Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-07-2008, 23:18   #121
 
DrHyde's Avatar
 
Reputacja: 1 DrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłość
Podporucznik Marti Wolf

- To... to...Marti nie mógł uwierzyć własnym oczom – To smoook!!!

To równie niedorzeczne jak spotkać araba na biegunie. Może to jakieś omamy wywołane dymem z wulkanu. Marti zaczął sie poważnie zastanawiać nad całą tą sprawą, którą ni w pięć ni w dzisięć nie mógł zrozumieć. Wszystko było zbyt magiczne...zbyt bajkowe...
Nagle przypomniał sobie swoją wiedzę na temat tego przeklętago miejsca.

- Cholera... Przecież to Trójkąt Bermudzki... To oczywiste, że dzieją się tutaj dziwne rzeczy, ale nie przypominam sobie podań na temat smoków i innych gadów... Może to jakieś pozostałości dinozaurów... Kurwa Marti weź się w garść... To nie Jurasic Park! To się dzieje naprawdę... Kurwa mać... - Wolf gadał sam do siebie jak zahipnotyzowany. Dreptał dziecięcymi stópkami jak nakręcona zabawka.

Nagle smok zaczął mówić... To było jak strzał w pysk. Zagadał coś o Nibylandii i Piotrusiu... Piotruś Pan? Co to do cholery?! Jakieś reality show?
Smok powiedział coś o bracie Kate. Marti spostrzegł jej minę i wiedział, że tak szybko się smoka nie pozbędą.
Peter zerwał się jak z procy w kierunku smoka i wgramolił się na jego grzbiet. Kate również ruszyła w tamtym kierunku. Wolf zrobił krok do przodu i nagle...smok rozpłynął się w powietrzu, a O'Hrurg padł na ziemię z płaczem...

- Komedia - pomyślał. Zdawał sobie sprawę z sytuacji i z tego kim jest naprawdę. Opanować sytuację i doprowadzić ich do obozu Podporuczniku Wolf! Wydał rozkaz we własnych myślach.

Kate zaczęła się awanturować o smoka. W sumie nie dziwił się jej. Miała szansę - o ile gadzina mówiła prawdę - odnaleźć brata. Pewnie sam by poszedł w jej sytuacji i był zirytowany biegiem wydarzeń, ale nie był i to grało na jej niekorzyść. Wiedział, że jeżeli pozwoli na to żeby zagłębić się w wyspę, to już moga nie odnaleźć reszty i co gorsza nie wrócić do domu... Ta opcja go poraziła. Skoncentrował swoją uwagę na szybkiej wymianie zdań Kate i Jamesa. Cała wina oczywiście spadła na Martiego "magika". Nawet nie wiedział co powiedzieć. Wszystko działo się tak szybko...

Kate lamentowała, że chce smoka - to brzmiało jak "oddaj mi moją zabawkę". Desperacja w jej głosie powoli łamała coś w Martim. Może faktycznie powinni szukać jej brata... Na tą myśl jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pojawił się ten latający gad.

Niedorzeczne. Pojawia się i znika jak jakaś iluzja.

- Lecicie ze mną czy będziecie tak stali?
- spytała Kate bez chwili namysłu.

James ruszył w jej kierunku z miną, jakby kat zaraz miał obciąć mu łeb. Marti zawachał się, zebrał w sobie i postanowił:

- Nie do jasnej cholery! Co wy wyprawiacie?! Jestem Podporucznik Marti Wolf żołnierz armi Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej i rozkazuje wam się wrócić do kurwy nędzy! Co to cyrk? Niedzielny spacer?! Przypominam wam, że mieliśmy wracać w poszukiwaniu reszty oddziału! Na litość boską! James... Chociaż Ty wykaż odrobinę zdrowego rozsądku...
 
DrHyde jest offline  
Stary 22-07-2008, 23:27   #122
 
Angrod's Avatar
 
Reputacja: 1 Angrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie coś
Weeeeehoooooooo! - Krzyczał Jake - To lepsze niż wesołe miasteczko!

Z początku trochę się bał i kurczowo trzymał się grzbietu gryfa, ale w miarę wzrostu wysokości zapomniał o strachu. Liczyła się tylko prędkość wiatru na twarzy i dywan drzew nad którym przelatywali. Scott nawet nie pomyślał, że może coś mu się stać. Nie miał raczej lęku wysokości, a podświadomie wierzył, że jeśli spadnie, gryf złapie go zanim ten dotknie ziemi.

Bardzo spodobał mu się gryf, gdyby miał takiego latałby na nim codziennie, ale na pewno mama ani tata nie kupiliby mu takiego. Już wiedział nawet jak taka rozmowa by wyglądała

"- Gryfa?! Już nie mamy na co pieniędzy wydawać tylko na gryfy! Może od razu smoka ci kupić co?! - Okulary zsunęły się jej z nosa, a pod linią siwiejących włosów matową skórę wybrzuszyła żyłka - Nawet mi nie mów co twoi koledzy mają, a czego nie. Jeszcze nie zapłaciłeś za tą szkolną piłkę do której pozwoliłeś sobie zgniłe jajka powkładać. I nie obchodzi mnie komu się co należało. Oddasz za nią pieniądze i tyle, możesz skosić trawnik u sąsiadów czy coś. I nie zawracaj mi więcej głowy żadnymi gryfami. Może ty się uczyć lepiej zaczniesz, a wspomnij o tym ojcu to ci pewnie skórę przetrzepie."

Tata? A co mi zrobi tata? Ostatnio on tylko leży i choruje. Poza tym już dawno nie pije. Dlaczego moi starzy są już tacy starzy? Dlaczego ja jestem…?


