Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy Oznacz fora jako przeczytane

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-03-2014, 04:00   #71
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację

Oburzające.
Oburzające!
O-BU-RZA-JĄ-CE!


Marjolaine ciężko było ogarnąć swoją jasnowłosą główką, że ktoś mógłby nie znać francuskiego. Być może usprawiedliwione byłyby jakieś dzikie ludy z najbardziej odległych krajów, gdzie chodzi się do góry nogami, gdzie żyją giganty poruszające się na jednej nodze i wszyscy biegają bez cienia wstydu jak ich natura stworzyła. Ale po rodzimym państwie królowej spodziewała się czegoś więcej. Barbarzyństwa, owszem, ale ucywilizowanego! A wszędzie gdzie sięgała cywilizacja, to właśnie język paryskich salonów powinien stać nawet przed ojczystym! Był on przecież najpiękniejszy z języków znanych ludziom na całym świecie, tak melodyjny i śpiewny. Istny język teatrów, oper, artystów, literatury i miłości, jej podobno też. Jakże ktoś mógłby się skazać na takie ograniczenie, jakim był brak umiejętności posługiwania się takim cudem francuskiego raju? Poczuła nawet delikatne dotknięcie współczucia dla przybysza z daleka.

Stała grzecznie przy swoim narzeczonym. I prezentowała się prześlicznie, co zresztą mimo pozorów było ciężką pracą, którą hrabianka d'Niort opanowała jednak do perfekcji. Wprawiała się wszak już odkąd stała się młodą panienką i była zbierana przez ojca do Paryża. Często, co dopiero później sobie uświadomiła z niejaką słodką satysfakcją, wykorzystywał ją do przekonywania innych dyplomatów do swych racji. Bo przecież ona się tak uroczo uśmiechała, była istnym aniołeczkiem o twarzyczce okolonej blond lokami, rumianych policzkach i oczkach jak czyste niebo poranka. Któż mógłby oprzeć się tej buźce laleczki? Niewielu miało na tyle kamienne serce. A ona przecież tylko siedziała przy ojcu i się uśmiechała.







Gdzieś po drodze jednak utraciła odrobinę z tamtego uroku. Nie lada wyzwaniem stawało się wysłuchiwanie męskich rozmów bez choćby cienia grymasu znudzenia. A jedynego aniołka jakiego teraz w niej widzieli starzy szlachcice, to takiego kuszącego do zaciągnięcia za drzwi alkowy i pozbawienia jej niewinności. Niestety, na przekór ich męskiej dumie i przekonaniu o własnej wspaniałości, powab w odpowiednich rączkach stawał się potężną bronią. Obosieczną, jak choćby w przypadku Maura, ale nadal niezwykłą siłą delikatnej, kobiecej natury.

Gorzej, kiedy musiała swój wdzięk postawić przeciwko takiemu barbarzyńcy jak ten.. ten.. Ja.. Jamr.. Jarrr... ah, nawet w myślach nie potrafiła poprawnie wymówić imienia tego mężczyzny. Jego język był dla niej zbyt kuriozalny. Wyczekiwała tego momentu padania do jej stópek. Bo czy nie tak powiedział Gilbert, że właśnie to czynił jego gość? Ale jakoś dotąd tego nie zrobił. Czy może mężczyźni z jego kraju nie dotrzymywali słowa?
W milczeniu słuchała jego rozmowy z jej narzeczonym, tak jak wczorajszego dnia drapieżnych ptaków zamkniętych w ogrodowej wolierze. I tak po prawdzie, to równie mało rozumiała, a wymieniane przez nich słowa także przypominały to śpiewne zawołania,to znowu jakieś skrzeczenie. Nie była nawet w stanie sobie wyobrazić, jak musieli nienaturalnie wykręcać języki, aby wydobyć z siebie takie odgłosy. To było fascynujące zjawisko.

- Zatem wystawiasz dzisiaj uroczystą kolację, mój drogi? - zaświergotała, gdzieś w przerwie pomiędzy tymi szelestami, syczeniem i dziwacznym zgrzytaniem padającymi z ich ust. Uśmiechała się lekko, promieniejąc jasno jak słoneczko – W takim razie Twoi goście spędzą też noc w zamku? Czy może nawet zostaną na dłużej?
-Nie wiem czy zostaną. Czas pokaże…
- stwierdził po namyśle Gilbert pocierając podbródek i patrząc za odjeżdżającym posłańcem. Następnie spojrzał na hrabiankę mówiąc.- Jednak wystawna uczta się odbędzie, więc… Wygląda na to, że… pojedziemy razem na zakupy. Przydałaby ci się nowa piękna suknia. Wolałbym bowiem na razie unikać twej posiadłości. Obawiam się, że twoja matka pewnie mocno przeżywa fakt, iż jej jedyna córka jest w niewoli u barbarzyńcy.
-Magnifique! - przyklasnęła w dłonie, jednocześnie radośnie przytupując pantofelkami o zamkowy dziedziniec. Nie należało psuć tego podekscytowania mówieniem Gilbertowi o tamtej na szybko dopisanej prośbie do swej ochmistrzyni, aby podesłała wozem jakieś suknie. Czymże było tak niewielkie niedopowiedzenie, w świetle powiększenia jej kolekcji cudnych strojów?

-Nie mogę przecież pokazać się w tej samej sukni, a już na pewno nie na kolacji! Twoje poselstwo ze wschodu mogłoby pomyśleć, że kobiety we Francji nie potrafią dobrać kreacji do pory dnia – z początku była to dla hrabianki mocno przerażająca wizja, to zaraz pomyślała, że jeśli drugi szlachcic będzie podobnym barbarzyńcą co jego posłaniec, to pewnie nawet się nie poczucie urażony jej jeździeckim ubraniem -I mam nadzieję, że Twój drugi gość zna francuski. Nie mogę sobie nawet wyobrazić, ile trzeba się natrudzić, by wypowiedzieć te ich szeleszczące słowa.
-Oui… i jeszcze bielizna. Delikatne i zwiewna. I żebym ją potrafił łatwo z ciebie zdjąć.
-potwierdził Maur tuląc drapieżnie hrabiankę do siebie i całując jej szyję zaborczo.-Posłowie znają francuski, choć ci z Polski chętniej posługują się łaciną.

Marjolaine nagle przestała się unosić na swej chmurce szczęśliwości. Twarzyczkę jej przeciął cień, a chłodnym spojrzeniem zerknęła dumnie na Maura.
-Non – ucięła krótko jego lubieżne insynuacje. A nie było łatwo zachować tę maskę stanowczości, kiedy czuła na sobie wszędobylskie ręce i usta narzeczonego. Zadziwiające, że dopiero teraz ją obłapił, zamiast zrobić to gdy tylko posłaniec odwrócił głowę. Albo w trakcie rozmowy z nim, co bardzo pasowałoby do barbarzyńskiego charakteru tego spotkania. Co właściwie pchało ją do rozmyślań na temat wrażenia sprawianego przez pana tego mężczyzny o wilczych oczach -Czy Twój gość.. bardziej przypomina szlachcica niż jego posłaniec o dzikim spojrzeniu? Nosi wyleniałą peruczkę, pantofelki i zdobne pończochy, a dłonie ma delikatniejsze nawet od moich? Jest jak stare pudle chadzające po paryskich salonach?
-Non. Ci nobles z Polski są dumnymi ze swej egzotycznej kultury osobami i zawsze noszą owe niezwykłe stroje. I szable, którymi tną wrogów z diabelską zaciekłością i precyzją. Poseł ubiera się podobnie jak jego posłaniec, tylko bardziej bogato.
- mruknął Gilbert nadal wodząc ustami po jej szyi i dłońmi po jej ciele. Po czym zmienił temat rozmowy na swój ulubiony… droczenie się ze swą narzeczoną.- Ależ moja droga, ja nie mogę kupować kota w worku. Jakże więc mogę kupić nowy gorsecik i pończoszki tobie, jeśli nie upewnię się czy dobrze w nich wyglądasz, non?

Panieneczka wciągnęła gwałtownie powietrze w płuca. I zatrzymała je tam na krótki moment, w czasie którego starała się nie omdleć przerażona słowami swojego narzeczonego.
-Ja.. Ja... - zaczęła w końcu urywanym szeptem. On jak nikt inny potrafił przyprawić ją o takie oniemienie, po którym jednak, jak po deszczu słońce, pojawiało się jej wzburzone zakrzyknięcie -Ja we wszystkim dobrze wyglądam, Maurze!
Obrażona zaplotła ręce na piersi. Była sama prawda w tym co powiedziała, wszak nawet we wczorajszym worku po ziemniakach wyglądała.. cóż, na pewno lepiej niż jego oryginalna właścicielka -Jak w ogóle mogłeś pomyśleć inaczej!
-Będziesz mogła mi udowodnić swe słowa. Przekonać niewiernego Tomasza…
-odparł cicho Maur wprost do ucha dziewczęcia.- Gdy objawisz swoją śliczną postać… jedynie w owej bieliźnie,którą dla ciebie zakupię. Czyż nie będzie to dobitny dowód, by rozproszyć me wątpliwości, Marjolaine… Może nawet dokupię biżuterię pasującą do koronkowego gorseciku, o ile oczywiście będę mógł sprawdzić, czy rzeczywiście do siebie pasują.
Dłoń szlachcica chwyciła z przodu za suknię by lekko podciągnąć ją w górę. Jej narzeczony był straszny… cały czas trzeba było pilnować jego rąk.

Pomimo tego, że usilnie pragnęła utrzymać swe ręce splecione w stanowczym geście, to nie mogła pozostawić działań Gilberta bez swojej reakcji. Dlatego szybko zacisnęła dłonie na jego własnych, by siłując się z nim postarać się z powrotem opuścić suknię do przyzwoitej wysokości.
-Nie muszę Ci niczego udowadniać. Jeśli teraz nie potrafisz docenić mojej urody, to zdjęcie mojego ubrania niczego nie zmieni – buntowała się nieprzerwanie. I tak jak zwykle, po prawdzie. Ich narzeczeństwo, choć fałszywe, to było nieskończonym ciągiem wzajemnego przekomarzania się. A także okazyjnych prób hrabianeczki na uzyskanie jak najwięcej z tej sytuacji -Jestem ciekawa jak ubierają się tamtejsze kobiety. Następnym razem powinieneś przekonać poselstwo do przywiezienia mi jednej z ich egzotycznych kreacji. W ramach przyjaźni pomiędzy naszymi państwami, non?
-Myślę że lepiej doceniłbym twoją urodę, gdybyś nieco więcej odsłoniła przede mną.
-odparł szlachcic muskając wargami uszko hrabianki.- Myślę, że twoja uroda byłaby bardziej widoczna, gdyby nie przysłaniał jej twój dobry gust w doborze strojów i kunszt krawców szyjących twe stroje. Myślę że najpiękniejsza uroda, jest to ta naturalna...

Już ona dobrze wiedziała o jakiej naturalnej urodzie on mówi. O nagiej naturze. O tych wszystkich nagich portretach jakie namalował. I swej ustawicznej chęci zobaczenia hrabianki w podobnym “stroju”... Pół biedy, gdyby się na patrzeniu skończyło. Ale znając temperament narzeczonego, spojrzenia byłyby dopiero początkiem.

-Może… uda się uzyskać dla ciebie jakąś egzotyczną suknię. Lub mufkę. Tamtejsze lasy obfitują w chodzące futra świetnej jakości.- szeptał cicho do jej ucha i próbując walczyć z jej uściskiem. Marjolaine była pewna, że Maur byłby w stanie odsłonić jej nogi i to mimo jej usilnych starań. A jednak jej wysiłki zostały wynagrodzone powstrzymaniem lubieżnych zapędów jej narzeczonego.
-Myślę, że moja uroda, nawet kiedy przyodziana w suknie, jest dla Ciebie wystarczająca, monsieur. Gdyby było inaczej, to na tamtym balu znalazłbyś sobie jakąś bardziej urodziwą ptaszynę do odgrywania niewdzięcznej roli Twojej narzeczonej. Ale nie znalazłeś – błysnęła perełeczkami zębów w słodkim, acz wyjątkowo krnąbrnym uśmieszku. Wykpiła się z pułapki mężczyzny wręcz po mistrzowsku,a na dodatek powstrzymała jego nadmierne zainteresowanie swoją spódnicą. Musiała wszak sobie jakoś wychować tego Satyra.

-Moja droga.- Maur cmoknął delikatnie policzek hrabianki.- Skąd pomysł że tylko twa uroda mnie przyciągnęła do ciebie? Marjolaine nie jesteś tylko ładną twarzyczką. Oprócz urody masz dowcip, inteligencję, zadziorność, odwagę i nieśmiałość zarazem… talent, grację, delikatność i dumę. Kusisz nie tylko śliczną buzią i niebieskimi oczętami w których można zatonąć. Jest w tobie o wiele więcej niż sama uroda.

Serduszko hrabianki, na moment zamarło… żaden mężczyzna nigdy nie prawił jej takich pochlebstw.
Z tego powodu poczuła nagły przypływ gorąca, który skumulował się w jej policzkach i zapewne objawił się na nich iście diabelską czerwienią.

Czasem nie wiedziała, czy gorsze były jego lubieżne zaczepki i próby pozbawienia jej ubrań, czy może te schlebiające jej słowa, którymi ją karmił jak najlepszymi słodkościami. Nie to, żeby była nieśmiałą, szarą myszką rumieniącą się przy każdej choćby sugestii komplementu. Ale jednak z ust Gilberta brzmiały one o wiele rozkoszniej i bardziej szczerze, niż z spomiędzy pomarszczonych warg jakiegoś starego szlachcica. Oczywiście, i on mógł je mówić tylko po to, by szybciej zdobyć jej skarb.

-Skoro.. skoro tak.. - przełknęła niespokojnie ślinę. Potem jakoś zebrała się w sobie, napięła ciałko, jakby to miało wspomóc jej pewność siebie, i wyrecytowała -Skoro jestem tak cudowna już teraz, to nie muszę Ci się już pokazywać nago, by mieć zapewnione uwielbienie. Już i bez tego mam go zbyt wiele z Twojej strony.
-Ależ moja droga… Jakże mogę cię wielbić, jeśli tak wiele ciała ukrywasz przede mną.
- wymruczał do ucha Maur i dodał.-Pragnę cię Marjolaine… jak mężczyzna może pragnąć ukochaną kobietę. Pragnę też ci dać tę rozkosz, którą kochanek może dać tylko swej wybrance, a o którą… twoje ciało wydaje się łaknąć.
Usta muskały kącik warg hrabianki, gdy mruczał bezczelnie… acz czułym tonem.- Jakiż byłbym narzeczonym, gdybym nie spełniał pragnie mej ukochanej… nawet tych, których istnienia nie zdawała sobie sprawy. Jakim byłbym mężczyzną, gdybym pozwolił mej wspólniczce wymknąć się niezaspokojoną. I…- cmoknął jej policzek.- Mam problem Marjolaine... mam problem z tobą. Nie chcę cię wypuszczać. Pragnę cię.
-Zatem będziesz musiał się bardziej natrudzić, aby zdobyć to czego pragniesz, non? Nie wystarczy na mnie błysnąć złotymi monetami, olśnić talentem malarskim, ani zauroczyć słodkimi słówkami czy swoim barbarzyńskim zachowaniem – zawstydzona, onieśmielona, ale przede wszystkim oburzona jego zachowaniem Marjolaine, butnie odwróciła główkę w przeciwną stronę niż ten łajdak czaił się ze swoimi ustami. Znowu wystawiał jej delikatne nerwy na próbę, a przecież dzień dopiero co się zaczął! On już na pewno znajdzie jeszcze dużo okazji do perfidnego drażnienia się z nią. Co gorsza, może nawet przy swoich gościach -A teraz puść mnie, monsieur. Muszę się przygotować, skoro chcesz mi kupić suknię. I buciki do niej. I biżuterię to kompletu też.
-Zawsze pewnaś swego, non?
- spytał żartobliwie Maur i przycisnął usta swe do kącika ust. Prowokując ją… niewątpliwie. Im bardziej odsuwała się od niego, tym bardziej ją kusił tymi ustami wystawiając jej siłę woli na próbę. I jej pragnienia na pokusę. Trzymał ją mocno nie dając jej wyrwać się i uciec z tej słodkiej pułapki.

Łajdak! Problem w tym, że… rozkoszny łajdak.




***


Gdzież on się znowu podziewał?!


No nie mogła usiedzieć spokojnie, po prostu nie mogła! Starała się, ale cierpliwe czekanie w karocy na łaskawe przybycie narzeczonego było nie lada wyzwaniem. I ona jakoś nie zamierzała się go podejmować, bo i co rusz wierciła się na siedzeniach, przesuwając się to ku okienku i wypatrując przez nie jego postaci, to odsuwając się znowu na środek, co by sobie nie myślał, że ona tu na niego czeka z podekscytowaniem.
Bo i czyż istniała jakakolwiek kobieta we Francji, która potrafiłaby się oprzeć ekscytacji na myśl o nowej sukni? Tym bardziej, gdy to mężczyzna miał jej sprawić ów cudny podarek, a jedynie kwestią słodkiego pocałunku, zatrzepotania rzęsami lub tupnięcia nóżką, było dodanie do niego również pasującej biżuterii i bucików. Bo i czy nie chciał, aby jego narzeczona prezentowała się jak najlepiej w oczach gości? Czyż nie chciał jej na tę okazję wystroić w najlepsze kreacje, by móc się pochwalić swym tak drogocennym i pięknym skarbem?

Chciał czy nie – to ona o tym decydowała. I w obecnej sytuacji oceniała, że Maur bardzo chciał. Niech poselstwo mu zazdrości tak cudnej ptaszyny, ale to jednak będzie wymagało odpowiednich środków, o które Marjolaine już zadba.
Niechże on tylko już się pojawi!

No dobrze. Prawdą było, że w swym podekscytowaniu trochę się pośpieszyła i nie czekając na niego zadecydowała o jak najszybszym przygotowaniu karocy do drogi. Jednak jeśli będzie zmuszona do siedzenia tutaj choćby minutę dłużej, to zostawi swego narzeczonego w tyle. Może nawet byłoby lepiej, wszak niedwuznacznie dał jej do zrozumienia, że nie tylko suknie mu głowie. Wręcz przeciwnie, raczej jego zainteresowanie sięgało.. pod zdobione materiały, falbany i nawet najbardziej kunsztowne koronki. Pod, i to dosłownie, ku jej przerażeniu.

Mogłaby zostać w jego zamku i posłać po krawca, by ten przybył w podskokach z naręczem swych towarów. Oczywiście, straciłoby to nieco na swojej magii zaszczycenia Paryża swoją osóbką, ale przynajmniej mogłaby w spokoju poprzeglądać i poprzymierzać stroje. Jeśli tylko udałoby się jej z nimi ukryć w którejś komnacie, bez wiedzy ciekawskiego narzeczonego.
Mogłabym też sama pojechać po swoje nowe suknie i dodatki do nich! Maur nie będzie miał nic do gadania ani przy wyborze, ani tym bardziej przy tym jak ona będzie rozporządzać jego pieniędzmi w trakcie tych „drobnych” zakupów. Postawi go przed dużym faktem dokonany, ot i kara za spóźnianie się, za kazanie jej czekać w takiej niecierpliwości!

Już, już uniosła swą szanowną rączkę, by już, już zapukać dłonią w rękawiczkę w przednią ściankę karocy oddzielającą ją od woźnicy. Już, już miała zadecydować o losie swej niewielkiej wyprawy do Paryża, gdy kątem oczka dostrzegła jakiś ruch za rozchylonymi zasłonkami okna.

Krótkie zerknięcie tam przyprawiło ją o gwałtowne przełknięcie śliny oraz natychmiastowe wypomnienie sobie tego całego oczekiwania na pojawienie się Maura.
Znowu te wilcze oczy, znowu ten łobuzerski uśmiech, zawsze kiedy miał z nią być sam na sam w powozie. Wspomnienia innych podobnych temu sytuacji przyprawiły o ciarki zamkniętą w pułapce ptaszynę.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 26-03-2014, 13:01   #72
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Wnętrze karocy było miękkie i wygodne. Ale niecierpliwa panienka z trudem w nim wytrzymywała. Chciała się znaleźć w Paryżu już teraz!
Nasycić oczęta pięknymi tkaninami, modnymi strojami, posmakować paryskiego blichtru i… zobaczyć jak on kupuje prezenty swej ptaszynie. I jak zachwyca się jej widokiem w sukni.
Jakoś wyleciał z główki hrabianki fakt, że każdy prezent od Gilberta okupiony był walką i próbami na jakie szlachcic ją wystawiał. O tak drobnym szczególe jak cierpliwe udawanie obojętnej względem jego dłoni bezczelnie macającej jej krągłości przez suknie nie wspominając.
Wizja tych… napaści wróciła, gdy drzwiczki karocy się otwarły.


Ptaszyna instynktownie starała się wtulić w kąt karocy, widząc uśmiech Gilberta. Ten jego bezczelny uśmieszek, te jego wesołe spojrzenie… To wszystko przynosiło tyle wspomnień, powodowało znów gorące i zimne dreszcze na przemian. Serce waliło jak młot Marjolaine, gdy kawaler d’Eon zamykał za sobą drzwiczki karocy.
Po czy dał znać woźnicy i konie ruszyły. A ona została sam na sam z tym podstępnym drapieżnikiem. Myśli hrabianki galopowały w niej równie szybko jak uczucia. Oczka jej skupiły się na tej lubieżnej bestii dążącej do swego celu, który wszak hrabianka skrywała pod osłoną tkanin i falbanek.

