Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-04-2008, 19:07   #71
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Nie rozumiala tego. Przeciez slowa piesni wyraznie mowily o siedmiu, a teraz na jej wlasnych oczach ginie jeden z nich. Czy mialo to oznaczac przegrana? Czyzby zawiedli nim wszystko zdazylo sie tak naprawde zaczac? Cos poszlo nie tak. Zawsze cos idzie nie tak. Najlepszym tego dowodem byly zwloki wilkoczleka lezace w powiekszajacej sie kaluzy krwi u stop Revana. Wszystko nie tak...

Pyl z wampirzych cial powoli opadal na posadzke. Zapach krwi mieszla sie z wonia spoconych cial. Stephen uwolniony od rozkazu rudzielca legl nieprzytomny tuz przed swym celem. Pokiereszowana kukielka odcieta od kierujacych nia sznurkow niezdolna do wykoniania jakiegokolwiek ruchu.

- To bylo... dosc ciekawe.

Chlodny glos Sariela niczym powiew lodowego wiatru wdarl sie w cisze, ktora nagle zapadla. Czuc bylo jego tlumiony gniew gdy zwracal swe oblicze w strone kazdego z walczacych. Gniew skierowany nie przeciw nim, lecz tym, ktorzy ich wybrali. Istoty znudzone swa egzystencja, toczace swoje glupie wojny dla jej urozumaicenia. Jego wzrok na dluzsza chwile zatrzymal sie na wampirzycy, ktora wlasnie pochylala sie nad mlodym porucznikiem. Lod w jego oczach stopnial niemal natychmiast. Czul jej zmeczenie. Byla glodna, wycienczona, a jednak wciaz piekna, wciaz czula na cierpienia innych. Potwor z dusza aniola... Nie bylo rzeczy ktorej by dla niej nie uczynil.

- Narazie wystarczy. Revanie jako osoba znajaca sie na walce bedziesz odpowiedzialny za cwiczenia poranne. Rozumiem, ze kazdy z was przywykl do radzenia sobie samemu, lecz teraz musicie polaczyc swe sily czy tego chcecie czy nie. Nie ma juz odwrotu.... Narazie jednak zajmijmy sie rannymi.

Co mowiac pochylil sie nad Stephenem. Jego dlonie ostroznie badaly cialo chlopaka sprawdzajac obrazenia i uleczajac te, ktore tego niezwolocznie wymagaly. Najgorzej prezentowala sie noga mlodzienca. Kosc niczym jasna plama w morzu czerwieni sterczala z poszarpanej rany. Tego nie mogl uleczyc natychmiast.

- To wszystko co moge z nim zrobic teraz Chéri. Zabiore go do jego komnaty. Kaz prosze przygotowac goraca wode i czysty material na opatrunki. Ja w miedzyczasie zajme sie Navarro.

Wampirzyca skinela w milczeniu glowa i nie ogladajac sie na nikogo wyszla z sali, a Sariel wedle swych slow zajal sie Navarro.



Tak oto minela wam wieksza czesci pierwszego dnia pobytu w zamku. Altari nie pojawila sie juz wiecej w sali cwiczebnej. Sariel rozniez wkrotce zniknal wraz z Stephenem i mloda Celine, ktora przyszla z wiadomoscia, ze wszystko zostalo juz przygotowane w pokoju mlodzienca. Zostaliscie sami wsrod chaosu pozostalego po walce i z martwym cialem bylego towarzysza lezacym u stop tego ktory odebral mu zycie.


Navarro

Zabiles go czy moze nie... Nie byles pewien gdyz mrok okryl cie swym plaszczem na chwile odrywajac od rzeczywistosci. Bezpieczna cisza nie trwala jednak dlugo. Okrutny, zly krzyk kobiecy przecial ja niczym noz przecina swierze maslo. Z ciemnosci poczal wylaniac sie obraz.

Nieznajoma stala posrodku przestronnej sali. Wlasciwie nie byles pewien czy jest to bardziej sala czy grota. Komnata wykuta w grocie?.. Tak to najbardziej odpowiadalo temu co miales przed soba. W pomieszczeniu oprocz nieznajomej znajdowal sie postawny mezczyzna o dlugich do ramion jasnobrazowych wlosach i blekitnych oczach. Jego widok wydal ci sie dziwnie znajomy.
Kobieta przemierzala pomieszczenie tam i spowrotem co chwile wybuchajac zloscia.

- Jakim cudem ta dziewczyna zdolala ci umknac?! Czy ja juz na niekogo nie moge liczyc?! A ten jej kochas?! Skad on sie do diabla wzial?!

Nieznajomy milczal sprawiajac wrazenie przyzwyczajonego do jej wybuchow. Najwidoczniej byla to najskuteczniejsza metoda postepowania nie minela bowiem dluga chwila, a jej glos przybral nieco smutny ton skargi.

- Czy juz nic mi sie nie nalezy? Stephenie ...

Stephen najwyrazniej doskonale znajac swoja role podszedl i delikanie chwyciwszy jej dlon uniosl do ust skladajac namietny pocalunek.

- Lilith najwspanialsza... Wkrotce wszystki swiaty padna przed toba na kolana uznajac w tobie boginie. Bedzisz wladala wszystkim. Wkrotce najwspanialsza, juz wkrotce. Altari i ta jej zalosna grupe zostaw mi. Jeszcze tylko kilka nocy... Wszystko juz prawie gotowe....

Obraz powoli sie oddalal by wreszcie zniknac. Otworzyles oczy dostrzegajac pochylonego nad soba Sariela.

- To byl paskudny cios. Nala, Cheri oddaje go pod twoja opieke.




Stephen

Nareszcie cisza. Obrzydliwy glos, ktory saczyl jad do twego umyslu nakazujac zabicie Altari umilkl. Umilklo tez wszystko inne. Przyjazna ciemnosc otulila twoj umysl odcinajac go od bolu, walki i zla. Czules lekkosc. Wrazenie unoszenia sie w powietrzu nie przerazalo cie. Wiedziales ze tu gdzie teraz jestes nic ci juz nie grozi. Nic poza.....

Fala potwornego bolu wyrwala cie z owej bezpiecznej przystani natychmiast przywracajac swiadomosc. Czyjes silne ramiona naparly na ciebie gdy probowales zerwac sie i biec byle jak najdalej od niego.

I znow ciemnosc okazala swe blogoslawienstwo stawiajac granice i otulajac cie cisza.

Czyjes glosy powoli wdzierac poczely sie do twej swiadomosci. Oba zdawaly sie znajome choc nie byles pewien skad je znasz. Twe mysli nieskladnie wirujac wsrod waty oblegajacej umysl nie chcialy udzielic odpowiedzi. Do kogo nalezy glos kobiety, do kogo mezczyzny? Sluchales...

- Nie rozumiem tego. Piesn wszak mowila wyraznie o siedmiu i siedmiu stawilo sie w karczmie. Wszystko wedle slow bogow....

Glos kobiety zdradzal smutek i niepewnosci...

- Bogowie.. Kochana kiedy wreszcie zrozumiesz to co probuje ci wytlumaczyc przez te wszystkie lata. Bogowie mysla inaczej.. Dla nich jedno, dwa, tysiace ludzkich istnien to jedynie niewielkie ziarenko piasku na ogromniej plazy. Nic nie znaczace... Moze zmienili zdanie.. Moze tym razem stwierdzili ze szesciu im wystarczy.. Dodatkowa podnieta...

Mezczyzna mowil cicho, zrezygnowany jakby slowa te wypowiadal po raz tysieczny.. Jakby wiedzial co teraz uslyszy.. Jakby nie mial juz sil przekonywac.

- Sarielu.. Jaki zatem sens mialoby nasze istnienie, nasza walka o kazdy dzien, o kazdy oddach o.... Moze masz racje, moze to wszystko to tylko ich kaprys, kolejny sposob na przerwanie nudy istnienia od poczatkow siwatow ale...

- Wiem kochana, wiem. Nie czas teraz na ta rozmowe. Zmienmy wiec temat i porozmawiajmy o dzisiejszym poranku. Postawilas przed soba zadanie niemozliwe do wy...

- Nie ja...