- Popatrzcie! Statek piratów! Latający statek piratów!Jake był zachwycony. Jakby Święty Mikołaj przyszedł drugi raz w tym roku, chociaż raczej w jego przypadku jakby znowu zabrał mu brodę w supermarkecie i z założoną na siebie ganiał się z nim po obiekcie.

Nagle świat marzeń stał się rzeczywistością. Smok, gryf, latający statek, ogniste bekanie i w ogóle ta wyspa, coś wspaniałego! Scottie zeskoczył na pokład.

Dzięki panie gryfie! – krzyknął za odlatującym stworzeniem. - Fajny jesteś Charlie. – poklepał po ramieniu kędzierzawego chłopaka. Może wcześniej zachowywał się jak wrzód na dupie, ale od tego czasu sporo się zmieniło. Cholercia byli na pirackim statku!

– O kurcze... To jest prawdziwy, najprawdziwszy hak kapitana Haka! – przedstawił swoje znalezisko Chris.

- Ha! Teraz należy do nas – zawyrokował dużo młodszy chorąży Kapitan Hak to cienias. Teraz my tu rządzimy no nie chłopaki? - Przybrał najbardziej piracką pozę jaką umiał i rozejrzał się po statku. Od razu jak magnes jego uwagę przykuło koło sterowe. Podszedł do niego patrząc się na nie jak zahipnotyzowany. Z transu wyrwał go Lane, który przekomicznie wyrżnął na pokładzie używając do tego celu wiaderka i schodów. Jake nie mógł wytrzymać ze śmiechu. Dawno nic go tak nie rozbawiło.

- Fajny z ciebie kolega… Szkoda gadać…- naburmuszył się poszkodowany.

- A co mam cię pocałować w czółko? – odparł Scottie - Wyluzuj Chris. – Machnął jeszcze ręką dla podkreślenie błahości sprawy i rozejrzał się po wodach przestworzy. Przybrał wyraz twarzy którego nie powstydziłby się żaden młodociany diabełek i zamaszyście zakręcił kołem.

- Trzymać się załoga – krzyknął przez złożoną w trąbkę rękę – lecimy na pełnych żaglach.

Gdzie? A czy to ważne?
 
Angrod jest offline  
Stary 23-07-2008, 06:20   #123
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Lot na Gryfie był naprawdę superowy! Charles czuł się świetnie, w końcu lecieli na jego grzbiecie w trójkę, a to on siedział najbliżej głowy, to do niego bestia puściła raz oko (naprawdę!), to on prosił ich przyjaciela o podrzucenie ich na statek i, chociaż nazywaliby go kłamczuchem, mógłby przysiąść, że Gryf dał mu znać, że jeszcze wróci. To był prawdziwy przyjaciel...

Teraz był jednak na statku i powoli przestawał myśleć o niedawnym locie. Mieli własny statek! Jak prawdziwi piraci, z tego filmu, na którym był z Lilian...

Przez chwilę stanął jak wryty, wpatrując się w niebo.

Z Lilian? Nie... Chyba był z tatą.

Tak czy inaczej, byli jak prawdziwi piraci! I maszty, i liny, i w ogóle! Charlie, zauważając zamieszanie wynikłe z upadku Chrisa (nie śmiał się, bo kolega nie śmiał się z jego seplenienia - a mamusia mówiła, że jak się wyśmiewa, to jest się wyśmiech... no, śmieją się też z ciebie), wpadł na genialny pomysł.

Gdy po chwili chłopcy zastanawiali się, gdzie jest Straffey, rozległ się głośny krzyk, a potem zobaczyli postać lecącą na linie - prosto z jednego z masztów na mostek.

- O JAAAA CIEEEE!- zawołał Anglik po wykonaniu skoku, poprawiając zawiązaną nieudolnie na głowie chustę, stworzoną z czerwonej koszulki z misiem na środku - W domu dostałbym już od taty lanie! A tu jest tak fajnie! I moziemy się bawić w pilatów! I będziemy latać i labować, i mieć taaakie skalby! Chwilećke!

Charles podniósł rękę i wskazał palcem na chmury. Sam gest pokazywania czegoś palcem dawał mu teraz przyjemność - przy mamie jeszcze by mógł, ale gdyby tu był tato, od razu by dostał, od razu by musiał przepraszać i może znowu dostałby jakąś straszną karę...

- Patście! Chmuly! Lobi się z nich strzałka!- krzyknął. I gdy wszyscy chłopcy spojrzeli we wskazanym przez Straffey'a kierunku zobaczyli parę obłoków, które - przy odpowiedniej dozie wyobraźni - rzeczywiście mogły przypominać strzałkę - Lećmy tam! Po skalby! I psigodę!
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 23-07-2008, 17:17   #124
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Słysząc wołanie Martiego James stanął i odwrócił głowę w stronę wołającego. Ponury wyraz jego twarzy zmienił się na odrobinę bardziej pogodny. Przyczyny nie trzeba było daleko szukać. Na szczęście Wolf okazał trochę zdrowego rozsądku i to poprawiło humor Jamesa. Odrobinę...

Zawrócił w miejscu i podszedł do Martiego. Ściszył głos na tyle, by słyszał go tylko Wolf, by ani jedna głoska nie dotarła do Kate i Petera. Co do smoka nie byłl pewien... Bestia mogła być głucha jak pień, albo mieć słuch bardziej czuły, niż najnowsze urządzenia podsłuchowe...

- Nie sądzisz, ze ktoś musi z nimi lecieć? - spytał. - Peter jest całkowicie nieodpowiedzialny, a Kate... Sam widzisz...

Wyraz twarzy dziewczynki zdecydowanie sugerował, że osobę, która uniemożliwi jej spotkanie z bratem, czeka bardzo wiele bardzo nieprzyjemnych chwil.

