Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-05-2013, 20:38   #211
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Guardians of Balance

Jeden z Wielkich.


Faust ranny i wycieńczony po walce, usiadł oparty o ścianę pomieszczenia w którym się znalazł. Przymknął oczy by zatopić się w myśli wojownika, którego pokonał jeszcze w lasach nieopodal wieży. Były to wspomnienia mroczne i pogmatwane, nieraz wizje rozmywały się w zupełnie inne obrazy przesiąknięte gwałtami i przemocą, tak zwiedzany umysł był wyraźnie szalony. Jednak w zbiorze tych paskudnych obrazów, udało się blondynowi wyłuskać to co chciał – pokój z miksturami. Na jednym z dolnych pięter był swego rodzaju magazyn, z żywnością jak i bronią. Tam tez umysł pokonanego wskazał Faustowi jedna ze skrzyń stojących w kącie, to w niej znajdował się mały zapas mikstur na czarną godzinę.
Ten którego koszula ozdobiona była czerwienią, uśmiechnął się otwierając oczy – wiedział gdzie musi iść. Podniósł się na równe nogi, gdy nagle ponownie wróciło wrażenie bycia obserwowanym. Instynktownie wzrok podążyła truchło kata- jednak nieboszczyk leżał nieruchomo, pozbawiony duszy jak i życia.

Klap klap klap

Ciche klaskanie dobiegło z ciemnego rogu pokoju, z którego powolnym krokiem wyłoniła się zakapturzona postać.



Jedyna osoba przed która kat czuł respekt, ten który kazał zwać się magiem, miarowo uderzał dłonią o dłoń, dając tym samym Faustowi wyraz swego uznania. Jego zielona szata, powiewała lekko, jak gdyby nienaturalnie, zaś głos którym przemówił wydawał się być niezwykle odległy.
- Szczerze nie sądziłem że zajmie to wam tak krótko… i liczyłem ze to mój czempion będzie triumfował. –westchnął stając w pewnej odległościom Fausta. Ten gdyby nawet chciał, nie mógłby się ruszyć, bowiem dopiero teraz zdał sobie sprawę że jego kostki otaczają kajdany, od których aż wiało mroczną magią.
- Ale tak czy inaczej mam to czego chciałem. –stwierdził zadowolony i zatarł ręce. – Ah gdzie moje maniery! Dalej jestem w tej paskudnej formie! –zaśmiał się po czym jego szara dłoń chwyciła za kaptur, zrywając z siebie zielony płaszcz. Zamiast twarzy była tam jednak tylko ciemność, w której jarzyły się dwa czerwone punkty. Mrok rozpoczął bulgotanie, po czym jego objętość gwałtownie wzrosła formując sylwetkę wysoką na ponad dwa metry. Czarna chmura, przypominająca burzowy obłok zafalowała i zniknęła odsłaniając tym samym prawdziwą postać maga.


Mężczyznę o srogiej twarzy i oczach płonących niczym same ognie piekielne. Na jego muskularnym torsie, wytatuowany był dziwny znak, który jednak blondyn dzięki swej ogromnej wiedzy rozpoznał – tatuaż w dawnych dialektach oznaczał „wygnanie”
Skóra obcego była blada niczym u trupa, zaś jego jedynym odzieniem, była czarna płachta przysłaniająca ciało od pasa w dół. Materiał trzymany był przez gruby żelazny pas, którego zdobienia przypominały kości i czaszki, w taki sam sposób wykonane były tez dwie potężne rękawice, sięgając niemal do łokcia. Ostatnim atrybutem była natomiast olbrzymia kosa, w którą zmieniła się laska, fałszywego maga. Broń wykonana z dziwnego materiału, który zdawał się cały czas być w ruchu, ale i stać w miejscu jednocześnie. Z końca drzewca broni zwisał długi łańcuch, który zakończony był najprawdziwszym piszczelem, który stanowił integralną część konstrukcji.
Mężczyzna przeciągnął się, a kości w całym jego ciele strzeliły głośno, zaś wyrobione mięśnie brzucha napięły się dumnie. Zamruczał on błogo, na chwile mrużąc oczy.
- Tak więc witam raz jeszcze. –przemówił potężnym głosem, który zdawał się dochodzić z wnętrza najmroczniejsze z otchłani.
- Jestem Hades, twój egzekutor i przyszły Pan twej duszy… czy to nie miłe? –zapytał z lekkim uśmieszkiem na bladej twarzy.

Zgubiona ścieżka


Zodiak wchodził powoli schodami do góry. Jednak w tej podróży było cos dziwnego… bowiem ilość przebytych stopni wydawała się co najmniej za duża. Już dawno powinien dotrzeć na szczyt, cos tu było nie tak. W pewnym momencie zdawało mu się, że coś dotknęło jego ramienia, niczym poranny wietrzyk. Ale ani jego wzrok, ani zmysły nie zarejestrowały obecności innych istot w korytarzu – widać było to tylko złudzenie wywołane nader długimi schodami.
W końcu jednak to dostrzegł, przejście na szycie chodów! Przyspieszył kroku, i wpadł przez drzwi do komnaty która miała okazać się najwyższym piętrem wieży. Wtedy też zamarł bez ruchu.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=FZoU7dpSyqU[/MEDIA]

Pokój był cały we krwi… śmierdziało tu posoka i moczem, oraz wymiocinami. Po posadzce rozrzucone były kawałki ludzkiego ciała, oraz narządy i pogruchotane kości. Na samym środku pokoiku leżała zaś głowa, której szyję brutalnie oderwano od ciała. Zastygły wyraz przerażenia na twarzy nieboszczyka, tak bardzo nie pasował do blond włosej facjaty Fausta, którą Zodiak zapamiętał.
Archeologowi, zbierało się na wymioty, które z trudem powstrzymywał, jedynym powodem dla którego nie mógł pozwolić sobie na słabość, było to, co stało nad największym kawałkiem jaki pozostał z jego niedawno poznanego kompana.


Ogromny potwór, o dwóch głowach i świecących łuskach. Ich pyski przypominały czaszki, zaś języki były rodem wzięte od węzy. Jeden z łbów wgryzał się w truchło ,wyciągając zen jelita, które ciągnęły się niczym makaron w krwistym sosie. Długie najeżone małymi kolcami macki, zbierały kawałki ciała Fausta z całej sali, by druga głowa mogła się posilić. Jednak po chwili przestały to robić, bowiem czerep zarejestrował obecność Zodiaka, w którego zaczął wpatrywać się z wielkim apetytem. Potężne łapy przestąpiły parę kroków, w stronę Zodiaka, a opadające za jego plecami kraty, były zwiastunem tego – iż nie ma on dokąd uciekać.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 18-05-2013, 21:23   #212
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Blackskin’s Brutes

Zdradzieckie lustra.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=V8H5DFyv4s4[/MEDIA]

Gort pędził korytarzem pradawnej piramidy, krzycząc przy tym w bojowym nastroju. Korytarz który wybrał był jednak dość spokojny, brakowało tu pułapek czy tez nieumartych, panowała wręcz martwa cisza.
Była to ścieżka prosta i zakurzona, ale co najgorsze dla pirata- piekielnie nudna! Inni zapewne teraz wykazywali się w bitwie, a on musiał iść do przodu, gdzie jedynym jego zajęciem, było kopanie małych okruszków skalnych które pokrywały posadzkę. Mało heroicznie chciało by się rzec.
Jednak coś zaczęło się zmieniać, w korytarzu pojawił się nowy element, a dokładniej mówiąc.. ściana! Czyżby trafił na ślepy zaułek!? Przez głowę nie chciało mu przejść, że będzie musiał cofać się tym nudnym szlakiem, tylko po to by wybrać ścieżkę, w której Khali i Przydupas sprali już mordy wszystkiemu co się ruszało.
Ale nie chwila… przecież na tej ścianie coś błyskało. Czyżby guzik? A może jakiś starodawny artefakt? Gort zaciekawiony powoli począł zbliżać się do błyszczącego elementu…

~*~
Calamity strząsnął z metalowego buta resztki kawałków mózgu, dusiciela, który napadł go w korytarzu. Zgarbiony rycerz kroczył krętymi korytarzami, już dobry kwadrans, monotonnie wybijając sporadyczne szkielety i mumie, na które się natknął. Zaś w jego sercu rosła irytacja, złość, że kamień który miał już w ręce był teraz niewiadomo gdzie! Już czuł jego dotyk na palcach, już wyobrażał sobie zastrzyk mocy jaki miał dać mu amulet!
Zamyślony rycerz skręcił w kolejny korytarz… by zobaczyć iż kończy się on ścianą. Świetnie, ślepy zaułek tylko tego mu brakowało! Ale chwila… przecież na ścianie coś błyskało… jakiś mały element był do niej przyczepiony. Czyżby w końcu jakiś trop w poszukiwaniach Inspiracji?
Calamity powoli zbliżył się do błyszczącego elementu…

~*~

Mimo iż mężczyźni znajdowali się w zupełnie odmiennych częściach budowli, natknęli się na to samo zjawisko. Teoretycznie ślepy zaułek, który jednak w jakiś sposób przyciągał do siebie. Elementem który zogniskował ich zainteresowania, było natomiast coś bardzo niepozornego… ale jakże złudnego, o czym za chwile się przekonasz drogi słuchaczu.
Na obu ścianach przypięte było bowiem, malutkie okrągłe lusterko.


Element służący do poprawiania urody przed damy, skrzył się lekko, jak gdyby ktoś zamknął w nim promienie słońca. Hełm Calamitiego jak i nochal Gorta, odbiły się na gładkiej powierzchni, gdy Ci nachylili się, każdy do lusterka którego znalazł. Wtedy też każdy z nich poczuł cos dziwnego, jak gdyby jakaś niewidzialna siła łapała ich za policzki.
Z lusterek wystrzeliły, setki jeżeli nie tysiące macek o konsystencji płynnego szkła. Oplątały one ciała dwóch wojowników, nie ważne jak Ci mocno szarpali, ozdóbki były nieugięte, mnożąc się i powielając, niczym odbicia na tafli wody. Mimo że miejsca z którego wystrzeliły magiczne ramiona, było wielkości otwartej dłoni, te postanowiły wciągnąć w swe ramy dwóch rosłych mężczyzn. I co przeczy wszelakim prawa fizyki… udało się im!

~*~


Arena stworzona ze szkła. Obszar zawieszony w absolutnej ciemności, gdzieś po za miejscem i czasem. Lustrzana misa, bez żadnej rysy, dryfowała w mroku, by nawet się nie zachwiać, gdy nagle pojawiły się na niej dwie rosłe sylwetki.


~*~
Gort był rozjuszony niczym byk, gdy szklane macki rzuciły nim na wielkie lustro areny. Nie dość ze przeciągnęły go niczym tygrysa w zoo, przez jakieś kółko, to jeszcze bez pardonu miotnęły nim w jakimś nowym miejscu. Ale na szczęście był tu ktoś na kim mógł się wyżyć, bowiem na przeciwko niego stała…

~*~

Calamity, upadł ciężko na nogi, ręka dotykając podłoża stworzonego z olbrzymiego lustra. Z jego hełmu wydobywała się para wściekłości, bowiem znowu ktoś chciał spowolnić jego podróż do boskiej łzy. A może była to sztuczka paskudnego inspiracji? Zbrojny uniósł głowe tylko po to by zobaczyć…

~*~


… drewnianą lalkę. Obaj mężczyźni byli sami na arenie, jedynym co stało po przeciwnej stronie była prosta lalka wykonana z drewna. Każda mierzyła około dwóch metrów, wyglądała jakby dopiero co tu przybyła.
Co gorsze Gort nie mógł tworzyć skał na tym dziwnym lustrzanym podłożu, tak więc jego moc była w pewien sposób uszczuplona, bowiem drgania też nie przechodziły przez lustro. Calamity natomiast, tez nie mógł wykazać wszystkich swych mocy, bowiem poczuł iż jego portale nie są wstanie pojawić się na tej dziwnej strukturze.
Zadanie było jednak oczywiste, pokonać lalkę.
Mniej oczywistym jednak dla wojowników było to, że właśnie stanęli do bratobójczego boju, nawet o tym nie wiedząc…

Fortuna kołem się toczy.


Przydupas z rękoma kurczowo zaciśniętymi na rękojeści młota, zagłębiał się w korytarz, który mu przypadł. Już dawno przestał słyszeć głos swego kapitana, pozostając zupełnie samemu w krętych ścieżkach podziemia piramidy. Kierował się swoim instynktem, a wrodzone szczęście pozwoliło mu uniknąć aktywacji pułapek. Kilka razy co prawda natknął się na zbłąkanego szkieleta, ale swym młotem rozbijał nieumarłych w perzynę.
W końcu kroki członka załogi pirackiej, doprowadziły go do przedsionka przed jakaś komnatą, do której zapewne prowadziło przejście za zasunięta kamienna płyta po drugiej stronie. Ten mały hol, był zbudowany na bazie pięcioboku, zaś jedynym urozmaiceniem wśród kurzu i pyłu, był lekko już nadgryziony przez ząb czasu, piedestał na środku pomieszczenia.
Właśnie ten element stał się siedziskiem, drugiej myślącej istoty w tym pomieszczeniu.


Sfinks… istota opiewana w setkach opowieści i legend, tak stereotypowa, że aż niezbędna w każdej opowieści. Ten jednak miał w sobie pewną nutkę, która przerażała. Jego twarz zamiast ludzkiej, była trupią czaszką, która szczerzyła swoje zębiska w paskudnym uśmiechu.
- Ach witam! –przemówił energicznym, zgrzytliwym głosem, niczym kamień przesuwany po kamieniu. – A więc jesteś kolejnym, który chce okraść skarbiec? –zapytał przeciągając się niczym kot, co tez wywołało wiele chrupnięć, widać cały stwór mimo że realistyczny był jedynie konstruktem .
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 22-05-2013, 14:27   #213
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Ten o którym zapomniano w zapomnianym miejscu.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=-bTpp8PQSog[/MEDIA]

John wydostał się z dziwnego labiryntu, pułapki którą niegdyś przygotowali starożytni mieszkańcy tych ziem, na osoby które łase były na ich skarby. Jednak jak każdy wie, po trudach musi być tez nagroda.
Jakże wielkie było zdziwienie mężczyzny, gdy po przejściu przez wrota wyjściowe z labiryntu trafił do... pięknego pokoju gościnnego! Mimo tego że drzwi za jego plecami zatrzasnęły się nagle, jego wewnętrzna intuicja podpowiadała mu, że właśnie tutaj powinien teraz być.

W pokoju znajdowało się wygodne łóżku, biurko jak i misy z owocami i mięsiwem. O dziwo wszystko było świeże, a burczenie w brzuchu przypomniało mężczyźnie że dawno nic porządnego nie jadł.
Inteligencja jak i obeznanie Johna z magicznymi sztuczkami- które to wyniósł ze swej pracy, pozwoliły mu wysunąć pewne wnioski. Widać miejsce to było stworzone z czystej magii, dla tego oparło się zębowi czasu, można by powiedzieć że była to iluzja, czołowej klasy.
Ponadto wyczulone zmysły Johna podpowiedziały mu coś jeszcze... pokój się poruszał. Niczym kolej która odkryli pod Czarną wodą, pomieszczenie powoli jechało gdzieś - czyżby miejsce to było rodzajem windy?

Tak więc John na dłuższy czas został uwięziony w magicznym pokoju. Ale był oto całkiem miłe więzienie, było tu jedzenie, którym nasycił żołądek i mógł nawet zaznać odpoczynku w łóżku. Jedynym co trochę go martwiło, było to iż jego zdolność teleportacji nie działała w tej sali - coś za coś, jak to mówią.

~*~

Gdy w końcu przedstawiciel handlowy został wypuszczony ze słodkiego więzienia, a jego moce wróciły, na jego drodze czekało wiele nowych niebezpieczeństw, jednak opowieść o nich nie była by ciekawa drogi słuchaczu. Bowiem starożytne pułapki, nie miał szans w starciu z przeczuciem i spostrzegawczością Johna. Ukryte guziki, z trwogą oczekiwały jego nadejścia, by z krzykiem rozpaczy szlochać, gdy jego stopy omijały je o centymetry. Zapadnie i kolce, rozpoczęły protesty, gdy mężczyzna nie pozwolił im na starość trochę się zabawić, zaś ukryte skróty zgrzytały zębami, gdy John raz za razem je odnajdywał.
Tym samym osobnik tak niepozorny, przebył długą drogę, minęło już chyba tyle czasu, że słońce zdążyło zajść i wkroczyć na horyzont, od momentu gdy zagłębił się w korytarze.
W końcu jednak dotarł do swego celu... a przynajmniej miejsca które przypominało sypialnie z opowieści strażnika labiryntu.


Ogromna sala w której kurz i pajęczyny tworzył sojusze i wypowiadały sobie wojny. Ze stropu co chwilę opadały malutkie kamyczki, które z cichym stukiem opadały na jeden z setek, a może i tysięcy sarkofagów.
Kamienne łóżka, to o nich mówił dziwny potwór. Miejsce gdzie jego mistrzowie zasnęli na wieki.
Z Sali prowadziło wiele wyjść, zapewne do kolejnych ruin i kompleksów, prawdziwy raj dla każdego archeologa i poszukiwacza przygód. John pomyślał przez chwile o Ryjcu - świniak na pewno byłby tutaj szczęśliwy.

