Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-02-2009, 14:45   #51
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
W pozostałych chatach jakie sprawdzili gdy z holownika zeszły posiłki, nie było lepiej. Belg drżąca ręka wyciągnęła papierosa z paczki spoczywającej w kieszeni na piersi. Dawno już nie widział takiej jatki, nawet akcje pacyfikacyjne nazistów w Brabancji i Luksemburgu jako odwet za partyzantkę Walonów i Flamandów nie były tak krwawe. Choć może były, a to tylko czas zaciera wspomnienia?
Gdyby był trochę mniej opanowany, to zapewne byłby blisko 'odpalenia' sobie papierosa odbezpieczonym pistoletem, na szczęście jasność myślenia uparcie i mozolnie przebijała się na wierzch poprzez emocje i adrenalinę.
Razem z Halderem wracali na holownik, Petrolenko kręcił się po terenie kaźni szturchając martwe ciała i marudząc, że nikt nie uzbroił rybaków. Zapewne ten jeden pistolet zmieniłby wiele, a pogrążona w malarii chora para białych zgotowałaby zapewne napastnikom istne Omaha Beach, podczas ataku na wioskę. Rosjanin zatrzymał się patrząc na holownik i czekając na dalsze rozkazy, jak widać oczekiwanie aby sam błysnął inicjatywą było grubą przesadą.

Głos wzywający martwą zakonnicę wyrwał Lukasa z otępienia do końca. Było w nim tyle rozpaczy i złudnej nadziei, że zaczął się obawiać o stan Włoszki.
Gdy usłyszała o śmierci dzieci, zbladła i jakby chciała się rzucić w stronę którą pokazał jej Niemiec. De Werve stanął jej na drodze nie dając przejść. Próbowała przedostać się siłą, zaczęła się wyrywać, w końcu zrezygnowana zawisła podtrzymywana przez mężczyznę z oczu ciekły jej łzy.
- Chodź - powiedział cicho - Nie patrz..., położysz się.

Gdy przechodzili obok Clementa Lukas zatrzymał się na krótki moment.
- Pythona i Narindy nie ma wśród poległych - odezwał się półgłosem - jeżeli to kanibale, wie pan co to oznacza. W nocy nic nie zrobimy, ale jeżeli chcemy mieć nadzieje na przyjście im z pomocą, to musimy wyruszyć najpóźniej o świcie.
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 02-02-2009, 21:38   #52
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Bez jednego słowa Kit przesiedział podróż powrotną do wioski. Wygodnie rozparty na krzesełku, nie uzewnętrzniał żadnych uczuć. Zdawać by się mogło, że nie obchodzi go los ani pozostawionych w wiosce towarzyszy, ani też mieszkańców owej wioski. Że nie bardzo wierzy w powrót i zemstę ludzi-krokodyli.
Spokojnym na pozór wzrokiem wpatrywał się w to w wodę, to w brzeg, w rzeczywistości jednak wcale taki spokojny nie był.

"Gdybyśmy powiedzieli Clementowi i tym, kto zabijał rybaków. Co by to zmieniło... Wszak Clement nie zdradziłby nikomu treści raportu. Najwyżej śmiałby się serdecznie z naszych przywidzeń..."

I tak dziw brał, że zgadali się o ludziach-potworach, i że Mateusz usłyszał przypadkiem te słowa...

Zaklął w myślach.

Najwyraźniej lepiej niekiedy wyjść na głupców.

Z trudem powstrzymał się przed sięgnięciem po nóż. Z pewnością ostrzenie uspokoiłoby go nieco, jak zawsze, ale reakcje towarzyszy podróży mogłyby być różnorakie. Wolał już, by go wzięli za zimnokrwistego sukinsyna, którego nikt i nic nie obchodzi.

***

Na brzegu było cicho. Zdecydowanie zbyt cicho, jak na tę porę dnia..To mogło świadczyć tylko o jednym. Przybyli zbyt późno.

Porucznik zgoła niepotrzebnie wyrwał się do przodu. Najwyraźniej nie pamiętał zasady, że na zwiad wysyła się najbardziej doświadczonych. Albo ochotników, w stylu Haldera.
Który, oczywiście musiał zacząć się wymądrzać..

- Na twoim miejscu, Halder - powiedział spokojnie Kit - nie wysyłałbym kobiet na niesprawdzony teren.

Zszedł na ląd z odbezpieczoną bronią. Co prawda zasadzka była mało prawdopodobna, ale... Chociaż w zasadzie, przy sile ognia, jaką dysponowali, każda zasadzka byłaby udana. Przynajmniej połowicznie.
Obrzucił wzrokiem łodzie. Na oko wyglądało, że są wszystkie. Brak innych śladów sugerował, że do wioski napastnicy dotarli lądem.


Przyklęknął przy pierwszym z brzegu ciele. Rybak, zabity ciosem włóczni, czy czegoś podobnego. Szerokie, jak by się mogło wydawać, ostrze. A krew była dość świeża.

- Godzina, troszkę więcej - powiedział cicho.

Nie zważając już na inne trupy ruszył w stronę chaty dla gości. W drzwiach niemal zderzył się z de Werve'm. Z twarzy Belga można było odczytać, że widok w środku nie należy do najprzyjemniejszych. Mimo tego wszedł do wnętrza.

Widział już wiele rzeczy. Po tym, co ujrzał na zewnątrz żaden widok nie powinien zrobić na nim wrażenia. Ale nie dziwił się porucznikowi. Ta kobieta, wraz z dzieckiem przybita do ściany...

"Znajdę was, sukinsyny, choćbym miał przeszukać pół Afryki!" - obiecał.

W tej chwili stało się to sprawą osobistą.