- Czy myślisz, że zdołasz ją przekonać? W takim razie spróbuj... Ale mam wrażenie, że w tej chwili jest opętana myślą o spotkaniu z bratem.
- W każdym razie jeden z nas powinien lecieć z nimi, by spróbować później wyrwać ich z rąk tego całego Piotrusia Pana. Razem z tym jej bratem...

Co prawda James nie bardzo wierzył w to, że Tommy, bo tak chyba miał na imię brat Kate, czekał na nią u boku Piotrusia Pana, ale Kate była o tym przekonana...

- Drugi z nas - kontynuował James - pójdzie na plażę. A potem ruszy szukać pozostałych. Wolisz lecieć z nimi - wskazał głową w kierunku smoka i siedzących na jego grzbiecie dzieci - czy iść na plażę?

- W każdym razie... - dodał na koniec - Gdybyśmy się pogubili na tej wyspie... Ja zawsze wrócę na nasz brzeg...
 
Kerm jest offline  
Stary 23-07-2008, 19:16   #125
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Od czasu kiedy dosiadła smoka uśmiech nie gasł z jej twarzy. Było w tym coś bajkowego, co powodowało przyjemne ciepło w okolicach żołądka. Ogarnęła ją chęć żeby się po prostu beztrosko pobawić. Poganiać się w berka albo popływać w jeziorze. Albo ulepić bałwana i porzucać się śnieżkami. Rety, jak ona kochała zimę. Któregoś dnia tak się zasiedziała na dworze, że dostała odmrożeń i musieli jechać do szpitala. Z rozmarzenia wydarł ją szorstki głos Wolfa:

- Nie do jasnej cholery! Co wy wyprawiacie?! Jestem Podporucznik Marti Wolf żołnierz Armii Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej i rozkazuje wam się wrócić do kurwy nędzy! Co to cyrk? Niedzielny spacer?! Przypominam wam, że mieliśmy wracać w poszukiwaniu reszty oddziału! Na litość boską! James... Chociaż Ty wykaż odrobinę zdrowego rozsądku...

Poczuła się dziwnie. Jej tata często na nią krzyczał ale żeby kolega z podwórka? Zastanowiła się dłużej nad swoją myślą – Kolega z podwórka? Przecież to Wolf, on jest... podporucznikiem? - Miała pustkę w głowie. - Eh, jaja sobie ze mnie robi. Pewnie to jakaś nowa zabawa. - Porzuciła tą myśl tak szybko jak tamta się pojawiła. Miała się w końcu spotkać z Tommym. Wiedziała, że niebawem zobaczy brata i cała rwała się na spotkanie z nim. A oni jak na złość opóźniali wylot.

- O czym tak szepczecie? - krzyknęła Kate w stronę Wolfa i Kenta. Jej koledzy najwyraźniej konspirowali o czymś, co nie było przeznaczone dla jej uszu. Poczuła ukłucie zazdrości, że ta dwójka ma przed nią tajemnice. Oczywiście, byli chłopcami! Jakże często dyskryminowali ją z tego powodu, wykluczali z najlepszych zabaw tłumacząc pokrętnie, że nie może się z nimi bawić bo jest dziewczyną. Głupota! Może i w dalekiej przyszłości urosną jej piersi, ale nie zmienia to faktu, że na razie biega najszybciej na osiedlu a i potrafiłaby się z łatwością wspiąć się na najwyższe drzewo w okolicy.

Zeskoczyła ze smoczego grzbietu i dobiegła do nich w kilku susach. Jej oczy ciskały błyskawice.

- Co wy znowu knujecie? Przyznajcie się! Pewnie nie chcecie bym się z wami bawiła, tak? Jakie to typowe! Myślicie, że skoro jestem dziewczyną to muszę być od was gorsza? - podeszła do Martiego, który jeszcze przed momentem się na nią wydzierał i popchnęła go z całej siły. - Mam was dość. Nie chcecie się ze mną bawić to nie! Ja lecę na tym smoku i będę miała z tego powodu sporo frajdy. A jak już dotrzemy na miejsce to będę hasać po drzewach, objem się słodyczy a później... - było jej strasznie przykro, że chłopaki jej nie akceptują - później, kto wie, może nawet ulepię bałwana! - wypaliła ze złością. Tak bardzo pragnęła teraz przynależeć do ich bandy a oni jej zwyczajnie nie chcieli. Do oczu Kate zaczęły napływać łzy. Wytarła je dłonią, odwróciła się na pięcie i pędem pognała z powrotem na grzbiet Baltazara.
 
liliel jest offline  
Stary 23-07-2008, 22:06   #126
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Jak powiadają: Pan Bóg strzela, człowiek kule nosi.
Najlepsze plany mogą zawieść, jeśli wmiesza się ślepy los. Albo kobieta. Nawet jeśli ma tylko dwanaście lat.

Kate, nieprzewidywalna jak większość przedstawicielek tej właśnie płci, nie raczyła spokojnie poczekać na podjęcie jakiejkolwiek decyzji. Zamiast siedzieć spokojnie na grzbiecie Baltazara oczekując na odlot zeskoczyła na ziemię i z błyskiem w oku ruszyła w stronę Jamesa i Marti'ego.

