Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-01-2014, 02:13   #31
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Muzyka ucichła, mężczyzna odłożył harmonijkę na stolik. Dziewięcioletnia dziewczynka natychmiast wdrapała mu się na kolana, wyprzedzając starszego brata. Ten tylko zrobił obrażoną minę, nie potrafił jednak utrzymać jej zbyt długo i roześmiał się w końcu pod naporem błękitnych, radosnych oczu. Ojciec objął go ramieniem.
- No dobrze, koniec na dziś, wargi mi wyschły na wiór - zakomunikował, chociaż tak naprawdę chodziło o późną porę. Sandy mówiła, że mają iść spać najpóźniej o 21. Było przed 22, a oboje byli na nogach. Co prawda, Nathanowi już się oczy kleiły, ale Hope wciąż wyglądała na rześką.
- Nauczysz mnie tak grać, jak będę duża? - spytała ojca.
- A może już teraz? - odparował, unosząc brwi pytająco. Jakikolwiek ruch jego brwi bawił ją od małego, nawet jeśli ściągał je w gniewie, marszcząc do tego czoło, ona nie mogła powstrzymać uśmiechu. Ciężko było mu to znieść, uznawał to za brak szacunku, jednak kiedy wytłumaczyła mu powód, stał się bardziej wyrozumiały i z czasem nauczył się korzystać z tego, żeby ją rozbawić.
- Ale przecież ja mam za małe rączki, nie mogę tak trzymać tej, tej harmonki - dodała szczerząc ząbki w uśmiechu. Aby potwierdzić swoje słowa, chwyciła obejmującą ją dłoń i przyłożyła do jej wnętrza swoją.
- Widzisz? Jeszcze troszkę mi brakuje - powiedziała rzeczowym tonem, już bez śladu uśmiechu. W istocie brakowało jej nieco więcej niż trochę, jej dłoń zakrywała zaledwie śródręcze masywnej dłoni Charlesa.
- Podgonisz mnie, nawet nie będziesz wiedziała kiedy - pocieszył ją, chociaż w gruncie rzeczy tego nie potrzebowała, już na powrót się uśmiechała.
- Znowu dałeś się nabrać. Wcale nie byłam smutna - powiedziała z triumfem.
- Sprytna jesteś, brawo - odpowiedział tylko. Nie lubił, gdy to robiła, a raczej nie lubił, gdy nie mógł po niej poznać, czy blefuje czy nie. Z dziećmi jest trudniej, niż z dorosłymi, przynajmniej jemu było. Zerknął na milczącego Nathana. Zgodnie z przewidywaniami, zasnął na wpół leżąc, oparty o jego bok. On nigdy nie miał problemów z zaśnięciem, to Hope miała taki niespokojny umysł. I ciałko też, drobne, acz z niespożytymi ilościami energii.
Westchnęła teatralnie, wtulając się w ojcowski tors. Po chwili zaczęła klepać masywną pierś.
- Mamusia ma mienkciejsze - powiedziała tonem eksperta. - Ale te też są fajne - dodała szybko, widząc puste spojrzenie ojca. Charles pogrążył się na moment we wspomnieniach, nie tylko piersi Sandy, ale i niej całej, o wspólnie spędzonych chwilach, o tym ,co myślał, że jest miłością. I może było? To ci dopiero zagadka.
- Tak, perełko, mamusia ma mienkciejsze - odpowiedział tylko i przytulił ją mocniej do siebie.

***

Komputery komputerami, ale najlepiej człowiek wychodzi przeprowadzając rekonesans samemu. Z powodu zatrważającej ilości informacji, komputer okazał się mało przydatny, więc Charles był zdany na siebie. Początkowo myślał, że uda mu się oszczędzić błąkania po mieście, ale w sumie to i dobrze się ułożyło. W końcu już jakiś czas nie mógł się zebrać na spacer, choćby i po portowej, mimo nieco ulgowego traktowania, ostatnio był zawalony robotą w CT Constructions. Nie zastanawiając się więc długo ruszył w kierunku garażu.

Dojazd do portowej nie zajął mu dużo czasu, ulice były przejezdne, zaś sam port był opustoszały, jeśli patrzeć na ruch samochodowy. Podjechał bliżej centrum, gdzie mieściła się większość magazynów. Wiadomo, ludzie chcą mieć jak najbliżej do statków, w końcu czas transportu to pieniądz. Nie miał pojęcia, czy znajdzie tam "swoją" firmę, tam jednak miał największe szanse. Wysiadł z samochodu, zostawiając go przy rzędzie kilku wciąż otwartych sklepów. Takie spokojniejsze miejsce, całodobowy spożywczak, dwa sklepy z ciuchami, jeden na wagę, i, co najważniejsze, lombard, a po drugiej stronie kantor. Oba całodobowe, oba dobrze strzeżone. Kamery, strzelba pod ladą, te sprawy. Nawet jak gówniarze stłuką butelkę na zewnątrz, właściciel już będzie czujny, niech tylko stoją zbyt długo w okolicy, zadzwoni po policję, albo, co pewniejsze i gorsze, "swoich" ludzi. Było to jedno z bezpieczniejszych miejsc w Porcie, te kilkaset metrów kwadratowych jezdni z chodnikiem, dobrze oświetlone i czujnie obserwowane. Mimo iż obaj właściciele zapewne witali tutaj różnego rodzaju kryminalistów i sami mieli co nieco za uszami, to nie pozwolą, żeby z tej ulicy zwinięto brykę, albo choćby ją porysowano. Dzielnica nie żyła swoim życiem, i tutaj wstępowali gliniarze, jeśli tylko dało im się powód. Audi nie było nowe, ale nie było i stare, wyglądało elegancko i było w dobrym stanie. Nie ma co ryzykować. Będzie musiał przejść jeszcze kawałek pieszo, aż dojdzie do docelowego obszaru, ale to nie stanowiło problemu.

Z każdą mijaną szumowiną, a tym bardziej, każdą nastolatką, wzrastał niepokój o Hope. Widział te dziewczyny, niewiele starsze, albo i w ogóle, od jego córki, i widział, jak tutejsi na nie patrzą. Pożerają wzrokiem, albo i oblizują dyskretnie, jakby "pożeranie" było tu słowem znacznie bardziej na miejscu, niż można by się spodziewać. Może był przewrażliwiony, ale teraz i on zaczynał mieć "przeczucie", jak Sandy. Przeczucie, że dzieje się coś niecodziennego, nadzwyczajnego, coś, co nie powinno się dziać. I że ma to związek właśnie z jego córką. Paranoja, zapewne, zaszczepiona przez eks i rozwinięta przez przygnębiające otoczenie. Tak jakby Port wyzwalał w ludziach z zewnątrz strach, nawet jeśli nie o ich samych, to o ich bliskich. Tajemnicza aura niepewności i... I to wystarczy, niepewność jest najgorsza, ponieważ daje szanse, nie, świadomość, że coś może pójść zupełnie nie tak, jak tego sobie życzymy. Taka nadzieja dla pesymistów. Tak, optymiści mają nadzieję, pesymiści niepewność. Powinien to gdzieś zapisać. Myślami już sięgał po notes do wewnętrznej kieszeni kurtki, jednak powstrzymał się.

Od starszego mężczyzny żebrzącego przy drodze, za niewielką opłatą 10 oboli dowiedział się, że "A, takie auta jeżdżo co rano, tam, o, w tamte strone, pane, wie pan. To jest to Madlajne, nie?, no to to w tamte, ale gdzie biurowiec majo, to nie wiem, nie moje terytoria". Z kolei dwie lekko wstawione panienki palące przed barem powiedziały mu, tym razem za darmo, że "Madeleine? Tam, gdzie te drzewa? A biuro, a nie wiem, gdzie biuro mają, ale magazyny to bardziej tam, ze dwie, trzy, no nie, Kristi, ze trzy / No, ze trzy i w prawo / Ze trzy w te, i w prawo, i tam z ile... / Kilometr? / Ze dwa kilometry? Pan pójdzie, ale pan zobaczy / To pan będzie widział, bo to widać/ No, no, zobaczy pan, będzie po prawej".

Nim dotarł na miejsce powrócił do rozmyślań nad przeczuciem, ciężką atmosferą Portu i niereformowalnie zbuntowaną córką. Jedyny wniosek, jaki udało mu się wysnuć, to "Kiedyś było inaczej". I tyczył się on zarówno tej mającej za sobą lata świetności dzielnicy, jak i Hope, w obu przypadkach będąc równie trafny.

Magazyn oraz przyległe biuro były niedostępne dla odwiedzających, jak fachowo poinformował go jeden z kierowców, jednak Charles nie zraził się, w końcu najbardziej zależało mu na znalezieniu jednego z ludzi, którzy spotykali się z Hamiltonem. Nie zauważył żadnego, jednak to nie znaczyło, że żaden się nie pojawi. A kto wie, może i imiennik zaszczyci go swoją obecnością? Obszedł sąsiedni budynek i przyczaił się w dogodnym do obserwacji miejscu.

I nagle, podczas obserwacji, stało się coś dziwnego. Zasnął na podczas misji. Na ulicy. Oczywiście, wtedy tego nie odczuwał. Mimo uczucia odosobnienia, charakterystycznej dla jego snów gęstości powietrza oraz świadomości istnienia w TYM miejscu, nie był w pełni świadom, że śni. Nawet zmiana scenerii i pojawienie się wścibskiej znajomej, tak charakterystyczne dla snów, nie mogły naprowadzić go na ten trop. W snach wszystko jest akceptowalne. Co by się nie działo, przyjmujemy to na klatę i nierzadko prosimy o jeszcze. Jego świadome postępowanie nie zmieniało faktu, że nie był świadom samego śnienia, a więc i nie mógł się wybudzić. Sen trwał, on zastanawiał się, co to za prezent, potem zastanawiał się, czyja to krew, czyja to bluza, czyj nóż i rurka, czy krew na rurkę i bluzę dostała się z noża, czy może też są pokrwawione, same w sobie, czy to ta sama krew, czy to jakiś ołtarz, czy to on zrobił, czy to on został zrobiony, gdy nagle obudził się.
Rozejrzał się, było po wszystkim. Spojrzał na zegarek, była 19:12:35. Zrobiło się ciemniej, pracownicy zniknęli, innymi słowy, spieprzył sprawę. Chociaż, czy mógł spodziewać się, że załatwi sprawę już pierwszego dnia? Nie, byłoby zbyt łatwo. Namierzył to miejsce, to już coś, miał jakiś punkt zaczepienia. Wyjął notes i zapisał szczegóły dotyczące miejsca ze snu. Poznał, że to gdzieś w Porcie, może watro się temu przyjrzeć. Sny były dla niego jak plotki. Mógł ich nie lubić, nie wierzyć w to, co opisują, ale nie mógł całkowicie zignorować. W każdej plotce jest ziarnko prawdy, choćby jeden drobny fakt, który obudowano fikcją.

Pisząc zorientował się, że przy bramie ktoś stoi. Albo właśnie przyszedł, albo po przebudzeniu go nie zauważył. Go, ponieważ był to facet, i to bardzo podobny do "jego" kapusia. Charles obserwował, jak ten otwiera kłódkę, potem drzwi biura, aż w końcu na piętrze zaświeciło się światło. Analizował sytuację. Co prawda wejście jest oświetlone, ale nie widać kamer, a na ulicy już cisza. Te przemysłowe tereny odstraszały imprezowiczów. Monitoring, psy, czasem stróże, nikomu nie chciało się ryzykować, skoro nieco dalej od rzeki i czynnych magazynów była cała masa pustych przestrzeni. Od początku chciał to rozegrać bez użycia siły, wolałby pogadać, przekonać kolesia, że więcej korzyści będzie miał z trzymania z Hydrą, niż z glinami. Pewnie wystarczy, jak zakomunikuje mu, że nie jest wcale tak trudny do znalezienia, jak mu się zdawało. Że nie jest tak lubiany, jak mu się zdawało, w końcu nie ma to jak sugestia, że ktoś z ludzi, którym ufałeś, sprzedał cię. Tak zrobi, najpierw perswazja. Teraz tylko musiał się dobrze zastanowić, jak ma do niego zagadać. Jak zobaczy go na ulicy, w takim miejscu o takiej porze, spanikuje. Zacznie uciekać, a może i strzelać. Wtedy po nim, psychicznie zaszczuty przez samego siebie. Przecież na pewno spodziewa się kogoś nasłanego przez byłe szefostwo. Może wejść do biura, ale to już ryzyko. Może ktoś tam na niego czekał? Poza tym, znowu, co, jeśli ma broń, spanikuje, zacznie strzelać? W wąskim korytarzu Charles będzie łatwym celem. Poza tym, nie zna terenu, a jak będzie miał pecha, zostawi ślady. Może nawet mają tam kamery? Co prawda, skoro nie ma ich na zewnątrz, nie ma żadnej tabliczki jakiegoś securitasa na ogrodzeniu, nie ma znaku "budynek monitorowany", ale lepiej zachować ostrożność. Co więc może zrobić, na zewnątrz, żeby nie wystraszyć całkowicie Hamiltona? Uśmiechnął się w duchu, otworzył ciągle trzymany w dłoni notes i napisał, wręcz wykaligrafował, prostym, jak to się mówi, drukowanym, pismem wiadomość.