Po chwili zabrał się za systematyczne przeszukiwanie chaty. Latarka nie była idealnym źródłem światła, ale pozwoliła na rozwiązanie jednego problemu - ani Narindy, ani Tima w pomieszczeniu nie było.
Jak to często bywa, znalezienie odpowiedzi na jedno pytanie generowało pytania następne.
Co się stało z Narindą i Timem? Zabrano ich? I żadne się nie broniło?
Światło latarki nie wyłowiło żadnych łusek, dziur po kulach. W powietrzu nie było nawet cienia zapachu prochu.
Przespali napad? Narinda, choć słaba, była przytomna. Nie wyglądała na kogoś, kto podda się bez walki. I miała broń pod ręką...
Broni ani bagaży nie było.
Zabrali wszystko i poszli na spacer? Pooglądać dżunglę? Zachód słońca?

Przynajmniej w tej chwili nie można było zdobyć odpowiedzi na te pytania.
Być może rankiem, w pełnym świetle, ponowne przeszukanie chaty da jakieś efekty. Teraz było to mało prawdopodobne.
Jednak trzeba było zrobić jeszcze jedną rzecz.
W żadnym wypadku nie mógł tak zostawić tej kobiety...
Używając wszystkich sił wyszarpnął włócznię. Ostrze opuściło ciało z charakterystycznym dźwiękiem...


Kolejną chatą była chata wodza.
Ten zginął jak mężczyzna, z włócznią w rękach. Niewiele to dało trzem znajdującym się wewnątrz kobietom i gromadce dzieci. Wszyscy zginęli.

"Czemu nie walczyli? Dlaczego wszyscy uciekali, a prawie nikt nie stanął do walki? Przerazili się demonów? Żaden z napastników nie zginął?"

Z takimi ponurymi myślami chodził po wiosce. Wszędzie było tak samo - uciekający mieszkańcy zabijani najczęściej ciosem w plecy, niekiedy noszący wielokrotne rany, jakby napastnicy czerpali radość z samego zabijania. Tylko parę osób - jak wódz - zginęły z bronią w ręku.

- Do rana niczego się nie dowiemy - powiedział w końcu. - Nawet trudno powiedzieć, ilu było napastników i skąd przyszli. Pewnie od strony lądu i otoczyli wioskę. Inaczej ktoś by uciekł.

Oczywiście było możliwe, że ktoś uciekł. I bardzo mało prawdopodobne, żeby zechciał wrócić.

- Po nocy nie mamy co ich szukać. - Nie była to chyba odosobniona opinia.

"Chyba, że Clement ma psa myśliwskiego. I dżipa z napędem na cztery koła... Holownika nie da się przerobić na czołg. Najwyżej na łódź podwodną jednorazowego użytku..."

Wolał się nie dzielić z nikim tymi przemyśleniami. Nie chciałby słyszeć wygłaszanych komentarzy...

- Musimy wszystkich pochować. Zasługują na to. Nie proponuję kopania grobów. Zróbmy solidny stos pogrzebowy. Nie znam co prawda tutejszych obyczajów pogrzebowych, ale ich duchy powinny być zadowolone...

Spojrzał z politowaniem na Silvę
- Pytasz o broń? Co im niby mieliśmy dać? Proce? Mogli zabrać kałasze, które pozostały po kilkunastu Simba. Nie wzięli. A nawet gdyby je mieli... Sądzisz, że sprawa wyglądałaby inaczej?
- Nie gadaj po prostu głupot.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 02-02-2009 o 21:48.
Kerm jest offline  
Stary 02-02-2009, 21:55   #53
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Pożegnała się z Narindą i Timem, zgarnęła swój przyciężki bagaż, powiększając go o bukłak miejscowego samogonu i udała się na pokład Pegasusa.
-Trzymaj się mnie a niepokorny język za zębami. Sprawa się komplikuje, ale jeszcze możemy to przeżyć. Jeśli nikt nie zrobi nic głupiego, da? - Pietrolenko nie był specjalnie milutki, ale po tym monologu jakim go ostatnio poczęstowała i tak aż dziw, że w ogóle z nią rozmawiał.
- Będę się trzymała blisko ciebie i w miarę możliwości postaram się nie robić nic głupiego – odpowiedziała rzeczowo.

Na pokładzie Pegasusa nie mogła znaleźć sobie miejsca. Podeszła wreszcie do opartego o burtę Rosjanina. Cała ta wcześniejsza sytuacja ciążyła jej ewidentnie. Szkoda by było z powodu jej beznadziejnego wybuchu zepsuć sobie relacje z Pietrolenką i stracić sprzed nosa intratny interes. W końcu chodziło, bagatela, o pięćdziesiąt tysięcy dolców. Taka suma by ją ustawiła, przynajmniej na jakiś czas.

- Jurij... - zagadnęła kaprala podając mu swojego Browninga – Ten pistolet zaliczył wczoraj ze mną nieplanowane nurkowanie. Nie chciałabym aby nie wypalił wtedy gdy będę na niego mocno liczyć. Mógłbyś go wyczyścić, sprawdzić? Nie znam się kompletnie na broni. Byłabym ci wdzięczna - usiadła na deskach pokładu i odpaliła papierosa.

Pietrolenko okazał się pomocny, ale nie odwalił za nią całej roboty, na co miała cichą nadzieję. Wziął od niej pistolet, a później pokazał jej jak go rozłożyć i złożyć z powrotem, co szło mu faktycznie zaskakująco szybko i sprawnie. Później musiał powtórzyć czynność jeszcze kilka razy, znacznie wolniej, żeby Simone wszystko pojęła i zapamiętała.
- Teraz ty spróbuj. Warto byś się tego nauczyła - mówił konkretnie. Przez jego głos nie przebijała się ani nuta sympatii ani też skrywanej urazy.

Simone faktycznie zabrała się za czyszczenie pistoletu. Przynajmniej miała chwilowo jakieś zajęcie i oderwała myśli od jedynego tematu, który kłębił jej się w głowie – od Eryka. Samo czyszczenie wychodziło jej raczej marnie, trochę się też ociągała i nie przejawiała specjalnego entuzjazmu.

