Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-12-2017, 19:02   #291
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
- Jasne opowiedz o tej sprawie - Lotte odpowiedziała koledze z wyczuwalnym zainteresowaniem w głosie.
Edmund odchrząknął, oczyszczając gardło.
- Jedna z naszych strażniczek z Ergastulum zginęła w Londynie. W dość nieoczekiwanych okolicznościach. Wypadła przez okno, roztrzaskując je. Została znaleziona na drodze tuż przed jej apartamentem. Kiedy policja weszła do środka, ujrzała jej mieszkanie ozdobione obrazami namalowanymi przez tę strażniczkę. Wcześniej tego samego dnia zginęły z galerii sztuki. Wszystkie zniszczone - Edmund zawiesił głos, który zdawał się stworzony do opowieści. Z pełnym sukcesem mógłby nagrywać audiobooki.
Visser szybko zrozumiała, że Ed był utalentowany aktorsko, miał już okazję pokazać to przy paleniu samochodu.
- Sprawę jej śmierci wyjaśniono? Nie chcesz mi powiedzieć, że to ona ukradła te obrazy – zapytała zaciekawiona, choć domyślała się, że owa historia nie należała do klasycznych, więc nawet nie próbowała zgadywać o co mogło chodzić.
- Ciężko powiedzieć, kto ukradł obrazy. Jednak jeśli ona je zdewastowała, to musiała cierpieć na poważne zaburzenia psychiczne. Nikt tak po prostu nie niweczy swojego dorobku - Thomson zawiesił głos. - Tuż przed śmiercią rozmawiała z naszą Katherine. Wcześniej widziały się na przyjęciu, gdzie otrzymała czerwoną, męską koszulę w prezencie podrzuconym przez jakieś dziecko. Cobham skojarzyło się to z czymś, lecz przypomniała sobie za późno. Zadzwoniła, aby ostrzec malarkę, jednak w jej domu już znajdowali się włamywacze. I to tacy bardzo niestandardowi… - pokręcił głową.
- Czerwoną koszulę? Co skojarzyła Kate za późno? - Spojrzała z niezrozumieniem na kolegę.
- Za późno dla naszej malarki na pewno. Jednak nie obwiniałbym Kate. Trudno błyskawicznie przypominać sobie szczegóły każdej sprawy, z jaką zetknęliśmy się. Zwłaszcza po wielu latach i jeżeli nie zajmowaliśmy się nią osobiście. Cobham skojarzyła, że Tallah opowiadała jej o sprawie z Beaver Creek Resort. Kapłan bogini szaleństwa i jego akolici zaatakowali grupę uczniów, którzy przyjechali na miejsce z wycieczką szkolną. Główną cechą charakterystyczną tego mężczyzny była flanelowa, czerwona koszula i tak został nazwany przez uczestników obozu, którzy o dziwo w końcu zdołali go zabić. Mówiąc dokładniej, zginął z ręki dwóch konkretnych uczniów. Rodziców naszej zmarłej koleżanki z Ergastulum. Jak widzisz, Katherine mogła od razu nie pokojarzyć, że czerwona koszula oznaczała groźbę i zapowiedź zemsty.
- Zemsta? – Rzuciła niepewnie. – Nigdy nie rozumiałam jej mechanizmu… Raczej dlatego, że nigdy nie poczułam chęci do niej. A kto mścił się tak właściwie?
- Tego akurat nie jestem pewien - odpowiedział Ed. - Czy to ów zabity kapłan wrócił do życia, czy też może jakiś jego wyznawca? W każdym razie najbliższe osoby zabitej zostały zarażone szaleństwem. Biegają po Londynie z nożami, tak jak to miało miejsce w Beaver Creek i starają się zabić tak wiele osób jak to możliwe. A strażnicy z Ergastulum próbują zatuszować sprawę.

Zbliżyli się do samochodu, w którym siedziała Kate. Patrzyła tępym wzrokiem na komórkę, płacząc.
- Obawiam się, że coś jest nie tak - Thomson mruknął.
Lotte zamilkła momentalnie, zapominając o czym przed chwilą rozmawiali.
- Może chodzi o Imogen… - rzuciła półgłosem, prawie szeptem. Podeszła do drzwi samochodu i delikatnie zapukała w szybę, aby nadto nie przestraszyć koleżanki późniejszym otwarciem drzwi.
- Co się stało? – zapytała spokojnie, lekko zatroskana.
Katherine spojrzała wystraszonym wzrokiem na Lotte, potem na Eda, a następnie zamknęła oczy tak mocno, jakby bała się, że wylecą z nich łzy. Wzięła głęboki oddech i uspokoiła się. Spojrzała na telefon i pokręciła głową.
- Otrzymałam wiadomość. Z telefonu Imogen - zaczęła. - Tyle że wysłało ją Valkoinen. Zaproponowali mi, że przekażą mi informacje na temat miejsca pobytu mojej szwagierki, jeżeli… jeżeli zdradzę was - wzięła głębiej oddech. - I będę im donosić o wszelkich postępach naszego śledztwa.
- Katherine… - Thomson zaczął, bezwiednie wyciągając rękę, jednak nie kontynuował, jakby nie mogąc znaleźć odpowiednich słów.
- Z racji, że nam o tym mówisz, to nie zamierzasz tego zrobić. – Przejęła inicjatywę Visser. – Widzę, że Valkoinen uwielbia grać na emocjach... Można by spróbować namierzyć telefon i dojść jakoś do miejsca skąd ktoś wysłał tego smsa.
- Tak, to prawda. Poinformuję o tym Tallę, będzie wiedziała z kim porozmawiać - westchnąła. - Czy ja… ja chyba rzeczywiście jestem fatalną krewną. Nie byłyśmy z Imogen w szczególnie dobrych relacjach, kiedy widziałyśmy się po raz ostatni. A teraz… wybrałam IBPI zamiast niej - jej głos lekko zadrżał. Pokręciła głową. Wyglądała na przybitą i wyzutą z energii niczym sflaczały balonik.
- Życie nie jest czarne lub białe. – Lotte odparła spokojnie, choć mogłoby się zdawać, że oschle. – Są takie decyzje, których podjęcie nie daje satysfakcji, tylko ciąży przez długi czas. Jakbyś teraz zdradziła IBPI, to mogłoby zginąć wiele osób. Co tam będę mówić, sama wiesz, nie jesteś dzieckiem, swoje już przeżyłaś. Po prostu nie zadręczaj się, gorsze od podejmowania trudnych decyzji, jest nic nie robienie, albo gdy ktoś to robi za nas. – Patrzyła na Kate pewna siebie, jakby mówiła z doświadczenia, rozumiejąc jej ból, ale mając już za sobą radzenie sobie z nim.

Cobham uśmiechnęła się do Visser. Następnie spuściła wzrok, lekko zawstydzona, że potrzebowała pocieszenia.
- Przepraszam - mruknęła. - To, a wcześniej moja śmierć… po prostu wiele złożyło się na mnie w tak krótkim czasie - westchnęła, spoglądając na komórkę.
- Tak właściwie… myślisz, że mogłabyś udawać przed Valkoinen, że nas zdradziłaś i podrzucać im fałszywe informacje? - zapytał Edmund. Jego ton był łagodny, choć mężczyzna wyraźnie czuł się niezręcznie przy nieco roztkliwionej Kate.
Cobham przez chwilę milczała. Wpierw spojrzała na Australijczyka, a potem na Visser.
- To byłoby niebezpieczne, prawda? - na w pół oznajmiła, na w pół zapytała, jakby prosząc o opinię.
- Podjęłaś decyzję, więc spróbuj wyciągnąć z tego wszystko co się da. – Uśmiechnęła się lekko. – Możesz z nimi prowadzić grę. Zapewne będą ostrożni i mogą zakładać, że blefujesz. Na szczęście to nie KK, Valkoinen nie znają tak dobrze IBPI. To może udać się. Jednocześnie może uda się ich namierzyć.
- Spróbuję - Kate odpowiedziała po chwili. - Powiem najzupełniej szczerze, że to trochę ciężkie pod względem emocjonalnym, jednak dam z siebie wszystko. Jeżeli poprowadzę to właściwie, to być może uda mi się poznać miejsce pobytu Imogen.
“A jeżeli poprowadzę to źle, a Imogen wciąż żyje, to skażę ją na wyrok śmierci”, wydawała się mówić jej mina, jednak strażniczka nie wypowiedziała tych słów na głos.
- Dobra - Cobham mruknęła. - Czas zająć się tym, po co tu jesteśmy.
Wyszła z samochodu i wnet trójka detektywów zwróciła wzrok na Dom Nordycki.


Budynek był miły dla oka. Nieopodal znajdował się inny o fantazyjnych kształtach, który jednak nie wchodził w skład Domu Nordyckiego. Od Sturlugata kompleks nie wydawał się mieć nic wspólnego z naturą. Jednak Lotte dzięki wędrówce z Edmundem po Njarðargata wiedziała, że bagna i jeziora rozciągają się po drugiej stronie, a opis z komputera Mikaeli nie mylił się.
- Jaki mamy plan? - zapytał Ed.
- Dobre pytanie. – Odparła niepewnie, zastanawiając się nad ich dalszymi krokami. – Wydaje mi się, że wskazówka może być w budynku. Zresztą na dwoje babka wróżyła, budowla jest niesamowita, więc równie dobrze może odciągać uwagę od czegoś co jest nieopodal. Co z kamerami? Jeśli jest jakaś ochrona, to jakoś ją ominiemy, ale z kamerami może być problem.
- To może wejdę pierwszy - zasugerował Edmund. - Przeniknę do dyżurki ochrony, zajmę się kamerami i otworzę wam drzwi.
- Nie sądzę, żeby to było niezwykle strzeżone miejsce - dodała Kate. - Pełni funkcję zbliżoną do muzeum. Myślę, że polegają głównie na alarmie przeciwwłamaniowym i nie posiadają zastępu ludzi skrupulatnie śledzących monitory.
- Pytanie czy będę potrafił rozbroić alarm. Znajdowałem się już w podobnych sytuacjach, więc posiadam umiejętności. Gorzej z narzędziami - westchnął Australijczyk.
- Idź rozejrzyj się, narzędzia nie będą potrzebne, jeśli mają klasyczny alarm na kod. – Zwróciła się Lotte do Eda. – Wejdę tam z tobą, moje zdolności wystarczą, aby rozbroić urządzenie. Najpierw jednak zrób rekonesans.
Thomson skinął głową, uśmiechając się.
- To brzmi jak plan - mruknął.
- Ja wejdę dopiero jak rozbroicie alarm - włączyła się Katherine. - Będziemy mogli dość szybko przeszukać wnętrze dzięki moim zdolnościom.
- Czyli wszystko ustalone? - zapytał Australijczyk.
- Na to wygląda – odparła. Pomyślała jednak z ironią, że „co może pójść nie tak, oprócz tego, że wszystko?”. Nie mieli jednak tego komfortu, aby tracić czas. Mogła tylko liczyć na to, że muzeum nie jest zbytnio chronione, mimo że los im nie sprzyjał.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline  
Stary 15-12-2017, 19:42   #292
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Alice Harper


[media]http://www.youtube.com/watch?v=vMdIxPnM5hA[/media]

Alice przypomniała sobie, dlaczego nasunęło jej się skojarzenie z Ofelią. Niegdyś widziała obraz Johna Everetta Millaisa o takim tytule. Jedno z najsłynniejszych prerafaelickich dzieł przedstawiało tonącą kobietę, bohaterkę dramatu szekspirowskiego. Jej mina skreślona pociągnięciami malarskiego pędzla wydawała się bliźniaczo podobna do wyrazu twarzy konającego Kirilla. Mężczyzna również tonął. Umierał. Alice po raz drugi tego dnia cofała się w czasie. Chciała go uratować. Choć miała wszelkie powody, aby życzyć Kaverinowi śmierci.

Tym razem przeżywała to trochę inaczej. Siły mężczyzny były słabe i niepewne. Jego moc wciąż pozostawała silna, jednak umysł mężczyzny zdawał się coraz wątlejszy i z trudnością ją kontrolował. Poza tym… zdawało się, że nie do końca posiadał wystarczającą motywację. On sam doprowadził do stanu, w jakim zastała go Alice. Noel był jedynie narzędziem. Wyglądało na to, że Kaverin nie do końca chciał powracać do życia.

Zdawało się, że nie do końca szło zgodnie z planem. Harper poczuła ciążące uczucie w brzuchu, jak gdyby miała zaraz zwymiotować. Nadeszły zawroty głowy oraz nudności. Jej nogi stały się słabe. Zgięła się w pół, głośno oddychając. Płytki podłogi wydawały się lodowato zimne. Odniosła irracjonalne wrażenie, że jeżeli pozostanie przy nich choć przez chwilę dłużej, to zamieni się w bryłę lodu. Toteż skoczyła. Przebiła ścianę, chmury oraz niebo, unosząc się nad krajobrazem Sankt Petersburga.
“Zaraz spadnę”, pomyślała. Wnet spojrzała na przepaść w dole. I kiedy odniosła pierwsze wrażenie, że kieruje się ku ziemi… spoczęła stopami na półprzezroczystej drodze utkanej z tęczy. Poczuła atak paniki. Zaczęła biec po tym dziwnym szlaku, podążając dalej i dalej.

Spostrzegła Sobór Zmartwychwstania Pańskiego. Budowla została wzniesiona na miejscu, gdzie w 1881 car Aleksander II został śmiertelnie ranny w wyniku zamachu i stąd właśnie pochodziła popularna nazwa cerkwi – na Krwi. Następnie przeniosła wzrok na Państwowe Muzeum Ermitażu i Ogród Zimowy. Nazwa obiektu pochodziła od francuskiego słowa oznaczającego pustelnię. Casarzowa Katarzyna II przemieniła pałac w galerię sztuki. Obecnie znajdowały się w środku najróżniejsze obrazy. W tym takich malarzy, jak Rembrandt, van Dyck, Rubbens, Gauguin, Picasso, czy Monet. Następnie wzrok Alice przesunął się poza granice Peterburga w stronę pobliskiego Peterhof. Znajdował się tu Wielki Pałac. Budowla stała pośrodku parku francuskiego z fontanną Neptuna wykonaną dla uczczenia końca wojny trzydziestoletniej.

To tutaj prowadziła droga, po której biegła Alice.
Kirill stał na samym jej końcu, tuż przy fontannie. Jego obraz był dziwny i powykręcany. Przerażający. Mienił się w oczach Harper. Próbowała je zamknąć, jednak nie była w stanie.

Duch wyciągnął rękę w stronę Alice. Chciał, aby ją pochwyciła.



Lotte Visser


“Co może pójść nie tak, oprócz tego, że wszystko?”
No cóż, Lotte miała rację, formułując w myślach to dość pesymistyczne zdanie. Jeżeli systemy zabezpieczeń tworzono po coś, to właśnie po to, aby ludzie z ulicy nie mogli ich tak po prostu sforsować. Na dodatek bez żadnych narzędzi. Nie spędzili nawet godziny na obserwacji otoczenia, a poza tym informacje, które posiadali, były bardzo ogólnikowe. Zero planów budynku, protokołów postępowania ochrony oraz danych na temat osób przebywających na terenie obiektu. Co mogło pójść nie tak? Rzeczywiście, wszystko.

A jednak… wszystko poszło dobrze.
Lotte, Edmund i Katherine nie stanowili zbiór przypadkowych osób. Visser świetnie dobrała sobie współpracowników. Byli doświadczonymi detektywami, posiadającymi bardzo przydatne umiejętności. We trójkę świetnie uzupełniali się. Edmund zrobił rekonesans. Lotte poczuła ciarki, widząc jak mężczyzna przeszedł przez ścianę. Rozumiała, na czym polega jego moc, jednak jej umysł zamarł na moment, obserwując tak jasne pogwałcenie praw fizyki. Potrzebowała kilka kolejnych sekund, aby strząsnąć z siebie poczucie surrealizmu i śnienia na jawie, które atakowało przy każdym zetknięciu z siłami nadprzyrodzonymi. Choć przecież dawno przestała być nieopierzona i niejedno już widziała.

Minęło pół godziny, w trakcie których Katherine zajmowała się sprawą Valkoinen oraz Imogen. Rozmawiała z Tallą na temat strategii w zmyleniu fińskiej mafii Tuoniego. Lotte niewiele mogła wywnioskować, słysząc jedynie odpowiedzi Cobham, tak więc przestała w ogóle zwracać uwagę na słowa Katherine. Wtem Visser ujrzała Edmunda wyłaniającego się ze środka. Podparła się na siedzeniu, patrząc na niego z oczekiwaniem. Mężczyzna podniósł oba kciuki do góry i gestem kazał jej podejść.

Wyszła z samochodu i podeszła do Australijczyka. Następnie strażnik wstrzymał oddech, uaktywniając swoją moc. Znaleźli się w środku. Edmund zaprowadził Lotte do panelu kontrolnego i ponownie zaczął oddychać. Visser musiała być materialna, aby dotknąć klawiszy i ujrzeć wizję pracownika ochrony wpisującego kombinację. Czujniki wykryły ich obecność. Licznik na ekranie zaczął informować, że mieli jedynie czterdzieści sekund… trzydzieści…
- Szybciej - mruknął Edmund, nerwowo spoglądając na Visser.


Kobieta podróżowała po włóknach czasu. Ujrzała przeszłość. Wysokiego, otyłego mężczyznę, który pochylił się nad ekranem i poprawił okulary. Podniósł palec, aby wpisać kod… jednak wtem zadzwoniła jego komórka. Zawahał się na moment przed wystukaniem kolejnych cyfr. Wyjął urządzenie i spojrzał na nazwisko osoby próbującej się z nim skoncentrować.
- Dwadzieścia sekund - syknął Thomson.
Mężczyzna w wizji schował telefon, po czym poprawił okulary. Jego palec dotknął 1, następnie 8, po czym 4, 3 i ponownie 4. Wyciągnął rękę, ale tym razem po to, aby podrapać się po głowie.
- Dziesięć sekund. Nie chcę cię pospieszać, ale… - Ed westchnął, rozpraszając Lotte - ...ale pospiesz się, do cholery!
Strażnik w wizji nacisnął ostatnią cyfrę. 1.
Lotte cofnęła rękę, tym samym przerywając strumień napływających do głowy obrazów.
- Pięć, cztery… - Edmund szeptał wyczekująco.
Visser podniosła rękę i szybko wpisała 1,8,4…
- Trzy, dwa… - Thomson zadrżał.
...następnie przesunęła palec na 3, 4 i…
- Jeden…
...1.

Licznik przestał odliczać. Kontrolki zaświeciły się na zielono. Edmunt głośno zaczerpnął powietrza.
- Ty cholerna efekciaro… - mruknął, podchodząc do drzwi, aby je otworzyć dla Katherine.
Tymczasem Visser mogła wreszcie rozejrzeć się po wnętrzu. Znajdowali się w foyer. Stąd droga prowadziła do biblioteki, sali koncertowej, skrzydła biurowego oraz kawiarni.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 15-12-2017 o 19:49.
Ombrose jest offline  
Stary 17-12-2017, 03:56   #293
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice nie uwierzyłaby osobie, która przyszłaby do niej i powiedziała, że chodziła po tęczowej drodze nad Petersburgiem… A los chciał, żeby to właśnie ona dziś została taką osobą! Nie miała pojęcia co się działo i czemu widziała wszystko w taki dziwny, doprowadzający do mdłości sposób. Próbowała mrużyć oczy i kręcić głową, by złagodzić ten efekt. Niewiele pomagało…
Kiedy dotarła do Kirilla, a jego obraz był tak dręcząco zakrzywiony, Harper mimo wszystko wyciągnęła dłoń i chwyciła tę, którą do niej wyciągał, mając nadzieję, że tak powinna uczynić. Wstrzymywała oddech, nie chcąc zasłabnąć od tej ferii barw, która doprowadzała jej oczy do bólu. Miała nadzieję, że wkrótce trafią tam, gdzie chciała, by się znaleźli. Kirill może i nie chciał żyć, ale ona nie mogła mu pozwolić zginąć w taki sposób. Nie chciała już niczyjej śmierci.