Odpowiedź na pytanie, co ją przywiodło - przyjaźń czy ciekawość - znalazła swe odzwierciedlenie już w pierwszych słowach dziewczynki.
Lawina urojonych pretensji wypłynęła z ust Kate powodując, że James w pierwszej chwili zaniemówił.
Nie przyglądał się Wolfowi ale był pewien, że chłopak jest co najmniej tak samo zaskoczony.
"Skąd jej przyszło do głowy, że chcemy się bawić" - pomyślał w pierwszej chwili. Dopiero po paru sekundach dotarło do niego, że Kate znalazła się w fazie zdziecinnienia. I jak każda dziewczyna doszła do wniosku, że chłopacy chcą ją "wykolegować" i zniknąć za pierwszym lepszym krzaczkiem by w najlepsze bawić się bez niej.

- Słuchaj, Kate... - zaczął James, ale zaraz zamilkł.

Oczywiście nie było nawet cienia szansy, by cokolwiek powiedzieć, bo Kate wyrzucała z siebie słowa z szybkością karabinu maszynowego i wydawała się być głucha na jakiekolwiek tłumaczenia.
Nie wiedzieć czemu skierowała swe pretensje do Wolfa, z czego James bynajmniej nie był zmartwiony. I chociaż dziewczynka zaczęła się brać do rękoczynów to był pewien, że Marti'emu nic się nie stanie. A w razie czego... Cóż... Tu działa prawo dżungli - nie ma podziału: dziewczyny - chłopacy; wszyscy są równi. A Kate tak bardzo chciała się bawić w męskie gry...

Korzystając z tego, że dziewczynka skoncentrowała całą swą uwagę na Wolfie James stanął za jej plecami, gotów w razie konieczności unieruchomić buchającą wściekłością furię, a jaką zamieniła się Kate. W tym momencie zdecydowanie przypominająca z agresywności poznaną niedawno sierżant Anderson.

Jednej rzeczy nie przewidział... Tego, że krasomówstwo Kate skończy się tak szybko...
Dziewczynka nagle przerwała, obróciła na pięcie i popędziła przed siebie...

BUM!

James wylądował na ziemi, nieco oszołomiony, z Kate w objęciach. Mimo zaskoczenia miał jednak tyle przytomności umysłu, by nie wypuścić z rąk wyrywającej się "zdobyczy". Na szczęście byli tak blisko siebie, że Kate nie zdołała mu podbić oka...

"Bliskie spotkanie trzeciego stopnia" - pomyślał.

- Poruczniku Wolf - powiedział, gdy Marti znalazł się przy nich - zdaje się, że sierżant Anderson chce się z nami pobawić.

- A to oznacza rezygnację z podróży na smoku - dodał - bo my wracamy na plażę.

Spojrzał w spoglądające na niego w wściekłością i wyrzutem oczy Kate.

- Kate - powiedział z naciskiem - opamiętaj się! Nie masz dwunastu lat!
 
Kerm jest offline  
Stary 24-07-2008, 22:34   #127
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Kate, Marti, James

Peter pociągnął żałośnie nosem. Nie lubił jak się ludzie kłócili. Zawsze byli wtedy tacy straszni i niedobrzy dla siebie, jak... jak jego rodzice.

Ciche chlipanie chłopca było teraz jedynym ludzkim głosem. Wszyscy pozostali zamarli. Smok zamarł w oczekiwaniu, Kate i James ze zdziwienia, spowodowanego własną bliskością, no a Marti... no właśnie, Marti. Dzieciak przypatrywał się wielkimi oczami dziewczynce, która tkwiła teraz w objęciach Kenta. Zauważył, że przestała się wyrywać.

„ Przestała...”


Wolf poczuł, iż coś w jego sercu pęka, zupełnie jak wtedy, gdy w drugiej klasie poprosił swoją sąsiadkę o chodzenie, a ona wzgardziwszy jego odwagą i zwycięską walką z własną nieśmiałością, odesłała go z kwitkiem.

- Bawcie się sami!!! – krzyknął na całe gardło, aż z pobliskich krzewów uniosły się jakieś ptaki.

Zamykając powieki, by nie dać uciec łzom, chłopak popędził w stronę smoka i w mgnieniu oka wspiął się na jego grzbiet.

- LEĆ, LEĆ, LEEEEĆ DO CHOLERY!

Baltazar posłusznie rozłożył skrzydła i wytwarzając nimi ogromny podmuch wiatru, który przygniótł tylko do ziemi pozostałą dwójkę dzieci, wzbił się wolno w powietrze.

- Jeśli się rozmyślicie, gwiazdy wskażą wam drogę do Piotrusia Pana. Do zobaczenia.– rzekła jeszcze bestia spokojnym basem, kierując swe słowa do Anderson i Kenta, którzy niedługo potem stracili smoka z oczu.
Poza masą połamanych drzew i zgniecionych zarośli, nic nie wskazywało na jego obecność.
A jednak było coś jeszcze, a właściwie zabrakło kogoś. O’hrurg i Wolf odlecieli w siną dal.

***

- Nie martw się. – major zagadnął cieniutkim głosem MartiegoJa cię kocham.

Te same słowa mówił za każdym razem swemu starszemu bratu, gdy tata go zbił. Nagle O’hrurg zbladł, przypominając sobie co też jego ojciec uczynił nastolatkowi, gdy we trzech zostali na kilka dni sami. Peter był wtedy ledwo kilkuletnim szkrabem, ale ze zdumiewającą ostrością obrazy powracały do jego umysłu.

- To był wypadek... – załkał ledwo słyszalnie.

Tymczasem smok szybował między chmurami, a jego kołysanie działało niezwykle kojąco. Szeroki grzbiet oraz ogromne skrzydła chroniły przy tym chłopców przed upadkiem. Gdyby nie to, że podróż trwała ledwo kilkanaście minut, można by się pokusić o drzemkę.
Teraz jednak smoczysko już lądowało na ogromnym występie skalnym u podnóża wulkanu.

