Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-05-2014, 19:30   #51
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Golemy stały nieruchome.
Taki
stanął jak wryty wpatrzony w dzieci Jehudy Löwa ben Bezalela. Mimowolnie prawą ręką łapiąc za sztylet, lewą odruchowo sprawdził czy torba jest na właściwym miejscu.

Takich stworzeń Taki nie wdział chyba z sześćdziesiąt lat. Nie lubił tej części swojego dziedzictwa, uważał je za pełne zabobonów i legend. Jednakże nie mógł zaprzeczyć, że często gusła były skuteczne a zrozumienie niektórych aspektów nie było możliwe.

Z wysiłkiem spróbował przypomnieć sobie czego uczono go o konstruktach bez duszy i bez rozumu, gdy zawzięcie studiował Telmud, starożytne pismo zapomnianego ludu. Było coś tam o słowie אמת wypisanym w konstrukcie. Tak się tworzyło alchemiczne legendarne golemy.

Taki szybkim sprawnym ruchem wyciągnął kartkę i długopis, po czym napisał שחרור , tłumaczone najczęściej jako Uwolnij. Kartkę zgniótł i cisnął ją w stronę najbliższego przeciwnika.

Golem niczym wytrawny szczypiornista złapał odbitą od jego ciała piłkę z papieru. Na twarzy konstruktu objawiło się zdziwienie. Cóż to za szopki? zdawała się pytać mina. I tu ciekawostka. Konstrukt mógłby się wydawać nieskomplikowanym stworzeniem. Nic bardziej mylnego. Wystarczyło uzmysłowić sobie jakim kunsztem musiał wykazać się inżynier tworząc twarz zdolną do takich ekspresji. Niebywałe prawda?

Tymczasem golem, przyglądając się Takiemu chwilę, ze zdziwieniem na facjacie ruszył ignorując goblina. I teraz nasuwa się pytanie, czy to dlatego, że goblin odstraszył golema tajemniczym, pradawnym pseudozaklęciem, czy może po prostu go nie zauważył patrząc na niego wprost?

Prawda z całą pewnością była jedna. Czarna, mroczna alchemia nie zadziałała. Taki nie był zdziwiony. Słowo nie mogło powalić nikogo. Ani nikogo stworzyć. Próba upewniła go tylko w jednym. Alchemia to królowa nauk. A magia po prostu ciskaniem czymś bez zrozumienia esencji.

Gdyby miął czas, możliwość zastanowienia się, z całą pewnością by coś wymyślił. Te ściany mogą zawierać siarkę, może saletrę i pirosiarczki. Gdzieś w niższych partiach jaskini może znajdować się czarna maź wyciekająca z ziemi, zawierające lotne palne, wybuchowe nawet substancję. Wymyślił by coś w mgnieniu oka, ale kompani od bitki czas mieli za nic i zaczęli harce.

Chwilę, dosłownie tylko chwilę, trwało zanim pierwszy konstrukt się rozleciał. I to z impetem. Jeden z kawałków golema, może z głowy, może pleców, może z… hmmm, trafił niebieskoskórego. Taki powoli podszedł do maga przyglądając się ciekawie jakiego koloru popłynie krew i cóż za wnętrzności odsłoni rana.

- Potrzebujesz pomocy? - Rzucił do Simona.

Przytomność nie chciała wrócić do zimnokrwistego. Niemniej jednak golem schylił się samemu chcąc pomóc swojemu kompanowi podróży. Bardzo chciał pomóc. Bardzo, bardzo. Już ręką sięgał za pazuchę. Cóż tam miał nie zdołał jednak pokazać, bo ktoś chwycił go za łachy i silnym rzutem posłał te liche czterdzieści kilko w powietrze. Szare czterdzieści kilo. Któż nie zajarzył z razu, to mógł się zdziwić ujrzawszy kawałek nieforemnej szmaty lądującej przy golemie klasycznym telemarkiem. Mus, goblin miał coś z kota.

Pierwsze o czym pomyślał Taki był strach. Nie był stworzony do latania. Jednak gdy już wylądował, strach zastąpiła ciekawość. Golem wyglądał oszołamiająco. Skały pozlepiane rozżarzoną półciekłą masą. Para unosząca się delikatnie z pomiędzy fragmentów. Konstrukt oczy miał wykonane z jakiegoś twardego minerału. Taki stawiał na korund. Z domieszką jonów żelaza. Może kobaltu. Ileż by dał za możliwość przeprowadzenie badań.

Opanował się w tri migi, a zainteresowanie przeistoczyło się w złość. Wyszarpnął kozika. Który to do cholery go…? Spojrzał na Heinricha. Chyba właśnie został wrobiony. Chociaż nie. Najpewniej Pułkownikowi się śpieszyło. A przecież do otwierania zamkniętych drzwi nie ma nic lepszego od trzymetrowego tarana. Nie? Także patrząc tak na Heinricha wyciągnął szarą prawą dłoń i pokazał dowódcy fakesa.

Niech bogowie mają was w opiece, pomyślał.

Taki szybkim ruchem, powtarzanym już tyle razy, wyciągnął małą fiolkę z zieloną substancją. Zanim golem podniósł rękę, goblin miał już płyn w ustach. A później ziemia zatrzęsła się. Odgłos gromu przeszył grotę. Ze sklepienia runął wielki stalaktyt. Wapień był za potężny by oderwać się samodzielnie. Jednak goblin nie miał już czasu na zastanawianie się nad tym tajemniczym czynnikiem. Świat Takiego zaczął się zwężać, blednąć i obierać odcień zieleni.

******

Za pierwszym razem chciało mu się po wszystkim rzygać. Niestety nie mając kontroli nad ciałem te uczucie jest przerażające. Było to jednak lata temu. Teraz Taki czuł tylko złość zmieszaną po części z frustracją, po części ze smutkiem. Długo by tłumaczyć. Jakieś pięć sekund od utraty kontroli, goblin siedzi na zielonej, krótkiej trawce. Dookoła nic tylko ciemność, może nie typowa czerń nocy, tylko granat raczej.

- Wstawaj jełopie. – rzucił do siebie.

Do siebie, ale i nie do siebie. Naprzeciwko zamigotał obraz. Obraz projektował się niczym w powietrzu. Na skraju zielonej trawy i granatowego niebytu.

Obraz zamigotał. Chwilowa ciemna zieleń zaczęła się powoli przejaśniać. Jaskinia, szczątki skał, szczątki golema.

- Kurwa, załatwili go beze mnie. Cóż za marnotrawstwo! Taki był zły. Niepotrzebnie włączył się do walki skoro mogli sobie samemu poradzić. Ile zrobił łyków? Dwa, cztery? Nie był pewien.

Projekcja zaczęła zielenieć. Nic dobrego to nie wróżyło.

*****

Pył opadał.
Wszystko wskazywało na to, że golem został pokonany. Pył utworzył się albo ze skały, z której powstał konstrukt, albo stalaktytu, który w niego uderzył. Drżenie podłoża powoli ustępowało. Powietrze w pieczarze było suche i nieruchomo toteż zanim widoczność wróciła minęła chwila. Jednak każdy kto spodziewał się zobaczyć pustkę, w jakiejkolwiek jej postaci, mógł się zgoła rozczarować.

Po kilku chwilach można było zaobserwować zieloną, potężną postać. Zanim sytuacja się wyklarowała, echem po komnatach jaskini rozległo się dudnienie. Gardłowe dudnienie. Monstrum mniejszą od golema, ale nieznacznie, w ręku trzymało kawał skały. Może to była głowa konstruktu, a może coś innego. Chwilę stało nieruchomo po czym z impetem, jakby nie zdając sobie ze swojej siły, roztrzaskał ów kawałek o ścianę jaskini. Odgłos uderzenia roztoczył się echem po komnatach.

Zanim ucichł, z prymitywnego gardła zielonej postaci wydobył się gromki grzmot:
-NNOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO!

Bestia spojrzała po drużynie jakby szukając czegoś wzrokiem.

Sami obcy. Postacie różnej maści przejawiającej się dla NO! niczym mieszkanka wielowarzywna. Nie wiele znaczące, ale i nie obojętne, bo to to przecież się rusza.

Bestia rozejrzała się nie widząc gdzie jest i co robić. Oczywiście zawsze tak było, ale to tylko podkręcało pracę móżdżka. Chwilę później zdarzyło się coś czego nikt się nie spodziewał. A na pewno nie Taki zamkniętym w zielonym świecie.

- NO – rozległ się znajomy głos. NO zawahał się. O ile w ogóle można powiedzieć jakimkolwiek współgraniu ciała z mózgiem.

Zobaczył znajomą postać. Bardzo znajomą postać. Można by zaryzykować stwierdzenie, że jedyną postać jaką w ogóle rozpoznaje. Zakodowaną w mózgu niczym informacja podprogowa.

Zielony olbrzym zatrzymał wzrok na postaci orka. Jeszcze chwilę wcześniej go nie było. Surowy wyraz twarzy bestii przybrał łagodniejszą formę. Spuściła wzrok, zacisnęła pięści aż zatrzeszczały kości i zadrżały zielone ramiona a następnie z impetem uderzyła się dwoma rękoma w głowę. Zadudniło, lecz Bestia nie ruszyła się nawet z miejsca. Można by ulec wrażeniu że posmutniała.

I padł strzał.

Odgłos strzału nie zrobił na NO żadnego wrażenia. Poruszenie jakie zaraz po nim nastąpiło zdawało się lekko irytować Bestię. Natomiast po chwili plecy monstrum przeszył potężny ból. Zielona dłoń powędrowała w okolicę barków by sprawdzić co tam się takiego dzieje. W tym samym momencie ponury wzrok natrafił na dymiącą rurę. Rurę trzymaną przez człowieka. Brwi NO powędrowały na spotkanie. Druga dłoń, ta, która nie wędrowała w celu sprawdzeniu pleców, rozpoczęła swą metamorfozę w pięść. Potężną zieloną pięść.

*****

Taki mimo zamknięcia w zielonym prymitywnym umyślę nie został odcięty od bodźców zewnętrznych. Ból poczuł lekko stłumiony, ale poczuł do cholery. W projekcji ukazała się strzelba. Cóż za praktyczne narzędzie, nieprawdaż? Dymiąca i trzymana przez Freda. Kogoś innego mogło by to urazić. Taki się jednak nie obraża. O nie.
Nie ma co się obrażać na trupy.

Kolor wizji zaczął szybko zmieniać odcień. Z żółci do jadowitej zieleni. Oj to był zły znak.

- Usssspokój sssię barranie!!! – Zaczął drzeć się ile sił goblin.

NO robi, co chce i jak chce. Tym bardziej jak się denerwuje. Jednakże Taki nigdy nie przestał wierzyć, że kiedyś uda mu się Bestie kontrolować. Obraz oprócz zmiany koloru zaczął również drżeć. Taki pokręcił głową. Źle to wróżyło. Zanim jednak spuścił ze zrezygnowaniem głowę, kontem oka zobaczył, że horyzont się zmniejsza. Granat zaczął zalewać zieloną polanę ostoi goblina. Czas NO dobiega końca.

- Czyli jakiś jeden łyk. – Oszacował szybko Taki. - Całe szczęście.

Tak, całe szczęście. Co ciekawe, ból również zaczął zanikać.

