Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy Oznacz fora jako przeczytane


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-05-2011, 11:12   #51
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Jarr był na siebie strasznie wkurzony. Owszem był już zmęczony podróżą, ale nie mógł liczyć na to, że w ciągu tygodnia dotrze do celu. Szczególnie bez problemu. Tak czy siak cieszył się z jednego powodu. Otóż goniły go elfy. Każdy martwy długouchy to wielka przysługa dla świata, oraz plus na sumieniu orka.

Ruiny przy których nagle się znalazł najwyraźniej kiedyś były wieżą. Albo jakimś niskim okrągłym budynkiem. Aczkolwiek to było w tej chwili bez znaczenia. W wąskim miejscu miał większe szanse w walce z trzema przeciwnikami. Było ciemno, ale elfy tak jak i orki w ciemności widziały dobrze.
Gdy długouche istoty znalazły się w korytarzu, Jarr wypuścił z rąk błyskawicę. Migotliwy, jaskrawy promień przemknął przez ciemny korytarz oświetlając go niebieskim światłem i trafił bezpośrednio w twarz jednego z elfów. Oczywiście zmarł na miejscu.

Dwójka pozostałych szybko ugasiła małe płomyki na ich ubraniach. Ork w tym czasie wbiegł do innego pomieszczenia. Wąski korytarz nie stwarzał mu żadnej możliwości wymachiwania swoim dwuręcznym mieczem.
Ostre, poszczerbione w niektórych miejscach ostrze dawało mu spore szanse w walce z dwójką elfów. Miał jeszcze kościany sztylet przymocowany do rękawicy zrobionej z czaszki bazyliszka.

Elfy wkroczyły do pomieszczenia. Jeden z nich zamienił łuk na jednoręczny, srebrny miecz. Drugi stał trochę za nim i od razu wystrzelił z łuku. Strzała przemknęła obok orka. W tym czasie drugi elf zaszarżował na orka. Długouchy spodziewał się bloku lub szybkiego, zamaszystego cięcia ze strony orka, który dzierżąc dwuręczny miecz miał przewagę zasięgu. Jednak Jarr zwyczajnie kopnął elfa. Ten nie zdążył zareagować i stopa orka wbiła się w brzuch elfa. Upadł a Jarr miał już wykonać egzekucję, kiedy strzała wbiła się w jego ramię. W napadzie bólu ork ryknął i odruchowo wypuścił miecz z rąk i szybko wyrwał strzałę.

Rycząc ruszył na elfiego łucznika z kościanym sztyletem na rękawicy wyciągniętej przed siebie. Druga strzała wbiła się w twardą skórę szamana. To go jednak nie zatrzymało. Zrobiła to dopiero ręka leżącego elfa, która chwyciła go za grubą nogę i pociągnęła. Ork upadł a drugi elf zmienił łuk na miecza.

Jarr kopnął leżącego elfa w twarz i szybko się odturlał. Wstał i od razu uchylił się przed mieczem niższego o dwie głowy przeciwnika. Sam wyprowadził dwa cięcia, jednak elf był jeszcze szybszy niż ork. W tym czasie drugi wstał i chwycił swój miecz.

Ork przeszedł na defensywę i ciągle unikał, lub blokował cięcia i pchnięcia. Strzała wciąż sterczała z jego brzucha. Kościany sztylet wytrzymywał w starciu z mieczami, jednak w końcu jeden z wrogów szybkim ruchem chwycił strzałę w brzuchu orka i wbił ją jeszcze mocniej. Ork znowu ryknął i przeklnąl w swoim rodzimym, prymitywnym orkowym języku. Drugi elf nie napotkał bolku i ciął mieczem po plecach Jarr'a.

Ostatni przebłysk świadomości orki zarejestrował jednego elfa który go wiązał i drugiego, który zbierał rzeczy Jarr'a i martwego elfa. Trafił do niewoli. Teraz jeszcze bardziej nienawidził elfów.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 24-05-2011, 17:18   #52
 
Aronix's Avatar
 
Reputacja: 1 Aronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputację
-Odsunąć się!- Ryknął Irg do Cassandry oraz krasnoluda i przygotował się na atak. Szkielet miał zamiar wykonać mocne cięcie w prawy bok krasnoluda, jednak Irg przewidział ten ruch i zablokował uderzenie klingą. Następnie pchnął młotem w stronę nieumarłego wojownika. Ten zdążył zasłonić się tarczą, jednak moc uderzenia zmusiła go do cofnięcia się kilka kroków w tył. Irg natychmiast to wykorzystał i wykonał potężny zamach młotem. Szkielet po raz kolejny zdążył zasłonić się tarczą ale siła uderzenia roztrzaskała ją. W tej sytuacji szkielet nie posiadał żadnej ochrony przed atakiem krasnoluda. Mógł tylko patrzeć na mknący w jego stronę młot. Irg trafił w korpus, szkielet dosłownie rozsypał się po posadzce.

Irg rozczarował się, nawet się nie zmęczył, a jego przeciwnik już był pokonany. Krasnolud odwrócił się i spojrzał na Cassandrę i dwóch pozostałych krasnoludów za nim, drugi budowniczy zaintrygowany odgłosami zdążył wrócić do sali. Na ich twarzach widać było ulgę, Irg uśmiechnął się i właśnie w tym momencie usłyszał za sobą dziwny hałas. Odwrócił się z powrotem i zauważył kolejnego nieumarłego wojownika. Był większy niż ten pierwszy i dzierżył w rękach potężny miecz dwuręczny.

Szkielet nie czekał długo. Ruszył z impetem na krasnoluda. Irg w ostatnim momencie zablokował cios. Teraz siłował się ze szkieletem. Zdał sobie sprawę, że walczy z naprawdę silnym przeciwnikiem. Siłowanie trwało i trwało, a Irg tracił siły. Natomiast szkielet nie wydawał się zmęczony. W tej nieciekawej sytuacji krasnolud był zmuszony coś wymyślić. Nagle przyszedł mu do głowy świetny pomysł. Momentalnie odpuścił młot i uskoczył w lewo. Szkielet z całym impetem poleciał do przodu i wylądował na kamiennej posadzce. Irg nie czekając długo spuścił młot z całym impetem na wroga. Efekt był taki sam jak w przypadku pierwszego przeciwnika.

Irg odetchnął i odczekał parę sekund w oczekiwaniu na nadejście kolejnego wroga, jednak ten się nie pojawił. Wrócił więc do krasnoludów i Cassandry. Po wysłuchaniu szeregu komplementów na swój temat Irg przedstawił siebie i Cassandrę nowo poznanym krasnoludom. Okazali się oni być budowniczymi z gildii badającej sposoby budowania starożytnych budowli oraz tuneli. Nazywali się Bilir oraz Vulin. Nie poszukiwali oni talizmanu, lecz po prostu badali tutejsze tunele.

-Czy nie napotkaliście się podczas badania tuneli na jakiś talizman?- zapytała Cassandra
-Nie, niczego nie widzieliśmy.- odpowiedział Bilir
-Ale ten tunel za nami jest jeszcze niezbadany.- dodał Vulin.
-Więc to my go zbadamy- powiedział Irg i razem z Cassandrą ruszyli w głąb tunelu
-My póki co tu zostajemy, jak będziecie wracać zabierzemy się z wami!- krzyknął na pożegnanie Vulin. Irg odmachnął tylko ręką na znak, że zrozumiał i zniknął wraz z Cassandrą za zakrętem w nadziei, ze znajdą to po co przyszli.
 
