Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-03-2008, 09:43   #61
 
Krakov's Avatar
 
Reputacja: 1 Krakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputację
Zamek przypominał bardowi coś wyjętego prosto z bajki. Wszystko było piękne i niespotykane. Każda kolejna komnata olśniewała bogactwem wyposażenia, w każdej był przynajmniej jeden przedmiot, którego nie można było zobaczyć nigdzie indziej. W pierwszej chwili przyszło mu do głowy, że to chyba jedyne takie miejsce w całym Erionie. Później jednak pomyślał, że dla żyjącego kilkaset i więcej lat wampira zgromadzenie tylu skarbów nie nastręcza tak wielkich trudności. Mogły więc istnieć inne, należące również do wampirów, "zamki cudów".

Po komnatach oprowadzała go drobna szatynka o prześlicznym uśmiechu. Była bardzo uczynna, wiele opowiadała o każdym z pokoi co jakiś czas zapytując "czy czegoś panu nie potrzeba?" Tylko to "pan" nie dawało mu spokoju. Nie był przyzwyczajony by tak się do niego zwracano, toteż czuł się odrobinę niezręcznie. Raz czy dwa prosił nawet służącą by zaczęła mu mówić na ty, jednak stanowczo odmówiła. W końcu, widząc, że nic na tym polu nie wskóra, postanowił nie nalegać. Najwyraźniej takie tu były zwyczaje i nic nie mogło ich zmienić.

Uchyliwszy drzwi sali do ćwiczeń dostrzegł trenującego w niej elfa i jego połyskujące złote ostrze, które w imponujący sposób wirowało w śmiertelnym tańcu. Postanowił mu nie przeszkadzać, zapewne przyjdzie jeszcze czas by odwiedził to miejsce. Zaraz obok znajdowała się sala wypełniona zbrojami. Przyjrzał im się tylko pobieżnie, ale to wystarczyło by mieć pewność, że są równie niezwykłe co wszystko inne. Było tu wszystko od lekkich pancerzy do ciężkich płytowych. Każda niepowtarzalna i lśniąca, można by rzec - godna króla. Zdawało się, że nie robili ich rzemieślnicy lecz artyści i to najlepsi jakich można znaleźć. Solidna stal opleciona była zdobieniami ze złota, srebra i innych metali, których nie umiał nawet nazwać. Nierzadko pojawiały się także kamienie szlachetne i masa perłowa, czasami także imitacje łusek jakichś wielkich stworzeń. "A może... to nie są imitacje? - pomyślał dotykając jednej z nich.

Dalej dotarł do książęcej biblioteki. Była to sala większa od pozostałych, z pułkami na książki pokrywającymi całe ściany oraz czterema stojącymi po środku ogromnymi regałami. Z tego co się zorientował cała przestrzeń była zapełniona do granic możliwości. Ile ksiąg mogło się tutaj znajdować? Tysiące? Może nawet około miliona. Nawet nie próbował zapoznać się z księgo zbiorem. Nie starczyłoby mu życia. "Może bycie wampirem ma też swoje plusy..."

Później dziewczyna zaprowadziła go do pokoju muzycznego.
- Toż to raj dla barda - rzekł po otwarciu drzwi i zaczął podchodzić do każdego kolejnego instrumentu. Były tu skrzypce, kitary, mniejsze i większe liry (żadna jednak nie przypominała jego prostego instrumentu). Były flety i fletnie, były trąby i rogi oraz dziesiątki innych instrumentów, których nigdy wcześniej nie widział na oczy. Była też pewna osobliwa lutnia, którą w myślach, nie wiedzieć czemu, nazwał natychmiast "gitarą". Być może nie było to dokładnie to o czym myślał, ale wydawało się bardzo podobne. Odwrócił się do służącej a ta, zrozumiawszy jego pytające spojrzenie skinęła głową. Wziął więc instrument do ręki i pozwolił swoim palcom by przez chwilę wędrowały po strunach. Ostatnimi czasy przywyknął do liry i ciężko mu było się tutaj odnaleźć, jednak po kilku próbach dźwięki zaczęły przybierać taki kształt jaki od nich oczekiwał. Nie grał żadnej konkretnej melodii tylko pewne fragmenty. Raz spokojne i ciche, raz głośne i gwałtowne. Po kilku minutach jego palce biegały po strunach w takim tempie, że służąca nie mogła uchwycić ich wzrokiem. Gdy odłożył "gitarę" na miejsce i wyszedł w jej wzroku dostrzegł coś spomiędzy zaskoczenia i delikatnego podziwu.

Po obejrzeniu jeszcze paru sal został zaprowadzony do swej komnaty. Przez jakiś czas wpatrywał się w malowniczy krajobraz Srebrnego Lasu. - Baśniowa kraina szepnął sam do siebie, po czym ściągnął z ramion swój plecak i odłożył go na pobliskie krzesło. Następnie zasłonił ciężkie story i postanowił trochę odpocząć. Przez jakiś czas leżał nieruchomo nie będąc pewnym czy śpi czy jednak nie. W jego głowie kołatały się przeróżne obrazy marzeń sennych lub wspomnień. I jedne i drugie były równie niesamowite. Było też coś innego, jakby krótkie, urywane wizje tego co ma nastąpić. Zanim zdążył się na nich skupić rozległo się pukanie do drzwi i wszystko prysnęło nie pozostawiając w jego pamięci najmniejszego śladu. Do komnaty weszła ta sama szatynka, która była poprzednio jego przewodniczką i powiedziała, że "księżna zaprasza wszystkich do sali ćwiczebnej". Wstał niechętnie, jednak myśl o treningu szybko o ożywiła. Wiedział, że to mu się przyda i to bardzo.

Altari powitała ich w stroju, do którego określenie "wieczorowy" pasowało o wiele bardziej niż "treningowy". Tak czy inaczej trzeba było przyznać, że jest piękną kobietą. Te jej oczy, włosy, doskonałe proporcje. Może nawet mógłby zapomnieć na chwilę o tym, że nie jest zwyczajną kobieta tylko wampirzycą. Mógłby, gdyby nie to co widział. Ta druga Altari w swej wampirzej formie wciąż tkwiła w jego świadomości...

- Sariel wciaz pracuje nad pewna ochrona dla was. Pomyslalam, ze w miedzyczasie mozemy nieco potrenowac. Wybierzcie bron. Gdy bedziecie gotowi... Coz, atakujcie.

Trochę nie tak to sobie wyobrażał. Atakowania w szóstkę jednej, nawet tak potężnej osoby średnio mu się kojarzyło. Poza tym, wampirzyca w swej kreacji i pozie wyglądała raczej, jakby zapraszała ich do tańca niż do walki.

- No co, spróbuje pan? Bo ja sobie raczej samodzielnie potrenuję ewentualnie słuchając wskazówek naszej gospodyni, niżeli ją zaatakuję. Nigdy nie walczyłem z kobietami i teraz także nie planuję zmienić tego stanu.

Navarro spojrzał na porucznika przez chwilę się zastanawiając. On również nie przypominał sobie by kiedykolwiek podniósł rękę na kobietę. Z drugiej strony żadna kobieta, nie próbowała nigdy odebrać mu życia. W takiej sytuacji raczej nie dałby się zasztyletować myśląc "nigdy nie uderzę kobiety". Poza tym tutaj sytuacja była szczególna.

- Ja również, ale... Czy wiele spotkał pan kobiet, które chciały odebrać panu życie? Bo obawiam się, że jeśli staniemy twarzą w twarz z jakimiś innymi wampirzycami, a staniemy na pewno, to nie będą myśleć o niczym innym jak o zgładzeniu nas i wątpię byśmy mogli liczyć na jakiekolwiek sentymenty z ich strony.

Mimo wszystko nie chciał jednak atakować Altari. Może własne "mądre" słowa nie do końca go jednak przekonywały, a może po prostu się bał. Nie tego, że może mu się stać krzywda, lecz tego, że się zbłaźni. W końcu podczas walki w karczmie czuł się bardzo niepewnie, jakby dawno nie miał w rękach własnego miecza. "Chyba będzie lepiej, jeśli na początku potrenuję samodzielnie" - pomyślał. Wątpliwości rozwiał zupełnie elf deklarujący chęć ataku i przemieniający się w niedźwiedzia. Skoro chce się sprawdzić, to nie należy mu przeszkadzać. Bard odszedł nieco dalej stając w pobliżu porucznika na tyle jednak daleko by mu nie przeszkadzać.

Szybkim ruchem wydobył miecz i trzymał go przed sobą przysłuchując się jak cicho wibruje. Ponoć dobry fechmistrz potrafi rozpoznać porządne ostrze po samym jego dźwięku. Navarro nie uważał się za takiego znawce, jednak był najzupełniej przekonany, że jego orężowi nie można niczego zarzucić. Nie był wykonany z żadnych drogocennych kruszców, lecz ze stali. Z najlepszej stali. To mu zupełnie wystarczało.

Zaczął zakreślać w powietrzu szerokie łuki. Powoli, precyzyjnie kroił powietrze jakby od najmniejszej nawet pomyłki mogło zależeć jego życie. Jego ruchy były chwilami bardzo osobliwe i przypominały bardziej gestykulację jakiegoś maga niż ćwiczenia wojownika. W głowie barda pobrzmiewały słowa pobieranych dawniej nauk o pracy nóg, o nadgarstku, o ostrzu o oczach. Zaczął się poruszać najpierw nieznacznie, później coraz bardziej zdecydowanie. Ostrze również poruszało się coraz szybciej. Wprawne oko dostrzegło by tutaj kilka różnych sztuk posługiwania się mieczem. Techniki te jednak nie mieszały się ze sobą bezładnie lecz łączyły w spójną, śmiercionośną całość.

Navarro atakował teraz wyimaginowanego przeciwnika. Cofał się i postępował do przodu. Na początku robił to niezbyt pewnie i popełniał wiele rażących błędów ale z każdą minutą było coraz lepiej. Czuł, że to czego się kiedyś nauczył nie poszło na marne a jego forma wraca do należytego porządku. Zastawa, cięcie, praca nóg, unik, cięcie. Miecz słuchał się go jakby był częścią jego własnej ręki. Bard starał się patrzeć jednocześnie na wyobrażonego przeciwnika co jakiś czas spoglądając kontrolnie na swój nadgarstek. Cały czas dbał o to by miecz przecinał powietrze pod odpowiednim kątem. W szybkim natarciu przekręcenie dłoni o kilka pojedynczych stopni diametralnie zmieniało tor ruchu ostrza, należało o tym pamiętać.

Pół kroku naprzód, cięcie. Jeszcze raz i jeszcze, coraz szybciej, coraz mocniej. Walczył z nieistniejącym wrogiem z zaangażowaniem i pasją. Jego miecz był bronią, ale był też instrumentem, wydającym delikatne świszczące dźwięki. Walka zaś była formą sztuki, a to obligowało go do dokładania wszelkich starań, aby efekty były jak najdoskonalsze. Po jakimś czasie liczba popełnianych przez niego błędów znacznie zmalała. Nie musiał już myśleć ani o nogach ani o nadgarstku - kontrolował je bezwiednie. Cięcia były mocniejsze i coraz bardziej precyzyjne. Bard poczuł lekkie zmęczenie. Spowolnił swoje ruchy, by po chwili zupełnie znieruchomieć trzymając miecz przed sobą. Wierzchem dłoni otarł pot z czoła głęboko oddychając.

Po około dziesięciu minutach postanowił wznowić pracę. Tym razem przyszło mu do głowy, by "pobawić się" wspólnie z kimś innym. Nie zastanawiając się długo stanął naprzeciwko porucznika w pozycji wyjściowej, uśmiechając się i wykonując zapraszający gest dłonią.
 
