Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-04-2006, 11:09   #41
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Ann Orwel:
Anna poczyła jakby ktoś dotykał jej skóry... policzka.. Nie była pewna co się dzieje... Uchyliła oczy i zobaczyła nad sobą klęczącego Michaela... uśmiechneła się słabo..I zaraz później znów urwał jej się kontakt z rzeczywistością... Minął jakiś czas gdy wkońcu poczuła, że gorąc z jej ciała powoli zaczyna opadać... Pomyślała, że warto by było się odezwać skoro ktoś się nią zaopiekował...
-Żyję.. Ale strasznie chce mi się... palić.. nie masz może papierosa ?...
I mimo zamkniętych oczu uśmiechneła się szczerze...
-Za chwilkę dojdę do siebie...Co się stało?...
Próbowała usiąść, ale jakoś jej to ciężko szło... Miała jeszcze drobne zawroty głowy.. Więc zapytała jeszcze :
-Możesz pomóc mi usiąść?... Przepraszam za kłopot.. Odwdzięczę Ci się za wszystko jeszcze..
Jakoś zrobiło jej się głupio... nie lubiła mieć zobowiązań..Ale wiedziała, że słowa dotrzyma
 
rudaad jest offline  
Stary 27-04-2006, 11:12   #42
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Jeffrey Bradley
-Żadny tam "pan Bradley"- poprostu Jeff- uśmiechnął się były vice-minister- Osoby ratujące życie i uratowani powinni automatycznie przechodzić na "ty", czyż nie?- zaśmiał się Jeff
Widząc tylko, jak świeżopoznana "pani toksykolog" pobiegła w kierunku wyrzuconego na brzeg chłopaka, Jeff sam popędził za nią (z jej teczką w dłoni)- w końcu ktoś ocalił życie jemu, więc i on komuś powinien. Kilka sekund i stał już przy klęczącej obok rosyjskiego prawnika (z którym Bradley rozmawiał kilka razy) Audrey.

[center:0844073090]***[/center:0844073090]

Szedł spokojnie parkiem- wokoło pełno drzew, krzewów, kwiatów... Zapach róż wypełniał jego nozdrza, umysł, serce- było mu dobrze, zapominał. Psycholog doradzał mu takie spędzanie wieczorów, przed snem musi trochę odpocząć... Była godzina 6, Bradley dopiero zaczynał swój spacer.
Szedł alejką między dębami, wąchając zerwaną przed chwilą różę- dawała mu tak wielki spokój... Wyłączona komórka, teczka z papierami w samochodzie, laptop też... Bez żadnego garnituru- miał na sobie bluzę "The Exploited" (pamiątka z dawnych lat) i stare jeansy- i czuł się świetnie. Był w stu procentach zrelaksowany- w końcu w parku nie było nikogo... Napewno?
Wtem usłyszał coś, co przypomina odgłosy duszącego się człowieka- ktoś mógł umierać jakieś 30 metrów od niego! Bez sekudny zastanowienia przeskoczył rząd jakiś dziwnych krzaków, przebiegł po jakiejś dziwnej rabatce i wskoczył na mały placyk przy fontatnnie. Podbiegł do leżącego, odwrócił go i zobaczył jego...
Fletcher. Wyszedł jakiś tydzień temu, ze względu na bardzo zły stan zdrowia. Miał coś z astmą, wielkie problemy z gardłem i gigantyczne fobie- bał się nawet zasnąć. A teraz leżał z butelką wody mineralnej obok- widocznie chciał się napić, ale weszła mu nie tam gdzie potrzeba. Z nadzieją popatrzył się na przybysza, wyciągając w jego kierunku rękę...
- A może zadzwonimy po Warnahovica?- syknął Jeffrey.
W oczach umierającego odmalowało się nagle przerażenie. Próbował coś zawołać, machał rękami- chwycił nawet dłoń Bradleya. Umierał- każdy to widział.
- Proszę...- wystękał, plując czymś co było zmieszanymi wymiocinami i krwią
- Natalie też prosiła...- powiedział Bradley. Patrzył się na umierającego zimnym spojrzeniem- zasłużył na to. Lecz nagle w duszy byłego gubernatora Kentucky ożyła nadzieja- Bradley kucnął nad nim. Sztuczne oddychanie ocaliłoby tracącego już przytomność mężczyznę!
- To na wieniec.- powiedział Bradley, kładąc byłemu "wspólnikowi" banknot 10-dolarowy na piersi, poczym wstał i odszedł. I znowu poczuł zapach róż...