Aronix jest offline  
Stary 24-05-2011, 22:52   #53
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Podczas rozmowy z czarownicą Argena, nie omieszkała dowiedzieć się jeszcze jednej ważniej rzeczy, która ją nurtowała. Mapa wyjaśniła by sprawę, ale skoro jej nie było, musiała się zapytać. Tak właśnie zrobiła i okazało się, że Argenie dopisywało szczęście. Obecnie znajdowali się w tym samym świecie; portal przeniósł ich w inne miejsce, a nie do innego wymiaru. Po prostu w oby lokacjach bagna wyglądały bardzo podobnie i oba musiały być niegdyś zamieszkane przez bazyliszki. Co więcej okazało się, że są ponad rok podróży od ich poprzedniej lokacji, co samo w sobie świadczyło o rozmiarze Krainy Zewnętrznej. Przy okazji rozwiązywało to problem z królem... zakładając, że kiedykolwiek dowie się iż Argena zrobiła go w balona. Zaś kwestia kultu Sahoi, także można było już zamknąć. Choć warto było pamiętać, że Argena nie jest jedyną osobą, która szuka Korony Władzy.
Zaraz po zakończeniu rozmowy, Argena i jej towarzysze zostali skierowani do ich sypialni. Jedna im wystarczała. Argena wolała mieć chochliki przy sobie, mimo iż zawsze słuchały zakazów w stylu "nie rozrabiać" i "niczego nie kraść", które oczywiście i tym razem im wydała. Dergo natomiast sam do niej łaknął i ciężko mu się było dziwić.
Gdy leżeli pod jedną kołdrą, przytuleni do siebie młodzieniec postanowił zagadać o kwestię ciskania kulami ognia. Argena opowiedziała, że kiedyś mu to wyjaśni i aby uniknąć kolejnych pytań szybko zatkała mu usta... swoimi ustami, a następnie życzyła mu miłych snów. Był to koniec rozmowy na ten temat.

Następnego dnia, po skromnym, składającym się z kilku owoców śniadaniu, Argena wraz z towarzyszami pożegnali się z Hermioną i wyruszyli ścieżką w kierunku wschodzącego nad horyzontem słońca. Argena zarządziła, że będzie się osobiście opiekować talizmanem, gdyż zdawała sobie sprawę, jak ważny jest to przedmiot.

Już po kilku minutach jechali wzdłuż klifu, szlakiem wyznaczonym przez podróżników na skalistym podłożu. Po ich lewej stronie, w odległości około sześciu metrów, kończył się grunt, zaś nisko w dole słychać było odgłosy morskich fal uderzających o skały. Po prawej zaś stronie za kilkumetrowym skalistym podłożem rozciągał się stary las. Z każdą godziną podróży las ten zdawał się coraz bardziej przybliżać do morza, a półka skalna po której się przemieszczali stawała się coraz węższa.
Popołudniu zatrzymali się na posiłek. Podczas gdy chochliki zajęły się przygotowywaniem ognia i jedzenia, Argena postanowiła rozprostować nieco nogi po długim siedzeniu na koniu.
- Chodź Dergo, pokarzę ci kilka chwytów - powiedziała i dobyła swego miecza. Młodzieniec dość szybko do niej dołączył. Gdy tylko zobaczyła jak stoi od razu udzieliła mu instrukcji.
- Stań bardziej bokiem do mnie, prawym bokiem. I stań w rozkroku - powiedziała. Młodzieniec wykonał jej polecenie, ale widząc to Argena zaśmiała się szczerze.
- Taki rozkrok jest dobry dla karczemnej dziewki, nie tak szeroko - powiedziała rozbawiona i sama przyjęła odpowiednią pozę, pokazując mu jak to powinno wyglądać. - W czasie walki staraj się być w lekkim rozkroku, z nogami ugiętymi w kolanach - wyjaśniła. - W ten sposób zachowujesz manewrowość i równowagę. W czasie walki nie tracisz cennego czasu na zmianę ustawienia nóg. Zobacz - powiedziała i wykonując kilka manewrów z mieczem, co mimo niesprawnej lewej ręki szło jej nad wyraz dobrze, pokazała mu jak i dlaczego właśnie tak powinno to wyglądać.
Potem młodzieniec powtarzał po niej wszystko co mu pokazywała. Każdy krok, cios, wymach, blok i unik.
Po jakimś czasie zrobili przerwę na solidny posiłek, a następnie kontynuowali trening aż do zmroku. Widać było, że Dergo szło coraz lepiej, szybciej i łatwiej. Trening przynosił efekty.
Kosztowało ich to dobre trzy godziny drogi, ale warto było. Zakończyli ćwiczenia, gdy zrobiło się już ciemno, a w międzyczasie chochliki przyrządziły już dla nich kolację i posłania.

Następnego rana ruszyli dalej, a śniadanie przekąsili siedząc już na koniach. Argena uznała, że warto coś upolować i przyoszczędzić na zapasach jedzenia zanim dotrą na Wielką Wyżynę Wylgut, gdzie może braknąć zwierzyny... a przynajmniej takiej, której upolowanie nie sprawi kłopotu.
Jechali przez większość dnia, a rozrywkę stanowiły im opowieści jednego z chochlików. Zagu znał ich naprawdę dużo i choć musiał dość głośno mówić, aby było go słychać, to wszystkim się milej jechało, a kilka razy uśmiali się rozbawieni.
Wieczorem natrafili na miejsce, w którym była skalna ścieżka przypominająca niezbyt strome schody. Zaciekawiona Argena zarządziła mały postój i sprawdziła dokąd prowadzą. Szła coraz niżej. Czuła zapach morza, coraz większą wilgoć oraz sól w powietrzu, fale morskie były coraz głośniejsze.
Niestety okazało się, że na końcu schody znikały głęboko pod powierzchnią wody, a w odległości kilku metrów dało się zauważyć nieomal schowane pod wodą resztki starego drewnianego mostu. Wyglądało na to, że poziom wody podniósł się o co najmniej dwa metry od czasu gdy zbudowano tu schody i most. Osobiście nie wiedziała, czy statek mógłby tu bezpiecznie przybić do brzegu, zamiast pchany przez fale roztrzaskać się o skały, ale skoro były tu schody, to właśnie do tego niegdyś musiały służyć.
Argena wróciła na górę. Zarządziła chochlikom rozbicie obozu, zaś Dergo najpierw miał wykonać serię ćwiczeń, a potem iść się wykąpać w morzu, nie odrywając nóg od skalnego podłoża. Co jak co, ale nie chciała, aby zjadła go jakaś morskie stworzenie, albo aby fala cisnęła nim o skałę rozbijając mu głowę.
Osobiście bardzo nie lubiła zimnej wody, ale uznała, że jemu przyda się kąpiel. Sama zaś Argena udała się na polowanie. Wiedząc, że młodzieniec jej nie widzi mogła być w pełni sobą i złapanie pokaźnego dzika było kwestią niewielkiej ilości czasu... musiała nawet zaczekać, aż Dergo skończy ćwiczenia i zniknie z pola widzenia. Nie chciała mu tłumaczyć jak tak szybko udało jej się upolować zwierzynę.
Chochliki oczywiście postanowiły dobrze wykonywać swoje obowiązki służby i zadbały, aby ręcznik i ubranie Dergo były ciepłe i suche, gdy ten skończy kąpiel. W tym celu zabrały ubranie młodzieńca z miejsca gdzie on je zostawił i rozwiesiły obok ogniska.
Argena od razu miała dobry humor, czekając na to co nadejdzie.
Pieczony na ruszcie dzik był już gotowy, gdy trzęsący się z zimna, goły Dergo zjawił się przy ognisku.
- To nie było zabawne - powiedział, zakrywając pewną część swego ciała.
- Nie marudź - zachichotała Argena. - Masz teraz bardzo ciepłe ubranie. I ręcznik, łap - odparła Argena i rzuciła mu ręcznik, celując w jego głowę. Chłopak złapał go, ale odruchowo użył do tego obu rak. Kobieta zaśmiała się cicho, zanim młodzieniec okrył się materiałem. Od razu się rozgrzał, zaś na twarzy zrobił się wyjątkowo czerwony.
- No już, nie wstydź się. Nic złego się przecież nie stało - powiedziała Argena i z uśmiechem puściła do niego oczko. Dergo rozpromienił się nieco, choć jeszcze przez kilka minut unikał wzroku kobiety.
Po sutej, gorącej kolacji wszyscy ułożyli się do snu.

Trzeciego dnia podróży zauważyli, że krajobraz się zmienia. Brzeg morza zaczął schodzić coraz bardziej na południe, a Argena uznała, że będą się trzymać linii drzew i podróżować dalej na wschód. Tam właśnie skierowała ich Hermiona. Z czasem, drzewa po prawej stronie zaczęły robić się coraz rzadsze, zaś na skałach po lewej pojawiały się kępki wysokich traw, wyrastające z okazjonalnie pojawiających się tam oczek ziemi. Popołudniu odnosiło się wrażenie, że las jakby zmieszał się z martwym skalnym podłożem, tworząc nowy rodzaj powierzchni, zbitej niczym skorupa ziemi, porośniętej wysoką trawą i kolczastymi krzewami.

