Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-03-2014, 19:38   #31
cb
 
cb's Avatar
 
Reputacja: 1 cb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemu
Jechaliśmy sobie sielsko, podziwiając okoliczności nocnej przyrody aż dotarliśmy do karczmy. Odruchowo lustrowałem otoczenie gdy dostrzegłem ruch na dachu. Wychyliłem się nieco z siodła tak by jeździec po lewej mnie usłyszał - Czujka na dachu - rzuciłem tym specyficznym rodzajem szeptu jakiego używa się podczas zwiadu. - Możliwe, że snajper. - dodałem. Na wszelki wypadek powtórzyłem to samo mową gestów. Otwarta dłoń, dwa palce wskazujące na oczy, itd. Kto zna ten wie o co chodzi moi drodzy.
Laron spokojnie zsiadł z wierzchowca, uwiązał go i usiadł na powalonym pniaku.
- Najwyraźniej jednak czegoś się uczą. Stwierdził z niechęcią. - Wasze honorarium wzrośnie wprost proporcjonalnie do trudności zadania. Karczma ma jednak spłonąć.


Więc tak, myśmy sobie grzecznie słuchali udzielanego niezbyt głośno instruktarzu gdy tu raptem jak nie jebnie! Mówię wam przyjaciele i sąsiedzi huk był przeogromny. Pierdolneło, błysnęło a na niebie zapalił się fajerwerkowy kot. Drań był wielki jak stodoła i oświetlał niewiele mniejszego orka trzymającego olbrzymi łuk. Skurczybyk wcale się nie przejął, wymierzył spokojnie i zestrzelił z dachu karczmy obserwatora a to było dobrych dwieście metrów. Mówię wam jakem tu stoję, strzała ooooo taaaaka była! Jak oszczep z piórami nie przymierzając! No, zielony strzelił, strzelec spadł a ja jak zwykle wykazałem się przytomnością i opanowaniem. Podczas gdy reszta gadała z lokalną fauną, czytała książki i generalnie zachowywała się jak poborowi na pierwszej przepustce, ja już po cichutku zakradałem się do trupa by go gdzieś zakitrać. By nie szerzyć między wami świadomości przestępczej moi mili pominę opis technik skrytego podejścia i sposobów ukrywania denata. Nie, nie proście, dobrze wam z oczu patrzy i wujek Fred chce by tak zostało No, dobra skoro nalegacie to powiem tak: najciemniej zawsze pod latarnią, bardzo dobre piwko dziękuję, zostawiłem więc przy drodze wierzchowca i większość rzeczy. Następnie chwiejnym krokiem przemaszerowałem przez podwórzec aż na drugą stronę karczmy. Że niby za potrzebą nie?. Następnie odciągnęliśmy sztywniaka w krzaki. Kto mi pomagał? Samael, zuch młodzian, wiedział, że przeciwnika wypada nie tylko z gambli skroić a przede wszystkim rozpoznać i oszacować jak duże zagrożenie stanowi. Podczas gdy ja zajmowałem się znalezionym karabinem on na podstawie puncy na nożu rozpoznał w zabitym Cesarskiego żołdaka. Pamiętam jak dziś co powiedział.


- Fred wydaje Ci się, że to żołnierz? Poznajesz regulaminowe buty czy coś? Zresztą nie ważne. Ma znak płatnerza z Arkhanij, który zaopatruje armie. Proponuje wejść do środka i tam poczekać aż się sytuacja rozwinie. W razie problemów uniemożliwimy karczmarzowi ucieczkę.

Zgarnąłem co było trzeba do obsługi broni i upewniłem się, że jest sprawna. Zawinąłem wszystko w kurtę trupa i z westchnieniem odłożyłem w krzaki. Karabiny to dość rzadki widok w tych stronach a nam póki co zależało na dyskrecji. Obejrzałem siebie i młodzika czy nie upapraliśmy się we krwii. - Raz matka rodziła westchnąłem. Ruszyliśmy do okoła karczmy udając pijanych a w rzeczywistości rozglądając się czujnie. W zasadzie sprawa się udała,nie zauważyliśmy więcej przeciwników. W ostatniej jednak chwili wykidajło zahaczył nas:
- Panom już chyba podziękujemy. I zastawił wejście.
- EEe panowie, jeszcze rozchodniaczek i już nas hic ni ma. – wysepleniłem w duchu gratulując sobie talentów aktorskich.
- A co mi tam. Wojak wzruszył ramionami i wpuścił nas do środka. Karczma była typowa i zasadniczo nie różniła się niczym od innych. Pełno w niej było ludzi i ras humanoidalnych, jeszcze więcej było piwa i dymu tytoniowego. Chłopi pili, karczmarz pokrzykiwał, dziewczyny roznosiły kufle i jedzenie, kasowały pieniądze. Nad wszystkim czuwał miejscowy osiłek z wyrazem twarzy myślą nie skalanym.
Samael od razu ruszył w stronę baru.
- Karczmarzu! Dwa piwa!
Uniósł dłoń z dwoma placami jednocześnie dyskretnie obserwując otoczenie.
Browar nie pojawił się od razu. Ruch był spory i chwilę trzeba było poczekać. Gdy się jednak doczekaliśmy piwo było pieniste, zimne, a co najważniejsze nie pomieszane z wodą. Dyskretna obserwacja niewiele dała. Goście byli gośćmi, nie sposób było dostrzec cokolwiek podejrzanego.


Do karczmy wpadł drugi z wojaków drąc się wniebogłosy, że się pali. Samael spojrzał na silnorękiego a potem przedarł się do barmana.
- Masz tu drugie wyjście?
- Mam. Zawołajcie ludzi. Zaraz zaczniemy ich wyprowadzać dwoma wyjściami. Karczmarz był zaskakująco opanowany jak na cala sytuacje.
Samael spojrzał krytycznie na biegających ludzi i nie ludzi. Ewidentnie dziwił go spokój karczmarza. Coś mu cholernie tu nie grało.
Karczmarz zdawał się być może nie tyle spokojny, co pogodzony z faktem jaki miał miejsce. Jego oczy były przekrwione, a twarz blada jakby od jakiegoś czasu nie spał.
- Człowieku! Musimy uciekać! To tylko karczma, odbudujesz ją! Ale jak się upieczesz w niczym nie pomożesz. Prowadź do wyjścia! – Samael wydarł się szynkarzowi prawie do ucha. Chaos panujący w karczmie oraz coraz większe płomienie nie ułatwiały konwersacji.
- Muszę dopilnować, aby wszyscy wyszli! - Może i był przybity, ale w jego głosie dało się wyczuć zdecydowanie i upór godny lepszej sprawy.
- Człowieku usmażysz się! Dobra, chuj, nie zostawię tu gospodarza. Pomogę Ci. – fechmistrz ewidentnie nie zamierzał opuścić swego celu.
- Dobra. Musimy ich wszystkich stąd wyprowadzić. - Było to tyle oczywiste, co ciężkie do wykonania. Tłum cisnął się do wyjścia jednego w ilości wykraczającej poza możliwą do obsłużenia przez drzwi. Zaczynali się pomału tratować. Nikt nie pobiegł do baru za którym było przejście na zaplecze i na dwór.
Samael nabrał powietrza w płuca:
- Ludzie! Za barem są drugie drzwi! Za barem są drugie drzwi! Nie tratujcie się! Możecie uciec okiennicami.Podbiegł do najbliższej i ją otworzył ustępując miejsca tłumowi.


Uf, Już jestem gdzie to było aaa pożar no tak:
- Chłopie o dzieckach pomyśl. – krzyknąłem do karczmarza robiąc przerażoną minę - chałupa gore, sąsiady zara z wiadrami bedo. Ktoś pokierować musi. - Dodałem ciągnąc go za rękaw.
- Wszystko potracone. - Karczmarz zdawał się nie słyszeć, co do niego było mówione. W szoku, wiedziony na poły instynktem, na poły przestrachem zaczął szybko biec w kierunku kuchni drąc się oszalły. - MARCYSIA!!! - Ogień wściekle zaczął buchać wokoło. Cóż było robić, pobiegłem za tym nieszczęśnikiem bo pożar pożarem a robotę dokończyć trzeba. W biegu zakrzyknąłem jeszcze imię jego córki licząc, że nieboga wylezie i ułatwi nam nieco to niewdzięczne zadanie. Na zapleczu ogień hulał już w najlepsze. Dziewczyny nigdzie nie było, pod jedną ze ścian skwierczało ciało jakiegoś podrostka. Tłuszcz wypalał już się z tkanek napełniając pomieszczenie słodko-mdlącym zapachem. Ten był intensywny, pomimo otwartych na dwór drzwi. Mężczyzna oszalały ze strachu i rozpaczy zobaczył wyjście i rzucił się ku nim. W tym czasie mój nieoceniony towarzysz, fechmistrz do kwadratu doskoczył do karczmarza i kilkoma wprawnymi ciosami obezwładnił go. Przytomnie wyciągnąłem nóż i z uśmiechem wynikającym ze zbliżającego się już fajrantu zapytałem .
- Patroszonko ku przestrodze?
Samael zaś odpowiedział - Będę pilnował drzwi. Niech się nie drze bo ściągnie na nas żołdaków. Pamiętaj, że ma być widać, nie może się spopielić. Ja bym odrąbał kończyny a głowę nabił na kij.

Chcecie wiedzieć co było dalej? To już opowieść na zupełnie inną butelkę moi mili.
 
__________________
Pierwsza zasada przetrwania, nie daj się zabić.
Druga zasada przetrwania: To że masz paranoję nie znaczy, że oni nie chcą cię dopaść.
cb jest offline  
Stary 21-03-2014, 22:03   #32
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Epizod drugi
W którym drużyna wyrusza w drogę
Stary nieznajomy pada ofiarą kocich figli
A nieistniejące drzewo okazuje się niewygodne




Podróż w towarzystwie nowo sformowanej drużyny przebiegała w dość przyjemny sposób. Co prawda nie przepadałem za jazdą konną która z przyczyn stricte anatomicznych nie leżała w kociej naturze, jednak dzięki wsparciu Nhyan ten epizod z dość nieprzyjemnego zmienił się w całkiem komfortowy. Już wkrótce oczom naszym ukazała się karczma, którą według słów Larona mieliśmy podpalić. Jako że moje zmysły są na nieco lepszym niż ludzki poziom zwróciłem uwagę na pewien detal, niedostrzegalny dla pozostałych: masywną zieloną postać z łukiem. Każdy kto w tym momencie zobaczyłby moją twarz bez trudu zrozumiałby jak bardzo byłem z takiego obrotu spraw zadowolony. Otóż moi drodzy musicie wiedzieć, że na swój niewinnie psotliwy sposób kochałem zamieszanie, a tak piękna możliwość zwiększenia otaczającego mnie chaosu nie zdarzała się każdego dnia. Zwłaszcza, że osobnik który miał paść ofiarą ,,żartu” wedle mojej wiedzy miał już z chaotami pewne doświadczenie, co czyniło sprawę jeszcze zabawniejszą. Wielki ork z jeszcze większym łukiem zapewnie zdziwił się nieco, gdy tuż nad nim wybuchły kolorowe fajerwerki, oświetlając jego sylwetkę i ukazując go pozostałym. Jak do tego doszło? Otóż nie mam bladego pojęcia. Chyba mi wierzycie kochani, prawda? W końcu jako kot Kot jestem wcieleniem niewinności. A to, że ułożyły się w obrazek ukazujący kota? To musiał być przypadek


