Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-01-2009, 18:29   #71
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Jeszcze zanim wyruszyli kanałami, ktoś zupełnie nieznany, jakaś dziewczyna mniej więcej w jej wieku, dostarczyła Dagacie odpowiedniejszy na tę okazję strój. Zastanawiała się czy przyjąć ten dar, jednak szybko doszła do wniosku, że to, co dotychczas nosiła na sobie nie jest stworzone do celów, z jakimi przyszło się jej zmierzyć. Bluza, spodnie i porządne buty dużo bardziej mogły się przydać, niż sandały i plącząca się wokół kostek, długa suknia. Bardziej przypominała teraz jednego z rebeliantów, niż nhaarską Wiedźmę-Strażniczkę. Szła zamyślona i jakby nieobecna duchem, bezwiednie błądząc dłońmi po wybranej dla niej przez Tima broni. Rojek nauczył ją w bardzo przyśpieszonym kursie, jak mierzyć z niej i co naciskać, aby móc się w miarę skutecznie obronić, ale mimo wszystko postanowiła jednak zabrać z sobą także to, co stanowiło jej dotychczasowe wyposażenie. Podświadomie zbierała w sobie moc. Medalion pod bluzą, aż parzył skórę między piersiami, od skumulowanej energii. Samoistnie rozładowywał jej nadmiar, obdarzając ją krótkimi przebłyskami odsłaniającymi przed nią to, co działo się w umysłach i sercach otaczających ją ludzi. To z kolei wprowadzało ją w głębszy stan zamyślenia i zatroskania.

Prawie nie pamiętała trasy, jaką przebyli. Dopiero, kiedy weszli do większego pomieszczenia, w którym czekał na nich dziwaczny pojazd przypominający gigantyczną gąsienicę na kołach, na krótko otrząsnęła się z niewesołych myśli. Niepewna i zdezorientowana, skupiła się na osobie Tima, starając się trzymać jego sposobu postępowania. Niejako brała z niego wzór, nie bezpodstawnie podejrzewając, że będzie orientował się w sytuacji trochę lepiej niż ona sama. Przez moment, wśród wsiadających do pojazdu mignęły jej postaci Arachny i towarzyszącego jej mężczyzny, którego poznała w jej pokoju. Wsiedli w towarzystwie grupy rebeliantów wyposażonych głównie w dziwne urządzenia, które w żaden sposób nie przypominały broni. Od Rojka dowiedziała się, kim był towarzysz Arachny. Stał na samym szczycie hierarchii całej grupy, z którą podążali.

Nie mogła powstrzymać silniejszego bicia serca, kiedy pojazd ruszył. Trochę ją mdliło i kręciło się jej w głowie. Potrafiła to powstrzymać. Szybko minęło. Z każdą chwilą czuła potężniejącą moc, podobną do tej, która emanowała z Arachny. Miała bezsprzecznie ścisły związek z przemianą, a więc tym samym z działaniem Diabelskiego Serca. Pulsowała, wybijając nieznośne werble w jej skołatanej świadomości. Próbowała nad tym zapanować, kiedy wysiadali w ogromnej, ziejącej czarnym bezkresem sali. Acheont wydawał się czymś mocno zaniepokojony, nie potrafił jednak uściślić powodów.

- Coś nas obserwuje…- rzucił blady Rojek, a po jego twarzy spłynęły dwie duże krople potu.
- Dawać tu te przeklęte reflektory. – odpowiedział mu dowódca rozkazem i kilka szerokich słupów światła wystrzeliło w górę, ukazując to, co skrywała ciemność.

Wtedy piekło wyciągnęło po nich swoje łapy…

***

Wydawało się, że są ich całe setki. Zlepki żywego ciała i nieożywionej materii, buchające potworną nienawiścią i żądzą mordu. Zupełnie jak pierwszy stwór, który przywitał ich na progu tego zdegenerowanego świata. Było w nich coś jeszcze bardziej plugawego i ohydnego, niż w tamtym. Wypaczone, zaprogramowane umysły w okropnie zniekształconych przemianą, dziecięcych ciałach. Czy gdzieś w tych nieszczęsnych istotach była jeszcze dusza? Czy wszystkie je zabiło Diabelskie Serce? Co w nich właściwie tak bardzo przerażało Dagatę? Chyba to, że prawdopodobnie nie miały wyboru, że poddano je przemianie nie traktując jak ludzi, jak bezbronne ludzkie dzieci, lecz jako surowiec produkcyjny, materiał do przetworzenia. Do czego miała je przyrównać? Do rzeźnych zwierząt, które przerabia się na użyteczne przedmioty czy może bardziej do zwierząt tresowanych do walki i zabijania. Nie! Tresowanego psa można było uratować, tych przeklętych stworzeń nie. Można je było tylko pozbawić możliwości działania. Z litości.

Czuła obserwujące ich uważnie oczy, zanim rzuciły się na tych, którzy nie wytrzymując napięcia oderwali się od oddziału. Słyszała przerażające wrzaski mordowanych i pojedyncze serie wystrzałów. Setki żarłocznych potworów uwieszonych stropu i ścian podziemnej komory, jak kolonia nietoperzy, łypała na nich czerwonymi ślepiami czyhając na tych, którzy w panice oddalali się od grupy.

-Nie wychylać się. Działamy zgodnie z planem... -dowódca starał się przywieść swoich ludzi do opamiętania.

-Słuchajcie, powinniście coś wiedzieć -usłyszała Rojka szepczącego przez zęby do idącego tuż przed nią Tima. -Może nie będzie miało to sensu w tym momencie, ale cała nasza misja polega na dostarczeniu was do Diabelskiego Serca. Tylko to się liczy i my wszyscy poświęcimy nasze życie broniąc was...

Dagata poczuła, że blednie. A więc ludzie ci byli świadomi, co ich czeka. Dobrowolnie wybrali straceńczą misję. Chciała zapytać go, dlaczego dopiero teraz mówi im o tym, lecz sama szybko udzieliła sobie odpowiedzi. Nigdy nie zgodziłaby się na taki scenariusz działania.
Stwory, początkowo ograniczające się do mordowania maruderów na obrzeżach oddziału, nagle rzuciły sie na nich z furią, kiedy jeden z rebeliantów dotknął panelu przy ogromnych wrotach. Jak gdyby czekały na sygnał. Dagacie wydawało się, że strop i ściany ożyły. Małe potworki rzucały się na żołnierzy długimi skokami i spadały im na głowy ze stropu. Wystarczyło kilka chwil, by rozbić szyk podążających ku przejściu rebelianckich oddziałów, wgryźć się w głąb ich szeregów i poczynić spustoszenie wśród walczących z rozpaczą, lecz zajadle młodych żołnierzy.

Przeraźliwe wrzaski rannych i konających, rozrywanych na sztuki ludzi mieszały się z tupotem ciężkich butów, szczękiem broni i seriami niemilknących wystrzałów zwielokrotnionych echami tuneli.
Człowiek przy drzwiach, osłaniany przez kilku towarzyszy, w skupieniu wybijał palcami szaleńczy rytm na przyciskach panelu tkwiącego w ścianie, tuż przy wejściu. Tim i Dagata także nie stali bezczynnie, starając się nie dopuścić do bramy żadnego z cisnących się wokół potworków. Skuteczność strzałów Żołnierza zadziwiała ją i zarazem przerażała.

Uśmiech rozjaśnił twarz chłopaka zmagającego się z mechanizmem otwierającym bramę, kiedy nagle skrzydła drzwi drgnęły, otwierając przejście. Krótką chwilę jego tryumfu zgasiło natychmiast kilka stworów, które czepiając sie ścian, równocześnie na niego wpadły. Wiedźma usłyszała tylko przeraźliwy skowyt powalonego na ziemię mężczyzny, przebijający się przez ogólny tumult i jazgot broni.
Coraz więcej potworków obierało tę samą taktykę, spadając z góry na karki rebeliantów, coraz bardziej rozpraszając i dziesiątkując ich oddziały.

-Biegnijcie, my ich odciągniemy -Rojek, wycofujący się ku przejściu, próbował przekrzyczeć jazgot strzałów. Jego karabin nie milkł, zbijając w pół skoku rzucające się na niego zewsząd pokraczne draństwa. Dobrze wiedziała, że nie dadzą rady ich powstrzymać. Było ich zbyt wiele. Przemienieni, jak robactwo pełzając po ciemnych ścianach, starali się odciąć im drogę ucieczki. Dagata i kilku ocalałych z grupy przy bramie, omiatali seriami jej zarys, strącając tych, którzy ośmielili zbliżyć się za bardzo.

Nie mogli zwlekać. Wkrótce przemienieni mogli całkowicie zapanować nad sytuacją. Pozostanie tutaj, równało się pewnej śmierci i całkowitej klęsce ich dywersyjnej misji. Wiedźma odwróciła głowę, szukając Tima. Napotkała tylko przez chwilę jego przepełniony smutkiem wzrok. Odwrócił się... już wiedziała...

-Nie!!! -Jej krzyk zagłuszył szaleńczy ryk -Rengers lead the Way!!!

