21-10-2021, 23:16 | #1 | |
Reputacja: 1 | [Tabula Rasa] Po drugiej stronie zasłony W poprzednim rozdziale: Ostatnio edytowane przez Asderuki : 21-10-2021 o 23:20. | |
03-11-2021, 20:03 | #2 |
Reputacja: 1 | Gveir ciągnął wolnym krokiem w stronę słońca. W tym momencie nie myślał o niczym, a jedyne, co liczyło się, to było to, co znajdowało się przed nim i żeby tylko dotrzeć na czas do blasku przed nim. - Stać!.. Stać!! - wykrzyczał Esmond, wciąż kaszląc ciężko. Ruszył w ślad za towarzyszami osłaniając wzrok przed słońcem, z trudem brodząc przez wysoką wodę. Nie wiedział co czeka ich dalej, ale wiedział że czym prędzej musi pomóc pozostałym, choćby miało czekać ich przebudzenie równie drastyczne jak jego własne. Co w przypadku utopca byłoby pewną ironią losu. Spowolniony przez wodę, niezdarnie pobiegł za kompanami, którzy zdawali się nie słyszeć jego wołania. Czując niepokojącą presję czasu, przeszedł od razu do sprawdzonej metody. Podciął najbliższego z mężczyzn, po czym chwycił drugiego za ramiona i jego również rzucił do wody. Szybko jednak złapał obu, by mieć pewność że przypadkiem ich nie utopi. Niczym przyłożenie w policzek, nagłe zanurzenie wyrwało obu mężczyzn spod czaru słońca. Przy okazji zachłysnęli się potężnym haustem wody, która wypełniła ich gardła i płuca. Chwilę później sami kaszleli wciąż skołowani sytuacją. Bolały ich usta, języki, oczy i twarz. Brak wody szczególnie dotkliwie odczuł utopiec nie mogąc poczuć ulgi po tak krótkim zanurzeniu. Pamięć powróciłą do obojga. Przypomnieli sobie gdzie byli i co przeżyli. Brakowało tylko Hebalda i Karhu. Co zaś się stało z pozostałymi, którzy nie podążyli za nimi do jaskini… tego nie wiedzieli. - Khhh.. ghrr.. Hektor podniósł się chwiejnie tylko po to by upaść na kolana bliżej brzegu. Wspomnienia i zdezorientowanie sprawiły że przez moment toczył spojrzeniem dookoła próbując zrozumieć gdzie jest i prawie spojrzał ponownie w słońce. Gwałtowne ukłucie niepokoju powstrzymało go jednak i zgiął się opadając na dłonie. Twarz przez moment zawisła przed taflą wody, po czym wiedziony potrzebą ugaszenia bólu zanurzył głowę w rzece. Poczuł się lepiej, ale coś mu nie pasowało. Otwierając swoje rybie oczy przesunął spojrzeniem po dnie. Nierówne i kamieniste… nie to nie były kamienie. To były kości. Ludzkie i nieludzkie czaszki leżały zatopione po części w mule. Gveir splunął wodą i przekleństwami. Kasłał tak przez dłuższą chwilę i wreszcie przemówił: - Na wszystkie diabły…! - tu splunął raz jeszcze. - Gdzież się znaleźliśmy? Gdzie Karhu? Hebald? Pamiętam… Jaskinia i góry… Wojownik okręcił się jak fryga w wodzie i spojrzał w stronę, z której przyszli. Czy istniała jakaś ścieżka? Dokąd zawędrowali? Nerwowo oglądał siebie i okolicę, macając za ostrzami przy pasie. Wreszcie, odwrócił się do kompanów. - Musimy odszukać Ristoffa i wydusić odpowiedź od niego co do tego… - tu machnął ręką wokół - ...wszystkiego. - Pytanie czy pozostali gdzieś w tyle, czy też może są przed nami - zastanowił się Esmond- nie znamy