Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-06-2015, 18:18   #121
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Faust

The Fire

Blondyn pędził przez podziemne ruiny, z gracją i uwagą. Mimo, że zdawać by się mogło, iż chłopak nie zwraca na nic uwagi, ten jednak stawiał kroki tak, by nie zakłócić starożytnego spokoju. Był strażnikiem równowagi, a to miejsce było świątynią jej twórcy, nie mógł pozwolić sobie na niedbałość.
Coś go jednak zaintrygowało. Ślady które pozostawił w kurzu gdy tu przychodził, przykryła już jego nowa warstwa. Widać dziecko czasu – Uroboros, zatrzymało go tu dłużej niż myślał. Musiało minąć sporo czasu, tydzień lub dwa, na tyle mógł szacować blondyn. Był to przypadek, czy jakiś większy plan węża, poruszającego się po za przestrzenią? Ironicznie – tylko czas mógł to pokazać.
Faust odnalazł tajne przejście którym tu wkroczył, po czym zmierzył do wyjścia z jaskini. Śnieg mocno przysypał jej wejście, nawet on musiał zwolnić i pokonać tą przeszkodę w rozsądnym tempie. Pozwoliło to jednak w spokoju odpalić papierosa, oraz skupić się na nowym elemencie otoczenia – namiotach. Przed jamą rozstawione było małe obozowisko, płomienie buchało wesoło, rozgrzewając oczekujących rycerzy. Gdy czerwona koszula załopotała na wietrze, jeden z nich, wyposażony w włócznie, krzyknął coś do reszty.
Faust wyczuwał ich egzystencje, ale była ona miałka. Zwykli zbrojni, nie zaś legendy z którymi tak często miał do czynienia. Tylko jedna aura wydała mu się znajoma, ta do której skierowane były okrzyki.


Kobieta o czerwonych włosach, która nawet w tak niskich temperaturach, nie potrzebowała płaszcza. Jej ognisty charakter oraz gorąca krew, płynąca w żyłach, ukrytych wewnątrz zgrabnego ciała, zapewniały jej odpowiednio dużo ciepła. Blondyn znał ją bardzo dobrze, wszak to ja kiedyś okradł, to o niej mówił Nino. Arcymag ognia w swojej własnej, ślicznej osobie. Czy był to przypadek że się tu spotkali, czy może jej zaplanowane działanie? Sprawdzić, nie było trudno, wystarczyło przecież zapytać.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 21-06-2015, 09:34   #122
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Pierwsze spotkanie z bogami

Zygfryd poprowadził Bezimiennego długim korytarzem stworzonym z kryształów. Często, skręcał i opadał, nieraz przechodzili tez przez różne bariery kolorów. Gdyby nie fakt, że dzięki mocy owocu mógł w pełni kontrolować swój organizm, to kilka razy oddałby treść żołądkową. Wietrzny zmysł zaś wariował. Szybko bowiem zdał sobie sprawę, iż chodzą w kółko… jednocześnie ciągle zmieniając lokacje. Tak jakby każde okrążenie obszaru, przenosiło ich do innego wymiaru, w którym egzystował jednocześnie bliźniaczy krąg. Dlatego też, gdy dotarli w końcu do ogromnej sali, której sklepienie wypełniały gwiazdy, Bezimienny nie czuł się najlepiej. Znajdował się tu stół, długi i zastawiony jadłem. Większość miejsc była zajęta, przez prowadzące głośne rozmowy, sylwetki bóstw. Jedynie dwa z nich były puste, to które niegdyś zajmował Hajmdal...oraz zapewne te, które dawniej podtrzymywało Lokiego. Bogowie z dawnej Valhalli spojrzeli na Zygfryda zaś uniesienie dłoni przez najpotężniejszego z nich, uciszyło rozmowy.
Odyn nie wyglądał tak, jak można by się tego domyślać. Mało miał do czynienia z nafaszerowanymi sterydami wikingami. Brakło mu brody czy ostrych rys, wyglądał wręcz niczym młody chłopiec.



Jednak jedno się zgadzało — brakowało mu jego słynnego oka. Tak samo zresztą prezentowała się głownia jego olbrzymiego miecza. Zdobiona czaszka nie posiadała jednego rubinu, który też oślepiał jedną jej stronę. Główną część stroju Boga, stanowiły naszyjniki i błyskotki, p oza nimi były jedynie spodnie i grube rękawice.
- To mężczyzna, który niesie wolę Surokaze Raima. To on chciał się z wami spotkać. -rzekł Zygfryd, wykonując ukłon, po czym wycofał się do wejścia, przy którym stanął niczym strażnik.
- A więc mów… -Odyn przemówił cicho niczym lodowy sopel wchodzący pod skórę. - Po co zajmujesz nasz cenny czas?
Bezimienny nie wykonał ukłonu tak jak jego przewodnik. Brak też było w nim szacunku czy pokory dla boskich istot. Tak samo, jak strachu. Z jego postawy można było bez trudu wyczytać, że traktuje siedzących przy stole tak jak zwykłych śmiertelników. Jeśli nie jeszcze gorzej. Arcymag rozejrzał się po twarzach zebranych. Część umysłu należąca wcześniej do Yartaka podpowiadała imiona poszczególnych bogów. Thor Młotodzierżca, Tyr Jednoręki, Frigg - żona Odyna. I wielu innych.
- Jeśli wasz czas jest tak cenny, przejdę od razu do sedna. - odezwał się wypranym z emocji głosem. - Surokaze Raim uważał wszystkich bogów za niepotrzebny dodatek do świata. Odkąd Loki wtrącił się w jego życie i porwał mu żonę, jego zdanie o was tylko się pogorszyło. Zwracam się do was z wyzwaniem, byście udowodnili, że Surokaze się mylił. - zakończył swoją przemowę.
- Dodatek? -warknął Thor, unosząc swój młot i napinając muskuły. - To my stworzyliśmy ten świat, to my… -zaczął, gdy błyskawic poczęły zbierać się przy jego orężu, jednak gest Odyna go uspokoił. - Kontynuuj. - rzucił zimno w stronę Bezimiennego. Arcymag czuł jednak jego skupioną uwagę na sobie, jak gdyby w każdej chwili, mógł zostać zgnieciony na papkę, przez sam wzrok jednookiego.
Świat bogów był co najmniej niezrozumiały dla szermierza. Domyślał się, że wszyscy byli potężni. Domyślał się, że jakby chcieli, powstrzymaliby Lokiego. Jednak z jakiegoś powodu nie chcieli tego zrobić. Czy mieli w tym jakiś własny cel? A może zwyczajnie nie uważali Lokiego za wyzwanie?
- Wydaje się rozsądnym, by bałagan spowodowany przez jednego z bogów był posprzątany przez innych bogów. Ale jak widać, nie macie na to czasu. - szaroskóry pomimo wrogiej reakcji Thora nie zmienił tonu wypowiedzi. - Poza tym Surokaza Raim i tak chciał samemu wyrwać Lokiemu kręgosłup. Nie mam więc nic przeciwko odwaleniu brudnej roboty za innych. Jednakże świadom jestem, że samemu nie pokonam boga. Dlatego też przyszedłem tutaj. - mag przerwał na chwilę, przyglądając się zebranym bogom. - Wiara odpowiedniej liczby śmiertelników podszyta magią sprawia, że pewne idee stają się bogami. Co, jednak jeśli to odpowiednia liczba bogów w coś wierzy?
- Loki nie jest już Bogiem. - podsumował krótko Odyn. - Dawno temu wygnaliśmy go i przeklęliśmy. Od tego czasu nie jest Bogiem ani człowiekiem. Dlatego, nie jest on naszym zmartwieniem, nie może nam zagrozić istota, która nie ma w sobie boskości. - przechylił lekko głowę na bok. - Czy to wszystko?
- Tak, to wszystko. - odparł Bezimienny. - Dziękuję, że udowodniliście mi, że Surokaze Raim miał rację. - szaroskóry wykonał głęboki ukłon. Nie miał on jednak nic wspólnego z szacunkiem. Wręcz przeciwnie. - A teraz wybaczcie, mam ważniejsze sprawy na głowie niż stanie tutaj i przyglądanie się ucztującym “bogom”. - ostatnie słowo wypowiedział niemal jako obelgę. Następnie odwrócił się i ruszył w stronę Zygfryda.
Nastrój wśród Bogów był dość napięty, zdawało się, że Bezimienny zaraz wyparuj pod wpływem ich złączonej mocy. Jedynie względny spokój Odyna powstrzymywał innych przed ukaraniem go za te obelgi.
- Tak… Surokaze Raim prawdopodobnie miał rację. Dlatego też zginęli jego podwładni, a zakon został zburzony. Bo byli tylko śmiertelnikami, który potrzebowali wiary w Bogów, by tłumaczyć sobie sprawy, których nie rozumieli. Bogowie są niepotrzebnym dodatkiem dla waszego świata...bo jest on dla nas zbyt prymitywny. Jesteście mrówkami, które chodząc, po malej farmie, czasem z nudów zwrócą naszą uwagę. My możemy istnieć bez was, nie tak potężni, to prawda, ale możemy. Wy zaś stworzyliście nas, bo nie potrafiliście żyć samodzielnie.
Bezimienny zatrzymał się w pół kroku. Aura dookoła niego zgęstniała i stała się mroczniejsza.
- Kto to zrobił? - zapytał, nieświadomie nasycając słowa swoja mocą lidera.
Odyn uśmiechnął się.- Czyli jednak nas potrzebujesz? - zadrwił, gdy reszta siedzących przy stole, wybuchnęła gromkim, śmiechem.
- Mylisz się. Nie potrzebuję was. Sam dowiem się, kto to zrobił. - szaroskóry znów ruszył w stronę wyjścia. - A gdy poznam prawdę, usunę każdego, kto jest za to odpowiedzialny. I nie tylko tych, którzy przyłożyli do tego bezpośrednio rękę. Również tych, którzy sprawili, że winowajcy stali się tacy, jacy się stali. I gdy skończę, jestem ciekaw, ilu z was będzie siedziało przy tym stole. - wszystko to zostało wypowiedziane bez jakichkolwiek emocji. - Twierdzisz, że Krwawe Blizny zginęły, bo byli śmiertelnikami, którzy wierzyli w was? - mag odwrócił się w stronę bogów. - Jeśli tak, to wyrzekam się wiary w was. - mówiąc to, Bezimienny zbliżył dłoń do swojej piersi i wbił w nią dość głęboko palce. Szarpnął ręką, a w jego dłoni spoczywało bijące jeszcze jego serce. - Tak samo, jak nie uznaję, że jesteście bogami.
Po tym szermierz umieścił organ w odpowiednim miejscu i bez słowa skierował się do wyjścia. Dla niego spotkanie zostało zakończone.

Dwójka mężczyzn powróciła do realnego świata – co znów doprowadziło zmysły Bezimiennego do szaleństwa. Czarny mag tylko chwilę poświęcił na przeanalizowanie swej rozmowy z bogami. Z pewnością mógł ją zacząć grzeczniej, ale jak się okazało, oni na to nie zasługiwali, ani też on nie był kimś, kto się komuś podlizuje. Jednak Surokaze miał rację, że bogowie tylko utrudniają życie. Chociaż gdyby to on sam z nimi rozmawiał, to pewnie jego istnienie zostałoby wymazane z historii świata. Ale Suro już nie żył. Podobnie zresztą jak Zakon, który był jego życiowym osiągnięciem.
– Zygfrydzie, mam nadzieję, że nie będziesz miał problemów przez moje postępowanie. Zapewniam Cię, że nie chciałem zobaczyć się z bogami, by ich obrażać, lecz ci w mojej opinii nie zasłużyli na nic innego.
- To był twój wybór i twe słowa, nie mogą mnie za nie karać. - uspokoił go czempion. - Ale na twoim miejscu, rozsądniej wybierałbym wrogów. Na pewno masz ich już dostatecznie wielu.
- I tak moje poczynania, wcześniej czy później zwróciłyby ich uwagę. Ta rozmowa tylko to przyspieszyła. Liczyłem, co prawda na inne zakończenie tej rozmowy, ale wyszło, jak wyszło. - odparł Bezimienny. - Chociaż przyznać muszę, że chyba byłem zbyt zarozumiały i poniosło mnie. Jednak nie wszystko poszło na marte. Przekonałem się, że Surokaze miał trochę racji w swym aroganckim podejściu do bogów. Tak samo przestało mnie dziwić, że ten świat wygląda, jak wygląda, skoro tacy bogowie go stworzyli. - Bezimienny ruszył w stronę wyjścia ze skarbca, jednak zatrzymał się w pół kroku. – Miałbym jeszcze trzy uwagi co do ekwipunku Surokazego. Prosiłbym, by zbroja nie była niebieska i wyglądała groźniej. Ponadto ten kordelas niech będzie bardziej poręczny, dostosowany do stylu walki Suro. Oraz najważniejsze. Najwięcej starań przyłóż do bliźniaczych mieczy. W tym zestawieniu wypadają najnormalniej, jednak są one niezwykle cenne dla niektórych osób. – wyjaśnił. - I proszę, byś zrobił to jak najszybciej. Zanosi się, że w nadchodzących dniach moja broń zaleje się krwią.
- Najpierw muszę skończyć jeden z nowych mieczy dla Musashiego. Jednak potem, wezmę się do roboty. To raczej kwestia jednego lub dwóch dni. Co zniszczyło te bronie, że należy je przekuć? - zainteresował się, pogromca smoków.
Nino nazywał to coś bombą, czy jakoś tak. Zabiło to Surokazego, jego podopiecznego Calanira i dwóch z załogi Gorta Czarnoskórego. Ten szalony naukowiec mówił, że bomba jest w stanie zniszczyć całą dolinę. - wyjaśnił Bezimienny. - Zniszczyła jednak tylko dość spory statek, bo Gluttony zjadło większość energii.

*~*~*~*

Bezimienny stanął przed wejściem do kryształowej jaskini. Stał w tym samym miejscu, w którym stał, gdy zaczął się cały ten bałagan. Tutaj Surokaze oszukał Nino, dzięki czemu Zygfryd nie stracił życia. Tutaj też przybył Łowca ze złymi nowinami i koszmarnym podarunkiem. Czarny szermierz nie czuł się najlepiej. W głowie mu się kręciło. Wydawało mu się, że część jego chce się uwolnić od drugiej części i rozpaść się w drobny mak. To pewnie pozostałości po Suro przeżywały to, co dla pozbawionego emocji szaroskórego było niemożliwe – rozpacz i wściekłość wymieszane w niemożliwą do rozdzielenia jedność. A może to jednak on je odczuwał? Tylko... Kim był? Pytanie powróciło niczym grom z jasnego nieba. Jednak tym razem dołączyły do niego kolejne. Dlaczego, dzieje się to, co się dzieje? Czy mógł temu zapobiec? Kto jest za to odpowiedzialny? Co robić dalej? Pytania były jasne. Ale odpowiedzi, czy chociaż źródło, z którego mógł je uzyskać... A może wszystko kryło się w środku? Czy można poznać to, co jest dookoła, dopóki nie pozna się samego siebie? Bezimienny zamierzał rozwiązać ten problem. Ale najpierw chciał zrobić co innego.
Usiadł na skrzyżowanych nogach i przymknął oczy. Na opartych na kolanach dłoniach położył obnażone Gluttony. Wietrzny zmysł przeszukał okolicę w celu zapoznania się ze wszystkimi stworzeniami, jakie występowały na tym terenie. Dzięki temu, gdy ktoś by się zbliżał, szaroskóry natychmiastowo by to wyczuł. Wiatr dookoła mężczyzny zaczął przybierać na sile. W końcu uwidoczniło się w postaci czarnego tornado, które szczelnie otoczyło szermierza. Ten natomiast zaczął unosić się w powietrzu, a brak pary świadczył, że nie była to zasługo wykorzystania mocy jego owocu.
Odkąd stał się Bezimiennym, zaczął doceniać siłę informacji. Dobre zaplanowanie gry, pozwalało na zminimalizowanie strat. A dobre zaplanowanie, było możliwe tylko wtedy, gdy posiadało się odpowiednią wiedzę. Właśnie ją teraz miał zamiar zdobyć. Wytropienie każdej istoty, jaką kiedykolwiek spotkał. Zlokalizowanie pozostałych Grzesznych Mieczy i wszystkich przedmiotów należących do Yartaka i Suro. Sprawdzenie tego, co pozostało z Krwawej Twierdzy i próba odkrycia kto mógł się tego dopuścić.
Wietrzny zmysł był potężną umiejętnością. Podmuchy wiatru pognały moc Bezimiennego, w różne strony świata, szukając tego, o czym chciał się dowiedzieć.
Pierwszymi informacjami, były te szczątkowe uzyskane o potężnych, siedmiu mieczach. Nie było to wiele informacji, bowiem nie każdy miecz chciał być znaleziony, zaś niektóre zapewne nawet chcąc, były zbyt dobrze ukryte. Nieumarły wyczuł jedynie dwa z nich. Jeden o wdzięcznym imieniu Lust znajdował się w wieży, niedaleko północnego morza. To przez nie, kiedyś przebyła Shiba, by dostać się do królestwa. Ostrze emanowało mocą, jak gdyby chciało, by każdy wiedział o jego istnieniu. Było o wiele bardziej aktywne, niż nawet Gluttony w swej pożywionej formie. Drugi z wykrytych mieczy był ostrzem dumy. Broń miała jej w sobie zbyt wiele, by kryć się przed innymi. Ona i jej właściciel, były teraz… w powietrzu. Przemieszczały się między chmurami, przy pomocy jakiejś maszyny, w stronę stolicy, którą niegdyś bohaterowie uratowali od Szaleństwa.
Ostatnia informacja, po której nastąpiło przerwania strumienia danych, pochodziła od najbardziej leniwego z mieczy. Sloth, był gdzieś w tym świecie. Jednak coś zakłócało informacje o nim, musiał być w miejscu, gdzie nawet wiatr nie miał wolnego wstępu. Reszta mieczy, nie została wykryta, jak gdyby ich istnienie, nie miało miejsca.
Ten, który niegdyś zwał się Surokaze Raimem, skupił się, by ruszyć swym zmysłem po kolejne informacje, ale coś mu przerwało. Nie był, to jednak żaden wróg, czy złowrogi czar, a jego własny organizm. Mimo iż panował nad nim w pełni, a jego ciało nie potrzebowało pożywienia, brzuch maga skręcił się z głodu. W jego umysł uderzyła setka impulsów, związana z tylko jedną rzeczą- pragnieniem pożywienia. Miał ochotę, wgryźć się we własną rękę, by wyrwać z niej kawał mięsa, dostarczając go tym samym do żołądka. Miecz na jego kolanach pulsował zaś coraz mocniej, z każdą sekundą wzmagając pragnienie Bezimiennego. Żądał zapłaty za użycie jego mocy, tka jak każde z siedmiu ostrzy, przekazując swoje przekleństwo, na ciało posiadacza.
Szaroskóremu nie podobało się, że ktoś lub coś chciało przejąć kontrolę nad jego ciałem. Nie po to trenował tyle czasu, chcąc zrobić ze swego umysłu i ciała fortecę nie do zdobycia. Tym razem jednak nie miał tego za złe Gluttony. Praca niosła ze sobą zapłatę za nią i tą Bezimienny zamierzał spełnić. Zacisnął dłonie na ostrzu grzesznego miecza, a jego owoc zaczął kierować do dłoni krew. Jednak robił to oszczędnie. Jeśli chodzi o własne życie, lepiej było płacić nim oszczędnie.
Problemem jednak było to, że głód Bezimiennego nie ustawał. Tak jak Lust nasycało swego posiadacza pożądaniem, czy Despair nakierowało ścieżki Calamitiego, tak teraz Gluttony, przekładał swe emocje na nosiciela. To nie miecz musiał zostać nakarmiony, a elf.
Czarny szermierz powstał na nogi. Był to jeden płynny ruch, sprawiający, że przypadkowy obserwator mógł uznać, że szaroskóry w jednej chwili siedział, a w następnej stał. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, który obnażył jego ostre niczym u wampira kły. Wiedział gdzie ma się udać. Wietrzny zmysł przyniósł mu informacje o istotach znajdujących się w okolicy. Pozostawało zapolować na największe z nich. Czy jego krokami kierował miecz, czy on sam, nie był tego pewien. Jednak teraz nie miało to najmniejszego znaczenia. Liczył się jedynie niedźwiedź, do którego z każdym krokiem się zbliżał.
Tego nie można było nazwać walką. To była bardziej egzekucja. Zwierzę nawet nie zauważyło, kto go zabił. Nawet nie ryknęło, gdy szaroskóry skręcił mu łeb. Serce jeszcze nie przestało bić w chwili, w której Bezimienny wbił swoje kły w kark niedźwiedzia. Ciepła krew zalała gardło szermierza, jednak to było za mało. Gluttony rozpłatało brzuch drapieżnika i wraz z zębami swego pana zaczęło wgryzać się w jego mięso. Gdy z posiłku zostały nędzne resztki, Bezimienny powrócił na miejsce swojej medytacji.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline  
Stary 09-07-2015, 00:02   #123
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Idźcie, jesteście posłani

