Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-12-2009, 19:50   #381
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Oczekiwanie to najnudniejsza rzecz na świecie.
Wszyscy wiedzieli, że niedługo coś się stanie, ale 'niedługo' było pojęciem względnym. Dzień, dwa, trzy...
Żołnierze byli coraz bardziej zniecierpliwieni. Po raz kolejny sprawdzali ekwipunek, czyścili broń, która i tak ze spokojem przeszłaby lustrację najbardziej upierdliwego kaprala, oporządzali konie. I prowadzili wielogodzinne dyskusje, nie prowadzące do żadnych konkretnych wniosków. Najwyżej do kłótni, które na szczęście nie przeradzały się w większe awantury i bójki.

Derrick również nie mógłby powiedzieć, że ma pełne ręce roboty.
Wszystkie leki, materiały opatrunkowe, narzędzia chirurgiczne były posortowane, poukładane w odpowiednich miejscach... Ruszanie ich mogło najwyżej prowadzić do bałaganu, za który Jonasz pourywałby im uszy.
Pozostawało zatem siedzieć na słoneczku i, wzorem żołnierzy, prowadzić jałowe dyskusje na temat ewentualnych planów kapitana, oraz rozważać ewentualne predyspozycje tegoż kapitana do planowania mniej czy bardziej skomplikowanych operacji wojskowych.

Przyjazd posłańca, jednego z żołnierzy, który nieco wcześniej zniknęli z obozu, wywołała zrozumiałe emocje. A rozkaz kapitana sprawił, że emocje te rozładowały się w gwałtownej krzątaninie i siodłaniu wierzchowców. Aż dziw, że Rabe znalazł kilka chwil dla Derricka.
Medyk spojrzał na mapę i skinął głową.
- Wszystko jasne, kapitanie. Trafię.
Wyszedł z namiotu.


- Czeka mnie mała przejażdżka - powiedział do Jonasza. - Jeden z żołnierzy został ranny. Wezmę parę drobiazgów i go przywiozę. Mam nadzieję, że zdążę przed powrotem reszty.
Jego słowa zostały nieco zagłuszone przez tętent koni, które z jeźdźcami na grzbietach pospiesznie opuszczali obóz.
- Potrzebujesz Katrinę? - spytał Jonasz.
Derrick pokręcił głową.
- Jest tam jeszcze dwóch żołnierzy. Damy sobie radę.

Przed wyjazdem wstąpił jeszcze do kuchni.
- Trochę suchego prowiantu poproszę - powiedział. - Na jeden dzień. Tak na wszelki wypadek.
Zawinął kawał chleba i sera w czystą szmatkę i wyszedł.


Wypoczęty koń niósł go dość szybko, a podróż przebiegła bez większych zakłóceń. Żadnych bandytów, dzikich zwierząt, deszczu, wichury...

Wioska nie była zbyt wielka, liczyła kilkanaście chałup.
Spojrzenia wieśniaków były dość obojętne, dopóki Derrick nie spytał o rannego. Wtedy w oczach rozmawiającego z nim mężczyzny pojawiła się... no, może nie wrogość. Raczej niechęć.
- Ranny i żołnierze? Są tam, w tamtej chacie - wieśniak wskazał najbardziej okazały budynek, niewiele zresztą różniący się od pozostałych budowli. W jego głosie słychać było wyraźny brak sympatii.
- Dziękuję - powiedział Derrick, ruszając we wskazanym kierunku.
Co prawda w zasadzie nawet nie musiał pytać. Przed budynkiem stały trzy konie, których siodła zdecydowanie wskazywały na wojskowe pochodzenie...
Derrick przywiązał swego wierzchowa obok tamtych trzech i wszedł do chaty.

- I co się stało? - spytał, spoglądając na żołnierza, który z bladą twarzą siedział przy stole.
- Oberwał pałką - wyjaśnił jeden z towarzyszy rannego.
- Łapa mnie boli jak cholera - stęknął siedzący. - I ruszać nią nie mogę.
Derrick ściągnął prowizoryczny opatrunek. Ręka była sina i odrobinę opuchnięta.
- Przytrzymajcie go trochę - powiedział.
Nawet nie było tak źle. Zwykłe, proste złamanie, do którego dołączyły się obrażenia jakie zawsze powstają, gdy ciało zetknie się z poruszającym się szybko twardym przedmiotem. Widocznie podniósł rękę, chroniąc się przed ciosem pałki
- Nic skomplikowanego - powiedział uspokajającym tonem. - Nieco poboli przy ustawianiu kości, ale jak się zrosną, to nie będzie śladu. Pobyczysz się trochę, potem będziesz mógł wrócić do służby.
- Załatwcie mi dwie proste deseczki - zwrócił się do dwóch żołnierzy. - Tylko z płotu sztachet nie wyrywajcie - dodał.
Widać to dodatkowe zastrzeżenie sprawiło nieco kłopotów, bo żołnierza nie było przez kilka minut, który to czas ranny wykorzystał, by wlać w siebie nieco znieczulacza.
- Tylko nie za dużo, bo z konia spadniesz - uprzedził Derrick.

Składanie połamanych kości nie zajęło zbyt wiele czasu, zaś żołnierz nawet dużo nie narzekał. Trudno było tylko ocenić, czy było to zasługą wprawy, jaką przez lata nabył Derrick, czy też znieczulacza, który w dość sporych ilościach przepłynął przez gardło poszkodowanego żołnierza.
- W obozie założę lepszy opatrunek - powiedział Derrick, z kawałka materiału konstruując dość zgrabny temblak. - Pochodzisz sobie tak z pięć-sześć tygodni, lepiej sześć, potem ręka będzie jak nowa. Potem trochę rehabilitacji...
- Reha... co? - spytał nieco przestraszony żołnierz.
- Takich ćwiczeń, żeby ręka stała się na powrót sprawna - wyjaśnił Derrick. - Nic trudnego. Pan Jonasz ci później wszystko wyjaśni.
- Aha, rozumiem
- odparł żołnierz.

Jeden z żołnierzy pomógł swemu kompanowi wgramolić się na siodło, co - mimo tejże pomocy - nie przebiegło zbyt sprawnie, a potem wyjechali z wioski, żegnani spojrzeniami, które niosły w sobie jedno przesłanie - "Nareszcie się wynoszą".
Tuż za wioską rozdzielili się - Derrick pojechał w stronę obozu, zaś dwaj żołnierze odbili w bok, by - jak to wyjaśnili - dołączyć do kapitana, który mógł potrzebować ich pomocy.


Tym razem droga do obozu trwała nieco dłużej. Jazda sprawiała rannemu nieco kłopotów, a ręka, co było widać po zaciśniętych ustach, trochę doskwierała.
- Jaki przebieg miała zasadzka? - spytał, by rozmową skrócić czas i odwrócić uwagę żołnierza od złamanej ręki.
- W zasadzie nie ma o czym mówić - zaczął opowiadać wojak. - Zasadzka była dość prosta, żeby nie powiedzieć prostacka. Ponieważ bandyci musieli skądś brać zapasy, chociażby jedzenie, to kapitan wytypował dwie wioski które byłyby najlepszym źródłem owych zapasów. Potem wysłał nas, byśmy się zaczaili na miejscu i czekali na jakichś podejrzanych przejezdnych. No i się dwóch bandytów napatoczyło...
- Jak im przemówiliśmy do rozumu
- na twarzy żołnierza pojawił się dwuznaczny uśmiech - to ładnie wyśpiewali gdzie jest ich kryjówka. Ot i cała historia.


W końcu dotarli do obozu.
Przy niewielkiej pomocy Stasia i Bertranda, którzy wyrośli jak spod ziemi, żołnierz zsunął się z siodła i nieco chwiejnym krokiem skierował się do lazaretu.

- Coś poważnego? - spytał Jonasz.
Derrick pokręcił głową.
- Złamanie. Nic skomplikowanego. Trzeba będzie tylko założyć lepszy opatrunek.
 
Kerm jest offline  
Stary 01-01-2010, 15:53   #382
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Rennard nie miał co rozmyślać nad powodami, dla których podpadł krasnoludom. Tym bardziej, że żaden sensowny pomysł mu nie przychodził. Przede wszystkim nie miał wszak okazji, by zamienić choć słowa z tutejszymi brodaczami, a tym bardziej któremuś się narazić. Więc ta chamska wizyta o poranku, wymykała się Rennardowej logice.
-No i co teraz zrobimy, skoro wyrzucono nas z pokojów?- spytała ironicznie Aldona.
Rennard spojrzał na kobietę i uśmiechnął się.- Moja droga, małoż to karczm Aldersbergu? Nie ta, to inna. Poza dzielnicą nieludzi, tym razem.
-Krasnoludy się przejadły?-
z ironii kobieta rezygnować nie miała zamiaru.
-Są dania moja droga, które warto kosztować raz...i ani razu więcej. Poza tym, nie lubię chamskich pobudek o świcie. Więc znajdziemy sobie cichszy zakątek.- odparł Rennard. Mężczyzna coraz bardziej przyzwyczajał się do „żądełka” Aldony, co więcej zaczynał je cenić.
-Jak uważasz. Przynajmniej Monika pozwiedza dokładnie miasto.- chłopka na szczęście manieryzmów po Aldonie nie przejmowała i stała cichutko.
-Nie sądziłem, że lubisz takie pobudki o świcie, Henrietto.- spytał wesoło de Falco.
-Bo nie lubię.- odparła zgodnie z prawdą.
- No i będzie okazja wypróbować nowe łóżko.- zażartował Rennard.
Na to już nawet Aldona nie miała siły odpowiedzieć. Po prostu westchnęła.
Rennard pogłaskał po włosach kobietę dodając.- Nie wzdychaj tak, bo czuję się jakbym był nadzorcą niewolników. Tak u źle wam u mnie?
To pytanie de Falco skierował do obu kobiet.
-Bez dachu nad głową, na pewno.- stwierdziła Aldona wywołując zresztą tłumiony śmiech u Moniki.
- No to ruszajmy na podbój miasta.- rzekł podając ramię Aldonie i mówiąc.- Pozwolisz droga żonko?
Choć wizyta krasnoludów, zepsuła nieco humor szpiegowi, to nie dał po sobie poznać.
W sumie był przyzwyczajony do podobnych sytuacji, choć te zwykle nie działy się bez znanego de Falco, powodu. Dobrze, że te wydarzenia nie wpłynęły negatywnie na Aldonę i Monikę. Przyjęły to zaskakująco spokojnie. Grunt że ich dobytek nie uległ zbytniemu uszczupleniu. I najważniejsze rzeczy pozostały nietknięte.
No i sakiewka była bezpieczna.

Karczma „Pod Pijanym Bykiem”...( z nazwą wiązała się ponoć wesoła historyjka, ale de Falco nie miał cierpliwości do jej wysłuchania), standardami niewiele różniła się od poprzedniego przybytku, w jakim przebywali. Tylko karczmarz był wyłupiastookim chudzielcem, a służki były brudniejsze i nieco zastraszone. Cóż... Najważniejsze, że była zaciszna i wejścia do niej pilnował łysy osiłek imieniem Bruno. Sytuacja z niziołokowej karczmy nie powinna się więc powtórzyć.
Sytuacja wynajmu była identyczna, Rennard i jego żona wzięli jeden. Służka Monika, drugi pokój. De Falco zapłacił czynsz z wyprzedzeniem na kilka dni.

Rennard obejrzał nowy pokoik, nieco skromniejszy od poprzedniego. Ale dwuosobowy i z małżeńskim łożem. Spojrzał na krzątającą się małżonkę rozpakowującą swój skromny dobytek, poczym usiadł na łoży i rzekł.- Aldono przysiądź tu, obok mnie.
-Czy to się skończy tak jak zwykle?-
spytała przezornie.
Rennard wybuchł śmiechem i dodał.- Chciałbym by tak, ale...przecież to od ciebie po części zależy.
Po czym uderzył dłonią parę razy o materac łóżka.- No, no... chodź tu. Zaufaj mi, tym razem będę odrobinę grzeczny.
Aldona podeszła, ale krokiem nad wyraz ostrożnym. I usiadła jak najdalej się dało, z czystej przekory oczywiście.
-Bliżej mnie i plecami do mnie, kwiatuszku.- rzekł Rennard żartobliwym tonem.- Nie gryzę...chyba, że masz to ochotę.
-Kto ciebie tam wie.-
stwierdziła przysuwając się bliżej tak jak chciał de Falco.
Dłonie Rennarda spoczęły na barkach kobiety, zaczął je powoli i pieszczotliwie masować.
- Oj, nie takim straszny i jak dotąd nie przeszkadzały ci moje pieszczoty.- szepnął masując barki i szyję Aldony.
-Znośne są.- zgodziła się kobieta.
- Ostra bywasz w słowach, dla swych kochanków.- rzekł de Falco i do pieszczot ramion, dołączył pocałunki na szyi. Przy okazji jednak szepnął.- Wczorajsza wspólna noc, bardzo mi się podobała, ale...
-Masz czelność mieć ale?-
spytała w udanym oburzeniu.
De Falco uśmiechnął się wesoło, objął kobietę w pasie i przycisnął jej ciało do siebie. zaczął szeptać jej wprost do ucha.- Ale to miała twoja noc, moja droga. Zatem pytam, czy spodobał ci się wczorajszy wieczór i czy spełniłem wszelkie twe oczekiwania.
-Uraczę cię mym zapewnieniem o satysfakcji.-
powiedziała Aldona takim tonem, że Rannardowi trudno było się nie roześmiać. De Falco zdusił jednak śmiech i puścił kobietę, wracając do masażu jej barków. Dodał zaś żartobliwym tonem.- Wiesz, łatwiej by mi cię było masować, gdybyś była naga.
-Oho, wiedziałam że to się skończy w jedyny możliwy sposób!
- No nie wiem. Nadal masz na sobie suknię.-
odparł de Falco, dłońmi wędrując po barkach kobiety. Wreszcie rzekł.- Odpręż się, zamknij oczka, poddaj pieszczocie mych palców i memu głosowi.
-Ty naprawdę myślisz czym innym niż głową.-
zaśmiała się Aldona.
- Na razie myślę...o wieczorze. Romantyczna kolacja przy świecach. Tylko ty i ja.- rzekł de Falco dziwnie niskim hipnotycznym niemal brzmieniem głosu.
-No proszę, brzmi interesująco.-
-Jak już wspomniałem...spędzimy nieco więcej czasu razem, przez... cóż...kilka następnych dni.-
odparł Rennard. Jednocześnie myślał nad kryjówką w której mógłby ukryć obie kobiety, na czas załatwiania interesów.- Pomyślałem, że taka kolacja we dwoje bardzo nas zbliży. Poza tym, jesteś moją żoną prawda? Powinniśmy mieć takie doświadczenia za sobą.
-A dlaczego to moje towarzystwo jest ci aż tak potrzebne? I to tylko przez kilka dni?
-Aldona myliła się...To towarzystwo Rennarda było JEJ potrzebne. To on miał zamiar uchronić swego czerwonego kapturka przed złym wilkiem. Ale tego nie mógł jej powiedzieć. Zmienił więc taktykę i dłonie de Falco powędrowały na piersi kobiety, oferując im masaż bardzo...erotyczny, a mniej relaksujący. Sam zaś de Falco rzekł.- Po prostu lubię twoją obecność i mam na nią ochotę. A i powinniśmy się lepiej do roli małżeństwa, przygotować.
Nachylił się i ucałowawszy ją w policzek dodał.- Poza tym... kto powiedział, że po tych kilku dniach mi się znudzi, twa obecność? Twoje towarzystwo jest dla mnie zawsze przyjemnością. Niemniej, dobry kochanek nie jest nachalnym kochankiem i czasem daje od siebie odpocząć.
-Kręcisz coś, oj kręcisz.-
stwierdziła Aldona i naturalnie z prawdą się nie mijała.-Ale twoja sprawa, mnie na razie twoje towarzystwo bawi. Nawet jeśli obłapia cały czas.
- Czyż nie powiedziałaś duszko moja, że myślę tym co mam w spodniach?-
zażartował de Falco intensywniej ugniatając dwie miękkie półkule skryte pod strojem kobiety.
-Powiedziałam, że nie myślisz głową. Tobie się po prostu wszystko ze spodniami kojarzy.
- A więc planujesz mnie też opuścić, gdy ci się znudzę?-
dłonie de Falco, pieszczotliwie, ale mocno zacisnęły się na piersiach kobiety.- Hmm...nie bardzo mi sie ten pomysł podoba. Siłą wszak cię nie zatrzymam, ale...może czym innym zdołam skłonić do pozostania.
-No na razie to mnie trzymasz.-
podłapała słówko Aldona.
-Raczej korzystam z okazji by pieścić twoje krągłości.- odparł szpieg, i ucałowawszy szyję Aldony rzekł.- Trzymam cię, bo mi na to pozwalasz, moja droga. Może nawet lubisz, moje uwielbienie dla twej urody.
-A może po prostu jestem zbyt leniwa by cię odganiać? Co wtedy?
-Wtedy zacząłbym cię rozbierać i pieścić twoje nagie ciało.-
rzekł Rennard, zwiększając intensywność ruchów dłoni na dekolcie kobiety.
-Ach, no tak. Przewidywalny jesteś.- stwierdziła.
-Masz rację kochanie.- zgodził się de Falco, całując Aldonę w policzek, po czym dodał.- Pamiętasz co ci wczoraj obiecałem?
-Co? Bo chyba za dużo jednak wypiłam?