Wybacz mi, że tak na ciebie wcześniej naskoczyłam - przerwała wiszącą między nimi ciszę. - Prowokowałam cię przez cały czas a później byłam wielce zaskoczona, że ci nerwy puściły. Ja... nie myślę teraz do końca racjonalnie. Wiesz, wczoraj zginął mój brat, wspominałam ci chyba o tym. Pieprzony Simba zastrzelił go na miejscu. Eryk był moją jedyną bliską rodziną. Matka zginęła w 45-tym, ojciec był najemnikiem jak mój brat i tak samo jak on skończył parę lat temu. Z kulką w głowie na jakimś pieprzonym afrykańskim zadupiu... - westchnęła ciężko. - Wiesz jakie to uczucie? Człowiek jest lekarzem, całe życie pomaga obcym ludziom, a kiedy dochodzi co do czego nie może pomóc osobie, na której najbardziej mu zależy... Ta kurewska bezsilność mnie dobiła, dosłownie wgniotła w ziemię jak robaka przydeptanego podeszwą. To przez to zrobiłam się drażliwa i wszystkich się czepiam. Czasem mam wrażenie, że moje życie w ogóle ode mnie nie zależy. Dotykają mnie same tragedie, wszystko toczy się swoim rytmem a ja jestem tylko biernym obserwatorem. Kolejny cios, a nikt nawet nie zapyta mnie o zdanie... Tak jak Eryk. Po prostu zginął i w dupie ma jak ja się teraz czuję. Zostawił mnie, głupi sukinsyn... - odwróciła wzrok żeby nie zauważył jak oczy zaszły jej łzami. Zaraz się jednak opanowała, i gdy znów zaczęła mówić głos jej nawet nie drżał.

- Byłam wredna, prawda? Skończyłam z wyróżnieniem medycynę na Sorbonie a czasem zachowuję się jak lekkomyślny szczeniak. We łbie mi się zupełnie popierdoliło. Co to w ogóle był za pomysł, żeby się przed tobą rozbierać – zaśmiała się nagle gdy dotarł do niej idiotyzm sytuacji, przed jaką go postawiła. - Myślałam, że poczuję się lepiej jeśli ty... no wiesz... jeśli mnie... - urwała zakłopotana - Zresztą, nieważne. Po prostu przepraszam – jeszcze przez chwilę się śmiała, ale w końcu zrezygnowana spuściła wzrok.

- Sprawdź ten pistolet Jurij. Pewnie nie wyczyściłam go jak na profesjonalistę przystało, ale nie musi być czysty jak cholerna sala chirurgiczna Wystarczy mi, że będzie po prostu strzelał.

Wyjęła jeszcze z plecaka dwa magazynki do FN FALA i podsunęła w jego stronę.
- Aha. Amunicji chyba nigdy dość? Weź. To po Eryku – wyjaśniła. – Skoro nie żyje pewnie nie będzie miał nic przeciwko temu, że ci je oddam. Mnie na nic się nie przydadzą.

* * *

Słowa Mateusza były niepokojące. Nagle Simone poczuła jakby przejrzała na oczy i to co zobaczyła wybitnie jej się nie spodobało. Ależ byli beznadziejnymi głupcami... Nic nie powiedziała postanowiwszy czekać na rozwój wydarzeń. Może przedwcześnie się zamartwiali. Może w wiosce nic się nie wydarzyło?

Złowróżbna cisza i kompletnie ciemności były jednak bardzo wymowne. Uzbrojeni mężczyźni chcieli zjeść na ląd a ona miała im towarzyszyć. Polecenie Niemca Simone skwitowała zdawkowym skinieniem głowy i ruszyła za najemnikami. Brownina zetknęła za pasek a przez ramię przewiesiła torbę lekarską. Miała nadzieję, że będzie w ogóle po co ją otwierać.

Obeszła całą wioskę i sprawdziła wszystkie ciała, u nikogo jednak nie wyczuła choćby śladu pulsu. Parę razy zaklęła pod nosem w wyrazie złości i niemocy. Wojskowi zakończyli rozpoznanie i okazało się, że bezpośredniego zagrożenia nie ma. Obejrzała jeszcze chatę, w której zostawili Narindę i Tima. Leżały tam jakieś zwłoki mieszkańców wioski, ale po białych nie było śladu.

Simone podeszła do pozostałych aby podzielić się swoimi przemyśleniami, uprzednio zapalając nerwowo papierosa. Nie wyglądała co prawda na wstrząśniętą. Wszystko co najgorsze już jej się przytrafiło. Może to było niezwykle samolubne, ale nawet wioska pełna zwłok była niczym w porównaniu z uczuciem, jakie opętało ją po śmierci brata.
Zresztą, trupy nigdy ją nie przerażały. Przez kilka lat praktykowania w tym zawodzie zdążyła zaznajomić się ze śmiercią, a widok krwi i wypadających z ciała wnętrzności nie był dla niej niczym nadzwyczajnym. Dla jednych makabryczny widok, dla niej akurat chleb powszedni.

- Spierdoliliśmy to i nie ma się co usprawiedliwiać - przez moment zawiesiła wzrok na O'Connorze i Padawskim, ale zaraz wbiła go w ziemię - Myśleliśmy, że za sprawą stoją ataki dzikich zwierząt, że ta jedna strzelanina na rzece załatwi sprawę. Myśleliśmy... Nie wiem, co my sobie kurwa wyobrażaliśmy! – Przez moment znów puściły jej nerwy. Ze złością rzuciła papierosa na ziemię i przydepnęła go, zajadle międląc podeszwą.

- Morcinek wysłał nas tutaj aby tubylcy wznowili połowy i wojsko było na powrót zaopatrywane w żywność. Mieliśmy sprawdzić trzy wioski. Wszystkie leżą na tyle blisko siebie, że prawdopodobnie źródłem problemów wszystkich trzech byli ci cholerni kanibale. Trzeba to plemię doścignąć i wybić, bo w przeciwnym razie wezmą się za dwie pozostałe wioski i dostawy żywności ustaną już zupełnie. I oczywiście jest jeszcze sprawa Tima i Narindy. Dlaczego wybili w pień wszystkich tubylców a ich wzięli ze sobą? Może myślę zbyt optymistycznie, ale zakładam, że oni żyją i zabrali ich w jakimś konkretnym celu. Pytanie w jakim...