skali tego miejsca. Hektor patrzył przez moment na ludzkie szczątki osadzone w dnie rzeki. Strach lągł się w sercu, ale rycerz zdusił atak paniki. Nie chciał jednak dłużej obcować z tymi którzy byli tu przed nimi. Wynurzył się z wody oblizując rybie usta. Przeszedł ociężale na brzeg rzeki i usiadł wciąż starając się nie patrzeć w kierunku Słońca. - Na pghrewno nie jesghrlteśmy tu pierwsi - wybulgotał - Dno rzeki usłane tymi którzy mieli mniej szczęścia. Esmghrlond… jesteś w stanie sprawdzghrkić brzegi tej rzeki? Jeśli Hebald i Karhu wyrghrlwali się z transu, to z pewnością nie podążali dalej korghrlytem. -Oczywiście- odpowiedział łowca. Teraz, świadom po czym stąpa, zejście na brzeg zdawało się przyjemniejszą opcją. Wyszedł na brzeg i rozejrzał się wkoło, starając się wypatrzyć jakiekolwiek ślady wskazujące na obecność zaginionych towarzyszy. Rozglądając się, usiłował również wyłapać co ważniejsze punkty orientacyjne, które pomogłyby w nawigacji po tej dziwacznej krainie. - Nie sądzisz jednak, że gdyby wyszli z transu przed nami i nas by obudzili? Wszystkiego czego mógł się normalnie Esmond spodziewać nie znajdowało się na horyzoncie. Czuł się odrobinę jak wtedy kiedy byli w umyśle Izabelli. Trawa z niewielkimi pagórkami ciągnęła się w nieskończoność. Ponad nią chmury kłębiły się nienaturalnie tworząc linie, które prowadziły wprost do… Słońca. - Blah, magia! - fuknął Gveir . - Zapewne to sprawka bogów. Nie był w stanie dodać niczego więcej - nie miał pojęcia, w jakim miejscu znaleźli się i dokąd powinni się udać. Wyglądało to jak jeszcze jednak z dziwacznych zagadek bogów, w której świat został zmieniony według jednej, centralnej zasady… Mógł jednak gdybać i mogło to być cokolwiek. Gveir nie lubił takich sztuczek. - Sądzę, że najrozsądniej byłoby się cofnąć. - zasugerował Esmond, błądząc wzrokiem w kierunku z którego przybyli. Miał nadzieję, że Ristoff i Karhu nie dołączyli do szczątków pokrywających dno rzeki. - Wiemy, że weszli tu razem z nami, powinniśmy trafić na jakieś ślady w okolicy wejścia. Nawet jeśli wyszli na brzeg już wcześniej, powinniśmy zobaczyć coś co to potwierdzi. - Niech i tak będzie - zgodził się gorliwie Gveir. Ostatecznie, nie mieli niczego lepszego. To rozwiązanie było tak dobre, jak pozostałe. - A co, jeśli… - gdybał. - Skoro za nami są tylko pola, to co by było, gdybyśmy szli… Tyłem? Gveir zastanawiał się, na jak bardzo szalone pomysły musieli się zdobyć, aby uciec stąd. - Ta spiekota musghriiała ci zaszkodzić przyghjacielu - rzekł Hektor. - Wolę mieć to… - słowo ‘Słońce’ nie chciało przejść przez gardło - .. tą pułapkę za sobą jak będziemy wghrlracać. Ktoś wie ile tu szliśmy? Godziny? Dnie? Wspomnienia są zbyt mgliste… Tknięty nagłą myślą, gwałtownie sięgnął po torbę w poszukiwaniu Kruka. Torby nie było, ani jej lokatora. Nie tylko jemu brakowało plecaka. - Chodźmy zatem - ponaglił wojownik. - Niech będzie po twojemu! Zawrócili idąc brzegiem rzeki. Plan wydawał się logiczny ale szybko przekonali się, że nie byli w logicznym