Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-07-2011, 09:27   #31
 
Eyriashka's Avatar
 
Reputacja: 1 Eyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumny
DiLa zamarła. To nie było tak, że się bała. Do tej pory po prostu wykonywała polecenia swojego dowódcy oddając życie w jego ręce. To było bardzo wygodne - nie musieć samemu decydować o własnym życiu. Jednak teraz? Błogostan jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki rozpłynął się w niebycie w momencie kiedy usłyszała łoskot upadającego ciała. Wszystkie emocje nagle zniknęły, Alison nie czuła smutku, żalu, strachu czy żądzy zemsty. Umysł zaczął bardzo szybko kalkulować i przejął całkowite panowanie nad myślami.
Myśl przewodnia: Ktoś zabił generała, a teraz goni mnie.
Pytanie pierwsze: Kto może bezkarnie strzelać do najwyższego stopniem na jego terenie? Odpowiedź: Rząd lub terroryści. Pierwszego należy unikać, drugie - rozstrzelać. Liczba: nieznana, uzbrojenie: broń krótka w liczbie 1, reszta nieznana.
Pytanie drugie: Czego potrzebuję?
Odpowiedź: Broni, wsparcia i środka transportu.
Pytanie trzecie: Co z generałem?
Odpowiedź: Jak najszybciej wezwać karetkę.
Rozważania nie trwały dłużej niż dwie-trzy sekundy. Bardzo drogocenne w tym przypadku, ale niezbędne do utworzenia planu działania. Pani major rzuciła się pędem dalej w dół schodów. Podziemny korytarz, w którym kończyły się schody rozchodził się w kierunku zaopatrzenia, hangarów i szpitala. Chociaż kusiło ją, by po prostu wbiec do helikoptera i zniknąć w oddali, nie mogła zostawić za sobą takiego bajzlu. Ruszyła biegiem w stronę szpitala. Na powierzchnię wydostała się drabinką wychodzącą do archiwum badań. Klimatyzowane przyjemne pomieszczenie o labiryntowym układzie półek. Ciekawy wybór na zabezpieczenie własnego odwrotu, jednak to nie był dobry moment na rozważania nad strategią wybraną przez Crowa. Aktualnie najważniejsze było by go ratować. Gdy dobiegła ledwo mogła złapać oddech.
- Generał... postrzelony w … biurze.
Recepcjonista ściągnął brwi próbując zrozumieć o co chodzi. DiLi nogi trzęsły się jak galareta, była pewna, że pobiła swój osobisty rekord w sprincie na półtora kilometra. Wzięła głęboki wdech i podjęła kolejną próbę.
- Major DiLaurentis melduję, że generał Crow został postrzelony w swoim biurze przez nieznanych napastników, nie wiem czy żyje, jednak jestem pewna, że jest nieprzytomny.
Wzięła głęboki wdech jakby właśnie się wynurzyła z głębokiej wody. Po kilku uzupełniających zeznania pytaniach i szybkim telefonie do Marines, a następnie kilkunastu dłużących się sekundach karetka wyjechała z garażu. W połowie drogi dołączyły do niej dwa samochody terenowe wypełnione oddziałem antyterrorystycznym.

*****
DiLa wyciągnęła telefon komórkowy.
- Mark? Coś się kroi.
- No właśnie... jakieś zamieszanie przed kwiaciarnią.
- Postrzelono Javiera Crowa.
- I mam sprawdzić kto to?
- Tylko nie daj się złapać. Zbieram sprzęt i za 15 minut odlatujemy.
- My...?
- Nasza czwórka.
- Afera na maksa, a ty chcesz uciekać?
- Po prostu bądź razem z Leiberem i Mardokiem przy śmigłowcach za 15 minut.
*****

Złapali ich. Okazało się, że to Reaper z garstką zebranych w łapance żołnierzy - fascynaci teorii spiskowych. Oczywistym było, że tuż po tym jak Pułkownik się uspokoi wyjaśni dlaczego tak agresywnie próbował złapać Alison. Zaczną się przesłuchania, poszukiwania... do tortur, mieli nadzieję, że nie dojdzie. Generał, szczęście w nieszczęściu, przeżył. Stracił dużo krwi, a kula dosłownie o milimetry minęła serce. Nie mniej - płuco zapadło się, co gwałtownie wpłynęło na pogorszenie jego stanu. Jednak szybka reakcja lekarzy dawała pewne szanse na to, że wróci do zdrowia.
Dila korzystając z zamieszania i nieuwagi kolegów, którzy chcieli zobaczyć gromiarzy w akcji, wykradła spory arsenał broni palnej, apteczkę i trochę suchego prowiantu. Leiber zjawił się na zbiórkę z wypełnioną jej torbą treningową.
- Zapakowałem ci tutaj trochę ubrań, portfel i mp3.
Alison zmarszczyła brwi, najpierw nie rozumiejąc co się do niej mówi, a następnie nie zgadzając się z tym co usłyszała.
- Lecicie ze mną - wydała rozkaz.
Pokiwali przecząco głowami.
- To nie podlega dyskusji, pakujcie się. Ruszamy - naciskała coraz chłodniejszym tonem.
- Po pierwsze musisz wiedzieć co się tutaj dzieje pod twoją nieobecność. Po drugie, będziemy ci tylko zawadzali, nie potrzebujesz ogonu - zaczął Mardock.
- Po trzecie, powinnaś znaleźć Tytana - wymamrotał trochę ciszej Mark patrząc w ziemię. Zapadła nagła cisza, w czasie której wszystkie spojrzenia utkwiły w pierworodnym DiLaurentis.
- A to niby dlaczego? - Leiber otrząsnął się najszybciej.
- Będziesz silniejsza - w przypadku Marka lakoniczność wypowiedzi świadczyła o głębszym przemyśleniu problemu.
- I będę błąkała się po ulicach szukając IronMana? Przecież oczywiste jest, że on się nie błyszczy cały czas. W telewizornii mówili...
- Z resztą, jak miałaby tego dokonać? “Cześć, jestem Alison. Nie potrafię kłamać i nienawidzę cię z całego serca. Możesz mi mówić Ali” - Mardock zatrzepotał rzęsami.
- Lepsze to niż chowanie się w nadziei, że jej nie znajdą - burknął oburzony Mark, po czym przeniósł łagodniejszy wzrok na siostrę - Jeśli to idiota, to możesz go zmanipulować. Jeśli jednak nie jest tak głupi jak go sobie rysujesz, możecie razem coś wykombinować ciekawego.
Sytuacja Alison, o ile już wcześniej nie była ciekawa, nagle weszła na zupełnie nowy poziom nieciekawości. DiLa bez słowa zaczęła upychać magazynki do pistoletu w torbie treningowej przenosząc podręczne rzeczy do kieszeni kurtki i spodni. Patriotyzm patriotyzmem, ale Alison zawsze uważała półautomat Heckler & Koch za lepszy od amerykańskich kuzynów, które choć leciutkie, zacinały się od-byle-czego. Założyła szelki z kaburą.
- Gdzie lecisz najpierw?
- Lepiej byście nie wiedzieli - odburknęła ponuro wyłączając komórkę. Zakuła ją posępność własnego tonu więc oczyściła cichym chrząknięciem gardło i dokończyła bardziej naturalnym dla siebie głosem - Komórkę włączam na 5 minut o 6 rano i 9 wieczór, wtedy możecie się ze mną kontaktować. Jakby coś się działo to... to będę szybko informowała.
Gdy skończyła Mark rozłożył ręce, a ona mu się rzuciła na szyję. Każdemu po kolei. Nie chciała płakać, była nadal w "trybie bojowym", skupiona na czekającym ją zadaniu. Dalsza część planu może nie była jakoś idealnie dopracowana, jednak jej brak skomplikowania pozwalał wierzyć, że może się udać - dolecieć do miasta, wylądować na dachu oznaczonym symbolem “H”, zostawić tam śmigłowiec, wydostać się z budynku w tłumie, jaki powstanie po włączeniu alarmu przeciwpożarowego, potem motel pod fałszywym nazwiskiem i uważne oglądanie programu informacyjnego - Tytan nigdy nie był zbyt dobry w znikaniu w tłumie.
 
__________________
Life is a bitch. Sometimes I think it even might be a redhead with a bad case of short temper.

Ostatnio edytowane przez Eyriashka : 20-07-2011 o 17:24. Powód: Bo GROM i Marines to nie do końca to samo ;]
Eyriashka jest offline  
Stary 22-07-2011, 19:54   #32
 
Sileana's Avatar
 
Reputacja: 1 Sileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodze
Swojemu hotelowemu pokojowi nie dałaby więcej niż trzy gwiazdki według polskich standardów, ale Aleksandrze wystarczało to, że był czysty i w miarę zadbany, a zawierał w pakiecie łóżko i wannę. W malutkim pomieszczeniu upchnięto też komodę i telewizor, który z całą pewnością pamiętał czasy dzieciństwa Natalie Portman.