Kakofonia kolorów przelała się na Alice. Dotykając Kirilla czuła elektryczne, rozdzierające iskierki, które popłynęły z palców mężczyzny. Zaczęły rozszerzać się po ciele Harper niczym szczególnie groźny i szybki wirus. Harper odniosła wrażenie, jak gdyby stała się falą dźwiękową płynącą z głośników w szczególnie krzykliwym klubie nocnym. Każda kolejna sekunda wypaczała jej ciało w jakimś nieznanym, nieprzyjemnym rytmie.

Śpiewaczka otworzyła szeroko usta, jakby chcąc krzyknąć z tego dziwnego, niepokojącego odczucia, ale przez napięcie mięśni, krzyk wyszedł jej zupełnie niemo. Z czego w jej głowie ten istny harmider kolorów i dźwięków sprawił, że pewnie nawet jakby krzyknęła, nie zauważyłaby tego. Nie puściła jednak jego ręki. Obawiała się, że jeśli to zrobi, to stanie się coś złego.

Powietrze zaczęło drżeć wokół Alice, jak gdyby zostało podgrzane przez niewidzialny palnik. Wyczuła dziwne zapachy, które stopniowo stawały się coraz silniejsze. Przypominały jej… dom u dziadków, woń tamtejszych obiadów oraz środków czyszczących używanych przez babcię. Wtem te dziwne doznania zniknęły, a kolory wokół Harper sczerniały. Zamknęła oczy. Odniosła wrażenie obecności Kirilla… ale także czterech innych istot. Na granicy percepcji spostrzegła również piątą, jednak wydawała się znacznie słabsza.

Alice rozejrzała się, ale nie mogła nic ujrzeć. z niepokojem pokręciła głową
- Kirill? - zapytała w ciemność. Objęła się ramieniem, jakby było jej zimno. Spróbowała zrobić krok do przodu. Ta czerń dręczyła ją, zwłaszcza po tym szale kolorów sprzed chwili. Miała już dość tak intensywnych doznań. Czuła się zmęczona, ale nie miała zamiaru odpuścić, póki nie dostaną się do tyłu. Kaverin nic nie odpowiedział. Znajdował się tuż obok niej, jednak wydawał się być w zupełnie innym miejscu. Kompletnie nieobecny i wyobcowany. Zdawało się, że zmagał się z czymś… Być może próbował zapanować nad sytuacją? Podróż w czasie bez wątpienia nie udało się i zboczyli w jakiś inny, nieznany korytarz. Istniała szansa, że Rosjanin próbował sprowadzić ich na właściwą drogę.

Alice w pierwszej chwili nie dostrzegła tego, ale pięć pozostałych obecności znajdowało się w określonym, ścisłym położeniu pomiędzy sobą, nią i Kirillem. Nie mogła jedynie rozpoznać kształtu, choć coś w nim wydawało się znajomego.

Rudowłosa z niepokojem spróbowała skupić się na osobie Kirilla, żeby w jakiś sposób chociażby w wyobraźni przesłać mu energię i pomóc. Nie wiedziała co innego może zrobić, żeby udało im się znów być na właściwym torze. Nie odzywała się już, by go nie rozpraszać. Zastanawiały ją za to te pozostałe postacie. Kim byli? Byli dobrzy, czy źli? nie miała pojęcia. Próbowała dojrzeć cokolwiek w otaczającym ich mroku.
Czekała, cały czas skupiając się na Kaverinie i na sobie. Nie chciała zostać zagubioną w czasie i przestrzeni… Alice poczuła, że jej intencja pomocy mężczyźnie formułuje się w rzeczywiste wsparcie. Odniosła wrażenie, jak gdyby zaczęła promieniować drobnym blaskiem, który stwarzał Kirillowi lepsze warunki do pracy. Musiała cały czas pozostać skupiona, aby ten efekt dalej trwał.

Minęła minuta, kwadrans, a może godzina? Wtem Alice coś uświadomiła sobie. Niezmienne ułożenie obecności względem siebie było Wielkim Wozem… jednak widzianym z perspektywy Dubhe, a nie Ziemi. Najbliżej znajdował się Megrez, nieco dalej najsłabiej świecąca istota, która musiała być Aliothem. Pozostałe byty zdawały się nieznane, choć Alice mogła spodziewać się, kim były.

Harper rozejrzała się, orientując że to Wielki Wóz. Zerknęła w stronę Aliotha, a potem znów skupiła się na Megrezie. Chciała mu pomóc i nie mogła się rozpraszać. Wzięła głęboki wdech. Spróbowała się rozluźnić, by lepiej móc go wesprzeć. Wiedząc już gdzie są, albo może w jakim położeniu, nieco poczuła się spokojniej, przynajmniej w tej chwili.
Potem minęło znacznie więcej chwil. Tak właściwie Alice zaczęła podejrzewać, że w tym miejscu czas w ogóle nie istniał. Wszystko było takie same, niezmienne, ciche i spokojne…

Megrez dalej zmagał się z zadaniem. Harper zdawało się, że mężczyzna stawał się silniejszy i pewniejszy siebie. Katalogował i archiwizował przeogromny, eteryczny chaos, w jakim znaleźli się. Wnet śpiewaczka doszła do wniosku, że już nie potrzebuje jej pomocy. Kirill dojrzał do ponownego sprowadzenia ich w ścieżkę rzeczywistości.
Alice uświadomiła sobie, że mogła teraz, w tej ostatniej chwili sięgnąć do jednej z pozostałych gwiazd. Alioth zdawał się niedostępny, jednak istniały cztery inne możliwości. Merak, Phecda, Mizar i Alkaid. Druga okazja, aby dowiedzieć się czegokolwiek na temat tych osób, mogła już nigdy nie powtórzyć się.

Alice nie była pewna co teraz. Czekała więc. Gdy wyczuła, że Kirill nie potrzebuje już jej wsparcia, mogła oderwać od niego uwagę…
Kiedy wreszcie nastał moment, że mieli się stąd zabrać, zwróciła uwagę na pozostałe gwiazdy. Spróbowała sięgnąć do tej, która była najbliżej niej poza Megrezem - Merak stał się więc jej celem. Śpiewaczka nie była pewna czego się dowie, ale uznała, że może to będą informacje, które mogłyby jej się przydać. A może zdoła się z tą gwiazdą skontaktować? To byłoby ciekawe, poznać jeszcze kolejne z gwiezdnego rodzeństwa.

Merak…
Alice wyczuła obecność tej gwiazdy. Ruszyła w jej kierunku, aby ją poznać. Wessał ją korytarz czasoprzestrzeni, przenosząc do realnego świata. Wnet Harper znalazła się na balkonie. Spojrzała w dół na ruch uliczny krążący bez chwili wytchnienia. Następnie podniosła wzrok na mężczyznę siedzącego na krześle. Wyciągnął nogi na balustradę. Miał na udach komputer. Bez ustanku pisał na nim… aż w pewnym momencie przestał. Spojrzał w bok i w górę. Prosto na Alice.


- Wiedziałem! - szepnął, jednak intonacja wskazywała na znaczne podekscytowanie. - Oczekiwałem… czegokolwiek. Może właśnie ciebie - usłyszała.

Alice nie była pewna dokąd dokładnie ją przeniosło. Rozejrzała się uważnie po okolicy, ale zaraz potem jej uwaga spoczęła na Meraku. Kiedy zdawało się, że widzi ją jak i ona jego, Harper przechyliła lekko głowę
- Nie sądziłam, że mnie ujrzysz… Moja ulubiona książka mówi, że zawsze należy oczekiwać nieoczekiwanego. Miło mi cię poznać, Meraku… - powitała go gwiezdnym imieniem i uśmiechnęła się blado. Zerknęła na laptop. Tymczasem mężczyzna zmarszczył brwi. Zdawało się, że nie był przyzwyczajony do tego imienia. Alice kontynuowała.
- Nie miałam zamiaru ci przeszkadzać. Byłam po prostu… Ciekawa… - wróciła spojrzeniem do twarzy mężczyzny.
- Teraz ja też jestem ciekawy - odpowiedział mężczyzna, przyginając ekran komputera. - Która książka jest twoją ulubioną?
Śpiewaczka słuchała z uwagą jego pytania, a potem uśmiechnęła się ciepło, nostalgicznie
- Alicja w Krainie Czarów - odrzekła bez długiego zastanawiania.
Mężczyzna otworzył nieznacznie usta, po czym skinął głową.
- Trudno dziwić się ostatnio dlaczego… - dodała Harper, bardziej do siebie, niż do niego. Znów skupiła się w pełni na Meraku.
- Jak cię zwą? Bo znam tylko twoje gwiezdne imię… - zapytała dalej zaciekawiona.
- Ktoś bliski mojemu sercu przestrzegł mnie, abym nie podawał prawdziwych danych duchom. Te potrafią nawiedzać i… bez względu na to, jak piękne, potrafią być złośliwe. Przynoszą zło i zgubę. Czy obrazisz się, jeżeli podam ci fałszywe nazwisko? - zapytał, spoglądając na Alice z wyczekiwaniem. Jego ciekawość wzmogła się, a mężczyzna wydawał się jeszcze bardziej poruszony. Wyglądało na to, że chciał zadać jakieś pytanie.
Alice zastanawiała się chwilę nad jego słowami, po czym pokręciła głowa
- Nie obrażę. Ten ktoś ci bliski, jest niezwykle rozsądny. Należy cenić takie osoby, gdy się je ma - odrzekła enigmatycznie i nieco posmutniała w myślach. Nie umknęło jej uwadze, że Merak jest czegoś ciekaw
- Czy chcesz mnie o coś spytać? - dodała kolejne pytanie.
- Gwiezdne imię? - zapytał. - Co miałaś na myśli? - mruknął. Złożył komputer i odstawił go na płytki balkonu. Przez moment zmagał się z kablem ładowarki, który chciał rozlać szklankę z drinkiem. Na szczęście udało się opanować sytuację. Merak ponownie spojrzał na Alice, jak gdyby obawiając się, że kobieta zniknie.
Rudowłosa przyglądała mu się chwilę, po czym wyciągnęła do niego rękę, oczekując, że ją chwyci
- Jeśli dobrze sądzę, jeśli chwycisz mnie za dłoń, nieco więcej zrozumiesz, jeśli nic o tym nie wiesz… To bardzo długa historia, a ja nie jestem pewna, nim Megrez zabierze mnie i będę musiała wrócić… - odrzekła i czekała na jego gest, lub odpowiedź.
- Megrez…? Czy masz na myśli… - Arab zawahał się. - Czy pochodzisz z gwiazd? - zapytał.

Podniósł głowę i spojrzał na nieboskłon. Alice odruchowo uczyniła to samo. Mimowolnie otworzyła usta i nabrała powietrza. Nocny firmament był usiany jasno skrzącymi się drobinkami. Nad nimi wszystkimi czuwał intensywny, mocny księżyc. W całym swoim życiu Harper nigdy nie widziała piękniejszego nieba. Nie było ani jednej chmurki, która zepsułaby widok. Przez moment obydwoje milczeli, spoglądając na cudowny widok. Alice słyszała muzykę dobiegającego z balkonu sąsiadów, brzęki kieliszków oraz głośne, radujące się głosy. Jak opuściła głowę, spostrzegła miriady elektrycznych światełek miasta. A także pulsującą obecność Meraka. Czwartej gwiazdy.
Alice uwielbiła to niebo, które było stąd widać. Gdy spojrzała w dół i zobaczyła światła miasta, pomyślała, że to jak niebo pod niebem. Świecą do siebie nawzajem…

Mężczyzna spróbował chwycić dłoń Alice, jednak jego ciało przeszyło powietrze, jak gdyby wcale tam nie był śpiewaczki. Arab spojrzał niepewnie na swoją dłoń, jak gdyby nie mógł jej zaufać.
Harper zrobiła bardzo podobny gest, spoglądając na swoją dłoń.
- Oh, a jednak nie przeniosłam się tu tak całkiem, a jedynie astralnie? Nie jestem już niczego pewna… Wybacz. Widzisz. Tak. Najwidoczniej i ty i ja… jesteśmy bardzo podobni, bo pochodzimy z gwiazd na swój skomplikowany sposób. Jak już mówiłam, to bardzo długa historia. Jestem Dubhe - przedstawiła mu się i uśmiechnęła przepraszająco za tę niedogodność z uściskiem dłoni.
- A ja… - mężczyzna już miał odpowiedzieć, jednak w ostatniej chwili ugryzł się w język. - Nazywaj mnie… - zastanowił się. - Barack - dokończył. - Jak ten prezydent. To dobre imię.
Alice uśmiechnęła się lekko
- Dubhe to moje gwiezdne imię, jak twoje Merak. W tych tutejszych realiach, nazywam się jak postać z mojej ulubionej książki. Tak więc… Miło mi cię poznać Baracku, ale… Podpowiesz mi coś? - skinęła powoli głową na światła miasta. Mężczyzna również przesunął na nie wzrok.
- Gdzie jesteśmy? - zapytała spokojnie.
- Kair - odpowiedział. - Tyle pewnie możesz wiedzieć - dodał, po czym zamyślił się. - Alice? Jednak… czy nie powinnaś mieć blond włosów?
Alice zaśmiała się delikatnie
- Z blond włosami byłabym zbyt blada… No i najwidoczniej geny uznały, że lepiej mi będzie w rudawych… Kair… Nigdy nie byłam w Egipcie - spojrzała w bok za granice balkonu, gdzies na horyzont, posmutniała na myśl, że za niecałe dwa dni, może nigdy już nigdzie nie być.
- To ja cię tu sprowadziłem - mężczyzna odparł z dumą. - Możesz nazywać mnie Merakiem. Nie czuję się gwiazdą. Wręcz przeciwnie, jestem zwykłym człowiekiem. Uwierz mi, nie jestem taki jak ty. Jestem… ułomny - mruknął, po czym wstał i spojrzał na drzwi balkonowe prowadzące do wnętrza mieszkania. - Czy jesteś w stanie wejść ze mną do środka? - zapytał.
Harper zmarszczyła lekko brwi i znów zerknęła na niego, kiedy teraz stanął przed nią. Sama również zerknęła na wejście do mieszkania
- Możemy to sprawdzić… - zauważyła i poczekała, aż on ruszy do środka a wtedy sama spróbowała poruszyć się za nim.
Mężczyzna przestąpił wysoki próg mieszania. Alice podążyła za nim. Merak zapalił światło. Harper zaniemówiła. Ujrzała duży pokój, który był pusty, nie licząc pojedynczego łóżka wepchniętego w róg oraz kilku walizek. Na samym środku podłogi tkwił wielki, czerwony pentagram. W jego rogach tliła się iskrząca mieszanina, której zapach był nieprzyjemny i wszechobecny. Harper ujrzała spopielone pióra, korzenie, liście…

Barack podszedł do stołu, na którym tkwiła książka. Podniósł ją ostrożnie i z czułością. Niczym dziecko.
- Kiedy ją dostałem… - mruknął, lecz nie dokończył. Jedynie pokręcił głową. - Nie miałem żadnych szans. Ezoteryka była moją ostatnią nadzieją. Jednak… udało się.
Śpiewaczka nie mogła nic powiedzieć. Nie rozumiała tego co widzi. Wreszcie spojrzała na Meraka, a potem na książkę która trzymał
- Chcesz mi powiedzieć… Że próbowałeś jakiegoś rytuału? Po co? - zapytała zaniepokojonym tonem.
- Od kilku lat uciekam przed mafią Afaf Habid - odpowiedział mężczyzna. - Teraz jednak wszystko zmieni się, bo przywołałem cię - spojrzał na pentagram. - Pomożesz mi - dodał, spoglądając na Alice wyczekująco. - Nie chcę biec, zmieniać miejsc, oglądać się za siebie. Wolę odpocząć. A ty mi to umożliwisz - mężczyzna niby zapytał się, jednak zabrzmiało to oznajmująco. Pokładał tak wielkie nadzieje w Harper, że nie chciał dopuścić myśli, że jej duch miałby okazać się nieprzydatny. - Mam dość. Allah wysłuchał mnie. Inaczej nie zesłałby swojego anioła - mruknął… lekko uwodzicielsko? Spojrzał wyczekująco na Harper.
Alice otworzyła usta, po czym je zamknęła zdumiona. Zmarszczyła lekko brwi
- Afaf… Miałam nieprzyjemność poznać tę panią… Kilka godzin temu… - odezwała się, znów bardziej do siebie.
Mężczyzna nie odpowiedział, jedynie spojrzał na nią wyczekująco.
- Meraku… Pozwól, że wyprowadzę cię z pewnej niejasności… - kontynuowała Harper. Przytknęła dłoń do swojego mostka
- Jestem człowiekiem, jak ty. Nie aniołem. Mogę pomóc, ale muszę mieć więcej informacji. To ja sama przyszłam do ciebie. Z własnej woli. Chciałam poznać kolejnego gwiezdnego brata… W ciągu tych dwóch dni poznałam jeszcze takich dwóch, a z tego co wiem. Wszystkich nas razem jest siódemka - westchnęła. Odniosła wrażenie, że Merak nie do końca jej słuchał po kilku pierwszych słowach. Najważniejsza była ochrona przed Afaf Habid. Opowieści o gwiazdach, niebach, siódemkach, przeznaczeniach nie miały znaczenia. Liczyło się tu i teraz. Oraz miejsce, w którym Arab miał znaleźć się jutro.
- Dlaczego jej mafia cię szuka? - zapytała.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 17-12-2017, 03:56   #294
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Mężczyzna żachnął się. Założył ręce o siebie i spojrzał gdzieś w bok. Alice wyczuła zapach palonego tymianku w mieszance ziół.
- A czy to coś zmieni, jeżeli ci powiem? - zapytał. - Dlaczego miałbym udzielać ci więcej informacji, jeżeli nic mi to nie da? - dodał, nieco smutniejąc. Kiedy pierwszy raz ujrzał Alice, był pełny nadziei. Ta jednak bardzo szybko gasła. Oparł się o ścianę i spojrzał w kierunku mebla. Alice uznała, że to był barek. Zapewne Barack - bo tak kazał się nazywać - potrzebował drinka.
Harper poczuła się urażona
- Jesteś niegrzeczny. Powiedziałam ci, że mogę i chcę pomóc. Jesteś czy ci się to podoba, czy nie, moim bratem w pewien dziwny, metafizyczny sposób. A rodziny się nie porzuca - Alice zacisnęła mocno pięść i spojrzała na drugą dłoń, którą podniosła. Wyobraziła sobie, że jest to ostrze, ostrze, którym mogła przeciąć materiał. A potem wyobraziła sobie, że dzieląca jej osobę od rzeczywistości Meraka bariera była właśnie takim materiałem. Skupiła się na tym, i spróbowała ‘przełożyć’ dłoń. Jednak… co chciała uczynić? Wedrzeć się do teraźniejszości i fizyczności? Była jedynie duchem, który wkroczył do obecnego momentu, kierując się bliskością bliźniaczej duszy. Merak widział i słyszał ją, jednak nie znaczyło to, że Alice kompletnie potrafiła zawładnąć prawami fizyki i pojawić się tam, gdzie jej nie było. Przemówiła.
- Czy tego chce, czy nie, ukochany braciszek Afaf żyje, bo ja wybłagałam o to bóstwo śmierci. Na swój sposób ma u mnie dług jego życia. Nadal nie chcesz ze mną rozmawiać o swoich problemach? - kontynuowała i dalej próbowała przełożyć dłoń do jego rzeczywistości.

