Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-05-2018, 18:16   #471
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Postój taksówek

- Ale Alice… - Fersaj zawiesił głos. - Wiesz, co mówią, nieprawdaż? - zapytał. - Cierpliwość jest cnotą. To najpewniejszy sposób na to, aby Saleja mogła do nas wrócić w pełni sił i zdrowia. Wyglądasz mi na dwadzieścia pięć lat. Wciąż będziesz żyła za czterdzieści. Czy nie jesteś zbyt chciwa, chcąc dobrobytu Salei już dzisiaj?
Alice uśmiechnęła się cierpko
- Drogi Fersaju, tak. Byłam młoda, gdy żyłam. Jednak bogowie Tuoneli odebrali mi to, a sama Tuonetar podtrzymuje moje ciało funkcjonującym tylko dlatego, bo walczy z nieśmiertelną duszą, która mieszka w mym ciele. Jestem tak naprawdę jedną nogą już w grobie, dziś ma się rozstrzygnąć czy mój los zostanie przypieczętowany i czy zostanę na zawsze zamknięta w Tuoneli. Werset, którego sekret skrywa pamięć Salei zbliżyłby mnie o kolejny krok do przechylenia szali tak, by pomóc Acce i jej małżonkowi. Gdyby nie to, nie byłabym tak niecierpliwa w tej sprawie - wytłumaczyła Fersajowi sytuację.
Mimika haltii zmieniła się w dziwny i sposób. Zaczęła podskakiwać na boki, jednocześnie wydając głośny odgłos, który ciężko było zakwalifikować do czegokolwiek.
- Wybacz mi mój śmiech - rzekł ptak, kiedy uspokoi się. - Oczywiście, że wiem to wszystko, o czym mówisz. Nic, co ma miejsce w Puszczy, nie może umknąć mojej uwadze, dlatego znam twoją historię. Uznałem, że sobie trochę pożartuję. Przepraszam - rzekł tonem sugerującym, że nie jest mu przykro. - Jednak byłem poważny, kiedy stwierdziłem, że Saleja jest w poważnym stanie. Jedyny ratunek, na który możesz liczyć, to albo bezpośrednia interwencja któregoś z bogów, albo pomoc haltii z vaki wody, przy czym musi być wysokiej rangi. Przynajmniej tak zacnej jak moja. W najbliższej okolicy znam tylko jednego ducha, który mógłby pomóc tej biednej, schorowanej istocie - jego wzrok przesunął się na torebkę wypełnioną ziemią.
Harper nie była zła, nie była też rozbawiona poczuciem humoru Fersaja. Po prostu sapnęła, opuszczając nieco ramiona. Była zmęczona. Od pięciu dni ludzie wokół niej umierali. Bliscy, sprzymierzeńcy, albo kompletnie niczego nieświadome osoby. Jego rozbawienie zamiast pomóc, tylko ją przybiło. Nie skomentowała tego jednak, dławiąc w sobie to odczucie. Próbowała bowiem odbudować mur, który wcześniej w pożarze runął. Nie wtrącała więc żadego komentarza, aż do momentu, gdy haltija nie zdradziła jej, że gdzieś w okolicy żyje taki członek vaki wody, który mógłby pomóc
- Gdzie go znajdę? Proszę, powiedz mi… - powiedziała. W międzyczasie rozważała, czy to dobry pomysł dowiedzieć się tego, skoro to również będzie informacja dla Tuonetar. Liczyła jednak na to, że może zdoła tam dotrzeć szybciej, niż członkowie KK, lub Valkoinen, które teraz dostało cios w postaci spalonego kasyna i Lumiego, który najwyraźniej nie ma najlepszego nastroju.
- Jezioro Bodom - odpowiedział Fersaj. - Pływa w nim ogromna haltia, przypominająca wieloryba. Nazywa się Rondor i to dość stary duch. Jeżeli on nie będzie w stanie ci pomóc, czy może raczej naszej słodkiej Salei, to nie ma ratunku. Sartej być może również mógłby zregenerować haltiję, jednak Saleja nie może wrócić w tym stanie do Puszczy, a mój brat nigdy jej nie opuścił. Być może jednak jakiś Widzący, jeżeli byłby dostatecznie utalentowany, mógłby utworzyć kanał dla mocy Sarteja. Nie wiem, czy Ismo byłby w stanie uczynić to, choć istnieje dość duża szansa, że tak.
Alice uniosła brwi
- Oh… Widziałam go. Raz… Rondora… Wzleciał nad wodę, przed pożarem… - zmarszczyła brwi przypominając sobie tamtą scenę. A potem przestała to widzieć, gdy wszyscy ruszyli do wozu strażackiego.
Jezioro Bodom... Jeśli by się tam udała, wylądowałaby w miejscu, gdzie wszystko się tak naprawdę dla niej tu zaczęło. Do przylotu Kirilla było wiele godzin. Nie mogła pozostawać w jednym miejscu… Czy w takim razie mogła tam pojechać? Teraz tylko pytanie, czy miała na to pieniądze. Zaczęła grzebać w torebce Sonii w poszukiwaniu portfela. Znalazła go. W środku znajdowała się karta kredytowa oraz nieco monet, jednak brakowało banknotów.
- Cóż, w takim razie, będę musiała poczekać na powrót Isma… W międzyczasie, może spróbuję znaleźć jakieś zajęcie.. - westchnęła. Karta kredytowa mogła wystarczyć na pokrycie drogi w tę i z powrotem, o ile Sonia nie wykorzystała na niej swego limitu. Zerknęła na oznaczenia umiejscowione na niej, by może spróbować dowiedzieć się, ile taka karta może kryć na sobie pieniędzy.
Nie znalazła żadnych specjalnych oznaczeń. Karta wyglądała tak, jakby była fińska, gdyż znajdowało się na niej logo banku tego kraju. Niestety nie potrafiła powiedzieć, jak wiele środków znajdowało się na niej. Nawet rentgen w oczach by jej w tej sprawie nie pomógł.
- Czyli nie zamierzasz niepokoić Rondora? Jesteś nieśmiała? Uwierz mi, skoro zbudziłaś mnie z drzemki, to tym bardziej możesz zawrócić głowę temu staremu wielorybowi - sowa podreptała w miejscu.
Śpiewaczka schowała kartkę do portfela.
- Bardziej mnie zastanawia, czy mam dość środków na koncie tej karty, by przejechać trasę stąd nad jezioro i z powrotem - wyjaśniła co ją zatrzymywało, przed podjęciem prostej decyzji natychmiast.
- Zawsze możesz sprawdzić to w bankomacie - zaproponował Fersaj. - Albo poprosić jakiegoś przyjaciela o podwiezienie - sowa rzekła głosem sugerującym, że nie wyobraża sobie, aby Alice nie miała nikogo takiego. Być może to z powodu jej wyglądu. Ciężko byłoby uwierzyć, że tak atrakcyjna kobieta nie mogła na nikogo liczyć. Można byłoby pomyśleć, że mężczyźni w kolejce ustawiają się, żeby zabiegać o jej względy.
Alice cmoknęła
- Nie znam pinu, jej właścicielka dostała… Nie żyje... Zabito ją dzisiaj - powiedziała ponuro, a jej nastrój w ogóle się nie poprawił po kolejnych słowach Fersaja
- Jestem zdana tylko na siebie w obecnym momencie. Na siebie i na pomoc waszej vaki - uzupełniła. Ostrożnie zamknęła torbę z ziemią i włożyła ją z powrotem do tej drugiej, zakładając ją znów na ramię.
- Dziękuje ci za rady Fersaju. Mogę się jakoś odwdzięczyć, za twoją pomoc, nim ruszę dalej? - zapytała, chcąc choć na moment oddalić temat od swojej samotności i bezradności.
- Nie potrzebuję niczego, dziękuję - rzekł duch. - Choć w sumie… jeżeli uda ci się wygrać względy Ukka, to dopilnuj proszę, aby zwalił Sarteja ze stołka i mnie na nim umieścił - Fersaj pokiwał głową i tułowiem. - No ale w sumie… nie musisz - skrzywił się - jeśli nie chcesz… - oznajmił pytająco.
Harper przytaknęła głową na jego całą wypowiedź
- W takim razie ruszę w drogę Fersaju. Jeszcze raz dzięki ci za poświęcony mi czas. Bywaj, przyjacielu - pożegnała go tymi słowami, po czym ruszyła w stronę ścieżki. Wyciągnęła telefon i włączyła ponownie mapy. Potrzebowała postoju taksówek, który byłby najbliżej.
Google Maps wskazało jej Taksitolppa Ympyrätalo. Aby tam dostać się, musiał ruszyć w stronę północno-zachodniego brzegu parku, a potem przez most Pitkäsilta na Siltasaarenkatu. A potem w lewo na Eläintarhantie i będzie na miejscu.

Ruszyła na miejsce. Po drodze spostrzegła ulicę John Stenbergin ranta, przy której znajdowały się ruiny hotelu. Kupa zwalonego gruzu w niczym nie przypominała pięknego i luksusowego budynku, który stał w tym miejscu. Widziała wcześniej nagranie wybuchu hotelu, jednak na żywo ujrzeć tak wielką ilość zniszczonej przestrzeni… to było kompletnie co innego i robiło prawdziwe wrażenie. Taśma otaczała teren i plakietka kategorycznie zabraniała wstępu. Wykrzykniki podkreślały, jak niebezpieczne to było. I Alice nie spostrzegła nikogo. Hotel, do niedawna kipiący życiem, teraz zamienił się w przeklęty, ponury wrak tego, czym był przed atakiem Surmy.
Śpiewaczka odrobinę zwolniła kroku obserwując to, co zostało z Hotelu Hilton. Kiedy przez jej głowę przeleciało kilka myśli, między innymi taka odrobinę ironiczna, że oto właśnie miała punkt, od którego zaczęła się jej misja jako detektywa IBPI, znów przyspieszyła. Co jakiś czas zerkała w stronę ulicy, szukając wzrokiem ciemnych samochodów, albo vanów. Nie chciała bowiem nieprzyjemnej niespodzianki ze strony Tuonetar. Ta milczała, co tylko wprawiało Alice w niepokój. Samotność przywracała wspomnienia, a wspomnień Harper po tym tygodniu nie miała najzdrowszych.
Jak musieli czuć się Valkoinen? Mieli już ją w swoich szponach. Zamknęli w piwnicy, skąd nie uciekłaby, gdyby Tuonetar jej nie pomogła. Bogini została zmuszona, by puścić ją wolno, co na pewno musiało być dla niej okropnie irytujące. Dlatego też istniało duże prawdopodobieństwo, że bardzo szybko wyśle za nią pościg. A Alice poruszała się nieznośnie wolno na swych dwóch nogach. Nie trzeba było samochodu, aby ją dogonić. Wystarczył rower, lub nawet buty na płaskim obcasie. Valkoinen bez wątpienia wystarczyło, że stracili już swoją kwaterę główną.
Wnet Alice dotarła do postoju taksówek. Trzy samochody czekały na potencjalnych klientów.
Harper nie ociągała się i choć mięśnie łydek zaczynały ją niemal palić od zmęczenia, nie po to chadzała na naukę tańca do grania w sztukach, by teraz cierpieć z powodu paru minut szybkiego chodu na niezbyt znowu wysokim obcasie.
Widząc trzy taksówki, odetchnęła nieco. Teraz tylko liczyła, że karta kredytowa Sonii nie była pusta jak oczy istoty, którą stał się Jasper, by uwolnić ją i siebie z pożaru. Ruszyła w stronę pierwszej z taksówek i otworzyła drzwi z tyłu, od strony pasażera
- Dzień dobry, czy można? - zapytała uprzejmie.
Alice jak w zwolnionym tempie widziała zmianę mimiki taksówkarza. Odwracał głowę skrzywiony, że ktoś przerwał mu oglądanie filmiku na telefonie. Kiedy jednak ujrzał piękną kobietę, uśmiechnął się od ucha do ucha. A może cieszył się bardziej na pieniądze, które spodziewał się dostać.
- Oczywiście, zapraszam serdecznie! - mężczyzna odpowiedział radośnie.
Śpiewaczka kiwnęła głowa, po czym wsiadła do środka samochodu.
- Tylko będę miała taką niecodzienną prośbę. Będę chciała pana poprosić o wyprawę na nieco dłuższą trasę, bo aż nad Jezioro Bodom, ale chciałabym zapłacić już teraz - oznajmiła sprytnie. W ten sposób, jeśli mężczyzna się zgodzi, będzie mogła od razu dowiedzieć się, czy stać ją na taką ‘zabawę’.
Uśmiech na twarzy mężczyzny został nieco przyćmiony niepewnością.
- Ale to tak nie działa, droga pani… tu nie chodzi o moje widzimisie, tylko moja firma tak działa, i w ogóle taksówkarze tak działają, że najpierw jedziesz, potem licznik zlicza, i płacisz w odniesieniu do przebytych kilometrów. Lub czasu, ale że ja za korki od klientów nie zamierzam wydzierać dodatkowej kasy. No i skąd mam wiedzieć ile będzie kosztować ta trasa, na dodatek nieuczęszczana przeze mnie, bo daleko i w ogóle, skoro… ee… jeszcze tam nie dojechaliśmy? - zawiesił głos. - Tu nie chodzi o to, że ja nie chcę być pomocny - przypomniał.
Harper mruknęła cichutko
- No tak. No dobrze, to w takim razie, przepraszam na moment, za chwilę wracam - powiedziała, po czym wysiadła z auta i ruszyła do bankomatu na rogu. Szła dość szybko, rozglądając się co kilka chwil, czy nie nadjeżdża jej zagłada. Musiała liczyć na funkcję ‘szybkiej wypłaty’, którą miały niektóre bankomaty i że właśnie ten będzie ją posiadał. Sonia wydała sporo ze swej karty, Alice liczyła na to, że mogła sobie pozwolić na wybranie tak chociaż trzystu euro.
Nie wybrała ani trzystu, ani stu, ani dziesięciu, ani nawet jednego eurocenta. Nie znała pinu do karty i mogła liczyć tylko na płatności zbliżeniowe. Niestety ten bankomat uniemożliwiał takie transakcje. Jedyna możliwość, jaka stała przed Alice, to wejście do pobliskiego sklepu spożywczego, próba kupienia butelki wódki oraz liczenie na to, że taksówkarz przyjmie taki prezent za podwiezienie ją na miejsce.
Mózg śpiewaczki pracował na podwyższonych obrotach. Co powinna zrobić? Wejść do sklepu, zrobić zakupy za taką sumę, a potem przy kasie odegrać wielka scenę, że jednak się zapomniała i chce zwrócić? Wyszłaby na idiotkę, ale chociaż wiedziałaby, że ma tyle na koncie. Bo jeśli pojedzie z tym człowiekiem nad to jezioro, a tam okaże się, że nie ma jak zapłacić… Wolała nie wiedzieć co może się stać. Wahała się, po czym postanowiła mimo wszystko odwalić akcję z zakupami. Jak głupia by ona nie była…
Weszła do środka, stanęła w drobnej kolejce, po czym zakupiła alkohol. Dzięki bogu Sonia nie była aż tak lekkomyślna, by wydać ostatni pieniążek na ubrania. Zostawiła coś na koncie.

Alice wsadziła butelkę do torebki, schowała portfel, po czym opuściła sklep i ruszyła ponownie w stronę wcześniej obranej za cel taksówki. Miała nadzieję, że nie będzie musiała kombinować bardziej, niż już to robiła…
Na szczęście czekał na nią ten sam samochód. A w nim ten sam kierowca.
- Słucham? - odwrócił się znów z niezbyt zadowoloną miną, chowając prędko telefon. Kiedy jednak zobaczył Alice, błyskawicznie rozpogodził się. Ciężko było nie odnieść wrażenia deja vu. - To znowu pani! Tak, jak zresztą zapowiadała - dodał po sekundzie. - Czy coś zmieniło się przez te kilka minut?
Śpiewaczka pokręciła głową
- Nie, musiałam tylko sprawdzić jedną rzecz. W takim razie, tak jak wcześniej. Proszę nad Jezioro Bodom… Do Oittaa Oitans… Mogę podać ulicę, jeśli trzeba - dodała jeszcze. Zawsze mogła bowiem wpisać w google ową lokację, by sprawdzić.
- Nie będzie takiej potrzeby - odpowiedział mężczyzna. - Oittaa nie jest wielkie, a Jezioro Bodom to wszystko, co można tam znaleźć. Choć obecnie… odradzałbym wizytę w tych okolicach. Miał tam miejsce okropny pożar. Zginęło wiele ludzi, to smutne miejsce - westchnął.
Zapalił silnik i wyjechali. Alice spoglądała na kolejne ulice. Niektóre znała, niektóre miała poznać, na innych jej noga nigdy nie stanie. Choć na tym etapie nie mogła być tego pewna. Szukała śladów cienistego potwora biegnącego po chodniku i burzącego spokój przechodniów… jednak ci nieliczni, których ujrzała, wyglądali całkiem spokojnie.
Alice mruknęła cicho.
- Wiem, jedziemy tam… Ku pamięci, że tak to ujmę - powiedziała spokojnym tonem. Nawet nie musiała udawać smutku, czy przykrości, myślenie o tych wszystkich osobach, które musiały tam wtedy stracić życie sprawiało, że przechodziły ją nieprzyjemne dreszcze.
Harper nie była w zbyt rozmownym nastroju, tak więc skoncentrowała się na obserwowaniu otoczenia. Co jakiś czas rzucała też okiem na licznik z przodu, dający znać o tym, jaka kwota już się nabiła. Kiedy wyjeżdżali z miasta, wyświetlacz ukazał nieco ponad dwadzieścia euro. A byli w połowie drogi.
- Przykro mi - mruknął taksówkarz po kilku minutach milczenia, kiedy Alice już zaczęła zapominać, co powiedziała. W pierwszej chwili ciężko było zrozumieć, że mężczyzna odniósł to do jej słów. - Składam wyrazy współczucia… moja bliska przyjaciółka również zginęła w pożarze - rzekł po chwili wahania. - Czasami zastanawiam się, co czuła, kiedy ogień… - zamilkł. Chyba nie mógł wydusić z siebie więcej słów, choć jego mina nie wyglądała tak, jakby miał się zaraz rozpłakać. Ton głosu również zdawał się normalny. Jednak to, co taksówkarz czuł w środku… tego można było się tylko spodziewać.
Harper zerknęła na twarz kierowcy w lusterku wstecznym
- Również mi przykro, że kogoś pan tam stracił. To była okropna tragedia… W ogóle, jakoś dużo złego się ostatnio dzieje… - zagadnęła najzwyklejszym, typowo ludzkim tematem do konwersacji. W końcu w Helsinkach jest bałagan, ale i nie tylko, przez tę sprawę z wersetami cała Europa oberwała. Harper westchnęła ciężko i wygładziła brzeg sukienki na swoich udach dłonią, jakby w nerwowym geście.
- Tak - mężczyzna zaśmiał się, choć raczej nie wydawał się przesadnie wesoły. - Wszyscy to zauważają. Słyszałem opinię, że to dlatego, bo zbliża się rok 2012. Nie wiem, czy słyszała pani o tym, ale według kalendarza Majów ma skończyć się świat - mruknął. - Choć mam nadzieję, że to nie znaczy, że to dopiero początek naszych problemów - znów zaśmiał się. A potem nagle spoważniał. - To wcale nie jest śmieszne. W samych Helsinkach pożar przy Oittaa, a wcześniej wybuch Hiltona, masakra w Skalnym Kościele… czy coś pominąłem? A tak, dzisiejszy ogień w kasynie. A także walki w Hotelu Kamp i rozpierdol na Hietaniemi… - zapomniał się i wcale nie zauważył, że przeklął. - A to sama nasza stolica. Reszta Europy ma równie przejebane. Widziałem w wiadomościach, że nasz premier… który swoją drogą dopiero kilka dni temu przejął stanowisko, biada mu, zastanawia się, czy ogłosić mobilizację wojska z powodu ataków terrorystycznych. Bo klęska żywiołowa została już oficjalnie stwierdzona.
 
Ombrose jest offline  
Stary 08-05-2018, 18:18   #472
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Powrót do Oitaa