Odpowiedź na jedno z pytań najwyraźniej objawiła się sama. Odpowiedź na pytanie, kim był “ony” od pięściarki. Samemu Lucyferowi niespieszno było się objawić strażnikowi, jak na złość tego drugiego. Planował póki unikać wymierzanych w niego ataków zbrojnego, by dowiedzieć się więcej o jego taktyce i mocach.
Ładunki wybuchowe w tym momencie zaczęły prosić się o odpalenie. Srebrnowłosy oparł się jednak pokusie odpalenia ich za pomocą jednego strzału. Nic nie wiedział o tym gogusiu, a zmarnowanie zawczasu takiej wielkiej “kinder niespodzianki” zakrawało jednocześnie o samobójstwo i strzał w swoją stopę.
Hei zdecydował się na wyjście naprzeciw osobnika w zbroi. Oparł się ciężko na kiju, przygotował się by w razie niebezpieczeństwa zablokować, lub odbić nadchodzący atak.
-Czy jest jakakolwiek szansa, że nie przyszedłeś tutaj walczyć?- Zapytał niedźwiedź, szczerze mówiąc liczył na potwierdzenie, jak na razie większość istot, które spotkał w tym dziwnym kraju wolały atakować, niż rozmawiać.
- No właśnie. Po co mamy walczyć? - zapytała Lily, przyglądając się przybyszowi z z zachwytem wymalowanym na twarzy. - Możesz przecież być i przystojny i inteligentny, a nie tylko przystojny jak co poniektórzy. - przy ostatnim słowie, kapłanka spojrzała na Lucyfera.
- Na razie dwójka… niech będzie. -mruknął do siebie, zerkając po mówiących. Mimo, że Hei był od niego zdecydowanie wyższy, zdawało się, że osobnik w złotej zbroi patrzy na niego z wysokiego wzgórza.
- Naruszyliście święte miejsce. Ostatnio w tym mieście dzieją się złe rzeczy. Mój Pan i władca, Hefajstos bardzo lubi ta siedzibę śmiertelnych. Kazał mi oczyścić ją z brudu, a wszystkich winnych ukarać. - wyjaśnił, ignorując ich pytania.
- Ja, Lily Faitz, kapłanka Ateny, informuję Cię, że nie przyszliśmy tutaj niczego naruszać. - dziewczyna zachowywała się jakby obcy mężczyzna nie wywarł na niej żadnego efektu. Jednak Lucjusz i Hei mogli wyraźnie usłyszeć strach w jej głosie. - Przyszliśmy tutaj w celu pozbycia się pewnych ladacznic, które sieją zamęt w tym mieście. Spodziewaliśmy się je tutaj zastać, gdy wrócą z kolejnego napadu.
- Jeśli naruszyliśmy, to niecelowo - Lucyfer włączył się dopiero po chwili do rozmowy. - Będąc szczerym oczekiwaliśmy kogoś zupełnie innego. Na przykład rabusiów, co podobno z tego miejsca urządzili sobie kryjówkę. Do tego miejsca wpuścił nas z kolei ktoś inny, znacznie potężniejszy niż my.
Hei popatrzył nieco zdziwiony na swoich towarzyszy.
-Hefajstos to jakaś znana osobistość?- Zawiłości religii tego kraju dalej dziwiły niedźwiedzia, w jego ojczyźnie funkcjonował głównie kult matki ziemi i natury, a i to bardziej jako życiowa filozofia, a nie religia. -Zresztą nieważne. Czyli wychodzi na to, że mamy podobne cele. My także chcemy oczyścić to miejsce z przestępców.- Hei sięgnął do pasa by otworzyć kolejną butlę z piwem, miał ich naprawdę olbrzymie ilości.-Napijesz się?- Zapytał osobnika w zbroi.
Szybkim, niezauważalnym dla żadnego z obecnych, ruchem ręki, mężczyzna rozbił butelkę. - Chcesz mnie znieważyć? -syknął groźnie w stronę pandy. Jednak nie wykonał ataku, wpatrzony w Lily. - Kapłanka Ateny… to zmienia postać rzeczy. Nie chciałbym mordować wyznawców, pokrewnych memu bogu. - zamyślił się. - Jednak musicie ponieść karę...splugawiliście to miejsce, samą swoja obecnością. Jesteście zbyt malutcy by mieć wspólne mi cele.
Hei popatrzył zdziwiony na zbrojnego.
-Skądże znowu. W mojej ojczyźnie oferowanie komuś piwa jest oznaką dobrych intencji.- Powiedział Hei starając się bronić.-I przez karę masz na myśli?- Gdy tylko pytanie zawisło w powietrzu niedźwiedź napiął każdy mięsień w swoim ciele, by zminimalizować obrażenia z ewentualnego ataku.
- Tak jak mój towarzysz powiedział, zostaliśmy wpuszczeni tutaj przez kogoś potężniejszego niż my. Był to bóg. I jak już mówiłam, przybyliśmy tutaj by dorwać grupę złodziei szerzących chaos w tym mieście. - Lily nie dawała za wygraną. - Ta grupa splugawiła to miejsce bardziej niż my. Dlatego proponuję, by naszą karą było ukaranie tych złodziei.
- W ramach kary możemy ukarać rabusiów, co chcą lubiane przez twojego Pana miejsce wysadzić w powietrze - orzekł Lucyfer, wskazując ostrzem gunblade’a w kierunku składowiska materiałów wybuchowych. - Chyba, że te fajerwerki to tak w ramach wyczyszczenia tego miejsca wraz z brudem, o którym mówisz.
Nad głową zbrojnego pojawiły się dwie włócznie, jedna wskazała Pandę, druga zaś Lucyfera. - Milczeć. -syknął, spojrzenie wbijając w Lily. - Macie ich złapać, ale nie zabijać. -rozkazał, jak gdyby nie słyszał, że wcześniej coś o tym wspominali. - Mój Pan uważa… że niektóre z ich urządzeń są imponujące. Chce ich ukarać, ale nie zabić, złapiecie ich a potem wrócicie do mnie, bym przydzielił wam kolejny etap kary. Inaczej was zabije. -dodał bez krzty litości w głosie.
Lily jedynie skinęła głową nic nie odpowiadając. Widać jednak było, że nie podobał jej się sposób w jaki traktuje ich czempion Hefajstosa.
Hei uniósł brew lekko zirytowany, wolał jednak się nie odzywać i po prostu wykonać rozkaz sługi Hefajstosa. Nie inaczej też było w przypadku Lucyfera, z tym, że ten nie okazał tak otwarcie emocji jak reszta.
- Idźcie… -mężczyzna przymknął oczy. - Są w oceanarium, wyczuwam ich wyraźnie…
Kapłanka mruknęła coś pod nosem zapewne w stronę zbrojnego. Następnie odwróciła się w stronę wyjścia.
- Idziemy skopać tym nierządnicą dupę. - rzuciła do Lucka i Hei’a. - Lucyferze, zostań w tyle, byśmy wszyscy nie wpadli w iluzję tej dziwnej łajzy. Jak już zaczniemy walkę z Hei’em twoim zadaniem będzie postrzelenie jej. - wydała rozkazy.
Lucyfer nie skomentował tego, acz Lily mogła być pewna, że towarzysz wysłuchał, co ta ma do powiedzenia. Zresztą sam nie miał nic więcej do dodania.

~*~

Drzwi do oceanarium były wyważone, leżały w kawałkach na bruku, po którym teraz płynęła woda. Jej strugi, niczym rzeka, wypływały z budynku, dookoła którego zbierała się już grupka gapiów jak i strażników. Woda wyniosła też ciało, dobrze znane przybyłym. Zwłoki należały do Bohuna. Był powyginany jak gdyby spadło na niego, co najmniej kilka ładnych ton, nie był tu potrzebny specjalista by oznajmić zgon. Chyba właśnie to truchło, powstrzymywało stróżów prawa od wkroczenia do akcji- nikt nie chciał tak skończyć.
Jednak byli tacy, którzy tam wkroczyć musieli, bez względu na to czy nie chcieli skończyć jako truchło z rąk bandytów czy z rąk gościa okutego w złotą zbroję.
Lucyfer zerknął uważnie na denata, który krótko popływał z rybkami, był gotów wyciągnąć gunblade’y i strzelić w bandytów, gdyby ci się pojawili, acz zbrojny zakazał zabijania zbirów. Nie będzie łatwo spełnić ten drugi warunek, mimo to trzeba będzie się tego trzymać, żeby nie narażać się zbędnie posłańcowi Hefajstosa. Nie miał na razie pomysłu, jak złapać zwierzynę bez poważniejszego wyrządzenia jej krzywdy. Miał nadzieję, że szczęście go nie opuści w tej materii, a nadchodzące wydarzenia same podsuną mu rozwiązanie. Na razie postanowił zostać na zewnątrz i ukryć się by zgodnie z planem Lily zająć się iluzjonistką.
Kapłanka Ateny podeszła do ciała Bohuna. Otwarła swą świętą księgę i zmówiła nad poległym modlitwę. Gdy ta dobiegła końca, dziewczyna bez ceregieli przeszukała trupa, zabierając wszelkie przydatne jej zdaniem przedmioty.
- To ci się na tamtym świecie nie przyda, a mnie może uratować życie. - rzuciła jeszcze, po czym skierowała się ku wejściu do oceanarium. Nim jednak weszła do środka odmówiła kolejną modlitwę, tym razem mającą podnieść pandowatemu zdolności obronne.
- No to do boju. Niech ten złocisty będzie zadowolony i takie tam. - rzuciła jeszcze.
-Nie godzi się okradać zmarłych. Ich duchy mogą tego nie polubić.- Hei w swoim kraju należał do kasty kapłanów, był więc głęboko uduchowiony, jego lud wierzył, że po śmierci duchy powracają do matki ziemi, jednak bezczeszczenie zwłok mogło zakłócić ten proces.-Nie chciałabyś mieć na głowie rozgniewanego ducha, uwierz mi.- Niedźwiedź zacisnął pięści i pociągnął nosem, próbując wychwycić zapach bandytów, poza metalicznym zapachem krwi. Tam gdzie zapach był najmocniejszy powinni być przeciwnicy, a to dałoby im taktyczną przewagę.
- Atena ochroni mnie przed ich gniewem, a to co on miał przy sobie może się przydać. - odparła Lily, chowając w zakamarki swej sukni pieniądze. Były mokre, ale lepsze takie niż nijakie. - Chociaż patrząc na to jak skończył, najwyraźniej nie umiał tego właściwie wykorzystać.
Zmysł węchu był jednak zakłócany przez wszech obecną sól. Woda, która płynęła ulicami była bowiem dość słona, przez co wydzielała specyficzny morski zapach, który objął oceanarium.
- Załóż to. - poleciła niedźwiedziowi. - Nie kojarzę by wcześniej to miał, więc pewnie to coś związanego z tymi ladacznicami. Może to nas do nich zaprowadzi.
Niedźwiedź pokręcił głową.-Rzeczom zmarłych należy się szacunek, a nie rozdawanie ich byle komu.- Powiedział Hei patrząc na hełm. Nie ważne jak bardzo mógł mu pomóc, nie zamierzał on nosić rzeczy zdjętych z trupa. Popatrzył na swoich towarzyszy
-Będziemy tutaj tak stać, czy może wejdziemy do środka?
- Ja tego na głowę zakładać nie zamierzam. Jak co to Lucek to zrobi. - powiedziała Lily. - No to chodź niedźwiedziu. Trzeba połamać trochę kości. - dodała, wchodząc do oceanarium.
 
pteroslaw jest offline  
Stary 10-07-2015, 17:29   #124
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Fortress of Lust

Przyjaźń to naprawdę piękna sprawa, choć drogi młodego Czempiona i Czarnoskórego rozeszły się, teraz wszystko działo się jakby nigdy tak naprawdę się nie rozstawali. Mknął przez powietrze zmierzając do więzienia i starał się dogonić swojego dawnego kapitana.
-Jest nas trochę, może być tłoczno... Ty tu dowodzisz kapitanie, ale sugeruję podzielić się na dwie grupy, dzięki temu sprawniej przeczeszemy teren. - rzucił do Gorta gdy już go “dopadł”.
Stało się to dopiero na dole przed wejściem do więzienia gdzie murzyn zatrzymał się i zaczął mierzyć wzrokiem budowlę. Szybko udało mu się zlokalizować Richtera, jak również Samantę oraz kilkoro innych silnych osobników.
- Niech będzie - zgodził się na propozycję boskiego czempiona, spoglądając na niego władczym spojrzeniem. - Pójdziesz z Desem i dwoma słabiakami. Dopilnuj żeby nie zdechli - polecił swemu byłemu kamratowi, po czym ugiął kolana i wyskoczył w górę, szybko wznosząc się ku szczytowi wieży gdzie przebił się do środka jednym uderzeniem pięści, zamierzając czym prędzej spotkać się z Richterem.
Chwilę później do Laosa zaczęli dołączać pozostali piraci. Błękitne Oko usłyszawszy rozkazy kapitana wziął na ręce Virę i wzbiwszy się w powietrze na smoczych skrzydłach zabrał ją w kierunku dziury w ścianie więzienia zrobionej przez Gorta. Na jego plecach zaś trzymając się mocno słomianymi rączkami leciała także jedna z szamańskich laleczek Bystrego Jastrzębia. Desmond tymczasem przejmując dowodzenie nad resztą załogi zaczął przygotowywać plan obrony wieży przed nadejściem Łowcy. Teren dookoła został obstawiony przez co odważniejszych majtków z załogi kapitana Czarnoskórego, szaleńców, szamańskie lalki oraz eteryczne lisy przyzwane na pomoc przez boginię Inari która w ten sposób chciała udzielić wsparcia swej podopiecznej Kitsune która trzęsąc się lekko z opuszczonymi uszkami skradała się na czterech łapach za plecami strzelca.
- Jesteś pewien że ten cały Łowca nas wszystkich nie wypatroszy? - pytała niepewnie.
- Nie sądzę - pokręcił głową Desmond. - Jego celami są uczestnicy gry. Ci którzy staną mu na drodze będą dla niego tylko przeszkodami. Powinien ignorować tych którzy nie wdadzą się z nim w bezpośrednią walkę - wyjaśnił uspokajająco.
- Więc tego… - zaczął Przydupas, spoglądając na wejście do więzienia. - Wchodzimy, tak? Widzisz już tam kogoś groźnego? - zapytał nawigatora.
- Ciężko ocenić - zamyślił się strzelec. - Wyczuwam silne skupisko energii, choć nie wiem ilu to może być ludzi. Mogą mieć nad nami przewagę liczebną, choć sądzę że powinniśmy dać sobie radę. Skoro Gort udał się na szczyt wieży, to my zajmiemy się tymi na dole - zasugerował. - Jesteś gotowy, Laosie? - zapytał boskiego wybrańca.
-Od urodzenia Des, od urodzenia. Daj mi tylko chwilkę jeszcze. - nastolatek wyraźnie był pewny siebie i czekał z niecierpliwością na nadchodzące wydarzenia. Spojrzał w nocne niebo i uśmiechnął się drapieżnie. Gwiazdy mu sprzyjały, wiedział to. Widział jak spadają, przecinając nieboskłon. - Chcę żeby Przydupas i Itorat przeżyli tę grę. - wypowiedział życzenie, specjalnie dla Gorta, wiedział że członkowie załogi są dla niego jak rodzina. Odczekał chwilę, dla odrobiny dramatyzmu, nadszedł moment na jego własne życzenie. - Chcę zabić Łowcę.
- Nie wiem czy gwiazdy ci w tym dopomogą, ale lepsza taka pomoc niż żadna - westchnął strzelec, wkraczając pewnie do budowli. Dzięki haki obserwacji wyczuwał gdzie znajdują się najbliżsi żywi strażnicy i od razu zaczął zmierzać w ich kierunku by dowiedzieć się od nich kim mogą być specjalne cele wyznaczone przez Lokiego.
Przydupas tymczasem położył dłoń na ramieniu chłopaka i wyszczerzył ku niemu zęby.
- Dzięki chłopie. Zawsze byłem szczęściarzem, ale farta nigdy za dużo, co nie? Zwłaszcza teraz gdy użeramy się z tymi chędożonymi bożkami.
-Los sprzyja tym, którzy sami podejmują kroki by szczęście im sprzyjało Desmondzie. Jeśli wierzysz w moc gwiazd, korzystasz z niej. - odpowiedział oficerowi ruszając za nim.
-I nie ma za co chłopie. - rzucił do Przydupasa. Nie rozumiał czemu gość używał tak beznadziejnego przezwiska, ale zostawił to pytanie na później. Teraz mieli ważniejsze rzeczy do roboty.
Wewnątrz twierdzy panował obraz zniszczenia i rzezi. Zdziesiątkowani strażnicy, leżeli w wielu miejscach. Niektórzy jeszcze dychający, inni poszatkowani, kolejni omdleni ze strachu. To właśnie tą pierwszą grupę za cel obrał Desmond, szukając w ich umysłach informacji. Osłabione strachem i walką nie stawiały oporu, przed próbą odczytania myśli. Nawigator szybko zebrał to co najważniejsze, by móc ułożyć plan działania.
Łowca przybył jednak szybciej niż ten się spodziewał. Jeszcze nim grupa zdażyła dostać się do podziemi poczuł jak jego dusza zostaje wezwana przez szamana, a po chwili on jak i Laos opadli bezwładnie na ręce zdziwionego Przydupasa i Itorata. Ci nie musieli jednak długo czekać nim przez sufit przebiła się do nich dwójka wielkich postaci. Byli to Gort oraz Richter. Murzyn badawczym spojrzeniem ocenił sytuację i pokiwał głową.
- Czyli Łowca zdążył już przybyć. Powinien być przy wejściu do wieży - poinformował zbrojnego. - Chcesz się nim zająć, czy ja mam to zrobić? We dwóch to nie będzie nawet zabawa. Moi nakama pewnie zdążyli go już osłabić.
Po paru sekundach Laos zerwał się na równe nogi, wyskakując z “objęć” Przydupasa. Miło z jego strony że nie kazał leżeć Wybrańcowi na brudnej podłodze.
-Bez obaw, wróciłem o własnych siłach. Póki co idzie dobrze. - powiedział do Gorta, który mógł się zastanawiać co się dzieje na zewnątrz. - Wracam tam, Łowca mi nie ucieknie… - dodał tonem który wskazywał, że ma zamiar zająć się tym na własną rękę. Wystarczyło że Desmond już mu pomagał.
- Widzisz Puszka? A niedoceniałeś moich kamratów - Gort wyszczerzył zęby do Richtera. - Jak chcesz możesz pójść i przypilnować żeby ten cały łowca im nie spieprzył. To pewnie taki sam tchórz jak reszta boskich sługusów. Ja w tym czasie poszukam tego elfa i jak go znajdę to rozwalę całe to miejsce.
- Dzień się… jeszcze nie skończył Gort. - Przemówił. - Wstrzymaj się z… burzeniem tego miejsca póki nie znajdę… Rufusa. Na tą chwilę idę zabić łowcę. - Postanowił pomóc “kamratom” Gorta, a może przy okazji nauczą się czegoś. Zaczął snuć się w stronę wyjścia Twierdzy, znikając i pojawiajac się coraz to dalej.
Pirat natomiast nie tracąc czasu podążył w kierunku skupiska energii które wyczuwał w podobny sposób jak Desmond. Tymczasem Przydupas odetchnął z ulgą na wieść że reszta załogi zajęła się Łowcą i wziął od Itorata ciało nieprzytomnego Desmonda, po czym podążył za swym kapitanem. U boku Gorta mógł czuć się bezpiecznie nawet jako oficjalny uczestnik gry.
Młodzieniec rozłożył skrzydła i poleciał szybko korytarzem starając się dogonić Richtera.
-Łowca jest MÓJ! - krzyknął za nim. Napiął łuk i zaczął znów kumulować energię w strzale, dzięki zbroi mógł to robić znacznie efektywniej. Gdy doleci do wyjścia powinna być już porządnie naładowana, a do kolejnej próby potrzebował dużo mocy.


Przed twierdzą


Majtkowie obserwowali okolice. Ci co bardziej zdolni skanowali ją przy użyciu haki, zaś lisy Ayane starały się wyczuć ukryte zagrożenie. Nie było jednak potrzeby, Łowca nie krył się tym razem. Nadciągnął niczym wicher, wyglądało to niczym teleportacja, jednak wzbite tumany kurzu, świadczyły o zawrotnej prędkości poruszania się osobnika.



