Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-08-2009, 12:59   #51
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=0Gx-N-kdIXk[/MEDIA]

Watykan, Plac św. Piotra

Do Watykanu dotarli w strugach rzęsistego deszczu. Stolica Apostolska przezywała aktualnie mały potop, wody żwawo płynęła ulicami i tryskała spod kół mknącego samochodu. Z ciepłego, przytulnego wnętrza wszystko wyglądało o wiele bardziej dramatycznie niż istniało w rzeczywistości. Woda sięgała ledwo do kostki, a zimno bywało tylko przy porywach wiatru. Kontrast pomiędzy ciepłym wnętrzem zwyczajnie potęgował doznania. Podczas powolnej drogi Kalwin zmuszony został do kłamania, a kłamał jak z nut.

-Deszcz prawie jak w tropikach, prawda panie...

-Mów mi po imieniu. Owszem, chociaż większość życia spędziłem jako lekarz w państewkach afrykańskich. Stamtąd tez przywlekłem chorą nogę. Wybór miałem prosty, zdradzić szpital albo dostać nieforytującą kulę przecinająca tętnice.

Ostatnią część drogi musieli przejść na piechotę wyludnionymi ulicami. Letycja zabezpieczona parasolem za nic miała deszcz. Kalwin podobnie tyle, że bez parasolu. Sycił się świeżą wonią powietrza, ociężale uderzającymi kroplami w skórę i wiatrem który to co razu przypominał o sobie o swej powinności. Deszcz chlupał pod nogami. Wreszcie dotarli do placu.

-Mogłaś zdechnąć na malarie.

„Dracula” skomentował lakonicznie i przyjrzał się swemu nierównemu obiciu w tafli wody. Plac był jedną, wielką kałuża na którą właśnie wkraczała para łowców szatana, kimkolwiek miał on być. Wędrowali po nim trochę, czujnie i gotowi do działania, Letycja uzbrojona w krzyż i Kalwin powoli za nią kuśtykający. Nic, kompletne nic i zero.
Nawet wiatr o nich zapomniał.

Kraina Życia

Antyżycie pulsowało, oddychało tym czystym powietrzem i wydychało paskudny wyziew. W Krainie było cicho, zwierzęta jakby poucinały. Nadzieją były, ze uciekły, a nie skończyły jak Set czy tamta nieszczęsna istota. Na powieszani krwawej brei zaczepno się coś formować, wybrzuszać i kształtować. W kilka chwil nastał zarys twarzy wraz z oczyma przypominającymi doły ofiarne i rzęsami utworzonymi z resztek sierści zwierząt. Potworna fala smrodu uderzyła mężczyzn. Chris nie wytrzymał i nadzwyczaj w świecie zwymiotował. Grunt drgał lekko, kiedy twarz wykonała taki sam grymas jak Chris i strzeliła w powietrze czerwona cieczką, krwawa fontanna strzeliła ku niebiosom, a kiedy miliardy kropli opadły na ziemię, stały se kwasem. Krwią paląca trawę, ziemie do żywego i raniąca drzewa. Tylko mężczyźni pozostali bez szwanku. Jeden poczuł coś nienamacalnego drugi, a dla każdego źródłem był przedmiot który mają. Konary drzew wykręciły się w spazmie bólu jakby faktycznie czuły rany zadawane im przez ciecz, wiekowe seki trzasnęły głośno kiedy ostatnie krople spadły, a twarz zniknęła w otchłani tego wrzodu w Krainie.
Strach, jakże ludzkie uczucie dotykało teraz Rodiona. Co z ziemią, co z nim i tym miejscem? Nie lepiej miał się Chris. Czuł, że to nie jego świat i jest intruzem. Jednak nie większym niż To.
Na niebo kołował samotny orzeł.

Watykan, Plac św. Piotra

Kalwin przystanął, wlepił wzrok w ziemię. Zdawał się wprost przebijać spojrzeniem wodę. Jego zimne oczy wgryzały się w jedna z kostek brukowych. Jedną.

-Chodź.

Skomentował lakonicznie. Letycja ujrzała nic innego jak... Kostkę brukową. Zwykłą, mokrą kostkę brukową. Lecz było w niej coś innego, rdzeń spoza...

-I co mi zrobisz? Znowu mnie będziesz podtapiać? To nic przy atakach pielgrzymów!

Cieniutki głosik rozumiał w głowie Letycji. Wymiana spojrzenia z Kalwinem wystarczyła do upewnienia się, że to nie szaleństwo. Jak już, to zbiorowe.

