Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-11-2009, 23:17   #51
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Peter zwiedził trochę dziwnej statko-świątyni rozglądając się dookoła ciekawskim wzrokiem.
- No, nie jest to może metropolia, a ten koleś powinien chyba odwiedzić fryzjera, ale hej. Patrzy mu dobrze z oczu, nie ma tu morderczych nastolatków z nożami nucących Linkin Park, więc jestem jak najbardziej za. Witaj tajemniczy nieznajomy w kostiumie karateki!
Wyciągnął dłoń do góry, parodiując przywitanie Indian.
- Nazywam się Spider-Man i mam nadzieję, że ludzie w tej rzeczywistości posiadają normalny światopogląd. Taki, który nie robi z małych dzieci morderców na zlecenie.
Mężczyzna, którego procesy myślowe właśnie wykonywały tytaniczną pracę, skupił swoją uwagę na rozmówcy. Przekręcił głowę w lewo, przekręcił w prawo, po czym pociesznie i infantylnie wykonał lustrzaną kopię pajęczego gestu, ciesząc się jak małe dziecko.
-Witaj, tajemniczy nieznajomy w stroju który nie do końca umiem opisać! Nazywam się Son Goku i bardzo miło mi Cię spotkać! Oh, a może właściwie już nie nieznajomy, skoro już się przedstawiłeś?
Karateka bez większego przemyślenia klepnął Pająka po plecach, z siłą która zdołała zachwiać jego równowagą. A to stanowiło niemałe osiągnięcie.
-Dopadł mnie zaszczyt przywitania was w uniwersalnej bazie Ruchu Światowego Wyzwolenia! Serwujemy wielkie bohaterskie momenty dla każdego! Haha, pewnie jesteście bardzo głodni. Powinniście coś zjeść! Zanim pójdziecie porozmawiać z tymi u góry, mogę was zaprowadzić do naprawdę dobrej jadłodajni i pokazać wam, które dania są najlepsze...
- Już cię lubię. Jesteś jak brakujący element grupy Power Pack.

Co dziwne, nie powiedział tego złośliwie ani ironicznie.
- Jeśli tylko macie tu coś co nie jest ryżem, z dodatkową porcją ryżu, bardzo chętnie skorzystam. Ostatnimi czasy egzystuję praktycznie na samych czekoladowych batonikach.
Jak nie trudno się domyślić, nie była to zbyt pożywna dieta.
-Tak, zdecydowanie, zapoznasz mnie po drodze z resztą Twoich przyjaciół na miejscu, zanim przyjdzie Ve-
-Kakarotto, Ty bęcwale, nażreć będą mogli się potem. Nie pamiętasz rozkazów? Najpierw odprawa, potem relaks. Z resztą, przestań ich molestować; teraz bardziej potrzebują odpowiedzi na swoje pytania, niż pełnych żołądków.

W korytarzu, którym jeszcze wcale nie tak dawno swoje bohaterskie wejście zaprezentował ludzki arachnid, stał teraz pewien markotny i rozdrażniony mężczyzna, najwyraźniej przyjaciel karateki.


-Oczywiście, jeśli naprawdę bardziej niż na świadomości swojej egzystencji zależy wam na komforcie płynącym z gorącej miski, proszę bardzo. Sam się dosiądę. Nie dostajemy premii za ekspresową dostawę, mimo wszystko.
-Aha! Wiedziałem! Vegeta też jest głodny!
-Milcz, Kakarotto.

Łażący po ścianach zgasił jednak kulinarny entuzjazm dwóch nieznajomych.
- Ech. No dobra. Bywało gorzej, do śmierci głodowej jeszcze sporo mi brakuje. Podjemy sobie później. Zaprowadźcie mnie do waszego przywódcy.
Powiedział, parodiując jeden z klasyków kinematografii. Nieme przytaknięcie Chaosa przechyliło czarę goryczy. Goku, najwyraźniej głęboko zraniony, ze smutnym westchnieniem nakazał złapanie się wszystkim za ręce, po czym chwycił za pajęczą prawicę, przytknął dwa palce do czoła. Nie zajęło to nawet mrugnięcia oka, a dekoracje się zmieniły. Chociaż prawdę mówiąc, bardziej prawdopodobne było to, że oni przenieśli się do tego okrągłego, dobrze oświetlonego, utrzymanego w kolorze ciepłej zieleni pomieszczenia. Za plecami drużyny znajdowały się pancerne drzwi, a sam pokój byłby wysoki, prawie że nieskończenie wysoki i pusty, gdyby nie kryształowe konstrukcje, niczym żywopłot oplatające ściany i zbierające się w centrum, gdzie stała kula. Być może bardziej dowcipne indywidua nazwałyby ją akwarium. Akwarium wypełnionym kolorowymi drobinkami, kojarzącymi się z pozytywną energią, siłą twórczą i opieką. Zupełnie inne wrażenie niż przy Envoy, jednak bardzo... podobne.
-Oto i jaśniepańskie szefostwo. Przywitajcie się z łaski swojej, bo do omnipotencji bardzo mu brakuje, za to blisko mu do tego Niemca ziemianina na A.
Vegeta najwyraźniej nie miał zbytniego szacunku dla autorytetów. Ukryty za warstwą czerni reporter przekrzywił głowę. Raczej nie był pod wrażeniem.
- Chwila, chwila, chwila! Kolejna kulka energii? Co to, powrót do lat 80tych? Przecież poprzedni globus, który spotkaliśmy chciał zrobić nas w balona. Jaką mamy gwarancję, że ten tutaj czymkolwiek się różni od ostatniego?

Oho. Cyniczny Pająk znowu był w natarciu.
-Masz nasze słowo, Pająku. Definitywnie nie wsparlibyśmy siły złego-
-Tak. Gdyby jakiś idiotyczny byt będący cieniem swojej dawnej potęgi próbowałby mnie oszukać, dawno obróciłbym go w energetyczny pył.

Para czarnowłosych kulturystów prawdopodobnie miała się jeszcze posprzeczać, jednak przerwał im sam zainteresowany globus.
-Ach, Goku, Vegeta, przestańcie. Ich wątpliwości są jak najbardziej, na miejscu. Chociaż podobnie jak tamci Envoy ten tutaj przemawiał prosto do dusz, było kilka różnic. Chociażby, był on tylko jeden. Zdawał się też być bardziej...ludzki.
- Światy wycierpiały się bardzo wiele ze względu na nadużycia, jakim dopuścili się Envoy. Nie możecie jednak im się dziwić; do tego zostali stworzeni, spełniają tylko swój cel... niestety, to właśnie cel jest u korzenia spaczony. Zaznajomiono was z faktem, że pochodzicie z różnych światów, prawda? Że jesteście Figurami? Czy może Envoy...?

Peter słuchał. Słuchał przez krótką chwilę. Znowu terminy, ponownie problemy. Jednak miał dość, zniósł już wystarczająco dużo i nie miał zamiaru znosić więcej. Jego dobry humor dogasł a zachowanie zostało zdominowane przez zimną determinację.
- Fig… nieważne. Nic mnie to nie obchodzi. Nie zgłaszałem się do tego, nie wyraziłem na to zgody. Zostałem wbrew własnej woli wyciągnięty z własnego uniwersum i wrzucony w jakąś rozgrywkę, o której nie mam bladego pojęcia…
Przeszedł kilka kroków, po czym ponownie skierował wzrok na kulę.
- Prawdę mówiąc, to nie nadaję się do tego. Jestem prostym nowojorczykiem, który stara się utrzymać prawo i porządek w swoim mieście, poprzez natłuczenie jak największej liczbie drani i odesłanie ich do paki. Chcę po prostu wrócić do domu i swoich najbliższych.
- Oczywiście, Pająku. Nie trzymamy tu żadnego z was na siłę; może z wyjątkiem tej niewiasty, ona jednak sama sobie na to zapracowała; po prostu, chciałbym byś wiedział, że Twój dom nie jest do końca tym, czym Ci się wydaje. On jest, niestety, tylko kopią. Kopią o ograniczonej żywotności, liczonej w kilku miesiącach. Kopią na którą wydany jest wyrok śmierci...który my właśnie staramy się obejść i pokonać.