Barack zainteresował się jej wypowiedzią. Szerzej otworzył oczy i przystanął w pół kroku. Kierował się do barku, jednak w międzyczasie kompletnie przestał interesować się nim.
- Uratujesz mnie? - zapytał tylko. Wydał jedynie dwa słowa, jednak zdawało się, że to było najważniejsze pytanie jego życia.
Tymczasem Alice poczuła, że ktoś wydziera ją z obecnego momentu. Poczuła psychiczny smak Kirilla. Mężczyzna chciał sprowadzić ją do momentu, do którego pierwotnie wyruszyli.
Harper spojrzała uważnie na Barcka
- Jak się naprawdę nazywasz. Mów, a zrobię co tylko mogę, by dali ci spokój. Ale będziesz mieć u mnie dług. Szybko, czuję, że muszę już wracać - odparła błyskawicznie.
- Jaki dług? - Merak zapytał ostro.
Bez wątpienia obawiał się Afaf Habid. Jednak jeżeli Alice była diabłem, który chciał powziąć jego duszę we władanie i zepchnąć ją do piekła na wieczność… Wtedy nie mógł bezwarunkowo zgodzić się na wszystko. Rzecz jasna.
Alice uśmiechnęła się do niego
- Taki, że jeśli ja, albo inna gwiazda cię znajdzie. Nie odwrócisz się od nas. W końcu jestesmy rodziną i cokolwiek zrobiłeś, niech to tego nie zmieni. Nie oczekuję nic więcej - odparła, chcąc uspokoić jego niepokój. Nie wiedziała co go spotkało, ale przypominał jej zaszczute zwierzę. Takie egzotyczne. Musiała więc ostrożnie dobierać słowa.
- Nawet moim własnym kosztem? - zapytał. - Jeżeli to zaszkodzi mi?
Alice odniosła wrażenie, że Barack rzeczywiście był przez długi czas uciekinierem. Cały czas pozostawał podejrzliwy, czujny i w pełni gotowości. Kierował się zasadą: “lepsza twoja śmierć, niż moja”. Harper proponowała mu układ i Merak był nieufny. Potrzebował wszelkiej wolności, jaka tylko była możliwa, aby uniknąć szponów Afaf Habid. Jeżeli nadnaturalna umowa z Alice przeszkodzi mu w tym…
Barack wciąż wahał się. Tymczasem rudowłosa czuła, że Kirill coraz mocniej pochłania ją. Mogła poddać mu się, lub opierać. Lecz jeżeli wymknie się jego mocy… to czy będzie potrafiła sama wrócić do domu?
Alice sapnęła, czując że Kirill coraz mocniej ją ściąga, nie miała już czasu
- Daję słowo, że nie stanie ci się nic, jeśli zaufasz mi, albo innej gwieździe. Twe imię. Muszę wiedzieć o kim mam negocjować z Habid. Nie mogę tu dłużej zostać - ponagliła go.
- Jestem… - mężczyzna zawahał się. Wydawał się niepewny, czy rzeczywiście podać właściwe imię, a może jedynie oszukać Harper. - Jestem Rabi Kader - mruknął niepewnie. -- I co teraz? Wieczność w piekle? - spojrzał na Alice jakby… agresywnie.
Alice uśmiechnęła się do niego ciepło
- To czeka mnie, jeśli mi się nie uda. Ciebie ściga mafia, a moje ciało przejmuje właśnie bogini śmierci i jeśli jej nie powstrzymam. Umrę. Gwiazdy mają tony problemów… - pokręciła głową.
Mężczyzna bardzo głośno westchnął na to ostatnie stwierdzenie.
- Jestem Alice Harper. Miło mi. Jeśli los jest łaskawy, zobaczymy się znowu już wkrótce. Idę ratować twoja i swoją skórę… - rzuciła, po czym wzięła głęboki wdech i pozwoliła się szarpnąć Kirillowi już do właściwego miejsca…
- Tylko szybko - mruknął Rabi.
Obrócił się w stronę drzwi prowadzących na zewnątrz. Rozległo się głośne stukanie do nich. Wpierw zdawało się w miarę normalne, jednak po kilku sekundach stało się agresywne… aż rozległ się głuchy odgłos. Jak gdyby ktoś nacierał barkiem na drzwi. Merak westchnął i spojrzał wymownie na Alice.
- Właśnie o tym mówiłem - mruknął.
Zaniepokojona śpiewaczka obserwowała drzwi i zapragnęła jakoś mu natychmiast pomóc, ale w swoim obecnym stanie... nie miała jak.

Rabi cały spiął się i ruszył prędko ku… Harper nie zobaczyła czemu. Kaverin wytrącił ją z Kairu. Chwycił ją nieostrożnie i ciężko, jak gdyby nie posiadał ani grama finezji. Alice przez moment odniosła wrażenie, jak gdyby znalazła się w lunaparku. Ktoś wepchnął ją do najdzikszej, najmniej przewidywalnej kolejki górskiej pędzącej ku… Harper nie miała pewności gdzie dokładnie. Próbowała nabrać powietrza, jednak tlen wydawał się być kompletnie niedostępny dla jej płuc.
Alice nigdy nie była w lunaparku, ale już wiedziała, że nigdy nie da się nikomu namówić na jazdę kolejką górską. Trzymała się mocno Kirilla i starała nie myśleć o niczym. Liczyła w myślach na to, że zaraz trafią w ten punkt docelowy i będą mogli wrócić do ‘tu i teraz’, gdziekolwiek ono miało w efekcie nastąpić.
Głębiej nabrała powietrze. Ujrzała iskry, które zdawały się tak jasne, że wypalały blizny na jej siatkówce. Bardzo mocno przymknęła oczy. Kiedy je ponownie otworzyła… znajdowała się w kompletnie innym miejscu.

Usłyszała swój własny głos.
- Proszę bardzo, może bez pocałunku, ale nie pozostanie pan z pustymi rękoma - odparła, po czym wysunęła ręce w przód, by podał jej pizze.. Tak też zrobił.
- Życzę smacznego - odpowiedział dostawca. - Zarówno pani, jak i pani… chłopakowi - mruknął, kiedy dostrzegł malinkę na szyi Alice. Uśmiechnął się do niej ciepło i bez słowa pożegnania ruszył w dół schodów.
Alice zatkało na moment i poprawiła włosy, by znów to miejsce zasłonić.
- Dobrego dnia! - rzuciła za nim, po czym weszła do mieszkania i nogą zamknęła drzwi.

Rudowłosa znalazła się ‘tu i teraz’ i prawie wypuściła pizzę z dłoni. Już wiedziała w którym momencie jest i gdzie. Ku swemu zaskoczeniu, pamiętała dokładnie wszystko. Błyskawicznie odłożyła pudełka z pizzą na blat, po czym ruszyła w stronę drzwi od łazienki
- Noel?! - zawołała, po czym złapała za klamkę z zamiarem ich otworzenia. Nie pozwoli na to, by młody Dahl tym razem dokonał ‘kary’ na Kirillu.

Ujrzała znajomą łazienkę.
- ...jak sobie życzysz - mruknął Noel. Jego głos przez cały czas pozostawał identyczny z głosem Joakima. Alice poczuła dreszcz. Zrobiła krok do przodu. Ujrzała, że chłopak przez krótką chwilę dotknął swoimi ustami wargi Kirilla, po czym przesunął brzytwą po żyłach Kaverina. Uwidoczniła je gorąca woda.

Alice zatkało na moment, ale zaraz pokręciła głową
- Noel, co ty robisz? - rzuciła chcąc go powstrzymać, przed dalszym cieciem. Skoczyła do przodu, by mu zabrać narzędzie zbrodni, nim będzie za późno. Niestety Dahl zdążył już naciąć mężczyznę. Mimo wszystko było to pierwsze cięcie i wciąż można je było zatamować.
- Alice - mruknął Kirill. - Nie mam pojęcia, dlaczego cofnąłem się tym razem - w kącikach jego oczu pojawiły się łzy, kiedy na nią spojrzał. - Wspomóż go - poprosił. - Zabijcie mnie razem. Inaczej uznam, że ratujesz mnie jedynie ze względu na moją ewentualną… użyteczność.
Słowa mężczyzny były nieporadne. Kirill wciąż posiadał pełnię sił pomimo strumieniu uciekającemu z jego prawej ręki. Jednak mimo to… Kaverin wydawał się kompletnie nieporadny. Jeżeli wierzyć jego słowom, właśnie przeżył swój pierwszy raz. Który był gwałtem, przez niego wymuszonym. Wcześniej pełnił posługę jako ksiądz. Teraz nie widział dla siebie przyszłości. Alice musiała starannie dobrać mieszankę słów, aby przekonać go do podjęcia walki.
Harper spojrzała na Noela, a potem na Kirilla. Czuła to, że musi bardzo uważnie dobierać słowa. Nawet bardziej, niż przy Rabim.
- Kirill. Jesteś moim bratem… Jak możesz sądzić, że pozwolę ci umrzeć? Nie mogę… Po prostu… proszę. Podejmujesz teraz impulsywne decyzje - zakręciła wodę.
Kaverin nic nie odpowiedział. Być może nie mógł znaleźć odpowiednich słów. A może ból cięcia wyprowadził go z równowagi.
- Noel, przynieś ręcznik, albo jakiś bandaż. Albo cokolwiek… - poprosiła i wzięła dłoń Kirilla w swoją. Ostrożnie i subtelnie. Mimo, że wcześniej się szarpali, że ściskał ją nimi i przytrzymywał. Teraz ona mimo tego wszystkiego, nie obawiała się go dotknąć i to tak delikatnie. Obejrzała cięcia. Nie wiedziała co ma mówić, chciała mu to więc pokazać.
Noel zawahał się, spoglądając na swojego mistrza.
- Słuchaj jej, mój drogi - odpowiedział Kirill, wzdychając.
Syn Joakima chwycił ręcznik i przytknął go do rany.
- Wolałbym, abyś zdecydował się - mruknął. - W śmierci jest coś pięknego. Ludzie obawiają się jej, bo to koniec. Jednakże… jeżeli nastąpi w odpowiednim momencie…? - zawiesił głos. - Czyż można prosić o więcej? - zapytał. - Niż o kres w chwili, gdy jesteśmy najpiękniejsi, najsilniejsi i najpotężniejsi? - zapytał. - Jak James Dean, lub Marilyn Monroe. Lepiej zniknąć, niż doczekać się zepchnięcia na dno - mruknął, przytykając materiał do kończyny Kaverina. - Uwielbiam cię, Kirillu. Wolałbym pożegnać się z tobą… zanim mnie zawiedziesz.
Kaverin nic nie odpowiedział, a jedynie szeroko otworzył oczy, spoglądając na Noela. Posmutniał. Wydawało się, że chciałby być bezgranicznym autorytetem i pomocą dla swojego ucznia, jednakże… był tylko człowiekiem.
W Alice aż się zagotowało od niezgody. Przygryzła lekko dolna wargę i lekki rumieniec wykwitł na jej policzkach, ale nic nie powiedziała, dusząc słowa w sobie. Skupiła się na tym, by dobrze osłonić ranę, która powstała od cięcia. Ostrożnie i zręcznie przejęła ręcznik od Noela, bez słowa dając mu do zrozumienia, że on ciął, a ona to zatamuje
- Pizza leży na blacie w kuchni. Leć, jedz. Nim ostygnie - powiedziała mniej więcej to samo co w poprzednim scenariuszu. Podniosła powoli wzrok z ręki Kirilla do jego twarzy i przyglądała się mu z zastanowieniem. Co ona miała z nim zrobić… Przechyliła lekko głowę i oczy jej się zaszkliły, ale nadal nic nie powiedziała. Nie, dopóki Noel był w pomieszczeniu.
- Pizza - westchnął młody Dahl. - Masz mnie za głupiego? - mruknął.- Nie. Myślisz, że jestem szalony - dodał, jak gdyby tak nie było. Ruszył ku drzwiom, otworzył je i przeszedł przez nie. Ale wcześniej spojrzał na Alice i wypowiedział: - Pieprzone gwiazdy… Lepiej zdecydujcie, czego chcecie. I dopiero wtedy przyjdźcie do mnie.
Zatrzasnął za sobą drzwi. Harper została sama z Kaverinem.
- Jestem gwałcicielem - zaczął Kirill. Te dwa słowa ciążyły wielką wagą. Jednak, kiedy mężczyzna już je wypowiedział… wydawało się, że odczuł ulgę.
Harper wstrzymała oddech, gdy Noel wyszedł z hukiem. Zaraz jednak została sama z Kirillem i mężczyzna od razu przeszedł do najcięższego tematu
- Tak… Jesteś. Nie zmienimy tego. Jednakże. Prawdę powiedziawszy nie jestem święta, bo też miałam z tego przyjemność.
Kirill wydawał się kompletnie rozbity, słysząc ostatnie słowa Alice.
- Czy powinnam teraz uciekać przed tobą i chować się, spuszczając wzrok jak tylko na mnie spojrzysz? A ty powinieneś się zabić? Czy to dlatego, żebyś mógł odpocząć, a ja miałabym się z tym męczyć resztę mojego nędznego, krótkiego, dwudniowego życia sama? - zapytała go poważnym tonem.
O, dziwo, dla kontrastu, Kirill wybuchnął śmiechem. Jego intensywność była nieco stłamszona raną wywołaną przez Noela, jednakże… Alice wiedziała, że dotknęła ważnego tematu.
- Stało się. Robimy głupie rzeczy z zemsty. Ja na przykład przez jedną umarłam. Dostałeś swoją. Choć nam powtarzają całe życie, że jej smak wcale nie jest taki dobry, to w naturze ludzkiej jest ulegać emocjom. Tacy już jesteśmy - znowu spojrzała w górę, centralnie na jego oczy. Kaverin nawiązał i przytrzymał kontakt wzrokowy.
- Proszę, nie zostawiaj mnie, do diabła samej - powiedziała w końcu, już łagodniejszym tonem.
- Tak… chyba tyle jestem tobie winny - mruknął mężczyzna. - Udawajmy, że to się nigdy nie wydarzyło - odpowiedział.
Alice milczała, gdy przemówił. Po czym powoli się wyprostowała i uważnie mu się przyjrzała. W jej oczach zagrało zmieszanie. Z jednej strony, gdyby tak do tego podeszli, nie byłoby to nic wielkiego. Błahostka. Z drugiej strony… Jej emocje były wzburzone i nie wiedziała co działo się z jej organizmem i psychiką. Czy więc udawanie, że nic się nie stało było słusznym rozwiązaniem? Rudowłosa lekko się skrzywiła i bez słów, nieświadomie dała mu odpowiedź, że nie była pewna, czy tak właśnie powinni uczynić. Oderwała wzrok i rumieniec na jej twarzy pogłębił się.
Co za głupota! Skarciła się w myślach. Powoli zmusiła się do ponownego spojrzenia w twarz Kaverina
- Czy to pomoże ci normalnie funkcjonować? Dasz radę zapomnieć? - zapytała powoli.
- Ja nie chcę zapomnieć - odpowiedział Kirill. - Ja… ja taki nie jestem. Nigdy nie chciałem przekroczyć tej… granicy. Kiedy jednak nadszedł moment próby… zawiodłem. I ciągle mam wrażenie, że grzeszę. Bo odnoszę wrażenie, że przesadzam, zwłaszcza, że wspomniałaś… Że krzywda, którą odczułaś… westchnął, po czym poruszył się w wannie. Alice tamowała jego ranę i choć ręcznik przesiąknął krwią, to osocze przestało cieknąć. Kaverin usiadł na skraju wanny, obnażając swoją nagość. Wbrew sobie, kobieta spuściła wzrok i przesunęła nim po jego ciele, opamiętując się po kilku sekundach, by znów wrócić do jego oczu. Poczuła cień ulgi. Nie chciał zapomnieć - czy to coś znaczyło? Jak ona miała to rozumieć?
- Proszę, powiedz mi… - mruknął Kaverin, dotykając swoją twarzą jej głowy. Ich nosy styknęły się. Alice spostrzegła naturalny tłuszcz, który powlókł twarz mężczyzny. Pot spłynął po jego skroniach. - Jaki to miało sens? - zapytał. - Gdzie to miało nas zaprowadzić? Nawet teraz, w tej chwili… czuję się, jak gdybym próbował zaprzeczyć faktowi, że zrobiłem to świadomie. Mimo to… nie znajdę usprawiedliwienia. I nawet… z biegiem czasu uważam, że to przestaje mieć znaczenie. Patrząc na całość rzeczy i o to, o co gramy… - jęknął. - Muszę być silny. Twoje przebaczenie nie ma znaczenia. Muszę odnaleźć siebie, stanąć na własnych nogach i doprowadzić całą naszą siódemkę ku najlepszej możliwej przyszłości. Nawet jeżeli musiałbym gwałcić, palić, rabować i zabijać - niepewnie stanął na obydwu nogach, próbujac wyjść z wanny.
Alice nie odpowiedziała nic, bo gdy zaczęła się nad tym zastanawiać, Kirill postanowił spróbować swoich sił z samym sobą i podnieść się
- Czekaj, czekaj… Na piractwo będzie jeszcze czas - powiedziała i przytrzymała ręcznik, lekko odsuwając go, by sprawdzić, czy mężczyzna dalej krwawi, a sama wyprostowała się i podniosła z klęczek, bo nie czuła się pewnie na kolanach, kiedy on stał przed nią nago. Uważała też, czy się nie przewróci. Stracił jednak nieco krwi. Jednak mężczyzna zdawał się silny. Wnet stanęli obydwoje na płytkach niewielkiej łazienki. Kirill lekko runął na nią. Alice nie musiała wytężać wszystkich swoich sił, aby go przytrzymać w jednym miejscu. Usłyszała dźwięk piosenki. Noel musiał ją włączyć w pokoju obok.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=XZVpR3Pk-r8[/media]

- I co teraz? - zapytał Kirill.
Śpiewaczka napięła się cała w tej nieoczekiwanej sytuacji. Wzięła wdech i zerknęła na drzwi wyjściowe, jakby były winne jej stanowi niezręczności
- Teraz? Teraz… Teraz wyjdziemy z… łazienki. Ubierzesz coś… Zjemy… I możesz wrócić do nienawidzenia mnie… Chyba? - zaproponowała i powoli odważyła się spojrzeć na niego, unosząc głowę w górę.
Mężczyzna roześmiał się, choć ból, który odczuwał w przedramieniu nieco osłabiał jego wesołość.
- Nigdy cię nie nienawidziłem - odpowiedział. - Może Joakima. Ale czy ciebie? Może za to, że przywiązałaś się do niego. Jednak mimo wszystko… jedno mnie zastanawia, Alice. Czy jest coś, czego nie byłabyś w stanie uczynić dla nas, swoich braci? Dla gwiazd? Wydajesz się całkowicie oddana, chociaż… - mężczyzna mruknął - wydajesz się być jedyna. Nikt nie jest aż tak pewny.
 