- Tak wiem.. Bogowie postawili przed toba zadanie niemozliwe do wykoniania. Obserwowalem uwaznie ich walke i .... To sie nie uda Altari. Sa zbyt rozni, zbyt samodzielni. I ty jestes od nich rozna. Ta walka nie ma sensu. Cheri... Po raz kolejny prosze... Chodz ze mna.. Zostaw to wszystko i chodz. Wiesz ze moge cie ochronic, znasz moja wladze. Bedziesz bezpieczna u mego boku, bezpieczna na wieki. Stworze dla ciebie slonce, ktore nie bedzie zabijac. Wiesz, ze moge... Jezeli nawet nie to bede mogl chocbym mial sila wedrzec sie ku wysokoscia nieba i wymusisc na nich ta moc... Uczynie to. Powiedz tak najdrozsza... Blagam cie powiedz tak i zniknijmy z tego przegranego siwata.

Cisza trwala dlugo. Wsrod tej ciszy doszedles do wniosku ze wiesz juz kim jest ta kobieta i kim ten mezczyzna.
Wreszcie jej glos rozbrzmial niczym najdelikatniejsza muzyka.

- Nie moge... Kocham cie Sarielu, lecz wiesz ze nie moge.

Westchnienie rezygnacji towarzyszylo odglosowi zamykanych drzwi. W chwile pozniej cisze pomieszczenia rozdarl odglos tluczonego szkla.

- Nie weim! Do diabla nie wiem dlaczego!


Cisza...

- Mam nadzieje, ze dobrze sie bawiles sluchajac.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
Stary 29-04-2008, 23:28   #72
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
- Takie to zabawne, milordzie? – Myślał Stephen, który zresztą nawet nie próbował ukryć niechęci pokazując Sarielowi ponurą twarz. Owszem anioł pomagał mu, leczył, kolejny raz zresztą, ale ... ale „kochana Altari”, „kochany Sarielu”, szlag go trafiał. Ponadto to wszystko było takie pokręcone. Ciagle obrywał i jeszcze paskudnie śnił.

- „Zabij Altari!” Zabij Altari!” – Głos się odzywał mocno i wyraźnie w jego umyśle. Pamiętał go, ale odpowiadał na niego, jak zwykle nie przebierając w słowach:
- Wypierdalaj gnoju, hm - zastanowił się, skąd zna takie słowa. – Co ja jestem, jakiś damski bokser podły kmiocie jeden zawszony? Gdyby koledzy z poprawczaka zobaczyli cię namawiającego do bicia kobiet to obcięliby ci własne jaja i zeżreć kazali, cholero powalona. Walka to męska sprawa, jebusie jeden, nawet my z ośrodka opiekuńczo – wychowawczego mamy swój honor. – Kurde – nagle żachnął się w myślach. – Co ja plotę. Owszem, zgadzam, się z założeniami i prędzej bym siebie samego niż Altrari, ale co to jest ten popindolony poprawczak i jacy stamtąd koledzy. Gdzie ja jestem – próbował chwycić się za głowę i pewnie by mu się to udało, gdyby nie to, że na półprzytomny dzielił spojrzenie pomiędzy światy mglistego snu oraz całkiem realnej jawy. Wiedział, ze jest realna, bo właśnie czuł cholerny ból złamanej nogi. – Szlag trafił, co mnie podkusiło atakować te wampiry? Musiałem się popisać, czy jak? – Jednak po przemyśleniu stwierdził, ze chyba musiał, bo może on nie jest potężny magią, czy sztuką szermierczą, ale sercem, może roztrzepanym i szalonym, ale gorącym, zawsze wiernym.

- Ech ty głupia poczwaro – powiedział do owej szepczącej wcześniej owe podłe słowa istoty, nie zdając sobie, że mówi na głos pierwsze słowa po swoim oprzytomnieniu.
- Przepraszam? – Usłyszał zdziwiony głos Sariela.
- To nie do ciebie, milordzie, niestety - to ostatnie słowo dodał cichutko, mając nadzieję, że anioł nie dosłyszy. - Tylko do jakiejś cholery, która próbuje dobrać się do mojego umysłu. Zresztą to może paskudny sen.
Sariel z wyraźnym zainteresowaniem podszedł do leżącego.
- Możesz nieco sprecyzować swoje słowa?
- Nie ma o czym mówić, to sen pewnie zresztą. Jakieś paskudztwo kazało mi zaatakować Altari. Znaczy, zdało jej się, ze każe, bo wyśmiałem ją, ale nie lubię takich koszmarów. Wiesz, bo z jednej strony owszem, ten wampir zmusił mnie tam, na sali ... ale z drugiej, no właśnie, mówię o tym drugim. Nie wiem. Zresztą, czy to ma jakieś znaczenie. Ot, noga mnie boli i dlatego tak się dzieje
.
Sariel jeszcze przez chwile uważnie przyglądał się Stephenowi.
- No dobrze... Sprawdźmy twoja nogę...

- Pan wybaczy, milordzie
- rzekł powoli dobierając słowa, - jak wyglądają pańskie relacje z panną Altari? Mówi pan, że nie jest jej mężem, ani narzeczonym? No to, przepraszam, kim?
Dłoń nad rana znieruchomiała.
- Nie, nie jestem mężem, nigdy też nie byłem jej narzeczonym.. Kim ...
Przyjemne ciepło zaczęło promieniować z jego rąk odpędzając ból. Rana powoli, acz widocznie zaczęła się goić.
- Najwyraźniej nikim na tyle ważnym, aby pozwoliła mi się uratować. Według waszych standardów wychodzi na to, że jestem jej ... kochankiem.
Stephen pobladł. W sumie to domyślał się tego, nawet był pewny, ale uparcie odrzucał tą myśl. W jego umyśle Altari jawiła się z jednej strony jako potwór, ale z drugiej, jako nieziemska istota i nie mógł sobie dać radę z tym połączeniem.
- Nie sądzę, milordzie, żeby to była prawda. Wystarczy spojrzeć, jakim wzrokiem ogarniała twoją postać. Widocznie uważa, że to, co zamierza jest ważniejsze, na tyle ważne, żeby poświęcić swoje uczucia i samą siebie. Ech, jesteś potwornym szczęściarzem, milordzie, potwornym.
Sariel przez dłuższą chwilę się nie odżywał. Wreszcie zdjął dłonie z nogi młodzieńca zwracając ku niemu swoja przystojna twarz.
- - Tak myślisz? No cóż, może z twojego punktu widzenia wygląda, to jak miłość. Ty jednak jesteś młody, żyjesz ile? 20? 25 lat? Szczęściarzem? Szczęściarzem widząc ją co noc i wiedząc, ze nigdy tak naprawdę nie będzie moja? Czy to jest szczęście
?
Mówiąc podszedł do dębowej szafki i wyjął z niej karafkę wina i dwa kielichy, z których jeden podał swemu pacjentowi.
- Zatem wypijmy za to szczęście, przyjacielu.
- Szczęściarzem jesteś, bo gdyby tylko o ciebie chodziło, to ona mogłaby oddać za ciebie życie, a ty za nią pewnie również. Ja zresztą także, a może i ona za mnie. Tylko widzisz mój panie, jesteś widocznie za stary i ci się wapno zamiast krwi w żyłach lasuje, że tego nie rozumiesz, iż ona, jeżeli robi coś dla mnie, to robi to dla sprawy, w której biorę udział, a jeżeli coś robi dla ciebie, to robi to bez względu na cokolwiek. Jeżeli tego nie pojmujesz, to jesteś trąbą, a nie aniołem. Pragnę jej szczęścia, milordzie, i niech to szlag trafi, nie cierpię cię, bo jesteś tak blisko jej, ale jeżeli to miałoby jej dać choć trochę radości ... a widzę, ze daje ... eee, napijmy się.
- Za szczęście
.
Przepełnionym goryczą głosem wzniósł toast.
- Za szczęście i za sklerozę.