Niemal przypłaciłaby życiem ten moment dekoncentracji. W ostatniej chwili nacisnęła spust. Jej karabinek wypluł porcję pocisków wprost w zniekształconą, nieludzką twarz przemienionego. Zdążył jeszcze wyrzucić ku niej jakieś cienkie, wijące się macki z ohydnej imitacji ust. Cięły ją po rękach jak brzytwą. Przerzuciła nad sobą ciało stwora, wykorzystując siłę bezwładu z jaką nadziało sie wprost na lufę jej broni. Uderzenie zbiło ją jednak z nóg.

-Biegnij do bramy -wrzasnął młody powstaniec, dobijając rzucającego się obok potwora, próbującego dosięgnąć ją nawet w agonalnych drgawkach. Tim przedzierał się w kierunku Rojka otoczonego przez kilkunastu przemienionych. Nie mogła zostawić go i uciec. Chociaż chciała. Czwórjedyna świadkiem, że chciała.

Tyle poświęcenia, bólu i śmierci. Czy mieli prawo odrzucić tę ofiarę? Jeśli tu pozostaną by walczyć, stanie się bezużyteczna. Wiedźma targana sprzecznymi uczuciami odruchowo powtarzała w myślach litanię do Jedynej, szukając w niej oparcia, rady i ukojenia. I rzeczywiście uczuła wypełniającą ją pewność i moc.

Nie mogli pozwolić, by zmarnowało sie tyle krwi. Obowiązek i nałożona na nich odpowiedzialność, nakazywały jej zostawić walczących, odnaleźć i zniszczyć Diabelskie Serce nie oglądając się za siebie. Jednak jej serce domagało się czegoś innego, sprzecznego z głosem rozsądku i dobrze wiedziała, że podobny impuls pchnął Tima w wir walki. Nic nie mogło go od tego powstrzymać. Ani rozsądek, ani odpowiedzialność za los światów, ani żaden inny logiczny argument. Jej także nic nie mogło powstrzymać. Byli po prostu ludźmi. Zwykłymi, prawdziwymi ludźmi.

Nie myślała w tej chwili o tym, co nią kieruje. Może było to działanie Czwórjedynej? Dość, że w jednej chwili zyskała pewność, co powinna zrobić.

-Osłaniajcie mnie -krzyknęła do skupionych w pobliżu niej rebeliantów. Widziała powalanego przez przemienionego Rojka, kiedy posyłała pierwszą strzałę z grotem umazanym we własnej krwi z pociętych rąk, w jednego z podrygujących wokół niego stworów.

"Nieście śmierć i skażenie... rozdzielajcie żywe i martwe... pochłaniajcie i niszczcie, budujcie i zdobywajcie" -Jak przez mgłę widziała Tima podnoszącego młodego powstańca z ziemi. -"Bądźcie posłuszne mojej woli" -patrzyła, jak stróżki krwi z ranek zadanych jej przez stwora same pełzną ku grotowi kolejnej strzały. Zafascynowana tym nowym dla siebie zjawiskiem z trudem opanowała się, by posłać kolejny pocisk w tłum przemienionych. -"Szukajcie swego przeznaczenia i przywróćcie spokój ich duszom." -Trzeci krwawy grot poszybował żegnany jękiem zwolnionej cięciwy, ze świstem wbijając się w zniekształcone, drobne ciało.

Tim z Rojkiem wspartym na jego ramieniu, przedzierali się ku wrotom. Musieli przejść nad skręcającym się w konwulsjach potworkiem ze strzałą sterczącą z pleców. Ludzka tkanka przywierająca do metalowych, topiących się części skwierczała, dymiąc. Rozszedł się smród palonego mięsa. -"Idźcie, zdobywajcie, rośnijcie w siłę." -Czwarty grot niosący krwawy upominek odbił się od twardej płytki na plecach stwora, zostawiając na niej kilka czerwonych plamek. Wżarły się natychmiast głęboko w jego korpus, żarząc się żywym ogniem.

Tim z Rojkiem dopadli bramy, tuż za Acheontem. Kilka scigających ich potworków poślizgnęło się na rozkładającym się i rozpływającym po posadzce ciele swego pobratymca trafionego przed Dagatę. Nie zdążyły ich już dopaść. Kwiląc padły w drgawkach na ziemię tuż przed bramą. Ostatnia strzała świsnęła między zatrzaskującymi się skrzydłami wrót, zza których dobywał się coraz wyraźniejszy, podobny do dziecięcego lamentu dźwięk.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 08-01-2009 o 21:49.
Lilith jest offline  
Stary 15-01-2009, 20:27   #72
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Kaydoo, Chatka Handlarza
Lorelei, Niaa

Handlarz początkowo wyglądał na zaskoczonego i przestraszonego słowami Niaa, które wydawały się przecież dość niewinną groźbą. Dopiero po chwili jego mina uległa zmianie i przedstawiała już tylko zimną pewność siebie.

- Nie ma potrzeby używać pazurów. – spokojnie skwitował wypowiedź kocicy. – Twoja zmiana oferty wydaje się interesująca córko lodowych pustkowi, lecz żeby transakcja doszła do skutku, musicie wpierw mnie uwolnić, inaczej wasz „towar” pozostaje jedynie czczą obietnicą. Jeżeli jednak zgodzicie się na przyjęcie początkowej ceny to zerwę jedną z pieczęci. Całą szkatułkę zyskacie jedynie, jeśli dacie mi wolność.

- Jaką mamy pewność, że nas nie oszukasz i jak będziesz wolny to guzik nam dasz? – zapytała Obdarzona.

- To spiszemy umowe przedstępną. Jeśli wy spełnicie określone warunki ja będę musiał spełnić swoje. – popatrzył z utęsknieniem na stygnącą breje w misce i wstał od stolika. Zabrał się za przegrzebywanie jednej ze swoich szafek pełnych różności aż wreszcie triumfalnie powrócił na poprzednie miejsce zadyszany. – Mam, proszę bardzo, na tym spiszemy naszą umowę.

Starzec wyciągnął zwykłą kartę papieru, gęsie pióro i kałamarz wypełniony czerwoną substancją. Końcówka pióra musnął jedynie zawartość kałamarza i zaczął szybko pisać.


Cytat:
Ja, Handlarz zobowiązuje się przekazać szkatułkę, w której została zamknięta moc samego stworzyciela niżej podpisanym osobom, jeśli te zwrócą mi wolność. Kto złamie daną umowę, zostanie spętany jej mocą i stanie się niewolnikiem drugiej strony.

Handlarz
- Proszę o podpis szanownych pań...własną krwią. – dokończył uśmiechnięty, już wiadomo było jakiego atramentu używał.

Niaa wyglądała jakby miała się zaraz rzucić na staruszka jednak on już wiedział, że był im potrzebny i nie uląkł się istoty. Kocica z trudnością opanowała wzbierający gniew. Przez myśl przeszło jej jedno bolesne pytanie: „Czy wszyscy znali Kapelusznika lepiej od niej?”

- Poza tym nie lekceważ mnie. – rzekł niespodziewanie właśnie do Niaa aż futerko na grzbiecie kotołaczki zjeżyło się. – Opiekunowie mają rozległą władze, jednak poza swoim światem bywają bezsilni i często bezbronni. Moja moc nie ma granic, jestem Handlarzem, dokonuje wymiany niemalże wszystkiego, więc pohamuj swoją złość i dokonaj wyboru…obie dokonajcie.

Wreszcie mógł się zająć swoją potrawką i nawet jego lewitujące oczy nie obserwowały już kobiet i ich odpowiedzi tak jakby staruszek wiedział od początku jaką decyzję podejmą.

- A teraz idźcie i spróbujcie szczęścia. – rzucił do nich znad miski.


Aigen, 135 rok, 5 miesiąc, 54 dzień Nowego Porządku
Acheont, Dagata, Thimoty

Ponownie im się udało.

Czterech ocalałych…czterech z całego wielkiego oddziału.

Wrota zatrzasnęły się za nimi blokując niemal wszelkie dźwięki z zewnątrz i jedynie co głośniejsze krzyki oraz żałosne kwilenia przedzierały się przez grube żelazne drzwi.

Nie było już drogi odwrotu.

Rojek krwawił z wielu miejsc, które na szczęście okazały się być niegroźnymi ranami. Chłopak jednak nie wyglądał najlepiej, usiadł opierając się o metalową ścianę i zakrył twarz rękoma łkając cicho. Wielu jego przyjaciół właśnie zginęło i to poświęcając się dla nich.


Korytarz, w którym się znaleźli był na tyle długi i słabo oświetlony, że nie widać było jego końca. Powietrze wewnątrz było wyjątkowo ciężkie i sprawiało wręcz niewielkie trudności w oddychaniu. Dokąd prowadziła ta droga? To mógł wiedzieć wyłącznie chłopak.

Rojek po paru minutach wreszcie wstał ocierając swoją umorusaną od potu, łez i krwi twarz, po czym z wyjątkowo zaciętą miną odwrócił się do pozostałych.