-Plac jest mój i nikomu go nie oddam! Słyszysz? Pozawalam im po sobie chodzić, ale jak spotkam tego Piotra co przywłaszcza mój płaszcz to mu nogi powyrywam! A ten w białym, XVI... Też go załatwię! Wszystkich pozałatwiam!

Deszcz uderzył kolejną falą, a Kalwin z flegmatycznym spokojem oznajmił.

[i]-Gdybyś widziała istotę rzeczy, tak jak ja to byś zauważyła, że pan cegła ma robi klujące w pięty i szpiczasty ogonek.

-Ty kulawy ważniaku! Chcesz walczyć! Czekam!



Kraina Życia

Orzeł kołował, słońce raziło po oczach. Serce podchodziło im do gardła, po ciele biegło mrowienie, zgniła, nienaturalna wręcz woń wypełniała płuca. Nadszedł czas. Stało się.
Impuls woli, moc będąca starszą kuzynką rozumnej jaźni i krewniaczką czasu rozbudziła się. Skała i Życie, tańczący duet. Na początku tylko powietrze niosło zapowiedzieć. Potem ziemia w swym przebudzeniu ze snu, słońce jaśniejące pełniej i mocniej niż zwykle, wiatr którzy dmą w drzewach fanfary. Jednym słowem, działo się coś wielkiego.
Antyżycie wydało z siebie nieludzki, zupełnie potworny i obcy ryk. Owy dźwięk wydawał się pochodzić z obcej galaktyki, przemycony w krwi do naszej rzeczywistości. Dźwięk nie mial prawa istnieć. Bluźniercza ciecz zaczęła się wykręcą, niczym wielka kałamarnica, obrzydliwych ślimak i gęta breja. Smród wydawał się potworny. To cierpiało. Kolejne mocniejsze uderzenie promieni słonecznych na spółkę z przeciągnięciem się ziemi rozpoczęło kolejny etap. Oczy Chrisa był teraz zimne jak metal, a wrednie wrzały niczym jądro planety. Świeciły blaskiem podczas gdy weterynarz wydawał z siebie hektolitry potu. Tak jak grunt walił się z hukiem tak i teraz pochłaniał Antyżycie, breja kurczyła się pod naporem surowej skały która wnet próchniała i niczym przy stworzeniu świata potarła ja ją trawa i las. Ryk rzeczy wydawał się słabnąc, a olbrzymi sokól na niebie jakby chcąc zagłuszyć dźwięk będący bluźnierstwem ku temu co żywe, zaczął wydawać swoje odgoni przypominające niebiański grom.
Cisza. Zmęczenie i ciemność przed oczami. Ciało zdawało się lewitować i kołysać, powieki być z ołowiu. Nie chciało się człowiekowi wstawać. Pierwszy obudził się Chris cały obolały. Dalej w Krainie, na polanie, dokoła las. I ani śladu tego. Rodiona bolała za to głowa, a najciekawsze było jego jabłku. Było czyste, nie zgniłe. Orzeł właśnie leciał na wschód. Bitwa skończyła się ledwie przed chwilą.

Tokio, Japonia

Joseph Katsuhiro McCadden błąkał się od ulicy do domu zliczając kolejne przejścia przez drzwi. Monotonia, myślenie i monotonia. Sygnały zamarły, pozostały wspomnienia pancernej istoty i głosu. Nie, nie mol oszaleć- do tego doszedł podczas pierwszej godziny rozmyślań. Kolejne spędził na dociekaniu o co w tym wszystkim chodzi oraz ponownych próbach kontaktu. Przypominało to psychiczne walenie głową w mur w nadziei, że przebije się go za którymś razem. Jak do tej pory McCadden nabawił się tylko potwornego bólu głowy. Usiadł na trawniku kilkanaście metrów od domu. Miał wrażenie, że w jego głowie pracują mali robotnicy porządkujący zamieszanie buldożerem. Powietrze przesiąknięte spalinami, miejski gwar i ludzie śpieszacy się wszędzie. Całe zamieszanie było tak wielkie, że on nie dołączył do tłumów i nie wybrał się nigdzie gdzie powinien. Myślał.