Uwagę mężczyzny przykuła jedna z kamiennych trumien - stojąca w centralnej części, oświetlonego magicznymi światłami, pomieszczenia. Wyniesiona do góry na piedestale, większa od innych, zdawała pulsować wręcz dziwaczną mocą.
Jednak coś w sercu Johna podpowiadało mu, iż należy się spieszyć. Coś miało wkrótce się tutaj wydarzyć.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 23-05-2013, 19:57   #214
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Pewność siebie.

W momencie “zanurzenia” się we wspomnieniach psa blondyn wyglądał nieco inaczej niż tuż po ich opuszczeniu, czy to domniemanym, czy też prawdziwym. Jego ciało, które wyczuło chociażby chwilowe bezpieczeństwo rozpoczęło powolny powrót do normalności. Niesamowity stan świadomości, w którym strażnik równowagi stawał się niemalże jej personifikacją, a nawet jego znikoma siła stawała się całkiem realnym zagrożeniem nie trwał zbyt długo. Właściwie to czas, przez jaki sługa świata mógł zostać prawdziwym egoistą był bardzo limitowany, co dumnie głosiło jego ciało za sprawą symfonii najróżniejszych bolów i rozpaczy. Nawet jego ciało, które dziwnym sposobem pokryło się emanującymi magią bandażami, całkowicie zakrywając zarówno zraniony bok, jak i przedziurawioną klatkę piersiową.
Wszystko zaczynało powoli się goić, wracać do naturalnego stanu rzeczy. Ciężko jednak mówić o normalności, gdy protagonistą jest roześmiany blondyn. Faust miał wyjątkowe problemy z tym określeniem, zdawało się, że jego ciało celowo unika wszystkiego, co można opisać tym właśnie epitetem.
Właśnie za sprawą tej dziwnej... przypadłości w pomieszczeniu znikąd pojawił się kolejny ze starożytnych bogów. Pan krainy umarłych pojawił się przed nim we własnej osobie, lub przynajmniej przejął kontrolę nad złożonym w jego imieniu ciałem. Co niemalże oczywiste - nie miał on zbyt przyjemnego nastawienia wobec piewcy tak odległej mu idei.
- Ahh, witam! - powiedział nadzwyczaj radosnym głosem blondyn. Najwyraźniej szczęście z nowego prezentu, który otrzymał od mistrza winnych trunków przytłaczała przechwałki kolejnej istoty.
- Śmierć to coś poważnego, prawda? - zapytał po chwili milczenia, wydając się przy tym całkowicie zaskoczonym nie tyle sytuacją, co raczej tym właśnie stwierdzeniem. Chłopak przeciągnął się nieco, zaś poszarpana czerwona koszula ułożyła się nieco inaczej, ujawniając przy tym jego pokryte licznymi bandażami ciało.
- Co proponujesz w zamian za me życie? - zaśmiał się gorzko, spoglądając w stronę uzbrojonego rozmówcy.
Hades uśmiechnął się zbliżając się do Fausta, spoglądając na niego z góry. Po czym machnął ręką, wierzchem dłoni strzelając blondyna w twarz, tak że aż głowa strażnika Równowagi, zwróciła swe oczy w druga stronę.
- Nie lubię poufałości. Szczególnie z ust śmieci i nieudanych pomysłów tego marnego świata. -stwierdził z tym samym uśmiechem. - A więc jeszcze raz, tylko grzeczniej proszę.
- Oi, Oi - westchnął wyraźnie poruszony blondyn. Przewrócił głowę spowrotem tak, by patrzeć w oczy swego rozmówcy. Jego kolczyk zatańczył delikatnie pod wpływem tego ruchu, rzucając delikatny, niczym ludzkie życie, złoty blask, który tak wyraźnie kontrastował z ciemnymi intencjami Hadesa.
- Życia nie odbiera się tak po prostu, prawda? - Faust zapytał nie kryjąc ciekawości.
- Wy ludzie naprawdę macie zbyt wysokie mniemanie o sobie... -westchnął bóg śmierci, i pstryknięciem palca, sprawił że z posadzki wyłoniły się poskręcane sylwetki trupów, formując dlań tron, na który opadł ciężko. - Odpowiedź na twe pytanie, będzie zapewne szokująca dla twych uszu- ale tak, odbiera się. W waszych życiach nie ma nic specjalnego, jesteście zwykłymi punktami w nieskończonym czasie. Lubicie podnosić wartość swych żywotów, twierdząc iż istnienia to wasza najważniejszą cecha, której nie da się tak łatwo odebrać. Trzymacie się kurczowo swego jestestwa, bojąc się umrzeć. Ja zaś uważam, że nie ma w waszym bycie niczego specjalnego, jesteście tylko zbiorem informacji. -stwierdził bladoskóry i spojrzał na blondyna.
- Nie śmieć nawet wątpić, że wiesz o moim poświęceniu - powiedział smutno blondyn. Jego uśmiech chwilowo zniknął z jego twarzy, wydawało się że wraca wspomnieniami do czegoś ciężkiego dla niego, chociaż niekoniecznie smutnego. - Ja nie mam żywota. - dodał w końcu po dluższej chwili. Jego klatka piersiowa wzdęła się na chwilę przed tym stwierdzeniem, tylko po to, by wraz z nim wypuścić całe powietrze. Po raz kolejny uniósł głowę, by dobrze dopasować widoczność swego rozmówcy. Ze wszystkich bogów których dotychczas poznał ten wydawał się być najbardziej nastawionym na przedstawianie innym swojej wartości.
Hades wzruszył ramionami bez emocji. - A co to mnie obchodzi? Masz w głowie informacji których mi trzeba. -stwierdził Hades i wsparł się na kosie. - Jakieś ostatnie pamiętne słowo, czy mogę już działać?
- Nie wiem co stoi na przeszkodzie, bym po prostu powiedział ci o tym, czego pragniesz - blondyn odparł krótko, przewracając oczyma. Najwyraźniej sytuacje, w których posiadał tylko i wyłącznie jedno wyjście nie były tymi, za którymi przepadał, musiał więc stworzyć coś, co da mu możliwość działania na równych warunkach i spróbować wtedy osiąnąć cokolwiek.
- Może dla tego że byś wtedy skłamał? Albo dla tego że nie umiałbyś odpowiedzieć? A może dla tego iż pokonując mego czempiona udowodniłeś, że stanowisz pewne zagrożenie? -znudzonym tonem odparł hades, poruszając dłonią niczym ustami. - Ale proszę bardzo skoro chcesz poznać pytanie, to je zadam. A więc, strażniku... gdzie znajduje się szkoła w której trenują tacy jak ty. -zadał swe pytanie bóg śmierci, uśmiechając się szeroko.
- Aż tak pragniesz wyzwań, by szukać szkoły Smoka dziewięciu sztuk? - twarz blondyna została skąpana w nieograniczonym wręcz smutku. Czemu jeden z bogów zaczyna szukać wyzwań w realiach śmiertelników? - nie było to jednak najgorsze z pytań, które przemknęły przez jego umysł. Znacznie straszniejsze było to, czemu szuka on kogoś, z kim... prawdopodobnie przegra.
- Nie będę pytał, co sprawiło że porzuciłeś rolę zawartą w pierwotnym znaczeniu twego imienia - Faust przemówił po raz kolejny, gdy tylko wątpliwości w jego duszy ustały. - Nie mnie wiedzieć, co sprawia, że “niezobaczony” pojawia się przed oczyma śmiertelników we własnej osobie. - kontynuował.
- Ale czy na prawdę śpieszy ci się, by świat który wygrałeś z braćmi za sprawą losu był bez pana? - zapytał w końcu wpatrując się w rozmówcę wyjątkowo poważnym wzrokiem.
- Ty naprawdę nic nie rozumiesz. -Bóg śmierci westchnął opadając ponownie na tron. - Czasy się zmieniają, wszystko przechodzi ewolucję, stare prawa i porządki już dawno wyszły z mody. Trzeba kombinować by przeżyć. -to mówiąc stworzył w swej dłoni kielich czarnego płynu... który na pewno zdrowym napojem nie był. Pan umarłych jednak pociągnął z niego ze smakiem. - Wy zaś to utrudniacie. Równowaga to przeżytek, który tłumi potencjał ambitnych. Dla tego tylko usunięcie jej źródła umożliwi progres. -stwierdził podpierając policzek na pięści.
- Ahh... Chodzi więc nie o mojego mistrza, lecz o moje ideały. - powiedział nieco zdziwiony blondyn. Jego palce w dziwny sposób znalazły papierosa, który rozpalił się jakby samoczynnie. Dym rozpoczął leniwie unosić się do góry niemalże tak samo, jak w przypadku pechowego momentu walki z czempionem boga umarłych.
- Równowaga nie tłumi pragnienia mocy. - Faust odparł stanowczo. - Rzekłbym nawet, że to ona, wraz z chaosem spełnia marzenia. - dodał po chwili, tym razem jednak nieco spokojniej. Jego usta wciągnęły do jego ciała jeszcze trochę narkotycznej substancji, która w przyjemny sposób rozchodziła się po jego ciele.
- Twój czempion pragnął radości i podniecenia. - piewca równowagi westchnął, wspominając posiadacza leżącego w bezruchu ciała. - Dostał oba, wszystko za sprawą pojedynczego robaczka. - fala dymu po raz kolejny uniosła się ponad głowę Fausta.
- Ty, wraz z Chaosem oddalaliście go od pragnień. Daliście mu moc, jednak zabraliście wyzwania stojące na jego drodze. Co to za przyjemność żyć, gdy nie czuje się tego faktu? Gdy jedynym, co może zabić czas, były rzezie niewiniątek, nie zaś pięcie się dalej i dalej w swej potędze? - zakończył, spoglądając na rozmówcę.
- Ta rozmowa jest bezcelowa. - prychnął Bóg śmierci. - Wy mali, za wiele macie do powiedzenia, nie widząc prawideł świata. - to mówiąc Hades uniósł swoją kosę w górę. - Twa dusza, będzie dla mnie cennym źródłem informacji, za co z góry dziękuje. - powiedziawszy to, ostrze broni ruszyło na spotkanie krtani Fausta.
- Wątpię byś bał się pozbawić mnie żywota tak, by sprawiło to przyjemność ucieleśnieniu twej domeny - powiedział blondyn, obserwując agresora. W pewnym momencie, zupełnie znienacka, waga jego spojrzenia zmieniła się. Z żartobliwego, bystrego wzroku umknęła nagle iskra radości. Jedynym, co emanowało z zarówno oczu, jak i całej sylwetki blondyna była... wyższość.

- Nie jesteś prawdziwy - powiedział blondyn, zwyczajnie siedząc w bezruchu. Każdy bóg, którego spotkał, lubił bawić się uczuciami i pragnieniami innych. Ten, jeśli dziwnym trafem był prawdziwy, zapewne pragnął tego samego.
- Wiesz też, że moja dusza nie jest tak czytelna, jak być powinna. - dodał po chwili, jak gdyby ostrze kosy nie zmierzało w jego kierunku. Nawet nie odskoczył, nie szykował żadnej obrony. Jeśli jego ciało i dusza dostrzegą zagrożenie, prawdopodobnie zmuszą go do działania, w przeciwnym razie - będzie tylko tracił. Nie jest teraz ani w pozycji, ani stanie godnym walki z bogiem.
Ostrze kosy przecinało powietrze, niczym w zwolnionym tempie, nie ubłaganie zbliżając się do krtani strażnika. Jednak po za świstem wywołanym przez nadchodzącą broń, pojawiło się coś jeszcze, powiew wiatru - tak podobny do tego który uwalniała moc Boskiego rumaka. Stal uderzyła o stal, zaś czarne niczym samo serce hadesu ostrze, zatrzymało kose tuż przed szyja blondyna. W pokoju dało się wyczuć woń papierosowego tytoniu, a kolejna stróżka dymu dołączyła do tej która już tutaj była.
- Wybacz lekkie spóźnienie. -stwierdził strażnik Chaosu, stojąc przed Faustem, jedna ręką blokując cios żniwiarza. - Musiałem zapewnić rozrywkę twojemu koledze na dole. -stwierdził i niedbały ruchem odrzucił Hadesa w tył.
- Co ty tu robisz! -ryknął bóg umarłych, gdy jego stopy przejechały po posadzce.
- Aktualnie? Stoję i palę. -stwierdził ze śmiechem czarnowłosy, rzucając Faustowi butelkę z leczniczym specyfikiem. - Na zdrowie!
- Wygląda na to, że wiekszość gości jest obecna - powiedział blondyn, zrzucając nadpalone elementy papierosa na posadzkę. Gdy pierwszy raz spotkał strażnika chaosu, był wręcz pewien, że go nie polubi. Ba, chciał go zabić za wszelką cenę.
Czyżby więc piewca równowagi mógł właśnie oglądać swój rozwój, dojrzeć najciekawszą, permanentnie zapomnianą ścieżkę piewcy idei równości. Kto wie, może musiał on poznać każdą ze stron tylko po to, by oferowane przez niego rozwiązania były bliższe korzystnych dla obu stron. Jeszcze przed lekcjami odebranymi przed obliczem bóstwa starszego niż pierwotna szóstka, nie zdołałby twierdzić, że Chaos to niemalże Równowaga i posiada tak wielką moc, jak i słabości.
Drewniany korek upadł na ziemię, zaś lecznicza substancja rozpoczęła swą wędrówkę po strudzonym ciele blondyna. To zaś, wraz z dodatkową aurą pochodzącą z najnowszej techniki piewcy pierwszej drugiej z fundamentalnych idei ofiarowanej mu przez pana wiecznych imprez i swoistego bożka ulotnego szczęścia, wymuszało wręcz uśmiech na twarzy blondyna.
- Pokonanie rycerza podniecenia zajęło nieco więcej niż powinno, wybacz - uśmiech wrócił jako stały wręcz element wizerunku posiadacza czerwonej koszuli. - Nie wiesz może co u tego, który za broń uważa rozpacz? - zapytał po chwili nieco zaciekawiony.
- Z tego co się orientuje całkiem dobrze. -zaśmiał się chaotyk i czarny miecz w jego dłoni został nagle zastąpiony przez czerwony. Ostrze o barwie rubinu uderzyło w łańcuchy które trzymały Fausta w uwięzi, rozcinając je niczym sznurki. - Kiedy ostatnio się nim interesowałem szedł szukać jakiegoś starego wroga, tego wielkiego mięśniaka z waszej drużyny. -dodał po czym zwrócił się do Hadesa.
- Dawno sie nie widzieliśmy Hadesku.- po czym już szeptem rzucił do Fausta. - Radziłbym Ci uciekać... to raczej pojedynek nie na twe siły.
- Niestety, masz rację. - odparł neico zasmucony blondyn. Wiedział, że walka z bogiem w jego obecnym stanie jest wykluczona - prawdopodobnie nie zdołałby wytrzymać samej presji dwóch tak wielkich, tak doskonałych bytów walczących ze sobą na wysokim poziomie, po raz kolejny - o całe zdazenie było prawdziwe, a każdy z obecnych był tym, za którego się pojawiał.
- Jeśli chodzi o łowcę, to porozmawiamy jak będzie po wszystkim - odpowiedział z uśmiechem blondyn.
- Tak... zabierz swego przyjaciela i ruszajcie w stronę Lukrozu, złapie was po drodzę. -stwierdził i ruchem głowy kazał Faustowi uciekać w stronę drzwi, uginając lekko nogi, niczym gepard gotowy do skoku.
- Tylko... - blondyn powiedział te słowa, zaś na jego policzki wypłynął kolor podobny do tego, który pokrywa jego koszulę. - Nie przegraj - najwyraźniej wypowiedzenie swoich nowopoznanych uczuć jest dla niego czymś wyjątkowo dziwnym, oraz prawdopodobnie wstydliwym.
- Wybacz Hadesie, mam nadzieję że kiedyś sobie porozmawiamy - powiedział blondyn unosząc rękę w geście pożegnania.
- Każdy aktor schodzi kiedyś ze sceny, teraz zaś nadeszła moja kolej - piewca równowagi uśmiechnął się, mieszając w swej sylwetce coś w rodzaju usprawiedliwienia dla samego siebie, jak i dla zwyczajnego.... ukoronowania tego momentu. Zdecydował się nawet pominąć część w której zarzeka się, że Zodiak nie jest mu bliski.
Szybkim, skocznym krokiem ruszył w wyznaczonym mu kierunku. Z każdą sekundą zdawała się emanować z niego radość zmieszana ze wstydem - ktoś go uratował. Pora, by karma zatoczyła koło i on uratował kogoś...
- Dzięki za życzenia... -rzucił za plecy Loki pod swoja fałszywą postacią i uśmiechnął się lekko gdy Faust wybiegł z pomieszczenia.
- I po co się wtrącasz Loki? -warknął Hades, mocniej chwytając za swoją kosę.
- Bo ktoś by się bardzo zdenerwował, gdybyś go teraz zabił, a to by zirytowało mnie.- odparł bóg kłamstw odrzucając papierosa za plecy
- Jak zawsze prowadzisz swoje gierki co?- warknął Hades.
- Mniej więcej jak wtedy gdy ukradłem część twych mocy... -zaśmiał się mężczyzna w czerni, a nagle jego klony pojawiły się w całej komacie. - Zaczynajmy więc! -zaśmiał się wesoło ,gdy blady niczym trup władca podziemia z rykiem ruszył na spotkanie swego przeciwnika.