miejscu. Minęło kilka chwil jak czystym przypadkiem rycerz się poślizgnął na zdradzieckiej trawie i wpadł z powrotem do wody. Podnosząc się spostrzegł, że woda sięga mu wyżej niż wcześniej. Błysk światła w wodzie zasugerował mu z której strony świeci słońce. Jakimś cudem było na powrót przed nimi. Esmond z Gveirem chwilę później wyrwali się z zamyślenia zauważając to samo. Wyglądało na to, że ta droga donikąd ich nie zaprowadzi poza słońcem. - Magiczna pułapka... - Gveir skubał w zamyśleniu brodę. - Idąc w przód i patrząc w słońce, zginiemy. Trzeba więc może zrobić coś przeciwnego. Teraz niech będzie po mojemu! Gveir naciągnął kaptur na głowę i zamknął oczy. Pochylił się lekko, aby kaptur zasłonił promienie, a następnie zaczął bardzo wolno iść w tył. -Cóż…-mruknął Esmond, obserwując najemnika- w tej sytuacji, ten plan zdaje się tak samo dobry jak każdy inny. Postanowił chwilowo nie dołączać do najemnika, zamiast tego obserwując jego postępy. Chciał zobaczyć co się stanie, gdyby plan miał ewentualnie zawieść. Hektor natomiast bez słowa postąpił tak jak Gveir. Był mu to winien za swą poprzednią uwagę. No i nie byłaby to pierwsza dziwna na sytuacja z jeszcze dziwniejszym rozwiązaniem, w jakich przyszło mu uczestniczyć. Esmond patrzył jak jego towarzysze ruszyli tyłem chcąc oddalić się od słońca. Odeszli może na dwa metry kiedy zawrócili i dalej idąc tyłem minęli go. ~ Droga prowadzi do mnie i tylko do mnie. Nie obawiajcie się mych objęć. Jam ostatecznością. ~ gruchnęło im wszystkim w głowach jednocześnie. Nawet nie patrząc w słońce wszyscy zauważyli, że jego światło się wzmocniło a cienie pogłębiły. Wiatr się zerwał, chmury zawirowały mocniej, a woda w strumieniu zakotłowała się zrywając i wzmacniając nurt. Potem się wszystko uspokoiło. Gdzieś w oddali, z dala od rzeki usłyszeli skrzek kruka. - Czyżby twój przyjaciel powrócił do nas? - zapytał najemnik Hektora. - Nie zdziwiłbym się, gdyby to była jego sprawka. Po czym odwrócił się w stronę, z której dobiegał dźwięk. Ani myślał posłuchać głosu “słońca”, które zapewne było jakimś tworem albo demonem, który na nich wpływał. Jeśli ten słoneczny “bóg” chciał, żeby do niego przyszedł, musiał zawojować o uwagę Gveira mocniej. -Tyś ostatecznością?- zapytał Esmond, oglądając się w stronę ludzkich szczątków pokrywających dno rzeki.- liczę, że nie taka ostateczność nas czeka. Hektor pokręcił głową. Starał się zignorować głos “Słońca” - Nie mam pojęcia… Ale jeśli oba kierunki wzdłuż rzeki się nie sprawdziły… Rycerz skierował się w kierunku z którego dobiegło ich skrzeczenie kruka. Jeśli to był demon, mógł im w ten sposób pomagać. Każdy kolejny krok był coraz szybszy. Gveir zobaczył pojedyncze czarne pióro które opadało na trawę. Hektor udał się w tamtym kierunku i po chwili… zniknął im z widoku. Jak był tak przestał być. Gveir czym prędzej pobiegł w kierunku, gdzie udał się Hektor. "Lepsze to niż nic” - pomyślał. Esmond szybkim krokiem ruszył w ślad za towarzyszami. Nie zamierzał zostać sam w tej przedziwnej krainie.