* * *

Czy jest coś piękniejszego niż długa, gorąca kąpiel z ogromną ilością piany i bąbelków, zapachowych płynów i świeczek dookoła wanny i możliwość czytania naprawdę dobrego kryminału? Nawet jeżeli było, to dla Aleksandry na pewno nie w tej chwili. Moczyła się w niebie już od dłuższego czasu, jednak dokładnie panując nad zegarkiem. Wciąż miała jeszcze mnóstwo czasu na rozgryzanie zagadki morderstwa w bezdomnego na ruchliwej ulicy Chicago lat 20. Prawdę mówiąc, intryga w książce nie była specjalnie skomplikowana, możliwa do rozgryzienia w jakieś sto stron, ale styl autora i świetne dialogi nadrabiały tę wadę i dawały prawdziwą przyjemność z czytania.

* * *

Telefon zadzwonił, kiedy już się wycierała i krytycznym spojrzeniem oceniała słabo opalone łydki. Poderwała głowę, omal się nie przewracając, naprężyła się, zgrabnym skokiem ominęła kałużę przed wanną i nago przebiegła przed pokój. Komórkę zostawiła na łóżku, rzuciła się więc w jej kierunku jak zawodowy futbolista. Zdyszana odebrała i natychmiast odsunęła aparat od ucha, by nie stracić bębenków. Któryś z organizatorów imprezy wydzierał się, obrzucając ją inwektywami, jak tylko to Polacy potrafią, kiedy sami coś spieprzą a potrzebują winowajcy.
W pierwszej chwili rzeczywiście się przestraszyła, że zawaliła i zaczęła nieskładnie przepraszać, ale potem jej wzrok padł na zegarek – do rozpoczęcia konferencji miała jeszcze trzy godziny, co znaczyło, że jeszcze najmniej przez godzinę mogła się grzebać. Nie ufała Los Angeles i jego ulicom, dlatego dwie godziny na dojazd z niewielkim zapasem wydawały się jej rozsądne. Dlatego też przestała słuchać bezsensownych krzyków mających ją wbić w ziemię przez niekompetencję innych. Jeżeli ktoś naprawdę ma tyle pieniędzy, zeby było go stać na takie rozmowy, to dlaczego nie? Dopiero kiedy wyłowiła frazę „za godzinę”, wtrąciła się z cichym pytaniem.

Ciśnienie, zazwyczaj wręcz za niskie, co powodowało jej apatyczność i ospałość, podskoczyło jej niebezpiecznie, kiedy usłyszała jako tako składną odpowiedź.
- Jak to, mam natychmiast przyjechać? To jest Los Angeles, tu nie ma natychmiast, to nie telewizja ani kraina fantazji! Konferencja zaczyna się za trzy godziny! Nie, proszę pana, pańska niekompetencja ani niczyja inna mnie nie interesuje! Skoro została zwolniona, to najwyraźniej pan Miauczyński uznał, że nie jest mu potrzebna!
Słyszała o osobistej asystentce prezesa spółki. Zalatana fruzia kalecząca język ojczysty jeszcze bardziej niż angielski. Zalatana było bardzo dobrym określeniem na funkcję, którą pełniła pod prezesem. Naiwna czy nie, Aleksandra nie była kompletną kretynką i wiedziała, że takich osób nie zatrudnia się ze względu na ich oficjalne kompetencje zawodowe.
A rozkaz przybycia na miejsce osobistej tłumaczki prezesa wydał się jej cokolwiek śmiesznym. Została zatrudniona na bardzo szczegółowych zasadach, nikt nie zamierzał płacić jej choćby pół grosza więcej za cokolwiek. Dlatego wizja użerania się z erotomanem amatorem za darmo wcale jej nie zachęcała do poświęcania własnego czasu.
I wtedy padły święte słowa. „Jak tu pani nie przyjedzie, to może pani zapomnieć o pracy i pieniądzach!”. Bezbarwnie zapowiedziała wizytę jak najszybciej i rzuciła słuchawką.

Siedziała blada z bezsilnej wściekłości i płakała. Sama w obcym kraju, zdana na cudzą łaskę, nie miała wyboru. Gdyby jeszcze nie przyjęła tego zlecenia... To by straciła jedyne stałe źródło dochodów, a na to nie było jej stać na pewno. Wyburczała kilka wybitnie obelżywych słów i, zaciskając pięści, zaczęła się przygotowywać na spotkanie w tempie ekspres. Zwłaszcza musiała popracować nad zapuchniętymi i czerwonymi jak u królika oczami.

Wtedy w stojącym nieopodal telewizorze coś jakby strzyknęło, pojawił się niewielki dymek i rozległ odór palonej instalacji elektrycznej. Aleksandra stanęła jak wryta i zagapiła się na coraz większy dym i głośniejsze trzaski. Potem ogarnęła ją panika, była wciąż naga i nie zamierzała wołać pomocy zanim nie znajdzie jakiegoś ubrania. Gorączkowo wciągała na siebie kolejne sztuki odzieży, a ogień rozprzestrzeniał się coraz bardziej łapczywie pochłaniając kolejne kawałki nieco przestarzałego sprzętu...
 
Sileana jest offline  
Stary 22-07-2011, 21:20   #33
 
Morior's Avatar
 
Reputacja: 1 Morior nie jest za bardzo znanyMorior nie jest za bardzo znany
W głowie Logana rozległ się jakże potworny dźwięk budzika. Niczym dzwon bijący w środku jego głowy, drażnił go niesamowicie. Right otworzył jedno oko, następnie leniwie wyciągnął rękę, by wyłączyć dzwoniącego potwora. Wstał z niesamowitym bólem pleców. W końcu zasnął przy biurku w dość nietypowej pozie. Zdjął okulary i położył na blacie. Ruszył w stronę łazienki. Umył się i zaczął się ubierać. Założył swoją ulubioną białą koszulę i jeansy. Spojrzał przez okno i przeraził się. "Niech to szlag!" Right poszedł po parasol. Gdy go wyciągał usłyszał, że dźwięk pukanie kropel wody o szybę ustał. Mimo to zabrał ze sobą wyciągany przedmiot, upewnił się, że zamknął wszystkie okna i wyszedł z mieszkania. Zjechał na dół windą. To co zobaczył zdziwiło go strasznie.

Logan spojrzał w kierunku firmy, w której pracował. Wszędzie tylko strugi deszczu. Rozejrzał się dookoła i zobaczył to samo. Jedynie nad jego mieszkaniem świeciło słońce. Chmury przerzedziły się w tym miejscu, a poruszając się, omijały dziurę. Logan wsiadł do samochodu i dojechał. Co najdziwniejsze: słoneczne koło na niebie przesuwało się za samochodem. Młody mężczyzna przetarł oczy ze zdumienia. Dla pewności zjechał w pewien zaułek. Słońce skręciło za nim. "To straszne, muszę się tego pozbyć, nie chcę tego słońca. To wzbudza tylko podejrzenia!" Po kilku sekundach deszcz uderzył o auto. Znów wszędzie padało. Logan pojechał do firmy.

"Czy to była jakaś magia, czy zwykły przypadek? Co teraz powinienem zrobić? Skąd to zjawisko? To było jak z komiksu. Dlaczego ja? Tytan! Czy to coś miało z nim coś wspólnego? To jego sprawka? A może jestem taki jak on?" Mnóstwo pytań, zero odpowiedzi. Pewne było jedno. Coś się dzieję i nie jest to nic dobrego. Logan dojechał do firmy. Wysiadł z samochodu i powolnym krokiem szedł w stronę drzwi wejściowych. Deszcz padał, ale Right ani myślał rozkładać parasola. Wszedł i zasiadł przed swoim komputerem. Zabrał się do pracy. Niezbyt długo jednak pracował. Coś nie dawało mu spokoju. Wyciągnął z biurka ołówek i przyłożył gumkę na końcu narzędzia do twarzy. "Co powinienem zrobić? Z pewnością nikt nie może się o tym dowiedzieć. Muszę być ostrożny."

- Hej, Right. Strona internetowa znowu nawaliła. Mógłbyś się tym zająć? - zapytał jeden z pracowników.
- Jasne, już się robi - odpowiedział Right.
- To świetnie. Teraz, gdy jeden z informatyków wziął urlop, masz więcej pracy. Gdybyś mógł, pośpiesz się z tą stroną. Mam już kolejną robotę dla ciebie - wytłumaczył.
- Wiem, wiem - stwierdził Logan.