Wieczorem dojechali na mały pagórek, gdzie już z oddali zobaczyli jedyne drzewo w okolicy. Ruszyli w jego kierunku.
- Argeno spójrz, ktoś tam rozwiesił pranie - zauważył Dergo, wskazując na drzewo.
- Widzę to już od dawna, mój drogi. Ale uprzedzam cię, że to nie jest pranie... Przygotuj się na nieco gorszy widok - ostrzegła Argena, a gdy podjechali bliżej młodzieniec zrozumiał o co chodziło. Na drzewie tym zostało powieszonych około dziesięciu ludzi i musieli tam wisieć od dość dawna.


- Postój - oznajmiła Argena uważnie przyglądając się drzewu, a następnie rozglądając się dookoła. Wszystko wyglądało spokojnie, nie słyszała też niczego specjalnego. Zsiedli z koni.
- To znak. Drogowskaz mówiący "zawróć, dotarłeś na Wielką Wyżynę Wylgut" - oznajmiła Argena. - Maluchy, sprawdźcie czy ten znak ma coś po kieszeniach, przy paskach i takie tam - dała zajęcie chochlikom, które siedząc na koniu mogły dosięgnąć wisielców i wykonać polecenie swojej Pani.
Argena zaś podeszła do Dergo, który nie wyglądał najlepiej. Pobladł nieco na twarzy i stał z otwartymi lekko ustami.
- W porządku? - spytała, a ten tylko spojrzał na nią wystraszony.
- Chodź, przytul się - powiedziała i przycisnęła jego głowę do swych pokaźnych piersi. - Nie bój się, to tylko zwykłe drzewo i zwykli martwi ludzie, nie żadne zombie... Jestem przy tobie i nie dam cię skrzywdzić.
Zaraz potem Dergo był już w dość dobrym humorze.
 

Ostatnio edytowane przez Mekow : 25-05-2011 o 10:03.
Mekow jest offline  
Stary 26-05-2011, 12:43   #54
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Irg

Już po chwili komnata, w której Irg walczył w obronie własnej i krasnoludzkich inżynierów, zniknęła w mroku. Szli szerokim, łukowato sklepionym korytarzem, którego ściany podparte były misternie rzeźbionymi filarami. Co jakiś czas na ścianie wyryta była płaskorzeźba przedstawiająca wysokiego, odzianego w długie szaty, mężczyznę z berłem w dłoni. Niechybnie musiał to być Perul Vonn. Jego czyny zostały uwiecznione w kamieniu. Na jednej z płaskorzeźb ukazano starcie maga z potężnym bykiem. Inna prezentowała czarodzieja podczas jakiejś biesiady, usadowionego pośród dziewięciu koronowanych głów. Najwidoczniej Perul Vonn był zarówno doskonałym wojownikiem jak i sprytnym dyplomatą.

Korytarz kończył się wielkimi wrotami, na których wyryte były tajemnicze napisy. Drzwi wykonane były z kamienia, a zdobiące je runy jarzyły się delikatnym, złotym światłem. Irg zaciekawiony podszedł do drzwi i już miał je pchnąć, gdy usłyszał za sobą krzyk kobiety.
- Nie dotykaj! - Cassandra podeszła do niego i stanęła tuż przed drzwiami. Złapała się za skronie i zastygła w bezruchu. Po chwili zwróciła się do Irga. - Są zabezpieczone magią. Gdybyś ich dotknął, magia by Cię zabiła.
Przestraszony krasnolud cofnął się dwa kroki i mocniej chwycił młot.
- Nie rozbijesz ich bronią - Cassandra uśmiechnęła się. Wyciągnęła coś z sakiewki przy pasie i zaczęła coś mamrotać. Irg patrzył zafascynowany jak runy na drzwiach bledną coraz bardziej, aż w końcu gasną zupełnie. Czarodziejka pewnym ruchem uderzyła otwartymi dłońmi w kamień i wrota bezszelestnie otwarły się. Gestem wskazała Irgowi drogę do środka. - Gotowe, zapraszam.

Komnata za drzwiami, była niemal pusta nie licząc kamiennego sarkofagu, stojącego w jej centrum.


W momencie, w którym stopy Irga dotknęły kamiennej posadzki w wijące się, wężowe wzory, coś głucho stęknęło i z sufitu posypał się pył. Chwilę potem komnatę owionął ciepły, cuchnący podmuch wiatru, a ciężka, masywna pokrywa kamiennej trumny, odsunęła się ze zgrzytem. Pierwsza pojawiła się owinięta bandażami ręka, a zaraz za nią z sarkofagu podniósł się trup maga. Na jego zmumifikowanej piersi Irg dostrzegł połyskujący Talizman.



- Kto śmie przerywać spoczynek potężnego Perula Vonna? Maga nad magami? - wychrypiała mumia i ruszyła do ataku. - Pożałujesz śmiertelniku... Twoje kości przyozdobią tą komnatę!

Argena

- Trzydzieści sześć - oznajmił zadowolony chochlik podchodząc do Argeny. Ta spojrzała na niego zdziwiona. Nie za bardzo wiedziała o czym mówi. - Trzydzieści sześć trupów. Wszystkie ograbione... Nic przy nich nie ma, Pani.
Odesłała sługę do innych zajęć i przytuliła mocniej swojego chłopczyka. Mimo iż powiedziała mu, że nic im tutaj nie grozi, sama nie była tego pewna. Drzewo i wiszące na nim trupy napawały ją niepokojem. Zastanawiała się, kto wykazał się takim okrucieństwem i dlaczego. Wokoło nie było nic. Tylko wiatr i wyschła roślinność. I chyboczące się w podmuchach trupy...

Nic się nie działo. Cała noc minęła spokojnie. Tylko gdzieś w oddali wyły wilki. Dwa razy Argena zerwała się ze snu, gdyż wydało się jej, że słyszy krzyki i nawoływania. Gdy bacznie wpatrywała się w ciemność, dostrzegała jedynie mgielny opar wolno sunący tuż nad ziemią, jakby wbrew porywistemu wiatrowi. W tym oparze coś kotłowało się i poruszało. Czyżby to były ludzkie sylwetki?

Rankiem zebrali się i wyruszyli dalej w drogę. Gdzieś daleko wypatrzyli kolejne drzewo obwieszone ludźmi. Oczywiście chochliki chciały tam pojechać i policzyć zwłoki, jednak Argena stanowczo się temu sprzeciwiła. Pustkowie przez jakie jechali było monotonne i pozbawione jakichkolwiek charakterystycznych cech. Wciąż tylko delikatnie pofalowany teren, rachityczne krzaki i bura trawa oraz bezustannie targający ubrania i włosy, wiatr.

Dopiero popołudniem kolejnego dnia podróży przez Wylgut, dotarli do czegoś, co przykuło ich uwagę. Na niewielkim wzniesieniu dostrzegli jakieś zabudowania. Jako, że zbliżał się wieczór i trzeba się było zatrzymać na nocleg, skierowali konie w tamtą stronę. Osada na wzgórzu okazała się opuszczoną ruiną. Ściany domów były pokruszone a dachy zapadły się do wnętrza budynków. Na porośniętym krzakami placu stała jedyna nienaruszona zębem czasu budowla.



Była to dzwonnica. Nawet drewniane drzwi prowadzące do wnętrza, nie nosiły śladów zniszczenia. Dergo starał się je otworzyć, jednak były zamknięte. Wzruszył tylko ramionami i wrócił do Argeny.

Za miejsce postoju obrali sobie dużą izbę, której cztery ściany zapewniały ochronę przed wiatrem. Wystarczyło tylko usunąć trochę gruzu z wnętrza, co Dergo i chochliki skwapliwie uczyniły po rozkazie swojej pani.

Jarr

Ork obudził się, cały obolały i zdrętwiały. Nie mógł poruszyć żadną kończyną i chwilę zajęło mu zorientowanie się dlaczego. Leżał spętany niczym baleron, w jakimś małym, cuchnącym żywicą pomieszczeniu. Przez szpary w drewnianych ścianach, widać było co nieco z otoczenia komórki w jakiej został zamknięty. Wokoło jego więzienia stały niskie, pobudowane z pali chaty, kryte strzechą lub gontem. Na pierwszy rzut oka widać było, że domostwa powstały całkiem niedawno. Pomiędzy nimi przechadzało się kilku elfów. Uzbrojonych jak na wojnę. Za domami ciemniła się ściana lasu, a dalej Jarr dostrzegł wznoszące się ku zachmurzonemu, gniewnemu niebu, nagie górskie stoki.