Jedną dłonią odsłonił ucho Aldony i ucałował je mówiąc.- Obiecałem ci kolczyki.
-Ach, biżuteria. W końcu musisz mnie czymś przy sobie trzymać, jak już wspomniałeś, bym nie uciekła przed tym wiecznym obłapianiem.-
zaśmiała się kobieta.
- Wspomniałaś też wczoraj, że spodobałoby ci się być moją żoną...naprawdę.- rzekł cicho de Falco, odsuwając dłonie od dekoltu kobiety. Po czym dodał ironicznie.- Ale to pewnie, przez alkohol.
-Na pewno. Wino bywa podstępne.-
riposta padła natychmiastowo.
De Falco wstał z łóżka i rzekł żartobliwie.- Będę więc pamiętał by cię upić, gdy się tobie oświadczę.
Te słowa wywołały już jedynie szczery wybuch niekontrolowanego śmiechu.
Rennard skłonił się dwornie i rzekł uśmiechając się wesoło.- To chodźmy po Monikę, a potem po błyskotki dla kobiet mego życia?
-Biorąc pod uwagę fakt, że Monikę zostawiłeś samej sobie, to jakieś błyskotki by ci nie uciekła warto jej kupić.
- Fakt, ostatnio ją zaniedbuję.-
rzekł de Falco i spojrzał na Aldonę.- A ty moja droga, czytać i pisać potrafisz?
-Obłapia "i" obraża. Lepiej, żeby te kolczyki były ładne.
- Nie obrażam, szczerze pytam.-
rzekł de Falco poważnym tonem.
-Potrafię, szanowny mężu.- odparła Aldona, chyba lekko obrażona sugestią, że mogłaby być niepiśmienna.
-Piękna, elokwentna i mądra.- rzekł de Falco uśmiechając się ciepło.- A to tylko trzy z twoich wielu zalet. Aż korci mnie by znaleźć je wszystkie i przykuć cię do siebie małżeńską obrączką.
-Ach, gdybym wiedziała, że tak zawrócę ci w głowie, to swych wdzięków broniłabym do nocy poślubnej. Zresztą, wciąż mogę zacząć.
- O tym pogadamy wieczorem Aldono, przy kolacji we dwoje, a teraz na zakupy.-
rzekł Rennard.

Zabrawszy swą małżonkę De Falco zahaczył o sypialnię Moniki i oznajmił jej swe plany. Po czym, nie dając czasu slużce na ochłonięcie z zaskoczenia, zabrał obie kobiety do wybranego przez siebie złotnika. Oczywiście był nim jego kontakt z wywiadem. Wszedł do jego zakładu z wielkopańską manierą w głosie rzekł.- Dobry człeku interesują mnie twoje wyroby.
Piotr popatrzył na swoich "klientów" przenikliwym wzrokiem. Poprawił okulary i uniżonym tonem zapytał:
-O jakie to konkretnie wyroby się rozchodzi? Pierścionki, naszyjniki?
De Falco obszedł powoli stoisko, rozglądając się po wystawionych wyrobach z wyraźną miną niezadowolonego klienta. Wreszcie rzekł.- Nie... żaden z tych wyrobów nie jest godzien mej uczennicy, a tym bardziej mej żony. Zapewne na zapleczu, masz ciekawsze cudeńka, prawda?
Aldona wydawała się zdziwiona znawstwem Rennarda, ale ponieważ darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, to słowa nie wyrzekła. Co innego złotnik.
-Oczywiście, oczywiście dobry panie. Nic oka pańskiego nie zwiedzie. Zapraszam na zaplecze, zapraszam. Ale szacowne panie niechaj tutaj chwileczkę poczekają, nieporządek tak mam.
Gdy znaleźli się na zapleczu Rennard przeszedł od razu do rzeczy. –Potrzebny będzie mi jeden pierścionek z fałszywym odsuwalnym oczkiem, co bym do niego mógł odpowiedni proszek wsypać, sztylet do rzucania, kolczyki z ukrytą skazą, żebym miał powód tu wrócić...i jakiś ładny niedrogi pierścionek. To tak na początek, mam też kilka pytań i informacji.
Kontakt pokiwał głową i popatrzył po wszystkich skrzyniach i pakach jakie miał.
-Jakich pytań?
-Agnes Baade...wiesz coś o niej?-
spytał Rennard.
-Nie. A powinienem?
- Hmmm...No to nieważne. Sam zdobędę informacje. A propos zdobywania, rozmawiałem z potencjalnym informatorem.-
rzekł Rennard.
-Jakim? Ostatnie czego nam potrzeba to wylądować pod nosem kontrwywiadu.- zaniepokoił się Piotr.
- Moim.- odparł Rennard.- Nie wie dla kogo by pracowała, a wy nie wiecie kim jest. I wszyscy są bezpieczni. Wmówię jej że pracuję dla kupców, którzy chcieliby zdominować tutejsze rynki.
-A kontrwywiad utnie ci jaja, a jak wsypiesz mnie to litościwie poderżnie gardło.-
Piotr nie był przekonany.
Rennard dodał.- Takie są uroki tej pracy, nieprawdaż? Ale niech ci będzie, to luksusowa prostytutka z główką na karku. Żąda za swe usługi 30 dukatów za informację.
-Uważaj o co pytasz. Kontrwywiad może mieć wtyki w lepszych burdelach.
- Wiem co robię...Informatorów skądś trzeba brać. Poza tym, będę udawał, że kupców z Vengebergu reprezentuję.-
odparł de Falco. Uśmiechnął się i dodał.- Mam paru znajomych w stolicy, którzy mogą być naszą przykrywką.
Piotr wzruszył ramionami.
- Prześlesz wieść do swych mocodawców o jej żądaniach? I niech oprócz odpowiedzi prześlą własną stawkę... Nie obiecuję, ale może uda mi się coś utargować.- rzekł Rennard.
- Nie, nie prześlę. Chcesz tworzyć sobie siatkę informatorów, rób to na własną rękę.- słowa te wywołały rozczarowanie u de Falco. Coraz mniej entuzjazmu przejawiał do tej szpiegowskiej roboty. Skoro nawet współpracownicy rzucają mu kłody pod nogi, po co on ma się wysilać? Wzruszył ramionami i udając że nic się nie stało spytał.- U kogo w tym mieście można wynająć dyskretną ochronę? Na, powiedzmy, kilka godzin?
-Rozumiem, że chodzi o ochronę osobistą?
- Dla tych dwóch kobiet co są ze mną, żeby ich nikt nie napastował.-
odparł de Falco.- Gdy zajmę się interesami.
-Doprecyzuj termin "dyskretna".-
poprosił jeszcze Piotr.
- Żeby trzymali się blisko nich...ale nie włazili im na plecy. Mogą się rzucać w oczy.- rzekł Rennard.
-O, to ułatwia sprawę. Przy północnym wejściu do dzielnicy "klasztornej" jest tania speluna. Nie ma nawet nazwy, ale łatwo ją rozpoznać. Bez trudu można tam nająć weteranów, albo najemników. Chronieniem para się tam niejeden.- podzielił się informacją kontakt.
-Dzięki...a przedmioty, których potrzebuję?- spytał Rennard.
-Już, już. W końcu nie dam pierwszych lepszych.- obruszył się Piotr. De Falco cierpliwie poczekał, aż mężczyzna poszuka swoich towarów.
W końcu wszystko co miało być znalezione Piotr trzymał już w rękach.-Tutaj dwa pierścienie. Ten jest ze schowkiem, a ten srebrny powinien wystarczyć niewymagającej trzpiotce.- wymieniał mężczyzna.-Tutaj kolczyki, jak dziewczę za bardzo nie będzie machać głową, to zapięcia powinny trochę wytrzymać. No i sztylet, skoroś niedozbrojony.
De Falco zebrał, rzeczy, pierścień schował, do kieszeni a błyskotki wziął w dłoń i wyszedł głośno mówiąc.- No tośmy dobili targu, jeszcze tylko moim kobietkom dam do oceny.
Po czym podszedł do kobiet i rzekł.- Kolczyki dla ciebie Henrietto, a pierścionek na twój zgrabny paluszek Moniko.
Obie niewiasty były świecidełkami mile zaskoczone. Aldona od razu zapytała czy kolor pasuje jej do włosów. Chłopka trochę onieśmielona wsunęła swój prezent na palec, ale pierścionek niestety okazał się za duży.
De Falco nie omieszkał powiedzieć Aldonie, iż wyglądają cudnie na tle jej włosów, a do Piotra zwrócił się.- Mistrzu, nie znajdzie się jakiś mniejszy?
-Och z pewnością, z pewnością. Niech mi panienka wybaczy tą wpadkę. Natychmiast podam coś odpowiedniego.-
Piotr doskonale odgrywał swą rolę usłużnego sprzedawcy. Zabrał pierścionek na zaplecze i za chwilę przyniósł nowy: trochę cieńszy za to wysadzany jakimś kamykiem.-Ten powinien już być w sam raz.
- Zadowolone moje skarbki?-
spytał Rennard.
Monika naturalnie nie mogła odpowiedzieć w inny sposób niż twierdzący, sprawa rozbijała się jedynie o Aldonę. Lecz ta także wyraziła aprobatę.
- To dobrze, bo mamy jeszcze kilka spraw do załatwienia. zanim was opuszczę do wieczora.- rzekł Rennard.- Wiem, wiem. Mówiłem, że będę dłużej z tobą Henrietto, ale...coś mi wypadło w planach.
Kobieta pokręciła z niezadowoleniem głową.-Oj, niesłowny jesteś.
Rennard spojrzał z uśmiechem na Aldonę i rzekł.- Wiem...przepraszam. Obiecuję, że ci to wynagrodzę. Ale o tym porozmawiamy po drodze. A teraz.. do widzenia mistrzu Piotrze.
Objął obie kobiety w pasie i delikatnie popchnął do wyjścia ze sklepu.
Po czym poprowadził obie kobiety w miejsce wskazane mu przez Piotra. Dzielnicę "klasztorną" bowiem znał, a i speluna rzucała się w oczy.
Aldona przeraziła się samym widokiem, tej rozwalającej się rudery, zaś oczy Moniki zaiskrzyły się ciekawością. Ku uldze Aldony, a zawodzie malującym się na twarzyczce Moniki, de Falco postanowił tam wejść sam. One zaś miały tu na niego poczekać i krzyczeć w razie zagrożenia.

W środku było sporo ludzi i nieludzi trudniących się ochroną i zabijaniem. Siłowali się na rękę, grali w kości, pili piwo przy solidnym szynkwasie... Pojawienie się Rennarda skwitowali milczeniem i ponurym spojrzeniami. Szpieg zaś od razu przeszedł do sedna sprawy. Chciał wynająć ludzi do ochrony dwóch kobiet, na czas tego popołudnia. Mieli przypilnować, by nikt im się nachalnie nie narzucał. A gdyby trafił się taki przypadek, pokazać delikwentowi gdzie raki zimują. Robótka była prosta chętnych wielu...przynajmniej dopóki nie usłyszeli proponowanej przez de Falco kwoty. Wtedy entuzjazm nieco zmalał.
Niemniej znalazł się jeden ochotnik...Rosły i nieco tępawy, ale doświadczony najemnik imieniem Rognar.

Niemniej de Falco wolałby dwóch najemników. A choć była druga osoba chętna do pracy, za oferowane przez Rennarda pieniądze. To miała ona jeden feler. Była kobietą.

Rennard jakoś nie był skłonny do zatrudnienia Rebeki ( bo tak miała na imię). Nie mógł co prawda powiedzieć nic złego o jej przeszkoleniu (zwłaszcza w jej obecności).
Niemniej brakowało jej odpowiedniego „wizerunku”. Rognar całą swą osobą mówił „nie wchodź mi w drogę”, wizerunek Rebeki mówił... co innego. Lecz kobieta była uparta i ignorowała delikatne sugestie Rennarda. Wreszcie użyła argumentu, który mocno przemawiał do wyobraźni szpiega.
- Zgodzę się na pracę, za osiem dziesiątych tego co zapłacisz Rognarowi.- rzekła Rebeka. Na taki argument de Falco, zabłysły oczy. Rebeka była chyba zdesperowana. Potarł brodę uśmiechnął się i rzekł.- Za sześć dziesiątych.
-Za siedem dziesiątych i... liczę na twój honor szlachcicu.-
rzekła kobieta.- Jeśli się sprawdzę, będziesz brał mnie pod uwagę, przy kolejnych zleceniach.
-Zgoda.-
rzekł Rennard i uścisnął dłoń najemniczki. Potem z góry zapłacił obojgu połowę wynagrodzenia i wyszli na zewnątrz karczmy. De Falco zignorował uszczypliwości Aldony, co do Rebeki i zachwyty jej nad męskim Rognarem. Przedstawił szybko sytuację i kobiety.- Henrietta de Falco, moja żona. Monika, moja służka i uczennica. Macie za nimi łazić i jakby ktoś im się narzucał, przekonać boleśnie do rezygnacji z nachalności.
Spojrzawszy na uczennicę swą rzekł.- Dzisiaj do wieczora, masz być cały czas przy Aldonie i nie spuszczać jej z oka. Bawcie się dobrze i nie rozrabiajcie za wiele.
Wyłożywszy, z bólem serca, nieco monet włożył je w dłonie Aldony.- To na rozrywki, a wieczorem, zabieram cię na romantyczną kolację.

Następnie pożegnał swe towarzyszki podróży i udał się z powrotem do karczmy. Wśród pakunków miał bowiem odurzające zioła i butelkę przedniego wina. Ostatnią taką butelkę. Zioła zmieszane z winem zapewniały senność i szybkie zaśnięcie. Przesypał więc odrobinę ziół do oczka pierścienia. Sprawdził swój wygląd i z winem wyruszył do celu. Do kamienicy zamieszkanej przez Agnes Baade. Trzeba kuć żelazo, póki gorące.
O ile pamiętał niebrzydką kobietą była, choć swoje lata miała. Niemniej być może przyjdzie mu ją nieco uśpić, wszystko będzie zależało od sytuacji. Zmartwiło Rennarda to, że o Agnes jego kontakt nic nie wiedział. Nie była ważna ? Nie była wpływowa?
Na te pytania Rennard zamierzał uzyskać odpowiedź. Na te i inne zresztą. Agnes była dla de Falco jedynym punktem zaczepienia w tym mieście. Po porażce z medykiem i w zamtuzie, szpieg nie miał póki co, innych pomysłów.
Zakupiwszy kwiaty po drodze i „uzbrojony” w butelkę wina de Falco udał się w odwiedziny do Agnes.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 06-02-2010 o 16:59.
abishai jest offline  
Stary 02-01-2010, 18:34   #383
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
- Co teraz zrobimy ?- spytała trochę uspokojona wilkołaczyca.
- Nie co zrobimy.. tylko co zrobisz z tym ty! Sama go zabiłaś... nie wiem jak... ale zabiłaś i teraz musisz liczyć się z konsekwencjami- powiedziała ostro Francesca i skierowała się do wyjścia.

- Jak to? – spytała zdezorientowana- to znaczy, ze mi nie pomożesz... – Anjia znowu rozpłakała się. Kompletnie zagubiona nie wiedziała co ma począć.
- [i]Przestań się mazać! Weź się w garść! [/i[– wręcz wrzasnęła na nią Francesca. Miała już dość jej bezradności, miała już po dziurki w nosie ciągłych problemów przez ta osobę. Jednak coś trzeba będzie wymyślić odnośnie trupa, bo i jak spać ze zwłokami w jednym pokoju. Francescy osobiście to tak strasznie nie doskwierało, wiele już przeżyła i nie byłoby to żadną dla niej nowością, ale Anjia... Anjia to zupełnie inny przypadek. Liskowi czasem wręcz opadały ręce gdy patrzyła na jej bezradność. Jednak na swoją odpowiedzialność przygarnęła wilkołaczyce, musiała teraz wziąć sprawy w swoje ręce.
Pozbyć się zwłok.
Tylko jedno zdanie pozostało w jej myśli, siadła na łóżku i zaczęła się zastanawiać.
Jeśli uciekną będą zaraz ich ścigać, Anjia ciągle spowalnia ich podróż wiec nie zajęło by tutejszym władzom za długo, aby je wyśledzić. Wynieść gdzieś, gdziekolwiek poza terenem karczmy też nie było sensu – za dużo świadków. Nie mogła przecież odwrócić uwagi wszystkich biesiadników na dole. Przez okno? Nawet sama myśl brzmiała śmiesznie.
Pozostało jej tylko jedno wyjście.
Co prawda nie było ono za bardzo humanitarne, ale jak wampir w świecie ludzi może być chociaż po części humanitarny. Mimo, ze ludzie bywają dla siebie jeszcze gorsi to i tak zawsze cała wina spadała na nieludzi, tak było łatwiej.
Tak wiec od razu opowiedziała Anji o swoim planie.
Oczywiście nie spodobał jej się punkt widzenia Francescy, ale nie miała odwagi wyrażać swojego zdania, którego i tak nie miała.

Razem jednocześnie wyszły z pokoju, trzeba było najpierw dobrze zbadać korytarz i określić ile pokoi jest pustych. Anija miała stać na zwiadach i odciągać wścibskie oczy. Jeśli chodzi o tę męską cześć niepowołanych to tylko z wyglądu wilkołaczyca stanowiła idealną osłonę. Gorzej już z zachowaniem, ale o to będą martwić się później.
Francesca oczywiście zrobiła jej wcześniej dokładny wykład i jednocześnie instrukcje jak ma postępować a jak nie. Pod koniec tylko liczyła na to, ze uczennica zrozumiała chociaż część.

Okazało się, ze są dwa wolne pokoje, reszta aktualnie była zamieszkała lecz prawdopodobnie pusta. Tylko z jednym wampira miała wątpliwości, nie była pewna czy tam ktoś śpi, czy też nikogo tam nie ma. Nie zawracała sobie jednak tym faktem głowy.
Tak wiec przystąpiły do swojego plany, który nie był za bardzo wymyślny, ale powinien wystarczyć na jedną noc. Taką przynajmniej miały nadzieje. Wilkołaczyca zajęła się plamą na podłodze, której usunięcie wcale nie okazało się takie banalne i poprosiła o pomoc Francesce. Ta skrzywiła się tylko z niesmakiem i zabrała się do szorowania. Zmarłego owinęły tak, aby więcej nie stwarzał szkód. Słodkawy zapach krwi unosił się w pokoju, brakowało tylko mężczyzny... ciepłego mężczyzny, a wszystko byłoby idealne. Rozmarzyła się chwilę wampirzyca.
Po kilkunastu minutach szorowania, plama stała się prawie niewidoczna, prawie, gdyż one doskonale wiedziały, ze to ślady po krwi, ale niewtajemniczona osoba raczej nie wpadłaby na taki pomysł. Dla niepoznaki jeszcze zastawiły plamę niewielkim dywanikiem, który mieścił się zaraz obok łóżka. No cóż gdy będą wstawały ich nogi trafią od razu na zimną podłogę. Jakoś to przeżyją.
Teraz pozostał już tylko sam fakt pozbycia się ciała.
Najgorsza część.