Kraina Życia

Otoczenie zaroiło się od zwierząt. Jedne takie same jak na ziemi, inne o wiele większe lub też odwrotnie – mikroskopijne. Nie zabrakło nawet tak egzotycznych okazów jak gryfy każące po nieboskłonie czy dwa ruchome drzewa pełznące przy pomocy plątaniny korzeni. Widok był zarazem straszny jak i piękny. Weterynarz czuł się bezpiecznie, natomiast Chris ciągle wymiotował.
Zwierzęta okrążały ich coraz ciaśniejszym kręgiem. W milczeniu, nawet mikroskopijne myszy nie piszczały, a wilki wielkości konia wierzchowego nie warknęły. Wszystko milczało. Najpierw tłum lekko poruszył się od strony lasu gdzie niegdyś trwało Antyżycie, potem zaczął się rozstępować, horda ustąpiła miejsca istocie najogólniej rzecz biorąc przypominającej centaura. Z ciała karego konia wyrastał ludzki, umięśniony tło przyodziany w strój bacy połączeniem zwierzęcego futra i ptasich piór. Twarz jak i cała głowa mogły z powodzeniem należeć do człowieka pierwotnego – toporne rysy twarzy, duży nos i dziwna karnacja. Przeczłap wyrastał mu poskręcany róg. Dominując w kolo wonią stało się zwierzęce piżmo.

-Szybki, Pasterz Dębów z Klanu Wielkiego Rogu pozdrawia was w imieniu Pasterzy i Klanów rozumnych.

Mówił charcząc gardłowo i wbijając swe spojrzenie w obu mężczyzn, jedno zielono oko w jednego, drugie w następnego. Jego twarz przybrała raczej zadowolony wyraz.

-Przybyliście późno, Klany musiały się ukryć. Jednak to moc nad mocami. Od zawsze przybywał jeden z was. Lecz niekiedy tylko kilku. Kim jest twój przyjaciel?

Palec z wielkiej łapy skierował się na anglika.

Kraina Płomienia

Takispędziła trochę czasu wraz z Minotaurem. Rozmów z nim była krotka, gorąca i usiana nader zwięzłymi odpowiedziami istoty. Istota z Krainy najwidoczniej uważała Taki za wyjątkową, podobno jej ród niegdyś służył w dawnych bitwach i... Tyle. Zmieszany płomienny nadzwyczaj w świecie pozwolił jej odejść.

Tokio, Japonia

Taki wyładowała w szkolnej toalecie. Kapslownie, gdyż obuwie nogi znajdowały się wewnątrz muszli, a chociaż toaleta była czysta to i tak śmierdziała dawno nie spuszczanym moczem. Co było robić? Ruszyła dzielnie przed siebie, odgarnęła lekko osmalone włosy.
Szkoła wydawała się opustoszała. W dali pobrzmiewało echo kroków, chyba terrorystów. Serce japonki biło jak szalone, rozbiegane oczy starały się niczego nie przeoczyć. Za rogiem rozmawiano.

-Nie ma jak ani jego? To niemożliwe...

-Tak gadał szef. Lepiej patrz czy nikt nie idzie, bo albo policja albo on nam zrobi mimowolne sepuku...

Z drugiej strony korytarza również dobiegało echo rozmowy.


Tymczasem głos w głowie McCaddena odżył. Metaliczny, trzaskający, a jednoczesnie taki swojski.

-Wybacz nagłe zerwanie łączności. Otwarcie bram jest już blisko i to zakłóca... tssssss.... Wybacz panie. Pozwoliliśmy sobie na bezczelność sprawdzania informacji. Tutaj jest jeden, w Rosji dwoje i w we Włoszech dwoje. Zapewne tradycja się powtórzy i zjednoczysz sześcioro.... tsssss...

Szum radiowy. Nieznośny szum, echo kosmiczne i zakłócenia eteru. Cisza. Ból głowy.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 05-09-2009, 16:06   #52
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
"A to ci dopiero zagwozdka".

Lete przeciągnęła się leniwie. Złożyła parasolkę i wystawiła twarz na deszcz. Gdzieś za kroplami pieszczotliwie gładzącymi jej twarz etruski bóg czekał na dźwięk swojego imienia - i pewność, że tak właśnie jest miała w sobie coś nieskończenie miłego i ciepłego.



Cegła miała inne zdanie o deszczu. Właśnie wyrażała je dobitnie cieniutkim głosikiem. Wyrwana z marzeń poirytowana Lete dźgnęła złośliwie cegłówkę szpikulcem parasolki. Ta zawarczała, a warczenie przeszło w bulgot.

"Chyba zwariowałam".

Rozłożyła z powrotem parasol. Nachyliła się lekko nad brukiem i złożyła cegle propozycję, tonem, jakim składa się szczególnie ciekawe obietnice.
- Ależ, powiedz tylko słowo, a cię stąd zabiorę.
-Jesteś magiem? Potrafisz zaklinać dusze? - jęknęła cegła z nadzieją.
Lete obnażyła w uśmiechu zęby.
- To i owo potrafię...

Kalwin z iście upiornym uśmiechem uzupełnił: - Oboje potrafimy. I trzymamy je w flakonikach, w piwnicy.

