Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-04-2011, 00:27   #31
 
Hesus's Avatar
 
Reputacja: 1 Hesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnie
- I na cholerę mi to było?

Kiedy się dźwiga ponad trzydzieści funtów żywej wagi trudno przemieszczać się w podskokach, dlatego Cykror zmierzał powolnym krokiem do namiotu gdzie miał się spotkać z grupa nad którą miał objąć dowodzenie. Kiwał się przenosząc ciężar z nogi na nogę psiocząc pod nosem na wszystko i wszystkich. I nawet nie chodziło o to, że na odprawie z sierżantami jej uczestnicy okazali się kompletnymi kretynami pozbawionymi krzty wyobraźni, z resztą większość była już pijana a naprawdę sensownych można było policzyć na palcach jednej ręki stolarza z długoletnią praktyką.

Wąsik, na nim mógł zawsze polegać znali się od lat, razem przechodzili służbę w królewskiej armii, mieli synów w podobnym wieku a ich żony o zgrozo były najlepszymi przyjaciółkami. On jeden wiedział, że poklepywanie po ramieniu i przypijanie połączone z gratulacjami awansu z rąk Croma było zupełnie od czapy. Odpowiedzialność jaka spadła na jego barki mogła w nieodległym czasie pozbawić go głowy i tą ewentualność brał najbardziej pod uwagę, właściwie jako jedyną. No cóż, będzie musiał odwlekać nieuniknione, kolejna klątwa jaka z nad nim zawiśnie. Odprawa, jeśli ten bełkot można było tak nazwać sprowadzała się do tego, że parę razy musiał huknąć w stół aby przypieczętować podzielenie się obowiązkami. Czy tylko on widział tę wyprawę jako ekspedycję wojskową pod królewskim godłem ze wszystkimi obowiązującymi procedurami jakie musiała spełniać każda szanująca się formacja aspirująca do miana regularnej armii? Do cholery, musieli słuchać rozkazów a on nie zamierzał nadstawiać dupska za niekompetentnych kretynów. Porozdzielał obowiązki, wyznaczył zadania i zmył się przed otworzeniem następnej beczułki jaką nie wiadomo skąd tak szybko skombinował sierżant Beny zwany, Jedyna raczy wiedzieć dlaczego, Flaszką.

Mijał mniejsze czy większe skupiska Najemników. Gromadzili się przy ogniskach, pili, ucztowali, śmiali się. Przystanął czasem posłuchać, przyjrzeć się twarzom. Za chwile zobaczy się ze swoim oddziałem, pozna wszystkich, porozmawia. Nerwy trawiły jego wnętrzności, rozumiał, że żołnierz musiał potrafić odsunąć od siebie widmo śmierci, on tego nie potrafił, męczyło go ponadto milion innych zamartwień wykwitających z jego umysłu jak z urodzajnego krzewu winorośli. Przystanął przed namiotem i odetchnął głęboko, kilka razy. Ułożył sobie wszystko w głowie, każde słowo, każdy gest, pozę, ton, wszystko po to aby przekonać ich do siebie, wszak był za nich odpowiedzialny. Odsunął poły, wkroczył i wszystkie plany trafił szlag, jak zawsze.

****

Po skończonej modlitwie położył się na zaimprowizowanym sienniku. Chętnie pogapiłby się w gwiazdy pod gołym niebem, noc zapowiadała się chłodna, przez najbliższy czas nie będzie mógł liczyć na Adelę i jej cudowne dłonie wcierające mu maść na przeziębione korzonki. W namiocie tez nie było źle, ostatecznie. Cholerne korzonki, jeśli złapią go bóle a na pewno złapią, będzie chodził złamany wpół przez najbliższy tydzień.

- I jeszcze jedno Szlachetna Panienko, odsuń ode mnie wszelkie choroby – wyszeptał na wszelki wypadek.

Dzień nie był najgorszy jakby na to spojrzeć to nawet niezły. Oddział wydawał się w miarę zdyscyplinowany. Z Issą udało mu się wyjaśnić to i owo podczas warty. Dziewczyna małomówna i konkretna a Cykor miał wrażenie, że można na niej polegać reszta go nie interesowała. Wiedźmy wprawdzie nie było, ale czego oczekiwać po starowince. W pewnym wieku sen jest jak opróżnianie pęcherza, jeśli w porę tego nie zrobisz samo przyjdzie. Uno, w pewnym momencie napędził mu solidnego stracha tymi swoimi wizjami, ale wyglądało na to, że o nim samym nie nic do powiedzenia. I dobrze, jeszcze tego brakowało, żeby zamartwiał się wizjami własnej śmierci albo czegoś jeszcze gorszego. Co do pozostałych nie miał zbyt wielu obaw, no może ten wielkolud Barlic, łypał tak jakoś dziwnie w jego stronie, nie wiadomo czy jakby chciał go upiec na rożnie jak to barbarzyńcy maja w zwyczaju czy mu się tylko wydawało, że tak faktycznie było. Mogły być kłopoty z tym szlachciurą Castelarem , jeszcze się okaże, że jest kim znacznym i Cykorowi dopiero się dostanie. No i ten gaduła z wilkiem, Vernon. Jego zdaje się rozpierała młodzieńcza energia a z takimi to wiadomo, zanim się obejrzysz a już cos zmajstruje. Do tego rano jeszcze tyle obowiązków przed nim, że huczała mu od tego głowa. Zasnął jak dziecko mamrocząc przez sen swoje niewypowiedziane obawy.

****

W końcu w drodze, mógł swobodnie zając się wypełnianiem tego co mu powierzono. Trochę się zgiął jakby zarzucono mu na barki kolejny ciężar wielkości wozu wypełnionego kamieniami, kiedy Crom wyraził swoja kolejną pochwałę i kolejne rozkazy.

- Dobra robota sierżancie.

Ta. A miał być tylko jednym z wielu. Przecież się o to nie prosił, a teraz wycofać się niepodobna. Pieskie życie. Jeśli jakimś cudem go nie powieszą albo nie padnie gdzieś z rozprutymi wnętrznościami zażąda podwójnego żołdu. W końcu coś mu się należy za znoszenie pochwał mości Croma.

- Ruszać dupska ludzie, słyszeliśta rozkazy.

****

Nie jemu było sądzić czy zatrzymywanie się w miejscu przeklętym, wyciąganie jakiś magicznych artefaktów i budzenie do życia tajemnych sił zdolnych z pewnością rozerwać ich wszystkich na strzępy było dobrym pomysłem. Więc nie myślał zbyt wiele. Miał na głowie inne zmartwienia. Z niespełna dwoma setkami ludzi miał powstrzymać nawałnicę trzy razy liczebniejszych różnej maści mutantów i innych kreatur. Tak zdecydowanie to nie był najlepszy pomysł delikatnie rzecz ujmując. Za mało czasu, żeby się przygotować, za mało ludzi żeby się bronić.

Na co mi to wszystko było do cholery?!

- Formować szereg! Tarczownicy na przód! Włócznie w gotowości!

Kłębiące się obawy zagłuszył ryk wykrzykiwanych rozkazów. Za chwile mieli się zetrzeć z przeciwnikiem, więc nie było miejsca na wątpliwości. Ustawił ludzi tak jak się dało najlepiej. Pierwsza fala zawsze przychodzi niespodziewanie potem człowiek się przyzwyczaja. Co innego kule ogniste jakie wystrzeliwały z rąk Babuni. Nieoczekiwane wsparcie wywołało w nim mieszane uczucia. Ale jeśli giną od tego wrogowie to szybko przestaje się mieć obiekcje, zresztą nie było na to czasu. Lewa flanka zaczęła się łamać, więc skierował tam odwody i kazał skoncentrować w tym miejscu ostrzał. Pomogło, mógł z czystym sumieniem chwycić za włócznie i wepchnąć się do szeregu, blisko swoich ludzi.
Było w tym coś mistycznego, świadomość nieuchronnego, może w tej bitwie? Lejąca się krew, smród odchodów i chrzęst łamanych kości, wszystko współgrało w tym szaleńczym tańcu. Kłykcie mu zbielały od ściskania włóczni i tarczy, kolejny jego towarzysz padł zastąpił go nowy bliźniaczo podobny, nie rozróżniał już twarzy. Ziemia pod nogami zrobiła się grząska od płynącej posoki, stopy ślizgały się, o mało nie stracił równowagi kiedy wyprowadzał pchnięcie, które ledwie o cal uniknęło celu. Zamazany kształt futrzastej łapy przebiegł mu przed oczyma, piekący ból, draśnięcie ostrymi jak brzytwa pazurami otrzeźwiło go na moment by za chwile świadomie zanurzyć się z powrotem w bitewnym zgiełku. Tym razem nie chybił, uniósł przeciwnika włócznią i cisnął z wściekłością powalając przy okazji dwóch następnych. Nie było najlepiej, ustąpili o kilka kroków a napór nie ustawał. Widział na czym polegała taktyka Uno i Barlica, może nie była zgodna z jego ale cholernie skuteczna. Ten pierwszy trzymał miejsce w szeregu co chwila otwierając przejście dla barbarzyńcy. Byli cholernie skuteczni., ale nawet oni widzieli, że ta taktyka na długo nie starczy. Barlic zaproponował zepchnięcie przeciwnika bliżej kordonu chroniącego maga. To miało sens, nie wyglądali na zbyt zajętych. Problemem było takie ustawienie ludzi aby wziąć w kleszcze przeciwnika. Zwierzoludzie nie mieli żadnej konkretnej taktyki, atakowali tak aby swoją liczebnością zgnieść przeciwnika. Jeśli w odpowiedni sposób złamię się szyki i potem naprze z potrzebną siłą może się udać. Ustąpił miejsca w szyku i przemieścił się tuż za swoich ludzi. Przystał na pomysł wielkoluda.
Zebrał ludzi ze swojej drużyny i sierżantów.