*****

Ręka NO nie znalazła rany. Ból dalej błądził po ciele i nikłym umyśle, ale tracił na intensywności. Bestia zdziwiona spojrzała na dłoń, którą sprawdzała plecy i zanim wróciła wzrokiem do człowieka ze rurą, osunęła się na kolana. Zielonym ciałem zaczęły wstrząsać konwulsję. To puchło, to kurczyło się. Z zielonego, poprzez purpurowe, robiło się szare. Pył, który został wzbity podczas tych ruchów zdawał się nie chcieć opadać. Z pyłu wystrzeliła szara ręka, złapała za szmaty leżące gdzieś obok. Gdy pył opadł zupełnie na posadzce groty, wśród potrzaskanych skał i bazaltów można było zobaczyć ubierającego się goblina.

Taki niewiele zwracał uwagi na otoczenie. Najważniejsze by zabezpieczyć swój sprzęt. Zabezpieczyć fiolki. Gdy wstał z ponurą miną spojrzał na Ślepca. Gdy już miał zamiar podejść do swojego starego kompana usłyszał rozmowę Barbaka z Ekronem. Iluzja. Nie wiedział czy cieszyć się czy być zły. Ktoś tu kręci wałki, a Taki nie lubi wałków nie kręconych przez jego samego. Przyglądał się Ghardulowi nic nie mówiąc, aż rzeczony portal nie rozjaśnił jaskini.

Bez słowa odwrócił się i ruszył w stronę portalu.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 28-07-2014, 23:54   #52
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
wszelkie podobieństwa do wydarzeń rzeczywistych jak najbardziej zamierzo

Samael

Wiecie... Nikt nie jest idealny. Z bólem serca to przyznaje ale nawet ja nie jestem. Każdy ma jakieś przywary. Jeden zżyna cudze teksty, drugi wypomina drobne incydenty (w których główną rolę gra koc i treści żołądkowe), trzeci z czwartym w lesie wyśmiewa Twojego mega kaca a przy piątym nigdy nie jest się trzeźwym. No dobra, to ostatnie nie jest przywarą. Ale to jak kiedyś z tą mroczną duszą nie byłem trzeźwy przez cztery dni to jest inna historia. Zdecydowanie inna. Ale takich przywar można doszukać się wiele. O! Znałem kiedyś orka, który podpuszczał mnie do śpiewania w mobilu i wypominał pewien incydent w gospodzie. No takiego to na stos... Ale miało być o mnie. Moją przywarą był zbyt cięty język. Mimo, że wielokrotnie wpadałem przez niego w kłopoty z których z trudem się wydostawałem (wiecie... obita twarz, zdemolowana karczma, córka burmistrza przy nadziei, zniszczone miasto i inne nie warte wspomnienia drobne incydenty) nie nauczyłem się go hamować. A teraz... Nie przyśpieszajmy jednak historii...

Byliśmy w tej sali... Nie wiadomo kogo. Zastraszani przez, tak! zgadliście, nie wiadomo kogo! Przynajmniej dla mnie. Tak czy siak zapadła niezręczna cisza. Nikt nie dobył broni, nie rozpoczął inkantacji, nie krzyknął, nawet nie odetchnął głębiej. Powód prosty. Nie startuje się z wykałaczką do niedźwiedzia grizzli. Porównanie to było w zasadzie adekwatne do Waszych możliwości względem kobiety siedzącej przed Wami. Bo nawet nie znając tej... istoty, wiedziałem, że to nie moja liga.
- Co za niespodzianka. Zdawała się być szczerze zdumiona. - Jak to możliwe że w szeregach służb wywiadowczych Księstwa Morkoth znalazł zatrudnienie mój syn?
Ork o szarej skórze, a także Ekron i Amadeusz zwrócili swe oblicza w kierunku Pana Zapuszkowanego. po chwili i ja dołączyłem do nich. Władczyni tego miejsca jednak ponownie się odezwała. Jakby odpowiadając na słowa, których ja nie słyszałem.
- Dobre pytanie. Odpowiedź, zapewne może być szokująca, ale zaproszenie nie padło z mojej strony… Suma smumarum rada jestem z tego spotkania, jednak… jest ono dla mnie takimż samym zakoczeniem jak i dla Was.
W końcu odezwał się główny adresat tylu spojrzeń.
- Rozumiem Pani, że mówisz tak na wszystkich podobnych mnie? Czy masz raczej inne motywa?
- Ciekawe. Nic nie pamietasz?*
Mimo, że Mhroczna Gospodyni była wyraźnie zainteresowana osobą nieumarłego, mojemu czujnemu oku nie umknęła reakcja Simona. Znaliśmy się na tyle dobrze, że mogłem podejrzewać co się dzieje. Kobitka (czy czym tam była) sondowała go magicznie. Lekkie zabarwienie na policzkach świadczyło, że ta o prześwietliła, przenicowała tak, że ten poczuł się nagi. Po prostu weszła mu do umysły, poznając każdą myśl. Nawet tak błachą jak kolega rzygający na łóżko po jednej z wielu libacji, czy akty samogwaltu z okresu nastoletniego.
Ciszę i moją obserwacje przerwał Sjeler.
- Nie mam wiedzy o niczym sprzed więcej niż 7 tutejszych miesięcy, a w szczególności o niczym związanym z Twą osobą Pani… w takim razie może mi wyjawisz, co też powinienem pamiętać, a co najwyraźniej jest dla mnie okryte tajemnicą lub brakami mego umysłu?
- Brakami umysłu bym się nie zasłaniała. Szczególnie przed matką. Inteligencję odziedziczyłeś po mnie, więc bacz na słowa. Hm… to chyba wymaga dłuższego wyjaśnienia… i zdecydowanie w mniejszym gronie. Nie uważasz?
Cóż... Cała scena zbyt długo odbywała się bez mojej subtelności. W końcu wywodziłem się z jednego z lepszych domów Arkhanii. Cofnąłem się dwa kroki stając przy Barbaku. Szturchnąłem go łokciem. Zabolał mnie a ork chyba tego nie poczuł. Stłumiłem przekleństwo i rozmasowałem łokieć. Ignorując spojrzenia, które przyciągnęło moje zachowanie (spróbujcie moi drodzy w ciszy uderzyć silnie łokciem w gong i nie przyciągnąć spojrzeń, oraz zachować cały łokieć, wrażenia niezapomniane, gwarantuje Wam) rzuciłem szeptem. Oczywiście na tyle głośnym by każdy go usłyszał.
- Zielony… Kto to? Sądząc po tym, że Pan Upłytowiony Pacyfista i Pan Zmanieryzowany Który Zjadł Wszystkie Arkana Sztuki przestali zgrywać ważniaków, ktoś ważny. Prawda?
Tak… Takt i instynkt samozachowawczy stanowczo były moją mocna stroną.
- Może Ty mi powiesz… Nie spotkałeś jej nigdy na herbatce u Taty?
Nim zdążyłem odpysk... Odpowiedzieć, odezwał się Sjeler.
- Com uważam to moje… ale zapewne podejrzanym jest, iż nie pamiętający z ukrycia Matkę znajduję, mroczną i potężną boginię, która to jeszcze, prawdopodobieństwem, do niczego swego dziecka wykorzystać nie będzie chciała. Ani chybi trafia się to w tych czasach co i rusz, można by rzec, że prawie co chatę wiejską…
Mimo poważnego tonu kobieta bezbłędnie wychwyciła sarkazm. Uśmiechnęła się zagadkowa i odparła:
- Właśnie dowiodłeś, że wcześniejsza wzmianka o Twej inteligencji była jedynie figura stylistyczna. Zgrabna przyznaje. Czy mam względem Ciebie jakieś plany? Hmmm... Oczywiście. W przypadku matki to chyba normalne?
- Przykro mi to słyszeć Matko… zwłaszcza, że jak określiłaś moja umysłowość tak bardzo związana jest z twoją…
- Sjeler beznamiętnie i bez większej pauzy przeszedł dalej. - Chyba nie dziwisz się mnie, iż nieufny jestem, prawda? Skoro pamięci nie mam, każdy z tu obecnych mógłby się mi braciszkiem obwoływać. Każdy jeden co chciałby się mną wyręczyć czy wykorzystać zaraz mym Tateńkiem czy Wójem. - Ucichł na chwilę po czym pociągnął dalej z większym entuzjazmem.- A więc jak się zwę? Jak się narodziłem i jak stałem się tym czymś?
Teatralnie przesunął dłonią od nagiej czaszki ku dołowi jakby wykonywał ukłon albo prezentacje albo obie rzeczy na raz. Widać koleżka nie mógł się zdecydować.
- Oczywiście, ze mnie to nie dziwi. Dowodzi tylko Twej zaradności. A co do zadanych pytaś... moje odpowiedzi nie potwierdza mej wiarygodności. Zawsze mogłabym je odczytać z Twego umysłu. Nieprawdaż? A zatem pytanie brzmi co może Ciebie przekonać, że mowie prawde?
Sjeler zaśmiał się serdecznie, trzeszcząco i nieprzyjemnie dla ucha, ale bez szydery. Chyba... Bo kto tam wie nieumarłych...
- Wiem, że jesteś boginią i twoje możliwości dalece przewyższają wszystko, co mogę sobie wyobrazić, ale nawet ja nie wiem co w tej chwili myślę i co z tego co pamietam jest moje. - Spoważniał nagle. - Powiedz mi to, co chcesz. Nie próbuj mnie przekonywać. Mów prawdę, a ja podejmę decyzję. Nie ukrywam, że nie mam nawrotu więzi rodzinnej od pierwszego wejrzenia…

Cóż... Nie sądzicie chyba, że dałem im prowadzić tę rozmowę samemu grzecznie odsuwając się w cień. Co to, to nie. Ciągle gawędziłem z Barbakiem podnosząc ton mojego scenicznego szeptu o jakieś dwa stopnie.
- Wiesz, nie rozmawiamy ze sobą. Młodzieńczy bunt, te sprawy. Czy dobrze kumam i to bogini-demon czy też bogini demonów która spłodziła kościotrupa, którego chciałem ubić? Nie możecie rozdawać jakichś biuletynów?
- Dodaj do tego, ze to małżonka Twego ulubionego Boga... kolejne potwierdzenie na to, że przeciwieństwa się przyciągają. Napisz karteczkę samoprzylepna i przyczep jej opis na plecach... będzie łatwiej. Dalej na wojennej scieżce z Ojcem? Co u niego słychać?

Zignorowałem pytanie Barbak, nie miałem ochoty wdawać się w szczegóły mojego pochodzenia i relacji rodzinnych przy obcych. Co innego jakbyśmy byli tu sami, ewentualnie z Simonem. Zamiast tego indagowałem dalej.
- Czyli jednak wiesz kto to.
- Czyli jednak nie rozmawiasz z ojcem...

