Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-02-2014, 23:38   #1
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Orków i toporków dwóch.

***

”Koniec świata w roku 1420 nie nastąpił. Choć wiele wskazywało na to, że nastąpi.”

***
Pchnięty siłami przeznaczenia, potrzebą zdobycia grosza, chęcią przeżycia przygody, czy też najzwyklejszym przypadkiem (niepotrzebne skreślić), stanąłeś przed drzwiami karczmy pod Świńskim chwostem. Nazwa sama z siebie nie zachęcała do odwiedzenia przybytku. Na samą myśl bowiem o tym co znaleźć można było pod świńskim chwostem, co delikatniejszym wywracało kiszki na lewą stronę. Sama karczma nie była lepsza od nazwy. Nie należała ona zdecydowanie do tych, w których strudzony wędrowiec mógłby zaznać spokoju po męczącej drodze. Był to raczej rodzaj przybytku, w którym miejscowy margines społeczny rozwijał swe uzależnienia do granic nieprzyzwoitości. Nędzny, acz tani alkohol lał się strumieniami, straszne, acz tłuste i tanie jedzenie stanowiło pasującą zakąskę. Obsługa zdawała się od dawna nie mieć problemów z sanepidem, a miejscowe kurwy starały się dorobić strasząc przejezdnych brakami w uzębieniu.
…Było prawie jak w domu…
Pora była późna, za plecami ciemno, w żołądku głodno. Kilka srebrnych posiadanych w kieszeni starczy na pewno na jakąś polewkę, kawałek chleba, sera i parę kropel wina… a może i na coś mocniejszego?
Po otwarciu karczemnych drzwi pierwsze co uderzało, to smród niemytych ciał, na poły przetrawionego alkoholu, świeżego alkoholu i marnie upieczonego mięsiwa. Całość zebrana do przysłowiowej kupy stanowiła, iż przez chwilę każdy musiał się zastanowić czy aby na pewno wejść. W środku była masa luda. Miejscowi okupowali stałe miejsca, przyjezdni starali się nie rzucać nikomu w oczy (ani do gardeł). Karczmarz, wielki, łysy człek z wytatuowanym pająkiem na znacznej części czaski czyścił bez przekonania kufel, co i rusz łypiąc na przechodzących. Bezbłędnie reagował na wezwania, odruchowo przyjmował zamówienia i komenderował kuchennym i posługiwaczkom.
Już na pierwszy rzut oka wyglądał na mistrza w swym fachu.
Pierwszym co docierało do uszu wchodzącego było bajanie oberwańca siedzącego przy wejściu. Starzec trzymając przed sobą naczynie na drobne bajał o różnych sprawach. Zadziwiające było, iż bajał z sensem i o tematach bieżących, o których głośno było w świecie.
***

- Nie sprawdziły się mroczne proroctwa Chiliastów przepowiadające nadejście końca dość precyzyjnie, mianowicie na rok 1420, miesiąc luty, poniedziałek po świętej scholastyce. Ale cóż. Minął poniedziałek, przyszedł wtorek a po nim środa… i nic. Nie nastały dni kary i pomsty poprzedzające nadejście Królestwa Bożego. Nie został, choć skończyło się lat tysiąc, z więzienia swego uwolniony Szatan i nie wyszedł by omamić narody z czterech narożników Ziemi. Nie zginęli wszyscy grzesznicy świata i przeciwnicy Boga od miecza, ognia, głodu, gradu, od kłów bestii, żądeł skorpionów i jadu węży. Próżno oczekiwali wierni nadejścia Mesjasza na górach Tabor, Baranek, Orep, Syjon i Oliwnej. Nadaremnie oczekiwało powtórnego przyjścia Zbawiciela, przepowiedziane w Izajaszowym proroctwie, pięć miast wybranych. Koniec świata nie nastąpił. Świat nie zginął i nie spłonął. Przynajmniej nie cały. Ale i tak było wesoło…

***

O tak! To było pewne. Większość z wchodzących była tego najlepszym przykładem. Przed niespełna czterema laty, wieloletni konflikt pomiędzy Cesarstwem Arkhanii i Księstwem Morkoth nagle się zakończył. Nie było walnej bitwy, nie dokonano żadnego przewrotu pałacowego. Żaden z rządzących nie abdykował, nie oddał tronu i w żaden spektakularny sposób nie zmienił swej polityki. Z jakiegoś jednak względu oddziały wojskowe zaprzestały działań przeciw sobie. W obu armiach ogłoszono mobilizację specjalistów. Nagle w cenie znalazły się ręce wprawione w magii, mieczu lub innych sztukach. Mobilizowano oddziały specjalne, do zadań takiż… cała ta szopka przez trzy lata trwała, tylko po to, aby w końcu zakończyć się… niczym.
Oddziały najemne rozwiązano, do konfliktu nie doszło. Z kimkolwiek miało by dojść. Plotka głosiła, ze najlepsze z tychże oddziałów mobilizowane były z obu, zaprzysięgłych przeciw sobie armii. Ponoć zdarzały się przypadki i taki, gdzie elf stawał obok orka w boju, gdzie ramię w ramię krew przelewał, męstwo okazywał, zdrowia i życia nie szczędząc. Z kim jednak mieli by walczyć, tego nikt nie wiedział.
Prócz tego rynek najemny zubożał. Najwięksi klienci przestali poszukiwać rąk do pracy, a zatem została jedynie drobnica z zadań na rynku „tradycyjnym”. Ot poderżnąć komuś gardło, okraść, połamać nogi zalotnikowi córki… etc. etc…

***

- Nie było końca świata w roku 1420, nie było w rok później, ani w dwa, ani w trzy, ani nawet w cztery. Rzeczy biegły, że się tak wyrażę swym przyrodzonym porządkiem. Trwały wojny, mnożyły się zarazy, szerzył się głód, bliźni zabijał i okradał bliźniego, pożądał jego żony i generalnie był mu wilkiem. Orkom co czas jakiś fundowano pogromik, a wampirom stosik. Z nowości zaś, szkielety w uciesznych podskokach pląsały po cmentarzyskach, Śmierć z kosą przemierzał Ziemię, Inkub nocą wciskał się pomiędzy drżące uda śpiących panien, jeźdźcowi samotnemu na uroczysku strzyga siadała na karku. Diabeł w sposób widomy wkraczał w sprawy powszednie i krążył między ludźmi, jak lew ryczący, szukający kogo by tu pożreć. Sporo ludzi sławnych w owym czasie pomarło, pewno i urodziło się wielu. Ale jakoś tak jest, że daty narodzin dziwnym trafem w kronikach się nie zapisują i za cholerę nikt ich nie pamięta. Za wyjątkiem może matek i za wyjątkiem tych przypadków, gdy noworodek miał dwie głowy, albo dwa przynajmniej kutasy. A jeśli zgonu, to data pewna. Jakby w kamieniu ryta….


***

Starzec bajał dalej, lecz ostatecznie nie przyszło się tu, aby jego bajania słuchać. Przyszło się tu by zarobić. Problem polegał na tym, że zleceniodawcą mógł tu być w zasadzie każdy.
Naraz do karczmy wzeszła chudo wyglądająca postać, która krzycząc już od progu do barmana zażyczyła sobie coś mocniejszego. Najlepsze rozwiązanie jakie można było sobie wymarzyć, to przysiąść gdzieś nieopodal, zjeść uspokajając przewracające się kiszki i poczekać na dalszy rozwój wypadków.
Zachowaniem mało profesjonalnym było gapienie się na wszystkich wokoło. Pal licho, że było to niemiłe dla obserwowanych. W takim miejscu jak to, najłatwiej było za nieopaczne spojrzenie usłyszeć: - Coś Ci nie pasuje Koleś? Zaraz potem dostać po gębie, kosą po żebrach i skończyć gdzieś w zaułku wykrwawiając się i na silę starając się wepchnąć własne jelita na swoje miejsce.
Zatem z wrodzoną dyskrecją rozpoczęliście obserwacje. Pierwszym i naturalnym obiektem rzucającym się w oczy był bard.
BRADLEY COOPER by maakemeloveyou on deviantART
Koleś siedział na podwyższeniu w kącie sali przeciwległym do wejścia. W rękach miał dziwny instrument. Coś na kształt gitary, połączonej jednak dziwnym sznurkiem z jakimś kwadratowym pudełkiem. To ostatnie stało obok barda i z niego wydobywał się dźwięk. O dziwo był on magicznie zapewne wzmocniony i powodował, że bez względu na to gdzie się siedziało, słowa i muzykę słychać było doskonale. Mało tego. Przyznać trzeba było, że facet śpiewał naprawdę dobrze. Niby o niczym konkretnym… bo i niby o tym, iż życie jest małą ściemniarą, że widział ptaka cień lub że wszystko się mogło zdarzyć. A no pewno, że mogło się zdarzyć…

***

- Zadziwiające. Nie uważasz?
- Co konkretnie?
- Taki piękny czerwcowy wieczór, a co druga persona wchodząca do karczmy okutana płaszczem od kostek po czubek głowy.
- Co kraj to obyczaj.
- O ten jeden przynajmniej się nie kryje… szlachcic jakiś.
- Raczej pomieszanie fretki z patyczakiem.
- Stary znajomy?
- Można tak powiedzieć…
- … powiesz coś więcej?
- Szykuj wiadro…. Albo wazelinę…
-….


***

Nie dało się nie zauważyć, że po sali kręciło się kilku chłopców. Ni jak nie należeli oni do obsługi, jednak z jakiegoś względu podchodzili raz to do jednego stolika, raz do innego. W końcu zawitali też przy Waszym pozostawiając na nim niewielką karteczkę:
„Praca dla władających unikalnymi umiejętnościami. Zainteresowani proszeni o pozostawienie sztuki złota posłańcowi.”

***

Bard po raz kolejny uderzył w struny swego instrumentu. Tym razem grał solo, odsłaniając przed słuchaczami talent niewspółmierny do lokalu w jakim grał. Odezwał się głosem niskim, gardłowym niemalże. Sprawiał, że na ciele pojawiała się gęsią skórką, człowiek odczuwał dreszcz przebiegający po plecach, a w zakamarkach świadomości rodziła się obawa…

There is another world inside of me,
That you may never see.
There are secrets in this life, that I can’t hide.
But some were in this darkness there’s light that I can’t find.
Maybe it’s too far away.
Maybe I’m just blind.


Niektórzy z Was już wiedzieli od kogo należy zacząć poszukiwania pracy….

***
Ponad głowami wszystkich natomiast, nad świecznikami, w miejscu gdzie mało które oko zaglądało, gdzieś na jednej z belek, nad kuchennym rusztem, gdzie było ciepło i zapach mile łechtał podniebienie… spał sobie w najlepsze… kot.
 
hollyorc jest offline  
Stary 07-02-2014, 11:24   #2
 
Mono's Avatar
 
Reputacja: 1 Mono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwu
Tusenvis av Sjeler Barrow siedział sam w kącie sali. Samotna postać przy samotnym stoliku w opuszczonym i zaniedbanym rogu byle jakiego przybytku nazywanego szumnie karczmą… tam skąd pochodził nie nazwaliby tego stajnią. Choć może po prostu on nigdy nie chodził do takich spelun?
Koniec końców miejsce z brzegu całego towarzystwa dawało świetny widok na sale, a dodatkowo brak zainteresowania jego osobą przez natarczywych jegomości (co to chcą się upodlić nie za swoje), nadskakujących kelnerek i ogólnie niesprzyjającego wzroku. Odpowiadało mu to. Nikt nie zwracał tu uwagi na jego wystającą spod obszernego płaszcza zbroję, nikt nie zwracał uwagi na zamkniętą przyłbice hełmu ukrytą pod kapturem.



Ano nikt nie zwracał, bo i istot noszących się podobnie było sporo. Tutaj jakby każdy był z branży… no nic dziwnego, bo skoro on się dowiedział o możliwości zarobku to i inni też mogli przecież...
Pod bronią, armorem obitych, zakapturzonych, podejrzanych i wyrywnych było tu na pęczki.

Kilku młodych chłopców szwendało się po sali, co i rusz podchodząc do stolików i zostawiając kartki. Od razu pojął, że to łącznicy. Przecież żaden szanujący się zleceniodawca nie był na tyle głupi, aby się spotykać osobiście z byle oprychami i najemnikami, a przynajmniej nie od razu. Pomyślał, że jednak, mimo różnic kulturowych, językowych i społecznych, to niektóre rzeczy się nie zmieniają nigdzie i nigdy…
Jeden z młodzianów podszedł także i do niego. Otrzymał karteczkę. Pomimo, iż język był inny od tego, do którego przywykł przeczytał bez trudu:

Praca dla władających unikalnymi umiejętnościami. Zainteresowani proszeni o pozostawienie sztuki złota posłańcowi.”

Nie był stąd, ale głupi też nie był, a przynajmniej starał się nie być. Chwilę wcześniej widział jak dwóch osobników dało przed chwilą innemu chłopaczkowi tylko jednego srebrnego… wątpił by były różne kwoty wpisowego. Tak w zasadzie mógłby dać tylko połowę tej kwoty, bo przecież oni dali jednego na spółkę, ale ostatecznie zrezygnował z tej myśli, przecież nie wiedział czy nie było czegoś w rodzaju „poniżej godności/ honoru”. Nauczony niedawnym widokiem, iż w tym miejscu określenie „sztuka złota”, to dość płynne pojęcie (które jak widział szczególnie dotyczy koloru), bez słowa dał chłopcu dyskretnie jednego, srebrnego Daha. Przecież skoro inni mogą tak postąpić, mógł i on. Młodzian spojrzał się dziwnie na odzianego w zbroję, ale schował nieznaną mu monetę bez zastanowienia. W końcu srebro to srebro. Czekając na informacje zwrotną przyglądał się małej awanturze na końcu sali.