- Przejmujesz dowodzenia nad centrum Wąsik . Za wszelką cenę musicie się utrzymać. My idziemy na prawe skrzydło. Cofniemy się wciągając skurwysynów w głąb naszych linii. Wtedy wy i lewa flanka uderzacie z całą mocą. Spychacie ich w kierunku kręgu –wskazał na rycerzy Croma – wtedy domykamy i wyrównujemy szyki. Zamkniemy ich w żelaznym uścisku Panowie. Rycerze wsiądą im na plecy jeśli nie są idiotami. Zrozumiano!?
 
__________________
Nikt nie jest nieśmiertelny.ODWAGI!

Ostatnio edytowane przez Hesus : 11-04-2011 o 00:32.
Hesus jest offline  
Stary 11-04-2011, 09:49   #32
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Kolejne popisy członków przyszłego oddziału szybko ją znużyły. Nie odpowiedziała próbującemu ją obrazić nożownikowi. Jego sprawa, jaką sobie umyślił pozycję w szeregu. W każdej grupie musi być kozioł ofiarny, z którego śmiać się będzie cala reszta. Wolna droga, mnie nic do tego – pomyślała, odchodząc w kierunku namiotu.

Na warcie z Cykorem stawiła się punktualnie. Widać było, że facet podchodzi do sprawy co najmniej trzy razy poważniej niż ona. W łagodny sposób próbował zdusić ewentualną niesubordynację w zarodku. Nie miała zamiaru mu tego utrudniać. Nie zwykła marnować czasu na czcze próby sił, a nie miała przecież zamiaru obejmować dowodzenia nad ta bandą. W zasadzie było jej Cykora szkoda – trafił facet na spory kamień w królewskiej owsiance, oby nie połamał sobie na nim zębów.
W krótkich słowach wyjaśniła mu z grubsza zależność pomiędzy sobą a Miłką, nie wdając się przy tym w szczegóły. On – o dziwo – nie dopytywał o więcej, niż chciała powiedzieć. To i cień zmartwienia goszczący na jego twarzy sprawiły, że wzniecił w Issie iskierkę sympatii. Niewielką, ale to i tak o niebo więcej, niż większość poznanych dotąd uczestników wyprawy.

*

Znów jechali. Ledwie zdążyli zaleczyć jedne odparzenia, już pracowali na nowe. Kasztanka z pełnym rezygnacji prychnięciem weszła w rolę konia jucznego. Szczęściem nie mieli wiele gratów. Issa przyzwyczajona była do spania pod gołym niebem, namiot w obozowisku był, z przyczyn oczywistych, koniecznością.
Nim ruszyli w drogę, wypożyczyła od babki chłystka i posłała chłopaka w las po wiązkę chrustu. Wiedział o co chodzi, po drodze zbierał już dla niej takie patyki i powoli uczył się odróżniać te nadające się, od tych, które w żaden sposób nie mogły się zakwalifikować. Przełożyła strzały z przerzuconego przez ramię kołczanu do zamocowanego u siodła futerału. I tak kilkakrotnie.

- Słuchajta darmozjady - podczas pierwszego popasu babcia zeskoczyła dziarsko z osła i zbiła Issę i Balricka w ciasną kupkę. - Wizję miałam. Niepokojącą. Mówiłam wam, że wiedźmy ktoś porywał? Chyba mówiłam - mamrotała do siebie - a może nie? Gówniana pamięć...
- Gówniana i dziurawa jak stare gacie, bo nie mówiłaś. Kiedy porywali? W tym stuleciu jeszcze?
- zaćwierkała słodko łuczniczka, drapiąc się za uchem grotem strzały.
- Ano, w tym... - zamyśliła się stara. - Po to tu do stu smoczych pierdów jesteśmy. Pewna jesteś kwiatuszku, że nie wspominałam?
- Och, absolutnie. Miałaś ważniejsze rzeczy na głowie, ale zdaje się, ze od wizyty u królewskiego maga przeszło jak ręką odjął?

Zastanowił się chwilę, coś tam chyba mówiła, ale jeszcze przed wyruszeniem z Doliny Szeptów.
- No taak... – podrapał się po głowie – Kamień w wodę? Czy może magus coś podpowiedział co się z nimi stało? Spojrzał spode łba na babkę.
- Tylko ja o niczym nie wiem - rozłożyła ręce, z oburzeniem odwracając się w stronę Balrika.
- Magus... - Miłka odleciała gdzieś myślami. - Hehe... Żebyś ty wiedziała gołąbeczko jakie on miał kiedyś akrobatyczne zdolności... - niespodziewanie wróciła mina pod tytułem "zgniła bułka". - Nie zdziwiłabym się gdyby sukinkot stał za tym wszystkim. Ale po kolei...
Babka przysiadła w kucki i oplotła rękami bark Balricka z lewej, i Issy z prawej.
- Kilka sióstr z kręgu zniknęło - szepnęła i odurzył ich od razu smród z babcinej gęby. - Bez śladu. Wizje miałam. Że niby tańczą, kołowrotki wywijają, takie tam, idiotyzmy... A później muzyka ustała i widziałam ciemność. Przyszłości nie było, psia jucha. Ktoś je zniewala. Ktoś trzyma zaklęciem. I ma to związek ze smokiem, inaczej być nie może. Trza wici rozpuścić. Węszyć. Lecz subtelnie.
Issa splunęła między wysłużone buty.
- Mnie się widzi, że ten cały smok to bujda. Że zmierzamy w tym samym kierunku, co te baby: donikąd.
- Babka, wiesz że ja z tobą. Co powiesz zrobię, ale nie każ mi się w intrygi bawić
- Balric skrzywił się nieco. - No dobra, dobra. Rozglądnąć się trzeba i na plecy uważać. Oczka ci się do maga świecą, ale on pewny sojusznik? Nie odwróci się dupą do nas kiedy zacznie się pierniczyć wszystko wokół?
- Pierdziolnik a nie sojusznik
- prychnęła babka. - Marcusowi za nic nie ufajta, jasne?
- Kto by tam magowi ufał
- syknęła, racząc babkę złym spojrzeniem na dnie którego czaiło się rozbawienie. - A może to nie na smoka jest polowanie, tylko na jego ludzki odpowiednik? Bardzo starą wiedźmę?
- No.
- podchwycił temat ochoczo i pokazał na wojsko wokół - Dwustu najemników i półsetka blaszaków dałaby ci radę?
- Mnie?
- babka zaśmiała się tak głośno i skrzekliwie że pobliskie oczy spoczęły na ich trójce. - Jakby im o mnie chodziło to by mi magus wczoraj krwi upuścił. Nie żebym podkopywała swój autorytet ale skurwiel jest dobry. Jeśli kogoś tu się trzeba obawiać to nie mnie a jego.
- No dobra. Co proponujesz?
- Balric szybko przechodził do konkretów - obserwujemy jego świtę? Zdaje się że to nie jedyny czarodziej w okolicy...
Splunął pod nogi i popatrzył na dwa wozy.
- Z każdym kolejnym weselej - mruknęła mało pochlebnie pod nosem Issa.
- Gówno robimy. Nie jestem głupia. Jak kiwniemy choć palcem przeciwko niemu sami zawiążemy sobie powróz na gałęzi. Mówię z finezją. Mam wam przeliterować czy przetłumaczyć co to znaczy - zerknęła na wnusia i wywróciła oczami. - To znaczy Balricku, że jesteśmy delikatni i subtelni jak szkoleni assasini. Nic jawnie. Trzeba mieć oczy i uszy otwarte.
- Czyli... gówno robimy?
- Balric upewnił się, patrząc długo na babkę i kiwnął wreszcie głową zadowolony. To potrafił. - Tak, tak wiem. Patrzymy słuchamy, obserwujemy - Uprzedził irytację babki – ale to z przeproszeniem właśnie gówno a nie robota.
- Aha, Jeszcze jedno. Rozejrzałam się... no wiecie, trzecie oko odpaliłam.
- No i?
- dziewczyna zdecydowała się przerwać przedłużającą się ciszę. Babka lubiła mieć na wejściu werble.
- Ten z buzią ładniejszą od miejskiej dziwki... ma jakiś paluch. Artefakt. To człowiek kościoła - splunęła ze wstrętem. - Lepiej niech się ode mnie z daleka trzyma... Z królem ma zdaje się na pieńku. Czyli po części może być z nami. Sojusznik w razie potrzeby. Sama nie wiem. Po łebkach żem go przeglądnęła. Przekartkowałam jak książkę gdzie się tylko na obrazkach wzrok zatrzymuje. No i ten z psiskiem. Naiwny i poczciwy. Nie powinno być z nim kłopotów. Też się przyjrzę głębiej przy innej sposobności. Dziś mnie wiatry męczą.
- No.
– Zainteresował się żywiej. – Od razu wyglądał mi na kapusia. Ten Gilbert cały.
Zrelacjonował zachowanie młodzika na wieczorku zapoznawczym. - Ale skoro może być między nami pokój, to może trza mu w oczy powiedzieć że wiemy kto on? – barbarzyński dyplomata odezwał się w Balricu.
- A możecie - przyznała babka. - A jeszcze skowronko do ciebie mam sprawę - przeniosła wzrok na Issę.
Łuczniczka uniosła brew.
- O sierżanta mi się rozchodzi... Cykora. Chyba nie taki z niego cykor jak się maluje. Wygląda jak chłopski synek, ale to twardy orzeszek. Za twardy na babcine ząbki. Ma jakiś przedmiot. Coś niewielkiego przez co nie mogę na niego spoglądnąć. Znajdź mi to kwiatku. Przymil się, czy coś. Zaprzyjaźnij. I odbierz na jeden wieczór żeby babcia mogła się rozejrzeć. Później mu zwrócisz, że niby zgubił. Chcę wiedzieć na ile można mu ufać.
- Zobaczymy co się da zrobić
- rzuciła, choć Miłka czuła jej niechęć. Cykor, choć trochę zbyt gadatliwy, wzbudził w Issie sympatię. Z drugiej jednak strony, w czym mu to mogło zaszkodzić?
- Doskonale - staruszka zatarła dłonie. - Dowiedz się kwiatku co to za magiczny drobiazg. Babcia nie lubi jak coś się przed nią zataja...