~*~

Rana na piersi Fausta niemal całkowicie zniknęła, lekarstwo od Lokiego było silnym specyfikiem. Jednak teraz pojawiło się nowe zagrożenie. Wieża cała się trzęsła, poruszany potęga potyczki prowadzonej na jej szczycie. W porównaniu do tego, walka Kata z strażnikiem równowagi, była niczym dziecięcy pojedynek na drewniane patyki. Spory kamień gruchnął za plecami blondyna gdy zeskoczył; kilka stopni w dół i wpadł do pokoju, gdzie wcześniej zostawił zodiaka. Ten natomiast klęczał na środku, cały spocony i zdyszany... otoczony przez ciała pokonanych rycerzy, który byli dosłownie powbijani w ściany.
 

Ostatnio edytowane przez Zajcu : 23-05-2013 o 19:59.
Zajcu jest offline  
Stary 23-05-2013, 20:05   #215
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Przepis na: orgazm
(Czyli Vs. Round 2)

[media]http://www.youtube.com/watch?v=TlDrLXLST0s[/media]
Niebieskoskóra skamieniała na moment.
Przypomniała sobie dlaczego się go bała. Chciała go zabić ale wciąż nie wiedziała jak.
Wciągnęła głośno powietrze po czym wypuściła je z krzykiem. - Do broni, stać twardo! - poleciła wyjmując fiolkę z pieprzem, który szybko przełknęła.
Jednocześnie przekształciła safaię w rapier. Gotowa do walki.
Jest pewna, że jeżeli zdoła wbić się w robactwo z wyskoku, powinna je zranić. Obawiała się tylko, że krótki czas działania pieprzu może w tym celu nie wystarczyć. Ale wtedy będzie miała Krio.
- Nie dajcie mu uciec, nawet jeżeli będziecie blokować przejście własnym ciałem.
Chłopak kiedy tylko ujrzał innych poczuł wyraźną ulgę, kiedy opowiedział tylko swoje “bajki” stanął przed kolejnym wyzwaniem. Elf trzymał cały czas w dłoniach sporych rozmiarów jajko i nie miał zamiaru go teraz tracić a tym bardziej wdawać się w tak niebezpieczną potyczkę.
- Ja...Straciłem moją broń ! Podczas walki z tym monstrum... Mam tylko to Jajo... - Wypowiedział niepewnie kiedy próbował ukryć się na końcu.
Shiba zignorowała chłopaka. Nie obchodziło jej w jakim jest stanie, jeżeli przyszedł do walki to znaczy, że pragnął walczyć i umrzeć bądź zabić.
Nie była generałem z zawodu, ale jeżeli ma zajmować się tą opcją to nie pobiera odpowiedzialności za cudze życia.
- Tch. Nie tłumaczyć się i nie uciekać, jesteście dużo za późno. To kwestia między życiem waszym a waszych rodzin. - rzuciła zirytowana w tłum, starając się nie odrywać wzroku od monstrum.
Być może Lee miał rację co do mobilizacji hołoty miejskiej?
Elfa wcale nie pod krzepiły słowa niebieskiej istoty, nie był On typem wojownika jednak znalazł pewien sposób. Tak długo jak Ci głupcy żyją, jest duże prawdopodobieństwo że to Oni skupią uwagę na sobie aniżeli na nim.
- Niebieska istoto... Gniazdo... przed nami, wiele jaj. Może niech Oni utrzymają teren, my zawalimy po prostu na nich ? Tak... Być może więcej z nas ocaleje - rzucił zachęcająco
Gdy osobnik udający jednego z mieszkańców lasów, podburzał tłum do niezbyt honorowej taktyki, przeciwnik wcale nie stał bezczynnie. Shiba wyskoczyła w górę, unosząc swój rapier do pchnięcia, hybryda natomiast spojrzała na trzymany w swych łapskach czerep jednego z elfów, jak wystający z niego kręgosłup.

Po czym machnęła owymi szczątkami, tak że kości uderzyły niczym twardy bicz, w ostrze Safai, zbijając ją z toru jej ataki. Karaluch uśmiechnął się zafascynowany, by z zabójcza prędkością jeszcze raz wyprowadzić atak kręgosłupem pokonanego elfa, trafiając prosto w szyję Shiby. Gdyby nie metalowa skóra, zapewne jej głowa toczyłaby się teraz po posadzce, na szczęście pieprz dający jej na krótki czas, wytrzymałość prawdziwego pancerza, zniwelował atak, aczkolwiek długa rysa na skórze kobiety, była symbole siły przeciwnika.
Reakcja na pomysł Anderius nei była najcieplejszą, gdy długousi usłyszeli że ten próbuje zostawić ich tu, tylko po to by zwalić im na głowy sufit ryknęli głośno, a kilka ostrzy zostało wycelowanych w stronę chłopaka. Z kolei Ci bardziej przebiegli ,stanęli po jego stronie, zasłaniając go swa bronią - walka z hybrydą bowiem nie była im w smak. Tym samym uiszczony został mały wewnętrzny bunt, tylko kilkoro z wojowników stanęło na drżących nogach obok Shiby, która zgrabnym saltem wylądowała na ziemi, przed powoli zbliżającą się hybrydą.
- Banda idiotów! To jest wasz przeciwnik do jasnej cholery. - krzyknęła wskazując bronią na karalucha. - Wyjście z jaskini zostało zawalone, jeżeli spróbujecie ją zawalić, sami zginiecie w gruzach. - przypomniała im zapierając się o ziemię. Jeżeli wybije się w przód i wykona skok, powinna mieć w sobie dość energii aby jej tor lotu był niezłomny. Przynajmniej przeciw broni z czyichś kości.
- Dajmy czas... Naszej bohaterce... A Wy odważni uratujcie nas honor, będziemy opłakiwać wasze martwe ciała ale nazwiemy was bohaterami, Wy którzy oddaliście życie za walkę z potworem, by ratować małą grupę zwiadowców którzy w tak mało szlachetny sposób zabili potwora, tych którzy będą mogli zobaczyć swoje dzieci, uściskać bliskich ale będą żyli we wstydzie... że nie zgrywali głupich bohaterów. Chodźcie moi mili, mam dla was ostatni prezent. - Elf cofnął się o parę kroków i wykonał dworski ukłon w ich stronę
- Mam coś co was zmobilizuję... Na jego twarzy pojawił się paskudny uśmiech ~ Nie mogę wziąć ze sobą całej tej zgraj, potrzeba kogoś kto zajmie ich chwilę ~ Wtedy też postanowił postawić ścianę ognia oddzielając grupę która stanęła po jego stronię a popleczników “niebieskiej bohaterki” ~ Jak dobrze pójdzie ta zgraja będzie w stanie odkopać dla nas wyjście... Co jakiś czas będziemy zakładać ściany ognia da nam to czas by przebić się. Jeśli niebieska bohaterka zginie, po prostu zajmę jej miejsce...~
Kucharka z dalekich stron, skoczyła w stronę karalucha, tworząc na ziemi serie pęknięć, które sugerowały jak potężną siłę w to włożyła. Hybryda zaś machnęła swoja makabryczną bronią, która jednak była niczym w porównaniu do Safai z dalekich krain. Kości trzasnęły gdy bicz przełamał się niczym zapałka, a broń zagłębiła się w pancerzu stwora. Jednak nawet mimo mocy broni była to ciężka przeprawa, bowiem pancerz karaluchów należał do jednych z najtwardszych wśród żyjących gatunków. Ostrze jedynie musnęło ukryty pod naturalną zbroją organizm.
Hybryda zacisnęła pięść, wolną już od kościanej broni i biorąc szeroki zamach z ogromna prędkością chciała wyprowadzić cios w głowę Shiby. Jednak przedstawicielka domu pogody, była o wiele szybsza, odskoczyła w tył, a powiew który wywołała pięść jedynie rozwiał jej włosy. Czarna piącha gruchnęła w ścianę, sprawiając że cały tunel zatrząsł się, a w kamieniu pojawiło się wgłębienie pokaźnych rozmiarów.
- White Fang...- wymruczał Krio, prostując się niczym zombie po zbyt długim pobycie w grobie. Z jego dłoni wystrzeliła fala chłodu... przeciwko której karaluch wystawił dłoń. Energia magiczna buchnęła potężną falą, gdy zaklęcie natrafiło na pięcioaplczastą przeszkodę... nie wyrządzając jej żadnej szkody. Zdawało sie że przeciwnik w jakiś sposób zneutralizował moc lodowego maga, jedynie malutkie kawałki szronu na opuszkach czarnych palców świadczyły o tym ze doszło tu do magicznego pojedynku.
Wtedy też w korytarzu zrobiło się o wiele jaśniej... i cieplej. Ściana ognia pojawiła się między elfami, przez co niektóre z krzykiem typowym dla poparzonych osób, odskoczyły w tył. Grupka dezerterów z Anderiusem na czole zaś poczęła znikać w korytarzu, z którego przybył elf niosący robacze jajo.
- Pamiętaj ! Ogniem tępi się robactwo ! - Wykrzyczał odchodząc, reszta już go nie interesowała, przynajmniej na razie.
Dziewczyna zacisnęła zęby.
Antymagia. Tak samo jak ogień można zwalczać ogniem, użycie tego samego zaklęcia o przeciwnym ładunku magicznym powinno wystarczyć, aby je zneutralizować.
- ...Tch... - syknęła gdy pot zaczął spływać jej po twarzy. Nie tylko od gorąca, ale i strachu.
Właśnie straciła wszelką nadzieję na użyteczność jej ostatniej broni. - Przeciwnik. Jest. Przed. Wami! - pojedynczymi wrzaskami poinformowała elfy zapatrzone w płomień. Przy szczęściu Kiro zgasi go nim ten stanie się szkodliwy.
Dziewczyna zacisnęła ponownie rękę na rapierze i uniosła dłoń, aby spojrzeć na czubek ostrza.
Tylko po to aby wykonać kolejny skok.
Tchórzliwy elf miał trochę racji, ogień pod ziemią nie jest szkodliwy dla ogólnego otoczenia. Jeżeli jeszcze raz wejdzie w tak bliski kontakt z hybrydą, może osmolić ją ogniem ofiarowanym przez Madreda.
Shiba skoczyła na karalucha, a czubek jej ostrza, ponownie okazał się szybszy od bestii. Rapier ugodził zaś w ważny punkt każdej żywej istoty - szyję potwora. Miecz przebił sie przez czarny pancerz, a jego czubek delikatnie wyłonił się z drugiej strony. Cios zabójczy... o ile walczyło się z normalnym przeciwnikiem. Karaluchy potrafiły bowiem przeżyć nawet bez głowy, więc mała dziurka w krtani nie była dlań niczym przerażającym.
Jednak czynnikiem dostatecznym bo potwora rozwścieczyć.
Zaciśnięta piącha śmignęła w powietrzu uderzając Shibe w twarz, tak że stalowa skóra popękała, na całej facjacie Shiby, a szyja strzyknęła lekko. Gdyby nie metalowa ochrona, głowa Sidhe frunęła by teraz w stronę nowej przygody. Tak natomiast, całe ciało kucharki przeleciało przez korytarz, zgarniając po dordze kilku elfów, by w końcu powoli zacząć opadać. Shiba zrobiła kilka koziołów na ziemi, po czym w końcu pęd się wytracił, a ona cała zakrawiona zaległa na ziemi, mogąc posmakować swej krwii, oraz wsłuchać się w rytm obijającego się o ścianki czaszki mózgu.
Kobieta splunęła na ziemię dysząc ciężko.
Nic nie szło tak jak trzeba. Magii nie było, rapier mimo jej siły nie potrafił wystarczająco dobrze zranić kreatury. Mimo wyglądu hybrydy, jej anatomia wydawała się niepojęta.
Shiba zacisnęła dłoń podnosząc się z ziemi, zbierając resztki determinacji. Jej nogi zaczęły wywierać naciska na podłoże po raz kolejny tworząc w nim pęknięcia.
Mała zmiana planów.
Jeżeli skoczy z ostrzem i zmieni je podczas lotu w tarczę...czy stworzenie będzie w stanie to spostrzec? Nie była pewna. Tak samo jak nie miała pewności w jakim stopniu kreatura kontroluję magie lodu. Jakkolwiek by nie było, palnik w ramieniu to ostatnia karta jaka jej została.
Lepiej spróbować, niż później żałować.
Shiba wybiła się z miejsca rosząc posadzkę jaskini krwią, ociekająca z ran na jej twarzy. Efekt metalowej skóry powoli zanikał, więc musiała się spieszyć. Hybryda, widząc nadlatująca kobietę, wzięła szeroki zamach, by rozgnieść swoja oponentkę niczym robaka.
Własnie to było całkowitym paradoksem tej sytuacji. Ci którzy niegdyś pod swym butem zgniatali robaki, teraz drżeli przed ewolucją tych małych stworzeń.
Piącha czarnego stwora ze świstem przeszyła mrok, uderzając w tarczę, która nagle pojawiła siw w dłoniach przedstawicielki domu pogody. Shiba poczuła ból w kościach gdy zablokowała ten cios, jednak osiągnęła to czego chciała - stała teraz przy hybrydzie. Sznurek uruchamiający mechanizm znalazł się już dawno między zębami kobiety, która pociągnęła zań, mierząc ręka w pierś olbrzymiego humanoida.
Dłoń odskoczył na bok, a fala ognia uderzyła w pierś stwora, odrzutem posyłając go do tyłu. Korytarz na chwile rozświetlił się, zaś podpiekany pancerz przeciwnika zasyczał, gdy ten z głośnym skrzekiem upadł na ziemię, stając w płomieniach.

Stwór miotał się po ziemi... jednak Shiba nie mogła jeszcze świętować. Metal pokrywający jej skórę zniknął, zaś nagłe pojawienie się szronu na ziemi dookoła ciała karalucha nie zwiastowało niczego dobrego, ogień bowiem zaczął przygasać.
Szybko sięgnęła do kieszeni po imbir aby go przełknąć. Zacisnęła zęby. Musi być szybka w innym wypadku będzie miała problem z samym zbliżeniem się do karalucha. Nie mogła w końcu liczyć na pancerz.
Będzie gorąco i boleśnie.
Rzuciła się na hybrydę zakładając ramię przez jej szyję i szukając nogami sposobności aby zaczepić się na nim, w ostrym jak kwas uścisku, nim jeszcze stwór do końca zgaśnie.
O ile stąd wyjdzie i tak się zregeneruje. Najpierw musiała jednak do tej sposobności dopuścić.
Kobieta skoczyła na karalucha, oplatając go nogami a ramiona dociskając do jego szyi. Kwas z sykiem począł zagłębiać się w pancerzu potwora, ale szron który nagle począł atakować rękę Side, skutecznie ten proces spowalniał. Hybryda zaś napinając swoje potężne muskuły, starała się wyrwać z założonego przez dziewczynę chwytu. Jednocześnie też Shide poczuła niebywały chłód dochodzący z tunelu w którym zniknął zdradziecki elf... oraz zarejestrowała nieobecność Krio w tym korytarzu.
Sidhe nie za bardzo miała inne opcje w tym momencie. Chyba poraz pierwszy się zdażyło aby Kiro sam podjął jakąś akcję, nie była teraz jednak w stanie się na tym skupić. Miała ważniejszy temat, ba, była na nim.
Z gniewem i bólem wypisanym na twarzy dziewczyna zaczęła napinać mięśnie w nogach, dokładnie tak samo jak robi to gdy próbuje wyskoczyć z ziemi. Miało to w sobie nieco siły.
Jedną z rąk zaś załapała gada za czułki, jako pobliski element zaczepu. Przy odrobinie determinacji może uda się je wyrwać?
Dziewczyna zakleszczyła się na przeciwników, zaś kwas syczał przedzierając sie przez jego pancerz. Mimo że hybryda wiła sie irzucała, Side czerpała moc z jakiś wyższych sfer, z ambicji a może i z serca? Tak czy inaczej, trzymała twardo swego wroga, zaś jej ramie powoli zagłębiało się w jego krtani, topiąc ją niczym gorąca stal. Nogi przeciwnika chrupały, od nacisku kończyny kucharki, a czółki z brzdękiem poczęły odrywać się od głowy, po chwili zaś za sprawa kwasu cała łepetyna stwora, oddzieliła się od jego cielska, które opadło na ziemię.
Shiba uśmiechnęła się, siadając tyłkiem na jego cielsku.
- I tyle tego było, skurwysynie. - rzuciła jakby do samej siebie łapiąc oddech. Cholernik strasznie ją wnerwił. Padł jednak zaskakująco szybko. Z drugiej strony, gdyby nie była w stanie zabić go w tym tempie, pewnie nie byłaby w stanie zabić go w ogóle.
- Bez ciebie to już chyba po problemie, huh? Rozwalimy jaja i cała historia się skończy. - nie wiedziała czemu mówi do martwej kreatury. Najpewniej po prostu chciała sobie ulżyć, tak jak osoby palące papierosy zaraz po seksie.
Zaczęła rozglądać się dookoła aby zobaczyć, co te bezwartościowe elfy robiły przez cały czas i co do diabła robi w dalszym ciągu Kiro.
Jeżeli wciąż się bije, trzeba będzie mu pomóc.
Nagle Shiba jęknęła a krew popłynęła z jej ust. twór na którym siedziała mimo że bez głowy, wbił dłoń w jej bok, rozrywając skórę i mięśnie (I zbroję płytową wspomaganą ciężką kolczugą? a myślisz że czmeu tka mło dmg dostałeś =w=), tworząc w nim sporą dziurę. Hybryda zrzuciła z siebie zaskoczoną dziewczynę po czym wyprostowała się, jak gdyby nigdy nic.