Więcej nie miał czasu się przyglądać, gdyż drzwi komórki rozwarły się i stanął w nich elfi wojownik. Miał na sobie gruby płaszcz, spod którego wystawała głownia miecza. Popatrzył wrogo na leżącego w trocinach szamana. Pochylił się i chwycił za sznury, z zamiarem wywleczenia go na zewnątrz.
- Teraz zarżniemy cię jak wieprza, od którego wiele się nie różnisz - warknął elf, wykrzywiając się w grymasie obrzydzenia. - Ale wcześniej opowiesz naszemu przywódcy, co planujecie...

Tą chwilę Jarr postanowił wykorzystać na uwolnienie się. Szarpnął dziko, wytrącając elfa z równowagi. Długouchy zwalił się na orka, który niczym pozbawiona kończyn ogromna larwa, przetoczył się na niego i przydusił całym swoim ciężarem. Elf zaczął się szarpać i głucho stękać, gdyż ciężar orka wyduszał z niego powietrze, a przyciśnięte do gleby usta, uniemożliwiały krzyk. Jeszcze chwila i elf znieruchomiał, z braku powietrza tracąc przytomność. Teraz Jarrowi pozostawało uwolnić się z więzów i wydostać z wioski elfów.
 
xeper jest offline  
Stary 02-06-2011, 08:09   #55
 
Aronix's Avatar
 
Reputacja: 1 Aronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputację
Irg nawet nie miał zamiaru rozmawiać z Vonnem. Chwycił za młot i przygotował się na atak. Krasnolud już miał sparować cios, gdy nagle mag, wyszeptał jakieś zaklęcie i z jego rąk, w stronę Irga wystrzeliła niebieska poświata, która odepchnęła krasnoluda. Irg wywrócił się na kamiennej posadzce. Szkielet już unosił miecz aby zadać ostateczny cios. Wtedy Cassandra, stojąca nieco z tyłu wydała z siebie stłumiony okrzyk. Perul odwrócił wzrok i spojrzał na kobietę. Irg wykorzystał chwilową nieuwagę wroga i podniósł się na równe nogi. Mag znów zwrócił się ku krasnoludowi, w ostatniej chwili uniknął pchnięcia młotem. Obrócił się w okół własnej osi i ciął mieczem w stronę krasnoluda. Irg jednak też wykazał się refleksem i uniknął ostrza. Perul odszedł na parę kroków i teraz mierzyli się z Irgiem wzrokiem. Krasnolud nie chciał atakować pierwszy, bo nie wiedział co mag ma jeszcze w rękawie.

Przez dłuższą chwilę żaden nie odważył się zaatakować. W końcu Perul nie wytrzymał i ruszył na Irga. Krasnolud po raz kolejny okazał nadzwyczajną zwinność i uniknął ataku uskakując na prawo. Odbiegł znów na parę kroków od maga. Wtedy mag wykonał ruch, którego krasnolud się nie spodziewał. Odwrócił się i ruszył wprost na Cassandrę. Irg nie wiedział co robić, nie miał szans dogonić maga zanim ten dotrze do czarodziejki. Zdecydował się więc na bardzo niekonwencjonalny i niebezpieczny krok. Wykonał potężny zamach, obrócił się wokół własnej osi i cisnął młotem w stronę Perula. Jakimś cudem młot trafił maga w plecy i jednocześnie ominął przerażoną Cassandrę. Upadł gdzieś na posadzce korytarza z którego przyszli. Kości maga rozsypały się po całej sali.

-Wszystko w porządku?- krzyknął Irg do Cassandry
-W porządku?!- odkrzyknęła kobieta
-Mogłeś mnie tym młotem zabić!- ryknęła na krasnoluda
-I tak byś nie miała większych szans przy nim.- odpowiedział podchodząc do niej Irg, wskazując na porozrzucane kości Perula.
-No niby tak...ale mogłeś jednak wykazać się większą finezją.- odpowiedziała Cassandra z urazą w głosie. Irg tylko przewrócił oczami i podszedł do pozostałości po wielkim magu.

Jego głowa ostała się w całości, wraz z kawałkiem szyi. Na niej był zawieszony tajemniczy talizman, którego poszukiwali. Irg szybkim ruchem go oderwał i wrócił do Cassandry.
-Masz!- powiedział
-Na zgodę.- uśmiechnął się i wręczył czarodziejce talizman.
-Czy to ten talizman, którego szukaliśmy- zapytała kobieta. Irg pokiwał twierdząco głową i ruszył w stronę korytarza. Odnalazł leżący młot i wyruszył wraz z Cassandrą w drogę powrotną.

Po drodze zabrali ze sobą, budowniczych krasnoludów i ruszyli do wyjścia z grobowca. Przez całą drogę Cassandra nie spuszczała oka z talizmanu, podczas gdy Irg wraz z Bilirem oraz Vulinem rozprawiali na najróżniejsze tematy. Począwszy od trunków jakie kosztowali, przez wojaczkę aż do spraw związanych z budownictwem. Irg nie omieszkał też podzielić się z nowo poznanymi kompanami piwem ze swojej beczułki.

Gdy wyszli na zewnątrz Bilir oraz Vulin z rozpaczą spostrzegli, że ich konie uciekły. Irg nie mógł powstrzymać uśmiechu na widok roztargnionych krasnoludów biegających tam i z powrotem, nawołujących swoich koni.

W końcu postanowił powiedzieć, co się stało z ich wierzchowcami, oraz powód dla którego schował je za głazem. Zeszli więc nieco w dół, i ku uciesze krasnoludów znaleźli konie tam, gdzie pozostawił je Irg.
-To co gdzie wyruszacie?- zapytał Bilir
-Do Wazandu.- odpowiedział Irg
-Ach!- wykrzyknął Vulin
-Piękne miasto! Postawiłem tam kilka ciekawych budowli.- dodał. Irg przysiągł sobie, że gdy już dotrze do Wazandu zobaczy owe ciekawe budowle.
 
Aronix jest offline  
Stary 02-06-2011, 18:11   #56
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Jarr ostrożnie ułożył ciało elfa w rogu pokoju. Wiedział, że nie ma wiele czasu. Inne elfy mogły szybko spostrzec brak swojego brata. Co prawda od razu po wyjściu z chaty ork widział łatwą droge ucieczki z wioski, ale nie mógł odejść bez swojego ekwipunku. Zabrali mu szatę szamana, miecz, sztylet na rękawicy i całe jedzenie.

Jego rzeczy były całkiem cenne więc musieli trzymać je w jakims porządnym miejscu. Może chcieli sprzedać, lub używać. Postanowił, że jeśli przeszuka trzy najbliższe budynki i nie znajdzie to sobie odpuści.

Póki co miał na sobie przepaskę biodrową, przynajmniej nie był tak widoczny. Pora była odpowiednia. Każda istota która widzi i w dzień i w nocy, tak jak elfy, najgorzej widzi pomiędzy tymi porami, czyli o zachodzie. Teraz właśnie śłońce powoli zachodziło zza horyzontem zmuszając elfie oczy do przestawienia się na tryb nocny, jednak słońce wciąż świeciło więc widzieli nieco gorzej. Niestety Jarr też.

Skulony szybko przebiegł do domku sąsiadującego z chatą w której przebywał ork. Lekko pchnąl drzwi. Od razu zrezygnował. Nie było tu żadnej skrzyni.

Jarr pobiegł do kolejnej chaty, była na przeciwko, nieco większa od tych dwóch. Pchnął drzwi, w środku zastal dwa elfy. Jeden siedzial za biurkiem i coś pisał, a drugi stał obok niego i mu dyktował. Jarr nie rozumiał ich melodyjnej mowy, ale mial nadzieję, że to nie było nic o nim. Tak czy siak szybko przygotował formułę do swojego ulubionego zaklęcia. Błyskawica wydała parę trzasków i pomknęła ku elfom. Właściwie ku jednemu bo usłyszeli ją zanim wystrzeliła z rąk orka i jeden zdążyl uskoczyć, jednak ten który siedzial na krześla tylko się potknął o nogę stołu. Błyskawica trafiła go bezpośrednio w plecy i zabiła na miejscu.

