Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-10-2013, 10:24   #41
 
Neko's Avatar
 
Reputacja: 1 Neko nie jest za bardzo znanyNeko nie jest za bardzo znany
Jednak trzymał w ręce jedynei biały płaszcz. “Cholera!” - Jedyna myśl.
Co więcej trafił do Gramona akurat w momencie w którym się on kompał. Dlatego też miał dość nietęgą minę.

Kiedy shinobi zobaczył, że teleportował się z samym płaszczem, lekko się zdziwił, a zarazem wkurzył. Co to miało niby być? Jak niby do cholery?! Przeciez był pewny, że złapał go i przeniósł. To nie ejst mozliwe, aby przenieść sam płaszcz przy pomocy Hirashin no Jutsu. Ta technika jest najlepszym jutsu teleportacji, jaki wymyslono w jego świecie. Co za bezsensowna sytuacja… Białowłosy nawet nie przejął się tym, ze jest w łazience, gdzie Gramon był nagi w wannie, czy w czymś tam. Był po prostu wkurwiony na technikę (a tym samym na MG xP).
- Wracam za kilka dni z szpiegiem. Jakby co, nazywa się Kim Hyuugate.- powiedział do “Żelaznego”, po czym teleportował się z powrotem. A dokładnie do II dywizjonu, gdzie zostawił pieczęć w piwnicy Kaname. Zanim jednak to zrobił, użył techniki Meisai Gakure no Jutsu, aby tamten nie zobaczył, ze znowu się zjawił przy ścianie. Shinobi nie zwracając na sytuację jaka była w pomieszczeniu udał się na górę, wychodzac ze sklepu i kierując się w stronę linii frontu, znowu.
Pomijając fakt że Kanade nei było już w piwnicy. Shinobi nie zwrócił już na to uwagi. Po godzinie dotarł ponownei na linię frontu i w miejsce gdzie jego technika pierwszy raz zawiodła. Nie było tu śladu po czerwonowłosym, byli natomiast jego dwaj towarzysze.
Shinobi wchodząc do obozu, zdeaktywował Meisai gakure no Jutsu, po czym udał się w miejsce, gdzie ostatnim razem widział Kaname. Tym razem go tam nie zobaczył, co go nawet nie zdziwiło. Byli jednak jego towarzysze. Podszedł do nich.
- Przepraszam panowie, ale szukam osoby z czerwonymi włosami i biała zbroją. Jakiś czas temu tutaj był, wiecie może gdzie się udał? Muszę mu paczkę ze stolicy przekazać.
- Kim? Hmm był tu jeszcze chwilę temu. Coś go szarpnęło i powiedział że musi pójśc po jakieś zioła. Powinien być kawałek dalej przy namiocie medycznym. Tylko bądź ostrożny był jakis taki rozdrażniony. - Powiedział rycerz.
Facet w kapeluszu wydawał się bacznie przyglądać wojownikowi.

- Dziękuję bardzo- odpowiedział mu shinobi i pokłonił się. Musiał poudawac kuriera, aby nie wzbudzić wiekszego podejrzenia. Nawet broń nie powinna byc podejrzana, w końcu sa to niebezpieczne tereny i nieuzbrojony człowiek to idiota. Keitaro ruszył truchtem w stronę namiotów medycznych, aby znaleźć Kim’a.
Czerwono włosy stał za namiotem i palił cygaro. Obok niego stał facet w kapeluszu i widcznie rozmawiali.

Kim był bardzo poddenerwowany. Po chwili facet w kapeluszu odszedł.

Shinobi lekko się uśmiechnął, widząc Kim’a. Znalazł go bez problemu. Czas teraz rozpocząć pierwszą fazę. Z truchtu zaczął biec sprintem w kierunku Kima, udając przy okazji, że ciężej oddycha. Wszystko miało wyjść autentycznie, aby nie domyślił się, ze robi to specjalnie. Kiedy był jakiś metr od Kim’a, “potknął” się o kamień i poleciał na czerwono włosego. Jego lewa ręka starała się wylądować na jego nodze, aby utworzyć na niej pieczęć do Hirashin. Kiedy wszystko zostało wykonane, shinobi przybrał minę przeprosin.
- Przepraszam bardzo!- powiedział szybko i podniósł się z ziemii, po czym podał ręke, aby pomóc wstac wojownikowi.
- Pan Kim Hyuugate?- zapytał się, chociaż to była tylko formalność. W końcu grał rolę kuriera.
- Tak. - Odpowiedział ziomno. - A to kto? - Jego ręka zpoczeła na uchwycie zawinietego miecza.
Shinobi widząc jego reakcję, musiał zareagować jak na kuriera uzbrojonego. Złapał za rękojeście katany i spojrzał na niego.
- Jestem Asstas, kurier ze stolicy. Mam dla Ciebie przesyłkę.- powiedział do niego i powolnym ruchem lewej ręki kierował się w stronę schowku na jego kunai’e. Patrzył na każdy jego ruch, aby zobaczyć czy zaatakuje. Jesli jednak nie, wyjmuje kunai z notką i podaje go Kim’owi.
- Co to za szytylet? I od kogo ta przesyłka? - zapytał nei zmieniajać pozycji.
- A skąd mam wiedzieć? Dostałem to od szefa, który podał mi tylko twoje imię, nazwisko i gdzie Ciebie znajdę. Bierzesz to, czy nie? Chcę wypocząć i wracać do rodziny!- odpowiedział mu, niemal warknięciem “kurier”.
- Hmm - cmoknięcie - Niech będzie. Ale następnym razem zaptaj się przynajmniej od kogo. Masz za fatygę. - Dał dwie monety z herbem wilka. - A teraz zmykaj. Jestem zajety.
- Hai, hai- odpowiedział mu shinobi i przekazał mu kunai, a póxniej odebrał monety i oddalił się. Kiedy był już 15 metrów od celu, uśmiechnął się sam do siebie. Pierwszy etap został wykonany. Teraz pozostało mu dokończyć sprawę z złapaniem go. Shinobi wyjął kolejny kunai i rzuca go gdzieś w kąt, gdzie mało osób go spostrzeże. Chłopak użył Meisai Gakure no Jutsu i przy pomocy Hirashin no Jutsu, które znajduje się na jego nodze. Nie próbował do kunai’a, bo to mógł go po prostu wyrzucić. Będąc już przy Kimie, Keitaro szybkim ruchem ręki kładzie mu dłoń na szyi i używa Hirashin, aby wpierw Kim’a wysłac do Gramona. Na wypadek niepowodzenia, miał zamiar użyc Hirashin no jutsu, aby przenieść się do poprzednio rzuconej broni.
Obaj wojownicy znaleźli się w strażnicy. Gramon stał na środku sali w zwielkim uśmiechem. Obok niego Gimbei ze swoją buławą pulsacyją.
Shinobi, stojac obok Kim’a, użył techniki Raiton, trzymajac go za noge, która powinna sprawić, ze noga mu zdretwieje.
- O to on.
Kim upadł na jedno kolano - paraliż nerwowy.
- Dobrze. Bardzo dobrze.- Uśmiech gramona stał się niebezpieczny, ku uciesza Gimbeia.
Kei postanowił ulotnic się na moment z tego miejsca. Panowie musieli miedzy soba porozmawiać.

- To ja poczekam za drzwiami- odpowiedział shinobi i wyszedł z pomieszczenia, ale cały czas stał pod drzwiami, jakby pilnując, aby nikt nie przeszkodził im, a tak naprawdę próbując podsłuchać co oni tam robią.
Huku narobiło się tyle, że przybiegli nawet strażnicy z zamku. Oczywiscie Kei uspokoił sytuacje i słuchaczy. W strażnicy trzęsło się i grzmiało. Po 15 minutach nastał spokój. Wszystko wróciło do normy.
Kiedy skonczyły się uderzenia, Kei postanowił wejść do sali i zobaczyć w jakim jest stanie Kim.
- To wszystko?- zapytał się.
Jego oczom ukazał się scena pogromu. Stoły i elementy drewniane były rozwalone na kawałki. Na podłodze były zarówno ślady krwi jak i pęknięcia od uderzeń. Sam winowajca siedział grzecznei na kolanach z obitą twarzą. Bardzo obitą.
- Tak to wszystko. - Powiedział z uśmiechem Stalowy. - To byął dopiero ulga.
- Ech. Dobrze żeś tylko sprzedawał informację - Powiedział Gimbei do poszkodowanego. - To była delikatna lekcja w wykonaniu stalowego.
- Dobra. Wiemy co i jak. To że ty znasz zagadkę ksieżniczki znaczy jednynie że już o niej wiedzą. Choć nie do końca. To się nazywa miec głowę na karku. “Skryta jest pod Innym kwiatem.” Lofar. Dobra czas jej pomóc. Nic nie stoi nam już na przeszkodzie. Dobrze że Kasou wyruszył pierwszy.
-Dzięki za pomoc Kei. - Powiedział Gimbei chowajac broń - Z nagrodą rozmówimy się później. Oczywiscie jak będzie potrzeba.

Shinobi machnął ręką.
- Nie ma sprawy. Jak bedzie jeszcze sprawiał kłopoty, albo ucieknie, to powiedzcie mi. Znajdę go w ciągu 5 sekund. - odpowiedział im shinobi, uśmiechając się. W sumie nie przechwalał się, a oni powinni zrozumieć o co chodzi. Podszedł do Kima i zabrał mu kunai, który przekazał czerwonowłosemu jakiś czas temu.
- Skoro to wszystko, to na mnie pora. Muszę załatwić mała sprawę.- powiedział do nich i przeteleportował się do kunai’u, który jest w obozowisku i jego też schował. Po tym, jak zebrał już wszystkie 14 kunaii, pozostał mu tylko jeden. Ten, który miał trafić do jego kuzyna, tak więc i tam się przeniósł.
Miejscem był bar. Strasznie zakopcony dymem z papierosów, do tego śmeich alkochol i... gry hazardowe? Dziwna speluna. Przy stole w który wbity był sztylet siedziała zamaskowana ninja z wcześniej.
- Czekałam na ciebie. - Powiedziała na przywitanie.
Reszta osób w szulerni zajmowała się swoimi grami.

Shinobi się uśmiechnął, widząc Crunchy. Za bardzo nie przejął się barem, jak zacznie się dziać coś nieciekawego to zawsze może uciec.
- Hej Crunchy.- odpowiedział jej z uśmiechem Kei.
- Szef zgodził się z tobą spotkać, choć nie twarzą w twarz. Siadaj. - Wskazała na miejsce - A i jeszcze jedno. Miałam rację że Roki potrafi usuwać pieczęcie.
Kei zdziwił się lekko. Usunął pieczęć 4 Hokage? Ciekawe.
- To niby jak chce ze mną rozmawiać? I skąd mam wiedzieć, ze to on?- zapytał się jej.
Dziewczyna przez chwilę była cicho. Zamknęła oczy i medytowała. Gdy otworzyal oczy, w jednym z nich był kalejdoskop sharingana.
- Witam kuzynie. - Głos Chrunchy, ale to nei była ona. Nacisk na “kuzyna” wskazywał, że Roki juz przejrzał kłamstwo.

Teraz shinobi całkowicie został zaskoczony. Co to była za technika? I co to za sharingan?! Nagle shinobi zaczął powoli sobie przypominać, co było napisane w piwnicy klanu Uchiha. Więc o tym było mowa…Po 5 sekundach dopiero opanował swoje zaskoczenie i przybrał uśmiechnietą minę.
- A już myślałem, że tylko Sasuke i Itachi pozostali przy życiu, a tu proszę. Jeszcze jeden kuzyn.- odpowiedział jemu z uśmiechem.
- To wyjatkowa technika. Na szczęśnie tylko moja. Ale nie przyszliśmy tu rozmawaić o tym kto co potrafi. Zgodziłem się na spotkanei więc liczę że przejdzemy do rzeczy “kuzynie”.
- Skoro tak… Chcę do was dołaczyć- powiedział do niego, ale tym razem niższym tonem.
- Rozumeisz że bycie ninja ozancza niewidzialnosć. Nie jesteśmy dziećmy w pomarańczowych sweterkach, które biegną przez las krzycząc niewiadomo co. Jesteśmy cieniami. Jesteśmy d... nie pozostańmy przy cienaich. Miano duchów juz ktoś przejął. - Uśmiech dizewczecia.
- Ech. Ale lubimy hazard. - Dodało tym razem dziewczę.
- Tak wiem Chrunchy. Ale zostawmy to na później. Rozumeisz też że nei każdemy mozęmy pozwolić na dołączenie do nas.

- Zgaduję, że ty Roki jak najbardziej lubisz hazard z Sharinganem- odpowiedział cicho Keitaro swojemu kuzynowi, uśmiechając się lekko. Tak, sharingan jest idealną rzeczą na hazard, szczególnie w karty.
- Co mam zrobić? Lepiej się czuję wśród swoich, niż jakiś rycerzach, albo czymś innym.
- Na razie zanjdź sobie zajęcie. Gdy będzie właściwy czas przekażę ci zadania.
“Zadania? Czyli jedno nie wystarczy. Co to za soba? Taka przezorna, silna i ten sharingan?” - Pomyślał młodzieniec.
- A i odpóść sobie poszukiwanie mnie. Jeżeli tego nei chcę to mnei nei znajdziesz.- zimne słowa choć ich obraz psuł wygląd dziewczecia.

Shinobi spojrzał na niego, lekko przymrużonymi oczami. Powoli obracaóła się ta rozmowa przeciwko niemu. Spodziewał się, że nie zostanie miło przywitany, ani od razu wzięty do organizacji poprzez wspólną krew. Prawdopodobnie Roki mieszka już w tym świecie jakiś dłuższy okres i stracił całkowicie poczucie wartości dla rodziny. Chciał jednak wiedzieć jedną rzecz.
- Kogo zabiłeś, aby zdobyć tego sharingana?- powiedział do niego. Całkowicie olał jego stwierdzenia, żeby znaleźć sobie jakieś zajęcie. Po prostu był ciekaw Roki’ego, jak i jego przeszłości. W miedzy czasie, kiedy czekał na odpowiedź, zamknął oczy i użył Kage Bunshin no Jutsu, wytwarzajac 1 klona, który miał też zamknięte oczy i teleportował się do Gimbei’a. Dzięki zamknietym oczu Roki nie miał szans skopiować techniki. To był łatwy sposób skonrotwania Kekken genkai, ale w walce była beznadziejna. Wystarczy na chwilę zamknąć oczy, a przeciwnik może w szybki sposób Ciebie zabić.

Kod:
~Klon 1~
Bezkształtna masa z nogami, zwana kolnem pojawiła się u Gimbeia. Owy dziwny wytwór zaskoczył wojownika i nim zdążył cokolwiek powiedzieć zostął rozwalony polsacyjną buławą.
Informacja o tym zdarzeniu szybko dotarła do Keia. 
- No tak... Czasy się zmieniają - Powiedziało dziewczę. - Jednak to nei jest tylko Mangekyou. On jest wieczny. Możesz być wdzieczny za tą informację. Głębiej nie wnikaj.
Dziewczę zamknęło oczy. Gdy je otoworzyło oba były już zwyczajne.
- Widocznie nie miał już nic do dodatnia - powiedizało w wyjaśnieniu.

I tutaj akurat informacje o Mangekyou się kończą u Kei’a. Shinobi po prostu nie wiedział co to jest ten wieczysty, ani jak go zdobyć. No, przynajmniej na razie. Może kiedyś sobie przypomni, kto wie. Kiedy Chrunchy odzyskała już samodzielną kontrolę nad ciałem, Uchiha uśmiechnął się.
- Dosyć chłodny jest. Chociaż nie ma co się dziwić. Weź ten kunai dla siebie, może zdarzy się, ze będę chciał trochę spędzic z tobą czasu- powiedział do niej, uśmiechając się. Kiedy klon zniknął, Kei lekko się skrzywił. Zapomniał, ze zazwyczaj nowa technika, która poznaje za pierwszym razem nie udaje się.
- Dobrze zachowam go. - Wstała z zamiarem podejscia do baru i zamówienia czegoś.
- Ja stawiam- powiedział do niej, kiedy ta wstawała. Chłopak wiedział co chce zrobić, w końcu patrzył jej w oczy. Wyjął z kieszeni 20 monet i podał je Chrunchy.
- Jesli nie wystarczy to mów. Nie znam się jeszcze na tutejszych cennikach.
- Chcesz coś zjeść? Spokojnei starczy na posiłek dla nas dwojga.
- W sumie czemu nie. A co polecasz mi tutaj zjeść?
- Raczej coś ztrawnego - Zaśmiała się - Bitki wołowe i ziemniaki. Dużego tu wyboru nie mają. Ale wystarczy by poskoromić głód.
Shinobi cicho się zaśmiał, słysząc jej mały żarcik.
- Yare, yare. Może być.
Po chwili dziewczę przyniosło 2 tależe z bitkami wołowymi oraz 2 kufle zimnego piwa. Chrunchy nie czekała na zachetę i od razu zabrała się za jedzienie.
Kiedy tak shinobi zobaczyl jak Chrunchy rzucila sie na jedzenie, sam poczul, ze dawno nic nie jadl. Dlatego tez wzial kawalek potrawy i przegryzl, aby poczuc jak smakuje.
Danie było ciężkie ale bardzo sycące. Najlepsze na długie godziny hazardu. Chrunchy z przyjemnością zjadła posiłek. Szczególnei że nie musiała za neigo płacić.
- Co teraz zamierzasz? - Zapytała przepijajac kęs.

Shinobi przymknal oczy i westchnal cicho. -Jak tam o tym wspomnialas, to uswiadoilem sobie, ze nic nie mam do roboty. Tak w ogole to w jakim miescie jestesmy?
- W targas. - Powiedziała znów zapełniajac usta - Sulberna... - Powiedizała z pełnymi ustami. Po chwili przełknęla i powtórzyła - Szulernia
- Hmmm, w Targas powiadasz. No cóż, nie wiem czy jutro jak odpocznę to udam się do Lofar. Muszę tam załatwić pewną sprawę. - odpowiedział jej, biorąc kolejny kęs jedzenie.
- Każdy ma swoją robotę. - Stwierdziął koncząc powoli posiłek. - Ja mam sprawę pod barierą.
- No cóż, to będzie trzeba liczyć, że za jakiś czas się spotkamy- odpowiedział jej shinobi z uśmiechem, kończąc jedzenie.
- No to ja lecę poszukać jakiegoś pokoju- odpowiedział jej i wyszedł z szulerni, poszukując karczmy. Kiedy ją znajdzie, wchodzi do środka i pyta karczmarza ilę kosztuje pokój na jedną noc.

Nie doszło jednak do tego co planował. Pierwszym utrudnieniem okazał się sam bar. I trwajaca w nim burda. Drógą i najważniejszą sprawą było dziewczę.
[img[http://i.imgur.com/gvNgx.jpg[/img]
Nietutejsza dziewczyna, która przed czyms uciekała. Wpadła ona na młodzieńca i zdążyła wypowiedizeć tylko jedno słowo, nim straciła przytomnosc. “Pomocy...” tak brzmiała jej proźba. Całe zajśie doszło tuż przed budynkiem karczmy i było widowiskiem dla gapiów.

Shinobi został zaskoczony, kiedy to dziewczyna na niego wpadła. Ułyszał słowo “pomocy”, więc musiał zareagować. Widząc, że straciła przytomność, wziął ją na ręce i rozejrzał się dookoła, szukając niebezpieczeństwa. Wiedział, że obecnie nie posiada tutaj żadnych punktów do hirahsin, po za Chrunky, więc nie mógł używać Hirashin no Jutsu. Musuiał uciec bezpośrednio. Dlatego też wysłał chakre do stóp i uwolnił ją w jednym momencie, wyskakując wysoko w górę, starajkąc się wylądować na dachu budynku.
- Co ja robię?- mruknął cicho sam do siebie.
Tylko kątem oka, młodzieniec zobaczył 3 cienie chowajace się na dachach i ścieżkach miasta. Żeczywiscie coś za niapodążało. Pytanie tylko: Kto? lub Co?
Shinobi spojrzał na nich i przyglądał się tlyko przez chwilę. Nie miał czasu, aby dłużej sobie pozowlić na to. Wysłał teraz chakre do mięśni nogi, aby jeszcze bardziej zwiększyć sowją szybkość i ruszył biegiem przez miasto, skacząc po dachach, kierując się w stronę bramy. Jeśli ucieknie z miasta, to będą mieć większe na ucieczke przed nimi, szczególnie, że zbliża się noc.
Ucieczka z maista zrobiła małe zameiszanei wśród strażników. Nie mieli jednak oni choty wszczynać pościgu. Byli teraz zajęci atmosferą panujacą w mieście i na lini frontu. Uciekajac w stronę Lofar młodzieniec zagłębił się w las. Co jakiś czas zerkał w kierunku Targas by mieć pewność że tenie ich nei gonią. Póki co miał szczęście. Zmrok zapadł gdy byli już glęboko w lesie.
Kieyd już znaleźli się głęboko w lesie, młodzieniec położył dziewczynę na trawię, przy drzewie i wziął głęboki oddech. Wiedział, ze dzisija mocno przesadził, więc w każdej chwili mogła polecieć krew z jego ust. Musiał odpocząć. Postanowił jednak, że stworzy jedneog klona, aby ten obserwował okolicę i ostrzegł ich w razie czego. Kiedy wykonywał jutsu, zaskoczył go efekt. Nic się nie stało. Mimo, ze chakra zużyta na ot jutsu zniknęła, to klon się nie zjawił. Chłopak się zdziwił. Wykonał jeszcze raz technike Kage Bunshin no Jutsu, ale znowu się nie udało. Może jeszcze w pełni nie potrafił tej techniki i trochę zajmie, zanim ją w pełni opanuje, ale to na później się zostawi. Usiadł wiec obok dziewczyny i czekał, aż odzyska przytomność i da radę powiedzieć cokolwiek.
Dziewczę odzyskało przytomnosc dopiero nad ranem. W tym czasie Kei uciął sobie krótką drzemkę. Dziewczę było zdezorientowane i zmeczone, wiec nie mialo siły by uciekać. Po prostu leżała i czekała aż jej druch lub porywacz się obudzi.
Miał w sumię nie spać przez cała noc, obserwując okolicę, ale zmęczenie było zbyt duże i zasnął. Chłopak obudził się prawdopodobnie jakieś 15 minut po tym, jak dziewczyna odzyskała przytomność. Kei rozejrzał się dookoła i zobaczył, że dziewczyna nie śpi. Uśmiechnął się lekko.
- Nie martw się, nie jestem porywaczem. Nazywam się Keitaro Uchiha, w skrócie Kei.
- Xing. - Dopowiedziała wolno i niepewnie.
- Powiedź mi, dlaczego tamci ludzie Ciebie ścigali? Jęsli nie chcesz, to nie musisz mówić- odpowiedział jej z uśmeichem shinobi.
- Po prostu chcą mnie złapać. A przynajmniej jeden z nich chce mnei zabić. - Stwierdziła doś obojętnym tonem. Choć sharingan przejrzał że udaje.- Musze się dostać do San Seranidas. Tylko tam mam szansę znaleźć schronienie.
“Stolica? Trochę nie po dordzę” pomyślał shinobi, słysząc, dokąd chce się udać. Z tego co pamiętał to Gimbei i Gramon udali się do Lofar, a on chciał do nich dołaczyć po sprawie z kuzynem.
- San Seranidas powiadasz. Ja obecnie udaję się do dywizjonu. Stamtąd mogę spróbować załatwić Ci eksortę żołnierzy. Oczywiście, jeśli chcesz mojej pomocy. Zgaduję, że nie jesteś z tego świata.
- Jestem. - Odparła ku zaskoczeniu. - Tylko nie z tego kraju. Jetem z Przystani.
- Przystań?- odpowiedział jej zdziwiony shinobi. No tak, on nie znał się na tutejszych krajach. Westchnłą cicho.
- Za 15 minut wyruszam.
- Nie. Za pieć. - Powiedziała zaskakująco. - Zbyt długo już tu jesteśmy. Zrobiła krok na przód. W którą stronę do Lofar? Tamtędy najszybciej dostaneimy się do Stolicy.
Shinobi lekko się uśmiechnął. Nawet lepiej. On sam mógł już teraz wyruszyć.
- Postaraj się za mną nadążyć.- powiedział do niej shinobi, po czym wstał z ziemii i skierował się na południe.
Biegli raczej równo, choć dziewcze było ewidentnie wolniejsze. Szczęśliwie po drodze nie trafili na żade przeszkody w postaci zwierzą i innych niebezpeiczeństwi. Tak też w podłudnei dotarli do Lofar. W mieście było sporo zamieszania. Od strażników bramy dowiedzieli się o ataku na zamek i jakimś dużym stworze z lasu.
- Gimbei albo Gramoun dotarli już?- zapytał się strażnika.
- Nie. Nie przybyli tutaj. - odparł jeden z nich. - Wydaje mi się że był tu Nightfall. Ale mogę się mylić.
- Rozumiem. Dywizjon nadal znajduję się na południu? Czy też jakieś oddziały przybyły tutaj?
- Część armi już tu jest ale dowództwo tam pozostało. Przynajmniej Kapitan Henryk.
- Dzieki za informację.- powiedział do niego i odwrócił się do dziewczyny.
- Tak jak mówiłem, udamy się teraz do Dywizjonu, tam spróbuję załatwić Ci jakaś eskortę do stolicy. No, chyba, ze wolisz mnie- powiedział do niej, natomiast przy ostatnim zdaniu uśmeichnął się do niej.
- Nie ważne z kim muszę się dostać do stolicy- Powiedziała twardo. - Im szybciej tym lepiej.
-”Jaka oziębła”- pomyslał shinobi, widząc jej reakcję. Chłopak westchnłą cicho i wzruszył ramionami.
- No to lecimy- powiedział do niej i ruszył biegiem na południę, w stronę Dywizjonu.
Do granic Dywizjonu dotrali późno w nocy. Choć można i rzec że przed wschodem słońca. Dziewczyna nie okazwyała oznak zmeczenia podobnie i białowłosy.
-”Na reszcie…”- pomyślał Kei, po czym podszedł do strażnika.
- Jest Shihou?- zapytał się go. Liczył, ze kobieta go jeszcze pamięta i pomoże mu z transportem dla Xing.
- W dowództwie z Kapitanem odparł. Choć odradzam zbytnio się narzucać. Sytuacja jest bardzo... zła. - Stwierdził.
- Rozumiem. Przekaż jej to od Keitaro Uchiha- powiedział do niego i wyjął z kieszeni kunai. Ogólnie mu zostało tylko 13 ostrzy, ale później będzie je powoli odzyskiwał. Odwrócił się teraz w stronę Xing.
- No dobra, czyli jeszcze trochę pobędziemy razem. Może opowiesz mi o sobie coś więcej?- zapytał się jej, uśmiechajac i idąc teraz powoli w stronę zachodu, czyli stolicy.
- Nie ma co opowiadać. Uciekłam z domu i potrzebuję się ukryć. Stolica Uni to najlepsze ku temu miejsce. Szczególnie że mam tam przyjaciółkę.
- Hooo? Uciekłaś z domu?- zapytał się jej, patrząc dziewczynie w oczy. Coś mu tutaj nie pasowało. Wczoraj, kiedy próbował stworzyć klona, nie udało mu się, mimo, ze miał jeszcze spory zapas chakry. W dodatku technika powinna mu wyjść, bo wcześniej jej użył. No, nie do końca się udała, ale klona stworzył. Odkąd ją spotkał, nie udała mu sie technika. Trzeba jeszcze jedną rzecz sprawdzić. Wyjął z kieszeni kunai i rzucił go do przodu. Kiedy ostrze wyladowało na ziemii, użył hirashin no jutsu, aby sie przenieść. Niestety, znowu nic się nie stało.
Nagle chłopakowi przyszła do głupia myśl. Przypomniał sobie, jak słyszał, że księżniczka ma specjalne umiejętności. Do tego ona uciekła z domu. Patrząc dziewczynie w oczy zapytał się jej.
- Wiesz może, gdzie obecnie znajduje się księzniczka tego państwa?
- To Uri nie jest w stolicy? - Zapytała nie pewnei z zaskoczeniem.
-”Czyli to nie ona. Jednakże, skoro chciała iść do stolicy, a teraz zdziwiła się, że jej nie ma to oznacza, że chciała spotkać się z nią”- pomyślał shinobi, lekko się uśmiechając.
- Niestety, księzniczka Uri dokonała dokładnie to samo, co ty. Uciekła z domu. Jestem jednym z tych, co ją szuka.- powiedział do niej i zatrzymał się.
- To nadal chcesz się udać do stolicy?
- Niestety tak. - odparła. - Najpierw muszę zatroszczyć się o bezpieczeństwo. A Uri na pewno nie uciekła. Może po prostu musiała się czymś zająć. Co ucieknie i tak powróci do swego gniazda. - Zacytowała jakieś ładnei brzmiace zdanei, do siebie pod nosem.
- Jak na razie wiem, że nazywasz się tylko Xing. Mogę coś więcej się dowiedzieć?- zapytał się jej z uśmiechem, kierując znowu w stronę stolicy.
- Bo podejrzewam, że nie jesteś jakąś szarą myszką, skoro liczysz na spotkanie z samym królem.
- Nie liczę na spotkanei z królem. Liczyłam na azyl i możliwośc spotkania z Uri. Pochodzę z Przystani z Czerwonego Rodu. Widzę że ty nei tutejszy skoro musiałeś o to zapytać.
- Tak, pochodze z innego świata i staram się powoli wrócić tam, ale tutaj nie jest całkiem źle. Ładne krajobrazy tutaj są. Kobiety też niczego sobie- powiedział i zasmiał się, przy tym ostatnim słowie. Liczył, że dziewczyna odbierze to za żart i się uśmiechnie, przynajmniej pierwszy raz odkąd ją widzi.
Dziewczę odwzajemmniło uśmiech.
- To pewnei nei wszystkie argumenty? - Dopytała z zaciekawieniem. - Osobiście lubię kraje środkowe. Chciała bym kiedyś zwiedzić Północną Puszczę, mam w planach jeszcze Złote miasto pustyni i parę innych miejsc. Na razie jednak wszystko odwlecze się w czasie. W moim kraju panuje mała “zawierucha” jakby to mawiał ten zabawny pan od Uri.

- No, i jest już twój pierwszy uśmiech- powiedział do niej, przymrużając oczy. Mniejwięcej zajmie im 3 dni podróz do stolicy, więc mozna w sumie porozmawiać przez ten czas. Szkoda, że nie może używać Hirahsin. Przenieśliby się tam raz dwa.
- Wiesz, obecnie te nazwy mi nic za wiele nie mówią. Orientuję się tylko w tym kraju. Niby mam mapę, ale nie było potrzeby, aby sprawdzić co innego się tutaj znajduję.- odpowiedział, tym razem usmiechając się głupkowato.
- A więc dam ci wykład - Powiedziała z uśmeichem. - Znajdujemy się w krajach środka a raczje Uni krajów. Na północy mamy pustynię - kraj wiatru. Na północy-Wschód jest karj gór. Na poludnie za pasmem szczytowym jest olbrzymi kraj lodu. To włanie u jego podnuża leży Przystań. Jest jeszcze Kraj Burzy a raczej klif i półwysep krajów środka. Tylko że odciął się on od zewnątrz za pomocą Bariery energetycznej.
- Rozumiem. To coś jak u mnie. Ja pochodzę z Kraju Ognia, gdzie znajduję się Konoha Gakure no Sato. Z nami graniczy Kraj Wiatru, gdzie jest Suna Gakure no Sato. Są też inne państwa i wioski, ale szybciej Ciebie zanudze tym, niż zaciekawię. W końcu nie jesteśmy w moim świecie, więc ta wiedza na nic się nie zda.- odpowiedział jej.
- Takie mam pytanie. To ty uniemożliwiasz mi używanie technik? Odkąd przebywam z tobą, nie moge użyć żadnego ninjutsu.
- Ninjutsu? - Zapytała o niezrozumiałe słowo.
- Jakby ci tu powiedzieć… W moim świecie istnieje coś takiego jak chakra. Jest to energia, którą potrzebujemy do wykonywania technik. Taijutsu, to sztuka walk. Genjutsu to sztuka iluzji, wpływania na czyimś umysł, a ninjutsu to inne dziedziny. Na przykład, przy pomocy chakry mogę na jakieś drzewo wejść bez używania rak, albo chodzić po wodzie.
- To coś podobnego do Ki. Siła ducha skryta w naszych ciałach. Nie każdy jednak potrafi z niej korzystać. - Chwilę się zamyśliła. - Tak to przeze mnie nie możesz kożystać ze swojej mocy. To dar jaki mam od urodzenia. Nie zaglębiajmy się w to.
- Nie jesteś jednak w stanie tego powstrzymac chociaż przez chwilę? Wtedy nasza podróż będzie o wiele szybsza.
- To jest pasywne. - Stwierdziła. - Niezależne od mojej woli.
- Rozumiem. No cóz, za jakieś 2-3 dni będziemy w stolicy- odpowiedział jej, po czym przyśpieszył kierując się w stornę stolicy.
Tempo podróży było na tle sprawne że podróżujacej dwójce udało się dotrzeć do miasta w ciągu 2 dni. Po drodze mijali wędrowców i umilali sobie czas rozmową na temat różnych kwestii m. in. przygód, śwatów oraz dolności i zabawnych sytuacji.
 
Neko jest offline  
Stary 29-10-2013, 14:16   #42
 
Darth's Avatar
 
Reputacja: 1 Darth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłość
Noc przyniosła ukojenie. Choć niepokój przed walką pozostał. Wciąż trzeba było być przygotowanym na wszystko.
Marine obudził się bardziej wypoczęty niż ostatnio. W przeciwieństwie do wielu jego kolegów, zazwyczaj nie nękały go koszmary związane z pracą. Wstał, i ruszył do baru, gdzie skinął głową na powitanie barmanowi.
- Witam. - rzucił spokojnie - Czy mógłbym zamówić śniadanie? Zapowiada się dzień ciężkiej pracy.
- Już podaję. - Barman zniknął w kuchni.
Śniadanie było syte i lekkie. Jajecznica na boczku i sałatka z pomidorami. Kwestię pochodzenia jedzenia w tym świecie zwyczajowo nikt się nie interesował. W sumie nikogo to nie interesowało, póki było co jeść.
Rose krzątała się przy stołach. Wyglądała i zachowywała się jak zwykle.
Kuroryu zaczął posiłek.
- Tak swoją drogą, powiesz mi jak mogę trafić do Mariki? Nie odwiedzałem jej gdy ostatni raz byłem w mieście, a wolałbym nie błądzić. - rzucił, jedząc.
- Po wyjściu z baru skręć w lewo. Cały czas prosto, trafisz na plac targowy. Jej sklep ma szyld fiolki. Powinien być po lewej. Zapukaj i poczekaj aż odpowie. Wcześniej nie wchodź. Lubi być przezorna.
- Nie narzucaj jej się zbytnio. - Skomentowała Rose. - Lubię ją i nie chcę jej sprawiać zbyt wielu problemów.
- Nie więcej niż to konieczne, moja droga. - rzucił spokojnie Kuroryu - Preferowałbym jednak jej współpracę. Inaczej posypie się więcej trupów niż potrzeba. - dodał, kontynuując posiłek.
- Pomoże. Znam ją. - Potwierdziła Rose.
- Mam nadzieję że tak się stanie. - kiwnął głową Marine - Możemy przystąpić do ataku na zamek gdy tylko straż zniknie z miasta. Albo wcześniej, jeśli sytuacja tego wymaga. - rzucił okiem na Rose - Wymaga?
- Chwilowo nie. Ale to może się zmienić. Czekam jeszcze na Anthrilena. Sądzę że dziś już zaczniemy. - Kontynuowała swoje obowiązki kelnerki. Do baru zawitał właśnie pierwszy gość.

Kuroryu widząc że sytuacja przestała być dyskretna, skończył posiłek, i rzucił do właściciela.
- Dzięki. Należności ureguluję gdy będę wyjeżdżać. - uśmiechnął się delikatnie, wstając od stołu, i ruszając do pani alchemik. Gdy tylko dotarł do drzwi, zapukał w nie delikatnie, acz słyszalnie.
Za drzwi słychać było kroki. Drzwi lekko się uchyliły i dało się słyszeć delikatny dziewczęcy głos.
- Słucham? - Dziewczę pozostało jednak ukryte za drzwiami.
- Witam - rzucił marine - nazywam się Kuroryu. Potrzebuję pomocy w sprawie od której zależy wiele żyć. Czy mogę wejść?
- Wiele żyć? Czy znamy kogoś kto mógłby nas łączyć? - Zapytała dziwnie i dość niepewnie.
- Rose. Ona i… - zawahał się na moment - Barman z “Pod Rogatą Bestią”, którego imienia nie wydaję się kojarzyć… nie przedstawił się? Nie zapytałem? Nie pomnę w tym momencie. Byli przekonani że zdoła mi pani udzielić pomocy w tej sprawie.
- Dobrze więc, wejdź. - Odpowiedziało dziewczę otwierając szeroko odrzwi.