[center:0844073090]***[/center:0844073090]

- Mogę coś zrobić? Może przeniesiemy go w cień?- zapytał dość życzliwym tonem trochę przejęty Jeff, oglądając nieprzytomnego prawnika.
 
Kutak jest offline  
Stary 27-04-2006, 13:27   #43
 
Malekith's Avatar
 
Reputacja: 1 Malekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumny
Michael Tarsky

- Nie ma sprawy - powiedział, pomagając jej usiąść - to żaden kłopot. Wszyscy siedzimy w tym... bagnie - powiedział oglądając się w stronę plaży, po czym ponownie spojrzał na Annę - Musimy sobie pomagać inaczej wszystkich nas spotka nieciekawy los.

***

Charakterystyczny zapach maty, potu, przemieszany z wdzierającym się przez okno świeżym powietrzem tworzył specyficzną mieszankę wewnątrz dojo. Co chwila słychać było odgłosy uderzeń, klepnięć o matę i cięższych uderzeń podczas padów. Michael zaatakował, zaś tori wykonał błyskawiczne yonkyonage i zmusił go bolesną dźwignią do wykonania padu. Ból, choć bardzo silny, był tylko chwilowy. Ale wystarczający, aby wymusić pożądaną reakcję atakującego. To właśnie Mike lubił. Nie żeby był masochistą. Nienawidził ćwiczyć z ludźmi, którzy za wszelką cenę usiłowali udowodnić poprawność swych technik, kosztem zdrowia swoich partnerów. Zaś Sharon, z którą teraz ćwiczył miała doskonałe wyczucie. Jak na tak drobną kobietę była jedną z najzdolniejszych uczennic sensei Yamady.
- Yame! Seiza. - rozległ się donośny głos nauczyciela, nakazujący zaprzestanie cwiczenia. Nadszedł koniec treningu.
Wszyscy usiedli w rzędzie z twarzami w stronę kamiza i spojrzeli na sensei. Ten zaś usiadł na środku i rzekł:
- Musicie pamiętać, że nie uczycie się tu tylko technik. To nie wszystko. Oczywiście nie oczekuję, żebyście żyli jak sam O Sensei - zaśmiał się - ale żebyście pamiętali czym jest to, czego się tu uczycie. Kilka dni temu wydarzyła się tragedia, wszyscy ją pamiętamy - ton jego głosu stał się bardziej poważny - Na świecie zawsze znajdą się ludzie, którzy posuną się do naprawdę okropnych rzeczy, jak np. porwanie odrzutowca z ludźmi i użycie go jako torpedy...
Wszyscy spoważnieli. Doskonale wiedzieli o czym mówił. Zaledwie kilka dni temu miała miejsce tragedia World Trade Center.
- Aiki to miłość, to pokój. Tego uczył O Sensei. Tego staram się uczyć także i was. Nie mówię tu o kwiatkach i motylkach ale o poważnych rzeczach. Agresja zawsze jest najgorszym rozwiązaniem ze wszystkich. Efekt... widzieliśmy wszyscy. Zależy mi abyście zawsze o tym pamiętali, niezależnie od sytuacji. Cierpliwość, spokój, opanowanie, współczucie, to jedyna droga jaką chciałbym abyście kroczyli.
Nastąpiła króciutka chwila ciszy, po czym sensei odwrócił się w stronę gaku i rozpoczęła się medytacja kończąca trening.