Chyba obydwaj pili na smutno nie rozmawiając więcej. Niech to gęś, może Stephen miał 20 lat, ale ten anioł znał się na miłości tak jak on na grze na tamburynie. Altari kochała go, tego był pewien, choć, czy kochała go z całej swoje mocy? Tego nie wiedział. Rozumiał także, że choć nie umie tego zaakceptować, wampirzyca i anioł mogą żyć wedle innych wzorców niżeli te, do których przywykł. Wiedział także, ze Sariel jest lepszy od niego, lepszy pod każdym względem, tyle, że miłość to coś co nie zważa na potęgę, urodę, sławę. Czy mogła go pokochać? Aż się przestraszył tej myśli. Szepnął w myślach do siebie:
- "Jeżeli ja się zakochałem w wampirzycy, to chyba zwariowałem? Tak, bezwzględnie mi odbiło i powinienem sam siebie ubezwłasnowolnić. Notabene, kolejne dziwaczne słowo. Co ono znaczy, chociaż sądzę, ze akurat pasuje do kontekstu. No cóż, ma najpiękniejsze oczy, jakie spotkałem, ale przecież nie zakochałem się w oczach, ani w policzkach, ani w piersiach, które tak cudownie prześwitywały przez tamto prześcieradło ... tfu, co ja znowu. Dlaczego ona mi stoi przed oczyma, dlaczego? Przecież to wampirzyca, wampirzyca! Czy nie rozumiesz durniu"! – Trzasnął aż się w głowę, żeby nauczyć ją rozsądku, ale głowa nie słuchała, zaś owo pacnięcie spowodowało tylko podniesienie brwi Sariela.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 30-04-2008 o 07:56.
Kelly jest offline  
Stary 02-05-2008, 17:31   #73
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Każdy kiedyś umiera, a Nala doskonale o tym wiedziała. Wciąż więziła duszę podłego wampira w jednym ze swoich dzwoneczków. Wciąż słyszała jego marudzenie, jednak było ono na tyle niezrozumiałe i stłumione, że już dawno przestała o nim myśleć. Tylko czasem głos Floriana bądź Ryuu przypominał jej o tym, że ma w zanadrzu jeszcze jedną duszę, której moc i siłę może wykorzystać w walce. I taki właśnie miała plan, jednak w całym tym zamieszaniu zapomniała, co jest najważniejsze w ludzkiej egzystencji - przyjaciele. Towarzysze, którzy bez względu na wszystko potrafią pocieszyć, wesprzeć i dodać otuchy. Taki był wilkoczłek. To znaczy, taki był dla niej. Lubiła go, był sympatyczny i podobny do niej samej. Także miał zwierza w sobie, co prawda ciało Nali nie do końca było prawdziwe, ale ten wątek zostawmy w spokoju. Jeszcze kiedyś do niego wrócimy. Teraz Nala nie jest tu najważniejsza, tylko Trevor. Gdy niespodziewanie padł na ziemie w bezruchu kotka przyglądała się z uwagą czy uchodzi z jego ciała duch i niestety - odszedł. Był zdezorientowany i samotny. Pamiętał ostatni ból. Gdy kotka tylko skończyła pomagać Navarro z uporaniem się z wampirem podbiegła szybko do wilkoluda.

- Nie bój się, pomogę Ci... - powiedziała uśmiechając się, jednak duch milczał. Przyglądał jej się z żalem i smutkiem, zupełnie jakby tęsknił za dawnymi barwami...
Nala zadzwoniła dzwoneczkami przymocowanymi do nadgarstków jej dłoni, drażniąc w ten sposób najczulej wyostrzony słuch. Wyprostowała ręce jakby chciała zrobić samolot, następnie zgięła nogi w kolanach i wyskoczyła w górę. Wszystkie dzwoneczki poza jednym zahuczały swym rytmicznym dźwiękiem by po chwili zamilknąć. Ze smutkiem kotka zdjęła swoją kosę i uniosła ją w górę. Gdy siła grawitacji zaczęła przyciągać ją ku ziemi wzięła zamach kosą i przepołowiła nią duszę Trevora na pół. Pragnęła dać mu jak najszybszy spoczynek i godny walczącemu u boku Bogów, dlatego też wchłonęła połówki do dwóch osobnych dzwoneczków znajdujących się na nadgarstkach.
Dla pobocznych obserwatorów, Nala wydała się osobą stukniętą, która tnie powietrze i macha łapkami bezcelowo.
Kotka złączyła dłonie i wzniosła je ku górze. Spojrzała na na znajdujące się ponad jej głową czubki palców i zaczęła szeptać

- Przyjmij tę duszę do swojej przystani.
Daj spokój i ukojenie, jej ostatniemu cierpieniu
Zerwij łańcuch powstałego bólu
i zapomnij...

Daj mu szansę bycia wśród lepszych
Tak jak tę szansę otrzymał za życia
Pozwól tej duszy odejść jak najszybciej
Nie zatrzymuj jej wzroku, na krwi swej i ciele
Daj odejść, nie dręcząc sumieniem.


Po tych słowach przez naczynia krwionośne dziewczyny przeszła dusza wyłaniająca się z dzwoneczków. Zadała jej tym samym ogromny ból, na co kotka odpowiedziała skrzywieniem. Z jej zamkniętych oczu popłynęły drobne łezki, a gdy było już po wszystkim, padła na kolana. Na jej rękach widoczne były sine żyły, które omal nie wybiły się przez skórę.


Nala, mając wiarę w to, że dusza jest najważniejszą wartością człowieczeństwa, nie przejęła się śmiercią towarzysza wręcz przeciwnie. Cieszyła się, że mogła dać mu spokój. Na jej rękach pozostały siniaki, doskonale widoczne na jej bladym ciele. Bolały, ale tylko chwilami.
Kotka czekała przed drzwiami komnaty, w której spoczywał Navarro. Strasznie się denerwowała więc chodziła wte i wewte nie mogąc ustać w miejscu. Martwiła się o swojego towarzysza, któremu podczas walki usilnie starała się pomóc...tamta pomoc w tej chwili wydawała się bezużyteczna. Za zły stan barda obwiniała wyłącznie siebie.
Nagle drzwi uchyliły się. Sariel w milczeniu zaprosił ją do środka.

- To byl paskudny cios. Nala, Cheri oddaje go pod twoja opieke. - rzekł Sariel a Nala gwałtownie wskoczyła na łóżko barda. Na jej twarzy widoczny był niezwykły entuzjazm i zadowolenie. Uśmiechała się i skakała po łóżku

- O rany rany rany, ale byłeś świetny! Dałeś popalić temu wampirowi, aż rozsypał się w proch! I dobrze tak kocmołuchowi, Ty to wiesz jak zażyć wroga! Ciach, prach, bach, buch, GIŃ ŁOTRZE!! A masz!! - uniosła się Nala pokazując w komiczny sposób ciosy karate bądź jakieś inne. Machała łapkami i nogami aż nagle, łapka zawinęła jej się w cienką poszewkę kołdry i dziewczyna upadła na Navarro.

- Ups, wybacz - powiedziała z wielkim grymasem na twarzy i gdy zaczęła się unosić by wstać, dało się dostrzec jej mocno posiniaczone ręce. Co dziwne, mimo tego Nala nadal się uśmiechała

- Chcesz herbaty, jeść? A może ciszy? Bo...przeszkadzam Ci pewnie? Jesteś obolały? - zapytała z troską uśmiechając się już lżej niż na początku.

Ten ból... - przeszło jej przez myśl, jednak nie dała tego po sobie poznać Zachowywała pozory. W tej sytuacji nawet Anioł nie mógł jej pomóc, gdyż rany spowodowane były cierpieniem duszy, a nie walką...
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 02-05-2008, 18:41   #74
Banned
 
Reputacja: 1 Revan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znany
Przez pewną chwilę Revan nie wiedział, co się wokół niego dzieje. Wydawało się mu, że jest w jakimś tunelu, a wszystko wokół niego wirowało i wybuchało tysiącami kolorów. Niezbyt przyjemne uczucie, zważywszy na fakt, że nie mógł się w ogóle odnaleźć. Zatoczył się, po czym potknął się o coś. Spojrzał w dół, gdzie zobaczył wyszczerzone kły wilkoluda, zdobione karminem. Ciekawe, co mu się stało, pomyślał. Mimo usilnych prób nie mógł sobie przypomnieć niczego więcej, poza faktem, że Trevor na niego naskoczył. Tak mu się przynajmniej wydawało. Nie miał zamiaru go atakować, ale… musiał się bronić. Z ich dwojga to jednak on wolałby przeżyć, to jest naturalna zasada rządząca tym światem. Światem, który znał, i z niechęcią przyszło mu go zmieniać.