__________________
Gdzieś tam, za rzeką, jest łatwiej niż tu. Lecz wolę ten kamień, bo mój.
Ćwierćkrwi Szatan na forumowej emeryturze.
Krakov jest offline  
Stary 05-03-2008, 14:43   #62
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
-Chéri – powiedział Trevor do Nali– mam Cię odnieść do łoża, czy sama pójdziesz?
Z jego ust nie brzmiało to tak uwodzicielsko jak z ust Sariela. Kotka najpierw zachichotała cichutko pod nosem, a już po niedługiej chwili, gdy wilk wyniósł ją na swoich rękach na korytarz parsknęła niepohamowanym, głośnym śmiechem. Ton jego wypowiedzi był na tyle wredny i złośliwy, że kotce nadzwyczaj się on spodobał. Śmiała się i śmiała, a gdy drzwi zamknęły się za nią dał się słyszeć jej pisk radości, a potem ponowny śmiech. Gdy już udało jej się opanować uśmiechnęła się szeroko do Trevora i ucałowawszy go w nosek szybko zeskoczyła z jego rąk i pognała wzdłuż korytarza. Hasała sobie na czterech łapkach podskakując radośnie. Wskoczyła na pionową ścianę i biegła po niej parę sekund po czym odbiła się, zrobiła salto i przeskoczyła na drugą, od której również odbiła się zgrabnym ruchem zniknęła za zakrętem.

Gdzie pobiegła Nala? Któż mógł to wiedzieć. Chciała przede wszystkim pobyć trochę w spokoju, powygrzewać się na słonku, poskakać trochę, pobiegać...pragnęła trochę życia, nie chciała snuć się jak dusze, które spotykała na każdym kroku. Minęła radośnie służkę, która odprowadziła ją wzrokiem do wyjścia na ogród. Nala rzuciła się na soczyście zieloną trawę i przeturlała się po niej. Padła na plecy a w górę wzniosły się rozproszone pyłki dmuchawca otaczając jej rozpromienioną buzię.
- Ach, jak tu pięknie. Słońce, trawa, kwiatki, pszczółki, motylki i . . . yyy!!! JABŁKA!! - wykrzyczała z pełną ekscytacją patrząc na owoc wiszący nad nią.



Zrobiła zgrabny przewrót w tył świecąc swoimi nagimi pośladkami, które zakrywała jedynie śladowa ilość białego materiału, i usiadła na trawie z rozkraczonymi nogami. Zgięła się lekko w przód by wzbić się po soczyste, czerwone jabłko gdy nagle ktoś wskoczył jej na plecy, wykrzykując coś radośnie. Nala z przerażenia zrzuciła z pleców napastnika i uderzając nim lekko o ziemię wskoczyła na niego i zaczęła turlać się po trawie.

- Zostaw Nalę, Zostaw to boli!! - krzyknęła z rozpaczą kotka gdy poczuła jak coś ciągnie ją za uszy. Szamotała się jeszcze trochę gdy nagle otworzyła oczy i ujrzała przed nad sobą rozradowaną buzię małego elfa.



- Stephen? - szepnęła zdziwiona i wtedy poczuła wilgotne usta na swoich wargach. Zaskoczona odepchnęła chłopaka i podniosłą się do pozycji siedzącej.

- Ej, co Ty robisz?! Co Ty sobie myślisz? - wrzasnęła wściekle jednak nagle w oczach elfa pojawiły się drobne, jasnoniebieskie łezki, a jego usta zadrżały. Nala nagle spoważniała a jej usta rozwarły się w geście przerażenia. Podbiegła szybko do Stephena i przysiadła przed nim.

- Hyyy!! Nic Ci nie jest? Co się stało? Wszystko w porządku? Nic Ci nie jest? Nie jest? Co się stało? Nie płacz kochanie, nie płacz, nie płacz, prooooszęę!! Nie płacz! - lamentowała kotka nachalnie patrząc mu w oczy. Gdy odwracał wzrok, ona wciskała swoją buzię tuż przed jego by tylko obdarzyć go swym czekoladowym wzrokiem. Gdy śledziła go tak z troskliwą minką dostrzegła, że w pewnym momencie zaczyna się on lekko chichotać. Złapał się za tył głowy i nagle wybuchnął niekontrolowanym śmiechem.

- Co...o co Ci chodzi? - spytała z niedowierzaniem już całkowicie nie wiedząc co o tym myśleć gdy nagle zauważyła, że nie daleko chłopaka leży czerwone jabłko z wyraźną oznaką stłuczenia.

- Dostałeś...jabłkiem? - spytała i zaśmiała się zakrywając dłonią swe delikatne kocie kiełki. Mały elf także zaczął się śmiać i po chwili z ogrodu dał się słyszeć chichot dwóch, kruchych istotek. Elf patrzył na nią swymi rozbawionymi, niebieskimi oczami a Nala zarumieniła się lekko.

- Masz śliczny ogonek- powiedział patrząc na poruszajacy się po wiosenno zielonej trawie ogonek kotki, który płynnym ruchem sunął w tą i z powrotem. - I w ogóle jesteś śliczna...to prawdziwe uszka? - powiedział przyglądając się jej i na chwilę jego wzrok spoczął na jej piersiach. - To koty mają biust?! - spytał ze zdziwieniem i już miał zamiar dotknąć piersi Nali gdy ta nagle usłyszała krzyk Floriana.

~Matko Przenajświętsza i wszyscy Aniołowie, co tu się dzieje?! - wrzasnął spanikowany i wtedy oprzytomniała kotka wyskoczyła w górę i złapała się gałęzi jabłoni. Nie zastanawiała się nad tym, że krótka sukieneczka nie zasłania jej teraz tego, co zasłaniać powinna.

- Ooo, masz tatuaż!!! - krzyknął elfik a Nala zrobiła się cała czerwona na twarzy. Takiego wstydu jak teraz nie doznała jeszcze dawno. Szybko wskoczyła na gałąź, na której dotychczas wisiała i usiadła na niej obciągając sukienkę.

- Gdzie Ty patrzysz mały zboczeńcu!! - rzuciła oskarżycielsko patrząc w dół na zdumioną minę Stephena. Zdawała sobie sprawę z tego, że jest cała czerwona. Kątem oka dostrzegła w oddali Floriana w agonii wywołanej zawałem serca oraz Ryuu, tarzającego się ze śmiechu po ziemi.

- A czemu nie wytatuowałaś sobie trzech serduszek? - spytał patrząc w górę na jej czerwoną twarz. Jego oczy zdawały się być niczego nie świadome.Kotka przez chwilę zastanawiała się czy elf zdawał sobie z tego sprawę, że patrzył na jej nagie pośladki, czy może po prostu skupił się na tatuażu?

- A Ty czemu sobie mózgu nie wytatuujesz?! - wrzasnęła obrażona

- Słucham? - odpowiedział słodko niewinnym głosikiem i wtedy Nala zrozumiała, że jego nieświadomość nie jest udawana. Nie sądziła, że ten elf może być aż tak młody choć może on naprawdę tylko grał? Kotka zgrabnym ruchem zeskoczyła z gałęzi wprost w ramiona elfa, jednak ten nie wytrzymał uderzenia i padł na plecy.
- Choooodź pójdziemy coś zjeść!! - powiedziała siedząc na nim okrakiem a wtedy to elfik przewrócił ją na plecy i położył się na niej.

- A po co? - spytał ciekawskim tonem uśmiechając się szczerze. Nala wysiliła się by przeturlać się dalej i teraz to ona znów leżała na nim.

- Bo ja tak chce! - odpowiedziała szczerząc swe kocie kiełki. Oczy elfa nagle zabłysły tajemnicą i nadmierną ekscytacją.

- Kyaaaaaa, jakie masz słodkie kiełki !!! - wykrzyczał uradowany znów kładąc się na niej i pocałował ją w rumiany policzek - Będziesz już zawsze się ze mną bawić? Proooszęęę...

- No nie wiem... - odpowiedziała poważnie ruszając noskiem.

- Ojej, jakaś Ty słodka! - krzyknął rozradowany i przytulił ją mocno. Nagle kotce zrobiło się nadzwyczaj miło. Odwzajemniła uścisk chłopaka i uśmiechnęła się jeszcze szczerzej. Już dawno nie mogła tyle figlować, co teraz. W głębi duszy cieszyła się, że tu jest, a jej stosunek do Altari i do całego świata stał się nagle nadzwyczaj łagodny, zupełnie jak na samym początku, tej dziwnej przygody. Oniemiała i nie chciała się ruszyć. Ryuu trzymał Floriana za płaszcz, by tylko nie przeszkadzał Nali

~Daj spokój, ona i tak woli mnie. - powiedział ze stoickim spokojem widząc jak Florian zaczyna zakasać rękawy

- No to chodź już, chodź, zaprowadzę Cię tam! - powiedział pełen radości i złapawszy kotkę za rękę gwałtownym ruchem pociągnął ją w stronę domostwa. Tam też Nala spostrzegła salę z mnóstwem jedzenia. Jej oczy zaświeciły i zrobiły się trzy razy większe niż zawsze. Uszy wyprostowały jej się jak tylko mogły a z jej ust wydobył się głośny pisk zachwytu. Wskoczyła na stołek i zaczęła się oblizywać, uważnie śledząc każdy ruch dania stawianego na stole. Dziewczyna wskoczyła na stół i zaczęła próbować wszystkiego po trochu. Najpierw skubnęła szynki, potem jakiś owoc. Smaki mieszały się ze sobą a ona jadła póki nie skosztowała wszystkiego. Zdawać by się mogło, że potrawy momentalnie zaczęły znikać, aż w końcu na stole nie pozostało nic. Z pełnym brzuchem wprost sturlała się ze stołu i powolnym krokiem ruszyła w kierunku sypialń.

- I co teraz, co teraz? Bawimy się? Najadłaś się? Dobre było?! - elf mówił szybko, aktualnie zbyt szybko. Kotka była taka najedzona, że miała ochotę położyć się do łóżka jednak nagle została zaproszona do sali treningowej.

- Że gdzieeeeeeee?! - wrzasnęła z załamaniem, a jej głowa bezwładnie opadła na szyi. Załamanie, tak było można nazwać stan w jakim się znalazła.

- Floooriaaaan!! Ryuuuuu!! Zanieście mnie-eee!! - powiedziała z lamentem

- Że kto? Ej, zaraz, do sali treningowej? Umiesz walczyć?! Ojej jak super, a mogę isć z Tobą, mogę, mogę, mogę?! Proooszęęę... - powiedział elf swym słodkim głosem i obdarzył kotkę swymi niebieskimi, promiennymi oczkami.

- Jak chcesz - wzdychnęła ciężko i ruszyła w kierunku sali treningowej.

Nagle drzwi od sali uchyliły się a ich próg przekroczyła kotka. Szła leniwym krokiem zaś za nią wślizgnął się mały elf. Nala oparła się ręką o ścianę a drugą złapała się za brzuch.

- Ale się nabąblowałam! - wysapała i osunęła się na ziemię.

- Sariel wciaz pracuje nad pewna ochrona dla was. Pomyslalam, ze w miedzyczasie mozemy nieco potrenowac. Wybierzcie bron. Gdy bedziecie gotowi... Coz, atakujcie. - powiedziała wampirzyca, a Nali opadła szczęka.

- Nalu, pokaż im swój tatuaż na poślad... - elfik nie zdążył dokończyć gdyż Nala gwałtownie zerwała się na równe nogi i zatkała mu usta ręką uśmiechając się do wszystkich głupawo.

- Idź sprawdź czy nikt nie wchodził do mojej sypialni dobrze? Potem przyjdę...pobawimy się, dobrze? - powiedziała by elf tylko sobie stąd poszeł. Jej twarz na nowo stałą się czerwona ze wstydu, a gdy Stephen wyszedł, kotka przetarła pot z czoła.

- Wybacz Altari, nażarłam się...nie wiem czy nie musicie robić nowych zapasów.- powiedziała ledwo dysząc.