__________________ Once the choice is made, the rest is mere consequence |
06-11-2021, 22:28 | #3 |
Reputacja: 1 | Zmiana była tak nagła, że potrzebowali zamrugać kilkukrotnie powiekami. Stali na jasnym, chropowatym kamieniu, a dookoła nie było nic poza mglistą bielą. Obok nich ciągnął się rząd wyciosanych nierówno kamiennych graniastosłupów. Na jednym z nich siedziała humanoidalna sylwetka. Była mocno zgarbiona jakby zmęczenie przygniatało ją do ziemi. Opierające łokcie o kolana powstrzymywały ją przed przewróceniem się. Był to mężczyzna o kruczoczarnych oczach i długich, ostrych niczym nóż uszach ozdobionych czarnym pierzem. Odziany był w czarną szatę, której jedyną cechą charakterystyczną były postrzępione i spiczaste ramiona. Siedział do nich swoim lewym profilem. Policzek i czoło miał pokryte rozsianymi, małymi, czarnymi piórkami. Drgnął, gdy się do niego zbliżyli. |
12-01-2022, 15:04 | #4 |
Reputacja: 1 |
__________________ Evil never sleeps, it power naps! |
12-01-2022, 16:52 | #5 |
Reputacja: 1 | “Tak też będzie” Odezwały się strażniczki. Jedna z nich uderzyła końcówką włóczni w ziemię i nagle pod Gveirem i Esmondem zrobił się lej. Zaskoczeni próbowali się złapać krawędzi, ale piasek, osuwający się wraz z nimi ściągnął ich pod ziemię. Potem lej zniknął. Druga strażniczka odebrała od osamotnionego i nie mniej zaskoczonego rycerza jedną złotą monetę. “W mieście zawsze oczekuj zapłaty w tych walutach. Zabronione jest nie posiadać ich przy sobie.” Wpadli do dziury, a ta dziura była długim gładkim korytarzem po którym zsuwali się wraz z piaskiem bardzo szybko. Nie było czego się złapać ani zaprzeć. Broń Gveira, która powinna być mu pomocą drżała jakby ze strachu sprawiając, że zaklął szpetnie. Mieli stosunkowo miękkie lądowanie. Wpadli w górę piachu, który zapadł się pod nimi i zamortyzował prędkość. Plując nim na lewo i prawo mogli się rozejrzeć. Byli w kamiennym pomieszczeniu z podłogą zasłonięta piaskiem. Za sobą mieli wylot z sufitu, a przed sobą otwarte przejście. Nie było drzwi, ani krat. Nie byli w celi. Korytarz który znajdował się za przejściem oświetlony był świecami przytoczonymi na świecznikach do ścian. Czujni usłyszeli jak coś się co nich zbliża i już z daleka zobaczyli istotę, mniejszą od nich, która małymi skokami przemierzała korytarz. Gdy znalazła się blisko dostrzegli, że wygląda jak duża wersja jakiegoś małego ptaszka, ale ubrana w kamizelkę dopasowaną do jej czarnych piór. Jej krótki i gruby dziób był przebity metalowym kołkiem, który trzymał w miejscu metalową obręcz. Istotka ukłoniła się rozkładając w ludzkim geście swoje skrzydełka na boki. Podnosząc się ciekawsko spojrzała na nich szaro-niebieskimi oczkami, raz jednym, raz drugim. Nie odezwała się ani nie wydała dźwięku, tylko odwróciła się do nich ogonem i spojrzała ciekawsko robiąc kilka skoków w głąb korytarza. Gveir, staczając się w dół i w końcu uderzając o podłogę, pluł piachem. - Na walkę się chyba nie zanosi - mruknął Gveir, ale w tym samym czasie wyszło ku nim przerośnięte ptaszysko. - To miejsce jest jak sen, wcale nie lepsze od tego triku ze słońcem - sapnął wojownik. Gveir spoglądał przez parę chwil na wielkiego ptaka. Nie czując się jakoś przez niego skonsternowany lub przestraszony. - Ty - wojownik wskazał