Drugi elf chwycił zawieszony u pasa miecz i szybko zaszarżował na orka. Nie wyglądało to za dobrze. Elf szybko dostał cios w paszczę i cięcie które wyprowadził chybiło o dobre dziesięć centymetrów. Teraz widział jak przez mgłe. Jarr wyprowadził jeszcze kopniaka w brzuch elfa. Poleciał do tyłu i potknął się o stołek. Ork już na niego ruszył jednak elf kopnął małe siedzisko i Jarr w biegu potknął się i tak jak elf skończył na ziemii. Elf widowiskowo wstał skaczac na nogi. Ork zdążył się odturlać przed ciosem.

Jako, że przeciwnik Jarra krzyczał to było pewne, że zaraz będzie tu mnóstwo elfów. Ork kopnął elfa w krocze i szybko wstał. Słyszał już innych długousznych idiotów. Szybko wybiegł z chaty, jednak elf zebrał w sobie resztę sił i ciął Jarra przez plecy. Zabolało, a krew nieźle popłynęła.

Biegł jak szalony przez las. Wiedział, że ci którzy go ścigają mają łatwiej. Zostawiał po sobie mnóstwo krwi i biegł wolniej z raną na plecach. W biegu przygotowywał formułę nowego czaru. Trochę mu to zajęło lecz w końcu złote światło objęło jego ranę na plecach i szybko ją zasklepiło. Od razu poczuł się lepiej. Krew mu już nie leciała, po ranie nei było ani śladu i czuł się orzeźwiony. Biegł jeszcze przez kwadrans aż w kocu byl pewien, że zgubił pościg.

Przysnął na noc kryjąc się pod drzewem.

Ranek wcale nie przyniósł nic dobrego. Zjadł parę leśnych owoców i rozeznał się w okolicy. Wioska była na wschód więc ruszył na zachód. Miał szczerą nadzieję, że duchy się w końcu do niego uśmiechną.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^

Ostatnio edytowane przez Fearqin : 02-06-2011 o 18:14.
Fearqin jest offline  
Stary 03-06-2011, 06:11   #57
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Po przygotowaniu miejsca na nocleg nie pozostało nic innego jak rozłożyć posłania i rozpalić ognisko. Owszem blask ognia byłby widoczny z daleka, ale raczej nic im nie groziło... przynajmniej tak się zdawało.
Argena zamierzała położyć służbę spać, a w nocy zbadać dzwonnicę, która za bardzo wyróżniała się wśród innych budowli.

Gdy zapadał zmrok, nagle zaczął bić dzwon. Z każdym jego uderzeniem i odgłosem coś się zmieniało. Najpierw zniknęły pokrywające teren zarośla, potem ich ognisko, następnie leżące dookoła gruzy zamiast których nad ich głowami pojawił się stabilny sufit. Z każdym uderzeniem wszystko wokół stawało się na powrót nowe. Ściany i różne jej zdobienia, meble, jedzenie nad szynkwasem i nie tylko, aż w końcu wraz z ostatnim uderzeniem dookoła pojawili się ludzie. Okazało się nagle, że Argena i jej towarzysze rozłożyli się po środku karczmy.
W pomieszczeniu było kilka osób. Łysiejący karczmarz z dużymi wąsami przyglądał im się uważnie, kelnerka w krótkiej spódnicy wycierała jakiś stolik, jakiś rycerz jadł coś siedząc w kącie, młoda para popijała piwo przy jednym z mniejszych stolików, a przy innym kilka osób zawzięcie grało w karty.
- Nie wolno tu rozkładać spania. Jak was nie stać na pokój, to możecie w stajni - powiedział karczmarz, będący najwyraźniej właścicielem przybytku.
- O czym ty mówisz? Przecież przed chwilą to miejsce... - zaczął Dergo, ale Argena przerwała mu wypowiedź uderzając go płaską dłonią w potylicę.
- Stać nas, weźmiemy jeden pokój - oznajmiła Argena dobywając sakiewki.
- To po co te posłania? - wtrąciła niezadowolona kelnerka, która musiała je wyminąć. Na widok chochlików, dłonią i drewnianą tacą prowizorycznie przytrzymała spódnicę, nie chcąc aby spotkało ją coś niemiłego.
- Sprawdzian - odparła Argena - Karczma w której wolno spać na podłodze nie jest nas godna - dodała szybko wyniosłym głosem. - To jak z tym pokojem?
- Jest gotowy, mam dla Państwa specjalny apartament - powiedział służebnie karczmarz i podał na ladę duży klucz z marmurowym breloczkiem i elegancko wyrytą liczbą "20". - Wieczerzę też zaraz każę podać - dodał szybko.
- Tego nam nie trzeba, dziękujemy - odparła Argena, kładąc na ladzie złotą monetę i zabierając klucz.

Kilka minut później byli już w ich pokoju.
- Co tu się dzieje? - spytał wystraszony Dergo.
- Tego nie wiem, ale dzwonnica ma tu kluczowe znaczenie i zaraz pójdę ją sprawdzić. Wy tymczasem nie rozpakowujcie się za bardzo, niczego nie jedzcie i z nikim nie rozmawiajcie... a jak już musicie gadać, to zachowujcie się jakby nigdy nic. Jasne?
- Tak, oczywiście - odparł Dergo, a i chochliki pokiwały energicznie głowami.
Argena podeszła do okna i nasłuchiwała przy użyciu swych magicznych kolczyków. Typowo wiejskie rozmowy o niczym, odgłosy jedzenia, w niezbyt dalekiej oddali szczekanie psa i "gra na skrzypcach" w wykonaniu owadów.
Nic nadzwyczajnego, poza faktem, że niedawno nikogo tu nie było.
- Idę sprawdzić dzwonnicę. Wy tu zostajecie - zarządziła Argena i oczywiście tak się stało.

Najpierw normalnie zapukała, ale nikt jej nie odpowiedział. Walnęła kilka razy pięścią, ale też nikt się nie odezwał... przynajmniej nie z środka.
- Jakiś problem, proszę pani? - usłyszała męski, donośny głos.
Argena odwróciła się i zobaczyła oddział czterech mężczyzn. Odziani byli w kolczugi i kaftany z herbem głowy jelenia, a każdy z nich miał miecz przy pasie. Straż.
- Chciałam wejść do środka. Pomodlić się - wymyśliła na poczekaniu. Nic innego nie przyszło jej do głowy.
- Widzę właśnie, że bardzo pani na tym zależy. Ale nocą kaplica jest zamknięta, a otwarcie jej jest sprzeczne z prawem
- powiedział przyglądając się jej uważnie. Ona zaś zauważyła, że mężczyzna trzyma rękę opartą o biodro, czyli jego dłoń leżała nieomal na rękojeści miecza. - Jeśli nie może pani czekać z modlitwą do rana, zawsze można tutaj, przed wejściem. W święta nie ma w środku miejsca dla wszystkich i zbieramy się na placu - powiedział strażnik, tłumacząc Argenie, że nie będzie to wielką hańbą. - Pani nie jest stąd, jak widzę. Skąd Pani pochodzi? - dodał na koniec.
Modły oczywiście nie wchodziły w grę, samo klęczenie, nawet gdyby miało się odbyć w świątyni, nie było czymś do czego Argena była przyzwyczajona.
- Jestem z daleka i długo by opowiadać. Wrócę tu rano - powiedziała tylko i ruszyła w stronę gospody.
Straż nic już nie odpowiedziała i odprowadzili ja wzrokiem do samej karczmy. Kobieta podsłuchiwała czy coś mówili między sobą, ale żaden z nich nie odezwał się ani słowem.