- Ładnie pani wygląda, panno Nalu – rzekł prosto. Nigdy nie umiał kręcić i jeżeli ktoś wydal mu się pod jakimś względem wyjątkowy rzucał ową opinię wprost. – I przepraszam za tą „panią” czy „pannę”. Proszę się nie przejmować i mówić mi po prostu po imieniu, ale no, pani jest młodą kobietą, a ja mężczyzną. Pani może sobie bez problemu pozwolić na taką bezpośredniość, ale mi nie wolno tak postępować. No ... poznaliśmy się dopiero wczoraj i ... tak się nie robi. Przepraszam, mam nadzieję, że to to nie jest aż tak uciążliwe. - zwrócił się do niej porucznik, a kotka poczuła się nieco...głupio?

- Ach, dziękuję, Ty też ładnie wyglądasz- powiedziała machając nerwowo dłonią nie zdając sobie sprawy z tego co plecie. - Ja jestem zwykłą kotką, kocią panną, nie jestem nikim niezwykłym. Ale to miło, że tak do mnie mówisz, to takie...słodkie - powiedziała, jednak tym razem na jej twarzy nie wyskoczył rumieniec gdyż, jakby nie było, on cały czas gościł na jej licach.
 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 05-03-2008 o 16:55.
Nami jest offline  
Stary 05-03-2008, 17:07   #63
Marchosias
 


Poziom Ostrzeżenia: (0%)
Po opuszczeniu komnaty Altari, Trevor, wraz z Nalą na rękach, zaczął kroczyć wzdłuż jednego z korytarzy. Nie za bardzo wiedział, dokąd idzie, miał nadzieję, że szybko trafi na kogoś, kto będzie znał drogę do spiżarni.
Śmiech, a w następstwie cmoknięcie w zimny nochal, rozchmurzyły wilka. Wydawało się, że nie kręcą ją te umizgi wampirzo-aniele. W przeciwieństwie do porucznika, który gada jakby mu za to płacili.
Gdy Nala zeskoczyła z jego rąk, uderzyła go swoim puszystym ogonem prosto w pysk. Chciał ją w niego ugryźć, jednak nie zdążył.
Gdy się odwrócił, niespodziewanie wpadł na jedną z służek, która najwyraźniej wystraszyła się dziwnej parki likantropów. Była drobna, na twarzy miała piegi, które dodawały jej wielkim oczom uroku i niewinności. Wpatrywała się w nich i zdawała się próbować coś powiedzieć.
-Powiedz, gdzie tu jest spiżarnia?
Służka zaskoczona czynem wilka, nie potrafiła wydusić z siebie ani słowa.
„Takaś wstydliwa? Trudno, sam poszukam...”
Nie tracąc chwili więcej, uszył dalej, w głąb korytarza.

Zdając się na węch, udało mu się trafić do kuchni, gdzie z miejsca powitał go wysoki, barczysty mężczyzna. Ubrany na biało, łysy i bez brwi. Wyglądał jakby miał zaraz zamordować samym wzrokiem
-Kto szlaja mi się po mojej kuchni?
Zdawało się, że tak silnym i basowym głosem mógłby kruszyć kamienie.
-Szukam spiżarni – niepewnie wydukał Belmont – czy...
-Jedzenie będzie podane o KONKRETNEJ PORZE!
Nie dając dokończyć Trevorowi, przerwał, niemal wykrzykując ostatnie słowa, aż ściany tego solidnego zamku zdawały się zatrząść.
Wyciągając wielki tasak przed siebie, pomachał nim, odganiającym gestem.
„Dobra, niech Ci będzie...”

Błądząc trochę po domostwie, udało mu się trafić do jadalni. Pokaźnych rozmiarów stół stał na samym środku, cały wystawiony przeróżnymi smakołykami. Inni już jedli, najwyraźniej jego nikt nie znalazł, by powiedzieć o posiłku.
Nietrudno było znaleźć wolne miejsce, w tym jedno, wyjątkowe, zaraz obok wielkiej pieczeni jagnięcej. Szybko usiadł, nie zwracając uwagi, czy ktoś już siedzi obok niego i urwał wielki kawał mięsiwa. Łapczywie jadł, jakby głodował przez kilka dni.
Kły wbijały się w mięso, rozszarpując je na wielkie kawałki.
„Zbyt miękkie i kruche, niestety, upieczone...”

Po posiłku miał ochotę na chwilę relaksu, odpoczynku w jakimś zacisznym miejscu.
-Przepraszam, znasz jakieś spokojne miejsce w tym zamku?
Zapytał odwróconą plecami służkę, która najwyraźniej była zakłopotana i zaskoczona. Odwróciła się i ślepiom wilka ukazała się ta sama piegowata piękność.
-P... przepraszam pana, a... ale nie mogłam pana znaleźć i...
Nie potrafił płynnie mówić do wilkoluda, w obecności którego najwyraźniej nie czuła się pewnie.
-Nic nie szkodzi – siląc się na chociaż minimum grzeczności – Więc, wiesz o jakimś cichym miejscu?
Głos Trevora jeszcze nigdy nie brzmiał tak gładko i spokojnie. Nie chciał wystraszyć dziewczyny, tylko zaciągnąć informacji.
-Jest – cichutko powiedziała służka, ledwo można było ją zrozumieć – pokażę panu bibliotekę...
„Bibliotekę?”
Nie myśląc o tym więcej, poszedł za służką, która przyspieszała, jakby nie chciała zrównać kroku z wilkiem.

Biblioteka była ogromna. Miała dwa piętra, na które wchodziło się długimi, krętymi schodami. Regały sięgały sufitu, całe wypełnione książkami. Tak wiele, że nie sposób ich było zliczyć.
Ktoś, kto opiekował się tym miejscem, musiał naprawdę kochać tę pracę, gdyż wszystko zdawało się być poukładane w doskonałej kolejności.
-To jest biblioteka – w tym pomieszczeniu było ją słychać znacznie lepiej – A teraz już pójdę...
-Zaczekaj – zatrzymał ją Trevor – Zaprowadziłaś mnie tu, to chociaż powiedz, co tutaj można robić?
Służka odwróciła się i spojrzała w pożółkłe ślepia wilka, które aż wołały do niej pytająco
-To jest... Biblioteka... Tu się czyta...
Belmontowi mignęły w umyśle różnorakie pisma i księgi, które dawniej widział. Tak dawno nie czytał, zdążył zapomnieć, że takie coś jak książki w ogóle istnieje.
-A... - chwilę zastanawiając się – Możesz polecić jakąś ciekawą.... Lekturę?
Był tu taki wybór ksiąg, że trudno było cokolwiek polecić. Jedna zaraz za drugą, chyba żadna się nie powtarzała.
-Może papa coś znajdzie...
„Papa?”

Gdy służka zawołała papę, po kilku minutach na schodach pojawił się sędziwy mężczyzna. Szedł powoli, trzymając w ręku opasłe tomisko.
-Zawsze czytaj przy dobrym oświetleniu, zawsze. Tak, zawsze.
Zdawał się mamrotać coś do siebie samego, jednak tak głośno, że bez trudu można było go usłyszeć
-Kogoż to przyprowadziła, cukiereczku?
„Cukiereczku?”
-Ten pan chciał coś poczytać papo.
„No, nie do końca”
-Jakiś ty wielki chłopcze! Już, nie wzdrygaj się tak, dla mnie wszyscy są chłopcami, też tak będziesz mówił za osiemdziesiąt lat.
Z bliska było widać, jak stary mężczyzna jest naprawdę. Skóra niczym kora drzewa, włosy śnieżnobiałe, oczy prawie niewidoczne przez mglistą powłokę. Czy on w ogóle widzi?
-Coś wypożyczyć chłopcze, tak? Wypożyczyć coś? - mówił wyraźnie zadowolony starzec – Jak dawno nikt nie wypożyczał niczego. Kiedyś jeszcze, dama urodziwa przychodziła i czytała. Całymi nocami i dniami czytała. Tak, czytała. Chyba wszystkie dzieła przejrzała! - podekscytowany mówił dalej – Nawet ja nie tyle nie czytałem, nie, czasu mi braknie. A ona chłopcze, czytała dniami i nocami!
Przerywając starcowi, który zdawał się za chwilę zapętlić, Trevor zapytał
-Mówisz starcze o wampirzycy?
-Nie nazywaj mnie starcem, chłopcze! Ja też swoje imię mam! Leonard ono brzmi, szkoda tylko, że już dawno nikt mnie tak nie nazywał...
-Dobrze więc, Leonardzie, pytałem...
-Słyszałem! - przerwał starzec, oburzony – sklerozy jeszcze nie mam, słyszałem, jak pytałeś o wampirzycę. Tak, wampirzycę, o nią pytałeś. Chłopcze, nie wiem, gdzieś się takich bzdur naczytał, ale wampiry nie istnieją! Tak samo jak wilkołaki i inne strzygi, to tylko wymysły ludzi obłąkanych.
„O czym on mówi? Czy faktycznie jest ślepy?”
Trevor spojrzał na „kwiatuszka”, który z lekko rodziabionymi ustami obserwował całe zajście. Najwyraźniej ją też dziwiło dziwne zachowanie starego papy.

-Dobrze chłopcze, o czym chcesz poczytać? Coś naukowego, bajki, pieśni, dramaty? No, nie patrz tak na mnie, jakbyś nie wiedział, o czym mówię.
Belmont faktycznie nie rozumiał, o co chodzi starcowi. Nie znał się na książkach, nazwy jakie Leonard przedstawił kojarzył tylko z mowy, jakiej używał każdy człowiekowaty.
-Już wiem! - powiedział zadowolony papa – Gdzieś na tym regale... - podszedł do jednego z regałów – O, tutaj!
Starzec wszedł na stołek i wyjął jedną z setek książek. Niewiarygodne zdawało się to, skąd mógł wiedzieć, gdzie znajduje się jaka książka.
-Ta powinna Ci się spodobać, wiem to. Tak, wiem. Widzę po ludziach.
„Czy on nie widzi, że jestem przeklęty?”
-To zbiór wierszy, jeden z trzydziestu czterech. Tak, trzydziestu czterech. A teraz wybacz, muszę poszukać córki.
-Papo, tutaj jestem...
Starzec odwrócił się w jej stronę, ówcześnie wręczając książkę Trevorowi.
-Obsłuż Celine, słoneczko, tego pana.
Leonard był naprawdę dziwną osobą. Kiedy oddalał się w stronę schodów, zatrzymał się na chwilę i powiedział
-Pamiętajcie, żeby książki odkładać na miejsce! Tak, zawsze na miejsce!

Trevor usiadł na starym krześle i otworzył książkę. Uniósł wzrok, by zobaczyć, co robi służka. Stała ze skrzyżowanymi dłońmi i patrzyła się na bok.

Słuchaj, dzieweczko!
- Ona nie słucha -
To dzień biały! to miasteczko!
Przy tobie nie ma żywego ducha.
Co tam wkoło siebie chwytasz?
Kogo wołasz, z kim się witasz?
Ona nie słucha. -


Belmont czytał na głos, najbardziej poetycko jak tylko potrafił. Nagle służka mu przerwała, kontynuując dalszą część, identycznie jak na stronicach książki

To jak martwa opoka
Nie zwróci w stronę oka,
To strzela wkoło oczyma,
To się łzami zaleje;
Coś niby chwyta, coś niby trzyma;
Rozpłacze się i zaśmieje.