W reku trzymała groźnie wyglądającą fiolkę z czarną mazią. “Przezorna” - w słowach barmana.
- Zanim zaczniemy, chciałem przeprosić jeśli przeszkadzam w czymś ważnym. - rzucił patrząc na fiolkę - Niestety ta sprawa nie mogła zaczekać. - odetchnął głęboko - Wedle moich informacji posiada pani kontakt z... “leśnikiem” żyjącym mrocznym lesie. Potrzebuję uzyskać jego pomoc, a mianowicie wywołać dość zamieszania w lesie by wywabić z miasta straż miejską. Czy byłoby to możliwe?
- Z Jego pomocą... To możliwe. - Mówiła cicho i powabnie, choć niepewnie. - Jeżeli jednak jest to bardzo potrzebne zaraz się do niego wybiorę. Jak dużo zamieszania ma Pan na myśli? - Odłożyła czarną fiolkę na stół alchemiczny.
- Jak powiedziałem, wystarczająco by wywabić straż z miasta, ale nie wystarczająco by spowodować śmierć wśród jej członków. - wzruszył ramionami - Nie jestem z tej okolicy, nie jestem zatem pewien jak duże zamieszanie będzie wystarczające. Jak najszybsza organizacja również byłaby pomocna. Nie wygląda na to żebym posiadał zbyt dużo czasu.
- Hmm. Przynęta dla straży. - Zdawała się rozumieć o co chodzi, choć nie posiadała większych informacji. -
Prosiła bym więc o jedną wiadomość. Do panienki Eri. Ona będzie w stanie to odpowiednio rozegrać. Proszę powiedzieć że Ja, Marika zostanę porwana. Nie porwana... - Zaprzeczyła szybko - Zaatakowana przez potwora podczas zbierania ziół z polany. Duży potwór. Więc będzie potrzeba dużo ludzi. Proszę powiedzieć że jaszczurka bierze w tym udział. Jak mniemam Nasza przyjaciółka Rose również o to prosi? - Zapytała dla upewnienia, zerkając na odłożoną fiolkę.
- Bez jej pomocy nigdy bym do pani nie trafił. - rzucił, stwierdzając fakt Kuroryu - Jest to wspólna prośba od niej i ode mnie, by ułatwić miastu przetrwanie wydarzeń które nadejdą. Więcej nie mogę powiedzieć, obowiązuje mnie przysięga milczenia.
- Rozumiem. Rose jest trochę tajemnicza, ale my potrafimy się zrozumieć. Nawet nie wiedząc wiele o sobie. - Ostanie zdanie wypowiedziane pod nosem i do siebie. - Dobrze. Proszę wiec przekazać tą wiadomość Eri. Reszta to tylko kwestia czasu. Ja zaraz udam się do “leśnika”. - To słowo wypowiedziała lekko żartobliwie.
- Bardzo dziękuję za pomoc w tej sprawie. - marine ukłonił się głęboko i z wdzięcznością. Ruszył do drzwi, by zatrzymać się przy drzwiach - A o jakim czasie możemy spodziewać się tej niesłychanie niebezpiecznej przygody która zmusi wszystkich strażników do pędzenia na pomoc damie w opresji? - rzucił z delikatnym uśmiechem pod nosem.
- Wszystko może być spontaniczne, więc uznajmy że godzina wystarczy. Eri w tym czasie coś wymyśli a ja z leśnikiem - Słodkie prychnięcie - Taką nazwę mógł wymyślić tylko barman. Ja i on będziemy po tym czasie już gotowi i rozpoczniemy spektakl. - Odpowiedziała z pogodnym uśmiechem.
- Jeszcze raz, dziękuję. - rzucił do niej pogodnie Kuroryu - O, i w rzeczy samej, zasługa za nazwę przysługuje barmanowi. - dodał jeszcze, śmiejąc się delikatnie, i ruszając do koszar, szukając Eri.
Z wypowiedzi zapytanych rycerzy wynikało że nie ma jej w koszarach. Po zapytaniu kapitana o jej lokalizację wynikało że została wezwana do Hogena.
Podejrzenia marine natychmiast wzrosły. Takie wezwanie, zwłaszcza biorąc pod uwagę sytuację… Ruszył na zamek, mając zamiar jej poszukać.
Tym razem strażnicy, a raczej strażnik go nie zatrzymał. Kiwnął jedynie głową na powitanie i wpuścił marine na teren zamku. Wewnątrz panowało lekkie poruszenie. Na Eri, Kasou natrafił prawie w wejściu. Właśnie opuszczała wierzę strażniczą i kierowała się do miasta.
Kontr-admirał zbliżył się do niej z delikatnym uśmiechem.
- Moja droga, mogę cię prosić o moment rozmowy na osobności? - zapytał, w dalszym ciągu uśmiechając się.
- Chodźmy więc~nya. Tutaj każdy jest jakis markotny~nyu. - Odpowiedziała przyjaźnie, nie zwolniła jednak kroku. - Wydawała się jakaś poddenerwowana.
Kuroryu ruszył tuż obok niej.
- Co się dzieje? - zapytał cicho, gdy opuścili zasięg uszu które mogły ich podsłuchać.
- Najpierw mnie wezwali i przepytali~rrrr. Jakieś plotki i listy od Uwerworldu. Później całodniowy przydział na południowym zwalisku pies ich ~miał. Staruszek jak zwykle spokojny, tylko król się w zamku zamknął ~rrrr. Nya~ Muszę się napić~ - Powiedziała kierując się do baru.
- Rozumiem… - rzucił spokojnie Kuroryu. Wyglądało na to że władca już coś podejrzewał. Trzeba było działać szybko. - Marika kazała ci przekazać że zostanie zaatakowana przez potwora w czasie zbierania ziół na polanie. Dużego potwora. Takiego do którego pokonania potrzeba będzie dużo ludzi. Kazała ci również przekazać że jaszczurka bierze w tym udział. - powiedział do niej, dbając o to by nikt nie usłyszał jego słów.
- No pięknie. Teraz to się bez mleka nie obejdzie~nya. Kiedy~nyyy?
- Za godzinę. Bardzo by mi zależało by w akcji wzięła udział cała straż miejska. - uśmiechnął się delikatnie - W końcu, ma to być niezwykle duży potwór, nieprawdaż. - rzucił niewinnie.
- Jeżeli to jaszczurka i ma być duży~nya. To kwestia tego czy go nie zauważą ci z zamku, choć wątpię~nya. Marika~nyan... jaszczurka... Coś mi się wydaje że te plotki o zamku to nie tylko plotki~nyu? - Zdjęła kapelusz i przeczesała włosy. - Rrrrrr. Nic nie wiem nic nie słyszałam~nya. Za godzinę straż będzie miała zbiórkę przez bramą miasta~nya. - Przyśpieszyła i raźnym krokiem weszła do baru. - Barman~nyan!! Dwa kufle słodyczy na koszt firmy~nya.- Min jednak dosiadła się do lady zahaczyła jeszcze młodzieńca, który siedział bez celu.
- Chłopcze wiesz jak agresywna może być catia podczas “Tych Dni” ~rrrrr? - Wypaliła ni stąd ni zowąd. - Lepiej żebyś się dziś o tym nie przekonał!~rrr. - Więcej słów nie trzeba było dodawać. Młodzieniec długo nie zagrzał tutaj miejsca. Po wyjściu z baru natrafił na kowala który zamienił z nim kilka słów. Samuraj wszedł do baru zamawiając fiolkę sake na wynos. Eri przysiadła się do baru, przy którym stały już kufle mleka.
- No tak lepiej~nya.
Kuroryu tylko pokręcił głową z uśmiechem, dosiadając się do baru.
- A dla mnie tylko sake. - rzucił, rozglądając się po barze. Szukał wzrokiem Rose. A raczej Yuri.
Księżniczka w przebraniu krzątała się za barem. Zabezpieczając butelki z alkoholem, wyściółką z szmatek i innych materiałów.
- Hay. - Barman podał trunek, nie zagadując jednak zbytnio. Ukosem zerkał za Eri. Z jednej strony był rozbawiony z drugiej lekko się obawiał. Gdy wszyscy siedzieli już wygodnie do baru wszedł Eldar siadając przy barze, oczywiście w odstępie miejsca od pozostałych. Eri dość szybko skończyła swoje trunki i słodkim “Na razie~nya” pożegnała się wychodząc z baru.
Kasou westchnął delikatnie.
- Godzina. - rzucił do Rose i barmana - Tyle czasu zostało do początku akcji. Ja jestem gotów. A wy? - zapytał reszty zgromadzonych spiskowców.
- Tak jednak pozostanę w tym przebraniu, aż do końca. - Stwierdziła Yuri.
Eldar jedynie przytaknął. A barman się uśmiechnął.
- Interesu nie zamknę. Po prostu będzie tak jak zwykle. - Stwierdził ze swoim tajemniczym uśmiechem.
- Mój cień jest także gotowy. - Stwierdziło dziewczę. - W ostateczności załagodzi sytuację i będzie pilnował zewnątrz. Ty szefie zajmiesz się osobami wewnątrz, to znaczy...
- ...załagodzić sytuację wśród osób tutejszych. Robisz niemało zamieszania panno Rose.
- Taka dola księżniczki.
- Otrzymałem również informacje że Diuk zamknął się w zamku. Możliwe że coś podejrzewa. - rzucił spokojnie marine - Jak rozumiem, planujesz mi towarzyszyć w szturmie na zamek? - zapytał Rose, upijając nieco sake z miseczki.
- Owszem. Zamierzam z nim porozmawiać oko w oko. Trochę mu wygarnę, a jeżeli okaże skruchę może wtrącę go do więzienia. Wiem jednak że jej nie okaże. Nigdy nie słyszałam by król przyznał się do błędu wytkniętego przez młodą księżniczkę. Księżniczkę, której jedynym celem w życiu powinien być ożenek i zapewnienie ciągłości linii. Zygać mi się chce od tych stereotypów. - Stwierdziła przybierając wyraz i głos grzecznego dziewczęcia. Jej uśmiech w tym momencie również wydawał się z wielce zabawny.
W momencie w którym skończyła mówić bo baru wszedł nowy osobnik.

- A zatem załatwimy to moim rodzajem sprawiedliwości… - rzucił cicho w miseczkę Kuroryu. - Zrozumiałem. - spojrzał smutno na sake - Wygląda na to że to moja ostatnia miseczka na dziś. Prawie że szkoda. - westchnął i uśmiechnął się - Ale przynajmniej wrócę do pracy. - rzucił jeszcze cicho, dopijając alkohol.
- Pan Kuroryou? - Zapytał wszystkich, przybysz. - Jestem strażnikiem księżniczki Yuri. Nightfall. Przysłał mnie pan Gramon, jako wsparcie. - Powiedział stając na baczność w lekkim rozkroku.
- Och? - zaśmiał się cicho Kuroryu - Gramon ma zaskakująco mało wiary w moje umiejętności. Ale to nieważne. - uśmiechnął się - Witamy na pokładzie. Pytanie: Jak dobry jesteś i jaka jest twoja specjalizacja?
- Wystarczająco dobry. Choć jestem tutejszy. - Stwierdził dość zwyczajnie - Param się szermierką i walką spontaniczną. Ale gdyby księżniczka wydała rozkaz mógł bym się parać nawet zabójstwami.
- Wałka spontaniczna? - Zamyślił się Barman - Ty ty jesteś tym porywczym młodzieńcem co to rusza do boju nawet jeżeli zapomni że nie ma przy sobie broni? Stalowy coś takiego wspominał.
- Pan Gramon lubi przesadzać. - Stwierdził z uśmiechem i lekkim zawstydzeniem.
- Dobrze, dobrze. A jak radzisz sobie z przeciwnikami posługującymi się magią? - zapytał spokojnie Kuroryu, jak gdyby przeprowadzając rozmowę o pracę.
- Nie lubię ich. Nie jestem co prawda taki jak Dan. Nie potrafię “łamać” ich ataków. Sprawnie jednak ich unikam i odparowuję bronią. Jednak mój “sprzęt” też ma zalążek magi więc i na takich mam sposoby.
- To dobrze. - rzucił wzrokiem na Rose, jak gdyby pytając czy może mówić dalej.
- Przepraszam. - Wyrwał się przybysz. - Pan Gramon stwierdził jakoby był pan już w stanie znaleźć księżniczkę. Bo informacje od tego zdrajcy pokryły się z tymi wcześniej już zdobytymi. Na temat jej lokalizacji. Gdzie jest moja Yuri?
Rose ewidentnie prychła. Szczęśliwie młodzieniec tego nie usłyszał.
- Spokojnie, bez stresu. - rzucił dość sucho marine - Yuri jest bezpieczna. Posiadam wiedzę o jej lokalizacji i o jej planach, do których wykonania dążę. A to czy ty się dowiesz zależy już od niej, nie ode mnie. - westchnął - Wasza księżniczka jest niezwykle inteligentna, ale najwyraźniej jednocześnie niezwykle skryta. Nakazała mi całkowite milczenie. - uniósł głowę delikatnie w górę - Czasami zastanawiam się czy nie robi tego wyłącznie dla rozrywki… - rzucił w powietrze, jak gdyby do siebie.
Rose dała dyskretny znak by go wtajemniczyć. Uśmiechem odpowiedziała również na domniemane stwierdzenie Marine.
Marine westchnął delikatnie.
- Gdy będzie chciała żebyś dowiedział się gdzie jest, dowiesz się, o to się nie martw. A teraz, plan. - spojrzał na niego uważnie - Za mniej więcej pięćdziesiąt minut przypuścimy atak na zamek Diuka. Zdobędziemy go, i zapewne dokonamy jego egzekucji. Pomożesz Anthrilienowi - wskazał na Eldara - pozbyć się królewskiego maga. Jest on jedyną przeszkodą na drodze naszych planów. To wszystko.
-W momencie gdy się rozdzielimy oboje postarajcie się otworzyć wasze umysły. Ujmując to inaczej postarajcie się głośno myśleć. Postaram się umożliwić komunikację do pewnego stopnia co może nam być potrzebne. To się tyczy szczególnie ciebie człowieku- dodał eldar spoglądając na nowo przybyłego- jeśli mamy walczyć razem nie mam zamiaru ufać komuś kogo nie znam i narażać życie. Takie działanie w pewnym stopniu powinno umożliwić przewidzenie Twoich ruchów i synchronizacje.
- Zrozumiałem. Wypełnię swą misję z najwyższą dokładnością. “I może zostanę zaszczycony jakąś nagrodą od pięknej Yuri” - wpłynęły myśli rycerza do umysłu eldara.
“Trochę zbyt otwarty jest jego umysł”- Skarcił go w myślach eldar.
Minuty się dłużyły. Czas w oczekiwaniu płynął bardzo powoli.
Kuroryu siedział spokojnie z założonymi rękoma. Oczekiwanie mu nie przeszkadzało, co mogło zadziwić wielu doświadczonych żołnierzy. Cała misja marines w końcu wymagała długich okresów oczekiwania na podróżujących statkach, przerywanych krótkimi okresami przemocy.
Hałas z zewnątrz, wstrząs ziemi, ryk bestii. Godzina upłynęła... Eldar jako pierwszy odczuł co się dzieje i był już gotowy do wymarszu.
- Zaczęło się. - rzucił spokojnie Kuroryu, wstając od stołu - Anthrilien, Nightfall. Bramy zamku najpewniej będą zamknięte. Ja się tym zajmę. Wy znajdziecie i wyeliminujecie maga. Rose… - rzucił do dziewczyny, patrząc na nią uważnie - Trzymaj się z tyłu, i mam szczerą nadzieję że jesteś przyzwyczajona do rozlewu krwi, dziewczyno, ponieważ to nie będzie piękne. - powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu - Ruszamy. - rzucił do wszystkich, wychodząc z karczmy i ruszając na zamek.
Po wyjściu z karczmy ujrzeli obraz zamieszania. Nad murem miasta wystawała głowa zaplanowanego potwora.

Pierwsza myśl niepewności czy to na pewno tak miało wyglądać. Nie było jednak czasu się zastanawiać. Straż miejska natychmiast wyruszyła w bój. Straż zamku również miała się tam udać, jednak pod gromem rozkazów swojego dowódcy zostali na swoich pozycjach. Bramy zamku pilnowało dwóch wielkich strażników.
Kuroryu obrócił się delikatnie do Rose.
- Wszyscy są lojalni wobec Diuka i staną w jego obronie, zgadza się? - patrzył na nią uważnie - Zastanów się nad odpowiedzią, zależy od niej życie tych ludzi. - dodał idąc powoli w kierunku bramy.
- Wobec Hogena. - Powiedziała dziarsko.- Jako że diuk jest nad nim to go też słuchają. Jednak to Hogen jest ich dowódcą.
- Panie Kuro a gdyby ich tak uśpić? - Zapytał młodzieniec
- Jedna próba. Dla ich dobra, lepiej nie zawiedź. - rzucił cicho Kuroryu. Było to wbrew jego zasadom; w rzeczy samej, jego mistrz potraktował by jego skrupuły z pogardą. Nie był to jednak jego świat, i, chwilo, postanowił grać wedle jego reguł. Ciekaw był jak długo wytrwa w tym postanowieniu…
Nightfall schował swój miecz do pochwy, a zza pasa, zza plecow wyciągnął inną broń.

- Zbrodnicze ostrze wyciszenia. - Mówił na wdechu i niesłyszalnie.
Ruszył błyskawicznym krokiem przeskakując zwinnie z nogi na nogę. W mig dopadł pierwszego wojownika i nim drugi zdołał się odezwać również upadł nieprzytomny. Młodzieniec, w momencie w którym stanął równo na nogach, w ręce trzymał już swój miecz.
- Załatwione. - Powiedział dość radośnie i dumnie.
- Mag. Teraz. - rzucił do niego spokojnie Kuroryu, mijając go, jego płaszcz powiewał w rytm jego kroków - Ja idę do komnaty tronowej. - dodał.
Gdy tylko przeszli przez bramę ich oczom ukazał się obraz 20 sprawnie wyszkolonych rycerzy. Za nimi górował Hogen ze swoim równie wielkim mieczem.

Po eldarze nie było śladu. Głos w myślach Kasou oraz pozostałych mówił, że: “nie zamierza on marnować siły na armię. Jego celem jest mag.” Dlatego też użył iluzji niewidzialności i ruszył przodem.
Przed Nightfall-em i Kasou zapowiadała się wstępna rozgrzewka.
- Ach. Hogen. - rzucił spokojnie Kuroryu - Tak jak się spodziewałem. - spojrzał uważnie na stojących przed nim żołnierzy. To byli dobrze wyszkoleni żołnierze. Ale… - Nie będziecie w stanie mnie powstrzymać. Diuk Edmund został uznany za winnego zdradzie wobec Unii. Wyrok na nim zostanie wykonany. Ty zaś musisz podjąć decyzję… - spojrzał na niego uważnie - Lojalność wobec zdrajcy, albo życie twoje i twoich ludzi. Innych opcji nie ma. - ziemia zaczęła delikatnie drżeć.
- Wiesz Kuroryou czym jest rycerska duma? To przyjmowanie konsekwencji swoich życiowych wyborów. Dawno temu przysięgałem przed Diukiem, że będę walczył u jego boku do końca. Choć bym chciał, nie mam wyboru. Może to i lepiej. Gdy człowiek za dużo myśli tym większą okazuje niepewność i słabość. - Uniósł swój olbrzymi miecz. - Piękne nieprawdaż. Ostrze wykute w kraju ognia. Nadal tętni w nim serce tamtego kraju, choć minęło już ponad pół wieku. Nadal jest tak samo gorące jak wtedy. - Spojrzał łagodny wzrokiem na marine. - Nie musisz tutaj być. To nie twoja walka. To zwykła zachcianka malej dziewczynki.
Kuroryu spojrzał na Hogena… i odrzucił głowę w eksplozji śmiechu.
- Nie moja walka, mówisz? Mylisz się. - spojrzał na niego, a jego głos ponownie zaczął przypominać ten jego mentora - Rycerska duma, mówisz? Ja przyjąłem inne wartości. - wskazał dłonią na swój płaszcz - To nie jest zwykła ozdoba. To symbol statusu i mojej roli w świecie. My, marines, niesiemy na naszych ramionach sprawiedliwość świata. - spojrzał na niego twardo - A to co mnie tu sprowadziło to nie zachcianka małej dziewczynki, lecz polecenie dziedziczki tronu. Może ona podejmować własne decyzje. Jeśli są one błędne, będzie żyć z konsekwencjami tych decyzji, jak my wszyscy. - do jego głosu wpadły groźne nuty - Decyzja została podjęta. Diuk Edmund jest zdrajcą. A zatem, prawo i sprawiedliwość domagają się jego śmierci bądź dożywotniego osadzeniu w więzieniu w ramach łaski. - ziemia zaczęła drżeć mocniej - Nie wycofam się. To jest wasza ostatnia szansa. Nie macie pojęcia przed kim stoicie. To będzie waszą zgubą jeśli podejmiecie złą decyzję.
- Nasza księżniczka ma jaja i głowę na karku. - Stwierdził młodzieniec. Powiedział jednak to niedyskretnie czym zaskarbił sobie nieprzyjemne spojrzenie przebranej i uśmiech Hogena. - Panie Kuro tego wielkiego zostawiam panu, jak i tech 19 przed nim. Zadowolę się jednym po lewej. Panienko Rose proszę za mną. - Chwycił dziewczę za rękę i przygotował się do biegu.
- Toż mi przeznaczenie zgotowało los. - Mówił Hogen nadal uśmiechnięty. - Ma jaja co... Nie ma co przedłużać Kuroryou. Nic z tego dobrego nie wyjdzie. Mam tylko nadzieję że ta małpa niczego nie rozwali. Panowie! Gotuj broń, chyba że ktoś chce się wycofać!? - Potężny głos rozbrzmiał dziedzińcu.
- Tak jest!!! - Dopowiedzieli raźno. Nie było w nich strachu. Wszyscy powierzyli swoje życia dowódcy.
- Czas zacząć taniec. - Chwycił miecz w obie ręce. Od ostrza zaczęła nosić się para, a samo ostrze rozgrzało się do czerwoności.
- Jeśli człowiek nie żyje w zgodzie ze sprawiedliwością, nie zasługuje na to by żyć. - rzucił zimno Kuroryu - Nie będę się wstrzymywać. - ziemia przestała drżeć - Ganryū no kyōen. - rzucił Kuroryu. Z ziemi dookoła niego wyskoczyły dziesiątki smoczych łbów, na długich szyjach, rzucając się na żołnierzy, i rozrywając się na strzępy w wyjątkowo brutalny sposób. Najwięcej z nich skierowało się na Hogena.
Nie był to atak którego tak wielki wojownik się obawiał. Nadlatujące głowy rozciął prostym poprzeczny cięciem swojego miecza. Co więcej ruch ten spowodował falę gorąca która poleciała w kierunku kasou. Nei był to atak lecz pokaz siły. Strącił on jednak kamienne głowy z wciąż walczących rycerzy. Smocze głowy zdołały rozerwać zaledwie dwóch z nich i dwóch z nich zranić.
Po obrocie Hogen rozpędzonym ostrzem uderzył o ziemię posyłając w stronę marynarza tnący strumień. Ślad jaki zostawił po sobie na ziemi wyglądał jakby stopił on skałę. Za pędzącym strumieniem ruszyło trzech rycerzy z bronią ciężką.
Po Młodzieńcu i księżniczce nie było śladu. Wojownik którym miał się on zająć leżał martwy na ziemi. Nie był rozszarpany, leżał tak jakby zmarł we śnie.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=2c3a4rIzXOk[/MEDIA]
Kuroryu tylko prychnął, zniesmaczony.
- Spodziewałeś się mnie zatrzymać tak niewielką mocą? Żałosne. - rzucił zimno, zaczynając iść w ich stronę marine - Zupełnie jak gdyby miało to coś dać. - z kikutów głów zniszczonych przez Hogena wystrzeliły następne, rzucając się na rycerzy i masakrując ich - Nie jesteś nawet w stanie obronić przede mną swoich własnych żołnierzy. - dodał z wyraźną pogardą w głosie. Gdy postawił następną stopę na ziemi, dookoła żołnierzy Hogena wystrzeliły ostre jak brzytwa szpikulce, przebijając ich na wylot. Jednocześnie na drodze tnącego strumienia pojawiła się ściana z kamienia. Strumień nie stanowił dla Kasou zagrożenia, nie chciał on jednak ujawniać swojego asa w rękawie jakim była regeneracja zbyt wcześnie. Z następnym krokiem zapadł się pod ziemię.
- Co możecie przeciw mnie uczynić? - zapytał, pojawiając się bezpośrednio między żołnierzami wroga, na wprost Hogena.
Ci którzy mogli się ruszyć w dość nie zgranych ruchach zamachnęli się na wojownika. Ostatnie desperackie ataki spełzły na niczym. Zdolność regeneracji kasou była niepokonana. Z całej gromady ostały się dwie osoby. Jedną był Hogen który już zamierzał się do kolejnego cięcia, drugą był jeden rycerz. Miał on lekki jednoręczny miecz, i takąż samą tarczę. Był jednak ze wszystkich najzwinniejszy i sprawnie unikał i parował ataki marynarza.
W momencie w którym Hogen wyprowadził gorące pchniecie prosto w kasou, korzystając również z ogniowego podmuchu. Mniejszy wojownik pełnił rolę wypełnienia i krył swojego dowódcę, a raczej pilnował by jego atak nie został skontrowany..
Kuroryu całkowicie zignorował pozostałego przy życiu rycerza. Jego zdolności z całą pewnością nie były wystarczające by go zranić. Jednocześnie utworzył gigantyczną pięść z kamienia, i uderzył nią wprost w Hogena. Proste rozwiązania często były najlepsze.
Sparowała i strąciła ona lecący strumień. W pięści był spory otwór roztopionej skały, dalszy jednak tor lotu strumienia skierował się w powietrze. Nim jednak uszkodzona pieść dotarła do potężnego rycerza, ten rozciął ją pionowo w pół. Z pomiędzy polówek wyskoczył zwinny rycerz który natychmiast przeszedł do ataku. Wbił on swój miecz w brzuch marynarza. Niestety bez efektu.
- O? Udało ci sie do mnie dobiec. Imponujące. - chwycił atakującego rycerza za gardło i uniósł go na wysokość swojej twarzy - Byłbyś dobrym żołnierzem, gdyby nie twoja źle postawiona lojalność. - w dalszym ciągu trzymając go za gardło, zaczął iść w stronę Hogena - A teraz, chciałbym uzyskać informacje. Jakie jeszcze środki obrony posiada ten zamek? - zapytał jego jak i Hogena.
- Sam się będziesz musiał o tym przekonać. - Odpowiedział Hogen.
Mniejszy wojownik korzystając z chwili uderzył, dziwnym uderzeniem w rękę Kasou. Tak jakby delikatnym prądem dłoń momentalni rozprostowała palce, a młodzieniec odskoczył do swojego dowódcy.
- Szefie. Go się nie da zranić! - Powiedział masując delikatnie gardło ręką na której spoczywała tarcza. - Co robimy?
- A jak sądzisz. Ja muszę tu zostać ale ty...
- Zostaję z tobą szefie. Gdybym teraz uciekł ich śmierć... - spojrzał na swoich poległych towarzyszy.
- W takim razie będziesz mnie krył. - Hogen chwycił swój potężny gorejący miecz. - Śmieszna ta sprawiedliwość. - Powiedział zarówno do siebie jak i Kasou, wyprowadzając potężny zamach prosto w pierś marines.
- Człowiek taki jak ty, który pokłada większą wiarę w lojalności niż w prawie, nigdy nie zrozumie. - rzucił spokojnie Kuroryu. Jego lewa dłoń powiększyła się, chwytając miecz Hogena. Prawa zaś przemieniła się w szponistą dłoń, która wzmocniona haki uderzyła wprost w twarz Hogena. - Meiryū! - ryknął Kuroryu.
Miecza hogena nie udało się zatrzymać, nie stanowił on jednak problemu. Jedyny efekt jaki za soba pozostawił to jedynie uczucie poparzenia, na linii cięcia. Szponiasta pięść trafiła i rozerwała swój cel. A raczej cel który znajdował się na tej linii. A było nim ciało mniejszego żołnierza, który wyskoczył i zasłonił swojego dowódcę.
- Może masz i rację. - Odpowiedział, żegnając swojego podkomendnego chwilowym zamknięciem oczu - Jednak sprawiedliwość która idzie po trupach do celu to żadna sprawiedliwość. Jest to takie samo zło, jak to które stara się wyplenić. Gdyby sprawiedliwość była tak prosta to już dawno panował by ład i porządek. Możesz teraz tego nie zrozumieć, ale kiedyś na pewno to do ciebie dotrze.
- Powiedział człowiek który odmówił poddania się i ocalenia życia swoich ludzi w celu uratowaniu zdrajcy. - spojrzał na niego pogardliwie - To ty zdecydowałeś się stanąć przeciwko mnie. To ty postanowiłeś poświęcić życia swoich ludzi, gdy ostrzegłem cię że skończy się to ich śmiercią. Nie cenisz sobie sprawiedliwości. Chciałeś powstrzymać osobę której winien jesteś posłuszeństwo, dziedziczkę korony która prowadzi tę unię. Gdybyś odstąpił, ani ty ani żaden z twoich ludzi by nie zginął. - prychnął z pogardą - Przestań winić mnie za swoje decyzje. Nie będę oszczędzać żyć ludzi którzy dobrowolnie postanowili stanąć przeciwko mnie.
- Co to za rycerz który służy tylko z racji obowiązku. Nie zrozumiesz tego honoru. - Kończył wyprowadzając cios.
Zamachnął się i tym razem uderzył gorącym mieczem w całkiem inny sposób. Ostrze pod wpływem gorąca wytworzyło powierzchnię jakby powiększyło miecz. Uderzenie nie zostało wykonane ostrzem lecz całą głownią miecza. Ciało marines zareagowało tak jak zawsze na skutek trafienia. Jednak tym razem nie kawałek, lecz całe błoto zostało odrzucone. Breista masa rozlała się na ścianie zamkowego muru, a po niedługiej chwili znów zaczęło wracać co swojej formy. Ten atak był odczuwalny dla marine, jako uderzenie, ból i poparzenie.
Kuroryu zaczął powoli wracać do swojej pierwotnej formy. Choć uderzenie bolało, nie miał zamiaru tego okazywać w stosunku do jego przeciwnika. Byłoby to oznaką słabości.
- Nie widzę honoru w pozwoleniu na śmierć swoich ludzi. - rzucił, kończąc reformację - Martwy człowiek jest martwy. Jeśli zginął dla abstraktu, może się czuć lepiej z tego powodu. Ale w dalszym ciągu nie zmieni to faktu. - wnikł w ziemię, wyskakując tuż przed Hogenem i zasypując go ciosami wzmocnionymi busoshoku haki.
Część potężnych ciosów rycerz przyjął na siebie, a część sparował swoim mieczem. Jak się okazało niezwykle wytrzymałym. Następnie odtrącił marines by mieć chwilę na zamach.
- Obyś w przyszłość znalazł tą prawdziwą sprawiedliwość. - Spokojny uśmiech zagościł na jego twarzy. - Uderzenie które zamierzał wyprowadzić było podobne do poprzedniego z tym wyjątkiem że zamierzał je wyprowadzić nie w bok lecz z góry.
Kuroryu przemienił się w błoto, zwinnie wywijając się z drogi ciosu, i wyprowadzając potężne uderzenie wprost w brzuch swojego przeciwnika. Gdy tylko doszło do kontaktu pomiędzy jego pięścią a ciałem Hogena, z jego ręki wystrzelił potężny zbiór kamiennych kolców, w sposób podobny do eksplozji, masakrując jego przeciwnika.
Ranne ciało olbrzyma opadło na bark marynarza. Hogen nie wypuścił swego miecza z rąk.
- To koniec Kuroryou. Upragniony koniec. - Mówił powoli i jak na swoją osobę dość cicho.
- Nie dla mnie, Hogen. Nigdy dla mnie. - rzucił spokojnie Kuroryu, podtrzymując go przez moment, a następnie układając go na ziemi. - Będę teraz musiał przez ciebie znaleźć tę dziewczynę. - dodał, bez zawiści w głosie - Udało ci się mnie nieco opóźnić.
- W zamku czekają jeszcze czarodziej i 3 najemników. Ruszaj cough - głęboki oddech - ...a ja wracam do swoich ludzi. - Ułożył swój miecz na piersi i zamkną oczy. Pewnym było że jeszcze żyje, ale jego czas dobiegał już końca.
Kasou spojrzał jeszcze na Hogena, po czym odwrócił się i ruszył na zamek.
- Zaczynam łagodnieć na starość… - rzucił jeszcze do siebie. Normalnie nie pozostawiłby przeciwnika bez dobijania go… ale Hogen pomógł mu gdy przybył do tego świata. Mógł mu zapewnić tak drobną przysługę. - Nightfall?! Jesteś tu gdzieś jeszcze?! - krzyknął, kontynuując w kierunku bramy. Miał nadzieję że młody nie wyforsował za bardzo do przodu.
Głos odbił się echem na dziedzińcu. Nikt nic nie odpowiedział. Młodzieniec musiał ruszyć na przód.
- Idiota… - wymamrotał Kuroryu - Doprowadzi do swojej śmierci. Albo śmierci Yuri, tak przy okazji. - ruszył na zamek, nie ociągając się. Jednocześnie rzucił myśl w przestrzeń. “Anthrilien, jeśli mnie słyszysz namierz Rose i Nightfalla. Genius poszedł przodem, nie chce żeby wpakował ją w jakąś kabałę.”
“Przed tobą jakieś 200 metrów” - Odpowiedź padła dopiero po chwili i z lekim zdezorientowaniem. Było pewne że jest już w trakcie swojej walki. Marines wszedł przez główne wrota zamku i ruszył biegiem przed siebie. Gdzie nei gdzie na korytarzach widać było leżących strażników. Czasem były plamy krwi a czasem nie. Gdy przebył tą trasę zobaczył księżniczkę stojącą przy ścianie, wyglądająca przez otwarte wrota do jakiejś sali. Z środka słychać było odgłosy walki.
- Co się dzieje? - zapytał Kuroryu, również zaglądając do środka.
- Nightfall walczy z najemnikami. Na jednego w sumie wpadliśmy z zaskoczenia i skasował go na miejscu. Ale z pozostałą dwójką już mu nie idzie. - Skomentowała wydarzenia. - W tej sali, wrota po lewej to sala tronowa. Prosto jest balkon a po lewej wejście na baszty. Edmund jest w sali tronowej. Widzę jego aurę. Musimy się do niego przedostać. Anthrilen walczy za nami. Musiał zabrać tego maga w którąś z bocznych komnat.
Wojownicy z którymi walczył młodzieniec to :


- Czasami proste rozwiązania są najlepsze. - rzucił do niej spokojnie Kuroryu. Wszedł do sali, rzucając na wejściu głośno.
- Panowie, jeśli mogę prosić o uwagę. - zaczekał aż oczy najemników spoczęły na nim - Widzicie, nie jestem pewny czy znacie wszystkie informacje. Chciałbym zatem was oświecić. - wskazał na drzwi prowadzącego do sali tronowej - Człowiek czekając za tymi drzwiami jest zdrajcą. Ponieważ płaci on wam, to czyni was również zdrajcami. A karą za zdradę jest śmierć. - uśmiechnął się delikatnie - Ponieważ jednak jestem we wspaniałomyślnym nastroju, pozwolę wam odejść jeśli obiecacie zaprzestać działania przeciwko mnie i moim współpracownikom. Mam szczerą nadzieję że okażecie się bardziej pragmatyczni niż Hogen i jego ludzie. - jego uśmiech poszerzył się - Nie stanowicie dla mnie zagrożenia. Najwięcej co zdołacie zrobić to opóźnić mnie, i będzie was to kosztowało wasze życia. Macie jedną szansę. Nie zmarnujcie jej.
W momencie wypowiedzenia ostatniego zdania Kasou zarobił 2 kulki z pistoletu jednego najemnika. Pierwsza prosto w pierś druga mniej więcej w miednicę. Efekt był raczej oczywisty, ku zaskoczeniu najemników. Nie czekali oni jednak na odzew. Drugi najemnik w rękawicach wyczekał tylko na wolną chwilę by umknąć nightfallowi i podbiec do marynarza. Tu ku zaskoczeniu Marines, uderzenie uzbrojona pięścią nie zmieniło ciała na błoto. Dość silne uderzenie trafiło w mięśnie i odrzuciło wiceadmirała do korytarza z którego przyszedł. Ten świat zdawał się jeszcze nie raz go zaskoczyć.
Kuroryu wstał spokojnie, otrząsając się.
- I właśnie do tego potrzebna jest reputacja. - strzelił karkiem - By nic nie warci najemnicy nie próbowali z tobą walczyć. - westchnął, ruszając w stronę najemnika z rękawicami - Miałem nawet zamiar faktycznie puścić was wolno. Sakazuki-sensei wyśmiałby mnie za taką łaskawość. Najwyraźniej będę musiał sobie z wami poradzić jak z problemami w domu. - jego oczy stwardniały, a prawa ręka pokryła się parującym kamieniem aż do ramienia. Gdy był parę kroków od najemnika z rękawicami, wystrzelił do przodu niczym pocisk, a jego ręką przemiła się w potężny smoczy łeb, wzmocniony haki. - Jaaku no musabori! - warknął, a szczęki smoka zacisnęły się na najemniku, mając zamiar rozerwać go na pół.
Najemnik zaparł się swoimi zbrojonymi rękawicami wewnątrz smoczej paszczy. Doszło do sytuacji patowej. Kasou stworzonym smoczym łbem nie mógł rozerwać najemnika, a najemnik nie był w stanie się ruszyć, a tym bardziej wyjść ze smoczego łba. Trzeci najemnik przestał dokazywać, gdyż zajął się młodym wojownikiem. Który nie wiedzieć czemu nie mógł się do niego zbliżyć, sprawnie jednak blokował jego ostrzał.
- Nie bądź nieśmiały. Jeśli faktycznie byłeś na tyle głupi żeby mnie zaatakować to chociaż spróbuj zapewnić mi rozrywkę. - rzucił do niego z delikatnym sarkazmem Kasou. Jednocześnie przytupnął stopą, a z miejsca w którym stał najemnik wyskoczyły potężne kamienne kolce.
Najemnik został poraniony i to dotkliwie. Nadal był jednak przytomny. Lekko wyswobadzając rękę udało mu się nawet na tyle uderzyć pysk kamiennego smoka by móc się wydostać z jego uścisku. Nie zmieniło to jednak jego pozycji. Odzyskując trochę przestrzeni wyciągnął z przepaski stroju maleńką ampułkę, którą natychmiast połknął. Znów mógł się poruszać normalnie, choć jego rany były otwarte. Ponownie ruszył do starcza z admirałem.
Kuroryu westchnął.
- Z Hogena był lepszy rozmówca. - rzucił spokojnie marine - Ale nie powinienem narzekać. W końcu, tylko ci płacą. Nie masz woli która mogłaby się mierzyć z moją. - Jego prawa dłoń wystrzeliła do przodu, wijąc się niczym wąż, chwytając najemnika za gardło i ciskając nim o ścianę. - Nie możesz się równać z człowiekiem walczącym z powodu przekonań.
- S... Strachliwi p. pies najgłośniej sz...czeka. - Wysyczał przez zęby. Uzbrojoną rękawicą rozbił trzymającą go pieść, taż że cała się rozpłynęła. Następnie podbiegł do Kasou i uderzeniem ozbrojonej rękawicy posłał go na ścianę.
- Zabawne. - rzucił marine, uderzając o ścianę. Wstał i otrzepał się jak gdyby nigdy nic - Wielu wysoko postawionych maines ma zwyczaj gawędzenia z przeciwnikami. Głównie z nudów. Jak ty na ten przykład. Nudzisz mnie. - ruszył w jego stronę - Co nie przeszkadza że zabiorę sobie te rękawiczki. Są dość interesujące. - dodał, rzucając się na niego, i zasypując go gradem ciosów wzmocnionych busoshoku: koka. Jego ręce były pokryte czernią gdy uderzał najemnika raz za razem.
Część ciosów trafiła w ciało przeciwnika. Widocznie po tym co połknął był w stanie nie odczuwać bólu. Część ciosów trafiła w rękawice, które dość sprawnie je sparowały.
- To raczej zasługa Ki. - Powiedział strącając obie uderzające go pieści w jedną stronę. W obrocie wykonanym w zniżonej pozycji znalazła się dość blisko Marines. Następnie wyprowadził bardzo silne, podwójne uderzenie prosto w brzuch. Z ust Kasou pociekła krew. Nie stracił on ustawienia ani skupienia, co odrobinę zdezorientowało przeciwnika.
Obie dłonie Marine przemieniły się w szponiaste karykatury. Wbił je wprost w przeciwnika, przytrzymując go w miejscu. - Jesteś pierwszą osobą która zdołała mnie zranić w tym świecie. Gratulacje. W nagrodę zobaczysz technikę dzięki której uzyskałem swój tytuł. - wciągnął wdech - Seigi no ryū no koki! - Z jego ust wyleciały tysiące ostrych jak brzytwa odłamków skał, uderzając wprost w najemnika.
Pomimo tego że najemnik zasłonił się rękawicą. Nie zdołał się w pełni osłonić przed atakiem marines. Można powiedzieć że walka była już wygrana. Pomimo jednak ciężkiego stanu oponent wciąż żył.
- Sprowadziłeś to na siebie poprzez stanie na przeciw sił sprawiedliwości. Twój los posłuży za przykład. - wbił mu prawą dłoń prosto w pierś, wyszarpując serce. - A teraz zdychaj. - rzucił bez cienia sympatii.
Zerwanie przepływu krwi odniosło bardzo krwawy skutek. Jeszcze przez minutę osobnik wił się na posadzce aż w końcu skonał.
Ostatni najemnik także poległ. Nie został on pokonany przez Nightfalla. Wykończyła go Rose. Zrucając w niego dość celnie niewielkim sztyletem. Przetarł ręce po celnym zabójstwie i pomogła wstać swojemu strażnikowi.
- Proszę wybaczyć panienko Rose za ten dyshonor. Ten pierwszy najemnik musiał mieć zatrute ostrze lub też coś o podobnym działaniu. Nadal nie jestem stanie sprawnie poruszać jedną nogą.
- Nie piep**... Proszę się o to nie martwić. - Poprawiła dziewczęcym akcentem. - W tych czasach dziewczęta powinny umieć sobie poradzić.
- Prawidłowa postawa. - rzucił marine, zbliżając się do nich - A zatem, możemy ruszać zobaczyć się z Diukiem. - przetarł usta, i spojrzał na krew pozostałą na wierzchu dłoni - A potem muszę sprawdzić czym jest to Ki o którym wspomniało tamto truchło. Interesujące że był w stanie mnie zranić.
 