Alice słuchała uważnie opowiadania o miejscach, z którymi miała bezpośredni, lub pośredni kontakt w ciągu swojego pobytu w Helsinkach
- To zapomniał pan jeszcze o tym, że ponoć do Domu Kultury też był zamach terrorystyczny i to ponoć wczoraj - dorzuciła od siebie, jako wisienkę na torcie. Każde wymienione przez mężczyznę miejsce było albo związane z czyjąś śmiercią, albo z ogromnym bólem. A to nie był koniec, przecież były jeszcze i inne miejsca.
- Miejmy nadzieję, że to się jednak wszystko szybko skończy. Helsinki to takie piękne miejsce, szkoda by było, gdyby ktoś tak je wyniszczał - dodała nieco enigmatycznie.
- Ktoś - powtórzył mężczyzna. - Ciekawe kto, prawda? - zawiesił głos. - To wszystko to są spiski na najwyższym rządowym szczeblu i o tym się nie mówi w telewizji. Zwykli ludzie, jak ja czy pani nie wiedzą nic i nic się nie dowiedzą, o co naprawdę w tym chodzi - zawiesił głos, koncentrując się na drodze. Alice rozpoznawała trasę, którą kilka dni temu jechała. Dokładnie ta sama trasa.
Śpiewaczka uśmiechnęła się cierpko. Gdyby tylko mogła powiedzieć ‘Tak, to prawda. Tacy jak my, nic nie wiedzą…’, ale nie mogła. Bo los ją pokarał i ona właśnie, niestety wiedziała…
- Szkoda gadać - wybrnęła taktycznie, tnącym jak brzytwa hasłem i ponownie westchnęła
- Ale wie pan co? Choć pogoda jest ładna… - zagadnęła, nieświadomie cytując mordercę Sonii, o czym przypomniała sobie dopiero za chwilę i tylko pogorszył jej się nastrój.
- I co z tego? - kierowca najwyraźniej nie chciał zachować ani trochę optymizmu. - Może świecić najpiękniejsze słoneczko, ale jeżeli oświetla jedynie smutne buzie pięknych dam, które w żałobie jadą nad Jezioro Bodom… to chyba nie ma znaczenia. Tak właściwie chyba to jest najbardziej z tego wszystkiego dobijające - westchnął. - Przesilenie letnie… to coroczne święto. Ludzie się cieszą, większość bierze urlop na cały tydzień, aby spędzić ten czas z rodziną, odpocząć i dobrze się bawić. To tak, jakby… - zawiesił głos. - Miałem powiedzieć, jakby World Trade Center miało miejsce w Gwiazdkę. I wtedy przypomniałem sobie o tym samolocie… - zamilkł. - Myślę, że rząd nie będzie zastanawiał się w tej chwili, czy ogłosić alarm terrorystyczny.
Alice milczała, mocno przygnębiona atmosferą, jaką wywoływał w samochodzie taksówkarz. Chwilę jej zajęło wyciszenie, nim ponownie się odezwała.
- Słońce to może taka ironia, bo gdyby padało, byłoby po prostu smutno - dodała tylko.
- Słyszałam coś o tym samolocie, ale niewiele… - mruknęła cicho.
- Tak jak więc mówiłam, możemy mieć tylko nadzieję, że ktoś wreszcie zrobi z tym wszystkim porządek… - ponownie spróbowała ściągnąć taksówkarza z ponurych torów.
- No nie dziwię się, że słyszała pani o samolocie niewiele, bo ludzie nie chcą o tym rozmawiać. I ja im się wcale nie dziwię. Widziała pani te ulice? Wszystkie puste. Nie licząc tych zakorkowanych. Tak szybko poruszamy się tylko dlatego, bo wyjeżdżamy z tego zapomnianego przez Boga miasta - mruknął. Zastanawiał się przez chwilę. - Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, abym od rana nie miał ani jednej taryfy. Pewnie pół tego miasta i tak już umarło.
Alice przełknęła ciężko ślinę, bo zaschło jej w gardle. Wyjęła z torby buteleczkę wody, którą zabrały z hotelu wraz z Sonią… Napiła się, próbując ugasić pragnienie, czy może po prostu utopić niekomfortową suchość w przełyku. czy była spowodowana wydarzeniami w kasynie, czy może tą rozmową?
- Na pewno nie… To przecież niemożliwe - powiedziała po chwili, zakręcając z powrotem butelkę i wkładając ją do torby. Zerknęła teraz na drogę za nimi, oglądając się przez ramię. Nikt ich nie śledził. Być może pożar kasyna wywołał więcej zamieszania w szeregach Valkoinen, niż można byłoby się w pierwszej chwili spodziewać.
- Niemożliwe? Na pewno? Ludzie boją się i uciekają. Mój sąsiad spakował całą rodzinę i wyjechali na daleką północ do ciotki. Przyznam, że nawet ja, choć nie jestem osobą przesądną… to miałem ciarki, kiedy na Helsinki spadł śnieg w lipcu. Co jeszcze musiałoby się wydarzyć, abyśmy wreszcie zaakceptowali trudną prawdę, że dzieje się coś dziwnego oraz przerażającego… A także, że… - zawahał się tylko przez moment, ale dokończył - ...Bóg nas nienawidzi.
Harper wzięła wdech
- Może najrozsądniej zrobili ci, którzy wyjechali… - zgodziła się ze słowami taksówkarza, ale gdy wspomniał o nienawiści Boga, zmarszczyła lekko brwi
- A Bóg… Cóż… Może… Może wziął tydzień wolnego… - zaproponowała, nie chcąc nawet zaczynać poważnej konwersacji na tematy wiary. Widziała jak żywych Bogów Fińskiego panteonu, jej wizja wiary i katolickie wychowanie trzęsły się w posadach.
Taksówkarz zastanawiał się przez moment.
- To może już w takim razie nie wracać - mruknął.
Wnet Alice spostrzegła, że wokół niej znajdowało się coraz więcej spopielałych drzew. Przypomniała sobie bujną, żywo zieloną roślinność, jaka znajdowałą się tutaj jeszcze kilka dni temu. Ten las żył z równą werwą i intensywnością, co Puszcza Mielikki i Tapia. Natomiast teraz była jedynie jednym wielkim cmentarzyskiem.
- Już niedaleko… - taksówkarz westchnął. - Gdzie dokładnie wysadzić panią?
Alice rozejrzała się i cała aż się spięła
- Matko… - mruknęła tylko w smutku, widząc jak tragicznie wyglądało teraz to cudowne miejsce.
- Proszę jakoś koło bramy ośrodka? O ile coś po niej jeszcze zostało - dodała nieco ponuro.
- Nie ma sprawy - rzekł mężczyzna, zatrzymując pojazd we wskazanym przez Alice miejscu. Napis został kompletnie wypalony. Pod metalowymi słupami znajdowały się jeszcze skrętki farby, która odlazła pod wpływem gorąca. - Jest pani pewna…? - mężczyzna zawiesił głos. - Jakieś pierwotne instynkty podpowiadają mi, że nie powinienem zostawiać tutaj nikogo samego, tym bardziej kobiety. Przepraszam jeżeli pozwalam sobie na zbyt wiele… - dodał ciszej.
Śpiewaczka wyciągnęła z torebki portfel i wygrzebała z niego kartę.
- Nie szkodzi, w gruncie rzeczy, to chciałam pana zapytać i poprosić, czy nie mógłby pan poczekać na mnie. Jeśli trzeba to i zapłacę - powiedziała uprzejmie i zerknęła na licznik.
- W porządku… choć szczerze mówiąc mam ciarki na ramionach. I pomyśleć, że jeszcze tydzień temu marzyłem o tym, by nie musieć dzisiaj pracować i pojechać nad jezioro wraz z przyjaciółmi - zawiesił głos. Chwilę zamyślił się, po czym drgnął i spojrzał na wyświetlacz. - Czterdzieści dwa euro - zaokrąglił.
Oto była jej chwila prawdy. Alice wstrzymała oddech.
- Będzie kartą… - wyjaśniła, przypominając mu, bo wspominała o tym, gdy wsiadła za pierwszym razem. Poczekała aż poda czytnik, by mogła przyłożyć do niego kartę. Była cała spięta, czekając co się stanie.
Taksówkarz spojrzał na terminal.
- Transakcja odrzucona - przeczytał. - Może powinniśmy spróbować jeszcze raz? - zasugerował uprzejmie.
Alice zbladła
- Niemożliwe? Tak, proszę… Jeszcze raz - ciągnęła farsę, choć już doskonale wiedziała co to znaczyło. Na karcie Sonii nie można było zaciągnąć więcej kredytu. Harper czuła pulsowanie w skroniach, musiała szybko myśleć jak z tego wybrnie, na razie jednak skoncentrowała się na grze, że jest zaskoczona.
- O, udało się - mężczyzna uśmiechnął się. Wydawało się, że był nieco zaskoczony, że Alice posiadała środki na koncie, tylko nie potrafił umiejętnie ukrywać swojego zdziwienia. - Bardzo dziękuję za przejazd. Jak długo mam czekać? Muszę poinformować, że samo czekanie również kosztuje według pewnej stawki… - zastrzegł, jakby obawiał się, że Harper będzie chciała, aby stał tutaj za darmo.
Alice zastanawiała się chwilę
- Postaram się wrócić przed upłynięciem godziny. To taki maksymalny pułap. Spodziewam się jednak, że będę wcześniej. Stąd do miejsca gdzie chcę dojść nie jest już tak daleko. Dziękuję, że chce mi pan poświęcić ten czas, nawet jeśli będzie mnie to coś kosztować - uśmiechnęła się do niego ciepło, schowała kartę do portfela, a ten do torby. Następnie wyszła z taksówki i wyprostowała się. Spojrzała w stronę wjazdu na teren ośrodka wypoczynkowego. Przełknęła ślinę, po czym złapała mocniej dłonią ramiączko torby i ruszyła upartym krokiem przed siebie.
Popiół zaczął osiadać na jej butach, kiedy przekraczała kolejne metry. Wiedziała jak dojść z tego miejsca nad jezioro. Wolała się nie rozglądać zanadto. Nie mogła kazać temu człowiekowi długo czekać. Szła więc, zdeterminowana by dotrzeć nad brzeg jeziora.

Tak jak szary pył oblepiał jej buty, tak samo wspomnienia zaczęły oklejać jej umysł. Kiedy tylko spoglądała na otoczenie… choć tak bardzo różniło się, to była w stanie rozpoznać odpowiednie punkty i przypomnieć sobie co gdzie było. Sam wjazd do ośrodka… kiedy przyjechali tutaj taksówką, była ich cała piątka. I co z tego zostało? Ominęli Isma, który ukradł swojej siostrze lalkę. Dziewczynka goniła go, chcąc odzyskać zabawkę. Gdzie teraz była? Czy przeżyła? A może gdzieś nieopodal spoczywał jej szkielet? Czy w końcu odzyskała pluszaka? Czy spłonął wraz z nią?
Alice ruszyła dalej. Tutaj rozmawiała przez telefon z lekarzem w ośrodku psychiatrycznym. Czytał list, który pozostawiła za sobą jej matka. Wtedy dowiedziała się, że przez całe życie nie wiedziała nawet, jak wygląda jej prawdziwy ojciec. Przeszła w kolejne miejsce. Tutaj matka Isma pokazywała jej zdjęcie chłopca. Była taka zatroskana o niego. Szukała go po całym ośrodku. Kilka godzin później już nie żyła. Alice widziała, jak drzewo zwaliło się na nią. Nie powiedziała o niczym młodemu szamanowi. W oddali majaczyła sylwetka ich domku. Został zbudowany na samym uboczu i tak się złożyło, że nie uległ spaleniu. Jako jeden z niewielu obiektów w tej okolicy.
Harper czuła się naprawdę słabo, przebywając tę podróż myśli w czasie. Czy jej dziadkowie już dostali informację o śmierci mamy? Na pewno… Czy już burczęli na nią, że nie zajęła się przygotowaniami do pogrzebu? Że nie przyjechała?
Widząc jednak, że chatka stoi, zwolniła kroku. Czy mogło tam pozostać coś, co byłoby jej przydatnym? Chociażby… Chociażby jej torba, która przygotowała sobie na wyprawę? Sharif miał swoją, ale jej pozostała w domku, czy mogła istnieć szansa, że nadal tu była? Mimo, że w pierwszej chwili zamierzała iść prosto nad jezioro, to skręciła w stronę budynku. Przyspieszyła jednak nieco kroku. I chodź drzwi do środka były otwarte, to w środku nie znalazła żadnej rzeczy osobistej. Bez wątpienia Valkoinen musiało tu już być i zabrali wszystko, co mogło mieć jakiekolwiek znaczenie dla sprawy. Nie zastała wnętrza domku w takim stanie, w jakim go opuściła, choć na zewnątrz wyglądał dokładnie tak samo.
Śpiewaczka była odrobinę zawiedziona. Westchnęła i opuściła domek. Tym razem już bez zwalniania, ponownie udała się w stronę nabrzeża, od razu kierując kroki w miejsce, gdzie znajdowało się właściwe zejście, o którym powiedziała jej pani Holkeri, gdy spotkała ją na spacerze z Fluksem. Wtedy się pomyliła i trafiła na brzeg w niewłaściwym miejscu, tym razem nie zamierzała popełnić tego błędu. Po drodze nad wodę przytknęła palce do symbolu od Sarteja. drzewa były tutaj kompletnie zniszczone, ale liczyła może, że dostrzeże jakieś inne haltije. Te jednak pouciekały, czego świadkiem była sama Alice tamtej nocy, gdy pojawiła się Surma. Okoliczne duchy tak bardzo przeraziła jej obecność, że nie mogły znieść w tym miejscu ani chwili dłużej. Czy miały po co wracać? Jeśli już, to tylko haltije z vaki śmierci i rozkładu. Tutaj było zarówno tego pierwszego, jak i drugiego pod dostatkiem.

Wnet stanęła tuż nad brzegiem jeziora. Jego toń była tak spokojna. Woda zdawała się kompletnie niewzruszona na to wszystko, co miało miejsce dookoła niej. Szalejący w około ogień nie wysuszył jej ani trochę. Gdzieś w oddali pomiędzy trzcinami pływało kilka kaczek. To pierwsze i jedyne zwierzęta, jakie Alice dostrzegła w okolicy.
Śpiewaczka ściągnęła buty i zostawiła na piasku plaży, po czym ruszyła w stronę wody. Weszła do niej, aż po kolana. Liczyła, że jeśli ma rozmawiać z haltiją wody, to powinna być najbliżej jak mogła
- Szukam Rondora…! - zawołała, jakby to miało cokolwiek dać. Rozejrzała się po ciemnej tafli jeziora, w której zamiast cudownej zieleni połyskującej w falach wody wraz z błyskami odbitego przez wodę światła słonecznego, był tylko pejzaż szarości i rozpaczy. Alice nerwowo potarła symbol na dłoni, jakby to miało sprawić, że zadziała.
Znamię jednak reagowało głównie na haltije z vaki Sarteja. A może już zmęczyło się na dziś, lub przynajmniej na kilka najbliższych godzin. Ciężko było rzec. Faktem było jednak, że Rondor nie pojawił się, a Alice nie zapytała Fersaja, w jaki sposób mogłaby skontaktować się z duchem bez pomocy szamana.
Rudowłosa rozejrzała się po wodzie
- Proszę, bądź tutaj i daj mi ze sobą porozmawiać. To bardzo ważne! Nie mam już sił… Przyszłam od Fersaja, to on powiedział mi, że możesz mi pomóc. Rondorze! - wołała dalej. Nie miała pojęcia jak powinna kontaktować się z haltijami innymi niż sowy… Skoro znamię Sarteja nie działało, to podniosła dłoń i zamknęła oczy, po czym oparła palce na miejscu, gdzie tak tłumnie usadzały się wcześniej świetliki, bo jak rozumiała, musiało tam być błogosławieństwo Akki. Czy to mogło jej pomóc? Czy może mówiła do ściany… a bardziej wody, w której nie było już duchowych mieszkańców?

Wnet poczuła drobną zmianę. Zamknęła oczy, a następnie otworzyła je i rozejrzała się po otoczeniu… Nic nie zmieniło się, a jednak… mogłaby przysiąc, że wyczuwa jakąś obecność. Była wręcz namacalna. Promieniująca siłą oraz witalnością, choć wciąż nie będąca w zasięgu wzroku śpiewaczki. Odniosła wrażenie, że przysłuchuje się jej, choć nie wypowiedziała ani słowa. Nie chciała? A może nie potrafiła? Być może nie wszystkie haltije mogły porozumiewać się. Bo Alice przeczuwała, że to właśnie jedną z nich wyczuwa.
Kobieta nabrała odrobiny nadziei.
- Proszę. Zabrałam ze sobą ziemię, do której przywiązana jest Saleja. Została bardzo poważnie zraniona. Zrobili to ci, którzy zniszczyli ten las… Ci którzy spłoszyli stąd wszystkie haltije, pozwalając Surmie szaleć. Fersaj powiedział mi, że pomóc jej może tylko ktoś bardzo potężny z vaki wody. Dlatego szukam Rondora, powiedziano mi, że zamieszkuje to jezioro i wiem, że już go tu widziałam… Tamtego dnia, nim wszystko pożarł ogień. Błagam, potrzebuję pomocy - przemawiała dalej, teraz koncentrując się na tym wrażeniu, że ktoś się jej przysłuchuje i że jest to jakaś haltija. Jeśli nawet nie był to wieloryb, to może ten duch mógł jej wskazać gdzie powinna go szukać.
Odniosła wrażenie, że każde jej kolejne słowo zostało wysłuchane. Nagle usłyszała głośne i donośne mruknięcie… Choć nie, to był tylko szum wiatru w trzcinach. Chwila… czy na pewno? Alice poczuła gęsią skórkę na przedramionach. Jednocześnie zrobiło jej się nagle zimno, choć obecność, którą wyczuwała, była raczej orzeźwiająca, swobodna i zapraszająca, niż wredna i odpychająca. Alice rzekła, że szuka Rondora… czy to możliwe, że Rondor już się przywitał? Zdawało się, że musiała być bardziej wyczulona na wszystkie drobne niuanse i poszlaki. Wszystko wskazywało na to, że haltije z vaki wody różniły się diametralnie od tych z plemienia mądrości i prawdy.
Harper zaryzykowała i nieco uchyliła powieki, chcąc zobaczyć, czy dostrzeże cokolwiek przed sobą. Orzeźwiająca aura, roztaczana przez haltiję sprawiła, że lżej jej było oddychać.
- Nazywam się Alice Harper… Członkowie vaki mądrości i prawdy, pomagają mi, by powstrzymać bóstwa, które czynią to zło w naszym świecie. Akka dała mi swe błogosławieństwo, mam nadzieję, że mogę liczyć na twoją pomoc - przemówiła jeszcze, po czym ostrożnie opuściła dłonie do torebki i wyciągnęła z niej te mniejsza, w której była ziemia. Otworzyła ją i wyciągnęła dłonie z torebką przed siebie, trzymała jednak mocno, nie chcąc by ta jej wypadła do wody.
- Tutaj mam tę ziemię… - powiedziała spokojnym tonem.
Wydało jej się, że dostrzegła cień pod wodą, jak gdyby gdzieś w otchłani jeziora znajdował się potwór z Loch Ness. Nie poruszał się i Alice zaczęła zastanawiać się, czy to nie drzewa po jej lewej stronie w taki dziwny sposób odbijały się od tafli… Chyba nie, prawda? Zdawało jej się, że Rondor na coś czeka. O ile to rzeczywiście był Rondor. Wydawało się, że w normalnych warunkach był niezwykle nieśmiały. Jedynie stan ogromnego zagrożenia był w stanie wywabić go na powierzchnię. Choć z drugiej strony może to wszystko, co miało miejsce w Oittaa zmieniło go… osłabiło… Czy był w stanie uleczyć Saleję?
Śpiewaczka zgięła dłonie w łokciach, przytulając torebkę z ziemią do piersi
- Jeśli jest coś, co chciałbyś abym dla ciebie uczyniła, to musisz mi to w jakiś sposób przekazać… Proszę… Niemal nie mam na kogo liczyć. Nie chcę patrzeć na to jak kolejne osoby cierpią… - poprosiła go, obserwując cień w wodzie. Miała szczerą wolę zawrzeć i z nim pakt, jeśli tego byłoby trzeba, aby pomógł sowie.
Rondor nie poruszył się. W dalszym ciągu czekał.
Na co?
Akt wiary?
Zdawało się, że nie było już nic, co śpiewaczka mogłaby powiedzieć. Sam fakt, że Rondor, bo była już przekonana, że nie zmyśliła sobie jego obecności, wiedział o błogosławieństwie Akki. Może tylko i wyłącznie z tego powodu zgodził się jej wysłuchać i ukazać się jej, choć nie w pełnej formie. Jeżeli Saleja miała zostać uzdrowiona, to Alice musiała coś uczynić. Słowa nie wystarczały. Sam Rondor, jak się wydawało, nie miał wymówić ani jednego.
Harper zamilkła. Wzięła głęboki wdech, po czym zrobiła kilka kolejnych kroków w głąb wody, ta jeszcze nie zmoczyła jej sukienki, ale już zaczęła powoli wspinać się na jej uda. Była chłodna, ale nie nieznośnie, w końcu od rana nagrzewało ja słońce. Śpiewaczka nie miała pojęcia co powinna zrobić i postanowiła najpierw wejść nieco głębiej, a potem ponownie oparła palce na błogosławieństwie od Akki, jakby to miało dać jej jakąkolwiek podpowiedź. chwilę temu pozwoliło jej skomunikować się z Rondorem, może pozwoli jej zrozumieć czego potrzebował wieloryb.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 08-05-2018, 18:20   #473
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Fałszywa nadzieja

Alice poczuła znacznie mocniej obecność haltii. Teraz była jeszcze bardziej wyczuwalna, niż wcześniej. Czy to dlatego, bo śpiewaczka złapała się za głowę? A może raczej… dzięki temu, że weszła do wody? Czy Rondor mógł pomóc Salei, jeżeli ta znajdowała się poza obszarem należącym do niego? Z drugiej strony… czy Alice naprawdę mogła wysypać ziemię do jeziora? Czy takiego aktu wiary wymagał od niej Rondor? Przecież… jeżeli to zawiedzie, lub okaże się, że tak naprawdę haltii wcale nie było, a ona oszalała… Utraci werset. Po tym wszystkim, co przeszła, aby go zdobyć. Ludzie umarli z jego powodu. Dosłownie. Gdyby nie Dom Kultury, Sonia, Pekka i jego towarzysz wciąż by żyli.
Harper zawahała się. Po czym zerknęła w stronę brzegu.
- Chwileczkę… - poprosiła haltiję wody i cofnęła się na brzeg. Zdjęła sukienkę, a następnie wyjęła torebkę z ziemią całkiem z torby Sonii. Torbę Sonii pozostawiła na brzegu, a w niej telefon, pocztówkę i zdjęcie Mary. A następnie wróciła do wody. Tym razem nie bojąc się o materiał sukienki, ruszyła głębiej do wody. Stanęła w niej do poziomu linii żeber, po czym popatrzyła na torebkę, w której była ziemia. Serce jej łomotało. Czy powinna ją wysypać, czy… Czy po prostu zamoczyć, zamkniętą, tak by ziemia nie uciekła z pojemnika w którym przebywała.
- Nigdy tego nie robiłam. Trochę się boję… - przyznała się wielorybowi. Po czym wstrzymała oddech i powoli zanurzyła najpierw dno torebki, obserwując z góry jak ziemia w środku staje się wilgotna. Czekała.
Usłyszała kolejne mruknięcie. Przypominało szelest całej wodnej roślinności, która rosła wokół brzegu. Teraz jednak było jakby ostrzejsze, bardziej zniecierpliwione… I choć Alice czuła dotyk Rondora znacznie wyraźniej, niż kiedykolwiek wcześniej, to zdawało się, że wciąż nie był w stanie sięgnąć Salei. Ile czasu miało minąć, zanim stary duch znudzi się, zniknie i pozostawi Alice samą, nawet pomimo spoczywającego na jej czole błogosławieństwa żony Ukka? Spostrzegła, że sama torebka - skórzana - wcale tak bardzo nie napełnia się wodą. Być może nie była kompletnie wodoodporna, jednak nie przepuszczała jej niczym wata. Natomiast sama ziemia zdawała się sucha, lecz przy tym bardzo ubita. Jak woda miałą dostać się pomiędzy jej ziarenka?
Alice wypuściła powietrze z płuc w ciężkim westchnieniu z nerwów i niepokoju.
- Przepraszam… Przepraszam, jeśli to się nie uda. Ale jeśli się uda… - odezwała się tym razem chyba już tylko do siebie, po czym ścisnęła mocniej brzegi rozwartej torebki i zanurzyła ją teraz całkowicie w wodzie, pozwalając by woda nalała się z góry do środka, by przepłukała ziemię, zmieszała się z nią i tym samym częściowo wybrała ją ze środka. Harper modliła się w duchu o to, by Salei nie zaszkodzić tym manewrem, ale pozwoliła by ziemia wydostała się z torebki do wody. Czy to znaczyło, że sowa będzie teraz przywiązana do tego miejsca? Czy może że zostanie uwolniona? Czy w ogóle przeżyje? Śpiewaczka zamknęła oczy i słuchała, badając swoje wrażenia. Czekała, spięta.
Wnet Alice sprawnym ruchem wysypała całą zawartość torebki do Jeziora Bodom.

Odczekała chwilę. Kilka długich sekund. Spoglądała na opadające w dół drobinki ziemi. Wtem zniknęły w dość mętnej wodzie. Straciła je z oczu. Czy tym samym straciła z oczu Saleję oraz szansę na poznanie wersetu?
Otóż… po kilku kolejnych minutach… odniosła wrażenie… że chyba tak.
Wciąż wyczuwała obecność Rondora, ale teraz zaczęła zastanawiać się, czy być może to nie jest tylko lekki wietrzyk, który owiewał ją i burzył starannie ułożone przez Sonię włosy. Słońce przesunęło się nieco niżej i cień pod wodą - który wcześniej wzięła za haltiję - również zmienił pozycję. Czy to znaczyło… że był, no właśnie, jedynie cieniem? Nie zapowiedzią czającego się pod spodem stwora?
Po kilku kolejnych minutach Alice zrozumiała, że czas wyjść z jeziora zanim zachoruje lub Valkoinen wreszcie pojawi się. Jak długo miała kazać taksówkarzowi czekać?
Poczuła jak jej oczy, po raz już chyba setny w tym tygodniu, zostają zamglone łzami. Czy to znaczyło, że zabiła Saleję? Czy może ta spała w reszcie ziemi, która została w Domu Kultury? Alice była osłupiała. Czy zmysły ją okłamały? Była tak przekonana, że czuła obecność Rondora. Czyżby naprawdę już po prostu tylko oszalała? Popatrzyła na torebkę, w której wcześniej trzymała ziemię z jedną sową, a potem z drugą… Co za nieszczęście. Co za nieszczęśliwy dzień. Zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech.
- Stało się. Spokój - powiedziała, sama do siebie, po czym otworzyła oczy, powstrzymała łzy i odwróciła się by powoli ruszyć w stronę brzegu. Będzie musiała poczekać kilka minut aż słońce osuszy nieco skórę jej ciała. Spędziła tu już może około pół godziny odkąd zostawiła taksówkarza, tak więc jeszcze chwilę postanowiła postać na brzegu, patrząc na jezioro i topiąc się. We własnych myślach. Czy to znaczyło, że przegrała? Czy jeśli i oni i Valkoinen nigdy nie dostaną wszystkich wersetów… Co to znaczyło? Co miałoby wtedy nastąpić? Założyła sukienkę, gdy poczuła, że jej skóra już nie była całkowicie mokra. Zdjęła jednak nadal mokrą, dolną część bielizny. Wykręciła i wsadziła na dno torebki Soni. Tę mokrą pozostawiła na piasku. Teraz będzie podróżowała tylko z jedną. Po raz ostatni postanowiła spojrzeć na wodę, nim całkowicie zabije w sobie nadzieję.
Jeżeli spodziewała się zobaczyć cokolwiek pomyślnego, to chyba do tej pory niczego się jeszcze nie nauczyła. Wydarzenia, które miały miejsce do tego momentu były zbiorem niekorzystnych, pechowych sytuacji. Dla niej, dla jej towarzyszy, czasami nawet dla wrogów. Dla wszystkich. Nie było powodu, aby tym razem było inaczej. Przypomniała sobie rozmowę w samochodzie, która miała miejsce nieco ponad pół godziny temu. Tyle ludzi umarło. Tylu ich bliskich opłakiwało ich. Tysiące, jeśli nie miliony w tej chwili szlochało, porzuciwszy nadzieję. Dlaczego Alice miałaby do nich nie należeć?
Otóż należała.
Alice zgrzytnęła zębami
- Kurwa… Niech cię szlag trafi… podziemna pokrako - wyraziła się jakże pomyślnie i nie mówiła tu do siebie, do haltii, do jakiekolwiek istoty stąpającej po ziemi. Nadzieja bowiem umierała bardzo boleśnie. A ból ten wżerał się w ludzkie dusze jak rdza, powodował korozję. Ile jeszcze wytrzyma dusza śpiewaczki? Może Dubhe zmagała się z Tuonetar i dzięki wsparciu świetlików wytrzymywała dłużej, ale co z jej ludzkim ja… Przecież ono nie było z tytanu. Nie było nieśmiertelne. Nie było wszechmocne.
Rudowłosa miała wrażenie, że słyszy pisk. Dzwoniło jej w uszach, gdy ciśnienie podniosło się bardzo dojmująco. Zapewne gdyby nie zwariowany wpływ śmierci i Tuonetar na jej cialo, chyba dostałaby migreny z poziomu stresu, jaki właśnie w tej chwili przeżyła.
Za dużo.
Tego było dla niej za dużo. Założyła nieporadnie buty na nogi, po czym przegarnęła do tyłu zmierzwione i lekko poskręcane od wilgotnego powietrza włosy. Drżały jej ręce, ale z godnością i powagą zahamowała resztę swoich emocji w środku. Paliły ją. Praktycznie dokładnie tak samo jak powietrze w Tuoneli, gdy wspinała się na wzgórze do Joakima. Kobieta jednak napawała się swoim bólem w środku, nie ujawniając nic na zewnątrz. Czy bez tego jednego wersetu zdołają sobie poradzić? Valkoinen miałoby nie dostać dwóch, czy to może nadal nie była tak przegrana pozycja? Tylko co to znaczyło dla pomocy ze strony sów? Czy przez to co uczyniła, będa ją nienawidzić i chcieć jej śmierci jak Lotte? Sztorm myśli zaburzał jej teraz percepcję. Wracała do bramy.