Dziewczyna odskoczyła w tył, łapiąc się za bok nieco przerażona.
Cholera wciąż żyła? To jakiś koszmar.
Jej broń zmieniła się w kulę na łańcuchu. Starała się nie odzywać. Po cichu wyjęła z kieszeni paprykę czyli, aby przełknąć ją.
Była pewna, że bez głowy cholernik nic nie będzie widział. W końcu chyba nie ma echolokacji albo drugiej pary oczu w zadzie? Nie sądziła aby jej przeciwnik mógł być tak groźny.
Zebrała pokłady energii w nodze aby wykorzystać ją do wybicia kuli w potwora. Była to strategia którą obrała kiedyś w walce z Haną...i była dosyć efektowna. Przynajmniej wtedy.
Kobieta wzięła szeroki zamach, by kopniakiem posłać kulę na spotkanie stojącego w korytarzu, bezgłowego stwora. Czasem jednak fortuna to kapryśne stworzenie, bowiem potwór obrócił się w przypadkową stronę i machnął łapami. Jednak miał tyle szczęścia, że trafił idealnie w kulę... odbijając ją w stronę Shiby, tak że jej własna broń uderzyła ją w pierś. Płytowa zbroja jednak, przyjęła na siebie lwią część mocy uderzenia, płacąc jednak za to potężnym wgnieceniem.
Głęboki wdech i wydech. Coś takiego to tylko w komediach. Po prostu głupia scena.
Bez większych zastanowień postanowiła spróbować znowu tego samego. Nie umrze chyba tylko dlatego, że jakiś baran ma szczęście podczas wymachiwania łapami?
Tym razem kula bez problemu ominęła łapy potwora. Nawet nieudolnie stworzona ściana z lodu jej nie powstrzymała, broń z impetem walnęła w pierś karalucha, w końcu rozłupując jego czarny pancerz, by zagłębić się w delikatne ciało stwora. To było już wystarczającym powodem by ten upadł na ziemię, w śmiertelnych konwulsjach.
Z całej tej energii zacisnęła dłoń powoli zbliżając się do zwłok. Przyglądała się im uważnie szukając jakiś pozostałości oznak życia. - ..yes...- uśmiechała się gdy jednak nie mogła ich dojrzeć, aż w końcu coś w niej kliknęło, że aż krzyknęła. - FUCK YES! - wrzasnęła z radości nie trudząc się nawet o użycie wspólnego języka. Bo wszyscy wiedzą, że w dialekcie sidhe wszystko brzmi lepiej. I dużo osób go znało, bo był równie interesujący co egzotyczne klejnoty importowane z ich wyspy.
Gdy broń dziewczyny zmieniła się z powrotem w rapier ta zaczęła zastanawiać się, czy to właśnie przez taką radość określa się orgazm u kobiet. Jej wzrok przeszył elfów, czyli w większości zwłoki na około sali. Szczęśliwie jednak nie wszyscy zginęli na tej pierwszej potyczce. A ta miała być teoretycznie najtrudniejsza.
Wtedy przypomniała sobie o chłopczyku który chciał być heroiczny i biegiem ruszyła w stronę, z której ostatnio dochodziły odgłosy Kiro. Przy szczęściu nie będzie go musiała ratować.
Wśród elfów wybuchła prawdziwa wrzawa, pojawiły się oklaski i triumfalne ryki, kilku próbowało nawet chwycic Shibe na ręce, ale ta skutecznie im te pomysły z głowy wybiła. Przebiła się do korytarza w którym zniknął Krio, a po zaledwie kilkunastu metrach natknęła się, na całkowicie pokryty lodem fragment tunelu. Rudy mag chrapał sobie słodko, pod ścianą, otoczony przez figury całkowicie zamrożonych elfów. Natomiast kawałek dalej, olbrzymi słup lodu, przebijał się przez glebę aż na powierzchnię, wpuszczając do tego miejsca znikome promienie słońca, zdawało się iż coś znajduje się na czubku tego słupa.
Ucieszona stanem rzeczy dziewczyna pominęła spokojnie Kiro, nie chcąc go budzić póki nie ruszą dalej. Zasłużył sobie.
Z zainteresowaniem zbliżyła się do słupa, ściskając rapier w dłoni. Zastanawiało ją co mogło zmobilizować Kiro do tak dużego udziału w czymkolwiek...
Teraz gdy dziewczyna, znalazła się tuż przy lodowym monumencie, dostrzegła że na jego szczycie, niczym wisieńka na torcie znajduje się, nieznany jej mężczyzna. Był stosunkowo młody i dobrze ubrany, widać było iż pochodzi ze szlacheckiej rodziny, a przynajmniej z takiej gdzie złoto płynęło w odpowiednich ilościach. Teraz zaś jego tors jak i nogi uwięzione były w lodowym więzieniu, a jedynie kilka nie do końca zamrożonych kawałów, w tym głowa, wystawione były na kontakt ze świeżym powietrzem.
Cokolwiek to było, skoro Kiro to zamroził to pewnie nie było dobre.
- Idziemy dalej, przeszukamy całą tą norę przed powrotem do domu. Niech nikt nawet nie dotyka zamrożonych. To rozkaz. - ogłosiła ruszając przed siebie. Po chwili jednak doszło do niej, że może powinna argumentować swoje rozkazy skoro przewodzi bandą elfów. - Lód jest...zaraźliwy. Kontakt może i was zamrozić. - ostrzegła ich łapiąc Kiro za nadgarstek i ciągnąc go z sobą w głąb tuneli.
 
Fiath jest offline  
Stary 23-05-2013, 20:09   #216
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Faust nie żyje?
Archeolog został oszukany.

Zodiak był przerażony, po raz drugi tego dnia chciał uciekać, ale nogi go nie słuchały. Mógł przeć jedynie do przodu i modlić się by miał więcej szczęścia niż Faust, którego ciało właśnie było pochłaniane, przez jakieś dziwaczne stworzenie. W Diamentowych jaskiniach żyły długie na pięćdziesiąt stóp węże, ale nawet one nie były tak przerażające jak to co stało teraz przed archeologiem. Podróżnik zebrał całą swoją odwagę, a bogowie mu świadkami, w tamtej chwili za wiele jej nie było. Zodiak zrzucił z siebie koszulę, jego tors zaczął nagle się nadymać, zupełnie jakby był balonem, po chwili do klatki piersiowej dołączyły ręce i nogi, na końcu zaś głowa. Archeolog powoli zmieniał się w olbrzyma, przestał rosnąć gdy był o głowę wyższy od, tego czegoś, Zodiakowi kojarzyła się tylko z hydrą, więc tak postanowił ją nazywać. Podróżnik rozpoczął szarżę, tak potężną, że ziemia, aż trzęsła się od jego kroków. Dopadł do Hydry.

-Tora tokimeki!- Krzyknął uderzając otwartymi dłońmi w głowę potwora, planował uderzyć jednocześnie mięśniami, oraz falami uderzeniowymi. Miał nadzieję, że to wyeliminuje chociaż jedną głowę z walki.

Zodiak niczym olbrzymi nosorożec, ruszył na swego przeciwnika, jak zawodnicy sumo wymierzając atak otwartymi dłońmi. Głowa stwora, jednak wygięła się niczym waż, oplątując przy tym rękę olbrzyma, tak że atak falą uderzeniową ugodził w ścianę za plecami monstrum. Druga z głów w tym czasie z głośnym mlaskiem wgryzła się w bok giganta, wyrywając z niego olbrzymi kawał mięsa, który ze smakiem pożarła.

Archeolog zawył niczym ranione zwierze. Przerażony patrzył na swoje mięśnie i tłuszcz, które były pochłaniane przez potwora. Zodiak postanowił, że wygra, choćby miał poświecić obie ręce. Uniósł rękę, zaciskając ją w pięść. Zodiak zaczerpnął nieco energii od ziemi, od razu kierując ją do dłoni, powietrze wokół niej drgało od wyciekającej z jego ciała mocy. Pięść z zadziwiającą jak na takiego olbrzyma prędkością, uderzyła w szyję głowy, która oplatała jego drugą rękę, Archeolog miał nadzieję, że złamie bestii chociaż jeden krąg szyjny.

Ręka archeologa ze świstem poczęła opadać na łepetynę stwora, jednak nie dotarła do swego celu. Macki, które zastępowały stworowi ręce, owinęły się dookoła ramienia olbrzyma, zatrzymując je w skuteczny sposób. Wtedy tez oba pyski bestii ruszyły na spotkanie krtani archeologa, lecz ten napinając swe mięśnie, pochwycił za trzymające go odnóża, i rozkręcił stwora, by cisnąc nim o sufit. Bestia z rykiem wzleciała w powietrze i trzasnęła plecami o czarne kamienie, jednak grube łuski sprawiły że nie odniosła żadnych obrażeń, jedynie jeszcze bardziej się rozwścieczyła.

Zodiak był wściekły, nie mógł zrobić nic, nie trafił bestii ani razu, cały czas tylko był raniony. Rana na jego boku zaczęła błyskawicznie się zrastać. Nawet nie patrząc na swój bok archeolog wyciągnął ręce przed siebie. Na złączonych dłoniach drugi raz tego dnia uformował się bąbelek powietrza, nie był on jednak mały tak jak poprzedni, tym razem był już całkiem sporych rozmiarów.

-Tora Gari!- Zakrzyknął Zodiak.

Bąbel pękł. W potwora uderzyła potężna fala uderzeniowa, oraz strumień powietrza silniejszy od huraganu. Tym razem archeolog się nie powstrzymywał. Atak, który został wyzwolony miał kruszyć ściany, łamać kości, wypychać powietrze z płuc, miażdżyć żebra.

Gdy wiatr wyrwał się z bąbla, odrywając od posadzki ich kamienną skórę, a ze stropu zrzucając odłamki ciemności, potwór naprężył się cały. Jeden z pysków otworzył się szeroko, a bestia poczęła wchłaniać powietrze, wraz z fala uderzeniową, od czego jej brzuch pęczniał niczym balon. Jednak energia była zbyt duża... oczy poczęły wychodzić zjadającej głowie z orbit, a ciało drżało niebezpiecznie. Wtedy tez druga głowa warknęła coś.. i nagle ciało bestii przedzieliło się na dwoje. Jedyną różnicą w wyglądzie stwora, był oto że każde ciało posiadało teraz tylko jedna głowę, zaś potwór gdy wchłonął cios Zodiaka, po chwili eksplodował, zasypując sale kolejnymi krwawymi odłamkami.

Zodiak zaczął zmniejszać się tak szybko jak urósł. Ciężko dysząc upadł na jedno kolano, pot spływał z niego dosłownie strumieniami. Archeolog wiedział, że nie ma czasu na odpoczynek. Jego oczy zmieniły kolor na barwę szafirów. Zodiak podniósł się, rana na jego boku powoli przestawała krwawić, to był jedyny jasny punkt w tej walce. Podróżnik zakręcił się w miejscu, nabierając prędkości. Gdy jego twarz ponownie skierowała się na potwora w powietrzu szybowały już cztery noże, ze świstem przecinając powietrze. Dwa wycelowane w oczy, a dwa w fragment szyi znajdujący się zaraz pod głową.

Stwór natomiast rozpłynął się niczym mgła, zanim noże do niego doleciały, by po chwili pojawić się na suficie pomieszczenia z szeroko otwartym pyskiem. W uzbrojonej w ostre kły paszczy, formowała się natomiast kula czarnej energii, wycelowana prosto w Zodiaka.

Zodiak lekko się uśmiechał, krwawienie niemal ustąpiło, a bestia najwidoczniej poczuła się zagrożona, bo nic innego nie tłumaczyłoby jej nagłego zniknięcia, zwłaszcza, że wcześniej dążyła do konfrontacji z archeologiem. Zodiak “ukradł” nieco energii czarnej wieży, kierując ją do swoich nóg. Archeolog zaczął biec, kamienna podłoga została skruszona przez jego pierwsze kroki. Zodiak jeszcze w życiu nie biegł tak szybko jak teraz, postanowił nie dać bestii szansy na użycie, tego niewątpliwie magicznego, ataku. Będąc niedaleko potwora archeolog wybił się w powietrze, jego ciało wykonało piękny przewrót, tak, że jego nogi kierowały się wprost na dolną szczękę bestii. Poznaczone bliznami ciało Zodiaka było gotowe do wyprowadzenia najpotężniejszego, oraz najszybszego kopnięcia w życiu podróżnika.

Podeszwa buta Zodiaka spotkała się z dolną szczęką bestii, zamykając tym samym jej paszcze tuz przed wystrzałem pocisku. Ten buchnął zgromadzoną energią w jej paszczy, zaś dym wydobywał się z jej paszczy wszystkimi możliwymi sposobami. Potwór jednak nie miał zamiaru się poddać, bowiem strzelił ogonem w pierś Zodiaka, posyłając go tym samym znowu na ziemię. Ten gruchnął mocno o posadzkę, ale jego wzmocnione ciało, nie odczuło tego zbyt mocno. Natomiast rana w boku całkowicie się zasklepiła.

Archeolog podniósł się z trudem, otarł pot ze swojego podbródka, z zaskoczeniem stwierdzając, że jego blizny zniknęły. Używał swojej regeneracji już kilka razy, lecz to nigdy się nie stało. Możliwe, że energia tej wieży tak na niego wpłynęła. Zodiak nie miał jednak czasu się na tym zastanawiać. Był wycieńczony, nie miał szans na regenerację ran, ani na powiększenie ciała, a siła jego mięśni, nawet wzmocniona energią wieży, nie była wystarczająca by zrobić bestii krzywdę. Zodiak postanowił postawić wszystko na jedną kartę. Wycelował dłonią w bestię, która dalej siedziała na suficie.

-Przebiję cię przez ten sufit ty jebana gadzino!- Krzyknął Zodiak uwalniając najsilniejszą falę uderzeniową na jaką jeszcze było go stać. Tym razem nie było żadnego bąbelka powietrza, to była tylko brutalna siła fali uderzeniowej.
Wtedy tez.. cały obraz zafalował i wszystko zniknęło. Bestia, krew jak i kawałki rozrzuconych dookoła ciał. Zodiak ocknął się na klęczkach w sali gdzie pokonał rycerzy, cały był spocony i roztrzęsiony. To drugie jednak mogło mieć związek z tym ze, cała budowla trzęsła się i waliła, jak gdyby potężne trzęsienie ziemi uderzyło w jej posady.

***

- Tęskniłeś? - zapytał rozbawiony blondyn. Najwyraźniej wszystko, co teraz działa się w jego otoczeniu sprawiało mu nieco więcej przyjemności, niż miało w zwyczaju. Ciężko mówić o czymkolwiek smutnym, gdy rany błyskawicznie zasklepiają się, nad głową prowadzony jest pojedynek, którego poziom mocy dorównywał temu, jak szalony był pan tej wieży.

Ciało blondyna było niemalże nietknięte, zaś jedynym, co przypominało Zodiakowi o tym, że jego towarzysz przed chwilą stoczył o znacznie większej wadze, oraz o tym, że archeolog zwątpił w swego tymczasowego towarzysza niedoli, jak i kompana w krucjacie przeciwko przedziwnej pladze.

- Ahh... tak! - powiedział piewca równowagi, teatralnie klepiąc się w czoło. Wydawało się, że w tym właśnie momencie zdał sobie sprawę z powodu jego bycia w tym właśnie miejscu.

- Musimy opuścić wieżę - wraz z tymi słowami do jego rozmówcy dotarł fakt, że blondyn nie był już uzbrojony, zaś jego postura zdawała się być nieco inna niż poprzednio - bardziej radosna, czysta.