*

W końcu stanęli.
Morze najemników zafalowało z ekscytacji i zajęta poprawianiem strzemienia Issa podniosła wzrok. Otoczenie faktycznie, dosyć upiorne. Może gdyby była bardziej wrażliwa na magiczne niuanse dostrzegłaby więcej, a tak jedynie rozsądek podpowiadał jej, że miejsce to musiało służyć czarom. Rozsądek i Kasztanka, która z wielkim niezadowoleniem potrząsnęła głową. Issał poczuła dobrze znane ukłucie zaraz za lewym uchem. Cholera.

Czaszka jak czaszka. Byłaby ją zignorowała, gdyby nie błysk w oczach Miłki. Starucha wyglądała przez moment jak dziecko przy straganie ze słodyczami, ledwie jej ślina z gęby na widok artefaktu nie poleciała.
Kątem oka złowiła ruch. Tam, daleko, poza granicą percepcji zwykłego człowieka, coś się kotłowało. Spojrzała na Uno – on też to zauważył. Krzyknęła do Cykora, gestem wskazując krawędź lasu.
Nałożyła strzałę na cięciwę i wypruła w stronę lasu, jeszcze zanim stwory wypadły na polanę. Nie kazały dłużej na siebie czekać. Widok ich szarzy wyrwał z gardła Issy śmiech. Kasztanka, zwinnie lawirując między zbrojnymi, wycofała się na tyły. Nim demoniczna awangarda dopadła szeregu najemników, dwa z nich legły z szaropiórymi lotkami znaczącymi cielska. Dziewczyna szyła dalej, wypuszczając po dwie strzały. W takiej ciżbie szkoda było czasu na celowanie – zawsze ktoś obrywał. Bystre oko łuczniczki pilnowało przedpola. Gdy padły rozkazy, Kasztanka ruszyła, jakby dobrze rozumiała słowa dowódcy. Przyklejona do siodła Issa wciąż ostrzeliwała groteskową hordę.
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me
hija jest offline  
Stary 11-04-2011, 22:00   #33
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
FURTKA CZAROWNIC

Krew lała się strumieniami. Krzyki wypełnione wściekłością mieszały się z jękiem konających. Najemnicy nie ustępowali pod naporem rozwścieczonych bestii. Tylko dzięki dowodzeniu sierżanta Cykora nie doszło od razu rzezi. Jego też oddział spisywał się najlepiej, szczególnie Jednooki wiedział doskonale jak radzić sobie z takim wrogiem. Z każdą minutą liczba obrońców malała za to napastników wciąż przybywało. Nie straszne były im zaklęcia miotane przez babkę Miłkę, czy celne strzały posyłane przez Issę, a tym bardziej stal. Ginęli przepełnieni furią, która zabijała ich strach. A nieustraszonego przeciwnika nie można było lekceważyć.

W tym właśnie momencie wykonano manewr zaproponowany przez Balrica. Kilkudziesięciu zwierzoludzi runęło na zaskoczonych zbrojnych. Nie spodziewali się takiego obrotu spraw. Ocaliło ich jedynie doświadczenie i wysokie umiejętności. Działali świetnie niczym jeden złożony, zabójczy mechanizm. Wrogowie padali u ich stóp, ale również na ich koncie nie obyło się bez ofiar. Kleszczę zamknęły się i stado rozwścieczonych bestii kąsane ze wszystkich stron zaczęło padać jak muchy. Gdy zginął ostatni z nich, z gardeł najemników wyrwał się okrzyk zwycięstwa. Na radość było jednak za wcześnie.

Rosalinda dotarła właśnie do umysłu czegoś potężnego i bardzo starego. Coś czaiło się za linią lasu obserwując do tej pory pole bitwy. Potwór ruszył spełnić rozkazy czarodziejki. Za drzew wyłoniło się jego potężne cielsko.



- Przenajświętsza Panienko, co to jest?! – zawołał rozpaczliwie jeden z najemników.

Stwór miał może trzy metry wysokości, ale był długi na dziesięć. Poruszał się niezwykle szybko, za szybko. Ognista kula jedynie osmoliła jego pancerną skórę. Issa była skuteczniejsza, jej strzała trafiła prosto w oko stwora. Nawet go to nie spowolniło. Wpadł między swoich taranując ich i odrzucając na boki i tak też uczynił z najemnikami.

Nagle przed wewnętrznym kręgiem ochraniającym maga wyrósł Corwin. Rechotał wesoło jakby był na dobrze zakrapianej imprezie. Wyciągnął przed siebie metalową tarczę. Potwór skoczył prosto na niego. Stalowy pręt wysunął się z osłony dowódcy w ułamku sekundy i wbił się głęboko w ziemie. Kiedy głowa stworzenia uderzyła w tarczę wszyscy wokół usłyszeli głośne chrupnięcie. To był koniec bestii. Sam Crom zakołysał się szczęśliwy i upadłby na ziemie gdyby jego ludzie go nie przytrzymali.

Szarża miała jednak dużo gorsze konsekwencję. Szyk został przerwany, co skrzętnie wykorzystali przeciwnicy wciskając się do środka formacji i zaczęli rozrywając ją od wewnątrz. Rozpoczął się chaotyczny pogrom, którego co słabsze jednostki nie miały szans przetrwać.

Ziemia zatrzęsła się. Czarne menhiry zaczęły pulsować jakby wstąpiło w nie życie. Wiedźma i czarodziejka słyszały w swoich głowach śpiew kobiet i tupot ich stóp. Niebo nad walczącymi pękło niczym lustro.

Każdy poczuł jakby jego ciało skurczyło się do maleńkich rozmiarów. Otoczenie stało się jedynie kolorowym obrazem, który zaczął przyśpieszać i obracać się w szalonym tempie.



Na dalszą część posta trzeba będzie trochę poczekać
 
mataichi jest offline  
Stary 13-04-2011, 13:31   #34
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
muzyczka



Powoli wszyscy odzyskiwali przytomność. Powietrze było wilgotne, a grunt, na którym leżeli grząski. Kiedy otworzyli oczy przekonali się, że gęsta mgła i wysoka na półtora metra trawa utrudniały widoczność. Było ciemno i wyjątkowo cicho. Mimo tego po kilku chwilach mogli się zauważyć pierwszy podstawowy problem. Nie było wokół nich resztek wyprawy. Została zaledwie garstka, złożona głównie z oddziału sierżanta Cykora.


Cykor, Balric, Uno, Rosalinda


Ta grupka spotkała się pod pokrzywionym, spróchniałym drzewem, które było najlepiej widocznym obiektem w promieniu kilkunastu metrów. Oprócz nich pojawiło się jeszcze dwóch najemników. Byli równie zdezorientowani jak reszta. Rosalinda wyczuła tak samo liczną gromadkę osób, znajdujących się kilkaset metrów na wschód jak i parę pojedynczych jednostek błąkających się niedaleko.

Uno
jako, że miał najczulszy słuch, pierwszy usłyszał kobiecy płacz. Docierał z niewielkiej odległości. Łatwo dało się go zlokalizować nawet w tych warunkach. Węszyciel wskazał drogę towarzyszom i wszyscy ruszyli uważnie obserwując otoczenie. Dotarli do błotnistego kręgu, na którym nie rosła żadna roślina. W jego centrum klęczała zakapturzona, drobna postać. Taki strój nosiły kapłanki Najświętszej Panienki.


Obejmowała ona swoimi ubrudzonymi dłońmi hełm, na którym widniały oznaczenia zakonu. Nie przerywała łkania, pozostając obojętną na przybyłych.

- Dobrze, że cię znaleźliśmy. Jesteś już bezpieeee… - jeden z najemników nie dokończył zdania. Coś owinęło się wokół jego nogi i obaliło go na ziemie. Wyglądało to na jakiś gadzi ogon. Nim ktokolwiek zareagował mężczyzna zniknął w trawie ciągnięty przez niewidzialnego drapieżnika. Jego krzyki ucichły dopiero po kilku sekundach.

Kapłanka widząc to poderwała się z ziemi i popędziła w kierunku drużyny. Biegła boso i na oślep, kaptur zasłaniał jej całą twarz. Wpadła na barbarzyńcę, przywierając do niego całym ciałem. Drżała. Kiedy pod swoimi dłońmi wyczuła twarde jak skała mięśnie Balrica cofnęła się przestraszona.


Issa, Miłka, Vernon, Castelar


Grupa ta trafiła bliżej linii drzew. Spotkali się przy niewielkiej lepiance o stożkowym dachu. Ze środka chatki wylatywała smuga dymu. Zapachy bliżej nieokreślonego posiłku były całkiem kuszące. Vernon niepostrzeżenie zaglądnął do środka dając znać pozostałym, że nikogo nie było wewnątrz.

