Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-08-2010, 21:36   #431
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
Postanowiła, że jednak opuści miasto. Można tutaj było zatrzymać się kilka dni, ale na dłużej nie było już mowy. W mieście gdzie pojawianie się inkuba jest największym i najbardziej atrakcyjnym wydarzeniem trudno mówić o jakichkolwiek zajęciach. Co prawda mogła zrobić tu trochę zamieszania... uśmiechnęła się złowieszczo.
Wtedy to plotka przerodziłaby się do miana historii, a następnie legendy, która przez długi czas nie zniknęłaby z języków jej mieszkańców. Ona jako symbol piękna i okrutności, stałaby się uosobieniem boskim: jednocześnie zachwycającym i przerażającym.
Niestety, gdy na głowie ma się wiedźmina, który nie spocznie dopóki nie zabije potwora, historia musi pobiec trochę innym torem. W tej perspektywie ona najmniej czuła się potworem. W końcu nic takiego nawet nie zrobiła. Kilka trupów, kilka zrujnowanych domów, to tylko cząstka tego do czego jest zdolna. Wiedźmin chciał dać upust swojej wiecznie niezaspokojonej żądzy zabijania. Ona takiej nie posiadała. Zabijała w końcu dla kaprysu, od czasu do czasu, umilając sobie ten długotrwały żywot krwią. Ludzie każdego dnia się mordowali. Czasem bez określonych przyczyn, niech na takich się mści wiedźmin.
Odebrała sztylety, kowal mógł się bardziej postarać. Dała mu to do zrozumienia krytycznym spojrzeniem. Ten zmieszał się w pierwszej chwili:
- W jeden dzień nie da się zrobić lepiej droga Panienko, jeśli Panienka chce proszę sobie sama lepsze wyrobić... albo do innego kowala się udać... Ale jakby dać mi trochę więcej czasu... – jego krzaczaste brwi przybliżyły się do siebie tak bardzo, ze stworzyły jedną linię.
- Tak, tak... już znikam... - przerwała mu poranne zrzędzenie, że też musiała przyjść akurat teraz. Zapłaciła, po czym szybko ulotniła się z kuźni. Miała nadzieje, że Stanislav bardziej się postara...>>> może zgodzi się na zapłatę w naturze<<< pomyślała po czym uśmiechnęła się sama do siebie.
- O witaj mój skowronku... tak wcześnie? - Stanislav chciał przywitać ją pocałunkiem.
- O nie mój miły... jestem uzbrojona – wskazała na sztylety – uważaj, bo nie chcący zrobię ci krzywdę – mężczyzna spojrzał na nią zaskoczony.
- Krzywdę? To ty z takich? No proszę czego się dowiaduje... – powiedział westchnąwszy.
- Z takich, a nawet jeszcze tych gorszych... – raptownie zbliżyła się do niego i szepnęła mu do ucha, po czym przygryzła je niezbyt delikatnie.
- Ha... proszę... proszę... – Stanisłav złapał ją w taili i ponownie spróbował pocałować.
- To pokażesz mi wreszcie ten strój? – Francesca odsunęła się.
- Nie wiem... chyba nie zasłużyłaś... – siadł na krześle i udał obrażonego.
- Nie zasłużyłam?! – podeszła kocim krokiem w jego stronę – a więc... a więc... nie chcesz, żebym go przymierzyła... żebym zdjęła ten niewygodny kaftan... i nałożyła coś wygodniejszego... nie? To trudno, poszukam innego krawca...
- Poczekaj... zdjąć... nałożyć oczywiście możesz... – krawiec wstał jak oparzony i zaraz przyniósł jej zamówienie.
- No śliczne... naprawdę... jestem zachwycona - Francesca nie musiała nawet udawać zadowolenia. Od razu przystąpiła do zdejmowania, kompletnie nie przejmując się, że w każdej chwili może ktoś wejść. Jej kształtne piersi chętnie wyskoczyły z uciskającego gorsetu.
- Ale na nakładanie musisz jeszcze troszeczkę poczekać... – oznajmił poważnie krawiec.
- A z jakiego powodu? – spytała podejrzliwie.
- A z takiego... że... – powiedział podchodząc coraz bliżej – z takiego... bardzo ważnego powodu...że cię tak łatwo stąd nie wypuszczę! – powiedział już szybko w jednej chwili chwycił ją i podniósł. Po czym zaniósł na stertę miłych w dotyku materiałów. W jednej chwili poczuła delikatne muśnięcie języka na brzuchu. Stanislav nie zamierzał na tym kończyć. Chwycił ją za biodra i podciągnął do siebie, tak że jej usta były naprzeciw jego. Następnie złapał ją za nadgarstki i odciągnął je z tyłu głowy.
- Teraz możesz mi zrobić krzywdę... – zadeklarował w półuśmiechu.
- Doprawdy? – Francesca przejechała kolanem po jego kroczu – jesteś tego pewien? – zamruczała mu do ucha.
Wtedy oboje usłyszeli kroki.
- Panie Stanislavie? Gdzie pan się podziewa? Mam dla pana niespodziankę – do ich uszu dobiegł skrzeczący głos staruszki. Krawiec już wiedział do kogo należał. Była to główna jego klientka – pani Flora, niezwykle upierdliwa i zrzędliwa, ale dobrze płaciła i można było to znieść.
- Musisz się schować! - Francesca wyczuła w jego głosie przerażenie.
- Schować? O czym ty mówisz Stanislavie? – nie miała ochoty na takie zabawy.
- Tak schować, szybko... – spojrzała na niego krytycznie, ale było już za późno.
- O tutaj pan jest panie Stanislavie, ukrywa się pan prze mną? Przed swoją ulubioną klientką? No wie pan...- po tych słowach zamarła. Stanęła jak pod wpływem jakiegoś dobrego czaru na paraliż. Rozchyliła lekko pomarszczone usta. Krawiec poprawił koszulę i stanął wyprostowany. Niestety za późno zdawał sobie sprawę, że stanął dosłownie i w przenośni.
- To ja może dokończę przymierzanie – wampirzyca omal nie wybuchnęła śmiechem. Nie ukrywając swojej nagości ruszyła w stronę gdzie zostawiła nowy strój.
- To ja może przyjdę... później... albo wcale... – staruszka złapała oddech po czym odwróciła się. Stanislav w jednej chwili zapanował nad emocjami.
- Ależ nie to nie tam jak pani myśli.
- Nie tak? Proszę już się nie pogrążać... panie Stanislavie, a miałam pana za takiego dobrego, przyzwoitego człowieka... zawiódł mnie pan... naprawdę
- Dziękuje kochanie... jestem nadzwyczaj zadowolona z twoich usług – Francesca pocałowała go w policzek. –Tutaj umówiona zapłata. Proszę sobie nie przeszkadzać. Już znikam. Żegnam – powiedziała po czym wyszła. Może nie zrobiła w tym mieście jakiegoś większego zamieszania, ale na pewno pożądanie zamieszała w życiu pewnego krawca. To jej wystarczyło.

Czas było ruszać w drogę. Zobaczyć się z Anją, a następnie ruszyć w dalsza drogę. Miała nadzieje, że nie będzie musiała jej szukać. Jeszcze tego by brakowała, żeby marnowała na to czas. Zabrała rzeczy z hotelu mijając się z nienawistnym spojrzeniem karczmarki. Zapewne jeśli trafi tutaj ponownie, karczmarka będzie dla niej o wiele bardziej sympatyczna niż teraz. Może nawet jeśliby została do jutra? W końcu w małych miasteczkach wieści rozchodzą się wręcz błyskawicznie. Starsze kobiety mają w tym największy udział. Nie miała na to jednak czasu, wystarczająco długo tutaj jest.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...

Ostatnio edytowane przez Asmorinne : 26-08-2010 o 08:52.
Asmorinne jest offline  
Stary 24-08-2010, 21:38   #432
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
I tak się kończy ratowanie dam w potrzebie” – Pomyślał Rennard słysząc te słowa. Trza było zgrywać twardziela? Może i nie trza. Ale cóż... innych pomysłów wtedy nie miał. A i nie dane było dość czasu, by wykoncypować coś lepszego.
- To ile czasu zajmie wyjmowanie noża z rany?- zapytał de Falco.
- Dwadzieścia minut panie. O ile nie będzie się wyrywał panie- rzekł starszy kapłan.
-To przynieście mocne pasy, jakąś mocną okowitę do znieczulenia- rzekł de Falco.
-Jakże to ? Pić w świątyni?- zdziwił się młodszy kapłan. A Rennard westchnął cicho.- Znieczulenie dla pacjenta.
-Cierpienie to kara za grzechy. Niech gorejący ból oczyści twą duszę- odparł starszy kapłan. A de Falco się poddał, zarówno jeśli chodzi o przekonywanie kapłanów jak i poddanie się półgodzinnej operacji.
Pół godziny bólu, bólu i jeszcze raz bólu. Była też i krew i pot ... i ból. Nic dziwnego, że przytomność de Falco utracił tak po 25 minutach.

Potem był sen, równie przyjemny jak operacja.
Rennard śnił o kobietach, o wielu pięknych kobietach...więc sen teoretycznie powinien być przyjemny.
Ale nie był.
Rennard śnił o kobietach w gorsecikach i bieliźnie, co zwykle gwarantowało przyjemny sen.
Ale nie tym razem.
De Falco śnił o łańcuchach i batach. Śnił że jest uwięziony w sali tortur, a katami są jego byłe kochanki. Dość liczna w sumie grupka. Jednak sytuacja nie wyglądała różowo. Bowiem panny kłóciły się o jedną sprawę. Której przypadnie przyjemność usunięcia Rennardowi klejnotów za pomocą paskudnie wyglądających kleszczy kowalskich.
De Falco obudził się z krzykiem, tuż po tym jak się dogadały. I nie mogąc zasnąć przeleżał z otwartymi do ranka.
Zapłaciwszy datek, Rennard otrzymał i szczudła do podpierania i przestrzeżenie, by nie hasał na tej nodze dopóki wszystko się nie zrośnie porządnie.

De Falco najchętniej wróciłby do karczmy, odpoczął w pokoju i zapomniał o Aldonie, Monice i całej tej aferze, ale... Nie mógł. Choć w jakiś głosik w jego głowie wciąż wrzeszczał : "Głupiec, głupiec... skończony głupiec!"
Rennard szedł w kierunku mordowni, cóż kuśtykał raczej.
De Falco liczył na łut szczęścia, bo na cóż innego mu liczyć pozostało. Po drodze oblał śmierdzącą bombę dymną alkoholem, aby w razie czego szybko się zapaliła.
Ostatnia nadzieja na ocalenie, w beznadziejnej sytuacji.
Sprawdził czy sztylety są pod ręką i miał nadzieję, że alkohol i zmęczenie bywalców mordowni zrobią swoje.
Szpieg musiał brać pod uwagę to, że w razie czego szybko nie ucieknie. Dlatego też nie planował nic próbować, jeśli okoliczności będą nieprzychylne.
Niemniej, gdyby większość bywalców karczmy spała zalana w trupa, wejście do karczmy nie powinno być trudne. Tych którzy, byliby przytomni należało ukatrupić. A potem cichaczem dotrzeć do drzwi na górze i je sforsować jakoś... Potem cichaczem zabrać Aldonę, zabijając ewentualnych przeciwników za pomocą ciskanych sztyletów.
Minimum hałasów, maksimum efektywności.
Niestety Rennard zdawał sobie sprawę, że w razie gdyby typków było zbyt wielu i zbyt trzeźwi... trzeba zapomnieć o Aldonie. De Falco nie był cudotwórcą, który siłą woli potrafi zawrócić bieg rzeki.
Zaczynał się już ósmy dzień odkąd utknął w tym mieście i Rennard wolałby, aby ten dzień nie był jego ostatnim.