Takie proste... to było takie proste. Miał powiedzieć coś więcej. Miał zaprzeczyć. Miał wybuchnąć gniewem. Ale z gardła nie wydobywał się pojedynczy dźwięk. Nogi odmówiły posłuszeństwa i ugięły się pod młodym reporterem. Parker upadł na ziemię. Jego ręce trzęsły się jak u epileptyka. Pod maską, do oczu zaczęły napływać łzy, choć oczywiście z zewnątrz nijak nie dało się tego dostrzec. Przez przyśpieszone bicie serca czuł, że ma ono spore szanse się zatrzymać, lub całkowicie opuścić klatkę piersiową. Palce... nie. Pazury wbiły się metalowe płyty pokładu, przechodząc przez nie jak przez masło i z błyskiem przecinając znajdujące się pod nimi przewody. Coś pękło. Ale nie w statku. W Pająku. Idealnie gładkie, białe patrzałki żywej maski zafalowały zyskując ostre krawędzie, zaś spójna powierzchnia powłoki rozłamała się na pół, ukazując dwa rzędy wielkich, ociekających zielenią kłów i długi, również pokryty cieczą język.


- Heh. Heheheheh. Więc to wszystko... to jedno wielkie kłamstwo. Całe nasze... całe moje życie do tej pory to farsa. Wujek Ben. Ciocia May. Gwen... Gwen! Nie... nie. Zabiję... zabijemy was. Wszystkich. Rozprujemy tak samo jak robił to Brock kiedy jeszcze żył!
Z każdym słowem uderzał w podłogę. Walił w nią przemożnie, wytwarzając kolejne wyrwy. Nie baczył na konsekwencje. Czy nawet na osoby stojące obok.
 
Highlander jest offline  
Stary 28-11-2009, 21:01   #52
 
Magnificate's Avatar
 
Reputacja: 1 Magnificate nie jest za bardzo znanyMagnificate nie jest za bardzo znany
(Placeholder)
 
Magnificate jest offline  
Stary 29-11-2009, 01:43   #53
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Shana i jej mroczny znajomy zaczęli odzyskiwać przytomność. Otworzyli oczy, jednak wciąż byli mocno skołatani. Niemal całkowicie zdezorientowani. Pręty z nieznanego metalu ograniczały ich ruchy. Najwyraźniej znajdowali się w jakimś pomieszczeniu medycznym a przed nimi majaczyły trzy, humanoidalne sylwetki. Dwie z nich znali. Trzeciej już nie. Mężczyzna znajdujący się przed konsolą był wysoki i dobrze zbudowany. Co prawda jego mięśnie nie posiadały swoich własnych mięśni jak w przypadku dwójki blond zakapiorów, jednak bez problemu dało się poznać, że wie jak utrzymać swoje ciało we właściwej kondycji. Przystrzyżone na krótko, zadbane włosy w kolorze czerni mocno kontrastowały z cerą, która stanowiła dziwną mieszankę różu i czerwieni. Cechy takie jak pozbawione sympatii i współczucia oczy, oraz idealnie stylizowany zarost dość dobitnie sugerowały, że niezależnie od tego kim jest, nie gra w dobrej drużynie. Przynajmniej nie zazwyczaj.
- Ile razy mam wam to powtarzać, durne małpiatki?!
Był mocno zdenerwowany. Uderzył w panel pięścią. Fuknął na blondynów, ale natychmiast się opanował, stwierdzając, że takie prymitywne zachowanie jest poniżej jego godności. Mruknął i poluzowawszy kołnierz swojego czarno-złotego stroju, powiedział:
- Zrozumcie. Raporty z profilami posiadają specyficzną funkcję. Funkcję, która pozwala zapobiec właśnie takim sytuacjom. Gdybyście znali historie życia tej dwójki, zaręczam, że złapalibyście się za głowy. Nie mają one bowiem nic wspólnego z czymś tak błahym jak wysadzona planeta, kompleks niższości i stracona pamięć.
Zapewnie nawiązywał do problemów dwóch stojących przed nim brutali. Nie trudno było się domyślić, że nimi pogardza. Zaczerpnął głębiej powietrza i pokręcił głową. Spojrzał sceptycznie na rannego karatekę w pomarańczowym stroju.
- Goku. Chodź tu i nie wierć się. Nie wierć się mówię!
Mężczyzna, poczekał aż karateka się zbliży. Następnie, złapał prawicą bezpardonowo za twarz poranionego i świecąc skrzącą energią prosto w pusty oczodół, rozpoczął dość pośpieszną rekonstrukcję tkanek utraconych podczas walki.
- Hmph. Powinienem wyrwać ci drugie oko. Byłbyś wtedy ślepy *i* głupi.
Skomentował z przekąsem, przyglądając się efektom swojej pracy.
- Teraz spójrz tutaj i powiedz mi ile palców widzisz.
- Uhm...cztery?
- Zgadza się. Co do ciebie Vegeta, to mocno mnie rozczarowałeś. Sądziłem, że przynajmniej ty wysilisz się aby przeczytać przygotowane dane.

Mężczyzna puścił, a raczej odepchnął od siebie głupio roześmianą twarz uzdrowionego, przechodząc kilka kroków w kierunku łóżek, na których znajdowali się Pająk i Shana.
-Hej, to nie moja wina że Kakarotto uzależnił się od tej cholernej techniki Natychmiastowego Przesyłu i nie pamięta gdzie je zostawił. Ja przynajmniej nie dałem sobie nic wydłubać ani nadwyrężyć!
W słowach mniejszego z wojowników na początku można było doszukać się zazdrości i zawiści, potem tylko zawiści, a na końcu dumy. Jakże szerokie spektrum! Sinestro całkowicie zignorował próby wytłumaczenia się przez karłowatego sojusznika.
- Hmm. Wygląda na to, że nasza nader kłopotliwa para zaczyna powoli odzyskiwać przytomność. Niedobrze. Jeszcze nie czas na to…


Ozdoba na lewej dłoni zalśniła irytującym światłem i mimo, że zarówno Pająk jak i Shana próbowali się wyrwać, ich zmysły szybko pogrążyły się na powrót w ciemności.
- Dobrze… wrócę do nich później. Teraz trzeba skupić się na ważniejszych sprawach.
Drzwi do pomieszczenia medycznego otworzyły się tworząc przejście dla niezbyt wysokiego osobnika płci męskiej. Jasne blond włosy były rozpuszczone i trochę zaniedbane, podobnie jak stary wydarty płaszcz w który był odziany. Podszedł do trójki rozmówców i spojrzał na nich jakby spode łba swoimi złotymi oczami.
-Wy Sayanie zawsze sprawiacie tylko problemy… zostawić was na pięć minut samych to jakby podłożyć sobie bombę pod łóżko. - Hate jak zawsze mówił to co przyszło mu na myśl. Taki już był - niektórzy się do tego przyzwyczajali a inni nie… on miał w głębokim poważaniu obie grupy. W jego spojrzeniu zabłysło zaciekawienie kiedy dostrzegł dwie nieprzytomne persony leżące trochę dalej. Podszedł do nich i pochylił się nad pajęczym osobnikiem jakby badał właśnie jakiś nowy gatunek zwierzęcia.
- A pomyśleć, że to mnie nazywają dziwadłem.
- Hahah. Widzisz, przynajmniej to my sprawiamy problemy, a nie ktoś je nam. Jeśli chodzi o dziwadła... spójrz kawałek dalej, tam znajdzie się dla Ciebie zupełna nowość. Heheheh.

