Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-11-2012, 19:29   #71
 
Delta's Avatar
 
Reputacja: 1 Delta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znany
[media]http://www.youtube.com/watch?v=-mempPlglCI[/media]

Towarzystwo Matta było doświadczeniem, którego wolałby już nigdy nie powtarzać. Odkąd tylko się poznali i odkąd Abate pokazał się ze swojej najlepszej strony, Sky'owi bez ustanku chodziło po głowie tylko jedno pytanie:

"Co do cholery jest z tym gościem nie tak?"

Mężczyzna przypominał odbezpieczony granat, który w każdej chwili może wybuchnąć i co gorsza, który CHCIAŁ w każdej chwili wybuchnąć. Gdy wchodzili do budynku laboratorium Sky przez cały czas obracał w głowie sytuację sprzed kilku minut, podczas której jego kompan zmasakrował dwóch policjantów, którzy stanęli im na drodze. Zrozumiałby, gdyby to była samoobrona. Ba, zrozumiałby nawet, gdyby to była konieczność. Ale nie potrafił zrozumieć uśmiechu, który błąkał się na ustach Abate, gdy ten mordował mundurowych. Obłąkanego uśmiechu kogoś komu to sprawia przyjemność.

Dlatego też, gdy tylko nadarzyła się okazja, Sky nie wahał się nawet sekundy komu pomóc. Nie znał nikogo z grupy, którą spotkali w laboratorium, ale z miejsca założył, że skoro Matt ich nienawidzi, to on ich z pewnością polubi. Gdy tylko zaczęła się walka i Abate związał się w starcie z Tytanem, bez namysłu ruszył za pozostałymi.

A teraz... A teraz szli kanałami, nad ich głowami co jakiś czas przejeżdżały policyjne radiowozy i Sky zastanawiał się co takiego popełnił w życiu, że teraz tak go bezlitośnie karało. Karma to strasznie złośliwa suka.



Przez całą drogę obserwował swoich nowych towarzyszy, nawet się z tym zbytnio nie kryjąc. Nie zajęło mu długo domyślenie się, że ma do czynienia z cywilami, którzy znaleźli w tej samej sytuacji co on, bez większego wyboru i chęci. Pobladłe twarze i zaciśnięte usta oznaczały jednak determinację, która z pewnością była jedną z przyczyn, że cała grupa wciąż żyła.

Drugą prawdopodobnie była kobieta. Sky przyglądał się jej, gdy szła tunelem, masując nasadę nosa w charakterystycznym geście osoby cierpiącej na nagły atak migreny. Jej towarzysze słuchali jej rozkazów bez większego kręcenia nosem, co oznaczało, że była tutaj nieformalnym liderem, zaś jej szybki i pewny krok połączony z nienagannie prostymi plecami utrzymywanymi nawet pomimo bólu głowy, sugerował przeszkolenie wojskowe. Nie potrafił określić jej rangi, ale po szybkim otaksowaniu jej wzrokiem od stóp do głów, stwierdził że oficer był opcją minimum. Z łatwością potrafił sobie wyobrazić jak mężczyźni w jednostce z radością oddają się pod jej rozkazy, by móc za nią maszerować.

Niczym przysłowiowa marchewka na kiju. Na jednym końcu kija żołnierze, a na drugim długonoga marchewka.

Byli też pozostali. Mężczyzna, który przedstawił się jako Quentin wydawał się być najspokojniejszy z ich grupy, ale też z jakiegoś powodu nie pasował do obrazka kanałów. Pod paroma względami przypominał Sky'owi Stevena, który cechował się podobnym dystansem i bystrym umysłem schowanym za cienkimi szkłami.
Na temat Alexa-Jedi nie miał jeszcze konkretnego zdania. Chłopak wydawał się panować nad swoją mocą, ale nie wyglądał na szczęśliwego z tego powodu. Wyraźnie nie przejawiał też skłonności do okazywania radości z masakrowania policjantów, co stawiało go na przeciwnym biegunie od tego maniaka Abate. Po ostatnich przeżyciach Sky był skłonny uznać to za największą zaletę.
No i był jeszcze Jones. Towarzysz Tytana. Pan Powinienem-Zmienić-Szampon-Żeby-Nie-Wyłysieć-Do-Końca. Sky nie potrafił wyrobić sobie szybkiego zdania na jego temat, poza faktem, że wyraźnie żałował śmierci swojego gruboskórnego kompana.