Choć Right nie był zadowolony zrobił, co musiał. W końcu miał dużo więcej pracy, a ten kretyn tylko w kółko nawijał o pierdołach. Do tego Right był poirytowany z powodu całego zdarzenia, które miało miejsce dzisiaj rano.
 
Morior jest offline  
Stary 26-07-2011, 15:23   #34
 
Shooty's Avatar
 
Reputacja: 1 Shooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodze
Greg leżał na kanapie, powoli przewijając kanały telewizyjne. W końcu jednak, natrafiwszy na informacje, litościwie odłożył pilota i uważnie wsłuchał się w słowa reporterki.

- …jeśli widzieli Państwo kogokolwiek podobnego do naszych dwóch poszukiwanych, prosimy o szybki kontakt z policją pod podanym niżej numerem. Są to uciekający przed wymiarem prawa przestępcy, znani pod nazwiskami Arrowhead i Morgan. Pierwszego z nich, byłego zastępcę kustosza pobliskiego muzeum, podejrzewa się o liczne kradzieże drogocennych eksponatów i pobicie swojego pracodawcy. Nieznane są tymczasem złe uczynki drugiego, niemniej na pewno powinien zostać ukarany już za samą ucieczkę z aresztu. Nie wiadomo czy złoczyńcy używają broni, ale ostatnio widziano ich uciekających w biały dzień z miejskiego autobusu. Jak gdyby nigdy nic, wybili…

Rathbone parsknął śmiechem, uprzednio wyłączywszy telewizor. Wciąż nie przestając się szczerzyć, krzyknął do swojego najnowszego przyjaciela:

- Pamiętasz może tego, którego niedawno uratowaliśmy od wojskowych igieł? – Jones, wyjrzawszy zza kuchni, potakująco kiwnął głową, opychając się ciastkami znalezionymi w szafce. – Skombinował sobie kolegę i razem brną przez świat na mój sposób – tak, żeby wiedziało o nich pół miasta.

- Na pewno i on jest obdarzony. Tamten nie jest głupi, nie szukałby pomocy wśród cywili, to zbyt niebezpieczne – stwierdził mężczyzna, wsuwając kolejną czekoladkę do ust. – A tak w ogóle, czy nie igramy z losem, siedząc sobie w twoim domu i żyjąc po staremu?

Tytan wyciągnął palec w stronę Jonesa i przyjął matczyną manierę.

- Policja zawsze chce być o krok przed przestępcą i zazwyczaj źle na tym wychodzi. Odpuścili sobie obserwację tej okolicy już po pierwszym tygodniu, sądząc, że nie będę aż taki głupi, żeby tutaj wracać. A ja zagrałem im na nosie i zrobiłem właśnie to, co teoretycznie powinno być na ostatnim miejscu listy rzeczy do wykonania.

Jones wzruszył ramionami i sięgnął do lodówki po jogurt. Wyciągając pierwszą łyżeczkę ze środka truskawkowej słodyczy, zamyślił się.

- Jest nas coraz mniej, Greg – powiedział.

Rathbone zmienił pozycję z leżącej na siedzącą i spojrzał na towarzysza broni z zaciekawieniem.

- Skąd to wiesz?

- Ja to czuję - stwierdził z przekonaniem w głosie Jones. – Jeśli czegoś nie zrobimy, to wkrótce wszyscy przepadniemy, a żołnierze będą świętować w barakach swoje małe zwycięstwo.

- Nie przesadzaj – pokręcił głową Tytan. – Przecież tamci dwaj jakoś dają sobie radę, a my…

Rozmówca zmienił ton głosu na jeszcze bardziej pewny siebie:

- Nas nie jest tylko czterech, czy ty tego nie rozumiesz? Nie znam dokładnej liczby „mutantów”, chodzących po naszej planecie, ale akurat ten fakt jest nie do podważenia. Wojsko już rozpoczęło swoje polowanie, to wszystko przestało być zabawą. Żołnierze będą do nas strzelać i jeżeli sami nie chwycimy za nasze uzdolnienia twardą ręką, to możemy równie dobrze po prostu ustawić się do odstrzału.

Greg złączył końcówki palców obu dłoni, opierając na nich głowę. Po chwili wstał, sięgając po książkę telefoniczną i powoli przekręcając jej kartki.

- Mam znajomego dziennikarza. Powiem mu, że następną akcję szykuję na pobliski magazyn produktów spożywczych. Pije wystarczająco dużo, żeby nikt nie uwierzył mu, iż cynk otrzymał od samego Tytana, ale i nie na tyle dużo, żeby nie wydrukowali mu małej broszurki na kilkudziesiętnej stronie.

- Policja nie zostawi tam patroli?


- Wątpię, aby uwierzyli w taką historyjkę w przeciwieństwie do tkniętych mocą, którzy będą uważnie przeglądać gazety, szukając możliwości kontaktu ze mną. I to właśnie do nich kieruję tę wiadomość.


******


Matt spał właśnie niespokojnie, opierając się o ścianę jednego ze zwykłych, miejskich budynków, gdy nagle obudziły go głosy, dochodzące z odległości około kilku metrów. Powoli podniósł się, wyglądając na ulicę. Na jego szczęście mężczyźni nie wyglądali na bandytów, toczyli za to zażartą dyskusję, brnąc przez chodnik.

- A jakby wrócić do mieszkania? Chociaż nie, tam nas znajdą…

- Może jednak po prostu prześpimy się na ulicy? W końcu jedna noc nam nie zaszkodzi, a nad ranem wykombinujemy, co robić dalej.

Rozmówców było dwóch. Pierwszy z nich, wysoki, przystojny elegant szedł z lewej strony, tymczasem po jego prawej znajdował się drugi z mężczyzn, wyróżniający się burzą czarnych włosów na głowie. Abate miał kilka minut na reakcję, zanim tajemniczy nieznajomi odnajdą go leżącego na chodniku.


******


Dwoje osób nie mogło obejrzeć dziś wiadomości. Aleksandra Skórczyńska, starająca się z całych sił ugasić tajemniczo podpalony telewizor i Logan Right, męczący się z pracą nad nową stroną internetową. Oboje nie mieli najlepszego dnia.
 

