Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-09-2008, 21:54   #51
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Kit nie całkiem potrafił się zgodzić ze słowami Katangi.
Czterysta metrów mogło się bardzo szybko skurczyć do stu, a ten dystans wystarczał dla kałasznikowa. Parę łodzi czekających w zasadzce.... Szybki atak i abordaż... Spotkało go coś takiego na Morzu Śródziemnym, gdzie konkurencja nie bardzo chciała widzieć nowych, wchodzących na ich teren. Wtedy mu się udało, ale wówczas miał trochę szczęścia...
Na Kongo wszystko mogło się skończyć nieco inaczej.
Ale nie zamierzał dyskutować z "pierwszym po Bogu".

Nim do końca zdążył rozważyć wszystkie za i przeciw do kajuty kapitana wkroczyli następni ludzie. Kobieta, która w ostatniej chwili znalazła się na pokładzie, oraz jej małżonek. Anna i Jean. Kobieta, nawet na terenach ogarniętych wojną, to nic dziwnego. W końcu na pokładzie, oprócz Anny, były jeszcze dwie panie, w tym kobieta, która przybyła z Pythonem, a której imienia dotychczas nie zdołał poznać. Najwyraźniej była przyzwyczajona do niespodzianek na rzece, bowiem zderzenie z tratwa nie wyciągnęło jej z kabiny.
Dość dziwne było to, że Jean zrezygnował ze swoich planów... Najwyraźniej jego małżonka była mniej odporna na trudy życia niż obie pozostałe panie.
Ciekawe tylko, które z nich było bardziej szalone z miłości - Anna, czy Jean...

W zasadzie nie było o czym rozmawiać. I nie warto było przedłużać pobytu w kabinie kapitana, któremu najwyraźniej nie była potrzebna, przynajmniej chwilowo, żadna pomoc.

Kit wrócił do kabiny, starannie zasłonił okno i przy dość kiepskim świetle słabiutkiej żarówki zabrał się za przeglądanie i czyszczenie karabinu. W tropikach warto było dość często sprawdzać swoją broń. Wbrew pragnieniom i nazwom stal nie zawsze bywała odporna na rdzę, a FN FAL znacznie ustępował kałasznikowowi pod względem odporności na brud i piach.

(...)

Miejsce zwane "Czterdziestym kilometrem" nie przedstawiało się zbyt okazale. Parę betonowych budynków... Wydawało się, że jeden oddział zdecydowanych na wszystko rebeliantów byłby w stanie zmieść z powierzchni ziemi tę placówkę. Być może były tam jakieś umocnienia, ale na pierwszy rzut oka wyglądało na to, że na "Katandze" jest bezpieczniej, choć z pewnością mniej luksusowo.

Kit odprowadził wzrokiem znikającą w budynku francuską parę, a potem skierował wzrok na kapitana. Słysząc jego propozycję skinął głową. Dobry trunek nie był zły. Zazwyczaj...

- Christopher Padawsky - przedstawił się, wyciągając dłoń do Pythona.
Znał co prawda nazwisko Anglika, ale niejako nieoficjalnie. I wypadało dopełnić formalności.

- Timothy Pyton - usłyszał w odpowiedzi.

Uścisnęli sobie dłonie.

(...)

- Dzięki, kapitanie - powiedział, gdy Katanga napełnił jego szklankę do połowy. Nigdy nie pijał zbyt dużo. Na raz.

Bez słowa uniósł szklankę, przyłączając się do toastu Patricka
To, co nalał im do szklanek Katanga było niczego sobie. Ballantine to nie było, ale najwyraźniej kapitan nie poskąpił grosza i nie był to byle bimber za parę centów.
"Niezłe" - pomyślał.
Zarówno o toaście, jak i o trunku.

(...)

Obudził się równo ze świtem. Zanim "Katanga" zbliżyła się do wioski był gotowy.

Na pokładzie po raz pierwszy miał okazję przyjrzeć się drugiej z kobiet. Bez wątpienia wyglądała na taką, której niestraszne są trudne warunki i nie raz miała okazję skorzystać ze swego sztucera...

- Kit - przedstawił się. - Kit Padawsky.

Spojrzała na niego z pewnym zaciekawieniem. W zielonych oczach migotały złote cętki.

- Africa Narinda Davy - usłyszał w odpowiedzi. - Ale lubię, gdy mówi się do mnie Narinda - dodała z uśmiechem.

Uścisk szczupłej i delikatnej ma pozór dłoni był bardzo silny.

- Miło mi, Narindo - odrzekł, odpowiadając uśmiechem na uśmiech.

(...)

Jeszcze zanim opuścili "Katangę" można było zauważyć, że na brzegu nie wszystko jest w porządku. Chociaż z tego, co mówił major Morcinek wynikało, że mieszkańcy wioski należeli do nocnych łowców i w ciągu dnia raczej nie wypływali na połów, to jednak w wiosce leżącej nad brzegiem rzeki życie toczyło się tuż nad jej wodami. Zabawy dzieci, prace kobiet... O łodzie i sieci też trzeba było dbać, a robiło to się w środku dnia. Nie mówiąc już o tym, że przybycie statku powinno wywołać jakąś reakcję...
Z tego też powodu Kit wrócił do swej kajuty i zszedł do łodzi płynącej na brzeg uzbrojony nieco bardziej, niż planował na początku.

Wrażenie, że coś jest nie tak, zostało potwierdzone bardzo szybko.
Brak dymu, brak kobiet w polu, brak wszechobecnych dzieci i psów...
I śmiertelna wprost cisza.

Gdy Patrick wybrał się na zwiad, Kit z bronią gotową do strzału obserwował okolicę. Co prawda dżungla odległa była o dobre dwa kilometry, ale w sawannie rozciągającej się tuż za małymi poletkami uprawnej ziemi też można było ukryć niezły kawałek armii.

(...)

Nie chcąc opierać swego osądu na jedynie na cudzych obserwacjach obszedł wioskę dookoła i zajrzał do paru chat. Bez wątpienia mieszkańcy opuścili wioskę bardzo szybko, nie tracąc zbyt wiele czasu na spakowanie się, na zabranie niektórych podstawowych przedmiotów. Kierowani jakimś dziwnym impulsem ruszyli w dżunglę, zabierając ze sobą wszystkie żywe stworzenia i zostawiając większość rzeczy przydatnych w codziennym życiu. Fakt, że zabrali broń, koce, garnki... Ale reszta? Kogo w tak małej wiosce stać na pozostawienie czegoś takiego jak krosna? Albo worka z ziarnem?
A pozostawione na stołach, niedokończone jedzenie kojarzyło mu się z jednym...
"Niczym na Mary Celeste" - pomyślał rozbawiony.