Cytat:
JESTEM PRZYJACIELEM, MUSIMY POGADAĆ. NIE MAM BRONI. ROZEJRZYJ SIĘ.
Wyrwał kartkę, poprawił daszek czapki, i ruszył w kierunku bramy. Dyskretnie wsunął wiadomość w oczko kłódki i niespiesznie wrócił do kryjówki trzymając się cieni. Nie miał pojęcia, co robił jego cel w środku, jednak założył, że wyjdzie możliwie szybko. Nie wyglądał, jakby chciał być tu widziany, i nie chodziło raczej tylko o strach przed uderzeniem Hydry. Niestety, minęło pół godziny, minęły trzy kwadranse, a on nie wychodził, światło nadal się paliło. Z jednej strony, mógłby tak siedzieć i do rana. Wiedział, że mógłby. Cierpliwość podczas obserwacji była bardzo ważna, jeśli nie najważniejsza. Ale teraz nie była to już tylko obserwacja, miał nawiązać kontakt. Wahał się, czy nie lepiej poczekać do jutra, ale przecież nie miał pewności, czy jutro Hamilton również się tu pojawi. Musi choćby spróbować z nim pogadać, dzisiaj, teraz. Nie jest jeszcze tak późno, może udawać klienta. Nieświadomy klient, który zobaczył, że biuro jeszcze otwarte. Chce kupić kilkanaście metrów drewna do kominka, na spółkę z sąsiadem, spore zamówienie jak na osobę prywatną. To powinni starczyć. Pohukiwanie sowy, najpewniej pozostałości po śnie, bo żeby w porcie sowa? Czyżby jeszcze się nie rozbudził? Uszczypnął się, niczym dziecko, wziął głęboki oddech. Nie czas przejmować się głupotami. No dobra, jedziemy.

Charles założył cienkie skórzane rękawiczki i ruszył marszem w kierunku bramy, tym razem zabierając karteczkę dyskretnie i chowając do kieszeni spodni. Drzwi były otwarte, mimo wszystko zapukał w nie głośno i zawołał.
- Halo? Przepraszam, jest tu ktoś?

Liczył na poruszenie, na szurnięcie krzesła, lub na to, że nagle zapadnie absolutna cisza. Nie stało się jednak nic, a absolutna cisza już tu była, tylko dopiero teraz dotarło to do Charlesa. Żadnych odgłosów z góry. Wszedł po schodach, szedł powoli korytarzem.
- Halo - zawołał mijając pierwsze drzwi. Światło paliło się w ostatnim pomieszczeniu, jednak to nie znaczy, że Hamilton jest właśnie tam. Obserwował pierwsze drzwi, drugie, nasłuchiwał, nadal nic. Całkowita cisza. Należało więc sprawdzić dział kadr i płac. Tam też cisza, może już się zmył? No tak, zadzwonił na policję, anonimowe zgłoszenie włamania, zaraz pod budynek zajadą radiowozy... To wcale nie było niemożliwe, musiał się pospieszyć. Stanął obok drzwi, oparty o ścianę, zapukał wolno, wręcz flegmatycznie, i zawołał po raz kolejny.
- Przepraszam, jest tam kto?

Musiał być, przecież widział, jak wchodzi, nie słyszał, jak wychodzi... A to nie żaden komandos parkourowiec, pewnie nawet nie ma jaj, żeby z tego pierwszego piętra zejść. Pewnie siedzi cicho w koncie, to logiczne, czemu więc ta cisza napawa go takim niepokojem, że wolałby usłyszeć wystrzał albo te pieprzone syreny, byle tylko coś się stało. Dość czekania. Chwycił za klamkę otworzył wolno, gotów na wszystko.

Tak się mówi, "Jestem gotów na wszystko, nic mnie nie zaskoczy". Ale znaczy to mniej więcej "Mam w głowie kilka scenariuszy jak to się może potoczyć, i nawet nie myślałem o kilku milionach innych, które są po prostu mniej prawdopodobne". Charles chciałby powiedzieć, że ten widok go nie zszokował, że był niewzruszony, jednak oszukiwanie samego siebie nie jest nigdy dobre. Sama makabryczność sceny była tą mniej nieprzyjemną częścią. Widywał już krew w dużych ilościach, chociaż oczywiście nie ujmowało to okropności scenie. Bardziej nieprzyjemna była odpowiedź na pytanie "W co ja się wplątałem?", a jeszcze bardziej nieprzyjemny brak tej odpowiedzi. Stał przez moment, jak skamieniały, tylko gałki oczne lustrowały pomieszczenie. Papiery i fragmenty przedmiotów zaścielały każdą poziomą powierzchnię, krew upstrzyła również ściany. Co najgorsze, nadal nie mógł mieć pewności czy to był Hamilton. Mężczyzna leżał twarzą w drugą stronę, zakrwawioną bejsbolówkę nadal miał na głowie, a przy każdym kroku Charles zostawiałby krwawe ślady. No i kto wie, czy twarz jest wciąż... do rozpoznania.

Gdzie jest zabójca? nadal w budynku? Może. Okno zamknięte, nie mógł tędy uciec. W pozostałych pomieszczeniach? Może. A może załatwił sprawę pół godziny temu i zdążył wyjść tyłem. Może.
Charles zamknął drzwi i starając się zapanować nad emocjami ruszył w stronę schodów. Zwolnił jednak przechodząc obok pozostałych drzwi, co chwila obracał się, zatrzymywał, nasłuchiwał. Serce biło szybciej, umysł krzyczał, ostrzegał o zasadzce, ciało dawało znak gotowości do walki, albo ucieczki, to nie jego wybór, tylko umysłu. Ten zachowywał jednak zimną krew. Nie było słychać syren, a to już coś. Znalazł tylne wyjście, szarpnął, zamknięte. No tak, kłódka. Nie miał czasu, musiał wyjść przodem. Jeszcze raz obejrzał się przed wyjściem, nacisnął klamkę i ruszył przed siebie. Szedł spokojnym, miarowym krokiem, nie kręcąc głową za bardzo, obserwując okolicę w dyskretny sposób.

Do auta dotarł bez niespodzianek, jednak, ku swojemu zdziwieniu, jedną znalazł właśnie na miejscu. Poplamiona kartka zdecydowanie wyróżniała się na tle innych. Pierwsze skojarzenie z oglądaną przed parunastoma minutami masakrą odsunął na bok, stawiał raczej na oryginalną reklamę. Jednak nawet w świetle lampki samochodowej zorientował się, że krew nie jest nadrukowana. A kartka przypomina, nie, jest kartką z notesu, takiego, jak jego. Serce znowu przyspieszyło, usta zadrżały. Co to miało znaczyć? Nie mógł dłużej czekać w niepewności, każda następna sekunda to kolejna alternatywa, niepewność, pieprzona niepewność. Otworzył złożony na pół świstek.

Cytat:
Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy. Lepiej pomyśl o córce.
E
To był szok. Ktoś wiedział, że obserwował Hamiltona, że to jego samochód, że ma córkę... Nie rozumiał treści, w końcu co ma być "nie jego sprawą"? Sam Hamilton? Ale skoro ten ktoś wiedział, że Charles go śledzi, to powinien wiedzieć, dlaczego. A nawet, jeśli nie, to skoro go śledzę, to najwyraźniej mam swój powód. Nie, najpewniej ten ktoś zakładał, że Charles wie coś więcej, coś związanego z tym zabójstwem... Ale i tak nie wyjaśnia to, skąd E tyle wiedział o Woodmanie.

Charles złożył kartkę i rzucił na wycieraczkę pasażera, owiniętą w reklamy nocnych klubów. Jeszcze tylko mu krwi w samochodzie brakuje. Był zdenerwowany, już dawno żadna sprawa, ani służbowa, ani osobista, nie poszła tak źle. Musiał się jednak spiąć i wrócić do domu. Ruszył, zerkając co jakiś czas w lusterko. Każdy mijany samochód był potencjalnym niebezpieczeństwem, tym bardziej każdy jadący za nim. Wybrał okrężną drogę, o połowę dłuższą, ale przynajmniej mógł mieć pewność, że nikt go nie śledzi.

Będąc w domu, pierwsze co chciał zrobić, to zadzwonić do Johna, ale wpadł mu do głowy pewien pomysł. Stara i prosta sztuczka, którą pokazał mu pewien śledczy z Bośni i Hercegowiny. Wyjął toner ze stojącej w kącie drukarki laserowej i wysypał nieco na kartkę. Po rozprowadzeniu jego oczom ukazało się kilka odcisków, zarówno boku dłoni, jak i kciuka, może nie cały, ale niewiele brakowało. Zresztą, nie sam odcisk go interesował, ludzie Hydry mają dokładniejsze sposoby, chodziło o to, czy on tam w ogóle jest. Wyglądało na to, że nikt nie martwił się o odciski, albo też należą one do właściciela kartki, czyli pracownika biura. Bo że stamtąd pochodziła, nie miał wątpliwości.

Dopiero teraz otworzył skrytkę w podłodze i wyciągnął woreczek z jednorazówkami. Wystukał bezpieczny numer młodego Daltona i czekał, nie wiedząc jeszcze, co mu powiedzieć.

- Możesz rozmawiać? To pilne- spytał, gdy tylko dźwięk oczekiwania na połączenie urwał się raptownie.
- Jak pilne, to mogę. Poczekaj chwilę. - Dalton przytkał słuchawkę dłonią, chwilę poszurał, pomarudził, a potem spytał już wyraźniej - Musiało cię nieźle przypilić. Co się stało?
- Widziałem naszego wspólnego znajomego, drugiego Charlesa. Przynajmniej tak mi się zdawało. No ale to najmniej ważne. Wchodzę po jakimś czasie do biura, gdzie ten siedział, a tu krwawa łaźnia, no kurwa dosłownie. Dyskretnie wyszedłem, śladów nie zostawiłem, nie bój się. Ale… Ktoś zostawił mi wiadomość za wycieraczką. Napisał, żebym nie wtrącał się w nie swoje sprawy i myślał o córce. Kurwa, rozumiesz? Auto zaparkowałem kilka przecznic dalej, ten ktoś musiał wiedzieć, kim jestem. I teraz mi to kurwa wytłumacz, bo ja nie ogarniam. - Odetchnął, kończąc tyradę. Uspokoił się nieco, musiał się wygadać, żeby móc przeanalizować całą sytuację. - Aha, i podpisał się “E”. Samo “E”, jak ten proszek - dodał, chociaż nie miało to znaczenia.
- Dobra, nieważne, to potem. Słuchaj - kontynuował Charles, nie dając dojść Daltonowi do głosu. - Tak w skrócie. Jutro dowiedz się, kogo zamordowano w dokach, w biurze tartaku Madeleine. Powinni się szybko zorientować. Nie mogłem się przyjrzeć jak wchodził, a w środku leżał odwrócony twarzą w drugą stronę, wszędzie jucha, nie mogłem wejść. To mógł być on, ale nie musiał. I druga sprawa. Na tej kartce, co tę wiadomość dostałem, są odciski. Nie wiem, czy jego, czy pracowników tego biura, bo to kartka z biura, na bank. Przyniosę Ci je jutro rano, twój koleś da je swojemu kolesiowi i tak dalej, może ustalicie czyje są. Może być o 9:00? - Był szczery, jak na spowiedzi, i bardziej precyzyjny, niźli by po nim w danej chwili oczekiwano. Dużo przeszli z Johnem, oby zrozumiał.
- Zaraz…
- Dalton milczał chwilę, a kiedy się odezwał, w jego głosie było słychać uprzejme zdziwienie. Takie, jakie zwykle poprzedzało jego napad szału - Charles, czy ty, być może, chcesz mi powiedzieć, że nasz wspólny znajomy miał pewien nieprzyjemny wypadek…? Wypadek, w którym, nie daj Boże, brałeś, mogłeś brać, lub mógłbyś zostać posądzony o branie udziału…? - Pytanie zawisło w powietrzu, a pełne napięcia oczekiwanie aż sączyło się przez słuchawkę.
Czyli, nie zrozumiał.
- Kurwa, nie. Nie ma tam moich śladów, nawet się do niego nie zbliżyłem. Ale ktoś to zrobił, wypatroszył go, i tego kurwa nie mogę zrozumieć. - Spokój ulotnił się z niego po tej wypowiedzi Daltona. Twój przełożony nie może być twoim kumplem, nie jeśli sprawa ma związek z pracą. Musiał to z siebie zrzucić, ale wybrał złą osobę. Chociaż, czy miał inny wybór? Nie, młody Dalton był jego jedyną możliwością. Teraz musiał to naprostować. - A po co on w ogóle spotykał się z tym Psem, znaczy z kolesiem z zabójstw? To mogło mieć związek z nami? Bo jak nie, to właśnie w tej sprawie ktoś mógł go kropnąć.
- To nie jest na telefon
- warknął tamten. W tle kobiecy głos zawołał “John, kochanie…?”. Dalton coś odpowiedział, a potem westchnął i rzekł do Charlesa:
- Ale się pojebało. Ehhh. Słuchaj, Charles. Powiedzmy, że mam ważne biznesowe spotkanie i nie chcę teraz się denerwować, okej? Zróbmy tak: wyślij mi adres tego miejsca, i przez najbliższe kilka dni siedź cicho. Głowa nisko, nie wychylaj się, unikaj stałych tras, nie spotykaj się z naszymi ludźmi. I tak masz urlop, więc poświęć go rodzinie, kobiecie czy szydełkowaniu...Dowiem się więcej, dam ci znać. Jakby ktoś cię śledził, albo działo się coś niepokojącego...mogę ci kogoś podesłać - przyznał niechętnie. Przytkał dłonią słuchawkę i krzyknął do kogoś: “Przecież mówię, że zaraz, KURWA!!!”. - Może być? - dodał spokojniej.
- Ta, jasne. Wyślę adres esemesem - odpowiedział zrezygnowany Charles i rozłączył się.