Muskularny karzeł parsknął, siadając na jednym z łóżek, a następnie opierając brodę na kolanie. Son Goku nie miał najwyraźniej ochoty na złośliwości.
-Prawda, że ciekawy osobnik? Ma całkiem niezły potencjał! Jak już wydobrzeje, koniecznie muszę poprosić go o sparring. Może też przyjdziesz?
Hate zmierzył wskazaną personę bezwzględnym, krytycznym spojrzeniem. Zapanowała kilku sekundowa cisza przez którą młodzieniec zdawał się zbierać myśli.
-Potencjał? Zobaczę jak uwierzę, a poza tym… - w tym momencie odwrócił się do Sayan robiąc krok w ich stronę - …potencjał to nie wszystko. Założę się, że nie wytrzyma z wami 5 minut. Choć z drugiej strony utrzymanie się tak długo to były pewnie i tak dla niego spory wyczyn. - dało się wyczuć lekką nutę kpiny z obiektu rozmowy.
- Oj, to wiadomo, że nie wejdę od razu w wyższe stadia Super Sayana. Wiesz, moje umiejętności całkiem dobrze się skalują! Na pewno znalazłby się jakiś poziom mocy, na którym szanse byłyby wyrównane, haha!
Prostolinijny wojownik nie wykrył żadnego ukrytego przekazu w słowach nienawidzącego. Nie był w stanie, czy po prostu nie chciał? Kto go tam wie. Vegeta za to odsłonił odrobinę zęby, które były w komplecie, co mogło być dziwne zważając na jego hobby... jeśli nie znało się możliwości pokładowego dentysty.
- Bo widzisz Hate, treningi z innymi nie polegają na tym samym, co te z Tobą...czyli na sprawdzaniu jak szybko odrośnie Ci urwana w wybuchu głowa czy inna ręka, heh. Może zobaczymy jak w praktyce sprawuje się mój nowy pomysł na technikę, co Roszpunko?
-Jeśli tak ładnie prosisz…
- błękitne wyładowanie energii, pojawiło się znikąd i rozerwało podniszczony płaszcz na małe strzępy, które przez chwilę unosiły się w powietrzu, po czym zaczęły opadać na ziemię. Blondyn ubrany był w coś co przypominało lateksowy materiał zakrywający biodra i część torsu. Reszta ciała pokryta była czerwonymi tatuażami.


- Pamiętaj tylko, że cokolwiek nie zrobisz, ja wyjdę z tego bez szwanku. Jeśli coś się stanie Tobie… dojście do siebie może trochę zająć.
Dało się słyszeć zakropione irytacją westchnienie wąsatego mężczyzny, który właśnie skończył pracę kontrolną przy bocznym panelu. Zawieszona w powietrzu spawarka ze szczerego złota zniknęła, jednak wprowadzone przez nią zmiany pozostały. Sinestro założył obudowę na przewody, po czym wytarł dłonie w leżącą nieopodal ścierką.
- Jeżeli skończyliście już pompować wasze poczucie wartości subtelnie uwłaczając sobie nawzajem, chciałbym się dowiedzieć jaki jest cel naszej następnej mi…
Korugar urwał w połowie swojej wypowiedzi. Jego lewa powieka lekko drgnęła. Tolerancja jaką posiadał względem głupoty nie była zbyt wysoka, do czego natychmiast się odniósł.
- Jeśli macie zamiar ciągnąć tą farsę dalej, to nie tutaj. Med-bay to nie miejsce na wasze przepychanki. Ja natomiast, idę dowiedzieć się co jest celem naszego kolejnego zadania.
Zatrzymał się jednak w pół kroku, jakby o czymś sobie przypomniał.
- Hate, zanim pójdziecie, pozbieraj pozostałości swojego ubrania z podłogi.
Złotooki tylko westchnął. Nie lubił gdy go upominano. Wiązka chaotycznej mocy przebiegła po podłodze wymazując resztki płaszcza z tego planu egzystencji.
- No, to chyba wszystko z naszej strony. W końcu możemy odpocząć przy dobrej, pełnej misce żarcia! Lina znowu chce próbować pobić nasz rekord, hejka!
I tyle Goku i Vegetę widzieli. Ten ostatni, zanim jego hiperaktywny kolega znowu pochwalił się techniką teleportacji, rzucił Hate spojrzenie porównywalne do tego, którym starsi więźniowie odprowadzają nowe ciacho w celi. Pełne obietnicy.
 
Highlander jest offline  
Stary 03-12-2009, 22:22   #54
 
Nemo's Avatar
 
Reputacja: 1 Nemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumny
Drugi raz w ciągu ostatnich kilku dni Shana obudziła się skrępowana i przypięta pasami do łóżka. Tym razem pokój w którym się znalazła bardziej przypominał szpital ze ścianami w kolorze uspokajającej zieleni. Obok niej, tzn. na sąsiednim łóżku, leżał przykryty białym prześcieradłem Spiderman. Flame Haze nie chciała pamiętać ich wczorajszego, tzn. prawdopodobniej wczorajszego, wspólnego wybuchu emocji. Dziewczyna próbowała zamknąć oczy i ponownie zasnąć, ale kłębiące się myśli i obolałe ciało już na to nie pozwalały. Z oddali rudowłosa mogła usłyszeć kroki, które z każdą chwilą narastały na sile. Do momentu gdy stały się porównywalne do stąpnięć jakiegoś gigantycznego zwierza lub innej, monstrualnej bestii. Atramentowa, pazurzasta łapa wielkości torsu Shany bez trudu otworzyła drzwi. Utkany z pierwotnej, smolistej czerni wielkolud wszedł z wolna do środka. Był umięśniony równie dobrze, jeśli nie bardziej niż dwóch „ochroniarzy”, którzy sprowadzili tu rudą i Petera. Para krwistych oczu zogniskowała się na „pacjentach”, a gigant zmniejszył dystans, ciągnąc za sobą nic innego jak własny… ogon.
- Hahah… Spider-Man. Kto by pomyślał?

Jego głos był basowy i ostry niczym pudełko pełne żyletek. Ział złośliwym rozbawieniem. Shana nie miała ochoty na rozmowę z tajemniczym znajomym Spidermana, więc nie ruszała się z miejsca. Niespodziewanie, pokryta drobniutkimi kolcami prawica wystrzeliła do przodu, ujmując płomiennowłosą za twarz, jakby była zwyczajną lalką. Brutal przycisnął jej głowę do szpitalnej pryczy i przybliżył swoją twarz.
- Wyczuwam, że nie śpisz „Shana”. Możesz więc przestać udawać.

- Puść mnie. - odpowiedziała dziewczyna chłodno. Zapach tego mężczyzny kojarzył się jej z Crimson Denizens. Rozbawiony ponad wszelką miarę, pokręcił głową, powodując ruch swoich długich, szpiczastych włosów. Nie zwolnił uchwytu z jej twarzy. Zamiast tego, w parodii jakiejś perwersyjnej pieszczoty, przejechał palcem wskazującym po lewym policzku niewiasty.
- Niestety. Nie dostrzegam korzyści płynących z takiego rozwiązania… przynajmniej w chwili obecnej.
Demoniczna istota bawiła się iście szampańsko.
- Czy zechcesz wyjawić mi dlaczego rozjuszyłaś nasze pokładowe małpy?
- Problem natury osobistej. - Anglicy mieli na to dobre słowo, "understatement" - Czemu miałoby Cię to interesować?
Przez chwilę spoglądał na jakiś bliżej nieokreślony punkt, zupełnie jakby w ogóle nie słuchał jej wypowiedzi. Tak pełnej złudnej i naiwnej pewności siebie. Jego dłoń odłączyła się od jej facjaty a następnie zatrzymała przy klatce piersiowej, kreśląc w powietrzu symbol serca.