- Winda towarowa powinna być przed nami. – wycedził przez zęby. – Użyjemy jej żeby dostać się na piętro znajdujące się tuż pod poziomem, na którym przetrzymywane jest Diabelskie Serce. Stamtąd przebijemy się wyżej. Musimy się pośpieszyć, pewnie wiedzą, że tu jesteśmy. Za mną.

Chłopak, choć był u kresu swoich możliwości mentalnych nie załamał się i pragnął tylko jednego, wykonać powierzone mu zadanie. Wszyscy udali się za nim, tak czy owak nie było innej drogi. Dźwięki ich kroków odbijały się głośnym echem, tak, więc jeśli ktokolwiek znajdowałby się na ich drodze to z pewnością by ich usłyszał.

Dagatę piekła rana na ręce, ale na szczęście nie wyglądało to na nic poważnego o ile nie wda się zakażenie. Zastanawiała się czy to co zainicjowała pomogło komuś przeżyć. Początkowo poczuła jak szybko rośnie w siłę, lecz po chwili wszystko wróciło to poprzedniego poziomu, a i stalowe drzwi mogły zakłócać jej wyczucie.

Acheont z kolei…on po prostu cieszył się, że był bezpieczny, choć przez chwilę, chwilunie małą. Nie potrzebował nic innego ponad bezpieczeństwo, szczególnie swoje własne. Niestety odkąd Czerwony Kapturek przybył go zwerbować do tej straceńczej misji, Świetlisty zachorował na okropną chorobę nazywającą się „z deszczu pod rynnę”, wobec tego i tym razem nie spodziewał się niczego innego.

Kiedy wszyscy ujrzeli koniec długiego korytarza Rojek ponownie się odezwał. Brzmiał tym razem, jakby stracił już wszelką nadzieję.

- Wiecie, nie tak to sobie wyobrażałem. Nie sądziłem, że spotka nas taki pogrom a…a właściwie sądziłem, że bez problemu sobie poradzimy i podprowadzimy was aż do komnaty z Diabelskim Sercem. – głos mu zadrżał. – Chciałem tam zginąć, nie dlatego, że ginęli tam moi przyjaciele, lecz przez to co teraz muszę zrobić. Ja muszę…muszę zaprowadzić was na śmierć.

Nikt się tego nie spodziewał. Rojek szybkim ruchem wziął Dagatę na muszkę swojego pistoletu jasno dając do zrozumienia, ze lepiej nie próbować żadnych sztuczek. Thimoty mógł zaryzykować życie Wiedźmy i zdjąć go, zresztą gdyby nie zaskoczenie nigdy by do tego nie dopuścił, był w końcu znakomitym strzelcem.

Stali teraz wszyscy przy sporej jasno oświetlonej windzie.


- Przykro mi, ale nie mam innego wyboru. Przepowiednia Arachny głosiła, że przy spotkaniu z Diabelskim Sercem zniszczycie je i…wszyscy zginiecie.

Czy Rangers pośle chłopaka do piachu? I co miała znaczyć ta cała przepowiednia?!
 
mataichi jest offline  
Stary 20-01-2009, 18:38   #73
 
g_o_l_d's Avatar
 
Reputacja: 1 g_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znany
Acheont wzdrygnął się, gdy spostrzegł jak gwałtownym chwytem Rojek przyciąga do siebie Dagatę. Reakcja rangersa była natychmiastowa. Rojek nie zdążył nawet mrugnąć, a czerwona plamka laserowego celownika delikatnie drgała pomiędzy jego oczyma. Śnieżno biały blask zalewał oblicza zgromadzonych. W nieznośnym milczeniu słychać było tylko ciężki oddech Wiedźmy.

- Przykro mi, ale nie mam innego wyboru. Przepowiednia Arachny głosiła, że przy spotkaniu z Diabelskim Sercem zniszczycie je i…wszyscy zginiecie.

- Brednie!
–krzyknął rozwścieczony Acheont.- Wiesz mała pokrako, jako super bohater przyzwyczaiłem się do tego, że ktoś ciągle chce mi wbić nóż w plecy. Byłem pewien, że nigdy nie będę w gorszej sytuacji niż Cesarz Haradag, pan i władca Kormandoru. Ale skądże znowu. Bo kto mógłby spodziewać się, że człek, który jedną ręką skręcał kark nosorożca spadnie ze schodów i nabije się na sztylet i tak siedem razy… Wiesz co popierdółko? Co z ciebie za żołnierz skoro ufasz słowom czegoś, co krwawi trzy dni w miesiącu i nie zdycha?

Świetlisty zamilkł na moment czekając na jakąkolwiek odpowiedź Rojka. Chwilę potem kontynuował z niewymierną goryczą w głosie.

- Co za ironia. Tysiąc srebrnych łyżek w szufladzie, gdy potrzebny jest nóż. Co tak drżysz patałachu? I ty się nazywasz żołnierzem, bo umiesz odbezpieczyć broń i wycelować w bezbronną Wiedźmę? W tej chwili okryłeś się hańbą, którą nie zmaże żaden z twoich potomków, nawet gdyby pokonali mój światowy rekord punktów w Packanie, albo przeszli Mario Brosa po trzykroć w lewą stronę! Ty wiesz, co w ogóle chcesz zrobić? Ci ludzie, nasi bracia broni, oddali życie abyśmy dobrali się do tej przeklętej pikawy, a ty tak po prostu chcesz zmarnować to, bo wymiękasz? Każda z tamtych blaszanych duszyczek miała sen o wolności, tak jak Martin Luter King. Ale co ty, kurwa, możesz o tym wiedzieć! Spójrz na siebie dziecino. Czemu drżysz jak osika? Może podać chusteczkę, żebyś podtarł swój zasmarkany nosek? Dziś ten świat to trotyl, a każdy z nas jest jak iskra… Stary, nie mogę na ciebie dłużej patrzeć. Żal mi ciebie, babe. Cóż za amatorszczyzny! Ej Timi spójrz na niego. - Acheont odwrócił się w stronę rangersa. Ten kantem oka spojrzał na Świetlistego a przez jego kamienny wyraz twarzy przebiło się pytające spojrzenie.

- Dzięki mistrzu, że zaczekałeś, aż powiem temu gnojkowi, co o nim myślę, ale musimy się streszczać. Ściągnij go i idziemy.


Nagle odezwał się drżącym głosem Rojek:

- Opuści broń, albo ona zginie!
- Wtem pełną konsternacji cisze przerwał Acheont ze śmiechu tarzający się po stalowej podłodze.

- Ty ją zastrzelisz?
– po chwili rzucił drwiącym głosem, ledwo powstrzymując się od śmiechu.


- Rozwalę jej łeb, jeśli on nie rzuci broni. Przysięgam! - krzyknął z nutką desperacji w głosie Rojek. Po twarzy zaczęły spływać mu krople potu. Timi stał niewzruszony, do momentu, jak do jego uszu dotarł ponownie chóralny śmiech Acheonta

- Rojek, łamago. Nie obiecuj, nie obiecuj. Mama Ci nie powiedziała, że wiedźmy są kuloodporne?

- CO!?? –
wykrzyczał zdruzgotany Rojek. Wtem Acheont poczuł na sobie intensywne spojrzenie Dagarty i Thimotiego. Po chwili zmieszana twarz Rojka przybrała zupełnie innego wyrazu:

- Łżesz jak pies! Jej ręka krwawi. To rana postrzałowa.


Turlający się ze śmiechu Acheont nagle zamarł.

- Ty, serio?
- spojrzał pytająco, na co Dagata złapała się za czoło, jakby dostała ataku nagłej migreny. Bez namysłu Świetlisty podleciał do rany wiedźmy.

- Ej ty, no faktycznie, ona krwawi. Jak ja dorwę tego obwoźnego bajarza! Hmn… to nie może być krew.
- Świetlisty podleciał jeszcze bliżej.
- Kurcze to mi zabiłaś, Siostrzyczko w Mroku, ćwieka. Jak nic krew…
- Mała lewitująca kulka światła zadygotała niepewnie.

- Spokojnie Acheont. Jesteś tu teraz potrzebny. Nie możesz po prostu zemdleć! Oddychaj spokojnie. Głęboki wdech i wydech przez nos. Rozluźnij ręce i nogi…
Ocho chyba się za bardzo rozluźniłem. -
powiedział cicho Acheont i opadł ziemię delikatnie, niczym jesienny liść.

Widząc to Rojek uśmiechną się chytrze i spojrzał prosto w oczy rangersa:

- To jak będzie Thimoty? Pozwolisz uratować sobie życie, czy mam jej odstrzelić łeb?