Czy mogło być gorzej? Właśnie pomyślał, że mogło, gdy trafiło go, że może nawet "jest" gorzej. Paranoja? Tak, jasne, ale... Kartka z wiadomością, wyrwana z notatnika, wyglądała tak, jak z JEGO notatnika. Fakt, chodziło głównie o rozmiar, i chociaż takich notatników w kratkę były tysiące, to teraz myślał tylko o jednym, o swoim notatniku ze swoimi odciskami palców. Bo dlaczego ten ktoś go nie zabił? Przecież był blisko... czegoś, może chodziło o to morderstwo, a więc stanowił zagrożenie. Ten ktoś na pewno byłby w stanie go zabić, ale zamiast tego pisze mu notkę. Może więc potrzebuje kozła ofiarnego?

Charles pobiegł po notatnik, wyrwał kartkę z opisem lokacji ze snu i odłożył na biurko, kładąc róg pod książką, żeby przypadkiem nie odfrunął. Następnie wyrwał kolejną, uprzednio wycierając kciuki (to one najlepiej były widoczne an zakrwawionej kartce), o czoło. Im tłustsze, tym lepsze odciski zostawiają. Jeśli ten ktoś w jakiś sposób zdobył rzeczy z jego odciskami, czy to kartki, czy cokolwiek innego, musiał wiedzieć jak najszybciej. Tym razem przynajmniej będzie go stać na dobrego prawnika...
Posypał kartkę tonerem, rozprowadził, zdmuchnął nadmiar do zlewu, i voila, gotowe. Zeskanował obie kartki, otworzył Photoshopa. Bał się odpowiedzi, ale musiał ją poznać. Może będzie miał jeszcze czas jakoś temu zaradzić...
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Baczy : 19-01-2014 o 12:53.
Baczy jest offline  
Stary 24-01-2014, 21:27   #32
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Anna Wierzbowska

Soundtrack

[MEDIA]http://fc03.deviantart.net/fs71/f/2010/216/9/4/94cbe20890f9399951ad21e96f62baf9.jpg[/MEDIA]

Biblioteka uniwersytecka, choć z zewnątrz nie różniła się wiele od całości uczelnianych zabudowań - wielkich, nieco deprymujących swą monumentalnością budowli z czerwonej cegły, zbudowanych w neogotyckim stylu - w środku niewątpliwie zaskakiwała. Próżno szukać było tu zakurzonych regałów, ciemnych rzędów półek, unoszącego się zapachu kurzu i wygłuszonych kroków na zielonym dywanie.

Stojąca w środku hallu kolumna z książek, sięgająca sufitu, jakoś dziwnie przywodziła Annie na myśl jej niedawny sen; jednak reszta budynku była zdecydowanie mniej mistyczna. Jasno oświetlone, szerokie korytarze, liczne stanowiska komputerowe, kłębiący się, hałaśliwy tłum studentów, bufet i kawiarnia, z której dochodził smakowity zapach świeżo mielonej kawy - to wszystko bardziej kojarzyło się z jakimś centrum handlowym, niż zmurszałą, poważną instytucją przechowującą wiedzę całego świata.

Po krótkiej, ale uporczywej walce z e-katalogiem, który najwidoczniej miał jeden z "tych dni" i zupełnie nie chciał współpracować z Anną, wywalając cały czas jakieś wyssane z cyfrowego palca błędy i bzdury, reporterka postanowiła zwrócić się do fachowej siły żywej, która siedziała za kontuarem. Młody chłopak o delikatnej urodzie i w nerdowskich okularach, z przypiętą na wątłej piersi tabliczką "młodszy bibliotekarz" najpierw speszył się straszliwie, jakby Anna przyłapała go na jakiejś wstydliwej czynności, a potem długo i zacięciem grzebał w komputerze, szukając odpowiedzi na jej pytanie. Koniec końców wyjąkał przepraszająco:

- Bardzo panią przepraszam, ale chyba system się zawiesił...Poszukam w katalogu kartkowym i na półkach, ale to chwilę zajmie...mamy tu tysiące pozycji. Jakby przyszłaby pani za kilka godzin... - kliknął jeszcze kilka razy i dodał - Kilka z tych tytułów ma biblioteka wydziału Biologi i Biochemii. Wszystkie na miejscu. Może Pani tam znajdzie je szybciej...

No i tyle przyszło z tej całej nowoczesnej technologii. Wystarczy, żeby zbiesił się jeden komputer, a ludzie nie potrafili sobie poradzić. Anna nieco "na czuja" poprzeglądała kilka książek w czytelni, ale takie smęcenie się po gmachu chyba nie miało większego sensu. Do zamknięcia biblioteki było jeszcze mnóstwo czasu, więc czemu nie wykorzystać go do zajrzenia na wydział, który i tak miała opisać? Zresztą również zupełnie niedaleko, w gmachu głównym, znajdowała się Sala Zasłużonych i towarzysząca jej wystawa z dziejów Uniwersytetu (a przynajmniej tak twierdziła turystyczna ulotka)...

Francis L. Underwood



[MEDIA]http://fc02.deviantart.net/fs70/i/2012/167/4/c/deal_with_the_devil_by_blythe_zarozinia-d53ouee.jpg[/MEDIA]

Tak. To było tego, czego zdecydowanie potrzebował. Jedną z żelaznych zasad walki z efektami upojenia alkoholowego było to, żeby z tego upojenia nie wychodzić za często. Bo jak już poziom krwi w alkoholu osiągnie niepokojąco wysoki stan, mogą zdarzyć się rzeczy straszne. Kofeina i whisky rozlewały się powolnym, rozkosznym ciepełkiem po organizmie pisarza i czuł, jak razem z tą przyjemną falą nadchodzi wena. W zasadzie napastująca go w jego własnym domu osoba, w dodatku *tej* płci była przeszkodą, która skutecznie uniemożliwiała mu skupienie się na twórczości; niemniej jednak stan Francisa poprawił się na tyle, że mógł z dobrym skutkiem poudawać istotę ludzką, nim przepędzi zawalidrogę.

Major najwidoczniej miał inne zdanie na ten temat. Kuchnię - mimo znajdujących się w niej smakołyków i dwóch par rąk, które mogły by go głaskać, omijał szerokim łukiem. Dziewczyna zupełnie nie przypadła mu do gustu. Nafuczał na nią z progu pomieszczenia, a potem demonstracyjnie odwrócił się ogonem i odmaszerował gdzieś w głąb mieszkania.

Dziewczyna zdawała się nie robić wiele z kocich fochów. Skomentowała tylko w kierunku kota "Ja ciebie też, futrzaku" i tylko bębniła kościstymi palcami po stole, w miarę jak Francis pod wpływem kombinacji magicznych eliksirów przeistaczała się w człowieka.

- Wspaniale, że masz natchnienie - skomentowała, wyciągając na stół papiery, którymi wcześniej machała śpiącemu mężczyźnie przed twarzą - Bardzo się nam przyda. To jest nowy załącznik do umowy, jaką miałeś podpisać w wydawnictwie. Ktoś docenił Twój talent...ale Amanda wie, czego można się po tobie spodziewać, więc poprosiła mnie, żebym cię przypilnowała.

Francis spojrzał na Dziewczynę przytomniej, ale za nic nie mógł zrozumieć, o czym ona mówi. Przypilnować? Umowa? Ale o co...

-Nie gap się tak tępo, panie Underwood - skrzywiła się jego rozmówczyni - Masz napisać książkę lub scenariusz o Mieście. A ja mam ci w tym pomóc. Krótko mówiąc, będę twoją asystentką... - rozejrzała się wokół z kwaśną miną, podziwiając nieporządek, jaki przez tyle czasu kawalerskiego mieszkania udało się Francisowi stworzyć - I chyba nawet wiem, od czego zaczniemy!

Zanim do pisarza dotarła pełna groza tych słów i zamiarów nieznajomej, jego uwagę zwrócił kot, i jego szuranie łapkami po posadzce. Major z dumną miną wymaszerował z korytarza z podniesionym ogonem, a pisarz mógł być niemal pewien, że właśnie nasikał tej wrednej zołzie do stojącej w przedpokoju torby...

Victor Vilmer



[MEDIA]http://fc09.deviantart.net/fs11/i/2006/221/4/0/Drugs_by_garotoslipknot.jpg[/MEDIA]

Wszedł w to. Postanowił działać i brud miasta, tak znany mu i tak bliski, znów wyciągnął po niego lepkie ręce. To, co dla większości ludzi było obrzydliwe, wstrętne, złe - czy po prostu nie warte uwagi - było dla niego zapomnianą codziennością. Zapomnianą nie do końca, bo kiedy wychodził z "klubu", niemal poczuł, jak znów ubiera się w wygodne ubranie, które kiedyś odwiesił na kołek. Victor Vilmer, wyniszczony człowiek, który szukał spokoju, odsunął się nieco w cień, ustępując miejsca Alphie, dilerowi, skurwysynowi i twardemu gościowi, który poznał reguły Gry tylko po to, żeby podetrzeć sobie nimi tyłek.

Miał dziwne poczucie, że sam wybór - o ile jakikolwiek miał - był w pewnym sensie nieistotny. Nie chodziło o to, czy wybrał *właściwie*, ale ktoś przywołał go z niebytu i dał jakiś cel. Znów był na nogach, czuł pod stopami ziemię i miał przed sobą zadanie do wykonania. Co mogło pójść źle?