Zodiak rozglądał się dookoła siebie nie wiedząc czego w zasadzie doświadczył. Osoba, której ciało przed chwilą leżało rozerwane na podłodze, stała teraz przed nim dosłownie promieniejąc szczęściem. Podróżnik dosyć szybko skojarzył fakty, zbyt długie schody, martwy człowiek, który jednak żyje, no i to co stało się wraz z jego ostatnim atakiem. Był w iluzji, tyle Zodiak zdołał się domyślić w ciągu tej krótkiej chwili. Ręka archeologa przejechała po szczęce i policzkach sprawdzając czy zagojenie się blizn to tylko wytwór iluzji. Tak jednak nie było, jego skóra była gładka, zupełnie jakby nigdy nie została zraniona. To wywołało olbrzymi uśmiech na twarzy Zodiaka, już zupełnie nie dbał o to co jest na szczycie wieży, teraz pragnął tylko poczuć wiatr na całej swojej twarzy, na szczycie listy jego pragnień błyskawicznie znalazł się piasek wpadający do nosa i ust, archeolog nie podróżował z odkrytą twarzą od wielu lat, zakrył twarz by nie pokazywać ludziom wstydliwych blizn, teraz wreszcie był wolny od tego brzemienia.

Nie miał jednak zbyt wiele czasu na cieszenie się nagłym uzdrowieniem, wieża dosłownie waliła mu się na głowę.

-Wybacz, chyba byłem uwięziony w iluzji. Uciekajmy.- Uśmiech nie znikał z twarzy Zodiaka, który dysząc podniósł się z ziemi. Otarł ręką pot z czoła, po czym rzucił się do szaleńczego biegu po schodach w dół. Uciekając pożyczył nieco energii od wieży, kierując ją do nóg i płuc, nie chciał by wycieńczone mięśnie zawiodły go w takim miejscu.

- Wyglądasz na pełnego energii, stało się coś dobrego? - piewca równowagi zapytał, widząc nagłą zmianę przemęczonego osobnika w tego pełnego wigoru. Blondyn nie zamierzał się śpieszyć, ot - poruszał się zwyczajnym, może i szybszym niż byle przeciętna osóbka tempem, jednak wciąż w oddali od maksimum jego możliwości.

Na jego twarzy przez chwilę znajdował się grymas skupienia - próbował określić gdzie się znajduje, oraz jak daleko do pełnej mikstur skrzyni.

- Dziękuję, że nie interweniowałeś w trakcie starcia z katem - dodał po chwili, przejeżdżając językiem po swych wysuszonych ustach.

Zodiak zwolnił zaskoczony zachowaniem blondyna. Wydawało mu się, że wieża zaraz spadnie im na głowę, a tymczasem jego towarzysz “uciekał” spacerem. Archeolog nie był pewien czy źle ocenił stan budowli, czy po prostu blondyn był głupi. W Każdym razie podróżnik obrócił się by patrzeć w oczy drugiego mężczyzny.

-Nawet nie masz pojęcia jak się cieszę, że tutaj przyszedłem!- Zawołał ze śmiechem, podróżnik. -Nie wtrącałem się do twojej walki, ponieważ obiecałem, że tego nie zrobię. Tak swoją drogą, nie powinniśmy się nieco pośpieszyć? Możemy porozmawiać jak stąd wyjdziemy.

- Jeśli chcesz się śpieszyć, to chyba wszystko jest lepsze niż podróż schodami, prawda? - zapytał rozbawiony blondyn. Nie rozumiał strachu, czy też pośpiechu, który panował teraz w archeologu - widział gniecionych w ścianę rycerz. Nawet jeśli tamta trojka była słaba, to doprowadzenie ich ciał do jedności ze ścianami pozwalało na wysnucie całkiem zasadnej hipotezy o sile archeologa.

- Nawet nie licząc miejsc dla strzelców, wyjście możemy stworzyć w każdej chwili, prawda? - dodał po chwili, spoglądając na osobnika, który jeszcze śmierć temu ukrywał się za maską.

Zodiakowi powoli udzielał się nastrój Fausta, a jego chęć eksploracji powoli przeważała nad chęcią ucieczki, archeolog doskonale zdawał sobie sprawę, ze swojego charakteru, wiedział, że jeśli nie zaraz nie opuści wieży to znajdzie w niej coś ciekawego, od czego nie będzie się w stanie sam oderwać, tylko, że tym razem nie był sam.

-Nie dam rady zniszczyć ściany.- Powiedział z uśmiechem. -Nie w aktualnym stanie, moje mięśnie działają na pożyczonej energii. Bez niej zapewne bym się czołgał.

- Jeśli tak sądzisz - powiedział blondyn, ruszając. Stopniowo zwiększał tempo, tak by dostosować się do osobnika z którym teraz podróżował.

- Cokolwiek doprowadziło cię do takiego stanu, jest tylko marnym preludium przed piękną arią opowiadającą o chorobie, czy jesteś gotów na to, co nadejdzie? - piewca równowagi zapytał.

-Nigdy nie jestem gotów na to co nadejdzie. Zawsze mierzę się z tym gdy już się stanie. Postanowiłem, że zniszczę tą chorobę i to zrobię, lub zginę próbując. Na to jestem gotów.- Głos Zodiaka nagle spoważniał, zupełnie jakby Faust poruszył jakąś żyłkę, prowadzącą do tej poważnej, chłodnej strony archeologa.

- Wiedz, że śmierci jest zawsze pod dostatkiem - odpowiedział smutno blondyn. Zodiak mógł zaobserwować piękno tańczącego przy jednym, nie naruszonym przez nic uchu, złotego krzyża pełniącego rolę swoistego kolczyka.

- Ale Kwiatuszek musi mieć towarzystwo! - piewca równowagi niemalże krzyknął, kamuflując wybuch emocji do poziomu naśmiewania się z Gorta.

-Na pewno cię nie spowolnię. Choć muszę cię uprzedzić, że mogę wpakować nas w tarapaty. Czasem zaglądam tam gdzie mnie nie chcą.- Ostatnie zdanie archeolog wypowiedział zupełnie jakby był szczerze zdziwiony, że to może powodować kłopoty.

- Hmm... - blondyn tylko westchnął, poruszając się w dół wieży. Najwyraźniej stwierdził, że zrobił wszystko co mógł, by wyrazić swoją dezaprobatę na kolejnego osobnika w, znając metody odbiegających od normalnego koloru skóry osobników, coraz liczniejszej drużynie.

- Z tego, co mi wiadomo, to poza miksturami leczniczymi, nie powinno być tutaj nic szczególnie wartościowego - poinformował blondyn. - Jeśli chcesz specyfiki, mogę podać ci kierunek - dodał po chwili.

-Nie ma takiej potrzeby, nie jestem ranny, tylko zmęczony, do jutra powinienem być w pełni sił. Możemy się stąd zabierać. Jakiś pomysł gdzie?

Blondyn kiwnął tylko głową, kierując się w znanym tylko Katowi kierunku, mającym przybliżyć go do wyjścia.
 

Ostatnio edytowane przez pteroslaw : 23-05-2013 o 20:15.
pteroslaw jest offline  
Stary 24-05-2013, 17:02   #217
 
Cao Cao's Avatar
 
Reputacja: 1 Cao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie coś
Anderius
- Słuchajcie... Tą drogą dotrzemy do gniazda skąd zdobyłem to jajo. Znając nasze szczęście, zapewne wiele z nich się wykluło . -Powiedział to półżartem.
- Musimy się wydostać za wszelką cenę, na końcu tuneli znajduje się otwór kktórymsię tutaj dostałem. Tam widziałem potwora po raz ostatni. Kto z was jest dobrym zwiadowcą ? Musi ktoś iść przodem i poinformować nas jak wygląda sytuacja w gnieździe. - Poczuł się jak przywódca, skoro udało mu się przejąć nad nimi kontrole, powinni również słuchać go do końca.
Elfy krzyknęły ochoczo na myśl o ucieczce z tuneli, zas kilku myśliwych z wioski zgłosił osię chętnie do ruszenia na zwiad. Nie zrobili nawet kilku kroków, gdy nagle jedna ze ścian ognia za ich plecami, zgasła momentalnie.
Po korytarzu rozlało się głośne ziewnięcie, a rudy chłopak, zwany Krio, powolnym krokiem, przestąpił miejsce gdzie przed chwila stał ogień.
- Nie... wolno...zostawiać...kompanów...w...potrzebie. -zauważył rudzielec o zaspanych oczach, trzymając dłonie w kieszeniach.
- Kompanów ? Hahahahaha - Roześmiał się na głos
- Niebieska bohaterka próbowała rzucić nas jako zajęcie dla tego potwora. Dobrze wiedziała że MY nie mamy z nią szans, nie mówi że jesteś aż tak głupi że tego nie dostrzegłeś... Chłopcze. Jednak skoro Ty jesteś tutaj, czy nie zrobiłeś tego samego ? - Elf złapał się ręką za brodę a na jego twarzy gościł paskudny uśmiech
- Zostawienie... kogoś... by... mu... pomóc..., a... po... to... by... zawalić... na... niego... jaskinie... to... dwie... różne... rzeczy... -mruknął rudzielec ziewając, a szron pojawił się dookoła jego nóg. - Nie... jestem... głupi... Gdy... Shiba... coś... robi... ma... to... zawsze... jakiś... cel... -zauważył chłopak i postąpił krok do przodu. Jeden z elfów ostrzegawczo położył dłoń na ramieniu Krio, jednak cofnął się z krzykiem, bowiem cała jego ręka zamarzła w jednej chwili. - Nie... pozwolę... wam... zawalić... tych... tuneli... -zauważył po raz kolejny ziewając i wyciągając swe chude dłoni z kieszeni.
Elf rozejrzał się po towarzyszach po czym jego mina nagle spoważniała
- Więc teraz Ty zaczynasz atakować elfy... ? Czy czasem nie było to waszym zamiarem od samego początku ? Jesteś głupcem, jesteś ślepym głupcem, byłeś w gnieździe ? Znajduje się ono za moimi plecami, jest daleko stąd. Moim zamiarem od początku było zawalić tylko i wyłącznie potomstwo tej wielkiej modliszki, teraz jednak jak się okazuje nie przybyliście tutaj nam pomóc. - Spojrzał na żołnierza którego zaatakował chłopak
- Idź... Idź do naszego ludu i ostrzeż go, powiedz o planach niebieskiej kobiety oraz o jego sojusznikach. Wracając zaś do Ciebie. Zostaniesz aresztowany i poddany osądowi, jesteśmy łagodnym ludem, zapewne was tylko wygnamy. Złapcie go...
~ Ciekawe czy jesteś mordercą... Chłopcze ~
- Strasznie...dużo...gadasz... -stwierdził chłopak, kładąc jedna z dłoni na ścianie. - Tam...skąd...pochodze...jest...jaskinia... -stwierdził lekko przymykając oczy. - Grota...tak...zimna...że...nawet...dźwięk...tam ...zamarza... - dodał po czym dokoła jego palców poczęła formować się lodowa pokrywa.
Szarżujące na Krio elfy, jak i Anderius mogły nagle poczuć przeszywając chłód. Płatki śniegu zaczęły pojawiać się w całym tunelu, a szron pokrył wszystkie nieorganiczne powierzchnie, kiedy z ust Krio padły dwa słowa. - Frozen Cave. - następnie zaś wszystko ucichło. Elfy stanęły jak wryte, nie było słychać ich kroków, gdy próbowały coś powiedzieć jedynie para wydobywała się z ust. Dźwięk w całym tunelu zamarzł.
~Ty mały skur****lu ~ Nie miał zamiaru walczyć, jednak tym razem został zaatakowany, musiał coś zrobić albo ten smarkacz go zamrozi. Uderzył pieścią w ziemie starając się wywołać pożar podobny do tego który użył przy towrzeniu ściany z ognia, całe szczęście że sam nie musiał wykonywać żadnych gestów czy słów w przypadku czarowania, jednak stracił kontakt ze swoimi towarzyszami.
~ Nie dam się tak... Prędzej spale nas wszystkich ale nie dam się tak załatwić ! ~ Jego czar nie miał za zadanie nikogo zranić ale jedynie ustabilizować temperaturę.
~ Nie pozwolę Ci tego zamrozić... ~W jego wolnej ręce pojawił się ciemny półtorak który był nadzwyczaj lekki a wykonany z czarnej stali.
Ognisko pojawiło się na środku lodowej jaskini, jednak nie było wstanie odrmozic dźwięku. Co prawda, dawało pewien odczuwalny komfort w postaci wzrostu temperatury, jednak nic po za tym. Krio natomiast stał w miejscu... a bąbelek wystający z jego nosa świadczył o tym że właśnie zapadł w drzemkę.
~ Bez jaj... Czy On zasnął ?! ~ Odczuł dzięki temu pewien komfort że przynajmniej przez chwilę nie będzie wystawiony na ich ataki. Jednak dlaczego go tak zlekceważył ? Czy może jest to po prostu kiepski żart ? Nie miał zamiaru tego sprawdzać - Uniósł miecz na wysokość klatki piersiowej po czym przechylił się na przód i wykonał skok - użył natychmiastowego przemieszczenia z wysuniętym ostrzem by natrzeć na czarodzieja, nie mógł zmarnować takiej okazji.
Krio nawet nie drgnął, zachrapał tylko głośniej, gdy mag pojawił się przy nim. Ostrze natarło na śpiącego chłopaka... ale zablokowane zostało przez lodową barierę, która pojawiła się tuz przed skórą chłopaka. Był to lód twardy i wytrzymały, lecz zniknął gdy tylko ostrze cofnęło się kawałek.
~ Hahahaha Cholera... To jakiś przeklęty żart, prawda ? To nie jest zabawne...Zabije Cie ! Chociaż miałbym przekopać się! ~ Był wyraźnie zirytowany, zadrwiono z niego.
~ Może jednak nie chodzi o to, chłopcze... Może to JA źle podchodzę do tego ?~ Broń znikneła z jego dłoni tak szybko jak się pojawiła.
~Jesteś przyjacielem Niebieskiej bohaterki, prawda ?~ Spojrzał na swoją dłoń która w tym momencie była niebieska.
~Być może mnie dopuścisz do siebie, co chłopcze ?~ Elf który wygląda teraz jak Shiba uśmiechnął się przyjemnie
~To jak będzie ?~ Niepewnie ruszył dłoń w kierunku jego głowy
Kiedy ciało Anderius przybrało niebieska barwę, poczuł jak chłod zaczyna być mniej dotkliwym, w sumie był nawet przyjemny. Ręka bez problemu przedostała sie rpzez zimną strefe dookoła chłopca, a nowa Shiba, ułożyła dłoń na głowie śpiącego maga.
Czuł się dziwnie... Z całą pewnością zaczął na swój sposób innaczej spoglądać na tego małego chłopca... Nie wiedział dlaczego, jednak atmosfera koło niego zrobiła się jakoś dziwnie przyjemna a On ? Pozwolił sobie na uśmiech, podniósł drugą dłoń, którą także położył mu na policzkach, jak gdyby chciał otulić go.
- Teraz będzie dobrze... Wiesz ? Nie słyszysz mnie, prawda ? Ale czuje się... Jak byś był moim braciszkiem, takim małym, takim szczęśliwym, albo moją siostrą... Tą którą tak bardzo kochałem, która tak wiele dla mnie zrobiła... To wspaniałe uczucie... - Na jej ustach cały czas gościł przyjemny uśmiech... Po czym... Ułożył kciuki na jego powiekach starając się wcisnąć je z całej siły, tak by oślepić go.
Gdy tylko palce nacisnęły na oczy na tyle mocno by sprawić rudowłosemu chłopakowi ból, nagle Anderius poczuł, że nie może ruszać rękoma. Zerknął w dół, dostrzegając, że na jego przegubach zaciśnięte są dłonie śpiącego chłopaka, którego bąbelek w nosie pękł z cichym pyknięciem -dźwięk wrócił do jaskini.
- Ej, ty nie jesteś Shiba co? -mruknął Krio, a jego noga niemal zniknęła, by po chwili ugodzić kolanem w pierś zmniennokształtnego. Anderius poczuł jak gdyby w jego pierś uderzył rozpędzony samochód, a wątłe ciało zostało porwane w powietrze, przelatując przez sporą część korytarza.
Krio ziewnął i przetarł zaczerwienione od nacisku oczy, po czym strzelił kilka razy karkiem.
- Dobra... wyspałem się. -stwierdził a powietrze dookoła niego zafalowało, tak ze kilku najbliższych elfów zmieniło się w lodowe statuetki. - Wiesz, że moje imię oznacza energiczny? -zapytał rudzielec, by zniknąć nagle z oczu Anderiusa. Jednie pękający lód i krzyki uderzanych elfów, świadczyły o tym, że lodowy mag własnie z niewyobrażalną prędkością skacze po tunelu.
Shiba podniósł się na nogi. Nie wiedział co się dzieje, nie miał pojęcia jak mógł do tego dopuścić, dlaczego go nie zabił wtedy ? Miał taką okazje a teraz ?
- Nie jestem Shibą ? Ja jestem nim jak i nie jestem ! Jestem wszystkim ! JA jestem waszym bytem ! - Kobieta była wyraźnie podirytowana.
~ Jest za szybki, nie dam rady w takiej walce...~ Kobieta nie była głupia, zrozumiała że to ciało kocha zimno, nie mogła ryzykować czarując.
- Co robić ?! Chyba muszę stanąć z tobą twarzą w twarz, prawda ? - Na miejscu gdzie stała niebieska bohaterka, znajdował się młody chłopak średniego wzrostu, o czarnych włosach związanych w bardzo długi warkocz, ubrany w kaszmirowy płaszcz oraz ładne zadbane ubranie, na jego szyi znajdował się czarna apaszka zasłaniając ją całkowicie.
- Teraz jestem gotów... - Po czym postanowił postawić dwie ogniste ściany po obu stronach mniej więcej 2,5 metra od swojej osoby.
- Może to Cię spowolni ? [/i]
Krio pojawił się pośród leżących na ziemi poobijanych elfów, zdawało się że cała jego sylwetka aż wibruje.
- Nie mam zbytnio czasu na spowolnienia. -stwierdził celując ręka w ogniste ściany jak i Anderiusa. - White fang. - wyrecytował a z jego otwartej dłoni wystrzelił strumień zimna, który bez problemu zgasił ściany ogniste. Anderius wygiął się zręcznie w bok, z uśmieszkiem stwierdzając że wrogie zaklęcie minęło go o kilka cali. Wyprostował się dumnie... by nagle zdać sobie sprawę, że niemal cała jego prawa ręka, pokryta jest grubą warstwa lodu.
- Nie wiem kim jesteś, ale nikt nie lubi spiskowców.- stwierdził lodowy mag strzykając palcami.
- Spiskowców ? Nie, nie drogi chłopcze. Nikt nie lubi jeśli ktoś naraża się go na zbędne niebezpieczeństwo, JA dałem wam szanse, jednak Wy nic nie rozumiecie. Teraz, niezależnie czy mnie pokonasz czy też nie, będziesz ścigany, zaatakowałeś te elfy stałeś się tym... “złym”. Jednak nie jestem osobą która da się tak łatwo zabić. - Doskwierał mu ból, co go strasznie rozpraszało, właściwie starał się zyskać na czasie, wiedział że jest w kiepskiej sytuacji
- Kiedy spałeś, mogłem Cię po prostu zabić, Ja jednak chciałem pozbawić Cie jedynie wzroku który i tak w twoim przypadku jest zbędny... A i ocaliło by Ci to życie, jednak teraz ? Teraz obaj jesteśmy tutaj uwięzieni, prawdopodobnie Shiba już nie żyje a za nami znajduje się gniazdo, masz zamiar temu jakoś zaradzić ? Nawet TY nie poradzisz sobie z dwoma bestiami. Skoro jesteś tak silny, Ja nie stanowie dla Ciebie - żadnego wyzwania, dlaczego zużywasz tak dużą moc na kogoś takiego Jak JA ? Skoro równie dobrze możesz powalić to monstrum które zgniotło większość wojsk elfów. Może jesteś silny, jednak im więcej będziesz wytwarzał zimnego powietrza a Ja tworzył to kolejne bariery, obaj się udusimy, zimne powietrze jest cięższe prawda ?
- Słowa, największa siła jaką posiadał, miał nadzieje że i tym razem mu pomogą.
- Więc jak chłopcze ?
Krio słuchał słów, zdawało by się bez żadnej reakcji, jednak gdyby ktoś uważnie mu się przyjrzał, zobaczyłby jak jego palce powoli wpijają się w dłoń, gdy zaciskał je z wściekłością.
- Nie lubię takich gości jak ty. -wymruczał, gdy na jego włosach pojawił się szron. - Dużo gadacie, myślicie że każdego możecie oszukać. -mówiąc to przestąpił jeden krok do przodu. - Elfy które zostały z Shibą, widziały i słyszały co chcesz zrobić. To ty jesteś zdrajca nie my. -mówiąc to wyciągnął dłoń przed siebie celując w Anderiusa. - A Shiba jest silna, jestem pewien, że sobie poradzi. A skoro ona przyszła uratować mnie, to teraz ja zadbam o to by nikt nie wbił jej noża w plecy. -mówiąc to uśmiechnął się lekko. - A skoro mowa o powietrzu, przyda się tu powiew świeżości. -zakończeniem tego zdania była kolejna sentencja która wypłyneła z ust Krio. - Ice geyser
Gdy tylko te słowa zabrzmiały w jaskini, ziemia pod stopami Anderius zatrzęsła się cała, a nagły powiew zimna który spod niej buchnął wyrzucił go aż pod sufit. Jednak nie był to koniec ataku, bowiem fala mrozów zamarzła nagle, formując potężne bloki lodó, które zamknęły w swych okowach czarnowłosego.