Ponownie sprawdziły korytarz. Francesca wyszła pierwsza, jeszcze rozejrzała się i skinęła do Anji, ze wszystko w porządku. Ta chwyciła ciało. Spoglądając z boku można było odnieść wrażenie, ze jest ono niezmiernie lekkie. Kobieta jednak musiała używać swojej nadludzkiej siły, żeby pochwycić ciężkie i zastygłe już zwłoki.
Francesca pospiesznie otworzyła drzwi i natychmiast poszła pomóc wspólniczce.
Cisza. Tylko od czasu do czasu jakieś głosy dochodziły z dołu od bawiących się biesiadników. Coś musiało się tam dziać, skoro nikt nie kręcił się po korytarzu, ani nawet nie przebywał w pokoju.
Kobiety zrobiły wszystko co potrzeba. Następnie Francesca zamknęła wytrychem drzwi. Co prawda dawne tego nie robiła, ale fach pozostał, zadziałały teraz instynkty.

- Dobra, a teraz pozostało nam zejść na dół i się napić – powiedziała Francesca zacierając ręce, była ciekawa co tak wspaniale odciągnęło uwagę na ich korzysć.
- Wiesz... ja chyba się źle czuje...
- Daj spokój... chodź ze mną od razu Ci się zrobi lepiej... chyba nie chcesz zostać sama... – powiedziała obojętnie
- Dobrze... pójdę z tobą – przyznała trochę niechętnie. Już gryzły ją wyrzuty sumienia. Francesca obawiała się wręcz, że coś może strzeli jej do głowy i o wszystkim komuś zaraz opowie. Dlatego tez wolała mieć ja przy sobie.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...
Asmorinne jest offline  
Stary 05-01-2010, 19:28   #384
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
do Rennarda de Falco

czerwiec, miasto Aldersberg, Aedirn

Nie do końca takich ochroniarzy się Rennard spodziewał, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Ostatecznie jeśli Rebeka jest choć w połowie tak bitna jak uparta, to może będzie z niej jakiś pożytek. No i pozostawało mieć nadzieje, że sam wizerunek Rognara zażegna ewentualne kłopoty.
Z taką nadzieją właśnie Rennard ruszył do kamienicy panny Baade. To znaczy nadzieje związane ze spotkaniem samej Agnes były trochę inne, ale... W każdym bądź razie de Falco wyposażony w oręż do podbijania niewieścich serc, czyli w kwiaty i butelkę wina zapukał mocno i zdecydowanie w drzwi kamienicy. A potem jeszcze raz, bo nikt mu nie otwierał. Szczęśliwie powtórka dała już efekt zadowalający, drzwi otworzył bowiem siwiejący mężczyzna w błękitnym dublecie, który zmierzył Rennarda uważnym spojrzeniem nim zapytał dystyngowanym tonem.
-Tak, czego pan sobie życzy?

-Proszę przekazać pannie Baade, że Rennard de Falco pragnie się z nią widzieć- odparł szpieg w podobnym tonie.

-Dobrze- odparł mężczyzna najprawdopodobniej będący lokajem i na parę minut zniknął Rennardowi z oczu. Kiedy wrócił, otworzył drzwi na oścież i kłaniając się sztywno zaprosił gościa do wnętrza kamienicy.
-Pani zapytała, czy raczyłby pan zjeść z nią obiad.

-Z najwyższą ochotą- odparł de Falco.

-W takim razie przygotuję coś jak tylko zaprowadzę pana do pokoju stołowego- rzekł lokaj prowadząc Rennarda na piętro kamienicy, a tam krótkim korytarzem do dużego pokoju.
-Pani za chwilę do pana dołączy- oznajmił mężczyzna.

-Rozumiem -odparł de Falco i ruszył za lokajem, oceniając piękno i bogactwo domostwa. Starał się wyrobić opinię na temat gustu i bogactwa Agnes, na podstawie jej domu.

Kamienica jakoś specjalnie się nie wyróżniała, ale już sam fakt tego, że była kamienna dawał do zrozumienia, że jej właścicielka uboga nie jest. Wystrój był minimalistyczny, ot kwiatek w wazonie tu czy tam, za to na pewno było we wnętrzu czysto, a to już coś.
Pokój stołowy nadawał się już bardziej do wyciągania jakichś wniosków o Agnes. Na ścianach wisiało kilka pejzaży o różnej zresztą tematyce- góry, łąki,lasy, a także jedna martwa natura. Sam stół i krzesła były porządnej roboty, żadne tam karczemne stołki. I tak urozmaicał sobie czekanie de Falco popatrując to w jeden kąt, to w drugi, gdy w końcu przyszła pani domu. W ciemno-zielonej sukni, z włosami ułożonymi w prostą fryzurę. Dość śmiały dekolt ozdabiał kobiecie srebrny naszyjnik.
-Och, pan Rennard. Cóż za przyjemna wizyta.

De Falco ocenił wartość naszyjnika, jak i urodę samej właścicielki. Oczywiście dekolt szczególnie przykuwał uwagę Rennarda, ale też i reszta miała znaczenie.
Szarmanckim ruchem wręczył Agnes kwiaty mówiąc.- W samej istocie moja droga. To wielka przyjemność, móc znowu cię spotkać.

-Och, kwiaty. Jak miło z pańskiej strony- podziękowała kobieta. W świetle dnia i z bliska Baade wciąż nie prezentowała się źle, choć była to pewnie w dużej mierze zasługa makijażu. Szczerze mówiąc było aż dziwne, że pozostawała panną, bo niejeden mężczyzna by się na nią pokusił.- Skąd pan wiedział, że uwielbiam kwiaty?

-Nie wiedziałem, ale...piękny kwiat zawsze pasuje do pięknej kobiety- Rennard uśmiechnął się ciepło. Zapowiadał się dość przyjemny i darmowy posiłek. De Falco odsunął krzesło by mogła usiąść, a sam usiadł na przeciwko niej.

Agnes skinieniem głowy podziękowała za szarmancki gest.-Rozumiem, że udało się panu urwać żonie z łańcucha?

- Tak. Zwykle tego nie robię, ale...-de Falco zaczął powoli budować sieć kłamstw. Spojrzał w oczy Agnes, kładąc dłoń swą na jej dłoni.- ...nie mogłem zapomnieć naszego wczorajszego tańca Agnes. Więc wymknąłem się jej, gdy poszła na zakupy ze służką.

Kobieta pochyliła się nad stołem i spojrzała Rennardowi w oczy.-Chociaż pan ma odwagę się do mnie przymilać.

Delikatnie wodząc palcami po dłoni kobiety Rennard spytał.- Czemuż to komplementowanie, tak pięknej kobiety, bywa...groźne?

-Nie mam pojęcia. A czy ja wyglądam groźnie?- kokietowała Agnes.

De Falco wziął dłoń Agnes w swe dłonie i zaczął pieszczotliwie wodzić po niej wargami. Spojrzał w oczy kobiety mówiąc.- Groźnie...nie jest odpowiednim słowem. Kusząco. Zdecydowanie bardziej pasuje do opisu twej urody. Wyglądasz kusząco Agnes.

-Potrafi pan prawić komplementy- doceniła Baade, lecz wyswobodziła swą dłoń i usiadła prosto przy stole.- Czy lubi pan gęsi?

-Z chęcią zakosztuję...- odparł Rennard uśmiechając się zawadiacko. Nie wyjaśniając jednak czy chodzi mu o gęsi, czy może...o coś innego.

-Doskonale, Arnold powinien za chwilę przynieść półmisek. Tymczasem, czym się pan zajmuje panie Rennardzie?

-Jestem uczonym, zajmuję się zielarstwem medycyną, geografią. Przygotowuję zielnik tych ziem. Podróżuję już od jakiegoś czasu, zbierając materiały do mej księgi- odparł Rennard.-Oczywiście żona, nie podchodzi do tego z takim zapałem, zwłaszcza,że...pieniądze z mych lenn muszą czasem za nami nadążać. Zdarza się więc, że muszę podejmować się pracy zarobkowej. Leczę innych, czasem uczę. Przyznaję że pomaganie innym w zamian za niewielki zarobek, ma swój urok.Tak jak poznawanie nowych miejsc...i osób. Na razie jednak, zamierzam zatrzymać się dłużej w tym pięknym mieście i nacieszyć jego...urokami.

-Lenn? Skąd pan pochodzi?- zainteresowała się kobieta.

- Z dalekiego południa. Choć większość swego czasu spędziłem w Novigradzie, ucząc się od tamtejszych kapłanek Melitele- rzekł Rennard.- Mój ród nie jest zbyt zamożny, ale wystarczyło na sfinansowanie mych studiów. Bo choć mam szlachecki rodowód, to przede wszystkim jestem uczonym- szpieg uznał, że należy jak najszybciej zmienić temat, więc rzekł spoglądając na Agnes. - A ty pani? Czy są sekrety, które przede mną raczysz ujawnić?

-To zależy co pana...- "interesuje", tak powinno się skończyć zdanie, lecz zostało przerwane przyjściem Arnolda.
-Pani, obiad jest gotowy- oznajmił lokaj kładąc na stole spory półmisek z pieczoną gęsią.-Czy mam przynieść kieliszki do wina?- spytał mając na myśli butelkę z którą przyszedł szpieg.

-Kieliszki tak, ale nie rozlewaj. Przydadzą się później- rzekł Rennard zagadkowo. Po czym wstał i podszedł do półmiska.- Pozwolisz Agnes, że dziś zastąpię twego lokaja.
Z wielką wprawą ukroił od gęsi najsmaczniejsze kawałki i położył je na talerzu, który Arnold postawił przed panną Baade.

-Czemu nie? Arnoldzie, kiedy przyniesiesz kieliszki jesteś wolny- poinformowała swego lokaja Agnes, na co ten tylko ukłonił się. Sztywno, zresztą.

Pokroiwszy gęś de Falco usiadł na przeciw kobiety i zaczął jeść często na nią spoglądając.- Zastanawia mnie moja droga, cała twa osoba. Można śmiało powiedzieć, że chcę cię poznać...dogłębnie. Ale czyż to cię dziwi?

-Byłabym nieskromna, gdybym powiedziała, że nie.

-Nieskromność pani...bywa kusząca- rzekł Rennard spoglądając na Agnes. Stopą sięgnął pod stołem kostki kobiety i pieszczotliwie ją potarł.- Jesteś pewnie bardzo wpływową kobietą w tym mieście. Tylko tak mogę wytłumaczyć sobie to, że miałem szansę tańczyć z tobą.

-Czy tylko wpływowe kobiety pana interesują?- spytała niespiesznie biorąc się za strawę.

- Nie powiedziałbym. Interesujesz mnie ty pani, gdyż prawie ośmieliłem się ciebie wtedy pocałować. A wpływową musisz być, gdyż ...tylko to mogłoby onieśmielić tamtych mężczyzn przed żebraniem o twą uwagę. Ja, jestem w mieście obcy - rzekł Rennard jedząc powoli gęś i spoglądając na Agnes.- I miałem to szczęście, że się ośmieliłem i tego pecha, że żona była tuż obok.

-Trudno byłoby mi się określić jako wpływową. Jestem co prawda dość zamożna, ale to nic nadzwyczajnego.

- Miasto mężczyzn bez ikry- zaśmiał się de Falco i dodał.- Nie potrafią docenić takiego kwiatu jak ty pani. Jakże więc spędzasz dni, skoro tutejszy rodzaj męski nie potrafi się wykazać odwagą, by cię zaprosić na wspólny wieczór?

-Głównie czytam, mam tutaj sporą bibliotekę. I zajmuję się domem, pod nieobecność brata- odparła, a tymczasem lokaj przyniósł dwa kieliszki.
-Dziękuję Arnoldzie, możesz odejść.
-Dobrze pani. Dziękuję. Miłego dnia- sługa wygłosił kilka formułek i oddalił się niezwłocznie.

-Inteligentna kobieta...- de Falco spojrzał na kobietę w rozmarzeniu.- Cenię oczytanie u kobiety. To cenna zaleta.
Odczekał chwilę by upewnić się, że Arnold wyjdzie, po czym rzekł.- Pamiętasz wczorajszy wieczór ? Prawie cię wtedy pocałowałem.

-Owszem, prawie- potwierdziła kobieta, a Rennard poczuł jak jej stopa przesuwa się po jego nodze.

-Wtedy powstrzymała mnie obecność żony. Teraz jedynie ten stół- rzekł nieco drżącym głosem Rennard, chciał dać okazję kobiecie do wykazania inicjatywy. Zobaczyć na ile się posunie. Uśmiechnął się.- Ale stół, to niewielka przeszkoda.

-To tylko trochę drewna- potwierdziła Agnes jak gdyby nigdy nic kontynuując posiłek. A pod stołem jej stopa kontynuowała wędrówkę, aktualnie zatrzymując się na kolanie mężczyzny.

-To prawda, a jesteśmy teraz sami- rzekł Rennard spoglądając na Agnes...jedna jego dłoń wsunęła się pod stół i sprawnie zsunęła pantofelek ze stopy kobiety wędrującej po jego kolanie. Po czym nakierowała ją na rozsunięte szeroko uda szpiega. W oczach Rennarda było widać ogniki.- Obawiam się, że trudno mi będzie zachowywać się jak dżentelmen...w obliczu takiej pokusy.

-A jak powinien zachowywać się dżentelmen?- spytała kobieta, a jej naga stopa zaczęła pocierać de Falco.

De Falco przez chwilę rozkoszował się dotykiem stopy Agnes na swym ciele, zanim odpowiedział. -Dżentelmen powinien być szarmancki. Powinienem wsunąć pantofelek na stopkę kobiety, z której spadł.
Było to oczywiste kłamstwo, wszak Rennard sam go zdjął.

-A pan nie ma zamiaru tego zrobić?- pytanie było zadane dla samej konwersacji, choć niewerbalna rozmowa rozgrywająca się pod stołem zdawała się być bardziej interesująca.

-Moje zamiary wobec ciebie Agnes. Obawiam się, że są mało...dżentelmeńskie- Rennard spoglądał wyraźnie w kierunku dekoltu kobiety, a blask jej naszyjnika odbijał się w jego oczach. Oczach które bynajmniej nie naszyjnikiem były zainteresowane.

-A jakie to zamiary?- spytała zainteresowana, a widząc gdzie Rennard się patrzy, zaczęła bawić się ramiączkiem sukni. Posiłek zszedł jakoś na dalszy plan.

De Falco drżał, a Agnes wiedziała, że jej stópka wywołała silną reakcję ciała mężczyzny. Nieco wilcze spojrzenie Rennarda śledziło jej zabawę ramiączkiem sukni. Szpieg opanował się na tyle by mówić.- Może te zamiary przedstawię ci w bardziej cichym miejscu...twoim pokoju, lub bibliotece?

-Biblioteka jest dość zagracona- stwierdziła Agnes.-Poza tym jeszcze nie skończyliśmy jeść- oświadczyła i zupełnie "przypadkowo" pozwoliła, by ramiączko sukni zsunęło się odsłaniając jedną pierś.-Ups, niezdara ze mnie.


De Falco wstał i podszedł powoli do kobiety mówiąc.- Pozwolisz że poprawię?

-To będzie niedżentelmeńskie, prawda?- spytała niewinnie Baade.

De Falco klęknął obok siedzącej kobiety i mruknął.- Bardzo niedżentelmeńskie.
Po czym nachylił się i zaczął wargami pieścić odsłoniętą półkulę biustu, dłonią zaś przytrzymywał kobietę, masując jej brzuch przez materiał sukni. Ileż pokus można wytrzymać?

do Francesci de Riue

czerwiec, podnóże gór, Rivia

Karczmy jak świat długi i szeroki oferowały zawsze szereg rozrywek. Ten szereg zaczynał się zwyczajowo od piwa, potem przechodził w cięższe alkohole, utarczki słowne, przepychanki a na końcu karczemną burdę. Oczom Francesci po zejściu na dół ukazały się przepychanki, na razie tylko dwójki wstawionych mężczyzn, ale eskalacja przemocy zawsze była w takich sytuacjach wysoce prawdopodobna. Poza tym wampirzyca nie miała prawa narzekać, bójka bowiem przyciągała rozbawioną uwagę klientów. O co mogło pójść? Zwyczajowo nikt tego nie wiedział, włącznie z osobami które się biły, ale tutaj de Riue miała pewne podejrzenia. Otóż znajoma jej ladacznica wymachiwała wściekle rękami i żądała by obaj mężczyźni się uspokoili, czego ci czynić najwyraźniej nie mieli zamiaru. Musieli być potwornie wyposzczeni, skoro pobili się o dziwkę. Z drugiej strony, komedia się wszystkim podobała, bowiem goście zaśmiewali się z niej w głos.

Z racji takich, a nie innych okoliczności Liskowi i Anji udało się dotrzeć do lady bez przyciągania uwagi (z czego choć jedna była zadowolona), a nawet złożyć zamówienie, pomimo tego że karczmarz również patrzył na rozwój bójki, choć z mieszanymi uczuciami. Nie minęło już jednak dużo czasu od chwili gdy puchar wina i kubek cienkiego piwa pojawiły się na ladzie, do rozstrzygnięcia się pojedynku. Trochę szkoda, bo choć przedstawienie było dość prostackie, to lepsze to niż nic.
Przegrany szukał właśnie wybitego zęba na podłodze, kiedy tryumfator, wąsacz o wyglądzie drwala, podszedł do swego wyzywającego trofeum i demonstracyjnie klepnął ladacznicę w tyłek. Ta zachichotała jedynie i zaczęła niespiesznie popychać mężczyznę w stronę schodów.