Ostatnio edytowane przez Shooty : 26-07-2011 o 17:37.
Shooty jest offline  
Stary 27-07-2011, 21:36   #35
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Nowy (i jedyny) kolega Quentina nazywał się Alex Morgan i rzeczywiście miał podobne problemy co Anglik.
- Dobra. Albo znajdujemy środek transportu, albo miejsce na kryjówkę. Najlepiej żeby w pobliżu było sporo żarcia. A zaraz - Quentin pacnął się w czoło - Wątpię, żebyśmy wyjechali z miasta. Pewnie jesteśmy numerem jeden w Interpolu. Masz jakiś pomysł? - Zapytał Alexa.
- Powrót do mieszkań odpada, sam jakichś dobrych znajomych nie mam... Może jakiś motelik w zapadłej dzielnicy, co jak co, ale jakiś powinien się znaleźć - odparł Alex z wahaniem - Tam nas nie powinni szukać, zdołamy się tam ukryć na jakiś czas.
- Tak samo nie powinni nas szukać w autobusach, uliczkach. Gdy zbliliśmy szybę od razu zbiegło się parę patroli. Nie wiem, co się dzieje, ale lepiej nie znajdować się w zbyt zatłoczonych i dostępnych miejscach. Coś na “dziko”. Opuszczone domy, budynki? - Spojrzał pytająco na Morgana, sam nie za dobrze znał to miasto, nie mieszkał tu aż tak długo.
- Hmm, powinniśmy szukać w dzielnicach biedoty, zapijaczeni i naćpani na pewno nie zwrócą na nas uwagi, mimo twoich dość... przyciągających wzrok ciuchów - Alex przerwał na chwilę, zastanawiając się, gdzie można znaleźć takowe miejsce - Myślę... że we wschodniej części miasta, w okolicach magazynów powinno być tego pełno. Co ty na to?
- Dobra, można będzie spróbować zdobyć produkty z magazynów. A co do ubioru, to trampki Conversa mi strasznie pasują do garniaka. Sorry, ale teraz tego nie zmienię. - Odpowiedział pewnie.
-Racja nikt nie zwróci uwagi na gościa w garniaku i trampach w, jak to określiłeś, dzielnicy biedoty. - Wtrącił się, nieco kpiąco, do rozmowy Matt.
Zdezorientowany Quentin nerwowo spojrzał na mężczyznę, nie bardzo potrafił dostrzec rysy jego twarzy w półmroku jaki panował na ulicy, słabo oświetlonej przez latarnię.
- Przepraszam bardzo, kim pan niby jest? - Spytał, odsuwając się o krok od gościa, który właśnie wstał z ziemi. Zastanawiał się czy go nie obudzili i pijaczyna był tym po prostu zdenerwowany, bo głos miał bardzo pijacki, przynajmniej dla Arrowheada.
- Matthew Abate - przedstawił się. - Wydaje mi się że mamy podobny problem.
Zmierzył Quentina od góry do dołu. Był ubrany dokładnie tak, jak opisywali go w mediach.
- Chyba że się mylę? Choć ilu jeszcze może być gości uciekających przed policją w garniturze i trampkach? - uśmiechnął się w swoim kpiącym stylu.
Arrowhead westchnął ciężko. Schował zwinięty krawat do kieszeni. Nie miał już marynarki, ale nie miał zamiaru zostawać bez spodni.
- Tak czy siak nie mamy wyboru, musimy tam iść. - popatrzył chwilę na Matthew’a. - Gdybyś był gliniarzem pod przykrywką, już byś nas powystrzelał, także jeśli musisz czy chcesz, to możesz iść z nami. Bo nie mam zielonego pojęcia, co się dzieje, a każda pomoc się przyda. Szczególnie, jeśli rzeczywiście masz ten sam problem. - Spojrzał pytająco na Alexa.
Alex przysłuchiwał się rozmowie, zastanawiając się czy można jegomościowi zaufać. Jednak, nie mając innego wyboru, odpowiedział:
- Im nas więcej tym lepiej, może się razem czegoś dowiemy. Alex Morgan, chciałbym powiedzieć miło mi, ale okoliczności niezbyt mi w tym pomagają - powiedział markotnie - Jak jest nas już trochę więcej, mam pytanie, zakładam że cała nasza radosna gromada jest “obdarzona” - tu zrobił przerwę i zaśmiał się z cicha - Więc może jakieś przedstawienie, będziemy wiedzieli czego możemy się po sobie spodziewać - dokończył myśl, przyglądając się z zaciekawieniem pozostałym dwóm mężczyznom.
- Przedstawienie? Wybacz, ale ja jakoś... nie bardzo to kontroluję. Przynajmniej część tego czegoś co się ze mną dzieje. Przed chwila wyleczyłem się z poranionych szkłem rąk, wcześniej w jednej chwili znalazłem się w zupełnie innym miejscu, dwa razy zresztą. No i zawsze jak ktoś kłamie, to jakbym o tym wiedział. Jednak nie powiem, dobrze byłoby móc kontrolować te moje... podróże. - Powiedział trochę... jakby to było upokarzające. Ciekawili go jego towarzysze. Dziwiła go też niesamowita ilość nowych osób które pojawiły się w jego życiu na pewnie nieco dłuższy czas. Trochę go to przerażało.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 29-07-2011, 12:40   #36
 
Eyriashka's Avatar
 
Reputacja: 1 Eyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumny
Motel był... Yh, Alison nie chciała nawet w myślach go oceniać. Motel był i kropka, na jeden wieczór wystarczyło. Ważne, że miał łóżko i bieżącą wodę. Nawet jeśli “bieżyła” ona sobie nieustająco tworząc brudnożółtą plamę na dnie brodzika. No i był też odbiornik telewizyjny - drewniana obudowa nie pozwalała nazwać go telewizorem...
DiLa leżała na brązowej kapie patrząc jak czerwone promienie słońca wydłużają cienie na suficie i po prostu nie mogła uwierzyć ile rzeczy się zdarzyło w ciągu ostatnich kilku godzin. Godzin, do ciemnej dżumy! Nie dni, nie tygodni, tylko króciutkich 60minutowych godzin. Usiadła i omiotła pokój jeszcze raz spojrzeniem. W świetle zachodzącego słońca wyglądał lepiej. Pożółkłe ściany przestały razić, brunatna plama u drzwi zlewała się z ciemną zielenią wykładziny. Na stoliku nocnym początkowo stała jeszcze zakurzona wypchana kuna, jednak Alison zamknęła ją w szafie. Wypchane zwierzęta nigdy nie wzbudzały jej sympatii, a gdyby obudziła się w nocy i zobaczyła to coś obok łóżka jak bum-cyk kucyk dostałaby zawału. Pani major wstała i przekręciła pokrętło odbiornika. Już miała zrezygnować uznając, że telewizor nie działa, gdy obudził się głośnik i zaczął nadawać melodyjkę reklamy pasty do zębów, po chwili pojawił się obraz z każdą chwilą nabierając jasności i kolorytu.

- …jeśli widzieli Państwo kogokolwiek podobnego do naszych dwóch poszukiwanych, prosimy o szybki kontakt z policją pod podanym niżej numerem. Są to uciekający przed wymiarem prawa przestępcy, znani pod nazwiskami Arrowhead i Morgan...
Alison położyła się na boku i skupiła na wiadomościach. Zwykła, nic nie wnosząca do sprawy fala ludzkich tragedii, kolejny kataklizm w odległej Azji i polityczne rozgrywki nic nie znaczących człowieczków. Na temat Tytana - cisza. DiLa nieśpiesznie podeszła do torby i sprawdziła jakie ciuchy otrzymała w ramach wyprawki. Trzy pary jeansów, ciepła bluza, dużo podkoszulków, staniki i 12 par fikuśnych majtek, z których nie wszystkie należały do niej. Słaby uśmiech przemknął przez usta DiLi. Wyjrzała przez okno. Nie powinna co prawda wychodzić, ale nie mogła się powstrzymać. Założyła podkoszulek kibica bostońskiej drużyny Red Sox, naciągnęła jedyne krótkie spodenki jakie miała i schowawszy cały swój dobytek pod leśną kuną wyszła na jogging. Bieganie dawało jej namiastkę wolności i stabilności. W końcu od 14 roku życia ćwiczyła coś - bieganie, strzelanie, latanie. Nic jej tak dobrze nie wychodziło jak zdobywanie nowych...

Zakrztusiła się powietrzem nie wierząc w swoją głupotę. Dlaczego wcześniej na to nie wpadła? Tym co musiała zrobić przede wszystkim to ćwiczyć swoje moce, w końcu to one dają jej przewagę nad zwykłym wojskowym. Ruszyła dalej czując przypływ nadziei. Wbiegła do parku, był prawie pusty. W sam raz na pierwszy trening. Truchtając zaczęła rzucać na mijane postaci iluzje zgodnie z którymi wyglądała jak Elvis Presley za czasów swojej świetności. A było przy tym śmiechu co niemiara. Niektórzy wpadali na latarnie, machali rozbawieni, jakieś młode dziewczyny podjęły próbę dotrzymania jej kroku, co było już trochę bardziej ryzykowne. Przyśpieszyła, susem pokonała ceglasty murek i znikając w wytworzonych iluzją kłębach dymu zgubiła pościg pomiędzy krzakami. Była już prawie 21, najwyższa pora na włączenie komórki.

- Cześć, co tam u ciebie?
- Cześć, coś się stało, że dzwonisz?
- Oprócz tego, że moja mała siostrzyczka ucieka przed wojskiem? Nie, wszystko po staremu.
- Ponoć po parku biega Elvis Presley.
- Co?
- niemal szczeknął zaskoczony i obniżył głos - Co ty kombinujesz, młoda damo?
- Długofalowy trening umiejętności
- zaśmiała się.
*****
Zmęczona całym dniem rzucania iluzji, uciekania przed jej skutkami i próbowania jeszcze raz, Alison jeszcze przed dobranocką dosłownie - padała na pysk. Siedziała w barku stacji benzynowej sącząc przesłodzoną kawę i zajadając wypasionego bajgla z rukolą, serem, pomidorkami cherry i szynką. Jednym uchem starała się słuchać nieciekawych wiadomości, po raz pierwszy dojmująco pozbawionych obecności Tytana. Bez zainteresowania czytała ostatnie wydanie gazety. Na pierwszej stronie widniały zdjęcia dwójki mężczyzn, ex-kustosza i fana lat 70. Ostatnio widywała ich twarze tak często, że mogłaby przysiąc, że należą do jej własnej rodziny. Nadal ich nie złapano. I dobrze. Mądre główki. Niech im się wiedzie jak najlepiej. Im dłużej policja goni ich, tym dłużej będzie osłabiony pościg za nią samą. I wszyscy szczęśliwi. DiLa przewróciła strony skanując kolejne artykuły wzrokiem, w większości bez rozumienia czytanego tekstu. Aż wreszcie... “tej nocy...”, “od zaufanych źródeł... “. Tytan!
Alison nie spodziewała się, że kiedykolwiek tak ucieszy się na jakąś wzmiankę o Ironmanie. Wypiła pośpiesznie kawę i z bajglem w zębach wyszła ze stacji do motelu. Obstawiała, że dziewiąta, to najwcześniejsza możliwa godzina, miała jeszcze trochę czasu. Wykąpała się nie mając pewności kiedy nadarzy się ku temu kolejna sposobność, ubrała po cywilnemu, tym razem dobierając do jeansów białą koszulkę z napisem "I got your back". Całe zmęczenie nagle zniknęło. Wiedziała, że wróci ze zdwojoną siłą już wkrótce...