Pozostało więc ostrożnie zbliżyć się do mordowni, sprawdzić czy jest szansa na uratowanie Aldony (o ile tam była), wykorzystać nadarzającą się okazję ( o ile jakaś będzie) i wrócić do karczmy ( o ile się da... najkrótszą drogą).
A potem udać się do pana Brisske, by podszkolić nieco dzieci swego chlebodawcy. O ile wywiad opierał swe zatrudnienie Rennard na niejasnych obietnicach nagrody, o tyle pieniądze pana Brisske były jak najbardziej realne... i pożądane, przy sporych wydatkach de Falco.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 25-08-2010, 17:47   #433
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
Post w dużej mierze autorstwa Lhianann

Lektura księgi traktującej o Zerrikanii mocno rozczarowała Allure. Większość informacji jakie podawał autor była podbudowana li tylko pogłoskami, czy też bajdami. Fakt, wojowniczki z tej krainy trafiały się i w Północnych państwach, chodź nie za często, może za względu na nieurodzaj smoków na owych terenach, czy też może nieprzyjazne zimno...

Zdecydowanie druga księga różniła się od pierwszej nie tylko objętością, ilością rycin co głównie fachowością i dokładnością opisów. Navielle za neofitkę w kwestiach sztuki miłosnej się nie uważała, aczkolwiek kilka ustępów ją naprawdę zaintrygowało, jak również zupełny brak skrępowania autora w podejściu do wszelkich odmian miłości fizycznej.

Pojawienie się Celine w drzwiach nieco ją zdziwiło. Nie zdawała sobie sprawy, że lektura pozycji "Sztuki Miłości Wszelakiej" ją aż tak bardzo pochłonęła.
Kwestia preferencji seksualnych Celine... Cóż, czarodziejki były w tej kwestii powszechnie znane ze sporej inwencji twórczej, więc raczej postawna blondynka nie stanowiła w tym przypadku wyjątku...

-Wybacz, zaczytałam się. Naprawdę, masz w swym księgozbiorze bardzo interesujące egzemplarze.
Allure podniosła się z fotela i podeszła do regałów by odstawić czytane inkunabuły na ich miejsce.

-Czarodziejka powinna być oczytana- odparła z uśmiechem Celine.-Cieszę się, że znalazłaś dla siebie coś interesującego.
-Zdecydowanie interesującego, i nawet pouczającego. Naprawdę, człowiek, i nie tylko człowiek uczy się przez całe życie.
Odparła z usmiechem brunetka.

-Tak powiadają- zgodziła się czarodziejka, sama kierując się do jednej z półek i odkładając zabrany wcześniej wolumin.
Navielle z lekką przykrością odstawiła na półkę "Sztuki Miłości Wszelakiej". Z chęcią by jeszcze trochę czasu poświeciła zapoznaniu się z tą księga, ale i prośba o pożyczenia jak i naleganie na dłuższe okupowanie biblioteki byłyby raczej nietaktem.

-Przestało padać- kiedy nie wiadomo było o czym rozmawiać, pogoda zawsze była odpowiednia.
- To chyba dobrze, może moje plany związane z piknikiem da się jutro wykonać. Mam ochotę się na jakieś kilka godzin wyrwać z miasta.

-Piknik powiadasz?- de Lure zachichotała cicho.-A nie za mokro będzie?
-Mam nadzieję, że jeśli od rana będzie słońce, to wszelka wilgoć szybko zniknie.

Czarodziejka tylko pokiwała głową.
Półelfka nie chcąc nadużywać gościnności czarodziejki, mimo ciągle krążących wokół niedawnej lektury myśli ruszyła w stronę wyjścia z biblioteki.

-Jeśli chciałabyś jeszcze kiedyś skorzystać z mojej biblioteki, to zapraszam- zaoferowała Celine zrównując krok z Allure.-W końcu lektura w deszczowy dzień bardzo odpręża, a relaks dobrze robi na urodę- zauważyła z uśmiechem.
-Zdecydowanie skorzystam. Na pewno wrócę do jednej lektury. Czy może już cokolwiek wiadomo względem wiadomego rautu?

-Nie zostałam jeszcze o niczym poinformowana. Ani oficjalnie, ani nie. Lecz wyślę kogoś do ciebie gdy tylko coś usłyszę- obiecała czarodziejka.
-Oczywiście. Będę czekać z niecierpliwością.

Celine sprowadziła półelfkę na dół i nagle zatrzymała się w miejscu i palnęła w czoło.
-Przecież siedziałaś tam nie wiadomo ile, a ja nawet nie zaproponowałam nic do jedzenia. Co ze mnie za gospodyni?
- Celine, to wyłącznie urok książek w twej bibliotece, a nie twoje niedopatrzenie.- Ze śmiechem odparła Allure

-Może jedno i drugie?- zgodziła się z uśmiechem.-Tak czy inaczej nie wypuszczę Cię bez jakiegoś poczęstunku. No i może powiesz co takiego zainteresowało Cię w moich zbiorach? Może mam coś o podobnej tematyce, albo znam kogoś kto gustuje w podobnych książkach?

-Czemu nie. Posiłek dla ciała i ducha.

Czarodziejka zaraz zawołała swojego sługę, prowadząc swego gościa do salonu. Pierre nie kazał na siebie czekać i już po chwili był na usługi obu kobiet.
-Co chciałabyś zjeść?- spytała de Lure.-Coś konkretnego, czy raczej lekkiego?
- Raczej coś lekkiego.- Ferragammo ponownie usiadła w fotelu w saloniku.

-Pierre, przynieś nam parę kawałków serów, pieczywo i... bo ja wiem. Może poziomki?- pytanie było chyba skierowane do półelfki.
- Jak najbardziej jestem za, dawno nie miałam okazji jeść poziomek.

-Słyszałeś naszego gościa. No, do kuchni- Celine żartobliwie pogoniła sługę. Sama rozsiadła się na kanapie i błądziła wzrokiem po saloniku.
- Jeśli wolno zapytać, co absorbuje twoje myśli?

-Wolno. Magiczne badania- odparła wymijająco.-Ale nie odpowiedziałaś mi co Cię tak zainteresowało w moich zbiorach? Jakiś poeta może?
-Nie. Jest to bardzo interesująca księga traktująca o sztuce miłości. "Sztuki Miłości Wszelakiej". Jak dotąd nie spotkałam się z tak fachowym opracowaniem. No i wszechstronnym.

Navielle mogła by przysiąc, że de Lure się trochę zaczerwieniła. Odrobinkę, ale chyba jednak.
-Ach... ta książka. Masz rację, jest bardzo... Bardzo dokładna.

Navielle z zaskoczeniem pewnym obserwowała leciutki rumieniec pokrywający policzki czarodziejki. Akurat takiej reakcji się po niej nie spodziewała.

-Wątpię jednak by ktoś posiadał w Aldersbergu coś podobnego w przekroju- ciągnęła czarodziejka.
-Szkoda. Lektura ta była naprawdę inspirująca.

-Inspirująca mówisz? Ja chyba skorzystałabym z innych słów na jej opisanie- próbowała zażartować Celine. Tymczasem z kuchni wrócił Pierre z jedzeniem i ułożył je na stoliku. Zaraz jednak wyszedł, bowiem w korytarzu rozległy się ptasie trele.
- Na przykład jakich? Dla mnie była to lektura zdecydowanie inspirująca do przekonania się czy praktyczne zastosowanie tej wiedzy może być równie ciekawe.- Rzekła półelfka sięgając do miski z poziomkami.
Owoców było z dobry centar, a same naczynie w jakim je podano było samo w sobie ładnym dziełem sztuki.


-Nie ortodoksyjność, otwartość, albo tabu to chyba dobre słowa- odpowiedziała de Lure.
-Gdy sprowadzałam tą księgę nie spodziewałam się, że opisuje też stosunki z tą samą płcią- czarodziejka uciekała trochę wzrokiem.

- Zdecydowanie nie jest to ortodoksyjne podejście do sztuki miłości, ale kto ma prawo dyktować jaka miłość jest ta jedyną słuszną? Ja wychodzę z założenia "kochaj jak wola twoja". Seks powinien być przyjemnością, a nie obwarowanym zasadami schematem co, z kim, i w jaki sposób powinno się robić.- Allure stwierdziła, że warto zarzucić swoista przynętę słowną i zobaczyć co z tego wyjdzie. Albo zostanie wyrzucona za drzwi w taki lub inny sposób, albo...

Celine przez chwilę przetrawiała słowa swojego gościa. Aby pomóc sobie w tym procesie skubnęła trochę chleba i sera.
-Czy dobrze rozumiem, że jesteś też otwarta na kobiety?- spytała w końcu, a temat wydawał się ją intrygować.
- Tak. Uważam nawet, że czasem są zdecydowanie ciekawszymi partnerkami niż mężczyźni.

Czarodziejka zamilkła na chwilę i zanim zdążyła odzyskać głos do salonu ponowie przyszedł sługa. Chrząknął cicho by zwrócić na siebie uwagę i zaczął mówić.
-Pani, sługa lorda Frolice'a przyniósł oficjalne zaproszenie na bankiet. Ma odbyć się za dwa dni.
Allure przełknęła poziomki popiła łykiem wody i spojrzała na Celine.

-Och, tak- czarodziejka wreszcie się otrząsnęła.-A jednak lord się zdecydował. Dziękuję Pierre. Rozumiem, że zaproszenie było listowne?
-Tak, proszę pani- potwierdził mężczyzna podchodząc do Celine i wręczając jej zalakowana kopertę. De Lure otworzyła ją od razu i przebiegła wzrokiem po treści zaproszenia.
-Wyraźnie stoi tutaj, że mogę przyjść z osobą towarzyszącą. I to chyba nie musi być mężczyzna- Celine mrugnęła w kierunku Navielle.
- Jakże miło z strony lorda Frolice'a. Mam nadzieje, że poczuje się mile zaskoczony.

-Z pewnością- zgodziła się magini, po czym zapytała sługę.-Czy posłaniec nakazał wysłanie potwierdzenia obecności?
-Nie.
-W takim razie to wszystko. Możesz odejść- Celine odesłała a zaproszenie położyła na stoliku obok jedzenia. Zapadła jednak nagła cisza.
- Celine, nie jestem odmieńcem jaki się nagle na ciebie rzuci i pokąsa, naprawdę.
-Co? Ach, nie, nie, źle mnie zrozumiałaś- speszyła się gospodyni.
-O nic takiego cię nie posądzam...- wydawało się, że Celine chciała powiedzieć coś jeszcze.
- Jeśli chcesz o coś spytać, pytaj.

Celine milczała jeszcze chwilę wodząc wzrokiem po obrazach wiszących na ścianach. Jak na kogoś z takim gustem artystycznym, de Lure była całkiem nieśmiała.
-Jak to jest z kobietą?- wypaliła nagle.
- Inaczej. To na pewno, ciekawiej. I na pewno nie tak szybko jak czasem z mężczyzną.

-Cóż, faktycznie mężczyźni często kończą nim my zdążymy się rozgrzać- zgodziła się czarodziejka.
- Dokładnie, tu tego problemu nie ma. No i kto lepiej niż kobieta wie, czego dokładnie kobiecie trzeba? Ile razy chciałaś dać dokładną instrukcję w czasie aktu?
-Faktycznie, nie raz. Choć nakierowany mężczyzna potrafi sobie poradzić całkiem sprawnie.
- Nakierowany. Właśnie. Co jeszcze mogę powiedzieć. Warto spróbować.

-Takie opinie słyszałam też w Aretuzie. Ale nigdy nie miałam okazji- de Lure sięgnęła gdzieś wstecz pamięcią.
-Więc zostaje ci tylko dać wiarę słowom innych. I znaleźć okazję.
-Chyba tak- zgodziła się niepewnie Celine.-O ile się takowa napatoczy.
-Uwierz mi, na pewno się, jak to rzekłaś, napatoczy.- Speszenie i niejakie zmieszanie na poły Allure śmieszyły na poły zadziwiały. Akurat po lubiącej wyzywające stroje, zachowanie i sztukę magiczce się tego typu zachowania nie spodziewała. Fakt, urody i bycia pociągająca, Celine odmówić nie można było, ale której czarodziejce tego nie starczało.
Sama półelfka też z chęcią by przećwiczyła świeżo zdobytą wiedzę, ale najwyraźniej Celine potrzebowała nieco czasu na to by się z ową możliwością oswoić.