Babunia Miłka wyczuwała doskonale umysły pozostałych ocalałych, w tym swojego wnusia i Chłystka. Ten pierwszy znajdował się wraz z innymi kilkaset metrów na zachód od ich położenia. Drugi błądził nieco bliżej na bardziej na północ. Issa dzięki specjalnej więzi przywołała swoją klacz, która była niedaleko. Zwierze bało się czegoś, a trzeba powiedzieć, że nie należało do tych bojaźliwych. Z kolei Castelar nie czuł żadnych plugawych mocy, nie licząc staruszki.

Otworzyli drzwi lepianki, zrobione z jednego kawałka kory. Tylko Czarownica nie musiałaby się schylać wewnątrz. Środek wypełniony było różnymi ziołami i martwymi stworzonkami, a na prowizorycznej półce można było znaleźć nawet parę pożółkłych ksiąg. Było również niewielkie posłanie i małe ognisko w centrum, nad którym zawieszony był kociołek z gotującą się strawą.

Z oddali doleciał do nich przytłumiony krzyk.

- Częstujcie się, jeśli tylko posiadacie żelazne żołądki. – za ich plecami pojawił się nieznajomy przybysz. Dosłownie pojawił się, ponieważ nikt go wcześniej nie zauważył, co graniczyło z cudem zważywszy na ich umiejętności. Nieznajomy miał niewiele więcej niż metr wysokości. Był cały zakryty kremowo-szarymi szatami, nawet na głowie miał z tego samego materiału skręconą chustę. Odchylił ręką kołnierz ubrania, dzięki czemu można było się wreszcie przyjrzeć jego nieogolonej twarzy, który wyglądała, mówiąc najprościej jak ziemniak. Był… chyba człowiekiem.

 

Ostatnio edytowane przez mataichi : 13-04-2011 o 13:53.
mataichi jest offline  
Stary 18-04-2011, 00:55   #35
 
Hesus's Avatar
 
Reputacja: 1 Hesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnie
Był dumny ze swoich ludzi i tych ze swojej drużyny, których kunszt coraz bardziej zachwycał sierżanta i tych pozostałych, których obawa przed niechybną śmiercią pchała do czynów tak śmiałych i tak niewiarygodnych, że nabierał coraz większej pewności wygranej.

Barlic jawiący się do tej pory sierżantowi jako tępy dzierżyciel siejącego zniszczenie topora swoim pomysłem wyprowadzenia przeciwnika na piki zakonników przechylił szalę losu na ich stronę i zasiał wątpliwość w umyśle Cykora co do zbyt pochopnie wyciąganych wniosków. Wszystko szło doskonale, gromili wroga jak należy, do czasu. Na coś takiego trudno było znaleźć odpowiedź, odpowiednią taktykę. Jeśli twój umysł opanowuje atawistyczny strach tylko najtwardsi trzymają się rozkazów a i ci wkrótce padają przed nieokiełznaną siłą gigantycznego stwora siejącego zniszczenie w szeregach obu stron konfliktu. Na jedno wychodzi. Pozostali ci roztropni, szanujący dar jakim jest życie, trzymający się na dystans od trzymetrowej śmierci tym samym otwierający, jak się później miało okazać, drogę dla chaotycznej masy zwierzoludzi. I nagle Crom, jego czyn wprawdzie nie nie zapobiegł klęsce, ale i tak wart był nie tylko wspomnienia sierżanta, ale i złotych zgłosek w kronikach królestwa. Potwór padł, ale i padło lewe skrzydło, wyłomów nie dawało się już zliczyć centrum poszło w rozsypkę. Ot niby zasadnicza przewaga rozumu nad instynktem dająca im do tej pory przewagę okazała się być furtką dla zbliżającej się klęski. Coś tam jeszcze próbowali, jakiś opór stawiali, ale z góry byli skazani na przegraną z jednej prostej przyczyny. Tamci się nie bali.

****

Pierwsze co to powstrzymał odruch wymiotny. Potem pomyślał, że umarł, ale nie pamiętał śmiertelnego ciosu. Po chwili przypomniał sobie feerię barw, upstrzony kolorami obraz wirujący przed oczyma i dojmujące poczucie rozpadu własnego ciała. Teraz był tutaj a to tutaj kompletnie nieznane.

Odnaleźli się szczęśliwie przynajmniej po części. Znani mu i ci obcy. Wszyscy jechali teraz na jednym wózku. Wydawało się więc, że wszyscy będą zachowywać się odpowiedzialnie. Przez ta krótką chwilę, zanim spotkali kapłankę ta zasada nie została złamana. Potem jednak wypadki potoczyły się nie po myśli sierżanta. Nie p raz pierwszy i nie pora ostatni zapewne. Postanowił jednak działać. Krzyki najemnika musiały wzbudzić zainteresowanie istot zamieszkujących te tereny. Dalsze mogły je jeszcze bardziej rozwścieczyć.
Cykor chwycił kapłankę zasłaniając jej dłonią usta.

- Ciiiichutko - wyszeptał - nie krzycz bo zwrócisz jego uwagę.

Kobieta początkowo próbowała wyrwać się sierżantowi okładając go nieporadnie pięściami. Cykor czuł jak na jego dłoń spływają łzy kapłanki. Zachowywała się jak wystraszone zwierze poszukujące wsparcia, bo o żadnej ucieczce nie było mowy.
Stał jednak nadal trzymając tą kruchą kobietę. Wzrokiem szukał ratunku u towarzyszy. Jego błagalne spojrzenie spoczęło na Rosalindzie, kiwnął energicznie głową przywołując do siebie.

- Już spokojnie dziecino, nic ci nie grozi. Teraz cię puszczę, ale na Jedyną nie rób hałasu proszę.

Nieznajoma energicznie zaczęła kiwać głową na znak, że rozumie. Pragnęła najwyraźniej jak najszybciej pozbyć się wielkiego łapska ze swojej twarzy.

- Nigdy więcej mnie nie dotykaj. – ostrzegła go łamiącym się głosem gdy tylko została uwolniona. Chyba chciała żeby zabrzmiało to groźnie, ale wypadło dosyć żałośnie. Zrobiła krok w tył i po kilku sekundach szarpaniny ze swoją szatą, wyciągnęła przed siebie niewielki sztylet. Trzymała go tak nieumiejętnie, że byle szczyl mógłby go jej zabrać. Nie mówiąc już o tym, że przez kaptur widziała jedynie swoje stopy.

Cykor wyciągną z pochwy długi półtorak. Odwrócił się plecami do dziewczyny i rozglądał uważnie w poszukiwaniu gadziny, która przed chwilą porwała jednego z najemników.
- Czy ktoś go widzi? - rzucił cicho przez ramię - stańmy w kręgu, niech każdy ma oczy szeroko otwarte. Dziewczyna do środka.
Nie zatrzymali się jednak na długo. Uno tropił stwora mając u swojego boku Barlica.
Cykor, szedł ufny i przeświadczony, że zdolności jednookiego pozwolą im w porę zareagować na nieprzewidziane wypadki. Tylko tkwiący gdzieś w trzewiach strach, zduszony przez poczucie obowiązku obawiał się w spojrzeniu, w szeroko otwartych oczach i powiększonych źrenicach ostrożnie stąpającego po podmokłym gruncie sierżanta.

Zaskoczenie, odwieczna i sprawdzona taktyka i tym razem zebrała swoje żniwo. Najpierw, kompletny dureń jaki im towarzyszył, bliźniaczo podobny to innego idioty, który wcześniej z rykiem oznajmił wszem i wobec, że tu są, rzucił się z szarżą na wroga, którego nie znali ba, nawet na oczy nie widzieli.

- Stój ty durniu - syknął Cykor, kiedy najemnik parł do bezmyślnego ataku. Potem wydarzenia potoczyły się szybciej niż przyzwoitość by nakazywała. Jednooki został wciągnięty w bagnisko, Barlic ruszył mu z odsieczą a świeżo uratowana kapłanka znalazła się w uścisku kolejnej istoty z gadzim ogonem. Była bliżej a Rosalinda od dłuższego już czasu popadła w niepokojący marazm. To nawet nie była kalkulacja, pisk krzywdzonej kobiety obudził w sierżancie bezwarunkowy odruch ruszenia z odsieczą. Z rykiem wręcz, z uniesionym nad głową mieczem runął na wężowy pomiot chcąc odrąbać ogon od reszty ciała jego właścicielki.
Poczwara widząc szarżującego Cykora jeszcze mocniej owinęła się wokół kapłanki dając mu znak, że może ją zabić w każdym momencie. To był jej błąd. Zakapturzona kobieta wrzasnęła po raz kolejny. Wtedy stała się rzecz niespodziewana. Jej krucha postać zaczęła promieniować silnym, białym światłem. Gadzina syknęła z bólu, po czym gwałtownie odskoczyła od nieznajomej. Lepszej okazji sierżant nie mógł sobie wymarzyć. Ostrze jego miecza wbiło się głęboko w ogon stwora. Wężowy mutant rzucił się na najemnika ostatkiem sił wytrącając mu klingę z rąk. Nie doceniła siły przeciwnika. Znalazła się na odległość wielkich łapsk, którymi Cykor przygwoździł ją do ziemi. Rana nie pozwalała używać jej dłużej swojego ogona. Była teraz na łasce człowieka.