Informacja oczywiście nadeszła. Po kilku chwilach, chłopak powrócił z kolejnym świstkiem, w którym został zaproszony na małą wycieczkę. Dołączono doń odręczną, raczej niedbale sporządzoną mapkę. Spotkanie miało się odbyć, na oko, dwadzieścia minut drogi od miejsca, w którym się znajdował. Wcześniejsi płatnicy, Niebieski Brodacz i Młody, butny Gieroy, po otrzymaniu zwrotnej wiadomości i rzuceniu siarczystego spojrzenia po sali, także postanowili wyruszyć. On także nie miał zamiaru zwlekać dłużej z opuszczeniem tego lokalu. Przyszedł tu tylko i wyłącznie w celu kontaktu z kontrahentem. Nie interesowało go ani jedzenie ani napitki z tej podłej latryny. Zbrojny wstał więc też, zabrał swój, sporej wielkości, tobół i ruszył ku wyjściu i będącymi już za drzwiami jegomościami. Lekkie skrzypienie zbroi i grzechot niknął w gwarze sali. Założył od razu, iż miejsce spotkania, które podyktowano tym dwóm, wychodzącym przed nim, było takie same, co i jego. Zaczekał, aby sprawdzić, czy jest tak na pewno… Niestety mężczyźni nie oddalili się od oberży i wdali się w rozmowę z jakimś trzecim jegomościem, którego ewidentnie spławiali. Dosiadali właśnie koni. Młodszy dostrzegł zbrojnego od razu jak tylko pojawił się w prześwicie drzwi. Nie było szansy na “potajemne” udanie się we wskazanym przez liścik kierunku. Zatrzymał się. Dłuższą chwilę patrząc na mężczyzn. Czekał na ich odjazd lub reakcje. Zanim zajęli się jego obecnością zdążył usłyszeć jeszcze fragment ich rozmowy z tym trzecim człowiekiem, mówił niebieskoskóry, starszy z nich:

- […] jak będziesz szukał wierzchowca na sprzedaż. Obyś trafił na zacniejsze zwierze za o wiele mniejszą cenę. - Jego ciepły ton głosu wskazywał chyba na jakąś nieprzyjemną sugestie. Cholera jeszcze nie łapał wszystkich niuansów tutejszej mowy, zwyczajów i obycia. Niebieski gładził księgę, wielki wolumin, który wisiał mu u boku. Takie zachowanie mogło wskazywać, że nasz barwiony kolega jest magiem, czarodziejem, guślarzem, a może i nawet elementalistą... jest także możliwe, że tylko w piórka się takie ubiera, w każdym razie Sjeler zanotował, że trzeba być w jego względzie ostrożnym, tak łatwo przecież skończyć z połamaną kością czy dwoma…

Jegomość także zauważając aluzje i niebezpieczeństwo grzecznie się skłonił i pośpiesznie odszedł. Teraz wzrok młodego zogniskował się w całości na nim. Człowiek w zbroi żałował, że obaj mężczyźni nie odjechali wcześniej. Teraz musiał wejść z nimi w… komunikacje. Sjeler generalnie nie lubił towarzystwa, nie przywykł do niego. Mało miał okazji by przebywać z kimś innym, z kimś obcym dla niego, a tym bardziej z kimś takim porozmawiać. Wszystko przeważnie kończyło się na jego bezgłośnej obecności. Nie miał też zamiaru dzielić ewentualnymi zyskami czy zadaniem do zrobienia. Był, pewnego rodzaju... samotnikiem. Początkowo chciał ich wyprzedzić w dotarciu na miejsce, jednakże teraz widział, że mieli konie, więc i tak będą od niego szybsi. Co więc przeszkadzało w tym, żeby podążyć z nimi i chociaż nie być ostatnim? Postanowił rozpocząć.

- Świnni dworacy – Dało się słyszeć gardłowy, prawie mechaniczny, sztuczny akcent, nienawykły do tutejszego języka. Przeszły go setki nieprzychylnych, wręcz prześmiewczych myśli, które nauczył się już ignorować. Przemknęło mu przez umysł: "Cholera, trochę nie tak, oni wymawiają to trochę inaczej". Odszukał w pamięci kilka zasłyszanych zwrotów i zdań. Spróbował jeszcze raz.
Znaczy się: prosię Panów... – Poszło lepiej. Jeszcze chwila zastanowienia. Nie za często używał tutejszej mowy, toteż słuchając siebie zaczął modulować głos, aby był lżejszy do odebrania.
mości panowie… niechybnie nam w tym samym zwrocie… eee… kierunku znaczy podążać - Akcent jakby się wyrównywał, było słychać jeszcze dziwne w nim nuty, ale był dużo milszy dla ucha. Ton głosu był także przystępniejszy. W między czasie do niebieskosórego przybiegł udomowiony kotowaty – prawdopodobnie jego pupil. Drapał go i mówił do niego nie zważając na słowa Sjeler’a.


- W tym samym? – Uśmiechnął się młodszy z nich. - Czekaj, czekaj. Chcesz z nami podróżować, aby uratować świat? Zanieść artefakt wielkiej mocy do wulkanu, aby go tam zniszczyć i uratować świat przed Wielkim Złym, przez którego wdowy przelewają łzy, mężczyźni topią smutki w morzach gorzały a dzieci z płaczem chowają się pod łóżko? Przed Wielkim Złym nazywanym też Poborcą Podatkowym?
- Tak, jeśli za to płacą. - Postać w zbroi przez cały czas nawet nie drgnęła. Tusenvis ciągnął dalej. - Jestem dość spostrzegawczy, jesteście tutaj w tym samym celu i także macie dostać się we wskazane miejsce. - Po chwili ciszy znowu zaczął mówić swym zacinającym się, mechanicznym akcentem, który w miarę rozmowy znów zaczął się coraz bardziej wygładzać.
- Wielki Zły… znaczy się wiecie już coś więcej o naszym zadaniu?


Młody narwaniec kontynuował:
- Ach… Czyli mamy do czynienia z czcigodnym przedstawicielem błędnego rycerstwa, który za skromnym datkiem jest gotów pomóc, głównie stać się uboższym. Muszę Ciebie zmartwić rycerzu, ponieważ nie jesteśmy na tej samej misji. Mam zaszczyt być na służbie zakonu Czerwonej Róży, konkretnie ich ramieniu rozpoznania. Jestem wraz z mym towarzyszem właśnie w trakcie wykonywania tajnego acz bardzo ważnego zadania i nie możemy zdradzić swojego celu.

Sjeler Nie od razu odgadł znaczenie szerokiego uśmiechu, z którym tamten mówił.
Zaczął więc:

- Nie znam twego zakonu, zadania, a ja nie jestem przedstawicielem rycerstwa błędnego… - Zamilkł, chwilę się zastanowił, dłuższą chwilę… połączył kilka rzeczy ze sobą… Gościu ewidentnie z niego kpił! Wspomnienia wielu drwin zajaśniały w jego pamięci niczym rozżarzone żelazo. Wiele głosów zaczynało szydzić, śmiać się. Gniew przyszedł natychmiast.
- Dworujesz sobie ze mnie? - Bardziej stwierdził niż spytał. Ton głosu stał się złowieszczy, przypominał trzeszczenie bardzo starych wrót. U siebie wiedziałby jak załatwiać takie sprawy. Pamiętał doskonale, co to znaczy honor i jak się go broni. W jego stronach wszyscy wiedzieli. Niejednokrotnie skracali ludzi o głowę za mniejsze przewinienia. Jednakże nie chciał się wystawiać. Nie potrzebował niepotrzebnej głośnej rozróby, poszedł do tego praktycznie. Furia ostygła momentalnie.
- Nie jesteście mi potrzebni… - Tusenvis stracił zainteresowanie mężczyznami, wiedział, że skoro nie są w stanie nawiązać normalnej rozmowy ani współpracy to do niczego mu się nie przydadzą. Skierował się w kierunku, który wskazywała mapka dołączona do notatki.

- Zaprawdę jesteś spostrzegawczy. - Młody odwrócił się do swojego niebieskiego towarzysza, ewidentnie w dobrym humorze. - Dobra Simon, dość już zmitrężyliśmy. Pora na przygodę! Kotecka bierzesz ze sobą?

- Jeśli zechce - odrzekł niebieskoskóry.

Pancerny szedł już w swoją stronę, ale po chwili coś w nim drgnęło. Kiedyś na pewno nie puściłby tego płazem. Dlaczego miałby to robić teraz? Od kiedy pozwala z siebie dworować? Nie zwykł wysłuchiwać obelg ani tych bezpośrednich ani pośrednich. Tusenvis odwrócił się… Spomiędzy otworów z przyłbicy dało się słyszeć:

- A może zagramy o coś w kości? Jeśli wygram stwierdzimy ostatecznie, że jesteś mniej wyrafinowaną wersją końskiego fallusa? – Cały czas słuchając swoich rozmówców zmieniał dźwięk swojego głosu i melodie akcentu, z każdą chwilą coraz bardziej zbliżał się do czegoś, co można byłoby nazwać znośnym językiem. Ostatnie słowa zabrzmiały już dość płynnie, prawie ładnie, można by powiedzieć, że jadowicie.

- Panowie stop! Pax i opamiętanie. - Brodacz oderwał się od zabawy z kociakiem - Jest zbyt piękna noc by się kłócić, wyzywać perfidnie od chwostów i naigrywać ze sobą. Samaelu, przestań naśmiewać się z tego biednego człowieka. Czerwona Róża? Toć o mało sam nie padłem ze śmiechu. - Karcąco spojrzał na swego towarzysza, po czym zwrócił się w stronę zbrojnego:
- A wy drogi panie, lepiej bądźcie bardziej ostrożni. Primo nigdy nie wiadomo, z jakimi demonami czy potworami chcecie się bratać. Pozory ładnego wyglądu często mylą. Secundo nie narzucajcie biednym wędrowcom swego towarzystwa. Skąd wszak mamy wiedzieć, jaki potwór tkwi w Tobie?


Osoba nazwana Samael’em położyła rękę na rękojeści, po czym, po chwili, odpuściła. Widocznie Brodacz miał na niego uspokajający wpływ, widocznie Młody miał do niego jakiś rodzaj szacunku. Następnie narwaniec powiedział:

- Radzę posłuchać Simona. Ma trochę lat na karku i wie co mówi. Ponadto nie widzi mi się podróżować z kimś, kto chowa swą twarz, nie wyjawia miana, które coś by nam mogło powiedzieć ani nie przesyła pozdrowienia od jakiegoś wspólnego znajomego. Reasumując, jawi się jako osoba podejrzana i niegodna zaufania.

- Nie nawykłem do tu obecnych zwyczajów, czego i po mowie stwierdzić można żem nie stąd. Tedy i zwyczajów nie znam, a tym bardziej znajomków waszych ani wrogów… a propozycje złożyłem tylko ze względu na obaczenie, że kierunek nam wspólny zachodzi. –
Pancerny obrócił się ponownie do nich bokiem mając zamiar odejść w swoim kierunku - A narzucać się nie zamierzam, wasza sprawa skoro się wam to nie podoba lub wam straszno.

- Miłego wieczoru zatem. – Rzekł osobnik zwany Simon’em. - Ze względu na twą nieznajomość obyczajów, jak to ładnie ująłeś, nie będziemy mieli ci tego za złe w naszej pamięci. Prawda Samaelu? Prawda?Niebieskoskóry jednak nie do końca był pewny swojego kojącego wpływu na Młodego towarzysza.

Z wnętrza przyłbicy wydobyło się ostatnie, krótkie zdanie:

- A wiec bywajcie i jak sądzie do zobaczenia na miejscu. – I Osobnik w zbroi odszedł w stronę kolejnego miejsca kontaktowego. Usłyszał jeszcze chwilę rozmowy tamtych:

- Oczywiście.
- W drogę zatem.


Ale to już go nie obchodziło.Szmer traktowanej rozmowy jeszcze chwilę dochodził do niego niczym delikatny szum morza. Szedł szybko na spotkanie, aby się nie spóźnić, ale jednocześnie zachowywał ostrożność – na pewno nie był jedyną osobą podążającą w tamto miejsce, a nie wszyscy muszą mieć tak spokojne obycie jak on.

Nie podobała mu się wizja bycia na czyjeś usługi, ale wiedział, że było to chwilowe zaprzedanie się. Nie lubił być od nikogo zależnym. Wiedział dokładnie, jaka jest stawka w jego grze. Wiedział jaki sobie obrał cel, a żeby go osiągnąć lub chociaż się do niego zbliżyć potrzebował duuuuużooo pieniędzy…

 
Mono jest offline  
Stary 07-02-2014, 17:54   #3
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
"Kobieta jest niedoceniana, bywa jednak małym kamyczkiem, który powoduje lawinę głazów, miażdżących wszystko na swej drodze"


Dziś był dwudziesty piąty rok uzyskania przez nas świadomości. Kiedyś, w odległej przyszłości od tego właśnie momentu będzie liczyć się kalendarz świata, a kapłani ogłoszą ten dzień wielkim świętem. Na razie jednak świętujemy tę rocznicę sami, siedząc przy stole w piwopoju dla dwunogów.
To już siódmy rok naszych podróży po tych ziemiach.

Nasz rodzaj zwykle jest osiadły, mamy swoje domeny, maciupeńkie kawałki ziemi, zwykle jakiś loch czy ruiny, których strzeżemy niczym pies łańcuchowy, dla samego faktu strzeżenia. Ci najpotężniejsi spośród nas nie zapuszczają się wielomyślami poza ten rewir. Dlaczego więc my, który zaliczamy się do tych najdzikszych i najgłupszych spośród naszego rodzaju postanowiliśmy opuścić nasz pożal się boże azyl? Trochę przypadku, trochę natchnienia. I długa droga ku samodoskonaleniu, poprzez mękę poświęcenia i walki o swoje. I oto jesteśmy - my, którzy kiedyś będziemy wami rządzić.