-Tak- rzuciła nie za bardzo wiedząc co jeszcze powiedzieć. Zdecydowała jednak zmienić temat.-Na balu będzie pewnie sporo ważnych osobistości.
- Takich jak? Ktoś szczególnie istotny?
-Na pewno przyjdzie ktoś z rodziny Graffów. To jedna z arystokratycznych rodzin ze wzgórza- w miarę jak de Lure opowiadała widać było po niej, że się uspokaja.-Och, i ktoś z Radebergów. Ci na pewno zlecą się jak... no, zlecą się.

-Czyli będzie klasyczny przegląd miejscowej szlachty połączony z prezentacją panien na wydaniu, nowej biżuterii i możliwością nowych plotek? Niczego innego się raczej po przyjęciach na prowincji nie można było spodziewać...
-Bardzo możliwe, że tak- potwierdziła de Lure.-No i nie zapominajmy o wielkich interesach.
-Ale to rzecz oczywista. Zobaczę jak to wielkie salonowe knucie i podchody wyglądają tu, blisko gór.
-Tak samo, jak w każdym innym miejscu. Tylko na Cerintiana uważaj na tym przyjęciu. Nie byłby sobą, gdyby nie spróbował cię uwodzić- ostrzegła de Lure z uśmiechem.
- Ohh, zapamiętam, jesteś już drugą osobą jaka mnie przed tym przestrzega. Taki przystojny, czy tak zadufany w sobie?- Półelfka uśmiechnęła się lekko.
-Przystojny, szarmancki, tajemniczy, bogaty, w dodatku czarodziej- gospodyni wyliczała na palcach.
- Czyli same cechy jakich rozsądna kobieta powinna się u mężczyzn w zestawieniu unikać.
-Dokładnie tak. Gdyby był brzydki, gburowaty, prostacki i głupi od razu zaciągnęłabym go do jakiejś świątyni Melitele- zaśmiała się serdecznie czarodziejka. Po tej nieśmiałej kobietce która siedziała w salonie parę minut temu zniknął wszelki ślad.
- Tak,a potem trzymałabyś w piwnicy, żeby gości nie straszył.- Allure dostosowała się błyskawicznie do lekkiego tonu gospodyni.
-Nie, czemuż? Ukatrupiłabym go i przywłaszczyła sobie jego pieniądze. Przecież nie powiedziałam, że powinien być biedny.
- W sumie, bo skoro by był, to jakiż byłby powód, żeby go ciągać przed oblicze Melitele. Tak to chociaż zostałabyś młoda, posażną wdówką. A gdyby miał jeszcze jakiś tytuł szlachecki...
-No i tutaj pojawia się kłopot. Bo wśród swoich licznych zalet, Cerintian szlachectwem poszczycić się nie może- Celine cmoknęła na koniec zdania.
-No to fakt, rzadko który mag z założenia może.- To była prawda, jakoś magom nikt nie proponował zbyt często tytułów szlacheckich, im samym też na nich nie zależało, bo najczęściej i tak mieli większe wpływy i możliwości niż 3/4 szlachty.

Gospodyni poczęstowała się jeszcze kawałkiem sera i nagle, zupełnie bez pretekstu zapytała.
-A gdybym to ja spróbowała Cię uwieść?
Allure spokojnie przełknęła kolejna porcję poziomek jakie właśnie spożywała.
- Raczej nie stawiałabym oporów. Jak już powiedziałam, inspirująca lektura, plus...intrygująca właścicielka księgi...

De Lure uśmiechnęła się do swoich myśli.
-W takim wypadku, nie mogę doczekać się tego przyjęcia.
- Ja też. Postarajmy się by było niezapomniane... Dla wszystkich.
 
Zapatashura jest offline  
Stary 25-08-2010, 17:48   #434
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
do Ninunavielle aep Flaumavelle Ferragamo

czerwiec, miasto Aldersberg, Aedirn

Wizyta u czarodziejki przyniosła dość nieoczekiwane, ale bardzo ciekawe skutki. Po pierwsze przyjęcie na cześć Leonarda Frolice'a stało się faktem i półelfka będzie miała okazję wślizgnąć się do towarzyskiej śmietanki Aldersbergu. Po drugie Allure nie spodziewała się po Celine czegoś więcej niż wprowadzenia jej na salony, a tu proszę. Dojrzała, pewna siebie magini zachowywała się przy Navielle jak nieśmiała nastolatka.

Do balu zostały jednak jeszcze dwa dni i warto byłoby jakoś ten czas zagospodarować. I to nawet nie koniecznie na pracę, w końcu na to przyjdzie czas na balu. Ten pomysł z piknikiem nie był zły. O ile nazajutrz nie będzie znowu padać.

(...)

Szczęśliwie dnia następnego ranek był pogodny i zapowiadał równie pogodne popołudnie. Niebo było czyste, a temperatura dość wysoka, nie powinno więc zostać po zeszłym dniu zbyt wielu kałuż i wilgoci. Urządzenie pikniku stawało się coraz bardziej prawdopodobne. Tyle że piknikowanie w samotności to nie aż taka frajda. Warto byłoby kogoś ze sobą zaprosić.
Okazja do tego napatoczyła się przy śniadaniu, Ferragamo spotkała na nim bowiem Vimkę wraz z Mariusem. Muzycy raczyli się posiłkiem i rozmową. Zapytani o chęć wybrania się na piknik nie odpowiedzieli niestety z entuzjazmem.
-Och, przepraszam Navielle, ale dzisiaj jestem już umówiona ze znajomą- tłumaczyła się bardka.-Nie widziałyśmy się już jakiś czas, a chciałabym nadgonić parę plotek. Mam nadzieję, że nie będziesz się gniewać?

Marius także nie okazał się tego dnia wolny.
-Choć bardzo bym chciał, to niestety nie mogę. Praca- mężczyzna bezradnie rozłożył ręce, nie wyjaśniając jednak jaką pracę miał na myśli.

Tym samym plan urządzenia pikniku w czyimś towarzystwie spalił na panewce. Trudno, jeśli nikt nie chciał Ferragamo towarzyszyć, półelfka poradzi sobie sama! Po pierwsze należało zaopatrzyć się u karczmarza w jakiś prowiant, a ponieważ tak jeść na sucho to niezdrowo- butelka lekkiego wina również była na miejscu. Może i Allure nie wypije całej za jednym posiedzeniem, ale przecież alkohol się nie zmarnuje.
Jeszcze tylko jakiś kosz na wiktuały, koc by było na czym spocząć i można było wybrać się za miasto.

(...)

Flaumavelle zdecydowała się opuścić mury Aldersbergu zachodnią bramą. Decyzja była o tyle łatwa, że to w jednej z tamtejszych stajni pozostawiła swoją klacz, a zwierzęciu przyda się trochę ruchu. W końcu ile można wytrzymać w jednym miejscu?
Konik faktycznie był zadowolony z możliwości rozprostowania swych czterech nóg, stąpał bowiem lekko ale z wyczuwalną dynamiką, jakby klacz korciło do puszczenia się gdzieś galopem. Zwierzę jednak słuchało swojej pani i nie miało zamiaru sprawiać jej żadnych niespodzianek.

Ruch na trakcie prowadzącym do Aldersbergu był całkiem ożywiony: a to jacyś chłopi z okolicznych wiosek wieźli swój inwentarz na sprzedaż, a to jakiś podróżnik wyjeżdżał na zachód, a to jakiś kupiec gnał gdzieś w interesach.
Po północnej stronie drogi, dość blisko Aldersbergu rósł gęsty las silnie odcinający się na tle łąk i pól znajdujących się po stronie południowej.


Zgodnie z nadzieją półelfki słońce zrobiło swoje i trawa była niemal sucha, choć z powodu swej wysokości niestety nie do końca. Nie było jednak na co narzekać.

do Francesci de Riue

czerwiec, bezdroża Rivii

Wampirzyca była dość zadowolona ze swojego krótkiego pobytu w mieścinie. Zażyła trochę przyzwoitej rozrywki (choć naturalnie niektórzy poddaliby pod dyskusję ową „przyzwoitość”), odpoczęła, zaopatrzyła się w końcu po niefortunnym spotkaniu z wiedźminką w Carbonie. Teraz pozostało tylko spotkać się z Anją i można było ruszać w dalszą drogę do Loc Eskalott.
Ciekawe czy plotki o Stanislavie wyprą te o inkubie? Tematykę w końcu będą miały pokrewną.

Francesca pamiętała mniej więcej gdzie zostawiła wilkołaczycę, ale nawet z taką wiedzą jej znalezienie musiało zająć trochę czasu. Ostatecznie złodziejka przywykła do przebywania w miastach, a nie w głuszy jak jakaś dzikuska. Każde drzewo w lesie wygląda tak samo, a krzaki na pewno z czystej złośliwości przebierają się za inne krzaki byle tylko nie móc w spokoju zorientować się w swoim położeniu. I zeszła tak dłuższa chwila na kluczeniu w te i z powrotem, lecz wreszcie de Riue znalazła miejsce w którym zostawiła Anję.
Kłopot polegał jednak na tym, że najwyraźniej wilkołaczyca nie pamiętała zbyt dobrze gdzie sama powinna czekać. Lisek nawet przyniosła jej coś do ubrania, a tu proszę: jaka niewdzięczność! Kiedy już Francesca przestała się wściekać postanowiła jednak wilkołaczycy poszukać. Niestety nigdzie w pobliżu jej nie było. Pewnie dałoby się ją jakoś znaleźć po śladach, ino że wampirzyca mistrzynią tropienia nie była w żadnym stopniu. Ani chybi po przemianie coś Anji odbiło, a teraz zapewne włóczy się gdzieś na ślepo, tylko to wcale sytuacji nie poprawiało, a pewnie nawet pogarszało.

No i co było robić w tej sytuacji? Z ziemi nie specjalnie Francesca mogła Anję odszukać, z powietrza też pewnie nie byłoby lepiej bo gęste korony drzew i tak wszystko zasłaniały. Wilkołaczyca musiała oddalić się dość znacznie, bowiem Lisek nie mogła w ogóle wyczuć jej dość charakterystycznego zapachu. A ten dzień miał być taki ładny.

do Derricka Talbitt

lipiec, główny trakt, Rivia

No to cóż Derrickowi zostało? Nic tylko do drzwi załomotać i pomoc nieść bliźniemu w potrzebie. Choć Talbitt, gdy mu otworzono, doznał wrażenia, że nie miałby nic przeciwko temu by trochę pocierpieć pod opieką takiej gospodyni. Twarz miała piękną i dostojną, cerę zdrową i gładką, talię wąską niby u osy, włosy ciemne i kręcone opadały za łopatki.


Wójtowa, bo to nie kto inny był, z pewnością była we wsi kolejnym powodem do zazdroszczenia wójtowi. Nie dość, że mężczyzna u władzy (jakkolwiek malutka by ta władza nie była) to mu jeszcze taka dziewucha pierzynę wygrzewa.
Kobieta zmierzyła wzrokiem niezapowiedzianego gościa i chyba będąc zadowolona z tego co widzi postanowiła zapytać kim jest, zamiast mu bezpardonowo drzwi przed nosem zatrzasnąć. A gdy Derrick swą profesję wyjawił, został z miejsca zaproszony do środka i zaprowadzony do owego "najciężej poszkodowanego". Ino że wcale nie było z nim tak źle. Młody mężczyzna, brat wójta jak się okazało, biadolił co prawda, że żebra ma połamane i boli go w piersi straszliwie, tyle tylko że ani chybi podkolorowywał. Prawda: po żebrach musiał oberwać, ale żadne nie było złamane. Jak na starcie z bykiem to wykpił się tanim kosztem. Zwierzęta to bowiem były silne i groźne, a jakby na rogi wziął i powlókł po ziemi to grabarza by trzeba było, a nie medyka. A tutaj raptem żebra sobie poobijał, skórę pozdzierał na łokciach, a mazgaił się jakby go co najmniej strzyga sponiewierała.