ostrzem ptaka. - Rozumiesz, co mówię? Oczywiście, czuł się głupio gadając do ptaka. Ale to był wielki ptak. I jakiś ludzki taki. I w ogóle to miejsce wyglądało na magiczne. Magiczne, czyli takie, jakich Gveir nie cierpiał. Po otrzepaniu się z piachu i pozbyciu się go z ust, Esmond schował miecz. Ptak w istocie zdawał się nie mieć wrogich zamiarów. Była to dobra informacja, zważywszy na fakt, że prawdopodobnie nie mieli innego wyjścia jak za nim podążać. - Nie sądze byśmy byli w stanie wspiąć się na górę - stwierdził sam do siebie, przyglądając się tunelowi przez który tu wpadli. Był gładki i okrągły. Musieliby mieć jak się wbijać w kamień aby tamtędy powrócić. Tymczasem ptasia istota pokiwała energicznie głową na pytanie Gveira. Machnęła dwa dwa razy skrzydełkiem jakby zachęcając mężczyzn aby za nim poszli. Gveir wzruszył ramionami. - Chodźmy zatem - rzekł, chowając oręż. - Ty, a dlaczego masz tą obręcz na dziobie? Kto cię tak zrobił? - zapytał jeszcze. - Pomóc ci? Wagabunda widział w swoim życiu za dużo niewolnictwa, żeby jakikolwiek rodzaj kajdan traktować z czym innym, niż niesmakiem. Wielki ptak zdawał się być właśnie taki - na jego dziobie było coś, co przypominało kaganiec. Nie podobało mu się to. Ptaszyna dotknęła skrzydłem dziobu. Chwilę się zastanawiała, ale zamiast dać jakikolwiek gest, który można by było uznać za odpowiedź ruszyła szybciej podskokami w głąb korytarza. Pozostało zatem podążać za wielkim ptakiem. Gveir skierował kroki za wielkim “kosem”, nie stracił jednak czujności i rozglądał się wokół. Był gotów nawet nieco zamarudzić z tyłu, jeśli miało to oznaczać nie dać się zaskoczyć. Esmond ruszył w ślad za towarzyszem. Wprawdzie miał przy sobie linę, ale brak punktów zaczepu był zbyt dużą przeszkodą. Miał jedynie nadzieję, że Hektor znajduje się w lepszej sytuacji. Kos skakał na swoich cienkich nóżkach co jakiś czas spoglądając za siebie. Korytarz był wykonany z niemal czarnego, łuszczącego się kamienia. Rozświetlały go świeczniki odbijające się w jego gładkiej, błyszczącej powierzchni. Nie wydawał się zbyt dobrym materiałem do budowy, wyglądał krucho. Mijali kilka odnóg w które ptaszek nie skręcił. Ktoś tam potrafił się kręcić, ale jedynie poświęcali chwilę uwagi aby spojrzeć na dwójkę i wracali do tego co robili. Część z nich to byli ludzie, część ptasie istoty z podobnie zakutymi dziobami. W końcu dotarli do pomieszczenia gdzie było więcej światła i było bardziej przestronnie. Świeczniki były tutaj gęściej osadzone w ścianach, a także z dziury w suficie spadał snop światła. Stała tutaj ambona za którą stała kolejna ptasia istota. Była szarego wyliniałego upierzenia, miała długą zgiętą ku ziemi szyję, równie długi i wąski dziób zawinięty na końcu i czerwone worki skóry pod oczami. Wyglądała na zmęczoną. Spojrzała na kosa, i na przybyszy. Z wysiłkiem zaczęła poruszać dziobem, który nie mógł się w pełni otworzyć przez swój skrzywiony koniec. - Witchajcie - wybełkotała sepleniąc podobnie do Hektora. Tylko wąska przerwa pojawiała się pomiędzy górą i dołem dziobu, kiedy istota starałą się mówić. - Wybrhaliscie zaplate krw… krwi… krwią - ptak zrobił przerwę masująć podstawę dziobu. Z boleścią spojrzał na Gveira i Esmonda. Chwilę potem w oczach błysnęła nadzieja. - Czhytacie? - Właśnie! Zapłatę