- To było... dość ciekawe. – stwierdził doktorek.
- Jak jasna cholera. – odparł.

Wziął swój miecz, który leżał niedaleko, po jego ostrzu spływały leniwie kropelki krwi. Wytarł go o jakąś szmatę, strzęp z czyjegoś ubrania. Wtem, do jego głowy wdała się jakaś znana piosenka, jednak dopiero po kilku chwilach rozpoznał jej tekst. „Siedmiu wybranych by złu stawić czoła.” Prawdę mówiąc, mało go to obchodziło, ale poczuł się w pewien sposób przytłoczony. I co teraz świat zrobi bez tego siódmego? Ano, będzie żył dalej. Dopiero teraz uświadomił sobie bezsens tej całej sytuacji. W co on został wplątany? Czy w ogóle powinno go to obchodzić, co on w ogóle ma tutaj do gadania? To wszystko wyglądało jak jakieś komiczne przedstawienie, które wcale nie było śmieszne. Ktoś po prostu pomylił aktorów. I ta cała Altari, jedna, wielka, cholernie irytująca zagadka. To nie Revan był winny śmierci siódmego z nich, to wszystko przez nieodpowiedzialność wampirzycy. Miał ochotę wyrzucić to z siebie, bo dopiero po tym incydencie, walce z wampirami, a także walce pomiędzy sobą, zrozumiał, że wpadł jak śliwka w gówno.

- Na razie wystarczy. Revanie, jako osoba znająca się na walce będziesz odpowiedzialny za ćwiczenia poranne. Rozumiem, że każdy z was przywykł do radzenia sobie samemu, lecz teraz musicie połączyć swe sily czy tego chcecie czy nie. Nie ma juz odwrotu.... Na razie jednak zajmijmy się rannymi. – miał ochotę powiedzieć, żeby każdy sobie radził sam, ale jakoś się powstrzymywał. Mimo największego sprzeciwu nie było zwyczajnie sensu tego wszystkiego odwoływać. Sprawy sięgały za daleko, o jedną karczmę za daleko…

Odruchowo sięgnął do kieszeni. Gdzie te pieprzone fajki.

Potem wszyscy się zmyli. No, prawie wszyscy, każdy miał po prostu swoje własne sprawy do załatwienia. Revan wciągnął do nosa cały ten zapach, jaki został po walce. Krew mieszała się z potem, zupełnie jak po każdej większej bitce. Zapach ten uspokoił fechtmistrza, a przed chwilą mógłby przysiąść, że eksploduje z gniewu. Nic to, służba szybko uporała się z wysprzątaniem sali, teraz nadawała się do użytku. Podszedł do niewielkiego stolika, na którym znajdowała się karafka wina, i nalał sobie do kieliszka, delektując się aromatem. Szybkim haustem wypił zawartość, a potem oddał się w całości treningowi…
 
Revan jest offline  
Stary 03-05-2008, 23:58   #75
 
Krakov's Avatar
 
Reputacja: 1 Krakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputację
"...Jeszcze kilka nocy... prawie gotowe... Lilith..."

Tych kilka słów utkwiło mu w pamięci i nie dawało spokoju. Nie odezwał się ani słowem, gdy Sariel opatrywał jego rany. Gdyby nie otwarte oczy można by dojść do wniosku, że jest nieprzytomny. O nic nie pyta, nie narzeka na ból nawet gdy anioł dotknął jego potłuczonej głowy. Co ciekawe, mężczyzna zajmując się rannym zupełnie nie zwracał na to uwagi. Jakby wiedział, że wszystko jest w najlepszym porządku. W gruncie rzeczy z resztą - było. Jedynym (poza obrażeniami) problemem trapiącym Navarro było to, że trochę się pogubił w tym co jest rzeczywiste i tym, co jest jedynie wytworem jego wyobraźni. Natłok słów obrazów i myśli wywoływał większy ból głowy niż ten potężny siniak na skroni. Spośród niezliczonych wspomnień i snów naprzód wysuwały się trzy, najwyraźniej najbardziej znaczące wizje.

W jednej był uczestnikiem jakiejś wielkiej bitwy. Zbliżał się moment kulminacyjny. Wszystko miało się rozstrzygnąć w jednej krótkiej chwili. Ktoś miał zginąć. MUSIAŁ zginąć. Bard nie wiedział jednak o kim mowa i jaka była jego rola w tym wszystkim. Później pojawiał się drugi obraz, w którym przebywał w jakiejś grocie albo wielkiej komnacie. Wewnątrz, dwoje ludzi prowadziło... dość ożywioną dyskusję. Wciąż pamiętał niektóre słowa, jednak nie był w stanie zestawić ich z faktami. Na końcu - to co miał przed oczami obecnie: zajmujący się jego ranami jasnowłosy mężczyzna, którego imię i rolę w tym wszystkim przypomniał sobie dopiero po dłuższej chwili.

Pozostawało pytanie: czy to już koniec? To jest rzeczywistość? A może za kilka chwil znowu osunie się w ciemność by zbudzić się w zupełnie innym miejscu. Oby nie...

- To byl paskudny cios. Nala, Cheri oddaje go pod twoja opieke.

Usłyszał gdzieś w tle, a w chwilę później miejsce mężczyzny zajęła młoda kobieta, którą szybko skojarzył z imieniem, jakie przed chwilą padło. Nala natychmiast wskoczyła na jego łóżko i zaczęła po nim skakać.

- O rany rany rany, ale byłeś świetny! Dałeś popalić temu wampirowi, aż rozsypał się w proch! I dobrze tak kocmołuchowi, Ty to wiesz jak zażyć wroga! Ciach, prach, bach, buch, GIŃ ŁOTRZE!! A masz!!

Jeszcze nie reagował, chociaż zaczął powoli dochodzić do wniosku, że wróciła mu przytomność i to co ma przed sobą (czy też na sobie) dzieje się naprawdę. Ta scena wydawała się po prostu stanowczo zbyt dziwna i... śmieszna jak na jego wizję, sen czy cokolwiek innego. Miał przynajmniej nadzieję, że jeszcze nie jest z nim aż tak źle. Gdy kotka upadła na niego, łóżko zatrzęsło się przypominając bardowi o odniesionych obrażeniach. Jego czaszkę przeszył krótki, intensywny impuls bólu zmuszając go do odchylenia głowy do tyłu i przymknięcia powiek. Gdy znów je otworzył musiał przez chwilę poczekać by odzyskać ostrość widzenia. Jęknął cicho nabierając pewności, że już nie śni...


- Chcesz herbaty, jeść? A może ciszy? Bo...przeszkadzam Ci pewnie? Jesteś obolały?

Najpierw wpatrywał się w jej oczy nie mówiąc ani słowa. Gdy entuzjazm na jej twarzy zaczął ustępować miejsca wyrazowi rezygnacji, odezwał się w końcu:

- Poczekaj chwileczkę. Muszę zebrać myśli..

Po czym znów zamknął oczy próbując sobie wszystko poukładać. Wiedział już co działo się naprawdę. A co z pozostałymi wydarzeniami? Walka najwyraźniej również byłą prawdziwa. To co powiedziała Nala pomogło mu skojarzyć resztę faktów. Wampir... tak. Najwyraźniej wyszedł z tego zwycięsko. Nie wydawało mu się jednak by był to tak wspaniały tryumf jak przedstawiała to jego towarzyszka. Biorąc pod uwagę chociażby jego obrażenia należałoby się zastanowić co przesądziło o tym "sukcesie" i czy była to w większym stopniu zasługa jego umiejętności, czy... szczęścia. No i jeszcze ta późniejsza akcja w grocie. Czy to możliwe by tam był? raczej wątpliwe. Ta scena była zupełnie oderwana od pozostałych, pozostawało więc założyć, że nie byłą prawdziwa. Czy można jednak zupełnie o niej zapomnieć? To imię - Lilith i to co mówił tamten mężczyzna... Navarro poczuł, że to może być nie bez znaczenia i przy najbliższej okazji należałoby o tym porozmawiać z Altari.

- Nie przeszkadzasz. - rzekł w końcu uśmiechając się. - Wręcz przeciwnie, miło jest zobaczyć znajomą twarz.

