Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy Oznacz fora jako przeczytane


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-05-2009, 15:52   #311
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
Gdyby Francesca wierzyła w jakiś bogów zapewne dziękowałaby im po stokroć za pojawienie się ghula. Natychmiast rzuciła przyprawy i dobyła sztyletu. >>>Zaraz, zaraz... <<< przyszło jej na myśl >>> przecież nie musi walczyć, od czego w końcu są krasnoludy!<<< Doszła do wniosku i odeszła kilka kroków od miejsca bitwy. Oparła się o drzewo i spoglądała na zmagania Sentisa i krasnoludów. Gdyby ktoś na nią teraz zwrócił uwagę, zobaczyłby na jej twarzy coś w rodzaju beztroskości zmieszaną ze szczyptą znudzenia.
Zerknęła teraz na gnoma, wyglądał, żałośnie! Przestraszony kulił się pod wozem, chcąc jakby jeszcze bardziej zmniejszyć swoje rozmiary. Trzęsąc się przy tym i zakrywając twarz.
W tym samym czasie, konie, które trzymał jeden z krasnoludów, szarpały się i za wszelką cenę próbowały uciec jak najdalej od ghula. Francesca wołała mu nie pomagać, lepiej żeby trzymała się z daleka od tych śmierdzących zwierząt, gdyż mogłaby jeszcze bardziej pogorszyć sytuacje.
Dopiero po chwili wyjęła sztylety. Czekała na dogodną chwilę, aż ghul będzie odsłonięty. Jednak elf cały czas zasłaniał jej cel. Wolała nie ryzykować i schowała broń. Tymczasem krasnoludy ze zdwojoną siłą rzuciły się na potwora. Od razu można było stwierdzić iż nie grzeszy inteligencją, każde mądre stworzenie widząc biegnące w jego stronę, bojowo nastawione krasnoludy ucieka jak najdalej jest w stanie. Ghul atakował, lecz zaraz została mu tylko obrona, która nie wychodziła mu najlepiej. Po kilku minutach z potwora została jedynie góra mięsa.
- Na co czekasz?! Rób nam żarcie! – warkną jeden z wojujących ocierając zakrwawiony topór. Francesca posmutniała, ponownie musiała zacząć od nowa. Wzięła przyprawy i nasypała połowę ich zawartości go garnka, a następnie wrzuciła mięso. Udając, ze miesza spoglądała na czekających z wyraźnym zniecierpliwieniem krasnoludów. Gnom zdążył wyjść spod wozu, gadając coś przy tym pod nosem.

- Musimy się zbierać, zaraz może się zjawić ich więcej...- powiedział rozglądając się dookoła.

- Spokojnie... zjemy i jedziemy... – klepnął go w razie rudobrody krasnolud.

- Chyba gotowe... – powiedziała dość niepewnie Lisek

- To dwaj tu... na co czekasz!! – poganiali ją, nie szczędząc przy tym przekleństw i niekulturalnych uwag.
Wampirzyca nałożyła całą zawartość na wielką drewnianą tacę. Mięso nie wyglądało apatycznie, lecz pachniało cudownie w szczególności dla wygłodniałych brodaczy.
Minęło zaledwie kilka chwil, a tacka była w zupełności pusta. Bekaniem dowodząc, że kolacja się przyjęła, wszyscy zaczęli szykować się do drogi.

***

Jechali już kilka długich chwil, a brodacze nie wydobyli z siebie żadnego słowa. Coś było nie tak. Wcześniej rozmawiali prawie bez przerwy, śpiewali sprośne piosenki, przeklinali. Teraz natomiast, siedzieli spokojnie spoglądając w mrok.
- Humrey! Zatrzymaj wóz! – rozkazał jeden z krasnoludów. Nie wyglądał najlepiej, był dziwnie blady i niewyraźny.
- Co znowu? Jedziemy, bo nie mam zamiaru spotykać kolejnej bestii... – zaczął narzekać gnom.
- Kurwa! Zatrzymaj ten wóz! – krzyknął brodacz, Humrey nie miał już nic do gadania.
Krasnolud zwinne zeskoczył z wozu szedł chwilę chwiejnym krokiem po czym zwymiotował. Inny nie byli, aż tak kulturalni, wychylili się za wóz i oddali męczący ich ostatni posiłek. Francesca poczuła dziwne przeczucie, ze stanie się zaraz coś strasznego. Taka swoistego rodzaju cisza przed burzą. Miała ochotę zniknąć w tym momencie, uciec jak najdalej. Szkoda było jej jednak zostawiać samego Sentisa. Tutaj na myśl jej przyszły pozostałości po ghulu...

Brodacze gdy tylko skończyły wymiotować, wytarły swe brody rękawami, po czym z wyrzutem spojrzeli na swoją kucharkę. Raczej nie było sensu się tłumaczyć...
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...
Asmorinne jest offline  
Stary 29-05-2009, 17:18   #312
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Posilając się Rennard obserwował czytającą dziewczynę. Była jego skarbem, pracowita, usłużna...Poza tym Rennard polubił ją i cieszyła go jej obecność w pobliżu. Szkoda by było ją stracić. Ale szpieg nie miał ją czym przykuć do siebie. Pracowała wszak za darmo...Rennard płacił jej opieką nad nią, możliwością podróżowania i nauką. Jeśli to jej nie zatrzyma przy szpiegu, pozostałoby tylko rozkochanie jej w sobie. Tyle, że tym wypadku Rennard musiał by zmienić tryb swego życia. A na ustatkowanie się de Falco nie miał ochoty.
Choć Rennard musiał przyznać w duchu, że miał do Moniki słabość i coraz mniej widział w dziewczynie służkę, a coraz bardziej, towarzyszkę podróży...Czas pokaże jednak czy Monice jest wystarczająco dobrze pod opieką Rennarda, by z niej nie rezygnować.
Rozmyślania po posiłku i porannej toalecie przerwało pojawienie się Magdy, służki Lorrety.
Rennard przemilczał nietakt chłopki, za to skupił się służce. Była ładna, młoda, słodziutka...Rennard nie mógł przepuścić okazji, by nie spróbować jej uwieźć.
- Erhard chwalił cię wielce. I owszem spodziewał się tak mądrej i rezolutnej dziewczyny, ale twa uroda przebija me oczekiwania. To miło będzie mieć cię za przewodniczkę po tym wspaniałym mieście. Ja i Monika oddajemy się w twe ręce, Magdo.- rzekł Rennard uśmiechając się lekko.
Dziewka uśmiechnęła się skromnie i dygnęła grzecznie. Była w końcu służącą, więc jej obowiązkiem było okazywać szacunek i kulturę.
-Dziękuję panie za miłe słowo i zrobię co w mej mocy, by poznał pan Vengerberg jak najlepiej.
-Jestem tego pewien.-
odparł Rennard z uśmiechem.

Przed wyjściem, Rennard opłacił ostatnią noc i zamówił prowiant dla dwóch osób, na pięć dni...Ów prowiant miał być gotowy na rano.
A potem , rozpoczęła się wędrówka...
Spacer w towarzystwie dwóch ładnych dziewcząt był przyjemnym doświadczeniem dla szpiega. Co prawda nie był tak dociekliwy jak Monika, i nie zasypywał służki Lorrety pytaniami, jednak nie omieszkał co jakiś czas rzucić komplementu Monice lub Magdzie. Wychwalając wiedzę, inteligencję bądź urodę obu dziewcząt.
Ratusz nie interesował zbytnio Rennarda, ale skoro Monice się podobał...to i on był zadowolony. De Falco kolejny raz stwierdzał w duchu, że ma słabość do swej służki, może nawet, zbyt wielką słabość. A przy oglądaniu ratusza, natknęli się na miejską rozrywkę, jaką była kara miejscowego pijaczka. De Falco uważał takie rozrywki za prymitywne i dawno wyrósł z tych zabaw. Ale Monice i Magdzie się podobały, a de Falco miał trochę drobnych. Podszedł więc do niziołka i sypnął monetami, wybrał odpowiednio nadgniłe pomidory i podszedł do dziewcząt z nimi. Podzielił pomidory po równo między nie mówiąc.- Zabawcie się.
Monika ze złośliwym uśmiechem wzięła warzywa i zaraz cisnęła jedno nad głowami gapiów trafiając zdybanego w ramię którym się osłaniał. Chłopka zachichotała z radości i cisnęła następnym pomidorem.
Magda była o wiele bardziej powściągliwa. Bawiło ją widowisko, ale najwyraźniej uważała, że nie powinna w nim aktywnie uczestniczyć.
-Wystarczy mi to oglądać. Nie potrafiłabym osobiście znęcać się nad tym mężczyzną, nawet jeśli sobie zasłużył.
- Troska godna pochwały. Gołębie serce w łabędzich piersiach.-
rzekł cicho Rennard uśmiechając się do dziewczyny.
-Nie wydaje mi się, by wypadałoby mi robić coś takiego.-odparła Magda, a Rennard spytał.- A co ci wypada robić, moja droga Magdo?
-Nie coś takiego, panie.- odparła trochę wymijająco. Ostatecznie trochę trudno wytłumaczyć komuś swoje odczucie słuszności i niesłuszności zachowań. Rennard potarł lekko brodę, jako że dylematy moralne mało go obchodziły. Spytał więc.- A co lubisz robić Magdo?
-Niech się pan o to nie kłopocze. Mam dzisiaj oprowadzać pana po mieście i nic innego mi w głowie.- na te słowa Magdy, de Falco powiedział.- A czemuż to nie połączyć przyjemnego z pożytecznym ? No powiedz Magdo, ciekaw jestem wielce. A i w obowiązkach twych przeszkadzać to nie powinno.
-Pomóc także nie powinno. Niech pan się mną nie przejmuje.-
Magda stawiała opór, no ale Rennard nie poddawał się tak łatwo.- Nie martw się, lubię się tobą przejmować Magdo. Niech to będzie przyjemny dzień, dla całej naszej trójki.
Dziewczyna uśmiechnęła się. Najwyraźniej doszła do wniosku, że skoro Rennard tak bardzo nalega, to byłoby to brakiem szacunku z jej strony, gdyby nie udzieliła odpowiedzi.-Kiedy mam wolny dzień lubię pooglądać występy artystów. Trubadurów, akrobatów. Miło czasem popatrzeć jak ktoś robi coś, czego samemu się nie umie.
Szpieg zbliżył twarz do dziewczyny
-Znaczy coś takiego?- spytał Rennard wykonując ruch dłonią przed twarzą Magdy, dłonią w której znikąd pojawiła się karta. Dama Kier.
-Na przykład.- odpowiedziała grzecznie służka.
-Myślę że podczas tego całego zwiedzania, znajdę czas na mały pokaz...specjalnie dla ciebie Magdo.- uśmiechnął się czule Rennard wykonując kolejny ruch ręką i powodując iż karta znikła z jego dłoni.
Gdy już gawiedź zaczęła się rozchodzić, a i Monice skończyła się amunicja, cała trójka ruszyła dalej.