Tylko chwilę zajęło Maurowi objęcie jej w talii i przytulenie do siebie. Po czym jego usta przywarły do jej dekoltu w namiętnej pieszczocie…
Łotr jeden! Dobrze wiedział czego chciał. Marjolaine nie miała takiej przewagi.
Strach i żądza mieszały w jednym kociołku jej serduszka wywołując niezdecydowanie. Wspomnienia ostatniej porażki były wszak powodem jej obecnego niezdecydowania. Bowiem bolesna chwila słabości jej woli zarazem była też chwilą rozkoszy, której jak dotąd nie poczuła nigdy wcześniej, ani nigdy później.
Och… dotyk Maura wielokrotnie przyprawiał ją o przyspieszony oddech i fale rozkoszy… ale tylko raz tak silnie. Przestraszona ptaszyna najbardziej lękała się nie owego łobuza, którego dobieranie się ku jej wdziękom nie było wszak niespodzianką, ale… tego, że znów mu ulegnie, spragniona intensywnych doznań, przed którymi dotąd starała się bronić… i w gruncie zadowalać ich namiastkami hamując dotąd lubieżne zapędy satyra. Przynajmniej na tyle ile się dało.
Gdy znów próbowała rączką powstrzymać zapędy szlachcica do podciągania jej sukni, on stłumił jej słowne protesty namiętnym i gwałtownymi pocałunkami. Nie mogąc protestować i zatapiając się w przyjemności zetknięcia z nim warg… pozwoliła w tej chwili rozmarzenia odsłonić swe nóżki, aż do skandalicznego wręcz odsłonięcia ud, aż do granicy podwiązek!
Wyrwawszy się jakoś z tego czaru jego pocałunków, Marjolaine czerwona na twarzy z zarówno wstydu, strachu, gniewu jak i ekscytacji, zaczęła desperacko próbować zsunąć suknię w dół… by ukryć przed tym satyrem to, co wykorzystując jej słabość do jego pocałunków odsłonił.
Co gorsza, gdy tak walczyła o swą cześć, narzeczony pochwycił za jej podbródek i nachyliwszy jej zaczerwioną twarzyczkę ku swemu licu spojrzał w jej oczęta jakby próbując przejrzeć jej myśli.
Serce hrabianki znów waliło jak młot, bojąc się kolejnego podstępu… a on nie pozwalając odwrócić jej liczka spytał wprost.- Kochasz mnie Marjolaine?
Oczka hrabianki rozszerzyły się wpatrzone w jego twarz. Jak… jak… jak… jak on śmie o to pytać? I czemu pyta. Przecież dobrze zna odpowiedź. Przecież… przecież… odpowiedź jest oczywista, non? Non?
A jednak… uśmiechał się wesoło spoglądając wprost w lico swej narzeczonej i powtórzył czułym głosem pytanie.- Kochasz mnie... Marjolaine?
A ona… nie mogła już być bardziej czerwona na policzkach.


-Czerwień… krwista czerwień z białymi dodatkami. I może trochę czerni.- Gilbert dość szybko ograniczył ilość sukni decydując z góry i… co gorsza bez konsultacji z hrabianką, decydując jakie kolory ma mieć jej kreacja. Oznaczało to jednak, że panna d’Niort nie przymierzy innych sukni do których świeciły się jej oczka.
A wybór był wszak spory… Gilbert zabrał ją bowiem do jednego z najlepszych i najpłodniejszych krawców Paryża. Czyli takiego, na jakiego hrabianka zasługiwała.
Maestro Eugène Piquet, szermierz igły i nici… był twórcą płodnym i artystą śmiałym.Szył nie tylko suknie na zamówienie, ale i z potrzeby serca. Tak więc jego zakład już zapełniały gotowe suknie, wymagające tylko poprawek, by dopasować je do nowych właścicielek.


I właśnie teraz hrabianka przechadzała się kolejnych kreacjach, by wybrać tą która przede wszystkim widziała się jego narzeczonemu. I to koniecznie w kolorach jakie on wybrał. Bowiem Gilbert uparł się, że sam wybierze stroje warte zakupu. Toteż musiała mu się pokazać w każdej z sukni… w każdej.
Aż w końcu po wybraniu sukni Maur zadecydował.-A teraz gorset pończoszki i inne dodatki do garderoby.
Czyżby i te części stroju zamierzał kupować po sprawdzeniu, czy ładnie wyglądają na hrabiance?


Ach… przyjęcie. Miała być jego najjaśniejszą gwiazdką. Miała być jego centrum… Miała rozdawać uśmiechy na prawo i lewo, dając nieme obietnice których spełnić nie planowała.


To miał być jej wieczór. I był w sumie… tylko niezupełnie tak jak to sobie zaplanowała. Okazało się bowiem, że Maur ma w swoim dworze ładne służki. I to całkiem sporo.
Gdzie je poukrywał, że Marjolaine nie natknęła się na żadną z nich podczas swych przeszpiegów?


Śliczne służki w ślicznych gorsecikach i uśmiechające się miło do gości, zwłaszcza płci męskiej. Zgroza.
Nie zdołały co prawda przyćmić słoneczka, jakie promiennie się uśmiechało tuląc do swego ukochanego. Acz niewątpliwie odbierały część męskiej atencji od Marjolaine.
Co gorsza, kolejną konkurentką hrabianki była jej własna matka. Antonina Pelletier d’Niort zjawiła się w zamku d’Eon wraz z ochmistrzynią i sukniami i małym oddziałem wojskowym. Przyjechała uwolnić swoją córkę z rąk jej porywacza i… w krótkiej rozmowie Antonina wepchnęła się na przyjęcie Maura wyprawionej dla polskiej delegacji jako gość. Bo czyż mogła się oprzeć słowom "przyjęcie" i "poselstwo" umieszczonym w jednym zdaniu?

I obecnie Marjolaine obserwowała kątem oka, jak jej własna matka kokietuje polskiego posła, rumieniąc się przy tym na policzkach.
Hrabianka powinna być przez to wdzięczna swej mateczce, bowiem ów szlachcic o kolejnym trudnym do wymówienia nazwisku, był akurat w jej wieku.


I zwykle takim mężczyznom mamam próbowała podsunąć Marjolaine właśnie. Niemniej mimo upływu lat polski poseł prezentował się jeszcze całkiem dobrze i komplementował głównie Antoninę, wprawiając hrabinę Pelletier d’Niort w zadowolenie skrywane pod maską zawstydzenia.
Inni szlachcice polscy byli jednak głównie zainteresowani Majrolaine i tylko od czasu do czasu poświęcali spojrzenie innym służkom. Za to Gilbert był jak najbardziej skupiony tylko na swej narzeczonej. I przez to cały czas czuła jego dłoń, albo na swym udzie, albo na podstawie pleców… a jak nie dłoń to usta na szyi, lub na uchu szepczące komplementy na przemian z różnymi przyprawiającymi o czerwienie policzków sugestiami. Przy innej okazji pewnie byłaby bardzo wzburzona, ale to bezczelne zachowanie Gilberta dawało tą przyjemną pewność, że nie zwraca uwagi na te plebejskie ladacznice ze służby.

Jedno jednak spojrzenie w niej utkwione wywoływało nieprzyjemny dreszczyk strachu, jednego wolała uniknąć. Ale podobnie jak MaurJarrromyyyr wpatrywał się tylko w nią. I za każdym razem, gdy spoglądała w jego kierunku natykała się na jego spojrzenie. I zawsze wzbudzało w niej zimne ciarki… nieprzyjemne uczucie. I tylko tuląc się mocno do swego lubieżnego narzeczonego mogła odzyskać spokój ducha.


Stuk, stuk… Obcasy nowiutkich bucików stukały po posadzce korytarza przemierzanego przez hrabiankę. Marjolaine postanowiła odetchnąć nieco. Bowiem przyjęcie Gilberta trochę odbiegało, od tego do czego przywykła hrabianka na dworze królewskim. Gdzież wesołe pogawędki o modzie, muzyce i kulturze? Non. Dominowała polityka, wojna, szabliska i sprośne przyśpiewki... i czasem konie.
To nie było dyplomatyczne spotkanie, tylko uczta jakichś barbarusów. Jeszcze szlachetni posłowie polscy wykazywali ogładę i kulturę. Ba… znali nawet język włoski, o francuskim nie wspominając.

Ale podlegli im szlachcice … hołota bez manier! W dodatku mówiąca jakąś dziwną łaciną pomieszaną z ich szeleszczącym językiem i słówkami w stu chyba innych.
Co gorsza zachowywali się jakby… byli równi, no prawie równi, swym panom!
Dla Marjolaine wychowywanej od maleńkości w poszanowaniu etykiety, jej jawne łamanie i to tak bezczelne byłoby nie do pomyślenia. Pewnie siedziałaby struchlała i sztywna na tym przyjęciu, gdyby nie to że ciągłe nagabywanie przez Gilberta nieco hrabianką przyzwyczaiło do takich zaskakujących sytuacji.
Zaczęła się już nawet domyślać, gdzie jej ukoch... narzeczony uczył się manier. U podobnych im barbarusów, a jakże!
Potrzebowała chwili wytchnienia od tej kolorowej i hałaśliwej zgrai szlachciców. Wyszła więc na korytarz, skierowała swe kroki w kierunku dziedzińca, by ochłonąć. Bo od tego ciągłego czerwienia się ze wstydu i zażenowania w końcu się zagotuje.
Czemuż jej narzeczony nie miał przyjaciół w Królestwie Neapolu, Królestwie Hiszpanii czy Republice Weneckiej?!
Albo chociażby w Królestwie Wielkiej Brytanii i Irlandii lub Królestwie Szwedzkim... a tak…

Zamyślona po chwili poczuła ręce obejmujące ją w pasie. Narzeczony znów przytulił ją do siebie zaborczo, znów schodząc dłońmi na jej łono… a przecież tyle razy… mu zabraniała. Niezbyt energicznie, co prawda.
Przytrzymując rączką, jego łapczywą dłoń w okolicy pasa, zerknęła za siebie by skarcić słownie Maura… za wiele spraw. I zamarła ze strachu i zaskoczenia.


To nie Gilbert ją obejmował, to ten szlachcic z dzikim spojrzeniem. Zaczął jej coś szeptać, ale przecież ona nie rozumiała ni słowa z jego żarliwej przemowy. I odruchowo próbowała się wyrwać z jego objęć. Ale on trzymał ją mocno i zaborczo. A jego rękojeść szabli i pistolet włożony za szeroki wzorzysty pas, boleśnie wbijały się w jej plecy.
A ten… mężczyzna nadal coś szepcząc w swym języku, zaczął namiętnie całować jej policzki i szyję!
I jak tu się wyrywać? Jak kłócić, skoro on i tak nie włada cywilizowanym językiem?!
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 26-03-2014 o 16:45. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 20-04-2014, 04:13   #73
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Marjolaine Amelie Pelletier d'Niort była.. oui, była najśliczniejszą panienką jaką nosił na swoim grzbiecie ten świat, a i owszem. Była także cudowną córką, mistrzynią klawesynu i niezastąpioną duszą towarzystwa oraz ozdobą każdego balu. Była także najwspanialszą narzeczoną Gilberta, najlepszą jaką tylko mógłby sobie wymarzyć. Ale teraz była przede wszystkim.. przerażona!
Przerażona tak jak już dawno nie była, albo może nawet nigdy. Sam Maur, z całym swoim zachowaniem dzikusa, choćby się najbardziej starał, to nie potrafił wywołać w niej tej tak silnej emocji. Nie miał wprawdzie problemu z innymi, jak na przykład gniewem czy poż.. poż.. pożal się Boże czymś przypominającym sympatię wobec niego. Ale chociaż zawsze próbował ją nastraszyć tym czego to jej nie zrobi i jak to ona nie będzie miała wyboru tylko przyjąć całe jego pragnienie do siebie, i tak zawsze wiedziała, że to zaledwie takie jego droczenie się z nią. Wiedziała, że nic nie zrobi bez jej pozwolenia.
Czego nie mogła powiedzieć o tym barbarzyńcy! Nie rozumiała go.. ale przecież wcale by nie chciała się dowiedzieć co ten szepcze w swoim prostackim języku! Pewno same zboczenia i perwersje, bo i cóż innego mogło padać z ust kogoś napadającego na cudzą narzeczoną?! Tłumaczenia? Nic nie mogło wytłumaczyć takiej napaści! Nic! Mogła być najpiękniejszym kwiatkiem w zamku d'Eon, ale to nie pozwalało komukolwiek na takie ataki!

Wiła się, rzucała i kopała w powietrzu będąc ściśniętą silnym objęciem napastnika. Na nic to było, ale była to też jedyna reakcją jaką mógł zrozumieć ten prostak bez znajomości francuskiego - mowę ciała, którą ona w strachu miała opanowaną do perfekcji. Jeśli Maur miał rację i jej ciałko rzeczywiście było jak wulkan, to teraz właśnie wybuchała w tej szaleńczej szarpaninie. Niech on sobie pójdzie, niech ją zostawi, niech zabierze te ręce!

Z jego ust padło więcej słów w bardziej miękkiej i barbarzyńskiej mowie, przycisnął mocniej i nawet ośmielił się chwycić ją za piersi! Tylko jeden człowiek dotąd się ośmielił na coś takiego… i nie zamierzała tolerować kolejnego, tym bardziej, że… jego dotyk nie był przyjemny.

Niestety hrabianeczka nie była silna. Jej ciało nawet wzbudzone gniewem nie potrafiło się wyrwać z rąk tego bandyty. Był za silny i za brutalny. Trzymał ją mocno przy sobie i ciągle coś mówił wesołym głosem. Brutal!
Nagle zakrył jej usta i zaciągnął w cień rzucany przez pobliską kolumnę. Słychać było bowiem kroki.

Jej wybawienie! Gdzie było? Kto to był? Gilbert? Maman? Beatrice? Hugon? Któryś ze strażników, gości, może tutejsza ochmistrzyni? Ah, ucieszyłby ją widok nawet którejś z ładnych służek, niechże tylko podejdzie i zobaczy jaki koszmar gotuje hrabiance ten prostak! Niech usłyszy chociaż jej głuchy pisk, w jaki zamieniły się jej rozdzierające krzyki!

Nie dawała się w pełni skrępować. Nadal szarpała się, rzucała główką na boki i wściekle machała nóżkami, aby uderzyć głośniej obcasikami o ziemię na dziedzińcu, albo przynajmniej kopnąć mężczyznę. Sięgnęła także ku dłoni na swych ustach, by wczepić się w nią kurczowo palcami, próbując choć trochę poluzować ten stalowy uścisk.
Te jednak było trudne, delikatne paluszki hrabianki były stworzone do pieszczenia klawiszy klawesynu, a nie odsuwania męskiej łapy od ust. Niemniej obcas bucika hrabianki, natknął się na stopę jej ciemiężyciela.
Całą desperację, gniew i przerażenie włożyła w ten cios. I wbiła obcas w stopę wywołując syk bólu u rozluźniając uścisk. To była jej szansa!

Błękitne oczęta panieneczki szkliły się i piekły, a po kilkukrotnym mrugnięciu nawet poleciały z nich łezki. Tak wielka była panika w jaką wpadła. Ale nagle iskierka nadziei!

Widząc dla siebie okazję na ratunek, a raczej czując ją w sile nagle opuszczającej ręce mężczyzny, Marjolaine odepchnęła jego dłoń od swych warg. Z dziką zawziętością, bowiem oprócz ucieczki pragnąc też i zrobić mu krzywdę w zemście za ten atak, dobijała swym obcasikiem do jego stopy, kręcąc nim także jak przy rozdeptywaniu robaka. Bo i tym przecież był, non? Byle robalem. A nie mając już zasłoniętych usteczek, wypuściła z nich głosik iście słowiczy – rozpaczliwy wrzask na całe gardełko:


Pomocy!


I pomoc się zjawiła w postaci Maura. Jej narzeczony ruszył w kierunku więzionej hrabianki, krzycząc coś do jej porywacza w barbarzyńskim języku, na co otrzymał równie barbarzyńską odpowiedź. Co gorsza hrabianka została brutalnie odepchnięta i upadła na ziemię. Jak.. jak… jej porywacz, śmiał tak postąpić?!
Jak śmiał potraktować klejnot domu Niort jak byle dziewkę.

Polski szlachetka dobył krzywego miecza, którego nazwy Marjolaine nie znała. W odpowiedzi na to Gilbert dobył rapiera, który przypasany miał zapewne w ramach uprzejmości względem gości.
Bowiem i poselstwo nawet nie ruszało się bez owych krzywych mieczy, które chyba szablami zwali.
-Nic ci nie jest ptaszyno?- zapytał czule Gilbert nie spuszczając z oczu najwyraźniej rozwścieczonego przeciwnika.

A ptaszynka miała pewne problemy z wysławianiem się, jak gdyby na tej jeden krzyk poświęciła całe swoje siły i nie pozostała jej nawet resztka głosu. Jednak powody były zgoła inne.
Raz, że nadal była mocno oszołomiona, zarówno tak szybkim pojawieniem się jej rycerza w zbroi dzikusa, co i upadkiem na ziemię, na której teraz leżała bezbronnie. Dłonie się obtarły, gdy próbowała się ratować przed upadkiem. Sukienka się pobrudziła i pewnie też gdzieniegdzie porwał się delikatny materiał. Musiała wyglądać jak małe nieszczęście, choć o wiele szczęśliwsze tutaj na ziemi niż w uścisku barbarzyńcy.
I dwa, że ciężko było mówić, gdy było się tak zapłakaną. Niekontrolowany, urywany oddech zaprzepaszczał jej próby zrozumiałej odpowiedzi.

-Non... n.. nic.. - zdołała jednak w końcu wydukać z trudem. W tym całym zamieszaniu dopiero teraz dostrzegła wyciągniętą broń u obu mężczyzn. Przestraszył ją ten widok. Nie tyle myśl o samej walce i ewentualnym rozlewie krwi, bo i widok zranionego polskiego prostaka przyjęłaby z satysfakcją, co z obawy o Maura.

A polski prostak zaatakował, znienacka i szybko. Jego krzywy miecz był jak stalowa błyskawica... dostrzeżenie jego ruchów wydawało się niemożliwe. A atak wręcz nie do odparcia. Co zresztą i Gilbert zauważył cofając się błyskawicznie pod szybkimi ciosami i wyraźnie skupiony.
Przeciwnik przeważał nad nim szybkością swej reakcji, niezwykłością oręża i dziwną sztuką szermierczą tak daleką od klasycznych i cywilizowanych szkół walki. I wydawał się mieć przewagę. Jego gwałtowne natarcie zmusiło Gilberta do defensywy i desperackich uników. Bo odpieranie chaotycznej i nieprzewidywalnej lawiny cięć było poza jego możliwością. Wydawało się, że Maur nie tylko rany może nie uniknąć, ale i życie stracić.

-Non.. -wyszeptała bezradnie, kiedy tak spoglądała z przerażeniem na dziejący się przed nią kolejny koszmar. Powinna.. powinna coś zrobić. Zawołać kogoś.. tak. Jeszcze raz zawołać kogoś na pomoc, ale tym razem by wspomógł Maura w walce przeciwko temu zwierzęciu. Tak będzie najlepiej.
Zaszeleściła sukienką próbując wstać. Może któregoś szlachcica z poselstwa, może potrafiłby przemówić do rozumu temu barbarzyńcy. Jeśli tylko.. nie stanęliby w jego obronie. Non..

Próba okazała się być nieudaną, bo i nóżki panieneczki nadal były miękkie po tej całej szamotaninie.
Kogo innego w takim razie? Myśl Marjolaine, myśl szybko – mówiła do siebie w myślach, gdy zagryzała wargi spoglądając na zmagania swego narzeczonego. Może.. może któregoś strażnika! Też całe dnie chodzą z bronią i ostatnio zwiedzając zamek nie miała problemu ze znalezieniem ich. Może nawet.. udałoby jej się znaleźć Hugona? Tak.. on byłby nawet odpowiedniejszy od tych tępych osiłków.

Jedynie cudem jakimś udało jej się podnieść z ziemi. Znajdzie kogoś.. tak.. znajdzie, wróci tutaj i ten ktoś wtedy uratuje Gilberta broniącego jej godności. Tak właśnie będzie.
Potykając się o własne nogi i zapominając o choćby uniesieniu z przodu sukienki, hrabianka rzuciła się w stronę zamku.

Za sobą słyszała świst ostrzy przecinających powietrze. Każde takie machnięcie tym zakrzywionym mieczyskiem była jak bat na pośladki hrabianki, popędzający ją do szybszego biegu. Przecież musiała uratować swego narzeczonego. Tylu sukni jej jeszcze kupił, tylu klejnotów nie podarował, tyle pocałunków jeszcze nie poczuła, tylu.. przyjemności nie sprawił jeszcze. I nie zdążył dać jej rozkoszy i nie powiedziała mu jeszcze… non! Nie należy się rozklejać! Trzeba działać.

Odgłos zabawy, sprawił że hrabianka natknęła się na kolejnego polonais. Szlachcic ów popijał wino w towarzystwie kilku służek i paru straży. I łamanym francuskim opowiadał historyjki jakie.






I było to chucherko, o pół głowy mniejsze od Marjolaine. Niemniej ów drobiażdżek dostrzegł hrabiankę i wstając ukłonił się jej mówiąc.- Witaj nadobna “waćpanno”... pani… eee.. Nie mogę “nachwalić”... z szczerego serca, ja… “ten tego”...zachwycony jestem twym przyjęciem. Godne króla… “waćpanno”... wino też wyborne… choć nie “węgrzyn”... tokaj… nie tokaj “madziarski”.
Jego francuski był atroce. Niektóre słowa jak “waćpanno” czy “węgrzyn” były nie tylko niezrozumiałe, ale nie do wymówienia przez cywilizowane usteczka Marjolaine. Ale miał zakrzywiony miecz przy kolorowej szarfie, którą niczym pasem się przepasywał i wyglądał na żołnierza, choć mizernej postury. I był w miarę trzeźwy, czego nie można było powiedzieć o dwóch strażnikach, którzy wraz z nim biesiadowali w tej bocznej izdebce.

Ku jego zdziwieniu na te wszystkie słowa panieneczka zareagowała jedynie gniewnym spojrzeniem. Kolejny z tych barbarzyńców, jak on śmiał w ogóle zawracać jej głowę! Pewno gdyby tylko dać mu okazję, to zaraz rzuciłby się na nią tak jak tamten. Aż dziw, że służki były jeszcze takie rozchichotane, widać jeszcze nie poznały natury tego „poselstwa”.

Rozejrzała się wokoło. Nie było tu nikogo użytecznego dla niej. Tylko ten tu krasomówca, spici strażnicy nie mogący pewnie już nawet prosto chodzić, i te dziewki, które najwyżej mogłyby zaatakować przeciwnika Gilberta swoim biustem wylewającym się z gorsetów. Jakkolwiek mogłoby to rzeczywiście skończyć się powodzeniem, to nie miała zamiaru ryzykować.
Odwróciła się bez słowa, mając zamiar gdzie indziej poszukać. Gdzie byli wszyscy? Gdzie był ktoś do pomocy? Myśl o tym, że ona tutaj traci czas, a na dziedzińcu Maur ciężko walczy o swoje życie sprawiła, że łzy znowu napłynęły do już i tak czerwonych oczek panieneczki.