Łowca zatrzymał się na klifie przed mostem linowym. Obserwował spod swej maski otaczającą twierdzę zbieraninę, oraz podniebny statek. Najbliższi majtkowie, którzy obstawiali tą część lądu mogli usłyszeć jak mówi zamyślony.
- Muchy i komary… tym chcą mnie zatrzymać?
W tym momencie znajdujący się na okręcie Jastrząb otrzymał właśnie informację o przybyciu Łowcy i po głębokim westchnięciu przystąpił do realizacji planu przedstawionego mu przez Desmonda. Strzelec, jak i boski czempion znajdujący się niedaleko wejścia do podziemi opadli nagle nieprzytomni na ziemię, zaś dwie z patrolujących okolicę szamańskich laleczek otrzymały własne dusze. Jedna z nich sprawiła że cały teren dookoła więzienia pokrył się istnym lasem wyrastających z każdej powierzchni dział, karabinów, pistoletów laserowych i wszelkiego rodzaju broni palnej, zaś wszystkie lufy skierowane były prosto na Łowcę.
Laos może nie dysponował tak efektownymi numerami jak Desmond, ale nie zamierzał pozostać w tyle, więc wyciągnął dodatkowe karty z rękawa. W dłoniach Czempiona zmaterializował się łuk, który natychmiast naciągnął, kondensując kosmiczną energię do postaci strzały. Mogło to dziwnie wyglądać na kukle, ale zdecydowanie nie traciło na skuteczności, porównując do oryginału. Ciało lalki zapłonęło świętym ogniem Afrodyty, moc pasji przepełniała Wybrańca. Łowca był celem, a młody Czempion wiedział że los mu sprzyja, życzenie które wypowiedział zaledwie kilka chwil temu, już w sumie zdecydowało o przebiegu starcia, jednakże nadal musiał się postarać. Nie robił tego wcześniej, ale postanowił spróbować… oprócz mocy Wenus zaczął kierować do strzały energię każdej gwiazdy jakiej światła mógł sięgnąć. Układał przy tym w myślach krótkie prośby do tych gwiazd zodiaku, których moc mogła mu się szczególnie przysłużyć.
-Regulusie obdarz mnie swą siłą... Antares daj mi szybkość... Aldebaranie przebij mego wroga… Kausie prowadź mą dłoń... - Laos miał szczerą nadzieję, że gwiazdy go dziś nie opuszczą i ten strzał pośle Łowcę wprost do piekła.
-Niech mój strzał okaże się dla tego drania zabójczy. - pomyślał bardziej do siebie niż do gwiazd, musiał skupić całą uwagę na swoim przeciwniku, nie wiedział czy aktualnie spada jakaś gwiazda, która mogłaby spełnić to życzenie.
W tym czasie lisiczka przemykając między majtkami postarała się znaleźć najlepsze miejsce do ukrycia przed myśliwym. Kuląc się za jednym z bardziej rosłych piratów tak jak polecił jej Desmond przybrała postać Łowcy.
Pojawienie się silniejszych osobników, musiało widocznie zaskoczyć łowcę. Nie drgnął z miejsca, w momencie gdy wystrzeliły armaty i działa Desmonda. - Sokół...ale skąd… - zdążył wyrzucić z siebie, gdy pierwsza fala pocisków uderzyła w jego ciało. Sylwetka mężczyzny została wyrzucona z tumany kurzu, w zniszczonym garniturze, pozbawiona maski i cylindra. Jednak salwa nie była skończona, lufy kolejnych piewców śmierci przesuwały się za Łowcą. Ten sięgnął po coś, ale zaskoczenie i obrażenia skutecznie go spowolniły. Kolejna kanonada, wzmocniona laserowym działem, przykryła jego ciało. Strzały wbijały Łowcę w ziemię, jednak szybko dało wyczuć się zmianę. Wśród kurzu, poczęły krążyć olbrzymie czarne liście - treflowe tarcze. To one kupiły Łowcy kilka sekund. Mimo, że pociski anulowały magiczną barierę, to spowolniły na sekundę w kontakcie z nią. Łowca zdążył wyskoczyć, z krateru, ciągnąc za sobą strugę dymu i własnej krwi. Łowca machnął ręką, a powietrze przeciął niewyraźny kształt. Woda pod lecącym elementem rozstępowała się, niczym rozcinana wielkim skalpelem. Mały kartonik z czarnym sercem, wbił się prosto w czoło laleczki, w której tkwił duch Desmonda. Kukiełka rozpadła się na dwie połowy, wraz z kawałkiem ściany wieży za nią. Łowca wylądował na chwile na ziemi, rozglądając się czujnie, z kolejną kartą między palcami.



Szkarłat pokrywał jego twarz, dłonie jak i papierowy oręż. Skóra była popalona od laserowych dział, a spora krwawa rana w boku, sugerowała, że trafił w nią jakiś większy pocisk.
Strzała naładowana kosmiczną energią, wystrzeliła w stronę Łowcy. Woda ponownie zaczęła zbierać się w miejscach, gdzie rozcięła ją karta, tylko po to by pocisk czempiona, znowu ją rozrzucił.
- Tym razem jęzor kamelona. - mężczyzna, wyciągnął bladą dłoń w stronę nadlatującej strzały. Stało się to samo, co niegdyś z pociskami wystrzeliwanymi przez zapomnianego akwizytora. Kiedy grot dotknął dłoni łowcy, cały pocisk oplotły zielone liny, które zatrzymały go w powietrzu. Strzała zawisła nieruchomo, a zabójca Lokiego ruszył do dalszego biegu. Wtedy z nieba spadł piorun. Błyskawica była zbyt szybka, dla osłabionego ciała łowcy, pokryła go całego. Jednak nieprzebywał on długo w strudze elektryczności, wystrzelił z niej, gdy błyskawice skakały jeszcze po jego ciele. Łowca wskoczył na most linowy, pochylając się i przyspieszając, dłonie wsuwając za pas swoich spodni, gdzie czegoś wyraźnie szukał.
- Ten cały łowca wcale nie jest taki straszny - zaśmiał się łowca, prostując się za jednym z majtków który spojrzał na niego dziwnym wzrokiem gdy ten świsnął mu z kieszeni talię kart do gry oraz bez wielkiego wysiłku wyrwał trzymany w ręce kordelas. - Może też spróbuję się z nim zabawić - oświadczył, przerzucając z ręki do ręki pirackie ostrze.
Laos zmaterializował jedną ze swoich specjalnych strzał i na migi pokazał “Łowcy” żeby wbił ją w prawdziwego Łowcę. Skoro nie mógł sam go trafić, można było to zrobić okrężną drogą. Gdy Ayane wzięła strzałę młody Wybraniec opuścił sztuczne ciało by obudzić się we własnym. Potrzebował większych ilości mocy kosmicznej by zrobić z Łowcą porządek.
- Śmiesznie pachnie - stwierdziła lisica, przyglądając się z bliska złotej strzale. - Ciekawa jestem co mu to zrobi - zachichotała pod nosem.
W tym czasie dziesiątka szaleńców pilnujących wejścia do wieży ustawiła się w pozycji defensywnej. Trójka nieumarłych uzbrojonych w piki uklękła na jedno kolano z grotami wystawionymi naprzód, zaś następna trójka stojących za nimi wycelowała w Łowcę dzierżone przez siebie strzelby. Natomiast czwórka uzbrojonych w kordelasy i garłacze stała po bokach osłaniając ich z dwóch stron. Oni również wypalili w kierunku przybysza.
Krążące dookoła eteryczne lisy warczały groźnie okrążając swą panią, gdy nagle drugi z Łowców machnął ręką, a duchowe bestie skoczyły na wroga by wgryźć się w niego niematerialnymi zębiskami. Nim jednak do niego dotarły pozwoliły by wystrzelone przez szaleńców pociski przeleciały przez ich duchowe ciała, a zmaterializowały się dopiero w momencie ataku. Zaś gdy ten zajęty będzie użeraniem się z nimi Kitsune miała zamiar wykorzystać nowozdobytą prędkość, wyskoczyć wysoko w górę i opaść na Łowcę, wbijając w niego otrzymaną od laleczki strzałę.
Ponieważ Ayane czekała na ostrzał szaleńców, nie była wstanie wykorzystać pełnego potencjału swej szybkości. Dało to chwilę Łowcy, który wydobył zza pasa jakaś kartę. Zerknął na nią szybko i uśmiechnął się, podrzucając kartonik do góry. Przedmiot błysnął i rozpadł się na świetliste kule, a eteryczne podmuchu spłynęły na ciało mężczyzny. Łowca klasnął w dłonie. Jednak oprócz dźwięku, pojawił się też podmuch oblrzymiej mocy. Odtrącił on pociski strzelb, rozwiał lisy których strzępy zniknęły w wodzie. Mężczyźni stojący przy bramie powywracali, a cała budowla zadrżała. Jedynie Ayane dzięki skradzionej sile przeciwnika, dotarła do niego. Łowca musiał się tego nie spodziewać, bowiem zdążył zareagować dopiero w ostatniej chwili. Tylko nadludzki refleks pozwolił mu odsunąć głowę od strzały. Ta jednak i tak drasnęła szyję, a oczy nasłanego przez Lokiego zabójcy zaszły mgłą. Czerwonowłosy zatrzymał się w pół kroku, gdy iluzja owładnęła jego umysłem. Jednak coś było nie tak, wszyscy w okolicy to wyczuwali. Bowiem wbrew logice, aura i moc bijąca od mężczyzny zaczęła gwałtownie wzrastać.


- Oh w końcu… -jego usta poruszyły się, lecz głos bł inny. - Na chwile zajęliście jego umysł… ten bożek nie może mnie już w pełni więzić. - palce Łowcy drgnęły, gdy zaczęła pokrywać je ciemność. To samo stało się z włosami, zaś z oczu mężczyzny popłynęły czarne łzy. Coś wystrzeliło z jego pleców odrzucając Ayane w tył.



Mężczyzna poruszył leniwie skrzydłami, a z jego palców wyskoczyły długie, cienkie niczym szpilki pazury. Podniósł do góry głowę, zerkając na statek unoszący się na niebie.
- Oczy jastrzębia obserwują tą walkę. Zwierzyna jest niczym bez przywódcy stada… - zamruczał, wzbijając się do lotu.
Przebywający na pokładzie szaman nie przejął się w żaden zauważalny sposób obserwowaną w ogniu wizją. Sięgnął jedynie pod swój indiański pled spod którego wyciągnął słomianą laleczkę dzierżącą w dłoni wykonany z gałązki łuk. Wypowiedział pod nosem zaklęcie w nieznanym języku, po czym rzucił kukłę w ogień który zasyczał złowieszczo i pochłonął ją w sekundę.
- A z tym gościem co się stało? - wzdrygnęła się lisiczka w ciele łowcy, obserwując odlatującego szaleńca, po czym gwałtownie złożyła ręce do modlitwy. - Oinari, atashi no negai wo kiitekudasai. Ano warui hito wo kaminoikari de basshimashite.
Dwóch obserwujących bitwę członków załogi Smoczego Pazura również postanowiło dodać swoje trzy grosze. Woda u stóp wysepki zafalowała groźnie gdy dookoła wezbrał szalony wicher, porywając ze sobą jej strumienie które zaczęły formować tajfun mający wciągnąć w swe objęcia pikującego łowcę. Jednocześnie nad głowami walczących zebrały się burzowe chmury które przysłoniły zachodzące na horyzoncie słońce i przykryły nabrzeże ciemnością. Potężne monsuny zaczęły uderzać o klif, zaś strugi deszczu zalały wszystko dookoła gdy dwóch magów rozpętało istny huragan, a ocierające o siebie cząsteczki wody zaczęły gromadzić ładunki elektryczne dokładnie nad głową szaleńca.
Richter dotarł przed resztą, a gdy tylko dojrzał wzbijającego się łowcę, przeniósł się nad niego i nadymał się niemal jak balon. Żuwaczki wysunęły się z jego policzków i skrzyżowały ze sobą. Tam zaczęła formować się mała czarna kulka, która miała zostać połknięta przez zbrojnego, by promień czarnej energii zalał z nieba prosto głowę Łowcy. Miał nadzieje ze to go doszczętnie nie zdezintegruje. Na kościach łowcy jest przecież tyle mięsa…
Calamity i Łowca znacznie przewyższali prędkością pozostałych walczących. To ich akcje miały rozpocząć ten pokaz heroicznej bitwy. Kula czerni pojawiła się między żuwaczkami rycerza rozpaczy, który już wciągał powietrze, w celu jej połknięcia. Wtedy jednak czarny pazur przeciwnika, po prostu musnął przygotowany pocisk, który został objęty zielona klatką. Kulka została unieruchomiona, a co gorsza, magia ja podtrzymująca przytrzymała też Richtera - nie mógł, on od tak zostawić kuleczki lewitującej w powietrzu, tak jednak działały pewne zdolności. Łowca ominął spadającego powoli Richtera, którego nie połknięty atak, zaczynał bulgotać niebezpiecznie w klatce zielonej energii.
Mniej więcej wtedy laleczka wpadła do ognia, a słowa wypłynęły z ust lisiczki. Kolejne porcje magii przesyciły powietrze dookoła oponenta. Okazały się one jednak nieskuteczne. Ciężko było powiedzieć, czy to zaklęcia miały w sobie za mało mocy, czy tez Łowca był zbyt potężny, tak czy owak- klątwy nie wpłynęły na niego. Wtedy do akcji wkroczyli magowie czarnoskórych, tworząc potężne połączone zaklęcie. Trąba wody strzeliła do góry, niczym paszcza potężnego lewiatana, który chciał zjednać się ze swym zrzucającym z nieba błyskawice bratem. Atak był wolniejszy od Łowcy, ale ten był zmuszony unikać piorunów, przez co nie był wstanie osiągnąć pełni swego potencjału. Z pomocą przyszła mu jednak inna jego moc, a dokładnie jej anulowanie. Mężczyzna pstryknął palcami, a klatka zniknęła z rozbuzowanej magicznej kulki Richtera. Ta uwolniona z więzów, zaczęła strzelać czarnymi promieniami na wszystkie strony. Jeden ściął czubek wieży więziennej, drugi przejechał po ziemi, przepoławiając dwójkę pechowych majtów, kolejny zaś uderzył w trąbe wodną. Mimo ciekawego zastosowania swych magicznych zdolności, Rico i Wiliam nie mogli równać się nawet z częścią mocy sir Richtera, w końcu nie byli herosami. Czerń przepołowiła wodny wir, który porwany wiatrem, dopomógł panująca ulewę dodatkowymi kroplami.
Kilka błyskawic otarło się o ciało Łowcy, jednak rany regenerowały się od razu po dotknięciu. Nie było to oczywiście bezowocne - spowolniło usuwanie poprzednio zdobytych, cięższych obrażeń.
Rozpędzony szaleniec uderzył o dno okrętu, wbijając się w jego środek. Był Łowcą, bezbłędnie odnajdował swoje cele. Podłoga w kajucie Jastrzębia eksplodowała, gdy rozpocierając czarne skrzydła mężczyzna wyłonił się z niej. Nie atakował jednak, spoglądał tylko na duchownego, machając leniwie swymi skrzydłami.
- Czemu walczysz? Oddałeś całe swe życie innym Panom, lecz walczysz dlatego, który Panem nie jest. Dlaczego?
- Moje, jak i twoje przeznaczenia zostały zapisane w gwiazdach nim się urodziliśmy - wyjaśnił szaman, który siedząc po turecku dalej wpatrywał się w ogień, jak gdyby kompletnie nie interesował go nieproszony gość. Po chwili zamknął jedynie oczy i uśmiechnął się lekko. - Jestem obserwatorem. Nie czerpię radości z walki jak inni członkowie tej załogi. Jednak mimo to los zdecydował że przeznaczenia moje oraz kapitana Czarnoskórego są ze sobą powiązane. Dlatego będę obserwował jego podróż dopóki jestem w stanie, licząc że będzie mi dane obejrzeć ją do samego końca - gdy to mówił, jego głos zdawał się stawać coraz bardziej odległy. - Nawet bogowie nie zawsze są w stanie wybrać swój los. Jednak ty wiesz o tym nawet lepiej niż ja, czyż nie, Łowco? Istoto która została powołana do życia przez samo niezmienne przeznaczenie. Jak sądzisz, jaki los przepowiedziały tobie gwiazdy? Czy powrócisz do swego Pana i dopełnisz swego przeznaczenia zabijając Kata?
Stojący po przeciwnej stronie ogniska Łowca mógł zauważyć jak falująca w żarze płomieni sylwetka szamana zafalowała mocniej i nagle zaczęła stawać się przezroczysta.
Tymczasem rozcięta na pół laleczka samoistnie powróciła do swego pierwotnego kształtu, a zamieszkująca ją obecnie dusza strzelca postanowiła przyjąć inny plan działania niż ostatnio. Zamiast bezpośredniej konfrontacji postanowiła skorzystać z haki obserwacji by przyjrzeć się dokładniej umysłowi Łowcy i przy odrobinie szczęścia dowiedzieć się czegoś o jego słabościach, a może także jakichś ważnych informacji na temat Lokiego.
Laos wystrzelił z podziemi z ogromną jak na siebie prędkością gotów naszpikować Łowcę strzałami, ten jednak gdzieś zniknął. Wszyscy gapili się w górę, gdzie w kadłubie Mantikory ziała dość duża dziura, to znaczyło że ten popi******ny karciarz musiał uderzyć właśnie tam.
-Szlag, nie mogę przecież ostrzelać statku… - warknął zdenerwowany Wybraniec. Nie mógł zaatakować w tym momencie, więc postanowił dalej gromadzić moc kosmiczną, by wyprowadzić naprawdę niszczycielski atak, gdy już Łowca znajdzie się w jego polu rażenia.
Nie miał pojęcia że to co się właśnie zdarzyło z jego atakiem jest w w ogóle możliwe. Dwa pobliskie pulsy zniknęły, to znaczyło że musiał trafić dwoje z ludzi Gorta.Oczywiście że nie zamierzał ich zabić, ale jakoś większych wyrzutów nie posiadał. Padł na czworaka, tak że jego stawy były wyżej niż tors. Wyglądało to bardzo groteskowo. Cichy warkot oznaczał szykowanie się do skoku z całej swej siły. Następnie przeniesie się tyle razy ile trzeba, by dostać się do łowcy.
- Nie zrozumiesz mego przeznaczenia jastrzębiu, nie ważne ile patrzyłbyś w gwiazdy. Na niebie nie ma miejsca na smutek, który przepełnia wieczna tułaczkę, dwóch przeklętych dusz. A więc obserwuj, oglądaj jak giną Ci, którym zaufałeś. - mówiąc to Łowca strzelił w górę, przebijając się przez kolejne pokłady, by w końcu przebić się na zewnątrz nad statkiem.
Zawisnął w powietrzu, niczym anioł śmierci, obserwujący śmiertelnych. Jednak nie dane mu było długo ich podziwiać, bowiem Laos wystrzelił ze swego łuku, setką świetlistych pocisków. Wtedy też przecinając sporą część statku, Richter niczym piła tarczowa, ruszył na spotkanie czarnoskrzydłego wojownika.
- Nie zrozumiecie tego nigdy… nie jesteście wstanie powstrzymać Łowcy… - westchnął… gdy nagle wie strzały przebił;y jedno z jego skrzydeł. Sylwetką potwora zachwiało, co uniemożliwiło mu jakikolwiek unik, przed atakiem Richtera.
Miecz z czarnego ognia, dotknął skóry szalonego Łowcy, po czym pojawiła się po drugiej stronie jego ciała, rozcinając je na pół. Sylwetka rozpadła się w powietrzu na dwie połówki, a krew zalała nieboskłon. Nim, jednak truchło spadło na ziemię...zniknęło. I jedynie Desmond był wstanie wyczuć, gdzie trafiło.
Stojący na linowym moście łowca przypatrywał się z zadziwieniem podniebnej bitwie, a gdy ta dobiegła końca rozłegło się ciche pufnięcie, a z powstałego kłębu dymu wyłoniła się Kitsune.
- Czy to… aby na pewno koniec? - zapytała, rozglądając się dookoła zlękniona. Wtem jedna z szamańskich lalek wskoczyła na jeden z filarów przytrzymujących most i pokazała słomianą rączką na więzienie. - Jest w środku? Czyli poszedł zająć się naszymi nakama!?
Kukiełka pokręciła głową i wyciągnęła przed siebie rączkę z uniesionym kciukiem, po czym znieruchomiała gdy dusza strzelca powróciła do jego ciała. Mina lisiczki była lekko niepewna, jednak ta ufawała bosmanowi. Przyłożyła więc dłonie do ust i krzyknęła w stronę boskiego czempiona i zbrojnego:
- Des mówi że wszystko w porządku! Możecie wracać na dół!
Wtem rozległo się ciche *puru puru puru puru*, a Ayane wyciągnęła spod swoich szat ślimakofon, zaś z głośnika rozległ się głos Desmonda.
- Powiedz Laosowi i Richterowi żeby nie przejmowali się Łowcą - polecił dziewczynie. - Przekaż Richterowi że w komnacie z której przebili się na dół z Gortem czeka na niego Rufus i zaprowadź Laosa do Gorta. Gdy Łowca nie stanowi już dla nas zagrożenia powinnaś być bezpieczna u boku kapitana.
- Zrozumiałam, Des! - zawołała energicznie Ayane z wypisaną na twarzy ulgą machając w stronę dwóch herosów.
Chwile potem powietrze przeszył głośny, ogłuszający ryk, od którego zdawało się, iż fale zabulgotały mocniej. Zdawał się on nie nieść, żadnej treści, jedynie jedno ucho było wstanie go zrozumieć. Richter który wylądował na pokładzie statku, poznał ten zew. Okrzyk wyrwany z gardła Rufusa, który zdawał się rzucać mu wyzwanie.
Głowa natychmiastowo odwróciłą się w kierunku ryku, nie bacząc nawet na to że stał plecami do źródła dźwięku. Potem odwrócił reszta ciała i poszybował w dół ku glebie. Wylądował na niej tworząc krater. Przynajmniej nie musiał go już dłużej szukać. Zaczeka tu na niego. Walka pod gołym niebem jest tyle lepsza że jakiś kawałek gruzu nie odbierze mu przyjemności zabicia Rufusa. Stał w bezruchu, wlepiając wzrok w kierunek skąd ma przybyć dzierżyciel porządania… A raczej kukiełkę sterowaną Lust.
Ayane skuliła się ze strachu, podwijając lisi ogon między nogi i zakrywając uszy dłońmi. Po chwili zaś zerwała się do biegu na czterech łapach w kierunku wejścia do wieży, po drodze chwytając za rękę Laosa i ciągnąc go do środka.
- Lepiej posłuchajmy Desa - poprosiła czempiona błagalnym tonem. - Zaraz wywęszę Gorta i zaprowadzę cię do niego. Z nim będziemy bezpieczni. Zostawmy cokolwiek tak wyje panu strasznemu rycerzowi.
-Łowca był moim celem, będę musiał policzyć się z Richterem… - mruknął do siebie przez chwilę jeszcze myśląc o walce.
-Dobra, prowadź. - rzucił do lisicy. Co miał lepszego do roboty?
Nieumarli szaleńcy rozstąpili się by przepuścić dwójkę, po czym rozeszli się i wraz z pozostałymi przy życiu majtkami ruszyli w kierunku drabin zrzuconych z okrętu. Teraz gdy jedyne zewnętrzne zagrożenie zostało wyeliminowane nie było powodu by dalej obstawiać więzienie.
Richter czekał, ale wróg nie nadchodził. Kiedy stało się to dość irytujące, powietrze przeszył kolejny ryk, który zatrząsł cała okolicą. Ten jednak nie był skierowany w stronę Richtera… coś lub ktoś, musiało wejść w drogę jego nemezis, opóźniając przybycie w to miejsce.
Zbrojny warknął cicho, po czym postanowił się sam pofatygować do Rufusa. Teleportował się w tą samą stronę co poszli lisica i gwiezdny dandys. Szaleńczy biegł przerywał jedynie kolejnymi “puffnięciami”. Mało go obchodziło że ktoś inny może go zabić, ale nie mógł pozwolić by Lust wpadło w czyjeś ręce, płodząc kolejny problem.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 10-07-2015, 17:48   #125
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Dzierżyciel Obżarstwa i Pożądania