Ale kiedy wyciągnął torebeczkę pełną krystalicznego szczęścia w kierunku trzech obsrańców, ich reakcja dała mu ostrzegawczy sygnał, że być może sprawa nie jest tak prosta, jak się mogłoby wydawać. Zamiast rzucić się jak wygłodniałe psy na padlinę - normalne zachowanie każdego portowego, zaćpanego szczura, któremu zawsze brakowało na flaszkę, działkę czy fajki, trzy mordy popatrzyły to na siebie, to na V. z pewną nieukrywaną rezerwą. W końcu Lala sięgnął drżącą łapą po strunówkę, wyjął ją delikatnie z palców Vilmera i wsunął pod kurtkę. Szelest i Robert popatrzyli na niego z pogardą; jeden pokręcił nawet głową z dezaprobatą. Milczeli. Vilmer milczał razem z nimi. W końcu Robert, o którym Vilmer wiedział, że cieszy się wśród żuli pewną estymą jako "starszy", splunął, charknął i powiedział:

- Senny pył. Albo pył snów, też tak słyszałem. Spytaj tych młodych handlarzy z Granicy, którzy tu wpadają poszpanować furkami i dupeczkami. Nikt z naszych tego nie sprzedaje; to jest kosmiczne gówno - kopnął Lalę w goleń - Lala, opowiedz koledze!
- E..e...tego...i tak nie zrozumie... - siąknął tamten, przyciskając dłoń do serca, jakby sprawdzał, czy torebka nadal tam jest.
- To ja powiem - mruknął Szelest - Lala dostał to za frajer kilka tygodni temu. Jako gratis. I wziął, idiota. Jak żeśmy go znaleźli, to był sztywny. Na amen...
- Tylko spałem! - obruszył się tamten, ale zaraz oberwał w głowę od Roberta i umilkł.
- Sztywny, jak stary Joseph, co to zeszłej zimy zamarzł. Trup, jak mamę kocham - dorzucił Robert - Wiem, co mówię, niejednego zawodnika na drugą stronę odprowadziłem.
- Ano. A potem odżył. Jakby nigdy nic. I nawet nie pamiętał, co mu się, kurwa, roiło. Za to ktoś go zdążył obrobić... - roześmiał się Szelest - Niby nic się nie stało, ale nikt już tego nie weźmie, bo huj sam wie, co po tym może człowieka trafić.
- A dzieciaki z lepszych dzielnic żrą to jak cukierki - zauważył Lala - I dobrą kasę za to płacą.
- Głupiś, oj głupiś... - westchnął Robert - W każdym razie, musisz łapać nowe twarze na dzielnicy, kierowniku. Kupisz działę, to ci darmo dorzucą. Ale nie bądź kretyn, nie próbuj sam tego łykać...
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 24-01-2014, 23:07   #33
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Zachary Rhys

Soundtrack

[MEDIA]http://fc05.deviantart.net/fs25/f/2008/151/f/1/Hospital_by_Hizzer_n1456.jpg[/MEDIA]

To wszystko było...dziwne. Niepokojące, tak, ale również nielogiczne, w jakiś sposób niezwykłe...Zach nie wiedział, jak ująć to dziwne wrażenie, które czaiło się gdzieś z tyłu jego głowy. Jakby brał udział w jakimś kiepskim przedstawieniu...właściwie o czym? Złym wpływie narkotyków na młodzież? Jak, jakim cudem Boris mógł *być* z kimś takim jak Hope? Co on w niej widział? Zach nie mógł tego za nic w świecie pojąć. Okej, miłość jest podobno ślepa, ale przecież pokręcenie tej dziewczyny wyłaziło z niej każdą możliwą stroną.

Odwrócił się od wyciągniętej w jego kierunku dłoni i wyszedł. Tak po prostu, zostawił to wszystko za swoimi plecami. Jego kroki rozbrzmiewały w pustej hali dźwiękami echa, a chłopak miał wrażenie, że pomieszczenie jakoś magicznie się wydłużyło, a drzwi są daleko, tak daleko. Nie wiedział, co się dzieje za jego plecami; usłyszał znów ten niepokojący, metalowy brzęk, a potem...

...płacz?

Przyspieszył kroku, nie odwracając się. Wyjść! Zostawić tą wariatkę samą z jej dziwnymi pomysłami, wizjami i próbami wciągnięcia go w jakieś niebezpieczne sprawy.

W końcu zbawcze drzwi. Zach nacisnął metalową klamkę i wyszedł na zewnątrz, na szary port, który zalany był złotymi promieniami słońca. Usłyszał jeszcze jak dziewczyna woła:

- Niczego nie rozumiesz...! Teraz będzie tylko gorzej...!

Ale zignorował to. Haust świeżego powietrza i widok słońca był jak łyk chłodnej wody w upał: przyjemny i orzeźwiający. Chłopak ruszył w kierunku najbliższego przystanku; chciał już wrócić do domu, wziąć prysznic, zjeść coś - zapomnieć o całym tym zamieszaniu i towarzyszącym mu emocjom. Miał intuicyjne poczucie, jakby właśnie ominęło go jakieś niebezpieczeństwo, jakby wielka burza przeszła bokiem, a niebo znów było czyste. Może Boris zorientuje się kim naprawdę jest Hope i da sobie z nią spokój?

Kiedy dotarł do przystanku i czekał na autobus, miał wrażenie, że ktoś go intensywnie obserwuje; rozejrzał się czujnie - może dziewczyna pobiegła jednak za nim? Ale to był jakiś nieznany mu, łysy mężczyzna w skórzanej kurtce: palił papierosa i zerkał na Zacha rybimi, wypukłymi oczami. Dziwny gość. Autobus w końcu się pojawił i chłopak ruszył w powrotną drogę do domu, definitywnie zostawiając Doki i ich mroczne sprawki za sobą.

Zmęczony, przysnął trochę w metrze, kiedy obudził go dzwonek telefonu. Tata? O tej porze chyba powinien być w pracy?

- Zach? - głos ojca był zaniepokojony, ale starał się panować nad sobą - Gdzie jesteś? Wracaj natychmiast do domu. Dzwonili państwo Thomas. Twój kolega trafił do szpitala w ciężkim stanie. Chcą z Tobą porozmawiać...Mama już czeka.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 25-01-2014, 23:54   #34
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Toma Petrovic

Sundtrack

[MEDIA]http://fc04.deviantart.net/fs70/i/2010/302/8/5/police_line_do_not_cross_by_lestatis-d31q9mc.jpg[/MEDIA]

Noc minęła spokojnie. Cokolwiek czaiło się w mistycznych mrokach, by napaść na wróżkę, dało sobie - przynajmniej chwilowo - spokój. Choć policjant spał czujnym, płytkim snem, tymczasowo zrobione przez Le Blanc amulety i rozpisane znaki nie drgnęły ani na milimetr, jakby po tym jednym ataku wszystko, co istniało za Zasłoną, skuliło się w strachu i czekało świtu.

Dużo większym problemem w nocy okazała się sama ochraniania, nie mogąca się chyba zdecydować na to, czy bardziej boli ją głowa, czy ma ochotę na różne inne aktywności, co kilka razy sugerowała gliniarzowi - albo tak mu się wydawało. W każdym razie, kiedy Petrovic już dawno złożył głowę na gościnnej kanapie, murzynka długo jeszcze krążyła po mieszkaniu jak ćma, najwidoczniej nie mogąc usnąć. Miał nawet niejasne wrażenie, że kilka razy zajrzała do niego; w każdym razie rano, kiedy ruszył na przebieżkę, znalazł ją śpiącą na fotelu, owiniętą w koc i przytulającą niedopitą butelkę wina.

Dopiero kiedy wrócił do mieszkania ze swoim małym, przenośnym dobytkiem, Le Blanc była na nogach; nie zmieniła wcale "miejsca zamieszkania", ale tym razem trzymała przy uchu telefon, i wymachiwała szczupłą dłonią z papierosem w długiej fifce, nadając jak karabin maszynowym w jakimś śpiewnym, melodyjnym języku, którego Toma nie znał. Rzuciła mu tylko radosny uśmiech i zaczepnego całusa, a potem znów uwiesiła się słuchawki.

Było trochę przed południem, kiedy Toma wybrał się do nadrzecznej dzielnicy Miasta; dobra pora, kiedy już nawet największe nocne marki zwykle zwlekły się ze swoich nor i można z nimi jakoś sensowniej pogadać. Dzień był piękny; a i Petrovic czuł się nadspodziewanie dobrze. Owszem, Ericsson - jeśli to było on - mógł niepokoić, skoro najwidoczniej nagle nabrał potężnych mocy lub mistycznych sojuszników. Ale był. Pojawił się, podniósł swój szpetny łeb w górę i wystawił się na strzał. Toma znał swojego wroga na tyle dobrze, by wiedzieć, że skoro już poczuł się pewnie, to nie poprzestanie na jednym akcie przemocy - on zawsze chciał więcej i więcej. Rosły więc szanse, że, jeśli będzie się odpowiednio uważnym, w końcu pojawi się szansa dopadnięcia gnoja.

Kiedy wysiadł na przystanku i ruszył betonową drogą w głąb Doków, od razu wyczuł, że coś jest nie tak. Szybko znalazł też źródło tych wątpliwości: ulica zagrodzona policyjną taśmą, gliniarz ze znudzoną miną oparty o samochód, kręcący się wokół tłumek zdezorientowanych ludzi i żądnych sensacji gapiów, a także - co ciekawe - auto lokalnej stacji telewizyjnej. Sprawa musiała być więc poważniejsza. Jedno było pewne - tą drogą do portu na pewno się nie dostanie, przechodząc sobie jako "przypadkowy turysta"...
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 26-01-2014, 18:08   #35
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Charles Woodman

Soundtrack

[MEDIA]http://fc04.deviantart.net/fs71/i/2010/086/e/b/Fingerprints_by_Ewig.jpg[/MEDIA]

Powoli. Tusz, skaner, komputer, fotoszop...To wszystko szło tak cholernie powoli. Sekunda po sekundzie kapały jak w jakimś złym śnie, kiedy Charles w tym chłodnym spokoju, który zawsze pojawia się na skraju paniki wykonywał po kolei każdą czynność, mającą pomóc mu porównać odciski. W końcu na ekranie pojawiły się, jedno koło drugiego, zdjęcia.

Identyczne.

Serce Woodmana na chwilę stanęło. Zamrugał.

...nie, przewidziało mu się. Tak, na pewno musiało mu się przewidzieć, w końcu wieczór obfitował w wydarzenia, które mogły nadszarpnąć nerwy nawet najbardziej opanowanego człowieka. A może jednak nie?

Wziął głębszy oddech. Rozegraj to spokojnie, Charles. Spokojnie, bardzo spokojnie. Wymaż białe tło. Ostrożnie, by nie naruszyć ciemnych linii papilarnych. Najpierw z jednego, potem z drugiego obrazka. Nie spiesz się, nie denerwuj. Skoro odcisk na kartce był jego własny, to w biurze, przy zakrwawionych zwłokach, musi być ich więcej...Kto mógł go widzieć, jak wchodził do budynku...?

Charles! Uspokój się. Pokoloruj jeden obrazek na czerwono. Czerwono, jak krew, która świetnie zachowuje ślady...lepka krew, w której zostają odciski palców, ślady butów, do której przyklejają się włosy, DNA...Dość! Skup się, Charles. Oddech, jeden, drugi, trzeci. Ustaw przeźroczystość. Nie denerwuj się. Nałóż jeden obrazek na drugi. Różnią się?

Tak. Różnią.

Sprawdził dla pewności kilka razy. Odciski należały do dwóch różnych osób, bez wątpienia. Stres, zmęczenie, emocje...to wszystko musiało tłumaczyć jego przewidzenia i pomyłki. Napięcie schodziło z niego powoli, a razem z nim to nieprzyjemne uczucie, już blade i stłumione, każące sięgnąć po jakiś „odstresowywacz”. Wziął z lodówki szklankę soku; na szczęście był już dawno ponad tym, siłą woli trzymał nałóg z dala od siebie. Wracając do salonu, zawadził spojrzeniem o puste sztalugi; ostatnio nie miał czasu usiąść i czegoś stworzyć. Teraz to będzie jeszcze trudniejsze, ale jak wszystko się już skończy...

Wiedział, że nie zaśnie, póki nie sprawdzi jeszcze jednej rzeczy: siedział więc jeszcze długo przed komputerem, grzebiąc po różnych portalach miłośników zabytków i google maps; w końcu szczęście mu dopisało: ktoś sfotografował makabryczny mural, który widział na ścianie budynku w swoim śnie – a więc przynajmniej to było zgodne z rzeczywistością. Lokalizacja była podana mało dokładnie, ale zawężała poszukiwania do jednego bloku magazynów, w rozsądnej odległości od miejsca zbrodni – trochę łażenia z mapą w ręce i budynek na pewno da się odnaleźć. Woodman wolał na razie nie zgadywać, co znajdzie w środku.

Rano nadal nie było żadnej informacji od Daltona – widać szukanie informacji musiało trochę zająć. Za to Sandy najwidoczniej położyła się spać dużo później i dużo bardziej zdenerwowana niż on – sms z pytaniem o to, czy wie co się stało z *ich* córką, przyszedł o czwartej nad ranem; chyba nie było sensu teraz dzwonić i ją budzić. Nathan za to wysłał e-maila: zdjęcie, na którym trzyma drugą nagrodę w turnieju. Nie miał zadowolonej miny. Pisał:

Cytat:
(...) Wiem, że stać mnie na więcej, tato. Byłem tak blisko, ale nie potrafiłem się skupić na finale; cały czas, nawet na ringu, myślałem o siostrze, i tym, co mogło się jej stać. Tyle mówiłeś o tym, jak fatalna może być dekoncentracja i niestety miałem okazję przekonać się o tym na własnej skórze. Jednak gdybym nawet wygrał, oddałbym pas za wiadomość, że z Hope wszystko w porządku. Wracam dziś po południu, albo jutro rano. I obiecuję, że następnym razem będę lepszy! (...)
Wyglądało na to, że pierwszy raz od dłuższego czasu miał naprawdę wolny dzień - bez pracy w biurze czy dla Hydry. Faktycznie mógł poświęcić go rodzinie - a raczej jej zbuntowanej części, która gdzieś zaginęła.

