|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
10-01-2016, 12:07 | #81 |
Reputacja: 1 | Warszawa Bycie naćpanym w przysłowiowe trzy dupy znacznie pomagało w żałobie, z czego nie zdawało sobie sprawy wiele osób. Krzychu był okrutnie kuszony. Marzył tylko o powrocie do starych zwyczajów do czasów gdzie jeszcze nie był ważny i mógł sobie bezkarnie ćpać małe odsetki, resztki tego co mu zostawały po sprzedaży. Teraz jednak był dawno po tym, miał to za sobą i był poważnym człowiekiem biznesu. Niestety przez to nie miał zielonego pojęcia jak poradzić sobie ze stratą syna. Jedyny członek rodziny jaki mu został, teraz leżał martwy w kostnicy, został sam ze swoją firmą i swoimi pieniędzmi. Był za stary na szukanie nowej żony, robienie kolejnych dzieci i szczerze mówiąc nie widział w tym żadnego sensu. Wpatrywał się pustym wzrokiem w trumnę syna. Wykładając wystarczająco dużo pieniędzy da się załatwić pogrzeb w trzy dni po zgonie. Chciał to miec za sobą. Chciał też mieć jasny i prosty cel zemsty, ale niestety, jeśli kogoś miał winić za śmierć syna, to tylko samego Piotrka. Nie był na tyle hipokrytą by wzywać do pomsty na dilerach narkotykowych, do których sam należał od tylu lat. Do ilu zgonów, do śmierci ilu synów, córek, braci i sióstr on się przyczynił? - Jestem - mruknął ponurym głosem Vlad, znikąd kładący mu dłoń na ramieniu, rząd z tyłu. - Dziękuję - Krzysztof pokiwał głową i mężczyzna powoli zabrał rękę. - Moje… kondolencje… - cicho dodał rosjanin zwieszając głowę. Krzysztof tylko dalej powolutko kiwał głową, przyjmując obojętnie wszystkie słowa. - Numquam periculum sine periculo vincitur - powiedział znikąd były ojciec. Vlad podniósł łeb nierozumiejąc. - Słucham? - skrzywił się mężczyzna. - Niebezpieczeństwo nie może być zwalczone bez niebezpieczeństwa - westchnął ciężko Nowotczyński. - Tak se gadam… bez sensu. Sorki. Co chciałeś powiedzieć? - spytał odwracając się do szefa. - Ta trójka z rezydencji… dorwaliśmy ich. Dwóch nie żyje, trzeci zwiał, ale był ranny. Zwali się Alekto i Megera. Krzychu zachichotał, a przy tym trzęsło się jego całe ciało. - W mitologii byli kobietami. - Tak wiem… wyguglowałem sobie. No, ale ci byli facetami. Obcieliśmy im jajka i parę innych rzeczy, ale nie powiedzieli zbyt wiele. - Ale coś powiedzieli? - Krzysztof uniósł brew. - W mieście zostało ich trzech. Apollo, Ajakos i Hermes. No i nasz David… Ares jeśli wolisz - Vlad oparł się ciężko o krzesło przyglądając się smutnej, ciemnej i chłodnej sali. Miło było odpocząć od upału na zewnątrz, nawet w takim miejscu. Śmierć jakoś go nie krępowała. - Nasz? Już ci mówiłem, że biorę za niego odpowiedzialność. Był moją pomyłką - dodał zwieszając głowę z pokorą. Vlad wzruszył ramionami. - Zrobił swoje, tak? Jacek nie żyje, a sam David siedzi w więzieniu… - dodał z uśmiechem. - Tak słyszałem… wątpię żeby coś powiedział o nas, raczej nie należy do tego typu ludzi co chcą z kimkolwiek współpracować... - Jak już się o tym przekonaliśmy - wtrącił się rosjanin. - Mogę? Chcesz? - spytał wyciągając paczkę fajek i licząc się tylko z odpowiedzią na drugie pytanie. Odpalił papierosa i zdjął marynarkę zaciągając się ostro papierosem. - Nieee… dzięki - odparł przeciągle podwładny. - Powiem ci jak teraz wygląda sytuacja… straciliśmy sporo, ale od początku liczyliśmy się z takimi stratami. To jak Jacek ostatnimi czasy prowadził interesy prowadziło do sporego rozpadu, ale tym sposobem większość ludzi poszła siedzieć za broń, nie za… wiele innych rzeczy. Dostaną mniejsze wyroki, mamy zajebistych prawników, a psom brakuje teraz dowodów na wszelkie inne rzeczy. Zaprzepaścili wszystkie poprzednie sprawy jakie mieli na nas. Prawie wszystkie… na największych wciąż trzymają grube rzeczy, ale jesteśmy póki co bezpieczni - przyjrzał się papierosowi i oderwał połowę filtra. - Polskie fajki… ledwo czuć, że się pali coś. Krzychu uśmiechnął się pod nosem, odwracając się w stronę trumny syna. - Jest ich mniej niż myśleliśmy… David dosyć sprawnie nas oszukał to prawda… ale nie jest już problemem. Musimy jednak dotrzeć do pozostałej trójki. Potem uspokoić sprawę z psami i w końcu będziemy mogli wyjść na prostą po tym jak Jacek nam spierdolił ostatnie miesiące. - I jak chcesz dotrzec do pozostałej trójki? - spytał Krzychu cicho. - Kret którego mieliśmy u siebie coś tam nam powiedział. Chociaż trzeba było mu wyjąć obie rzepki, a na takiego twardego nie wyglądał… - rosjanin przygryzł wargę, na chwilę zatracając się w wspomnieniach. - Jest ten chłopak… Nowicki. Leży w krybie, ale możemy się do niego dostać. Myślę, że głównie przez tę dziewczynę, a przynajmniej tak będzie nałatwiej. Oboje zresztą mają jakiś kontakt z Hermesem, a ten prowadzi dalej do pozostałych. - Chcesz do nich podejść… jak? - Krzychu spojrzał na chwilę w tył, nie odwracając głowę. Chrząknął od gęstego dymu ze szluga szefa, który spalał narkotyk w zadziwiającym tempie i już zabierał się za drugiego. - Delikatnie. Po dobroci. Są raczej zestresowani. Szczególnie dziewczyna, jest w zupełnie innym świecie. Pewnie brakuje jej krok od załamania nerwowego czy coś, a w takim przypadku niewiele by się przydała, więc na spokojnie. - A… a policjant? - Kamiński? - Vlad uśmiechnął się z papierosem w kąciku ust. - Musze przyznać, że mnie mile zaskoczył. Zajął się Davidem za nas. Nie dziwne, że Jacek mu ufał, chociaż trochę za bardzo… no, ale trzeba go skończyć. Z tym, że jeśli ci kultyści nie są durni, to będą się blisko niego trzymać. Temu myślę wysłać Śliwę, trzeba i tak go zajebać, a tak pozbędziemy się dwóch problemów za jednym… jak się to mówi po polsku? - Zamachem - podpowiedział Krzychu. Vlad w podziękowaniu poklepał go po ramieniu. - No. Zamachem… właśnie. Jesteśmy o krok od wygranej Krzysiu, a co lepsze, wszyscy myślą, że przegrywamy. - Dałeś broń tym, którzy byli wciąż po stronie Jacka, prawda? - spytał Krzysztof uśmiechając się mimowolnie. - Tylko tym. No i szczurom wszelakim. Przez jakiś czas zyski będą trochę mniejsze, ale gdy opadnie kurz po bitwie, dostaniemy posiłki od moich przyjaciół z Rosji. Prawdziwi mężczyźni nie potrzebują broni by rozwiązać każdy problem - Vlad zgasił papierosa na pełnym czarnych śladów języku i schował go do kieszeni marynarki. Wstał i założył ją, elegancko przyklepując i zapinając guziki. - Kończ żałobę. Przydasz się przy tym Tomku. Tobie ufa, a nie chcemy go tracić. Póki co jest trochę spalony u psów, ale jeśli mu pomożemy może z tego wyjść. Może się przydać jeszcze. Sporo przeżył w sumie. - Ufa mi? - Krzysztof też się podniósł, chociaż nogi trochę mu się trzęsły. - No dobra… chce pewnie zająć twoje miejsce - Vlad wzruszył ramionami. - Ambitny chłopak, nie ma co go winić. - Brak mu jednak twojej ambicji… - Krzychu spojrzał szefowi w oczy, ale nie wytrzymał długo, przerażająco spokojnego spojrzenia. - Jak i wielu innych rzeczy. Poczekam na zewnątrz, jeśli chcesz się jeszcze pożegnać, ale… - Nie - wtrącił nagle Krzychu nieco głośniej i ostrzej niż chciał. Zdając sobie sprawę z pomyłki chrząknął i wyprostował się, gdy Vlad mierzył go lekko zdziwionym wzrokiem. - Znaczy… nie potrzebuję. Chodźmy - powiedział wychodząc z sali. Trumnę włożono do ziemi w obecności samych grabarzy i paru policyjnych obserwatorów. Tomek i Joanna WieczórJoanna podeszła pod drzwi, za którymi powinienem leżeć Tomek. Spojrzała wielkimi oczami na policjanta. Sporych rozmiarów mężczyzna obrzucił dziewczynę wzrokiem i choć wyglądała uroczo, cała przerażona i rozdygotana to nie był to wzrok pożądliwy. - Pan H mówił, że przyjdziesz… możesz wejść - mruknął otwierając drzwi.