Rzuciła olbrzymowi rozbawione spojrzenie. Przymknęła oczy i poprowadziła wodę pomiędzy spojeniami łączącymi cegłę z jej sąsiadkami.

- Mamy piękne flakoniki... I przestronne piwnice... - dodała.

Cegła warknęła. Woda odsunęła się, piskliwy głosić cegłówki rozbrzmiał w głowie obydwu ludzi.
-Za jakie grzechy! Za jakie!
Kalwin zatoczył się, pobladł, o ile to bardziej możliwe i padł jak kłoda w wodę.

Greczynka nawet nie drgnęła, nie zmienił się wyraz jej twarzy, nie skrzywiły się delikatnie uśmiechnięte usta. Przełożyła parasol z jednego ramienia na drugie.

- Twoje grzechy mało mnie obchodzą. On też - wskazała parasolem na Keloha. - Masz coś, co mnie interesuje?
-On mnie irytował.... Mam! Mam informacje, wiedzę! Tylko mnie wypuść z tego więzienia!

"Oh, niesamowite. Zgadzam się w czymś z cegłą"

- Wiedza... cudownie. Pohandlujmy. Na początek mały skrawek wiedzy, za małą przysługę. Powiedzmy, jutrzejszy skwarny upał przegoni większość pielgrzymów z placu... a jeśli będzie to coś, co mnie szczególnie interesuje, jeden z nielicznych wytrwałych zostanie trafiony piorunem z jasnego nieba.

-Sam ich mmmmmmoooggę! Jestem drugim bratem! Potęga eonów!

Lete ziewnęła dyskretnie, elegancko przysłaniając usta dłonią. Zaczynała się pomału nudzić.
- Na przykład? - poinformowała się zimno.
"Szatan" zdenerwował się, było tu czuć w ciężar powietrza. Kiedy to Kalwin gramolił się z ziemi, potężne pchnięcie zrobiło z niego motorówkę lecącą kilka metrów po powierzchni wody.

-Na przykład was zabić. - oznajmiła triumfalnie cegłówka i Lete doszła do wniosku, że cegła musi być mężczyzną. Kobiety nie są takie głupie.

- To wiedza. Dałem gest, powiedziałem o nas.
- Zabicie nas byłoby dowodem wielkiej mocy... i wielkiej głupoty.Doceniam gest - dlatego jeszcze rozmawiamy. Zatem, co z resztą braci? - Lete nie poświęciła ciskanemu po placu Kalwinowi ani jednego spojrzenia. Obecnie oglądała swoje perfekcyjnie pomalowane paznokcie. - Ilu ich było? - poprawiła obrączkę na palcu. - Ach, tak, już wiem! - uśmiechnęła się promiennie. - Zatem co z nimi? Pospiesz się, pantofelki mi mokną.

-Czekałem tyle lat, poczekam dalej. Cóż znaczy dla mnie czas?
- kłamał. Lete była przekonana, że kłamał, zbyt długo zwlekał z odpowiedzią. Tymczasem Kalwin po raz kolejny odzyskał przytomność, pobijany i cały mokry, płonął nieskrywanym gniewem. Plunął na ziemię zębem, zmierzył cegłę wzrokiem.
-Zrób to raz jeszcze, a zginiesz bez imienia. Tak Letycjo, było ich czterech. Było czterech braci których nazwano przegranymi. Urodzili się w tej samej wiosce. Jednemu dano na imię Prawy, drugiemu zabrano imiona a trzeci ruszył w dół nieść zarazę. Bacz na słowo każde bo prawda pobrzmiewa w pękniętym sercu Manhattanu. To słyszałem.

"Pasjonujące."

Ciszę zagłuszył nerwowy, psychiczny chichot cegły.
-Nic nie wiecie, nic!
- Zatem co wiesz, czego my nie wiemy? - Letycja wyciskała z siebie resztki cierpliwości.
-Wszystko.
- Słucham zatem małej części. Gdzie masz rodzinę, bezimienny? Szybciej, bo zaczynam się nudzić.
-W przeciwieństwie do innych, pochodzę z waszego wszechświata. Lecz nie z ziemi
- zagaiła cegła.
- Może czas wrócić do domu? - zasugerowała Lete zimno. - Zadałam pytanie. Moja propozycja powoli przestaje tracić na aktualności.
-Nie znam na tyle waszych nazw i waszej nauki.

"I to nam chyba rozwiązuje kwestię rzekomej wszechwiedzy"

Kalwin zirytowany parsknął w stronę cegły i rzekł: -Gadaj.
Lete uśmiechnęła się słodko.
- Oh, daj spokój. To nic nie wie. To udaje wszechwiedzę.To próbuje się wydostać, a nie ma nic, co mogłoby dać w zamian.