Nie myliła się. Serotonina ulotniła się, gdy tylko doszła na miejsce, cały entuzjazm i optymizm wyparował. Rzuciła torbę na upatrzone schodki kamienicy nieopodal magazynu - wystarczająco blisko, bezpiecznie daleko. Usiadła obok w duchu modląc się, by to nie była podpucha.
 
__________________
Life is a bitch. Sometimes I think it even might be a redhead with a bad case of short temper.
Eyriashka jest offline  
Stary 29-07-2011, 23:36   #37
 
Morior's Avatar
 
Reputacja: 1 Morior nie jest za bardzo znanyMorior nie jest za bardzo znany
Logan zagłębił się swoimi przemęczonymi oczami w ekran. Nic ciekawego. Ot, zwykłe ciągi liter. Jednak to było to, w czym Right czuł się dobry. Uwinął się ze stroną internetową i znów powrócił do rozmyślań.

- Co powinienem zrobić? - powtarzał informatyk.
- Hm... Nie podlega żadnym wątpliwościom, że to nie był zwykły przypadek, a więc czyżby jakieś paranormalne zjawiska? Jeśli tak, to co je wywołało? Ja? - rozumował Logan.
- Jeśli to byłem ja, to czy mogę takie coś powtórzyć? Wypadałoby spróbować, ale... - zatrzymał się na chwilę Right.
- Jeżeli posiadam jakieś umiejętności nikt nie może się o tym dowiedzieć. Taki wybryk jak dziś rano w samochodzie nie może się powtórzyć. Muszę to sprawdzić w inny sposób - stwierdził Logan.
- Hm... Sprawdzę to w jakimś postronnym miejscu. Nikt się o tym nie dowie. To będzie moja tajemnica - uspokajał się zamyślony informatyk.
- Ale co z ludźmi, którzy widzieli mnie dziś rano? Spójrzmy z ich punktu widzenia. Co ja bym zrobił, gdybym zobaczył samochód jadący w świetle słońca podczas masakrycznej ulewy? Zapewne nic, ale ludzie nie są tacy jak ja. Ludzie gadają, są ciekawi. A co gdy ktoś zapamiętał numery rejestracyjne? - zmartwił się niezwykle Right.
- A co z tymi, którzy widzieli mnie jak odjeżdżałem? Podczas parkowania wszystko wróciło do normy, więc nikt nie powinien mnie skojarzyć z tą firmą. Chyba, że mnie śledził. Gorzej z moim mieszkaniem - zastanawiał się Logan.


Tak Rightowi minął dzień w pracy. Właśnie musiał wracać do domu, wszystko dokładnie obmyślił. Wyszedł ze swojej firmy i ruszył w stronę pobliskiej restauracji, specjalizującej się w kuchni chińskiej. Wszedł do niej i odczekał godzinę. Zamówił jedzenie i zjadł tak powoli, jak tylko mógł, nie zwracając podejrzeń. To była najdłuższa godzina w jego życiu. Po tym czasie wolnym krokiem powrócił do swojego samochodu. Wsiadł do niego i pojechał na oddalone od niego osiedle. Tam zaparkował auto. To był moment, w którym Logan musiał na dłuższy czas pożegnać się ze swoim wozem. Wtedy też informatyk wsiadł do metra i pojechał na jeszcze inną dzielnicę. Tym razem przeszedł się chwilę chodnikiem, rozglądając się w prawo i w lewo. Chodził on ulicą, wzdłuż której znajduje się mnóstwo sklepów i tym podobnych obiektów.

- To tutaj - mruknął do siebie Logan, wchodząc do fryzjera.
- Ma pan niebywałe szczęście, że trafił pan akurat tutaj! - reklamował swój interes szef zakładu.
- Chciałbym ściąć włosy... Na krótko - oznajmił Right.
- Jak krótko, proszę pana? - zapytał fryzjer.
- Hm... Powiedzmy... Półtora centymetra - zdecydował informatyk.
- Robi się! - zawołał ucieszony mężczyzna.


Fryzjer sprawiał wrażenie miłego. Podczas zabiegu opowiadał niestworzone historie. Logan wyszedł z budynku i za pomocą miejskiej komunikacji przedostał się na obrzeża miasta. Nie było tu ludzi, tylko natura. Pierwszym, co postanowił sprawdzić Right, było powtórzenie zabiegu z rana. Tym razem chodziło o przywołanie deszczu. Udało się. Następną próbą było wywołanie deszczu w miejscu o parę metrów odległym od informatyka. Znów się udało.

- Skoro mogę wywoływać opady deszczu, to ciekawe czy mogę wywołać opady np. śniegu - zastanawiał się Logan.


Gdy i ta próba się udała informatyk zauważył niewielkie ruchy powietrza wywołane przez niego samego. Wtedy wrócił do swojego domu. Było już ciemno, a Logan był tak zmęczony, że nie miał sił dosłownie na nic. Choć był niezwykle padnięty zdołał jeszcze wejść po drodze do sklepu i kupić książeczkę z krzyżówkami oraz gazetę. To, co zobaczył, czytając lekko go zszokowało. "Tytan planuje akcję w magazynie". "Co za kretyn, po cholerę o tym mówi. Albo jest skończonym idiotą, albo to nie jest zwykła akcja. Jeśli jest idiotą trzeba mu pomóc, jeśli to celowy zabieg trzeba się dowiedzieć o co chodzi. Hm... Muszę tam pójść. Albo nie. Ta moc to tylko problem. Najlepiej trzymać się od tego z daleka. Zapomnieć o jakiejkolwiek mocy. Ale... Tam będzie Tytan, człowiek w podobnej sytuacji, co moja. Czy nie powinienem tam pójść chociażby z ciekawości. Nie wydaje mi się, by ten rozsławiony w mediach Tytan był taki głupi. To musi mieć jakieś drugie dno. Pójdę tam, ale co z policją. Co, gdy ją spotkam. Jak wytłumaczę, że tam jestem?" Takie właśnie myśli zaprzątały głowę Logana. Nagle jakby przebudził się. Na twarzy Righta pojawił się uśmiech, jakby żarówka zaświeciła się nad jego głową. Z szuflady wyciągnął aparat i zawiesił na szyi.

- Na wszelki wypadek zabawimy się w dziennikarza, ruszam - stwierdził
 

Ostatnio edytowane przez Morior : 29-07-2011 o 23:37. Powód: Kursywa :D
Morior jest offline  
Stary 30-07-2011, 20:46   #38
 
Sileana's Avatar
 
Reputacja: 1 Sileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodze
Ubierała się w dzikim pośpiechu, dlatego nie zwracała uwagi na niedopięte guziki bluzki. Zwrócił za to osobnik, którego wezwała do naprawy i wydawał się nimi bardziej zainteresowany niż tym, że w pokoju niebezpiecznie pali się elektryczne urządzenie.

Zaczerwieniła się jak burak i pobiegła do łazienki, zatrzaskując za sobą drzwi z hukiem, mającym dać do zrozumienia osobnikowi, jakie ma szanse i gdzie jego miejsce. Poprawiła się i stanęła przed lustrem, drżącą ręką nakładając makijaż. Kiedy osobnik zapukał, oznajmiając, że zagrożenie minęło, była już gotowa do drogi.

Musiała jeszcze tylko odpowiedzieć na kilka pytań o to, jak doszło do wypadku i jaki był w tym jej udział (odpowiedziała zgodnie z prawdą, że żaden – telewizor był tak stary, że zwykły niewielki skok prądu mógł to sprawić, ostatecznie, te starsze modele robione były na inne napięcie) i mogła odejść, zapewniona, że dostanie nowy pokój.

Jakimś cudem dotarła na konferencję w czasie wyznaczonym przez jej tymczasowego szefa. Ulice L.A. były dziwnie opustoszałe, jakby wszyscy uciekli z miasta w popłochu. Wiedziała, że Amerykanie mają ogromne ego, ale żeby wszyscy jak jeden mąż uznali nagle, że są mutantami? Był kiedyś taki program rozrywkowy, „Śmiechu warte” bodajże, to by się nadawało.