Była wręcz rozpromieniona, zupełnie inna, niż jeszcze chwilę temu. Nie smutna i zagubiona, tylko szczęśliwa i otwarta.
-Znasz to? - Trevor pokazał palcem na tekst w książce – Głupie pytanie, jasne, że znasz.
Celine zamilkła i spuściła wzrok na podłogę. Widać, nadal krępowała ją postać wilka.
Po chwili jednak podeszła i przysunęła krzesło do Belmonta.
-To mój ulubiony cykl książek – z uśmiechem mówiła, przejęta – uwielbiam czytać wiersze. Są czasem takie piękne, zwłaszcza ten.
Przycisnęła palcem na miejsce, gdzie widniał tytuł wiersza.
„Wreszcie zebrała się w sobie... Już męczące robiło się patrzenie, jak tak stoi.”
Wyraźnie zadowolony, Trevor podał jej książkę
-Czytaj, o ile w ogóle musisz. Podobało mi się, jak recytowałaś drugą zwrotkę – fachowo określił, przypominając sobie, z czego składa się wiersz – Sama słyszałaś, jak mnie to szło...
-A... ale ja...
Znów zakłopotana, zacinała się i nie mogła dalej mówić.
Wilk sięgnął po książkę na jej kolanach, jednak ona przycisnęła jego łapę i pokiwała przecząco głową
-Nie, ja przeczytam, jeśli pan chce...
-Nie bój się mnie – powoli powiedział Trevor – Aż taki straszny nie jestem. Celine, jeśli nie chcesz, nie musisz czytać, nie będę Cię przecież zmuszał. Poza tym, mów mi Trevor – lekko się ukłonił – Trevor Belmont.
Dziewczyna była zdezorientowana, nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Nie wiadomo, jakie myśli chodziły jej po głowie, ale szybko puściła ciepłe łapsko wilka.
-Bo ja myślałam... Wilki są zawsze złe...
Tego widoku nie zapomina się przez cale życie. Pytającego, nic nie rozumiejącego wzroku Trevora. Gdy jedna brew podniesiona jest wysoko, jak tylko się da, zaś druga w połowie przysłania prawe oko i gdy nos lekko się marszczy.
Wtedy też zobaczył stojącego mężczyznę, przy wejściu do biblioteki. Był to bard, o ile go pamięć nie myliła. Szybko sprowadził się na ziemię, przyjmując normalny wyraz pyska. Zdał sobie sprawę, jak głupio musiał wyglądać, czuł to.
„Mam nadzieję, że nikt poza nią tego nie widział...”

Celine zasłaniała dłonią usta, widać było, że się śmieje. Wiadome było również z czego.
„Oby tylko jak najmniej ludzi zapamiętało mnie z takim pyskiem...”
Nagle dziewczę zaczęło czytać, łagodnie i dźwięcznie, bez żadnego zająknięcia. Cały wiersz

"Tyżeś to w nocy? to ty, Jasieńku!
Ach! i po śmierci kocha!
Tutaj, tutaj, pomaleńku,
Czasem usłyszy macocha!

Niech sobie słyszy, już nie ma ciebie!
Już po twoim pogrzebie!
Ty już umarłeś? Ach! ja się boję!
Czego się boję mego Jasieńka?
Ach, to on! lica twoje, oczki twoje!
Twoja biała sukienka!

I sam ty biały jak chusta,
Zimny, jakie zimne dłonie!
Tutaj połóż, tu na łonie,
Przyciśnij mnie, do ust usta!

Ach, jak tam zimno musi być w grobie!
Umarłeś! tak, dwa lata!
Weź mię, ja umrę przy tobie,
Nie lubię świata.

Źle mnie w złych ludzi tłumie,
Płaczę, a oni szydzą;
Mówię, nikt nie rozumie;
Widzę, oni nie widzą!

Śród dnia przyjdź kiedy... To może we śnie?
Nie, nie... trzymam ciebie w ręku.
Gdzie znikasz, gdzie, mój Jasieńku!
Jeszcze wcześnie, jeszcze wcześnie!

Mój Boże! kur się odzywa,
Zorza błyska w okienku.
Gdzie znikłeś? ach! stój, Jasieńku!
Ja nieszczęśliwa".

Tak się dziewczyna z kochankiem pieści,
Bieży za nim, krzyczy, pada;
Na ten upadek, na głos boleści
Skupia się ludzi gromada.

"Mówcie pacierze! - krzyczy prostota -
Tu jego dusza być musi.
Jasio być musi przy swej Karusi,
On ją kochał za żywota!"

I ja to słyszę, i ja tak wierzę,
Płaczę i mówię pacierze.
"Słuchaj, dzieweczko!" - krzyknie śród zgiełku
Starzec, i na lud zawoła:
"Ufajcie memu oku i szkiełku,
Nic tu nie widzę dokoła.

Duchy karczemnej tworem gawiedzi,
W głupstwa wywarzone kuźni.
Dziewczyna duby smalone bredzi,
A gmin rozumowi bluźni".

"Dziewczyna czuje, - odpowiadam skromnie -
A gawiedź wierzy głęboko;
Czucie i wiara silniej mówi do mnie
Niż mędrca szkiełko i oko.

Martwe znasz prawdy, nieznane dla ludu,
Widzisz świat w proszku, w każdej gwiazd iskierce.
Nie znasz prawd żywych, nie obaczysz cudu!
Miej serce i patrzaj w serce!"


Gdy już skończyła, usłyszała oklaski ze strony Trevora. Ciężko powiedzieć, czy podobał mu się wiersz, czy może to, jak ona go czytała. Chyba lubił jej głos, nieskrępowany.
Następnie, niczym falą popłynęła cała reszta, z całej książki.
Trevor wsłuchiwał się w każdy z wierszy, wyłapując każdą sylabę opuszczającą jej usta.

Minęły tak godziny, gdy nagle służka skończyła i powiedziała
-Czas już na pana, panie Trevor – uśmiechnęła się przemiło – Pani Altari musi wyczekiwać w sali treningowej.
Wstała, odłożyła książkę i zaczęła iść w stronę wyjścia. Belmontowi było żal, że książka nie miała swojego miejsca trochę wyżej, wtedy mógłby podejrzeć jej...
„Kurde! O czym ja myślę?”
Wstał i szybko podreptał za piegowatą służką.

Niebawem trafili do sali, o której wspominała Celine. Byli w niej już wszyscy „wybrani”, służka zaś szybkim krokiem oddaliła się, nic nie mówiąc. Trevor nawet nie zdążył tego zauważyć.
„Skąd ona wiedziała? Zmysł pokojówki?”
Dziwna myśl przeszła mu przez głowę. Szybko jednak uwagę skierował na Altari, która w wieczorowej sukni, powiedziała
-Sariel wciąż pracuje nad pewna ochrona dla was. Pomyślałam, ze w międzyczasie możemy nieco potrenować. Wybierzcie bron. Gdy będziecie gotowi... Cóż, atakujcie.
„Przepraszam? Pani raczy żartować?”
Sprawy działy się w dość komiczny sposób, porucznik okazał się mieć cykora, druid zamienił się w niedźwiedzia, jakby chciał się z Altari poprzytulać, a bard totalnie olał całe zajście.
-Mam drobną uwagę, a w zasadzie dwie. Po pierwsze, taki strój niepotrzebnie krępuje ruchy i nie nadaje się do walki – przez chwilę zawiesił wzrok na Altari – a po drugie, mnie niepotrzebny jest trening, gdyż umiejętności nie mam wyuczonych i zapomnieć o nich nie mogę.
Oparł się o ścianę, wziął bukłak i zaczął popijać winem, czekając na wielki pojedynek miśka z wampirzycą. Chociaż chyba jednak ciekawiej zapowiadał się sparring między bardem a porucznikiem.
-Pozwólcie, że sobie popatrzę.

„To dopiero będzie widowisko, jakbym był w cyrku”
 
 
Stary 06-03-2008, 00:44   #64
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację


- Proszę wybaczyć. Jednak ja tego nie mogę zrobić. Tak, wiem, ze to trening, wiem, że pani może regenerować rany, wiem, ze może dzięki temu sporo bym się dowiedział o możliwościach wampirzych, ale proszę wybaczyć, jest pani kobietą, wasza książęca mość, a zaatakowanie kobiety ... nawet na treningu ... hańba mi by była. Jeżeli inni chcą, ich sprawa oraz ich sumienie. Przykro mi, ale ja nie mogę.

Altari lekko sklonila mu glowa, lecz w jej oczach zaplonal zlowieszczy blysk, ktory nie wrozyl niczego dobrego mlodemu porucznikowi. Usmiechnela sie lekko do elfa, ktory wlasnie przybieral forme niedzwiedzia. Podobnym, choc nieco bardziej przychylnym obdarowala barda, w ktorym wyczuwala utajona sile.

- Wybacz Altari, nażarłam się...nie wiem czy nie musicie robić nowych zapasów.


Udajac iz nie doslyszala slow mlodego elfa zwrocila sie do dziewczyny.

- Nic sie nie stalo Nalu. Zapasy w zamku sa wystarczajace aby wykarmic armie wojownikow przez miesiac, a was przeciez nie jest tak wielu. Odpocznij chwile, a gdy bedziesz gotowa poprostu mow.


Nastepny zabral glos wilkolud, ktorego przyprowadzila mloda Celine. Zastanowil ja wzrok jakim sluzka obdarowala mezczyzne. Celine od zawsze bala sie wilkow. Doprawdy zastanawiajace.

-Mam drobną uwagę, a w zasadzie dwie. Po pierwsze, taki strój niepotrzebnie krępuje ruchy i nie nadaje się do walki, a po drugie, mnie niepotrzebny jest trening, gdyż umiejętności nie mam wyuczonych i zapomnieć o nich nie mogę.

Taki pewny.....

- Co do mego stroju.. Coz, tak sie sklada drogi towarzyszu, iz zupelnie nie przeszkadza mi on w walce. Zas odnosnie treningu...., ale o tym pozniej.


Dokonczyla spogladajac niedzwiedziowi w oczy. Usmiechnela sie zlosliwie i nim lapa dotarla do jej ciala zwinnie wyskoczyla w powietrze mijajac sie z nia o cal. Wyladowala dokladnie za plecami Adama wymierzajac mu mocny cios w kregoslup. Zwierzak polecial do przodu z impetem uderzajac glowa w sciane.

- Za mocno...


Syknela do siebie podchodzac do niego i sprawdzajac, czy aby nie ucierpial zbytnio. Szczesciem okazalo sie, ze akurat w tamtym miejscu ktos zostawil stroje cwiczebne.

- Wybacz..

Wyszeptala mu do ucha pomagajac podwignac sie przynajmniej do pozycji siedzacej. Zas zwracajac sie do reszty powiedziala glosno.

- To nie ma sensu... Jestem dla was za silna, a jednoczesnie nie chce was zranic. Jak widac niekoniecznie mi to wychodzi. Musimy...

Lecz nim dokonczyla w sali pojawil sie Sariel, jak zwykle ubrany w nienaganny stroj. W dloniach dzierzyl wspanialy miecz, ktory lekko lsnil wlasnym swiatlem.


Wampirzyca natychmiast przeniosla calosc swego zainteresowania w jego strone.

- Sarielu...

Slowa wypowiedziane miekkim glosem zabrzmialy jak delikatna pieszczota.

- Udalo sie sie?

Mezczyzna sklonil nisko glowa kazdemu z was po czym podszedl do niej i pomagajac wstac rzekl.

- Tak. Trwalo to dluzej niz planowalem, ale wyglada na to, ze sie udalo. Czy pozwolisz?

- Oczywiscie.

- To bedzie bolalo.

- Wytrzymam..


Delikatnie pogladkala jego policzek po czym odsunela sie na odleglosc kroku. W dloni aniola pojawil sie zloty medalion. Wampirzyca smialo wyciagnela dlon w jego kierunku.

- Ostroznie!

Wykrzyknal, lecz bylo juz za pozno. Altari z krzykiem odskoczyla przyciskajac dlon do piersi. Z jej oczu mozna bylo wyczytac szok, bol i.. strach?...

- Dziala... Naprawde dziala.. Sarielu.. to..

- Kochana...

Podchodzac ukryl ponownie niebezpieczny przedmiot. Jego dlon wedrowala wlasnie do nadgarstka gdy powstrzymala go ruchem glowy.

- Nie.. Nie potrzebuje.

- Ale..

- Nie Sarielu.


Zatrzymal sie poslusznie po czym przemowil do was.

- Pracowalem nad tym juz od kilku lat. Ten medalion ochroni was przed przemiana. Jest to niewielkie pocieszenie gdy czeka was spotkanie z cala armia, jednak zawsze cos. Jak widzieliscie nawet stary przedstawiciel tej rasy nie moze zniesc jego dotyku.