- Musimy tu chwilkę zaczekać. Zejdźcie proszę. – powiedziała bestia, obracając olbrzymi łeb do swoich pasażerów. Ci posłusznie ześlizgnęli się z jej grzbietu i rozejrzeli.

Byli jakieś kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt metrów nad ziemią, nad wierzchołkami drzew! I mimo to od wierzchołka góry wciąż dzieliła ich ogromna przestrzeń. Z lękiem podeszli blisko krawędzi półki.

- Łaaaaał! – major w tym prostym okrzyku zawarł całe wrażenie, jakie robił fakt znalezienia się w zawieszeniu na małej wysepce skalnej. Pomiędzy ziemia a niebem...

- Zaraz będzie zasysał. Jeszcze parę minut. – usłyszeli za sobą dziewczęcy głos.

- Co..?!

Obejrzeli się.
Za nimi zamiast smoka stała kilkunastoletnia dziewczynka o rudych włosach i szerokim uśmiechu urwiski, która przypominała raczej Pippi Langstump niż legendarną bestię.


- Kim... kim ty jesteś? – udało się wykrztusić Peterowi.

- No jak to kim? Mówiłam wam, że nazywam się Baltazar. – zachichotała radośnie, puszczając poufnie oczko do Martiego.


Jake, Charles, Christopher

- Patście! Chmuly! Lobi się z nich strzałka!- krzyknął Straffey, wskazując parę obłoków, które - przy odpowiedniej dozie wyobraźni - rzeczywiście mogły przypominać strzałkę - Lećmy tam! Po skalby! I psigodę!

- Taaak!

- Ahoy, ahoy!

Gdy Scott mocno zakręcił kołem, obierając wskazany kierunek, pozostali chłopcy aż piszczeli z zachwytu.
To dopiero była przygoda! Mieli prawdziwy statek, który unosił się w powietrzu i mogli nim lecieć dokąd tylko chcieli. A to, co było najfajniejsze w całej sytuacji, to zupełny brak nadzoru. Nie było dowódców, nie było rodziców, nikogo! Sami sobie byli panami – jak przystało na prawdziwych wilków morskich... czy raczej powietrznych.

W czasie, gdy Lane i Straffey krzątali się po pokładzie zbierając pirackie wyposażenie jak szable, przepaski na oczy, kolorowe szarfy, kapelusze, kamizelki itp, Jake z miną profesjonalisty wykonywał przeróżne manewry z lubością rozcinając największe kłębowiska chmur nad wyspą. Nagle dostrzegł przed sobą jakiś ciemny punkt znajdujący się dokładnie po środku „strzałki” z obłoków.

- Piraci! Okręt na horyzoncie! – ryknął na całe gardło, a pozostali dwaj chłopcy zaczęli się przepychać, który z nich wejdzie do bocianiego gniazda pierwszy.

Udało się to Christopherowi, który był nieco większy i silniejszy niż mały, pucaty Charles. Z dumą ujął lunetę, którą znalazł na swoim stanowisku i spojrzał przez nią we wskazanym kierunku. Z wrażenia aż zachłysnął się powietrzem.

- To... to piraci! Chłopcy w strojach piratów. Pięciu albo sześciu. I... i oni szykują się chyba do abro... agro...abrod... Chcą nas napaść!


Niedługo wszyscy usłyszeli dochodzącą z drugiego okrętu nietypową pieśń żeglarską.

Mały Jasio mały statek miał,
W małym porcie statek stał,
Mały bosman z małym wąsem,
W mały żagiel wietrzyk wiał.
W rannym słonku Jaś się prażył,
O przygodach większych marzył,
Lecz, gdy masz niewiele lat,
To taki mały jest Twój świat!

Wbił się kiedyś Jasio w dumę:
"Czy ktoś wreszcie mnie zrozumie?
Ojciec woła wciąż: "gówniarzu",
Zamiast: "wielki marynarzu".
Zew odmętów w duszy wzbiera,
Dość już tego tak, cholera,
Pluję na dziecięcy kram,
Jeszcze ja pokażę wam!"
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 24-07-2008 o 22:37.
Mira jest offline  
Stary 25-07-2008, 12:01   #128
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Kate przestała się wyrywać.
Cóż. Numer stary jak świat... James zdawał sobie sprawę z tego, że gdy tylko puści dziewczynkę ta zerwie się i pobiegnie do smoka. A wtedy nikt i nic nie zdoła jej zatrzymać.

Zapanowała niespodziewana cisza, przerywana tylko cichym pochlipywaniem Petera. Nawet smok się nie odzywał, najwyraźniej nie zamierzając się wtrącać i pozostawiając podjęcie decyzji zainteresowanym stronom...

I jedna ze stron decyzję podjęła. Zaskakując przynajmniej Jamesa...

Wrzask Marti'ego przeszył powietrze, podrywając stada spłoszonych ptaków i w bolesny sposób wdzierając się do uszu Jamesa. A potem znów zapanowała cisza, którą zakłócił tylko tupot biegnącego Wolfa. I kolejny krzyk chłopaka. Jeszcze głośniejszy...

Potężny powiew wiatru przywołanego potężnym machnięciem skrzydeł przygniótł do ziemi tych, co na niej pozostali. A dokładniej dogniótł Kate do Jamesa, a tego ostatniego wprasował niemal w ziemię...
Smok odleciał, unosząc na swym grzbiecie O'hrurga i Wolfa.

Kate zdecydowanie szybciej otrząsnęła się z szoku. Zerwała się na równe nogi.

- Wracaj tu, Wolf, natychmiast! - zawołała unosząc oczy ku niebu - Jak mogłeś mi to zrobić do jasnej cholery?!?!