Lód uderzył o sklepienie i niczym nóż wbity w masło, począł pędzić coraz wyżej i wyżej, niczym świder. Po chwili olbrzymi lodowy filar wystrzelił spod ziemi, na tuż obok domku Druida, zaś na jego czubku, niczym integralna część tego tworu, znajdował się niemal całkowicie zamrożony Anderius.
- To powinno ostudzić twój zapał. -stwierdził Krio, mim oże przeciwnik nie mógł go już usłyszeć, po czym ziewnął głośno i począł osuwać się po ścianie, pogrążony w słodkiej drzemce.
~ Heheh... Brawo, jednak nie był to wielki wyczyn, prawda ? Hehe... Moje ciało, jest naprawdę słabe jednak teraz ? Teraz jestem uwięziony wraz ze świadomością porażki, w ludzkim ciele po środku tej zawieruchy. Bogowie muszą mieć niezłe poczucie humoru, prawda ? Czuje się... tak jak wtedy, wtedy też byłem sam, a spoglądało na mnie wielu gapiów, czułem ich złość, nerwy... Dlaczego jest mi tak zimno ? Przecież... nie powinienem tego czuć... Jestem zmęczony... Jakim cudem...? Jakim cudem nie oślepiłem go ? Może pora zdjąć maskę ? Wtedy mnie to nie oszczędziło, może jednak teraz? ~
Mężczyzna starał się za wszelką cenę nie zasnąć, chciał widzieć wszystko, chciał mieć świadomość...
~ Zabije Cię... Chociaż miałbym wrócić po śmierci!~
 
Cao Cao jest offline  
Stary 25-05-2013, 13:39   #218
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Dead. More dead...

Mag schowany za plecami dwóch tarczowników teoretycznie powinien mieć przewagę nad szermierzem stojącym przed tarczami owych tarczowników. Może i tak było. Surokaze nie był jednak zwykłym szermierzem. Dysponował mocą wiatru, co w praktyce oznaczało, że mógł zabić swojego przeciwnika, niekoniecznie zbliżając się do niego. Co prawda w tym momencie nie można było mówić o zabiciu czegoś, co już nie żyło...
- I po co dupy z grobu ruszacie? Jedno życie wam za mało? – rzucił białowłosy, rozpoczynając swoją walkę.
Postronny obserwator mógłby przysiąść, że ma problem z oczami. Sylwetka elfa straciła na wyrazistości i zdawać by się mogło, że szermierz sklonował się, gdy zaczął krążyć wokół maga. Suro był gotów by w razie ataku zrobić unik, bądź w razie znalezienia luk w obronie samemu wyprowadzić atak.
Mag ze świstem wymówił formułę zaklęcia nieznanego elfowi, a zielona mgiełka w jego dłoni, nagle uformowała się w kilka pocisków - każdy dla jednego z Surokazów. Zielona moc wystrzeliła w górę, by potem skierować się w stronę każdego z obrazów, rozwiewając je bez wyjątku. Prawdziwy elf jednak tez ucierpiał, pocisk otarł się o jego bok, dotkliwie parząc ciało, niczym muśnięciem rozgrzanej stali. Jednak najgorszym było to, iż zmusił oto elfa na chwile do zatrzymania się w miejscu, tym samym powstrzymując go od możliwości ataku.
Surokaze przez chwilę zastanawiał się, jak nieumarli postrzegają otoczenie. Użycie kilku pocisków do ataku oznaczało, że w jakiś sposób opierają się na zmyśle wzroku. Jako że myślenie nie było mocną stroną białowłosego, szybko postanowił sprawdzić swoje przypuszczenia w praktyce. Tym razem nie bawił się w okrążanie przeciwnika i szukanie luk w obronie. Krzyżując przed sobą miecze, zaszarżował wprost na tarcze kościotrupów. Tuż przed spodziewanym zderzeniem elf... zniknął.
Elf ruszył biegiem na tarczowników, a kolejny pocisk zielonej mocy zaczął formować się w dłoni maga, gdy jego obstawa stanęła mocniej na nogach. Jednak zielona moc zamiast przebić ciała białowłosego, uderzyła tylko w powietrze, bowiem wojownik był już za magiem. Uniósł miecze, dookoła których powstała opoka z wiatru, a dwa potężne podmuchy uderzyły w szatę i cielsko umarlaka, rozrywając go na trzy niezbyt równe części. Zamiast kałuży krwi jednak, pojawiła się tona robaków, które wysypały się z pogniłego i zjedzonego od środka cielska, by nie przejmując się niczym wrócić do swego posiłku, przerwanego przez starożytną magię.
- Żeby jakiś zarobaczony mag od siedmiu boleści był lepszy od zabójcy szkolonego przez pół wieku. – Marudził Suro, kierując się w stronę piramidy, na której jeszcze tak niedawno siedział. - Co też to szaleństwo robi z umiejętnościami.
Tym razem miecze nie były schowane i co jakiś czas jakiś szkielet padał pozbawiony głowy. Białowłosy nie spiesząc się specjalnie, przelewał swoje żale na otoczenie. Teraz gdy wyrośnięci nieumarli byli pokonani elf miał jeden cel. Zemścić się na osobniku, który przerwał mu drzemkę.

Grupa przed piramidą

Potężny wietrzny pocisk w kształcie świdra, uderzył w nadchodzące zombie i szkielety, rozbijając je niczym domek z kart. Kości i kończyny poczęły latać w tej dziwacznej trąbie powietrza, rozrzucane na wszystkie strony, wraz z resztkami krwi i duża dozą robactwa, jaka żerowała na ich ciałach. Jednak odwaga i brawura to cecha, za którą czasem płaci się wysoką cenę, zobaczmy, jakiej waluty tym razem zażąda los. Czterech magów, ubranych w bardzo podobny sposób jak oponent elfa, który skrył się wcześniej za tarczownikami, stworzyło barierę zielonej energii, którą zatrzymało potężny atak. Mim oto wiatr poszarpał lekko ich pogniłe dłonie, jak i szaty, jednak nie było to nic co mogło by zatrzymać umarlaków na długo. Jednak to nie oni zdawali się być tutaj główną siłą pchająca umarłych przed siebie. Otóż na głazie, którym Gort cisnął w tłum umarlaków, stał teraz umarły całkowicie inny od reszty.