Zarządziliśmy, by nasz tymczasowa niewolnica przyniosła wino, nie wiemy czy to sikacz, czy coś zacnego - nieistotne. Nie znajdujemy przyjemności w samym piciu, robię to po to, by się nie wyróżniać. Dziś w piwopoju zeszło się wielu awanturników. Awanturnik to taki rodzaj dwunoga, który naraża się na niebezpieczeństwo dla zapłaty i sławy. Sławy głównie po to, że idzie za nią jeszcze większa zapłata. Większość żyje krótko, ale nieliczni osiągają wiele. Po to też tu jesteśmy.
Czy chcemy zostać awanturnikiem? Skądże!
Dróg do władzy jest kilka. Najprostsza to przez urodzenie. Jeśli dwunóg ma odpowiednich rodziców i potem pożyje odpowiednio długo, dostaje ją po prostu w prezencie. Ta droga jest dla nas zamknięta. Inną drogą są bogowie, mogą oni obdarzyć władzą, jednak taka władza nigdy nie jest pełna, gdyż są oni kapryśni i stale podkreślają, że to oni rządzą. Taka władza nam nie odpowiada. Ale pozostają inne drogi. Przez bogactwo. Przez potęgę. Oraz - co najbardziej niepewne - przez przypadek. Wiemy że wyglądamy jak ponętna samica, dlatego może to być kłopotliwe, władza to coś, co kojarzy się z samcami, ale z drugiej strony daje to wiele możliwości, nawet bardzo wiele. Z czasem i samica może być potężnym władcą, ale póki co wykorzystujemy jej ciało i głos by trzymać na krótkiej smyczy takich napastliwych samczyków jak ten ochroniarz, który chciał nam zwrócić uwagę. Na takie móżdżki nie trzeba magii.

I dlatego właśnie siedzimy tu dziś w otoczeniu uzbrojonych i tajemniczych postaci, drabów do wynajęcia, obserwując informacje, które roznoszą młode dwunogi. Skorzystamy z tej informacji by zacząć karierę poszukiwacza przygód, zdobyć tyle mocy ile się uda, tyle bogactwa ile się da, oraz tylu dwunogów - zarówno niewolników jak i narzędzi, by wyrąbać sobie miejsce w tym świecie.

Mamy informację, którą chcieliśmy mieć, dlatego wychodzimy jako pierwsi. Zatrzymaliśmy się tylko na chwilkę by przyjrzeć się temu, który ośmielił się nam grozić, ochroniarzowi stojącemu pod drzwiami i zapamiętać dobrze jego wygląd. Gdy już wyszliśmy, rozerwaliśmy tkaninę rzeczywistości, by w osłonie rękawa upleść z nici życia małego koralowego węża o pomarańczowo-czarnym ciele, którego dwunogi zwą Arlekinem. Przesłaliśmy mu do umysłu obraz i zapach śmiecia, który groził nam utratą języka i rozkazaliśmy krótko: "Ukąś!". To był dwunóg bez znaczenia, ale nawet taki zasługuje na małą zemstę za małą zniewagę.

Posiadamy pięćdziesiąt cztery imiona, ale zwą nas Ishtar. Idziemy drogą ku potędze. Ci, którzy do nas dołączą będą wykorzystywani i używani wedle naszej woli, ale będą to robić by pławić się w naszym blasku.
Ciekawe, czy któryś z tych, którzy podążą za nami okaże się godzien?


Upuściliśmy żmijkę na błotnistą ziemię przed drzwiami piwopoju i uśmiechając się do siebie ruszyliśmy w mrok.
Na północ, a mapa nas prowadziła.
 

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 07-02-2014 o 20:55.
TomaszJ jest offline  
Stary 10-02-2014, 22:25   #4
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Szyld karczmy Pod Świński Chwostem nie zapraszał. Był przekrzywiony, przeżarty przez korniki i podziobany przez dzięcioły. Do tego porośnięty przez porosty i pleśń. Obrzydliwość dla jednych, dla Takiego, działo sztuki. Drzwi do karczmy były wielkie. Wychodzi, że ktoś pomyślał o klientach o większych gabarytach. Taki nie często bywał w podobnych spelunach. Ale rzadko też nie. Ostatnio zatracił się co prawda dla paru eksperymentów, jednakże karczma pokroju tej, przed którą stał, była wyśmienitym miejscem do zaciągania informacji.



A z informacjami jest tak jak ze złotem. Kto je ma, ten rządzi. Takiemu rządy nie w głowie. W głowie goblina, jest dążenie do doskonałości. Ów lakoniczne stwierdzenie nie daje się od razu zrozumieć w przypadku szaraka. Gdyż któż za doskonałość może uznać szarą, niezdrową cerę, albo pokryte bliznami i bruzdami ciało? Czyż cokolwiek z doskonałością może mieć porwany i za duży płaszcz i takież same spodnie? Stara skórzana torba? Nie, na pierwszy rzut oka, Taki nic nie ma wspólnego z doskonałością.

Pierwsze co zwróciło na siebie uwagę po otwarciu drzwi było powietrze. Nieruchome przepracowane powietrze. Bynajmniej nie pachnące obojętnie. Chwilę też zajęło przyzwyczajenie się do półmroku. Karczmarz nie inwestował w zbyt wiele kaganków. Wydaje się, że nie zainwestował w żaden. A mrok rozdzierało tylko światło z paleniska i przybrudzonych, nie zawsze oszklonych okien. Znał karczmarza i wiedział, że nawet gdyby dostałby za darmo szklane tafle, w niektórych krainach potocznie zwane szybami, szybciej by je sprzedał dla zysku niż zamontował. Podejście to wyczuwalne było, a jakże, w piwie. Chmiel jeśli w nim użyczysz, to chyba już po przerobieniu w innej produkcji.
Że to jeszcze tu ktoś przychodzi.

Goblin przeszedł przez salę z krzywymi ławami i niezbyt prostymi krzesłami, usiadł przy kontuarze. Ruch zdawał się być większy niż zwykle o tej porze dnia. Dodatkowo obecność barda dodawała splendoru sytuacji. Ktoś usilnie potrzebował zleceniobiorców. Ktoś usilnie miał niezłą kasę.

Taki też przyszedł zwabiony przez zleceniodawcę. Przeszło trzy lata, jak nie cztery już, gromadził kapitał i robił co chciał. Generalnie nudząc się okropnie – za wyjątkiem może paru eksperymentów. Był zobowiązany i musiał się z owego zobowiązania wywiązać. Ale nie przyszedł szukając pieniędzy czy drogocenności. W takich rozgardiaszu jaki trwał dookoła łatwiej o informatorów.

Zamówił piwo, eee sorrka, szczyny zamówił i zanim napitek trafił na poryty i brudny blat, do goblina podszedł podrostek z kartką w wyciągniętej ręce. Taki rozejrzał się. Podrostków było kilku. Latali to tu, to tam roznosząc świstki. Wziął więc papierek, przeczytał i zmierzył wzrokiem posłańca. Nie wiadomo czy miał ochotę go oskórować, czy wypić z nim po piwie.

- Że cco? - syknął prawie. Nie głośno, ale stanowczo. - szztukee zzłota?

Posłaniec gapił się jak głupi. Może sztychem go? Po chwili ściągnął jednak pierścień z jednego z palców i wrzucił go prosto w ręce parobka. A niech stracę, pomyślał Taki.

- Masszz i żeby mi ssiie to opłacccało.


W między czasie przez salę przeleciała nuta z instrumentu, którego znajomość Takiemu nigdy nie była potrzebna. Nie poświęcił by tej nucie najmniejszej uwagi gdyby nie głos i słowa, które połączywszy się razem dały pieśń nie tyle ładną, co chwytliwą. Goblin zamarł z kuflem wędrującym do ust. Skąd on znał tą pieśń? Spojrzał podejrzliwie na barda. Czy oni się znali? Czy to właśnie ten dzień?

Słuchał chwilę po czym zagadał do dziewki za kontuarem:
- Maam prośśśbę. – Ludzka mowa, jakże nieprzystosowana do komunikowania się. Absurd, nie? Próbował jednak ładnie wypowiadać słowa. - Czy mogłłłaa byśś powieeedziećć grajkowi byy przesstał śśpiewaćć, bo qwików dossstanie?

Poprosił najładniej jak potrafił i rzucił jej jakby od niechcenia srebrnika jako argument na spełnienie prośby. Chwilę później pojawił się parobek z kolejną karteczką. Narysowana odręcznie mapka i kilka instrukcji co i jak. Ciekawe. Odwrócił się by spojrzeć na barda i zobaczył, że grajek siedzi właśnie na miejscu obok.

- Nie często zdarza się, że ktoś każe mi przestać. Zazwyczaj otrzymuje kasę za swoja prace. Jeśli jednak zamierzasz sypnąć zlotem za cisze… nie mam nic przeciwko. Wiesz wszakże goblinie, że za milczenie się zlotem płaci. Nie?

Taki przez chwilę uważnie obserwował człowieka, po czym wrócił do piwa. Siedzieli do siebie bokiem.
- A za sssrebro zaśśpiewasszz cośś o orkaach? Na prrrzykład o przygodachhh śślepca? Małło znana pieśśń. - Wyciągnął srebrną monetę zza pazuchy. I pozwolił by tamten na nią spojrzał.

- Orki nie są zbyt dobrym tematem do pieśni. Szczególnie takie, które nic nie widza. A jakich że czynów tenże dokonał? Z jakiego klanu pochodził? Czy w końcu kim był jego ojciec?

Taki rozsiadł się wygodniej. Chwilę pomilczał sącząc piwo. Temat mógł prowadzić wszędzie i nigdzie. Dobrze było by żeby prowadził we właściwym kierunku.

- O tym orkkku i jego ojccu, w niektórychhh krainachh krążą legendy. Wieeelu ludzi, i nie tylko, ma u nichhh dług do ssspłacenia. A pochodzą zzz klanu Zera'thula. - zrobił pauzę żeby się dobrze przyjrzeć jakiejś przechodzącej osobie. - Na pewno sssłyszałeśś. - Dodał po chwili i zwrócił się do karczmarza:
- Karrczmarzu podaj dwa sszzczochhy, które tak zaccciekle piffem zwiesszz.

- Coś mi faktycznie świta. – stwierdził grajek. - Ojciec podróżował z wielką kuszą. Kusznik był z niego nie lada... Jak on tę kuszę nazwał... pamiętasz może?
Bard najwyraźniej ucieszył się na wieść o piwie.

- Kusszę? – Udał zdziwienie Taki . Wyczuwał w tym wszystkim podpuchę. - Ja wiem o łuuuku. Tak, to raczej był łuk niż kusszza. A nazywał go Malućki? Maślanka? Nie, o wiem, Maleństwo. Ork ten teżżż miał w zzwyczaju brataććć ssię z nie zielonymi... Bezzz urazzy.

Bard uśmiechnął się.
- Skoro zatem mamy wspólnych przyjaciół... w czym Ci mogę pomoc?

- Nie jesstem pewien. Po prossstu o nasszzych wssspólnych przyjacciołach było dośśćć długo cicho. Głuchhho, że tak powiem, aż, byćć może, do dzissiaj. Z chęcią usssłysszałbym co tam u nich. A z jesszzcze więksszzą bym pewnemu orkowi piffko postawił.

- Z tego Co wiem, to nie będzie już możliwe. – Mina barda mówiła sama przez się. - Jak widać dawno nie miałeś żadnych informacji. Temu konkretnemu orkowi piwa już nie postawisz. Chyba, że w halach Moradine'a. – stwierdził smutno człowiek, po czym uniósł kufel w niemym toaście i wypił kilka łyków.

- Nie dobrze. - Taki przyjął toast kręcąc głową. Bardziej doświadczeni w mimice zielonego ludu mogli by dostrzec smutek na mordzie goblina

- Świństwo tu leją - Grajek skrzywił się i zamilkł. Wpatrzony gdzieś w dal zastanowił się przez kilka chwil po czym rzekł: - Może jednak będę mógł ci pomóc. Zajęcia szukasz?

- Nie to, żżebym nie miał na utrrrzzymanie. Dossstałem niezłą wypraffkę, którą nie najgorzej zzainwesssstowałem. Ale wiessszz jak to jessst na uboczu... Nudno. - wypił kilka łyków piwa. - Od prrzzyjaciół moich prrrrzzzyjaciół zawsszze chhętnie zlecenie prrzyjmę. - wskazał na karteczki, - To twoja ssssprawka?

- Si. Udaj się na północ. Jakieś 20 min konno. Na polanie pewnie już ktoś będzie czekał. Ja tez się tam pojawię. Opuść ten lokal w miarę szybko. Jest pod lupa Cesarskich. A teraz daruj. Wracam odstawiać przedstawienie... Uśmiechnął się, wstał i poszedł w kierunku sceny.

- Bywaj – rzucił mu na odchodne Taki

Ghardul i Barbak. Czyżby…?
Pokręcił głową. Miał nadzieję, że bard się myli. Spił piwo, kazał kolejnym sikaczem napełnić manierkę i wyszedł. Szedł na północ.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 12-02-2014, 12:18   #5
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
O tak. Karczma tętniła afrodyzjakami, tłumem wykwintnych gości subtelnie i nieśmiało skrywających swoje krase oblicza w cieniach bezdennych kapturów. Coś tam jeszcze? A tak! Palce lizać potrawami, idyllicznymi trunkami… A co najważniejsze i na całe szczęście, po prostu musiała mieć przynajmniej z cztery takie ciemne kąty w których mogłyby zasiąść te bardziej tajemnicze czy mroczne osobistości - mrok, mrok, zło, zło - albo, do wyboru: bardziej niechcące się rzucać w oczy niż cała reszta; bardziej głodne niż cała reszta, przeciwne temu by ich kolacja w jakikolwiek sposób została przerwana przez ogólnie panujący wszem i wobec spokój.