krwią! - rzekł Gveir żywo. - Co oznacza ta zapłata krwi? Tam, gdzie rzeczy i ludzie są normalni, oznacza walkę, ale tutaj wszystko jest na odwrót, jak kto chce walczyć, to zostaje spuszczony w dół - narzekał wojownik. - Rzeknij no co więcej, bo nie znam tutejszych zwyczajów. W tym samym czasie Esmond przeszukiwał wzrokiem pomieszczenie, rozglądając się za innymi dziwnymi istotami. - Tak, czytamy - odpowiedział jedynie. Ptak odetchnął z ulgą na słowa łowcy. Gestem pokazał aby Gveir poczekał. Odsunął się od ambony i pospiesznie zaczął skrobać pazurem w piasku na ziemi. Odskoczył i pokazał dziobem na koślawy zapis. “Zapłata krwi to albo walka albo upuszczenie krwi do miski.” Brzmiała pierwsza część. Ptak spojrzał na ludzi i pazurem wskazał na słowo “walka” a potem “upuszczenie”. Przekrzywił głowę pytająco wlepiając jedno oko na nich. Łowca zmrużył oczy, usiłując rozczytać koślawe litery. - Zdaje się, że mamy możliwość wyboru - oznajmił, zwracając się do najemnika- możemy dobrowolnie oddać krew, lub walczyć. - Z kim lub czym mielibyśmy walczyć, lub ile krwi “upuścić” - dodał szybko, chcąc wyprzedzić odpowiedź najemnika. Ptak starł łapą napis i na nowo zaczął pisać. “Z innymi chętnymi wejść do miasta. Można wygrać też złoto” pojawiły się kolejne koślawe litery. Zaraz potem ptak dopisał chwilę się wahając: “Upuszczenie krwi was zabije” - jak szybko napis się pojawił tak szybko ptak go zamazał rozglądając się niepewnie dookoła. “Aby wejść do miasta trzeba upuścić sobie bukłak krwi.” - Mając do wyboru samobójstwo lub walkę, decyzja wydaje się oczywista - powiedział w zasadzie sam do siebie. O ile znał swojego towarzysza, to ten nie zastanawiał się długo. - Walka to jedyny słuszny wybór - pokiwał głową Gveir. - Z kim mam walczyć? I gdzie? Ptak pokiwał głową tak głęboko jakby jednocześnie się kłaniał. Dłonią wskazał na wyjście z pokoju. - Poprowadź ich - powiedział ze zmęczeniem do kosa. Ptaszek kiwnął głową odwracając się ponownie do nich tyłem i w podskokach wychodząc z pokoju. Droga tym razem była krótsza. Skręcili w pierwszą odnogę na jaką trafili. W tamtym korytarzy natrafili na innych. W kolejnych celach widzieli ludzi, ptaki i inne istoty wylegujące się na pryczach. Ktoś jadł papkę o nijakim kolorze, ktoś ćwiczył ciało a jeszcze inni patrzyli się upiornie przed siebie. Wielu z nich nosiło ślady po zranieniach, po stoczonych walkach. Nikt się do siebie nie odzywał. Wszyscy czekali w milczeniu. Gdzieś w oddali słychać było szum głosów. Natrafili na innego ptaszka w korytarzu, który miał przebity dziób. Wskazał kosowi dwie cele. Ten zatrzymał się na chwilę spojrzał na nie potem na mężczyzn. Odwrócił spojrzenie i zaczął skakać dalej ku pełnemu przerażeniu tego drugiego. Kos zatrzymał się dopiero przed większą celą, która była w stanie pomieścić dwie osoby. Kłaniając się wskazał swoimi skrzydłami wnętrze celi. Kiedy weszli wskoczył za nimi szturchając skrzydłem Gveira. Drugim wskazał na swój kaganiec. - Co? - zapytał obcesowo Gveir. - Mam to ściągnąć? No dobra, poczekaj no… Wojownik podszedł bliżej, nadal nie mogąc nadziwić się, w jakim to miejscu znaleźli się i kim były te dziwaczne, ptasie osoby. Następnie, przyjrzał się nieco bliżej kagańcowi, chcąc dowiedzieć się, w jaki sposób mógł uwolnić