Ombrose jest offline  
Stary 17-12-2017, 03:58   #295
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Harper rozejrzała się za jakimś wolnym, czystym ręcznikiem, by zaraz podać go Kirillowi. Nie mogła tak stać w bezruchu, bo miała wrażenie, że coś w niej zaraz eksploduje.
- Nie jestem głupia. Nie oddałabym wszystkiego, bo co wtedy zostałoby dla mnie samej. Tak, jestem oddana, bo nie mam nic na czym mi zależy. Skrupulatnie mi to odbierano i uświadamiano przez lata, że żadna z rzeczy, którą pragnę, tak naprawdę nie jest moja. Teraz mam na przykład was… Nie chcę was stracić - odwróciła wzrok na bok.
- I umiem dobrze gotować. Mieszkam sama… - warknęła, jakby jej się nagle przypomniało, jak jej pocisnął w kuchni.
- Haha - Kirill roześmiał się. - Na pewno aż tak dobrze? Otóż… jeżeli dobrze sobie przypominam… marnujesz zbyt dużo jedzenia - mruknął chłodno.
Być może wreszcie przypomniał sobie o ich próbie oszukania Tuonetar. Ta ciągle przysłuchiwała się im, nawet jeśli nie odzywała się.
Harper pokręciła głową
- Marnuję? Przepraszam bardzo, ale to ty wytrąciłeś mi talerz, który postanowił upaść na podłogę. Jak już masz kogoś oskarżać, to wal w grawitację - odpowiedziała, kontynuując tę drobną sprzeczkę słowną.
- Hmm - mruknął Kirill.
Wskazał jej drzwi sypialni, kiedy znaleźli się na korytarzu. Przytrzymywał się ramienia Alice i najwyraźniej próbował wymóc na niej, aby zaprowadziła go tam, gdzie ją zgwałcił. Harper kątem oka ujrzała Noela, który siedział na kanapie i spoglądał znudzonym wzrokiem na telewizor.
Śpiewaczka znów cała się napięła, co wsparty na niej Kirill mógł wyczuć
- A ‘poproszę’? - mruknęła cicho, prowadząc go jednak do owego pomieszczenia. Kroki jej jednak nieco zesztywniały, jakby zmagała się ze sobą, co faktycznie miało miejsce w jej umyśle.
- O co? - zapytał Kaverin.
Harper nie skomentowała tego, juz nic nie mówiąc. Zaprowadziła go po prostu do sypialni, którą zapomniała wywietrzyć…
- Robię się… śpiący. Czy coś muszę wiedzieć zanim zasnę…? A może to ty coś chcesz mi powiedzieć?
Runął bezwładnie na pościel. Momentalnie chwycił pościel i obwinął się nią, jakby kokonem. Zdawało się, że było mu bardzo zimno… a może potrzebował osłony. Jak na gwałciciela wydawał się nadzwyczaj delikatny.
Alice zastanawiała się chwilę
- Powinieneś się napić…
- Czego dokładnie? - Kirill mruknął sennie.
- Podczas cofania, poznałam Meraka. Przyniosę wodę, a potem śpij - powiedziała zaraz i odwróciła się by ruszyć w stronę wyjścia. Przebywanie w tej sypialni wywoływało w niej jakieś elektryczne spięcia, nad którymi nie panowała.

Wychodząc z pomieszczenia wpadła wprost na Noela. Mężczyzna stał z założonymi rękami, spoglądając na Alice uważnie. Nic nie powiedział, widząc ją w przejściu. Czekał na jej wypowiedź, albo… nie chciał rozpoczynać rozmowy. Spoglądał na nią dużymi, brązowymi oczami żebrzącymi o odpowiedzi na pytania, których Harper nie znała.
Wzdrygnęła się, wpadając na Noela i cofnęła o kroczek w tył. Spojrzała w górę, by móc popatrzeć mu w oczy, po czym zmarszczyła lekko brwi
- Co wy macie wszyscy, z tymi ciemnymi oczami… - mruknęła cicho, po czym spuściła wzrok na podłogę. Stała w miejscu, gdzie wcześniej klęczała po wszystkim. Pokręciła głową i starała się udawać, że nic się nie stało. Przyjrzała się znów Noelowi
- Chciałam przynieść Kirillowi wody…? - zasugerowała subtelnie, że chciała wyjść z pomieszczenia. Spojrzeniem dała do zrozumienia młodemu Dahlowi, że póki nie powie o co chce zapytać, to ona nie wie co ma powiedzieć.

Mężczyzna ruszył w stronę opakowań, które kryły w sobie pizzę. Otworzył jedno z nich. Spojrzał na jedzenie, po czym ruszył po nóż, dzięki któremu mógłby rozsmarować sos. Wnet chwycił parujący kawałek. Wgryzł się w niego i odgryzł pokaźny kęs. Alice spojrzała na ciągnący się ser.
- Jak mogłaś porzucić pizzę dla jakiegoś śmiertelnika? - Noel mruknął jakby żartobliwie, przeżuwając.
Alice ruszyła w stronę lodówki, by zajrzeć do środka, czy była tam jakaś woda w butelce. W innym wypadku, Kirill będzie się musiał zadowolić taką z kranu, o ile nie było chłodnej i przegotowanej w czajniku, gdzieś na widoku. Harper nie spostrzegła niczego takiego. W szafce stał pusty kubek. Czajnik był pusty, a wokół nie było żadnych butelek z wodą mineralną. Noel spojrzał z wyrzutem na Alice, jak gdyby sam był spragniony i nie pomyślała o jego potrzebach.
- Kiedy zrobiłam to ostatnim razem, zastałam go w wannie krwi. Zresztą… Zimna pizza jest lepsza, niż zimne zwłoki - zauważyła pół-żartem. Wyciągnęła z szafki szklankę i wypełniła ją wodą
- Czyli jednak bardziej dbasz o Kaverina, niż o mnie - Dahl mruknął, lekko uśmiechając się. Następnie wstał i podszedł do telefonu, który znienacka zapikał. Kompletnie zapomniał o Alice.
Rudowłosa zerknęła na niego z uwagą
- Jest ranny. Zaraz jak wrócę, mogę zrobić ci herbaty, albo kawy? - zaproponowała mu, ale widząc, że chyba jej nie słuchał, wróciła do szykowania picia dla Kaverina.

Harper zyskała naczynie pełne wody, którym mogła napoić Kirilla. Choć ten, jak zdawało się, wcale nie potrzebował płynów. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że prawie utopił się tuż przed chwilą.
Mimo to, Alice z uprzejmości zaniosła mu szklankę do sypialni. Podeszła do stoliczka przy łóżku i chciała ją postawić, zerkając, czy mężczyzna już usnął, czy może chciał się jednak napić, albo coś powiedzieć.
- Co teraz? - mruknął Kirill, próbując chwycić pozostawione na blacie naczynie.
Kobieta zatrzymała się i podała mu kubek
- Sprecyzuj pytanie? - odparła pytaniem na pytanie.
Kirill wziął pierwszy łyk, po czym skrzywił się i gestem wskazał, aby Alice odstawiła kubek.
- Jak to zmienia nasze plany? - zapytał. - Co zamierzamy? Kiedy już dojdziemy do siebie… co uczynimy?
Alice przechyliła się w jego stronę, opierając na moment dłonią o łóżko i zabrała szklankę. postawiła ją na stoliczku. Zerknęła zaraz po chwili na Kirilla
- Chyba śnisz, że będziemy o tym rozmawiać - powiedziała, próbując przekazać mu odpowiedź w zagadce. W końcu nie mogli rozmawiać o niczym otwarcie. Wynaleźli na to sposób, który był poza zasięgiem Tuonetar. On go wynalazł. Więc czy nie powinni tam o tym rozmawiać?
- Śpij - poleciła mu i odgarnęła włosy za ucho. Wyprostowała się i odwróciła. Czuła się teraz bardzo zmęczona psychicznie, a jeszcze miała zapewne do pogadania z Noelem.
Rozległa się chwila cisza.
- Wiem, że mnie nienawidzisz. Kiedy zasnę, a potem obudzę się i ciebie nie będzie… zrozumiem, że dotknęło mnie to, na co zasłużyłem.
Alice nie była pewna, czy mówi to na serio, czy może z powodu Tuonetar. W każdym razie momentalnie zasnął po wypowiedzeniu ostatniej zgłoski i Harper nie mogła kontynuować z nim rozmowy. Ruszyła ku głównemu pokoju, w którym znajdował się młody Dahl. Pałaszował kolejny kawałek pizzy, jakby nic poza tym nie liczyło się.
Rudowłosa wstrzymała lekko oddech, po czym nie zatrzymała się więcej i wyszła z sypialni zamykając za sobą drzwi. Spojrzała teraz po głównym pomieszczeniu. Przyjrzała się Noelowi
- Mogę zrobić ci coś do picia? - zapytała, po czym sama podeszła do drugiego z trzech pudełek i wyjęła kawałek pizzy. Jedzenie wciąż było świeże.
- Tak… - młody Dahl mruknął w odpowiedzi. - Będę potrzebował herbaty do popicia lekarstw - spojrzał za siebie, szukając torebki z apteki.
Alice wzięła gryza swojego kawałka, po czym zaczęła się krzątać po kuchni, zaczynając szukać jakiejś herbaty po szafkach
- Słodzisz? - zapytała. Po czym pomyślała o tonie słodyczy, które Noel pochłaniał
- Ile? - zmieniła pytanie, pewna, że słodził.
- Tak dużo, aż przestanie się rozpuszczać - mruknął Dahl. Wydawał się zadowolony z faktu, że Alice postanowiła zająć się nim… chociażby w tak podstawowym stopniu, jak zrobienie herbaty. - Chyba powinienem iść spać? - ni to zapytał, ni oznajmił, ziewając.
Śpiewaczka zabrała się do przyrządzania Noelowi ulepku herbacianego.
- Będzie nieco mniej słodki, żebyś mógł tą herbatą popić tabletki, a nie je przełknąć wraz z cukrem nasączonym herbatą… - powiedziała i lekko się uśmiechnęła do niego.
- A jak zjesz i weźmiesz leki, to tak. Powinieneś pójść spać. Wszyscy musimy odpocząć - poleciła, czyniąc herbatę.
Zaniosła mu ją po chwili na kanapę, żeby nie musiał ruszać się z miejsca.
Noel nagle wydał się bardzo senny.
- Co mam zjeść? - zapytał, rozglądając się. - Coś konkretnego? - jego wzrok jakby szukał talerza pełnego kanapek. Kiedy jednak pochwycił ciepły kubek, kompletnie zapomniał o bożym świecie. Zaciągnął się, choć to był prawie wrzątek.
Rudowłosa zaczęła się zastanawiać co z nimi dziś było i z tymi pytaniami o to, co mają robić…
- Myślałam o pizzy. Mam cię nią nakarmić? - zapytała, żartując troszkę sama do siebie. Po czym, gdy napił się tak cieplej herbaty aż się wystraszyła
- Powoli, żebyś się nie poparzył. Jakie leki powinieneś teraz wziąć? - zajrzała do torby ze zdobycznymi tabletkami.
- Powinnaś znaleźć tam karteczkę wypisaną przez farmaceutkę - Noel mruknął, spoglądając na Alice. - Wszystko dokładnie rozpisała. Nie poszedłem wcześniej do lekarza, jednak zdołałem wysępić kilka leków na receptę - uśmiechnął się nieco zawadiacko. Kilka razy zamrugał sennie i ziewnął. - A jeżeli chodzi o pizzę… zamówiłem ją, jednak tak naprawdę… - zawahał się - wcale jej nie lubię. Tak samo jak czekolady. Chyba na serio jestem dziwakiem - mruknął, biorąc większy łyk wrzątku.
Harper lekko ogłupiała. Zaraz wyciągnęła karteczkę z torby i przygotowała mu leków według rozpiski, po czym podała mu je, żeby połknął
- A co w takim razie lubisz Noelu? - zapytała zaciekawiona. Przyglądała mu się uważnie, czekając aż weźmie leki. Była ciekawa, czy pójdzie spać koło Kirilla. Ona wtedy znów zajmie kanapę i może zdoła zdrzemnąć się jeszcze troszkę.
- To zależy - mruknął mężczyzna. - Czy masz na myśli tak naprawdę, czy może tak ogólnie - odpowiedział bardzo nieprecyzyjnie, ziewając. Mimo to nie ruszył się z miejsca, choć wyglądało na to, że zaraz zaśnie.
Alice czekała dalej z wyciągnięta do niego ręką z tabletkami
- Tak naprawdę - powiedziała z zainteresowaniem i obserwowała go. Nie mógł zasnąć. Musiał wziąć lekarstwo przed tym. Nawet jeśli będzie musiała spać na fotelu, to nic się nie stanie. Wtem połknął tabletki i popił gorącą herbatą, Wstał i spojrzał na nią z góry. Spojrzał na drzwi prowadzące do sypialni.
- Teraz pójdę spać - mruknął. - A na pytanie czego naprawdę nie lubię - westchnął. - Myślę, że pod tym względem jestem naprawdę zepsuty. Nienawidzę wszystkiego. Muszę bardzo pilnować się, aby nikt tego nie zauważył - mruknął, robiąc kolejny krok w stronę pokoju, w którym spoczywał Kirill. - Powiedz, rozgryzłaś mnie? - zapytał nagle. - Czujesz to we mnie? - westchnął.
Rudowłosa została zaskoczona taką jego odpowiedzią. Musiała nieco zadrzeć głowę w górę, by patrzeć mu dalej w twarz, ale zaraz ją minął i zrobił te kilka kroków
- Noel… Pytałam przecież o to… Co tak naprawdę lubisz. Nie jest łatwo rozgryźć osoby, które kryją się za nieprawdziwymi maskami - odrzekła mu otwarcie co myślała o jego postawie.
Noel uważnie wysłuchał jej słów, zwłaszcza tych ostatnich… jednak wydawało się, że nic nie zmieniły.
- Co naprawdę lubię? - zapytał. - Przecież powiedziałem. Lubię wszystko. Muszę bardzo pilnować się, aby nikt tego nie zauważył. Są we mnie nieskończone pokłady miłości - uśmiechnął się, rozchylając drzwi prowadzące do sypialni. Oparł się na nich, zdjęty zmęczeniem.
Alice przyglądała mu się uważnie
- Nie da się lubić i nienawidzić wszystkiego jednocześnie… - powiedziała, ale szczerze zastanowiła się nad tym sformułowaniem. A może się dało?
- No to mnie obserwuj - Dahl odpowiedział cicho, jakby lekko kpiąco. - Idziesz spać? - zapytał, poruszając jakby kompletnie inną kwestię.
Gdy zmienił temat, Alice mruknęła cicho
- Mmmhm. Tak. Za momencik. Zdrzemnę się na kanapie, czy coś - powiedziała zaraz, lekko roztargniona.
- Wiesz, co jest według mnie skandaliczne? - zapytał, będąc na progu sypialni.
Harper przechyliła głowę, ale nie była pewna, czy chce poznać odpowiedź
- M, co? - zapytała ostrożnie.
- Dwóch dżentelmenów będzie spało na wygodnym łożu, a dama samotnie na kanapie - Noel mruknął w odpowiedzi, po czym zamknął za sobą drzwi, zostawiając Alice samą.
Kobieta rozluźniła się, orientując że chwilkę wcześniej znów się spięła. Nie powiedziała nic, bo nie było do kogo. Zjadła jeszcze jeden kawałek pizzy, po czym zrobiła sobie znów miejsce na kanapie. Zgasiła światła i położyła się. Wlepiła wzrok w sufit i zmarszczyła brwi w smutku. Teraz miała czas na to, by móc się nad sobą spokojnie, w samotności poużalać. Nim zasnęła. Zasłoniła oczy dłońmi
- Nienawidze cię, Tuonetar - powiedziała szeptem.
Odpowiedziała jej cisza. Nie słyszała żadnych dżwięków. Ani płynących z sypialni, pięter poniżej, a także… jej własnego umysłu. Czy powinna dalej rozdrażniać boginię świata umarłych?
Harper nie miała takiego zamiaru. Westchnęła tylko, po czym przekręciła się na bok i podkuliła nogi, zwijając się nieco w kłębek na kanapie. Zamknęła wreszcie oczy i czekała na sen. Skupiła się na własnych, spokojnych oddechach, starając się nie myśleć o niczym.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 18-12-2017, 23:21   #296
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Kaskada snów - część pierwsza

Kanapa zaprowadziła Alice do krainy snu. Przed jej oczami wyrosła wysoka, kamienna wieża. Była kompletnie surowa i pozbawiona jakichkolwiek ozdobników. Wtem Harper znalazła się w jej wnętrzu. Pędziła na górę spiralnymi schodami, które były w bardzo złym stanie. Brakowało wielu stopni. Często musiała nabrać rozpędu, skoczyć i liczyć na to, że uda jej się przedostać wyżej. Z jakiegoś nieuchwytnego powodu spieszyła się. Czuła, że musi przedostać się jak najwyżej jak najszybciej. Z uporem nie spoglądała w dół na kryjącą się pod nogami ciemność. Jeżeli obejrzy się, to będzie zgubiona.
Alice często miała takie sny, że gdzieś biegła, lub za czymś goniła. Ten jednak zdawał jej się nieco inny. Tym razem miała wrażenie, że ma dużo większa wolę dotrzeć do celu na samej górze. Nie zatrzymywała się i starała równo oddychać. Nie wiedziała, czy może zmęczyć się we śnie, ale nie chciała zwalniać. Biegła na górę…
Podniosła wysoko głowę. Odniosła wrażenie, że widzi blask na samym szczycie. Wydawał się pochodzić z niezwykle cennego obiektu lub istoty, choć Alice nie widziała jej zarysów. W porównaniu do ponurego i oślizgłego wnętrza wieży zdawał się pochodzić kompletnie z innego świata.
Śpiewaczka nie zatrzymywała się. Starała się nie rozglądać po wieży więcej niż powinna. Uważała pod nogi i skupiała się na dostaniu do owego świetlistego czegoś. Wywnioskowała bowiem, że to jest właśnie cel jej gonitwy. Lekko traciła dech, ale mimo to, nie zatrzymywała się. Czy można było zmęczyć się i zasapać we śnie? Czy we śnie można było zemdleć z braku tlenu? Wiele pytań kołatało jej się po głowie…
Znajdowała się już bardzo blisko skarbu. Nagle opanowało ją przekonanie, że nie ona jedna pragnie go. Czy to dlatego aż tak się spieszyła? Rozejrzała się dookoła. Pustka. Mrugnęła oczami. Nagle ujrzała milion drobnych duchów, ciągnących jak babie lato. Pędziły z całych sił w stronę blasku. Spojrzała na swoje ręce… czy też raczej ich brak. Ze zdumieniem zrozumiała, że jest kolejną strużką ektoplazmy. Podążała ku światłu, jak gdyby jej życie od tego zależało.
Alice zdecydowanie była zaskoczona. Jeśli jednak ten sen miał wyglądać właśnie w tak dziwny sposób, odpowiedź na pewno była na samej górze. Gnała więc jak najszybciej mogła, nie szukając odpowiedzi gdzie indziej. Musiała dotrzeć do tego czegoś, co było jej celem. Nie rozumiała nic, ale czasem tak było. Od kiedy podświadomość podsuwała cokolwiek zrozumiałego…

