Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-02-2015, 13:18   #91
 
Imoshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Imoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnie
Gubernator po załatwieniu wszystkich spraw związanych z areną, przeszedł się z zamiarem kupna pochodni a następnie z Antim w miejsce bez obserwatorów, po czym bezceremonialnie zniknął. Pojawił się tuż przed rzeczoną jaskinią, którą zamierzał zwiedzić. Grim, czymkolwiek by się w tym czasie nie zajmował, wiedział, że w trakcie ewentualnej walki będzie mógł zostać przyzwany do pomocy.
Jaskinia przypominała szyb kopalniany. Strop wzmacniany drewnianymi wspornikami. Gdzieniegdzie widać było pajęczyny o bardzo gęstej strukturze. Pierwszy tunel rozgałęział się jakieś 500 metrów od wejścia. Szyny wózków biegły na wprost, a kolejne dwa szyby rozchodziły się na boki. Ślady krwi na ziemi wskazywały szyb prawy, ale pajęczyn było więcej w szybie lewym.
Już przed wejściem Gubernator odpalił pochodnię, która potem, jakby niesiona przez niewidzialnego sługę, podążała za braćmi. Przez początkowe stadium drogi nie natknęli się na żadne przeciwności. Napotkane pajęczyny, jakby wciągane przez coś wykraczające poza ich strukturę, odrywały się od ścian, i znikały tuż przy Nanaphu. Gdy mężczyźni doszli do rozwidlenia, zatrzymali się. Anti zmierzył wzrokiem tunel prosto i w prawo, a Gubernator w lewo. Zaraz potem pajęczyny w lewym szybie zaczęły ponownie odklejać się od ścian czy podłoża, by zniknąć w wymiarze pomarańczowowłos​ego. To powinno wypłoszyć ewentualne pająki. A gdy już wyjdą zobaczyć co się dzieje z ich pajęczyną, latające strzały zajmą się całą resztą
Żadnych reakcji. Widać to, co tu było musiało wejść głębiej. Zdawało się jednak, że owe szkodniki to coś wiecej niż tylko jedna rodzina okazów. Ślady krwi może i były niewielkie, ale nie pasowały do rodziny pająkowatych. Na końcu korytarza z szynami znajdował się odblask światła. Znajdowało się tam więc jakieś jego źródło.
Gubernator bez wahania ruszył w lewo, wraz z pochodnią. Obserwował uważnie sufit i ściany, wchłaniając kolejne pajęczyny. Anti także wszedł lekko w lewo, jednak pozostał strażnikiem tyłów. Pająki! Kochane! Gdzie jesteście?!
Odgłosy oddalających się stuknięć. Widać mieszkańcy tego tunelu nie lubili światła. Pozostawało pytanie, jak wielkie są tutejsze pająki. Tunel biegł prosto, następnie skręcał w prawo, znów w lewo, aż rozwidlał się, tyle, że nie ważne, którą odnogę by wybrać, dochodziło się do olbrzymiej sali. Czarnej sali bez świateł i przeciągu. Jak duża była? I jak dużo było tu pająków? Sądząc po odgłosach, dość sporo.
Gubernator wobec tego przyzwał i zapalił drugą pochodnię, która, niesiona niewidzialną dłonią, zaczęła rozświetlać salę kawałek po kawałku. Na dole czekał już Nanaph, otoczony tuzinem strzał, gotowy do jednoosobowej salwy. A każda, nawet najmniejsza pajęczyna z sali, objęta światłem pochodni, odrywała się, znikając przy Gubernatorze.
Odgłosy stawały się coraz głośniejsze, choć dwie pochodnie nie starczały by rozświetlić całą salę. Zapewne większość pajeczaków znajdowała się właśnie nad nimi, tylko dlaczego nie atakowały? A może na coś czekały?
Dziwne przeczucie mówiło, że coś jest nie tak z tymi istotami. Widzenie aur nie mogło przebić się przez ciemnosć... A gdyby ta ciemnosć była aurą? Jedyne czarne aury znane Nanaphowi to… żadna ludzka z pewnością… Aura Sorena Castella, czy Lucasa w tej demonicznej formie była ciemna, ale całkowicie czarna…? To mógł być tylko prawdziwy demon lub piekielnik.
To nie był jednak czas na przemyślenia, a na działanie. Jedna z pochodni wzleciała w górę, ku sufitowi. Gdy tylko Gubernator dostrzegł choćby zarys pająka, poszybowały w niego trzy strzały. Połączyło się to z telekinetycznym uskokiem do tyłu - pająki mogły zejść do niego, ale nie NA niego, i z pojawieniem się w jego dłoniach mieczy.
Ruch, strzał, ale nietrafiony. Gdy tylko pochodnia doleciała do szczytu, dało się dostrzec, że całe sklepienie pokryte jest małymi czarnymi pajakami. (małe - wielkosci pięści) Setki pająków, trudnych do trafienia strzałami. Cos jednak mówiło, że to nie największy problem. Reakcja istot nadeszła w momencie, gdy strzały wbiły się w sklepeinei. Wszystkie czarne kształty zaczęły opadać jak fala deszczu. Ciekawe, czy były jadowite. Opadając, pozostawiały za sobą ślady sieci.
Gubernator odleciał aż do Antiego, jakby z delikatną trwogą. Zdawał się nie za bardzo wiedzieć, co ma robić, jednak chłopiec zachował więcej trzeźwego rozumu. Zanim robactwo zdążyło podejść, w korytarzu zajaśniał ogień. To stara demoniczna maczuga swym ogniem wypalała sporą część korytarza. Gdy Gubernator panicznie wydawał z siebie miażdżące małe stworzenia impulsy telekinetyczne, Anti postanowił skorzystać z słabości każdego z pająków.
“Dołączcie!”, poczuły na sobie mentalny przekaz, grzmiący niczym rozkaz, i kuszący niczym niekończący się posiłek.
Próba dołączenia drobnych istot przyniosła odpowiedź. Wszystkie były pod władzą czegoś. Czegoś, co było u szczytu sklepienia, a może nad nim. W każdym razie u góry. Chwilowe połączenie umysłów wywarło wstrząs na chłopcu. Tylko część myśli wydostała się do Nanapha. Intencje o zabiciu i pożarciu ofiar. Resztę myśli chłopiec jakimś cudem zachował dla siebie, broniąc pozostałych ciał przed tym atakiem mentalnym.
Cel okazał się być prosty, choć już nie były takie w swym wykonaniu. Dorwać “mózg”. Czarny dywan, i ściany (w poszyciu pająków), oraz strefa zasnuta sieciami utrudniały poruszanie się w przestrzeni. Jedynie ogień zdawał się mieć jakieś większe skutki.
- Anti, zmiana planu! - Gubernator zdołał cudem się opanować, przekazał jednak wiadomość werbalnie, jakby bojąc się komunikacji mentalnej - Skoro tak lgną do nas, dajmy im to, czego chcą! - Nanaph na próbę przyciągnął telekinetycznie jednego pająka, i gdy ten trafił w jego zasięg, zniknął w innym wymiarze. Gdy potwierdziła się podatność na tę technikę, dwaj wojownicy zbliżyli się do siebie, wystawiając ręce przed siebie. Chwilę później robaki hurtowo zanikały - gdy tylko zbliżały się do Dołączonych, pochłaniało ich coś, niczym czarna dziura, i zostawiało w czymś na kształt wielkiego, czarnego pudełka. (robię tak z wszystkimi, jak nacierają, chyba, że ich ilość da mi do zrozumienia, że nacierają w nieskończoność)
Pochłonięto może setki, jak nie kilka tysięcy osobników, gdy te zaczęły się wycofywać. Wycofały się na ściany, zostawiając cały środek wolny. Tak jakby dać im szansę na coś.
- Panie Nanaph. To coś jest u szczytu, za ścianą. Tam jest gniazdo. - powiedział chłopiec. - Ale to nie może wyjść. - Mówił insynuując, co trzeba zrobić. - Nie widzę innego wyjścia.
Chłopiec przez ten dziwny wypadek zdawał się przejawiać ślady oddzielnej świadomości. Zapewne chwilowy efekt, choć kto wie, co czekało ich w przyszłości.
A dokładniej? - Nanaph nie zamierzał zwlekać z wykorzystaniem informacji. Chwycił za ogromną demoniczną maczugę piekącą ogniem i wyszedł do pomieszczenia, chcąc rzucić ją prosto w miejsce wskazane przez Dołączonego. Gigantyczna maczuga, wspomagana telekinetyczną mocą, powinna zniszczyć, lub przynajmniej poważnie zranić to coś.
Potężny huk ogłosił trafienie. Chwilę później strop zaczął pękać i powoli się zawalać. Jednak to nie jaskinia się waliła, tylko fragment stropu. Skały, które zostały przeżarte drobnymi kanałami pająków. Czarny wodospad małych istot wylał się z góry na podłogę. Oczywiście Nanaph był już bezpieczny w jaskini, czekając na efekt swoich działań. Czarna hałda pająków zaczęła się poruszać i rozpływać po pomieszczeniu. Większe ruchy wskazywały na to że coś pod nią chciało się wydostać. I chwilę później w świetle pochodni mogli zobaczyć to, z czym na prawdę mieli do czynienia.
- Piekielnik. - powiedział Anti, lekko drżąc. Oboje to widzieli - czarną jak smoła aurę wylewającą się od niego.
Gubernator drżał także, choć sama nazwa "piekielnik" nie wywoływała w nim paniki. Nanaph impulsami telekinetycznymi​ chciał odepchnąć kawałek dalej pajęczą matkę, podczas gdy Anti czekał, wchłaniając nacierające małe. Gdy potężne, telekinetyczne pięści odtrąciły na znaczniejszą odległość potwora, nadleciały wirujące ostrza, sztylety, miecze, topory, z zadaniem ucięcia piekielnikowi kończyn.
Uderzenia ostrzy o kolczaste kończyny spowodowały strumienie iskier. Małe szkraby uciekały od spadających ogników w popłochu, jednak na pęjaczaku nie zrobiło to większego wrażenia. Co prawda odnalazł już swój cel, i splunął bardzo lepką wydizeliną o właściwosciach żrących w stronę stojących. Nie uzyskał jednak większego efektu - wydzielina została telekinetycznie pochwycona i zwrócona w jego kierunku.
Nawet jeśli nie jest dla niego śmiertelna, powinna przynajmniej przylepić go do podłoża na dłuższy czas. I tak też się stało, choć siła kwasu zrobiła małe wgłębienie w skalnym podłożu. Istota starała się wyrwać, poruszając swoimi przedziwnymi odnóżami. Wyła przeraźliwym, bulgoczącym odgłosem. Z jej odwłoka zaczęły wpływać kolejne mniejsze pająki, które jakby na rozkaz, ruszyły by ją wyzwolić i zaatakować wroga.
Dalszy plan był prosty: znaleźć nieopancerzony punkt. Gubernator wezwał kolejne pół tuzina strzał, które skierował w nieranione wcześniej punkty na ciele pająkowatego - odwłok, oczy. Tymczasem Anti był gotów do pochłaniania każdego pająka, jaki wejdzie w jego zasięg…
Oko zostało przebite a pajęczak wpadł w szał. W końcu wyrwał się z objęć własnego kleju, na moment po tym, jak jedna ze strzał wbiła się w odwłok. Teraz nie miał wyjścia, jak samemu szarżować na przeciwnika. Nanaph zaczął odczuwać dziwne mrowienie. Tak jakby jego ciało samo zaczynało się rozpadać, choć co chwila zerkał na ręce, nic się nie zmieniało. Widać piekielnik miał coś jeszcze w zanadrzu, co nie do końca działało, a może miało inny efekt?
Gubernator zobaczył efekt pierwszej strzały w oku, i powtórzył go. Kolejne osiem strzał powinno pozbawić pająka wzroku na dobre, a nie widząc celu nie zdoła on użyć swojego ostatecznego ataku. Anti tymczasem spojrzał na swojego brata. Niechaj przyszłość powie mu, co go czeka jeśli przyjmie na siebie ataki pająka!
Anti zobacyzł zaskakującą wizję jak jego brat ścina go o głowę, dość pokracznymi ruchami.
Pająk został oślepiony, a z odwłoka zaczęły wychodzić coraz to większe osobniki, aktualnie sięgające już do kolan.
Chłopak zareagował natychmiast. Gdy tylko zobaczył ów wizję, przesłał Gubernatorowi emocje: niebezpieczeństw​o i ucieczka. Nanaph przystąpił do telekinetycznego wycofywania ich obu, podczas gdy Anti nadal w przyszłości wyszukiwał jak do tego dojdzie, co planuje tajemniczy piekielnik.
Przyszłość nie zmieniała się, dopóki go widzieli. Zdawał się wtedy poruszać ludzkimi fragmentami palców. Zdawało się więc, że w jakiś sposób jest w stanie kontrolować starszego z Rodziny. Pozostały więc dwa wyjścia: walka lub ucieczka. Chyba, że znalazłby się jakiś nietypowy plan.
Tenże nietypowy plan powstał szybko w głowie Nanapha. Po odsunięciu się na sporą odległość od pająka, postanowił wezwać wsparcie. Dwa tuziny czarnoskórych Dołączonych migiem pojawiły się w, teraz zatłoczonym, korytarzu. Ich wyposażenie było różne, niektórzy mieli miecze, inni topory, a jeszcze inni ledwie sztylety. W wizji jedynie Gubernator został “oszołomiony”. Wniosek? Pająk mógł przejąć maksymalnie jedną osobę, i nie od razu. Co więc zrobi, gdy przeciwników będzie 25?
Wizja zdaje się mówiła, że to Nanaph zabije Antiego. Dlaczego teraz nad tym się zastanawiała walczaca dwójka? Cóż, mieli przed sobą 11 istot, które chciały ich zabić i odrobinę więcej tych, które były po ich stronie. Gdzie tu popełniono błąd? Cóż, z Nanaphem nie szło tak szybko z nieznanych powodów, a w przypadku czarnoskórych, bez własnej woli i których istnienia były jedynie strzępkami mocy. Zapowiadała się dobra zabawa... Nie mniej jednak, nie rozwiązywało to problemu. Wiadomo, pająki bały się ognia i to było jasne. Problem stanowiła wystarczająca jego ilość by pokonać przeciwnika. Czy nadal byał szansa zwycięstwa?
Nanaph nie zamierzał czekać na kolejny ruch piekielnika. Anti przywołał swe niewidoczne, telekinetyczne dłonie, by zmiażdżyć pająka, a przynajmniej unieruchomić, kiedy Gubernator chwycił ponownie za ognistą maczugę. Dwustukilowa broń w jego dłoniach zdawała się zwykłym, dwuręcznym orężem, jak gdyby ważyła ledwie kilka kilogramów. Przyszedł czas na ostateczny cios, który miał zniszczyć piekielnika.
Czarnoskórzy wojownicy tymczasem torowali drogę swojemu władcy. Pomniejsze pająki były przez nich wchłaniane, większe ranione. Ewentualni ugryzieni traktowali atak jako zatruty - szybko odskakiwali, a na tyłach poważnie nacinali ranę, tak, by cała zakażona krew się z nich wylała. Następnie ranni czekali, aż zdolności regeneracyjne Rodziny naprawią zrobione sobie z ostrożności rany.
Choć nici nie dało rady powstrzymać, liczebność okazała się zbawienna. Grupa wytorowała sobie drogę do samego piekielnika. Nie mógł się ruszyć, a wszelkie ataki lepką siecią były wchłaniane. Ten przeciwnik choć miał kilka ciekawych cech, był słabszy od piramidogłowego.​ Nie mógł się ruszać,a płomienie maczugi prawie natychmaist go zapaliły. Nie, nie społonął w całości, ale jego stan nie był najlepszy, uchowało mu się jedo ramię, a drgania na ciele Nanapha zaczęły się potegowac. Trza było wszybko cos zrobić, bo zaraz na prawdzę Anti straci głowę.
Gubernator z braku lepszych pomysłów kontynuował natarcie ognistą bronią, prosto w pysk, podczas gdy Anti zaszedł wroga od drugiej strony. Dotknął go jedynie, a ten, jeżeli cokolwiek czuł, mógł poczuć jak coś go wciąga. Dosłownie rzecz biorąc, wciągał go inny świat…
I tak też walka dobiegła końca. Co jednak stało się z przedziwną istotą? Otóż tego nie wiadomo... Po prostu zniknął w innym wymiarze. Nie własnym, bo
nie było żadnych śladów, ani odczuć by wydostał się ze świata Rodziny. Po prostu zniknął w jego mrokach. Co dziwne, wszytkie jego dzieci, które zostały wchłonięte, rownież zniknęły.
Wobec tego Nanaph wchłonął wszelkie resztki, włącznie ze swoimi brońmi i słabszymi Dołączonymi, rozglądając się uważniej po pomieszczeniu.
U sufitu w gnieździe trochę żelastwa i rdzy, mnóstwo kości. Większość obiektów stopiona kwasem, ale wśród tego roztopiska ostał się, w bardzo dobrym stanie, jeden miecz.
Kruczoczarne, matowe ostrze zdawało się być odporne na kwas. Poza tym złoto i inne elementy były stopione i raczej neizdatne do użytku. Ale znalazł się mieszek z klejnotami - kilka rubinów, dwa szmaragdy i jeden szafir. Nietypowe jak na Unię, pewnie martwy przybysz. Tym co było ciekawe to fragment szczęki, która się ostała. Miała dolne kły.
Właściwie wszystko co zostało tu znalezione w ten, czy inny sposób trafiło do wymiaru pomarańczowo włos​ego. Niektóre były oglądane całkiem długo, Gubernator bowiem sprawdzał nie tylko ich obecny stan, ale także przeszłość. Pozostałe po śmierci piekielnika pająki nie mogły już się opierać Dołączeniu, stały się więc częścią Rodziny.

Ślady krwi prowadziły dość daleko - aż do rozwidlenia, w obie strony. Dużo krwi było na rogu tego rozwidlenia, tak jakby coś zostało rozerwane w obie strony. Delikatny przeciąg znajdował się z prawej a zaduch z lewej.
Bracia zgodnie ruszyli w prawo.
Długa ścieżka znów się rozwidla. Tym razem ślady prowadziły tylko w lewo, z prawej był przewiew, a więc wyjście na zewnątrz .
Ścieżka w lewo doprowadziła do większej jaskini. Kawałek po lewej, długości tunelu, którym przyeszli, był drugi otwór, zapewne koniec ścieżki przy pierwszym rozwidleniu. Jaskinia była niezbyt wysoka, ale długa i obszerna. Po przeciwnej ścianie i od wejścia rosły żywe, zważywszy na ruch, rośliny o grubych konarach. Gdy tylko bracia przeszli przez otwory (w rozumeiniu wyjście z tunelu do jaskini) część konarów zasklepiła im drogę ucieczki.
Na przeciwnej ścianie zaczęły otwierać się paszcze w liczbie sześciu sztuk.
- Ciąć. - skomentowali tylko obaj bracia, kiedy wokół nich pojawiały się różnorakie ostrza. I jak powiedzieli, tak zrobili - miecze i topory niesione niewidzialną siłą natarły, chcąc poprzecinać rośliny i ukrócić tym samym ich istnienie.
Walka trwała dłuższą chwilę tylko ze względu na to, że dosć późno zauważyli, że wystarczy rozerwać “głowę” rośliny, a macki same zwiedną. Gdy całośc już uschła i odkryła skałdowisko kości, zadanie można było uznać za skończone. A przynajmnej taka była pierwsza myśl, gdyby nie pewien szkopuł. Do jaskini prowadziła jeszcze jedna droga, która pojawiła się wraz z uschnięciem liści. Dodatkowa odnoga, a w niej kolejna jaskinia. Spokojnie, nie było w niej roślin, ani piekielników. Był natomiast okaz fauny. Niespotkany jak do tej pory przez Rodzinę. Sądzac jednak po wielkości aury widzianej z pomieszczenia, w której stali i sięgającej drzwi. Przypuszczając, że tamta jaskinia była równie wielka, co poprzednia, sugerowało, że było to niebezpieczne stworzenie.

- Hmm, witaj? - rzekł Nanaph z dobytymi dwoma ostrzami, niespiesznym krokiem zbliżając się do potwora. Pozostawał w pozycji obronnej.
Pozostający na tyłach Anti przywołał cztery strzały, które z ogromną siłą natarły na przeciwnika. Nie jednak bezpośrednio, a z różnych stron, a po ewentualnym odbiciu szukały dalej najsłabszej części pancerza przeciwnika.
Strzały odbiły się od pancerza. Mimo, iż bestia nie zareagowała na słowa powitania i otzymany atak, zdała sobie sprawę z tego, że jest atakowana i wtedy się zaczęło.
Wpierw podniosła się ukryta para łap ze skrzydlatymi odrostami. Później uniosły się fioletowye czułki, a na końcu wydała z siebie falę dźwiękową o potężnej sile i wysokiej częstotliwości. Ogłuszajace powitanie. A gdy po krótkiej intonacji wzięła oddech, kolejna fala była już na granicy słyszalnościi, tyle że o wiele bardziej odczuwalna cieleśnie. Ciała zaczęła drżeć, krew w głowie pulsować, a magia nie do końca reagować tak, jak powinna.
Obaj Dołączeni wstrzymali oddech i poczęli wchłaniać ogarniający ich świat, zmniejszając wielokrotnie gęstość powietrza, a więc i siłę drgań dźwiękowych. Anti nie próżnował także w dziedzinie kontrataku; gdy tylko usta bestii otworzyły się, poszybowała do środka strzała. Stwór mógł mieć mocny pancerz od zewnątrz, ale na pewno nie od wewnątrz.
Strzała zastała przegryziona, nim zdołała dostać się do środka. Bez przestrzeni która mogła by drgać i lot telekinetyczny przestał działac poprawinie. Bestia jednak nie próżnowała. Wyczuła, że coś się szykuje i przeszła do ataku. Praktycznie natychmaist znalazła się przy oponentach, atakując ogonem. Unik był dziecinnie prosty, jednak ryk fali uderzeniowej już nie do końca. Antim rzuciło o jedną ścianę, i stracił biedaczek przytomność. Bestia była silna i wygrana z nią mogła stać się niemożliwa. Choć może wcale nie trzeba było z nią walczyć.
Gubernator jednak wcale nie zamierzał się wycofywać. Jego następne natarcie miało być już o wiele bardziej złożone. Najpierw za Nanaphem pojawiły się zdobyte wcześniej pająki, które natychmiast wystrzeliły w stwora pajęczynami. W tej samej chwili niewidzialne dłonie Gubernatora pochwyciły bestię, jeszcze bardziej ją przyszpilając, a sam Dołączony dobył z innego świata swej gigantycznej maczugi, która już po wielokroć ratowała Rodzinie skórę, i zamachnął się nią od góry na bestię.
Po bokach Gubernatora pojawili się także dwaj towarzysze:
Łowca, pojawiający się tym razem z czarną głową, a także najemnik z Targas. Ich zadanie było proste: złapać z ogromną siłą przeciwnika, unieruchamiając go do końca, a następnie przenieść… do innego świata.
- Gao Mara Fiu fiu. - Toście mnie panowie wezwali. - skomentował najemnik - Pytanie tylko, czy szlachetna bestia da się pojmać.
Pierwszy ruch rozpoczął akcję, pajęczyny minęły się z celem dosłownie o ogon. Kilka z nich trafiło, ale jedynie w jego końcówkę. Niewidzialne ręce nie sprawiły istocie żadnego problemu. I tym samym Ingi rozpadł się na dwie części pochwycony i rozerwany przez parę prawych szponów, chwilę później, jak uniknął tych górnych.
- Mówiłem już, że to twarde bydlę?
- Ingi wchłonął jego cząstkę. - skomentował na wspólnej jaźni Anti - To chyba jedyne wyjście. Prawda?
- Obyś się chłopcze nie pomylił. Moja kolej. Telekinezę odpuśćcie, bestia szlachetna - odporna na magię.
Najemnik ruszył do boju, nie wytrwał jednak długo na polu walki, chociaż przeżył. Ogon bestii zmiótł go na jedną ze ścian, łamiąc kilka kości. Zdołał go jednak trafić/dotknąć dwa razy.
- A teraz wszyscy razem. - stwierdził Gubernator, w towarzystwie nowej trzydziestki ciemnoskórych dołączonych - Nie starczy mu kończyn. - Chwilę później wszyscy już nacierali, jedni z dołu, biegnąc prosto na przeciwnika, inni z góry, niesieni przez telekinezę Nanapha.
Bestia i na to znalazła sposób. Potężna fala przestrzenna zatrzęsła całą jaskinią, przebijajac bębenki w uszach i rzucając większość zgromadzonych na ściany.
Szczęściem, czy też instynktem Anti przywarł do ziemi chwilę przed wstrząsem. A gdy fala minęła, ruszył pędem na bestię. Najemnik coś krzyczał, tak samo Nanaph, ale skoro wszyscy ogłuchli jaką to robiło różnicę. Chłopiec został trafiony i uderzył o ścianę. Słychać było kruszenie kości... bestia znikła. Chłopiec, zapewne o włos od śmierci, leżał nieprzytomny z uśmiechem na twarzy.
- Dobra robota. - skomentował tylko Gubernator, spoglądając na pobojowisko. Wszelcy ranni znikali z pola bitwy, potrzebując czasu na regenerację. Nawet Anti tym razem musiał sobie pozwolić na dłuższy odpoczynek. Nanaph natomiast zwrócił się do najemnika z uśmiechem
- Mam nadzieję, że podoba Ci się szybkość odzyskiwania sił. - A sam zajął się przeszukaniem pomieszczenia.
- Wielce praktyczna - skomentował z uśmeichem, gdy tylko bębenki wróciły do normy. - Choć nadal jetem przyzwyczajony do zwykłych uników i rozmowy głosowej. Nie mniej jednak, mam już kilka pomysłów na usprawnienie walki. Ech. - westchnął, próbując nastawić bark i ustawić kości do zrośnięcia się. - Co teraz?
- Jesteś tu najemnikiem znacznie dłużej niż ja. Gdzie można znaleźć jakieś rozsądne zajęcia? - Gubernator nie przestawał rozglądać się po leżu bestii, chcąc znaleźć coś cennego i interesującego.
Jedynie kości zarówno ludzkich, jak i innych, walały się po klepisku. Kości wskazywały na niepełną trójkę ludzi, w tym jeszcze chyba 2 wilki i coś wilkopodobnego. Ciężko określić, taki duży wilk, na długich kończynach.
Poza tym trochę żelastwa, nic nie znaczacego i trochę mieszków ze zgniłą papką z roślin, monetami (63) i jakimś proszkiem.
Tymczasem w innym wymiarze.
Bestia trafiła do zupełnie nieznanego wymiaru. Wokół mogła dostrzec jakieś ciemne kształty, ni to dym, ni to materia stała, szybko ukształtowała się w łańcuchy. Dziesiątki, jak nie setki takowych powędrowały prosto na potwora, nie dając mu najmniejszych szans na dłuższe stawianie oporu.
“Szlachetna bestia… tak?” melodyjny głos zdawał się dochodzić zewsząd “Szlachetna, czy nie… mam dla Ciebie dobrą nowinę. Nie zginiesz ani nie będziesz cierpieć… wystarczy nam tylko jedno. Użycz swojej siły nam, którzy jej potrzebujemy… DOŁĄCZ.”
Nie obyło się bez silnych argumentów. A nawet po jej przejęciu, bestia nie zdawała się być zbyt uległa. Pozostało więc jedynie trzymać ją na smyczy. Była Dołączonym, więc można było w każdej chwili ściagnąć ją do wymiaru, jej siła zapewne wzrosła, jednak sama nie posiadała cech umożliwiających wydostanie się na wolność. Cóż, pozostało ją nazwać “asem w rękawie” i dać jej się tu zadomowić.
- Zwykłem zaglądać do miasta po zlecenia. Jakieś eskapady, jak ta tutaj, w grupach się bierze. Kurierstwo, nie moja broszka. Praca polowe tak samo. Można by karawanę na pustynie zaprowadzić, zarobek mały ale idzie pozwiedzać. Są też zlecenia łowieckie, tyle że trzeba do bractwa należeć. Wtedy się idzie na te, czy inne nieznane cholerstwa polować. Wojenki to ci nie mamy, więc się nie obłupisz jak głupi. Konfliktu o las wojną bym nie nazwał. Idzie jednak jakoś wyżyć w tym kraju.
- Zadania z Targas są raczej średnio płatne. Są jakieś inne organizacje w tym dobre? I, swoją drogą, jak się zapatrujesz na tak zwane Podziemie? - dalsza rozmowa była już toczona w trakcie drogi. Kompania zajrzała jeszcze do pozostałych pomieszczeń, szukając ewentualnych zagrożeń lub przydatnych rzeczy, po czym niespiesznym krokiem ruszyła w kierunku Targas.
- Organizacji za wiele nie ma. Można wszak założyć własną i pobierać różnego rodzaju zlecenia typowo dla grup. Albo po prostu wyrobić karty członkowskie w polowaniu, zbieractwie czy górnictwie i pracować typowo. O ile nie mówimy o polowaniach. Nikt wszakże nie rozdaje zadań “uratuj świat‘ czy “ożeń się z księżniczką”. Ale typowe - konwój, bestia, bandyci, kradzież idzie jeszcze znaleźć. Czasem coś zbadaj, ale tym to raczej obarczają magicznych.
- Powiedzmy że mam znajomych znajomych, od których dochodzą mnie niejakie wieści. Nic wielkiego, ale wiem co interesuje Podziemie w jakim takim przybliżeniu. Nie wadzą mi oni, a i ja im w drogę ani w uwagę nie wkraczam. Status Quo. Te oferty co znalazłeś, choć nagrody są kuszące to nie należą do najłatwiejszych.​ Chociażby ten strażnik lasu. Nagroda spora, ale jak na osobnika ktory samą swoją obecnością kontroluje konflikt... sam rozumiesz. Łatwiej już pomniejsze robótki dla nich wykonywać, niż się na słońce z motyka wybierać.
- Rozumiem, i ma to sens. Trzeba będzie wysłać kogoś po informację o Radę Władców… i jeszcze myślę o zajęciu się kurierstwem dla tego nekromanty. Gdzie warto poinformować o istnieniu kogoś takiego jak my?
- Założyłbym grupę, tylko z nazwy. W budynku gildijnym zgłosić jakąś nazwę, dopisać że liczy ona,bo ja wiem, 4-5 osób plus jakiegoś zwierza. Resztę uznać za pomoc okazjonalną. Tam rejestracja za parę monet, może być ze 100. A później czekać na zlecenia. Co do nekromanty, zdaje się, że wiem, jak go znaleźć. Ale to dopiero, gdy dotrzemy do lasu.
- Brzmi całkiem rozsądnie. Ty! - Gubernator odwrócił się w innym kierunku, gdzie pojawił się mężczyzna - Dostałeś kilka godzin, by się oswoić z nową sytuacją, teraz mam dla Ciebie zadanie. Po pierwsze, pojawisz się w Budynku Gildyjnym i zarejestrujesz nam gildię. Nazwiesz nas… - tu zastanowił się chwilę - … Zostawisz w jakimś ukrytym miejscu naszą pieczęć, żebyśmy mogli się tam zjawiać bez problemu.
Nagle cała trójka została przeszyta ogromnym bólem, i padła na kolana. Na szczęście ów ból nie trwał zbyt długo, a gdy zniknął, Nanaph stwierdził tylko
- Przeklęty Christos… nic nie umie zrobić dobrze. - z trudem wstając i odzyskując siły - Ale to nieważne. Zajmij się tą Gildią, a potem dołącz na zachód. Z tego, co pamiętam, Erven miał jakiś ciekawy plan co do Osady… więc jak już znikną z Punktu Obserwacyjnego, spróbuj się z nim dogadać. Gdzieś w międzyczasie postaraj się odebrać przesyłkę, posłużysz nam za kuriera. - Gubernator mówił tylko ogólnikami, jednak wszystko wraz ze szczegółami docierało do ów mężczyzny, nazywanego później po prostu “złodziejem”.
Mężczyźni dotarli spokojnie do miasta, gdzie bez zbędnych ceregieli przyjęli nagrodę od Gorna. Gubernator zdawał się być w bardzo dobrym nastroju, opowiadając chwilkę o potyczce z pająkowatym piekielnikiem i o szlachetnej Gao-Marze, która się tam pojawiła, a po odebraniu nagrody wymienił jeszcze uścisk dłoni z kapitanem straży, sugerując coś o spotkaniu na kufelku w niedalekiej przyszłości. Gorn nie mógł jednak wiedzieć, że wraz z tymże uściskiem, Nanaph zostawił na nim małą, okrągłą pieczęć, która w sekundę lub dwie rozpłynęła się na jego skórze. Z pewnością miała jednak być jeszcze wykorzystana…
 
Imoshi jest offline  
Stary 21-02-2015, 13:30   #92
 
Imoshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Imoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnie
Następnym punktem podróży był Las Drwali. Gubernator postanowił zobaczyć, co do zaoferowania ma tajemniczy nekromanta, i kim w ogóle jest, toteż, wraz z Grimborem, tuż po opuszczeniu Targas wylecieli na południowy wschód.


Najemnik zatrzymał lot w stronę Lofar, nakazując zejście do lasu trochę wcześniej, i kierując się na pasmo górskie.
- Słyszałem, że urzęduje w jaskini. A jedyne jaskinie potrzebują góry. Nie widziałem jeszcze jaskiń w środku lasu. Napisał Las drwala ale to zapewne dlatego że tam jest łatwiej z orientacją. A, i musimy uważać na Jinouge. Kolejna ze szlachetnych bestii, choć można powiedzieć, że najbardziej szlachetna bo nie zaatakuje nie sprowokowana. Ma jednak nosa do czarnej magii. - najemnik zdawał się wiedzieć o wiele więcej niż się wydawało.- Przycupniem na moment. Ja wiem nie trza ale się nie przyzwyczaił...
- Nie mamy interesu z nią walczyć, więc nie będziemy jej prowokować. Przy górach łatwo powinniśmy znaleźć nekromantę, przyda się do tego zdolność, której jeszcze nie miałeś okazji poznać...
Swoją drogą, świetnie się znasz na tutejszych bestiach… musiałeś sporo czasu tu spędzić, by się tyle o nich dowiedzieć. -
- No. Powiedzmy. Parę razy się na różne stworzenia natknąłem. Czy to plądrując, znaczy się przeszukując ruiny i grobowce, czy po prostu idąc piechotą do lasu. To też się popytało to tu, to tam. Wiedza też jest bronią. - mrugnął porozumiewawczo.​ - Dajmy na przykład Escolopednry. Takie robactwo. Nie idzie ubić bez mocnego młota, a nawet z nim ot prawdziwa sztuka. Pancerz tych istot to klasa sama w sobie. Jest jednak jeden czuły punkt, choć zwykłą bronią nie da go trafić. Wiem z doświadczenia. Spojenie między obiema kopułami segmentu. Broń musi być niezwykle cienka i wytrzymała, ale z drugiej strony nie zawsze takie bronie są zdatne do większego użytku. My tu pitu pitu, a czas leci. Ruszajmy dalej, to niedaleko.
- Wszystko ma jakiś słaby punkt. - dodał tylko Gubernator.
Gdy totarli do wskazanego przez najemnika rejonu, było już dość ciemno.
- To tutaj, stwierdził Gimbor, wskazując na zarośla rosnące na górskiej ścianie. Dokładnie za nimi jest jaskinia. Czujesz ten smród? Zgnilizna i - pociągnął nosem parę razy. - drożdże?
- Bimbrownik. Plan na zaś, czy idziemy na żywioł?
- Oczywiście, plan. - odparł Gubernator, schylając się do samej ziemi. W chwilę później na ziemi powstał znak, na kształt oka Nanapha. Droga ucieczki.
- Organizm… układy… narządy… tkanki… komórki… - Gubernator mówił te słowa powoli, skupiając się z zamkniętymi oczami - Krew i oczy. - Na te dwa słowa narząd wzroku i układ krwionośny poczęły się w mężczyźnie zmieniać. Wywołało to delikatne zmiany w wyglądzie, jednak znacznie ważniejsza była zmiana wewnętrzna: jego oczy upodobniły się do oczu dołączonych niegdyś zwierząt, ułatwiając wielokrotnie widzenie w ciemności. Krew z kolei uległa przekształceniu w krew bliźniaczą do tej posiadanej przez szlachetną Gao Marę, Nanaph liczył, że dzięki temu udzieli się mu odporność na magię. Polecił mentalnie Grimborowi zrobić to samo, po czym obaj ruszyli do Nekromanty.
Bimbrownik pracuje, swoją drogą.
- Witam. - zaczął Gubernator, gdy tylko w zasięgu jego widzenia pojawił się nekromanta - Podobno potrzeba pomocy. -
Ściany komnaty, jak i korytarzy zdobiły całe szkielety w głównej mierze ludzkie. Wszystkie, jak jeden, miały w swych oczodołach lśniącą czerwień, a niektóre w czaszkach ogień, robiąc za pochodnie. Po jaskini krzątało się kilka z nich, to sprzątając, to przenosząc różne rzeczy.
- Trza mi nerki, trza mi serca, trza mi wątroby i oka. Trza mi puścić psy na żer...
Nekromanta odwrócił się do przybyszów, odrywając się od rozmyślania nad swoim obiektem badań.
- Wy z Podziemia. - stwierdził ponurym, metalicznym głosem. Ręce ubrudzone we krwi,zwisały bezwiednie wzdłuż ciała. - Gestem głowy nakazał jednemu z kościanych sługusów przynieść zamówienie.
- Trza mi ciał. - Powiedział. - Świeżych organów, świeżego mięsa. Jeśli ta armia ma powstać, to macie mi to zapewnić. Ten tutaj już gotów, lecz bez duszy, czy kontroli. Trza mi żywych okazów. Trza mi też czasu. Trza by czarny gad nie zaglądał tu często i nie nachodził mych gort’igh ertsen. Trza mi nagracuara. Trza mi Helbuga, Hollberga, Sola. Trza mi mocy.
Szkielet przyniósł dwie spore skrzyneczki z fiolkami. Około 60 sztuk różnej maści mikstur.
Do nekromanty bezceremonialnie​ podleciało serce, pojawiające się nie wiadomo skąd. W tym samym czasie skrzyneczki z fiolkami zniknęły
- Kontrola… mogę się tym zająć. Pozwolisz, że…? - spytał Gubernator, spoglądając na “okaz” i niespiesznie się do niego zbliżając.
- Trza by był posłuszny i bezmózgi. Nie trza by go wciąż kontrolować. Trza by działał sam, energii trza.
- Da się zrobić. - odparł Nanaph, skupiając uwagę na stworze. Jego istnienia nie można było zanegować, a brak woli oznaczał brak oporu… “DOŁĄCZ”.
Po kilku sekundach stania przy okazie, Gubernator wydał bezceremonialny rozkaz
- Wstań. - Stwór wykonał polecenie, a Nanaph tylko się uśmiechnął, następne słowa kierując do nekromanty:
- Ile ciał potrzeba? Ile czasu? Jak liczna będzie armia? - pytania były wypowiadane bardzo mechanicznie, jakby powtórzone jedynie przez pośrednika.
- Trza dużo składowych, wszelkich. Kończyny, głowy, oczy, wnętrzności. Trza dużo, im więcej tym lepiej. Nic się nie zmarnuje. Ostatecznie trza rzucić hawlu na pożarcie. Czarny gad przeszkadzać, trza się go pozbyć lub zmienić miejsce. W takim wypadku trza jaskini i lasu. Trza ciszy i samotności. Trza broń dla armii, lecz nie trza teraz. Tym się góra zajmie. Ty siad. - wypowiedział rozkaz ciału, które posłusznie usiadło - Wydaje się słuchać , trza jednak energii. Jeśli nie będzie działać bez ciągłego połączenia, z armii nici. Trza kryształów energetycznych. Góra ma przygotowane, na uboczu pod miastem. Trza przynieść do mnie. Rozumujecie?
- Czarny gad… Lepiej będzie się przenieść. Znam odpowiednie miejsce, z którego będzie dostęp do tego lasu, a gad nie będzie przeszkadzał… Grim, zajmij się przesyłką. - jak na rozkaz, najemnik zniknął.
- Proponuję ruszyć od zaraz, mogę nas tam przenieść wraz z całym laboratorium… -
- Trza mi chwili. - zakomunikował mag, przytakując na propozycję.
Kilka inkantacji i wszystkie szkielety ze ścian ożyły. Zaczęły się skupiać w grupę i pakować, przenosić najpotrzebniejszy​y sprzęt. Był gotowy w niecałe 10 minut.
W chwilę później, cała grupa przenosiła się powoli, za sprawą Gubernatora. Trafili do bliźniaczej jaskini, z której wyjścia nie dochodziło jednak światło, czy świeże powietrze. Byli, oczywiście, w wymiarze Rodziny, ukształtowanym specjalnie dla nekromanty. Nanaph spoglądał na mężczyznę dziwnym wzrokiem. Spoglądał bowiem w jego przyszłość. Nie chciał pokazywać niepotrzebnie magowi swojej mocy, ale interesowało go, czy zostały w nim chociaż resztki ludzkiej świadomości. Czy wybierze Dołączenie, czy Śmierć. Wszakże trup na nic mu się nie przyda…
Przyszłość malowała ich dialog, w którym nie było sprzeciwu, lecz ostrzeżenie. Ostrzeżenie przed tymi z dołu. Był on wszakże pionkiem dla Podziemia, a oni nie lubią jak odbiera się ich zabawki.
Nie było większych ekscesów z przejęciem. Zachował część własnej jaźni, jednak coś utracił. Tak, jakby z jego pamięci wyrwano wszelkie ślady Podziemia. Przez moment w jego umyśle widoczna była kobieta. Sprawczyni tego stanu.