Timi ciężko przełkną ślinę, zacisną mocniej dłonie na broni, wpatrując się w mała pływającą plamkę celownika, gdy nagle oślepił go niebywale jasny błysk.
Małą świetlista kulka w ułamku sekundy teleportował się w miejsce broni Rojka, zarazem połykając ją jednym haustem. Gdy w tunelu ucichł donośny dźwięk przełykania, Świetlisty krzyknął:

- Flashbank! Widzisz cioto, niedoceniałeś mego nad przeciętnego sprytu, lisiej przebiegłości i lat ćwiczeń! Tej sztuczki nauczył mnie pewien bardzo stary smok, gdy godzinami leżałem na kopcu jego złota. „Pożeraj kłopoty, nim one pożrą ciebie” Ha! No, a teraz buziaczek dla wybawcy
- Acheont nadstawił „policzek” w stronę Dagaty
 
__________________
Nie wierzę w cuda, ja na nie liczę...

Dreamfall by Markus & g_o_l_d

Ostatnio edytowane przez g_o_l_d : 20-01-2009 o 20:03.
g_o_l_d jest offline  
Stary 24-01-2009, 15:00   #74
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
-… Ja muszę… muszę zaprowadzić was na śmierć –wydusił z siebie Rojek.

Szarpnięcie za ramię, ucisk zimnej stali za uchem i szczęk odbezpieczanego zamka zatrzymał Dagatę w miejscu. Nim zdążyła zareagować, Thimoty wykonał zwrot, błyskawicznie składając się do strzału. Jej wzrok przeskakiwał przez chwilę pomiędzy ciemnym wylotem lufy broni Żołnierza, a jego pałającym wściekłością i jakby cieniem obawy spojrzeniem w zaciętej nieruchomej, jak głaz twarzy.

-Przykro mi, ale nie mam innego wyboru. Przepowiednia Arachny głosiła, że przy spotkaniu z Diabelskim Sercem zniszczycie je i …wszyscy zginiecie.

-Brednie! –wrzasnęła Świetlista Kula.

Zdezorientowana Wiedźma wsłuchiwała się w grad słów zasypujących Rojka, na próżno starając się doszukać w nich sensu. Wprawdzie przywykła już trochę do dziwacznych wynurzeń Acheonta, ale tym razem jego słowa i zachowanie wprawiły ją w prawdziwą konsternację. Rojka chyba także. Zwłaszcza, gdy Kula zaczęła podrygiwać na podłodze, zanosząc się od śmiechu. Zważywszy na stan, w jaki ją samą to wprawiło, zaczynała rozumieć intencje Acheonta. Wszystko najwyraźniej zmierzać miało do odwrócenia uwagi więżącego ją, młodego rebelianta. Jednak w tym momencie Świetlisty przebrał miarę.

-Rojek, łamago. Nie obiecuj, nie obiecuj. Mama ci nie powiedziała, że wiedźmy są kuloodporne?

Dagata, jak i nieporuszony dotąd, niczym figura z brązu Tim, jak na komendę odwrócili twarze w kierunku tarzającej się w parkosyzmach rozbawienia Świetlistej Kulki, z obietnicą mordu w oczach.

-Łżesz, jak pies! –Nawet Rojek otrząsnął się z dezorientującego wpływu tyrady Acheonta. –Jej ręka krwawi –nie dał się oszukać absurdalnym stwierdzeniem. – To rana postrzałowa.

Kolejne wypadki potoczyły się błyskawicznie.
Dagata w odruchu załamania pacnęła się otwartą dłonią w czoło, nie bacząc na zimną lufę wbijającą się jej w miękkie miejsce za żuchwą. Acheont podleciał, zataczając się wdzięcznie i zezując na jej pocięte przedramię i dłoń. Wybełkotał jeszcze parę zdań, po czym opadł na ziemię zastygając w bezruchu. Tim poprawił chwyt, mrużąc oczy. Pod napiętą skórą, drgały mu zaciskające się szczęki.
Oślepiający błysk światła, kłapnięcie i głośny odgłos przełykania zlały się w jedno z zaskoczonym „hyyy?”, Rojka za jej plecami.

- Flashbank! –wrzasnął Acheont, wykonując coś w rodzaju dzikiego tańca zwycięstwa. -Widzisz cioto, nie doceniałeś mego nadprzeciętnego sprytu, lisiej przebiegłości i lat ćwiczeń! Tej sztuczki nauczył mnie pewien bardzo stary smok, gdy godzinami leżałem na kopcu jego złota. „Pożeraj kłopoty, nim one pożrą ciebie” Ha! No, a teraz buziaczek dla wybawcy Świetlista Kula zatrzymała się tuż pod nosem Wiedźmy.


Oczywistym było, iż pistolet nie jest jedynym elementem uzbrojenia powstańca. Teraz mogła jednak wykorzystać moment zaskoczenia. Odwinęła się w tył, biorąc zamach łokciem na wysokości głowy stojącego za nią chłopaka. Przeliczyła się. Rojek nie był aż taką łamagą, na jaką oceniał go Acheont. Wręcz przeciwnie. Był świetnie wyszkolonym do walki żołnierzem.
Sprawnie zablokował jej uderzenie, odginając się w tył. Wykrzywił tylko usta w ironicznym uśmiechu, wykręcając jej ramię i sięgając po karabinek. Światło windy przysłonił cień.

Tim!”

Podciągnęła nogi, szarpnęła i zawisła całym ciężarem na wykręcanej i przytrzymywanej przez Rojka ręce. Nie utrzymał jej. Upadła na podłogę.

Dwaj mężczyźni wpadli na siebie z impetem, padając z łoskotem na ziemię. Przez chwilę tarzali się po podłodze, wymierzając sobie nawzajem ciosy z potworną siłą. Stękając, warcząc i rycząc, jak dwa wściekłe psy, zagrzewane do walki wrzaskami krążącego nad nimi Acheonta. Takie starcie mogło się zakończyć wyłącznie śmiercią jednego z nich, a Dagata absolutnie nie chciała, by był to Thimoty. Podniosła z posadzki upuszczony przez siebie karabinek i odczekała na stosowny moment. Kolba gruchnęła w potylicę Rojka, który właśnie, jak piskorz wywinął się w morderczego chwytu Tima i dobywszy noża, zamierzył się nim na Żołnierza.

Rebeliant upuścił nóż i upadł, obejmując głowę rękami. Z wykrzywionej bólem twarzy, umazanej krwią z rozbitego nosa i łuku brwiowego, patrzyły na Tima wciskającego mu pod brodę lufę karabinka, nabiegłe łzami, pełne niezrozumiałego oczekiwania i ulgi, oczy.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 27-01-2009 o 20:41.
Lilith jest offline  
Stary 25-01-2009, 16:53   #75
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Niaa nadgryzła opuszkę palca i poczekała chwilę, aż krew spłynie na jego czubek, wtedy przypieczętowała dokument.
Kiedy mężczyzna o unoszących się swobodnie gałkach ocznych skończył swoją przemowę, nadzwyczaj bezczelną – trzeba rzec – kocica spojrzała na niego uważnie swymi pionowymi źrenicami. Gdzieś zniknęła gapowatość, naiwność wejrzenia... Choć przecież wciąż tutaj stała, Lodowa Róża miała wrażenie, że Niaa usnęła, została zepchnięta gdzieś do wnętrza istoty, która teraz stała obok. Zupełnie obcej istoty, obwarowanej magiczną barierą nie do przejrzenia.

- Uważaj Handlarzu. – usłyszała obcy, kobiecy głos – Skoro wszystko jest do przehandlowania, to znaczy, że twoje życie również nie jest bezcenne i może pewnego dnia zechce tu wrócić i zapłacić cenę za odebranie ci go.

Odwróciła się i odeszła, czekając jedynie aż Lorelei do niej dołączy.
Szły drogą powrotną w milczeniu, każda zatopiona we własnych myślach.

Wedle przypuszczeń Niaa, Lodowa Róża mogła mieć poważne zahamowania względem uśmiercenia Kalisty, nawet wiedząc co ta banitka uczyniła nieszczęsnym duszom.
Wątpliwości Niaa były nieco innej natury. Zabicie byłej Opiekunki, heretyczki stanowiło najmniejszy problem, może nawet pomogłoby jej odzyskać dawną pozycję... chodziło raczej o to, na ile użycie przez nią mocy zwróci uwagę pozostałych Opiekunów lub nie daj Boże – Kapelusznika. Jeszcze nie była gotowa na konfrontacje z nim, chciała wiedzieć więcej!
No i jeszcze pozostała ta czarodziejka, która kroczyła u jej boku – zbyt dobra, by zginąć...

Kiedy dotarły do Drzewa, gdzie wcześniej obie słyszały płacz pożartych przez Kalistę duszy, Niaa przystanęła. Spojrzała na wyschniętą roślinę, której więźniowie teraz milczeli w pełnym napięcia oczekiwaniu. Nie odrywając od niej wzroku, znów rzekła do czarodziejki obcym głosem.

- Widzisz to, prawda? Widzisz, ale nie rozumiesz. I dobrze, bo ta wiedza może cię kosztować życie „pani czarodziejko”. Wiedz jednak, że nie jestem twym wrogiem. Nie teraz. Chcę byś została tutaj i spróbowała uwolnić te nieszczęsne istoty. Kiedy skupię na sobie uwagę Kalisty, jej czary powinny osłabnąć. Musisz jednak zrobić to zanim ona umrze, jeśli umrze oczywiście – nie znam pełni jej mocy. Ona jednak zupełnie nie wie nic o mojej, co dobrze wróży. Kiedy Kalista zginie, ten świat może zacząć się zmieniać... i to bardzo. Biegnij wtedy do Handlarza, jego chatka to jedyny pewny punkt tej przestrzeni.