Sytuacja w karczmie zaczęła się uspokajać, lecz niektórzy rozochoceni goście mieli zamiar szukać nowej rozrywki. I całkiem możliwe, że mogli jedną zaraz znaleźć. Nietrudno zgadnąć, że teraz Francesca i Anja przyciągały męskie spojrzenia, a szczególnie jeden mężczyzna miał ochotę na parę chwil z kobietą. Tak, dokładnie ten sam, który jeszcze przed chwilą szukał wybitego zęba, teraz krokiem mającym pokazywać „nic mi nie jest” (a w rzeczywistości pokazującym „lekko się chwieję”) zmierzał do wampirzycy i wilkołaczycy. To, że Anja nie przyjęłaby jego zalotów było oczywiste, lecz de Riue też nie miała na to ochoty. Mniejsza o to, że mężczyzna był pijany. Złamany nos i szczerbaty uśmiech odgrywały już większą rolę, lecz wszystko sprowadzało się do tego, że był po prostu brzydki. Nie przeszkodziło mu to jednak by oprzeć się, w zamierzeniach szarmancko, o ladę przy Francesce i rzec:
-Czy któraś z pięknych pań zechciałaby dotrzymać mi dziś towarzystwa?

- Wybaczy pan, ale chciałybyśmy w spokoju zjeść kolacje... - powiedziała mierząc go pełnym zniesmaczenia spojrzeniem - jeśli Pan będzie w pobliżu.. to po prostu stracę apetyt... proszę zażyć kąpieli dla dobra siebie i innych... - dodała jeszcze bardziej lekceważąco

Mężczyznę wcześniejsza bójka chyba mocno zamroczyła, bo odpowiedź Francesci ani wybuch śmiechu jaki wywołała do niego nie dotarły. Zamiast tego uśmiechnął się głupkowato i brnął dalej:
-A jak już zjesz?-dla podkreślenia swojego nachalstwa i kompletnego braku manier położył jeszcze swoje spocone łapsko na kolanie Francesci.

Kobieta zareagowała błyskawicznie. Natychmiast odepchnęła od siebie brudną rękę. Po czym wyjęła sztylet.
- Nie dla psa kiełbasa - powiedziała mrużąc oczy.

Widok ostrza zadziałał na namolnego adoratora otrzeźwiająco. Uniósł zaraz ręce w pokojowym geście i odsunął się dwa kroki, czym naturalnie wywołał kolejną salwę śmiechu i przytyki „baby się boi”. Jego kumple jednak (a przynajmniej wampirzyca uznała ich za jego kumpli) postanowili mu dalszego wstydu oszczędzić i w dwójkę odciągnęła go do stolika jak najdalej od de Riue. Karczmarz też zaraz przyniósł kobietom coś do jedzenia, co będzie podpadał agresywnej babie?
A Anja siedziała speszona, aż dziw brał, że tak naprawdę nie była z głuszy albo innego Brokilonu. Bo ludzkie towarzystwo wyraźnie jej nie służyło. Ciekawe czy prawdziwe wilkołaki też były takie rozlazłe w swych ludzkich postaciach? A skoro już o postaciach mowa, to w schronisku nocować się pewnie nie da, bo dziewczyna znowu futrem porośnie i nie wiadomo co jej do głowy strzeli. Same kłopoty.

do Derricka Talbitt

czerwiec, zachodnia granica Rivii

Jonasz na wszelki wypadek sam sprawdził stan ręki żołnierza. Ostatecznie, lepiej dmuchać na zimne. Wystarczyło mu jednak kilka sekund by potwierdzić opinię Derricka.
-Pan Talbitt was nie okłamuje żołnierzu. Trochę śmierdzącej papki, dwa drewienka i bandaż od łokcia to wszystko co dzieli was od pełni zdrowia- oznajmił ruszając po niezbędne mu opatrunki.

-Tak, miałem szczęście w nieszczęściu- zgodził się żołnierz.- Ale bitka mnie ominie.

-To dopiero jest szczęście w nieszczęściu- rzucił jeszcze staruszek i zabrał się do roboty.

(...)

Obóz był kompletnie wyludniony. Został tylko „sztab medyczny”, dwóch giermków, ranni i trzech sprawnych wojskowych, ot dla przyzwoitości. Wkurwionych zresztą jak spity szewc, bo nie po to tutaj przyjechali żeby cały czas siedzieć na dupie. Znosili to jednak mężnie, grając dla rozrywki w kości. A ponieważ przełożonych nie było w zasięgu oka ani ucha to grali na pieniądze, w końcu to zawsze dodaje smaczku.
Jonasz zdecydował się zdrzemnąć, mimo wczesnej pory. Jak wytłumaczyła Derrickowi Katrina, zawsze tak robił gdy spodziewał się pracowitego dnia. A ten na pewno taki będzie. Przeszło dwudziestu żołnierzy, nie licząc dowództwa, ruszyło w góry. Jak na razie, na terenie zbójców szło mi do chrzanu- z każdego wypadu wracali poranieni i z pustymi rękami. A teraz, kiedy chcą szturmem wziąć główną bazę? Będą mieli szczęście, jeśli Derrickowi i Jonaszowi rąk wystarczy by zszywać tych co wrócą. Pielęgniarka w ogóle była podenerwowana, czekanie wyraźnie dawało jej się we znaki- nosiło ją w te i wewte jak kota w klatce.

Derrick przez moment żałował, że Katrina nie poszła w ślady Jonasz i nie ucięła sobie małej drzemki. Widok dziewczyny, spacerującej tam i z powrotem, niczym dziki zwierz w klatce, mógł wyprowadzić z nerwów każdego.
Wreszcie wstał i stanął na drodze dziewczyny.

- Katrino... - powiedział spokojnie. - Jeśli będziesz dalej tak spacerować, to nie dość, że wydepczesz dziurę w podłodze, to w dodatku opadniesz z sił...

Dziewczyna kopnęła ubitą ziemię i odszczeknęła-Jak nam tutaj wojsko zrobi porządną podłogę, to się nad tym zastanowię.
Zaraz jednak zorientowała się co powiedziała i przeprosiła.
-Nie lubię takiej atmosfery- wyjaśniła.-My tutaj nie mamy co robić, a nasi chłopcy krew przelewają. Nie chodzi mi o to, że moglibyśmy im teraz pomoc, bo nie moglibyśmy. Ale jak pomyślę ilu tam pewnie umrze, a ilu trzeba będzie szyć. Nie potrafię usiedzieć w miejscu.

- Wiem i rozumiem - powiedział spokojnie Derrick. - Gdybyś była moim pacjentem, to dałbym ci coś na uspokojenie - uśmiechnął się lekko. - Ponieważ nie jesteś, zatem proponowałbym znaleźć coś, co zajmie ci umysł i ciało - powiedział. - Z chęcią służę pomocą.

-Coś, to znaczy co?- zapytała dziewczyna, najwyraźniej mając zamiar skorzystać z każdej propozycji, która pozwoliłaby się jej odprężyć.

Z pewnością gdyby tak zaciągnąć Katrinę do łóżka, mógłby zrobić parę rzeczy, które skutecznie oderwałyby myśli dziewczyny od dręczących ją problemów. Jednak Derrick nie sądził, by Katrina była zachwycona takim pomysłem.

-Odświeżająca kąpiel dobrze by zrobiła twoim nerwom - powiedział - chociaż z pewnością nie byłaby takiej jakości, jak ta w Skanii. A co byś powiedziała na masaż?

-Kolejna kąpiel w drewnianej balii z drzazgami jest mało zachęcająca, właśnie z powodu Skanii- potwierdziła Katrina.-Ale masaż? Czemu nie- wzruszyła ramionami- jeśli się na tym choć trochę znasz.
I z tymi słowami ruszyła w kierunku swojego namiotu. Skinęła też dłonią na Derricka, by poszedł za nią. Kiedy ten zrównał z nią krok powiedziała:
-Już słyszę pogwizdywania chłopaków, gdybyś próbował mnie masować na świeżym powietrzu. Jedno im tylko w głowach- w sumie trudno by się było im dziwić. Pielęgniarka z pewnością robiła wrażenie.

Jej namiot był dość ciasny, ale po drobnym przemeblowaniu (które objęło tylko przestawienie łóżka polowego) szło się w nim jakoś zmieścić z zachowaniem elementarnej wygody. Dziewczyna przysiadła na łóżku i spojrzała na Derricka.
-Mam siedzieć, położyć się? A może zdjąć sukienkę?- zaśmiała się.
 
Zapatashura jest offline  
Stary 07-01-2010, 16:46   #385
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Różne kochanki napotykał na swej drodze. Agnes wydawała się pod tym względem chłodna i opanowana. Przynajmniej do tej chwili...Rennard pieszczotliwie wił językiem pod odsłoniętej części biustu i wsuwał dłoń pod drugie ramiączko sukni. Jednocześnie obserwował reakcje Agnes na swe dość...lubieżne zabawy jej ciałem.
-Panie de Falco, to zupełnie nie przystoi.- stwierdziła, słusznie nawet, kobieta. Tylko to rozluźnione opieranie się na fotelu nie przystało do wagi słów.
Rennard spojrzał w udawanym smutku, masując nadal drugą pierś skrywaną jeszcze pod ramiączkiem i rzekł.- Masz rację Agnes, zupełnie nie wiem co we mnie wstąpiło.
Zbliżył swą twarz do jej twarzy i rzekł.- To pewnie przez to, że jesteśmy tu sami. A twoje usta są takie... pociągające.
-Chyba nie powinniśmy.-
broniła się Baade oblizując lubieżnie usta.
-Oczywiście że nie powinniśmy. Ty jesteś cnotliwą niewiastą, a ja jestem żonaty.- odparł de Falco tak szczerze, jak tylko potrafił udawać. Widać było, że Agnes lubiła takie szopki przed figlami. Od tych romansideł które czytywała, przewróciło się jej zapewne w głowie. Jednak skórka była warta wyprawki. I nadal masując biust, Rennard zbliżył swe usta do ust Agnes i pocałował je lubieżnie i namiętnie.
Jak powszechnie wiadomo, kobieta nigdy nie mówi tego co ma na myśli, przez co z łatwością potrafi omotać dowolnego prostolinijnego mężczyznę. Tak samo i tutaj jakże nieprzejednana postawa cnotliwości, którą prezentowała Agnes była jedynie mirażem. Usta jej bowiem i język zupełnie nieobyczajnie zachowywały się w zetknięciu z wargami de Falco.
-Ach cośmy uczynili, jakże to brakło mi opanowania przy tobie.- westchnął teatralnie de Falco wzdychając chwilę później. –Pocałowałem ciebie, mimo żem innej wierność ślubował.
Starał się przy tym powstrzymać od śmiechu, robił bowiem z Agnes znacznie bardziej nieobyczajne rzeczy niż pocałunek, nawet w tej chwili. Bo wygłaszając te przemowy zsunął drugie ramiączko, odsłaniając światu piękno biustu Agnes.
Która wżdy wzrok zawstydzony odwróciła, porażona aktem nieobyczajnym, którego była się dopuściła. Wstyd jej szczery potęgował jedynie fakt, że obnażona coraz bardziej przed swym gościem była.
-Chyba spłonę ze wstydu, cóż za niesforna suknia.
-Powinnaś usunąć z siebie ten strój, co nas do tak lubieżnych czynów podkusił.-
rzekł teatralnie Rennard, a w jego głosie słychać było wstyd. Ale czyny go nie potwierdzały. Bowiem ustami wędrował po szyi kobiety, a dłońmi wielbił jej nagie piersi w sposób namiętny i drapieżny...dziki i nieokiełznany.
-Nie wiem czy ten szatański wytwór mymi kobiecymi rękami zedrzeć byłabym z siebie w stanie.- przestraszyła się Agnes, teatralnie unosząc dłoń ku ustom.
-W takim razie służę ci mą pomocą.- rzekł Rennard, a jego dłonie z piersi powędrowały na biodra siedzącej kobiety, na których to strój ów utknął.
Ale Baade zdjęta swym udawanym strachem nie ruszała się na krześle, jedynie opierała leniwie i lubieżnie zarazem.
- Widzę że się trwoży ta sytuacja. Nie lękaj się, wszak jestem dżentelmenem.- Rennard nadal odgrywał swoją rolę wodząc dłońmi po udach kobiety i podciągając powoli w górę jej suknię, by odsłonić jej nogi.
A ona swe nogi, zgrabne wciąż mimo lat, rozchylała szerzej z każdym kolejny odsłanianym calem jasnego ciała, a gdy materiał podwinął się za jej kolana, zdecydowanym ruchem rozwarła zachęcająco uda.
De Falco z ciekawością zajrzał na tą terra incognita dla niego. Ciekaw było bowiem jakąż to bieliznę założyła kobieta szykując się na spotkanie z nim. Nie omieszkał przy tym powiedzieć szczerych komplementów.- Twoja uroda jest olśniewająca Agnes.
Bo była...mimo swego wieku, panna Baade była przysmakiem w którym nawet młodzik by zasmakował.
Agnes, jako kobieta majętna pozwolić sobie mogła na bieliznę wygodną i elegancką, tedy czerwony batyst kryjący jej kuszące regiony nie był dla Rennarda zaskoczeniem. Z drugiej strony, choć mówiło się powszechnie iż kobieta z wiekiem chętniejsza się robi, de Falco nie spodziewał się że tak szybko na jej majteczkach pojawią się wilgotniejące ślady podniecenia.
-Moja droga Agnes.- na Rennardowym obliczu pojawił się lisi uśmieszek.- Ja nie potrafię się powstrzymać w twej obecności.
Gdy mówił te słowa dłonie jego chwycił za tkaninę i de Falco usiłował usunąć ową batystową barierę, na którą się natknął.
Lecz materiał zsuwać się nie chciał, kształty Agnes bowiem przypilały go do krzesła. W bok jedynie szło bieliznę odchylić by dostać się do skromnie skrywanego, acz jakże nieskromnie oddawanego sekretu.
De Falco odchylił więc ów skrawek i niczym zwierzę u wodopoju wsunął głowę między jej uda. Odchylił majteczki i począł językiem „poić swoje pragnienie”, pieszczotą szybko i drapieżną. A cała ta zabawa dodatkowo rozpalała szpiega.
Baade jęknęła w rozkoszy, choć był to ledwie pierwszy kontakt. Jej ręce uniosły się z oparcia krzesła, na którym dotąd swobodnie się opierały i opadły na włosy mężczyzny. Palce wplotły się w nie, jakby kobieta chciała się upewnić, że jej kochanek nie ucieknie.
Jedną rękę miał co prawda zajętą trzymaniem batystowej zapory, druga jednak dłoń spoczęła na udzie kobiety masując je silnymi ruchami. Jęki i palce kobiety utwierdziły de Falco, że sprawa póki co idzie w dobrym kierunku. Nie przerywał więc lubieżnych pieszczot języka, czekając aż staną się one niewystarczające dla Agnes...czekając aż zapragnie czegoś więcej. Wszak zapach jej żądzy uderzał Rennarda w nozdrza.
Nie tylko w nozdrza zresztą, bowiem oddech Agnes i jej jęki stawały się coraz donośniejsze. Krew buzowała jej w żyłach, a ciało robiło się coraz bardziej rozpalone. Pieszczoty Rennarda stawały się niewystarczające. Nienasycona kochanka potrzebowała więcej bodźców, czego dowodem dla mężczyzny była kobieca dłoń. Palce jednej wyswobodziły się bowiem z włosów de Falco, a sama dłoń przesunęła się w górę kobiecego ciała, aż spoczęła na pełnej piersi i ugniatała ją intensywnie, w rytm jęczenia.
Pod fałszywie cnotliwą i twardą powłoką ukrywał się wulkan. Agnes traciła swe opanowanie, pozwalając pożądaniu zawładnąć sobą...Palce dłoni De Falco przestały przytrzymywać batyst, a dołączyły do języka, by zastąpić go po chwili w tym wrażliwym miejscu. Na szczęście Baade nie była w stanie przytrzymać jego głowy przy dolnej partii ciała. Tak więc oswobodzona głowa de Falco, wędrowała ustami po brzuchu kobiety. Zaś palce energicznie pracujące pomiędzy jej udami skutecznie język Rennarda zastępowały.
Mężczyzna klęcząc pomiędzy rozwartymi nogami kobiety szeptał.- Agnes, przy tobie mam pragnienia, jakie może mieć tylko mąż wobec żony.
Zastanawiał się ile panna Baade będzie w stanie ciągnąć tą maskaradę. Sam już był bardzo rozpalony.
-Wszyscy wiedzą, że małżeństwo zabija przyjemność.- zaprotestowała Agnes sapiącym z podniecenia głosem. Ponieważ jej druga dłoń nie zdołała utrzymać Rennarda tak, gdzie tego chciała, więc bezwstydnie użyła jej by dodać sobie jeszcze więcej rozkoszy. A de Falco sam był na skraju opanowania widząc, jak Baade zabawia się własnym biustem, jak jej palce drażnią nabrzmiałe sutki.
Spoglądając na kobietę oblizał zaschnięte wargi. Bądź co bądź, rzadko miał okazję na tak lubieżny pokaz...a jeszcze rzadziej, za darmo.
-A propos przyjemności.- rzekł de Falco wstając i rozpinając pas przed kobietą, która nie mogła już bardziej lubieżnie wyglądać...bawiąca się swym obnażonym biustem, z rozsuniętymi udami i mokrą batystową bielizną ujawniającą jej intymne sekrety.
Rennard zsunął spodnie i obnażył przed kobietą swój oręż, który zwykł w sypialni z powodzeniem stosować. Dodał wesoło.- Oceń proszę przyjemność, jaką sprawiam w alkowie.
Doprawdy Agnes powinna lepiej nad sobą panować jako gospodyni, lecz niestety samokontrola nie była jej mocną stroną. Prawie rzuciła się na mężczyznę, przewracając go na stół, rozrzucając jedzenie i zastawę, czym przyczyniła się tylko do zwiększenia hałasu rozlegającego się w pokoju. Prawie wpełzła na Rennarda, układając go coraz dalej na stole i zsuwając obrus. Usiadła okrakiem na jego udach, zaś jego "oręż" godził ją w brzuch. Czyli trochę za wysoko, jak na jej potrzeby.
-Weź mnie Rennardzie, weź mnie.- wysyczała przez zaciśnięte zęby.
-Oczywiście...moja słodyczy.- de Falco jednak panował nieco bardziej nad sobą, choć jej ciało wprawiało i go w drżenie.- Tylko twoja bielizna nam przeszkadza...pozwól że usunę i tą zaporę.
Kobieta wstała na nieco drżących nogach, nerwowo pozbywając się drugiego pantofelka. Podciągnęła suknię do góry bezwstydnie odsłaniając swe dolne partie ciała okryte jedynie bastionem przemoczonych majteczek. Rennard uniósł się do góry i sięgnął dłońmi po ten skrawek materiału przesuwając palcami po jej nogach. Drżała...z podniecenia, z niecierpliwością wpatrując się obszar między udami mężczyzny. Pozwoliła sobie zdjąć ów kawałek tkaniny.
Po czym opadła na impetem tym razem pozwalając także, by połączyli się w miłosnym uścisku. A owo połączenie oznajmiła donośnym jękiem.- Oooo tak, Rennardzie!
I zaczęło się...