Po całej tej procedurze, z umysłu Gimbora przyszła wieść. Wieść o tym, że Podziemie chce się z nim spotkać dnia kolejnego.
- Ich plany się nie zmieniły. - Stwierdził nekromanta o imieniu Urgarus. - Trza pracować dalej.
- Oczywiście. My dogadamy się w tym czasie z Podziemiem. Jeśli będziesz potrzebował wyjść do lasu, możesz się tam przenieść. Zostawiłem odpowiednią pieczęć.
W chwilę później Gubernator zniknął z swojego świata, wracając do Targas. Chciał odebrać przesyłkę kryształów energetycznych. Nekromanta już ich nie potrzebował, a przecież nie powinny się zmarnować. Nie przydarzyły mu się przy tym żadne komplikacje, a 40 kryształów zasiliło ekwipunek Rodziny.
Teraz nadeszła pora zwrócić mikstury ich prawowitemu właścicielowi.

Targas. Mroczne zaułki.
Wejście do piwnicy skryte było za szulernią. Pilnowała go dwójka zakapturzoncyh zlepków ciał. Eksperymenty nekromanty widocznie funkcjonowały należycie z kryształami energetycznymi. Schody prowadziły w dół przez kilkanaście metrów, a później przez stalową gródź do identycznego, co szulernia, pomieszczenia. Był bar, stoliki, dym i zaduch. Jednak atmosfera była inna, mroczniejsza. Wszędzie siedziały podejrzane typy, co dziwne, wzrok nie reagował na ciemność i światło. Tak, jakby nienaturalny cień otaczał zgromadzonych. Najbardzej oświetlony stolik stał pośrodku, miał wolne krzesło, czekające na Nanapha. Panowało dziwne napiecie i cisza.
Pomarańczowłosy bez słowa usiadł na wyznaczonym miejscu, spoglądając na zgromadzonych. Ku jego zdumieniu cień osłaniał także aury… no cóż, trudno.
Z cienia wyłoniły się dwie postacie. Zamaskowany z księgą, który stał na granicy światła i cienia.

Drugi dosiadł się do stolika. Zarzucił swoje kowbojskie buty na stół, do ust włożył papierosa i zakalskał w dłonie w niewiadomym celu, czy jakiś znak, czy może bił brawo dla Nanapha.

- Witamy. - rzekł nad wyraz zwyczajnie. - Cóż cię tu sprowadza?
- Cześć. - odpowiedział bez skrępowania, czy stresu Gubernator - Powiedziano mi, że pewna grupa zainteresowała się moją grupą i, no cóż, zechciała się spotkać. I oto jestem! Jakież mamy sprawy do omówienia? -
- Spotkać? - zapytał lekko zdziwiony i spojrzał gdzieś w ciemność.-
Drugi osobnik podszedł do niego i wyszeptał coś.
- A! Już rozumiem. Wybacz, nie moja była w tym intencja. Ale już mam rozeznanie w sytuacji. Otóż doszły nas słuchy, że ktoś niejako “bez celu” styka się z naszymi interesami. Spokojnie. - rzekł delikatnie unosząc dłoń - Nie jest nam to nie w smak. Pytanie brzmi, czy i tobie to pasuje? Sam rozumiesz, działasz bez wiedzy, robisz to, co jest zlecone, zero pytań, zero kontaktu, tylko pieniądze.
- O wiele wygodniej jest z kontaktem. Ostatnio próbowałem się z Wami skontaktować, no i podobnież miano Wam przekazać taką… sugestię. - tu zatrzymał się na chwilę, jakby sobie coś przypominając, po czym w jego dłoniach znikąd pojawiła się skrzynia z miksturami - Tutaj przesyłka od Urgarusa, swoją drogą. - stwierdził, a skrzynia telekinetycznie podleciała do rozmówcy.
- Ach. Mikstury w końcu przyszły. Pstryknął dwoma palcami i z cienia wyłonił się najprawdopodobni​ej barman.
- Zabierz je do składziku. - nakazał siedzący. Jak widać był tutaj jednym z większych autorytetów. - To panienka cię tu zaprosiła, więc ona powinna z tobą rozmawiać, niestety ma teraz inne rzeczy na głowie. Zdaje się, że Coddage jeszcze wspominał o kimś, kogo spotkał na poszukiwaniach. Może o tobie? Wspominał jednak, że było z nim dziecko więc...
- Zgadza się. Chłopakowi lekko się oberwało, dlatego nie przyszedł ze mną… zresztą, to teraz nieważne. -
-Owszem. Nieważne. To by było na tyle tych czułości. - skończył palić i zmienił pozycję na bardzej siedzącą. - Sytuacja wygląda, jak pewnie się domyślasz, dość prosto. My dajemy zlecenie, ty je wykonujesz. Niesubordynacja kończy się śmiercią. Zdrada czymś gorszym. Jeżeli chcemy, by konkretna osoba coś zrobiła, to ona ma to zrobić. Tu nie jest plac zabaw, a poważny biznes. Za wykonane zlecenia jest nagroda. Gdy czegoś potrzebujesz, zgłaszasz to. Jak pewnie zauważyłeś, nasze interesy nie lubią światła dziennego, nie lubią by o nich się mówiło więcej, niż jest to potrzebne. Czy wszystko jest jasne? - rzekł z dozą dominacji i grozy.
- Generalnie wszystko jasne, choć poza tym pozostaje kilka spraw. -
- Hym...
- Kto odpowiada za sprawę armii Urgarusa? -
- Poniekąd Death, ale i cowboy ma do tego jakeis interesy. - odparł z lekkim uśmiechem. Z całą świadomością zdawał sobie sprawę z nieznajomości członków tejże organizacji. - W sumie 3 osoby.
- Zmiany po mojej interakcji są niewielkie. Urgarus nadal będzie tworzył dla Was te istoty, i nadal potrzebuje do tego składników. Udało się nam je jednak trochę usprawnić. - w tym momencie przed Gubernatorem pojawił się ów ożywieniec, Dołączony - Nowe modele będą znacznie silniejsze, zwinniejsze i wytrzymalsze. Wraz z Nekromantą przenieśliśmy miejsce badań, gdyż przeszkadzał mu Czarny Gad; oznacza to także zmianę miejsca dostarczania składników. Gdzie mam odbierać ciała i kryształy? Ile na dzień mamy stworzyć? -
- Ile się zdoła. Na razie mamy przygotowaną setkę ciał. - odparł głos nowego osobnika. Był to ktoś, kto nosił kowbojski kapelusz.
- Resztę dam znać, gdy bedą gotowe. Kryształy możesz odbierać u góry. I tak straż tam nie zagląda, a niedługo nie będzie i jej.
- Gdzie je odebrać? -
- Dam znać, gdy będą gotowe.
- Jak wygląda sprawa Rady Władców? Wysłałem już człowieka do Stolicy, ale informacji spodziewam się dopiero jutro lub pojutrze. Jakie są plany względem Spotkania? -
- To już nasza broszka, by się tym zająć. Nie mniej jednak, informacja jest cenna. Poruszy to pewne plany a inne przyspieszy.
- Żadnych pytań, jasne. Czym więc mam się teraz zająć? Macie jakieś dodatkowe zadania, prócz tych z Kart, od ręki? -
- Na razie możesz czekać w pogotowiu, lub, jak wolisz, odnaleźć pewien przedmiot. Coddage miał się tym zajać, ale coś mu przeszkodziło go wynieść. Jest to pewna rękawica, leży gdzieś w leśnych ruinach. To tyle, ile musisz wiedzieć.
- A na koniec… spytam z ciekawości: cóż to były za mikstury? -
- Trucizny i kwasy, galaktroina, 2 mutageny, czarna dziura, trochę substancji aktywacyjno- narkotycznych i bimber w większości. To bar, jakby nie patrzeć.
Spotkanie uległo zakończeniu jeszcze przed nastaniem świtu.-
Ostatnia ważna zapamietania scena to rzut kartą. Mężczyzna w kapeluszy wyciągnął maleńki stos kart z kieszeni płaszcza podniósł pierwszą z brzegu i rzucił w stronę Nanapha.
- To twoja karta. - 10 karo trzymana w ręku nanapha znikął w wymiarze - to przepustka do nas i znak rozpoznawczy. Karty figurowe są dla wyższych. Reszta to tylko znaczniki.
 

Ostatnio edytowane przez Imoshi : 21-02-2015 o 13:33.
Imoshi jest offline  
Stary 21-02-2015, 14:15   #93
 
Imoshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Imoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnie
Gubernator postanowił teraz… odnaleźć Gorna. Znał już jego aurę, więc bez większych kłopotów powinien odnaleźć jego dom. Pozostawało pytanie: ile osób tam mieszkało?
W sumie 30. Rycerze i koszary. Zwykło bywać że dowódca mieszka ze swoimi oddziałami, niekiedy tylko posiadać własne mieszkanie.
Gubernator zniknął w jednym z ciemniejszych zaułków upewniając się, że nie ma wokół niego nadmiarowych oczu. W chwilę później obok niego pojawiło się dwóch czarnoskórych dołączonych. Spojrzał tylko na nich porozumiewawczo, po czym zniknęli.
Pojawili się na kilka sekund tuż obok śpiącego Gorna, pochwycili go delikatnie, a po krótkiej chwili już miało ich nie być.

Mężczyzna obudził się w przestrzeni przypominającej jego koszary, był jednak całkiem sam. Nie wiedzieć skąd dochodził go melodyjny głos
- Gornie, Gornie, czyż mnie słyszysz? Przyszła na Ciebie kolej, przyszedł czas na zmiany… -
- Co? Kto? - rozejrzał się po pomieszczeniu, dobywając broni.
- Nie przejmuj się… nie przybyłem by Cię skrzywdzić. - przy wejściu pojawił się cień, pospiesznie przybierający formę. Nieznany Gornowi człowiek zdawał się emanować przyjazną aurą, jakby stary druh strażnika, przez niego już zapomniany
- Co u Ciebie, stary przyjacielu? -
- To sen. - stwierdził do samego siebie. - Ach... Ciężkie czasy. Dużo młodszym się było, a całkiem inne to życie się wydawało. Teraz z wiekiem coraz bardziej się To czuje.
Rozpoczął dość długawy wywód o rządach, chlewie panującym w Targas, o dawnych czasach wojen i bohaterów, oraz o swoim aktualnym wieku. Presja młodych pokoleń i trochę innych problemów. Zmierzał na spoczynek w przeciągu roku. A zbliża się zima i trzeba by było pomyśleć o naprawach domu.
- Jaką masz pewność, że to jest snem? Może właśnie wybudziłeś się ze snu o innym świecie, a istniejesz tak naprawdę tylko tu? Zresztą, jakie to ma znaczenie. Usłyszeliśmy Twój głos, Twoje pragnienie zmian. W mieście, w Unii, w świecie, dzieje się wiele złego. Chcemy to naprawić. Potrzebujemy do tego Ciebie. Damy Ci siłę, by nieść nowy, lepszy ład. Dołącz do nas! -
Przywódca straży Targas obudził się zwyczajnie w swoim łóżku. Coś jednak się zmieniło. Nie czuł zmęczenia, czy głodu, miast tego miał w sobie nową siłę. Siłę pozwalającą przenosić góry. Nim jednak zdążyłby się nią nacieszyć, w jego głowie był już sam Gubernator. Strażnik bez problemu go zidentyfikował, mimo, iż “rozmówcy” nie było fizycznie obok:

“Gornie, Podziemie targasowskie jest Tobą zainteresowane. Wyznaczono za Ciebie nagrodę, gdyż ponoć “jesteś przeszkodą dla ich planów.” Czyż wiesz o co chodzi?”
- Nie wiem. - Odparł. - Wiele osób jest na ich listach. Może znalazłem się tam z powodu mojej pozycji, a może dlatego że kilka razy przymknąłem oko na pewne mało ważne sprawy. Wiesz, po znajomości wiele można odpuścić. Ale zwykłem mieć pewność do swoich znajomych.
“Tak czy inaczej, musisz być teraz znacznie ostrożniejszy. Wielu chętnie może się pokusić o taki zarobek”
Strażnik spokojnie zajmował się porannymi czynnościami, podczas gdy głos rozmawiał z nim dalej
“Gornie, jak wiesz, na dniach zbliża się Rada Władców. Chciałbym, byś wcielił jednego z nas do osobistej ochrony Herzoga Rupierda. Obawiamy się, że mogą zostać zaatakowani przez Podziemie, które wyznaczyło za niego nagrodę 10 tysięcy monet. Nie ma sensu go o tym informować, jednak chcielibyśmy go chronić przed śmiercią.”
- Owszem chcemy go ochronić. Ruperd jest dobrym władcą którego trzeba chronić. Kogo z z nas mam wcielić jako jego ochronę. Mam do tego takie prawo i obowiązek, jak wiecie. Nie wpłynę jednak na drugiego ochroniarza. Wilcze stado jest mi niezależne.
“Nanaph, zwany Gubernatorem. Spotkałeś go już… jest najlepszym z nas. Jeśli będzie do czegoś potrzebny, zaraz się pojawi. Wyjazd, jak rozumiem, za 2 dni?”
- Jutro. Tak, by dotrzeć na miejsce dzień przed obradami. Herzog nie chce, by go oczekiwano. -


Gubernator tymczasem osobiście poszukiwał po karczmach osoby zwanej Bajarzem. Słyszał już o nim sporo, pora się przekonać, czy te dane miały jakąkolwiek wartość…
Na dziwną kolej rzeczy bajarza nie ło już w Targas. Rzekomo wyruszył do Lofar.
Gubernator postanowił, że nie będzie się trudził osobistym poszukiwaniem. Wezwał do tego celu Romana, niegdysiejszego mieszkańca dywizjonów i nakazał mu odnalezienie po drodze Bajarza i wezwanie do niego Nanapha.

Gubernator następnie postanowił wyruszyć na opisywaną przez Gorna istotę do zabicia. Latającą, ośmiornicowatą istotę. Do pomocy zabrał ze sobą Grimbora Hadrego, chcąc mieć oko na najemnika.
Późnym południem dotarli nad las drwali. Ruszyli na północ i dość szybko odkryli przykry widok, jakim były zgniłe drzewa. Część lasu obumierała. To coś było blisko skoro drzewa aż parowały. Nie musieli też zbyt wysilać się na poszukiwania bo ślad był nader widoczny.
Pierwsze macki pojawiły się 200 metrów od wejścia do strefy skażenia. Choć trucizna nic nie robiła ciałom Rodziny, to poziom ich regeneracji zmalał do poziomu ludzkiego, nadrabiając odpornością na truciznę.

Plan pokonania stworzenia był prosty. Gubernator telekinetycznie kontrolowanym mieczem miał zamiar pozbawiać go kolejnych macek, podczas gdy Grimbory wchłaniał truciznę z powietrza prosto do wymiaru dołączonych. Wielu z przyszłych przeciwników Rodziny musi oddychać… i to może się okazać ich przekleństwem.
Trujący opar zdawał się rozpuszczać obiekty na swej drodze, wciągnięty jednak do innego wymiaru pozostał tam w niezmienionej formie.
Latający obiekt zaczął się oddalać. Nie było ku temu wyjaśnienia, po prostu zaczął się oddalać. Latające ostrza ścięły kilka macek ku zadowoleniu Rodziny, jednak przyniosło to odwrotny skutek, niż się spodziewano. Macki wciąż żyły, co więcej powstały z nich mniejsze klony większego obiektu, któremu macki odrosły. Tak więc teraz za przeciwników mieli jednego olbrzyma i dwa mniejsze dzieciaki.
- Dobrze… spróbujmy inaczej. - stwierdził Gubernator, odwołując bronie do wymiaru Rodziny. Uniósł dłoń, zacisnął ją w pięść i wykonał gwałtowny cios, jakby w powietrze. Podobnie niewidzialna, telekinetyczna pięść Nanapha o ogromnych rozmiarach, uderzyła od góry w mackowatego. Jak nie ciąć, to może obuchem się coś zdziała.
Ośmiornica uderzyła z wielką siłą o jedno z drzew, nabijając się na nie. (szaszłyk) Widać ten atak podziałał choć bestia wciąż żyła, nie mogła się uwolnić. Przynajmniej dopóki drzewo jeszcze było wytrzymałe. Fakt, że zaczęło obumierać szybciej, znaczyło tylko tyle, że czas się kończył. A pozostałe mniejsze kopie olbrzyma zaczęły uciekać w inne kierunki.
Gubernator powtórzył manewr z “dzieckiem”, posyłając je na drzewo, a Grimbory zrobił to samo z drugim. Teraz, gdy przeciwnicy byli unieruchomieni, Rodzina rozpoczęła proces wchłaniania ich do innego świata.
Można uznać że istoty zostały pokonane, choć nie zginęły. Istnieją wciąż w przestrzeni rodziny. Problem okazał się być zgoła inny. Ubić je trudno, a i przyłączyć się nie da. Była jedna próba, lecz tym samym jedna ze świadomości rodziny i jej ciało rozpadły się.
Tym samym zostały umieszczone w charakteryzowanych na ołowiane sześcianach, samoistnie się regenerujących. Wkrótce substancje trujące w nich osiągnęły apogeum, dzięki czemu mogły jeszcze przydać się w przyszłości Rodzinie. Po odebraniu od dołączonego już Gorna nagrody, Gubernator został mentalnie poinformowany o Bajarzu, toteż udał się na spotkanie z nim.


Bajarza odnalazł wieczorem po dość długich poszukiwaniach. Jak się okazało od innych starców poza kosturem niczym się nie wyróżniał.
Jeden z dołączonych podleciał do ów starca, a następnie przyzwał samego Gubernatora
- Bajarz, czy tak? Sporo czasu kosztowało mnie odnalezienie Cię, a poszukiwałem, sądząc, że zechcesz podzielić się jedną ze swoich opowieści… czyż się nie zawiodę? -
- Jeno bajki opowiadać potrafię. Ku zadowoleniu gawiedzi. Siądnij dziecko i opowiedz czy jakiejś konkretnej opowieści poszukujesz? - zapytał przyjaźnie staruszek. - Zaraz zacznę swą opowieść dla innych, lecz jeszcze tą chwilę mamy dla siebie.
- Nowy jestem w tym świecie, to i jeszcze nie znam tutejszych konkretów. To Twoja działka. - Gubernator usiadł… 75 centymetrów nad ziemią, unosząc się wbrew logice.
- Hmm. Lewitacja. - skomentował. - To mi przypomina pewną historię. Daleko na smoczym lądzie... nie, chwila, nie ta. Tam tylko smoki latały. Może to było za czasu spotkania boga? Tak, na pewno spotkałem wtedy boga. Już wiem! Lata temu dane było mi podróżować po pustyni. Mym odróznikiem był pewien Asasyn, również podróżnik... Wkradliśmy się wtedy do tego grobowca. Tego do którego doprowadził nas Huangdi, bóg wędrowców. Olbrzym o wielkości góry z 4 twarzami. Grobowiec niczym nie wyróżniał się od pozostałych jaskiń na tej górze, z wyjątkiem że wskazywało nam go zachodzące słońce. Ledwo tam dotarliśmy zapragnęliśmy zajrzeć do środka. Nasz przewodnik nas opuścił, za co podziękowaliśmy mu modłami...
Uniknęliśmy ostatniej pułapki i dotarliśmy do skarbca. Góry złota. Nie wiedzieliśmy jednak ,że było to leże potężnej boskiej bestii. Niedane nam było jej się przyjrzeć dokładniej lecz było to podobne do lawa choć wielkości sporego domu, jak nie większe. Na pewno był to stwór większy od tej karczmy. Miał na sobie złotą zbroję. Naprawdę, miał zbroję ze złota. Choć nie taką ludzką jak ci się wydaje, raczej zbroję przenaczoną dla bestii. Niedane nam było długo nacieszyć się odkryciem, gdyż bestia chciała nas zaatakować. Wtedy mój przyjaciel dobył swego latającego dywanu i uciekliśmy. Wylecieliśmy z tej jaskini nie odwracając się za siebie...
Gdy przyszedł czas pożegnania mój przyjaciel, tak jak i ty, lewitował nad ziemią dziękując mi za wspólną podróż. Parę lat później spotkaliśmy się znowu i wtedy dowiedziałem się, jakie miano nosiła ta bestyja. W kraju wiatru zwą ją Jiuhang-sha [Dżugan-sza] “Strażnik śmierci”. W prawdzie jak dobrze słuchałeś wspominałem o Ryak-sza -ch(jak sobie przyponę jak to siepisze to poprawię). Strażnicy umarłych, błękinte lwy o 6 ramionach chodzące na dwóch nogach. Wtedy nie domyśleliśmy sieże trafiliśmy do boskeigo grobowaca.
- Nim skończył opowiesć wokół zebrała się grupka słuchaczy. Większosć powątpierwała w tak neizwykłąopowiesć jednak przyjęmnie siejej słuchało.

- Bajarzu, a jakaś inna opowieść tym razem bardziej wiargodna? Bez bogów... - zakrzyknął ktoś z tyłu.
- Już już. Co powiecie na opowieść o kryształowej bestii, albo olbrzymim żółwiu-górze. Mam jeszcze duży repertuar: nieznane miejsca, artefakty oraz to czego zwykłym ludziom nie dane jest zobaczyć. Podróż na kraniec świata i olbrzymi wąż morski Kier Yang.
- Opowiedz o miejscach tego świata, o których nie dane usłyszeć wszytkim. -
- To tylko bajania, ale miejsc takich jest wiele. Niezbadane tereny, przynajmniej tak brzmi ich ogólna nazwa. Każdy wie, że leżą za krajem góra lecz tak bardzo się do siebie różnią, że nie wiadomo gdzie leżą, może na innych płaszczyznach rzeczywistości. Choć podróż do nich nie jest wiele trudna. Świątynie bogów też są wielce interesującymi miejscami, choć nie zawsze da się je odnaleźć. Trza spełniać pewne wymagania stawiane przez ich właścicieli. Prawdą jest, że nie każde bóstwo na swą siedzibę zasłużyło dlatego zwiemy ich wędrownymi. Jest tyle miejsc, że nie o wszystkich jestem z goła opowiedzieć na jednym wdechu, a i nie wszystkie zgoła pamiętam, choć nie przeczę, że przypomnieć sobie zdoła. Były wyspy co latały, była wyspa mgieł na morzu, imperium pod wodą. Dane sale tronowe władców upadłych i zapomnianych. Ba, zdało mi się raz piekło zwiedzić przez przypadek. Ach głupota stary jestem i wzięto mnie za kogoś, kto stamtąd wyszedł. Rzekomo był podobny do mnie. Wyszło jednak że błąd i sędzia mnie wypuścił. To było przeżycie. Wierzcie mi, nawet przez przypadek nie chcieli byście tam trafić... Co do innych miejsc jaskinie ze złota czy też kryształów. Nie jestem ci teraz w stanie wszystkiego tłumaczyć co i gdzie. A i nie o to w tym chodzi. Przygód się szuka anie udaje we wskazane miejsce by e znaleźć.|
- Wspominasz o tutejszych Bogach… gdzie ich znaleźć? Jak ich odnaleźć? - |
- To jest dopiero zagadka. Wszakże wielu jest bogów a do każdego prowadzi inna ścieżka. Na pustyni znana jest nam trójka. W Icegardzie jeden olbrzym, na morzu jedna dama. A reszta? Toż dopiero zagadka, należy ich szukać lub odnaleźć ich świątynie. Zdaje mi się, że bóstwo światła kryło się pod ziemią, lecz nie pamiętam gdzieżby było wejście. Bóstwo wody w kraju gór lub przystani żyło. Bóstwo dusz na polach walk istnieje, lecz je wszak trudno jest dostrzec o zwykłym czasie. Rzeknę ci, udaj się w głąb i odnajdź dobre bóstwo światła. Nie rzeknę ci gdzie jest, bo tego się orzec nie da.
“ Bóstwo skute w swej grocie leże, na czas nadejścia brata oczekuje. Na czas zerwania okowów czatuje.
Wejście u szczytu ścieżek tego kraju leży. Gdzie kamienne orły gniazda swe budują. Tam otwór ku otchłani prowadzący, zabierze przez czeluście twe jestestwo. Wprost przed oblicze bóstwa nadane, gdzie czas i przestrzeń swych dróg nie znają. Tam światła stopnie przed oblicze cię zaprowacze, wprost kapłanów piedestał. Lecz nie myśl że twe ciało tam dąży. Nie... Twe ciało czekać na powrót będzie, lecz nie zabłądź podróżny, bo drogi powrotu nie dane będzie ci znaleźć...”
- Interesujące, Bajarzu. Jeśli pozwolisz… weź to. - w tym momencie między palcami Nanapha pojawiła się karteczka ze znakiem Rodziny - Pozwoli mi jeszcze kiedyś Cię odnaleźć. Teraz nie mogę już dłużej zostać, wzywają mnie inne sprawy… - tuż po oddaniu kartki, Gubernator przeniósł się z powrotem do Targas. Zbliżała się noc, toteż postanowił poszukać Podziemia, by im przekazać: Podczas Rady Władców należy do ochrony Herzoga Ruperda, i choć nie zamierza jakoś się tam palić do działania, to nie planuje także zdradzić tego zadania, chyba, że warunki będą wyjątkowo sprzyjające. Poinformował jednak o miejscu tejże Rady, i chciał zainkasować za to odpowiednią sumę.
Następnego dnia o świcie wyruszył z Targas.

Najemnik Grimbory, Dzień 8
Grim poświęcił ten dzień na trzy cele. Pierwszym było zobaczenie cóż się dzieje w zakonie gildyjnym. Czyż miał kto może zadania dla Rodziny, lub też czy może znalazł się do niej jakiś chętny?|
Zleceń brak. Jeśli nie liczyć prac typowo renowacyjnych. Widać w niedalekiej przyszłości dywizjony miały się rozbudować. Dołączył także młody chłopak. Zwykły szczyl, przeszło 12 lat, o imieniu Borek. Chłopak szuka wrażeń, więc czemu miałby ich nie otrzymać.
Drugą sprawą było odniesienie wiadomości od rycerza z San Sarenidas. Zgodnie z zaleceniami Czarnej Karty, udał się do odbiorcy i wręczył mu list
Ostatnią sprawą było ponowne sprawdzenie Czarnych Kart. Może Podziemie miało coś jeszcze do zaoferowania?
Na karcie pojawiła się nowa pozycja.
“Organizacja przyczółku
Lokalizacja: Przystań
Nagroda 2000.
Notka: Plany poszerzenia działalności na okręg przystani i mórz.“
 
Imoshi jest offline  
Stary 21-02-2015, 14:24   #94
 
Imoshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Imoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnie
Christos, dzień dziewiąty
Już o świcie tego dnia Christos leciał na wschód od Stolicy. Jego celem było miejsce spotkania Rady Władców, chciał mu się dokładnie przyjrzeć.
Droga w większości była niezmienna. Nie było tu żadnego zalesienia, a ledwie pastwiska. Droga wyglądała na nieużywaną od dawna. Były ślady, ale widać nie była zbyt często używana. Biegła tylko w jednym kierunku i celu - ku granicy z przystanią. W oddali na północnym zachodzie rysował się zarys bariery gromu, a pod nim las. Po lewej, ku zaskoczeniu Christosa, w piętrze skalnym wybudowana została forteca. Piękna, nowa forteca.
http://p1.pichost.me/640/20/1427217.jpg
U jej szczytu było mniejsza zabudowanie pełniące rolę kwatery głównej, oraz jezioro. Wszystko jeszcze świeże, tak jakby zbudowane przed dniami.
Nie było to jednak celem jego podróży. Jego cel był o wiele mniejszy i mniej rzucający się w oczy. Mały zakon przy ujściu rzeki do morza, tuż przy lesie. Zakon jakichś sióstr, zapewne tutejsza odmiana szkoły medycznej. To w tym miejscu miały odbyć się, a raczej już odbywały obrady.
Problem stanowiło dostanie się do środka, pomijając oczywiście strażników, cały teren pochłonięty był w aurach. To nie władcy, ich aury były mniejsze i raczej zwyczajne. To ochronę stanowiły najznamienitsze jednostki. Dostać się tam to było wyzwanie o olbrzymim poziomie trudności. A z pewnością nie dla jednego osobnika.|
W bramie zakonu stał pierwszy strażnik. Na oko szermierz i z pewnością niezwiązany politycznie - najemnik, a przynajmniej na takiego wygląda.

Obrady już trwały. Choć aur uczestników nie było widać. Coś blokowało podgląd z zewnątrz.
Jak się postarają to i o zabezpieczenia potrafią zadbać.
Christos nie zastanawiał się długo. Przede wszystkim, wiedział już że Podziemie wie o tej Radzie, co oznaczało, że mogą się wtrącić. Za sprawą Oczu czasu chciał przewidzieć ile potrwają obrady, dokąd rozjadą się poszczególni władcy, w jakiej obstawie… i co najważniejsze, kiedy zostaną zaatakowani.
Oczy nie kłamały. Podziemie miało niedługo przybyć, ale to dziwne... nic więcej nie było widać. Widac spoglądanie w przysżłosć nie mogło przewidzieć szeregu możliwosci jakei mogly się zrodzić.

“Uspokój się, bracie. To spotkanie to moja działka. Wracaj do San Sarenidas.” Głos Nanapha. Christos wielce się zdziwił, ale już po chwili do jego umysłu przepłynęły informacje od Gubernatora. Został wyznaczony do ochrony Herzoga Rupierda z Targas.
Co tu dużo mówić. Skoro Gorn był członkiem rodziny i kapitanem oddziałów z Targas, miał prawo wyznaczyć kogoś jeszcze do ochrony jego królewskiej mości. A kogóż innego wybrać, jak nie innego członka rodziny. Trza tu przyznać fakt że świadomość Gorna została w całości zdominowana, choć z pewnych względów, czysto roboczych i formalnych, nakazano mu pilnować własnego ciała i wykonywać typowe dla niego zadania. Do czasu, gdy nie ma “wspólnych” interesów. Droga i inne formalności były raczej na tyle proste, że nie trzeba było ich wymieniać i tka oto Nanaph trafił na radę władców.
Christos: “Co?! Jak tam trafiłeś, Nanaph? Czemu nie miałem o tym pojęcia?!
Gubernator: “To bez znaczenia. Zająłbyś się lepiej z Ervenem Fortecą. Chyba obaj chcemy ją oczyścić z…”
Christos: “Milcz. Nie będziesz mi rozkazywał… masz przekazać mi wszystkie swoje postępki. Wystarczy rozgarbiażu, który tworzysz wokół siebie. Dołączasz osoby temu nieprzeznaczone…
Gubernator: “Co oznacza nieprzeznaczone? Odmawiasz im prawa do naprawy?”
Christos: “Rodzina to nie miejsce dla wszystkich”
Gubernator: “To Ty tak sądzisz… no ale niech Ci już będzie, braciszku. Opowiem Ci o wszystkim co dzieje się w Targas.”
Nanaph jednocześnie świadomie słuchał postępujących dyskusji politycznych, mentalnie opowiadając Christosowi o swoich dokonaniach, w bardzo jasnych barwach. Ocalenie miasta przez projektem Nekromanty i Podziemiem, zresocjalizowanie sprzedajnego szefa straży, oczyszczenie okolicznej jaskini z piekielnika… oh, wiele było pozytywów, którymi Gubernator z wielką chęcią się chwalił.
Po jakimś czasie takich dysput, Christos dał się przekonać, i powrócił do San Sarenidas.
 
Imoshi jest offline  
Stary 21-02-2015, 17:34   #95
 
Poker123's Avatar
 
Reputacja: 1 Poker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znany
Rada władców.

Czas: Dzień 9 nowych przybyszów.
Lokalizacja: Mały zakon przy ujściu rzeki do morza, tuż przy lesie, na południe od bariery gromu.


Zakon jakichś sióstr, zapewne tutejsza odmiana szkoły medycznej. To w tym miejscu miały odbyć się obrady władców uni oraz kilku zaproszonych osobistości. Dokładniej odbywały się w tej chwili - 9 dnia od upadku Lofar.


Sam zakon zbudowany był raczej skromnie. Zamek, niewielki dziedziniec ze studnią, do którego prowadziła jedyna brama, oraz dwie nawy bo obu stronach. Całość jak na standardy Lofar czy samej stolicy była niewielka. Porównywana do Targas, ale o wiele czystsza. Osobnik liczący w okolicach 3 metrów mógł spokojnie dotknąć dachówek naw. Sam zamek był stosunkowo niewielki. Ale nadrabiał to ilością pięter i wieżą obserwacyjną.
W bramie zakonu stał pierwszy strażnik. Na oko szermierz i z pewnością niezwiązany politycznie - najemnik, a przynajmniej na takiego wyglądał.
Goście przybyli o różnych porach i dniach, ale wszystkim dane było dotrzeć bez większych problemów.
Jedynie Król Alexander Pendragon z powodów zdrowotnych nie pojawił się osobiście. A przynajmniej takie wieści krążyły w śród obstawy i zakonnic. W zamian za to na obrady przybył jego namiestnik.
Widać osoba szanowana i wysoko postawiona, skoro jego ochronę stanowiła dwójka sławnych królewskich rycerzy: mag o tytule mistrza - Yue “Wodne serce” oraz kocia wojowniczka Charpa “Lwia Duma”. Od strony Herzoga poza członkiem “Rodziny” - Nanaphem był także nie odstępujący władcy na krok nadzorca Wilczego Stada: Fisher.
Swoją drogą bardzo małomówny typ. Sam Herzog Ruperd, był osobą w starszym wieku, choć o bardzo wysokiej reputacji i autorytecie.
W śród władców nosił on opinię twardego i nieustępliwego. Czasem nawet “upartego osła”, choć może mniej publicznie i oficjalnie. Jedną rozpoznawaną cechą jego władzy była niechęć do nieludzi.
Kolejną przedstawioną osobą, a która przybyła jako ostatnia ze względu na odległość, była władczyni przystani Ryouko Nakisemi wraz z dwu-kolorową ochroną.


Był również namiestnik Lofar polecony przez Królewnę Yuri, która podobnie jak jej ojciec nie pojawiła się osobiście.
Widać podobieństwo rodzinne... W przeciwieństwie jednak do króla uczestniczyła ona w obradach za pomocą kryształu komunikacyjnego. Kryształowej kuli, przyniesionej przez wspomnianego wcześniej namiestnika. Co do jego ochrony. Był nią młodzieniec stojący przy bramie.
Ostatnią osobą, a raczej istotą która była na rodzie władców był Oliver Merciliush Mortes Lord kraju wiatru - Sanderfall. Jako jedyny przybył bez ochrony i co było zaskoczeniem... we własnej osobie.
Znany ze swego indywidualizmu, cynizmu, władczości, sybarytyzmu (dostatek/przepych) i pewnej dozy rasizmu stawiającego jego rasę jako wyższą od ludzi. No i oczywiście jak każdy wampir roztaczał wokół siebie aurę atrakcyjności. O dziwo nie był on egoistą.
Rada nie miała nadzorcy więc obrady prowadzone były zwyczajową wymianą zdań i narzucaniem tematu przez zebranych. Samo miejsce obrad stanowiła okrągła sala z równie okrągłym stołem i pięknie zdobionymi drewnianym tronami. Pozostałość po latach świetności. Spotkaniu usługiwały tutejsze zakonnice, których liczba nie przekraczała 10. A co do ochrony... nie mieli oni zbyt wiele zajęć. Choć miało się to w przyszłości zmienić.

Oczywiście wpierw doszło do uroczystego przedstawienia się, a raczej wymienienia kto jest obecny. Tak by nowa osobistość mogła rozeznać się w sytuacji. A gdy kolej przyszła na niego z najwyższą klasą przedstawił swoją osobę.
- Jestem Colland Grüman i, o ile taka będzie wasza wola, obejmę zwierzchnictwo nad Lofar. Przybyłem z polecenia i wstawiennictwa, czcigodnej Królewny Yuri Pendragon.
- Ja bym z tą czcigodną to nie przesadzał. - mruknął Herzog
- Słyszałam - odezwał się głos z kryształu. - Jeżeli pozwolicie chciała bym wpierw omówić tą kwestię, nim przejdziemy dalej.
- Wpierw proponował bym sprawy ogólne. Jakoś nie czuję się tutaj naj bezpeiczniej. - rzekł z przekąsem wampir.
- Nie martwił bym się o to Lordzie Mortresie. Pomijając umiejscowienie i tajemnicę dotyczącą naszego spotkania, przybyliśmy z ochroną, która w razie problemów ochroni i ciebie. Bez większych trudność. - rzekł starzec.
Widać odpowiedź spodobała się ochronie Władczyni Przystani, bo z uśmiechami i ukłonem szacunku pokazali swą wdzięczność za docenienie ich obecność. Z kolei Nowy namiestnik Lofar wskazał pozycje swojej ochrony.
- ... tylko nadzieję, że i on nam pomoże.
- Powinien. Za to mu zapłacisz, a wiec jest to jego praca. - dodała Yuri z wnętrza kryształu. - Mistrzowie miecza spełniają postawione przed nimi wyzwania.
- A pan Agaun?
- Biały Generał ma lepsze rzeczy na głowie niż ochranianie jakiejś tam persony.
Wampir zaśmiał się szczerze.
- Panienko Yuri, nie wypada tak tytułować przyszłego władcy Lofar. - skomentował starzec napominając królewnę.
- Cóż, jeszcze władcą nie jest, a z tego co widzę to doświadczenia także mu brak. - skomentował Herzog. - Dlaczego właściwie go wybrałaś. Nie wątpię że był to obiektywny wybór.
- Nie wątpię, że kłamiesz jak z nut. Nie pieprz, jaśnie Herzogu. Oboje wiemy co myślisz o mnie i moich wyborach, i ja również darzę cie podobną sympatią. - dodała zapewne z uśmiechem.
- Panienko Yuri!
- No co przecież są tu tylko najważniesjze głowy, nikt postronny.
- Dziewczynka ma rację. - dodał wampir.
- Dziękuję dziadku... A więc wracając... Wybrałam go bo wie cokolwiek o polityce a i jest przybyszem. Swój swego zrozumie, jak rzecze Stalowy Dureń.
- Gramon “Stalowa Pięść”? - dopytała zaciekawiona Ryouko.
- Owszem. Bardzo zaufany członek naszego rycerstwa. Rzekłbym jeden z czołowych.
- Choć nie tak sławny jak ta dwójka za tobą. Czcigodny Yue oraz Charpa “Lwia Duma”, jeśli się nie mylę. - imię dziewczęcia jakby przegryzł z trudem. - Tak wiele u ciebie nie ludzi, a wszyscy podobni że aż trudno ich rozróżnić.
- Znamy twoje podejście do innych ras Ruperdzie, prosiłbym jednak być wstrzymał swoje uprzedzenia na czas obrad i nie ubliżał mojej ochronie.
- Popieram. - powiedzieli jednocześnie Ryouko i Colland i spojrzeli po sobie z zadowoleniem.
- Przystań uznaje inne rasy. I jak zapewne wiecie niektórzy z nich są członkami Wielkich Dworów ( wspólne określenie 3 największych), a i z podwodna rasą kwitnie nasz handel. Z którego i wy czerpiecie dobra. Choć o tym później.
- Nie wszyscy przybysze są ludźmi, a mam zamiar sprawić by Lofar stało się miejscem przyjaznym dla nich wszystkich. - zaczął Gruman - Zapewne nie bedzie to łatwe ale z pomocą...
- Tak tak tak... wierzę że ci się uda. - dodała z kryształu królewna. - A teraz omówmy to tak, być miał ku temu szansę...
Pierwszy temat rady przeszedł najszybciej i bez większych trudności. Inni obecni albo nie mieli ku temu zastrzeżeń albo nie mieli nikogo na to miejsce. Oczywiście Herzeog wykazywał pełne niezadowolenie, ostatecznie zgadzając się na wybór... cóż nie miał zbyt wiele na obronę swojej pozycji, a marudził tylko dla zasady.
Poza tym możecie sobie wyobrazić miny ochrony i ich upadającą wizję “rozmów na wysokim poziomie”, po wysłuchaniu pierwszej debaty. No cóż... co szlachta to obyczaj.