Alice, idąc samotnie po zwęglonym Oittaa, czuła się ostatnim człowiekiem na świecie. Była królową popiołów. Jezioro Bodom i okolica raz jeszcze wszystko zniszczyły. Zupełnie tak, jakby to, co wydarzyło się poprzednim razem, nie wystarczyło tej przeklętej, skażonej, nieświętej ziemi. I Alice przypominała tę glebę. Ona również gościła w sobie potwora, który sprawiał, że jej ciało poruszało się. Z drugiej strony przypominała również tę ziemię, co poszła na dno Jeziora Bodom. Ona również czuła się, jakby opadała w dół wprost ku najniższemu punktowi z możliwych. Jednak zamiast dotrzeć na muliste podłoże… znalazła się tuż przy taksówce.
- Pani płakała? - mężczyzna za kierownicą przeląkł się, widząc jej twarz. Błyskawicznie opuścił szybę, ale uznał, że to nie wystarczy i zaczął zbierać się do wyjścia na zewnątrz.
Śpiewaczka popatrzyła na niego trochę pusto, po czym spojrzała w stronę drogi, która tu przyjechali. Jeszcze nikt nie nadjechał, by ustrzelić mu głowę? Co za łut szczęścia. Pieprzony uśmieszek losu. Znów popatrzyła na wychodzącego z auta człowieka. Była tak fatalnie wycieńczona. Zmarszczyła lekko brwi, jakby sens tego co się działo dopiero teraz do niej dotarł.
- Nie… Nie, proszę… Nie trzeba… Już jest w porządku - powiedziała, ale nie brzmiała tak, jakby to co mówiła było chociaż w jednym stopniu prawdą. Bardziej jakby bała się, że jeśli ten człowiek okaże jej litość, czy współczucie, to jeszcze nie daj boże ona poczuje z nim jakąś choćby najcieńszą więź sympatii, a świat postanowi… No chociażby odstrzelić mu… Jakąś ważną kończynę.
- Czas leczy rany - mężczyzna próbował uśmiechnąć się lekko. - Dzisiaj może będzie źle, jutro też, ale za tydzień, miesiąc… a potem jeszcze jeden i następny… to wszystko, co złe, zatrze się. Właśnie tak ten świat działa - skierował się do tyłu i otworzył drzwi, by Alice mogła wejść do środka. - Ważne jest to, aby dać sobie czas na żałobę - dodał, siadając za kierownicą. - Radzę pani tutaj już nie wracać. To miejsce nie przynosi niczego prócz łez.
Alice wsiadła do tyłu i skrzyżowała ręce, jakby to była ostateczna obrona przed tym, by się całkowicie rozsypała. Milczała chwilę, po czym popatrzyła na widok spalonego lasu po raz ostatni, nim stąd ruszą
- Co za… bezbożnie okrutny dzień - powiedziała tylko tyle i zamilkła. Niechętna już do rozmów na jakiekolwiek tematy. Zamknęła oczy, próbując uspokoić nawałnicę myśli w głowie. Nie wiedziała dokąd ma jechać, co robić teraz…
- Do katedry, tej białej, z kopułą w Helsinkach… - poprosiła nieco mniej sztywnym tonem, nadal jednak brzmiała niezbyt pewnie, więc powróciła do dalszego milczenia.
- Helsingin tuomiokirkko - zgodził się taksówkarz. - To chyba najbardziej znane miejsce w Helsinkach. Niegdyś z powodu architektury… natomiast teraz dlatego, bo jako jedyne się jeszcze nie zawaliło - roześmiał się. - No cóż, ale to dlatego, bo nas tam jeszcze nie ma - mrugnął okiem w lusterku do Alice i wdusił gaz, opuszczając Oittaa.

‘Może pan być o to spokojny, już ja nad tym popracuję’ - obiecała mu w myślach, nie mówiąc jednak nic. Nie otwierała oczu, słuchając jak samochód jedzie. Nie miała siły. Nie chciała ponownie oglądać teraz trasy, którą obrał wcześniej wóz strażacki. Przynajmniej w początkowym odcinku. Milczała, kompletnie i boleśnie spięta. Potem dopiero otworzyła oczy i sięgnęła, by spojrzeć na telefon Sonii. Nie zerkała na niego już dłuższy czas, więc postanowiła sprawdzić mail, albo listę połączeń. Cokolwiek, by zająć głowę czymkolwiek innym, niż hałasem, który tam teraz panował. Okazało się, że mail był pusty, nie licząc kilku wiadomości z opery. Między innymi napisała do niej Ciocia May. Alice drżącym palcem dotknęła wiadomości, spodziewając się, że co najmniej zachorowała na raka.

Cytat:
Droga Alice, nie uwierzysz! Wygrałam sto tysięcy dolarów w loterii! Co prawdę będę musiała oddać chyba połowę z tego na podatek, ale to jest tak dużo! Zamierzam udać się w podróż do Argentyny, o której zawsze marzyłam i nauczyć się wreszcie tanga. Wiem, co o mnie myślisz… Takiej starej babci jak ja tańce w głowie… ale podobno każdy wiek jest dobry do spełniania marzeń, prawda? Chciałabyś mi towarzyszyć? Gdybyś miała na oku jakąś przyjaciółkę, lub przyjaciela, to również mogłaby z nami polecieć. Ja sponsoruję!
Tak się cieszę!
Natomiast do Sonii próbowały dodzwonić się dwie osoby.
Harper najpierw uśmiechnęła się, a potem jej usta zadrżały i musiała odchylić głowę w górę i do tyłu. Ta banalna, szczęśliwa wiadomość od cioci May, niemal kompletnie zrujnowała jej ostatni bastion zachowanego spokoju i powagi. Zajęło jej kilka chwil, nim doszła do siebie i ponownie spojrzała na ekran. Po czym wybrała opcję odpisu.

[quote]Bardzo się cieszę, ciociu May.
Sama jestem teraz w pewnej podróży.
Jeśli jednak nie odezwę się ponownie w przyszłym tygodniu, leć beze mnie. Jest tu ktoś, kto zawirował mi w głowie… I nie mogę myśleć o niczym, tylko o dokończeniu spraw tutaj.
Całuję i gratuluję.
Twoja zawsze, Alice[/qoute]

Następnie śpiewaczka zerknęła na oba numery, po czym do jednego i drugiego wystosowała identyczna wiadomość

Cytat:
Tutaj Alice Harper, tylko i wyłącznie. Nie wiem kto dzwoni. Proszę o kontakt pisemny, najlepiej bez nazwisk.
Po chwili ustawiła telefon na funkcję głośnych wibracji i ponownie schowała go w torebce.
Minęło co najmniej pół godziny, kiedy Alice znalazła się na miejscu. W drodze do katedry taksówkarz już nic nie mówił. Chyba również zmęczył się rozmową. Poza tym tak długo, jak Harper spoglądała na telefon, nie śmiał jej przeszkadzać. Bez wątpienia była zajęta. Zresztą i tak nie mieli więcej tematów do rozmów.

Kiedy zajechali pod katedrę, mężczyzna zatrzymał się przy Placu Senackim. Dokładnie przy Helsinki City Museum, w którym wszystko dosłownie się zaczęło. Historia zataczała pełne koło. Tym raz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
- Czy chciałaby pani zapłacić? - zapytał taksówkarz tak, jakby Alice miała jakiś wybór. Tym razem licznik wskazał ponad sześćdziesiąt euro.
Alice zerknęła na licznik
- A mam inny wybór? - zapytała, ale zaraz wyciągnęła portfel Sonii i zaczęła liczyć monety, które tam były. Jeśli było ich tyle, by wyszło dziesięć euro, może była uratowana. W innym bowiem wypadku, będzie musiała spróbować płacić po pół. Wyszło dziesięć, a nawet więcej. Za życia Sonia była dumną właścicielką szesnastu euro w monetach.
Alice uniosła głowę
- W takim razie proszę do pięćdziesięciu kartą, a resztę gotówką. Jeśli można - poprosiła i zerknęła na przednie siedzenie, gdzie był taksówkarz.

Chwilę później byli już rozliczeni.
- To chyba koniec trasy - mężczyzna uśmiechnął się. - Życzę powodzenia - dodał. Następnie odebrał telefon. - Tak? Gdzie… dobra, idealny moment. Już jadę.
Następnie odłożył smartfona.
- Do widzenia, droga pani!
Harper kiwnęła głową i ponownie schowała portfel do torby
- Do następnego razu. Dziękuję za podróż - powiedziała, po czym wysiadła. Nie było sensu, by życzyć mu miłego dnia. Oboje wiedzieli, że jest gówniany i raczej lepszy nie będzie. Alice zerknęła na muzeum, a potem ruszyła przez plac w stronę katedry. Chciała się w niej schować, schronić. Zaszyć. Jakby w ostatnim ludzkim odruchu, rudowłosa chciała, jak każdy człowiek, złapać się wiary niczym tonący brzytwy. Każde miejsce było dobrym, by się ukryć. Nic jej nie uratuje przed Valkoinen. Nie znajdzie sobie nikogo, kto pomoże jej poruszać się po mieście na ślepo. A ona potrzebowała teraz poczuć chociaż namiastkę odkupienia.


Modlitwa. Ostatni ratunek w beznadziei. Jak inaczej można byłoby nazwać sytuację Alice? To było dno. Spoczęła na nim ziemia Salei, a tym samym śpiewaczka. Wysokie, grube mury katedry sprawiały, że ciepło panujące na zewnątrz nie docierały do środka. Wokoło panował chłód. Zimno, które wydawało się na swój sposób kojące… choć z drugiej strony sprawiało, że na ciele Alice pojawiły się dreszcze.
Za Harper znajdowała się ławka, w której siedziała zakonnica.
- Czy może… - rzekła, pochylając się do przodu - ...chciałaby pani modlitewnik? - to mówiąc, zaoferowała swoją książeczkę.
Śpiewaczka zerknęła na kobietę i zastanawiała się. Czy to jej pomoże? Czy cokolwiek jej pomoże? Nic jej nie pomoże
- Dziękuję bardzo, nie trzeba… - postarała się jednak o uśmiech do zakonnicy, po czym odwróciła się i uklęknęła. Splotła dłonie przed sobą i oparła na złączonych palcach czoło. Prosiła… Kogo? O co?
Zakonnica miała poczciwą, pooraną zmarszczkami twarz. Alice nic o niej nie wiedziała… ale jednak odczuła pewność, że jest dobrą osobą. Uczciwa, uprzejma, spokojna. Jedna z tych osób, które nie zasługiwały na śmierć. A które mogły jej doświadczyć, jeżeli Alice nie pokona Tuonetar. Nawet jeżeli bogini śmierci nie chciała zabijać śmiertelników, to konflikt z nią pożerał zbyt wiele ofiar. O czym rozmowa z taksówkarzem przypomniała śpiewaczce. Trzeba było zakończyć ten spór jak najszybciej, żeby nikt więcej nie musiał płakać. Jednak… Alice nie wiedziała w jaki sposób dojść do pozytywnego rozwiązania. Nie mówiąc już nawet o tym, jak sprawić, aby zdarzyło się w najbliższym czasie.

Katedra.
Miejsce modlitw.
Miejsce smutku.
Nie była pusta. Wokół Alice kłębiły się postacie pogrążąne w żałobie. Kościół był nimi wypełniony. Zbyt wiele zła miało miejsce, aby ludzie nie zaczęli marzyć o interwencji boga. Jednak każdy możliwy bóg postanowił być nieobecny i nieutralny. Zarówno ten chrześcijański, o którym wszyscy myśleli… jak i Ukko. Który był główną postacią, najważniejszym bohaterem, kluczem do wszystkich helsińskich problemów.
 
Ombrose jest offline  
Stary 08-05-2018, 18:21   #474
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Camille Desmerais

Alice uniosła wzrok i rozejrzała się po kościele. Czy była tu względnie bezpieczna między innymi ludźmi, czy może zagłada ciągnęła się za nią jak peleryna za jeźdźcami apokalipsy, zostawiając tylko ból i rozpacz?
Rudowłosa spróbowała o tym nie myśleć. Postanowiła, że będzie jeszcze tylko trochę tutaj. Podczas tego wyciszenia, przyszło jej bowiem coś do głowy. Nawet nie zwróciła uwagi na to, że burknęło jej w brzuchu. No tak… Kiedy ona jadła? O ósmej w magazynie? To dawno… O tym też powinna pomyśleć. Skupiła się więc, wymawiając kolejne wersy modlitwy w głowie. To ja wyciszyło.
Po kilkunastu minutach podniosła się, przeżegnała i ruszyła w stronę wyjścia. Nie czuła się najlepiej. Nie spłynęła na nią żadna boska łaska. Jedyne co zdołała osiągnąć, to uspokoić umysł na tyle, by wiedzieć co teraz chce zrobić. Potrzebowała znaleźć jakikolwiek kiosk.
Kiedy jednak miała wychodzić na zewnątrz… ujrzała w przedsionku katedry dziewczynkę… która rozdawała ulotki. Była młoda, miała około dwunastu lat? Alice ciężko było stwierdzić. Wzięła jedną z karteczek. Ujrzała na niej podobiznę Imogen Cobham.
- Czy może widzieliście ją? - zapytała mała. - Bo się zgubiła… - zawiesiła głos.
Choć ludzie brali od niej ulotki, to jedynie kręcili głowami. Nikt nie widział Imogen Cobham.
Oprócz Alice.
Śpiewaczka w pierwszej chwili miała flashback, przypomniało jej się, jak to ona w dzieciństwie pomagała w parafii kościoła, do którego prowadzali ją dziadkowie od dzieciństwa. Zaraz jednak, kiedy dostrzegła czego dotyczą ulotki, stanęła jak wryta. Przyglądała się twarzy pani detektyw, która zaginęła gdzieś po zamieszaniu z pożarem nad Jeziorem Bodom. Czy zginęła tam? Czy uciekła i IBPI wie gdzie przebywa? Alice powoli przeniosła wzrok z kartki na dziewczynkę i przyjrzała jej się uważnie
- A czemu jej szukasz? - zapytała małą.
Blondynka spojrzała na nią.
- Bo to bliska mi osoba - odpowiedziała. - I to w sposób, który niewiele ludzi zrozumie. Ale my… znamy się, czyż nie?
Alice rozpoznała Camille Desmerais.
Harper kiwnęła głową
- Świat jest mały… Albo może to tylko ta Europa… - stwierdziła. Zerknęła jeszcze raz na twarz Imogen
- Nie wiem gdzie jest teraz. Wiem gdzie była, bo przybyłam do Helsinek wraz z nią. Zniknęła, gdy rozpoczął się pożar nad jeziorem Bodom. Od tamtej pory ani razu nic o niej nie słyszałam, obawiam się, że ona mogła… Mogła z tego nie wyjść Camille… - powiedziała smutnym, współczującym tonem
- Jeśli ktoś może jeszcze coś o niej wiedzieć, to Tallah i inni członkowie IBPI. Bo nie było jej ze mną, czy Sharifem i Lotte, gdy wydostaliśmy się z pożaru. Pytałaś o nią wśród detektywów, czy koordynatorów? - zaproponowała.


Camille spojrzała wprost w oczy Alice. Harper lekko zadrżała. Odniosła wrażenie, że spotkała osobę, której zwykłe zasady nie dotyczą się. I dziewczynka właśnie kimś takim była. Zatrzymała Tuoniego w Essen. Jak wiele osób mogłoby uczynić coś takiego? Usłyszała od kogoś, choć nie pamiętała od kogo dokładnie, że Camille była jedną z najcięższych broni IBPI. Jak wielką mocą dysponowała?
- Nikt nic nie wie - rzekła Desmerais. - Wiem, że jej zależałoby na mnie. Jestem tego pewna. Dlatego ja mam obowiązek znalezienia jej - skinęła sobie głową. - Jednak jeśli ty nie wiesz nic… to chyba sobie… pójdę… - spojrzała wgłąb kościoła, gdzie kryło się więcej wierzących. Choć Camille miała taką nadzieję, to nie mogli nic wiedzieć o Imogen. Mimo to dziewczynka wciąż nie zaprzestawała wierzyć.
Alice zastanawiała się chwilę
- Camille. Poczekaj. Może jest metoda, by się tego dowiedzieć… - powiedziała rudowłosa. Śpiewaczka zerknęła w stronę wyjścia z kościoła.
- Chodźmy przed budynek, zaraz ci powiem, co przyszło mi do głowy - powiedziała i ruszyła w stronę wyjścia.

Na zewnątrz przystanęła przy kolumnie i wzięła głębszy wdech
- Tuonetar… Możesz odpowiedzieć mi na pytanie? - zwróciła się do bogini cicho i poważnie. Bogini ani nie zaprzeczyła, ani nie potwierdziła. Pewnie wszystko zależało od tego, co to miało być za pytanie.
- Nie jestem pewna, z jakiego powodu wyszłam z tobą na zewnątrz - mruknęła Camille.
Zamyśliła się na moment. Usiadła na chodniku. Wyglądała na tak smutną.
- W szkole uczyli mnie podziału na “przed narodzinami Chrystusa” i na czas “nowej ery”. Ja natomiast dzielę wszystko na “przed śmiercią dziadka” i na, no właśnie, nową erę - jej oczy zalśniły, ale nie rozpłakała się. - Przypominasz mi go. Miał na imię Armand. Wtedy przybyłam razem z nim… czy to miało miejsce w Ameryce? A zresztą… bez znaczenia… Mój dziadek potrafił wskrzeszać. Jednak kiedy umarł… nie było nikogo, kto mógłby wskrzesić go…

Choć Camille mogła siać największego rodzaju zniszczenie… to w tej chwili wydawała się jedynie słabą, kruchą dziewczynką. I pomimo swoich umiejętności… nią właśnie była.
Alice zerknęła na nią, po czym przyklęknęła i pogłaskała ją po głowie. Choć zdawało się, że Camille wcale nie chciała dać się pogłaskać. Kiedy Alice dotknęła jej czerepu, mina dziewczynki wydawała się przekazywać “nie jestem zwierzątkiem, żeby mnie głaskać”.

- Mogę zapytać boginię śmierci, czy Imogen jest w jej królestwie. Nie wiem jednak, czy mi odpowie i nie wiem, czy ty na pewno chcesz poznać jej odpowiedź Camille. W tym tygodniu tyle bliskich mi osób umarło… Ja też… Ale chciałam ci podziękować. Pomogłaś mi w Essen. Gdyby nie ty, to nie byłoby mnie teraz tutaj… - powiedziała spokojnym tonem
- A teraz jak widzisz, jestem całkiem sama. Obie jesteśmy… Tylko, że mnie śledzą oczy Tuonetar. To dość, przytłaczające. Cieszę się, że cię widzę i przykro mi, że nie mam dla ciebie jasnej odpowiedzi gdzie jest Imogen. polubiłam ją, gdy miałysmy czas na rozmowę, wtedy nad tym jeziorem… - Alice zagłębiła się we wspomnieniach i mina jej zrzedła.
- Oczywiście, kobieto, że chcę znać odpowiedź - rzekła dziewczynka. - Jeżeli Imogen umarła, to chcę o tym wiedzieć i zacząć być smutna. To niepewność jest najgorsza. Oraz wewnętrzny przymus chodzenia i roznoszenia tych ulotek - mruknęła. Przez chwilę milczała. - Nie traktuj mnie jak dziecko. Czy wiesz, że zjadłam swoich rodziców?
Harper przyglądała się chwilę Camille
- Nie traktuję cię jak dziecko. Traktuję cię jak osobę, która ma wybór. Słyszałam o tobie kilka legend Camille. Nawet jeśli zjadłaś swoich rodziców, myślę, że był ku temu jakiś powód. Nie będę cię oceniać za twoje czyny. Ja chcę znać ludzi jakimi są, nie jacy byli i co komu nie uczynili - powiedziała jej spokojnie. Camille dalej przysłuchiwała się jej słowom. Ciężko było wyczytać z jej twarzy, jakie emocje odczuwa.
- A teraz… Tuonetar. Powiedz mi proszę, czy wiesz co za los spotkał Imogen Cobham? Nic cię nie kosztuje odpowiedzenie mi. Chcę jednak, byś po prostu mi odpowiedziała, z dobrej woli - powiedziała zaznaczającym tonem, że jest jakieś ‘ale’, jeśli bogini jednak nie zechce sama z siebie odpowiedzieć na to pytanie. Alice klęczała teraz przy bardzo niebezpiecznej istotce, Tuonetar musiała mieć tego świadomość. Czy śpiewaczka była już na tyle zdesperowana, by mogła poprosić Camille o zrobienie ze swym ciałem czegoś na tyle przerażającego, że mogłoby zaniepokoić Tuonetar? Alice doszła bowiem do pewnego wniosku, że istniała szansa iż w pewnych okolicznościach, mogła szantażować boginię. Miała bowiem w swoich rękach to, na czym jej najbardziej zależało i władczyni Tuoneli dała jej doskonały tego przykład, wręcz pomagając jej uciec z kasyna. To byłoby bardzo brudne zagranie, ale Alice najwyraźniej przestawała myśleć grzecznie w niektórych sprawach.

Nie uda ci się mnie szantażować. Choć to nie pierwszy raz, kiedy próbujesz. Nie chcę, żebyś źle zrozumiała sytuację w kasynie… bardzo mi zależało na tobie, jednak to nie znaczy, że będę podskakiwać przestraszona, kiedy tylko powiesz, że rzucisz się w płomienie, jeżeli czegoś nie zrobię. Bo jestem świadoma, uwierz mi, że ty nie chcesz, żeby krzywda spotkała twoje ciało co najmniej równie mocno, co ja. A tak naprawdę chyba jeszcze mocniej. Bo ty w nim rezydowałaś od lat. Natomiast ja dopiero w nim zamieszkam.

Tuonetar zamilkła na moment.

Imogen Cobham umarła. Tak bardzo, jak to tylko możliwe. Spłonęła, rozpłynęła się, zniknęła. Nie pozostało po niej nic, co mogłoby w Tuoneli sformułować myśl. Umarła w lesie w Oittaa w sposób tak znaczący i kompletny, że zdezintegrowała się również w zaświatach.