Otóż, tak się przytrafiło, że jedno z takich miejsc zajmowała niewiele wyróżniająca się spośród zakapturzonego tłumu osoba. Samotna postać, odziana w szary płaszcz noszący znamiona długotrwałego służenia właścicielowi. Ta tu, najwyraźniej należała do tych bardziej głodnych. Z pewnym zapałem, czasami nieładnie nazywanym łapczywością, zajadała się tym co było dane. Własny talerz zaś, przyciągał i skupiał na sobie całą jej uwagę. Do czasu.

Chłopcy nienależący do obsługi, karteczka która pojawiła się na stole. Całe szczęście kończyła już kolację, kończyła popijanie jej trunkiem o złotawym kolorze. Uniosła głowę by przyjrzeć się intruzowi. Właściwie słuszniej byłoby powiedzieć, że przeszyła go spojrzeniem. Miała żółte oczy, dla tych którzy wolą bardziej poetyckie określenia, oczy o odcieniu łanów zbóż kołysanych wiatrem o melodii nadchodzącej burzy… i zieloną cerę.


Ujęła delikatnie karteczkę, trochę tak jakby spodziewała się, że może o zgrozo parzyć. Popatrzyła. Zmarszczyła brwi. Przechyliła głowę, raz w prawą stronę, drugi raz w lewą stronę. Oblicze zielonej spowiło zaciekawienie i chwila… totalne niezrozumienie?

~„Dlaczego nie słuchałam Matuli? Dlaczego pilnie nie uczyłam się tych ludzkich gryzmołów? Czemu tego nie robiłam? Było takie nudne. Nudy! Teraz mogę tylko żałować. Chociaż, może gdybym nad tym posiedziała… nie, nie chce mi się.”

- O literki. Em… hm… co to? - tak, głos miała zdecydowanie kobiecy, miękki, z rodzaju tych które najbardziej przyjemne są nocą… nieważne, przyozdobiony delikatną chrypką powszechnie noszącą miano popijackiej. Ton jednak, potwierdzał to co wykazywało oblicze. Wróciła wzrokiem do intruza, właściciela karteczki. Jednocześnie odłożyła ją na wcześniejsze miejsce na stole.

~„Tak, zauważyłam. Nie pytałam go o zdanie. Czemu wiecznie musi odzywać się niepytany? Przynajmniej umie lepiej czytać. Unikalne umiejętności? Ależ... chwila! Złota moneta. Zabawne. Ciekawe co robią z tymi, którzy zdecydują się rozdawać tu złoto.”

Pachołek patrzył chwilę na orczycę, choć nie zdecydował się patrzyć prosto w oczy. Gdy dotarło do niego, że ta nie odczyta słów zapisanych na karteczce zdecydował się pomóc.
- Pokaże Pani karteczkę, odczytam. Tatko uczył mnie czytać. Umiem. - odczytał, podając na końcu cenę dwóch złotych monet.

~„A jakżeby inaczej. Dobry jest. Zresztą, sama bym tak postąpiła. Oho, unikamy spojrzenia? Często to robią. To takie słodkie.”

Mawia się, że oczy są zwierciadłem duszy. Najwyraźniej pachołek nie miał ochoty odkryć tajemnic duszy nieznanej mu orczycy. Trudno, a i lepiej dla niej. Wykorzystała to by przyjrzeć mu się dokładnie i czujnie, z pełnią nachalności dzięki której miała nadzieję nieco go speszyć. Przy okazji starała się wychwycić kilka bardziej interesujących ją szczegółów - jak umiejscowienie sakiewki.

~„Nie, nie… jeśli przynosi wiadomość od przyszłego pracodawcy nie wolno mi. To byłoby takie zabawne, zapłacić mu jego własną… nie, nie myśl nawet o tym. A tego co tak śmieszy?”

Trwało to zaledwie kilka sekund, po których kobieta zupełnie nagle, niczym drapieżnik wychwytujący kątem oka ruch przyszłej ofiary odwróciła wzrok. Skupiła go po przeciwnej stronie na pustej przestrzeni nad stojącym, lekko odsuniętym od stołu krzesłem. Wzruszyła lekko ramionami, jakby coś było jej wszystko jedno?

~„W sumie, ma rację. Czemu nie.”

Dłoń powędrowała pod stół, zniknęła w połaciach płaszcza. Coś zabrzęczało, jak monety. Coś zaburczało, jak… gazy z układu trawiennego zielonej zostały uwolnione przez usta, oczywiście towarzyszył temu dość klasyczny dźwięk. Nie przejęła się tym, bo w końcu czym tu się przejmować? Ułożyło się. Zapachy karczmy ktoś musiał w końcu wzbogacać.

~„No, dobre to, to nie było. O mam ją. To ta.”

Wyciągnęła niewielkich rozmiarów sakiewkę. Nie wyglądała na zbyt pełną. Położyła ją przed intruzem od tajemniczej karteczki.
- Nic więcej nie mam.- odparła spokojnym tonem, wracając do natrętnego przyglądania się jego twarzy.

~„Czy raczej nic więcej Ci nie dam. Ciekawe, czy zajrzy od razu. Oj, będą kłopoty.”

Pachołek kilka razy przymknął oczy tylko po to by je ponownie otworzyć szerszymi. Nie powiedział jednak słowa. Zdziwiony, czy speszony pomknął na zaplecze.

~„Tego się nie spodziewał. Nie zajrzał. Ciekawe, o co chodzi…”

Po paru chwilach powrócił z drugą karteczką. Czerwony jak rak wręczył ją patrząc głęboko w oczy, tyle ze w te druga parę. Ach... młodość, testosteron burzący w żyłach. Jak łatwo było tylko na tej podstawie manipulować mężczyznami... i od iluż wieków kobiety to robiły?
Karteczka ponownie zawierała literki, teraz jednak była tam i mapka. Wyraźnie było naznaczone miejsce spotkania. Do tego aby ja odczytać nie potrzebna była pomoc.

~„Idiota. O, mapka jest. No, no. Robi się coraz bardziej interesująco. To chyba nie jest daleko. Trzeba się stąd szybko ulotnić.”

Gdy młodzieniec odszedł, wzrok orczycy znów powędrował na pustą przestrzeń nad krzesłem.
-Znikajmy stąd, nim zajrzy do sakiewki. - szepnęła w ów eter. Wstała powoli. Skromny plecak, kołczan oraz krótki łuk powędrowały na jej plecy. Kilka uderzeń serca później wymknęła się pod karczmę. Rozłożyła karteczkę z literkami. Przyjrzała się jej.
-A tu? Co jest napisane? - jedynie ruch kaptura, charakterystyczne naciągnięcie się materiału na plecach zdradzić mógł, że odwróciła lekko głowę w prawą stronę wyszeptując pytanie.
- No tak. - kolejny szept. Położyła karteczkę z literkami na spód. Teraz przyglądała się to mapie, to otoczeniu.

~„Którędy to będzie… ah, tak tutaj. Przyda się trochę grosza, forsa wieśniaków powoli się kończy. Zresztą, to może być coś nowego…”

Cytat:
Jakiś czas wcześniej…

Założyłam płaszcz, nieśpiesznie zawiązując jego rzemyki. Przewiesiłam przez plecy krótki łuk i kołczan. Jeszcze raz upewniłam się, że sztylety są na swoim miejscu. Odruchowo, ganiając samą siebie w myślach. Przecież już to robiłam. Po kilku dniach chodzenia bez ubrania, czułam się nieco skrępowana. Tak, chyba powinno być odwrotnie.
- Masz. – rzuciłam w stronę towarzyszki skrupulatnie odliczoną połowę zawartości sakiewki, którą dostałam na odchodnym w wiosce pełnej idiotów. Złapała. – Idziemy?

Kilka godzin jeszcze wcześniej…

Delikatne kropelki potu zsuwały się leniwie z jedwabistej, zielonej cery orczycy. Odbijało się od nich echo blasku pełni księżyca, bezchmurnej nocy, oraz pomarańcz wesołych płomieni smagających z cichym chichotem drewno. Kucała przy nich. Nogi położone pod sobą, stopy naprężone w baletowym kunszcie. Ręce rozłożone. Natchnione gwałtownymi ruchami tańczyły w takt sztormowych fal, których dźwięk napływał jedynie z umysłu tańczącej. Prawo, lewo, prawo, lewo… płynęła z bezwietrznym wiatrem, z nieistniejącym w świecie prądem. Długie czarne rzęsy połyskiwały lekko nad zamkniętymi oczami. Prawo, lewo, prawo, lewo… jak woda, jak ziemia tworząca doliny. Głowa wyżej. Szybszy ruch całego ciała. Mięśnie naprężają się pokazują się w całej swojej doskonałości, nagiego kobiecego ciała oplecionego jedynie przez płomienie i blask nocy. Prawo, lewo, prawo, lewo… powoli i radośnie niczym spadający jesienią liść. Lekkie uniesienie palców rozprostowanej dłoni. Głowa stacza się na lewy bok ukazując wijący się tam tatuaż, przerażającego węża o oczach zachodzącego słońca wpatrzonych wprost w wypisane przed kobietą symbole. Prawo, lewo, prawo, lewo… szybko i niespokojnie niczym kamień wrzucony z impetem w niezmąconą taflę wody. Ciało przeszywają dreszcze. Trzęsie się, coraz szybciej, coraz mniej miarowo, szybko, nerwowo coraz mocniej i mocniej… pada na ziemie. Oczy otwierają się nagle. Widać w nich życie, widać w nich łany zbóż smagane wiatrem w słoneczny dzień. Krzyczy, z bólem, grubym nienaturalnym głosem:

-Nadchodzi! Nadchodzi…

Jej publiczność wstrzymuje oddech. Na to przedstawienie zebrała się cała wioska. Jaka przepowiednia wypłynie z jej ust? Patrzą z zachwytem. Chłoną każde słowo.
Wszyscy. Prócz jednego.
Rudowłosy pryszczaty młodzieniec stoi nieco z boku. Jego twarz przeszywa grymas. Nikt nie zwraca jednak na niego uwagi. Nie dziwota, nie należy do takich którym ktokolwiek chciałby się przyglądać.

Płomienie ogniska gasną nagle. Oczy wróżbitki zamykają się. Ciało nieruchomieje. Tylko księżyc wydaje się teraz uśmiechać z daleka.
~„…ciekawego. Tylko o co chodzi z tymi unikalnymi umiejętnościami? Cholera. No nic. Zobaczymy.”

Niska postać, odziana w szary znoszony płaszcz ruszyła przed siebie. Miała zdecydowanie cichy chód. Co jakiś czas zerkała na trzymaną w dłoni mapkę. Co jakiś czas zerkała w pustą przestrzeń po swojej prawicy. Gdy była pewna, że nikt nie słucha próbowała szeptem ją uciszać. Chyba bezskutecznie.

Karczma zaś pozostawała niewzruszona coraz bardziej w oddali…

~„A ja tam byłam, miód i wino piłam… no, prawie.”
 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline  
Stary 12-02-2014, 18:05   #6
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Sześć lat nauki w szkole elementarnej. Kolejne sześć w Akademii im. Kolorado Jamesa. Trzy lata praktyk u mistrza Johansona. Dyplom z archeologii nowoczesnej i prace nad ruinami starożytnego baru Macie Piciu. Wszystko po to by badać pradawnie przeterminowane potrawy w tej upadłej spelunie. Gdzie popełniłem błąd? A tak... już wiem. Korona.



Przy jednym ze stołów siedziało dwóch mężczyzn. Pierwszy z nich był człowiekiem. Młodym, w eleganckim acz znoszonym ubraniu w czerni i czerwieni. Stanowczo był wysoką ale nie potężną personą, a przynajmniej nie barczystą. Wręcz chudą. Drugi zaś był od niego niższy mimo swych godnych sześciu stóp wzrostu jednak posturą mu dorównywał. Takoż i w eleganckim odzieniu, znoszonym, czarnym garniturze z zieloną koszulą. Jednakże ten drugi wyróżniał się czymś jeszcze. Dokładnie skórą koloru czystego nieba oraz niepasującą do młodej twarzy białą brodą.

Gdy posłaniec podszedł do tego stolika i położył kartkę, ubrany w czerwień wysupłał z kieszeni srebrnika i pstryknięciem posłał mu go. To było mniej niż żądał ale więcej niż mógł oczekiwać. Wielu zapłaciłoby mu żelazem.

Chłopiec skłonił się usłużnie po czym dobył z drugiej kieszeni zawiniątko z oczekiwaną informacją.

"Lokal jest spalony, pod stałą obserwacja. W celu uzgodnienia szczegółów zapraszam dwa kilometry na północ stąd."

Notka zawierała również skromną i koślawą mapkę z opisem miejsca spotkania.