- Interesuje mnie to ponieważ jestem ciekawy jak długo wytrzymasz jeszcze bez swojej żałosnej, magicznej błyskotki. Jak ona się nazywała? - wyraźnie się zadumał. Dosłownie na ułamek sekundy. - Ach tak. Alastor, Płomień Niebos. Czy też inna, równie idiotyczna nazwa. Doprawdy, nie mogą oczekiwać ode mnie żebym to wszystko spamiętał.
- Nie umrę, jeśli o to Ci chodzi. Ale bez Alastora nie mogę być Flame Haze, więc równie dobrze mogłabym nie żyć. - dziewczyna powiedziała prawdę, choć oczywiście nie spodziewała się, że mężczyzna w czerni potraktuje ją poważnie.
Przytaknął, wyrażając aprobatę odnośnie ostatniego fragmentu jej wypowiedzi.
- Ja również jestem tego zdania. Niestety, niektóre osoby nie zgadzają się z moimi poglądami, dlatego też zostałem przysłany tutaj. Masz przed sobą dwie opcje. - Zatrzymał się na chwilę, dla własnej przyjemności budując napięcie. - Pomożesz nam pokonać Envoy. W zamian za to, będziesz miała szansę odzyskania swojego tajemnego świecidełka z rąk ninja imieniem Orochimaru.
- A druga opcja? - zapytała Shana domyślając się odpowiedzi.
Gdyby posiadał usta, ujawniłyby uśmiech maniakalnego mordercy.
- Jest prostsza i mniej wymagająca. Zabiję cię na miejscu, bez mrugnięcia okiem. Następnie wchłonę twoją energię duchową i użyję jej do zasilenia swojej domeny.
- Nie muszę chyba wspominać, że byłabym skuteczniejsza w walce mogąc skorzystać z pełni mocy Flame Haze. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby najpierw odzyskać mój naszyjnik i miecz a później ruszać do walki.

Sytuacja nie przebiegła w planowany sposób.

- Twoja ignorancja jest zdumiewająca. - Smagnął swoim ogonem w podłogę, odkształcając jedną z płyt. - Orochimaru przyłączył się do Envoy. Nie ma go już w rodzimym uniwersum. Jednak wciąż jest w posiadaniu błyskotki, a prędzej czy później… sam trafi w nasze ręce.
- Skoro tak, to wyjaśnij sytuację. Kto, jak, kiedy i dlaczego? Najlepiej w taki sposób, żebym Ci mogła zaufać. - dla Flame Haze oczywiście nie mogło być w tej chwili lepszej zachęty niż perspektywa odzyskania Alastora, ale nie chciała by ktokolwiek machał ją jej przed nosem jak nosem jak marchewką. Parsknął z pogardą.
- Nie będę trwonił swojego czasu na te bzdury. Oferuję ci możliwość odzyskania twojego źródła mocy i uratowania wielu światów, oraz istnień. Wystarczy, że opowiesz się po słusznej stronie. Wszystkiego będziesz mogła dowiedzieć się sama.
Jakaś sylwetka minęła drzwi prowadzące do Med-bay. Smolista istota nawet się nie obejrzała.
- Twoja dziecinne nastawienie zaczyna mnie irytować. Jesteś niczym rozkapryszona smarkula, której zabrano lizaka. Daj mi odpowiedź, lub przepadnij.
Pazury zanurzyły się w jej klatce piersiowej, jakby ta była taflą wody. Shana poczuła mrowienie. Rozmówca był jak sędzia, ława przysięgłych i kat. W jednym.
 
__________________
A true gamer should do his best to create the most powerful character possible! And to that end you need to find the most gamebreaking combination of skills, feats, weapons and armors! All of that for the ultimate purpose of making you character stronger and stronger!
That's the true essence of the RPG games!

Ostatnio edytowane przez Nemo : 03-12-2009 o 22:25.
Nemo jest offline  
Stary 11-12-2009, 17:05   #55
 
Famir's Avatar
 
Reputacja: 1 Famir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znany
Pomieszczenie, do którego został skierowany Profesor, przypominało fantastyczną kuźnie skrzyżowaną z niezwykłą pracownią alchemiczną, z domieszką...wybuchów. Posypanymi inwencją, polanymi sosem szalonego geniuszu. Z subtelnym, wschodnim aromatem.
Właściwie, bardziej przypominało to własny, prywatny demiplan, niż jakąkolwiek fizycznie zamkniętą przestrzeń; plan wypełniony zielenią, zdrowymi i radosnymi kolorami, oraz bliżej nieokreślonymi budynkami. Najbardziej zwracał na siebie uwagę obiekt bardziej pasujący do amerykańskiej rzeczywistości, niż chińskiej baśni. Domek, mogący służyć jako mieszkanie dla średnio zamożnej rodziny 2+1, był źródłem niepokojących dźwięków i eksplozji świetlnych. Chaos mógł tylko snuć przypuszczenia, co mogło mieć tutaj miejsce. Zapewne, gospodarz tego miejsca znajdował się w środku...
Wielki wybuch.
-Ohoho, goście, już, tak szybko? A ja jeszcze nie skończyłem! Trzeba będzie najwyżej spróbować tego, chociaż może być trochę niestabilne...hm hm hm...
Reakcja gospodarza była zadziwiająco spokojna, jak na kogoś, kto właśnie wyleciał z ogromną prędkością przez okno i uderzył w ziemię w sposób, który normalnego człowieka skazałby na wieczne kalectwo. A ten tylko musiał poprawić gogle i kapelusz!

Niebo było bezchmurne a słońce świeciło jasno tego dnia. Mimo to jak gdyby z nikąd potężna błyskawica przecięła niebo niczym ostrze miecza uderzając z hukiem w sam środek labolatorium. Destrukcyjna siła wzbiła w powietrze tumany pyłu i zatrzęsła ziemią. Wyglądało to na bardzo popieprzoną anomalię atmosferyczną.
-Gdzie ja jestem? - pytanie retoryczne padło z miejsca gdzie uderzyło wyładowanie energii. Pył po chwili zaczął opadać odsłaniając dziwne ubranego jak na współczesną modłę młodzieńca rozglądającego się na prawo i lewo. W przestrzeni pojawiła się niewielka, purpurowa wyrwa. Zupełnie jakby ktoś zrobił dziurę w kartce papieru będącej światem. Z owej wyrwy wystrzeliła smolista substancja pod wysokim ciśnieniem. Ziała siarką, zapachem spalonego mięsa i gorącem. Zaczęła formować się w masywne czarne ciało z długimi, szpiczastymi włosami. Czerwone oczy błysnęły kiedy kształt stał się kompletny a pazurzaste nogi pokierowały giganta w stronę drzwi do wnętrza domu. Musiał mocno się pochylić aby zmieścić się w przejściu.

-Ach, Blackheart, sympatyczny i...hmf, śmierdzący jak zawsze...ale tym razem się przygotowałem, aha! Fiolka wypełniona podejrzanym płynem rozbiła się nieopodal miejsca dynamicznego wejścia mrocznego stworu, zastępując jego oryginalne perfumy orzeźwiającym, relaksującym zapachem...elektryczności. Wyraźnie zadowolony z siebie, dopiero po sekundzie przypomniał sobie o pewnym piorunującym jegomościu, obracając się do niego i Chaosa gwałtownie.
-Tak, hm, jesteście w Piecu Lorda Lao, właściwie to w moim piecu, bo on jest mną, znaczy ja jestem nim, tak. Nazywam się Kang Szalony, albo Lord Lao, jak wolicie, i zajmuje się sprawianiem by rzeczy wybuchały, oraz sprawianiem by rzeczy latały, jestem ekspertem w tych rzeczach...rzeczy które robię latającymi zazwyczaj się nie rozpadają, a te które robię wybuchowymi...już nie bardzo.

Pazury zacisnęły się na framudze, a karmazynowe ślepia niecierpliwie łypnęły.

- Jest szaleńcem, który został obdarzony iskrą boskości. Starym workiem kości i mięsa, który gnije już za życia. To wszystko co musicie wiedzieć, naprawdę. Czy teraz możemy przejść do celu naszej misji? Bez słuchania o twoich dokonaniach... starcze?

Hate przysłuchiwał się jak naukowiec - jeśli tak go można w ogóle nazwać - wysławiał swoją osobę w dość osobliwy sposób. Złotooki skierował na osobnika palec wskazujący po czym spojrzał wymownie w kierunku towarzyszącego mu demona.
-Irtytuje mnie on. Mogę go zabić?