-”Ejże waćpanno”... skąd te “łezki”... łzy? Nie wypada ich “ronić”... płakać na tak udanym przyjęciu. Coś się stało?-mały szlachcic podbiegł do hrabianeczki i sympatią na obliczu rzekł do niej te słowa, tonem głosu wręcz współczującym.
Odsunęła się gwałtownie, gdy stanął zbyt blisko niej. Nie będzie jej tu.. kolejny barbarzyńca.. nie da się znowu podejść jednemu z nich! Widać poza byciem prostakami, potrafili też sobie igrać z cudzymi uczuciami, tak jak ten tutaj. To jego współczucie było prawie przekonujące. Gdyby nie atak, którego padła ofiarą przed paroma chwilami, to nawet by w nie uwierzyła.

-Muszę.. mu.. muszę.. znaleźć.. Hugon.. a.. straż.. strażników.. -wymamrotała pomiędzy próbami przetarcia oczek. To, że z ledwością mogła go zrozumieć, w obecnej sytuacji było powodem do płaczu równie dobrym jak każdy inny.
-Hugon? Nie spotkałem…- szlachcic podał jej usłużnie chusteczkę do otarcia oczek.- To panny “wuj”.. krewny? Chyba nie był na “uczcie”... no.. jak to się mówi… przyjęciu?
-Non!
- rzuciła głośniej, podirytowana tym, że w ogóle pomyślał o czymś tak niemądrym. Miała ochotę ująć w dłonie ten jego kielich z niedokończonym jeszcze winem i chlusnąć mu prosto w twarz dla otrzeźwienia. Czy on nie wiedział co się dzieje?!

Cóż, oczywiście, że nie wiedział. Nie powiedziała mu i może tamten też nie dzielił się swoimi planami wobec niej z resztą poselstwa. I czy ten tutaj, pomimo zaskakującego posiadania ze sobą chusteczki, nie okazałby się być równym potworem?! A może był po prostu zwykłym szlachcicem,, który jednak rzuciłby się na pomoc?

Nie mogła, no nie mogła nic zrobić! Nie wiedziała, gdzie się podziewał Hugon, traciła tutaj tylko czas. Miała ochotę wyć z bezradności. W desperacji chwyciła się tego co miała pod ręką. Chciała już wracać, to napięcie było udręką! -Gi.. Gilbert.. i ten.. ten wasz.. Ja.. Jarrr... na.. dziedz.. dziedzińcu..
-Prowadź “waćpanno”...
- zadecydował szybko obcy szlachcic. Hrabianka nie rozumiała tego słowa “waćpanno”... ale prowadź było powiedziane stanowczym i zdecydowanym tonem… jak oficera przystało. I spojrzał wyczekująco na hrabiankę, licząc że ta go poprowadzi.

Nie ruszyła od razu, choć przecież serduszko w piersi łopotało szaleńczo z obawy o życie Maura. Za bardzo ją ten szlachcic zaskoczył swoją decyzją, szczególnie, że nadal pewna nie była tego jegomościa. Po czyjej stronie się opowie, jeśli ona rzeczywiście zaprowadzi go na dziedziniec? Czy po dowiedzeniu się co zaszło, stanie w obronie jej i Gilberta, zdoła okiełznać tamtego barbarzyńcę? Czy udzieli aprobaty tamtemu na próbę ataku na jej drogocenną cześć? To była niezwykle trudna decyzja.
Ciężko jej też było stwierdzić, czy powodem była ta jego żołnierska stanowczość, to jak nagle zmienił swoje nastawienie, a może posiadanie tej chusteczki, ale coś kazało panieneczce skorzystać z jego pomocy. Wszak nie znalazła innej, i czasu też było coraz mniej.

-O.. oui... - szepnęła wreszcie, po czym postukując obcasikami o posadzkę ruszyła w drogę powrotną. Biegiem, ale mimo to ciągle za wolno. Złościła się w duchu na wielkość tego zamczyska i długość korytarzy zdających się teraz ciągnąć w nieskończoność.
Odgłosy walki były coraz głośniejsze. Szczęk metalu odbijał się złowrogim echem w serduszku hrabianki. Czy jej narzeczony żyw jeszcze? Chyba tak? Ale czy cały?
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 20-04-2014, 04:19   #74
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Nie…
Słaniał się lekko na nogach. Lewy bok czerwienił się purpurą. I desperacko odpierał ataki, tego drugiego drapieżnika. Jego krzywy miecz przecinał powietrze pod niemożliwymi kątami. Jego broń wydawała się żywym wężem, próbującym ukąsić ponownie Maura. Ale narzeczony hrabianki, był wprawnym szermierzem. I choć nie dorównywał polskiemu zabijace, to jednak… unikał jego ciosów i większość ukąszeń stalowego węża nie docierała do celu.

“- Kossowski Jaromirze, bój się Boga! Cóżeś uczynił?! Czyż się szaleju najadł, iż na żywot gospodarza naszego i dobrodzieja nastajesz?!- “ krzyknął głośno mały szlachcic stojący tuż prz hrabiance. Ona nie zrozumiała nic z jego wypowiedzi. Ale to nie miało znaczenia. Ten drugi zrozumiał i odstąpił od Gilberta. Pomiędzy dwoma Polakami wywiązała się rozmowa, potem sprzeczka. Wreszcie mały towarzysz hrabianki dobył swego krzywego miecza i stanął naprzeciw Jarromyrra, nadal próbując go przekonać słowami. Jednakże na próżno… wysoki szczupły szlachcic zaatakował błyskawicznie. Niczym pantera gotująca się do skoku na łanię. Wydawało się, że ów mały szlachcic, to chucherko nie miało szans. A jednak jego oręż zataczał ostrzem małe łuki jakby od niechcenia zbijając ciosy przeciwnika. Nagle mały szlachcic skrócił dystans i uderzył Jarromyrra w twarz zmuszając do cofnięcia. Uderzył płazem szabli… mógł zabić, gdyby chciał.
Niemniej dalej próbował słowami zmusić swego adwersarza do…? Marjolaine nie rozumiała ni jednej kwestii z ich z rozmowy.

Ale to już nie było ważne dla panieneczki. Mogli się kłócić, mogli ze sobą walczyć, ale to już dla niej nie miało znaczenia. Liczyło się tylko, że znaleziony przez nią szlachcic zdołał odciągnąć uwagę swego rodaka od jej narzeczonego. Jeśli jeszcze uda mu się wyjątkowo boleśnie go zranić, to już w ogóle będzie dla niej radość i satysfakcja z zemsty.

Nie miała czasu nad tym rozmyślać. Przy akompaniamencie uderzeń i szeleszczącej mowy dwójki mężczyzny, ona szybkim krokiem zbliżyła się do Gilberta. Chciała.. chciała go spoliczkować jako karę za to, iż musiała się tak denerwować, tyle biegać, tak się o niego bać i teraz z jego winy była cała zapłakana. Chciała także się do niego przytulić, dać się znowu zamknąć w tych silnych ramionach, by móc wypłakać cały swój strach i gniew.

Ale choć Marjolaine zwykle robiła wszystko na co miała ochotę, to tym razem wstrzymała się z tymi swoimi pragnieniami. Widok jego odzienia nabierającego barwy ciemniejszej niż materiał jej krwistoczerwonej sukienki, skutecznie odwiódł ją od wykonywania tak gwałtownych ruchów mogących tylko jeszcze bardziej zaszkodzić Maurowi. Jednakże ostrożnie dotykając dłonią jego ramienia, stanęła na tyle blisko, aby w razie czego mógł się oprzeć o jej drobne ciałko.
-Gilbert.. krwawisz.. - spojrzała na jego twarz bezradnie, z oczkami ciągle lśniącymi od kolejnego potoku łez czekającego na wypuszczenie -Co jeszcze mogę zrobić? Kogo zawołać?
-Nie martw się moja ptaszyno… to tylko tak wygląda tak strasznie. Mój… konkurent do twej ręki, pomacał mnie swą szablą po żebrach. Na szczęście niezbyt głęboko.
- syknął z bólu Maur opierając się o ścianę i przysiadając. Odetchnął głęboko i przymknął oczy, by skupić swe myśli.- Julie Rossignol, powinna być teraz w kuchni i nadzorować przygotowania posiłków. Powiedz… żem znów ranion, będzie wiedziała co robić.

Gdy to do niej mówił, za ich plecami szable poszły znów w ruch. Dwaj szlachcice z dalekiego kraju szybko i gwałtownie wymieniali ciosy. Ich szable niczym stalowe błyskawice zderzały się ze sobą w gwałtownym i tańcu. Ledwo można było nadążyć za nimi wzrokiem. To nie miało nic wspólnego z niezwykle taneczną szermierką rapierem. To nie było popisem zwinności. A choć Marjolaine nie była znawczynią walki innej niż słowna, to nawet ona czuła, że to nie jest pojedynek do pierwszej krwi. A walka na śmierć i życie.

Skinęła główką. Julie Rossignol. Kuchnia. W tym zamieszaniu nawet nie pamiętała o tym, by poczuć się zazdrosną i niezadowoloną z faktu, że Maur posiada aż tyle kobiet na usługach w swym zamku. Nie wspominając już o tym, że najwyraźniej już wcześniej miała okazję go poratować z takich utarczek, więc pewnie widziała go przynajmniej półnagiego.. jeśli nie całego..

Nie wyobrażała sobie już pokonywania korytarzy zamku kolejnymi biegami. Czuła się wyczerpana, jak nigdy po jakimkolwiek balu. Nawet wieczór spędzony na tańcach nie potrafił jej tak bardzo strudzić. Być może uda jej się po drodze trafić na jakąś służkę, której nakaże pognanie po kuchni? Mogłaby wtedy wrócić do swojego cierpiącego narzeczonego...

Walczących barbarzyńcę i szlachcica obeszła szerokim łukiem, spoglądając nań z bojaźnią. To było zbyt wiele atrakcji jak na jej delikatne serduszko. Była tez na tyle wdzięczna niepozornemu żołnierzowi za pomoc, że nie chciała, aby i jemu coś się stało. A prostak, ten lubieżnik przebrzydły niech sczeźnie!

Julie Rossignol rzeczywiście znajdowała się w kuchni, a hrabianeczka wpadła do niej dysząc. Jakież to szczęście, że w przebraniu służki niedawno przemierzyła cały niemalże zamek swego narzeczonego. W innym przypadku miałaby problem ze znalezieniem tego miejsca. Julie niczym udzielna księżna wydawała polecenia rosłym kucharzom i pyzatym kucharkom. Posyłała służki niczym generał żołnierzy na wojnie i ogólnie zarządzała całym tym chaosem. Nic dziwnego, że dopiero po chwili zobaczyła hrabiankę wyraźnie zdyszaną i roztrzęsioną. I od razu spytała.- Co się takiego stało?

W innej sytuacji, gdyby nie była zaaferowana ważniejszymi sprawami, to poczułaby się wielce urażona tym prostym pytaniem. Żadnego „mademoiselle”, żadnego „pani”, jakby kobieta zwracała się do kolejnej ze swoich służek. Marjolaine domyślała się, że po tych wszystkich wydarzeniach wyglądała.. cóż.. pewnie jak kocmołuch po ciężkich przejściach. Włosy pouciekały spod misternych upięć, pewnie jeszcze dniami będzie można na zamku znaleźć zagubione w czasie tych biegów wszelkie wsuwki. Sukienka była w nieładzie, brudna i miejscami podarta. A od płaczu musiał się jej makijaż rozmazać. I czyżby.. czyżby.. jeszcze spociła się od tego biegania?! To musiał być najgorszy wieczór w życiu panieneczki.

-Gilbert.. on.. on.. ranny.. ah.. ah... -oddychała głęboko, próbując uspokoić rozdygotane ciałko. Gorset pod suknią wcale w tym nie pomagał - ..hah... na.. dziedz...ińcu..
Julie zmarszczyła brwi wysłuchując słów hrabianki wyraźnie nimi zmartwiona. Ale niezbyt zaskoczona.
Po czym znów wróciła do wydawania rozkazów.- Jaque, Pierre… słyszeliście… przenieść panicza do jego komnaty. Adele moja droga, poślij u straży przy bramie głównej po medyka do miasta. W dwa konie niech jedzie.
Dwóch wąsatych i barczystych kucharzy skinęło głowami i ruszyło biegiem do wyjścia z kuchni. A Julia zwróciła się do Marjolaine.- Czy panienka wolałaby ziółka, czy wino na uspokojenie nerwów?
Po czym zabrała się na zbieranie leżących na boku czystych lnianych ręczników.
-Ah.. ziółka.. - odparła szeptem Marjolaine, próbując ogarnąć bolącymi oczkami zamieszanie w kuchni. Dopiero w tym momencie przystanięcia, który pozwolił jej nieco odetchnąć, uświadomiła sobie jak bardzo jest.. zmęczona. Trochę też kręciło jej się w główce od tego całego pośpiechu i nadmiaru wielorakich, silnych emocji. Czy i jej któryś kucharz nie mógłby zanieść do pokoju? Albo nawet lepiej – zanieść do sypialni Maura, żeby mogła siedzieć przy nim jak na wierną narzeczoną przystało? Była leciutka przecież, nawet żaden by jej nie poczuł na swoim ramieniu.
-Jaa... też muszę.. iść.. - dodała cicho, rozglądając się, a potem spoglądając na kobietę nieco zagubionym wzrokiem.
-Panienka pozwoli.- Julie wsparła ramieniem hrabiankę i ruszyły razem w kierunku z początku narzuconym przez ochmistrzynią. Po czym spytała ona uprzejmie Marjolaine.- Dokąd jaśnie panienka chce iść?

Hrabianka jęknęła sobie w duchu. Czemu wszyscy jej akurat dzisiaj zadawali tak głupie pytania! I to akurat, kiedy najmniej miała głowę do odpowiadania na nie. Najpierw marnujący jej czas szlachcic, teraz ta kuchmistrzyni. Mogła jednak im obojgu wyjątkowo wybaczyć, bo i byli bardziej niż pomocni w chwilach największego dla niej dramatu.
-Do Maura.. zobaczyć jak się czuje.. - mruknęła, chociaż nie miała zbytnio sił na wiele więcej chodzenia. Powoli docierało do niej, że bieganie w tych pantofelkach nie było najlepszym z jej pomysłów.

Ochmistrzyni skinęła głową i ruszyły we dwie w wyznaczonym przez Marjolaine kierunku. Na miejscu okazało się, że jej uko… narzeczony już leży w łożu i jest rozbierany przez owych kucharzy. Pewnie, gdyby sytuacja, była inna hrabianka zdobyłaby się na złośliwy lub ironiczny uśmieszek mając przed oczami ten pocieszny widok. Ale w tej chwili nie była w stanie.
Julie posadziła pannę Niort na wygodnej kanapie stojącej blisko łoża i zabrała się do dalszego pozbawiania przyodziewku swego pana. Gdy odsłoniła tors i pobieżnie otarła ze krwi, mruknęła pod nosem.- Czyste cięcie nie ma co. Wino.
Jeden z kucharzy podał jej karafkę z białym winem ze stołu. A ta nasączywszy lniany ręcznik winem przetarła ranę i oceniła sytuację.-Nie wygląda na zbyt głęboką, może nawet tym razem nie trzeba będzie szyć.
Po czym zabrała się za opatrywanie torsu swego pana, dodając.- Ale to medyk oceni.

Gilbert był półprzytomny podczas całej tej operacji, niemniej uśmiechnął się czule i zawadiacko do obserwującej to wydarzenie hrabianki starając się dodać jej otuchy. Jednak osiągnął reakcję zgoła odmienną, bowiem ona oburzyła się na ten widok jego beztroski. Aż nawet nadęła w niezadowoleniu rumiane policzki, czego jednak on zauważyć już nie mógł. I to nie z winy stanu w jakim się obecnie znajdował.
Marjolaine na krew barwiącą biel pościeli, ranę na ciele swego narzeczonego i całą uwagę jaką mu wszyscy poświęcali z pietyzmem, spoglądała zza rozsuniętych palców dłoni przyciśniętych do swej twarzyczki. Jakże mógł być tak pogodny w tych okolicznościach?! Jakże mógł być tak spokojny, kiedy jej serduszko trzepotało z obaw o niego?! Może i mówił jej wcześniej lekkim głosem, że to „tylko” tak strasznie wygląda.. i właśnie tak było, ale to wcale nie było pocieszające! Tak samo jak zachwyty kuchmistrzyni, że takie „czyste” cięcie, że może nawet zszywać nie będzie trzeba - dla panieneczki były to nic nieznaczące słowa.

Oczywiście, słyszała o pojedynkach pomiędzy arystokratami, zarówno o tych honorowych rozpoczynanych uderzeniem przeciwnika białą rękawiczką w twarz, jak i tych bardziej barbarzyńskich z możliwymi wszystkimi brudnymi sztuczkami. W książkach także był ten motyw podejmowany, a i bardzo dobrze wiedziała, że co poniektóre młode arystokratki marzyły o byciu uratowanymi w taki sposób z rąk oprawcy. Ukochany walczący w obronie swej wybranki, brzmiało jak przyjemne marzenie, non?
Nigdy jednak nie była świadkiem żadnego z nich. I była pewna, że żadna z tych niemądrych marzycielek też nie. Żadnej z nich bowiem nie spodobałby się ten strach o życie swego bohatera. Strach tak wielki, że zaciskał się na gardle i odbierał dech w piersiach. To wcale nie przypominało tych bajkowych szczęśliwych zakończeń, gdzie czarny charakter zostawał pokonany, a rycerz w lśniącej zbroi tulił do siebie księżniczkę obdarowującą go pocałunkami wdzięczności. Już nawet zdążyła zapomnieć, że to początkowo ona była w niebezpieczeństwie i wymagała ratunku. Jakoś teraz cała jej uwaga i zamartwianie, skupiały się na leżącym prawie bezwładnie mężczyźnie.

Jeżeli ta rana wcale nie jest taka cudowna jak wszyscy mówią? Jeżeli coś pójdzie nie tak? Jeśli ten Satyr bezczelnie straci życie po uratowaniu jej?! Nigdy by mu tego nie wybaczyła. Ani sobie, też.
I jakie byłyby jego ostatnie wspomnienia z nią, a jej z nim?

Jak to nakrzyczała na niego w karocie, kiedy jechali razem kupić dla niej sukienkę na ten wieczór? Mogłaby swój wybuch gniewu tłumaczyć naturalną chęcią obrony przed drapieżnikiem, który tak bezczelnie i wprost namieszał w jej sercu swoim pytaniem. I byłaby to prawda, nawet się nie spodziewała, że o coś takiego ją spyta. Nie była przygotowana, nie wiedziała jak inaczej zareagować niż znaną sobie złością. Ale powiedzenie mu, że nie, że nie kocha, że żadna kobieta nie mogłaby pokochać takiego lubieżnika jak on, będzie ją już zawsze męczyć, jeśli coś mu się teraz stanie.

A potem marudziła i wybrzydzała każdą suknię jaką wybrał. Nie to, żeby miał zły gust, bo Marjolaine rzeczywiście w czerwieni, nawet tej krwistej wyglądała zachwycająco. Wiedział zadziwiająco jak przyozdobić swój jasnowłosy skarb, a ona mimo to kręciła nosem, robiła sceny przed krawcem. A teraz.. jedyna sukienka jaką jej kupił, była zniszczona!

I jak to mu jeszcze obrazy.. ulepszyła. Tamte akty szkaradne zdobiące jedną z zamkowych komnat, jego własnoręcznie wykonane dzieła sztuki, nawet jeśli ją kuły w oczy. Teraz jej zranionemu serduszku ten występek wydawał się o tyle paskudny, że sama nie zgodziła się na zostanie przez niego uwiecznioną na płótnie. Oui, nalegał, by do tego stanęła przed nim naga, ale przynajmniej sprawiłaby mu radość, sama zaś miałaby pamiątkę, gdyby teraz.. teraz.. mu się coś.. stało..
Arh! Już ona się zgodzi na to, ze swoimi warunkami wprawdzie, ale niech mu będzie. Niechże tylko z tego wyjdzie! Dostanie wtedy swój obraz z hrabianką!

Bo inaczej, jeśli on ją zostawi tak nagle samą, to przecież jej ciężko będzie wrócić do spokoju jaki miała przed tamtym balem zaręczynowym Madeleine. Jeśli Gilbert już nigdy nie popatrzy na nią tym dzikim spojrzeniem drapieżnika? Jeśli nie uśmiechnie się w ten wilczy sposób wywołujący dreszcz na jej drobnym ciałku? Jeśli nie będzie mogła już więcej wyrywać się z jego napastliwych objęć, jeśli nie będzie mogła się z nim droczyć każdej nocy? Jeśli. mon Dieu, będzie musiała znowu zacząć sypiać sama?! Jeśli jej życie.. wróci do wcześniejszej normalności?!
Nie ostały się już jej teraz żadne łzy, by móc sobie cicho zaszlochać na samą myśl.




Straciła poczucie czasu. Nie wiedziała jak długo już siedziała na tej kanapie, a nie dostrzegła nigdzie w pobliżu zegara mogącego jej odpowiedzieć. Ale tak jak niegdyś mierzono upływ dnia w ruchu słońca po nieboskłonie, tak ona mogła go mierzyć w ludziach przychodzących i wychodzących z maurowej sypialni. Służba przynosiła kolejne misy z ciepłą wodą, czyste ręczniki i jakieś nieznane panience specyfiki, mające zapewne ukoić ból mężczyzny.

Chociaż była przecież pierwszy raz w jego sypialni.. to nie miała nawet sił, aby się po niej rozejrzeć, poszperać w poszukiwaniu ukrywanych przed nią sekretów. Także i podejście do okna, by wyglądnąć na dziedziniec, jawiło się jej jako zbyt duży wysiłek.
Dręczyły ją bowiem także igiełki strachu o małego ciałem, a wielkiego duchem wybawiciela. Nie wiedziała, jak się zakończyła sprzeczka pomiędzy dwoma towarzyszami z Rzeczypospolitej. Miała nadzieję, że szlachcicowi nic się nie stało i był zwycięski w pojedynku z tamtym prostakiem. Że zranił go dotkliwie i może nawet, jako że dusza panienki domagała się zemsty za siebie i Maura, zabił. Nie można przecież było pozwolić, aby takie zwierzę dalej beztrosko chodziło, czy to po ziemi francuskiej, czy swojego własnego kraju.
Będzie musiała jutro jakoś podziękować swemu drugiemu rycerzowi. Jeśli okoliczności nie zmuszą jej do przybrania się w żałobną czerń, to wyśle Beatrice do Paryża i okolicznych winnic po najlepsze wina jakie tylko uda jej się znaleźć. Może nawet te śmieszne champagne, których bąbelki łaskoczą w podniebienie. Najznamienitsze są pijane nawet na dworze królewskim, ale.. czy zasmakują szlachcicowi z tak barbarzyńskiego kraju? To dorzuci jeszcze trochę słodkości, wszak wszyscy je uwielbiają, non? Jakieś pyszności, które można nabyć tylko u najzdolniejszych paryskich cukierników..