Kolejny atrakcją był teatr i tu nawet Rennard poddał się zauroczeniu pięknem budowli. Odpowiadała bowiem jego gustom. Budynek teatru był piękny, zdobienia subtelne, bryła teatru lekką się zdawała. Prawdziwe dzieło sztuki architektonicznej, nie to co ta kuglarsko pstra w swych zdobieniach świątynia Kreve.
-Teatr jest prawdziwą dumą miłościwie nam panującego króla. Dwór robi wszystko co w jego mocy, by nakłonić do zagrania w nim najlepsze trupy w całych Królestwach Północy, a zdarza się że i z Toussaint. Do końca tego tygodnia odbywają się przedstawienia "Snu nocy letniej" samego Waltera Shakejavelina. Ach, jakże chciałabym obejrzeć tą sztukę- rozmarzyła się Magda. A Rennard podszedł i szepnął jej do ucha.- W takim razie musisz z nami zostać do wieczora, moja droga. Z chęcią się wybiorę na przedstawienie w twoim ... i mej służki towarzystwie.
Oczy Magdy rozszerzyły się ze zdziwienia na taką propozycję. Trwało to krótką chwilę, nim słowa Rennarda w pełni do niej dotarły, lecz gdy to już nastąpiło dygnęła w podzięce.-Bardzo bym chciała i na pewno skorzystam z zaproszenia szanowny panie.
Monika może i nie słyszała co szpieg szepnął służce, ale jej reakcję już tak.-Z zaproszenia? Dokąd?
- Idziemy na przedstawienie Moniko, w trójkę...Chciałabyś?-
spytał Rennard uśmiechając się do Moniki. Wiedział że się zgodzi.
I bynajmniej się nie pomylił.-Do teatru? Naturalnie, że pójdę.- chłopka wprost promieniała radością, chyba w równym stopniu co Magda.
Zostawiwszy dziewczęta same, Rennard udał się po zakup biletów do kasy. Początkowo chciał zakupić miejsca w loży, ale cena ich wyrządziłaby zbyt wiele szkód w jego zasobach finansowych. Ostatecznie zakupił bilety na trzy normalne miejsca i wesoło nimi machając wyszedł z budynku teatru. Uśmiechnął się i rzekł.- Teraz, o ile mnie pamięć nie myli, gospoda słynąca ze swych tańców. Pewnym jestem, żeście mi, nimfy wy moje, winne conajmniej jeden taniec, każda.
Żadnej nawet nie przyszło na myśl zaprotestować. Magda skłoniła głowę na znak zgody, a chłopka, jak to chłopka, wylewniej wyraziła swoją aprobatę-Za przedstawienie w teatrze mogę z panem przetańczyć nawet trzy.
Rennard uśmiechnął się wesoło, po czym rzekł.- A więc prowadź Magdo, do owej gospody...a jak ona się zwie?
-Pod Roztańczoną Łanią, panie.-
odparła mieszczka.
Gospoda była punktem zwrotnym planu Rennarda. Zamierzał trochę pohasać z każdą z dziewcząt, po czym odesłać Monikę, by wybrała suknie od krawca, a wtedy... A wtedy będzie miał Magdę tylko dla siebie. Idealna okazja, by spróbować ją uwieźć. I jedyna okazja, w sumie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 29-05-2009 o 22:42.
abishai jest offline  
Stary 30-05-2009, 18:42   #313
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
do Derricka Talbitt

czerwiec, miasto Talberg, Aedirn

Liliel oddychała głęboko, powoli dochodząc do siebie po dość intensywnych... ćwiczeniach fizycznych, których była uczestniczką. Przysunęła się bliżej Derricka i wtuliła w jego tors. Miła odmiana po jej ostatniej nagłej ucieczce.
-Nie jestem tu dla pieniędzy- powiedziała cicho i dłuższy moment zajęło Talbittowi zrozumienie tego dość dwuznacznego w takiej chwili zdania. Półelfce bowiem nie chodziło o łóżko, lecz o wyprawę. Najwyraźniej miała zamiar wyjawić dlaczego ona szukała Lionory, tak jak zresztą zapowiedziała w "Domu Krasnoludów". Na okoliczności zwierzeń medyk naprawdę nie mógł narzekać.
-Urodziłam się w Aldersbergu i tam wychowałam- dziewczyna rozpoczęła swe ciche wyznania.-Jestem obywatelką tego miasta na równi z każdym mieszkającym tam człowiekiem, ale wcale nie jestem tak traktowana. Tak samo krasnoludy, niziołki, czy ta garstka prawdziwych elfów które tam żyją. Nieludzie są mieszkańcami drugiej kategorii i ludzie nie dadzą nam o tym zapomnieć. Nikt się za nami nie wstawi, nikt się nami nie będzie przejmował
Po zamieszkach, to nam się najbardziej oberwało. Prawda, że ludzi więcej pozamykano niż nieludzi, ale nie liczy się liczba, tylko proporcja. A teraz gdy przybył Zakon, moich pobratymców zamykają z łapanki. "Do wyjaśnienia" jak to mówią.
I żaden szlachetka nawet nie spojrzy na tą niesprawiedliwość. Dlatego chcę znaleźć kapłankę. Z tytułem, z wdzięcznością hrabiego... może mogłabym jakoś pomóc moim przyjaciołom?


Ciut naiwna to motywacja, acz szlachetna. Poza tym, Derrick ze swoją chęcią pomocy hrabiance nie znajdował się w pozycji do krytykowania.
Serdeńko... krasnoludy faktycznie znały ją z tej dobrej strony, którą zdecydowała się teraz pokazać także Talbittowi.
Ciekawe czy teraz przestanie się tak ciągle nabzdyczać? Zresztą, nawet gdyby nie, to medyk zawsze mógł ją zaciągnąć gdzieś do lasu.. Bo wśród dzikiej przyrody odzyskiwała dobry nastrój, dlatego. W żadnych innych zbereźnych intencjach jej tam przecież by nie zaciągał.
Szczególnie, że nie musiał.

-Ja się tu rozgadałam- powiedziała półelfka i liznęła pierś w którą się wtulała.-A ty przecież leżysz przy nagiej kobiecie i jak każdemu facetowi jedno ci w głowie- lecz ton głosu dziewczyny wskazywał, że i jej myśli nie są w tej chwili zbyt górnolotne.

(...)



Tę noc Derrick zapamięta na długo, a już z pewnością przez dłuższy czas będzie przez nią dochodził do siebie. Półelfce co prawda brakowało w łóżku doświadczenia, ale kondycji i chuci miała w sobie za dwie, albo i trzy mieszczki, przez co po nocnych igraszkach Talbitt był zaspokojony, ale w pewnych regionach również obolały.
Ponadto wszystko wskazywało na to, że medyk nie uniknie dwuznacznych spojrzeń i uśmieszków właściciela ani gości, bo chociaż Liliel nie należała do kobiet, które krzyczą w chwili spełnienia, to ich wspólne tej nocy łoże skakało i trzęsło się na wszystkie strony.
Ale pal licho zazdrość ludzką. Derrick nijak żałować nocy nie mógł, a poza tym trzeba było wracać na szlak. Wampirzyca miała w końcu przewagę i nawet jeśli przygruchała sobie jakiegoś elfa, czy dwóch, to fakt że jej towarzysze ją spowolnią, niewiele pomagał.

do Rennarda de Falco

czerwiec, miasto Vengerberg, stolica Aedirn

Karczma "Pod Roztańczoną Łanią" prezentowała się całkiem okazale. Blisko miejskich murów, schludna, wysoka i naprawdę gwarna.


Pomimo południowej godziny, kiedy normalni ludzie pochłonięci są pracą, z wnętrza gospody dobiegały śmiechy i okrzyki. Niechybny dowód na to, że przybytek jest popularny wśród darmozjadów, albo podróżników. Możliwym też było, że to co się teraz wewnątrz działo było typowe dla niskiego ruchu w interesie. Kiedy się więc Roztańczona Łania rozkręcała wieczorkiem, musiała być huczna jak pole bitwy. Tyle, że z mniejszą ilością krwi.

-To tutaj dobry panie-powiedziała Magda.-Gospoda cieszy się dużą popularnością wśród miejskiej młodzieży, podróżnych i artystów. W tych godzinach powinno być dość miejsca, by swobodnie potańczyć, bowiem wieczorami bywa z tym różnie i nieraz już podchmieleni biesiadnicy wylewali się na ulicę tańcząc na bruku.
Lecz przecież lepsze to, niż wszczynanie burd, które się tutaj niemal nie zdarzają.