Zamilkl wpatrujac sie uwaznie w milczaca kobieta.

- A rany nim wywolane nie goja sie. Zrobilem ich osiem, na wypadek gdyby ktorys zaginal. Teraz kazdy z was odbierze jeden i pod zadnym pozorem niech go nie sciaga.

Rozdajac wam drobiazgi ciagle spogladal na Altari, ktora jakby mimowolnie cofnela sie nieco. Gdy wszyscy je odebrali schowal pozostale podchodzac blizej ksieznej.

- Pozwol...

Bez slowa wyciagnela w jego kierunku dlon, a wy na wlasne oczy mogliscie sie przekonac jakich zniszczen moze dokonac chociazby krotki kontakt owego medalionu ze skora wampirza. Wnetrze dloni bylo krwiscie czerwone. Posrodku, tam gdzie meral zetknal sie z cialem widnial wypalony ksztalt. Nie krwawil, lecz widac bylo, ze nadal sprawia bol.

- Kochana..?

- Wiem.. Czuje je odkad sie tu znalazly.


- Wybacz.. Twoja dlon..

- To nic kochanie, naprawde nic.


Mowiac przylgnela do niego tylac twarz w miekki material szat. Trwalo to jedynie ulamek sekundy, lecz postac Sariela zdazyla rozblysnac radosnym, jasnym swiatlem.

- Zatem pozwol mi je wpuscic.

Nie odpowiedziala, a jedynie odstapila krok wyswobadzajac sie z jego objec i zwracajac w wasza strone.

- Sariel wybral sie dzisiaj na male polowanie. Udalo mu sie zlapac pare spiaca w poblizu glownej bramy. Beda dobrym materialem do cwiczen.

Jakby czekajac na te wlasnie slowa mezczyzna ponowne pojawil sie w sali wprowadzajac czarnowlosa kobiete i rudzielca o piegowatej twarzy. Oboje szczerzyli kly probujac sie wyrwac z grubych wiezow, nadaremnie. Gdy jednak dojzeli stojaca na srodku Altari ich nieartykulowane dzwieki przeszly we wsciekly syk.

- Zdrajczyni. Przekleta anielska ladacznica. Myslisz ze ten twoj wymuskany chloptas i ta grupka bezmuzgich pomoga ci Ja pokonac. Doprawdy jestes glupsza niz na to wygladasz.


Ksiezna odczekala, az ich wrzaski przycichna po czym spokojnie odpowiedziala przyblizajac sie do aniola.

- Mozliwe, ze nie. Zapewne zgine, lecz nie jest to moja wojna, a oni nie sa moimi ludzmi. To madre i odwazne istoty wybrane aby was zniszczyc. Tak tez sie stanie z moja czy bez mojej pomocy. Dam wam na to dowod. Oto oni.. ta bezmuzga grupa, a oto wy wszechwladne wampiry. Zabijcie cih.. przeciez sa niczym.. No smialo, atakujcie.

Ostatnie slowa, az ociekaly ironia i sarkazmem. Kobieta podeszla do sciany sciagajac z niej dlugi sztylet, a nastepnie dwoma plynnymi ruchami uwolnila ich z wiezow. Na reakcje nie trzeba bylo dlugo czekac.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
Stary 06-03-2008, 10:30   #65
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację


Chciał przyjąć propozycję barda. Chciał, ale nie zdążył. Najpierw Sariel zaczął coś kombinować zadając ból dziewczynie. Dziewczynie, która ma wprawdzie 950 lat, ale dziewczynie i pieprzyć wszystkie świadectwa urodzenia. Chciał do niego podejść i dać mu w gębę, ale powstrzymało go to, że gospodyni ewidentnie z nim współpracowała. Co więcej, mimo cierpienia, cieszyła się tą współpracą. Cieszyli się obydwoje. Piękni, cudowni, potężni. Para jak znalazł. Idealna, wspaniała, chociaż jej twarz niemal łkała. Bolało ją, bolało tak, że wydawało się, iż jej dusza wyła. Jednakże robiła coś, czego porucznik początkowo nie rozumiał. Dopiero potem, kiedy wręczono mu jeden z medalionów dowiedział się o co chodzi. Zawiesił go na szyi, jednak potem owinął chustką. nie chciał przypadkiem dotknąć nim wampirzycy. Może bezsensownie, bo wszak jakim sposobem mógłby ją dotknąć swoją szyją? Ale zrobił to, nawet nie wiedząc dokładnie dlaczego.

Ironiczny, chyba, uśmiech Sariela, zgorzkniała odpowiedź wzrokiem Stephena. Chyba, ze tak się wszystko mu wydawało. Był tylko człowiekiem, zwykłym człowiekiem w otoczeniu potęg, którymi zarówno byli anioł, jak i wampirzyca, jak i jego towarzysze. Co za los wybrał go do tego? Dlaczego? Odkąd tu był nic mu się nie udawało, nic kompletnie. Jakiś czas temu był jeszcze zwykłym normalnym człowiekiem, zadowolonym, pełnym radości oraz ambicji, nadziei. Czy zaczął to tracić? Miał wrażenie, że zaczyna po prostu gorzknieć, że wszystkie owe pozytywy, które czynią człowieka człowiekiem powoli znikają zostawiając jakąś skorupę. Czy chce tu być? Odezwała się burza uczuć.
- Tak – coś szeptało mu z jednej strony wskazując na wampirzycę, Nalę, Sariela, resztę drużyny.
- Nie – inny głos szeptał wskazując na to samo doprowadzając Stephena do niemal obłędu. Przecież najzwyklejszy porucznik nie musi rozwiązywać problemów świata! Dlaczego, dlaczego zwalono to na niego?

Gryzł się. Chciał być naprawdę kimś sympatycznym, użytecznym lubianym. Chciał kochać i być kochanym, chciał pomagać innym i zawsze coś nawalało. Niemal radośnie wiec przyjął owe dwa wampiry Sariela wrzucone im na pożarcie. Mógł po prostu się bić desperacko, może głupio, ale mógł zostawić cały ładunek swoich myśli. Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Wprawdzie przypominający bardziej grymas, ale zawsze.

Nucąc piosenkę, jedną z tych, które kompletnie nie wiedział, jak pojawiły się w jego umyśle:

- “Are we so desperate, oh are we afraid
We're just two lost and lonely people, scared to be alone again
Are we so desperate, aren't we afraid.


… zaatakował najbliższego rudowłosego wampira. Miecze błysnęły w świetle jarzących świec. Klingi zaśpiewały pieśń śmierci. Wariacki, żałosny atak! Atak bez przygotowania oraz sensu tylko z pokręconą pasją gnającą go do szalonego natarcia.

Cios! Błysk!! Pchnięcie! Gwałtowne, praktycznie bez blokady, nastawione na wyładowanie jakiejś frustracji, która wylewała się ze Stephena. Naprawdę chciał, ale co z tego, kiedy nic mu nie wychodziło. Uderzał wiec nie myśląc o niczym i ciesząc się, ze nie musi myśleć. Gdyby jeszcze ten pieprzony cholernik stał, ale nie chciał. Wampir był szybki, potwornie szybki. Najpierw błysnęło zaskoczenie gwałtownością szarzy Stephena, potem zaś chyba rozbawienie. Porucznik zdawał sobie sprawę, ze potężny martwiak bawiłby się z nim niczym kot z myszą, gdyby chciał. Stephen próbował desperacko trafić wykorzystując całe swoje umiejętności. Na próżno, całkowicie próżno. Gdyby nie inni, którzy pracowali obok, pewnie dawno by porucznika załatwił.

- Szlag! – Wyrwało mu się, kiedy nagle znalazł się w pobliżu ogona, na który absolutnie nie chciał kolejny raz nadepnąć. Miał wrażenie, że bystre oczy Nali wręcz testują go przez ten ułamek sekundy, kiedy krzycząc PRZEPRASZAM! rzucił się nagle w bok niedaleko drzwi, by wylądować prosto przed drugim wampirem.

Czarne włosy niczym smoła i złe czarne oczy kontrastujące z bielą wysuniętych kłów, ostrych, jak igły lecz jeszcze bardziej śmiertelnych. Była złowrogą siłą, emanowała zniszczeniem i destrukcja traktując porucznika jako potencjalny obiad. Wyczuwał to, lecz ... była także kobietą. Kimś, kogo należało bronić i ochronić. Wahał się wprawdzie tylko przez moment, ale ten wystarczył wampirzycy. Zajęta walką z kimś innym znalazła chwilę, żeby błyskawicznie machnąć ręką. Jej blada dłoń z prędkością strzały zbliżała się do piersi porucznika uderzając go niczym zawodowy bokser bije osłabionego, chwiejącego się na nogach przeciwnika.

Gdyby nie kolczuga z wacianym podkładem pewnie trzasnęłyby żebra, ale nawet tak Stephen zobaczył niby na spowolnionym obrazie, jak nagle przesuwa się do tyłu, a jego dziwnie lekkie stopy odrywają się od ziemi. Ból rozrywający wszystko, ciemność, jakiś dziwny, fantastyczny lot skręconego ciała przez powietrze i nagły wstrząs, kiedy wpadł na kogoś. Kogoś miękkiego. Przez chwilę był zbyt oszołomiony, żeby zrozumieć, co robi i na jakich to miękkich poduszeczkach ułożył właśnie swoją głowę. Dopiero po chwili doszło do niego, ze to ... piersi Altari, która wraz z Sarielem stała przy drzwiach wyjściowych obserwując walkę. Spodziewała się pewnie wszystkiego, ale chyba nie tego, że jeden z członków drużyny do niej przyfrunie.
- Red Bull doda ci skrzydeł - coś powiedział, a może pomyślał bezsensownie.

Leżała chyba bardziej zaskoczona niż oszołomiona, raczej zdziwiona niż zła wpatrując się ciekawie tymi swoimi wielkimi, pięknymi oczyma, które potrafiłyby w mgnieniu oka obudzić super macho nawet w 90letnim impotencie. Tyle, że Stephen nie dostał owego mgnienia. Zdaje się Sariel był nieco mniej zaskoczony, niż księżna, a może tylko mniej pobłażliwy, bo porucznik gwałtownie został postawiony do pionu z arcyzjazliwą, przynajmniej w uszach Stephena, uwagą:
- Rozumiem pośpiech, ale najpierw trzeba poprosić, młodzieńcze. Nie uważasz? - Skąd on znał te słowa? Słowa wypowiedziane niedawno w karczmie przez samego porucznika.

Uważał, ale teraz był zbyt oszołomiony tym wszystkim. Zbyt pokręcony, żeby jasno myśleć, rozumować i widzieć lorda, który zajmuje się swoją księżną pomagając jej powstać z podłogi i pewnie coś dalej mówiąc. Pewnie na temat Stephena, który znowu narobił bigosu. Porucznik nie słuchał tego. Dostrzegając tylko kątem oka rozmowę zaatakował na oślep. Chybił. Rudy wampir zanurkował pod jego ramieniem uderzając w nadgarstek tak, ze wypuścił z ręki szablę. Dłoń zwisła bezwładnie, a fontanna bólu wystrzeliła gejzerem tłumiącym wszystkie inne uczucia. Ciemność znowu, ciemność przenikająca się z purpurą obłędnego bólu oraz braku powietrza. Drugi miecz już leżał rzucony na ziemię, a resztką świadomości kierowana druga, jeszcze nieuszkodzona próbowała oderwać z szyi ramię wampira. Dusił oraz zasłaniał się porucznikiem, rzucając go przed sobą jak lalkę, niby żywą tarczę przeszkadzającą innym członkom drużyny zaatakować go odpowiednio. Miotał nim, ruszał, jednocześnie zaś dusił, och jak dusił. Stephen już nie mógł, po prostu nie mógł. Co z tego, ze zdrową ręką próbował się wyrwać z potwornie silnego uścisku wysysającego cała energię, która jeszcze mu pozostała.