Raz wprawionej w ruch maszyny nie dało się już zatrzymać. Nawet kiedy przez chwile życie młódki zawisło na włosku Cykor parł bez cienia wahania. Zostawił strach o siebie, życie kapłanki i pozostałych za sobą. Pewny chwyt za rękojeść miecza, skoncentrowany i przede wszystkim nie do powstrzymania, tak się przynajmniej czuł. Nagła zmiana okoliczności, emanacja mocy, która odrzuciła mutantkę od dziewczyny otworzyła przed nim nowe możliwości. Wykorzystał swoją szansę, wyprowadził straszliwy cios z całą mocą i poczuł chwilę tryumfu. Ostrze z chrzęstem zagłębiło się w ciele poczwary o mało nie pozbawiając jej ogona, tej straszliwej broni, która pozbawiła życia już dwoje ludzi. To, że sami sobie byli winni to już inna kwestia. W konwulsyjnym odruchu ofiara zdołała wykręcić swoje cielsko w ten sposób, że Cykor musiał poluźnić chwyt aby nie wykręciło mu nadgarstków. Nagłe uderzenie i napór na klingę zaskoczył go, ale i w tym zobaczył swoją szansę. Puścił oręż uwalniając ręce i tutaj właściwie walka dobiegła końca. Dopadł ją, przytrzymał i zbił jej ciosy jakby od niechcenia. Jedna dłoń znalazła się na gardle druga chwytała za ramię przeciwniczki wykręcając je boleśnie. Czuł wyraźnie jak opór maleje. Sprowadził ją do parteru, powalił na ziemię skutecznie unieruchamiając. Nie dał sobie czasu na okazanie litości podniósł pięść grzmotnął tak aby ogłuszyć.
Wiedział z jakim wynikiem zakończyło się drugie starcie, słyszał głoś Barlica. Był o nich dziwnie spokojny.

- Lina! - rzucił przez ramię. Nie czekając na odzew obrócił się do kapłanki - do cholery, rusz się dziewczyno i przynieś mi tamten sznur - gestem ręki wskazał jej kierunek.

Kobieta przyjęła pomoc od Balrica bez obiekcji. Stanęła osłupiała nie bardzo zdając sobie sprawę co się wokół niej działo. Dopiero krzyk sierżanta wyrwał ją z tego stanu. Pobiegła i posłusznie wykonała polecenie dowódcy.

- Dziękuję - powiedziała choć tylko sobie zawdzięczała wybawienie z opresji.
Cykor zajęty krępowaniem poczwary z początku nie usłyszał cichutkiego podziękowania. Dopiero po chwili spojrzał na nią spod byka i uśmiechnął się z troską.

- Nic ci nie jest? Nie jesteś ranna?
- Nie... Panienka mnie uratowała.


Podniósł się, dopiero teraz widać było całą dysproporcję ciała. Jeśli chodziło o siłę ducha Cykor podejrzewał że jest na odwrót.

- Wszyscy powinniśmy dziękować Jedynej, że raczyła spojrzeć na nas swoim łaskawym okiem - powiedział w duchu dodając, że na jego marną duszę także.
- Jestem sierżant Cykor - wyciągnął dłoń.
- Sara – dziewczyna długo zastanawiała się co powinna zrobić. W końcu przełamała strach i podała drżącą dłoń sierżantowi.

Uścisnął jej dłoń na tyle delikatnie, żeby nie sprawić jej krzywdy.
- Saro, to jest Rosalinda - przedstawił jej gestem czarodziejkę - ten jednooki to Uno a ten z toporem to Barlic. Usiądź i odpocznij, jeśli jesteś głodna to woda i jadło powinny być jednej z tych sakw.
 
__________________
Nikt nie jest nieśmiertelny.ODWAGI!
Hesus jest offline  
Stary 18-04-2011, 14:29   #36
 
potacz's Avatar
 
Reputacja: 1 potacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłość
Babcia przysiadła na skrzyżowanych nogach po przeciwnej stronie nieznajomego kurdupla.:
- Gdzie jesteśmy? - skupiła się na umyśle człowieczka i chciała go liznąć subtelnie, wyczuć wpierw nastawienie i zamiary. - Mniemam, że już nie w Ann. W zasadzie to mam wątpliwości czy nie opuściliśmy naszego świata. Powiedz karzełku, co to za kraina?

Sondowanie umysłu pustelnika początkowo nie dawało żadnych rezultatów, tak jakby człowieczek przed nią, w ogóle nie istniał. Dopiero gdy babunia zwiększyła intensywność swoich starań coś usłyszała. Początkowo brzmiało to jak cichy szmer, ale im głębiej się wciskała w jego głowę tym dźwięki stawały się wyraźniejsze. Umysł, albo i samą duszę gospodarza wypełniał nieprzerwany śmiech szaleńca. Nie znalazła żadnych innych myśli.

- Oj, widzę, że ostatnio sporo gości mamy z zewnątrz. – uśmiechnął się krzywo. – Różnie zwie się tą krainę. Niektórzy mówią, że jest to świat umarłych, inni nazywają go smoczą kryjówką. Jeszcze inni twierdzą, że to czyściec. Jak myślisz babuniu, kto ma rację?


- To zależy czy macie tutaj smoka. Bo macie go, prawda? Inaczej nasza wizyta mijałaby się z celem.


- Smokiii. Czy macie tutaj smoki? - poprawił karzełek. - Mamy ich pod dostatkiem, nic tylko wybierać co lepsze okazy i ubijać w imię bóstwa, w które aktualnie wierzycie.

- Cóź, to chyba dobra wiadomość kurduplu - Miłka wstała nie bez wysiłku i zaczęła krokiem kontrolera czystości przechadzać się po chatynce. - A kim ty jesteś? Jaka jest twoja rola w krainie smoków i dziwadeł?

- Kurduplu? Wypraszam sobie. - prychnął udając oburzenie. - Nie za wszystkim kryją się tajemnicę babuniu. Jestem zwykłym, skromnym pustelnikiem, który zna odpowiedzi na wiele pytań i zna drogę do wielu ciekawych miejsc. A ty kim jesteś? Kim wszyscy jesteście? Chętnie poznam waszą opowieść. - podszedł do kociołka i zamieszał w nim drewnianą chochlą. - Ktoś ma ochotę na specjalność dnia?

- A co tam pichcisz w kociołku? - zaśmiała się i podeszła powąchać. - Tylko nie łżyj babuni.

Miłka nigdy nie badała takiego umysłu. W zasadzie nie była pewna co właściwie sondowała. Im bardziej zagłębiała się w głowie nieznajomego tym rechot stawał się coraz głośniejszy. Był niemalże nie do zniesienia. Wtedy ujrzała swoim wewnętrznym okiem maski. Nie zdążyła „wyhamować”. Wizja ściągnęła ją w dół.

Czarownica znalazła się pośrodku czarnej pustki, z której powoli zaczęły wypływać białe maski. Przedstawiały różne uczucia. Niektóre były uśmiechnięte, niektóre wściekłe, inne ukazywały strach czy zdziwienie. Krążyły wokół niej poruszane przez nieustający chichot. Ktoś z nią był. Nie widziała go, ale czuła jego obecność.

„Czym jest kłamstwo, a czym prawda? Czy sprzedasz swą duszę żeby poznać odpowiedź?” – pytania rozbrzmiały w jej głowie.

- To gulasz przegląd tygodnia. Palce lizać. – Umysł Wiedźmy nagle powróciła do chatki pustelnika. Czuła, że ta podróż kosztowała ją sporo sił. Była pewna jednego, postać, z którą mieli do czynienia nie była człowiekiem.

Pustelnik już nalał porcję dla staruszki, a następnie podał jej wypełnioną po brzegi drewnianą miskę. *

„Hm…” – Vernon stojąc oparty plecami o wejście, przygląda się zasuszonym roślinom pozawieszanym na ściankach chatki.
„Szałwia, skrzyp polny… Łopian, krwawnik… Rumianek… Rdest? Chyba ktoś tu ma grzybicę.”– Vernon ze zdziwieniem rozpoznaje niektóre zioła, ale zdecydowanej większości po prostu nie zna. Nigdy wcześniej ich nie widział.
„Rośliny nie z tej ziemi… No, na pewno nie z naszego regionu.” Przy kolejnych owocach obserwacji Vernonowi zrobiło się gorąco.
Spojrzał na małą postać rozmawiającą z Miłką. Podszedł do Issy stojącej już wewnątrz chatki i cicho zagadał.
- Issa… Babcia ma immunitet na trucizny? – spytał się spoglądając Issie w oczy.
-Większości z tych ziół nie znam… Są jakby nie z naszego świata… Ale część tak. Naparstnica purpurowa… Arnika górska… Tojad… - wyliczył i ruchem głowy wskazał małe pęczki ziół wiszące bezpośrednio nad postacią karzełka. – Cholernie trujące. Nie myślę, żeby sam dodał ich do swojej potrawy, ale kto go tam wie. Te ziółka w połączeniu mogą nas zabić w ciągu pacierza. Nie wszystkie co tu wiszą są trujące, ale miałbym się na baczności. Poza tym, na cholerę samotnemu pustelnikowi talia kart? – Wskazał delikatnym ruchem głowy na nierówną kupkę starych kart na starym, acz dość solidnie wyglądającym stoliku naprzeciw wejścia. Obok nich leżał jeszcze sierp, a oparta o owy stolik była metalowa laska, dwukrotnie większej od przybysza, z metalowymi kółkami zawieszonymi u szczytu na rzemieniach.

Issa zmierzyła Vernona zimnym spojrzeniem. Miał w sobie coś takiego, że ilekroć się odezwał, miała ochotę dac mu w łeb. Gestem nakazała mu milczenie. Wygłaszanie podejrzeń na temat gospodarza w jego własnej siedzibie chyba nigdzie nie należało do zajęć roztropnych. Popisy z zakresu znajomości ziół nie zrobiły na niej wrażenia. Dobrze znała znaczną ich część. Co więcej, poz zapachu polewki mogła domyślić się choćby części jej składników.

- Szeptanie w towarzystwie jest oznaką braku kultury młodzieńcze. – pustelnik zganił Vernona. – Aaa pewnie wstydzisz się poprosić o porcję. Daj spokój, jest tego tyle, że wszyscy będą mogli się najeść. Proszę, proszę. Jedz.