Kolejny temat rozpoczęła Dama.
- A teraz chciałbym, nim przejdę do rzeczy mi bliższych, omowić sprawę pewnej organizacji. Marines. Zostałam o to osobiście poproszona, ze względu na zamknięty charakter tego spotkania. Twórca tejże grupy jest już części z was znany. Czy osobiście, czy przez pośredników.
- Pozwoli pani że się wtrącę... “osobiście przez pośrednika”? - Zapytał Grüman
- Emm
- Maleńkiej Ryouko zapewne chodzi o to że każdy z obecnych miał styczność z jego przedstawicielami i zapewne wypytali o jego pozycję zarówno pośredników jak i swój wywiad. - dodał Mortres z doświadczenia.
- Acha... - pokiwał przecząco głową - Powiedzmy że rozumiem.
- Nie musisz. Sam go nie znam, i nie jest mi jakoś wielce to potrzebne. Moje źródła wskazały tylko jego uczestnictwo w pewnym przewrocie i paru mniejszych incydentach. Pozwolę sobie jednak zapytać gdzież jest teraz tenże osobnik?
- Lordzie Mortresie proszę używać tytułów, a przy najmniej mego Imienia rodowego. To nie miejsce na spoufalanie się per “maleńka”.
- Proszę wybaczyć. Pamiętałem jedynie jak pani była maleństwem i ledwo raczkowała. A teraz wyrosła pani na tak okazałą damę. Ten czas tak dla nas leci...
- Prosiła bym jednak się pilnować. A co do pytania... Kasou Kuroryou wyruszył na morza w celu zażegnania pewnych problemów. Chodzi o piractwo wynikające z jego świata.
- Piractwo... - Mortres zrobił delikatny grymas po chwili jednak dodał z uśmiechem. - Jakież to szczęście że Sanderfall nie ma dostępu do morza.
- A imperium słońca? - zapytał Herzog. - To jest już poza moim zasięgiem władzy. I nie sądzę by tamten świat ingerował w ten.
- Sadze że się pogubiłem. - rzekł z pełnym nie zrozumieniem Colland
- Królestwo na odległej północy. Nic co powinno cię strofować. - rzekł starzec. - Jeżeli chcesz poznać geografię tego świata to to możemy to omówić w wolnej chwili. Na razie pozostańmy w temacie.
- A więc Lordzie Mortresie nie wiesz nic o pewnej grupie piratów, w duzej liczbie, która rzekomo trafiła tutaj lub trafić ma w niedalekiej przyszłości?
- Nie. - odparł pewnie i z uśmiechem, który był równie sprawny do kamienny wyraz twarzy. (poker face) - Z resztą jak sama powiedziałaś Pani Nakisemi, to jedynie rzekome informacje. Ale jeśli bardzo na tym zależy poszukam informacji. W końcu czego bym nie zrobił dla tak pięknej damy.
Po zakończeniu pewnych niesnasek omówiono problem piractwa na morzu i jego zły wpływ na handel z podwodnym królestwem. Później omówiono sprawy handlowe, dano znać o nadchodzącym wstrząsie, choć nie mówiono o tym zbyt otwarcie, a raczej bardzo intuicyjnie. Tak że zapewne tylko władcy, poza nowym członkiem, oraz Yue z całej straży wiedzieli o co może chodzić. Omówiono także sprawę konfliktu o las, w której zakończeniu przeszkodziła ostra opozycja Herzoga.
- (...) Nie ustąpię! Póki nie uzyskał od nich tego co chcę i tego co mi przynależy nie zmienię swego stanowiska. To jest wojna w moim kraju. Wasza pozycja w tej sprawie może i być jaka tylko chcecie, ale na moim terenie nie ma to znaczenia. A do ciebie Księżniczko, oczekuje wycofania swojego wywiadu. Zapewne masz tam kilka osób, a nie mam ochoty angażować straży w ich poszukiwania. Już i tak mam masę problemów z podziemiem i... paroma innymi osobami.
- Zapewniam cię Dziadku że mój wywiad nie interesuje twoja wojna. To podziemie jest problemem, z którym wszyscy będziemy mieć problemy, jeśli sam tego zaraz nie rozwiążesz. Już próbowali zamachu na Papę przed upadkiem i niedługo po nim. Nie pozwolę by twoja samowolka przysporzyła nam więcej problemów.
- Przed upadkiem to akurat nie podziemie. - stwierdził wampir. - Sam mam problemy z pewną opozycją w Złotym mieście więc rozumiem problemy Bufo... Herzoga. Pragnę tylko zwrócić uwagę że tamten incydent związany był z przewrotem. W śród moich pobratymców znalazł się i taki który miał pewne większe plany z Unią. Ale nie musicie się już tym strofować. Będzie już grzeczny.
- Doprawdy? Chyba bardziej uradował by mnie widok jego głowy na palu niż same zapewnienia że będzie grzeczny.
- Raczej wątpię czy taka ozdoba pasowała by do wystroju waszego pałacu Yuri... Z kolei u nas był to niezwykle spektakularny elementy wystroju wnętrza.
- Doprawdy? - Namiestnik Lofar delikatnie zbladł, ale zachował fason. - W książce, którą czytałem w swoim świecie wampiry lubiły robić z głów swych ofiar kufle do wina. Szczęściem tutaj nie ma takeigo wyrafinowania. Prawda?
- Raczej nie. My wampiry wolimy pijać z kryształowych kielichów. Nie zniekształcają smaku. Z kolei czerepy dobrze sprawdzają się jako lampiony, choć widzimy w ciemnościach to jednak blask świec jest taki urzekający...

Później nastała pora przerwy obiadowej. Posiłek był raczej skromny, ale nikomu to zbytnio nie przeszkadzało. Mortres zabrał ze sobą drobną białą kulkę, która po wrzuceniu do wody nadała jej krwawy odcień. Suplement zastępujący krew. Jak sam stwierdził w luźnej rozmowie, niezwykle dobrze działa a ich ogrodnicy nauczyli się domeiszkować glebę pod krwawą winorośl, by zyskiwać nowe aromaty. Niestety rośliny jak nie były tak pozostają dla nich niejadalne. Typowa dieta pozostawała różno-rodnością mięs, win i syntetyków krwi.
Nowemu namiestnikowi przybliżono geogragfię świata, Yuri i Ryouko uzgodniły podłoże pod spotkanie towarzyskie a starzec i Herzog rozmawiali nad nowymi odkryciami techniki wojennej i dawnych czasach bohaterów.
Potem powrócono do obrad z kilkoma drobniejszymi i mniej ważnymi sprawami dla odpoczynku po jedzeniu.
Władcy czuli że zaraz będzie trzeba przejść do ważniejszych obrad. Tym razem tylko dla uszu ich szóstki.
***
Ochrona odczuła pewne napięcie i przeczuwała że zaraz zostanie stąd wyproszona. Nim jednak do tego doszło sytuacja uległa zmianie.
Herzog Ruperd spostrzegł jak mag Yue gestykuluje coś do Charpy, a po chwili kotka nachyliła się do starca przekazując mu jakieś informacje. Podobnie z resztą zachował się niebieski zbrojny z przystani, o chwilę wyprzedając Czerwonego.
- Jakieś... kłopoty?. - zapytał dla formalności lord Wiatru.
Z całą pewnością wiedział, co się dzieje. Widać było to w jego oczach i delikatnym uśmiechu.
- Widocznie nasze spotkanie nie uszło uwadze zainteresowanych osób. - Stwierdził starzec. - Jesteśmy właśnie otoczeni? - zapytał spoglądając na maga, który potwierdził to skinieniem głowy. - Otoczeni przez nieznane osoby i w nieznanym celu.
- Zapewne podziemie. - Stwierdził zgorzkniale władca Północnej rubieży. - Rozpanoszyli się już na stałe.
- Co ja wspominałam o problemach... - odezwał się z przekąsem kryształ.
- Czyżby władcy królestw centralnych nie potrafili sobie poradzić z takim problemem? - rzekł wampir z lekką zgryzotą. Zakradając ręce na piersi. - Jeśli chcecie mogę się tym zająć...
- To nie będzie konieczne Lordzie. - odrzekł starzec delikatnie się uśmiechając. Tak jakby pokazywał że niczego nie trza się obawiać. Dał znać by jego ochrona zajęła się tą sprawą.
Herzog spojrzał od niechcenia na swoich ochroniarzy.
- Wy też. - skierował swe słowa do Nanapha. - Ta część debaty przeznaczona będzie Tylko dla władców - dodał jako wyjaśnienie. - Załatwcie to szybko i nie dajcie innym szansy by się popisać.
Gestem ręki nakazał wymarsz z sali obrad. Sali, w której pozostała tylko czwórka władców, namiestnik i kryształ.
- Niech będzie. - Nanaph zgodnie z rozkazem wyruszył za Fisherem, pozostawiając jednak przy swoim miejscu zamknięty zwój, oczywiście z pieczęcią dołączonych w środku - To na wszelki wypadek. - wyjaśnił władcy pokornie.
Podobnie uczyniła władczyni przystani nakazując swojej ochronie odstąpienie od niej. Tyle że w jej przypadku musiała trzy razy zapewnić, że tutaj nic jej nie grozi. Jakby dla podkreślenia siły swego kraju dodała że reszta może sobie nie poradzić bez ich pomocy. Wspominano jakby dla wyrównania tej tezy ze Charpa nie dawno wróciła z przystani, gdzie urzędowała jako uczennica sztuki Ki. To jak zwykle wpieniło Herzoga i jego upodobanie innych ras.
Gdy ochrona opuściła salę zaległa długa cisza. Każdy spoglądał na drugą stronę stołu w oczekiwaniu.
- Pozostaliśmy więc sami. - rzekła jakby dla podkreślenia sytuacji Yuri - Czas zaczynać...
W tym samym momencie rozległo się pukanei do drzwi.
***
Fisher zaczekał na korytarzu do momentu jak Nanaph opuścił sale obrad i zamkną za sobą drzwi. Następnie ruszył w kierunku placu. To tam zgromadziła się pozostała ochrona. Zakonnice, zaalarmowane, zniknęły z pola widzenia. Pochowały się wewnątrz zakamarków całej fortecy. Jedna minęła idących wojowników w przeciwnym kierunku. Niosła tacę z napitkiem. Znajoma aura, choć nie do końca wiadomo skąd. Kobieta, widocznie, musiała być kiedyś w towarzystwie Nanapha. Widzenie aur pod tym względem miało swoją wadę.
Na placu wszyscy rozgrzewali się do starcia, które lada moment miało się rozpocząć.
Gubernator milczał i nie rozgrzewał się jak wszyscy. Miast tego, na jego ciele nie wiedzieć kiedy pojawiła się lekka, płytowa zbroja, a w dłoniach widać było obnażone miecze, gotowe do starcia.
Kolorowi wojownicy zacisnęli pięści i wykonali kilka poz. Rodzaj mantry, która roztoczyła wokół nich dziwną aurę. Nawet gołym okiem dawało się dostrzec zakrzywienia obrazu wokół nich. Charpa związała swoje włosy i zdjęła naramienniki z motywem lwich paszczy, które okazały się być rękawicami. A raczej pewnym ich dopełnieniem.
Tak gotowa do bitwy wykonała kilka szybkich kopnięć i jakiś niezwykły manewr powietrzny.
- I co Ali? To się nam wychowanka znalazła. - skomentował niebieski żołnierz
- Owszem Generale Li Pang. Ale to nasza szkoła nauczyła ją więcej. - odparł ciemno skóry
- Tak tak...
Oboje spojrzeli na Yue, który raczej nie wykazywał ambicji ruchowych. Delikatnie się im odkłonił i z obawą spojrzał w stronę zamku. Jakby samą posturą mówił, że to błąd opuszczać osobę którą powinien chronić. Jakby w tej intencji ze studni wylecial strumień wody który otoczył go lodowymi kryształkami i wodnym kręgami.
Ostatni z ochrony, jeden z mistrzów miecza i protektor Gürmana wycofał się z bramy by zaczerpnąć zimnej wody ze studni. Nie wyglądał ani na groźnego ani na silnego, jednak miał tytuł a to wiele znaczyło.
Ochrona nie miała o czym ze sobą rozmawiać. Znali cel i wiedzieli co muszą zrobić.

Podziemie zmobilizowało kilkadziesiąt osób, w tym kilku wyższych rangą. Był więc cowboy, jakiś mag i rycerz. Poza nimi cała chmara zabójców, strzelców broni palnej, kuszników, oraz od gromada zwykłej hołoty, w tym przedstawiciele armii nekromanty. Był także oddział uderzeniowy na którym zapewne oparta została taktyka.
Wszystko to dostrzeżone zarówno z wnętrza zakonu dzięki oczom widzącym aury jak i z pola bitwy, dzięki dołączonym ciałom. Wszystko zaplanowane tak, by ściagnąć na siebie uwagę oddziałów broniących Głowy Stanu.

Starcie rozgorzało praktycznie w jednej chwili. Przewagę, a raczej niezmienny stan rzeczy, bez wielkich trudności udało się utrzymać strażnikom. Mag wody raził przeciwników wodnymi pociskami i lodowymi soplami. Które gdy tylko rozpoczęła się walka zasiały prawdziwy pogrom. On zdawał się dominować na polu bitwy. Jego towarzyszka - kotka, walcząc w ręcz, również pokonywała swoich przeciwników. O dziwo w tak licznym starciu nikomu nie udało się jej ani razu trafić.
Ochrona z przystani ruszyła w głębię starcia, przecierając szlak za pomocą sztuki Ki. Fisher z kolei dobył swoich dwóch mieczy i naj zwyczajniej w świecie eliminował wszystkich nadciągających. Miecze wojownika wyróżniały się kruczo-czarnymi ostrzami.
Zdawały się także jakoś oddziaływać na wroga, choć z bliżej nieznanym skutkiem.
Gubernator początkowo nie spieszył się do szarży na oddziały Podziemia, jednak po niedługiej chwili spokoju natarł na niego jeden z osobników. Przedstawiciel armii Urgarusa zaszarżował na niego z mieczem w dłoni. Nanaph bez problemu umknął ciosowi, rozbrajając przeciwnika zwinnie, po czym upuścił jedno z swych ostrzy, chwytając stwora za gardło. W chwilę później przeciwnika nie było już na polu bitwy, miast tego wylądował w wymiarze Rodziny. Tak, istotnie, “zombie” Podziemia mogły być tu jednym z większych problemów… w końcu nie reagowały ani na cięcia, lodowe kolce, czy kule wody. Ich odporność na ból mogła być problematyczna, Gubernator więc wybrał je na swoje cele. Lewitując, z jednym mieczem wyjętym, a drugim na plecach wynajdywał przedstawcieli armii i wchłaniał ich, jednego po drugim. Łącznie zdobył w ten sposób 10, a w innym świecie Urgarus dbał o pozbawienie ich kryształów i dołączenie.
Jednak kilka osób nie miało z nimi problemów. Charpa i ta dwójka z przystani. Ich sztuka Ki kruszyła kryształy wewnątrz zombie eliminując je z walki.
Co do mistrza miecza... zajął pozycję najgłębiej placu, wiec i najmniej miał do roboty. Ale stanowił nieprzeniknioną ostatnią linię obrony. Nikt, dosłownie nikt nie przeszedł za niego. W sumie zbliżyło się do niego raptem 5 osób, które skończyły w częściach.
I tutaj Nanaph zamierzał co nieco zyskać. Podczas całej walki oberwował co ciekawszych osobników z Podziemia. Niektórzy byli niezdolni do samodzielnego odwrotu, a jednocześnie z pewnością brakowały tych zdolnych do ucieczki z kimś na ramieniu… no cóż, jak dobrze, że Wymiar Rodziny znów był dla nich drogą ucieczki.
Tylko czy nie okaże się drogą z deszczu pod rynnę...?
Nim minęła minuta, dwudziestu rannych lub i martwych Podziemnych zniknęło w wymiarze Rodziny.
W pewnym momencie walki Nanaph coś odczuł. Znajoma aura panienki Jenny. Ale nie powinno jej tu być. Skąd więc to uczucie? Gdy tylko zorientował się z tego dziwnego odkrycia, odczuł coś jeszcze. W momencie gdy oddział szturmowy miał zaatakować na sale obrad, poczuł równie znajomą aurę. Czarną aurę... ninja. Choć był to ledwie moment, był pewien że to On. Aura zniknęła równie szybko, co się pojawiła.
Niedługo potem dało się słyszeć dzwięk rogu. Niedobitki z podziemia zaczęli się wycofywać.
***
“Puk Puk”. Odgłos stukania.
- Spodziewacie się kogoś? - zapytał Namiestnik, lecz każdy z władców popatrzył na innych. - Prosimy? - Rzekł z nutą niepewności.
Do sali wkroczyła zakonnica z tacą napitków.

Było w niej coś dziwnego, coś nietypowego, coś się nie zgadzało. Każdy z władców spoglądał na nią w ciszy,
- Och przepraszam! To już po posiłku? Powiedziano mi, że mam przynieść napoje. Mam nadzieje, że mogę je jeszcze tutaj rozstawić? - bardka stwierdziła, że odgrywanie naiwnej i słodziutkiej jest takie proste. Zdążyła się już nasłuchać jacy są władcy. Nie różnili się za bardzo od tych, których znała ze swoje świata… byli tylko nieco mniej bezwzględni.

Jenny zdążyła wdrożyć się w życie klasztoru. Dziwnie się czuła w swoim nowym wyglądzie. Był kompletnie inny od jej zwykłego. Najgorzej było z ukryciem gitary. Ostatecznie wrzuciła ją po prostu do jednego z pomieszczeń gospodarczych. A przynajmniej tak ona by je nazwała sądząc, że stały tam miotły i kubły, czasem siano. Żeby nie wyjść na nieznającą zasad często się wyłgiwała innym siostrom stresem przed spotkaniem (wcześniej oczywiście upewniając się, że ONE wiedzą). Łatwo było odgrywać nieco roztargnioną siostrzyczkę. Przynajmniej inne siostry nie kazały jej odmawiać modlitw publicznie i zajmować się medykamentami. Na szczęście sprzątanie i noszenie napojów i jedzenia było czymś na tyle prostym, że przekonanie że da sobie radę było łatwe. Teraz razem z resztą siostrzyczek wchodziła i wychodziła do sali. Oczywiście po cichu i udając, że ich nie ma.


- Jak skończysz panienko przekaż pozostałym by Nam nie przeszkadzano, dopóki sami nie opuścimy tej sali. Nie życzymy sobie innych obecności w trakcie najbliższych obrad.
- O-oczywiście - dziewczyna pospiesznie się zabrała za rozstawianie naczyń. Tacę trzymała nisko aby żaden z władców nie mógł zobaczyć przygotowanego zwoju. Skończyła napoje przy osobie siedzącej najdalej od drzwi. Wracając odwróciła tacę od góry nogami i rozłożyła zwój. Była spokojna na twarzy, wręcz obojętna. Wtedy też władcy zdali sobie sprawę z tego co się nie zgadzało. Jej serce biło szybciej, wiedział o tym tylko i wyłącznie wampir.
Bardka zacięła sobie palec o schowany w stroju ostry kawałek. Skrzywiła się z bólu po czym upuściła kroplę na znak znajdujący się na zwoju. Momentalnie odrzuciła tacę w zwój na środek stołu obrad widząc, że dzieje się coś dziwnego.
- Dziękuję. To wystarczy. - rzekł głos i postać pojawiająca się z dziwnej przestrzennej anomalii.
Wtedy też w sali obrad pojawił się główny prmomotor tego zameiszania.
Młodzieniec miał jedno oko błękitne a drugie czerwone. W obu były dziwne wzory.

- Jesteś wolna. A teraz zmykaj nim będzie za późno. Rachunki wyrównamy gdy załatwię tą sprawę. - podsumował po czym zwrócił się do zgromadzonych. - A państwa zapraszam w inne miejsce...
***
Jenny nie czekała na fajerwerki. Znała dryg. Robisz swoje i znikasz. W końcu robiła już podobne rzeczy… tylko mniej magiczne. Wyszła z sali jak gdyby nic się nie stało i prędko ruszyła przed siebie. Pochylając głowę udałą się w miejsce, gdzie schowała gitarę. Gdy ją wyciągała usłyszała jakiś szmer. Wychodząc zobaczyła nadchodzącego strażnika. Trzymając jebitnie czerwoną gitarę raczej była mocno podejrzana. O ile jej przebranie nie przestało działać. Zerkając na rękaw wyszło, że nie.

Pochmurny wygląd strażnika nie sugerował jednak aby zamierzał przeoczyć gitarę. Jenny westchnęła. Przez okno mogła zobaczyć wieżę i barierę. Chciała wrzasnąć, ale zamiast tego niespodziewanie się zakręciła i z całym impetem trzasnęła gitarą człowieka w głowę. Nie spodziewając się tego strażnik osunął się na ziemię nieprzytomny. W tym czasie Jenny znalazła jakąś szmatę, którą owinęła instrument. Korzystając z zamieszania powoli przemykała do wyjścia. W końcu wydostała się na zewnątrz. Niby pod pozorem pomocy rannym podchodziła do kolejnych martwych, rannych i po prostu nieprzytomnych. Coraz dalej odchodziła od zamku aż uznała, że jest na tyle daleko aby po prostu odejść w kierunku wieży. Mając tam mieszkanie mogła spokojnie przeczekać… no i może wygrać konkurs piosenki.
***
- A teraz do sali obrad! - zakrzyknął niebieski wojownik. - po skończonej rozrubie
- Nikogo tam nie ma~nya. - stwierdziła kotka.
- Co?! - zakrzyknął zdziwiony. Lecz złotowłosy mag uniósł dłoń w geście obronnym.
- Yue mówi że nikogo tam nie ma~nya. Ale...~nnn są bezpieczni, gdzie kolwiek są~nyu.
Faktycznie. Drobne przeoczenie, pomyłka. Gdy zakonnica wytargła do sali wniosła ze sobą napitki a miedzy innymi wodę. Główną moc złoto-włosego chłopca. Choć nie był on w stanie dokładnie określić lokalizacji, wiedział co się dzieje. Staruszek musiał być na to przygotowany zabierając z sobą kielich z wodą.
- Co to ma znaczyć. - Ciężki głos, zmieniany na siłę, wydobył się zza czarnej zbroi.
Brak twierdzącej odpowiedzi.
- To brzmi źle. Wiecie, kto za to odpowiada?
Gubernator ruszył do sali obrad, gdzie za sprawą Oczu Czasu chciał zobaczyć co się właściwie wydarzyło.
Trochę szumu. Widać zabezpieczenia magiczne w tej sali były dość silne, nawet na tą zdolność rodziny. Z zarysów wygląda na to, że do sali weszła pewna dama. Dziwne przeczócie mówiło że była to paneinka Jenny choć o całkiem nowym wyglądzie. Później pojawił się czarny ninja i zabrał wszystkich. Szum zagłuszył także wszelkie słowa jakie padły, a pewnym było ze ninja coś mówił.
Za sprawą danych pozyskanych z pozostawionego zwoju, Nanaph dowiedział się, że Ninja został tu wprowadzony przez Panienkę Jenny, a następnie wymusił na władcach zgodę na ewakuację, w związku z kiepską sytuacją na zewnątrz.
Widać było także, wkraczający chwilę później oddział uderzeniowy podziemia. Jednak jako wyszkolonemu oddziałowi wystarczyła im raptem chwila rozeznania by wiedzieli że ich cele zniknęły i trzeba się ulotnić.
***
Przez pewien czas nie wiedziano co zrobić. Chciano rozpocząć poszukiwania, lecz nie wiedziano od czego zacząć. Sytuację niepewności rozładowało pojawienie się szermierza z jedynym ocalałym członkiem grupy uderzeniowej. Faktycznie zniknął on pod koniec starcia na placu, ale jakoś wiekszość osób przeoczyło ten fakt. Mało się udzielał w bitwie.
Rozpoczęto więc przesłuchanie, delikatne ze względu że został tylko jeden ocalały. Próbowano wielu sztuczek, lecz z mizernym skutkiem. Był to osobnik niezwykle oddany swemu celowi. Zaczęto używać więc bardziej dosadnych metod łącznie z kruszeniem kości za pomocą ki, rozcinaniem nerwów i chyba najbardziej lubianym przez gawiedź, pierwszy raz zastosowane, cyniczne zalewanie nosa lodowatą wodą. Opatentowane przez mistrza Yue. Dwa wodne strumienie, prawie że lodowate, wchodziły przez obie dziurki od nosa, wychodziły ustami sunąc po zębach górnej szczeki i łączyły się ze swymi początkami tworząc dwa okręgi poruszające się bez przerwy. W pewnym momęcie zapomniano chyba co było na celu i cieszono się zabawą. Charpa jako jedyna nie uczestniczyła w zabawie.
Po długim czasie drzwi pustej sali obrad otwarły się ponownie. Ochrona siedziała na zewnątrz, nie widząc większego sensu w łażeniu we wszystkie kierunki. A i dano odpocząć obiektowi uciechy zostawiając do jako więźnia.
Z sali obrad wyszedł Herzog Ruperd, za nim władczyni przystani. Lord wiatru, Colland Grüman i... nikt więcej. Yue i Charpa wpadli do sali obrad jak postrzeleni, lecz i tam nikogo nie zastali. Był jednak kryształ komunikacyjny a w nim królewna Uri.
Obrady dobiegły końca z nie przewidywanym skutkiem. Zaginął reprezentant stolicy.
Mortres odleciał w przeciwnym kierunku niż zachodzące słońce. Ryouko zabrała bez słowa swoich ochroniarzy i udała się do karocy. Namiestnik Lofar wraz ze swych strażnikiem postanowili zaczekać na straż Stolicy, która wciąż rozmawiała przez kryształ ze swą królewną.
***
Herzog Ruperd podszedł do swoich podopiecznych.
- To by było na tyle z rady władców. - Oświadczył z bardzo złym grymasem - Przygotujcie się do powrotu.
- Ta jest. - odparł Nanaph. Mimo swoistej obojętności, malującej się na jego twarzy, wcale nie planował pozostać w niewiedzy. Herzog Ruperd powrócił, a jednocześnie Oczy Czasu mogły ukazać co robił gdy go nie było.
Nieznane miejsce, stół, czarna postać przy ścianie. To z pewnością był ninja. Brak dźwięków i półmrok rozświetlony kilkoma świecami. Debaty wciąż trwały, nic niezwykłego. Przynajmniej do czasu aż ninja się nie odezwał. Coś powiedział, choć nie wiadomym było co. Miejsce, do którego trafili widocznie było przygotowane na wszelkie próby pozyskania informacji.
Ninja zabrał głos. Kryształ komunikacyjny świecił. Lord Wiatru był złowieszczo zadowolony. Ruperd, władczyni przystani zdziwieni. Bardzo zaskoczeni. Rozgorzała kłótnia. I jeszcze całokształt różnych zapewne tematów.
Później wrócili tutaj.
Tuż przed wyjazdem, Gubernator oznaczył od zewnątrz środek transportu władcy. Już za parę godzin miało wydarzyć się coś znacznie ciekawszego…
 
__________________
Kanbaru Suruga: Skoro nie cieszy cię zbereźna rozmowa z młodszą dziewczyną, jak masz zamiar przetrwać w społeczeństwie?
Poker123 jest offline  
Stary 22-02-2015, 15:52   #96
 
Ninjapony's Avatar
 
Reputacja: 1 Ninjapony nie jest za bardzo znany
Sonja Fjällskogen


Dzień 1. (12 czasu innych) Lokalizacja. Nieznana jaskinia.

Błysk, szum. Kolor, cienie, barwy, wszystko zaczęło powracać. Sonja stała przy skale, którą przed momentem przetarła dłonią. Nic się nie zmieniło. Wszystko wyglądało, jak przed momentem. Zapewne jakiś czar światła aktywujący się po dotknięciu jego inkantacji. Ot, taka tam niezwykłość. W jaskini nie było niczego więcej, co przykułoby uwagę rudowłosej.
Stwierdziła, że nie ma tu czego szukać i powinna wrócić do swoich obowiązków, więc skierowała się ku wyjściu. Kiedy opuściła jaskinię, niemal usiadła z wrażenia.
Jaskinia wychodziła po środku pionowej górskiej ściany. Przed nią przepaść, kilka set metrów w dół. A poniżej kotlina. Po lewej stronie spływający z niewidocznego szczytu wodospad. "To niemożliwe, żeby ktoś stworzył to wszystko za pomocą magii, więc jak to się tu znalazło? Zbieranie zielska może poczekać, muszę się dowiedzieć o co tu chodzi. "- pomyślała Sonja.
A pierwszym celem było dostanie się na niższy grunt. Dobrze wiedziała, że jest w nieznanym miejscu miała jednak nadzieję, że... nie wszystko się zmieniło.
Po wielu trudach, sporej liczbie zadrapań i spadku ostatniego metra wysokości na pupę. W końcu wylądowała na ziemi. Kotlina była skąpana we mgle. Mimo to zdawał się być dzień. Szary dzień.
Samo miejsce wyglądało dość zwyczajnie. Mało zieleni, mnóstwo skał, piętrowe ułożenie stopni i wielka szczelina. Kanion, wąwóz na jednej ze ścian górskich. Wyjście, prowadzące w nieznane. Od niego dzieliło dziewczynę raptem parę mniejszych kilku metrowych stopniu w dół.
Odgłosy powarkiwań, z góry. A odgłosy nie brzmiały znajomo. Nieznane gatunki? Jedno było pewne! Coś działo się na wyższym stopniu.
""No to mamy problem... Z jednej strony całkiem wkurzony zwierzaczek, z drugiej konkretna odległość do ziemi. Na wszelki wypadek sprawdzę kompletność mojego sprz... " - gdy wyjęła miecz i nóż, okazało się, że są całe pokryte rudymi plamami rdzy. - Świetnie, tylko tego mi brakowało... - westchnęła cicho.- zostaje mi tylko zaryzykować i spróbować opuścić się jak najdelikatniej na dół, nie łamiąc przy tym nóg.
Pierwszy stopień poszedł gładko. Tak jak i drugi. Z trzecim były problemy, a z czwartym... no właśnie. Problemy zaczynały rosnąć.
- Mówiłem żebyś odpuścił, ty głupi kundlu. - Rozległ się krzyk całkiem blisko.
Z nieba, metr od dziewczęcia, spadł nieznany chłopak.

- I co teraz burek? - zakrzyknął grożąc palcem czemuś z wyższego stopnia. Zadziwiające, wylądował bez szwanku skacząc z kilkunastu metrów.
Z tego samego stopnia na powyższy zeskoczyły dwa cienie. Gdy tylko stanęły na krawędzi, niedawno opuszczonego przez dziewczynę stopnia, Sonja uświadomiła sobie że to dopiero początek wielu niezwykłych zdarzeń.

- No masz... - skomentował młodzieniec widząc że jego ucieczka się nie powiodła.
Ze zdziwieniem dostrzegł także oniemiałe dziewczę.
Przez chwilę rudowłosa gapiła się wytrzeszczonymi ze zdziwienia oczami, po chwili zorientowała się, że wygląda co najmniej komicznie. - Jak to zrobiłeś? I czy mógłbyś mi powiedzieć gdzie jestem? - spytała. "Mam nadzieję, że będzie coś wiedział o tym dziwnym miejscu... "- A tak swoją drogą to chyba wpakowałeś się w niezłe kłopoty, co? Wygląda na to, że przy okazji mnie też...
- Tak. Ma się to doświadczenie. - Zarzucił fryzurą nadając tym samym komiczny efekt swojej osobie. dodatkowo odparł szybko szykując się do ucieczki. Bo oto rogate opancerzone psy gotowały się do ataku. Dziewczyna nie słyszała myśli tych zwierząt, a zwykłe przeczucie podpowiadało że zaatakują, nie ważne co zrobi.
- Pozwoli panienka, że opowiem po drodze. - Chwycił ją za rękę i pociągnął na tyle mocno, by chwycić ją w ramiona, w pozycję księżniczki. A gdy tylko wpadła w jego objęcia, natychmiast zaczęła się szaleńcza pogoń.
- Swoją drogą jestem... - Dobiegł do skraju stopnia i bez większego zastanowienie zeskoczył z niego w biegu - Faaaaang. - Wylądował twardo, ale nie miał czasu by narzekać. Pogoń wciąż trwała, a kilka stopni wciąż było przed nimi.
- Eeemmm... dzięki - Sonja czuła, że się czerwieni - można je jakoś zniechęcić do gonienia za nami? Moja broń do niczego się nie nadaje a spotkanie z tymi przyjemniaczkami niezbyt mi się podoba. Na dodatek nie mogę odczytać ich myśli. Zdołasz im uciec? - " Czymkolwiek są te stworzenia, nie są zwyczajne. A to oznacza kłopoty. Nie mogę sobie pozwolić na zranienie, nie mam żadnych bandaży i nie znam tego terenu. Jedyna nadzieja w tym całym Fangu... "
- Czytać ich myśli? - zastanowił się na głos. - Nawet gdybyś coś takiego potrafiła, nie zadziała tutaj. Jesteśmy w strefie anomalii. Po części prze ze mnie. - dodał cicho pod nosem - Żadne moce nie działają. Dlatego uciekamy. - stwierdził z lekkim uśmiechem, zeskakujac na kolejny stopień. - Gdybym to wiedział wcześniej zapewne wziąłbym jakąś broń. Hmm... nie korzystam z nich często więc... Przynajmniej nie pchałbym się w to miejsce. Wiedziałem, że coś się święci.
Salto w powietrzu. Uniknął szarżującej bestii.
- Otóż trza ci wiedzieć panienko, że nie znam tego miejsca, zapewne nikt nie zna. Pojawiło się raptem dwa dni temu. Zawalił się fragment góry i powstała kotlina. Bez przyczyny, bez celu. A już ten świat zrobił z nią to co chciał. Ups. Pardon. - Podrzucił dziewczę a sam odbił się od nacierającej istoty. - Strasznie upierdliwe. - Nim wylądował zdążył ponownie ja pochwycić. - Nie ma rady panienko musimy uciekać nim nie wyjdziemy ze strefy bez mocy. Później nie będzie problemów.
- Daleko jeszcze ? Ta pozycja nie jest zbyt wygodna a i tobie pewnie jest trochę ciężko - zachichotała cicho . “Ciekawy z niego osobnik. Silniejszy od wszystkich ludzi, których znałam... Na dodatek w jakiś sposób magia po prostu… nie działa. Kiedy już zgubimy nasz “ogon” będzie mi musiał coś o sobie opowiedzieć”- Na pewno nie ma sposobu żeby nas zostawiły w spokoju poza ucieczką ?
- Walczę za pomocą magii, a aktualna sytuacja nie jest korzystna dla nas obojga. - Stwierdził w zamyśleniu. - Widzę już wyjście. Musimy spróbować. Powinniśmy być już poza zasięgiem.
Wyskoczył z kolejnego stopnia, puszczając nogi dziewczyny. Wyswobodzoną rękę rozprostował przed sobą i zakrzyknął - Wymiar Wróżek.
Przed nimi w powietrzu otwarł się portal.

- Yoooohoooo! - Zakrzyknął z radości. - Działa.
Na krótki moment znaleźli się w innym świecie. Świecie bardzo kolorowym i bajkowym.

Lecz po chwili wypadli z niego i znaleźli się parędziesiąt metrów nad ziemią. Poza kanionem. Świat ten zdawał się być podobny do świata Sonji. Łąki, pola uprawne, lasy, miasta. Z tym że żadnego z tych miejsc nie rozpoznawała. Swoją droga o czym to człowiek nie myśli w chwilach zagrożenia.


- ..ang.... Fang! - lekko stłumiony odgłos z dołu.
Na ziemi znajdowała się jakaś barwnie ubrana dziewczyna i z radością machała do spadającej dwójki.
- Dzięki bogu, a już myślałem że to mój ostatni wyczyn. Eryn!!! Złap nas!
Dziewczyna zaczęła się obracać, w tym samym momencie wyrosły jej olbrzymie motyle skrzydła.