-Nibru - wycedziła cegła.

Letycja westchnęła. Narastał w niej gniew, gniew tej młodej dziewczyny, która szarpała burzą i ciskała na skały statkami tych, którzy rzucali obelgami w jej ukochaną matkę. Gniew zrodzony z przekonania, że nie warto rozmawiać.

"Nie mam już szesnastu lat" - upomniała samą siebie i wyjrzała demonstracyjnie spod parasola.
- Chyba się przejaśnia. - poinformowała tonem uprzejmej pogawędki. - To było chyba przelotne. Chyba przez najbliższy miesiąc pielgrzymi będą się cieszyć słońcem i lekkim, chłodnym wietrzykiem.
Cegła trawiła słowa. W końcu wypluła niechętnie.
-Pozostałe rasy pochodzą z Pasa Oriona, Bliźniąt i Hebe, Egeria, Pallas. Reszta z innych wszechświatów.
Zamilkła.
-UFO nie ma - dodała.

"Nigdy bym się nie domyśliła".

- I co w związku z tym?
- zapytała. - Kalwinie, znajdujesz to, co to mówi, interesującym?
- Tak
- odparł olbrzym wyciskając koszulkę z wody i zagryzając zęby.
- Ja nie bardziej niż perspektywa kawy w jakiejś miłej kawiarence. Ale cieszę się, że ktokolwiek jest zadowolony.

-Interesuje cię świat czy moja historia? - odezwała się cegła, nagle chętna do rozmowy.
- Interesuje mnie cokolwiek, co byłoby na tyle godne uwagi, aby mnie skłonić do dalszych pertraktacji... Ty się zastanów. A ja przylepię mojemu wielkiemu towarzyszowi kilka plasterków.

I Lete złapała Kalwina pod rękę, holując delikatnie, ale zdecydowanie na skraj placu. Kalwin ruszył z nią wyczuwając dobre zagranie, uśmiechnął się mimo woli burząc poważne zachowanie. Cegła milczała. Cały czas.

Niedaleko wylotu placu szemrała fontanna. Lete przez chwilę wydawało się, że to tylko gra światła, że płynąca woda płata figle jej oczom. Ale Nethuns stał tam za ścianą wody, po kolana w niecce fontanny, oparty o cokół. Niebieska skóra lśniła w słabym świetle. Uśmiechał się kpiarsko, podrzucając w muskularnej dłoni małą monetę. Srebrny krążek wirował migotliwie pomiędzy kroplami. Lete skinęła mu delikatnie, z godnością, jak królowa.
Zacisnął w dłoni monetę i pstryknięciem posłał ją w wodę z miną predistigatora. Wyszczerzył ostre zęby w uśmiechu i zniknął.


Woda w niecce fontanny burzyła się jak morze w czasie sztormu. Coś z szelestem łusek tarło o brzegi.

"Jakie plugastwo zrodzone w głębi tym razem zmusiłeś do posłuszeństwa swojej woli, mój piękny boże?"

Lete zmarszczyła brwi i odwróciła się do Kalwina.
- Co to było? O czym to mówiło? - warknęła ostro.
-Słyszałem podobną przepowiednie o tych braciach, teraz planety... Ostatnio w mieszaniu prawie nie topiłaby mnie krew, to samo w Krainie.
-Jeśli my mamy moc to gdzieś w kosmosie może jest nawet sam Bóg, albo jego aniołowie czy jak to chcesz nazwać. Tylko, że Kardynał nazwał go Szatanem.

Skinęła głową. To miało już jakiś sens.
- Egeria to wodna nimfa. Nazwali planetę od istoty, która naprawdę istnieje.
-On podawał nam ludzkie nazwy.
- Co nam to daje?
-Prócz kosmitów?
- zakpił
- Poniekąd. - mruknęła niechętnie. Szeroki świat nigdy jej nie interesował. Była szczęśliwa na swojej małej wyspie, nie myśląc o tym, że mogą istnieć jeszcze jakieś światy.
- Kardynał chciał aby go zniszczyć.

"Chyba nie do końca"

- A czego ty chcesz? I czego chcę ja?

-To moja sprawa.

"Cóż za imponująca, godna podziwu... szczerość". Lete po raz pierwszy spojrzała na Kalwina z cieniem sympatii w oczach.

- Staram się ustalić, czy jest to chcenie zbieżne z poleceniem kardynała - Lete uśmiechnęła się słodko.
- On jest słabszy od nas.
- Potęga - Lete wzruszyła ramionami. Obojętnie.
Kalwin milczał, martwym wzrokiem wbijając się w dal, tam gdzie leżała cegła.
- Zastanawia mnie, czy to może nam dać czy powiedzieć, co zmieniłoby twoją i moją obecną sytuację. Czy tego chcemy? Każdy czegoś pragnie, Kalwinie. - Co cię spotkało w twojej dziedzinie? W mojej wszystko wygląda jak dawniej.