Kiedy krótki opis został przedstawiony, trójka weszła do środka i ich oczom ukazała się roześmiana i roztańczona gawiedź. Doprawdy rzadko się zdarza, by więcej bywalców tawerny pląsało, niż siedziało z nosem w kuflu, lecz tutaj było to faktem.



Roztańczona ludzka młodzież, od prostych terminatorów po wyfiokowanych kupieckich synów skakała na środku dużej sali do rytmu melodii granej przez grupkę muzykantów. Jeśli by oko wykolić, to było także widać paru półelfów w tłumie, którzy nie sprawiali wrażenia, jakby ktoś miał ich szykanować. Ot wszyscy cieszyli się z tańca. Widać w powiedzeniu "muzyka łagodzi obyczaje" kryła się spora doza prawdy.
Kiedy chłopka rozglądała się zafascynowana po wnętrzu, Magda pociągnęła Rennarda w pląsający tłum. Rytm był zdecydowany i szybki, przez co szpieg nie miał okazji na poobłapianie wirującej służki.
-Mam nadzieję, że muzyka panu odpowiada- dziewczyna przekrzykiwała hałas, a że wśród ogólnej wrzawy było to ciężkie, to i de Falco ledwie zdołał ją zrozumieć. Ale w sumie nie miał na co narzekać, lata temu w Novigradzie szalał przy podobnych rytmach. Cóż z tego, że kontakt z partnerką ograniczał się do dłoni i do ramion, okazyjnego otarcia się przy zmianie kierunku? Rennardowi przypominały się szczenięce lata.

Nagle ktoś go klepnął w ramię, a gdy szpieg odruchowo się odwrócił wpadła mu w ramiona czarnowłosa półelfka.


-Odbijany- krzyknęła roześmiana, a de Falco już po chwili tańczył z nią zgodnie wśród innych balowiczów. Kątem oka dostrzegł Monikę, która w najlepsze kręciła się w towarzystwie dwóch młodzieniaszków, cała w skowronkach. Czego by o chłopach nie mówić, bawić się potrafili przednio.

(...)

Muzyczne szaleństwo trwało w najlepsze, de Falco dopiero po półgodzinie wyczerpany usiadł przy jednym ze stołów. Tańczył przynajmniej z sześcioma partnerkami, nie licząc Magdy i Moniki z którą udało mu się przelotnie pobawić. Nogi go bolały, pot ściekał po plecach, ale był całkiem zadowolony.
A kiedy nie wiadomo skąd pojawiła się przy nim jego chłopka z kuflem zimnego piwa na zaspokojenie pragnienia, jego uśmiechnął sięgnął niemal od ucha do ucha. Zaraz jednak przypomniał sobie swój plan i udajac, że zorientował się właśnie jaka to pora, posłał Monikę do krawca. Dziewczyna trochę marudziła, ale posłuchała sie jak zwykle. Dostała także przykaz by czekała na niego „Pod Wesołkiem”, obowiązkowo w wieczorowej kreacji, bo inaczej do teatru iść nie wypadało.

do Francesci de Riue i Sentisa

czerwiec, droga do Carbonu, Mahakam

Walka z parszywym ghulem była prawdopodobnie najgorszym doświadczeniem w życiu Sentisa. Bezmyślna, obrzydliwa maszkara, której jedynym sensem istnienia było wpieprzanie mięsa- gnijącego, czy jeszcze przylegającego do żywej kości i zakrytego nie mniej żywą skórą: to było bez znaczenia.
Poza tym próba pokonania czegoś, co wydaje się wcale nie odczuwać bólu to niemałe wyzwanie. Uczciwie mówiąc, gdyby nie zaprawione w bojach krasnoludy, elf byłby już martwy. A tak żył, mało tego- miał szczęście, bowiem brodacze najwyraźniej nie zauważyli jego tchórzowskiego rzucenia krasnoluda na pożarcie ghula, byle tylko on uniknął zranienia. Prawdopodobnie to szczęście zawdzięczał temu, że krasnolud zjeść się nie dał.

Za to mięsiwo upichcone przez Francescę zdało się jadalnym, ani chybi dlatego, że aromat ziół pozytywnie drażnił węch brodaczy. A może najzwyczajniej w świecie byli głodni po walce? I odrobinkę wstawieni, gdyż przezornie po starciu przemyli wszelkie zadrapania wódą (wśród doniosłego syczenia i klnięcia), a dla absolutnej pewności dokonali także dezynfekcji wewnętrznej.

(...)

I wszystko wyglądało już ładnie i pięknie, aż do momentu w którym wóz nagle stanął, a jego pasażerowie zaczęli rzygać na drogę. I tyle było ze szczęścia Sentisa, któremu udało się uniknąć śmierci z rąk ghula. Teraz bowiem zarówno jego, jak i jego towarzyszkę czekała niechybna śmierć z rąk wściekłych krasnoludów. No bo ile razy elf zdąży rzucić tym swoim sztylecikiem? Raz? Jak dobrze pójdzie, to jeden adwersarz z głowy, ale pozostała dwójka zarąbie go na śmierć.
De Riue była w sytuacji o niebo lepszej, bowiem broń brodaczy żadnej realnej krzywdy nie mogła jej wyrządzić. Owszem, żelazo wbijające się w bebechy boli jak sto diabłów, ale poboli, poboli i przestanie. Za to towarzysz wampirzycy nie będzie już miał takiego szczęścia.

-Kucharka, psia jej mać!- warknął krasnolud, którego żołądek zbuntował się jako pierwszy, a tym samym jako pierwszy pozbył się większości szkodliwego ładunku.-Żałosne próby Humfreya w przygotowywaniu jadła nie miały takich skutków. Oj pożałujesz tego maleńka, pożałujesz- wyraźny gniew w połączeniu z alkoholowa kuracją sprzed kilkudziesięciu minut sprawił, że brodacz sięgnął po swój topór.
Szczęśliwie drugi z krasnoludów, był trochę bardziej wyrozumiały.- No, nie tak pochopnie. Spieprzyła dobre mięso, ale to jeszcze nie powód by zabijać. I elfowi byłoby smutno, a i tobie to żadnej chwały nie przyniesie. Zlejemy babę po gołym dupsku, to się na przyszłość nauczy nie kłamać.
Ta opcja może i była lepsza, ale sprawiła że Francesca sięgnęła do swej broni znacznie rychlej niż na groźbę ćwiartowania jej toporem. Złodziejka, złodziejką, ale swój honor miała.

-A dajta spokój chłopaki. Patrzta jak to jedno z drugim po sztylety sięga. Jeszcze nas pokaleczy, a dość się już natraciliśmy tego, cośmy mieli w środku- ostatni z krasnoludów, najbardziej trzeźwy, był ostatnim promykiem nadziei na pokojowe zażegnanie tego konfliktu.-Wypierdalać po prostu jedno z drugim z wozu- no i to by było na tyle, jeśli idzie o pozytywne zakończenie.-Wzięliśmy was, bo ruda miała umieć gotować. Nie umie, to i my naszej strony umowy nie będziemy dotrzymywać.

-No, ale przecież jeden ghul się po okolicy szwendał. Może są i jakieś inne?- dobrotliwy gnom próbował udobruchać swoich towarzyszy, efekt jednak osiągnął tym żaden.

-Było nie oszukiwać i nie krętaczyć. A tak- spierdalać! Z lasu dobrym tempem wyjdziecie za dwie godziny, a na podgórzu wśród głazów żadna potwora was napaść nie powinna- "pocieszył" ich najtrzeźwiejszy z krasnoludów.
Nie było specjalnego wyboru. Z wozem się już dalej nie zabiorą.
 
Zapatashura jest offline  
Stary 01-06-2009, 14:06   #314
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
O odpoczynku w ciągu nocy trudno było mówić.
Lilel miała niezbyt wiele doświadczenia, ale okazała się nad wyraz pojetną uczennicą, w dodatku pełną zapału. Do pierwszego piania koguta blisko już było, gdy wreszcie zasnęli.

Słońce dopiero, co do izby nieśmiało zaglądać zaczęło, w oczy Derrickowi zaświeciwszy medyka obudziło. O co pretensji zbyt wielkich nie miał, bo pierwsze, co w przymrużone oczy Derricka się rzuciło, to biust kształtny, do Liliel należący, co spod koca na światło dzienne wyglądał.
Miłą z pewnością rzeczą byłoby dzień zacząć od smakowanie krągłości, o wyciągnięcie ręki, a nawet mniej leżących, lecz trudno było przewidzieć, jaka może być na to reakcja dziewczyny.
Kobiety są zmienne jak mało kto, a Liliel, otwarcie rzec trzeba, wśród nich czołowe miejsce, jeśli o humory chodzi, zajmowała. Nikt więc przewidzieć nie mógł, w jakim nastroju się zbudzi, nawet jeśli z uśmiechem zasypiała.
Poklepać po pupie i powiedzieć z uśmiechem "pora wstawać"? Za pieszczoty się wziąć, by dzień rozpocząć tym, czym noc się zakończyła?
Pośredni sposób wybrawszy Derrick w policzek Liliel cmoknął.

- Dzień dobry - powiedział.

Liliel zamruczała, przeciągnęła się, w uroczy sposób kształt piersi podkreślając, a potem w zgoła nieromantyczny sposób "Cholera jasna!" rzuciła i z łózka wyskoczyła, nie zważając na to, że fragmentami ciała zwykle pod odzieniem ukrytymi świeci.
Na szczęście nie była to reakcja na sposób budzenia, ani na fakt spędzenia nocy z Derrickiem, o czym ciąg dalszy wypowiedzi świadczył.