__________________ Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies ^(`(oo)`)^ |
12-01-2016, 15:47 | #82 |
Reputacja: 1 | Szpital Joanna weszła, powoli, do sali. Zamknęła za sobą drzwi. Tomek leżał popodpinany do różnych urządzeń, nie wyglądał za dobrze, ale w każdym razie żył. - Cześć - powiedziała. - Cześć - odpowiedział z mieszanką zdziwienia i entuzjazjmu. Nie był do końca pewien czy nie ma halucynacji. Rozmawiał z policjantem na jej temat jakieś pół godziny wcześniej. Milion myśli uderzyło jego mózg z siłą huraganu. Rozbolały go oczy, skronie i potylica. Potrzebował narkotyków, żeby się skupić. Czuł się jak warzywo przykute do łóżka i z galaretką w czaszce. - Nic ci nie jest? - zapytał chłopak. Na ekranie jednego z urządzeń można było wyraźnie zauważyć, że jego serce zaczyna bić szybciej. - Złego diabli nie borą - spróbowała zażartować, żeby rozładować napięcie. Podeszła bliżej, przesunęła dłoń po policzku chłopaka, a potem pochyliła sie i pocałowała go. Miał rozszerzone żrenice, usta suche i spierzchnięte. Rzuciła okiem na wskazania monitorów. - Kto cię postrzelił? - zapytała. - Hermes. Po tym jak odegraliśmy przed nim rozmowę na głośnomówiącym. Taka nasza spektakularna wygrana. - Zaśmiał się. W głowie pobrzmiewało słowo spe-kta-ku-lar-na. Czy na pewno dobrze to powiedział? Jego język był taki sztywny. - Coś mi podali. Nie wiem, czy to reakcja na leki, czy dostałem skądś te pieprzone plastry. Wziął kilka szybkich i płytkich wdechów. - Jestem na głodzie. Nie mogę się skupić. Nie widzę wszystkich kolorów. Albo to ten szpital jest taki beznadziejnie szary. Wiem, że miałem ci powiedzieć coś ważnego. Czekaj! Hermes! Tak, zabrał mój telefon, ma twój numer. - Przemawiał tonem, który wskazywał na rezygnację przełamaną dziwnymi wybuchami euforii. - Wiem, dzwonił. Dlatego mnie wpuścili do ciebie. Nie śpij i skup się! Czy Hermes współpracuje z rodzeństwem?- zapytała. - Tak. Gabriel i jego siostra siedzą w tym po uszy. - Kto jeszcze? - nachyliła się nad chłopakiem. - Tomek, nie mamy wiele czasu. Będę współpracować z Hermesem, on chce dotrzeć do Kamińskiego. Zrobie wszystko, żeby ciebie wyciągnąć, ale potrzebuje informacji… Masz coś na Hermesa? Kto może mieć? - Nie ryzykuj. Masz za dużo do stracenia. - Tomek zamknał oczy, jakby myślenie sprawiało mu fizyczny ból. - Kurwa. Powiedziałaś, że policjant pod drzwiami jest podstawiony przez Hermesa? Nafaszerowali mnie czymś. Był jakiś analityk z laboratorium. Podobno sam pobierał ode mnie krew. Po co? Przecież w szpitalu mają masę próbek. - Mówił szybko, jakby bał się, że zapomni sens zdania zanim je skończy. Otworzył oczy. Jego spojrzenie było rozmyte. Patrzył wprost na Joannę, ale ciężko było powiedzieć, czy widzi dziewczynę. - Czy mam coś na Hermesa? - tym razem długie pauzy między każdym słowem. - Telefon. Uważaj. Rodzeństwo może każdego namierzyć. Myśle, że wiedzą gdzie jesteś z dokładnościa do dwóch, może trzech metrów. Załóż też, że mają dostęp do każdej kamery w tym mieście. Będą zawsze o krok przed tobą. Hermes jest paranoikiem. Dobrze zaciera po sobie ślady. - Wyłączę telefon i kupie sobie starter - powiedziała, głaszcząc go po głowie. Uznała, że lepiej będzie jeśli przestanie się o nią zamrtwiać. Miał dość swoich kłopotów. - Wyjadę, Hermes mnie nie znajdzie. Ojciec się urządza za granicą, dołączę do niego. Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Kamiński cię z tego wyciągnie. Daj mi swój mail. Napiszę. - nachyliła się niżej, ściszyła głos. Tomek mógł poczuć jej ciepły oddech na swoim policzku, zapach cytrynowego żelu pod prysznic. - Przyjdziesz do mnie. Nie martw się. Wolisz narty czy żaglówki? Wyjedziemy, całe dnie będziemy spedzać w jeziorze, lub na stoku, a całe noce w łóżku. Lub odwrotnie. Lub darujemy sobie jezioro. Nie martw się. Będzie cudownie. - Telefon. Też wyrzuć. Jeżeli zmienisz kartę, to i tak na numer loguje się określony IMEI. Stare telefony tego nie miały, ale teraz sama zmiana numeru nie wystarczy, mogą zlokalizować aparat. Jeżeli możesz uciekaj. I nie spotykaj się z Hermesem! Ja pewnie po wyjściu ze szpitala trafię na jakiś czas do aresztu, ale nic na mnie nie mają - skłamał, po czym podyktował jej maila. - Wszystko będzie dobrze - zapewniła go jeszcze raz. Łzy drapały ja w gardle. - Dziś wyrzucam telefon i wyjeżdżam. Hermes myśli, że zgodziłam się na współpracę, nie zorientuje się, kiedy zniknę.Załatwię ci adwokata. Najlepszego. Nie martw się - Widzisz. Wszystko będzie dobrze - chciał ją objąć, przytulić, ale gdy się lekko uniósł, to natychmiast syknął z bólu i opadł z powrotem na poduszkę. - Wolę łódki - rzucił, żeby odwrócić uwagę od wygiętego w bólu grymasu twarzy. Przytrzymała go, żeby się nie próbował podnieść. - To dobrze. Ja też. - ujęła jego twarz w dłonie i oparła delikatnie swoje czoło na jego. Był rozpalony. - Śpij. Szybciej wydobrzejesz. Popilnuję Cię póki nie zaśniesz, potem wyjeżdżam. Do zobaczenia, Tomek. Położyła mu rękę na klatce piersiowej, żeby się nie podnosił i pocałował chłopaka na pożegnanie. Odwzajemnił pocałunek. Jego usta były suche i popękane. Po jego policzku spłyneła łza. Joanna nie płakała. Teraz on potrzebował jej siły. - Śpij - powtórzyła miękko. Przyciągnęła sobie stołek i usiadła obok łóżka. Ujęła delikatnie dłoń chłopka i czekała. Kiedy uścisk jego palców zelżał a oddech się wyrównał wyszła , cicho zamykając za sobą drzwi. ==================================== Gdy się obudził było już późno w nocy. Wszystko było jednolicie szare. Przynajmniej nie brakowało mu już kolorów. W żołądku coś go dziwnie ssało. Nie był głodny, bo podawano mu glukozę, ale jednak żołądek od wczoraj był pusty. Cieszył się, że Joanna jest bezpieczna. Teraz mógł zacząć działać nie bojąc się o jej życie. Musiał się wydostać ze szpitala. Zaczął lustrować otoczenie i oceniać możliwości. Okno, drzwi, wentylacja. Szukał punktu zaczepienia dla swojego planu. Chociaż raczej nie miał szans na ucieczkę w swoim stanie. Musiał się posłużyć swoją największą bronią. Musiał kombinować. Gliniarz, który go pilnował był pionkiem Hermesa. Był jeszcze Kamiński. Tyle, że nie ma się z nim jak skontaktować, żeby nie zwrócić uwagi niepotrzebnych osób. Leżał i rozmyślał.