"Wodne dwory powstają i upadają, bogowie biją się i godzą, kochają i nienawidzą... Woda jest trudna do uchwycenia. Dlatego opiera się zmianom, które przychodzą z zewnątrz."

-Manhattan krwawił...
- Może tam powinniśmy szukać? Tam ponoć jest prawda
- wskazała Lete uprzejmym tonem osoby, której prawda nigdy nie obchodziła.- Mnie ciekawi co innego. Kardynał uważał, ze tego nie da się zabić. Można to przepędzić przy użyciu tej wątpliwej ozdóbki.
Kalwin pokręcił głową.
-Widzę przez powłokę i ten krzyż nie jest zwykła ozdóbką. Ważne jest czemu go uwięziono w cegłówce. Czy był aż tak groźny? Mógłbym go zgładzić ostatecznie. Lecz nas jest więcej, sześcioro potężniejszych i kilku słabszych. To byłaby flara, a innych nie znam.

- Czy kardynał nagle nie zyska... - Lete poruszyła wydepilowanymi brwiami. - Niewolnika?
-Możliwe - mruknął Kalwin, wpatrzony nieruchomo w plac.
- Czy to coś jest tam uwięzione na trwałe? Bez pomocy nie ucieknie?
- Nie jestem pewien. Widzę istotę rzeczy lecz nie wszystko. Ktoś może to uwolnić, ziomkowie lub inni. Czworo nie znamy, a tacy jak Kardynał, słabsi?

Odwróciła się do fontanny. Woda uspokoiła się już, Nethunsa nie było widać, ale czuła, że tam jest.
- Też mam ziomków. Postawię ich na straży. Z pomniejszymi sługami sobie poradzą. Innych powstrzymają na jakiś czas.
- Jeśli nie on to co mamy? - naciskał Kalwin, wyraźnie nieświadomy, że Lete nie lubi być naciskana. - Kardynał posiada olbrzymie środki lecz szybko nie da rady dowiedzieć się wszystkiego, nasza Cegła powie jak ją uwolniły.
Lete zignorowała wywód.
- - Proponuję wysłuchać, co cegła ma nam do powiedzenia.Potem postawimy straże i pojedziemy pomówić z kardynałem... nie wiem jak ty, ale ja nie zamierzam podnosić przeciwko cegle nawet parasolki, dopóki nie będę wiedziała, jakie będą konsekwencje.

Cień Kalwina rozlał się po ścianach i zaczął przypominać czarną mgiełkę.
-Chciałbym go uwolnić.

Lete miała święte prawo ignorować czyjeś wypowiedzi. Ale przywykła, że jej słów słuchano z uwagą i nabożeństwem. I postępowano według jej woli.
Pstryknęła palcami przed oczami olbrzyma.
- Słuchasz, Kalwinie?
-Chciałbym go uwolnić - rzekł stanowczo.
- Powiedziałam: nie.

Przełożyła parasol do prawej ręki. Jeden pewny cios, a Kalwin zapozna się bliżej z osobistym światem Letycji.

-Nie próbowałbym - stwierdził popisując się niezwykła intuicją. Lete zmartwiała. - Ja nie pytam o pozwolenie, ja tylko pytam czy mi pomożesz.

"Następnym razem spróbuję sprytniej, po prostu"

- Co będę z tego miała, Kalwinie?

-Wiedzę. Nigdy nie chciałaś znać tajemnic odległych gwiazd? Dziwnych istot, które tam trwają? Nieśmiertelność, tajniki technologi i naszej roli w tym bałaganie.
- Nie
- Lete uśmiechnęła się łagodnie. - To męskie zabawki, Kalwinie.
-Nigdy nie chciałaś wiedzieć czemu jesteś taka?
- Nie. Stało się, i muszę z tym żyć.
Kalwin wciągnął powietrze głęboko w płuca.
-Więc żyj z tym i z dawnym bólem który czuje od ciebie. Żyj i idź przed siebie.

"A żeby cię pokręciło".

Oczy Greczynki pociemniały, drgnęła jej prawa dłoń, włosy uniosły się w nagłym podmuchu wiatru. Ale chwilę potem jej twarz się rozjaśniła, pod spokojnym uśmiechem maski, którą zwykła nosić.