- Zaspaliśmy! - powiedziała i zaczęła się szybko ubierać, dostarczając Derrickowi równie ciekawych widoków, co podczas rozbierania się, ze względu na porę dnia w nieco innym świetle widzianych.

- Szybko śniadanie i w drogę - rzuciła, gdy odziała się już i włosy nieco przegładziła.

W połowie drogi do drzwi zawróciła. Do Derricka, który też ubierać się zaczął, podeszła i, bez słowa komentarza, całusem go obdarowała.
Spod ręki, którą medyk chciał ja przygarnąć wywinęła się i za drzwi wybiegła, na moment tylko, by skobel otworzyć, się zatrzymawszy.

Chwil parę później i Derrick był gotów.
Rzeczy spakował i po szybkiej porannej toalecie na dół, do jadalni, ruszył.
Gimnastykę poranną darować sobie postanowił, co może i usprawiedliwione było, bo w nocy ćwiczeń intensywnych miał co niemiara.


Krasnoludy już przy stole siedziały, a wygląd stojących przed nimi tac i talerzy sugerował, że że ich posiłek ku końcowi się zbliża. Na widok Derricka spojrzenia i uśmiechy znaczące wymienili, zaś Korin powiedział:

- A myśleliśmy, że przed południem pan nie wstaniesz. Ognistą dziewuchę żeś se pan przygruchał.

Derrick, niewzruszony, śniadanie zamówił, wypowiedzi Korina nie komentując.

- Ta... - odezwał sie Gurd. - Zakłady już szły, czy łoże te igraszki zdzierży.

- I do której tak bawić się będziecie - dorzucił Korin.

- Dobrze, panie medyk - rzekł Drunin - że nasze serdeńko spać wcześnie poszła i nic nie słyszała.

- Czego nie słyszała? - Tuż za plecami Drunina rozległ się głos Liliel. - Co wy znowu knujecie?

Druninowi szczęka opadła, czego Liliel nie widziała na szczęście, ale krasnolud wnet odzyskał rezon.

- O tym mówiliśmy, że ta ruda wampirzyca wyprzedza nas tyle. I że elfy jakieś z nią są w drodze. A kapłanka chętniej wysłuchać może elfa...

- Oj, coś cyganisz, Drunin - stwierdziła Liliel. - Ale ja to z was jeszcze wyciągnę...

Od krasnoluda wzrok odwróciwszy na kelnerkę spojrzała, która z tacą koło Derricka stanęła.

- Dla mnie to samo - powiedziała.

Usadowiła się koło Derricka i powiedziała:

- No, Derricku... O czym oni opowiadali?

- O tym, ile prawdy kryje się w stwierdzeniu "baba z wozu, koniom lżej" - skłamał Derrick, nie chcąc sprawy nocnych igraszek poruszać, na który to temat Liliel różnie by mogła się wypowiedzieć.

- Tym razem w odniesieniu do elfów, co z wampirzycą jeżdżą - dodał, zanim Liliel w złość wpadła. - Co jej się bardziej opłaci... Podróżować szybciej, czy przepustkę jaką do Lianory ze sobą ciągnąć. I jedno, i drugie ma pewne zalety...
 
Kerm jest offline  
Stary 01-06-2009, 20:17   #315
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Oj działo się w gospodzie pod "Pod Roztańczoną Łanią", oj działo. Choć chłopskie tańce nie dawały zbyt wielu możliwością obłapiania kobiet, to i tak dawały dużo radości. De Falco tańczył energicznie, co jakiś czas zmieniając partnerki z których jedynie czarnowłosa półelfka utkwiła mu w głowie. Jednak w tej chwili nie miało to znaczenia...Tance były same w sobie rozrywką uwagi wartą. Gdy już zmęczenie dało o sobie znać Rennard popijając kufel piwa odesłał Monikę do odebrania sukien. Chłopka co prawda marudziła, ale wizja obejrzenia przedstawienia rozpalała wyobraźnię dziewczyny. Więc czym prędzej udała się do krawca, zaś de Falco podszedł do równie zmęczonej tańcami Magdy, mówiąc.- Chodź na zewnątrz. W tym hałasie, ciężko się rozmawia.
Dziewczyna chyba nie bardzo dosłyszała, co powiedział Rennard, ale gest wskazujący drzwi już do niej dotarł. Skinęła głową na znak zgody.
Gdy wyszli przed karczmę, Rennard podając Magdzie na wpół opróżniony kufel piwa spytał.- Dobrze się bawisz Magdo?
Dziewczyna nie przyjęła proponowanego napoju z przepraszającym wyrazem twarzy.-Po prostu lubię tańczyć. Jak każda młoda dziewczyna.
-Nie każda młoda dziewczyna jest tak ładna, jak ty.- rzekł w odpowiedzi Rennard.
-Dziękuję panu za komplement.- grzecznie odpowiedziała służka.
Spojrzał w oczy dziewczyny dodając.- Naprawdę cieszę się, że to ty jesteś naszą przewodniczką.
-Miło mi to słyszeć.-
Magda zdawała się cały czas trzymać swej roli.
-Mam nadzieję że nie mówisz tego tylko z grzeczności Magdo.-dodał szpieg spoglądając wprost w oczy dziewczyny.
-Nie, oczywiście że nie.- zdawała się mówić...szczerze. Chociaż ton wypowiedzi był co najmniej wyćwiczony.
Rennard uśmiechnąwszy się spytał.- Pamiętasz co mi powiedziałaś, gdy cię pytałem co lubisz?
-Tak: występy. Dziękuję panu serdecznie za zaproszenie do teatru.-
Magda uśmiechnęła się wdzięcznie.
-Czyż wtedy ci nie obiecywałem osobistego występu? Pozwolisz więc pani że zaproszę cię na prywatne przedstawienie, tylko dla ciebie, w wynajętym w tej karczmie pokoiku.- rzekł Rennard kłaniając się dworsko przed dziewczyną.
-Jakie to będzie przedstawienie?- zapytała zainteresowana dziewczyna.
-Po trochu pokaz zręczności i magii.- odparł Rennard i przez moment w jego dłoni coś błysnęło, zbyt szybko by dziewczyna mogła zauważyć szczegóły.
-Magii? Brzmi interesująco.- wydawało się że Rennardowi udało się wydostać Magdę z jej roli.
-Pozwolisz pani i mów mi Rennard, gdy nie ma Moniki przy mnie.- rzekł szpieg podając dłoń.
-To by było nieodpowiednie, szanowny panie.- i znowu powrót do roli służki. Grało to Rennardowi nieco na nerwach.
-Pozwól się porwać czarowi tego wieczoru Magdo.- szepnął de Falco do ucha dziewczynie.
-Pan wybaczy, ale do wieczoru jeszcze daleko.- odpowiedziała służka grzecznie, chociaż odsuwając się trochę od szpiega.
-Jak sobie życzysz Magdo.- rzekł Rennard podając dłoń dziewczynie. Służka przyjęła oferowaną ją dłoń.
Do pokoju Rennard zabrał kilka jabłek, i zaczął pokaz, najpierw były karciane sztuczki, zgadywanie kart, oraz wyciąganie monet z uszu i nosa dziewczyny, potem szpieg ciskał szybko pojawiającymi się znikąd nożami, które trafiały w jabłko leżące na stoliku, bądź jabłko podrzucane przez Magdę. Wreszcie przysiadł się obok Magdy i patrząc na nią roziskrzonym wzrokiem spytał. -Podobał ci się występ?
-Owszem. Ma pan wyraźny talent. Nietypowe to zaprawdę zamiłowanie jak na uczonego.
-odparła dziewczyna.
- Mam wiele talentów, jeden z nich szczególnie ceni Lorreta.- zażartował Rennard.
Młódka się zarumieniła i spuściła wzrok.-Coś... słyszałam- bąknęła cicho, wyraźnie zmieszana aluzją.
-Tak...zapewne nietrudno było usłyszeć, prawda?- spytał Rennard.
-Dość...- Magda zdecydowanie nie czuła się komfortowo w temacie.
-Przepraszam, nie powinniśmy mówić o twej pani.- Rennard uśmiechnął się czule.-Bo wolałbym lepiej poznać ...ciebie.
Dziewczyna odsunęła się spiesznie wcale, a wcale Rennardową dwuznaczną propozycją niezainteresowana. -Moja pani wyraźnie zakazała mi się z panem nadto spoufalać.- powiedziała lekko przestraszona.
-Twojej pani tu nie ma. A ja jej nic nie powiem.- odparł szpieg uśmiechając się.- I nic co się wydarzy, nie zdarzy się wbrew twej woli. Czy ci nieprzyjemnie być adorowaną? Czymże aż tak szpetny w twych oczach?
-Ja pana wcale nie znam.-
odpowiedziała pospiesznie Magda.
- To poznajmy się lepiej.-odparł szpieg.- Nie musisz się mnie bać. Nie gryzę i do niczego cię zmusić nie zamierzam. Co chciałabyś o mnie wiedzieć Magdo?
-Czasu nam nie stanie, byśmy się poznali. Wyjeżdża pan podobno.-
odparła Magda.
-Lorretcie to nie przeszkadzało w spoufalaniu się ze mną. Możesz mi wierzyć.- odparł Rennard z uśmiechem.- Ale znowu o niej wspominam. Przepraszam. Zapytaj mnie o co chcesz Magdo. Od czegoś trzeba poznawanie zacząć.
-Jak już mówiłam, moja pani zabroniła mi się z panem spoufalać
. -rzekła Magda nerwowym głosem.
Rennard przysunął się do Magdy mówiąc.- Zawsze słuchasz swej pani?
-Zawsze, taka jest moja rola.-
odparła Magdaod razu się odsuwając.
-Ale tu twej pani nie ma. Jesteśmy sami i ona się nie dowie, o niczym.- Rennard nie ustępował mówiąc.- Pokazać ci mogę inny rodzaj magii
-Nie chcę.
–zaprotestowała służka.
-Dlaczego nie chcesz?- spytał Rennard, spoglądając Magdzie w oczy.
-Bo nie. –upór dziewczyny rósł.
-Powinnaś mi powiedzieć, czyż nie posłuszną służką jesteś?- szpieg nie ustępował.
-Ale nie pańską- odpysknęła Magda. Była przestraszona i nie miała już siły utrzymywać fasady grzeczności.
-Magdo nie ma powodu do strachu...przecież nic się nie stało.- Rennard spojrzał na dziewczynę z rezygnacją w tonie głosu.- Cii...Czy ja wyglądam na zbója z mieczem? Przecież się na ciebie nie rzucę....za kogo mnie masz?
-P... przepraszam pana. Poniosło mnie.-
służka próbowała się uspokoić.
-No, no...tylko nie mów mi, że jestem pierwszy, który zwrócił uwagę na twą urodę.- Rennard uśmiechnął się lekko.- Chciałem, żeby obojgu nam było miło, opowiedz mi coś o sobie.
-Mówiłam już wielokrotnie, że nie wolno mi się z panem spoufalać. –
powtórzyła dziewczyna.
-Jakie tam spoufalanie...Jutro wyjeżdżam, więc i tak nie poznamy się zbytnio.-mruknął Reinhard, po czym ugodowo rzekł .- No to opowiedz mi o Lorrecie, o niej chyba możesz mówić, prawda?
Dziewczyna potwierdzająco skinęła głową.
- Jaką jest panią, dla c...dla służby? Jakie lubi kolory?- spytał Rennard spoglądając na okryte ramiona i przesuwając spojrzenie na dekolt Magdy.
-Pani jest... wymagająca, ale to zrozumiałe. Nie krzyczy jednak na służbę, nie poniża. Jest bardzo dobrze wychowana, jak przystało na wyższe sfery.
A kolory? Błękity. Pani bardzo je lubi.
-Magda wyraźnie się uspokajała.
-To ciekawe...- Rennard uśmiechnął się lekko, bardziej skupiając na ruchach warg dziewczyny niż jej słowach.- A miasto, nocne życie miasta, potrafiłabyś pokazać?
-Nie chodzę nocami po mieście. Ciemno wtedy i niebezpiecznie.
rzekła szybko Magda.
- A wiele się wtedy ciekawych rzeczy dzieje.- Rennard uśmiechnął się i spojrzał na dziewczynę dodając.- Najciekawsze sprawy dzieją się za zamkniętymi drzwiami Magdo.
-Służba nie debatuje za zamkniętymi drzwiami. Taki jest świat. –
perorowała dziewczyna.
-Monika powiedziałaby ci, że taki jest świat, jaki sobie wykujesz. Jeszcze parę dni temu, pasała krowy. A teraz? Idzie do teatru w wielkim mieście...I ty byś tak mogła, gdyby starczyło ci odwagi korzystać z okazji.- szpieg wziął jedno z jabłek i zaczął obierać sztyletem, który znikąd pojawił się w jego dłoni.- Czy służba chodzi do teatru? Nie. A jednak ty pójdziesz.
-Jeśli służbę na to stać, to nikt jej nie zabroni panie. Przedstawienia Shakejavelina są drogie, ale jest wielu innych dramatopisarzy.-odparła Magda.
Rennard uśmiechnął się kwaśno, widząc że dziewczyna nic nie pojęła z jego słów. Przekroił jabłko na pół, jedną połówkę zachowując dla siebie, drugą zaś dał służce.- Chodzi o to Magdo, by nie odrzucać tego co daje świat, kryjąc się za spódnicą nakazów. By smakować nowych doznań, doświadczać nowych przyjemności...Próbować nowych smaków. Łapać nadarzające się okazje...Bo mogą się nie powtórzyć.
-Może ma pan rację.-
odpowiedziała zgodnie służka. Przyjęła nawet jabłko na znak, że nie chowa urazy.
Uśmiechnął się na moment po czym żartobliwym tonem spytał.- Naprawdę jestem taki brzydki w twych oczach?
-Nie.-
odparła szybko Magda.
-To dobrze, bo wolałbym byś miło wspominała ten wieczór. Zawsze lepiej się wspomina odrzucenie awansów przystojnego młodzieńca niż obleśnego starca.- rzekł żartobliwym tonem Rennard, po czym potarłszy czoło dodał.- Co prawda, zwykle z żalem się wspomina owe odrzucenie. Ale to już inna historia.
Służka milczała nie wiedząc jakiej odpowiedzi się po niej oczekuje.
-No, no...tylko bez ponurej miny. Chcę być miłym wspomnieniem w twej pamięci. Pokaż mi swój uśmiech, Magdo. Rozgrzewa mi serce. – rzekł Rennard widząc tą strapioną minę.
A Magda uśmiechnęła się posłusznie, tak jak ją o to poproszono.
-Czujesz się już lepiej kwiatuszku?- rzekł szpieg kończąc jedzenie jabłka.- Żadnych smutków, żalów?
-Żadnych, panie.-
odparła.
Rennard położył się na łóżku i rzekł.- To dobrze, mnie tańce już znużyły...więc tu sobie poleżę, a potem pójdziemy po Monikę...a następnie na spektakl.
Zamknął oczy, więc nie widział Magdy, ale usłyszał jej odpowiedź.-Dobrze panie.
Cóż...Magda okazała się skromnisią, bardzo posłuszną poleceniom swej pani. Szpieg był jednak pewien, że z czasem skruszyłby ten kamień. Ale właśnie czas, nie był tym czym de Falco dysponował w nadmiarze.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 24-06-2009, 13:20   #316
 