Cóż... Postanowiłem skończyć rozmowę, która zaraz by się przerodziła w przekomarzania (a tę sztukę z Barbakiem doprowadziłem do perfekcji). Wystąpiłem przed resztę potulnych owieczek i wtryniłem się w rozmowę. Bogini, nie bogini, jej ego z pewnością przerosło jej moc. Która i tak wymykała się każdej znanej mi skali. Przerośnięte ego i moce były rzeczą rozpoznawczą bogów.
- Wybacz proszę o… Pani wtrącenie. Absolutnie nie chcę przeszkadzać, sam uważam relacje rodzinne za bardzo ważne. -mój bezczelny uśmiech zadawał kłam słowom. - Jak rozumiem portal miał nas wyrzucić gdzie indziej. Może tak byś nas tam odesłała a potem kontynuowała rozmowę ze swoim… potomkiem? Możesz go tu zatrzymać, mimo, że będziemy bardzo tęsknić za naszym Sjelerem. Jednak wiemy, że musicie nadrobić zaległości. Proponuje zacząć od lekcji dobrego wychowania i definicji instynktu samozachowawczego. Oraz wybicia z głowy, to znaczy czaszki, bajki o drużynie poszukiwaczy przygód.

Zapadła cisza. Ale taka naprawdę grobowa. Bogini świdrowała mnie wzrokiem, nie spuściłem swojego. Moja arogancją, moją tarczą! W końcu to ona przełamała ciszę.
- Wasz towarzysz musi nauczyć się podstawowych zasad dobrego wychowania. Jednak nie moją rzeczą są takie nauki, te powinno się wynieść z domu. I powinni je wbić rodzice.
Nie było teatralnego pstryknięcia palcami. Nie było żadnego sygnału. Ot znalazłem się w piekle. Znaczy domu mojego ojca. Nauczy się Samaelu trzymać swój cholerny język za zębami!
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 29-07-2014, 01:20   #53
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
post zawiera fragmenty napisane przez znacznie lepszych ode mnie

Nieskończeni

Gdzieś... Gdzie czas jest rzeczą umowną

Śmierć jawi się różnie w różnych kulturach i światach. Jako smutny pan z kosą, wesoły pan z kosą, władca krain umarłych w habicie... Ponuro, smutno, czarno... Jednak to są tylko bogowie. Zależni od wiary. Umierający bez niej. Prawdziwa śmierć jest inna. Jedynym punktem wspólnym jest zamiłowanie do stroi. Zacznijmy jednak od jej Krainy. A dokładnie od Serca jej Krainy.

Jej dom wygląda jak pokój nastolatki z świata zwanego Ziemią a konkretnie z tego świata z okresu XX wieku. Jest tania farba na ścianach, regał, fotel na którym siedzi miś oraz lampa w której wypaliła się jedna żarówka. Aktualnie wyłączony telewizor oraz drzwi do korytarza. Tam pewnie mieści się łazienka i pokoje reszty rodziny. Oczywiście Śmierć nie ma rodziców a jej rodzeństwo mieszka w swoich Krainach.

Sama Śmierć wygląda jak gotka z wspomnianego świata. Młoda kobieta, czasem w sukni balowej a czasem w lateksie. Czasem z spiętymi włosami a czasem ułożonymi w wymyślną fryzurę.

Śmierć ma też rybki. Nie są to mroczne rybki z nadprzyrodzonymi mocami ale to są jej, złote rybki.

Ustalmy jedno to nie była Śmierć jakiegoś panteonu. To była Ta Śmierć. Wieczna, nieśmiertelna, wspólna dla wszystkich światów. Wszystkie inne były tylko jej mikrym odbiciem.

Teraz stała w swojej Galerii trzymając w dłoniach serce. Nie byle jakie serce a symbol jednego/jednej ze swojego rodzeństwa.

- Siostro-bracie stoję w mej galerii. Wzywam Ciebie. Przybądź.

W Sercu jej Krainy stawiła się istota. Średniego wzrostu. Wątpliwe było by jakikolwiek portret oddał jego (jej) urok, bo ujrzeć ją (go) to go (ją) pokochać - namiętnie, boleśnie, ponad wszystkie inne. W powietrzu rozszedł się jego (jej) zapach, niemal niedostrzegalny, letnich brzoskwiń. Uśmiech tej istoty błyskał niczym klinga sztyletu. Całe Pożądanie w pewnym sensie przypominało sztylet.

Pożądanie... Nigdy czyjaś własność, zawsze właściciel. O skórze bladej niczym dym, o oczach bladych i płowych niczym żółte wino. Pożądanie jest wszystkim czego kiedykolwiek, ktokolwiek mógł pragnąć. Kimkolwiek się jest, czymkolwiek się jest. I nigdy się nie zadowalało niczym jednym. Nawet płcią.

- Siostro, cóż za gustowne mieszkanko... Chociaż trochę zbyt ludzkie. Ale ja lubię to co ludzkie.

Mimo tego całego wdzięku i uroku nie oddziaływało na Śmierć. Jako na jedno z starszej Trójcy. Śmierć tupnęła nogą, obutą w długie szpilki.
- Skończ to Pożądanie.
- Ale co siostro?
- Tę gierkę. Nie angażuj go. To się źle skończy.
- Siostro ma - uśmiech Pożądania był ostry niczym sztylet gdy mówiło te słowa. - Ja niczego nie próbuje.
Śmierć spoważniała. Śmiertelnie.
- Skończ to Pożądanie. Nie chcę interweniować.
Gotka była najbardziej... ludzka z całego swojego rodzeństwa. I najbardziej straszna. Mimo to jej brat-siostra nie byłby sobą gdyby ponownie skapitulował.
- Ja tylko wykonuje moją rolę. A teraz wybacz...
I zniknęło. Bo wiedziało, że w chwili śmierci nawet Pożądanie umiera.

Na herbatce u mrocznej Pani

- Wasz towarzysz musi nauczyć się podstawowych zasad dobrego wychowania. Jednak nie moją rzeczą są takie nauki, te powinno się wynieść z domu. I powinni je wbić rodzice.
Pierwszy zareagował Barbak. Bogini nie bogini. Odezwała się jego zielona krew. Ta kobieta zrobiła właśnie coś z jego przyjacielem.
- Co z nim zrobiłaś?
Starał się nadać głosowi spokój, nie wyszło. Dłoń nerwowo zaciskała się na Maleństwie. Heinrich złapał go za ramię z chrzęstem potężnej dłoni dodatkowo zakutej w pancerną rękawicę. Wyszarpnął się. Takhsis nie przejęła się jednak jego zachowaniem (a może postanowiła zrozumieć jakie emocje targają avatarem jej męża) i odezwała się spokojnie.
- Waszemu towarzyszowi, a wręcz co do niektórych, przyjacielowi nie stała się krzywda. Przynajmniej fizyczna.
Barbaka unieruchomił żelazny uchwyt Heinricha. Chociaż na ile unieruchomił fizycznie a na ile ten pozwolił się opanować przyjacielowi to jest inna sprawa. Bogini udając, że tego nie widzi kontynuowała:
- Muszę zająć się innymi sprawami. Chociażby tym nieszczęsnym teleportem. Przygotowałam jednak dla Was komnaty. Mój lokaj Was tam zaprowadzi.

Błysk. I nagle staliście w długim ciemnym korytarzy. Bo obu stronach widzieliście solidne, dębowe drzwi. A przed wami był stwór.


Wyglądał jak nietoperze. Ale taki w wersji naprawdę max. Wielkością dorównywał średniej wielkości psu.
- Whitajcie. Jesthem Mhhhrocznym Lhokajem Mhhhrocznej Phani. Zhaprowadze Was do pokoi.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 30-07-2014 o 22:47.
Szarlej jest offline  
Stary 14-08-2014, 21:18   #54
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Cała Drużyna Kota odpoczywała. Miejsce (chociaż jest to słowo całkowicie nieadekwatne do Królestwa Mrocznej Pani, tylko ułomna, ludzka próba umieszczenia czegoś niepojętego w ramach swojego żałosnego zrozumienia) w którym byli nie było we władaniu czasu. Mimo to, śmiertelni odczuwali jakby płynął. W ich mniemaniu minęło parę godzin. Parę godzin wytchnienia po szaleńczej akcji w karczmie, stresującym przekradaniu się lasami i gorączkowej walce z golemami. Jednak spokój nie miał trwać długo. Nigdy nie trwa gdy swoje gierki prowadzą Nieskończeni. A nawet Królestwo Mrocznej Pani nie jest niedostępne. Nawet dla śmiertelnika.

***

Heinrich umilał sobie czas lekturą. Mogłoby to wielu zdziwić, szczególnie, że książka nie nosiła tytułu "Poradnik Młodego Szpiega" ani "Jak Zostać Dyktatorem". Ta była typową powieścią awanturniczą, akcja działa się na morzach a głównym bohaterem byli piraci. Dwie demoniczne córki, ich matka, która była też im siostrą oraz pirat, którego wołali Ślepy. Zajmującą lekturę przerwał mu atak. Niespodziewany i silny. A co gorsza w całości magiczny. Znaki, zwykle słabo widoczne na zbroi orka rozbłysły chroniąc swojego właściciela. Zderzenie dwóch potężnych energii wyrwało książkę z rąk szpiega a go cisnęło na podłodze. Między nim a podłogą było krzesło. Czas przeszły jest jak najbardziej adekwatny.

Heinrich zerwał się z ziemi i porwał swój miecz. Wzrokiem szukał wrażego maga. Pomieszczenie było jednak puste. Zaklął. I wtedy nadszedł drugi cios. Tym razem subtelniejszy. Jak pierwszy przypominał cios kafarem to drugi precyzyjne pchnięcie sztyletu. Zbroja znowu przyjęła uderzenie na siebie, tym razem uwidoczniły się inne znaki. Ork zaklął i wybiegł. W paru szybkich krokach przekroczył korytarz i wparował do pokoju znajdującego się na przeciwko.

Mroczna Pani nie zapominała o pradawnych prawach gościnności (w przeciwieństwie do niektórych członkach Drużyny Kota obecnie przebywających na herbatce rodzinnej). Każdy pokój był spersonifikowany zgodnie z wymaganiami i zainteresowaniami danego gościa. W przypadku Heinricha była to cała sieć komnat. Pierwszy pokój przypominał salon skrzyżowany z biblioteką. Regały jednak nie uginały się pod ciężarem byle jakich opowieści (chociaż jeden z gości Mrocznej Pani prychnąłby jakby usłyszał, że istnieją byle jakie opowieści) a dzieł naukowych i okultystycznych. Traktat o właściwości metali płynnych stał obok Necronomiconu. Na stole zaś leżał zwój zawierający bardzo starą przepowiednię. W ojczystym planie Ekrona nie zachował się jego ani jeden egzemplarz.
Na środku stały dwa fotele a między nimi niski stoliczek na którym ktoś postawił kieliszek czerwonego wina. Ściany zdobiły obrazy, ktoś znający się na sztuce doceniłby smak osoby urządzającej tę komnatę. A pod obrazami był dywan. Pewnie drogi, wcześniej musiał leżeć równo zasłany na podłodze. Teraz byle jak zwinięty leżał porzucony.

Co było w dalszych komnatach Heinrich nie wiedział, mógł się tylko domyślać a na to nie miał ochoty. Jego przyjaciel, pozbawiony zwyczajowej iluzji ciała lewitował nad podłogą. Adamantytowa czaszka wisiała w bezruchu. Na podłodze ktoś narysował ochronne sigle. Nie był to prosty pentagram, wulgarna demonologia była kapryśna. A przez to nieskuteczna w celach ochronnych. Sieć okręgów, połączonych dziwnymi znakami była elfiego pochodzenia. Heinrich wiele więcej nie mógł o nich powiedzieć.