***

- Niestety nie mam papierosów - zaśmiał się - Nie palę.
Ponownie obejrzał się w stronę nasłonecznionej plaży. Wstał i przytargał swój plecak bliżej. Rzucił go gdzieś obok i usiadł.
- Od tego słońca można dostać udaru. Ja sam czuję się, jakby ktoś mnie kopnął w głowę. Muszę chwile posiedzieć.
Popatrzył na ludzi krzątających się po plaży. "Niezłe wakacje" pomyślał kręcąc głową. Wiedział, że wkrótce trzeba będzie jakoś się zorganizować. Tylko pracując razem będą mieli jakiekolwiek szanse aby przetrwać. Ale on nie miał zamiaru bawić się w przywódcę... o nie... Kierowanie zespołem programistów a wzięcie na siebie odpowiedzialności za życie tylu ludzi, w takich warunkach, to zupełnie różne bajki. A ta bajka nie podobała mu się. I obawiał się, czy będzie miała szczęśliwe zakończenie.
 
Malekith jest offline  
Stary 27-04-2006, 14:56   #44
 
MistrzGry's Avatar
 
Reputacja: 1 MistrzGry ma wyłączoną reputację
Kenneth Ervin
Kenneth rozejrzał się po plaży, widząc, że pierwsza pomoc została większości już udzielona. Choć znał się nieco na rzeczy, zawsze przyznawał, że miał opory przed medycyną. Nawet jeśli jego samego dosięgały jakieś wypadki w rodzaju skaleczeń czy innych, zwykle nie przykładał większej wagi do higieny. Innym osobom w zasadzie nie musiał nigdy pomagać.

Rozejrzał się po okolicy. Była piękna. Zwłaszcza podobał mu się las. Czysta natura, z daleka od cywilizacji, piękna sprawa...

- Dobrze, rozejrzę się po okolicy w poszukaniu jakiegoś dobrego miejsca do rozbicia obozu. Możecie mi zaufać, od lat się tym zajmuję. - powiedział Kenneth do osób znajdujących się najbliżej i wyruszył w głąb lasu, rozglądając się po terytorium.

[user=1582,101,532]Oczywiście, wie z góry, gdzie pójdą (na północ), rozgląda się jednak mimo wszystko, żeby poznać teren oraz zlokalizować urządzenia do komunikacji. Lubi być przygotowany.[/user]
 
__________________
Bardzo lubię regulamin, a szczególnie punkt 10!
MistrzGry jest offline  
Stary 27-04-2006, 15:55   #45
 
Mortiis's Avatar
 
Reputacja: 1 Mortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znany
Brian Powell

Siedział tam gdzie go Anna z Sol zostawiły. Podczołgał się trochę pod sam konar drzewa. Oparł się plecami o nie. Przyglądał się ludziom na plaży. Jedni biegali od jednego człowieka do drugiego, próbując być potrzebnym, coś zrobić, komuś pomóc. Inni wałęsali się, szukając czegoś w rozbitych szczątkach. Pewnie swojego dobytku..." Boże ile razy już takie scenki widziałem" pomyślał... Zamknął oczy..." Gdyby nie to wszystko było by całkiem nieźle"... Miękki mech, tak wygodny, koił obolałe mięśnie. Choć żar lał się z nieba niemiłosiernie, cienie drzew dostarczały odpowiedniej ochłody, do tego wszystkiego dochodziła lekka, delikatna bryza morska. Aż chciało się tam być...

Moim zdaniem nie powinniśmy się rozdzielać - powiedział do przechodzącego obok Kennetha - a przynajmniej nie idź sam - dodał po chwili. Ja Ci raczej nie pomogę, ale jakbyś mi mógł znaleźć jakieś dwa kije w miarę grube, ale dość krótkie - Pokazał przybliżoną długość kijów. Po rozłożeniu rąk, żądane patyki miały mieć długość około 30 - 40 cm. Byłbym wdzięczny. A co do obozu, moim zdaniem nie powinniśmy się zapuszczać za daleko. Statek rozbił się tutaj ( przypuszczam, że się rozbił ) więc jeśli będą nasz szukać, to właśnie tutaj zaczną.
 