Koniec? Nie, jeszcze chwila ulgi. Ktoś z drużyny zaatakował tak, że rudowłosy wampir musiał skorzystać z obydwu rąk, przynajmniej w pewnym zakresie, bo nagle zdjął chwyt z szyi pozwalając porucznikowi wprowadzić nieco powietrza do obolałej piersi. Lecz nie wypuszczał go. Nie. Podniósł nieco wyżej Stephena odpierając czyjś atak i to był moment. Porucznik czuł, bał się, ze teraz go ostatecznie załatwi i nikt nie zdąży mu przyjść z pomocą.



Desperacja! Szok! Uścisk! Ucho! Pieprzyć! Kiedy miotana na wszystkie strony głowa porucznika przypadkiem znalazła się w pobliżu ucha wampira rzucił się zaskakując swego prześladowcę. Pieprzyć, ze brudne. Gryzł jego ucho zatapiają się w nie jak najsilniej potrafił.

- WUAHR! – Ryk wampira pogryzionego przez chwilę przytłumił zgiełk starcia. Atakowali go, a jego ucha przyczepiony był zbędny człowiek, człowiek, który zadawał mu ból, może największy, jakiego doznał od lat. Potężne uderzenie niemal pozbawiło Stephena przytomności, lecz nie spowodowało, że rozluźnił uścisk. Poleciał. Kolejny raz podczas tej walki. Leciał w stronę najbliższej ściany mając w ustach krwawy strzęp wampirzego ucha. Krew! Krew! Paląca czerwień wypełniła mu usta, a on nie miał siły jej wypluć. Powoli mdlał przełykając coś potwornie ostrego, niczym najgorsza przyprawa, tylko jeszcze bardziej, strasznego, co powodowało, ze nagle przestawał być sobą. Jakby ten jeden, wykonany pod wpływem paroksyzmu bólu, łyk zmienił całkowicie jego postrzeganie. Jeden łyk.

Błysk lotu minął. Litościwa ściana przyjęła zmaltretowane ciało porucznika. Półprzytomny czuł, chociaż bardziej słyszał, jakiś trzask w uderzonej nodze, która pierwsza trafiła ścianę. Potem poleciał na dół waląc się na podłogę. Położona pod niezwykłym kątem noga, puchnąc w oczach zdradzały wszystko. Dziękował losowi, ze jest na tyle nietomny, że nie czuje takiego bólu, jak działoby się to normalnie podczas złamania. Chciał leżeć. Chciał, ale nie mógł. Okrutny głos, słodki, lecz zimny niczym stalowe ostrze miecza mówił mu:
- Wstań! Wstań głupcze! Idź! Zaatakuj ją! Rozumiesz! – Każdy wyraz krzyczał w nim niczym rozkaz. Wołanie, któremu nie sposób się oprzeć, choć chciał, tak bardzo chciał. Jednak ono robiło z niego lalkę. Nie mógł odmówić, choć próbował krzyknąć: NIE! Wył więc niczym zgłodniały pies. Boleśnie, jednocześnie zaś cicho, bo nie miał siły podnieść głosu. Stał na zdrowej nodze, stanął na drugą. Specjalnie, bo nie miał siły sie oprzeć, ale jeszcze mógł spowolnić marsz. Upadł rażony piorunem bólu. Głos jednak kazał mu iść, iść dalej. Wiec szedł, na czworakach, przewracając się, próbując krzyczeć, z twarzą skąpaną w krwi i łzach, pełzł w kierunku Altari wpatrując się w nią zbolałym wzrokiem.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 06-03-2008 o 12:11.
Kelly jest offline  
Stary 06-03-2008, 12:19   #66
Marchosias
 


Poziom Ostrzeżenia: (0%)
Pojawienie Sariela była wyjątkowo niemiłym zaskoczeniem.
„Szybko skończył, nawet się walka nie zdążyła zacząć...”
Magiczne amulety, które miały ochronić ich przed wampirami.
„A nie lepiej kupić kilo czosnku i obwiesić się krucyfiksami, siejąc spustoszenie święconą wodą?”
Nie wydawało mu się, że jakiekolwiek przedmioty mogą w tak banalny sposób obezwładnić agresora. Jakież było zdziwienie, gdy okazało się, że dłoń Altari poważnie się sparzyła samym dotknięciem.
Miał jednak jedną wątpliwość, która prowadziła do prostego pytania
-Przed jaką przemianą? W wampira? Przecież sama mówiłaś, że tylko, jeśli nam wpierw wyssie całą krew, a następnie napijemy się jego.

Nagle Sariel wprowadził owych schwytanych. Zastanawiające było, jak uczynił to Sariel. Czy zdał się tylko na zasadzkę, fakt, że spali, czy może potrafi zdziałać coś więcej, niż tylko rozsyłać całuski na prawo i lewo, do każdej niewiasty w zasięgu wzroku.
-Zabijcie ich.. przecież są niczym.. No śmiało, atakujcie.
Te słowa trafiły jak grom w Trevora. Nie zastanawiał się nad odpowiedzią, co kto pomyśli, po prostu powiedział, z wyraźną dozą zdenerwowania
-Tak jak ty wampirzyco?
Kiedy to mówił, więzy zwolniły się i wampiry rozbiegły się, wprowadzając drobne zamieszanie i szykując się do ataku.

Nie.

One szykowały się do obrony.

Widząc usilne starania porucznika, z którego coraz mniej zdawało się dać wykrzesać, Belmont załamał się. Żeby ten młokos potrafił zrobić COKOLWIEK dobrze, ale jego rola najwyraźniej kończyła się na wprowadzaniu zamętu i deptania ogona Nali.
Po chwili wpadł na genialny, w jego mniemaniu pomysł. Uśmiechnął się szeroko, w wariackim wyrazie pyska.

Szybko wyciągnął miecz i momentalnie rzucił nim w rudego wampira. Ten wydawał się silniejszy.
Nagle okazało się, że nie był to rzut mający na celu zranienie potwora, tylko podanie mu broni. Ten nie miał większych problemów ze złapaniem oręża, które od razu wpasowało się w jego masywną dłoń. Dobrze wyważone, było jak zbawienie dla wampira, pozostawionego z własnymi kłami i pazurami. Uśmiechnął się do wilkoluda, nie wiedząc, co też ten ma na myśli.

Trevor zaś biegł, jednocześnie oceniając walczących.

„Adam... Nie powinien być zbytnim zagrożeniem, do momentu, aż się nie ocknie z impetu po ciosie. Jeśli ma zamiar ciągle walczyć w postaci wilka lub niedźwiedzia, to walka już jest dlań przegrana. Ciekawe, czy ma jeszcze jakieś zwierzaczki w rękawie. Ta wróżka, gdzie ona się podziała?

Nala... To nie będzie zbytni problem, w dotychczasowych konfliktach nie wydawała się wykazywać jakimikolwiek umiejętnościami, poza wrzaskami i piskami. Z takim nastawieniem, jak przez większość czasu, może paść nawet szybciej niż porucznik.

Navarro... Bard zdaje się znać na walce, coś potrafi, ale czy to wystarczy do poważniejszych walk? Granie na instrumentach nie za bardzo mu się przyda, gdy wampir będzie rozrywał jego tętnicę.

Stephen... Kompletne zero... Po co on tu jest? Nawet nie wydaje się, żeby cokolwiek w nim drzemało. Nic nie potrafi zrobić dobrze, prezentuje sobą ujemną wartość bojową...

Revan... Jedyny prezentujący jakiś poziom. Jedyny, który ma szansę wyjść z walki cały. Człowiek, który nie musi liczyć na łut szczęścia, nie wygląda na takiego. On sobie poradzi.”


Raptownie skierował swój krok w stronę Magreta i wbiegając w niego, odepchnął go, starając się przewrócić. Nie czekał na reakcję wojownika, wiedział, że jeśli jest naprawdę dobry, nie można dać mu nawet sekundy na wyprowadzenie celnego ciosu. Oddalił się, lustrując otoczenie, czy nikt do niego nie podbiega. Cały czas szykował się do wyprowadzenia kontry, odepchnięciu przeciwnika.
Spojrzał na Revana
-Na śmierć i życie, prawda?
Było to widać w jego oczach. Nie zdawał się być skorym do zabawy, dlatego Trevor nie wyciągał ostrza, może się przydać do parowania niektórych ciosów.
Stał, ciągle spodziewając się ataku z każdej strony, naszykowany do uniku. Po swojej prawej stronie miał ścianę, co było zaletą i wadą jednocześnie. Jak każda przeszkoda w walce kontaktowej.

Popatrzył na Altari, która nie wydawała się chętna przyłączyć do walki. Sariel również tylko przyglądał się zajściu.
Albo postanowiła pozostawić walkę jej własnemu torowi, albo wiedziała, że Belmont nie ma zamiaru zabić nikogo zebranego na sali. Tylko czy wiedziała, dlaczego to robi?
Dawał wyraźny znak wampirowi, by zmienił pozycję, gdyż znajduje się na samym środku sali.
„Mam nadzieję, że zrozumie”
 
 
Stary 07-03-2008, 14:20   #67
 
Krakov's Avatar
 
Reputacja: 1 Krakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputację


Nieco zaskoczony patrzył na to co wampirzyca zrobiła z niedźwiedziem. Imponujące... Sama świadomość, że ich gospodyni ma tysiąc lat nie pozwalała sobie wyobrazić drzemiącej w niej potęgi. To trzeba było zobaczyć na własne oczy, a nawet to nie dawało żadnej pewności. Bo skąd niby mogą wiedzieć jaką część swego potencjału właśnie wykorzystała? Połowę? Jedną trzecią? Mniej? Navarro po raz kolejny zaczął się zastanawiać po co są jej potrzebni skoro nikt z ich grupy, może poza wilkoludem nie może się z nią równać.

- Dzięki - powiedział do Sariela odbierając od niego medalion. Przez chwilę ważył przedmiot w dłoni pocierając kciukiem o jego powierzchnię. Cokolwiek było w środku, było ciężkie. Zdecydowanie cięższe od złota czy srebra. Czyżby ołów? Ale co on ma wspólnego z wampirami? Bard chciał zapytać maga w jaki sposób tworzy się coś takiego. Doszedł jednak do wniosku, że nawet jeśli wyjaśnienia zostaną mu udzielone, z pewnością będą długie i trudne do pojęcia. Z drugiej strony, mógł się przecież obejść bez tej wiedzy. Jak to mówią: "Nie ważne jak to działa. Grunt, że działa." Zawiesił podarunek na szyi ukrywając go pod kamizelką.

Patrząc na Altari i jej poparzoną dłoń, pomyślał, że musi być gotowa na bardzo wiele aby tylko zapewnić powodzenie ich "misji". Wcześniej uratowała ich ryzykując własne życie i narażając się na ogromny ból. Teraz znowu cierpiała. Czy naprawdę nie było innego sposobu by się przekonać czy te zabaweczki działają? Być może był, ale ona najwyraźniej chciała się sama przekonać. Chciała mieć pewność.

- Sariel wybral sie dzisiaj na male polowanie. Udalo mu sie zlapac pare spiaca w poblizu glownej bramy. Beda dobrym materialem do cwiczen.

A więc dopiero teraz miał się zacząć prawdziwy trening. Altari wraz z Sarielem stanęli na uboczu by spokojnie obserwować co nastąpi. Jeśli jeszcze nie mieli wyrobionego zdania na temat "na co kogo stać" to chyba właśnie teraz chcieli uzupełnić brak informacji. Navarro dobrze wiedział, że dotychczas niczym nie zabłysnął na tle reszty. W karczmie czuł się jakoś dziwnie i miał problemy z posługiwaniem się własnym orężem. Chyba tylko kwestią szczęścia było to, że zdołał odrąbać jeden wampirzy czerep. Później podczas zasadzki dał się zaskoczyć i nie zdążył nawet dobyć miecza. Zapewne zginąłby, gdyby nie wampirzyca. Może właśnie teraz powinien pokazać, że nie jest tylko nic nie wartym grajkiem i że nie popełniła błędu ratując jego życie.