O tym co działo się później możecie usłyszeć od moich kompanów. Jestem pewien, że opowieść z ich perspektywy będzie nieporównywalnie ciekawsza, bo ja osobiście mógłbym tylko przedstawić ciąg wydarzeń jako wszechwiedzący narrator, co zabrałoby tej opowieści część jej uroku. Zostałem zatem przy koniach, by z odległości móc lepiej obserwować co dzieje się w okolicach karczmy a Laron najwyraźniej ośmielony moim zachowaniem poklepał się po kolanach jak gdyby oczekiwał że tak po prostu na nie wskoczę jakbym był jakąś udomowioną ciepłą kluchą a nie Prawdziwym Kotem. Widzicie kochani, myśląc o swojej indywidualności często zapominacie że inne istoty również nie stanowią zwartej masy tylko zbiorowość unikalnych jednostek. Owszem, może zdarzyło wam się spotkać z tymi leniwymi kanapowcami którym wystarczy raz dać jeść i już można głaskać kiedy się chce i liczyć że zawsze przybiegną zawołane by móc zdrzemnąć się na kolanach. Może jeszcze miałbym wystawić gardło i brzuch? Chyba w marzeniach czarnoskórego. Na pewne przywileje trzeba sobie zasłużyć, a to że innym przychodziło to łatwiej jak to miało w przypadku Nhyan to nieistotne. Z drugiej strony nie wypadało takiego zaproszenia po prostu odrzucić, w końcu to miłe że Laron przynajmniej się starał więc ponownie zmuszony zostałem do lawirowania by dyplomatycznie wybrnąć z zaistniałej sytuacji. Nie było to proste, wierzcie mi, jednak istniał pewien kompromis na który mogłem sobie pozwolić. Podszedłem wystarczająco blisko drowa by znaleźć się w zasięmgu jego ręki, jednak na tyle daleko by wyglądało to z zewnątrz w ten sposób jakbym po prostu szukał sobie wygodniejszego miejsca do obserwowania karczmy. W końcu musiałem mieć ją w zasięgu wzroku by pilnować moich uroczo nieporadnych kompanów którzy całą grupą mieli problemy z prostym podpaleniem. Przynajmniej zielonoskóra część ekipy pokazała cokolwiek podpalając jeden z pobliskich budynków co dawało realne szanse na to że ogień przeniesie się dalej.
Laron zdawal sie byc obojetny na to co dzialo sie wokolo karczmy. Amadeuaz wrecz przeciwnie. Bard podpalenie szopy skwitowal cichym gwizdnieciem, a moment zapruszenia ognia cichym "JEST!". Laron natomias przeniosl ponownie wzrok na wlochatego czlonka druzyny po czym nie poruszajac ustami zapytal w myslach.

- Dobrze sie bawisz?

Blask w moich oczach stanowiący odbicie pożogi wywołanej w stajniach i charakterystyczny dla mnie uśmiech powinny wystarczyć Larionowi za odpowiedź. Samo pytanie nie miało większego sensu, tak się bowiem składa, że ja zawsze dobrze się bawię, a jakby tego było mało kompania którą sobie upatrzyłem była w stanie dostarczyć mi rozrywki. Jeśli jednak to miała być propozycja… to nie zamierzałem jej odrzucać
- Zabawa nigdy nie jest tak dobra, by nie mogła być jeszcze lepsza. Jeśli się niecierpliwisz to proponuję rozerwać się nieco starą, dobrą grą w zagadki - odpowiedziałem również w myślach, jak zawsze uśmiechając się radośnie. To, że niektórzy uśmiech taki, pełen ostrych zębów, rozciągnięty od ucha do ucha mogliby uznać za groźny był bez znaczenia. Dla mnie to był uśmiech radosny.
- Świetny pomysł. Pozwolisz, że zacznę? Nie czekając ani chwili mówił dalej. - Co jest wielkie, zielone i nie zna się na żartach?
Jeśli nigdy wcześniej nie słyszeliście jak kot się śmieje to właśnie była idealna okazja by nadrobić ten karygodny brak. Jestem naprawdę wesołym kotem i często zdarza mi się śmiać, jednak rzadko zdarza się bym śmiał się w głos, jak to miało miejsce właśnie teraz
- Naprawdę smutny musi być los tych, którzy nie znają się na żartach, na szczęście w moim towarzystwie wkrótce się to zmieni. Czy osoba wspomniana przez zagadkę dysponuje dodatkowo wielkim łukiem a w wolnych chwilach zajmuje się konwersowaniem z pchłą?
- Zaiste ciekawe… czyżbyście się już znali?
By móc lepiej przyjrzeć się widowisku rozgrywającemu się w karczmie jak i w jego okolicach zdecydowałem się wskoczyć na gałąź drzewa. Zwróciliście uwagę, że najbliższe drzewa były kawałek stąd, prawda? Tak się jednak składa, że jego brak nie stanowił dla mnie problemu. Po prostu ułożyłem się zamiast tego na gałęzi niedrzewa, którego tutaj nie było, co postronnemu obserwatorowi mogło zdać się unoszeniem w powietrzu
- Być może… Czy to kolejna zagadka? - zapytałem rozbawiony, oczekując pojawienia się kolejnego gościa
- Nie. To pytanie zamknięte. Dające możlwiość udzielenia dwóch odpowiedzi. Pojmujesz?
- W takim razie pozwól, że udzielę obu. Tak. Nie. - odpowiedziałem po czym podłożyłem sobie przednie łapy pod głowę. Niekora była równie chropowata jak jej realny odpowiednik a mnie zależało na wygodzie - Obydwie odpowiedzi są prawidłowe, a tym co je rozróżnia jest czas. Zabawne, nie sądzisz?
-Pewnie. Drow uśmiechnął się kącikiem ust. - Zobaczymy w takim razi jakiej on udzieli odpowiedzi.
- Nie wątpię, że odpowiedź jakiej on udzieli będzie ciekawa - odpowiedziałem przewracając się na bok i wyciągając łapy przed siebie tak daleko jak tylko się dało. Jazda konna, nawet w tak komfortowych warunkach wyraźnie mi nie służyła - Chociaż nie wiem dlaczego mam wrażenie, że jego zieloność może na takie niejednoznaczne sytuacje mieć uczulenie
- No cóż, nasz przyjaciel może faktycznie najpierw działać, a dopiero potem myśleć. Wiesz jak to z nim czasem jest. Prawda?
- Nie o tym mówiłem, ale niech ci będzie - odpowiedziałem po czym zaskoczyłem ze swojej niebyłej gałęzi. W końcu pozostali niedługo mogli wrócić, a ja nie potrzebowałem dodatkowego zainteresowania wokół mojej skromnej osoby który mógłby wywołać fakt że unosiłem się w powietrzu. Poza tym to niedrzewo wydawało mi się wyjątkowo niewygodne [i] - Powiedz mi lepiej dlaczego zdecydował się zdjąć czujkę na dachu zamiast zostawić to grupce wysłanej w celu podpalenia? Czy ta zabawa z podkładaniem ognia nie miała sprawdzić jak sobie poradzą?
- Dlaczego uważasz, że chodziło o nich? Laron uśmiechnął się połową ust. - Skąd w ogóle taki pomysł?
- Bo potrafię kojarzyć fakty - przerwałem na chwilę bo zauważyłem że na mojej lewej łapie jest odrobinę brudu. Nie mogę sobie pozwolić na bycie brudnym, kotom to nie wypada - Jeśli mieli posłużyć za zasłonę dymną dla innych działań to tym lepiej było zostawić czujkę na dachu. Jeśli wątpiliście że poradzą sobie z tym zadaniem to chyba niezbyt rozsądne czyniłoby całe przedsięwzięcie. Tak czy siak dużo rozsądniejszą opcją było trzymać wariant zielony w odwodzie, nie ujawniając go przed czasem.
- Chyba zauważyłeś, ze wariant zielony był w odwodzie i by w nim pozostał, gdyby nie małe zamieszanie i fajerwerki. Co o tym myślisz? Zresztą nie ważne. Laron od niechcenia machnął swą obsydianową dłonią. Zobacz. Twoi kompani właśnie wydobyli karczmarza. Czas zatem kończyć to co zostało zaczęte i się zbierać.
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 21-03-2014, 23:59   #33
 
Mono's Avatar
 
Reputacja: 1 Mono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwu
Kiedyś Barrow był dobrym jeźdźcem… no na pewno wiele razy tak było. Teraz także radził sobie nie najgorzej. Pierw trochę sztywno i nieelegancko, ale z czasem przypomniał sobie gdzie należy się zgiąć a gdzie naprostować. Trochę skrzypiał. Zbroja dawała sporo do życzenia i nie była od dawna oliwiona. Sjelera jednak to nie ruszało i zdążył się już do tego przyzwyczaić. Spełniała swoją powinność, była tym, do czego była kupiona – przedmiotem praktycznym, osłoną… choć nie była to sztampowa pełna zbroja. W zasadzie była tylko naplecznikiem, napierśnikiem, dwoma naramiennikami i kilkoma innymi elementami metalowymi luźno powiązanymi ze sobą skórą i rzemieniami. Nie wyglądało ładnie, ale działało!
W trakcie trasy Zbrojny w końcu dowiedział się co i jak… nie był zadowolony z tego, co usłyszał, a raczej z tego jakie zlecenie dostał. Jednak jak już zauważył było wielu chętnych do mordowania i gwałcenia to też nie będzie musiał prawdopodobnie nic robić. Jednak samo pozwolenie na taki czyn jak gwałt i zabójstwo też nie wprawiało go w idealny nastrój. No cóż ludzie umierali zawsze i zawsze umierać będą, a ci dokonali zdrady, więc niewinni nie są… chyba.

Błysnęło światło. Sjeler mógłby wskazać postać odpowiedzialną za owe zachowanie, mógłby, ale co by mu to dało? Działanie było skuteczne, choć efekciarskie i butne… stanowczo za widowiskowe dla Pancernego. Niemniej jednak zadziałało. Uwidoczniona czujka szybko przestała być żywą czujką i spadła niczym rozochocony świetlik ze świecy.
Sjeler zszedł z konia i przewiązał uzdę do drzewa. Przeszedł kilka kroków w stronę przybytku zostając jednak w obrębie ściany lasu. Pozwolił sobie na chwilę lustracji wszelkimi zmysłami karczmy i jej okolic. Znalazł! Karczma była cała w magicznej otulinie czaru alarmującego… słabego, miernego, kiepsko złożonego i nijak nakreślonego, ale czaru.

- Pewnie nie wszyscy sobie z tego zdają sprawę, ale karczma jest na czujce magicznej. W tej zbroi na pewno też nie pomogę dyskrecji… Wkroczę jak zrobi się na prawdę gorąco albo będę wspierał odwrót.

Wyciągnął miecz i stał niewidoczny dla przeciwników. Czujnie ogarniał całe otoczenie także las, z którego przybili. Coś mu nie pasowało i wypatrywał pułapki, która mogła być zastawiona na nich z każdej strony, nawet ze strony ich pracodawców. Kolejne figury z „drużyny” (jak szumnie już zaczął sobie w głowie nazywać ich grupę) zaczęły brać udział w akcji. Zero zorganizowania, żadnego składu, ani krztyny pomyślunku, a już na pewno za cholerę dowodzenia… z drugiej jednak strony zadanie było na tyle trudne, iż można byłoby przekonać wieśniaków z okolicznej wioski, że w środku są wampiry i też daliby rade - i to za darmo!
Solidna część Sjelera w tym momencie okrzyczała tą pozostałą, pogrążoną w rozmyślaniach część. Jeszcze jest zaklęcie do zniesienia, a raczej zaklątko. Zastanowił się chwilę i rozsupłał je. Nie użył do tego inkantacji ani gestykulacji, o nie! Było proste i nie wymagało takich armat. Wystarczyło wiedzieć gdzie wsadzić szpilkę i podważyć, a rozwiąże się samo.