Zmęczenie coraz bardziej zawadniało ciałkiem ptaszyny. Zaczerwienione oczka piekły, więc przymykała je co rusz, na chwilkę zaledwie, by zaraz unieść powieki i upewnić się, że jeszcze nic strasznego się nie wydarzyło. Jednakże w tych momentach odpoczynku, jej główka zaczynała lecieć na bok. Unosiła ją wtedy gwałtownie, by się rozejrzeć wokoło, a potem znowu zamknąć oczy. Nie mogła się przecież poddać teraz snom. Musiała czuwać, dopóki nie będzie pewna, że wszystko zakończy się dobrze. Tak właśnie chciała, ale wykończenie miało wobec niej inne plany.

Za którymś razem takich powtarzalnych ruchów, jasnowłosa główka opadła całkiem na oparcie kanapy. Filigranowe ciałko w czerwieni bezwładnie ułożyło się w jej kącie, a umysł wypełniły uspokajające sny o niczym.
 

Ostatnio edytowane przez Tyaestyra : 20-04-2014 o 19:09.
Tyaestyra jest offline  
Stary 29-04-2014, 22:42   #75
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
To była bardzo dzień i wielce stresujący dla hrabianki. Nigdy bowiem nie musiała tak martwić i czuć tyle niepokoju. I to w dodatku nie o siebie, a o lubieżnika który ciągle ją tulił i pieścił i namawiał do różnych wyuzdanych pomysłów. Na szczęście nieskutecznie zazwyczaj!
Kto by pomyślał że ów nieszczęsny dzień tak brutalnie zburzy niektóre wyobrażenia hrabianki. Kto by pomyślał, że dwójka walczących o jej względy mężczyzn wzbudzi tyle strachu w jej serduszku i to tylko dlatego, że jeden z nich.

“Jestem najgorszy ze wszystkich, bo zaczęło ci na mnie zależeć bardziej niż na klejnotach które mogłaś zyskać.”


Znowu te słowa jak echo odbijały się w serduszku Marjolaine. Bo też trudno było udawać, że nie są prawdziwe. Jak to się stało, że w ciągu kilku dni stał się dla niej tak ważny?
I jeszcze był umierający… Jak ona będzie mogła zasnąć bez niego?
Jak się okazało... bez trudu. Ale przyczyną tego było niewątpliwie zmęczenie zmartwieniami, które przytłoczyły biedną Marjolaine. I to takimi, których nie spodziewała się doświadczyć w swym życiu.
Bo nie dotyczyły ni błyskotek, ni sukni, ni klejnotów… a mężczyzn.



Poranek… rozpoczął się mile. Od ciepłego dotyku palców na jej policzku. Hrabianka otworzyła oczy i zobaczyła oblicze Gilberta. Był nieco blady i jego uśmieszek był bardziej czuły niż podstępny.
I głaskał ją po policzku, podczas gdy sama hrabianka zastanawiała się przez chwilę, jakim cudem leży w jego łóżku, mimo że przysnęła na kanapie. I stopy miała takie jakieś… gołe?
Pończoszki nadal były na nich, ale buciki leżały gdzieś przy łożu. Sukienka była sfatygowana, fryzura rozsypana w jasne pukle, a makijaż rozmazany.
Marjolaine Pelletier d’Niort wyglądała jak siedem nieszczęść razem wziętych. Co prawda nadal urokliwe siedem nieszczęść, ale… nie chciała wszak tak mu się pokazywać. Nawet jeśli mu to nie przeszkadzało tak bardzo. Nawet wtedy…
Niemniej przyjemnie było czuć jego dłoń na swym policzku, miło było patrzeć w jego oczy i słuchać jego szeptu.
-Więc… zostałaś moja ptaszyno, moim aniołkiem stróżem?- szeptał dotykając jej skóry.- To tym bardziej musisz przebywać ze mną każdej nocy. Wszak właśnie po nocach jestem najbardziej… niegrzeczny.
Nadal leżąc przyglądał się hrabiance i głaskał ją po policzku i szyi. I zupełnie ignorował owijający jego tors opatrunek lekko przyciemniały na boku.
-No i jak mój aniołku… będziesz mnie pilnowała w łóżku?- uśmiechnął się bezczelnie. Ta rana bynajmniej nie zmieniła jego lubieżnej natury względem hrabianki, choć… dotyk dłoni nadal był bardziej czuły niż bezwstydny. A palce nie sięgały do dekoltu sukni hrabianki.


Myślała że bycie panią na zamku D’Eon będzie równie przyjemne i bezstresowe co władanie na “tronie” Le Manoir de Dame Chance. Ach… nie było.
Medyk obejrzał już Gilberta i choć potwierdził słowa Julie o czystym cięciu i ranie, która łatwo się zrośnie to przygotował parę driakwi do picia przynajmniej raz dziennie na wzmocnienie. I przykazał odpoczynek w łożu przez następne trzy dni, co by się rana otworzyła przypadkiem.
Tak więc Marjolaine jako narzeczona Gilberta została panią na zamku D’Eon, przynajmniej do czasu aż jej Maur znów stanie na nogi.
Bycie panią na zamku mogło się wydawać wygodne gdy miało się jedną ochmistrzynię, jednak nie było tak wygodne gdy ochmistrzyń było dwie i z każdym sporem przybywały do jaśnie panienki, by ona swym salomonowym wyrokiem mogła go rozsądzić. Każdy najdrobniejszy spór.
A przecież jasnowłosa ptaszyna nie była od takich spraw, non?
Na szczęście dość szybko przypomniała sobie o wczorajszym postanowieniu i posłała Beatrice do Paryża i po najlepsze wina jakie tylko uda jej się kupić. Cena nie grała roli.
I znowu spokój zapanował w zamku D’Eon.


W dodatku mamam nie była żadną pomocą. Żadną. Hrabina Antonina Pelletier d’Niort razem z polskim ambasadorem przechadzała się po ogrodach Maura, zabawiając go rozmową … a nawet flirtem. Zupełnie zapomniała o swym wieku i o problemach córeczki!

Która… radziła sobie całkiem dobrze. Wiedząc, że Gilbert D’Eon, jednak nie umrze i widząc jak humor poprawia mu się z każdą godziną, Marjolaine sama czuła się lepiej. Na tyle dobrze, by móc przyjąć delegację poselską, która chciała omówić “wczorajszy nieszczęśliwy wypadek” i zaproponować jakąś rekompensatę za doznane urazy spowodowane przez “jedną gorącą głowę”.
Tak to określił ów szlachcic o ciężkim do wypowiedzeniu nazwisku. Jak też się okazało ów Jaromyyr uległ w boju małemu rycerzowi. I zginął w pojedynku, co też nieco rozjaśniło oblicze hrabianki.
Ta dzika bestia, ten wściekły ogar nie chodził już po świecie. Ona była bezpieczna i jej narzeczony też był bezpieczny.


Musiała jednak przyznać przed sobą, że mile było siedzieć przy stole naprzeciw arystokraty . Bo ten “wojewoda” to chyba ważny urzędnik królewski, non?
W każdym razie przyjemnie było siedzieć przy stole z szlachcicem i być traktowana z szacunkiem i atencją, jakby była co najmniej księżną. Humorek zresztą się Marjolaine już zdecydowanie poprawił, gdy usłyszała że Jaroomyyrnie żyje. A także wiedząc, że Gilbert kazał przygotować Julie i przynieść do swej komnaty iście królewski posiłek. Majrolaine wiedziała, że przypadku mężczyzn dobry apetyt to zawsze oznaka poprawy zdrowia.
I w dodatku ów wojewoda chciał załagodzić niefortunną sytuację, podarkiem.

Magnifique!


Ach… Marjolaine przypominały się podobne chwile, gdy była słodkim aniołkiem siedzącym przy ojcu podczas owych dyplomatycznych negocjacji. Ileż się wtedy nasłuchała wymiany argumentów. Ile rozmów utkwiło w jej pamięci. A teraz… te wspomnienia wracały, gdy rozmawiała z polskim arystokratą. I były przydatne.
Ale też nie mogła zapomnieć o wdzięczności wobec szlachcica, który jej pomógł.


Stał on wszak wśród swych towarzyszy, kilka metrów od rozmawiającej hrabianki i wojewody. Z tego co się Marjolaine dowiedziała, był on ubogim szlachcicem z okolic Krakowa. I wyśmienitym szermierzem. Temu to akurat się panna d’Niort nie dziwiła. Wszak była świadkiem owego pojedynku, choć.. tylko chwilowym. I niezbyt długo przyglądała się ich wymianie ciosów.


Ten dzień również obfitował w niespodzianki, bo czymże innym mogła przybiegająca do Marjolaine służka z informacją, że Lorette d’Chesnier przybyła z wizytą. Bo czyż Lorette zbliżyłaby się z własnej woli do siedliska rozpusty i zgorszenia? Non. Owszem lubiła o takim miejscach plotkować, lubiła dzielić się swoimi przemyśleniami na ten temat i być może była nawet ciekawa jak wyglądają. Ale przybyć tam… O nie. Nie mogłaby. Bo jeszcze ktoś mógłby ją tam zobaczyć! Lorette lubiła plotkować, ale bała się zostać ofiarą plotek.
Była na to zbyt “delikatna nerwowo” jak twierdziła… choć złośliwe języki mogły ją nazywać tchórzostwem.
Tak więc przybycie tutaj, do siedziby niesławnego Gilberta D’Eon, o której krążyły różne plotki.
W dodatku zaryzykowała wyrwanie się spod kurateli nadopiekuńczej i zarazem bardzo surowej matki.
Powód musiał być ważny, przynajmniej w ocenie Lorette. W innym przypadku nie zjawiła by się tutaj.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 29-04-2014 o 22:45.
abishai jest offline  
Stary 12-07-2014, 10:31   #76
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Oczka panieneczki rozszerzyły się gwałtownie, jak gdyby zobaczyła koło siebie ducha. Bo przecież było ku temu blisko, non? Wraz z porankiem obudziło się w niej także wspomnienie tamtego wczorajszego strachu o jej Satyra, pojawił się w główce ten przerażający obraz jego leżącego bezwładnie z krwawiącą raną. I ta niepewność, czy jeszcze kiedykolwiek się z nią podrażni, czy spojrzy na nią w tej wilczy sposób przyprawiający o rumieńce.

Zatem widok Maura, może nieco bladego, ale co najważniejsze żywego, przyprawił ją następnie o zaszklenie się błękitnych oczek ze wzruszenia. A raczej przyprawiłby, gdyby pozostały jej jeszcze jakieś łzy, których pozostałości znaczyły jej policzki smugami porozmazywanego makijażu. Toteż patrzyła na niego w taki sposób, jakby miała zaraz rzucić mu się na szyję i przytulić się doń mocno. Z radości, z ulgi. Z wdzięczności. Trochę z poczucia winy?

Jej ochota, choć wielce żarliwa, została jednak powstrzymana lękiem, że mogłaby tym gwałtownym ruchem zrobić mu jaką krzywdę. Nie chciała też za bardzo dać mu odczuć, że się o niego martwiła, czy choćby że obeszła się stanem w jakim był. Co to to nie. Nawet, kiedy się odezwała głosikiem słabym i nieco zachrypniętym, to i tak pobrzmiewała w nim nutka krnąbrności i pretensji -Chyba będę musiała, żebyś kolejny raz już nie zrobił takiej głupoty.
-I być bardzo blisko w łożu, non? Ale chyba nie będziesz sypiała ubraniu moja droga.
- uśmiechnął się bezczelnie i zsunął lekko suknię z ramienia hrabianki, odsłaniając nieco jej drżącego z gwałtownych emocji ciała. Nachylił się i powiódł po jej skórze wargami.- Na pewno znajdę krawca szykującego koszule nocne godne twej urody….- zapewne bardzo prześwitujące i łatwe do zdjęcia. Już ona znała podstępy swego Satyra.

Opuściła z powrotem powieki pod dotykiem jego warg i łaskoczącego skórę zarostu. Także i jej własne usteczka ukazały jej zadowolenie, poprzez rozchylenie się w delikatnym, ciepłym uśmiechu. Zadziwiająco powodem tym razem nie była pazerna myśl o nowych fatałaszkach zakupionych dla niej z maurowego skarbca. Cieszyło ją każde jego słowo, każdy najdrobniejszy gest uczucia wobec niej, nawet jeśli było nim to jego dzikie pożądanie. Nie było to teraz ważne, nie czuła potrzeby uciekania spod jego pieszczot, bowiem każdy ten przejaw lubieżności Gilberta, był balsamem na zranione serduszko i zszarpane nerwy panieneczki. Z każdym swoim oddechem zapewniał ją, że wszystko już będzie dobrze i jednak nie opuści jej przedwcześnie.

-Oui. Ale póki co jedyna suknia jaką mi sprezentowałeś jest zniszczona. Brudna, poszarpana i.. -w trakcie mówienia przetarła dłonią zmęczone, zaczerwienione oczy, którymi następnie zerknęła krótko na swe paluszki. Pozostałe na nich czarne ślady uprzytomniły jej to, o czym starała się zapomnieć -I.. muszę wyglądać okropnie.
-Wyglądasz jak dzikuska…. moja ptaszyno. Ale też kto powiedział, że dzikie kwiaty nie mają powabu?
- potwierdził jej obawy Maur, acz przy okazji prawiąc komplementy. Jego usta wędrowały po jej ramieniu, obojczyku, szyi. Dotarły do ust i pocałowały namiętnie. Wydawały się być spragnione jej warg. Zachłanny pocałunek połączonym był z językiem Gilberta muskającym jej wargi i zapraszającym jej języczek do zmysłowego tańca.

-Naprawdę uważasz… że możesz wyglądać brzydko? Non. Wyglądasz inaczej moja ptaszyno. Ale… ta wzburzona fryzura dodaje ci uroku.- uśmiechnął się ciepło zaplatając pukiel jej jasnych włosów dookoła palca.- Wyglądasz trochę jak upadła anielica, nieco zabrudzona doczesnością, ale może to jeszcze bardziej kusząca?
-Niedorzeczności mówisz. Chyba jeszcze nie przestały działać na Ciebie te wszystkie specyfiki mające uśmierzyć ból
– odburknęła na te jego wielce niemądre pomysły, chociaż nie przyłożyła się do tego należycie. Nie potrafiła się na niego gniewać. Nie teraz, gdy w jej odczuciu, ledwo co uszedł śmierci. Było to dyktowane zarówno jej zmęczeniem, tak psychicznym jak i fizycznym, ale także tymi uczuciami, które uświadomiła sobie wczorajszego wieczoru siedząc w strachu na kanapie nieopodal. To czekanie, ta niewiedza, ta bezczynność.. jakiś koszmar. Odkryła wtedy, jak bardzo brakowałoby jej w życiu tego paskudnego lubieżnika, jak rzeczywiście zaczęło jej na nim.. oui, zależeć. Choć nadal nie miała zamiaru mu się do tego przyznać.

-Sam też nie wyglądasz kwitnąco, Maurze – stwierdziła po przyjrzeniu się jego twarzy. Szczególną uwagę poświęciła ustom mężczyzny, które co dopiero w tak rozkoszny sposób odebrały jej dech w piersiach. Czy on zawsze tak dobrze całował, czy może strach tak podsycił odczuwane przez nią pieszczoty? -Przynajmniej przez najbliższy czas nie będę musiała się martwić, że jakaś harpia się Tobą zainteresuje.
-Nie sądzisz chyba, że którakolwiek stanowi konkurencję dla tak powabnego kwiatuszka jak ty?
- odparł z żartobliwym uśmieszkiem Gilbert, a jego usta pieszczotliwie zaczęły muskać czubek jej noska. Zapewne by odwrócić uwagę od faktu że dłonią rozwiązuje sznurowania jej gorsetu. Nawet bliskość śmierci nie zmieniła nawyków jej narzeczonego. Nadal okazywał wyjątkowy upór i entuzjazm w próbach wciągnięcia ją lubieżny świat rozkoszy cielesnych.

-Konkurencję na pewno nie. Ale jedna z drugą nie szczędziła sobie podtykania Ci pod nos swojego biustu. I niechże tylko która spróbuje przyjść, żeby Ci zrobić uzdrawiający okład ze swej piersi – prychnęła sobie pod noskiem, tym samym który stał się punktem zainteresowania mężczyzny. Może i jemu obecnie i łaskawie oszczędzała kłótni, czy tam robienia wyrzutów z byle powodu, ale w takim razie musiała swoją codzienną złośliwość zwrócić ku komuś innemu. Anonimowe lafiryndy były ku temu idealne.

Jednak nie uszły jaj uwadze zamiary narzeczonego. Gorset wprawdzie i tak już był lekko poluzowany przez kogoś na tyle zmyślnego, by nie pozwolić jej spać ze ściśniętymi żebrami, ale już tyle razy i na tak wiele sposobów próbował się dobrać do jej skarbów, że nieco już się nauczyła. Zwykle wyrywała się, krzyczała, acz teraz to.. przypomniało jej, tak jeszcze świeże przecież zdarzenie z ostatniego wieczora. Może to była wina tej sukienki, krwistoczerwonego świadka zezwierzęcenia tamtego prostaka. A może bezwstydnie wędrujące palce Maura przywiodły jej na myśl, jak tamten ją obrzydliwie obmacywał.
Poczuła się nagle taka brudna. Cień, niby chmury przesłaniające słońce, wkradł się na twarzyczkę Marjolaine dotąd tak promieniującą radością na widok swego całego i zdrowego narzeczonego. Ciałkiem wstrząsnął lekko zimny dreszcz, pomimo przecież jak zwykle przyjemnie ciepłych objęć Gilberta. Drżące tchnienie zamarło jej w piersi, by zaraz opuścić je w cichutkim szepcie -Ah.. n-non..

-Obronisz mnie przed nimi ? Wojownicza z ciebie arystokratka.- wymruczał cicho Gilbert muskając delikatnie kącik jej ust językiem.
Palce narzeczonego poluźniły nieco wiązania sukni. A potem musnęły jej skórę pleców, delikatnie pieszczotliwie. A potem znów obejmował ją, wodził opuszkami palców po skórze jej pleców i wargami po lekko rozchylonych usteczkach.-Ty drżysz.

Kusił ją, nęcił i wabił swoimi wargami, aż w końcu się temu poddała. Spora część winy za to stała w słabości, jaką hrabianeczka ciągle odczuwała głównie na duszy po atrakcjach ostatniego wieczora, i dla której podświadomie szukała ukojenia. Doszły także do głosu jej niepomierna wdzięczność względem swojego barbarzyńskiego rycerza, jak i siedzące jej w główce, drażniące wyrzuty sumienia za doprowadzenie Maura do stanu bliskiego śmierci. Wiedziała, że atak na nią tamtego prostaka nie był jej winą, acz.. non, nie mogła zrozumieć swych myśli i mieszanych emocji.

Właśnie z powodu bycia tak zagubioną, Marjolaine posunęła się do tak wielce drastycznego ruchu względem narzeczonego. Przy którymś muśnięciu jego warg na swoich to ona nie pozwoliła im się oddalić, gdy sama wyszła z inicjatywą pocałunku. Nie tak dzikim i namiętnym jak w jego wykonaniu, ale żarliwym, pomimo jej nieśmiałości do takich gestów. Potem speszona tym swoim występkiem próbowała się tłumaczyć cicho -Merci beaucoup, że wtedy przyszedłeś. Gdyby nie Ty, to przecież on.. on.. by mnie.. on...
Słowiczy głosik zamarł jej w krtani i został zastąpiony głuchym piskiem, kiedy szukając pociechy wtuliła w ciało mężczyzny. Ostrożnie, aby i jemu nie sprawić dodatkowego bólu.
Jakże dobrze, że na ten poranek nie starczyło jej już łez, bo teraz z pewnością pociekłyby jej po policzkach. Przecież gdyby nie tamten łut szczęścia, to prostak dopiąłby swego i pewnie nawet nie liczyłby się z delikatnością wobec drobnej panieneczki. Było ku temu zbyt blisko jak na jej gust.

-Moja ptaszyno… moja wspólniczko.-mruczał do jej ucha szlachcic mocniej tuląc do siebie drobne ciało hrabianki. Jego palce pieszczotliwie wodziły po skórze jej pleców i łopatkach.
-Chyba nie sądziłaś, że pozwoliłbym komukolwiek zabrać mi ciebie, non? Jesteś zbyt cennym klejnocikiem.- szeptał w wprost do jej ucha.- I nikomu nie pozwolę mi cię zabrać, albo skrzywdzić.

Czuła się teraz tak bezpiecznie, było jej tak ciepło i przyjemnie w jego objęciach. Nie liczyło się już nic więcej, nikt przecież nie mógł jej tutaj skrzywdzić. Nikt nie miał prawa jej choćby tknąć palcem, póki była pod opieką Gilberta. Żadni bandyci, żadne zajadłe harpie, żadni szlachcice walczący uporczywie o zdobycie jej rączki dla swych mało romantycznych celów, ani żadni.. żadne zwierzęta siłą chcące sięgnąć po jej niewieście skarby. Jedynie narzeczony mógł ją dotykać, obejmować, nawet jeśli i jemu często się wyrywała.

-Czy to.. przez tę sukienkę? Może ta czerwień była zbyt wyzywająca? Może w czasie kolacji zrobiłam coś nieodpowiedniego? Przez cały wieczór patrzył się na mnie tak drapieżnie.. -poszukiwała cały czas powodu zachowania tamtego mężczyzny. Było to bezzasadne z jednej strony, wszak była ofiarą i niczemu nie zawiniła, non? Była urocza, śliczna i elegancka, tak jak zwykle, i dotąd nikt nie ośmielił się jej tak zaatakować -Dlaczego ktoś z Twoich gości miałby chcieć zrobić coś takiego?
-Nadmiar wina, budzi czasem nadmiar odwagi…. Patrzył już na ciebie chętniej wcześniej moja ptaszyno.
- szeptał jej do ucha Gilbert. Nadal muskając jej plecy palcami i wodząc dłonią głowie mówił.- Niemniej rzeczywiście, za jego napaścią musiało kryć się coś więcej niż wino. Coś, co pewnie wiedzą jedynie towarzysze ambasadora. Acz… tak bywa moja ptaszyno. Czasami w mężczyznach budzi się bestia na widok tak apetycznego kąska jak ty, zwłaszcza gdy wydaje im się, że taka napaść ujdzie im bezkarnie. Dlatego nauczę cię z czasem strzelać z pistoletu.
Cmoknął ją ucho.- Dość już tego zamartwiania. Powiedz mi lepiej Majrolaine, jak ty tu się będziesz przebierać przy mnie, co? W mojej komnacie nie ma parawanu, ni służek.
Nie ustają delikatnych pieszczotach skóry szlachcic snuł kolejne nieprzyzwoite pomysły. -Będę musiał ci osobiście pomagać w przebieraniu. A może i nie…- znów szepnął jej do ucha cicho.- Myślę, że nie będziesz potrzebowała stroju na noc innego niż ten , który pramatka Ewa nosiła w raju.