(...)

Simone, być może nieświadomie używając mentorskiego tonu, wypowiadała się na temat wioski i jej mieszkańców. Jakimś dziwnym trafem nie zauważała sprzeczności we własnych wypowiedziach.
"Działając rozsądnie i trzeźwo zostawili łodzie, sieci, znaczną część narzędzi i niedokończone jedzenie i poszli sobie" - z kamiennym wyrazem twarzy skomentował wypowiedź pani doktor. W myślach, jako że nie miał zamiaru sprawiać jej przykrości. Na ogół wypowiadała się rozsądnie, a każdemu od czasu do czasu zdarzy się palnąć jakąś głupotę.
Gorsze było to bredzenie o kobietach.
Skrzywił się. Miał nadzieję, że to nie jakiś kompleks.

(...)

Słysząc propozycję Eryka pokręcił głową.

- Śladu, tak jak przewidziała pani doktor - skinął głową w stronę Simone - nawet nie trzeba szukać.

- Nie musi pan tam chodzić, panie Python - z pewnym uznaniem spojrzał na Tima. Facet jako jedyny pomyślał o czymś takim jak ustalenie, w jakim kierunku udali się mieszkańcy wioski.

- Poszli tam - wskazał kierunek - prostopadle do rzeki. Ślepy zdołałby iść tym tropem. Ale to jest afrykańska dżungla - powiedział. - Może nam to zająć dwa dni, a może być to tydzień. Proponowałbym przyjąć mniej optymistyczną wersję. W związku z tym proponowałbym zabrać więcej ekwipunku. Te parę kilogramów nie zrobi wielkiej różnicy.
- Poza tym... Nie wiem, jaki rozkazy ma kapitan Katanga, ile czasu może tu tkwić. Równie dobrze może się zdarzyć, że jak wrócimy, to statku już nie będzie. Na wojnie nigdy nic nie jest pewne.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 12-09-2008 o 20:25.
Kerm jest offline  
Stary 12-09-2008, 12:02   #52
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Szli w kierunku rzeki. Zwrócił się do Padewsky’ego:

- Co do kapitana Katangi, ile może czekać. Jasne, ma pan rację. To trzeba zapytać. Tyle, że jeżeli nie dopędzimy ich po jednym dniu, to po prostu musimy wracać. Może jeszcze kilka godzin, jeżeli odkrylibyśmy, że są blisko i to wszystko. Czy wyobraża pan sobie, ze będziemy tak gnali w dżunglę tydzień? Drugi zaś powrót. O polowaniu niech pan lepiej zapomni, to nie safari, a targać żarcie na dwa tygodnie to czysty nonsens. Dżungla jest wprawdzie przebogata w zwierzęta i owoce, ale polowanie, czy zbieranie po pierwsze pochłania czas, po drugie, jeżeli nawet spotka pan jakieś zwierzę, to na ułamek sekundy. Gwarantuję panu, że każdy kilogram na grzbiecie dodatkowy w dżungli to dla białego człowieka męka oraz coś, co potwornie spowalnia marsz. Może nie przez kilka pierwszych godzin, ale potem, kiedy temperatura sięga 40 stopni, a wilgotność sprawia, że wręcz oddycha się niemal wodą, to jest to masakra. Ja tutaj, mam na myśli Kongo oraz Afrykę Środkowa, przebywam naprawdę długo. Może pan wierzyć, albo nie, ale zwyczajnie radzę panu brać to co mówię pod uwagę nie ze względu na stopień, ale zwyczajne doświadczenie. Jeżeli przedłużymy nasz pościg na więcej niż dobę, oznacza to konieczność zabrania większej ilości narzędzi oraz czegoś do spania. To dodatkowe kilogramy. Naprawdę nie radzę nikomu. Biali, którzy są w dżungli prawie wszyscy wynajmują Murzynów do przenoszenia cięższych rzeczy, bo doskonale wiedzą, czym pachnie noszenie na własnych barach. Nawet bowiem, jeżeli daliby radę, byliby zwyczajnie wycieńczeni, tak jak my bylibyśmy. Zresztą, wątpię, biorąc pod uwagę towary, które przewozi mister Python, a pewnie i kapitan, czy możemy się aż tak opóźniać.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 12-09-2008 o 13:06.
Kelly jest offline  
Stary 13-09-2008, 14:48   #53
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
Wioska Twimba 16 XI 7.00 - 9.00

Zaimprowizowana narada pozwoliła im wysnuć kilka wniosków.

Rybacy nie zostali napadnięci i uprowadzeni siłą.
Wyruszyli absolutnie wszyscy, łącznie ze starcami i dziećmi, zabrali również zwierzęta domowe.
Upłynęło najwyżej 48 godzin od ich wyruszenia, biorąc pod uwagę szybkość poruszania się takiej grupy nie mogli zajść daleko.

Najważniejsze było teraz pobranie zapasów i jak najszybszy marsz. Energiczna sygnalizacja z brzegu szybko zwróciła uwagę czujnych marynarzy na "Katandze".

Wkrótce znalezli się z powrotem na pokładzie, a raczej jak się okazało prawdziwym sezamie uzbrojenia jakim okazał się statek.
Rozmowa Eryka z Katangą, a szczególne wspomnienie o majorze Morcinku, którego kapitan zdawał się darzyć szczególną estymą zdziałało cuda.
W przerobionych na ładownie kajutach można było wyszukać dosłownie wszystko, od nowoczesnych karabinów po trampki rzucone w stosy a przeznaczone dla 12 batalionu.
Użyczył też tym, którzy ich nie posiadali doskonałych belgijskich plecaków wojskowych specjalnie przeznaczonych do tropików.

Po wysłuchaniu relacji z wioski zdawał się przychylać do tego, iż mieszkańcy wyruszyli dobrowolnie i niezbyt dawno temu. Postanowił, że zaczeka na nich trzy doby, tyle bowiem czasu jak uznał powinno zająć odnalezienie i sprowadzenie z powrotem mieszkańców Twimby.
Po przekroczeniu tego terminu obiecał całą parą popłynąc do plantacji SURCOUFu i tam przez wojskową radiostację przekazać wiadomość do Leopoldville.

Jednak jego wzrok wyraznie mówił, że na wysłanie jakiejkolwiek grupy poszukiwawczej nie mają co liczyć.

Spisani ze stanu - pomyślał Eryk - po prostu zostaniemy spisani ze stanu. Parę czerwonych krzyżyków przy nazwiskach i dopisek "missing in action".

- Dziękuję kapitanie
-Powodzenia
poruczniku - uścisnęli sobie dłonie.