- Zaklęcie czujki już nie będzie nam przeszkadzać.

Zrobił to czyniąc widoczny zawód Niebieskiemu, który chyba nie do końca błyszczał biegłością w arkanach nadnaturalnych. Po chwili nie wiedząc czy to w wyniku zdjęcia poprzedniego czaru czy też ze względu na toczącą się ciągle akcje Barrow wyczułkumulacje mocy ze strony karczmy. Bojowa mieszanka, nie dobrze, mogą być straty. Przygotował się do obrony przypominając co nieco z rozproszeń i barier. Choć prawdą było i będzie to, że często najlepszą obroną czy kontratakiem jest wzięcie nóg za pas. Choć lepiej zawsze mieć wybór. Sjeler postanowił dać go także innym nieznającym magii ogłosił, więc to wszystkim:

- Uważajcie jakieś grubsze zaklęcie szykuje się w karczmie albo od jej strony. Może być gorąco.
- Czar, który wyczuliśmy - zwrócił się do Sjelera Simon niepytany - jest definitywnie z magii szkoły bojowej. Nie jestem jednak w stanie stwierdzić co to za czar. Może być to zarówno magiczny pocisk, jak osławiona kula ognia czy nawet eksplodujące orby negatywnej energii. Pytanie na kogo ten czar ma być rzucony. – Zapalił się prawie czerwienią niebieski kamrat bardzo zadowolony z faktu „że wie”. Po czym zebrał się i pojechał na ratunek do karczmy… jakby kto więcej był tam potrzebny. No tak najlepiej posłać od razu legion wojaków to i igły w strzesze policzą.

Potem jednak wszystko przyspieszyło. Niebieski zniknął w karczmie, a w stajni, stojącej opodal, pojawił się dym, a następnie ogień. Płomień rósł wzbijając w górę ogromne spopielone fragmenty strzechy i opadając powoli dużo dalej niczym śnieg. Jednak nie biały i niewinny, a jedynie czarno-szara jego podróbka. Gdzieś ze środka dało się słyszeć trzask, kwik i rżenie, a następnie konie ciągnąc swe uprzęże pod nogami i brzuchami wybiegły ratując swe życia. Budowla zaczęła się rozsypywać strzecha wpadła do środka gorejącego budynku po czym nastąpił refleks gorącego powietrza i w górę poszybował potężny snop iskier.

Pancerny
wiedział, że nie można zmarnować tej okazji, przecież ostatecznie ma zapłonąć karczma, a prawdopodobieństwo samoistnego zaprószenia się ognia na taką odległość było niewielkie. W myślach bez użycia dodatkowych czynności sklecił szybkie i lekkie zaklęcie, szybkie i lekkie niczym wiatr. Rozżarzone punkciki przeniosły się na strzechę karczmy, a ta po chwili stanęła w płomieniach – paliło się! Pierw dymiło, a następnie przeszło w dobry, mocny płomień aby z czasem cały dach wyglądał jak pochodnia.


Sjeler widział już to kiedyś i to nie raz. Podczas wojny widział to setki razy. Poczernione belki, snopy iskier, czarne dymy… wszystko to już widział. Martwi ludzie, krzyki, płacz dziecka, trzaskające w płomieniach kłody, skwierczące ciała zwierząt i ludzi oraz ten smród palonego mięsa i wytapianego tłuszczu… rzężenie dogorywających, prośby o pomoc i płacz, płacz bezsilnych i biernych, płacz umarłych.

Wszystko wróciło w jednym momencie. Wszystkie te głosy przeszłości, które udało mu się już uciszyć czy chociaż ignorować. Wszystko, co udało mu się zapomnieć i w sobie zamknąć. Zawołania szykujących się do ataku i obrony. Szeptane zaklęcia. Krzyki rannych i konających. Głosy przerażenia i zgrozy nadchodzącej śmierci. Dźwięki gruchotanych kości i szczęku metalu, zgrzyt nadchodzącej maszynerii wojennej. Szemrane pogłoski o zdradzie. Błagania o pomoc. Nawoływania do ostatniej szarży. Setki, tysiące, dziesiątki tysięcy pojedynczych głosów, zebrane w jeden zgiełk.

Całość teraz wybuchła z jeszcze większą siłą, przypominając o tym, co było. Pogrążyłem się na chwilę o otchłani, w ciemności tak potężnej, iż nie docierało tam żadne światło, nie docierało nic. Nie widziałem nic i nic nie czułem. Zdezorientowany starał się przypomnieć jak znalazł się w tej sytuacji. Przypomnieć detale zajścia, czy choćby powód walki. Dźwięki nie milkły, przychodziły falami, przypływami ryku i odpływami wrzasku. Tysiącami ludzkich głosów zebranych na rzeź, aby zaspokoić czyjeś przerośnięte ambicje, aby chronić czyjegoś honoru, aby leczyć urażoną dumę. Sprowadzeni by wypełnić jakiś obowiązek, spełnić obietnice, za wystąpienie przeciw prawu, a czasami dla idei. Wiele miał w głowie myśli, ale jakby żadna nie należała do niego samego, z żadną się nie identyfikował. Tysiące opowieści i usłyszanych słów, tysiące obrazów, setki twarzy i uczuć, mrowie sytuacji i zdarzeń.

Po chwili zacząłem wypływać na powierzchnię tego niebytu… wróciłem.

Wspomnienia nie zawsze są dobre.




 
Mono jest offline  
Stary 22-03-2014, 02:09   #34
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
Jedna z mało przyjemnych prawd życiowych prawi o tym, że to co przyjemne szybko się kończy. Tak też było z przebytą przez ekipę drogą, zwieńczoną dotarciem do karczmy. Nim orczyca spostrzegła się, że to już, że czas przestać głaskać, pieścić, miziać i takie tam kotka wydarzył się ciąg zdarzeń, w których zdecydowanie na próżno doszukiwać się czegokolwiek nienormalnego. Ot po prostu, zwykła karczma do spalenia. Jakaś czujka na dachu. Fajerwerki. Brak czujki na dachu. Jakieś peplanie o barierze magicznej. Brak bariery magicznej. Dwóch pijanych, czy tam udających pijanych narwańców. Drow patrzący w jej stronę i pytający „Czy to Twoja sprawka?”. Narwańcy przeszukują trupa. Tylko chwilka, chwilka... gdzie te dziewki do gwałcenia?

Eh.

W każdym razie, najwyraźniej uznając za stosowne opuszczenie stanowiska “na koniu”, zielona wraz z Kotem ześliznęła się z końskiego grzbietu. Odstawiła Miły Dodatek Do Przygody na ziemię.
-No Kiciak… - popykała rzeczonego pieszczotliwie po główce, na co ten zareagował pełnym samozadowolenia mruczeniem. Cokolwiek miało to oznaczać, zajęła się przywiązywaniem konia do drzewa. Korzystając z ów okazji, że wszyscy zajęli się czymś tam, a z będących w zasięgu szeptu miała co najwyżej dwa zwierzaki, szepnęła cichutko pod nosem:
-Na co czekasz? - po czym skierowała wzrok… chyba gdzieś na listki jakiegoś drzewa, by następnie wskazać im głową karczmę.

W tym czasie dwójka narwańców nadal zataczając się powędrowała do karczmy. Orczyca skierowała swoje kroki do tych, którzy pozostali jeszcze w krzakach najwyraźniej nie zdecydowani co robić, by oznajmić im prawdę o tajemnicach życia:
- W środku wygląda na pozór normalnie. Bez dodatkowych zbrojnych. Pójdę zająć się szopą. - Po tych słowach zaczęła cichutko odchodzić, choć w tempie takim by móc zareagować na ewentualne “Ej Ty!”.
Oczywiście, nikt nie zwrócił na nią uwagi. Bo przecież... no bo tak.

~„Stoi na tyle blisko karczmy, że przy odrobinie szczęścia podpalenie jednego podpali drugie. Najwyżej spowoduję tylko zamieszanie, może wyciągnie to z karczmy trochę ludu. O właśnie,… konie uciekną to inni nie będą mogli uciekać na koniach.”

W czasie gdy jedni zabawiali się w karczmie, a inni nadal w krzakach orczyca miała plan. Właściwie dwa plany. Pierwszy, całkiem prosty. Zakładał on łamanie stereotypów. Stereotypem bowiem było to, że kobiety zwykle nie zaczynają od dupy strony. Zwykle, ponieważ ta konkretna najwyraźniej taki zamiar miała. Zacząć od dupy strony. Od szopy. Drugi, już nie taki prosty. Dostać się do środka, podpalić. Z początku zakradła się lasem, tak daleko jak mogła. Gdy znalazła się blisko celu, okazało się że nie ma tam nikogo kto mógłby zwrócić na nią swoją uwagę. Drugi plan jednak był taki prosty! Nie ma po co używać bardziej czy mniej kowencjonalnych sposobów dostawania się do środka… cisza, spokój, ptaszki ino ćwierkają. W związku z tym do szopy po prostu poszła, tak tup tup i już.

Gdy doszła do środka, pierwsze co ukazało się jej oczom to drużynowy goblin, który odstawiał teatrzyk przed koniuszym w tym samym czasie przypatrując się krytycznie wypróżniającemu się konikowi. Tak, oni byli wszędzie! W dodatku jednemu zebrało się na pogaduszki. Orczyca wywróciła oczami. Zerknęła na swoją ulubioną pustą przestrzeń.
-Jakby reszta tego wesołego stadka robiła coś dziwnego, daj mi znać. - szepnęła pod nosem.
No cóż, tak jak zakładała, w stajni nie było nic niezwykłego (poza goblinem), było dużo siana, była pochodnia wdzięcznie paląca się przy wejściu. Rozmawiający stali w sprzyjającej jej pozycji. Owszem, goblin mógł ją zauważyć, ale zajęty z nim rozmową koniuszy stał do niej tyłem. Ponieważ pochodnia przy wejściu była zdecydowanie kusząca, orczyca uprzednio rozejrzawszy się jeszcze przezornie, sięgnęła po nią. Powolutku zaczęła ją zdejmować z aktualnego jej miejsca pobytu. Gdy miała ją już w rączce, a nikt nie krzyknął “O nie, złodziej!” przesunęła się do sianka. Trochę ognia tu, trochę ognia tam, pal się sianko pal. Trochę tu, trochę tam... no i nikt nie krzyknął. Ogień został podłożony w pomieszczeniu pełnym suchego siana, składającym się z suchych desek… Płomień zaczął się rozprzestrzeniać bardzo szybko.
- Co do… - Chłopak obrócił się by zobaczyć orczycę, pochodnię w jej ręku i rozprzestrzeniający się pożar. Niczym w spowolnionym tempie było widać jak otwiera usta, żeby krzyknąć…
Bohaterka tejże historii, nie przejmowała się nawet przełożeniem pochodni do lewej ręki. Najwyraźniej, lubiła tak samo swoje oby dwie ręce. No i musiała być szybsza! Lewa sięgnęła zza pasek. Wydobyła coś błyszczącego. Ów błyszczący przedmiot został rzucony w stronę koniuszego. Zamiar był porosty. Zabić. Dzieciak był w szoku, po pierwsze widząc orczycę w stajni, po drugie widząc płonącą stajnię. Stał jak wryty, a te dwa obrazy zlane w jeden, połączone z widokiem lecącego noża były ostatnim co w życiu zobaczył. Ostrze przeszło przez tętnice szyjną zagłębiając się gdzieś pomiędzy nią, a obojczykiem. Z głośnym gulgotaniem padł na ziemię u stóp goblina. Płomień natomiast zaczynał szaleć w najlepsze.

~„Mój nóż… Nie… Muszę go zostawić. Nasze zadanie zakładało zemstę, nie przypadkowe samospalenie.”