Kiedy przygotowywał się do czekającego go dnia, kończąc ćwiczenia i szykując śniadanie, jakaś informacja w radiu zwróciła jego uwagę. Podkręcił głośność.

- ...seria wyjątkowo brutalnych morderstw. Policja szuka świadków, którzy mogą mieć informacje, mogące pomóc w rozwikłaniu tej "krwawego czwartku", który miał miejsce w miejskim porcie. Rzecznik policji, na pytanie dziennikarzy, czy mamy do czynienia z seryjnym zabójcą, odpowiedział, by "na razie nie wyciągać zbyt pochopnych wniosków"...

Woodman spojrzał na wyłączony ekran komputera, na którym nie tak dawno widniały zeskanowane odciski palców. W co ty się wplątałeś, Charles...?
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 05-02-2014, 17:10   #36
 
Aramin's Avatar
 
Reputacja: 1 Aramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie coś
John naprawdę czuł, że to był zły pomysł. Czuł się tak nieswojo i był tak zażenowany swoją aurą frajera - bo inaczej nie mógł tego nazwać - że gdyby nie Violet to pewnie popłakałby się przy bramkarzu. W środku była taka muzyka, że po chwili miał wrażenie rozstania się z bębenkami usznymi na zawsze. Przepychając się przez tłum zauważył, że przy barze siedzą i rozmawiają dwie całkiem ładne brunetki. Jedna z nich widząc jego spojrzenie powiedziała coś do koleżanki i zaśmiała się. Onieśmielony Smith spuścił głowę ze smętnym poczuciem porażki. Nie ma co, zapowiadała się dłuuuga noc.

***

John posłusznie poszedł za dziewczyną, wcześniej biorąc potężny łyk piwa - żeby się nie zmarnowało.

-Gdzie niby idziemy? - spytał zły i obrażony na dziewczynę.

- Przed siebie! - zaśmiała się zapytana - Chyba nie chcesz rozmawiać w tym hałasie, COOOO…?!!! - uśmiechnęła się szeroko do Johna, i przepchnęła przez tłum. Na zewnątrz było ciemno i chłodno, wieczorna wilgoć lekko osiadała na twarzach i ubraniu. Basy z piwnicy nadal nieprzyjemnie łomotały w czaszkę, ale zdecydowanie, zdecydowanie ciszej. Kilka osób paliło papierosy i coś o milszym zapachu, stojąc w wejściu do “klubu”. Violet wzięła głęboki oddech i pobiegła kilka kroków przed siebie, na oświetlony żółtymi latarniami trawnik*

John na początku lekko się ociągał będąc obrażonym na dziewczynę, postanowił jednak nie protestować i kłócić się z nią bo przecież tak naprawdę nie stało się chyba nic wielkiego… . A poza tym z drugiej strony, to w tym klubie była tak głośna muzyka, że aż go uszy rozbolały no i te dziewczyny patrzące na niego z takim wzrokiem pełnym kpiny i pogardy, a takie ładne… to było chyba najgorsze.

Po przepchaniu się przez wielkie, przelewające się cielsko mięsa, którego tkankami byli poszczególni klubowicze Smith odetchnął i rozejrzał się po okolicy. Widząc co robi dziewczyna zaczął się zastanawiać w jakim jest ona stanie. Zadał sobie pytanie w jakim ON jest stanie i stwierdził, że nie jest wystarczająco wyluzowany bo jej zachowanie jakoś go nie bawi i śmiać mu się nie chce.

-Violet - krzyknął słabo, zmieszany i zawstydzony - Co ty robisz?

W końcu zrezygnowany poszedł za nią.

Dziewczyna zdawała się nie do końca pamiętać, że ma towarzystwo. To podbiegała naprzód, to znów stawała; niemniej jednak John zdołał za nią nadążyć. W końcu wylądowali gdzieś na obrzeżach kampusu, w małym parczku; tu było ciemniej, mniej ludzi, a z dala dochodził szum ulicy. Violet opadała z sapnięciem na jedną z ławeczek i pokazała chłopakowi miejsce koło siebie.

- Sorki - westchnęła z uśmiechem - Energia mnie normalnie rozwala, nie mogę przestać biegać i latać - jej słowa padały jedno za drugim, jak z karabinu - To kiedy możemy zacząć…? Jutro?*

John coraz bardziej żałował tej całej eskapady. Może jeszcze gdyby nie to, że akurat on nie miał z kim bawić się w klubie to miałby lepszy humor, ale skoro wyszło tak, to był zły na siebie i na Violet. Spojrzał na nią z przekąsem, myśląc że powinien i chce już być w domu, nagle wszystkiego mu się odechciało. Spojrzał na zegarek, w tym momencie przypomniał sobie o tej dziwnej metodzie sprawdzania, czy jesteś w śnie. Zgodnie z instrukcją rozejrzał się wokół szukając czegoś podejrzanego. W końcu z rozgoryczeniem stwierdził, że obecnej dziewczyny obok niego o tej godzinie jest wystarczająco niezwykła i z trudem wyobrażając sobie, że unosi się w powietrzu spojrzał na zegarek i zapytał:

-Czy to sen?

Zaraz jednak przypomniało mu się, że nie odpowiedział na pytanie, a jego zachowanie może się wydawać dość dziwne. Dlatego zawstydzony i zakłopotany odparł:

-Dobra, niech jest jutro.

Coś go tknęło i jeszcze raz spojrzał na zegarek, po czym wyrwało mu się delikatne przekleństwo.

-Ty wiesz co, to ja już muszę spadać. Bo wiesz, mam za 20 minut ostatni autobus.

Tym razem to jemu udało się wprowadzić tą drugą osobę w stan szoku i zdziwienia. Violet az pochyliła sie do przodu, jakby nie dosłyszała, co powiedział John.

- Co…? - potrząsnęła głową - Noc jeszcze młoda…- zaśmiała się i przekręciła nieco głowę, przypatrując się chłopakowi pod innym kątem - No okej. Skoro musisz… - w jej głosie chyba było slychać nutkę rozczarowania - To ja wracam na imprezę, zadzwonię rano...Albo wiesz - zdecydowała - Odprowadzę cię przynajmeniej na przystanek. To niedaleko. Chodź! - i znów jak nakręcana zabawka zerwała się z ławki i w radosnych podskokach pobiegła naprzód.

- Dziwny jesteś… - stwierdziła, kiedy John znów się z nią zrównał - Bardzo zdystanoswany...Ciekawe, czy to to, co on w tobie widział - zamruczała, ni to do siebie, ni to do Johna*

John ze zdumieniem i skrywaną nadzieją doszukiwał się rozczarowania w postawie dziewczyny na jego słowa. Czyżby go polubiła na tyle, żeby chcieć spędzić z nim tę noc? To by było dla niego coś nowego. Odchrząknął i zapytał:

-O czym mówisz? O co chodzi? Jaki on, kto coś we mnie widział?

- Eeee, nieważne - wyszczerzyła do niego zęby i zrobiła piruet na chodniku - Jestem pi-pi-pijana i mówię od rzeczy! - wykrzyknęła udawanym “meneliskim” głosem i przyjrzała się rozkładowi jazdy - O booożeeee….ile jeszcze do tego autobusu. - westchnęła - Może szybciej ci będzie złapać stopa? Tu wszyscy jadą w twoją stronę - i nie czekajac na odpowiedź, pomahała na ulicę wyciągniętym w górę kciukiem, ewidetnie się świetnie bawiąc

Lekko oszołomiony John obserwował poczynania dziewczyny. W głowie widział już serię obrazów: ostrzeżenia matki, strasznego gwałciciela - mordercę na którego przecież mógł trafić, zjaraną i pijaną młodzież, która mogła dowieźć go do ostatniego “przystanku”, porywaczy w czarnym BMW, którzy chcieliby dostać za niego okup. To prawda, takie przypadki zdarzały się bardzo rzadko, ale on miał takiego pecha, że pewnie akurat jemu by się przytrafiło właśnie coś w tym stylu...
 
Aramin jest offline  
Stary 05-02-2014, 19:03   #37
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Victor podziękował chłopakom kilkoma dolcami na ocieplenie nocy alkoholem i ruszył w swoją stronę, zastanawiając się nad relacją kolegów. Ze śmierci to nikt ot tak, sam z siebie nie wyszedł. Podobno mnisi buddyjscy potrafili prawie zatrzymać sobie akcję serca, samą medytacją, ale z tego co Vilmer wiedział, to Lala w Tybecie czy innym Shaolin nie był.
Wyglądało na to, że łatwo było wpaść na ten towar w pobliżu dzieciaków, tych prawie dorosłych. Gdzie się jeszcze rok czy dwa lata temu sprzedawało lepszy towar, w okolicach takich, by rodzice swoich nadzianych dzieciaków nie przyłapali, to Victor wiedział. Teraz konkretne miejsca mogły się zmienić, ale zasada pozostała pewnie ta sama. Wszelkie jaskrawe, głośne kluby, okolice galerii handlowych, albo jakaś meta w promieniu kilometra od szkoły licealnej. Trzeba było tylko dostać się do lepszej części miasta i wyczaić metę. Organizowali może tak samo jak dawniej, młodzi rangą na czujce, ze trzech żołnierzy do ochrony, dwóch trzymających towar, jeden kasę i ostatni do przekazywania informacji. Tak przynajmniej u Victora się robiło i system się sprawdzał, czasy tutaj zmieniały się bardzo szybko. Wątpił by ktoś mógł go poznać, więc wybrał się na przejażdżkę samochodem, kupując trochę żarcia na wynos i przygotowując się na długie poszukiwania, jakiejkolwiek mety. Postanowił zacząć od szkół, z racji wczesnej pory dnia. Ciekawiło go jacy ludzie mogą to rozprowadzać? Młodzi geniusze, stare wygi? Sam towar był cholernie dziwny, Victor może nigdy ćpunem nie był, ale tego i tamtego próbował, swoje też wyprodukował. Może gdyby wziął byłoby łatwiej i szybciej wszystkim się zająć… Ale póki co warto było spróbować innego rodzaju bezpośredniego dochodzenia.
Trochę się zmieniło na świecie, od kiedy Vilmer zszedł ze sceny. Nie tylko w kwestiach lepszych dróg, ładniejszych samochodów i długości spódniczek u nastoletnich dziewcząt. W kwestiach bezpieczeństwa handlu i sposobu rozprowadzania najwidoczniej też. Kiedyś było tak, że niemal każdy wiedział, co dostać, gdzie, o kogo i za ile. Dilerzy w niektórych dzielnicach specjalnie się nawet nie ukrywali, bo i po co? A teraz - trudno było mu zza szyby auta rozpoznać, który dzieciak może mieć więcej kasy, trefny towar albo chociaż stał na czujce. Albo młodzi nauczyli się czegoś, albo po prostu dawne sposoby dotarcia do klienta odeszły do lamusa.