Ekron obrócił się w stronę drzwi.
- Do kręgów. Szybko.
Heinrich nie miał zamiaru dyskutować. Właśnie nadeszła trzecia fala ataku, ktoś ewidentnie szukał luk w jego ochronie magicznej. W dwóch krokach znalazł się w kręgu.
- A Barbak.
- Paladine go ochroni.
- Co nas atakuje?
Ekron odpowiedział. Heinrich nie zrozumiał.

Kot

Bezceremonialnie korzystałeś z należnych Ci wygód. Przyjemną drzemkę przerwano Ci jednak. I to brutalnie. Tak jak kto inny mógłby wziąć jednego z Twych Mniejszych Braci za kark i przenieść tak złapano i Ciebie. Tylko zamiast postawić na podłodze jak to nieczuli ludzie czynili z kotami Ciebie zostawiono dużo dalej. I mniej wygodnie. Krótko mówiąc teleportowano.

Teleportacja wyniosła Ciebie prosto na ulicę. Wybrukowaną i oświetloną lampami. Chyba napędzanymi jakiegoś rodzaju gazami. Architektura była stanowczo inna niż w świecie Drużyny Kota. Jako budulec dominowała cegła a budynki miały jedną, sporadycznie dwie kondygnacje za to zajmowały dużą powierzchnię. Jako, że była noc ulicami szło nie wiele osób. Mimo to dostrzegłeś grupkę, wyraźnie podpitą. Ich ubrania krojem przypominały jakieś kombinezony robocze. Nie byli pokaźnie uzbrojeni, mimo mroku widziałeś to wyraźnie. Dwóch z nich miało jakieś noże, pewnie bardziej narzędzia niż broń. Tylko jeden. Niski, krępy i brodaty, wypisz wymaluj krasnolud za pasem miał rewolwer. Właśnie holował znacznie wyższego towarzysza, co dość zabawnie wyglądało bo ten przechylał silniejszego ale niższego towarzysza. Grawitacja po raz kolejny okazała się największym wrogiem pijących.

Dalszą obserwacje przerwał Ci niski warkot. Spojrzałeś w tamtą stronę.


Pchlarz chyba wziął Ciebie za jakiegoś dachowca.

Fred

Nie próbowałeś zrozumieć co tu się dzieje. Bogini, gadające gacki i cywilizowane orki to stanowczo nie była Twoja bajka. Postanowiłeś się jednak niczemu nie dziwić. A Twoje postanowienie zostało wystawione na ciężką próbę. Właśnie wylegiwałeś się w komnacie godnej królów (ba! samego cesarza!) gdy zapadła ciemność. Jakbyś zgasł, wszystkie zmysły odmówiły posłuszeństwa ale ciągle mogłeś myśleć. A właściwie panikować. Poczułeś, że spadasz. A zmysły powróciły w najmniej odpowiednim momencie. Zobaczyłeś nad sobą ciemne niebo. Uderzyłeś w coś, odruchowo podciągając barki i pochylając brodę ku klatce piersiowej. To co zahamowało Twój lot po sekundzie pękło przez co upadłeś jeszcze niżej ponownie uderzając, tym razem o ziemię. Uderzyłeś w coś nogami. W coś organicznego. W tym samym momencie poczułeś smród. Spojrzałeś wzdłuż swego ciała. Stopy trzymałeś na kolanach. Właściciel tych kolan siedział z spuszczonymi portkami, to wraz z zapachem, poczuciem ciasnoty i drewnianą konstrukcją wyraźnie mówiło gdzie się znajdujesz. Gorzej jednak, że koleś, któremu przeszkodziłeś wtedy gdy nie trzeba był wielki. Jego mamusia musiała puścić się z czymś paskudnym. Wątpliwe by był to owoc miłości. Chociaż ta jak wiadomo nie wybiera...


Spojrzeliście sobie w oczy. Ta gra spojrzeń raczej nie wróżyła miłości. Prędzej wpierdol.

Simon

Hm... Wizyta u bogini była z całą pewnością doświadczeniem ciekawym. I przerażającym. Sama gościnność jednak była nienaganna. Martwiłeś się jednak o Samaela. Niewyparzony język młodzika sprowadził na niego kłopoty. Nie po raz pierwszy ale tym razem naprawdę poważne. Trochę wspominał o swoim ojcu, jak rodzicieli powinno się szanować tak nie chciałbyś zobaczyć zjazdu rodzinnego młodego awanturnika. Nie wiedziałeś jednak jak mu pomóc. Widziałeś jak Heinrich osadził Barbaka w miejscu gdy ten chciał interweniować. Wasza gospodyni była boginią a to nie była liga, nawet dla pełnej mocy Korony. No i była kobietą, a urażona kobieta jest zdolna do gorszych bestialstw niż najdzikszy przedstawiciel Zielonego Plemienia.

Gdy tak sobie rozmyślałeś nagle pociemniało Ci przed oczami, poczułeś jak ciało staje się bezwładne... Potem lekki zaduch komnaty ustąpił świeżemu powietrzu. Mignęły Ci budynki, bruk i uderzyłeś. O coś miękkiego. Wylądowałeś w zaułku na jakichś szmatach. Szmaty zaczęły się poruszać i przeklinać w wspólnym. Magia translokacyjna potrafiła być bardziej chamska od telepatii.

Taki

Właśnie zastanawiałeś się co zrobić z swoją nową zab... obiektem gdy ktoś Ciebie teleportował. Tak po prostu, po chamsku, raptownie. Siedzisz i rozważasz nad teorią mutacji by udoskonalić biedne stworzenie skazane na dotychczasowe ograniczenia a tutaj przenoszą Ciebie w przestrzeni a pewnie i czasie! Wiadomo kto był za to moralnie odpowiedzialnie ale przysiągłeś sobie, że dorwiesz tego bezpośrednio odpowiedzialnego. I porozmawiasz sobie z nim, tak jak Vogel Ciebie uczył. Albo po swojemu. Ta... Zdecydowanie po swojemu!

Lot, uderzenie. Mocne, coś pod Tobą pękło, dobrze, że nie w Tobie. Coś innego się rozlało a coś przylepiło. Wszechobecny gwar, przestrach. Chyba z kilkunastu istot. Nie zdążyłeś dobrze zorientować się gdzie jesteś gdy coś na Ciebie spadło. W sumie mogło być gorzej. Mógł to być Barbak w ciężkiej płycie...

Nhyan

Cóż... Nie godzi się wdawać w szczegóły w jaki sposób dama (szczególnie Zielona Dama) relaksuje się w przydzielonej jej komnacie. Jednak pewna niewychowana osoba (a może osoby?) postanowiły zakłócić Twój sposób. Rach, ciach i zamiast w komnacie znalazłaś się gdzie indziej. I to w powietrzu. Zamachałaś rękami i nogami i wyrżnęłaś plecami w podłogę. Zaskakująco miękką podłogę, która jęknęła. Te jęknięcie ewidentnie zdusiło przekleństwo. Rozejrzałaś się oszołomiona. Byłaś w jakiejś karczmie, ludzie właśnie trwożliwie odsuwali się od Ciebie. Ludzie i nie tylko bo mignął Ci jakiś krasnolud czy osobnik bardziej od człowieka wyrośnięty. Niektórzy byli pod bronią, głównie palną. Ich samopały jednak nie przypominały tych, które widziałaś czasem u najemników.
Czegoś w tej karczmie brakowało. Nie byłaś wstanie określić czego. Śmierdziało potem i piwskiem. Był hałas. Było dużo ludzi.
Właśnie, ludzie a raczej osobnicy (bądźmy poprawni polityczni, to takie ważne...) odsuwali się. Padło słowo "magia", takim tonem jakby ktoś mówił "trąd". Parę dłoni sięgnęło do broni. Nerwy i broń to stanowczo nie jest dobre połączenie.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 23-08-2014, 13:14   #55
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Zdarzają się takie biby, po których budzisz się w jakimś niezidentyfikowanym, przynajmniej na pierwszy rzut oka, miejscu. Bez świadomości, bez czucia i bez bladego pojęcia co się właściwie stało. Biby takie są rzadkie, ale zapadają głęboko w pamięci. Najczęściej cudzej.

Taki czuł się właśnie jak po takiej bibie. Wiedział jednak, że zawroty głowy, bóle i mdłości nie są wynikiem spożycia wodnego roztworu związku organicznego wytwarzanego poprzez destylację stojącego wiele dni kompotu. Objawy mogły być podobne, lecz powracająca świadomość szybko podpowiadała przyczynę. Został właśnie wyrzucony z jakiegoś magicznego portalu. Szlak by trafił tych domorosłych magów.
Zacisnął pięść.

Próbując wstać został oczywiście przygnieciony. Oczywiście, bo przecież nieszczęścia chodzą parami. Najczęściej w wielokrotnością par. Cztery, sześć, nawet z ósemkę.

A jeszcze chwilę wcześniej przecież majstrował coś przy...

Ile, w ogóle, minęło czasu odkąd przenieśli się z jaskini? Chrust go wie. Tydzień? Godziny? W czasie od wejście do jednego portalu, a wyskoczeniem z drugiego mogło minąć dobrowolnie wiele czasu. Nie znał się na tym. Ale teoria względności z całą pewnością jakoś to tłumaczyła.

Pamiętał jednak wielką komnatę. Tak wielką, że zbudowaną z kilku naw. Jak świątynia niemal. Wrzawa i harmider. Wszystko dlatego, że nie przenieśli się najprawdopodobniej tam gdzie chcieli. A gdzie chcieli? Taki nie wiedział. Choć podejrzewał, że nie było to jakąś tajemnicą. Miał swój plan. Trochę uległ on zmianie przez ostanie kilka godzin (kilkanaście może? A może kilkadziesiąt?), to prawda, ale ogólny zarys pozostał niezmienny. Tylko niższe istoty nie potrafią się dostosować. Goblin brzydzi się niższymi istotami.

Zatem komnata była wielka. Gdzieś tam złocenia, gdzieś obrazy. Posągi i rzeźby niemal wyglądające na żywe. Posadzka lśni niczym srebrzona. Kwietniki, świeczniki i pajęczyna. Pajęczyna? To zaintrygowało Takiego. Cóż, może stara to komnata. Lecz nie była to byle jaka pajęczyna.

Alchemik zrobił kilka kroków w celu przyjrzenia się z bliska. Pajęczyna, pajęczyna, pajęczyna, pająk. Co? Taki szybko złapał za sztylet. Nie wyciągnął go jednak, by nie sprowokować bydlaka. Bo trzeba zauważyć, że pająk był bydlęciem. No kuźwa nie takim od krowy! Po prostu wielki jak krowa!


Od razu, w szare oczu goblina, rzuciła się zielona wydzielina wyciekająca z boku stworzenia. Czyżby posoka? Jedno z licznych odnóży wyrwane ze stawu leżało na ziemi. Coś mocno poharatało pajączka. Bez dwóch zdań. Taki widząc rozbiegane mnogość oczu opuścił rękę z rękojeści sztyletu. Nie wiedział, czy zdołałby chociaż machnąć ostrzem, gdyby stawonóg zaatakował. Wiedział jednak, że nie zaatakuje. Przynajmniej na razie.

Goblin poszperał powoli w skórzanej torbie. Po chwili w dłoni pojawił okrągły ociekający przedmiot.
- Cccynaderka? - Szepnął Taki sam do siebie. Powąchał, liznął. - Nie, nerrka.