Słońce zaczynało już porządnie przygrzewać, gdy wyruszyli wreszcie z wioski kierując się ku odległej o jakieś dwa kilometry ścianie dżungli.





Trop był jasny i nie mozna go było gubic, nie zatarły go nawet codzienne popołudniowe deszcze. Posuwali się wiec dośc szybko natrafiajac co chwilę na resztki pozostawione przez dużą, bo przecież blisko stuosobową grupę. Raz były to tylko odchody małych świń hodowanych przez rybako, innym zgubione paciorki, czy też strzęp materiału powiewający na ciernistej gałęzi krzaka wangi.

Chodz do południa było jeszcze daleko, ich koszule w miejscu gdzie przylegały do nich plecaki nasiąkły potem, pojawiły się też roje małych muszek uparcie wciskających się do nosa i oczu.

Zbliżali się do ściany lasu, gdy uwagę ich zwrócił odgłos inny od zwyczajnego brzęczenia i gwaru puszczy.
Coś cięzkiego przedzieralo się miedzy drzewami tratując mniejsze krzaki i zarosla.
Przycupnęli wśród wysokich traw patrząc czujnie na skraj dżungli. Coś ciemniejszego od panującego tam półmroku olbrzymiało, szybko się zbliżając.

Palce zacisnęły się cynglach.

Rozgarniając ostatnie krzewy z dżungli wyłonił się jej władca - słoń.
Potężne zwierzę pędziło wprost na nich a małe oczka utkwiło w mikrych figurkach stojących mu na drodze, a uniesiona bojowo trąba wskazywała, na los jaki ma zamiar zgotować im olbrzymie zwierzę.
Kilkutonowa, szara masa sunęła wprost niewiarygodnie szybko zważywszy na swój ciężar pozostawiając im ledwie sekundy na działanie.


 
Arango jest offline  
Stary 16-09-2008, 18:50   #54
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Żar z nieba, wszędzie wciskająca się wilgoć oraz potwornie zmęczone przepocone ciało. Eryk wprawdzie nasmarował dobrze pachwiny i barki wazeliną, ale wiedział, że po kilkunastu godzinach jej zbawienny wpływ będzie nikł i jeżeli nie powtórzy tego jeszcze raz, jak mur beton mógł liczyć na odparzone fragmenty skóry. Odparzenia zaś w takim klimacie oznaczały prostą drogę do rozmaitych chorób oraz miały tendencję do jątrzenia się. Afryka była równie piękna, jak okrutna i nie wybaczała najmniejszych zaniedbań. Dlatego jak tylko mógł starał się pomóc wszystkim w kompletowaniu ekwipunku na drogę, niezbyt ciężkiego, ale zawierającego najważniejsze rzeczy niezbędne do jakiego takiego funkcjonowania w dżungli oraz sawannie. Chociażby głupia zapalniczka i niegasnące, specjalnie dodatkowo nasączone siarką zapałki, które można było używać nawet w najbardziej zawilgoconym powietrzu. Chociażby kubek plus kilka kostek jakiegoś materiału nasączonego spirytusem, dzięki czemu można było na improwizowanym prymusie zagotować wodę. Istotne były wysokie skórzane buty, które zabezpieczały przed ukąszeniem węży, na które niebacznie mogło się niekiedy nastąpić. Oczywiście, dziewczyny także chodziły w spodniach. Zresztą tak było w całej Afryce, a owe najbardziej uparte, preferujące spódnice panie dodatkowo ubierały zazwyczaj skórzane sztylpy. Jednak było to zdecydowanie niewygodne, a teraz, kiedy szli w nieznany teren, także niepraktyczne.

Szczególnie obserwował cywili, gdyż potencjalnie oni stanowili najbardziej niepewną część grupy, chociaż szczególnie kobieta wydała mu się znać na rzeczy. Czy to Simone wspominała, czy tylko jakoś tak wpadło mu do ucha w trakcie jakiejś rozmowy, ze jest rodowitą Afrykanką i jej imię jest tyleż niespotykane, co znaczące. Inna rzecz, że nowo poznana kobieta przypadła do gustu siostrze. Dzieliły razem kajutę, a w Twimbie razem sprawdzały chaty. To dobrze, że oprócz Simone jechała z nimi jeszcze jedna osoba jej płci. Chociaż był bratem, mimo starań, nie zawsze mógł do końca zrozumieć Simone, jej uczucia, potrzeby. Kochał ją prawdziwie, ale może nie do końca wiedział, jak pomóc siostrze, która miała problemy sama ze sobą. Przynajmniej miał takie odczucia. Dlatego cieszył się z nowej towarzyszki. Zresztą pani Davy była miła, ale jednocześnie wydawała się stanowcza, ładna, ale nie lalkowata, pewna siebie, lecz ostrożna. Dobre połączenie cech, szczególnie dla kobiety. Eryk zresztą bynajmniej nie był konserwatystą szukającym kury domowej, czy lalki do ozdoby domu, lecz miał zdecydowanie większe uznanie dla kobiet, które swoją postawą udowadniały, że są nie tylko żonami, czy kochankami, lecz także towarzyszkami mężczyzny. Mająca charakter prostytutka miała u niego większe uznanie niż pustogłowa żona gubernatora prowincji.

Szli szybko. Ku jego zaskoczeniu dżungla w tym miejscu była nieco odsunięta od wioski. Pomiędzy nią, a tropikalnym lasem rozciągała się pseudo-sawanna, zasadniczo coś pośredniego pomiędzy dżunglą a sawanną. Widocznie w tej okolicy musiał panować jakiś mikroklimat. Nie spodziewał się, że w tak zawilgoconym terenie w okolicy rzeki bujna roślinność nie obejmie pełnego władztwa, tylko odda nieco terenu trawom. Zresztą całkiem możliwe, ze to wszystko dzięki ludności Twimby. Może od czasu do czasu wypalali trawy i karczowali drzewa? To wyjaśniałaby, dlaczego dżungla jest tak daleko.