__________________ Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe. ”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej. |
12-01-2016, 20:56 | #83 |
Reputacja: 1 | Wyszła z sali, gdzie leżał Tomek. Minęła, bez słowa, stającego pod drzwiami policjanta. Myślała że teraz, kiedy chłopak już jej nie widział, nie będzie w stanie powstrzymać łez. Ale – ku jej zaskoczeniu – łez już nie było. Wyszła spokojniejsza, silniejsza, bardziej zdeterminowana. Wiedziała już, że Tomek jest najważniejszy – i że zrobi wszystko, żeby ocalić chłopka. Choćby nigdy miała go już nie zobaczyć, to przeświadczenie, ze jest – ma szansę – być bezpieczny, było dla niej kluczowe. Oczywiście, rozstanie nie było łatwe, czuła ból w piersiach. Okłamywanie kogoś, kogo się kocha było jeszcze trudniejsze. Szczególnie, jeśli nie można tej osobie powiedzieć co się czuje ani wytłumaczyć, dlaczego postępuje się tak, a nie inaczej. Zadzwoniła do Hermesa natychmiast po przekroczeniu progu szpitala. Wydawało się, że zwlekał z odebraniem do chyba ostatniego sygnału. - Taaak? - spytał w końcu przeciągle, miękkim głosem. - Jaką możesz dać mi gwarancję? - zapytała ostro. - Tobie i Twoim rodzicom? Dziewięćdziesiąt procent. Mam nadzieję, że znają angielski… - dodał chichocząc. - Pytam o Tomka - doprecyzowała. - A tutaj to już zależy. Jeśli chodzi o samo uniknięcie więzienia to będzie to dosyć proste, odpowiednia ilość łapówek i szantażu zrobi swoje. Z jego życiem trochę gorzej… obawiam się, że przypadkiem uzależnił się od naszego towaru… - powiedział nieudolne skrywając pewną satysfakcję. - Nie myśl sobie jednak, że nie potrafimy go z tego wyleczyć. Jestem też… prawie pewien, że damy radę go uchronić przed ewentualnym uderzeniem ze strony jego szefów - dodał już nieco mniej pewnym siebie tonem. - Nie brał waszego towaru - warknęła. - Zdążyliście go już nafaszerować tym świństwem w szpitalu, to wiem. Na prawdę po jednym dniu człowiek się uzależnia? Hermes zachichotał cicho. - A czy uzależniasz się po pierwszym szlugu? Czasem tak, czasem nie. Wszystko zależy od niego, to jak bardzo będzie chciał od tego uciec, ale prawdą jest, że większość osób bardzo, ale to bardzo źle radzi sobie z brakiem, gdy już tego zakosztują. Musisz jednak wiedzieć, że to bardzo eksperymentalna, nie do końca sprawdzona mieszanka. Różnie można zareagować.. - westchnął ciężko. - Musiałem jakoś się zabezpieczyć na wypadek jakbyście nie chcieli współpracować. Nie ulega wątpliwości, że inni też po was przyjdą. Usłyszał wahanie w jej głosie. - Jacy inni? - wahania zniknęło. – Macie natychmiast przestać! Żadnych plastrów! - No szefowie Tomka… Vlad i jego wściekłe psy. Ostatnio okazało się, że wie i umie więcej niż myśleliśmy. Poczekaj… - na chwilę zapadła cisza, Hermes przyłożył słuchawkę tak, że dziewczyna nie słyszała nic poza stłumionymi szeptami. W końcu usłyszała chrząknięcie i znowu wyraźny głos mężczyzny. - Z naszej strony nic się wam nie stanie. Jeśli zgodzicie się współpracować, to obiecujemy, że Tomuś zostanie uwolniony ze swojego niebłogosławionego stanu. Będzie to jednak wymagało małej podróży. No a na ludzi Vlada… jestem tylko posłańcem. Mówię to co mi każą. Obiecuję to co pozwolą mi obiecać. - Hermes posłaniec Bogów.. - mruknęła. A potem dodała, mocno i pewnie: - Z nimi będę negocjować. Z tobą już nie. Skontaktuj mnie. Mężczyzna milczał dłuższą chwilę, zdziwiony bądź obrażony i urażony. W końcu jednak usłyszała głębokie westchnięcie, a potem kolejne szepty. W końcu odpowiedział jej gniewnie. - Dobrze! Możesz się spotkać, ale wiedz, że jeśli się po tym nie zgodzisz na to co ci proponujemy, to nie wyjdziesz z tego spotkania. Jasne? Prychnęła. - Nie zastraszysz mnie. Wam zależy, mi nie. Jakbyście chcieli mnie usunąć dawno bym już nie żyła. Poza tym - z Tobą już nie rozmawiam. Przerwała połączenie. Odetchnęła głęboko, a potem wyłączyła komórkę. Nie wróciła do domu. Nie poszła do żadnych znajomych – nie mogła ich narażać. Potrzebowała spokoju. Musiała przygotować się do rozmowy.. z Bogami. Lub Bogiem. Kupiła używany smartfon i najtańszy starter. Wsiadła na rower, przejechała w poprzek Pola Mokotowskie, krążą jakiś czas. Wjechała w podwórka Starego Mokotowa, pojeździła trochę – nikt w samochodzie nie miał szansy za nią pojechać. Zostawiła rower, wsiadła do metra. Wstąpiła do h@m a potem wynajęła pokój w hotelu. Prześpi się, odświeży i jutro z nimi.. z nim pogada. Postanowiła włączyć telefon dopiero kiedy obudzi się rano. Oni też potrzebowali czasu do namysłu. Była o tym przekonana.
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. |
17-01-2016, 16:45 | #84 |
Reputacja: 1 | Warszawa Joanna z rana postanowiła w końcu włączyć telefon. Poszła się umówić, zeszła na dół na śniadanie, ale gdy wróciła dalej nie było żadnego sygnału zainteresowania. Po cichu liczyła może, że odezwą się przy pierwszej możliwej okazji. Może nie potrzebowali jej tak bardzo jak się zdawało, albo po prostu nie chcieli sprawiać wrażenia narwanych. Kimkolwiek ostatecznie byli ci “oni”. Nie mając zbyt wiele innych możliwości, położyła się na łóżku, kładąc komórkę na poduszcze obok, żałując, że miejsca urządzenia nie mógł zająć określony ktoś. Jasno już dała do zrozumienia znać, że zależy jej na Tomku i podświadomie mogła, a wręcz powinna się bać, że zostanie to wykorzystane przeciwko niej. Już teraz go otruli, postrzelenie było karą za “niesubordynację”, ale otrucie i w ogóle zostawienie go przy życiu zdawało się być kwestią tylko tego, że był potrzebny do przekonania Joanny. Ostatecznie Vlad i jego ludzie mogli wykorzystać Tomka by dotrzeć do szefów Hermesa, więc lepiej byłoby dla nich go odstrzelić całkowicie. Dziewczyna prychnęła z duchoty. Otwieranie okna by wpuścić skwar z zewnątrz nie było najlepszym pomysłem, ale klimatyzacja nie działała tu najlepiej. Przewróciła się na drugi bok i pstryknęła włącznik małego wiatraka na szafce. Westchneła raz jeszcze i przekręciłą się ciężko na zmiętolonym, przepoconym posłaniu. Sięgnęła po pilota by odciągnąć myśli od upału i włączyła telewizor raz jeszcze spoglądając na telefon. Przełączyła na wiadomości. “... Policja nie podaje wielu szczegółów, jednak z tego co udało nam się dowiedzieć, obu mężczyzn rzeczywiście zidentyfikowano jako dwóch, z trójki którzy dopuścili się wciaż jeszcze świeżej w pamięci mieszkańców stolicy, masakry w posiadłości w Markach. Zmasakrowane, rozczłonkowane ciała, znaleziono wcześniej tego rana w Parku Ujazdowskim, zostały odkryte przez przechodniów, zapakowane w worki na śmierci. Natychmiast powiadomiono policję, która póki co nie wydała jeszcze pełnego, oficjalnego oświadczenia.” Reporter mówił szybko, rzeczowo i z widocznym dla nowego dziennikarza podekscytowaniem. Znajdował się najwyraźniej przed komisariatem policji, niczym sęp czekając aż mundurowi wyrzucą strzępy informacji, jak mięso którego już nie potrzebuje drapieżnik. “Tożsamość trzeciego mężczyzny wciąż jest nieznana, jednak z nieoficjalnych źródeł, co można też znaleźć na Internecie, dwójka zamordowanych mężczyzn figuruje na liście poszukiwanych przez Interpol i CIA. Niewyraźne nagrania z rezydencji, nigdy jednak nie pozwoliły uzyskać wyraźnego ujęcia trzeciego mężczyzny, a zeznania świadków przedstawiały różne portrety pamięciowe. Policja oczywiście wciąż prosi o kontakt, w razie posiadania jakichkolwiek informacji na ten temat. “ Joanna słuchała namiętnie i podskoczyła zdziwiona, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Patrzyła dłuższą chwilę na klamkę, przełknęła głośno ślinę. Telewizor wciąż do niej mówił, ale nie słuchała. Wstała ostrożnie i podeszła do drzwi. “... Uzbrojony i niebezpieczny. Z całą pewności można jedynie powiedzieć, że to mężczyzna, około trzydziestki z blond włosami, około metr dziewięćdziesiąt wzrostu…” Kliknęła przycisk u góry pilota, nie zdawała sobie nawet sprawy, że dalej go trzymała. Dźwięki ustały. Usłyszała już tylko swój głos i ciężki oddech. - Kto tam? - Wiesz kto - odpowiedział jej zza drzwi powolny, smutny głos. W międzyczasie, Tomek wciąż patrzył na zegarek, próbując uspokoić trzęsące się oczy. W sumie… może to całe jego ciało się trzęsło? A może tylko wskazówki zegara? Gdy Joanna wyszła, nie zaznał wielu snu. Zbudził się z krzykiem, zlany potem i ponownie, moczem. Wezwał wielce niepocieszoną pielęgniarkę, która wysprzątała, gdy Tomek wymiotował w łazience. Niby dostał osobny pokój, ale zdawał sobie sprawę, że było to tez więzienie. Nie było tu niczego czym mógłby zrobić sobie krzywdę. Nie mógł zamknąć drzwi więc pielęgniarka wlazła, gdy wciąż klęczał nad kiblem. Było mu okropnie zimno, ale też pocił się okrutnie, a krople potu były niczym wrzątek. Żołądek miał ściśnięty, ale tez czuł jak go rozpycha. Kolana pordzewiały, wątpił czy dałby radę wstać o własnych siłach, ale kobieta mu pomogła, mimo, że jedyne co chciał zrobić to zwinąć się w kłębek i wleźć do wanny, niekoniecznie nawet odkręcając wodę. Byleby nikt mu nie przeszkadzał. Zanim doszedł do łóżka muszał się cofnąć raz jeszcze do łazienki, potknał się po drodze i upadł, boleśnie uderzając w kolano przy upadku pod kiblem. - Jezu dzieciaku… - powiedziała kobieta. Wyglądała na znacznie bardziej przyjazną niż ta z dnia poprzedniego. Namoczyła ręcznik i otarła mu czoło, dając trochę ulgi. Poprosiła strażnika by przeniósł chłopaka na łóżko. Jako, że dopiero co przyszedł na swoją zmianę, zrobił to bez gadania. Tomek miał wrażenie, że okrutnie schudł przez ostatnie dwa dni, czuł się beznadziejnie słabo. Jak truchło, prawdziwy trup, albo ktoś leżący na łożu śmierci. Jego ciało rwało go na kawałki, a umysł nie dawał spokoju, krzycząc niemo o pomoc. - Zaraz ktoś ma do ciebie przyjść także lepiej doprowadź się do porządku. Jakiś policjant chyba czy coś - mruknęła pielęgniarka przykrywając go. Skierował na nią obłąkany wzrok. Miał absolutnie przekrwione oczy, był niewyspany jak nigdy w życiu, a serce miało mu zaraż eksplodować. Umysł wpadał w ogromną, straszną ciemną dziurę, mówiąc mu, że umiera, że to nie może być nic innego. To było właśnie to najgorsze ze wszystkich uczuć. - Tomaszu… - mruknał Hermes siedając obok. Ile czasu minęła odkąd wyszła pielęgniarka? Spojrzał na zegarek… godzina. Chryste był pewien, że przynajmniej sześć, rzucał się po łóżku. Zrzucił całą przemokniętą od potu pościel na podłogę i z trudem uleżał w miejscu. Zaczął ciężko dyszeć patrząc na człowieka, który wpędził go tu gdzie teraz był. - Nie jestem pewien jak dobrze mnie słyszysz, z tego co wiem możesz rozmawiać.. - mruknął patrząc na swoje palce, sprawdzając czy dobrze obciął paznokcie. Sprowadził wzrok na Tomka i uśmiechnął się ciepło poprawiając krawat. Tomek zauważył, że mężczyzna miał rzeczywiście idealne paznokcie. - Zastanawiasz się czemu tu jestem, hmm? Otóż możliwe, że będę musiał uratować ci życie - powiedział wyjmując z zewnętrznej kieszeni granatowej marynarki, zestaw strzykawki, ampułki z żółtą cieczą i paru igieł. Położył go na szafce obok swojego telefonu. - Będziemy czekać na decyzję. Decyzję twojej dziewczyny to jest - wyjaśnił uśmiechając się mrużąc przy tym oczy.