Kula mroku pojawiła się niedaleko Przydupasa. Jednak w przeciwieństwie do dwóch poprzednich przypadków, tym razem nie wypluła z siebie od razu Bezimiennego. A raczej wypluła, lecz w innej formie. Cień, ledwo widoczny dla przypadkowych spojrzeń, kierował się w stronę dzierżyciela Pożądania. Czarny szermierz nie zamierzał odbierać zdobyczy Richterowi, lecz Grzeszny Miecz był mu potrzebny w realizacji swojego planu. Wystarczyło jedynie ukraść przeklęte ostrze, a od jego obecnego właściciela zależało z jak dużą częścią ciała. Wietrzny zmysł dostarczał potrzebnych informacji, mających pomóc w ataku z zaskoczenia. Gdy odległość wydawała się odpowiednia, Bezimienny przyśpieszył swoje ciało do granic możliwości i z dobytym Gluttony ruszył po swoją zdobycz.
To mogło się udać. Warunki sprzyjały Bezimiennemu, w okolicy było wiele cieni, a uwaga kroczącego Rufusa skupiona była na odległym celu. To mogło się udać. Szermierz był szybszy, wiedział o tym, w końcu wśród bohaterów nie było mu równych w szybkości. To mogło się udać.
Gdyby użył innej broni.
On jednak zdecydował zapolować bratem na brata. Legendarne miecze, reagowały zaś ze sobą. Nie ważne, czy skryte w cieniu, w magii czy w chmurach. Tak blisko siebie, musiały się wzajemnie wyczuć.
Lust, zderzyło się z Gluttony, tak jakby to ostrze samo się tam ustawiło, bez wiedzy Rufusa. Strzeliły iskry, a płaszcz Bezimiennego zafalował, od siły ciosu.

“- Nie Ciebie pożądam… zabierz mego brata, potem przyjdzie wasza kolej. Czy, może jesteś już tak głodny, jak i on?” - mruknął w głowie szaroskórego głos. Nie był to atak na jego umysł, po prostu sposób porozumiewania się. Jak gdyby rozmówca ignorował cała drogę przez uszy, od razu wkładając informację w odpowiednie synapsy.
- U niego pożądasz śmierci tylko jednej osoby. U mnie możesz pożądać śmierci wielu tysięcy osób. - niemal bezgłośnie wypowiedział Bezimienny - Pomyśl, co jest lepsze. A jeśli to za mało to pomyśl, czego Ty pożądasz. Czyż miecze nie chcą okazać swojej wartości? Omotałeś go. Sterujesz za niego. Ale czy o to chodzi w grzechu? Czyż grzech nie powinien jedynie podpowiadać, by ofiara sama poddawała się jego woli? I czy ktoś taki jak Richter jest właściwym przeciwnikiem dla Ciebie? Nie wolisz tych, którzy dzierżą innych Twoich braci?
“- Jego pożądanie jednej śmierci, jest silniejsze od wycia tysięcy osób. ” - odparła broń, po czym mentalnie się zaśmiała.”- Naprawdę myślisz, że mnie rozumiesz, skoro zadajesz się z moim gnuśnym, nienażartym braciszkiem? Czego ja pragnę? JA jestem pragnieniem! Nie pragnę niczego konkretnego, ja pragnę WSZYSTKIEGO. Chcę, by wszystkie oczy tego świata zwróciły się na mnie i podziwiały me piękno i potęgę. Właśnie dlatego potrzebuje kogoś, kto zrobi, co tylko chce. Kogoś, kto wyniesie mnie na piedestał, a nie będzie chował w celach.

- Dlatego wybrałeś jego? Ukrywającego się w więzieniu? - zapytał Bezimienny z lekką kpiną w głosie. - Ale skoro wolisz spełniać bezsensowne pragnienia innych, niż swoje własne nic na to nie poradzę. Pride chyba będzie odpowiedniejszym dla mnie mieczem niż Ty. Chociaż szkoda, że tylko Gluttony będzie niepokonanym Grzechem.
Po tych słowach nastąpił kolejny atak. Gluttony znów wystrzeliło w stronę kończyny Rufusa. Tym razem jednak miało to zwyczajnie odwrócić uwagę Lust. Prawdziwy atak miał nadejść od strony drugiej ręki, która otoczona została świdrem z czarnego powietrza.
“- Zobaczymy człowieku, czy pożądasz wygranej wystarczająco silnie” - odparł miecz, zaś Rufus znowu ryknął, nikim dzika bestia, od której głosu zadrżała cała wieża. Gluttony szczerząc swe wygłodniałe usta, znowu przecięło powietrze, by rzucić się na jednego ze swej rodziny. Rufus szerokim wymachem odbił wygłodniałe ostrze, z taka siłą, iż Bezimienny niemal go nie wypuścił. Olbrzymi miecz odskoczył, całkowicie odsłaniając prawą stronę szaroskórego, co Pragnienie wykorzystało w bezwzględny sposób. Nie zważając na nadchodzący świder, niektóre z zębów ostrza, oderwały się od jego powierzchni, i niczym lanca wystrzeliły w stronę ciała arcymaga. Bok wojownika, którego refleks wciąż, nie wrócił do dawnej świetności, został rozdarty przez setkę żyletek, które niczym płatki na wietrze zawróciły, by skierować się w stronę miecza.
Świder w tym czasie wyminął drugie ramie Rufusa, którym ten chciał zablokować, uderzając bezpośrednio w trzymającą miecz kończynę. Bezimienny, miał w sobie wspomnienia Raima, pamiętał o wytrzymałości pancerza wojownika. Jednak od ich ostatecznej potyczki, jego moc zdecydowanie wzrosła, dla tego nie zdziwił się, gdy zbroja została rozbita w perzynę. Wiatr zdmuchnął jej fragmenty, które powbijały się w ścianę, a świder uderzył w odsłonięte ramię. Rufusem rzuciło w dół, jak gdyby spadł na niego jakiś olbrzymi obiekt. Spora część ręki przestała istnieć, atak przebił ja na wylot, zabierając ponad połowę ramienia. Jednak Lust dalej było zaciśnięte w dłoni zbrojnego. Szaroskóry dostrzegł, iż niektóre zębów miecza, wbite są między pancerne rękawice. Miecz musiał, zakotwiczyć się w ręce na dobre. O dziwo, wojownik, mimo rany począł bez problemu podnosić w górę ramię, szykując się do kolejnego ataku.
Wiatr zebrał się dookoła Gluttony. Jednak sprawiał wrażenie bardziej spokojnego i lepkiego. Szermierz wymierzył swoim przeklętym mieczem, tak by zablokować cios nadchodzącego Lust. Jednak to nie była jedyna akcja, jaką miał zamiar podjąć. W lewej ręce uformowało mu się ostrze z czarnego wiatru, którym miał zamiar dokończyć oddzielanie ręki Rufusa od reszty ciała. Lewa kończyna szermierza rozmyła się od szybkości.
Lust ruszyło w stronę Gluttony, by przed zderzeniem błysnąć światłem, które miało wzmocnić atak. Jednak nie przyniosło to efektu, bowiem sfera wiatru, całkowicie pozbawiła ostrza, jego fundamentalnej własności - możliwości cięcia.
“- Naprawdę, sądzisz, że to mnie powstrzyma?” - syknęło Lust, a jego zęby, poczęły powoli opuszczać, swe gniazda. Jednak, zanim chociaż jedno zdarzyło wyfrunąć na żer, wietrzne ostrze, opadło z góry niczym wichura. Chlusnęła krew, a ręka Rufusa nagle odleciała od ciała. Mężczyzna krzyknął głośno, pierwszy raz od ich spotkania ludzkim głosem, chwytając się za kikut.

Szaroskóry, pozwolił, by czarny miecz rozpłynął się, by móc wolna dłonią pochwycić lecąc ku ziemi ostrze. Nagle jednak poczuł coś swym zmysłem, mimo że przed chwilą w pomieszczeniu był tylko on i Rufus, to nagle pojawiła się tu trzecia postać- tuż pod nim. Ziemia pod szermierzem była niebieska, a z posadzki wysunęła się chuda dłoń, skierowana w stronę Lust. Jednak arcymag był szybki - myślą i ciałem. Instynktownie podskoczył, by nie mieć kontaktu z nieznaną sferą magii, a w powietrzu obrócił się i pochwycił za ostrze, przed nieznajomym. Wykonując pełną beczkę, nim dotknął ziemi na powrót, zdążył błysnąć i pojawić się kawałek dalej, gdzie zgrabnie wylądował na wolnym od błękitu kawałku ziemi. Zrobił to w momencie, gdy reszta sylwetki wyłoniła się z ziemi.



- To chyba nie należy do Ciebie nieznajomy… -odezwał się dość grzecznie, nieznajomy, wskazując czarną jak węgiel dłonią na Lust.
- Odebrałem broń mojemu przeciwnikowi. Nie znam prawa, w którym oznaczałoby to, że nie należy ona do mnie, nieznajomy. - odparł Bezimienny, kierując w stronę dziwnego osobnika oba ostrza.
Kiedy uniósł oba miecze, nagle opadł na jedno kolano. Bezimienny poczuł się dziwnie przytłoczony, jednak nie przez osobnika, a przez miecze. Jak gdyby ważyły razem kilka ton.
“- Naprawdę myślisz człowieku, że możesz kontrolować dwa grzechy naraz.” - Lust odezwało się w jego głowie z wyraźnym triumfem. “- Każdy z nas przekazuje swemu właścicielowi, to co nas tworzy. Powiedz, co może się stać, gdy oddasz jedną śmiertelną dusze na pastwę Głodu i Pragnienia?” - zaśmiał się miecz, zaś Bezimienny poczuł dziwne wibracje od strony Gluttony. Jak gdyby miecz, był urażony, że szaroskóry dzierży inne podobne mu ostrze.
- Tak samo, jak prawo nie zabrania kradzieży duszy, a to może się stać. -odparł mały mnich. - Ten miecz nie jest ci przeznaczony, to nie ty miałeś z nim walczyć, nie takiego pragnienia przekazywał. -dodał, posuwając się powoli w stronę arcymaga. Plama błękitu ruszała się na ziemi wraz z nim.
Bezimienny zacisnął zęby, starając się powstać. Robił to, zarówno wykorzystując własne mięśnie, jak i moc owocu. Nie zamierzał poddać się swojej broni nigdy więcej.
- Lust, jesteś pewien, że jestem człowiekiem? Co do mojej duszy też nie byłbym taki pewny jak Ty. – wyszeptał, by odpowiedzieć ostrzu. - A co do Twojego pytania. To raczej oczywiste. Pragnienie Głodu. – dodał, uśmiechając się lekko, po czym zwrócił się do drugiego ostrza. - Wybacz Gluttony, że nie jesteś jedynym. Sam pewnie wiesz, na co się porywam i potrzebuję więcej mocnych mieczy. Ale zawsze będę dzierżycielem Obżarstwa.
Dopiero teraz szermierz spojrzał na mnicha.
- Wybacz nieznajomy. Nie wierzę w przeznaczenie. Poza tym nie walczyłem z nim.
- Niebawem przybędzie tu ten, który pragnął tej walki równie mocno, czy i jemu się tak wytłumaczysz? -zapytał mnich, zaś Bezimienny, wyczuwał, iż Richter jest coraz bliżej tego miejsca, pędząc jak szalony.
“- Masz silny umysł, normalny człek dawno by już uległ. Ale skoro wybierasz obżarstwo ponad mnie, to znaczy, że nie mam obowiązku, by Cię słuchać.” - furknął Lust, a zęby na mieczu, zaczęły drżeć, jak gdyby chciały wyskoczyć ponownie w powietrze.
- Być może w ogóle mu się nie wytłumaczę, mnichu. - odparł Bezimienny, po czym zwrócił się ponownie do miecza. - Wiem, że nie musisz mnie słuchać. Jednak, czy zabijając mnie, nie obrazisz sam siebie? Wolisz poddać się przeznaczeniu? - ostatnie słowo wypowiedział niczym najgorsze przekleństwo. - Wolisz służyć Rozpaczy? Wolisz mamić słabe umysły? Czy może podobnie jak ja uważasz, że to nieprzeznaczenie o nas decyduje? Omamić mój umysł? - szaroskóry uwolnił swoje przywódcze zdolności, które objęły ostrza i dwóch mężczyzn. Rzucał Pożądaniu wyzwanie. - Udać się ze mną zdobyć pozostałych Twych braci? Gluttony sam mnie wybrał. Ty możesz dołączyć no nas. Reszta zostanie zdobyta.
Fale energii zaczęły rozchodzić się po całym więzieniu, sięgając niemal najgłębszych jego zakamarków. Talizmany na kapeluszu małego mnicha zafalowały, a jego twarz wykrzywiła się w grymasie zdziwienia wymieszanego ze strachem. Runy na karteczkach zamigotały, chroniąc dziwadło przed straceniem przytomności, mimo to niebieska sfera dookoła niego zmalała, tak samo zdawało się, że i on zapadł się trochę w sobie. Wietrzny zmysł dostarczał Bezimiennemu informacji o tym, że setki więźniów, jak i załogantów Gorta traciło przytomność. Nawet Lust wydawało się być przygniecione tą przywódczą potęgą. Milczało chwile, a zęby miecza, powoli zaczęły chować się na swe miejsce.
“- Tak...przeznaczenie to coś, czemu nie powinnam się oddawać. ” - rzekła zamyślona broń. “- Wydajesz się odpowiednio potężny, by spełnić i moje pragnienia. Może kiedyś ci o nich opowiem, teraz zaś zbliża się Rozpacz.” - słowa zostały wypowiedziane w momencie, gdy w smudze fioletowego dymu Richter pojawił się, przy dziurze w ścianie.


Bezimienny i Richter

- Witaj Sir Richterze, nosicielu Rozpaczy. - przywitał się odziany w brązowy płaszcz mężczyzna, gdy rycerz przeszedł przez dziurę w ścianie. Nieznajomy trzymał w rękach dwa obnażone miecze, który jeden był znany rycerzowi. Lust. - Wybacz, że wtrącam się w Twoje sprawy. - tutaj mężczyzna wskazał na pozbawionego ręki Rufusa - Jednak zmusiły mnie do tego pewne wydarzenia, o których wolałbym tutaj nie mówić.
Richter z trzaskiem kości przechylił głowę w bok, tak że była prostopadle to jego barku. Dało się od niego usłyszeć ciche pociąganie nosem.
- Rytm serca się nie zgadza… ale zapach krwi. - Zaciągnął się mocniej zapachem. - Suro… – Mruknął, stąpając powoli w jego stronę. - I ktoś jeszcze… kto? - Ciężko było wyczuć jakiekolwiek intencje rycerza, swój krótki przemarsz zakończył dwa metry od Bezimiennego.
- Pewnie się wkurzysz, ale tego też nie mogę Ci powiedzieć. - odparł szaroskóry. - Za dużo tutaj uszu pracujących dla nieodpowiednich… istnień. Nalegam, byś nazywał mnie Bezimienny. Czy mógłbyś mi powiedzieć… ma tutaj miejsce jakaś gra?
- Gra… heh… tak. To zwyrodniałe bóstwo tylko i wyłącznie… bawi się w gry. - Rzucił swym morowym głosem Richter, a kark jego chrupnął ponownie, przywracając głowę do bardziej naturalnej pozycji. - O tym później… muszę najpierw coś zrobić. - Spoglądał to na Lust, to na opętanego brata Rufusa. Bardzo mu przypominał samego siebie. Był jeszcze ten maleńki mnich, którego intencje były mu całkowicie obce.
- Jeśli jesteś po mej… stronie zabijmy ich szybko. Nie mam czasu, na… dziecinadę. - Nagle rycerz wręcz eksplodował negatywną aurą, powodując, że powietrze stało się cięższe, a w jego prawicy zapłonął miecz, gorejący czarnym ogniem.
- Prawdopodobnie jestem tylko po swojej stronie, ale cele mamy podobne. Czy mógłbym zająć się tym niebieskim mnichem? - zapytał arcymag.
- Więc się podzielimy… To ścierwo na podłodze jest moje. - Miecz wyparował, a zbrojny skrzyżował ręce na napierśniku.
- Powiedz mnichu… Czy Twoim przeznaczeniem jest umrzeć tutaj? - czarny mag zapytał niebieskiego osobnika. Nie czekając na odpowiedź, zamachnął się Lust, wysyłając w stronę przeciwnika smugę energii.
- Czy wy zawsze musicie walczyć? -westchnął stworek, gdy zapadł się w podłogę. Cięcie uderzyło w niebieska plamę, ale jedynie rozcięło kamienie, natomiast kolor, zaczął przesuwać się po ziemi w stronę Rufusa.
Mężczyzna wyglądał tragicznie, nie jak oponent godny walki. Jego twarz i ciało, zdawało się wysychać i zapadać - jak gdyby nie jadł i nie pił od kilku tygodni. Trzymał się kurczowo za kikut, mamrocząc coś pod nosem, prawdopodobnie nie wiedząc co dookoła niego się dzieje.
- Ty pierwszy zacząłeś mi grozić. Czyżbyś rzucał słowa na wiatr? - Bezimienny uśmiechnął się lekko, jednocześnie starając się znaleźć w części umysłu należącej do Yartaka informacji, z czym ma do czynienia i jak to zranić.