__________________
Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Niccolo Machiavelli

Ostatnio edytowane przez Darth : 29-10-2013 o 14:22.
Darth jest offline  
Stary 31-10-2013, 14:57   #43
 
Asuryan's Avatar
 
Reputacja: 1 Asuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputację
Zaraz po wyminięciu obrońców Anthrilien skierował się w głąb zamku. Aura maga sama do niego trafiła, była zbyt inna od reszty aby jej nie znaleźć. Po drodze z zimną krwią mordował każdego człowieka który stanął mu na drodze.
-Khaine a'nrenal mae dael- powiedział pod nosem, polecając swoje ostrze bogu krwi i morderstwa. czujnym wzrokiem omiatał kolejne korytarze kierując się w stronę maga.
Korytarze biegły i zakręcały. Ostatecznie Anthrilen trafił na wyższe pietra gdzie na obszernym korytarzu jednego z nich stanął oko w oko z magiem.

Zdawał się on być śwaidomy obecności Eldara, nawet pomimo niewidzialnosci. Jego wzrok podążał za jego ruchami, skrytymi pod iluzją. Obaj stali tak na przeciwko siebie w ciszy i opanowaniu. Obaj pozdrowili się lekkim zniżeniem głowy. Byli już gotowi.
Zasłona zniknęła w momencie gdy prorok użył runy wzmocnienia. Potężny wyskok wzmocniony tą zdolnością oraz odepchnięciem lewitacji. W czasie nie dłuższym niż sekunda znalazł się przy przeciwniku, a jego włócznia o nietypowym wyglądzie kierowała się w sam środek piersi przeciwnika.

Celne trafienei okazało się być iluzją. Przeciwnik stał dokładnie metr za swoim iluzyjnym odbiciem, odrobinę poza zasięgiem wyciagniętej włóczni. W momencie zniszczenia jego iluzji kreował on już ogniowy czar swoim berłem. W drugiej ręce także miał coś przygotowane, jednak widocznie czekał na dobry moment by tego użyć..
- Fielh’en goren nor wil hier’e’sendde noure! - Strumień płomieni wyleciał z kostura w stronę twarzy Eldara.|
Ten błyskawicznie znalazł się tuż przy ziemi wymijając jęzor ognia, ostrze włóczni sunęło kilka centymetrów powyżej ziemi. Miał zamiar podciąć przeciwnika lub chociaż zmusić go do uniku. Temperatura w pomieszczeniu stopniowo spadała.
- Whort loren! - Przeciwnik znikł z oczy Eldara. Wyczucie aury podpowiedział mi jednak że znajduje się on za jego plecami, na końcu korytarza. Użył teleportacji, a gdy miał już wstarcząjaco dużo miejsca znów zaczął wypowiadać inkantację
- Merhareon ahina slaneesh! - Z kostura, po ścianach korytarza, zaczęła sunąć w kierunku eldara, czerń. Tak jakby cień kierował się w stronę wojownika. Po chwili mag inkantował już kolejny czar.
- Mirt lello rien nelbe orie! - Kosturem celował dokładnie w stronę eldara. Wolna ręka wciąż pozostawała nieużywana.
Anthrilien odskoczył od maga krzywiąc się wyraźnie na dźwięk imienia tego który pragnie. Z obu jego dłoni oraz oczu wystrzeliły potężne błyskawice, rozrywając kamienie na ścianach meble oraz obrazy. Wypełniając całe pomieszczenie wyładowanie kierowało się w stronę maga. Ściany i posadzka zaczęły pokrywać się szronem.
Tym razem ma wykorzystał oba czary. Pierwszym był strumień światła podobny do lasera którym sparował wyładowanie elektryczne. Następnie z drugiej ręki wystrzelił pół przezroczysty pocisk psioniczny prosto w tors Eldara. Od razu po strzale zaczął ładować następny pocisk.
Dzięki odległości eldar miał czas aby wyminąć pocisk zręcznym piruetem w bok, o włos. W ciągu chwili znalazł się tuż przy przeciwniku. Błyskawiczne pchnięcie włóczni skierowane było w tors przeciwnika, trzymał ją luźno w taki sposób aby ta lekko wysunęła się z jego dłoni zwiększając zasięg o dwa metry, łapiąc ją mocno za sam koniec. Szron który pokrywał posadzkę niezauważenie przemroził stopy maga do podłoża.
Włócznia starła się z magiczną barierą maga. Przylegała ona prawie równo do ciała. Eldar nie był tym zaskoczony, choć wydawało się że sama bariera nie jest elementem pasywnym. Nie było wyjścia, w trakcie walki nie mógł tego szybko przeanalizować, więc musiał chwilę przystanąć w jakimś odrobinę bezpieczniejszym miejscu.
Mag korzystając z ochrony zamierzał wyprowadzić bliskie uderzenie magiczyn pociskiem. Dokładnie tym samym który wcześniej zranił Anthrilena.
Tym razem widział pocisk, nie musiał się wycofywać tak jak ostatnim razem. Mocnym wyskokiem na prawo uciekł w momencie gdy pocisk pędził w jego stronę. W tym momencie usłyszał głos Kasou “Anthrilien, jeśli mnie słyszysz namierz Rose i Nightfalla. Genius poszedł przodem, nie chce żeby wpakował ją w jakąś kabałę.” Eldar przeklął w myślach, nie miał czasu na takie rzeczy. Całe szczęście aura chłopaka nie była daleko a ta należąca do Kasou wręcz sama zwracała jego uwagę. “Jakieś 200 metrów przed Tobą” odpowiedział krótko po czym z jego włóczni wystrzeliła wiązka niszczyciela, drugiej dłoni użył próbując gwałtownie obniżyć temperaturę w ciele maga.
Mag ponownie sparował atak swoim pociskiem psjonicznym. Odczuwając wewętrzny efekt starał się go sparować tworząc wokół siebie tarczę ogniową. Nie było to mozę najbardziej doraźne przeciw działanie ale ogień w ciele nie brzmiał wiele lepiej. Gdy tylko jako tako przeciwdziałał kontrze postanowił spróbować czegoś innego. W jego ręce zaczęły kumulować się ładunki elektryczne, a na kosturze bryłki lodu, tworząc zwartą kulę.
Tym razem prorok gwałtownie obniżył temperaturę używając obu rąk. Dłoń w której mag kumulował błyskawicę skostniała i lekko pobladła, reszta ciała miała się niewiele lepiej. Prorok miał zamiar spowodować szok termiczny.
Obserwował obie dłonie przeciwnika gotowy do uniku.
Mag pokonując ból wystrzelił w kierunku eldara bryłę lodu. A następnie zniszczył ją używając czaru gromu. Efekt obu tych czarów podziałał jak szarpnel, siejąc dookoła siebie wiele ostrych lodowych kawałków.
Zamach włóczni strącił część odłamków. Większą część przyjął na siebie pancerz runiczny. Te kilka które dosięgły eldara pozostawiły rozcięcia na jego szatach dłoni oraz policzku, kawałek pod kością policzkową. Runa wzmocnienia zalśniła lekko. Prorok nie zważając na zadrapania w chwili nie dłuższej niż mrugnięcie okiem znalazł się tuż przy magu. Jego dłoń zacisnęła się na twarzy przeciwnika, kontakt bezpośredni spowodował że temperatura wewnątrz mózgu czarownika rosła błyskawicznie.
Jednocześnie mag przystawił rękę do piersi Eldara. Ten kto zakończy to pierwszy powinien przeżyć.
Gorąc dochodzący z głowy maga był odczuwalny nawet dla eldara. Wszystko wskazywało na to że mózg przeciwnika już się gotował. Prorok wpatrywał się w ścięte białka oczu maga równocześnie włócznią strącając bezwładną rękę z piersi.
-Za upadłych- dodał jeszcze po czym odepchnął dymiącą głowę, przewracając maga.
Na piersi eldara został pozostawiony znak. Początkowo zdawało się że jest to fragment jakiegoś czaru który miał uratować konajacego. Jednka był oto coś innego. Coś co eldar rozpoznał dopiero później, gdy już wszystko się skończyło. Znamię a raczej znak slaneesha wyryty na jego ciele.

Cóż to mogło oznaczać? O tym Anthrilen miał się przekonać za bardzo długi czas.
Teraz jednak musiał się zająć czymś innym.
Niepohamowana furia opanowała umysł proroka widząc plugawy znak na swojej klatce piersiowej. Ciało maga implodowało a gorąca krew pokryła posadzkę. Zemsta za zniewagę której dopuścił się mag została dokonana. Lecz to do czego teraz doszło...ten znak..tego eldar nigdy mu nie wybaczy. W akcie gniewu zbliżył się do głowy maga która jako jedyna przetrwała implozję, po czym potężnym tąpnięciem buta rozpłaszczył ją o posadzkę. Kawałki czaszki i mózgu dołączyły do krwi zalewającej posadzkę. Zarówno zmasakrowane wnętrzności jak i resztki wody pozostałe z lodu wrzały i bulgotały. Mimo że dopuścił się skrajności i barbarzyństwa dopiero po chwili opanował emocję.
-Jesteś zadowolony Slaneesh!?- wykrzyczał jeszcze, aż zatrzęsły się ściany pomieszczenia. Szybkim krokiem udał się w stronę Kasou. Komnata którą opuścił płonęła ogniem piekielnym.
 
__________________
Once the choice is made, the rest is mere consequence

Ostatnio edytowane przez Asuryan : 31-10-2013 o 15:11.
Asuryan jest offline  
Stary 03-11-2013, 19:06   #44
 
Darth's Avatar
 
Reputacja: 1 Darth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłość
- Dobrze ruszajmy. - Stwierdziła Rose, służąc ramieniem dla wojownika.
Do grupy dołączył Eldar, który widocznie uporał się już ze swoim problemem. W kilku miejscach dało się dostrzec skaleczenia, a jego szata była zaszroniona i miejscami rozcięta. Mimo obojętnego wyrazu twarzy dało się wyczuć nerwową aurę która go otaczała.
Wrota do sali otworzył Kasou. W Sali znajdowało się 10 zbrojnych rycerzy, a za nimi stał jak można się domyśleć. Diuk Edmund.

- Witam was! W moim zamku psy stolicy. Ty zapewne jesteś tą smarkulą Yuri, królewną mych terenów. - Zwrócił się bezpośrednio do przebranego dziewczęcia.
- Yuri nie ma tu z nami. - Dopowiedział młodzieniec. Rose przetarła twarz i widocznie pytała się sił wyższych dlaczego została pokarana takim strażnikiem.
- Co jest dziadku. Czyżbyś się bał? - Odrzekła po chwili zastanowienia i ku zaskoczeniu młodzieńca.
- Phi. Jeszcze nie masz tu władzy. Jeszcze jesteś zwykłym dzieckiem. A już upoiłaś się władzą.
- Przestać piep*** Edmund. Oboje wiemy że planowałeś zamach na mojego ojca, a przy okazji i na mnie. Gdybyś miał potomka to pewnie próbował być politycznej drogi, ale zabrakło ci szczęścia co? Do tego możemy doliczyć nielegalne kontakty z krajem Wiatru oraz cały incydent z bramą. Powiedz czy się mylę?
- Mylisz się jak dziecko. Alexander nie ma żadnego prawa decydować o polityce odrębnych królestw. Unia to tylko bajka. Nazwa stworzona by zasiać w sercach ludu odrębność od tych z innych światów.- Uśmiech. - A brama jak dobrze znasz tą bajkę: pojawiła się znikąd. - Poważna mina. To przez nią mój kraj upada, to przez unię to miejsce staje się zapomniane. Myślisz że Wasz “pokój” będzie trwał wiecznie?
- Pokój nigdy nie trwa wiecznie starcze! I dobrze o tym wiemy. Moje, nasze działania prowadzą tylko do tego by trwał jak najdłużej. Nawet jeżeli będę sama musiała się pozbyć wadliwych elementów. Do zrobię to! W imię pokoju!
- Taka młoda a tak... Głupia. Na prawdę nic nie wiesz. Niczego nie przewidujesz. Pędzisz tylko za swoimi zachciankami. Nie wiesz co ma nadejść.
- Wiem - Odparła poważnie i spokojnie. - I dlatego tutaj jestem. By temu zapobiec...
- Naiwna jak dziecko. Co możesz zrobić? Zresztą to nie istotne. Straż! Zakończcie to!
Rycerze ruszyli na przód.
- Ekhm. - rzucił cicho Kuroryu, wychodząc przed księżniczkę - Jeśli mogę. - rycerze zatrzymali się na moment, wyraźnie zaskoczeni - Chcę tylko uczynić sytuację jasną. - utworzył miecz z kamienia i wbił go sobie w serce. Następnie wyszarpnął go, poszerzając ranę. Pozwolił rycerzom obserwować jak zasklepia się dziura widniejąca dokładnie w miejscu jego serca. - Wasza broń będzie miała dokładnie ten sam efekt. Jeśli dalej chcecie popełnić samobójstwo podążając za poleceniami waszego króla, służę uprzejmie. - ukłonił się delikatnie - Wymorduję was wszystkich. - jego uśmiech był przerażający.
Zwątpienie zostało zasiane w sercach wojowników. Diuk patrzył z zaciekawieniem na przybysza.
- Hmm. W takim razie powinien się tobą zająć mój mag. Straż! Czekać aż ten wielki się zbliży. - Uśmiech władcy był zastanawiający.
“Twoja maskotka nie żyje małpo” rozbrzmiało w umyśle Diuk’a. Pomieszczenie zaczęło ciemnieć jakby tracił wzrok.
-Pragniesz dostać go żywego?- zapytał eldar zwracając się do Rose
- Och? - zachichotał cicho Kuroryu - Jesteś zaskakująco pewny siebie. Urojenia są zawsze pomocne… - szedł powoli w stronę tronu - Nawet gdyby twoi ludzie mieli broń zdolną mnie zabić, i tak by zginęli. Nie mam pojęcia jak możesz uważać że twoje królestwo stanowi zagrożenie dla kogokolwiek, biorąc pod uwagę jak żałośnie słabi są twoi żołnierze. - parsknął śmiechem - Jeden człowiek. I nawet nie jestem w pełni moich mocy. Tyle potrzeba było do zniszczenia twoich rządów. - uśmiechał się przerażająco - Twój ród upadnie. I nikt cię nie pomści, ponieważ lud uwierzy w to co mu się powie. Jak zawsze. Jakie to uczucie, wiedzieć że zginiesz i wszystkie plany na które pracowałeś obrócą się w nicość?
Ostatnie słowo i krok kasou spoczęły tuż przed rycerzami. Ku niezadowoleniu marines trafił on w pewnego rodzaju pułapkę magiczną, którą wyznaczały lśniące runy na posadzce sali tronowej. Uaktywniły się w momencie w którym kasou znalazła się wewnątrz stworzonego z nich, kręgu. Kasou otaczała mała bariera pulsacyjna.
- Wolała bym by żył. Ale jeżeli wszystko jest kwestią wypadku. Cóż porodzić. - Odpowiedziała kinetykowi, uzbrajając się w noże do rzucania.
Nightfall również chciał stanąć do walki, jednak bezwładna noga delikatnie mu to utrudniała. Nie zamierzał jednak czekać, więc zamiast miecza uzbroił się w swój tajemniczy sztylet, nazwany wcześniej “zbrodniczym ostrzem”.
Mimo iż Diuk nie był w stanie przez chwilę oglądać tego efektu słyszał co się dzieje.
- O tym właśnie mówiłem przybyszu. - uśmiech - Tym się różni wojownik od taktyka. Szkoda że tylko jedna osoba w to wpadła.- śmiech. - Straż atakować!
Rycerze ruszyli na przód omijając magiczną pułapkę. Sam król podszedł do wyjścia na balkon, stamtąd obserwując całe starcie.
- Och? - Kuroryu zaczął się śmiać, choć widać było że w sytuacji nie ma nic zabawnego. - Popełniłeś błąd, Diuku Edmundzie. Nie rozumiesz moich mocy… - uśmiechnął się strasznie - I to będzie twoją zgubą. - uderzył pięścią w podłogę. Dziesiątki dłoni, uzbrojonych w ostre jak brzytwa miecze, wyleciały z podłogi poza bramą. Zaczęły uderzać i masakrować rycerzy którzy myśleli że są bezpieczni od wojownika. Jednocześnie, tuż przed Diukiem wychynął olbrzymi smoczy łeb… z którego wyszedł Kuroryu. Ciało pozostające wewnątrz bariery rozpadło się w stos kamieni. - Gdybyś był w stanie zatrzymać mnie tak łatwo, całość byłaby dużo prostsza. - marine zaśmiał się cicho - Nie pojmujesz mocy Logii. Ani ich zakresu. Jedyny powód dla którego po prostu nie zniszczyłem całego tego zamku z wami w środku jest litość tej dziewczynki którą cały czas obrażasz. A skoro o niej mowa… - rzucił wzrokiem do tyłu - Chyba powinienem zając się twoimi rycerzami… - ruszył powoli z powrotem w kierunku rycerzy, mając zamiar zabić każdego z nich który przetrwał jego początkowy atak.
Z tych którym udało się przetrwać atak Kasou część była już martwa. Anthrilien poruszał się szybko tańcząc taniec śmierci, ludzie byli zbyt wolni. Miecze nieporadnie próbowały złapać uciekającego im eldara. Ten tnąc włócznią pomiędzy płytami ich pancerza podcinał tętnice szyjne i arterie, wiele kończyna padało na ziemie tuż obok pozostałych części ciał ich właścicieli. Co się zaś tyczy samego Diuka, ten stracił wzrok i słuch, w pewnym stopniu oczywiście. Zamiast widzieć w sposób normalny widział twarze umierających żołnierzy. Słyszał krzyki mordowanych..czuł ich ból.
Czy starcie z rycerzami można by nazwać walką? To pytanie kłębiło się w głowie młodzieńca, który obserwował masakrę rycerzy. Dwóch przybyszy wystarczyło by bez problemu rozprawić się z nimi. Pozostał już tylko król, który skrył się na balkonie spoglądając w dal. A dokładniej w stronę odległej stolicy.
W wejściu stanęła księżniczka.
- To już koniec Edmund. - Powiedziała spokojnym głosem. - Zachowasz swój honor i pójdziesz ze mną? - Zapytała choć znała już odpowiedź.
- Nie. To się tak nie skończy. - Odpowiedział równie spokojnie. - Nie uczyli cię że mężczyźni walczą do końca?
- Jesteś już stary. Z twojej winy zginęło wielu. Wielu, których ginąć nie musiało.
- Więc co był by ze mnie za król, gdybym uciekł od swego obowiązku?- Stanął na barierce balkonu i powolnym opadającym obrotem zwrócił się w stronę całej grupy. - Czas na ostatni plan... - Powiedział znikając za balkonem.
Kuroryu podszedł spokojnie do krawędzi, i spojrzał w dół, sprawdzając czy przypadkiem Diuk nie miał tam drogi ucieczki.
Tuż przed spojrzeniem przez balustradę zza jej krawędzi wyskoczył, a raczej wyleciał ptako-podobny stwór.

Droga powietrzną kierował się w stronę stolicy.
Gdy tylko ptaszek wyleciał zza krawędzi, z pleców Kuroryu wyskoczyły trzy smocze łby, pędząc za nim. Miały nadzieję go chwycić zanim ucieknie.
Niestety stwór a raczej jak można się domyślać, król. W swojej formie stwora był o wiele bardziej sprawny w powietrzu niż kamienne głowy. Nie leciał szybko, jednak dość szybko znalazł się poza zasięgiem ataków.
Eldar zbliżył się do krawędzi budynku i po oparciu włóczni o pobliską ścianę wyciągnął obie dłonie w stronę stwora. Jego mięśnie naprężyły się gdy usiłował strącić Diuka na ziemię, energia zebrała się w okół niego tworząc jakby gęste smugi.
Kuroryu tylko spojrzał na oddalającego się Diuka, wracając do księżniczki.
- Zaskakujące, ale bez znaczenia. Na przyszłość, właśnie dlatego zastosowanie olbrzymiej siły ma przewagę nad bardziej subtelnym podejściem. Zniszczenie zamku nie dałoby mu szans na ucieczkę. - wzruszył ramionami - Tetteiteki na Seigi. Jeśli kiedykolwiek podniesie swój łeb, to mu się go ukręci. Co dalej? - zapytał.
Stwór manewrował w powietrzu by tylko wydostać się z pod magicznego zniewolenia. Ostatecznie wygrała odległość niż jego manewry.
- Leci do zamku. - Stwierdziła Rose - Musimy się tam dostać jak najszybciej. Nie żebym się o cokolwiek martwiła, jednak ze względów czysto przymusowych muszę przy tym być. Szkoda że nie ma szybszego sposobu by go dogonić, albo przechwycić.
- Trzeba było zapytać tydzień wcześniej… - wymamrotał pod nosem marine - Niestety, w moim świecie konieczność ścigania celi latających zdarza się niezwykle rzadko. Niewielu z nas posiada zdolności w tym względzie. Dwie, może trzy osoby. - westchnął, a następnie uśmiechnął się - Ale jeśli chodzi o szybszy sposób poruszania się, to jestem w stanie go zapewnić. Proszę za mną. - powiedział, ruszając w kierunku wyjścia z zamku.
Księżniczka wzięła pod ramię swojego ochroniarza i razem z nim ruszyła za marines. Eldar również za nimi podążył trzymając się jednak z tyłu grupy.
Po drodze Kuroryu zatrzymał się jeszcze na moment przy ciele Hogena. Spojrzał na nie, i po ułamku sekundy ruszył dalej. Kontynuował w kierunku wyjścia z miasta. Przy bramie stanął i odetchnął głęboko, koncentrując się.
- Zaczekajcie moment - rzucił spokojnie. Wciągnął głęboko powietrze… i uderzył otwartą dłonią w ziemię. Ta zaczęła powoli drżeć, aż w końcu eksplodowała. A z niej wyłonił się koń. Mierzący przeszło 350 metrów w kłębie. Konstrukt był prawdziwie masywny. Kuroryu przyłożył drugą dłoń do ziemi, tworząc pilar który błyskawicznie uniósł całą grupę na wysokość grzbietu. Marine wszedł na konstrukt ogiera.
- Zapraszam. - rzucił do reszty z uśmiechem.
- Cóż może to nie lata, ale i tak jest zaskakujące. - Stwierdziła księżniczka.
- Robi wrażenie, byle by się nie okazało że z nadmiaru ambicji... sam rozumiesz.- Odpowiedział wracający do zdrowia strażnik. - Panienko Rose. Dlaczego myślałaś że to będzie latać?
- Bo skoro król ucieka droga powietrzną... Nieważne. Którędy jedziemy? - Zapytała niepewnie, ciężko określając formę transportu.
Kuroryu westchnął
- Kontroluję kamień. Nie mogę tworzyć latających konstruktów. - rzucił spokojnie - To jest jednak prawie tak dobre. Nie męczy, bez problemu pokonuje wszelkie przeszkody, będzie istnieć dopóki go nie zniszczę, lub nie zostanie zniszczony przez zewnętrzną siłę… - westchnął ponownie - Wada jest taka że muszę pozostać przytomny przez cały okres podróży, ale to nie powinienen być problem. Sama kontrola nie kosztuje dużo wysiłku, a ja jestem w stanie walczyć nieustannie przez przynajmniej tydzień. - usiadł na płaskiej powierzchni - Jeśli Diuk dąży do stolicy, podążymy za nim. Ty i Anthrilien jesteście w stanie wyczuć jego aurę, a ten koń jest szybszy niż on. Jedziemy na przełaj. - jedna myśl, a konstrukt ruszy galopem do przodu, podążając za królem.
-Jeśli mamy za nim ruszyć pośpieszmy się, jego aura się oddala. Nie wiem jak dziewczyna ale ja nie będę w stanie wyczuć go na dużą odległość- odparł eldar rozmasowując niespokojnie klatkę piersiową.
- Przełaj może być niebezpieczny - stwierdził Nightfall - Po drodze będziemy musieli minąć Smoczą Skałę. Wtedy lepiej się nie wychylać.
- Dobrze ruszajmy. - Stwierdziła Rose. - Może tym razem gromowładny nie będzie interweniował.
Znamię na klatce Eldara delikatnie piekło, a przeczucie mówiło że to jedynie pobożne życzenie.
- Masz na myśli smoka? Jestem prawie pewny że jest tak chętny do następnej konfrontacji ze mną jak ja z nim. - zachichotał cicho - Prawie go zabiliśmy parę dni temu. - zastanowił się - Ale jeśli bardzo nalegasz, możemy go minąć. Ruszamy, w każdym razie. - Potężny rumak zaczął pędzić galopem, kierując się w stronę uciekającego króla i stolicy.
Trasę pokonywali niezwykle szybko. Po drodze wprowadzając w osłupienie podróżnych. Przewidywany czas przybycia do stolicy, zarówno drużyny jak i króla, liczył się w okolicach pół dnia. Czyli mniej więcej nad ranem dnia kolejnego. Oczywiście nie obyło się bez ominięcia terenu smoka. Szczególnie że eldar oraz księżniczka zasygnalizowali rosnące napięcie z kierunku Skały. W okolicach za dywizjonem przyłączył się do nich pasażer na gapę. Była to sytuacja zaskakująca i jednocześnie nieproblematyczna. Stało się to w momencie w którym kamienny koń mijał podróżnika. Chwilę później słychać było wystrzał. A parę chwil później na plecach konia znalazł się zakapturzony mężczyzna. Nightfall stwierdził że podróżnik pomylił ich z tutejszym środkiem transportu. O dziwo nie mylił się, choć sam o tym nie wiedział. Nieznajomy usiadł kawałek od nich i zaczął zwijać swoją linę z hakiem.
Koń dalej pędził w w kierunku stolicy, podczas gdy jego pan ruszył w kierunku nieznajomego pasażera na gapę.
- Wypadałoby się choć przedstawić, jeśli chce się skorzystać z cudzego środka transportu. - rzucił do niego, siadając naprzeciwko niego.
- Cudzego? - zapytał niepewnie - Dziwny jest ten świat. Choć ujdzie w normie. Jestem Kaoru Kizaru. Najpewniej byście mnie ujęli jako maga z innego świata.
- Kolejny przybysz. - Skomentował młodzieniec. - Jak się tu dostałeś?
- Pytasz o świat czy tego konia? Świat, za pomocą portalu. Koń, za pomocą moździerza. Nie przeszkadzajcie sobie. Pojadę z wami kawałek, a później was opuszczę. Muszę kogoś znaleźć a nie uśmiecha mi się za każdy razem do podróży używać moich mocy.
- Kizaru? - Kuroryu prychnął delikatnym śmiechem - Borsalino by się uśmiał. - westchnął - Nie mam na to czasu. Okej, zasady. - rzucił do nowego - Ten konstrukt jest mój. Stworzony przez moje moce, kontrolowany przez moje moce. Jesteśmy w trakcie ważnego pościgu. Jeśli będziesz sprawiał problemy, zrzucę cię z niego i zostawię. Dopóki nie przesadzasz, nie mam nic przeciwko twojej obecności. - prychnął - Ten świat działa cuda na moją empatię. - usiadł z powrotem na koniu, ponownie poświęcając całą uwagę kontrolowaniu go.
Nieznajomy kiwną głową na znak zrozumienia. Gdy tylko Kuroryou się oddalił, wyciągnął z dziwnego owalnego portalu małe urządzenia. Pierwszym była okrągła kula, drugim podłużny element.

Coś przy nim po przełączał, poprzestawiał na następnie, kierując w powietrze, aktywował. Nikt, poza Eldarem nie słyszał, nie wiedział że były to ultradźwięki od dalekosiężnym działaniu. Choć dla eldara było to dość prymitywne.
Następnie podłączył uchwyt do kuli i oto powstała przed nim holograficzna trójwymiarowa mapa połowy krajów środka. Oczywiście wszystko w ciszy i bez zwracania na siebie uwagi.
- Rose, mogę cię prosić na słowo? - zapytał Kuroryu, zwracając się do księżniczki. Było coś o co chciał zapytać.
- Owszem. - Przysiadła obok marine. Ostawiając Nightfall-a przy eldarze.
- Nie mogę się powstrzymać przed spytaniem… co Diuk chce osiągnąć. - rzucił do niej - Nie ucieka przed nami, to jest pewne. Nie ma żadnego powodu dla którego miałby lecieć w stronę stolicy kraju nam przyjaznego. Mógłby spróbować przekonać twojego ojca że oszalałaś, ale wątpię by w to uwierzył… jest coś o czym nie wiem, i martwi mnie to. - dodał, wyraźnie się wahając.
- Raczej nazwała bym to paniką. - Stwierdziła krótko. - A może to akt desperacji. Pewnie chce zaatakować mojego ojca jak i zamek. Nie wspomniałam o tym wcześniej, ale... już od dawna przewidziane zostało zniszczenie Lofar. A przynajmniej wtedy gdy powstała brama. Wizje magów mówiły o armii demonów, oraz ruinach Lofar. Nie mniej jednak to były wizje, które zostały przemilczane. Mam jednak pewność że Diuk się tym dowiedział. Nie zawsze wieży się w wizje, a im więcej się o nich mówi tym większy maja wpływ. Ech. Desperacja. Nic tym nie osiągnie. W stolicy mamy przecież Zero, Charpe, Yue, Agauna i pewnie jeszcze wielu wojowników. Chyba że... ale to raczej niemożliwe.
- Armia demonów… hmm? - rzucił cicho Kuroryu - O czym chciałaś wspomnieć? Moje życie nauczyło mnie że jest bardzo nie wiele rzeczy niemożliwych. W końcu, siedzę tutaj obok ciebie, zamiast w kwaterze głównej Marinefordu, nieprawdaż? - zaśmiał się cicho, ale prawie natychmiast spoważniał - W wojnie każda ewentualność może okazać się możliwa, nieważne jak nieprawdopodobna.
- Nie słyszałam o tym by Diuk posiadał taką formę. - Wskazała na lecącego przed nimi stwora. - Może to być sprawka czarów, albo demonów. Wątpię jednak by miał kontakt z nimi. Nie mniej jednak taka forma i aura potrafią oddziaływać na otoczenie. Może się zdarzyć że przyciągnie on demony. To jest jednak gdybanie. A nawet jeśli to atakuje na stolicę.
- Hmm… - wymruczał cicho Kuroryu - Sądzę z przekonamy się o tym kiedy tam dotrze. - zastanowił się - Jest jeszcze jedna rzecz o którą chciałem spytać. Szczerze mówiąc, miałem o to spytać wcześniej, ale nie było okazji. - spojrzał na nią - Czemu go po prostu nie zabiliśmy? Razem ze wszystkimi jego sługami? Nie oceniam, ciekaw natomiast jest powodów podjęcia takiej decyzji.
- Swego czasu był dobrym władcą. Choć zwaśnionym to dobrym... - Stwierdziła krótko. - Czasem łaska jest ostateczną formą podziękowania, bądź też zrozumienia. Nie jesteśmy barbarzyńcami. Każdemu należy się ostatnia wola. Każdemu należy się honorowa śmierć. Nie każdy jednak to docenia...
Eldar zbliżył się do rozmawiających odrywając się od obserwowania nieznajomego.
-Nawiązując do poprzedniego tematu- wtrącił się bezczelnie- Tak zwany mag tego Mon-keigh nazywanego Diukiem, okazał się wyznawcą największego wroga mojego ludu. Nazywamy go Slaneeshem, czyli tym który pragnie, jest to najbardziej zdegenerowane z czterech bóstw chaosu mojego świata. Możliwe że mag wpłynął na Diuka, zmieniając go, wzmacniając…
-Slaneesh? - zapytało dziewczę. - Nigdy wcześniej nie słyszałam tej nazwy. Jest to jednak jakiś ślad. Później to sprawdzę.
-Jak wspomniałem, pochodzi z mojego świata. W jakiś sposób jego wpływy musiały tu dotrzeć- odparł eldar odchodząc od rozmówców. Usiadł po turecku w pewnej odległości od podróżników medytując.
Po niedługim czasie dotarli pod rzekę przepływającą obok stolicy. Byli już naprawdę blisko. Wtedy też Eldar wyczul a Rose zobaczyła, złe aury. Demoniczne aury. Co prawda dwie. Ale to zawsze oznaczało kłopoty. Zmierzały one od północy w stronę stolicy. Jakby w ślad za Diukiem. Kaoru zeskoczył z wierzchowca w momencie gdy mijał on rzekę. Nikt nie zwrócił na to większej uwagi. Sam osobnik nie był też jakoś zbytni daleko od nich. Najpewniej postanowił rozbić tam obozowisko. Na murach Stolicy widać było przygotowanych żołnierzy. Z daleka widać było jak dowodził nimi osobnik ubrany na biało. Diuk pod postacią stwora nie zniżał jednak lotu. Kierował się aż na sam pałac.
-Czy ten wierzchowiec jest w stanie jechać szybciej?- zapytał niecierpliwie eldar, który nie wiadomo kiedy znalazł się tuż obok Rose i Kasou.
Marine spojrzał z irytacją na Eldara.
- Nie. Nie nie jest w stanie. Gdyby był, jechalibyśmy z taką prędkością od początku. To jest konstrukt. Nie męczy się. Biegnie tak szybko jak pozwalają na to prawa fizyki. - tłumaczył jak małemu dziecku - Jeśli chcesz możesz spróbować ruszyć na piechotę. Z chęcią zobaczę jak dotrzymujesz mi kroku. - dodał ze złośliwością w głosie.
- Czy według Ciebie wyglądam na niemal czterystu metrowy konstrukt?- zapytał spokojnie eldar wpatrując się w kierunku miasta, tym samym całkowicie lekceważąc rozmówcę- spróbuję chodź trochę go spowolnić- odparł do nieokreślonego już odbiorcy w momencie gdy kierował się na łeb konia. Gdy już się na nim znalazł uklęknął aby łatwiej utrzymać równowagę i wyciągając obie dłonie przed siebie skierował na Diuka całą potęgę swojego umysłu. Przeciwnik był daleko, miał jednak nikłą nadzeje w ten sposób kupi chodź kilka minut czasu.
- Pah. Pamiętaj że mogę cię zabić w każdym momencie. - rzucił do niego Kuroryu, prychając gniewnie - I ciesz się że mam dobry nastrój od spędzania paru ostatnich dni w spokoju. - odwrócił się do księżniczki - Zbliżamy się do stolicy. Plan? - zapytał, obserwując ją uważnie.
- Plan I! Naprawdę myślałeś że byłam przygotowana na starcie z przemienionym w dziwną istotę Diukiem? I jak improwizacja...
Za pomocą umysłu Anthrilen zdołał zmienić kurs stwora powoli przyciskając go bliżej ziemi. Było jednak pewne że nei sprowadzi go do poziomu murów nim dotrą do miasta. Nadzieja pozostawała jedna, że Diuk rozbije się nie o zamek a górny dziedziniec. W nadziei nawet i wcześniej.
- … Przydało by się ostrzec mojego ojca. Widzę generała Agauna na murach. - Stwierdziła z uśmiechem. - To nawet lepiej.
Kuroryu uśmiechnął się gorzko.
- A zatem po prostu musimy go zabić. - spojrzał w dal - Jest jeszcze jedna rzecz. Oszukałem szpiczastouchego. Możemy podwoić naszą prędkość. Tyle że… - zawahał się na moment.
- Słucham? - zapytała zaciekawiona.
- To gambit. - rzucił spokojnie Kuroryu - Po pierwsze, konstrukt zacznie się rozpadać jeśli nałożę na niego takie obciążenie. Powinienem być w stanie jednak naprawiać uszkodzenia na bieżąco. Gorszy jest drugi problem. - spojrzał na nią - Ten koń waży kilka tysięcy ton. Jest to konstrukt, a zatem normalnie nie byłoby żadnych problemów z nagłym zatrzymaniem. Jeśli jednak podwoję prędkość, dorzucając do tego uszkodzenia mechaniczne… powiem wprost. Jeśli nie dościgniemy Diuka szybko, uderzymy w mur i w miasto. Z drugiej strony, jeśli zbliżymy się bardziej do Diuka, powinienem być w stanie zatrzymać go moimi mocami. - prychnął z irytacją - Wszystko byłoby o wiele prostsze gdyby w pobliżu był Shujin. Żeby szlag trafił jego, i jego wycieczki.
- To był by duży problem. Szkoda też miasta. Ech dlaczego nie można go po prostu zestrzelić! - Zawarczała z irytacją.
- Szkoda żę nie poprosiliśmy o to tego zamaskowanego. - Stwierdził Nightfall.
- Dlaczego właśnie jego? Myślisz że każdy z przybyszów potrafi wszystko. Ech. Co ja z tobą mam.
- Dlaczego nie. Kaouru by go zestrzelił. - Stwierdził obojętnie. - Magowie wulkanu są dość silni.
- Tak. Gdybyśmy jeszcze jakiegoś zna... Wróć! Że jak?!
- No co. Przecież to Kaoru Kizaru jeden z magów wulkanu. - Młodzieniec powiedział to w taki sposób jakby to było dla wszystkich jasne.
- Nightfall. - Powiedziała łagodnym głosem by po chwili zdzielić go prawym prostym. - Na przyszłość postaraj się dzielić przydatnymi informacjami. Ech. Dobra. Jak tylko dotrzemy do bram miasta: Możemy się podzielić na grupy. Jedna wspomoże likwidację demonów, druga upewni się że diuk nie dotrze do króla. Ewentualnie możemy całą grupą się tam przedostać, a demony pozostawić straży na murach. Agaun da sobie z tym radę. Wybór należy do was. Gdy to wszystko się skończy będę wam winna przysługi. Późnej podziękujecie za ten zaszczyt. A teraz czym prędzej do bram. Kuro przyśpiesz tak byśmy wraz z rozpadem tego konstruktu znaleźli się na ziemi przy bramie. Anthrilen. Jeśli chcesz możesz rzucić tym głąbem w diuka. Głupi ma zawsze szczęście więc może doleci. - Zażartowała sarkastycznie.
- Hai! - rzucił marine, skupiając się na wypełnieniu poleceń księżniczki. Rumak przyspieszył, a na jego powierzchni zaczęły pojawiać się pęknięcia, które niemal natychmiast zaleczyła moc Kuroryu - Ja ruszam za Diukiem. Nie wiem jak potężny jest w tej formie, ale nie zdoła pokonać mnie. - dodał.
“w takim razie ja z chęcią wspomogę straż w walcę, demonów nie należy lekceważyć” rozbrzmiało od strony Eldara chodź znajdował się na łbie konia. Energia w okół niego mocniej zalśniła a Diuk raz jeszcze opadł kilka metrów z trudem ponownie podnosząc wysokość lotu.
Diuk wylądował, a raczej uderzył o budynki przy wejściu na górny dziedziniec. Do bram miasta dotarli z dokładnym założeniem księżniczki - szybko wraz z zrównaniem się z ziemią. Dziewczę od razu ruszyło w kierunku zamku. Za nią podążył Kuroryou i Nightfall. Młodzieniec zaraz po wejściu do miasta zamienił parę słów z najbliższym strażnikiem. Eldar Pozostał przy bramie wyczekując na swoich oponentów. Zadowalające, lub też nie był fakt żę jedna z jego run zaczęła mienić się na czerwono. Długo w samotności nie pozostał gdyż po chwili dołączyli do niego. Tęgi mężczyzna nieznanej rasy i elfka z łukiem. Którzy podeszli do eldara bez zbędnych pytań.