Samael, gdyż tak nazywał się wyższy z nich, z wyraźnym wstrętem dopił szczyny uchodzące tu za piwo. Nie wiedzieć czemu miał przeczucie, że jakby dostał dzisiaj wróżbę, mówiłaby ona o niewychodzeniu z domu i uważaniu na wazelinę. Spojrzał na swojego towarzysza.
- To co Simon? Korzystamy z okazji? Trochę grosza by nam się przydało na jakiś lepszy przybytek. - Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem. Pokazał kartkę Simonowi a potem złożył ją parokrotnie i schował pod rękawiczkę.
- Ech, wciąż nie wiem czemu w to chcesz się wpakować. Pieniądze? Adrenalina? Są bezpieczniejsze metody. No ale jakby nie było… jesteś dorosłym człowiekiem. Choć o gorącym temperamencie. Nie zabronię ci niczego.
Młodszy z mężczyzn z zaciekawieniem przyglądał się zamieszenie jakie wywołała jedna z zakapturzonych postaci, a druga, dla odmiany w opuszczonym kapturze interweniowała. Leniwie wzruszył ramionami.
- Za coś pić trzeba. A jeżeli mam do wyboru pomachać trochę mieczem lub robić codziennie to samo od rana do zmierzchu to wolę te pierwsze. - Wyciągnął długie nogi przed siebie. - Co zrobisz z wypłatą Simon? Ja pójdę na dobry obiad, dziewczynki a potem się spije. Wcześniej jednak się wykąpie. O tak, stanowoczo.
- Kąpiel jest dość sensowną propozycją. Takoż i obiad. Jednak wybacz mi, że nie będę ci towarzyszył w różowym przybytku… Jakoś mnie tam nie ciągnie. A jak mi zostanie, to zaoszczędzę. Może jakaś ciekawa inwestycja w przyszłości mi się trafi? - odrzekł brodaty jedząc powoli swój posiłek. Co dziwne, w jego kuflu nie znajdował się alkohol tylko odrobina, chciało by się powiedzieć, krystalicznie czystej wody. Niestety ta jej czystość, pozostawiała wiele do życzenia.
- Więcej kobiet dla mnie. Wiesz, młodzieńcza kondycja… - wyszczerzył zęby odwracając się do kompana. - Chcesz gdzieś osiąść? Prowadzić karczmę czy sklep? Budzić się w tym samym łóżku, koło tej samej kobiety i robić te same rzeczy?
- Nie. Raczej nie. Jednak zastanawiałem się nad jakimś mniej wiążącym interesem. Ale wiesz, nie ma co dzielić skóry na niedźwiedziu. By zainwestować złoto, trzeba to złoto posiadać. A jak na razie, nasze sakiewki jedynie chudną. - Rzekł jegomość kończąc już swój posiłek i odkładając sztućce na talerz. - Co ty na to by rozprostować kości? Znam dosyć ciekawe miejsce. Niedaleko stąd. Z jakieś dwadzieścia minut na północ.
Młodzieniec wstał sprężystym, energicznym ruchem. Podniósł oparty do tej pory o stół miecz dwuręczny i odplątał od pochwy pas, broń znalazła się na plecach a jej właściciel prowokacyjnie rozejrzał się po zebranych. Postać z samego rogu karczmy, zakuta w pancerz niczym doborowy rycerz Czerwonej Róży, która od dłuższego czasu obserwowała ową parę, obojętnie wstrzymywała wzrok, jakby w ogóle jej to nie obeszło. Następnie podniósł torbę podróżną.
- Chodź staruszku. Mdli mnie od tej duchoty i smrodu.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline  
Stary 13-02-2014, 14:59   #7
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Wyszliśmy z karczmy sprężystym krokiem, z dłońmi na rękojeści broni w rytm wystukiwany przez ostrogi uderzające o bruk... No dobra, to nie było tak. Chociaż chciałbym. Kiedyś zdarzało mi się podróżować z hassą, błędy młodości. Na pewno nie ostatnie.

Wracając jednak do mnie i Simona to aby odejść od stolika musieliśmy nieźle się na przepychać. Sprawdzonym sposobem szedłem pierwszy, mój towarzysz gotów był przepraszać wszystkich. Podczas torowania sobie drogi przez morze śmierdzących cielsk wydawało mi się, że dostrzegłem twarz. Czarną. Tym szczególnym drowim odcieniem mrocznej czerni. Nie zdziwiłbym się jakby była przykryta kapturem ale płaszcz z kapturem to był chyba jakiś miejscowy dress code.
W końcu przywitało nas świeże powietrze. To znaczy zamiast mieszanki przypalonego mięsa (zawsze lepiej było o tym myśleć po prostu jak o mięsie), potu, piwa, rzygowin, moczu i nie wiadomo czego jeszcze poczuliśmy zapach końskiego gówna oraz smród latryn i rynsztoków. Długo się nie rozkoszowałem ani tą zmianą, ciepłym, leciutkim wiaterkiem ani nawet majestatycznie zachodzącym słońcem. Już po paru krokach zobaczyłem, że ktoś dotyka mojego konia, a nie lubiłem gdy to robili mężczyźni. Rzeczony ktoś (być może przyszły denat) był mężczyzną w sile wieku, od stóp do głów zakutym w plecionkę kolczą. Do pasa nosił przytroczony miecz. Na nasz widok wyraźnie zgubił rezon.
- Piekne zwierzę.
Stwierdził, jakby nie wiedząc co innego odpowiedzieć. Jego speszenie było mi bardzo na rękę. Stanął przed Simonem i wbiłem w amatora cudzych koni spojrzenie swoich jasnych oczu. W końcu rzuciłem zimno.
- Piękne. I ma właściciela.
- No tak…
Zamyślił się jakby na chwilę. - Nie chcieli byście jej sprzedać może?
Tym razem pozwoliłem milczeniu trwać dłużej. W końcu postanowiłem nie robić burdy. Raz, że straż miejska strasznie czepiała się trupów na ulicy (nie wiem czemu), dwa wyszliśmy właśnie z lokalu pod rzekomą inwigilacją, zarąbanie kogoś tuż przed nią nie należało do dyskretnych rzeczy a tego chyba oczekiwał tajemniczy pracodawca.
- Drogi Panie… To jest ulica przed karczmą. Nie targ. Gdy chce sprzedać konia to tam się udaję. A teraz zechciej odstąpić z drogi i udać się załatwić swoje pilne sprawy. Bo takie niewątpliwie masz.
Facet nabrał wody w usta nie bardzo wiedząc jak kontrować moją wypowiedź.
- No tak. Stwierdził w końcu. - Jeśli daleka droga przed Tobą, może faktycznie potrzeba Ci dobrego konia…
Zawiesił głos oczekując mojej reakcji. Koleżka w płaszczu, ewidentny sympatyk upłytawiania się, wyszedł z karczmy. Już wcześniej nam się przyglądał. Kompan tego tu? Złodzieje koni czy jakieś "asy" wywiadu? Miecz miałem w gotowości. Starałem się obu obserwować, w tym czasie głos zabrał Simon.
- Zgadłeś mój przyjacielu. A skoro i droga niemała to i czasem nie dysponujemy. Ruszymy więc i w swoją stronę. Życzę ci szczęścia, nieznajomy, jak będziesz szukał wierzchowca na sprzedaż. Obyś trafił na zacniejsze zwierze za o wiele mniejszą cenę.
Mój kompan powolutku zaczął gładzić swoje potężne tomiszcze przy pasie. Wiedziałem, że tym fortelem chce zażegnać ewentualny konflikt.
- Szerokiej drogi.
Rzuciłem tylko tyle zajęty obserwacją. I opłaciło się bo dostrzegłem ogon. Cóż... Wiedziałem, żeby dzisiaj niczego sobie nie życzyć bo może to się spełnić aż zbyt dosłownie. Z karczmy wyszedł ogon. A wraz z nim jego właściciel. Poruszał się z nienaganną gracją, lekceważeniem dla całego świata wyrytym na pyszczku. Niby od niechcenia puszył się swoim futrem, lekkim chodem i lekko zaokrąglonymi bokami. Wdzięcznym truchtem ruszył w naszą stronę.


Tak moi drodzy, uwielbiam koty. Za ich nieprzewidywalność, arogancję i niezależność. Ku mojemu ubolewaniu musiałem jednak skupić się na dwóch podejrzanych indywiduach. Pierwszy z nich, miłośnik koni wyraźnie stracił rezon. Ukłonił się mrucząc coś o "waszmościach" i w zorganizowanym pośpiechu oddalił się na z góry upatrzone pozycje. Drugi z koleżków zaś zaczął mówić. Od rzeczy. Zdecydowanie.

Tutaj moi drodzy należy Wam się parę wyjaśnień. Tak, jestem osobą nietolerancyjną i antypatyczną. Do tego narwaną i impulsywną. A to tylko część moich zalet wśród których należałoby wymienić cięty dowcip, niemały urok osobisty oraz bystry umysł. Skromności nigdy nie opanowałem. Generalnie wśród moich wad nie licząc czasem zbyt ognistego temperamentu na pierwszy miejscu było towarzystwo. Nie mówię o Simonie, który jest osobą kulturalną, wykształconą i spokojną. Miałem kiedyś... dużo barwniejsze towarzystwo. O parę kolorów w kierunku ciepła, zdecydowanie nie uspokajało ono.
Kolejną sprawą, którą powinienem wyjaśnić jest opinia o moim rozmówcy. Na bok nawet odłożyłem całe moje uprzedzenia do jego dziwnej mowy mimo to kwalifikowałem go jako idiotę lub elytę wywiadu. Zaprawdę nie wiem co gorsze. Skąd ten krzywdzący wniosek? Otóż moi drodzy ruszamy właśnie z Simonem ruszamy by dowiedzieć się szczegółów zadania, które ktoś maskuje z gracją godną orczego paladyna w oborze. Zostaliśmy powiadomieni o obserwacji karczmy przez nieznaną grupę. Teraz podchodzi do nas koleś mówiący z dziwacznym akcentem, z zasłoniętą twarzą i sylwetką, nie wyjawia swojego imienia i oświadcza, że idzie w tym samym tajnym kierunku.
Albo trafiliśmy na zagranicznego idiotę, który chciał "przyłączyć się do drużyny" (jak to w balladach poszukiwacze przygód mają w zwyczaju) by zrobić questa (do dziś nie wiem co to jest, chyba zamorska potrawa) i zgarnąć nagrodę (najpewniej nauczyć się nowych rzeczy i obwiesić magicznym żelastwem).
Albo na elytę wywiadu. Agenci z tego grono mieli tendencje do bycia szprytnymi. Taki agent mógł wykombinować sobie coś na zasadzie: "Wpadłem na świetną przykrywkę, udam zagranicznego idiotę, nawet przyznam się do bycia zagranicznym idiotą i podążę z nimi by zrobić zasadzkę na PNJSN (Przeciwnika Naszego Jedynego Słusznego Narodu). Nikt nie uwierzy, że szpieg mógłby mieć taką głupią przykrywkę i nie będą niczego podejrzewać. Jestem genialny." Tak moi drodzy, są tacy ynteygenci. Nie, nie wiem skąd się biorą.

Tak czy siak spławiliśmy gościa chociaż po tym jak mnie obraził prawie bym spłacił tę zniewagę stalą. Wiem dobrze, że mój kompan źle reaguje na takie incydenty więc z trudem się powstrzymałem. No i nie bez znaczenia był pewien incydent. W pewnej mieścinie grzecznie powiedziałem "przepraszam Panie Władzo", niestety z nieznanego powodu (najpewniej jakiejś klątwy) strażnik usłyszał o tym jakim to miłośnikiem kóz jest. A potem musieliśmy galopem wynosić się z miasta, pewnie do dziś rozwieszają za mną podobizny z podpisem "poszukiwany martwy". Przy następnej takiej okazji rozważę pewien stary patent oddziałów najemnych do którego potrzeba solidnego łańcucha, ogniska, liny i kolesia w puszce.

Tak czy siak koleżka odszedł w rytmicznie brzęcząc. Ryzyko burdy i braku dyskrecji znikało więc odezwałem się do Simona.
- Uwielbiam tych mrocznych, zakapturzonych poszukiwaczy przygód… Już nawet ten zwierzak jest od nich bystrzejszy! Popatrz, uczę się. Tym razem nie wywołałem bijatyki!
- Brawo
- rzekł ni to z sarkazmem ni to śmiejąc się pod nosem. - Jednak masz rację. Przecież taki kaptur jedynie zwraca uwagę. No chyba, że chcą atencji i spojrzeń wszystkich dookoła.
- Widziałeś innych gości tego, pożal się Paladine przybytku? Tam ludzie bez kaptura zwracali uwagę. Może to taka moda na tej prowincji? Albo za dużo nasłuchali się balad o mrocznych wędrowcach i wilkołakach?
- Jedynie me oczy przykuła jedna persona. Miałem delikatne obawy, że za sprawą swej arogancji wywoła jedynie burdę. Wiesz jak ja nie lubię bezsensownego, pożal się Globie mordobicia.
- Jeszcze masz pretensje o tamte miasto? I przydrożną gospodę? Przeprosiłem.
- Nawet i bez tańca ognia i lodu… jakoś nigdy nie byłem miłośnikiem pijackich awantur.
- Nie dawanie ujścia emocjom jest niezdrowe. I nieładnie odnosił się do kobiety. Wybiłem mu tylko parę zębów przecież...
- Tak, tak. Było, minęło. Zobaczymy co nam dziś jeszcze przyniesie.

Po niedawnym napięciu nie było widać śladu. Można teraz było trochę się zrelaksować co od razu zaproponowałem.
- Pójdziemy galopem?[
- Leć niczym na skrzydłach wiatru. Będę tuż za tobą.

Zaśmiałem się. Nie było mowy bym dla przyjemności przejażdżki zostawił kompana.
- O nie, nie mój przyjacielu! Ta kompanija w środku mi się nie podoba, mogą chcieć wykorzystać Twoje pogodne i życzliwe usposobienie. A jak wspominałeś nie chcemy tu żadnych zajść. Ty narzuć tempo. Twój nowy przyjaciel jedzie z nami? Naprawdę wolę już towarzystwo zwierząt od poszukiwaczy przygód.
- Poszedł… swoją… drogą... jak… to… koty… mają… w… zwyczaju!