Przez cały czas oględzinom przyglądała się wójtowa, choć trudno było wywnioskować czy to z troski o szwagra, czy też ze zwykłej ciekawości. Tak czy owak, gdy medyk swą robotę zakończył gospodyni zaproponowała mu obiad. Przy czym terminem "propozycja" nie ma się co sugerować, bo widać było, że odmowy kobieta nie przyjęłaby do wiadomości. I w sumie bardzo dobrze, bo jedzenie choć typowo chłopskie: grochówka i micha kaszy z chlebem, świeżutkie było i całkiem smaczne, a już z pewnością pożywne.

Po posiłku Talbitt zdecydował, że najwyższy czas odwiedzić drugiego zranionego przez byka chłopa, choć jeśli miał być w lepszym stanie niż brat wójta, to pewnie medyk nie będzie mógł mu bardziej pomóc niż doradzić przyłożenie mokrej szmatki do bolącego miejsca.
Rzeczywistość niewiele się z tymi przypuszczeniami minęła. Chłop co prawda został dźgnięty rogiem, ale na tyle fortunnie że rana była ledwie draśnięciem w nogę. Nawet nie trzeba było tego zszywać, wszystko powinno zrosnąć się samo. Ot, wystarczyło oczyścić ranę, obandażować i wszystko. I Talbitt mógłby się już w spokoju zastanawiać nad tym ile sobie zażyczyć w ramach zapłaty za swe usługi, gdy wrócił Allor z pozostałymi najemnikami i samą zgubą.

Byk robił wrażenie, nawet pomimo tego że był związany jak jakiś baleron. Czarne, ciężkie bydle z wielkimi rogami. Zwierzę musiało być sporo warte, toteż Allor pewnie będzie musiał się trochę potargować o sowitą nagrodę za swój trud.


Szczególnie, że przytarganie z powrotem tego diabła kosztowało czwórkę mężczyzn kawałek zdrowia. Allor był umorusany jakby grzebał się w ziemi i tak pewnie było, na twarzy i dłoniach miał mnóstwo otarć ale sam twierdził, że nic mu nie jest i lepiej by było, by Derrick zajął się pozostałymi. I racji trochę miał. Jednego z najemników byk dziabnął rogiem w ramię, czy też raczej: mężczyzna zasłonił się ramieniem przed dziabnięciem w inne miejsce. Bez szycia się nie obeszło. Pozostali dwaj byli nieźle sponiewierani, ale ich rany choć wyglądały nieładnie, w rzeczywistości były niegroźne- pozdzierany naskórek, siniaki, stłuczenia. Zacisną chłopy zęby i tyle.
Allor z niemałą satysfakcją poszedł do chłopów kłócić się o należną mu zapłatę, to i Talbitt musiał zająć się swoją. Obiad co prawda już dostał, a i nocleg wójtowa mu u siebie obiecała, ale pozostawała jeszcze kwestia wspominanego wcześniej świniaka. Żywy inwentarz był co prawda medykowi potrzebny jak złodziejowi sumienie, ale może udałoby się dostać co innego?

do Rennarda de Falco

czerwiec, miasto Aldersberg, Aedirn

"Głupiec, głupiec... skończony głupiec!"
Podświadomość Rennarda mogła mieć sporo racji. Najpierw pchał się w pojedynkę do speluny, której pacyfikacji nie podjęliby się nawet najemnicy i ledwo uszedł z życiem. A teraz co genialnego planował? Dokładnie to samo, tyle tylko że na dokładkę ledwo chodził. Świeżo operowana noga bolała jak cholera i naprawdę nie zachęcała do spacerów. A jednak de Falco znowu lazł w paszczę lwa. I po co? Dla kobiety? Czy też życie mu się zwyczajnie znudziło?

Paskudna dzielnica budziła się już do życia i otwierała brzydkie oczy. Pijacy, żebracy, biedacy- społeczne dno jednym słowem. No i zawsze pozostawały jeszcze męty, gotowe za kilka monet wbić człowiekowi nóż w brzuch. De Falco ratowało tylko przebranie, sugerujące, że zabijanie go byłoby zwykłą stratą czasu. Z drugiej strony mogłoby posłużyć za rozrywkę, a rozkładające się w ścieku ciało szpiega robiłoby za pożywienie dla szczurów. Ostatecznie nikt jednak nie zdecydował się Rennarda zaczepiać i ten mógł doczłapać, chociaż z niemałym trudem, w okolice mordowni. Które to okolice, co warto było podkreślić, były podejrzanie wyludnione. Jakoś tak cicho i pusto.
Szpieg zaklął cicho pod nosem. Nie podobało mu się to co widział. Co prawda postarał się już nie wyglądać, jak typek który tam wszedł wieczorem, ale... Przez chwilę rozglądał się szukając potencjalnego zagrożenia, po czym krok po kroku zaczął się zbliżać do mordowni, gotów w każdej chwili zmienić kierunek na inny.
Dość ostrożnie zbliżył się do zaułka u którego końca znajdowała się speluna i zajrzał wgłąb. Z całą pewnością miejscówka nie wyglądała na spokojną. Już u wejścia stało dwóch zakapiorów, z pozoru zajętych rozmową, ale pozory lubią mylić. Nim szpieg zdążył się cofnąć, jeden z mężczyzn krzyknął w jego stronę:
-Ej, ty!

-Taaak wasmosciowie?- wyseplenił de Falco drżącym głosem udając starego żebraka.

-Gdzie się lęgniesz żebraku?- zawołał zakapior idąc do wylotu zaułka. Jego kolega na wszelki wypadek ruszył zaraz za nim.

-Taaam- wskazał de Falco uliczkę prowadzącą do wylotu zaułka.

-Taaak?- w głosie bandyty jakoś nie pobrzmiewało dowierzanie.-A byłeś to w swojej uliczce wczorajszego wieczora?

-Ano... bylem panie. Klutko.- Seplenił drżącym głosem Rennard. Strachu udawać nie musiał.

Zakapior stanął parę kroków od Rennarda i przyglądał mu się bacznie. Nie trzeba było być nadmiernie spostrzegawczym, by dostrzec że pod brudną kamizelą skrywał jakiś nieprzyjemny obiekt na trzonku- tasak, czy inny toporek.

-To może widziałeś wczoraj takiego jednego...- intrygujące. De Falco jakoś nie kojarzył tego męta z wczorajszej "wizyty", za to męt doskonale opisał wczorajszy wygląd Rennarda.

-Tak...tak- rzekł de Falco sepleniąc.- Psebiegal blocac klwią. Cos tam glosno pseklinal o klasnoludach. Pseklety kontlakt pokulców, cy jakos tak. Eeee...chyba do dzielnicy nieludzi sie udawal.

Szpieg czuł przeszywające, wrogie spojrzenie szukające każdej luki w jego przebraniu. Ostatecznie jednak zakapior pokiwał tylko głową i odwrócił się zmierzając z powrotem do mordowni. Jego kumpel zwlekał chwilę dłużej, ale też poszedł w jego ślady.
Rennardowi nie pozostało nic innego jak ruszyć dupę i się stamtąd zabrać. A z powodu potwornie rwącej nogi wcale nie było to łatwe. Doczłapanie do granic dzielnicy niemal go wyczerpało. Krótki odpoczynek potrzebny na zrzucenie z siebie przebrania nie pomógł za bardzo. A do karczmy był przecież jeszcze spory kawałek. Kiedy de Falco wreszcie do niej dotarł, dosłownie powłóczył nogą, każda bowiem próba jej uniesienia przyprawiała o przywołujący mroczki przed oczy ból rozciętego mięśnia. W takim stanie szpieg nie miał specjalnie ochoty na pracę prywatnego nauczyciela.
 
Zapatashura jest offline  
Stary 25-08-2010, 17:58   #435
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Kobieta, która otworzyła Derrickowi drzwi, pasowała do tej małej wioski jak - nie przymierzając - wół do karety. Czy raczej - oddając sprawiedliwość jej urodzie - róża do kożucha...
Derrik w ostatniej chwili powstrzymał się przed przeniesieniem wzroku z twarzy pani domu nieco niżej...
- Derrick Talbitt - przedstawił się. - Jestem medykiem - dodał. - Słyszałem...
Nie musiał kończyć.
Niewiasta niemal wciągnęła go do środka.
- O tak! - powiedziała. - Z nieba pan nam spada. Mój biedny szwagier... Tam leży - wskazała kierunek.
Derrick miał wrażenie, że gdyby chociaż na moment się zawahał niewiasta zaciągnęłaby go siłą.
Zastanawiając się mimochodem, co robi w tym czasie wójt, medyk udał się do pokoju, w którym leżał poszkodowany.

Już pierwsze, dość pobieżne badanie wykazało, że ranny jest maminsynkiem i mazgajem. Albo też stara się zwrócić na siebie uwagę szwagierki. Jeśli chodziło mu o to ostatnie, to bez wątpienia szło mu bardzo dobrze, bowiem wójtowa wyglądała na szczerze przejętą.
Gdyby rannego zostawić samemu sobie i cierpliwie poczekać, to doszedłby do zdrowia prędzej czy później. A gdyby go tak pogonić z łóżka i kazać wziąć się w garść, poprawa nastąpiłaby jeszcze szybciej. Ponieważ jednak nikt nie lubi, gdy go zwą symulantem, tudzież z tego powodu, że nie wypadało brać zapłaty za samo obejrzenie pacjenta, zatem wypadało coś zrobić...
- Krwi może trzeba by upuścić... - zastanawiał się Derrik na głos, gdy pacjent głośno zajęczał po kolejnym dotknięciu. Ta metoda była nad wyraz często używana. I niemal tak samo częsta tak zbędna, jak i wręcz szkodliwa, ale leżący na stole mężczyzna wręcz się napraszał...
Pacjent zbladł nieco, barwą twarzy do pościeli się z wolna upodabniając.
- Chociaż... - Derrick głową pokręcił jakby z wahaniem. - ...może nie będzie trzeba.
Podniósł powiekę pacjenta i obejrzał oko.
- Przekrwione nie jest. To dobry znak. Krew do głowy nie idzie, to i obejdziemy się bez puszczania krwi - powiedział. - O... - koszulę pacjenta pociągnął i dokładnie rany zaczął oglądać. - Świetnie... Pewnie nawet szyć nie trzeba będzie... Trochę balsamu...
- Proszę spróbować się podnieść - powiedział.
Pacjent, stękając i jęcząc, przyjął pozycję siedzącą przy wybitnej pomocy Derricka i wójtowej. Derrick plecy sprawdził, co wywołało kolejną serię jęków pacjenta.
- Balsam zatem i bandaże - stwierdził medyk. - Dwa tygodnie leżenia powinno starczyć. A potem, przez kolejne dwa tygodnie, żadnego większego wysiłku.
Twarz pacjenta rozjaśniła się jak słoneczko.
- I - Derrik pochylił się nad pacjentem - w tym samym czasie, czyli przez cztery tygodnie - powiedział nieco ciszej - żadnych kobiet. To są poważne stłuczenia i nadwyrężone żebra. Lepiej teraz się oszczędzać, niż potem całe życie płacić za głupotę i zbędny pośpiech.
Uśmiech pacjenta zdecydowanie przybladł.
Na twarzy wójtowej odmalowało się coś, co można by uznać za zawód. A może było jej po prostu żal szwagra?