Wtem wszystko zakończyło się nagle i niespodziewanie. Poczuła uścisk, który chwycił ją. Pięć palców zacisnęło się na niej i pociągnęło… w jakimś nieznanym kierunku, istniejącymi poza trzema wymiarami. Zbudziła się. Pociągnęła duży haust powietrza, które wpłynęło do płuc, pobudzając. Otworzyła oczy. Ujrzała znajome, okrągłe pomieszczenie z białymi ścianami. Na środku klęczał Kirill. Wyglądał na znacznie bardziej zmarnowanego i wyniszczonego niż poprzednim razem, kiedy znajdowali się tu. Choć wcale nie minęło aż tak dużo czasu od tamtej chwili.
Rudowłosa rozejrzała się jeszcze, jakby spodziewała się zobaczyć cień swego snu. Potrząsnęła głową, po czym jej oddech powoli zaczął zwalniać. Opuściła dłoń, którą trzymała na swoim mostku nerwowo. Przeniosła wzrok na Kaverina
- Kirillu… - odezwała się, nie będąc jeszcze pewną od czego ma zacząć ich rozmowę. Zamilkła na moment, ale powoli zrobiła kilka kroków w jego stronę, po czym usiadła na ziemi.
- Alice… - odpowiedział mężczyzna, przerzucając piłeczkę na jej stronę.
Nie podniósł wzroku z ziemi. Kiedy jednak Harper usiadła przed nim, skierował głowę nieco w bok, bez wątpienia nie chcąc na nią spoglądać. Zamilkł, czekając na ruch z jej strony.
Kobieta milczała jednak, przyglądając mu się. Po czym westchnęła cicho, a następnie zrobiła coś nieoczekiwanego. Uniosła się nieco i obróciła, tak że teraz siedziała do niego tyłem
- Jak się czujesz? - zapytała przerywając wreszcie zalegającą od kilku chwil ciszę.
Czuła na sobie wzrok Kirilla, choć rzecz jasna nie widziała go, więc mogła się mylić. Mężczyzna odchrząknął, a następnie westchnął. Zawahał się zanim przemówił.
- Myślę, że w pełni wykonaliśmy zadanie - mruknął. - Tuonetar bez wątpienia uwierzy w naszą nienawiść - dodał nieco ponuro. Alice odniosła wrażenie, jak gdyby mimochodem zadał jej jakieś pytanie tym sformułowaniem.
Harper napięła się cała na krótką chwilę
- M… Nie wątpię, choć twoje wyrzuty sumienia na pewno dały jej do myślenia na temat tego, czy naprawdę potraktowałeś mnie jedynie jako narzędzie do swojej zemsty - powiedziała, a w jej tonie było słychać, że tak jak wcześniej on zadał jej pytanie, tak teraz ona go o coś bardzo ważnego pytała.
Mężczyzna przez dłuższy moment nie odpowiadał. Wydawał się rozważać nad słowami Alice i po cichu układać własne.
- Myślę… - zaczął niepewnie - ...że najlepiej będzie, jeżeli w tej chwili zostawimy tę sprawę. Ewentualne niedomówienia i nierozwiązane sprawy pomogą nam lepiej odgrywać - dodał.
Bez wątpienia oszukiwanie Tuonetar nie było ani głównym, ani jedynym powodem takiej odpowiedzi Kaverina. Mężczyzna chciał uniknąć trudnego tematu, który najwyraźniej był ponad jego siły.
Alice pochyliła głowę, jakby coś ją zabolało. Dokładnie tak się poczuła, ale nic nie powiedziała
- Mm-hm… - mruknęła, po czym oparła dłoń na ziemi przed sobą i nerwowo zaczęła rysować po niej jakiś wzorek
- Podczas… - głos jej się załamał, ale zamilkła i przełknęła ślinę
- PODCZAS cofania… Spotkałam i widziałam Meraka. Wiem jak go znaleźć i jak się nazywa - przyjęła niemal służbowy ton, choć była cała spięta, jej głos już nie drgnął, Kirill mógł mieć wrażenie, że rozmawia z filmową sekretarką.
- Rabi Kader? - Kaverin z wdzięcznością przyjął zmianę tematu. - Powiedz, co widziałaś - poprosił. - I czy możesz… obrócić się do mnie? Mimo wszystko wtedy będzie chyba jednak mniej niezręcznie.
Alice kiwnęła głową
- Tak. To on… - odparła. Gdy zapytał, czy mogła się obrócić, zawahała się
- A czy mogę się obrócić? Czy nadal będziesz unikał patrzenia na mnie? - zapytała tym samym tonem co sekunde temu. Automatycznie. Jakby pytała ile słodzi do kawy.
- Myślę, że jest tylko jeden sposób, aby się przekonać - Kirill odpowiedział, idealnie naśladując formalny głos Alice. - Przepraszam - nagle mruknął. - Nie jestem pewien, czy już wcześniej nie przeprosiłem. Jednak jeden raz za dużo… zapewne nie zaszkodzi.
Alice skrzywiła się lekko, na granicy rozpłakania. Nie obróciła się jeszcze, nadal mając zwieszoną głowę, ale po jego przepraszam nie rysowała już szlaczków i była stoicko stabilna, jakby zmieniła się w rzeźbę zmyślnego, utalentowanego rzeźbiarza. Wzięła nagle wdech, po czym powoli wypuściła powietrze i obróciła się do niego przodem, spoglądając na Kirilla zaszklonymi, ale zmuszonymi do spokoju oczami.

Kaverin spoglądał prosto na nią. Jego duże, brązowe oczy tkwiły wycelowane prosto w twarz Harper. Nawiązał kontakt wzrokowy i podtrzymał go, choć jeszcze chwilę wcześniej wydawało się to niemożliwe.
- Chcesz mnie ukarać? - zapytał.
Brwi Harper lekko drgnęły. Pokręciła głowa, sznurując usta. wyglądała jakby przed chwilą polizała cytrynę i zdecydowanie ciężko jej było zdzierżyć jej smak. Zamknęła oczy. Jej mina powoli, stopniowo wróciła do normalnego, neutralnego stanu.
- Nie chce cię...karać - odrzekła spokojnie. Powoli otworzyła oczy i znów na niego spojrzała. Tym razem jej wzrok był mętny. Poszarzały. Całkowicie stracił naturalny blask
- Był w Kairze. Próbował przyzwać anioła, by ten uratował go przed mafią Afaf Habid. Coś musiał przeskrobać, bo nim zniknęłam, właśnie włamywali się do mieszkania w którym przebywał - powiedziała, a kąciki jej ust zadrżały i oderwała od niego wzrok, rozglądając się i mrugając odrobinę za szybko.
- Afaf Habid przekazała mi jego namiary. Nasz Rabi jest handlarzem bronią, który nastąpił na odcisk kilku grubym rybom. Powinienem udać się do Kairu tak szybko, jak to możliwe. Być może właśnie teraz jest torturowany przez swoich wrogów - mruknął Kirill. - Dwie złamane gwiazdy nam w zupełności wystarczą - dodał cichutko.
Cały czas wpatrywał się prosto w twarz Alice, nawet jeżeli kobieta już oderwała od niego spojrzenie. Być może wziął sobie za punkt honoru, aby nie uciekać wzrokiem od kobiety, którą skrzywdził.
Alice kiwnęła głową
- Obiecałam mu, że postaram się jakoś pomóc. Co do Afaf Habid i jej mafii, teoretycznie wiem jak można by było skłonic ją, by pomogła w tym temacie - odrzekła i powoli odważyła się znów na niego spojrzeć. Zaczęła nerwowo motać pasmo włosów na palcach prawej dłoni.
Kirill obserwował pustym wzrokiem jej zabawy rudym kosmykiem, jednak w żaden sposób komentował.
- Co masz na myśli? - zapytał. - Jeżeli chodzi o nią, to mamy jeszcze jeden problem, choć zapewne nie jest do końca nasz. Sharif Habid był w śpiączce, kiedy został przekazany kobiecie. Jeżeli nigdy nie wybudzi się, to zapewne nie będzie zachwycona. A zła Afaf Habid to gorsze rokowanie dla Kadera.
Rudowłosa bawiła się dalej kosmykiem nerwowo
- No właśnie ten temat mam na myśli. Istnieje pewien znany mi sposób, by wybudzić Sharifa z tej śpiączki. Wywołała ją Surma, a miałam już styczność z takim przypadkiem. Tamtym razem jednak potrzebny był do tego Ismo i sądzę, że ktoś z takimi zdolnościami jak on mógłby to uczynić. Można jej to zaproponować w zamian za zostawienie w spokoju Rabiego - powiedziała, powoli opuszczając wzrok na swoja bawiącą się dłoń. Ta momentalnie zastygła w bezruchu, jakby Alice do tej pory w ogóle nie była świadoma tego odruchu i teraz zirytowała się, że sama się na nim przyłapała. Opuściła dłonie i zacisnęła jedną na drugiej, oparte na swoich udach.
- A gdzie jest Ismo? - zapytał mężczyzna. - Będzie w stanie nam pomóc?
Harper zmarszczyła brwi
- Pod opieką Kościoła Konsumentów… - powiedziała, przypominając mu temat wcześniejszej rozmowy, nim nastała ‘kłótnia’. Znów spojrzała na Kirilla. Mężczyzna był nagi i mokry. Blond włosy pozostawały sklejone do jego czoła i skroni zupełnie tak, jak wtedy, gdy Alice zastała go z podciętymi żyłami. Zaplótł tak nogi, aby skryć obszar pomiędzy nimi.
- Tak, wspominałaś o tym. Ale [i]gdzie[i] jest? W Helsinkach?
Alice starała się nie przyglądać mu, więc gdy zadał jej pytanie, znów na moment odwróciła wzrok, po czym kiwnęła głową
- Tam był, gdy go ostatnio widziałam - odparła. Spojrzała na Kirilla
- Co proponujesz? - zapytała i przyglądała się lekko poskręcanym jasnym włosom na jego skroni, wydały jej się absorbujące.
- Po przebudzeniu ty zajmiesz się swoimi internetowymi poszukiwaniami, a ja skontaktuję z Kościołem Konsumentów - mruknął mężczyzna. - A potem pojadę do szpitala. Tak właściwie zrobię to jak najszybciej. Valkoinen bez wątpienia będzie chciało odzyskać kobietę. Pycha kazała im sądzić, że Surma jest niepowstrzymana. Ale pokrzyżowałaś ich plany, usuwając ją z obrazka - odpowiedział neutralnym głosem. Ani nie chwalił Alice, ani nie korzystał ze wznioślejszego tonu, który być może byłby odpowiedni dla uhonorowania jej dokonania. - Musimy również zadecydować, co uczynić w sprawie Lei Virtanen.
Rudowłosa zastanawiała się chwilę
- Nie znam się na przesłuchiwaniu i przetrzymywaniu ludzi… Czy bardziej opłaca się ją przepytać, a potem przehandlować im w zamian za coś? Czy może dla bezpieczeństwa jej po prostu pozbyć. Nie wiem… Boże - przytknęła dłonie do twarzy. O czym ona mówiła? Przecież wychowano ją, żeby była porządną, wierzącą osobą. Dobrą dla innych. A teraz czuła się jak w filmie o mafii i to jeszcze na jej głowie leżały takie ciężkie decyzje. Sapnęła i opuściła ręce. Spojrzała znów na Kirilla i teraz coś ciężkiego i mętnego gościło w jej spojrzeniu. Przyglądała mu się, jakby oczekiwała jakiejś odpowiedzi na pytanie, którego jeszcze nie zadała.
- Ty musisz zająć się nią - odpowiedział Kirill, spoglądając na nią poważnie. - Tuonetar i tak wie wszystko, co siedzi w głowie Virtanen. Jeżeli ty wydobędziesz z niej informacje, nie zaszkodzi to nam. Co prawda… gdyby przesłuchał ją ktoś inny, to bogini mogłaby nie być pewna, jak wiele jej służąca powiedziała. Jednak nie posiadamy obecnie tylu ludzi. Ja muszę zająć się innymi sprawami. Co z nią zrobisz… - Kirill mruknął i zawahał się. Chciał coś rzec, jednak w ostatniej chwili zrezygnował. - Nie krzywdź jej i nie zabijaj - poradził. - Nie potrzebujesz tego ciężaru. A zresztą… jeżeli nie czujesz się na siłach, to możesz zlecić rozmowę z nią Noelowi. Choć myślę, że tobie można bardziej ufać niż jemu. Nie wątpię w jego lojalność, jednak… młody Dahl myśli w dość nietuzinkowy sposób, a teraz nie potrzebujemy nieprzewidywalnych decyzji.
Alice po prostu krótko kiwnęła mu na to głową. Nie przestała jednak przyglądać mu się uważnie, w ten sam ciężki sposób
- Dobrze. W takim razie… Mamy omówione plany. Gdzie znajdę Leę? - zapytała. Powoli zmieniła pozycję, siadając teraz półbokiem i wspierając się na jednej ręce o ziemię.
- No właśnie - Kirill wyglądał tak, jakby przypomniał sobie o czymś. - Wiesz w ogóle, gdzie jesteś? - zapytał.
Harper pokręciła głową
- Nie mam bladego pojęcia - powiedziała szczerze. Co tylko przygnębiło ją bardziej z jakiegoś powodu. Znow przygasła.
Kirill spojrzał na nią uważnie. Następnie wyciągnął rękę. Alice ujrzała bladą skórę przedramienia, która była poorana przez blizny. Samo spoglądanie na nie było nieprzyjemne.
Śpiewaczka nie odwróciła jednak wzroku. W zamyśleniu sama wyciągnęła dłoń, wyprzedzając Kirilla i palcami musnęła ślady na jego przedramieniu, jakby w ten sposób miała dowiedzieć się ich historii. Nagle załapała, że go dotknęła i cofnęła dłoń, jakby go co najmniej uderzyła, a nie tylko delikatnie dotknęła. Bała się, że on się jej teraz boi.
Mężczyzna nie cofnął się. Jedynie nieznacznie drgnął, kiedy ich astralne ciała styknęły się. O dziwo nie okazało się to nieprzyjemne, lecz… normalne. Jak gdyby wszystko, co zdarzyło się w sypialni wcale nie miało miejsca.
- Dłoń. Chwyć moją dłoń… jeżeli chcesz - poprosił, nie wyjaśniając, do czego zmierza.
Alice przeniosła spojrzenie z jego oczu, na jego dłoń. Powoli podniosła swoja i podała mu ją, łapiąc za jego. Nie chciała jeszcze stąd wracać. Chciała z nim jeszcze móc ‘normalnie’ porozmawiać.

A jednak znalazła się w innym miejscu. Poczuła chłodny wiatr na skórze. Jej oczy boleśnie zniosły wszechobecny mrok po tym, jak przyzwyczaiły się do jasnej, świetlistej bieli ich wspólnej komnaty. Alice zrozumiała, że znalazła się w prawdziwym świecie… jednak nie do końca. Stała na chodniku i spogląda na irlandzki bar. O’Hooligans. Jednak ta nazwa została napisana nie tylko alfabetem łacińskim, lecz również cyrylicą. Co znaczyło, że znalazła się w Rosji, zapewne Sankt Petersburgu. Kiedy spojrzała na swoje dłonie, ujrzała, że są pokryte bliznami. Zrozumiała, że znalazła się we wspomnieniu Kirilla.
Harper zaufała mu i teraz dostrzegła jakiś bar. Spróbowała się nieco rozejrzeć. Pamiętała, że gdy wchodzili do tego mieszkania, wcześniej słyszała jakiś gwar. Popatrzyła w górę, jakby szukając zasłoniętych okien. Znalazła takie. Również harmider, który dochodził z wnętrza, wydawał się znajomy. Alice nie posiadała kontroli nad ciałem Kirilla. Ujrzała, że robi krok do przodu, a potem następny. Kaverin prowadził do środka jakąś kobietę. Dopiero po dłuższej sekundzie zrozumiała, że patrzy na siebie.
Alice pomyślała, że to zupełnie jak w jej wspomnieniach z przeszłości… Widząc siebie, aż się zdziwiła. Zaraz jednak przyjrzała się sobie tyle, na ile mogła. Z jakiegoś irracjonalnego powodu zaciekawiło ją, jak postrzegał ją Kirill. W jego oczach była niższa, niż jej się wydawało. Poza tym… Kaverin spoglądał na nią nieco… inaczej. Wodził wzrokiem po jej plecach, biodrach. Kiedy stanęli przy drzwiach, do jego nozdrzy dobiegł jej zapach i umysł Kirilla skatalogował go jako… dziwnie przyjemny. Przesunął wzrokiem po długich, wspaniałych włosach, kiedy… wspomnienie urwało się.
- Właśnie tutaj jesteś - mruknął Kaverin. - Jesteśmy - poprawił się.
Wyglądało na to, że powoli wracał do siebie. Jego mina przestała wyrażać mieszankę smutku, wstydu i niepewności. Teraz na powrót była pusta, tak jak wtedy, kiedy Alice ujrzała go po raz pierwszy w Kościele pod wezwaniem Świętego Jana Chrzciciela. Tuż przed tym, nim wybuchł.
Rudowłosa patrzyła teraz na niego z uwagą. Widziała i nie uszło jej uwadze, że ją obserwował. Co to znaczyło?
- Czyje to mieszkanie? - zapytała zaraz.
- Mojego znajomego, który jest właścicielem baru. Często wynajmuje je, jednak ostatnio rodzina wyprowadziła się. Koszt w takiej lokalizacji zapewne okazał się dla niej zbyt duży - mruknął. Wydawał się zadowolony, że mógł dla odmiany poruszać takie drobne, zwyczajne tematy. - Ma na imię Isidor i zazwyczaj stoi za barem. Powinnaś go zapytać, gdzie umieścił Leę. Nie wypytuj go o nic innego. Nie bez powodu ten bar nazywa się tak, a nie inaczej. Wolałbym, żebyśmy nie wystawiali na próbę jego gościnności. Zwłaszcza po tym, jak… - Kirill zamilkł w pół słowa.
- … Jak? - nacisnęła Alice, nie mając zamiaru mu odpuścić, chcąc usłyszeć co powie.
Mężczyzna spojrzał prosto w jej oczy, zachowując śmiertelną powagę.
- Po tym, jak zniszczyliśmy mu sypialnię - dokończył.
Harper zmarszczyła lekko brwi
- Zniszczyliśmy, to mu talerz… - zauważyła. Pomyślała jeszcze o nakryciu pościeli, które raczej ciężko będzie doprać i odwróciła wzrok na bok zawstydzona tym faktem.
- Trzy deski podtrzymujące materac są złamane - mruknął Kirill. - Nie przypominam sobie, jak do tego doszło, jednak - spojrzał gdzieś w bok, po czym wstał. - Nieważne. Czy to… wszystko? - zapytał.
Alice zaraz również się podniosła.
- Co ja mam myśleć? - zapytała nagle. Przyglądała się jego oczom.
Kirill drgnął, jakby chcąc uciec. Nie spodziewał się, że Alice znów poruszy ten temat.
- Co ty o mnie myślisz? Co? Zgubiłam się. Jestem osobą, rzeczą… Czym? - zapytała spięta nagle z jakiegoś powodu.
Mężczyzna spojrzał na nią przeciągle.
- To, co myślę, nie ma znaczenia - spróbował zastosować unik.
Harper w tym momencie eksplodowała
- MA! - wyglądała, jakby jednocześnie zasmucił ją i zezłościł czymś poważnie. Co było najdziwniejsze, sama nie rozumiała, czemu nagle tak wybuchła, tak jakby jej ciało robiło swoje, a jej umysł swoje i nie mogła się zatrzymać
- Skoro już doszło do stosunku między nami, byłoby mi miło wiedzieć cokolwiek myślisz. Bo sądzenie, że jestem jedynie narzędziem mnie dobija, do diabła! - huknęła i momentalnie zamilkła jakby wreszcie synapsy połączyły się. Alice wystraszyła się i zasłoniła ręka usta, po czym jej duże jak spodki, wystraszone oczy odwróciły się od Kirilla, kiedy cała wykonała obrót i znów była do niego tyłem. Ramiona jej zadrżały i znów zgasła. Zabrała dłoń
- Prze… Przepraszam. Nie musisz odpowiadać. To nie moja sprawa co myślisz… - powiedziała poddańczo, jakby była przyzwyczajona do automatycznego potakiwania komuś, kto się nad nią znęca.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 18-12-2017, 23:21   #297
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Kaskada snów - część druga