Persona o czarnym sercu mruknęła w rozbawieniu.

- Przyznam, że to kuszące. Wątpię jednak żebyś podołał. Poza tym, jest nam potrzebny, ma wyjawić specyfikacje kolejnego zadania. Więc? Czekamy.

-Zabić?! Zabić mnie?! Bezczelna ta młodzież, totalnie niewdzięczna. Hrm. Przygotować coś co wysadzi jej buty. A może jego? Zdecydowanie, tak, tego...
Profesor drgnął minimalnie, z rękoma schowanymi w kieszeniach.
-Wydaje mi się, że miałeś nam opowiedzieć...o tym wynalazku. Chaos nie wskazał niczego konkretnego. Nie kiwnął głową, nie ruszył oczyma. Najwyraźniej, nie zmuszony do wizyty u pewnego speca od zdrowia psychicznego i fizycznego, miał możliwość dłużej pogawędzić z tutejszym dowódcą, co zaowocowało w premiowych informacjach.
-Wynalazku? Którym wyna---ah, TYM wynalazku! Moja najnowsza duma, Skradający Się Żółw. Lub jak to nazywają Ci barbarzyńcy, światostatki, czy inne brzydkie imię. I tak Blackheart, nie patrz tak na mnie, mówię jak najbardziej na temat! Chyba że chcecie by podnóżki tych złośliwych energetycznych kulek was z miejsca namierzyły, dorwały i wysadziły, hrm. Muszę w końcu znaleźć coś, co będzie w stanie je wysadzić raz a porządnie. Wracając do tematu, wymiar który odwiedzicie, roi się od złośliwych agentów wroga. Ciekawe czemu akurat teraz umocnili jego obronę, może mają u nas kreta, hmmm? Z tego powodu nasza różowa energetyczna kulka prosiła, by usprawnić wam transport sprawiając, że pojawicie się tam zupełnie niewykrywalni, i stąd właśnie Skradający Się Żółw! I nawet nie pytaj się jak on działa, Blackheart. Bo gdy stonoga idzie i naturalnie pozwala maszerować swoim nogom, może maszerować cały dzień przed siebie, w równym tempie, ale jeśli zacznie zbytnio się zastanawiać nad tym jak kompleksowo jej nogi działają, mogą się jej poplątać i wpaść do herbaciarni, zabijając wszystkich w niej obecnych. Cenna lekcja. Co wy tam mieliście zrobić...aha.

Kolczasty byt mordu przekrzywił delikatnie głowę. Gest politowania? Niemożliwe.

- Pozwolę sobie przedstawić to w bardziej zrozumiałym dla zebranych języku. Nowy Światostatek operuje na uniwersalnej zasadzie magicznych energii, obowiązującej w mnogiej liczbie uniwersów. Nasz gnijący worek mięsa użył formuły sprzecznej z prawami nauki. Dopóki natura ta nie zostanie określona w sposób precyzyjny, arkanum będzie działać. Jeśli jednak moc stanie się wzorem poznanym przez większą liczbę istot…

W tym miejscu urwał, pozostawiając resztę ich wyobraźni.

-To na swój sposób fascynujące jak taki zdemenciały umysł mógł stworzyć coś takiego. - Hate wyraźnie był zniesmaczony koniecznością obcowania z konstruktorem “żółwia”.
-Możesz przejść w końcu do rzeczy szaleńcze? - Homunkulus zaciskał pięści raz po raz próbując jakoś zapanować nad sobą.
-Jeśli będziecie mi ciągle przerywać, to nigdy nie skończę! Więc tak. Prawdopodobnie modyfikacją względem oryginału jest tutaj dodanie grupy obdarzonych mocą szarych obywateli, którzy w każdej wersji formują własną mini organizacje, jednak za każdym razem składającą się z innych przypadkowo dobranych osób. Naprawdę, fascynujący mechanizm! Z tego co zaobserwowaliśmy, punktem końcowym jest dzień trzynastego lipca godzina osiemnasta trzydzieści, podczas którego ktoś ich wysadza. Czasem Ci w białych z dziurami, a czasem Ci w czarnym z białymi płaszczami. Czasem wcześniej, ale nigdy później. Hrm co tam jeszcze. To chyba oczywiste, ale macie się upewnić, że nic ich nie wysadzi. Akurat całkiem niedawno rozpoczęła się nowa pętla, więc powinniście mieć całkiem sporo czasu, koło dwóch miesięcy, może? żeby ich namierzyć, pozbierać, zabezpieczyć jak bobasy i tak dalej. Na miejscu jest ta dziewczynka, bardzo bystra, niemal tak bystra jak ja odnośnie eksplozji, ale zupełnie w tyle w innych aspektach, ona wam da pewnie aktualne dane. Jakieś, hm, pytania? Z tego co mi mówili miało być was trochę więcej, więc i tak jeszcze nigdzie nie lecicie.

Zainteresowanie kolczastej istoty zostało właśnie pobudzone.

- Po pierwsze. Warunkiem ponownego rozpoczęcia cyklu jest śmierć w eksplozji, czy jakakolwiek śmierć? Jeśli to pierwsze, możemy po prostu ich zabić. Jestem pewien, że Hate by się ucieszył. Heh. Po drugie. Osoby zawsze są całkowicie odmienne? Czy też przynajmniej część się powtarza? Jakaś figura nadrzędna, lub coś w tym rodzaju?

-Figura nadrzędna? Nie, nie, oczywiście że nie! Gdyby coś takiego było, już dawno byście czytali profil tej osoby. Pewnie w formie fajerwerków na niebie. I podobnie, śmierć jest zupełnie dowolna, ostatni z nich umiera...lub opuszcza świat żywych, niekoniecznie w najbardziej klasycznym tego zwrotu znaczeniu-koniec, powtórka, inne ofiary, nowe rozdanie. Jednak jest coś...hm...tak, kilka osób naznaczonych jest ze sobą w jakiś sposób powiązany, co ułatwia im zawiązanie podwalin grupy. Ostatnio na przykład, ich założycielem był listonosz, a jego prawicą i lewicą panie z okienka! To pewnie takie zabezpieczenie wpisane w formułę by zawsze w jakiś sposób byli w stanie się zebrać w grupę, która potem staje się niewygodna dla sił wyższych i wysadza ich w powietrze. Ktoś miał naprawdę rozrywkowe poczucie humoru, gdy to wymyślał.

Zamyślił się na moment. Potarł palcem nieistniejące wargi i smagnąwszy ogonem rzekł:

- Coś tu nie gra. Cała sytuacja jest szyta grubymi nićmi. Czynnik kończący uniwersum nie może być za każdym razem tak odmienny od poprzedniego. Nikt nie zainwestowałby tyle zasobów i wysiłku w pojedynczy świat. Aczkolwiek… zmienne do tego prowadzące, to już inna historia. Może obecnie skupiamy się na niewłaściwych elementach… jakieś miejsce, lub przedmiot, który za każdym razem ulega zniszczeniu? Jakiego rodzaju moce zyskują ci śmiertelnicy? Właściwie to z jakiej przyczyny? Czym zwracają na siebie uwagę Shinigami, oraz tych żałosnych imitacji demonów?

-Marnej imitacji demonów? Czyżby ich marna egzystencja naruszała Twoje demoniczne ego w jakiś sposób? Ja osobiście nie chciałbym należeć do gatunku spokrewnionego choć trochę z tymi dziwadłami. - pytanie nosiło w sobie nutkę ciekawości jaką Hate rzadko przejawiał.


- Hm… nie Hate. To raczej mieszanka rozbawienia i pożałowania. Czasami zastanawiam się jaki stwórca zamienił użyteczny i funkcjonalny koncept złego ducha na coś tak absurdalnego i… komicznego jak Espady. Czy jakkolwiek się nazywają. To wszystko.