Cierpliwość Richtera się skończyła. W jego prawicy ponownie zapłonął miecz z czerni. Zakręcił nim młynek, bo czym z impetem wbił go w podłogę, by w miejscu gdzie mnich się przemieszczał, wystrzeliły repliki ostrzy Despair.
Umysł arcymaga zawierał wiele informacji na temat różnorakich magii, tą również znał — było to bowiem stare zaklęcie. Ich przeciwnik nie był jednak nieumarłym, czy duchem — był to demon, tego Bezimienny był pewny. Jednak właśnie to stanowiło problem w walce z nim, niebieska plama na ziemi, nie była jego ciałem. Ruchoma przestrzeń tworzyła dziwny portal, przejście do świata demonów, do konkretnego wymiaru, tego małego stworka. Jednak cechą tego zaklęcia było to, iż tylko właściciel oraz jemu podobni mogli z niego korzystać. Oczywiście istniały sposoby, by to obejść. Złapanie wroga, w momencie, gdy znikał w toni, pozwoliło, by wkroczyć do wymiaru. Ponadto umysł Yartaka podpowiadał mu, że by cokolwiek mogło wpaść w portal, mnich musi wcześniej z niego wyjść. Była to najwspanialsza ze wszystkich defensyw, jednak całkowicie negowała ona zdolności ataku w tej formie.
Plama przesunęła się po ziemi, nie zważając na ostrza, które z niej wypadły - plama jak i oręż znajdowały się w osobnych przestrzeniach wymiarowych, nie mogły sobie zagrozić. Kałuża wpłynęła pod Rufusa, a dłonie mnicha poczęły wynurzać się z niej powoli, chcąc chwycić byłego dzierżyciela Lust.
Teraz umysł, który był przeszukiwany, dostał kolejna informacje. Talizmany na kapeluszu, kiedy wróciły do świata ludzi, zdradziły swoją naturę. Chroniły jedynie umysł i wolę, nie mogły stanowić defensywy przed niczym, co miało uderzyć w ciało. To mogła być pomocna informacja w przyszłości.
Wietrzny zmysł oraz węch Richtera ostrzegły ich jednak, że coś się zbliżą. Sposób, w jaki to robiło, był dziwny. Zmierzało z dołu więzienia, jednak co chwile pojawiało się i znikało. Logika podpowiadała, iz korzysta z podobnej demonowi techniki, bowiem kiedy przebywał w swej kałuży, ani Boska łza, ani wiatr nie mogły go dostrzec.
Był to pierwszy demon, z którym Bezimienny - a wcześniej Suro - miał do czynienia. A przynajmniej pierwszy, co do którego miał pewność w tej kwestii. Chociaż jakby się zastanowić, to chyba Mirro był pierwszy. Nawet jeśli nie, i tak dzielili jedną cechę. Szaroskóry miał zamiar zabić obu.
- Ten jest mój. Ty zajmij się tym, który się zbliża. - rzucił do Richtera, a samemu korzystając z wietrznego przyspieszenia, wystrzelił w stronę rąk wydobywających się z portalu. Po drodze przerzucił oba grzeszne ostrza do wietrznych rąk, by mieć pewność, że to on, a nie jego moc zostanie wciągnięta przez portal.
- Huuh… - Mruknął jedynie, spoglądając na podłogę. Coś rzeczywiście się zbliżało, ale nie miał zamiaru na to czekać. Żuchwa Richtera rozwarła się na boki, a żuwaczki skrzyżowały się, formując małą kulkę. Jeśli tylko poczuje zapach tego, co nadchodzi, uderzy prosto w podłoże, wcześniej wyskakując w powietrze.

Bezimienny poruszał się tak szybko, że zdawało się, iż zdołał się teleportować. Jednak nie było to niczym dziwnym wśród herosów tej rangi, zmysły Richtera pozwalały mu prześledzić każdy cal jego drogi. Szaroskóry złapał małe rączki, kiedy te pochwyciły na kostki Rufusa, chwila dzieliła go od szarpnięcia w dół i wpadnięcia w wymiar wroga, gdzie mógłby z nim walczyć na równych warunkach.
W tym samym czasie Richter wyskoczył w powietrze, zbierając kulę energii. Chciał strzelać, gdy wróg będzie w jego zasięgu. Dlatego mógł strzelać, kiedy tylko chciał. Jego promień, był w stanie przebić więzienie od samego czubka, po najgłębszą z piwnic. W połączeniu z jego zmysłami zbrojny był w stanie zabić każdą istotę w tym miejscu, nawet bez schodzenia po schodach. Moc zebrała się w jego paszczy, a energia szaleństwa wystrzeliła w dół, niczym ryk najstarszego z oceanów.
Wróćmy teraz do Bezimiennego. Trzymał on nadgarstki wroga… lecz szarpnięcie w dół nie nastąpiło. Wiedzieć to jedno, przepuszczać to drugie. Mnich nigdy nie miał zamiaru zabrać ze sobą Rufusa. Niebieskie linie przebiegły po zbroi, kierowały się w stronę głowy wojownika, jednak gdy tylko objęły rękę, ta opadła z siłą gromu na plecy Bezimiennego. Skóra Rufusa stała się niebieska, gdy demon zrobił to, co przeklęci potrafią najlepiej — opętał śmiertelnika. W jednej chwili arcymag rozpłaszczył się na ziemi, w której stworzył solidny krater. Czuł, jak pękają mu żebra- jednak w jego przypadku zregenerowanie ich było kwestią chwil. Mimo to atak był odczuwalnym dyskomfortem (wszak trudno się ruszać, gdy potrzebne do tego ścięgna i mięśnie, nie działają tak jak trzeba) , a moc ciosu, sprawiła, że wypuścił z uścisku dłonie mnicha, który wyłonił się z ziemi ,stając za swym nowym strażnikiem.
Promień Richtera przebijał się przez kolejne poziomy, skracając dystans do wroga, który wciąż znikał i się pojawiał. Kiedy atak był już blisko… zniknął. Nie oponent, którego wyczuwał nos Richtera, a jego promień. Na szczęście szybko się pojawił - w niebieskim portalu po prawej stronie ciała zbrojnego. Stopy Richtera w jednej chwili znajdowały się w punkcie A, a zaraz potem w punkcie B, oddalonym o trzy sale w bok. Jego atak, był potężny- doświadczył tego na własnej skórze. Na szczęście jego zbroja była mocno odporna na magię, zaś ciało na szaleństwo. Skończyło się jedynie na stracie rękawicy oraz połowy napierśnika, który posypał się na ziemię. Wróg zaś zmienił trajektorię lotu, kierując się w stronę nowej pozycji szermierza.
- Czemu niscy muszą być tacy upierdliwi? - westchnął Bezimienny. - No nic, po wszystkim będziesz jeszcze krótszy. Starczy mi twoja głowa.
Zęby na ostrzu Lust opuściły swoje leża i w zwartej grupie ruszyły na spotkanie z Rufusem. Atak ten przywołał wspomnienia Suro. To właśnie nim został po raz pierwszy zraniony z ręki zbrojnego. Jednak teraz szermierz nie miał zamiaru się zemścić. Ostrza bowiem tuż przed ciałem przeciwnika miały rozdzielić się na dwie grupy i skierować się na mnicha. W tym czasie arcymag miał zamiar… stanąć na cieniu niebieskiego stworka.
Cała skóra Rufusa była już niebieska, tak samo, jak jego oczy. Mimo że rozdzielenie strumieni, wyraźnie go zaskoczyło (bowiem widząc atak, skrzyżował ręce na piersi, gotowy do bloku), zareagował z godnym wojownika refleksem. Skoczył w prawo, wpadając w jedną ze strug brzytw, by swym ciałem, zablokować atak. Ostrza wbijały się w jego skórę, przebijały pancerz, lecz tylko nieliczne mijały jego muskularną sylwetkę. Tymczasem drugi strumień… napotkał Rufusa. Tylko bardziej niebieskiego. Drugi wojownik pojawił się niczym lustrzane odbicie, pierwszego. Wykonany był jednak nie z ciała, a czystej niebieskiej energii, która jednak zdawała się solidna na tyle, by przytrzymać zęby Lust w miejscu.
Bezimienny zdołała jednak dzięki temu pojawić się i stanąć na cieniu mnicha. Kiedy tylko to zrobił, wyrósł przed nim on sam, cały z błękitu. Patrzył na swoją kopię, która wykonywała dokładnie tą samą czynność co on.
- Nie możemy się po prostu rozejść? -westchnął mały mnich, zerkając na rozwój sytuacji. - Ja przybyłem tu w jakimś celu, ty w jakimś. Nie ma potrzeby, by walczyć.
- Posiadasz upierdliwe zdolności, z którymi nie mam ani czasu, ani ochoty teraz się męczyć. Zakończmy nasz pojedynek na tym. - odparł szaroskóry, schodząc z cienia stworzenia. - Nim jednak się rozejdziemy, mam pytanie. Czy pomógłbyś mi się zbliżyć, do mojego celu?
- Zależy jaki on jest. - odparł mały mnich, a niebieskie klony zniknęły, by pokazać, że i on nie ma zamiaru dalej walczyć.
- Łowca. - padła krótka odpowiedź.
- Niestety nie wiem, o kim mówisz. Jednak posiadasz w swych dłoniach miecz, który potrafi wytropić każde stworzenie, więc nie powinno to być problemem. - stwierdził, po czym obrócił głowę, w stronę gdzie walczył Richter. - Eh… moja siostra zginęła. -westchnął, jednak bez większego żalu w głosie.
- Chciałbym zwrócić uwagę, że nie prosiłem cię o pomoc w odnalezieniu, ale o pomoc w zbliżeniu się. - przypomniał szaroskóry. - Doskonale wiem, gdzie się Łowca znajduje, ale mogę mieć kłopot by go… upolować. Jeśli nie chcesz do niej dołączyć, radziłbym Ci się stąd oddalić. On raczej nie odpuści tak szybko, jak ja.


Nie uważał, więc dostał. Czyli jak na każdym jego starciu z przeciwnikiem. Przynajmniej wiedział już jak ma z nim nie pogrywać. Spojrzał po sobie, następnie w miejsce skąd nadchodził wróg. Musiał być bardzo kruchy skoro nadal się ukrywał.
- Mięsa demona… jeszcze nie miałem okazji… skosztować. – Przemówił, ustawiając się w swej charakterystycznej pozycji bojowej. Na tę chwilę mógł tylko czekać, aż demon się pojawi. Przynajmniej będzie wiedział skąd w momencie, gdy już wypełznie z portalu. Czuł tą samą ekscytację co przy każdej potyczce, lecz było to jeszcze wymieszane z obłąkanym wręcz apetytem.
Richter czekał, nie trwało to długo. Po chwili powietrze zafalowało, aż otworzyło się w nim niebieskie okrągłe przejście, z którego wyskoczył demon. Jednak nie przypominał on tych, spotkanych dawniej w zamku, lub maszkar, z którymi walczył przez cały żywot Richter. Przede wszystkim w kolorystyce stwora, dominował błękit i czerń. Było to niebieskie stworzenie, mające zaledwie półtora metra, ale co najdziwniejsze dla standardów demonów, było kobietą.





Szczupłą i drobną dziewczyną, w czarnej gotyckiej sukni. Jej długie błękitne włosy rozchodziły się na dwie strony, w sięgających ziemi kitkach. Jedynym co zdradzało jej naturę, były błękitne rogi, przypominające kryształy, które błyszczały tym samym blaskiem, co oczy malutkiego mnicha.
- Pf. -skomentowało dziewczę, widząc zbrojnego. - Nie tak sobie wyobrażałam rycerzy. - kolejne słowo, opuściło jej usta, gdy tupnęła nóżką. - Gdzie masz rumaka?
Richter odpowiedział w dość specyficzny dla niego sposób. Zasyczał jak jakiś zmutowany grzechotnik, a coś pod jego widoczną częścią skóry coś zaczęło pełzać. Zaczęła go ogarniać mroczna aura, a jedyne oko zapłonęło fioletem. W ułamek sekundy pojawił się po lewej stronie dziewczęcia, już kończąc wyprowadzany atak na odlew, mieczem z czystej czerni.
Richter zniknął, by pojawić się obok wroga. Jego miecz przeciął powietrze z szybkością gromu. Czarny płomień dotknął ciała przeciwniczki, nim ta zdołała choćby okręcić głowę. To było czyste, potężne cięcie. Wystarczył oby zakończyć “walkę”. Ciało dziewczyny rozpadło się na dwie niezbyt równe połówki, a posoka w kolorze czystego nieba, zalała posadzkę. Jednak o posiłku dla rycerza nie mogło być mowy, truchło stanęło bowiem w błękitnym ogniu, który zaczął spopielać je w zawrotnym tempie.
Zbrojny z pogardą spojrzał na dopalające się ścierwo. Coś mu mówiło, by jeszcze nie spoczywał na laurach, a jeśli to jest jakaś sztuczka, niech demonica będzie przekonana, iż Richter jest pewien, że już po wszystkim. Miecz z czerni wyparował, a rycerz padł na kolana i zaczął zlizywać z podłogi jej błękitną posokę. Aż go ciarki przeszły taka była przepyszna, żałował, że nie mógł pożreć jej ciała. Gdy już wylizał podłogę niemal do czysta, przejechał językiem po swoich palcach, a potem ustać. Czas był;o się zbierać i pomóc “Suro” czy tam bezimiennemu jak to się kazał nazywać. Obejrzał się jeszcze przez ramię i rzucił na odchodne.
- “Demon”... - Splunął na podłogę i przeniósł się naprzód. Nie bardzo wiedział, co ma robić dalej. Walka, którą toczył Bezimienny jakoś ucichła, a nadal wyczuwał jego puls. Czyżby doszli do jakiegoś śmiesznego porozumienia? Musiał to na własne oko ujrzeć.
Kiedy Richter wkroczył do pomieszczenia, mały mnich zapadał się właśnie w ziemi. Już tylko jego głowa, wystawała ponad posadzkę, kiedy przemawiał do Bezimiennego. - Niestety nie leży to w mych interesach oraz nie jest im rzecz jasna przeciwne. Jednak my demony, nie pomagamy, kiedy coś nas nie obchodzi. Może jeszcze się spotkamy… -dodał, uprzejmie, po czym całkowicie zniknął w posadzce, a plama błękitu ruszyła w stronę górnej wieży. Rufus natomiast opadł bezwładnie na ziemie, a jego skóra wracała do normalnych kolorów.
Bywaj, może się jeszcze spotkamy… w przyjemniejszych okolicznościach. - odparł Bezimienny.
- Dlaczego go nie zabiłeś?... Potem może… być problemem. - Minął Bezimiennego, kierując się w stronę Rodryga. Tuż przed nim ściągnął hełm i rzucił go na podłoger, następnie sam padł na kolana i zacisnął pazury na jego zbroi, powoli rozrywając ją na strzępy. - Mam zamiar... się posilić… nie jest to przyjemny widok. – Ostrzegł, choć mało obchodziła go reakcja nieznajomego.
- Za dużo energii zużyłbym na próby zabicia go. Mam ważniejsze rzeczy do zrobienia niż marnowanie jej na demony. - wyjaśnił szaroskóry. - Nie przeszkadzaj sobie. Jak skończysz, odbierz od Przydupasa pewien czarny sztylet. Może się kiedyś Ci przyda. - dodał. Arcymag wciągnął powietrze, wyczuwając istoty w więzieniu. Łowca kierował się do elfa. - Powiedz mi, co jest celem tej… gry?
- Nie wiem. - Wzruszył ramionami, gdy zaczął wyrywać kawałki ciała i łapczywie je połykając, rzadko żując. Następnie zacisnął palce na obojczykach brata Rufusa i wyrwał je, powodując kolejne strugi krwi na podłodze. - I mało mnie to obchodzi. - Paszcza Richtera rozwarła się na boki i zatopiła zęby, żuwaczki i inne paskudztwo, które wystawało mu z gęby, na wnętrznościach. W tym czasie wolną ręką wyrwał mu głowę… Z każdą sekundą zaczął wydawać z siebie mniej ludzkie dźwięki.
- A podobno to ja jestem dzierżycielem Obżarstwa. - rzucił pod nosem czarny szermierz. - No to smacznego. I do zobaczenia kiedyś. - zwrócił się po raz ostatni do Richtera, po czym ruszył biegiem, kierując się w stronę Łowcy. Jeśli miał rację co do celu tego wszystkiego, to zrobienie czegoś elfowi mogło być kłopotliwe. Z tym musiał jeszcze poczekać.
Richter już nawet nie słyszał, co do niego mówił Bezimienny. Był tak bardzo pochłonięty pożeraniem ścierwa. Żuwaczki nadal upychały do paszczy coraz to kolejne porcje mięsa. Kilka chwil później został tylko poobgryzany szkielet. Zbrojny dyszał ciężko, z szerokim ciepłym uśmiechem na twarzy. Mijały kolejne sekundy, uśmiech ten znikał, jakby dopiero teraz opamiętał się, co wyprawia. Spojrzał na swoje dłonie… nie, nie były to dłonie. Były do ociekające posoką łąpy jakiejś bestii. Na nie zaś zaczęło coś kapać, coś czystego i przejrzystego. Łzy.
- Gdyby Rose mnie teraz… zobaczyła. - Z głośnym chrzęstem łapska zacisnęły się w pięści.
-” Ohh? Teraz ci to przeszkadza jebany hipokryto? Nie wyglądałeś na smutnego, gdy łykałeś jego mięso. Albo tego strażnika z wcześniej. Wiesz Riri, w jakiś sposób twoja determinacja jest godna podziwu. Tylko nigdy nie wiesz, co zrobisz, gdy już osiągniesz cel. No i ten… Rose. Cały czas pierdolisz, jak to chcesz ją uratować itp itd. A kto ją uratuje przed tobą? -
- MILCZ - Wrzasnął zbrojny, a ściany popękały od siły jego głosu.
- “Ohoho dotknąłem nerwu. Jak ci mówiłem kiedyś. Ty nigdy nie będziesz miał normalnego życia ani nikomu go nie będziesz mógł dać. Pocieszające wiem. Z drugiej strony. Z takim ciałkiem możesz brać, co tylko chcesz. Więc dlaczego się przejmujesz tym czy cię przyjmie, czy nie? Jesteś jak to dziecko z bronią. Jesteś niebezpieczny dla siebie i wszystkich dookoła”. - Riri zarechotał cicho. - “Ale kontynuuj, fajnie się na to patrzy. I wiedz, że tylko ja naprawdę jestem po twojej stronie. Nikt inny. ” -
Richter przeniósł się do najbliższej ściany i zaczął o nią tłuc głową, wrzeszcząc, jakby co najmniej stanął w płomieniach. Riri już się nie odzywał, jakby nawet on był zniesmaczony, tym co widzi. Calamity jak to kiedyś się zwał odwrócił się plecami do ściany i spłynął po niej do pozycji siedzącej. Skrył swoja “twarz” w dłoniach i trwał tak w bezruchu. Musiał chwilę odpocząć, choć trochę.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.

Ostatnio edytowane przez Karmazyn : 10-07-2015 o 17:57.
Karmazyn jest offline  
Stary 14-09-2015, 19:40   #126
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Calamity

The cage


Richter zamknął oko by na chwile odpocząć. Ogarnęła go ciemność, jednak nie taka jak wtedy gdy na chwile mrugniesz. Był to mrok gęsty i ciężki, odcinający wszystkie zmysły, jak gdyby jedna sekunda wystarczyła by zapaść w głęboki sen. Było w tym coś niedobrego, coś zakazanego, niczym w młodzieńczym podbieraniu smakołyków. Richter otworzył oko, lecz zamiast murów wieży, dostrzegł tylko mrok, oraz siedzącego w nim Ririego. Szaleństwo z którym się połączył, nie wyglądało na zadowolone. Rozglądało się czujnie, a rycerz po chwili zdał sobie sprawę, że mrok dookoła drży.
- Nie jest dobrze Richteruś… coś nadchodzi… przedziera się przez twój umysł… – szaleniec, mruknął, materializując czarne ostrze, który zakręcił młynek. – Nie sądziłem, że ktoś tak łatwo może przebić się przez warstwę obłędu. – dodał, gdy „ściana” mroku zaczęła pękać. Pojawiały się na niej rysy, z każda sekundą coraz głębsze, wydając przy tym dźwięk podobny wołaniom potępionych dusz. Ciemność trzęsła się coraz mocniej, a ryk stawał się ogłuszający. Zaś gdy w końcu bariera została przełamana, zamiast demonicznego huku, otoczenie zalała cisza. Mimo, że mrok rozpadł się na kawałki, niczym lustro, dalej otaczała ich ciemność. Mimo iż z pozoru taka sama, wydawała się lżejsza, niczym odbicie w tafli wody.
Z mroku, w miejscu gdzie poczęły pojawiać się wcześniej pęknięcia, coś wysunęło się z cichym chrobotem. Riri, wystawił w tamta stronę ostrze, jednak potężny podmuch, rozwiał jego broń jak i sylwetkę, odpychając go głęboko na dno umysłu. Calamity, również poczuł ta moc, nie była skierowana na nim, inaczej to on został by wypchnięty na granice podświadomości. Była to jednak energia której wcześniej, nie czuł od żadnego człowieka, bowiem jego gość śmiertelnikiem nie był.