Kuroryu otrzepał się z kurzu, który pozostał na nim po zniszczeniu konstrukta i zrównał się z księżniczką.
- Mogę go zabić? - zapytał - Czy też… honor… - słowo zostało wypowiedziane z delikatnym niesmakiem - domaga się bym wstrzymał się ciągle z egzekucją w oczekiwaniu na jakąś ostatnią przemowę, czy coś podobnego?
- Możesz. To i tak jest już ostateczny akt zdrady. Postaraj się by konał powoli chcę mu coś jeszcze przekazać. Może to niezbyt etyczne ale... Hmm tylko mam nadzieję że zdążymy, przed resztą. - Przyśpieszyła kroku.
Przed wejściem na górny dziedziniec dogonił ich Nightfall. Mijając miejsce przymusowego lądowania Diuka widzieli ślady które wiodły do zamku. Ślady dziur pozostawionych po szponach. Razem już udali się aż pod wrota zamku. Wrota które zostały rozdarte na zewnątrz.
Kuroryu warknął gniewnie, w ułamku sekundy przyspieszając do sprintu, tak że reszta nie była w stanie za nim nadążyć, wpadł przez wrota, szukając tropów Diuka, i wyszukując ścieżkę którą podążył.
Ślady biegły do sali tronowej. Przy ścianach w głównym korytarzu leżały nieprzytomne pokojówki. Żyły i były w dobrym stanie, tylko nieprzytomne. Z zali tronowej słychać było odgłosy walki i to bardzo zażartej.
Marine pobiegł w kierunku sali tronowej, gotów do walki.
Sala tronowa była miejscem stworzonym magicznie. Zaginała ona przestrzeń tak że pomieszczenie było olbrzymie nie współmierne do rzeczywistej wielkości jaką zajmowało. Było to zaskakujące, ale nie starczyło czasu na jej podziwianie. Teraz najważniejszy był Diuk. Toczył on zacięty, choć bardzo nierówny pojedynek z Charpą i Gramonem. Młoda catia wyglądała inaczej niż w trakcie odpoczynku.

A jej przepiękne zwinne ruchy oczarowałyby nie jednego woja. Diuk pod postaci bestii, nawet korzystając z przewagi rozmiaru nie był w stanie jej trafić. Gramon wykorzystywał fakt że skupia ona na sobie całą jego uwagę i wyprowadzał w miarę celne ciosy. W sali tronowej nie było śladu po królu.
- San-ren Kuni Punch! - Centralne trefienie w jedno z ramion stwora odrzuciło go wprost we wrota wejściowe. Wprost na Kuroryou.
- Dai Funka! - ryknął on, a potężna pięść z parującej skały uderzyła wprost w Diuka. Dodatkowo, była ona ciągle wzmocniona haki. Siła tego ciosu była przerażająca… nawet jeżeli nie korzystał on w pełni z mocy Magu Magu no Mi.
Słychać było trzask kości i najpewniej kręgosłupa. Bestia z powrotem odleciała w kierunku z którego przybyła, dość szybko tracąc swą wielkość. Oczywiście bestia starała się zmienić kurs bezwładnego lotu. W tym jednak przeszkodziły jej 2 rzeczy. Pierwszą był trójząb który trafił pod jedno ze skrzydeł i zaklinował się o tułów. Rzucony zza pleców Gramona przez Hiro.

Drugą, była Charpa, która wybijając się od ściany sali , wylądowała na drugim skrzydle i z lekkim trudem je złamała.
W miejscu lądowania czekał już na niego Gramon ze swym sztyletem.
- Runic Art Colosus! - Olbrzymi miecz przebił się przez tułów bestii by po chili zniknąć. Posadzka została zalana krwią, by po chwili zostać zakrytą opadłym cielskiem bestii. Forma bestii zaczęła znikać. Na środku sali leżał już sam Diuk. Do ciała podeszła Rose, która dopiero co przybyła do sali. Chwilę coś mówiła do dogasającego już życia, a następne wyrazem szacunku zasłoniła mu oczy.
- Żegnaj bojaźliwy człowieku. - Pożegnała zmarłego.
Kuroryu tylko westchnął.
- Nie zdołał niczego osiągnąć. Ot, desperacja. - zbliżył się do księżniczki - Planujesz zachować anonimowość, czy też kończymy maskaradę? - zapytał cicho, tak że tylko ona zdołała usłyszeć.
- Kończymy. Choć pewnie zebrani tutaj już się tego domyślili. Tyle tylko że potrzebną miksturę i katalizator mam u siebie w pokoju. Jestem wam winna podziękowanie i najpewniej jakąś nagrodę. Zajmiemy się tym jednak jutro. Dziś już należy mi się odpoczynek. Wpierw jednak muszę porozmawiać z ojcem. Mam nadzieję że Anthrilen też już załatwił swój problem. - Odwróciła się w strone sali. - Hiro! Pomóż pokojówkom. Charpa! Idź po Yue.
Gramon choć z początku miał dziwny grymas później zmienił go na delikatny uśmiech.
- Panienka już w domu? - Zaczął żartem. - A myśmy panienki szukali.
- Stalowy. Z tobą też będę chciała porozmawiać. Na razie zaprowadź mnie od ojca. Kuroryou. Dziękuję. - Powiedziała naturalnie, choć bez uśmiechu.
Kuroryu ukłonił się jej, również bez uśmiechu.
- Do usług. - powiedział spokojnie. Spojrzał na nią uważnie, i odezwał się ponownie - Czy mogę zadać pytanie?
Gest ręki - przyzwolenie.
- Widziałaś moje metody, i słyszałaś moje słowa. - patrzył jej prosto w oczy - Co sądzisz o mnie po wydarzeniach ostatnich dni?
- Nie wiem o co dokładnie pytasz, ale jeżeli chodzi ci tylko o ocenę. Posiadasz ogromną siłę i poczucie sprawiedliwości. Możesz niestrudzenie dążyć do swojego celu. Mam jednak nadzieję że nie pogrążysz się w tym celu i będziesz zważał na środki którymi do niego dążysz. Poza tym nie koniecznie dla mnie, ale wydajesz się być atrakcyjny dla płci pięknej. - delikatny uśmiech i podejście pod drzwi sali tronowej. - Jutro w południe, przyjmę was na audiencji. - wyszła z komnaty.
Kuroryu patrzył przez moment za nią, a następnie odwrócił się bez słowa, ruszając do wyjścia z zamku. Uśmiechał się delikatnie pod nosem. Wychodząc, poszedł do swojej ulubionej karczmy, nimfy. Planował odpocząć przed jutrzejszą audiencją, oraz zjeść coś ciepłego.
 
__________________
Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Niccolo Machiavelli
Darth jest offline  
Stary 05-11-2013, 20:41   #45
 
Asuryan's Avatar
 
Reputacja: 1 Asuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputację
Walka przed bramą miasta...
Z sakwy proroka wyleciały cztery błyszczące w słońcu, dokładnie wykonane runy. Powolnym ruchem zaczęły krążyć w okół sylwetki eldara, który ze stoickim spokojem obserwował zbliżające się sylwetki. Będąc w stanie widzieć runy mógł bardziej wysilić swój organizm świadom że te poinformują go gdy przesadzi czerpiąc moc.
-I raz jeszcze czas rozpocząć taniec śmierci, krwawą pieśń- mówił do siebie pod nosem czując wyraźnie jak serce radośnie przyśpiesza rytm. Adrenalina przyjemnie pobudzała jego organizm. Oburęcznie złapał za upiorną włócznię oczekując przybycia demonicznych istot.
Elfka załadowała na swój łuk dwie strzały. Mężczyzna wyciągnał miecz i oczekiwał aż się zbliżą. Wróg był coraz bliżej.


- Gotowi? Więc ruszamy. - Powiedział rycerz dość rozkazującym głosem.- Atak!

Prorok pobiegł za rycerzem ignorując fakt że niższa istota chciała mu rozkazywać. Bez najmniejszego problemu wyprzedził Mon-keigh i ruszył na demona dzierżącego dwa ostrza. Gdy znajdował się jeszcze w pewnej odległości wystrzelił niszczyciela mając zamiar ogłuszyć lub całkiem zniszczyć istotę.
Fakt żę istota się dymiła nie był zaskakujący. Co więcej to mógł być, a nawet był demon otchłani. Kolorystyką podobny do poprzedniego. Niszczyciel nei wyżądził szkody istocie. Eldar nie musiał strzelać drugi raz. Skoro ta istota sięprzed atakiem nie broniła znaczyło jedynie że jest na niego odporna. Drugi demon był zdecydowanei szybszy od tego z dwoma ostrzami. Nei dziwota, wszakże poruszał się na 4 kończynach. W dość zrywnym skoku z prawej flanki eldara zamierzał go nadziać na rogi. W tym samym momencie demon otchałni cisnął w Annthrilena jednym ze swoich ostrzy, które natychmaist zostało zastąpine identycznym. Ten jednak atak został skontorwany strzała, która nadleciała zza pleców wojownika.
Widząc że lecące ostrze zostało odbite przez łuczniczkę prorok skupił się na drugim przeciwniku. Runa wzmocnienia zapłonęła ostro na sekundę przed tym gdy prorok niewyobrażalnie szybkim, niskim piruetem znalazł się pod ciałem czworo nogiego. Gwałtownie się podnosząc wyciągnął obie dłonie do góry niemal dotykając podbrzusza przeciwnika. Ten wystrzelił w powietrze niczym z armaty dając kilka cennych sekund na zajęcie się drugim demonem. W tej chwili eldar był już w innym miejscu. Wolną dłonią gwałtownie zmniejszając temperaturę tego władającymi dwoma ostrzami tak, że miejscami na jego ciele pojawiły się bryłki lodu. Sprawdzał przeciwnika.
Efekt działał choć w mniej zauważalnym stopniu niż można by przypuszczać. Demon z dwoam mieczami zaczął poruszać się wolniej, ale nie zatrzymał się. Spadający demon trafił na wojownika z mieczem. Choć ich walka skupiłą isę do kliku uników, zwarć i cięć, ostatecznie i tak został pokonany przez 3 strzaly łuczniczki. Strzały wbite zostały w równej odległości od siebie tworząc trójkąt. Kończącym ciosem była dekapitacja mieczem, w kregi szyjne. Trwało to jednak jakiś czas podczas gdy eldar zajmował się drugim przeciwnikiem.
Stwór z dwoma mieczami usilnie starał się zmniejszyć dystans i doprowadzić do walki w zwarciu. Co więcej z czasem zaczęła go otaczać dziwna auta przypominajaca migoczący pył.|
Prorok zaatakował przeciwnika włócznią dzięki czemu był w stanie utrzymywać dość bezpieczny dystans. Gdy był blisko w demona uderzyło pchnięcie telekinetyczne, w tym momencie prorok ciął go w prawy bok.
Od skostniałej skóry odrąbał się duzy kawał minerału. Stwór padł jak długi do tyłu. Nei trwało to jednak długo jak się podniósł i znów ruszył w kierunku eldara. Migocząca aura zaczęła się krystalizować w igły z materiału, z jakeigo wykonane były jego ostrza. Gdy tylko znalazł się bliżej eldara starał się atakować mieczami i jednocześnie ostrzeliwywać go z tworzących się materiałowych igieł.
Cios miecza został sparowany przez włócznię proroka. Gdy jednak doszło do wystrzelenia pierwszej serii igieł eldar został brutalnie zmuszony do odwrotu. Usiłował obejść przeciwnika i zejść z linii strzału ale demon uparcie śledził jego ruchy. Ostatecznie musiał odejść od przeciwnika i używając telekinezy był w stanie wyeliminować znaczną część pocisków. Tych jednak wciąż przywybało i zaczęły przebijać się przez obronę proroka. Raz jeszcze jego życie uratował zasłużony pancerz runiczny, lecz kilku igłom udało się dosięgnąć eldara. Na jego ciele pojawiły się nowe rany, dołączając do skaleczeń po walce z magiem. Szala zwycięstwa zaczęła przechylać się na korzyść demona. W pewnym jednak momencie Anthrilien zniknął.
Trzeba przyznać było to zaskakujące dla demona. Chwilę stał w miejscu analizujac sytuację. Nastepnei ruszył w stronę pozostałych wojowników. Widocznie jego celem nie był tylko anthrilen.
Pierwsze cięcie trafiło w plecy demona, pozostawiając głęboką ranę na niemal całej ich długości. Kolejne uderzyło w tył kolana. Anthrilien odskoczył obserwując nadchodzącą reakcję przeciwnika.
Reakcja była natychmiastowa. Zaraz po cięciu w kolana eldar musiał zablokować cięcie ostrza swym kosturem. Mimo iż demon go niewidziałł działał bardzo instynktownie. Tak też po machnięciu ostrzem w miejsce z którego został zaatakowany wystrzeliła seria igieł.
Wyszkolony szybki odskok niewątpliwie ocalił proroka. Mimo to w kilku miejscach na ciele poczuł ciepło krwi. Szybko oddalił się od przeciwnika, równocześnie kinetycznie przytwierdzając mały obiekt do pleców demona, czego ten nie mógł poczuć. Prorok błyskawicznie padł na ziemię tworząc tarczę przed sobą. Wtedy doszło do wybuchu. Granat który zebrał z ciała wojownika z cepem zalał najbliższą okolicę gradem odłamków. Gdy dym opadł Anthrilien ostrożnie uklęknął wyszukując ruchu w chmurze kurzu wznieconej eksplozją.
W miejscu wybuchu, zaraz po opadnięciu dymu, widać było stojące ciało demona. Miał on rozsadzone plecy, a z środka wydobywał się migoczący dym. Cały obiekt wyglądał jak pusta skorupa. Mimo to oczy demona nadal lśniły, choć po chwili odpadły mu obie ręce a na torsie pojawiły się pęknięcia. Nie mógł już walczyć swymi dziwnymi mieczami. Pozostały mu więc już tylko igły.
Prorok momentalnie skrócił dystans. Zasłona zniknęła w momencie gdy lśniąca włócznia wbiła się w zniszczoną eksplozjącą skorupę. Najbliższą okolicę zalało błękitno białe światło, a wiązki piorunów raniły glebę i rośliny, gdy prorok uwolnił niszczyciela na całej długości broni.
Stwór rozpadł się jak rozbity dzban, pozostawiająć po sobie jedynie elementy skorupy. Dym zniknął. Starcie dobiegło końca. Ostatni atak eldara był druzgoczący i obusieczny. Pełna moc niszczyciela zraniła równeiż użytkownika. Nei byął to jakaś potworna rana jedynie poparzenie dłoni. Walka pozostałej dójki równeiż dobiegła końca. Stali oni w oczekiwaniu, spoglądając na eldara, stojąc między nim a bramą miasta.
-Niejaki Diuk z Lofar planował dokonać zamachu na waszego władcę- powiedział cicho lecz zaskakująco słyszalnie. Nie obdarzył rozmówców wzrokiem, zamiast tego wpatrując się w dymiącą z lekka dłoń- radzę sprawdzić jak sprawy układają się na zamku, zamiast wpatrywać się we mnie.
Potężny wojownik uniósł w powietrze swój duży miecz a następnie schował go do pochwy. Jakiś gest zwycięstwa? Następnie odwrócił się w stronę miasta i ruszył dość szybkim krokiem w stronę zamku. Elfka jeszcze przez chwilę wpatrywała się w eldara, aż wreszcie ściągnęła czapkę i delikatnie się ukłoniła.
- Ai’vin. [Dziękuje]
Eldar usłyszał zarówno nieznane mu słowo jak i jego tłumaczenie w umyśle). Delikatne mroczki przed oczami wskazywały na jakąś zmianę. Elfka przybrała kapelusz i biegiem podążyła za swoim dowódcą.
Prorok spojrzał na odbiegającą dziewczynę opierając się ciężko o włócznię. Runy powróciły do sakwy. Odczuwał zmęczenie tym dniem. Wiedział że na zamku sprawy miały się dobrze, aura Diuka zniknęła. Nie miał jednak ochoty na rozmowy, więc musiał czymś zająć tą dwójkę. Zdjął cienkie rękawiczki chowając je do sakwy, po czym kilka razy zacisnął i rozprostował palce u zranionych dłoni, następnie udał się w stronę rzeki którą wcześniej mijali. Szedł dość powoli, chodź jego chód mógł dorównać szybko idącemu człowiekowi. Niemal całą drogę trzymał dłoń na miejscu nowego znamienia, miał o czym medytować tej nocy.
 
__________________
Once the choice is made, the rest is mere consequence
Asuryan jest offline  
Stary 14-11-2013, 10:12   #46
 
mlecyk's Avatar
 
Reputacja: 1 mlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłość
O dziwo pierwszą jego kolejną myślą było “Muszę kogoś zabić”. Tak niestety, choć nigdy nie chodziło dokładnie o krew, a bardziej o sąd i potrzebę doprowadzenia kogoś do spłaty grzechów, krew wciąż grała tutaj ważne tło do głównych skrzypiec. Może i Anubis był dość uprzejmy, może poza ciągłym wściekaniem się zdawał się być normalnym gościem (z głową psa), ale nikt tak na prawdę nie wiedział, co czyha w jego wnętrzu. Nikt poza nim nie wie ile okrucieństwa i szaleństwa mieszka w jego boskiej głowie. Kto mógłby wiedzieć? Gdy ma się tyle lat, zabiło się tyle ludzi i bogów, kategorie krótkowiecznych istot przestają mieć znaczenie, coraz mniej rzeczy i spraw zaczyna być na prawdę ważnych. Gdy własnoręcznie zabiło się dziewięć największych wrogów Egiptu i zniszczyło wielotysięczną armię demonów Seta, jak ważna może być ledwie potyczka dwóch krajów o skrawek lasu?
Tak więc owszem, czuł potrzebę efektownego wgniecenia kogoś winnego w posadzkę.
Tymczasem jednak, skupiony na swoim celu, rozejrzał się po zielonych koronach drzew szukając śladu podarku Króla Lasu. Chciał sprawdzić czy ptak na nich czekał nim ruszy w drogę na własną rękę. Zagwizdał wciąż sie rozglądając się, a potem zawołał czekając cierpliwie czy coś się stanie.

Mały przyjaciel jednak nie przybył. Wykonał w końcu swoje zadanie przeprowadził ich do pustyni. Może gdyby Anubis zawrócił małe stworzonko by powróciło. Cel jednak nie znajdował się za nim, lecz przed nim.
Dziwne uczucie tęsknota? Nie to raczej aura pustyni tego świata. Była rozległa i niebezpieczna. Ale jakby przemawiała do Anubisa. Wiedział, że prędzej czy później dojdzie do starcia czy to z naturą, czy też mieszkańcami tego kraju.


Dziwne uczucie, tak znajome i tak obce zarazem. Ważąc w dłoni prezent od Bastet wspominał słowa bajarza. Mówił, że konieczny będzie przewodnik. Jednak dopóki ma coś, co być może wskaże mu kierunek podróży powinien sobie poradzić. Wolał uniknąć wynajmowania pomocnika, ale jeśli będzie to konieczne to możliwe, że znajdzie kogoś na pustyni.
Płynnym ruchem założył prezent na szyję.

Medalion nie dawał żadnych efektów. Jednak po jego założeniu Anubis czół lekkie, ledwo wyczuwalne ciepło. Oznaczało to, że jest we właściwym miejscu.

Liczył na nieco większą pomoc ze strony amuletu. Lecz na razie nie miało to znaczenia, z miejsca gdzie stoi nie było różnicy, jaki kierunek obierze, wszędzie był piasek. Przybrał wiec postać szakala, która mogła pewniej i szybciej chodzić po piasku i po prostu ruszył przed siebie czekając na jakąkolwiek zmianę w stanie ankha.

3 godziny na gorących piaskach pustyni nie robiło na Anubisie żadnego wrażenia. Ile przebył niewiadomo. W każdym razie nadal nie było oznak aktywacji amuletu. Godziny mijały jedna po drugiej, aż w końcu pierwsza zmiana. Podziemny ruch wyczuwalny jako dudnienie. A na horyzoncie 2 postacie. Jedna praktycznie zlewała się z horyzontem, bo była ubrana na biało.

Interesujące… Skręcił nieznacznie tak by zbliżyć się do dwóch postaci, ale nie zmierzać bezpośrednio w ich kierunku. Ktoś nazwałby to “pozostaniem w bezpiecznej odległości”, dla Anubisa była to jednak odległość pozwalająca uniknąć interakcji, jeśli ta okaże się niepożądana.

Zamaskowane, zakapturzone postacie, sądząc po posturach, to mężczyzna i kobieta. Szli spokojnym, twardym krokiem w kierunku z którego przybył Anubis. Drżenie ziemi wzmagało się.

Najemnicy? Zmyślił się na chwilę próbując sobie przypomnieć… Są przeciw nieludziom? Jeśli tak to był na przegranej pozycji, jeśli się im pokarze mogą chcieć walczyć. Z drugiej jednak strony jeśli chcą zaszkodzić lasowi to wolałby ich zatrzymać. To trzęsienie ziemi, zdaje się zbliżać razem z nimi.
Pozostał dłuższą chwilę na pozycji czekając aż się zbliżą i go zauważą. W pewnym momencie po prostu ruszył do nich biegiem i zachowując dystans zmienił postać w humanoidalną. Chciał zobaczyć ich reakcję na nie człowieka.
- Pustynia to niebezpieczne miejsce. - Powiedział jak gdyby nigdy nic. - Gdzie wasz przewodnik?

Wstrząsy wzmagały się. Cała trójka zdawała sobie z tego sprawę i ustawiła się w stabilniejszych pozycjach. Nie przeszkadzało im to jednak w rozmowie.
- W kraju środka. - Odpowiedział kobiecy głos.
Lekko rozwiązała swój szal ukazując twarz.




- Wracam właśnie po niego.
- Tłumaczenie co i jak jest lekko zawiłe. - Powiedział zamaskowany. Jego aura nie była stad. Nie był mieszkańcem pustyni. Poza płaszczem nie posiadał żadnego sprzętu. - Popełniłem mały błąd. Jeszcze raz przepraszam.
- Nic się nie stało - odparła kobieta. - Mój mąż sobie poradzi.
- Jego też będę musiał przeprosić... I przy okazji znaleźć moich uczniów.- Podrapał się po głowie - A ty to kto?


- Trochę uprzejmiej człowieku. - powiedział tylko z pozoru spokojnie, a następnie zwrócił się do kobiety węsząc. - Pamiętam Cię, byłaś pierwszego dnia w Lofar. Towarzyszył Ci starzec, później dowiedziałem się, że był przewodnikiem po pustyni. Wyruszyliście zaraz następnego dnia. Co się z nim stało? Być może będziemy w stanie nawzajem sobie pomóc.
- I co to za wstrząsy? - dodał po chwili.

- On jest w... kraju środka. - Popatrzyła na swojego towarzysza podróży. - Mały wypadek go tam przeniósł. Właśnie po niego wracam. Wstrząsy to odgłosy tutejszej fauny. A dokładniej pewnego robaka.
- Nie jest on mały, jak mniemam? - Potwierdzające kiwnięcie głową. - Sądząc jednak po twoim spokoju, nie jest to coś z czym bym sobie nie dał rady... albo ty.


Pomacał amulet zwisający mu z szyi. Żadnej zmiany. Czasu jednak nie miał zbyt wiele, najdrobniejsza wskazówka może mu pomóc przyśpieszyć podróż, czego nie zrobił powrót i szukając igły w stogu siana. Księżniczka i Eldar czekają.
- Bardzo się mi śpieszy. Nie będę was dłużej zatrzymywał. Może moglibyście wskazać mi kierunek do najbliższej… osady na pustyni? - Zastanowił się jeszcze chwilę. Dość lekkomyślne, ale właściwie czemu nie i tak ma zamiar opuścić ten świat. - Szukam pewnego ważnego Skarabeusza, kamienia… może coś o tym słyszeliście?
Nasilające się wstrząsy zmusiły go do kolejnego pytania.
- Stanowią zagrożenie? Zdaje się zbliżaj, a do granicy pustyni macie jeszcze pół dnia drogi.

- Mogą zaatakować.
- O nas się nie bój. Damy sobie radę. - Powiedział mężczyzna. - Jeżeli trzeba mogę pokazać na co mnie stać.
- Jeżeli udasz się na północ. Cały czas przed siebie. To w ciągu pół dnia powinieneś trafić do rzeki. Jest to jedyna oaza na pustyni. Tam powinien być ktoś z tutejszych koczowników. Jeżeli to czego szukasz jest w czyichś rękach to miej nadzieję. Nadzieję że jest na wichrowym wzgórzu. Jeżeli nie i wpadło w ręce Bardlandsów, to będziesz miał bardzo duże wyzwanie.
- Bardlandsi... Piraci pustyni. Zgraja rzezimieszków, morderców i innej najgorszej chołoty. Ech. Może kiedyś powiem moim uczniom by się nimi zajęli. Nic się od nich nie uzyska. Choć - lekki chichot - Można by to po prostu umiejętnie ukraść.


- Zgraja rzezimieszków, morderców i innej najgorszej chołoty? - powtórzył Anubis. - Brzmi interesująco. Mam nadzieję, że Twoi uczniowie znajdą sobie inny cel. Bywajcie.
Zamyślony nawet nie zwrócił uwagi, że nim zmienił się w szakala pomachał ręką nieznajomym. Znajomość kierunku podróży i dodatkowy cel sprawiły, że tym razem marsz był szybszy i znacznie przyjemniejszy.

Gdy tylko oddalił się od podróżnych wstrząsy bardzo się wzmogły. Ostatecznie na 5 metrów przed nim wystrzelił piaskowy gejzer. Gdy piasek opadł miał przed sobą okaz fauny tutejszej pustyni.



Anubis pokręcił głową niezadowolony. Kiedyś to mógł być ciekawy sparing, ale teraz? Wolałby by uniknąć walki, również ze względu na brak czasu…
Nie ruszając się z miejsca, podejrzewając, że stworzenie reaguje na wstrząsy, zdjął z siebie torbę oraz amulet i wystrzelił je telekinezą kilka metrów za swoje plecy. Wcześniej jednak wyciągnął fiolkę z czarną miksturą, pamiątkę od Mariki. Stanął lekko rozkładając ręce na boki, a jego skóra znów zaczęła odpadać i znikać w obłokach czarnego ognia. Ostatecznie pozostał jedynie szkielet wypełniony czarnymi kłębami negatywnej energii.



Tak przygotowany stał i czekał. Jeśli istota nie odejdzie, to Anubis użyje przemieszczenia by dać się w miarę bezpiecznie połknąć. Dalsza część jego planu będzie znacznie prostsza.

Robak przez chwilę wydawał z siebie dziwne odgłosy. Później zapadł się pod ziemię. Wstrząsy jeszcze jakiś czas dudniły w okolicy Anubisa później zaczęły słabnąć. Okaz oddalił się najpewniej na południe.

- Cóż. - wyksztusił przybierając z powrotem skórę i przywołując wyrzucone wcześniej rzeczy. - Dobrze, nie było go trudno się pozbyć. - Oglądnął się za siebie. Czyżby zmierzał do tamtej dwójki? Wyglądali na dość silnych i na pewno nie są pierwszy raz na pustyni, poradzą sobie.
Pewny swojego zdania ruszył śpiesznym krokiem dalej, zbliżał się wieczór.

Do rzeki dotarł juz w nocy. Na horyzoncie, przy jej brzegu paliło się ognisko. W rzece spały krokodyle.

Przez chwilę miał zamiar przeczekać noc w ciemności przy rzece, ostatecznie stwierdził jednak, że przeciwnie do gorąca pustyni, mróz może zaszkodzić jego obecnemu ciało.
Dlatego przybrał postać humanoida i ruszył spokojnym korkiem wzdłuż rzeki. Jeśli to przyjaciele to mogą być pomocni, jeśli wrogowie to… cóż nie będą mieć wyboru, prawda?

Przy ognisku siedział samotny facet.



- Powitać. - Powiedział nie odwracając się do Anubisa.


Zbliżył się powoli do ogniska. Pociągnął parę razy nosem. Znal dobrze pustynnych rabusiów, lubili zakopywać sie w piasku i wyskakiwać w najmniej oczekiwanym momencie. Ponieważ węszenie nic nie wykryło usiadł po prostu po drugiej stronie niż mężczyzna wpatrując się w ogień.
- Kim jesteś? - zapytał po chwili ciszy.

- Zwykłym starcem. Nikim więcej. - Pogrzebał w ognisku i dorzucił trochę chrustu.

Anubis oglądnął sie za siebie. Okazuje się, że bez towarzysza, który wiedział jak rozmawiać, ciężko mu sobie poradzić. Facet się mu nie podobał, nie zareagował w ogóle na jego przybycie, był dziwnie milczący.
- Szukam jakiejś ludzkiej osady, może oazy. Jesteś w stanie wskazać mi kierunek? - zapytał wyciągając jednocześnie złoty sztylet i bawiąc się nim w dłoni. Chciał zobaczyć reakcję obcego.

Mężczyzna nie zwracał na niego uwagi.
- Oaza ciągnie się wzdłuż rzeki aż do środka pustyni. Z ludzi znajdzie się tu jedynie podróżników. Jednak mieszkańcy tej pustyni mają miasto. Daleko na północy. Szukając ludzi poruszaj się wzdłuż rzeki. - Swobodnym ruchem wyciągnął astrolabium i spojrzał w niebo.


- Z pustyni lepiej widać gwiazdy? Czego w nich szukasz?

- Owszem. Szukam drogi, kierunku i po prostu je podziwiam. To jest zresztą jedyny sposób by znaleźć drogę.

- Jesteś przewodnikiem, znasz tą pustynię?

- Nie najlepszy ze mnie przewodnik. Ale potrafię dotrzeć tam gdzie chcę. A i na stwory znajdzie się sposób.

- Z pewnością… a słyszałeś może o jakimś posiadaczu kamyka lub czegoś podobnego w kształcie skarabeusza?

- Skarabeusz to dość powszechny znak ozdobny na pustyni. Co prawda nie znajdziesz tu żadnych kupców, do póki nie zawitasz na mgliste wzgórze. Tam znajduje się jedyne miasto na pustyni. Przepraszam. Jedyne miasto w tej części kontynentu.

Przytaknął bez słowa. Postanowił zostać przy ognisku mężczyzny. Ten nie zdawał się mieć nic przeciwko temu, a wyglądało na to, że był też równie milczący co Anubis. Nie musiał spać, po prostu odpoczywał całą noc, gdy ogień przygasał z łatwością rozpalał go samą siłą woli, nawet gdy nie było już niczego co mogłoby się palić.
W chwilach gdy myśli przestawały błądzić gdzieś po odległych szlakach, Egipcjanin sięgał do ankhu, daru Bastet, i ściskał go w dłoni wpatrując się z tęsknotą wzdłuż rzeki w noc.

Noc, która mijała spokojnie. Krokodyle nie podchodziły do ogniska. Jako gady zmienno cieplne były o tej porze nieaktywne. Staruszek zasnął bez zmartwień. Czy to był sen, czy może zwykła wyobraźnia. Anubisowi zdawało się że ktoś go nawołuje. Znajomy głos, choć raczej szept. Głos podobny do jego. Pustynia była rozległa i cicha. Najlepsze miejsce osamotnienia.

Tuż nim słońce pozwoliło sobie na wyjrzenie na rozległy piasek Anubis wstał i nie oglądając się na mężczyznę ruszył w dalszą drogę. Zatrzymał się tylko na kilka chwil i zawył swoim niskim głosem wspominając wołanie, które rozbrzmiało w ciszy nocy. Miał nadzieję, że jego głos dotrze do celu.
Wie, że tu jestem, wie że idę. On też nie może sie doczekać.
Nie szczędził sił. Odpocznie gdy dotrze do oazy.

Zgodnie z kierunkiem rzeki poruszał się w głąb lądu. Po chwili jednak zastanowienia to rzekę nazywano oazą więc nie mogła go doprowadzić do jakiejkolwiek cywilizacji. Choć przy bardziej zarośniętych wodopojach widywał samotne wielbłądy i sporadycznych wędrowców. A raczej jednego samotnika.



Nie zważając na niechęć do kolejnej rozmowy zbliżył się do mężczyzny unosząc dłoń na powitanie.
- Szukam najbliższej ludzkiej osady.

- Ja też. - Odparł z uśmiechem. Był natomiast bardzo zaskoczony gadającym psogłowym. - Tyle że ja szukam jakichkolwiek ludzi. Najbliższe miasto jest gdzieś tam. - Wskazał na północny-wschód. - Tyle że daleko. I obawiam się że jego mieszkańcy to nie ludzie. - Usiadł przy wodopoju. - Cholera jak gorąco.

Dotknął delikatnie amuletu. Od dłuższego czasu nic się nie zmieniało, podejrzewał więc, że wciąż musi być bardzo daleko od skarabeusza. Ale jak daleko? Ludzie czy nie, może znajdzie tam informacje.
Również nachylił się nad wodopojem i nie zważając na zdziwienie mężczyzny zanurzył najpierw całą głowę w wodzie, a potem pochłeptał chwilę płyn. Czy potrzebował pić czy nie, w tym świecie najwidoczniej to zawsze dawało ulgę jego osłabionemu ciału.
Szkoda tylko, że nie ma szybszego sposobu na przemieszczanie się. A może jest? Czemu wcześniej na to nie wpadł. Wrócił się kawałek żeby zbliżyć się do niewielkiego stada wielbłądów, które minął dosłownie chwilę temu. Mimo swojej dzikości wielbłądy nie są strachliwymi zwierzętami. Stado przyglądało się uważnie i ze spokojem zbliżającemu się przybyszowi, choć spięte nie uciekały.
Egipcjanin pozostając w stosunkowo dużej odległości wyciągnął przed siebie dłoń. Skupił się i ostatnio odzyskaną umiejętnością wysłał przed siebie energię. Nasączył ją rozkazem, ale zadbał by zwierzę zrozumiało również, że jest bezpieczne i że ma do czynienia z kimś równie związanym z pustynią.
- Podejdź i pomóż mi przyjacielu. - powiedział niemalże uśmiechając się na myśl o jeździe na garbatym stworzeniu.