Pochwyciła spadających i spokojnie odstawiła na pustą polanę.
- Dzię... kuję... Eryn... - Fang leżał na ziemi sapiąc ciężko. - Kupię... ci... słodycze...
- Uuucchhh... Trochę za dużo wrażeń jak na jeden dzień... - mruknęła do siebie Sonja, trzymając się rękami za głowę, która pękała od przesytu informacjami - "Dobrze... Zacznijmy od początku."- wstała, wzięła głęboki wdech i powoli wypuściła powietrze, żeby skupić myśli - Nazywam się Sonja Fjällskogen, pochodzę z miasta Akkerfjord w kraju Keahkin. Dziękuję Ci za ratunek. Gdyby nie ty, to tam na stopniach skończyłaby się moja przygoda w tym świecie. Jeśli wiesz coś więcej o tym, dlaczego tu jestem, o tej anomalii lub naszych upierdliwych " kolegach ", albo znasz kogoś kto ma taką wiedzę, chętnie wysłucham wszelkich informacji. Jeśli mogłabym się jakoś odwdzięczyć, bardzo chętnie to zrobię, w końcu uratowałeś mi życie. Przy okazji chciałabym zarobić trochę pieniędzy żeby naprawić moją broń... Jakieś pomysły? - uśmiechnęła się szeroko." No, poszło lepiej niż myślałam. Zazwyczaj rozmawianie z obcymi było o wiele trudniejsze... "- pomyślała z zaciekawieniem rudowłosa.
- Uch. - Sapnął Fang - Będzie tego trochę. Po pierwsze te nazwy nic mi nie mówią. Zapewne to lokacje z twojego świata. Na niewiele się tu zdadzą..
- Każdy trafia do Międzyświata bez celu. - stwierdziła Eryn, rozpoczynając delikatnie kiwać się na boki. Zapewne nie należała do takich co to potrafią ustać w miejscu.
- Taak. - Zastanowił się na moment. - Będzie tu trochę upierdliwości i nieprzyjemnych rzeczy. Ten świat jest dla wielu z nas obcy.
- Fang...
- Tak tak wiem. Posłuchaj mnie Sonjo. Na północ stąd jest miasto Lofar. Tam popytaj “Barmana” o najważniejsze sprawy. On wie więcej, niż by się zdawało. - Włożył rękę do kieszeni, skąd wyciągnął kilka złotych monet. - powinno wystarczyć na posiłek. Zwykło się dawać nowym taką zapomogę. Nie musisz mi tez być wdzięczna za pomoc. Jednak... gdyby dane ci było znaleźć lub usłyszeć cokolwiek o jakichś anomaliach, i nie mam na myśl i tego co przeszliśmy, tylko o bardziej namacalnych,to o ile zdołasz, przekaż mi te informacje. Czy to przez barmana czy kogoś innego. Mam pewien interes do tych niebezpieczeństw.
-Jeśli tylko natrafię na jakiekolwiek wiadomości, dopilnuję, żebyś się o tym dowiedział..
- Nasze drogi jeszcze się zejdą w tym świecie. - powiedział podnosząc się z ziemi i otwierając magiczny portal. - Ale teraz musimy się pożegnać. Czas nas goni. A, Sonjo... witaj w Międzyświecie.
Znikli za portalem.
Dziewczę zostało samo, znając jedynie pobieżnie kierunek swojej wędrówki.
“No to w drogę ! Muszę znaleźć to miasto, nim zrobi się ciemno.” - Poprawiła swój dobytek żeby nie przeszkadzał jej podczas marszu i raźnym krokiem ruszyła w kierunku, w którym powinno znajdować się Lofar.
Młodzieniec zapomniał wspomnieć, że miasto znajdowało się dzień drogi na północ. Do tego musiała przebyć nieznany jej las. Całkiem opustoszały. Coś musiało się tu kiedyś stać, pomyślała.
Miasto zaskoczyło ja wielce. U spodu wyglądało normalnie. Otoczone murem, niewielkie. Ale jego druga część byłą niezwykła. Olbrzymia skala, nie wyglądająca na naturalną. Do tego jedna jej ściana w całości była pionowa. Dale było też dojrzeć wbudowane w nią budowle. Wierzę strażnicą i zdaje się baszty jakiegoś zamku.
Do miasta prowadziły tylko jedne wrota od jego wschodniej strony, a przynajmniej na to wskazywały drogowskazy.

“Ups”. Usłyszała dziwne westchnięcie. Gdy odwróciła głowę, na polanie stał czarny jaszczur i dość spokojnie przyglądał się jej, machając ogonem. Wyglądał na drapieżnika.

Spokojnie bez gwałtownych ruchów zaczął się wycofywać. To było dziwne zachowanie jak na zwierzę.
" Co.... Co to jest? Nigdy nie słyszałam o takim stworzeniu." pomyślała zaskoczona. Mimo zdziwienia, jaszczur bardzo się Sonji spodobał. Z pewnością był świetnym drapieżnikiem - wskazywały na to długie zęby i pazury oraz atletyczna budowa. Ale najbardziej zadziwiające było jego spojrzenie. Takie... inteligentne. I z pewnością nie był to kierujący się agresją i rządzą krwi bezmyślny zwierzak - nie zaatakował jej mimo przewagi siły i elementu zaskoczenia. " Może uda mi się nawiązać z nim jakiś kontakt? " - dziewczyna usiadła na ziemi i spróbowała przekazać stworzeniu, że ma przyjazne zamiary i jest nim zaciekawiona.
Stwór spoglądał na nią z bardzo dziwnym wyrazem pyska. Tak, jakby rozumiał, co jest do niego mówione, lecz starał się przypatrzeć człowiekowi. Nagle dane było jej usłyszeć... warczenie dobiegające z jaszczura. A raczej czegoś, co miał na plecach. Teraz gdy wydało z siebie odgłos, dziewczę to dojrzało. Małe, czarne, owłosione. Wyglądało jak kłębek. Gdy zawarczało, coś zaczęło zwisać i poruszać się na boki. Ogon. Po chwili jednak zeskoczyło z gada i stanęło na ziemi, na własnych łapkach, powarkując (a raczej prychając) na nią.

- Nie wiem, czym jesteś i o co tu chodzi, ale jesteś najsłodszym stworzeniem, jakie w życiu widziałam. - powiedziała czy to do siebie, czy to do puchatej kulki, zachwycona rudowłosa. Uśmiechnęła się do czarnego stworzonka, nadal siedząc na ziemi i utrzymując delikatny kontakt z jego umysłem .
- “Cłek, cłek, (w domyśle człek = człowiek). Mam.” Temu podobne kombinacje wiły się w głowie maleństwa, do czasu aż gad nie zareagował.
Chwycił delikatnie w swoją paszczę grzbiet maleństwa i położył sobie na plecach. Następnie jakby ludzkim gestem ukłonił się i odbiegł w stronę lasu na wschodzie.
- No cóż... Nic na siłę. Mimo wszystko zadbam o to, żebyśmy spotkali się ponownie. - nieco rozczarowana, Sonja wstała i kontynuowała wędrówkę do miasta.

Nim przeszła przez bramę w oddali na ścianie górskiej, która zachwycała swą wielkością, dziewczyna dojrzała jakiś czarny prostokąt. Bardzo duży prostokąt. Olbrzymie czarne wrota. Nawet z tej odległości zdawały się zachwycać i delikatnie przerażać.
Brama miejska była wygięta do wewnątrz. Oznaka że ktoś na siłę chciał się dostać do środka. Wewnątrz miasta wygadało najzwyczajniej. No może nie licząc tej olbrzymiej skały u schodów prowadzących na jej szczyt. Była także tu masa niezwykłych jak dla Sonji osób. Ale czuła tu spokój i bezpieczeństwo. Po lewej były stajnie, a po prawej tablica ogłoszeń i bar “Pod Rogatą Bestią”,
Rudowłosa skierowała się w stronę stajni z nadzieją, że mają tam jakieś trudne konie i uda jej się trochę z nimi potrenować. "Przekonajmy się czy w ogóle mają tu coś takiego jak konie. Może uda mi się zarobić nieco grosza na naprawę broni..."
- Ano panienko mamy takowe. Ot jednego mniej, bo ktoś, zdawać by się mogło, miał uraz. Załatwił nocą jednego. Ot panienko co za czasy by w normalnej stajni takie rzeczy wyczyniać. - mówił stary stajenny. - Ale nasze koniki grzeczne. Ot Zuzia czasem uchla bo takie już jest to wredne kobyłsko. A Ziutek osowiały jakiś chodzi. Ale jak panienka szuka czegoś wprawnego to jest Gerwazy i Zenon dwa rasowe mustongi. Jeszcze jest to czarne z tyłu, Źdźbełko zwane. Ale nieposłuchane, mówię panience. Lepiej nie ruszać chyba że mu chlania się idzie dać.
- Bardzo mi przykro z powodu utraty konia..A co do innych, mam pewną propozycję. Mogę zająć się treningiem tych koni. W moim świecie nawet wysoko postawione osoby korzystały z mojej pomocy.Jeśli moje metody tu również się sprawdzą, wtedy poproszę o zapłatę. Chętnie również będę sprzątać w stajni i oporządzać konie, w zamian za niewielki posiłek. Jak pan widzi taki układ?
- My jakiem zwykli w barze jadać tudzież w straży. Moło kto jednak konie wynajmuje, więc niźli by był twój trud. Jednakowoż straż staję opłaca. Czemu by więc nie. - odparł potwierdzająco na chęci podróżniczki. - Ty to ten, znaczy panienka zwierzoki ułaskawia? (tu w rozumeinie wychowywania, oswajanie)
- Tak, w moim świecie głównie z tego się utrzymywałam. Czy mogłabym w takim razie zacząć pracę od jutra? Chciałabym jeszcze trochę rozejrzeć się po mieście, zobaczyć co gdzie jest. - Sonja była całkiem zadowolona z wyniku rozmowy. Zastanawiała się też co ciekawego czeka na nią w Lofar.
- Nima problymu. (to nie błąd) Swoją drogą straż o takich pytoła. Chcieli coś z ptakami zrobić. - dodał nim się rozeszli.
Straż, powiedział. To zapewne tamta baszta. Hmm bar jest tuż pod nosem. A za alejką, jak głosi szyld, alchemik. A odgłos metalu skąd? Kowal. Gdzieś na prawo obok baru, zapewne w alejce. Nie ma nigdzie targu więc, to już zapewne jest wyżej.
W pierwszej kolejności skierowała swe kroki do kowala.
Tuż przy barze skręciła w alejkę i po parunastu metrach znajdowała się na placyku z kowadłem, rynnami wody oraz poddaszem z piecem hutniczym. Miejscem tym zajmowała się dwójka osób. Persona w ciężkiej zbroi z hełmem, co przy takiej pracy raczej było utrudnieniem, niźli ochroną, oraz drugi osobnik w lekkiej zbroi z otwartym hełmem.
(ale już bez wstawiania w tym akcie bo były parę razy)
- lekka zbroja
- ciężka zbroja.
Ciężkozbrojny rozgrzewał właśnie jedno z przygotowywanych ostrzy, a w tym czasie lekkozbrojny skończył zbijać pierwsze i zaczął je ostrzyć na kole szlifierskim. Zauważył dziewczynę, i oderwał się na moment od hałasującego zajęcia.
- Powitać panienkę. Co sprowadza?
- Witam, chciałabym się spytać ile będzie kosztowała naprawa tych rzeczy - to mówiąc, pokazała swój zardzewiały miecz i nóż. - I dowiedzieć się, jaka wartość w tym świecie ma ta moneta - dziewczyna położyła na swojej dłoni jedna z monet otrzymanych od Fanga.-" Mam nadzieję, że nie zbankrutuję na tym przedsięwzięciu. W końcu muszę mieć trochę finansów na czarną godzinę" - zauważyła w myślach ze zmartwieniem.
- 1 Moneta. Sądząc po awersie z gryfem. Lofarska. Widać panienka nowa. - To powiedziawszy, wyciągnął z kieszeni fajkę, oraz mieszek. Fajkę uzupełnił o tytoń i zapalił, a z mieszka wyciułał jeszcze dwie monety. Moneta z symboliką smoka i wilka. - Te trzy są równo wartościowe. Różnica mennic, jedność kraju. Liczą się tu za jeden. A panienki oręż będzie wymagał 50 monet. O ile mam go przekuć. Mogę go też naostrzyć za powiedzmy okazyjnie 10 monet, ale na długo się on nie zda. Całe szczęście że wyżywienie jest tu tanie. - zaśmiał się przyjaźnie.
- Cóż, dziękuję za informacje, ale na razie podziękuję. Wrócę kiedy indziej.- odparła Sonja z lekką nutą niezadowolenia. - Do zobaczenia. - To powiedziawszy, udała się w kierunku tablicy ogłoszeń z nadzieją ze znajdzie tam jakieś zlecenie niewymagające posiadania broni. Chociaż właściwie miała jeszcze magię. Wolała jednak nie podlegać tylko na niej, argument siły w postaci czegoś ostrego dodawał jej poczucia bezpieczeństwa.

Na tablicy ogłoszeń widniało kilka ofert, lecz jedynie dwie oraz pewna notka zwróciły jej uwagę.
Pomijając frazę piśmeinniczą, zlecenie pierwsze dotyczyło miodu z znanego jej dobrze drzewa, Isoratu. Raczej pospolite w jej rejonach i łatwo rozpoznawalne po białych pręgach na zielonkawej korze. W zamówieniu napisano dokładnie “5 flakoników” oraz dostarczyć do Mariki.
Kolejna kartka była już bardziej wymagająca. Wymagała czarów ognia i zapewne uzbrojenia. Na pewno zlecenie pisał wojskowy, sądząc po pełnym formalnych zwrotów, charakterze wypowiedzi. Cel: jakiś piec, zlokalizowany pod ziemią? Chyba skałą. Po krótkiej chwili zastanowienie mogło chodzić o tą ciosaną skałę, na której zbudowano miasto. Ciekawe... Dodatkowe informacje - w zamku u zarządcy Lofar.
Ostatnia notka była dziwna. Niespodziewana. “Witaj w Międzyświecie, Zagubiona”. Kartka a raczej świstek, pisany odręcznie.
- Ciekawy zbieg okoliczności....- ostatnia notka nieco zdziwiła Sonję. - Co do reszty, to nie mam zbyt wiele możliwości. Zbieranie miodu wydaje się dość trywialnym zadaniem. Najpewniej jest w tym jakiś haczyk. W razie czego mam jeszcze magię... Na razie największym problemem są flakoniki. Może ta Marika będzie jakieś miała. Trzeba kogoś spytać gdzie ją znajdę. - rudowłosa poszła do karczmy, przypomniało jej się bowiem , że jest tam człowiek zwany Barmanem, posiadający ponoć wiele informacji. Na pewno będzie wiedział, gdzie szukać Mariki.
W barze, jak na młodą porę, znajdowała się grupka “tutejszych”. Choć w większości byli to przybysze, którzy już zadomowili się w tym świecie.
Za barem znajdowała się dwójka mężczyzna skrzętnie wymieniająca się w zadaniach.


A przy stolikach:
[IMG]http://api.ning.com/files/aQjIUArs7WJAkYvDncI9TkYx3qc1TPKVL0ZxFHCOy5Au6gXweb S1KalCIZiOSbB30NvOO3DT*wMq473PxhKDE9ng0CtSgIvM/GuyAngel3.jpg[/IMG]




W barze nie było kelnerki.
Sonja podeszła do baru. - Przepraszam, czy wiedzą może panowie gdzie znajdę Markę? Przy okazji chciałabym się też dowiedzieć, ile kosztuje obiad.-
- Witam madame. Dla panienki raptem za 5 monet przygotuję iście królewska wyżerkę. - rzekł młody chłopak, gasząc papierosa i uśmiechając się wielce uwodzicielsko.
- Marika ma swój lokal w alejce za barem. - odrzekł drugi - Oszyldowany sklep alchemiczny. Na pewno panienka trafi. A jeśli bym mógł. - wyciągnął z pod blatu małe zawiniątko. - To również dla niej. Biedaczysko tak pochłonięta jest swoją pasja, że zapewne zapomniała dobrze zjeść. - mówił spokojnie, przyjaźnie, dorośle.
- Dziękuję za informacje. A przesyłkę z miłą chęcią doręczę. Do zobaczenia wkrótce - dziewczę uśmiechnęła się do mężczyzny za barem, wzięła pakunek i wyszła z baru żeby rozejrzeć się za wspomnianym sklepem alchemicznym.
Tak, jak zostało powiedziane, Sonja wybrała się na spacer alejką biegnącą po lewej stronie baru. Nie minęło wiele czasu, jak trafiła na okrągły plac ze studnią z którego biegły schody na wyższy dziedziniec, zapewne targowisko. Na tym samym placu dostrzegła oszyldowany sklep. Szyld niezbyt wyszukany prezentujący flakonik z zieloną miksturą. Drzwi były ciężkie, dębowe, z okienkiem zasłanianym na suwak, oraz stalową kołatką do nich.

Odgłos stuknięcia rozbrzmiał echem na pustym, o tej porze, placu. Z drugiej strony drzwi, słychać było odgłos kroków i jakiejś rozmowy. Po chwili zasuwa się odsunęła i wyjrzały stamtąd niebieskie oczy.
- Słucham. - zapytał niepewny, dziewczęcy głos.
- Witam, ja do pani Mariki w sprawie zlecenia. Przy okazji przyniosłam pakunek od jednego z pracowników baru "Pod Rogatą Bestią", poprosił mnie o jej doręczenie. Wydaje mi się, że w środku jest jedzenie. Mogę wejść do środka? - masywne drzwi od razu zwróciły uwagę Sonji, w końcu miasto wydawało się bezpieczne, a tu nagle masywny kawał dębu, jak drzwi do schronu. " Ciekawe, co skłoniło właściciela lub właścicielkę lokalu do takich zabezpieczeń... Musiały sporo kosztować. Czyżby trochę mikstur było aż tyle wartych? Ach, zresztą nieważne - chwilę zastanawiała się w myślach, czekając na powiedz z drugiej strony zagadkowych drzwi.
- Proszę wejść. - Odparł głos.
Drzwi otwarły się ze skrzypnięciem. Po drugiej stronie stało różowowłose dziewczę z flakonikiem czarnej cieczy w dłoni.

- To ja jestem Marika, tutejszy alchemik. - odrzekła, odkładając flakonik na stolik, gestem dłoni zapraszając do środka.
Korytarz łączył się z otwartym pomieszczeniem alchemicznym - stoły, aparatura i wielki garniec na piecu oraz mnóstwo książek o tej samej tematyce.
W pomieszczeniu tym zasiadały dwie młodsze dziewczyny.


- Witamy. - Powitała złotowłosa. Ta druga jedynie przyjaźnie się uśmiechnęła. - Zaskakują mnie twoje środki ostrożności Mariko. - skomentowała.
Alchemiczka jedynie pokiwała głową by przez chwile im nie przeszkadzać.
- Pakunek połóż na tamtym stoliku. I powiedz w czym rzecz.
- Otóż przebywam w sprawie zlecenia dotyczącego zebrania miodu. Ogólnie rzecz ujmując, zgłaszam się do jego wykonania. Chciałabym poprosić o nieco więcej informacji odnośnie lokalizacji drzewa i możliwych niebezpieczeństw. Niewielki problem stanowią wspomniane w ogłoszeniu, flakony osobiście nie posiadam ani jednego...-
Alchemiczka wskazała palcem na drugie różowowłose dziewczę. Dopiero po krótkiej chwili dziewczęta tam siedzące zorientowały się, że pod nimi jest kuferek.
- Ich ilość nie musi być dokładna. Możemy się umówić na 3 monety od flakonika. Potrzebuję do wyrobu miodu pitnego. Drzewa rosną w głębi lasu drwali. Tuż pod stopniem górskim. Znasz te drzewa?
- Tak, te drzewa są w moim świecie dość częste. A przynajmniej były zanim się tu znalazłam.... - chwila zamyślenia, przewijające się w myślach obrazy domu, rodziny, miasta, znajomych. Wszystko, co znała już najpewniej nie wróci. Potrząsnęła głową, przerywając retrospekcję. - Jakieś "atrakcje", coś na co powinnam szczególnie uważać?|
- Ostatnimi czasy tamtejszy las był pełen Ludoth i Charmeleos, choć w tej chwili powinno być tam spokojniej. Niestety nie pomogę za wiele w tej sprawie, ale możesz poprosić Eri lub kogoś z nowej straży Lofar.
- Roki jest zajęty. - Szepnęła młodsza różowowłosa, czym bardzo zmieszała alchemiczkę. Delikatny pąs pojawił się jej na policzkach.
- Meru! - wypowiedziała mocno, ale będąc zawstydzoną. - Nie przeszkadzajcie gdy dopełniam formalności.
- Tak, tak, siostrzyczko. Będziemy cicho.
- Zawsze taka spięta? - zapytała szeptem złotowłosa
- Przy Rokim jest bardziej dziewczęca. - odparła Meru, starając się ją wyszeptać. Z diabolicznym uśmieszkiem intrygantki.
- No cóóóż.... Mimo wszystko uważam, że zadanie obarczone ryzykiem zasługuje na trochę wyższą zapłatę? Proponuję 4 monety za flakonik. Może być? Nie ukrywam, że potrzebuję pieniędzy - nerwowo zaśmiała się pod nosem.
- Przystaję na tą propozycję. - przytaknęła alchemiczka. - Z mojej stromy mogę dać jedynie to - postawiła na stole flakonik z fioletową zawartością. - odstrasza te większe, choć nie wszystkie.
- Dziękuję, mam nadzieję, że mi się nie przyda. W takim razie do zobaczenia wkrótce. - Sonja zabrała kuferek i fiolkę, pożegnała się z resztą obecnych. Postanowiła, że spyta pierwszą spotkaną osobę, wyglądającą na strażnika miejskiego, albo kogoś podobnego, o drogę do lasu drwali. W końcu nie miała pojęcia gdzie to dokładnie jest.
Jak się okazało droga nie była trudna. Strażnik przedstawił ją wielce prosto: “należy wyjść przez bramę i skręcić trochę w lewo, a później cały czas prosto”. Oceniał drogę na jakieś 30 minut marszu. Czyli nie tak wiele, jakby się zdawało. Pozostało pytanie czy udać się samemu, czy może zabrać ze sobą kogoś jeszcze.
Sonja zdecydowała, że musi sama sobie dać radę. Wątpiła w bezinteresowność ludzi, a na wynajęcie kogokolwiek nie było ją stać. - Ten brak pieniędzy zaczyna mi działać na nerwy... Nie ma co tracić czasu, trzeba zrobić to zadanie. - Rudowłosa ruszyła raźnym krokiem trasą wskazaną wcześniej przez strażnika.
Las jak las. Mogła poczuć znajome uczucie spokoju, lecz miała także świadomość że nie jest to miejsce jej znane. W ciągu godziny była już w jego wnętrzu. Polana wycinane drzewa, hałdy gałęzi z obróbki kłód. Jednak brak śladu obozowisk drwali. Za to mnóstwo śladów zwierząt. Parzystokopytne, gady i coś wielkiego. Ślady niby to wilcze, ale ze szponami i tak z 10-15 razy większe. Ten świat żyje, nawet jeżeli człowiek w niego nie ingeruje. Zgodnie z informacjami od pani alchemik należało iść cały czas przed siebie aż do ściany górskiej. Hmm... tyle że te duże ślady również tam prowadzą. Odgłos warczenia, a raczej gardłowego bulgotania. Coś siedzi w stosach gałęzi. A z jednego wystaje nawet zielony gadzi ogon.
- Chyba nie lubisz towarzystwa, co? Nie ma się co denerwować, już sobie idę. - Dziewczyna zaczęła się powoli wycofywać, wysyłając swoją intencję nie bezpośrednio do zwierza, tylko do najbliższego otoczenia, co było mniej inwazyjną formą kontaktu w porównaniu do komunikacji między umysłami. Sądząc po rozmiarze, żył już trochę na świecie, a niewielka odległość od miasta wskazywała na to, że przebywał w pobliżu ludzi i najpewniej zna ich zwyczaje i możliwości. Kontakt z myślą człowieka mógłby go zaskoczyć, co w połączeniu z jego zdenerwowaniem mogłoby się nieciekawie skończyć. Sonji przypomniało się, że w cieplejszych regionach kraju żyły podobne zwierzęta. W końcach lub stertach liści składały jaja. Może ten osobnik tutaj jest samicą broniącą gniazda? "W takim wypadku muszę szybko się stąd wynieść jak najszybciej. Tamtejsze gady nie miały zbyt dużo cierpliwości. Ten pewnie też nie ma. " Rudowłosa zaczęła się oddalać, cały czas obserwując ogon w stercie gałęzi.
Dziewczę musiało omijać także pozostałe stosy gałęzi bo czuła, nie wiedziała, ale przeczuwała że tam też są ich leża.
Tym razem miała szczęście, gady nie zareagowały i ponownie mogła ruszyć dalej. Trza będzie zapamiętać, że las drwali stal się lęgowiskiem gadów. Kolejne ślady przecinały się razem z tymi wielkimi. Były mniejsze choć wciąż większe od wcześniej znanych. Kierowały się bardziej na zachód. Ach, jeden kłopot mniej. Kolejne ślady były już ludzkie. Wędrowały na wschód.
Po godzinie wędrówki a może trochę dłużej, dziewczę dotarło na skraj lasu tuż pod ścianę górką. Nie natrafiła na wiele problemów z wyjątkiem typowego omijania parowów. Teraz przyszedł czas na poszukiwania drzew.
Dziewczyna postanowiła znaleźć jakieś drzewo mające nisko gałęzie. Może wejście wyżej ułatwi poszukiwania. Jeśli takowego nie będzie, czeka ją dłuższy spacer. Na szczęście posiada kora powinna być widoczna z daleka. "Ciekawe kto tu się kręci? Może uda mi się coś wyczytać ze śladów ".
Ślady biegły dalej na wschód, co zbiegało się z trasą poszukiwań. Ostatecznie i drzewa się znalazły, na przeciwko jaskini ozdobionej kośćmi. Nie nie była to jama bestii, kości były na ścianach o upiornym wystroju.
Rozglądając się na drzewie, Sonja dostrzegła coś jeszcze. W powietrzu, jak gdyby nigdy nic… ktoś leciał. Niewątpliwie również dostrzegł dziewczynę, gdyż zatrzymał się w locie, zmniejszając wysokość. Uśmiechnął się pogodnie
- Witam… - rzekł, widząc zmieszanie dziewczyny - Nic Panience nie jest? Nieczęsto widuję, by ktoś chował się na drzewie, tak bez powodu… -
- A ja nieczęsto widuję, by ktoś ot tak latał po niebie. Nic mi nie jest, aktualnie jestem trochę zajęta szukaniem pewnych rzeczy. Co pana tu sprowadza?
- Pana, Pana. Proszę mi mówić po prostu Bogdan - Sonja zdołała bliżej przyjrzeć się mężczyźnie. Jego dłonie, twarz, czy nawet akcent pozwalał stwierdzić, że jest to raczej prosty człowiek. Nie dzierżył jednak jakiejkolwiek broni, miast tego, zapewne magicznym sposobem, utrzymując się w powietrzu. Jedyną nieco dziwną rzeczą, były jego oczy.

- No cóż… Także szukamy tutaj pewnego przedmiotu, podobno jest gdzieś w tej okolicy. Ale ja żem nie znalazł żadnego prawdopodobnego miejsca, miast tego znajdując Panienkę. I nieco się żem zdziwił, co ktoś taki tutaj robi. Las Drwali to niebezpieczne miejsce. Dużo tutaj różnych złośliwych gadów, aż strach samemu tędy się poruszać. Czegóż to Panienka poszukuje? -
- Z gadami się już spotkałam. Nie są wcale takie groźne. Po prostu bronią swoich gniazd. A szukam drzew Isoratu, a właściwie już je znalazłam - to mówiąc, pokazała na drzewa o jasnej korze z zielonymi pręgami. - A teraz wybacz mi Bogdanie, ale mam małe zadanko do wykonania. Chcę już mieć to z głowy. - dziewczyna cały czas dyskretnie obserwowała mężczyznę kątem oka. Powróciło do niej wspomnienie z dzieciństwa, kiedy została zaatakowana w lesie i o mało co zgwałcona. Wtedy strach przejął kontrolę. Zabiła człowieka. Nie chciała żeby ta sytuacja się powtórzyła, nie w tym nowym świecie, gdzie starała się ułożyć sobie życie od nowa.
- Oh… - Bogdan wydał z siebie nieartykułowany dźwięk, łącząc fakty. Małe zadanko, jakieś dziwaczne drzewa, a także pordzewiały, podniszczony nóż dziewczyny mówiły same za siebie - Panienka jak rozumiem, nowa tutaj. Chce Panienka, zapewne, odzyskać zniszczony sprzęt, ale tak żem myślę, że sam fakt posiadania ze sobą broni przy przeniesieniu oznacza, że nie jest Panienka taka bezbronna. Jest Panienka szermierzem?
- Mam jako takie umiejętności w walce mieczem. Jeśli myślisz o wykręceniu jakiegoś numeru, porzuć tę myśl. To, że mój miecz jest trochę zardzewiały nie oznacza, że nie umiem się obronić. - odparła z nieufnością w głosie. - Do czego ci potrzebna wiedza o moich umiejętnościach?
- Spokojnie, Panienko. Odpowiadałbym przed Gubernatorem, gdybym “wykręcił jakiś numer” - roześmiał się Bogdan - Wiedza? To przecież jasne. Wiedza to do potęgi klucz, czyż nie? Hehe… Poza tym, jest Panienka przybyszką, jak wiele osób z okolicy. To ciekawe jak to wszystko może się różnić, ile różnych, jakże interesujących osób, tutaj przybywa.
- Brzmi trochę jak szpiegowanie - zachichotała - Kim jest Gubernator? To jakiś lokalny zarządca? Pracujesz dla władzy?
- Nic tak oficjalnego. Gubernator to przybysz, tak jak Panienka, a jego tytuł pochodzi z rodzinnego świata. Tutaj także postanowił pomagać ludziom. Karmi głodnych, poi spragnionych, nadaje cel i ostoję tym, którzy ją stracili, zakańcza wojny… Wspaniały człowiek o wielkiej mocy. A gdy komuś pomoże, prosi w zamian jedynie o to, by pomóc mu w jego zadaniu. - Bogdan mówił to z pewnością, bez ani jednego zająknięcia. Naprawdę w to wierzył. Swoją drogą, zdawało się to zabawne. Człowiek tak chwalący Gubernatora, zapomniał już w jaki sposób sam “dołączył do jego misji”, pod groźbą śmierci.
Sonji słowa Bogdana zdawały się mocno wyidealizowane. Ten człowiek był mocno podejrzany. Może próbuje ją wciągnąć w jakąś sektę? " Cokolwiek stara się osiągnąć, muszę na niego bardzo uważać. " - Jakie zadanie masz na myśli? I co mu zawdzięczasz? O niewielu ludziach można powiedzieć tyle komplementów.
- Dalsze niesienie pomocy - odparł bez przeszkód Bogdan - Gubernator chce uczynić ten świat lepszym miejscem, na tyle, na ile może. To także ja robię tutaj. Jest Panienka nowa… i z całą pewnością nieco zagubiona. Zupełnie nowy świat. Nowe miejsca. Nowe osoby. Nowe zagrożenia. Wielu przez to przechodzi. Nie wszyscy okazują się na tyle rozsądni, by przez to przejść - Bogdan wskazał na kamienną ścianę nieopodal, pełną różnych szczątek - Kto wie, czy nie ma wśród nich jakiegoś człowieka. Co mu zawdzięczam… heh, aż szkoda gadać. No ale nie będę tego ukrywał. Niegdyś było ze mną bardzo źle. Stoczyłem się na samo dno. Bardzo lubiłem sobie popić i nie wiedzieć kiedy zrobił się z tego nielichy problem. Zacząłem łapać się coraz gorszych prac. Któregoś razu, późnym wieczorem, wracałem właśnie z młyna, kiedy napadli mnie zbóje. Pieniędzy chcieli, a ja, nie do końca trzeźwy, więc i odważniejszy, nie zamierzałem nic oddawać. Różnica między mną a nimi była jednak prosta jak budowa cepa. Oni mieli broń, ja nie. Skończyłem ostro poraniony, z mieczem w brzuchu, i już żem myślał, że z tego nie wyjdę. Ale wtedy mnie ocalił. Pomógł mi wyjść z nałogu i zregenerować rany. A, że ja i tak już nikogo nie miałem… podążyłem za nim. I nie żałuję tej decyzji. Świat na trzeźwo jet o wiele piękniejszy.
- To bardzo szlachetnie z jego strony. Ale jak dalej będziesz mnie zagadywał to nigdy nie skończę napełniać tych flakoników. Już mało zostało.
- Oczywiście - stwierdził Bogdan, samemu przyglądając się tamtej okolicy. Podleciał do jaskini, by nieco wyraźniej przyjrzeć się tym kościom i poczekał aż dziewczyna zajmie się swoim zadaniem. Dotarła do niego myśl mówiąca, iż to jaskinia Urgarusa… No tak, ktoś z Rodziny musiał ją wcześniej odwiedzić. Wobec tego, Bogdan uprzątnął okolicę niejako z kości, pochłaniając je tak, by Sonja tego nie zauważyła.
Rudowłosa skończyła zbieranie miodu. Rozejrzała się za Bogdanem, od razu zauważyła, że kości wiszące nad wejściem jaskini zniknęły. Postanowiła jednak nie pytać się, co się z nimi stało, tak na wszelki wypadek. Wygląda na to, że nowo poznany też ma jakieś sekrety. - Nie wiem, jak ty, ale ja wracam do miasta.
- Potowarzyszę. A nuż jakiś gad postanowi zrobić sobie z Panienki obiad i przyda się jakaś pomoc. I tak moi towarzysze odnaleźli już to czego szukali -
- Dzięki za pomoc. Chociaż zwierzęta mi nie straszne. O wiele częściej okazuje się, że to ludzie są tymi, których należy się obawiać.
- Hm? Heh… widać, nie zna Panienka tutejszej flory i fauny. Zdarzają się tu różne cuda. Zwierzęta zwyczajne, niezwyczajne, magiczne, niemagiczne, drapieżne, niedrapieżne. Nawet kwiaty czasem mogą być niebezpieczne. Wyobraża sobie Panienka, że na północnym zachodzie istnieją całe pola eksplodujących przy dotknięciu kwiatów? Ponoć jakąś dziwną substancję w sobie mają, wystarczy lekko ją naruszyć… i bum! Tak, że resztki pechowca można zbierać po całej okolicy. Ale opowiadać o tym, to długa historia. Pozwolę sobie Panienkę spytać, skąd te obawy przed ludźmi? Nie wygląda Panienka na taką, co by zbirowi czy dwóm nie dała rady…
-Hmmm... Powiedzmy, że miałam niemiłe doświadczenia. Poza tym większość życia spędziłam w lesie, blisko natury. Zdecydowanie lepiej dogaduję się ze zwierzętami. One potrzebują kogoś, kto je zrozumie, obroni przed człowiekiem. Żebyś wiedział jakie historie mi opowiadały... A tak przy okazji mam na imię Sonja. To całe " panienko " mimo tego, że jest uprzejmie, zaczyna być już trochę uciążliwe - puściła oko do rozmówcy - Podejrzewam, że moje miejsce zamieszkania nic ci nie będzie mówiło. Zresztą i tak już chyba tam nie wrócę... - Rudowłosej znowu przypomniał się dom. Powoli zaczęła akceptować myśl pozostania w Międzyświecie już na zawsze, chociaż było jej trochę smutno. W końcu zostawiła za sobą wszystko, co znała - dom, rodzinę, znajomych. A najgorsze było to, że to nie ona podjęła taką decyzję, tylko zarządzenie losu sprawiło, że się tu znalazła.
- No dobrze, Sonju. - odpowiedział Bogdan, z nieco zdziwioną na dźwięk “opowiadanych przez zwierzęta historii”. Na chwilę zapadło milczenie, które jednak mężczyzna przerwał zmianą tematu:
- Co dalej planujesz? Znaczy się, jak już się zajmiesz swoim ekwipunkiem i ogólnie rozeznasz się z sytuacją. Myślałaś już o czymś w dalszej nieco perspektywie?
- Hmmm... To dobre pytanie. Najpewniej będę wykonywać jakieś zadania. Może uda mi się znaleźć stałą pracę, chociaż trochę w to wątpię. No ale co ma być, to będzie - Sonja uśmiechnęła się do Bogdana. - Na razie wiem, że chciałabym poznać bliżej poznać przyrodę tego świata i porównać go z moim. Może są całkiem podobne? Zobaczymy jak się sprawy potoczą.
A skoro o faunie mowa, przyszedł czas na spotkanie z kolejnym jej osobnikiem. Tym razem właścicielem olbrzymich śladów. Stało się to w sumie niespodziewane. Wracali drogą powrotną, oczywiście odrobinę ją skracając, bo Bogdan znal dokładny kierunek do Lofar, a nic nie przeszkadzało by nie iść po prostej. Olbrzym spał w krzakach, a raczej w rowie otoczonym krzakami. A że spał to i zdolność młodej łowczyni nie przyniosła skutku .Należało przejść przez rów, a tym samym obudzono śpiącą bestię. Ta zareagowała mało gwałtownym podniesieniem się z pozycji leżącej.
 