- Mateuszu - zwróciła się do ciemnoskórego mężczyzny - skoro jesteś taki obeznany w temacie tych Zulusów, może przychodzi ci do głowy jakiś powód, dlaczego mieliby pojmać żywcem dwóch białych ludzi?

- Kiedy budzono wodnego bawoła – Murzyn odpowiadał trochę chaotycznie – to znaczy, kiedy rozpoczynała się krwawa zemsta oni zawsze zabijali. Nigdy nikogo nie porywali.

- Musimy więc pomyśleć chwilę moi drodzy. Dlaczego zabrali ze sobą dwójkę białych? Jaki mieli w tym cel? Przypuszczali, że będziemy ich chcieli odbić? Szykują zasadzkę? Ale raczej nie mogli wiedzieć, że w ogóle wrócimy. O co więc chodzi?
- I kolejne pytanie, które się nasuwa. Dlaczego Tim i Narinda się nie bronili? Mieli broń, a Tim umiał się nią całkiem sprawnie posługiwać. Dlaczego więc nie strzelali? Ani w chacie, ani obok niej nie ma ani jednej łuski po pocisku. To nielogiczne.

Przez chwilę paliła papierosa nic więcej nie mówiąc. Znów odezwały się w niej wyrzuty sumienia. Spieprzyli całą sprawę i teraz są odpowiedzialni za śmierć tych ludzi.
Pójdziesz za to do piekła Simone – pomyślała. - Przyłożyłaś rękę do śmierci tych ludzi i będziesz się za to smażyć... I nawet się nie łudź, że będzie ci to oszczędzone.

Nerwowo zaplotła palce we włosy rozczesując splątane jasne pasma. Ileż by dała by być w tej chwili gdzieś indziej. Pieprzona Afryka... Simone miała dość tej bezwzględnej dziwki. Wyrwać się stąd i przez resztę życia trzymać od niej jak najdalej – ta myśl zdominowała przez chwilę wszystko inne.

- Trupy zaczynają zdradzać ślady stężenia pośmiertnego, co oznacza, że do masakry doszło jakieś dwie godziny temu - kontynuowała po chwili – Ci rzeźnicy nie mogą być daleko.

- Pasowałoby zająć się tą sprawą, wyeliminować problem nękający przyrzeczne wioski, tak jak zalecił nam pierwotnie major Morcinek. Mówię „my” panowie, ale oczywiście mam na myśli was, bo ja się nie będę zasadniczo pchała na pierwszą linię ognia. Wszystko więc w sumie zależy od was. Ja tylko głośno myślę.
- Aha, i pozostaje jeszcze jeden dylemat. Skoro jesteśmy niejako urlopowani to czy w ogóle powinniśmy kontynuować wykonywanie rozkazów Morcinka i podążyć śladem tych cholernych dzikusów? Decydujcie. Ja się po prostu podporządkuję. Skoro nie jesteśmy już regularnym wojskiem kto w ogóle będzie zarządzał tym burdelem? Zachowujecie hierarchię wojskową czy poddacie to pod jakieś głosowanie?

- Przemyślmy sprawę, a w między czasie przyzwoitość nakazuje zająć się zwłokami. Proponuję je spalić. Za dużo czasu zajęłoby nam pochowanie ich wszystkich w ziemi. Można by ich przenieść do jednej z chaty i wszystko puścić z dymem, jak mówił Padawsky. Oczywiście jeśli plemię kanibali jest jeszcze gdzieś w pobliżu mogą to zauważyć, dlatego jeśli faktycznie zdecydujemy się wyruszyć, ciała uprzątniemy raczej jak wrócimy. O ile wrócimy oczywiście – ostatnie zdanie dodała już raczej do siebie i znów zapaliła papierosa. Ten cholerny nałóg miał jedną zaletę. Uspokajał ją. A nerwy miała z każdym dniem coraz bardziej zszargane.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 02-02-2009 o 23:53.
liliel jest offline  
Stary 03-02-2009, 11:45   #54
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Jeśli ktoś miał jakikolwiek wątpliwości, że rasa aryjska jest dominująca, to Simone w kilku dosadnych zdaniach rozwiała te wątpliwości.
Halder słuchał jej z rosnącym podziwem. Krew grafów von Strachwitz dała o sobie znać.
- To prawda. – stwierdził kiwając głową.
- Wszyscy wiemy, ze przydział stopni był zupełnie przypadkowy i w ogóle nie oparty o kwalifikacje i predyspozycje do dowodzenia. Prawdą jest również, że nie jesteśmy oddziałem regularnej armii i raczej nie potrzebujemy dowódcy, a przywódcy. Większość decyzji będziemy podejmowali wspólnie. Każdy z nas ma inne umiejętności, ale w sytuacjach kryzysowych takich jak na przykład zabezpieczenie terenu, czy dowodzenie atakiem lub obroną musi być jeden ośrodek decyzyjny.
Skłonił się lekko w stronę de Werva :
- Z całym szacunkiem dla Pana porucznika, ale piloci średnio się nadają na dowodzenia oddziałami lądowymi.
Przez jego twarz przebiegł ledwo dostrzegalny uśmiech. Może to i nie była najlepsza okoliczność do przejęcia władzy, ale równie dobra jak każda inna.
- Mam doświadczenie w dowodzeniu oddziałem w liczebności drużyny podczas walk w mieście i na pustyni, choć taktyki walki w dżungli dopiero się uczę. Zgłaszam akces do przejęcia dowodzenia. Jeśli jednak zgłosi się ktoś o wyższych kwalifikacjach i zostanie zaakceptowany przez większość … podporządkuję się.
Spojrzał po najemnikach.
- Czy któryś z Panów ma inne propozycję ?
Tak. Zdecydowanie rasa aryjska była dominująca.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 03-02-2009, 16:45   #55
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
- Leżą tam. Przykro mi Panno Torecci.