Wszyscy mieli jedną wspólną cechę - patrzyli na niego jakby w każdej chwili miał wyciągnąć pistolet i zacząć do nich strzelać. Nie dziwił im się ani trochę.

Wciąż odczuwał skutki adrenaliny związanej z pogonią i niedawną strzelaniną. Podczas całej ucieczki wąskimi uliczkami Los Angeles w zasadzie nie myślał o osobistych pobudkach - zadziałało szkolenie, wpojone tak głęboko, że załączało się samo z siebie w momencie zagrożenia. Miał grupę, którą musiał chronić i przeciwników, którzy próbowali ich powstrzymać - proste i nieskomplikowane na krótszą metę. Gdy policjanci ich zaskoczyli i wycelowali w nich pistolety, Sky nie myślał kategoriami, które zidentyfikowałyby ich jako stróżów prawa, po których stronie w pewnym sensie stał jeszcze niedawno. Liczyła się broń w ich rękach i konsekwencje tego co się stanie, gdy zostaną złapani. Jego prywatny świat zwolnił, gdy sam wyciągał broń i obracał się w ich stronę. To co zrobił dotarło do niego dopiero wtedy, gdy ich ostrzegawczy okrzyk urwał się w połowie zdania, a dwa ciała widziane nad szczeliną muszki celowniczej osunęły się na ziemię. Wtedy wykonał to co robił tak świetnie przez całe swoje życie - zignorował całą sytuację, zacisnął nieprzyjazne myśli w niewielki, smutny kłębek i upchnął go gdzieś w najbardziej opuszczonym skrawku swojego umysłu do czasu aż będzie miał możliwość je przemyśleć na spokojnie. Najlepiej pod strumieniem gorącego prysznica, szklanką whisky w dłoni i papierosem w ustach.

Niestety tak się złożyło, że podróż kanałami wciąż jeszcze nie zaliczała się pod definicję miejsca gdzie mógłby to zrobić. Potrzebowali kryjówki i potrzebowali jej szybko.
 
__________________
"I would say that was the cavalry, but I've never seen a line of horses crash into the battle field from outer space before."
Delta jest offline  
Stary 01-12-2012, 21:48   #72
 
Bachal's Avatar
 
Reputacja: 1 Bachal ma wspaniałą reputacjęBachal ma wspaniałą reputacjęBachal ma wspaniałą reputacjęBachal ma wspaniałą reputacjęBachal ma wspaniałą reputacjęBachal ma wspaniałą reputacjęBachal ma wspaniałą reputacjęBachal ma wspaniałą reputacjęBachal ma wspaniałą reputacjęBachal ma wspaniałą reputacjęBachal ma wspaniałą reputację
Odkręcił manetkę. Czas na kolejną dawkę adrenaliny psia jego mać. Ruszył za policją. Skąd tu tyle radiowozów!? Ktoś musiał rozkręcić grubą zadymę. Mijał budynki z coraz większą prędkością. Postanowił trochę zabawić się z niebieskimi. Dodał jeszcze gazu i znalazł się między radiowozami. Przepustnica przesunęła się jeszcze, a BMW wyskoczyło przed samochody. Tylko się tam znalazł wcisnąć hamulec, zmuszając ich do zwolnienia. Paradoksalnie wkurwiło go, że ktoś inny przyciągnął taką uwagę. Dzieciak pragnął splendoru. Zrzucił bieg i odkręcił do oporu manetkę, odchylając się do tyłu. Maszyna momentalnie stanęła do Wheelie. Opuścił go chwilę później na oba koła i zaczął jechać slalomem. Olali go, po prostu go olali! Wkurzony postanowił dalej jechać za nimi w odległości parudziesięciu metrów. Poniewczasie ogarnął, iż znalazł się w zamkniętej strefie. Działo się tu coś, co mogło go przerosnąć...
 
Bachal jest offline  
Stary 02-12-2012, 13:44   #73
 
Shooty's Avatar
 
Reputacja: 1 Shooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodze
Tymczasowo ułożyli się w prawdopodobnie najsuchszym i najmniej intensywnie pachnącym miejscu w kanałach. Odpoczywali i regenerowali siły po męczącej nocy nawet pomimo wyjątkowo nieprzyjemnej atmosfery, która zwykła panować w kanalizacjach. Syreny alarmowe i syk pędzących po ulicach furgonetek nie ustawały ani na chwilę, ale i to nie przeszkodziło im w zaśnięciu. Wszyscy byli wyjątkowo zmęczeni.