-Weź mnie! –krzyczała Agnes w ekstazie, choć sytuacja wyglądała inaczej, niż można by po jej słowach sądzić. To ona bowiem siedziała na de Falco, lubieżnymi ruchami bioder ujeżdżając mężczyznę. To ona była twej chwili aktywniejszą stroną w tych figlach. Rennard leżał na stole, a ona na nim drżąca, rozpalona, trzymająca jego ręce na swych piersiach. I domagająca się drapieżnych pieszczot swego biustu. Co zresztą szpieg jej dawał, ściskając i masując dwie rozpalone półkule, bo prawdziwą przyjemnością było figlować z Agnes.
Panna Baade wykazała olbrzymi „entuzjazm” podczas tych igraszek. Widać że długo nie była zaspokajana. W jękach i krzykach wyraźnie sobie folgowała, oddech miała szybki, a ciało pokryte potem. I te ciało muskał palcami Rennard czując jak jego „konik”, wierzchowcem Agnes się stał i jak energiczną jazdę sobie na nim urządza. Jazdę pełną wybojów i podskoków, i energicznych ruchów pośladków. To było takie szybkie i gwałtowne. Także dość przyjemne. Ale i jazda powoli zbliżała się do końca, zwłaszcza że Baade korzystała z okazji na całego nie starając się nawet wydłużyć przyjemności. Po chwili jednak przeszył ją dreszcz przyjemności... potem także i Rennarda. Bo do szczytu rozkoszy prawie razem dotarli. Kobieta osunęła się na de Falco, tuląc swe nagie piersi do jego torsu. Na razie nie miała sił, a może chęci, by zejść ze swego kochanka.
Głaszcząc Agnes dłonią po plecach rzekł.- Przyznaję moja droga Agnes iż gościnna wielce jesteś i z chęcią jeszcze wpadnę z wizytą do ciebie.
Powoli zsunął ciało kobiety z siebie i ułożywszy ją na plecach za pomocą dłoni zaczął pieszczotliwie bawić się jej biustem mówiąc.- A i teraz nie spieszno mi do mej żony wracać.
Zabawił się co prawda przednio, ale nie tylko dla zabawy tu przybył.
Spojrzawszy na ciało kochanki która milczeniem mu odpowiadała, więc zaczął głaskać brzuch i całował obnażone piersi.- Niestety pieniądze z mych lenn cosik się spóźniają. Wiesz może kto mógłby... czy któryś z kupców nie szuka czasem nauczyciela dla swych pociech?
-Nauczyciela?-
powtórzyła Agnes oddychając głęboko.-Zależy czego.
- Czytania, geografii, medycyny.-
rzekł Rennard siadając w pozycji półleżącej obok Agnes. Jego dłoń znów powędrowała na szczyty piersi kobiety, by je pobudzać lubieżnymi ruchami.
-Ktoś się chętny na pewno znajdzie.- odparła po krótkim zastanowieniu Baade.- A może się pan pochwalić jakimś uniwersytetem?
-Obawiam się że nie. Nie jestem osobą która by na uniwersytecie studiować musiała. Miałem prywatnych nauczycieli.-
rzekł de Falco spoglądając na Agnes, bo nadal było na co popatrzeć. Mimo gorących chwil jakie miała za sobą, nadal była bardzo pociągająca.
-To gorzej, bo moda teraz na prywatnych nauczycieli zaraz po Oxenfurcie, albo czymś innym.- stwierdziła.-Ale jakby pan ceną skusił, to się z pewnością kto chętny znajdzie. Wykształcenie jest w końcu w cenie.
-Jestem uczonym tak więc, nie wymagam zbyt wiele.
–rzekł de Falco, a jego dłoń zapuściła się rejony ud kobiety, choć tym razem pieszczota była delikatna i spokojna. Rennard zaś rzekł spokojnym tonem.- Masz może kogoś konkretnego na myśli, kogoś mieszkającego bliżej ciebie?
Agnes zamruczała z zadowoleniem.-Musiałabym popytać.
De Falco nadal delikatnie pieszcząc rejon ud i pomiędzy udami rzekł.- Byłbym bardzo ci wdzięczny Agnes. Poza tym, mógłbym wtedy częściej wymykać się spod kurateli żony. I przychodziłbym tutaj, byśmy mogli razem postudiować twój...- tu Rennard uśmiechnął się i dość czule cmoknął usta mieszczki.-...księgozbiór.
-Byłoby bardzo... ciekawie.- zgodziła się zaraz Agnes. Pieszczoty mężczyzny między udami panny Baade przybrały na wigorze. Palce poczynały sobie odważniej, gdy de Falco zaczął ją kusić.- Wszak bym musiał pożyczać księgi w celu edukacji, no i wiadomo jak długie byłyby przeszukiwania twej biblioteczki.
-O tak.-
nie wiadomo czy kobieta wyrażała aprobatę, czy był to jedynie werbalny dowód rozkoszy.-Musiałbyś ją bardzo dokładnie przeszukiwać.
Dłonie Rennarda zaczęły coraz silniej pieścić kobietę w jej intymnym miejscu, gdy on sam pytał spokojnym głosem.- To kiedy mógłbym wpaść do ciebie po podpowiedź? Jutro, pojutrze?
-Pojutrze.-
mruczała już Agnes, wyraźnie rozochocona.
-Dobrze moja pani.- odparł dworsko Rennard, po czym położył dłoń Agnes pomiędzy swymi nogami dodając.- Jak widzisz, nie tylko ciebie naszła ochota.
-Więc koniecznie musimy skończyć co zaczęliśmy.-
powiedziała z lubieżnym uśmiechem, a jej dłoń zaraz objęła męskość Rennarda.
-Zdecydowanie.- rzekł de Falco pieszcząc coraz silniej obszar pomiędzy udami kobiety i pozwalając dłoni Agnes doprowadzić się ponownie do stanu pełnej gotowości. Przy okazji tych wzajemnych pieszczot spytał.- Nie boisz się tak mieszkać sama, jedynie z Albertem?
-A czego miałabym się bać?-
spytała, dążąc do tego by jej kochanek jak najszybciej był w pełni możliwości.
-Ja bym się bał. W mieście w którym wdarto się do zamku samego hrabiego i zhańbiono jego córkę. Wiadomo, że dzika tłuszcza i innych kobiet oszczędzać nie lubi...zwłaszcza tak pięknych jak ty.- westchnął teatralnie de Falco coraz głębiej wsuwając palce. I coś go olśniło. Zhańbiono córkę, ale co ze służbą ? Pokojowych i pokojówek w takich przypadkach też się nie oszczędza. Szkoda, że Rennard musiał działać po omacku. Miał tyle pytań, acz nie znalazł nikogo, komu mógłby je zadać.
-Nie jestem aż tak majętna, by mnie tłum napadał. Poza tym wojsko za murami.- odpowiedzi kobiety robiły się coraz bardziej urywane.
De Falco zaczął całować piersi kobiety powoli delektując się sztywnymi punktami podniecenia, jakie utworzyły się na ich szczycie. Mruknął do niej.- Czujesz chyba, że twa rączka już przygotowała mnie do działania. A czy ty już jesteś gotowa Agnes?
-Jestem.-
zapewniła z miejsca.
De Falco zsunął się i stanął przed leżącą na stole kobietą, pocierając swoim orężem po jej intymnym obszarze. Chciał się z nią nieco podroczyć, zanim połączy się z nią ponownie. Mruczał więc jakby się zastanawiając.- No nie wiem, czy masz na to aż taką ochotę.
-Mam.
- zapewniła raz jeszcze Agnes, oplatając go nogami i przyciągając do siebie.
I de Falco ponownie zajął się pragnieniami Agnes. A i te harce do dzikich należały. Panna Baade już całkiem pozbywszy się fałszywej pruderii wiła się jak piskorz leżąc na stole i dociskając nogami swego kochanka do siebie. Jęczała przeciągle pod pieszczotami dłoni Rennarda i własnymi...bo i jej dłonie lubieżnie ściskały własne piersi.
Spoglądając na wpół zamglonym wzrokiem pomiędzy jękami domagała coraz więcej, powoli zatracając we wspólnych igraszkach. A de Falco spełniał oczekiwania mieszczki o czym świadczył jej lubieżny uśmiech.
Było gorąco... Jak na swój wiek Agnes była dziką i energiczną kochanką. Problem urozmaicenia życia erotycznego w sumie sam się rozwiązał. Problem znalezienia pracy, zapowiadał się ciekawymi perspektywami.
De Falco odsunął się od dyszącej na stole kobiety i sięgnął po butelkę wina oraz kieliszki. Otworzył je i powoli nalał.- Pozwolisz że dam ci do skosztowania innej słodyczy, moja droga.
-Zazwyczaj upija się kochanki przed faktem, a nie po fakcie.- zauważyła gospodyni.
- To prawda.-odparł de Falco spoglądając na kobietę, nadal nagą od pasa w górę i obecnie w mocno pomiętej sukni.- Myślę jednak że naszym rozmowom, alkohol trochę by przeszkadzał w odbieraniu doznań, nieprawdaż? Teraz jednak możemy pozwolić sobie na dodatkowe poprawienie humoru.
De Falco podał kieliszek Agnes, sam powoli pijąc swoją zawartość. Baade wypiła dwa spore łyki, najwyraźniej ekscesy wzmogły jej pragnienie.
-To wino jest moją dumą. Resztką zapasów które...- powinien powiedzieć ukradłem, przy okazji mordując właściciela. Rzekł jednak.-...zakupiłem przed kilkoma miesiącami.
Poczekał, aż Agnes wypije po czym wziął od niej kieliszek i nalał ponownie, tym razem dyskretnie dosypując do niego odrobinę proszku z pierścienia. Po wypiciu tego Agnes powinna poczuć się senna. Kolejna dawka powinna spowodować przyjemny dwu-trzygodzinny sen. Na tyle długi, by Rennard mógł się rozejrzeć po jej domu bez przeszkód.
Wypiła...oblizując lubieżnie wargi i półleżąc na stole, naga i kusząca. De Falco schylił się i ucałował ją namiętnie, po czym pocałunki złożył i na dekolcie kobiety.
- Niełatwo pana zmęczyć, nieprawdaż ?- rzekła kobieta z lubością przyjmując pieszczoty szpiega.
- Czy to źle?- spytał Rennard podając ponownie tym razem kielich "nieprzyprawionego" wina.
-Ja nie zamierzam narzekać.- rzekła siadając na stole i niby to przypadkowo trącając opadłą męskość szpiega palcami stopy.
Wzięła kielich wina, a i Rennard wziął swój. Wypili. De Falco zbliżył się do siedzącej na stole kobiety i ponownie pieścić jej nagą szyję (nie licząc naszyjnika) i piersi. Przyjmowała ten dotyk z wyraźną przyjemnością. Ale oczy powoli zaczęły się jej kleić. I gdy się całowali, w jej pocałunkach było coraz mniej żarliwości. Po chwili osunęła się na stół, śpiąc mocnym snem. A de Falco zaczął się ubierać. Spojrzał na śpiącą Agnes i uśmiechnął się.
Specyfik nie miał efektów ubocznych, a senność jaką sprowadzał wydawała się być naturalną. Dlatego Rennard tak go lubił używać. Bez problemu wmówi Baade, że zmęczenie było spowodowane nadmiarem wrażeń i co tu...dużo mówić...intensywnymi figlami jakie uprawiali.
Będąc już w pełni ubranym, naciągnął bieliznę na ciało Agnes, założył suknię na jej biust. Po czym ułożył wygodnie kobietę na pobliskiej kanapie. Miał teraz około dwóch godzin na przeszukanie całej kamienicy. Nie zamierzał niczego ukraść. Przyjaźń i dobre stosunki z Agnes były dla niego cenniejsze. Zamierzał natomiast dowiedzieć się co nieco o jego gospodyni i jej bracie. Interesowały go więc księgi rachunkowe, listy i wszelkie inne dokumenty. W razie przyłapania miał dobrą wymówkę, wszak szukał sypialni Agnes, by ją tam zanieść.A i dobrze by było zakończyć rekonesans, zanim Baade się obudzi. Chciał być przy niej, gdy już wstanie. Wypadałoby się pożegnać przed wyjściem.
A potem...trzeba znaleźć tanią romantyczną knajpkę wspólne spotkanie z Aldoną. Miał z nią kilka spraw do omówienia i fajnie by było, gdyby mógł to zrobić w romantycznej atmosferze.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 09-01-2010 o 23:08.
abishai jest offline  
Stary 11-01-2010, 20:30   #386
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
Zjadły już w spokoju. Całkiem zresztą niezłą potrawkę z grzybami i dodającymi aromatu jabłkami. Dawno wampirzyca nie jadła czegoś tak smacznego. Spoglądając na wręcz pochłaniająca cały talerz Anjie, można było się domyśleć, ze jej również smakuje. Francesy nawet przeszła przez głowę myśl, żeby postawić jej talerz na podłodze, nie musiałaby się na nią patrzeć. Za bardzo nie różniła się od tych jedzących z podłogi w tym momencie. Z przykrością musiała stwierdzić, że na tle całego zgromadzenia w karczmie też za bardzo się nie wyróżniała...
Wciąż dochodziły do mniej odgłosy mlaskania, siorbania i innych okropności, których nie powinno się słyszeć przy stole.
Francesca westchnęła głęboko.
Tęskniła już za samotnością.

- Wiesz... chciałabym tak... – zagadała Anja po tym jak donośnie beknęła po kolacji
- Co byś chciała? - pytała z zniesmaczeniem Francesca jakoś w tym momencie nie miała ochoty wysłuchiwać zwierzeń.
- No tak jak ci ludzie... – powiedziała i zapatrzyła się w tłum
- Co jak tamci pijacy, co się schlewają na umór i nie pamiętają co robili wcześniej... Tak już przecież masz... tylko bez alkoholu... - powiedziała kpiąco.
- Nie o nich mi chodzi! Zerknij na ta kobietę – popatrzyła na nią trochę rozdrażniona i wskazała wzrokiem.
- Kobieta, Mężczyzna, dziecko... – powiedziała bez entuzjazmu wampirzyca – standardowa szczęśliwa rodzinka... ehh czego można więcej chcieć od życia –zaśmiała się na końcu
- No właśnie... nic nie rozumiesz. Ja chciałabym założyć rodzinie... mieć dzieci. Jakie to by było wspaniałe życie. Mieć kochającego męża... i gromadkę wesołych bobasów. Wieczorami siadać razem przy stole... spożywać posiłek i weselić się... Ale może mam jeszcze szanse... – Lisek popatrzyła na wilkołaczyce litościwie.
- No tak – zaczęła się tłumaczyć – Nie jestem taka jak ty Francesco... ja pragnę czegoś normalnego... życia, którym tylko będę się upajać ze szczęścia. Dość mam tego wilczego ciała, dość mam już ciągłych cierpień...
- To, ze nie jesteś taka jak ja, nie jest dla mnie nowością Wilczku. Mówiłam, że Ci pomogę... ale jeśli od teraz chcesz działać na swoją rękę... to dobra idź.. nie zatrzymuje cię... – gestem wskazała drzwi.
- Nie. Chce iść razem z tobą, ale też chciałabym, żebyś mnie zrozumiała. Chociaż spróbowała zrozumieć – powiedziała patrząc jej w oczy.
Czyżby do życia zaczął jej się budzić mózg?
- Rób sobie co chcesz... twój wybór- Lisek nie okazała zainteresowania nagłym zwierzeniom Anji – chyba czas wyjść... Nie uważasz? Widzę, ze stajesz się niespokojna, pewnie przemiana się zbliża. Weźmiemy jeszcze jakieś płaszcze i idziemy.
Wilkołaczyca tylko smutnie pokiwała głową.

Otulone w przyduże płaszcze niewiadomego pochodzenia wyszły na zewnątrz. Nie płaciły nawet za chwilowy wynajęty pokój i balię z wodą. Francesca zdecydowała, ze nie warto wzbudzać podejrzeń. Wychodzące dziewczyny o tak później porze zapewne nie należało do zbyt częstych zjawisk.
- A co jeśli się połapią? – wypytywała szeptem jeszcze Anjia, Francesca szybko jej się odgryzła – Jeśli będziesz się tak zachowywać, na pewno zauważą – wysyczała. Sama już nie wiedziała jak zachowa spokój, mając przy boku taką irytującą ją osobę.