Zamachnął się i rzuciła pająkowi pod nogi. Normalne pająki nie jadają padliny. Ale ten stanowczo na normalnego nie wyglądał.

- Sssmacznego.

Pająk zachował się jednak jak pająk. Dziwne prawda? I cofnął się jeszcze bardziej w kąt. Gwar nie ustawał. Takiego mało ciekawiło otoczenie. Za to sama pajęczyna wyglądała całkiem całkiem. Wyciągnął powoli sztylet i przeciął kawałek pajęczyny. Prowadziła dalej do pająka. Ale goblin chciał ją sobie trochę nawinąć na rękę. Zwierzę cofnęło się jeszcze bardziej.

Ciemność

Gwar ustał, po czym wrócił ze zdwojoną intensywnością. I Bang. Nie to że torsje, to jeszcze łupało coś w plecach. Potem kolejny Bang. Nhyan nie była może wyrośnięta jak na orka. Ale wagą praktycznie dorównywała całkiem sporemu człowiekowi. Toteż Taki to odczuł. Dech zaparło, to fakt. Bardziej jednak przeszkadzało otępienie. Tego goblin najbardziej nie znosił.

Gwar zelżał. Taki otworzył oczy. Gdzieś coś brzdąknęło. Gdzieś ktoś beknął. Odgłosy zdawały się znajome. Karczemne. Toteż Szarak nabrał wigoru. Szybko jednak przystanął widząc zdezorientowany tłum. Usłyszawszy szept (siakaś magiaj!) zdusił w gardle przekleństwo. Ludzie dookoła. Ludzie, krasnoludy i inne ludy. Szlak by to!

Westchnienie i zwiększenie dystansu było na tyle odczuwalne, że goblin rozejrzał się dookoła. Nhyan leżała. A przy niej wielki pająk, próbował omieść całość ciżby przestraszonym wzrokiem.

- Że muśśsieliśmy akurat...

Wstał na kleczki i przeanalizował sytuację. Tam drzwi, a tam kontuar. Kilka sztuk broni - w tym palnej. Ciekawe. Generalnie niewiele. Brudne ubrania. Czyżby to jakaś kopalniana karczma?

- My tylko przejazzdem... - rzucił spokojnie pojednawczo. Spojrzał na orczycę i szepnął głośniej: - Wstawaj, mussimy już iśść.

Tłum był dość luźny, ale nie wyglądał ani przyjaźnie (no bo niby czemu?), ani zachęcająco. Drzwi były za plecami części z gapiów. A jaka jest pierwsza zasada kiedy napotka się drapieżnika w lesie? Nie uciekać. To może tylko sprowokować. Tak, w myśl tej koncepcji, podszedł więc do kontuaru.

- Piffa. - Spojrzał na orczycę. - Dwa kufle. - Zastanowił się jeszcze chwilę i dodał: - Aa, i cczy noccleg równiesszz można zzzamówić?

Wyciągnął srebrną monetę i pokazał ją barmanowi. Starał się by jak najmniej oczu było świadkiem ewentualnej transakcji.

Na dyskrecja raczej nie można było teraz liczyć. Dwójka zielonych (a właściwie szaro-zielonych) spadająca na stół raczej nie była tu codziennością. Barman odruchowo sięgnął po kufel ale zaraz go postawił z powrotem i z oburzeniem zwrócił się do goblina:

- A czym mi tu płacisz! Pół talara za piwo! To nie hostel! Zresztą skąd się tu wzięliście?!

- Szczerze, też tego nie wiem. Ale będę chciał się dowiedzieć. - Odpowiedział najbardziej uprzejmie jak tylko mógł, po czym ściągnął płaszcz z pleców i zarzucił na pająka.

- Myślałem, że uncja srebra wystarczy na nocleg i piwo.

Karczmarz wyciągnął rękę po monetę, obyczajem wszystkich karczmarzy ugryzł ją, zaklął bo chyba skruszył sobie ząb, przyjrzał się jej z pretensją i nie oddając rzekł:

- Płacić trza talarami, tak rzecze prawo grafa. Ale widać, żeście nietutejsi to mogę przymknąć oczy i dać Wam za to piwo.

Błysk w świńskich oczkach mówił jasno, że to rozbój w biały dzień. Tłum za plecami gwarantował jednak bardziej dosłowny rozbój.

- Dwa. - W Takim aż się gotowało. Wyobraźnie podsuwała mu co by zrobił gdyby tylko mógł. - Dwa pifa i się dogadamy.

-No dobra... Dwa... A kto mi zapłaci za rozwalony stół?

Zgrzytnięcie zębami.

- A to za sstół.

Poszperał Taki za pazuchą i wyciągnął kolejnego srebrnika. Wziąłby i tym stołem mu przy... Ale nie wypada bić gospodarza. Jeszcze nie teraz. Może ciżba się rozejdzie. Może uspokoi się z czasem. Wtedy będzie czas na jakieś działanie. Teraz to trzeb pomyślę. Intensywnie pomyśleć.

- Trzy Takie.

- Za... - Taki rozejrzał się i spuścił wzrok. Trzy srebrniki za kawałek zbitej krzywo deski.

- Dwa. - rzekł goblin najwyraźniej jak tylko potrafił.

- To może niechaj strażnicy rozstrzygną... A oni na magie - to słowo karczmarz wypluł. - uczuleni. Każde objawy należy im zgłaszać.

Kolejny raz Taki wyciągnął srebrnika z pod ubrania. Razem cztery srebrniki. Niech on tylko dowie się czyja to wina, że tu wylądowali. Karczmarz uśmiechnął się kąśliwie i zakrzyknął coś do ciżby, żeby przestali się gapić. Żeby wynosili się ci, co mają już dość, a tych, co mają coś do wydawania zachęcał by coś wydali.

Nastała chwila spokoju. Można było pomyśleć.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 27-08-2014, 20:42   #56
cb
 
cb's Avatar
 
Reputacja: 1 cb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemu
post we współpracy z MG

Ehh przyjaciele i sąsiedzi mówię wam miałem wtedy przesrane! Do słownie i w przenośni w jednej chwili zażywałem sobie relaksu a w drugiej wylądowałem w obskurnym wychodku. Jebało tam, że nawet pierdy chorego wołu nie byłyby w stanie tego przebić. Jakby tego było mało to pech chciał, że srajdół był akurat zajęty. Monstrum które go okupywało było wielkie jak wieża świątynna i brzydkie jak siedem nieszczęść.

Kurwa - ta inteligentna refleksja przemknęła mi przez głowę gdy gramoliłem się tempie ekspresowym do pozycji wertykalnej. Każdy kto srał w obozie pod Aldheimem wie, że nie smród jest najgroźniejszy w sraczu. Nie czekając więc na podtopienie w gównie przystąpiłem do odwrotu taktycznego. Co poniektórzy mogliby powiedzieć, że nie była to zbyt zorganizowana taktyka ale każdy z nas weteranów wie, że w wojsku od linijki maluje się tylko linie na mampie. Tak czy inaczej Wydostałem się na zewnątrz. Znalazłem się chyba w jakiejś ciemnej uliczce mając przed oczami budynek z czerwonej cegły.

Nie zdążyłem jednak nic więcej zrobić gdy wielka jak łopata dłoń złapała mnie za kołnierz kurtki i uniosła w górę. Instynktem weterana wielokrotnych pijatyk czułem, że druga dłoń zaraz chwyci za pas i potraktuje Ciebie jak pałętającego się pod nogami niziołka czy też goblina.

Dobrze wymierzony kopniak w krocze to postrach wszystkich burd. To cios ostateczny. Czasem dla całych dynastii. Co jak co ale wszystkie brudne chwyty miałem w małym palcu i to u nogi. Tylko że zwykle nie walczyłem wisząc w powietrzu i to tyłem do przeciwnika. Stopa zamiast w krocze trafiła w twarde jak drzewo udo. Uczepiłem się więc przegubu napastnika obiema rękami żeby nie mógł mną rzucić i zawisłem na jego ręce całym ciężarem, jeszcze przekręcając dłonie. Normalny kolo by puścił ale nie ten olbrzym. Chwilę się mocowaliśmy tkwiąc w impasie, w moim wypadku dodatkowo nad ziemią. Ponowiłem kopniak zwijając się jak piskorz. Trafiłem i osiłek stęknął, jęknął, obryzgał mój kark śliną i puścił. Postąpiłem chwiejne dwa kroki odwracając się do przeciwnika. Ten stał zwinięty w pół trzymając się za krocze.

Rozejrzałem się szybko. Niedaleko uliczka przechodziła w jakąś dużą ulicę chyba byłem w stolicy bo na głównej paliły się latarnie a pod stopami miałem bruk. Ruszyłem w kierunku ulicy chcąc zniknąć w tłumie zanim wielkolud dojdzie do siebie.
 
__________________
Pierwsza zasada przetrwania, nie daj się zabić.
Druga zasada przetrwania: To że masz paranoję nie znaczy, że oni nie chcą cię dopaść.
cb jest offline  
Stary 11-09-2014, 10:58   #57
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
***

- Sprawa jest.
- Tak Panie?
- Proszę żebyś załatwił dla mnie pewną drobną przysługę. Przez chwilę się człowiek zapomni i poświęci czemuś innemu, a tu już… wszystko się na głowę wali.
- Drobną? Jak drobną? Człowiek? Co będę miał zrobić?
- To co umiesz najlepiej.
- Będę potrzebował ludzi.
- Zorganizuj ich sobie.
- Bardzo specyficznych ludzi.
- Mało ich?
- Takim, którzy może nie zawsze są w porządku, ale można im zaufać w przypadku spraw najważniejszych.
- Chodzi Ci o Samaela.
- Może się przydać.
- A jest teraz…
- … w piekle.
- A tak. I co Twoim zdaniem mogę z tym zrobić.
- Możesz go stamtąd wyciągnąć.
- Nie przepadam za tym miejscem. Każdy patrzy tam na mnie wilkiem.
- Poślij tam kogoś.
- Masz może kogoś konkretnego na myśli?
- Owszem.
- Znasz kogoś, kto pójdzie do samego piekła tylko po to, aby wyciągnąć z niego demona?
- Półkrwi demona. Poza tym będzie miał szansę na wyrównanie dawnych rachunków.
- Tego mi jeszcze trzeba. Wojny, bo któryś z ludzi nawtyka demonowi.
- Nie miałem na myśli człowieka…