Kaverin przez cały ten czas pozostawał nieporuszony. Słowa Alice nie wywołały w nim żadnych emocji… a jeśli już, to nie były one wypisane na jego twarzy. Spoglądał na nią ze smutkiem.
- Nie wiem, co chcesz, abym powiedział - odparł. - Byłaś ze mną przez cały ten czas. Wiesz, co się wydarzyło. Może mamy wspólne, astralne powinowactwo oraz splątane przeznaczenia… jednak nie znamy się. Nie spędziliśmy ranków, dni, wieczorów i nocy na wspólnych rozmowach. Nic nie wiesz o mnie, ja nie wiem o tobie. Tak więc… - mruknął. - Co mogę o tobie myśleć? - zapytał. - Mogę jedynie powiedzieć, dlaczego doszło do… tego. Do gwałtu - poprawił się nagle. - Nie powinienem uciekać przed tym słowem. Po pierwsze, chciałem zemścić się na Joakimie. Tak, w pewnym sensie to czyni cię rzeczą, moim narzędziem - mruknął beznamiętnie. - Po drugie, choć to może wydawać się w tym momencie jedynie wymówką, wciąż pamiętałem o Tuonetar i o tym, co powinna zobaczyć. Jestem przekonany, że nie ma żadnych wątpliwości co do… - nie dokończył, przechodząc do kolejnego punktu. - Po trzecie… - zawahał się. - Odnalazłem w sobie część mnie samego… która, jak myślałem, nigdy nie istniała. A zwłaszcza nie po tym, jak Dahl okaleczył mnie. Tak, Alice, nie jestem aż tak dobrym aktorem. Rzeczywiście czerpałem z tego przyjemność. I tak, uważam, że jesteś atrakcyjna. Nie brzydzę się tobą - mruknął. - Po czwarte… często o tym zapominam… jednak ja również posiadam jakieś emocje. Zazwyczaj pozostają gdzieś z boku, lecz tym razem wezbrały i przełamały tamę. Miłość, nienawiść, złość, radość, pasja, agresja… To wszystko przepływało przeze mnie, a ja świadomie postanowiłem poddać się temu - dodał. - Obawiam się, że z tego wynika, że mam cię za rzecz. Jednak, gdyby tak naprawdę było, nie czułbym wyrzutów sumienia. Tak myślę.
Harper uważnie wysłuchała jego słów. Nie przerywała mu, cały czas milcząc. Ramiona jej lekko drżały, ale po chwili przestały, jakby znów sie w sobie uspokoiła. Było jej ciężko. Zabujała się na nogach, jakby miała nie utrzymać własnego ciężaru i znów usiąść na ziemi, to jednak nie nastąpiło
- Zapytaj mnie więc o coś - zaproponowała spokojnie i obejrzała się przez ramię, ale nie centralnie na niego, tylko tak jakby gdzieś ponad jego ramię.
O dziwo tym razem Kirill nie potrzebował ani chwili na zastanowienie się.
- Co mu powiesz? - zapytał.
Alice skupiła momentalnie uwagę na Kaverinie
- Komu? - zapytała, ale obawiała się, że domyśla się o kogo Kirill pytał. Zasznurowała wargi nerwowo.
- On wróci - mężczyzna rzekł spokojnie. Minęła długa sekunda ciszy. - Nie potrzebujesz nic wiedzieć o mnie, a ja o tobie. Nie musimy zbliżyć się do siebie - dodał, choć to zabrzmiało jak “nie powinniśmy”. - Twoja dobra relacja z Aliothem jest ważna dla dobra całej naszej siódemki. Bo tylko ty jesteś w stanie zespolić go z grupą. Ale to się nie stanie, jeżeli będę stał pomiędzy wami. Obiecaj mi… - mruknął - ...że kiedy nadejdzie czas, to zachowasz się odpowiednio. Alioth będzie chciał mnie ukarać. Wiesz, że tak będzie. A ja przyjmę to dla wspólnego dobra. Nie może zaświtać mu w głowie myśl, że nie czujesz do mnie odrazy - mruknął. - O ile rzeczywiście nie czujesz - dodał tak cicho, że Alice z trudem rozróżniła słowa.
Tak jakby dopiero do kobiety dotarło co właśnie powiedział jej Kirill. Prawda. Joakim na pewno wpadł w furię. Na pewno jest rozwścieczony na Kaverina. Przecież doskonale wiedziała po co jej szukał i jak na nią spoglądał. Popatrzyła z przestrachem na mężczyznę przed sobą
- Przecież… Przecież on cię chyba zabije… - powiedziała z głębokim niepokojem. Zacisnęła dłonie w pięści
- Mam… Mam stać obok i pozwolić mu zrobić ci co będzie mu się podobało? - zapytała niedowierzając w to o co prosi, aby mu obiecała.
Kirill zawahał się, słysząc słowa Alice. Westchnął i rozłożył ręce.
- Spójrz na mnie - mruknął. - Lubię ból - spróbował zażartować.
Alice rozpłakała się i zasłoniła oczy dłońmi, pochylając głowę. Kirill chyba przeholował.
Kaverin zawahał się i podszedł do niej. Wydawało się, że chce ją objąć, jednak tylko położył dłoń na jej ramieniu.
- Może zdołasz mnie uratować - mruknął do niej. - Wyjaśnisz mu, że lepiej mnie kochać, niż nienawidzić - dodał żartobliwym tonem. Wyglądało na to, że wcale nie było mu lekko, lecz próbował rozweselić Alice.
Harper odwróciła się do niego przodem i przytuliła chowając twarz na wysokości jego obojczyka. Nic nie mówiła, płacząc tylko nadal i mocno trzymając się go, żeby jej nie mógł odepchnąć. Mężczyzna nawet nie próbował. Gładził ją delikatnie po plecach.
- Wszystko w porządku, Alice - mruczał kojąco niczym ojciec pocieszający córkę. - Wszystko jest w porządku.
Śpiewaczka pokręciła głową przecząco
- Co niby mam mu zaproponować, żeby zmienił zdanie i nie urwał ci głowy? Trójkąt?! - nie polepszyło to jej stanu emocjonalnego, Alice znów gruchnęła w bezsilny, bolesny płacz. Jeśli miała być silna, musiała móc znaleźć chwilę, by wylać zbierające się w niej łzy.
Kirill westchnął. Poklepał ją po plecach, jakby chcąc zakończyć uścisk.
- Po prostu zwróć mu uwagę, że jestem przydatny. Niech mnie nie zabije i nie okaleczy. Zapewne zamknie mnie w jakimś ciemnym miejscu, wybiczuje do krwi i zgwałci. I niech na tym poprzestanie - przemawiał łagodnie, jak gdyby wspominał o kompletnie niewinnych sprawach. - Zresztą… nie wiemy, w jakim stanie będzie Joakim, kiedy wróci. Być może będzie potrzebował wszelkiego możliwego wsparcia.
Rzeczywiście, Alice przypomniała sobie, że Dahl wspominał, że rok tortur przez IBPI zmienił go. Złagodniał z tego powodu. Mogła jedynie wyobrażać sobie, do jakiego stanu doprowadzi go Dziewica Śmierci.
Alice w końcu zamilkła. Pociągnęła kilka razy nosem.
- Zrobił ci to… Zgwałcił. Biczował… Okaleczył… Co jeszcze? - zapytała przygaszonym tonem. Joakim wydawał jej się wcześniej taki fascynujący. Na swój sposób oczarował ją i co najważniejsze był do niej podobny. Teraz jednak, coraz więcej miała dla niego pożałowania i złości. Co było najsmutniejsze, poświęcił tyle, by ją znaleźć i rozumiała sens jego drogi, z tym że to jakimi metodami parł do przodu. Nie mogła tego zaakceptować. Jak mógł tak skrzywdzić Kirilla, nie umiała tego pomieścić w sobie i kipiała tymi zagotowanymi emocjami.
- Co jeszcze? - Kaverin mruknął. - Tyle nie wystarczy? - lekko uniósł się, lecz zawahał. - No… cóż - westchnął. - Reszta niech będzie milczeniem. Nie mam ochoty o wszystkim mówić - zadrżał lekko i spojrzał w bok, nie chcąc patrzeć na Alice.
Harper milczała chwilę, po czym podniosła wzrok w górę i przyjrzała się jego szczęce
- Gdy miałam osiem lat, mój dziadek wrócił do domu i zastał mnie w kuchni. Robiłam sobie kanapki. Nie umiałam robić ich dobrze, a on był rygorystyczny. Nie tolerował braku perfekcji. Uderzył mnie i wytrącił mi talerz z rąk, mówiąc, że jestem beznadziejną dziewczyną. Po czym kazał posprzątać. Tego dnia nic więcej nie zjadłam, póki babcia nie wróciła z pracy - powiedziała ni stąd ni zowąd.
Kirill spojrzał na nią z zaskoczeniem. W jego oczach malowała się kompletna pustka.
- Nie potrafiłaś zrobić kanapki? - mruknął. Nagła zmiana tematu sprawiła, że najwyraźniej stracił wątek.
Alice pokręciła głową
- Według mojego dziadka, idealnie zrobiona kanapka powinna być posmarowana cienką warstwą masła, mieć dokrojona idealnie wędlinę, pomidor i odciętą skórkę. Tamte kanapki były kanapkami ośmiolatka. Do perfekcji im brakowało - powiedziała i uśmiechnęła się cierpko, odwracając wzrok, jakby zrobiło jej się głupio, że w ogóle mu to opowiedziała, a on skupił się na kanapkach…
- Przykro mi z tego powodu - mruknął Kirill, choć wyglądało na to, że ta trauma z dzieciństwa nie poruszyła go aż tak bardzo. - Tak właściwie to nieco przypomina to, co mi robił Joakim - mężczyzna mruknął… i zamilkł. Wydawał się wahać, czy kontynuować.
Rudowłosa podniosła w końcu jedną dłoń i przytknęła mu palce do ust, kręcąc głową
- Jeśli nie chcesz o tym mówić, nie musisz - zabrała je i wreszcie przestała się do niego przyciskać, orientując że ciągle to robiła. Cofnęła się o krok. Ulga pojawiła się na twarzy Kaverina. Alice nie miała pewności, czy to dlatego, bo nie drążyła tematu, czy może z tego powodu, że odsunęła się.
- Lubię kolor zielony - zmieniła znów temat, kompletnie o dziewięćdziesiąt stopni. Widząc ulgę na jego twarzy, po tym jak się odsunęła, lekko jej zrzedła mina.
- Alice… - Kirill jęknął. - Jak już mówiłem… Po co to robisz? To tylko utrudnia.
Mina Harper momentalnie stała się znów poważna i znów miała coś ciemnego w spojrzeniu
- Ma ci utrudniać, Kirillu. Bo ja nie mogę przestać myśleć o tym co się stało. Nie będę męczyć się sama - oznajmiła mu, starając się brzmieć okrutnie. Grała jednak. Nie umiała być okrutna. Dzwoniło jej w uszach jego jedno pytanie i nie mogła się go wyzbyć.
- Czyli jednak chcesz mnie ukarać - mruknął.
Kącik ust rudowłosej drgnął, kiedy straciła lekko rezon po jego słowach
- Ponoć lubisz ból. A zresztą… Megrez stoi między Aliothem i Dubhe. Wygooglowałam sobie we wcześniejszym scenariuszu - burknęła, jakby to było nic wielkiego. Odwróciła jednak wzrok, bo ciągnięcie kłamstwa, że chce go tak zranić już jej nie szło.
- Jakże antyklimatycznie - Kirill mruknął żartobliwie. - Trzeba byłoby powiedzieć, to pokazałbym ci kobierzec z wyhaftowanym Wielkim Wozem. Nie musiałabyś przyznawać się do internetu.
Alice zerknęła na niego
- Codziennie uczymy się czegoś nowego - mruknęła. Spuściła wzrok i zaraz znów go podniosła, przypominając sobie, że on tu stoi nagi.
- W sumie, to czemu tak często chodzisz bez ubrań? - zapytała zmieszana.
- Lubię chłód. W ten sposób nie jest duszno - mruknął Kirill. - A także… mam taki nawyk. Jeżeli zadam sobie ból, to krew musi uformować się w strup - dodał. - Poza tym… nie szaty zdobią człowieka. To swoista pokuta, która ma przypomnieć mi o mojej małości - wyjaśnił. - Nie, żebym ostatnio potrzebował takich przypomnień - mruknął ciszej.
W głowie Harper uformował się komentarz
- Nie żebyś… - zatrzymała się w pół zdania i zamknęła usta, zaczynając mrugać i odwracając wzrok w bok. Spaliła mu się szkarłatem. Mężczyzna tylko zmarszczył brwi.
- Znaczy… To… Czemu się ranisz? - zmieniła koślawo temat.
- Alice, musimy wracać - mruknął Kirill. - Mamy zadania do wykonania.
Śpiewaczka powoli kiwnęła głową
- Tak wiem… Zadanie - powiedziała bez przekonania. Jakby stała przed nim teraz osoba, która naprawdę wolała zostać w łóżku pięć minutek dłużej, a nie wstawać wcześnie rano do pracy.
- Obudzić cię od razu? - zapytał mężczyzna. - Czy wolałabyś jeszcze chwilę pospać?
Wyglądało na to, że Kirill posiadał taką moc. Jeżeli wybierze pierwszą opcję, to będzie dysponować większą ilością czasu. Natomiast druga gwarantowała większe pokłady energii.
Alice zastanawiała się nad tym chwilę
- Daj mi jeszcze trochę pospać. Muszę mieć siły na to wszystko, co mnie jeszcze czeka. Choć oficjalnie nie mam już nic co można by mi było odebrać - to drugie zdanie powiedziała do siebie i zupełnie cicho. Zerknęła na Kirilla
- Nie pamiętasz nic z tego, o czym rozmawialiśmy, nim cofnąłeś czas? - zapytała.
- Co masz na myśli? - mruknął w odpowiedzi. - A jeszcze kończąc tamten temat, o której chcesz obudzić się?
Harper odwróciła wzrok znów gdzieś na bok
- Nic, nic… - odrzekła szybko.
- Około ósmej - odparła zaraz, usilnie zmieniając temat.
- Dobrze - Kirill skinął głową. - Do zobaczenia, Alice - rzekł.

Wraz z ostatnią wypowiedzianą zgłoską wokół Harper pojawił się mrok.

Alice otworzyła oczy i była na jakiejś pokrytej śniegiem przestrzeni. Rozejrzała się uważnie. Nie rozpoznała tego miejsca, było jej kompletnie obce. Zdecydowanie jednak musiało tu być bardzo zimno, czego w ogóle nie odczuwała. Podeszła do jednej z drobniejszych choinek, które rosły w pobliżu. Musnęła palcami śnieg na jej powierzchni, biały puch opadł z gałęzi. Harper westchnęła. Jeśli nie uratuje siebie, nie zobaczy następnej zimy. Posmutniała. Po raz kolejny musnęła delikatny puch palcami, kiedy zza jej pleców doszedł ją głęboki, dziwny pomruk. Należał do zwierzęcia. Rudowłosa wzdrygnęła się i natychmiast obróciła. Sukienka, w która była ubrana zostawiła zabawny ślad na puszystym śniegu pod jej nogami. Teraz dopiero zorientowała się, że jest inaczej ubrana. Miała na sobie zieloną suknie i płaszczyk z obszytym futerkiem kapturem. Do tego rękawiczki i buty. Wszystko było w ciemnych odcieniach zieleni.
Śpiewaczka rozejrzała się uważnie, poszukując źródła pomruku i dostrzegła leżącą pod ogromnym świerkiem śnieżną panterę. Poruszała niespokojnie ogonem i obserwowała ją uważnie swoimi chłodnymi ślepiami. Alice nie widziała nigdy z bliska tak niebezpiecznego i tak pięknego stworzenia. Ostrożnie opuściła dłoń, by nie spłoszyć zwierzęcia. Dopiero po chwili dostrzegła, że pantera miała sporo szram i śladów po różnych walkach. Zgadywała, że to może dlatego, że broniła swojego terenu. Zwierzę zdawało jej się dziwnie znajome, a jednak zupełnie obce. Tknięta impulsem ostrożnie podeszła do niego i przysiadła na śniegu obok. Ogon kotowatego przestał niespokojnie opadać w śnieg i pantera obserwowała ją, niemalże groźnie, jakby chciała ją postraszyć, że nie powinna tego robić. Harper jednak, urzeczona, podniosła rękę i opuszkami palców zaczęła gładzić ją po głowie i szyi. Zwierzę pomrukiwało niezadowolone, aż w końcu ustąpiło. Oparło łeb na jej udzie i odpoczywało tak, poddając się jej łagodnym pieszczotom. Alice opuściła na nie wzrok i uśmiechnęła się
- Widzisz. To nie takie złe - powiedziały jej usta, nad którymi śniąca nie miała kontroli. Zdawało jej się, jakby jej senne ‘ja’, znało owe zwierzę. Zamknęła oczy, by nacieszyć się chwilą.

Pantera nie dała najmniejszego znaku, że podobają jej się pieszczoty. Mimo wszystko pozostawała na danym miejscu i dawała się głaskać. Nie warczała, nie spoglądała na nią wilkiem. Minął kwadrans, może trochę więcej czasu. Dzikie zwierze przyzwyczaiło się do obecności Alice, jak gdyby kobiety wcale tam nie było. Wyciągnęło łapę i spojrzało na nią. Położyło pysk na futrze, wyciągnęło zęby… i wgryzło się we własną skórę. Wyglądało na to, że przynajmniej część szram i śladów na ciele pantery została zadana przez nią samą. Następnie odchyliła się, zlizując szkarłat z pyska. Cienka strużka osocza popłynęła po śniegu, barwiąc go na żywy, czerwony kolor. Zwierzę spojrzało na nią bez większego zainteresowania. Nie wydało nawet najmniejszego skowytu sygnalizującego, że odczuwa ból.
Harper zerknęła na panterę, gdy poczuła, że ta wykonała jakiś ruch. Uważnie przyglądała się temu, co zwierzę czyniło. Jej wewnętrzne ja chciało przerwać, jej senne, powoli przechyliło się, czekając aż pantera skończy, a następnie zsunęło rękawiczkę z dłoni i palcami otarło resztki śladu krwi z futra na pysku zwierzęcia, z niemal nabożną czułością. Bez słowa. Zaraz zanurzyła ubrudzoną dłoń w śniegu i oczyściła palce, które stały się czerwone i ścierpnięte, jakby dopiero teraz poczuła chłód przebywania tu.

Wnet śnieżna pantera wzdrygnęła się. Spięła wszystkie mięśnie. To zaalarmowało Alice. Mimo stanu podwyższonej gotowości zwierzę pozostało w bezruchu. Jedynie wygięło kark, spoglądając w przestrzeń za Harper. Kobieta odwróciła się. Ujrzała wilka w oddali pomiędzy drzewami. Był wielki. Pomimo całej swojej masywności dumnie stał na czterech łapach. Wydawał się tyle zgrabny i zwinny, co śmiertelny i niebezpieczny. Mimo że znajdował się w pewnej odległości, Alice widziała jego oczy. Były bardzo jasnego, błękitnego koloru. Wydawały się lekko fosforyzować.

Alice drgnęła, gdy pantera spięła się cała. Kiedy zwróciła uwagę na wilka, jej śniące ją zaniepokoiło się, powoli wciągając w akcję snu. Czy to z nim pantera miała spory o terytorium? Senna Harper tymczasem przyglądała się stworzeniu, po czym przechyliła głowę
- Chodź do mnie - powiedziała spokojnie, jakby groza wilka w ogóle jej nie przerażała. Jakby to było zupełnie normalne, że wyciągnęła dłoń w stronę drugiej bestii. Druga rękę oparła obronnie na panterze, dając jej znak, by pozostała na miejscu, a wilkowi, że roztacza nad nią opiekę, ale nie odtrąca i jego. Śpiewaczka zachodziła w głowę co jej senne ‘ja’ wyrabiało.

Wilk spojrzał na dłoń Alice, która dotknęła pantery. Wydawało się, że wyzwoliło to następne wydarzenia. Harper równie dobrze mogłaby pociągnąć za spust pistoletu, stojąc na starcie wyścigu, tuż przed czekającymi na sygnał zawodnikami. Drapieżnik błyskawicznie ruszył do przodu. Poruszał się bardzo prędko. Każdy skok przybliżał go o kolejnych kilka metrów. Rozmazywał się w oczach śpiewaczki. Za każdym razem, kiedy mrugała oczami, był znacznie bliżej niż jeszcze chwilę temu. Pędził w stronę śnieżnej pantery. Ta zaczęła lekko drżeć. Napięła wszystkie mięśnie… jednak nie przybrała bojowej postawy. Czekała.
Rudowłosa chciała krzyknąć, by zatrzymać wilka, nie miała jednak żadnej władzy nad sobą. Senna Alice tymczasem jakby sama na coś czekała. Opuściła wyciągniętą dłoń na śnieg i pochwyciła jego dużą garść. Gdy wilk zbliżył się dostatecznie blisko, rzuciła nim mu w pysk, po czym to ona wykonała błyskawiczny ruch w przód, pozostawiając panterę na ziemi, a zasłaniając ją sobą. Stanęła między wilkiem a kotowatym, łapiąc rozpędzoną bestię we własne objęcia. Jakby nie liczyła się z bólem i z tym, że zwierzę może jej zrobić krzywdę.
- No już ćśś… - powiedziała do wilka.
Wilk runął wprost na nią. Rozdarł jej pierś, przebijając się na drugą stronę. Dotarł do śnieżnej pantery i wgryzł się w jej szyję.