Chester90's Avatar
 
Reputacja: 1 Chester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumny
Miał fart. Gdyby nie pomoc krasnoludów ta parszywa maszkara z pewnością rozszarpałaby go na strzępy. A tak żył i jedyna obrażenia, które otrzymał pochodziły od brodacza na którego przypadkiem wleciał podczas walki. Na szczęście rana była tylko stłuczeniem i bynajmniej nie była poważna. Niemniej póki co bolało jak cholera.

Niemałe zaskoczenie Sentis przeżył dopiero kiedy okazało się, że walka z ghulem wcale nie odebrała krasnoludom apetytu i nadal żądały od Francesci przygotowania posiłku. Jemu samemu jakoś na widok leżącego nieopodal ścierwa potwora przeszła wszelka ochota na jedzenie. Jednak krasnoludom najwyraźniej nic nie było wstanie odebrać chęci do jedzenia bowiem ze smakiem zjedli mięso przygotowane przez Liska. Kiedy brodacze już się posilili z nową energią wyruszyli w dalszą podróż.

***

Radosny nastrój krasnoludów po zjedzonym posiłku bynajmniej nie trwał długo, bo wręcz z sekundy na sekundę stawali się coraz bardziej milczący. W końcu jeden z nich nie wytrzymał, rozkazał gnomowi zatrzymać wóz i uciekł w krzaki. Sentis już zaczął mieć nadzieję, że tylko jednemu z brodaczy zaszkodziło jedzenie przygotowane przez Francesce, ale pozostałe krasnoludy nie miały najwyraźniej nawet siły zsiąść z wozu. Porostu przechylili się i malowniczo wymiotowali na drogę. Dla elfa jasne się stało, że szczęście, które towarzyszyło mu w walce z ghulem nie pomoże mu w starciu z rozjuszonymi krasnoludami. Jednak póki co ich gniew skupił się de Riue. Jeden z krasnoludów najwyraźniej najbardziej pijany już chwytał z topór, ale towarzysze powstrzymali go. Elf energicznie zaczął kiwać głową na stwierdzenie, że będzie mu smutno po śmierci kobiety, ale natychmiast przestał, kiedy brodacze uradzili, że chłosta na gołą dupę wystarczy. Zastanawiało go jak krasnoludy się za to zabiorą skoro Lisek już zdążyła sięgnąć po sztylety. On sam wahał się. Pomóc kobiecie czy może pozostać neutralnym. Jednak od konieczności podjęcia decyzji wybawił go gnom, który chciał załagodzić nieco sytuację. Skończyło się, więc na wywaleniu ich z wozu.

Sentis patrzył przez chwilę jak wehikuł odjeżdża i z westchnieniem podjął dalszą podróż na piechotę.
- W sumie to trochę moja wina, że wywali nas z tego wozu. – zagaił po jakimś czasie – Nie potrzebnie wmówiłem krasnoludom, że potrafisz gotować. No, ale skąd mogłem wiedzieć, że nie potrafisz? Ale nie ma co się zamartwiać raźnym tempem szybko wyjdziemy z tego przeklętego lasu, a i dalsza podróż do Carbonu nie powinna nam zająć znowu aż tak wiele czasu. W końcu jakiś odcinek drogi już pokonaliśmy. A kiedy już dotrzemy do tej wioski, do której udał się Twój znajomy bard, z pewnością szybko go odnajdziemy.
 
__________________
Mogę kameleona barwami prześcignąć,
kształty stosownie zmieniać jak Proteusz,
Machiavela, łotra, uczyć w szkole.