Gospodarz zapełnił kolejną miskę pachnącą potrawą i podał ją nożownikowi.

Babcie podeszła do miski i, niby kantem ramienia, strąciła ją na podłogę, aż papkowata breja rozbryznęła się wszędzie wokoło. Wiedźma uśmiechnęła się paskudnie.
- Wybacz dobry człowieku starczą niezgrabność... - było nawet oczywistym, że zrobiła to na umyślnie. - Poza tym dopiero co jedliśmy, prawda? - zerknęła na towarzyszy i na potwierdzenie swoich słów zdobyła się na przeciągły pierd. Chatka wypełniła się takim smrodem, że każdy, chcąc nie chcąc, musiała zacząć walczyć o oddech. Tylko babci zdaje się nie przeszkadzały jej własne wonienia bo zaciągnęła się z lubością. - To ja muszę na razie eleganckie towarzystwo opuścić. Zgubiłam coś ważnego.

Vernon podszedł do miejsca katastrofy kulinarnej i podniósł miskę. Podał ją karzełkowi.
-Proszę wybaczyć mi nietakt szeptania, ale niestety nie skorzystamy też z pańskiej gościnności. – Vernon skłonił się w stronę gospodarza.
- Obowiązki nas wzywają. A staruszka, tym bardziej sama, po nieznanym terenie lepiej żeby nie chodziła.– spojrzał w stronę Gilberta i Issy – Mam nadzieję, że będziemy mieli okazję się jeszcze spotkać gospodarzu.
Vernon wyszedł za babcią.

Tego było już dla Castelara stanowczo zbyt dużo. Najpierw było spotkanie z dziwną, plugawą mocą... To jeszcze było zrozumiałe - przecie wiedział, że na świecie istnieją aż nazbyt mroczne siły. Ale to, co mówił pokurcz... Było dla niego całkowicie niezrozumiałe i mijało się ze zdrowym rozsądkiem. Było to dziwne - przecież takowe symptomy ewidentnie wskazywałyby na opętanie, jak powiedziałby każdy medyk. A jednak, żadnej plugawej aury od kurdupla nie czuł... Ale postanowił jego słowa zignorować - i stał, oddając starszym od siebie głos. Wreszcie jednak, Miłka zaczęła się zbierać - a coś w jej postawie sprawiło, że młodzian nawet przez chwilę nie rozważał pozostania w chatynce.

- Aż żal rezygnować z takiego posiłku... - rzekł, starając się zabrzmieć przekonująco - Ale... Babuni siły zabraknąć może, zawsze trza być w pobliżu, aby podtrzymać. - powiedział, tłumacząc swoją potrzebę odejścia i czym prędzej jął się przygotowywać do wyjścia.

Przykurcz uśmiechał się tajemniczo słuchając fałszywych tłumaczeń kolejnych osób. Na końcu wzruszył tylko ramionami i sam zabrał się za posiłek.

Miłka wiedziała dokładnie, w którą stronę się kierować żeby odnaleźć swojego wychowanka, a dwójka młodzianów posłusznie pomagała jej przedrzeć się przez wysokie trawska. Chłystek siedział na gnijącym pniu, czekając na ratunek. Nie był głupi, wiedział, że babka w końcu go odnajdzie i nie było sensu dłużej włóczyć się bez celu. Nim jednak doszło do cudownego spotkania, babcina grupka usłyszała krzyki. Prawdopodobnie krzyki, dźwięk był bowiem mocno tłumiony i zniekształcony.

- Siostrzyczki chyba postanowiły się zabawić. – uśmiechnięty pustelnik wyszedł zza pnia na którym spoczywał chłopaczek. Nie było szansy żeby szedł za nimi niezauważony. Trzymał w rękach mały patyk, który służył mu za wykałaczkę. – Żałujcie, gulasz był nie z tego świata.

Wyskoczyła przed chatkę już na widok pierwszych oznak napięcia na twarzy Miłki. Wiedziała, co się szykuje - spędziła miesiąc w podróży z babką, a że obserwatorem była dobrym, czyniła z tego użytek, ratując sobie życie. Nie podobało jej się zachowanie Kasztanki. Koń boczył się na coś, zaniepokojony. Głaszcząc silną szyję zwierzęcia, próbowała wybadać o co chodzi. Klacz nie była stworzeniem płochliwym, co zdecydowanie odrózniało ją od innych przedstawicieli gatunku. Wciąż nasluchując, powlokły się za babką.

„Siostrzyczki postanowiły się zabawić...? Ha, dobre sobie...” - przemknęło mu przez myśl. Coraz bardziej upewniał się, że nieznajomy mógł nie być największym plugawstwem tego świata... Ale na śmierć zasługiwał i tak. Ale nie z jego ręki - wszak ów osobnik wzbudził trwogę w najpotężniejszej wiedźmie, jaką Castelar widział podczas całego swego żywota. Takiego mógł utłuc jakiś święty - a za świętego młodzian się nie uważał...

- Jak to młodość, swoje prawa ma... Ale toć widać po tobie starczą mądrość, toteż i rozstać się w pokoju się spodziewam. - rzekł, mając nadzieję, że uda się przynajmniej na chwilę opóźnić ewentulną konfrontację... Na tyle, by odnaleźć towarzyszy i stawić kurduplowi czoła w większej ludzie. Przygotowywał się jednak na najgorsze - starzec był zdecydowanie zbyt szalony, aby to skończyło się całkiem pokojowe.

- Rozstać? – zdziwił się pustelnik. – Zabrzmiało to tak jakbym wam w jakiś sposób przeszkadzał. Ale to pewnie tylko moja skrzywiona wyobraźnia podpowiada mi tą niemiłą interpretację twoich słów… prawda chłopcze?

- Ależ nieprawda! Jedynie nasze obowiązki zmuszają nas do wędrówki trochę dalej od twej chatynki... Oczywiście, z zamiarem powrotu w gościnne progi. A nie możemy zmuszać gospodarza, aby pozostawił swój dom kornikom na przeżarcie. - zaryzykował. Wiedział, że ta dziwna bestia gotowa jest to uznać za jakąś dziwną zgodę - ale z drugiej strony, istota ta wyglądała na skrajnie drażliwą.

- No tak, w końcu szukacie smoka, tak jak ta druga grupa z niekulturalnym czarodziejem. Jak dobrze, że znacie teren i drogę, bo moglibyście się zgubić i błądzić miesiącami po mokradłach. Nie, nie będą wam się narzucał w takim razie z moimi radami. – opuścił wzrok i wyraźnie tracąc humor… kopnął najbliższy kamień. Tym razem nie zniknął, oddalał się wolno od grupy, bardzo wolno wyraźnie licząc na to, że go ktoś zatrzyma.

Vernon patrzył na odchodzącego pustelnika. Odwrócił się do swoich.
-Może jednak warto by było...? - spojrzał pytająco na Miłkę, Issę i Gilberta i ruchem głowy wskazał na wolno idącego krasnala. Zawiesił wzrok na chłopcu majtającym nogami na pniu. - zawsze lepiej mieć wroga przed sobą i patrzeć na jego ruchy, niż mieć go za plecami. A skutek będzie taki sam jeśli zginiemy z jego inicjatywy czy przez nasze zbłądzenie.. Poza tym, może jednak warto dać mu szansę? Co wy na to?

- Wyście ludzie dziczy, nie ja. To i wy decydujcie. - zwyczajnie wzruszył ramionami młodzian. Był wyraźnie rozczarowany - zapewne liczył na to, że "tropiciel" da sobie radę w takowym środowisku... W końcu, wyglądał na kogoś, kto na bezdrożach spędził połowę życia.

- O twe życie również chodzi. Ale swary na bok. Byłbym wstanie nami pokierować, ale ten teren - wskazał szerokim gestem na zamglone morze traw - jest mi nieznany. W dodatku jesteśmy zdezorientowani w kierunku. Przyznam, że w tym wypadku wyłącznie może pomóc magia. Mogę spróbować nas przez trawy przeprowadzić, ze wskazówkami od babci, ale nie mam pojęcia jakie pułapki czekają po drodze.
- No i... - westchnął i podjął po krótkiej pauzie - Sądząc po ziołach w tamtej chatce, nie jesteśmy nigdzie blisko Ann ani znanych królestw. I Jedna Panienka raczy wiedzieć, czy w tej dziwnej krainie to rośliny nie polują na zwierzęta. -Wskazał ruchem głowy coraz mniej widoczną pastelową postać. - Gwarancji żadnej nie mamy i tak. Co wy na to? - wzrok ustał na twarzy Babci Miłki, było w tym spojrzeniu nieme pytanie o pastelowego krasnala. - Z nim, czy bez?

Paladyn ciężko westchnął. Vernon mówił za dużo - a lada chwila powolne odchodzenie mogło się niedorostkowi zwyczajnie znudzić. "Bez punktu zaczepienia, powiada...? Toć mu zaraz pokażę..."

- Słyszałem, że ze zwierzętami rozmawiacie. - zrócił się do Babuni Miłki, mając nadzieję, że staruszki nie urazi... w końcu, była tym mniejszym złem - Wybacz mą niedyskrecję... Ale prawda to? Boć przy tobie widziałem ptaka. Jego oczy mogłyby wiele powiedzieć. - ... poczynając od tak oczywistych spraw, jak być może: rozmiar bagniska i droga wyjścia.

Babcia nie słuchała. Cały czas stała obok Chłystka z zamkniętymi oczami i sondowała okolicę. Wyczuła jaźń wnusia, Cykora, Una i tej ładniusiej czaromiotki.
- Hej kurduplu! - obejrzała się za oddalającym się zielonym pokrakiem. - Reszta naszych towarzyszy. Tam jest - wskazała paluchem kierunek. - Poprowadzisz starszą panią przez bagna? W naszym świecie takie młodziki jak ty pomagają dziadkom.