ptaka z jego okowów. Wyglądało na to, że tutaj rozegra się walka… A do tego potrzebowali zdjąć jego kaganiec? -Liczę, że wspólna cela oznacza, że będziemy walczyć jako drużyna - mruknął Esmond, podając Gvierowi sztylet, by ułatwić zdjęcie kagańca. Sam podszedł do krat, by upewnić się czy nikt się nie zbliża. Ptak którego minęli wcześniej gdzieś przepadł,a pozostali czekali bez słowa siedząc w swoich celach. Konstrukcja kagańca była prosta. Nie mając jednak dłoni ptak nie miał jak go zdjąć. Metalowy kołek trzymający obręcz nie był niczym dodatkowo trzymany i wystarczyło go wyjąć. Pociągnięcie sztaby metalu do góry sprawiło, że kos zatrzepotał skrzydłami wydając z wnętrza pojedynczy pisk próbując się odsunąć. Gveir odsunął się od piszczącego ptaka. Pozwolił mu się odsunąć, zostawiając sztabę tam, gdzie jej miejsce. - Jeśli chcesz walczyć - rzekł - to lepiej powiedz mi, co mam zrobić. Ptak spojrzał na Gveira. Nie miał ptasiej mimiki wpisanej w listę umiejętności jakie posiadał, mimo to miał wrażenie, że istota spojrzała na niego z wyrzutem. Chwilę później zaczęła machać skrzydłami dookoła swojego dzioba. Zatrzymywała je przy kołku tylko po to aby wykonać szybki ruch do góry. Powtórzyła ten gest kilkakrotnie ponownie podchodząc do najemnika. Chyba chciała aby zrobić to… szybciej? Podeszła bliżej wpychając swój dziób w jego dłonie. Determinacja upewniła go, że Ptak faktycznie tego chce. Łapał za kołek drugą dłoń kładąc na obręczy. Ptak spojrzał na niego w gotowości. W jednym krótkim ruchu Gveir wyszarpnął kołek. Ptak zawizgał z bólu, padając na swój zadek. Obręcz sama się zsunęła i ptaszek rozwarł dziób. Nie śpiewał ani nic nie mówił po prostu trzymał go otwartego przez kilka chwil. Z jego ptasich oczu ciekły nienaturalne duże łzy. - Dzi…ę…kuję - powiedział delikatnym głosikiem. Nim się odezwał ponownie minęły kolejne długie chwile. Na końcu korytarza Esmond dostrzegł jakieś poruszenie. - Będziecie walczyć razem, ale uważajcie. Dla dwóch dają większe wyzwania - ptaszek już znacznie lepiej. - Mnie zaraz zabiorą. Złamałem wiele zasad… ale cieszę się. Dawno… zbyt dawno. Zabiorą was na arenę gdzie was przedstawią patronom. Postarajcie się zdobyć pieniądze. Bez nich… ta walka nie będzie miała sensu. Do korytarza wpakował się jakiś rycerz. Ciężko dźwięczał zbroją a pochodnie przygasały kiedy je mijał. Po celach zrobił się popłoch. - Dziękujemy za ostrzeżenie. - Esmond odwrócił się do ptaka i Gviera- Uważajcie, ktoś nadchodzi. Gveir spojrzał ciekawie w stronę dochodzącego do jego uszu dźwięku. Był gotów. - To po mnie zapewne - ptaszek zaćwierkał. Kilka chwil później przed celą stanęła zbroja przyciemniając okolice samą swoją obecnością. Powolnym ruchem podniosła przyłbicę. Twarz nie należałą do najpiękniejszych,ani nawet do żywych. Musiała jednak kiedyś należeć do człowieka. Zza kołnierza i hełmu widać było tylko brakujący nos oraz zionące czernią oczodoły. Ptaszek struchlał siedząc ciągle na podłodze. - Hyy… - zaszumiał upiorny rycerz podnosząc okutą w zbroję dłoń. Wskazał na ptaszka. Gveir juz wcześniej był zniecierpliwiony wcześniejszym gadaniem, patyczkowaniem się z jakimiś dziwnymi urzędnikami i łażeniem, łażeniem i ciągłym gadaniem i łażeniem. Wojownik stanął pomiędzy dziwnym ptakiem a (zdaje się) nieumarłym