Garbate stworzenia zbliżyły się do podróżnego.

Anubis ostrożnie zbliżył wyciągniętą dłoń do jednego z nich, dotknął jego głowy dzieląc się swoim wewnętrznym spokojem.
- Chodź. - powiedział dosiadając wielbłąda i spinając go w kierunku wskazanym przez mężczyznę przy wodopoju. - Zasłuż na moją wdzięczność.

Wielbłąd ruszył kłusem w stronę pustyni. Po przedarciu się przez rzekę czekała ich długa podróż.



Tą częścią kraju była piaszczysta pustynia ciągnąca się kilometrami. Podróż się dłużyła, choć żaden z podróżnych - Anubis i wielbłąd, nie odczuwał zmęczenia. Po 5 dniach wędrówki na horyzoncie było juz widać wzgórze. A raczej miasto na wzniesieniu.



Skąpane w złotym blasku słońca, miasto wydawało się jakby ze złota. Ale czy tylko się takie wydawało?
Kolejnego dnia, rankiem Anubis dotarł na wzniesienie i stał u bram złotego miasta. Większość mieszkańców była owinięta lekkimi jedwabnymi chustami. Tak jak to zwykło bywać na pustyni.


Wreszcie. Co prawda był świadom, że ta podróż zajmie trochę czasu, ale naiwnie wierzył, że do tej pory zmierzał będzie już do krypty. Złote miasto było piękne, jak większość rzeczy w tym świecie, więc nie był zaskoczony ani jego wielkością, ani materiałem, z którego było wykonane. Właściwie… bardzo przypominało mu jego kraj. Choć lasy i pola również cieszyły jego oczy to nigdzie nie czuł się tak dobrze jak wśród piasku.
Bramy były zamknięte. Nie martwiło go to jednak, gościnność pustynnych miast była nie jako przyjętym zwyczajem, nie odsyła sie podróżników na powrót w gorące pustkowie. Zatrzymał się kawałek od bramy, gdzie obok kilku zwierząt przywiązanych do belki, pod zadaszeniem, znajdowały się poidła. Zsiadł z wielbłąda, pogładził go czule po głowie i podał wodę.
- Dobrze mi służyłeś przez te dni, dziękuję. Wracaj teraz do siebie. - pozwiedzał nacechowując ostatnie słowa rozkazem. Zwierzę posłusznie pogalopowało z powrotem na pustynię, a Anubis odwrócił się i skierował w kierunku bramy zerkając na amulet, który teraz emanował delikatnym światłem. Był bliżej.

Przy bramie stało dwóch owiniętych materiałem strażników. Za broń służyły im włócznie. Byli zaskoczeni widokiem psogłowego nie mogli jednak uciec ze swoich stanowisk.
- Ktoś ty? I skąd przybywasz? - Zapytał jeden z nich.


Ukłonił się z szacunkiem, który według niego należał się każdemu strażnikowi.
- Uspokój się strażniku. - powiedział unosząc dłoń. - Nic wam nie grozi z mojej strony. Przemierzyłem pustynię i pragnąłbym zatrzymać się u was w mieście nim wyruszę w dalszą drogę.

- Proszę wybaczyć. - Powiedział drugi. - Nie wyglądasz nam na podróżnika. Pomijając oczywiście kwestię wyglądu. Wyglądasz jak... wilkołak. Choć nie widuje się ich za dnia.

Mógł się tylko domyślać co może oznaczać określenie “łak”. Cokolwiek jednak znaczyło, zdecydowanie wolał być nazwany wilkiem niż psem. Przytaknął głową i zaplótł ręce na piersi.
- Może powiecie mi co znajdę w mieście? Ciekawią mnie szczególnie… posiadacze wszelkich… ozdób. Zwłaszcza w kształcie skarabeuszy, kamień lub coś podobnego.

- Kupcy klejnotami. Jest ich sporo. Głównie handlują wyrobami ze złota i kamieni szlachetnych. Każdy znajdzie tu coś dla siebie.
- A co zrobimy z jego wyglądem? - zapytał drugi.
- Bedzie pan musiał czymś owinąć głowę. Nie chcemy zbytniej paniki. Ma się rozumieć. A i jeszce jedna zasada dla podróżnych przybywających do tego miasta. Proszę nie poruszać się po mieście w nocy. Jest to zasada bezpieczeństwa. Ludzie to nie jedyna rasa która mieszka w tym mieście.


Nie do końca podobało mu się ukrywanie swojej tożsamości, ale zrobił to już raz, może zrobić i kolejny. Rozłożył jednak ramiona na znak, że nie ma nic co mogłoby posłużyć za należyte okrycie. Oprócz szmaty schowanej w sakiewce, której nie miał zamiaru nosić cały dzień na głowie.
Gdy strażnicy popatrzyli się po sobie, po czym jeden z nich zaczął szperać w poszukiwaniu czegoś co może posłużyć przybyszowi. Anubis zastanawiał się w tym czasie nad nocnymi problemami miasta.
- W nocy pozwalacie chodzić po mieście innym rasom, czy może macie na myśli problemy z jakimiś istotami?

- To bardziej kwestia, że to miasto należy to tej nocnej rasy. To oni tu żądzą, dosłownie.
- Tak. Za dnia jednak jest to miasto użytkowe dla ras normalnych. - Odpowiedział przeszukując pobliską budkę strażniczą w poszukiwaniu jakiegoś materiału do okrycia przybysza.


- Doprawdy? Powiedz mi proszę coś więcej o tym co za rasa chodzi tu w nocy i jakie wtedy obowiązują prawa. - powiedział wyraźnie zaintrygowany, nie spuszczając oczu ze strażników, odbierając jednocześnie dość czysty prowizoryczny turban. Będzie wyglądał dziwnie na jego długim pysku, lecz martwić powinien się ten kto wykaże się zbytnim zainteresowaniem osobą Anubisa.

- To wampiry! - Stwierdził pierwszy strażnik.
- Jedyną zasadą to, by żadna rasa dzienna nie wychodziła w nocy na miasto. Tak dla własnego bezpieczeństwa. Jednak sprawy z tutejszym władcą, zwanym Lordem, trzeba załatwiać w nocy. Dlatego sprostowaniem czy też wyjątkiem jest to że na zamku nikt cię nie zaatakuje.
- Tak to za dnia to raczej normalne miasto. Może mniej zróżnicowane rasowo, ale raczej zwyczajne.


- Wampiry? - powiedział bardziej do siebie. To określenie coś mu przypominało, choć był pewien, że nie było u niego zbyt powszechne inaczej z pewnością by je pamiętał. Mógł usłyszeć je przypadkiem i mogło być mało precyzyjne. Po dłuższej chwili zastanowienia doszedł do wniosku, że ktoś tak nazwał kiedyś najbliższych sługusów Setha. “Żadna rasa dzienna” powtórzył uśmiechając się do siebie w myślach. Pomacał sakiewce wyczuwając mieszczące się w niej rośliny i lekko brzęczące monety.
- W porządku, wszystko już rozumiem. Dziękuję Panom za uprzejmość, mogę już przejść?

- Owszem. Proszę tylko nie wszczynać paniki. Tutejsi mieszkańcy są dość bojaźliwi.
- A i proszę zajrzeć do Lombardu. - Stwierdził drugi. - Nie jest pan stąd, a co za tym idzie może nie znać pan tutejszej waluty, jaką są klejnoty.


Kiwnął głową już mijając strażników. Zatrzymał się tuż po wejściu dając sobie chwilę na przyjrzenie się widokowi budynków przypominających choć trochę te, które najlepiej znał, oraz ludzi ubranych również w sposób, który dobrze znał. Gdyby nie pysk, który był w tej chwili zasłonięty, świetnie by się tu wpasował.
Nie tracąc zbyt dużo czasu postanowił ruszyć przed siebie. Min będzie musiał z kimkolwiek porozmawiać chciał pochodzić po mieście, zarówno w celu zwiedzenia go jak i w nadziei, że amulet wskaże mu bliskość klucza.



Miasto było podobne do wielu innych miast pustyni. Im bardziej zbliżano się do złotego pałacu tym mniej było ludzi na ulicach i tym bardziej domy stawały się okazalsze.



Zaraz za bramami miasta życie toczyło się swoim zwykłym torem. Nie trudno tu było znaleźć bazar, bar - Salon La Shisha, czy też zamtuz. Sklepy rzemieślnicze także miały tu swoje miejsce choć nie było ich wiele. Dużą popularnością cieszyły się tutaj pracownie artystyczne oraz stragany z jedzeniem.
W okolicach bazaru amulet zaczął silniej emanować i drgać. Jednak zachowywał się tak na całym terenie bazaru i nie sposób było stwierdzić czy znajduje się tutaj konkretna lokacja ukrycia klucza. Co więcej jakby na nieszczęście większość ozdób sprzedawanych na bazarze, były to podobizny skarabeusza.
W śród samych tutejszych słychać było dziwne poruszenie na temat zbliżającego się “czasu boga”. Z kontekstu wynikało że jest to zdarzenie niezwykłe i rzadkie, a co więcej o nieznanym efekcie i zjawisku.


Bazar? Jeśli klucz posiadał jeden z handlarzy to była to bardzo mało dogodna lokalizacja dla niego, biorąc pod uwagę zawartość sakwy Anubisa, tym bardziej to so mogło się w niej znaleźć po wymianie waluty. Niemniej ważniejsze było jak handlarz mógł zdobyć ten klucz? Jedno było pewne, jeśli go posiadał, i jeśli znał jego wartość, na pewno nie leży na wystawie na sprzedaż. Być może mijało się z celem bezpośrednie pytanie o klucz. Na pustyni nie miało to znaczenia kto będzie wiedział czego szukał, ale tu może się okazać, że to zbyt strategiczna wiedza. W dodatku bez sensu można strzępić język. Nie. Trzeba spróbować inaczej, mniej bezpośrednio.
Ale najpierw warto spróbować jeszcze coś innego.
Anubis stanął mniej więcej na środku bazaru. Jego głowa wystawała wysoko ponad tłum przepychających się ludzi, których turbany wyglądały z tej wysokości jak ruchliwe poczwarki. Umieścił obie dłonie na wibrującym amulecie i zamknął oczy. Otworzył umysł jednocześnie przypominając sobie boginię, jej zapach, jej aurę. Zbudował w umyśle skarabeusza takiego jak pamiętał i nasączył go wiedzą o właścicielce. “Bastet” wyszeptał gdy nakazał amuletowi poszukiwania.

Amulet delikatnie się uniósł i wskazywał kierunek północny. Był w stanie doprowadzić Anubisa do straganu nie był jednak w stanie wskazać klucza. W szczególności gdy na stoisku znajdowały się kolejno:



Ozdobne kamienie,
Kolczyki:





Oraz statuetka z bursztynu.



Poczekał chwilę, aż przy straganie zrobi się więcej miejsca, a jego właściciel nie będzie zajęty rozmową z innymi kupcami. Wzrokiem wyłapał spojrzenie handlarza.
- Witam. Szukam czegoś wyjątkowego. Co może mi Pan zaproponować. - Starał się mówić normalnie, był dość podekscytowany i lekko zeźlony. Na początek chciał zobaczyć co sam mężczyzna ma do powiedzenia na temat swojego towaru.

- Witam witam. Oto co widać na straganie. Ozdobne kamienie w kształcie skarabeusza. Każdy zwyczajowo chce mieć cos takiego w swoim domu. Skarabeuch zwiastuje szczęście dla jego posiadacza. Dla pań i nie tylko ozdobne kolczyki w kształcie szczęścia. A dla bardziej wyszukanych koneserów. Ta przepiękna bursztynowa statuetka. W porównaniu jednak do kamieni ozdoby i statuetka nie należą do towaru taniego. Jednak jak to zwyczajowo bywa przyjemnością dla kramarza jest dokonać kłótni o cenę. - Uśmiechnięty pucołowaty sprzedawca z przyjemnością zacierał swe pulchne dłonie ubrane w złote pierścienie.
Do obu rozmawiających dołączył kolejny klient.




Czy ten człowiek na prawdę mógł mieć klucz? Czy bajarz dałby komuś takiemu tak cenny przedmiot, czy może ma go z innego źródła. Czy w ogóle wie co ma na straganie?
Czy może chociaż wierzyć handlarzowi, który za pewne wcisnął by komukolwiek i cokolwiek, oby tylko zarobić?
Przyglądał się tępo błyskotkom dosłownie nie mając pojęcia co dalej.
- Nie… - wyksztusił w końcu. - To za mało, szukam czegoś więcej. Czegoś jedynego w swoim rodzaju.

- Szuka pan może bardziej drogocennych amuletów? A może szuka pan Tego skarabeusza... - Dziwnie wymawiane słowo, korzystając z nieuwagi klientki. Delikatnym ruchem nie zwracając uwagi innych osób pokazał małą białą pastylkę miedzy dwoma palcami. Natychmiast ją jednak schował gdy tylko dziewczę postanowiło kupić dość tani kamień o wizerunku skarabeusza.



Był ona jak i cała reszta mało okazały. Dziewczynie jednak nie przeszkadzał ten zakup. Wydawała się obojętna na to co kupuje byle by tylko kupić. Natychmiast po zapłaceniu 5 mieniących się kryształków odeszła od stoiska.
Sprzedawca ponownie pokazał białą pastylkę.
- Skarabeusz... Nazwa dość chytna i sprawia że łatwo ja wtopić w tłum podobnych. Towar pierwsza klasa, naprawdę dobry.


Spojrzał z politowaniem na handlarza. Właściwie to nadal nie był pewien czy ma do czynienia ze zwykłym handlarzem, czy może osobą, która była w stanie zdobyć zaufanie Bajarza, a jedynie udaje. Postanowił spróbować jeszcze jednej rzeczy, może mężczyzna po prostu nie podejrzewa nawet, że ktoś mógłby przyjść w “tej” sprawie, albo na prawdę jest... Przechylił się przez stół by głębiej spojrzeć rozmówcy w oczy i wypowiedział jedno słowo.
- Anubis. - stragan zadrgał nieznacznie gdy Egipcjanin nacechował słowo mocą, nie na tyle jednak by przestraszyć mężczyznę.

- Hmmm. - Kupiec zastanowił się. - Ach no tak. Pewnie przywiodła cię tutaj opowieść tego starucha. Rzekomo znalazła kiedyś kryptę Anubisa, choć nikt inny tego nie potwierdza. Sprzedał mi kiedyś kamień podobny do tych ozdobnych. Twierdząc że to klucz to krypty “boga Anubisa”. Jakbym wiedział co to za bóg. Jakoś nieszczególny był to kamień więc może jeszcze tu jest a może ktoś już go kupił. - Machnął ręką - Zresztą podobny do całej reszty.
Gdy sprzedawca prezentował swoja opinie na ten temat, Anubis poczuł lekką zmianę. A może dokładniej, poczuł coś co przeoczył. Coś co było ważne. Amulet już od jakiejś chwili nie drgał.
 
mlecyk jest offline  
Stary 14-11-2013, 10:17   #47
 
mlecyk's Avatar
 
Reputacja: 1 mlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłość
- Kobieta! - odwrócił się gwałtownie omal nie przewracając straganu handlarza. Że też na tyle błyskotek musiała trafić akurat tą jedyną. Cały spięty zaczął węszyć i po chwili ruszył tropem. Szmata obwinięta wokół pyska utrudniała nieco tropienie, nie na tyle jednak by nie wyczuć zapachu sprzed kilku minut. Zatrzymywał się na każdym zakręcie na dłużej by precyzyjnie określić kierunek, w którym poszła.

Dziewczę poruszało się dość szybko. Jakby od pewnego czasu przed czymś uciekała. Pościg Anubisa był dość długi. Do momentu aż dotarł do bramy prowadzącej na teren przy-pałacowy. Amulet przestał się mocno mienić. Pozostał w stanie lekkiego rozbłysku. Jako że odległość nie była olbrzymia znaczyło to tylko że albo coś zakłóca jego działanie, albo klucz został gdzieś ukryty.
Bramy nikt nie pilnował. Była jednak zamknięta i nie było możliwości jej przeskoczenia.


Zapewne mógłby otworzyć bramę samym rozkazem, nie do tego jednak służył tak potężny morfizm by wkradać się za zamknięte drzwi. Już prędzej spróbował by je zniszczyć siłą fizyczną. Rozejrzał się gwałtownie w poszukiwaniu przechodnia. Podszedł do mile wyglądającej pary z dzieckiem.
- Przepraszam, jesteście miejscowi? Co jest za tą bramą?

- Pan nie tutejszy. Rozumiem. Za tą bramą jest Złoty pałac. Siedziba “Wiecznego Wędrowca” - Lorda tego kraju. Bramy są zwykle otwierane po zmierzchu. Jednak... niebezpiecznym jest opuszczać domostwa w nocy.
- Tak to bardzo niebezpieczne. - Potwierdziła kobieta.
- Bo tam są chodzący w nocy. Prawda tato?
- Tak dziecko.


Oni chodzą tylko w nocy? Ale ta kobieta musiała zniknąć za bramą.
- Czy mieszka tam ktoś jeszcze? Ktoś kto pojawia się również w dzień?

- Może służba i straż? Ktoś w końcu musi się zajmować pałacem za dnia.

- W porządku, a gdzie znajdę lombard?

- Drogi panie. Musiał by się pan wrócić na rynek i skręcić w którąś ulicę po prawej tam powinien być szyld. Stawki jak na razie zwyczajne. Dwa do jednego.

Podziękował i poczekał chwilę aż odejdą. Oglądnął się na bramę zaciskając i rozluźniając na zmianę pięści. Brama powinna być otwarta po zmierzchu, wtedy też tutaj wróci. Tymczasem jednak może warto by było wymienić pieniądze. Ruszył kierując się wskazówkami mężczyzny.

Rzeczywiście. W drugiej uliczce po prawej stronie, na bazarze, znajdował się szyld lombardu. Sam obiekt stanowiła mała piwniczka. W jej środku znajdował się okratowany blat, za którym siedział starszy jegomość.



Głowę miał owiniętą turbanem. Na półkach, za kratami, znajdowały się przeróżne drobiazgi, od statuetek, biżuterii po drobne urządzenia, a nawet bron.
- Witom!. Cóż za interes?


- Witaj handlarzu. Wymiana walut i informacji. - powiedział pogodnie rzucając skromne 15 monet na blat. Starzec zrobił na nim lepsze pierwsze wrażenie niż kupiec z bazaru. - Kto wychodzi za dnia zza bram na zakupy? - zadał pytanie nie przejmując się zbytnio jego dziwnym brzmieniem.

Starzec przeliczył należność pod blatem i położył na nim 7 klejnotów i raz jedną monetę zwrotu. Którą po chwili zabrał z powrotem.
- Zza brom? Z Połocu... Hmm. Jeno nikt. Służbo czasem, stroż. Ino szlachcie nic nie tża. Wszystek mają pod nosem. Ale słyszoł jo że któś się tom zakrodo.


- Zakrada? Co masz na myśli? - zapytał zagarniając jednocześnie klejnoty do sakwy.

- Jeno tylko słyszoł. Podobnież jekieś ludzie spisek planują. Inni powiadają iż to nielegalni handlem i produkcjom się parają. Ja sundze że oni do roślin chcą się dostać. Krwawa winorośl. Jadło szlachty.

- Szlachta czyli te, wampiry tak? Po co komu by ta winorośl?

- Nu. Ino ta roślino to krew wytworzo. Bo też nocni panowie tylkom krew jadajom.

Nic więc dziwnego, że istnieje zalecenie by nie wychodzić w nocy. Choć nie jest to regułą, na własne ryzyko. Dobrze. Podziękował starcowi i opuścił piwnicę wracając tam gdzie spotkał pomocną rodzinę. Zatrzymał się kawałek od bramy, tak by ją dobrze widzieć i znieruchomiał, całkowicie, jak wtedy gdy czekał na bajarza. Stał tak długo w bezruchu aż ludzie zaczęli znikać z ulic, w pośpiechu by zdążyć przed zachodem, który w końcu był coraz bliżej. Ale dla niego czas się nie liczył, bezczynność jest najmniejszą ceną jaką zapłaciłby za zbliżenie się do klucza. Gdy został sam, a brama wciąż była zamknięta, zdarł turban z połowy twarzy ujawniając rozchylony w oczekiwaniu pysk. Pora porozmawiać z innymi istotami nocy.

Brama została otwarta wraz z zajściem słońca. Otworzył ją zamaskowany strażnik. Co więcej materiał który zasłaniał jego twarz zdawał się odstawać, tak jak u Anubisa. Stał on jeszcze chwilę spoglądając na oczekującego podróżnika. Następnie udał się do innych bram by je otworzyć. Wraz z zapadnięciem nocy miasto ponownie budziło się do życia, a może raczej “nieżycia”. Na ulicach ponownie zaczęły pojawiać się ludzkie sylwetki. Choć powoli słychać było rozmowy, nie słychać było łoskotu. Tak jakby noc pochłaniała dźwięki.

Egipcjanin postukał w amulet prosząc go w duchu by pomógł mu szukać i, skoro nikt nie zwrócił na niego szczególnej uwagi, ruszył przed siebie i przeszedł przez bramę rozglądając się uważnie i węsząc w poszukiwaniu tropu.

Choć amulet delikatnie drgał nie wskazywał kierunku. Zapach tamtej dziewczyny wraz z upływem czasu został zatarty. Dziwny zapach, a raczej woń skierowała Anubisa wprost do głównego wejścia. Stało przy nim dwóch strażników potężniej budowy. Nie byli oni uzbrojeni. Wszakże nie musieli być...



Gdy tylko Anubis znalazł się w zasięgu ich węchu natychmiast go znaleźli. Nie reagowali jednak gwałtownie, czekali aż do nich podejdzie.

Zmierzył wzrokiem strażników z daleka. To pewnie te Wilkołaki, jak nazwali ich mężczyźni przy bramie do miasta. W tamtym momencie, gdy wzięli oni Anubisa za to stworzenie, pomyślał, że uznali go za wroga. Teraz dotarło do niego, że było to po prostu zdziwienie jego obecnością.
Spokojnym ruchem, uznając, że już mu nie będzie potrzebny, zerwał z pyska resztę turbanu. Ruszył w ich kierunku, a po drodze targniony instynktem odchylił głowę i wydał z siebie niskie gardłowe wycie. Przeciągnął je do kilku sekund dopóki nie znalazł się tuż obok wilkopodobnych postaci.
- Szukam kogoś. - powiedział gdy ich zwierzęce spojrzenia sie spotkały.

- Grwar ghar. Kogoż tu szukasz. Rrr. - Zapytał najbliższy ze strażników.

To zaskakujące, że nikt jeszcze nie zdziwił się, że ktoś chodzi w nocy po ulicach. Być może biorą go za swojego. Choć ludzie przy bramie do miasta wyraźnie mu powiedzieli, że jest to niebezpieczne.
- Grwar ghar. Kobieta, czarne włosy, smukła figura. Kupiła w dzień coś, co nie należało do sprzedawcy. Zniknęła za bramą nim zdążyłem ja dogonić.

-Grrrr. Tosz zły~rrr opis. Rrrrrr... Czarrrne włosy? Gwrrrr. Konkubinarrrr...? Należeć do pan. Nie wolno rrruszać! - Drugi strażnik zbliżył się trochę do rozmówców. Wciąż jednak pozostawał w pewnej odległości.
- Ghar rrrah aruuuz. “Do panów?” - zabrzmiało tłumaczenie w umyśle Anubisa. Ten świat rzeczywiście działał przedziwnie.
- Wrrrrr. Warh rawah raurra aru. “Nie. Mówi że kogoś szuka.”


- Kobieta mnie nie interesuje. - powiedział starając się mówić normalnie, bo słowa obcego języka same nasuwały się mu do myśli. - Tylko to co kupiła. Kto może opuszczać pałac w dzień?

- Ghrrrr? Z własnej woli nikt go nie opurzcza... Stwierdził starając się mówić normalnie, jednak mu to nie szło. - Panowie to w(rrrr)ładcy nocy. Podobnierrrrz służba. Straż... Auuuu! - Z kliku miejsc dało się odzew wycia.

Skoro nie z własnej woli, to opuściła pałac na czyjeś polecenie. Dlatego…
- Chciałbym w takim razie porozmawiać z waszymi Ghar. - powiedział gdy tylko przestali wyć.

- Aruuuz... - Pociągnął nosem kilka razy badając najpewniej jego wyposażenie. - Wlazł! Auuu! Tylko nic nie rrrruszaj co do panów nalerrrży. Grrhrhrr. Nikt z zamku za dnia nie wychrrrrodzi. Za dnia wszyscy spać. - wrócił do swojej pozycji, tak jak jego towarzysz.
Wrota do pałacu zostały otwarte, co oznaczało zezwolenie na wejście do środka. Zbliżał się czas spotkania tych którzy zwani są “panami”.


Wziął głęboki oddech, który miał powstrzymać cisnący się na pysk uśmiech zadowolenia i ruszył przed siebie kłaniając się po drodze wilczym strażnikom.

Już od samego początku hol wejściowy robił duże wrażenie artystyczne i przepychu.



Pierwszymi “osobami” które dało się zauważyć, nie usłyszeć, były: czarnowłosy pan w cylindrze oraz dziewczę w czerwonych szatach.





Rozmawiali oni na temat polityki, badań oraz ogólnie dość towarzysko. Gdzież w głębi całego kompleksu pałacowego dawało się wyczuć także inne istoty w nim się poruszające. Nigdzie jednak nie było najmniejszego cienia zapachu, dziewczyny z dnia. Po chwili bezcelowego stania do Anubisa podszedł jegomość w cylindrze.

- Widzę że czegoś szukasz. - Stwierdził niepozornie. - Choć nie wybrałeś sobie do tego najlepszego miejsca, przyjacielu.


- Jedyne możliwe i jak najbardziej… odpowiednie. - wydukał dłonią wskazując na ściany i sufit, mając oczywiście na myśli przepych. - Podoba mi sie wystrój. Prawie jak w domu. - delikatny uśmiech i ukłon. - Ty musisz być jednym z “Panów”. Jestem Anubis, Przewodnik...I rzeczywiście czegoś szukam. Kobiety, a właściwie tego co kupiła, w dzień. Z tego co się dowiedziałem, pałacu nie opuszcza nikt bez Waszej wiedzy, więc mam nadzieję, że będziesz w stanie mi pomóc.

- Owszem jestem jednym z tych zwanych panami, choć po prostu lepiej nazywać nas wampirami. My także mamy swoją hierarchię, przyjacielu. - Wytłumaczył przyjaźnie. - Możliwe w stanie ci pomóc, przyjacielu. Znam wszystkich na zamku, więc jeżeli ktoś kogo szukasz jest tutaj to wiem o tym. Jeżeli jednak nie będzie tu tej osoby to możemy spróbować innego sposobu. - delikatny uśmiech ukazujący kły.

- Będę Ci więc winien przysługę, wampirze. - powiedział znów delikatnie się kłaniając. - Niewiele jednak wiem na jej temat, poza tym jak pachnie. Dziewczyna, tej wysokości - przyłożył dłoń tuż poniżej klatki piersiowej. - brunetka, dość smukła. Kupiła ozdobę, skarabeusza, z którym mam nadzieję byłaby gotowa rozstać się za odpowiednią opłatą. To niewiele, czy ten opis mówi Ci cokolwiek?

- Czarnowłose, tak. Niestety nie o tym wzroście. Hmm. - podrapał się po brodzie - Wspomniałem o drogiej metodzie, gdyż spodziewałem się że podasz jej opis, przyjacielu. Ja, niektórzy z nas, potrafią czytać pewne elementy z krwi. Jeżeli skupisz się wystarczająco mocno na jej wyglądzie powinienem być w stanie zobaczyć jej wygląd taki jak zapamiętałeś. Oczywiście musiał bym wtedy spróbować twojej krwi. - Mimowolnie przejechał językiem po kłach. - Nie obiecuję jednak pewności, czy ją rozpoznam. Choć jeżeli powiadasz że jest z zamku... to kto wie.

Nastała chwila bezdźwięcznego wpatrywania się sobie w oczy. Złakniony krwi wampir i oniemiały Anubis. Hodują roślinę, ale wciąż widać korzystają z krwi płynącej w żyłach innych istot. Natknął się kiedyś na odłam kościoła Setha, który robił podobnie. Nie mógł pozwolić mu napić się swojej krwi. W tym świecie jego krew mogła nie być tak potężna jak wtedy gdy był w pełni mocy. Wciąż jednak przenika ją siła, wiedza i doświadczenie Boga trwającego już od setek stuleci. Czy jednak mógł mu odmówić? Możliwe, że taka cena nie była zbyt wielka jeśli zbliży go choć trochę do celu podróży na pustyni…
- Obawiam się, że nie zaspokoję Twojego pragnienia. To ciało tego nie zrobi. - to powiedziawszy uderzył się dłonią w pierś wydając pusty dźwięk podobny do tego jaki da się słyszeć uderzając ciężkim kijem w bal zbitej słomy. - Nie krwawię, prawie. Jest jeszcze coś...
Zamilkł na chwilę obserwując zdziwioną minę wampira.
- Tam skąd pochodzę moja krew jest wiele warta, właściwie bezcenna. Jeśli chcesz jej spróbować, będę potrzebował czegoś więcej. Czy możesz mi obiecać, że jeśli znajdziemy dziewczynę zadbasz by oddała mi ozdobę?

- Twierdzisz że nie krwawisz, przyjacielu? Hmm to jestem w stanie uwierzyć. A przynajmniej twoje słowa tłumaczą czemu nie słyszę jak krew w tobie pulsuje. Czy mogę si to obiecać? Przyjacielu. Wampiry mają swoje sposoby by omamiać ludzi, ja zwykle z nich nie korzystam. Mam też przeczucie że ta rzecz jest dla ciebie ważna, nie koniecznie jednak ważna jest dla innych. Wartość jest opinią jednostek, przyjacielu. Możliwe, że nie będę musiał wykorzystywać swych talentów. I o krew się nie martw mój przyjacielu. wystarczy mi zaledwie kropla, wszakże jestem już po kolacji, a raczej śniadaniu. - przyjazny uśmiech wampira.

Anubis odwzajemnił uśmiech, choć musiał wyglądać mocno nie pewnie. Pomijając wielką niechęć do oddania mu swojej krwi, nie wiedział jak na niego podziała i co zrobi gdy jej spróbuje. Zdawał się być jednak osobą na poziomie, jak na szlachtę, jak ich tu nazywają, przystało. Postanowił więc zaryzykować.
Sięgnął po złoty sztylet i przyłożył go do obojczyka ostrzem w dół. Nie zastanawiając się długo wziął wdech wspominając dziewczynę, starając skupić się na jej wyglądzie, a nie zapachu i pchnął, przykrywając niemal całe ostrze. Z nie do końca obojętną miną poszerzył nieco ranę by krew nie została wytarta gdy wyciągnął klingę. Rzucił spojrzeniem na niewielką ilość karmazynowego płynu powoli przesuwającego sie po złotej lśniącej powierzchni i podał ją mężczyźnie w cylindrze.

Szlachcic o nieznanym imieniu zdjął taktownie kapelusz. Zabrał tylko kroplę szkarłatnego płynu na palec i przetarł nią dziąsła. Efekt był natychmiastowy. Jego rogówki stały się czarne, źrenice zalśniły czerwienią, kły wydłużyły się. Efekt ten utrzymywał się jeszcze przez kilka długich chwil, mimo to wampir nie poruszał się. Później wziął głęboki wdech przez nos i wydech. Chwilę znów miał ciężki oddech a jego rogówki stały się różowe. Następnie efekt przeminął, a sam wampir opadł na kolana.
- Krew jest odwrotna do wina. Ech. Im młodsza tym bardziej przyjemna. Ten trunek nazwał bym zbyt... Cought. ...wytrawnym. Zobaczyłem jednak co chciałem przyjacielu. Może nazbyt dużo. - Podał rękę by Anubis pomógł mu wstać. Szczęśliwie także nikt ich nie obserwował.
- Tą której szukasz nie ma na zamku. Co więcej nie jest ona wampirem. Mamy tu pewne problemy natury politycznej. Najprościej ujmując przyjacielu, jest ona po tej drugiej stronie w przeciwieństwie do mnie. Nie będę cię zanudzał tą opowieścią, bo jest zasadniczo trywialna i nie koniecznie interesująca. Z niedobrych wiadomości nie mam z nią kontaktu, lecz... istnieje szansa jej znalezienia. Najodleglejszą jest pewne dziewczę z sąsiedniego kraju. Drugą i najbliższą jest znalezienie jej nici zależności. - Widząc niezrozumienie w oczach Anubisa sprostował - Chodzi o osoby z którymi ona ma kontakt. Jestem natomiast wdzięczny przyjacielu, za to spotkanie. Gdyż wiem teraz, że dostali się aż na teren zamkowy, a to stawia sprawę w trochę innym świetle. Mówię o kwestiach tej nudnej polityki. Przyjacielu. Nie masz wyjścia jak udać się z powrotem na miasto i odnaleźć choć jedną osobę z nią powiązaną. Tym co może ci pomóc jest właśnie skarabeusz...


- Byłem tuż za nią, zniknęła przy bramie, zbyt szybko by się przekraść, ktoś musiał ją wpuścić. Czy zakupy były w takim razie zmyłką? Po co… - potarł wierzchem dłoni czoło zastanawiając się nad tym co się stało. - Mogę zrobić więcej. Jeśli udostępnisz mi niewielkie laboratorium z naczyniami będę mógł pobudzić swój węch. - postukał w czarny nos. - Znajdę ją, pół dnia w tym klimacie to za mało by zapach zniknął całkowicie. Powiem Ci dokładnie gdzie była i którędy wyszła. O ile się uda...

- Zmyłką… to prawie pewne, choć może po prostu starała się udawać zwykłego mieszkańca. Nawet za dnia poszukiwani są ci z opozycji. Możliwe że miała klucz do tamtej bramy, przyjacielu, albo tka jak twierdzisz pomoc z wewnątrz.. A gdzie jest mogę sie tylko domyślać. Tak łatwo jednak jej nie znajdziesz. Wybacz przyjacielu, nie mam ku temu sposobności i miejsca. Co więcej nie każdy z moich braci był by z tego zadowolony. - Rozejrzał się po korytarzach. - Jeżeli już raz zetkniesz się z polityką, będziesz z nią powiązany do końca.

- Skoro tak… powiedz mi jak znaleźć kogoś z nią powiązanego. Myślę, że oboje na tym skorzystamy.

- Żyję w przekonaniu, że wszystko jest ze sobą powiązane, przyjacielu. Szukaj po nazwie, której szukałeś. Szukaj skarabeusza... Nie koniecznie ten narkotyk, nie koniecznie ten kamień. To może być coś prostszego. Możliwe, że opozycja jest w jakiś sposób oznakowana. Np. tatuażem, który przedstawia…

- Skarabeusza? - zapytał z niemałym zdziwieniem Anubis. - Nie rozumiem jak to wszystko może być powiązane i skąd akurat taki pomysł...

- Nie martw się przyjacielu. Ja też do końca tego nie rozumiem. Jednak zdziwisz się jak ten świat lubi drwić z istot. Dla przykładu przyjacielu, zaraz po śniadaniu miałem się zająć sprawą polityczną “tego” konfliktu. I jakby na zawołanie nadeszło nasze spotkanie. - Uśmiech. - Oczywiście to że mogą być oznakowani to tylko domysły. Uważam jednak, jeżeli istnieje choć cień szansy, że nić przeznaczenia doprowadzi cię do twojego celu.

- Jeśli nić o której mówisz doprowadzi mnie na podstawie samego domysłu do tego czego szukam i czego szukasz Ty to… mój przyjacielu… ten konflikt mógłby nawet nie powstać. Dlaczego ta wasza roślina jest tak cenna? Czy nie pijecie z ludzi?

- Możemy pić, nie ma ku temu przeszkód fizycznych, ale kwestia polityczna to juz inna sprawa. Przyjacielu, nie wspominałem nic o roślinie. - Uśmiech przenikliwości - Nie ukrywając jednak dużo osób już o tym wie. Owe rośliny mają w swych pędach krew, dosłownie zachowuje się jak naczynia krwionośne choć to rośliny samo wystarczalne. Zastępują nam one żywe posiłki. Jedna z dawnych zasad wojennych mówi: “chcesz pokonać wroga, oddziel go od zaopatrzenia”. Na tym poprzestaniemy. - Mrugnięcie. - Jeżeli teraz pozwolisz przyjacielu wrócę do swojego planu dnia, a raczej nocy. - Dyskretne spojrzenie w prawą stroną, a następnie powolnym krokiem zaczął zmierzać w lewo, w głąb pałacu.

Odprowadzając wzrokiem wampira zastanawiał się nad tym co usłyszał. Mężczyzna nie był zdziwiony, że Anubis wie o roślinie, za to dał do zrozumienia, że choć coraz więcej osób o niej wie, to wciąż jest to wiedza dość skryta.
A kto powiedział mu o roślinie? Warto, kierując się tym, że wszytko jest ze sobą związane, po raz kolejny porozmawiać ze staruszkiem z lombardu, ale również z pulchnym handlarzem.
Do świtu pozostawało jednak jeszcze dużo czasu. Warto by poświęcić go na zgłębienie tego miasta, najwidoczniej zostanie tu jeszcze przez jakiś czas. Udał się więc do wyjścia i nie wahając się podszedł ponownie do strażników przy bramie. Były nie tylko ciekawymi postaciami w tym całym, zdawało by się ułożonym, mieście, ale również ich mowa trafiała do niego w sposób jakiego jeszcze w swym długim życiu nie doświadczył.
- Jesteście stworzeniami nocy, jak wasi Ghharr… kto więc pilnuje pałacu w dzień?