Ostatnią rzeczą, jaką Alice spostrzegła przed śmiercią we śnie, był strumień, który wylewał się z serca jej i pokonanego zwierzęcia. Zdawało się, że nigdy nie wyczerpie się. Wręcz przeciwnie, coraz więcej szkarłatu wypływało z niego. Wnet osocze przybrało postać wąskiego strumyka podążającego w dół doliny. Stopniowo wzmacniał się i przyjął formę rzeki płynącej wśród śnieżnego pustkowia.


Następnie Alice obudziła się.

Śpiewaczka obudziła się z krzykiem. Poderwała się do siadu i rozejrzała, jakby spodziewając ujrzeć wilka. Spojrzała po sobie, oczekując rany w ciele. Czuła pot, który ściekł jej po skroni ze strachu. Dłonie jej drżały, gdy przytknęła je do twarzy. Była cała i zdrowa. Odgarnęła koc, którym Kirill musiał przykryć ją podczas snu. Był wilgotny i pachniał jej strachem. Spojrzała na zegar wiszący na ścianie. Wybiła punkt dziewiąta rano. Czyli ósma czasu fińskiego. Chłodne promienie poranka wdzierały się przez okna, rozświetlając pokój.
Alice zajęło chwilę nim wróciła do siebie. Powoli podniosła się z kanapy i weszła do kuchni. Nalała sobie szklankę wody i napiła się, bardzo spragniona. Nie była może wielkim filozofem, ale niejako dotarło do niej o czym musiał być ten sen. Jeśli miał odzwierciedlić rzeczywistość… Harper poczuła się, jak jej nogi słabną. Pokręciła głową i napiła się jeszcze. Potem zajrzała do pudełka po pizzy, z którego w nocy jadła. Musiała coś zjeść, nim zabierze się za przeszukiwanie sieci o informacjach apropo Ukko. Poszła do łazienki, doprowadzić się do ładu, a następnie zabrała się do nauki.
Zrozumiała kilka rzeczy, kilka nadal było dla niej jednak zagadką.
Postanowiła więc, że zejdzie na dół i dowie się, gdzież to znajduje się Lea, z którą będą miały do pogadania. Alice zauważyła, że nie ma klucza do apartamentu. Kirilla nie było w domu. Jeżeli wyjdzie, to zostawi mieszkanie otwarte, jako że nie mogła go zamknąć. Odgryzła kolejny kawałek zimnej pizzy, która wciąż była smaczna pomimo tego, że okres największej świeżości miała za sobą.

Witam, Alice! Co ci się śniło, moja droga?

Alice nie chciała pozostawić mieszkania otwartym samotnie. Podeszła więc ostrożnie do drzwi do sypialni, jednakże zatrzymała się, słysząc powitanie od Tuonetar
- Czemu cię to interesuje? - zapytała.

Bardzo głośno krzyczałaś, odpowiedziała Tuonetar. Czyżby przyśniło ci się, że zrobiłam… tak?

Alice poczuła pięć oślizgłych palców Tuonetar, które mocniej zacisnęły się na jej sercu. Z taką siłą, że prawie go zmiażdżyły. Harper momentalnie zasiniała, a jej twarz napuchła. Przed oczami tańczyły czarne świetliki, a kolory rozmywały się do bieli, jak gdyby ktoś polał wszystko środkiem żrącym. Ponownie cała się spociła. Wypuściła kawałek pizzy i bezwładnie upadła na podłogę.

A może… tak?

Tuonetar przestała napastować serce Alice. Tym razem zacisnęła swoje paznokcie na bruzdach i pofałdowaniach mózgu kobiety. Przejechała po nich jakby po szkolnej tablicy. Tyle że odgłos, który powstał, był znacznie gorszy. Harper w całym swoim życiu nie czuła większego bólu. Wdzierał się do jej umysłu bez najmniejszego problemu i całkowicie paraliżował.

Witaj, Alice, bogini mruknęła ucieszona. Nadszedł nowy dzień. I zdaje się, że z każdą chwilą jesteś coraz bardziej moja.
 
Ombrose jest offline  
Stary 18-12-2017, 23:22   #298
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Kaskada snów - część trzecia

Rudowłosa tego kompletnie się nie spodziewała. Skończyła na podłodze, nie mogąc zrobić kompletnie nic, by uśmierzyć bólu
- Przeeee… stań! - krzyknęła przez łzy, które oślepiły ją dodatkowo, nawet nie wiedziała kiedy. Ledwo łapała oddechy. Chciała się wić, ale jej mięśnie kompletnie odmawiały współpracy, czuła się praktycznie ogłuszona. Wtem ból zniknął. Alice nabrała powietrza do płuc. Przez dłuższy czas leżała w bezruchu, próbując odzyskać kontrolę nad ciałem.

Musisz wiedzieć, że ja wcią...

Nagle głos Tuonetar osłabł. Wyglądało na to, że ingerencja bogini osłabiła ją bardziej, niż spodziewała się. Teraz w każdej chwili potrafiła jej zaszkodzić, jednak potem… potrzebowała trochę czasu na odpoczynek. Rzecz jasna Alice nie mogła być tego pewna, lecz wydawało jej się, że przynajmniej przez ten krótki moment Tuonetar straciła kontrolę. Pytanie brzmiało… kiedy ją odzyska?
Śpiewaczka poczuła się, jakby właśnie przebiegła maraton i mogła odsapnąć. Nie mogła jednak wiecznie leżeć na tej podłodze. Podniosła się i przesunęła do drzwi sypialni. Oparła się dłonią o framugę i wstała, ostrożnie otwierając drzwi i zaglądając do środka, czy Noel jeszcze tu był. Zobaczyła go śpiącego na podłodze. Zdawało się, że w nocy nie dzielił łoża z Kaverinem. Dmuchany materac wyglądał na znacznie bardziej wygodny, niż mogłoby się wydawać. Alice spostrzegła elektryczną pompkę, która wciąż tkwiła podłączona do kontaktu. Nie wiedziała, kiedy była użyta. Nie przypominała sobie, aby słyszała jej pracę.
Alice była dość mocno zaskoczona, że Noel jeszcze spał. Zwłaszcza, że niestety wydawało jej się, że krzyknęła dość głośno, czy to jak się obudziła, czy teraz, pod wpływem Tuonetar. Cofnęła się do pomieszczenia głównego, po czym zrobiła mu kolejny kubek zasłodzonej herbaty. Zgarnęła też porzucony kawałek pizzy i wyrzuciła go, bo nie nadawał się już do zjedzenia. Wreszcie znów podeszła do sypialni. Ostrożnie przeszła przez nią i przystanęła koło materaca, pochylając się
- Noel? - odezwała się łagodnie.
Mężczyzna nic nie odpowiedział. Był rozpalony. Alice dotknęła jego czoła. Miał co najmniej czterdzieści stopni gorączki. Nawet jeżeli słyszał jej krzyki, to nie był w stanie zareagować. Lekko rozwarł oczy i odkrztusił ślinę. Próbował coś powiedzieć, jednak wyglądało na to, że gardło bolało go zbyt mocno.
Harper zamarła. Zaraz ostrożnie pomogła mu się podnieść do półsiadu
- Matko, Noel… Jesteś gorący… Napij się - ostrożnie podtrzymywała mu głowę i podsunęła kubek z herbatą. Musiał się napić, a potem musiała pomóc mu dostać się do łazienki.
- Musimy cię ochłodzić, bo mi tu umrzesz… - powiedziała zaraz.
- M-mama? - zapytał młody Dahl. Spojrzał niepewnie na herbatę, po czym pokręcił głową. Niepewnie stanął na obydwu nogach. Wydawał się naprawdę słaby.
- N-nie chcę… - mruknął, po czym zdjął go napad kaszlu. - M-myć z-zębów…
Alice pokręciła głową.
- To dziś bez mycia zębów. Chodź - odstawiła kubek na szafkę, po czym wzięła sobie jego rękę i przerzuciła przez ramię. Zaczęła ostrożnie prowadzić go do wyjścia z pokoju i do łazienki. Wnet dotarli. Noel jak na latającego człowieka wydawał się bardzo ciężki. Opadł na brzeg wanny, spoglądając przed siebie rozbieganym wzrokiem.
- Z-zimno - szepnął. Lekko szarpnął się, jak gdyby chcąc spojrzeć na drobne okienko tuż za nim. Było lekko uchylone.
Śpiewaczka już wiedziała, że będzie z nim miała przeprawę. Nie mierzyła się w końcu z małym chłopcem, a z dorosłym mężczyzną i to nie w pełni w stanie świadomości co się dzieje
- Bo musi być troszkę chłodno Noelu. Inaczej ugotujesz mi się. Chodź. Weźmiesz teraz kąpiel… - mówiła do niego spokojnie i wyraźnie. Odkręciła kran z chłodną, ale nie maksymalnie zimną wodą, by nie dostał szoku termicznego, po czym zatkała wylot i spojrzała na ciemnowłosego. Pomogła mu się wyprostować, po czym zaczęła ściągać mu koszulkę.
Dahl poddawał się jej. Po usunięciu koszulki Alice spojrzała na wyraźnie zaznaczoną muskulaturę. Pomimo ilości słodyczy, jaką Noel spożywał, wyglądał bardzo szczupło. Korzystanie z jego mocy musiało pochłaniać duże ilości kalorii. Spojrzał niepewnie na zimną wodę. Dotknął ją palcem i bardzo stanowczo pokręcił głową.
Alice zauważyła, że Noel jest całkiem dobrze zbudowany i trochę osłupiała zaskoczona tym faktem. Pokręciła jednak zaraz głową. Gdy mężczyzna zaprzeczył i już opierał się przed kąpielą, wzięła głęboki wdech. Spojrzała kątem oka na drobnego motylka, który wleciał do środka. Sfrunął na kran, który bezustannie wypluwał strumień napełniający wannę.
- Wiem. Trochę chłodna, ale to ci pomoże. Masz gorączkę… - mówiła, wiodąc wzrokiem za motylem. Wróciła nim zaraz do Noela. Ten w dalszym ciągu wydawał się nieprzekonany.
- Zobacz. Ty weźmiesz kąpiel, tylko chwileczkę, żeby ostudzić ciało, a ja i motylek będziemy tu z tobą. No chodź - próbowała go przekonać. Zaczęła zsuwać mu spodenki do spania, modląc się w duchu, że chociaż jeden mężczyzna w tym domu nosi bieliznę pod spodem, jednak orientując się, że nie, ciężko westchnęła
- Dobra. Zmiana planów - oznajmiła i zostawiła je w spokoju, wsuwając mu je z powrotem
- Noel. Musisz wejść do wanny - oznajmiła zachęcająco i stanęła tak, by mu to ułatwić.
Mężczyzna nie był zachwycony, jednak posłuchał Alice.
- Boję się, że wyziębię się i zachoruje - zdawało się, że gardło bolało go coraz mniej, choć wciąż mówił bardzo cicho, szeptem.
Alice pokręciła głową
- To tylko na chwilkę. Masz zbyt wysoką gorączkę - wytłumaczyła mu.
Wszedł do zimnej wanny i oparł się. Mina na jego twarzy sugerowała, że nie jest mu przyjemnie. Jego ramiona lekko drżały. Podniósł wzrok do góry i wycelował go w sufit. Najwyraźniej brał sytuację na przeczekanie. Tymczasem motylek sfrunął z kranu i wylądował na nosie mężczyzny. Miał ładny, niebieski kolor.
Śpiewaczka odetchnęła z ulgą, gdy wreszcie Noel znalazł się w wannie. Znów obserwowała motyla i uśmiechnęła się promiennie, gdy ten wylądował mu na nosie. Było to tak niesamowite, że kobieta nie zapanowała nad własną miną. Ostrożnie przysunęła palec do twarzy Noela i chciała, by motyl na niego zszedł. Noel był teraz w wodzie, a Alice nie chciała, by zwierzątku zamoczyły się skrzydełka.

Choć tak zrobiła, owad pozostał na czubku nosa mężczyzny. Noel spojrzał na Harper niepewnie, przesuwając w jej kierunku jedynie źrenice. Usztywnił twarz i kark, aby nie straszyć motyla. Kiedy Alice przystawiła palec do jego nozdrzy, Dahl niepewnie poruszył nimi i powąchał palec kobiety. Odniósł wrażenie, że tego od niego oczekuje. Wyglądało na to, że obecnie był całkowicie posłuszny.
Alice złapała kontakt wzrokowy z Noelem i zaśmiała się cicho
- Nie, spokojnie. Po prostu się nie poruszaj. Spróbuję go wypuścić, żeby nic mu się nie stało - powiedziała zaraz, po czym wzięła i złączyła obie dłonie w dużą, prowizoryczną klatkę z palców, wokół motyla
- No choć maluszku. Nie chcesz się przecież zamoczyć… - powiedziała do motylka, próbując tak go przenieść z nosa Noela do okna.
Owad tym razem posłusznie skrył się w dłoniach Alice. Sfrunął na parapet pod oknem, wciąż nie wylatując na zewnątrz. Kobiera obserwowała jeszcze chwilę motyla, mając nadzieję, że wcześniej, czy później znajdzie swoją drogę na zewnątrz.
- Czy teraz dobrze? - zapytał Noel. Harper spostrzegła na jego twarzy ślady makijażu. Mężczyzna nie pokusił się o zmycie czerwonych ust, domalowanych w kącikach tych prawdziwych. Przez noc wytarły się do dość dziwnego rezultatu.
Rudowłosa przesunęła się do młodego Dahla i zakręciła już wodę, by nie nalewać jej do wanny za dużo. Nabrała jej nieco w dłonie i przesunęła je nad jego klatkę piersiową, powolutku wylewając, by go ochłodzić. Przytknęła chłodne dłonie do jego szyi, by ostudzić węzły chłonne.
- Bardzo dobrze, zaraz będzie koniec kąpieli. Tylko jeszcze jedno… - powiedziała, a w międzyczasie znów nabrała nieco wody i zaczęła myć mu twarz z makijażu, który na niej pozostał.
- Śniło mi się… - Noel zaczął - …że moja siostra jest gdzieś blisko - dokończył niepewnie.
Alice uznała, że jego gorączka już nieco zelżała. Był znacznie chłodniejszy niż wtedy, gdy ujrzała go leżącego na dmuchanym materacu.
Alice kiwnęła głową
- Mhm… Była w Helsinkach… - odpowiedziała mu spokojnie, po czym gdy skończyła go myć, rozejrzała się za jakimś wolnym ręcznikiem, którego jeszcze nie używali, by móc nim za moment okryć Noela, gdy już wyjdzie. Znalazła duży, czysty, biały, złożony na półce w kostkę.
- Myślę, że dość tej kąpieli. Chodź. Wychodzimy… - powiedziała i odetkała wannę, by woda wyleciała. Wyciągnęła do niego ręce, by pomóc mu wstać, jeżeli będzie tego potrzebował.
Wnet Noel stanął na podłodze łazienki. Lekko się zachwiał, spoglądając na swoje odbicie w lustrze.
- Śniło mi się, że tutaj była - mruknął. - Ale mała. Wyglądała tak jak wtedy, kiedy jeszcze byliśmy dziećmi - szepnął. Jego oczy wydawały się błąkać po obrazach przeszłości.
Alice nagle zamarła. No tak. Noel nie mylił się. Harper przecież zabrała zdjęcie, w którym była dusza jego siostry… Nie mogła tego teraz mu jednak powiedzieć, nie miała pojęcia co Noel by z nim zrobił
- A to był miły sen? - zapytała zaraz, po czym okryła go ręcznikiem i zaczęła pocierać, dając przykład. Nie odpowiedział.
- Wytrzyj się - poleciła mu zaraz i zabrała od niego ręce, by kontynuował.
- Dobrze - skinął głową. Przesunął tkaniną po ramionach, nie przestawając się wpatrywać w lustro. - W tym śnie też były motyle. A może… - zawahał się. - Może ja wciąż śnię? - mruknął, nachylając się nad wypolerowaną taflę. - Czy tak wygląda śpiący mężczyzna? - zastanowił się.
Harper uniosła brew, przyglądając mu się
- A czemu miałabym ci się śnić, jeśli to miałby być sen? - zapytała. Spojrzał na nią zaskoczony, po czym pokiwał głową, jakby się zgadzał.
Alice pilnowała jak się wycierał.
- Będziesz musiał ściągnąć te spodenki, bo są całe mokre - powiedziała zaraz, ale nim to uczynił, odwróciła wzrok i otworzyła drzwi od łazienki, jakby zostawiając sobie drogę ewakuacyjną.
Tak też zrobił.
- W co mam się przebrać? - zapytał.
Harper mruknęła
- A gdzie zostawiłeś spodnie? - zapytała zaraz, nadal nie patrząc w jego stronę.
- W sypialni - odpowiedział mężczyzna. Przewiązał sobie ręcznik w pasie i ruszył w stronę wyjścia nieco chwiejnym krokiem. - Znajdę - obiecał.
Śpiewaczka ruszyła jednak za nim
- Dobrze. Pójdę z tobą, żebyś mi czasem nie upadł. Jesteś osłabiony. Napij się teraz herbaty, jak już ubierzesz te spodnie - powiedziała idąc wraz z nim, by go jakby co asekurować.
- Ja… ja bym chciał się położyć - mruknął, wchodząc do sypialni. Podszedł do szafy i otworzył ją. Kiedy podniósł ręce z talii, ręcznik rozwiązał się i spadł mu do kostek. - Nie chce mi się pić - burknął.
W momencie, kiedy ręcznik spadł na podłogę, Alice zawiesiła wzrok na jego głowie i starała się nie patrzeć w dół
- Powinieneś się napić, jesteś odwodniony przez gorączkę. Poza tym, niedługo znów będziesz musiał wziąć leki - zauważyła, nie opuszczając wzroku.
- Pościelisz mi? - poprosił, spoglądając na półkę, na której złożono świeże prześcieradła i poszewki. - Proszę.
Wziął pierwsze lepsze spodnie od piżamy i wdział je. Najwyraźniej kompletnie nie przejmował się, że odzież należy do kogoś innego. Pytanie brzmiało, co na ten temat uważał jej właściciel.
Alice podeszła do szafy i zgarnęła pościel i poduszki.
- Gdzie chcesz się położyć? Na łóżku, czy materacu? - zapytała spoglądając na Noela, gdy już wdział spodnie.
- Na łóżku - poprosił. Usiadł na brzegu dmuchanego materaca, który cały wygiął się pod jego ciężarem. Spoglądał z uśmiechem na pomoc Alice. Mimo że był mniej więcej w wieku Harper, przez moment odniosła wrażenie, że patrzy na małego chłopca będącego co najwyżej w wieku Isma.
Harper dzięki temu było nieco łatwiej. Nie musiała na niego patrzeć jak na dorosłego mężczyznę, którym de facto był. Posłała mu zaraz pościel, krążąc wokół łóżka i urządzając je tak, by było mu zaraz wygodnie i ciepło
- Prosze bardzo, łóżko jest pańskie… - powiedziała zaraz, odwracając się do niego i wskazując je dłonią. Noel zrobił dwa duże kroki i padł na nie. Uśmiechnął się, dotykając przyjemnego materiału świeżej pościeli. Pogładził ją dłonią, trzymając głowę na poduszce. Przykrył się kołdrą aż do szyi. Spojrzał ukradkiem na Alice, jakby mając nadzieję, że zapomni o herbacie i lekarstwach.
- Dziękuję - szepnął.
Alice uśmiechnęła się lekko, gdy się ułożył. Opatuliła go kołdrą.
- Proszę. Odpocznij. Muszę teraz zejść na dół i coś załatwić. Jak wrócę, wypijesz herbatę, zjesz coś i lekarstwa. Dobrze? - zaproponowała mu w ramach kompromisu.
W oczach Noela przedstawione warunki chyba nie wyglądały aż tak korzystnie.
- To teraz mam jeszcze coś zjeść? - burknął z wyrzutem.
Śpiewaczka przechyliła głowę
- Nie teraz. Później. Na pewno będziesz głodny. Nie można brać leków na pusty żołądek - zauważyła i pogłaskała go po głowie.
- Śpij - oznajmiła mu, po czym ruszyła by wyjść z sypialni.
Spostrzegła, że Noel uśmiechnął się. Kiedy dotarła do drzwi, usłyszała jego głos.
- Zaśpiewasz mi coś? - ziewnął sennie.
Alice zatrzymała się wpół kroku
- Jak byłeś mały, mieszkaliście w Helsinkach? - zapytała.
- Nie, w Stanach - odpowiedział. - A co? - mruknął, przymykając oczy.
Rudowłosa odwróciła się i przystanęła przy drzwiach wyjściowych z sypialni, opierając o framugę, po czym zaczęła śpiewać mu kołysankę

[media]http://www.youtube.com/watch?v=J-YbqUYdgrs[/media]

Noel ziewnął.
- Czy ktoś ci mówił… że ładnie śpiewasz? - zapytał, po czym zasnął. Wyglądał bardzo spokojnie po umyciu i zbiciu gorączki. Jego włosy były wilgotne. Jednak Alice nie miała czasu, by budzić mężczyznę i suszyć je. Rzecz jasna.
Harper nic nie odpowiedziała, bo Noel zasnął. Podeszła tylko i podniosła ręcznik, by zaraz ostrożnie przykryć mu nim chociaż trochę głowę, by włosy całkiem nie schły mu tak bez okrycia. Dopiero po tym cichutko wyszła z pomieszczenia, by ruszyć wreszcie tam, gdzie miała się wybrać. Będzie musiała wspomnieć właścicielowi, że musiała zostawić mieszkanie otwarte. Z drugiej strony, nie zamierzała jakoś bardzo długo zajmować się Leą.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 20-12-2017, 16:55   #299
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Bar okazał się pusty. Co, zważywszy na godzinę, nie wydawało się zbyt zaskakujące. Po wczorajszym szaleństwie nie pozostało ani śladu. Tutejsza ekipa musiała szybko zajmować się sprzątaniem. Brudne talerze, kufle, rozlane drinki, okruszki i ślady błota - wszystko znikło jak za sprawą czarodziejskiej różdżki. Alice zeszła po drewnianych schodach, spoglądając na pomieszczenie. Wydawało się bardzo spokojne i przytulne. Usiadła przy barze, zastanawiając się, co uczynić w dalszej kolejności. Zawołać właściciela barmana po imieniu? A może poszukać go w pomieszczeniu dla pracowników? Czy też zignorować nieobecność Isidora i ruszyć na samodzielne poszukiwania Lei Virtanen?