Pan Miauczyński świetnie wpasował się w jej wyobrażenie o samym sobie. Niekompetentny kretyn, który co i rusz próbował ją podszczypywać. Aleksandra o mało się nie popłakała, kiedy po kolejnym razie zwróciła na nią uwagę grupa Japończyków, cichym głosem komentując z naganą nie niedopuszczalne zachowanie prezesa, ale jej bierność wobec niego. Powinna była mu walnąć tak, żeby przypomniało mu się życie płodowe, ale wtedy mogła od razu rozpocząć nowe życie. Najlepiej w jakimś Humunakiki czy innym komiksowym państewku.

Na dodatek nie rozumiał po angielsku absolutnie nic, co oznaczało, że nikt nie chciał prowadzić z nim rozmów, a nawet jeżeli trafiał się jakiś desperat, szybko rezygnował.
- Co? Co? – Dopytywał się nieustannie, nie mogąc brać udziału w dyskusji.
Cierpliwie tłumaczyła, że państwo rozmawiają teraz o najnowszym skandalu z udziałem Człowieka Stali, który podobno ogłosił się w gazetach. Większość rozmówców wyrażała się o tym sceptycznie, podejrzewając policję o zasadzkę, które to zdanie podzielała i Aleksandra.

- Po kiego chuja tracić czas na takie pierdolenie? – Nie mógł zrozumieć Miauczyński.

- Najwyraźniej ci ludzie uważają za dobry styl poznanie kogoś na stopie towarzyskiej, by być pewnym jego uczciwości w interesach – – Odgryzła się, zmęczona jego towarzystwem.

Zapowiadał się morderczy wieczór.
 
Sileana jest offline  
Stary 03-08-2011, 14:51   #39
 
Shooty's Avatar
 
Reputacja: 1 Shooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodze
Dante Scott siedział w radiowozie, powoli rozkoszując się smakiem chipsów serowych, jakie po drodze zakupił dla własnej uciechy. Początkowo, jeszcze w kolejce do kasy, Chris zaciekle wykłócał się z nim, ponieważ, jak sam stwierdził „Ser bardzo mu szkodzi”. W końcu jednak udało się dojść do porozumienia i po prostu każdy kupił osobną paczkę – jeden z pieczonymi ziemniakami o smaku serowym, drugi o smaku cebulowym. Co prawda w ten sposób wydali więcej ciężko zarobionych na niskiej policyjnej pensji pieniędzy, ale obeszło się bez bójek i gróźb, których zapewne cywilni klienci by nie znieśli.

Dante od dawna starał się o awans na wyższe stanowisko, ale jak dotąd nic tego nie zapowiadało. Co gorsza, wszyscy zdawali się zmówić przeciwko niemu, czego owocem była dzisiejsza robota. Niczym jakiś niepełnosprawny umysłowo kadet na szkoleniu był zmuszony tkwić w samochodzie do samego rana, pilnując magazynu produktów spożywczych, które kolejny niepełnosprawny umysłowo uznał za cel ataku Tytana. Praca była żmudna, toteż jego partner szybko zapadł w sen, a te jego niestety często bywały długie i męczące – zwłaszcza dla towarzyszy, którzy musieli przez cały czas słuchać głośnego chrapania kolegi z pracy.

Na szczęście tym razem obyło się bez nocnych rytuałów Chrisa, więc i Dantego powoli dopadała faza REM. I najprawdopodobniej chwilę później doczekałby się również NREM, gdyby nie ciche szepty dochodzące zza szyby radiowozu. Scott, jak na zawołanie, wyprostował się i czujnym wzrokiem obejrzał okolicę. Szepty momentalnie ustały i wszędzie wydawało się być niewyobrażalnie wręcz cicho. Mimo wszystko policjant nie chciał ryzykować, więc kilkoma mocnymi szturchnięciami wybudził partnera ze snu.

- Sojest? – mruknął Chris, przecierając niewyraźne oczy.

- Słyszałem coś – szepnął Dante, nie odwracając wzroku od przedniej szyby. – Rozmowę. Tam są jacyś ludzie.

- Na mózg ci padło, Scott
– zaśmiał się rozmówca. – Stary, przecież jest 24 w nocy, kto normalny włóczy się o tej godzinie po tak obskurnych dzielnicach jak ta?

- No nie wiem, ale może i była szczypta prawdy w tych opowieściach z gazety. Jeśli rzeczywiście Tytan napadnie dziś na magazyn, a my będziemy pierwszymi glinami, którzy to zgłoszą, to mamy awans w kieszeni! A może i nawet medal, jak dobrze pójdzie! – zachwycił się Dante, wizualizując w myślach siebie, odznaczanego przez generała.

- Wariujesz, kolego – pokręcił głową z dezaprobatą Chris. – Ale dobra, skoro tak ci na tym zależy, pójdę tam i sprawdzę, co za głupie zwierzęta wydają te dźwięki. Jednak od tej pory wara od moich ciasteczek – dokończył, po czym otworzył drzwi radiowozu i powoli z niego wyszedł.

Już na zewnątrz rozciągnął na szybko mięśnie, wyginając się do przodu i do tyłu i ruszył w stronę najbliższego murku. Dante obserwował z daleka, jak stając przy nim, rozgląda się i jak gdyby nigdy nic rozpina rozporek, szykując się do ceremonii opróżniania. Scott mruknął coś o braku ambicji i wyjrzał z drugiej strony samochodu. Wtedy usłyszał zduszony okrzyk, a po nim wywołujący mdłości dźwięk łamanych kończyn. Niewiele myśląc, policjant chwycił za broń i celując w stronę murku, wyskoczył z auta. Kolejne kroki stawiał powoli, uważnie oglądając okolicę, aż w końcu dotarł do martwego ciała swojego byłego towarzysza. Jego głowa przedstawiała bardzo nieregularne kształty, a opierając się na marmurze, nie pozostawiała wątpliwości, że to właśnie twarz nieszczęśnika była celem ataku. Cała ta obserwacja nie zajęła mu dłużej niż półtorej sekundy, ale i to było za dużą ilością czasu dla mordercy. Wykorzystując nieuwagę przyszłej ofiary, pojawił się znikąd i brutalnie obracając do siebie, chwycił za gardło metalowymi rękami. Scott poczuł, jak silne uderzenie w ramię wybija je ze stawu, ale nie to było teraz ważne. Właśnie miał przed oczami twarz mordercy, który nie wyglądał na zbytnio miłosiernego.

- Żałosne – westchnął bezlitośnie oprawca. – Policja lekceważy wszystkie środki bezpieczeństwa i na tak prawdopodobne miejsce napadu jak to, wysyła dwójkę niekompetentnych idiotów.

- Widocznie nie jesteś aż taki groźny, jak ci się wydaje – zaśmiał się jego towarzysz, również pojawiając się znikąd. – Albo po prostu za mało im płacą.

Dante czuł, jak zimna, metalowa dłoń na jego szyi powoli się zaciska, pozbawiając go możliwości oddychania, ale nie zamierzał tak po prostu dać się zabić. Wypalił więc pierwszą rzecz, która przyszła mu do głowy.

- Czekaj – wydyszał. – Ja też jestem obdarzony.

Dzięki sile zaskoczenia uchwyt zelżał, ale tylko na chwilę, bowiem już sekundę później Tytan zacisnął palce ponownie, tym razem z jeszcze większą siłą.

- Łżesz jak pies.

- Mówię prawdę, uwierz mi – szeptał na wydechu Scott, walcząc o powietrze. – Proszę puść, a ja wszystko wyjaśnię…

Tytan spojrzał znacząco na swojego towarzysza.

- Co ty na to?

- Nie mam pojęcia – półłysy mężczyzna wzruszy ramionami. – Wytrącił mnie z równowagi, nie mogę się skupić.

Antybohater miasta zerknął kątem oka na swoją niedoszłą ofiarę, nie wiedząc zupełnie, co zrobić. W końcu zrezygnowany cisnął nią o murek i wypowiedział jedno, ale niepozostawiające wątpliwości co do intencji, słowo:

- Udowodnij.

- Przewiduję przyszłość – Dante wypalił to bez zastanowienia i teraz żałował tego, co zrobił. „Idiota!” – skarcił się w myślach. Była to umiejętność, którą bardzo trudno udowodnić. Chociaż… Bardzo trudno też udowodnić, że jest ona nieprawdziwa…

- Jasnowidz, tak? – prychnął z kpiarskim uśmieszkiem Tytan. – No, wróżbito, przepowiedz mi moje dalsze losy.

Scott postawił wszystko na jedną kartę i nie mógł teraz zawieść, więc starał się wypowiedzieć „proroctwo” najszczerzej, jak umiał.

- Nie zabijesz mnie
– odparł z mocą. – Jestem wam potrzebny.