***

- W ogóle co Ty sobie wyobrażałeś?
- Chyba nic specjalnego.
- Tym gorzej dla Ciebie.
- Wiem.
- Chcesz tego? Mam się spakować? Zamknąć za sobą drzwi i nie wracać?
- Nie.
- A ja w tej chwili właśnie tego chce. Zastanawiam się czemu jeszcze tego nie zrobiłam. Rozumiesz?
- Tak.
- To zrób coś?
- Co?
- Nie wiem…
- Ja też.
- …
- …
- …
- …
- Potrafisz powiedzieć coś, co spowoduje, że uwierzę?
- W co?
- W to, że nie musi tak być.
- Wszystko zostało już powiedziane.
- Jesteś beznadziejny.
- Tak. Jestem zupełnie inny niż Ty, mój kręgosłup moralny biegnie zupełnie inaczej… ale jest wiele spraw, które nas łączą.
- Dzieci. Znów zaczynasz.
- A co mi zostało?
- Ja już to słyszałam.
- Wiec mogę nic nie mówić.
- Jasne obraź się, zrób tę swoją minę, trzaśnij drzwiami, rozwal coś po drodze i wyjdź. A dzieciaki na to patrzą.
- To mam już za sobą.
- Zrób coś.
- Zrobię.
- Kiedy?
- Potrafisz powiedzieć czego konkretnego oczekujesz?
- Nienawidzę, jak zaczynasz być konkretny.
- Wiem, potrafisz?
- Nie.
- Nie będę Ci opowiadał o tym, co zrobię. Po prostu to zrobię. Po prostu…
-… po prostu za tydzień znów wrócimy do tej samej rozmowy.
- Nie.
- Już to słyszałam.
- Więc nie usłyszysz niczego nowego. Wszystko co mogło być powiedziane już powiedziałem. Teraz zostało mi tylko pokazać Tobie i całemu światu, że zależy mi na Nas i na naszych pisklakach.
- …
- Nie płacz.
- …
- Jesteś dla mnie najważniejsza pod słońcem. Ty i te dwie bawiące się za ścianą istotki.
- I dla tego tak bardzo nas skrzywdziłeś?
- Nie. Nie dla tego.
- Więc czemu?
- Bo pomyliłem gwiazdy z ich odbiciem w jeziorze.
- Dupek.
- Tak. Muszę iść…
- Nie skończyliśmy rozmowy.
- Kocham Cię ponad wszystko, ale muszę jakoś zarobić na…
- Na waciki, bo te marne grosze na nic innego nie starczą.
- Więc muszę zarobić na waciki, żebyś mogła swoje pieniądze wydać na ważniejsze sprawy.
- Wiesz, że to nie tak…
- Wiem. Muszę iść.
- Kiedy będziesz?
- Wieczorem.
- Za tydzień?
- Dziś.
- Jak?
- To moje zmartwienie. Będę wieczorem. Zrobię kolacje, wykąpie pisklaki i opowiem bajkę o Samaelu, Waldorffie i Astaroth’u.
- I nie będą mogły spać.
- Dobrze się skończy.
- A potem Ghardul będzie…
- Zachowywał się tak, jak każdy chłopiec w jego wieku. Niech pamięta nakarmić tego swojego kudłacza. Ostatnio prawie go zagłodził. I niech mu posprząta w zagrodzie.
- Zawsze masz odpowiedź na każde pytanie?
- To jedna z moich wad.
- Dobrze, że zdajesz sobie z tego sprawę.
- Będę wieczorem.
- Będę czekała.
- Dziękuję.
- Nie dziękuj. Popraw się.
- …
- …
- Co?
- Kocham Cię.


***
Barbak wyszedł ze swego domu rodzinnego. Cała ta sytuacja była aż nazbyt poważna. Z jednej strony była rodzina, z drugiej obowiązki służbowe. Jeśli miał na jednej szali położyć służbę, a na drugiej swój dom… to w zasadzie nie był to wybór nad którym zamierzał się zastanawiać. Problem polegał na tym, że nie dało się utrzymać rodziny bez tego pierwszego. A on potrafił robić tylko jedno.
Kamień komunikacyjny zawibrował.
- Melduje się.
- Mamy sytuacje. Potrzebuje Cię.
- Jestem w drodze.
- Odbierz po drodze Samaela.
- Gdzie jest?
- U Taty.
- Jak mam to niby zrobić?
- Platynowy Ci pomoże.
- O w mordę.
- Co?
- Jeśli Platynowy jest w to zamieszany…
- Tym razem nie ratujemy świata.
- Co w takim razie?
- To samo co zwykle. Konflikt interesów, zmiany polityczne, przewroty pałacowe i błękitne rewolucje…
-… zielone.
- Co?
- Zielone rewolucje.
- Czy sztylet trzymany w zielonej dłoni jest ostrzejszy?
- Tak.
- A to Ciekawe… czemu?
- Orki zazwyczaj nie używają sztyletów…
- Miejsce spotkania poda Ci demon z pudełka.
- Zrozumiałem. Barbak w drodze.
- Over and out.

Ork sprawnym krokiem podążył w kierunku plandeki przykrywającej przedmiot o nie małych wymiarach. Choć wysokością ustępował on zielonemu, to szerokości miał dobre 2.2 metra, długości natomiast ponad 5 metrów. Barbak jednym sprawnym ruchem zdarł materiał przykrywający to, z czego dumny był zawsze… i zawsze będzie.
Audi 200 sedan by ShadowPhotography on deviantART
- Tęskniłaś? Przejechał dłonią po linii przedniego słupka, przechodząc do dachu, a finalnie do klamki tylnych drzwi. Otworzył je, a chwilę potem na tylnym siedzeniu wylądowało Maleństwo wraz z toporem, młotem i szablą.
Dwa trzaśnięcia drzwi potem ork siedział za kierownicą swego potwora.
Kluczyk przekręcony w stacyjce do pierwszej pozycji ożywił rząd lampeczek które informowały o różnych aspektach pracy maszyny.
„Brems Light”.
Barbak delikatnie nacisnął na pedał hamulca. W zasadzie jedynie go dotknął. Wystarczyło. Demon wspomagający pracę hamulców został obudzony, a komunikat na niewielkim ekranie przed zielonymi oczami zmienił się na:
„OK!”
Kluczyk powędrował do drugiej pozycji. Zaterkotało, zagrało i maszyna ożyła.
https://www.youtube.com/watch?v=IvUKTYXEx40
Ork przeniósł prawą dłoń na konsoletę środkową i nacisnął jeden ze znajdujących się tam przycisków.
W pojeździe rozszedł się głos.
- Witaj Synu Zerat’hul’a.
- Witaj demonie.
- Ładuję trasę…

Zielony skrzywił się. Nie wiedzieć czemu „ładowanie” zawsze kojarzyło mu się źle.
- Za dwieście metrów skręć w prawo.
Ruszył.
- Demonie! Zmień sposób nawigacji na punktu orientacyjne. Teraz!
- Przy starym dębie w prawo.
- …
- W PRAWO!


***

Szaman wioski wyszedł ze swego namiotu i rozejrzał się wokoło.
- Idzie zmiana pogody.
- Czemu tak myślisz dziadku?
Pisklę sięgające mu zaledwie do pasa stało w zasięgu ręki duchowego przywódcy wioski.
- Duchy przodków są niespokojne. Zobacz jak zachowuje się natura, choćby ta kurzawa… Starzec jednym z swych sękatych palcy wskazał skraj wioski.
- Nie dziadku. Barbak do pracy pojechał…
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 11-09-2014, 11:00   #58
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
***
Samael
Jedna z pieczar piekielnych wyglądała w zasadzie tak, jak większość śmiertelników sobie je wyobraża. Ot nic więcej niż kocioł wrzącego oleju, stół do tortur, a na ścianach bogata kolekcja narzędzi do wykonywania wysublimowanych tortur, obok nie mniejsze zestawienie sukubów w co bardziej pruderyjnych pozycjach. Od samego patrzenia na nie człowiekowi robiło się słabo. Piły do cięcia kości, cęgi do szarpania ciała, żelazo utrzymane we wzorowej temperaturze nadającej mu piękną, płomienną barwę… kontrastowały z nimi ponętne linie kobiecego ciała w najróżniejszych kolorach. Kusiły krągłości i przyprawiały o zawrót głowy pozy. Raj dla mężczyzny -> Piekło.
I właśnie w tak pięknych okolicznościach przyrody przyszło Samaelowi odbywać kaźń. Przyczepiony do ściany do jednej ze ścian łańcuchami, rozwleczony, w pozycji w której każda jego część ciała była dostępna dla torturującego. Oprawca, w osobie ojca nie był obecny. Mimo najszczerszych chęci wypełniał gdzieś swe, Palladine wie jakie, obowiązki. Miast niego, Synka oprawiał jeden z jego pomagierów. Człek o muskulaturze herkulesa, lecz zdecydowanie nie jego intelekcie zajmował się „umilaniem” ostatnich chwil życia przyjaciela Barbaka. Człek charakteryzował się jednym piekielnym szczegółem. Otóż miast twarzy, na widok której niewiasty winny mdleć miał kozią mordę. Miast włosów na głowie, szczecinę sierści i rogi. Przystojniak.
Miał on właśnie zająć się co bardziej witalnymi częściami ciała półdemona, gdy sam proces został przerwany. Drzwi do Sali tortur zostały wyważone i wyleciały z futryn niczym dziecięca zabawka. Ułamek sekundy potem na deskach teatru makabry pojawiło się Maleństwo dzierżone przez Barbaka. Słona cięciwa łuku spoczywała gdzieś na wysokości zielonych ust. Jedynie przez kolejne uderzenie serca.
Kozioł padł, nie zdążywszy się nawet obrócić. Nie będąc pewnym, co tak na dobrą sprawę go zabiło. Błękitne lotki pocisku nie ubrudziły się nawet posoką. Długi drzewiec zaledwie w 1/5 zagłębił się w mózgu Samaelowego kata… wystarczyło to jednak, aby przebić go na wylot i spryskać przyczepionego do ściany kawałkami kości, mózgu i inszych płynów ustrojowych.
Ork omiótł pomieszczenie w zaledwie ułamku sekundy i będąc pewien, że jest czyste, pozwolił sobie na odrobinę rozluźnienia.
- I to mi kozę wypominasz do dnia dzisiejszego… Po zielonej facjacie przemknął cień uśmiechu.
- Emanuelu…
- Tak, tak. Podejdź trochę. Latać jeszcze nie umiem.

Gdy w orczej prawicy pojawił się „zabójca sierot”, gdy Barbak zamaszystym uderzeniem roztrzaskał pierwszy z łańcuchów, co bardziej wprawny obserwator mógłby dostrzec niewielki punkt przeskakujący z orka na Samaela.
Kolejną chwilę potem, Synek był wolny, a rany zadane przez oprawcę o koziej głowie właśnie zaczęły się goić. Choć pieczenie karku po pchlim ukąszeniu miało dokuczać jeszcze przez długie dni…
- Masz. Ork podał „pogromcę dziewic” Samaelowi. - Na nim jest napisane: Wróć do mnie!
Gdy Synek przyjrzał się jednoręcznemu młotowi, dostrzegł iż prócz nazwy oręża, prócz niezliczonej ilości rys i nacięć widoczny był jeszcze jeden napis: „KNOCK! KNOCK!” Świadczył on dość jednoznacznie o zadaniu jakie ta broń miała spełniać.
- Idziemy. Za kwadrans mamy portal. Ale musimy przebić się przez jedno takie pomieszczenie… gotów?