Chciał poprosić o szklankę wody, jednak w międzyczasie zauważył siniaki na rekach kobiety-kotki.

- Wszystko w porządku? Twoje ręce...

Jego uśmiech nieco zbladł a w głosie pobrzmiewała troska i pewna... słabość. Gdyby go o to zapytać na pewno by się do tego nie przyznał, samego siebie nie mógł jednak okłamać. Niepewność własnych słów zmartwiła go. Powinien być silny i w każdej chwili gotowy... Szlag by to...
 
__________________
Gdzieś tam, za rzeką, jest łatwiej niż tu. Lecz wolę ten kamień, bo mój.
Ćwierćkrwi Szatan na forumowej emeryturze.
Krakov jest offline  
Stary 04-05-2008, 00:08   #76
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Czas mijal powoli nie przynoszac ze soba ani zrywow, ani zdarzen. Poranne ciwiczenia z Revanem, popoludniowe wyprawy z Sarielem, nocne cwiczenia z Altari. Dzien za dniem, wieczor za wieczorem stawali sie silniejsi, szybsi, madrzejsi. Moze i nie zgrani jak na grupe przystalo ale i nie tak obcy sobie jak tego pierwszego wieczora w karczmie Pod Pacha Goblina.
Od czasu do czasu przychodzily wiesci. Spalona wioska tu, wymordowana rodzina tam. Lilith i jej podobni zdawali sie zbierac nowe sily do walki, ktorej godzina zblizala sie z kazda kolejna ofiara.


Nadszeszla w koncu chwila gdy codzienna monotonia zycia zamkowego ulegla naglej zmianie. Wieczor rozpoczal sie jak zwykle spotkaniem w sali jadalnej przy suto zastawionym stole. Migotliwy blask swiec w kandelabrach w polaczeniu z cicho trzeszczacymi polanami plonacymi w kominku nadawal pomieszczeniu intymnega aure. Altari jak zwykle zasiadla u szczytu majac przed soba pusty talerz. Z milym usmiechem na tawrzy sluchala rozmow, ktore miedzy soba prowadizli czlonkowie grupy od czasu do czasu upijajac lyk krwi z krysztalowego kielicha. Lubila te chwile wytchnienia od cwiczen i ponurej przyszlosci. Z przyjemnoscia obserwowala jak zaciesniaja sie wiezi pomiedzy nimi, jak z kazdym wspolnie spedzonym dniem staja sie sobie blizsi. Szczesciem napawala ja swiadomosc ze i ona po czesci do tego nalezy, a wrecz sie ku temu przychyla. Jednak jej czolo nie zawsze bylo pogodne. Spogladajac na Stephena przyozdabiala je w zmarszcze niepokoju, ktory ktos postronny smialo moglby wziasc za gniew. Martwil ja jego stan, ktory poczawszy od incydentu pierwszego dnia ich pobytu w zamku, az do teraz zdawal sie wciaz i wciaz pogarszac. Nie chodzilo tu bynajmniej o zdrowie mlodzienca, a stan jego ducha. Ciagle gdzies z dala od reszty, ciagle cwiczacy, ciagle ponury.


Zatopiona w swoich myslach nie od razu zareagowala na pojawienie sie nieznajomej kobiety, ktora jakby nigdy nic usiadla na jednym z krzesel posrodku stolu czekajac, az wszyscy zwroca na nia swa uwage. Gdy uznala, ze tak wlasnie sie stalo przemowila glosem, ktory natychmiast zostal rozpoznany przez kazdego poza Sarielem, ktory wszakze nigdy nie slyszal orginalnego brzmienia przepowiedni.

- Czas bitwy sie zbliza. Musicie sie spieszyc, lecz niczego nie wskuracie gdy tylko szesciu was do walki stanie. Zle sie stalo, ze jeden z was pozegnal ten swiat, lecz zlo to mozna wciaz naprawic.

Kobieta zwrocila swoj oblicze w strone aniola lekko sie usmiechajac. Ten jednakze najwyrazniej wcale nie docenil niemej decyzji, ktora ow usmiech ze soba niosl. Powoli unoszac swoje cialo wyprostowal sie i mierzac ja wzgardliwym spojzeniem przemowil z lekka nutka pogardy w glosie.

- Zatem teraz i mnie chcecie wciagnac w swoje zabawy? Nie dosc wam, ze igracie z wiecznym zyciem tej, ktora zostala przezemnie wybrana. Nie dosc, ze zabawiacie sie kosztem tych oto dzielnych istot. Nie dosc wam, musicie wiec wciagnac w to rowniez i mnie! Mozesz zapomniec Meredith... Mnie nie dostaniecie.

Po czym ukloniwszy sie uklonem dwornym choc przepelnionym wzgarda ruszyl w strone drzwi nie ogladajac sie za siebie.

- Sarielu...


Tylko ten glos mogl sprawic by przystanal.

- Sarielu... Nie opuszczaj mnie.

Zachwial sie niczym razony strzala niewidocznego przeciwnika. Opuscic ja?... Umrzec dla niej, lecz nigdy opuscic.

- Dobrze wiec...

Glos wpierw zrezygnowany szybko nabral gniewnych tonow gdy odwrociwszy sie w strone tej, ktora wiadomosc przyniosla kontynuowal.

- Dobrze.. lecz wiedzcie, ze darmo wyzwania tego nie podejme. Zadam nagrody i nagrode dostane. Wiesz czego pragne Meredith. Daj mi to, przyzeknij, ze gdy wszystko sie skonczy ona bedzie moja... Wrozicie jej zycie, niesmiertelne zycie bez krwi, bolu i zla ktore krazy w jej zylach. Wrocicie jej swiatlosc, ktora utracila...... Przyzeknij Meredith.


Slowa plynely, a wraz z nimi sila. Nie byl juz Sarielem, towarzyszem polowan, cwiczej i wspolnych kolacji. Stal oto gniewny, straszliwy z rozpostartymi skrzydlami, wyczekujacy. Aniol w pelni swego mocy.

- Sarielu...

Rowniez i Altari powstala mierzac go gniewnym spojzeniem, w zakamarkach ktorego tlila sie czulosc zmieszana z nadzieja. Nie dane jej jednak bylo przemowic do konca gdyz i bogini powstala z miejsca z ustami zacisnietymi w gniewnym wyrazie.

- Dobrze wiec Aniele. Dostaniesz swa nagrode. Nie wczesniej jednak nim bitwa koniec swoj ujzy, a slonce wzejdzie nad Dolina ciszy. Koniec dla nas zwyciezki.

Nastepnie zas zwracajac swe grozne oblicze ku reszcie wybranych gniewnym glosem spytala.

- A wy, wybrani jakiej ceny za swe uslugi zadacie?
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
Stary 04-05-2008, 14:43   #77
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
- Wszystko w porządku? Twoje ręce... - intonacja jego głosu uległa nagłej zmianie. Nala doskonale to wyczuła, żadna dusza nie mogła mieć przed nią tajemnic, wiedziała o nich więcej niż by chciała.
Kotka uśmiechnęła się. Wysiliła się na ten miły gest. Stwierdziła, że nie jest ważne jak ona się czuje, to nieistotne. Ważne jest teraz jak czuje się Bard.

- Atam, co to jest zaledwie kilka siniaków - powiedziała z tym samym uśmiechem mimo iż rany wyglądały jakby ktoś bił kotkę przez ostatnie godziny cięciwą od łuku- To nie jest istotne. Zaledwie kilka sińców, to naprawdę nic...ALE TA WALKA!! O rany rany rany, ale dałeś im popalić! To dlatego teraz jestes w takim słabym stanie! Nie dawałeś im po prostu szans. - mówiła kotka i nagle zeskoczyła z łóżka. Podeszła do szafki na której stał dzban z wodą i szklanka. - Bleeee, woda! Chcesz? Ja to takiego czegoś nie pijam. - dodała i podała do połowy pełną szklankę wody. Dostrzegła to, że Navarro chyba nie czuje się najlepiej i stwierdziła, że lepiej będzie jak potrzyma mu szklankę. Mogła co prawda poprosić o to Floriana, ale martwiła się, że bard się zlęknie samo-latającej szklanki. Klęknęła na łóżku obok poduszki barda i przyłożyła mu szklankę wody do ust. Starała się poić go jak najdelikatniej i najostrożniej.