__________________
Give me your soul, give me your black wings
I'm the Devil, I love metal !!
I'm the Devil I can do what I want !!
Mortiis jest offline  
Stary 27-04-2006, 18:56   #46
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Anna Orwel:
Po pełnym otrzeźwieniu Anna wstała, rozejrzała się po okolicy... Jakoś nie bardzo już miała ochotę komuś pomagać-skoro martwy ożył bez jej udziału, to może i żywy bez jej udziału tym bardziej się uzdrowi... Spojrzała jeszcze na Michaela i zauważyła, że ma na nosie bardzo podobne okulary do tych które znalazła i które nadal tkwiły w jej kieszeni..."to pewnie jego"-pomyślała. I jeszcze -"Hmn.. całkiem seksownie wygląda w tych okularach" uśmiechneła się pod nosem... Wyciągneła stłuczone okulary z kieszeni i delikatnie rzuciła mu je na kolana mówiąc:
-Są pewnie twoje, ale niestety były już stłuczone gdy je znalazłam-przykro mi. Idę się przebrać troszkę w głąb, ale zaraz wrócę i oczyszcze Ci te ranki i może jeśli będzie trzeba, opatrzę cię- oczywiście jeśli pozwolisz..
Wzięła swój plecak, a zauważywszy, że jeszcze nie zdjeła rękawiczek z dłoni pośpiesznie to zrobiła, zastanawiając się czy może nie zdążyła dotknąć swoiej skóry tym świństwem które było we krwi chłopca..Jednak analizując całą sytuację stwierdziła, że niebyło krwotoku, a zaschnięta krew nie jest już tak niebezpieczna.. Uspokoiła się trochę.. Teraz ruszyła w stronę wysokiech drzew, które dawały zagubionym rozbitką chociaż trochę ukojenia... Weszła w zarośla niezbyt daleko, żeby nie stracić z zasięgu wzroku reszty towarzyszy niedoli, ale wystarczająco, żeby nikt jej nie widział... Wyjeła z plecaka jeszcze zapakowaną orginalnie białą koszulę z orientalnym haftem, czyste skarpetki(takie wełniane, dość cienkie, do kolana) oraz ciemno-zielone szerokie bojówki... teraz zawartość jej plecaka wyraźnie się zmniejszyła.. Przebrała się w czyste suche ubrania(musiały wyschnąć gdy jej rzeczy były rozrzucone po całej plaży) klnąc pod nosem na swoją drogą białą koronkową bieliznę;"po co ja to ubrałam? tylko dlatego, że lubię... wydałam tyle pieniędzy, żeby była teraz poplamiona krwią i przesiąknięta zapachem morskiej wody..Głupia.." następnie schowała do plecaka swoją starą koszulę uważając, że może się jeszcze przydać na opatrunki zewnętrzne gdy skończą się już bandaże.. Reszte ciuchów zostawiła gdzieś w zaroślach... Wyszła z zarośli zdejmując jeszcze z głowy swoją chuste, żeby zmienić ją na czystą(na głowie też miała rany-ale nie z wypadku, tylko raczej z powodu swojej choroby) Co prawda zbyt pięknie nie wyglądała jej wygolona głowa (ogoliła się za radą przyjaciół, tuż przed wyjazdem na rejs; którzy słusznie twierdzili, że tego co ma na głowie nie da się uratować puki nie wyleczy skóry na głowie,a utrzymywanie tych resztek włosów jest bezsensu) Przejechała dłonią po głowie sprawdzając czy jest cała i przeczesując jeszcze włosy(co prawda nie było co, ale to było takie stare przyzwyczajenie)... Przewiązała zdjętą chuste do ramiączka plecaka, tuż obok przewieszonych zapasowych butów, by mieć obie ręce wolne. Podeszła do Michaela, i uklękneła z jego prawego boku... Chyba odrazu jej nie zauważył więc miała czas, żeby wyciągnąć z plecaka apteczkę oraz czystą chuste(ta była przepiękna biała, jedwabna, ręcznie malowana- prezent od zaprzyjaźnionego artysty-amatora, dlatego była tylko jedna jedyna taka na świecie). Później odezwała się już chardym i jednocześnie normalnym dla siebie już tonem:
-To co oddajesz się w moje ręce? Opatrzymy cię jakoś...
Posłała mu ciepły,szeroki uśmiech całkowicie niewykonalny dla człowieka w takiej sytuacji-Ale ona nie była zwykłym człowiekiem była rosjanką, a jej bracia umierający w gułagach i nimieckich obozach koncentracyjnych, potrafili znosić cierpienie, głod i ból... może nie z uśmiechem na twarzy, ale ze spokojem, bez gniewu i bezsensownego rozczulania się nad sobą. Kochała swój ogromny słowiański kraj i lud właśnie za to jaki był... Bała się już, że zapomniała w tej Ameryce co to znaczy być rosjanką; Towarzyszką Anna Pawłową Orłową... Ale na szczęście jeszcze nie..
 