Ostatnio edytowane przez Chester90 : 26-06-2009 o 19:39. Powód: Dopisek na końcu o szybkim odnalezieniu bard. W sumie na całość nie wpływa.
Chester90 jest offline  
Stary 26-06-2009, 18:59   #317
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
- W sumie to trochę moja wina, że wywali nas z tego wozu. – zaczął żałośnie Sentis, gdy znaleźli się poza wozem– Nie potrzebnie wmówiłem krasnoludom, że potrafisz gotować. No, ale skąd mogłem wiedzieć, że nie potrafisz? Ale nie ma co się zamartwiać raźnym tempem szybko wyjdziemy z tego przeklętego lasu, a i dalsza podróż do Carbonu nie powinna nam zająć znowu aż tak wiele czasu. W końcu jakiś odcinek drogi już pokonaliśmy. A kiedy już dotrzemy do tej wioski, do której udał się Twój znajomy bard.

Francesca spojrzała z politowaniem na elfa, jego słowa były tak żałosne, ze miała ochotę pójść przed siebie i go zostawiać. Albo krzyknąć do krasnoludów, żeby w dowodzie zemsty zabili go, a ją samą zawieźli do Carbonu. Mimo iż można by było jeszcze długo tak wymieniać, gdyż nazbierała się tego porządna lista, Lisek nie zrobiła niczego. Wzięła jedynie głęboki wdech i uśmiechnęła się wymuszenie.

- Tak... ruszajmy więc, nie ma co tracić czasu, proponuje trzymać broń w gotowości, nie wiemy jaka bestia może czaić się w pobliżu... – powiedziała z łobuzerskim uśmieszkiem. Nie czuła strachu przed żadną poczwarą, nic jej nie zagrażało. Strach elfa śmieszył ją, a jednocześnie dziwnie pobudzał. Niemal czuła jak jego krew szybciej krąży, gdy zatrzymywał się i nasłuchiwał. Tak naprawdę nieświadomy prawdziwego zagrożenia, czyli jej samej.
Noc była całkiem ciepła i bezchmurna, od czasu do czasu złowieszczo zaszeleściły drzewa lub cicho pohukiwała sowa. Cały las żył własnym tempem, nic sobie nie robiąc z nieproszonych gości. Francesca oczywiście nie wyjęła broni, tak jakby całkowicie liczyła na ochronę swojego towarzysza. W rzeczywistości zaś liczyła, że inteligentne wrogie stworzenie, które będzie chciało zaatakować, najpierw zajmie się uzbrojonym, a następnie tym wyglądającym na bezbronnego.
Podsumowując trzeba było stworzyć pozory.

- Dzięki bogom, jesteś tutaj ze mną, nie wiem jak bym sobie poradziła idąc sama... przez ten ciemny las... tak tu wrogo i mrocznie. Na pewno jest tu mnóstwo dzikich bestii, które tylko czyhają na nasz fałszywy krok... Ale widzę, że nie robi to na ciebie wrażenia... czy wszyscy elfowie są tacy odważni? – powiedziała po jakimś czasie i spojrzała mu w oczy.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...
Asmorinne jest offline  
Stary 27-06-2009, 21:46   #318
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
Shakespeare się w grobie przewróci, ale trudno

do Derricka Talbitt

czerwiec, miasto Talberg, Aedirn

- O tym, ile prawdy kryje się w stwierdzeniu "baba z wozu, koniom lżej" – Oj, już błyski niebezpieczne pojawiły się w oczach dziewczyny, gdy tylko zdanie opuściło usta Derricka.

- Tym razem w odniesieniu do elfów, co z wampirzycą jeżdżą – dodał więc, zanim Liliel w złość wpadła. - Co jej się bardziej opłaci... Podróżować szybciej, czy przepustkę jaką do Lianory ze sobą ciągnąć. I jedno, i drugie ma pewne zalety...

-To w końcu wampirzyca, potwora przebrzydła. Może te całe elfy służą jej za prowiant w drodze?- rzucił Korin, ni to żartem, ni to serio. Słowa jego wywołały jednak dość mieszane uczucia, bowiem jeśli żart to był- to bardzo okrutny i czarny. A jeśli prawda... i tak niewielu już elfów było na świecie, tedy żal by było tej dwójki.

-Albo jej kobieca natura domaga się... ekhm, ekhm...- spojrzenie Liliel urwało kolejny niesmaczny żart, tym razem Drunina, w pół zdania.
Aby jednak rozmowa nie stanęła w martwym punkcie, Gurd podjął nowy wątek.
-Jak to prawda, że ruszyła na Carbon, to jeśli tych swoich elfów nie porzuci martwych gdzieś w krzakach, to możemy na tym zyskać. Gór pewno nie znają, zmarnotrawią sporo czasu zanim Mahakam przejdą. Jeśli się pospieszymy i nie zablokuje nas w przełęczy żadna karawana, może nam się udać trochę strat odrobić.

-A jak by się w Carbonie w jakie kłopoty wpakowała, to cała stamtąd nie wyjdzie. Wampirzyca, czy nie, krasnoludom się na odcisk nie powinno włazić- Drunin podłapał optymistyczną nutę. I mniej więcej w takiej atmosferze optymizmu minął wszystkim posiłek.

(...)

czerwiec, Trakt Zachodni, Mahakam

A zaraz po posiłku cała grupa zaraz poszła w konie i ruszyła żwawo na zachód. Zgodnie ze słowami podróżnych w Talbergu, do przełęczy w której łączą się szlaki na Aedirn, Temerię i Rivię było przy tej pogodzie ze dwa dni drogi. Krasnoludom to się nawet podobało, bowiem ziemie na których się teraz znajdowali, były już geograficznie Mahakamem, co naturalnie przedkładało się na górzystość terenu. Liczne wzniesienia i zagłębienia męczyły lekko konie, ale przecież ten czynnik był wliczany przy szacowaniu czasu podróży.
To jednak, że brodacze byli zadowoleni nie dziwiło- im notorycznie dopisywał dobry nastrój. Dziwniejsze było to, że półelfka była uśmiechnięta i zachowywała się sympatycznie, mimo tego, że lasów w pobliżu specjalnie nie było. Ktoś złośliwy gotów byłby powiedzieć, że Liliel cierpiała na syndrom niedorżnięcia, Talbittowi jednak takie myśli do głowy nie przychodziły. Był zadowolony, że dziewczyna wreszcie przestała zamieniać się przy byle pretekście w gradową chmurę.

A skoro już o chmurach mowa. Drugiego dnia podróży pogoda gwałtownie się załamała. Znad górskich szczytów napłynęły chmury i ani się nikt nie obejrzał, a w koło rozszalała się potworna burza.

Jechać w niej niesposób było i tym samym optymistyczne szacowanie czasu podróży ulec musiało rzeczywistości. Poza tym waliły pioruny i grzmoty, przez co konie i tak były zbyt przerażone by zmuszać je do jazdy. Był jeszcze jeden ważny powód, dla którego grupa musiała się zatrzymać. Liliel przemokła do suchej nitki, a ponieważ miała na sobie jeno spodnie i białą koszulę...


Nie miała ochoty włazić przed oczy krasnoludom, obcym mężczyznom na Trakcie też nie. Ze stratą dla tych mężczyzn, co doskonale wiedział Derrick.

(...)

I zamiast po dwóch dniach, do przełęczy udało się dotrzeć dopiero po trzech. I z miejsca coś zaczynało nie grać. Pierwszym znakiem, że coś jest nie tak był jeździec, który prawie że galopem minął ich mknąc ku Talbergowi. Niby można było wnioskować, że mu się zwyczajnie spieszy, ale coś wisiało w powietrzu.
Kiedy medyk wraz z towarzyszami zobaczyli pokaźna grupę kupców i jeźdźców garnących się przy wjeździe do przełęczy, mieli już pewność że coś się dzieje niedobrego i na pewno wpłynie, na ich tempo podróży.


A gdy podjechali jeszcze bliżej, mogli dostrzec kilku opatrywanych rannych. Korin zaklął jedynie siarczyście pod nosem, za to Drunin wygłosił swoją ocenę sytuacji.
-Znowu kurwa się bandyci w przełęczy wylęgli.

do Rennarda de Falco

czerwiec, miasto Vengerberg, stolica Aedirn

-Panie Rennardzie. Panie Rennardzie, pora już wstać- cichy dziewczęcy głos i delikatne potrząsanie wybudziły szpiega ze snu. Chwila, moment- snu? Kiedy on zdążył zasnąć, przecież tylko zmrużył powieki. Widać tańce wyczerpały go bardziej, niż skłonny był przed sobą przyznać. Magda jednak nie wydawała się niecierpliwić, więc możliwe, że wcale nie spał długo.
-Jeśli chcemy zdążyć na sztukę, powinniśmy pójść po panienkę Monikę.

No tak, no tak. Sztuka. Jak to ona się nazywała? Coś ze snem, "Sen Nocy Letniej" chyba. Będzie dobrze, jeśli nie zanudzi de Falco na śmierć. W końcu chrapanie w teatrze chyba nie uchodzi. Mniejsza o to, trzeba było pójść po chłopkę.
A że Rennard przypomniał sobie, że Monika miała czekać w wieczorowej sukni, tym chętniej zwlekł się z łóżka.

(...)

I faktycznie dziewczyna czekała już ustrojona. Wybrała czarną kreację i wyglądała w niej równie fenomenalnie co wtedy, gdy przymierzała ją u krawca. Wydawała się także równie zawstydzona, ale prędzej czy później będzie musiała przywyknąć do tego, że kobieta światowa powinna wyglądać pięknie.