Teraz jego prawie-zabójca był już kompletnie zdezorientowany. W końcu nie wiedząc, co zrobić, chwycił za pas policjanta i wyszarpnąwszy z niego kajdanki, założył mu je na rękach. Dantemu łzy zaszkliły się w oczach. Tytan zacisnął ząbki nawet dalej niż znani z wrodzonego sadyzmu strażnicy więzienni. Po tej krótkiej operacji niedoszły oprawca chwycił go za kark i brutalnie podniósł z ziemi.

- Pójdziesz z nami. To co zobaczysz, na pewno ci się spodoba, psie – mruknął z szerokim uśmiechem na ustach.


******



Troje mężczyzn, jak gdyby nigdy nic, spokojnie drzemało sobie na starych skrzyniach w magazynie, gdy nagle obudził ich ogromny huk. Alex podniósł się z miejsca pierwszy i od razu w oczy rzuciło mu się duże wgniecenie w metalowych wrotach budynku. Zanim zdążył w ogóle pomyśleć, co się stało, problem rozwiązał się sam, bowiem chwilę później wyleciały one z zawiasów, a w miejscu, gdzie dawniej były, stanął ktoś, kogo miało na ustach całe miasto – Tytan.

- Dobra robota z tym wykręconym zamkiem – pochwalił Morgana Greg. – Ale jak dla mnie odrobinę za subtelnie. Wyważanie drzwi za pomocą dwóch porządnych kopniaków jest o wiele praktyczniejsze.

Rathbone, zobaczywszy, że na Sali są tylko trzy osoby, wyszedł ponownie z magazynu i krzyknął w stronę nieba:

- Wychodźcie z kryjówek, moi kochani. Pojawiłem się, tak jak zapowiedziano. Wasze tyłki są uratowane etcetera etcetera…

Wbrew pozorom to lekko zakrawające o głupotę przemówienie wywołało z ukryć wszystkich chętnych na dzisiejszą imprezę, bo chwilę później przy budynku nie brakowało już mieszkańców. Wręcz przeciwnie, przybyło ich całkiem sporo. Tytan rozejrzał się po otoczeniu, sprawdzając czy gdzieś nie ma innych niespodzianek, po czym wrócił do dyplomacji:

- Jeśli spodziewaliście się mnie jako dostojnika szlacheckiego, który na co dzień zwalcza przestępczość, wykorzystując swoje niezwykłe uzdolnienia, to niestety muszę was srodze zawieść. Jestem taki sam jak wy z tym, że wiem, czego się spodziewać. Zapewne większość tu zgromadzonych stwierdziła już pewien czas temu, iż albo go złapią, albo nie - na jedno wyjdzie. Nic bardziej mylnego. Kiedy was złapią, to już nie wypuszczą. Będą wyrywać paznokcie, obcinać palce, robić tysiące nieznieczulanych zastrzyków, a na koniec testować wszelakiej maści substancje. Nasze prawo nie jest wcale aż tak przyjaznym dla cywilów, jak się powszechnie wydaje. W tej chwili kochane wojsko stało się oprawcą. Wykorzystując wszystkie swoje możliwości i kontakty, spróbuje was przechwycić, a potem bezlitośnie eksperymentować. Umiejętności czynią nas wyjątkowymi, nie złymi, jednak tego szarej społeczności nie da się przetłumaczyć. Przykładem jestem ja – potwór. Nikogo w telewizji nie obchodzi, że złapano mnie, po czym torturowano, najważniejsze jest jedno – uciekłem i zabiłem. Na zawsze pozostanę czarnym charakterem w otoczeniu białych jak śnieg policjantów.

Tutaj stojący nieopodal niego i skuty kajdankami więzień zawarczał gniewnie, ale umilkł uciszony srogim spojrzeniem Tytana.

- Nie zwracajcie na niego uwagi
– mruknął przez zaciśnięte zęby Greg. – To tylko mój pies przyboczny, który miał zamiar wszystkich tu obecnych zamknąć w areszcie. Niestety coś mu poszło nie tak…

Jego drugi towarzysz, średniego wzrostu facet po trzydziestce, odchrząknął znacząco.

- A tak, przemowa… - wrócił do tematu Tytan. – Nie bójcie się, kończę już, żeby nie przemęczać dużą ilością słów waszych kochanych główek. Nie udzielę żadnego wsparcia. Nie stworzę żadnej grupy superbohaterów. Nie dostaniecie ode mnie żadnych istotnych dla rozwiązania problemu przedmiotów. Otrzymacie tylko odpowiedzi.

- Co!? – wrzasnął dobrze zbudowany, wysoki mężczyzna z dużym zarostem na twarzy. – No to po cholerę tutaj przychodziliśmy!? Dla paru wskazówek? O kurwa, weź się nie przemęczaj.

Greg spojrzał na niego, mrużąc oczy.

- Już mi się nie podobasz, kolego i szczerze mówiąc, gówno mnie obchodzi jaką niezwykłą i potężną mocą władasz, bo mógłbym cię zmiażdżyć jak patyczek. A zebrałem tu wszystkich dlatego, żeby wiedzieli, iż nie są jedyni. Poza tym, jak znam życie, to dzisiaj zdążycie jeszcze stworzyć jakieś bohaterskie drużyny.

Tutaj Rathbone cofnął się o krok, dołączając do swojego wyłysiałego towarzysza.

- Jakieś pytania? – Tym razem odezwał się ten drugi.
 

Ostatnio edytowane przez Shooty : 03-08-2011 o 15:03.
Shooty jest offline  
Stary 06-08-2011, 22:41   #40
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Morgan popatrywał z zaciekawieniem na rozmówcę. Zdziwił się, że ten ujawnił wieść o rozpoznawaniu kłamstw, wielu mogłoby mieć z tym problem.
- Leczenie, rzecz niezwykła podobnie do gadów czy płazów, ciekawe czy tak samo rozwinięte, teleportacja jak w sci-fi, chodzący wykrywacz kłamstw... Wypadam biednie przy takim repertuarze, jedyne co potrafię, to zmieniać strukturę przedmiotów. Raz zamieniłem wiadro w malutkie kuleczki, wielkości śrutu, drugi raz odepchnąłem element. Czym ty się pochwalisz, nasz nowy współtowarzyszu niedoli?

Arrowhead pomyślał, że umiejętność Morgana w połączeniu z jego, czynił z nich idealnych włamywaczy. Przyda się w wejściu do magazynu.

Matt nie znał jeszcze potęgi swojej mocy, ale na tą chwile wypadał szczególnie blado przy swoich rozmówcach.
- Potrafię modyfikować swoje ciało. Dzięki temu mogę tu z wami gadać, a nie siedzę w celi z bransoletkami na łapach.
Spojrzał na Quentina.
- Nie pracowałeś jako cieć w muzeum? Wydaje mi się że kojarzyłem Cię wcześniej. - Na twarzy Matta pojawił się po raz kolejny kpiący uśmiech. - ”SuperCieć” brzmi dumnie. Marnowałeś się.
Alex zakrztusił się z lekka na słowa nowego “kumpla”. Sam nie należał do zbyt... towarzyskich, ale jako takie stosunki mogliby utrzymać.
Quentin puścił płazem słabą zniewagę żula. Nie miał chęci ani sił w tej chwili na wszczynanie kłótni. Nigdy nie miał.
- Dobra panowie, w takim razie powinniśmy się zbierać, stanie na środku chodnika w parku nie jest zbyt rozsądne, a nuż ktoś przyuważy. Czyli kierujemy się na magazyny, na piechotę? - zapytał Aex, by do końca się upewnić.
- W zasadzie możemy i najpierw iść do magazynów. Może to i lepiej. - Powiedział Anglik.

***

Matt przyglądał się dwójce mężczyzn gdy ci włamywali się do magazynów. Obydwaj strasznie namęczyli się mentalnie i fizycznie. Alexowi sporo czasu zebrało zanim udało mu się lekko odchylić bramę. Gdy Quentin przez małą szparę dostrzegł wnętrze magazynu skupił się i po półgodzinie prób znalazł się we wnętrzu. Bardzo zmęczony i ponownie zdziwiony. Żeby tylko wiedział jak zmusił ciało do teleportacji...

Otworzenie bram od środka przebiegło gładko i szybko. Ze skrzyń powyjmowali napoje, jedzenie i w ciszy czasami przerywanej krótkimi, nieważnymi pytaniami czekali. Sami nie wiedzieli na co. Doczekali się jednak. Tytana i około trzydziestu ludzi "obdarzonych".