Pozostało jedno. Ulotnić się stąd jak najszybciej. Owszem rzuciła Takiemu spojrzenie w stylu “na co czekasz?”. Sama nie czekała na niego. Starał się zniknąć, najlepiej tam skąd przyszła. Wycofała się więc na z góry upatrzoną pozycję, w zorganizowanym pośpiechu. W dodatku, nie wzbudziła podejrzeń, ani nie przykuła niczyjej uwagi. A zadanie wykonane było… z jednym ale - nie ten budynek płonął… „Ups”!

Przygasiła po drodze pochodnię, która została w jej dłoni. Pochodnia zawsze może się jeszcze przydać. Przykucnęła w krzakach obserwując. Z ogarniętej pożogą szopy wyrwały przestraszone konie, powiązane uprzęże spowodowały, iż belki wpierające konstrukcję zaczęły walić się jak domek z kart. W tym samym czasie zerwał się wiaterek, który to przeniósł dodatkowo iskry na poszycie karczmy. Iskry szybko przerodziły się w niewielkie płomyczki, a te zaczęły rosnąć w postępie geometrycznym.
-PALI SIĘ! Nie mogło być inaczej. W końcu ktoś musiał coś zauważyć. Tym kimś był jeden z silnorękich stojących przy drzwiach. Słysząc zamieszanie związane z zawaleniem się stodoły podszedł do skraju budynków i zobaczył co się działo….

W tym samym czasie Taki zdążył ewakuować się z płonącego budynku i upaćkany sadzą, zdążył wpaść w krzaki.

Orczyca zaś uśmiechnęła się sama do siebie pod nosem - tak o (!) szeroko - widząc ogień przenoszący się na sąsiedni budynek. Na karczmę! Jeeea! Jej uśmiech zmalał dopiero po paru chwilach, gdy wzrok znów zawiesiła gdzieś na przestrzeni koło siebie.
- Spróbuj poszukać Marcysi. – szepnęła pod nosem.

Sama zaraz po tym postanowiła opuścić bezpieczne i zapewne dość ciepłe - z racji kaloryfera w postaci otoczenia - krzaczki. Udała się za tym Takim. Właściwie miała zamiar dogonić go, zrównać się z nim, czy coś… miała w końcu kilka tajemnic do przekazania szerszemu gronu.
 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline  
Stary 23-03-2014, 17:15   #35
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Nie lubię gdy tłum na mnie napiera. Nie lubię gdy mnie dotyka, maca, pcha i ciąga. Najchętniej trzymam ludzi na dystans. Konkretnie dystans miecza. Cóż... Nie zawsze ma się to co się chce. Szczególnie gdy zarabiasz ciężko na chleb i wodę. Gdy ktoś podpalił karczmę ludzie rzucili się do drzwi. Genialnie. Cała ferajna na którą składali się liczni klienci karczmy próbowała przejść przez drzwi. Jedne, cholerne drzwi. Jak ktoś przeszedł to oczywiście nie zwiewał dalej a patrzył jak inni sobie radzą. Musiałem ich uratować. Życie jest bardzo cenne. No dobra... Kogo ja oszukuję. Nie chciałem mieć świadków gdy z Harperem będziemy oporządzać karczmarza. Dlatego pokazałem im gdzie są drugie drzwi a okno nadaje się równie dobrze do ucieczki. Ludzie na to ochoczo rzucili się w nowych kierunkach. Problemem było jednak to, że stałem im na drodze i nie chciałem dać się wypchnąć. Ani stratować. Dlatego stałem z tłumem. Najdzikszym żywiołem. W końcu się wkurwiłem. I nauczyłem motłoch moresu. Napierający na mnie ork dostał w nos, zdezorientowany i zakrwawiony cofnął się krok dając mi trochę przestrzeni. Człeczyna który mnie ciągnął przekonał się, że macać to może krowy (bo dziewki są po za zasięgiem Takich). Przekonał się również, że ręka może w łokciu zgiąć się w drugą stronę. Może i nie jest to miłe ale możliwe. Mając już trochę miejsca zrobiłem użytek z łokci. Z racji na wzrost spora część tłuszczy miała na ich wysokości nosy. W końcu się wydostałem a ork, który chciał zemsty został wypchnięty na zewnątrz.

Byłem poszarpany, zły, obolały i trochę zakrwawiony. Na szczęście cudzą krwią, która i tak nie była zbyt widoczna na tle mojego płaszcza. Tłuszcza grzecznie się ewakuowała, Simon najspokojniej w świecie jadł a Fred próbował podejść karczmarza. Kto jak kto ale mój niebieski przyjaciel z ogniem potrafił sobie radzić dlatego wspomogłem drugiego towarzysza, który krzycząc z karczmarzem jakieś imię wbiegł na zapleczę.

Tam nie dość, że ogień buchał, dym dusił a jakieś ciało się topiło. I to chyba po oberwaniu ulubionym czarem wszystkich zielonych. Kulą ognia.
Jak wspominałem byłem wkurwiony. Dym drażnił moje gardło, pociłem się jak świnia od temperatury a karczmarz próbował mi zwiać. No to wyładowałem wkurwienie dwoma kopniakami. Pierwszym pod kolano a drugim w bok głowy. Nasz cel padł jak ścięty.

Wraz z Harperem mieliśmy dylemat. I to nie zabić czy gwałcić bo obaj (a przynajmniej miałem nadzieję, że mój kompan również) nie gustowaliśmy w mężczyznach. Pierwotnie Harper miał wypatroszyć biedaka a ja obstawiać ale przestroga byłaby kiepska. Wszystko by zrzucono na pożar, który ktoś nieopatrznie zapruszył. A nie o to przecież chodziło. Dlatego szybko zmieniliśmy nasz plan. Ja miałem wyjść pierwszy zarąbując każdego zbrojnego i obijając każdego niezbrojnego a mój towarzysz miał dopilnować by karczmarz nie drąc się dotarł w krzaki. Tam będziemy mogli czy to wypatroszyć biedaka czy też porąbać na kawałki a głowę zatknąć na pal. A może wypatroszyć i zatkać głowę na pal (może nową karczmę nazwą "Pod głową karczmarza?)? To był ten dylemat. Mieliśmy zamiar szybko go rozwiązać.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 24-03-2014, 10:33   #36
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
"Dobro i Zło mają to samo oblicze,
wszystko zależy jedynie od momentu,
w którym staną na drodze człowieka."



Photoshop nie został użyty do retuszu wyglądu przedstawionych postaci.
Ani jeden człowiek nie ucierpiał podczas wykonia obrazu.
Certyfikat IPN 89/4329/C


Impreza FC Brody Brodziska

Ishtar, otoczona gromadką fanów i wielbicieli, już w naturalnej - nagiej, długoogoniastej postaci z syczącymi osobowościami na głowie, podpełzła do dziadka i podparła się pod boki.

- Zatkało dwunogu? Myślałeś że bez magii nie damy sobie rady? - Ishtar gładziła po głowie nowe zwierzątko - umięśnionego draba z łysiną i niepełnym kompletem zębów, za to ze stylowym żółto-biało-zielonym szalikiem, tym samym obserwowała dziwwnego gościa. - Kim jesteś i dlaczego nam przeszkadzasz? Jeżeli chciałeś zwrócić naszą uwagę byśmy przyjęli Cię na służbę, udało Ci się. Zezwalamy Ci nas pozdrowić - i Ishtar wyciągnęła rękę wierzchem do ucałowania w kierunku czarodzieja-o-złamanym-kapeluszu.

Starzec uśmiechnął się. Brzydko. Poczułeś naraz wokoło siebie moc, z jaką jeszcze nigdy nie miałeś do czynienia. Jej potęga była tak duża, że na parę chwil Cię zatkało.
Dziadek ruszył palcem, a kibice nagle zaczęli grzecznie odchodzić. Nie powodowani Twoim zaklęciem, nie porwani Twoją charyzmą. Popchnięci zaklęciem dziadka, które zostało ciśnięte z taką łatwością, z jaką dziecko zjada cukierek.

- Dlaczego uważasz, że to ja jestem sługą?*
- Zdecydowanie nie sługa z ciebie starcze. Bez znaczenia też nie jesteś. Zostaje wróg, bądz sojusznik - uśmiechnęliśmy się uwodzicielsko, bacząc na słowa, czyny i duszące magię arkaniczne sploty wokół - podeszliśmy do dziadka ocierając się o niego zmysłowo ciałem… - Chciałbyś być naszym sojusznikiem? Oboje zyskalibyśmy na tej współpracy.
Ale dlaczegóż pytamy, przecież ty to wiesz. Osoba twej potęgi nie pojawia się tutaj przypadkiem, Chciałeś się z nami spotkać, najpierw koło karczmy, teraz tutaj.

- W jednym masz racje. Chcialem sie spotkac. A czy mam byc Twym Sojusznikiem? Moge. Tak dlugo, jak dlugo nie bedziesz balucil moich wyznawcow. I przestan sie wdzieczyc. Komus w moim wieku na takie atrakcje i tak nie dygnie....
- Brzmi uczciwie - Ishtar przestała wdzięczyć się do maga - Zostawimy w spokoju twoich wyznawców, ty zostawisz naszych. Obie strony będą zadowolone. Jesteś potężny, ale my mamy czar, wdzięk i spryt. Oraz okruchy mocy wydarte starożytnym ruinom.
Zamierzamy zasłużyć na swoje miejsce w panteonie. Uzgodnijmy szczegóły współpracy.