Ostatnio edytowane przez Ninjapony : 23-02-2015 o 18:39.
Ninjapony jest offline  
Stary 22-02-2015, 15:54   #97
 
Ninjapony's Avatar
 
Reputacja: 1 Ninjapony nie jest za bardzo znany
Stwór miał blisko 8 metrów wysokości i co najmniej 10 długości, a szeroki był na 5, chyba... Potężnej budowy wilk o zrogowaciałej skórze i pokrytej błękitnymi łuskami. A pierwsza myśl brzmiała
“O! Człowiek.”
-"A to ciekawe... Kolejny stwór używający słów. Niesamowite." - dziewczyna przyglądała się zwierzęciu z podziwem i zachwytem. Pierwszy raz widziała coś tak dużego. - Nie ruszaj się - powiedziała do Bogdana - żadnego uciekania ani atakowania. Najlepiej by było, gdybyś nie patrzył się na niego intensywnie, szczególnie w oczy. Może odczytać jako prowokację, a wtedy mielibyśmy nikłe szanse na przeżycie. Ja to załatwię. - Teraz zwróciła się drogą telepatyczną do zwierza - Witaj. Najmocniej przepraszamy za najście, nie było naszą intencją przerywanie Twego spoczynku. Prosimy, pozwól nam odejść bez szwanku. - równocześnie Sonja dodała cichą kołysankę jako tło myśli, licząc na uśpienie nią wielkiego wilka.
Wilk spoglądał swoją poważną miną w stronę dziewczęcia. Wydawał się straszny ale także w pewien sposób cudowny, zachwycający.
“Nie masz broni i krzywdy nie pragniesz” - Stwierdził, raczej bezosobowo - “Więc nic ci nie grozi.”
Nachylił się tak że jego głowa była na wysokości jej, no może odrobinę wyżej, ale zdecydowanie bliżej. Czuła jego oddech na twarzy. Zapach futra, ziemi i typowy smrodek oddechu. “Odejdźcie... lecz tam dalej”.
Zdawało się że chodziło mu o zboczenie z trasy odrobinę we wskazanym kierunku. Po tych słowach znów się ułożył. Sonja widziała w jego oczach że jest to istota mądra, a także to że mimo pochylenia, wciąż miał w zasięgu wzroku jej towarzysza.
Wilk znów położył się na swoim miejscu lecz nie zasnął, nim nie pozostał sam.
- Chodź. Pozwala nam odejść, ale musimy iść tamtędy - wskazała palcem kierunek wyznaczony wcześniej przez olbrzyma.- Tylko nie narób hałasu. Niewiele brakowało. Dużo macie tu zwierzaków w takim rozmiarze? Chodzenie po lesie może być kłopotliwe. Na dodatek niedaleko jest miasto. Mam nadzieję, że nikt nie pomyśli o zaatakowaniu istoty takich rozmiarów. To by była ostatnia rzecz, jaką taka osoba zrobi w życiu.
- Możemy iść którędy zechcesz. A co do zwierzaka, nie nie doceniaj tutejszych. Większe bestie się powalało w swoim życiu. - uśmiechnął się Bogdan, oddalając się zgodnie ze wskazówkami Sonji - Swoją drogą, ciekawa sztuczka. Jak to zrobiłaś?
- Hehe i tu zaczyna się problem. Urodziłam się z zaczątkami tej umiejętności i nie wiem do końca jak to działa. Wiem tylko, że kiedy chcę się porozumieć z jakimś zwierzęciem to staram się tak jakby dotknąć jego umysłu. Na początku musiałam próbować nawet kilka razy, ale teraz zazwyczaj wychodzi za pierwszym razem. Bardzo mnie zdziwiło, że część tutejszej fauny umie rozmawiać ze mną za pomocą słów. Zazwyczaj są to emocje i obrazy, czasami całe wspomnienia widziane oczami zwierzęcia. Mimo tylu lat rozmawiania z różnymi gatunkami, wciąż zadziwia mnie ich odmienny sposób postrzegania świata. Wiele mnie nauczyły. I, w przeciwieństwie do ludzi, zwierzęta nigdy nie oszukują. Prawda czasem boli, ale masz pewność, że nie dostaniesz przysłowiowego noża w plecy.
- Wyjątkowo interesujące. Takich umiejętności nawet tutaj brakuje… - stwierdził Bogdan, podążając wraz z Sonją. Krótką chwilę milczenie przerwał, marszcząc wzrok, jakby coś dostrzegając - Hm… Dobrze, że zmieniliśmy trasę. Bezpieczniejsza. - skomentował tylko.
- Jak już mamy chwilę spokoju, to chciałabym ciebie spytać dlaczego nie nosisz broni? Tutejsza okolica nie wygląda na zbyt bezpieczną. Używasz magii?
- Można tak powiedzieć. W końcu nie mam skrzydeł, żeby latać naturalnie. Poza tym, kto powiedział, że nie noszę broni, pieniędzy, czegokolwiek? -
- Co do pieniędzy, to ludzie wymyślają różne skrytki. No ale broń? Z założenia powinna być pod ręką w razie czego. A ja nic takiego nie widzę. Nawet obrysu czegokolwiek twardego, widocznego na ubraniu.
- No i jest pod ręką. - odparł Bogdan. W jego dłoniach nie wiedzieć kiedy pojawiły się dwa, proste, właściwie żołnierskie miecze.
- Sonji opadła szczęka ze zdziwienia. - Ja.... Jak to się stało? - Dziewczyna miała w tym momencie bardzo głupią minę, choć najwyraźniej nie była tego świadoma. Zaskoczenie było zbyt duże.
- Tak po prostu. - Bogdan przyglądał się zakłopotany minie dziewczyny, a jeden z jego mieczy zniknął. Drugi natomiast chwycił za ostrze i podał rękojeścią do Sonji - Właściwie, Tobie też się przyda jakaś broń. Lepiej, żebyś miała i nie skorzystała, niż żeby się rozpadła podczas użytkowania. -
- Jej... To niesamowite. I dzięki za miecz. Zwrócę, kiedy tylko naprawię swój . - przyjrzała się uważnie nowemu elementów wyposażenia, wykonała nim kilka cięć i wymachów. Miecz był znośnej jakości, trochę przeważony na ostrze. No ale darowanemu koniowi w zęby się nie patrzy. Tak, czy siak, zawsze to kawał ostrej stali, na którym zawsze można było polegać.
Bogdan tylko uśmiechnął się pogodnie w odpowiedzi na testy Sonji
- Mamy tego pod dostatkiem, nie musisz się martwić zwrotem. - Mówił całkowicie szczerze i było to widać. Ani Sonja, ani on sam, nie mieli pojęcia o tym, że i tu maczała palce Rodzina. Wystarczyła delikatna sugestia w kierunku pozornie niezależnego ciała, aby miecz, wraz z niewidoczną dla oczu dziewczyny pieczęcią Rodziny, trafił w jej posiadanie.
- Swoją drogą, chyba nie do końca miałaś okazję zauważyć… wymiar sił, jakimi dysponują niektórzy tutejsi. Oględnie mówiąc, po prostu staraj się nie narażać. Niektórzy, których dane mi było poznać, są na tyle potężni, że tamten wilk był przy nich jak słodki szczeniaczek.
- Ehhhhhh... A myślałam, że już zauważyłeś. Nie mam w zwyczaju prowokowania konfliktów. A już na pewno nie tutaj, gdzie co chwilę dzieją się rzeczy, które wykraczają poza moje najśmielsze marzenia i których istoty nie pojmuję.
- Z własnej woli, może i nie. Pośrednio… - odparł Bogdan, w domyśle pozostawiając resztę. Zdawał się wiedzieć, zauważać coś jeszcze, coś niedostępnego dla zwyczajnych osób, dla ludzkiego spojrzenia.
- Co przez to rozumiesz? Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że widzisz przyszłość, co? - W tonie głosu dziewczyny można było wyczuć jednocześnie rozbawienie i zaniepokojenie.
- Widzę jedynie to co łatwo dostrzec. Nie mam pojęcia co wydarzy się w przyszłości, ale mam, nazwijmy to, przeczucie. Dlatego ostrzegam, ażeby żaden głupi pomysł nie został wcielony w życie.
- W porządku. Będę uważać. - Sonja poczuła się dziwnie. Trochę zaczęło się jej kręcić w głowie. Musiała się zatrzymać, inaczej wpadłaby na najbliższe drzewo. Wiedziała, co się dzieje. Powraca jej druga osobowość. Od czasu wypadku w lesie, miewała powracające w nieregularnych odstępach swego rodzaju “ataki” tej drugiej, ciemniej strony. Rudowłosa poczuła niemiły ścisk żołądka na myśl o tym, co się dzieje. Prędzej, czy później będzie musiała oddać dobrowolnie na krótki czas kontrolę swojemu alter ego, inaczej w końcu przejmie ono kontrolę samo i urządzi w pobliżu krwawą masakrę, co zdarzyło się raz, czy dwa. Świadome poddanie się swojej “drugiej połówce” umożliwiało przynajmniej obserwowanie jej wyczynów i bardzo niewielki stopień kontroli nad tym, co robi. Zawsze to lepsze, niż obudzenie się gdzieś w lesie z zaschniętą na rękach krwią niewiadomego pochodzenia. Sonja usłyszała w swojej głowie głos, którego nie dało się pomylić z niczym innym. Głos, który brzmiał jak stalowe ostrze, pełen zawiści i mroku. “ Chyba nie myślałaś, że dam ci spokój?” - od ostatniego ataku minęło kilka miesięcy i Sonja miała cichą nadzieję, że już się nie powtórzą. - “ Otóż nie, moja kochana. Dalej tu jestem. I mam swoje potrzeby, wymagające zaspokojenia.” - “ Nie możesz trochę poczekać ? Zaatakowanie tego gościa to nienajlepszy pomysł. Nie wiem, co jeszcze chowa w zanadrzu. - “ Ehh… Chyba niestety masz rację. W końcu nie chcemy, żeby ktoś cię zabił? To by zakończyło istnienie nas obydwojga. Dam ci trochę czasu. Pamiętaj, wrócę jeszcze.” - uczucie nieokreślonej pustki, żądzy, zniknęło równie szybko, jak się pojawiło. Choć Sonja nie widziała tego, w czasie rozmowy z ciemną stroną, oczy dziewczyny miały jednocześnie kolor zielony i czerwony, stale zmieniające układ plam, ale nie mieszając się, jak krople oleju wlanego do wody.
- Oh… to ciekawe… - pierwszą rzeczą jaką Sonja zobaczyła po powrocie “do żywych” była… twarz Bogdana. Mężczyzna przyglądał się jej badawczo - Wszystko w porządku?
- Tak, nic mi nie jest. Małe....problemy ze zdrowiem. Nic poważnego. Możemy iść dalej.
Mężczyzna pozostał chwilę na miejscu, pozwalając Sonji się wyprzedzić
- Tak… naprawdę ciekawe. - szepnął tylko do siebie, doganiając chwilę później dziewczynę.
Niedługo potem dotarli do polany drwali zasnutej stogami gałęzi. Oboje wiedzieli co ich czeka, choć żadne nie wskazło tego otwarcie. Byli świadomi jaszczórwó gdy stogi zaczęły szeleścić. Sonja odczuła myśli gadów, tym razem w pospolity dla niej sposób obrazy, i emocję, a głównie agresję. Zwierzeta zareagowały na jej towarzysza, ale i jej nie mogły pominąć.

Próbowała jakoś wpłynąć na nie myślami, ale bez skutku. Zwierzęta były zbyt zdecydowane na zaatakowanie ludzi. Wystrzeliła w stronę gadów płomienie. Dwa z nacierających, cofnęły się ze strachem. - W moim świecie niektóre gady były jadowite. Jak jest z tymi? -"Trochę ich tu jest... Mają przewagę liczebną i zapewne siłową. Robi się nieciekawie." - rudowłosa zaczynała się poważnie obawiać o siebie. Jeśli były jadowite, zranienie mogło się źle skończyć. A nawet bardzo źle. Od dawna nie czuła tak dużej obawy o swoje życie, jak teraz.
Bogdan szybko zauważył natarcie pierwszego jaszczura i z łatwością go uniknął. Potem drugiego, trzeciego i czwartego. Nie kontratakował, jedynie uchylając się ich zębiskom z uśmiechem. Nie miał z tym najmniejszego problemu niezależnie od tego ile zwierzaków go atakowało
- Znowu Wy… czy Wy się nigdy nie nauczycie? - odezwał się do bestii, po czym odpowiedział Sonji - Ich ślina jet trująca, nie daj się… Za Tobą! - istotnie, od tyłu na dziewczynę szarżował właśnie kolejny jaszczur, korzystając z jej rozkojarzenia.
W ostatnim momencie zdążyła się odwrócić, zobaczyła skaczące w jej stronę stworzenie. Instynktownie obróciła ciało równolegle do agresora, jednoczesnie robiąc krok w tył, dzięki czemu wyszła z zasięgu pyska i pazurów. Po ciężkim lądowaniu, stwór ponowił szarżę. Tym razem rudowłosa była na to przygotowana. Udało jej się rozciąć mieczem bok potwora, który zajęczał żałośnie. Nim zdążył się podnieść, wbiła mu miecz w czaszkę, która pękła z upiornym chrzęstem. Przez dosłownie pół sekundy na pokrytej kroplami krwi twarzy wojowniczki pojawił się uśmiech triumfu i swoistej satysfakcji, połączony z czerwonym błyskiem w oczach. W mowie ciała dziewczyny nastąpiła zmiana. Poruszała się swobodniej, bez strachu, tańcząc między przeciwnikami.
Taniec walki przerwał jej… przelatujący tuż obok jaszczur, który wbił się w pobliskie drzewo z ogromną siłą, rzucony przez Bogdana.
- Koniec tej zabawy! - stwierdził mężczyzna. Jakaś czarna energia, niby małe, nic nie znaczące iskierki, otaczała jego ciało. Z gołymi rękoma rzucił się na jednego, szarżując prosto w jego paszczę. Dla Sonji mogło się to zdawać samobójstwem… ale zmieniła zdanie, widząc celnego kopniaka Bogdana i słysząc odgłos pękania kości bestii. Zaraz potem kolejna, ugodzona mocarnym ciosem, odleciała kilka metrów dalej, upadając bezwładnie.
Rudowłosa była pod ogromnym wrażeniem nadludzkiej siły swojego kompana, jednak na pytania będzie czas później. Powaliła jeszcze 3 potwory - jednemu złamała kręgosłup, drugiemu rozcięła gardło, wykrwawiał się kilka metrów dalej. Trzeci padł od cięcia na wysokości oka, długiego na jakieś 30 centymetrów i głębokiego na około 10. Te było trudniej zabić bo były ostrożniejsze, ich ruchy bardziej zaplanowane. Sonja zaczynała się męczyć unikaniem ataków jaszczurów, prędkość jej reakcji zaczęła spadać. W końcu, podczas walki z czwartym zwierzęciem, trafił ja w głowę nadlatujący z boku ogon, którego nie zdążyła do końca uniknąć. Poczuła tępy ból, pociemniało jej przed oczami.
Sonja poczuła jak traci grunt pod nogami. Nie przewróciła się jednak. Gdy chwilę później odzyskała trzeźwość widzenia, lewitowała kilka metrów nad ziemią, kilka metrów od stworów, i powoli poruszając się w kierunku ziemi, kawałek od pola walki. A więc to tak się lata…
Bogdan tymczasem przyzwał do swej dłoni miecz. Zaszarżował na pozostałe dwie bestie, wykrzykując w międzyczasie:
- Rozu Ame! [Różany deszcz] - wykonując ogromną ilość pchnięć. Jedno ostrze zdawało się być w kilku miejscach na raz, niemożliwe do uniknięcia przez zwierzęta. Krótką chwilę później padły, mocarnie poranione.
Bogdan odwrócił się do dziewczyny
- Łatwo poszło - stwierdził z uśmiechem. Nie był nawet draśnięty, na jego twarzy nie było nawet kropli potu, czy krwi. Ani swojej, ani jaszczurów.
- Ooojeeej... Moja głowa - miała żałosną minę. - Jakby tego było mało, ty co chwilę robisz jakieś niemożliwe rzeczy. Chyba nie wytrzymam tego zbyt długo. Za dużo wrażeń na jeden dzień. Będę musiała się przyzwyczaić, co? - zaśmiała się, cały czas pocierając miejsce uderzenia.
- Ja? Nie wspominałaś, że jesteś czarodziejką ognia - skomentował tylko Bogdan - Trzymasz się, jak widzę. Idziemy dalej?
- Jeszcze tylko jedna sprawa. Da się coś sprzedać z tamtych? - wskazała na trupy jaszczurów.
- To ludoth. Popularne gady na tych terenach… Niewiele będą warte, ale zawsze coś. Załatwiłaś cztery… powiedzmy, że zaproponuję 50 monet, i zabiorę je wszystkie ze sobą. Stoi?
- W porządku. Są twoje. Powiedz, kiedy będziesz gotowy żeby iść dalej.
W ciągu pół minuty ciała nie wiadomym sposobem zniknęły z pola bitwy.
- Ruszajmy. Swoją drogą, gdzie nauczyłaś się magii ognia? - spytał, rzucając jej mieszek z zgodną z umową sumą. Zwierzęta oczywiście w szybkim czasie dołączyły do Rodziny.
- No proszę, kolejna niespodzianka. Ale moja głowa nie wytrzyma większej ilości informacji. Może później cię spytam jak to wszystko działa, na razie muszę sobie to wszystko poukładać. Magii ognia uczyłam się w mieście, które było blisko mojego domu. Myślę, że zaczęłam się uczyć jakieś osiem, może dziewięć lat temu. Przydatna rzecz, ta magia ognia. Ogrzeje , obroni, nawet gotować się da. Swoją drogą, ciekawa jestem do czego potrzebujesz tych ubitych gadów?
- Ktoś od nas zajmie się pozyskaniem po nim ewentualnych dóbr. Ja się tym nie zajmuję, zresztą, nie ma co marnować czasu.
- No dobrze... W takim razie ruszajmy dalej.
Do miasta dotarli niespełna godzinę później. W przeciwieństwie do Bogdana Sonja była zmęczona i glodna. Miała także zlecony miód oraz mała zapomogę pieniężną. Powinna starczyć na trochę.
W pierwszej kolejności udała się do alchemiczki żeby dokończyć zadanie i zapytać o ewentualne nowe misję.
Bogdan w raz z dotarciem do miasta, gdzieś się rozpłynął. Za sprawą pieczęci obserwował czujnie działania Sonji, jednak ta nie mogła o tym wiedzieć.
Procedura wejścia do Mariki wyglądała podobnie jak poprzednio. Zapukać, poczekać, przedstawić się i wejść. Tym jednak razem drzwi otworzyły się bez kogokolwiek po drugiej stronie. Alchemiczka zakrzyknęła jednak z wnętrza pracowni by wejść. Wraz z przejściem przez próg, kontakt rodziny z Sonją zakończył się. Ot tak, po prostu. Rodzina straciła połączenie z pieczęciami przy nowoprzybyłej.
Dziewczę weszło do środka i ku zaskoczeniu zostało powitane przez pewnego młodzieńca.

Zza rogu korytarza wyglądały dwie głowy młodszych dziewcząt spotkanych uprzednio. Obserwowały one chłopca i uśmiechały się do alchemiczki.
- Witam. - rzekł z uśmiechem. - Zapewne przyszłaś do Mariki. Pozwól że odłożę twoje rzeczy. - zaproponował, delikatnie się kłaniając.
- Dzień dobry - przywitała się i posłusznie oddała swój sprzęt. - Jestem w sprawie zlecenia dotyczącego zebrania miodu z drzewa Isoratu. Napełnione fiolki mam tutaj - wskazała na kuferek.
- Ach, proszę wejść. Marika jest w pracowni. - mężczyzna w tym momencie odłożył sprzęt na wieszak. Zrobił coś jeszcze o czym dziewczę nie miało pojęcia i za co nawet nie mogła być mu wdzięczna. Młodzieniec odebrał od niej kuferek i zaniósł do pracowni wchodząc tam razem z Sonją.
- Szybko się uwinęłaś. - stwierdziła Marika, lekko się czerwieniąc. Widać uśmiechnięte twarze młodych dziewczyn bardzo ją peszyły.
Młodzieniec natomiast usiadł na stołku w rogu pomieszczenia i zaczął czytać jakąś książkę.
- A i owszem, szybko poszło, chociaż nie bez przygód. Jeśli ma pani jeszcze jakieś zadania do wykonania to chętnie w czymś pomogę.
- Tak się składa że mam jeszcze coś co mogę zaproponować. Transport przygotowanego zapasu mikstur do szpitala w San Sarendinas. Mój znajomy pracuje tam jako medyk.
- Wystarczyło powiedzieć. Mogę się tym zająć. - skomentował z nad książki młodzieniec.
- Nie, to nie będzie konieczne. Nie jest to pilne. - Odparła lekko się rumieniąc.
Zza węgła doleciał szept... coś u usidlaniu sobie mężczyzn.
- Na ogól zajmuję się zamówieniami na mikstury, skupem ziół i okazjonalnie specjalnymi alchemicznymi zadaniami. Ale zwykle nie mam czasu by to rozprowadzać. W takich wypadkach zwykle korzystam z usług kurierskich, ale ostatnio posłaniec z Targas nie przybył. - Wyjaśniła. - skrzynka liczy około 60-70 mikstur i trochę waży. Co do zapłaty... a, właśnie. - jak porażona odskoczyła do tyłu i zaczęła grzebać w jakiejś starodawnej skrzyni, po chwili prostując się, z mieszkiem monet i kurzem we włosach.
- Twoja zapłata. - podała mieszek z 20 monetami.
- Bardzo dziękuję. Co do transportu, to jeszcze dzisiaj się zgłoszę, ale trochę później, mam jeszcze parę spraw do załatwienia. -" Mam nadzieję, że Bogdan zgodzi się mi towarzyszyć. Samotna wędrówka byłaby zbyt ryzykowna."- Tak więc do zobaczenia - pożegnała się z obecnymi Sonja i udała się do baru.
Ze względu na późną porę, bar był pełen tutejszej gawiedzi. Większość stanowili przybysze, ale nie obyło się także bez starej gwardii i nowej straży. Rycerstwo było łatwo rozpoznawalne. Nie wiedzieć czemu, była to najgłośniejsza grupa w całym barze.



Inni przybysze, miejscowi lub podrózni



[IMG]http://api.ning.com/files/FFpYGBNdyvWUq*pvsy8-XtSHqNkQt0U3gdxFEg0lfhGQGoqyAAIfMuS0ODZq7QdRZslp4Y qFX0PWKHT*kTZvYaqRbZTSgX6W/EresAnimeGuyWinged.jpg[/IMG]

Nie obyło się także bez Samuraja.
Sonja podeszła do baru i zamówiła standardowy zestaw obiadowy. Oczekiwanie na posiłek w atmosferze kuszących zapachów odchodzących z każdej części karczmy sprawiło, że kiedy posiłek został przyniesiony, rudowłosa była już bardzo głodna. Pospiesznie uregulowała należność i usiadła przy pierwszym wolnym stoliku aby oddać się konsumpcji.
Nie dane było jej długo siedzieć w samotności, lecz nie miała też w prawdzie co narzekać na osobę która dosiadła się do stolika. Osobnik był cichy i najwidoczniej chciał jedynie usiąść w odosobnieniu.

W tym czasie dwóch mężczyzn przy barze zaczęło się kłócić i o mało nie doszło do bitki, lecz wszystko zakończono w ciszy za sprawą dwójki tutejszej straży. Kocica ze straży zaczęła dla uspokojenie i umilenia wieczoru przygrywać utwory na swym harfo-łuku. Samuraj zasiadł przy barze zamawiając napitek i sącząc go w samotności.
- Hej. - Sonja, kończąca właśnie posiłek, nagle usłyszała głos tuż obok siebie. Instynktownie spojrzała w lewo i ujrzała Bogdana, który nie wiadomo kiedy dosiadł się do stolika - Smacznego… A tak poza posiłkiem, to co tam? Wyglądasz na zadowoloną.
- Cześć. Nie spodziewałam się, że się tu spotkamy. Zadowolona, hmm… Przede wszystkim dlatego, że nareszcie mogę coś zjeść - odparła z uśmiechem. - Tak sobie myślę… Jest zadanie do wykonania, ale przydałby mi się towarzysz, nie znam okolicy a we dwójkę raźniej. Doręczenie przesyłki do San Sarenidas, czy jakoś tak. Wchodzisz w to ?
- Wycieczka do Stolicy, hem hem… mogę i w to wejść. Trochę tradycyjnej podróży nie zaszkodzi.
-To świetnie - dziewczyna była wyraźnie uradowana - kiedy możemy ruszać? Ja i tak mam wszystkie rzeczy przy sobie, więc zostaje tylko kwestia tego co ty chcesz ze sobą zabrać.
- Na moje to w każdej chwili. - odrzekł Bogdan, spoglądając na dziewczynę - Tylko, tradycyjnym sposobem, to parę dni drogi. Trzea by jakieś zapasy zrobić, chyba, że w tej kwestii potrafisz o siebie zadbać
- No dobrze, rozejrzę się za jakimś targowiskiem. Pozostaje tylko sprawa noclegu. Jak tu u was z temperaturami po zachodzie słońca? Zwykły koc wystarczy? Dla porównania powiem, że w moim kraju bywało często całkiem zimno, aż para leciała z ust, wiec jestem przyzwyczajona do takich warunków.
- Powinien wystarczyć. W razie czego, można ognisko rozpalić, w końcu płomienie są po naszej stronie.
- W porządku. A wiesz może gdzie kupię taki koc? Jeśli chcesz, to właściwie możesz towarzyszyć mi w zakupach. We dwójkę zawsze raźniej.
- Jak znam życie, to na targu się jakiś znajdzie. Można i pójść, choć nie jestem zwolennikiem chodzenia na zakupy z kobietami. Wychodzi to zawsze tak samo, a teraz, gdy znasz już mój potencjał na tragarza… strach się bać! - odpowiedział ze śmiechem mężczyzna.
- Nie musisz się martwić. Jestem dużą dziewczynką, która sama nosi swoje rzeczy. Poza tym ograniczają mnie moje bardzo skromne finanse - Sonja zaśmiała się. - To jak? Podejmiesz wyzwanie?
- Cóż, niech Ci będzie. - przytaknął Bogdan. Niedługo później trafili na targowisko…
Nie było zbyt wiele ludzi, być może z powodu pory obiadowej, co pasowało Sonji bo nie przepadała nigdy za tłumem ludzi i hałasem. Zdecydowała, że najpierw poszukają koca i kilku rzemieni żeby miała w czym nosić swoje zapasy na podróż. Rzemienie znaleźli w bocznej alejce na stoisku z wyrobami ze skóry jak na przykład buty czy kamizelki. Rudowłosa zakupiła 4 rzemienie długie na ok. 1,5 metra, postanowiła również nabyć manierkę na wodę. Następnie zabrali się za przeszukanie całego targowiska wzdłuż i wszerz, w poszukiwaniu koca. W końcu, po prawie godzinie, zdecydowali się spytać o pomoc jakąś staruszkę stojącą obok. Chwilę zajęło wyjaśnianie o co im chodzi, ponieważ była ona prawie całkiem głucha, ale w końcu dotarli do odpowiedniego stoiska, wciśniętego między stragany sprzedawcy biżuterii i stoiska z wyrobami z drewna. Rudowłosa kupiła jeden wełniany koc w kolorze ciemnej zieleni. Jedyne co zostało na liście to jedzenie. Nie dało się przeoczyć miejsc jego sprzedaży ponieważ kręciło się tam najwięcej ludzi, a przede wszystkim w promieniu kilku metrów od stoiska było czuć przeróżne, mniej lub bardziej znane dziewczynie, zapachy. Zdecydowała się na pęto pachnącej ziołami kiełbasy, średniej wielkości bochenek chleba, oraz dwa nieznane Sonji owoce, które zachęcały do spróbowania słodkim zapachem i kolorową skórką.
- Nigdy więcej… Nigdy więcej nie dawać się namówić na zakupy z kobietami… Nigdy… - powtarzał sobie przez ostatnie 15 minut zakupów Bogdan, a, gdy te się zakończyły, wybuchnął radością - Czyli, możemy już ruszać? Wreszcie! Skocz szybko do Mariki, i zaraz się widzimy pod główną bramą! Tylko coś szybko załatwię. - nim się obejrzała, czy dopytała, Bogdana już obok niej nie było.
- Nie wiem co było takiego okropnego w tych zakupach... Przecież, poza szukaniem tego nieszczęsnego koca, wszystko poszło szybko i sprawnie. Typowy facet, dramatyzuje i niepotrzebnie wyolbrzymia problem. Ech, no nic, zostaje mi tylko iść po przesyłkę. - i tak też rudowłosa zrobiła.

Z jedzeniem zapakowanym w koc, przeobrażonym dzięki rzemieniom w prowizoryczną torbę i przewieszoną przez ramię, oraz kuferku z miksturami w dłoni, dziewczyna poszła do umówionego miejsca spotkania z Bogdanem. - Witaj ponownie. Jak się przedstawia nasz plan podróży?-
- Bardzo prosto - odparł mężczyzna - Dłuuugi spacer tym traktem - dodał, wskazując na jedną z wychodzących z miasta ścieżek.
-O, to świetnie. Ruszajmy więc, szkoda czasu. - Udali się wskazaną ścieżką do Stolicy. Szli wygodnym tempem żeby się nie zmęczyć. Sonja rozglądała się po okolicy, podziwiając widoki. Te tereny trochę przypominały jej dom.

Wkrótce nastał wieczór, i trzeba było pomyśleć nad jakimś obozowiskiem. Ku zdziwieniu Sonji, po wybraniu odpowiedniego miejsca, Bogdan bezceremonialnie wezwał… 2 namioty.

- Tak, dla wygody - skomentował tylko z uśmiechem.
- No proszę, wygląda na to że jesteś przygotowany na każdą ewentualność. W takim razie zostaje do zrobienia tylko ognisko. - Sonja poszła nazbierać suchych gałęzi, wróciła po mniej więcej kwadransie niosąc na rękach sporą ich ilość. Ustawiła na ziemi ognisko i zapaliła wytworzonym magicznie płomykiem. Po chwili drewno zajęło się ogniem i zaczęło wesoło trzaskać, dając trochę ciepła i niestety dość sporo gryzącego w oczy dymu, jednak wiatr znosił go w jedną stronę więc po zajęciu odpowiedniego miejsca podróżnicy byli zabezpieczeni. W końcu nastał czas na sen. Sonja ułożyła się wygodnie na swoim kocu. Poczuła jednak w umyśle znajomą obecność. -"To znowu ty? Czego chcesz." -"Dobrze wiesz czego. Daj mi kreeew" - ostatnie słowo było inaczej zaakcentowane, przepełnione głodem, żądzą destrukcji. -"Mówiłam, że wrócę. Nie wykręcisz się. W namiocie obok jest człowiek. Może i w walce jest silny, ale we śnie nic nie zrobi."-" Jesteś tego pewna? Pokazał już kilka niespodzianek. Założę się że to nie wszystko. Nie podoba mi się to. "-" Och, daj już spokój. Wiecznie przerażona. Poradzę sobie, w końcu jestem silniejsza od ciebie. Mam przejąć kontrolę siłą czy oddasz mi ją z własnej woli?"-"No dobrze... Ech, pewnie obie będziemy tego żałować. Ruszaj." - i z tymi słowami dziewczyna oddała władzę nad swoim ciałem swojej drugiej części. W oczach miejsce zieleni zajęła głęboka czerwień, w odcieniu krwi."Druga" miała plan. Dzięki przewadze zaskoczenia powinno udać się ogłuszyć ofiarę. Zabrała miecz i wyszła po cichu z namiotu. Z ogniska zostały tylko słabo żarzące się kawałki drewna. -"Świetnie, nie będzie widać cienia"- czerwonooka powoli odsunęła zasłonę namiotu.
Bogdan leżał wygodnie na śpiworze, z zamkniętymi oczami, uśmiechając się od ucha do ucha. Zapewne miał jakiś wspaniały sen… a wszystko układało się zgodnie z planem Sonji. Nie otworzył oczu, nie wstał, nie był przygotowany…|
"A nie mówiłam? Panikara. Wszystko idzie zgodnie z planem". - złapała miecz za ostrze z zamiarem uderzenia ofiary w głowę jego rękojeścią w celu pozbawienia delikwenta przytomności.
Dziewczyna zamachnęła się do zadania ciosu, i wykonała go. Rękojeść leciała prosto w głowę Bogdana…
I trafiła w poduszkę.
Usłyszawszy za sobą jakiś dźwięk, odwróciła się. W dziwnych zawirowaniach powietrza pojawił się ten sam mężczyzna, spoglądając na nią z uśmiechem
- Oh, to znowu Ty… Może się przedstawisz? -
-Dziewczyna zignorowała pytanie -No i wszystko skomplikowałeś. Ech... Gdybyś spokojnie spał skończyłoby się na paru w miarę niegroźnych nacięciach. A teraz skoro już mnie zobaczyłeś to nie mam wyboru. GIŃ! - odwróciła miecz żeby złapać za rękojeść i rzuciła się na Bogdana, z o wiele większą prędkością niż swoja "normalna" wersja. Proste pchnięcie mierzyło w środek klatki piersiowej.
Bogdan odskoczył w tył, wylatując z namiotu. Wylądował kilka metrów przed nim, czekając na dziewczynę.
- Interesujące… Od zawsze mieszkasz w tym ciele? - dopytywał dalej, zdając się zupełnie ignorować atak.
- Nie Twój interes. - rzuciła przez zęby ponawiając natarcie, tym razem wymierzając ukośne cięcie od dołu do góry.
Ponowny unik odbył się bez większych komplikacji, a Bogdan znów odskokiem nabrał odległości.
- Ehhh… widzę, że będę musiał Cię uspokoić, by czegoś się dowiedzieć - stwierdził, a jego dłoni pojawił się miecz.
-"Robi się ciekawie... Zobaczymy co potrafi."- tym razem płomienie wystrzeliły z wolnej dłoni dziewczyny, zaraz za nimi poprowadziła cięcie w stronę szyi przeciwnika.
W odpowiedzi z lewej ręki mężczyzny wystrzelił sterowany telekinetycznie strumień wody, zmieniając nacierające płomienie w opary pary. Cięcie sparował bez problemu, stając tuż przed Sonją
- Ciekawe… Twoja siła także wzrosła kilkukrotnie… - powiedział, siłując się z nią ostrzami, po czym się uśmiechnął - Ale wiesz co? To nadal jedynie promil mojej! - po czym z siłą setki ludzi odepchnął dziewczynę mieczem.
Odjechała kilka metrów w tył, w końcu jednak straciła równowagę, lecz zanim upadła udało jej się odepchnąć wolną ręką od ziemi i z powrotem stanąć na nogi. "Cholera, ten tchórz miał rację. To był zły pomysł. No ale co się stało to się nie odstanie."- tym razem wystrzeliła kulę ognia pod nogi Bogdana, a w czasie gdy nastąpił wybuch, zbliżyła się i korzystając z zasłony przerzuciła miecz do drugiej ręki i wyprowadziła atak celując w kolana oponenta.
Bogdan zgodnie z planem dziewczyny, uniknął eksplozji. W impecie od skoku, zdawać by się mogło, miała idealną okazję na atak, a gdy go wymierzyła… mężczyzna, wbrew wszelkim prawom pędu, zatrzymał odskok, z ledwością unikając cięcia.
-Co do...- wymamrotała zdumiona, jednak szybko się opamiętała -"Nie czas teraz na to. No cóż, zostało mi tylko jedno wyjście. "- z mieczem dalej w lewej ręce, przywołała ogień , który pokrył rękę dziewczyny aż do łokcia. Z racji tego, że był on magiczny,mógł zatrzymać fizyczny atak.Rudowłosa po raz kolejny pobiegła na przeciwnika, lecz zamiast zatrzymać jego atak swoim mieczem, przyjęła go na rękę pokrytą płomieniami, tnąc swoim mieczem w poprzek piersi Bogdana, a następnie wykonując obrót w prawo, zręcznie unikając zostania złapaną przez jego wolną rękę i cały czas blokując, a nawet lekko nadtapiając miecz przeciwnika. Chciała zakończyć tą walkę pchnięciem w plecy.
Mężczyzna chciał znów doprowadzić do tego samego impasu… i głęboko się zdziwił, gdy został zatrzymany. Nim zdołał zareagować, otrzymał cięcie, choć, ku zdziwieniu Sonji, znacznie płytsze niż dziewczyna zamierzała wykonać. Obróciła się, by pchnąć przeciwnika, jednak jej miecz został zatrzymany… jednym palcem Bogdana. Po prostu, nie wiedzieć czemu, nie był w stanie go przebić. Mężczyzna chwycił mocno za ostrze, jednocześnie impulsem telekinetyczym posyłając Sonję trzydzieści a może i czterdzieści metrów dalej.
Rudowłosej zajęło chwilę dotarcie do siebie po uderzeniu w ziemię. W końcu jednak wstała i otrzepała się z pyłu. -"CZYM TY DO JASNEGO PIORUNA JESTEŚ?! "- była solidnie wkurzona, głos pełen nienawiści. Nie zaatakowała jednak, ponieważ zorientowała się że nie ma już miecza. Postanowiła poczekać na rozwój wydarzeń, w końcu nie chciała umrzeć. Uspokoiła przyspieszony po gwałtownej wymianie uderzeń oddech i przyglądała się uważnie przeciwnikowi bacząc na każdy jego ruch, przeczuwając, że jego następny atak może być jeszcze szybszy i silniejszy od poprzednich.
Bogdan chwycił oba miecze za rękojeści, zostawiając na mieczu Sonji ponownie pieczęć, po czym… wyrzucił je wysoko w górę. Ziemia pod nim lawirowała dziwacznie, pomniejsze kamienie unosiły się, jakby pozbawione wpływu siły grawitacji. Co się dziwić, mężczyzna był w końcu jedynie pionkiem Rodziny… nie mógł w stu procentach panować nad ich straszliwą mocą telekinezy.
Sonja poczuła jak jakaś siła przyciąga ją w kierunku Bogdana. Bezwolnie zrobiła krok w przód, po czym instynktownie chciała się wycofać… nim jednak to zrobiła, leciała już bezwładnie w kierunku dołączonego. Zbliżając się, kątem oka dostrzegła jego tors, jeszcze przed chwilą zraniony, a teraz nienaruszony, po czym zotała pochwycona za głowę. Członek Rodziny zostawił na niej pieczęć jednocześnie powalając, boleśnie, choć nie nazbyt brutalnie. Lewitował tak, tuż nad nią, a z jego rękawów wystrzeliły, niczym pociski, trzy łańcuchy. W kilka sekund później, Sonja była już zupełnie unieruchomiona, a rzucone na początku ataku ostrza wylądowały… prosto w rękach Bogdana.
- Wracając - zaczął chłodno, spoglądając na nią złowieszczo - Kim jesteś? -
Dziewczyna szarpała się w więzach i warczała z wściekłości niczym dzikie zwierzę. - A co Ci do tego? - odparła, jej czerwone oczy płonęły gniewem.
- Interesują na wszelkie przejawy różnych duchów, demonów, zjaw, czy czymkolwiek jesteś - odparł mężczyzna - Może nawet zdołamy się dogadać? -
- Czym jestem... Nie wiem, nie interesuje mnie to zbytnio. Istnieję, mam swoje potrzeby które wymagają zaspokojenia i tylko to się dla mnie liczy. Reszta to niepotrzebny problem. Dogadać? Phi. Nie lubię zobowiązań, wolę sama decydować o swoim losie i robić to, na co mam ochotę.
- Ach… skoro tak, nie pozostawiasz mi wyboru. - Bogdan uśmiechnął się diabolicznie - Będziesz musiała od teraz być pod naszą pieczą, naszą kontrolą, naszą władzą… DOŁĄCZ -
Czarniejszy od mroku nocy dym osaczył dziewczynę, zbliżając się coraz bardziej i bardziej...
- Hahaha chyba nie myślisz że mnie wystraszysz tą nędzną chmurą? Pamiętaj, że przez większość czasu istnieję w tle umysłu dziewczyny. Tam jest o wiele ciemniej niż Ci się wydaje. Nie poddam się bezwzględnej kontroli, rozumiesz to? NIGDY! - w tym momencie oczy Sonji znów stały się zielone, co oznaczało, że "druga strona" wycofała się. - Co... co się tu dzieje? - spytała zdezorientowana "normalna" Sonja.- Dlaczego jestem związana? - spróbowała się wyswobodzić, bezskutecznie.- Co chcesz mi zrobić? Tłumacz się! - "Hmm... straciłam podgląd sytuacji w momencie kiedy zablokowała miecz ręką... Ciekawe co ona namieszała? Mówiłam, że to był zły pomysł . Ta ciemność nie wygląda dobrze. - Sonja zaczęła czuć wzrastający strach. Intuicja mówiła jej, że jej życie jest zagrożone.
Ciemność wycofała się wraz ze zniknięciem czerwonookiej. Bogdan zdawał się niejako zaskoczonym, opuścił jednak swoje miecze
- Często Ci się to zdarza? - zreflektował się z swego początkowego zaskoczenia. Związujące ją łańcuchy nie wiedzieć w jaki sposób zniknęły.
-Ech... Czasami. Nie ma żadnego schematu, po prostu raz na jakiś czas i bez określonego powodu się pojawia. - dziewczyna zaczęła się powoli uspokajać, miejsce strachu zajęło zmęczenie.- Ale mimo tego cieszę się, że jest ze mną bo wiem, że mnie obroni. W końcu jest silniejsza ode mnie, na dodatek nie pozwoli mi zginąć bo wtedy to samo stałoby się z nią. Proszę, nie mów nikomu o tym co tu się stało. Nawet nie wyobrażam sobie co by inni ludzie mi zrobili gdyby się dowiedzieli, czym jestem.
- Jeśli mam być szczery, spodziewałem się więcej. - roześmiał się Bogdan, po czym dodał, wspominając Lucasa - Widywaliśmy już silniejsze istoty tego typu… Tak czy inaczej, jesteś świadoma, że to i tak się wyda, jeśli zaczniesz wariować w mieście, albo gdzieś gdzie nie będzie kogoś kto Cię zatrzyma? - |
-Zanim się tu znalazłam, dawałam sobie radę. W moim świecie nie było ludzi z takimi zdolnościami jak Twoje. Poza tym z nią można się dogadać. Wie, że wykrycie nie leży w naszym interesie.
- Tu takich pełno. Radzę zachować ostrożność - z uśmiechem odparł Bogdan - Poza tym, nadal nie sądzę bym mógł dopuścić, żebyś wpadała w szał i atakowała nic nikomu niewinnych ludzi… Ehh, będzie trzeba coś na to zaradzić.
- Hmmm... O ile temu da się w jakikolwiek sposób zaradzić.- odparła zamyślona i nieco smutna.
Chrupnięcie. Mlasknięcie. Odgłos wody i przełykania. Oboje przybyszów zorientowało się że jest jaśniej ale tak jakby po fakcie.
Przy na nowo płonącym ognisku siedział ktoś. Jak to zwykło bywać był zakapturzony. A z tego co było widać urządził sobie kolację, oglądając spektakl. Zaskoczeniem dla Rodziny był fakt, że nie został on przez nich wyczuty.
Mlasknięcie. Chrupnięcie.
Zdawał się nie mieć żadnych intencji poza postojem, ale jednak wydawał się jakiś inny. Dziwne uczucia przebiegły przez oboje walczących.
- Oh, witaj. - rzekł Bogdan podlatując do przybysza, niby w długim susie, lądując tuż obok - Kogóż to widzimy? -
"Ciekawe kiedy tu przyszedł. Wygląda na kłopoty. Podejrzany typ. Ludzie podróżujący nocą rzadko kiedy mają dobre zamiary. O ile to w ogóle jest człowiek."- Sonja pozostała na swoim miejscu, rzuciła nieufne spojrzenie w stronę zakapturzonego. Zdecydowała, że zobaczy jak potoczy się sytuacja. Była trochę zbyt zmęczona żeby zastanawiać się, co ma powiedzieć, więc zostawiła tą kwestię Bogdanowi. Ona w tym czasie uważnie obserwowała najbliższe otoczenie. W końcu przybysz mógł mieć na celu rozproszenie ich uwagi, oraz kompanów, którzy z ukrycia śledzili całe zajście. Sytuacja wyglądała jeszcze gorzej bo w ciemnościach łatwiej byłoby im się schować.-"Jeśli to zasadzka, to może być nieciekawie. Na pewno będą mieć przewagę liczebną. Dlaczego wszystko jest takie problematyczne?"
- Konbanwa [dobry wieczór] - odparł dość powoli i bez emocji przybysz, cały czas pałaszując swój prowiant.
Zdawał się nie mieć żadnych zamiarów poza jedzeniem, a po sowitym ziewnięciu, i spaniem.
- Czemu zawdzięczamy Twą wizytę, Panie…? - odparł Bogdan - Wiesz, to nie tak, że nie lubię gości, i nie chciałbym być nieuprzejmy, ale człowiek który w środku nocy nagle pojawia się w środku naszego obozu… to dość, by mnie zainteresować.
- Wędruję. - odparł skromnie, nie przerywając posiłku - Rankiem odejdę. - dodał.
- Niech będzie - zgodził się Bogdan, nie widząc sensu w dalszym wypytywaniu przybysza. Wybrał jakieś wygodniejsze miejsce, z którego miał widok na mężczyznę i użył Oczu Czasu. Niechaj jego przeszłość odpowie na pytanie “kim jest”.
Widział odległą wędrówkę. Ciągłą, niekiedy przerywaną starciami z innymi wędrowcami. Wygrywał wszystkie, nie wykonując, ani nie przyjmując ani jednego ciosu. A przyszłość wskazywała na Stolicę. Ot taki tajemniczy wędrowiec.
Delikatny odgłos pobrzękiwania wskazywał na coś, co posiadał, może jakiś naszyjnik lub coś innego.
Noc była już późna, należało odpocząć przed dalszą podróżą.
 