Simon starał się przekrzyczeć szum powietrza dudniący mu w uszach. Nie kontynuowałem. Wysforowany na dwie długości konia przymknąłem oczy ciesząc się namiastką prędkości za jaką mój kompan miał "galop".
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 18-05-2014 o 22:10.
Szarlej jest offline  
Stary 13-02-2014, 20:59   #8
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Prolog
W którym pojawia się Kot
Drzemka zostaje przerwana
I rozpoczynają się dwie historie


- Naprawdę nie rozumiem jak możesz spać w takim hałasie, ‘Łowco’

Otwarłem jedno oko by obrzucić spojrzeniem intruza śmiącego przerywać moją popołudniową drzemkę. Zdawałem sobie sprawę, że persona ta nie mogła być nikim zwyczajnym, mało kto potrafił dostrzec mnie gdy akurat sobie tego nie życzyłem a jeszcze mniej osób potrafiło wymówić jeden z moich przydomków. Moje spojrzenie padło na postawnego mężczyznę w czerwonym żupanie z dwoma szablami przypasanymi do boków, który spoglądając na mnie gładził swoją kozią bródkę. Westchnąłem ciężko wyrażając w ten sposób protest wobec niesprawiedliwości świata w którym taki nuworysz ma czelność mnie budzić. Powiedzcie sami, czy nikt już nie potrafi zrozumieć, że pod żadnym pozorem nie wolno naruszać świętości popołudniowej drzemki? Czy to po prostu tak niskie uczucie jak zazdrość każe dwunogom takim jak on wybierać sobie najgorszy możliwy moment na pogawędki? Prawdę mówiąc najchętniej zignorowałbym go kompletnie i ponownie zapadłbym w sen na gałęzi mojego nieistniejącego drzewa korzystając z tego że słońce wciąż jest wysoko, jednak spokój raz przerwany nie chciał powrócić tak łatwo. Znowu zaczęły do mnie docierać krzyki zgromadzonych na trybunach ludzi nad którymi unosiłem się swobodnie razem ze swoim rozmówcą

- Nie rozumiesz wielu rzeczy, a tak się akurat składa że ta jest najmniej istotną spośród nich - odciąłem się starając się nadać swojemu głosowi tak pełne zniechęcenia brzmienie jak to tylko możliwe. Wciąż łudziłem się, że szlachetka zrozumie ukryty w intonacji przekaz i da mi spokój. Oczywiście na próżno
- Nie chciałbym ci przeszkadzać, ale to chyba nie jest ta historia której szukasz? - odpowiedział niezarażony, jednocześnie szerokim gestem wskazując na nasze otoczenie

Najwyraźniej nie miałem co liczyć teraz na sen. Przeciągnąłem się zatem wypędzając ze swych kości resztki senności i zeskoczyłem z gałęzi niedrzewa lądując na schodach pomiędzy trybunami. Mój rozmówca oczywiście pojawił się tuż przy mnie jak to jego rodzaj ma w zwyczaju, prawdopodobnie próbując w ten sposób mnie zirytować. Próżny trud, natręta kompletnie zignorowałem zamiast tego po raz pierwszy zaszczycając swym spojrzeniem piasek areny. Chciałem sprawdzić cóż to wspaniałe widowisko powoduje taką euforię wśród zgromadzonych. Oczywiście, że była to ironia, naprawdę musisz pytać? Znając rozrywki jakimi pasjonują się dwunogi wiedziałem że w najlepszym razie będzie to dwóch przygłupów wymachujących ostrymi kawałkami żelaza we wzajemnych próbach zrobienia sobie krzywdy ku uciesze gawiedzi. Tu jednak zobaczyłem coś co zapewne w opinii pomysłodawcy miało uchodzić za nieco ambitniejszą rozrywkę, chociaż moim skromnym zdaniem niewiele się od moich wcześniejszych podejrzeń różniło. Dziwna zbieranina próbowała właśnie przebiec obok hydry, wnioskując z okrzyków wznoszonych przez tłum noszącej urocze miano Kararzyny, by dostać się do kupy śmieci stanowiących prawdopodobnie ich ekwipunek. Niby też nic specjalnego, ale ekscytacja tłumu widzów sięgała zenitu. Czarnowłosy mężczyzna który wcześniej przerwał mój sen wciąż stał obok mnie, najwyraźniej wciąż oczekując odpowiedzi.

- Widzisz, mam wrażenie że tutaj również rozpoczyna się jakaś historia. Nie czym czy lepsza czy gorsza od tej w której postanowiłem uczestniczyć. Po prostu…
- Po prostu inna?
- mój rozmówca dokończył za mnie myśl
- Po prostu inna… - zgodziłem się - Wnioskując jednak z twojej tu obecności masz zamiar nieco się jej przyjrzeć?
- Oczywiście. Gdy spotkamy się ponownie będę mógł opowiedzieć Ci, co z niej zapamiętałem. W przeciwieństwie do niektórych uważam, że dzielenie się historiami nie tylko niczego im nie ujmuje ale je wzbogaca
- Nie licz jednak w tym względzie na wzajemność
- Wiem o tym… Zatem do następnego spotkania, ‘Łowco’
- Do następnego spotkania, ‘Demonie’
- A, jeszcze jedna sprawa.
- słowa mężczyzny zatrzymały mnie tuż przed tym jak miałem wykonać skok by dotrzeć na miejsce właściwej przygody - Masz zamiar pokazać im się w ten sposób?
- Oczywiście, że nie - uśmiechnąłem od ucha do ucha, zupełnie nie po kociemu eksponując cały garnitur swych zębów - W końcu moi nowi przyjaciele zasługują na małą… niespodziankę

***


Jak się moi mili zapewne zdążyliście domyślić, jestem Kotem. Nie mówię tu oczywiście tylko o zwierzęciu, z którym większość z was mogłaby kota skojarzyć. Jestem takim ‘Kotem’ przez duże K, bo i to jest imię pod którym będziecie mnie znali. Może to być mylące, zwłaszcza na początku i doskonale to rozumiem jednakże musicie się do tego przyzwyczaić. Moje prawdziwe imię, czy raczej imiona są niewymawialne w waszym języku, a każda próba ich przetłumaczenia byłaby kaleczeniem skomplikowanego znaczenia jakie za nim stoi. Nie mówiąc już o tym, że byłyby cholernie długie i brzmiały nieco pretensjonalnie. Tak więc, przynajmniej na razie dla potrzeb naszej opowieści pozostanę Kotem. Dla was oczywiście będzie to Pan Kot, bo pewne formy grzecznościowe muszą zostać zachowane. Pewnie zastanawiacie się ,,Dlaczego akurat Kot chciałby dołączyć do grupy najemników?”. Odpowiedź jest prosta, przynajmniej dla tych którzy choć trochę poznali koci charakter - ,,Ponieważ mogę”. Wybaczcie zatem to drobne wtrącenie nieco zaburzające ciągłość narracji, jednak wolałem by później nie było żadnych niedomówień. Teraz, gdy już wszystko mamy ustalone możemy przejść do faktycznej opowieści…

***

Widząc jak wygląda sytuacja w karczmie zapewne byliście pewni że właśnie drzemałem sobie w najlepsze. Była to jednak tylko gra, mająca na celu uśpić waszą czujność, zwieść was, byście myśleli że zgodnie ze stereotypowym obrazem kota wszystko mi zwisa i powiewa. Co prawda nie było to aż tak dalekie od prawdy, w przenośni oczywiście, bo z belki na której leżałem faktycznie zwisał mój ogon luźno kołysząc się ponad głowami gości tego niezbyt schludnego przybytku. W rzeczywistości jednak byłem żywo zainteresowany osobami obecnymi w karczmie, chociaż na widok tych wszystkich płaszczy i kapturów odczuwałem pewien niesmak. Może jednak faktycznie istniało jakieś niepisane prawo że prawdziwy najemnik powinien być mroczny i tajemniczy, pod swoim płaszczem chowając zarówno sylwetkę jak i emocjonalny bagaż przytachany z przeszłości. Nie wnikam, chociaż w towarzystwie tych ludzi zapewne spędzę w najbliższej przyszłości trochę czasu, po prostu czasem odczuwam nieodpartą potrzebę trochę sobie pomarudzić. Wiedząc, że wkrótce ci których los w tej chwili najbardziej mnie interesował opuszczą karczmę uznałem że najwyższy czas zejść ze swego wygodnego miejsca i pomyśleć o tym jak przygotować się do drogi. Mój nos bezbłędnie jednak mi podpowiadał dokąd powinienem się udać i chociaż mięso podawane tutaj nie było pierwszej świeżości to w końcu jako poważanemu najemnikowi (a przynajmniej kandydatowi na takiego) nie wypadało mi narzekać. Nie zauważony przez nikogo przemknąłem do izby pełniącej tutaj funkcję czegoś pomiędzy kuchnią a składowiskiem odpadów by spotkać istotę posiadającą tu jedyną i niepodważalną władzę - żonę karczmarza. Chwila spędzona na pochlebnym mruczeniu i ocieraniu się o nogi zapracowanej kobiety zaowocowała nazwaniem mnie perfidnym lizusem, co nawiasem mówiąc było prawdą, jak również poczęstowaniem mnie odkrojonym kawałkiem mięsa które dziś akurat nazywane było baraniną. Wiedziałem co prawda, że jeszcze wczoraj była to wołowina a jutro stanie się zapewne wieprzowiną, w zależności od humoru gospodarza jednak mięso było mięsem. Posilony byłem gotów do drogi, pozostawało tylko udać się przed karczmę by znaleźć kandydatów wystarczająco godnych, by zaszczycić ich moją obecnością

Nie myślcie jednak, że wybór jaki przede mną stanął był prosty, o nie. Nawet będąc osobą tak przenikliwą jak ja trudno ocenić kogoś tylko na podstawie pierwszego wrażenia i nie pomylić się nawet częściowo. Musiałem zatem zastosować bardzo skomplikowaną metodę selekcji, gdzie w pierwszej chwili odrzuciłem wszystkich którzy w izbie siedzieli w kapturach. Kaptur jest rzeczą świetną gdy na dworze duje jakby się ktoś powiesił a na głowę leje się rzęsisty deszcz, temu zaprzeczyć nie mogę chociaż sam zwykłem obywać się bez ubrań, jednak nie zdejmowanie go w pomieszczeniu uważałem za pewien brak kultury. Nieistotne było dla mnie z jakiego powodu tak się działo, chociaż dla ukrycia tożsamości jeszcze gustowniejszy byłby szary płaszcz prochowiec i gazeta z wyciętymi dziurami. Dorzucić do tego sztuczny wąs z okularami i nosem w komplecie i voila-! Na pewno nikt na taką osobę nie zwróci uwagi. Wracając jednak do moich kryteriów, bo coś dzisiaj mam tendencję do zbaczania z torów opowieści, jako drugich odrzuciłem wszystkich w ciężkich pancerzach. Ja rozumiem, że ciężka stal ma chronić wrażliwe wnętrze a każdy w pełnej płycie na pewno ma delikatne, kochające serduszko tylko na zewnątrz chcąc uchodzić za twardziela. Nie chodziło też o to, że osoba taka naturalnie kojarzyłaby mi się z konserwą co w chwili roztargnienia mogłoby wywołać u mnie odruch otwarcia takiej puszki by dobrać się do smakowitej zawartości. Widzicie, noszenie na sobie takiej ilości żelastwa nieuchronnie prowadzi do zwiększonej potliwości, a mój koci nos był wyjątkowo czuły na nieprzyjemne zapachy. Było to użyteczne przy znajdowaniu tych wszystkich niewidzialnych skrytobójców jednakże zmieniało się w poważną wadę gdy tylko kilku zbrojnych po całym dniu tachania na sobie ekwipunku zdejmowało z siebie metalowe skorupy uwalniając chmury morderczych oparów, przechodząc w całkowity horror gdy któryś zdecydował się zdjąć onuce. Dodatkowo od osób które wybiorę na swoich towarzyszy będę wymagał spełniania pewnych prostych obowiązków, w stylu głaskania i pozwalania spać tam gdzie akurat się ułożę. Rozumiecie do czego zmierzam, nieprawdaż? Jeśli nikt was nie próbował głaskać pancerną rękawicą to możecie się uważać za szczęściarzy. Przedstawiciele rasy zielonej i wszelkich ras zielonopodobnych też po chwili namysłu zostali odrzuceni, bo nie miałem zbyt wielkiej ochoty na towarzystwo kogoś, kto może mnie uważać za mobilną rezerwę żywnościową. Wyprowadzenie kogoś takiego z naturalnego dla niezbyt bystrych ras błędu raczej nie mogło by się odbyć w formie kulturalnej dyskusji, bo trudno mówić o kulturze gdy ktoś jest zielony. Nieuchronnie prowadziłoby to więc do mniej lub bardziej agresywnej konfrontacji w której zmuszony byłbym bronić nie tylko swej kociej godności ale też ciągłości swego istnienia.