No tak… jej lubieżnik spodziewał się, że będzie sypiała w jego łożu nago. Narażona na pokusy i dotyk jego dłoni… pieszczących jej plecy, pośladki, uda. Zaczerwieniła się na tą myśl. Przypomniało się jej, że ów łobuz wszak już dotykał jej nagich pośladków i ud. Przypomniało się jej, jak przyjemny to był dotyk.

Zdołał tymi słowami wyrwać ze swej narzeczonej krótki chichot. Nie to, żeby był jakiś wyjątkowo zabawny, ale.. jakże by jej brakowało tych jego usilnych prób w dążeniu do zobaczenia jej nagiej. Był w nich zawsze uparty i niestrudzony, nawet teraz rana przecinająca jego bok nie zdołała go zniechęcić do dzielenia się z nią tak niemądrymi pomysłami.
-Wcale nie będę -ucięła stanowczo jego zapędy -Beatrice przywiozła naręcze mych ubrań, i będę się w nie przebierała w mojej komnacie. I dopiero potem przyjdę do Ciebie, aby doglądnąć jak się czujesz. Jeśli zechcę. Bo przecież mogłabym skorzystać z okazji i nacieszyć się spokojnym snem, skoro Ty raczej nie będziesz miał sił na nocne spacery po zamku, non?
Pukle długich, jaśniutkich włosów połaskotały mężczyznę po skórze, gdy dziewczątko tkwiące w jego objęciach uniosła główkę. Policzki płonęły od rumieńca, ale pomimo to równie czerwone wargi ułożyły się w krnąbrny uśmieszek -Zbytnie ekscytacje też pewnie nie sprzyjają gojeniu się takiej rany.
-Sprawdzimy to?
- wymruczał Gilbert zbliżając twarz do jej dekoltu. Jego język przesunął się po wzdłuż rąbka jej sukni.- Sprawdzimy? Czy rzeczywiście nie sprzyjają. Mam wrażenie, że raczej motywują do ozdrowienia.
Hrabianka poczuła jak język Maura śmiało acz delikatnie pieści obszar tuż na jej piersiami. Kolejne miejsce na jej ciele, które zaznało jego pieszczot.

Zamiast zareagować piskiem przerażenia, zawstydzenia bądź zachwytu na lubieżne działania mężczyzny, hrabianka wręcz.. wybuchła śmiechem. Nie tam jakimś rubasznym, ale z całą pewnością dość głośnym i wesołym, jak gdyby on ją wyjątkowo umiejętnie łaskotał, a nie pieścił. Ot, cieszyła się, tak zwyczajnie. Wszak jeszcze kilka godzin temu żyła w tak okropnej niewiedzy, czy on jeszcze będzie mógł kiedykolwiek z nią tak droczyć, tak mocno pożądać.

Ale wyrywała mu się. Tak jak zawsze przy takich okazjach, bo przecież nadal nie miała zamiaru mu się oddać. Akurat tego nie zdołał w niej zmienić, gdy tak leżał bezwładnie na łóżku. Jakże jednak przyjemniejsza to była walka od tej wczorajszej. Wiedziała, że on nic jej nie zrobi na siłę, więc tak naprawdę cała ta obrona swojej czci była jedynie zabawą i drażnieniem się.

-Non, non, non, non! -krzyczała próbując odsunąć Maura od siebie, ale na tyle ostrożnie i delikatnie, by nie sprawić mu bólu poprzez trafienie rączkami na opatrunek zakrywający ranę -Muszę iść i doprowadzić się do porządku! Nie mogę przecież pokazać się w takim stanie komukolwiek.
-Mi się podobasz…. Wyjątkowo do twarzy ci w puklach włosów otulających twarzyczkę. Nawet jeśli trudniej dotrzeć do twej szyi.
- wymruczał Gilbert, próbując ją pochwycić i przytrzymać przy sobie. Z trudem. Może i rana nie okazała się śmiertelna, może i nie zmieniła nic z jego charakteru i ich wzajemnych relacji, to niemniej osłabiła go. Hrabianka bez trudu wyrwała się z objęć, które zwykle zaborczo trzymały ją przy nim. Ale i siły mu wrócą, non?

Już się ona o to postara, Jeszcze będzie ją nosił na rękach, a ona… będzie udawała że się temu opiera.

Ptaszynka zwycięska wyrwała się na wolność i opuszczając stópki na podłogę sypialni, stanęła na nogi tuż przy maurowym łożu. Poprawiła sukienkę na ramionach i dłońmi spróbowała nieco wygładzić gdzieniegdzie jej fałdy, acz po każdym ruchu wracały one do poprzedniego nieładu i brzydkiego pomarszczenia. Może jedynie twarda i zręczna ręka Beatrice mogłaby coś poradzić na te okropności, a i tego panieneczka nie była pewna. Kolacja z poselstwem Rzeczypospolitej wyjątkowo źle odbiła się na jej ślicznej kreacji.

-Non! Nie godzi się, aby Twoja narzeczona pokazywała się w takim stanie Twym gościom, lub choćby służbie – uparcie trzymała się swego stanowiska w tej kwestii, pomimo rumieńców obejmujących z wolna także i jej uszy. Dobrze, że potrafiła się wykłócać o swoje, bo inaczej Gilbert z tym swoim spojrzeniem i złotym językiem zdołałby wygrać z nią każdy argument. Satyr przebrzydły.
W chwili nagłego milczenia widać też było w promieniującej stopniowo twarzyczce panieneczki, że uświadamia sobie ona jaką nagłą myśl -Szczególnie, że teraz to ja jestem Panią na zamku d'Eon, póki Ty nie masz sił podnieść się z łóżka – oczka błysnęły jej chytrze, na usteczkach wymalował się niepokojąco słodki uśmieszek -Non?
-Jestem na twojej łasce i żebrakiem o każdy twój uśmiech i pocałunek.- westchnął Maur i układając się wygodniej na łóżku dodał.- A ty… nadal wyglądasz ślicznie. Gdybym mógł… to już bym cię pieścił w ramionach i całował twe usta.
Po czym dodał z bezczelnym uśmieszkiem.- Ale też musisz uważać, by jakaś hojnie obdarzona hetera nie wkradła się tutaj pod twoją nieobecność, non?

-Dlatego postaram się o zamknięcie Ciebie tutaj na kluczyk, jakbyś teraz to Ty był ptaszyną w złotej klatce. Żadna nie przejdzie -odparła mu śpiewająco i władczo, w pełni przekonana do swojego pomysłu. A jak będzie musiała, to ustawi strażników przed drzwiami, aby nikt nie przeszedł bez jej zgody. A już szczególnie żadna cycata harpia, ani zbyt ładna służka. Jak będzie musiała, to sama będzie mu zanosić posiłki!

Ruszyła dziarskim krokiem w stronę drzwi, tak bardzo dumna z siebie i tego jak rozegrała poranne spotkanie z Gilbertem. Ale nagle zatrzymała się w trakcie swej krótkiej wędrówki w stronę wyjścia z leża tego rannego lwa. Pewna dziwaczna jak na nią idea wręcz wryła ją w miejsce, a zastygła prawie nieruchomo sylwetka świadczyła o niemałych rozmyślaniach gotujących się pod czupryną jasnych włosów. Widać był to pomysł tak straszliwie kłócący się z jej naturą, a jednocześnie zrealizowanie go było tak kuszące, że zwyczajnie biedna nie mogła się zdecydować. Dlatego tylko stała w milczeniu, narażając się na rozbawione spojrzenie mężczyzny, oraz kolejny z jego wielu uśmiechów godnych jakiego dzikusa.

Minęła chwila nim odwróciła się ze szmerem rozchełstanej, brudnej sukni zamiatającej podłogę u jej stóp. Przebyła na powrót drogę, którą dopiero co przeszła od łoża szlachcica, i przystanęła tuż obok leżącego. Nadal jakiś grymas zmieszania malował się na jej ślicznym licu pomazanym zniszczonym makijażem. I jakaś taka napięta się wydawała cała, spojrzenie odwracała gdzieś w bok i wokół paluszka niespokojnie zaplatała pukiel swych włosów. Nim jednak jej narzeczony zdołał zareagować w sposób jeszcze bardziej bezczelny, niż tylko w postaci łobuzerskiego uśmiechu, hrabianka wykonała szybki ruch. Pochyliła się sztywno i cmoknęła Maura. W usta!

-Zdrowiej szybko.

Mruknęła z troską w głosiku, nim z czerwonymi wypiekami na policzkach uciekła z sypialni.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 12-07-2014, 10:40   #77
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Cała pewność siebie wróciła hrabianeczce. Powodem był nie tylko powrót do bycia, cóż, piękną ptaszyną, lśniącym skarbem rodu d'Niort i teraz d'Eon także, ani najbardziej elegancką i czarującą przedstawicielką płci pięknej w okolicy.

Non, non. Teraz nosiła podbródek wysoko uniesiony i nosek równie dumnie zadarty jak w swym własnym pałacyku, bowiem i tutaj stała się Panią całych maurowych włości. Wynikło zatem coś dobrego z wczorajszych strachów, obaw i zmartwień o swoją cnotę i jego życie – panieneczka mogła się od teraz rządzić! Bardziej niż dotąd, to jest. Przeplatając w palcach końcówkę swego długiego warkocza, już tworzyła w główce plan zajęć na później. Dla przykładu, miała w zamiarze odnaleźć tamtego strażnika co to śmiał zbezcześcić jej pośladek klepnięciem swej dłoni, odszukać schowek z ukrytymi w nim służkami co to wczoraj tak chętnie zabawiały gości i pozbyć się ich z zamku, oczyścić galeryjkę Gilberta ze zbereźnych aktów i jeszcze na dokładkę przemeblować przeznaczoną jej alkowę. A to wszystko tylko w pierwszy dzień jej rządów!

Ale te wszystkie zajęcia musiały czekać, niestety. Musiała najpierw się dowiedzieć czego jeszcze chciało poselstwo i jak mieli zamiar jej zadośćuczynić wczorajszych wydarzeń. Śmierć tamtej prostackiej bestii była pewną pociechą, chociaż z pewnością drastyczną i niespodziewaną, ale Marjolaine przecież potrzebowała czegoś więcej na ukojenie swych zszarpanych nerwów. I na zapomnienie, że dostojni szlachcice z Rzeczypospolitej narazili narzeczonej swego francuskiego sojusznika na takie nieprzyjemności.

-Mój najdroższy chevalier d'Eon ma się dobrze... na tyle, na ile pozwala mu odniesiona wczoraj rana -pokrótce pewnym głosikiem usprawiedliwiła nieobecność Gilberta i powód, dla którego mieli niewątpliwy zaszczyt teraz mieć teraz do czynienia z jej uroczą osóbką. Tylko druga część jej wypowiedzi miała nieco marudny oddźwięk, szybko zaraz przesłoniony czarującym uśmiechem -Musi jednak odpoczywać, i z racji tego to mi przypadły jego obowiązki na zamku oraz zatroszczenie się o waszą dalszą gościnę, messieurs. Ufam, iż to nie będzie problemem, non?
Zapytała niewinnie, ale także czysto retorycznie. Bo i któż mógłby się oprzeć tej ślicznej twarzyczce?

-Oczywiście, mademoiselle. To niewątpliwa przyjemność negocjować z tak urokliwą partnerką.- odparł dwornie polski ambasador. Po czym spytał się uprzejmie i z pewną troskliwością w głosie.- Ufam, że wczorajsze nieposłuszeństwo jednego z mych wasali nie zaszkodzi naszej przyjaźni?
-Nadal tutaj jesteście, czyż nie? Pod dachem swego przyjaciela, zranionego przez jednego z Twych ludzi, monsieur. Sama wasza obecność w tym zamku powinna być wystarczającą odpowiedzią
– odparła mu Marjolaine tonem spokojnym, ale jednocześnie z niemałym dystansem do swych gości. Wprawdzie wiedziała.. a raczej, domyślała się, iż tamten prostak działał tylko według własnych zwierzęcych instynktów i pewnie większość jego towarzyszy z Rzeczypospolitej nie miała z tym nic wspólnego, jednak jego napaść pozostawiła jej pewną gorycz w stosunku do poselstwa. Była wprawdzie wdzięczna temu ich drobnemu szlachetce za pomoc, ale również zrzucała na nich winę za przybycie tutaj i sprowadzenie ze sobą tamtego barbarzyńcy.

-Nie mogę jednak obiecać, iż blizna na ciele mego narzeczonego zostanie jedynym wspomnieniem po tak koszmarnym wieczorze. Niełatwo wyzbyć się z pamięci takiego.. zdarzenia – cień na ślicznej twarzyczce panieneczki w jednej chwili znowu przemienił się w słodki uśmiech. Jak za pociągnięciem pędzla na płótnie lub jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki z bajeczek opowiadanym dzieciom -Ale najważniejsze, że mamy je już za sobą, non?
-Zdajemy sobie sprawę z afrontu, jaki jedna gorąca głowa uczyniła temu domowi.
- odparł ambasador współczującym tonem głosu.- Dlatego w obowiązku moim jest osłodzenie panience i naszemu gospodarzowi, tych jakże nieprzyjemnych wspomnień jakąś rekompensatą, odpowiednią oczywiście do wyrządzonej krzywdy.
Nie sprecyzował jednakże natury owego zadośćuczynienia, jak i jego wysokości, zapewne licząc, ze Marjolaine sama coś zaproponuje.

-Ah, nie mogłabym prosić o zbyt wiele – ależ mogłaby. Gdyby tamten prostak zdołał zrobić jej coś więcej, to w swym gniewie na cały kraj z którego on pochodził, hrabianeczka pociągnęłaby do odpowiedzialności każdego jednego szlachetkę i nie szlachetkę z poselstwa. Wracaliby w samych butach, a może nawet i tych nie pozwoliłaby im zachować. Wypowiedziałaby ojczyźnie królowej swą osobistą wojnę.

-Chociaż do większej krzywdy wyrządzonej mi lub memu narzeczonemu brakowało doprawdy niewiele, to nie była to Twa wina, monsieur. Ani Twego państwa – wyjaśniła z niemałą dozą łaski jak na siebie w takich okolicznościach. Po tych słowach jednak pokiwała lekko główką ze zrozumieniem -Acz rozumiem jak ważne jest dla honorowego szlachcica wykonanie swego obowiązku. Dlatego wierzę, iż znalazłoby się w waszej Rzeczypospolitej coś mogącego ukoić serduszko francuskiej hrabianki. Naprawdę drobiazg, może wspaniała suknia jakiegoś tamtejszego krawca? - złożyła przed sobą dłonie i opuszkami palców musnęła swe wargi, spoglądając na mężczyznę z nadzieją w oczach -Słyszałam także, że posiadacie cudowne okazy rumaków. Być może jeden z nich byłby idealnym lekarstwem na ranę mojego narzeczonego?
-Suknia… cóż… nie wozimy ze sobą szat niewieścich.
- odparł nieco skonfundowany jej propozycją szlachcic.- Niemniej można zamówić piękną suknię, która ukoi twój ból. Ale najlepiej na miejscu. Droga stąd do Krakowa zajmie niecały miesiąc. Musiałabyś długo czekać na ów fatałaszek. Może miejscowy krawiec byłby lepszy? Oczywiście ów strój byłby godny królowej.
Bystrej Marjolaine nie umknął fakt, że ambasador nie wspomniał nic o koniach. W ogóle unikał tego tematu koncentrując swą uwagę na zadośćuczynieniu w postaci sukni.

-Oh... - wyrwało się smętnie spomiędzy słodko różowych warg panieneczki po usłyszeniu słów szlachcica nie spełniających w pełni jej zachcianki. I te same wargi, te różane pączki na porcelanowej twarzyczce, które tak ulubił sobie Maur lubieżny, zadrżały niebezpiecznie, a potem kącikami wygięły się posępnie w podkówkę. Jedną dłoń, którą przecież co dopiero wraz z drugą tak przyklasnęła radośnie, wyciągnęła w stronę blatu i paluszkiem od niechcenia przesunęła po załamaniach w drewnie.

-A mój najdroższy opowiadał mi o cudnych futrach jakich tylko można pozazdrościć wam w Rzeczypospolitej. Pięknie lśniących płaszczach, ozdobach sukni, zimowych czapach i rękawiczkach... -mruknęła, a w jej cichym głosie zabrzmiała rozdzierająca serce nutka zawodu i nagłej utraty nadziei, że ten mężczyzna mógłby pomóc jej w tak ciężkiej chwili. Także i zasnute ponurymi chmurami spojrzenie opuściła, jak gdyby nie chciała, aby ktokolwiek dostrzegł te emocje odbijające się w błękitnych tęczówkach. Po chwili zaś machnęła ręką w powietrzu starając się, by jak najlepiej były widoczne zaczerwienienia i krwawe strupy na wewnętrznej części jej dłoni. Przypadkiem oczywiście. Przy wykonywaniu tego gestu dodała tonem bardziej stanowczym, acz nie do końca pocieszonym – Nic to. Niech będzie tutejsza suknia. I koń dla Gilberta.
-Cóż… futro można sprowadzić… ino zajmie to kilka miesięcy. Bowiem wraz z mym poselstwem nie przybyła żadna niewiasta. Takoż i nie mamy niewieścich szat. A jedyne futra to… te ciężkie płaszcze, na męskie ramiona przeznaczone.
- zaczął tłumaczyć szlachcic i wskazując na delie noszone przez niektórych szlachciców. Wyglądały na ciężkie i były podszyte futrem. Ale za to jakim! Włos miękki i błyszczący, futra z kun i srebrnych lisów… Małe cudeńka kuśnierskiej sztuki.
-Za to możemy sprezentować…. pas słucki, najlepszych naszych mistrzów.- po tych słowach odwinął pas którym był przepasany i złożył w rączki Marjolaine, do oceny owego egzotycznego cudeńka.






Jakże niezwykły i barwny kawał tkaniny, jakże odmienny od tego co nosili mężczyźni i kobiety we Francji. Przepych godny Bliskiego Wschodu, Turcji i Arabii.
-No i oczywiście, śmigłego bachmata dla naszego dobrodzieja gospodarza.- zakończył swą wypowiedź ambasador.

Hrabianeczka przesuwała powoli i z pietyzmem pas pomiędzy swymi równie delikatnymi dłońmi oraz palcami. Sprawdzała i oceniała, czy odpowiednio miękki, czy kolory jej pasują, jak bardzo ją znienawidzą inne arystokratki i wyobrażała sobie, do czego mogłaby nosić taki dodatek. Na koniec była całkiem zadowolona ze swych przemyśleń

-Cudowny, przyznaję. Sądzę, że rzeczywiście mógłby mi osłodzić te miesiące oczekiwania na futro – zadecydowała, gdy chwilę jeszcze cieszyła swe oczy feerią kolorów na materiale. Do czasu, aż uniosła wzrok i gwałtownie została przez coś uświadomiona -Acz gdzie moje maniery?

Zadając to jakże retoryczne tylko pytanie, podniosła się pośpiesznie z krzesła, ze swego maurowego tronu. Pas, jakkolwiek doprawdy będący skarbem mogącym przyprawić o zazdrość w oczach niejedną francuską arystokratkę, poszedł w zapomnienie, zostawiony na blacie stołu. Panieneczka zaś z szelestem sukni, której barwy błękitu i bieli były przyćmiewane tylko przez jej własne oczka i porcelanę skóry, drepcząc ruszyła ku reszcie poselstwa z Rzeczypospolitej.






Zatrzymała się dopiero na dwa kroki przed drobnym szlachcicem, jednym z jej dwóch rycerzy ostatniego wieczora. Ujęła, jak etykieta nakazywała, obfite poły swej sukni i rozkładając je, niczym jaki śliczny ptaszek swój ogonek, dygnęła elegancko i głęboko przed mężczyzną.

-Merci beaucoup, monsieur – powiedziała oficjalnym tonem acz również z mocno pobrzmiewającą w nim wdzięcznością. I widać ten sposób podziękowania był dla nich zbyt trywialny, za mało znaczący, bowiem zaraz zapominając o swych faktycznych manierach, ujęła go za dłonie i bez potrzeby stawania na palcach ucałowała najpierw w jeden policzek. A potem także i w drugi. Głos jej był śpiewny i pełen szczęścia, gdy znowu się do niego zwróciła ze słowami -Merci beaucoup za całą Twą pomoc wczoraj, monsieur. Za tak dzielne stanięcie w obronie mnie i mojego ukochanego. Jesteś mym bohaterem i masz moją nieskończoną wdzięczność.
-Ależ nadobna “waćpanno”... panieneczko… To zaszczyt prawdziwy, móc stanąć w obronie… “czci”... eee… cnoty, jak i życia twego narzeczonego, a … naszego “dobrodzieja” gospodarza . Za nic dziękować mi nie musisz.
-zaczął mówić szlachcic nieco łamaną franczuszczyzną pełną rzadko używanych zwrotów i czasem słów z ojczystego języka.-Wystarczy, że przyjmiesz przeprosiny… za napaść mego towarzysza broni, któremu żal “we łbie pomieszał.”

-Żal?
- panieneczka powtórzyła niepewnie to jedno słowo, którym mężczyzna całkiem wybił ją z radosnego rytmu. Różne pragnienia prowadziły dotąd szlachcicami próbującymi zdobyć jej rączkę lub dostać się pod spódnicę niedostępnego dziewczęcia jakim była. Głównie bywała to żądza popieszczenia młodego ciałka, lub przygarnięcia sobie jej niemałego majątku.. oraz, co za tym idzie, zaciągnięcia jej do alkowy także. Ale żal? Z tym się jeszcze nie spotkała, bo i czemu ktoś miałby napadać na nią w taki sposób z żalu?
Przeszło jej przez myśl, że może to tylko pomyłka. Być może próbował powiedzieć co innego po francusku i stąd to nieporozumienie.