Wreszcie oczy kocicy skierowały się na sylwetkę Lorelei. Ogniste spojrzenie zdawało się przewiercać jej duszę na wylot.

 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 25-01-2009 o 17:10.
Mira jest offline  
Stary 26-01-2009, 13:38   #76
 
Milly's Avatar
 
Reputacja: 1 Milly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputację
Kaydoo, magiczny świat Kalisty - czas Próby

Lodowa Róża przyglądała się wymianie spojrzeń między Niaa a Handlarzem. Coś się między nimi działo. Coś zmieniło się w wyglądzie i zachowaniu kocicy i mimo że ta próbowała nadal udawać mało rozumiejące stworzonko, nie potrafiła już wymazać wrażenia, że nie jest tym, za kogo się podaje. Lorelei obserwowała całą scenę ze spokojem. Gdy nadeszła jej kolej, rozcięła swoją dłoń i bez słowa podpisała pergamin.


Przemowa Niaa jedynie utwierdziła Obdarzoną w tym, że ma do czynienia z kimś zupełnie innym, niż początkowo przypuszczała. Wcześniej zastanawiała się jaką mocą może władać kobieta-kot, która wydawała się beztroskim i podążającym jedynie za swoimi instynktami stworzeniem. Zastanawiała się dlaczego to właśnie ją wybrano do misji ratowania świata. Teraz powoli wszystko zaczynało się rozjaśniać. Czy Kapelusznik wiedział o wszystkim? Jeśli wykradł listę komuś innemu, jeśli nie wiedział, że Nigel został do niej dopisany, mógł również nie mieć pojęcia kim są pozostali „wybrańcy”. A jeśli znał prawdę o kocicy, dlaczego wszystko nie zostało powiedziane jasno na samym początku? Dopiero teraz Lorelei uzmysłowiła sobie, jak wiele mogła kosztować taka niewiedza, jak wiele błędów mogli popełnić i jak wielkie znaczenie ma zaufanie i wiedza na temat swoich towarzyszy.


Obdarzona szła w milczeniu tuż za Niaa. Czekała na jej reakcję, na choć kilka słów wyjaśnienia.


- Widzisz to, prawda? Widzisz, ale nie rozumiesz. I dobrze, bo ta wiedza może cię kosztować życie „pani czarodziejko”. Wiedz jednak, że nie jestem twym wrogiem. Nie teraz. Chcę byś została tutaj i spróbowała uwolnić te nieszczęsne istoty. Kiedy skupię na sobie uwagę Kalisty, jej czary powinny osłabnąć. Musisz jednak zrobić to zanim ona umrze, jeśli umrze oczywiście – nie znam pełni jej mocy. Ona jednak zupełnie nie wie nic o mojej, co dobrze wróży. Kiedy Kalista zginie, ten świat może zacząć się zmieniać... i to bardzo. Biegnij wtedy do Handlarza, jego chatka to jedyny pewny punkt tej przestrzeni.


Lorelei poważnym wzrokiem patrzyła na kocicę. Wydawała się smutna, jakby przygasła.


- Kim jesteś? Dlaczego mi nie powiedziałaś?


Chciała coś jeszcze powiedzieć. Wymówić wiele słów. Ale zrozumiała, że to nie ma sensu – cokolwiek powie, to nic nie zmieni. Jej twarz na powrót przybrała wyraz zaciętości.


- Nie ruszę się nigdzie bez Karolinki i Nigela. Jeśli chcesz walczyć z Kalistą, ona może w pierwszej kolejności zabić ich, a ja na to nie pozwolę. Poza tym nie znam twojej mocy, nie wiem na co cię stać... - powiedziała z wyczuwalnym wyrzutem – Za to wiem, że pojedynek jeden na jednego ma zbyt mało szans na powodzenie, byśmy mogli ryzykować. Uwolnijmy drzewa i ruszmy na Kalistę. W tym świecie posiadam Moc, którą mogę czerpać od niej i wydaje mi się, że w ten sposób mogę ją osłabić. Obrócić jej energię przeciwko niej. Uwolnione dusze pałają taką żądzą zemsty, że powinny odwrócić jej uwagę na jakiś czas, byśmy mogły wspólnie użyć naszych umiejętności.


Po krótkiej pauzie Lodowa Róża uśmiechnęła się ciepło i kontynuowała:


- Poza tym nie zostawię cię samej, moja miła Niaa. Nie ważne kim jesteś i co potrafisz, siedzimy w tym razem i razem będziemy walczyć. Razem możemy więcej. A jeśli ten świat ma się rozpaść, to powinnyśmy dać szanse tym biednym duszom, by w swej ostatniej drodze pomściły swoje krzywdy i odeszły w spokoju.
 
Milly jest offline  
Stary 26-01-2009, 15:03   #77
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
„Kim jesteś? Dlaczego mi nie powiedziałaś?... Dlaczego mi nie powiedziałaś...” – te słowa raz po raz odbijały się echem w jej umyśle.

Dlaczego miała mówić? Dlaczego Czarodziejka uważała, ze to takie naturalne. Nic ich nie łączyło, nic! A może jednak...

- Kim jestem, pytasz, choć wiedza ta kosztować cię może życie Lodowa Różo. Twa droga – sprawiedliwa i dobra – wiedzie cię zawsze ku ocaleniu, ale uważaj, na końcu zawsze jest mrok.

Kocica umilkła i gdy wydawało się, że nie podejmie już tematu, że może nawet zapomniała o walce, odezwała się tym spokojnym, wyniosłym nieco głosem.


Wielka miłość i jeszcze większa klęska.
Lecz skąd mogłam wiedzieć? Jak mogłam przypuszczać, że przypadkowe spotkanie w cieniu liści Wielkiego Drzewa, zmieni całą moją egzystencję? No, może nie jedno spotkanie, było ich przecież dużo więcej... Więc inaczej: tylko jedno było przypadkowe. Potem coraz częściej na siebie „wpadaliśmy” niby to chcąc sprawdzić czy nowy Opiekun się nie rodzi. A potem już nawet nie szukaliśmy wymówek, zaniedbując własne światy i przesiadując razem między potężnymi korzeniami Drzewa. Coraz częściej rozmawialiśmy o zbliżeniu dwojga istot, o tym momencie, kiedy nie tylko zapewniają przetrwanie swojemu gatunkowi, ale też przez kilka chwil są jednością. Aż wreszcie zrobiliśmy to, kochaliśmy się długo i namiętnie, mimo że nie było to wpisane w nasza naturę. Zbliżenie, którego doświadczaliśmy... to jedyne dobre wspomnienie, którego nawet dzisiejsza gorycz nie potrafi zatrzeć. Choć już tak nie smakuje.

Bo czy warto było? Czy warto było poświęcić całą galaktykę, by przekonać się, że On mnie nie kocha naprawdę? Kiedyś byłam Opiekunem... Teraz jestem niczym. Wyplutym przez wielką eksplozję odpadem...

Co się stało? Pamiętam jak przez mgłę. Zrobiliśmy to, kochaliśmy się pod Wielkim Drzewem nie bacząc na siebie, ani na konsekwencje naszych światów. Te zaś pod wpływem naszego tchnienia poczęły zbliżać się do siebie i przenikać, niszcząc nawzajem. Było tylko jedno wyjście – a przynajmniej tak On mi powiedział – połączenie dwóch uniwersów w jedno, stworzenie bytu doskonałego, który scaliłby mnie z ukochanym na zawsze. I tak oto ja... oddałam mu wszystko, WSZYSTKO! Całą swoją energię wsączyłam w siłę sprawczą, która miała przemienić nasze światy. Do stworzenia z dwóch uniwersów jednego, trzeba było jednak dwojga Opiekunów. I wtedy zostałam zdradzona. Patrzył na mnie, widział, jak jądro eksplozji wciąga mnie... Lecz nie zrobił nic. Stał i patrzył. Na koniec coś powiedział, tylko co? Eksplozja zagłuszyła wszystko. Czułam jak rozrywa mnie na tysiące, miliony, czy nawet miliardy cząsteczek. „To koniec” – pomyślałam wtedy.
Myliłam się po raz kolejny.

Obudziłam się w jednym ze światów. Nie należał on ani do mnie, ani do Niego. Zresztą nie czułam już swojego świata. Zginął przeze mnie i moją głupotę. Niezliczone rzesze istnień odeszły w niebyt przez jedno marne uczucie... Paranoja.
Trudno się zatem dziwić, że zaraz po przebudzeniu wyczułam energie Korektorów. Tropili mnie jak zwierzynę, najpewniej chcąc zabić.

Chciałam się poddać, odpuścić, ale pragnienie zemsty i pomszczenia mego uniwersum paliły serce zbyt mocnym płomieniem. Tak mocnym, że spopieliły ostatnią wartość: honor. By ocalić swe istnienie, postanowiłam dokonać czynu tak plugawego, że żaden Opiekun nie poważyłby się na to dobrowolnie. Oto ja, istota wyższa, z dumą nosząca imię Nethorr-Interno-Adol-Asqe (Ta, która sama błyszczy jak gwiazda), wypatrzywszy człekokształtną istotę, przyjęłam jej formę. Stałam się organizmem – nic nieznaczącym pyłkiem w mechanizmie stworzenia. Tak narodziła się Niaa...