***
Taki, Nhyan
Udało Wam się przekupić karczmarza i znaleźć wolny stolik, gdzieś w zacisznym i ciemnym kącie. Ze zgrozą goblin przyznać musiał, że był on w podobnym stanie jak ten, za którego dopiero co zapłacił srebrem. Co było jednak zrobić. Usiedliście i zaczęliście popijać trunek rozglądając się wokoło. Gdzie nie spojrzeliście, widzieliście niechętne Wam spojrzenia. Mieliście wrażenie, że cała karczma przypatruje się Wam i że tylko na coś czeka. Oczom orczycy nie uszło, że jeden z młodzików siedzących przy wejściu przez pewien czas się Wam przyglądał jakby oceniając, po czym po kilku dobrych minutach wstał i szybkim krokiem wyszedł z karczmy.
Nad jej wejściem dostrzegliście następujący symbol:
Broken Cross by kriss80858 on deviantART
Wokoło faktycznie było jakby obco. Owszem, karczma śmierdziała piwem, owszem czuło się spalony tłuszcz i owszem kręciły się tu małomiasteczkowe dziwki… jednak „coś”, czego nie potrafiliście do końca określić było tu zdecydowanie innego.
W końcu atmosfera stała się na tyle ciężka, że postanowiliście opuścić karczmę. Niespiesznie z dłońmi w okolicach broni, tak jednak aby nie wzbudzało to niepotrzebnych i nerwowych reakcji wyszliście na ulicę. Ta, skąpana w nocy przedstawiała się podobnie do tego co widywaliście wcześniej, jednak ponownie musieliście stwierdzić, że coś jest tu zdecydowanie nie tak…
Niespodziewanie do uszu goblina dostało popiskiwanie, pomieszane z czymś na kształt rzężenia… niesiony ciekawością spojrzał w zaułek… tylko spojrzał i już wiedział, że znajduje się w nim najnowsza z jego zabawek. Pająk otworzył szerzej swe oczęta. Ile ich było? Kiedyś trzeba je będzie policzyć.
Był na tyle duży, że mógł Wam spokojnie służyć za wierzchowca. Barak jednego odnóża rekompensował sobie pozostałymi, jednak był zapewne odrobinę wolniejszy niż zazwyczaj. Pracował właśnie najmniejszymi ze swych odnóży owijając w pajęczyna złapanego psa. Psina miała jeszcze otwarte oczy, jednak zachodziły one już mgłą, a wpuszczone w zwierzaka soki trawienne najwyraźniej zaczynały już swe destrukcyjne zadania.
Weszliście w zaułek i mieliście chwil kilka na zastanowienie się co dalej.
W pewnym momencie wokoło zrobiło się cicho. Karczma, produkująca największą ilość decybeli, jakby zamarła. Waszych uszu dobiegło jedno nie zrozumiałe zdanie:
- Nazywam się Tadeus Wagner. Jestem licencjonowanym inkwizytorem, Jego Ekscelencji Biskupa Hezhezronu… Reszty nie dosłyszeliście, bowiem z karczmy zaczęli uciekać klienci…

***
Sjeler
Kolacja u „mamusi” skończyła się bez wyraźnych odpowiedzi na Twoje pytania. Otrzymałeś zapewnienie, że następnego dnia będziecie mieli chwilę na to, aby spokojnie porozmawiać. Nie pozostało Ci nic innego, jak przyjąć do wiadomości jej słowa i grzecznie poczekać. Nie mogłeś oprzeć się wrażeniu, że gra ona Tobą i Twoimi uczuciami… ale musiałeś, jak ten karny i grzeczny chłopiec poczekać do rana, aby uzyskać odpowiedzi, na których Ci zależało.
Sen, co zdarzało się nad wyraz rzadko uśpił twe zmysły. Wszystkie. Nie pamiętałeś, kiedy ostatnim razem zapadłeś w sen tak przyjemny i głęboki jak ten.
Problem polegał na tym, że gdy się obudziłeś… wiedziałeś, że na ewentualną rozmowę będziesz musiał długo poczekać.
Spojrzałeś w niebo, a oczom Twym ukazał się obraz jakiego nie sposób było opisać słowami…
Jura-landscape by cheungchungtat on deviantART
Wytężają zmysły doszedłeś do wniosku, że w Twej okolicy nie ma istot, które mógłbyś określić mianem inteligentnych.
To Cię mamusia wysłała…
***
Simon
Człowiek na którym wylądowałeś klął strasznie i dziwnie zarazem. Nie spotykałeś się do tej pory z takim językiem i pewien byłeś, że krajobraz jaki miałeś wokoło siebie był Ci zdecydowanie obcy. Budynki ustawione równo przy drodze zdawały się przepychać między sobą i bezustannie walcząc o lepszą pozycję przy drodze. Ta wyłożona brukiem była niemal pusta.
Szedł nią jeden, niczym nie wyróżniający się mężczyzna ubrany w nieznane Ci szaty. Niósł latarnie, a na Twój widok szybko i zdecydowanie skręcił starając nie wpaść Ci w oczy i zdecydowanie nie sprowokować kłopotów.
Zbierając się z rynsztoka usłyszałeś jeszcze krótkie i dziwnie brzmiące zdanie wypowiedziane przez latarnika:
- Jest pierwsza. I WSZYSTKO JEST W POŻĄDKU!!!

***
Fred
Kąpiel w wychodku, czy nie spodziewana burda z osiłkiem nie należały do najprzyjemniejszych. Oczywiście nie była to pierwszyzna dla takiego weterana jak Ty i poradziłeś sobie. Śpiewająco było by tu zdecydowaną przesadą, bowiem jak mawiało przysłowie „… a kiedy wpadniesz w gówno, pamiętaj: NIE ŚPIEWAJ!” Suma summarum jednak wyszedłeś cało z opresji.
Uskoczyłeś niczym przyczajony tygrys w pobliski zaułek i zapadłeś w jego mrok. Oddaliło to od Ciebie zagrożenie i dało parę chwil na to aby się rozejrzeć gdzie jesteś i co się dzieje. Początkowe domysły na temat tego, że byłeś w stolicy okazały się być błędne. Zrozumiałeś to zaledwie po kilku chwilach. Bruk w stolicy, a i owszem był. Nawet niektórzy określali go mianem doskonałego… a tu… mało tego, że bruk był na trakcie głównym na którym wylądowałeś, to jeszcze w zaułku rozlane było na ziemi takie czarne coś… twarde, wygodne do chodzenia, czy biegania… jednak ni jak nie przystające do zaułka jako takiego.
Kilka chwil potem zacząłeś dostrzegać kolejne sprawy, czy może raczej rzeczy nie pasujące Ci do wizerunku stolicy. Otóż zaułek okazał się być nad wyraz czysty. Było to niespotykane w miastach w jakich bywałeś. Gdzieś nieopodal jakiś bard wyśpiewywał serenady o dziewczynie i jej białym misiu. Niby podobnie, lecz jednak nie tak…
Chwilę potem Twoje zmysły zostały ponownie wystawione na próbę. Usłyszałeś skrzypnięcie drzwi, a zaraz potem mrok nocy zalał strumień światła z otwieranych drzwi. Sprawnie i bezszelestnie udało Ci się ukryć, jednak zdumienie Twe nie miało granic. Z budynku padał snop najczystszego światła jakie kiedykolwiek widziałeś. Ni jak nie mógł on się równać z jakimkolwiek świecznikiem, czy też z magicznymi kulami światła, jakie widywałeś… był po prostu jaskrawy tak bardzo, że od patrzenia weń zaczynały Cię boleć oczy.
Odwróciwszy wzrok odczekałeś kilka sekund nim przyzwyczaił się on do mroku. Zaraz potem z oświetlonego pomieszczenia wyszedł mężczyzna. Podobny dobie wzrostem, wagą i budową ciała. Zdecydowanie nie był podobny jednak w kwestii odzienia.
To w sposób widoczny nie krępowało jego ruchów, było dwuczęściowe, z nieznanego Ci materiału i oznaczone jakimiś dziwnymi symbolami. Dominował tam motyw trzech pasów biegnących wzdłuż ramion i nóg. W pozostałej części było czarne jak nocy i tylko jakaś skąp likowana runa (zapewne ochronna) na piersi człowieka współgrała z bielą pasów.
Dziwne miał ten człowiek również obuwie. Przestraszyło Cię ono w pierwszej chwili, bowiem zapewne było magicznie. Otóż za każdym razem kiedy ten mężczyzna przenosił ciężar ciała z nogi, na nogę, ta obciążona… czy może raczej obuwie tej obciążonej roztaczało czerwoną aurą w promieniu około 2 metrów…
Dziwne.
Stałeś zamyślony, zastanawiając się gdzie tak na dobrą sprawę trafiłeś i co teraz powinieneś zrobić. Jedno było pewne. Śmierdziałeś jak świnia. A ten człowiek miał czyste ubranie… zdarzało się już zabijać za mniej…

***
Kot
Przerośnięty pekińczyk nie powinien stanowić problem dla tak wytrawnego I chwilami wyrafinowanego gracza jak Ty. Miałeś tego świadomość. Problem polegał na tym, że ten kundel mógł o tym nie wiedzieć. Mógł próbować potraktować Cię jak byle dachowca, a Ty musiał byś coś z tym zrobić. Podstawowe pytanie brzmiało: Chciało Ci się?
Jakby od niechcenia rozejrzałeś się oceniając możliwość poniżenia swego niespodziewanego oponenta. Okolica była Ci obca, a co najważniejsze i najdziwniejsze zarazem księżyc świecący teraz prawie w pełni wyglądał odmiennie niż zazwyczaj. Nic bardzo wyraźnego… nic, co mogły by wyłapać ludzkie oczy. Twoje jednak nakazywały Ci sądzić, że Twój przyjaciel jest jakby starszy… i to bez mała o wiele lat.
Gdy powróciłeś wzrokiem na ziemię, dostrzegłeś zaułek. W nim dwoje zielonoskórych… i pająka. Taki właśnie w najlepsze drapał pająka, a Nhyan przyglądała się wszystkiemu. Oboje czemuś się przysłuchiwali.

***
- Musimy ich znaleźć.
- A co mnie oni obchodzą?
- Heinrich, każda z tych istot może wywołać potężne zawirowania. To niebezpieczne.
- Gdzie oni są?
- W zasadzie głównym pytaniem nie jest gdzie, a kiedy…
- Dobrze. Kiedy oni są?
- Nie wiem.
- Ustalisz to?
- Zajmie mi to chwilę.
- Dlaczego nas nie przeniosła?
- Nie wiem.
- My wróciliśmy do Niedźwiadka.
- Taki miała kaprys…
- Nie znoszę kaprysów.
- … Biada tym, którzy dostają się pomiędzy ostrza potężnych szermierzy…
- Co?
- Nic… takie tam.
- Nie za długo przebywasz w towarzystwie Amadeusza?
- Pewnie masz rację, ale wezwij go, Larona także.
- ??
- Będzie trzeba ich wyciągnąć. Nie wiem jeszcze czy z przyszłości, czy z przeszłości…. Jednak cholera wie w jakie okoliczności trafili. Mogą potrzebować pomocy.
- Przygotuję co trzeba.
- Zajmę się poszukiwaniami.
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 03-10-2014, 16:50   #59
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Inkwizytor.
Taki gdzieś już słyszał takie miano.

Jegomość, który był przyczyną zamieszania w karczmie, a konkretniej wysypu z ów karczmy potoku różnego pokroju ludzi, odziany był na czarno. Niczym śmierć jakaś. Od śmierci jednak odróżniała go srebrna obwoluta czarnego kapelusza. Nie można też było nie zauważyć srebrnego krzyża na piersi Licencjonowanego.

Krzyż miał wiele znaczeń. Wiele które znał Taki. A ile jeszcze nie znał? Czego by nie oznaczał, to ludziom w karczmie nie uśmiechało się dzielić z nim pomieszczenie. Może nie wszystkim, ale jednak. Człowiek przepełniony symboliką nie sprawiał wrażenia zaskoczonego tym faktem.