- Zawszę chętnie służę tak zacnej damie w potrzebie. – pustelnik ukłonił się przed czarownicą. Jego chwilowe przygnębienie natychmiast minęło. – Chodźcie za mną i starajcie się nie zbaczać ze ścieżki dla własnego bezpieczeństwa.*
 
potacz jest offline  
Stary 19-04-2011, 21:56   #37
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Balric chciał przytrzymać dziewczę które podbiegło do niego, ale odskoczyła jak oparzona. Barbarzyńca zaś odwrócił się szybko w stronę gdzie zniknął ciągnięty najemnik. Niezbyt dobrze się przyglądnął temu co oplątało mu się wokół nogi, za wiele się działo na raz. Przeklęte trawska i mgła nie pozwalały się rozejrzeć dobrze. Stanął pewnie i ujął mocniej topór w dłoniach.
- Trzeba sprawdzić co się z nim stało. Nie ma co tu stać jak kuśki na weselu. Uno niech się skupi na śladach, a my osłońmy mu dupsko. - Wojownik wyraził swe zdanie.
- Ktoś wie gdzie do stu grubych kurew jesteśmy? A ty dziewuszko, skąd się tu wzięłaś? - spytał jeszcze skrytą za kapturem przerażoną, ale bojowo nastawioną dziewczynę. - Byłaś na wozie wśród kapłanów?
- Tak, ale nic ci do tego. - odpyskowała dalej pozując na dzielną wojowniczkę. - Nie jesteśmy już w Ann.
Umysł Uno zarejestrował ruch między łanami wysokiej trawy, o ułamek sekundy za późno. Zwinna i szybka jak błyskawica macka porwała obcego najemnika. Usłuszeli tylko żałosne wołanie, trochę krzyku i ciszę. Węszyciel otworzył swoje zmysły na otaczający go teren. Wsłuchiwał się w szum trawy i przeczesywał wzrokiem kołyszące się w rytm podmuchów wiatru łany. Przez chwilę zastanawiał się by cicho i sucho rzec: - Tam - wskazał palcem w morze traw... - nie wiem co to jest, ale miejmy się na baczności. Tropiciel wyciągnął włócznię przed siebie i rozchylił trawy, dając znak reszcie by szła za nim.
Nomesta prowadził, dwa kroki za nim szedł Balric, którego z kolei plecy obstawiał sierżant Cykor. Następnie szły kobiety, a kolumnę zamykał najemnik. Byli ostrożni, nikt nie wiedział z czym mają do czynienia. Tylko węszyciel wiedział gdzie ukrywało się nieznane stworzenie. Niepewny grunt przechodził w płytkie bagno. Nomesta i Barbarzyńca poszli przodem brodząc po mniej więcej wysokość kolan. Dostrzegli końcówkę gadziego ogona ukrytą między trawami. Była zaledwie dwa metry przed nimi…
- Za na…aaaAA! – krzyk najemnika zwrócił uwagę wszystkich. Mężczyzna poleciał parę metrów lądując w głębszej części bajora. Na tyłach formacji wyrósł wysoki wysoki kształt. Wpadł między dwie kobiety owijając się wokół kapłanki, która zaczęła krzyczeć na całe gardło.
Uno za późno zorientował się że, miało to tylko odwrócić jego uwagę. Poczuł jak coś obślizgłego owija się wokół jego kostki. Potężne szarpnięcie przewróciło go na plecy. Wylądował w gęstej mazi i w ostatnim momencie zdołał zaczerpnąć powietrza. Gadzi ogon ciągnął go na głębszą wodę. Parę metrów od Balrica wyrósł potwór odpowiedzialny za ten atak.
Dwie atakujące maszkary od pasa w górę wyglądały jak całkiem atrakcyjne kobiety. To ich wężowe połówki stanowiły problem. Były długie na wiele metrów i poruszały się z ogromną prędkością.
- Pobawmy się nimi siostro. Wyglądają tak apetycznie. - rzuciła jedna z nich, a druga odpowiedziała jedynie śmiechem, który przeszedł w syk węża.
Barbarzyńca ściskał niecierpliwie topór w swoich dłoniach i rozglądał się na wszystkie strony uważnie. Atak nastąpił z dwóch stron, Balric zawahał się na chwilę ale zaraz skoczył za ciągniętym włócznikiem. Z trudem przebijał się przez mokradła, grzęznąc w nich coraz głębiej. W końcu jednak udało mu się złapać rękę Una. Zaparł się butami w grząskim bagnie a drugą ręką przycelował i zamachnął się toporem. Starał się, bardzo się starał uderzyć z dala od stopy tropiciela, tak by odciąć gadzi ogon.
Topór przeciął ale wyłącznie bajoro. Gadzina nie była bezmyślna i widząc nadchodzący atak cofnęła ogon. Syknęła ze złości i zaczęła uderzać nim jak biczem. Ataki były błyskawiczne, lecz bardzo niecelne. Bała się ogromnej broni Balrica i czekała na lepszą sposobność żeby zadać decydujący cios.
Zmysły Una zostały oszukane, ale tylko na chwilę. Wężowy ogon oplatał jego nogę i ciągnął w bagno. Przez chwilę próbował utrzymać równowagę, na szczęście barbarzyńca przyszedł mu z pomocą. Ogromny topór Balrika rozchlastał niestety jedynie śmierdzące błoto moczarów, a gadzina ponowiła ataki. Uno wsparł się jedną ręką na włóczni. Tarczę zarzucił na plecy, po chwili w jego dłoni zagościł oszczep... wśród ferworu walki rozglądał sie za celem. Chciał posłać pocisk w ludzką część plugawej gadziny.
Balric zaklął pod nosem, teren nie sprzyjał jego ulubionej taktyce. Zerknął w miejsce gdzie zniknął najemnik, cały czas mając się na baczności i pilnując by zastawić się na czas przed smagnięciami gadziego ogona. Zdaje się że poczwara wybrała podobną taktykę. Zacisnął ręce na stylisku i czekał z kontrą, widząc że Uno zmusi gadziny do bardziej zdecydowanych działań. Latające oszczepy już tak mają, że wzbudzają zainteresowanie przeciwników, szczególnie kiedy zaczynają wystawać im z klaty. Nie widział żadnych trupów, no ale wężowe dzierlatki najwyraźniej przyjaznych zamiarów nie miały. Kwestię uwolnienia kapłanki zostawił sierżantowi i drugiej kobiecie, a sam skupił się na jednym szybkim ciosie. Starał się nie dreptać w miejscu aby nie zapadać się głębiej w bagnie.
Uno podobnie jak gadzina czekał cierpliwie i doczekał się chwili kiedy przeciwniczka przez sekundę przestała poruszać swoim ogonem. Włócznia poszybowała prosto do celu. Tylko szczęście pomogło kreaturze uniknąć śmiertelnej rany. Broń wbiła się w jej ogon tuż poniżej ludzkiego tułowia. Rozwścieczona rzuciła się na włócznika zapominając zupełnie o barbarzyńcy. Jego topór tylko na to czekał.
Topór czekał i nie naczekał się długo. Uno cisnął oszczep, wężowa poczwara rzuciła się do ataku a Balric ryknał okrzyk bojowy i uderzył nie wstrzymując ręki. Z tego co widzią kątem oka, sierżant Cykor już zabezpieczył więźnia, więc barbarzyński topór wbił się w klatkę piersiową maszkary z całą siłą.
Splunął w bagno i przyglądnął się uważnie stworowi. Podszedł zaraz do kapłanki i pomógł jej wygrzebać się z błocka i stanąć na nogi.
- Nic ci nie jest? - zapytał dziewczynę i rozglądnął się jeszcze wokół. - Uno musimy sprawdzić co z tymi dwoma chłoptasiami, których dopadły wcześniej.
Pocisk ciśnięty z całą mocą na jaką było stać Uno, podczas utrzymywania się na grząskim gruncie, utkwił w ciele wężowego potwora. Barbarzyńca nie dał przeciwnikowi żadnych szans, topór nieubłaganie dokończył dzieła. Weszyciel wyrwał oszczep z ciała monstrum, i wytarł w trawę ostrze. Takiej broni nie zostawia się na pastwę losu. Przeczesywał wzrokiem morze trawy, słuchając sugestii Balrika.
Kobieta przyjęła pomoc od Balrica bez obiekcji. Stanęła osłupiała nie bardzo zdając sobie sprawę co się wokół niej działo. Dopiero krzyk sierżanta wyrwał ją z tego stanu. Pobiegła i posłusznie wykonała polecenie dowódcy.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 21-04-2011, 11:08   #38
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Crom zgubił ich, zabijając bestię. Teraz już nic – ani nikt – nie było w stanie powstrzymać Marcusa. Menhiry pulsowały dziwnym światłem, a niebo zapadało się. Rosalinda miała wrażenie, że spada jej na głowę. Ból wypełnił jej mózg wyciskając oddech z płuc. Świat wirował. Ostatnim przebłyskiem świadomości poszukała umysłu swojego jastrzębia i wezwała go. Nie chciała umierać samotnie.