__________________ Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies ^(`(oo)`)^ |
22-01-2016, 15:38 | #85 |
Reputacja: 1 | Szpital
__________________ Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe. ”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej. |
23-01-2016, 22:58 | #86 |
Reputacja: 1 | Odetchnęła głęboko, a potem podeszła do drzwi, otwierając je szeroko. Cofnęła się, aby przepuścić przybysza. Nie bała się - nie o siebie, w każdym razie. Ten etap miała już za sobą. - Jak mnie znalazłeś? - zapytała tonem niezobowiązującej, towarzyskiej pogawędki . Mężczyzna uśmiechnął się życzliwie. Był wysoki i przystojny, ale w zasadzie nie sprawiał wrażenia tak groźnego. Joanna nie była pewna czy w ogóle był na trefnym przyjęciu, ale jak najbardziej mógł być jednym z nich. - To naprawdę najbardziej nurtująca cię kwestia? - spytał zawiedziony, ale i najwyraźniej nieco rozbawiony. Przewróciła oczami. - Sam powiesz, czego chcesz, prawda? Zejdziemy na dół na kawę? W jadalni mają klimę. Zszedł z progu przepuszczając ją. - Jak tylko uważasz - powiedział życzliwym głosem. Zeszli na dół, Joanna zamówiła sok i usiadła w rogu pomieszczenia. Wyglądała na osobę całkowicie spokojną, wręcz zrelaksowaną. Napiła się łyk, patrząc badawczo na faceta. Sądziła, że będzie starszy. - Więc? - zagaiła. Uśmiechnął się raz jeszcze. - Pan Kamiński, jak się możesz domyślić, jest naszym obiektem zainteresowania. Jednak wątpię by był ufny wobec mnie i mojej rodziny bez żadnego… wsparcia - powiedział przez chwilę szukając słowa gdzieś z boku, tylko na chwilę odrywając wzrok od Joanny. - Chce żebyś przedstawiła nas. Z początku myśleliśmy tylko o Hermesie, ale skoro już zmusiłaś mnie do pokazania się to i ja byłbym obecny. Ty jako karta gwarancyjna, że nikomu nic się nie stanie. Joanna uznała, że facet albo ściemnia, albo jest przyparty do muru, albo ma złe informacje. Przeceniał ją, jej rolę, dodatkowo sądził, że z jakiegoś powodu Wymięty jej zaufa. W sumie nie było w jej - Tomka - interesie wyprowadzać go z błędu. Napiła się powoli, myśląc nad odpowiedzią. - Hermes mówił, że chcecie go przeciągnąć na waszą stronę. Na ciemną stronę mocy - doprecyzowała. - To się może udać jest wypalony i zrezygnowany... Zgodzę się, ale jaką może Pan dać mi gwarancję? - Na bezpieczeństwo i dobrobyt pani i rodziców? - uniósł brew. - Całkowitą. Jeśli znikniecie, nikomu nie będzie się chciało poświęcać czasu i środków by coś z tym zrobić, dobrze sobie zdajesz sprawę, że nie jesteś aż tak kluczowym elementem. Co zaś do pana Tomasza… - zatrzymał się na chwilę, patrząc na nią. - Przyznam, że do tej pory nie próbowaliśmy odtrutki. Teoretycznie powinna zadziałać, ale lepiej spróbować niż czekać aż umrze z głodu, lub karmić go… - powiedział wzruszając ramionami. - Z tego co wiem, Ares uzależnił pewną kobietę, a następnie zaczął ją faszerować coraz mniejszymi dawkami, aż w końcu jej przeszło, chociaż z pewnymi skutkami ubocznymi - powiedział spuszczając głowę, najwyraźniej poruszając niechciany temat. - Mogłaby pani też tego spróbować, ale… - Nie chcę, żeby on skończył jako warzywo - syknęła. - To chyba jasne prawda? Wciągnęła haust powietrza. - Wyprowadź go z tego, to będziemy rozmawiać. Mężczyzna pokiwał głową. - Mi jego los jest bez różnicy, zależy mi tylko na chwilowej współpracy. Jeśli ty mi obiecasz to co chcę, to - wyciągnął telefon. - Choćby i zaraz każę mu wstrzyknąć coś co powinno pomóc. Pokręciła głową, powoli. - Nie wiem, kim jesteś. Może tylko kolejnym posłańcem, jak Hermes? Jak on dojdzie do siebie zgodzę się na współpracę. Pokręcił głową. - Mamy jednego posłańca. Ja zaś nie zgodzę się na odrzucenie karty przetargowej ot tak. Spojrzała facetowi w oczy. Na jej twarzy była pewność i determinacja. - Bez problemu zatrujesz go znowu, jeśli ja okażę się nielojalna… A za chwilę nie będzie już kogo ratować, skoro ten szajs cały czas wyżera mu mózg. Jak umrze, stracisz kartę przetargową na zawsze. W twoim interesie jest, żeby Tomek żył. W moim też. Mamy wspólny cel, wbrew pozorom. Mężczyzna pomasował czoło uśmiechając się. - No tak, niby tak… - westchnął. - Heh jestem raczej tragiczny w negocjacjach przyznam szczerze. Niech będzie jak mówisz, dam posłańcowi znać żeby zrobił co trzeba - powiedział sięgając po komórkę. Pisał bardzo powolutku, mimo, że z tego co Joanna spostrzegła, nie napisał więcej niż dwa słowa. Ostrożnie dobierał klawisze, co chwilę kasując niepoprawnie wstawioną literkę. - Go...towe - powiedział w końcu. - Możesz być pewna, że się dostosuje. Nie postrzelił go z osobistych pobudek, rozumiesz. - Kiedy on poczuje zmianę? - Głód będzie go męczył przez kilka dni, będzie sporo rzygał, ale objawy psychiczne przestaną go dręczyć dosyć szybko. Będzie się zachowywał trochę jakby miał grypę żołądkową i lekką gorączkę - powiedział z kolejnym, uspokajającym uśmiechem. - No, ale na jego miejscu nie ryzykowałbym już nigdy z narkotykami. Żadnymi. - Dobrze więc. Dziękuję - wstała. - Jutro zadzwonię do niego, albo podjadę i jeśli okaże się, że mówisz prawdę, to potem zrobię, o co poprosisz. Wstał zaraz za nią. - Jeśli tak ma być to muszę mieć gwarancję, że nie spróbujesz zrobić niczego co mogłoby mi zaszkodzić… - uśmiech zniknął z jego twarzy. Nie wyglądał na ucieszonego tym jak potoczyła się rozmowa. - Będziesz… albo musiała pójść ze mną, albo… albo odwiedzimy twojego przyjaciela choćby i zaraz - zaproponował nagle krzywiąc się na tę myśl. Zmarszczyła brwi. - Takie zachowanie nie sprzyja budowaniu atmosfery zaufania - mruknęła. - Zabiorę tylko rzeczy z pokoju i się wymelduję. Poczekasz? Pokiwał głową. - Poczekam. Zostawiła go w holu i wróciła na górę. Zablokowała drzwi zasuwką. Usiadała na chwilę na łóżku, zasłoniła twarz dłońmi, zbierając myśli. Miała ochotę już tak zostać, ale zmusiła się do wstania. Na przemyślenia będzie miała całą noc, teraz musi się spieszyć. Zrobiła, co było do zrobienia i po kilku minutach pojawiała się na dole. Zapłaciła. - Możemy iść - powiedziała. Pokiwał głową. - Wolisz go odwiedzić teraz, czy poczekać do jutra by zobaczyć, czy rzeczywiście jest mu już lepiej. - Jutro - stwierdziła kategorycznie. Każdy dzień zwiększał szanse Tomka. - Rozumiem, że chcesz teraz.. - szukała słowa, ale nie znalazła. - Może po prostu poczekasz w moim domu do jutra. Wzruszył ramionami uśmiechając się obojętnie. - Dziękuję za zaproszenie. Nie wypada odrzucić. - Technicznie rzecz biorąc to nie było zaproszenie - odparła lodowato. - Raczej wybór mniejszego zła. Dojechali dość szybko, ulice o tej porze nie były zatłoczone. Weszli do środka , Joanna usiadła przy stole w kuchni. Czuła się kretyńsko. - To… - zapytała w końcu, kiedy już nie mogła znieść tego milczenia. - Mam kawę - wskazała ekspres. - I sok. Chcesz coś? Mężczyzna, który najprawdopodobniej był mordercą i opętanym kultystą uśmiechnął się wdzięcznie, patrząc na nią cicho przez chwilę. - Jeśli będziesz robić kawę, byłbym wdzięczny. Czarną bez cukru - powiedział drapiąc się po skroni i rozglądając po mieszkaniu. Zadziwiająco, również wyglądał na zmieszanego, wyraźnie czuł się nieswojo. Szło zrozumieć czemu potrzebował Hermesa. Joanna odwróciła się, żeby wyraz twarzy przypadkiem nie zdradził jej zamiarów. Usilnie starała się nie rozmyślać, kim jest jej towarzysz. Miała ostatnio… dość napięty czas i świadomość, że siedzi w kuchni z psychopatycznym mordercą nie przydawała jej równowagi emocjonalnej. Żeby nie zwariować wyobrażała sobie, że jest po prostu dalekim kuzynem, który czeka u niej na pociąg. Codziennie, powtarzalne czynności pomagały jej utrzymać tą iluzję. Teraz więc wstała i nacisnęła włącznik na ekspresie. Młynek zazgrzytał i po chwili aromat kawy wypełnił kuchnię. Postawiła przed nim kubek a sama sięgnęła do lodówki po sok. Multiwitamina. Super zdrowo. -Nie mam nic do kawy - usprawiedliwiła się niezręcznie . Zacisnęła palce na kartoniku z sokiem, żeby opanować ich drżenie. Pokiwał głową. - Nic nie potrzebuję. Mam raczej małe wymagania - dodał cicho uśmiechając się pod nosem ze zwieszoną głową. - Wyobrażam sobie, że taka