Szedł rozglądając się uważnie trzymając w ręku długi, znaleziony w wiosce kij, który ułatwiał poruszanie się oraz zapewniał bezpieczniejsze odgarnianie traw. Któż bowiem wie, co mogło się w nich kryć? Ale to nie w trawach się kryło. Słoń. Potężny słoń. Bynajmniej nie leśny, tylko pełnokrwisty afrykański słoń, król wszystkich zwierząt, największy, najsilniejszy, najpotężniejszy. Szarżował prosto na nich wyskoczywszy z dżungli z szybkością, o która nikt nie znający Afryki by go nie podejrzewał. Samiec. Bezwzględnie. Są większe od samic, ale przede wszystkim żyją samotnie. Nie słychać było charakterystycznego trąbienia pozostałych. Czyli samiec, ale dlaczego pędził, dlaczego szarżował? To było bez sensu. Normalnie słonie nie atakują ludzi, chyba że są sprowokowane, albo człowiek niebacznie podejdzie zbyt blisko rozzłoszczając czymś zwierzę. Ten słoń pędził z dżungli niczym lokomotywa na czterech nogach kierując się w ich stronę. Nie mógł ich widzieć z dżungli. Słonie mają bardzo słaby wzrok, choć niezły słuch i węch. Nawet jeżeli jednak doszłyby do zmysłów słonia ich dźwięki, czy zapachy to dlaczego szarżował? Powinien ich mieć w głębokim poważaniu. Owszem, słyszał, ze słonie mają świetną pamięć, możliwe więc, że ktoś kiedyś wyrządził mu krzywdę. Może przed czymś uciekał i na nich natknął się przypadkiem? Ale czego może bać się słoń? A może coś go po prostu bolało i pędził przed siebie nie zważając na nic? Może zresztą urządzał sobie jogging, ale to akurat miało mniejsze znaczenie. Nawet Elvis oraz piosenka, którą właśnie nucił, musiała pójść na boczną półeczkę. Teraz ważniejsze było dać drała przed rozhukanym zwierzakiem, który mógł z nich zrobić bitki. Owszem, gdyby mieli sztucer lub inna myśliwską broń mogli położyć zwierzaka, zanim by ich dorwał, ale nie ich spluwami, które w takich warunkach kompletnie by sobie nie radziły. Wprawdzie wiedział, ze grubość skóry słonia oraz jej odporność na niemal wszystko jest mitem, ale słoń szarżował. Był z przodu. Nawet strzał ze sztucera nie dawał gwarancji powodzenia. Zawsze była możliwość tak zwanej „obcierki”. Myśliwi, z którymi rozmawiał, strasznie bali się takiej sytuacji, kiedy to zwierze nadstawiało głowę i pędziło na nich. Cóż łatwiejszego niż kula między oczy? Zasadniczo racja, chyba, iż głowa była ułożona pod takim kątem, że pocisk ześlizgiwał się po twardej kości rykoszetując i tylko ranił, lecz nie zabijał. Sytuacja dość rzadka, ale nie wyjątkowa. Przy broni myśliwskiej, a cóż dopiero przy ich spluwach mających znacznie mniejszą prędkość wylotową pocisku? Dobra seria w komorę wprawdzie położyłaby słonia, ale do tego, trzebaby mieć go z boku, a nie dokładnie wprost.

Cała ta analiza trwała mgnienie oka. Słoń. Zbliżał się. Ziemia dudniła.
- Sierżanci w lewo, reszta w prawo! Potem cicho w trawie – Wrzasnął wiedząc, że w takich chwilach konieczne są precyzyjne rozkazy. Słowo „uciekać” spowodowałoby, że mając chwilkę na decyzję pewnie wszyscy rzuciliby się w jedną stronę, co byłoby dużym błędem. Teraz zdezorientowane zwierze pędząc nie wiedziało, za którą grupką biec i przeważnie pędziło przed siebie. Po drugie, jeżeli by się gdzieś zatrzymało, to ukryci w trawie byliby niewidoczni, a rozchodzący się wszędzie zapach człowieka, także ze względu na bliskość wsi, nie pozwalałby słoniowi określić, gdzie są. Jednak w takich chwilach przeważnie rozwścieczone zwierzę pędziło przed siebie nie zważając na nic, byle do przodu, byle dalej, byle głośniej trąbić. Liczył poważnie, iż teraz także tak właśnie będzie.
 
Kelly jest offline  
Stary 17-09-2008, 13:59   #55
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Kit miał wrażenie, że jest przemęczony, bo nie do końca potrafił zrozumieć, o co chodzi Elvisowi. Jakby nie było, nie proponował, by gonić mieszkańców wioski przez tydzień. A zapasy jedzenia mają dwie zalety - po pierwsze ważą coraz mniej wraz z upływem czasu, po drugie - w razie konieczności można się ich pozbyć bez bólu serca.
Jakimś dziwnym trafem podporucznik nie pomyślał o czymś takim, jak wypadki, które ponoć chodzą po ludziach. Jedna skręcona noga i marsz się przedłuża. A jedzenie, jak sam Elvis stwierdził, biega sobie po lesie, ale do gara pchać się nie chce.
Jednak Kit nie zamierzał dyskutować z oficerem, choć nie bardzo lubił, gdy ktoś prawił oczywiste mądrości jakby czytał je prosto z książki. Ciekawiło go jedynie, co powiedziałby Elvis, gdyby po powrocie na brzeg nie zastał "Katangi". Miał jednak nadzieję, że nie będzie miał szansy zaspokoić tej ciekawości.
Powiedział tylko:
- Nie mówiłem, panie poruczniku, że chcę za nimi - wskazał kierunek, w którym poszli tubylcy - iść tak długo. Myślałem tylko o nieprzewidzianych wypadkach.
Takich jak oddział Simba między nami a rzeką - dorzucił w myślach.
- Ale z pewnością ma pan rację. Żaden z nas nie nadaje się na tragarza - kontynuował. - A szkoda, bo chyba czeka nas noc w pod gołym niebem...
- W razie konieczności rozpalimy ognisko, oczyścimy ziemię i po prostu spędzimy noc czuwając oraz drzemiąc - powiedział lakonicznie ELvis.
Kit skinął głową.

(...)

Ładownie "Katangi" okazały się prawdziwym Eldorado. Można było wybierać, przebierać...

- To się nazywa nadmiar dobrobytu - powiedział Kit spoglądając na zawartość magazynów leżącą przed nim niczym bogactwa Sezamu. - Nie wiadomo, na czym oko położyć... A rebelianci z przyjemnością położyliby na tym swe łapy.

Prawdę mówiąc nie potrzebował wiele. Armia wyposażyła go w najpotrzebniejsze rzeczy, zaś na niewielką wycieczkę nie potrzebował dużo więcej. Dorzucił tylko parę drobiazgów, wykorzystując rady Elvisa, no, może nieznacznie je rozszerzając, po czym wyszedł z magazynu.

Na pokładzie zjawił się jako jeden z pierwszych.

(...)