-Czym zwracają? Swoją mocą, oczywiście! Ci na górze są tam bardzo wrażliwi na takie sprawy, jak nieautoryzowane przejawy siły. Wiecie, jeden masowy mord tu, jeden masowy mord tam, wszystko żeby utrzymać swoją wydumaną równowagę...a te ich moce, to, hm, w większości są unikalne, eksponujące wewnętrzny potencjał danego osobnika, chociaż w kilku wypadkach przybrały formę zdolności śmierciobożków lub pustaków. A przedmioty, miejsca? Nie jestem pewien; gdy zaczyna się rzeź, zawsze zaczyna się chaos informacyjny, a nasi agenci nie są w stanie zaobserwować zniszczenia każdej pojedynczej szklanki w mieście. Hmmm i mówiłem, że kilka razy restart nastąpił gdy ostatni ocaleni trafili do Społeczeństwa, albo Hueco Mundo, prawda? Gdy nikogo z nich więcej nie było w świecie żywych?

Mrok przeszedł kilka kroków. Patrzał na błękit nieba.

- Hm, istotnie. To sugeruje, że owe osoby stanowią przyczynę. Może Envoy po prostu stają się ostrożniejsi… tak czy inaczej, trzeba działać. Zastanów się dobrze starcze. Czy aby na pewno udzieliłeś nam wszystkich informacji potrzebnych do wykonania zadania? Jako bożek zdecydowanie nie słyniesz z dobrej pamięci...

-Tak samo jak ze zdrowego rozsądku, oświeconego umysłu i wielu innych cech charakterystycznych dla prawdziwych uczonych. Szczerze mówiąc wolę wiedzieć minimum niż mieć za dużo informacji a potem się zastanawiać, które są prawdziwe a które wykreował jego zdziwaczały umysł.


-Wasza niewdzięczność jest oburzająca! Naprawdę, tak się starałem by nigdzie was nie wysadziło podczas lotu Skradającym Się Żółwiem, a wy mi odpłacacie taką nieufnością!...oh, tak, was to nie obchodzi, widzę to w waszych oczach, tak. Co ja wam będę mówił, ta dziewczyna wam wszystko opowie, ja tu tylko transport zapewniam. Idę sobie, jak przyjdą wszyscy, to zapnijcie pasy i Blackheart, wiesz gdzie podłączyć baterię. Idę sprawdzić coś ważnego, zanim ZAPOMNĘ CO.
Narzekający staruszek wyciągął z kieszeni jakieś urządzenie, przekręcił w nim coś, by zniknąć w ogłuszającej eksplozji. I tyle go widzieli.
Profesor Chaos powoli spojrzał raz to na jednego kompana, raz to na drugiego.
-W porównaniu do was, jestem adeptem w miedzyświatowym arkanum...i nie miałem okazji zapoznać się z danymi odnośnie miejsca naszego przeznaczenia. Podzielicie się ze mną informacjami? Być może uda mi się na tej podstawie coś ustalić.

Blackheart westchnął. Czerwony promień wystrzelił z wyciągniętego łapska i uderzył profesora prosto w głowę, owijając całą sylwetkę. Niósł ze sobą wiele bólu, ale i równie wiele wiedzy. Cóż. Nikt nie mówił, że pozyskiwanie wiadomości jest procesem bezbolesnym.

-Mogę zadać dość osobiste pytanie? Od jakiegoś czasu nurtuje mnie jedna rzecz. Dlaczego nazywają Ciebie Profesor Chaos? Profesor to osoba uczona, która osiągnęła pewien pułap wiedzy w drodze do oświecenia. Chaos jest czymś nieprzewidywalnym i nieokiełznanym w samej swojej istocie. Te dwa słowa obok siebie wyglądają tak absurdalnie, że nie mogę pojąć dlaczego ktoś chciałby mieć taki pseudonim. - Hate skierował spojrzenie w kierunku nowego czekając na odpowiedź. Ów nowy, obecnie sortujący nowootrzymaną wiedzę, obecnie uśmiechał się lekko, zapewne nieświadomie. Gdy do jego uszu dotarły nienawistne słowa, skoncentrował na ich nadawcy swoją uwagę, najpierw jednak dziękując czaronsercemu.
-Jestem wdzięczny, to bardzo praktyczny sposób dzielenia się wiedzą. A jeśli chodzi o Twoje pytanie, Hate...nigdy nie wybierałem swojego tytułu. Nigdy nie byłem nim zainteresowany. Profesor Chaos to nazwa nadana mi przez mojego przyjaciela, który był moim partnerem w dyskusji i badaniach; być może gdyby nie został unicestwiony przez pewną księżniczkę, dziś byłbym dokładnie tym, co znaczą te słowa obok siebie-istotą posiadającą pełne zrozumienie i kontrolę nad chaosem który stanowi budulec mej egzystencji, niezależnie jak paradoksalnie to brzmi. Niestety, nim osiągnę koniec mej drogi ku oświeceniu, minie trochę czasu...i mam nadzieje, że współpraca z tą organizacją znaczącą mi w tym pomoże. Przerwał na chwilę. -Pytanie za odpowiedź, jak powiadał pewien szalony mędrzec; czym i kim jesteś, Hate? Oboje nie wyglądacie na zwyczajne byty, to pewne. Gdzie Blackheart wygląda na inteligentną, posiadającą własną wolę i świadomość formę energetyczną, Tobie dużo bliżej wydaje się być do istoty pozornie ludzkiej.
-To dlatego, że jednostką wyjściową mojej egzystencji jest człowiek. Jestem składniową tysięcy ludzkich dusz, ale człowiekiem nie jestem ani z psychicznego ani z biologicznego punktu widzenia. Prawidłowe określenie dla bytów mojego pokroju to Homulucus. Jeśli zaś chodzi o imię to nie stoi za tym jakaś większa filozofia. Ojciec tak mnie tak nazwał.
 
Famir jest offline  
Stary 13-12-2009, 23:30   #56
 
Gratisowa kawka's Avatar
 
Reputacja: 1 Gratisowa kawka ma wyłączoną reputację
Shana nienawidziła się za przystanie na propozycję Blackhearta. Po ostatnich wydarzeniach spodziewała się, że zostanie oszukana i po wykonaniu zadania porzucona. Gdy Flame Haze mogła wyobrazić sobie inny sposób odzyskania Alastora, z pewnością by z niego skorzystała. Ociężała z bólu podniosła się ze szpitalnego łóżka i opierając się o ścianę przeszła do sąsiedniej sali. Jej uszu doszedł charakterystyczny odgłos oddechu śpiącego człowieka. Na łóżku leżał mężczyzna ubrany w staromodny garnitur. Jasne, krótko przystrzyżone włosy. W porównaniu do innych istot znajdujących się na tej płaszczyźnie egzystencji z pozoru nie wyróżniał się niczym szczególnym. Ognistooka, nie, bez Alastora Flame Haze nie mogła siebie w ten sposób nazywać, dziewczyna usiadła obok łóżka i odczekała kilka chwil aż nieznajomy się przebudzi.