Tym razem kolej czatowania przypadła Jonesowi, któremu – z powodu braku ofensywnych zdolności – grupa natychmiast zaufała, w przeciwieństwie do innego nowego nabytku – Sky'a. On pilnował pozostałych razem z Alexem.

Jones rozejrzał się po śpiących. Jego wzrok zatrzymał się na Alison. Miała otwarte oczy.

- Nie śpisz?

Pokręciła głową.

- Wystarczy odpoczynku na dzisiaj.

Podniosła się delikatnie do pozycji siedzącej tak, aby nie zbudzić pozostałych i przyciągnęła kolana pod brodę.

- Zdolność do wpływania na umysły innych, wykrywanie jednostek świadomych intelektualnie, kontrolowanie cudzych myśli – stwierdził Jones, patrząc jej w oczy. - Umiejętności nie do końca opanowane, wciąż w większości pozostają dla ciebie czarną magią.

- Kontrolowanie cudzych myśli? - zdziwiła się Alison.

- Czytanie, zmienianie ich treści etcetera. Nieskończona paleta możliwości.

- Skąd to wszystko wiesz?

- Potrafię wykrywać zdolności nadnaturalne osób w pobliżu, sprawdzać jak potężne są i jak dobrze kontrolowane – odpowiedział. - To dlatego rozpoznałem tamtego mutanta, zanim jeszcze znalazł się na sali.

Chwilowo zamilkli, wpatrując się tępo w połyskujące wilgocią ściany kanałów. Korzystając z okazji, Alison zapytała:

- A on? Co potrafi? - wskazała na Sky'a.

- Nadludzko szybki i zręczny, ale nie jest w stanie nad tym póki co panować. Raczej nie stanowi zagrożenia.

- Czy ktoś z nas ma jeszcze zdolności, o których nic nie wie? - wtrącił się Quentin. Okazało się, że nikt już nie spał i prawdopodobnie od kilku minut z uwagą słuchali ich rozmowy.

Jones pokręcił głową, zaprzeczając.

- Jak potężny jest Abate? - zadał kolejne pytanie Arrowhead. - Ten psychol z laboratorium.

- Trzeci stopień – odpowiedział. Widząc zdezorientowane spojrzenia, wytłumaczył. – W taki sposób klasyfikuję zdolności. Pierwszy stopień to popierdółki, w gruncie rzeczy nie mające większego znaczenia. Te emanują najmniejszą aurą. Dugi stopień stanowią już potężniejsze narzędzia, a trzeci to umiejętności śmiertelnie niebezpieczne i dobrze kontrolowane. Je bez trudu rozpoznaję z większych odległości.

- Którego stopnia my mamy zdolności?

- Raczej dwójki, choć mam problem z zaszufladkowaniem ciebie, bo składasz się z popierdółek, które jednak razem tworzą wybuchową mieszankę. Tak więc jedyny przykład podręcznikowej jedynki stanowię tutaj ja.

- A trójki? - zainteresował się Alex.

- Jak dotąd spotkałem tylko dwie – Tytana i wspomnianego wcześniej mutanta – zadumał się Jones. - Mam jednak wrażenie, że istnieje jeszcze jedna kategoria, czwarta. Oby ta osoba nigdy nie wpadła w ręce wojska, bo inaczej mamy po prostu przejebane.

Nastąpiła chwila ciszy. Wszyscy zastanawiali się nad słowami Jonesa. W końcu z inicjatywą wystąpił Sky.

- Nie słychać syren. Możemy wyjść.

******


Michal. Tak się nazywał. Jego oprawcy nie mówili do niego po imieniu, ale to nie znaczyło, że go nie miał. Tymczasem teraz mógł wymawiać je, ile tylko chciał. Nie tylko uciekł, ale i wkrótce doprowadzi do wyeliminowania najniebezpieczniejszej grupy mutantów w mieście. Powinien dostać za to medal.

Od kiedy znaleźli go w zimnej sali laboratorium medycznego, bez ustanku powtarzał, że musi widzieć się z osobą kierującą sprawą zwalczania tych potworów. Początkowo uznano go za idiotę, ale kiedy wyjawił, gdzie był i kto go przetrzymywał, postanowiono mu zaufać i skierowano do dowódcy.