Upał i wilgoć. Te dwa wyrazy idealnie określały klimat.
Czując, jak szybko jego koszulka staje się mokra, Kit zastanawiał się, na jak długo wystarczą mu zabrane z "Katangi" zapasy wody. Miał wrażenie, że wilgoć ucieka z jego organizmu w tak szybkim tempie, że musiałby pić bez przerwy, by uniknąć całkowitego odwodnienia. Myśli nieco dziwne, biorąc pod uwagę wilgotność powietrza.
Paskudne odczucie, pomyślał. Chyba jeszcze gorzej niż w Algierii.
Oczywiste było, że odwykł od takich temperatur i potrwa trochę, zanim się przyzwyczai. Co gorsza miliardy muszek najwyraźniej lubiły i taki klimat, i zapach jego potu, bo co rusz stadko skrzydlatych stworzonek podlatywało do niego, z zapałem pchając się do oczu i uszu.
Najgorsze było to, że nie mógł sobie przypomnieć, jakich to zapachów nie lubiły owe owady.
Żałował przez moment, że ograniczył się do osłonki na kark, rodem z Legii, a nie sprawił sobie maski na wzrór pszczelarzy.
Parę żywych kameleonów i bylibyśmy bezpieczni, pomyślał. Dopóki biedne stworzonka nie padłyby z przejedzenia.

(...)

Odgłosy dobiegające z pograniczu dżungli sprawiły, że odbezpieczył broń. Podświadomie i, jak sobie doskonale z tego zdawał sprawę, całkiem bezsensownie.
Na coś tak dużego kaliber 7,62 z pewnością by nie wystarczył.
Jedzonko samo do nas przyszło - złośliwe szare komórki przypomniały sobie o słowach Elvisa.
Wyłaniająca się spośród drzew sylwetka nie pozostawiła miejsca na wątpliwości. Słoń i to z pewnością dorosły. I z pewnością nie w humorze, o czym świadczyła uniesiona trąba i wydobywający się z pyska wściekły ryk.
Trąbka, puzon i obój naraz. Tak znawcy określali ten dźwięk i Kit, choć do miłośników tych instrumentów nie należał, był w stanie się z tym zgodzić.

Przez ułamek sekundy w pamięci Kita rozbłysły rady Haggarda, wypowiadane ustami Quatermaina. Niestety uniesiona bojowo trąba zasłaniała wrażliwe miejsce na czole słonia, zaś trafienie w oko szarżującej bestii widocznej od przodu było mało prawdopodobne...
Wrzucenie granatu prosto w otwarty pysk żywego czołgu raczej nie wchodziło w grę.
Przysłowie afrykańskie głosiło, że uciekać przed słoniem nie hańba, więc Kit, z nadzieją, że inni również się dostosują, wykonał rozkaz.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 17-09-2008 o 16:14. Powód: Zmiany w wypowiedzi Elvisa
Kerm jest offline  
Stary 18-09-2008, 20:56   #56
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Simone wróciła na Katangę by uzupełnić ekwipunek. Zanim opuściła pokład, wypiła duszkiem blisko litr wody. Wysuszone ostatnim nadużyciem whiskey ciało domagało się zwyczajnie uzupełnienia płynów. Zapowiadał się ciężki dzień, a ona była ewidentnie nie w formie. Ból głowy zaczął co prawda ustępować, ale nadal czuła się osłabiona. Uśmiechnęła się na siłę wchodząc do kajuty Eryka. Jej brat smarował się właśnie obrzydliwą tłustą mazią.
- Wyruszamy? - zapytała i zmarszczyła nos, gdy dobiegła ją nieprzyjemna woń.
Eryk podszedł do niej i bez uprzedzenia zaczął wcierać wazelinę w jej ramiona i barki.
- To pomoże uniknąć odparzeń – poinformował rodzicielskim tonem.
Simone się nawet nie sprzeciwiała. Uśmiechnęła się tylko szerzej i odchyliła koszulę aby ułatwić mu zadanie.
Jako starszy brat zawsze się nią opiekował i mimo, że wyrosła już z wieku dziecięcego, on nadal traktował ją jak podlotka, który nie do końca potrafi sam o siebie zadbać. Był może nazbyt troskliwy, ale w Simone wzbudzało to raczej lekkie rozbawienie niż złość.
- Dobrze poczuć czasem, że komuś na tobie zależy – ta myśl była może banalna ale pokrzepiająca - Dobrze poczuć, że ma się w kimś oparcie.
- Wzięłaś wszystko? Wodę? Jedzenie? Apteczkę?... - Eryk zaczął wymieniać wszystko, co w jego mniemaniu było jej niezbędne, a Simone nie mogła powstrzymać chichotu.
- Tak tatusiu. Wszystko spakowane. Chcesz sprawdzić?
Odwzajemnił jej uśmiech. Zachowywał się odrobinę jak ojciec, który wysyła swoje dziecko na pierwszy obóz harcerski i nie jest pewny, czy to sobie tam poradzi. Trochę to było zabawne, mimo całej powagi otaczającej ich sytuacji.
W pewnym momencie uśmiech zniknął z jego twarzy. Zatrzymał wzrok na wypchanej kieszeni jej wojskowych spodni i wyciągnął stamtąd piersiówkę. Aż tak dobrze ją znał? Cóż, niewykluczone.
- No dobrze - pomyślała - Złapał mnie na gorącym uczynku. Nie ma sensu się tłumaczyć. Wzięłam ją tylko dlatego aby poczuć się trochę pewnej. Taki żelazny zapas w razie nieprzewidzianych okoliczności. Jest tego i tak za mało aby się upić. Po prostu sądziłam, że jeśli nadejdzie poważny kryzys ta odrobina whiskey postawi mnie na jakiś czas na nogi. Zresztą, plan jest już i tak nieaktualny.
Eryk rzucił piersiówkę na swoją koję i wypchnął ją na korytarz.
-To ci chyba nie będzie potrzebne? - Zapytał ale oboje wiedzieli, że nawet nie oczekiwał odpowiedzi.

W drogę ruszyła wyprana z wszelkiego entuzjazmu. Słońce prażyło potwornie, a plecak był stanowczo za ciężki jak na jej drobną budowę. Już po chwili zaczęła czuć jak jego skórzane paski nieprzyjemnie wrzynają się w skórę ramion. Miała nadzieję, że płócienna koszula i mikstura Eryka uchroni ją od zdarcia sobie żywcem naskórka.

Poddała się monotonii marszu. Już po kwadransie czuła, że zaczyna się pocić. Zdała sobie sprawę, że jeśli jeszcze wieczorem na pokładzie Katangi mogła uchodzić za atrakcyjną i uroczą kobietę to teraz jej stan musiał być dość opłakany. Była blada, miała lekko podkrążone oczy, koszula lepiła jej się do ciała i cuchnęła płynem przeciwko owadom. Chyba jej naturalna charyzma postanowiła wziąć sobie wolne. Nie była tylko pewna czy powodem był upał i brak snu, czy fakt, że odmówiła sobie po przebudzeniu regulaminowej szklanki whiskey.