James wstał i spojrzał na dziewczynkę. Ta zrobiła parę kroków, jakby chciała dogonić smoka i zatrzymała się. Stała przez chwilę jak sparaliżowana i wpatrywała się w znikający na niebie punkt. A później spojrzała w jego stronę, a w jej wzroku było wszystko, z wyjątkiem sympatii...

- Ja ci tego nie daruję, Kent - powiedziała.

Przez moment wyglądała tak jakby chciała się na niego rzucić z pięściami ale ostatecznie zatrzymała się kilka kroków przed nim i splunęła mu na czubki butów. Ten gest był nasączony taką dawką nienawiści, że Jamesa aż zmroziło.
A potem obróciła się do niego plecami i usiadła na ziemi. Cała jej postawa wyrażała cały ocean pretensji. I żalu.

Jamesowi zdawało się, że to jakiś głupi sen. W końcu parę minut temu Wolf wydawał się być całkiem dorosły. A teraz... "Diabli wiedzą, co go napadło. Zachował się jak dziecko, które obrażone na współtowarzyszy zabawy pobiegło bawić się do innej piaskownicy... Zabierając ze sobą zabawki."

Odsuwając na bok problemy, które oddalały się z każdym uderzeniem skrzydeł smoka zwrócił się ku problemom bliższym, bliskim wybuchowi.

- Kate, słuchaj... - delikatnie dotknął ramienia dziewczynki.

Kate nie zareagowała.

- Kate - powiedział z jeszcze większym naciskiem.

Dziewczynka obróciła się, a James przez moment zaczął żałować, że przynajmniej jedno z nich nie odleciało wraz z pozostałą dwójką.
 
Kerm jest offline  
Stary 26-07-2008, 13:44   #129
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Kiedy Kent się na nią rzucił zaskoczenie odebrało jej wszelką moc do działania. Po chwili jednak zaczęła się szamotać i zaciekle wyrywać z jego silnego uścisku. Lecz wtedy dobiegł ją jego głos, w którym wyczuła mieszankę paniki i stanowczości.

- Kate, opamiętaj się! Nie masz dwunastu lat!

"Nie mam dwunastu lat?" - zamyśliła się. – "Oczywiście, że nie, Kate. Jesteś dorosłą kobietą. Więc dlaczego na litość boską zachowujesz się jak dziecko? Co się z tobą dzieje? Co cię znów opętało? Przyjechałaś tutaj po Toma. Musisz być odpowiedzialna i myśleć rozsądnie! Skąd ten dziwny zapał do zabawy? Przez chwilę wszystko jakby cofnęło się w czasie, jakbyś znów przeżywała swoje dzieciństwo! Ale ty nie chcesz do niego wracać, prawda? Pamiętaj o tym do jasnej cholery. Dzieciństwo to był najgorszy okres w twoim życiu i nie chcesz przez to ponownie przechodzić!"

A później wszystko potoczyło się zbyt szybko. Smok odleciał. A z nim zniknął mały O'Hrurg. I Wolf.

Wolf... Zostawił ją! Jak mógł jej to zrobić?! Sądziła, że coś między nimi jest. Nić sympatii, może nawet coś więcej. A on ją zawiódł, zabrał smoka i odleciał. Przecież wiedział jak bardzo chce odnaleźć brata. Wiedział, jak wiele to dla niej znaczy, a mimo to wykreślił ją ze swoich planów. Chciała się na niego wściekać, ale było jej zwyczajnie przykro, że już go z nią nie ma. W takim razie postanowiła wyładować się na pierwszej i jedynej osobie, która w pobliżu była. Kencie. Jej złość uderzyła w niego jak fala uderzeniowa po wybuchu bomby jądrowej. Wszystko się w niej gotowało. Została z niczym! Gdyby jej nie powstrzymali pewnie teraz witałaby się już z Tomem! A teraz tkwi tutaj pośrodku tej nieprzyjaznej dżungli i bezradność odbiera jej wolę działania.

Dłoń Kenta wylądowała na jej ramieniu. Starał się go ignorować, ale on nie przestawał powtarzać jej imienia.

- Kent, najlepiej w ogóle się do mnie nie odzywaj! – energicznie się podniosła i ruszyła z marszu przed siebie.

Kent zaczął iść tuż obok próbując dotrzymać jej kroku.

- Mogę chociaż zapytać dokąd idziesz? - zapytał spokojnie.

Przeszyła go kolejnym wrogim spojrzeniem i wrzasnęła:
- Odnaleźć mojego brata oczywiście! - za moment jednak przystanęła i zamyśliła się - Przez chwilę gdy siedziałam na grzbiecie tego cholernego gada zupełnie mnie zamroczyło. Poczułam się jakbym... znowu była dzieckiem. To chore. Nie wiem dlaczego tak się dzieje, ale mam zamiar odnaleźć Toma i jak najszybciej się stąd wynosić. Zanim do reszty zdziecinnieję i dojdzie do sytuacji, że ktoś znów będzie musiał zmieniać mi pieluchy! I muszę odnaleźć Wolfa – znów posmutniała na samą myśl o nim - i O'Hrurga – dodała po chwili jakby przypomniała sobie, że uciekinierów było dwóch. - Ale to jest mi chyba po drodze bo są teraz zdaje się tam gdzie mój brat. I gdzie ja bym była gdyby nie przyszła ci ochota na urządzanie ze mną pieprzonych zapasów! - znów ruszyła przed siebie.

- Jakby nie było, to ty na mnie wpadłaś - odciął się. - Poza tym jak chcesz się tam dostać, Kate? - krzyknął za nią.

- W najbardziej kurewsko tradycyjny sposób jaki mogę sobie wyobrazić! - wrzasnęła. - Mam zamiar iść!

Kent dogonił ją i zatrzymał.