- A dokąd panienki? – zastawił im drogę jakiś wyrośnięty pijany młodzian.

- Nie twoja sprawa dzieciaku... – powiedziała Lisek i ruszyła w stronę drzwi.

- Eeee Torens... zostaw panie... niech spokojnie pójdą do wychodka... – posumował jakiś starszy dziad w zużytym łachmanie, który to starszy doświadczeniem, na pewno znał się na kobietach. Młody uśmiechną się i posłuchał.

Dopiero po tym spokojnie wyszły spotykając się twarzą w twarz z zimnym powietrzem. Wiało nieprzyjemnie. Las stanowił dostateczną osłonę przed wiatrem, ale mieścił się nieco dalej, tak więc zmierzały w jego kierunku.
Padał deszcz - małe, wredne kropelki tańczyły dookoła nich. Tym razem nie utrudniały drogi tak bardzo jak wcześniej, płaszcze pomagały to przecierpiec.
W pewnym momencie Anjia upadła. Krzyknęła.

- Anjia! Jeszcze nie teraz! Poczekaj, aż wejdziemy w las... – skarciła ją i potrząsnęła za płaszcz.
Już było za późno.
Wilkołaczyca popatrzyła z bólem na wykrzywionej nieco zmienionej twarzy. Przemiana nie zrealizowała się w pełni, lecz zdążyła uwolnić już w niej dzikie instynkty.
Natychmiast ruszyła przed siebie. W jednej chwili zagłębiając się w las.
- Wracaj! Wracaj natychmiast! – krzyknęła za nią Francesca, bezskutecznie. Zdenerwowana kopnęła w jakiś niczemu winny krzak. Wzięła głęboki oddech i w ciele nietoperza ruszyła tuż za nią. Był to ciężki lot, smagana przez wiatr miała chwilę, ze prawie straciła równowagę. Na szczęście była na tyle dużych rozmiarów, ze między drzewami udawało jej się trzymać równowagę. Nie obyło się bez kilku przystanków, na których musiała złapać trochę oddech, ale nie w takich warunkach już latywała.

W pewnym momencie w oddali spostrzegła zatopioną w mroku postać.



Nagle nabrała wielką ochotę skosztowania trochę krwi... Anjia może zaczekać.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...

Ostatnio edytowane przez Asmorinne : 12-01-2010 o 22:11.
Asmorinne jest offline  
Stary 11-01-2010, 21:38   #387
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Pytanie Katriny wywołało umiech, który Derrick natychmiast stłumił.

- Żeby masaż był skuteczny - odpowiedział na wpół poważnie - to mięśnie muszą być luźne, co przy pozycji siedzącej jest dość trudne do wykonania. Natomiast sukienka... Najlepsze efekty uzyskuje się na gołe ciało, Tak przynajmniej mnie uczono - dodał.

- A z nauką się nie można kłócić, tak? - zaśmiała się Katrina i odwróciła się do Derricka plecami. - Skoro taki mus, by masaż przyniósł efekty, to niech mi pan specjalista pomoże rozsupłać suknię. - Jak na razie dziewczyna nie wydawała się wcale a wcale speszona.

Czy można było nazwać Derricka specjalistą od rozsupływania sukni? Może nie do końca, ale z kilkoma kokardkami potrafił sobie poradzić.

- Proszę bardzo - oznajmił. - Gotowe.

-Dziękuję- odparła pielęgniarka i zsunęła górę sukni do pasa, odsłaniając nagie plecy. Co oczywiście oznaczało, że nagi jest też jej biust. Tyle, że Katrina zaraz położyła się na brzuchu i najprzyjemniejsze widoki medyka ominęły.
- Skoro ma mnie to zrelaksować, to zaczynaj - zachęciła.

To, że Katrina nie nosiła gorsetu, było jasne dla każdego, kto choć raz rzucił na nią okiem. Świadczył o tym choćby sposób, w jaki suknia układała się na jej ciele. Co nie znaczyło, że wyglądało to źle. Wprost przeciwnie.

Szybkość, z jaką Katrina znalazła się w pozycji leżącej, uniemożliwiła co prawda Derrickowi dokonanie obserwacji tak zwanej drugiej strony medalu, ale trzeba pamiętać o tym, że nie po to medyk tu przyszedł, by na goły biust pielęgniarki się gapić. Co mogłoby doprowadzić do pewnej dekoncentracji...

Jako że nie miał to być masaż leczniczy, tylko relaksujący, zatem więcej o czymś podobnym do głaskania, niż uciskania myśleć trzeba było. Derrick, przywołując przed oczy odpowiednie ryciny z traktatu o masażu mówiącego, od barków zaczął, by potem wzdłuż kręgosłupa aż do kości krzyżowej zjechać, by wzdłuż górnej części pośladków w bok dłonie przesunąć, a potem bokiem znów ku barkom ruszyć.
Potem leciutkie ugniatanie barków, przerwane delikatnym masażem ósemkowym grzbiet - od pośladków po barki.

Kiedy pierwszy raz dłonie Derricka otarły się o pośladki dziewczyny, ta prawie podskoczyła.
- Ho, ho. Widzę, że nie tylko mnie się ma ten masaż podobać - zażartowała, lecz żadnych protestów nie wnosiła. Zamiast tego spokojnie poddawała się wpływowi doświadczonych dłoni medyka. Talbitt czuł wyraźnie jak Katrina się odpręża, a z jej mięśni uchodzi napięcie.

- Najważniejsze, że pacjent jest zadowolony - odparł Derrick z uśmiechem, którego Katrina leżąca z twarzą obróconą w dół zobaczyć nie mogła. - Ale zadowolenie leczącego również powinno być brane pod uwagę. Wykonywanie pracy nie przynoszącej satysfakcji nie ma sensu.

Kontynuował masaż, zajmując się głównie obręczą barkową i kręgosłupem, od czasu głaskanie przeplatając naciskaniem czy oklepywaniem. W końcu powiedział:
- Mniej więcej połowa za nami. Masz ochotę na ciąg dalszy?

- A co waść rozumie, przez ciąg dalszy? - zapytało dziewczę, odwracając głowę ku Derrickowi i mrużąc podejrzliwie oczy.

- Każdy medal ma dwie strony... - odrzekł Derrick.

Katrina na chwilę zaniemówiła na te śmiałe słowa i chyba zastanawiała się, czy dać Derrickowi po twarzy, czy zrobić to co zasugerował. Zapadła niewygodna cisza trwająca kilka długich sekund, nim dziewczyna podjęła decyzję.
Obróciła się na plecy, choć wciąż wstydliwie zasłaniała piersi, a jej spojrzenie zawierało w sobie zdecydowanie mniej entuzjazmu, niż na początku.

- Tak będzie trochę niewygodnie - powiedział Derrick, chociaż w zasadzie chciał powiedzieć, by przestała się wygłupiać. Rozejrzał się po namiocie i sięgnął po lnianą szmatkę, wiszącą obok dzbanka z wodą i małej miednicy. - Przykryj się tym... Albo lepiej zawiążę sobie oczy - zaproponował.

- Bardzo śmieszne- dziewczę nie doceniło dowcipu, sięgając jedną ręką po szmatkę, drugą skrywając jak się dało najdokładniej własne wdzięki. Gdy już biust Katriny skrył się pod skrawkiem materiału, pielęgniarka przyzwoliła na kontynuację masażu.

- To nie był dowcip - mruknął Derrick.

Z taką oporną, można by rzec, pacjentką nie było możliwe poprawne wykonanie całego masażu. Niektóre elementy ciała były niedostępne, niektóre gesty Katrina mogłaby uznać za zbyt... śmiałe. Trzeba niektóre czynności ograniczyć, na przykład w masażu brzucha czy klatki piersiowej zaczynać w innych miejscach lub niektóre partie ciała omijać.
Po zakończeniu masażu klatki piersiowej Derrick przeszedł do szyi i dekoltu, by na zakończenie wykonać masaż kończyn górnych.
W końcu wyprostował się i powiedział:

- Na tym chyba koniec - powiedział. - Innymi partiami możemy zająć się przy innej okazji. Jak samopoczucie? - spytał.

- Naprawdę się na tym znasz - pochwaliła Katrina, cała zresztą zarumieniona. Pomyślałby kto, że pielęgniarka swoje już w życiu widziała i nie powinna pąsowieć przy byle okazji.
- I miło wiedzieć, że z ciebie przyzwoity mężczyzna. Kto inny pewno by się do mnie przy okazji dobierał- zaśmiała się.

- To kwestia zasad postępowania na linii medyk-pacjent - uśmiechnął się Derrick. - W innej sytuacji to kto wie... Wyglądasz na łakomy kąsek - dodał żartobliwie.
- Chcesz i troszkę zdrzemnąć? - spytał już poważniejszym tonem. - Dopilnuję, żeby nikt ci nie zawracał głowy.

Dziewczę nie przestawało się uśmiechać, co było diametralną zmianą od tego, co reprezentowała sobą jeszcze pół godziny wcześniej.
- Dziękuję, z chęcią skorzystam z propozycji. Sen dobrze mi zrobi.

- W takim razie rozbieraj się i wskakuj pod koc - powiedział, obracając się plecami do Katriny. - I powiedz, jak się już położysz - dodał.

-Zapytałabym, czemu chcesz pilnować, czy się położę, ale pominę to milczeniem- powiedziała pielęgniarka, a Derrick usłyszał jak wstaje z łóżka.
-Tylko się nagle nie odwracaj, bo...- pozwoliła by groźba zawisła w powietrzu. Naturalnie, o ile to była groźba. Bowiem przy dużej dozie optymizmu dało się te słowa interpretować jako kuszenie.

Derricka co prawda kusiło nieco by sprawdzać, czy to groźba, czy też wprost przeciwnie, ale jednak zdołał się powstrzymać. Widać aż takim optymistą nie był, by założyć, że po owym 'bo' nastąpiłoby coś miłego.

Dziewczyna krzątała się jeszcze jakiś czas nim w końcu ogłosiła -Tak więc leżę już, leżę. Wcale nie chodzę w te i z powrotem.

- Nie mam zamiaru pilnować, czy grzecznie leżysz, tylko żeby nikt ci nie przeszkadzał w leżeniu.

Odwrócił się i spojrzał na dziewczynę.

-Czyli będziesz musiał pełnić wartę przed mym namiotem- stwierdziła Katrina z udawaną powagą. Zakryta zresztą kocem od stóp aż po samą brodę. Ponieważ było ciepło, jak to w lecie, powodem takie opatulenia nie mógł być chłód. Już prędzej nagość, bowiem kiecka dziewczyny leżała równo złożona na jednej z podróżnych toreb.

- Zgadza się - uśmiechnął się Derrick. - Ustawię sobie krzesełko przed wejściem i posiedzę sobie na słoneczku. A ty korzystaj z wolnej chwili.
- Zabaw się w śpiącą królewnę
- zażartował - ale zawołaj mnie, jak się obudzisz

- Dobrze panie wartowniku - obiecała Katrina obracając się na bok i zamykając oczy.

Derrick po cichu wyszedł przed namiot. Usiadł niedaleko wejścia i, wykorzystując należycie wolny czas, zabrał się za lekturę "Kanonu medycyny".
 
Kerm jest offline  
Stary 14-01-2010, 18:25   #388
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
Czerwiec, miasto Aldersberg, Aedirn

Tak, lenistwo chodź słodkie, szybo robiło się nudne i prozaiczne, a mimo wszystko Allure nie przyjechała do Aldensbergu zwiedzać miasto ani podziwiać mniej lub bardziej udane wytwory tutejszych ‘artystów. Zostać przewodnikiem po mieście również nie zamierzała.
Z mocnym postanowieniem intensywnych działań na dzień dzisiejszy opuściła Złotego Orła.
Późnym popołudniem siedząc nad kieliszkiem całkiem niezłego różowego wina w karczmie rozmyślała nad informacjami jakie sama zdobyła i nad tym o czym opowiedziała jej Vimka.



Lionora Aelbedh…znała to imię. I to nie tylko z ludzkich podań czy pieśni.
Najbardziej znana była z odwetu Aen Sidle na ludziach za zajęcie Dol Blathanna.
Zdarzenie to miało miejsce na długo przed narodzinami Navielle, z tego co zdarzyła się zorientować, w ludzkiej pamięci zdążyła się zmienić w jedną z legend, postać z baśni.
Kiedyś nawet Vimka śpiewała, bardzo wtedy popularną, elfią wersję ballady o Lionorze i Liveryku.
Była nieco dłuższa i bardziej skomplikowana od ludzkiej, ale w zasadzie główny motyw był ten sam. Lionora jako jedna z niewielu była orędowniczką porozumienia pomiędzy ludźmi a elfami, niestety po wkroczeniu wojsk z Aedrin, którymi pewnie dowodził pradziad obecnego hrabiego elfia młodzież uciekła w Góry Sine, w miejsce zamieszkania Wolnych Elfów.
Lionora jednak w niedługi czas po tym opuściła góry by już nie powrócić. Nie wiadomo nawet było, czy ciągle żyje, a jeśli nawet, to gdzie aktualnie może się znajdować.
Najbardziej prawdopodobnym powodem jej odejścia była niechęć pobratymców, a nie jak sugerowała ballada złamane serce. Głównie nie podobało się im to, że Lionora była wtedy młodziutka, więc powinna być pełna zapału do walki z pazernymi ludźmi, a nie kręcić nosem na chęć odwetu i nawoływać do pokojowych rozwiązań.
Po haniebnej śmierci Liveryka na vengerberskim rynku o Lionorze nikt już więcej nie słyszał.

Co do imć Frolica, przedstawiciela bogatej rodziny szlacheckiej z dziada pradziada, to zdania w mieście były podzielone ze względu na stan społeczny jaki prezentowali dyskretnie pociągani za języki ludzie.
Szlachcicowi nie przypadła do gustu, w jego ocenie hołota wdzierająca się na wzgórze, więc zebrawszy miejscową straż krwawo pogonił buntowników.
Szlachta z hrabią na czele uważała go za bohatera, a maluczcy za krwawego bydlaka, cytując te łagodniejsze epitety. Jeśli zaś chodzi o kwestie zamachu na zdrowie i życie Frolica wersji jest kilka- prywatne porachunki, działanie na zlecenie kogoś bardzo wysoko postawionego, lub prywatna inicjatywa buntowników.

O wiele ciekawszym i dającym więcej możliwości człowiekiem był niejaki Bruno de Louwe, uważany za jednego z głównych podżegaczy buntu. Powszechnie uznawany za artystę, bawidamka i birbanta. Z nieznanych nikomu przyczyn nie trafił ani do lochu ani na szubienicę. Tylko z panem de Louwe był jeden kłopot.
Jeśli nadal pozostawał w mieście, to musiał się ukrywać.
A skoro ukrywał się, to rozpytywanie o niego miało dwie strony.
Więc albo zostanie wzięta za szpicla szlachty szukającej głównego prowodyra ruchawki, gdzie znajomkowie i sympatycy Bruna z chęcią wsadzą takowej osobie przysłowiowa kosę pomiędzy żebra.
Lub z drugiej strony może zostać wzięta za kogoś powiązanego z buntownikami, kto szuka de Louwe, by być może wspomóc go w kolejnym buncie, a wtedy witamy na szubienicy.

Ze względów oczywistych Allure ewentualny finał obu rozwiązań nie przypadł do gustu.
To nad czym można było się dodatkowo zastanowić, to sama osoba Lionory Aelbedh.
Bo elfy, podobnie jak ludzie, gnomy, krasnoludy, czy inne z mnogości nieludzi nie znikają, ot tak sobie, zawsze ktoś lub coś stoi za ich zniknięciem stoi.
Należałoby przedstawić zwierzchniczce aktualne tropy i zapytać, czy przypadkiem nie ma dostępu do szerszych źródeł informacji o tajemniczej kapłance.
Półelfka dopiła wino, i ruszyła w stronę pokoju na piętrzeby skontaktować się z wiadomą czarodziejka.
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay
Lhianann jest offline  
Stary 31-01-2010, 12:23   #389
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
do Rennarda de Falco

czerwiec, miasto Aldersberg, Aedirn

Kamienica nie była zbyt duża, szczerze mówiąc- dość typowa. Parter, dwa piętra. Pewnie także piwnica, ale w niej najwyżej leżakowały jakieś wina, dokumentów de Falco nie powinien tam znaleźć. Skupił się więc najpierw na tym poziomie, na którym był. Nie licząc jadalni znajdowały się tam jeszcze trzy pokoje. Pierwszy był zamknięty na głucho, co bardzo przeszkadzało w jego przetrząśnięciu. Bez klucza ani rusz, tyle tylko że Agnes żadnego przy sobie nie miała. Trudno, może napatoczy się później.
Drugie drzwi były już otwarte, prowadziły do niezbyt dużego pokoju z oknami wychodzącymi na ulicę. Znajdowała się w nim biblioteka, półki z książkami stały wzdłuż ścian.


I było ich całkiem sporo, to trzeba było przyznać. Tyle tylko, że traktowały o wszystkim i o niczym; a to tomiki wierszy, a to atlasy, a to śpiewniki, a to jeszcze co innego. Dobór literatury świadczył o tym, że Baade czytała co jej wpadło w rękę, jednak czy było to spowodowane chęcią zabicia nudy, czy wszechstronnymi zainteresowaniami? Raczej to pierwsze. Zakładając jednak, że Rennarda nie interesowały zbiory ballad, w bibliotece nie było niczego ciekawego.

Znacznie ciekawiej jawił się ostatni pokój na piętrze. Łóżko z baldachimem, kominek, toaletka, nawet całkiem eleganckie krzesła. Poza tym pokój wyglądał na zamieszkały, czyli niewątpliwie był sypialnią pani domu.