Znaczenie tych słów nie od razu dotarło do Włoszki. Rozszerzonymi ze zdumienia oczyma wpatrywała się w Niemca, który niemal zupełnie beznamiętnie oznajmił jej śmierć najbliższych.
Nie żyją. Zabiła ich… swoją bezsensowną decyzją.
Jak ogłuszona ruszyła w stronę, którą wskazał. Drogę zagrodził jej Belg. Próbowała go ominąć, nawet nań nie patrząc. Silny uścisk osadził ją w miejscu. Spróbowała się wyrwać. Bezskutecznie. Jeszcze raz… Szamotała się uporczywie w jego ramionach. Kiedy tłukła pięściami w pierś mężczyzny, łzy całkowicie zamazały jej pole widzenia. Przez moment bezradnie łkała, tuląc się do Lukasa, jak gdyby mógł jej pomóc. Po prostu nie mogła przestać płakać.

- Chodź. Nie patrz… położysz się.

Wiedziała, że ma rację, że nie powinna tego oglądać, ale jakaś część młodej lekarki nie chciała porzucić nadziei. Może to wcale nie oni? Przecież było tak ciemno. A poza tym żaden z mężczyzn nie znał dzieciaków na tyle, by nie móc się pomylić. Co, jeśli one żyją jeszcze, a ona nie przyjdzie po nie? Zostawi je w takiej sytuacji, tylko dlatego, że poddała się swojej słabości? Że uległa swojemu strachowi.

- Nie, Lukas. Proszę. Może… może Halder się pomylił? Ja muszę wiedzieć. Muszę – szeptała nieskładnie, wciąć kryjąc się w objęciach de Werve’a. Świadomość groteskowości sytuacji pogarszała sprawę – ten sam mężczyzna, z którym nie tak znów dawno dawała upust swej żądzy, tulił ją teraz i uspokajał jak dzieciaka.
- Naprawdę. Zaprowadź mnie tam, dobrze? – Łzy wprawdzie przestały lecieć bo jej smagłych policzkach, ale tembr głosu sugerował, że dziewczyna znajduje się na granicy histerii.

*

- To nie one! To… nie są moje dzieci…One żyją, muszą być gdzieś tu…

Zaiste, żadne z leżących wokół nieżywej już Marii dzieci nie należało do dawnych wychowanków Sophie.
Nie zważając na brak taktu, podeszła chwiejnie do grupy uparcie o czymś dyskutujących mężczyzn. Na jej twarzy malował się szok. W głosie słyszalne było pewne gorączkowe ponaglenie.
- Musimy znaleźć dzieci. Żadne z tamtych nie przybyło tu z nami z misji. Proszę, pomóżcie mi je odszukać!
 
hija jest offline  
Stary 03-02-2009, 16:59   #56
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Kit skrzywił się.
Żądza władzy wychodziła z Haldera uszami.
I najlepiej było ukrócić jego zapędy w tym momencie, zanim jego megalomania uniemożliwi jakąkolwiek współpracę.
Napoleon też był kapralem. Podobnie jak Hitler. Ciekawe, na kim wzoruje się Halder...

- Rzecz jasna mam inną propozycję. - Kit uśmiechnął się kpiąco.

- To nie spotkanie zarządu spółki, by potrzebna była jakakolwiek akceptacja - stwierdził. - To wojna, tyle tylko, że jej bardziej paskudna i mniej cywilizowana wersja. W armii, z której przed chwilą nas urlopowano, nie dawano stopni za piękne oczy lub eleganckie strzelanie kopytami.

"Albo za przerost ambicji lub wysokie mniemanie o sobie" - dorzucił w myślach.

- Każdy z nas dostał je za wcześniejsze osiągnięcia czy doświadczenie.

- Dowództwo powinien objąć ten, kto doświadczenie ma największe. Nie będę się licytować wymienianiem miejsc, gdzie to nie walczyłem. Patrick O'Connor - Kit wskazał głową drugiego z sierżantów - ma nade mną tę przewagę, że zna Afrykę. Ten kawałek Afryki - podkreślił. - Jeśli zatem porucznik de Werve, pilot, jak to stwierdzono, nie będzie miał ochoty dowodzić, to właśnie Patrick powinien objąć dowództwo w owych krytycznych sytuacjach. Oraz spornych.

Mówiłby dalej, gdyby nie przerwała mu doktor Torreci, która zjawiła się z informacją o dzieciach.

"Albo prowiant na drogę, albo przyszli janczarowie" - pomyślał ponuro, starannie ukrywając tę myśl.

- Skoro świt ruszymy za porywaczami, panno Torecci - powiedział, starając się mówić uspokajającym tonem. - Wcześniej nie da rady. I jeśli... jak tylko ich dopadniemy, to uwolnimy wszystkich...

Dopaść ich dopadną. Prędzej czy później
Co się stanie z Timem, Narindą i dziećmi, to już całkiem inna historia...
 
Kerm jest offline  
Stary 03-02-2009, 18:01   #57
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
- Znajdziemy je, nie martw się - powiedział starając się włożyć w to tyle pewności ile umiał, w tej chwili najważniejsze byłoby aby ją uspokoić. Gdyby zapragnęła tu i teraz pizzy z anchois z lampką chianti też powiedziałby "Za chwilę, kelner jest już w drodze". Szok należy zwalczać powoli. Uważnie obserwował Włoszkę szukając czegoś w jej oczach świadczącego o utracie kontaktu z rzeczywistością, ale najwidoczniej desperacka chęć uratowania dzieci (gdziekolwiek by nie były) wygrzebały ją z odmętów rozpaczy często graniczącej z szaleństwem.
Swoją droga zdziwił się pomyłką. Ciemność rozjaśniana tylko reflektorami i odległość mogły tłumaczyć mylne rozpoznanie maluchów z misji kilkorgu tutejszych dzieci, ale... to było jakieś nierzeczywiste. Białemu często ciężko wychwycić różnice rysów twarzy u innych ras, jeżeli nie są nadmiernie uwidocznione, oraz kontakt ograniczał się do dnia czy dwóch (co mogło tłumaczyć pomyłkę Lukasa). Belg zastanawiał się jednak czy to naprawdę nie te same dzieci, a Sophie być może tylko wmawia sobie, że to tutejsze, że oszukuje to co wie widząc martwe ciałka... to nie świadczyłoby najlepiej o jej stanie psychicznym.
Wypieki na twarzy i pewność w oczach przynajmniej na chwilę przegoniły te myśli. Nie puścił jej, wciąż otaczał ją ramieniem dając oparcie i czerpiąc je z jej bliskości. Był koszmarnie zmęczony.