Jego ciało nie nosiło na sobie śladów zgnilizny, wyglądało niczym idealnie zakonserwowane, aczkolwiek całe było czarne niczym węgiel. Czerwony płaszcz, nietknięty pazurem czasu, powiewał na wietrze, który uspokoił się po wyczynach Shuu. Białe wstęgi odchodzące od teatralnej maski, niczym włosy targane były we wszystkich stronach, gdy istota bacznie przyglądała się dwójce pozostałych na placu boju istot. Tym, co było dziwne, było to iz w całym tym natłoku nieumarłych, ten potwór miał dookoła siebie spory kawał wolnej przestrzeni. Żaden inny nieumarły nawet nie próbował wejść na zajmowana przez czarnego mężczyznę skałę.
- Chyba jednak nie przemyślałem swojego wyboru – rzucił cicho do siebie Suro - No cóż... znowu trzeba będzie się bawić.
Miecze zostały rozłączone. Skoro ściana magicznej energii ograniczała niszczycielską siłę świdra, nie było sensu go używać. Atakować należało w trochę bardziej tradycyjny sposób.
- Zajmę się magami i tym czarnym na głazie. - rzucił do swojej towarzyszki - Jakbyś teraz przypilnowała, by inne kościotrupy mnie nie nabiły na swoją broń. Poza tym szkoda coby poparzyły takie ładne piersi...
Nie czekając na reakcję kobiety, elf trzymając oba miecze wzdłuż ramion, ruszył w stronę najbliższego maga. Suro, miał prosty, wręcz prymitywny plan ataku. Zaatakować przeciwnika przed pojawieniem się lub zaraz po zniknięciu jego magicznej obrony. W tym celu zamachnął się obiema swoimi broniami i posłał w stronę nieumarłego czaromiota dwie fale wiatru. Nauczony jednak walką z wcześniejszym przeciwnikiem był gotów w każdej chwili zrobić unik, przed jakimkolwiek atakiem ze strony nieumarłych.
- Rozumiem, że ich zaklepałeś, pięknisiu, a skoro tak to są twoi - stwierdziła Elizabeth, powalając jednym cięciem zardzewiałego miecza trzy szkielety, które stanęły jej na drodze. - To jedna dobra zasada jaką wymyślił ten zidiociały czarnuch, więc spokojnie, nie zamierzam ci pomagać dopóki pięknie mnie o to nie poprosisz. Najlepiej na kolanach... Co nie znaczy, że nie mam zamiaru się zabawić w międzyczasie! - piratka roześmiała się rubasznie, rzucając się na grupę nieumarłych zbliżającą się do nich z przeciwnej strony niż ci, z którymi walczył Suro. - Tylko na tyle was stać!? No dalej, zakute pały! Zabawa się dopiero rozkręca!!
Rudowłosa wydając z siebie dzikie okrzyki i krążąc jednocześnie po polu bitwy niczym pantera, ściągała na siebie uwagę rosnącej liczby nieumarłych. Wyglądało na to, że skoro nie mogła liczyć na jakość, to postawiła na ilość przeciwników do pokonania.
Suro, machnął mieczami, gdy tylko zielona bariera zniknęła, zaś wiatr uderzył prosto w noge jednego z magów, rozszarpując pognite mięso, by urwać zniszczoną przez czas kończynę. Mag osunął się na ziemie, sycząc obelgi w starożytnym języku, zaś jego kompani rozpoczęli miotanie pociskami zielonej mocy. Te pędziły jeden za drugim, zmuszając białowłosego do ciągłego pojawiania się i znikania, nie dając mu czasu wytchnąć czy kontratakować.
Suro, nie mógł liczyć na własne umiejętności ataku, musząc unikać potrójnych serii pocisków magicznych. Skoro samemu nie mógł nic zrobić, postanowił pozwolić działać magom. Licząc na szczęście i głupotę przeciwników zaczął kierować swoje uniki, tak by znaleźć się pomiędzy dwoma ożywionymi magami. Wtedy w wersji optymistycznej nieumarli powinni się sami wyeliminować. Wersji pesymistycznej białowłosy wolał nie rozpatrywać.
Mężczyzna o białych włosach skakał między, pociskami czekając na chwile, by zrealizować swój plan. W końcu pojawił się między dwójką umarłych, by zrealizować swe niecne zamiary. Jednak wykonanie pozostawiało wiele do życzenia, pociski bowiem mocno przypaliły jego boki, gdy magowie jednocześnie je wystrzelili. Przez to moc ataków dość mocno się wypaliła i zielona energia jedynie lekko osmoliła płaszcze czaromiotów. Aczkolwiek dzięki temu Suro w końcu był blisko nich.
Poparzenia bolały. Cholernie bolały. Nie był to jednak czas na zajmowanie się dolegliwościami ciała. Trzeba było pozbyć się tych pieprzonych magów i zająć się tym dziwnym kolesiem w masce. Cała ta sytuacja była dla szermierza z lekka żałosna. Jego oszaleli kamraci, w pięćdziesiąt osób wybili całe, dobrze bronione miasto. On nie był w stanie poradzić sobie z czterema, powolnymi magami. Szlag by to trafił. Zawsze mógł poprosić o pomoc rudowłosą piratkę... Zawsze mógł po prostu sobie odpuścić... W końcu to po co tutaj przyszedł, już zdobył... Coś jednak kazało mu zostać. Duma.... Honor... Był ostatnim z Bractwa Wietrznych Szermierzy... Przyjął zlecenie, że zatrzyma tutaj te kościotrupy. On sam, bez niczyjej pomocy... Zlecenia nie można było zerwać. Należało go wykonać lub umrzeć próbując.
- Pierdolcie się wszyscy! – Krzyknął, unosząc miecze w pozycji litery X – WIND CUT!
Wiatr wyleciał z ostrzy, tworząc potężny strumień, który uderzył w obu nieumarłych magów. Ich ciała zostały poderwane w powietrze... a dokładniej tylko górne części ożywionego truchła, bowiem nogi opadły na spękane ziemie. Magowie może i władali brutalną zapomnianą magią, lecz nie należeli do najwytrzymalszych. Rozczłonkowane ciała opadły w okolicy, co sprawiło, że tylko jeden sprawny mag został na placu boju, ten pozbawiony nogi, bowiem zginął już pod nogami swych nieumarłych kompanów, którzy to kroczyli tabunami w stronę Wielkiej El.
Mag zasyczał coś w dziwnym języku... po czym jego czaszka eksplodowała, uderzona czarnym promieniem. Osobnik w białej masce stał z wyciągniętymi przed siebie palcami, które dymiły lekko, po odstrzeleniu magusowi głowy. Nie minęła sekunda a jego sylwetka zapadła się w ciemna plamę, a dziwaczny nieumarły, wyrósł kilka metrów przed twarzą Suro, z bliźniaczej cienistej plamy.
- Witaj... nieznajomy. -głos, którym przemówił, zdawał się być odległym szeptem, złożonym z setek dusz.
Walka z teleportującym się magiem nie przynosiła nadziei na zwycięstwo. Suro, miał zamiar zacząć to starcie od swojej najsilniejszej techniki. Jednak przywitanie się zamaskowanego lekko go zaskoczyło... Może uda się to załatwić bez walki.
-Witaj... jak w ogóle się zowiesz? Bo chyba za nieumarłego się obrazisz. - Elf opuścił lekko miecze, przyjmując postawę z lekka wyluzowaną. - Stałoby się coś, gdybyś odwołał swoich... towarzyszy? Wtedy mógłbym pomóc reszcie zająć się pewnym osobnikiem, który przerwał wam... odpoczynek.
- Jestem Yartak, kiedyś ja rządziłem tym ludem. -stwierdził ciemny stwór ręką wskazując na armie dookoła siebie. - Jednak nie mam już nad nimi władzy, teraz kontroluje nas obca siła... grzech przeszłości, za który teraz płacimy... -westchnął stwór smutnym głosem.
- Witaj Yartaku. Ja jestem Surokaze. Z chęcią poznałbym historię twojego ludu, lecz nie ma na to czasu. – Elf przypatrywał się uważnie swojemu rozmówcy. Nie był pewny do końca czy spodziewać się z jego strony jakiegoś zagrożenia. - Rozumiem, że ty nie jesteś pod władzą tego, który rządzi resztą... Czy masz zamiar ze mną walczyć czy mi pomóc?
- Jeszcze nie jestem... ale w każdej chwili mogę pod jego władzę się dostać. To kłopotliwe... -stwierdziła czarna istota, patrząc gdzieś w dal. - Sam utkałem zaklęcie, które teraz nas kontroluje, ależ byłem głupcem...
W tym momencie Suro zauważył jak jakiś przedmiot, z dużą prędkością leci w jego stronę i w ostatniej chwili zdołał się przed nim uchylić, jednak gdy spojrzał w kierunku, z którego nadleciał, zauważył następny obiekt, który uderzył go prosto w czoło, zostawiając na nim sporego guza. Gdy zaś zerknął pod nogi, stwierdził ze zdziwieniem, iż jest to ludzka czaszka.
- Hej, głąbie! Skoro masz czas na gadanie, to może wreszcie zająłbyś się tym łachmaniarzem i odesłał go z powrotem do grobu? - to Elizabeth zatrzymała się na chwilę, żeby ochrzanić elfa. - To ich szef, co nie? Jeśli nie zamierzasz go załatwić, to ja się z nim chętnie rozprawię!
- Nie wtrącaj się babo, gdy ja TUTAJ PROWADZĘ NEGOCJACJE! – ryknął Suro, po czym odwrócił się do Yartaka. - No dobra... na czym to skończyliśmy... A tak. Skoro jeszcze nie jesteś pod wpływem zaklęcia, czy istnieje możliwość byś, przy pomocy tych swoich teleportów przeniósł nas do miejsca, gdzie zostało aktywowane zaklęcie? A raczej gdzie obecnie znajduje się osoba, która je aktywowała?
- Masz czas, dopóki nie rozwalę stu tych kościanych łbów! - odwrzasnęła piratka, gdy jeden z nieumarłych zamachnął się na nią zardzewiałym mieczem. Ta natomiast wyminęła go zgrabną paradą i roztrzaskała potężnym kopniakiem w nadgniły tyłek. - Jeden!
- Niestety, ale nie ma takiej możliwości. Sanktuarium chronione jest silnym zaklęciem. - stwierdził osobnik, wskazując na zielony słup mocy. - Nie sądzę by ktokolwiek, mógł przez nie przejść. Utkałem je tak, by nieprzepuszczało nikogo w kim rozpozna wyraźną ludzką nutę. Wybaczcie, te błędy przeszłości.- stwierdził, kłaniając się nisko w geście skruchy.
- Ludzką nutę... - żyłka na skroni elfa zaczęła pulsować - Chcesz... mi... powiedzieć... że... to... cholerne... zaklęcie... wzięło... MNIE... ZA... CZŁOWIEKA?- Suro z gniewem spojrzał na słup mocy. - Coś ci to zaklęcie nie wyszło za specjalnie..- dodał już opanowany.
- Ludzkość nie określa rasy. -zaśmiał się cicho czarny mag. - Chodzi o człowieczeństwo... cechę która odróżnia tych obdarzonych inteligencją i moralnością od zwierząt i bestii. -stwierdził rozmówca z lekkim uśmieszkiem.
- Czyli nie ma szans, bym dostał się do środka? Po cholerę takie zaklęcie rzuciłeś? Tylko bestie i inni zwyrodnialcy... I całą zabawę szlag trafił... – Białowłosy wyraźnie się zasmucił. Szermierz jeszcze przez chwilę obserwował zielony słup. - Na pewno nie da się go pokonać, nie zabijając wcześniej tysięcy niewinnych osób. Jeśli nie przez to może pod albo nad... Nie zostawiłeś jakiejś furtki?
- Jest furtka... zawsze musi być. -stwierdził król nieumarłych patrząc na Suro. - Jednak z tego miejsca niełatwo będzie ją wykorzystać. Bowiem jedyna luka w zaklęciu, znajduje się głęboko pod ziemią.- stwierdził swym eterycznym głosem.
- A to głęboko pod ziemią to jak głęboko? – Szermierz powoli zaczął wątpić w to, że będzie miał okazję chociaż zadrapać kapelusznika- Jak się domyślam trzeba użyć łopat, bo pod ziemią pewno oznacza zasypane stertami ziemi, a nie tylko położone poniżej powierzchni gruntu? I na pewno twoje teleporty nic tutaj nie poradzą...
- Tunele w piramidach mogą tam zaprowadzić, ale to daleka droga. Pona...Argh... -czarny człek przerwał w pół zdanie łapiąc się za głowę. Jego ciało zapulsowało lekko, a on opadł na jedno kolano. Zapewne zaklęcie zaczynało przejmować kontrolę.
- No pięknie... Kurwa!- Suro pewniej chwycił za miecze. Liczył na to, że jeszcze trochę informacji uda mu się wyciągnąć od nieumarłego. No trudno. Chyba trochę się przeliczył. Nie pierwszy i nie ostatni raz.
- Pora ponieść konsekwencje swoich czynów Yartaku. - rzucił białowłosy do swojego rozmówcy.
Miecz w lewym ręku został chwycony tak, by ostrze ułożone było wzdłuż przedramienia. Szermierz nie zamierzał czekać aż zaklęcie przejmie całkowitą kontrolę nad zamaskowanym. Mając kłopoty z magami, mógł tylko przypuszczać, jakie obrażenia wyniesie z tej walki. Na przywódców nie wybiera się w końcu miernot a najsilniejszych. Trzeba było zakończyć walkę szybko. Najlepiej za nim jeszcze się na dobre rozpocznie.
Powiał lekki wietrzyk, gdy sylwetka Surokaze z lekka się rozmyła. Zabójca miał zamiar zastosować odmianę swojego standardowego manewru. Znaleźć się za plecami wroga i wysłać na spotkanie z jego ciałem falę powietrza. Tym razem nie zamierzał polegać jedynie na cięciu. Chciał wyprowadzić naraz dwa różne ataki. Mieczem z prawej ręki pchnięcie wymierzone w serce, mieczem z lewej cięcie w kark. Pamiętając jednak o teleportach, elf był gotowy zaatakować w każdej nadarzającej się okazji, w której jego ciało nie byłoby narażone na otrzymanie obrażeń.
Elf pojawił się za klęczącym przeciwnikiem, który z rykiem tysięcy dusz odwrócił się w jego stronę. Zrobił to jednak na tyle niefortunnie, że cięcie wymierzone w kark, trafiło go przez to prosto w twarz, przechodząc przez jedno skryte za maska oko. Pchnięcie wiatru, natomiast uderzyło w czerwony płaszcz wroga, który jednak okazał się wytrzymalszy, niż mogłoby się to wydawać, bowiem atak jedynie ledwie zadrapał ciało maga. Król nieumarłych złapał się za ranę na twarz, z której poczęła sączyć się czarna maź i zatoczył się do tyłu. Z ziemi dookoła niego poczęły strzelać czarne płomienie, których Surokaze zręcznie uniknął, kilka z magicznych ogni trafiło w pobliskich nieumarłych, spalając ich w mgnieniu oka na kupkę popiołu.
Zabójca pomimo początkowego sukcesu nie zamierzał kontynuować ataku. Życiowe doświadczenie wspomagane wspomnieniem licznych siniaków będących skutkiem „nauki” mistrzów Bractwa, że zbyt pochopne działanie jest złym działaniem, zatrzymały w miejscu rękę, która niemal automatycznie szykowała się do zadania kolejnego ciosu. Wykorzystując swoją technikę przyspieszenia białowłosy oddalił się od swojego przeciwnika. Teraz trzeba było poświęcić się obserwacji. Wychwycić charakterystyczne gesty, dźwięki i inne mniej lub bardziej rzucające się w oczy pierdoły mogące informować o tym kiedy i skąd nadejdzie atak oraz w którym momencie będzie można samemu przejść do natarcia. A wszystko to przy jednoczesnym unikaniu mieczy i kości wszędobylskich szkieletów oraz gotowości do uniknięcia ataku zamaskowanego...
Miecze zostały połączone w jeden. Surokaze kręcił nim jakby od niechcenia. Wieloletni trening pozwalał jego dłoniom przy niewielkim udziale mózgu utrzymywać odpowiednie tępo obrotów. Wystarczyła chwila, by broń została uniesiona nad głowę i zwykłe kręcenie zmieniło się w śmiercionośny wir lub by wyciągnąć ją przed siebie, tworząc ochronną ścianę wiatru.
Król umarłych ryknął głośno, unosząc głowę ku niebu, a jego dłonie oddaliły się od siebie, tworząc wolną przestrzeń na kształt kuli. Ciemność, która poczęła wypływać z jego dłoni, zajęła cały dostępny obszar, bulgocząc cicho, niczym woda nad ogniskiem. Przeciwnik Suro wziął szeroki zamach i cisnął kulą, prosto w elfa, który od razu uskoczył w bok. Jednak gdy magiczny atak przelatywał obok niego, poczuł jak moc przyciąga go do siebie. Białowłosy musiał wbić ostrze w ziemię, by nie polecieć w stronę czarnej kulki, która gruchnęła w zgraję szkieletów. Ich kości zostały nagle wciągnięte w kulkę, gdzie z niemiły trzaskiem zniknęły, by nigdy więcej się nie pojawić.
Suro, jednak zauważył, że na kilka sekund po użyciu zaklęcia, oponent wydawał się bezbronny. Opuścił ręce, jak i łapał powietrze w swe dawno już przegnite płuca. Mogła być to cenna wskazówka na przyszłość.
Ta walka coraz mniej podobała się wietrznemu szermierzowi. Najpierw portale a teraz kule wciągające w siebie wszystko, co było na ich drodze. I pomyśleć, że ten zamaskowany nieumarły mógł mieć jeszcze kilka technik w swoim zanadrzu.
Miecz ponownie zaczął się obracać. Chusta na twarzy elfa poruszyła się lekko, co świadczyło o uśmiechu, który pojawił się pod nią.
- No dawaj umarlak. Twoja kulka coś nie trafiła. Aż tak źle u ciebie z celnością?! – Krzyknął, podnosząc ciągle obracający się miecz nad głowę. Nad bronią zaczął formować się wir - No dawaj! Podobno wodzem jesteś a magowie byli groźniejsi od ciebie!
W tym stanie Yartak (jeśli tylko przetworzy słowa białowłosego) powinien dać się bez trudu sprowokować. Pytaniem było czy powtórzy atak z kulą, czy użyje zupełnie nowego. W pierwszym wypadku Suro zamierzał zniknąć i pojawiając się tuż przed nieumarłym zaatakować go świdrem. W drugim przypadku ograniczy się do uniku i obserwacji.
Król umarłych zdawał się nie rozumieć słów, bowiem zaklęcie owładnęło jego mózgiem i zdolnością postrzegania, tak czy siak efekt został osiągnięty. Przeciwnik bowiem zacisnął prawą pięść, a z jego gardła wyrwał się bulgotliwy okrzyk, który wykrzyczany został w starożytnej mowie, nieznanej Elfowi. Yartak pochylił się lekko, a na jego twarzy zagościł uśmiech, wyraz twarzy kogoś planującego coś upiornego.