sytuacja jest dla ciebie równie niewygodna co dla mnie… dlatego też wolimy takie sytuacje załatwiać przez Hermesa. Ma lepsze obycie… mogę wiedzieć czemu nalegałaś na kogoś innego? - spytał odwracając głowę w jej stronę, z ciekawym wzrokiem. - Negocjacje powinno się prowadzić z szefem, nie sekretarką - wyjaśniła. - Ty jesteś szefem? Mężczyzna wyszczerzył oczy. - Szefem? - pokręcił głową uśmiechając się przepraszająco. - Jestem Apollo, mojego ojca można by chyba nazwać… szefem, ale jest znacznie więcej niż tym. - Apollo… wszyscy myślą, że jest bogiem piękna, a tak naprawdę chodzi o władze nad życiem i śmiercią, co? Skoro tak, to twoim ojcem musi być Zeus.. - westchnęła. - Znów z posłańcem rozmawiam. Napiła się soku. - Jeszcze kawy? - wskazała jego kubek.. - Żebyś nie zasnął w nocy, bo wtedy mogę cię dziabnąć nożem do steków, albo zwiać podkopem.. rozumiesz. Zachichotał nie czując się obrażony, od bycia nazywania posłańcem. - Z moim ojcem niestety niewiele byś pogadała… to trudna osoba do zrozumienia, nawet dla mnie. Musisz zadowolić się nami - wystawił naczynie. - Jeśli można, rzadko kiedy mam okazję pić kawę, więc chętnie skorzystam - powiedział jakby rozluźniony żartobliwą groźbą. Wzięła kubek i podstawiła pod ekspres. Rozkruszanie tabletek środków nasennych, które zapisała jej terapeutka, nie było proste. Na szczęście mama miała stary moździerz. Środek działał tylko w zasadzie na zaśnięcie, nie uzależniał i szybko wydalał się o organizmu. Nafaszerowała nim część soków, a resztę rozpuściła w wodzie w pojemniku ekspresu – już dawno, dwa dni temu, lub wczoraj, nie pamiętała – wtedy, kiedy szykowała się na spotkanie z Davidem. Po drugiej kawie powinien szybko odpłynąć. - Dlaczego trudna? - dopytała, kiedy znów siedzieli przy stole. - Poza tym, głównych bogów było trzech, jak dobrze pamiętam . Zwiesił głowę zastanawiając się nad odpowiedzią, lub też nad tym czy w ogóle powinien jej udzielić. - Większość geniuszy, spotkało się ze zrozumieniem i podziwem dopiero po swej śmierci. Za życia, nie można było nadążyć za ich tokiem myślenia. Dlatego ciężko go zrozumieć… - powiedział nie podnosząc głowy. - Było trzech… ale nie byli bogami. Joanna zaczęła żałować, że tak się pospieszyła. Cóż, nie mogła przewidzieć, że będzie tak rozmowny. - Czyli kim? - dopytała. - Braćmi? Przyjaciółmi? I został jeden, tak? Mężczyzna wciąż nie podnosił głowy. - Mhm… - mruknął cicho. - Jeden. Taaak… - dodał potulnie, opierając się wygodnie o tył kanapy. Odczekała jeszcze chwilę, a potem wstała i podeszła do mężczyzny. Spał, bardzo głęboko, oddech i puls mu zwolniły. Obszukała go szybko i delikatnie, zabrała komórkę i o dziwo nie było nic więcej, żadnej broni, portfela, nic. Potem spod zlewu wyciągnęła paski zaciskowe, których używała do mocowania krzewów róż i malin. Zrobiła prowizoryczne kajdanki i zacisnęła na przegubach i kostkach mężczyzny. Pomyślała, dodała kolejne paski i zacisnęła mocniej. Potem usiadła przy stole. Była strasznie zmęczona, jakby wykonała ciężką, fizyczną pracę. Wyciągnęła komórkę i wybrała numer Wymiętego. Nie odebrał. W popłochu wybrała jeszcze raz, tym razem się udało. Zamiast normalnym powitaniem odpowiedział jej pomrukiem, przewracając się chyba na drugi bok. - Mmmm - chrząknął ciężko, jak to z jego nałogiem papierosowym zapewne zdarzało się często. - Mmm? - Musi pan do mnie przyjechać, natychmiast!. I zabrać Tomka do innego szpitala!. Nie mamy czasu!. - wyrzuciła na jednym oddechu. Stęknął raz jeszcze, powoli się wybudzając. - Co.. zaraz… - detektyw najwyraźniej się podnosił do pozycji siedzącej. - Co jest? Nie mamy czasu na co? - Na gadanie! Trzeba przenieść Tomka, bo inaczej go zabiją! - Boże nie krzycz… - szepnął cicho, chyba się podnosząc na proste nogi. - Zabiją? To dobry szpital jest… a, że ten! - otrząsnął się nagle, głos mu się ożywił. - Ma strażnika cały czas przy drzwiach, uzbrojonego! Prychnęła. - Strażnik przepuszcza, kogo mu Hermes każe.. skoro ja przeszłam, i Hermes, żeby mu zrobić zastrzyk, i wcześniej ktoś, żeby go zatruć plastrami, to każdy przejdzie.. - zaczęła się coraz bardziej gorączkować.- ja panu pomogłam, tak? Byłam świadkiem nielegalnej operacji.. czy coś. Trzeba go stamtąd zabrać, szybko.. - Kto, co? Kurwa mać, ile ja niby spałem… - westchnął ciężko, robiąc dużo hałasu po drugiej stronie słuchawki. - Dobra… zaraz… zobaczę co da się zrobić. Skąd ta nagła panika? - Niech go pan przeniesie, a potem tu przyjedzie - powiedziała lodowato. - Jestem w domu rodziców. Dokonałam.. tego.. aresztowania obywatelskiego. Czekam. - Co?! - krzyknął co bardzo do niego nie pasowało. - Kogo niby aresztowałaś? - Jak pan przyjedzie, to sam zobaczy - uznała, że to go powinno zmotywować. Odpowiedział jej dłuższą chwilą ciszy, raczył ostatecznie westchnąć i mruknąć coś na pożegnanie, jako wyraz kompromisu. - Baby… - powiedział zostawiając ją już tylko z głuchym sygnałem. - Świetnie - mruknęła i sięgnęła po telefon Apolla, żeby sprawdzić historię smsów i połączeń. Był to telefon sprzed paru lat, ale jeszcze podpadał pod smartfona. Smsów nie było żadnych, nigdy, połączenia tylko na jeden numer, wszystkie przychodzące. Wtedy też zobaczyła ikonkę na górze. Włączony gps był co najmniej dziwny. Naszła ją dziwna myśl, wchodząc do domu, przeszła przez próg pierwsza, za nią wszedł “gość”. Czy w ogóle w tym stresie, trucicielka pamiętała zamknąć drzwi? Wyszła z salonu, wielkimi oczami rozglądając się po domu, przypomniała sobie mimowolnie, gdy odwiedził ją Hermes, hałas z drugiej części domu, może ten kto z nim przyszedł wtedy, wcale nie był tą samą osobą, którą trzymała teraz w salonie. Drzwi były zamknięte, ale nie na zamek. Zasunęła zasuwkę. Zastanawiała się, czy wyłączyć gps, ale uznała, że teraz to nie ma już znaczenia. Miała czas do rana. Wracając do salonu wpatrzona w telefon upuściła go nagle z krzykiem, widząc pochyloną nad Apollem postać. Niski, krępy mężczyzna, choć jednak wywnioskować mogła tylko z jego postury. Twarz i większą część karku zakrytą miał nierówno pozszywaną maską z wielokolorowej skóry, która najpewniej nie należała do zwierząt. Wyglądał na najbardziej zdegenerowanego, chorego mordercę z horrorów, ale pochylał się nad Apollem z troską, głaszcząc go delikatnie po włosach, drugą dłonią mierząc mu puls. - Co mu? - mruknął cichym głosem, nie spoglądając na kobietę. Nie odezwała się, zaskoczenie trwało ułamek sekundy. Odwróciła się i skoczyła w stronę drzwi. Nie usłyszała za sobą pościgu, ale siłowanie się z dopiero co zamkniętymi drzwiami zajęło jej, jak mogłoby się zdawać, całą wieczność. Jednak nawet gdy je otworzyła nie wyglądało na to, by był zainteresowany dziewczyną, tak jak Apollem. Wybiegła przed dom. Zatrzymała się dwie przecznice dalej, Wybrała numer Wymiętego. Tym razem odebrał od razu. - Co tym razem? - spytał podirytowany. - Jakiś psychol wpieprzył mi się do domu! Gdzie pan jest, do cholery? - Dzwoniłaś do mnie dziesięć minut temu! Jadę do szpitala! Jaki znowu psychol - dodał po chwili dopiero rozumiejąc całość słów Joanny. - Kurwa, nie wiem jaki, Hanibal Lecter, czy ktoś.. - odetchnęła głęboko. - Dziękuję, proszę jechać po Tomka. Ja sobie poradzę. - N… co? Zaczynam się zastanawiać, czy na pewno jesteś o zdrowych zmysłach… - mruknął. - Kogo tam niby masz? - W tle słyszała masę dowodów na to, że detektyw rzeczywiście gdzieś jechał. - Apollo.. i jeszcze ktoś, nie wiem, ma maskę za skóry na twarzy. Martwi się o Apolla, nie wiem, jego dziadek, ojciec, kochanek. Nie wiem. - Kurwa… rozłącz się, wyślę do ciebie ludzi - warknął. - Było od tego zacząć! - rzucił jeszcze szybko. - Nie znam twoich ludzi i nie będę z nimi gadać - odpowiedziała. Krew pulsowała jej w skroniach, tak głośno i mocno, ze prawie zagłuszała głos Kamińskiego. - Jak udowodnią , że są od ciebie? Wyciągnij Tomka. - powiedziała, a potem zgodnie z poleceniem rozłączyła się. Spojrzała na ciemny wyświetlacz, a potem pozwoliła, żeby telefon upadł na chodnik. Nie potrzebowała go już. Miała nadzieje, ze Wymięty zadba o Tomka. Jej się nie udało. Powoli poszła przed siebie.