Zostawili w końcu pacjenta z torsem owiniętym bandażami w sposób, który wywołałby zazdrość mumii. Gdy wreszcie znaleźli się na korytarzu wójtowa spytała:
- To coś bardzo poważnego, panie Talbitt?
Histeria i tyle, chciał odpowiedzieć, ale się powstrzymał. W końcu powinien jakoś zapracować na wikt i opierunek. Tudzież obiecanego świniaka. Odwrócił się ku wójtowej.
- Z reakcji pacjenta można wywnioskować - powiedział - że nie jest tak dobrze, jak by to mogło wyglądać na pierwszy rzut oka. Stąd zalecenie całkowitego odpoczynku. Ale powiem, czym pacjenta smarować i czym poić. To go powinno postawić na nogi.
- Mój mąż będzie bardzo wdzięczny - powiedziała wójtowa. - Mam nadzieję, że wróci przed pana wyjazdem.
Odpowiednio okazana wdzięczność urodziwej wójtowej wystarczyłaby Derrickowi w zupełności, ale mimo wszystko wolał tego nie mówić wprost.
- Zanim pani mąż wróci - powiedział Derrick - moglibyśmy...
Przerwał, przepuszczając gospodynię w progu do drugiej izby.
- Tak? - spytała wójtowa patrząc na medyka pytającym wzrokiem. Odruchowym zapewne ruchem poprawiła włosy i obciągnęła suknię.
- ...Moglibyśmy omówić kurację - dokończył Derrick. - Okłady z żywokostu przez pierwszy tydzień. Do tego czasu największe siniaki powinny zniknąć. Gdyby jeszcze zostały większe ślady, to trzeba będzie przemywać roztworem skrzypu polnego. Jeśli nie, to wystarczy bandaż. Żebra muszą być usztywnione. Do picia napar z dziurawca. I jeszcze jedno... Do dziurawca koniecznie dodawać szyszki chmielu i szałwię.
- Ale proszę pamiętać, by kurację zakończyć po czterech tygodniach i nie przedłużać. Potem pani szwagier musi zapomnieć o tych obrażeniach i zacząć normalnie działać. Zbyt długie leżenie lub bezczynność źle się odbije na jego zdrowiu.



Obiad, a raczej kolacja, był bardzo smaczny i pożywny, chociaż nie wykwintny. Jednak kiedy się skończył, Derrick nie mógł się cieszyć towarzystwem swej uroczej gospodyni. Czekał na niego kolejny poszkodowany.
Medyk, pożegnawszy wójtową, wyszedł z domostwa.
Następny pacjent był zdecydowanie mniej marudny. I za wszelką cenę usiłował przekonać Derricka, że nic mu nie jest. Wbrew oczywistym faktom.
Chociaż rana nie była zbyt głęboka i nie wymagała szycia, to jednak pewne zabiegi warto było wykonać.
- Mocną wódkę - zadysponował oglądając obrażenia. - Solidny kubek.
Sądząc po zapachu trunek miał stężenie zwykle nieczęsto spotykane. Co nie wróżyło źle w przypadku zastosowania.
Derrick obficie polał czystą szmatkę, a resztę podał poszkodowanemu.
- Wypij! - polecił.
Przemywanie rany alkoholem zawsze było bolesne. Dawka wewnętrznego 'pocieszyciela' zwykle dobrze wpływała na pacjenta, podnosząc go na duchu.
Chłop musiał być twardy albo dobrze znieczulony, bo tylko się skrzywił podczas oczyszczania rany wysokoprocentowym alkoholem. A podczas bandażowania nawet się uśmiechnął.
- Za dwa dni proszę zmienić opatrunek - powiedział Derrick zawiązując ostatni supełek.

Popularna opinia głosi, że im droższy medyk, tym lepszy. Medyk, który nie pobiera opłaty za swoje usługi musi być bardzo kiepski. A że należy dbać o swoją reputację, zatem i teraz Derrick nie wyszedł z pustymi rękami. Zapłatą za wykonany zabieg i użyte materiały stanowiły dwie pękate flaszki pełne bimbru o olśniewającej mocy i nieco mniej olśniewającym zapachu.
Nim jednak wrócił do domu wójta i pięknej pani wójtowej musiał zająć się najemnikami, którzy wrócili z uwieńczonego powodzeniem polowania na byka.
Trochę szycia, trochę maści i bandaży i najemnicy mogli ruszyć na coś, co w zasadzie zwać się powinno finałem polowania. Czyli targowanie się, poprzedzające przekazanie byka w ręce stęsknionych włościan.
Kwestia skłonienia byka do wypełniania obowiązków - to już nie była sprawa ani Derricka, ani najemników.


Derrick potrafił sobie to idealnie wyobrazić - Allor jadący na swojej prześmiesznej szkapinie, a za nim, biegnący na krótkich nóżkach, świniaczek, zapłata za zajęcie się poszkodowanym. Albo też Derrick wiozący świniaka przerzuconego przez siodło. Wyrywającego się i kwiczącego wniebogłosy przy każdym mocniejszym podskoku wierzchowca... Okropność...
- Czy moglibyśmy porozmawiać o zapłacie? - spytał Derrick. - A raczej o jej formie?
Siedzieli przy stole i omawiali szczegóły kuracji, jakiej miał zostać poddawany szwagier wójtowej.
Pani domu pochyliła się ku medykowi, który - dzięki odpowiednio wyciętemu dekoltowi - mógł ujrzeć widoki, o których nie śniło się filozofom. Może dlatego, że osoby zajmujące się tą nauką raczej nie poświęcały swych myśli tak przyziemnym, acz powabnym rzeczom, jak kobiece piersi.
- Co pan ma na myśli? - spytała.
- Cóż... - Derrick zawahał się. Przez moment myślał o czymś całkiem innym.
- Świniak jest nieco niewygodny w transporcie - powiedział po chwili, przenosząc wzrok z biustu rozmówczyni na jej twarz. - Wolałbym coś bardziej poręcznego.
 
Kerm jest offline  
Stary 25-08-2010, 20:07   #436
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Ochota ochotą, a stracić dobrze płatnej roboty de Falco nie miał zamiaru. Nic więc dziwnego, że gospodarzowi nakazał podesłać chłopca kuchennego do swego pokoju za pół godziny.
Przez ten czas leżąc na łożu Rennard zaczął pisać list. Dość długi list w którym to opisał napaść bandytów na jego skromną osobę. I o tym jak walczył dzielnie. I jak ranionym został w tym boju. Dlatego też usprawiedliwiał swą nieobecność przez kilka dni, po czym zapewniał, że wróci do nauczania tak niezwykle uzdolnionych dzieciaków. Co zresztą było prawdą. W końcu pieniędzy potrzebował i nie mógł sobie pozwolić na stratę tak intratnej roboty. Dorzucił nieco „podlizywania” do listu i wychwalania postępu dzieciaków, by wyjść na entuzjastycznego bakałarza.
Ten list dostał się w łapy pomocnika kuchennego, który zaniósł go do domostwa państwa Brisske. Wprzódy jednak, Rennard upewnił się czy chłopak wie jak tam trafić.

Pozostało jednak zastanowić się co czynić dalej. Ponieważ de Falco nie miał sił na chodzenie spożytkował czas na bardziej twórcze leżenie. Zamówił wino i zajął się pisaniem raportu dla wywiad kaedweńskiego.


Zaczął od opisu wydarzeń na brodzie i wytępieniu kolonii utopców przez Łowczego królewskiego. Potem przeszedł do opisu tego co zobaczył pod zamkiem. Zrelacjonował to co widział na zamku, zarówno stan córki Wolfganga Antoinette, jak i zachowanie samego ojca.
Jak i skandaliczne , jego zdaniem, warunki w jakich była trzymana.
Na moment przestał pisać wspominając tamtą wizytę. Nadal nie potrafił zrozumieć, czemu ojciec trzymał swą córkę w tak skandalicznych warunkach ? Czyżby coś się za tym kryło?
Jeśli tak, to de Falco nadal nie potrafił określić, co. Choć miał kilka mniej lub bardziej szalonych teorii.
Ale o nich nie pisał. Przydadzą się do zapychani dziur w kolejnych raportach. Wrócił więc do tego co udało mu się uzyskać. Napisał o tym, że powywieszano większość z nich, poza tymi którzy uciekli do lasów, lub dalej... do Nilfgaardu. Na koniec zostawił sobie wspomnienie o de Louwe. Jedynym przywódcy ruchawki, który został w mieście.
De Falco podzielił się swymi podejrzeniami iż wisielce na murach, to figuranci. A prawdziwi przywódcy buntu uniknęli kary. Rennard nie wykluczał, iż i de Louwe jest figurantem, ale podkreślał też, że prawdopodobnie zna prawdziwych przywódców buntu. Rennard wspomniał, że próbuje go wytropić w mieście, co niestety zajmie nieco czasu...

Tak samo jak pisanie tego raportu... De Falco nie spieszył się, rozważał każde zdanie i każde słowo. Także nagłówek dał odpowiedni „Raport wstępny”... bo i ciężko to było nazwa sprawozdaniem. Ale cóż.... nie można oczekiwać cudów w ciągu kilku dni.

Także i teraz. Rana w nodze była na tyle uciążliwa, że de Falco zamierzał zostać w pokoju.
Więc Rennard leżał na łóżku pisząc, poprawiając i popijając wino. Co prawda znał kilka "uśmierzaczy bólu", ale z nich wszystkich dobry trunek cenił najbardziej. Karczmarz zapewne domyślił się de Falco na obiad nie zejdzie, wiec czeka go posiłek do łóżka.

A Monika... Monika niech na razie zostanie u Rebeki. Choć przyjemnie byłoby być pod opieka rączek młodej służki, to Rennard wolałby nie opowiadać jej o fiasku swych działań. A jeszcze mniej mu się podobała wizja Moniki zalewającej się łzami. Wolał sobie oszczędzić takich widoków.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 26-08-2010, 08:47   #437
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
Szukać jej nie miała zamiaru. Jak to? Ona - wampirzyca ma szukać wilkołaka po jakimś zakichanym lesie? Kpina jakaś. Była pewna, że wilkołaczyca ją wyczuje, tak jak ona jest w stanie wyczuć ją. Trzeba było obrać odpowiedni kierunek. Iść po prostu w swoją stronę. To, że aktualnie nic nie wyczuwała nie stanowiło większego problemu. Może za chwilę, dwie powietrze da jej znak? Jak na razie to tylko kilka wystraszonych zwierząt, poszukujących w powietrzu niebezpieczeństwa. One raczej wyczuwały ją, ale jest iskierka nadziei, że te bardziej oddalone już Anjie. Mniejsza o to, kto by się martwił równie wystraszonym wilkołakiem, co te sarny?
Była jednak szansa, że Francescy uda się obudzić u niej pewność siebie. Będzie za nią podążać i po prostu się uczyć. To wystarczy, nie trzeba uświadamiać, zwyczajnie musi zobaczyć jak się żyje, jak żyje nieludź jakim się stała, a wszystko będzie dobrze. Jak na razie Anjia okazywała się dość topornym uczniem. Czas grał w tej grze najistotniejszą rolę, dlatego wampirzyca jeszcze nie wątpiła. Zaginięcie potraktuje jako test. Jeśli uda jej się ją odnaleźć będzie zaliczony i tym samym będzie jej się chciało dalej pozostać nauczycielem życia. Jeśli jednak się nie uda... odpowiedz nasuwa się sama. Trudno. Francesca jakoś nie miała zwyczaju przywiązywać się do jednej osoby, to dobre dla ludzi, ale nie dla niej. Tej wiecznie zmieniającej otoczenie duszy, w jej przypadku raczej bez-duszy. Cóż, żyjąc już tak długo trudno znaleźć punkt zaczepienia, nudzi się szybko po prostu.

Szyszki, mech, gałęzie, krzaki – tak w skrócie wyglądała jej droga. Z początku była oczywiście wydeptana, uklepana, zapowiadająca się nadzwyczaj komfortowo. Potem coraz to bardziej się zwężała, zakręcała, opadała to wznosiła się. Do tego te cholerne szyszki, które uparcie podchodziły pod nogę. Dokładnie można było wyczuć ich kształt pod butem, tak samo jak gałęzi, gdzieniegdzie plączących się i tarasujących drogę. Jakimś cudem trafiła na skrzyżowanie dróg, gdzie całkiem przystępnie można było iść dalej. Do końca nie wiedziała dokąd zmierza, ale dzięki wyczuciu kierunków wnioskowała, ze idzie mniej więcej dobrze. Już nie mogła się doczekać zwyczajnej równiny. Las doprawdy męczył.