- Prrrawo - odwarkną wilkołak. - Jest zakaz ghr wkraczania do pałacu w drzień, bez zezwolenia. Ale panowie mają i swoje sposoby jego ochrrrrony. Graoul, [gargulce] magia i dzienni. Lord może chodzić za dnia, jako pan tego kraju. Grahal [pilnuje/sprawuje pieczę] nad miastem.

- Czy wam w nocy zdarza się widzieć kogoś szwendającego się po ulicach? Czy to normalny widok?

- Czashem. Ale prawo już takich nie chrrrroni. Można jeść. Grrrr. Jednak nikt poza nami i panami w nocach nie żyje. - Odpowiedź raczej mało satysfakcjonująca.
Pokazywała jedynie różnicę miedzy grupami społecznymi. Anubis nie miał zbyt dużego wyboru jak po prostu poczekać do rana.


Tak, nielogiczne by było gdyby wrogowie tych tak zwanych “Lordów” odsłaniali się chodząc pustymi ulicami w nocy. Jedynym sposobem znalezienia ich było szukanie w dzień, gdy ulice są zatłoczone, łatwo się ukryć, gdy nikt nie zwraca na Ciebie większej uwagi niż na kogokolwiek innego.
Anubis nie czuł potrzeby snu, tym bardziej w tej chwili gdy czuł to nieustające wołanie gdzieś z pustyni gdy wiedział jak blisko jest klucza. Właściwie cieszyły go te przeciwności, to zadanie sprowadzało się do zaspokojenia prymitywnej żądzy, pragnienia krwi i zniszczenia. Nie będzie szczędził starań i sił by ich znaleźć i odzyskać swoją należność. Użyje wszystkim możliwości, wszystkiego co potrafi w obecnej postaci.
Dlatego też postanowił dać odpocząć ciału. Znalazłszy jeden z niższych budynków pozwolił sobie wspiąć się na niego i po zwróceniu spojrzenia na wschód, wprowadził się w swój stan półsnu.
 

Ostatnio edytowane przez mlecyk : 07-10-2019 o 13:21.
mlecyk jest offline  
Stary 20-11-2013, 23:26   #48
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Był zaskoczony tym, że miejscowi tutaj nie kłamali. Droga naprawdę była długa. Mógł jednak pooglądać trochę pejzaży tutejszego świata. W niespełna 2 dni dotarł do Dywizjonu, gdzie zrobił sobie krótka przerwę. Trzeciego dnia w południe dotarł do Lofar.
Admirał wniósł się powoli w powietrze, tak by móc odszukać czarną bramę. Po wypatrzeniu jej zaczął dryfować w jej kierunku.
Dotarcie tam w powietrzy nie trwało długo. Tak też wieczorem stał tuż przy niej. Sceneria się nie zmieniła, jedynie mężczyzna na kamieniu spał.
Shujin chrząknął głośno, lądując na ziemi.
-HEJ!- Krzyknął chcąc obudzić mężczyznę.
Mężczyzna lekko się przebudził i spojrzał na przybysza.
- Ach tak.- Odwrócił się w jego stronę trzymając oczy pół zamknięte.
-Chcę wrócić do swojego świata. Jak to zrobić?
- A skąd niby mam to wiedzieć? - Zapytał zaspany. - Nie wiem, spróbuj może otworzyć tą bramę albo, co. Jak szef wróci to na pewno coś z tym zrobi? Jednak w najbliższym czasie się na to nie zapowiada.- Wciąż leżał z zamkniętymi oczami.
-Czyli wystarczy, że zaczekam, aż twój szef wróci i będę mógł wrócić do siebie?- Zapytał zdziwiony admirał, czyżby powrót mógł być tak prosty.
- Tak. Tak mi się wydaje. Nie wiem, kiedy jednak to nastąpi. Wiem jednak gdzie jest. - Odparł a na jego zaspanej twarzy namalował się uśmiech.
-W takim razie gdzie jest?
Mężczyzna utworzył oczy i z uśmiechem wskazał na bramę.
- Jest w środku.
-Wyjdzie z stamtąd kiedyś?
- O własnych siłach - nie. Trzeba otworzyć te wrota. Do tego potrzebne są klucze. A jak wiadomo, nie wiadomo gdzie są. Tzn. prawie nie wiadomo. - Uśmiech. - Jednak, że szefowi się nie śpieszy to i nam również. Można powiedzieć, że mamy wakacje. - Uśmiech.
-Czyli jak rozumiem, ktoś od was szuka tych kluczy?- Zapytał spokojnie Admirał.
- Nie do końca. Nasze aury... Siła? Po prostu mniej więcej wiemy gdzie są. Nie zajmujemy się tym jednak... I nie udzielamy wielu informacji. - Uśmiech - Najlepiej, gdy poszukiwacz sam odnajdzie swój skarb.
Admirał pokiwał głową, nie otrzymał zbyt wielu informacji, praktycznie nie dowiedział się niczego. Shujin odwrócił się i wzniósł się w powietrze, kierował się do Lofar, do koszar, chciał się dowiedzieć czegoś więcej o tym drugim latającym statku, skoro jedna grupa nie chciała mu powiedzieć jak wrócić do swojego świata, należało wkupić się w łaski innej.
Powrót do miasta zajął chwilę, także nastał późny wieczór. Tuż przed samym miastem na łące siedziało kocie dziewczę z łukiem nucąc jakąś pieśń. W bramie stało dwóch strażników.
Shujin podszedł do strażników.
-Słyszałem coś o latającym statku, atakującym wsie. Jak go znaleźć?- Zapytał krótko.
- Atakującym? Smok. Niby się mówi, że atakuje, ale to nie prawa.
- Prawda! - Zaprzeczył drugi - Przecież zniszczył garnizon.
- Ale czy więcej coś zniszczył?
- No nie.
- A widzisz ty. A i po zniszczeniu spokojniej się zrobiło.
- To prawda. Lata ci on na północy. Znika za osadą. Wprzód jednak pod lasem osiada i do garnizonów idzie.
- Ale nikt nie wi jak on wygląda. Tyle, że czarne włosy.
- Jedni powiadają, że ogniem zionie. Inni, że z demonami ma nontrakt.
- Jest jeno sposób na kontakt z nim. Trzeba jego... nom tego... znaleźć.
- Gacka. Nietoperza. Ale to jeno nazwa. Inaczej mu było. Night... Cusiek nie pamientom.
- I jo również. Tyle że Night.
-Dobra, dobra, panowie. Krótko, czy jak się tego okrętu pozbędę to czy dostanę jakąś nagrodę?
- Jeżeli to się uda to pewnie ok Herzoga Ruperda można coś dostać. Nawet dużo.
-Jak rozumiem mam kierować się na północ stąd. Jak długo zajmie mi dotarcie do miejsca, w którym ten statek straszy?
- Dwa góra trzy dni. Na północ do stolicy, a później na zachód do garnizonów. Choć nie straszy zawsze.
Admirał pokiwał głową po czym wniósł się w powietrze i ruszył w kierunku w którym miał znaleźć ten statek.
Admirał pokonywał dystans po linii prostej w powietrzu. Unosząc się nad rzeką po swej lewej stronie widział smoczą skałę. Samotną górę smoka burzy. Do pierwszego garnizonu dotarł w półtora dnia. Oczywiście z chwilą odpoczynku. Było południe w pierwszym garnizonie. Najspokojniejszym ze wszystkich. Była w nim jedynie karczma i domy mieszkalne. Nie obyło się także bez przybyszów różnej profesji.
Pierwszy dość dziwny rzucił się od razu w oczy. Siedząc na dachu karczmy i oglądając linię lasu.
http://conceptartworld.com/wp-conten...hlback_20a.jpg
Admirał wylądował miękko koło dziwnej persony.
-Jestem Shujin.-Przedstawił się.- Wyglądasz mi na kogoś kto wie co tutaj się dzieje, szukam latającego statku. Podobno sprawia kłopoty i jest za niego jakaś nagroda.
- Ta. Tyle że od tygodnia go nie widziano. - Nie zwracał uwagi na przybysza. Ciągle patrzył się w dal.
-W takim razie gdzie jest kiedy nie lata- Zapytał spokojnie Shujin.- Nie chowaj informacji w obawie o mnie, ja sobie poradzę.- Dodał z uśmiechem
- Poprzedni szaleniec też coś o tym wspominał. - Chwila ciszy. - Już nie wspomina. Powinien być gdzieś w oberżach o ile na prawdę jest na terenie Garnizonów.
- Dziś go nie ma. - Inny głos nie wiadomo skąd. Chłopak wzruszył ramionami.
- Może ktoś od niego będzie w barze. - Krótka odpowiedź. Ciągle bez zwracania uwagi.
-Wybacz, że zapytam, ale czemu ten “szaleniec” już tak nie mówi?- Zapytał szczerze zaciekawiony Shujin.
- Nie żyje. Ktoś stwierdził że jeżeli nie poradzi sobie z demonem to ze smokiem nie ma żadnych szans.
- He. Nikt nie wie w którym momencie zawiódł. - Ponownie inny głos.
- W każdym razie już go nie ma. Ale ktoś jeszcze go szukał i chyba temu z kolei się udało.
- Bo nie słychać żeby zginął. He he. - Inny głos.
Shujin wzruszył ramionami.
-Cóż, w takim wypadku pójdę do baru.- Powiedział spokojnie, po czym zeskoczył z dachu i ruszył do najgłośniejszego budynku w okolicy.
W środku było głośno, ale dość spokojnie. Wszyscy śmiali się i bawili na całego. Przy barze siedziało dziewczę.
http://img69.imageshack.us/img69/1552/c740.jpg
Przy stole mężczyzna z mieczem i dziwną czapką.
http://image.noelshack.com/fichiers/...62061129-1.jpg
A w rogu sali zakapturzona postać. Oczywiście były to tylko jedyne z samotnych osób w pomieszczeniu.
Daidaiwashi spojrzał na mężczyznę z czapką, wydawało mu się, że kiedyś słyszał o kimś kto wyglądał w ten sposób, ale był w tym barze po coś zupełnie innego. Admirał podszedł do blatu.
-Witam, szukam latającego statku.
- Ach. Czyli szukasz smoka. - Odpowiedział barman. - Tyle ze już nie porusza się swoim statkiem. - Śmiech. - Tyle robił zamieszania że w końcu ktoś powiedział mu by był bardziej taktowny. Z tego co słyszałem nadal przelatuje nad osadą, ale do garnizonów raczej pieszo wtapia się w tłum.
Facet w czapce uważnie przyglądał się admirałowi. Dziewczyna zdawała się być zainteresowana sytuacją i tą całą sprawą.
- Pan też szuka smoka? - Zapytała.
-Smoka? Nie, ja szukam tylko latającego statku. Widzicie mam własny latający statek, ale przez ten wasz nieco zbyt często znajdował się pod ostrzałem.- Odpowiedział z uśmiechem Shujin.
- W takim razie statek już tutaj nie przylatuje. - Odparła wzruszaj rękoma. - Myślałam że szuka pan jego właściciela.
-A może jesteście w stanie powiedzieć mi, gdzie był on widziany ostatnio. Jestem bardzo mocno zdecydowany by się go pozbyć.- Powiedział z lekkim uśmiechem Shujin.
- Ten statek jest jakiś dziwny. - Stwierdził mężczyzna w czapce. - Tak jakby nie był zbudowany z materiałów. Jego zniszczenie może nic nie dać.
- Ten przystojniak z bródką może mieć rację. Choć ja tam nie wiem. Szukałam tylko Smoka bo jest podobno bardzo rozrywkowy.
- Statek z tego co mi się wydaje ląduje gdzieś przy ujściu rzeki z lasu. Niestety Inne informacje to raczej bajki. Rzekomo on znika po wylądowaniu i takie tam. Rozumie pan. Sam jednak smok jest jak najbardziej prawdziwy. Może pan poszukać w tamtych okolicach luz zajrzeć do Osady. Tam też powinni coś wiedzieć.
-A ten smok? Stanowi zagrożenie, albo inaczej czy jest przestępcą? No i gdzie można go znaleźć?
- No tak dla przybyszów może to brzmieć dziwnie skoro człowieka nazywamy mianem smoka. Smok to dokładniej Roku D. Ryou. Jako że sam przedstawił się jako Ryou, co oznacza smoka, takie miano już się ostało. Zdawał się przedstawiać jako pirat. Co prawda większość piratów jest na południu Przystani ale temu widocznie tutaj się podoba? Gdzie on przebywa? Któż wie. - Odpowiedział barman wzruszając ramionami.
- Powinien być u wylatuj rzeki z lasu. Lub za Osadą. - Stwierdziła znajoma postać w czapce. Następnie wstała i opuściła bar.
- Rzeka lub osada. - Powtórzyła pod nosem kobieta. - Nie po drodze mi. - Zasiadła za barem i zamówiła jakieś dziwnie brzmiące danie.
-D?- Mruknął Shujin.- D oznacza kłopoty i to duże. Ten wasz smok, to poszukiwany przestępca, owszem pirat, ale nie z stąd. Nie martwcie się zajmę się nim.- Powiedziawszy to Admirał wstał, zarzucając swój płaszcz na ramiona.- Rzeka, albo osada.- Mruknął.- Sprawiedliwość do ciebie idzie smoku.- Karczma lekko za trzęsła się gdy wybrzmiały ostatnie słowa.- Po wyjściu przez drzwi Shujin wzniósł się w powietrze i ruszył w kierunku wylotu rzeki.
Po godzinie dotarł na miejsce. Nie spostrzegł tam żadnego latającego lub zakotwiczonego statku. Spostrzegł natomiast czarnowłosego mężczyznę siedzącego na skale i łowiącego ryby. Ubrany był w płaszcz przeciw deszczowy, a obok na kamieniu suszyły się jego ciuchy. Podkoszulka - bezrękawnik i ciemno zielone spodnie - bojówki. Osobnik wyglądał na nie tutejszego i był bardzo pochłonięty swoim zajęciem, albo po prostu usnął w oczekiwaniu na zdobycz.
Shujin wylądował lekko na ziemi.
-Roku D. Ryou?- Krzyknął do mężczyzny.
Mężczyzna ocknął się z drzemki. Wydawał się przez chwilę jeszcze nieobecny. Potem coś burknął. Ni to słowo ni to odruch.
-Czy jesteś człowiekiem, który nazywa się Roku D.Ryou?- Zapytał jeszcze raz Admirał, tym razem skała lekko się za trzęsła.
Mężczyzna zbył przybysza machnięciem lewej ręki. Lekko zsuwając z niej płaszcz. Na ramieniu znajdował się tatuaż smoka trzymającego krąg Yin&Yang. Tatuaż wił się wokół ramienia.
http://us.123rf.com/400wm/400/400/bl...ymbol-2012.jpg
-Uznam to za potwierdzenie.- Rzucił Shujin widząc tatuaż.- Smoku, nie uciekniesz przed moją sprawiedliwością.- Powiedział pewnie Admirał, zrzucając mężczyznę ze skały unosząc jedynie brew.
Czarnowłosy jedynie westchnął. Zarzucił ponownie na siebie swój płaszcz i ponownie usiadł na kamieniu chwytając za wędkę. Ponownie również machnął ręką by mu nie przeszkadzano.
Admirał poprawił swój płaszcz, podszedł do czarnowłosego. Po czym wyprowadził potężny, wzmocniony haki cios z góry, prosto w głowę mężczyzny.
Widok nieba z pozycji stojącej był dla admirała zaskakujący. Mężczyzna nie sparował ciosu. Ruchem ze sztuk walki, przerzucił ciało admirała do rzeki w której łowił ryby, wykorzystując do tego cios przez niego wyprowadzony. Co więcej dokonał tego bez zmiany pozycji. Musiał co prawda odłożyć swoja prowizoryczna wędkę.
- Ech. Admirale... Czy w tej marynarce już nie uczą kultury? - Delikatny uśmiech. - Nie jestem w nastroju do hulanki. I z czystej uprzejmości tobie też ją odradzam. - Wyciągnął rękę by pomóc admirałowi podnieść się z brzegu rzeki. - To nie nasz świat. - Dodał po chwili.
Admirał przyjął pomoc, ale tylko dlatego, że był osłabiony wodnym otoczeniem, po wyjściu z rzeki zdjął płaszcz i rzucił go na ziemię.
-Nie dbam o to, że to nie nasz świat. Przestępca zostanie przestępcą niezależnie od miejsca w którym się znajdzie, a marine będzie go ścigał niezależnie od miejsca w którym się znajdzie. Bez urazy ale przygotuj się do walki, gdyż nie pozwolę ci odejść.- Powiedział Shujin przyjmując pozycję w jakiej zwykle walczył.
- Echh. - Ryou westchnął przeciągle. Wstał z głazu założył swoje bojówki i czarny bezrękawnik.
- Trochę ruchu mi się przyda. Postaram się ciebie jednak nie zabić. To jest utrapienie. Ten stereotyp że “zły to morderca”. Marynarka powinna ponownie się zastanowić nad swoja funkcja. Echh. Zaczynaj daję ci wolną rękę. - Powiedział dając przyzwolenie gestem ręki.
Admirał uniósł pięść nad głowę, po czym uśmiechnął się. Stał tak przez kilkanaście sekund uśmiechając się, zupełnie jakby na coś czekał. Po chwili smok dowiedział się na co. W miejsce w którym stał z wielką prędkością zmierzało coś, co tam zmierzać nie powinno. Rój meteorytów. Admirał uśmiechnął się jeszcze szerzej.
-Każdego dnia kilkanaście takich wchodzi w atmosferę, zwykle się spalają w atmosferze, ale tym razem miały drobną pomoc w przeżyciu.
- Fiu fiu. - Ryou zagwizdał na znak uznania. - Nieźle. A co gdybyś tak stracił nad nimi kontrolę? - Zapytał z zaciekawieniem. Uśmiech i parę salt do tyłu w pobliże rzeki. Kończąc ostatnie salto na rękach wojownika pojawiły się przezroczyste bańki, które w zetknięciu z wodą natychmiast się napełniły. Następnie w dużą szybkością wodne bańki stały wyrzucone w stronę Shujina. Dwie pierwsze co prawda nie trafiły ale już kolejna owszem. Jak działa woda na użytkownika owocu, raczej nie trzeba tłumaczyć.
- Hmm. To pozostało jedno pytanie. Kto wyjdzie z tego bez szwanku. - uderzenie w podłożę by wytworzyć tuman kurzu. Co chciał przez to uzyskać?
Admirał otoczył całe swoje ciało w ochronnym haki. Meteoryty miały wyznaczony kurs, a Shujin musiał zrobić coś jeszcze. Tupnął prawą nogą, jednocześnie unosząc ręce. Woda płynąca w rzece uniosła się, Daidaiwashi wykonał krótki gest, a woda została wyrzucona w powietrze, tworząc tęcz i zostawiając wyschnięte koryto. Shujin uśmiechnął się.
-Sprawiedliwość zawsze zwycięży.- Powiedział wytwarzając dookoła siebie ochronne pole grawitacyjne, utrzymując haki, oraz ponownie nakładając swoją kontrolę na meteoryty.
Uderzenie meteorytów. Olbrzymi huk, wstrząs i tumany kurzu.
Admirał rozwiał kurz jednym impulsem. Chciał zobaczyć efekty swojego ataku.
- Sprawiedliwość... - Odparł czarnowłosy leżący na ziemi, w jednym z powstałych kraterów. Był cały i zdrowy. - Ech. A już liczyłem że przyjdziesz po coś innego. Widać niewiele jest wyjątków w szeregach Marines. - Wstał i otrzepał się z kurzu. - A dopiero co miałem wyprane te ubrania. Ech. - Popatrzył na admirała. - Ciekaw, jak udało mi się przeżyć? Czy może się domyślasz...- Po otrzepaniu wolnym krokiem zmierzał w kierunku admirała. Pewnym było że tym razem postawi na walkę kontaktową.
-Powiem szczerze, że się zastanawiam. Inna sprawa, że sam znam kilkanaście osób mogących to przeżyć, tak właściwie to nic trudnego.- Powiedział spokojnie. - Busoshoku: Koka.- Ręce admirała stały się czarne.- Pamiętaj, że nie walczysz z pierwszym lepszym marine, tylko z admirałem. Kiedy ja walczyłem w tej wojnie, ciebie nie było nawet na tym świecie.- Dookoła prawej pięści admirała zaczęły wirować pola grawitacyjne, każde w innym kierunku. Jednocześnie dookoła smoka przyciąganie nagle się zwiększyło utrudniając mu poruszanie się. Admirał czekał z wyprowadzeniem ciosu, aż ten się zbliży.
- Busoshoku: Ryouhi (smocza skóra). - Ręce Roku pokryły się czarnym, łuskowatym haki. - To powinno ci wystarczyć. - Stwierdził z uśmiechem. - Nie bądź taki pewien że na niej nie walczyłem. To jest kwestia... - Zamyślił się na dłuższą chwilę. - Profesor mówił że to jest coś związanego z wymiarami. - Podrapał się łuskowatą ręką po głowie. - Hmm. Ja raczej tego nie rozumiem. Ciekawe czy mój kapitan by to rozumiał. - Spokojnie ustawił się w pozycji do walki. Choć wyglądała ona ,mniej zwarcie niż postawa Shujina. - Dragons Jujitsu!
-Ładna postawa.- Rzucił.- Szkoda tylko, że ja też trenowałem sztuki walki.- Southern Dragon Kung Fu!- Krzyknął admirał przyjmując swoją pozycję. Jego prawa pięści wystrzeliła do przodu, jednocześnie przy lewej zbierało się pole grawitacyjne, mające wystrzelić ją do przodu w odpowiednim momencie.
Roku otwartą dłonią starał się strącić uderzenie w stronę przygotowanej drugiej ręki. Nie wyszło mu to. Jego uderzenie było odrobinę za słabe. Wystarczyło jednak by uniknąć trafienia i zrobić jednen krok do tyłu.
- Aye. A liczyłem że nie będę musiał się aż tak przykładać. Ryoukin. (smoczy mięsień) - Mięśnie czarnowłosego delikatnie się napięły.
Admirał nie czekał.-Jūshin roketto!-Krzyknął, a jego lewa ręka wystrzeliła z niewyobrażalną szybkością, jej prędkość była wspomagana grawitacją, gdyby nie haki mięśnie Shujina nie wytrzymałyby tego ataku.
Roku nie był przygotowany na tak szybki cios. Postawił na jego sparowanie. Potężne uderzenie trafiło prosto w skrzyżowane ręce, pokryte łuskowym haki. Uderzenie jednak miało tak dużą siłę że wojownik wyleciał w powietrze i przeleciał aż na drugą stronę rzeki, ryjąc ziemię przy lądowaniu. Chwile trwało zanim się podniósł.
- Ajjjj. Cholera. Mało brakowało. Gdyby nie Smocza skóra i mięsień na bank złamał byś mi obie ręce, jak nie zmiażdżył klatki piersiowej. Cough. - Wypluł z ust krew. - Cough. Cough. Uch. - Głęboki wdech. - Aż mi się przypomniało stracie z Akainu. No dobra trzeba by się zebrać. Nie obraź się jednak pozostanę jeszcze przez chwilę przy Jujitsu. - Znów ustawił się w pozycji i czekał po drugiej stronie rzeki.
Admirał nie przeszedł jednak na drugą stronę rzeki. Uformował kółko z dłoni na wysokości swojej klatki piersiowej i wycelował je w smoka. -Jūshin-hō!- Powiedział. W stronę smoka wystrzelił potężny filar grawitacyjny. Tak silny, że wyrywał drzewa z korzeniami, a gdyby na jego drodze znalazła się góra, to przebiłby ją na wylot.
Ryou był zaskoczony atakiem takiego kalibru. Coś się jednak święciło. Silnym stąpnięciem stworzył zasłonę z kurzu na chwilę przed trafieniem atakiem. Zasłona niestety nie pomogła, bo atak ją najprościej ujmując rozwiał. Widać jednak było jak nieznanym sposobem zablokował atak. Zdawało się że chwycił go w obie ręce, i atak sam z siebie zniknął. W dłoniach trzymał jednak sporej wielkości bańkę.
- Zwracam ci to. - Odrzucił ją w stronę Shujina.
Bańka pękła momentalnie gdy ją wypuścił i atak Admirała kierował się teraz w jego kierunku.
Admirał błyskawicznie znalazł się w powietrzu, unikając ataku. Będąc kilkanaście metrów nad ziemią skierował się w stronę smoka.- Jūshin ningen bakudan!- Krzyknął po czym wystrzelił się za pomocą grawitacji w stronę przeciwnika. W ostatniej chwili przed uderzeniem, wykonał przewrót w powietrzu wyprowadzając kopnięcie mogące złamać kontynent.
Smok był juz jednak przygotowany. Czekał do ostatnich chwili na swój ruch. Gdy tylko admirał wykonał obrót i wyprowadził kopnięcie, Ryou potężnym kopnięciem w piszczel (? chodzi mi o tą kość nogi na wierzchu) przeciągnął cały obrót o 180 stopni. Tak że tuż przed uderzeniem w ziemię Shujin był do góry nogami. Oczywiście za pomocą grawitacji spróbował naprawić swój kurs. Było jednak odrobinę za późno i wylądował na plecach.
- Oj oj. Spokojnie admirale. My tu sobie możemy walczyć, ale bez przesady. Nie chcemy przecież zniszczyć tego świata... A przynajmniej ja tego nie chcę.
Admirał milcząc podniósł się z ziemi. Jego pięść stała się czarna od haki. Jūshin roketto!- Krzyknął wystrzeliwując do przodu, jego pięść znowu poruszała się z niewyobrażalną prędkością. Tym razem jednak była to tylko zmyłka, prawdziwym atakiem był prąd grawitacyjny, mający wystrzelić smoka w powietrze.
Smok tak jak poprzednio przyjął postawę obronną. Czekał aż natarcie do niego dotrze by móc je zniwelować. Cały czas pokryty był swoim łuskowatym haki i miał załączone Ryoukin. Nie przewidział jednak że atak ma inne zastosowanie.
Na ułamek sekundy przed uderzeniem pięści, Shujin wystrzelił smoka w powietrze potężnym grawitacyjnym prądem.
Wojownik wyleciał w powietrze. Na twarzy malował mu się głupi wyraz zdziwienia. Mimo to pozostawał opanowany. Oczekiwał na kolejne kroki swojego wroga.
Admirał spojrzał w górę na przeciwnika. Dwa przeciwne prądy grawitacyjne uderzyły go, jeden w żołądek, a drugi w plecy.
Z powietrza na ziemię spadły krople śliny i kwasu żołądkowego. Oraz jakieś fragmenty nie strawionej ryby. Ciało zaczęło powoli opadać.
- 20 Jūshin Hōdan Punch!- Krzyknął Admirał, w tym momencie w plecy Smoka w ciągu sekundy uderzyło dwadzieścia potężnych grawitacyjnych ciosów.
Ciało odleciało paręnaście metrów do tyłu i uderzyło o ziemię. Cisza, którą tworzył szum wiatru. Żadnego ruchu żadnego odgłosu. Ciało leżało tak dobre minuty. By po chwili wstać i otrzepać się z kurzu. Jedna ręka wojownika spoczęła na plecach i delikatnie je gładziła. Druga sprawdzała różne kości, w pierw te żebrowe. Wszystko wydawało się całe. Choć grymas na twarzy Roku wskazywał niezadowolenie. Może obraził się o ten żołądek. Głębokie westchniecie. Ręce zwisające wzdłuż ciała, następnie uniesione w geście.
- Zadowolony? - Zapytał zwykłym tonem.
-Nie do końca.- Odparł Admirał.- Czy dobrowolnie oddasz się pod sąd marines?- Zapytał splatając ręce na piersi.
- Ech. A ty ciągle o tym. Nie. Nie pójdę pod sąd. Wiesz mam przyjaciół miłość. Nie śpieszno mi do śmierci. Choć może kiedyś przejdę na emeryturę. - Uśmiech. - A ciebie nie nudzi ciągłe polowanie na piratów? Wszakże nie każdy pirat jest zły.
- Uwierz mi, mam swoje powody by służyć w marynarce. Co do twojego pytania. Nie, polowałem na piratów jeszcze w czasie gdy żył ich król Gold Roger. Teraz z kolei ja mam prośbę. Wymień jednego pirata, który nie jest zły, który nie łamie prawa, który pomaga słabszym, który broni tych którzy nie mogą obronić się sami. Ja takiego jeszcze nie spotkałem i szczerze wątpię czy kiedyś spotkam.
- Ach. Kapitan Roger. To były czasy. - Uśmiech i chwilowe zamyślenie. - Za dużo tych warunków postawiłeś. Gdyby jednak pominąć “łamanie prawa” to znalazł bym z 3 kapitanów którzy tak działają, działali. Wszakże nie tylko piraci są źli. Popatrz na marynarkę. Też nie jest jakoś cudownie dobra i sprawiedliwa. - Szyderczy uśmiech. - Kwestię debat pozostawmy za nami. Pytanie na tą chwilę brzmi. Co zamierzasz zrobić, jeżeli stwierdzę że mnie nie pokonasz? Nie uśmiecha mi się niszczenie Natrętów, ale jeśli został bym do tego zmuszony. To cóż... - rozłożył ręce.
-W takim razie wymień tych kapitanów, którzy prawo łamią, ale czynią dobro. Co do twojego pytania. Zamierzałbym w takim wypadku cię zabić. Jak ci się podoba ta opcja?= Zapytał z uśmiechem admirał.
- O dwóch z nich na pewno słyszałeś. Choć działali jak piraci byli dobrzy. Mam na myśli dwóch królów. Gol D. Rogera oraz przyszłego lub przeszłego Monky D. Luffy-iego. O trzeciej osobie raczej nie wspomnę bo to i tak nie będzie miało sensu. - Odpowiedział i głęboko westchnął. - Zamierzasz mnie zabić. I jesteś do tego zdolny. To znaczy nie miał byś przed tym oporów, ale... chcieć, nie znaczy że jest to możliwe. - Uśmiech. - Aż tak ci spieszno na drugą stronę?
-Nigdy nie słyszałem o Monkey D. Luffym. Musisz coś wiedzieć, jestem człowiekiem, który ocenia innych przez konsekwencje ich czynów, a nie przez same czyny. Jednak w obu tych kwestiach Gol D. Roger nie spełnia twoich warunków. Ten człowiek zniszczył całe państwo, gdyż został obrażony członek jego załogi, niezliczone ilości umarły z powodu “Wielkiej Ery Piratów”, którą zaczął. W żaden sposób nie można powiedzieć, że Roger był dobrym człowiekiem, owszem był potężny i dokonał wielu niezwykłych rzeczy, ale nie był dobry. Co do drugiej kwestii. Wielu piratów mówiło mi, że ich nie pokonam, a jednak jakoś tutaj stoję, poza tym wierzę, że moje przekonania są silniejsze od twoich i dlatego będę walczył.- Powiedział poważnie Shujin.
- Ech. Możliwe że nie słyszałeś. W końcu jak mawia mój kamrat - “profesor”. Tu jest wiele rozbieżności przestrzennych. Ech. - Głębokie westchnięcie. - Nie zawsze udaje nam się działać zgodnie z prawem i nie zawsze jesteśmy dumni ze swoich czynów, ale takie już jest życie. Nie żałuję jednak niczego co udało mi się osiągnąć. Kiedyś pewnie o tym usłyszysz. Usłyszysz o mojej słabości, o moim gniewie. Teraz jednak pozwól że zakończę to spotkanie. Powiem jeszcze tylko jedno. Wielu, mówiąc że ich nei pokonasz, kłamało. W moim przypadku to będzie prawda. Dragon skin! Busoshoku:Ryouchi! - Ciało roku pokryło się srebrną smoczą łuską a następnie zostało wzmocnione haki. - Tym razem nie zamierzam się powstrzymywać. - Dragons Karate! - Przyjął pozycję bojową.
-Nie martw się, ja także nie będę się wstrzymywał. Poznasz dzisiaj gorzki smak sprawiedliwości.- Powiedział admirał zdejmując ręce z piersi. Jednym uniesieniem brwi stworzył potężne zagięcie grawitacji, które miało wyrzucić smoka, oraz ziemię na której stał w powietrze.
Ziemia zaczęła się wznosić w powietrze i w tym samym momencie wróg przystąpił do kontrataku. Odbijając się od wznoszonej ziemi zbliżał się do admirała. Po jego ruchach, widać było, ze jest zaprawiony w boju. Sprawnie choć nie zawsze skutecznie unikał kolejnych ataków.
Admirał był przygotowany na taką ewentualność. Wycelował pięści w kierunku przeciwnika, Jūshin niku hiki!- Krzyknął, wytwarzając dwa pola grawitacyjne, jedno działające od pasa w górę, drugie w dół, razem miały dać wykręcić ciało Smoka jak szmatę w której jest zbyt dużo wody.
Roku wyskoczył w powietrze i ,nie wiadomo jakim cudem, odbił się od dolnego pola grawitacyjnego wpadając w to górne. Gdy tylko się w nim znalazł skulił się i zaczął się obracać. A gdy tylko atak został przerwany zaczął opadać na ziemię jak nieprzytomny.
Shujin zatrzymał Roku kilkanaście metrów nad ziemią, po czym jednym impulsem usunął wszystko co było dookoła niego, tlen, gazy, wszystko. Postanowił trzymać pirata wewnątrz tego ataku, dopóki ten nie straci przytomności.
Pirat natychmiast zareagował na atak admirała. Choć nie mógł zrobić wiele. Rozpostarł ramiona na boki i zaczął uwalniać energię. Spora strefa wokół niego, większa od strefy beztlenowej zaczynała być otoczona przezroczystą błoną w kształcie bańki. Następnie bańka za zaczęła się zmniejszać aż w końcu stała się na tyle mała że stojący na baczność Roku mógł dotknąć jednocześnie głową i stopami jej ścian. Wtedy też wziął głęboki oddech. Admirał natychmiast zorientował się w sytuacji. Choć nie wiedział czym była ta dziwna moc, rozumiał że pirat s kompresował przestrzeń. Odzyskując tym samym oddech. Ryou na chwilę przestał się ruszać. Tylko po jego wzroku dało się zrozumieć że planuje kontratak.
Admirał westchnął głęboko, ten Ryou był taki zapatrzony w siebie, od początku walki był w defensywie, ale mimo to twierdził, że może go pokonać. Shujin wycelował palec w Smoka.
-Jesteś męczący.- Stwierdził tonem jednoznacznie wskazującym na to, że przeciwnik jest dla niego niczym innym jak muchą latającą nad uchem. Na koniuszku jego palca zaczęła zbierać się czarna energia, przypominająca płyn. Jūshin rei.- Powiedział spokojnie Daidaiwashi, z jego palca wystrzelił potężny skupiony promień grawitacji, promień zdolny przebić się przez planetę, gdyby został wystrzelony nie w przeciwnika, a w ziemię.
Tuż po ataku na jego twarzy namalował się zagadkowy uśmiech. Następnie powiedział coś do siebie i choć nie słychać było jego głosu, z ruchu warg dało się wyczytać stwierdzenie: “Na to liczyłem...”. Promień minął pirata. Nie to raczej pirat uniknął ataku, jak można przypuszczać, dzięki pomocy Kenbunshoku i ruchu “bańką”. Strumień grawitacyjny przebił ją bez większych problemów. I w tym samym momencie nastąpił wybuch. Skompresowana przestrzeń eksplodowała posyłając w każdym kierunku falę uderzeniową. Szybki i skuteczny unik Shujina zapewnił mu jedynie brak uszczerbku na zdrowiu. Stracił on jednak z oczu swojego wroga. Pirata, który dzięki zaskoczeniu i zasłonie spowodowanej wzbiciem w powietrze tumanów kurzu, zmniejszył dzielący ich dystans do metra. Nie wyszedł z tego bez szwanku. Cały jego strój był w strzępach, a cialo pomimo haki i łusek było poranione.
- Pao Kai! - Uderzenei piętą wyprowadzone z nad glowy. Nogi jednej chwili tworzyły linię prostą, a pozycja zachowała niezwykłą symetrię i równowagę.
Admirał nie dał się zwieść i przez cały czas obserwował Smoka używając Kenbunshoku. Gdy ten pojawił się przed nim Shujin już był gotowy. Jego palec był wycelowany w jego klatkę piersiową, a w momencie w którym wyprowadził kopnięcie, Daidaiwashi wystrzelił. Jūshin rei!- Krzyknął wystrzeliwując promień w ułamku sekundu.
Atak sprawił że Ryou musiał przerwać swój iście mistrzowski atak. Łamiąc symetrię i równowagę ataku skierował swoje ciało w stronę ziemi. Niestety atak admirała odniósł skutek przebijając na wylot bark pirata. Upadek skierowany był własnie na krwawiący bark. Został jednak zamortyzowany drugą ręką i piruetem całego ciała na niej jako osi. Jednocześnie doszło do wyprowadzenia ciosu w brzuch Marine. Słychać było chrzęst. Potężne uderzenie odrzuciło na kilka metrów wielkiego wojownika. Shujin odczuł uderzenie nie tylko na organach wewnętrznych ale także na kręgosłupie. Wiedział, nie... czół że gdyby nie jego umięśniona postura i haki. Kręgosłup także uległ by poważnemu uszkodzeniu, jak nie złamaniu. Ranny pirat dość szybko pozbierał się do pionu. Ranna ręka zwisała wzdłuż ciała, w drugiej trzymana była sporej wielkości przezroczysta bańka.
Admirał stał spokojnie, nawet nie dyszał.
-Możesz się już poddać, nie wygrasz z admirałem, może uda ci się uciec, ale na pewno mnie nie zabijesz, a jeśli uda ci się uciec, to na twoim miejscu schowałbym się do bardzo głębokiej dziury, zacznę cię szukać, a ja nie jestem w tym świecie sam.- Admirał chciał nieco zająć Smoka rozmową, by ten nie zdołał uniknąć tego co nadchodziło. W momencie gdy Shujin wypowiedział ostatnie zdanie z ziemi na której stał Smok wystrzelił w powietrze potężny promień energii, wyglądał zupełnie jak powiększony Jūshin rei. Filar ten zajmował kilka metrów, tak, że Smok nie mógł nawet zrobić uniku.
Promień wybił pirata na zaledwie kilak metrów w górę. W tym samym momencie admirał wiedział że coś jest nie tak. Opadając Ryou obrócił się w powietrzu i zniszczył trzymaną w ręku bańkę, w kierunku admirała. Stało się jasnym że za pomocą tych dziwnych baniek potrafi absorbować inne moce. Przed admirałem stało trudne zadanie konfrontacji z jego własnym atakiem. Nie spuszczając oczu z wroga widział jak ten zaraz po wylądowaniu zmierza w jego kierunku.
- Kończymy to admirale. Dragons Karate!
Admirał miał nieskończoną kontrolę nad grawitacją, więc rozproszył swój atak, skierowany w swoją stronę, jedną tylko myślą.
-Skoro tak bardzo tego chcesz. Skończę to. Jūshin hoshoku!- Krzyknął, koncentrując się na tym jednym ataku. Wokół i w ciele Smoka pojawiły dziesiątki małych czarnych dziur, mających dosłownie rozerwać go na strzępy, jednocześnie utrzymując w nieruchomej pozycji.- Smoku, zostaniesz pochłonięty przez grawitację.- Powiedział spokojnie Shujin.
- Cholera. - Zakrzyknął zatrzymany pirat. - “Jakby na złość przydało by się w tej chwili Haoshoku. Co teraz? Aktywować owoc i liczyć że jego atak nie powiększy się wraz ze mną? Kontrować na odległość? Nie mam wyjścia...“ Ech. Przyznaję admirale, jesteś godnym przeciwnikiem. Przeciwnikiem na miarę Shirohige. - Z wielkim trudem dotknął otwartą dłonią swej piersi. - Haki Milori-a!
Atak admirała został aktywowany. Ryou zawisł bezwładnie w miejscu w którym stał. Z jego ust pociekła stróżka krwi. Bushoushoku zaczęło zanikać, odsłaniając szare smocze łuski.
Admirał utrzymywał swój atak, ale Jūshin hoshoku nie było jego jedyną akcją. Jego dłonie skierowały się w stronę zawieszonego w powietrzu smoka, zrobił palcami gest pistoletów. Jūshin rei- Kijū!- Krzyknął, a z jego palców wystrzeliły czarne promienie, nie dwa, nie cztery, kilkadziesiąt czarnych promieni poszybowało w kierunku Smoka, a Admirał nadal nimi strzelał, zupełnie jakby używał karabinu maszynowego.
Zaraz po pierwszym trafieniu w ciało smoka doszło do eksplozji. Zaraz? Ten atak wcale nie miał eksplodować...
Admirał już wiedział że coś jest nie tak. Gdy ciało smoka opadło, a jego strój i fragment ciała nie pokryty haki były poranione, zdawało się że nie jego sprawka. Choć kto wie, wcześniej już użył podobnego manewru. Chwilę później eksplodowała ręka admirała. To już, z całą pewnością nie mogła być wina Roku. Admirał natychmiast przykucnął i zaczął się rozglądać, wszakże słyszał że smok ma swoją załogę. To mógł być któryś z jego towarzyszy. Niestety odkrycie którego dokonał wprawiło w ruch kolejne tryby historii.
Między lasem a marines stał mężczyzna w kapeluszu. Co gorsze, nie był on obcy dla Shijina, wszakże był to niesławny Gregor McArnter. Jeden z piratów których poszukuje Kuroryou.
http://conceptartworld.com/wp-conten...ept_Art_12.jpg
Stał on w bardzo teatralnej pozie. Dłonią ułożoną w kształt pistoletu, mierzył w kierunku Admirała. Co dziwne nie był w nic uzbrojony.
- Uszanowanie. - Druga dłoń wyskoczyła zza pleców pirata. Ułożona była w ten sam sposób jak pierwsza, tym razem celem okazał się być Ryou. Nie było strzału, nie było żadnych dziwnych efektów. Po prostu nastąpił wybuch w miejscu w którym leżał smok. Jego ciało wyleciało w powietrze i wpadło do pustego koryta rzeki.
- Tak lepiej. - Złowieszczy uśmiech pirata. - Już mnie wku***. - jedna ręka ułożona jak pistolet powędrowała do pustej kabury od pistoletu przypiętej przy pasie. Druga dłoń do papierosa trzymanego w ustach. - Proszę proszę. Toż to sam admirał Shujin. Co cię tu sprowadza marynarzyku?
-Nie wydaje mi się, żeby to była twoja sprawa. Możesz stąd odejść, nie mam żadnego interesu w zabijaniu cię, ale uważaj, masz na to tylko jedną szansę.- rzekł spokojnie Shujin poprawiając płaszcz leżący na ramoniach.
- Wielkie słowa marynarzyku. Jak na twoją sytuację.
Miał rację. Sytuacja nei była najlepsza. Admirał stracił rękę aż do ramienia. Rana krwawiła, choć wystarczyło by na nią spojrzał, a krew zatrzymała swój upływ. Najbardziej niekorzystną sytuacją była niewiedza. We wszystkich raportach na jego temat nie było nawet wzmianki o takiej mocy. Oczywistym było że jest to zasługa tego świata.
- Powiedz. - Zapytał z szyderczym uśmiechem. - Skoro ty tu jesteś to może i mój drogi prześladowca też? I jak jest?
-Oczekujesz odpowiedzi?- Admirał jedną myślą zatrzymał utratę krwi. Jeszcze nigdy nie stracił ręki, ale nie przejmował się tym zbytnio. Vegapunk na pewno był w stanie dać mu jakąś protezę.- Nie Kuroryou nie ma w tym świecie, jestem za to ja. Więc nie oczekuj, że odejdziesz stąd żywy.- Powiedział spokojnie Daidaiwashi.
Pirat zaczął się na głos śmiać.
- A to dobre. - Pociągną dymka i wypuścił okrąg w stronę admirała. - To dobre. Skoro jego tu nie ma... - spoglądał w niebo i mówił dość spokojnie. - główną przeszkodę pomogłeś mi właśnie usunąć, to moje problemy się skończyły. - złowieszczy uśmiech - Hmm. Zapytał bym, czy nie chcesz się do mnie przyłączyć, ale nie podał byś mi pomocnej dłoni. - Szyderczy uśmiech. - Nie jestem jednak tak dobrotliwy. - skończył palić, upuszczając peta na ziemię.
- Gregor! - Krzyk zza linii lasu.
- Już już... Zaraz was dogonię. - odkrzyknął, a następnie uśmiechnął się w stronę kucającego - Panie Admirale, jakieś ostatnie życzenie?
-Jedno.- Admirał wyciągnął dłoń w jego stronę.- Zniknij.- W jednej sekundzie z ziemi wystrzeliły potężne strumienie czarnej energii, dużo silniejsze niż te, które kiedykolwiek zostały wystrzelone w Smoka, te promienie mogłyby rozrywać na strzępy kontynenty, niszczyć wyspy, pozbawiać oceany wody.- Przepadnij w grawitacji i poznaj sprawiedliwość. Jūshin ga shōshitsu!- Krzyknął Admirał a jego głos poniósł się echem.
Nim dłoń osiągnęła zenit wyciągnięcia, McArnter wyciągnął swoją dłoń w z kabury i pstryknął. Dłoń nadal wyglądała jak pistolet. Kolejna ręka admirała eksplodowała, a jego atak stracił na celności i strumienie grawitacyjne wystrzeliły przed piratem.
- Oj oj. A słyszałem że poważny z ciebie człowiek. No cóż... miło było cię spotkać admirale, a teraz czas na twoją “wieczną sjestę”. Sayonara. - Druga ręka wyskoczyła ze swojej kabury, choć z początku zdawało się że była schowana w kieszeń spodni. Słychać było pstrykniecie i wystrzał. Przed oczami Shujina na chwilę zrobiło się ciemno i opadł na ziemię. W uszach dzwoniło. Wciąż jednak pozostawał przytomny. Widział jak pirat natychmiast odskoczył, gdyż w miejscu w którym stał właśnie doszło do wybuchu. I podobnie w kolejnym miejscu, i kolejnym. Gregor uciekł w las. Nasłonecznione pole przykrył cień. Marines delikatnie spojrzał ku niebu na tyle na ile pozwalało mu nieruchome ciało. Czarne kontury statku przysłaniały słońce. Ktoś stanął przy nim, obraz powoli zanikał, aż pozostawały tylko dźwięki.
- Co z Roku? - Kobiecy głos.
- Ranny powierzchownie. Dość mocno ale wyliże się. - Męski ciężki głos, z dziwnym wydźwiękiem. A co z nim?
- Nie widzisz! Umiera.
- Pytam co z nim zrobimy?
- Zabieramy. - Męski głos - Nie on jest teraz wrogiem.
- Law!? - zdziwiony glos kobiety.
- Kapitan... - głos pierwszego mężczyzny
- W porządku profesorze - Ciężki dyszący głos Ryou. - Ma rację.
- Ryou. Nie obiecuję że to dobre wyjście.
- Nightmare, weź nogi i zanieś do pracowni. Sierra bądź mi podporą, ty weźmiesz jego tors. - ciężkie odgłosy dyszenia.- Ruszamy, czas jest teraz na wagę złota...
Utrata przytomności.
 