...Naprawdę sądziliście, że mówię poważnie? To wszystko stereotypy, chociaż akurat przy ciężkich pancerzach byłem tak bliski szczerości jak to tylko w moim kocim przypadku możliwe. Moje kryterium było dużo prostsze, po prostu udałem się za tymi którzy jako pierwsi opuścili karczmę. Szczególnie moją uwagę zwrócił mężczyzna o niebieskiej skórze noszący garnitur. Widzicie moi mili, kierowałem się tutaj innym stereotypem, mianowicie tym że garnitur reprezentuje osoby kulturalne. Wiem, wiem, naiwnie z mojej strony ale mając do wyboru do i ciężkie zbroje bądź kaptury wiedziałem co będzie rozsądniejszym wyjściem, mniejszym złem jak można by rzec. Pierwszy test również udało mu się przejść, chociaż dostał minus za zimne dłonie to jednak zareagował na moją kocią osobę pozytywnie. Całe zamieszanie ze zbrojnym przesiedziałem obok obserwując dyskutujących mężczyzn zza półprzymkniętych powiek z wyrazem rozbawienia na pyszczku. I znowu działania niebieskoskórego pokazały że przynajmniej z pozoru jest osobą kulturalną, ze wszystkich sił bowiem starał się nie dopuścić do mordobicia skutecznie powstrzymując swoich mniej rozgarniętych kompanów. To wystarczyło by przynajmniej na jakiś czas został wybrany do pełnienia zaszczytnej roli głaskacza. Drobnym utrudnieniem mogło być to, że ta dwójka zamierzała podróżować konno, ale dla kota o tak rozległych talentach jak ja nie stanowiło to prawdziwego problemu
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez Blacker : 13-02-2014 o 21:02.
Blacker jest offline  
Stary 14-02-2014, 06:03   #9
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację
Skrzypiące drzwi karczmy otworzyły się ponownie, a ich próg przestąpiła nieśmiało, drobna osoba, okryta długą peleryną koloru głębokiej czerni. Sam materiał wykonany był bardzo starannie i choć nie emanował bogactwem to jego prawie aksamitnie gładka powierzchnia zdawała się pochłaniać wszelkie uderzające nań światło. Postać nie wydawała się jakaś straszna, czy mroczna, a raczej elegancka i zagubiona, jakby trafiła tutaj wolą przypadku. Przez jej ramię przewieszony był prostej konstrukcji łuk, o równie zagadkowym, nietutejszym wykonaniu, także czarnej barwy. Kołczan znajdujący się na plecach był zakryty, nie zdradzając swej zawartości. Na koniec drobne stópki w równie czarnych, skórzanych butach na niewielkim obcasie i tak wiązanych rzemieniami, jak i spiętych klamerkami wykonały drobny piruet obracając się w miejscu. Kobieta (sądząc po sylwetce i ubiorze gdyż twarz skrywała niepewna ciemność kaptura) już miała zniknąć równie nagle jak się pojawiła gdy na drodze do wyjścia stanął jej sporych rozmiarów mężczyzna, okuty w stalową zbroję.

Ten z kolei mógł budzić niepokój. Jego pancerz, wyraźnie dobrze wykonany, odbijał światło przybytku. Niemniej, największe wrażenie tworzyły dwie twarze na naramiennikach. Wydawały się być niemalże żywe. Niektórzy mogliby stwierdzić że wodzą one oczyma za obecnymi w barze ludźmi, niczym padlinożercy czekający na ucztę. Nikt nie mógł na długo skupić na nich wzroku. Najgorsze jednak były oczy spoglądające spod hełmu. Każdy na którym spoczęły cofał się o krok, jak gdyby miałby być przez nie pochłonięty.



“Nie chcę tu być, pośród tych wszystkich ludzi..Czy musimy?” - Niemal zabarwiona paniką przemknęła jej przez głowę lękliwa myśl, ale mężczyzna zdawał się ani drgnąć. Ostatnie dni wyrobiły u niej druzgoczące zmiany i wyolbrzymiły lęki. Nawet Augustus, który przecież ocalił jej życie wciąż wydawał się podejrzanym dziwakiem który z jednej strony był pomocny, z drugiej zaś zdawał się nieobliczalny i niebezpieczny.
Na jego widok dziewczyna ponownie zwróciła się w stronę bawiących w przybytku z niepewnością godną spłoszonej sarenki, ale też niesamowitą zwinnością i płynnością. Drobna, smukła dłoń okryta skórzaną rękawiczką wyłoniła się zza peleryny tylko po to by zakryć jej wrażliwy nos od panującego tu smrodu. Niewiele to pomogło wrażliwym, elfim zmysłom. Tilyel nie przywykła do takich miejsc, bo niby po co miałaby w nich przebywać? Nie była jakąś arystokratką, ale i nikt nie mógł przyrównywać elfiej kultury do ludzkiej. W tej kwestii drowy także wiele się od swoich jasnych odpowiedników. Czystość i schludność była dla nich jedną z ważniejszych cech.

- To chyba nie jest najlepszy pomysł.. - Powiedziała cicho i z wyraźną niepewnością do stojącego za jej plecami Augustusa, próbując opanować swoje mdłości. Nigdy wcześniej nie przebywała w jednym zamkniętym pomieszczeniu z tyloma rivvil. Mimo to była tak głodna że rozważała nawet czy nie spróbować.. czegokolwiek. Do tego po ostatnich dniach pełnych tak wielu niespodzianek i przykrości marzyła o kąpieli. Drugą dłoń cały czas niespokojnie trzymała w pogotowiu na rękojeści sztyletu. Bała się i choć dla Augustusa mogło wydawać się to zabawne, elfka nie wiedziała czego może się spodziewać, a to wzmagało tylko niepokój. Przez chwilę lekko uniosła twarz by zerknąć jeszcze raz po tawernie nim znów ją opuści, by nikt nie dostrzegł koloru jej skóry. Obawiała się jej ujawniać bo była tu sama, a ludzie to proste istoty, gotowe powiesić ją za sam inny jej odcień.


“Gdybym wiedziała że czeka mnie taka wyprawa, może przestudiowałabym ich kulturę… zwierzęcą i podłą. “ - Gorzkie wspomnienie którego tak starała się unikać zatruło na moment zupełnie jej myśli sprawiając że miała ochotę wytępić ludzką rasę z powierzchni ziemi, gdy niespodziewanie..

Mężczyzna stojący za nią położył dłoń na jej ramieniu, w geście dodania jej otuchy. Wyglądała, w jego opinii, na nieco zagubioną, co było zrozumiałe, biorąc pod uwagę niedawną sytuację. Gest ten choć dla niej troszkę niecodzienny, przyniósł ulgę.

- Nie daj się zastraszyć tłumowi. - powiedział cicho - Jak długo nie wyczują u ciebie słabości, ustąpią. - uśmiechnął się delikatnie pod hełmem - A jeśli to nie zadziała, ostrza poradzą sobie z większością problemów tego miejsca. - musnął palcami rękojeść przypasanego do pasa ostrza. Drugie, półtoraręczne, miał przytroczone do pleców. Otaczała go aura pewności siebie, jak gdyby był w swoim żywiole. Jego gest również nie uszedł uwadze bywalców, i kilku którzy rzucali spojrzeniami w kierunku elfki niemal natychmiast odwróciło wzrok. Augustus czuł w stosunku do nich tylko i wyłącznie niezmierzoną pogardę. W tych czasach ci którzy nie mieli dość odwagi by spróbować, mogli tylko patrzeć jak tratuje ich reszta, bardziej zuchwała i silniejsza. Koniec pasujący dla żałosnych szarych ludzi, w jego opinii.

Tilyel czuła się troszkę niepewnie. W jakimś stopniu zaczęła się przyzwyczajać do tego mężczyzny, choć zdawało jej się że to tylko przelotny moment kiedy potrzeba jej otuchy i wsparcia. Ostatecznie jednak dalej był on tylko człowiekiem. Dzieckiem wręcz, bo jak inaczej można by nazwać jego doświadczenia w porównaniu do jej długowiecznej rasy? Najbardziej niepokoiło drowkę to czemu w ogóle stara się jej pomóc. Wszak każdy musi mieć w czymś swój interes, a jaki był jego jeśli nie interesowała go jako seksualny eksperyment i nowość doświadczeń? Póki co Augustus się nie ujawnił, ale ona wiedziała że przyjdzie dzień kiedy czegoś zechce. Musiała tylko wykorzystać go jak najlepiej nim dowie się że nie czeka go w nagrodę nic.

Jedynym co urzekło długouchą w miejscu w którym się znalazła, był nieznany jej bard i właśnie dlatego chciała przejść jeszcze pośród tych wszystkich obcych ludzi by móc znaleźć się bliżej. Był to też moment kiedy żałowała że musi się ukrywać, bo chętnie spojrzałaby w jego oczy i wysłuchała bez tłumiącego dźwięków kaptura.

Prawie czarne usta ciemnej elfki drgnęły nieznacznie. Mimo tej całej nienawiści jaką darzyła ludzką rasę musiała w duszy przyznać że bard był szalenie przystojny, nawet mimo bródki która elfom wydawała się dziwactwem. Augustus także choć nie aż tak bardzo. Miał coś z kota w tym urzekającym spojrzeniu. Zwróciła wzrok w jego stronę.

- Augustus? Możemy posłuchać tego artysty? Proszę.. - Nietutejszy, kobiecy głos zabrzmiał niezwykle czysto i płynnie.

Ten w odpowiedzi skinął głową. Musiał przyznać że melodia i słowa trafiały do niego. Na jego ustach pojawił się gorzki uśmiech. Artysta się mylił. Istniał mrok dość głęboki by zabić nawet najpotężniejsze światło.

Augustus widział i odczuwał go każdego dnia.

Elfka za to była tak skołowana swoją pierwszą wyprawą do ludzkiej tawerny że wszystko tu wydawało się jej niezwykłe. Co za tym idzie nie zwróciła większej uwagi tak na siedzącego w rogu mężczyznę, jak i dyskusje Ishtar. W zasadzie miała nadzieję że Augustus wie co robi bo to on lepiej znał się tutaj na kulturze rivvil.

Bard pogrążony był w swej pracy. Śpiewał zatracając się kompletnie. Zbrojny i elfka usiedli, a posługiwaczka przyniosła kilka chwil potem coś ciepłego, co mogło by aspirować do roli jedzenia dla zwierząt. Ale chyba wszyscy wokoło to jedli…

Po zakończeniu kolejnego utworu, muzyk w koncu podniósł wzrok i omiotał salę. Zdawał sie prześlizgiwać wzrokiem po kolejnych stolikach… coś liczyć. Gdy doliczył do nich, na chwil parę zatrzymał wzrok na osobie elfki. Gdzieś w prawym kąciku jego ust pojawił sie niewielki dołeczek, a oczy zdawały się wyrażać jakby radość. Zaraz potem ponownie przeniósł wzrok na instrument i ponownie zaśpiewał.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=4G8Th8ngZ0M[/MEDIA]

Po chwili podszedł chłopiec i patrząc niepewnie na kobietę, zostawił karteczkę z propozycją zatrudnienia.

“Cóż za piękny głos.. mógłby być moim niewolnikiem, usługiwać mi.. gdybym tylko mogła wrócić do domu…” - Rozmarzony wzrok drowki wciąż tkwił na osobie barda posiłkując się każdą chwilą gdy mogła doświadczyć jego kunsztu.

Augustus przeczytał karteczkę, a następnie prychnął. Jego dłoń wystrzeliła do przodu, chwytając chłopaczka za ramię, zaciskając się na tyle mocno by nie mógł on odejść, ale nie na tyle mocno by sprawić mu ból. Zignorował swój pierwszy instynkt, by skręcić mu kark za oczywistą próbę wyłudzenia.
- Chłopcze… - powiedział głębokim głosem - Sztuka złota to duża cena jak za informacje… nie próbujesz mnie oszukać, prawda? - ton głosu mężczyzny wskazywał że to ostatnie wyraźnie nie byłoby najlepszym pomysłem. Od odpowiedzi chłopca wiele zależało. Może powinien wyłupić mu oczy, dla przykładu…

Tilyel poskrobała krzywym sztućcem po posiłku który jej podano jakby nie wiedziała jak się do jego jedzenia zabrać. O ile zapach w karczmie jakoś udało jej się przeboleć tak jej wrażliwy język i podniebienie stanowczo sprzeciwiały się jedzeniu czegoś czego nawet nie była w stanie określić.

“Nie no, nie ma mowy bym to zjadła.. kto tam wie co jedzą te świnie? Jeszcze się rozchoruję.. Upoluję sobie jakąś dziczyznę w lesie i podpiekę.. A to.. może on to zje? “ - pomyślała gorzko.

- Chcesz to zjeść? - zapytała zaraz Augustusa, przesuwając talerz w jego stronę mimo burczenia w żołądku. Nawet nie spojrzała na swojego towarzysza. Urok nieznanego barda w pełni ją posiadł, aż pozwoliła sobie na nieco nieostrożności. Oparła łokcie na blacie i podpierając twarz na złączonych dłoniach wpatrywała się w niego z rozmarzonym uśmiechem, nadstawiając swoje elfie uszy.

- Później. Interesy… - rzucił w odpowiedzi na pytanie elfki, a gdy rzucił wzrokiem w jej stronę, parsknął śmiechem. Wyraz rozmarzenia na jej twarzy tak nie pasował do stereotypów mrocznych elfów ze wydał mu się o wiele bardziej komiczny niż w rzeczywistości był. Zatrzymał swój wzrok na niej odrobinkę dłużej. W umyśle miał obraz tego jak wyglądała bez narzuconego płaszcza, czy też reszty swojego ubioru. Choć okoliczności ich pierwszego spotkania były… niefortunne… musiał przyznać że coś go do niej ciągnęło. Prawdopodobnie to że nie miał kobiety od tygodni. Ciągle z tym uśmiechem pod hełmem, odwrócił się w stronę chłopaczka. Ten mógł wyczuć od niego tylko pustkę. - A zatem…? - zapytał, bezuczuciowym tonem. Jego oczy, bezdenne, sprawiały wrażenie jak gdyby miały pochłonąć dzieciaka.

Złapanemu chłopcu oczy rozszerzyły się do rozmiarów spodków, gdy jego ręka została uwięziona w mocnym jak imadło chwycie. Spojrzał odruchowo z widoczną prośbą w oczach w kierunku drzwi i stojącego tam wykidajły, po ułamku sekundy opanował się i starając grać twardego oznajmił.
- Panie. Ja tylko kartki roznoszę. Kazali, płacą, więc roznoszę. Chcecie wiedzieć więcej, dajcie sztukę złota. Przyniosę następną. Dajcie monetę Panie. Matka chora, opłacić felczera musimy. Nie skąpcie Panie grosza…
W tym czasie bard dokończył grany numer, a po krótkiej rozmowie z jedną z kelnerek, odstawił swój instrument na stojak i podszedł do jednego ze stolików. Siadł i pociągnął z postawionego mu piwa. darczyńcą był, o dziwo… goblin.