- Tak robię, Kalwinie. Właśnie tak robię. Ale ten ból nie opętał mnie tak bardzo, jak ciebie pragnienie wiedzy.
- głos miała cichy i łagodny, bez śladu gniewu. - Chcesz uwolnić coś, co zostało uwięzione, zapewne nie bez przyczyny
-Jesteś ze mną czy przeciwko mnie? - Kalwinowi zebrało się na kategoryczność, którą to Lete mogła, owszem, zaakceptować, ale tylko w wydaniu własnego męża. Nikt inny nie miał prawa.
- Nie mówię nie. Każdy czegoś pragnie. Ale zanim to zrobimy, poznajmy konsekwencje.
-Nie baw się słowami. - warknął.
- Nie przypieraj mnie do muru - odpaliła słodko.
- Jestem z tobą. Bardziej niż z naszym miłym kardynałem. - ciągnęła głosem przepojonym fałszywą słodyczą. Nawet nie wysilała się, żeby ukryć głębiej niechęć do olbrzyma. - Ale mówię - poznajmy konsekwencje.
-Zniszczymy go - obiecał Kalwin. On z kolei, zdaniem Lete, wysilił się niemożebnie na ukrywanie prawdziwych myśli. - Kiedy dowiemy się wszystkiego.
-Chodźmy do niego. Wysłuchajmy propozycji, jaką dla nas ma lub nie. Postawimy straże. Wrócimy do Ciampino i przyprzemy kardynała do muru.
-Dobrze.

Kalwin skinął głową i podał Letycji ramię. Ujęła delikatnie jego ramię i podała mu parasol. Objęci, schowani pod bordową tkaniną przed deszczem mogli wyglądać na parę przyjaciół lub nawet zakochanych. Ale Lete wiedziała, że to tylko pozory... tak jak pozorna była ich zgoda. Stawiając ostrożnie obcasy na mokrym bruku, obkręciła jeszcze głowę w stronę fontanny. Nethuns siedział na obmurowaniu, stukając gniewnie bosymi piętami w kamień. Długie pasma włosów zakryły boską twarz.

Cegła powitała ich nerwowym rechotem. Kiedy wreszcie się uspokoiła, w głowie Letycji i Kalwina przemówił głos.
-Co? Wy chcieliście mnie wykorzystać? Mnie! Mnie! Gnojki!
Psychiczne echo znowu dało o sobie nieść niosąc tym razem śmiech bardziej histeryczny i bojaźliwy. W powietrzu unosił się zapach siarki. Zwykłej siarki. Letycja poczuła kłucie w piętach, jakby to mały diabełek kuł ją widełkami. Coś uderzało o bramy ich jaźni i dobijało się głębiej.

"Plac należy do niego..."

Lete oparła się o ramię Kalwina, uniosła stopę i z zaciekawieniem przyjrzała się podeszwie swojego pantofelka. A potem przytrzymała się mocniej i z całą siłą uderzyła obcasem w popiskującą histerycznie cegłę.

- Wykorzystać? - obkręciła ze zgrzytem obcas na kamieniu. - A ty niby co zamierzałeś zrobić?
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 15-09-2009 o 23:26.
Asenat jest offline  
Stary 08-09-2009, 21:59   #53
 
Terrapodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Terrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłość

Miał kiedyś, jako jeszcze małe dziecko książkę z obrazkami. A może to była encyklopedia? Znalazł tam rysunek ogromnego ptaszyska na tle nieba. I ten obrazek bardzo nim wstrząsnął.
- Co to za ptak, tato? - spytał ojca.
Michaił Fiodorowicz Marładow był zmęczony po pracy, ale odpowiedział.
- To orzeł. Wielki i silny ptak.
Przez lata pozostał mu w wyobraźni obraz orła jako symbol potęgi. Dlatego, gdy teraz ujrzał tą istotę, w jego duszy coś zagrało. Lecz uczucie to ustąpiło pod wpływem strachu. Spojrzał w stronę Chrisa.
- Uciekaj, jeśli musisz! - krzyknął.
Lecz może nie dosłyszał. Może był zbyt słaby. Rodion usiłował wyobrazić sobie, jak w jego umysł uderzają kolejne muśnięcia tej istoty oraz ginącego życia. Nie wiedział, co odczuwa człowiek związany z martwą materią.

Teraz Marładow czuł jak śmierć o potwornym zapachu zgnilizny wypełnia jego ciało. Głowa zaczęła pękać, więc weterynarz chwycił ją mocno w dłonie. Każdy impuls cierpienia pojedynczych istot - każdy owad, ssak - zostawiało na nim swój ślad. Ból innych był jedną z rzeczy, której nie mógł bezczynnie tolerować. Tymczasem bezsilność jedynie wzbudzała w nim rozpacz. To on miał coś z tym zrobić. Zbyt wcześnie go wezwali. Nie da rady. Antyżycie wyjadało całą nadzieję. Utkwił wzrok w kołującym orle.