pteroslaw jest offline  
Stary 12-12-2013, 17:12   #49
 
Poker123's Avatar
 
Reputacja: 1 Poker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znany
Z serii "Opowieści niedokończone"
To miało miejsce dawno temu...

Zank zwany "Dobrym"
Pod rogatą bestią... 2 dzień po przybyciu do Międzyświata.
Zielony nieborak poczłapał do białowłosego mężczyzny noszącego sześć długich mieczy. Jako jedyny wydawał się być na tyle nie wciągnięty w pędzący nurt świata by choć odrobinę zauważyć istnienie pokurcza. No i ponoć był silny. Zank lubił silnych wojowników. Zwykle koło silnych wojowników ścieliły się morza trupów.
- Zank móc się przysiąść? - spytał łagodnie patrząc na szermierza.
Wojownik uważnie obserwował cały bar. Jego miecze leżały schowane w pochwach. Spokojnie popijał jakiś nieznany trunek. Nie był przygotowany na atak z dołu. Kiedy mały goblin wydał z siebie głos, białowłosy zachłysnął się trunkiem. Chwilę poczekał aż wszystko wróci do normy następnie popatrzył na przybysza. Jego wzrok był groźny. Jednak powstrzymał się na tyle by zbyć pokurcza machnięciem ręki.
Zank spojrzał na niego niewinnie gdy ten wpierw wydawał dźwięki przypominające agonię, a potem warczenie psa. Nie spodziewał się, aż takiej reakcji. W sumie doszedł do wniosku, iż jest to całkiem ciekawy sposób przyprawienia komuś bólu - zaskoczyć go w czasie picia trunku.
Zielony jednak nie miał zamiaru ćwiczyć nowej sztuczki na nieznanym mu fechmistrzu. Może i sześć mieczy nie wyglądało imponująco, bo na raz i tak mógłby używać tylko dwóch, jednakże goblin naprawdę daleko miał do testowania umiejętności ich władania. Uśmiechnął się tylko przymilnie i odszedł w udawanym “nie-pośpiechu”.
Zank nie widząc nic innego ciekawego do roboty postanowił coś zamówić. Ruszył swym kaczym chodem w stronę słodko wyglądającej kelnerki. Szarpiąc delikatnie za suknie odchrząknął znacząco.
- Oh - Wydobył się słodki odgłos zaskoczenia. - Słucham w czym mogę pomóc? - Powiedziała czarnowłosa.
Wielkie oczy goblina przybrały wielkość spodków zaś źrenice starały się wyjść poza granice białka. Maluch wyglądał niczym proszący o mleko kot do momentu kiedy durszlak nie zsunął mu się na nos. Zielonoskóry poprawił swój hełm i rzekł.
- Er... Piwo dla Zank - wesołym tonem oznajmił po czym jakby walcząc sam ze sobą - I marchewkę jedną poproszę - dodał gwałtownie delikatnym głosem z odmiennym akcentem.
- Już podaję. Proszę wrócić do stalika. - Oddaliła się do barmana i na zaplecze. Po chwili wróciła podając zamówienie. - Proszę. Marchewka i zimne piwo.
Gdy zaproponowała mu powrót do stolika maluch omal nie zbielał upodobniając się do otoczenia. Biorąc pod uwagę gdzie ostatnio siedział, nie miał zamiaru wracać do białowłosego. Mógłby okazać się mniej litościwy i dobroduszny niż poprzednim razem. Wtedy tylko zbył go ręką. A mógł zabić.
Zank ruszył niepewnie w stronę jednego ze stolików gdzie zasiadał niewysoki chłopiec i dwóch gigantycznych ludzi. Znaczy się dla Zanka gigantycznych.
Po niedługim czasie wszyscy opuścili stolik i udali się we własnych kierunkach. Nawet nasz goblin, zielony nieborak wyruszył w swoją podróż. Gdzie się udał tego nie wie nikt. Najpewniej znalazł sobie jakąś przyjazną zatęchłą dziurę w której doczekał czasu, aż jakaś bestia łaskawie go pochłonęła. Nie obyło się jednak bez rozstroju żołądka...

Catanzaro Roscara
Targas speluna "Zatęchły Ogr"
Miejsce już od samych drzwi nie wróżyło dobrze. Z wnętrza słychać było łoskot, łamanie, tłuczenie czyli standardowe odgłosy bójki. Do tego straszeni śmierdziało alkoholem. Ryzyk fizyk. Młodzieniec zajrzał do środka. Sytuacja była nie najlepsza. O włos minął się z wyrzuconym przez drzwi drabem.
Mimo wszystko wszedł do pomieszczenia śmiało i pewnie, niemal od razu kierując się ku stołowi barowemu.
- Witam.- Rzucił, siadając, a ręce kładąc na blacie.
- Witaj... - opowiedział głos zza blatu. był to najpewniej barman. - Co podać?
Tuż za młodzieńcem upadł kolejny drab.
- Wodę i kilka informacji.- Zadeklarował Catanzaro.- Zdaje się, że duży dzisiaj ruch, nie będę więc długo siedział.-
Zza blatu wyłoniła się ręka ze szklanką wody.
- Pytaj więc i uważaj na głowę. Chyba że chcesz do mnie dołączyć?
- Dziękuję. Nie ma takiej potrzeby.- Oświadczył Catanzaro, nie odwracając się nawet. Nie raz już brał udział w bójkach karczemnych i wiedział, że ich uczestnicy rzadko atakują znienacka.- Szukam pewnego człowieka. Młody mężczyzna, dość charakterystyczny sposób bycia. Szermierz walczący czterema mieczami.-
- Jeden z mistrzów? - Zapytał dla pewności. - Nie żaden nie walczy 4 mieczami. Pewnie przybysz. Jak białe włosy to był tu taki. Udał się jednak na północ to znaczy do kraju wiatru, wraz z przewodnikiem. Na razie możesz o nim zapomnieć. Bez przewodnika nie przejdziesz przez las.
Kolejny huk. Ktoś oberwał krzesłem ktoś z piętra wyleciał przez balustradę. W tym miejscu z całą pewnością nie było nudy.
- Szare, dla ścisłości.- Sprostował Catanzaro.- Chciałbym jednak dowiedzieć się więcej. O kraju wiatru, oraz o ścieżce, którą mogli się udać.- Po chwili namysłu dodał jeszcze.- A kim są mistrzowie, o których wspomniałeś?-
- Primo. Ścieżka jest jedna, prosta tyle że do lasu nie mogą wejść ludzie. wyjątkiem jest przewodnik który ma kontrakt z leśnymi. - Mówił korzystając z hałasu i tego że nikt ich nie podsłuchuje. - Secundo. Kraj wiatru to pustynia. Otwarty teren, niebezpieczny, pusty i nieprzyjazny. Najbliżej nas w kraju wiatru leży oaza a za nią jest mgliste wzgórze. Jedyne miasto na pustyni.
Za bar wleciał jakiś chłop z obitą mordą. Chwila ciszy.
- Nic mi nie jest. Ostatnie... Mistrzowie. Dokładniej dziesięciu mistrzów miecza. To grupa a raczej lista najsilniejszych szermierzy. Oczywiście nie każdy jest się w stanie na niej znaleźć. Jedynym rozwiązaniem jest pokonanie którejś z pozycji i przejęcie jej.
- To interesujące. Czy masz może kopię tej listy? Jakiś odpis…?- Zapytał młody Roscara. Nad resztą odpowiedzi musiał jeszcze chwilę się zastanowić. “A zatem Rimini wyruszył na pustynię… Wiatr, wiatr… Na pewno szuka Czterech Proroków. Zostały mu odebrane i rozdzielone, jak sądzę, po to była mu broń od Samuraja. Ja wciąż mam broń i jestem Kecil Kawani*, powinno więc mi się udać…”
- Powiedz mi, kim są ci “leśni”, jak ich nazwałeś. I jaki konkretnie układ wiąże ich z Przewodnikiem? Muszę znaleźć tego, którego szukam, oraz Czterech Proroków… Niech to, nawet jeśli miałbym sięgną po pomoc do przewyższających ich bogów, odnajdę go!-
- Lista jest akurat ruchoma... musiał byś spotkać kogoś z listy i się o resztę dopytać. - Chwila ciszy - Leśni to nieludzie. Osiedlili się w lesie i powstał konflikt interesów. Oni chcą las jak i władca chce lasu. Resztę sobie dopowiedz. Kontrakt jest prosty... Może on przechodzić przez las wraz z swoimi klientami. Warunek jednak obejmuje tylko i wyłącznie przeprawę. Zbaczanie z ścieżki nie wchodzi w grę. Dokładnei zresztą nie wiem, ale tak to wygląda. Nikt inny do lasu nie ma wstępu chyba że nie człowiek. Ale znowu nie człowiek nie ma życia na północnej rubieży.
- No tak, rozumiem ostrożność mojego brata…- Stwierdził Catanzaro po chwili zastanowienia, a w myślach dodał: “bez Czterech Proroków nie zaryzykował, z nimi mogłoby mu się udać…”.
- Powiadom mnie, kiedy przewodnik wróci.- Polecił młodzieniec z błyskiem w oku.- Powiedz mi też, jeśli oczywiście wiesz coś na ten temat, jaki poziom reprezentuje tutejsza Arena… i gdzie szukać tych… “mistrzów miecza”.-
- Przewodnik wracaj raz na jakiś czas, czasem jest to tydzień czasem dwa. Trudno przewidzieć. Ale łatwo go rozpoznać, chodzi ubrany w biały płaszcz i zawsze jest ze swoją żoną. - Kolejny nieprzytomny drab wleciał za blat. - Cholera trochę spokojniej tam! - Krzyknął zza lady barman. W tej samej chwili Catanzaro uniknął kolejnego obitego pijaka, który prawie na niego wleciał.
- Na czym my to…? A tak arena. Styl dowolny, duża losowość. Można rownież wyzywac kogo się chce. Mistrzowie to wędrowcy. Podróżuja po kraju, wałęsaja się. Czasem można ich spotkać w karczmach, czasem na bezdrożach. Cóż musisz mieć szczęście i poszukac.
Młodzieniec podziękował za informację, duszkiem dopił wodę i spokojnym krokiem opuścił tawernę. Teraz przyszła pora na arenę…
Udał się tam pospiesznie. Rimini, jeśli przebywał w Targas z pewnością odwiedził również to miejsce. Zawsze szukał wyzwań i nowych sposobów walki, a Catanzaro przejął po nim ten zwyczaj. I nawet jeśli nikt nie zapamiętał szermierza walczącego czterema mieczami, młody Roscara wkrótce to naprawi…
Wszedł.
Arena była wielkim otwartym placem podobnym do koloseum. Aby wziąść udział w walkach trzeba było wpierw rozmówić się z szefem reny. Starym szlachcicem, “biznesmenem”. To on odpowieadał za odbywanei się walk oraz zakłady.
Starzec stał akurat przy wejśćiu i rozmawiał z jakimś tęgim mężczyzną.
Catanzaro stanął grzecznie w pewnym oddaleniu, na tyle blisko, by móc od razu podejść, gdy uzna to za stosowne, a jednocześnie dość daleko, by móc przysłuchiwać się rozmowie bez zwracania na siebie zbytniej uwagi.
- Dobrze znajdę ci kogoś do treningu. Ale stawka wynosi 100 z czego 30% jest dla mnie.
- Dzięki szefie. - Tęgi mężczyna odszedł.
- Ech co ja z nimi mam.
Nadarzyła się okazja z której skorzystał młody Roscara.
- Przepraszam.
- O co chodzi chłopcze? Jesteś kurierem? - Starzec widocznie na cos czekał.
- Nie, bynajmniej.- Skłonił głowę Catanzaro, zbliżając się.- Chcę wziąć udział w walkach na arenie.-
- To nie zabawa dla małych dzieci, chłopcze. Poza tym trzeba mieć pieniądze by opłacić wejście. Wróć gdy dorośniesz.
- Ile konkretnie?- Nie ustępował Catanzaro. Uwagę o swoim młodym wieku puścił mimo uszu.
- Im więcej tym trudniej. Lepsi przeciwnicy bądź ich większa ilość. Stawka wejściowa to 50 monet. Wątpię chłopcze byś miał tyle przy sobie. - Delikatnie się zaśmiał.
Catanzaro milcząco skinął głową i uśmiechnął się, obiecując sobie wrócić w to miejsce później, by zetrzeć z twarzy właściciela ten głupawy uśmiech. Nie odzywając się do nikogo ani słowem wrócił do tawerny, licząc, że nadal trwa tam bójka.
Tak też było. Choć powoli zaczynało się wszystko uspokajać. Najbardziej wytrwali tracili już siły. Najbardziej rozdarci leżeli nieprzytomni. Ach te uroki średniowiecznych tawern.
Catanzaro wrócił do baru i kiwnął głową znajomemu barmanowi. Kolejna osoba na długiej i mozolnie prowadzonej liście kontaktów szermierza…
- Zdaje się, że ruch nie ustaje.- Zagadnął.- Mam pewną propozycję.-
- Słucham. - Doparł barman nalewajac do kufli piwo. Oczywiście uważał także by pozostać przytomnym w tym zamieszaniu.
Catanzaro uśmiechnął się i odpowiedział.
- Jeśli sprzykrzyła ci się już ta bitka, mogę to skończyć.- Zaoferował, kładąc dłoń na rękojeści jednego z mieczy przy boku.- Nie będzie wiele krwi i nikt nie zginie… Chyba, że stawią mi czynny opór. W zamian, chciałbym stanąć na Arenie.-|
- Niech się leją. Już się przyzwyczaiłem. - Zaśmiał się na głos.- Widzę że szukasz sponsora. Arena to nie przelewki. Upodobali ją sobie przybysze. Nie ma co się więc dziwić że poziom jest dość wysoki. Przynajmniej im wyżej.|
- Chciałbym jednak na niej walczyć mimo wszystko.- Skrzyżował ręce na piersi i spojrzał w ten jedyny w swoim rodzaju sposób nacechowany pewnością siebie i odwagą.- Nie mówię, że wygram wszystkie walki. Wrócę pewnie ranny, albo nieprzytomny. Ale mój brat na pewno też tam walczył. Jeśli tego nie zrobię, jak będę mógł potem stanąć naprzeciw niego?
- Szermierz 4 mieczy... Nie pamiętam jego walki. Ale możesz mieć rację. Mógł stoczyć tam jedną walkę. Gdyby miał ich wiecej pewnie bym to zapamiętał. Zrobimy tak. - pauza na nalanie piwa do kolejnego kufla i przekazanie go kelnerce. - 50 złotych monet na pierwszą walkę. Jeżeli wygrasz zwrócisz mi je, jeżeli przegrasz będziesz mi winien rekompensatę. - wyciągnął rękę na znak transakcji.
- Stoi.- skinął głową jasnowłosy i uścisnął prawicę.
- Daj mi chwilę powiem kelnerce co i jak i obaj się przejrzemy. Chcę zobaczyć tą walkę.
Jak powiedział tak uczynił. Po parunastu minutach wszystko było rozporządzone. I obaj panowie udali się na arenę.
- Lebiodo. - Barman machnął ręką na staruszka.
- Markus. Co cię sprowadza.?
- Ten oto chłopiec.- Uśmiechnął się przyjaźnie.- Chce walczyć więc mu to zasponsoruję.
- Marna twa dola.- Zaśmiał się starzec.- 50 monet w plecy.
- To się jeszcze okaże. Masz może jakiegoś szermierza w tej cenie?
- Wątpię. Chyba że kobietę. Ale jeszcze nie walczyła więc wątpię czy chcę ją wystawiac.
- Chłopcu raczej obojętne z kim będzie walczył. Prawda ?
- Przynajmniej na początku, tak.- Zgodził się Catanzaro. Jeśli “szef” dopuścił tamtą kobietę do walki na arenie, musiała wywrzeć na nim wrażenie, którego samotnemu młodzieńcowi wywrzeć się nie udało. Już samo to mówiło wiele o poziomie, jaki reprezentowała przyszła przeciwniczka jasnowłosego.
- Mogę walczyć z każdym. Jestem gotów w każdej chwili.-
- Ech. Dobrze. Na początek będziesz walczył z nim. - Wskazał palcem na mężczyznę stojacego przy bramie areny.
- Huang. Wojownik z Przystani. Nie jest tak wymagający jak przybysze, ale powinien wystarczyć.
- Daj go mnie. - Powiedział głos zza pleców zebranych. Stał tam mężczyzna ubrany na biało.
- Szermeirz powinien walczyć z szermeirzem. Tak będzie bardziej widowiskowo.
- Będziesz miał swój czas Shiroryou. O to się nie martw. Z kim ostatnio walczyłeś?
- Z “Szalonym Ostrzem” i “Krwawą Księżniczką”. Co prawda to jeszcze nie jedni z dziesięciu, ale nie zdołałem ich pokonać.
- Później się dowartościujesz. Młody musi najpierw poznać zasady panujace na arenie.
- Tak tak szefie. - Odszedł w swoim kierunku.
Catanzaro patrzył przez chwilę w ślad za przybyszem. Następnie skoncentrował wzrok na swoim nowym przeciwniku. Huang…
- Więc jakie zasady panują na arenie?- Zapytał przytomnie. Jeśli został już dopuszczony do walk, głupio byłoby przegrać przez nieznajomośc zasad.
Nieznacznie oparł rękę na rękojeściach mieczy przy swoim pasie i wciąż przypatrywał się Huangowi kątem oka. Wyglądał na silnego i gibkiego. Był znacznie lepiej zbudowany, niż raczej przeciętny i szczupły Catanzaro. Jednak wygląd nie czyni wojownika - Roscara był pewien swoich przymiotów fizycznych i tego, że pozwolą mu prowadzić walkę przez długi czas.
- Nie zabijac przeciwnika chyba że jest to walka na śmierć i życie. Co w pierw się ustatala. Opuszczanie terenu walki lub ranienie widzów to przegrana, z tym że ta druga sprawa podlega rowneiż karze. Wszystkie chwyty raczej dozwolone chyba że obaj walczacy ustalili własne zasady. W takim wypadku wygraną należało by potwierdzić. - wyajśnił uprzejnie.
Catanzaro przyjął zasady bez mrugnięcia oka. Nie miał zamiaru zabijać, ani również atakować widzów, skoro o tym mowa. Zamierzał stoczyć pojedynek na klasycznych zasadach.
- Kiedy zaczynamy?-
- Jeżeli chcesz nawet teraz. Obaj zdajecie się mieć czas. To znaczy za chwilę. Właśnie trwa jakieś starcie.- Huang! Zaraz walczysz! - Krzyknął do wojownika. - Ten tutaj to twój przeciwnik - Wskazał na młodzieńca. - Nie poturbuj go zbytnio! - Odszedł w stronę wejścia na widownię.
Egzotyczny wojownik skinął głową na powitanie. W przeciwieństwie do swojego pracodawcy zbadał on młodzieńca wzrokiem.

Młodzieniec zabawił trochę czasu w Targas. Głownie zajął się walkami na arenie i pomocą społeczną. Uporczywie wyczekiwał okazji by wyruszyć w dalszą drogę na poszukiwania swojego brata. Gdy właściwy czas nadszedł wyruszył on na poszukiwania. Od tamtego czasu słuch po nim zaginął. Choć kto wie... może nadal podróżuje. Nieraz słyszy się plotki o wędrownym szermierzu posługującym się 4 mieczami.
 
__________________
Kanbaru Suruga: Skoro nie cieszy cię zbereźna rozmowa z młodszą dziewczyną, jak masz zamiar przetrwać w społeczeństwie?
Poker123 jest offline  
Stary 14-12-2013, 19:02   #50
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Dzień drugi

Sen przyniósł ulgę w zmęczeniu. Było wiele pytań i niewiele odpowiedzi. Jednak wszystko miało się dopiero zacząć. Z samego rana w barze nie było prawie nikogo z gość. Kelnerka Rose krzątała się po sali sprzątając, a barman zwyczajnie siedział za barem i czytał gazetę.
Bukemizu obudził się zlany potem, w ostatniej chwili zatrzymując krzyk w gardle. Co jakiś czas miewał nawroty wspomnień, ale dawno nie były tak realne jak tej nocy. Chwilę musiało mu zająć zanim przypomniał sobie gdzie się znajduje i co tutaj robi. Kiedy trzęsienie w nogach pozwoliło mu wstać, wyszedł po cichu z pokoju. Było dość wcześnie bo z tego co widział za oknami dopiero świtało, więc nie chciał tak wcześnie budzić dziewczynki. Ukłonił głowę przed Rose, uśmiechając się miło i zwrócił się do barmana.
- Chciałbym wyjść na krótką przechadzkę po mieście. Czy mógłbym poprosić o zwrócenie uwagi na moją młodą towarzyszkę? Powinienem niedługo wrócić ale nie chciałbym żeby się martwiła
- Nie ma problemu. - odparł zza gazety. - Zanim wrócisz zerknij na tablicę ogłoszeń i powiedz mi czy coś się zmieniło.
- Zgoda. Nie przejmujcie się gdyby nie garnęła się do rozmowy. Jest dość... cicha - rzucił Lee, będąc już na progu.
Na zewnątrz miasteczko powoli budziło się do życia. Pierwsze promienie słońca ogrzały jego twarz przynosząc radość lekko zesztywniałym członkom. Przeciągnął się z głośnym trzaskiem stawów i pokręcił kilka razy ręką.
- Dobra, no to zaczynamy!
Wyskoczył wysoko w powietrze robiąc fikołka do tyłu. Odbił się od poddasza karczmy i wystrzelił w powietrze nad miastem. Wspomagając się płytkami skondensowanego reishi podróżował w powietrzu z dużą prędkością. Obserwował osadę przemierzając z jednego jej końca na drugi. Czuł jak mięśnie budzą się z nocnego odrętwienia. Zastanawiał się tylko jak bardzo zwraca na siebie uwagę.
Poza raptem kilkoma osobami które to zauważyły, reszta mieszkańców była nieświadoma takiej sytuacji. Obserwatorzy raczej nie spodziewali się ujrzeć na niebie biegającej postaci.
Po okrążeniu kilka razy całego miasta i rozeznaniu się w labiryncie uliczek, jego ciało nareszcie się obudziło. Skutki potyczki z tym Necokuguaro-czymś również zniknęły. Postanowił urządzić sobie konkurs szybkości. Znajdował się aktualnie po drugiej stronie miasta niż karczma. Stojąc na pochyłym, spadzistym dachu zorientował się mniej więcej w którym kierunku ma biec. Nie był pewien jak tę zabawę wytrzymają budynki, postanowił więc wesprzeć się półkami reishi ale kontrolując je na tyle by nie unosić się w powietrzu a jedynie zmniejszając nacisk na powierzchnię.
Ruszył momentalnie nabierając maksymalnej prędkości. Skakał po dachach, odbijał się od kominów i jednym szusem pokonywał szerokie ulice. Starał się biec w jak najprostszej linii, ale nie zawsze było to możliwe. Używając swojej zwinności, prześlizgiwał się przez najmniejsze szczeliny, a akrobatyczne umiejętności pozwalały mu łagodzić upadki z większych odległości. Dotarcie do celu zajęło mu dosłownie chwilę, ale próby kontroli ciśnienia duchowego sprawiły, że sapał jak miech kowalski. Usiadł na szczycie dachu karczmy i uspokoił oddech. Promienie słoneczne ogrzewały jego skórę, a lekki wiatr schładzał zroszone potem ciało.
“ Ten świat ma swój urok. Ciekawe co za siła mnie tutaj ściągnęła?”
Odpoczynek nie mógł jednak trwać długo. Obiecał w końcu karczmarzowi sprawdzić co nowego na tablicy ogłoszeń. Zeskoczył lekko na ziemię, otrzepał się z kurzu i podgwizdując cicho ruszył w kierunku placu
Na tablicy pozostały 3 ogłoszenia. :
- Zlecenie poszukiwacza. Więcej informacji u kowala.
- Dołącz do nas! Zakon Diablos szuka rekrutów.
- Witaj w Międzyświecie wędrowcze... (kartka wyrwana z notesu, bez adreasata).
W między czasie bar został otwarty. Miał zaledwie jednego gościa.