Stazec uniosl brew zaciekawiony.
- Od zawsze ktos tam sie chcial dostac. Nie jestes... hm... czy moze powinienem stwierdzic, nie jestescie pierwsi. Pamietaj jednak, ze jeden irytujacy gad juz tam siedzi. A co do samej wspolpracy... wykaz sie. Stan sie uzyteczny dla spoleczenstw lub badz jego postrachem. Badz konsekwenty... a moze, za pare stuleci...
- Nic od razu, jesteśmy cierpliwi. Najpierw władza ziemska. Na władzę boską przyjdzie pora później. A teraz konkrety. Kim są twoi wyznawcy, byśmy ich nie kradli? I - jak rozumiem nie będziesz miał nic przeciwko jeśli obejmiemy ich władzą ziemską bez religijnej otoczki?
- To komu placa podatki malo mnie interesuje. Kim sa? Kazdy o prawym sercu. Reszte sqrwysynow Ci zostawiam.
Ishtar spogląda na kiboli - Chyba prawicowym...
Starzec buchnal smiechem.
- Dobre!
- A teraz konkrety. Co będziemy z tego mieli? Zakładam, że myślimy o zmianie priorytetów. Zapomnę na parę stuleci o aspirowaniu do rangi nieśmiertelnej potęgi, skupię się na władzy ziemskiej. Aby taką władzę dostać, potrzebne jest szczęście, bezwzględność, złoto i wierni wojownicy. Dwa pierwsze mam. Ewentualnie moc, ale tej starczy mi góra na sporą wioskę. A i to przy dużym szczęściu.
Informacje także są cenne. Na przykład o dobrym miejscu, gdzie można zacząć rosnąć w bogactwa i władzę, do którego nikt jeszcze nie aspiruje.
- Zdradze Ci zatem pewien sekret.
- Mezczyzna sciszyl glos do konspiracyjnego szeptu. - Po pierwsze nic na sile. Im wiecej jej uzywasz tym wieksze sa proporcje Twoich zwolennikow i przeciwnikow.
- Mamy udawać prostaka? Poza tym umiemy sobie radzić z przeciwnościami. - Wzburzyła się Ishtar. Po chwili jednak kilkoro z wieloosobowości zaczęło się zastanawiać i przez jakiś czas trwała niezrozumiała dla nikogo (no dobra, prawie nikogo), dyskusja syków.
- Ale coś w tym może być. Spróbujemy używać pięści w jedwabnej rękawiczce.
- To dobry pocztek. Jak widzisz udawanie prostaka, tez sie czasem sprawdza...
- Ale ta rada nie jest wiele warta. Najwyżej spróbowania. Konkrety, starcze. Artefakt, który da mi armię, sakwa niekończącego się złota, ma moc zwiększona do porządnego poziomu… nawet powrót naszych naturalnych umiejętności byłby miły.
- Wielki MIECZ, wspanialy MIECZ, magiczny MIECZ...
- I co ja z nim zrobię? - Hmmm. Zgoda, wspaniały magiczny miecz. Kto go otrzyma będzie potężnym wojownikiem… i będzie mi posłuszny. Taka moc absolutnie mi pasuje.
Starzec po krecil glowa z mieszanina rozbawienia i niedowierzania.
- Miecz przeznaczenia ma dwa ostrza, a drugim jestes Ty... Po czym glosno zarechotal.
- Był kiedyś taki jeden, białe włosy miał i gadał coś takiego. Przylazł do moich ruin by nas zabić. Ale ostatecznie znudził się i sobie poszedł. Byliśmy najedzeni i nie mieliśmy ochoty na ludzinę - Ishtar usiadła na zwiniętym ogonie. - Filozofią i przepowiedniami zajmę się później, teraz konkretnie. Jesteśmy długowieczni, ale nie nieśmiertelni. Gdy zginiemy, gdy minie rok i jeden dzień, mamy wstać z martwych, cali, zdrowi i kompletni. Mniemam że nie przekracza to twojej mocy? W zamian dostaniesz naszą przysięgę, że nie będziemy odbierać Ci owieczek, a gdy sięgniemy po nieśmiertelny tron, staniemy po właściwej stronie.
Starzec spojrzał spokojnie na swego rozmówcę, a każda z jaźni wiedziała, że patrzy właśnie nanią.
- Cenie sobie istoty, patrzące i myślące dalekosiężnie. Ale przeginasz.
- Wiem. Sprawdzam. Może w takim razie trzy wskrzeszenia? I tak nie zamierzam skorzystać z ani jednego, ale wypadki chodzą po śmiertelnikach
- Dostajesz Moje zapewnienie, że Cię nie zgładzę, za to co zrobiliście do tej pory. Mało tego, daję Ci rady jak dojść do czegoś więcej. Chcesz artefaktu? Masz go tu…
Mężczyzna wskazał serce. … i tu! Pokazał głowę. - A w Twoim przypadku Tu Ponownie pokazał głowę [i]- Znaczy dużo więcej. Nieprawdaż?
- Ominąłeś parę głów.W porządku. Doceniamy dobrą wolę i będziemy pamiętać o tym w przyszłości.
- A ja będę uważnie przyglądał się Twoim poczynaniom i jeśli będą one dobre, możesz liczyć na moje wstawiennictwo i błogosławieństwo.
- Brzmi… dziwnie. Dobro, to nie moje metody. Mam nadzieję że chodzi o efekt końcowy a nie środki po drodze użyte?
- Jeśli chcesz mieć wyznawców, kieruj się ich dobrem… czasem przynajmniej. To robi dobry na PR.
- Hmm, Musimy zatrudnić ludzi, którzy będą tłumaczyć co mieliśmy na myśli mówiąc to co mówiliśmy. Jak by ich nazwać… Spin-Scholarowie?
- Kogo zatrudnisz i co będzie mówił w Twoim imieniu, to już Twoja sprawa.
- Fascynujący z Ciebie rozmówca starcze. Mimo dziwnych poglądów. Odwiedź nas jeszcze kiedyś. Niekoniecznie interesownie. Nawet takie dziadki mogą przyjemnie spędzić czas na partii szachów lub przy kielichu napoju.
- Z przyjemnością. Pamiętak jednak, że do szachów nie siadam bez antałka.

Człek w płaszczu uśmiechnął się i znikł...
Gdy mgła rozeszła się w miejscu, gdzie przed kilkoma chwilami siedział Twój rozmówca teraz leżała kartka pamieru.

“Ci których szukasz będą tu” i dołączona mapka wraz z zaznaczonym miejscem.

- To w drogę - rzekła Wieloosobowość, patrząc na wozy z czernionego dębu marki Bartek Mżeżyna Witos.
- Chłopcy! Do mnie! Zamierzamy coś zrobić dla dobra waszego klubu… zaraz, gdzie sobie poszli? Do diaska! No nic, to w drogę… ale niektórzy mają to szczęście, że nigdy nie są sami. - Wieloosobowości uśmiechnęły się do siebie, ale jedna syknęła ostrzegawczo - oto szedł drogą żebrak. W pierwszym odruchu chcieliśmy go otumanić, ale co tam.
- Hej ty! Pracy chcesz?
- Eeee?
- Jeść dajemy!
- Pewnie! - Dziadek był tak głodny że głód przesądził strach przed tą dziwną istotą.
- To dobrze, bo potrzebuję woźnicy.


Chwilę później, Powóz jadący drogą do karczmy

- Liczę na twoje drobne wsparcie starcze - Ishtar powiedziała do siebie, choć była pewna, że dziadek ją słyszy. - Bycie dobrym może być trudniejsze niż nam się obojgu wydaje..

Grom przecinający niebo, ni jak nie pasujący do pogody mógł być tego najlepszym dowodem.

- Tak myśleliśmy - Wieloosobowość uśmiechnęła się w duchu - To się może opłacić!
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 24-03-2014 o 15:43.
TomaszJ jest offline  
Stary 26-03-2014, 12:47   #37
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
***
- Przypomnisz mi po co się tu spotkaliśmy?
- Oczywiście. W tej karczmie żyje sobie pewne dziewczę. Pomaga ojcu, zmywa gary i, ponieważ dorasta, zaczyna fantazjować o tym co można robić w łóżku z mężczyzną.
- A co my od niej chcemy? Wolę zielonoskóre…
- Wyobraź sobie, ze to dziewczę upaćkane sadzą i smalcem jest, bodaj najpotężniejszym źródłem, o jakim kiedykolwiek słyszałem.
- Źródłem czego?
- Panowie! Źródłem mocy oczywiście.
- Jest magiczką?
- Potencjalną…
- Hyyyy???
- Nie znoszę jak tak robisz! Jest osobą, która została hojnie przez los obdarzona… teraz talent trzeba przekuć w umiejętności.
- I ty chcesz być młotkiem?
- Niepotrzebna ironia. Powiedzmy, że chce być jej drogowskazem.
- A jeśli się nie zgodzi?
- Półkowniku, co jeśli zdolna magiczka sprzymierzy się z siłami naszych oponentów?
- Będzie źle…
- Zatem czy nie powinniśmy wyeliminować ewentualnego zagrożenia?
- Ale tylko jeśli się nie zgodzi?
- Spokojnie Barbaku. Tylko w przypadku, gdy się nie zgodzi. Zaufaj mi, ma się ten zwierzęcy magnetyzm…
- Hyyyy???


***

Dwóch orków ukrywało się na obrzeżach polany w karłowatych sosenkach. Śmieszne? Zapewne. Tym niemniej dwie persony posiadające ponad dwa metry wzrostu każda, porządnie opancerzone i uzbrojone niczym pancerniki kieszonkowe, właśnie w przyklęku obserwowało wydarzenia z pewnego oddalenia. Ich oczom ukazała się postać Elfa, która na czarnym jak noc koniu podjeżdżała do karczmy. Płaszcz elfa również był czarny, buty były czarne, rękawice, oporządzenie wierzchowca też… Sam elf jednak czarny nie był. Jego skóra miała kolor srebra, a włosy kolor mleka.
- Na randkę jedzie? Jeden z orków posiadający olbrzymi łuk zaśmiał się pod nosem.
- A jak, zobacz jak się pręży! Panisko! Pasował by na dwór Arkhanusa.
- A czy przypadkiem nie miał na nim jakiegoś epizodu?
- Krótki. Tak. Wiesz przecież, że połowa z naszych ludzi kiedyś pracowała dla nich..
- Dobry jest… zobacz jak podaje lejce. Nawet sypnął chłopaczkowi srebrnika…
- Ciekawe… a ja potem mam to fakturować. Mój księgowy wścieka się na każdą wzmiankę o łapówkach…
- Chyba że to łapówki dla niego.
- Chyba, że…
Orki zaśmiały się cicho, nie zdradzając, a przynajmniej starając się nie zdradzić miejsca swego ukrycia.
- Co on robi? Postać elfa szybko wykonała gestem skąp likowany układ.
- Stawia alarm.
- Myślałem, że my jesteśmy jego alarmem.
- My jesteśmy tym skutecznym. Wiesz jak to jest z magami…

Głośne westchnięcie wyraźnie stwierdzało, że łucznik wie.
- Wszedł!

***
Postać odziana w czerń, o tak głębokim odcieniu, jakby tkanina szyta była z samej nocy weszła do karczmy. Gdy to się stało, jak w kiepskim filmie zapadła cisza. Nie, nie z powodu tkaniny otulającej właściciela. Połowa z obecnych ubrana była podobnie, choć może ich czerni było bliżej do szarości. Powodem był fakt, iż jegomość w płaszczu miał odsunięty kaptur. Twarz koloru srebra, włosy koloru mleka, i szpiczaste uszy były w tych okolicach niezwykłą rzadkością. Elfy nie zapuszczały się zazwyczaj tak daleko od swych puszcz. Zazwyczaj zdecydowane były nie obcować z rasami tak podrzędnymi jak orki, gobliny czy nawet ludzie. W szczególności wysokie elfy. A ten zdawał się być najwyższym, ze spotkanych dotychczas przez wszystkich obecnych w karczmie.
Dlatego też nastała cisza, w której dało się słyszeć muchę w najlepsze konsumującą z talerza, bicie serc, czy gazy jelitowe znajdujące ujście w tymże akurat momencie.
Elf obrzucił przelotnym, pełnym pogardy spojrzeniem pospólstwo i spokojnym krokiem podszedł do karczmarza. Właściciel szynku, giął się w ukłonach, zachwalał swój towar i starał się być miły tak bardzo, że aż zapluł się gęsto przetykając „Waszmościów” i „Waćpanów”. Elf natomiast cierpliwie i w milczeniu czekał, aż ten skończy. Następnie jego srebrzysta dłoń umieściła na kontuarze złotą monetę, a długi palec przesunął ją w kierunku karczmarza.
Człowiekowi oczy rozbłysły na widok metalowego krążka, który był równowartością kilku dni pracy jego i jego rodziny.
- Pokój poproszę. Na tę noc. Czystą pościel, balię z gorącą wodą. Pojęliście?
- Tak, panie!
- Dobrze. Coś do jedzenia, ale nie to czym raczysz tę hołotę.
Elf nie robił sobie absolutnie niczego z tego, że hołota siedziała wokoło. - Niech to będzie coś delikatnego. Pojmujesz?
- Tak, panie!
- Zrobisz oszałamiającą karierę w gastronomi, człowieku.
Słowo „człowieku” zostało w zasadzie wyplute.
- Dziękuję, panie.[/i] Karczmarz nie miał bladego pojęcia czym jest gastronomia. Elf o tym wiedział, a karczmarz nie zdawał sobie sprawy, że on wie. Robił więc mądrą minę i kontynuował rozmowę.
- Zapraszam na górę. Pokój dla Waszmościa gotowy.
Pokój okazał się być nawet przytulny. Niewielki ale widny, z dobrze rozmieszczonymi meblami. Choć meblami szumnie trzeba było nazwać łóżko, kawałek szafki, krzesło, stolik i umieszczony na nim cebrzyk. Ten ostatni karczmarz zresztą zaraz zabrał i zobowiązał się za kilka chwil przynieść balię. Skakał wokoło elfa i starał się przypodobać. Oczywistym było, że liczy na dodatkową opłatę. Gość, kładący na stole fortunę w chwili gdy mówi „dzień dobry” był typem klienta z którego można wycisnąć dużo więcej. Tak przynajmniej tłumaczył to sobie właściciel przybytku.
Mag natomiast usiadł na łóżku i poruszył głową rozciągając mięśnie karku. Chrupnęło i zatrzeszczało w sposób mało odpowiadający delikatności kośćca kogoś takiego jak on. Jednak nie było nikogo, kto mógłby to skomentować. Człowiek dopiero co zdążył zamknąć drzwi i po odgłosach wydawanych przez klepkę można było się domyślić, że biegnie aby wykonać polecenia gościa.
Parę chwil potem do drzwi ktoś zapukał, a chwilę potem ukazała się w nich Marcysia.
- Panie, przyniosłam kolacje.
- Wejdź proszę.
Głos długouchego zmienił się z władczego, na aksamitny i delikatny, rysy jego twarzy w ułamku sekundy złagodniały, a on sam zdał się nagle być osobą miłą, otwartą na innych, empatyczną niemalże.
Marcysia postawiła na stole tacę wraz z posiłkiem. Potrawka z jagnięciny była zaskakująca w miejscu takim jak to. Jej aromat szybko roznoszący się po izbie sprawił że elf poczuł się głodny. Dziewczyna natomiast bezustannie, choć skrycie lustrowała go wzrokiem.
- Mam coś na twarzy? Zagaił.
- Nie, Panie. Dziewczyna uśmiechnęła się i speszyła odrobinę.
- To czemu tak mi się przyglądasz?
- Po raz pierwszy widzę kogoś o takim kolorze skóry.
- Jest w niej coś dziwnego?
- Nie.
Stwierdziła, po krótkim zastanowieniu. - Jest po porostu inna. Dlatego mnie ciekawi.
- Ciekawi Cię inność?
- Tak, Panie…
- Ekron.
- Proszę?
- Na imię mam Ekron. Nie jestem żadnym „Panem”.

