem.


Lothar Margruk - nie wiadomo, który z tych dwóch członów jest nazwiskiem, a który imieniem. Przywódca siedmiu krasnoludów, tzw. elity, która zarządza pozostałą siódemką. Wygląda na starego, biała broda, zmarszczki, te sprawy, ale porusza się i gada z młodzieńczą werwą. Rządzi twardą ręką, której nikt nie chce denerwować.


Fagnus - krasnolud, ale nie z elity. Zwyczajny. Zachowuje się podobnie do Andrzeja, z tą różnicę, że gdy zostanie zaczepiony zazwyczaj puszcza wiązankę przekleństw i nierzadko daje interesantowi w mordę. Nosi ze sobą tajemniczą broń, którą nazywa strzelbą.

Pozostałe krasnoludy - trzymają się w swoim gronie, gdy rozmawiają z kimś innym zachowują się wyniośle, nie mogą także sobie odmówić wielu soczystch splunięć. Tylko dwóch zna jako tako polski, jeden mocno kaleczy i jeszcze inny zna tylko bluzgi. Prawie wszyscy są równie starzy jak Margruk. Tylko dwóch się wyróżnia jeden czarnobrody brzuchaty olbrzym i drugi kompletnie łysy i bezbrody. To ci władają językiem znad Wisły.

Zbigniew

Lothar odmówił wszelkim pomysłom Wilka, zanim ten nawet dobrze zaczął. Poinformował go dodatkowo, żeby trzymał łapy od ładunku z daleka.

Wszyscy

Oto i On. Wspaniały. Cudowny. Niespotykany. Jedyny (prawie). Wielki. Monumentalny. Imponujący. Boski. Pomnik Zbawiciela w Świebodzinie.


Pod monumentem kłębił się wielki tłum ludzi. Prawdziwe mrowie. Prym wiedli handlarze i budki z kebabem prowadzone przez smagłych cudzoziemców. Ciężko było się rozeznać dokładniej, bo Lothar krzyknął "STOP" dobre kilkadziesiąt metrów przed pierwszymi straganami.

-Słuchajta. Tu postój. Ta, wiem południe dopiero, ale musimy zrobić postój gdzieś, gdzie woda, mydła i inne takie. My, krasnoludy nie musimy, wsiąka w nas czy coś, ale wy ludzie to tydzień bez kąpieli i śmierdzicie potwornie -
spojrzał wymownie na Jaromira - No dobra, ale zanim myju myju to mam dla was parę zadanek. A pani gdzie?! Co myśli? Że to taka usługa, ochrona, towarzystwo nasze - zaczął wyliczać odginająć palce - wikt, opierunek i ee... inne jeszcze to nic nie kosztuje?! Kapitalizm panienko, kapitalizm. Wszystko ma swoją ceną. Nom. Tośmy sprawy kadrowe załatwili, wrócmy do tematu. Będziemy zmuszeni kupić parę drobiazgów i przyda nam się paru robol... Wróć! Pracowników fizycznych. Druga sprawa to baryłka miodu, którą ten pajac oto tu - oskrarżający palce wymierzony w Franza - miał kupić, a nie kupił, niedojda jeden. I w sumie tyle. Możecie się rozjeść. Tylko nie daleko, co byście pod ręką byli, jakby co! To nie wakacje są wakacje w Honolulu, ani nawet w Ciechocinku tu się pracuje! To kto chętny zrealizować się zawodowo?
 
__________________
Nosce te ipsum.
Boreiro jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172