Szła opieszale, co jakiś czas przecierając rękawem mokre czoło. Po pół godzinie marszu miała już wszystkiego kompletnie dość. Zaczęła ciężej oddychać i jedynie kompletny brak sił i resztka dobrych manier powstrzymywały ją od tego, by głośno i siarczyście kląć. Miała nadzieję, że jej niedyspozycja jest raczej chwilowa.
- Tylko dopóki alkohol nie wyparuje z organizmu i nie wskoczę znów na właściwy tryb – powtarzała sobie próbując zachować optymizm.

Gdy na horyzoncie pojawił się afrykański słoń, strach kompletnie ją sparaliżował. Kilkutonowy rozjuszony samiec szarżował wprost na nich w jednym, zdało by się, zamiarze. Serce zaczęło jej mocniej bić, nogi zrobiły się miękkie jak z waty i w pierwszym odruchu odmówiły posłuszeństwa.

Spanikowała. Strach kompletnie odebrał jej zdrowy rozsądek. Nie mogła zdobyć się nawet na to, by przeanalizować na szybko ich własne położenie. Stałaby tak pewnie i dłużej, bezmyślnie wpatrując się przed siebie, gdyby ze szponów odrętwienia nie wyrwał jej chłodny i opanowany głos Eryka.
- Sierżanci w lewo, reszta w prawo! Potem cicho w trawie.

Sekundę później zanurkowała w gęstych wysokich zaroślach i odczołgała się kawałek dalej, by zejść z toru pędzącego zwierzęcia. A później nakryła tylko głowę rękoma i nieświadomie wstrzymała oddech.
 
liliel jest offline  
Stary 19-09-2008, 10:33   #57
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Słowa Padawskyego faktycznie sprawiły, że jego deklaracja została bezcelowa. Po co ma się włóczyć wokół wioski, skoro trop został już odnaleziony? Sam przypuszczał, że wędrująca prawie stuosobowa grupa ludzi, wraz z dobytkiem i żywym inwentarzem zostawiała dość spory ślad. W zasadzie nie dziwił się tubylcom, że odeszli. To co robili napotkanym ludziom Simba, mroziło krew w żyłach, a jasnym było, że rebelianci w pierwszej kolejności będą się posuwać wzdłuż rzeki lub w jej pobliżu. Pewnie tubylcy doszli do wniosku, że w głębi tropikalnego lasu będą mieli więcej szans, tylko jeśli chcieli by uciec przed Simba, dlaczego ni starali się ukryć śladów? „Tysiące pytań i żadnej odpowiedzi…” – pomyślał Anglik.

*****

Wrócili na statek, zgodnie z decyzją von Strachwitza. Tim pomyślał, że to dobra chwila na uzupełnienie ekwipunku w kilka drobiazgów, w które nie zaopatrzył się wcześniej, a teraz przydały by się w dłuższej wędrówce. Do znajdujących się w mocnej, brezentowej podróżnej torbie 3 dwudziesto – nabojowych magazynków do G3 i 2 do Colta, zapałek, latarki, piersiówki i papierosów, dorzucił opakowanie bandaży, dwie pary skarpetek, maleńkie pudełeczko z 5 zastrzykami z morfiny, racje żywnościowe, składany kubek i sztućce, z boku torby przymocował ściągaczami koc i pojemnik z wodą. Ekwipunek starał się dobrać tak, by nie był zbyt ciężki, ale poręczny i przydatny. W dżungli, każde zaniedbanie i pominięty szczegół wracały, wracały i mściły się niemiłosiernie. Pachy i pachwinę i ramiona do których przylegały pasy plecaka zabezpieczył talkiem, może nie była to idealna ochrona, ale zawsze. Już miał wychodzić, kiedy jego wzrok spoczął na leżącym obok łóżka futerale z myśliwskim sztucerem.

Wrócił się w drzwiach z powrotem do wnętrza kajutki. Wyciągnął skórzany futerał na łóżko i wyjął broń. Zważył w rękach pięknie wykonany myśliwski sztucer, ciążył nieprzyjemnie, ważył około 7 kilogramów. Z jednej strony dodatkowy balast, z drugiej broń myśliwska w dżungli spisuje się świetnie, a tam mogą natknąć się na coś więcej niźli rebeliantów Simba, na których zresztą pełno - płaszczowe pociski kalibru .300 magnum także zrobiły by wrażenie. Wreszcie po dłuższym namyśle podjął decyzję. „Wezmę sztucer, to tylko dwa dni, w razie jakichkolwiek komplikacji, zawsze mogę go zostawić w cholerę.”

*****

Zauważył nieco zdziwione spojrzenia wojskowych kiedy wyszedł na pokład z karabinem w ręce i sztucerem na plecach. Pominął to milczeniem, nie miał zamiaru się nikomu tłumaczyć ze swych decyzji, domyślał się, że po kilku godzinach marszu to co teraz miał w bagażu zacznie nieprzyjemnie ciążyć, ale nie takie dystanse pokonywał marszem w piechocie. Szkolenia SAS w Szkocji i północnych Indiach także nie były spacerkami dla mięczaków, więc o to czy podoła się nie obawiał.

Dołączył do grupy i już po chwili znów byli przy wiosce. Von Starchwitz objął dowództwo, jego sierżanci szli za nim. Tim trzymał się nieco z tyłu, szedł obok Africii z którą często zamieniał kilka słów.

Od czasu do czasu zerkał, czy od tropu, którym podążali nie oddzielają się jakieś ślady. Zawsze lepiej było być ubezpieczonym, a nie mógł wiedzieć co też siedzi w głowach tubylców. Główny trop mógł być tylko wabikiem, wiodącym ich wprost w paszczę pułapki, a z tyłu mogło przyjść zdradzieckie uderzenia. Anglik odganiał od siebie te pesymistyczne myśli, strofując się w myślach za popadanie w lekką paranoję. Na szczęście przez kilka godzin wędrówki nie zauważył nic co by potwierdzało jego podejrzenia, a prowadzący ich von Strachwitz znał się na swojej robocie. Pyton domyślał się, że ten Niemiec spędził na wyprawach myśliwskich szmat życia, bo starał się prowadzić ich szybko i sprawnie, a dyspozycje wydawane, przez niego przy kompletowaniu ekwipunku i marszu zdradzały doświadczenie i wiedzę.

*****

Trawa sięgała im prawie do pasa, Timowi wydawało się, że idą w jakimś ogromnym oceanie płowej powodzi, gdzieniegdzie krajobraz ubarwiały rosnące samotnie, lub tworząc małe zagajniki kolczaste akacje.