Dziewczyna straciła rezon, speszyła się tym razem na całego i opuściła wzrok.
- Nie zdarza się, żeby klient prosił o zwracanie się do siebie po imieniu?
- Tatko, nie pozwala. To nie profesjonalne…
- Skąd, taka dziewczyna jak Ty, wie co znaczy „profesjonalne”?
Ekron usiadł przy stole i spróbował potrawki. - Wyborna! Skłamał. - Usiądź ze mną. Wskazał jej drugie krzesło.- Od dawna nie miałem okazji na ciekawą rozmowę.
- Mam obowiązki…
- Poczekają.
Spokojny, acz stanowczy ton wskazywał wyraźnie, że mag jest przekonany o swej słuszności. Nie na darmo. Krótkie spojrzenie na karczmarza wskazywało wyraźnie, że jest gotów kupczyć wszystkim wliczając w to cnotę córki, jeśli tylko cena była odpowiednia.
Marcysia posłuchała i usiadła z dziwnym wyrazem twarzy. Z jednej strony zdradzał on bezgraniczną ciekawość, z drugiej obawę i dystans.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie… Zawiesił głos.
Dziewczyna wzruszyła ramionami, jakby znajomość retoryki była czymś tak powszechnym na wsi jak umiejętność wróżenia z fusów po kawie, czy z wosku.
- Tatko mówi, że odziedziczyłam rozum po mamie…
- A kim była Twoja mama?
Mag szybko, acz znów delikatnie i prawie taktownie wtrącił pytanie.
- Nie wiem. Zmarła.
- Przykro mi.

Dziewczyna pokiwała głową.
- Dziękuję. Tatko mówi, że jestem podobna do niej. Ponoć też praca pali mi się w rękach, a to czego się dotknę zawsze mi się udaje. Jak choćby ta potrawka… choć Tobie Panie… Ekronie, ona nie smakuje.
Elf uniósł brew i uśmiechnął się kącikami ust.
- Ciekawe.
- W jakiś sposób wiem, kiedy ktoś mówi prawdę. Zawsze tak było. Wy z jakiegoś powodu jesteście nie szczerzy…

Mag w mgnieniu oka postawił najpotężniejsze barjery mentalne na jakie było go stać. Ukierunkował je na emocje, odczucia starając się ukryć prawdziwy zamiar z jakim tu przybył. Wiedział, że szukane źródło jest potężne. Nie spodziewał się jednak, że aż tak.
- A teraz? Jego uśmiech, serdeczny i zdawać by się mogło szczery cały czas błądził po twarzy.
- A teraz coś się zmieniło. Jesteście magiem? Głupie pytanie. Oczywiście, że jesteście. Co tu zatem robicie?
- Jadę…
Ekron zawiesił na chwilę głos. - Jestem przejazdem. Podróżuje w interesach.
Dziewczyna kiwnęła głową, jakby potwierdzając jego słowa, nie wyczuwając fałszu w tym co było powiedziane.
- A czymże się zajmujecie?
- Prowadzę badania nad sztuką, jak każdy szanujący się magik. Dodatkowo poszukuję w tej okolicy osoby obdarzonej pewnymi umiejętnościami. Mam nadzieję znaleźć w niej ucznia.
- A jakież to umiejętności?
Dziewczynie zapaliły się oczy w podekscytowaniu.
- Cóż tego nie jestem pewien. Musiałbym przeprowadzić szereg testów. Ale są pewne sprawy oczywiste. Inteligencja ponad przeciętną, elokwencja nie odpowiadająca stanowi, czy choćby umiejętność dostrzegania prawdy i fałszu… Elf spojrzał przenikliwie na kobietę i zawiesił głos.
- … Szukacie mnie… Skonstatowała Marcysia.
Ekron natomiast skinął głową krótkim i oszczędnym ruchem.
Dziewczynę zamurowało. Przez jej głowę zaczęły mknąć myśli z taką prędkością, że żadna z nich nie mogła przynieść sensownego rozwiązania.
- To niemożliwe. Stwierdziła szybko. - To nie możliwe! Dodała odrobinę głośniej, jakby starając się przekonać nie tylko swego rozmówcę, ale i samą siebie. To co w niej walczyło, to młodzieńcza krew zafascynowana otwierającą się przed nią szansą. Czymś, o czym nie miała bladego pojęcia, ale co otwierało przed nią nowe perspektywy… inne niż zmywak i kuchnia w tej karczmie. Z drugiej strony czuła olbrzymie przywiązanie i poczucie obowiązku wobec ojca. Zdawała sobie w pełni sprawę, że mężczyzna nie poradzi sobie bez niej.
- Nie tylko Ty potrafisz zajrzeć w czyjś umysł. Odpowiem Ci na pytania, których jeszcze nie zadałaś. Elf zamknął na chwilę oczy starając się skoncentrować. W zasadzie nie było to konieczne. W zasadzie użycie magii w takiej sytuacji w ogóle nie było potrzebne. Chciał jednak zrobić wrażenie na dziewczynie. Chciał aby było to dobre wrażenie. - To pewne. Ja jestem tego pewien. Co Cię czeka? Przygoda o jakiej Ci się nie śniło. Przygoda okupiona pracę, potem i krwią. Przygoda, która jednak doprowadzi Cię do umiejętności dzięki którym będziesz mogła zmienić świat w taki sposób w jaki będziesz chciała. No może przesadziłam, może nie cały świat. Ale na pewno jakąś jego część.
- A tatko?
- Nie możesz pozostać w tym miejscu.
- Oh…
- To niebezpieczne z kilku powodów. Po pierwsze prędzej czy później znajdzie Cię ktoś inny, kto może nie chcieć Cię szkolić, a jedynie uciszyć.
Elf przesunął kciukiem na wysokości szyi i spowodował, że kobieta mimowolnie za swą własną się złapała. - Dodatkowo potrzebujesz mentora, kogoś kto przeprowadzi Cię przez długą naukę, kto pokaże Ci jak kontrolować Twe zdolności i kto Cie przed nimi uchroni. Jeśli nie będziesz potrafiła zapanować nad swymi umiejętnościami wkrótce zaczną one zagrażać Twemu otoczeniu… a ostatecznie i Tobie.
- To wszystko jest jak sen.
- Wiec obudź się teraz, albo śnij dalej.
Ekron uciekł spojrzeniem na chwilę od dziewczyny i pogrążył w swych myślach. Jego alarm właśnie została rozproszony. Wprawną ręką. - Mamy mało czasu. Bardzo mało.
- Dlaczego?
- Ludzie, o których Ci powiedziałem, najprawdopodobniej już tu są…
- Oh…
- Czy się zdecydowałaś?
- Jeśli się nie zdecyduje, jesteś tu po to, aby mnie zabić. Czuję to.
- I masz rację.
Stwierdził bezczelnie elf, a jego delikatny głos zaczął powoli ustępować miejsca metalicznemu brzmieniu.
- Obiecaj mi jedną rzecz.
- Obiecać nie mogę. Postaram się jednak spełnić Twą prośbę.
- Mojemu ojcu nie może spaść włos z głowy.
- Zobaczymy co da się zrobić. Gotowa? Wychodzimy!

Elf poderwał się szybko zostawiając na stole ledwo ruszoną polewkę. Szybkim sprawnym i miękkim ruchem wziął kobietę pod rękę i wyszedł na korytarz na piętrze budynku.
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 26-03-2014, 12:49   #38
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
***

- Jak to możliwe, że ich wcześniej nie widzieliśmy? Ork nałożył strzałę na swój łuk.
- Spokojnie. Oni nas nie widzą, Ekron jest mistrzem w przebierankach. Wejdzie, wyjdzie i nawet nikt nie będzie wiedział jakiego smrodu w środku narobił. Zupełnie jak my, tyle że w jego przypadku zawsze mówi się, że zrobił to z klasą…
- A oni to kto?

Drugi z orków wyjrzał zza gałęzi karłowatej sosenki.
- Laron.
- Jego tu brakowało. Co tu robi?
- Dostał zadanie wyeliminowania karczmarza, który podkablował oddział Amadeusza.
- Tego karczmarza?
- Cóz…
- Ktoś tu ma burdel w grafiku!
- Nikt nie jest doskonały

Potężny rozbłysk rozszedł się nad dwoma zielonymi głowami. Jeden z orków wykonał błyskawiczny unik pozostając w cieniu, drugi nie zdołał. Wyprostował się, wystrzelił z łuku, po czym sam szybko uskoczył w mrok. Jedynym, bardzo słabo widzianym światłem było to rozchodzące się pod płytami jego zbroi. Ciepło rozchodzące się od amuletu, jaki miał na szyi upewniało go, że działo się coś niepokojącego.
- Nie podoba mi się to.
- Ani mi. Spokojnie. Poczekajmy. Popatrzymy… zobaczymy co się wydarzy.

Orkowie zmienili pozycję obserwacyjną przenosząc się odrobinę w kierunku szopy, starając się pozostać poza wzrokiem swych współpracowników.
- Czy to…?
- Tak. Laron miał zrekrutować oddział do wykonania zadania.
- Co potem?
- Ma go usunąć.
- Będzie ciężko!
- Czemu?
- Znam co najmniej dwie z pośród tych osób.
- Kogo?

Ork wskazał palcem w kierunku jednej z postaci z drużyny stojącej na skraju lasu.
- To Taki, goblin.
- No widzę, że goblin.
- Taki.
- A jaki ma być?