<img src=http://i1231.photobucket.com/albums/ee520/hisyam26/mystoganss.png height=500 width=500/>
Przy okazji niebiesko włosą ubrano w w strój kelnerki, ku uciesze Rose.
Shinigami nie wiedział jakich zmian spodziewał się barman. Zapisał jednak w głowie dokładnie każde z ogłoszeń i wrócił na miejsce swojego ostatniego noclegu.
Dziewczyna najwyraźniej również była rannym ptaszkiem. Ciekawe skąd brała tyle energii? Pomachał jej ręką uśmiechając się i pokazując uniesiony w górę kciuk. Następnie poszedł do szynkwasu i przedstawił informacje z ogłoszeń jednocześnie pytając czy spodziewał się czegoś konkretnego oraz czym jest Zakon Diablos.
- Gów...arze znów se jaja robią. To tablica ogłoszeń a nie kolarz artystyczny. Czyli w sumie to co zwykle, spokój i cisza. Zakon? A takie tam ugrupowanie. Działają jako najemnicy i są w tym nieźli. Nie przyjmuja jednak każdego. - Mówił zza gazety. - Poza tym ich siedziba leży w kraju Lodu. Wysoko na południu. Choć wydaje mi się że to ogłoszenie jest już przestarzałe.|
- Dlaczego tak Ci się wydaje?
- Przeczucie. Informacja wisi tu już od miesiąca i te ich wymagania. Na pewno nie przerwali działalności, ale wnioskujac po ulokowaniu zakonu raczej chętnych nie mają. Kraj lodu jest bardzo wysoko, a w dodatku do najcieplejszych nie należy. Z tego co wiem rozpierzchli się po wszystkich krajach w celach zarobkowych.
- Hm, mnie akurat zimno nie przeszkadza. - myślał na głos Lee spoglądając na swoją podopieczną oraz Rose. Następnie wyłożył kilka monet na ladę. - Po prosze dwa śniadania dla mnie i dziewczyny oraz kilka informacji. Chciałbym się rozeznać w sytuacji geopolitycznej tego świata zanim podejmę jakieś decyzje.
- Już podaję.- Po dłuższej chwili przyrządzania zamówienie w końcu zostało podane. Purre z sałatką warzywną i mięsiwem. Dla dziewczynki zamiast ciężkiego mięsiwa wędzona ryba. - Proszę o to wasze zamówienie. Powiedz najpierw co cię głównie interesuje, a ja opowiem gdy bedziecie zajadać.
Bukemizu gestem przywołał niebieskowłosą. Podziękował za danie i wziął się za solidną porcję mięsa. Kiedy tylko nasycił pierwszy głód oraz wysuszył gardło zimnym mlekiem, doniesionym przez Rose, powrócił do przerwanego tematu:
- Chciałbym zorientować się jak i dlaczego tutaj trafiłem. Możliwe że wszystko to miało jakiś swój cel. Chciałbym rozeznać się jak wygląda sytuacja w tym świecie. Czy toczone są jakieś wojny, czy jest ktoś kto zajmuje się sprawami podobnych mnie przybyszów. Jakie są podziały polityczne w tej krainie oraz czego można się spodziewać w stosunkach między poszczególnymi państwami. Wreszcie, kim tak naprawdę jest Uverworld, jakie są ich cele i czemu stoją za nagłą aktywnością portali i pojawianiem się nowych przybyszów?
- Więc zacznę od poczatku... W tym świecie toczą się aktualnie dwa większe konflikty. Pomniejsze też wystepuja, ale są ostatnimi czasy sporadyczne. Pierwszy większy konflikt to spór o północną puszczę. Konflikt między ludźmi a nieludźmi. Swoją drogą trochę głupi. Drugi konflikt to wojna domowa na przystani. Jest to zamknieta społeczność więc nikt z tutejszych władców w to nie ingeruje. - Nalał sobie trochę mleka do kufla i przepił zaschniete gardło. - Sprawy przybyszów zostawilismy im samym. Zawsze znajdzie się coś do roboty więc na znudzenie raczej nie narzekają. Czasem się łączą w większe grupy, lub dołączaja się do jakiś instytucji, zakonów, oddziałów bojowych. - Kolejny łyk mleka i chwila ciszy. - W tej krainie jest 5 królestw. Jedno królestwo odłączyło się po pojawieniu czarnej bramy i samozwańczo zostało “krajem burzy”. Przystań jest jak już mówiłem zamknietą społecznością. Dlatego pozostają 3 tereny władcze. Wschodnia marża gdzie właśnie się znajdujemy pod władzą Diuka Edmunda. Północna rubierz, Herzog Roperd. Centralne włości, a zarazem stolica należy do króla Alexandra Pendragona. Te trzy tereny władcze, oraz Osada stanowią “Unię krajów środkowych”, pod kontrolą Króla Alexandra. Osada została uznana za teren poza kontrolą. Zaopatruje wszystkie kraje w dobra, więc nikt się temu nie sprzeciwia. Do tego kraju należy także olbrzymi teren “Północnej puszczy”, ale również nie podlega władzy. Co do stosunków między tymi 3 terenami bywa różnie. Aktualnie trwa pokój. - Na kolejne pytanie zrobił skwaszona minę. Upił łyk mleka i po chwila zastanowienia powiedział. - Uwerworld to ugrupowanie przybyszów. Samozwańcze i upierdliwe dla władców. Jednak od poczatku. Uwerworld pojawił się 3 miesiące tamu wraz z czarną bramą. Powszechnie wiadomo że to oni ja stworzyli. Choć nie wiadomo w jakim celu. Od pojawienia się bramy zaczął się napływ przybyszów, a świat doznał wstrząsów. Te wstrząsy spowodowaly jego lekkie zmiany, choć niewielkie. Uwerworld od tamtego razu dał się parę razy we znaki, a później się rozpłynął. Zniszczenie bramy Lofar to dzieło tylko jednego z nich. Swego czasu chodziły jeszcze plotki, że zamierzaja przejąc władzę w tym świecie. Choć to tylko plotki dotknęły one władców i wydano dekret ich pochwycenia. Plotki w tym samym czasie ucichły, a cała ta organizacja zyskała pozycję bajki i mąciwody. Nie wiadomo kim są i czego tak na prawdę chcą. Ale wiadomo że istnieją. Bo jeden ich członek, ten od muru, jest w wiadomym miejscu. Jako że nie sposób go było usunąć, a sam nie ma zbytnich chęci robić cokolwiek, po prostu się go pominęło. Panuje jeszcze jedna sprawa. Temat Uwerworld jest dość drażliwy wiec nie rozmawia się o tym publicznie. Takie rozporządzenei władców. Choć dopóki nikt cię nie wyda, można rozmawiać. Nawet jeżeli ktoś coś o nich wie to się z tym nie wychyla. Różne opowieści krążą na ich temat, że są niebezpieczni, że wszystko słyszą i tak dalej... Z tym tylko, że “wszystko słyszą” może być prawdą. Dlatego każdego przybysza ostragamy by zbytnio nie interesował się tymi osobami. - Dokończył mleko i przemył kufel.
- Skoro są takim zagrożeniem, to dlaczego król jeszcze ich nie pochwycił? Nie wierzę, żeby nie miał do tego odpowiednich środków, zabójców lub choćby samego wojska.
- Trudno ich znaleźć. A po tej jednej wiadomej osobie, nikt raczej nie odważy się ich atakować. Można przypuszczać że są silni. Jeden król jest zajęty swoimi sprawami, drugi nie ma dość siły, a główny nie chce tracić armii. Taki już nasz świat.
- Czasami nie potrzeba armii, wystarczy jeden zdolny człowiek... - powiedział jakby do siebie Bukemizu i uśmiechnął się. Jego wzrok spoczął najpierw na dziewczynce, a potem na tajemniczym gościu. - Kim jest ten wesołek?
- Sądząc po wyposażeniu to jakiś mag. - Stwierdził karczmarz. Rose w tym czasie zaniosła nieznajomemu zamawiany posiłek. - Ale kto go tam wie. Tylu przybyszów że jedynie przypuszczać można.
- Powiedz czy ta cała tajemniczość Uverworld nie jest powodem jakichś podejrzliwości albo uprzedzeń? Przecież ten osobnik mógłby równie dobrze należeć do tej organizacji i zrównać ten lokal z ziemią. Myślałeś kiedyś o tym?
- Może trochę. Choć przewinęło się już tędy tyle osób, a ciągła podejrzliwosc jest męcząca. Powiem więcej, część przybyszów osiedliła się i nie sprawia problemów. Weźmy na przykład tutejszego kowala. To przybysz, ale i najlepszy kowal w całym kraju, jak nie na całym kontynencie. Niektórzy oczywiscie moga być podejrzliwi, ale raczej wielkich uprzedzeń tutaj nie ma. Co innego na północy. - popatrzył na zamaskowanego - Oni raczej nic nie niszczą jeżeli nie ma potrzeby. Choć masz racje, może do nich należeć, w takim samym stopniu jak może nie należeć. Cały skład Uwerworld nie jest znany. Ba prawie wogóle nie wiemy ilu ich jest. Nie ma też zbytnio sensu być zbyt przeczulonym na tym punkcie. To by źle wpływało na interesy. Taką zasadę przestrzegają kupcy.
- Czyli wiemy, że nic nie wiemy... - westchnął filozoficznie shinigami. - Karczmarzu poproszę o jakiś trunek odpowiedni do pory. Dwa razy.
Po otrzymaniu zamówienia Lee podszedł do zakapturzonego jegomościa, stawiając jeden kubek przy nim. Następnie odwrócił krzesło tak by móc oprzeć głowę o jego oparcie i usiadł po drugiej stronie stolika.
- Witaj nieznajomy, słyszałem że nie jesteś z tych stron. Nie za ciepło Ci pod tym całym kapturem?
- Bywało gorzej. - Odparł ponurym tonem. - Skoro się dosiadłeś znaczy że czegoś chcesz. Nieprawdaż?
- Nie każdy podchodzi do innych z jasno określonym celem - odparł zagadkowo. - Czasami samym celem jest rozpoczęcie rozmowy. Poza tym by czegoś chcieć należy wiedzieć czego można się spodziewać. Mam jednak przeczucie, że może to Ty potrzebujesz mnie bardziej niż ja Ciebie
- Nie koniecznie nieznajomy. Samemu sobie świetnie radzę. Dlaczego myślisz że potrzebuje pomocy?
Shinigami zamyślił się przez chwilę:
- Instynkt - odparł spokojnie. - Biorąc pod uwagę twój ton oraz stwierdzenie, że “bywało gorzej” wnioskuje, że wiele się nie pomyliłem. Nie będę jednak narzucał się z moją pomocą skoro nie jest potrzebna. I skończmy z tym nieznajomym. Możesz mówić mi Bukemizu, strażnik, panie...?
- Mystogan. Mag. Dużo się nie pomysliłeś hmm... Faktycznie mam dość długie zajęcie ale nie jest tak wymagajace, by była mi potrzeba pomoc. Poszukuje magicznych bereł, lasek, kosturów. Proste. Chodzę to tu to tam i zbieram informacje o nich. Czy to bajka czy sprawdzona informacja sprawdzam wszystko. A co z tobą panie Bukemizu.|
- Można powiedzieć, że jestem wolnym strzelcem.
I opiekunką zarazem” - dodał w myśli w lekkim przekąsem
- Poszukuje obecnie jakiegoś zajęcia by móc przeżyć, aż nie znajdę sposobu by wrócić do swojego świata. Dlatego zbieram informację kiedy tylko jestem w stanie. Może wiesz coś o Czarnej Bramie albo innym portalu do obcych światów?
- Sam trafiłem tutaj przez jej wpływ. Badałem swego czasu tutejsze portale runiczne, ale ich aktywność spowodowana jest przez bramę. - westchnął - Tak czy inaczej. Nie są aktywne, a nawet jeżeli to są jedno kierunkowe. Stamtąd do tego świata. - Zobrazował ruchem dłoni. - Tyle co do portali. - Rozprostował ręce.
- Rozumiem - pokiwał głową ze zrozumieniem. - A więc udało mi się zyskać kolejną interesującą informację. Wiem że muszę skupić się na Bramie. W takim razie nie przeszkadzam już.
Lee podniósł się i skinął na dziewczynę, żeby poszła razem z nim. Najchętniej by ją tutaj zostawił, ale nie miał jeszcze zaufania do karczmarza.
- Ah, i jeszcze jedno pytanie - odwrócił się do maga, gdy tylko dziewczynka do niego podeszła. - Wiesz coś może o Uverworld?
- Tyle co każdy. - Powiedział spokojnie. - Ich związek z bramą. Ich renoma. Nic dodać nic ująć.
Bukemizu uśmiechnął się niewinnie. “Oczywiście, że nic dodać

Następnym jego celem było udanie się do kowala w celu zarobienia odrobiny monet. Najchętniej zostawił by dziewczynę w karczmie pod opieką Rose, ale musiała poznać miasto na wszelki wypadek. Znajomość terenu zawsze może się przydać.
U kowala jak zwykle słychać było szczęk metalu. Przy kowadłach, tuż obok pieca, znajdowały się dwie postacie. Jedna ciężko zbrojna z rogami, druga lżej. Shinigami został natychmiast spostrzeżony. I przywitany przez lekko zbrojnego.
W obu tych osobach było coś dziwnego, coś znajomego. Shinigami czuł to, ale nie mógł określić co.
|
No proszę - pomyślał wojownik gdy tylko ujrzał kowala i jego pomocnika - tutaj z pewnością będę mógł oddać swoją broń w odpowiednie ręce
- Witajcie kowalu, czy raczej powinienem powiedzieć samuraju. Widziałem wasze ogłoszenie na słupie i chciałbym poznać szczegóły.
Mężczyzna odszedł od kowadła i usiadł na drewnianym stołku stojącym nieopodal. Założył nogę na nogę, wyciągną drewnianą fajkę i zaczął palić.
- W świecie tym są tak zwane krypty. Otwarcie elementów ich kondygnacji jest losowe i czasowe. - zaciągnął się i wypuścił dymny okrąg. - Na północny-wschód stąd, w leśnych ruinach jest wejście do takowej krypty. Jest w niej broń, a dokładniej miecz. Skąd to wiem? Bo czuję jego aurę, słyszę jego głos. Przynieś wszystko co tam znajdziesz. Mój jest miecz, resztę możesz sobie wziąć. - Spojrzał na niebieskowłosą i na dłuższą chwilę zatrzymał na niej swój wzrok.

Wojownikowi nie uszło uwadze zachowanie kowala. Sam zerknął w kierunku dziewczynki. Czyżby się skądś znali?
- Hm, brzmi to na dość proste zadanie. Czemu sam nie poszukasz miecza albo nie zrobi tego twój pomocnik? Wyglądacie na takich którzy potrafią o siebie zadbać.
- Lenistwo. Poza tym ja i mój pomocnik nie możemy się zbytnio od siebie oddalać. Podobnie jak i ty. Zasługa tego świata. - Wyjaśnił. - Nie wszystko też chce się robić samemu. Muszę dawać okazję nowym by się wykazali i mogli zarobić. - mrugnął i uśmiechnął się przyjaźnie. - Ja chcę tylko miecz. Reszty prawdopodobnie bym nie zbierał. A kto wie może i tobie coś się stamtąd przyda.
Lee podrapał się za głową. Nie za bardzo wiedział o co mogło chodzić kowalowi. Nie za bardzo rozumiał od kogo niby nie mógł się oddalić.
- Wydajesz się być dość pewny siebie w ocenianiu innych. Mylisz się jednak, gdyż do tego świata przybyłem sam. Więc oddaliłem się już od moich towarzyszy dość daleko.
- Naprawdę? - spojrzał na niebiesko-włosą. - Mała widać jest do ciebie przyklejona.
- Cóż wylądowaliśmy razem z towarzyszami w lesie i od tego momentu chodzi za mną jak cień. Nie znam jej niestety, a na razie nie zaszczyciła mnie nawet słowem - Bukemizu potargał dziewczynę z troską po włosach. - Ktoś musi się przecież nią zająć.
- Nie ma lepszej osoby od ciebie. - Powiedział zagadkowo. - Niedługo to zrozumiesz. A teraz czy potrzebujesz jeszcze czegoś?
- Odpowiadasz zagadkami. Już mi się podobasz - uśmiechnął się Lee odpuszczając, chociaż jedynie chwilowo. Ciągle nie mógł odpędzić się od tego dziwnego uczucia jakiego doznał na widok kowala. - W takim razie będę się zbierał. Przydałby mi się jednak jakiś opis tego miecza, o ile masz jakiekolwiek pojęcie jak wygląda, a także zwój liny i gruby materiał, jakieś płótno.
- Nie wiem jak wygląda. Czuję natomiast jego obecność. Taki fach. - delkatny uśmiech i puszczenie dymka - To raczej nie powinno być potrzebne, ale... - spojrzał na ciężko zbrojnego. Ten wszedł do chaty a po chwili przyniósł omawiany sprzęt. Jedną linę i rulon płótna.
- Pójdziesz do lasu drwali a następnie skierujesz się na wschód. Po godzinie powinieneś trafić na ruiny. Może być tam niebezpiecznie. A co się znajduje w ruinach nie sposób powiedzieć.

- Akurat na niebezpieczeństwach znam się jak mało kto. Dzięki, do wieczora powinienem wrócić.
Gdy zmierzali w kierunku lasu drwali przez budzące się do życia miasto, zagadał do swojej podopiecznej:
- Zrozumiałaś coś z tego co mówił ten kowal?
Dziewczynka popatrzyła na swojego opiekuna i radośnie pokiwała głowa na boki. Nie zaprzeczyła, lecz mogło to znaczyć tyle co “mniej więcej”.
Przed nimi była jeszcze duża część dnia, gdy dotarli do lasu drwali.

Gdy opuścili cywilizowane terytorium, Shinigami porzucił swoje luźne podejście. Skupił się na zmysłach oraz otaczającym go świecie. Ten pokazał już swoje kły. Nadszedł czas by wojownik uczynił to samo. Poprawił pochwę swojej katany, a rulon płótna przywiązał do pleców tak by nie przeszkadzał mu w walce. Gdy był gotowy do dalszej drogi, klęknął przed dziewczynką.
- Cóż według naszego drogiego kowala nie możemy się rozstawać, chociaż wolałbym gdybyś teraz znajdowała się pod bacznym okiem Rose niż ze mną, ale cóż. Jeśli jednak mamy wyjść z tego cało, to musisz się mnie całkowicie słuchać, tak? Gdy każe ci stać, to zatrzymujesz się, a gdy każę uciekać to uciekasz, tak? Po wytłumaczeniu wszystkiego dziewczynce wziął głęboki oddech i ruszył w gęstwinę. Niebieskowłosą trzymał niemalże przy sobie, by w razie czego móc ją chronić.

Lasem szli bitą godzinę. Zgodnie z założeniami kierunkowymi, zbliżali się do miejsca położenia tajemniczej broni. Niepokój wojownika narastał, dziewczynka w przeciwnieństwie, była wesoła. Ruiny wyglądały dość zwyczajnie. Kilka zwalonych okrągłych kolumn, kilka murków, które kiedyś prawdopodobnie były ścianami budowli. Do wnętrza ruin prowadziło jedno wejście. W momencie jego zlokalizowania wojownik wyczuł 3 stwory w okolicy. Były niewielkie ale groźne.
Wchodząc w ruiny starał się nie dać po sobie poznać, że w okolicy znajdują się inne stwory. To co do tej pory spotykali było pewnie tutejszymi przedstawicielami fauny. A zwierzęta nie niepokojone zazwyczaj nie atakowały człowieka. Położył rękę na jednej z przewróconych kolumn. Zwykły kamień nic więcej. Miejsce to przypominało setki innych na ziemi. Kowal jednak zwrócił uwagę na “losowość” krypt. W sensie, że pojawiały się od tak w jakiejś części lasu? Coś takiego nie mogło być możliwe. Taka była przynajmniej pierwsza myśl jaka mogła przyjść do głowy. Jednak położenie tej budowli nie wskazywało na jej celową zabudowę. Bukemizu nie znał się może na architekturze, ale był świetnym obserwatorem. Nie dostrzegł czegokolwiek co mogło by wyglądać na ścieżkę wiodącą do tego miejsca, nawet jeżeli po setkach lat pochłonął by ją las coś powinno coś zostać. Również położenie ruin było dość nietypowe, bo kto stawia krypty w środku lasu, bez kurhanu ani niczego takiego. Nie było jednak czasu na bawienie się w archeologa. Bukemizu ostrożnie zajrzał do wnętrza krypty, trzymając dziewczynkę na wyciągnięcie ręki.
- Rozumiem, że również wyczułaś te 3 stwory prawda? - szepnął do niej patrząc na nią kątem oka. - Jesteś w stanie wskazać ich dokładną lokalizacje?
Dziewczynka pokazała kciukiem za siebie. W tejże chwili z zarośli wyskoczyły zwierzęta. Drapieżne koty, choć troche też przypominały wilki.
<img src=http://conceptartworld.com/wp-content/uploads/2011/09/Lucas_Graciano_Art_14.jpg height=500 widht=500/>
Dziwny pomysłem było to, że dziewczyna stanęła przed wojownikiem, na przeciw stworów i rozpostarła ręce w geście ochrony. Wielkie czyny małej dziewczynki.
Świetnie, kolejne koty. Nie dość że opiekunka i samotny ojciec to jeszcze kociarz?” pomyślał Lee odwracając się prowizorycznie w kierunku stworów z ręką na tsubie miecza. Dopiero jednak reakcja dziewczynki przyprawiła go o palpitacje serca.
- Co robisz, do diabła? - syknął w jej kierunku. Palce zacisnęły się na broni mocniej. Pochylił się lekko do przodu, żeby przybrać lepszą pozycję do ataku i czekał. Najwyraźniej jego wcześniejsza lekcja nie została dobrze zrozumiana.
Koty spokojnie okrążały ofiary, przynajmniej na tyle na ile im to pozwalały ruiny. Tak też każdy kot zajął inną stronę do ataku. Były gotowe by zaatakować. Za plecami podróżnych było zejście do krypty.
Oczy Shinigami krążyły od jednego stwora do drugiego czekając na atak.
- Słuchaj mnie… - wyszeptał do dziewczyny, nawet nie zmieniając pozycji. - Schodzimy do krypty. Powoli. Trzymaj się blisko mnie, aż nie dojdziesz do pierwszej z pochodni, rozumiesz?|
Dziewczę powoli wchodziło w głąb ruin. Bestie niespodziewanie podniosły swe łby i nasłuchiwały. Po chwili uciekły. W każdym razie podróżni byli już wewnątrz. Przy pierwszej pochodni.
Całe szczęście” pomyślał chłopak, powoli stawiając kroki na coraz niższych stopniach. Obserwował oddalające się stwory, aż do momentu gdy te zniknęły w leśnej gęstwinie. Zgarnął jeszcze kilka kamyków leżących u wejścia i dołączył do towarzyszki. Podał jej pochodnię i spróbował ją zapalić krzesząc iskry kamieniami o miecz.

Widok jaki im się ukazał nie był najprzyjemniejszy. Schody oczywiście nie były w najlepszym stanie. Zbutwiałe, w niektórych miejscach zniszczone, ale, co najdziwniejsze, były drewniane. Lee szedł jako pierwszy, ostrożnie stawiając kroki. Dziewczynka szła krok za nim, trzymając się swoją malutką rączką jego szat. Chociaż wojownik zachowywał ostrożność, omal nie spadł, gdy podniszczona przez czas podpora pękła pod jego stopą. Ledwo utrzymał równowagę, również dzieki pomocy małej, za co podziękował jej uśmiechem. Dalsza droga na dół obyła się już bez większych przygód. Przed odkrywcami znajdował się, na szczęście, prosty korytarz bez widocznych rozgałęzień. Zawsze jest to jakieś ułatwienie.
Na końcu korytarza znajdowała się ściana i 2 drogi. Shinigami mógł by przysiąc że gdyby nie ściana na pewno było by tu skrzyżowanie. Żadna z dróg nie była oświetlona, z żadnej nie słychać było najmniejszych odgłosów. Dziewczynka spoglądała na prawą ścieżkę.

Ciężko powiedzieć, żeby droga się dłużyła, ale z pewnością nie należała do najprzyjemniejszych. Korytarz obłożony kamiennymi płytami, szeroki na dwoje ludzi albo małego niedźwiedzia, to był jedyny widok rozpraszającym ciemność blasku. Zmysły węchowe były znacznie bogatsze, ale na tyle obrzydliwe, że wojownik postanowił sobie nawet nie wyobrażać co mu przypominają. W tym przypadku rozwidlenie można by odczytać jako prawdziwe wybawienie od monotonni.
- Dobra to teraz trzeba zastosować starożytną metodę, której nauczył mnie mój sensei. - mruknął do swojej towarzyszki. - Powiedziałbym, że jej sekret to największa tajemnica jaką mi przekazano ale chyba nikt nie uwierzył by w takie wierutne kłamstwo. To zaczynam: ence, pence w której ręce… - losując , który zakręt powinni wybrać, podszedł do ściany. Coś w niej nie pasowało. Sprawiała, że boczne korytarze były węższe, tak przynajmniej o połowę, jakby nie miała tutaj stać. Przyłożył ucho do niej i uderzył kilka razy pięścią. Dźwięk pusty, ale przytłumiony znaczy że coś tam dalej było. Ściana sprawiała jednak wrażenie grubej, a próby jej rozwalenia mogły by zniszczyć cały kompleks. Lepiej było jej nie ruszać. Dopiero wtedy zauważył, że dziewczyna ruchem głowy wskazuje mu ścieżkę.
- A więc w prawo, hę? No cóż do tej pory twoje przeczucie nie zawodziło. Chodźmy
Po parunastu metrach korytarz rozdzielał się dodatkowo na odnogę z lewej strony. Dziewczynka chwilę stała na rozstaju i zastanawiała się. Widać było że wybór nie robił różnicy, coś jednak martwiło dziewczynkę.
- Coś się stało?
Wskazała na oba korytarze i mniej więcej na kierunek w którym miały cześć wspólną. Potem spojrzała na wojownika, wyszczerzyła ząbki i rączkami pokazała pazurki. Wyglądała śmiesznie ale dość jasno przekazała o co jej chodzi.|
- Hm, czyli jest coś w tych ruinach niebezpiecznego. Można się było tego domyśleć, chociaż liczyłem że będzie to spokojniejsza wyprawa. - Lee zastanowił się przez chwilę, po czym wykonał trzy szybkie nacięcia na podłodze tworząc wyraźną strzałkę w kierunku wyjścia. - Skoro nie unikniemy niebezpieczeństwa to może chociaż uda się nam je odwlec, co na to powiesz?
Dziewczynka wzruszyła ramionami i ruszyła dalej. Tak jak można było przypuszczać idąc dalej, korytarz skręcał w lewo. Po parunastu metrach doszli do dużej sali. Byłą ona lekko oświetlona u szczytu małym otworem przez który wpadało światło. Znajdowali się w takiej jakby przybocznej widowni, galerii. Identyczna znajdowała się po drugiej stronie. Były to pomieszczenia z kamiennymi ławkami i wąskimi prześwitami w ścianie. Prostokątne otwory o szerokości 30 cm na przemian z 10 cm ściankami. Z tym że na końcu tego pomieszczenia była wielka wyrwa. Stanowiła ona jedyne przejście do sali głównej.
Środkowa sala miała duży stół przy ścianie między galeriami, a po przeciwnej stronie było wyjście. środek sali był lekko wgłębiony w posadzkę. Na środku tego obniżenia leżała czarna masa.
|
<img src=http://imageshack.us/a/img404/3710/kvzb.png height=500 widht=500 />
Tego Shinigami z pewnością się nie spodziewał. Myślał, że to miejsce było jakimś grobowcem, ale ta sala przypominała bardziej jakąś arenę. Chyba że odprawiano tutaj jakieś ceremonie, może pogrzebowe? Mężczyzna nic nie wiedział o sposobie grzebania zmarłych w tym świecie, więc ciężko było mu wyrokować.
- Zostań tutaj - rozkazał dziewczynce, a sam przeskoczył przez wyrwę, wcześniej wyjmując kolejną pochodnię ze ściany i odpalając ją od poprzedniej.
- W razie czego krzycz…. - dopiero po chwili zastanowienia dotarło do niego jak bezsensowna jest to rada. - Albo zamachaj pochodnią, lub wydaj inny dźwięk. Na pewno coś wymyślisz.
Główną salę obchodził powoli, sprawdzając czy na ścianach nie zostały jakieś symbole lub coś co mogło by go przybliżyć do odkrycia przeznaczenia tego pomieszczenia. Wydawało się jednak, że jedyną wartą uwagi rzeczą była ta czarna masa. Ostrożnie podszedł do brzegu wgłębienia i spróbował szturchnąć dziwną rzecz pochodnią.
Poruszenie masy w momencie, w którym się zbliżył, utwierdziło go w przekonaniu, że o tym czymś mogła wspominać dziewczynka.
Masa zaczęła się poruszać. Przybierając dziwny kształt.

<img src=http://image.noelshack.com/fichiers/2013/35/1377602501-1.jpg height=500 widht=200 />
Jednocześnie na plecy Kuichiy wskoczyła dziewczynka. Obiema rączkami chwyciła go za usta, przy okazji przykrywając jego nos. Wiadomo co chciała zrobić lecz, niezbyt jej to wyszło, bo zaczęła przyduszać wojownika. Kopnięciem w rękę wytrąciła jego pochodnię w stronę kamiennego stołu. W takich oto pozycjach stali i obserwowali jak bestia budzi się do życia.
Możliwe że dziewczyna uratowała mu skórę. Bowiem gdy masa nagle się obudziła, omal nie zaklnął szpetnie. Dobrze by było gdyby jeszcze nie próbowała go przy tym udusić. Odciągnął jej ręce od swoich ust i pokazał uniesiony w górę kciuk. Musieli na razie pozostać cicho. Wykorzystując blade światło dawane przez pochodnie ze stołu, Shinigami próbował obejść stworzenie i dostać się do wyrwy jak najciszej się dało. Cały czas patrzył w kierunku stworzenia, zerkając jedynie od czasu do czasu na podłogę by nie potrącić jakiegoś luźnego kamienia. Całe szczęście, że akurat w cichym podchodzeniu ofiary oraz skradaniu się w ciemności był mistrzem.
Bestia miała na sobie blade fioletowe światła. Zdawała się być niezwykle groźna, nawet groźniejsza niż wspomniany czarny kocur. Byłą jednak ślepa, choć sądząc po zachowaniu dziewczynki musiała być czuła na dźwięki. Na głowie besti na chwile wyrosły czułki, dziewczyna momentalnie pocięgnęła rękę wojownika by ten się zatrzymał. Stojąc w bezruchu doświadczyli dziwnej fali aury i dźwięku o zmiennej tonacji. Po chwili jednak czułki się schowały, a bestia usiadła i zaczęła się myć.
Niesamowite stworzenie. Przystosowane do życia i walki w mroku. Ślepe chociaż w tych warunkach to pewnie nie było wadą. Ciekawe czy jest czuła na światło? Te czułki działają na zasadzie echolokacji. Wysyłają sygnał ale albo nie spodziewa się tutaj nikogo albo rejestruje jedynie ruch. - wyliczał w głowie obserwacje. - Warto by to potem sprawdzić. Jeżeli tak to miałem nad nią przewagę. Jeżeli rejestruje wszystko… to mogę spróbować zaburzyć jej percepcje majstrując przy odbiciu tej dziwnej aury. Tak czy siak trzeba będzie tędy przejść, ale nie koniecznie teraz.
Głównym obecnie celem było skrycie się na antresoli i zastanowienie się nad kolejnym ruchem. Dziewczyna sporo wie i Bukemizu powoli zaczynał się cieszyć, że ją ze sobą zabrał.
Bardzo powoli i ostrożnie udało im się wrócić na “widownię”. Pochodnia którą otrzymała dziewczynka leżała na ziemi, na szczęście wciąż się paliła.
Wojownik osunął się na ziemi i odetchnął z ulgą. Następnie wyjrzał przez wyrwę. Na szczęście stworzenie ich nie zauważyło. Bardziej jego uwagę przykuwały jednak drzwi. Wyglądały na solidne. Jeżeli to miejsce było czyimś ostatnim pochówkiem, a prawdopodobnie dla tego wzniesiono tutaj te ruiny, to jego dobytek mógł się znajdować właśnie za drzwiami. Czyli to tam mogła się znajdować poszukiwana przez nich broń i jak znać złośliwość losu to tak właśnie było.
- Stworzenie wygląda groźnie ale musimy się dostać na drugą stronę tych drzwi. - wyszeptał w kierunku dziewczynki obserwując jej reakcje. - Możemy zacząć najpierw od innych korytarzy ale tak czy siak w końcu będziemy musieli tędy przejść. Primo bo tam pewnie jest poszukiwana przez nas broń, secundo bo jestem ciekaw co się tam znajduje. A wolę z tym czymś walczyć w pełni sił, co o tym sądzisz?
Dziewczyna pokiwała ze zrozumieniem. Zdawała się jednak niepokoić tym stworem. Potem rączkami wygestykulowała że poprzedni zakręt w korytarzach prowadził do tamtej drugiej zablokowanej widowni.
Zrozumiał, ale teraz najważniejszym było poradzenie sobie z tym stworzeniem. Miał wobec niego pewne plany. Gestem pokazał dziewczynce, żeby dokładnie się ukryła i nie wychodziła pod żadnym pozorem. Sam zaczął skradać się w kierunku drzwi, po drodze zabierając kilka wiekszych kamyków. Gdy już się znalazł na swoim miejscu, sprawdził czy są tak solidne jak sądził, po czym rzucił kamieniem nad stworzeniem czekając w którym momencie zareaguje.
Bestia zareagowała prawie natychmiast. W momencie w którym kamień znalazł się w jej okolicy.. Czyżby reagowała także na intencje? Natychmiast nastroszyła czułki, jednak tym razem nie czuć było żadnej fali. Wojownik czuł jednak wielka presję. Tak jakby najmniejszy szmer mógł go teraz zdradzić.
Shinigami bardzo ostrożnie uniósł rękę i cisnął kamieniem w głowę stwora. Gotował się do uniku zaraz po tym jak bestia na niego ruszy.
Pocisk nie przeleciał nawet połowy odległości gdy macki wystrzeliły w jego kierunku momentalnie miażdżąc go w proch. Reszta stwora wystrzeliła w kierunku wojownika. Tylko jego niesamowity refleks i podziwiana w Gotei szybkość uchroniły go przed zmiażdżeniem. Wyskoczył do góry stopami odbijając się dodatkowo w powietrzu by zwiększyć obrót. Nie uniknął całkowicie stwora. Właściwie to przetoczył się po jego grzbiecie, boleśnie upadając na podłogę. Miał wrażenie jakby zderzył się z pędzącym pociągiem. Wstając na równe nogi wyszarpnął swój miecz. W miejscu w którym stwór wbił się w drzwi unosił się tuman kurzu. Unosząc się delikatnie nad ziemią Shinigami cofał się w kierunku stołu, nie czyniąc niemalże żadnego hałasu. Miecz miał jednak cały czas uniesiony i gotowy do ciosu.
Czułki stwora uniosły się i zalśniły na fioletowo. Napięcie zaczęło wzrastać aż w końcu bestia uwolniła falę dźwiękową. Tonacja tak wysoka, że wszystko zamilkło. Wojownik nie słyszał nawet jak bije jego serce, choć widział drgania swojego ciała. Przeszła przez niego tylko jedna myśl. “To nie był atak”. Kolejna fala o sile prawie 160 decybeli bardzo utrudniała percepcję. Co więcej stwór mógł się w tych warunkach poruszać bez problemu.
Niebiesko włosa z całej siły zaciskała dłonie na uszach. Skryta była tuż przy otworze na widownię.
Druga para szponów bestii uniosła się. Zaprawdę ten stwór był niezwykły.
|
Przygotował się na zbliżający atak ale nie spodziewał się takiej fali uderzeniowej. Kiedy pierwsze dźwięki dotarły do jego uszu raniąc delikatne bębenki, momentalnie zrozumiał dlaczego to stworzenie jest tak niebezpieczne. Mimo że dociskał dłonie do uszu najsilniej jak się dało, to nie uniknął efektów uderzenia. Osunął się ciężko na stół. Kręciło mu się w głowie, a obraz delikatnie się rozmywał. Słyszał jedynie przeciągły pisk, nawet gdy fala dawno już przeminęła. Sytuacja robiła się nieciekawa. Gdyby nie delikatne światło padające z otworu w suficie Bukemizu mógłby się już zacząć modlić o szybką śmierć. Do półmroku był przyzwyczajony. W końcu jako zabójca potrafił go wykorzystać. Stać się z nim niemal jednością. Teraz wystarczyło jedynie doświadczenie by znowu mocniej chwycić katanę.
-Nkho khodź tuaj glupe bydle! - powiedział głośno. Tak przynajmniej się mu wydawało, gdyż nie słyszał słów wychodzących z jego ust. Niesamowicie dziwne uczucie.
Próbował skupić wzrok na potworze. Liczył że uda mu się wykorzystać wnękę w podłodze, która była teraz między nimi.|
Bestia ruszyła pędem w stronę wojownika. Widocznie zamierzała taranować, choć ta 2 para szponów była nie do przewidzenia. Dziewczynka dość dziwnym krokiem - ogłuszona powolutku przechodziła tuż przy samej ścianie w kierunku drzwi. Widocznie bestia jeszcze jej nie wykryła.
Był zły chociaż nie dawał tego po sobie poznać. Wiedział że przez tę dziewczynę czeka go wiele kłopotów. Nie chciał jeszcze aktywować swoich umiejętności. Ich użycie w potyczce z pierwszym napotkanym przeciwnikiem nadszarpnęło by jego dumę jako Shinigami ale również siły witalne. A nie wiadomo co napotkaja podczas dalszej eksploracji. Cały czas czekał aż bestia wykona skok ponad wnęką atakując ją jeszcze w powietrzu. Zmienił chwyt opuszczając ostrze do swojego biodra i szykując się do cięcia kiri-age. Wykonane poprawnie powinno rozpłatać bestię.
Bestia przeskoczyła wnękę i całą czwórką szponów zamierzała rozszarpać swoją ofiarę. Stwór okazał się posiadać zdolności lotne. Po niezwykle mocnym kocim wyskoku wykonała sprawny unik w powietrzu. Z lekkim rozcięciem zadanym mieczem wylądowała za shinigamim. Dziewczynka w tym czasie pobiegła za rozwalone wrota. Stwór natomiast ponownie użył dźwiękowej lokalizacji by namierzyć wojownika. Tym razem była to zwykła lokalizacja.
Lee nie zamierzał dać stworowi szansy na kolejny atak. Będąc jeszcze w powietrzu zawrócił na podpórkach reichi i ruszył w drugą stronę. Fala napotkała go w trakcie ataku. Zaraz po niej szybko przeniósł się obok stwora przy pomocy Shunpo. Trzymając miecz cały czas w uchwycie dolnym zadał jedno celne cięcie mające na celu dekapitacje przeciwnika.
Tym razem napotkał opór w postaci skrzyżowanych dolnych szponów. Górne w tym czasie pełniły rolę parasola, czyli utrzymywały równowagę na dwóch odnóżach. Bestia opadała na bok, jak przeciw waga, dla swojego ogona. Trafienie było bolesne i wojownik odleciał aż do wrót.
Bukemizu obrócił się w powietrzu i wylądował na nogach szorując nimi po posadzce. Uderzony bok kuł go niemiłosiernie, ale nie należało teraz o tym myśleć. Stwór nadal był groźny, zwłaszcza w tym środowisku. W głowie wojownika zrodził się jednak kolejny plan. Schował miecz do say i zdjął ją z pleców. Szaty Shinigamiego zostawił przy wejściu, żeby łatwiej je potem odnaleźć. Przez cały ten czas nie spuszczał oczu z bestii. Teraz gdy nic nie krępowało jego ruchów, mógł walczyć swobodniej i zwinniej. Chwycił miecz w typowej postawie kendo i zaatakował licząc, że ślepe stworzenie zareaguje tak samo jak ostatnio.
Bestia ponownie zablokowała uderzenie. Lee momentalnie wyciągnął miecz z pochwy i ciął stwora wykonując szeroki skręt całym tułowiem. Przez moment gdy miecz ciął bestię widać było rozbłyski iskier. Po chwili ostrze trafilo na miększe miejsce i zaczęła płynąć krew. Bestia potężnym rykiem odrzuciła wojownika. Sama natomiast uciekła przez otwór w ścianie. Zwycięstwo? Raczej chwilowe zażegnanie problemu. Dziewczynka wyglądała zza ruin drzwi.|
Wojownik stał jeszcze przez moment z przygotowanym ostrzem, ale kontratak nie następował. Dopiero wtedy rozluźnił mięśnie i pozwolił sobie na spokojniejszy oddech. Ostrożnie schylił się po pochwę oraz strój czując jak miejsca uderzenia boleśnie rwą przy każdym gwałtowniejszym ruchu. Zwłaszcza bark oraz obity bok. Przez moment zastanawiał się nawet czy nie miał połamanych żeber, ale nie wyczuł niczego takiego pod palcami. Przysiadł na chwilę na kamiennym stole by odsapnąć.
- Była byś tak miła i podała pochodnie. Odpocznę tylko chwilkę i jedziemy dalej.
Dziewczę grzecznie usłuchało. Rączkami coś gestykulowało starając się opisać co jest za drzwiami. Chodziło o jakieś tunele. Nie była jednak w stanie stwierdzić gdzie znajduje się ich cel.
Kiedy wojownik uspokoił oddech i jako tako przyzwyczaił się do promieniującego bólu, podniósł się ze stołu i zajrzał w ciemność za drzwiami.
- Kiedy patrzysz w ciemność to ciemność patrzy w Ciebie - zacytował klasyka ,ale nie znalazł uznania w oczach dziewczynki. - Trudno, skoro nie jesteśmy w stanie od razu zlokalizować naszego miecza to trzeba zrobić to metodą przodków. Czyli dokładnie obejrzymy każdy tunel.
Trzymając drugą pochodnie w ręku odważnie ruszył w ciemność. Po chwili dodał tylko pod nosem:
- I tak bym to z ciekawości zrobił.
Za wrotami tunel skręcał w lewo. Po parunastu metrach rozwidlał się. Jedna droga biegła dalej prosto, druga skręcała w lewo. Dziewczynka stanęła właśnie w tej ścieżce która skręcała. Wiodła ona w głąb przedziwnych tuneli. Na końcu tej ścieżki ponownie było rozwidlenie lecz tym razem nie było 2 ścieżek. Na końcu tunelu znajdowała się ściana mała, cienka, stanowiąca jakby zasłonę tunelu.
Na ściane widniał rysunek a raczej piktogram przedstawiajacy najprawdopodobniej mapę tego miejsca. U jego szczytu był rysunek słońca.

<img src=http://i41.tinypic.com/vq4adx.png height=500 widht=500 />
 
__________________
you will never walk alone
Noraku jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172