A to już oznaczało, że powinny się w niej znajdować jakieś papierzyska, na których znalezienie liczył szpieg. I faktycznie, po paru minutach poszukiwań, w kuferku na dnie szafy Rennard odnalazł plik listów zaadresowanych do Agnes. Ich pobieżne przejrzenie ujawniło, że brat Baade, imieniem Rosmus, był kupcem i żeglarzem w jednej osobie, pływającym między Morzem Północnym a Wielkim Morzem, choć tylko w okresie wiosennym i letnim. Na pozostałą część roku wracał do rodzinnego miasta i kamienicy. Pieniądze, którymi dysponowała nowa kochanka de Falco niechybnie więc pochodziły z handlu między królestwami północy a Nazairem i Mettiną.
Korespondencja z bratem nie była jednak jedyną, jaką Agnes kolekcjonowała. Rennard znalazł bowiem także kilka listów miłosnych- kobieta, wbrew własnym słowom, cieszyła się powodzeniem.

Drugie piętro miało taki sam układ jak pierwsze- cztery pokoje, z czego dwa gościnne, jeden był zupełnie pusty, ostatni zaś wyglądał na gabinet Rosmusa. Sugerowały to mapy wiszące na ścianach, przyrządy geograficzne i parę traktatów handlowych. No i naturalnie biurko z kilkoma szufladami, tyle że także zamkniętymi na klucz. Pan domu dbał skrupulatnie o bezpieczeństwo, choć siostry tego za dobrze nie nauczył.
Niestety przeszukanie reszty domu nie przyniosło rezultatów w postaci dodatkowych informacji, albo chociaż tych przeklętych kluczy. Albo były dobrze schowane, albo nawet w ogóle ich nie było w kamienicy. Zbyt wiele się więc Rennard nie dowiedział.

do Derricka Talbitt

czerwiec, zachodnia granica Rivii

Czas wciąż się trochę dłużył, chociaż Katrina chodząc w tą i z powrotem nie odmierzała już mijających chwil. Czytanie fachowej lektury sprawiało przynajmniej, że czas się nie marnował- w końcu każdy szanujący się medyk powinien utrwalać swoją wiedzę. Żaden chory przecież nie zapłaci, gdy usłyszy „tak, na pewno panu coś dolega, tylko wyleciało mi z głowy jak się to nazywa i jak się to leczy”. Co prawda przeglądany właśnie rozdział- „łagodzenie przebiegu przeziębienia” nie będzie miał zastosowania w szpitalu polowym, ale na zimę, w jakimś miasteczku na pewno. A zawsze warto myśleć z wyprzedzeniem.
Tymczasem dzień zaczął już chylić się ku wieczorowi. Jonasz zdążył wstać i leniwie przechadzał się po obozie paląc fajkę. Dwóch żołnierzy udało się do kantyny na kolację, trzeci siedział w namiocie. Talbitt miał pewność (bo słyszał jak klnie) że w grze utopił sporą część żołdu i nie ma ochoty oglądać twarzy kumpli, którzy go ograli. Katrina jeszcze drzemała, najwyraźniej była bardziej zmęczona niż się zdawało, albo masaż Derricka zrelaksował ją do tego stopnia, że nie miała zamiaru wstawać dopóki nie okaże się to konieczne.
A przynajmniej tak to wyglądało, dopóki Talbitt nie usłyszał jej głosu dobiegającego z namiotu:
-Jeśliś pan tam jest, panie wartowniku, to zwalniam pana z warty.

- Jak mógłbym nie być. Któż pilnowałby twego spokojnego snu - uśmiechnął się Derrick. - Ale skoro już otworzyłaś oczęta, to faktycznie mogę iść. Do zobaczenia na kolacji.

Czyli po czasie niespecjalnie długim, pora wszak już była kolacyjna. Talbitt udał się więc do kantyny. W środku dalej siedzieli żołnierze, niechybnie świętując dodatek do żołdu, który wcześniej uczciwie (albo i nieuczciwie- medyk się bowiem rozgrywce nie przyglądał) zdobyli. Dosłownie parę minut później przyszła Katrina, wyraźnie mniej spięta niż po południu. Nie miała też żadnych wątpliwości komu swój nastrój zawdzięcza, podziękowała bowiem Derrickowi jak tylko usiadła przy stole. Kolacja, co wcale nie było zaskakujące, wyglądała dokładnie tak samo jak każdy inny posiłek „szefa kuchni”, bo i czemu akurat dzisiaj miałoby być inaczej? Ale zjeść się dało, poza tym człowiek głodny gorzej pracuje, a kilka szybkich operacji wisiało w powietrzu.
I wisiało dosyć uparcie, bowiem wieczór zdążył zamienić się w noc a powracającego oddziału nie było wcale widać. Wojskowi ustalili kolejność wart i ci co mogli, poszli spać. Katrina z racji długiego snu była całkowicie rozbudzona i zdecydowała się potowarzyszyć wartownikowi, Derricka jednak wyganiając do jego namiotu. „Ja jestem wyspana, ty też musisz być” zarządziła. Jonasz też zresztą wrócił do drzemania, bo i czym innym tu się zajmować? I tak czas płynął dalej, spokojnym nurtem.

(...)

Dokładnie tak jak strumienie, zanim nadejdzie burza. Nim woda się wzburzy i popędzi wychodząc z brzegów. Derricka obudził tętent kopyt i jako pierwszy opuścił swój namiot. Parę chwil później w obozie widać już było giermków i żołnierzy. Wartownik biegł już w kierunku skąd dochodził hałas, a Katrina zauważywszy Talbitta podeszła do niego. Parę minut później wszystko było już jasne- to rivijskie wojsko wróciło z wyprawy, choć wyglądało raczej jak ofiary oblężenia. Sześciu konnych, z czego dwóch przez siodło przerzuconych miało rannych kolegów. Jeden żołnierz leżał na prowizorycznych saniach ciągniętych przez dwa wierzchowce, nieprzytomny i kiepsko wyglądający. Dwójką spośród jeźdźców też nie wyglądała rewelacyjnie, jeden miał twarz zalaną krwią i prowizoryczny opatrunek owinięty wokół głowy, drugi zupełnie bezwładną rękę. Derrick zawołał jednego giermka i kazał mu natychmiast budzić Jonasza- reszta nocy zapowiadała się naprawdę pracowicie. Sprawni żołnierze nie tracili czasu- słuchając dyrektyw Talbitta i Katriny przenosili rannych do lazaretu, zapalali pochodnie by było tak jasno jak to tylko możliwe.
Jonasz szybko znalazł się na miejscu, wraz z Derrickiem wstępnie przejrzał rany, zdecydowali się na kolejność operacji. Ci, którzy wrócili o własnych siłach przeżyją na pewno, z pozostałymi gorzej. Szczególnie z tym, którego wieźli na saniach. Katrina zajęła się oczyszczaniem ran, Talbitt z Jonaszem operowali już jednak skalpelami- dość parszywe rany cięte i szarpane.

do Ninunavielle aep Flaumavelle Ferragamo

czerwiec, miasto Aldersberg, Aedirn

Kamienie komunikacyjne to kawałek naprawdę fajnej magii użytkowej. Oczywiście niedostępny dla większości społeczeństwa i bardzo dobrze. Strach pomyśleć, coby się stało gdyby ludzie mogli tak sobie rozmawiać z osobami po drugiej stronie królestwa? Gońcy straciliby pracę, durnowate plotki rozprzestrzeniałyby się po świecie, a leniwi ludzie pozamykaliby się w domach, bo nie mieliby potrzeby spotykania się z innymi twarzą w twarz. Z tego ostatniego cieszyła się zapewne w tej chwili Eleara, bowiem rozmowę pomiędzy nią i Navielle zagłuszał trochę plusk wody. Czarodziejka ani chybi zażywała kąpieli, fakt więc że kamień przenosił tylko dźwięk był dla niej komfortowy. Z drugiej strony, Eleara nigdy nie była jakoś przesadnie skromna, jak to już zresztą z czarodziejkami bywa.
-Cieszy mnie, że z miejsca zabrałaś się do pracy- mentorka pochwaliła wstępnie Ferragamo.-Ale, to co mówisz nie przedstawia żadnej wartości. A i Lionora i legendy o niej nie za bardzo mnie interesują- pochwalić i ochrzanić. To zawsze była dobra, nauczycielska postawa.
-Rozumiem, ale jak na razie brakuje mi podstaw do głębszych badań, najbardziej obiecującą osobą jest ów de Louwe, ale rozpytywanie o niego jest rzeczą mocno...ryzykowną, a jednakowoż nie mam żadnych przesłanek, iż może być to ów właściwy trop.
-Nie lepiej byłoby, gdybyś spróbowała skontaktować się z Frolicem?

Navielle leciutko westchnęła.
-Zasadniczo tak, aczkolwiek może być to nieco- zmarszczyła lekko brwi, szukając odpowiedniego słowa - Problematyczne.

-Ale może to przynieść wymierne korzyści. Po pierwsze Frolice pewnie sam ma już sporo informacji, jeśli złapał odpowiednich buntowników. Nie wspominam tu już o koneksjach na wysokim poziomie- czarodziejka leniwie wyraziła swoje zdanie.

-Dobrze, zajmę się tym, chodź to oczywiście może w dużej mierze wykluczyć późniejsze próby kontaktu z de Louwe, ale lepszy wróbel w garści, niż gołąb na dachu...
-Zawsze myślałam, że arystokraci są bardziej gołębiami niż wróblami- prawie na pewno mentorka wzruszyła przy tych słowach ramionami. Półelfka nie musiała jej widzieć, by to wiedzieć.

-Cóż, najwyraźniej układający przysłowie nie wziął pod uwagę ewentualnego statusu społecznego osób do jakich będzie ono odnoszone.
-Widocznie nie- zgodziła się Eleara.-Czy masz jeszcze jakieś uwagi, albo propozycje?

-Nie na razie nie posiadam takowych. -Po krótkiej chwili rozważania uznała, że lepiej będzie to tak sformułować. - Jeśli się jakiekolwiek pojawią, niezwłocznie cię o nich poinformuje.

-Doskonale. W takiej sytuacji spróbuj się jakoś dostać do towarzyskiej śmietanki i przypodobaj się Leonardowi. Mężczyźni zawsze dużo gadają, jeśli ich odpowiednio do tego zachęcić.
Poza tym mam wrażenie, że przyjemniej ci będzie brylować na salonach niż gnić w podrzędnych spelunach.


-Oczywiście, tak zmierzam zrobić. Czy wielkim nietaktem byłoby w tej kwestii prosić o sugestię Judith?
-Wręcz przeciwnie. Pewnie będzie znała kilka odpowiednich osób, które pomogłyby ci zdobyć odpowiednie znajomości- Eleara pochwaliła pomysł.

- Więc w najbliższym czasie odwiedzę ją w jej wieży. Czy może ty masz dla mnie jakieś sugestie czy też uwagi?
-Nie. Jestem przekonana, że sama doskonale wiesz co masz robić i jak to robić- ciekawe czy to miała być pochwała, czy ostrzeżenie?-Dasz sobie doskonale radę.
- Więc do usłyszenia. Mam nadzieje, że w następnej rozmowie będą mogła przekazać istotne rzeczy.
-Ninunavielle, nie wysyłałabym cię do Aldersbergu, gdybym miała wątpliwości czy zdołasz się dowiedzieć tego, co chcę- słowa te były najwidoczniej formą pożegnania, bowiem nastąpił po nich donośny plusk (znak, że czarodziejka wychodziła z kąpieli) i cisza. Połączenie zostało zerwane.
Przynajmniej Allure nie musiała się już zastanawiać nad tym, za którym pójść śladem. A nawet jeśli ten okaże się niewłaściwy, to przecież nie jej wina będzie. Wszak tylko wykonuje polecenia. Lecz pora robiła się już coraz późniejsza, mówiąc wprost- zbliżał się wieczór. Trochę za późno na niezapowiedzianą wizytę u Judith. To trzeba będzie przełożyć na jutro. Może to i lepiej? Półelfka będzie miała więcej czasu na przyszykowanie się. Do czarodziejki nie można przecież pójść byle jak ubraną, bo ta samą swą obecnością wytykałaby niedostatki w wyglądzie. Kąpiel była więc obowiązkowa, a odpowiedni ubiór... Może poczekać do rana. Na dziś Ferragamo zrobiła już dość. Trochę relaksu i jeszcze jedna lampka wina wydawały się zasłużoną nagrodą.

(...)

Całonocny odpoczynek był już jedynie drobnym dodatkiem, choć nie da się zaprzeczyć, że przyjemnym. Wybór właściwego stroju i lekkie śniadanie dopełniły reszty poranka, po którym nie pozostało nic innego jak pójść do wieży Judith. Ciekawe, czy przyjmie Allure bez żadnych komplikacji, czy raczej każe jej czekać? A może w ogóle półelfka jej nie zastanie? Z czarodziejkami nigdy nic nie wiadomo, taki już ich urok. Trzeba więc było przekonać się o tym osobiście.
Szczęśliwie dla Navielle, nie musiała długo kołatać w drzwi wieży, by doczekać się ich otwarcia. Przez tego samego młodzieńca co ostatnio, nawiasem mówiąc równie nieuczesanego. Tym razem jednak służący Judith był przybyciem gościa trochę zdziwiony, na szczęście nie na tyle, by mu odjęło głos.
-Panna Flaumavelle, cóż za niespodzianka- człowiek zdołał poprawnie zapamiętać nazwisko półelfki.-Pani nie spodziewała się odwiedzin, ale chyba nie będzie miała nic przeciwko panny przybyciu.
O proszę, obyło się bez żadnych komplikacji. To dobry znak. Kolejnym dobrym znakiem była reakcja czarodziejki na przybycie niezapowiedzianego gościa-umiarkowana, ale jednak radość. Możliwe, że kurtuazyjne zapewnienia o chęci pomocy Allure przy ich pierwszym spotkaniu nie były tylko dyplomatycznym wybiegiem.
-Cóż za miła niespodzianka. Witaj Ninunavielle, co cię do mnie sprowadza?

do Francesci de Riue

czerwiec, podnóże gór, Rivia

Jednak Anja sprawiała jedynie kłopoty, a pożytku nie było z niej żadnego. Folken i Sentis byli znacznie lepszymi pomagierami, nawet jeśli byli z poślednich i słabych ras. A tu wilkołak okazał się nieporadnym szczeniaczkiem. Doprawdy życie jest nieuczciwe!
I jeszcze ta przeklęta pogoda. Jak tutaj nietoperz ma latać z pełnym, dziewczęcym i wampirzym wdziękiem kiedy go zarzuca na boki? Coby sobie pomyśleli inni nosferatu na jej widok? To przecież jest zupełnie poniżej poziomu. W żadnym mrocznym, ludzkim opowiadaniu nikt nigdy nie wyrzekł słów „i wtedy gałąź trzepnęła przemienionego wampira prosto w głowę”. Francesca miała szczęście w nieszczęściu, że nikt jej nie widział.

Choć ktoś mógłby, bo w tą paskudną zawieruchę jakaś samotna sylwetka zmierzała w kierunku schroniska. Ciekawe kto i czego niby tutaj szukał? Upić się pewnie dało gdzieś niżej, wycieczka w góry dla kilku kufli piwa byłaby głupim pomysłem. Pewno był jakiś inny powód, ostatecznie schronisk nie buduje się dla zabawy. Może gdzieś w pobliżu jest jakaś kopalnia? Albo Lisek zeszła z gór w pobliżu jakieś szlaku?
Zresztą, to było bez znaczenia. Grunt, że ktoś szedł wampirzycy na przeciw i w sumie, może warto by było przekonać się kto. Tyle tylko, że wiązało się to ze zmianą kierunku lotu i koniecznością zbliżenia się na małą odległość. Nietoperza forma naprawdę nie powinna być aż tak zbliżona do oryginału- wzrok się przydaje. W tym konkretnym wypadku nawet bardzo, bo z miejsca pozwolił Francesce określić, że sylwetka nie należała do żadnego drwala, chłopa czy innego podróżnego bez grosza przy duszy.