Taki zawahał się tylko przez chwile.

Złapał wyższą i bardziej zieloną od niego orczycę pod rękę, naciągnął kaptur na głowę i ruszył naprzód. Jak najdalej od karczmy. Jak najdalej od czarnego Inkwizytora ze srebrnym krzyżem. Przeczuwał pewne kłopoty. Nie wiedział gdzie się udają. Nie znał miasta. Pierwszy raz na oczy widział tylu ludzi dookoła. I ani jednego zielonego. Absolutnie nie był to dobry znak. Absolutnie, nie było dobrym znakiem, to, że miasto nie wyglądało typowo. Tak, ściany z desek, droga ubita nogami przechodniów, ciemne uliczki, ale jakoś jednak inaczej.

Inkwizytor. W języku demonów ink, to atrament. A wizytor, to chyba jasne. Czyli czyżby to oznaczało, że jest Atramentowym Wizytatorem z jakiegoś demonicznego klanu? Cholera wie. Demony lubą czarne. Atrament jest czarny. To by miało jakiś sens.

Podeszli do pająka w uliczce obok. Golin zabrał płaszcz z pająka i zarzucił orczycy na ramiona.
- Zzzielona przyciąga wzzzrok różowychhh. - Wyjaśnił szybko. - Tak pozzza tym odezzzwałabyśśś śśsię wresszzcie. Idziemy.

I ruszyli zaułkami, które nie przypominały znanych zaułków. Niby takie same a jednak inne. Goblin idąc, jakoś tak przed siebie, rozglądał się uważnie, by nie wpaść w jakąś zasadzkę. Bacznie zwracał uwagę na miejsca gdzie można by się schronić.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 04-10-2014, 09:23   #60
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
***
Uwierzcie mi, Mili moi, że uganianie się za byle jakimi rzezimieszkami po ulicach miasta nie jest zajęciem godnym inkwizytora Jego Ekscelencji. Co zatem robiłem przed tą karczmą?
Cóż… gdy przychodzi do Ciebie jeden człowiek i mówi, że widział zielone ludziki, zbywasz go śmiechem. Gdy przychodzi dwóch, stwierdzasz że albo wspólnie się popili, albo nadużyli jakiegoś ziela. Mógł to być oczywiście żart ze strony braci inkwizytorów. Mogli oni starać się ośmieszyć Waszego uniżonego sługę Tadeusa w oczach Gersarda. Mogli… tylko po co?
Jak powszechnie wiadomo funkcjonariusze świętego oficjum są ludźmi cichymi i pokornego serca. Cieszą się oni z sukcesów przyjaciół, a w szczególności są solidarni wobec siebie. Nie na darmo przecież wśród mieszkańców naszego Imperium krążyło powiedzenie: „Kiedy ginie inkwizytor czarne płaszcze ruszają do tańca”. Tak więc raczej nie była to prowokacja. Szczególnie gdy pojawił się trzeci mieszczanin wraz z czwartym i ponownie opowiedzieli tę samą historię.
W mieście mianowicie pojawiła się, osobliwa przyznam para. On niski i mikrej postawy, ona wręcz przeciwnie. Wysoka, dobrze zbudowana… uosobienie kobiety, z którą każdy mężczyzna chętnie wdał by się w miłosne zapasy… gdyby tylko kolor jej skóry nie miał zielonego odcienia.
Oczywiście sprawa ta mogła być zupełnie normalna. Mogli to być przecież cudzoziemcy. Tacy ludzie dość często przemierzali szlaki Imperium w poszukiwaniu zysku lub lepszego życia. Z różnym szczęściem. Zazwyczaj kończyli z bełtem w plecach w jakimś rowie, lub z ostrzem sztyletu w brzuchu w zaułku miejskim.
Mnie jednak zastanowił inny detal przedstawianej mi historii. Otóż kobieta miała, według rysopisu, nadmiernie rozwinięte dolne kły. Miały one być rzekomo tak duże, że wychodziły z ust, a następnie lekko zakręcając kończyły się znacznie powyżej linii górnej wargi. To, mili moi, już nie był opis cudzoziemca. Mam pewną wiedzę na temat anatomii. Została mi ona wpojona w czasie szkolenia w naszej Przesławnej Akademii Inkwizytorium i choć ustępuje światłym doktorom… To jednak pewien jestem, że człowiek nie może mieć takiego uzębienia. Któż to zatem był? Była to tajemnica! A tę trzeba było rozwiązać, bowiem jak mówiło pismo: „I poznacie prawdę, a prawda was wyswobodzi”. Zamierzałem poznać prawdę. A wyswobodzenie tychże istot musiało się wiązać z wnikliwą rozmową, połączoną z przesłuchaniem kwalifikowanym. Tak, torturami. Czy je lubiłem? Oczywiście, że nie. Czy były potrzebne? Oczywiście, ze tak. Widzicie, mili moi, istoty rozumne mają już tak, że święcie przekonane o swej racji pogrążają się w grzechach i tylko dobroć Pana naszego Jezusa Chrystusa, oraz ciężka praca jego uniżonych sług mogą je od tego grzechu odwrócić.
Oczywiście często jest już za późno. Często sama szczera spowiedź nie wystarcza. Samo wyznanie grzechów otwiera jednak tym zagubionym duszom drogę do Królestwa Niebieskiego. My pokorni słudzy Boży, dzierżymy niejako klucze do pierwszych drzwi, jakie grzesznik musi otworzyć aby pogodzić się z naszym stwórcą… zaraz po oczyszczającej kąpieli w płomieniach.
Oczywiście sprawa miała się zupełnie inaczej, jeśli miałem do czynienia z demonem. Czy może raczej demonami, bowiem kto mógł wiedzieć kim była ta mała istota podążająca wraz z zieloną kobietą. Jeśli faktycznie były to istoty z nie-świata, lub nie daj Boże z innego wymiaru… to Wasz uniżony sługa Tadeus, mógł znaleźć się w nie lada tarapatach.
Cała sprawa rozwinęła się dość dynamicznie. Znalazłem się w drzwiach karczmy zaledwie w kilka pacierzy po tym jak przyszedł do mnie przerywszy z informatorów. Była ona brudna, pachniało w niej zepsutym mięsem, potem i rozcieńczonym piwem. Wszystkim tym, czego można było się spodziewać w takim miejscu. Na widok mojego czarnego płaszcza z połamanym, srebrnym krzyżem rozmowy zamilkły, a zaraz potem ludzie zaczęli szybko opuszczać wyszynk.
Wszystko zatem było w normie. Pobieżne przesłuchanie, czy może należało raczej stwierdzić przyjacielska rozmowa z barmanem potwierdziły całą sprawę. Nie byłem jego przyjacielem, jednak ludzie skorzy są do otwierania się przed bliźnim gdy ten stara się być im życzliwy. I do tego otwierania, nie trzeba rozgrzanych cęgów, czy skalpeli.
Dwójka zielonych tu była. Wypiła piwo, po czym w pośpiechu odeszli z tego miejsca. Nikt nie wiedział gdzie, nikogo to nie interesowało. Ale to nie kończyło sprawy. Byliśmy przecież w Hezhezronie.
Gdy stałem tak przed drzwiami karczmy patrząc w pusty zaułek byłem pewien, ze właśnie tędy zbiegła dwójka zagadkowych istot. Nie zamierzałem ich jednak gonić. Inkwizytor w stroju służbowym goniący przez zaułki za parą zielonych ludzi… też coś.
Miast tego pchnąłem chłopca do mojego przyjaciela, Mateusa, który miał zaszczyt pełnić służbę w straży miejskiej. Przekazałem mu, aby zwracał szczególną uwagę na obcokrajowców i powiadomił mnie gdy tylko zobaczy kogoś… nietypowego. Takiego właśnie użyłem słowa. „Nietypowego”. Co miałem powiedzieć? Że gdy zobaczy babę wielką jak dąb i karzełka, koloru zielonego, ma ich zatrzymać, uważając przy okazji by nie zostać spalonym wraz z duszą i skazanym na wieczne męczarnie piekielne? Nie mili moi. Wtedy na pewno kontrole stały by się jeszcze mniej pobieżne niż dotychczas.
Miałem pewność, ze Mateus dobrze wypełni instrukcje. Nie raz miałem możliwość z nim pracować i nigdy nie zawiódł on mego zaufania. Jego determinacja była tym większa, im więcej koron otrzymywał on od Waszego uniżonego sługi. A że ostatnio było tego całkiem sporo… mogłem mieć pewność, że nie zawiedzie mnie i tym razem.
Tak wiec spokojny o dalszy tok wydarzeń, zdecydowałem się wrócić do mojej kwatery i czekać na dalszy rozwój wypadków. Może wcześniej jeszcze odwiedzić dom uciech… choć niestety w Hezhezronie tanie dziwki były stare i chore a drogie były… drogie. Wasz uniżony sługa będąc jedynie skromnym inkwizytorem jedynie z rzadka mógł sobie pozwolić na coś więcej niż kromka chleba i kubek źródlanej wody. Ale może dzisiaj…

***

Taki, Nhyan
Labirynt zaułków, niewielkich uliczek i większych traktów był potężny. Tak potężny, że już po kilkunastu zmianach kierunku zgubiliście się. Nie wiedząc wcześniej gdzie byliście, nie poprawiliście swego położenia ani o jotę. Chodziliście nie bardzo wiedząc co dalej ze sobą zrobić. Brak wyraźnego celu miał jednak ten plus, że seria kompletnie chaotycznych zmian kierunku marszu w zasadzie wykluczała jakikolwiek pościg czy obserwację. Nikt, kto nie byłby mistrzem w śledzeniu nie utrzymał by się za Wami. Mieliście zatem pewność, iż zostaliście sami. Problem polegał na tym, że ustawicznie ktoś Wam się przyglądał, czasem pokazując palcem. Głębokie kaptury nie załatwiały sprawy, a podążający za Wami pająk, mimo że ze wszystkich sił starał się pozostać w cieniu i nie rzucać się w oczy co jakiś czas wywoływał jakiś wrzask przerażenia.
W jednym przypadku, przerażenie okazało się być tak duże, że kobieta padła na ziemię. Oczy jej uciekły w górę, a pulsu na tętnicy szyjnej nie dało by się wyczuć… gdybyście mieli okazję spróbować. Pająk był szybszy. Spróbował… a gdy już zasmakował rozprawił się z kobietą szybko i sprawnie… choć wydając przy okazji całą masę okropnych dźwięków.
Gdy w pewnej chwili wyjrzeliście zza kolejnego, niczym nie różniącego się zaułka, dostrzegliście coś… co mogło kazać się Waszym ratunkiem, lub śmiercią. Otóż w odległości zaledwie pięćdziesięciu metrów znajdowała się brama miejska. Trakt który okalała nie był nazbyt ruchliwy, jednak obsada posterunku należała do tych silniejszych. Dostrzegliście przynajmniej dziesiątkę zbrojnych. Byli oni wyposażeni dobrze i jednolicie w jednoręczne miecz, okute żelazem pałki, lekkie pancerze… i kusze. Te ostatnie właśnie dawały Wam pewność, że nim podejdziecie do bramy z zamiarem rozprawienia się z jej obsługą zostaniecie zamienieni w jeże… i będzie to ostatnia przemiana w Waszym życiu.
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:46.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172