-Żal… Wyglądasz pani jak jego młoda żona, która tuż po ślubie Tatarzy… oszczędzę panience owych szczegółów.- zmarkotniał szlachcic.- Ona już nie jest pośród żywych. A jego “żałość” popchnęła do tych straszliwych czynów. Sądził, żeś mu przeznaczona przez Boga jako jej zastępstwo. Bardzo ją “miłował”... kochał i odkąd stracił… przestał być sobą.

W innych okolicznościach Marjolaine może i nawet współczułaby tamtemu prostakowi tragedii. Bądź co bądź taka historia, pomijając jego zezwierzęcone szaleństwo pod koniec swego życia, poruszyłoby niejedno niewieście serduszko. Niejedna zapłakałaby nad losem nieszczęśliwie zakochanych. Ale nie panieneczka. Nie teraz, na pewno. Nie kiedy jej samej niewiele brakowało do przyjęcia roli zbezczeszczonej bohaterki, lub młodziutkiej wdowy.

-Ale to nie usprawiedliwia tego ataku na mnie – prychnęła pod noskiem, bo i to wcale nie zmieniło jej postrzegania tamtego Jarrrooomyra. Nie było też powodu do dłuższego rozmyślania o jego osobie, więc szybko na usteczka panienki powrócił urokliwy uśmiech. Nie zważając na skromność szlachcica, ujęła go pod ramię i pociągnęła w stronę stołu, świergocząc sobie beztrosko -Monsieur, nie potrafię słowami wyrazić mej wdzięczności. Wszak gdyby nie Twa odwaga, to ta kolacja wystawiona specjalnie dla waszego poselstwa miałaby o wiele tragiczniejszy koniec. Liczę zatem, iż zgodzisz się przed waszym wyjazdem przyjąć ode mnie kilka.. drobnych prezentów. Na pamiątkę uratowanego serca francuskiej hrabianki. Non?
-Ależ “waćpanno”... nie śmiałbym…
- jej wybawiciel starał się nieśmiało protestować, ale uległ spojrzeniu zarówno chabrowych oczu hrabianki, jak i surowemu wzroku swego patrona popartego lekkim skinięciem głowy. - To byłby zaszczyt dla mnie “dobrodziejko”... panienko.

-Wspaniale!
- hrabianeczka aż nabrała rumieńców na policzkach, tak bardzo się ucieszyła. Wskazała swemu towarzyszowi jedno z krzeseł przy stole, po czym sama przysiadła z powrotem na swoim miejscu.
-Zatem, messieurs – zwróciła się do zebranych mężczyzn w ogólności, zaraz po tym jak dłońmi okiełznała szeleszczące fałdy swej sukni wylewająca się spoza ram krzesła. Potem spojrzała uważnie na jednego i drugiego mężczyznę, by w końcu zapytać -Domyślam się, iż kolacja w posiadłości d'Eon nie była jedynym powodem dla waszej wizyty, n'est-ce pas?
-Twój narzeczony mademoiselle….
- zaczął ostrożnie ambasador.- Udzielił nam gościny do czasu audiencji u królowej. Oficjalnie jesteśmy tu dla zakupienia koni z Hiszpanii. Nieoficjalnie, twój narzeczony daje nam powód do zostania we Francji po zakończeniu oficjalnej misji dyplomatycznej u króla. Oczywiście…- tu przyłożył palce do ust i mruknął zawadiacko.-...to tajemnica.
Kolejna tajemnica. A jeden sekret wszak ciążył na serduszku hrabianki. Sekret zatrutej pieczęci. Sekret który zabił co najmniej dwóch arystokratów i wiązał się z brutalnymi morderstwami kobiet. Jakież straszne następstwa pociągnie ten sekret?

-Oh, oui. Tajemnica – przytaknęła Marjolaine na zgodę i muskając opuszką palca swe wargi wykonała taki sam gest jak mężczyzna. Oczywiście, że potrafiła dotrzymać sekretu. Wszak z tym jednym, wyjątkowo zabójczym i niebezpiecznym, musiała żyć już od tamtego nieszczęsnego balu zaręczynowego. I trzymanie go tylko dla siebie stawało się coraz trudniejsze. Coraz częściej miewała ochotę po prostu.. zrzucić to z siebie! Powiedzieć o wszystkim Gilbertowi, żeby nie musiała się sama martwić.

Ale sekret poselstwa brzmiał o wiele bezpieczniej. Jeśli tylko i zanim nie kryła się jakaś paskudna intryga -Ale czemuż macie swój nieoficjalny pobyt tutaj ukrywać jak tajemnicę, messieurs? Mogłabym wymienić wiele powodów, dla których warto pozostać w pięknej Francji na dłużej.
-A jakież to są powody? Z chęcią posłyszę co tak wyjątkowa przedstawicielka francuskiej arystokracji najbardziej ceni w swym ślicznym kraju.
- spytał wymijająco ambasador udowadniając, że gierki słowne są mu nieobce.
-Choćby i uczestnictwo w jednym z naszych sławetnych balów, najlepiej pozbawionego dramatycznego zakończenia. A może mi monsieur wierzyć, ostatnimi czasy trzeba mieć wyjątkowe szczęście, aby trafić na taki. Wiem coś o tym – wprawdzie zaśmiała się prześlicznie, niczym śpiewający ptaszek o poranku, to już ona dobrze wiedziała, jak wiele prawdy było w tych słowach. Ostatnimi czasy bale i wszelkie co większe zgromadzenia arystokratyczne, miały na sobie jaką.. klątwę. Zawsze to ktoś musiał umrzeć w trakcie lub międzyczasie, albo ona musiała się opędzać od Maura lub jakiego innego lubieżnika. Albo lubieżniczki. Gdzie się podziały te bale, gdy jej jedynym zmartwieniem było uciekanie przed napastliwym i przynudzającym baronetem?!

Cóż, nie chciała się teraz za bardzo rozwlekać nad szczegółami. Zamiast tego uśmiechnęła się przesłodko, co już samo w sobie było mocno niepokojącą emocją na jej twarzyczce. Nadał wprawdzie miała ten bijący od siebie blask czystej niewinności, ale także i takiego niewypowiedzianego wrażenia mówiącego „a ja coś wiem i nie zawaham się tego użyć”. -A chociaż Paryż jest niewątpliwą perełką, która sama w sobie jest warta pozostania na dłużej, to nieskromnie dodam, że i me rodzinne ziemie Niort są urokliwe. Nawet jeśli monsieur już miał okazję poznać ich najwspanialszy klejnot, którym to niestety ja jeszcze nie mogę się określać.
-To niewątpliwie powinnaś pani zabłysnąć na jakimś przyjęciu jako jego gospodyni, non?
- zasugerował uprzejmie ambasador z Polski. Po czym podkręcił wąsa rozważając jej słowa.- Rzeczywiście przyjęcia francuskie, zwłaszcza te urządzone przez dwór królewski urzekają fantazją i rozmachem. I choć część magnaterii polskiej naśladuje francuskie wzory, to jednak większość polskich bali i weselisk różni się od… urokliwych uroczystości urządzanych w Paryżu. Ale i we Francji i w Polsce, tak wdzięczna i śliczna osóbka jak ty panieneczko, jest ich najwspanialszą ozdobą.
-Monsieur..
-zaczęła Marjolaine z wolna, nie dając się zbić ze swego metaforycznego tronu jego wypowiedzią. Był, co tu kryć, o wiele za stary, aby móc ją rozkojarzyć takim schlebianiem. Być może gdyby miał połowę swych lat, to rzeczywiście udałoby mu się całkowicie zmienić temat i sprawić, że zapomniałaby o źródle swej ciekawości. Ale po codziennych treningach ze złotoustych Maurem, ciężko było ją zawstydzić zwykłymi komplementami.

Sięgnęła dłonią ku swej szyi i w nagłym, jakże ostentacyjnym zamyśleniu leniwie zaczęła zaplatać na palec złoty łańcuszek z wiszącym nań lwim łbem -Gilbert musi odpoczywać, więc w razie problemów ze swym sekretem będziecie musieli się zwrócić do mnie, non? A nie sądzę, by życzeniem mojego narzeczonego było, aby jego drodzy goście nie ufali jego ukochanej..
-Oui… zwłaszcza, że niewątpliwie byłoby szeptać sekrety to tak ślicznego uszka.
- stary dyplomata nie dał się zbić z tropu. I zaczął opowiadać o swoim kraju i czynił to niezwykle wciągająco. Niczym bajki. O ucztach urządzanych w jego pałacu dla cudzoziemskich gości, podczas których do stołu usługiwał tresowany miś. O gościach wożonych pojazdem zaprzężonym w sześć lub osiem… niedźwiedzi!

Niektóre opowieści ambasadora wydawały się zresztą bajkami. Twierdził bowiem, że kiedyś na polowaniu zabrakło mu śrutu i kul, a że jadł wtedy wiśnie, to miał tylko pestki. Więc nabił nimi strzelbę. A gdy pojawił się jeleń, strzelił do niego z pestek wiśni, ale zwierz uciekł. Rok później, w tym samym lesie, jego przyjaciel Karol Radziwiłł spotkał jelenia… z dużymi gałęziami wiśni wyrastającymi mu z głowy! Incroyable!

Oh, Marjolaine nie miała nic przeciw słuchaniu o tak odległym kraju, nawet jeśli mężczyznę nieco ponosiło w swych opowieściach. Przyklaskiwała mu radośnie, wybuchała gwałtownym chichotem lub rozszerzała szeroko oczy w przestrachu, w zależności od jego słów. Zupełnie, jak gdyby temat tajemnic został już zażegnany, jak gdyby udało mu się zagadać niemądre dziewczątko. Ale tak nie było. Za niewinnymi reakcjami kryło się ponure niezadowolenie, ukryte i pozornie uśpione niczym wulkan.

Już ona się poskarży dzisiaj swojemu narzeczonemu, a ich gospodarzowi. Już ona mu powie jak została potraktowana, jak nie raczono podzielić się z nią tajemnicą pobytu w zamku tego poselstwa. A przecież to teraz z jej łaski mieli gdzie spać i czym napchać swoje brzuchy! Wszak to ona tutaj rządzi w czasie niedyspozycji Maura! I dlatego należą jej się odpowiedzi!
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 12-07-2014, 10:49   #78
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Wieść o wizycie przyjaciółeczki wielce zaskoczyła Marjolaine. Wręcz zszokowała i z początku myślała, że służka zwyczajnie się pomyliła. Wymyśliła sobie, może zbyt ostatniego wieczora zabalowała i teraz miała jakie mary przed oczami. Każde z tych wytłumaczeń byłoby bardziej prawdopodobne, niż faktyczne pojawienie się tutaj tej orędowniczki wielkiej miłości, zdającej się dotykać wszystkich oprócz niej samej. Ale nie. Opis gościa, jakim uraczyła ją służka, jak najbardziej pasował do tamtej hrabianki, wszak tak naprawdę to niewiele było arystokratek chodzących w perukach o najbardziej tęczowych barwach.

Ale.. to nadal nie miało sensu! Przecież niemożliwym było, aby Lorette, to ucieleśnienie przyszłej grzecznej żonki pilnującej przestrzegania dobrej etykiety na każdym kroku, przybyła do lwiej jamy jaką było zamczysko Maura, prawda? Bo i czegoż miałaby tutaj szukać, nie będąc ani żadną z jego kochanek, ani jego narzeczoną odstraszającą wszystkie z poprzednich. Wszak nie była tą straszliwą, wielkocycą heterą, którą straszył Gilbert! Powątpiewała, aby wiadomość o jego zranieniu zdołała tak szybko obiec Francję, a nawet jeśli, to na pewno panienka d'Chesnier nie byłaby pierwszą do przybycia, by się nim zaopiekować! Non, non, coś innego musiało się kryć za jej przybyciem.

Nie zdziwiłaby się, gdyby chodziło po prostu o.. przyjacielską wizytę, łączącą w sobie chęć choćby liźnięcia narzeczeńskiego życia. Nawet jeśli nie było ono jej własnym. W końcu dzięki tej zmianie statusu Marjolaine znalazła się ona najbliższej małżeńskiego węzła niż kiedykolwiek wcześniej! A może wpadła na głupiutki pomysł, że już czas zaplanować ślub i wesele ze wszystkimi jego szczegółami od sukni po gatunek gołębi mających się wzbić w powietrze? Z jakim.. smutkiem, ptaszyna będzie musiała przełożyć tę zabawę na inny dzień.

A może.. może Lorette usłyszała o poselstwie goszczącym w zamku i dostrzegła w tym kolejną szansę dla siebie na znalezienie męża? Być może w granicach francuskiego państwa zabrakło już wysoko urodzonych kawalerów, do których by nie wzdychała nieszczęśliwie, więc postanowiła zwrócić się w kierunku Rzeczypospolitej? Ah, bo akurat są pod ręką, non? To byłby zdecydowanie mniej męczący powód tego spotkania, bowiem tak naprawdę nie byłaby do tego potrzebna sama Marjolaine. Ot, tyle co wrzucić samotną niewiastę pośród polskich szlachciców i niech sobie przebiera.

Nowej pani na zamku d'Eon zajęło chwilę, albo dwie ( albo trzy ) znalezienie odpowiedniego pomieszczenia, do którego został zaprowadzony gość. Niestety, władza nie przychodziła ani z mapą, ani ze znajomością posiadłości, a i zbyt krótko tutaj była, aby móc spamiętać każde drzwi, korytarz i schowek. A służkę odprawiła, no bo przecież zna drogę!
Poszukiwania zakończyły się szczęśliwie przy niewielkim saloniku. Hrabianka otworzyła drzwi, a po upewnieniu się, że dobrze trafiła, zawołała przekraczając próg -Loretto d'Chesnier!
Tak samo jak tamta niegdyś z oburzeniem i krzykiem zwróciła na siebie jej uwagę na ulicach Paryża, jak gdyby zaraz miała wygarnąć jej wszystko co najgorsze. A jedyne czego wtedy chciała, to soczystych opowiastek z narzeczeńskiego łoża oraz porozczulania się nad zaręczynowymi pierścionkami. Czy i tym razem kierowały nią podobne potrzeby? -Czemuż zawdzięczamy tę.. niespodziewaną wizytę?

Loretta pisnęła niczym myszka, gdy usłyszała swe imię. Zadrżała nerwowo i odwróciła się z błyszczącym wzrokiem w kierunku hrabianki. Właściwie to droga przyjaciółka Marjolaine przypominała teraz taką myszkę. Niewątpliwie była niezwykle czujna i podekscytowana zarazem. Pewnie spodziewała się kryjących się po kątach lubieżnych rozbójników, czyhających na jej cześć niewieścią. Którą oczywiście broniłaby dzielnie… przez jakiś czas przynajmniej.

-Ach Marjolaine.. cóż to straszne miejsce. Czemu zmusiłaś mnie do zjawienia się tutaj? - ciekawość mieszała się jej tonie głosu z wyrzutem. -Gdy się dowiedziałam w twoim dworku, że jesteś tutaj prawie zemdlałam. Toż to takie… nieodpowiednie zachowanie. Ja bym się nie odważyła.
To prawda. Marjolaine znała na tyle dobrze swą przyjaciółkę, że zgodziła się z tym sądem. Na pewno by się nie odważyła, co jednak nie przeszkadzałoby jej marzyć by znaleźć się w tak skandalicznej sytuacji. O tak, Loretta uwielbiała marzyć, zaraz po oburzaniu się na niestosowne zachowanie i plotkowaniu o nim.
-A przybywam wszak… poświęcam się by przekazać ci ważną wiadomość.- w końcu przeszła do sedna. Prawie. Teraz oczekiwała, że Marjolaine chwyci jej przynętę i będzie się dopytywać o tą wieść.

-Cóż jest nieodpowiedniego w tym, iż chcę spędzać więcej czasu z mym narzeczonym? W pragnieniu bycia w jego ramionach dniami i nocami, bez poczucia tęsknoty? - Marjolaine nic sobie nie robiła z wyrzutów przyjaciółeczki i swymi słodkimi słowami wręcz jeszcze bardziej podsycała.. złość, zazdrość i potrzebę odnalezienia sobie własnego rycerza na koniu przez tamtą. Tak bezczelnie i bez choćby odrobiny wyrozumienia dla trudów starej panny, a jednak ta złośliwość i na jej własne policzki przywołała rumieńce.
-Będziesz musiała się do tego przyzwyczaić, jeśli po ślubie postanowię na stałe przenieść się do tego zamku, a Ty nadal będziesz chciała wpadać do mnie na ploteczki, non? -uśmiechnęła się czarująco, gdy dobitnie wypowiedziała to magiczne słowo „ślub”. Zawsze wywoływało ono dziwaczne emocje u kobiet. U hrabianki d'Niort na przykład, taką emocją była niechęć.

W kilka postukujących kroków znalazła się przy eleganckiej kanapie, na której usiadła z dużą ilością szeleszczenia falbanami sukni -Ale opowiadaj, cóż takiego zmusiło Cię do narażania się, by przybyć tutaj.
Wyraźnie naburmuszona tymi przytykami Loretta rzekła z udawaną wyższością w głosie.- Dobrze wychowana młoda dama nie powinna się obściskiwać po krzakach z mężczyzną, który nie jest jej prawowitym małżonkiem.
Trudno powiedzieć, czy brzmiała bardziej jako maman, czy jako własna matka. Miało się wrażenie że szlachcianka na starość będzie odbiciem swej rodzicielki. Niemniej obecnie nawet obrażona Loretta nie potrafiła długo trzymać języka za zębami. I szybko nachyliła się ku Marjolaine by konspiracyjnie przekazać jej wieści.- Krążą plotki że jego królewska mość Ludwik XV zamierza urządzić wielki bal na Wersalu. I już są pisane zaproszenia!

O tak. To była niewątpliwie plotka która skusiłaby pannę d’Chesnier nawet do zejścia w piekielne czeluście. Bal na którym będzie łowiła kawalerów… odpowiednich kawalerów oczywiście. Oraz plotkowała z przyjaciółką na temat innych szlachciców i oburzała się na konkurencję w łowach jaką stanowiły inne szlachcianki.

-Doprawdy? To cudownie! - ptaszyna ucieszyła się szczerze i wielce wylewnie, jak gdyby dostała w prezencie piękną kreację ze snów, pierścień z najbardziej błyszczącym klejnotem lub najsłodsze ciasto świata tylko dla siebie. Lorette naprawdę nie mogła przybyć do niej z lepszą wieściami.. może pomijając taką, w której wszystkie arystokratki poza Marjolaine obudziły się pewnego dnia z płaskimi klatkami piersiowymi i z chucią zwróconą tylko ku swej własnej płci, zostawiając Maura tylko dla niej jednej. Ale królewskim balem również mogła się zadowolić.

-Będę musiała zakupić nową suknię specjalnie na tą okazję, odpowiednio elegancką i drogą. Biżuterię do niej i buty, Beatrice będzie musiała się zorientować w nowych upięciach włosów i ozdobach do nich. Sądzisz, że lepsza będzie czerwień czy może szafir? Gilbert oczywiście będzie musiał się dopasować do mnie, nawet jeśli sam sprezentuje mi to wszystko.. -trajkotała radośnie, już starając się wszystko zaplanować, chociaż ani nie znała daty tego towarzyskiego wydarzenia, ani nie wiedziała czy na pewno zostanie zaproszona. Ale to przecież było z góry wiadome, jakże ktoś mógłby ją pominąć!

Jednak gdzieś pomiędzy wyborem koloru sukni i długości naszyjnika mającego ozdobić jej szyję, zdołała się przebić całkiem odmienna myśl. Od razu podzieliła się nią z przyjaciółką -Ale i tak trochę szybko ten bal, nie uważasz? Sądziłam, że na dworze wszyscy będą jeszcze opłakiwali biednego Etienne'a przez najbliższych kilka miesięcy. I gdzie właściwie o tym słyszałaś?
-Och… to pewnie jego narzeczona się nie pojawi na balu.
- odparła z u udawanym żalem Lorette, choć dominowała w jej głosie nuta mściwej satysfakcji. -Szkoda. Niemniej dwór królewski się z Etiennem nie żenił, więc nie musi aż tak długo żałować. A jak pewnie wiesz moja matka, jest w dobrych stosunkach z paroma wpływowymi damami w tym i ochmistrzynią dworu królewskiego, która narzekała przy mej matce i przy mnie na temat przygotowań do kolejnego balu. Mają być….- szlachcianka rozejrzała się dookoła czy nikt nie podsłuchuje i dodała podekscytowanym głosem.- akrobaci z Florencji!
-Oh!
-Marjolaine przyklasnęła zaskoczona i uradowana kolejnym kąskiem podarowanym jej przez przyjaciółkę. Doprawdy, czy to były jej urodziny? -Słyszałam, że niektórzy z nich potrafią nawet zionąć ogniem! Tak po prostu!

Resztę spotkania szlachcianki spędziły przede wszystkich na wyczerpujących dla uszu chwilach pełnych pisków, chichotów i wszelkich innych dogłosów mogących się wydobywać tylko z drobnych ciałek podekscytowanych panieneczek. Zapewne dla kogoś poza nimi byłoby to gorsze niż harmider skrzeczących ptaszysk z maurowej woliery w ogrodzie, ale dla nich była to całkiem naturalna reakcja na jakąś niezwykłość. Ot, na widok cudownej sukni, piętrowego tortu zdobionego złotym lukrem, zapierających dech w piersiach egzotycznych występów lub, w przypadku Lorette, po wypatrzeniu w tłumie kolejnego szlachcica idealnego na jej męża. W takich momentach stawały się sobie zadziwiająco.. podobne, pomimo tych różnic w charakterze tak mocno je rozdzielających.

Żadna z nich nie znała przyczyny, ni okazji z jakiej miało być urządzone to targowisko próżności. Lorette wspomniała wprawdzie coś bardzo pobieżnie o jakiejś nowej damie u boku Jego Wysokości, ale i to była zaledwie ploteczka. A hrabianka d'Chesnier poczułaby się wielce oburzona na sugestię o byciu plotkarą.
I czy właściwie przyczyna naprawdę była tak ważna w świetle balu? I to jakiego! Królewskiego balu, który na pewno ściągnie sam kwiat francuskiej arystokracji! Mając jeszcze ciepłe, niczym słodkie bułeczki wyjęte prosto z pieca, zaproszenie w swych dłoniach, mogłaby z łatwością wybaczyć królowi jego tajemniczość. Lub zwykły kaprys, któremu nie miała przecież nic przeciwko, jeśli tylko stanie się jego częścią.