Mężczyzna, co do tego nie było wątpliwości, ubrany był w niebieską kamizelkę spod której wystawał kołnierz śnieżnobiałej koszuli. Z powodu wiadomego zimna przykryty był grubym, czarnym płaszczem, który nijak nie pasował do lekkich butów pasujących raczej na salony niż na łażenie po ścieżce przez las. Ich właściciel do lasu sam zresztą specjalnie nie pasował, czemu dawał dowód rozglądając się bacznie na lewo i prawo, jakby w każdej chwili spodziewając się, że wyskoczy na niego wilk albo zbójnik. Na wilki było jednak jeszcze za wcześnie, a zbójów w okolicy chyba nie było (chociaż w Rivii to nigdy nie wiadomo). Była za to jedna złodziejka, a samotny piechur na biednego wcale nie wyglądał. Szczerze mówiąc, wygląd miał całkiem przyjemny a pod tym całym płaszczem i kamizelką na pewno miał sporo zbędnej krwi, którą mógłby się podzielić z samotną niewiastą.
Anja może poczekać, w końcu wilk w lesie powinien czuć się jak w domu.
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 09-02-2010 o 14:29.
Zapatashura jest offline  
Stary 08-02-2010, 19:56   #390
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Listy panny Baade były bardzo cennym znaleziskiem. Po pierwsze, pozwalały zorientować się kim ona była i jakie miała źródła dochodów. Po drugie, pokazywały jak cenną znajomość zawarł. Oraz co najważniejsze, listy te mogły posłużyć do szantażu wielbicieli panny Baade, o ile któryś z nich miał małżonkę. A de Falco zaczynał przypuszczać, że wszyscy jej wielbiciele mieli. To by tłumaczyło, brak oficjalnych adoratorów. Agnes najwyraźniej uwielbiała uwodzić żonatych. Cóż...de Falco znał kobiety, o bardziej perwersyjnych fantazjach niż panna Baade. Rennard nie zamierzał zabrać, żadnego listu, ale dobrze wiedzieć gdzie leżą. Przeleciał wzrokiem po nazwiskach, zapisując je niczym skryba w zakamarkach swej pamięci.
Przeszukanie domu przyniosło pewne efekty, choć nie tak wielkie jak sie Rennard spodziewał. Nie szkodzi. Uzyskane efekty pozwoliły stwierdzić, że znajomość z panną Baade może być bardzo zyskowna i mało niebezpieczna. A to już jakiś plus.
Pozostało zachować się jak dżentelmen. Gdy jego kochanka spała Rennard posprzątał stół, dokładnie umył kieliszki, wypił odrobinę wina i wrócił do wybranki.
Kobieta już zaczynała się wiercić na kanapie, specyfik szpiega zapewne przestawał działać.
De Falco przykucnął i zbudził kobietę namiętnym pocałunkiem. Agnes niemal przyssała się do ust mężczyzny przedłużając obopólną przyjemność. Otworzyła oczy i odsunęła twarz od Rennarda.
-Pan de Falco?! Co się stało? Gdzie jestem?- jej głos zawierał mieszaninę zaskoczenia i zażenowania.
- Na swojej kanapie, w twym domu pani. Nasza konwersacja, nadwyrężyła twe siły Agnes i zmorzył cię sen.- wytłumaczył szpieg.
- Konwersacja? A taaak pamiętam. Bardzo intensywnie konwersowaliśmy.- zgodziła z uśmiechem przypominając sobie wydarzenia z paru ostatnich godzin, a jej dłoń bez pruderii chwyciła Rennarda za krocze. Po czym spojrzała mu wprost w oczy.- Na czym skończyliśmy...rozmowę?
I zacisnęła wymownie palce swej dłoni, znajdującej się pomiędzy udami kochanka.
- Obawiam się.- rzekł Rennard z trudem opierając się pokusie.- Że na pożegnaniu. Moja żona potrafi być bardzo podejrzliwa, a ja się już zasiedziałem. Niemniej spotkamy się wszak pojutrze, nieprawdaż Agnes?
-Tak... w sprawie potencjalnych widoków na pracę. Pamiętam.-
uśmiechnęła się panna Baade wymownie ruszając dłonią i dodając z pewną nutką nadziei w głosie.- Na pewno nie możesz zostać jeszcze trochę Rennardzie?
-Niestety, nie dziś moja droga.-
rzekł Rennard całując ją namiętnie w usta. Agnes westchnęła z rezygnacją. – Szkoda...Wybacz, że nie odprowadzę cię do drzwi, ale ma fryzura...sam rozumiesz. Plotkarek nie brak w Aldersbergu.
- Oczywiście.-
odparł de Falco wstając.- Nie zniósłbym myśli, że zszargałem twoje dobre imię.

Kilka minut później był już poza kamienicą panny Baade i zajął się załatwianiem innych spraw. Najpierw karczma...Znalezienie odpowiedniego przybytku na romantyczną schadzkę nie stanowiło problemu. Wystarczyło popytać co ładniejsze dziewczęta, a te z chichotem wspominały gdzie chciały być zabrane przez adoratora. Niektóre mniej lub bardziej subtelnie sugerowały, że to Rennard mógłby być tym adoratorem. Ale de Falco nie miał teraz czasu na przygodne flirty.

Potem odebrał dziewczęta od ochroniarzy. Nie omieszkał spytać jak się obie panie bawiły.
Oraz zapłacić obojgu ochroniarzom. Przy okazji spytał też Rebekę ile by chciała dostać za lekcje fechtunku. Co prawda nie zamierzał obecnie za coś takiego płacić. Niemniej jeśli finanse pozwolą de Falco myślał wysłać Monikę na takie szkolenie.
Załatwiwszy sprawy z ochroniarzami, de Falco zabrał swe podopieczne z powrotem do ich karczmy. Zostawił tam Monikę, i gdy tylko się Aldona wystroiła zabrał ją ze sobą na randkę.

Na wieczór Rennard miał bowiem zaplanowane spotkanie w uroczej karczmie o nazwie „Płomienna Róża”. Położony na uboczu budynek, słynął wprost jako obiekt romantycznych schadzek. Ściany porośnięte bluszczem, krzaki róży zasadzone dookoła. W środku miła i dyskretna obsługa, zaciszne kąciki dla par. Wielu młodych tutaj właśnie przyprowadzało wybranki by je oczarować romantyczną stroną swej duszy...zanim przejdą do obściskiwania i figlów na sianku.
De Falco zaprosił tu Aldonę z nieco innych powodów, ale i figlowanie później, też brał pod uwagę.
Usiedli we dwoje przy stoliku oświetlonym kandelabrem, a Rennard spytał.- Odpowiada ci to miejsce moja duszko?
-Wygląda aż za uroczo. Od razu widać, że wszystko na pokaz.- nie, Aldonie nie było aż tak łatwo zaimponować.
-Pomyślałem, że to idealne miejsce na uczczenie drugiej rocznicy naszego ślubu i poflirtowanie przy okazji.- Rennard jakoś nie przejął się cyniczną nutką w głosie kobiety.
-A mawiają, że małżeństwo zabija wszelką ochotę na romantyczne spotkania.- na te słowa de Falco zerknął na dekolt Aldony i dodał.- Zależy z kim człowiek się żeni. Jak temperamentna małżonka, to romantyzm kwitnie, zwłaszcza w alkowie.
Po czym zmienił temat.- Jak zapewne zauważyłaś duszko, trochę nam sakiewka schudła.
-Jak się wydaje bez opamiętania, to tak często się to kończy.-
kobieta nie szczędziła uszczypliwości. De Falco spojrzał w oczy Aldony i z uśmiechem na ustach rzekł.- Mówisz jak mój ojciec, Henrietto.
-To straszne, upodabniam się do własnego teścia.-
żartowała sobie Aldona. Rennard spojrzał na nią.- Wierz mi, mój ojciec nie miał nawet ćwierci tego uroku. Niemniej...- tu przerwał na moment i zamówił potrawy i wino. A gdy służka oddaliła się dodał.- ...myślałem jakby temu zaradzić. I zacząłem szukać pracy dla siebie.
-Pracy? A jakiej to?-
zaciekawiła się.
-Guwerner dla dzieci i młodzieży.- odparł de Falco spokojnym tonem głosu przyglądając się reakcji „małżonki”.
-A kiedy będziesz miał czas na nauczanie Moniki?- spytała Aldona, a de Falco odparł.- Wraz z dziećmi naszego chlebodawcy, kochanie. Poza tym może się uzbiera sumka na coś ekstra, na przykład na lekcje fechtunku dla niej.
-Chlebodawcy, których stać na coś takiego, raczej niechętnym okiem będą patrzyć na prostą chłopkę.-
stwierdziła Aldona, a de Falco zaśmiał się. W jego dłoni pojawiła się karta, As Pik. Zasłonił ją drugą dłonią mówiąc.- Kupiec widzi to...- odsłonił dłoń, a w miejscu asa pik, tkwiła dama kier.- ...co chce widzieć. Monika to uczennica de Falco. A skąd jest, tego nikt wiedzieć nie musi. Zmysły to zabawna rzecz, każdy można oszukać.
-W takim razie, powodzenia w tej nowej pracy.-
powiedziała Aldona bez specjalnego przekonania.
-Z pracą tą wiąże się wikt i opierunek. Tak przynajmniej planuję. A skoro zamieszkamy u mego chlebodawcy, powinniśmy się zbliżyć do siebie, moja żonko.- rzekł Rennard patrząc prosto w oczy Aldony.
-Oho, znowu się zaczyna.- stwierdziła kobieta i przewróciła oczami.
Rozmowę przerwało przyniesienie posiłku. De Falco podziękował i wcisnął kilka drobniaków służce szepcząc.- Niech nikt nam nie przeszkadza przez najbliższe godziny.
A gdy się oddaliła rzekł.- Zacznijmy od najprostszych moja Henrietto. Opowiedz mi sobie. O tym, jakie kwiaty lubisz, jaki kolor jest twym ulubionym. Co lubisz jeść, czego nie znosisz.
-Podchodzisz do tych spraw zupełnie odwrotnie niż inni mężczyźni-
zaśmiała się cicho Aldona. De Falco nalał wina do kielichów dodając.- To część mego uroku, nieprawdaż? Poza tym...nie odpowiedziałaś na me pytanie.
-Kwiaty nigdy mnie specjalnie nie interesowały. Za szybko więdną. Podarek powinien być bardziej trwały.-
wyjawiła kobieta.-Zawsze lubiłam czerwień. Jest taka intensywna, przywodzi na myśl mnóstwo rzeczy, zarówno pięknych jak i brzydkich. A co do jedzenia... byle nie było zanadto tłuste, to da się zjeść. Na jedzenie się nie wybrzydza.
-Praktyczna i inteligenta...coraz bardziej podoba mi się nasze małżeństwo.-
odparł de Falco, spojrzał na dziewczynę i rzekł.- Ryb nie lubię, za dziczyzną przepadam. Z kolorów, błękit mi się podoba. Z kwiatów, róża...a u ciebie oczy twe błyszczące, gdy się śmiejesz, języczek twój obrotny zarówno mowie jak i w innych czynnościach.
Aldona pokręciła tylko głową na ostatnią uwagę.
De Falco zaś uśmiechnął się i zaczął konsumować posiłek dodając.- Oj, nie rób takiej minki, naprawdę cenię zarówno twój charakter, jak i urodę.
-Kwestią otwartą pozostaje to, co w jakim stopniu.-
na tą uwagę de Falco zareagował uśmiechem.- To trudne pytanie, moja droga. I jednym i drugim jesteś hojnie obdarzona. A swoją drogą, spytałem cię kiedyś, czy ty...hipotetycznie oczywiście, mogłabyś się we mnie zakochać?
Aldona zwlekała z odpowiedzią, zamiast tego napoczynając postawione przed nią danie.
-Może...- rzekła w końcu.-Nie brak w tobie uroku, pomimo kilku wad.
-Mężczyzna musi mieć kilka wad, kochanie. W końcu idealny mężczyzna byłby nudny, gdyż nie miałabyś w nim czego naprawiać. –
rzekł de Falco żartobliwym tonem, po czym dodał.- A co naszego małżeństwa. To jest ono z miłości poczęte. Wszak taka kobieta jak ty nie znosiłaby podróży i fanaberii męża, gdyby nie była w nim zakochana.
-Prawda-
zgodziła się Aldona.-Groszem przecież nie śmierdzisz.
-Proponuję więc takie nasze pierwsze spotkanie.-
dłoń Rennard spoczęła dłoni, Aldony a on sam spojrzał jej prosto w oczy mówiąc niemal hipnotycznym tonem głosu. – To była piękna wiosna, gaik we włościach twego ojca. Udałaś się na przejażdżkę i napotkałaś nad jeziorem mnie. Zbierałem zioła do mego zielnika i gdy ciebie ujrzałem, powiedziałem, żeś musisz być nimfą z tego jeziora, bo śmiertelniczka tak piękna istnieć nie może.
-O tak, któż by inny potrafił tak słodzić?-
zgodziła się złośliwie.
De Falco wstał i nachyliwszy się do przodu, przysunął swą twarz, do twarzy Aldony mówiąc.- Zastanawiam się czasem, co ty we mnie widzisz kochanie?
Po tych słowach przycisnął swe wargi do jej w czułym pocałunku.
-Ja też się zastanawiam.- przyznała się Aldona, gdy już przerwał pocałunek. De Falco napił się wina dodając.- Potem były spotkania u twego ojca, bale na których walczyłem o twą uwagę i przychylność. A potem ślub...Jaki ślub by ci się marzył moja droga?
-Skromny, ale z tradycją. Kapliczka Melitele, najbliższa rodzina. Ale po ślubie weselisko co się zowie, tańce do białego rana. No i poprawiny rzecz jasna.-
wymieniła Aldona.
De Falco się tylko uśmiechnął na wspomnienie ostatniego tańcowania. Łyknął wina dodając.- Podoba mi się taki ślub...i jeszcze bardziej weselisko. Opowiedz mi o swoich marzeniach.
-Mmmm... a o czym może jeszcze marzyć kobieta, której się trafił taki mąż?-
spytała zdziwiona.
-Może o dzieciach?- rzekł Rennard z wesołym błyskiem w oku.
-Dzieci pogrubiają.- padła natychmiastowa riposta.
-To prawda.- przytaknął de Falco, spojrzał nieco z ukosa na Aldonę. Znowu przytaknął.- Masz rację kochanie, dwa lata to za mało by nacieszyć się tak cudowną małżonką. Na dzieci mamy czas.
-Prawda. Co jeszcze sobie chcesz przypomnieć z naszego wspólnego żywota, o mój ukochany o krótkiej pamięci?
-De Falco spojrzał na kobietę i rzekł.- Ot przypomniałem sobie, że oboje pochodzimy z małych osad na południe od Novigradu. I że moją pasją jest zielarstwo, jak i inne nauki wyzwolone. A podróżujemy razem...od niedawna w towarzystwie Moniki, którą mą jest uczennicą. – łyknął wina i dodał.- A podróżujemy razem, bo tworzę zielnik, który geograficznie ma rozkład pokazywać. Jestem ciekaw twego zdania, ma duszko na temat...mej misji.
-Och, to dla mnie doskonała okazja by poznać trochę inne królestwa niż Redania. Zresztą jak się całą młodość spędziło w pobliżu portów, to człowiek się robi ciekawy świata.
-na te słowa de Falco wziął w dłonie swe dłoń Aldony i rzekł patrząc jej w oczy.- Cieszy mnie to skarbie. A teraz, skoro wspominki żeśmy zakończyli, pozwól że cię pouwodzę.
Po czym dodał.- Jutro zamierzam cię rozpieścić nieco, gdyż pracę znaleźć dopiero pojutrze mogę. Więc...jestem do twej dyspozycji. Jakież to kaprysy ma na dziś i jutro me kochanie?
- Żadnych. Zaniedbujesz ostatnio Monikę Rennardzie, więc jutro ja się nią trochę zajmę.
- odparła Aldona. De Falco zaś uśmiechnął się.- Niech i tak będzie. Posiedźcie nieco w karczmie, porozmawiajcie, a ja zajmę się intersami. Ale nie chcę byście wychodziły. Jeśli to zrobicie, Monika dostanie lanie na gołą pupę, a i ty też będziesz musiała ponieść karę.
- A więc się tyran w małżonku obudził?-
rzekła kobieta i westchnęła.- Typowe.
- Obiecałem opiekę i tobie i jej.-
rzekł Rennard spokojnie.- Jeśli coś by wam się stało, podczas mej nieobecności.
- Miło wiedzieć, że tak bliskie sercu jest ci nasze bezpieczeństwo.-
rzekła nieco ironicznie kobieta.
- Och, po prostu, lubię mieć do kogo przytulać w łóżku.- odparł wesoło de Falco.
- Że też się nie domyśliłam.- westchnęła Aldona.
- Żartowałem moja droga Henrietto.- rzekł de Falco patrząc w oczy „małżonce”.- Przecież wiesz, że obie ważne dla mnie jesteście.
Dalsza część wieczoru upłynęła na niezobowiązującym flircie, którym de Falco zabawiał Aldonę. I pierwsza noc w nowej karczmie dla obojga skończyła się wspólną nocą we wspólnym łożu. Spali razem, jak zwykle...choć de Falco czule tulił do siebie swą przyszywaną małżonkę. Rankiem Aldona wywędrowała do Moniki. A de Falco udał się na przeszpiegi. Uwolniony od troski o obie dziewczyny, mógł nieco rozwinąć skrzydła.

A zaczął od zakupów.
Szary płaszcz, kamizela pod którą upchał własną zapasową koszulę, duży kapelusz pod którym skrył długie włosy, nieogolony rankiem zarost.
Kto powiedział że szata nie czyni człowieka?
Do tego lekko kulejący krok, chrapliwy głos z aerdinskim akcentem i voila ...w miejsce Rennarda de Falco pojawił się Garrick z Vengerbergu, żongler.

I taki właśnie Garrick ruszył na tournee po karczmach i zaułkach. Rozmawiał z pijakami, wypytywał drobnych kupców i żebraków. Szukał wszelkich przydatnych informacji i zadawał pytania związane z kupiecką napaścią na zamek Wolfganga. Robił to jednak subtelnie, zaczynając od niewinnych pytań, związanych z miastem. Jednak za każdym razem rozmowa schodziła na wybrany przez Rennarda temat. I tym razem de Falco drążył temat do końca, starając się dodać odwagi i odebrać rozsądku rozmówcy za pomocą stawianych kufli piwa. Była to żmudna robota, ale kto powiedział, że życie szpiega to ciekawe życie?

Problem poniekąd stanowiły źródła informacji. Doły społeczne mogły dostarczyć głównie niesprawdzonych plotek. Ale także i innych ciekawostek. Wszak plotki wędrowały z salonów, poprzez służbę. I de Falco starał się wywiedzieć, jakie to plotki krążą o samym Wolfgangu, jego żonie, córce i synu. Zwłaszcza na Zygfrydzie i małżonce hrabiego skupił się. A nuż jakieś pikantne plotki o nich krążą ? Kolejnym celem byli przywódcy buntu. Tych prawdziwych co prawda nie wytropi, ale podstawionych na pewno. Tych, którzy zachęcali mieszczan do buntu, tych którzy poprowadzili buntowników na zamek. Tych, o których było głośno. O nich nawet pijaczkowie słyszeć musieli. Kim są lub byli ? Rennard próbował się wszystkiego dowiedzieć o ich rodzinach, przyjaciołach i kochankach. Poznać położenie ich domostw. De Falco nie miał zbyt wiele punktów zaczepienia, więc zarzucał sieci i łapał plotki, w nadziei że coś wartościowego wśród nich się trafi.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 20-02-2010 o 21:13. Powód: poprawki i uzupełnienie
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172