Harper milczała chwilę.
- Czyli jednak… - skomentowała, nie nawiązując w żaden sposób do pierwszej wypowiedzi Tuonetar. Zapamiętała ją sobie jednak dobrze. Śpiewaczka zerknęła na Camille
- Imogen nie żyje Camille… - powiedziała poważnym tonem
- Przykro mi - dodała jeszcze.
Dziewczynka zaśmiała się. Jej widok w pewien sposób urzekł Alice. Nie była pewna z jakiego powodu. Camille pokręciła głową tak, jak osoba, która przywykła do tego, że ludzie umierali. Zwłaszcza ci bliscy.
- John - mruknęła. - Czasami słyszę go, kiedy śpię - mruknęła.
Alice była zaskoczona reakcją dziewczynki na informację, jaką otrzymała
- John? - zapytała nieco skołowana rudowłosa. Nieco ją to stwierdzenie wybiło z rytmu i przyglądała się uważnie dziewczynce, próbując zrozumieć o czym ta mówiła.
- John - powtórzyła Camille. - Mężczyzna z Wyspy Wniebowstąpienia, który utkwił wraz z Panem Mroczkiem w innym wymiarze. Tym drugim. Jak myślę… - zawahała się przez moment - ...bardziej prawdziwym - dokończyła. - Jednak skoro Imogen nie żyje… to chyba… - zawahała się. - Co powinnam… - mruknęła. - Pewnie wrócę na Antarktydę… to mój drugi dom. A może i pierwszy, patrząc na ilość spędzonego czasu…
Śpiewaczka uniosła tylko wyżej brwi
- Pan Mroczek? Kojarzę sprawę Wyspy Wniebowstąpienia, ale niezbyt szczegółowo… - wyjaśniła.
- Jeśli ci się znowu tak bardzo nie spieszy, to może chciałabyś mi pomóc? Jestem w bardzo beznadziejnej sytuacji dzisiaj. W gruncie rzeczy, to jeśli spędzę trochę więcej czasu sama, na pewno znów wpadnę w ręce tych co to chcą mnie już oddać Tuonetar za pojemnik do chodzenia po Ziemi. Jeśli ci się nie spieszy, może chciałabyś ze mną zostać do wieczora? - zapytała proponując dziewczynce zajęcie. W sumie pomoc Camille byłaby naprawdę ogromnym darem z niebios. Czy Alice chciała sobie pozwolić na wierzenie, że jest dla niej dziś jakiś uśmiech losu?
- Em… - Camille zawiesiła głos. - Może jak pójdziemy na chińskie jedzenie? - zapytała. - Jestem trochę głodna.
Zdawało się, że dla Desmerais Tuonetar nie miała żadnego znaczenia w porównaniu do pustki znajdującej się w jej żołądku.
- Mam ochotę na ryż - mruknęła. - Dużo ryżu.
Alice miała wrażenie, że słyszy dzwony i chóry anielskie
- To się doskonale składa… Właśnie wychodziłam z katedry, by zahaczyć o kiosk, kupić mapę i pinezki, a potem pójść coś zjeść. Chińskie brzmi pysznie - jak na potwierdzenie, żołądek śpiewaczki jęknął geście w natarczywego pospieszania.
- A po co ci mapa i pinezki? - zapytała mała. - Nie masz Google Maps w telefonie?
Harper uśmiechnęła się do niej lekko i podniosła się z klęczek
- Oh, Camille, mam Google Maps, ale jedna z moich sztuczek, związana z moim specjalnymi zdolnościami, pozwala mi działać jak Oculus IBPI. Mapa i pinezki będą po to, byśmy się mogły rozeznać, co i gdzie nam tu promieniuje w Helsinkach - powiedziała tłumacząc jej wprost. Domyślała się bowiem, że Tuonetar już wpadła na to, że zamierzała zrobić to samo, co uczyniła w Aalborgu.
Camille milczała przez moment.
- Jestem głodna - rzekła. - Tak długo, jak zaprowadzisz mnie do chińskiego żarcia… - zawiesiła głos, zagryzając wargę. Chwyciła mocniej ulotki przedstawiające zdjęcie Immy. Jednak, jak zdawało się, Desmerais nie zamierzała już ich rozdawać. Po co, skoro Cobham już nie żyła?
- To idziemy? Teraz? - zapytała. Wydawała się gotowa do drogi.
Alice kiwnęła głową
- Tak idziemy, tylko najpierw sprawdźmy w którą stronę - oznajmiła, po czym wyciągnęła telefon Sonii. Przy okazji sprawdziła czy nikt nie odpisał na jej wiadomości.
Najbliżej znajdował się lokal o nazwie Zhong Hua, przy ulicy Ateneuminkuja, która de facto była deptakiem. Musiały ruszyć w prawo, ulicą Ylipistonkatu, aż ta nie przeszła w te docelową. Lokal znajdował się po lewej, więc od razu mogły przejść na druga stronę. Po drodze na pewno znajdzie się jakiś kiosk, więc Alice szczególnie tym się nie martwiła. Po opracowaniu trasy, szybko sprawdziła mail i sms’y, nim wskazała Camille drogę i obie ruszyły w tamtą stronę.
Kiedy już usiadły w Zhong Hua, Alice miała przy sobie już mapę Helsinek - w turystycznym wydaniu, lecz mimo wszystko kompletną - a także opakowanie szpilek.
- Ryż - mruknęła Camille, zanurzona do cna w menu lokalu. - Chcę dużo ryżu - dodała.
- Czyli co panie zamawiają? - zapytał kelner stojący tuż przy ich stoliku.
Alice również była w tej chwili zajęta przeglądaniem menu. W końcu dla siebie wybrała mięso, w panierce z ciasta zrobione na głębokim oleju, ryż i warzywa, a do tego sos słodko-kwaśny i colę do picia.
- A co dla ciebie Camille, poza ryżem? - odezwała się, odkładając swoje menu na stolik i zerkając na małą blondynkę. Czuła się dziwnie. Właśnie zamierzała zjeść posiłek, tak jakby kompletnie nic się nie działo. Jakby nie była martwa, jakby w Helsinkach nie panował chaos. Skoncentrowała się na myśleniu o ‘tu i teraz’ oraz ewentualnym ‘za pięć minut’. Dzięki towarzystwu młodej Desmerais nieco mniej niepokoiła się napadem Valkoinen. To jednak nie było w stanie odepchnąć wszystkich niepokojących myśli, które dręczyły kobietę. Choćby kwestia tego, że nie wiedziała jak ma się potem skontaktować z Kirillem…
- Chciałabym ryż i takie podłużne, jakby naleśniki, takie zawijane trochę jak burito - mruknęła, dłońmi próbując wskazać o co jej chodzi.
Kelner myślał przez chwilę.
- Sajgonki! - rozgryzł kalambury. Desmerais pokiwała głową. Następnie mężczyzna podał kilka różnych rodzajów tego dania. Dziewczynka wybrała opcję z sosem krewetkowym.
- Zamówienie przyjęte. Czas oczekiwania około trzydziestu minut - uśmiechnął się do Alice i Camille. Chyba cieszył się, że pomimo tego wszystkiego, co miało miejsce, matki z córkami wciąż odwiedzały lokale gastronomiczne. Bo zapewne uznał, że Harper była rodzicem z dzieckiem.
Następnie odszedł, a Camille została sama z Alice. W Zhong Hua nie było wiele ludzi. Dzięki temu nie musiały obawiać się, że zostaną podsłuchane.
- Kupiłaś mapę, tak? - zapytała dziewczynka.
Harper kiwnęła głową
- Żeby jednak zastosować sztuczkę, którą chcę zrobić, będziemy musiały wybrać się w jakieś spokojniejsze i bardziej ustronne miejsce. Do parku na przykład. Więc po jedzeniu, proponuję mały spacer - stwierdziła rudowłosa. Przyglądała się Camille, dziewczynka ponownie przywodziła jej na myśl Isma. Kąciki ust Alice leciutko się uniosły.
Dziewczynka zagryzła wargę, spoglądając na delikatny uśmiech śpiewaczki.
- Śmiejesz się ze mnie? - zapytała mała, wpatrując się kompletnie poważnie w Alice. - Moja nieznośna opiekunka twierdziła, że wszyscy się ze mnie śmieją z powodu moich rajstop. Ale ona nie rozumiała tego, jak bardzo są super, i modne, i wystrzałowe - blondynka wyciągnęła jedną nogę za stół. Wcześniej, schowana pod blatem, była niewidoczna. Natomiast teraz Harper mogła w pełni podziwiać jaskrawy, neonowo żółty materiał opinający nogi Desmerais.
Śpiewaczka popatrzyła na jej rajstopy
- Uważam, że są super. Czasami, do różnych niesamowitych przedstawień w operze, trzeba było ubierać takie bardzo kolorowe rzeczy. Uważam, że każdy powinien móc nosić to, co mu się podoba. Nie śmieję się z ciebie Camille. Uśmiecham się, bo przypominasz mi pewną osobę. Ismo jest Widzącym, potrafi rozmawiać z duchami fińskimi, które zwą się haltije. Też jest blondynem i zdaje mi się, że jesteście w podobnym wieku. Jest bardzo sympatyczny. Pomaga nam w tym całym bałaganie w Helsinkach. Myślę, że byście się dogadali - wytłumaczyła dziewczynce, że w żadnym wypadku nie uważała jej za dziecinnej, czy nie traktowała jej poważnie.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 08-05-2018, 18:25   #475
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Chińskie sajgonki, tajskie lody, wędzone ryby

Desmerais uśmiechnęła się lekko do Harper.
- Ten Ismo to musi być straszny dziwak - mruknęła, jakby natomiast ona była kompletnie normalna. Odwróciła wzrok w bok. Patrzyła na parę siedzącą pod oknem na drugim końcu sali. Kelner, dokładnie ten, który odbierał zamówienie od nich, podszedł tam z daniami. Nieznajoma kobieta i mężczyzna nie wahali się ani chwilę przed zaatakowaniem talerzy widelcami i nożami. Alice jeszcze nigdy nie widziała aż takiej zazdrości na niczyjej twarzy. Camille wyglądała tak, jak gdyby poważnie zastanawiała się nad napadnięciem na tych Bogu ducha winnych ludzi.
Śpiewaczka pokręciła głową
- I ma psa za przyjaciela. Nazwaliśmy go Fluks. W sumie… W sumie zdaje mi się, że to Imogen go znalazła. Potem umówiliśmy się, że ja go wezmę, ale odkąd dużo się działo, Fluks przywiązał się do Isma, no i się sobą opiekowali - mówiła dalej i też zerknęła na jedzącą parę
- No, musimy poczekać jeszcze parę chwil i też się najemy - przypomniała dziewczynce, że nie było sensu napadać nikogo, skoro dla nich też już szykowano posiłek.
- Nie mogę się doczekać - Camille mruknęła. Żadne wyznanie nie mogło być szczersze od tego. - Mam nadzieję, że spotkam Fluksa. Lubię psy i koty. Nie cierpię tylko węży i jaszczurek - lekko wzdrygnęła się. - Zabijam je za każdym razem, kiedy jakąś zobaczę.
Musiały czekać jeszcze tylko trochę. Wnet w pomieszczeniu pojawił się apetyczny aromat zamówionych dań. Kiedy kelner postawił je przed kobietami, Camille nie mogła zdecydować się, czy zacząć od ryżu, czy od sajgonek. Zdawało się, że chciała zjeść wszystko na raz.
Nagle drgnęła.
- Smacznego - mruknęła. Zdawało się, że ktoś usilnie próbował nauczyć ją manier przy stole. Camille zapamiętała przynajmniej część porad.
Alice widząc wewnętrzne zmaganie Camille od czego zacząć, wyjęła pałeczki i rozłamała je. Wskazała na talerzyki przed dziewczynką
- Zawsze możesz brać naraz kawałek tego i zaraz dodawać do ust trochę drugiego. Nie będzie to wyglądało, jakbyś głodowała przez tydzień, a ty spróbujesz wszystko naraz i będzie smacznie - zdradziła jej najstarszą na świecie sztuczkę. Kiedy blondynka życzyła jej smacznego, Harper kiwnęła lekko głową
- Smacznego Camille - odpowiedziała i sama zabrała się za swoje jedzenie. Dość sprawnie posługiwała się pałeczkami, w końcu w Portland gotowała tylko jak miała na to czas, a że dość często była na mieście, to częściej jadała w barach i resturacjach. Chińszczyzna była gdzieś w pierwszej piątce jej ulubionych kuchni.
Desmerais również radziła sobie bardzo dobrze z pałeczkami. Nawet nie spojrzała na te spięte gumką, które kelner przezornie zostawił. Korzystały z nich tylko dzieci, osoby starsze oraz dorośli mający ogromne trudności w nauczeniu się posługiwania tymi normalnymi.
- O Jezu… - mruknęła dziewczynka po spożyciu pierwszego kęsa. Wydawała się niezwykle szczęśliwa. Wzięła buteleczkę sosu sojowego i zaczęła polewać nim danie. Chyba bardzo lubiła charakterystyczny, intensywny i słony posmak tej przyprawy. Zaczęła pochłaniać zawartość talerzy tak szybko, jakby obawiała się, że Alice zaraz ukradnie jej wszystkie sajgonki.
Śpiewaczka nie krytykowała manier Camille, nie była jej matką, ani swoją babcią. Dziewczynka lubiła to jedzenie i w ten sposób wyrażała swoje zadowolenie. Alice postanowiła pozwolić jej na to. Sama była głodna, więc skupiła się na posiłku. Jadła jednak nieco wolniej, delektując się smakami potrawy, co jakiś czas popijając colą. Gdy skończyła, otarła usta serwetką, złożyła ją na pół i położyła na talerzu
- Dziękuję… - odpowiedziała w zupełnym odruchu. Popatrzyła na Camille
- Zadowolona? - zapytała spokojnym tonem.
- Tak! - Camille uśmiechnęła się, oblizując usta. - Najadłam się, ale chętnie zjadłabym jeszcze więcej… a potem umarła z przepełnienia… - skrzywiła się lekko. - Tak mówił mi zawsze dziadek. Żebym tyle nie jadła, bo pęknę! Jak przekłuty balon. Straszył mnie… - zawiesiła głos.
Alice uniosła brew
- Cóż, śmierć z przejedzenia to musiałoby być piękne, ale i straszne zarazem. Może wstrzymaj się i zrób w brzuchu trochę miejsca na kolejne smaczne posiłki w przyszłości - zaproponowała jej.
Kelner podszedł do nich.
- Czy coś jeszcze chciałyby panie zamówić? - zapytał.
Harper zerknęła na Camille
- Chcesz coś jeszcze do picia, czy będziemy już szły i bierzemy rachunek? - zapytała dziewczynkę, nie chcąc podejmować decyzji całkowicie sama.
- Coca-colę, ale taką w butelce - poprosiła dziewczynka. - I z lodówki - przez ułamek sekundy spojrzała na Alice, czy kobieta będzie oponować i w trosce o stan jej gardła zabroni zimnego napoju.
- Na szczęście posiadamy - mężczyzna uśmiechnął się. - To przyniosę rachunek wraz z coca-colą. Płatnosć kartą czy gotówką?
Śpiewaczka kiwnęła głową
- To poprosimy. Będzie kartą - odpowiedziała i uśmiechnęła się lekko do Camile.

Jak powiedział, tak zrobił.
Alice w tym czasie wzięła torbę Sonii, czy może już swoją, na kolana i wyciągnęła z niej portfel, a z niego kartę. Popatrzyła na nią trochę nieufnie. Póki co nie zawiodła jej, ale musiała uważać do końca dnia z wydatkami.
- Przykro mi… - kelner zawiesił głos. Spojrzał grobowo na urządzenie, a potem na Alice. - Transakcja odrzucona. Spróbuję jeszcze raz.
W tym czasie, kiedy Alice ponownie zbliżyła kartę do wyświetlacza, Camille duszkiem pochłonęła całą zawartość butelki. Na koniec odbiło jej się gazem. W porę zakryła usta.
- Wciąż odrzucona - kelner spojrzał na Harper.
Harper westchnęła ciężko
- Ja i mój fart… Camille, nie masz przypadkiem karty, którą zostawiła ci Zaira w Essen? - zapytała ostrożnie
- Bo najwidoczniej na tej mojej już nic nie zostało - spochmurniała, patrząc na kartę Sonii. Wsadziła ją do portfela i jeszcze sprawdziła, czy nie było tam żadnej innej karty.
Niestety nie.
- Uhm… dobra, chwila - rzekła Desmerais, próbując sobie poradzić z bąbelkami gazu, które buzowały w jej brzuchu. Następnie sięgnęła do niewielkiego plecaczka, który postawiła pod stołem. Wyciągnęła z niego gruby plik banknotów spiętych gumką recepturką. Znajdowały się tu tysiące, jak nie dziesiątki tysięcy euro.
- W Finlandii płaci się Euro, tak? - zapytała.
Kelner próbował utrzymać pokerową twarz, jednak po prostu nie mógł. To nie było możliwe. Spojrzał na twarz Camille, marszcząc brwi. Czy miał przed sobą jakąś małą dziedziczkę rosyjskiego imperium zbrodni? Córkę oligarchy? W takim razie jak to możliwe, że jej matka nie miała na koncie złamanego centa?
- Tak, w Euro. Ile to będzie? - zapytała Alice odwracając uwagę kelnera od Camille na krótką chwilę. Widziała jego minę, ale postanowiła udawać, że wszystko jest kompletnie normalne. w końcu ludzie zaczynali podejrzewać niegodziwość, kiedy ktoś zachowywał się dziwnie.
Camille położyła jeden banknot o nominale sto euro na stole, a resztę wrzuciła bezceremonialnie do plecaczka.
- Znacznie mniej - mruknął kelner, biorąc do ręki pieniądze Desmerais. - Już wracam z resztą.
- Możesz wziąć sobie resztę, Alice - Camille uśmiechnęła się do Harper. Bez wątpienia miała szczere i dobre intencje. Chciała wspomóc biedną koleżankę i wydawała się nieświadoma tego, jak poniżające to mogło być. A także, co pewnie ważniejsze, dziwne.
Mimo wszystko, Harper uśmiechnęła się do Camille
- Dzięki, postaram się nie wydać na głupoty - odrzekła i mrugnęła do dziewczynki. Z jakiegoś powodu jej towarzystwo działało na śpiewaczkę odświeżająco. Jakby na krótki moment mogła przestać myśleć o niebezpieczeństwie i okropnościach. Poczekały więc aż kelner wróci, po czym Alice zabrała resztę i pożyczyła mężczyźnie miłego dnia, gdy wraz z Camille wychodziły z restauracji. Alice ponownie spojrzała na telefon. Najpierw na mapę, a potem na wiadomości.

Otrzymała jedną wiadomość. Jej treść zdawała się obiecująca, choć okropnie krótka i konkretna. SMS przyszedł z jednego z numerów, który wcześniej próbował skontaktować się z Sonią.

Cytat:
Witaj, Alice. Spotkajmy się. Godzina szesnasta, Ravintola Savu.
Harper miała jeszcze około pół godziny, jeżeli chciała stawić się na miejscu. Znajdowało się niecałe półtora kilometra dalej i Alice mogła przejść ten dystans w kwadrans. Jeżeli tylko chciała.
- Zjedzmy lody - zaproponowała Camille. - Ale nie takie zwykłe, chcę takie zawijane. Tajwańskie chyba… robią je przy tobie i polewają syropem oraz posypką. Nawet muszą je tu mieć - rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu budki z łakociami.
Alice widząc wiadomość, poczuła odrobinę ulgi
- Dobrze, zjemy lody. Po drodze na Ravintola Savu. Ktoś się tam chce z nami spotkać. To ładne miejsce z tego co widzę i dojdziemy tam w jakieś 15 minut, możemy spacerkiem zahaczyć na lody i udać się dalej. Masz ochotę? - zapytała Camille i schowała telefon do torby, wcześniej odpisując krótkie ‘Dobrze’ na wiadomość. Ruszyła w prawo, a następnie znów w prawo, by udać się w stronę Esplanadi, koło którego była lodziarnia z wymarzonymi przez Camille lodami.


- Tak! - Desmerais podskoczyła w powietrze, kiedy młoda pracowniczka Ben & Jerry’s podała jej tajskiego loda śmietankowego z polewą truskawkową oraz kawałkami posiekanych truskawek. - Właśnie tego chciałam! - jej oczy zaszkliły się.
- A czy coś dla pani? - zapytała ekspedientka, uśmiechając się do Alice.
Harper zastanawiała się
- Również śmietankowe, ale z czekoladową polewą - powiedziała, chcąc towarzyszyć Camille w posiłku. Przecież trochę cukru jej nie zabije, a może poprawi nieco nastrój. A potem, zajadając lody mogły spokojnie ruszyć w stronę miejsca, które ktoś dla nich wyznaczył na spotkanie. Zastanawiało ją mocno, kim był ten ktoś.
- Jak ci smakują, Alice? - zapytała Camille, pałaszując swoją porcję. Jadła ją z entuzjazmem, jednak nie aż tak wielkim, jak wcześniej sajgonki. Zdawało się, że pojemność jej żołądka mimo wszystko nie była bezgraniczna. - Jaką wzięłaś posypkę? - zapytała. Spojrzała na kartonowy pojemnik w dłoni Alice, jednak śpiewaczka była od niej wyższa i z tego powodu trzymała wyżej deser. W rezultacie dziewczynka nie widziała lodów Harper.
Zbliżały się do Ravintola Savu z każdym kolejnym krokiem. Alice oceniła, że znajdowały się już w połowie drogi.
Śpiewaczka obniżyła lody
- Lubię te takie kolorowe, co chrupią w zębach. Jak byłam mała to były modne - powiedziała, pokazując swój kubeczek Camille. Zaraz jednak podniosła go w górę i wróciła do jedzenia łyżeczką lodów. Były bardzo smaczne. Alice co jakiś czas jednak rozglądała się naokoło, czy nikt ich nie gonił, czy nie śledził. Wolała nie zostać zaskoczona z lodami.
Nikogo podejrzanego jednak nie spostrzegła. Być może Valkoinen bardzo nie chciało ponownie wejść w drogę Camille. Lub w dalszym ciągu byli zajęci gaszeniem pożarów. Mówiąc dosłownie i w przenośni.

- O, to prawie jak wyspa… - Desmerais mruknęła, opisując w ten sposób Tervasaari. Szły przez most łączący teren z resztą Helsinek. - Nie, to dosłownie wyspa.
Alice uświadomiła sobie, że niedaleko znajdowała się Wyspa Zoo.
- Całkiem ciekawe - mała podsumowała.
Ciepłe słońce muskało jej bladą skórę, gdy Alice skończyła lody i spojrzała na błękitne niebo. Pojedyncze obłoczki leciały gdzieś, pędzone wiatrem.
- Mhmm, wyspa. A Ravintola Savu, to restauracja - wyjaśniła dziewczynce. Miała jednak nadzieję, że mała nie będzie po raz kolejny chciała wrzucać czegoś do żołądka. W końcu praktycznie dopiero co jadły porządny obiad.
- To miło z twojej strony! - Camille odpowiedziała, kończąc lody. - Ale ja naprawdę już nie jestem głodna… To znaczy… zjadłabym, ale może za chwilę… - mruknęła. Chyba naprawdę była pełna, ale instynkt kazał jej dalej jeść. Czy kryło się za tym coś więcej? Czy dziecko naprawdę naturalnie mogło tak bardzo pożądać jedzenia? To był cud, że Desmerais była bardzo szczupłym dzieckiem, choć posiadała tyle pieniędzy, które mogła wydawać i pewnie wydawała, głównie na obżarstwo.

Stanęły tuż przed Ravintola Savu.
- A jakie jedzenie podają tutaj? - zapytała mała.
Alice zerknęła na Camille
- Z tego co mówiło logo, to wędzone… I dość eleganckie, więc na pewno bardzo smaczne - powiedziała jej, po czym zerknęła na telefon, sprawdzając czas. Minuta do szesnastej. Po chwili rozejrzała się i odgarnęła pasmo włosów za ucho, ponownie chowając telefon do torby. Nie było żadnych wiadomości.
- Wędzone? Co wędzone? Wędzone ryby? - w oczach Camille zapaliły się ogniki. - Wchodzimy do środka? - dodała.
Śpiewaczka zerknęła na Camille
- W sumie możemy, czemu nie. Nie jestem pewna, czy ten ktoś, z kim jesteśmy umówione już tu jest, ale zawsze możemy się przekonać w środku. Pani przodem - powiedziała wskazując drzwi frontowe do restauracji zapraszającym gestem do Camille.
Dziewczynka otworzyła drzwi i weszła do środka. Wyróżniała się swoim strojem w tak eleganckim miejscu. Alice natomiast już nieco przeszła, w tym kąpiel w jeziorze i choć wciąż prezentowała się zaskakująco dobrze, to i tak czuła, że być może nie jest najlepiej przygotowana na tego typu obiekty.

Jednak i tak jej wygląd i tak był dostosowany po wielokroć bardziej od kobiety, która siedziała w samym rogu. Piła kawę, czy też raczej pozwalała jej stygnąć. Miała krótkie, czarne włosy, a kolczyki zdobiły jej brwi, nos i wargę. Spoglądała w ekran komputera, pisząc na nim szybko. Kelner stał w oddali i patrzył na swoją jedyną klientkę tego dnia nie do końca pewien, jak powinien zachować się. Być może czekał na pojedynczy, choćby najmniejszy wybryk z jej strony, by móc z czystym sumieniem wyrzucić ją za drzwi.

Feleena.
Mary Colberg.