Teraz siedział przed gabinetem jakiejś szychy, czekając od kilku godzin na swoją kolej. Znudził się tym już po pierwszym kwadransie, ale postanowił nie narzekać, zwłaszcza że wciąż był tylko podrzędnym gliną z drogówki na tymczasowym „zwolnieniu zdrowotnym”. Miał jednak nadzieję, że w najbliższym czasie się to zmieni.

- Michael Hayley proszony o wejście do gabinetu – zabrzmiała w głośnikach sekretarka.



Pomieszczenie było czyste i schludne. Niczym nie różniło się od tych widywanych podczas odpraw wagi państwowej w filmach akcji. Większość mebli było koloru brązowego, a na środku umiejscowiono stylowy dywan. Przy oknie stało biurko z komputerem, przy którym siedział minister zarządzający polowaniem na mutantów.

- Witam, nazywam się Robert Jeffrey. Myślę, że możemy sobie darować zbędne formalności i przejść od razu do rzeczy. Proszę usiąść.

Mężczyzna był brunetem w średnim wieku, któremu najwyraźniej ostatnio maszynka do golenia nie służyła. Do tego podkrążone oczy i skrzywiony nos świadczyły o tym, że zarówno ciągła praca, jak i walka o władzę nie były dla niego nowymi rzeczami.

- Z raportu wynika, że był pan przetrzymywany wbrew woli przez Gregory'ego Rathbone'a, znanego szerzej jako Tytan. To prawda?

- Tak. Był tam jeszcze drugi mężczyzna, jego przyjaciel. Nazywał się Jones, ale imienia nie znam. Nie używali go.

- Rozumiem – przytaknął Jeffrey. - Czy wiadomy był zawód tego człowieka? Jak długo pana przetrzymywano?

- Początkowo nie, ale wnioskuję, że był bezpośrednio związany z laboratorium, w którym doszło do ostatnich wydarzeń. Przebywałem w niewoli przez około tydzień.

Zanotował coś w notatniku.

- Twierdzisz, że podłożyłeś jednemu z przestępców urządzenie nawigacyjne. Proszę o opisanie danej sytuacji.

Michael wyciągnął odbiornik i podał go Jeffreyowi..

- Umieściłem nadajnik w jednej z kieszeni płaszcza Jonesa, kiedy miałem możliwość ucieczki w laboratorium. Myślę, że nic nie zauważył.

- Na odbiorniku nic nie widać – stwierdził Jeffrey, rzucając go na stół. - Żadnej lokalizacji, żadnej informacji.

- Zeszli do kanałów – odpowiedział na zarzuty policjant. - Kontrolowałem ich pozycję przez cały czas. Pokażą się ponownie, gdy tylko z nich wyjdą.

Minister złożył ręce na biurku i oparł na nich brodę.

- Skąd wziął pan urządzenie nawigacyjne?

- Tytan zmienił się w ciągu tego tygodnia. Początkowo był bardzo ostrożny, ale później coraz mniej uważnie mnie pilnował. W pewnym momencie, kiedy stacjonowaliśmy na opuszczonym posterunku policji, udało mi się je znaleźć. Schowałem za paskiem w spodniach i przez cały czas uważałem, żeby go nie zgubić.

- Powiedzmy, że panu wierzę. Czy jest jeszcze coś, co zechciałby pan dodać?

Michael pokręcił głową.

- Nie, to wszystko.

- A więc dziękuję za rozmowę. Teraz proszę wyjść, ale w najbliższym czasie moi współpracownicy skontaktują się z panem w sprawie wynagrodzenia za wysiłek.

Michael Hayley uśmiechnął się, podziękował za hojność i wyszedł. Jeffrey podniósł słuchawkę i wykręcił numer.

- Upozorujcie wypadek spowodowany z winy Michaela Hayleya, w którym zginie on sam. Ułóżcie legendę o postradaniu zmysłów z powodu porwania przez mutantów i uczyńcie z niego męczennika. Niech społeczeństwo znienawidzi ich i przestanie kryć we własnych domów. Oprócz tego chcę dostać wszystkie informacje na temat niejakiego Matthew'a Abate'a. Jak najszybciej.

Robert Jeffrey odłożył słuchawkę, przetarł czoło z potu i westchnął głośno. Jego wzrok przykuł odbiornik zostawiony przez policjanta. Na jednej z ulic pojawiła się czerwona kropka. Minister uśmiechnął się. Zabawa się zaczyna.