- Marcus... - odezwał się gdy Niemiec zaproponował ustalenie dowództwa. - Za przeproszeniem i wybaczeniem pań, mam w dupie kto tu będzie dowodził. Ja zostałem poddany remobilizacji tylko po to bym mógł pilotować tą kupę złomu, która nazwali szumnie transportowcem. Choć walczyłem, a czasem dowodziłem pododdziałami przeciw Twoim krajanom - uśmiechnął się lekko - gdy Ty (bez obrazy) zapewne uczyłeś się alfabetu, nie mam ani doświadczenia ani umiejętności ani ochoty babrać się w tym... - nie dokończył - Zresztą i tak jestem urlopowany, a termin mojego angażu kończy się za kilka dni - Zapalił papierosa.
- Zgadzam się z Padawskim, skoro O'Connor jest najbardziej doświadczony, to niech przejmuje dowodzenie. Zresztą i tak wyłączając mnie i kapitana Clementa jest najwyższy stopniem. Jak mamy znaleźć napastników i odbić uprowadzonych, to...
- Macie inne rozkazy - przerwał Clement wyraźnie zdenerwowany - Nie wiadomo też czy ta dwójka została porwana. Powinniście ruszać w górę rzeki i...
- Jesteśmy urlopowani - syknął De Werve - a ja mam rozkazy nie z dowództwa, ale od rządu Królestwa Belgii skonsultowane z ONZ: zapewnić pomoc każdemu białemu w tym piekle. Nie obchodzi mnie szukanie jakiejś łajby dziesiątki mil dalej, skoro tu mamy sytuacje jaka wynikła. Na Boga, mam gdzieś w SORCOUFie syna, myśli pan że na rękę mi latać po dżungli za kanibalami zamiast starać się dostać bliżej Stanleyville?! - przez chwilę wydawało się że ma zamiar rzucić się na Clementa. Mieszanka stresu i wściekłości nagromadzonej od momentu gdy oberwali w czasie lotu i jasnym się stało, że dotarcie do SORCOUFu staje się wątpliwe, przez tą krótką chwilę szukały ujścia.
- Nie mogę do końca zgodzić się z panną von Strachwitz. Jeżeli to kanibale, to motyw uprowadzenia Narindy i Tima, może wydawać się logiczny. Szczególnie Zulusi mają rozbudowany system kultu siły i wojowniczości, zostali przez Was, 'Białych' krwawo poskromieni. Pokazaliście, że choć mogą mordować bezkarnie tubylców, biały jest silniejszy. Jeżeli ich porwano, tą dwójkę zapewne czekają rytualne męki zakończone... - nie dokończył, wszyscy chyba wiedzieli co chce powiedzieć, a obrzydzenie nie pozwoliło mu wypluć tych słów.

- Jeżeli znajdziemy jakieś ślady po napastnikach powinniśmy iść ich tropem, jednak nie możemy tego uczynić bez współpracy z panem kapitanie Clement. Jeżeli "Pegasus" odpłynie zostaniemy tu uziemieni czy nam się uda czy nie. Proszę, niech pan da nam trochę czasu na próbę odbicia pojmanych.
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 03-02-2009 o 18:08.
Leoncoeur jest offline  
Stary 03-02-2009, 23:36   #58
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Zdecydowanie słowa de Werve'a kłóciły się z najlepszymi tradycjami wojskowości.
Brzmiały prawie jak bunt.
Z tym jednak, że Kit uważał, że porucznik ma dużo racji. O czym, na razie, nie zamierzał mówić,
Powoli jednak zaczęła go zastanawiać jedna rzecz - jakim cudem z wioski zniknęły akurat osoby, które z wioską nie miały nic wspólnego.
Czyżby napastnicy mieli czas i ochotę na przebieranie wśród ofiar? Jakim cudem w szale mordowania rozpoznaliby parę dzieci, niewiele lub wcale nie różniących się od tutejszych? Wszak nie przeprowadzaliby żadnych rozmów...
Może jednak Narinda i Tim wydostali się z wioski przed pogromem.
Co prawda do tego pomysłu nie pasowała Maria, ale... Może i w tym wypadku znalazłoby się jakieś wyjaśnienie. Kiedyś...

- Kapitanie. - Kit postanowił zdradzić nurtujące wątpliwości. - Czy mógłby pan sprawdzić, za pomocą swojej magicznej maszynki, czy czasem jakaś łódź nie przypłynęła niespodziewanie i nie zabrała naszych chorych towarzyszy i dzieci?
- To dość dziwne, by akurat 'obcy' - zaakcentował to słowo - przepadli bez wieści - dodał, by owe wątpliwości wyjaśnić.

- Poza tym - ściszył głos, że tylko Clement go słyszał; było to może i nieuprzejme, ale ze względu na tematykę lepiej było, by panie tego nie słyszały - nawet jeśli... - nie dokończył, by wypowiedziane słowa nie spełniły się czasem - wkrótce zgłodnieją. Dokąd się skierują, jeśli nie ku najbliższym wioskom? Wątpię, by zaczęli polować na Simba, mając pod ręką łatwiejszy cel.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 04-02-2009 o 09:23.
Kerm jest offline  
Stary 04-02-2009, 01:18   #59
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Patrzyła w wodę. Nie szukała samotności, ale jakoś trudno było im się zbić w kupę, stworzyć coś w rodzaju całości. Wcześniej rozmawiała z Sophie, ale tylko nakręcały wzajemnie swój niepokój o dzieci i wątpliwości czy postąpiły słusznie. Obie, bo młoda lekarka miotała się po podjęciu w dwadzieścia minut trudnej decyzji o rozłące z dziećmi a i sama Anka zastanawiała się, czy pozostanie z maluchami nie było najlepszym i najpożyteczniejszym uczynkiem, jaki mogła teraz zrobić. Ich rozmowy skupiały się więc wokół niepokoju o los podopiecznych Sophie i aby dać odpocząć skołatanym myślom rozeszły się na małej przestrzeni pokładu.