Łucznik przewrócił oczami.
- Taki. Na imię ma Taki…
- A..
- Pamiętasz?
- Nie, a powinienem?
- Tak. Był w oddziale Vogel’a.
- No?
- No!
- No! To pamiętam! Faktycznie ciężko było by pozbyć się tego malca. Ale co on tu robi? Był wysłany jako „śpioch”. Będzie musiał się wytłumaczyć. No i oczywiście, on pod nóż nie pójdzie. Kogo znasz jeszcze?
- Samaela…
- Tego Samaela?
- Tak.
- No to karczma pójdzie z dymem?
- Oby tylko karczma, nie cała wieś.
- Z punktu widzenia polityki, nie mam nic przeciwko. Odrobina terroru jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
- Poza tymi mieszkańcami?
- Poza…
- Zamknij się.
- Zobacz… coś kombinują.

Orki obserwowały jak Fred wraz z Samaelem sprawnie zajęli się strzelcem, jak Taki wprowadził w życie swój plan, jak oddział rozpoczął swą pracę, jak zielono skóra samica, obdarzona powabnymi kształtami przemykała przez las niczym rącza łania. Ten moment wprowadził obu w stan rozmarzenia na kilka chwil odrywając ich skutecznie od rzeczywistości.

***

Ekron wraz z Marcysią zeszli do kuchni. Obecność elfa na zapleczu nie wzbudzała niczyjego zakłopotania, ponieważ prócz Marcysi nikogo o tej porze nie powinno tam być. Elf miał kilka chwil na zastanowienie. W końcu dokonał pewnych decyzji i zatrzymał się na środku pomieszczenia kuchennego. Było ono spore. Stanął rozstawiając nogi na szerokość barków, wymówił kilka niezrozumiałych słów i dołączył do tego krótki i obelżywie wyglądający gest. Zaraz potem pojawił się portal, który zapluskał dokładnie w taki sam sposób jak czyni to woda rozchlapywana przez dzieci.
- Co to?
- Musisz mi zaufać. To urządzenie do przemieszczania się. Szybkie i bezpieczne. Wejdź do środka.
- Boje się.
Była to szczera prawda.
- Wejdź jeśli chcesz, żeby Twój ojciec przeżył i żeby nikomu nic złego się nie stało.
Dziewczyna obróciła się w kierunku pulsującego owalu magicznego przejścia gdy za nią dał się słyszeć głos.
- Co do jasnej cholery? Chłopak. Jeden z dwóch koniuszych stał w drzwiach ze szczęką na wysokości kolan. Jego oczom ukazał się portal magiczny, elf o srebrzystej skórze, oraz jego dobra przyjaciółka. Odruch był oczywisty. Chłopak złapał za przytroczony do paska nóż i zaczął biec w kierunku elfa.
Ten szybkim i niespodziewanie silnym ruchem pchnął Marcysię w portal, a potem złapał młodzika za szyję. Ręka chłopaka zaopatrzona w nóż wystrzeliła do przodu i zadała cios w samo serce, przecinając jedynie powietrze. Czarny płaszcz wraz z srebrnym ciałem rozlały się w iluzyjnym mirażu. Miast tego pozostała jedynie srebrzysta czaszka z osadzonymi weń dwoma czerwonymi rubinami, które świeciły złowrogo.
Zawał serca był tym co zabiło koniuszego. Organizm nie wytrzymał czegoś takiego.
Ekron natomiast przywdziewając ponownie iluzję odkopnął nóż od ciała chłopaka i wszedł w portal podążając za Marcysią.

***

- Miałeś rację.
- Co?
- Karczma pójdzie z dymem.
- No.
- O wilku mowa. Zbieraj się. Mam z kimś do pogadania!


***

Taki, Nyah
Po zakończonym wypadzie zadowoleni zaczęliście przebijać się przez las aby powrócić do miejsca w którym czekał na Was Laron. Byliście z siebie zadowoleni, w końcu zasłużyliście na wypłaconą Wam zaliczkę i na wypłatę zasadniczą. Problem polegał na tym, że nagle przed Wami wyrósł ork…
- Taki! Zwrócił się do goblina po imieniu. - Czy przypadkiem nie miałeś rezydować w księstwie Merskhe? Heinrich Estevez był kimś kogo nie można było pomylić z nikim innym.


Sjeler
To, że spędziłeś większość „akcji” stojąc i czekając na rozwój wydarzeń nie poszło na marne. Więcej, doświadczyłeś czegoś, co jeszcze nigdy nie ci się nie przydarzyło. Otóż kilka chwil po tym, jak towarzystwo zaczęło opuszczać płonący budynek gdy było jasne, że akcja została zakończona sukcesem… moc ponownie zawirowała. Tym razem inaczej i tym razem dalej. Nie to było jednak fenomenem. Sygnatura zaklęcia wskazywała wyraźnie, że nieopodal ktoś posługiwał się magią w sposób podobny do Twojego… niedaleko musiał być ktoś Taki jak Ty.

Fred, Samael
Oprawienie karczmarza było zadaniem banalnie prostym. Ponieważ leżał na ziemi, kilkoma sprawnymi ruchami udało Wam się pozbawić go życia i zaznaczyć jednocześnie, że nie był to przypadek. Poszarpane, zbezczeszczone niemal ciało pozostało za Wami. Wy natomiast po wykonanym zadaniu i zdając sobie sprawę, że za chwilę zrobi się tu nie tylko gorąco, ale i niezręcznie ruszyliście biegiem w kierunku lasu. Gdzieś w trakcie drogi dołączył do Was Simon.

Simon
Ponieważ nie odnalazłeś niczego sensownego w budynku, ponieważ płomień był już na tyle silny, że za chwilę zapewne nic z budynku nie pozostanie, zdecydowałeś się oddalić na z góry upatrzone pozycje. Zobaczyłeś wiejących towarzyszy, zatem dołączyłeś do nich.

[b]Fred, Samael, Simon.[/i]
Dopadliście do ściany lasu, minęliście pierwsze drzewa I zatrzymaliście sie na chwilę aby, może nie tyle złapać oddech, co rozejrzeć się co dzieje się za Wami. W tej właśnie chwili powietrze zostało przecięte przez specyficzny świst.

Samael
W odległości zaledwie kilku centymetrów od Twojej twarzy, przeleciało coś dużego, ostro zakończonego. Na drugiej stronie przedmioty znajdowały się lotki. Pocisk wbił się drzewo i wesoło trząsł się to w prawo, to w lewo.
Jakieś dwadzieścia metrów od Ciebie stała postać, której nie sposób było pomylić z niczym innym. Maleństwo było opuszczone, a na zielonej gębie gościł uśmieszek.
- Cześć Synek!

Kot
Cóż… zapowiadało się, że zabawa ma się ku końcowi. Acz wydarzenia potoczyły się zupełnie innymi torami, niż zapowiadało się na początku. Wyczułeś teleport i wiedziałeś, że gdzieś nieopodal przeniósł się jakiś mag. Byłeś przekonany, że dysponuje on mocą dużo potężniejszą niż Laron. Miałeś jednocześnie pewność, że jest w jakiś sposób związany z magią śmierci. Cóż… kolejny ciekawy przypadek w tym pełnym barw cyrku pcheł.

Isthar
Podróż może nie była przesadnie długa, ale zdecydowanie zajęła więcej czasu, niż ktoś o Waszym intelekcie mógłby poświęcić. Przemyśleniom i rozważaniom nie było końca, jednak ostatecznie można było uznać ją za zakończoną. Wyłaniając się z lasu zobaczyliście płonące budynku i całą masę ludzi starających się ugasić pożar. Mieliście świadomość, iż starania te są z góry skazane na niepowodzenie.
Wasze czułe zmysły wychwyciły zawirowanie mocy. Jakiś czarodziej, gdzieś nieopodal cisnął właśnie zaklęcie teleportacyjne. Potężne i ze szkoły, o której wcześniej jedynie czytaliście. Zaklęcie mimo, iż było potężne nie dało się jednoznacznie zlokalizować. Wiedzieliście natomiast, że zostało ciśnięte gdzieś „tam”. W niewielkiej odległości.

Augustus
Przed wyjazdem z obozu Książe poprosił cię jeszcze o krótką rozmowę. Nie wynikło z niej nic konkretnego, poza życzeniami dobrej drogi, powodzenia i takich tam. Otrzymałeś jeszcze jeden użyteczny przedmiot. Było to swego rodzaju urządzenie lokalizujące. Magiczne oczywiście. Z jakiś względów, miało Ci ono pomóc w zlokalizowaniu oddziału Larona.
Uruchomiłeś je bez najmniejszego trudu, a wskazówka na tarczy przypominającej kompas wskazała Ci drogę…
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 18-04-2014, 01:21   #39
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Zaczęło się spokojnie. Ot wyprawa hanzą na karczmę mająca na celu zasiać strach i terror w sercach wrogów Laronowych. By wiedzieli iż córy ich bezpieczne nie są, a żony w każdej chwili bękarty nosić jako owoce gwałtu mogą. Wyprawa by kamień na kamieniu nie ostał się z posiadłości zdrajcy i jedynie w pamięci ludności okolicznej ostała się gospoda. By na wzmiankę o przybytku jedynie lękliwie zerkali na boki i w pośpiechu wracali do domostw sprawdzić czy rodzina jeszcze cała ostała. Ot spokojnie. Jednakże los złośliwym karłem się zdawał i nie raz plątał wici niczym rzemienie od talizmanów magicznych w kieszeni w supły się wijące. Ot zaraz okazało się, że nie już zwykłymi najmitami byli co to dla złociszy kliku gardło podciąć zdolni byli, a agentami specjalnymi sił jeszcze bardziej specjalnych, co to ideologią tłumią swe sumienie. Na domiar tego, w dość martwym towarzystwie obracać im się przyszło. No ale nie wybiegajmy zbytnio do przodu i po kolei wszystko ułóżmy by mętlikowi w głowie zapobiec.

Mężczyzna w garniturze wyszedł z płonącego budynku niczym Kronos uwolniony z ze swego więzienia. Ogień buchał mu zza pleców nie robiąc krzywdy magowi, jedynie delikatnie smyrając go po karku.


Simon nie oglądając się za siebie, gdyż poszukiwacze przygód nigdy nie oglądają się na eksplozje pozostawione z tyłu, ruszył w stronę swych okopconych towarzyszy. Zobaczywszy Guntera który widocznie hardo poradził sobie z piekielnym żywiołem niesłychanie się ucieszył. Martwiła go myśl, iż mógłby stracić wierzchowca w tak nieprzemyślany sposób. Koń niczemu winien nie był, nie powinien cierpieć z powodu ludzkich intryg. Tym zaś co zdziwiło go nie mało, było pojawienie się na scenie dwóch orczych... agentów. Choć jak do tej pory nie miał okazji osobiście skonfrontować się z okazałym przykładem orkowego wojownika, wiele czytał o tej brutalnej rasie. I choć w większości przypadków słowo pisane miało racje, Simon nie lubił kierować się stereotypami. I miał niemałą rację, gdyż Barbak i Heinrich, jak ich przedstawił Samael, mimo, iż gabarytami idealnie pasowali do opisu sporządzonego przez profesora Bartolomeo, to swą personą mogli konkurować z niejednym człowiekiem. Inteligentni, o widocznie bardziej skomplikowanej naturze niźli typowi Homo Orcus, musieli być na pewno dość ciekawymi towarzyszami.