Ostatnio edytowane przez Ninjapony : 23-02-2015 o 18:43.
Ninjapony jest offline  
Stary 24-02-2015, 14:29   #98
 
Imoshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Imoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnie
Gubernator Nanaph, Poranek Dnia 10
Gubernator z rana postanowił polecieć do Lasu, a raczej przed Las. Zgodnie z instrukcją przesłaną wcześniej przez Christosa, chciał przywołać stamtąd maga Yongjaesa.
Zza drzewa wyłonił się jeden z leśnych.

- Zakaz wejścia. - stwierdził obojętnie.
Mimo iż na to nie wyglądał, bardzo uważnie obserwował każdy ruch pomarańczowowłosego.
- Wiem. - odpowiedział Nanaph - Potrzeba mi rozmówić się z Yongjaesem. Możesz go tu przywołać? -
- Czego chce ten człeeek. - rozlekł się meczacy głos. Jego właściciel przeszedł wszelkei oczekiwania nanapha.

- Altarur, isen il uster mi ga fan.
- I niech wie że tu jesteeem. Las to nasz dom a nie ukrycie czy więzienieee. Jesteśmy wolni.
- Ech. Chce rozmawiać z Yangiem.
- Elfim Medrceeeem. - Pogładził brodę.- Toż to mamy probleeeem. Yanga nie ma.
- Usefu?
- Badania. Isterfen Rez, nulu gat rohns ife.
- W takim razie ja cie wysłucham. - Stwierdził młodzieniec.
- Nieeee. Ja. Starszy. Ty udaj sieeeeę po Grissa. - Kozioł rozsiadł się na poszyciu leśnym i wydobył zza rogu małą, ręcznie struganą fajkę.
- Gdzie On się udał, lub może… kiedy wróci? - Gubernator całkowicie zignorował rozmowę tej dwójki. Potrzebował Yongjaesa i jego pomocy.
- Spokojnieee człowieczeee. Wciąż jest w lesieee więc nie dane ci bedzieee go szukać. Wróci lada dzieeeeń. Gdy słoońce znów wzejdzieee lub znów zajdzieee. Lecz i ja wieeeeści przekazać mogę.
- Ważniejsza dla mnie sprawa jest tylko dla niego. Druga natomiast dotyczy Was, nas wszystkich. Targas… Północna Rubież… chce pokoju. -
- Uuuu. Pozwolisz, że podejdę do tego z dystansem. Nie wiem dlaczego i nie widzę powodów, dla których mieliby podjąć taka decyzję. Meee. Nie mniej, przekażę twoją wiadomość do obozów. A i ty przekaż Targas, że nasza pozycja nie ulegnie zmianie. Las jest nasz. Uszanują to a my ich nie będziemy niepokoić. Do Yanga wróć gdy juz bedize. - powiedział zaciagajać się fajka a następnei wstajć z leża na swoje raciczki.|
- Miasto będzie też prosić o możliwość w miarę swobodnego transportu na pustynie. W najbliższych dniach przybędzie tu ktoś bardziej oficjalnie, by się tym zająć, nie chciałbym jednak żeby to za bardzo Was zadziwiło. -
Dalsza część zajęcia się tą sprawą leżała już w geście Ruperda. Nanaph tymczasem odleciał. Chciał dziś znaleźć “Szalonego Szermierza”.
To mogło być dość trudne. Wszakże ciężko był oznaleźc kogos kto stronił od ludzi. Jedyna szansa leżała wśród szermierzy. Jak to mawiają, ciągnie swój do swego.
Gubernator spędził więc trochę czasu, by znaleźć go, lub “kogoś dorównującego mu kunsztem”.
.- Przecież mówię. - młody głos zagrzmiał w karczmie w drugim dywizjonie. - Szukam kogokolwiek z mistrzów miecza. Mam zamiar wyzwać jednego z nich. Jestem silny.

Gromki śmiech przybyszów zagłuszył wszystko co się diało w barze.
- I co was tak bawi! Przecież nie wiecie czy przegram. Nie wiecie jak silny jestem.
- Chłopcze. Słyszeliśmy to już wiele razy. Wielu było przed tobą. A jak do tej pory sama lista nie zmieniła się więcej niż jest palcy jednej dłoni.
- Wiec ja zmienię tę liczbę.
- Odważne słowa. - wtrącił się Nanaph - Chodź ze mną, zaraz Cię do któregoś zaprowadzę. -
W tym samym czasie, kilka kilometrów nad ziemią wzniósł się już tuzin czarnoskórych dołączonych. Z takiej wysokości nikt ich nie dostrzegał, a oni spokojnie przeczesywali teren w poszukiwaniu Szalonego Szermierza.|
- No, nareszcie ktoś kto mówi do rzeczy. - podążył za Nanaphem.
Gdy tylko wyszli z karczmy, Gubernator zagadał do młodzika
- Dlaczego tak Ci zależy na tym tytule? -
- Z tego, co zdążyłem się zorientować w tym świecie. Tytuł mistrza daje poważanie i zlecenia mogą same napływać. Poza tym jestem szermierzem. W mojej dumie leży bycie najsilniejszym.
- Poważanie, praca, duma... więc to tak… No cóż, mój “znajomy” to Dziewiąty Mistrz, tak zwany Szalony Szermierz. Słyszałeś może o nim? Wczoraj miałem z nim walkę na Arenie, może z kolei o niej słyszałeś? Używałem wszystkich swoich mocy, a on jedynie zwyczajnie walczył… Zremisowałem. -
- Doprawdy. A więc musi być z ciebie wspaniały szermeirz. Chociaż nie znam jeszcze listy mistrzów. Wszak dziewiąty nie brzmi “wielce”. Jaki on był?
- O nim mogę powiedzieć jedno. Nie będzie się hamował. Jeśli okażesz się słabszy, zginiesz. W przeciwnym razie będziesz musiał go najpewniej zabić, to nie typ człowieka, który by się poddał. -
- Brzmi... swojsko. Każdy szermierz jest inny.
- Swoją drogą… wiesz, nie wiem czy chcę Cię mieć na sumieniu. Nie zrozum mnie źle, ale jak tam zginiesz, to będzie to też trochę moja wina. - w tym momencie Gubernator się zatrzymał - Z drugiej strony nie chcę też teraz zmuszać Cię do wracania i szukania go dalej… Mam pomysł. Co powiesz na mały pojedynek? Jeśli wygrasz, zaraz Cię do niego zaprowadzę i posłużę za jednoosobową widownię - przyjazny uśmiech - A jeśli przegrasz, to też nie zabronię Ci walki z nim, ale wtedy trochę ze mną przed nią poćwiczysz. Co Ty na to? -
- Hmm. Obiecaj że mnie do niego zaprowadzisz po pojedynku. Nie będę zadowolony jeżeli tylko z tobą go stoczę.
- Obiecuję - uśmiechnął się Nanaph.
Wylądowali na ziemi w ustronnym miejscu. Młodzieniec szybko się przygotował, odkładajac na ziemię swój tobołek i robiąc kilka przysiadów. Dobył także swojego miecza, ozdobionego małym wzorem kwiatu podobnego do Lycris.
- Hanadena Kenshi. Tak się zowię.
- Gubernator Nanaph - odpowiedział pomarańczo włosy. Wokół niego lewitowało sześć mieczy, a on sam dzierżył dwa kolejne. Darował sobie jednak przyzywanie zbroi. Gdy obaj już byli gotowi, z nadludzką prędkością ruszył na Kenshi’ego. Atakował telekinetycznie sterowanymi ostrzami, swoje własne wykorzystując jedynie do obrony.
Jak się okazało, to bardzo skuteczny styl walki. Młodzieniec z większymi trudnościami odbijał nacierające miecze co rusz próbując przejść do ataku.
- Hana-do.[kwiecista droga - styl walki] - schował miecz do pochwy. - Sakura Byori. [Nawałnica kwiatów wisni] - Finezyjnym ruchem ostrza, niewzykle szybko wyciągniętego z pochwy udało mu się za jednym razem odbić wszystkie nacierające ostrza. - Mam cię. - Zakrzyknął, wyprowadzając pchnięcie w stronę tułowia Nanapha.
- Nadal nie dość szybko - w miejscu, które było celem szermierza znikąd pojawił się mały tarczodysk, który miał zatrzymać pchnięcie. W tym samym czasie ostrza okrążyły przeciwnika, by zaatakować ze wszystkich stron, podobnie jak sam Gubernator, który wyprowadził frontalne cięcia.
Młodzieniec sparował frontalne cięcie i wykorzystał jego siłę by się oddalić. Nie zdołał uniknąć jednak wszystkich ostrzy i zarobił dwa cięcia w plecy. Na wysokości lędźwi i środka pleców.
- Nieźle. Choć raczej nietypowy z ciebie szermierz. Brak ci tego czegoś. - stwierdził podnosząc się z klęczek.
- Rozu Ame [Różany deszcz] - Seria kilkudziesięciu szybkich pchnięć. Wszystkie skierowane w wyższe partie ciała Nanapha.
Miecze pomarańczowowłosego podleciały tuż do niego i uległy transformacji tuż przed natarciem. Wskutek niej, szermierz zaszarżował na grubą, metalową ścianę, a z jej miejsc, które trafił, wyrastały ostre szpikulce, zmuszając go do uników.
- Ach. - Kolejne zranienia, tym razem bliżej oczu. - Chyba już wiem, dlaczego twój przeciwnik był uparty. - Zaśmiał się pod nosem. - W takim razie. Coś ci pokażę. Nie licz na wiele, bo jeszcze nie opanowałem tego w pełni.
Ustawił miecz poziomo w stronę północy tak, że pewnym był atak tylko z jednej strony.
- Michi Tsuta [ścieżka bluszczu] - Energia zaczęła przepływać przez jego ciało i miecz.
Wykonał szybkie cięcie, choć dość pokracznie wyglądające, bo zamiast sięgnąć miecz do przodu, wpierw wykonał “pchnięcie” we wskazywanym kierunku a następnie zaatakował półkolem. Oczywiście takia atak był prosty do zablokowania. Efekt jednak zaskoczył Nanapha. Bo atak powiódł się, choć z marnym skutkiem. Magiczne cięcie poszło po łuku odbijajac samą gardę wojownika (nanapha), nie miało jednak takiej precyzji by go przeciąć. Jedyny ślad, który zagoił się nader szybko, to rozcięcie na plecach. Ale tego młodzieniec już nie widział.
Gdyby dopracował ten atak, miałby większe szanse.
Mur przekształcił się z powrotem w sześć mieczy
- No cóż… Chyba możemy powiedzieć, że to koniec, jeśli nie masz już żadnych asów w rękawie. - uśmiechnął się pomarańczo włosy - Zgodnie z obietnicą, mogę Cię teraz zaprowadzić do tamtego, choć w tym stanie, nie wiem czy to rozsądne. On pewnie pokiereszuje Cię znacznie mocniej. Mam jednak lepszą propozycję. Z tą techniką, Michi Tsuta, mógłbyś mieć szanse. Pomogę Ci ją dopracować, a w zamian dasz mi co do niej trochę rad. Wydaje się… świetna. W międzyczasie zagoją Ci się te draśnięcia.... co Ty na to? - przyjazny uśmiech.
- Hmm. W porządku. Trzymam cię za słowo co do szermierza.

Następne kilka godzin mężczyźni spędzili na doskonaleniu techniki Michi Tsuta. Nanaph przy ćwiczeniach imponował doświadczeniem [miał w końcu w sobie doświadczenia bitewne dziesiątek wojowników], czy nadnaturalnymi zdolnościami przewidywania [a to z kolei za sprawą Oczu Czasu]. Nim nastała noc, technika, jak i sam szermierz byli gotowi. Gdzieś w międzyczasie Gubernator naznaczył Kenshi’ego pieczęcią, tak, by ten nic nie zauważył. Miała się ona wkrótce przydać.
Dołączeni z kolei określili do tego czasu pozycję Szalonego Szermierza. Późnym wieczorem dotarli do jego obozowiska.
Szalone Ostrze zasiadał przy ognisku. Gdy spostrzegł Nanapha, bardzo się skrzywił. Widać podróżnik bardzo mu podpadł.
- Jestem Hanadena Kenshi, a ty, jeżeli się nie mylę, jesteś jednym z Mistrzów Miecza? - zakrzyknął Młodzieniec z pewej odległości.
- Chcę cię wyzwać na pojedynek o miejsce w dziesiątce.
- Tak śpieszno ci umierać, dzieciaku. - głos wydawał się nienaturalny i bardzo zły. - Jeśli chcesz walki, dam ci ją. Ale nie będzie to walka o miejsce.
- A może by tak rzucić go na głębszą wodę? - zapytał głos wyłaniajacy się z ciemności. Młodzieniec zapinał właśnie rozporek.

- Sisuwan, miał ostatnio mało zajęć i trochę się rozleniwił. A chcemy go zabrać na misję. Co ty na to, Szalony? Mogę zabrać szczeniaka, skoro ty się boisz?
- Raiser. Śmiesz mnie drażnić. Żyjesz tylko dla tego, że on wygrał.
- Nie przesadzaj Szalony. W zamian mogę zaczerpnąć słowa i znaleźć dla ciebie piątkę, albo czwórkę. Wiem, że to przez kogoś z nich spadłeś.
- O moim zdaniu chyba zapomnieli. - stwierdził pod nosem młodzieniec, zerkając na Nanapha.
- No cóż… - odparł Nanaph zakłopotany zaistniałą sytuacją - To spróbuj zrobić coś, by sobie przypomnieli. Ja na walkę nie umawiam, tylko Cię przyprowadziłem -
- Halo - pomachał ostentacyjnie ręką. - Ja tu jestem. I chciałem walczyć z Szalonym Ostrzem.
Obaj spojrzeli na młodzieńca i na Nanapha w oddali.
Mlodzieniec zwany Raiser przytaknął mu głową i o coś zapytał się po cichu szermierza. Odpowiedź widać go zadowoliła.
- Ok. Zamiana planów. - Zakomunikował. - Ty młody, walczysz a ten z tyłu pójdzie ze mną.
Szalone ostrze powstał z miejsca, dobywając od razu miecza.
Rycerz podszedł do Nanapha.
- Ptaszki ćwierkają żeś zdolny, nieznajomy. Mawiają także, że walki szukasz. Chcesz aby rozruszać kogoś. Oczywiście bez zysku, tylko czyste starcie. Zapewne ku ubawie mego stronnika. - dodal półgłosem. - No jak?
- O kim takim mówisz? Zresztą, najpierw zobaczmy jak poradzi sobie młodzik. -
- Przegra. - Stweirdził bez przeszkód. - Widać, że nie wie z kim się mierzy. A może i wie. Tutaj selekcja jest dość konkretna. W tamtym temacie miałem na myśli Sisuwan-a 6 mistrza miecza. - Odpowiedział, stając obok Nanapha i splatając ręce na piersi.
Walka rozpoczęła się tak jak poprzednio. Szalone Ostrze był niezwykle szybki, nawet bez magicznych właściwości. Ale młodzik zdawał sobie z tym radzić choć miał problemy z wyprowadzeniem jakiegokolwiek ciosu.
- Może. A może nie. - odparł komentując walkę Gubernator - Sisuwan, hm? Byłbym bardziej zachwycony na widok maga o tym samym imieniu, aczkolwiek może być i szermierz. Tylko… po tej walce, jeśli to możliwe. Mam jeszcze mały pomysł odnośnie Kenshi’ego. -
Młodzieniec w końcu wyrwał się z zakleszczenia i dłużej nie czekając, zaczął prezentować swój kwiecisty styl. Niektóre ataki sprawiały wrażenie prawdziwych kwiatów, a inne były skąpane w ich płatkach. Nie mniej, szybkość Szalonego Ostrza i z tym sobie poradziła. Zbliżył się na kilka centymetrów, wyhamowując bronią przed ciałem młodego szermierza, a następnie z całym impetem uderzył go pięścią w brzuch.
Młodzieniec zakiwał się na nogach i korzystając z chwili, przyjął ostatnią postawę. Magiczne cięcie przeleciało za nagłą gardą szermierza i wywołało iskry na drugim ostrzu, które pojawiło się za plecami. A więc mistrzowie miecza i do takich ataków są przyzwyczajeni.
Kolejne uderzenia były wykonane już bez miecza. Kolano w nos, chwyt za rękę, podciągnięcie do siebie, kolano w brzuch. Ostatni cios z półobrotu , nasadą miecza w kark.
Kanshi stracił przytomność. Szalone Ostrze wydawał się niezbyt zadowolony z tego starcia.
- To chyba koniec.... Sisuwan mag... ty też polujesz na “głowy”. No proszę, znajomość po fachu. - skomentował młody rycerz. - Ogarnij kolegę i idziemy. Mój przyjaciel już długo się wysiedział.
Nim łowca głów dokończył zdanie, Gubernator był już przy Kenshim, a po kolejnej chwili ten ostatni zniknął. Dostał walkę, przegrał. Teraz pora, by sam zrobił coś dla Nanapha… pora, by dołączył.
- Możemy iść. - stwierdził po chwili do rycerza - Prowadź. -
Pod wieczór dotarli do drugiego dywizjonu, przed budynek gildijny. Oczywiście Raiser wszedł do środka sam by, sprowadzić swojego kandydata do walki. Po chwili wyszedł, również sam i skierowali swe kroki w kierunku osady. Tak też późnym wieczorem w okolicach 1 dywizjonu spotkali się z 6 mistrzem miecza. Sisuwanem.

- Myślałem, że jesteś w gildi? - zakrzyknął Raiser witając się z towarzyszem.
- Horu miał sprawę w osadzie i wyciągnął mnie z leżanki. A to kto?
- Twój przeciwnik. Coś ostatnio mało masz ruchu, pomyślałem że znajdę ci zajęcie. Pierwsza myśl padła na Szalonego, ale udało mi się znaleźć kogoś ciekawszego.
- Yhhh. - Westchnął, niezbyt zadowolony.- Horu też o tym pomyślał.
- O... to może 2 na jednego?
-Owszem. 5 na jednego. - dziwny grymas. - A twoje zdanie?
- Może być i pięciu, jeśli uważasz, że dasz radę - odparł Gubernator, zostawiając jednak ostateczną decyzję samemu Sisuwanowi.
- Nie wiem, kogo on znalazł. Jeżeli zwykłą hołotę, to nie było by problemu. Ale jeżeli jakichś zdolnych przybyszów, czy szermierzy. Ech.
- Tak to jest, jak ma się opiekunki. - zażartował rycerz.
- Z waszą dwójką chętnie się zmierzę. - Odgryzł się szermierz. - Mamy tu akurat dużo miejsca.
To powiedziawszy, zaczął się rozciągać i rozgrzewać.
- Coś ustalamy? - zapytał, dobywając swoich prostokątnych mieczy. Bliżej było im do maczet, niż mieczy, ale mniejsza o to.
- Chyba nic. I nie hamujcie się, w razie czego, dobry ze mnie medyk - uśmiechmął się Gubernator, przyodziewając zbroję i dobywając siedmiu mieczy, dwa w materialne dłonie, pięć w niematerialnych.
- Ach. Magia. - powiedział w pomruku niezadowolenia. - Dlatego go wybrałeś? - Zapytał gdy rycerz zaszarżował.
Tu poszło szybko kilka wymiana cięć, sparowanych raptem jednym mieczem. Mocne kopniecie w brzuch i rycerz odpuścił pierwsze starcie.
Sisuwan obkręcił miecz w dłoni, jak to zwykło robić się z szablą. Wyprostował drugie ostrze w kierunku Nanapha, pierwsze kładąc na szyi. Zapraszał do starcia.
Telekinetyczne miecze ruszyły do natarcia, podczas gdy Gubernator skupiał się przede wszystkim na obserwacji, zdawałoby się. Zaraz potem w jednej chwili znalazł się przed Sisuwanem, który dopiero teraz odczuł spowalniający nacisk magiczny. Wykorzystując spowolnienie mocą, Nanaph wykonał kopniaka w brzuch, pozostawiając ostrze do ewentualnej obrony przed kontrnatarciem.
O dziwo, kopnięcie zadziałało. Szermierz odleciał kilka metrów do tyłu, ładując w przykucnięciu. Fakt faktem, przetoczył się kilak razy po ziemi, ale bez większych szkód.
“Szybki był” - pomyślał Nanaph, stając obunóż na ziemi. “Zdążył podłożyć ostrze w miejsce trafienia“.
Szermierz wyprostował się na nogach, otrzepał z kurzu i przyjął ponownie identyczną pozycję.
Teraz ponowne do boju ruszyłł rycerz, kończąc walkę na ziemi. To było niezwykle sprawne. Sisuwan nadepnął jego stopę zaparł się barkiem o jego tułów i obrotem przerzucił go przez siebie. Dodatkowo trafił go grzbietem ostrza w kark. Zapewne Raiser poleży tak kilka, kilkanaście minut. a to znaczyło że walka miedzy nimi miała się dopiero rozkręcić.
- Spróbujmy jeszcze raz - stwierdził Gubernator. Ponownie ostrza ruszyły do natarcia, ponownie Nanaph wywołał nacisk telekinetyczny i ponownie się przeniósł… tym razem jednak wykonał kopniaka nie w brzuch, łatwego do sparowania, a w rękę, by pozbawić Sisuwana miecza. Ponadto, ostrza nie zaprzestawały ataków podczas natarcia samego pomarańczowowłosego.
Pierwsze ostrze ustawiło się idealnie w pozycji, która spokojnie odcięłaby głowę pomarańczowowłosemu, gdyby nie zmienił trajektorii kopnięcia. Jednocześnie w tej samej chwili Szermierz w obrocie rozciął nacierające miecze. Mniej więcej w połowach, trochę krzywo, ale skutecznie. Ostały się jedynie ostatnie dwa, strącone z pola manewru.
Obaj wylądowali metry od siebie. Szermierz przyjął nową pozycję. Lewe ostrze ustawione w stronę pleców, przed prawym ramieniem zgiętym do góry. Ewidentnie blokowało miecz trzymany w prawej ręce i wiele odkrywało. Jednak szermierz musiał wiedzieć, co robi, inaczej nie użyłby takiej pozycji.
Rozcięte ostrza przybrały inną, znacznie bardziej kleistą formę, by unieruchomić stopy Sisuwana, podczas gdy dwa pozostałe miecze na niego natarły. Wtedy też nad i za Mistrzem Miecza pojawił się sam Nanaph, wykonując od góry kopniaka z całą siłą Rodziny, uniemożliwiając telekinetycznie unik.|
Szermierz był otoczony. Wykonał jednak swój ruch. Zaatakował oburącz. Prawa z całej siły wypchnęła lewą, wbijając się w ziemię. Oba ostrza rozcięły nadlatujące miecze, a uderzenie w ziemie strąciło nadciągającą pułapkę. Lewe ostrze w jednej chwili znalazło się przy udzie Nanapha. Instynkt, unik, ucieczka. Nanaph zniknął, pojawiając się w dalszej odległości. Zareagował najszybciej, jak potrafił. Z jego nogi pociekła stróżka krwi , a cięcie na udzie zaczęło się goić. Chwila, ułamek spóźnienia i straciłby nogę. Szermierz wydawał się zadowolony. Mógł sobie pozwolić na więcej, niż zazwyczaj. Zetknął rękojeściami oba ostrza na wzór śmigła. Zaczął nimi obracać z dużą prędkością, tworząc obronę. Zaczął powoli zbliżać się do Nanapha.
Nanaph odtworzył zniszcone bronie, czyniąc z nich swoją obronę. Wykonał też najprostsze możliwe ataki - wykorzystując to, że przeciwnik skupia się by nie pozwolić mu się zbliżyć, posłał w tamtego kilka prostych, acz silnych, impulsów telekinetycznych.
Impulsy prawdopodobnie zostały porozcinane przez jego ostrza, gdyż nigdzie dalej się nei odbiły. Szermierz zbliżał się powoli, jakby z zamiarem uzyskania odpowiedniej odległośći. W jego krokach można myło zauważyć zmianę, robił je od palców na stopy. Delikatne, taneczne.
Nanaph odskoczył parę metrów, by zyskać chwilę czasu, po czym… krzyknął. Jego częstotliwość w zasadzie sprawiała, że był niesłyszalny, ale nadal mógł wpływać na ciało Sisuwana. Czego jak czego, ale dźwięku raczej nie przetnie.
Szermeirz przerwal swoej wyczyny doś szybko. Widać odczół fale dźwiekowe wibrujące w jego ciele. Padła na kolano ale jednoczesnie wykonał krzyżowe cięcie w górę. Namacalnei widać było lecące 2 stożki energetyczne w ksztalcei X pędzące w strone Nanapha. Magiczne czy też energetyczne cięcie.
Trzy metry przed Gubernatorem pojawił się dysk, mający służyć za tarczę. Oczywiście został przecięty, jednak gdy atak był już za czterema odłamkami osłony wyglądającej jak oko dołączonych, a jeszcze przed Nanaphem, ten… po prostu się do nich przeniósł, zostawiając atak za sobą. Nie przestawał krzyczeć, a resztki poprzecinanej broni nieopodal Sisuwana zaczęły się przekształcać. Kleista maź, przypominająca pajęczynę i układająca się w oczy Rodziny, posuwała się niespiesznie do Mistrza Miecza, by unieruchomić go do reszty.|
Szermierz zaczął podupadać. Wypusćił jedno ostrze. zamemu podpierajć się uzbrojona ręką. Dróga powędrowała gdzieś za pazuchę, szukajć czegoś po omacku. Kleista maź zdołała dotrzeć do jego nóg i je obkleić.|
Gubernator telekinetycznie odciągnął w swoim kierunku upuszczony miecz, usiłując zrobić to samo z drugim. Rodzina jednak nie zamierzała dać Sisuwanowi dobyć swojego ostatniego ratunku. Tuż za szermierzem pojawił się bowiem… Ing Lang Sin. Pochwycił on osłabionego nie dopuszczając do dobycia przedmiotu, a zarazem wciągając do innego świata.|
Szermeirz cieżko oddychał a jego wierzchnai warstwa troju pokryła się malutką plamka krwi. Leżał w innym wymiarze trzymając oba ostrza. Zdążył pochwycić to upuszczone nim odleciało. Jednym okiem rozglądał się po okolicy probujac rozpoznać gdzie się znaleźli. Ostatecznei wychrapał to samo pytanie.|
- W Raju, Sisuwanie. - odparł Ingi - Jesteś silny, jednak nie dość silny. Sam nie podołasz temu, co nadejdzie. Dlatego przybywamy my, Bogowie, BÓG, by obdarzyć Cię mądrością i siłą. By obdarzyć Cię cnotami i doświadczeniem… DOŁĄCZ.|
- Eeeeee. - Głeboki wdech. - Kotowaru! (odmawiam).
Podniósł nogi do góry i wyskoczył ladujac w przykucnieciu. W tym samym czasie ostrza wykonały cięci rozcinajć Ingiego na 2 czesci w pionie.
- Widać twoje wsparcei na niewieel się zdało. - odparł odwracajc się i dłubiac palcem w uchu.
Plama krwi na jego piersi odrobinę się powiekszyła. Wystawała stamtąd igła. Gługa i dość gruba. Wbita w piers w okolicach serca.
- Ten ostatni atak bał mi się we znaki, ale trzeba czegoś wiecej niż to by pokonac jednego z dziesiatki.
Wystawił meicze przed siebie usmeichajać się nawet w takeij sytuacji.
- Igni! Ventus! - Jedno ostrze pokrył osie warstwą irujacego wiatru drógie ognia. Wykonał szybki obrot posyłajac w strone Nanapha ogniową falę.|
Ingi zniknął w cieniu, przenosząc się w jakieś ustronniejsze miejsce celem regeneracji
- Łowca jak zwykle nadpobudliwy - roześmiał się Nanaph, a przed nim w roli obronnej pojawiłą się bariera. Specyfika świata czyniła tarczę nieprzebijalną. Tymczasem wokół nóg Sisuwana pojawiły csię dziwaczne więzy, blokując mu częściowo zdolność poruszania się. Zewsząd wyleciały na niego czarne szpikulce. Nie miały zadać głębokich ran, były dostosowane raczej pod płytkie cięcia. Mistrz Miecza nie mógł wszakże wiedzieć, że szpikulce te przenoszą… truciznę ludoth.|
Z wielkim trudem kolce zblizały się do szermeirza. Z łatwością był w stanei rozcinać i spalac nadlatuajce fale. Z barierą miał troche wiecej problemów. Jednak i jego ochrona nie mogła pokonac wymiaru rodziny. Wiec gdy kolce zaczeły coraz bardziej zbizać siedo celu. Było juzjasne kto zwycięży. Jednak. Szermeirz zniknął. Nanapha był zaskoczony i to nie malo. Szybka myśl powędrowaal po całym wymairze rodziny i okazało się ze szermeirz wciąż w nim jest. Lokalizacja... przestrzeń odizolowanej Gao Mary.
Akurat szykuje się z niado starcia.|
Sisuwan chciał zmierzyć się z Gao Marą, jednak Gubernator nie zamierzał na to pozwolić. Zamknął zarówno jego, jak i bestię w czarnej, grubej… klatce? Zdawała się twarda jak z ołowiu, i grubsza od najmocniejszych zamkowych murów. Z jej ścian nie przestawały wylatywać szpikulce, których każde draśnięcie osłabiało siły przeciwnika.|
I puff. Oboje znikli. Cos bawiło się w chowanego w jego własnym wymiarze. Juz miła ponownei ich zlokalizować gdy nagle Gao mara rozerwała ściany pod przestrzeni niosąc w swych sznponach sisuwana. Wypadli z nicosći w nicosć tuz obok Nanapha. Szermeirz blokowął się swoimi ostrzami ile starczyło mu sił ale i tak zdawal się byc wykońoczny. Miał kilak dodatkwych cięć na ramionach. Widac ostrza zdołały go trafic nim zniknął.
A teraz były 3 strony konfliktu.
Potężne fala dźwiekowo przestrzenna rzuciła zarowno nim jak i nanaphem. Gao mara była wściekła i jakby o wiele bardizej rozjuszona niz zwykle. Coś poczóła lecz wspólne zmysły a przynajmnei jich forma nie były ws tanei się zrozumeić. Blokada naturalna - inny odbiór sygnałów i bodźców.
Trójka wrogów stała w trojkacie. Szermeirz mimo swojego stanu, spoglaał czójnym wzrokeim to na stworzenie to na wojonwika. Czekał w bezruchu. Pierwsza zareagowaął gao mara ruszajc na nanapha. Szermeirz juz miał zereagować gdy coś go chwyciło za nogę i zniknął. Tym razem całeki mz przestrzeni rodziny.|
Nanaph nie zamierzał bawić się w walkę z swoją własną istotą. Wyniósł się z wymiaru, dając gao marze czas i miejsce na uspokojenie się… a sam zamierzał dokończyć porachunki z szermierzem.
Ku jego zdziwieniu, na polu bitwy nie znalazł przeciwnika. Musiał przenieść się gdzie indziej… i ktoś musiał mu w tym pomóc. Wychodziło na to, że Mistrzowie Miecza mieli sporo przyjaciół… i wielu osobom zależało, by żyli.
Jak dobrze, że ogłuszony wcześniej Raiser nie należał do tychże. Może on będzie wiedział coś więcej…|
Raiser stał kilka metrow dalej drapiac sepogłowie i zapewne masując miesjce uderzenia. Spoglaał w ziemei beznamietnei jakby próbując zrozumeić co się właśnei stalo.|
- No cóż, to by chyba było na tyle. - tuż za nim pojawił się Nanaph - Jak się czujesz? - |
- Obolały ale cały. I spragniony. - spoglądal cał yczas w ziemię. - Ty. Widziałeś to?|
- Co takiego? - spytał Nanaph.|
- Sisuwan. Pojawił się z nikad i zniknął. Od tak. - stweirdził a wzrok błądził m uza rozumem. - Oj. Chyba za mocno mi przyłożył. Muszę się napić ale najpierw znajdę Horu. A jak z tobą? Miałeś swoją walkę, zadowolony?|
- Definitywnie za mocno. Zadowolony, choć Sisuwan… może on być mniej zadowolony, cokolwiek się z nim stało. Swoją drogą… skoro go tu nie ma… - rozpoczął Gubernator - Twoja kolej. - Wystawił dłoń, a niej natychmiast pojawiło się potrójne ostrze, wycelowane w plecy.|
- Oj nie nie nie. - Rycerz podniósł ręce do góry. - Mi na dziś starczy juz wrażeń. W porównaniu do niego czy Horu, jestem zwykłym rycerzem. Choć może lepiej brzmiało by to “zwykłym człowiekiem”.
- Jesteś przydatny. Dużo wiesz. Ptaszki powinny Ci zaśpiewać, że potrzebuję takich ludzi. Potrzebuję ich w swoich szeregach, dlatego teraz… Dołącz.
- Ale ja juz jestem w jednej gildii? - odparł nie rozumiejąc co było w intencjach.
- Nie kpij ze mnie. - stwierdził Gubernator, chwytając mężczyznę za szyję i bez kłopotów podnosząc go i podduszając. Ciemna energia, zlewająca się z mrokiem nocy, przepływała z ręki Nanapha w kierunku ciała szermierza, naginając jego wolę coraz bardziej, i bardziej. [/i]Dołącz lub GIŃ[/i]
 
Imoshi jest offline  
Stary 25-02-2015, 16:39   #99
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Ptasi zwiadowcy zdołali zlokalizować Fanga w okolicach rozstaju dróg.
- No nic, na nas już czas. Znaleźliśmy go, Ervenie. - odezwał się złodziejaszek z pogodnym uśmiechem - Lordzie Mefistolesie, gdy nadejdzie ten czas lub gdy będziesz czegokolwiek potrzebował, przywołaj mnie tu. Za sprawą tejże pieczęci usłyszę Twoje słowa. Tymczasem, my musimy się oddalić. Wzywają nas… inne sprawy. - W kilka chwil później, Erven, wraz z Christosem (który nie wiedzieć kiedy zamienił się miejscami ze złodziejaszkiem, chyba w trakcie przeniesienie) wylądowali nieopodal rzeczonego Fanga.
Kiedy znaleźli się na rozstajach dróg Eren zawołał do Fanga z uśmiechem.
- Towarzyszu! Jest sprawa z garnizonem i potrzebujemy Twojej pomocy!
- Ach Erven! Żeście tam niezłego bałaganu narobili. Ledwo co żem wrócił z tamtych okolic. Szkoda słów. Wciąż nie znalazłem anomalii, a już wiem po co jest nam ona dokałdnie.
- Bałagan bałaganem, ale garnizon w połowie przywrócony - odpowiedział z uśmiechem demonolog - Czego szukamy? Łatwiej będzie to znaleźć i przywrócić garnizon jak będziemy wiedzieli czego szukać, zatem?
- Jakakolwiek anomalia przestrzenna. Nawet zwykły portal przestrzenny. Uskok. Grawitacyjny nacisk. Cokolwiek. resztę już załatwię. Widzisz pomijając anomalie i coś jeszcze co zapewne także wyczułeś. Mieliśmy jeszcze jeden kruczek. Pewną wyjątkową personę w środku. Z tą takie wymyślne sposoby rozwiązania kłopotu. - uśmiechnął się- Chociaż raz moja nagła koncepcja okazała się słuszna. Choć trudno było ja wcześniej wytłumaczyć.
- Fang! - Głos z karczmy. W wejściu pojawiła się białowłosa dama. - Informator czeka.

- Tiara. Daj mi chwilkę. To tiara Fairy Lancer, moja towarzyszka. To Erven mag i jego towarzysz.|
Erven posłał dziewczęciu promienny uśmiech
- To prawdziwa przyjemność spotkać towarzyszkę mojego sojusznika w sprawie. Musisz być prawdziwie wyjątkowa, skoro jesteś jego towarzyszką podróży.
- Nie zapominaj po co tu jesteśmy. - skomentował Christos, najwyraźniej niechętny kolejnemu posiedzeniu w karczmie przez bogowie wiedzą ile i w bogowie wiedzą jakim celu.
- Ach tak. Jest jakiś sposób by się z wami skontaktować? Zapytam informatora o prawdopodobną lokalizacje anomalii. Choć po dzisiejszym spotkaniu ze smokiem mam na to małe chęci. I najwyżej umówimy się że kto znajdzie anomalie pierwszy ten da znać. Już nawet królewna Uri wydała list nagradzający dla tego kto załtwi ten problem.
- Kontakt jest nietrudny. Wystarczy rozwinąć ten zwój - w tym momencie nie wiedzieć skąd pomarańczowo włosy dobył zwoju - I zaraz się pojawimy. Kiedy spodziewać się informacji? -
- Sama księżniczka Uri wydała list nagradzający? O tym to nie słyszałem. - powiedział nekromanta - Cóż, połowa sprawy garnizonu rozwiązana. Liczę w Twoje umiejętności z drugą połową. Swoją drogą, nie chciałbyś mi przybliżyć natury swojej wróżkowej magii? Jako maga, bardzo mnie to interesuje, w szczególności elementy wspólne z gałęzią energii.
- Raczej nie jest tak pośrednia. A w głównej mierze jest zapaktowana z Alfheim - światem wróżek. Trzeba odrobiny wyrzeczeń by móc z niej korzystać. Np. Magia wróżek bardzo nie lubi energii negatywnej. Ale może o tym przy innej okazji. Teraz wybaczcie udam się do informatora. Przekażę wam wieści za jakąś godzinę. Sprawdźcie tą lokalizację, lub nie, jak wolicie. Ja jeszcze podpytam. No na razie. Chodźmy Tiaro, nie pozwólmy by Eryn ogłupiła nam informatora.

Niecałą godzinę później przyszła wiadomość słowna.
- Lokalizacja to las nieopodal Bariery gromu. - Odgłos śmiechu, dziewczyny i jakby podkładu dźwiękowego przez nią wykonywanego. - Są tam ruiny... nie teraz Eryn. Podobno w lesie mieszka stary traper który przekazał tą informację przez kogoś. Malo to spójne moim zdanie... ha ha ha ha ha Nie łaskocz. Echem. Nie zaszkodzi sprawdzić. Podobno nie pierwsi kupiliśmy tą informację więc możecie mieć towarzystwo. My lecimy w góry by zbadać inne miejsce.
- Mamy miejsce, Erven - stwierdził Christos, usłyszawszy wiadomość - Skaczemy. -
W chwilę później byli już pod Punktem Obserwacyjnym.
- Dalej musimy tradycyjnie polecieć. Nadążysz, mam nadzieję? Naszym celem jest tamten las, nieopodal Bariery Gromu. -
- Że ja nie nadążę? - zapytał Erven z szelmowskim uśmiechem po czym poderwał się do lotu.|

Wraz z nimi poleciało też kilka ptaków, by szybciej, z góry, znaleźć rzeczone ruiny.|
Z początku owe ruiny zostały przeoczone nawet przez ptaki. Czego się spodziewac skoro wszystko jet zielone i przewiewne. Jednak udało je się odnaleźć.