Dłoń, która wcześniej zacisnęła się w pięść, uderzyła o spękaną ziemię, sprawiając że dookoła maga rozszedł się delikatny wstrząs. Surokaze czujnie obserwował, oponenta czekając na efekt tych działań, gotowy na unik w każdym momencie.
Ziemia pod elfem zadrżała, czyli to z dołu miał nadejść cios! Długouchy odbił się od ziemi, by odskoczyć jak najdalej, od ciemności, która wystrzeliła spod jego stóp, w formie cienkiej niczym papier ściany.
Elf jednak nie wiedział, że i ten atak jest naprawdę... pociągający. Sylwetką białowłosego szarpnęło w stronę magicznej energii, a jemu nie udało się całkowicie od niej odsunąć. Prawa ręka zabójcy wpadła w ciemność... i zniknęła jak gdyby nigdy jej nie było. Krzyk wyrwał się mimowolnie, z ust elfa, gdy nagle z jego prawej ręki, został jedynie nadpalony kikut, równiutko ucięty kilka centymetrów za łokciem.
Zabójca z szokiem w oczach patrzył na pozostałość po swojej prawej ręce. Jego ciało zaczęło się mimowolnie trząść. Nie czekając na kolejny atak ze strony nieumarłego, odskoczył jeszcze bardziej w tył. Dla szermierza jego pokroju utrata ręki była poważnym problemem. Niemal śmiercionośnym. Gdyby walczył tylko jednym mieczem, pewnie w tej chwili straciłby wszelakie szanse na przeżycie. Na szczęście, gdy niemal pięćdziesiąt lat temu wybrał styl walki dwoma broniami. Z lekkimi problemami udało mu się rozłączyć miecze. Jeden z nich schował do pochwy. Drugi chwycił pewniej w jedyną dłoń. Ściągnął z twarzy chustę, prezentując swoje rozcięte wargi. Walczył z szaleństwem. Szaleństwem kapelusznika, który uwolnił tych wszystkich nieumarłych. Szaleństwem Yartaka... Z własnym szaleństwem... Nie, nie szaleństwem. Jeszcze nie... Na razie z własnym ciałem... Własnym umysłem...
- Nie po to mnie szkolili, bym teraz poległ w walce z jakimś zarobaczonym nieumarłym – Głos elfa był spokojny i opanowany. Drżenie ciała uspokoiło się. - Pokonam cię nawet jedną ręką. – Uśmiech, który pojawił się na twarzy, nie należał do tych, które zwykły człowiek chciałby oglądać przed snem. - Dawaj! Czekam na ciebie! Twoje sztuczki już na mnie nie zadziałają!
Białowłosy przybrał pozycję bojową. Prawa strona ciała wysunięta do przodu. Nogi lekko ugięte. Sylwetka pochylona do przodu. Lewa ręka na wysokości głowy trzymała miecz ostrzem skierowany do tyłu. Był gotów by skoczyć na nieumarłego. Był gotów by skoczyć w bok unikając ataku. Był gotów na wszystko...
Yartak wyprostował się, by od razu zniknąć w czarnym portalu, który pojawił się pod jego nogami. Taka sama plama, pojawiła się za plecami elfa, zaś nieumarły mag wyskoczył z niej, chcąc złapać białowłosego za kark. Elf jednak gdy tylko poczuł ruch powietrza za plecami, schylił się jeszcze bardziej, a doń wroga przeleciała nad nim, muskając tylko jego białe włosy. Miecz elfa przejechał po piersi wroga, gdy długouchy, zgrabnym obrotem, stanął twarzą w twarz z czarnoksiężnikiem. Jednak i tym razem, czerwony płaszcz, okazał się zaporą niedopokonania dla ostrza. Yartak od razu wyprowadził kolejny cios, otoczoną mrokiem pięścią, ale i tym razem elf zgrabnie zszedł z drogi ataku, a ostrze jego miecza, tym razem uderzyło w nogę wroga. Czarna skóra rozdarła się, a dziwna maź poczęła wypływać z rany, zaś to że wróg zatoczył się do tyłu, było dowodem iż w końcu atak okazał się skuteczny.
Brak prawej ręki dość poważnie doskwierał zabójcy. Pomimo że potrafił walczyć lewą ręką, zdecydowanie pewniej czuł się walcząc dwoma. Do tego był szkolony przez ostatnie kilkadziesiąt lat. Trzeba było improwizować, a improwizacja oznaczała tylko jedno... Tym razem ręka chcąca atakować dalej nie została powstrzymana. Ostrze zostało otoczone przez wiatr i lekkim łukiem skierowane w stronę nadciętej już nogi nieumarłego.
Miecz niczym siewca pierwotnego gniewu ruszył w stronę nogi oponenta, jednak niedane było mu dotrzeć do celu. Yartak bowiem nabrał w płuca powietrza i wypluł potężną dawkę czarnego płomienia, skierowana prosto w twarz elfa. Surokaze, zmuszony był ponownie sięgnąć po moc wiatru, by zniknąć i pojawić się parę metrów obok obszaru, w który uderzył ognisty słup. Elf mógł tylko głośno przełknąć ślinę, gdy zobaczył z jaka łatwością magiczny ogień, trawi ziemię, tworząc w niej olbrzymią dziurę.
Szermierz musiał szybko coś wymyślić. Bardzo szybko. Inaczej jego żywot w najlepszym przypadku mógł zakończyć się przerobieniem w kupkę popiołu. Co prawda Suro miał w zanadrzu jeszcze jedną, najpotężniejszą technikę, lecz utrata kończyny mocno osłabiała jej moc... A gdyby tak...
Białowłosy chwycił w zęby rękojeść trzymanego do tej pory w ręku miecza, tak by ostrze skierowane było w prawą stronę. Lewą ręką dobył ostrze schowane w pochwie. Ponownie przybrał bojową pozę. Tym razem jednak do przodu wysunięta była lewa strona z czubkiem miecza skierowanym wprost w głowę nieumarłego.
Z gardła elfa dało się usłyszeć coś mogącego brzmieć jak: „Pora umierać skurwy.synie”. Po tych słowach szermierz zniknął. Pojawił się niemal położony na ziemi tuż przed nogami swojego przeciwnika. Powiał wiatr... Zaczęło się...
Yartak zamachnął się, chcąc wbić zabójcę w ziemię. Nie udało mu się to. Elfa już tam nie było. Przez chwilę nic się nie działo. Wiał wiatr, nieumarły stał w miejscu... Pierwsze cięcie pojawiło się na prawym policzku. Drugie niemal natychmiast po pierwszym na prawym zgięciu łokciowym. Trzecie na prawym udzie. Kolejne niemal odcięło lewą stopę. Później następne. I następne. I jeszcze... Nieumarły zaczął się trząść pod wpływem otrzymywanych ataków. Jego ciało znaczone było kolejnymi cięciami. Wiatr wokół niego zakrzywił swój bieg. Zdawać by się mogło, że czarnoksiężnik znalazł się w samym środku klatki o ścianach stworzonych z wiatru. Śladów po atakach ciągle przybywało. Czarna maź, która raz za razem przez ułamek sekundy unosiła się w powiewach wiatru, informowała, z której strony padł kolejny atak. Przód, tył, góra, dół, z lewej, z prawej. Z każdej strony, niemal w tym samym czasie. Coraz szybciej, coraz więcej. Podmuchy powietrznego żywiołu nabrały na sile. Ściany klatki zaczęły wirować. Czarnoksiężnik znalazł się w środku tornada...
Wszystko skończyło się równie nagle, co się zaczęło. Wiatr przestał wiać. Yartak padł na kolana. Na jego ciele z trudem można było dostrzec nietknięte obszary. Niektóre części niemal cudem trzymały się reszty...
Suro, który pojawił się tuż za plecami nieumarłego, przejechał na kolanach kilka metrów. Dopiero wbicie miecza w ziemie zatrzymało go, obracając jednocześnie twarzą do przeciwnika. Oddychał z trudem. I czekał...
Cechą prawdziwych królów jest dostojność w każdej chwili, nawet tej przed ostatecznym końcem. Yartak, z trudem podniósł się na nogi, a dokładniej stanął na tym co z nich zostało. Jego poszarpane ciało, zdawało się ledwo trzymać na wietrze, gdy powoli odwrócił się w stronę Surokaze.
- Wspaniale... -westchnął. - Chociaż na koniec odzyskałem władze w umyśle... dziękuje Ci za to że wymierzyłeś mi należyta karę. -mówił powoli, każde słowo okupując długim sapnięciem. Jego ciało zaś powoli stawało w czarnych płomieniach, rozpadając się w nicość. - To zaś przyjmij jako mój ostatni podarek. -stwierdził i z trudem wskazał palcem na miecz Surokaze, który błysnął nagle czarnymi płomieniami. Ostrze zdawało się wchłonąć w siebie mrok, zaś metal pociemniał lekko. Yartak uśmiechnął się po raz ostatni, po czym jego ciało rozpadło się w czarny pył.
Suro wypluł trzymany w zębach miecz i spojrzał na ten trzymany w ręku.
-Dziękuję ci Yartaku – rzucił w przestrzeń, podnosząc się na nogi.
Był zmęczony. Miał już dość machania bronią. Miał dość tego cholernego dnia. Najchętniej poszedłby spać... Ale nie zamierzał jeszcze się poddać. Odwrócił się w stronę wejścia do piramidy. Podniósł upuszczone ostrze i schował je do pochwy. Zrobił krok. I kolejny. I jeszcze jeden. Wbrew swojemu ciału, wbrew swojemu umysłowi, wbrew wszystkiemu z szerokim uśmiechem na ustach parł naprzód. Nie przejmował się szkieletami. Po wybiciu magów i Yartaka nie było się czym przejmować...
- Te cycata skończ się bawić z tymi kosteczkami. – rzucił do piratki – Idziemy posprzątać ten bajzel.
- Więc długousi jednak do czegoś się nadają - stwierdziła Elizabeth, zostawiając w tyle grupkę szkieletów i stając obok Surokazego. - Już wiem czemu ten przygłup zawsze chciał jakiegoś zrekrutować do załogi.
Rudowłosa posłała elfowi zadowolony uśmiech, po czym wystartowała sprintem w kierunku wejścia do piramidy, rzucając przez ramię:
- Postaraj się nie zostawać w tyle, bo nie mam zamiaru na ciebie czekać!
Gdyby Suro dysponował obiema rękami, wykonałby gest świadczący o chęciach do biegania sprintem. Zresztą jakiegokolwiek biegania. Nie mogąc wyrazić swych uczuć w sposób, jaki by chciał, postanowił dać się ponieść chwili.
- Ty na mnie?- zapytał, przybierając pozycję do łatwego startu - Nie żartuj sobie!
Wystartował. Szybkość była jego żywiołem. Był szybki, a zamierzał być jeszcze szybszy...
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline  
Stary 25-05-2013, 18:06   #219
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Sanity Knights

Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem.


Czarnowłosy szlachcic został wyniesiony ponad wszystkich, jednak nie w taki sposób o jakim marzył. Wszak nikt nie chce górować nad otoczeniem, będąc zamrożonym i uwięzionym w lodowym słupie, stworzonym przez jakiegoś rudowłosego szczyla. Jednak na chwile odsuńmy nasz wzrok od tej postaci drogi słuchaczu, skierujmy zaś nasze spojrzenia do pobliskich krzaków.
Siedziały tam bowiem dwie istoty, ukryte przed wzrokiem elfów patrolujących okolicę, jak i Madreda, który siedział przed wejściem do chatki, czujny niczym orzeł.
- Jeden z celów tu jest… –szepnęła kobieta, a jej skrzydełka poruszyły się delikatnie.
- Za dużo świadków i postronnych, jestem profesjonalistą… –odburknął jej mężczyzna, po czym przeniósł wzrok na uwięzionego w lodowym słupie osobnika. – A ten to co to za jeden? Na elfa nie wygląda.
- Nie mam pojęcia… nie było o nim mowy w raportach, ale ten lód to zapewne sprawka Krio… cóż za fatalną pomyłka było wynajęcie go do dostarczenia wiadomości w Witlover.- stwierdziła kobieta, a jej policzki spłonęły delikatnym rumieńcem.
- Hym….. czyli osoba trzecia. Może się nam przydać. –stwierdził jej rozmówca i uśmiechnął się lekko. – Spotkamy się w kryjówce. –dodał po czym strzyknął palcami. W jego dłoniach zatańczył jakiś przedmiot, który chwycił między palce. Kobieta już zniknęła, szczęśliwa, że chociaż na chwile odetchnie od obecności psychopaty, jakim z pewnością był jej kompan.
Mężczyzna zaś cisnął trzymany obiekt w stronę lodowego słupa. Nagle na potężnym filarze stworzonym z lodu, tuż pod sylwetka Anderiusa pojawiła się długa linia, zaś czubek tej góry lodowej począł zsuwać się w dół, odcięty niczym ogonek jabłka. Jednak nigdy nie dane było mu dotknąć ziemi, osobnik kryjący się w krzaku, bowiem zniknął by nagle pojawić się na ułamek sekundy, przy zamrożonej rzeźbie jaką był szlachcic. Chwycił lodowy odłamek, nim ktokolwiek zdołał go zarejestrować, by po chwili ponownie znikać, wraz z zamrożonym chłopakiem. Na polanie ponownie zapadła cisza, gdy osłupiały wynalazca i elfy, wpatrzeni byli w lodowa konstrukcje, która tak nagle zmieniła swój kształt.

~*~

Anderius otworzył oczy z jękiem, całe jego ciało było obolałe i zziębnięte. Jednak miejsce pobudki nie pasowało mu do tego co zapamiętał – bowiem miękkie łóżko na którym leżał, nijak się miało do lodowej trumny w której zamknął go Krio.
- W końcu się obudziłeś… –mruknęła jakaś kobieta obok jego łóżka. Ton jej głosu wskazywał na to, że niezbyt cieszy się, z przydzielonego jej obowiązku pilnowania chłopaka. Anderius zamknął oczy i otworzył je jeszcze raz.
Znajdował się w jakiejś jaskini, czy tez zwierzęcej norze, bowiem spod ziemistego sklepienia wystawały poskręcane korzenie. Zaś role pochodni pełniły słoiki z zamkniętymi w środku dużymi świetlikami. Leżał on w ciepłym łóżku, w małej izbie, było tu szafka i mały stolik, wszystko ustawione tak, by grube korzenie mogły służyć za siedziska. Obok niego, na małej szafeczce nocnej stał dzbanek z wodą, zaś po drugiej stronie pokoju krzątała się…


…kobieta, która zapewne była wróżką! Anderius oczywiście nie mógł wiedzieć, iż jest to Pozytywka, zdrajczyni drużyny, oraz kobieta na która polowała Shiba. Była ona niewysoka i drobna, ubrana w kwiatowa suknię, z wyciętymi podłużnymi otworami, przez które wystawały przezroczyste skrzydełka. W Jej włosach kwitły różnokolorowe kwiaty, zaś rapier przy boku, oznaczał, że nie była taka niewinna. Jednak nie była to jedyna osóbka w tej podziemnej grocie. Przy stole, na jednym z grubych korzeni, siedział mężczyzna o nastroszonych czerwonych włosach i młodej twarzy.


Jego oczy były lekko zmrużone, jak gdyby delektował się czymś w myślach. Pod każdym zaś znajdował się tatuaż, jeden przedstawiał pomarańczową gwiazdkę, drugi zaś podłużną zielona łzę. Broda spoczywała na splecionych dłoniach, a delikatny uśmieszek wskazywał, iż myśli on o czymś przyjemnym. Ubrany był w prosta biała koszule jak i spodnie tego samego koloru, jedyny charakterystycznym elementem, były znaki Pika i Trefla na piersi mężczyzny.
- Mmm więc nasza śpiąca królewna się obudziła. –zauważył lekko uchylając powieki. – Wypadałoby się przedstawić swoim gospodarzą. –dodał głosem który mimo iż był delikatny i miły, sprawiał że dusza drżała w posadach.

Oddech


Shiba prowadziła elfy w głąb korytarza, zaś Krio był ciągnięty po ziemi, bowiem zapadł w całkiem głęboki sen. Jednak droga nie była ruga, kroki zaprowadziły grupę do… sali pełnej jajek, potłuczonych i zniszczonych jaj prostując wypowiedź. Kaze i Lee bowiem, ogniem i Bronia niszczyli legowisko hybryd.
- Hej Shibuś! Takich duży ja… –reszta zbereźnego żarciu została jednak zagłuszona przez bardzo głośne chrapnięcie Krio.

Koszmar puszczy się skończył.

Cienisty zabójca jak jedyna rozumna hybryda, wyprowadziły cała ekspedycję na powierzchnię, a gdy Ci obwieścili całkowite zwycięstwo, triumfalny ryk wyrwał się z gardeł długouchych którzy przeżyli. W górę poszybowały hełmy, a kilka rak poderwało Shibe do góry, by tak przenieść ja aż pod chatkę druida. Tu tez czekał na wszystkich Madred, który uśmiechnął się na widok niebieskoskórej – chyba w końcu pogodził się ze śmiercią przyjaciela.
Elfy powiedziały też przedstawicielce domu Pogody, o dziwnym zniknięciu czubka lodowego słupa, w którym uwięziony był czarnowłosy młodzian. Jednak nie było wiele czasu na rozważanie tego problemu, bowiem z tłumu chwiejnym krokiem wyszła blond włosa elfka.


Jej gołe stopy wciąż nosiły ślady brudu, a ubranie było wymięte i mocno poprzecierane. Kapłanka uwolniona z lochów wspierała się na ofiarowanym jej przez elfy kosturze, i mimo głodu i bólu który przeszła, uśmiechała się lekko.
- Chciałam Ci podziękować nieznajoma… możemy przejść się i porozmawiać w cztery oczy?
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 29-05-2013, 21:24   #220
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Guardians of Balance

Nowa ścieżka


Czarna wieża, miejsce które niegdyś budziło grozę, teraz sypało się dwójce wędrowców na głowę. Kamienie opadały z głośnym hukiem na ziemię, a ciała pokonanych wcześniej strażników, zgniatane były przez sterty gruzu. Budynek powoli pożerał swoje tajemnice, skarby i historię, tka jak niegdyś kat życia swoich ofiar. Wszystko albo nic, taka była dewiza właściciela tego miejsca, tak więc i ono postanowiło spełnić jego życzenie.
Gdy Faust i Zodiak wybiegli z budynku, ten trzymał się już chyba tylko dla tego, że wstyd mu było zabrać spod stóp bogów, miejsce do walki. Zaś potyczka, wywierała olbrzymi wpływ na okolicę. Chmury zataczały coraz to szybsze kręgi nad szczytem wieży, strzelały błyskawice a ziemie pękała. Gdyby tego było mało, po ścianach budowli, poczęły wspinać się szkielety i cała, które tabunami wygrzebywały się z pobliskich terenów. Jednak większość umarlaków zrzucana była w dół przez ogon i łeb olbrzymiego węża, która zdawał się być we wszystkich oknach naraz, pojawiając się i znikając.
Bohaterowie tej opowieści niemal czuli w sercach rytm uderzeń miecza i kosy, które zdawały się dudnić w całej okolicy. Na wieże można by patrzeć godzinami, dla Bardów byłby to widok warty całego życia. Jednak blondyn i archeolog nie mogli pozwolić sobie na luksus, obserwowania walki Bogów- bowiem, Ci przestali dbać o bezpieczeństwo postronnych. Przebywanie w tym miejscu mogło oznaczać teraz tylko i wyłącznie śmierć.
Koń Fausta, już dawno uciekł, jednak przed wieżą czekał na nich swoisty dar od strażnika Chaosu.


Dwa stworzone z ciemności konie, które pokryte były wieloma runami, jarzącymi się czerwienią. Blondyn rozpoznał w tych starożytnych literach, zaklęcia Hermesa – widać jego dawny oponent nie kłamał mówiąc, iż to sam Boski posłaniec użyczył mu prędkości.
Jeźdźcy wskoczyli na dzielnie prężące się rumaki, które łypnęły tylko po sobie, ruszając w stronę Wielkiej puszczy. Zwierzęta nie dały się powozić, same wiedziały gdzie ruszać, mknęły zaś z szybkością samego wiatru, pozostawiając za plecami podróżnych niknąca w oczach czarną wieżę.

~*~
Minęły dwa dni od kiedy na wieży czarnej niczym same grzechy, stoczyła się bitwa dwóch potężnych bytów. Ci którzy zaś uciekli z wieży, siedzieli teraz w prowizorycznym obozie, na skraju wielkiej Puszczy, tuż obok małego strumyczka, z którego można było czeprac ten prosty i pospolity napój.
Konie zniknęły gdy tylko ich tu dowiozły, zostawiając jednak jasno świecący się znak na kamieniu. Symbol tego że Loki, w końcu tu przybędzie.
Zodiak mógł zregenerować uszczuplone siły, oraz poszperać w swych mapach, by znaleźć ciekawe miejsce do kolejnej podróży.
Faust natomiast miał czas by zagłębić się w duszę pokonanego adwersarza, kata żywotów. Jednak nie była to podróż łatwa… a nawet można by powiedzieć wręcz niemożliwa. Wspomnienia mężczyzny nasycone były gwałtami, morderstwami i wszystkim co potworne, chwile grzebania w nich, sprawiała ze strażnik równowagi potrzebował przerwy. Nie mógł też znaleźć żadnej wielkiej informacji o Łowcy, który musiał być ukryty gdzieś wśród tysięcy wspomnień mordów i okrucieństw.
Jednak teraz nie było to najważniejsze, bowiem na ognisko został rzucony cień. Sylwetka konia i jeźdźca przysłoniła na chwile mapy i płomienie. Wyczekiwany gość w końcu przybył.
- Można się dosiąść? –zapytał wesoło strażnik Chaosu, uśmiechając się szeroko, co tylko podkreśliło jego nowy nabytek – bliznę przechodzącą przez środek nosa, Az do policzka.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172