Znów zapadła cisza, duchy wewnątrz drzewa zaczęły się nieco już burzyć i niecierpliwić. Nie było jednak sensu popędzać kogoś, kto był w stanie niszczyć całe światy.

- Nie dasz jej rady pani Czarodziejko – odezwała się znów kocica, głosem bardziej zbliżonym do tego, który miała NiaaTylko Bóg, Korektor i drugi Opiekun może zabić Opiekuna. O naszych przyjaciół się jednak nie martw. Postaram się od razu ich gdzieś przerzucić, poza świat Kalisty. Ty powinnaś jednak zostać przy Drzewie, sama przecież chciałaś tych biedaków ratować. Co zrobisz, gdy ich uwolnisz, to już twój wybór. Ostrzegam jednak, że jeśli stanę przed wyborem – zabić Kalistę, czy ocalić ciebie... wybiorę pierwsze rozwiązanie. A teraz przygotuj się...

Nie czekając na potwierdzenie, zamknęła oczy i... rozpłynęła się w powietrzu.

Walka dwóch przeklętych Opiekunek światów miała właśnie się rozpocząć.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 26-01-2009 o 15:12.
Mira jest offline  
Stary 26-01-2009, 17:13   #78
 
Milly's Avatar
 
Reputacja: 1 Milly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputację
Lorelei stała nieruchomo, to zaciskając pięści, to rozluźniając dłonie. Nie sądziła, że Niaa opowie jej swoją historię. Nie przypuszczała, że zrobi to teraz. Obdarzona musiała pozbierać wszystkie myśli, doprowadzić się do porządku. Nie mogła teraz zastanawiać się nad tym, co usłyszała, nie mogła zagłębiać się w mroczny świat upadłej Opiekunki. Musiała zająć się duszami uwięzionymi w drzewach. Choć decyzja Niaa i odrzucenie pomocy zabolało ją najbardziej, musiała zrobić swoje i dopiero wtedy zastanowić się co dalej.



Pospiesznie podeszła do starych, powykręcanych pni, szukając w nich oznak życia. Czuła ich zniecierpliwienie i ból.

- Obiecałam was uwolnić i oto jestem! Wasza chwila nadeszła, lecz byście były wolne, musicie mi pomóc. Jeśli znacie sposób na wasze uwolnienie, musicie mi go natychmiast zdradzić. W przeciwnym razie może być za późno! Zrobię wszystko co w mej mocy, by wam pomóc!

Lorelei wsłuchiwała się w głosy drzew z rosnącym napięciem. Przez chwilę zastanowiła się co będzie się działo, jeśli Kalista obserwuje całą tą scenę i wie o ich planach. Jakie wtedy będą miały szanse na powodzenie? Obdarzona starała się obserwować swym wewnętrznym instynktem nagromadzenie Mocy wokoło. Jeśli cokolwiek będzie się działo - nagły skok energii - będzie wiedziała, że wiedźma szykuje atak. Miała jednak nadzieję, że Niaa sobie poradzi. Tylko Opiekun może zabić innego Opiekuna. A wtedy ten świat przestanie istnieć...

Nagle Lodowa Róża wstrzymała powietrze. Niaa popełniła przestępstwo i ukrywała się przed Korektorami. Jeśli teraz użyje swojej mocy, jeśli zniszczy Kalistę i cały ten świat... czy nikt nie zorientuje się, co się dzieje? Czy nie zaczną jej ścigać? Czy nie lepiej było wyrzec się swojego świata, przyjąć pierwszą cenę Handlarza, niż wszczynać wojnę z potężną Kalistą, która może ściągnąć na Niaa kłopoty? Gdyby tylko Lorelei wiedziała o tym wcześniej... nie dopuściłaby do tego!

Nie był to jednak czas na rozpamiętywanie tego, co się stało. Musiała skupić się na swoim zadaniu. Oczekiwała odpowiedzi od zaklętych drzew i jeśli jej nie otrzyma, będzie musiała sama znaleźć rozwiązanie...
 
Milly jest offline  
Stary 27-01-2009, 20:38   #79
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
-Na co czekasz?! Strzelaj! –wychrypiał zdyszanym i łamiącym się głosem, pokonany chłopak. –Zabij mnie… ja bym się nie wahał. Zrób to, bo… bo ja zabiję was –wyrzucił z siebie, podnosząc głowę i patrząc wyzywająco w oczy, przygniatającemu mu kolanem pierś, Timowi.

Z gardła Tima wyrwało się wściekłe warczenie: –ty zdradziecki su***nu! -Pchnął, aż głowa powstańca z powrotem opadła na posadzkę, odginając się mocno w tył pod naporem lufy.
Palec Żołnierza nerwowo drgał na spuście broni. Rojek spazmatycznie chwytał przez zęby hausty powietrza. Spomiędzy zaciśniętych powiek, po skroni powstańca popłynęły łzy. Języczek spustu pod naciskiem palca, niebezpiecznie zbliżał się do ostatecznej granicy.

-Thymoty! Zaczekaj.Wiedźma delikatnie położyła dłoń na ramieniu Żołnierza. –Coś tu jest nie tak. Czegoś nie rozumiem –szepnęła mu do ucha. –Przytrzymaj go –dodała i kiedy ręce powstańca zostały unieruchomione kolanami Żołnierza, położyła mu dłoń na czole.

"W jego umyśle panował chaos. Rozpacz, przerażenie i desperacja prawie odbierały mu zdolność logicznego rozumowania. Odkąd pamiętał, zawsze żył pragnieniem zniszczenia Diabelskiego Serca. Jako chłopiec wyobrażał sobie siebie, jako bohaterskiego uczestnika powstania obalającego Nowy Ład i niszczącego to… draństwo. Był gotów za to zabić lub samemu zginąć. Do dziś nie opuszczały go te pompatyczne imaginacje. Przywykł do wykonywania i wydawania rozkazów. Z tego składało się dotąd jego niedługie, trudne życie. Jednak nie był przygotowany na to, co w rzeczywistości nastąpiło. Nic nie było tak łatwe i czarno białe, jak to sobie wyobrażał. Jeszcze przed chwilą, za tamtymi drzwiami nie miał takich dylematów. Szedł, godząc się na wszystko. Teraz jednak, kiedy sam miał podjąć decyzję i wydać wyrok, zabrakło mu sił. Nie chciał skazywać ich na śmierć, a tymczasem, jako jedyny ocalały z oddziału musiał zaprowadzić ich, jak zwierzęta na rzeź. Nie miał wyjścia. Arachna powiedziała. Muszą umrzeć, aby Diabelskie Serce przestało istnieć. Dlaczego to zrobił? Dlaczego ich zatrzymał? Jego dusza wyła z rozpaczy. Jeśli teraz zawrócą, wszystko przepadnie. Nic nie zatrzyma pochodu Nowego Ładu. Nie będzie nadziei dla ludzi, którzy żyli tam na dole w kanałach, jak szczury. Z bólem pomyślał o matce, o tych, którzy zginęli za drzwiami portalu, o tych, których tamci zawloką do Diabelskiego Serca i przemienią w te potworne, bezmyślne, na wpół mechaniczne, na wpół żywe twory. Nie chciał tego oglądać. Wolał tu zdechnąć zastrzelony, jak pies, jak zdrajca bez sumienia. Zabijcie mnie! Strzel mi w łeb! Nie każcie mi patrzeć na to, co się z wami stanie!"


-Zrób to! Nie dręczcie mnie… proszę –rozszlochał się niespodziewanie.

Spojrzała w utkwiony w niej, pełen napięcia wzrok Tima i …pokręciła przecząco głową.
-Rojek, nie jesteś mordercą.

-Ale będę… będę. Tak czy inaczej będę –łkał coraz ciszej, popadając z wolna w rezygnację i tępe odrętwienie. –Nie wiem co robić… nie wiem…

-Jeśli to tylko będzie możliwe, nie dopuścimy do tego.

Wiedźma wydobyła ze swojej torby małą miseczkę. Nucąc cicho monotonną pieśń, naruszyła lekko jedną z ran na swojej ręce. Grube, pęczniejące, czerwone krople, jedna po drugiej spadały do naczynia.

-Thymoti, potrzebuję kawałka metalu. Czegoś, co może ulec zniszczeniu.
Zdziwiony żądaniem Dagaty Żołnierz, chwilę obszukiwał kieszenie, wydobywając na koniec kilka monet.

-Mogą być?

Wiedźma kiwnęła lekko głową, wybierając jedną z nich. Mrucząc dalej swoją pieśń, wrzuciła krążek metalu do czarki z krwią. Ciecz zasyczała parując i pieniąc się obficie. Po chwili pieniążek przestał istnieć.

-Wypij to –wyciągnęła naczynie ku Rojkowi i zbliżyła je do jego ust.