rycerzem, który wybierał jego do potyczki. - Hej! - krzyknął Gveir, wskazując ostrzem na tego w zbroi. - Coś ty za jeden? Czemu napastujesz go? Zresztą, nie musisz gadać, nie obchodzi mnie to. Ja będę walczył… W jego zastępstwo. Bo o to chodzi, prawda? Gveir splunął w dłonie. Nie obchodziło go to dziwne miasto i jego zasady i obyczaje. Albo zaraz mieli mu dać dobrą walkę, albo rozniesie ten ich kram razem z pomocą Ostrzy Furii. Esmond stanął przy towarzyszu, tak by płaszczem zasłonić ptasiego przewodnika przed wzrokiem zbrojnego. - Nie wychylaj się - nakazał. Ptak, choć był im niemal obcy, zdawał się być przyjazny. Co więcej mógł wiele wiedzieć o miejscu w którym się znaleźli, a taki sojusznik mógł okazać się niezbędny jeśli chcieli się stąd wydostać. Ptaszek westchnął zakrywając dziób skrzydłami nie wychylając się jak go poprosili. Tymczasem rycerz milczał. Spomiędzy jego płyt sączyła się ciemność niczym dym rozmywając się jak tylko opuszczała jego okolice. Opuścił dłoń. Nim zrobił ktokolwiek cokolwiek więcej na ścianach korytarza wyłoniły się usta, które zaczęły mówić niezwykle przyjemnym kobiecym głosem, który wzbudzał w drżenie. - Przygotujcie się wojownicy. Nadszedł czas na waszą szansę aby zażyć smaku miasta! Powstańcie i spójrzcie w oczy. Nasi dzisiejsi sponsorzy chcieliby się wam przyjrzeć. Powodzenia w walkach! Mięsisty odgłos rozbrzmiał gdzieś zza Esmondem. - Ojej, ojej, ojej - zapiskał ptaszek kiedy z rogu celi wyłoniło się oko. Gveir odwrócił się i obejrzał się za głosem, po czym rzekł: - Przygotujcie? Ha! Gveir Iskall już jest gotowy! Wojownik skierował się do oka, które było w rogu celi. Esmond odwrócił się odruchowo, mimowolnie spoglądając prosto w oko. - Pięknie… - mruknął tylko. Nie w smak było mu robienie za zabawkę czegoś, co zdawało się klasą rządząca miastem. Nie stroił groźnych min, ani nie przybierał odważnych póz. Nie interesowało go by zwrócić uwagę "sponsorów". Oko mrugnęło kilkukrotnie zmieniając za każdym razem kolor tęczówki a czasem nawet całe oko było inne. Pośród tych zmian Esmond dostrzegł, że jedno z nich było ewidentnie rybie jak u Hektora. W końcu oko zamknęło się i schowało. - Gratulacje! Na pewno sponsorzy zaczęli już ustalać stawki! Powodzenia w walkach. Ktoś z was na pewno będzie zwycięzcą - usta na ścianach ponownie odezwały się przyjemnym kobiecym głosem. - Doszły mnie głosy, że mamy dzisiaj jedną parę… och, wraz z jednym czernopierzem? Interesujące… Cóż, życzę wam powodzenia z wyzwaniami. Ostatnie słowa zabrały jakoś złowrogo. Rycerz ciemności nie ruszył się przez całe wydarzenie aż do ostatnich słów kobiety kiedy to po prostu odsunął się od celi i zaczął się oddalać ku wejściu do korytarza. Cele zostały otwarte i co poniektórzy zaczęli nieśmiało wyglądać na korytarz sprawdzając jak daleko jest ów mroczna istota. Jeden wielkolud mający trzy oczy śmielej wyszedł i z postawą zabijaki ruszył korytarzem w przeciwną stronę. Gveir, bez oglądania się, także poszedł za wielkoludem. “Wreszcie!” - pomyślał. - “Nareszcie będzie bez zbędnego gadania”. Odwrócił się jeszcze do Esmonda i czarnego ptaka: - Nie idziecie? Widownia czeka na nas.
__________________ Once the choice is made, the rest is mere consequence Ostatnio edytowane przez Asuryan : 16-01-2022 o 17:02. |