Alphonse tymczasem powoli powracał do w miarę normalnego stanu fizycznego; pierwszym, co pomyślał po odzyskaniu świadomości, było długie, przeciągłe "NIEEEE!". Zacisnął z całej siły zęby nim jeszcze otworzył oczy, a, gdy już to uczynił, równocześnie zerwał się do pozycji siedzącej z całkiem niezłym impetem.
Wziął głęboki wdech, z niedowierzaniem przyglądając się sobie samemu. A może trochę konkretniej - swojemu brzuchowi. Był zupełnie nienaruszony! Nie był pewny, czy było to działanie tego, co usiłował osiągnąć przed Bramą, czy może ojciec coś... nie, nie on. Potarł dłonią czoło, kiedy naszła go, z wyraźnym opóźnieniem, trochę głupawa myśl.
- Gdzie ja jestem? - zapytał cicho. Nie zanotował do tej pory nikogo wokół siebie. Przez chwilę trwał znieruchomiały, pochylony lekko i wyraźnie nad czyś zamyślony. Umarł? Nie, czuł się zaskakująco żywo. Uniósł nieznacznie dłoń aby palcami przejechać po szyi. Nie czuł podrażnienia, żadnego bólu, czy innych śladów po duszeniu. Pewniejszy by był jednak, gdyby dostał lustro...
Lustro. To równało się otoczeniu, stąd - należało się rozejrzeć. Uniósł nieznacznie głowę do góry i
dopiero wtedy ujrzał, że ktoś był nieopodal niego. Chłopak zamrugał, aby, chyba w ramach dalszego przebudzania się, rozejrzeć się uważnie wokół. Pomieszczenie wyraźnie przeznaczone do zadań medycznych, wystrój prosty, ściany białe, łóżka ustawione w sposób jak najbardziej ergonomiczny, całkiem przypominające te, które sam pamiętał. Jednak coś mu nie do końca w nich pasowało. Sam nie był pewny, co to takiego, podrapał się więc po brodzie, marszcząc lekko brwi. Znowu się zamyślił, nigdy chyba nie był mistrzem szybkiej oceny sytuacji. Ewentualnie właśnie wystosował przesadzoną samokrytykę.
Dopiero po tej dłuższej chwili odwrócił się już finalnie w kierunku osoby, która także się znajdowała w pomieszczeniu. Dziewczyna, ciemne włosy, oczy też, trochę dziwna peleryna, spod niej ledwie widoczna jakaś dziwna parodia munduru ze spódniczką, której nie powstydziłaby się nawet Winry. Mimowolnie uśmiechnął się na myśl o niej, chyba odstawiając na później bardziej ponurą kwestię swojej własnej misji, w której fiasko nie chciał zwyczajnie uwierzyć. Nieznajoma jego uśmiech mogła spokojnie zinterpretować jako skierowany do niej, kiedy chłopak mówił już całkiem trzeźwo:
- Dzień dobry. Co to za miejsce?
- Powiedziano mi, że nazywa się Med Bay, a znajduje się w HQ. - Dziewczyna uśmiechnęła się kwaśno. - Przepraszam, że nie mogę odpowiedzieć bardziej szczegółowo, ale sama jestem tu od niedawna. Czy jesteś obeznany z koncepcją podróży między uniwersami?
- Yy... - Jego mina jednoznacznie wskazywała, że NIE był. Opamiętał się jednak i zdecydował się odpowiedzieć jej pytaniem:
- Czy to ma związek z Bramą?
- Bramą? - Flame Haze potarła czoło dłonią w geście sennej kontemplacji. - Nigdy nie słyszałam tej nazwy, więc najprawdopodobniej nie. Istotne jest, żeby wiedzieć że poza naszymi rodzinnymi światami są setki innych, często bardzo odmiennych. Inne krainy, inni ludzie, inna struktura mocy egzystencji, nawet inne prawa fizyki. - Wyraz twarzy dziewczyny sugerował, że wspomniana "odmienność światów" dała się jej mocno we znaki. - Spodziewam się, że podobnie jak ja ty też zostałeś wyrwany ze swojego rodzinnego uniwersum?
Zmarszczył nieznacznie brwi. Przez chwilę zabłysła w nim nadzieja, że znalazł się w jakimś świecie, który znajdował się po drugiej stronie Bramy bądź do którego owa w jakiś nielogiczny sposób prowadziła.

Ale nie. Utkwił w sytuacji, która ani nie dawała mu poczucia postępu w poszukiwaniach, ani nie dawała się nawet wytłumaczyć za pomocą logiki, jaką do tej pory znał. Miał ochotę zakląć, na co jednak kultura osobista mu nie pozwoliła. Prosty, oczywisty wniosek: brata tu nie ma.
Chyba, że... śmierć, bądź przejście do Bramy, oznaczało podróż do innego uniwersum. Wtedy istniało niewielkie prawdopodobieństwo, że ten, kogo szukał, znajdował się gdzieś w którymś świecie, przy czym dla każdego równocześnie istniało identyczne prawdopodobieństwo. Z drugiej strony - była także szansa na to, że gdzieś istniały jakieś "opcje" brata, ba, nawet jego samego. Musiał poznać dokładniej zasady działania tych swiatów, z tego jednak, co pokazywała mu sobą rozmówczyni, nie wiedziała ona wiele więcej od niego. A on wiedział tylko jedno - przede wszystkim musiał znaleźć Edwarda, choćby miał na to znikome szanse. Postanowił więc zadać jej najbardziej alogiczne, związane z nim pytanie:
- A nie widziałaś tu przypadkiem takiego niskiego blondyna? Chłopak o kolorze oczu i włosów podobnym do mnie, drobnej postury, głos trochę dziecięcy, raczej pyszałkowaty...
Nie był pewny jak miałby go opisać. Jeśli ów się zestarzał - mógł wyglądać zupełnie inaczej.
- To nieco daleki przeskok myślowy od mojego pytania, ale nie, w tym uniwersum nikogo takiego nie widziałam. W poprzednim również nie. Natomiast w moim rodzinnym uniwersum ten opis odpowiada Sorath. To jeden z Crimson Denizens. Zginął z mojej ręki około czterech miesięcy temu. - Shana odpowiedziała monotonnym głosem nie dbając specjalnie o to, jak zareaguje jej rozmówca.
Nawet nie wiedziała, jak bardzo słowo "zginął" go zaniepokoiło. Alphonse przez dłuższą chwilę nic nie mówił, dopóki nie ułożył sobie informacji w głowie i nie minęła mu chwilowa panika. Nie okazał tego jednak w zbyt widoczny sposób - jedynie mimo jego woli źrenice nieznacznie mu się zwęziły. Chłopak jednak zamrugał i spojrzał w bok, unikając w ten sposóób wzroku dziewczyny. Miał wrażenie, że ta rozmowa go nie zaprowadzi do logicznych wniosków - szanse na to, że Edward żył, nieznacznie zmalały (mimo braku zbieżności imion), chyba, że jej świat nie uległ żadnym zakłóceniom w czasie, kiedy to jego brat zniknął. Z drugiej jednak strony nie miał pojęcia jak właściwie płynął u niej czas i jak miał się do czasu, który upłynął w Amestris. Możliwe, że siedzieli tu sobie przez trzy minuty, on przypuszczalnie kilka godzin leżał nieprzytomny, a w jego rodzinnym świecie minęły całe lata. Poczuł się tym przytłoczony - z nikim się nie zdążył pożegnać, a i nie miał pojęcia, jak się potoczyły losy dalej, kiedy to życie tak wielu osób wisiało na włosku. Był jednak przyzwyczajony do stresu.
- Mogłabyś go dokładniej opisać? - zapytał już całkiem spokojnie, ponownie kierując swoje spojrzenie na nią.
- Wygląd dwunastoletniego chłopca o anielskiej twarzy. Dziecinny manieryzm. Nie wiem ile w rzeczywistości miał lat, ale spodziewam się że nie więcej niż sto. Zawsze znajdował się w towarzystwie siostry bliźniaczki, Aizenji, która pełniła rolę, nazwijmy to, jego opiekunki. - Na wspomnienie relacji łączących bliźniaków twarz dziewczyny wyrażała niesmak. - Sorath miał szczególne upodobanie do mieczy, a że jego siostra spełniała wszystkie jego zachcianki oboje postanowili zastawić na mnie pułapkę, żeby odebrać mi mój Nietono no Shana. - W tym miejscu głos dziewczyny nieznacznie się załamał, ale dokończyła. - Aizenji poświęciła swoje istnienie za brata, ale ostatecznie oboje zginęli.
- Hm... Dzięki za informację.
Opis zupełnie nie pasował do tego, jaki Alphonse znał. Miecze, siostra bliźniaczka? Kiedy jednak potwierdził sobie, że trafił na ślepy zaułek a nie nagrobek, ulżyło mu nieco. Równocześnie jedna kwestia wywołała u chłopaka lekką konsternację.
- Nietono no Shana? Co to jest? I właściwie... na co tu czekamy?
- Nietono no Shana to mój miecz, który straciłam w poprzednim uniwersum. W tym samym, w którym rozstałam oddzielona od Alastora. - Alphonse dobrze znał ten ton głosu. Tak jak on gotów był poświęcić wszystko dla odnalezienia swojego brata, tak zrezygnowana ciemnowłosa dziewczyna chciała odzyskać kogoś o imieniu Alastor. - W każdym razie, na co czekamy? Na istoty, które są zdolne podróżować między uniwersami i które za swoją pomoc żądają wzięcia udziału w walce przeciwko Envoy.