Kronos, wsunął się w obszar widzenia, na olbrzymim krześle, przypominającym tron. Czarne bandaże, które Richter pamiętał z celi Boga, otaczały ciało gościa. Było ich mniej, jednak ciasno opinały sylwetkę, trzymając ją przy krześle. Mimo to oko Pana kosmosu, świeciło błyskawicami które skradł Zeusowi. To właśnie ono, spojrzało na Richtera, a delikatny uśmiech wykwitł na ustach Bóstwa.
- Witaj… wybacz taką nagła wizytę, jednak wpływy mego umysłu dalej są ograniczone do stopnia, w którym nie mogłem się zapowiedzieć.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 16-09-2015, 00:31   #127
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Prosty plan egzekucji


Mózg Shiby przeszedł krótkie zwarcie. Gorta ani Surokaze nie widziała od cholernie dawna. Miała na ich temat jakiś głupi sen, ale bardzo o niego nie dbała. Szybko znalazła jedyne logiczne nawiązanie Lokiego - Spokojnie, spokojnie. Nie biliśmy się z łowcą na śmierć i życie. Zresztą, sam zaczął. - odparła dość niepewna siebie. Żadko słyszała groźby od Lokiego. Poza tym, nie sądziła aby faktycznie ten kiedykolwiek postanowił faktycznie ją zabić. Jedno, że mogła po prostu gdzieś uciec, drugie, że nowym katem mogłoby zostać jakieś przypadkowe szczenie na jakimś zadupiu.
- Jesteście Katem i Łowcą, zawsze walczycie na śmierć i życie. To jest wasz los, wasze przeznaczenie… a ja każe je wam zmienić. - prychnął okularnik. - Musisz iść i zabić królową sukubów. To pomoże nam wybudzić twego maga… może być nam potrzebny. Ponadto potrzebuje jej serca. -dodał, zerkając na cień swej sługi. - On pójdzie z tobą, w dójkę powinniście poradzić sobie bez problemu.
Wzruszyła ramionami. Coś w tym było. Ręka zawsze mogła jej się omsknąć. - To gdzie ją znajdę? - spytała.
- Zobacz sama. - Loki kiwnął w stronę Kronosa głową. - Nie bój się, podejdź i złap go za ramię. Zresztą Kat chyba niczego się nie boi.
-Woah, to aż tak fajnie działa? - zaciekawiła się Shiba, faktycznie bez większego zamyślenia podchodząc do Kronosa. Poniekąd zastanawiała się czy Kronos w tym momencie jest czymś więcej niż przedmiotem. Położyła na nim dłoń, zaciskając ją, oczekując wizji.
Elektryczność przebiegła po palcach kobiety, gdy jej wzrok uciekł gdzieś daleko. Miała wrażenie, jakgdyby ktoś ukradł jej gałki oczne i rzucił z niepomierną prędkością gdzieś w dal. Kiedy się zatrzymały, znajdowały się w powietrzu. Shiba z góry spozierała na olbrzymią, pokrytą śniegiem i lodem górę. Otaczały ją setki, jeżeli nie tysiące skrzydlatych postaci kobiet, które co rusz wlatywały i wylatywały z strzelistej wieży. Budynek nie był stworzony z żadnego znanego jej materiału, przypominał jakiś przerośnięty narząd wewnętrzny. Bulgoczący, bezustannie pulsujący, mięsisty. Wieża stawała się coraz cieńsza, im wyżej sięgała. Shiba dostrzegła jak wilgotne od śluzu postaci sukubów, wyłaniają się z niektórych ścian budowli, po raz pierwszy rozpościerając skrzydła. Szczyt budowli stanowiła sfera, wykonana z cienkiego białego materiału. Przypominała skorupkę jajka, którą ktoś założył na czubek wieży. Jej wzrok oddalił się, znalazł się wyżej, i znowu, i znowu. Po chwili musiała mentalnie zamrugać. Znajdowała się bowiem, tak wysoko jak nigdy wcześniej, w miejscu gdzie znajdowały się setki milionów oczu Boga kosmosu. Przez chwilę obserwowała świat w całej jego okazałości, tak jak Kronos robił to w każdej milisekundzie swego istnienia. Potem wszystko ustało, a silniejsze wyładowanie odrzuciłą ją od ciała Boga. Jednak w umyśle, miała dokładnie wyryte szlaki do miejsca, gdzie królowa sukkubów, miała teraz swe gniazdko.
Shiba pomasowała się po skroni w którymi zamyśleniu. - Powinnam częściej ludziom oczy wyrywać… - wywnioskowała, po czym rozpoczeła bardziej rzeczowy temat. - To może być dość uporczywe. Trzy sukkuby były irytujące, kilkaset to już jakiś mały problem. - zerknęła na Lokiego. - Jakieś porady, czy próbować po staremu?
Loki zamyślił się na chwile. - Tamta trójka chciała Cie złapać, czy zabić? - zapytał w końcu.
- Za cholere nie pamiętam. Chyba zabić? - spróbowała zgadnąć. - Jakoś wątpię aby tamta sucz chciała mnie atakować osobiście, jeśli na bieżąco wypuszcza dzieci w tempie ekspresowym.
- Fakt… to może być problematyczne dla waszej dwójki. Dobrze, pójdzie z wami jeszcze Karma i mój twór… ten murzyn nazywał go chyba Chuchrem? - spróbował sobie przypomnieć, tak nieznaczący szczegół. - Oni bez problemu poradzą sobie wspólnie z dowolną ilością jej dzieci. Wy skupcie się na królowej.
-Spokojnie, wystarczy. - przytaknęła kiwnięciem głowy. - Coś jeszcze, czy mogę się natychmiast zwijać?
- Tak...to będzie twoja ostatnia misja. Gdy wrócisz wytłumaczę Ci po co to wszystko. To twoja motywacja. - mruknął Loki, zamyślony. - Jakieś pytania jeszcze?
- W jakim sensie ostatnia? - spytała zbita z tropu Shiba. - Już wszystko wygraliśmy i wyciągamy z lodu Krio jako bonus, czy jak?
- Wygraliśmy w momencie gdy dano nam czas bym skończył swe plany. W tym momencie wszystko inne to tylko bonusy i moje kaprysy. Dlatego wysłałem Łowce w miejsce gdzie może zginąć. Po prostu tak jest ciekawiej, a nasi zawodnicy mają poczucie że są ważni. To mój dleikatny dar dla nich.
Shiba wzruszyła ramionami. - Jak chcesz. - spokojnym krokiem skierowała się w stronę drzwi.
Dość szybko dołączył do niej grubas na latającym talerzu, ze swoim nieodłącznym kosturem. - Khe khe, a więc znowu przyszło nam do siebie wrócić! -wyszczerzył się. - Khe, khe, potrzebujesz ode mnie jakiegoś konkretnego wsparcia?
-Będziesz wyrzynał niekończący się legion noworodków w czasie kiedy ja poluje na ich matkę. - wyjaśniła. - żadnych specjalnych warunków. Tylko postaraj się nie wysadzić mnie po drodze.
- Nawet jeżeli...khee, khe… to zawsze możesz wrócić, nieprawdaż? - zapytał, machając lekko kijem, tak że Shiba pojawiła się o parę kroków w tyle. - Nie martw się, zapewnimy Ci czyste pole do walki. Twój podwładny..khe...khe… wróci do swego dawnego stanu.
- Cóż, liczę na was. - uśmiechnęła się, widząc drobny pokaz zdolności Karmy.
- Khe khe...a właśnie./.. - Karma wyraźnie o czymś sobie przypomniał. - Był tu u nas ktoś..khe khe… na pewno jeszcze wróci. Pytał o ciebie...khe khe, Pan Loki zapewne uznał to za niepotrzebny fakt, ale na pewno o tym wspomni. W końcu nawet myśli wracają! - osobnik wyszczerzył się i dodał. - Kowal w zbroi ze złota, pragnący walki, wiesz kto to?
-Aa, wiem. - przyznała Shiba. - Zarżnęłam Artemis gdy był z nią na randce. Jakoś nie chciało mi się z nim walczyć, to wcisnęłam mu, że nasi bogowie nic do siebie nie mają. Musiał się wnerwić, jak mu szef powiedział że loki jest wrogiem z każdym kto tylko istnieje. - zaśmiała się. - Pewnie wróci. Obiecałam mu pojedynek.
- Wszystko zawsze wraca! -przytaknął jej gromko wąsacz. - A więc do zobaczenia na miejscu! -dodał, odlatując na swym talerzu. Shiba mogła chwile pocieszyć się względną samotnością, jednak dość szybko po jej ramieniu zaczął wpinać się cień. Przybrał on kształt ust Kazego tuż przy jej uchu. - Mówiłaś, że chcemy się stąd zmywać, póki można słonko. A ty robisz sobie jednego wroga za drugim gdy nie patrzę. -zachichotał wesoło.
- Taka już moja natura. - odparła Shiba. - Zresztą, najpierw zajmimy się Kiro.
- Mam ci przypomnieć kto go chciał zostawić w tonącym mieście? Skąd ta nagła rodzicielska troska?
- Och, uwież, mi tam dalej wszystko jedno co się z nim stanie. - odpowiedziała Shiba. - Bardziej chodzi o tą sukkubicie która prosi sie o gwałt. No i sam fakt, że już się dla niego nalatałam, więc niech sie pajac obudzi.



Lustra, szkła i trofea

Shiba miała pewną nadzieję. Że każdy zamek ma takie same wnętrze. Oraz, że ten w którym jest ostrze znajduje się przed nią. Ostatecznie może tu spędzić lata. Mogłaby niby próbować niszczyć jeden zamek po drugim, ale Mirro w końcu by to wyczuł.
Wzruszyła ramionami i z skrzywionym wyrazem twarzy zaczęła podlatywać do najbliższego zamku. Rozglądała się za oknami czy czymkolwiek czym mogła wejść nie ryzykując frontowych drzwi.
Kobieta nie dostrzegała jednak żadnych szczelin w konstrukcji. Mogła się domyślać, ze zapewne wszystko działa niczym weneckie lustro - ze środka zapewne widać było wszystko. Jedynym wejściem wydawały się cztery bramy, które pozostawały szczelnie zamknięte.
Shiba zamyśliła się na chwilę, potem w jej ręce pojawiło się dość ostre ostrze. W drugiej, młot. Jeżeli już miała robić dziurę, mogła wyciąć kawałek ściany w jakimś losowym miejscu, zamiast wbijać się przez na pewno strzeżone drzwi. Przynajmniej tak długo jak cała ta okolica nie była przesadnie odporna na magię.
Ostrze dotknęły szkła, a potem spotkało się z młotem. Dźwięk pękającego kieliszka rozszedł się po całym wymiarze, gdy uderzyła w strukturę wieży. Wszystko zafalowało, jak gdyby horyzont został rozbity w takim sam sposób. Potem zaś zniknęła wieża, tak samo jak wszystkie inne. Jedynie jeden z zamków, oddalony na szczęście nie jakoś strasznie daleko, pozostał pośrodku nicości. Kat przypadkowo zniwelował czar, który miał utrudniać nieproszonym gościom nawigacje po tym miejscu.
- No...no, kurwa. - wzruszyła ramionami. Niech jej nikt nigdy nie mówi, że przemoc nie rozwiązuje problemów. Do tej pory chyba rozwiązała nią wszystkie jakie miała. Bez zwłoki udała się w stronę prawdziwego obrazu.
Ponowne uderzenie w ścianę zamku, okazało się bardziej skuteczne. Co prawda, ściana nie pękła, tak łatwo jak lustro, ale kilka sztychów, pozwoliło zrobić sobie okno. Shiba zerknęła do środka, by następnie od razu cofnąć głowę i przymknąć oczy. Patrzenie na to co odkryła sprawiało, że oczy chciały się nawzajem wydłubać i wybrać na spacer.



Korytarz do którego się przebiła, był bowiem stworzony z setek, tysięcy małych luster, ustawianych pod różnymi kątami. Ponadto ktoś zamiast normalnego, wpuszczał tu kolorowe światło, które sprawiało, że można było się czuć jak w kalejdoskopie. Obraz był tak zaburzony, że nie dało się nawet w pełni być pewnym gdzie ma się ręce, czy twarz. Poruszanie sie w tym, zdawało się być torturą. Odnalezienie miecza - misją niewykonalną.
Shiba zatrzymała się na moment w miejscu. Przymknęła oczy czekając, aż światło zacznie wnikać w jej skórę, niewelując kalejdoskop. Zastanawiało ją czy Mirro po prostu sam z siebie nie widzi kolorów, więc może tu spokojnie przebywać. To było faktycznie intrygujące zabezpieczenie. Niestety będzie pewnie musiała poruszać się nieco wolniej, aby nie wbiec w zbyt oświetlone miejsce i ponownie ryzykować migreny. Z drugiej strony była tutaj po to, aby coś znaleźć. Więc i tak pośpiech nie był specjalnie wskazany. Jak zwykle postanowiła podjąć taktykę kompletnie losowego przeglądania wszystkich miejsc na które się natknie, póki przypadkiem nie dorwie jakiegoś tropu gdzie czego szukać.
W czasie podróży, zaczął jednak pojawiać się kolejny problem. Konstrukcja korytarzy. Wszystko było lustrzanym odbiciem, tego co widziała wcześniej. Zdawało się, jej że każdy krok, nie tyle co przybliża ją do celu, a oddala. Kilka razy, widziała swoje odbicie, które szło w jej stronę, lub skręcało w zupełnie inny korytarz. Widać Mirro miał w swym zamku, prawdziwą menażerie zabezpieczeń.
Ostatecznie światłochłonna zdolność Shiby okazała się dosyć zbędna, bo konfuzja wprowadzana przez to pomieszczenie zmusiła ją, aby stworzyła magiczne ściany wzdłuż każdego korytarza którym podróżuje, zasłaniając wszystkie lustra i deaktywując ściany za plecami. Utrudniało to z kolei szukanie drzwi do pomieszczeń, acz na pewno mniej niż chodzenie w kółko połączone z migreną.
Po dłuższym krążeniu, dziewczyna w końcu znalazła jakieś pomieszczenie. Tutaj światło działało normalnie, widać Mirro nie chciał wprowadzać mieszkańca w dyskomfort. Wyglądało to niczym, od dawna nie używany pokój gościnny. Stało to łoże w starym stylu, zakryte grubymi bladachimami. Toaletka godna arystokrackiej damy, na której ustawione były rzędy buteleczek, oraz różnego rodzajów kosmetyków. Nieduży okrągły stolik, oraz dwa krzesła, pozwalające na spożywanie przy nim herbaty. Do tego malutki puchaty dywanik oraz olbrzymia szafa. I tyle. Żadnych personalizujących dodatków, niczego co by wskazywało na to, że ktoś tu mieszka, czy nawet tego pomieszczenia używa.
Dla pewności Shiba skupiła się na moment, aby upewnić się że w pomieszczeniu nie ma śladów cudzej many, jeżeli ktoś tu był dość niedawno, z jej umiejętnościami raczej by to wyczuła. Wtedy może sprawdzić czy pod dywanem albo za szafą nie ma jakiegoś ukrytego przejścia.
Skupienie pozwoliło wyczuć manę. Jednak jej szlak był dość dziwny. Ktoś, kogo szybko zidentyfikowała jako samego Mirro - w końcu znała elektryzujący posmak jego magii, wszedł do tej komanty. Stanął na środku, a po pewnym czasie ja opuścił. Niczego nie dotykał, nie uwalniał też większych ilości magii, po prostu na chwile tu zajrzał i kilka chwil postał.
Shiba stanęła tam gdzie wcześniej Mirro. Sala mogła reagować na samą jej obecność. Albo pokój mógł poruszać się po budowli. Niczego nie przełożyłaby ponad Mirro.
Nic się nie stało. Mirro nie otworzył tu żadnego przejścia czy skrytki, wyglądało to bardziej, jak by wszedł popatrzyć sobie na pokój.
Oh, Shiba była pewna, że miejsce ma jakąś tam funkcje. Może faktycznie teleportować się po budowli, ale tego nie czuć, może trzeba stanąć tu konkretnej porze... Za dużo myślenia, lepiej było działać.
Shiba szybko wyszła z pokoju, aby upewnić się czy przypadkiem drzwi nie prowadzą w zupełnie inne miejsce. Jeśli nie, to po prostu będzie dalej chodzić po losowych miejscach szukając czegoś co będzie wyglądać z sensem.
Shiba wyszła z pokoju, który prowadził chyba do tego samego korytarza. W każdym bądź razie wyczuwała tu swoją manę i wyglądał on tak samo, więc było to wielce prawdopodobne. Ruszyła dalej w drogę, przez odbijające światło komnaty. Na szczęście tworzenie ścian, nie było wielce mano chłonne, więc miała jeszcze sporo mocy w zapasie. W końcu, po dłuższym czasie błądzenia, znalazła kolejną salę. Ta wyglądała ciekawiej niż poprzednia.
Miała kształt foremnego ośmiokąta. Na jej środku stał ołtarz, wykonany z czarnego jak noc kamienia. Wyglądał niczym dawne miejsca rytualnego składania ofiar, z tą różnicą, że nie było na nim żadnego ciała, czy krwi. Ołtarz otaczało osiem luster, których zwierciadła były zwrócone w jego stronę. One również tworzyły ośmiokąt, jednak nie stykały się ze sobą, dzięki czemu można było swobodnie podejść do kamienia. Każde oddalone było od czarnego głazu o taką samą, wynoszącą około dwa metry odległóść. Między ścianą pomieszczenia, a tyłem zwierciadła dystans był mniej więcej dwa razy dłuższy.
Żadne z luster jednak nie odbijało kamienia. Pod powierzchnią każdego, coś się kotłowało, ale by dokładnie stwierdzić, co to jest, Shiba musiałaby podejść do kamienia. W powietrzu czuć było starą, oraz potężną magię.
Shiba gwizdnęła z zachwytem. Nie była to specjalnie jakaś zbrojownia, ale sama konstrukcja była dość interesująca. Mogła być wszystkim, od komnaty teleportów po pokój komunikacji magicznej. Postanowiła najpierw stanąć za jednym z lustrem, tam przykucnąć i spróbować zidentyfikować co się pod nimi znajduje. Wątpiła aby było to coś przesadnie niebezpiecznego. Zaraz potem miała zamiar podejść do samego kamienia aby zebrać i przeanalizować w możliwy sposób magię otoczenia. Była szansa że znowu odtworzy wizję ostatniego wydarzenia w tym miejscu.
Lustro było niezwykłe. Mimo iż normalnie, zwierciadło i framuga stanowią dwie różne części, w tym wypadku zdawało się iż są one jednością. Ponadto Shiba nie wyczuwała by coś znajdowało się pod szkłem, co dawało jeden wniosek - kotłujące się odbicie, znajdowało się w innej rzeczywistości. Po tym niewielkim odkryciu ruszyła powoli w stronę kamienia, mogąc tym samym przyjrzeć się obrazą w lustrach, które były interesujące. Pięć z nich trzymało w sobie obrazy, trzy były gładkie i puste, jak gdyby wymiar po drugiej stronie zwierciadła, nie został jeszcze wypełniony. Co do obrazów zaś, były one proste, wręcz minimalistyczne.
Pierwszym był kamyczek, okruch jakiejś skały, która lewitowała po drugiej stronie szklanej tafli. Drugie lustro było bardziej ruchliwe, bowiem w jego środku obijał się jakiś owad. Ni to mucha, ni to komar… paskudny i oślizgły, zdawał się co chwila walić o szkło, jak gdyby chciał przez nie uciec. W trzecim ze zwierciadeł, znajdowało się… kolejne zwierciadło. Malutkie lusterko, mówiąc dokładniej, które nic w sobie nie odbijało. Kolejny, przed ostatni z wypełnionych portali pozornie nie miał w sobie nic. Jednak zmrużenie oczu i chwila obserwacji pozwalała znaleźć tam, jakiś ruch. W środku zamknięte było powietrze, wiatr który obijał się po swej nowej klatce. Jednak to ostatnie, piąte, było dla Shiby największym zaskoczeniem. W środku lustra znajdował się...sztylet. Nie byle jaki jednak, niewielki, acz zabójczo ostry. Dobrze go znała, nie mogła pomylić budowy z niczym innym - to był jej twór. W taki sposób budowała swój oręż z many, nie było mowy o pomyłce.
Shiba zatrzymała się w zamyśleniu, przyglądając się ostrzu. Ostatecznie były to magiczne zwierciadła, zależnie od zaklęć mogły pokazywać zupełnie różne rzeczy. Shiba uśmiechnęła się do siebie. Postanowiła mimo wszystko najpierw zobaczy, co tutaj się działo ostatnio. Potem będzie myśleć, czy komnata jest jakąś zagadką.
Kobieta skupiła się. Bez wątpienia używana była tutaj magia. Jednak po za tą, którą dało się wyczuć z kamienia, nie była ona wielce potężna. Bez problemu odtworzyła wizje. Mirro wchodził do pomieszczenia, stawał przy ołtarzu, po czym materializował jedno ze swych luster. To łączyło się magicznym przejściem, z jednym z obecnych tu zwierciadeł, przesyłając do nich przedmiot. Ostatnie użycie tych czarów, łączyło się ze zwierciadłem w którym widniał jej sztylet, zaś poziom “napromiewniowania” maną, wskazywał na okres krótko po wale Kata z Panem luster w Atlantydzie.
Pokuj trofeum, eh? Widać lustra jednak nic nie odbijają. Shiba zaczęła przyglądać się im uważniej. Szukać, czy da się je przestawić, obrócić. Czy coś sugerowałoby, że jedno lustro może zawierać kilka przedmiotów. Skoro Mirro trzyma tutaj swoje pamiątki, może równie dobrze mieć tu ostrze Richtera.
Shiba obserwowała chwilę lustra z każdej strony, jednak zdawało się, że żadne nie posiada drugiego dna. Jedno lustro, jeden przedmiot - nie było w tym wypadku wyjątku od reguły.
Będąc do końca szczerym, Shiba była niezwykle neutralnie nastawiona do Mirro. Fakt, bicie go po twarzy było wyzwaniem niezwykle nudzącym, ale poza tym nic o nim nie wiedziała. Ciekawił ją. Z tego powodu stwierdziła, że jeszcze nie będzie wchodzić na jego złą stronę i zostawi kolekcję w spokoju.
Problemem była jednak sama kolekcja. Dlaczego zebrać coś co należy do każdego, ale nie miał tutaj miecza? Czyżby był mu bardziej, czy może mniej potrzebny od pozostałych? Niewiedza Shiby nie pozwalała jej wywniskować do kogo które przedmioty należą, mogła zgadywać, że kamyczek odnosi się do mocy Gorta przyjmując, że świat jest dość mały. O niczym to jednak nie świadczyło.
Niebieskoskóra westchnęła opierając dłonie na biodrach. Będzie musiała zostawić to pomieszczenie samemu sobie i rozejrzeć się po reszcie zamku.
 