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. |
26-01-2016, 21:16 | #87 |
Reputacja: 1 | Warszawa Maciek stał na szpitalnym korytarzu zaciskając zęby. Poważnie zjebał. Był zbyt posłuszny dla zbyt wielu. Jego własna, mała gierka niewypaliła, dał się zwieść Davidowi i niepotrzebnie wątpił we Vlada. Teraz musiał za to wszystko zapłacić. Wiedział, że jest skończony i to tak całkowicie. Jeśli jednak miał już odejść to nie miał zamiaru robić tego sam. Wszystkie jego problemy zaczęły się od tego jebanego szczura Nowickiego. Od kiedy tylko zajął miejsce swojego byłego dostawcy, wszystko zaczęło się walić. Miał nawet okazję go zabić i powinien to zrobić, zamiast tylko próbować go naprostować. Nabrał głęboko powietrza i wypuścił je powoli. Skinął głową na strażnika, policjant rzucił mu ukradkowe spojrzenie, chrząknął i ruszył w stronę łazienki. Śliwa włożył dłoń do kieszeni dresu, poczuł zimną, metalową kolbę pistoletu, która nadała mu pewności siebie. Powoli zaczął iść w stronę drzwi. *** Kamiński zaklnął rzucając telefon na siedzenie pasażera i od razu syknął z bólu, gdy przez przypadek walnął kikutem brakującego palca o wajchę skrzyni biegów. - Kurwa mać, pierdole! - Zawył patrząc na opatrunek, który znowu zabarwił się na czerwono. Pomyślał, że na całe szczęście i tak jedzie do szpitala i uśmiechnął się pod nosem. Nie jechało się łatwo, nawet z przyczepioną syrenę. Ściemniło się i zaczęło lekko padać, idealne warunki na to by jakiś kierowca poczuł się zbyt pewnie. Przejechał przez kilka znaków stopu setką i sercem bijącym jeszcze szybciej. W domu Joanny ktoś powinien być w przeciągu dziesięciu minut, może to wystarczy, może chociaż znajdą kogoś po drodze… Może. Zaklnął raz jeszcze, mocniej przyciskając pedał gazu. Miał dość tego wszystkiego, jego sprawy zdawały się mieć ku końcowi. David pod wpływem zeznań wdowy po Huku przyznał się do otrucia Jacka. Potem z beznamiętnym wyrazem twarzy wyrecytował resztę swoich ofiar, przy paru puszczając mały uśmieszek, jakby przypomniał sobie całkiem zabawny, choć nie histerycznie śmieszny żart. Zdawało się, że znał zabójców wszystkich ofiar, których śmierć badał, jednak nie do wszystkich miał dostęp. Jednak zabójstwo Hanny Huk i parę innych podpiął pod śledztwo CBŚ, dotyczące Vlada i jego organizacji, które nagle zwolniło. Zdawać się mogło, że złapali tak wielu, ale choć gadali i gadali, to nagle okazało się, że nic ich nie łączy z kimś kto jest naprawde wysoko, a ani broń, ani narkotyki nie znikały z ulic, nie mówiać już o rosnącej przemocy, napadach, zabójstwach, pobiciach, kradzieżach, włamaniach… To jednak nie było już jego sprawą. Jego chyliły się ku końcowi i był z tego powodu zajebiście szczęśliwy. Dopóki Joanna go nie obudziła swoim telefonem… Zaparkował byle jak przy szpitalu i wbiegł do budynku, ledwo pamiętając, żeby w ogóle wyjąc kluczyki ze stacyjki. Winda oczywiście zajęta, chuj wie gdzie. Zaczął wbiegać po schodach, po raz drugi wykonując taki maraton, w ciągu ostatnich trzech dni. Wbiegł do korytarza, z którego wychodziły drzwi do pokoju, w którym miał być Tomek. Dysząc spojrzał w głąb, wychylając się za dwójkę czatujących ze sobą pielegniarek. Wytrzeszczył oczy i odepchnął kobiety jedną ręką, drugą sięgając wewnątrz marynarki. - Kurwa… - mruknął cicho - STÓJ KURWA!! - warknął odrazu, wyciągając pistolet w stronę mężczyzny przed drzwiami. Łysy byk w dresie, podskoczył w miejscu, spoglądając w stronę detektywa. Skoczył w tył wyciągając swoją broń i strzelając byle jak w drugą stronę korytarza. Rozległy się krzyki i piski próbujące się przebić przez wystrzały. Kamiński zaryzykował, zwolnił gdy wyciągnął pistolet, zatrzymał się przyjmując postawę strzelecką, której go wyuczyli. Gdyby się nie zatrzymał nadziałby się na przedostatnią kulę Śliwy. Pielęgniarka obok padła na ziemię, a kawałki jej czaszki i wnętrzności głowy poleciały na podłogę. Kamiński wystrzelił w stronę mężczyzny, który próbował się ukryć za framugą drzwi do pokoju naprzeciwko tego gdzie leżał Tomek. Trafił, kula przeszła pomiędzy sercem a ramieniem, Śliwa zawył z bólu i obrócił się wokół własnej osi, przez co kolejny strzał detektywa nie trafił. Chłopak zawrócił spowrotem, unikając szczęśliwie kolejnej kuli i wpadł do pokoju Tomka. - Kurwa! - zaklnął Kamiński, opuścił broń, ale nie wypuścił jej z obu dłoni. Ruszył prędko dalej by zaraz znowu się zatrzymać ze zdziwniem. - Stój! - policjant wyskoczył z korytarza, który śledczy właśnie minął, z wyciągniętym w jego stronę pisoletem. Kamiński odwrócił się i szybko wystrzelił nie myśląc nic. Padł na ziemię pod wpływem szybkiego obrotu i odrzutu broni. Kula przeszła przez płuco policjanta, który padając zdążył wystrzelić dwa razy, jeden pocisk przeleciał tam, gdzie przed chwilą była głowa stojącego Marka. Drugi raz wystrzelił już na ziemi, trafiając w łydkę kryjącą się pod ladą pielęgniarkę, która wszczęła wściekły wisk zarzynanej świni, której nikt nie chciał poderżnąć gardła. - Kurwa! Kurwa! - zawył Kaminski przewracając się na brzuch. Zaczał się czołgać i podnosić jendocześnie, ślizgając się po posadce, próbując dostać się do pokoju Tomka. Tomek zaś dyszał ciężko spoglądając w stronę drzwi i słysząc strzały i krzyki dobiegające z korytarza, gdy nagle do pokoju wbiegł nikt inny jak Śliwa, który nie tak jakoś dawno prawie go zabił i najwyraźniej przyszedł dokończyć robotę. Lewa ręką ociekała krwią zwisajac bezwładnie. Mężczyzna stanął zgarbiony, ledwo łapiąc oddech i przez dwie sekundy obydwaj wpatrywali się w siebie. Jeden zszokowany i bezsilny, drugi wściekły i zapędzony w róg. Podniósł broń… Tomek krzyknął coś co chyba nawet nie było słowem i rzucił się w drugą stronę, spadając z łóżka, które przyjęło za niego ostatnią kulę. Zamiast kolejnych wystrzałów Tomek usłyszał wściekłe, bezskuteczne pociągnięcia za spust. - Aaaaaaa! Kurwa! - pistolet poleciał w bok. Śliwa skoczył w stronę łóżka. Przynajmniej Tomkowi wydawało się, że skoczył. Kolejne trzy, ciężkie huki przeszyły korytarze szpitala. Śliwa już bez krzyku zwalił się brzuchem na łóżko, jedna ręka i głowa zawisły po drugiej stronie, dokładnie nad Tomkiem, który walczył o oddech. Śliwa w ostatnim sekundach życia, patrzył na Tomka oczami zalanymi krwią, tocząc ciemnoczerwoną pianę z ust. Ostatkiem sił zebrał się w sobie i splunął krwistą flegmą w twarz Tomkowi. Kamiński obszedł łóżko i wciąż mierząc w stronę Śliwy, wydyszał z siebie coś innego niż przekleństwo. - W porządku? Trafił cię? Żyjesz? Tomek nie był w stanie zrobić wiele więcej niż pokiwać głową. - Wst… - Tomek przerwał Markowi, nagłym przypływem sił zrywając się na równe nogi i sapiąc z przerażenia chwycił prześcieradło wycierając sobie twarz. Kamiński pokiwał głową i wybiegł na korytarz, gdzie powoli krzyki ustępowały niepokojącej ciszy. Strach zaczął przegrywać z wolą przetrwania. Krzyczał dwie ranny pielęgniarki, jedna przypadkowo zabita, nie mogła już zrobić nic, leżąc martwa obok martwego pacjenta. Tomek wskoczył do łazienki, odkręcił jak mocno się dało i zaczał agresywnie przemywać twarz, ustając dopiero, gdy spostrzegł się jak bardzo się parzy. Wyszedł z pokoju słysząc jak Kamiński rozmawia przez telefon. - Łapiński Adam… numer odznaki 664175… tak kurwa wiem… pierwszy strzelił tak. Dobra… nie kurwa nie wysyłać karetki, pojebało? Tak… później. Czy ktoś już jest u Drawskiej? - chwila przerwy, Tomek wytężył słuch, podszedł bliżej, chwycił się ściany poślizgując się na krwi. Szedł dalej