Stephen ruszył pierwszy. Jak się okazało, jego atak był równie szybki co bezmyślny. Ktoś kiedyś powiedział: "Jeśli nie umiesz jednocześnie myśleć i wymachiwać mieczem, rób najpierw jedno a dopiero potem drugie. Tylko nie pomyl kolejności..." Zdaje się, że ktoś tutaj zapomniał o tej prostej zasadzie. Navarro ruszył biegiem w kierunku porucznika. Zdaje się, że dotarł do niego w samą porę, bowiem jego twarz z braku tlenu zaczynała przybierać barwę lekkiego fioletu. Rudowłosy dusił go używając jego ciała niczym tarczy. Sprawiał wrażenie, jakby w każdej chwili mógł wzmocnić uścisk miażdżąc mu kręgi szyjne.

Wampir obracał się, usiłując przez cały czas obserwować wszystkich i wszystko dokoła. Wciąż zasłaniał się Stephenem, a bezsilnemu bardowi posłał tylko złośliwy uśmiech mówiący niejako "gówno możesz mi zrobić mały człowieczku". Zdaje się, że naprawdę w to wierzył, bo nie poświęcał człowiekowi wiele uwagi, częściej spoglądając ku pozostałym. Błąd. Nigdy nie należy ignorować przeciwnika. Nawet grajka. Navarro wyczekał moment, w którym rudzielec spoglądał w innym kierunku. Nie mógł przeszyć go ostrzem nie ryzykując, że zrani porucznika. Zrobił więc coś innego. Z całych sił uderzył wampira w bok rękojeścią miecza. Cios sprawił, że przeciwnik zwolnił uścisk i cofnął się o pół kroku. Nie wypuszczał jednak jeńca, wręcz przeciwnie uniósł go do góry i trzymał teraz przed bardem nie pozwalając mu się zbliżyć. Ten, poruszał się nieznacznie na boki próbując znaleźć jakiś czuły punkt, w który mógłby uderzyć. Z pomocą przyszedł mu sam schwytany, który w akcie desperacji ugryzł napastnika w ucho. Wampir wściekle rycząc odrzucił od siebie człowieka, pozostając bez osłony. Navarro natychmiast zaatakował. Rudowłosy cofnął się przed pierwszym cięciem, był jednak zbyt oszołomiony bólem by uniknąć drugiego. Trafienie było powierzchowne, jednak pozostawiło po sobie długą ranę ciągnącą się od żołądka po splot słoneczny. Wampir znów się cofnął szczerząc kły w paskudnym grymasie. Bard wiedział, że odpowiednio wykorzystując tę krótkotrwałą przewagę może wyjść zwycięsko z tego starcia. Wystarczyło iść za ciosem i nie tracić czujności.

Tymczasem miało miejsce coś bardzo dziwnego. Jakiś przedmiot błysnął w powietrzu, wampir odwrócił się a po ułamku sekundy dzierżył już w dłoni potężny miecz, w dodatku wyglądający nieco znajomo. "Co do diabła?" - pomyślał Navarro rzucając szybkie spojrzenie w lewo. W miejscu, z którego jego zdaniem przyleciała broń dostrzegł przemieszczającego się szybko wilkoluda, którę w chwilę później rzucił się na Revana powalając go na ziemię. "Czy ja tu czegoś nie rozumiem?"

Wampir, otrzymawszy tak wspaniały prezent od losu natychmiast odzyskał rezon i przystąpił do ataku. Ostrza zwarły się ze sobą raz, drugi i trzeci. Bestia wkładała mnóstwo siły w każdy cios i bardowi nie było łatwo je parować. Podczas kolejnego zwarcia postanowił jednak przejąć inicjatywę. Odepchnął rudego i wyprowadził najszybszą serię cięć na jaką było go wtedy stać. Pomysł okazał się przedni. Miecz, otrzymany od Trevora o wiele cięższy niż oręż barda. Za jego pomocą można było zadawać potężne, miażdżące ciosy jednak jego masa zmuszała do wykonywania wolniejszych ruchów. Navarro zamierzał czym prędzej wykorzystać ten atut. Nie zwalniając tempa szukał okazji do zadania śmiertelnego ciosu. W końcu pojawiła się szansa. Nie zastanawiając się, młodzieniec wyprowadził szybkie pchnięcie skierowane w serce wampira. Oczyma wyobraźni widział już scenę swego tryumfu...

Niestety, przeciwnik przewidział ten manewr. Zanim ostrze zdążyło zagłębić się w ciele, bard poczuł potężny cios w nadgarstek. Wampir uderzył go swą wolną dłonią wytrącając mu oręż z ręki. Zanim jednak miecz dotknął ziemi padł kolejny cios. Tym razem rękojeść miecza trafiła go w skroń powalając na ziemię i niemal pozbawiając przytomności. Potężny ból wewnątrz czaszki zagłuszył wszystko inne. Złowieszczy ryk wampira, odgłos upadającej broni, odgłosy walki, wszystko. Zanim się zorientował klęczał już obok swego wroga. Między jego dłońmi leżał miecz był jednak zbyt oszołomiony by od razu za niego chwycić. Nie mógł nawet skupić na nim wzroku. Co w tym czasie robił wampir? Nie wiedział. Chciał się obejrzeć i upewnić jednak nie mógł, jakby jego szyja zrobiona była z gipsu. Mógł jedynie domyślać się tego, co się wokół niego dzieje. Wizja, podsuwana mu przez intuicję nie wróżyła nic dobrego. Rudowłosy, ustami przyozdobionymi wstrętnym uśmiechem wznosi do góry miecz z zamiarem uśmiercenia człowieka, klęczącego przed nim jak pies. "Jak pies" zadzwoniło mu w myślach to i inne, słyszane ostatnio określenia: "bezmózga grupa" , "cholerny grajek"

Na ułamek sekundy ogarnęła go wściekłość silniejsza niż wszystko inne. Silniejsza niż poczucie bezsilności. Potężniejsza nawet od pulsującego w czaszce bólu. Nawet myśl o niosącym śmierć ostrzu, które zbliżało się do jego kręgosłupa została odsunięta na dalszy plan. "GRAJEK?"

Navarro bardziej kierując się instynktem niż rozumem i zmysłami, chwycił swój miecz. Błyskawicznie obrócił go tak by skierować ostrze za siebie i z całej siły zacisnął palce obu dłoni na rękojeści. Wziął głęboki oddech i wykonał tak potężne pchnięcie, na jakie pozwalały mu zachowane na tę chwilę resztki energii. W ostatniej fazie ciosu, gdy poczuł już jak ostrze zagłębia się w ciało wampira, zacisnął mocno powieki zastanawiając się, czy jego przeciwnik zdąży dokonać dzieła.
 
__________________
Gdzieś tam, za rzeką, jest łatwiej niż tu. Lecz wolę ten kamień, bo mój.
Ćwierćkrwi Szatan na forumowej emeryturze.
Krakov jest offline  
Stary 09-03-2008, 16:54   #68
 
John5's Avatar
 
Reputacja: 1 John5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłość


Cios z łatwością uniknięty przez Altari, impetem pociągnął Adama do przodu. W chwilę potem wampirzyca była już za plecami elfa. Uderzenie było mocne, pchnęło nim o ścianę w wyniku czego jego głowa spotkała się ze ścianą. Na chwilę pociemniało mu w oczach i już myślał, ze straci przytomność, kiedy ból wyrwał go z odrętwienia. Wampirzyca stanęła obok.

- Wybacz..

Elf łypnął na nią okiem, masując łapą rozbity łeb. Musiało to wyglądać, co najmniej komicznie. Stwierdziwszy, że nie ma powodu by dłużej trwać w tej formie, powrócił do swojego zwykłego wyglądu.

No czyli jedno mam już z głowy, a raczej na głowie” czuł, że rano guz będzie nieznośnie boleć go głowa „Niedźwiedź jest zbyt powolny na wampira. Nie wiem czy silniejszy, ale wydaje mi się, że zwykły dość młody wampir jest słabszy od tego zwierzęcia. Tylko co mi po sile, jeśli trafić nie będę mógł. Co innego jeśli znajdziemy się w pomieszczeniu, gdzie nie będzie mógł się odsunąć. Wtedy… cóż wtedy zobaczymy.

Z pewnym wysiłkiem stanął na nogi akurat w momencie, kiedy na sali pojawił się Sariel. Po krótkiej wymianie zdań pomiędzy nim a Altari, elf otrzymał jeden z medalionów. Przyglądając się wzorowi, podniósł swój miecz i wrócił do reszty grupy. To, co za chwilę się stało było dla niego zaskoczeniem.

Żywe wampiry jako worki treningowe. Ciekawa koncepcja. Chwila, co to jest worek treningowy? Diabli wzięli by te myśli, im bardziej dorastam, ty bardziej durnieję. Zresztą mniejsza z tym, zaczyna się.”

Rzeczywiście zaczynało się, wampiry były wściekłe... i zdesperowane. Widział to w ich oczach. W karczmie była czwórka potworów, tutaj tylko dwoje. Ale Adam nie odczuwał dla nich litości. Po prostu zauważył fakt, że wampiry boją się, choć starają się skryć to za maską agresji.

A już myślałem, że koniec na dziś. Jak widać przeliczyłem się.

Wyciągnął miecz z pochwy i odrzucił ja pod ścianę, by nie zawadzała nikomu na drodze. Ze spokojem patrzył jak Stephen rzuca się na wroga.

Dureń! Atakować w pojedynkę, na dodatek kiedy jest tak osłabiony! Cholera, za daleko, żebym zdążył mu pomóc..”

Szybko ocenił sytuację. Altari i Sariel przyglądali się zmaganiom. Porucznik leżał na ziemi i nie wyglądało na to, by dał radę podnieść się o własnych siłach. To co zrobił Trezor wprawiło go w osłupienie. Najpierw odpychając Revana, wilkołak dał wampirowi miecz do ręki!

Co on do ciężkiej cholery robi?! Pomaga nam czy im? Głupie pytanie przecież widać. Nie wiem co knuje, ale nie podoba mi się to. Czyżby okazała się wrogiem? Szpiegiem? Niemożliwe, gdyby tak było, to nie dekonspirowałby się już teraz, dla dwóch podrzędnych wampirów.

Adam nie wiedział, co chciał osiągnąć Trevor swoim zachowaniem, ale jedno pozostało dla niego krystalicznie jasne. Wampiry trzeba zabić za wszelką cenę.

- Nie pojedynczo! Atakujcie parami z dwóch stron na raz! Nala, pomóż Navarro, a ja zajmę się tą tutaj.-

Elf ruszył na czarnowłosą wampirzycę, widząc, jak bard wbija ostrze w rudowłosego. Liczył na to, że Revan zajmie się Trevorem. Gdy tylko znalazł się w odpowiedniej odległości Adam wyprowadził cios. Krótkie cięcie na ukos, którego wampirzyca z trudnością uniknęła nagłym skrętem ciała. Elf powoli zaczął obchodzić ją dookoła ukradkiem patrząc, czy nie zbliża się za bardzo do ściany. Nagle wampirzyca rzuciła się na niego. Z zaciętością na twarzy nie zwrócił nawet uwagi, gdy jej pazury rozerwały materiał nowej koszuli. Błyskawiczny obrót i potężne cięcie z góry na dół. Tym razem nie zdążyła odskoczyć, ale cios zaledwie ją zahaczył rozcinając lewe ramię. Kobieta krzyknęła z bólu i wściekłości. Elf uśmiechnął się ponuro i wykonał dwa ukośne zamachy na krzyż zmuszając ją by się cofnęła. Po chwili sam musiał cofnąć się o krok co i tak nie osłoniło go od kopnięcia w piszczel. Zachwiał się na moment a wróg natychmiast to wykorzystał uderzając na odlew w twarz elf i odrzucając go w tył. Adam lekko zamroczony ze złością wstał błyskawicznie i ciął szeroko, na całą długość ramienia. Z zadowoleniem usłyszał wrzask bólu, kiedy ostrze pozostawiło krwawą pręgę na brzuchu wampirzycy.