 
Ombrose jest offline  
Stary 08-05-2018, 18:26   #476
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Kawa w Ravintola Savu

Ze wszystkich osób, które Alice spodziewała się spotkać, nie podejrzewała o to Mary. Oparła dłoń na ramieniu Camille i wskazała jej kierunek do stolika panny Colberg.
- Witaj, Mary - powitała ją, gdy były już blisko. Alice przyglądała jej się intensywnie, wręcz szukając tej małej dziewczynki, którą spotkała dwa razy w swoich wizjach.
Colberg podniosła wzrok na Alice, ale potem z powrotem wróciła do wpisywania kolejnych liter i cyfr. Spojrzała na komórkę, aby upewnić się, że połączenie internetowe jest w dalszym ciągu aktywne.
- Mary? - zapytała Camille. Otworzyła usta, po czym je zamknęła, widząc kobietę.
- Tak, wywrzaskujcie obydwie moje imię na całą restaurację, to na pewno bardzo rozsądne - skrzywiła się. Tak właściwie nie miała racji, bo zarówno Desmerais, jak i Harper wypowiedziały je cicho, jednak Colberg i tak postanowiła być opryskliwa.
Harper nie skomentowała jej opryskliwości
- Dobrze cię widzieć - powiedziała tylko i zerknęła na wolne krzesła przy jej stoliku.
- Tak się składa, że nawet sporo ci zawdzięczam i chciałam podziękować - dodała nadal ściszonym tonem. Harper odsunęła wolne krzesło i usiadła. Liczyła na to, że Camille zrobi to samo. Tak też się stało. Dziewczynka dołączyła do nich, spoglądając w dalszym ciągu w zdziwieniu na Colberg.
- Co się stało z Sonią? - zapytała Mary półszeptem, na chwilę przestając pisać. - Dlaczego to ty masz jej telefon?
Alice milczała chwilę
- Valkoinen - powiedziała krótko, ciężko i cierpko. Uznała, że to starczyło za całkowitą odpowiedź, bowiem skojarzenie które za nią szło, było proste.
Colberg zaklęła szpetnie. Kelner stojący w oddali zaczął się przybliżać. Kiedy jednak stanął tuż przy nich, nie wyprosił ich trójki za drzwi, lecz zapytał, czy może przyjąć zamówienie.
- Czy macie colę w butelce? - zapytała Camille.
Kelner spojrzał na dziewczynkę, uśmiechnął się, po czym pokręcił głową.
Alice chciała coś dodać, ale gdy przyszedł kelner, zerknęła na niego
- Chciałabym również poprosić o kawę - powiedziała spokojnym tonem, po obiedzie i lodach, to brzmiało jak dobra opcja, przynajmniej dla niej.
- A dla panienki woda mineralna, czy sok pomarańczowy? - zapytał mężczyzna.
Rozległo się kilka długich sekund, zanim Camille zrozumiała, że to ona została nazwana panienką.
- Uhm, sok - odparła. - Z chęcią wypiję sok.
Kelner wrócił prawie błyskawicznie. Okazało się, że napój Desmerais był ze świeżo wyciskanych owoców. Natomiast kawa Alice pachniała obłędnie. Naprawdę dziwiło, że Mary jeszcze nie spróbowała swojej.
- Piję ostatnio tyle kawy, że czuję bicie serca przez skórę nawet teraz - mruknęła Colberg, po części spodziewając się, w którym kierunku szły myśli Harper. - Przykro mi, że Sonia umarła - rzekła kompletnie obojętnym tonem. - Przynajmniej wykonała swoje zadanie - dodała po chwili. Wnet wróciła do pisania.
Harper mruknęła
- Mi też jest bardzo przykro, ale jej zabójca też już nie żyje - dodała
- Okazało się, że Lumi, po tym jak Tuoni opuścił jego ciało i zajął ciało Joakima… No Lumi odzyskał swoje ciało i chyba się wściekł, bo podpalił im kasyno - sprzedała Mary informację.
Mary znów przestała pisać. Splotła dłonie i oparła o nie podbródek. Zastanawiała się nad czymś przez dłuższy moment.
- To mogło tak wyglądać - mruknęła Mary. - Był jedynym człowiekiem, który mógł to uczynić. W rzeczywistości jednak to ja spaliłam kasyno - mruknęła.
Alice milczała chwilę, kontemplując teraz, że Tuonetar ją okłamała?
- Czyli… Albo bogini śmierci mnie okłamała, albo tego nie wiedziała. Tak czy inaczej, złapali mnie, ale przez pożar na górze, była zmuszona pomóc mi stamtąd uciec. Bo, no cóż… Spopielonego ciała nie przejmie - powiedziała wprost jak sprawa wyglądała
- W takim razie nie możemy tu wszystkie przebywać zbyt długo. Moje zmysły to najgorszy szpieg. Tuonetar widzi i słyszy przeze mnie. Jeśli chcesz mi coś przekazać, mów śmiało, jeśli jednak to wszystko, polecam szybkie ewakuowanie się, zanim zwali nam się na głowę kolejny morderca mafii - Harper nie była pewna, czy Mary zna jej sytuację. Wiedziała, że jej dusza tak, ale w tej chwili spoczywała w jej torebce, nie mieszkała w środku osoby siedzącej przed nią przy stoliku.
- Ale najpierw dokończę mój sok - zastrzegła Camille.
Mary jeszcze przez chwilę rozmyślała, po czym wróciła do pisania.
- Tak jak mówiłam, Lumi był jedynym człowiekiem, który mógł podpalić kasyno. W chwili wybuchu pożaru znajdowały się w nim cztery osoby. Albinos, morderca o imieniu Jyri, ty oraz Jasper Fortuyn. Wasza dwójka była uwięziona, Jyri bezwzględnie lojalny, więc jedynie Lumi mógł podłożyć ogień. W rzeczywistości jednak to ja włamałam się do komputerów w centrum dowodzenia informatycznego Valkoinen i zainstalowałam na jednym z nich napisany przeze mnie program. Zamierzałam jedynie usmażyć płytę główną, tak aby sparaliżować system przekazywania informacji w Valkoinen, jednak to wszystko okazało się znacznie bardziej łatwopalne, niż spodziewałam się - mruknęła. - Dlatego też nie obawiam się tego, że ktoś zwali nam się na głowę. Tuonetar może wiedzieć, gdzie jesteśmy, jednak w jaki sposób może skoordynować pracę swojego zespołu bez centrum informatycznego? Na pewno wkrótce rozwiążą ten problem, jednak jestem pewna, że mamy jeszcze przynajmniej kilka godzin, kiedy wydajność Valkoinen nie będzie na tym samym poziomie, co wcześniej. Kasyno było ich sercem. Ja je spaliłam.

Dopiero teraz sięgnęła po filiżankę kawy i upiła z niej łyk.
Alice kiwnęła głową
- W takim razie… W takim razie piękna robota… - stwierdziła i wręcz upiła toast na cześć Mary swoja kawą.
- Tymczasem ja… No… Zostałam sama. Jasper szaleje po mieście opętany mocą córki bogów śmierci… Sonia zapewne już trafiła do Tuoneli, tak jak reszta umartwionej części Helsinek, które de facto po drodze całe uśpiłam… Chyba całe… A jedyne szczęście w tym wszystkim to to, że trafiłam na taką wspaniałą towarzyszkę spacerów jak Camille - skinęła głową na małą blondynkę i dalej popijała swoja kawę.
Mary skinęła głową. Następnie nachyliła się do Desmerais i jej twarz pękła. Przynajmniej tak to wyglądało. W rzeczywistości Colberg spróbowała uśmiechnąć się do dziewczynki.
- Powiedz mi, droga Camille - rzekła obłudnie, fałszywie słodkim głosem. - Czy chciałabyś z nami zostać i nam pomóc? Oraz może trochę pospacerować, skoro to lubisz? Chyba nie chcesz wracać do IBPI, a może jednak?
Desmerais zastanowiła się.
- Uciekłam z IBPI, bo kazali mi zamieszkać u tej wrednej ciotki, ale teraz nie mam żadnych planów, skoro Imogen nie żyje - mruknęła po chwili. - Nie mam co robić.
Alice przysłuchiwała się ich rozmowie, chwilę milcząc
- Cóż, przed tym jak nowy szef Kościoła okrzyknął mnie zdrajcą i teraz zapewne i nieświadomy Kościół będzie mi siedzieć na karku, zdołaliśmy wysłać dwie osoby spokrewnione z Aalto w dwa miejsca przebywania wersetów. Tymczasem, ja spieprzyłam z tym w Domu Kultury - powiedziała cierpko
- Spodziewam się, że raczej go nie dostaniemy - dodała jeszcze, do zmienionego tematu. Zerknęła na Camille
- Dlatego chwilowo nie mam co robić. Nawet nie wiem co powinnam robić, czuję się jakbym grała w jakąś grę z czasem… W Pacmana, i te cholerne duszki to Valkoinen. A ja biegam po Helsinkach i okolicy - pokręciła głową.
Mary odchrząknęła.
- Zdaje się, że jesteś jedną z tych osób, które lubią metafory - mruknęła. - Czyli ile znasz wersetów? Mogłabyś je podyktować? Przypominam, że celem jest zebranie wszystkich wersetów. Dlatego chcę wiedzieć, które posiadamy, a gdzie znajdują się te, których nam brak - mruknęła. Coś kliknęła i choć Alice tego nie widziała, poczuła pewność, że Colberg otworzyła edytor tekstu, by zacząć spisywać wszystkie ważne informacje.
- Ja chyba chciałabym drugi sok - rzekła Camille.
Alice zastanawiała się chwilę, zamknęła na moment oczy, przypominając sobie wersety
- Jeśli chcesz Camille, to zamów następny. Na pewno jest dobry, jeśli z prawdziwych owoców świeżo wyciskany - powiedziała jej uprzejmie, po czym spojrzała na Mary
- Znam ich pięć. Z czego jeden, który nie pochodzi od żadnej z sów, tylko z pewnej wizji, którą miałam jeszcze nad Jeziorem Bodom. Nie jestem pewna, czy powinnam ci go podyktować, bo nie wiem którym jest z kolei i czy to nie będzie prezent dla Valkoinen, jeśli powiem go na głos dla uszu Tuonetar - po czym powiedziała jej pierwsze trzy wersety, następnie wspomniała o tym, że Valkoinen ma czwarty i zranili sowę, której jej nie udało się odratować, wyjaśniła, że piątego, szóstego nie zna, a siódmy to chyba ten który jest z wizji i go nie poda na głos, po czym podała jej ten z Aalborga i Essen, czyli ósmy i dziewiąty.
Mary wszystko zapisywała.
- A gdzie znajduje się piąty, szósty i siódmy? - zapytała. - W jaki sposób utraciłaś czwarty?
Camille tymczasem wstała z krzesła i ruszyła do kelnera, aby złożyć kolejne zamówienie.
- Nie martw się, wszystko co tutaj zapisuję, jest szyfrowane. Jeżeli chcesz mi coś powiedzieć, jednak nie chcesz, aby Tuonetar to usłyszała, to możesz zamknąć oczy i napisać to na klawiaturze. O ile dobrze piszesz na klawiaturze. Nie sądzę, że Tuonetar była w stanie dowiedzieć się, co jest pisane po samym zmyśle dotyku. Każdy wciskany klawisz jest identyczny. Jedyna różnica to mikroskopijne zmiany w ułożeniach palców, które zachodzą błyskawicznie. Nie będzie w stanie dowiedzieć się niczego, o ile nie potrafi czytać w twoich myślach.
Alice uniosła brwi
- Faktycznie… Faktycznie, gdybym napisała to na klawiaturze, nie dowiedziałaby się co to. Nie sądze, by miała w pamięci coś takiego, jak wygląd klawiatury. Hmm… Dobra, mogę ci zapisać kilka rzeczy… - śpiewaczka zgodziła się i poczekała, aż Mary obróci do niej laptop, przed czym zamknęła oczy i nadstawiła dłonie w pozycji gotowej do pisania.

Mając pod palcami klawiaturę, przesunęła nimi po niej, badawczo. Zmarszczyła lekko brwi, przypominając sobie w którym rzędzie, był który znak. Zapisała w ten sposób wolny werset. Kilka liter jej się poślizgnęło, ale sens był do odczytania. Dopisała, że Ismo pojechał z członkiem Kościoła i IBPI, zapewne z Lotte do Seinäjoki. Dopisała, że brat Jelle i Jaspera, Emerens, wybrał się odczytać werset, który IBPI zabrało z Włoch, tymczasem któryś, zapewne szósty został już odczytany przez IBPI i zna go Lotte, bo sowy się bulwersowały o to i chcą zemsty za to co ona i jeszcze jeden detektyw uczynili ich siostrze. Dodatkowo napisała, że w związku z tym, że Tuoni ożywił ciało Joakima i udaje, że jest nim, de Trafford przejął kontrolę z pozycji szarej eminencji. A przynajmniej tak usłyszała. Co więcej, do Helsinek leci Kirill Kaverin i że wpadła na niego w Petersburgu, po tym jak Noel pomógł jej uciec z Hotelu Kamp.

Alice wzięła głęboki wdech, bo to jednak było męczące, takie klikanie z pamięci
- Już - oznajmiła i otworzyła oczy, dopiero, gdy Mary zabrała laptop. Colberg przez chwilę czytała, po czym sama opuściła powieki. W tym czasie Camille wróciła z sokiem pomarańczowym. Odrobina miąższu pływała na samym wierzchu, stanowiąc wybitny dowód o świeżości napoju.
- Czyli znasz pięć wersetów, IBPI posiada dwa kolejne, trzeci w tej chwili próbują zdobyć w Seinäjoce, natomiast jeden został zgubiony… a jeszcze jednego brakuje - mruknęła.
Harper mruknęła
- Jeden się powtarza dwa razy - powiedziała
- Myślę że to jest jak refren w piosenkach - wyjaśniła. Zastanawiała się
- Z czego Valkoinen nie zna… jeśli dobrze liczę, to dwóch? Chyba, że zdołali je odczytać jakimś cudem wcześniej, ale sądzę, że wtedy zniszczyliby mieszkania haltii, które je trzymają, tak jak to zrobili w Domu Kultury tutaj - wyjasniła swoja myśl.
- I jeśli nam szczęście będzie sprzyjać, to ich nie dostaną… Mam taką ogromną nadzieję - powiedziała poważnym tonem.
- Rozumiem - mruknęła Mary. - Z tego, co widzę, to sprawy układają się całkiem pomyślnie. Opowiedz mi proszę o tym czwartym wersecie z Domu Kultury, już któryś raz cię o to proszę - warknęła. - O tym zgubionym.
Śpiewaczka westchnęła ciężko
- Nie unikam tego tematu przypadkiem. Możliwe, że trochę mi odbiło z powodu desperacji… Zebrałam część ziemi, do której przywiązana była haltija. Była w złym stanie. Rozmawiałam z inna haltiją, powiedziała mi, że będzie spać przez około 40 lat… Chyba, że pomoże jej jakaś haltija z vaki wody. Konkretnie, wieloryb mieszkający w Jeziorze Bodom, powinien mieć tyle mocy. Pojechałam tam. Weszłam do wody. I na wszystko co święte, byłam przekonana, że kontaktuję się z tą haltiją wody… Najwidoczniej jednak, mój zmęczony tym tygodniem umysł zrobił sobie ze mnie jaja w najlepszym momencie. Gdy podpowiedział mi, że powinnam wysypać tę ziemię do wody, bo to pomoże sowie…

Mary wybuchła śmiechem tak nagle i niespodziewanie, że opluła kawą monitor komputera. Następnie wzięła chusteczkę i już bez śladu wesołości na twarzy zaczęła wycierać wilgoć z drogiego sprzętu.

- No i tak oto właśnie straciłam ziemię z sową i opcję odzyskania wersetu. Albo nie odzyskamy go nigdy, a sowy i do mnie będa miały vendettę, albo gdy zrobiłam to, Saleja przeniosła się na powrót do reszty ziemi w Domu i w takim razie, ktoś mógłby spróbować jej pomóc. Tylko, ze to musiałby być bardzo silny szaman, bo tu trzeba by było albo sięgnąć do energii wodza vaki mądrości i prawdy, albo no… Poszukać tego wieloryba - dokończyła Alice, nie widząc w tym wszystkim nic zabawnego. Mówiła przecież, najszczerszą prawdę, nie pojmując nawet jak zabawnie to wszystko brzmi.
Mary skinęła głową.
- Czyli mamy teraz do wykonania dwa zadania - rzekła. - Musimy włamać się lub przekupić kogoś w IBPI, aby zdobyć trzy wersety, a także udać się do tego twojego sowiego informatora i wpuścić mu wpierdol za oszukanie cię z tym wielorybem. Niech wymyśli jakieś zadośćuczynienie, skoro naważył tyle piwa.
- Ja nie piję piwa - mruknęła Camille, jakby mechanicznie.
- Tak właściwie ja swój cel, czyli zemstę na Valkoinen, częściowo spełniłam. Wcale nie zależy mi na tym, aby Dahl odzyskał swoje ciało. Mimo to i tak chciałabym rozwiązać tę zagadkę do końca - mruknęła. - Od dłuższego czasu żadna gra mnie tak nie wciągnęła, jak ta.
Zdawało się, że dla Colberg to była zabawa.
Alice przechyliła głowę
- Może i nie chcesz, żeby odzyskał ciało, ale mimo wszystko macie parę cech wspólnych…
Mary wyjrzała na nią zza komputera z miną wyrażającą szczyt konsternacji i niedowierzania.
- Tak, wiem… - rzuciła krótko w ripoście na jej spojrzenie.
- Nieważne… Dobra… Tak sobie myślę, IBPI teraz współpracuje z kościołem Konsumentów. Nie wiem jak jest teraz, ale tak… Rozumiem jednak, że o mnie nadal myślą, że szefuję KK, więc jestem skreślona, Camille od nich wieje, a ty udajesz, że nie żyjesz, więc nie mamy jak się z nimi po dobroci skontaktować? - zapytała, trochę retorycznie, ale jednak pytała.
- Stąd właśnie moje pytanie - mruknęła Mary. Spojrzała na dziewczynkę. - Zapytałam, czy Camille chciałaby nam pomóc.
Desmerais spojrzała na nią bez śladu zrozumienia w oczach.
- Camille może jest młoda i obecnie ucieka, ale to wciąż strażniczka w Ergastulum na Antarktydzie. Jesteś cenna dla IBPI, wybaczą ci wszystko. Nawet jeżeli podepniesz w pewien ważny laptop pewnego ważnego pendrive’a - mruknęła Colberg, patrząc na dziewczynkę.
W pierwszej chwili alice, niczym porządny detektyw IBPI, lekko się zbulwersowała i chciała już zaproponować opcję z próbą po prostu nawiązania z nimi kontaktu przez Camille. Nagle jednak… Nagle jednak przemówiła do niej myśl, czysto Konsumencka… Zabawa w wykradzenie czegoś IBPI. Hm… Przeniosła powoli wzrok na Camille i wyczekiwała jej odpowiedzi, kończąc dopijać swoją kawę, odstawiając filiżankę na spodek i odsuwając go.
- Ale to… nie brzmi dobrze. Nie sądzę, żeby dziadek był ze mnie dumny, gdybym zrobiła coś takiego - mruknęła. - To takie nieuczciwe.
- Camille, jak wielu ludzi zamordowałaś w życiu? - Mary postanowiła walnąć prosto z mostu. - Czy odbieranie życie przychodzi ci z większą łatwością, niż wpięcie małego pendrive’a do komputera? I to tylko po to, abyśmy my poznały informacje, które Alice i tak by uzyskała, gdyby nie Tuoni? Pomyśl logicznie, proszę.
Desmerais wydawała się zbita z pantałyku. Spojrzała na Alice.
Harper kiwnęła głową
- Wiesz, że byłam detektywem w IBPI. Gdyby nie to jak wpłynęli na mnie władcy Tuoneli, też bym mogła normalnie rozmawiać o tych wersetach, a tak… Jestem sama. Teraz jesteście ze mną wy, ale nadal ja i Mary nie mamy jak zdobyć tych wersetów normalnie… Stąd sądzę, że to nic złego. Nie rozwalimy nikomu komputera. Po prostu chcemy te wersety - wyjaśniła spokojnie dziewczynce.
Camille zamknęła oczy. Zastanawiała się przez moment i dopiero wtedy je otworzyła.
- Dobrze, zrobię to - rzekła. - Ale wolałabym, aby nigdy nie dowiedzieli się, że to przeze mnie - spojrzała na Mary.
- To się da zrobić - Colberg uśmiechnęła się szczerze. - Musisz być tylko przebiegła. Niczym ninja.
- Niczym Camille - sprostowała dziewczynka..
Alice uśmiechnęła się lekko do blondynki
- Dokładnie jak Camille. A nawet jak Super Camille. Wtedy wyjdzie najlepiej - podpowiedziała jeszcze. Zerknęła na Mary
- Masz samochód? - zapytała.
- Wynajęty - odpowiedziała Mary.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 08-05-2018, 18:28   #477
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Nowy telefon Camille

Dopiły kawy. Camille natomiast dokończyła swój drugi świeżo wyciskany sok pomarańczowy. Przez chwilę milczały, spoglądając na siebie i mierząc się wzrokiem. Alice w najgorszym momencie znalazła dwie całkiem przydatne towarzyszki. Zdawało się, że modlitwa naprawdę pomogła, a Bóg ją wysłuchał. Albo ten chrześcijański, albo może któryś z helsińskich. Lub też to wszystko było jedynie niezwykle szczęśliwym zbiegiem okoliczności. Tylko… jak wiele dobrego z tego wyniknie? Desmerais zagryzła wargę, zastanawiając się nad czymś, kiedy Colberg szybko pisała na komputerze. Wnet wyciągnęła z niego pendrive’a i podała dziewczynce, która zacisnęła na nim dłoń, a następnie schowała do kieszeni.
- Chyba wiem, gdzie to podłączę - mruknęła mała. - Obiecujesz, że nie wyrządzę tym krzywdy IBPI? Nie zamierzasz ich… nie wiem, spalić, tak jak Valkoinen - oczy Camille zwęziły się nieznacznie, jak gdyby nie w pełni ufała Mary.
- Nie tym razem - kobieta odpowiedziała. - Nie tym razem - powtórzyła ciszej, bardziej jakby do siebie.
- Gdybym cię kompletnie nie znała, to bym się nie zgodziła. Jednak tak właściwie… - blondynka zastanowiła się przez moment - ...może jesteśmy trochę podobne. Uciekinierki z IBPI.

Mary skinęła głową. Zdawało się, że niechętnie rozmawiała z ludźmi, a tym bardziej z dziećmi, jednak tym razem musiała znaleźć w sobie siłę. Dobrze wiedziała, jak wiele zależy od Camille. Następnie spojrzała na Harper.
- A co ty teraz zamierzasz? - zapytała.