Fiath jest offline  
Stary 16-09-2015, 19:15   #128
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Shiba

Lustrzany rycerz



Shiba odwróciła się, by ruszyć dalej eksplorować zamek. Jednak w korytarzu z którego przybyła dostrzegła pewien ruch. Widać, nie udało się jej ominąć wszystkich pułapek, a może to dotykanie luster ją aktywowało? W takim bądź innym razie, ściana korytarza odkształcała się, niczym folia przez która ktoś próbował się przebić. Słychać było trzasko, a z każda chwilą, zarys dłoni i sylwetki był coraz bardziej widoczny. W końcu po kilku sekundach, niczym płynne szkło, do sali został niemal wrzucony wojownik, o dziwnej, w pewny sposób niepokojącej postaci.


Cała jego sylwetka odlana była ze szkła, które działało niczym lustro. Naramienniki jak i hełm wykute były w podobiznę twarzy, której czoło otaczała korona cierniowych kolców. Te same pnącza owijały się dookoła długiego miecza, dzierżonego w prawej ręce. Lewa zaciśnięta była na wielkiej tarczy, która przypominała owalne zwierciadło. Shiba widziała w nim wyraźnie swoje odbicie. Przeciwnik nie wydawał się żywy. Poruszał się w sztuczny, przywodzący na myśl marionetkę, sposób. Rozglądał się na boki, ukazując tym samym, iż twarze znajdują się po wszystkich czterech stronach hełmu. Miecz groźnie obracał się w jego dłoni, ze świstem tnąc powietrze.
Widać Loki pomylił się, mówiąc o braku strażników w zamku.

Góra ciał


Shiba i Kaze przekroczyli portal, prowadzący do odnalezionego przez oczy herosa zamku. Zimny wiatr uderzył w nich, rozrzucając płatki śniegu po skromnych ubraniach niebieskoskórej. Kaze kichnął ostentacyjnie, po czym mruknął niezadowolony.
- Znowu pizg… – jego wypowiedź została jednak urwana w połowie. Oto bowiem cień zabójcy dostrzegł niebo pełno skrzydlatych kobiet. Sakubice krążyły dookoła wieży wykonanej z cielistego materiału. Co chwilę pikowały w stronę, która zapewne była Chuchrem i Karmą. Słychać było tam bowiem krzyki, ryki oraz dawało wyczuć się silne magiczne wyładowania. Shiba mogła się domyślić, że uwolniony z łańcuchów twór Lokiego, nieźle sobie tam poczynał.
- To niebo, prawda? Tyle cycków dookoła… –rozmarzył się Kaze, ręką starając się pochwycić znienacka pośladki Shiby.
Mogło mu się to nawet udać, bowiem kobieta przez chwilę musiała się skupić na odnalezieniu wejścia do wieży, które ukryte było przy pomocy magii w zachodniej ścianie budowli. Pytaniem jednak było, czy królowa Suukubów, miała swoja siedzibę na szczycie, czy też na dnie konstrukcji?
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 25-09-2015, 12:44   #129
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Bezimienny

Łowy

Bieg szybko zmienił się w pełzanie po cieniach, które było znacznie szybsze. Ten który niegdyś znany był jako Surokaze, wyczuwał wszystkich w więzieniu, każda najmniejszą potyczkę. Jego jednak interesował tylko jeden cel, Łowca. Szaroskóry pokonywał dzieląca ich odległość z zawrotna prędkością. Wyminął w mroku jakichś sługusów Gorta, oraz kilku strażników którzy jeszcze dychali. Schodził coraz niżej i niżej, wyprzedzając znacznie resztę grupy w wyścigu do celi elfa. Jego cel znajdował się już blisko klatki, na ostatnim piętrze. Rozprawiał się z ostatnim strażnikiem, gdy szaro skóry go zobaczył.


Nie był to już zamaskowany osobnik, który przyniósł mu tragiczna wiadomość pod jaskinią. Łowca przyjął swoją szalona postać, czarnoskrzydłego piewcy śmierci. Ten którego polowanie nigdy się nie kończyło, naprężył się lekko, mimo że nie mógł widzieć arcymaga. Jednak łowy nie opierają się tylko na wzroku.
- Pies zmienił się w wilka. Zaś wilk połączył swe siły z krukiem. – mruknął, odrzucając przy pomocy ogona, truchło gwardzisty. – Pokaż się ty, którego pragnienie zemsty dorównuje niemal memu. – dodał, spoglądając w plamę mroku w której znajdował się Bezimienny.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 27-09-2015, 19:23   #130
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Przebudzenie


Wystarczyło pojedyncze spojrzenie na zbrojnych, traktujące ich wszystkich jako ogół, by upewnić się o ich znikomej wartości. Blondyn kroczył, wiedząc że pojedyncze spojrzenie będzie więcej niż adekwatne by zatrzymać ewentualną agresję każdego z obstawy. Większość namiotów była zamieszkała przez świtę Vienn, osoby mające dotrzymać jej towarzystwo, niż pełnić rolę ochronną. Jeśli już, to magini mogłaby chronić wszystkich tutaj zgromadzonych. Kto wie, może właśnie tak było?
Kolejne kroki nie zostawiały nawet śladów na śniegu. Zdawało się, że strażnik równowagi nie zamierzał nawet zakłócić spokoju opadów atmosferycznych. Kolejne śnieżynki dotykały ziemi, tańcząc wokół niego, wymijając jego osobę. Równie możliwym jest zupełnie odwrotna sytuacja, w której to Faust wykonywał niewiarygodnie szybkie i subtelne ruchy, by ominąć każdy z nich. Mógł również wiedzieć, gdzie te spadną, nim zostały jeszcze skrystalizowane.
Gdy odległość została zmniejszona do pięciu metrów od progów namiotu najpotężniejszej władczyni ognia, strażnik zatrzymał się. Najwyraźniej nawet on szanował granice innych. Czasami.
- Dzień dobry, piękna Vienn o blasku silniejszym niż promienie samego słońca! - dźwięk słów blondyna zdominował otoczenie, informując wszystkich zgromadzonych o jedynej osobistości mogącej zabrać głos poza nim.
Kobieta odrzuciła włosy na bok, tak że plomienna grzywa, zatoczyła w powietrzu łuk. Płatki sypiące się z nieba nie mogły dotknąć też i jej, nie z powodu szybkości i gracji, a stałej podwyższonej temperatury dookoła jej ciała. Zmierzyła Fausta wzrokiem, uśmiechając się przy tym zadziornie kącikiem ust. - A więc złodziej, którego słowa są zawsze piękniejsze i czystsze od zamiarów, wyszedł w końcu ze swej nory?
- Ukraść mogłem conajwyżej Twe niewieście serce. - strażnik równowagi uśmiechnął się szeroko, jedynie przez szacunek do pełniącej roli tutejszego dowódcy magini pomijając inne “zabrane” jej rzeczy. Chociaż, w tamtych przypadkach były to bardziej obustronne wymiany, ona otrzymywała przyjemność, on pozbawiał ją pierwszych…
- Chyba że jest coś, o czym nie wiem? - zapytał, rozkładając ręce na boki w geście bezradności.
- Przestań się zgrywać Fauście. - prychnęła kobieta. - Nie siedzę na tym pustkowiu, pozwalając by moi ludzie marzli na śmierć, by słuchać twych pięknych słówek, oraz słodkich kłamstw. -dodała, wyraźnie zirytowana. Ognisty charakter Vienn nie był wszak mitem.
Blondyn rozłożył tylko ręce w geście bezradności. Nie uraczył swej rozmówczyni nawet najmniejszą odpowiedzią, w żaden sposób nie przybliżając jej to nieznanego mu celu. W tym momencie miał zbyt wiele do roboty, by przejmować się kolejnymi, prawdopodobnie równie bliskimi prawdzie jak reszta, oskarżeniami. Tylko siła woli strażnika równowagi powstrzymywała go przez całkowitym zignorowaniem magini.
Vienn była najwspanialszą zaklinaczką ognia, oraz jedną z przyjemniejszych kochanek w jego krótkim żywocie. Szkoda byłoby psuć potencjalne relacje, pozbywać się sojuszniczki, czy zwyczajnie - osoby godnej rozmowy, w imię szybszego zdobycia obecnego celu. Zwłaszcza, gdy załatwienie sprawy kapłanki zapewne nie będzie ani trudne, ani czasochłonne. Uśmiechnął się, świadom jak wiele razy te właśnie założenia okazały się błędne.
- Zamierzasz tak stać? - prychnęła, gdy zmarznięci strażnicy poczęli go powoli otaczać. Była to raczej proforma, którą czarodziejka nawet sama wyjaśniła. - Zasięgnęłam języka, wiem o tobie więcej niż wcześniej. Na przykład o tym, że jesteś od nas potężniejszy, o wiele potężniejszy. Ale właśnie dla tego, nie możesz z nami walczyć. - kobieta uśmiechnęła się lekko. - Więc nie zmuszaj mnie do podjęcia kroków Fauście, oddaj co zostało mi zabrane, a potem przeproś. To mi wystarczy.
- Powtórzę więc zadane wcześniej pytanie - odpowiedź strażnika równowagi była równie pozbawiona emocji, co poprzednia. Jego słowa leniwie wypływały na zewnątrz, powoli docierając do ust zgromadzonych. Jakby wbrew wszystkiemu, jego oczy świeciły mieszanką ekscytacji i podziwu. Ktoś w końcu poprawnie wykorzystywał nałożone mu reguły. Szkoda tylko, że na świecie zmienia się wszystko, a on znajduje się teraz znacznie bliżej wszystkiego niż wcześniej. Rozumie równowagę nie dzięki zasadom, ale mimo ich istnieniu. Już dawno ich nie potrzebuje, ostatnia walka z szaleństwem uświadomiła mu to. Matematyk, którego imienia nie zamierzał nawet przywoływać, chcący zatrzymać, pokonać strażnika wykorzystując jego ograniczenia.
- Chyba że jest coś, o czym nie wiem? - te słowa wybrzmiały znacznie głośniej, silniej niż poprzednie. Zdawało się, że blondyn specjalnie akcentuje tą właśnie część wypowiedzi, by ułatwić magini odpowiednią odpowiedź.
Kobieta zmrużyła brwi i uniosła dłoń, w której zapłonął płomień. Po chwili z żaru wyłoniła się księga, ta sama która niegdyś jej skradł, a potem oferował Lokiemu. - Tą. Przedmiot który najpierw sprzedałeś, a potem przechandlowałeś. - dodała, a śnieg dookoła niej stopniał. Ponadto Faust wyczuwał iż coś zbliża się do obozu. Prędko niczym sam Hermes, przebijało się przez śnieg, kierując się bez wątpienia w stronę obozowiska.
W okół strażnika równowagi pojawiło się dwadzieścia identycznych ksiąg. Każda delikatnie obracała się wokół własnej osi, nie zmieniając swej pozycji wobec dwójki rozmówców. Jedynie cień, który padał na ziemię pod nieustannie zmieniającym się kątem zapewniał, że ich ruch nie jest tylko złudzeniem.
- Tak jak mogę dać ją każdemu z tutaj zgromadzonych - odparł, rozkładając ręce na boki w geście bezradności. - Jednak zawsze będzie to tylko kopia, oryginał odesłałem dzień po opuszczeniu twego miasta. - dodał, a wszystkie księgi zniknęły w czeluściach niebytu. Pozostawiło dwójkę bez bariery, która wcześniej znajdowała się między nimi - nieporozumienia.
- Jeżeli zawinił któryś z sygnowanych przez gildię kurierów, to nie mój problem - dodał, zaś część jego umysłu spróbowała zidentyfikować nadchodzący byt.
- Nie zmienia to faktu, że mi ją ukradłeś. -zauważyła logiczny fakt. - Przynajmniej jedna doba z twego żywota, była dobą złodzieja. Czy więc nie należy, w celu zachowania równowagi, sprawić by chociaż jedna była dobą więźnia i kary? -zapytała, przestępując krok w stronę Fausta.
W tym czasie moc nabyta od starożytnego węża, dawała o sobie znać. Fausta zaczynał dostrzegać i wyczuwać aury. Dookoła czarodziejki, gorzał płomień, rósł i malał, zależnie od dominujących w niej emocji, jednak to właśnie on dominował i określał jej istnienie. Natomiast zbliżająca się istota… w swych myślach Faust mógł nadać jej tylko jeden kształt.



Gorejącego ogniem pasji i wiary krzyża. Znaku przypisywanego pewnym Bogom, symbolu którego centralnym punktem, był teraz zbliżający się osobnik.
Ciało blondyna delikatnie wygięło się w tył, zaś z jego ust wymknął się przytłaczający wszystko śmiech. Najprawdopodobniej wszystkie najbliższe góry właśnie drżały wywołując nieznane wcześniej światu lawiny. Zdawało się że dźwięk stworzony przez śmiertelnika, przebił granice dla nich przeznaczone, powoli zmieniając się w wyraz boskości.
- Hahaha - kolejne sylaby śmiechu dominowały otoczenie, przedłużając tą pozornie tylko długą chwilę. Kazda sekunda, była tak naprawdę tylko jej dziesiątą, a może nawet tysięczną częścią. Nawet opady śniegu zatrzymały się, najwidoczniej chcąc uniknąć zetknięcia się z blondynem możliwie długo. Przynajmniej, o ile wszystko, co właśnie się działo, nie było tylko marną próbą ludzkiego organizmu na zrozumienie tego, co już dawno przestało być dla niego przeznaczone.
Vienn niesłusznie wierzyła w wolność strażnika równowagi. W swobodę wyboru osoby, która w przeciągu kilku ostatnich lat nie miała możliwości na jeden dzień poświęcony w całości dla siebie. Śmiertelnika mogącego odnaleźć siebie tylko w pętającej cały kontynent klątwie. Chorobie, będącej również jego ówczesnym przeciwnikiem.
Szaleństwo było bowiem jedynym momentem w życiu Fausta, w którym wszystkie jego działania służyły spełnianiu jego, niewyobrażalnie spaczonych lecz ciągle własnych, pragnień. Zarzucanie mu, że którymkolwiek dzień nie był tym przeznaczonym dla więźnia było najgorszym, co można było zrobić w tym momencie. W dowolnym momencie.
Arcymagini Ognia popełniła jeden błąd. Pozwoliła, by jej dusza została zainfekowana przez niezrównaną wręcz magię. To właśnie sprawiało, że kobieta tak szybko uzyskała tytuł najsilniejszej - pierwotnie nieświadomie zyskała więcej niż jedno źródło dla swych zdolności. Nie musiała wykorzystywać tylko many. Właśnie to było podstawą jej wybuchowego charakteru, gorącej sylwetki i równie płomiennego języka. To, w porównaniu z wiedzą Fausta, powinno zabezpieczyć go przed wszelaką magią.
Faust pojawił się tuż za Vienn, odcinając jej kark stworzonym z duszy ostrzem. Jakby od niechcenia opóźnione nieznacznie Zero miało w tym momencie przebić jej ciało i duszę.
Trwało to ułamki sekund. Faust pojawił się za kobietą, od której od razu buchnęły fale ognia. Nie było to spowodowane jej czasem reakcji - była wszak tylko człowiekiem. Jednak zaklęcia ochronne, potrafiły omijać tak trywialne rzeczy, jak prędkość impulsów w nerwach. Jednakowoż, nie umiały one przezwyciężyć zrozumienia. Mimo ognia, Faust nie czuł choćby chęci wydalenia jednej kropli potu. Jego umysł i dusza, znały już tajniki mocy przeciwniczki, niwelując tym samym jej potęgę. Cięcie było szybkie i płynne. Vienn opadła twarzą w śnieg, a jej dusza, spłynęła po ostrzu w stronę ręki Fausta.
Faust kucnął, delikatnie gładząc włosy niemalże martwej magini. Patrzył na spadający w koło śnieg, na oddział będący ochroną Vienn, który dopiero za kilka chwil zda sobie sprawę ze zmian, które zaszły w przeciągu ostatnich sekund.
Czwarty z rodu zdrajców zachowywał się teraz nieco inaczej niż zwykle, nie chełpił się swym zwycięstwem. Nawet, jeśli dotyczyło ono najpotężniejszego żyjącego maga ognia. Cóż, wszyscy się zmieniają.
Lewa dłoń blondyna dotknęła policzka Vienn, pozwalając jej duszy wrócić do opuszczonego ciała. Nie było potrzeby, by pozbawiać świata kolejnej wielkiej osobistości. Pustka, której na tym świecie było coraz więcej, tak często znajdowała coś gorszego jako zastępstwo. Świat zmieniał się nieustannie, a strażnik równowagi pragnął chociaż kilku stałych. Leżąca magini mogła być jedną z nich. Dłoń osunęła się na usta, a jedynym punktem kontaktu był teraz palec wskazujący.
Oddał jej duszę, szepcząc: - Gdy o coś poproszę, spełnisz to.
Wstał, spoglądając w kierunku nadchodzącej istoty: Kronosa, lub któregoś z jego sługusów.
- Nie ukradłem twojej księgi, nie zrobiłem nic z jej oryginałem, odesłałem ją gońcem z autoryzacją twojej akademii. Jeśli jej nie dostałaś, zawiódł ktoś inny. - stwierdził, wiedząc że kobieta odzyskała już świadomość.
- Ktoś wie o tym, że tutaj jesteś, Vienn? - zapytał, jak gdyby właśnie jej nie zabił. W pamięci sprawdził odpowiedź na to pytanie, chcąc zweryfikować jej odpowiedź.
Kobieta powoli zaczęła podnosić się z ziemi, masując lekko kark, na którym płatki od razu wyparowały. Jej oddział zdawał się nie wiedzieć, co właśnie miało miejsce, ale bez rozkazu nawet nie myśleli o zmniejszeniu dystansu. Kobieta spojrzała na Fausta swym ognistym wzorkiem, jednak nie płonął już tam ogień nienawiści. Przekazanie duszy skutecznie go zgasiło.
- Tak… zostaliśmy posłani razem, mieliśmy razem upewnić się że jesteś martwy. -odparła, gdy energia ktora wyczuwał zaczęła spadać z nieba. - On jeszcze o tym wie. -dodała, gdy śnieg eksplodował w miejscu uderzenia człowieka, którego blondyn wyłowil z myśli czarodziejki.