Monika była przyszykowana, tedy i de Falco musiał wybrać sobie jakieś odświętne odzienie, bo w tym wygniecionym w którym teraz był, z pewnością pójść nie mógł.
Skoro o ubraniu mowa. Wszak Magda także nie była należycie ubrana, w dodatku pewnie nie posiadała żadnej adekwatnej sukni. I chociaż mimo to do teatru by ją wpuścili (w końcu szpieg zarezerwował trzy miejsca, a pieniądze mają swoje prawa), to służka bardzo odstawałaby od Rennarda i Moniki. Zaraz więc de Falco kazał Magdzie przymierzać drugą z zakupionych dla Moniki sukni, sam zaś z żalem wyszedł z pokoju, by nie peszyć cnotki.

Kiedy wrócił służka była już ubrana. Szczęśliwie była podobnej postury co chłopka i kreacja leżała na niej dość dobrze. Nie idealnie, ale trzeba sobie przecież jakoś radzić.


Poza tym, kto by zwracał uwagę na szczegóły przy tak pięknych dziewczynach jak one? Ha, warto było wydać pieniądze dla widoku jaki sobą prezentowały.

(...)

Szpieg był tylko trochę zdziwiony ilością ludzi, jaka zebrała się przed teatrem. Nastawił się na to, że znane nazwisko może przyciągnąć uwagę mieszczan, ale jednak tłumik przerósł jego oczekiwania. Kupcy, mieszczki, ale na oko też kilka arystokratycznych par, a nawet dwie dwórki w towarzystwie jakiegoś wyfiokowane mężczyzny. Rennard cieszył się, że w takim towarzystwie sam wygląda elegancko i może pochwalić się pięknymi towarzyszkami.
Które były trochę onieśmielone spojrzeniami, jakie były ku nim kierowane. Niewątpliwie i Magda i Monika były świadome swej urody, ale chyba nie spodziewały się, że podkreślona odpowiednim strojem przysporzy im aż takiej atencji. Z kolei de Falco starał się nie puszyć z radości posiadania takiego towarzystwa.

Nim wszyscy zajęli swoje miejsca, a kurtyna się rozsunęła minęło dobre pół godziny. Dość nieciekawe dla szpiega, ale dziewczyny nieustannie szeptały ze sobą wymieniając oczekiwania wobec przedstawienia.
No i w końcu się zaczęło. Trzeba było uczciwie przyznać, że Shakejavelinowi wyobraźni nie brakowało. Wydarzenia w sztuce rozgrywały się w Eyzimie, gdzieś na początku X wieku. Król Eyzimy- Tezeusz, poproszony został o rozsądzenie sporu pomiędzy Hermioną zakochaną bez pamięci w Lyzandorze, a jej ojcem, który obiecał ją już na żonę Demetriego- bogatego szlachcica. Wszystko wskazywało na to, że prawo Eyzimy surowo karało nieposłuszeństwo córki, a już z pewnością wystawienie do wiatru szlachcica, tedy Tezeusz rozsądzać miał o życiu i śmierci niewiasty. Dramatopisarz doszedł widocznie do wniosku, że trójkąty miłosne są banalne, więc do mieszanki dorzucił jeszcze nadobną Helenę, która szczerze kochała Demetriego.

Ponieważ wszystko wskazywało na to, że wyrok królewski łagodny nie będzie, Hermiona i Lyzandor podejmują desperacką decyzję o ucieczce do Brokilonu. Nie raduje to króla Tezeusza, który jak szybko się okazuje, sam planuje ślub z pretendentką do tronu sąsiedniego królestwa- księżniczką Hipolitą. Na tą też ślubną okazję w całym królestwie przygotowują się aktorskie trupy, w tym przynajmniej jedna wyjątkowo fatalna, przedstawiana bowiem w sztuce jako element komediowy.

Akt następny dział się już w Brokilonie gdzie niejaki Puk- skrzat, rozmawia sobie z rusałką (całkiem niebrzydką zresztą).


Zaraz jednak na scenie pojawiają się Oberon wraz z Tytanią- okrutni elfi władcy, którzy są jednak ze sobą skłóceni, bowiem Tytania porwała doradcę Oberona by zwiększyć swoją władzę. Królowi wybieg ten się wybitnie nie podobał, tedy kazał Pukowi przyrządzić miłosny nektar, który to planował wykorzystać do niecnej (a i jak się później miało okazać- nieprzyzwoitej) zemsty. Wiedział także Oberon o przybyciu do Brokilonu uciekających Hermionie i Lyzandorze, ponieważ był jednak okrutny, zamiast kazać ich po prostu zabić, zdecydował, że pierwej ludzie posłużą mu za rozrywkę.

Skrzat Puk odnajdnalazł w lesie kochanków, którzy zmęczeni usnęli i poi śpiącego Lyzandra magiczną miksturą po czym odciąga go od jego ukochanej, by ta zginęła pozostawiona na łaskę dzikiej zwierzyny. Plany Puka komplikuje jednak wkrótce fakt przybycia Demetriego (który ruszył w pościg za obiecaną mu Hermioną) i Heleny (która z kolei wyjechała za Demetrim).
Lyzander bowiem po przebudzeniu miał zakochać się w jakimś dzikim zwierzu, który niechybnie pożarłby go, gdy ten jeno by się zbliżył. Zamiast tego, szczęśliwym trafem budząc się, widzi Helenę która przypadkowo odnalazła go śpiącego. Z miejsca zakochany w niej Lyzander nie odstępuje dziewczyny o krok, czym zwiększa bezpieczeństwo dwójki.
Podobna sytuacja ma miejsce u Hermiony, na którą natyka się jej narzeczony Demetri.

Zbiegiem okoliczności w pobliżu Brokilonu przejeżdża ta sama fatalna trupa aktorska, która pokazywana już była w trakcie przedstawienia. Postanawiają przeprowadzić kolejną swoją fatalną próbę, jednak w połowie przeszkadza im Puk, zmuszając do ucieczki. Skrzat przemienia jednak jednego z aktorów w osła i ciągnie ze sobą w jemu tylko znanym celu.
Zaraz okazuje się, że Puk podprowadza osła śpiącej Tytanii, którą też poi miłosnym nektarem i pozostawia by po obudzeniu oddała się hańbiącemu, zoofilskiemu stosunkowi, który ma być zemstą Oberona. Na szczęście dramatopisarz miał dość przyzwoitości, by urwać akt w tym miejscu.


W kolejnym jednak dalej pokazane jest okrucieństwo Oberona, który złapał Hermionę i Demetriego i już chciał rozpocząć tortury, gdy przybywa Puk i składa sprawozdanie ze swej jedynie w połowie udanej misji. Rozwścieczony elfi król każe mu sprowadzić pozostałą dwójkę ludzi i odwleka tortury, aż do chwili gdy zgromadzi całą czwórkę.
Tymczasem zhańbiona Tytania przybywa do Oberona prowadząc ze sobą jego doradcę i osła, w którym wciąż jest beznadziejnie zakochana i błaga króla o litość. Ten wpierw zdejmuje czar czar z aktora, by pokazać królowej głębię jej hańby- oddała się bowiem nie tylko dzikiemu zwierzęciu, ale jednocześnie znienawidzonemu d'hoine. Dopiero widząc, że Tytania jest w pełni zdruzgotana łaskawie zdejmuje z niej zaklęcie.
Zaraz też powraca Puk razem z Lyzandrem i Heleną. Kiedy wszystko już wskazywało na tragiczny koniec i tryumf elfiego króla, wśród odgłosu trąb na scenę wpada król Tezeusz ze swoją świtą. W krwawym pojedynku zabija Oberona, lecz Tytanię puszcza wolno, jest już bowiem zupełnie nieszkodliwa.

Efekt magicznego eliksiru nadworna czarodziejka Tezeusza przenosi z Lyzandra na Demetriego, który z miejsca zakochuje się w Helenie, dzięki czemu wszystko kończy się pomyślnie, bowiem łaskawy ludzki król ułaskawia Hermionę i zgadza się na jej ślub z Lyzandrem wbrew woli jej ojca.

Cała sztuka kończy się fikcyjną inscenizacją komicznej trupy aktorów dotyczącą miłosnej farsy, przedstawioną na ślubie króla Tezeusza z księżniczką Hipolitą.

Przedstawienie Shakejavelina wybitnie się publiczności spodobało i biła oklaski na stojąco przez przynajmniej pięć minut, Magda i Monika zaś były wprost rozpromienione z radości. Rennard uczciwie musiał przyznać, że przybycia do teatru nie żałował.
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 21-08-2009 o 16:22.
Zapatashura jest offline  
Stary 30-06-2009, 22:04   #319
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Z czasem Rennard przywykł do urodziwych dziewoi w stylowych kieckach. A jego spojrzenie kierowało się jedynie na twarz Moniki. Ten rumieniec u dziewczyny, bawił go. Gdy dotarli na miejsce Objął obie dziewczyny w talii, tłumacząc że nie chce ich zgubić wśród tłumu. W końcu to on ma bilety, prawda?
Zazdrosne spojrzenia nieco dodawały całej sytuacji pikanterii. Rennard przypuszczał, iż wkrótce rozejdą się plotki o tajemniczym dżentelmenie w towarzystwie dwóch pięknych nieznajomych. Ale to już Rennarda nie będzie dotyczyło, a Magdy nikt nie rozpozna. Kupcy i bogacze są ślepi na służbę...zazwyczaj. A de Falco i jego „uczennica” jutro znikną z miasta.
Pozostanie więc po nich jedynie plotka...
Dalsze rozmyślania Rennard zostawił sobie na potem, bo gry kurtyna podniosła się do góry, to skupił swą uwagę na sztuce.
Przedstawienie okazało być barwne ciekawe i strasznie skomplikowane...Oj namieszał ten Shakejavelin, namieszał. Fabuła była bardziej zakręcona, niż przechwałki Rennardowego wuja, co to kiedyś pływał na morzu . Gwoli ścisłości, odbył tylko jeden niedługi rejs po wybrzeżu. Ale to wystarczyło by się speca od morza uważał i niemal hurtowo produkował opowieści o swych morskich przygodach. Wracając do Shakejavelina i jego sztuki, Rennard musiał się skupić na sztuce całą swą uwagę, by nie pogubić się w tych wielokątach miłosnych i zabawnych sytuacjach. Więc nie starczyło mu jej na jego dwie urocze towarzyszki.
Koniec końców dołączył do widowni oklaskującej przedstawienie ...
Potem była kolacja, którą Rennard spożył w towarzystwie Magdy i Moniki. Służka Lorrety początkowo protestowała przeciw dalszej opiece na szpiegiem i jej służką. Ale z pomocą Moniki, Rennardowi udało się przekonać dziewczynę do zostania z nimi jeszcze na kolacji. Cóż...Rennard mógł zaliczyć ten wieczór do udanych, mimo tego, że nie udało mu się zaciągnąć Magdy do łóżka.