W pewnym momencie poczuła ruch. Natychmiast złapała za sztylety, jednocześnie obracając się do tyłu. Czuła, że ktoś ją obserwuje. Można było powiedzieć, ze wręcz potrafi wyczuć oddech swojego prześladowcy. Potwór, człowiek, a może wiedźmin? Tego nie była w stanie wyczuć, ktoś lub coś najwyraźniej nie chciało, aby go dostrzec.
-Ukarz się i stań w czystej walce! – krzyknęła Francesca jakby miało chodzić o człowieka honoru. Improwizowała tylko dla czasu. Może to posunięcie trochę odbiegające od jej stylu, jednak gdyby chodziło o wiedźmina zyskałaby trochę czasu na ucieczkę. Walczyć nie miała zamiaru, szybka przemiana w nietoperza załatwi sprawę.
Czekała na odpowiedz ściskając sztylety. Rozglądała się uważnie.
- Naprawdę mnie nie widzisz? – w jednej chwili dobiegł ją znajomy głos. Od razu zidentyfikowała, że należy do Anji. Jakim cudem wilkołaczycy udało się ją podejść? Przecież mogła teraz zaatakować...
- Jak to zrobiłaś? – zapytała od razu chowając sztylety.
- Co zrobiłam? – zza drzewa wyszła równie zaskoczona Anja, oczywiście w poszarpanych ubraniach.
- Jak ci się udało podejść tak blisko mnie? – prawie skoczyła w jej stronę Francesca.
- Ja... nie wiem... przepraszam... po prostu chciałam, żebyś mnie nie widziała, chciałam cię przestraszyć i chyba udało mi się... jeszcze raz przepraszam... więcej tego nie zrobię... nie chciałam – plątała się i tłumaczyła, omal nie rozpłakała się przy tym.
- Przestań już, wcale nie jestem zła... jestem z ciebie nadzwyczaj dumna... naprawdę... będziesz jeszcze to powtarzać... świetnie... – nie kryła zdumienia, pozwoliła sobie na kilka pochwał i nawet sympatyczny uśmiech w jej stronę, gdyż faktycznie była pod wrażeniem. Okazało się właśnie, że z Anji będą ludzie, a raczej nieludzie. Ruszyły dalej w wesołych nastrojach. Jak nigdy rozmawiały i śmiały się razem.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...
Asmorinne jest offline  
Stary 26-08-2010, 10:16   #438
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
Navielle cieszyła się z możliwości spędzenia spokojnie dnia poza miastem. Wiedziała już kiedy będzie mogła zacząć swe 'podchody', więc dzisiejszy dzień mogła z pełną rozwagą przeznaczyć na słodkie nic nie robienie w samotności.
Szczerze mówiąc już dawno nie miała takowej okazji.
No i Melodia zdecydowanie dość pewnie miała pobytu w stajni i suchego owsa.
Półelfka miała przy sobie zimne wiktuały od karczmarza, wraz z nieodzowną butelką wina jak również i kocem, bo mimo pięknego, bezchmurnego nieba, słońce mogło jeszcze nie wysuszyć do końca wszelkich pozostałości po wczorajszym deszczu.
Droga za zachodnią bramą była dziś szczególnie uczęszczana lub może się tak tylko jej zdawało.
Nie obserwowała jej jakoś szczególnie długo, gdyż po pewnym czasie skręciła w stronę lasu jadąc jakąś wydeptaną, już nieco zarośniętą, polną dróżką. Na miejsce piknikowania wybrała niewielki zagajnik brzozowy. Zielono- srebrne wysokie, smukłe drzewa wyróżniały się wśród pastwisk i pól.


Jak się okazało, brzezina rosła wokół niewielkiego oczka wodnego zasilanego wąską strugą strumienia.
Navielle wybrała najbardziej jej odpowiadający fragment podłoża, rozłożyła wyjęty z juków koc, rozłożyła na trawie.
Przywiązała Melodię na długim arkanie, tak by spokojnie mogła korzystać zarówno z wody jak i z mnóstwa świeżej, chrupiącej w końskich zębach zielonej trawy.
Sama zrzuciła buty do jazdy konnej wraz z pończochami i rozsiadła się na kocu w migotliwym cieniu rzucanym przez poruszane wiatrem gałązki drzew.

O tym że przysnęła zorientowała się dopiero, gdy poczuła na ramieniu szturchnięcie końskiego pyska. Melodia najwyraźniej zniecierpliwiła się nieruchomością i milczeniem swej pani.
Słońce przebyło już nieco ze swej drogi na nieboskłonie, Allure nieco ścierpnięta po niespodziewanej drzemce energicznie się przeciągnęła, i stwierdziła, ze czas najwyższy sprawdzić co jej w swej uprzejmości karczmarz spakował do kosza z wiktuałami.

Fragment indyczego udźca, gomółka sera, kawałek ciasta drożdżowego zawiniętego w chustę, chleb, rzodkiewki.
To wszystko podkreślone winem o mocnym owocowym aromacie.
Ferragamo przewrotnie najbardziej się w tym wszystkim podobało to, że jadła palcami i piła prosto z butelki z rozmysłem ignorując znajdujący się w koszyku kubek.
Po posiłku umyła ręce w zimnej wodzie jeziorka.

Spakowała pozostałości po pikniku, skompletowała garderobę.
- I co maleńka, podobało się?
Spytała retorycznie swoją klacz.
Ta w odpowiedzi dmuchnęła jej ciepłym oddechem w policzek.
-Tak, tak, wiem czego ci się zachciewa...

Włożyła wszystko do juków, przeczesała włosy, splotła je w warkocz, który zwinęła w niedbały węzeł na karku po czym wskoczyła na grzbiet Melodii.

Wyjechała z zagajnika na powrót na polną drogę.
Pozwoliła klaczy przejść w kłus, rozgrzać się. Gdy uznała, że już można, pozwoliła klaczy pogalopować. Zanim wpadłyby jak burza na główną drogę ściągnęła cugle tonując tempo wierzchowca.
W spokojnym, równym tempie wjechały do miasta.
Gdy podjeżdżały do stajni, Melodia zarżała niechętnie, ale bez oporów dała się na powrót umieścić w boksie.
Navielle ruszyła w stronę Złotego Orła.
Po całkiem przyjemnym, letnim dniu spędzonym miedzy innymi na końskim grzbiecie zdecydowanie należała jej się kąpiel.
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay
Lhianann jest offline  
Stary 26-08-2010, 10:35   #439
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
do Ninunavielle aep Flaumavelle Ferragamo

czerwiec, miasto Aldersberg, Aedirn

Dzień słodkiego lenistwa najzwyczajniej się półelfce należał, od pięknego poranka, przez spędzone na łonie natury południe aż po spokojny, cichy wieczór. Trochę ruchu i chwila relaksu dobrze robią na urodę, a ta może się Navielle przydać już nazajutrz. Trudno byłoby bowiem wkupić się w łaski ludzkiej arystokracji samą osobowością i inteligencją, gdy kobiecie brakuje szlacheckich tytułów, za to ma ciut zbyt szpiczaste uszy. Allure dawno jednak nauczyła się przekuwać swe słabości w siłę.

(...)

Flaumavelle wstała w dniu balu dość wcześnie, czuła się jednak wypoczęta i wyspana. Bardzo dobrze, ostatnie czego jej było trzeba to podkrążonych oczu po niedospanej nocy. Mimo wczesnej pory od razu zabrała się do ciężkiej pracy. Mężczyźni co prawda kpinkowaliby, że jedyne co robiła to mizdrzyła się do lustra i stroiła, lecz mężczyźni z własnej natury byli barbarzyńscy i nie warto byłoby przejmować się takimi uwagami. Wygląd był bardzo skuteczną bronią w rękach kobiety, a o każdą broń trzeba dbać, nawiązując do męskiej filozofii. Półelfka cierpliwie wcierała w swą skórę drogie balsamy, rozczesywała długie włosy, dobierała perfumy. Wszystko to zajęłoby jeszcze więcej czasu, gdyby Allure nie musiała udać się do mistrza Thadeusa po zamówioną suknię. Nie prędzej jednak niż po spożyciu lekkiego śniadania.

Krawiec okazał się człowiekiem bardzo słownym- zamówiona suknia była gotowa na czas. Dodatkowo był dowodem na to, że doświadczenie jest lepsze od młodzieńczej werwy- uszyta kreacja nie wymagała bowiem poprawek. Kiedy Allure ją przymierzyła z nie lada satysfakcją stwierdziła, że leży doskonale. Mistrz Thadeus mógł być bardzo drogi, ale bogowie świadkiem, że zasługiwał na każdego denara jakiego żądał. Staruszek dał się też pociągnąć trochę za język, dzięki czemu Ferragamo wiedziała, że suknia Celine także jest gotowa. Navielle z trudem stłumiła chichot wywołany wyobrażeniem reakcji gości na balu na wygląd jej i czarodziejki.

(...)

Mając już wszystkie niezbędne do tego składniki Ferragamo mogła zrobić się na bóstwo: fryzura, makijaż akcentujący naturalną urodę, perfumy, wspaniała suknia i naturalnie biżuteria. Bez właściwych dodatków lepiej nie pokazywać się wśród finansowej elity miasta. Właściwe przygotowania zajęły mnóstwo czasu, ale efekt był oszałamiający, jak nieskromnie oceniła półelfka przeglądając się w lustrze. Nic, tylko ruszać na podbój wyższych sfer.

Nie minęło za wiele czasu od kiedy przygotowania półelfki dobiegły końca, a rozległo się pukanie do jej drzwi. To karczmarz przyszedł ją poinformować o przybyciu jakiegoś posłańca od Celine de Lure. Trudno było Navielle nie zauważyć, że nazwisko czarodziejki zostało wypowiedziane z pewnym przestrachem- ot lud zabobonny czarów się lęka.
Posłańcem zaś okazał się znany już Ferragamo Pierre. Służący magini przybył dopilnować, aby półelfka bezpiecznie dotarła do domostwa de Lure, skąd obie miały pójść na bal. Wielka szkoda, że po aldersberdzkich ulicach nie można było jeździć konno- jakiś mały powóz w obecnej sytuacji byłby jak znalazł. Ot, nieżyciowe zasady.
Spacer do kamienicy czarodziejki upłynął jednak spokojnie, a nawet w pewnym stopniu przyjemnie. Mijani mężczyźni oglądali się za Allure z zachwytem, wzbudzając tym samym zazdrość u swoich kobiet. I nigdzie nie było widać tej typowej, bezmyślnej pogardy dla nieludzi.

Czarodziejka już czekała na swoją... partnerkę? Osobę towarzyszącą? Mogła więc od razu iść na bal. A po drodze rozbudzić fantazje każdego zdrowego mężczyzny i przynajmniej kilku kobiet, samej Navielle bowiem trudno było oderwać oczu od Celine.


Odważny krój jej ciemnej sukni po prostu przykuwał wzrok- przede wszystkim odważnym dekoltem prezentującym pełny, naprawdę duży, a jednocześnie wyraźnie jędrny biust, który sprawiał wrażenie, że w każdej chwili gotów jest uciec z okrywającego go materiału. Wrażenie to było złudne, czego półelfka miała pełną świadomość, ale szlachcice obecni na balu będą mieli na co liczyć. Gładka, prawa noga czarodziejki kusiła spod odważnego i wysokiego wycięcia w sukni, a odkryte ramiona pozwalały nasycić wzrok gładką, zdrową skórą. De Lure zdecydowanie hołdowała tradycjom Aretuzy i chwaliła się swą urodą, jak tylko się dało.
-Ninunavielle, wyglądasz olśniewająco- czarodziejka przeskoczyła przywitanie, przechodząc do prawienia komplementów. Półelfka zastanawiała się, czy to standardowa kurtuazja, czy też wstęp do uwodzenia jakie zapowiedziała magini przedwczoraj.
-Zrobisz prawdziwą furorę na przyjęciu.