w stronę detektywa, z wciąż brudną od rozcieńczonej krwi dłonią. - Jadę tam… a i ten! - dodał szybko i odwrócił się w stronę Tomka, wstając od martwego policjanta, który miał chłopaka pilnować. - Biorę ze sobą Nowickiego, możliwe, że ktoś jeszcze za nim leci… - powiedział rozłączając się. Skinął głową w stronę Tomka. - Ubieraj się, musisz mieć jakieś ubrania w pokoju, w szufladzie czy coś. Leć! - dodał mocniej. Gdy Tomek pobiegł w stronę pokoju, detektyw złapał się za głowę i szybko oderwał rękę z sykiem, znowu trafiając się w kikut. - Kurwa mać… - mruknął cicho, oglądając już przesiąknięty krwią opatrunek. Westchnął ciężko sięgając do wewnętrznej kieszeni marynarki. Wyjął paczkę papierosów i zapalniczkę. Wyciągnął ostatniego, zgniecionego szluga i rzucił zmieloną paczę na podłogę Westchnął raz jeszcze i zaczął próbować odpalić. W końcu odniósł nieuchronny sukces. Zaciągnął się trzy razy i… wzdrygnął się gdy oblał go zimny prysznic z sufitu połączony z wiskiem alarmu przeciwpożarowego. Popatrzył na zamieniającego się w papkę papierosa i rzucił go na podłogę, rozgniatając. - Chuj… rzucam. *** Joannie nie udało się jeszcze wyjść z zasięgu policyjnych syren, obróciła się w stronę rodzinnego domu, widząc zza horyzontu nikłe przebłyski policyjnych kolorów. Nie odczuła ulgi, nie odczuła prawie nic. Najważniejsze, że była z dala od tego. Od ludzi i sytuacji, z którymi nie powinna mieć absolutnie nic do czynienia. Kimkolwiek był człowiek, który czekał w mieszkaniu, najwyraźniej nie chciał szukać na niej zemsty, ale po przebudzeniu, Apollo mógł chcieć ją odnaleźć. Nim się spostrzegła znalazła się blisko bloku babci Hani, spojrzała na budynek ze smutkiem i spuściła wzrok tylko by zaraz go znowu podnieść, zawołana. - Joasiu? To ty? - głos matki Hani wydawał się znacznie żywszy niż ostatnio, choć nieco zachrypnięty, co zapewno miało jakiś związek z papierosem, którego paliła i kupką niedopałkow pod jej stopami. Siedziała na ławce pod blokiem, blisko latarni i przyglądała się Joannie pytająco. - Co ci dziecko? Wyglądasz jakbyś ducha zobaczyła? Co tu w ogóle robisz o tej godzinie? - spytałą kręcąc głową i marsząc czoło nierozumiejąc.
__________________ Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies ^(`(oo)`)^ |
06-02-2016, 00:09 | #88 |
Reputacja: 1 |
__________________ Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe. ”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej. |
08-02-2016, 11:41 | #89 |
Reputacja: 1 | Joanna przykuliła odruchowo ramiona, przestraszona, a potem zamrugała kilka razy, próbując sobie przypomnieć, skąd zna kobietę. - Dzień dobry. - milczała chwilę, zbierając myśli. Mama Hani o coś pytała...Powtórzyła w głowie słowa składając je w zdanie. Poszukała sensu zdania. Potem odpowiedzi. W końcu wykonała szeroki gest ramieniem. - Idę... tam. - Tam? - kobieta wstała z ławki, zgasiła papierosa i podeszła do dziewczyny. - Dziecko co ci? Boże… wyglądasz jak… jak ja niedawno - powiedziała z troską w głosie, kładąc jej delikatnie dłoń na ramieniu. Potrząsnęła głową. - Proszę się nie martwić, ja nic nie biorę - zapewniła kobietę. - Po prostu za dużo się ostatnio dzieje...Zgubiłam telefon. Rodzice wyjechali.. chciałam zadzwonić do brata, ale nie pamiętam numeru - spojrzała bezradnie. Kobieta machnęła ręką. - Żaden problem. Chodź ze mną na górę, zadzwonisz ode mnie, mama już śpi, zrobię ci herbatę, kawę, posiedzimy chwilę przy wiatraku… duszna noc, a jeszcze kropić zaczyna - powiedziała wyciągając rękę w stronę nieba, z którego rzeczywiście zaczynał sączyć się lekki deszczyk. Rozwiązanie było takie proste, takie kuszące.. napije się herbaty. Usiądzie przy stole. Wszystko będzie dobrze. Normalnie. Ale wiedziała już, że teraz wygląda to inaczej - że zaraz wpadnie Hermes, albo Apollo, albo inny Posejdon i zabije mamę Hani. Może nawet nie ją - ale mamę Hani na pewno. Niektórzy zarażali grypą, a ona - śmiercią. Posmutniała i znów potrząsnęła głową. - Nie mogę. Bardzo dziękuję za zaproszenie, ale dziś nie mogę. Może jutro. Miło mi było panią spotkać. Do widzenia. Kobieta pokiwała głową smutno i zacisnęła usta. - Jak uważasz dziecko, nie będę cię zmuszać, ale wyglądasz jakby naprawdę przydałaby ci się pomoc. Jeśli zmienisz danie… - powiedziała nie kończąc, tylko skinając głową w stronę klatki schodowej. - A mi towarzystwo - dodała odwracając się. - Dobranoc - mruknęła jeszcze na pożegnanie. - Dobranoc - powiedziała Joanna, odchodząc. Deszcz mżył, to była przyjemna odmiana po gorącym dniu. Dziewczyna szła przed siebie, powoli, krokiem jakim idzie się na popołudniowy spacer. Nie myślała, nie rozważała niczego.. po prostu szła. Ludzie mijali ją bez słowa, skuleni pod parasolami, lub w lekkich, przeciwdeszczowych kurtkach narzuconych na ubrania. Ona też taka miała. Z goretexu. 3000 mm słupa wody. Świetna kurtka, właściwie taki płaszcz, dłuższy, do połowy uda. Jak miała krótką spódnicę to wyglądała, jakby nic nie było pod spodem.. Tymon to uwielbiał. Liliowa, klejone szwy, z kapturem i daszkiem. Leciutka. Dała się zwinąć w małą paczuszkę i włożyć do każdej torebki. Siwak rozpinał się z dołu i od góry, spokojnie dawało się jeździć na rowerze. No, ale gdzieś jej zginęła. Dawno. Tydzień temu, lub jakoś tak. Szkoda. To była świetna kurtka. Teraz by się jej przydała… zaczęła łapać spojrzenia ludzi, zdziwione, początkowo nie wiedziała, o co chodzi, ale po chwili uświadomiła sobie – jej sukienka z h@m była całkowicie przemoczona, woda lała się jej po plecach i nogach. Poczuła, że jest jej zimno. Zadrżała. Rozejrzała się dookoła. Była w centrum, nie było jeszcze bardzo późno, tylko.. mokro. Weszła do przejścia podziemnego pod Dworcem Centralnym, zahaczyła spojrzeniem o obskurny bar, gdzie pili z Tomkiem paskudną kawę. Teraz nie miała nawet 5 złotych, plecak został w mieszkaniu rodziców, a nowa sukienka – która obecnie jak mokra szmata oblepiała ją całą - nie miała nawet kieszeni. Minęła perony i weszła do Złotych Tarasów. Wjeżdżała schodami wyżej i wyżej, aż na poziom Multikina. Weszła do toalety, wytarła twarz i włosy papierowymi ręcznikami, obsuszyła się trochę suszarką do rąk. Inne kobiety patrzyły na nią dziwnie. Nie przejmowała się. Przeszła do Multikina, minęła kasy i usiadła na jednej ze skórzano podobnych kanap. Zapach popcornu powodował u niej mdłości. Odetchnęła kilka razy głęboko. Mogła udawać, że czeka na chłopaka, ale za chwilę rozpoczną się ostatnie seanse, a potem każą jej wyjść. „Myśl” nakazała sama sobie. Do swojego domu nie wróci, do rodziców – tym bardziej. Nie pamiętała numerów telefonów, poza domowym rodziców i komórką Tymka. Do znajomych nie pójdzie, może do brata? Będą jej szukać, czy nie? Odpuszczą? A … Tomek? Wymięty jechał do niego, tak obiecywał, żyje? Bała się o chłopaka. Do szpitala też nie mogła wrócić… I wtedy przyszło rozwiązanie. Proste i łatwe. Uśmiechnęła się sama do siebie, ze też wcześniej na to nie wpadła. ------------- Tymczasem Kamiński podjechał pod dom Joanny, zamknięty i otoczony jako miejsce zbrodni. - Dobra muszę tu chwilę pogadać, dowiem się coś więcej, poza tym pewnie będą jeszcze chcieli mnie przesłuchać skąd wiedziałem żeby zgłosić wezwanie tutaj i o szpital… - westchnął ciężko. - Poczekaj tu i za chuja się nie wychylaj, jasne? - spytał detektyw retorycznie. Tomek pokiwał głową i odchylił siedzenie do tyłu. Wysiadł z samochodu by po chwili pochylić się przy otwartym oknie. Wyjął kluczyki ze stacyjki. - I kurwa patrz w tego