Doszła do wniosku, że o tej godzinie mężczyzna pewnie wciąż spał. Ruszyła w stronę lodówki, wyciągnęła z niej butelkę wody mineralnej, nalała ją do szklanki i pociągnęła duży, solidny łyk. Wydawała się prawie zbyt zimna do picia. Jednak koiła pragnienie i pozwalała uspokoić się. Alice poczuła chęć, by zostać tutaj i odpocząć. Zignorować dziewczynę Lumiego. Helsinki były tak daleko stąd i po raz pierwszy od dłuższego czasu nie zauważała obecności Tuonetar. Czy nie mogła udawać choć przez chwilę, że wszystko jest w porządku?

Westchnęła i wstała. Zaczęła eksplorować bar. Najlepiej byłoby zakończyć przesłuchiwanie Virtanen jeszcze zanim wróci Kirill. Jak bardzo przydatna okaże się związana członkini Valkoinen? To zapewne między innymi zależało od tego, czy Alice zdoła wywrzeć na niej odpowiednie wrażenie. Finka była twarda i odważna, choć na dość kobiecy sposób. O ile Eric McHartman posiadał hart wojskowy i potrafił z karabinem biec po polu bitewnym na spotkanie wroga, tak Lea nie wydawała się posiadać tego rodzaju kurażu. Jej dzielność była znacznie cichsza i mniej widowiskowa. Mogła sprawić, że Virtanen nie przestanie milczeć bez względu na wszystko… chyba że Alice jednak zdoła ją złamać.

Śpiewaczka wreszcie znalazła odpowiedni drzwi. Zeszła po schodach w dół. Lekko skrzypiały przy każdym stopniu. Jeżeli ktoś znajdował się na samym dole, to zostanie zaalarmowany. Niestety Harper nie mogła nic na to poradzić. W odróżnieniu od Noela nie potrafiła lewitować.

Znalazła się w drobnym pomieszczeniu piwnicznym. Dopiero po chwili oceniła, że nie jest wcale takie maleńkie, lecz raczej… kompletnie wypełnione. Tekturowe pudła, plastikowe opakowania, a nawet dębowe beczki - wyglądało na to, że znalazła się w magazynie O’Hooligans. Już miała zawrócić, kiedy spostrzegła niewielkie, niskie drzwi. Okazały się otwarte. Musiała pochylić się, aby przez nie przejść.

Ten pokój również okazał się mały, lecz tym razem nie z powodu złudzenia. Mniej więcej trzy metry na trzy. Ściany z ułożonych na siebie ciemnych, czerwonych cegieł nie zostały pomalowane. Drewniana podłoga była zakurzona i brudna. Na samym jej środku siedziała kobieta przymocowana do krzesła sznurem. Spała. Alice rozpoznała Leę Virtanen. Wyglądała na słabą, kruchą i bladą. Bez wątpienia ta noc nie była najprzyjemniejszą w jej życiu. Wtem jednak otworzyła oczy. Przez kilka sekund wyglądała na zaspaną, lecz prędko oprzytomniała. Najwyraźniej nie straciła rezonu pomimo niewygody. Nie przemówiła, lecz posłała Alice zdegustowane spojrzenie.

 
Ombrose jest offline  
Stary 20-12-2017, 19:53   #300
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Bakuba w ogniu - część pierwsza

Irakijczk obejrzał się na siostrę, a następnie zerknął w stronę wyjścia. Sam już nie był pewien, czego bał się bardziej - możliwego zagrożenia w podziemiach czy krążących bombowców. Jednak tutaj mieli przynajmniej jakieś szanse, dlatego bez zwłoki wyjął pistolet z kieszeni.
- Schodzimy - postanowił i ruszył pierwszy w stronę świateł. Starał się poruszać jak najciszej, jednocześnie nasłuchując.
Młody Habid ruszył pierwszy, za nim podążała jego siostra. Kurczowo trzymała tomy z biblioteki. O dziwo nie porzuciła ich w trakcie ucieczki. Afaf przyczepiła się tych książek tak mocno, jak gdyby były kołem ratunkowym, mającym uratować ją od bombowców, ifrytów i wszelkiego zła.

Rodzeństwo ujrzało jedno z większych pomieszczeń piwnicznych. Było bardzo proste i przypominało zwykły dół w wykopanej ziemi. Jedynie drewniane bele łączące podłogę z betonowym sufitem powstrzymywały dom przed zawaleniem się w dół. Spostrzegli rodzinę. Kobieta zasłonięta chustką siedziała przy świeczce, kołysząc się do przodu i do tyłu. Obok niej płakał mały chłopiec. Trzymała zawiniątko z niemowlęciem. Czuwał nad nimi mężczyzna. Widząc Habidów, błyskawicznie poderwał się i złapał strzelbę. Wymierzył ją w Sharifa. Widok jego wyciągniętego pistoletu bez wątpienia nie uspokoił go.

Sharif sapnął, opuścił broń i uniósł otwartą dłoń.
- Spokojnie - odezwał się niemal natychmiast. - Nie przyszliśmy nikogo skrzywdzić - powiedział, wpatrując się zaniepokojony w uzbrojonego mężczyznę.
- Kim jesteś? - obcy mężczyzna warknął w odpowiedzi. - Co tu robisz? - podniósł broń wyżej i zrobił krok do przodu, jak gdyby chcąc pokazać, że nie boi się chłopaka. Jego, zapewne, żona mocniej chwyciła niemowlę i wykonała ruch, jakby chcąc przytulić drugie dziecko. To prędko wtuliło się w czarny materiał jej odzienia.
- Na… nazywam się Sharif, a to moja siostra, Afaf - odparł prędko, mimowolnie cofając się o mały krok. Widać było po nim duże zdenerwowanie. - Pochodzimy z wioski obok. Byliśmy właśnie w Bakubie, kiedy… to się zaczęło - powiedział, unosząc spojrzenie ku sufitowi.
- Proszę… naprawdę nie chcemy was skrzywdzić. Szukamy tylko schronienia.
Mężczyzna dalej trzymał broń, choć teraz jakby nieco mniej pewnie. Spojrzał na chłopaka, a potem na dziewczynę za jego plecami. Drgnął, kiedy kobieta siedząca przy świeczce dotknęła jego ramienia.
- Mężu, to tylko dzieci - rzekła. - Pozwól im schronić się wraz z nami. To trudne czasy i jedynie we wspólnocie i modlitwie uda nam się przetrwać - ostatnie słowo wypowiedziała z pewnym akcentem, jak gdyby chcąc samą siebie przekonać, że to możliwe.
Mężczyzna zmarszczył czoło, po czym westchnął.
- Jeżeli zostawisz swoją broń w kącie - brodą wskazał najdalszy róg pomieszczenia.
Habid zerknął lekko skonfundowany we wskazanym kierunku, ale po chwili zastanowienia wycofał się do kąta.
- Nie ma potrzeby do niepokoju - powiedział pewnym głosem, powoli odkładając broń. Wiedział, że nie potrafił się nią posługiwać, ale z drugiej strony lepiej było ją mieć przy sobie niż nie mieć. Zawsze mógł jej użyć do ochrony siostry, która była jego priorytetem. Tym razem postanowił jednak zaufać drugiemu człowiekowi.
- Już, jestem bezbronny - powiedział, unosząc obie dłonie na widoku i wracając na poprzednie miejsce przy boku Afaf.
Tym razem jego siostra wystąpiła do przodu.
- Bardzo dziękujemy wam za schronienie, dobrzy ludzie. Nie szukamy kłopotów. Wręcz przeciwnie, uciekamy od nich - rzekła lekko drżącym głosem.
Kobieta skinęła głową.
- Proszę, podejdźcie bliżej. Nasz dom jest waszym domem - odparła uprzejmie, choć jej mąż lekko drgnął, jakby nie zgadzając się z taką wylewnością. - Usiądźcie przy świeczce. Zaśpiewajcie z nami, prosząc Allaha o łaskę. W tej czarnej godzinie mamy jedynie siebie nawzajem.
Afaf spojrzała na Sharifa, niepewna, czy skorzystać z zaproszenia.
- Dzię-dziękujemy - odparł Sharif i ruszył w stronę świeczki, przed którą ostrożnie uklęknął. Odwrócił spojrzenie na Afaf i skinął do niej głową. Modlitwy do Allaha były dla niego czymś oczywistym, nie widział więc powodu, by odmówić.

Afaf usiadła przy świeczce, trzymając obydwie książki z biblioteki. Sharif spostrzegł spojrzenie mężczyzny, pana tego domu. Nie podobał mu się widok dziewczyny trzymającej opasłe tomy. Brakowało tylko, aby otworzyła je i zaczęła czytać. A wyglądało na to, że siostra młodego Habida miała zamiar właśnie tak uczynić, jakby zapominając o świętych przykazaniach Islamu. Widać koniecznie chciała zająć umysł czymś, co nie wiązałoby się z wrogimi samolotami nad Bakubą. Tyle że powinna wybrać modlitwę, tak jak zaproponowała kobieta.
Sharif szybko pomiarkował się w sytuacji, przeskakując nerwowym spojrzeniem. Zaraz też nachylił się do siostry i zatrzasnął trzymaną przez nią książkę.
- Modlitwa, Afaf - szepnął do niej, jednocześnie gromiąc ją wzrokiem. Następnie spojrzał na mężczyznę i uśmiechnął się do niego lekko. - Zawsze była ciekawska. Tak to już jest z kobietami przed ślubem - wzruszył ramionami, robiąc dobrą minę do złej gry.
- Tak, modlitwa - siostra drgnęła i skinęła głową. Postawiła książki na podłodze i usiadła na nich, jak gdyby stanowiły dla niej jedynie siedzenie i nie widziała w nich innego zastosowania. Przynajmniej taką wiadomość chciała wysłać tym gestem. - Allahu Akbar - zaczęła, co oznaczało “Bóg jest wielki”.
- Allahu Akbar - zaintonowała pani domu.
- Allahu Akbar - warknął mężczyzna. Położył broń, po czym założył dłonie na talię i zaczął krążyć po pomieszczeniu, spoglądając na sufit i wysłuchując kolejnych huków. Zdawało się, że miał ochotę wyjść na zewnątrz i zorientować się w sytuacji, a nie modlić się z kobietami i dziećmi.
Sharif spojrzał zapobiegawczo na mężczyznę, ale widząc, że ten nie skupia już na nich taką uwagę, poczuł się wyraźnie rozluźniony. Nie był to może bunkier z prawdziwego zdarzenia, ale dotychczas zapewniał im bezpieczeństwo przed spadającymi bombami. Nalot miał w końcu dobiec końca, tak więc młody Habid nie widział przeszkód, by spędzić ten czas na modlitwie.

Po Adhānie przyszedł czas na Iqāmę. Najgłośniejsze były głosy Afaf oraz pani domu. Wnet do ich czwórki dołączył się również chłopiec. Głównie śpiewali, ale niekiedy recytowali. Monotonny ton i słabe światło migoczącej świecy stworzyły wyjątkową, nieco senną atmosferę. Wnet nawet mężczyzna rozluźnił się i dołączył do grupy zgromadzonej przy świeczce. Jak długo modlili się do Allaha, prosząc o spokój i łaskę? Ciężko było określić. Czas zdawał się biec nieco inaczej. Wreszcie Sharif, chyba jako pierwszy, spostrzegł pośród dźwięku głosów jeszcze jeden, wyraźny odgłos. Ciszę. Huki ustały.
Chłopak potarł oczy i rozejrzał się. Nie pamiętał już nawet, kiedy ostatni raz spał - tak długa wydawała się dla niego ta noc. Odczekał jeszcze chwilę, kiedy skończą kolejną część modlitwy, po czym odezwał się.
- Chyba… chyba jesteśmy już bezpieczni.
- Bezpieczni - mężczyzna prychnął.
Kobieta spojrzała na sufit, jak gdyby jej wzrok potrafił przeniknąć mury. Jednak wyglądało na to, że nie posiadała takiej umiejętności, gdyż zachowała milczenie.
- Co teraz? - Afaf szepnęła, nachylając się do ucha Sharifa. - Zostaniemy z nimi? Wyjdziemy na zewnątrz? - zapytała, po czym ściszyła głos jeszcze bardziej. - Nie jestem pewna, czy wytrzymam z nimi dłużej. Przypominają mi… - nie dokończyła. Jej oczy zalśniły, jakby zaczęło jej zbierać się na płacz.
Sharif położył uspokajająco dłoń na ramieniu dziewczyny.
- Ruszamy dalej, nie możemy tu zostać - odparł przyciszonym głosem, wyłapując spojrzenie siostry.
- Ale gdzie? - Afaf podniosła brwi. - Nie mamy domu. Nasi przyjaciele, znajomi… jeżeli nie zabił ich ifryt, to dokonały tego bomby. Bracie… kto nasłał na nas te samoloty? - zmarszczyła czoło. Ukradkiem spojrzała na tomy, jakby czaiła się w nich taka informacja. - Komu Bakuba zalazła za skórę tak bardzo, że… - nie dokończyła, kręcąc głową. Jej duże, brązowe oczy niegdyś wypełnione były radością i śmiechem. Wyglądało na to, że Afaf bardzo dojrzała w ciągu tego jednego dnia. Teraz jej wzrok został przesycony bólem, smutkiem i niezrozumieniem. Sharif stanowił wszystko, co posiadała.
Chłopak spuścił głowę i zamilkł, jakby przytłoczony pytaniami. Oczywiście nie znał na nie odpowiedzi. Dopóki jednak siostra była przy nim, odpychał od siebie inne zmartwienia. Jeśli chciał ją chronić, musiał pozostać skupiony.
- Kończymy to, co zaczęliśmy, a potem… potem coś wymyślimy - odparł prostodusznie, unosząc na Afaf spojrzenie.
Dziewczyna skinęła głową.
- Bardzo dziękujemy wam za schronienie - rzekła głośno, odwracając się do małżeństwa. - Nie zapomnimy o waszej gościnności. Jeżeli kiedykolwiek będziecie potrzebowali pomocy, udzielimy jej najlepiej, jak potrafimy - obiecała. - Cieszymy się, że odnaleźliśmy prawdziwych przyjaciół w tak ciężkim momencie.
- Niech Allah błogosławi tobie i twojemu bratu, słodkie dzieci - pani domu skinęła głową. - Czy potrzebujecie strawy przed wyruszeniem w dalszą drogę?
- Basimo - mężczyzna zaczął niepewnie. Zapewne nie chciał wydać się niegościnny, jednak wydawał się rozumieć, że wszystko zmieniło się. Każdy kęs jedzenia stał się nagle cennym skarbem i nie było jasne, kiedy życie w Bakubie wróci do normalności… o ile to było w ogóle możliwe.
Habid na początku zbył to pytanie, jednak po chwili zastanowienia utrwalił błagalne spojrzenie na kobiecie.
- Ja… cóż, nie chcemy pozbawiać was jedzenia w takiej sytuacji, ale… gdyby moglibyście podzielić się czymś z moją siostrą, byłbym dozgonnie wdzięczny. Dużo dzisiaj przeszła i potrzebuje odzyskać siły - odezwał się jak najbardziej gładko, jak potrafił.
Afaf drgnęła. Sharif znał ją, więc wiedział, że toczy wewnętrzną walkę. Nie chciała być postrzegana jako słaba i potrzebująca pomocy… jednak rozumiała wartość jedzenia. Posiłek mógł okazać się nieocenionym błogosławieństwem.
- Basimo… - jeszcze raz mruknął pan dom, lecz wnet westchnął, zrezygnowany. Wyglądało na to, że poddał się.
- Pozwólcie, że wrócimy na górę - kobieta spojrzała na schody i klapę. - Resztki kolacji powinny wciąż czekać w kuchni.
Sharif spostrzegł, że mężczyzna mocniej chwycił strzelbę, kiedy jego żona zasugerowała powrót na powierzchnię.
- Mogę pomóc - zaoferował się zaraz Sharif. - Nie wiemy, co po tym wszystkim czeka nas na górze - westchnął, zataczając spojrzeniem w stronę schodów.
- To prawda, chłopcze - rzekł mężczyzna. - Ruszę pierwszy, ty tuż za mną. Jeżeli coś mi się stanie, to chroń kobiety i dzieci. Jesteś w stanie? - zmierzył go wzrokiem.
Tymczasem Afaf wstała i zebrała dwa tomy skradzione z biblioteki. Spojrzała ukradkiem na pana domu, ale wydawało się, że obecnie miał poważniejsze problemy na głowie niż potencjalnie czytające kobiety. Sharif rzucił wzrokiem na niemowlę, które niespodziewanie zaczęło płakać. Głośny ryk dziecka zdawał się nieproporcjonalny do wielkości jego ciała.
- Może być pan pewien, że się o to postaram - odparł hardo i wstał z klęczek. Następnie podszedł do porzuconego pistoletu i wziął go do ręki. Przyjrzał mu się uważnie, po czym zerknął na mężczyznę ze strzelbą i skinął do niego głową. Ten również skinął i ruszył przodem.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172