Kapłan, którego Faust poznał w przedsionku Asgardu. Jednak było w nim coś dziwnego, ręka którą pozbawił wcześniej duszy, znowu ruszała się w pełni sprawna. Ponadto jego aura, była o wiele potężniejsza, na tyle że śnieg dookoła, nie tyle co wyparowywał, a dezintegorwał się.
- Kronos wykorzystał Cię, chcąc pozbyć się jednego z ostatnich zagrożeń. - Szepnął do Vienn, wykonując powolny krok w stronę klechy. Uśmiechnął się szeroko. Najwidoczniej najwyższy przełożony kleryka wykorzystał swą sztukę transmutacji duszy, przywracając kontrolę nad ręką, oraz znacznie zwiększając jego siłę.
- Witaj, psie Kronosa. Czyja dusza rezyduje w twej ręcę? - zapytał, spoglądając na przeciwnika z nieukrywaną pogardą. - Przybyłeś przekazać wiadomość od pana, czy może… - zamiast końca sentecji, w dłoni Fausta pojawił się perłowy miecz.
Kapłań wyprostował się na swoją iponującom wysokość. Delikatny uśmiech szaleńca wykwitł na jego twarzy, gdy z rękawa wciąż “jego” ręki, wystrzelił miecz który pochwycił.
- Me ramię to dar od Pana nas wszystkich. Wybrał mnie, jako swego posłańca, który ma posyłać inowierców prosto do otchłani. - przy tych słowach, poruszył delikatnie palcami swej nowej kończyny. - Twoja egzystencja bezcześci jego imię. - dodał, gdy czubek miecza wskazał na Fausta.
- Ohh, twój bóg przyznaje się do swojej własnej słabości? - zapytał, mrugając lewym okiem do swego rozmówcy. Nieustannie badał jego aurę, chcąc zyskać możliwie wiele informacji o zmianach, które w nim zaszły.
- Czyżby prosty strażnik był czymś, co beszcześci jego imię? - kolejne pytanie wypłynęło z jego ust, a uśmiech pełen perłowych zębów poszerzył się nieznacznie. - Nie sądzisz, że to źle świadczy nie tylko o nim, ale i o twej wierze w jego osobę? - mówiąc to, blondyn delikatnie przechylił głowę na bok.
- Zamilcz! -kapłan ryknął, machając wściekle wolną od ostrza ręką. Sam ten ruch wywołał falę energii, ktora strażnik mógł dostrzec tylko dzięki treningowi w jamie Urbobosa. Niszczycielska dzika moc, energia chaosu która niegdyś zrodziła kosmos, skakała po śniegu, unicestwiając losowe punkty, kierując się w stronę blondyna i czarodziejki.
- Otocz się swoim ogniem i uciekaj stąd, twojego kolegę raczej nie obchodzi twoje dobro - stwierdził, nie spoglądając nawet w kierunku kobiety. Nie musiał tego robić, był świadom jej duszy, mógł obserwować jej pozycję nie spuszczając wroga z oczu. Sam zwyczajnie zamierzał unikać energii chaosu, chcąc dowiedzieć się o niej czegoś więcej. W jego wolnej dłoni pojawiła się pojedyncza czarna kula, zbierająca szaleństwo przeciwnika i wykorzystująca je przeciw niemu.
Ogień strzelił z ziemi otaczając Vien. Jako czarodziejka skupiła się bardziej na rozwoju swego umysłu niżeli ciała, to teraz miało przyczynić się do jej zguby. Energia uderzyła w ognista barierę sprawiając, że w tej powstała dziura. Kilka wyładowań dotknęło ciała kobiety, jej ręki i torsu. Ten delikatny kontakt wystarczył. Cała prawa strona kobiety poczęła się rozpadać w malutkie drobinki, jak gdyby ktoś rozkładał ją na atomy. Degradacja postępowała z zadziwiająca prędkością, a po chwili tylko chmura punktów pozostała z jej ciała.
Wtedy tez promień szaleństwa wystrzelił w stronę kapłana, całkowicie pochłaniając jego ciało. Tak przynajmniej wydawać by się mogło zwykłemu oku śmiertelnika. Faust jednak patrzył duszą. Krzyż zdążył umknąć atakowi, pokazując swa prędkość tak jak to zrobił przy ich pierwszym starciu. Pojawił się za plecami blondyna, a jego ostrze przeszło przez szyję Fausta, skracając go o głowę. Ta jednak, jak i reszta ciała, rozmyła się, była bowiem niczym innym jak iluzją optyczną po błyskawicznym uniku. Prawdziwy strażnik, już dawno był zdala od ostrza.
- Twoje działania coraz bardziej przypominają tego, który rozsmakował się we własnych dzieciach - strażnik równowagi zaśmiał się, gdy w najbliższym otoczeniu kleryka pojawiły się setki jego podobizn. Poruszał się wystarczająco szybko, by określenie jego konkretnej lokacji było niemożliwe.
Faust odczuwał pewną dozę smutku, jego Vienn odeszła. Nie miał jednak złudzeń - zrobiła to na własne życzenie, w pełni świadoma ryzyka związanego z zaangażowaniem się w “łowy”. W polowanie z pojedynczym celem - jego głową. Preferowalnie odłączoną od reszty ciała.
Po chwili zamierzał przestać, pojawiając się przy poprzednio niezranionej ręce, wykonując równoległe do ziemi cięcie w bok przeciwnika. Atak o ułamek sekundy wyprzedzała fala uderzeniowa.
- Pan mój obdarza mnie łaską, zsyłając grzeszników pod ostrze sprawiedliwości. - wymruczał, kiedy z nadludzką prędkością zaczął ciskać nożami w klony Fausta. Niebo zalśniło od odblasków słońca na stali, jednak żaden z mieczy, nie trafił w prawdziwego Fausta, który pojawił się przy wrogu.
Jego atak był szybki i nie możliwy do uniknięcia. Jednak oponent przygotował się jakoś przed walką. Kiedy ostrze wraz z fala uderzeniową, zbliżyły się do ciała, pojawiła się przed nimi ognista energia w kształcie krzyża. Magiczna tarcza, miała przyjąć na siebie atak… ale wszak Faust pojął już sztukę plomienia. Miecz przeniknął przez defensywę, a czas jak gdyby zwolnił. Kaplan zaczął opuszczać swe normalne ramię w dół, chcąc zbić cios, jednak nie był dość szybki by zrobić to bezbłędnie. Co prawda uratował swój tłów, uderzając łokciem w nadgarstek Fausta. Jednak fala uderzeniowa miotnęła nim tak, że ramię przeniknęło przez ostrze, a dusza spłynęła po ostrzu do ciała blondyna. Ten mógł rozmaksować się w niej, kiedy klecha przeturlał się po śniegu kilka metrów dalej.
- Czym więc zgrzeszyłem? - odparł Faust, zaś jego głos rozbrzmiewał z dawno już opuszczonego miejsca. Blondyn zatrzymał się na chwilę, przyjmując charakterystyczną pozę, której potęgę wykorzystał w poprzednim starciu z klechą, pozbawiając go jednej ręki. Jego szeroki uśmiech zdawał się prowokować przeciwnika, zachęcać do próby zablokowania tego samego ataku.
Dzierżąca katanę prawa ręka górowała nad jego sylwetką niczym dziób mitycznego ptaka. Ostrze ustawione równolegle do ziemi, lewa noga wystawiona do przodu. Postawa otwarcia, technika opracowana niegdyś przez wyznawców Kitsune, teraz stawała się jednym z charakterystycznych ruchów strażnika równowagi.
- Powstanie Feniksa - mruknął znikając. Sam krążył przez chwilę wokół przeciwnika, zaś cztery stworzone z samego ognia sylwetki blodnyna przeprowadziły dorównujący mu szybkością atak, tnąc ognistymi ostrzami z przeciwstawnych sobie miejsc. Piekło, które miała zgotować nowa magia Fausta bazowało na ubóstwianym przez klechę symbolu. Kolejne, symbolizujące odrodzoną potęgę najwspanialszej władczyni ognia, atakowały na planie krzyża.
Strażnik zaś zamierzał wykorzystać odruchy i zdolność nauki przeciwnika przeciwko niemu. Celowo pokazał dokładnie tą samą pozę co poprzednio, wzmacniając ją dodatkowo najnowszym, zdobytym zaledwie kilka minut temu nabytkiem. Chciał, by sługa Kronosa spodziewał się dokładnie tego samego co poprzednio. Frontalnego ataku mirażem połączonego z faktycznym atakiem wydłużonym ostrzem zza mirażu.
Fałszywy blondyn miał pojawić się w tej samej odległości względem przeciwnika co wtedy, tuż po ataku czterech feniksów, prawdziwy zaś zamierzał zaatakować z najtrudniejszej do przewidzenia, chociaż zapewne najłatwiejszej do obrony strony. Tuż obok “boskiej” ręki przeciwnika. Perłowe ostrze miało opaść pod kątem na tułów przeciwnika, pozostawiając go bez duszy.
- Twoje istnienie samo w sobie jest grzechem! -ryknął mężczyzna, chwytając się za pozbawione duszy ramię. Zaiskrzyła energia, a ręką odpadła od ciała, spoczywając w dłoni klechy. Z rykiem gniewu wyrzucił rękę do góry, a ta strzeliła niekontrolowaną energią pożeracza Bogów. Pioruny chaosu rozlały się dookoła niczym bariera, niszcząc wszystkie płonące sylwetki Fausta, oraz nie pozwalając mu się zbliżyć.
- Nie skryjesz się przed okiem Boga! - kolejny krzyk wydobył się z ust okularnika, gdy odbił się od ziemi, wyrzucając smugę śniegu w powietrze. Jego dłoń zacisnęła się na pustce, w której nagłym szarpnięciem zmaterializował się Faust, który właśnie tamtędy przebiegał. Palce boskiej ręki zacisnęły się na gardle strażnika, a wyładowania energii strzeliły dookoła. Chwilę potem głowa blondyna wylądowała na śniegu, odzielona od ciała.
Ciało strażnika równowagi opadało bezwiednie. Po raz kolejny przegrał, stracił swój żywot. Poznał sekrety Uroborusa tylko po to, by zostać pozbawionym możliwości zdradzenia ich. Permanentnie. Kolejne sekundy mijały, krew tryskała w koło. Stworzona z byłego herosa fontanna z pewnością była widokiem godnym pozazdroszczenia. Tak wiele osób chciałoby zobaczyć ten właśnie widok. Ujrzeć to wspaniałe zdarzenie. Świat w końcu powróci na normalne, nie splamione “równowagą” tory.
Loki i Kronos stracą ich najbardziej świadomego przeciwnika, może nawet jedynego. Ciekawe, czy pozostali śmiałkowie nadal są w stanie stawiać im opór? Czy Luigi Nino właśnie ubolewa nad straconym obiektem badań, a może cieszy się ze zwiększonego bezpieczeństwa? Zapewne nawet legendarny, dzierżący Equillibrium, szermierz pomyśli kiedyś o żywocie, który pośrednio odebrał.
Umarł Faust.
Niech żyje Faust!
Blondyn był jeszcze szybszy niż zwykle, jego ciało, pozornie jeszcze bez głowy, pojawiło się tuż przed przeciwnikiem, otoczone stworzonym z duszy pancerzem. Dekapitacja mająca miejsce kilka sekund temu była już tylko przeszłością. Oczy czwartego z rodu zdrajców zdawały się świecić czymś innym, jakby wyższą, nie znaną śmiertelnikom energią.
Zamarkował uderzenie wyprowadzone tuż obok zdrowej ręki, wymierzone w gardło przeciwnika, by pojawić się za nim, wykonując horyzontalne cięcie na wysokości jego brzucha. Jego taniec trwał dalej, a blondyn wykonał dokładnie to samo uderzenie, lecz z przeciwnej strony.
Wszystko nie trwało nawet sekundy. Słowa modliwy czy pogardy nie zdołały opuścić ust kaplana, gdy miecz przeszedł przez jego ciało. W normalnych warunkach zakończyłoby się to efektywnym rozcięciem na pół, jednak w obecnej chwili jedynie dusza została rozpołowiona. Jednak tylko na chwilę, oto bowiem ostrze Fausta pochłonęło to co przecięło, na nowo łącząc esencje sitnienia. Zamykając ja przy okazji w ciele strażnika, chwilę przed tym jak ciało kapłana łupnęło o ziemię.
- Wszystko zgodnie z planem - pokrywająca ciało strażnika zbroja powoli dematerializowała się, by ujawnić znajdującą się w tym samym miejscu co poprzednio głowę. Ta, która odpadła od ciała blondyna, samoistnie przestała istnieć. Faust nadal był tym samym osobnikiem, z niezmiennym, ciężkim do pohamowania urokiem osobistym.
Perłowe ostrze blondyna przecinało na pół “boską” cząstkę klechy, rezydującą w jego ręce. Sam zaś nadal nie był w pełni zrelaksowany. Wpatrywał się w przeciwnika, oczekując kolejnego, wymuszonego przez nieludzką cząstkę duszy, ruchu.
Faust nie mylił się. Ręką którą Kronos nasycił swoja mocą, zaczęła bulgotać i pęcznieć, strzelając dookoła wyładowaniami. Nie pozwalała się Faustowi zbliżyć, gdy powoli rozrywała ubranie klechy, zwiększając się niemal do ludzkich rozmiarów. Jednak co najdziwniejsze, mogła też spojrzeć na strażnika, dzięki wielkiemu oku na środku dłoni.


Spodziewałem się po nim więcej - głos Kronosa, wydobył się z olbrzymiej dłoni, z której palców powoli zaczęły wyłaniać się łańcuchy.. - Ludzie zawsze zawodzą…
- Witaj, ojcze bogów. - strażnik równowagi uśmiechnął się na widok nowej formy swego rozmówcy. Rozpoznał jego duszę z dalekiej odległości, nie znając jeszcze jej nosiciela. Jak mógłby nie poznać jej teraz? Teraz wpatrywał się w nią, wyraźnie zaciekawiony.
- Czyż ostatnim razem nie wspominałeś, że masz dla niego inne zastosowania? - zapytał.
- Już je wypełnił… chociaż liczyłem, że nim odbierzesz mu duszę, zdoła cie jakoś osłabić. - ramię westchnęło. - Ciężko o kompetentnych sługusów. -zaśmiał się cicho, a jego oko zaczęło krążyć obserwując okolicę. - To miejsce… ma ciekawą aurę. Co tu robiłeś strażniku?
- Przecież wiesz - odpowiedź Fausta była wyjątkowo krótka. Zdawało się, że nie obawiał się swego rozmówcy tak bardzo, jak poprzednim razem. Coś w blondynie nieustannie zmieniało się, pozwalało mu wkraczać na nieznane wcześniej rejony. Osiągnąć poziom, którego istnienia wcześniej nawet nie podejrzewał.
- Tak jak wiedzieli “twoi” ludzie. - dodał, mrugając lewą powieką.
- Teraz zaś wiem, że i ty wiesz. Wszak mogłeś być tu przypadkiem. - dodała ręka, mrużąc swe oko. - To że znalazłeś zamek naszej matki jest… kłopotliwe. - mruknął, a łańcuchy upadły w śnieg, pełznąc w stronę truchła klechy.
Nie walcz z nim” - Faust usłyszał w głowie słowa Kata. -” Nawet ułamek duszy Boga to dla ciebie wyzwanie… on zaś nie jest jakimś tam Bożkiem
- Zamierzasz wykorzystać to ciało po raz kolejny? - zapytał dłoń Kronosa pełnym pogardy głosem. Spoglądał to na łańcuchy, to na sylwetkę rozmówcy. Próbował zyskać możliwie wiele informacji. Nie koniecznie po to, by walczyć.
- W dodatku potrzebowałeś do tego pomocy istoty niewątpliwie niższej od samego siebie. - stwierdził, wyraźnie zdziwiony tym faktem. Opady śniegu powoli wracały do normy, omijając jednak z daleka przewyższającą ich dwójkę.
Faust przechylił głowę na bok, w jakże charakterystycznym dla niego geście. Przeważnie używał go, gdy chciał zwrócić uwagę na intrygującego, lub też na najważniejszy punkt swojej wypowiedzi. Nie wiedział czemu, ta maniera pojawiła się samoistnie i nie chciała go opuścić.
- Czemu po prostu go nie pochłonąłeś? - zapytał, zaś jego złote kolczyki zatańczyły do melodii lodowatego wiatru. W umyśle Fausta pojawiła się już pewna teoria.
“- On nie chce, czy nie może pochłaniać istot niższych od siebie rangą egzystencji?” - zapytał Kata, wyraźnie zaciekawiony tym faktem. “- Spokojnie, nie szukam swego końca” - dodał, uspokajając swego mentora.
- Byłoby to dla niego, niczym jedzenie robactwa dla was. Brzydzi się tym, nigdy nie pochłonie czegoś co uważa za niegodne swego żołądka.” - potwierdził domysły blondyna jego mistrz.
Łańcuchy zaczęły owijać truchło, a Faust wyczuwał od nich niezwykle paskudną moc. Energię samego hadesu, krainy zmarłych mogącej spokojnie wypełnić tą skorupę nową duszą.
- Czasem lepiej wysłać w pewne miejsca ciało, którego dusza nie boi się śmierci. -odparła dloń, zaciskając truchło w ciasnym metalowym uścisku.
- Ciało musi byś rozwijane wraz z duszą, w przeciwnym razie zyskasz tylko… - blondyn zawahał się, próbując znaleźć najbardziej odpowiednie słowo. Jego oczy raz jeszcze spojrzały na swego rozmówcę. - Abominację, wynaturzenie nie rozumiejące swej mocy. - stwierdził w końcu, wyraźnie zadowolony ze swojego doboru słownictwa. Spróbował wyodrębnić w duszy osobnika dusze inne niż ta dominująca.
- I co z tego? Ludzie nie zasługują na nic więcej. - odparła dłoń, a Faust poczuł jak gęstnieje atmosfera. Widać, Kronos gdy już zabezpieczył ciało, miał zamiar zająć się tym w którego żyłach płynęła jeszcze krew.
- To tak, jakby twoja matka postanowiła odebrać wam wszystko, co czyni was bogami. - strażnik równowagi zauważył, przyglądając się wszystkim możliwym przesłankom na atak rozmówcy.
- Stworzyliście ludzi pragnąc mocy, teraz chciałbyś się ich pozbyć i zyskać supremację? - zapytał, wyraźnie zaintrygowany motywacją Kronosa. Najwidoczniej niegdyś najpotężniejszy z bogów chciał powrócić swą poprzednią potęgę.
- To ty zasugerowałeś że chce ich unicestwić. - oko zmrużyło się jak gdyby rozbawione. W tym czasie Faust wyczuwał dusze które znajdują się w okolicy. Jednak ich męka i mnogość sprawiały, że nie dało się odróżnić jednej od drugiej. Jak gdyby ktoś zszył ze sobą tysiące istnień.- Czy widząc mrówki szukasz ich mrowiska by je zniszczyć? Czy tylko rozdeptujesz kilka na swej drodze, idąc dalej? -dodał, a Faust poczuł energię zbierająca się u opuszków palców wielkiej dłoni.
- Widzę co usiłujesz zrobić chociażby ze mną. - uśmiechnął się, wyraźnie zaciekawiony wizją siebie jako mrówki. Wraz ze słowami pojawiającymi się w eterze, jego palce zacisnęły się lekko na pojawiającym się znikąd papierosie. Odpalił go, a jego myśli na kilka chwil oddaliły się od tej surrealistycznej sceny.
Ciekawe, czy nadal nosiłby kolczyki? Z pewnością nie miałby jednak swej ulubionej bródki. Jego prawa dłoń powędrowała w jej stronę, roztrącając pojedyncze włosy na bok.
- Mrówkami się nie przejmuje, za nimi nie wysyła się pościgu, nie wykorzystuje cząstki siebie do eksterminacji byle owadów. - stwierdził, wykonując pojedynczy krok w tył. - Nie prosisz też mrówek o pomoc, nie wykorzystujesz ich. Po prostu je ignorujesz. - kontynuował, uśmiechając się delikatnie. Zaciągnął się, by po chwili wypuścić dym z ust. Czasem zastanawiał się, jak znalazł się poza granicami “ludzkości”, niemalże stając się półbogiem.
- Jeśli faktycznie jesteśmy dla ciebie tylko mrówkami, możesz nas po prostu zignorować. - dodał, spoglądając na zbieraną w opuszkach palców energii. Chciał sprawdzić, czy była tym samym co umiejętność kleryka, tylko w potężniejszej wersji.


Faust uniósł dłoń z papierosem, wskazując nią na swego rozmówcę. Nawet dym zdawał się nie ulatniać, jakby blondyn potrzebował całej uwagi na sobie. Oczu wszystkich, łącznie z bogu ducha winnymi strażnikami Vienn.
- Jeśli faktycznie jesteś tak potężny, nie masz powodu by obawiać się czegokolwiek. Mrówka, nie ważne jak bardzo by się starała, nie zburzy porządku świata ludzkiego. Wedle tej logiki ani ja, niezależnie od posiadanej wiedzy, ani tym bardziej znajdujący się tutaj najemnicy nie są warte twej uwagi. - stwierdził, przymykając prawe oko. Jego koszula drżała na wietrze, gdy on próbował zburzyć fasadę obecnego zagrożenia.
- Pozwolę więc zadać sobie jedno pytanie. Kim jesteś Kronosie? Potężnym bogiem, czy płaczącym dzieckiem, które boi się mrówek? - zapytał.
- Twój wybór będzie odpowiedzią - stwierdził, nie czekając na odpowiedź swego rozmówcy. Zwyczajnie obrócił się w stronę, w którą wcześniej zmierzał i zaczął iść. Nie wykorzystał jeszcze swej szybkości. W razie czego był gotów ją wykorzystać, ciągle obserwował duszę Kronosa, wyczekując ewentualnego ataku.
- Twój wybór będzie odpowiedzią. - powtórzył, krocząc przed siebie.
- Bo ty i reszta zgrai z którą Loki się bawi, dawno przestaliście być ludźmi, a staliście tym czego my Bogowie nienawidzimy. Herosami, półbogami i innymi wynaturzeniami, które nie mają swego miejsca w tym świecie. - czarne punkty zbierały się na palcach. Faust był pewien, że moc jest tym samym, jednak różnica mocy między tym co zaprezentował kleryk, a mocą Kronosa była powalająca. Nawet nie gotowy atak, przewyższał o stokroć, to czym atakował go jego poprzedni przeciwnik. Zdawało się jednak, że słowa blondyna wywarły wpływ na Boga, bowiem moc stanęła w martwym punkcie. - Mimo to masz rację. - dodał, jak gdyby zamyślony. - Loki jest na waszym poziomie, to on powinien zajmować się wami. Bo nawet anomalia jak wy, nie jest wstanie zagrozić doskonałości, którą są prawdziwi Bogowie. Bowiem nie ważne jak byście się starali, zawsze pozostaniecie niedoskonali. - energia na palcach zgasła, a dłoń niemal zamknęła swe oko. - Zbliżają się zmiany Fauście, takie których nie zatrzyma żaden Heros czy nawet Bóg.
- Do zobaczenia Kronosie, do zobaczenia - strażnik równowagi pomachał ręką w kierunku swego rozmówcy, by po wraz z końcem sentencji niemalże rozpłynąć się w powietrzu. Faust zmierzał już w kierunku legendarnego szermierza.
 
Zajcu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172