Arrowhead się przeraził. Tytan stanął przed wszystkimi i zaczął mówić. Quentin stanął obok ładnej, młodej kobiety, miała nieco surowy, ale i smutny wyraz twarzy. Cóż, ciężko było być wesołym gdy groziło ci stanie się potworem, wrogiem publicznym numer jeden. Wyjątkiem był Tytan.

Pytania. Tak po prostu. Quentin liczył na coś więcej po tym co słyszał o tym gościu.
“I już? To tyle? Nic więcej nie ma do zaoferowania? No to jestem skończony” pomyślał Anglik.
- Naprawdę nie masz żadnej pomocy do zaoferowania? Kryjówka w mieście, albo lepiej, wydostanie się z miasta? - Zapytał Quentin dosyć cicho i nieśmiało. Ogólnie bywał płochliwy, a ta sytuacja jeszcze bardziej napawała go strachem i niepewnością.
Alison ledwo usłyszała wątłe pytanie mężczyzny stojącego przed nią. Nie żeby interesowała ją odpowiedź - znowu czuła jedynie niesmak do człowieka nazwanego Tytanem, no ale jak już się zobowiązał do udzielania odpowiedzi, to to pytanie było całkiem niezłe jak na początek.
- Głośniej, Quentin - szepnęła do ucha ex-kustosza, klepiąc go z drugiej strony po ramieniu.
Arrowhead lekko się zdziwił, ale zaraz przypomniał sobie, że list gończy uczynił go sławnym, więc nie przejął się tym, że ktoś go zna. A raczej o nim słyszał. Odchrząknął i powtórzył pytanie jeszcze raz, głośniej.
Tytan zaśmiał się nerwowo.
- Kryjówka? Jasne! Zapraszam do mojego domu! Oferuję gorące bułeczki, a każdej nocy możemy sobie urządzać imprezki! Nie - Tutaj Greg zmienił ton głosu na bardziej oficjalny. - Kilkanaście osób włóczących się nocą po mieście niczym bohaterowie jakiejś kreskówki wzbudza większe podejrzenia niż kilkuosobowe grupki, których ostatnio pełno w LA. Poza tym granice są przecież zamknięte i wydostanie się z miasta zupełnie nie wchodzi w grę.

Quentin zawiódł się. Zarówno kpiącym tonem Tytana jak i jego debilizmem. Toż oczywiste było, że mając na myśli kryjówkę nie chodziło mu o dom. Myślał, że mając takie możliwości i zatargi z władzami postarał się o coś większego. To by było logiczne. Bo przecież gość nie ukrywał się w domu? Jeśli tak robił, to policja była bandą idiotów, bo nawet jeśli podejrzany zazwyczaj nie ryzykuje powrotu do domu to powinien być on pod stałą obserwacją.

Kobieta która stała obok Anglika zaczęła sprzeczać się z Tytanem.
Przestraszony jej tonem Quentin nie omieszkał się wtrącić. Wydał z siebie głośne chrząknięcie i szybko przemówił zanim zrobił to człowiek z żelaza
- Może inaczej. Kto zna się na dowodzeniu? - rozejrzał się z obawą po otoczeniu, właśnie o tym teraz kobieta rozmawiała z tym jakże popularnym ostatnimi czasy człowiekiem.

Dziewczyna wbiła ex-kustoszowi łokieć między żebra. Zabolało i lekko się zgiął, jednak głównie ucierpiała jego duma. Kobieta dalej mówiła, Arrowhead wtrącił się dopiero po słowach "masz armię"
Zdziwiony Arrowhead nie mógł się powstrzymać
- Oponuję, ja nie wchodzę w bycie jego podopiecznym, giermkiem, sługą. Znaczy mam na myśli, nie mam nic przeciwko dowódcy, ale - zwrócił się do Tytana - bez urazy, on się na takiego nie nadaję i mógłby z nas zrobić sługusów. Wiecie, pranie mózgu. - Pożałował swoich słów, jednak konsekwencje nie nadeszły. Przynajmniej był szczery.


Rozmowa dalej trwała. Kobieta okazała się majorem.
Alex przysłuchiwał się rozmowie, śmiejąc się w duchu z naiwności Quentina i nowo poznanej kobiety. Wciąż żyli nadzieją, że tytan w ogóle dba o innych ludzi. Alex niestety już się przekonał, że ma on w dupie, co stanie się z resztą i nie podejmie się dowódctwa.
- Quentin, co ty na to, żeby dalej trzymać się razem? Poszukują nas, tak czy siak, a powątpiewam, żeby Tytan podjął się opieki nad nami. Możemy też przygarnąć nowo poznaną przyjaciółkę - tu spojrzał drwiąco na kobietę major - lub towarzysza z parku. Co ty na to? We dwóch zawsze raźniej - zakończył.

Quentin długo myślał, podczas gdy Morgan włączył się do rozmowy z Tytanem i kobietą. Ludzie. Nienawidził bliższych kontaktów z ludźmi. Radził sobie tylko z tymi służbowymi, ale i to ledwo. Nie wiedział co odpowiedzieć, spuścił więc głowę w dól zrezygnowany i usunął się z tłumnego pierwszego rzędu, stanął za wszystkimi i czekał na rozwój sytuacji, rozważając propozycję Morgana. W końcu postanowił się zgodzić, niezależnie od tego czy ktoś jeszcze z nimi pójdzie. Czekał aż tłum się rozejdzie i wtedy miał zamiar podejść do Alexa z odpowiedzią.

Alex jedynie parsknął śmiechem na słowa kobiety. Ona wciąż sądziła, że ma pod sobą rekrutów gotowych zrobić to czego ona zażąda. Do tego miała zwyczaj nie odpowiadania na wcześniej zadane pytania, widocznie były zbyt niewygodne. Do tego sprzeczoność w tym co mówiła, najpierw o walce, a następnie o ucieczce. Jednak jej gadanie miało jakiś cel, chciała podnieść na duchu pozostałych ludzi. Choć głupimi obiecywankami dużo nie zyska. Alex wzdychając ze zmęczenia trzymał się blisko Quentina - w dwóch zawsze będzie raźniej.
- Dobra, słuchaj Alex. Według mnie dwóch to jasne, lepiej. Jednak to wciąż mało. Z tym żulem - liczył, że Morgan wie o kogo mu chodzi. - Nie mam zamiaru trzymać. Te typki tutaj są niepewne, ta dziewczyna przynajmniej ma charyzmę i może wiedzieć co w takiej chwili zrobi wojsko. Może... wiesz... to się chyba nazywa współpraca w grupie. Ja się na tym nie znam, ale podobno jest to bardzo modne i przydatne - powiedział z uśmiechem szukając wzrokiem Alison.

Zjawiła się i przystała na propozycję, właściwie po części sama ją złożyła.
Alex jedynie usmiechnął się na propozycje Quentina. Pomysł nie byl zły, wygladała na dobrego towarzysza gdyby nie to ze chce pożreć go żywcem lub zamordować wzrokiem, choć Morgan zdołał się do tego przyzwyczaić, w pracy mieli podobne spojrzenia. Wtedy poczuł lekkie załamanie, dotąd żył swoim rytmem a przez dziwny traf stracił cale lata ciężkiej nauki. Uśmiech który gościł na jego twarzy spełzł i zastąpiła go zasmucona mina. Shit happens.
Jeszcze jeden knypek zapytał o możliwość przystąpienia do paczki.
- No to zapraszamy. Może powinniśmy już sobie stąd iść. A tego metala zostawić samemu sobie, da se rade chłop. - Powiedział Quentin zdziwiony nagłym przejęciem inicjatywy. - Ktoś ma zacny pomysł na kryjówkę? - Uśmiechnął się rozkładając ręce.

- Tak sobie myślę Quentin, chyba powinniśmy trochę przerobić nasz wygląd, bo ja wiem zafarbować włosy, lub je ściąć, żeby byle przechodzeń nas nie rozpoznał. Co ty na to? - dodał po chwili Alex.
- Dobra, mogę ściąć włosy, zmienić ubiór, do tego okulary, da się zrobić. - Przejechał dłonią po ciemnych włosach.
- Hmm, właściwie sam też będę musiał przyciąć trochę włosy, przebiorę się. Droga Pani - tu Morgan zwrócił się do stojącej obok kobiety - czy ty również jesteś poszukiwana? Swoja drogą, nie przedstawiliśmy się sobie, jestem Alex Morgan, mój znajomy to Quentin Arrowhead. Ostatnimi czasy bardzo popularni. Miło mi - przedstawił się. Mogła go nie lubić, ale gburem być nie można.

Quentin jeszcze sprzeciwił się pomysłowi Alison, według którego powinni skryć się w motelu. Sam zaproponował opuszczony dom.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^

Ostatnio edytowane przez Fearqin : 10-08-2011 o 18:22.
Fearqin jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172