W międzyczasie Christos dostrzegł 4 aury. 1 biegającą po lesie, 3 będące już w głębi ruin. No i oczywiście aury zwierząt omijające ruiny. Były także wskazania że nie tylko las, ale i ruiny są zamieszkałe.
Na miejscu były już zwłoki jakiegoś stwora. Zapewne pierwsza grupa trafiła na oponenta i nie zamierzała odpuszczać. Stwór wyglądał jak przerośnięta modliszka, choć zdawało się że bliżej było temu do pasikonika. [moskit]
- Cztery osoby - stwierdził pomarańczo włosy, lądując przy ciele - Trzy wewnątrz, jedna prawdopodobnie patroluje teren i osłania tyły. Co robimy? - Przyjrzał się ranom stworzenia, rany cięte oraz przypalone skrzydło, i zaraz je pochłonął. Owad wkrótce zasilił szeregi Rodziny .
- Gotowi do wojny. - powiedział wyjmując słoik z krwią. - Jeśli będą chcieli walczyć nie zostawiamy nikogo żywego. - Wymruczał formułę zaklęcia przed nosem przybierając półdymną postać. - Oby nie byli wrogo nastawieni. Lepiej tworzyć sojuszników, nie wrogów.
- Lepsze niż tworzenie wrogów, jest ich likwidowanie. - Christos, uzbroił się w pancerz i miecze i wszedł do środka.
Odpowiedział mu tylko złośliwy uśmiech. Mieli jednak coś wspólnego.
Osoba biegajaca po lesie zdawała sienei być zainteresowana ruinami. Krązyła w pewnej odległości i nie zblizała się.
Przyszedł wiec czas na ruiny. Schody prowadzące na niższe poziomy znajdowały się za jednym z pozostałych filarów budowli. Były krótkie i schodziły raptem na kilka metrów poniżej poziomu gruntu. Szubko jednak okazało sie że takich pięter jest kilkanaście a prawdziwy labirynt zaczyn się na samym dole. Ostatnie piętro, zaduch zapach spalenizny i odgłosy szurania. Już od wejścia przywitały ich szkielety. A ledwo zeszli na najniższy poziom stanowiący z początku skrzyżowanie 5 dróg.
- Zostaw ich mnie. - stwierdził Christos. Nie wiedzieć skąd ruszyło dwadzieścia strzał. Ervena mogła zdążyć przeszyć myśl o bezużyteczności takiego rozwiązania… strzały, na szkielety? Nim jednak zdołał jakkolwiek skomentować, strzały zatrzymały się tuż przy szkieletach. Nie trafiły ich, nie omijały, po prostu stanęły w przestrzeni tuż obok. Zaraz potem wokół szkieletów rozpętał się chaos. Kilka osób, szybkich, wyglądających jedynie jak ludzkie cienie, pojawiało się przy każdym z szkieletów, łapało go, i znikało razem z nim. Nie minęło trzydzieści sekund, a wszyscy nieumarli zniknęli z tego świata. Christos zostawił pieczęć oka przy schodach.
“Ciekawa sztuczka” przeszło Ervenowi przez myśl notując ją w pamięci. Kolejna cegiełka do poznania do czego jest zdolna Rodzina.
- No to idziemy dalej. Dodatkowo będę szukał informacji co to za miejsce i jakim cudem tu się zjawiło. - powiedział spowijając swoje oczy magią mroku, tak, że ciemność nie stanowiła dla niego problemu. Jak by nie patrzeć miał dwie misje od Stalowego, a nóż dałoby upiec dwie pieczenie na jednym ogniu? Jak by nie patrzeć już tu byli, więc po co zwlekać?
Obaj ruszyli więc ścieżką najbardziej w lewo.
Ślady ruin wskaztwały na sprzeczen sygnały. Tak jakby ta budowla byłą stara ale jednocześnie o wiele nowocześniej wykonana niż budowle Unii. I widać w tym było ludzka rękę, a nie elfia czy jaką kolweik inną.
Odpowiedź nasuwała się sama i to niezwykle szybko. Czarna brama i jej zakrzywianie przestrzeni. Nie mniej były znamiona że budynek był wykorzystywany choć żaden z użytkowych elementów się nie ostał.
Korytarz biegł do dużej sali z kwadratowym otworem w podłodze. Dość sporym. Po przeciwnej stronie były drzwi, a po bokach puste ściany. Wytłumiony odgłos szurania. Coś się zbliżało z wnętrza wyrwy.
Aury innej grupy znajdowały się niżej i jakby bardziej w prawo.
Erven odwekował słoik pełen krwi i zanurzył w niej dłoń. Kiedy ją wyjął ta odparowała z jego dłoni czarnym dymem który go spowił. Sekundę puźniej kiedy dym się rozwiał stał przemieniony w swoją demoniczną postać. Zakręcił słoik z krwią, schował go do torby i powiedział:
- Cokolwiek się zbliża poczekamy na to, a potem w dół wyrwą.
- Im lepiej czarujesz, tym gorzej wyglądasz. Przemyśl czy nie zachować sobie resztki swojej normalnej twarzy, bo demonów kobiety nie lubią - stwierdził Christos, unosząc się nad ziemią. Zaczaił się tuż pod sufitem, by w razie czego zaatakować z zaskoczenia.
- Przyjacielu, wygląd nie ma znaczenia. Uwierz mi na słowo, wiem co mówię.. - odpowiedział z szelmowskim uśmiechem dobywając miecza który chwilę później przybrał cienistą postać. Stał pewnie, w obronnej postawie

Olbrzymi wąż wypełzł z jamy. Jego łuski opalizowały brunatna barwą. Czuł ich niezależnie od formy a był głodny.
Erven wyrzucił jedną dłoń do przodu rażąc bestię klątwą Ezara mając nadzieję, że choć trochę to ją spowolni. Drugą dłoń lekko uniósł wzywając zastępy piekielne. Ich rozkaz był prosty. Zabić węża.
- Ezar n’kher n’Schashn - usłyszał z góry Erven. Również Christos poraził bestię klątwą. Strzały, które wcześniej lewitowały nad ziemią, ruszyły w kierunku jego pyska.
Strzały złamały się na jego pysku. Twarda łuska. Co więcej klątwa przyniosła efekt porażony wąż cofnął się drobinę do otworu ale widać że odczuł ból bo zaczął się wić i uderzać o ściany. Jeden mocny wstrząs wystarczył by uświadomić walczących że bardzo łatwo może się to zakończyć zawaleniem ruin.
Wąż cierpiał, jaki to był piękny widok! Erven nieustannie wzywał zastępy piekła, guwat i pospolite, wszystko to nad czym miał władzę, a kiedy demony się pojawiły użył całej swej siły woli i władzy nad telekinezą by utrzymać łuskowatą bestię w miejscu. Tak żeby nie mogła się rzucać na boki.
Christos wyszeptał tylko, nieco, zdaje się, sarkastycznym głosem sentencję “Hana-Do”. Z ogromną prędkością poruszył się tak, by powstrzymać bestię w miejscu. Gdy próbowała wierzgać się w prawo, Christos pojawił się po jego prawej, gdy w lewo, po lewej.
Wąż został unieruchomiony choć z wielką trudnością. W końcu większość jego masy to były czyste mięśnie. Rogate przyzwańce i małe szkraby z wystającymi językami starały się ile mogły bu utrzymać węża na miejscu. Samo monstrum nie wyglądało na zadowolone. trzeba było więc szybko zakończyć jego męki.|
Erven zaczął przyzywać wodę która wilgotnością zalegała w ruinach formując ją w wielką kulę, a potem przemienił ją w potężną truciznę korzystając z wiedz z zakresu magii mroku i przesycając ją energią nekromantyczną i demoniczną by zwiększyć jej toksyczne właściwości. Następnie “wepchnął” trującą, jarzącą się mrocznymi cieniami kulę wody do paszczy węża którą natychmiast zamknął szczelnie telekinetycznie. Kwestią chwil powinno być oddziaływanie toksyn rozprowadzających się po ciele stwora połączone z efektem tonięcia bestii.
Drobny błąd w obliczeniach. Mag nie wziął pod uwagę swojej aktualnej formy będącej jeszcze bardziej związana z mrokiem. W efekcie zbytnio przesycił wodę magia mroku. Pochłonęło to spore zapasy energii rozpraszając demonicze zastępy a z węża robiąc czysto-biały szkielet. Wypaliło dosłownie wszystko poza kośćmi. Co prawda ostało się kilak łusek które wbiły się w ścianę podczas wierzgnięcia ale było ich raptem kilka (5). Poza tym co było kościane to pozostało, a wiec i kły wielkości 1,9 metra w ilości 2 sztuk.
Erven upadł na kolana i zakasłał, po chwili wypluł krew z ust, pienistą krew. Wziął głąboki oddech i usiadł po turecku mówiąc.
- Daj mi chwilę na regenerację. Chyba się przeliczyłem. Możesz wchłonąć łuski? Trochę za nie dostaniemy w stolicy.
Erven rozejrzał się po okolicy, lecz nigdzie nie dojrzał Christosa. Po chwili mogło mu się przypomnieć, że pomarańczo włosy pozostawał w zwarciu z wężowatym stworzeniem, tuż obok jego paszczy, a więc był także narażony na atak. Nim jednak przez jego umysł przeszło coś więcej niż myśl “ups”, Christos pojawił się u wejścia do komnaty.
- Ostrzegaj mnie przed czymś takim następnym razem - stwierdził krótko, przyglądając się swojej dłoni.
- Spoko, choć wyszło lepiej, ba, o wiele lepiej niż się spodziewałem. Przypilnuj moich pleców, musze zregenerować siły. - po czym zamknął oczy - I wchłoń łuski, znajdzie się kupiec w stolicy. - po czym wszedł w trans, choć krótki, ale jak bardzo regeneracyjny.

Christos wykonał polecenie, wchłaniając wszystko co zostało z monstrum. Co ciekawe, nie był w stanie tego zrobić od razu i na miejscu. Coś blokowało tutaj kontakt międzywymiarowy. Zadziwiające… jeszcze kilka metrów wcześniej, kilka schodków wcześniej, technika normalnie działała. Wobec tego Christos poświęcił dłuższą chwilę na wyniesienie kości i łusek, a dopiero wtedy je wchłonął. Kieł i cztery z łusek pozostawił w wymiarze Rodziny, jednak reszta szkieletu wkrótce zaczęła ponownie obrastać w mięso, przesycana dziwaczną energią w innym świecie.
- Erven, widzisz to? - spytał Christos, stając ponownie przy wyrwie - Widzisz jakąś różnicę między tym miejscem, a wcześniejszym piętrem? Nie daję rady stąd czegokolwiek zabrać do siebie. -
- To anomalia, jej centrum jest ta wyrwa - powiedział Eren spod zamkniętych oczu - Nie wyczuwasz tej wilgotności i lekkiej elektryczności w powietrzu? Spróbuj wynosić kości po kolei. W pobliżu wyrwy pewnie jest zakrzywienie. - otworzył oczy czując jak moc wróciła do niego - Stąd twoja niemożność.
- Już załatwione. Chyba tracisz poczucie czasu w tej swojej medytacji. - stwierdził pomarańczo włosy - Dokąd teraz? -
- Idziemy dalej, przez te drzwi. Musimy znaleźć łagodniejszą anomalię, ta jest niestabilna. - odpowiedział Erven. Nie wiedział ile czasu minęło w rzeczywistości. Dla niego było to zamknięcie i otwarcie oczu. Chwila zaledwie.
Kolejny otwór znów prowadził na schody biegnące w dół. Ciemny dół. Szli raptem 2 pięta w dól gdy schody nagle się skończyły. Od zawalisko jeszcze świeże. Widać wąż coś naruszył. Wejście po prawej nie napawało optymizmem. Jeszcze większy zaduch i smród. Sala mała z 2 kolejny wyjściami. No i kilka szkieletów. Ale za to aury 2 grupy były już na tym samym poziomie... a nie właśnie schodziły niżej.
Gdzieś z głębi nowej budowli słychać było liczne postukiwania. Coś nowego, coś, zapewne , wrogiego.
Odgłos wybuchu. Tamci nie próżnują.
- Idziemy do nich, ale czekamy, aż skończą bitwę. - odpowiedział na niezadane pytanie białowłosy - To powinno ich osłabić, przyda się jeżeli są wrodzy.
Christos nie odpowiedział, miast tego kierując się w jedyne możliwe drzwi.
Kolejna sala okazała się być uciążliwa.
Najpierw pojawiło się kilka otworów w ścianach a późnij wypęzła cała chmara robactwa.

“Helbug. ” - Zabrzmiała myśl - “Paskudztwo przeżre się nawet przez metal. Żyją pod ziemią. wytrzymałe na cięcia no i wszystko żerne. A jeszcze popatrz na te szpikulce. Ech. Dobrze że mnie tam nie ma.” - skomentował Gimbor.
Robactwa mnożyło się coraz więcej. A zaczynały już podważać pozostałe ściany i ostrzyc szpony na przybyszów.
Kolejny odgłos wybuchu.
“Dołączcie!” zagrzmiał mentalny rozkaz Christosa. Robactwo, to tylko robactwo. Nie ma woli. Nie ma umysłu. Nie ma oporu.
- Erven, przejdź przez nie dzięki tarczy zza zasłony. Gdy już je wyminiesz, przeniosę się do Ciebie. Nie mamy czasu! -
Robactwo zdawało się nie rozpoznawać myśli Christosa. Widać nie na wszystkie istoty dołączenie działało. A O wchłanianiu czegokolwiek nie było nawet mowy.
Erven natomiast nie miał przyjemności dialogu wewnętrznego, ani słyszenia mentalnego rozkazu Christosa. Złożył więc dłonie w dziwacznym, pokracznym geście i zaczął coś inkantować idąc przed siebie w sam środek.
- Jak będę na środku zniknij. - powiedział tylko zbliżając się na środek sali, kiedy się tam znalazł otoczył go czarny płomień który wybuchnął na wszystkie strony trawiąc wszystko po kolei nadtapiając ściany, podłogę i sufit. Pomarańczo włosy na szczęście zdołał uniknąć ataku, znikając w wymiarze Rodziny.
Wszystkie paskudy zaczęły płonąć i ulegać spopieleniu. Wyły w agonii, co zaalarmowało resztę roju kryjącą się w tunelach. A trzeba przyznać zaczęło tego cholerstwa napływać. Wyjście proste, nogi za pas. Przez kolejna sale równie i wypełnioną Erven przebiegł bez rozglądania się. Aż natrafił na schody prowadzące w dół. Kolejny poziom i dosłownie minął się z ostatnim osobnikiem drugiej grupy. Nieuzbrojony mężczyzna przebiegł bez oglądania się. znikając za rogiem korytarza.
Christos pojawił się tuż za Ervenem, gdy tylko dosłyszał drugą parę kroków. Ujrzał mężczyznę znikającego za rogiem. Wydłużył swą rękę nienaturalnie, by go schwycić i zatrzymać.
- Zaczekaj…!
Nie zdążył. A gdy tylko dobiegli za róg mężczyzna był już na końcu korytarza. Skręcał właśnie w kolejny zakręt. Chciano za nim pobiec lecz Erven zareagował instynktownie zatrzymując Christosa. Na chwilę przed implozją korytarza. Dojrzał małą czarna kule wiszącą w powietrzu dokładnie na środku ścieżki. Magiczny obiekt. Czar próżni. Korytarz zawalił się blokując drogę. Szczęściem nie jedyną. Pytanie jednak... skoro ich nie widział to przed czym uciekał? Odpowiedź pojawiła się chwilę później. Odgłos szorowania, znajomy. Z korytarza z którego przybiegł mag wyłonił się identyczny wąż, co uprzendio pokonany. Tym razem było tu mniej miejsca na starcie
Mag zareagował natychmiastowo. Jego dłonie zaczęły układać się w serię jedna po drugiej skomplikowanych mudr podczas gdy on wypowiadał słowa mocy, klucze do potęgi pradawnych. Chwilę później wyrzucił obie dłonie przed siebie zakrzykując coś w obcym, nieludzkim języku, a z jego dłoni wystrzeliły strugi czarnej wody niczym wytrysk z podziemnego źródła. Przeklęte Wody Stygii będące surową manifestacją mroku w jego dziedzinie magii nekromantycznej dodatkowo nasycane energią demoniczną rzucającą krwiste refleksy w wartkim strumieniu wody który mknął w kierunku nacierającego węża, a dokładniej w kierunku jego pyska. Kiedy strumień był przed nim poderwał się do góry by zamknąć się wokoło jego pyska wdzierając się do jego środka wszelką możliwą szczeliną.
Wobec kilku zdaniowej inkantacji Ervena, dość żałośnie zabrzmiało kilka słów wypowiedzianych przez Christosa, zwiastujących klątwę Ezara. W tym samym czasie posłał on szereg strzał w kierunku bestii. Zamierzał zatrzymać węża telekinetycznie. Strzały lecące w jego cielsko w połowie drogi zaczęły dziwacznie się przekształcać, ostatecznie tworząc kilka szeregów twardszych od stali krat.|
Kiedy woda wtargnęła do wnętrza węża ten zaczął się zapadać w sobie wysychając natychmiastowo tak, że po zaledwie chwili przed nimi i za kratami znajdowało się karykaturalnie zdeformowane, zmumifikowane ciało. Tak jakby Stygijska woda wyssała z niego wszelką wodę i życie.

To aczkolwiek krótkie spotkanie nie było końcem. Bo oto z tunelu za nimi pojawiło się coś jeszcze. Pełznący szkielet olbrzymiego węża.

Szkielet któremu brakowało kłów. Pokryty lekką warstwą dziwnej materii. I wtedy Erven pomyślał, a raczej przeczuł co też mogło znajdować się na niższych poziomach. Coś co miało moc nekromacką, lecz samo nie było żywe.
- Zatrzymaj go. - powiedział tylko Erven nim przystąpił do odmawiania inkantacji tworząc skomplikowane znaki dłońmi. Niewielka kula wody przed nim zaczęła się rozrastać do ogromnych rozmiarów by otoczyć węża i wedrzeć się w każdą jego szczelinę. Następnie woda zmieniła się w zielony ogień Stygii żywiący się i wypalający od środka siły podtrzymujące nekromantyczny twór. Zielony ogień Stygii… “naturalny” wróg istot nieumarłych prosto z innego wymiaru.
- Jak zwykle. - stwierdził Christos, wychodząc nieco przed inkantującego maga. Kraty ponownie się wyprostowały, telekinetyczne dłonie powstrzymywały szkieleta. Jako ostatnią linię obrony, Christos postawił gruby mur, który w razie kłopotów zamierzał przytrzymywać. I oczywiście odwołać, tak jak i siebie, gdy kolejne zaklęcie Ervena zostanie wypuszczone, by siać zniszczenie.

Erven patrzał przez chwilę na wynik kolejnego zaklęcia po czym usiadł na posadzce. Im częściej zmuszał siebie do magicznego wysiłku, im częściej naginał granice, bym mocniej jego rdzeń magiczny rósł w siłę. Zamknął oczy. To była podstawa każdego treningu magicznego, jak i każdego innego. Odpłynął w wewnętrzny świat tworząc nowe więzy i mosty w swoim rdzeniu, chłonąc energię z otoczenia odbudowując swoją siłę i zmuszając ją do regeneracji. Po paru minutach otworzył oczy.
- Idziemy. - powiedział wstając.
- Beznadzieja, że tak co walkę musimy się zatrzymywać. Nie myślałeś o jakiejś szybszej możliwości odzyskiwania sił? - odparł tylko Christos, opierający się o ścianę z założonymi rękoma. Zawsze był cierpliwy, ale w ten sposób dawali “właścicielowi” tego szkieleta czas na przygotowanie… o ile już o nich wiedział. Pomijając tamtą grupę… Gość w niej może zwiewał gdzie pieprz rośnie, ale był szybki, mógł więc ich dostrzec nawet w swojej panicznej ucieczce…
Mężczyźni ruszyli dalej, jedynym pozostającym korytarzem.
Ponownie pusta sala. Tym razem nic se ścian nie wypełzło, a jak się okazało byli dokładnie poniżej sali z owalnym otworem w podłodze. W tym także był owalny otwór lecz wpierw należało się przebić przez grupę szkieletów.
W tym dwóch składaków

Im bliżej centrum się znajdowali tym bardziej ich energia rozpraszała się. Znaczyło to tyle że na samym dole czekało ich wyczerpujące starcie. Wybuchy ucichły wiec albo tamta grupa miała chwile spokoju, albo już pomarli.
Jak mógł dojrzeć Chrsistos, skupieni byli w jednym miejscu. Coś podpowiadało że niedługo się spotkają, bo w końcu ile może być tych zejść na samiuteńki dół?
Erven postanowił zostawić składaki Christosowi do opanowania a sam zjął się przygotowaniami do wypuszczenia na świat kolejnego budzącego grozę zaklęcia. Niepokoiło go to, że im niżej się znajdowali tym byli słabsi. Anomalia, ale trzeba było iść dalej.
Christos również odczuł negatywny efekt, postanowił więc nie marnować magicznej energii. Nadal w zbroi, przemienił swe ostrza w młoty, lepiej nadające się do walki z szkieletami i rzucił się z ogromną siłą i szybkością na wrogi oddział. “Kwiecisty” styl walki okazywał się wielce przydatny...
Kiedy Christos ruszył atakować nieumarłe twory Ervena otoczył ognisty krą o promieniu 2 metrów zielonego, gorejącego ognia stygii spopielający każdego nieumarłego który odważył się do niego zbliżyć. Zaklęcie ochronne można powiedzieć. Nic nadzwyczajnego. Standardowi przeciwnicy byli domeną dołączonych. Nie było po co nadużywać własnej siły.
I tak kolejna sala została oczyszczona. Otwór czy droga w dół oto jest pytanie.
Nie było co się zastanawiać. Po kilku chwilach żywienia się energią śmierci w pomieszczeniu Erven wskazał dłonią zejście na dół po czym ruszył w tym kierunku.
Przeszli kolejnymi korytarzami, aż natrafili na schody prowadzące w dół. Kolejne poziomy niżej aż zabrakło dalszej drogi. Ostatnim dostępnym pomieszczeniem był korytarz prowadzący przez całą długość ruin. Nie wiedzieli że zakończony jest schodami prowadzącymi do góry, ku górnym pietrom.
I szli tak nieśpiesznie aż usłyszeli glosy..
Z naprzeciwka, tym samym korytarzem podążała druga grupa. Obie grupy natrafiły na siebie na środku korytarza bez innych dróg.
- Daleko jeszcze?
- Nie strofujcie się panowie. Już jesteśmy niedaleko. Pozostało nam raptem jedno piętro... - mówił ich przewodnik.

- To dobrze bo już mi te ruiny prześmierdły.

- Mnie również. Tak jak się umawialiśmy kończymy tutaj i każdy w swoim kierunku, a tobie dola za przewodnictwo.

- Owszem tka się umawialiśmy.
- A wiesz chociaż co jest na samym dole- zapytał mag
- Zapewne więcej stworów. - skomentował szermierz.
- Ale skoro są stwory znaczy się skarby nie ruszone... o..o..
I tak też obie grupy się spotkały.
- Wy też szukacie centrum anomalii i jej sprawcy, plugawego nekromanty w tych ruinach? - zapytał jak nigdy nic Erven - Potrafię rozpoznać plugawą, czarną magię kiedy ją widzę. Co powiecie na połączenie sił? - w myślach natomiast pojawiła się mu takowa w głowie “Żadnych kobiet?”
- Anomalii? - spojrzeli z pytaniem w stronę przewodnika
- Nic o tym nie wiem. - odparł zerkając z ukosa na Ervena.
- My tu po skarby. - rzekł mag
- Może byś zamknął ten dziób. Jeśli szukacie anomalii, nic nam do tego. - szermierz uniósł jedną dłoń pojednawczo drugą położył na ostrzu. - Każdy może znaleźć to czego potrzebuje. My swoje należne, wy swoje.
- W takim przypadku możemy połączyć siły. - Nekromanta spojrzał na maga - Naprawdę nie poczułeś zawirowań w mocy? Tego jak sama rzeczywistość jest tutaj zagięta rozpraszając magię, zmuszając nas do wysiłku? - uniósł brew ku górze.
W odpowiedzi jego dłonie pokryły się ogniem. I tu leżała odpowiedź. Mag bitewny. Emitujący magią z całego swojego ciała. Mógł po prostu nie odróżnić własnej magii od zewnętrznego jej rozpraszania. W przypadku magii inkantacyjnej magię kieruję się w określoną sferę, a gdy dochodzi rozproszenie czuć to wyraźniej. W końcu trzeba odpowiedniej ilości magi by czar się aktywował i jeszcze w strefie.
- Mag bitewny? To odpowiada na moje pytanie. Tak czy inaczej im bliżej będziemy centrum tym będzie trudniej. Chodźmy. Mamy większe szanse razem niż osobno. Jednak za pomoc w walce ze strażnikami waszego skarbu chcę jedną rzecz ze stosu. Niewielka cena za moją pomoc. Interesują mnie kryształy i księgi, zwoje. Złoto i błyskotki możecie sobie zabrać.
- O mnie nie zapominasz? Też z chęcią pomogę - dodał Christos - A w zamian jedyne co chcę, to trofea. Spotkamy szkielety, nie dostanę nic. Pobijemy smoka, jest mój. Wy chcecie złota, jego skarb będzie więc Wasz. Żadnych strat, pełno zysków. Mój towarzysz ma rację. Chodźmy razem.
- A ile takie kryształy są warte? - szermierz zapytał przewodnika to maga. Odpowiedź nie była klarowna.
- Na pewno coś za nie by było, ale ogółu się tobie nie przydadzą.
- Dobra ty księgi i kryształy ty pozostałości. Reszta stuffu nasza. W tym i główny obiekt. Kapisi? Mam nadzieję.
- Prowadź.
- A wiec w tamtym kierunku - wskazał na ścieżkę z której wyszli Erven i Christos.
Erven już nic nie powiedział tylko przepuścił walczących w zwarciu i ruszył z grupą za przewodnikiem.
Christos również przepuścił grupę przodem - niezauważalnie dla zwykłych śmiertelników ponaznaczał ich ubrania pieczęciami, pod pretekstem “muśnięć” w drodze wąskim korytarzem.
Doszli do końca korytarza a później zawrócili i znów stanęli na środku korytarza.
- Dziwne... - stwierdził przewodnik. - Uprzednio było tu zejście.
- I co może sobie poszło?
- A może zrobiły własne. - stwierdził mag, a w jego dłoni pojawiła się czarna sfera.
- Czekajcie. Echolocation! - impuls wysokich częstotliwość rozszedł się w przestrzeni rysując w umyśle przewodnika trójwymiarowy obraz. - Znikło. Nie ma. Ale poprzednio było właśnie tutaj, a teraz go nie ma. Jesteśmy 60 metrów nad salą ze skarbem. - oświadczył. - W korytarzy zawieszonym w powietrzu. Ale były i schody i wejście i a pewno sala nie była tak nisko.
- Trefne te twoje informacje. - skomentował szermierz.
- To może jednak wybijemy sobie drogę? - zaproponował już po raz któryś mag. Widać miał wielka ochotę coś rozwalić.
- A jak potem wrócimy, geniuszu?
- Teraz przydał by nam się kompas.
- Zawrzyj gębę. - zawarczał szermierz. Coś jednak było na rzeczy, skoro tak się wpienił.
- Jak już mówiłem. Anomalia. - powiedział Erven - Jak ostrożnie wybijecie dziurę w dół do sali to was poprzenosimy telekinetycznie na dół. Jednak bądźcie z tym ostrożni, to stare ruiny są.
- No dobra… zostawcie to specjaliście. - stwierdził po chwili Christos, unosząc się delikatnie do góry. W dłoniach stworzył dziwaczną materię, która kilkanaście sekund później przerodziła się w spore wiertło. Telekinetycznie nadał mu efekt, a narzędzie wwierciło się w podłogę, tworząc coraz głębszą dziurę… szerokości idealnej dla człowieka.
Po minucie wiercenia mag sam chciał to zrobić lecz uprzedził go niespodziewanie szermierz. Wyciągnął ostrze z pochwy tak że jedyne co dane było spostrzec to błysk.
Cały korytarz został rozcięty i naruszył on konstrukcję. Wszystko runęło w dół razem z nimi. A mieli więcej niż kilkadziesiąt metrów do podłoża.
- Co?! NIE! - zakrzyknął tylko Christos, bezskutecznie próbując powstrzymać szermierza. Wiertło pod nim pospiesznie przekształciło się, tak, że po chwili było już kulistą barierą oddzielającą pomarańczowozłotego od niebezpieczeństwa.

Trafili do obrzmiej jaskini. Wyżartej zapewne przez robactwo. Czekało na nich tutaj kilka niebezpieczeństw. Poczynając od ciemności i nieoświetlonego zejścia do przed sali ze skarbem. Po stwory w samej jaskini.

Przedziwne nietoperze w liczbie 30 sztuk.
Escolopendry w liczbie 10. Widocznie legowisko. Był jeszcze Stewart wijący się po sklepieniu. A także coś cze tylko utwierdziło w fakcie Ervena kto czeka poniżej.


2 kościane smoki oraz jeden szkielet czegoś innego.
Czegoś co kiedyś mogło być nieznaną istotą. Zapowiadało się bardzo zajmujące starcie.
Mag bitewny otoczył się czarnym polem magicznym a w dłoniach zapalił 2 gromowe kule. Szermierz uważnie poszukiwał w ciemnościach przejścia skarbca.
- Głupcy - skomentował Christos, dezaktywując barierę i spoglądając w ich kierunku. Nie mieli żadnych poważnych ran, w przeciwieństwie do nic bogom niewinnego przewodnika, który, pechowo, spadł prosto na wystający stalagmit. Pomarańczo włosy podleciał do mężczyzny natychmiastowo, miarkując jego stan. Z przebitego na wylot torsu wylewało się za dużo krwi. Przewodnik za chwilę miał umrzeć…
“Nie… DOŁĄCZ!.” pomyślał instynktownie, wykorzystując swą moc. Chciał po prostu pomóc człowiekowi, zrobić to do czego służyła ta moc. Nie mógł wiedzieć jak paskudnie wykorzystywał to jego młodszy brat, i że to co miało być ratunkiem coraz częściej stawało się klątwą wiecznego cierpienia.
Oczy przewodnika zaczęły przybierać wygląd tych rodziny, lecz przemiana została zatrzymana. Przewodnik uniósł ręce jakby prosząc o pomoc, lecz to już nie był osobnik którego znano. Reszta oczu wypełniła się czernią, jego ciało zaczęło trzeszczeć i wyginać się w nienaturalnych kątach. Został przejęty lecz nie przez rodzinę. A jedyne co mogła poczuć wspólna świadomość to chęć mordu. I głos “Odejdźcie stąd. Skarb jest mój.”
Erven wylewitował spokojnie na dół nie obawiając się upadku i wtedy ujrzał to… a raczej kilka Tych którzy byli mu tak bliscy, a zarazem tak dalecy. Przymknął oczy i ułożył dłonie w kształt runy. Prawa noga ustawiła się tak, że z lewą stopą tworzyła kąt prosty by unieść się i oprzeć stopą na lewym kolanie. Zaczął inkantować. Wokoło niego powstała zielona bariera ognia, a przed nim niewielka kula jadowicie zielonego ognia która ruszyła w kierunku nekrosmoka wybuchając wraz z dotknięciem kąpiąc okolicę w wypalającym wszystko zielony-czarnym ogniem który trwał kilka sekund.
To jednak nie wystarczyło. Smok zaczął płonąć ale gnie wyrządzały mu jedynie powierzchowną krzywdę. Co w więcej zdawał się silniejszy niż przed atakiem.
Christos nie rezygnował z walki o przewodnika. Utrzymał dłoń nad głową umierającego, jednocześnie odpowiadając na mroczny, mentalny głos:
“Nie przybyliśmy, by okraść Cię ze skarbów. Tym dwóm kretynom jedynie złoto w głowie, my jednak jesteśmy tu by porozmawiać, a może i pohandlować wiedzą czy dobrami.”
“Wynocha!” - ciało przewodnika zaczęło się rozpadać i topić tak ze pozostały tylko czyste kosci. A bez tkanki trzymającej się skały szkielet był już wolny.
Erven spojrzał z niezadowoleniem na to jak smok chłonął energię słabszego ataku. To wołało o cięższe mechanizmy magii oblężniczej…
- Osłabię go, ty go wykończ! - zakrzyknął do Christosa i zaczął inkantować.
W jego dłoniach pojawiła się niewielka czarna sfera, czarna jak smoła, nieprzejrzysta, mroczna i złowieszcza, z oddali emanująca wszelkim złem i nienaturalnym spokojem. Kula wystrzeliła w kierunku nekro-smoka trafiając go bezpośrednio w trupią czaszkę i zdawało się przez chwilę że wessie potwora do środka, lecz ten nadal stał gdzie stał. Jego kości jednak stały się matowe, szarsze, i można było dojrzeć na niektórych z nich drobne pęknięcia. Erven wytarł rękawem kroplę potu który pojawił się na jego skroni i zakasłał krwią.
Christos wzniósł się nad smoka, zajętego atakiem maga. Wraz z jego skupieniem, na stworze wylądowały dziesiątki impulsów telekinetycznych, zdolnych bez kłopotów złamać kości nawet najtwardszych istnień.
Uniesienie się w powietrze stało się zaproszeniem do walki nietoperzy. Zleciały chmarą ze sklepienia piszcząc przy tym ogłuszająco. co gorsza fale dźwiękowe rezonowały o całą jaskinie potęgując fale.
Smok rozpadł się w pył. Mag bitewny rzucił się na szkielety pomagając sobie magia wybuchów i czegoś podobnego do próżni. Szermierz natomiast ruszył dalej starając się zatkać uszy od panującego hałasu. Musiał znaleźć zejście na niższy poziom.
Pomarańczo włosy zdawał się niemal zupełnie ignorować hałas, jakby go nie słysząc. Sam Christos przystąpił do walki powietrznej - wytworzył kilka szpikulców, upodabniając się niejako do jeża, a następnie ruszył przed siebie, walcząc, niby w tańcu pełnym gracji.
Erven natomiast usiadł na podłodze i zaczął coś inkantować. Po chwili otoczyła go kopuła jadeitowego ognia Stygii, a on sam odpłynął w regenerujący trans medytacyjny który przy okazji podtrzymywał barierę przeciwko nieumarłym chroniąc go przed ich spojrzeniem i spopielając każdego kto próbował ją naruszyć.

Kilka minut później
- Erven? Już? - dopytał Christos, wyrywając maga z transu - Nie każmy naszemu przeciwnikowi czekać. -
Pobojowisko wokół oznaczało koniec walki. Mag odparł szkielety, a istoty podobne do nietoperzy skończyły poprzecinane w różnych częściach pomieszczenia, wykrwawiając się powoli.
- Chodźmy więc. - dodał pomarańczo włosy. Gdy obaj wyruszyli, usłyszeli tylko za sobą inny głos
- My zajmiemy się resztą. - czterech członków Rodziny przystąpiło do zbierania trupów i rannych… i uczynniania z nich użytecznych nowicjuszy.
 
Dhratlach jest offline  
Stary 25-02-2015, 16:40   #100
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Sala grobowca była okrągłym pomieszczeniem z tronem na przeciwko wejścia.

Nie było tu złota, ani skarbów lecz sporo leżących kości. Był także szermierz zamknięty w klatce tuż obok tronu. Zapewne chciał się przekraść do skarbca i utknął w pułapce.
Na tronie zasiadał szkielet, a raczej trup choć w mniej kościstej postaci. Liczący blisko 3 metry wysokości. Koścista dłoń podpierała głowę.

Licz... To jedno określenie zabłysło w umyśle Ervena.
“I am King of the Fallen Throne...” - zabrzmiał głos w myślach przybyłej trojki. “Mortals, who have come after my wealth. You will die”

Erven dobył sztyletu i szybkim gładkim ruchem rozciął sobie nadgarstek sycząc z bólu. Następnie zaczął intonować. Licze… były istotami utrzymywanymi przy życiu przez magię. Jeżeli odciąć jej źródło, rozsypią się. Inkantował więc w zaawansowanym pradawnym, a spadająca krew przemieniała się w krwawy dym który zaczął formować kulę między magiem, a nieumarłym. W końcu kula dymu zapadła się w sobie i powstał niewielki, iskrzący czernią i jadowitą zielenią punkt który powędrował z prędkością błyskawicy w kierunku Licza uderzając go w pierś. Mikroportal zasysający moc magiczną z domeny zmarłych. Erven upadł na kolana wymiotując krwią i zawartością żołądka.
“Fools... ” Licz swoja skostniałą dłonią po oderwał zielonkawy punkt od swej piersi i zszedł z tronu. Punkt wciąż pochłaniał energię, a Licz nie mógł się go pozbyć. Zwycięstwo było kwestią czasu, lecz ile to zajmie? Upadły król zszedł z tronu a kości na podłożu zadrżały powoli kształtując szkielety.

Utrzymywanie szkieletów nie było zbyt kosztowne dla czegoś będącego na granicy życia i śmierci. Nie mniej wymagało jej odrobinę. Szybkie przeliczenia i oszacowania... 5 może 10 minut. Przez ten czas trzeba przeżyć.
Pomijając armię kości, licz także był gotów do walki. Jego buława może nie wyglądała na straszą ale zielonkawy opar wokół niej wręcz przeciwnie.
- Wypuście mnie! - zakrzyknął szermierz ze swej klatki.
Za plecami słychać było odgłos wybuchu, mag bitewny ciąż szalał.
W ciele Ervena zaczęły chodzić zmiany. Jego dłonie zacz przybierać nieoczekiwany wygląd, a ból w piersiach zaczął się nasilać.