W końcu jednak szczęście mu dopisało. Nie przy szkole co prawda, ale w przejściu miedzy blokami jakiegoś osiedla zauważył charakterystyczną grupkę nastolatków, niby od niechcenia obserwujących okolicę. Dalej, nieco z boku stał ciemnoskóry chłopaczek, bujający się do rytmu muzyki ze słuchawek - “skarbnik”. Kurierem musiał być więc któryś z dzieciaków, które okupowały rozwaloną kanapę w głębi.
Nie wiedzieć czemu, naszła go ogromna ochota by tam pójść i po prostu wszystkich zabić. To dzieci! Dzieci były beznadziejne. Wyobraził sobie jak przechodzi przez chmarę dzieciaków, okładając każdego pięścią po ryju, rozdając kopniaki od niechcenia. Jak behemot przez gobliny, jak kraken przez łódeczki rybackie.
Zrezygnował oczywiście. Wyszedł zapalając ostatniego papierosa z paczki, ruszył w frajerów, drapiąc się co chwilę po nosie, by móc zasłonić uśmieszek. Dzieci były strasznie beznadziejne i śmieszne. Jednak mógł się z nimi pobawić, w końcu mogły coś wiedzieć.
Od razu wywołał swoiste poruszenie - widział - a może bardzie czuł - jak nastoletnia banda “spina się” z napięciem, czekając w którą stronę rozwinie się sytuacja. Gdzieś trzasnęło okno; Vilmer przelotnie zauważył jakąś dorosłą twarz, która mignęła za przybrudzoną szybą. Stojący przy ścianie młody wcisnął głębiej ręce w kieszenie i głowę w bluzę; Victor widział, jak z cienia kaptura strzelają ku niemu czujne oczy. Najwidoczniej nie był tu typowym klientem. W końcu dzieciak chyba nabrał odwagi, bo - nie zdejmując słuchawek z uszu - odwrócił się trochę w kierunku mężczyzny i wypalił - Czego tu chcesz….?
Dłonie miał schowane w fałdach bluzy, ale na pewno w nich coś trzymał, sądząc po tym, jak wyginał się materiał. Komórkę, nóż, mp3...Vilmer nie wiedział. Za jego plecami gęstniało niemal wyczuwalne napięcie reszty młodocianego “gangu”.
- Tego co tu dajecie. - odpowiedział wzruszając ramionami. Nie było co się silić na coś więcej. Złota zasada biznesu, to to, że im szybciej interes ubijesz, tym jest on lepszy.
- Nie wiem o czym mówisz, koleś - dzieciak przygryzł z napięcia wargę, ale odpysknął dość hardo - Nie znam cię, chyba coś ci się pojebało. Lepiej spływaj, zanim będziesz miał kłopoty. Nie lubimy tu psów - splunął na ziemię i wyszczerzył do Vilmera zęby. Nadal był zdenerwowany, ale widać spojrzenia kumpli i bycie na swoim terenie dopingowały go do grania twardziela.
Dzisiejsza młodzież… Victor uśmiechnął się z trudem, by zamaskować gniewny grymas. Mały skurwiel! Jego od psów wyzywać.
- A ja nie lubię jak się mnie wyzywa od psów - powtórzył syknięciem swoją myśl, nachylił się lekko do chłopaka, niby tikowo ruszając głową. Potarł ręce, uśmiechając się jeszcze raz, a potem zwrócił wzrok na bok, jakby za rozmówcę. - I jeśli nie dobijesz ze mną szybko interesu, to będzie gorzej niż jakbyś dobił go z gliną.
Tak bardzo chciał dodać parę przekleństw, chwycić szmatę za gardło i gruchnąć nim o ziemię… och teraz to by sobie serio coś wziął!
[rzut -> krytyczny sukces]
- He..hej...wyluzuj koleś...wyluzuj. Wszystko okej, nie…? - pod spojrzeniem V. gnojkowi zmiękły kolana. Cofnął się kilka kroków, wyciągnął łapy z kieszeni i uniósł je w obronnym geście. Odwaga wyraźnie go opuściła, już nie zgrywał cwaniaka - Mieliśmy ostatnio nalot glin, wszyscy są trochę nerwowi, nie? - odetchnął, ale nadal rzucał mężczyźnie ukradkowe spojrzenia - To co chcesz? Mam pełen wybór…Stary, dam ci nawet zniżkę! - dorzucił, byle tylko udobruchać Victora.
- Ta, ta… spoko - mruknął prostując się trochę. Patrzył na chłopaka spod przymrużonych oczu. - Senny pył, macie coś takiego? Chciałem zobaczyć z czym to się je. W razie czego, wiesz kto ma? - spytał od razu nie chcąc marnować czasu na chłopaka, który nie mógł mu dać nic. - Albo kto coś wie?
Cisza. Dealer popatrzył na Vilmera. Zamrugał. Popatrzył znów. Powoli, bardzo powoli wypuścił z płuc powietrze. Uniósł w górę rękę i dał znak komuś z tyłu; V. usłyszał jak jęknęły sprężyny i małe stopy potruchtały po betonie; widać z kanapy zerwał się jeden z tych szczeniaków.
- Słuchaj koleś… - zaczął nastolatek pojednawczo - Nie wiem, w jaką, kurwa, grę grasz, ale odpuść sobie - podniósł dłonie - Nie straszę. Mówię jak jest. Serio. Wpadło tu kiedyś kilku takich garniaków. Dali tego towaru, powiedzieli, że na spróbowanie. Czy chwyci, nie? Badanie rynku, tak mówili. Było kilku ziomków, co chcieli iść na skróty i zawinąć towar w całości, a garniaków dupnąć. Bo widać było, że nie stąd są….Staaarrry…. - chłopak pokręcił głową - Ja kurwa nie mam pojęcia, co to było. CIA czy inne KGB albo jebany MOSAD. Ale po tej maskarze nie ma głupiego, który by skakał tym kolesiom. Odpuść sobie, bo inaczej skończysz cały na czarno i szelszcząco, o ile w ogóle cię znajdą. Nie wiem, o co chodzi tym krawaciarzom, ale zdecydowanie nie lubią rozgłosu. Interesuje ich tylko ile zeszło towaru… Nawet nie za ile. Tylko ile. Jak na promocji w supermarkecie - pokręcił głową. Słowa cichły, jedno po drugim, jakbym im więcej mówił, tym bardziej się bał, że go ktoś podsłucha. Widać ktoś wcześniej nastraszył go równie dobrze, co Vilmer.
- Eleganciki co? - mruknął drapiąc się po głowie. - Jasne, jasne… dzięki za radę, ale ogółem durny ze mnie typ i zamknięty mam łeb - skinął głową. - Gdzie ich znaleźć, jakieś imię dane, kto wie? - spytał wyciągając pierwszy lepszy banknot. Dwadzieścia dolców się trafiło.
Dzieciak schował banknot, nawet na niego nie patrząc.
- Mój człowiek da ci staff, jak będziesz wracał do fury - mruknął. Nagle uśmiechnął się do siebie, jakby wpadł na dobry pomysł - Jak masz takie cojones, to idź zapytaj o tych kolesi Grubego Martineza. Ma lombard na Pięknej. To pierdolony konfident, strzela z gęby jak dupy. Jak mu powiesz, że masz do nich wąty, to sami cię znajdą...Też bierze od nich towar. Ale mnie w to nie mieszaj, okej? - dokończył niemal błagalnie.
- Nawet nie wiem jak się nazywasz - pokiwał głową, odwracając się i odchodząc. Poszło lepiej niż się spodziewał. Dzieciaki albo były bardzo strachliwe, albo bardzo ufne. Ogółem tak jak myślał, strasznie słabe.
Gruby Martinez… nic mu to nie mówiło, ale ekipa była coraz lepsza… najpierw gówniarze, teraz grubasy. Do bandy wykrętów bawiących się w narkotyki, brakowało tylko hipisów i byłaby mieszanka najdurniejszych ludzi kiedykolwiek.
Ale może był nieco zbyt uprzedzony i mało uprzejmy. Wsiadł do samochodu, poczekał na towar i bezzwłocznie postanowił sprawdzić lombard na Pięknej.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 07-02-2014, 18:45   #38
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
Zabrakło mu tchu. Przez chwilę nie był w stanie nic powiedzieć. Nie wiedziałby nawet co powiedzieć.

- Co? Właśnie od niego wracam - wydusił wreszcie. - Jak, co mu się stało ? - spytał niecierpliwie.

- Nie wiem dokładnie. Zatrucie albo coś podobnego - powiedział wymijająco ojciec, a po chwili ciszy wypalił - Nie bierzesz niczego groźnego, o czym byśmy z mamą nie wiedzieli, prawda Zach? Ani nie zadajesz się z jakimś podejrzanym towarzystwem?

- Yyy… Nie. - odpowiedział. Domyślał się co się stało. Hope namówiła go żeby też to wziął i teraz stało się coś złego. Nie myślał, że wszystko zadzieje się tak szybko. Czemu zresztą nie pojechał z nimi, tylko zrobił to w domu ? Może to lepiej, ale czemu tak ?

- Już wracam. Nic się nie martwcie. Będę za… 30min? - zapewnił jeszcze raz tatę.



Kiedy wszedł, mama obrzuciła Zacha uważnym spojrzeniem, i otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie zapytała go o imprezę. Za to krytycznie oceniła jego wymięte ubranie i zmierzwione włosy.
- Weź prysznic i się przebierz. Śniadanie jest na stole. Jedziemy do szpitala, do państwa Thomas - powiedziała krótko - Będziemy musieli później poważnie porozmawiać, młody człowieku - dodała, a mimo że jej głos pozostał niewzruszony, ta obietnica nie brzmiała zachęcająco.

Podróż do szpitala upłynęła w ciszy. Jedynie radio podawało jakieś informacje o “niespotykanie okrutnych morderstwach”, które miały miejsce wczoraj w Dokach. Mama chyba dość miała złych wiadomości, bo w końcu wyłączyła stację i Zach nie mógł usłyszeć szczegółów.

W końcu dotarli na miejsce; szpital był pełen ludzi, hałasu i przenikającego wszystko zapachu środków dezynfekujących. Mama zamieniła kilka słów z rejestracją i ruszyli przez labirynt korytarzy. Przed szklanymi drzwiami z napisem Oddział Intensywnej Terapii na ławeczce siedział zadbany mężczyzna wyglądający na biznesmena; teczka i marynarka leżały z boku, a on sam nerwowo przeglądał jakąś gazetę. Na ich widok wstał i podał rękę najpierw mamie, a potem Zachowi.

- Alex Thomas, ojciec Borisa - przedstawił się - Bardzo dziękuję za szybkie przybycie. Moja żona jest w środku… - wskazał na drzwi i skierował wzrok na chłopaka - Chciałbyś najpierw zobaczyć się z nim, czy zamienić kilka słów z nami? - jego niebiesko-szare oczy uważnie przypatrywały się Zachowi.

- Dzień dobry… ee… Nie wiem. Co mu się stało? Czy.. czy.. Jak pan uważa. - powiedział w końcu. Był naprawdę zdezorientowany. Cała sytuacja... zmęczenie, Hope, szpital. Nie wiedział jak się zachować, co powiedzieć, nie wiedział nawet co dokładnie się dzieje albo raczej co się stało.

- Sami dokładnie nie wiemy - mężczyzna wypuścił z siebie powietrze i opadł na krzesło, pocierając twarz - Ktoś do nas zadzwonił, mówiąc, że Boris źle się czuje. Wiedzieliśmy, że miał plan zrobić imprezę...wróciliśmy jak najszybciej. W domu nikogo już nie było - zacisnął pięści w geście bezsilności - A mój syn...był...był…zimny. Nie oddychał, nie miał pulsu - pokręcił głową - Lekarze powiedzieli, że jest w śpiączce, ale nie potrafili powiedzieć dlaczego. Teraz jest pod aparaturą...a my staramy się coś wymyślić - podniósł głowę na Zacha i powiedział zdecydowanie - Jesteś jego przyjacielem, byłeś tam. On...miał problemy z narkotykami? Alkoholem…? Wiesz, co się tam działo? - oczy ojca świdrowały chłopaka, a w jego wzroku odbijała się bezradność i nadzieja.

- Nie, nie, nie miał. Ale.. - zawahał się chwilę. Gdyby to był ktokolwiek inny miałby problem, ale Hope nie miała odrobiny jego sympatii. - Jego dziewczyna jest... bardzo dziwna. Rano coś mi proponowała. Nie wiem co. Może… zostawiła też Borisowi - wyrzucił wreszcie chłopak.

- Amy…? - ojciec otworzyła aż oczy z niedowierzania, wymieniając imię poprzedniej dziewczyny Borisa - Przecież to była taka dobra dziewczyna. Znaliśmy jej rodziców… - pokręcił głową - Nie, nie możliwe...a może jednak - przełknął ślinę - Wiesz...wiesz może co to było? Nazwa? Wygląd? - rzucił szybkie spojrzenie mamie Zacha, która stała z boku, nieporuszona - Może...może to pozwoli lekarzom znaleźć jakąś odtrutkę - chwycił się tej myśli jak nadziei na ratunek.

- Widziałem tylko przez chwilę… - zaczął tłumaczeniem. - Takie... ymm… kryształki. Bezbarwne. Nie wiem jak się nazywały… co miały robić. Ale to nie była Amy. -dodał już pewnie na koniec.

Starszy Thomas odczekał chwilę, jakby Zach mógł coś jeszcze dodać, ale widząc, że chłopak milczy, przestał wiercić go wzrokiem. Delikatnie uścisnął go za ramię.
- Dziękuję - powiedział pewniej - Nie wiem, czy to coś pomoże, ale może lekarze będą w stanie coś wyłuskać z tej informacji. Chcesz zobaczyć Borisa? Jest nadal nieprzytomny, ale można go odwiedzać - wyjaśnił.

Zachary powoli kiwnął głową. Chciał zobaczyć Borisa. Upewnić się, że żyje. W takiej sytuacji nikt chyba nie będzie tego nadinterpretował -pomyślał. - Mam nadzieję, że… szybko wyzdrowieje -dodał.
 