Stała więc oparta o burtę. I rozmyślała.

Niepokoił ją cel tej wyprawy, która nagle zmieniła się w ekspedycję poszukiwawczą i nie wydawała się wcale zbliżać do serca rebelii - do jej domu. I niepokoił ją Halder, a może raczej własny do Niemca stosunek.

I wtedy Halder podszedł do niej.
Najpierw nie podniosła głowy. Cieszyła się z jego towarzystwa bardziej niż chciała się do tego przyznać. Nie chciała żeby zdradziło ją spojrzenie. No i nie miała pojęcia, co mogłaby powiedzieć, żeby nie powiększyć swojego zażenowania.
Całkowicie zaskoczył ją deklaracją pomocy.
- Dziękuję. To bardzo miłe z Twojej strony – zmieszana podziękowała mu jak za podanie płaszcza
- Muszę tam dotrzeć – przytaknęła jeszcze. Teraz już na niego patrzyła. Stłumiła nachalną potrzebę bliskości. Chęć dotknięcia chociaż policzka. Splotła z tyłu ręce.
- Wiesz ja się nie gniewam. Myślę nawet, że to trochę dziwne - zabiłam wczoraj człowieka, a nie odważyłam się z Tobą kochać. – Zaczerwieniła się, ale nie odwróciła wzroku.
- Nie umiem jeszcze sobie tego wszystkiego poukładać. Śmierci tej dwójki dzieci. Na moich oczach. I najemników: Wilka, Dzika, Egona i tego młodego… Podkarpackiego.
- Sami Polacy. Zauważyłeś?

Potem po raz drugi ją zaskoczył pytaniem o jej rodzinę. Wiedziała, że mówienie na temat, o którym usilnie od miesięcy starała się nawet nie myśleć, ograniczając się do poszukiwań, a potem prób dotarcia do domu, może nie być najlepszym pomysłem. Ale nie chciała urazić Marcusa. Jednak kiedy zaczęła opowiadać, okazało się, że za długo tłumione słowa same wyskakują jej z gardła.
- Są wspaniali. Na swój kolonialny sposób. Nie jesteśmy nowoczesnymi ludźmi – mówiła uśmiechając się do własnych wspomnień - Mieszkamy tu od 1850. My, czyli Bielańscy – roześmiała się – Wiesz, to głupie, ale nadal nie umiem przedstawić się bez takiego ukłucia dumy. Z nazwiska i rodziny. Tak chyba będzie zawsze. Zresztą żebyś mógł zobaczyć nasz dom. To najpiękniejszy majątek w okolicy. Nie przesadzam wcale. Mama potrafi o to zadbać.
- Ojciec jest wesoły, wręcz rubaszny a wygląda jak Piłsudski. Taki polski marszałek. Sprzed wojny. Mama znowu to prawdziwa dama, osoba, która nigdy w życiu nie podniosła głosu, nie założyła spodni i nie usiadła do śniadania w szlafroku…
Rozpłakała się nagle, niespodziewanie dla samej siebie i potem nie wiedziała czy to ona - niegodna córka swojej matki, rzuciła mu się w ramiona, czy może to Halder ją przytulił.

***

Przy obiedzie atmosfera zaczęła się odprężać łudząc spokojem niegdysiejszego świata. Jakby nie wszystko było stracone póki dawne Kongo mieszka w ich duszach. I wtedy wypłynęły wieści o ludziach krokodylach. I zawrócili.

***

Dopłynęli. Stała niedaleko Sophie. Stała obok, gdy ta krzyczała i gdy Halder powiedział „leżą tam”. Nie płakała. Razem z Włoszką podeszła do ciała Marii i dzieci, które nie były tymi dziećmi. Cały czas trzymała oburącz pistolet. Patrzyła na inne ciała porozrzucane wszędzie wokół. Odruchowo przyklękła przy kilkunastolatku, który wyglądał zbyt spokojnie, jakby spał. Oczywiście nie wyczuła pulsu.
Czuła się bardzo spokojna. Chodziła po wiosce wolno, nie oddalając się od najemników i chłonęła wyłaniające się z mroku obrazy. Wwiercały jej się w pamięć.
Wszystkim rządził przypadek. Przypadkiem nie było jej w domu, gdy wybuchła rewolta, przypadkiem nie zginęła w misji trafiona kulą lub pociskiem moździerza, przypadkiem nie została tutaj z Marią. Nie wpływała już na swoje życie. Wszystkim zawładnęła wojna. Chaos.
De profondis clamavi ad te, Domine.
Jaką próbę przeszła Maria, co może zostanie chociaż błogosławioną jeśli się siostry salezjanki postarają, a sprawa afrykańska znajdzie swoje pięć minut na europejskiej wokandzie? Dlaczego musiały umrzeć te dzieci, cała wioska zwyczajnych ludzi?
Każde pokolenie ma swoją wojnę. Ta jest moja.
Sophie chciała działać.
Anka przyłapała się na tym, że wszystko odbiera jak daleki szum. Coś o tym, kto dowodzi, o rozkazach Clementa.
Mogłaby spróbować poszukać rano śladów zaginionych dzieci. Nie jest w tym wybitna, ale polowała i chodziła już po dżungli. I Mateusz może wie coś konkretnego o tym plemieniu. Mogłaby to zrobić nawet sama.
Nie ma, co się oszukiwać. Nie ma żadnego domu, odbiło jej z tym powrotem do Stanley. W sumie wszystko jedno gdzie się umrze, może nawet wszystko jedno jak.
 