rudaad jest offline  
Stary 27-04-2006, 20:06   #47
 
Malekith's Avatar
 
Reputacja: 1 Malekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumny
Michael Tarsky

Z małym zaskoczeniem spojrzał na okulary, które dała mu Anna. Wziął je do ręki i obejrzał. Stłuczona jedna soczewka i nieco powyginane tu i ówdzie... ale kto wie. Może się przydadzą.
- Dzięki - powiedział z lekkim uśmiechem - zastanawiałem się, gdzie się podziały.
Gdy zniknęła w zaroślach Mike wyjął z kieszeni etui i schował do niego uszkodzoną parę okularów. Przypomniała mu się też komórka. Schował etui i wyjął telefon. Dzięki szczelnemu opakowaniu nie był naruszony przez wodę, ale oczywiście zasięg był zerowy. Najprawdopodobniej wylądowali na wyspie leżącej na jakimś totalnym zadupiu. Poziom naładowania baterii też nie był rewelacyjny. Skoro się teraz nie przyda, to uznał, że lepiej ją schować na lepsze czasy.
Pobyt cieniu nieco poprawił mu samopoczucie. Zdjął okulary i przetarł oczy. Miał nadzieję, że już nic niezwykłego tego dnia się nie przytrafi. Miał dość niespodzianek, zwłaszcza takich jak ta. Najchętniej by się położył i zasnął. Zasnął z nadzieją, że gdy się obudzi będzie w swoim mieszkaniu w Nowym Yorku i to wszystko okaże się tylko koszmarnym snem. Ale wiedział, że tak nie będzie. Do niedawna myślał, że takie rzeczy dzieją się tylko w filmach. Cóż... jeśli tak, to pewnie jest w jednym z nich. Zaśmiał się pod nosem. Był zmęczony. Cholernie zmęczony. Ale z drugiej strony wiedział, że jak najszybciej trzeba postawić wszystkich ludzi na nogi i podjąć jakieś działania.
Niemal podskoczył usłyszawszy głos Anny. Odwrócił się w jej stronę. Uśmiechnął się lekko. Wyglądała o wiele lepiej w nowym stroju.
- Nie jest ze mną aż tak źle jak z innymi - powiedział spokojnie, dotykając rany na skroni.
Lekko skrzywił się. Rana była świerza i chociaż krew nie płynęła już strumieniem to ból nie należał do przyjemnych.
- Z drugiej strony - zaśmiał się - chyba lepiej nie będę protestował.
 