Gdy Argena była już w swoim pokoju i wyjrzała przez okno, zobaczyła, że straż nadal stoi na straży przed dzwonnicą. Do tego ich grono powiększyło się i nie było ich czterech, a siedmiu.
Przebijanie się tam mogło się źle skończyć i naprawdę nie miało sensu, skoro o świcie mieli ją oficjalnie udostępnić.
Argena kazała chochlikom obudzić się przed wschodem słońca i zabarykadowawszy krzesłem drzwi poszła spać. Dergo spał obok niej, wtulony przylep jak zawsze, ale kobieta nie miała nic przeciwko. Chochliki miały dla siebie miękki dywan, ale tylko pół nocy mogły spać. Dwa z nich jak zwykle pełniło wartę.
Gdy niebo zaczęło się robić szare, jedno z chochlików - Mara, delikatnie obudziła Argenę.
Gdy kobieta wyjrzała przez okno, zobaczyła, że straż nadal trzyma wartę przed dzwonnicą. Było to co najmniej dziwne, ale domyślała się, że coś się za tym kryje. Może wejdzie tam jak będzie otwarte i przed zapadnięciem zmroku schowa się gdzieś, aby odkryć ich tajemnicę.
Tymczasem ubrała się, zjadła skromne śniadanie z ich własnych zapasów i czekała aż słońce pojawi się na horyzoncie.

Tego co się stało, nie przewidziała. Gdy robiło się już widno i słońce lada moment miało wzejść... rozległ się dźwięk uderzenia w dzwon, a wraz z nim, w mgnieniu oka zniknęli ludzie, których widziała.
Argena natychmiast domyśliła się, że wioska ożyła za sprawą jakiejś magii i tylko na czas nocy, a teraz wszystko miało wrócić do poprzedniego stanu. Problemem mógł być fakt, że znajdowali się na drugim pietrze, a o ile Argena pamiętała, a pamięć miała dobrą, pierwotnie budynek ten miał tylko ściany.
- Pobudka! Wszyscy szybko na środek pokoju! - krzyknęła Argena. A dzwon bił dalej, z prędkością jednego uderzenia na sekundę. Chochliki nieomal natychmiast wykonały polecenie swojej Pani, gdyż nigdy nie kwestionowały jej rozkazów. Dergo zaś usiadł gwałtownie na łóżku, spojrzał na Argenę i szybko wyskoczył goły spod kołdry, aby dobyć miecza.
- Co się dzieje? - spytał.
- Chodź tu mówię! - powiedziała głośno Argena, ale nie czekała na niego i sama szybko do niego podeszła i pociągnęła do siebie.
- Zamknij oczy! Nie otwieraj ich i nic nie mów! - powiedziała zdecydowanie, obracając go plecami do siebie i przełożyła rękę pod jego pachami, mocno obejmując go na wysokości klaty.
- Złapcie się mnie - powiedziała do maluchów, które natychmiast uczepiły się jej nóg. Sama zaś Argena, przybrała swoją naturalną postać, co długo nie trwało.
Wtedy to, wraz z jednym z ostatnich uderzeń dzwonu, zniknęła podłoga na której stali. Ich rzeczy zostały tam gdzie były i najzwyczajniej zaczęły spadać. Jednocześnie cała uczepiona Argeny ekipa zaczęła lecieć w dół. Nie spadać, a lecieć! Argena odpowiednio machała skrzydłami i amortyzowała nimi upadek niczym spadochron. Po niespełna minucie wszyscy bezpiecznie stali już na ziemi.

Argena przybrała swoją ludzką postać.
- Znajdźcie nasze konie. I rzeczy, chcę znać straty. Znajdźcie mi monetę którą zapłaciłam za pokój i jak się uda to weźcie i inne, powinny być tam - wskazała kierunek, w którym wczoraj wieczorem była kasa karczmarza. - Dergo, ubierz się golasku bo zmarzniesz. Ja zajrzę do dzwonnicy - powiedziała.
Chochliki od razu zabrały się za wykonywanie poleceń swojej Pani. Dergo chciał jednak o coś spytać.
- Co się stało?? - powiedział wręcz zszokowany całym zajściem.
Argena westchnęła. - Od rana znowu bili w dzwon i tak jak wcześniej wieś się nagle pojawiła, tak teraz zniknęła. A wraz z nią podłoga na której staliśmy. Na szczęście poradziłam sobie z tym powiedziała spokojnie.
Młodzieniec otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale Argena mu przerwała. - A jeśli chcesz spytać "jak", to powiem ci innym razem. Obiecuję, że nastąpi to już niedługo, bo widzę, że czas najwyższy abyś mnie lepiej poznał. A teraz może lepiej się ubierz - powiedziała, przyglądając mu się uważnie ze szczerym uśmiechem.
Dergo zarumienił się lekko, kiwnął głową i zaczął szukać swoich rzeczy.

Gdy inni zajęli się swoimi zadaniami, Argena udała się pod dzwonnicę. Nie miała zamiaru ani pukać, ani wyważać drzwi. Obie te czynności raczej nie przyniosły by rezultatu.
Argena obeszła dzwonnicę i ponownie przybrała swoją naturalną postać, aby podlecieć do dzwonu. Łańcuch, który służył do jego obsługi miał swój szyb i prowadził do środka budynku. Ktokolwiek go obsługiwał, był teraz na drugim końcu. Argena złapała za serce dzwonu i nachyliła się do szybu.
- Mogę zniszczyć, albo zabrać ten dzwon. Nie muszę oczywiście, chcę tylko porozmawiać - powiedziała głośno i zdecydowanie. Przez moment nasłuchiwała, zastanawiając się czy otrzyma odpowiedź.
- Możesz wejść, porozmawiamy - odezwał się cichy, nieco mistyczny głos. Dzięki kolczykom Argena usłyszała też odgłos otwieranego zamka. Drzwi do dzwonnicy zostały otwarte.
Argena wróciła na ziemię, przybrała swoją ludzką postać i weszła do środka budynku.
 
Mekow jest offline  
Stary 07-06-2011, 11:36   #58
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Irg

Podróż do krasnoludzkiego miasta przebiegła bez przeszkód. Bilir i Vulin, dwaj krasnoludzcy inżynierowie raczyli Irga opowieściami o okolicy, o tym jakie budowle wznoszą się na mijanych wzgórzach i co ciekawego można zobaczyć w samym mieście. Cassandra szła nieco z tyłu, zupełnie znudzona bełkotem krasnoludów.

Wazand położone było między dwoma wielkimi górami, których nazwy brzmiały Ceklunhor i Barba-nara. Były to dwa święte miejsca dla wyznawców czczonego w mieście boga Wuza. Pielgrzymi corocznie odbywali pielgrzymki na oba szczyty, aby tam w ofierze złożyć drogocenne dary. Irgowi przez głowę przeszła myśl o wartości tych, od stuleci składanych kosztowności, ale zaraz zreflektował się, że to o czym myśli to świętokradztwo.

Miasto robiło piorunujące wrażenie. Całe było wybudowane z kamienia. Masywne mury spinały stoki gór. Ulice były proste i szerokie. Każdy budynek był swego rodzaju dziełem sztuki. Kolumny, portale i płaskorzeźby zdobiące domy były wykonane z najwyższym kunsztem. Irg z wielkim zainteresowaniem i dumą przyglądał się miastu. A Cassandra nudziła się jeszcze bardziej.

Gdy już zainstalowali się w gospodzie, a Irg uraczył orzeźwiającym kuflem piwa, mogli podyskutować o dalszych planach. Mieli Talizman, a więc poszukiwanie tajemnej organizacji, o której krasnolud czytał w podziemiach Saghart, raczej nie miało sensu. Teraz trzeba się było skoncentrować na dotarciu do Tajemnych Wrót. Wraz z Cassandrą ustalili, że informacji poszukają w bibliotece, która musiała być równie okazała jak całe miasto. A teraz nadszedł czas na degustację wazandzkich piw...

Cytat:
Trzy krainy. Nasze miasto, wieczny Wazand znajduje się w pierwszej z nich, najbardziej zewnętrznej, a przez to zwanej Zewnętrzną. Druga kraina, Środkowa otoczona jest Wielką Rzeką, którą śmiałkowie są w stanie przekroczyć w kilku zaledwie miejscach. Pierwsze z nich, najbliższe naszemu cudownemu miastu, znajduje się na zachodzie. Ale przekroczenie go to nielada wyzwanie. Mostu bowiem pilnuje gigantyczny Strażnik, a jego pokonanie niemal graniczy z cudem. Tym, którzy chcieliby przekroczyć Rzekę, polecam udać się nieco dalej, do królewskiego miasta Kingsport. Król utrzymuje bowiem stale kursujący prom, którym można przebyć zdradliwe i niezmierzone odmęty Wielkiej Rzeki...
- No i co? - zapytała Cassandra, po zapoznaniu się ze znalezioną w bibliotece notatką. - Gdzie idziemy? Miasto czy most? Nie wątpię w Twoje możliwości, ale ten Kingsport wydaje się pewniejszy.