- Od dziś będę mieć zawsze Cię na oku - rzuciła żartobliwie i odłożyła szklankę.

- - - * - * - * - - -

Mijały sekundy, minuty i dni. Mijały godziny treningów. Wszystko szło co raz lepiej. Poznawaliśmy sie, choć nie było nam do śmiechu. Sama nie rozumiałam czemu w to wszystko weszłam, czemu się zgodziłam...być może...mozliwe, że po prostu uwierzyłam w to bardziej niż jest to mozliwe. Słyszałam przepowiednie, choć nikt mi nie powiedział, że to była przepowiednia. Widziałam wampiry, choć nikt nie powiedział, że to naprawdę były wampiry. Poznałam nowych towarzyszy, choć tak naprawdę nikt mi nie powiedział, że są moimi towarzyszami.
A potem przyszła ona. Namieszała wszystkim w głowe i zażądała odpowiedzi...jak ona śmiała? Bezczelna dziwka! ... zaraz zaraz....jestem Nala, koto-kobieta...nie używam takich słów. Kim jesteś nieznajomy?


- A wy, wybrani jakiej ceny za swe uslugi zadacie?

- Anioł, a jednak bezinteresowność nie leży w jego interesie...to bardzo nieładnie... - powiedziała Nala kiwając głową i wystawiając swoje kocie kiełki, jednak nie w uśmiechu. - Nie zależy mi na niczym, poza moimi umiejętnościami i moimi duszami. Moja moc, ma dla mnie priorytetowe znaczenie, choć w chwili niebezpieczeństwa ważniejsi są towarzysze. Nie wiem jak daleko sięgają Twoje wpływy i zdolności, więc nie wiem jakich rzeczy mogę żądać, choć i słowo "żądać" nie jest tu odpowiednie. Co najwyżej "prosić". Ale to jest jedynie moje zdanie, moje słowa i moje wartości. Chce po prostu być sobą... - dokończyła i przez chwilę zatęskniła za swoim ciałem...nawet zapomniała już jak kiedyś wyglądała...
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 05-05-2008, 12:37   #78
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
- „Czego sobie życzycie? Co byście chcieli w zamian” – Stephen powtarzał w myślach pytanie bogini. Gdyby był niegrzeczny to odpowiedziałby: „Ot, jeśli dasz mi od czasu do czasu swojej dupy będziemy kwita.” Ale nie był niekulturalny, tylko zdołowały i choć pewnie tylna część ciała Meredith wyglądała nadzwyczaj olśniewająco, średnio go tak naprawdę obchodziła. – Chyba żeby – pomyślał krzywiąc się, jednocześnie zaś uśmiechając. Dało to łącznie nieciekawy obraz.

Siedział, jadł, trenował, miał wszystko gdzieś. Czuł się źle, paskudnie, wrednie. Naprawdę, tylko treningi przynosiły mu jakiej wytchnienie, ponieważ starał się tak intensywnie ćwiczyć, że nie miał siły myśleć. To były najsympatyczniejsze momenty u Altari.

Noga się już zagoiła. Wyleczył mu ją nie kto inny, tylko gnojek Sariel.
- Zasadniczo, nawet nie gnojek, tylko gość, którego całują bogowie po pośladkach dając mu wszystko, co tylko może być upragnione przez człowieka. Piękny, mądry, potężny, kochany przez wspaniałą kobietę, jednocześnie zaś całkiem przyzwoity. Tylko to ostatnie, to jego zasługa. Prawdopodobnie wielka, bo łatwo się zmanierować, gdy jest się takim pakerem. Kurde, znowu niezrozumiałe słowo. Sariel się jednak chyba nie zmanierował, no, tylko, że akurat z tego powodu można się i cieszyć i martwić jednocześnie. Cieszyć, bo to pewnie dobrze, ze jest po naszej stronie, martwić, bo wiadomo co. Zresztą, co ja pieprzę. Kochają się pewnie od setek lat, a ja usiłuję w to wejść, zrozumieć, zdobyć jej serce? I po co to? Przecież jest wampirzycą, durniu, wredną, złą wampirzycą, która pije krew! – Znowu pacnął się w głowę wywołując nie tylko zdziwienie wszystkich, ale nawet nadzwyczaj uprzejme uniesienie dystyngowanej brwi Meredith. Tylko Sariel już znał ten gest, więc się skrzywił wraz z jednoczesnym uśmiechem, cholernie podobnie jak Stephen.

- Pani wybaczy, madame – odpowiedział bogini, - ale co mi może pani dać. Pewnie różne rzeczy, ale nie to czego chcę, bowiem to, czego chcę nie może być darowane przez kogoś innego, nie może być wyszarpane, nie może być wzięte własną mocą. Może być tylko podarowane, jako prezent, jako dar, który się daje mając nadzieję na otrzymanie tego samego. Jeżeli jest on otrzymany w dowolny inny sposób nie ma jakiejkolwiek wartości. Rozumie więc pani, że trudno mi panią o cokolwiek prosić. Ponadto mówi pani o cenie. Cena, to coś, co oferuje się za dany towar lub usługę. Nie wiem, jak tu wy robicie, bogowie, ale dla nas sprawa jest prosta: zrób mi to, ja ci dam to. Obydwie strony zgadzają się lub nie. Natomiast proszę zauważyć, że nas już w to wepchnięto, teraz zaś pyta się, ile byśmy chcieli. Fajnie, ale jeden z nas już padł. Może by się nie zgodził. Nie to, żebym go lubił. Przeciwnie. Jednakże takie są zasady negocjacji: robi się przed, nie w trakcie. Tak, że nie podoba mi się to, madame. Jednak, żeby było jasne, nie odstępuję od tego.

- Proszę pozwolić – dodał po chwili, - że się oddalę. Planuję się upić, a wstyd by mi to było uczynić w towarzystwie trzech pięknych niewiast.

Skłonił się wychodząc. Miał dosyć tych gierek, choć pewnie Meredith myślała, że postępuje właściwie, ba, ze nawet wyświadcza łaskę uczestnikom wyprawy.
 
Kelly jest offline  
Stary 05-05-2008, 16:29   #79
 
Krakov's Avatar
 
Reputacja: 1 Krakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputację
- To nie jest istotne. Zaledwie kilka sińców, to naprawdę nic...ALE TA WALKA!! O rany rany rany, ale dałeś im popalić! To dlatego teraz jestes w takim słabym stanie! Nie dawałeś im po prostu szans.

Znów się uśmiechnął, choć był to dla niego pewien wysiłek. Szanse... Przez chwilę zastanawiał się które z nich mniej wierzy w to całe gadanie o jego "wspaniałej walce". Czy Nala chciała go podnieść na duchu czy może... naigrywała się z niego? W gruncie rzeczy nie miał żadnych racjonalnych powodów by tak sądzić. Na szczęście nie wypowiedział żadnej złośliwej uwagi, a nawet przeprosił kotkę - oczywiście również we własnych myślach.
Chętnie przystał na propozycję napicia się wody. Przemknęło mu przez myśl, że towarzyszka czyta mu w myślach, jednak szybko odrzucił ten pomysł. Gdy podała mu szklankę próbował podtrzymywać ją również jedną ręką. Ki swemu przerażeniu spostrzegł, że jego dłoń drży i gdyby sam miałby się napić miałby trudności z utrzymaniem naczynia. Z całych sił starał się ukryć swe zakłopotanie i opanować dygotanie. Wszystko wskazywało jednak na to, że im bardziej się na tym skupiał tym bardziej jego ręka się chwiała. Cholera...

- Od dziś będę mieć zawsze Cię na oku

Tym razem miał ochotę się roześmiać, jednak przeczuwał, ze jego głowa może tego nie wytrzymać. Uśmiechnął się tylko i odpowiedział podobnie wesołym tonem:

- Dobrze, mamo.