Pyton zamienił niesiony karabin na sztucer. Jedno go bardzo zadziwiło, sawanna powinna tętnić życiem, a nie zauważył żadnych stad zwierzyny, były tylko nieliczne marabuty w oddali dziobały jakąś padlinę. Coś lub ktoś musiał nieźle przestraszyć grubą zwierzynę, może to pochód tubylców z wioski spowodował masową ucieczkę? Póki co nie dowiedzą się tego.

*****

Soczysta zieleń dżungli, odcinała się wyraźnie od płowo – szarawej trawy sawanny. Przystanęli kilkadziesiąt kroków przed tropikalnym lasem. Tim podziwiał bujną roślinność, mnogość drzew, krzewów, pnączy – oaza bijącego życia. Oaza, która dla śmiałków zapominających o bezpieczeństwie mogła stać się Bramą do piekła, zielonym nagrobkiem ludzkiej Głupoty.


Najpierw poczuł drżenie ziemi pod stopami, potem dołączył trzask łamanych maleńkich drzewek i gałęzi, uniesiona do góry trąba i ryk bojowy nie zwiastowały nic dobrego. Białe ciosy potężnego samca słonia afrykańskiego zalśniły w podzwrotnikowym słońcu. Mimo swej olbrzymiej wagi i pozornej ociężałości, rozwścieczony słoń mógł szarżować dorównując szybkościom koniom. Ten z pochylonym do ataku olbrzymim łbem, otoczonym pióropuszem ogromnych uszu, teraz w pędzie odchylonych do tyłu, biegł wprost na ich grupę. Tim już chciał podnieść sztucer do ramienia, ale w porę poskromił swoją popędliwość. Czaszka słonia z przodu jest tak twarda, że pociski albo zwyczajnie jej nie przebijały albo rykoszetowały. Nabój .300 magnum z jego sztucera z pewnością przebiłby kości czołowe głowy, ale ryzyko rykoszetu było zbyt duże. Wielu doświadczonych myśliwych, w tymi jego ojciec, powtarzali mu, że rozwścieczony słoń jest groźniejszy od lawa, tygrysa czy pantery.


- Sierżanci w lewo, reszta w prawo! Potem cicho w trawie – rozkaz ich przewodnika, był jedynym słusznym rozwiązaniem w tej chwili. Pomimo świetnego węchu i słuchy, słonie dysponowały słabym wzrokiem, tylko w wysokiej trawie mieli szansę się ukryć.

Irlandczyk z Padawskym rzucili się na lewo, a on z kobietami i Strachwitzem na prawo. Ściskał w spoconych dłoniach sztucer, w razie zagrożenia, będzie musiał go użyć. Przed sobą widział tylko sylwetkę pochylonej Narindry, miał nadzieję, że zdezorientowany zwierzak nie ruszy za nimi.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 21-09-2008, 01:06   #58
 
MigdaelETher's Avatar
 
Reputacja: 1 MigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwu
Narindra stała z boku, oparta o reling "Katangi", obserwowała pozostałych członków grupy. Oprócz Timothiego Phytona jak dotąd miała okazję poznać pannę Simone, jej brata Eryka oraz sierżanta Padawskyego. Jedynie O'Connor trzymał się od niej z daleka, pewnie należał do tego typu mężczyzn, którzy w stosunku do kobiet wyznają złota zasadę 3 x K. Jak to zwykł mawiać jej świętej pamięci dziadek "Kinder, Küche, Kirche", tylko do tego powinno ograniczać się życie "prawdziwej" kobiety. Obecność jej i młodej Niemki musiał uważać za nieporozumienie i balast dla reszty grupy. Wzrok Africi zatrzymał się na smukłej sylwetce panny von Strachwitz. Simone zrobiła na niej duże wrażenie. Młoda, pewna siebie, inteligentna pani doktor. Czego ktoś taki mógł szukać w tej zapomnianej przez Boga, rozdartej przez krwawy konflikt, zapadłej dziurze? Dziewczyna nie wyglądał na jedną z tych nawiedzonych, ogarniętych misją niesienia pomocy biednym murzyniątkom lekarek, których kilka Narindra miała okazję spotkać na swej drodze. Większość z nich wytrzymywała miesiąc, góra dwa. Koszmarne warunki i nieustanna konieczność podejmowania wyboru komu pomóc a komu nie, bo dla wszystkich nigdy nie starczało leków, jedzenia i szczepionek, potrafiły złamać nawet najtwardszego zapaleńca. Africa cieszyła się z obecności Simone, dziewczyna była miła, uparta i pewna siebie jednym słowem Narindra odniosła wrażenie, że w pannie von Strachwitz może odnaleźć pokrewną duszę. Dalsza, wspólna podróż z pewnością pozwoli zweryfikować tę opinię. Drobną, jasnowłosą kobietę zasłoniła postawna, męska sylwetka. Eryk, brat Simone, musiał bardzo kochać swoją młodszą siostrzyczkę. Widać to było w każdym jego geście i spojrzeniu. Sprawiło to, że ten postawny, nucący pod nosem mężczyzna o twardych rysach od razu zaskarbił sobie sympatie Narindry. Co prawda sama nie miała rodzeństwa, czego zresztą bardzo żałowała, ale rodzina i najbliżsi byli dla niej zawsze najważniejsi. Dziewczyna uśmiechnęła się na samo wspomnienie miny z jaką Simone mówiła o "starszym bracie". Oj, Eryk chyba nie miał łatwego życia z taką małą siostrzyczką...

Z powrotem zeszli na ląd. Africa poprawiła sztucer przewieszony przez ramię, rzuciła przelotny uśmiech Padawskiemu, który stał przy trapie jeszcze raz wskazują kierunek w którym podążyli mieszkańcy wioski. Mężczyzna bez wątpienia znał się na rzeczy. Ruszyli za przewodnikiem, podążając tropem tubylców.




Dziewczyna szła na końcu pochodu razem z Pythonem, wymieniając zdawkowe uwagi. Słońce prażyło niemiłosiernie, Narindra sięgnęła do pasa i odpięła manierkę. Upiła kilka łuków i z powrotem przytroczyła ją na miejsce. Wszędzie gdzie okiem sięgnąć otaczały ich bujne wypłowiałe od słońca trawy. Gdzieniegdzie samotne drzewa odcinały się soczystą zielenią, niczym wyspy na bezkresnym złotym oceanie. Niebotycznie wysokie baobaby wyciągały swe potężne konary wprost do stojącego w zenicie słońca. Cały czas myślała nad tajemniczą "zarazą" która wygoniła mieszkańców Twimby z ich domów. Pani doktor miała rację, nie natknęli się na żadne zwłoki ani ludzkie ani zwierzęce, absolutnie nic... Czyżby faktycznie miały w tym udział jakieś nadprzyrodzone siły... Africa dobrze wiedziała jacy zabobonni są mieszkańcy czarnego lądu, doskonale pamiętała opowiadane przy ognisku, przez starego Momole opowieści o podstępnych N'gungundu, demonach usiłujących znaleźć sobie siedlisko w sercach dzieci. Na horyzoncie przed nimi zamajaczyła zielona ściana dżungli. Szła zamyślona, co jakiś czas ocierając pod z czoła kiedy nagle do jej uszu dobiegł złowrogi trzask łamanych gałęzi, a potem przeraźliwy ryk. Wprost na nich szarżował rozjuszony słoń.