Trzeba szybko z nią skończyć, bo nie damy rady zbyt długo walczyć. Mam nadzieję, ze w razie czego Altari zainterweniuje.

Elf znów zaczął okrążać przeciwniczkę. Cztery kroki w lewo i znów cięcie krzyżowe. Wampirzyca odskoczyła bez problemu… i oparła się o ścianę. Z zaskoczeniem, na ułamek sekundy spojrzała na lity mur za jej plecami. Ten ułamek sekundy wystarczył elfowi, by wykonać atak. Ostrze zabłysło matowo i z niemal bezgłośnie zanurzyło się w szyi wampirzycy. Krew bryzgnęła szeroką strugą a kobieta uklęknęła łapiąc się za rozcięte gardło. Adam nie wahał się nawet przez chwilę jeden krok w bok i pionowe, katowskie cięcie pozbawiło potwora głowy. Elf otarł pot z czoła i spojrzał na salę, gdzie nadal walczono.
 
__________________
Jeśli masz zamiar wznieść miecz, upewnij się, że czynisz to w słusznej sprawie.
Armia Republiki Rzymskiej
John5 jest offline  
Stary 22-03-2008, 16:43   #69
Banned
 
Reputacja: 1 Revan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znany


Revan zaraz po przebudzeniu skierował swoje kroki do sali treningowej, gdzie mógłby doszlifować swoje umiejętności, zresztą, robił to każdego ranka po przebudzeniu. Teraz jednak nie nagliła go żadna sprawa, i mógł spokojnie poświęcić się treningowi fizycznemu, jak i mentalnemu. Nie trwało to jednak długo, gdyż do sali nagle zwaliła się cała ekipa z wampirzycą na czele, mająca ocalić świat. Zupełnie jak Airborne 101 podczas drugiej wojny światowej, pomyślał. Przeklną w duchu swoje niespodziewanie durne myśli, wkradające się do jego umysłu w najmniej oczekiwanych momentach. Wampirzyca zaprosiła wszystkich wspólnego sparingu. Revan trzymał się z boku, opierając się o ścianę. Pierwszym chętnym był likantrop. I bardzo dobrze, nie miał ochoty się z nią bić. Chwilę potem miała miejsce prezentacja nadludzkich zdolności wampirzycy. Takich rzeczy nie dokonałby żaden człowiek, nawet na haju.

Powietrze przeszył nieludzki wrzask. To byłą wampirzyca, ściskająca podarunek od swojego ukochanego. Iście, wspaniały podarunek, pomyślał z ironią. Chwilę potem profesorek wręczył każdemu z osobna złoty wisiorek. Revan włożył go na szyję i schował pod koszulą. Nie znał jego właściwości, ale na razie wolał go nie gubić. Zresztą rzemień, na którym znajdował się wisiorek na solidny nie wyglądał. Zresztą, fechtmistrz nigdy nie miał zaufania do materiałów innych niż metal. Takie jego zboczenie zawodowe, podparte jakimś tam doświadczeniem. Głównie zdobytym w karczemnych burdach, gdzie byle drewniane krzesło potrafiło rozwalić się na głowie krasnoluda, i dopiero butelka rozbita na jego głowie, po całonocnej walce na ławy, robiła na nim jakiekolwiek wrażenie.

- Sariel wybral sie dzisiaj na male polowanie. Udalo mu sie zlapac pare spiaca w poblizu glownej bramy. Beda dobrym materialem do cwiczen.

Żywe worki treningowe? Tego chyba było trzeba najemnikowi. Zląkł się jednak, już wczoraj, albo i nawet przedwczoraj miał okazję walczyć przeciwko wampirom. Nic miłego, gdyż nei bardzo lubił koncentrować się na wszystkich ruchach jakie popełnia. Dotychczas ludzie i istoty, z którymi walczył, prędzej czy później ulegały po kilku sprawnych ciosach, nie to co wampir, który brakiem wyrafinowanej taktyki i umiejętności nadrabia olbrzymią siłą i zręcznością, oraz swoją nieśmiertelnością i władaniem nadprzyrodzonymi mocami. Taki mega sukinsyn. Na plac treningowy została wprowadzona dwójka wampirów. Zupełnie jak Bonnie i Clyde. Nie musiał długo czekać na efekt, zresztą, spodziewał się tego. Głupi jak młody szczeniak porucznik rzucił się do szaleńczego wręcz ataku. I strasznie głupiego. Dostał solidne baty, a jedyny wyczyn warty wzmianki był taki, że odgryzł swojemu przeciwnikowi ucho.

- Tak jak ty wampirzyco? – trzeba przyznać, że nie tylko Revan miał za nic sobie rozkazy jakiejś tam wampirzycy. Z pewnością powiedziałby coś podobnego, gdyby nie większa inicjatywa wilkoluda.

W tym momencie właśnie Revan miał zamiar wtrącić się do walki. Dobył swojego półtoraka, i powolnym krokiem zaczął zmierzać w kierunku pełzającego człowieka. Ten idiota w ogóle nie zapamiętał nic z ostatnich lekcji. Nic, a nic. Dzięki temu na pozór brawurowemu wyczynowi, stał się podwładnym tego przeklętego umrzyka. I teraz mogą być z nim same problemy. A problemy rozwiązuje się jak najprościej, a cała ich filozofia zazwyczaj sprowadzają się do kilku śmiertelnych cięć.

Jego zamiary zostały brutalnie przerwane przez Trevora, który wpadł na niego, obalając go. Fechtmistrz nie pozwolił jednak bezpardonowo pieprznąć o ziemię. Wykonał ruch, który można byłoby nazwać pół skokiem, gdyż odepchnął się od ziemi jedną nogą, rzucając wprost przed siebie. Rzut zakończył przewrotem, amortyzując tym samym uderzenie o ziemię, a raczej eliminując je z ogólnego upadku. Cała tak akrobacja była strasznie drętwa, jednak fechmistrz wątpił, czy komukolwiek udałoby się zrobić coś podobnego w tak niewdzięcznej sytuacji. Cieszył się w duchu, że odstawił swojego claymore’a, inaczej z pewnością wyrżnąłby twarzą o posadzkę. Podszedł do swojego bastarda, nogą podrzucając go do góry, i łapiąc lewą ręką w powietrzu. Zakręcił młynek wokół pasa przerzucając broń do drugiej dłoni. Chwycił rękojeść obiema rękami.

- Na śmierć i życie, prawda?
Ocipiał doszczętnie.
- Zobaczymy.
 
Revan jest offline  
Stary 25-03-2008, 01:39   #70
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację


Gdy wszyscy dostali po cacy medalionie, Nala wyciągnęła do przodu łapki jak małe, słodziutkie dziecko i czekała aż Sariel jeden z nich jej podaruje. Wyciągała łapki w nicość naprężając mięśnie i czekała z nadzieją, że ktoś ją zobaczy. Czekała, czekała i czekała jednak w końcu zdała sobie sprawę, że została całkowicie zignorowana. Nagle wszyscy przestali ją zauważać. Pewnie nawet zapomnieli, że istnieje!

- No rzuć mi to do jasnej cholery Ty przydupasie!! – wrzasnęła, zaś ton jej głosu wydawał się obcy. Zupełnie jakby nie był to głos przeuroczej kotki. Nala zastanowiła się przez chwilę skąd zna takie brzydkie słowa, jednak jej przyzwyczajenia zdawały się brać z niczego. Tak po prostu, była wulgarna. Czuła, że kiedyś taka była, choć w całym swoim kocim życiu nie przypominała sobie niczego takiego. - To znaczy...proszę... – wyjąkała prosząco i wtedy Sariel rzucił w jej kierunku medalion zaś ta, nawet bez wstawania złapała go w łapki i zawiesiła na szyi. Przyglądała mu się uważnie z uśmiechem na twarzy. Gdy zaczęła się walka z wampirami siedziała sobie dalej, polerując medalion. Kiwała sobie głową to w prawo to w lewo i nuciła sobie coś pod noskiem. Widząc zbliżającego się do niej porucznika szybko złapała za ogon i przycisnęła go do piersi kuląc nogi. Pamiętała co stało się ostatnim razem, gdy nie pilnowała swojego ogonka. Florian ledwo go naprawił. Wiedziała i nie chciał tego powtarzać! Spojrzała na mężczyznę gniewnym wzrokiem, a ten od razu wycofał się. Zupełnie jakby czytał jej w myślach...albo znał możliwości swojej niezdarności.
Nala nie miała ochoty wtrącać się do walki. Mimo iż w brzuszku jedzonko zaczęło już się układać i poczuła, że może by coś jeszcze przegryzła równie lekkiego co przed chwilą, nie poruszyla się. Siedziała trzymając swój ogonek i bawiąc się nim zupełnie jakby nic się nie działo. Wampiry nie atakowały jej, więc i ona nie widziała potrzeby walki z nimi. Wydawało jej się, że chłopacy nawet nieźle sobie z nimi radzą. Są dzielni, zręczni, silni i...niezdarni? – kątem oka dostrzegła jak porucznik przywraca się upadając.

- No tak, jak zwykle pełen gracji... – mruknęła wystawiając kiełki na wierzch i kiwnęła przecząco głową. Wstała na równe nogi i otrzepała ubranko ze zbędnego brudu.

- Nie pojedynczo! Atakujcie parami z dwóch stron na raz! Nala, pomóż Navarro, a ja zajmę się tą tutaj.- rzekł elf, zaś Nala...Nala była zaskoczona. Oni potrzebowali jej pomocy?! Tej, która jest najgorszym ścierwem, bo nekromanckim, oraz tej, która jest kobietą i to w dodatku kotem? Nie wiedziała czy dobrze dosłyszała chciała by Adam to powtórzył jednak odruchowo spojrzała na Navarro. Klęczał on u stóp wampira. Być może krwawił? Nie, on na pewno krwawił i na pewno cierpiał.

~ Nala...on Cie potrzebuje. Pamiętasz co zawsze Ci powtarzałem? „Pomagaj tym, których aura jest jasna, bo ich wdzięczność będzie Waszym wspólnym zwycięstwem powtarzanym raz po raz”.

- Yhym. Pamiętam...ale wiesz co? Nigdy tego nie rozumiałam – odpowiedziała Aniołowi z powagą, co było dla niej dziwne.

~ Wiesz co? Ja też – rzekł Florian z uśmiechem.

Ostrze miecza rudowłosego wampira zalśniło w powietrzu. Jego plugawy uśmiech wprawiał Nalę w stan zniechęcenia, a może i...strachu? Lękała się wampira? Raczej nie, nie sądziła tak. Był dla niej jak każdy inny przeciwnik. Spojrzała na klęczącego barda. Wydawało jej się, że jest bezbronny. Swoją drogą był dla niej miły i zawsze taki...przyjacielski?
Kotka szybkim ruchem ruszyła w kierunku wampira. Swym okrzykiem chciała odwrócić jego uwagę. Biegła najszybciej jak mogła i w pewnym momencie błyskawicznie odbiła się od podłogi i wskoczyła rudowłosemu na głowę.

- A masz Ty krwiopiny intrygancie! – wrzasnęła i przycisnęła swój medalion do jego czoła paląc w ten sposób jego skórę. Mężczyźnie momentalnie miecz wypadł z ręki lądując po jego prawej stronie i nagle jakby oniemiał z bólu. Nala wychylając głowę zobaczyła, że jednak Navarro nie jest taki pokrzywdzony. Sprawnie dobył miecza i zadziałał.

- Tak Navarro! Dobrze mu tak! Niech wie, kto tu jest skwierczącą sardynką na teflonowej patelni! Dobij dzikusa, dobij! Jest zbyt słaby by ukraść dziecku lizaka, a co dopiero sprostać Twojej sprawności!!! – krzyczała kotka do barda by zwiększyć jego morale i poczucie, jego, własnej wartości.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172