Jeszcze tego samego dnia poprosił, by zapytano Altari czy nie mogłaby poświęcić mu kilku minut swojego czasu. W kilka minut później wampirzyca znalazła się przy jego łóżku. Wyglądała na bardzo zaniepokojoną. Zapewne trapiło ją to, że Trevor poległ i została ich tylko szóstka. Być może z resztą miała jeszcze inne problemy na głowie. Navarro zastanawiał sie czy nie powinien odłożyć tej rozmowy na później, w końcu ich gospodyni musiała i tak dużo dźwigać na swoich barkach. Nie miał z resztą pewności, czy to, co chce jej przekazać ma jakąś wartość. Równie dobrze mogły to być jakieś majaki wywołane ciosem w głowę... Nie mógł jednak ryzykować. Słowa, które wtedy usłyszał mocno werżnęły mu się w pamięć i nie dawały spokoju.

- Co mogę dla ciebie zrobić? - zapytała w końcu.
- Nie wiem czy to istotne, ale... Wtedy gdy byłem nieprzytomny, wydaje mi się, że miałem coś w rodzaju wizji. Widziałem mężczyznę i kobietę we wnętrzu jakiejś groty czy czegoś w tym rodzaju. Sądząc z rozmowy, tą kobietą była Lilith...

Altari zaskoczona uniosła nieco głowę po czym lekko odwróciła na bok tak abyś nie był w stanie dojrzeć wyrazu jej oczu gdy zapytała.

- A mężczyzna.... ?

Na twarzy barda pojawił się wyraz niezwykłego skupienia.

- On... Wyglądał jakoś znajomo. Był wysoki, miał długie brązowe włosy... A imię... Nie wiem, nie pamiętam. Chyba jakoś na S...

- Stephen...

Ostre paznokcie wbiły sie w delikatna skórę dłoni gdy zacisnęła ja w pięść.

- Mów ... Mów dalej...

- Tak, chyba tak - przytaknął bard. - Ta cała Lilith była na niego wściekła, bo nie wykonał swojego zadania. Zdaje się, że to ty byłaś jego celem... Później zapewnił ją, że się wszystkim zajmie. Tobą i nami. "Jej żałosna grupa" tak się wyraził.

Jej milczenie przedłużało sie. Stala wpatrzona w zasłonę okna, a krople krwi szkarłatem zdobiły błękitną pościel.

- Jak zwykle pewny siebie...

Gdy wreszcie przemówiła ton jej głosu nie pozostawiał wątpliwosci co do uczuć jakie żywi dla owego mężczyzny.

- Nie wiem co o tym myśleć... Zazwyczaj tego rodzaju wizje są dostępne tylko dla tych, którzy wcześniej skosztowali krwi danego wampira, a i to niezwykle rzadko...

Odwróciwszy głowę przez długa chwile mierzyła cię uważnym wzrokiem jakby zastanawiając sie nad wieloma możliwościami. W końcu jednak wyraźnie zmęczonym głosem rzekła.

- Dziękuję Navarro. To niezwykle cenna informacja. Gdyby jeszcze kiedyś zdażyło sie coś podobnego natychmiast zwróć sie do mnie lub Sariela. Możliwe, ze będziecie potrzebowali dodatkowej ochrony nie tyle przed fizycznym co mentalnym atakiem. Teraz jednak odpoczywaj ... przyjacielu.

- Poczekaj - rzucił, gdy Altari zamierzała już wyjść. - Na końcu padło jeszcze kilka słów, które bardzo zapadły mi w pamięć. Powiedział, "wszystko prawie gotowe" i "jeszcze kilka nocy".

Wampirzyca, której dłoń właśnie spoczęła na zasuwie drzwi odwróciła sie nieco zaskoczona.

- Kilka?... Jesteś pewien?
- Tak, dokładnie tak powiedział.
- Zatem będziemy musieli być przygotowani na atak w każdej chwili. Stephen nie ma zwyczaju rzucać slow na wiatr. Szczególnie w gniewie.


Nagle rysy jej twarzy nieco złagodniały gdy uśmiechnąwszy sie delikatnie powiedziała.

- Teraz jednak najważniejsze abyś powrócił do zdrowia. Nic tak bowiem nie potrafi zagrzać do walki jak pieśń tkana wprawnymi dlońmi mistrza. Do zobaczenia bardzie.
- Do zobaczenia
- odpowiedział odwzajemniając uśmiech. -I dziękuję...


Jeszcze tego samego dnia wieczorem chciał udać się do sali treningowej by ćwiczyć razem z innymi. Dopiero gdy doszedł do drzwi swej komnaty dotarło do niego, że jest o wiele słabszy niż by chciał. Tylko opierając się o ścianę uratował się od upadku. Chwiejąc się i przeklinając stał tak przez chwilę prosząc bogów by nikomu nie przyszło do głowy wejść w tamtym momencie do jego pokoju i zobaczyć go w takim stanie, nie mogącego nawet ustać na nogach. Osobliwa modlitwa chyba istotnie została wysłuchana, gdyż nikt nie naruszył jego samotności i nie widział z jakim wysiłkiem pokonywał powrotną drogę w kierunku łóżka. Na szczęścia już następnego dnia był w stanie chwycić za miecz i udać się na trening. Nie od razu mógł trenować tak samo intensywnie jak inni, ale świadomość, że może tam być razem z resztą zamiast leżeć bezczynnie w łóżku, działała na niego pokrzepiająco. Z biegiem czasu powrócił zupełnie do zdrowia i mógł dawać z siebie wszystko stale zwiększając swe umiejętności.

Kolejne dni stawały się coraz bardziej podobnymi do poprzednich. Treningi, posiłki, posiłki, treningi, sen... Byli coraz silniejszymi, coraz lepszymi wojownikami. Okazało się, że łatwiej jest doskonalić techniki walki niż zbliżyć do siebie obcych sobie ludzi. Niby coraz częściej zagadywali do siebie podczas posiłków czy przypadkowych spotkań na zamkowych korytarzach, a jednak to nadal nie było "to". Było jeszcze zdecydowanie byt wcześnie by nazwać ich grupą. Bard doszedł do przekonania, że potrzebują kolejnej walki. Każde starcie jest ryzykowne i niebezpieczne, ale chyba tylko tak mogą dojść do pełnego porozumienia i zacząć funkcjonować jak pełen organizm. "Aleee... co ja tam wiem" - myślał czasami podsumowując swe dywagacje.

W końcu nadeszła jakaś odmiana. Podczas jednej z kolacji do sali wkroczyła kobieta zmuszając nas, byśmy chcąc nie chcąc przypomnieli sobie słowa, które wszystkich nas tu ściągnęły. Później zaś podobnymi do tamtej przepowiedni słowy oznajmiła nam, że sześcioro to za mało i rachunek musi się zgadzać. Swoją drogą chyba właśnie w taki sposób Navarro wyobrażał sobie prawdziwą sprawiedliwość. Boską sprawiedliwość. Każdego podliczyć zgodnie z tym ile uczynił złego i ile dobrego. Każdy otrzyma stosowną zapłatę... "Rachunek musi się zgadzać".

Później zaś okazało się, że "szczęśliwcem" który zajmie honorowe siódme miejsce, będzie nie kto inny jak Sariel. Miejsce potężnego wilkołaka zajmie nie mniej potężny anioł. W pewnym sensie było to logiczne i sensowne. Sam zainteresowany uważał chyba inaczej bo wiem jego pierwszą reakcją była kategoryczna odmowa, a gdy dał się w końcu przekonać zażądał za swą pomoc niezwykłego wynagrodzenia... W pierwszej chwili Bardowi wydało się to nie w porządku. W końcu ich ściągnęła tutaj jakaś tajemnicza pieśń i niejako narzucono im taki a nie inny los. Nikt ich nie pytał czy mają ochotę nadstawiać karku i bawić się w ratowanie świata. A tutaj proszę. Wielmożny Pan Sariel stwierdza, że nie weźmie w tym udziału, później dyktuje własne warunki i, co najlepsze, warunki te są bez słowa sprzeciwu przyjęte. "Czy tylko ja mam wrażenie, że ktoś mnie w wała robi?" - pomyślał, zastanawiając się następnie skąd mu się wzięło takie określenie... Nie minęła jednak nawet minuta by udało mu się wyzbyć wszelkiego żalu do anioła. Wydawało mu się, że pojął wszystko co potrzebował. To żądanie, całą tą sytuację i stosunek Sariela do wampirzycy. Tylko dzięki niej nie wyszedł z tej sali trzaskając za sobą drzwiami. Tylko dla niej postanowił zaryzykować życie i wziąć udział w nieswojej walce. Tak... ta walka nie należała do niego, bowiem zupełnie nie obchodziła go jej stawka. Miał gdzieś naszą piątkę, wszystkich razem i każdego z osobna. Miał gdzieś świat, ten czy jakikolwiek inny razem z jego mieszkańcami. Miał w głębokim poważaniu Lilith, jej sługusów, naszą przepowiednię, górnolotne ideały i cały ten syf. A jednak zgodził się. Nie dla pieniędzy, chwały czy ratowania ludzkości. Zrobił to dla niej i dla ich wspólnego szczęścia. Tylko dlatego... "Kto wie... może to jedyny godny powód by wziąć udział w tym wszystkim." - pomyślał patrząc na Sariela z pewną dozą podziwu. I wtedy padło pytanie, którego zupełnie się nie spodziewał:

- A wy, wybrani jakiej ceny za swe usługi zadacie?