***





Późny wieczór odnalazł Marjolaine Amelie Pelletier d'Niort stojącą przed nie lada decyzją. Mogła ona mieć wpływ na resztę jej życia, a młodziutka była, więc teraz źle podjęty wybór mógłby się ciągnąć za nią przez wiele lat. Świat arystokratycznych spotkań na salonach, dworach i balach potrafił być niezwykle okrutny dla cudzych błędów, dobrze o tym wiedziała. Nie raz i nie dwa razy była świadkiem, a jeszcze częściej nawet uczestnikiem wykluczania kogoś z towarzyskiej śmietanki, rozpuszczania w jego lub jej temacie jadowitych plotek. To była doprawdy cudowna rozrywka, ale jedynie gdy się było po bezpiecznej stronie dalekiej od stania się obiektem drwin. Wprawdzie ta konkretna hrabianaczeka nie liczyła się ze swoją reputacją tak mocno jak co poniektóre ze szlachcianek, ale zostanie wyrzutkiem mogłoby ją po prostu.. zniszczyć. Musiałaby powrócić do posiadłości w Niort, daleko od słodko-gorzkiego Paryża, krzywych spojrzeń i bycia wytykaną palcami. Albo co gorsza – musiałaby wyjechać gdzieś poza granice Francji, co jakiegoś prostackiego kraju bez tytułów i klas. Toż to brzmiało jak najgorszy koszmar!

I z takimi myślami i wizjami nawiedzającymi jej śliczną główkę, Marjolaine stała drżąca w sypialni przeznaczonej dla niej w zamku d'Eon. Zupełnie sama, z oczkami wpatrzonymi nieruchomo w rozłożone na łożu kreacje, których biel kontrastowała ze szlachetną zielenią pościeli dopasowanej do zdobnego baldachimu. Oui, właśnie odpowiedni dobór odzienia dla siebie był tak poważną decyzją, nad którą się łamała od dłuższego czasu po kolacji. Non, non. Nie były to suknie ślubne, chociaż wskazanie jednej z nich paluszkiem byłoby na pewno łatwiejszym zadaniem, niż to nad którym teraz dosłownie utknęła. I to nie pierwszy raz przecież. Dobrze pamiętała, jak Gilbert spędzał noc pod jej dachem i przed spaniem przeszukiwała swą garderobę w poszukiwaniu idealnej kreacji na jego przybycie. Niezbyt grzecznej, zdecydowanie nie frywolnej. Takiej pomiędzy. Ale też i wtedy sytuacja była inna, i nią nieco inne emocje rządziły.

Teraz miała przed sobą nieco mniejszy wybór niż wtedy. Beatrice przywiozła ze sobą zaledwie kilka sukienek nocnych dla swojej podopiecznej, a zapewne wraz z maman zadbały, aby żadna z tych kreacji nie czyniła z niej zbytniej pokusy dla chuci Maura. Nie to, żeby miała jakieś takie w swej kolekcji, ale co poniektóre bardziej odsłaniały ramiona od innych, miały odrobinę większy dekolcik, były nieco krótsze lub ich materiał zwiewniej otulał jej drobne ciałko. Niedopuszczalne w lwiej jaskini.
Zaś niektóre z tych, jakie miała teraz przed swoimi oczami, przypominały raczej coś w czym mogłaby sypiać jej maman mając gorsze dni. Albo jej maman. W swojej dawnej młodości. Olbrzymie kołnierze składające się z mnóstwa nieskazitelnych falban w żaden sposób nie czyniły nocnych sukienek powabnymi, czy choćby uroczymi. Bardziej do nich pasowało określenie „staromodne”. Po prostu.








Wyobrażała sobie, że jej narzeczony nie mógłby wręcz powstrzymać w sobie śmiechu na widok swojej drobnej ptaszynki przybranej w takie postarzające ją piórka. Zapewne byłby wtedy jeszcze bardziej gorliwy do ściągnięcia z niej ubrania. Zabawne, jak nawet coś tak szpetnego nie mogło powstrzymać maurowej lubieżnej natury.

Z łopotem niby skrzydeł szkaradztwo przeleciało daleko za plecy Marjolaine, co by nie musiała już go oglądać więcej. Nie chciała przecież by Gilbert myślał, że znowu była zmuszona pożyczyć ubranie od służki. Albo od swojej maman. Miała cieszyć jego oczy, ale nie sprawiać wrażenia, jakby swoją nocną kreację wybierała specjalnie dla niego. Nie musiał wiedzieć, że tak było. Nie musiał wiedzieć, ile czasu spędziła próbując wybrać odpowiedni strój.

Miotały się w niej także pewne.. wyrzuty sumienia. Pomiędzy spotkaniami z poselstwem, zadbaniu o podarki dla jej niepozornego rycerza, ekscytującymi ploteczkami z Lorettą i potem beztroskim zwiedzaniem z nią zamczyska, hrabianka jakoś nie znalazła czasu na odwiedzenie swego narzeczonego. Jej bohatera, jej wybawiciela przecież, który walcząc w obronie jej honoru poniósł ranę od prostackiego miecza. Jakże mogła teraz beztrosko żyć z tym, że porzuciła go na tak długie tęskne godziny? Zapewne jakoś by dała radę, gdyby nie to nieprzerwanie dogryzające jej sumienie. Dlatego tym bardziej miała dylemat w wyborze nocnego odzienia, aby nie wyglądać nadmiernie powabnie, ale wystarczająco do zrekompensowania mu braku towarzystwa swej uroczej narzeczonej przez cały dzień.

Najprawdopodobniej to wczorajsze zdarzenie nią tak mocno wstrząsnęło i jeszcze nie wyszła całkowicie z szoku, ale obecnie miała wrażenie, że z chęcią pozwoliłaby Gilbertowi na więcej niż dotąd. Non, non. Nie na przestrzeni damsko-męskiej, tak jak on bardzo by chciał. Ale gdyby ponownie zaproponował, że ją namaluje, nawet jeśli miałby to być rzeczywiście akt ( nad czym musiałaby się dłużej zastanowić ), to rozważyłaby taką możliwość. Gdyby zapragnął kupić jej wybrane przez siebie fatałaszki, zapewne więcej odsłaniające niż zasłaniające, to być może nawet przyjęłaby takie podarki. Gdyby postanowił jej się rzeczywiście oświadczyć, to ona.. czy ona by się zgodziła?!
Non, non, non! Oczywiście, że nie, a i takie pytanie nigdy by nie padło. Nie powinno. Zbyt dużo czasu spędziła dzisiaj z Lorettą, aż zaczynała przejawiać sobą myślenie podobne tamtej marzycielce.

W trakcie tych swoich wewnętrznych rozmyślań, Marjolaine dalej przeglądała leżące przed nią kreacje. Przerzucała je, przesuwała, wyrzucała, wyśmiewała, tolerowała i porównywała. Niektóre dostępowały zaszczytu bycia odłożonymi na bok, w celu późniejszego przemyślenia.

Doprawdy, ciężkie było życie arystokracji. Tym bardziej, kiedy było się wysoko urodzoną przedstawicielką płci pięknej. Oczywiście, wszyscy prości ludzie nie mający nawet bezpośredniej styczności z pałacowymi salonami, wyobrażali sobie to jako życie pełne luksusu i leniwej beztroski. A przecież nawet ona miała swoje obowiązki! Ciężkie bardzo na dodatek! Musiała zawsze dobrze wyglądać, przebierać się kilka razy dziennie, a na dodatek jeszcze tak potrafić dobierać swe ubrania ( gdy nie miała do pomocy swej ochmistrzyni ), by wyglądać ślicznie i elegancko zamiast ordynarnie i pospolicie. W końcu nawet wybieranie ubrania do spania zajmowało jej tyle czasu, nie wspominając o szarpaniu delikatnych nerwów!

Niech no tylko każdy jeden prostaczek pracujący w pocie czoła na polu, lub jaki dumny jak paw szlachetka narzekający na nadmiar politycznych obowiązków posmakuje choćby jednego dnia hrabianeczki d'Niort, to potem szybko wróci do swych zajęć z podkulonym ogonem! Tak trudne było pałacowe życie kobiety!
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 20-07-2014, 19:50   #79
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Bonsoir, Maurze. Stęskniłeś się za mną?

Oui, moja ptaszyno.
Tęskniłem całym moim zbolałym sercem i udręczoną duszą za Twym cudnym widokiem.

Tehehehe. Robisz się ckliwy, mój najdroższy.
A.. a jak Ci się podoba sukienka, którą wybrałam na noc? Ładna?

Wyglądasz przepięknie, istna muza dla artysty. Żadna z tych starych, cycatych harpii nie może się z Tobą równać. Chciałbym móc już zawsze patrzeć i wyłącznie na Ciebie. Cieszyć się mym cudownym skarbem..


Panieneczka zachichotała niekontrolowanie i nieco, co tu kryć, głupiutko także. Dobrze, że szła samotnie jednym z wielu korytarzy zamku d'Eon i nikt nie był świadkiem tego jej chwilowego utracenia dumy. Tak się kończyły spotkania z Lorettą, nawet jeśli odjechała powozem już dobrych kilka godzin temu. Mimo to musiała zostawić za sobą jakąś.. romantyczno-niemądrą aurę, która wywoływała w Marjolaine takie ckliwe wizje.
Chichocząc wtuliła na moment swe usteczka i policzki w duży, ciepły kołnierz wyraźnie męskiego płaszcza jaki ciążył jej na drobnych ramionach. Ale także chronił ciałko przed nocnym chłodem i zasłaniał przed ciekawskimi spojrzeniami kreację wybraną do snu. Wszak nie chciała, aby w takim stroju widział ją ktoś inny niż Gilbert, non?

Nie to, żeby jednak zdecydowała się na coś kusego, co odsłaniałoby zbyt wiele z jej ślicznego ciałka. Oczywiście, że nie! Nawet nie miała niczego takiego w swoich garderobianych zbiorach. Ale nie wypadało, by ktokolwiek poza nią, jej ochmistrzynią lub.. narzeczonym właśnie, oglądał ją w stroju przeznaczonym do spania. A był on delikatny bardzo. Raczej dziewczęcy niż kobiecy. Skromny, ale nie do końca prosty. Biel sukieneczki przejawiała się co i rusz przy cichych kroczkach hrabianki, migając pomiędzy połami płaszcza i muskając kostki odsłonięte w miękkich pantofelkach.




Tyle, że gdy jedną decyzję już zdołała podjąć po wielu wewnętrznych walkach, to zaraz pojawiła się kolejna batalia.

Czy powinna zapukać przed wejściem? Ale czemu właściwe? Przecież teraz to ona była Panią na zamku d'Eon, więc mogła wchodzić gdzie tylko jej się podobało bez wcześniejszego powiadomienia o tym kogokolwiek!
Ale Gilbert mógłby akurat odpoczywać i spać, nie chciałaby go wtedy obudzić. Dlatego nie powinna pukać i po prostu wejść cichutko, wgramolić się na łóżku i zasnąć wtulona w nieświadomego jej obecności barbarzyńcę. Chyba, że akurat będzie robił coś niestosownego, to wtedy rzeczywiście lepiej będzie najpierw zapukać. Aby mógł szybko skończyć i jej nie zgorszyć. Ale.. nie powinien przecież nic takiego robić! A już na pewno to nie ona powinna dbać o jego dyskrecję i przyklaskiwać takim działaniom swoją uprzejmością przejawiającą się w pukaniu! Non, non, non. W takiej sytuacji powinna wejść bez wcześniejszej zapowiedzi, ażeby miał nauczkę na przyszłość!

A potem? Jak już wejdzie do jego sypialni?
Na pewno opowie mu dokładnie o tym, jak została potraktowana przez ambasadora z Rzeczypospolitej. Jak to brał ją za jakąś naiwną, niemądrą dziewuszkę i z ledwością zdołała wyciągnąć od niego odpowiednio duże zadośćuczynienie za całą krzywdę jaką wyrządził jeden z jego ludzi! Rozmawiał z nią nie jak ze swoją gospodynią, panią na zamku, która mogłaby samym skinięciem paluszka wyrzucić całą jego zgraję na ulicę, ale jak z.. z.. dziewczątkiem łatwym do przegadania! A przecież miała prawo poznać ich tajemnicę! Niech no tylko Satyr wstanie ze swego łoża boleści. Na pewno dobitnie przemówi tamtemu do rozsądku!

I jeszcze.. jeszcze zostawała kwestia jej własnej tajemnicy, którą nosiła w sobie skrycie, choć ta ciążyła jej coraz bardziej na delikatnych barkach. Mocniej niż kiedykolwiek wcześniej miała ochotę po prostu.. wyrzucić z siebie wszystko co wiedziała o Kręgu, wężach, zabójczych listach i alchemikach. Niech potem już Maur się tym wszystkim przejmuje i zajmuje, to były zbyt niebezpieczne intrygi jak dla niej samej.
Ale czy powinna mu o tym wszystkim powiedzieć już dzisiaj? Może to byłoby zbyt wiele dla jej rannego rycerza? Z drugiej strony, na co właściwie miała czekać? Trzymać to w sobie dalej aż do jego wyzdrowienia? Czyż jej usteczka w tym temacie nie milczały już wystarczająco długo?

Jakiś nagły odgłos doleciał jej uszek, wprawdzie pochodził z jakichś odległych części zamczyska, ale wystarczył, by gwałtownie przerwała swe rozmyślania. Lodowaty dreszcz przeszył drobne ciałko, pomimo otulającego je ciepłego płaszcza. Tak niewiele trzeba było do poruszenia do pracy wybujałej wyobraźni panieneczki, podsycanej jeszcze dodatkowo przez noc, opustoszałe korytarze i słabą poświatę tworzoną płomykiem świecy.
Jeśli to jakiś kolejny prostak z poselstwa wyszedł na poszukiwanie bezbronnej, ślicznej ofiary? A może to duch Jarromyra powrócił, aby nawiedzać miejsce swej śmierci? Albo jego żal był tak wielki, że teraz powstał z martwych, by móc dopełnić swego dzieła na jakże przerażonej teraz Marjolaine?!
Pisnęła sobie ( cichutko oczywiście, co by nie posłyszała jej żadna straszliwa zjawa ) i prawie upuściła kaganek ze świecą. Jej jedyne źródło światła! Jedyna obrona przed marami kryjącymi się po kątach!

Starając się nie rozglądać za bardzo na boki, bo płomień zdawał się wprawiać w życie cienie tańczące po chłodnych ścianach, otuliła się szczelniej płaszczem i przyśpieszyła kroku. Idąc, prawie truchtając wręcz, miała nadzieję, że uda jej się znaleźć szybko drzwi do sypialni Maura. Przecież nie było możliwym, żeby zgubiła się pośród tych korytarzy na całą noc, non?
Non?!

Przez chwilę zawahała się… w ciemnościach nocy, wszystkie korytarze wydawały się takie same. Mroczne i posępne. Nie pomagał nawet ich bogaty wystrój. W mrokach nocy zameczek stawał znów zimną średniowieczną twierdzą po której… w wyobraźni Marjolaine wędrowały zakute w stalowe zbroje sylwetki rycerzy.
A może… ten zameczek rzeczywiście jest nawiedzony?
Och… Pamiętała swe przekomarzania z Maurem na temat duchów. Ale czy narzeczony powiedziałby jej o szkielecie złego rycerza chodzącym w zbroi i powiewającym płaszczu. Pokutującym za jakieś straszne zbrodnie?
Mimo wszystko ta myśl przerażała Marjolaine mniej, niż żądny zemsty na panience duch Jarromyyrrra.
Kolejny korytarz… pogrążony w mroku, kolejne drzwi prowadzone do kolejnych komnat. Czyżby się zagubiła w tym mrocznym labiryncie, czyżby jakaś niewidzialna dłoń zaświatów prowadziła ją ku pułapce?
Na szczęście nie. Gdy minęła kolejny zakręt korytarza dostrzegła z ulgą, drzwi do sypialni Gilberta.
Niewątpliwie czekającego na swą ptaszynę, by ją pochwycić w ramiona całować i pieścić i próbować swych niecnych sztuczek.
Niemniej szlachcic był żywy i ciepły i z pewnością odpędzi swą obecnością wszelkie duchy i strachy od hrabianki.
Przekroczyła drzwi i spojrzała na łoże. Czekał tam na nią. Z klatką piersiową osłoniętą opatrunkami, ale już mniej blady na obliczu i z wyraźnym wesołym uśmieszkiem.
-Cóż to za urocza zjawa mnie odwiedziła. Czyżbyś przyszła mnie zwieść ku rozpuście, kusicielko?- zapytał wesoło rozbierając hrabiankę wzrokiem. Co jednak nie przeszkadzało Marjolaine… byłaby by oburzona, gdyby nie widziała pożądania w jego spojrzeniu. Wszak wyglądała uroczo.


Hrabianka otworzyła oczka szeroko ze zdumienia patrząc na owego… bachmata. Nie spodziewała się czegoś takiego. Nie był to śmigły arab Gilberta, ni potężny fryz z jej hodowli. Ów konik miał dziwne umaszczenie i...


ledwie 140 cm w kłębie. Był niziutki i malutki. Konik miniaturka.
Ale był też zwinny i szybki i skoczny. Prowadzony przez jej małego rycerza gwałtownie przechodził z jednego chodu końskiego w drugi.
Był wyjątkowy. Drobny delikatny konik dla drobnego delikatnego kwiatuszka jakim była hrabianka. Może i nie był prześlicznym arabem, ale… niewątpliwie nie było we Francji podobnego mu wierzchowca.
Niewątpliwie uroczo by na nim wyglądała.

I mógł być jej. Gilbert jeszcze leżał w łożu, a ambasador poprosił swego małego rycerza i jej wybawcę, by ten pokazał jej konia, którego chciał sprezentować w ramach rekompensaty.
Oczywiście Marjolaine wiedziała, że jej wybawca miał imię i nazwisko… ale zapewne równie trudne do wymówienia co ambasador inni polacy, więc wolała myśleć o nim jako “petit chevalier”, małym rycerzu.
Jakoś ten przydomek pasował do niego.
I koń w sumie też… bardzo szybki i zwrotny jak na swój niski wzrost.
I jak twierdził mały rycerz… bardzo inteligentny.
-”Czort” to sprytny “diablik”... sprytna bestia. Sprytna i charakterna. Należy z nim uważać, “żre” wszystko… to jest… wszystkim się posila… tak? I jest bardzo wytrzymały. Ale też i ciężki do obłaskawienia. To nie jest koń dla każdego, zwłaszcza dla tak delikatnej osóbki, jak ty waćpanno. Może wpierw twój małż… ee… jak to jest po francusku. Oblubieniec? Może lepiej jeśli chevalier D’Eon go ujeździ. Konie tej rasy bywają złośliwe.- wyjaśniał mając problemy z niektóry słowami.- “Tatarzy” na takich konikach pomykają przez stepy niczym wiatr. Potrafi się nawet położyć wraz ze swym jeźdźcem na ziemi i wstać wraz nim. Szkoda, że “Czort” z niego… Stąd jego imię. Wyjątkowo “humorzasta”... kapryśna... z niego bestyjka.
I czasami bardzo leniwa. Tylko jego poprzedni właściciel dawał sobie z nim radę.



Co za niespodzianka.


Owszem spodziewała się zaproszenia. Ale na bal królewski. Te jednak pewnie jeszcze nie zostały rozesłane.
Nie martwiło to jednak Marjolaine… Wszak musiała się przygotować by błyszczeć. I musiała się upewnić, że Gilbert będzie błyszczał wraz z nią. W końcu niewątpliwie przyciągną uwagę wielu oczu i będą na wielu językach, non?
Zaproszenie które trzymała przed sobą pochodziło od mężczyzny, co było oczywiście samo w sobie skandaliczne. Nie pochodziło jednak od jednego ze starych “wielbicieli” Marjolaine, starych w przenośni i dosłownie. Gdyby bowiem zaproszenie pochodziło od kandydatów wybranych jej przez matkę to… Marjolaine z przyjemnością by je spaliło.
Ale… autorem był znacznie młodszy i znacznie przystojniejszy mężczyzna. Z którego pragnieniami już raz igrała.
Roland de Foix, wydawało się że minęła wieczność od kiedy śmiało bawiła się jego kosztem.
Ach… Roland, spętany konwenansami szlachcic, bywał taką miłą odskocznią od przyspieszającego bicie jej serca Maura. Marjolaine bowiem dobrze wiedziała na ile on sobie może pozwolić trzymając się etykiety. Oboje wszak grali w grę, którą była mistrzynią.

Czemuż ją zapraszał?
Czyżby… zatęsknił za nią? Czyżby dręczyła w snach i marzeniach? Och, czyżby… stała się jego muzą? Czyżby mogła poigrać z jego pragnieniami.
Bezpiecznie, bo Roland był skrępowaną etykietą. Niewątpliwie ze strony de Foix, nie groziło jej porwanie. Mogła wyjechać z zamku d’Eon w odwiedziny do Rolanda. To była taka skandaliczna możliwość. I taka kusząca.
Ale czy naprawdę powinna pojechać sama?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 10-10-2015 o 17:31.
abishai jest offline  
Stary 06-10-2014, 03:48   #80
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Bonsoir, Maurze


Hrabianeczka zaświergotała nieco zbyt promiennie i radośnie niżby tego chciała jej wszak krnąbrna, niezależna natura. Ale czy nie miała przecież przed sobą jasnych powodów do uśmiechania się?
Jej rycerski ( choć teraz już o wiele mniej ) barbarzyńca nie wydawał się cierpieć z powodu odniesionej rany, i gdyby nie opatrunek na torsie to wyglądałby na całkiem zdrowego! Uciekł objęciom śmierci, ku jej ukrytej uciesze. Dodatkowo był całkiem sam, a pobieżne zlustrowanie jego sypialni nie wskazywało na obecność jakiejkolwiek harpii pragnącej ukoić jego cierpienia. Zdołała także odnaleźć odpowiednie drzwi bez przesadnego gubienia się, i bez bycia nawiedzaną przez tutejsze duchy! Oui, mogła ten wieczór uznać za udany. Dość niezręczny, z racji przychodzenia do Gilberta z własnej woli, ale nadal lepszy od wczorajszego.

-Stęskniłeś się za mną? - zapytała i zdmuchnęła płomyczek świecy ze swego kaganka. Echo tych słów, wypowiedzianych dokładnie tak jak wcześniej podpowiadały jej niesforne, głupiutkie rozmarzenia, przyprawiło ją o dziwne uczucie. Ciepła, zawstydzenia przed sobą samą i czegoś przypominającego wywrócenie się kolacji w żołądku ptaszyny.
-Oczywiście moja ptaszyno.- mruknął uśmiechając wesoło.-Zdecydowanie zbyt szybko uciekłaś z mych objęć tego poranka.
Jego dłoń wysunęła się ku niej, gdy rzekł.- Chodź do mnie… niech nacieszę oczy twą urodą. A usta twą słodyczą.