Sympatyczna wymiana uprzejmości nie trwała zbyt długo i kobiety ruszyły do posiadłości rodu Frolice. Szczerze mówiąc Ferragamo spodziewała się po towarzyszce jakiejś większej wystawności: grupki służących, lektyki, albo jakichś magicznych środków transportu. Spacer przez miasto w obstawie jednego służącego był jakoś mało wystawny. Z drugiej strony, w trakcie ich krótkiej znajomości Allure zdążyła zauważyć, że Celine nie zachowywała się jak typowa przedstawicielka czarodziejskiego fachu.
Co nie znaczyło, że nie była tak traktowana. W normalnych okolicznościach kobieta idąca przez miasto w takim stroju jak de Lure, byłaby co najmniej wygwizdywana na każdym kroku. Ale mieszczanie nie byli aż tak głupi- tylko czarodziejki ubierały się tak drogo, a zarazem tak kuso. A przynajmniej tak wieść gminna niosła. W każdym razie czarodziejek lepiej nie denerwować, więc leniwie spacerujące kobiety odprowadzane były jedynie pożądliwymi spojrzeniami.

Przynajmniej dopóki nie dotarły do wewnętrznej bramy, chroniącej wejścia na wzgórze. Straż chyba została poinformowana kogo się dzisiaj mogą spodziewać, więc nie przeszkadzała Navielle i Celine w przejściu. Inna sprawa, że pewnie by chcieli, a dla zapewnienia należytego bezpieczeństwa elicie miasta poddaliby obie kobiety dokładnej rewizji, tylko że skończyłoby się to zapewne transmutacją w żaby. Gra niewarta świeczki.
Wzgórze w niczym nie przypominało hałaśliwego i rozgrzanego kowalskimi piecami Aldersbergu. Panowała na nim cisza (niestety zakłócana dźwiękami dobiegającymi zza wewnętrznego muru), drogi były dokładnie wybrukowane, a rezydencje mieszkańców... Na pewno były bardzo bogate, bez wyjątku posiadały ogrody, lecz nie wszystkie były eleganckie. Niektóre mijane "pałacyki" tak ostentacyjnie ociekały ozdobami, że aż robiło się niedobrze. De Lure cicho wyjaśniała, że są to domy najbogatszych kupieckich rodów w Aldersbergu, z których niektóre po prostu nie nauczyły się jeszcze właściwie obchodzić z majątkiem.
Wyższe partie wzgórza były tarasowane, a znajdujące się na nich posiadłości odpowiednio większe. Należały one do czterech arystokratycznych rodów w mieście, prawdziwej elity. To właśnie jedna z tych rezydencji należała do rodu Frolice, którego głową był nie kto inny jak Leonard. Ruch przed nią był niemal niezauważalny, lecz pierwsi goście zaczynali już się schodzić. Chociaż termin "schodzić" trochę nie pasował, bowiem jedyni goście jakich na razie dostrzegła półelfka wjechali w odsłoniętej dorożce. Ruch konny może i był zabroniony na aldersberdzkich ulicach, ale kto jest na tyle głupi by wypominać to arystokratom?

Lord Leonard mógł być naprawdę dumny ze swojej posiadłości. Ogród był doskonale utrzymany, od żywopłotów, przez skoszoną trawę aż po mieniące się kolorami kwietniki. A domostwo?


Dworek mógł się poszczycić tym, czego brakowało kupcom w dole wzgórza- elegancją. Zamiast jakiś płaskorzeźb, motywy kwiatowe, naturalne bluszcze i całkiem sporo donic z kwiatami wystawionych w oknach. Frolice musiał być miłośnikiem kwiatów.
Wejścia do budynku broniło dwóch strażników w paradnych zbrojach, co sugerowało, że są bardziej na pokaz niż z rzeczywistej potrzeby. Po krótkim zaanonsowaniu przez Pierra, Allure i Celine zostały wpuszczone do środka. Typowa procedura, chociaż biedni gwardziści nie wiedzieli gdzie podziać oczy przy dwóch pięknych kobietach.
Podobne kłopoty miała męska część służby, choć trzeba było jej przyznać, że mimo to wypełniała swoje obowiązki, to znaczy proponowała lekkie przekąski i lampki wina mające urozmaicić skądinąd nudne oczekiwanie na rozpoczęcie się przyjęcia. A to nie mogło nastąpić, dopóki nie zejdą się najważniejsi goście, nawet jeśli hall rezydencji zaczynał się już zaludniać.


do Rennarda de Falco

czerwiec, miasto Aldersberg, Aedirn

Pisanie raportu szło Rennardowi fatalnie, głównie dlatego, że nie za bardzo było co pisać. Faktów za mało, rzetelnej roboty za mało, a z dywagacjami warto było się wstrzymać zamiast wypisywać głupoty. I po co to wszystko było? Trzeba było siedzieć na dupie w Kaedwen i nie pchać się w szpiegowanie obcego królestwa dla... no cóż, dla innego obcego królestwa. Gdy w końcu ostatnia kropka została w raporcie postawiona, a ostatnia kropla wina wypita przyszedł czas na obiad. Noga doskwierała jakby mniej, czy to od wina czy od zwykłego odpoczynku? Szpieg w tej chwili nie potrafił zdecydować.
Tylko tak właściwie co z napisania tego raportu wynikało? Przecież nie zaniesie go do kontaktu w takim stanie, o wysłaniu kogoś z takim dokumentem to już w ogóle nie było mowy. Z drugiej strony i tak trzeba było kiedyś go napisać, a lepsze to niż bezproduktywne gapienie się w sufit. Co prawda i na to przyjdzie pora, ale najpierw obiad.

(...)

Który jednak się skończył, pozostawiając do towarzystwa wspomniany sufit. Dość nierówny w sumie, nawet miał parę szpar. Przynajmniej woda się przez nie nie lała, odpukać w niemalowane. Ale jednak mogli porządniej zbudować tą karczmę, bo przez takie szpary człowiek nie ma spokoju. Rozmowy i krzyki niesie po całym piętrze, tak że człowiek nie ma jak położyć głowy na poduszce i zasnąć. Ale szpary nie tylko dźwięki przepuszczały, o nie. Zapachy też. Było już co prawda po porze obiadowej, ale i tak czuć było dobywające się z kuchni zapachy. Jakaś pieczeń, czy coś takiego. Całkiem apetycznie to nawet pachniało, ale Rennard zdążył się już najeść. Napić zresztą też.
Czy w tej karczmie zawsze było tak niekomfortowo, czy to tak wyjątkowo dzisiaj? Chyba zawsze, lecz wcześniej de Falco tego nie dostrzegał. Co ta bezczynność robi z człowiekiem? Ale sam sobie szpieg winny, było to rozegrać inaczej. Albo przynajmniej porządnie to wszystko przemyśleć. Chociaż teraz miał dużo czasu na myślenie.

(...)

Przynajmniej do wczesnego wieczora, kiedy to spokój Rennardowi zakłóciła nieoczekiwana wizyta. Nie, żeby była ona niemiła, ale na pewno niespodziewana. Monika zazwyczaj grzecznie słuchała co się do niej mówiło, a de Falco wyraźnie mówił, że ma zostać z Rebeką. Cóż, nie została.
Chłopka była wyraźnie strapiona, choć rozpogodziła się trochę widząc Rennarda. Nie widząc jednak Aldony mina szybko jej zrzedła i głosem pozbawionym większej nadziei spytała:
-A gdzie pani Aldona?

do Derricka Talbitt

lipiec, wioska w Rivii

- Świniak jest nieco niewygodny w transporcie - powiedział Derrick. - Wolałbym coś bardziej poręcznego.
Wójtowa przywołała na twarz strapioną minę i przygryzła wargę już w trochę mniej strapiony sposób.
-Jesteśmy prostymi chłopami. Pieniędzy nie ma u nas wiele, a i ziemia tu mało urodzajna to głównie ze zwierząt żyjemy. Tako i trudno nam inaczej, niż w naturze odpłacać- ach tak, medyk już wcześniej miał pewne skojarzenia wywołane tym terminem. W towarzystwie pięknej kobiety jakoś te skojarzenia jedynie się wzmagały.
Trudną byłoby sprawą zalety świniaka na wójtowej walory przeliczyć. W dodatku Derrick, chociaż rozmówczyni była wspaniałą natury przedstawicielką, raczej nie należał do tych, co w takiej formie zapłatę przyjmowali. Nawet jeśli kto bardziej panią z miasta przypominał niż prostą chłopkę.
- I ja nie o pieniądzach myślałem - powiedział - gdyż wiem, że trudno o nie na wsi. Ale srebro to nie wszystko, zaś świniaka na inne dobra dałoby się może zamienić.

-Ale na jakie?- na głos zastanawiała się gospodyni, wodząc, niby to w zamyśleniu, palcem po swym dekolcie. -Mamy świeże mleko od krów, wełnę z naszych owiec, jaja od kur. Ale to żadna zapłata za usługi takiego medyka.

Od razu widać było, że w gospodarstwie są rzeczy dużo bardziej interesujące od zimnego srebra. Chyba, że ktoś miał całkiem inne zainteresowania...
Trzeba było jednak wytłumaczyć gospodyni, że chodzi o nieco bardziej przyziemne dobra.

- Nawet najlepszy medyk jeść niekiedy musi - powiedział Derrick - a nie wszędzie taka wspaniała gościna go spotyka. I taka miła gospodyni. W drodze także jeść trzeba, bo samo piękno przyrody, choć oczy cieszy, to do przeżycia nieco zbyt mało.
Wójtowa zastanowiła się poważniej nad formą zapłaty, widząc że na flirt jej gość jest nad wyraz odporny.
-Sery możemy dać, trochę solonego mięsa. Jaja pewno by się potłukły w drodze- zaproponowała.

-Wiedziałem - ucieszył się Derrick - że tak piękna i mądra kobieta - skomplementował ją, obrzucając jej sylwetkę pełnym uznania wzrokiem, na niektóre miejsca więcej ciut czasu poświęcając - w lot pojmie, o co mi chodzi. Wszak dziwnym nad wyraz zdałoby się wszystkim, gdybym z pustymi rękami stąd wyszedł, miast świniaka na postronku prowadzić.
-A koszyk wiktuałów pełen słowa złego ni myśli by nie wywołał - dodał.

-A jakież to złe myśli ma pan na myśli?- zapytała kobieta, okazji do flirtu nie mając zamiaru marnować.

-Taka pełna urody kobieta... - Derrick stanął o krok bliżej pani domu. Jeszcze pół kroku i dzieliłaby ich tylko warstwa ubrań. - Mnóstwo ciekawych rzeczy by te myśli mogły zawierać...

Kobieta pochyliła się lekko w kierunku medyka, tak że jej pierś bujna do torsu mężczyzny przylgnęła. Wzrok swój gorący w oczy Talbitta kierując wyszeptała cicho, co z powodu odległości ich dzielącej problemem żadnym nie było:
-Bardzom ciekawa tych rzeczy. Koniecznie musi mi je pan przedstawić.