Argena

Wnętrze pomieszczenia było małe, ciemne i zagracone. Pod ścianami stały potrzaskane resztki skrzynek, ławek i stołów, tworząc nieco niestabilne drewniane piramidy. Na samym środku stał w miarę cały stół, na którym płonęła samotna świeczka. Cały blat stołu pokryty był woskiem, który kaskadami zwisał z krawędzi stołu i rozlewał się po podłodze. Poza świeczką na stole stała niewielka klepsydra, wypełniona czarnym piaskiem. Z góry, z ciemności zwisał gruby sznur.

Gdy Argena zamknęła drzwi do dzwonnicy, w sferę światła wszedł pokraczny, garbaty karzeł o zdeformowanej twarzy. W jego oczach nie było wrogości ani strachu, tylko rezygnacja.


- Kim jesteś? I o co w tym wszystkim chodzi? - Argena była nieco zdenerwowana całą sytuacją w wiosce, stąd w jej pytanie wkradła się złość. Dzwonnik podszedł do stołu i zaczął maziać palcem w roztopionym wosku.
- Nazywam się... Kuba - z wahaniem odpowiedział karzeł. - Dzwonię tutaj od wielu lat. Co wieczór, gdy klepsydra się przesypie muszę zadzwonić w dzwon. Wtedy wszystko wraca do normy. To przekleństwo jakim zostaliśmy obłożeni przez kapłanów Szablisa, za popełnione zbrodnie. Kiedyś Wylgut było pięknym miejscem, żyznym i kolorowym. Wiódł tędy trakt, uczęszczany przez wielu. W naszej wsi żył człowiek o imieniu Karan. Był zły i występny, nie palił się do pracy. Wolał zabierać innym to co zrobili. Zebrał wokół siebie bandę podobnych sobie i zaczęli napadać na kupców i podróżnych. Potem Karan ogłosił się panem Wylgut i wprowadził rządy terroru, a jego siedzibą była ta wieś. Mówiono, że Karan zawarł pakt z demonami i one pomagały mu krzywdzić niewinnych. W końcu zadarł z kapłanami Szablisa, którzy przeciwstawiali się jego terrorowi. Napadł na klasztor leżący daleko na wschodzie i spalił go. Samych kapłanów zamęczył i powywieszał na drzewach. W chwili śmierci przeklęli go i wszystkich, którzy mu sprzyjali. A on tylko śmiał się im w twarz. Przez kilka lat nic się nie działo, a potem Wylgut zaczęło umierać. Ci, którzy nie żywili do Karana jakichkolwiek dobrych uczuć, po prostu umarli. Inni, którzy choćby jednym słowem czy myślą wsparli okrutnika, zostali ukarani w okrutny sposób. Nocą żyją jak dawniej, mając straszną świadomość, że przez te kilka godzin mogą korzystać z życia. A za dnia cierpią katusze, dzień za dniem umierając na nowo, na drzewach. Tak jak kapłani Szablisa. A mnie przypadł los ogłaszania dla nich wyroku... Gdy zbliża się ranek, przeklinają mnie...
- Nie ma sposobu, aby odwrócić klątwę - dodał po chwili. Argena spojrzała nieco przychylniej na przeklętego dzwonnika. Jednak nadal pozostawała jedna kwestia...
- Mogłeś nas zabić. Niemal spadliśmy z piętra gospody, gdy ta zaczęła znikać...
- Nic na to poradzić nie mogę - odpowiedział i wyszczerzył połamane, poczerniałe zęby. - To nie moja wina, że przyszło wam do głowy zatrzymywać się tutaj. Jedynie mogę powiedzieć przepraszam.
- Przyjmuję przeprosiny. A korzystając z okazji, powiedz mi coś o Wylgut. Słyszałam o wieży czarownika, pełnej skarbów i tajemnic.
- Wiele Ci nie powiem. Tkwię tu od stuleci... Wiele się mogło zmienić... Na wschodzie, w cieniu góry Szabal, leżą ruiny spalonego przez Karana klasztoru. Po całej wyżynie rozsiane są ruiny wsi i osad, które jak ta, na dźwięk dzwonu powracają do życia. A o wieży nie słyszałem. Może jest młodsza i wzniesiono ją, gdy ja już zacząłem swoją pokutę. Jest jeszcze jezioro, to znaczy było... Na południe stąd. Jego wody miały cudowne właściwości, koiły duszę i ciało. Strzegły go cztery wodne siostry...


Jarr

Ork miał nadzieję, że pościg nie jest zbyt blisko. W ogóle mogłoby go nie być. Wówczas życie było by prostsze. Nie miał pojęcia gdzie jest, ani co ma dalej robić. Po prostu szedł przez las, przedzierając się przez krzaki i licząc na przychylność duchów. Gdy dotarł do jakiegoś traktu, postał na nim przez chwilę, zastanawiając się, w którą stronę iść. W końcu zdecydował i ruszył ku widocznym w oddali, ponad lasem, wzgórzom.

Już po jakiejś godzinie marszu dostrzegł, że trakt zmierza do dużej wsi. Otoczona była palisadą, a w bramie stało kilku ludzi. Gdy zobaczyli idącego traktem orka, zaprzestali rozmowy i przyjęli bojową postawę. W kierunku Jarra wycelowane były groty kilku włóczni i ostrza mieczy.
- Czego tu chcesz, zielonoskóry? - zapytał wrogim głosem jeden z mężczyzn. Wysoki, dobrze zbudowany blondyn. - Nie potrzebujemy tu takich jak ty. Już dość kłopotów mamy z tymi przeklętymi długouchami...

Wskazał ręką za siebie. Na palisadzie wisiało kilka okrwawionych ciał. Smukłe sylwetki, długie włosy i ubrania w odcieniach zieleni jednoznacznie wskazywały do kogo należą trupy. Jarr uśmiechnął się. Wróg mego wroga jest moim przyjacielem, pomyślał. Jeśli dobrze to rozegra, to zyska sprzymierzeńców i być może pomoc w dalszej podróży.
 
xeper jest offline  
Stary 12-06-2011, 18:50   #59
 
Aronix's Avatar
 
Reputacja: 1 Aronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputację
Irg zaczął rozważać obydwie możliwości. Popijanie piwa znacznie ułatwiło mu wybór.
-Być może i Kingsport to najlepsze wyjście.- zaczął
-Jednak ja jestem ciekaw cóż to za olbrzym strzeże mostu. Więc najpierw złożymy mu wizytę, a jak bym nie dał mu rady to pomyślimy co dalej.- powiedział i pociągnął duży łyk piwa. Cassandra nie wyglądała na w pełni przekonaną
-Ale Irgu, w Kingsport przejście jest bezpieczne i pewne.- powiedziała, krasnolud natychmiast zaczął kręcić głową
-Nic na tym świecie nie jest proste i pewne moja droga.- waśnił dopijając piwo
-A poza tym, ja jestem wojownikiem. Szukam nowych wyzwań, oczywiście nie zawsze wybieram ryzykowne rozwiązania, ale teraz mam taką ochotę.- powiedział, nie pozostawiając czarodziejce zbyt wiele argumentów
-No cóż, to ja pójdę się przygotować.- odpowiedziała i odeszła od stolika. Irg zamówił jeszcze kufel piwa, oraz napełnił swoją beczułkę. Był gotowy.

Wyruszyli po godzinie. Droga na zachód była bardzo dobrze utrzymana z powodu dużej ilości karawan kupieckich wędrujących z tego kierunku do miasta. Z biegiem czasu Irg i Cassandra zaczęli się coraz bardziej oddalać od potężnych gór. Teraz krajobraz zdominowały porozrzucane tu i tam wysokie pagórki. Niektóre były zagospodarowane inne nie. Trakt, którym szli przechodził przez bardzo wiele wiosek, więc z uzupełnieniem zapasów, czy noclegiem problemów nie mieli.