"Pół kilo żółtego sera" - zaświtało mu w głowie i omal nie wybuchnął śmiechem. Kiedyś słyszał jak ktoś tak właśnie powiedział w podobnej sytuacji. Ktoś z jego... przyjaciół? Dziwne, ale nie potrafił sobie przypomnieć kim ten ktoś był. W każdym bądź razie wtedy również nieźle się przy tym ubawił.

Słysząc wypowiedzi pozostałych, bynajmniej nie żartobliwe, postanowił zachowywać się odpowiednio do sytuacji. Ta zaś wyglądała w ten sposób, że jak dotąd nikt oprócz wspomnianego już Sariela nie zażądał nic w zamian. Bardowi również nic nie przychodziło do głowy. Bo i o co miałby prosić? Może... gdyby ktoś znaczył dla niego tyle co Altari dla Sariela... a tak?

Wysłuchał słów nekromantki a później porucznika i patrzył jak ten drugi odchodzi. Coś z nim było nie w porządku. Navarro dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę, ale młodzieniec zachowywał się osobliwie już od jakiegoś czasu. Był bardzo małomówny, trzymał się z dala od reszty. Coś go wyraźnie trapiło. A teraz zadeklarował, ze idzie się upić. "W sumie niezła myśl. Może później pójdę dotrzymać mu towarzystwa... - zastanawiał się.

- Nie jestem najemnikiem - rzekł w końcu. - Nie przywykłem nadstawiać karku za ustaloną cenę, a z resztą... nic takiego nie przychodzi mi do głowy. Nic co mógłbym otrzymać i za co byłbym gotów oddać życie - tu spojrzał na anioła, a w jego oczach dało się przez ułamek sekundy dostrzec coś na kształt zazdrości. - Poza tym, jeśli ma to być zachęta to chyba trochę na nią za późno, a jeśli nagroda - za wcześnie.
 
__________________
Gdzieś tam, za rzeką, jest łatwiej niż tu. Lecz wolę ten kamień, bo mój.
Ćwierćkrwi Szatan na forumowej emeryturze.

Ostatnio edytowane przez Krakov : 05-05-2008 o 18:29.
Krakov jest offline  
Stary 05-05-2008, 23:51   #80
Banned
 
Reputacja: 1 Revan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znany
Kolejne dni mijały wraz ze słońcem na niebie. Każdego dnia pierwszym promieniom słońca towarzyszył charakterystyczny brzęk stali. To właśnie od porannych treningów zaczynali dzień, co Revanowi nawet odpowiadało. Nie musiał już ćwiczyć w samotności, a jeżeli mieli być grupą, to lepiej, aby umieli coś więcej niż podstawowe cięcie i blok. Wprawdzie miał pewne opory co do tego, uważał, że nie jest najlepszym nauczycielem. Nie należał do tych cierpliwych, a kotka swoim charakterem czasem lubiła sprawdzać tą chwiejną granicę tak, że czasami zastanawiał się, czy to on ćwiczy ich, czy oni jego. Postanowił, że będzie pokazywać im pewne techniki, po czym będą sobie sami ćwiczyć między sobą, dokładnie obserwując ich ruchy by pomóc w naprawieniu błędów.
Filozoficzne rozważania, dyskusje pełne dowcipnych point, czy zwykłe wesołe pogaduszki nie należały do jego najmocniejszych stron, cokolwiek robił, posługiwał się znaną tylko sobie mową ciała, gestów. Nie przebierał w słowach, to fakt, toteż nie wiele o sobie zdradził swoim towarzyszom. No, chyba, że pytali, albo siedzieli przy kieliszku wina. Jednak swoje myśli i opinie wolał pozostawić dla siebie. Czuł się z tym nastawieniem znacznie lepiej, nie musiał się nikomu tłumaczyć dlaczego tak, ani nie musiał też sobie zawracać głowy tym, co robią inni. Już podczas rozmów niektórzy pewnie myśleli „Rany, jaki on drętwy. Lepiej go zostawię, a wieczorem postawie kieliszek.”
Dzień należał do doktorka. Niechętnie z nim przebywał, ale uznał to teraz za przykrą konieczność. A ta, się kiedyś musi skończyć. Noc zaś należała do pani mroku, i dopiero wtedy wychodziły na jaw wszelkie ułomności i nieprawidłowości w „drużynie”, o ile można to tak nazwać. Ich największym problemem, oprócz Lilith, było to, że wszyscy byli ogromnymi indywidualistami. To jest gorsze niż banda najpośledniejszych chłopów, gdyż ich można jako tako „wytresować”, a tutaj trzeba być Einsteinem by czegoś podobnego dokonać.
Nadszedł czas wieczerzy. To, zaraz po porannych ćwiczeniach było jednym z ulubionych momentów dnia dla Revana. Zazwyczaj po odpowiednim uzupełnieniu energii można było śmiało uzupełnić zapas płynów regulujących poziom humoru. Mówiąc krótko, pić na pusty brzuch to tak, jakby wychędożyć dziewkę bez seksu. Albo jakoś tak.
Meredith… kim ona u diabła jest? Przychodzi i żąda czegoś. Naszych własnych, skrytych marzeń. Pewnie liczyła, że w każdym z nas otworzą się jakieś sekretne drzwi prowadzące do najmroczniejszych zakamarków duszy, skrywających imię remedium na chorobę, która tą duszę toczy. No to się przeliczyła, bo chyba nikt nie czuł potrzeby wyżalania się komuś nad własną stratą, ani próby jej odzyskania.
- Ford Mustang GT-500 Shelby z 67 roku. – odparł przed wszystkimi, po czym wzrok wszystkich zawisł na fechtmistrzu,który jako cenę za swoje usługi żąda jakiejś niestworzonej rzeczy. Uważał tylko, że to kwestia czasu…
- Przepraszam, nie to miałem na myśli. – po raz kolejny przeklął w duchu swoje nagłe napady idiotyzmu, każącego mu mówić niestworzone rzeczy. Nie będę też pisać o tym, jak nerwowo jego ręka zaczęła gmerać w kieszeniach spodni i dubletu w poszukiwaniu tylko jemu znanej dokładnie rzeczy. Po swoim wygłupie poczekał, aż wszyscy powiedzą coś mniej, bądź bardziej ważnego od siebie. Doktorek zażądał kobiety, kotka pragnie siebie, młodziak chce się iść upić, a bard się jeszcze namyśli. Z dwojga złego, lepiej wybrać to mniejsze zło. Jednak co, gdy w obliczu takiej szansy nawet najskrytsze marzenia mają szansę się ziścić? „Co to do cholery, jakaś loteria w totka dla 6 osób, czy jak?!” Nie miał teraz ochoty odpowiadać na takie pytania.
- Zbyt wiele, by zabicie jednej Lilith mogło coś wskórać. – zaczął właściwie, gdy wszyscy się wygadali. I właściwie na tym skończył, ewidentnie i na amen.
Po skończonej wieczerzy, a przynajmniej dla niego, poszedł w ślad porucznika. Dosłownie, i w przenośni, a wszyscy, którzy widzieli fechtmistrza sunącego bezszelestnie pomiędzy korytarzami zamczyska, mogli śmiało powiedzieć, że w jego oczach było widać jedną rzecz. ”Winoooooooooo.” – tak głosiła ta rzecz.
 
Revan jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172