----

Obudziła się i przez chwilę leżała nieruchomo, wsłuchując w przestrzeń. Czuła swoje ciało – szczególnie wodę przesiąkającą przez rękaw koszuli – więc nie mogła być martwa . Wokół było pusto i cicho. Poszukała umysłów wokół siebie: kilkoro ludzi, prawdopodobnie najemnicy, nikt znajomy, rozdzieleni na dwie grupy. I mnóstwo umysłów CZEGOŚ. Podobnego do potworów z lasu wokół polany, ale jednocześnie zupełnie innego. Otworzyła oczy i podniosła się powoli. Oparła się plecami o pień. Ten świat nie pasował. Albo ona tu nie pasowała. Jak kawałek układanki zaplątany przypadkowo do nie swojego pudełka. Jak kanarek w stadzie wróbli. Lub wróbel w stadzie kanarków. Jej mózg powoli przestawiał się na odbiór tego świata, dotykając i badając struktury i faktury, które były dla niego obce. Odbiór był niekomfortowy. Jej percepcja zwolniła, procesy myślowe zachodziły wolniej – czuła , jakby jej umysł zalany był czymś lepkim.

Usłyszała krzyki, najemnik zniknął w bagnie, dziewczynę w stroju kapłańskim cos złapało, najemnicy ruszyli jej na pomoc, potwór zniknął rozpłatany, Cykor coś od niej chciał, ale nie zorientowała się, co.
Krzyki jednak ja otrzeźwiły, percepcja przyśpieszyła, jakby miód zalewający umysł ktoś podgrzał , upłynnił.

Najemnik z kucykiem wskazał kierunek, ruszyła za nim automatycznie, choć powinna była ich powstrzymać, ciemność przed nimi roiła się od tego CZEGOŚ. Macka wpadła miedzy nią a kapłankę, ciało zareagowało automatycznie, odskoczyło. Kapłanka krzycząc zniknęła w ciemności.

- Pobawmy się nimi siostro. Wyglądają tak apetycznie.

Rosalinda skupiła się na umysłach potworów. Było to tym łatwiejsze, ze „siostry” myślały w tym momencie tylko o jednym i nie spodziewały się ataku mentalnego. Uno Cykor i Barlic skoczyli, stworzenia zajęły się walką, a Rosalinda zaczęła szukać furtek do ich mózgów. Umysły różnią się między sobą – te były podobny do orzecha. Twarda łupina, w środku jądro. Skoncentrowała się, znalazł łączenie obu połówek i zaczęła wciskać do środka. Powoli, żeby nie zwrócić na siebie uwagi "sióstr", ale stanowczo, bo na razie nie planowała zginąć w tym bagnie. Dotarła do jądra, sekundę zastanowiła się, po czym posłała prosty sygnał wzmocniony przez jej odczucia: ZMĘCZENIE. SPAĆ.

Rezultat nie był spektakularny. Umysł Rosalindy nadal pławił się w miodzie, świat był obcy, a Rosalinda oszołomiona. Zmiana była trudno zauważalna dla niewyszkolonego oka, ale widoczna – potwory zwolnił, ich ruchy stały się mniej płynne, zaczęły popełniać drobne błędy, wahać się.

To wystarczyło – topór i włóczna najemników dokończyły dzieła.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 21-04-2011 o 11:19.
kanna jest offline  
Stary 22-04-2011, 19:17   #39
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Wszyscy

Issa jej klacz, babunia, Vernon , Castelar no i chłystek prowadzeni przez kurduplowatego pustelnika pod sam koniec trasy musieli nieoczekiwanie przyśpieszyć. Trawy wzdłuż ich ścieżki ożyły. Bliżej nieokreślone stworzenia w błyskawiczny sposób przemieszczały się wokół nich wyraźnie chcąc zagonić ich w jedno miejsce. Gęsta mgła nie pozwalała na atak, można było co najwyżej miotać pociskami na oślep.

Po przejściu przez kolejne trawy i kolejne i koleeeejne stanęli wreszcie oko w oko z… drugą częścią drużyny. Mogli tez przyjrzeć się lepiej stworzeniom, które na nich polowały. Cykor czuwał nad złapaną maszkarą, Uno i Balric wypatrywali zagrożenia. Nieznajoma kapłanka i Rosalinda stały w środku formacji. Czarodziejka wiedziała, że przybyszami są ludzie, więc ostrzegłszy towarzyszy w porę zapobiegła ewentualnej możliwości bratobójczej walki o co nie było trudno w tej mgle.

Trawy zaczęły mocno szeleścić a na granicy widoczności zaczęły majaczyć wężowe kształty. Były ich dziesiątki. Gniewny syk zagłuszał niemal wszystko skutecznie uniemożliwiając skupienie. Sytuacja nie przedstawiała się najlepiej, dwa paskudztwa napsuły wam trochę krwi, a całe stado stanowiło już poważne zagrożenie.

- Wkurzyliście siostrzyczki! – krzyknął konus, który najwyraźniej był przewodnikiem części grupy. Zaczął szukać czegoś w kieszeniach swojej szaty nie śpiesząc się przy tym zbytnio. Wydawał się nie przejmować całą tą sytuacją. Wężowe ścierwa zaczęły zbliżać się zacieśniając krąg. Nie było mowy o ucieczce. Wszyscy czekali przygotowani na pierwsze uderzenie.

Nagle trzykrotnie rozbrzmiał dźwięk dzwonka, momentalnie uciszając bestie.
Pustelnik wygrzebał niewielki przedmiot, który teraz trzymał w prawej dłoni.


Gadziny zaczęły wycofywać się jedna za drugą kołysząc się jak ogłupiałe.
- Kupiłem nam trochę czasu. Na razie nam nic nie grozi, ale sugerowałbym nie przedłużać pogaduszek. – mały brzydal zaśmiał się wyraźnie ucieszony ze swojego osiągnięcia. – Co planujemy przyjaciele?
 
mataichi jest offline  
Stary 30-04-2011, 21:47   #40
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Z wężowymi dziwkami poszło nawet gładko, choć Balric po raz pierwszy widział takie okazy. Przyciął toporem raz a dobrze, ale... no umysł jurnego chłopa błądził. Pół kobieta, pół wąż... Wzdrygnął się na końcu z obrzydzenia i skupił na tym co się działo wokół. Cykor uwinął się sprawnie i mieli jeńca. Wyratowanej kapłance nic się chyba nie stało, choć wyratowanej to za dużo powiedziane. Dała ostro po oczach światełkiem, a Balric zaczął się zastanawiać w ogóle po co kult Panienki wysyłał z nimi ludzi na bitkę ze smokiem.
Zagadać jednak nie było czasu, bo oto trawy zaczęły falować a wężobaby zaczęły pojawiać się wszędzie w koło. Nagle z jednej strony coś zaczęło się zbliżać. Barbarzyńca chwycił mocniej stylisko i ugiął nogi do szybkiego ataku, ale wystrojona czarodziejka dała znak że chyba swoi idą. Nad głową zobaczył kołującą Łachudrę, a zaraz potem Miłka i Issa wyszły z chaszczy. Balric odetchnął z ulgą i przypatrzył się zdobytemu przez babkę więźniowi. Kurduplasty szedł szybkim krokiem, hmm... może nie więzień a przewodnik?

Zaraz pokazał swoją przydatność. Robiło się nieciekawie, była ich garstka, a wężobab zdaje się całe zastępy. Nie miał pojęcia gdzie się znajduje, co to za cholerne bagna, ale najważniejsze było na razie przeżyć. Nagle jednak to akurat okazało się proste. Kurdupel wyjął dzwonek i załatwił sprawę.
- Kupiłem nam trochę czasu. Na razie nam nic nie grozi, ale sugerowałbym nie przedłużać pogaduszek. – mały brzydal zaśmiał się wyraźnie ucieszony ze swojego osiągnięcia. – Co planujemy przyjaciele?
Pytanie z gatunku tych na które nie należało odpowiadać tylko reagować. Cykor widząc nadążającą się okazję ryknął na pozostałych.
-Zbieramy toboły ludziska i zabierajmy stąd dupska. Znaczy wycofujemy się - dodał spoglądając na Rosalindę i kapłankę - formować kolumnę!
Tego nie trzeba było Castelarowi powtarzać - szybko umieścił się w nakazywanej przez Cykora formacji.
- W którą stronę do wyjścia z bagien...? I ile czasu, nim poczwary znów na nas runą?
Vernon przyjął swoją pozycję na końcu kolumny, czekał cierpliwie na wymarsz. Patrzył dookoła na ścianę lasu i zastanawiał się nad mało znaczącymi rzeczami, gryząc źdźbło trawy. Gady, zdawałoby się, nie wywarły na nim żadnego wrażenia.

Uno poprawił tarczę na przedramieniu i wstrząsnął drzewcem włóczni, w milczeniu oznajmiajac gotowość i poparcie dla Cykora. Zajął pozycję z boku kolumny, starając się osłonić wrażliwe miejsce na flance.
Balric nie popuszczał topora z dłoni, wznosząc go nad głową, gotów do cięcia. Wężowe maszkary, mimo że kiwające się jak w transie i cofające się w mgłę nie uspokajały go ani na moment. Pozmarszczany jak suszona śliwka żółty kurdupel trzymał je jakoś w szachu. Ruszył zanim jeszcze Cykor skończył się wydzierać, niemalże poganiając uprzejmie styliskiem broni pokurcza którego przyprowadziła babka i reszta.
- Ktoś widział kogoś jeszcze z naszego oddziału? Osobiście chciałbym napotkać tego zasranego dziadygę, przez którego tu trafiliśmy... - skrzywił się paskudnie i zamachał lekko toporem nad głową.
- No to prowadź - łypnął okiem na kurdupla - albo przynajmniej kierunek pokaż i ustaw się w kolumnie.

- To mi się podoba. - skomentował pustelnik. Włożył czubek palca wskazującego do ust, po czym podniósł go wysoko w powietrze udając, że pomaga mu to w wyczuciu kierunku. - Za mną grupa! Godzina solidnego marszu i wyjdziemy z zasięgu siostrzyczek.
 
Harard jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172