Westchnął ciężko. Sporo nowych informacji, które w sumie ledwie rozumiał. Od razu też nabrał dość antagonistycznego stosunku do tych, którzy podróżują między uniwersami - dlaczego? Tego nie był pewny, choć pewną wskazówkę w postaci "żądają" wypowiedzianego przez dziewczynę. To sporo mówiło na temat tego, jaki miała do nich stosunek.
- A kim lub też czym jest Envoy?
- Trudno mi ich opisać. Potężne istoty, podobno jeden z nich jest przypisany do każdego uniwersum. Być może na to pytanie lepiej odpowie któryś z naszych pozostałych towarzyszy. Niedługo powinny się tu zjawić jeszcze dwie osoby, a później przeniosę nas do Pieca Lorda Lao gdzie spotkamy resztę.
- Jak to... przeniesiesz? - zapytał.
- Teleportacja. - Shana odpowiedziała, ale widząc, że rozmówca wciąż ma wątpliwości dodała: - Piec Lorda Lao znajduje się na tej samej płaszczyźnie egzystencji i jest osiągalny za pomocą tego artefaktu. - Flame Haze rozłożyła dłoń i pokazała Alphonsowi poszarpany odłamek szkła koloru atramentu. -Gdybym sama potrafiła podróżować między uniwersami nie było by mnie tutaj.
Alphonse, w reakcji na to, co powiedziała, wstał i zaczął chodzić po pomieszczeniu, zakreślając krokami niewielkie koło. Podrapał się ponownie po brodzie, zamyślony.
- Podsumowując. - rzekł dość głośno - Pochodzimy z różnych światów, o różnych prawach fizyki i znajdujemy się tutaj, w jeszcze innym świecie, ponieważ organizacja zdolna do podróży pomiędzy uniwersami chce, abyśmy jej pomogli w walce z istotami, które w gruncie rzeczy nie są ani dobre ani złe, nie mylę się? Co więcej, może nad interpretuję, ale czy walka z nimi nie naruszy równowagi światów, którym są przypisane?
- W gruncie rzeczy tak. Obie strony tego konfliktu twierdzą, że walczą o równowagę światów, przy czym Envoy bardziej zwracają się w stronę przestrzegania twardych reguł. - Dziewczyna przemilczała fakt, że do pierwszej misji została zwerbowana właśnie przez Envoy. - Ja osobiście jako Flame Haze mam obowiązek dbania o to, by równowaga mocy egzystencji nie została naruszona. A przynajmniej o to walczyłam w moim świecie. Być może u siebie pełniłeś analogiczną funkcje?
- To znaczy... Wśród nas panowała jedna konkretna zasada wyznaczająca równowagę: Zasada Równej Wymiany, dotycząca alchemii. Raczej trudno to zrozumieć, objaśnię więc w dużym uproszczeniu: alchemia polega na przekształcaniu materii, tymczasem wyżej wymieniona reguła oznacza, że nie można podczas wykonywania tych przekształceń stworzyć czegoś z niczego. Przykładowo - przemienić powietrza w złoto, czy też... stworzyć nowego życia. Jedynym odstępstwem od tej reguły był Kamień Filozoficzny.

Wykład być może mógłby ciągnąć się jeszcze kilka godzin bądź nawet i dni, ale gdy rzeczy zaczynają przybierać zbyt ciekawy obrót, zawsze ktoś lub coś przerywa, sprowadzając dyskutujących na ziemię. Lub jej odpowiednik. W tym wypadku, owe ktoś miało włosy o kolorze słońca, buzię rozrywaną przez energię, oraz towarzysza pod postacią posępnego młodzieńca. Oboje, byli ninja, jeśli Shana dobrze kojarzyła.
-Heeej, jesteśmy na miejscu Sasuke, uwierzysz? Och, Ty jesteś ta... - spojrzenie Naruko, która właśnie wparowała do pomieszczenia z gracją zupełnie nieodpowiednią dla miejsca wypoczynku chorych, skoncentrowało się na czarnowłosej. -Shana, tak? Chyba nigdy nie mieliśmy okazji się przedstawić. - Wzmocniła uścisk na ręce Uchiha, czyżby z zazdrości?, któremu wszystko było najwyraźniej jedno. Sytuacja zgoła odmieniła się, gdy dojrzała Alphonse. Puściła Sasuke, zaciskając rączki w piąstki przed sobą. -Och, jaki ładny chłopczyk~! Jestem Uzumaki Naruko, Twoja przełożona, uwierzysz?! Ach, na pewno masz dużo pytań odnośnie tego wszystkiego, tak, tak. Jak już będziemy na miejscu, to Ci wszystko gdzieś na osobności dooookładnie wytłumaczę, tak.
- Ee... dziękuję. - Uśmiechnął się do niej kryjąc w ten sposób zmieszanie. - Alphonse Elric. I owszem, kilka odpowiedzi byłoby wskazanych.
- Tak, ale tymczasem proszę wszystkich o chwilę spokoju. Przeniosę nas na miejsce. - Shana zacisnęła dłoń na odłamku szkła i skupiła się na nici mocy egzystencji łączącej artefakt przekazany przez Blackhearta z Piecem Lorda Lao. Czwórkę podróżników otoczył runiczny krąg, z pozoru podobny do tego jakie stosowali alchemicy w uniwersum młodego Elrica, ale zapisany z użyciem zupełnie odmiennych symboli. Shana, Alphonse, Sasuke i Naruko zniknęli w rozbłysku błękitnego światła, by pojawić się przed bliżej nieokreślonym budynkiem przypominającym kuźnię.
Alphonse uważnie się przyglądał przybyłym. Starał się zapamiętać tak wiele jak mógł na wypadek, gdyby później miało mu się to przydać. Większość myśli mu jednak odplynęła w siną dal, gdy ujrzał, jak Shana korzystała z kręgu. Fascynujące - wzór i inkantacje, choć oparte na podobnym szablonie (plan koła zaskakująco uniwersalny), były zupełnie różne.
Analogii doszukiwał się chyba wyłącznie odruchowo. Zapisał sobie w pamięci z czego korzystała, na wszelki wypadek, kiedy...
Znaleźli się w zupełnie innym miejscu. Wypuścił wreszcie z pluc powietrze, na początek nie patrząc przed siebie, ale uwaznie rozglądając się na boki. Otoczenie było naprawdę zajmujące, ale, co może ważniejsze - starał się je zapamiętać i zanalizować. Jak zawsze, nawyk wyrobiony przez niektóre okoliczności w jego życiu.
W końcu jednak spojrzał do przodu i wtedy stanął jak wryty.
Blond włosy, złote oczy, pozbawione źrenic. Niski, drobny chłopak o wyrazie twarzy raczej nieprzyjemnym, a jednak... znajomym. Edward. Przez chwilę Al trwał w całkiem porządnym szoku, nie do końca mogąc uwierzyć w to, co właśnie przed sobą widział.
- Braciszku... - wydukał w końcu trochę przyciszonym głosem. Nic więcej. Oglądał go od stóp do głów, najwyraźniej ignorując tatuaże i dziwaczny strój (choć dostrzegał analogie z pewną postacią), dopóki nie ujrzał na jego ramieniu symbolu Ouroborosa. Spontanicznie więc podszedł do niego i wziął za fraki (skąpe bo skąpe). Pokazał w ten sposób, że był znacznie od swojego brata (jak mniemał) wyższy.
- Coś ty do jasnej cholery ze sobą zrobił?! - wrzasnął wściekły.
 
Gratisowa kawka jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172