Dyskusja z chłopcem wchodziła jednym uchem elfki tylko po to by zaraz wyjść drugim. Tilyel może po części słuchała, ale “jej” grajek wydawał się ciekawszy. Długie rzęsy kobiety zamrugały niecierpliwie gdy bard opuszczał swą scenę, a rubinowe oczy podążały za nim krok w krok..
“Idzie do mnie? Czyżby zauważył z jakim uwielbieniem słucham jego utworów? A może.. “ - Natłok podnieconych myśli ustąpił chłodnej rzeczywistości gdy tylko bard usiadł. Zamiast niej, wybrał goblina! Złość zagotowała nieco jej krew, a elfka spochmurniała i odwróciła się zamyślona. Dopiero po chwili gdy przestała rzucać w myślach na barda swe klątwy, słowa Augustusa zaczęły znów do niej docierać.

- Nikt nie wnosi złota do takiego przybytku, mały. Ale… - położył na stole srebrną monetę. Poza zasięgiem rąk chłopaczka - To za wiadomość. A to… - w jego dłoni błysnęła druga moneta, również srebrna - To dostaniesz jeśli powiesz mi kto cię przysłał. - Biorąc pod uwagę sytuację, wolał być pewny. Było to dość rozbudowane jak na pułapkę… ale biorąc pod uwagę Jego, i Jego poczucie humoru… wszystko było możliwe. Był zaniepokojony. Nie słyszał żadnych wieści o dwójce o jakiegoś czasu... i zajmowało to teraz wszystkie jego myśli. Nawet jeżeli wolałby poświęcić je innym tematom. Jak pracy, na ten przykład. Albo siedzącej obok niego elfce.
Chłopak bez najmniejszego skrępowania wskazał kotarę zasłaniającą wejście na zaplecze.

- Zleceniodawca jest na zapleczu. On decyduje czy podesłać drugi liścik czy też nie. - Po czym chłopak ufnie wyciągnął drugą, nie trzymaną w uścisku dłoń i czekał na zapłatę.

- Mało, mało jak na srebro. - mruknął, nieco niezadowolony. To nie rozwiało jeszcze jego wątpliwości. Nie miał zamiaru niepotrzebnie ryzykować. - Powiedz jakiej jest rasy, a dam ci tę monetę. - powiedział, wręczając jedną z dwóch monet chłopaczkowi. Jeżeli jego pracodawca był niedaleko, lepiej nie było ryzykować konfliktów… jeszcze.

Tilyel tylko fuknęła kpiąco jakby coś ją bawiło, a jednak nie wtrącała się w rozmowę Augustusa.

“Czy on na prawdę musi się z tym gówniarzem tak cackać? I co to w ogóle za bezsensowna historia? Dzieciak już teraz go okrada biorąc pieniądze za nic. Augustus popełnia błąd.. Traktuje go jak dziecko które może omotać, tymczasem mały bawi się nim niczym kukiełką z wędrownego teatru. Hmm.. Oboje są jak dzieci.” - pomyślała Tilyel.

- Drow. Panie. Elf taki... tylko jakby sie czernidlem usmolil... - Chlopak uwazajac ze temat zakonczyl siegnal po monete.

- Ha! - zaśmiał się Augustus. Doświadczony słuchacz wychwyciłby w tym śmiechu odrobinę ulgi - I dobrze. - rzucił mu drugą monetę. Drow był raczej nieogroźny. A raczej, nie polowałby bezpośrednio na niego. Zakładanie jego niegroźności byłoby raczej… nierozsądne. A dobra reputacja u okolicznych dzieciaków nigdy nie mogła zaszkodzić. Dzieci były mściwe, gotowe donieść o twoich mniej uczciwych porachunkach straży. Albo rycerzom. Augustus wolał nie zwracać ich uwagi. Nawet jeśli wielką satysfakcję sprawiłoby mu przetrącenia karku tego smarkacza i odebranie swoich pieniędzy z powrotem.

W jednej sekundzie cała sielanka prysła, a serce mrocznej zastygło prawie w bezruchu, podchodząc do gardła. Tilyel pobladła, a jej delikatna, smukła dłoń chwyciła za brzeg kaptura poprawiając go, jakby chciała by się zupełnie w nim zapaść.
“Drow? Jak to Drow? Czy to możliwe by tak szybko mnie znaleźli?!” - Przestraszona myśl obijała się echem w głowie kobiety.
Druga dłoń sięgnęła pasa, lecz wcale nie sztyletu. Chciała się tylko upewnić czy aby drobny futerał na zwoje wciąż wisi jej przy biodrze, a wyczuwając go pod dłonią wcale nie wiedziała czy to dobrze, czy też nie. Rozejrzała się niepewnie i bardzo ostrożnie.
Augustus puścił chłopaczka - To biegnij do niego. - rzucił - Ciekawym co powie. - uśmiechnął się pod hełmem, obserwując tłum. Ciekaw był tej roboty która na nich czekała. - Wygląda na to że naszym przyszłym pracodawcą będzie twój rodak. - Rzucił do Tilyel, przeciągając się delikatnie. Wtedy też zauważył zmianę w jej zachowaniu. Zainteresowało go to. - Hmm? - zamruczał - Czyżby coś o czym nie wiem, a co zaszło między tobą, a twoim ludem? - zapytał cicho. Był pewien że nie otrzyma odpowiedzi na to pytanie, znali się dopiero parę dni, a mroczne elfy nie były znane z ufności. Niemniej, jej reakcja mogła mu wiele powiedzieć.
Na początek czy powinien się martwić czy nie. Biorąc pod uwagę co go ścigało, nie chciał by jakaś nieznana vendeta drowów przeszkodziła mu w jego unikach.

“Co za idiota! Jak mógł tak po prostu wszystkim oznajmić że jestem drowką?! Może ktoś nie słyszał? Może jeszcze… On nawet nie zauważył swojego błedu.. nie denerwuj się Til.. nie denerwuj to tylko człowiek.. nie denerwuj SIĘ…”

- Możesz się zamknąć? - syknęła prawie przez zęby z pretensją w głosie, wyraźnie spięta. Nie spojrzała na niego, zamiast tego wstała od stołu dość sztywno, rozejrzała się śpiesznie i omijając pijanych wesołków ruszyła do wyjścia z tawerny.

“ Muszę stąd iść póki może nikt nie usłyszał.. póki ten głupek nie zrobi kolejnego błędu który będzie kosztował mnie życie. Podążanie za nim to był błąd. Czas liczyć tylko na siebie. Za dużo ostatnio tego wszystkiego.. “ - pomyślała mijając kolejnych ludzi i wychodząc.


Post wspólny Dartha i Kaitlin
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun

Ostatnio edytowane przez Kata : 14-02-2014 o 06:05.
Kata jest offline  
Stary 14-02-2014, 08:05   #10
cb
 
cb's Avatar
 
Reputacja: 1 cb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemu
Ja kraść to miliony, jak kochać to księżniczki .... tjaa tak sobie myślałem, ba żyłem tak nawet, będąc w wieku młodzieńczym. Teraz gdy jestem nieco starszy jedynie piję do rana. I to właśnie miałem zamiar zrobić owej felernej nocy. Karczma była z gatunku moich ulubionych, smrodliwa, zadymiona, zatłoczona i przede wszystkim tania. Anonimowość gwarantował tu sam rodzaj klienteli. Z reguły byli to ludzie nie lubiący zbyt wielu pytań i nie mający problemów z ciętą ripostą. Zasiadłem więc na pierwszym wolnym miejscu ciesząc się w duchu wizją ciepłego posiłku i paru łyczków gorzałki. Grajek ciął jakąś melodię a prostytutki piękniały z każdą kolejką. W międzyczasie jakiś smark podrzucił mi na stolik karteluszek. Z literami!! Jakby Fred Harper umiał kurwa czytać, to by nie obijał ludziom kości przez 20 lat. No ale kulturka musi być, dałem gówniarzowi napiwek, niech ma i wróciłem do walenia kuflem w rytm szlagieru. Tjaa zabawa się zaczyna. Szczyl, najwyraźniej zachęcony moją szczodrością przyniósł mi następny świstek. Nie, no tego było już za wiele.
- Synku czy ja ci wyglądam na bibliotekarza? - spytałem grzecznie wyrostka i nie czekając ma odpowiedź kontynuowałem. - Więc powiedz autorowi tych wiekopomnych kurwa strof, że jak coś dyskretnie chce to może mi to powiedzieć jak z wychodka będę wracał.
Zabrałem swoją ulubioną kurtkę 95 regimentu i poszedłem ulżyć naturze. Wyszedłem z karczmy, ominąłem stojących przy wejściu ludzi i skierowałem swe kroki do co bardziej ustronnego miejsca. Kątem oka zobaczyłem dwójkę ludzi pakujących się właśnie na konie, kota który dreptał właśnie w tamtą stronę, oraz kogoś w płytach kto też tam się kręcił. Dla mnie jednak najważniejsze w tej chwili było zaspokojenie zewu natury. Gdy stanąłem w niewielkim rozkroku i poczułem jedyne w swym rodzaju uczucie usłyszałem…
- Może Ci pomóc przystojniaku? Obejrzałem się samą głową, pozostawiając biodra w bezruchu. Autorką tych słów była jedna z tych dziewczynek, co poszukiwały zarobku.
- Skarbie są sprawy które mężczyzna musi załatwiać sam, ale jeśli poczekasz chwilę to możliwe, że ubijemy interes.
- Tylko sie pospiesz. Liczę za godzinę z góry...
- Już, już skarbie. -powiedziałem dopinając rozporek. Nieco bardziej chwiejnie niżby to wynikało z mojego stanu podszedłem do ściany przy której stała królowa nocy oparłem się o nią ręką i wychrypiałem - Co mi zaćwierkasz ptaszyno?
- No cóż... to zależy tyko od ciebie i od twojej sakiewki. Jeśli oboje jesteście twardzi i wielcy, to tę noc, przyjacielu zapamiętasz do końca swoich dni. Dziewczyna uśmiechnęła sie przymilnie.
- He he skarbie, ja tę noc chcę zapomnieć dokumentnie. No ale, zanim to się stanie, to faktycznie parę chwil możemy spędzić razem. Ile?
- Na pewno jakoś sie dogadamy, zobaczysz, ze nie będziesz żałować. Dziewczyna rekami powiodła w miejsce, które przed kilkoma chwilami zasłoniłem rozporkiem. W dłoniach miała prawdziwy talent... w oczach niestety nie. Na chwilę, na krótką chwilę przeniosła wzrok nad moje prawe ramię. Ułamek sekundy później wyczułem poruszenie powietrza charakterystyczne, jak to po którym następuje uderzenie...
Właśnie wtedy zaczęło się. Kicia naprawdę była dobra, ten kolo też nienajgorszy ale chcieli wydymać Freda. Zamiast tego Fred wydymał ich. Odwróciłem się błyskawicznie by zejść z linii uderzenia i wykonałem idealny cios między dwa palce. Jego jaja wbiły się mu chyba w mózg. He, he serio słyszałem chrupnięcie. Problem polegał jednak na tym, ze nie tylko ja grałem nieczysto. Nie wiem z której strony nadeszło uderzenie, pewien jednak byłem, że przez głowę dostałem torebką. Co ona w niej nosiła, pozostało dla mnie zagadką. Słowo daję po tym ciosie zobaczyłem wszystkie gwiazdy a lewym uchu do tej pory dzwoni mi na deszcz. Drugi zamach spróbowałem odbić lewą ręką prawą zaś sięgnąłem po mój wierny bułat.
Walka jedna na jednego, bez elementu zaskoczenia i jakiejkolwiek z przewag nie była tym, na co kobieta była przygotowana. Gdy dobyłem oręża, ona była juz dwa kroki ode mnie przebierając nogami tak szybko jak potrafiła.
- Zboczeniec! Zaczęła się drzeć w niebogłosy starając sie przywołać jakąś pomoc.
Tymczasem mój niedoszły grabieżca leżał skulony na ziemi i jęczał cichutko. Ponieważ chciałem zamienić z nim parę słów bez zbędnego towarzystwa musiałem zadbać o odpowiednio ustronne miejsce. Szybko zerknąłem czy przy koniach nie kręcą się jacyś spóźnieni podróżni. Dla pewności przed oddaleniem się od pana jajecznicy sprzedałem mu jeszcze jednego kopniaka w nerkę
- Co jest qrde... Obejrzałem się i szybko i oceniłem. W miejscu gdzie przed kilkoma chwilami kurzyło się po dziewczynie, teraz stało trzech mężczyzn. Każdy wyposażony przynajmniej w porządną pałę, każdy już na pierwszy rzut oka gotów jej użyć. Oceniłem sytuację dochodząc do następującego wniosku: albo skrepuję p. Jajecznice i rozprawię sie z jego trzema kolegami, albo zostawię go w cholerę, odpuszczając mu zniewagę i zabiorę konie wycofując się w zorganizowanym pośpiechu. Wybór był oczywisty gdyż i najlepszy szermierz dupa gdy wrogów kupa. Trzech oprychów z pałkami to było zbyt duże zagrożenie jak dla mnie po paru głębszych. Wskoczyłem więc na siodło najbliższego wierzchowca i oddaliłem się szybko acz dostojnie. Pognałem na północ gdyż tak akurat było najprościej.
 
__________________
Pierwsza zasada przetrwania, nie daj się zabić.
Druga zasada przetrwania: To że masz paranoję nie znaczy, że oni nie chcą cię dopaść.
cb jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172