Malekith jest offline  
Stary 27-04-2006, 20:10   #48
 
Glyph's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwu
Andre Kostylowicz

Dopiero po chwili Andre odzyskał przytomność. Uderzenie w policzek najwyraźniej podziałało, bowiem mężczyzna otworzył oczy i bez słowa sprzeciwu wykonywał polecenia klęczącej nad nim kobiety. Spróbował wstać, ale nadal lekko kręciło mu się w głowie. Usiadł podtrzymany przez kogoś. Chwila odpoczynku i znów dojdzie do siebie. Tymczasem była to dobra okazja by przyjrzeć się swym ratownikom. Jeffa poznał już na statku, lecz była to świeża znajomość. Na tyle mocna na ile pozwalało poznanie człowieka podczas kilku zamienionych słów. Za to z kobietą miał przyjemność po raz pierwszy.
-Tak, chyba jeszcze jakoś się trzymam w jednym kawałku.-odpowiedział wreszcie.
Rzeczywiście oprócz kilku drobnych otarć i powierzchownych ranek nic mu nie było. Patrząc teraz na zgromadzonych na plaży ludzi, można powiedizeć, że miał wiele szczęścia.
-Andre-uśmiechnął się do nieznajomej-Kim jest Twoja urocza znajoma Jeff? Coś chyba zboczyliśmy z kursu.-próbował silić się na żart.
-Dużo straciłem?-spytał rozglądając się wokół.
 
Glyph jest offline  
Stary 27-04-2006, 20:18   #49
 
Flamir's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamir ma wyłączoną reputację
Fen Rell'ier

Przyglądał się przez chwile ranie viceministra po czym podał dłoń Jeffowi i Audrey Miło mi Fen jestem.Gdy nagle wszyscy ruszyli z miejsca Fen biegiem dogonił Jeffreya i podał mu swoje ramie by mógł się na czymś podeprzeć, odprowadził go do miejsca gdzie morze wypluło na ląd Andree jak mu się zdawało po czym zauważając Kenetha ruszył za nim Pamiętasz mnie rozmawialiśmy troche na statku, Może rozbilibyśmy obóz na skraju lasu??A teraz rozejrzyjmy się po okolicy (obrzerzach lasu) jesli chcesz żebym ci towarzyszył.I oczywiście przydałoby się znaleźć jakieś źródełko bo raczej woda morska nie nadaje się do spożycia.
 
Flamir jest offline  
Stary 27-04-2006, 20:53   #50
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Jeffrey Bradley
- Pozwolisz, że cię przedstawie?- zapytał się Jeff Audrey, poczym- nie czekając na odpowiedź- zwrócił się do Andre- Audrey, pani toksykolog, nasza tutejsza doktor Queen- zaśmiał się Jeff, poczym dodał odrobinę ściszonym głosem- Chociaż prywatnie zdaje mi się, że to jakiś anioł, który ma nas wszystkich naprawić... Ale o tym sza!- znów się zaśmiał, a potem puścił oko do kobiety Jeff.
Polubił kobietę odrazu, podobnie zresztą jak Fena i Andre- w końcu znalazł sobie ludzi, z którymi jako-tako się dogadywał. I mimo pochodzenia Andre, to wydawał się on już totalnie zamerykanizowany- więc strach Jeffa był raczej minimalny. Po prostu był to miły facet, z którym Jeff cały czas znajdował wspólny język- mógł pogadać o prawie, polityce czy sporcie.
- Dobra, prosze państwa, czas się ruszyć z tych okolic, bo dostaniemy udaru. Może wejdziemy do lasu i tam trochę się rozłożymy? W międzyczasie możemy popatrzeć się za jakimiś rannymi czy martwymi- ale z terenu bez słońca... Fen, poprowadzisz?- zapytał się z uśmiechem Jeff. Czuł się tutaj coraz lepiej, naprawdę- bo mu do szczęścia nie potrzeba było willi i spokoju. On chciał ludzi...
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172