"Siła. Siła i potęga. Musisz walczyć. Nie, nie mogę. To już koniec. Koniec? Bywało gorzej..."

I czuł odrodzenie. Tak nagle zastąpiło wcześniejsze obawy przed katastrofą. Nastąpiła perfekcja - życie, którego tak mu brakowało. Wiedział, że teraz musi mu pomóc. Obserwował agonię swojego największego wroga, jakiego mógł sobie wyobrazić. Każdy promień słońca niszczył. Nie wiedział, co robi Stone. Chyba pomagał, sam, a może równie mimowolnie jak Rodion.

Ta potęga, której jeszcze nie pojmował. Chociaż ból głowy nie ustępował, a sam był niezwykle zmęczony, zwyciężyli, czuł to na swojej skórze. Wstał i ujrzał polanę pełną zwierząt.

Nikt nie mógłby ich zliczyć. Gatunki, których nie widział na oczy, a nawet chodzące drzewa. Rodion czuł wewnętrzny spokój i bezpieczeństwo. Teraz był pewien, że znajduje się tam, gdzie być powinien. Natomiast jego towarzysz widocznie nie podzielał tego zdania. A gdy przybył pasterz, Rodion przyklęknął na kolano. Pojawienie się takiej istoty, wywoływało podświadomy szacunek.

- Mój przyjaciel to Skała - odpowiedział weterynarz - Przyprowadziłem go tu, by pomógł mi w walce z tą istotą.

Nie przewidywał reakcji tutejszych istot. Co uczynią z Anglikiem, jeśli dowiedzą się, że włada martwą materią?
 
Terrapodian jest offline  
Stary 23-09-2009, 11:44   #54
 
MigdaelETher's Avatar
 
Reputacja: 1 MigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwu
W innej sytuacji Taki zapewne poświęciła by więcej czasu na rozmowę z niesamowitym, mitycznym stworzeniem, jednak w tej chwili jedyne o czym potrafiła myśleć to o swoich przyjaciółkach trzymanych na muszce przez jakiegoś szaleńca w odciętej od reszty świata, prze terrorystów szkole. Kiedy wyłoniła się z rozedrganego, gorącego powietrza w toalecie, w nozdrza uderzył ją nieprzyjemny kwaśny zapach uryny. Skrzywiła się z niesmakiem. Do czego to dochodzi! Przez krótką chwilę walczyła z głęboko zakorzenionym, tak typowym dla Japończyków umiłowaniem, a wręcz obsesją higieny. Jej dłoń na moment spoczęła na wypukłym przycisku z niebieską falą z napisem " Flush ". Ogromnym wysiłkiem woli zmusiła się do pozostawienia toalety w zastanym stanie i powoli, cichutko, na palcach wyślizgnęła się na korytarz. Szła powoli, tuż przy ścian prawie nie oddychając. Dziewczyna miała wrażenie, że od białych, betonowych ścian echem odbija się, łomotanie jej oszalałego ze strachu serca. Nagle gdzieś z końca ciągnącego się przed nią korytarza dobiegły jakieś prowadzone gorączkowym szeptem rozmowy. Niewiele myśląc Taki zanurkowała w najbliższe drzwi, jak się okazało była to szatnia dla dziewcząt. Dziewczyna na czworakach, po o ciemku, na oślep odnalazł swoją szafkę. Spoconymi palcami wstukała kod. Metalowe drzwiczki odskoczyły z cichym jękiem. Dziewczyna zaczęła przeszukiwać niewielkie wnętrze skrytki w poszukiwaniu czegoś użytecznego. Zeszyty, podręczniki... fujj... jakieś stare śniadanie z przed kilku tygodni, strój na wf i... Dość spora, kolorowa reklamówka z uśmiechniętym tańczącym bananem z króliczymi uszami i ogonkiem. Tak to było to!






Taki szybko zrzuciła ubranie i włożyła swój nowy Cospleyowy kostium, który kupiły Hotaru. Jeszcze niedawno beztroskie dziewczęta planowały sobotnią wyprawę do dzielnicy Shibuya. Jeszcze tylko poprawiła czerwoną zakrywającą część twarzy maseczkę. Ruszyła ratować przyjaciółki i ukarać złoczyńców w imieniu Księżyca... tzn. Marsa.
 
__________________
Zagrypiona...dogorywająca:(

Ostatnio edytowane przez MigdaelETher : 23-09-2009 o 11:47.
MigdaelETher jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172