Sadząc po rozmiarach i pięknych, długich ciosach z pewnością był to samiec. Piękne zwierze, przemknęło przez myśl Narindrze, zanim na komendę zanurkowała w wysoką, wypłowiałą trawę. Co takiego mogło sprowokować lub wystraszyć tego olbrzyma?! Kobieta odczołgała się na bezpieczną odległość i przywarła do ziemi nasłuchując. W ręku ściskała sztucer. Wiedziała, że nie zda się on na wiele ale mimo wszystko dotyk gładkiego metalu działał uspokajająco.
 
__________________
Zagrypiona...dogorywająca:(

Ostatnio edytowane przez MigdaelETher : 21-09-2008 o 10:17.
MigdaelETher jest offline  
Stary 21-09-2008, 10:45   #59
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
Okolice wioski Twimba 16 XI 9.00 - 10.00


Na okrzyk Eryka grupa rozpierzchła się na boki. Choć słonie mają słaby wzrok, jednak zwierzę zarejestrowało nagły ruch i skierowało prosto na sierżantów. Obaj czuli drżenie ziemi gdy król dżungli zbliżał się do nich.
Wdepcze w ziemię. Stratuje - przemknęło obu przez głowę.
Jakby pchnięci jednoczesnym impulsem potoczyli się w dwie rożne strony mając nadzieje, że słoń przemknie pomiędzy nimi, a wysoka trawa skryje ich przed napastnikiem.
Rzeczywiście tak sie stalo. Zwierzę przetoczylo sie w odległosći kilku metrow od nich, tak że czuli jego kwasny zapach. Paddy zobaczył tez coś jeszcze. Prawy bok zwierzęcia pokrywały brunatne smugi z kilku ran. Bezbłednie je rozpoznal. Ktos strzelal do starego samca z Kałasznikowa. Trzy kule utkwiły w jego boku i tylnej nodze, nie czyniac mu co prawda wiekszej krzywdy, ale na pewno doprowadzając do wściekłości. Jak mogł ocenić po kolorze zaschnietej krwi zwierzę postrzelono poprzedniego dnia.
Ile mógl przebyc słoń przez ten czas ? 50 - 60 mil ? Na pewno nie wiecej, a może mniej. To nakazywalo mieć się na bacznosci.





Powoli podnosili się z ziemi otrzepując z traw i kurzu. Jeszcze przez chwilę słyszeli podobny do grzmotów odgłos pędzacego zwierzęcia, potem i ten ucichł.

O'Connor podzielił się tym co zobaczył z von Strachwitzem. Nie była to dobra wiadomośc, choc przeciez od poczatku musieli sie liczyć z obecnościa Simba na tych terenach.



Dżungla 10.00 - 11.00


Powoli wkraczali w dżunglę. Szlak wycięty przez mieszkańców wioski, prowadził prosto, w dodatku skorzystał z niego wcześniej słoń - mimowolnie go poszerzając. Szli więc szybko odrabiając straty do uciekinierów.
Wkrótce dotarli do wąskiego, choć głębokiego na jakieś dwie stopy strumyka. Pochylili sie nad nim uzupełniając zapasy wody.
Tim napełniający manierkę nagle zastygł i powoli podniósł palec do ust nakazując innym milczenie. Delikatny szelest powtórzył sie po chwili. Odgłos przypominał pełznącego człowieka. Jeśli go nie mylił słuch, dzwięk dobiegał z lewa, z odległości okolo 20 metrów, gdzie spory odcinek brzegu strumienia pokrywały gęste paprocie.
 
Arango jest offline  
Stary 21-09-2008, 20:45   #60
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Ku swemu zdumieniu Kit stwierdził, że rozszalały słoń, miast postąpić zgodnie z zasadami i popędzić w kierunku opuszczonej wioski nagle skręcił w ich stronę.

Stratuje - przemknęło Kitowi przez głowę.

Na żadne dłuższe myśli i genialne pomysły nie było czasu. Desperacki skok, godzien uwiecznienia w pieśniach, poezji i na klatkach filmowych usunął Kita tuż sprzed wzniesionej do góry trąby, ale Kit miał wrażenie, że rozpędzone zwierzę niemal otarło się o niego. Wrażenie spotęgowane przez ostry zapach, który dotarł do jego nosa.

Kit, w tempie przynoszącym chwałę jego instruktorom, odczołgał się na bok, by nie znaleźć się na drodze słonia, gdyby ten nagle zmienił zamiar i postanowił wracać tą samą drogą.

Głupie bydle - pomyślał.

Najwyraźniej zwierzę ciężko myślało i nie zorientowało się, że bardziej logiczne byłoby wdeptanie w ziemię liczniejszej grupy. I łatwiej trafić, i zdecydowanie lepszy efekt.
A może słoń uznał nas dwóch za bardziej niebezpiecznych - pomyślał.
W każdym razie nie zamierzał gonić za słoniem i wypytywać o motywy takiego akurat postępowania.
Na szczęście wszystko skończyło się dobrze i to było najważniejsze.

Hałas wywołany przez słonia powoli ścichł w oddali.
Kit wstał, otrzepał się i spojrzał na Patricka:

- Gonito ze słoniem. Super atrakcja - stwierdził z przekąsem. - I to by było na tyle, jeśli chodzi o safari.
- Jesteś cały - pytanie było tylko częściowo retoryczne. Po skoku z plecakiem można było sobie coś uszkodzić. - Ciekawe, co go tak zdenerwowało - dodał.

- Nic sobie nie zrobiłem - powiedział Patrick, obmacując się ciut nerwowo. - Najważniejsze, że piersiówka wytrzymał - dodał z rozjaśnioną twarzą.
- A on - wskazał kierunek, w którym pobiegł słoń - oberwał serię...

Kit pokiwał głową ze zrozumieniem. Gdyby on sam został postrzelony, to też by nie miał humoru. Choć pewnie byłby zdecydowanie mniej ruchliwy.

Pozostali uczestnicy ekspedycji również się podnosili.

- Wszystko OK? - spytał Kit.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172