W spojrzeniu mężczyzny widać było entuzjazm i zgodę, wójtowa nie miała tedy zamiaru wycofywać się ze swych sugestii. Jej drobna dłoń złapała za pas Derricka, choć (przynajmniej na razie) zdejmować go nie miała zamiaru. Posłużył jej za to niby smycz gdy ciągnęła swego gościa, niespiesznie krok za krokiem, do swej sypialni. Wójt będąc głową społeczności pozwolić sobie mógł na odrobinę luksusu i zamiast spać z małżonką we wspólnej izbie, miał własny pokój. I bardzo dobrze, przynajmniej rozlazła ofiara byka nie będzie w niczym przeszkadzać.
Z drugiej strony z racji wieczornej pory zdążyło się zrobić ciemno, a w sypialence świeczek żadnych ni lamp zapalonych nie było, okienko jedno jak na złość od wschodniej strony. Walory kochanki mrokiem tedy były okryte, co część przyjemności zabierać musiało. Wójtowa jednak miała wyraźny zamiar to szybko nadrobić. Wodzony za pasek medyk został bezceremonialnie pchnięty na łóżko. Z leżącej pozycji przyglądał się jak sylwetka gospodyni się porusza- smukłe ręce zsuwające z ramion sukienkę, pukle włosów rozsypujące się luźno po uwolnieniu z krępującej je nitki, kuszące krągłości kołyszące się gdy wójtowa pochyliła się nad Derrickiem.


Wzrok jest dla ludzi najważniejszym zmysłem, lecz gdy nie można na nim w pełni polegać pozostałe zmysły starają się nadrabiać stratę. Słuch wyłapywał cichy oddech kobiety leżącej na Talbicie, węch pozwalał czuć jej słodki pot. Ale przede wszystkim pracował dotyk, gdy gospodyni rozpinała mężczyźnie koszulę, kiedy jej palce gładziły jego tors, gdy jej zgrabne udo wkradło się pomiędzy nogi kochanka pocierając zmysłowo o najczulsze miejsca; i smak- jakże pełny był bowiem smak pocałunku tej kobiety, tak gorącego, rozpalającego. Lecz przecież to powszechna wiedza- zakazany owoc smakuje najlepiej.

do Francesci de Riue

czerwiec, bezdroża Rivii

To przeklęte jezioro musiało być strasznie głęboko na terytorium Rivii, bowiem kolejny dzień wędrówki wcale nie zakończył się widokiem wielkich połaci wody. Szczerze mówiąc skończył się wielką połacią pustki- dzikie łąki, chaszcze, jakiś las na wschodzie. Kolejny las! Rivia jawiła się jako kraina równo podzielona pomiędzy kompletną pustkę, a sterczące drzewa. Francesca zaczynała już tęsknić za jakimś miastem z prawdziwego zdarzenia- Novigrad, Ard Carraigh, Pont Vanis, a nie góry, lasy, łąki, pola.
Anja jednak nie narzekała, była nawet rada że trzymały się z dala od ludzkich skupisk, z wiadomych powodów. Powoli też zaczynała się czuć przy de Riue komfortowo, przynajmniej na tyle by coś o sobie w końcu opowiedzieć. Otóż dziewczyna była rodowitą Rivijką, choć nie miało to większego znaczenia. Pochodziła z jakiejś wioski u podnóża Mahakamu, gdzie praktycznie spędziła całe swoje dotychczasowe, proste życie. W skrócie- była potwornie nudną osobą i wampirzyca uważała, że powinna się cieszyć z odmiany losu. Już lepiej być wilkołakiem niż zmarnować całe życie na sianiu i zbieraniu zboża. Ludzie byli strasznie dziwni.

Kolejną noc przyszło kobietom spędzić pod gołym niebem. Anja nauczona doświadczeniem nie czekała teraz aż podrze swoje ubrania podczas przemiany, choć rozbierania się przy Francesce bardzo ją krępowało. Przynajmniej dopóki nie pokryła się futrem i zwierzęca natura likantropów nie zdominowała jej umysłu. Wciąż jednak wilkołaczyca okazywała swoisty respekt wobec Liska, trzymała się na dystans i nawet nie próbowała atakować. Czy likantropy przypadkiem nie darzyły wampirów jakąś niewytłumaczalną nienawiścią? Okultystyczne kwestie nigdy nie były mocną stroną Francesci.

Noc minęła nad wyraz spokojnie ustępując pola kolejnemu dniu wędrówki. Anja wygadawszy się poprzedniego dnia tym razem próbowała wyciągnąć jakieś opowieści od wampirzycy. Co było na dłuższą metę irytujące.
Krótko po południu pojawiły się ślady cywilizacji w postaci drogi. Lecz jak na złość nie prowadziła ona z północy na południe, tylko ze wschodu na zachód, zupełnie de Riue nie po drodze. Inna sprawa, że nawet gdyby trakt zmierzał ku jeziorze to nic by z tego wampirzycy nie przyszło. Konno przecież nigdzie nie pojedzie, bo zwierzę zwariowałoby ze strachu. Trzeba więc było uparcie przeć przed siebie licząc na to, że Loc Eskalott już blisko.

Oczywiście nie było blisko, przez co kolejna noc zastała de Riue w kolejnym lesie. Wampirzyca miała już powyżej uszu tych przeklętych drzew. No ile można? Przynajmniej Francesca mogła dokonać pewnych ciekawych obserwacji Anji. Dziewczyna tuż przed zmrokiem skuliła się w jakiejś jamie, z dala od światłą gwiazd czy księżyca, które i tak z trudem przebijały się przez gęste korony drzew. Z jakiś powodów taka izolacja powstrzymywała transformację. Nie zupełnie, bo jej palce i tak wyglądały jak pazury bestii, a nogi i ręce pokryły się futrem, lecz to wyraźny postęp w stosunku do kompletnej zmiany formy. Inna sprawa, że Anja wcale nie wyglądała na zadowoloną z tego powodu, taka pośrednia forma wprawiała ją bowiem w wyraźny dyskomfort, lecz przynajmniej nad sobą panowała i w jakimś stopniu była sobą. Jeśliby więc w nocy odizolować ją jakoś od światła księżyca, to nie powinna sprawiać kłopotów.

(...)

Łatwiej powiedzieć niż zrobić, bowiem po kolejnym dniu drogi, który znowu nie zakończył się dotarciem do jeziora, znowu przyszło kobietom nocować w szczerym polu. Czy w tym królestwie naprawdę nie ma ludzkich osad? Trzy dni drogi i nawet wsi? To przecież czysta kpina, czemu jeszcze ktoś nie podbił tak nieludnego państwa? Przecież Rivia nie mogła mieć wielkiej armii bez przyzwoitej ilości skupisk ludzkich.
Tak się jednak składało, że wieś akurat znajdowała się w okolicy. Ot za pagórkami, niewidoczna z miejsca w którym zatrzymały się Francesca i Anja. Wieś jak to wieś, z kurami wstaje i z kurami spać chodzi to i żadnego światłą nie było widać. Co nie znaczy, że nie dało się w jakiś sposób tej wsi zauważyć. Nie zrobiła tego de Riue, lecz wilkołaczycy zaraz po przemianie po prostu odbiło. Jak wtedy, w górach gdy rzuciłą się w las i upolowała sobie dzika. Czuły, wilczy węch musiał wyczuć zapach inwentarza i pobudzić jakieś pierwotne instynkty. Anja nic nie robiąc sobie z Francesci, która kazała się jej uspokoić, rzuciła się pędem w kierunku pagórków. Lisek ruszyła za nią bez specjalnego przekonania, przynajmniej do momentu w którym i ona zorientowała się, że gdzieś blisko znajduje się ludzkie skupisko. A zorientowała się po głośnym, urywanym muczeniu które dobiegło jej uszu. Wampirzyca przyspieszyła tedy kroku, wiedząc czego się spodziewać. Widok martwych krów i szalejącej wśród nich Anji tylko wszystko potwierdził.


No i oczywiście hałasy pobudziły chłopów. Zapowiadało się tradycyjne polowanie wściekłego tłumu na potwory. Ciekawe ilu będzie miało widły?
 
Zapatashura jest offline  
Stary 26-08-2010, 10:51   #440
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Czystości nie ślubował.
I nie miał nic przeciwko temu, by od czasu do czasu sprawić komuś, i sobie, nieco przyjemności. Pod warunkiem, że tą drugą stroną była atrakcyjna kobieta.

Wójtowa była gotowa na wszystko. I... gotowa, co stwierdził gdy jego dłoń zawędrowała w odpowiednie zakamarki ciała jego partnerki.
Gdyby nie to, że na niektóre rzeczy warto poświęcić trochę czasu, po chwili byłoby po wszystkim. No, po pierwszym etapie wszystkiego, miał nadzieję.
- Poczekaj. Powoli... - powiedział cicho Derrick, gdy zachłanne dłonie wójtowej usiłowały jak najszybciej pozbawić go spodni. - Mamy czas... - dodał, gdy nabrał tchu po gorącym pocałunku, jakim został obdarzony.
Wyglądało jednak na to, że pełne rozsądku słowa nie dotarły do uszu kobiety. Albo też nie zrobiły na niej żadnego wrażenia.
- Już, teraz... - wydyszała mu do ucha.
W takiej chwili nie ma miejsca na dyskusje.

Jak powiadają znawcy, pozycje odwrotne mają wiele zalet, w tym wizualnych. Chociaż w przypadku całkowitej niemal ciemności oczy nie na wiele się zdały, to inne zalety pozostały. Ku obopólnemu zadowoleniu obu stron, które to zadowolenie nastąpiło jakiś czas później, mniej więcej w tej samej chwili...


Pani wójtowa miała, zdawać się mogło, niespożyte siły. A przynajmniej znaczne ilości ochoty. Całkiem jakby od dawna nikt nie zaspokajał jej potrzeb. Ponieważ jednak, co wszyscy wiedzieli, możliwości kobiet w pewnych dziedzinach o niebo przerastają możliwości mężczyzn, Derrick miał świadomość, że musi do całej sprawy podejść w nieco inny, bardziej praktyczny w tym momencie sposób. Ale jeśli chodzi o efekt końcowy równie skuteczny.


Szykowali się właśnie do wypróbowania kolejnego pomysłu Derricka, gdy do ich uszu dobiegł żałosny głos:
- Britta... Britta... - rozległo się z izby, w której spoczywała ofiara byka. - Wody...
Towarzyszka Derricka wzruszyła tylko ramionami i mocniej przytuliła się do mężczyzny. Wołający jednak nie zrezygnował.
- Britta... Britta... - niosło się po całym domu. - Pić mi się chce...
Właścicielka imienia oderwała się od Derricka i wstała. Z odgłosów można było się domyślić, że włożyła coś na siebie.
- Zaraz wrócę - szepnęła.
Skrzypnęły drzwi...
- Cicho bądź, Ivo. - Derrick usłyszał głos Britty. - Chcesz, żeby cała wieś słyszała twoje narzekanie? I medyka obudzisz...
- Ależ Britto...
- Cicho!
Po tych zdecydowanych słowach marudzący głos ucichł.
Chwilę później drzwi od sypialni skrzypnęły ponownie. Przy uchu Derricka rozległ się cichy szept:
- Powtórz jeszcze raz to, co mówiłeś ostatnio... Chciałabym to sprawdzić w praktyce...


Skłamałby ten co by powiedział, że skoro świt Derrick obudził się wyspany... Ale nie żałował, że czas przeznaczony na sen stracił na coś innego.
Spojrzał na śpiącą obok niego Brittę. Cieszące oko kształty świadczyły o tym, że użycie określenia "czas stracony" byłoby po prostu zbrodnią. A Derrick nie miałby nic przeciwko małej powtórce któregoś z eksperymentów. Albo przeprowadzeniu kolejnego.
Pogładził zachęcająco wypięty pośladek Britty...


- Dziękuję panu, panie Talbitt.
Derrik, z koszem pełnym wiktuałów, stał na progu chaty wójta. Pani domu stała tuż obok niego. Mniej oficjalną część pożegnania mieli już za sobą.
- Nie wiem, co bym bez pana zrobiła.
Derrick miał nadzieję, że tylko w jego uszach zdanie to zabrzmiało dwuznacznie.
- Cieszę się, że się mogłem przydać - odpowiedział. - I dziękuję za gościnę - dodał.
Ukłonił się elegancko, a potem ruszył w stronę wozów. W połowie drogi pojawił się przy nim Alor, który przejął koszyk.


Parę minut później karawana ruszyła.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172