-Nie! –szarpnął się z obrzydzeniem. –Nie chcę. –Walczył, ale Tim, z nie mniejszym obrzydzeniem i niechęcią patrzący na zabiegi Wiedźmy, trzymał go mocno.

Czerwona, połyskująca metalicznie masa, wysączyła się na zaciśnięte usta, szarpiącego się i wyrywającego więźnia, a potem powoli, pełznąc jak żywa istota, zaczęła wciskać się kącikami, pomiędzy jego wargi. Nawet Tim puścił chłopaka i odsunął się trochę, podejrzliwie patrząc to na niego, to na Dagatę.

-Co wy mi robicie? Co to było? –charczał Rojek, krztusząc się i trąc z obrzydzeniem usta.

-Nic złego Ci się nie stanie, jeśli będziesz rozsądny. –Kobieta przytknęła brzeg czarki do własnej, pokaleczonej dłoni. Reszta substancji „wypełzła” z naczynia wnikając w skaleczenia. Tam, gdzie zniknęła ranki zasklepiły się natychmiast, znacząc skórę jedynie cieniutkimi zaczerwienionymi liniami zrostów. –Wiesz, myliłeś się. To nie były rany postrzałowe – powiedziała, uśmiechając się ironicznie do przestraszonego Rojka. Także na jego ciele widać już było skutek działania dziwnej mikstury. Jego rany przestawały krwawić, choć nadal bolały. –Strzeż się jednak. Jeśli zrobisz coś głupiego, to co teraz krąży w twoim ciele, zabije cię.

-Czy Wasz Bóg, Opiekun tego świata zabity przez Nowy Ład, był dla Was dobry? –zapytała po chwili zmienionym, łagodniejszym tonem.

Wielkie, pełne bólu i cierpienia oczy chłopaka spojrzały przytomniej na Wiedźmę.
-Czemu pytasz?

-Twój świat potrzebuje Opiekuna. Ani Nowy Ład, ani rząd stworzony w przypadku waszej wygranej nie poradzi sobie z zaprowadzeniem tu porządku. Nawet gdyby wam się to udało, nie przetrwacie długo. Serce Wszechświata umiera i wkrótce przestanie bić. Wraz z jego zagładą zginą wszystkie istniejące światy. Ten także. Jesteśmy tu po to, by do tego nie dopuścić…

Atmosfera pomiędzy czworgiem uczestników rebelii, powoli uspokajała się. Zarówno Dagata, Thymoti, jak i Acheont, wspólnymi siłami starali się wyjaśnić zrozpaczonemu powstańcowi sytuację, ujawniając swoją rolę w próbie odzyskania grzebienia, artefaktu będącego niegdyś własnością Opiekuna tego świata.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 30-01-2009 o 08:58.
Lilith jest offline  
Stary 13-02-2009, 22:21   #80
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Aigen, 135 rok, 5 miesiąc, 54 dzień Nowego Porządku
Acheont, Dagata, Thimoty


Rojek kompletnie zdezorientowany spoglądał na pozostałych, nie wiedząc co właściwie powinien teraz uczynić czy powiedzieć. Nie miał wyboru i wysłuchał całej historii przedstawionej przez trójkę towarzyszy, ale ile z niej tak naprawdę dotarło do niego? Wyglądał jakby potrzebował o wiele więcej czasu żeby przetrawić tak nieprawdopodobną opowieść, jednak oni nie posiadali takiego luksusu jak czas. Sami zdawali sobie sprawę, ze musieli wyglądać podobnie do niego, gdy usłyszeli o końcu wszechświata, lecz mimo tego podjęli się tej szaleńczej misji i tego samego oczekiwali od rebelianta.

- Nie wiem już w co wierzyć…nie wiem, ale z pewnością zawdzięczam wam życie już dwukrotnie. Pora spłacić dług… – wreszcie odezwał się przerażająco opanowany bądź obojętny, po czym zmarszczył brwi zastanawiając się nad czymś intensywnie.

Nie ma innej drogi na górę niż winda, o żadnej w każdym razie mi nie wiadomo. Mogę jednakże odwrócić uwagę straży, jeśli wysadzicie mnie na innym piętrze. Urządzę im małe piekiełko a wy będziecie mogli wykorzystać zamieszanie i przedrzeć się do serca…przynajmniej zwiększy to wasze szanse. Jednak uważajcie, Arachna przepowiedziała, iż po waszym zetknięciu z nim zostanie ono unicestwione wraz z wami. Mam nadzieję, że się myliła a wy wiecie co robić..

Powoli podniósł się z ziemi nie wykonując żadnych nerwowych ruchów, aby nie wzbudzić więcej podejrzeń. Jego twarz była wyprana z uczuć, to najwyraźniej było dla niego za wielkie obciążenie i chłopak doszedł do kresu wytrzymałości psychicznej.

- Ja...ja przepraszam was. Acheont ma rację, rzeczywiście jestem wielkim tchórzem, ale mogę zrobić dla was choć tą jedną rzecz. – spuścił głowę. – Proszę o nią i przyrzekam, że jest to prawda…ty zresztą możesz to potwierdzić prawda? Czułem jak wcześnie wwiercałaś mi się w moje myśli.

Rojek nagle, nie czekając na odpowiedź, złapał za dłoń Dagatę i przyłożył ją do swojej głowy, co wywołało dosyć nerwowe reakcję wszystkich, lecz na tym poprzestał.

Pozwolił w pełni wniknąć w swój umysł, zdając się na łaskę Wiedźmy. Ta nie natrafiając na żaden opór szybko znalazła odpowiedź potwierdzającą słowa rebelianta. Ponadto oprócz kłębowiska myśli, jakie zastała wcześniej teraz dostrzegła tylko chęć zakończenia tego wszystkiego. Skinęła głową potwierdzająco i rzekła krótko.

- Mówi prawdę.

Rangers i Acheont przyjęli ofiarę chłopaka z milczącą aprobatą, a Świetlisty na znak akceptacji dodatkowo zwrócił mu w dosłownym tego słowa znaczeniu jego pistolet, który uprzednio pożarł. Jedynie Dagata nie chciała pozwolić Rojkowi poświęcić się w tak głupi sposób, jednak była w tym osamotniona.

Decyzja zapadła.

Wszyscy pośpiesznie wpakowali się do całkiem przestronnej towarowej windy, w której od razu Rojek zaczął majstrować przy panelu sterowania.
- Jest tu ogrom poziomów, dokładnie 211, przy czym wy zatrzymacie się na 210. Poziom wyżej jest już tylko komnata z Diabelskim Sercem. – szybko wyjaśnił, a Tim szybko przeliczył ilość pięter na budynki, jakie pamiętał w swoim świecie i wyszło mu, że cała ta wieża musiała mieć ponad kilometr wysokości.

- Ja wysiądę sto pięter niżej, przy czym nikt was nie zatrzyma po drodze. – osłona pulpitu odpadła, a chłopak zaczął grzebać przy kablach, podłączając dwa z nich do drobnego urządzenia przypominającego telefon komórkowy. – Gotowe, ruszamy.

Winda poderwała się gwałtownie do góry, aż wszyscy z wyjątkiem naturalnie Acheonta zakołysali się. Nie chcąc być gorszy Świetlisty sam wykonał dość ciekawy popis powietrznych ewolucji, jednak nawet jemu nie było do śmiechu.

Cyferki na wielkim liczniku znajdującym się tuż nad rozebranym panelem, przeskakiwały żwawo, a wszystkim zaczął ogarniać niepokój. Jedynie Rojek wyglądał na opanowanego, choć Wiedźma doskonale wiedziała, ze jest to raczej widok człowieka pogodzonego ze swą śmiercią. Chłopak przypiął lepiący się pistolet do pasa i złapał ze wszystkich sił za swój automat.

- Pytałaś się jaki był nasz bóg? – cichy głos rebelianta rozbrzmiał wyjątkowo wyraźnie w windzie. – Ponoć był strasznym skurwielem, ale przynajmniej sprawiedliwym skurwielem. Postarajcie się tego nie zawalić, liczę na was.

Kiedy winda zatrzymała się, Rojek uśmiechnął się jeszcze do reszty, a następnie wybiegł w ciemny korytarz. Nie mieli okazji się pożegnać, choć wszyscy zdawali sobie sprawę, iż raczej nie dane im będzie się jeszcze zobaczyć.

Winda ponownie ruszyła, a do uszu wszystkich(tutaj jak zwykle wyjątkiem jest nasz drogi Acheont, jako, że nie posiada takich zbędnych narządów), doleciał huk wybuchu, zapewne granatu chłopaka Jeden…drugi…aż nastała cisza. Byli już z pewnością zbyt daleko, żeby usłyszeć już cokolwiek.

Teraz przyszła kolei na nich.

Cokolwiek czekało na nich w komnacie Diabelskiego Serca musieli stawić temu czoła i zwyciężyć, aby ocalić nie tylko ten, ale i wszystko pozostałe światy.

Gdy cyferki doszły do liczby: 200, wszyscy byli już przygotowani. Thimoty trzymał broń wymierzoną w rozsuwane drzwi, gotowy na wpakowanie kilku kulek w strażników. Dagata postąpiła podobnie z łukiem a Acheont…no cóż lewitował w gotowości za plecami towarzyszy zapewne ich asekurując.