smartfona, jak tylko chuj włączy telefon i się pokaże na mapie, masz mi dać znać… puść mi sygnał - rzucił śledczy. Tomek czekał stosunkowo długo, wpatrując się prawie bez przerwy w mapę, na której wciąż nie było znaku Hermesa. Westchnął ciężko i oparł głowę o oparcie, na chwilę oddając się zmęczeniu. Było już strasznie późno, a chwila relaksu pozwalała mu by ciało przypomniało mu w jak słabym stanie jest. Od dawna nie jadł… w samochodzie znalazł puszkę orzeszków ziemnych i butelkę wody, którymi pozwolił sobie się poczęstować. ----------- Joanna zjechała schodami na dół, Złote Tarasy były już puste, ochroniarze wypraszali ostatnich klientów. Minęła perony i wsiadła do tramwaju. Jechanie na gapę było dziwne, należała do osób, które nawet podjeżdżając jeden przystanek kasują bilet. Miała jednak kartę miejską, w razie czego zawiezie ją do Punktu Obsługi Klienta, najwyżej naliczą jej karę, to chyba nie było dużo. „Masz bilet, tylko nie przy sobie” przekonywała samą siebie. Wysiadła na Placu Bankowym, deszcz znów lał mocniej, ale do pałacu Mostowskich nie było bardzo daleko. Tym niemniej kiedy weszła do środka znów była kompletnie przemoczona. Podeszła do dyżurnego policjanta. - Dobry wieczór – powiedziała. – nazywam się Joanna Drawska. Potrzebuję się skontaktować z aspirantem Wy.. z panem Markiem Kamińskim. Policjant westchnął unosząc na chwilę brwi. - Kamiński… aspirant śledczy, tak? - spojrzał pytająco na dziewczynę, która pokiwała głową w odpowiedzi. Wrócił wzrokiem do komputera. - Ma pani gdzie zapisać numer? - spytał po chwili. Pokręciła głową. - Może mnie pan z nim połączyć? Albo chociaż mu powiedzieć, że tu czekam? Dyżurny wzruszył ramionami i wskazał na telefon stacjonarny na blacie. ------------- W tym czasie Tomek kończył przeżuwać i spojrzał na wracającego Kamińskiego. Sporo innych osób dokoła zaczynało wracać do samochodu. Z domu wynosili kogoś na noszach. - Dobra - Kamiński wsiadł do samochodu i usiadł z ogromną ulgą. - Apolla czy jak mu tam rzeczywiście otruli, a wcześniej go uśpiono. Później się dowiemy czym otruli, ale to bez większego znaczenia. W mieszkaniu są resztki zwierzęcej skóry, całkiem świeżej i jakieś dziwne śmieci… generalnie ktoś tam siedział przez jakiś czas, Joanna wspominała coś o jakimś psycholu więc… no - detektyw pokiwał głową. - Generalnie nie wiem co z nią i chyba będzie trochę gówna w moją stronę leciało, ale to już nieważne… - przerwało mu dzwonienie telefonu. - Tak? - detektyw odczekał chwilę. - No daj ją no! - Halo? - detektyw usłyszał po dłuższej chwili głos dziewczyny. Nie dawało się z niego nic wyczytać - Tu Joanna. Jak Tomek? - W porządku. Siedzi obok mnie. Jak ty? Dziewczyna wypuściła wstrzymywane powietrze. Obręcz uciskająca jej żebra rozluźniła się. - Daj mi go - powiedziała. Kamiński podał bez słowa telefon dla Tomka. Tomek wziął telefon do ręki i przysunął do ucha. Nie wiedział kogo Kamiński miał po drugiej stronie. - Tak? - zapytał niepewnie. - Tomek… - usłyszał w końcu. - Tomek… wszystko ok? Jesteście w szpitalu? Hermes? Tomek .. - głos się jej załamał. - Tak. Nic mi nie jest. Nie wiem co z Hermesem. Czy tobie nic się nie stało? - Jestem cała.. - odpowiedziała z roztargnieniem. - Niedobrze, obiecał mi, że cię stamtąd wyciągnie, tam wszyscy pracują dla Hermesa. Możesz chodzić? Daj mi Wymiętego! - Jasne, że mogę chodzić. Ale trening do maratonu odłóżmy na parę dni. Już ci go oddaję. Cieszę się, że jesteś cała. - Przekazał telefon. - Taaaak? - spytał przeciągle detektyw, wrzucając wsteczny i powoli wycofując samochód. - Dlaczego nie zabrałeś go ze szpitala? - warknęła, przechodząc nieświadomie na ty. W jej głosie zaczęły przebijać nuty histerii. - Przecież mówiłam, że tam wszyscy są w zmowie z Hermesem! - Nie jesteśmy w szpitalu, tylko pod twoim domem, gdzie znaleźli ciało. W szpitalu nie tam zaraz wszyscy w zmowie… Śliwa i brudny gliniarz nie żyją jakby co, więc chwilowo Tomek jest bezpieczniejszy niż ty. Gdzie jesteś? - odpowiedział bez wzajemnej złości policjant. - Ach - usłyszał, jak oddycha z ulgą. - Przepraszam, jestem ostatnio zdenerwowana, dużo się działo, martwiłam się o Tomka, zgubiłam komórkę i wszystko.. Jestem u Pana na komendzie, na dole. Wszystko ok, tylko.. - nagle potok słów, który się z niej wylewał, urwał się gwałtownie. - Jakie ciało? - Typki, które prowadzą sprawę… kultystów mówią, że to Apollo. Ostatni z trzech, którzy zrobili rozpierduchę w Markach. Otruty. Tak jakby póki co podejrzewają ciebie, ale… naprostujemy to, co nie? - spytał uśmiechając się sztucznie półgębkiem. - Spał jak wychodziłam - mruknęła. Podejrzenie, że to ona otruła Apolla było tak absurdalne, że nie zamierzała się tym zajmować. - Podjedzie pan tu? - poprosiła. - Nie mam się jak dostać do domu. Tomek ułożył dłoń na kształt słuchawki, pomachał nią koło ucha, tak żeby zwrócić uwagę Kamińskiego. Po czym bezgłośnie ułożył usta w słowo “podsłuch”. Detektyw poczekał chwilę, oblizał wargi i odpowiedział dziewczynie. - Nie, nie tam. Jesteś poszukiwana, jak ktoś na komendzie cię rozpozna… wyślę ci mój adres domowy, jedź tam. Może być? - spytał i skinął głową na smartfona Tomka. Na mapie miasta pojawiła się mała ikonka, mająca wskazywać lokalizację Hermesa. - Rozmawiam ze stacjonarnego na dyżurce... Proszę mi po prostu podać adres., zapamiętam. - zawahała się. - Przedstawiłam się policjantowi, zanim mi dał telefon. - Hmm dobrze, może ma downa akurat ten… - powiedział i podyktował jej adres. - Będziemy tam za kwadrans, ty też masz niedaleko. - Ok - usłyszał, a potem połączenie się zakończyło. Joanna odłożyła słuchawkę i spojrzała na dyżurnego policjanta. - Dziękuję. Ulica Klonowa to w którą stronę będzie? Wysłuchała wskazówek, a potem wyszła z komendy. Zdecydowanie nie planowała iść skrótem przez park, wybrała normalną drogę, ulicą. Nie zastanawiała się nawet, czemu detektyw po prostu po nią nie podjechał. Minęła już tą granicę, kiedy człowiek myślał. Teraz po prostu działała – czasem instynktownie, czasem w reakcji na zachowania innych. Był to raczej mądry wybór, jedyny rozsądny. Poruszanie się po ruchliwszych ulicach było w tej sytuacji rozsądniejsze. Deszcz ustał więc nie było to też już takie niewygodne. Wilgotne ubranie obcierało się nieprzyjemnie o skórę, ale też – lepiej schło, kiedy szła. Dotarła przed wskazany adres. Zdawał się on dobrze pasować do detektywa. Dosyć wiekowy, przynajmniej przedwojenny, może dwukrotnie remontowany, miniblok mieścił w sobie dwa piętra, strych i dwie klatki schodowe. Stanowił coś pomiędzy blokiem, a domkiem dwurodzinnym, z jednym, nierówno rosnącym drzewem obok. Wszystkie tarasy były stosunkowo malutkie, miały maksymalnie cztery metry kwadratowe, ale zdawały się być dość przytulne, dawały przyjemniejszą perspektywę na stosunkowo spokojną ulicę. Tylko jeden był nieprzyozdobiony, NIe licząc starego fotela, Joanna domyśliła się po braku jakichkolwiek kwiatków, że to tamto mieszkanie należało do detektywa, zapewne siadał na tamtym przemoczony, starym fotelu i jarał szlugi po każdym powrocie z pracy, każdym obiedzie i pobudce, do kawy. Stanęła w uliczce, skryta w cieniu pomiędzy miniblokiem, a znacznie większym budynkiem, stanowiącym chyba jakiś przestarzały pasaż handlowy i czekała.
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. |
24-02-2016, 15:23 | #90 |
Reputacja: 1 |
__________________ Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe. ”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej. |