Nastał wieczór i szpieg przysposobił się do spędzenia ostatniej nocy w Vengebergu.I położył się spać w towarzystwie Moniki. Rennard leżąc z dziewczyną w jednym łóżku rozmyślał przed snem. Znów nie podejrzał jak się rozbierała...Ale nie to zaprzątało myśli szpiega. Nachylił się nad Moniką odgarnął loki znad jej ucha i cmoknąwszy w nie, rzekł.- Mam nadzieję że podróżujesz ze mną tylko ze względu na naszą umowę. Że lubisz ze mną podróżować. Moniko, mój skarbie. Dobranoc.
-Wiele się mogę przy panu nauczyć. Podoba mi się ta podróż i nie żałuję, że z panem jeżdżę. Dobranoc panie Rennardzie.-
odparła dziewczyna, a Rennard uśmiechnął się i odwrócił na drugi bok, zasypiając.

Rano było wczesne śniadanie i Rennard z Moniką wyruszyli na Tancerzu traktem do Aldersbergu. Monika siedziała z przodu i trzymała uzdę, a de Falco za nią obejmując ją w pasie. Była to część „szkolenia”, dokładnie trening jazdy konnej. Do czasu dotarcia Aldersbergu to Monice przypadła rola jeźdźca. Rennard musiał przyznać, że przytulanie się do służki niewątpliwie dodawało uroku podróży leśnym traktem prowadzącym w kierunku celu. A w dodatku, mógł spokojnie pomyśleć nad sytuacją przed nimi...Kłopoty na brodzie. Bród oznaczał wodę, a kłopoty...cóż...jakoś Rennardowi kojarzyły się z walką. Położył więc głowę na ramieniu dziewczyny i mruknął jej do ucha. - Od dziś zawieszam naukę czytania aż do dojazdu Aldersbergu, a przyłożymy się bardziej do szermierki, i miecz masz mieć przy sobie cały czas. Zarówno w dzień i w nocy. Może się zrobić niebezpiecznie. A ja nie chcę, by ci coś się stało.
- Dobrze Panie Rennardzie.-
odparła służka potakując głową. A de Falco zachichotał, czując jak jej loki łaskoczą jego policzek.
- Masz miękkie włosy Moniko.- dodał cicho, uśmiechając się do siebie.
Zatrzymali się z boku w okolicy południa, Rennard przygotowanie posiłku i rozpalenie ogniska zostawił Monice, choć rezolutnej dziewczynie udało się zagnać szpiega do zbierania drewna na opał.
Przed posiłkiem Rennard zarządził trening, dla rozruszania kości. Monika miała rację. Kiepsko jej ta szermierka wychodziła. Służka była za sztywna...o czym przypominał jej Rennard lekko trącając ją płazem swego miecza. Niemniej widać było ślady wprawy w używaniu przez nią broni. Więc Rennard nie omieszkał zakończyć szermierczą naukę pochwałą.- Nie jest tak źle, wkrótce będziesz tańczyć z tym mieczem.
Było w tych słowach sporo przesady, ale Rennard nie zamierzał wpędzać swej uczennicy w kompleksy. Odrobina wiary w siebie, może cuda sprawić.
A wtedy pojawiła się ona...



Właściwie nie pojawiła, a zakradła do koszyka z prowiantem na drogę i zaczęła jeść. A przyłapana, rzekła.- Wybacz szlachetny panie, biednej dziewczynie. Ale nie jadłam od wczoraj. Wędruję do mej babci, co mieszka za brodem i zgubiłam drogę w lesie. Chyba nie zostawisz szlachetny panie, biednej dziewczyny na pastwę losu? A może i ty szlachetny panie wędrujesz w tym kierunku? Takiej biednej kobiecie jak ja, przyda się opieka silnego mężczyzny. A i wdzięczność potrafię okazać.
Rennard spojrzał na jej kosztowny, bo czerwony, płaszczyk, na jej białą suknię i buciki z delikatnej skórki. Dobre na przechadzkę po mieście, a nie na leśne trakty. Wiedział, że kłamała. Ta cała historyjka miała w sobie tyle sensu co morskie opowieści Rennardowego wuja.
Popatrzył na Monikę. Służka nie odzywała się, choć podejrzliwie zerkała na dziewczynę. Spojrzawszy na kobietę, która czekając na jego decyzję posilała się prowiantem, na całkiem ładną kobietę, trzeba dodać.... A więc, spojrzawszy na nią Rennard zdecydował co czynić. Zostawić tu jej nie mógł. Co prawda w jej historię nie dawał wiary, lecz zostawienie jej tutaj, równało się dla niej z wyrokiem śmierci. A i jej wdzięczności był ciekaw.
Rzekł więc po chwili.- Dobrze, zaopiekuję się tobą, aż dotrzesz do swej...babci. A w ogóle, to jak masz na imię?
-Aldona. –
rzekła dziewczyna. Spojrzała na Tancerza pasącego się na poboczu drogi, podciągnęła nieco swoją białą sukienkę, całkiem obnażając zgrabną nóżkę i mówiąc.- Jestem bardzo znużona chodzeniem, a me nogi są takie opuchnięte, prawda? Mogłabym pojeździć na pana koniku, szlachetny panie?-
Widok jej zgrabnej nogi, ton głosu dziewczyny i dwuznaczność wypowiadanych przez nią słów, sprawiły, że Rennardowi momentalnie zaschło w gardle. Rzekł więc nieco piskliwym głosem.- Owszem możesz...A ja powinienem się przedstawić. Jestem Rennard de Falco, szlachcic i uczony z południa, a to moja służka i uczennica, Monika.
Dziewczyna tylko skłoniła się Aldonie, nadal patrząc na nią podejrzliwie.
Cała trójka zasiadła do posiłku, Aldona jadła łapczywie, acz z poszanowaniem zasad dobrego wychowania. Rennard konsumując swą część posiłku zastanawiał się kim naprawdę jest Aldona. Na razie nic sensownego mu do głowy nie przychodziło. No cóż...przed nim posiłek, potem wędrówka aż do wieczora. Trening szermierczy Moniki, kolacja...I noc w towarzystwie nie jednej, a dwóch pięknych kobiet. Aedirn miał w sobie tyle uroku, że Rennard nie żałował, podjęcia pracy u Anieli.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 30-06-2009 o 22:06.
abishai jest offline  
Stary 06-07-2009, 16:34   #320
 
Chester90's Avatar
 
Reputacja: 1 Chester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumny
Elf zaczynał powoli się zastanawiać z kim to przyszło mu podróżować. Kobieta nosząca sztylety w dodatku najwyraźniej nie dość, że nie przejmuje się podróżą na piechotę przez ten parszywy las, to jeszcze zdaje się z tego cieszyć. Jemu samemu nie zbyt odpowiadała cała ta sytuacja. W końcu w lecie mogło roić się od tych paskudnych trupojadów, a wtedy Sentis zdecydowanie nie podjąłby kolejnej walki. Po prostu liczyłby na to, że jego zdolność do taktycznego odwrotu w obliczu sytuacji zagrażającej życiu tym razem zadziała prawidłowo. Ale póki co najlepszym wyjściem byłoby jak najszybsze opuszczenie lasu. Dlatego jeszcze bardziej przyspieszył swój marsz i z coraz większym zaskoczeniem patrzył jak bez problemu Francesca za nim nadąża.

- Dzięki bogom, jesteś tutaj ze mną, nie wiem jak bym sobie poradziła idąc sama... przez ten ciemny las... tak tu wrogo i mrocznie. Na pewno jest tu mnóstwo dzikich bestii, które tylko czyhają na nasz fałszywy krok... Ale widzę, że nie robi to na ciebie wrażenia... czy wszyscy elfowie są tacy odważni? – tym razem to kobieta zagadnęła Sentisa.

>>Pieprzysz. No, ale skoro chcesz grać jakąś rolę to ja Ci przeszkadzał nie będę.<< - pomyślał Sentis stwierdzając, że prędzej czy później i tak wszystko się wyda. Dlatego uśmiechnął się i ciepłym głosem odpowiedział:

- Elfy ogólnie rzecz biorąc słyną bardziej ze swojej dumy niż z odwagi, chociaż oczywiście tej ostatniej także im nie brakuje. Co do samego tego jak to ujęłaś mrocznego lasu to im szybciej go opuścimy tym lepiej. Zdecydowanie bowiem wole miasta niż te gęstwiny. Poza tym nie ukrywam, że Twoje towarzystwo także sprawia mi przyjemność.
 
__________________
Mogę kameleona barwami prześcignąć,
kształty stosownie zmieniać jak Proteusz,
Machiavela, łotra, uczyć w szkole.
Chester90 jest offline  
 


Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172