- Chyba zgłupiałaś. Nie pamiętasz, co powiedział Baltazar? Gdzie masz te gwiazdy? - wskazał na błękitne niebo, po którym wałęsały się pojedyncze baranki. - Co ci wskaże drogę?
- Poczekaj do nocy... - dodał. - Pójdę z tobą...

Z jego twarzy wyraźnie można było odczytać, że boi się aby Kate znowu nie stała się dzieckiem. Psychicznie, bo fizycznie była nim już od jakiegoś czasu i nic nie zapowiadało, żeby miało coś się w tej kwestii zmienić.

- Gwiazdy?!...Głupia smocza paplanina. Bajek ci rodzice nie czytali przed snem? - zastanowiła się co w zasadzie wygaduje. Ona sama nie była bynajmniej ekspertem od bajek. A przed snem oglądała raczej telewizję. - Takie istoty gadają zagadkami i zazwyczaj nie ma w tym żadnego ukrytego przekazu. Czego się spodziewasz? Że po zachodzie słońca gwiazdy ułożą się w wielką migającą strzałkę, która wskaże nam właściwy kierunek? Musimy polegać na naszym zdrowym rozsądku. Smok mówił też o zamku na wysokiej górze. To jakiś punkt zaczepienia. Góra! - rozejrzała się dookoła. – Ty masz zdaje się praktykę w poruszaniu się po dzikich terenach. W takim razie przydaj się wreszcie do czegoś - chyba odrobinę ochłonęła bo jej wyraz twarzy nieco złagodniał. - Doradź gdzie idziemy, James.

Jak na gust Jamesa Kate mówiła za dużo, za szybko i poruszała zbyt wiele tematów naraz. Jak każda dziewczyna. Mimo wszystko spróbował odpowiedzieć.

- Po co ci migająca strzałka? – spytał. - Może wystarczy konstelacja zwana Strzałą? W końcu taka istnieje. A jeśli chodzi o smoki... Chyba nie sądzisz, że wierzę smokom? Ja w ogóle nie wierzę w smoki... A naczelna zasada wypisana w sercu mego wojownika z czasów zabaw brzmiała: "Nigdy nie ufaj smokom." Ale to nie jest RPG ani nawet gra komputerowa - dodał z żalem. - A skoro nie chcesz wierzyć w gwiazdy, to w zamek na wysokiej skale też nie powinnaś – westchnął. - A co do wysokiej góry, to najwyższy w okolicy jest nasz kochany wulkan - w głosie Jamesa nie było za grosz sympatii do wspomnianego obiektu.

- Wulkan - szepnęła enigmatycznie. - Widzisz Kent, wreszcie zaczynasz mówić logicznie. Powinniśmy zaryzykować i właśnie tam się udać w pierwszej kolejności.

"Ja zawsze myślę logicznie" - skomentował w myślach słowa dziewczynki. - "Nie to, co niektóre przedstawicielki płci pięknej."

- Jeszcze jedno. Chociaż nie jestem pewna czy zasłużyłeś, aby dzielić się z tobą swoimi wnioskami - zaczęła już podążać w kierunku górującego nad wyspą komina wulkanu - myślę, że to JA sprowadziłam na powrót smoka. I właśnie wtedy zaczęły nachodzić mnie te dziwne uczucia, jakbym znów była dzieckiem, jakby całe dorosłe życie przestało się liczyć. Myślę, że powinniśmy unikać używania tych....nowych umiejętności - dodała niepewnie.

- Cieszę się, że doceniasz moje wysiłki - powiedział. Z leciutkim przekąsem. - A jeśli masz rację z tym smokiem... - Skrzywił się. - Widać nic nie jest doskonałe. Nawet czary. W takim razie mi będzie chyba łatwiej, bo ja stale w czary nie mogę uwierzyć... I ciekawe, czy gdybyś pozostała na jego grzbiecie, to byś teraz była dzieckiem, czy nie...

Spojrzał na Kate, która, kierowana własnymi pragnieniami, ruszyła w stronę wulkanu.

- Zatrzymaj się jeszcze na chwilkę... - poprosił.

- Co się znowu stało? Nie mamy chwili do stracenia - ponagliła go.

- Skąd wiesz, że twój brat w ogóle gdzieś tu jest? Uwierzyłaś temu smokowi? - spytał.

- Nie musiałam mu wierzyć. Wcześniej sama widziałam tutaj Toma. Może się trochę dziwnie przy tym zachowywałam, bo jak się domyślasz widok swojego brata kiedy ponownie ma dwanaście lat wydał mi się dość... - Nie potrafiła dobrać odpowiedniego słowa. Przystanęła i spojrzała Kentowi w oczy. Starając się przy tym aby jej głos brzmiał możliwie najbardziej obojętnie. - Widzisz... pomyślałam, że zwariowałam, że mam zwidy. Powiedzmy, że mam pewne rodzinne predyspozycje do popadania w obłęd. Dlatego tak bardzo mnie to przeraziło. - Znów ruszyła przed siebie.
 
liliel jest offline  
Stary 26-07-2008, 14:05   #130
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
liliel & Kerm

W tej chwili w oczach Kenta Kate nie wyglądała na przerażoną. Wprost przeciwnie...
James ruszył za nią. Miał świadomość, że dziewczynka nie ustąpi, przynajmniej nie od razu, a nie miał zamiaru stracić jej z oczu.

- A gdzie podziałaś swój plecak? - spytał. - Wybieramy się w góry. Przydałaby się lina, jedzenie... Wolałbym jeść te nieszczęsne racje wojskowe niż być zmuszonym do wyczarowania obrusu, który sam zastawia się jedzeniem... Może byśmy wrócili na plażę i zabrali trochę wyposażenia od Amandy... W końcu plaża nie jest tak daleko, a później byśmy zaoszczędzili dużo czasu...