Ostatnio edytowane przez Quelnatham : 12-02-2014 o 23:43.
Quelnatham jest offline  
Stary 07-02-2014, 19:45   #39
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Stał wśród ruin jakiegoś potężnego budynku. Właściwie słowa te nijak nie oddają atmosfery tego miejsca, brak ziemskiego odpowiednika znacznie utrudnia nazwanie tego... obszaru. Po pierwsze, nie było tu gruzu, zawalonego dachu ani dziur w podłodze. Podobieństwo do ruin sprowadzało się do postrzępionych kikutów ścian, sięgających nie wyżej niż pół metra. Po drugie zaś, poznaczona drobnymi żyłkami posadzka z marmuru ciągnęła się aż po horyzont, w każdym z kierunków. Główne korytarze rozchodziły się na cztery strony świata, a Charles stał w centrum tego skrzyżowania. Sam, nagi.

Na niebie nieliczne chmury uciekały przed kroczącym z godnością słońcem. Ciepło promieni grzało skórę mężczyzny bardziej, niż kiedykolwiek, nie czuł jednak gorąca, czuł coś innego. Spełnienie? Moralną wygraną? Naskórny orgazm? Ciężko było mu w ogóle zaklasyfikować to jako coś, co CZUJE. Tu działał instynkt, zrozumiał po chwili. Pierwotna siła, z którą nie można wygrać wojny, tylko pojedyncze bitwy. Ludzie uważają, iż to właśnie okiełznanie instynktu sprawia, że są władcami świata zwierząt, uważając się za nadrzędny gatunek. Ale to nieprawda. Rozum nie ma przewagi nad instynktem. Istnieje między nimi zależność typu Yin – Yang: dwie równoważące się siły. Jedna nie może istnieć bez drugiej, ponieważ to idea wzajemnej przeciwstawności nadaje im obu sens. Tam, gdzie dominuje Rozum, musi też być Instynkt, i to właśnie po to, żeby Rozum miał co dominować. Ludzie często popełniają ten błąd, że rozwijają tylko jedną z dwóch bliźniaczych sił, brnąc w ograniczające ich skrajności.

Ale po co wybierać, skoro można osiągnąć stan idealnej równowagi?

Świat widziany przy pomocy Rozumu wygląda inaczej, niż widziany przy pomocy Instynktu. Człowiek skupiony na jednej sile jest przewidywalny, można go łatwo zaskoczyć, ponieważ druga z sił jest ślepym punktem pierwszej. Sam świat również może nam zaoferować znacznie więcej, jeśli tylko potrafimy patrzeć na jego obie strony. Im bliżej równowagi, tym więcej widzimy i rozumiemy, a poznając świat wokół nas, poznajemy siebie.

Teraz, stojąc pośrodku ogromu pozornie pustej przestrzeni, Charles świetnie to rozumiał. Rozumiał, czuł, wiedział; to było JEGO. Zniknęły kłopoty, bo po co martwić się ględzącą o rozwodzie żoną, chwilowym brakiem pracy, brakiem kredytu w ulubionym barze, świeżym wyrokiem w zawiasach. Teraz był tylko on, i pełne zrozumienie – siebie, świata, życia, wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych, rozgryzł nawet skrywane głęboko resztki nienawiści do samego siebie. Był naprawdę ŚWIADOMY, jak tylko nieliczni przed nim. Był gotów.

Na prawo od niego na posadzkę upadł pędzel, subtelny dźwięk poniósł się echem mimo otwartej przestrzeni. Nie widział jeszcze, że to pędzel, jednak wiedział, że tak jest, tak samo jak wiedział, że stoi tam sztaluga i drewno obłożone płótnem. Spojrzał, nawet nie dla potwierdzenia, tylko zachowania pewnej formy postępowania. Przed jego oczami zaczęło kołysać się białe pióro, opadając niespiesznie, usłyszał też trzepot skrzydeł. Gdy jednak uniósł głowę, nie zobaczył na niebie niczego poza chmurą w kształcie ptaka siedzącego na gałęzi; był bardzo pewny swojej interpretacji tego kształtu.

Wzrok ponownie powędrował w stronę sztalugi. Teraz, obok pędzla, na posadzce leżała paleta z kilkoma nałożonymi kolorami. Nigdy nie malował, a już na pewno na płótnie, podszedł jednak pewnie do narzędzi i wziął je do rąk. Po chwili zastanowienia nabrał granatowej farby na pędzel i, niemal intuicyjnie, zrobił pierwszą kreskę, przypominającą przekrzywiony znak zapytania. Przyglądał się jej dłuższą chwilę, by zaraz dodać drugą, taką samą ale krótszą, niczym wskazówka zegara wywodzącą się z tego samego punktu, co poprzednia.

Pierwszą manifestacją istoty bożej był Jezus, tak przynajmniej go wychowano. Pierwszą, lecz zapewne nie ostatnią. Kto wie, ile raz Bóg zstępował na Ziemię, i pod jakimi postaciami? Charles wątpił, żeby Biblia mówiła prawdę. Bóg nie chciał śmierci Jezusa, chciał po prostu pokazać ludziom siebie, nauczać i dać nieograniczoną wiedzę. Ale po jego ukrzyżowaniu nauczył się, że to anonimowość jest kluczem do sukcesu. A więc Bóg zstępował między ludzi, aby przekazać im swoją wiedzę, dać przykład do naśladowania. I chociaż nikt nie wie, pod jakimi postaciami się ukrywał, wrażliwych poetów, charyzmatycznych przywódców czy bezimiennych stolarzy, Woodman pewien był jednego. Da Vinci był Bogiem, a Bóg był da Vincim. I to właśnie jego dłoń sterowała pędzlem, nie Charlesa.

Tylko we śnie człowiek może być niewzruszenie pewien tak absurdalnych rzeczy, ale i właśnie we śnie mogą być one prawdą. Malował, a z każdą kreską tworzone przez niego dzieło pochłaniało go bardziej, i bardziej. Farb nie brakowało, samo płótno zdawało się poszerzać, ab y tylko on nie musiał przestawać tworzyć nawet na moment. Uczucie nieznanego, lecz wzniosłego celu, pasja i namiętność, cierpliwość i precyzja. Wreszcie, uczucie odchodzącego głodu. Głodu, który w świecie rzeczywistym nie miał ani kształtu, ani nawet świadomości, który krył się tak głęboko, że nie sposób było spostrzec jego obecność, a który jednocześnie był tak mocny, że wypaczał jaźń Charlesa Woodmana takiego, jakim go Bóg stworzył. Teraz wiedział, co powinien w życiu robić; co pozwoli mu odzyskać własną tożsamość, której nigdy nie miał okazji w pełni poznać. Był da Vincim. Był Bogiem. Z tym, że Bogiem pozbawionym swej boskiej świadomości.

Obudził się, zlany potem i boleśnie świadomy wszystkiego, co działo się we śnie.
Była to jego pierwsza i ostatnia przygoda z meskaliną, z narkotykami w ogóle. Ostrzegano go, jakie będą skutki, jednak to przerosło najśmielsze oczekiwania. Co dziwne, na przestrzeni roku sen ten powtarzał się kilkukrotnie, czasem nawet na trzeźwo. Obrazy jakie malował były inne, jednak schemat wydarzeń i myśli był ten sam. Dopiero po roku, kiedy stracił wszystko, co miało dla niego znacznie, powrócił do rysowania, a kolejne 8 miesięcy później zaczął malować, najpierw w ramach walki z alkoholizmem i depresją, potem już w domu. Zgodnie ze swoim przeznaczeniem. Sny ustały. A przynajmniej, TE konkretne sny.

***

Strach nie był mu obcy, tylko głupcy się nie boją, jednak takiego strachu nie czuł nawet na froncie. Tak, nawet w sytuacji pozornie bez wyjścia, mogłeś coś zrobić. Stawiać opór, wezwać pomoc, urządzić małą dywersję, ukryć się tu lub tam, urządzić samobójczy bieg, żeby dać kumplom szansę na ucieczkę, złożyć broń i prosić o życie, wycierając sobie mordę Konwencją Genewską. Ale co zrobić, jeśli ktoś wrobił cię w zabójstwo, a ty dodatkowo byłeś na miejscu zbrodni po jej dokonaniu? Wachlarz rozwiązań jest mizerny. Charles nie miał z kim podjąć walki, nie wiedział, kim jest tajemniczy „E”, a jego bezpośrednim wrogiem będzie stołeczna policja, o ile, przez wzgląd na ofiarę i brutalność mordu, nie wkręcą się tu jednostki specjalne czy inne cholerstwo. Organy bezpieczeństwa Miasta, jak i całego Państwa, działały bardzo sprawnie. Było czego się bać, bezradność już pukała do jego drzwi, on jednak musiał mieć pewność. Pierwsze spojrzenie na odciski, brak różnic. Niby wiadomo, plątanina pętli to plątanina pętli, ale serducho bije jeszcze mocniej, szybciej. Z trudem panował nad próbującą zawładnąć jego świadomością paniką, myszka pod jego dłonią poruszała się nerwowo, wciskał złe skróty klawiszowe, wszystko to odwlekało wyrok w czasie, sekundy jak minuty, minuty jak godziny. Jest różnica, chyba, podbicie kontrastu, jeszcze drobne skalowanie, obrócenie o parę stopni, środek się pokrywa, reszta już nie. Witamy na powrót na wolności, panie Woodman.

Spokój, dopiero po chwili, gdy tak naprawdę dotarło do niego, że jest względnie bezpieczny. Sam nie zostawił śladów, był tego pewien, a nawet jeśli ktoś widział, jak wychodzi z budynku, to co powie? I rysopis nie pomoże, Miasto było zbyt duże, a on, od czasu ostatniego policyjnego zdjęcia, zmienił się znacznie, pomarszczył, zaczął siwieć i zgolił wąsy. Powinien być bezpieczny, a więc powinien być spokojny, czemu więc nadal odczuwał niepokój? Tak, sen. Już samo zaśnięcie na warcie było nie tyle karygodne, co po prostu dziwne, a sam sen... Chwycił kartkę z opisem, maznął krótki szkic łącząc notatki i strzępki pamięci, i zaczął przeszukiwać pod tym kątem internet.

Prawie dwie godziny podziwiał dyskusyjen piękno miejskich doków, aż w końcu znalazł. Rozsądna odległość od magazynów Madeleine, jednak okolica znacznie mniej ciekawa. Jednak zbyt często jego sny COŚ znaczyły, żeby mógł to zignorować. I jeszcze sowa... Pojawiała się często, jednak tylko w skrajnych przypadkach interweniowała. To, że siedziała na zawiniątku nie było przypadkiem, choć tak mogłoby wyglądać dla kogoś, kto jej nie znał. To była sowa ze snu, nic więc dziwnego, że była znacznie bardziej inteligentna i, na swój sposób, ludzka, niż jakikolwiek ornitolog mógłby przypuszczać.

Gdy kładł się spać do głowy przyszłą mu nieco absurdalna myśl - dlaczego jeszcze nie nadał jej imienia?

Spał krótko, nie dosyć, że miał problemy z zaśnięciem, to jeszcze skurcz łydki zadziałał niczym naturalny budzik – wyrwał go ze snu o 6:03. Rozbudził się na tyle, że nie było sensu próbować wracać w objęcia Morfeusza, więc mimo wolnego dnia, wstał jak co dzień, o 6:15. Mocząc biszkopty w czarnej, gorzkiej kawie, sprawdził telefon, i drugi, wszystkie adresy mailowe, które znał Dalton. Nic.
Natknął się za to na smsa od byłej, która wyraźnie zaczynała bzikować z powodu nieobecności córki, oraz maila od syna. Drugie miejsce, zobaczył na zdjęciu. Nie jest źle, pomyślał, chociaż poczuł pewien niedosyt, i już podejrzewał, w jakim nastroju będzie Nathan. Z resztą, już sama mina na zdjęciu mówiła wiele. Przeczytał wiadomość, zastanawiając się, czy aby obaj nie traktują treningów zbyt poważnie. Chłopak nigdy nie chciał być zawodowym kick bokserem, a już na pewno teraz, kiedy skończył studia, nie zmieni zdania. To miała być dla niego rozrywka, sposób na sprawdzenie się i nauczenie dzieciaka rywalizacji, jednak po jego mailu jasno było widać, że chłopak źle znosi porażkę i traktuje każde zawody zbyt poważnie, przekładając rezultat końcowy nad samą walkę i przyjemność, którą powinien z niej czerpać. Charles ze smutkiem musiał przyznać, że to w dużej mierze jego wina. Swoim zachowaniem dał mu do zrozumienia, że to JEMU zależy na zwycięstwie syna, a że większość wspólnie spędzanego czasu spędzali na siłowni i ringu... Chciał dobrze, a wyszło jak zwykle w takich wypadkach. Rodzice nie powinni zbyt mocno się starać, albo dzieciaki się zbuntują, albo wezmą na bary całą presję, i jeszcze dołożą od siebie. Proszę, panie Woodman, do wyboru do koloru. Tu Hope, a tu Nathan, tak źle, a tak niedobrze. Wychowywanie dzieci to cholernie ciężkie zajęcie, nawet, jak się z nimi nie mieszka...
Nie odpisał nic, pogadają, jak wróci do Miasta.