Alice zerknęła na Mary
- Cóż, do tej pory nie miałam planów poza snuciem się po mieście i ukrywaniem przed Valkoinen. Z tytułu swojej sytuacji stałam się nieco… Uziemiona, zwłaszcza przez brak dostępu do jakichkolwiek informacji o wersetach. W zasadzie planowałam czekać na ewentualny znak z nieba, lub koniec świata. Teraz natomiast chyba mogę spokojnie rzec, że możemy się wybrać do tej sowy, która mnie źle pokierowała? A co potem, to czas pokaże… - dodała i skrzyżowała ręce przed sobą.
- Tak, nie ma sensu robić na tym etapie zbyt długofalowych planów. Kiedy jest tyle zmiennych, o których nie mam pojęcia - mruknęła Mary lekko zirytowana, że jest tak wiele niewiadomych. - Jednak pójdziesz do tej sowy sama. Mam nadzieję, że nie przeceniasz moich umiejętności duchowej dyplomacji. Będę znacznie bardziej przydatna zupełnie gdzie indziej, robiąc zupełnie inne rzeczy. Nie potrzebujesz statystki u boku. Jeden cień za plecami w zupełności ci wystarczy.
- Będę mogła towarzyszyć ci, Alice - Camille zwróciła się do kobiety. - Ale tylko przez moment. Zamierzam włóczyć się po głównych ulicach Helsinek tak długo, aż IBPI mnie zauważy. To chyba najlepszy sposób na nawiązanie kontaktu z nimi - mruknęła.
Harper przyglądała się chwilę jednej i drugiej towarzyszce rozmowy
- Stąd do tej sowy mamy jakieś… - zastanawiała się moment, po czym wyciągnęła telefon i odpaliła Google Maps
- W sumie nie tak daleko… cztery przecznice idąc jedną ulicą - oznajmiła, po czym wyłączyła mapy. Zerknęła na Camille
- W takim razie będzie mi miło, jeśli chociaż przez chwilę mi potowarzyszysz Camille. Przeniosła za moment wzrok na Mary
- Będziemy w kontakcie. Jest jeszcze coś, co powinnyśmy omówić, czy zabieramy się do pracy? - zapytała, chcąc się upewnić co teraz.
- Chyba właśnie sposób kontaktu - Mary mruknęła w odpowiedzi. - Obawiam się, że niestety jesteśmy skazane na standardowe telefony. Choć jeżeli w helsiński konflikt zaangażowany jest sam Egzekutor do spraw Bezpieczeństwa, to możemy spodziewać się, że rozmowy będą monitorowane… Jeżeli rzeczywiście są tak poważni, jak to tylko możliwe, to mają środki porówywnywalne z amerykańską NSA i ich używają. Dlatego powinnyśmy uważać, aby nie używać żadnych słów kluczy, jak na przykład “Ukko”, “korona”, czy “wersety”.
- A ja nie mam telefonu - mruknęła Desmerais.
Alice zastanawiała się chwilę
- Zawsze możemy wybrać jakieś hasła zastępcze? Ustalić… nie wiem, szyfr? - zaproponowała. Zerknęła na Camille
- Może po drodze sobie kupisz? Myślę, że masz środków i na telefon i na kartę - zauważyła.
Blondynka zastygła w bezruchu, zastanawiając się.
- Ale chcę taki ładny, z klapką. Cały srebrny, albo fioletowy, może też być różowy.
Mary spojrzała na dziewczynkę. Wydawało się, że zaraz wypowie jakiś niezbyt przychylny komentarz, jednak okazało się, że wcale nie.
- To dobry pomysł - mruknęła. - Jeśli IBPI zobaczy, że posiadasz telefon, to mogą zastanawiać się, do czego on ci jest potrzebny. Natomiast słodką błyskotkę łatwiej byłoby wytłumaczyć jako dziecięcy kaprys.
Camille spojrzała na Mary spode łba, czując się mimo wszystko dotknięta jej dwoma ostatnimi słowami.
W tym momencie Alice przybyła Mary na ratunek
- Uważam, że róż jest bardzo dziewczęcy i takie kolorowy telefon zdecydowanie świetnie pasowałby ci do twoich ulubionych ubrań - pochwaliła dziewczynkę i choć różowy telefon z klapką kojarzył się Harper jedynie z Madison, natrętną znajomą z opery, to nie mogła oceniać osoby, po kolorze komórki, czyż nie?
- Nie ubieram się na różowo, ale lubię fiolet - odpowiedziała dziewczynka. - I też to trochę co innego ubrania, a biżuteria - mruknęła. Chyba nie tyle uważała komórkę za urządzenie do komunikacji, co bardziej za coś podobnego kolczykom, naszyjnikom i biżuteriom.
- To chyba wszystko mamy ustalone, tylko podamy sobie nasze numery telefonów - wyjęła kilka serwetek i zaczęła pisać po nich długopisem. - Postaraj się, Camille, aby nikt tego nie znalazł przy tobie - rzekła, podając jedną sztukę dziewczynce, a drugą śpiewaczce. - Jeżeli to wszystko… - zawiesiła głos - ...to musimy teraz chyłkiem ulotnić się stąd. Nie mam pieniędzy, aby zapłacić za to wszystko - skrzywiła się. - A w każdym razie jeszcze nie, choć już nad tym pracowałam. Niestety nie przyspieszę pracy banków.
Harper uniosła brew i zgarnęła serwetkę.
- Cóż, to ja zapłacę za te dwie kawy i soki Camille - zaproponowała honorowo, w końcu dostała kieszonkowe od małej blondynki nie na pierdoły, a napoje przy ‘stole narad’ to nie przelewki. Podniosła się i ruszyła do punktu, gdzie pozostawał kelner, by dać mu odpowiednią za napoje kwotę. Po chwili wróciła do obu pań i popatrzyła po stoliku
- No i z głowy. Możemy się zbierać - zaproponowała.
Camille w tym czasie grzebała w swoim plecaczku. Wyciągnęła plik banknotów i wyjęła dwa z nich. Jeden położyła na stole obok komputera Mary, a drugi wyciągnęła w stronę Alice.
- Dam wam po sto euro, ale tylko na ważne sprawy - zastrzegła. - Tak właściwie to i tak nie moje pieniądze - mruknęła.
Śpiewaczka czuła się naprawdę dziwnie z wizją, że przyjmuje pieniądze od, no jakby nie patrzeć, około dwunastoletniej dziewczynki? Nie marudziła jednak, czy nie wybrzydzała. Potrzebowała ich na tak zwaną czarną godzinę. Zerknęła na Mary
- Zadzwonię jak dowiem się co i jak z tą sową - oznajmiła prosto, chowając banknot koło zdjęcia Mary w torebce. Zawiesiła na nim spojrzenie przez dłuższą chwilę, zamyślona. Zapomniała o nim wcześniej, przez to całe zamieszanie ze spotkaniem. Jednak, co miała z nim zrobić..? Polizać i przykleić je jej do czoła, z nadzieją że zadziała i dusza przejdzie z pojemnika do ciała? Tak to chyba nie działało…
- To wy dwie idźcie - rzekła Colberg. - Ja ruszę za wami, ale dopiero po chwili. Sądzę, że Valkoinen jest sparaliżowane, ale mimo wszystko wolałabym, aby Tuonetar nie znała kierunku, który obiorę - mruknęła.
- A to nam nie przeszkodzi? - zapytała Camille. - Mam na myśli ten plan z pendrivem. Jeżeli ta bogini o nim wie, to nie wystarczy, że zatelefonuje do IBPI?
Mary zamyśliła się.
- Myślę, że z tego powodu powinnyście się pospieszyć - mruknęła z lekkim uśmiechem. - Poza tym szanse, że IBPI uwierzyłoby Tuonetar są małe. Zabrzmiałoby to jak wymyślone kłamstwo, które ma cię z nimi poróżnić. Zastanawiam się, czy zmienia coś to, że Kościołem będącym obecnie w sojuszu z IBPI przewodzi Tuoni. Jednak myślę, że nie, bo nawet gdyby Antarktyda usłyszała z ust Dahla o czymś takim, to bóg śmierci nie miałby jak wiarygodnie wytłumaczyć, skąd posiada taką wiedzę.
Śpiewaczka mruknęła
- Czyli, miejmy nadzieję, rzeczywiście są sparaliżowani tą informacją, tak czy inaczej jednak, lepiej jak się pospieszymy. A po drodze kupisz sobie kartę Camille. Zapiszę sobie numer, ale jeśli chcesz ładny telefon, to już pewnie będziesz musiała wybrać go sobie sama w jakimś salonie, jak się potem rozejdziemy - zaproponowała dziewczynce i wskazała wyjście z Ravintola Savu.
Pora było ruszać.

Cztery przecznice dzieliły Alice od parku, w którym znajdowała się haltija. Dzień w dalszym ciągu był przyjemny, choć tylko pod względem pogodowym. Kiedy śpiewaczka spojrzała na panoramę miasta, wciąż dostrzegała dym ciągnący się nad nieszczęsnym wieżowcem. Łączył niebo z ziemią i przypominał jeden wielki wykrzyknik. Stan alarmowy, w jakim znajdowała się Finlandia, nie mógłby być jeszcze bardziej widoczny.
- Mam nadzieję, że nie spadnie meteoryt - mruknęła Camille, kiedy przekraczały most. - Znałam jedną osobę, która szła sobie spokojnie na spacerze, wyciągnęła rękę i przeleciał przez nią malutki kosmiczny odłamek, mający mniej niż jeden centymetr, ale za to ogromną prędkość. Nie zmyślam, naprawdę tak było!
Alice zabawiała Camille rozmowa podczas trasy. Była nieco niespokojna, więc i jej pomagało to się rozluźnić. Przy historyjce o meteorycie, aż się lekko wzdrygnęła i spojrzała w niebo
- Cóż… Ostatnio był tylko śnieg. Dziś nie wygląda jakby się zanosiło na zmiany pogodowe, ale meteoryty… To by było ciekawe uwieńczenie… Byle nie w nas - zasugerowała, pół żartem, pół serio. Sprawdziła nazwę ulicy, która wprost doprowadzi je do parku, Liisankatu nadawała się do tego chyba najlepiej. Zerknęła znów na Camille
- Idziemy cały czas prosto. Po drodze znajdźmy jakiś kiosk, tam kupimy ci kartę z numerem telefonu. Jak już wybierzesz sobie telefon, to od razu ją tam wsadzisz. Może być? - zasugerowała kobieta.
- Pewnie - odpowiedziała dziewczynka. Wnet przystanęła na ulicy i spojrzała na sklep. - Patrz, mają tu elektronikę! - ucieszyła się.
Rzeczywiście, całkowicie przypadkowo przystanęły przy lokalu zajmujacym się sprzedażą telefonów, telewizorów i komputerów.
- Pomożesz mi wybrać? - zapytała Camille. - Nie wiem, czy będą chcieć sprzedać telefon komuś w moim wieku… zwłaszcza że nie znam fińskiego - mruknęła.
Śpiewaczka zerknęła na wskazany przez Camille sklep
- Hm, jasne. Pomogę ci. Chodźmy - zgodziła się i ruszyła od razu w stronę sklepu wskazanego przez blondynkę. Miała nadzieję, że znajdą w nim model, który będzie jej odpowiadał.

W środku panowały pustki. Nikt nie myślał w taki dzień, jak ten, o kupowaniu sprzętu elektronicznego. Możliwe było również, nawet w zwykłe dni lokal nie cieszył się klientelą, choć tak właściwie nic nie wskazywało na to, żeby rzeczywiście tak miało być. Było czysto, przejrzyście, a modele nie wydawały się przecenione. Camille od razu pospieszyła ku stoisku z telefonami. Musiała stanąć na palcach, gdyż było ustawione dość wysoko. Spoglądała uważnie na każdą komórkę, jak gdyby od tego wyboru zależało jej życie.
- Który ci się bardziej podoba? - zapytała, spoglądając na telefony. - Te trzy są najciekawsze według mnie.
Wskazała miniaturową, okrągłą komórkę z klapką, całą białą z fioletowym kwiecistym wzorkiem. Następnie pokazała Alice model o bardziej prostokątnych, brzydszych kształtach, który był cały różowy i wykonany z połyskującego brokatowo plastiku. Trzecia komórka zdawała się najnormalniejsza - cała srebrna. Nawet dość elegancka.
Alice zastanawiała się chwilę
- Hmm… Myślę, że ten z fioletowymi kwiatami jest całkiem ciekawy - stwierdziła. Sama lubiła takie motywy, więc jeśli któryś miałaby wybrać dla siebie według swojego upodobania z tych trzech, pewnie wybrałaby właśnie ten. Róż nie był w jej stylu, a srebro było zbyt oficjalne, zbyt ‘normalne i firmowe’ w jej mniemaniu.
- Mi też podoba się najbardziej - Camille ucieszyła się.

Stanęły w kolejce do kasy. Która nie była zbyt długa, jako że w sklepie świeciły pustki. Tak właściwie po prostu stanęły przed kontuarem, za którym nikt stał.
- Przepraszam, jest tu kto? - Camille zawołała po angielsku, tym samym wywołując mężczyznę w średnim wieku z zaplecza. Alice zauważyła na jego twarzy ślady niedawnego płaczu, choć teraz trzymał się raczej dobrze. Czy i on stracił bliską osobę? Telewizor stojący w znajdującym się nieopodal dziale był ustawiony na stacji z lokalnymi wiadomościami. Bez przerwy przypominały o wszystkich tragediach ostatnich dni. Neonowy, migający napis zapełniał całą przestrzeń ekranu, nie licząc paska z wiadomościami na samym dole.


- …ogłoszony stan zagrożenia terrorystycznego spowodował mobilizację sił militarnych. Rzecznik Maavoimatu, fińskich wojsk lądowych, zapowiada patrole ulic ze szczególnym uwzględnieniem godzin wieczornych i nocnych…
- Czym mogę służyć? - zapytał sprzedawca.
Harper dłuższą chwilę obserwowała ekran telewizora. Wzdrygnęła się, wracając na ziemię, gdy mężczyzna stanął przed nimi i zagadnął
- Yhm tak… Chciałyśmy zakupić telefon. Ten model, biały w fioletowe kwiaty - Alice wskazała o który im chodziło. Nie chciała wracać myślami do nieszczęść, które miały miejsce w Helsinkach. Dziś w sporej części za jej sprawą.
A jednak telewizor cały czas gadał.
- ...według sondaży ulicznych fundacji religijnej trzydzieści siedem procent finów uważa, że jesteśmy świadkami końca świata. Z czego około osiemdziesiąt procent osób jest przekonanych o udziale terrorystów z Bliskiego Wschodu i zbliżającej się Trzeciej Wojnie Światowej, natomiast pozostałe dwadzieścia wini zjawiska paranormalne. Śnieżyca w Helsinkach jest tylko jednym z dziwnych, niewyjaśnionych zjawisk, które według nich miały ostatnio miejsce…
- O, bardzo dobry model - pochwalił sprzedawca. Lekko drżał, jakby z trudem trzymał się na nogach, jednak za wszelką cenę chciał nie dawać tego po sobie poznać. - Proszę mi podać.
Kiedy Camille to uczyniła, zeskanował kod, po czym wypowiedział cenę telefonu. Desmerais miała już przyszykowane pieniądze.
- Czy to pierwszy telefon naszej młodej damy? - mężczyzna spróbował się uśmiechnąć, choć kiepsko mu to wychodziło. Teraz wyglądał przez to tylko smutniej.
Alice postarała się wesprzeć go i również się uśmiechnęła. Zerknęła na Camille
- Pan pyta, czy to twój pierwszy telefon - przetłumaczyła jej szybciutko, podając z powrotem blondynce pudełko z zakupionym telefonem.
- Co chwilę dostaje jakieś telefony… no wiesz, na misje - mruknęła ciszej. - Ale tam daleko na północy korzystamy z innego aparatu. Mam za to wystrzałowy odtwarzacz MP3.
Harper przeniosła spojrzenie na sprzedawcę
- No do tej pory wybierano je za nią. A dziś mamy… No powiedzmy specjalny dzień, więc wybrała go sobie sama - oznajmiła mężczyźnie Alice.
- Mam dla pana dobrą, uprzejmą radę… Niech pan zmieni stację, bo dziś tylko przygnębienia można się nabawić od tych wiadomości. To wszystko przyszło i minie, jak każda burza… Dobrego dnia życzymy - powiedziała rudowłosa i skinęła Camille w stronę wyjścia. Kartę telefoniczną będa musiały zakupic w jakimś kiosku, więc lepiej, jak już stąd pójdą…

Sprzedawca spojrzał na telewizor.
- E… tak, ma pani rację.
Ruszył w stronę działu, aby wyłączyć urządzenie. Camille i Alice natomiast do wyjścia. Kiedy przybliżały się do niego, słyszały cichnący głos płynący z głośników telewizora.
- ...i choć większość doniesień o sprawach paranormalnych wydaje się kompletnie zmyślona, to otrzymaliśmy na nasz serwis kontaktowy filmik wykonany telefonem przez jednego z pracowników nadleśnictwa Espoo, należącego do zespołu oceniającego szkody pożaru w Oittaa. Otóż na nagraniu uwieczniono okrągłą sferę, która uniosła się z Jeziora Bodom, przypominającą bańkę mydlaną. W czternastej sekundzie nagrania pryska, ukazując…
Nagle telewizor zamilkł, a sprzedawca wrócił do pokoju, w którym wcześniej przebywał przed pojawieniem się Alice i Camille.
 
Ombrose jest offline  
Stary 08-05-2018, 18:29   #478
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Odzyskana nadzieja

Harper prawie się potknęła, słysząc te informacje o Jeziorze Bodom. Obejrzała się w stronę zgaszonego telewizora i otworzyła szerzej oczy. A jeśli to była Saleja? Jeśli jednak się udało? Jeśli potrzeba było tylko dużo dłużej poczekać? Wzięła głęboki wdech i ponownie odwróciła się w stronę wyjścia
- Chyba musimy się trochę pospieszyć. Mam dużo pytań do tej sowy… - rzuciła do Camille, kierując ją na powrót do wyjścia i w stronę najbliższego kiosku…
W nim kupiły kartę. Camille usiadła na krawężniku, starając się wcisnąć ją do swojej nowej komórki. Po włączeniu okazało się, że miała czterdzieści procent baterii i nie wymagała od razu ładowania, co było świetną wiadomością.
- O, udało się - mruknęła dziewczynka. - Przepisałaś już sobie mój numer? - zapytała, spoglądając na Alice trzymającą informacje o karcie dołączone wraz z opakowaniem.
Harper tymczasem wpisała telefon do Camille w telefonie Sonii i wybrała połączenie, żeby od razu puścić jej ‘strzałkę’, jednak sama nie spoglądała na jej wyświetlacz, by swojego numeru nie poznać i nie przekazać przypadkiem Tuonetar
- Proszę bardzo - oznajmiła Alice
- To teraz zmierzamy do parku. Chyba, że już planujesz ruszyć i szukać członków IBPI? - zapytała dziewczynkę.
Mała pokiwała głową, w dalszym ciągu siedząc na krawężniku. Zdawało się, że nie zamierzała się ruszyć z niego w najbliższym czasie.
- Będziesz bezpieczna beze mnie? - zapytała.
Alice przyglądała jej się, po czym uśmiechnęła się lekko
- Mam nadzieję - skomentowała tylko.
- W takim razie… Pójdę już? Uważaj na siebie Camille i jak coś to dzwoń, lub pisz - poprosiła ją, choć Harper doskonale wiedziała, że dziewczynka jest w stanie poradzić sobie w tym mieście, dziś, zapewne lepiej od samej śpiewaczki… Pomachała jej, nim ruszyła w dalszą drogę.
- Poprosiłabym cię o to samo… ale chyba byłoby kiepsko, gdybyś zadzwoniła, kiedy będę wkładać tego pendrive’a - Camille uśmiechnęła się smutno. - Ale jeżeli potrzebowałabyś mnie bezwzględnie, to będę sprawdzała wyświetlacz… i czekała na SMSa… - mruknęła. - Do zobaczenia, Alice. Powodzenia.
- Tak, zdecydowanie puszczę sms’a. Chyba, że będzie naprawdę źle, wtedy zadzwonię. Zawsze możesz ustawić telefon na wibracje, czyż nie? - zauważyła kobieta, jeszcze nim odeszła. Zobaczyła tylko, że Camille skinęła głową i uśmiechnęła się do niej lekko na pożegnanie.

Park, w którym znajdował się Fersaj, znajdował się już naprawdę niedaleko. Alice oceniła również, że w przeciągu tego czasu, kiedy była tu ostatnim razem, wcale nie przybyło tu ludzi. Wręcz przeciwnie, teraz wydawał się już kompletnie wyludniony, co naprawdę nie pasowało do atrakcyjności zarówno jego samego, jak i pogody. Wnet śpiewaczka znalazła drzewo, przy którym rozmawiała z haltiją. Zupełnie nie zmieniło się, potężne i piękne.
Fakt, że park stał się jakoś dziwnie kompletnie wyludniony, sprawił, że Harper nie czuła się lepiej, choć może dzięki temu, będzie mogła spokojnie ‘zabawić się’ z mapą po rozmowie z Fersajem
- Fersaju, jesteś tam nadal? Porozmawiasz ze mną, proszę? - zagadnęła, spoglądając na gałęzie drzewa i opierając palce na symbolu od Sarteja.
Nic jej nie odpowiedziało. Nawet nie była pewna, czy duch usłyszał ją i ignorował, czy też już nie znajdował się w tym miejscu. Zupełnie tak, jak nad Jeziorem Bodom i jak to się wtedy skończyło? Tak właściwie, po informacjach uzyskanych w sklepie elektronicznym… Alice nie miała pojęcia. A musiała się tego dowiedzieć.
Śpiewaczka spojrzała na symbol Sarteja. Czy to może w jakiś sposób z jego winy nie mogła się kontaktować już z sowami? Wcześniej rozmawiała dwa razy z Farją, więc wiedziała, że takie pogawędki nie były jednorazowe. Przyjrzała się symbolowi. Czy to z nim było coś nie halo? Potarła go, jakby to miało mu pomóc w aktywacji.
Wnet zapalił się, choć opieszale. Zdawało się, że Alice nie mogła korzystać z niego z taką pewnością, jak z telefonu czy komputera. Miał swoją własną naturę i to, czy zadziała, zdawało się zależeć głównie od jego chwiejnego nastroju. Kiedy Harper ponowiła swoje wołanie, usłyszała ciche burknięcie budzącej się haltii.
- Co tam? - rzuciła nerwowo, nie będąc jeszcze kompletnie na jawie.
Alice zerknęła ponownie po gałęziach drzewa, szukając Fersaja wzrokiem
- Mam do ciebie kilka pytań - zagadnęła zachęcająco, chcąc rozbudzić sowę i dać jej chwilę na rozkręcenie.

Na początku odpowiedziało jej tylko milczenie. Potem Fersaj, który wyłonił się zza zacienionych przez liście gałęzi. Wyglądał tak, jak gdyby przez tych kilka godzin zdołał upić się, zasnąć i obudzić z potężnym kacem.
- Mam swoje lata - mruknął. - A przebywanie na ziemi wymaga dużo energii… Mam nadzieję, że to coś poważnego.
Przez chwilę mamrotał coś pod nosem:
- Tymczasem ten z piór skubany siedzi w kniei i pływa kraulem w fontannach eteru - Alice z trudem rozróżniała słowa.
Śpiewaczka przyglądała się chwilę sowie w milczeniu, po czym wzięła wdech
- Życzysz więc sobie, żebym zadała pytania szybko, byś mógł na nie odpowiedzieć i wrócić do swojego drzemania? - zapytała spokojnym tonem.
Fersaj spojrzał na nią spode łba. Następnie pochylił się ku własnemu tułowiu i skubnął, jak gdyby ten punkt zaswędział go. I znów spojrzał na Alice.
- Nie przedłużaj, kobieto, i zadawaj pytania - rzekł. - Kiedy widzieliśmy się po raz ostatni? Skoro masz na sobie te same ubrania… czy to znaczy, że dzisiaj?
Alice kiwnęła głową
- Tak dzisiaj. Tylko ładnych kilka godzin temu… Teraz to już… Jakieś sześć. Byłam nad Jeziorem Bodom. Zabrałam tam ziemię Salei. Tylko, że na miejscu uświadomiłam sobie, że nie bardzo wiem co mam robić. Posłuchałam się podpowiedzi własnej intuicji… I gdy jak mi się zdawało, rozmawiałam do owego Rondora, wysypałam ziemię do wody. Szczerze powiedziawszy… Nie wiem co osiągnęłam w ten sposób. Czy wiesz może coś na temat Salei i jej ozdrowienia? Czy sowy mogą się jakoś między sobą kontaktować i przekazywać wieści? - zapytała na początek, ale widać było, że to nie ostatnie pytanie, które miała dla starej sowy.
Fersaj skinął głową.
- To jest możliwe, jak najbardziej. Jednak nie zawsze się udaje i to z najróżniejszych powodów. Obie haltije muszą znajdować się w tym samym wymiarze i tym samym stanie świadomości. Na dodatek muszą bezwzględnie skoncentrować się, aby nawiązać połączenie. Nawet wtedy szczególnie młoda lub niedoświadczona sowa nie będzie potrafiła utrzymać go zbyt długo. Jednak nie rozmawiałem z Saleją i nic o niej nie wiem. Pewnie o tym nie wspomniałem, więc możesz nie wiedzieć, ale spałem.
Harper kiwnęła głową
- Tak przepraszam… A czy jest jakiś sposób, byś mógł się bodajże z kimś skontaktować w tej sprawie? - zapytała
- Proszę? - dodała jeszcze. Bardzo jej zależało na tej wiedzy.
- Mogę spróbować - westchnął tak, jakby Alice wymagała od niego co najmniej wspinaczki na Mount Everest. A może i więcej. - Czy masz jeszcze jakieś prośby i pytania? Zanim zabiorę się do roboty? - zapytał.
Śpiewaczka kiwnęła głową
- Tak. Po pierwsze, czy moc symbolu może słabnąć? Używałam go kilka razy i teraz działa jakby… Ze spowolnionym zapłonem? - wskazała ręką na symbol sów na drugiej dłoni.
- Ech, dziecko - Fersaj skrzywił się, po czym zatrzepotał skrzydłami i sfrunął ze swojej gałęzi.