Irg zastanawiał się nad owym potężnym olbrzymem pilnującym przejścia przez most. Szykował już na niego kilka taktyk, które miały zapewnić krasnoludowi zwycięstwo. Jednak mimo wszystko miał nadzieje, że ta wzmianka o nim była, przynajmniej podkoloryzowana. A może tego przejścia nikt nie pilnuje i autor powiedział o olbrzymie aby odstraszyć podróżników? Te pytania kłębiły się w głowie Irga przez cały czas.
Cassandra dalej zajmowała się tajemniczym talizmanem, więc tworzyli dość ciekawą parę. Niby szli razem, jednak każde myślało czymś innym i jak by zapomniało o swoim towarzyszu. Chwile na rozmowy mieli podczas postojów w karczmach. Wtedy to rozprawiali o tym jak może wyglądać korona władzy i jaką ma moc.

Od samego rana, czwartego dnia ich wyprawy, Irg i Cassandra podchodzili pod wyjątkowo wysoki pagórek, który można by śmiało nazwać już górą. Wokół rosła gęsta, wysoka trawa. Pomiędzy nią widać było różne piękne kwiaty, które starały się wydostać ponad trawę. Gdzieniegdzie dawało się zauważyć latające pszczoły, poszukujące odpowiedniego dla siebie kwiatu. Krajobraz był na prawdę piękny, nawet do tego stopnia, że krasnolud i czarodziejka na chwile zapomnieli o swoich sprawach i napawali się pięknem przyrody.

Przed południem nareszcie dotarli do szczytu wzgórza. Okazało się, że zejście jest pod prawie takim samym kątem co wejście. Natomiast widok jaki zobaczyli zapierał dech w piersiach. Z prawej strony dało się zauważyć początek ogromnego lasu, który znikał za horyzontem. Po lewej zaś znajdowało się delikatne zbocze, na którym posadzone były jakieś rośliny. Były one ułożone w idealnie prostą linię. Z daleka nie dało się dostrzec co to za rośliny. Pomiędzy lasem, a uprawami znajdowało się niewielkie miasteczko, otoczone skąpym murem. W jego wnętrzu dało się dostrzec kościół, ratusz, tar orz masę domów, większych i mniejszych. Właśnie przez to miasteczko przebiegał trakt, którym szli Irg i Cassandra.

Irg spojrzał na czarodziejkę, ta uśmiechnęła się do niego i ruszyła w dół zbocza ku miasteczku. Krasnolud pooglądał jeszcze chwilę widoki, poprawił sobie młot, który mu już przeszkadzał i ruszył za czarodziejką.
 
Aronix jest offline  
Stary 14-06-2011, 20:11   #60
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Ludzie. Wyglądali bardziej na barbarzyńców niż tych okutych w metal zakkoników z którymi walczyło plemię Jarra. Ork znał mowę którą się posługiwali. Rozejrzał się po wszystkich. Zbierało się coraz więcej osób. Szepty i podejrzliwe spojrzenia się mnożyły.
Najwyraźniej jednak nie byli całkiem głupi, w końcu widać było, że zabijali elfy. Jednak nie wiadomo jak zareagują zaraz na orka w przepasce biodrowej, na dodatek już nieco rannego, bo ran od strzał elfów jeszcze nie zaleczył.
Odchrząknał i powiedział swoim chropowatym głosem
- Witajcie ludzie. Jestem Jarr. Proszę was o pomoc. Walczyłem z elfami z pobliskiej wioski. Zabiłem paru, ale było ich zbyt wielu i musiałem uciekać. Możliwe, że zgubiłem pościg, ale jestem ranny i muszę odpocząć zanim ruszę w dalszą drogę.

Przed szereg wystąpił samiec, najwyraźniej przywódca ludzi. Wysoki, łysy mężczyzna wyglądał na takiego który był doświadczony w walce, ale jedynie siłowej.
- Owszem, nie lubimy elfów, ale skąd mamy wiedzieć, że nie łżesz?
W tym tkwil problem. Jarr nie miał prawie żadnych dowodów, oprócz samego siebie, jednak obawiał się sceptycznej odpowiedzi i postawy ludzi wobec tego.
- Jedyny dowód jaki mogę wam dać to słowo honoru i ślady po grotach, charakterystycznych dla strzał elfów.

Nie mylił się co do sceptycznej postawy. W zasadzie sam by nie uwierzył gdyby znalazł się na ich miejscu, a do orkowej osady wbiegłby człowiek twierdzący, że zabił elfy.
- Nie najlepszy z ciebie wojownik skoro dałeś się naszpikować. - Parsknął śmiechem człowiek. Inni też wydali się rozbawieni tym dowodem.
- Mimo to, uciekłem z ich osady, sam, nieuzbrojony, przy okazji zabijając paru.
Przestali się uśmiechać i śmiać.
- Czemu cię złapali? No i czemu TY dałeś im się złapać. Poza tym, co z tym pościgiem?
- Pościg raczej zgubiłem. Złapali mnie bo mieli przewagę liczebną. Zwabiłem paru do lochu, gdzieś w lesie. Zabiłem tam jednego, drugiego mocno poobijałem i nieco podsmażyłem, ale ostatecznie udało im się mnie ogłuszyć. Pościg raczej zgubiłem, bo zdążyłem się zdrzemnąć parę godzin w lesie.

Człowiek milczał przez chwilę. Potem skonsultował się z resztą osób, jednak Jarr nie słyszał co mówią. Na szczęście zdecydowali na jego korzyść.
- Mało to przekonujące, ale przyda nam się pomoc, elfy często atakują.

Ork odetchnął z ulgą. Zaprowadzili go do jakiejś starej opuszczonej chaty. Powiedzieli, że może się tu zatrzymać. Całkiem gościnni i ufni. Pewnie wspólna pasja zabijania elfów miała na to duży wpływ. Zapytali go jaką broń preferuje. Poprosił o miecz dwuręczny. Wręczyli mu jeszcze jakieś szaty i powiedzieli, że za dwie godziny ma być na placu.

Dom najwyraźniej był niedawno miejscem walki z elfami. Ze ściany sterczał grot, były stare ślady krwi no i wielki brud. Meble były połamane, powywalane i w ogólnym nieładzie. Jarr mniej więcej uprzątnął przedmioty w oczekwianiu na wyznaczoną godzinę. W końcu stwierdził, że minal czas i wyszedl na dwór. Na placu już zbierali się ludzie. Przywódca- przedstawił się jako Grund- już tam był i rozmawiał z innym człowiekiem. Gdy Jarr podszedł, Grund natychmiast skończył rozmowę i zapytał orka
- Gdzie ta osada zielonoskóry?
Jarr uśmiechnął się szczerze i wytłumaczył Grundowi jak dojsć do wioski. Człowiek powiedział, że wyśle tam zwiadowcę, jeśli osada naprawdę się tam znajduje to obdażą go zaufaniem i przeprowadzą atak, zaś jeśli ork ich okłamał to będzie miał wielkie problemy.

Okazało się, że ludzie z wioski byli naprawdę silni i waleczni. Zniszczyli juz dwie osady kochanków lasów i odparli niezliczone ataki. Jednak nie mogli odnaleźć jeszcze jedenj osady elfów z której wyprowadzali ataki. Możliwe, że była to ta w której był Jarr.
Zwiadowca wrócił dopiero następnego popołudnia. Jarr widział jak rozmawia z Grundem na placu. W końcu przywódca klepnął młodego skauta w ramię, pokiwal twierdząco głową i coś mu przekazał. Młodzik pobiegł gdzieś w wioskę, która jak się okazała była większa niż Jarr myślał. Podczas tego dnia mógł po niej chodzić i odkrył, że są nieźle przygotowani na atak. Warty, drewniane kolce powtykane ciasno w ziemię. Na dodatek byli całkiem liczni. Gorzej z uzbrojeniem. Miecze były całkiem niezłe, ale łuki były po prostu okropne.
Grund podszedl do orka.
- Miałeś rację. Osada istnieje i są w niej znane nam elfy. Jutro atakujesz wraz z nami.
Godzinę później ork dostał dwuręczny miecz i skórzaną zbroję. Tylko takie mieli w wiosce i niestety nie były szalenie ciekawe. Ork wolił swoją szatę szamana, jednak ta nie dawała mu takiej ochrony jak ta, słabej jakości zbroja. Postanowił w wiosce znaleźć swoje rzeczy. Jego miecz, szata i zbroja... ta cała sprawa jednak mogła mu się opłacić. Zresztą, zawsze dobrze przelać krew i spiczastych uszach.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
 


Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172