Podczas gdy robił sobie jajecznicę, o pełnej godzinie przyszłą pora na radiowe wiadomości. Informacje były dość ogólne, jednak to wystarczyło, żeby Charlesa przeszedł dreszcz i koszmar wczorajszego wieczoru powrócił. Przy okazji, zbyt mocno podsmażył jajka.
Nigdy nie jadł przy komputerze, jednak tym razem była to sytuacja nadzwyczajna. O „krwawym czwartku” nie dowiedział się zbyt wiele: znaleziono 5 ofiar, lecz policja wciąż szukała kolejnych, podejrzewając, że może być gorzej. Wstępnie ustalono, że ofiar nic nie łączyło, zaś same zwłoki rozrzucone były w różnych miejscach portu, w ciężko dostępnych miejscach. Nie było żadnych konkretów odnośnie zwłok w biurze tartaku, niedawno je znaleziono. Jedyną cechą wspólną ofiar było to, że nad wszystkimi znęcano się przed śmiercią, i że nie użyto do tego broni palnej. No i we wszystkich przypadkach były dość dokładnie określone miejsca znalezienia zwłok.

Charles szybko dokończył jedzenie, zastanawiając się, co przegapiła policja. Bo ofiary musiało coś łączyć, przynajmniej takie postawił założenie na tę chwilę. Bo skąd zabójca go znał? Wiedział, że Hydra ma Hamiltona na oku. A więc i on musiał obserwować jego i to, co się wokół niego dzieje. A więc nie był przypadkową ofiarą, planowanie zabójstwa kogoś nieznanego zdarzyło się tylko u Dostojewskiego, w życiu albo planujesz sprzątnięcie kogoś z jakiegoś konkretnego powodu, albo robisz to dając się ponieść negatywnym emocjom nagromadzonym w danej chwili. A zakładając, że za tymi pięcioma ofiarami stoi ten sam psychol (to słowo samo cisnęło się na usta), to niemożliwym jest, żeby pozbawił je życia w afekcie, w oddalonych od siebie częściach dzielnicy, i jeszcze ukrył ciała. Miał do nich jakiś interes, tylko jaki? Zbyt mało wiedział, musiał odłożyć to na bok. Po chwili jednak przywrócił sesję przeglądarki, przyjrzał się adresom. Coś go tknęło, jeśli dobrze kojarzył przynajmniej kilka z nich, to znajdowały się bardzo daleko od siebie, można powiedzieć na skrajach Portu. Otworzył Photoshopa, w nim mapę planu miasta, i zaznaczył miejsca zbrodni. Wpatrywał się w powstały w ten sposób nad wyraz kształtny pięciokąt. Niby sam widok nie był szokujący, jednak miał jeszcze w pamięci wczorajszy obraz z GoogleMaps, z zaznaczoną lokacją, tą, która mu się przyśniła podczas akcji. Malowidło krwawej ofiary dla niewiadomego bożka znajdowało się w środku pięciokąta. Przypadek? Raczej przekleństwo, klątwa jakaś.

Ten sen, to było ostrzeżenie? A może wskazówka, co ma robić teraz – nie zapobiegniesz temu, to się już dzieje, ale masz tu sen, znajdź to miejsce i... i co? Miał wymierzyć sprawiedliwość za tę piątkę ofiar? Miał z ciekawości ruszyć do jaskini potwora? A co, jak policja już tam będzie, albo jeszcze gorzej, przyjedzie, jak on tam będzie? Po co ryzykować?
Dla Hope. Skurwiel mu groził, posłużył się jego córką jak tarczą, starając się zmusić Charlesa do odwrócenia głowy, do odejścia. Mógłby odejść, dać spokój, ale jaką ma pewność, że jutro to Hope nie zostanie znaleziona w śmietniku, w sześciu częściach? Skoro ją zna, zna jego, cała rodzina jest w niebezpieczeństwie. Kurwa, ona może już nie żyć, przeszło przez myśl Charlesowi. Dlatego nie ma z nią kontaktu. Nie, nie, na pewno nie. Pojedzie do doków, sprawdzi tę miejscówkę, a potem do szkoły tego całego jej Boryska. I wyciśnie z niego co tylko zechce, choćby miał go ogłuszyć i zagrozić wyrwaniem jajec. Pojechałby teraz, ale było jeszcze za wcześnie, chłopak zaczynał dopiero o dziewiątej. Ubrał się i otworzył sejf w podłodze. Założył szelki z kaburą, wcisnął w nią Jericho 941 pozbawione numerów seryjnych, wziął też dwa dodatkowe magazynki. Po chwili namysłu zgarnął tylko telefon „służbowy”, liczył na rychły opierdol i garść informacji od Johna, rodzinkę i znajomych wolał zostawić w domu, niech się nagrają na pocztę, czy coś. Jeszcze tylko przepisał sobie do notatnika numer do Hope i wychowawczyni Borisa, i wyszedł.

Dalton mówił, żeby się nie wychylał, ale co z tego? Czy mógł zignorować zagrożenie swoje i rodziny? Czy mógł zignorować tak wyraźny sen, w takiej sytuacji? Sam nie wiedział, która z tych dwóch motywacji była silniejsza, a raczej nie chciał się do tego przed sobą przyznać. W końcu co za ojciec jest w stanie poświęcić życie dla snu prędzej, niż dla swojego dziecka? Sny go zbawiły, pozwoliły wyrwać się ze szponów nałogu i wyjść na życiową prostą. Nieraz cenne wskazówki czy podpowiedzi odnośnie ciężkich wyborów dostawał nie od rodziny czy przyjaciół, tylko właśnie w snach. Od pieprzonego puchacza indyjskiego, nie od matki, byłej żony czy kumpla z wojska. Jak bardzo by nie kochał swojej familii, zagrożenie nie było aż tak realne, żeby wyjeżdżać w biały dzień z bronią przy piersi do miejsca, gdzie w każdej chwili może zaroić się od niebieskich, i gdzie może na niego czekać uzbrojony psychopata. Ostatecznie to sen nadał sprawie flagę priorytetu. Nie śnił o błahych sprawach, a tu jeszcze ta krew, i miejsce ze snu... Chwilowo to właśnie ta tajemnica zajęła jego myśli, spychając nieco na bok, ale tylko trochę, sprawę zaginionej córki.

Czy to czyniło go złym ojcem?
Obawiał się, że nie tylko to.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 08-02-2014, 22:02   #40
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Żenujące. Trochę techniki i człowiek się gubi - i to w miejscu, gdzie komputery nie powinny mieć nic do gadania. Anna posarkała w myślach (głównie nad stratą czasu), ale nie winiła chłopaka, który pocił się za biblioteczną ladą, tłumacząc kolejnemu petentowi dlaczego nie wie gdzie znajduje się jakieś tomiszcze. Minęły czasy bibliotekarzy czy księgarzy, którzy znali się na tym co robili - wiedzieli gdzie co leży, a większość pozycji przestudiowali osobiście. Nawet w uniwersyteckiej bibliotece kompetentne osoby zostały zastąpione przez tanią siłę roboczą - studentów nabijających sobie punkty w indeksie lub pozycje w CV. Tak samo zresztą w wydawnictwach; miała szczęście, że była szybka i w miarę tania, inaczej też wysiudałby ją jakiś studencina pracujący za pół darmo, którego za rok wysiudałby kolejny i kolejny… Współczesne pokolenia zresztą i tak ledwo umiały czytać, więc nic nie zauważał spadku jakości kolejnych publikacji, którymi opiekowali się ludzie również się na tym nie znający…
- Równia pochyła - mruknęła, wychodząc na świeże powietrze i sprawdzając mapkę kampusu na ulotce. Równie dobrze może zacząć od wystawy; i tak nie miała konkretnego planu.

Uniwersytecka aula, która jednocześnie była panteonem zasłużonych dla uczelni, była surową, długą salą o wysokim stropie, w której każdy krok Anny rozbrzmiewał dźwięcznym echem. U wejścia stróż czytał gazetę; nawet nie zwrócił uwagi na wchodzącą kobietę.
Ściany zdobiły portrety i zdjęcia z wizerunkami abosolwentów i wykładowców. Pan X, pani Y… nazwiska nic Annie nie mówiły, choć lista osiągnięć każdej ze sportretowanych osób była imponująca. Przewinęło się nawet kilka Nobli (te pewnie wypadałby znać, no ale cóż...). Wyglądało na to, że lwią część swej sławy Uniwersytet zawdzięczał biologom, lekarzom, chemikom i psychologom. Na próżno było szukać wśród tych wybitnych osób jakichś humanistycznych umysłów. I - co ciekawe - wszyscy byli dość młodzi jak na naukowe standardy - sala wystawowa ograniczała się do naukowców z XX i XXI wieku. Historycznych dokonań absolwentów Uniwersytetu nigdzie nie wyeksponowano, choć w ulotce napomknięto o “stuleciach tradycji naukowej”, a i budynek na pewno miał swoje lata (co akurat o niczym nie świadczyło).

Ulotki też nie mówiły wiele. Głównie były to plany kampusu, z wyeksponowanymi atrakcjami takimi jak laboratoria, sale wystawiennicze i centra studenckiej aktywności. Po przekopaniu się przez stosik pełen kredowego papieru i pięknych zdjęć jedynym okruszkiem informacji okazała się być data: 8 września1636 roku. Wtedy podobno powstał Uniwerystet, ale jak, przez kogo i gdzie został założony - nie napisano.
Drugą z wymienionych dat był rok 1938 - wtedy wyodrębniono Wydział Biologii, Chemii i Biochemii, zawierajacy w sobie takie katedrę neurologii. To właśnie ta ostatnia jednostka “wyprodukowała” najwięcej sław i osiągnięć. Najwyraźniej badania nad rozwojem i funkcjonowaniem mózgu dobrze wpływały na jego pracę. Pierwszym szefem katedry był niejaki Stanislav Hofmann, wymieniony na poczesnym miejscu wśród grona zasłużonych. Nobel z medycyny nie trafia się wszkaże każdemu.

I to chyba było wszystko, czego dziennikarka mogła się dowiedzieć czytając wiadomości zaprezentowane w auli. Rozczarowująco mało jak na uczelnię o takiej randze… a przynajmniej o taki dobrym mniemaniu o sobie.
- Punktów odfajkowanych z listy “to do” - zero - Anna spojrzała na zegarek. Zmarnowała kupę czasu, a nie osiągnęła zupełnie nic. Z braku laku wyciągnęła lustrzankę i zaczęła obfotografowywać aulę, budynek wydziału, park, tablice pamiątkowe i wszystko, na co natknęła się po drodze. Potem się posortuje, póki co należy wykorzystać dobre światło i ładną pogodę. Znajdzie się potem trochę archiwalnych zdjęć dla porównania i będzie.
Potem ruszyła do biblioteki Wydziału. Może tu będzie miała więcej szczęścia.

Wydziałowa biblioteka była mniejsza i zdecydowanie bardziej przypominała stereotypowy księgozbiór: kilka małych, przytulnych salek-czytelni pełnych książek, garstka pamiętających lepsze lata komputerów, niekończące się katalogi kartkowe...Za kontuarem z wytartego i wyślizganego od dotyku wielu rąk drewna, siedziała - zamiast wystraszonego studenta - pokaźna kobieta w niekreślonym, ale na pewno zabytkowym wieku. Czytała gazetę przez grube okulary, popijając z parującego kubka herbatę. Oprócz Anny w bibliotece był tylko jeden siwowłosy męczyzna, przeglądający metodycznie katalog. W drzwiach minęła się z dwójką studentek, które, roześmiane, opuszczały ten przybytek pełnej pobożnego skupienia ciszy. Prócz kilku zwiędłych paprotek, regulaminów i dawno nieaktualnych plakatów dziennikarka zauważyła też oprawiony w ramki portret Hofmanna. Założyciel wydziału musiał być tu obiektem kultu, a przynajmniej poważania.

Anna westchnęła. Znów trzeba będzie gadać… Wyciągnęła z plecaka listę książek i pytań i podeszła do kontuaru
 
Sayane jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:00.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172