Hellian jest offline  
Stary 04-02-2009, 10:44   #60
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Jeszcze wtedy, na statku, nie miał szczególnej ochoty by rozmawiać z Simone. Nie więcej niż było trzeba. Zdawało się, że tak wybuchowej kobiecie wystarczy kilka mniej wyważonych słów, by wściekła się i zwyzywała. Przynajmniej przez chwilę mu się tak zdawało, gdyż potem opowiedziała swoją historię. Pietrolenko dopowiedział sobie resztę sam. Spojrzał na nią tylko poważnie, z czymś co mogłoby być nawet współczuciem. Ale nie chciał go okazać zbyt wiele takiej osobie jak Simone, zbyt niezależnej i twardej. A może to były tylko pozory? Odezwał się do niej dopiero, gdy skończyła i odwróciła wzrok.
-Przeprosiny przyjęte, jeśli przywiązujesz wagę do słów. Teraz rozumiem, czemu najemników masz za kretynów.
Nie powiedział więcej, za to wziął od niej pistolet. Rozłożył w kilka chwil, przyglądając się poszczególnym elementom. Było nieźle, przynajmniej jeśli chodzi o możliwości takiego browninga. Złożył go ponownie i załadował, podając go Simone.

-W broni najważniejsze jest nie to, by nie rozsadziło lufy. Wtedy rykoszet może nawet zabić strzelca. Nie jest to częste, ale zdarza się. Właśnie dlatego żałuję, że zamiast FAL-a nie mogę mieć AK-47, broni która strzela nawet rozjechana czołgiem i z zapchaną lufą. Weź ten pistolet, sprawdzimy czy woda mu nie zaszkodziła.
Wcisnął jej go w dłonie i kazał wycelować w rzekę. Lekko uniósł jej ręce, gdy celowała, pokazał jak odbezpieczyć i jak celować.
-Miejmy nadzieję, że nie będziesz musiała go użyć. Ale czasem warto nacisnąć ten spust, niż zginąć. Spróbuj.
Stał za nią, trzymając jej dłonie. W końcu nacisnęła spust, rozległ się huk i kula z pluskiem uderzyła w wodę kilkanaście metrów obok statku. Potem zabrał jej broń i zabezpieczył, oddając jej po chwili. Uśmiechnął się do niej.
-Twarda jesteś, Simone. Albo tylko taką udajesz. Mam tylko nadzieję, że coś nie pęknie w złej chwili. Seks jest jak alkohol. Po jakimś czasie przychodzi kac. Są ponoć lepsze metody.

***

Już tam, w wiosce, Pietrolenko nie przyłączał się długo do tej ogólnej dyskusji. Patrzył tylko z jednej twarzy na drugą, zastanawiając się, na jak wielkich idiotów skierowało go przeznaczenie. W chwili obecnej uważał, że na całkowitych. Rozumiał jeszcze chęć kobiet do szukania dzieci. To były naturalne odruchy cywilów. Ale najemnicy, którzy z krzykiem "Urra" na ustach mieli zamiar wbiec do dżungli w pogoni za tutejszymi dzikusami? Przez chwilę zastanawiał się nawet, czy ktoś sobie tu z niego okrutnie nie kpi. W końcu nie wytrzymał, podchodząc do pozostałych.

-Czy wy kiedyś widzieliście, działaliście w dżungli? Tutejsi potrafią po niej biegać, wszyscy inni muszą wycinać sobie drogę maczetami. Chcecie iść za kanibalami, czy kim oni byli, wejść w środek kongijskiej dżungli i liczyć, że ich jakiś przypadkiem znajdziecie? Idźcie. Beze mnie. Walczyłem w dżungli przez kilka lat, chociaż na innej półkuli. Bez przewodnika nie ma się szans najmniejszych, z przewodnikiem jest szansa, że się wyjdzie z niej cało. Ślady? Chcecie złamanych gałązek szukać?
Spytał retorycznie, wciąż z tym samym niedowierzaniem na twarzy. Mówił jednak spokojnym, chociaż silnym głosem.
-Możemy poszukać w okolicy, ale nie wiem jak odróżnicie jedne ślady od drugich. Wejście dalej w dżunglę to samobójstwo. A tamci albo już dawno zaszyli się u siebie i nic nie znajdziecie, albo czekają w jakimś gąszczu, by wyrżnąć was tak samo jak tych ludzi tutaj. Lub stanie się cud, a ja w nie nie wierzę.

Spojrzał na kapitana, ale nie powiedział już nic. On nie miał rozkazów by chronić te wiochy, nawet przed tym, jak go oficjalnie z wojska zwolnili. Nie miał zamiaru się stąd ruszać. Nie wypowiedział się również w kwestii dowództwa, głównie dlatego, że ten cały O'Connor po prostu milczał. Ciekawe czy dowodzi też poprzez spojrzenia w oczy. Za to nie mógł przepuścić uwagi Padawskiego. Podszedł do niego, prowokacyjnie bardzo blisko, patrząc mu w oczy.
-Nauka obsługi, ładowania, celowania i czyszczenia AK-47, nawet dla dzikusa, to godzina. Taki strzelec nie będzie celny, ale ma trzydzieści pocisków w magazynku. W jednym, a przecież nauczymy go je zmieniać. Jeśli nie rozumiesz, jak taka broń mogła by pomóc wiosce przy ataku uzbrojonych w prymitywne dzidy ludojadów, to obawiam się, że nie mogę ci już pomóc. Ja nie dostałem rozkazów ochrony tych wiosek.
Wyminął go nie czekając na odpowiedź i wrócił w pobliże łodzi. Nieszczególnie go obchodziło co mieli jeszcze do powiedzenia i czy mieli zamiar leźć w tą dżunglę. W tej chwili nikt nawet nie mógł mu wydać rozkazów. W pewnym sensie to zwolnienie z armii było zabawne.
 
Sekal jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172