Zawisł w powietrzu półtora metra nad ziemią, wpatrując się w rękę Alice. Uważnie przypatrywał się znakowi, po czym dotknął go dziobem. Wywołało to dziwne uczucie. Śpiewaczka odniosła wrażenie, jak gdyby szpikulec stworzony z mgły i chłodu przebił jej dłoń. Nie było to jednak bolesne, choć do przyjemnych też nie należało. Następnie Fersaj zatrzepotał skrzydłami i wrócił z powrotem na gałąź.
- Odczuwam energię Tuoneli - rzekł. - Jestem przekonany, że coś z tego wymiaru próbuje blokować znak mojego brata. Tuoni, może Tuonetar. Stawiałbym na tę drugą, biorąc pod uwagę to, jak blisko z sobą jesteście.
Alice zbladła
- Teraz rozumiem… No tak… Z każdą godziną, jesteśmy coraz bliżej… Hm… To teraz inne pytanie… Hipotetycznie, jeśli masz jakiś zbiornik, w którym przez przypadek znalazła się czyjaś dusza, ale ciało dalej bez tej duszy żyje, jest jakiś sposób znany takiej mądrej sowie jak ty, by zwrócić duszę ciału? - zapytała, marszcząc brwi, by sprzedać mu tę informację w miarę najjaśniej jak mogła, bez nazywania rzeczy i osób po imieniu.
- O cholera - Fersaj mruknął. - Takiej wiedzy to ja nie posiadam. O ile w ogóle zrozumiałem pytanie - rzekł tak, jakby wcale to nie było takie pewne. - Też pytanie, czy coś zamieszkało w tym nośniku. Mówimy o magii fińskiego panteonu, prawda? - nagle zmrużył oczy, gdy przyszło mu do głowy, że Alice niekoniecznie musi mieć na myśli sprawy związane z haltijami i tutejszymi bogami.
Śpiewaczka mruknęła
- Nie jestem pewna. Znam tylko historię i widziałam przedmiot, w którym jest dusza. Jednak co dokładnie sprawiło, że została wyrwana ze swego ciała i jakim cudem to ciało dalej funkcjonuje, to już dla mnie wielka zagadka - odrzekła
- Byłam po prostu ciekawa, czy wiesz jak można coś z tym zrobić - dodała. Alice zamilkła, teraz zastanawiając się, czy ma jeszcze jakieś pytania do Fersaja
Fersaj zastanowił się.
- Pozwól mi chwilę pomyśleć. Najchętniej zobaczyłbym tę osobę osobiście. A przynajmniej przedmiot, w którym znajduje się ta dusza. Pierwszy raz słyszę o takim przypadku, dlatego doświadczenie, choć zazwyczaj jest moją największą zaletą, w tym przypadku nie może mi pomóc. Mogę jedynie spekulować, ale to najprawdopodobniej potrafisz i ty - westchnął.
Alice zastanawiała się chwile
- Jeśli chcesz, mogę pokazać ci ów przedmiot, w którym jest dusza - zaproponowała.
Fersaj ziewnął i wydawał się niezadowolony z tego, że Alice rzeczywiście miała przy sobie ów obiekt, ale skinął głową.
Tymczasem śpiewaczka wyciągnęła zdjęcie i pokazała mu je, mając nadzieję, że czegoś więcej się o tym wszystkim dowie.
- Na miłość wszystkich bogów - stary duch mruknął, po raz drugi zlatując z gałęzi. Pochylił się nad zdjęciem przedstawiającym dziewczynkę, wisząc w powietrzu. Spojrzał na nią, jak gdyby próbował rozpoznać osobę, którą przedstawiał obraz. Potem dotknął dziobem fotografii i zerwał się do lotu. Ponownie wrócił na swoją gałąź.
- To stare, zapieczętowane naczynie - mruknął. - I śmierdzi obcą, starą siłą gdzieś z dalekiego południa, zza morza. Gratulacje, zdołałaś mnie zaskoczyć. Zdaje się, że nawet ja nie jestem jeszcze wystarczająco stary, aby widzieć i wiedzieć wszystko - mruknął. Zamilkł na moment, zastanawiając się.
Alice mruknęła, sama zerknęła na zdjęcie, po czym schowała je do torebki
- Tak czy inaczej dziękuję za twoją opinię, może będę miała okazję dowiedzieć się o tym czegoś więcej później… - stwierdziła w zamyśleniu
- To chyba wszystkie pytania jakie do ciebie na razie mam… Już możesz spróbować skontaktować się z kimś w sprawie Salei - rzekła w końcu, prosząc sowę.
- Zrobię to za chwilę - obiecał. - Co do tego zdjęcia… myślę, że może być sposób, aby zwrócić tę duszę właścicielowi… - zawiesił głos, wpatrując się w Alice. - Choć to może nie być łatwe.
Śpiewaczka uniosła brew
- Jaki sposób? - zapytała jeszcze ciągnąc dalej wątek.
- Zdjęcie jest naczyniem, które przytrzymuje duszę. Jeżeli rozbić naczynie, dusza zostanie uwolniona. Jednak należy to zrobić umiejętnie, inaczej ulegnie zniszczeniu. Taki dzień, jak dzisiaj… Przesilenie Letnie, to możliwie najlepszy czas na rytuał. Jeżeli spalisz to w świętym ogniu, a właścicielka duszy nabierze w nozdrza dymu… wraz z nim do jej ciała powróci esencja ukryta w zdjęciu - mówił z całkowitą pewnością siebie.
Alice zmarszczyła lekko brwi
- Święty ogień? Rozjaśnij mi, co masz na myśli? Można go stworzyć, czy trzeba gdzieś znaleźć? - zapytała.
Fersaj ryknął śmiechem.
- Hehe… ogień, rozjaśnij… łapię! Całkiem sprytne! Dobry żart… - rzekł z uznaniem. Całkiem przypadkowo Alice kompletnie trafiła w poczucie humoru haltii. - Nie stworzysz boskiego ognia, no chyba, że jesteś boginią, a ja o tym nie wiem. Boski ogień może zostać stworzony tylko przez istotę boską, która jest jego uosobieniem. Zdaje mi się, że obydwoje znamy kogoś takiego… - Fersaj zawiesił głos.
Śpiewaczka dała się sowie ‘wyśmiać’. Jesli kiedykowliek opowiedziałaby komuś, że widziała jak sowa się śmieje, natychmiast uznanoby ją za zwariowaną… Chociaż, historia o wielorybie w jeziorze, czy cokolwiek innego z tego tygodnia już na dzień dobry załatwiłoby jej kolorowe papiery. Odczekała więc, a potem zastanawiała
- Em… Że… Surma? - zapytała trochę niepewnie i mając wszelka nadzieję, że się myli.
- Że Surma - haltija odpowiedziała twierdząco. - Na szczęście nie musi się zgodzić. Wystarczy, że napotkacie jej ogień. Wtedy będziecie mogły go wykorzystać. To znaczy, jeżeli ogar was wcześniej nie zabije, to pokrzyżowałoby plany. Nie trzeba należeć do mojego vaki, aby o tym wiedzieć.
Alice mruknęła cicho. Zastanawiała się nad tym, jak niby można by było to wszystko zorganizować, ale na razie nie miała pomysłu
- W każdym razie dziękuję za podpowiedź - odrzekła. Teraz sowa mogła spokojnie przejść do kolejnego zadania, czyli próby skontaktowania z kimś ze swojej vaki.

Kiedy Alice mu o tym przypomniała, Fersaj skinął głową, po czym zamknął oczy. Wydawało się, że znów zasnął. Nic nie wskazywało na to, że łączył się z kimkolwiek lub czymkolwiek prócz świata snów i koszmarów. Trwało to kilka minut, po czym otworzył oczy i spojrzał na Alice.
- Już wszystko wiem - rzekł.
Harper czekała jednak cierpliwie, a gdy otworzył oczy i oznajmił , że wszystko wie, popatrzyła na niego z wyczekiwaniem
- I? I czego się dowiedziałeś? - zapytała.
- Saleja żyje. Narodziła się na nowo. Rondor pomógł. Gratulacje - sowa skrzywiła się… A może uśmiechnęła? Ciężko było powiedzieć. - Pewnie powinienem ci podziękować jako przedstawiciel mojego vaki. Jednak masz u mnie i tak ogromny dług wdzięczności, więc chyba sobie jednak odpuszczę - mruknął. - Biedna Saleja błąka się po lesie. Nie ma swojego drzewa, żadnej kotwicy, która trzymałaby ją w tym wymiarze. Jeżeli jej prędko nie odnajdziesz, powróci do Puszczy Tapia i Mielikki… A taki wymuszony powrót to trauma dla haltii. Może stracić pamięć, a jej cechy osobowości i charakter ulegną zmianie. Musisz się spieszyć, Alice…
Harper zmarszczyła brwi
- Po lesie w okolicy jeziora Bodom? - zapytała, dla upewnienia, że dokładnie o tym lesie mówią. Jeśli tak, nie było za wiele czasu, potrzebowała skontaktować się z Mary, bo musiały tam czym prędzej pojechać… A przynajmniej ona. Wyciągnęła telefon i czekała już tylko na potwierdzenia informacji od Fersaja, by zacząć pisać wiadomość.
- Tak - odpowiedział duch. - Jest okropnie przestraszona. W jej głowie szaleje czysta panika. Aż nieprzyjemnie było nawiązywać z nią kontakt. Nie byłem w stanie przemówić jej do rozsądku. Jednak pod względem zdrowia jest już jak najbardziej sprawna. Chyba jesteś winna Rondorowi “dziękuję”, bo dobrze wykonał swoją robotę.
Alice kiwnęła głowa, po czym napisała szybki sms

Cytat:
Sowa jest w lesie, potrzebuję podwózki… Zjazd na rondo od strony Liisankatu. Chyba, że mam łapać taxi?
Wysłała wiadomość do Mary
- Dziękuję ci za informacje Fersaju, czy możesz przekazać Salei by trzymała się terenu na którym był wcześniej ośrodek z domkami letniskowymi? Koło miejsca gdzie wcześniej rozsypałam tamtą ziemię, do której była przywiązana? - poprosiła jeszcze i schowała telefon.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 08-05-2018, 18:32   #479
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Usługa pro

- Mogę to do niej powiedzieć, ale nie wiem, czy to do niej dotrze. Nie wiem, czy kiedyś widziałaś sowią panikę, to koszmar. Kiedy byłem młody i nieopierzony, też czasami na to cierpiałem. Rzadko, ale jak już się zaczęło, to musiały minąć godziny, zanim się skończyło. Tyle że Saleja nie ma godzin.
Alice zerknęła na niego
- Jak mogę ją uspokoić? I jak mogę jej pomóc, by nie zniknęła do wymiaru bogów? - zapytała jeszcze, nim zebrała się by ruszyć. I tak czekała na odpowiedź od Mary.
- Spróbuj poświecić tym znakiem. Być może duchowa energia mojego niecnego brata podziała na nią jakoś specjalnie. Nicpoń zawsze miał szczęście do samic - Fersaj odparł najzupełniej poważnie. - Masz może jakieś pytania? - zapytał tonem sugerującym Alice odpowiedź.
Harper pokiwała głową, zapamiętując co ma uczynić
- Dobrej drzemki Fersaju! Dziękuję ci jeszcze raz za pomoc - powiedziała i uśmiechnęła się do sowy. Dygnęła w geście szacunku, po czym gdy i on ją pożegnał, ruszyła w stronę ulicy, zerkając co rusz na telefon.

Cytat:
Dobra robota, ale spróbuj wytrzymać beze mnie chociaż godzinę. Camille dała ci pieniądze, zatrudnij szofera lepszego ode mnie. Nie przeszkadzaj mi teraz.
SMS od Mary wydawał się jednoznacznie wskazywać na to, że Alice nie mogła liczyć na Colberg.
Rudowłosa westchnęła, po czym, po raz już drugi tego samego dnia, skierowała swe kroki w stronę przejścia przez most… Przechodząc park, rozejrzała się, czy było tu gdzieś jakieś wygodne zejście w pobliże wody… Przyszło jej bowiem do głowy, że może do buteleczki po wodzie mineralnej mogła nabrać trochę wody morskiej? Rozglądała się więc, znając tym razem trasę do postoju taksówek za Hotelem Hilton. Alice wyszła na Kaisaniemenranta. Ulica biegła wzdłuż wód zatoki, w której woda była bez wątpienia morska. Okolica była bardzo malownicza i odpowiednia do spacerów, jednak i to miejsce zdawało się kompletnie wyludnione. Jedynie drzewa rosnące przy krawężniku oraz szereg samochodów towarzyszyły śpiewaczce na drodze do jej celu. Wnet śpiewaczka osiągnęła go. Mogła bez przeszkód zejść na brzeg. Nie było żadnej barierki, która uniemożliwiałaby jej osiągnięcie tego.


Alice nie ociągając się więc, wyjęła butelkę po wodzie mineralnej, odkręciła, po czym ostrożnie zeszła na brzeg, by nabrać wody morskiej do plastikowego pojemnika. Zerknęła na butelkę. No tym to Surmy nie pokona, co najwyżej go wkurzy, ale lepsze coś, niż nic.

Po tym zabiegu, zakręciła na nowo butelkę, po czym ruszyła w stronę znanego jej postoju taksówek. Wnet dotarła na miejsce. Stały tam dwa samochody. Wystarczyło spojrzeć pobieżnie, aby upewnić się, że w żadnym z nich nie znajdował się jej znajomy taksówkarz. Jednak nie potrzebowała akurat go. Mary tu akurat miała rację - Camille przekazała śpiewaczce kieszonkowe, które w tej chwili miało okazać się niezwykle pomocne.
Bez większego ociągania, śpiewaczka podeszła do pierwszej z dwóch taksówek i otworzyła drzwiczki
- Dzień dobry, czy można? - czuła się jakby miała deja vu.
- Proszę wsiadać! - usłyszała. Starszy mężczyzna, na oko siedemdziesiątek, nawet na nią nie spojrzał. - Gdzie jedziemy?
W pojeździe unosił się nieprzyjemny zapach dymu tytoniowego, ale taksówkarz prędko otworzył okno, aby go wywietrzyć. Bez wątpienia nie działał zgodnie z wytycznymi BHP, jednak chyba nie przejmował się tym zbytnio. Zdawało się, że osiągnął już wiek emerytalny i niespecjalnie obawiał się, że utraci pracę. A może po prostu w dzień taki jak ten ludzie pozwalali sobie na rzeczy, które na co dzień były nie do pomyślenia. W końcu skoro świat miał się skończyć, jak uważało trzydzieści siedem procent Finów, to czemu nie?
Alice zaraz wsiadła i zamknęła za sobą drzwi
- Nad Jezioro Bodom poproszę… - wyjaśniła też od razu w jakie konkretnie miejsce, praktycznie powtarzając kropka w kropkę to samo, co wcześniej przekazała pierwszemu taksówkarzowi, z którym dziś w tamto miejsce jechała.
- Wybiera pani usługę standardową, czy usługę pro? - zapytał mężczyzna, tęsknie patrząc za paczką papierosów, która leżała na siedzeniu pasażera.
Śpiewaczka uniosła brew, pierwszy raz słysząc coś takiego
- Ym, a czym różni się jedna od drugiej? - zapytała wyraźnie zaskoczonym tonem.
- Usługa standardowa to pełen standard. Natomiast za pro dopłaca mi pani na boku, a ja korzystam z moich szczególnych umiejętności. W młodości brałem udział w ETCC. To europejskie mistrzostwa samochodów turystycznych, które były organizowane przez FIA pomiędzy sześćdziesiątym trzecim, a osiemdziesiątym ósmym rokiem - w jego głos wkradła się jakaś dziwna tęsknota.
Alice milczała chwilę, po czym uniosła brew
- A ile dopłacam za usługę pro? - zapytała zaciekawiona
- I nie przeszkadza mi, jeśli chciałby pan zapalić w aucie - dodała jeszcze. Przywykła do tego, że aktorzy w operze sporo palili.
Mężczyzna popatrzył na nią w lusterku.
- Skoro nie przeszkadza pani, że zapalę, to proszę dorzucić mi na paczkę fajek i sprawa załatwiona - spojrzał jej w oczy poprzez odbicie niczym prawdziwy biznesmen.
Harper uśmiechnęła się lekko
- A więc… Za trasę ile wyniesie i na paczkę fajek, podliczy mnie pan na miejscu - poprosiła. Jeśli ten mężczyzna, rzeczywiście był kiedyś rajdowcem… Szykowała jej się dość sprawna podróż na miejsce, zwłaszcza, że nie miała dużo czasu. A co będzie potem? Będzie myśleć potem.
- Tylko ostrzegam… - mężczyzna zawiesił głos. - To, co zamierzam zrobić, nie będzie do końca legalne…
Zapalił kluczyk w stacyjce. Rozległ się głośny warkot silnika, więcej niż gotowego do pracy. Sam kierowca, jak wydawało się, również palił się do niej. Nie trzeba było mieć niezwykle rozwiniętej empatii, aby zrozumieć, jak bardzo tęsknił za adrenaliną, której tak wiele dostarczał sobie w młodości.
Alice wstrzymała oddech na krótką chwilę, po czym zapięła, pierwszy raz w swoim życiu w taksówce, pasy. Oparła się o oparcie i złapała dłonią za rączkę powyżej szyby, czekając aż taksówka ruszy.
Wcześniej jednak mężczyzna wyskoczył z samochodu i ruszył do bagażnika. Alice obróciła się i ujrzała, jak coś z niego wyjmuje. Wstrzymała oddech, widząc… zapasowe tablice rejestracyjne. Mężczyzna schylił się i wymienił je zdecydowanie zbyt szybko. Jakby miał w tym ogromną wprawę. Zarówno z przodu, jak i z tyłu samochodu. Po czym wrócił na miejsce kierowcy i założył na nos zabawkowe okulary z wąsem. W tym przebraniu żaden radar i fotokomórka nie były mu straszne.
- Ja wcale nie żartowałem - powiedział, ponownie spoglądając w oczy Alice poprzez odbicie w lusterku.
Śpiewaczka popatrzyła na niego
- A ja nie uważam, że pan żartował. Proszę mi zapewnić przejazd pro, jakby jutra nie było - poprosiła zachęcającym tonem.
- Kto wie? - mężczyzna zapytał, wsadzając do ust papierosa. - Może nie będzie? - następnie zapalił go i wdusił w gaz.

Wnet zrozumiała, że wsiadła do samochodu kompletnego szaleńca. Mężczyzna rozwijał na ulicy prędkości, które bardziej kojarzyły się z autostradami szybkiego ruchu, niż centrum miasta. Na dodatek wybierał mniej uczęszczane drogi i sprawnie manewrował na nich, choć były bardzo wąskie i często zakręcały. Dzięki temu ominął korki. Prędko opuścili Helsinki. Taksówkarz kilka razy skręcał po skosie przez chodniki, niekiedy tak blisko ocierał się o najróżniejsze elementy otoczenia, że Alice była prawie przekonane, że uderzył w nie. Jednak… zdawało się, że nie. Mężczyzna mógł mieć lata młodości za sobą, jednak refleksy bez wątpienia nie opuściły go w najmniejszym stopniu. Harper poczuła, że tajskie lody i chińskie potrawy kotłują się w jej żołądku i były bliskie opuszczenia go.
- Teraz możemy jechać! - taksówkarz zaśmiał się, kiedy znaleźli się na kompletnie pustych, wiejskich drogach.
To był moment, gdy śpiewaczka żałowała, że nie ma nic normalnego do napicia się, choć w tych warunkach to mogłoby być niebezpieczne dla jej garderoby. Wstrzymywała więc oddech i koncentrowała wzrok gdzieś na horyzoncie przed nimi, by efekty gwałtownego szarpania na zakrętach nie raziły jej tak boleśnie jak w mieście. Na szczęście drogi poza miastem zazwyczaj były bardziej proste… To oznaczało, że mogli tu rozkręcać zawrotną prędkość, ale chociaż bez zrywów.
Po raz drugi tego dnia Alice pomodliła się w duchu.
- A wie pani, co jest najlepsze? - mężczyzna zaśmiał się. Wyglądał jak kompletny szaleniec w zabawkowych okularach z wąsem. Jak uciekinier z zakładu psychiatrycznego.
Śpiewaczka zerknęła na jego twarz w lusterku wstecznym
- Mmm? - zapytała mruknięciem, ostrożnie, by po chwili ponownie wrócić spojrzeniem na drogę.
- Za starte opony płaci firma - staruszek ponownie zaśmiał się.

I wdusił gaz jeszcze bardziej. Taksówka z trudem wytrzymywała styl jazdy mężczyzny. Cała drżała, jak gdyby w każdej chwili mogła rozpaść się na kawałeczki. Alice spoglądała na krajobrazy prędko zmieniające się za oknem. Ile minęło czasu? Niewiele. A już przybliżali się do Oittaa. Jeszcze nie daj boże kilka takich kursów i stanie się prawdziwą ekspertką co do widoków na tej trasie.
Wnet mężczyzna skręcił w prawo i znaleźli się praktycznie na miejscu. Mężczyzna wreszcie zwolnił.
- Chce pani na camping, tak?
Alice kiwnęła głową
- Tak, dokładnie - powiedziała troszkę sztywno. Nigdy nie miała okazji jechać w takim tempie takiej trasy i szczerze była nieco spięta. Pewnie jak każdemu, przejdzie jej gdy tylko wysiądzie i odetchnie.
Wnet mężczyzna zatrzymał samochód na parkingu Oittaa. Okolica wydała się wyludniona, choć nie mogło to być w pełni prawdziwe, skoro ktoś zdołał nagrać narodziny Salei.
- I jak? - mężczyzna obrócił się na Alice, obserwując kolor jej twarzy. Bez wątpienia spodziewał się zieleni. Wydawał się niezwykle podekscytowany.
Z tytułu swojej nieżywej bladości, zieleń przypominała na jej policzkach bardziej szarość i Alice miała zdecydowanie odrobinę podkrążone oczy ze stresu, co zapewne minie za moment, a czego nie mogła ukryć żadna warstwa makijażu. Wzięła powolny, głębszy wdech i puściła się rączki nad oknem, którą ściskała do tej pory dość mocno. Powoli opuściła obie dłonie na torebkę
- No… Tak jeszcze nie jechałam - przyznała szczerze, zerkając na kierowcę i zmusiła się do bladego uśmiechu, po czym wyjęła z torby portfel, którym miała pieniądze
- To ile płacę? - zapytała.
Mężczyzna podał kwotę, która okazała się nieco wyższa od tej, którą ostatnio zapłaciła Alice. Z drugiej strony jazda trwała znacznie krócej i rajdowe umiejętności mężczyzny, patrząc na sprawę obiektywnie, wymagały docenienia.
- No dobra, zaokrąglimy do sześćdziesięciu euro - rzekł mężczyzna.
Alice przechyliła głowę
- To chyba na trzy paczki papierosów. Nie chcę być sponsorem pańskiego raka - zażartowała, ale nie miała zamiaru się z nim kłócić, jeśli naprawdę tyle od niej chciał. Alice przeliczyła też wszystko, sumując z wcześniej i wychodziło na to, że zostanie jej w portfelu tylko na trasę powrotną i znów będzie bez centa przy duszy…
Mężczyzna tylko mrugnął do niej okiem. Wydał kobiecie resztę.
- Polecam się na przyszłość! - rzekł. - Tak właściwie… - zawiesił głos. - Jeżeli pani chce, to mogę poczekać tu na panią - powiedział, zwietrzając żyłę złota. Tyle że, o czym nie wiedział, to źródło już wysychało.
Harper uśmiechnęła się do niego
- Ależ nie chcę tu pana zatrzymywać, nie wiem ile czasu spędzę w lesie - powiedziała szczerze, ale rozsądnie zapisała sobie numer telefonu do firmy taksówkarskiej na później. Zapłaciła, więc odpięła pas i otworzyła drzwi
- Dziękuje za tak sprawna podróż - powiedziała, następnie pożyczyła mu miłego dnia i prawie że wytoczyła się z samochodu. Zaczerpnęła powietrza i zamknęła za sobą drzwi prostując się. Mimo, że wszystko było spalone, nadal tutejsze zgliszcza nie miały tak intensywnej, tytoniowej woni jak wnętrze tej taksówki, żołądek Alice mógł nieco odsapnąć. Śpiewaczka dała sobie kilka sekund, na to by odsapnąć, po czym ruszyła w stronę wejścia na teren campingu. Po raz drugi tego dnia. Tymczasem taksówkarz pomachał jej i odjechał równie szybko, jak przyjechał.
Gdy była już na jego terenie, ponownie przechodząc pomiędzy resztkami chatek, dotknęła symbolu sów na dłoni i skoncentrowała się na tym, by wzmocnić jego działanie
- Saleja?! - zawołała, rozglądając się.

Znak zapiekł ją lekko, jednak to uczucie było bardzo słabe. Przypominało bardziej delikatne mrowienie. Zdawało się, że sowa znajdowała gdzieś w okolicy, jednak nie tej najbliższej. I rzeczywiście… Fersaj wspominał o tym, że błąkała się po lesie. Wyglądało na to, że na nim została i nie zapuściła się na teren ruin obozu.
Harper znając już tę zabawę w ‘Ciepło-Zimno’ ruszyła w kierunku, gdzie mrowienie stawało się bardziej natrętne, szukając sowy. Co jakiś czas wołała ją po imieniu, rozglądając się uważnie dookoła. Chciała ją jak najszybciej znaleźć. Szła, uważając nadal jednak pod nogi. Nie chciała się przewrócić w ten cały popiół. To by zaszkodziło jej białej sukience…
Po drodze zauważyła wypożyczalnie gokartów. Stała opuszczona. Czy powinna spróbować zawłaszczyć sobie któryś z pojazdów? Na nic szaleńcza jazda taksówkarza, jeżeli straci zaoszczędzony czas na spacerowaniu sobie po lesie. Natomiast przemierzanie ścieżek na czterech kółkach zdawało się znacznie szybsze… o ile Alice rzeczywiście byłaby w stanie samodzielnie wypożyczyć któryś z pojazdów.
Śpiewaczka mimo wszystko spróbowała. Ruszyła w stronę gokartów, szukając czy któryś uda jej się odpalić. Może i nie potrafiła kierować samochodem, ale coś tam na gokartach już w życiu jeździła. Pozostało jej tylko teraz sprawdzić, czy pojazdy były sprawne, dzięki temu zdoła przemieszczać się zdecydowanie sprawniej niż na piechotę.