Dźwig zatrzymał się, wszyscy zmarli w oczekiwaniu i kiedy tylko drzwi zaczęły się rozsuwać wszystkich oślepiło czerwone światło. Była to niezmiernie krótka chwila jednak, gdy wszyscy ponownie otworzyli oczy zobaczyli coś niesamowitego…no cóż prawie wszyscy.


Acheont i Wiedźma ujrzeli przed sobą cały rząd filarów znajdujących się w przepięknym ogrodzie. Kolor liści oplątujących kamienną budowle świadczył o jesiennej porze. Wszystko przepięknie pachniało i było kompletnie nierealne.


Najgorsze, jednak, ze nie było z nimi Thimotiego, który powinien stać tuż obok! Nawoływania nic nie dawały. Gdzie oni się znaleźli?!

- Podejdźcie bliżej moi drodzy. – usłyszeli niezwykle miły dla ucha głos mężczyzny, dochodzący z końca alejki. Nagle nie tylko zapomnieli o żołnierzu, ale również bardzo zapragnęli ujrzeć źródło dźwięki. To pragnienie była tak wielkie, iż mimowolnie skierowali swe kroki w kierunku, z którego usłyszeli zaproszenie.

Dopiero po chwili doszło do nich, że nie panowali nad swoimi ruchami.

Dagata maszerowała ciężko stawiając kroki, a Acheont lewitował kręcąc niezwykle pijackie kółka w powietrzu.

Za zakrętem czekał na nich brodaty, poczciwy staruszek, siedzący na drewnianym bujanym fotelu. Głaskał on czerwone stworzonko i pykał sobie fajkę w najlepsze. Gdy zatrzymali się tuż przed nim, on uśmiechnął się i jak gdyby nigdy nic oznajmił.


- To już koniec waszej wędrówki…zginęliście oboje.


Timy, gdy czerwone światło oślepiło go, poczuł się co najmniej dziwnie…tak jakby w jego głowie siedział jeszcze ktoś inny. Najdziwniejsze było jednak to, że ta tajemnicza obecność wywoływała w nim poczucie bezpieczeństwa odpychając na bok innego intruza.

Kiedy wreszcie przejrzał na oczy zobaczył małą, mechaniczną gałkę oczną, która unosiła się w powietrzu tuż przed całą trójką. Zanim mężczyzna zdążył zareagować oko zniknęło między rzędami transformatorów ułożonych na wzór ścieżki. Całe pomieszczenie było jednym wielkim kłębowiskiem kabli i przewodów.

Jednak naprawdę niepokojąco zaczęli zachowywać się jego towarzysze, którzy wyglądali tak jakby ktoś ich zahipnotyzował. W ogóle go nie zauważali, nawet nie reagowali na jego dotyk.

- Podejdźcie bliżej moi drodzy. – mężczyzna usłyszał nienaturalny paskudny głos, dochodzący zapewne z głośnika.

Dagata i Acheont zaczęli niespodziewanie iść przed siebie jak zaczarowani, a żołnierzowi nie pozostawało najwyraźniej nic innego jak im towarzyszyć.

Na końcu pomieszczenia ujrzał niezwykle obrzydliwy widok mężczyzny, który przytwierdzony był do mechanicznych urządzeń…a właściwie był ich częścią. Jego lewa, jeszcze ludzka ręka głaskała ohydne mechaniczne oko.


- To już koniec waszej wędrówki…zginęliście oboje. – usłyszał ten głos ponownie i zdał sobie sprawę, że to coś przed nim, nie mówiło do niego.



Kaydoo, domostwo Kalisty

Niaa


Była znów sobą, potężną Opiekunką o imieniu Nethorr-Interno-Adol-Asqe i postara się żeby Kalista pożałowała każdego słowa, każdej literki, którą wypowiedziała w jej kierunku. Niech zatrzęsą się podstawy tego świata…

W oka mgnieniu pojawiła się w samym środku pomieszczenia, z którego Kalista odesłała ją poprzednio. Cała trójka siedziała idealnie w tych samych pozycjach, nikt nawet nie mrugnął zanim kobieta skierowała ręce w kierunku Nigela i Karolinki smacznie popijających herbatkę.

Oboje zniknęli momentalnie w czasie krótszym niż myśl. Przynajmniej oni byli bezpieczni.

Już dawno nie czuła swojej prawdziwej mocy, rozchodzącej się teraz gwałtownie po całym jej ciele, dającej poczucie wszechmocy. Choć wyglądała dalej jak kotołaczka, biła od niej niesamowita aura przenikająca wszystko na wskroś.

Kalista nie drgnęła, nawet nie miała szans zareagować. Siedziała odwrócona bokiem do Opiekunki zawieszona w czasie, w którym właśnie sączyła swoją przeklętą herbatkę.

Nie było już odwrotu. Niaa skumulowała swoją energię, aby przeszyła na wylot bezbronną kobietę. To koniec…


Poczuła potężne uderzenie ze wszystkich stron i zdążyła zobaczyć jedynie zarys kobiecej sylwetki zanim świat zawirował przed oczami kobiety, po czym zgasł. Nie wiedziała co się wydarzyło…

Niaa otworzyła powoli obolałe powieki i ujrzała nad sobą lodowate spojrzenie Kalisty. Pokonana Opiekunka leżała teraz powalona na plecach nie mogąc wykonać ani jednego ruchu. Była zmuszona oglądać, te przeklęte oczy blondwłosej dziwki. Nie rozumiała kompletnie jak mogło do tego dojść. Może nie chciała rozumieć, zaślepiona swą nienawiścią do kobiety, która wiedziała zapewne więcej o Kapeluszniku niż ona.


- Ciekawe… – powiedziała przyciszonym głosem Kalista, wodząc jednocześnie palcem po ciele zakładniczki. – Nie spodziewałam się, że zostaniemy wrogami. Nie po tym jak obie zostałyśmy zdradzone przez tą samą osobę…choć z innych powodów. Naprawdę szkoda mi ciebie, lecz źle zrobiłaś ujawniając swoje prawdziwe oblicze. Nie powinnaś nawet próbować podnosić na mnie ręki.

Przestrzeń wokół Kalisty zafalowała, a bezbronna Niaa czuła jedynie jak gigantyczna moc gromadzi się wokół niej szczelnie opatulając jej ciało.

- Myślałaś, że jesteś w stanie zrobić mi krzywdę w m-o-i-m świecie? – zimny, kpiący głos był niczym ciosy wymierzone biczem dla bezbronnej kobiety. – Zapomniałaś o jednej z podstawowych zasad: istota wyższa jest u siebie praktycznie nieśmiertelna i niepokonana, a wierz mi już wielu sprawdziło prawdziwość tej reguły próbując mnie dopaść. Nie będziesz pierwszym Opiekunem, który tak skończy…


Czy to był koniec Niaa?


Kaydoo, las

Lorelei


Czarodziejka wsłuchała się uważnie w szum drzew, jednak zamiast usłyszeć ich głos, poczuła niespodziewanie jak z całej przestrzeni wokół niej w jednej chwili została „zebrana” i skumulowana ogromna porcja energii. W tym samym momencie ponad drzewami rozbłysnął wielki słup światła niewróżący nic dobrego. Zapewne walka dwóch Opiekunek właśnie się rozpoczęła.


Całym ciałem Obdarzonej wstrząsnęły dreszcze, nigdy nie doświadczyła czegoś takiego, lecz nie dane jej było rozmyślać dłużej na ten temat.

- Twoja towarzyszka przegrała kobieto, przegrała zanim jeszcze podjęła walkę. – opasłe drzewo znów ożyło i teraz wpatrywało się w Lorelei swoimi potwornymi ślepiami, pełnymi nienawiści. Wiadomości, które przekazało były dramatyczne, czy Niaa zginęła?

- Jest jeszcze dla niej szansa…musisz nas uwolnić i osłabić wiedźmę. Tylko tak możecie pokonać Kalistę. Zrób to, zrób to czarodziejko. Wejrzyj w nasze dusze i wypowiedz słowo mocy. ZRÓB TO ALBO BĘDZIE ZA PÓŹNO!

Szepty drzew znów narastały, były coraz głośniejsze aż wreszcie przeszły w jeden wielki krzyk.

UWOLNIJ NAS. CHCEMY KRWI TEJ WIEDŹMY. UWOLNIJ NAS. KRWI, KRWI KRWIIII…


UWOLNIJ NAS. CHCEMY KRWI TEJ WIEDŹMY. UWOLNIJ NAS. KRWI, KRWI KRWIIII…

UWOLNIJ NAS. CHCEMY KRWI TEJ WIEDŹMY. UWOLNIJ NAS. KRWI, KRWI KRWIIII…


Lorelei zaczęło kręcić się w głowie od tych wrzasków i uczucia nienawiści, jaka ją otaczała, lecz musiała podjąć szybką decyzję. Tylko czy zaczerpnięcie tak potężnej mocy nie skończy się dla niej tragicznie?
 
mataichi jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172