- Kent, mam wrażenie, że znów ze mną pogrywasz. Ja cię nie zmuszam, żebyś ze mną szedł. Nie wrócę na plażę, rozumiesz? Idę do tego cholernego wulkanu i nie zmienię zdania. Pociesz mnie raczej, że mając ze sobą speca od survivalu nie mam się co martwić o takie prozaiczne rzeczy jak żywność czy miejsce do spania. Złowisz nam po drodze jakąś rybę albo ugotujesz zupę z korzonków – mimowolnie zaśmiała się pod nosem. - Powiedz szczerze, o co chodzi z tym całym survivalem? To ucieczka od cywilizacji, od ludzi? I nie wciskaj mi bredni o kontakcie z naturą.

- Nie bądź taka dowcipna - James uśmiechnął się nieco złośliwie. - To jest dżungla i gdybyś była kozą, to byś tu z głodu nie umarła. Najwyżej coś by cię zjadło... Ale nie jadasz trawy i liści... Te wszystkie korzonki i inne tego typu bzdury są dobre w książkach przygodowych. I bajkach dla dzieci. Trzy dni na korzonkach i nie miałabyś siły wejść na pagórek, o wulkanie nie wspomnę. Robaczki spod kory są pożywniejsze, ale na surowo by ci nie przeszły przez gardło.
- Survival to nie ucieczka od cywilizacji czy zabawa w kontakt z naturą. To sztuka przeżycia w trudnych warunkach. Tu mamy do czynienia z hard-survivalem. W standardowej dżungli połowę czasu tracisz na zdobycie jedzenia i starania, by nie zostać zjedzonym... W tej może być podobnie. Z zapasami jedzenia byśmy szli o wiele szybciej, ale jeśli nie chcesz, to twoja sprawa. Tak na marginesie... To paskudztwo, jakie jedliśmy na plaży wyda ci się ucztą z restauracji jak zobaczysz to, co oferuje dżungla zgłodniałemu wędrowcy.

- Jak będzie tragicznie to zawsze będziemy mogli skorzystać z opcji "stoliczku nakryj się" - to wszystko jakoś dziwnie ją rozbawiło choć wydawało się to kompletnie nie na miejscu. - Poświęcę się dla dobra grupy, poczaruję trochę i zdziecinnieję do reszty. A ty zabawisz się w odpowiedzialnego kolegę i będziesz mnie pilnował żebym nie zrobiła sobie krzywdy kiedy znów ogarnie mnie nieprzeparta chęć zabawy. To może być nawet interesujące ponieważ jako dziecko ciągle nabawiałam się jakiś kontuzji.

Na myśl o niańczeniu malutkiej Kate James skrzywił się.

- Wolałbym, żebyś nie spadła do poziomu Petera - powiedział. - Nie mam zamiaru zostać przedszkolanką. Poza tym stale nie wiemy, czy jesteśmy w stanie powrócić z poziomu "zdziecinnienia" do dorosłości...Chyba trzeba będzie oszczędzać te całe "magiczne" siły - powiedział z lekką ironią - dopóki nie dowiemy się, jak odzyskać "manę".

Ostatnie słowo wypowiedział z wyraźną kpiną.

- Pewnie tak. I na wszelki wypadek przypominajmy sobie od czasu do czasu, że jesteśmy dorosłymi ludźmi. Gdyby komuś z nas przyszło do głowy znów o tym zapomnieć. Możesz na przykład coś o sobie opowiedzieć na dobry początek. Co najbardziej lubisz w byciu dużym chłopcem James?

James spojrzał nieco z ukosa na idącą obok niego Kate. Nie miał pojęcia, co ją akurat teraz "naszło", ale porozmawiać zawsze można było. Chociaż znalezienie odpowiedzi nie było łatwe....
- Najbardziej chyba lubię to, że mogę robić to, co chcę. Nie ma szkoły. Nie ma dorosłych, którzy mówią "zrób to", "zrób tamto". Jestem odpowiedzialny sam za siebie i wiem, że jak coś sknocę to za to odpowiem, nie schowam się za niczyimi plecami.
- A najbardziej lubię podróże... W odpowiednim towarzystwie... - uśmiechnął się.

- Spodziewałam się raczej czegoś w stylu "seks" albo "baseball" - wybuchnęła nagle śmiechem. - A ty mi tu serwujesz taką głęboką filozofię. Dziwny z ciebie facet Kent - pierwszy raz odkąd się poznali szczerze się do niego uśmiechnęła.

- Baseball - James skrzywił się. - Widać nie jestem prawdziwym Amerykaninem. Seks to też sprawa drugorzędna. Przynajmniej do niedawna taka była.
Uśmiechnął się.
- A ty? Do czego się odwołać, by zawrócić cię z drogi prowadzącej do dzieciństwa?

- Cóż ja jestem typową Amerykanką – uśmiechnęła się z przekąsem – Lubię seks, baseball i zimne piwo. A najlepsze w dorosłym życiu jest to, że nie muszę oglądać zbyt często gęby mojego ojca. - spochmurniała niespodziewanie i przyspieszyła kroku. - W porządku. Dość tych pogaduszek. Zdaje się, że mieliśmy oszczędzać siły.

James spojrzał na Kate kątem oka. Widać było, że dziewczynka nie miała zbyt przyjemnego dzieciństwa.

- Jak rozumiem, mamy zacząć od oszczędzania języków - powiedział. - W porządku, szefowo.

W, tymczasowej przynajmniej, zgodzie ruszyli w stronę widniejącego w oddali wulkanu.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:31.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172