Aby pojazdy były sprawny, Alice potrzebowała kluczyka do stacyjki któregokolwiek z nich. A ten zapewne znajdował się w budce postawionej na rogu. Niestety drzwi do niej były zamknięte… jednak zdawało się, że w środku nikogo nie było, a szyby bez wątpienia nie wyglądały na kuloodporne. Przynajmniej same pojazdy ustawiono rzędem na świeżym powietrzu, a nie w jakimś trudno dostępnym garażu. Pewnie ich błyszczące karoserie miały być reklamą samą w sobie. I rzeczywiście, Alice przypominała sobie, że obozowicze z chęcią ścigali się po okolicznych drogach i wypożyczali gokarty. Jeszcze kilka dni temu to miejsce tętniło życiem… ciężko było uwierzyć, że teraz stało kompletnie opuszczone i zniszczone. Kolejny smutny obraz, których ostatnio niestety nie brakowało.

Alice miała już dziś wprawę w tłuczeniu szyb. Rozejrzała się za jakimś kamieniem, który by się do tego nadał i postanowiła powtórzyć swoje działanie z sytuacji przy samochodzie mordercy Sonii. Chwilę później, po dokonanym akcie wandalizmu i złodziejstwa, Alice usiadła za kierownicą gokarta numer dwadzieścia jeden. Kluczyk jak najbardziej pasował do stacyjki i wnet rozległo się mruczenie silnika. Wskaźnik paliwa informował, że zostało jeszcze połowa paliwa w baku. Harper nie miała pojęcia na jak wiele kilometrów to przekładało się… jednak mogła założyć, że minie trochę czasu zanim gokart okaże się bezużyteczny.
Harper na swój sposób cieszyła się, że nikt jej w tym momencie nie oglądał, musiała stanowić ciekawy widok. Kobieta, w nie nadającej się do takich zabaw eleganckiej sukience, w butach na obcasie i z dużą torbą, wpakowała się na gokart i co więcej, zamierzała nim jeździć po spalonym lesie… Świetne… Wyśmienite…
Nie zastanawiając się zbyt długo, ruszyła, szukając Salei i co jakiś czas zwalniając, by zatrzymać się i sprawdzić jak się ma jej znamię od Sarteja. Nie było czasu, musiała działać. Nawoływała też sowę po imieniu.

Alice czuła się niczym poszukiwacz skarbów. Na jej ręce wibrował sonar, który wskazywał jej właściwy kierunek. Nie zawsze mogła na nim polegać i często musiała zastanawiać się nad wyborem drogi… lecz mimo wszystko pomoc znamienia była nieoceniona. Tak samo jak gokarta, dzięki czemu mogła szybko przemykać po leśnych drogach, wypatrując Salei pośród popiołów i zgliszczy. Im dłużej przebywała w tych pozostałościach po lesie, tym bardziej odczuwała ich ponury nastrój. To było jedno wielkie cmentarzysko. Nie tylko umarli tu ludzie, zginęły również zwierzęta. Alice widziała spopielałe sarny, wiewiórki, a nawet kilka dzików. Umrzeć w ogniu? Czy można byłoby wyobrazić sobie gorszy los? A śpiewaczka odczuwała to wszystko jeszcze bardziej, niż przedtem, gdyż nie tak dawno temu sama ledwo co uniknęła tego samego.

Na drodze tuż przed nią ujrzała spopielone ciało człowieka.
 
Ombrose jest offline  
Stary 08-05-2018, 18:34   #480
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Odnaleziona Saleja

Alice momentalnie zatrzymała gokart. Zamarła. To był bardzo… Upiorny, nieprzyjemny widok. Zmarszczyła brwi. Nie umiała zareagować. Powinna krzyknąć? Zemdleć? Trząść się? Z jakiegoś jednak powodu nie czuła kompletnie nic.
Czy to dlatego, że w tym tygodniu widziała już tyle zwłok? Była w szoku, nie przez sam fakt, że oto właśnie widziała spalone, ludzkie ciało, tylko dlatego, że była na ten fakt kompletnie obojętna. Odczuwała smutek, ale przychodził dopiero ze świadomością, że oto był kiedyś oddychający, żyjący, pewnie zadowolony człowiek. A teraz? Teraz patrzyła na niego, jakby był porzuconą lalką. Manekinem be życia. Czy tak patrzyli na ludzi Tuoni i Tuonetar? Jak na lalki, w których mieszkały duchy? Czy dlatego tak nie szanowali ich życia? Zaczęło ją to zastanawiać. Chcieli żyć, a nie umieli okazywać życiu szacunku. Czy może właśnie dlatego, bo życia nie znali?
Harper odpaliła ponownie silnik gokarta i skoncentrowała się na znamieniu Sarteja, a następnie ostrożnie wykręciła i wyminęła ludzkie szczątki, by jechać dalej.
I kiedy to uczyniła… spojrzała na nie po raz ostatni.
Ogień, który panował w Oittaa był okropnym, destrukcyjnym żywiołem, jednak nie w każdym punkcie lasu niszczył z tą samą intensywnością. Nie do końca dotarł na tę ścieżkę, a przynajmniej nie pochłonął swojej ofiary doszczętnie. Bo choć włosy, ubrania i ciało zostały spopielone… Alice wciąż była w stanie dostrzec rysy twarzy. Wydały się znajome, choć na początku nie miała zielonego pojęcia dlaczego. Dopiero po dwóch kilometrach zrozumiała. Widziała to, co zostało po Imogen Cobham. Kobiecie, która niegdyś była jej współpracowniczką. Teraz, porzucona na leśnej drodze, niepochowana i samotna… zupełnie nie przypominała tego, kim niegdyś była. Czy to naprawdę ona? Alice zaczęła zastanawiać się. Musiałaby wrócić, aby upewnić się… Tyle że tak naprawdę odczuwała pewność, że poprawnie rozpoznała zwłoki.
Kiedy dotarła do niej ta świadomość, Alice niemal nie wrąbała się w szczątki drzewa. Zdołała jednak zapanować nad gokartem. Jeśli to była Imogen… Jakim cudem jej ciało było w takim stanie, skoro ponoć Surma doszczętnie ją spalił? Tuonetar kłamała? Śpiewaczka z jednej strony chciała jakoś zająć się ciałem kobiety, no nie można go było tak zostawić… z drugiej jednak strony. Nie miała nic, czym mogłaby… Pokręciła głową. Najpierw Saleja, potem Cobham - tak sobie wyznaczyła priorytety. Imogen już nigdzie nie ucieknie, a Saleja miała mało czasu.

Czuła, że znamię na jej ręce coraz bardziej piekło. Haltija była niedaleko. Tak właściwie najprawdopodobniej ciągle przemieszczała się, dlatego tak wiele czasu trwało odnalezienie jej. Wtem jednak rozbrzmiał dzwonek telefonu. Ktoś dzwonił do Alice. A może do Sonii. Jednak śpiewaczka była tak niedaleko… może lepiej zignorować połączenie?
Alice postanowiła póki co zignorować telefon. Mary i Camille na pewno wiedziały, że oddzwoni, gdy będzie już mogła, a jeśli to był telefon do Sonii, to tym lepiej że nie odbierze. Teraz była w pełni skoncentrowana na Salei, gdy ją odnajdzie, będzie myśleć o reszcie
- Saleja! - zawołała ponownie.
Gdzieś w oddali w lesie usłyszała przestraszony… odgłos. Ciężko to było nazwać w inny sposób. Ani krzyk, ani jęk. Nie wydawał się formułować w słowa, ale z drugiej strony zdawało się, że były zawarte w nim jakieś sylaby. Rozbrzmiewał gdzieś daleko, cichutko. Jednak Alice go usłyszała. Daleko pomiędzy drzewami… gdzieś tam musiała znajdować się haltija.
Harper dojechała na gokardzie najdalej jak mogła. Ponownie zawołała Saleję po imieniu. a gdy pojazd nie mógł przejechać głębiej, wyłączyła go i zsiadła idąc, czy nawet lekko truchtając w stronę skąd usłyszała dźwięk. Teraz wołała do sowy dość regularnie. Próbowała ją nakierować, wskazać jej drogę do siebie. O ile ta szukała jej teraz jak i Alice jej.
Jednak wcale tak nie było. Saleja nie szukała nikogo, ani niczego. Dźwięk, który z siebie wydawała, dobitnie o tym świadczył. Gdyby była zwykłym człowiekiem, potrzebowałaby solidnego uderzenia w policzek. Tyle że Harper nie mogła zaserwować jej czegoś takiego. Przy czym i tak najpierw musiała ją znaleźć. Trochę szła, trochę truchtała… momentami biegła, a niekiedy przystawała, aby usłyszeć wyraźniej odgłosy Salei. Śpiewaczka miotała się między spopielonymi drzewami, mając wrażenie, że to jakaś gra. Rozglądała się, próbując odnaleźć ducha… i kiedy już utraciła nadzieję… ujrzała w oddali przebłysk bieli. Zdawało się, że układał się w kształt ptaka lecącego gdzieś pomiędzy drzewami.
Alice ruszyła natychmiast w tamtą stronę
- Saleja! Zatrzymaj się! - zawołała do niej, próbując dotrzeć do sowy w jakikolwiek sposób. Sama czuła się juz zmęczona przedzieraniem się przez las w tych konkretnych butach. Chociaż nie miały nadmiernie wysokiego obcasu, to nadal po takim maratonie dawały jej się we znaki. Nie zwalniała jednak, zbliżając się w stronę gdzie widziała przebłysk bieli.
Wnet dotarła na miejsce. Ujrzała znajomy zarys sowy. O ile wcześniej haltija cierpiała nieruchomo i właśnie tak Alice ją pamiętała… to obecnie przypominała zapalone fajerwerki. Fruwała pomiędzy drzewami i nie uderzyła w żadne chyba tylko i wyłącznie dlatego, bo była niematerialna. Kierowała nią czysta, pierwotna panika. Nie wydawałą się istotą rozumną, przynajmniej nie w tym momencie. Chyba nieco popłakiwała, jednak poruszała się tak szybko, że tak właściwie stanowiła jedynie smugę przed oczami Alice i śpiewaczka nie mogła być tego pewna.
Alice spojrzała na śmigającą sowę, po czym wzięła głęboki wdech. Przytknęła palce do palącego teraz symbolu od Sarteja i skoncentrowała się na nim. Miała nadzieję, że to jak mocno będzie koncentrować się na obecności symbolu na swojej dłoni, wesprze jego działanie i da Salei kierunek do ‘bezpieczeństwa’, w końcu symbol Sarteja, oraz vaki mądrości i prawdy musiały być dla niej czymś znajomym. Jak dom. Śpiewaczka nie krzyczała już do niej, teraz skupiła się, by pomóc zahukanej sowie.

Fersaj twierdził, że Tuonetar sabotowała działanie znamienia. Czasami działało, a czasami nie. Ale to na szczęście oznaczało, że czasami musiało być sprawne. I właśnie teraz był taki moment. Rozbłysło światło i Saleja z każdym momentem traciła rozpęd. Alice podniosła rękę i czuła się niczym latarnia morska, która swoim blaskiem wskazuje haltii drogę. I duch powoli ją odnajdywał. Jej skowyt tracił na głośności. Następnie kompletnie ucichł. Saleja zamilkła… po czym niepewnie usiadła na kurwastycznie smukłym ramieniu Alice. Wciąż wydawała się otumaniona, jednak mimo wszystko znajdowała się w o niebo lepszym stanie niż jeszcze chwilę temu.
Śpiewaczka ostrożnie podniosła dłoń, po czym spróbowała pogłaskać sowę po główce. Tak, żeby jeszcze ją dodatkowo uspokoić. Na razie nic nie mówiła, dawała się haltii ze sobą oswoić.
Saleja nie zareagowała na dotyk Alice ani pozytywnie, ani też - co cieszyło - negatywnie. Pozwoliła się pogłaskać w milczeniu. Znajdowała się bliżej śpiewaczki, niż żadna z wcześniejszych sów. I również wydawała się znacznie słabsza od nich. Nic dziwnego. Bardzo dużo przeżyła ostatnio. Długo cierpiała, sparaliżowana w malignie. Następnie została porzucona w jeziorze i choć miało to lecznicze właściwości… i haltija wróciła do pełni zdrowia… to pytanie brzmiało, czy jej psychika również. Zdawała się świadoma sytuacji, przytomna i rozumna… a jednak w ciszy cierpiąca, wycofana i słaba. Alice poczuła chęć poprawienia jej sytuacji… naprawiania tego wszystkiego, co jej się przydarzyło… ale zrobiła już wszystko, co mogła… Niestety nie wszystko od niej zależało.
Harper gładziła sówkę, po czym zaczęła powoli iść z powrotem w stronę pozostawionego dalej pojazdu.
- Już dobrze… Rozumiesz co mówię? - zapytała cicho, jakby obawiała się, że głośniejszy ton może spłoszyć Saleję. Sowa przez kilka chwil nie poruszyła się i zdawało się, że nie usłyszała Alice… lecz wtedy skinęła głową. Wydawało się to pewnym krokiem milowym. Pierwszym momentem, w którym obydwie nawiązały jakiekolwiek porozumienie.
Alice uśmiechnęła się nieco. To był ogromny postęp
- Dobrze… Powoli mogę ci wyjaśnić, jak się tu znalazłaś. Czy chcesz się dowiedzieć? - zapytała ją ponownie spokojnym tonem. Gdy dotarły do gokartu, Alice po prostu na nim usiadła, by nieco odsapnąć po tym truchcie, a tymczasem, mogła spokojnie porozmawiać z Saleją.
Przy każdym kroku śpiewaczki sówka wydawała się coraz bardziej spłoszona, jednak nie uciekała. Sprawiała wrażenie, jakby pełnię uwagi kierowała ku zachowaniu równowagi na jej ramieniu… a może na niewrzeszczeniu. Znowu, po dłuższej chwili, skinęła głową na pytanie Alice. Nie wyglądało na to, że domaga się odpowiedzi, lub ta szczególnie ją interesuje… co jednak nie znaczyło, że tak nie było.
Rudowłosa starała się wykonywać jak najmniej ruchów, gdy już usiadła.
- A więc tak… Wczoraj, do Domu Kultury w Helsinkach, gdzie zamieszkiwałaś, strzegąc wersetu, przybyli ludzie z Valkoinen. Na polecenie władców Tuoneli, uczyniono ci krzywdę… Dziś rano, znalazłam cię w ciężkim stanie. Przeniosłam na ziemię, do której byłaś przywiązana. Zapadłaś w sen. Zabrałam jej nieco ze sobą. Udałam się do jednej z sów w waszym vaki, zbiegiem okoliczności, był to Fersaj. Wyjaśnił mi, że albo będziesz spać, regenerując się około czterdzieści lat, albo jeśli znajdę silną haltiję z vaki wody, to taka zdołałaby cię uleczyć. Powiedział mi o tym, że żyje takowa w okolicy, okazał się nią być Rondor, wieloryb z Jeziora Bodom. obecnie właśnie nad nim jesteśmy. Zabrałam twoją ziemię nad wodę i po skontaktowaniu z wielorybem, rozsypałam, tak by mógł ci pomóc. Dlatego też odżyłaś na nowo. Czy przypominasz sobie już co nieco? - zapytała na koniec, nadal spokojnym tonem. Znów pogłaskała sówkę ostrożnie.
Sówka lekko zadrżała, słuchając Alice. Nieco poruszyła się.
- Może… - przemówiła. Jej głos był wysoki, bardzo dziewczęcy, wręcz dziecięcy. Ciężko było zapanować nad uśmiechem, który wywoływał dźwięk słów Salei. Trochę tak, jakby słyszało się postać wyjętą wprost z bajki dla najmłodszych… tyle że to wszystko miało miejsce naprawdę, na żywo. - Może… przypominam sobie…
Harper zerknęła na Saleję
- To dobrze. Powolutku. Dużo się w twoim życiu teraz wydarzyło. Teraz już ci nikt nie zagrozi krzywdą. Wybacz, że z mojego powodu miałaś taką nieprzyjemną pobudkę, sama w lesie, bez przypisanego sobie miejsca, ale nie chciałam by kolejna z vaki mądrości i prawdy cierpiała - wyjaśniła. Uznała, że temat wersetu poruszy potem, jak Saleja poczuje się już nieco pewniej.
- Przepraszam… - Saleja zadrżała - że jestem słaba.
Wydawała się nie chcieć patrzeć Alice w oczy. Zdawała się taka bezwolna… a jednak przemówiła.
- Tu nie chodzi o to… że nie chcę… pomóc… ciągle o tym myślę. Codziennie. Przekazać werset… a jednak - zadrżała. Spojrzała na Alice. - Próbuję z całych sił… - jęknęła - ...pracuję nad tym…
Alice obserwowała sówkę
- Nic nie szkodzi Salejo. Mówiłam, dużo się wydarzyło. Po prostu potrzebujesz odsapnąć. Dlatego przyjechałam, nie chciałam żeby stało ci się coś nieprzyjemnego. Czy podasz mi werset, czy nie podasz, cieszę się, że cię znalazłam - oznajmiła jej i obdarzyła Saleje lekkim uśmiechem. Harper była już w punkcie, gdzie pogodzila się z myślą, że straciła ten werset, teraz, gdy była możliwość, że go dostanie, cieszyła się, ale nie mówiła hop, póki faktycznie to nie nastąpiło.
Saleja nawet nie drgnęła. Alice powiedziała, że cieszy się, że ją znalazła, ale sama haltija wcale nie wydawała się zbyt zadowolona. Zupełnie tak, jakby obecność śpiewaczki tylko przypominała jej o tych wszystkich traumach, których doświadczyła.
- Tak - mruknęła haltija. - Myślę, że możesz mnie pytać… - zawiesiła głos. - Po to właśnie jestem. Tego ode mnie wymagasz.
Rudowłosa zerknęła ponownie na sowę. Miała teraz wątpliwości, może nawet wyrzuty sumienia, że chciała od sowy tego wersetu. Postanowiła więc, najpierw zadać jej inne pytanie
- Czy jest jakiś sposób, w jaki mogę ci lepiej pomóc? - zapytała ze szczerą nadzieją, że mogła jakoś poprawić komfort Salei.
Haltija spojrzała na Alice tak, jakby ta kompletnie nie mogła wczuć się w jej rolę. Jak w takim razie mogła odpowiedzieć na pytanie śpiewaczki?
- Już w porządku - odpowiedziała. - Czuję się… lepiej - rzekła po dłuższej chwili. - Dlaczego przyszłaś tu do mnie? - zapytała.
Alice przyglądała jej się
- Po pierwsze, dlatego, że chciałam ci pomóc. Po drugie, dlatego, że czułam się winna, że cię tu zostawiłam, a po trzecie, bo miałam nadzieje, że jeśli uda mi się ci pomóc, to zdołam poznac werset, którego strzeżesz - powiedziała szczerze, odpowiadając sowie na pytanie.
- Bo czyż jestem czymś więcej niż wersetem, którego strzeżę? - haltija zapytała jakby smutno. - Co powinno sprawiać mi większą radość? Zdradzanie go? Czy może raczej trzymanie go w tajemnicy?
Śpiewaczka pokręciła głową
- Nie uważam, że jesteś tylko wersetem. Jesteś Saleją, przyjaciółką Farji, która się o ciebie martwiła. Uważam, że to, ze strzeżesz wersetu to tylko funkcja, którą pełnisz. Równie dobrze mogłabyś być kimkolwiek innym. Jednak nie jesteś. Wiesz, że w Helsinkach odbywa się wyścig o te słowa. Wiesz do czego są zdolni niektórzy, by je dostać. Ja jestem zmęczona. Tak, chciałabym poznać ten werset, jednak przede wszystkim, chciałam pomóc członkini vaki mądrości i prawdy stanąć na nogi - Alice nie kłamała. Mówiła to co myślała, szczerze.
- Jestem wdzięczna, że o mnie pomyślałaś… i że zrobiłaś cokolwiek, aby mnie uratować. Zwłaszcza że… jak twierdzisz… to nie tylko dlatego, bo chciałaś wydobyć ze mnie werset - sowa powiedziała dziwnym tonem. - W takim razie… pozostaje mi chyba jedynie podziękować ci… i wypowiedzieć te słowa, tak bardzo dla wszystkich ważne - zawiesiła głos.
Alice zastanawiała się
- Jeśli chcesz i możesz… To może chcesz mi towarzyszyć do końca? Któraś z haltii waszego vaki będzie mi potem miała towarzyszyć przy spotkaniu z Akką i Ukkiem. Sartej nie ustalił żadnych zasad, któraby to miała być - zaproponowała sówce.
- Do końca czego? - zapytała Saleja. - Nie rozumiem, co dokładnie masz na myśli - zawiesiła głos.
Harper przechyliła głowę
- Do końca dzisiejszego dnia. Do dokończenia zbierania wersetów. Do rozwikłania całej tej boskiej sprawy… Proponuję ci, czy nie chcesz być, że tak powiem ambasadorem swojego vaki - wyjaśniła jej lepiej co ma na myśli.
Saleja nie wiedziała, co ma odpowiedzieć.
- Nie wiem, czy czuję się na siłach… nie mam kotwicy, która przetrzymywałaby mnie w tym świecie, a to jest mój problem - zawiesiła głos. - Czy znalazłabyś coś, w czym mogłabym zamieszkać? Oraz kogoś, kto potrafiłby mnie z tym miejscem związać?
Śpiewaczka zastanawiała się chwilę
- Cóż, ze znalezieniem czegoś, to nie wiem czym to coś miałoby być. Natomiast znam kogoś, kto mógłby cię z tym czymś związać. Tylko w dokładnie tym momencie no nie mamy bezpośredniego dostępu do tej osoby. Ale jest taka możliwość - oznajmiła sówce.
- No nie wiem… - mruknęła Saleja. - Nie obraź się, ale ja bym chyba wolała wrócić do domu - odpowiedziała po chwili ociągania się. - Znak na twojej dłoni mógłby wskazać mi drogę do Sowiej Kniei… Nie chcę, żebyś pomyślała jednak, że jestem niewdzięczna - dodała szybko. - A zresztą… skoro tej osoby tu nie ma, to jak ma to uczynić? - Saleja nie do końca poprawnie składała zdania. Jej myśli wydawały się bardzo chaotyczne i nieuporządkowane. Tak naprawdę… raczej nie nadawałą się na ambasadorkę. Bardziej przypominała mieszkankę sanatorium.
Alice pokręciła głową
- Jeśli oczywiście wolisz wrócić do Sowiej Kniei nie będę cię zatrzymywać. W końcu należy ci się odpoczynek. - powiedziała uprzejmym tonem.
- W takim razie, jeśli taka jest twoja wola, spróbuję ci pomóc z dostaniem się do Lasu Tapia i Mielikki, skoro mogę się do tego przyczynić dzięki symbolowi od Sarteja. Jeśli więc możesz, zanim ruszysz, przekażesz mi werset? - zapytała jeszcze. Nie nalegała, ale jeśli Saleja mogłaby zrobić choć tyle w podzięce to byłoby śpiewaczce niezwykle miło.
- A dlaczego interesuje cię? - zapytała Saleja. Wydawało się, że rzeczywiście chce to wiedzieć. Nie zostało to wypowiedziane tonem, który miał zasugerować Alice, żeby się odczepiła od świętego tekstu. - Poprzednim razem źli ludzie też go chcieli… i kiedy powiedziałam, że przekaże je jedynie komuś z rodu Aalto… - sowa zadrżała na same wspomnienie.
Harper posmutniała
- Chcę go, ponieważ obiecałam Acce, że pomogę jej mężowi, a dzięki tym wersetom, znaleźć można Koronę. Do tego, chciałabym, aby śmierci tych wszystkich osób, którzy starali się mi pomóc, by nie poszły na marne. I przede wszystkim, by utrzeć nosa bóstwom Tuoneli - wyjaśniła jaka jest jej motywacja.
Saleja zastygła w bezruchu. Milczała przez moment, zastanawiając się.
- Tak, to są dobre powody - odrzekła, kiwając głową. Następnie westchnęła. - Krzywda, którą mi wyrządzono była tak dotkliwa, że w połączeniu z uzdrowieniem, jakie uzyskałam od Rondora… dzięki temu nie dotyczy mnie już ograniczenie narzucona na mnie przez wielkiego szamana - rzekła. - Widzę, że nie masz w sobie ani kropli krwi Aaltów, jednak przekaże ci te słowa. Bo uważam, że… - sowa zawiesiła na moment głos - …zasługujesz na nie - dokończyła.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172