Marjolaine przyglądała się tej jego ręce z lekką niepewnością. To zdecydowanie wyglądało jak kolejna z jego pułapek, wszak ta rana nic nie zmieniła z jego bezczelnej natury lubieżnika. Już ona dobrze pamiętała, jak kto kiedyś tak samo wyciągnął ku niej dłoń pomagając wyjść z karocy, by zaraz potem pociągnąć drobną hrabiankę mocno ku sobie i skraść pocałunek! Teraz zapewne planował coś podobnego, by móc ją wciągnąć na łóżko! O nie, nie, nie. Ona nie da się znowu nabrać na jego pozorną niewinność. Nie przydrepcze ku niemu jak jakieś zakochane dziewczątko!

W końcu odwróciła spojrzenie od Gilberta, ale jednocześnie uniosła swój podbródek w jakże dumnym geście zupełnie ignorując jego słowa. Trzymając się na dystans odstawiła kaganek z cichym stuknięciem, ale przed zdjęciem płaszczyka miała pewne opory. Dlatego grała na zwłokę -A Ty jak się czujesz? Też wyglądasz lepiej niż rano.
-Lepiej… choć rany i tak mi doskwierają.
- odparł z uśmieszkiem na obliczu Gilbert.- A co ty tak daleko stoisz? Chyba się mnie nie boisz, wszak… ileż to razy zasypiałaś w moich ramionach i budziłaś się przytulona do mnie.

Ale hrabiance trudno się było nabrać na ten potulny ton. W samym Maurze nie było nic potulnego. Lubieżnik tylko pewnie czekał na okazję, by ją pochwycić w ramiona, tulić i całować zachłannie ! I… sama ta myśl o tym przyspieszała bicie serduszka hrabianki i ozdabiał jej lico czerwonymi rumieńcami.

Gdyby mu tak beztrosko wskoczyła do łoża (o zgrozo, niczym jakaś ulicznica! ), to jeszcze mógłby pomyśleć, że jej to sprawia przyjemność. I co gorsza, miałby z tego rozpustnik złośliwą satysfakcję! Nie może przecież myśleć, że ona to tutaj przyszła całkiem z własnej woli, nie będąc do tego przymuszoną w żadnej sposób.
Wodziła obojętnym spojrzeniem po pomieszczeniu, wyraźnie uciekając nim od mężczyzny. Policzki nadęła także gniewnie i niewyraźnym mruknięciem powiedziała coś, co brzmiało mniej więcej jak „nie wypada”.

-Coś mówiłaś ptaszyno? Nie dosłyszałem twojego głosiku.- zapytał wesoło szlachcic nie odrywając spojrzenia od swej narzeczonej, wręcz czuła jego wzrok przenikający materiał płaszcza. Sytuacja nie rozwijała się tak jak sobie to hrabianka planowała w swej ślicznej główce, gdy szła tutaj… ale wszak Gilbertowi daleko było do dobrze wychowanych szlachciców. Wprost przeciwnie, był całkowicie dzikim i nieprzewidywalnym drapieżnikiem.

Całe ciałko hrabianeczki, nawet jeśli ukryte pod płaszczykiem, pokazywało jak bardzo niezręcznie się ona czuje będąc tym razem po drugiej stronie ich nocnych, sypialnianych wizyt. Zawsze to przecież ona czekała, ona się gniewała na niego za przyjście i ona próbowała go wyrzucić za drzwi. A teraz... teraz to ona była intruzem! Ona była barbarzyńcą nieznającym zasad etykiety! Jak do tego doszło!

Bawiła się niespokojnie kosmykami swych włosów spływających miękko po ramionach. Rozglądała się, ale łóżko z Maurem zdawało się być poza granicami jej widzialności, tak zręcznie go unikała.
-Nie wypada – burknęła, tylko odrobinę głośniej i nieco bardziej wyraźnie niż wcześniej.
-No i? Czyż ten nie sprawia, że twoje serduszko bije szybciej. Czyż fakt iż nie wypada… nie czyni tej sytuacji ekscytującą?- pytał retorycznie jej lubieżnik wpatrzony błyszczącym spojrzeniem w Marjolaine.
-Wreszcie… czyż zawsze czynisz wszystko zgodnie etykietą? Zawsze słuchasz mamy?- zapytał wesołym tonem głosu.- Czyż dobrze wychowana panienka, ścigała by się konno stawiając swoją nagość na szali. Czyż dobrze wychowana panienka… pozwoliłaby zdjąć pończoszkę ze swej nóżki przez mężczyznę?

Marjolaine nachmurzyła się jeszcze bardziej na swej ślicznej twarzyczce. Nagle zwróciła się bezpośrednio w stronę swego narzeczonego, jak gdyby dopiero teraz stała się świadoma jego obecności. Splotła ręce na piersi, a zarumienione policzki znów nabrały powietrza wydymając się w gniewnym geście.
-Mówisz, że jestem niewychowana? - głosik strzelił oskarżeniem jak z bicza. Co jak co, ale hrabianka d'Niort nie lubiła, gdy poddawano w wątpliwość jej zachowanie -I z czyjej to winy, Maurze? Jeszcze trochę pobędę w Twoim towarzystwie i pewnie zacznę chodzić całe dnie w jednej sukni, nauczę się strzelać z pistoletów, walczyć na szpady i jeszcze... - urwała na moment, próbując wymyślić jakieś zajęcie tak uwłaczające jej błękitnej krwi, tak pospolite i przeznaczone tylko dla prostaczków niższej klasy, że nawet poruszyłoby mężczyznę - ..jeszcze zacznę sama przygotowywać sobie posiłki! Chciałbyś tego dla swej wspólniczki?
-Mówię, że mi się taka podobasz. Bez maski aniołka, z błyszczącym oczkami, pełna energii… namiętnia i wybuchowa. Dzika amazonka…
- uśmiechnął się Gilbert spoglądając z zachwytem narzeczoną.- Taka jaką widziałem na fryzie. Po prawdzie delikatny grzeczny aniołek, jakim bywasz też kusi.
Wzruszył ramionami. -Ale znasz mnie… zachłanny jestem. Chcę cię całą , każdą twą myśl, każde słowo, każde spojrzenie… Każdy cal twego ciała wycałować chcę i wypieścić. Chcę je usłyszeć… twoje cichutkie jęki rozkoszy w mych ramionach. Te same które usłyszałem w karocy.

Nic się nie zmienił. Przypominał te wszystkie jej chwile słabości… przynajmniej te o których wiedział. I sprawiał, że nogi jej drżały. Czy dziś planuje coś lubieżnego względem nie? Głupie pytanie, zawsze coś planował.


“Oui, moja ptaszyno.
Tęskniłem całym moim zbolałym sercem i udręczoną duszą za Twym cudnym widokiem.”


Nie usłyszała od niego tego. Jej narzeczony nie mówił o tęsknocie. Tylko co zrobi jak ją... pochwyci. Jak miała na to odpowiedzieć? Jak miała się zachować skoro on bezczelnie mówił, że podoba mu się jak.. łamie etykietę. Że podoba mu się zarówno, gdy jest dzikuską i gdy jest aniołkiem. Jak z nim rozmawiać?
W takich momentach w ogóle nie wiedziała jak reagować na jego zaczepki, te słodkie słówka będące w jego wykonaniu wyjątkowo lubieżnymi. Częściej przyprawiały ją o zawstydzenie, płonięcie policzków i uszu niż zadowolenie z bycia tak mocno pożądaną. Wszyscy szlachcice, którzy kiedykolwiek walczyli o jej rączkę lub cnotę, posługiwali się dość oficjalnym językiem pomimo swych mało szlachetnych zamiarów. Na takim polu walki nie miała doświadczenia.

Czy oczekiwał, że ptaszynka rzuci mu się teraz w ramiona? Zapewne tak to działało na większość kobiet, jakie już miało na sobie to łoże. Co, po prawdzie, było mocno niesmaczną myślą. Czy powinna radośnie zachichotać i odpowiedzieć mu figlarnym, mrucząco-dysząco-gorącym przyzwoleniem na takie działania wobec siebie?

Odkaszlnęła sobie cichutko, odzyskując przynajmniej część ze swego rezonu, po czym nieśpiesznie ruszyła w tamtą stronę. Po drodze, równie powoli i bez krzyżowania spojrzenia z Maurem, zsunęła ze swych ramion płaszczyk odsłaniając biel uroczej sukieneczki.
-Spędziłam dzisiaj trochę czasu na pogawędkach z Twoimi gośćmi z Rzeczypospolitej. Powiedziano mi, iż tamtym prostakiem odpowiedzialnym za atak na mnie wczoraj, kierował jakiś niewyobrażalny wręcz żal za swą żoną. Podobno była uderzająco do mnie podobna! - ona do Marjolaine, oczywiście, że nie na odwrót. Ta zaś przysiadła na łożu ciężko, z pretensją do całego świata przedstawioną także w pytaniu -Uwierzysz w to?
-A może zobaczył aniołka i postanowił go porwać?
- Gilbert usiadł powoli i objął delikatnie w pasie hrabiankę.
Siedząc tuż za nią i tuląc się do jej pleców delikatnie całując szyję i ramię hrabianki.- Nie mogę mu się dziwić, że próbował cię porwać… ja wszak też to zrobiłem. Pochwyciłem cię z konia, porwałem z twojego dworku, bo jesteś zjawiskowa. Bo jesteś skarbem, bo jesteś wyjątkowa moja ptaszyno.
-To...
- zająknęła się nagle czując ciepło jego ciała tak blisko swego, jak i łaskotanie oddechu na swej skórze -To wcale nie usprawiedliwia takiego zachowania. To zadziwiające, acz Jarrrooomyyr okazał się być większym dzikusem i barbarzyńcą niż niesławny Maur.
Uśmiechnęła się lekko złośliwie, gdy tak podważała w wątpliwość całą straszliwą reputację swego narzeczonego, jaką przecież tak się szczycił, i którą nieraz ją straszył. Na próżno, choć to nadal nie czyniło z niego potulnego, grzecznego arystokraty o idealnych manierach -Ale nie przeżył on pojedynku z mym petit chevalierem, a w ramach zadośćuczynienia za wszystkie krzywdy ambasador obiecał sprezentować suknię lub futro, ichniego konia i jeszcze obdarował mnie pięknie zdobionym pas. Wynegocjowałam.
Ostatnie słówko pobrzmiewało niezachwianą dumą oraz oczekiwaniem na pochwałę za dobrze wykonany obowiązek Pani na zamku d'Eon.

-Cóż… zawsze wiedziałem, że sprytna z ciebie osóbka.- wymruczał jej do ucha narzeczony, nie omieszkując przy tym popieścić je wargami. Zresztą jego skąpstwo jakoś nigdy nie dotyczyło pieszczot. Zawsze były pocałunki i dotyk miły jej ciału, nawet jeśli wybierał na ową pieszczotę miejsca nieprzyzwoite. Co z tego, że ów dotyk był wtedy milszy hrabiance, skoro dobrze wychowany szlachcic nie powinien jej tak dotykać.

A teraz… ten dotyk krążył po piersiach hrabianki ukrytych co prawda pod koszulą nocną, ale wcale nie bezpiecznych pod nią. Owe palce krążyły klatce piersiowej z wyraźną znajomością kobiecej anatomii przeszywając jej ciało dreszczykiem o tyle niebezpiecznym co przyjemnym, podobnie jak usta wielbiące jej szyję i słowa łechczące jej dumę.- Widzę, że moja słodka ptaszyna okręciła sobie poselstwo wokół małego paluszka. Długo się wykręcali zanim polegli przed siłą twych argumentów i urody?

-Oh, chwilkę zaledwie
– machnęła rączką od niechcenia, wspominając nieudolne próby starszego mężczyzny w wygraniu ze smutnymi oczkami zranionej hrabianeczki -Podobno musiałabym długo czekać na mą cudną suknię szytą nićmi tamtejszych krawców, a o koniu nawet nie chcieli słyszeć. Zdołaliśmy jednak dojść do porozumienia.
Tą samą rączką chwyciła za jedną z dłoni Maura bezwstydnie wędrującą po zbyt bliskich okolicach jej piersi, po czym stanowczo odsunęła ją na łóżko tuż obok siebie. Ale nie puściła. Wręcz przeciwnie, jakaś nagła myśl sprawiła, że paluszki Marjolaine mocniej się na niej zacisnęły -Ale ten ambasador to straszliwy bajkopisarz! Zamiast zdradzić mi prawdziwy cel swej podróży do Francji, on postanowił mnie uraczyć opowieściami o jeleniach z gałęziami wiśni zamiast poroża oraz powozami ciągniętymi przez niedźwiedzie – wprawdzie roztoczone przed nią takie wizje sprawiły, że z chęcią zobaczyłaby takie cuda niewidy na żywo, ale w dalszym ciągu nie były w stanie odciągnąć jej uwagi od jakże ważniejszych spraw swojej pozycji na zamku -A przecież teraz i ja jestem ich gospodynią, non?! Także powinnam wiedzieć czego tutaj szukają, skoro już tak mnie narazili na krzywdę swoją obecnością.

-Ambasadorzy to wykształceni łgarze moja ptaszyno.-
mruczał Gilbert wprost do uszka ptaszyny, nadal drugą pierś hrabianki obdarzając nieprzyzwoitą, ale jakże przyjemną pieszczotą. Tym bardziej że leciutki i bardzo delikatny materiał słabo chronił przed doznaniami.- Niemniej o ile się orientuję, ich wizyta w moim domostwie jest moją inicjatywą. Zaprosiłem ich tutaj, bo warto mieć przyjaciół powiązanych z królową, non?
-Doprawdy?
- hrabianeczka uniosła brewkę podejrzliwie i z niedowierzaniem -Ty i.. przyjaźnie, Maurze?

Jakoś jedno jej nie pasowało do drugiego, szczególnie gdy poselstwem byli sami mężczyźni. W jego „przyjaźń” z jakąś kobietą z Rzeczypospolitej łatwiej byłoby jej uwierzyć, choć ze sporą złością. Ale też, w próbach ignorowania i nawet odsuwania od siebie też i drugiej dłoni mężczyzny, domyślała się, iż przyjaźń Gilberta głównie polegała na posiadaniu wspólnych interesów. Jakoś powątpiewała, aby spędzał on czas z ambasadorem na plotkowaniu, jedzeniu ciast i piciu herbatki.

-Znajomości z wpływowymi osobami przynoszą zawsze jakieś profity… moja droga.- druga dłoń nie dawała się złapać tak łatwo jak pierwsza. Uciekała przed rączką hrabianki, wodząc po jej brzuchu, by powrócić znów na pierś… bądź sięgnąć ku udom hrabianki… bezpiecznie ukrytym pod tkaniną koszuli nocnej.
Przy okazji muskania wargami szyi hrabianki, Gilbert wesoło szepnął.- Zauważyłem, że unikasz się mego dotyku… czyżby cię przerażała wizja mych dłoni na twym ciele? Dziwne, bo twe ciało wydaje się cenić moje obejmowanie ciebie.
-Być może i nie jesteś także aż tak dobrym znawcą kobietą za jakiego się uważasz
- żachnęła się w odpowiedzi Marjolaine niezadowolona nie tylko z faktu bycia bezczelnie obmacywaną wbrew swej woli, ale także usilnych prób mężczyzny do zmiany tematu. Czy to była cecha szczególna dla tej płci? Bądź co bądź ambasador również zręcznie unikał zdradzania jej czegokolwiek z interesów swoich, królewskiego dworu i Gilberta. Jakże każdy z nich mógł mieć ją za tak naiwną dziewczynką, której nie można niczego powiedzieć!
Im dalej i im bardziej dotkliwie dla niej zapuszczał się ze swoją dłonią po jej ciałku, tym uporczywiej ona próbowała się wydostać z tych jego objęć. Przypominały jej one czasem.. macki. Jakiegoś stwora z morskich głębin.

-A na cóż Ci akurat tacy przyjaciele? Planujecie obalić króla, by móc usadzić królową na jedynym francuskim tronie? - zachichotała sobie, jak gdyby wizja takich rewolucji była równie prawdopodobna jak i wydarzenia z bajek starego szlachcica z Rzeczypospolitej. Zaraz jednak szybko spoważniała, dodając – Ale dopiero po królewskim balu, non? Podobno już pisane są zaproszenia.
-Jakim znów balu?
- mruknął jej do uch szlachcic tuląc mocniej hrabiankę do siebie. Wyraźnie go jej słowa zaciekawiły. -Czyżbyś dostała jakieś zaproszenie, o którym nie wiem?
-Oui
– potwierdziła Marjolaine, usadawiając się nieco wygodniej i pewniej w maurowych objęciach, niczym jak w swoim bezczelnym, lubieżnym tronie o jakże twardym mięśniach. Bo i gdy nie próbował jej usilnie zmacać, to nawet taka jego bliskość była przyjemna.
-Moja droga przyjaciółka, narażając swe niewinne, cnotliwe życie, przybyła dzisiaj do Twego zamku ze słodką informacją dla mnie -twarzyczka jej się rozpromieniła, jak wtedy gdy pierwszy raz usłyszała tamte słowa z ust Loretty. Głosik, również pełen nutek radości, wzniósł się o kilka tonów w górę -Krążą bardzo pewne pogłoski, że na dworze królewskim ma się odbyć bal. Oczywiście, to tylko kwestia czasu aż dostanę zaproszenie w moje rączki.
-To z kim zamierzasz pójść na ów… bal?
- zapytał niewinnym tonem Gilbert i jego usta dotknęły ramienia hrabianki. Nagiego ramienia hrabianki, które ów lubieżnik odsłonił korzystając z chwili nieuwagi hrabianki. Pieszcząc je ustami mruczał.-I co tam zamierzasz… zostawić? Znów… pończoszkę z podwiązką, czy tym razem podrzucimy coś… śmielszego?

-Nie mam zamiaru zostawiać niczego poza dobrym wrażeniem!
- hrabianeczka poczuła się wielce.. nie tyle urażona pomysłem narzeczonego, co wręcz nim głęboko dotknięta, z czego zresztą ten miałby niemałą satysfakcję. Jakże mógł w ogóle pomyśleć, że coś takiego będzie miało miejsce przy każdym ich wspólnym wyjściu!
-To będzie bal, a nie jakieś spotkanie towarzyskie dla podstarzałej arystokracji, na którym trzeba sobie wynajdywać własne rozrywki. Król na pewno nie potrzebuje takich rewelacji, a królowa raczej nie byłaby zadowolona z odkrycia cudzej części garderoby w jednej ze swych sypialni, non? -wytłumaczyła mu ze znawstwem, jak komuś kto nie bywa zbyt często na tego typu wydarzeniach. Nie to, żeby sama była częstym gościem na dworze, ale przecież błękitna krew wymagała od niej rozprawiania na tematy, o których nie miała pojęcia -To był jednorazowy wybryk, jakiego wymagała sytuacja.
-Bale królewskie… i rozrywki bywają… różne.
- szeptał jej do ucha szlachcic pieszcząc je przy okazji językiem.- Poza tym, moja droga Marjolaine. Jeśli chcesz być zauważona wśród dziesiątków dworaków i szlachcianek… musisz się czymś wyróżnić.

Panieneczka naburmuszyła się, tak dla odmiany po tym jak co dopiero wznosiła się na swych skrzydełkach szczęśliwości. Ale ten tutaj Satyr musiał je zwyczajowo podciąć, chociaż pocałunki wyczuwalne na jej porcelanowej skórze oraz miękkości łoża nieco osładzały ten upadek.

-Czyżbyś nie widział innych szlachcianek? Tych w wielkich, napuszonych perukach ze sztucznymi ptaszkami siedzącymi na szczycie jak w gniazdach, w sukniach odsłaniających zbyt wiele jak na ich wiek i ustach potrafiącymi mówić tylko o zmarłych mężach? -prychnęła sobie pod noskiem. Zresztą, rzadko która nawet wśród młodszych arystokratek sięgała jej do pięt, przynajmniej we własnym mniemaniu Marjolaine -Już się bardzo wyróżniam. Mogę być przecież ozdobą każdego balu, nie uważasz?
-Oui… możesz. A najlepiej swego własnego balu.
- mruczał ów Satyr pieszcząc pocałunkami i drugie ramię hrabianki, które też podstępnie obnażył.- Ale wiesz przecież… że �-główną ozdobą królewskich balów, są królewskie metresy… a one nie lubią ambitnej konkurencji.
-Sugerujesz, że jestem za ładna?
- zapytała, ale tym razem insynuacje Maura przyprawiły ją o pewny siebie uśmieszek, jaki ozdobił jej już i tak nad wyraz śliczną twarzyczkę. Tak się rozpłynęła nad tym jego, nieco dopowiedzianym przez siebie samą, komplementem, że aż rozpłynęła się i głębiej zatonęła w męskich objęciach. Nawet odsłoniętej ramiona jej nie przeszkadzały, choć pilnowała, aby ten przypadkiem nie zsunął zanadto jej sukieneczki. Westchnęła z teatralnym, ciężkim bólem istnienia -Na to akurat nie mogę nic poradzić, nie założę przecież worka na głowę byle tylko któraś z nich nie czuła się zagrożona przeze mnie. Nigdy też nie przejawiałam sobą chęci bycia metresą.
-Oui… nic nie możesz poradzić.
- potwierdził to szlachcic obejmując w pasie swą narzeczoną i tuląc bardziej do siebie. Ustami smakował jej ciało, muskając je wargami i wilgotnym językiem… acz… to zamiast schłodzić podgrzewało jedynie atmosferę. Hrabianki oddech lekko przyspieszył, ciało odczuwało żar, a i uda mimowolnie zaciskały się, by nie wywoływać u niej samej lubieżnych pokus. A wsza taka pokusa wielbiła wargami jej ramiona. W tym był problem z jej narzeczonym. Marjolaine zawsze odczuwała przy nim silne emocje, zarówno gniew, strach jak żal, jak i pożądanie oraz rozkosz.

Jej filigranowe ciałko wszak nie zapomniało słodyczy jego pocałunków oszałamiających jak najsłodsze wino jak i… chwil w powozie, gdy podstępnie przekonał ją do niewłaściwych zachowań. I… niezwykłych doznań jakie poczuła w czasie w tej napaści. Dotyk Maura był niestety przyjemny… czasami aż za bardzo.
-Jesteś klejnocikiem, który zachłannie zamierzam zagarnąć dla siebie. Ale czyż można mnie winić?- mruczał jej do ucha Gilbert.- Że twój blask mnie oślepił, słodka ptaszyno, moje kochanie.
 
Tyaestyra jest offline  
 


Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172