Było jeszcze coś czego sam nie był w stanie zobaczyć, a mianowicie rogi wciąż małe, ale były. Pomimo jednak bólu przestał odczuwać dyskomfort, tak jakby ból stał się częścią jego naturalnego stanu. Wiedział że może się teraz poruszać. A dziwnie znajome uczucie bliskości nasiliło się. Gdzieś cień umysłu podpowiadał że to obecność mistrza tak reaguje, jednak nie chciał do końca w to uwierzyć.
Erven nie namyślając się długo poderwał się w górę pod sam sufit czerpiąc energię ze zbroi i broni szkieletowej armii Licza tak, że te pękały i rdzewiały w zastraszającym tempie, a kiedy uzbierał dość energii przyzwał własną armię szkieletów, zombie i pospolitych demonów z prostym rozkazem, “zmniażdżyć wroga”. Kiedy padły te słowa Erven się roześmiał. Jego głos był bardziej grobowy, złowieszczy.
Christos natomiast stanął naprzeciw samego upadłego króla, i gdy dwie, tak podobne, a jednocześnie tak różne armie szkieletów szykowały się do walki, on skierował swe ostrze prosto na licza. Zdawało się to tylko oczywistym zaproszeniem do walki…
Do czasu, gdy z ostrza wystrzeliła dziwaczna masa, prosto w trupa. To pajęczyna, gęsta i lepka, wspomagana telekinetyczną mocą, leciała by unieruchomić władcę i pozbawić go możliwości walki.|

Licz wystawił tylko dłoń. Dokładnie tą samą w której dzierżył otchłań stygii. Pajęczyna ulegała natychmiastowemu rozpadowi. I trzymając tak dłoń przed sobą, jak tarczą, ruszył wymachując swym dużym obuchem.
Dwie armie starły się ze sobą w odgłosach szczęku metali i opadających kości.
“Ugurashu rewat”
Obuch pomknął w stronę Christosa.
Erven natomiast wykorzystał sytuację w jakiej się znajdował by chłonąć energię z zbroi i broni wroga, oraz z okolicznych przedmiotów o znikomej, lub żadnej, wartości. Następnie wezwał hordę pomiotów piekielnych by wspomóc działania swojej armii. Potem już dyrygował ich poczynania, zostawiając Christosowi pole do manewru.
Czół się coraz lepiej, coraz bardziej potężnie. Tak jakby upajał się tą sytuacją, jak najlepszą zabawą. A zmiany postępowały. Rogi zaczynały rosnąć i tworzyć swego rodzaju hełm. Zaczynał widzieć nie tyle otoczenie co same ślady energii. Tak jakby sama przestrzeń przestawała mieć znaczenie.
Erven czuł. Czuł, że przyjmuje nową formę, formę która czekała na niego zza zakrętem. Formę którą teraz za mocą swojego mistrza, jego próby przejęcia przejmował. Zwalczy o potem, po bitwie, teraz natomiast posłał jadeitowe kule ognie stygii na tylne szeregi wrogich oddziałów obserwując jak ogień trawi kości wrogów, jak zamieniają się w pył. Kolejne kule posłał w kierunku Licza tak by uderzyły w niego pod różnymi kątami.*
Christos skupił się na uniknięciu buławy i trzymaniu się z daleka od śmiercionośnej dłoni. Gdy sam pomarańczo włosy odskakiwał, użył impulsu telekinetycznego z góry. Tak jakby gigantyczna, niewidzialna pięść uderzyła w licza, przybijając go do podłoża.|
Następną rzeczą którą zrobił Erven było zaklinanie krwi szermierza magią nekromantyczną, demoniczną i mroku, tak, aby jego ciało zaczęło się mutować po dłuższym czasie, a na samym początku opadać z sił życiowych, tak, że schnął niczym liść wystawiony na działanie głębokiego ognia i wysokiej temperatury. Erven nie mógł pozwolić by ostał jakikolwiek świadek jego prawdziwej mocy.
Buława uderzyła o ziemie posyłając jadeitowy opar we wszystkie strony. Identyczny co kule Ervena i o równie potężnej mocy. Armia Evrena zaczęła się kurczyć tracąc cenne materiały. Impuls telekinetyczny zdołał powalić Upadłego Króla lecz obiekt stygi dość szybko pochłonął energię z niego wynikającą. Nie zdążył jednak ochronić się przed pociskami Ervena. Które jak na złość również niewiele mu wyrządziły. Szermierz zaczął opadać z sił choć wciąż miał na tyle świadomości by uwolnić się z klatki. Ciekawe co miał na celu, skoro w takiej sytuacji zdołał przeciąć więżące go kraty?
Sytuacja stała się jeszcze dziwniejsza z chwilą gdy do komnaty wleciał olbrzymi nietoperz, a może raczej ostatni z członków eskapady. Mag bitewny w uścisku latającego ssaka dosłownie wpadł do sali grobowca. Zbita masa walczących o metr minęła uskakującego w tył Christosa. W popisowym manewrze odbijania się od ziemi szalony mag wyskoczył w powietrze.
- Mam cię! - zakrzyknął rozstawiając dłonie na następnie mocno klaszcząc - Atomic Hole!
Dwie czarne dziury, efekt jego magi, zderzyły się se sobą na przestrzennym środku sali grobowca tworząc olbrzymią falę uderzeniową. Falę, która odrzuciła Christosa, Króla, szermierza, zmiażdżyła nietoperza, rozdęła sale grobowca naruszajć konstrukcję i strąciła ze sklepienia Ervena. Szaleneic pełną gębą.
Gdy tylko kurzawa zaczęła opadać zerknął w karzdą strone lokalizujac swojego “towarzysza”.
- Za tronem jest skarbiec! - zakrzyknął ranny.
Mag ze zloweiszczym uśmiechem przytaknął.
- Busola jest moja! - Mocnym ruchem dłoni, jakby coś rzucał wysadził rannego i uciekł za tron.
Gdy tylko zniknął z pola widzenia słychac było trzask. Konstrukcja zaczęła pęknąć. Licz powstał choc nie emanował juztak dużą aurą. Walka była kwestią chwil...
Erven przyblekając formę cienia pojawił się błyskawicznie przy Liczu, gromadząc w trakcie lotu jak ten wstawał energię w latarni kostura. Prawą chwycił za broń wroga, a lewą w której dzierżył swój kostur uderzył latarnią w pierś Nieumarłego króla z całą mocą i potęgą telekinetyczną mieszaną z zajadłym ogniem Stygii. Plan był prosty, odebrać wrogowi kostur i go wykończyć zamykając w ten sposób anomalię której on był centrum.
Lampion zaczął lśnić a ognei stygi rozpływać się po pomeiszczeniu. Mocny trzask huk. Pierwszy kamień sklepienie runął na ziemię.
Licz coś rzekl tylko do uszu Ervena. Coś czego nie dane było usłyszeć Christosowi. A chwile później rozpadl się w pył. Wiele lat czekania w końcu dobiegło końca. Przez umysł obecnych przeszły ostatnie słowa “I am King of The Fallen Throne...”.
Wraz z jego rozpadem znikła anomalia z całych ruin. Rodzina mogła już łączyć się ze sobą oraz przemieszczać w przestrzeni.
Odglos wybuchu. Wejsćie do grobowca zawaliło się, tka jak kolejny blok sklepienia. Widać gdy król odszedł zabrakło mocy podrzymującej ruiny. Cała konstrukcja zaczęła się walic.|
- A więc… to by było na tyle. - stwierdził Christos, wstając - Pozostaje tamten mag. Za nim! - i jak powiedział, tak zrobił, lecąc z ogromną prędkością prosto do skarbca.
Ervenowi nie było potrzeba dwa razy mówić. Planował przeklnąć krew maga używając do tego zarówno mocy buławy jak i kosturu, co więcej w pełni korzystać z energi która teraz go przesycała. Mag, musiał, być, martwy!
Wrota skarbca były wyrwane, a raczej ugiete do zewnatrz. Nie stanowiły już przeszkody.
wewnątrz miedzy kilkoma skrzyniami złota, mnóstwem wszelkiego żelastwa typu zbroje i meicze, które o dziwo zachowały się w miarę dobrym stanie, paroma księgami i mnóstwem ozdób stał pusty piedestał. o neizwykle małej podstawie. To co na nim leżało znikło. Tak samo nie było śladu maga tylko zawalisko ziemi. Prawdopodobnie uciekł zasupując za sobą stworzone przejście. Zabrał to co chcial i zapewne trochę złota, a potem najzyczajnei jw śweicei uciekł. Rujnując całą konstrukcję.
U ervena zaczynały się juz objawy utraty przytomności. Coraz częściej na jawie zaczynał widzieć twarz swojego mistrza oraz jego dłonie które z każdą chwilą zbliżały się do niego.
Erven upadł na kolano i zwymiotował. Zaczynał powoli odpływać. Nie mniej ruszył jeszcze ku księgom i pochwycił kilka opasłych tomów do torby rzucając po drodze krótkim. “Przenoś. Szybko. Ratuj co się da”.
Jego pocieszeniem był tylko fakt, że szermierz był już tak dobry jak martwy. Jedynie wysoce, i to bardzo wysoce, zaawansowana magia lecznicza byłaby w stanie go uratować, ale byli na środku zadupiu. Niedługo niewidoczne zmiany staną się nieodwracalne i szermierz, w jękach agonii i cierpienia mutującego ciała odejdzie z tego świata jeżeli wcześniej nie straci zmysłów na rzecz bestii którą się stanie.
Podczas gdy mag pełznął ku księgom, resztką sił trzymając się przytomności, Christos tupnął jedynie głośno. Erven mógł dostrzec, jak za nim pojawia się liczna grupa. Na oko trzy tuziny ludzi. Dwóch rzuciło się w kierunku klatki, najwyraźniej chcąc ratować szermierza, nieświadomi jego najpewniejszej śmierci, jeden wziął Shartha na ramię. Białowłosy widział, jak tuzin, bądź i dwa dołączonych służyło a niemalże czarne dziury, pochłaniając całą zawartość skarbca. Christos i kilku innych utrzymywali z kolei bezpieczeństwo, telekinetycznie powstrzymując spadające fragmenty ścian i sufitu, czy wręcz podtrzymując ten ostatni. Gdy tylko cały skarb został wchłonięty, Rodzina wycofała się z obszaru, przenosząc Ervena do swojego wymiaru. Mag wylądował wraz z Christosem w przestrzeni przypominającej łąkę.
- Żyjemy. - skomentował tylko pomarańczo włosy, patrząc na stan Ervena. Rodzina w tym czasie zajmowała się już przeliczaniem monet i szacowaniem wartości dóbr.
Ból w swoim okrucieństwie który odczuwał w całym ciele był chorobliwie przyjemny. Wyczerpanie energetyczne które poszło o krok dalej, czerpiąc energię z samego ciała. Był głodny, dobył więc z torby pierwszą zjadliwą rzecz i pochłonął ją w zatrważającym tempie.
- Żyje. - stwierdził krótko - To złoto, srebro? Co w ogóle mamy? - zapytał jak zwykle biznesowo masując sobie jedną dłonią skronie co delikatnie uśmierzało ból. Bolesny grymas pojawił się na jego twarzy. Mag uciekł i widział za dużo. Musiał go zabić. Im prędzej tym lepiej.*
Ciało nieznacznie powróciło do normy. Nie miał juz rogow ale demoniczne dłonei pozostały. Co gorsze magia nie wracała do jego ciała. Stygia zagnieździla się gdzieś w jego ciele i pochłaniała wszelką gromadzacą sie enerigę. Potężny efekt uboczny zapewne bedize trwał jeszcze kilka dni. Jeżeli nie bedzie uzywtkował magii, która musi zasklepic ubytek w stygii, efekt minie w mniej niz tydizeń. Co wiecej jadło poza zaspokajaniem głodu ne sycilo. Potrzebowął krwi. Wewnętrzny organizm jak widać także uległ pewnym deformacjom. A co z umysłem?
Na szczęscie wszystko w porżadku tyle ze pewne słowa odbijaja się ciagle w nich echem.
- Złoto, broń, pancerze, błyskotki. Mamy tego trochę, ale najpierw… powinieneś odpocząć.
- Potrzebuje krwi… - wyszeptał zmęczony mag - ...wyślij swoich ludzi na łowy. Potrzebuje świeżej krwi. Ta potyczka kosztowała mnie więcej niż myślałem.
- Wychodzi na to, że nieźle przesadziłeś. - odparł, siadając na łące po turecku pomarańczo włosy - Powinieneś bardziej uważać na środki, na które się powołujesz. Jak będziesz dalej się tak oszpecał, żadna Cię nie zechce - zażartował. W tym czasie tuż przed magiem pojawiło się kilka zwierząt. Ten sam gatunek, co te zabite kilka dni temu dla demonów, wyglądały jednak na świeże.
Erven się roześmiał, ale ten śmiech przerwał kaszel. Dobył sztyletu i podszedł o chwiejnych nogach do jednego ze zwierząt. Sztylet wbił się w ciało wraz z upadkiem maga. Kiedy go wyjął popłynęła krew do której się przyssał pijąc na umór. Smak krwi był kojący, metaliczny i smaczny.*
- Ten mag… Masz jakieś pomysły gdzie mógł się udać? - spytał Christos, gdy Erven pokonał już pierwszy głód - Wyślę po całej okolicy zwiad, może go jeszcze znajdą. Musi odpowiedzieć za to co zrobił… a ten artefakt… musimy go odzyskać. -
- Zabił towarzysza, zostawił nas na pewną śmierć, musi umrzeć… - odpowiedział Erven oderwawszy się od rany przecierając usta rękawem z diabolicznym uśmiechem - ...nie wiem gdzie się udał. Co wiesz o artefakcie?
- Magiczna busola, kompas zdolny wskazywać lokalizację tego, czego zażyczy sobie użytkownik, dowolnego przedmiotu, osoby, wszystkiego. Przynajmniej jeśli tamten szermierz się nie mylił. -
- Niestety, ale musisz go dorwać sam, mój rdzeń magiczny jest uszkodzony. Musze odpocząć przez kilka dni. Zostane w stolicy gdzie poświęce się pracy naukowej. Nie powinno to stanowić dla ciebie problemu patrząc na to, że jest was wielu, a artefakt się nam przyda.
- Jest silny. Jego zdolność do wysadzania wszystkiego wokół może być problemem nawet dla nas, nawet przy naszej regeneracji. A zaklęcia nie wydają się go męczyć. Musimy mieć coś, by skontrować te czarne sfery. Masz jakieś pomysły?
- Dorwij go jak będzie odpoczywał i zmniażdż telekinetycznie członki i krtań, ale zacznij od męskości. Ból powinien wyłączyć go z gry. Barbarzyńskie? Tak, ale zabił kompana, nie zasługuje na litość.
Christos nie przeszkadzał już dłużej w posiłku demonologa, skupiając się na oddziale poszukiwawczym. Ptasim oddziale.
Erven natomiast kontynuował spijanie krwi i wycinanie kawałków surowego mięsa którym się żywił.Kiedy skończył usiadł przemył twarz i dłonie wodą by spłukać krew i powiedział.
- Przenoś nas do tego śmiesznego, do garnizonu. Może mu udało się coś znaleźć. Chce mieć to za sobą.
- Jesteś pewny, że w tym stanie dasz w ogóle radę chodz… - rozpoczął z sztuczną troskliwością Christos
- Jasne, że da radę. - dopowiedział inny, nieznany, kobiecy głos - Nie nie doceniaj go, mały.
Pomarańczo włosy spojrzał bezbłędnie w miejsce materializacji nowej persony.

Jej oczy zdradzały, że także należy do Rodziny
- Ty… nie powinno Cię tu być.
- Ale jestem potrzebna - odparła z uśmiechem dama - w końcu ktoś musi nadzorować poszukiwania tego typka, czyż nie?
Christos zamilkł, jakby nie wiedząc co odpowiedzieć.
- Ta… - odparł tylko po dłuższej chwili, po czym zniknął.
Kiedy było po wszystkim, a pomarańczowłosy zniknął Erven roześmiał się i spojrzał rozbawiony na kobietę.
- Pięknie go urządziłaś Tute’mere… - powiedział po czym wstał na równe nogi lekko się chwiejąc z początku, ale ostatecznie stając solidnie na “łące” - Erven Sharsth, ale pewnie mnie znasz jeżeli dobrze orientuje się w zdolnościach Rodziny.
- Nie da się ukryć. Ten mały jest słodki, gdy się deprymuje. I nieco przeceniasz swoją wartość, Panie Sharsth. Faktem jest, że część z nas słyszała to i owo, ale niknie to wśród przepływu informacji. Nie uważałabym się za tak ważnego. Marien - przedstawiła się z uśmiechem - No nic, chyba już pora ruszać. -
- Marien… - powtórzył z uśmiechem Erven - A jednak, udało Ci się przegadać jedną z głów. Nie jesteś wcale taka nieistotna jak to się Tobie może zdawać Tute’mere… Będę oczekiwać kolejnego spotkania, chciałbym poznać Ciebie bliżej, jeżeli tylko będzie to możliwe.
- Jaka tam z niego głowa… - odparła Marien - Ten mały jest tylko pionkiem. Sam chyba wiesz, że graczem na tej planszy jest jego brat. Tak czy siak… Przez dłuższą chwilę będziemy na siebie skazani. W końcu nie mogę pozwolić, by Ci się coś stało, gdy masz rozładowane bateryjki. - i z tymi słowami przenieśli się pod Garnizon.

~Flashback~
W swych rekach Erven trzyma broń Upadłego Króla spoglądając w jego oczy w których płoną zielone płomienie. Przez moment wszystko zamilkło pozostała tylko ich dójka. Król i on spoglądając na niego swym jednym okiem, drugie zdawało się być już obce
“Do you desire to sit on the Throne of Fallen?”
Tron Upadlych?
~Flashback End~

~Wymiar rodziny~
Szermeirz był w strasznym stanie. Eksplozja musiala nastapic bezposrednio w jego ciele, a dodatkowo ta paskudan zaraza która zaczynała go trawić. Nie opeirał się tyle że nie wiadomo było czy w jaki kolwiek sposób zdołą dołączyć do rodziny nim ulegnei rozpadowi.
I w tedy jeden z rodziny, jakaś nieznaczna perosna, ktos typowy że aż szkoda było pamietać jego imię. Zapytał wspólna jaźń czy ma go uratować. Wśród mroków wymiaru dawało się zobaczyć delikatne odblaski czegoś nieznanego jakby pajęczych nici. Ale nie to było najważniesjze jego stan pogarszał się z chwili na chwilę.
- Tak. Zróbcie co trzeba by go uratować. Nikt nie zasługuje na śmierć z rąk własnych towarzyszy - głos Christosa zakończył wszelkie spory pozostałych członków Rodziny.
Zaczął się proces dołączania który przebiegał z dziwną zmianą. Proceszy magiczne zaczęły siezmeiniać a ciało odbudowywac w innej formie. Proces miał się zakocnzyc w ciagu dwóch dni, ale juz teraz wiedzieli wszysto co pozostało i to ze powstane iz tego cos nowego...
Wyciagnieta wiedza dotyczyła artefaktu. Mag zostal zwerbowany bo potrzebował zarobku, to szermeirz pragnął artefaktu. Jak juz wiadomo zostal oszukany. Artefak stanowiła busola. Kompas wskazujący kierunek tego czego się poszukuje. Niezależnie czy wiadomo co kolwiek o poszukiwanym obiekcie. Można odnaleźć obiekty, ale także miejsca jak i elementy rozwiązań.


Lokalizacja Plac Garizonu.

Erven rozejrzał się wokoło szukając wzrokiem Fanga. Jego dalsze poczynania zależały od jego obecności, lub jej braku.
Młodzieniec zerkał to w jedna stronę do w drugą poruszając dłońmi jakby pływał.
- Duchowe obiekty wciąż pozostają po drugiej stronie rzeczywistości Imoshi.
- Ta. Widze. - Odparł osobnik gdzieś zza duchowej chaty. - Ale jak rzekł mój towarzysz innego wyjścia raczej nie widzi.
- Tak jak i ja. - odparł Fang. - O Erven! I jak w tej krypcie ? Bo nam się udalo znaleźć coś. Witam madame. - dodał widząc towarzyszkę maga.
Erven zachwiał się chcąc ruszyć w stronę Fanga i musiał się wesprzeć na kobiecie żeby nie stracić całkowicie równowagi. Posłał jej słaby przepraszający uśmiech.
- Marien to Fang i Imoshi. Poznajcie się.
- Miło Panów poznać. - odparła kobieta, podając im dłoń. Jej spojrzenie utkwiło na Imoshim, dowódcy Familii. Gdyby tylko w okolicy nie było Fanga i Ervena…
Imoshi nie podszedł się przywitać. Delikatnie tylko się ukłonił ze swoim tajemniczym uśmiechem.
- Poszło dobrze. Zlokalizowaliśmy anomalie i jej źródło, ale wraz ze śmiercią Licza, anomalia prysła. To nie był słaby przeciwnik - powiedział mag ze słabym uśmiechem - Ale żyjemy. Co udało wam się ustalić?
- Dostaliśmy cynk od kogoś z grupy Imoshiego.
I jakby na zawołanie zza imoshiego wyłonił się ciemno skóry łucznik.

Tak jakby na przezroczyste ciało wróciły kolory.
- Toya, badał jaskinię bo takie miał zlecenie. A gdy wewnatrz znalazł przestrzenny bombel który przeniósł go w inne miejsce dał nam znać. - wyjaśnil imoshi zblizajac się do rozmawiających. - Możesz juz wracać Toya. Resztą zajmniemy się juz sami.
- Aste [dobra]. Niech Ishin czeka na rozstaju. Mam zlecenie tu nrte [dla dwojga]. - rzekł a następnie stal się niewidzialny. Przez chwilę mozna było zobaczyć ruch trawy pod jego stopami ale bardzo szybko się oddalił.
- Wybaczcie na moment. Ishin...
- Pomijajac jak do tego doszlo i ile mieliśmy zabawy by zdobyc ten bąbel... ostatecznei udalo nam się go zdobyć. Mamy go w kuferku na środku garnizonu. Czekamy jeszcze tylko karocę... - wyjasnił fang tworzac w dłoni magiczny obraz klepsydry. - Powinna byc za godzinę...
- Czyli mój trud poszedł na marne? - zapytał Erven - No cóż, popatrze co tworzycie. Opowiesz mi coś o swojej magii? Nie spotkałem jeszcze tego gatunku.
- Nasz, mój drogi, nasz - zaakcentowała kobieta - Skoro mamy całą godzinę, chyba nic nie zaszkodzi opowieści o tym, jak zdobyliście ten cały “Bąbel”, czyż nie?
- Nie ma co dużo mówić. Potrzebowaliśmy pojemnika który pochłonei częśc przestrzenii z bąblem. Sęk w tym że bąbel przerzucał wszystko gdzies łącznei z magią. Udało nam się jednak za pomocą Alex zaoszczędzic sporo czasu skacząc miedzy platformą a jaskinią. Na platformie poprosiłem dr. Frey-ę by przygotowała nam urządenei do tego zdolne. O dziwo takie miała już gotowe. Nie zeby było to zaskoczenie... ale jednak. Wróciliśmy zabralismy i czekamy. W sumie mogli byśmy juz dzialać ale Imoshi powiedzial że ktoś chce być tu obecny jeśli się uda. Uprzedzam pytanie... nie wiem kto.
Imoshi tymczasem skończył rozmawiać ze samym sobą.
- O czym mowa?
- O bąblu. A teraz mam zamiar opoweidzieć o sowjej magii.
- Ach. Mnie w sumei ona mało ciekawi, inaczej by bylo gdybyś nie miał wlasnej grupy.
- Tak tak... Jestem Fairy Fancer - wróżkowym szermeirzem. Moja magia poza typowo wrożkowymi czarami o peruje takze na ruchach bojowych. Ale jakoś nigdy nie było okazji. Jako grupa badawcza raczej nie walczymy zbyt wiele dla samo zadowolenia. Magia wróżek opiera się kontrekcie z tamtejszym wymiarem. Jest ona typowo dobrą magią i delikatną. Ale to już raczej wynika od użytkownika.
- Tak to jest, że to nie magia, a nasze czyny definiują nas. - odpowiedział ze słabym uśmiechem Erven. - Wybaczcie, ale nie mam jak wam pomóc.
- Nic nie szkodzi. Też poza otwarciem pudełka nie mamy do zrobienia. Chociaz zbadaliście dla nas Ruiny. Nie mam czym was nagrodzić, ale będę miał na uwadze to co zrobiliście.
- Służę pomocą. My, przybysze, musimy się trzymać razem. - odpowiedział Erven na słowa wróżkowego szermierza. - Zobaczmy co kot przyniósł i podziwiajmy efekty.

Jakiś czas później na miejsce dotarła kareta. Herb smoka wskazywął na San Serandinas. Szlachecka, o iel nie królewska. Z wnętrza wyłonił się Mistrz Tallawen, Ilia oraz Nightfall.
Fang spojrzał wymownie na Imoshiego który delikatnie się ukłonił.
- Możemy zaczynać...
Erven również się ukłonił, choć z trudem powstrzymał wyraz bólu który go przeszedł.
- Mistrzu Tallawen’ie. - powiedział na przywitanie usłużnym tonem jak nakazywała etykieta mając już do czynienia z tym elfem i licząc na dalsze wkradnięcie się w jego łaski.
Nawet Marien, najbardziej oddalona umysłem od dywagacji magów, a pragnąca wcześniej raczej historii o walce ze smokiem, czy czymś takim, a nie rozmowy dwóch jajogłowych, ukłoniła się na widok person, które zaszczyciły ich swoją obecnością.
- Ervenie! Witaj. Więc i ty pomagasz nam z “Tą” sprawą. Dorze im wiecej osób tym lepiej.
- Yue kazał przekazać jeśli się to uda będzie chciał otrzymać raport.
- Ech. - westchnął Fang - Tak też myślałem. Mam nadzieję że z Ediosem wykonał swoją część. A właśnie! To jest Imoshi. - pomarańczowo-włosy ponownie się ukłonił.
- A więc to od ciebie przyszło zawiadomienie.
- Nie inaczej.
- Słyszeliśmy że pomogłeś w tej sprawie. Dlaczego?
- Nie ukrywając potrzebuję pewnego przedmiotu stamtąd. Pewnego obiektu o wielkiej sile i będącego w posiadaniu ważnej osoby. Ale pomoc ważnym osobistościom też leży w mych intencjach.
- Przedmiotu?
- Włóczni, ale nie zamierzam jej zatrzymać, choć była by ona nieocenioną siłą.
- Ach. Jeśli tylko tego chcesz.
- Sławy, bogactwa i kobiet. Ale pozostanę w umiarze i proszę o włócznie.
- Ha ha ha. Postaram się pomóc w tej sprawie.
- Postaram się ją zwrócić w ciągu kilku dni. A teraz zaczynajmny, nie każmy im dłuzej czekać. Ervenie przyda mi się twoja moc... - rzekł Imoshi - Fang otwórz skrzynke a my asekurujemy przestrzen.
W dłoni młodzieńca pojawiły się błękitne łańcuchy będące jak słusznie zauwazżył Erven. Czymś z pokgranicza magii i inżynieri duchowej.
- Jak już wspomniałem, moge jedynie służyć radą. Moje siły po walce z Liczym Królem są poważnie nadszarpnięte. Nie mniej spróbuję, ale nie gwarantuję utraty przytomności. - Co powiedziawszy rozłożył ręce i zaczął chłonąć energię z ziemi zasilając swoje nadszarpnięte mocno siły. Gleba natomiast pod jego nogami w bezpośredniej okolicy zaczęła się wyjaławiać, nie żeby zwykłe oko dostrzegło zmiany. Nie planował pomagać, jeżeli nie będzie to całkowicie konieczne.
- Zaczynajmy. - powiedział tylko sprawiając wrażenie w pełni gotowego
Jak też mógł się spodziewac energia została wchłaniana przez deficyt wywołany stygią. Na szczęście pomoc nie była wymagana. Skrzynia została otwarta a Fang za pomocą jakiegoś kolorowego owalu w jednej chwili wrócił w pobliże ervena.
Bąbel wyglądał jak dwie bańki mydlane jedna w drugiej. Wielkosci koła od wozu. Z szkatółki - tego co nazwano szkrzynkę wyłonil się jak balon czy też chumara dymu, formujac kształt dopiero w powietrzu.
doszlo do pod sisneinia i zasysania stefy aż w końcu bańka pękła z potężnym hukiem. Wszyscy ogłuchli, a szczęści efekt miałbyć chwilowy.
A wynik?
Spektralne zabodowania zaczęły deliaktnie falować aż cała dziwna otoczka po prostu zpadła na ziemię , jakby się stopiła. Pozostało tylko drobne jeziorko - kałuża o dziwnej szarawej barwie.
Do kałuży od razu doskoczyła cala trójka z fiolkami w dłoni.
- To mi się przyda - stwierdizł Imoshi napelniając dużą fiolkę,
- Nie inaczej przytaknął - fang - Choć raczej użyje tego jako zapłaty za pomoc Freyi.
Erven nie był dłużny sam doskoczył na ile miał sił do kałuży ze swoimi fiolkami i… słoikami napełniając je. Wyszło tak półtora słoika. Całkiem niezły zbiór patrząc po tym jak zbierał zawartość fiolkami do słoików.
- Jak myślicie jak to działa - zapytał młodzieneic|
- Przekonamy się. Woła to o szeroko zakreślone badania z mojej strony.

Obóz wrócił do normy pozostało sprawdzić co z osobami wewnątrz.
Podczas gdy resta esapady zajmowała się dziwacznym jeziorkiem, Marien postanowiła sprawdzić co z tymi, których cała ta eskapada miała ocalić. Przede wszystkim udała się do budynku tutejszego kapitana.
Wszyscy leżeli na podłogach i zdawali się być nieprzytomni. A moze tylko spali. Coś jednak było nie tak. Marien znalazła się w jakiejs strefie czegoś. I jedyne czego była pewna to to że jeżeli wejdzie w głąb budynku, do ostatniego pomieszczenia, zapewne straci kontakt z rodziną. Juz teraz działała tylko i wyłacznie na pojednyczej woli.
Ale skoro nikt jeszcze nie rusyzł za nią, to czemu by nie wziąśc czegoś dla siebie. Ot dwój wojowników przy wejściu. Czemu by nie są poza zasiegiej tej dziwnej strefy. (zwykły rycesz i gorn)
Image - TinyPic - bezpłatny hosting obrazw, udostępnianie zdjęć i hosting filmw wideo
Członkini Rodziny oczywiście nie przepuściła tak dobrej okazji, a tamta dwójka szybko trafiła do ich wymiaru, celem najpierw sprawdzenia stanu zdrowia, a następnie dołączenia.

Chwilę później do budynku wbiegł 3 z przyjezdnych karetą. Młody wojownik z meczem przy pasie i peleryną na ramieniu. Był na niej herb ze smokiem, a wiec on też jest kims ze stolicy. Przebiegł obok dziewczecia wprost do ostatneigo pomieszczenia. Miesjca dziwnej anomalii.
- I jak? - zapytal Tallawen wkraczjac zaraz za Białą Lilią.
- żyją tylko są nieprzytomni. - odparł głos rycerza.
Biała wojowniczka podeszła do odzianego w złota zbroję starca.
- Kapitanie Henryku
- Ey..
- Gabrielo! - Fang wszedł do sali szukając kogoś wzrokiem.
- Tutaj! - zakrzyknął wojownik, a nstępnie wyszedł z dodatkowego pomieszczenia podtrzymując na ramionach przytomne dziewczę.

- Fang...
- Ach. Ulżyło mi. Jesteś już bezpeiczna. Ściagnelismy tą dziwną barierę.
Wojownik przekazał Fangowi jego towarzyszkę a sam wrócił do pomieszczenia wynosząc na rękach kolejne dziewczę.

- Panienka Xing. - oświadczył Tallawen. - Zabierz ją do karety. Ktoś jeszcze tam jest?
- Shihou.
- Ilio.
- Zajmę się nią.

- Jeśli pozwolicie... - zaczął Imoshi niezauważenie pojawiajac się obok Dowódcy Henryka.- Zabiorę swą nagrodę juz teraz i oddalę się... - rzekł trzymajac złotą włucznię w dloni.

Erven tylko pokręcił głową przecząco na reakcję nieznajomego… nagrody, nagrody, nagrody… gdyby tylko wiedzieli jak o wiele cenniejszy jest respekt i szacunek w odpowiednich kręgach, a słowa “Wystarczy mi to, że mogłem pomóc w dobrej sprawie” jak wiele potrafiły zdziałać. Sam postanowił jednak nie poruszać kwestii nagrody do czasu, aż zostanie o nią zapytany. Stał więc ze słabym, zmęczonym uśmiechem i zapytał ze swoistą troską..
- Czy wszyscy są cali? Czy ściągnęliśmy wszystkich?
- Na to wygląda. - Stwierdził Tallawen. - Nie chwila. Nie widzę nigdzie Gorna. To lewa ręka Henryka. - stwierdizł po chwili rozerzeia się. - Jeden z masywniejszech rycerzy.
- A poza nim? - zapytał Fang.
- Poza nim widzę wszystkie znaczące osoby. Dobra robota. - stwierdził po chwili i głębokim oddechu. - Jak to dobrze. Gdy tylko wrócimy do stolicy powiadomię o tym królewnę Uri.
- Coś długo wam to zajęło. - stwierdziło małe dziewczę które pojawiło się z nikąd.

- Cheartas! Gdzie byłaś?
- Schowałam się w Shihou. - stwerdzła dziewczynka. - A wy co tak się ociagaliście? To już prawie miesiąc jak jesteśmy zamknięci!
- Byliście, zamknięci. - poprawił dziewczę Erven z delikatnym uśmiechem. - Gdyby nie wysiłki naszej trójki, nie dane by było was odzyskać.
- Yhym. A co tak długo?
- Oj. Mała, lepiej powiedz co się tutaj stało. - rzekła Ila wracając z karety.
- Sporo. Grom, dużo błyskawic w nocy. Potem zaczęła się tworzyć dziwna bariera. Próbowaliśmy z Shihou ją przełamać, ale nie skutkowało. Bariera się zamknęła. Próbowaliśmy wszystkim co mieliśmy, a nawet i Włócznią Gromu staruszka. Ale nici. Ostatnia próbą kazalismy tej czerwonej dotknąć bariery. Niby podziałało, ale tak jakby poza kręgiem bariery świata nie było widać. Ludzie się zmęczyli, zaczęli tracic przytomnośc to ic poprzenosilam do środka a sama się schowała. Na mnie miało to raczej nikły wpływ.
- Z moich wstępnych analiz wynika, że bariera którą ktoś chciał założyć na garnizon weszła w rezonans z Czarną Bramą tworząc anomalię. Mam nadzieję, że pozostałości po niej które udało się pozyskać dostarczą szczegółowych informacji. - odpowiedział na niezadane pytanie Erven, a potem przymknął zmęczone oczy wspierając się na kosturze latarnika i zamieniając się w słuch.
- Powodzenia mądry. Są lepsze zajęcia niż badanie czegoś czego nie ma.
- Chearts.
- No już już. Wracam do Shihou też jestem zmęczona tym całym powrotem. - rozpłynęła się w powietrzu gdy tylk ostranoco ją z zasiegu wzroku.
- Cholera. - odrzekł starzec w złotej zbroi budząc się ze snu.
- Kapitanie Henyku
- Mistrz Tallawen. Co, co się stało?
- Dużo by opowiadać. Na razie zabierzemy was stąd. Dużo się zmieniło więc zapewne będziesz musiał w końcu przejsc na emerturę. Ech. Może juz najwyższa pora...
- Ilio pomóż mi przenieść kapitana do karocy.

Paręnaście minut później

- Wygląda na to ze zrobiliście dziś coś wielkiego. - stwierdził elf spoglądajęc to na Ervena to na Fanga oraz dziewczę z rodziny.
Imoshi zniknął tak szybko jak tylko uzyskał swoją zdobycz.
- Przekażę wieści Uri i liczcie że niedługo przybędziecie by samym ją poznać.
- Wpierw muszę powrócić na platformę i zająć się Gabrielą. To moja wina że pozwolilem jej tu stacjonować. Nie wybaczyłbym sobie gdyby coś jej się stało. Czułem sie w tym obowiązku więc możesz przekazać królewnie, że nie przybedę po pochwaly.
- Oj wierz mi Fang-u że tego by raczej nie uczyniła.
- Stalowy cos o tym wspominal... ale to wciąż królewna.
- Imoshi...
- Dopilnuję by sobie nie przywłaszczył tego co wziął.
- Nie wiem czy wypadało by odbierać mu jego nagrodę, ale to wciąż pozostaje bardzo potężnym artefaktem. Porozmawiam na ten temat...
- Jeśli na prawdę tego potrzebował to zapewne zwróci to gdy skończy.
- Nich i tka bedzie. Zaczekam.
- A co się tyczy ciebie Ervenie?
- To wielki honor Mistrzu Tallawen’ie… - zaczął nekromanta w ukryciu - ...zrobiłem tylko to co było konieczne. Zbędne mi zaszczyty i pochwały. Jednak jeżeli takie jest życzenie Królewny, zjawię się na wezwanie.
Marien wysłała za Imoshim szpiegującego ptaka, by ten później zajął się “problemem” w postaci Familii. Tymczasem spoglądała to na Ervena, to na pozostałych, niespecjalnie wiedząc co począć. Prawdą jest, że wiele nie zrobiła w tej sprawie… ale gdy tylko pojawiła się ta banda jajogłowych, straciła całe zainteresowanie nekromanty! Już ona mu pokaże jak się kończy ignorowanie kobiet takich jak ona!
- A ten artefakt? Czym właściwie był ta włócznia? - zapytała, by zmienić temat z Królewny.
- Włócznia Gromu. - odparł elf. - Jedna z 5 anielskich włóczni. Artefakt powierzony Hanrykowi jako dowódcy sił zbrojnych Lofar wiele lat temu. Włócznia zdolna jest zamienic się w czysty grom, co wiecej nie znika ona po użyciu, a wraca do dłoni właściciela, a raczej sie tam odnawia. Anielskei włócznei zwane też są “nieskończonymi”. Sami rozumiecie jak niebezpieczny jest to artefakt.
- To niepokojące, że właśnie ten artefakt został wybrany przez Imoshiego… - zamyślił się wilk w owczej skórze - ...Marien, jak myślisz po co im on?
- Nie wiem. - odparła szczerze kobieta - Ale boję się, że nie można mu ufać. Jest w nim, w Imoshim, coś co mnie niepokoi… Fang, może mógłbyś powiedzieć nam o nim coś więcej? Kim właściwie jest?
- Mistrzu Tallawen’ie, jeżeli będzie cokolwiek czym mógłbym służyć to najbliższy tydzień spędzę w Stolicy regenerując siły i pracując nad moją pracą naukową. - powiedział jeszcze Erven elfowi - Mam nadzieję, że dane nam będzie się jeszcze spotkać.
- Nie inaczej Ervenie. Z tego co słysze widze że wziąłeś sie na poważnei za zdobywanei tytułu mistrza. - odparł elf.
- Imoshi, jest tajemniczy. Przyznaję - odparł Fang - Zawital tu dośc neidawno. Stworzył własną grupę, choć jeszcze neizarejestrowaną. Dlatego nie otryzmują żadnych zleceń. Kręci się to tu to tam, ale nie słyszałem by miał jakis wiekszy cel. Może na razei zbiera siły? Kto wie. Zdało mi się już spotkać kilku z jego Familli, ale jakos strasznei sienei wyróżniali. Poza tym ze moga ze sobą rozmawiać na odleglosć.
- Jeżeli tylko magowie uznają wiedzę którą pragnę się podzielić za godną uwagi, być może. Nie ukrywam, że szukam również ucznia, kogoś kto by przejął po mnie sprawy i wytykał mi moje błędy. Nie jestem nieomylny, a nie raz uwaga neofity potrafi okazać się przydatna. Tak jak ja byłem uczniem mego mistrza. - odpowiedział uprzejmie Erven.
- Adepci zwykle lubią zyskiwać mentorów. Wiesz mogą się dostać gdzie chcą pod pretekstem kaprysu mistrza. Tak jak ja to robiłem za młodu. - dodał pół żartem. - Popytaj młodzież w światyni wiedzy. Na pewno się ktoś znajdzie. Choć wątpię by przy twoim statucie ktoś uważał cie za mentora niźli współ towarzysza.
- Szukam specyficznej osoby, o specyficznych cechach. Nie śpieszno mi. Tak jak mój mistrz wybrał mnie, tak i ja szukać będę. - stwierdził ze spokojem Erven - Może, uda mi się znaleźć klejnot tam gdzie nikt nie szuka. Ja wędrowna dusza. Ten świat jest wspaniały. Nie mniej dziękuję za radę. Na pewno wezmę ją pod uwagę.
- W takim razie powodzenia w poszukiwaniach.
Erven skinął uprzejmie elfowi głową z lekkim nieznaczym pochyłem ukłonu ciała i spojrzał na członkinię rodziny.
Potem już Elf ze swoją świtą wsiadli do karocy i ruszyli w drogę, a Erven zwrócił się do Marien.
- Jeżeli byś mogła, poprosiłbym o przeniesienie do stolicy. Mam dużo pracy przez najbliższy czas na głowie, ale wieczorem zapraszam na winko. Z chęcią opowiem Ci parę historii jeżeli tylko będziesz tego chciała.
- Powinnam zacząć dorabiać w transporcie - zażartowała - To mógłby być dla nas wspaniały, Rodzinny interes. -
Chwilę potem oboje byli już w stolicy
 

Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 25-02-2015 o 16:47.
Dhratlach jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172