Simon nie chciał przerywać w spotkaniu jak się wydawało dwóch starych przyjaciół, tak więc oprócz grzecznego przedstawienia się, w paradę słowem im nie chciał wchodzić. Czuł się odrobinę jak piąte koło u wozu, jednak cóż poczynić miał? Tak więc jedynie biernie przysłuchiwał się rozmowie delikatnie uśmiechając się pod swymi wąsami.
Gdy "tęczowa ferajna" jak by to złośliwy obserwator określił tę nowo utworzoną grupę uderzeniową, ponownie połączyła się razem niejedna niespodzianka mogła by przyprawić białobrodego o zawał serca, gdyby tylko wieczne zimno nie bało się korony. Pierwszym z nich było ujawnienie tożsamości Pancernego Sjelera. Wspomniany niedawno karzeł losu zaplątał tak swe węzły rzeczywistości, że oto w ich kompaniji jawił się... lisz. Trupia czaszka, okalana magiczną poświatą mogącą być jedynie piekielnym ogniem, spoglądała na wesołą zbieraninę wysoce utalentowanych, swymi pustymi oczodołami. Jej wzrok mówił "Będziecie gnić w wiecznych męczarniach pod jarzmem mej nieskończonej władzy! Buahahaha!" albo "Nie atakujcie mnie, jestem dobrym liszem." Albo i też zupełnie co innego. Jakby się tak głębiej zastanowić, to trudno stwierdzić co wyrażał ten beznamiętny wzrok bezdennych oczu.
Simon spotkał niegdyś jednego z tych nieumarłych czarodziei niemogących zaznać spokoju poprzez swe nikczemne pragnienie nieśmiertelności. Owo spotkanie nie należało do najprzyjemniejszych i niebieski mag raczej unikał powrotu wspomnieniami do tego wydarzenia. Tak więc nie tylko zdziwiło go nagłe pojawienie się grobczyka na scenie ale i wielce zaniepokoiło. Jednakże zachowanie Sjelera pozostało... przygłupio niewinne. Choć może było to zagranie jedynie po to by uśpić czujność towarzystwa.

Drugim dość niespodziewanym rozwojem akcji było gwałtowne zwerbowanie całej zgrai do siatki sił specjalnie specjalnych państwa Merskhe. Była to rzecz jasna propozycja z tych nie do odrzucenia. Mogli być albo ich, albo niczyi... znaczy się martwi. Takiej oferty wręcz nie idzie odrzucić. Zresztą, Simon zapewne i tak by nie zaniechał takiej propozycji. Coś czego poszukiwali z Samaelem, czyli przygoda profitująca złotymi monetami, znalazło ich, a to i dodatkowo rękami starego Samaelowego znajomego. Czegóż więcej chcieć? Teraz mogli zwać się dumnie członkami Merskhańskiego wywiadu... albo i zwać się nie mogli, gdyż ich zawód musiał pozostać ściśle tajny. Szkoda, wnukom było by co opowiadać... jakby się jeszcze takowych zdążyli dorobić.

Nowo zwerbowana grupa postanowił pospiesznie opuścić miejsce niedawnej zbrodni by żadne siły porządkowe nie miały szansy zmierzyć się z tak licznym odziałem. Jednak tak było jedynie w teorii. Gdyż spotkanie dwóch starych wagabundów musiało obfitować nie tylko w krótkie streszczenie ostatnich rozdziałów życiorysu ale i w żarty sprośne i nie kulturalne. Tak więc i drużyna stała narażając się na rychłą dekonspirację żartując sobie o jedynej kochance Samaela. I do tego ten dym i smród palonej karczmy...

- Khym, khym - ni to kaszel, ni odgłos oczyszczanego gardła wydobył się z pod białej brody jednego z magów. Nie patrzył na Samaela ani Barbaka, niechcący przerywając im, w jego mniemaniu, dziwną konwersację. Nie był przyzwyczajony do sprośnych żartów i nie w smak były mu one, jednak nie miał zamiaru jawnie krytykować za nie ognistego młodzieńca. Tak więc jechał dalej udając, że nic się nie stało.
- Na zdrowie. Stwierdził ork zachowując wszelkie znane mu zasady dobrego wychowania. - Dobrze, ze Ci ryja nie urwało...
- A dziękuję. Czary czarami, jednak dym z karczmy wciąż daje mi się we znaki - odrzekł naprędce niebieski, żałując w duchu niepowstrzymanego chrząknięcia.
- Racja. Widzicie, od razu mówiłem żeby ruszać... Ale zapędzić tego obiboka do roboty to nie lada wyzwanie...
Samael ciekawie zerkał to na jednego to na drugiego przyjaciela.
Ork natomiast po raz kolejny uniósł palec wskazując ścianę lasu.
- Ten gest pokazuje się innym palcem i zginając rękę w łokciu.
Samael mimo słów posłusznie zniknął w lesie razem z towarzyszami.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline  
Stary 19-04-2014, 10:57   #40
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Epizod trzeci
W którym pierwsze zadanie dobiega końca
Nie wszyscy okazują się skłonni do żartów
A Kot wyrusza na zwiady


Od naszego ostatniego spotkania kochani, jak zapewne sami zauważyliście minęło już trochę czasu. Niech was to nie dziwi, my koty mamy zwyczaj chodzenia własnymi ścieżkami, o czym każdy powinien wiedzieć. Ci, którzy mieli szczęście gościć kogoś z naszego rodu pod swym dachem, o ile oczywiście nie był to jeden z tych przebrzydłych kanapowców które radość znajdują tylko w jedzeniu i spaniu wiedzą, że mamy zwyczaj od czasu do czasu urządzać sobie wycieczki. Na nic się zda przeczesywanie okolicy i wzywanie rozpaczliwym głosem imienia które sami nam nadaliście, na nic słodkie obietnice poczęstunku jaki czeka na nas w domu. I gdy już ze smutkiem w sercu że straciliście przyjaciela wrócicie do domu, gdy już porzucicie nadzieję na progu ponownie zjawi się kot. Albo Kot. Przypominający kulę błota, zachrypniętym od miłosnych melodii głosem przywita się po czym często ignorując dobiegające z kuchni zapachy wpakuje się w czystą pościel by odpoczywać. Wtedy możecie mieć pewność że jesteście jednymi z nielicznych szczęściarzy u których zdecydował się zamieszkać prawdziwy kot.

Tak więc i o mnie nie musicie się martwić, nawet jeśli na jakiś czas zniknę. My koty już po prostu tak mamy. Prędzej czy później znowu się pojawię jak gdyby nigdy nic się nie stało

***

Rozumiem, że patrząc na moje reakcje można dojść do wniosku że nie jestem tak bardzo zaangażowany w opowieść jak inni jej uczestnicy. Wnisek taki jest jednak błędny, bo świadomie i z pełną premedytacją wybrałem na razie rolę biernego obserwatora by móc w pełni włączyć się w historię gdy nadejdzie właściwy czas. Gdyby ktoś o moich zdolnościach szafował nimi na prawo i lewo odebrałoby to opowieści część jej uroku, jaki mogą nadać tylko desperackie starania Drużyny Kota by wykonać zadanie i nie dać się przy tym zabić. W tym wypadku zgadzałem się z pewnym szlachcicem którego miałem okazję spotkać nim nasze wspólne przygody zdążyły się rozpocząć. Mój brak zainteresowania pojawieniem się tajemniczej czaszki również był zamierzony, wiedziałem bowiem że najłatwiej będzie mi ocenić skalę zagrożenia po reakcji ciemnoskórego. Skoro przybysz nie był wrogiem… No cóż, tak się składa że przywilej fajnych wejść zastrzeżony jest dla czarnych charakterów. Na czym jak na czym ale akurat na tym naprawdę się znam, a takie pojawienie się nie miało wystarczającej pikanterii którą mógłbym potraktować jako rozrywkę. Nie widziałem sensu w przełamywaniu iluzji którą mag się otaczał, dlatego nałożyłem na nią nowy obraz, przedstawiający jego prawdziwą formę, jednocześnie zbliżając się do drowa by otrzeć się o jego nogi. W końcu jeśli konstrukt wyczuje skąd pochodzi energia ,,zaklęcia” to stworzenie nieporozumienia że to Laron jest tego sprawcą mogło zaowocować naprawdę zabawnym łańcuchem zdarzeń

Nie wszystko poszło jednak po mojej myśli, bo gdy tylko wysłałem w jego kierunku Moc powietrze skłębiło się przybierając wszystkie kolory tęczy, skłębiło się z sykiem a wzniesiona wokoło maga zareagowała broniąc swej zawartości. Po sekundzie nastąpił kontratak, w moim kierunku wystrzelił piorun precyzyjnie lecąc do celu. To precyzyjne cięcie przy użyciu elektryczności było bezsprzecznym pokazem kunsztu w posługiwaniu się Sztuką, tak dokładnym że Laron obok którego się znajdowałem nie miał szans oberwać. Ekron w ostatniej chwili uniósł dłoń i zatrzymał pocisk, jednak ładunek elektryczny znalazł się na tyle blisko mnie że moje precyzyjnie ułożone do tej pory futro zjeżyło się. I nie mówię tu tylko o futrze które przybrałem by towarzyszyć drużynie. Mam też na myśli to prawdziwe

- Don’t…. - mag który w ten sposób chyba chciał mnie zastraszyć musiał srogo się zawieść widząc bezczelny koci uśmiech. Może nie zdawał sobie sprawy, ale właśnie zarobił pierwszego minusa na kociej liście. Oczywiście ktoś tak potężny i pewny swoich zdolności by się tym nie przejął, ale tak to już w życiu bywa że zbyt pewni siebie głupcy szybko nauczą się pokory jeśli będą drażnić koty. Jak to jednak będzie wyglądało przekonamy się dopiero w przyszłości. Wpierw będę musiał się zastanowić jakim cudem bariera zareagowała skoro nie w maga wymierzyłem zaklęcie

***

Później nastąpiły chwalebne powroty po wykonaniu śmiertelnie niebezpiecznego zadania jakim było podpalenie karczmy. Taaak… Zostawmy to w ten sposób moi mili, tego co sam sądziłem na temat zdolności moich kompanów z Drużyny Kota po ostatnich popisach możecie się bez trudu domyślić. Tym, co liczyło się dla mnie był fakt powrotu orczycy którą szczerze zdążyłem polubić. Zadowolony i bezpieczny w ramionach Nhyan wpatrywałem się w licza gdy ten mówił o dzieleniu się mocą. Czy naprawdę kierował swoje słowa tylko do Sjelera? Śmiem wątpić, jednak sami rozumiecie że miałem swoje powody by do tej pory nie tylko nie podejmować zdecydowanych działań ale również zachowywać milczenie. Moi mali bracia zwykle nie dysponowali zdolnością zrozumiałej dla człowieka mowy (chociaż przyznam szczerze, że i od tej reguły istniały wyjątki) więc samo odezwanie się oznaczałoby że niektórzy mogliby okazywać mi nie do końca zdrowe zainteresowanie. Jako że jestem wyjątkowo skromnym i dobrze wychowanym kotem, co może potwierdzić każdy kto wystarczająco dobrze mnie zna, nie przepadam za byciem w świetle reflektorów, preferując raczej działania zakulisowe. Oczywiście musi kiedyś nadejść chwila w której pozwolę bliżej się poznać również wam czytelnicy jak i pozostałym członkom Drużyny Kota, jednak to jeszcze nie była ta chwila. Istniała jednak opcja pośrednia, która zadowoliłaby pewnego marudę pokazując wszem i wobec że w tej opowieści mam swój udział i że bawię się w niej równie dobrze jak pozostali… a może nawet lepiej. Dlatego też gdy wspomniany maruda skończył mówić otarłem się jeszcze raz o Nhyan dziękując za pieszczoty po czym zeskoczyłem z kolan uroczej orczycy. Ze swoim charakterystycznym uśmiechem zrobiłem coś co może być ciut nietypowe dla mojej rasy, a mianowicie mrugnąłem do Barbaka i z dumnie wyprostowanym ogonem odszedłem w mrok by stać się oczami i uszami Drużyny Kota, jej osobistym, futrzastym aniołem stróżem. Cóż za ironia, nieprawdaż?
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172