******


Wkrótce i policja, i Silas dojechali na miejsce akcji. Mężczyzna zauważył, że chodziło tutaj o laboratorium medyczne. Zaciekawiony wjechał motorem do jednej z najciemniejszych uliczek w okolicy i zsiadł z niego, a następnie udał się na nieco bardziej otwartą przestrzeń, aby obejrzeć zdarzenia. Liczył na naprawdę ostrą akcję.

Niestety, przeliczył się.

- Stój! Tu nie można teraz przebywać!

Komendę wykrzyczał policjant, stojący w odległości około 100 metrów od niego. Celował w jego pierś z pistoletu, więc Silas zaczął powoli podnosić ręce ku górze, kiedy nagle w oddali rozległ się huk niszczonego budynku. Mężczyzna, korzystając z dezorientacji gliny, rzucił się z powrotem w stronę uliczki.

Usłyszał strzały. "Ten sukinsyn chce mnie zabić" - pomyślał, ale nie zwolnił biegu i zaczął liczyć kule. Kiedy był tuż przy motorze, ostatni pocisk w magazynku trafił go prosto w łydkę lewej nogi. Zawył z bólu, ale zdołał wskoczyć na motor i odjechał stąd, jak najszybciej potrafił.
 

Ostatnio edytowane przez Shooty : 02-12-2012 o 13:46.
Shooty jest offline  
Stary 09-12-2012, 21:37   #74
 
Eyriashka's Avatar
 
Reputacja: 1 Eyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumny
“Składasz się z popierdółek”... ”Ja mu dam popierdółki! Sam jest popierdółka” - myślał Quentin wychodząc na powierzchnię, wkurzony na Jonesa. Rozejrzał się po osiedlu. Widywał takie głównie na filmach. Spokojna, asfaltowa ulica, na którą cień rzucają drzewa na poboczach, a za nimi trochę trawki, chodnik i nudne, parterowe lub piętrowe domki ze szczęśliwymi rodzinkami, dla których największą przygodą jest grill w weekend i turystyczne wyjazdy z masą zdjęć. Akurat tych to by zabił bez żalu... ich życie było nic nie warte.
Ale może trochę za wcześnie na taką ocenę.
- Tak więc? Szukamy domu, w którym nikogo nie ma? Większość wygląda na zamieszkane.
- Może ktoś wyjechał do rodziny? Od jakiegoś czasu są problemy w mieście, mogli opuścić domy - podpowiedział Alex. Poczekał aż wszyscy wyjdą na ulicę, po czym zasunął studzienkę.
- Mimo wszystko przydałoby się coś bardziej na odludziu. Wystarczy, że sąsiedzi zobaczą światło w domu, w którym nie powinno go być i możemy mieć na głowię mundurowych - mruknął Sky, przesuwając spojrzeniem po niskich domach. - Chyba, że obejdziemy się bez oświetlenia, albo z jakimś minimalnym.
Alex wzruszył ramionami w geście “róbcie jak chcecie, rzucam pomysłami”. Następnie zszedł z ulicy i przykucnął na trawie.
- Zresztą. Nie mamy raczej większego wyboru, idea dobra jak każda inna. Wszystko będzie lepsze od stania na środku ulicy, a oddałbym pół konta bankowego za możliwość kąpieli. Szukajcie tabliczki "Na sprzedaż" albo domów bez samochodów na podjeździe. Ja muszę załatwić jeszcze jedną sprawę. - Sky machnął ręką i również zszedł z ulicy, wyciągając z kieszeni komórkę. W kanałach nie było zasięgu, ale teraz na ekranie z powrotem powróciły cztery poziome paski. Bez zwłoki wybrał na dotykowym pulpicie 911 i przystawił telefon do ucha, jednocześnie podciągając rękaw wolnej ręki i śledząc cyfry sekundnika na elektronicznym zegarku.
- 911? Tak, chciałbym coś zgłosić. Wydaje mi się, że widziałem jak do warsztatu naprzeciwko wjeżdża wojskowy humvee, jednak nie było przy nim żadnych żołnierzy. Boję się, że facet, który z niego wysiadł to mutant. Przysięgam, że widziałem szpony... - Sky podyktował adres warsztatu, w którym ukrywali się poprzednio z Mattem i gdy wyświetlacz wskazał czternastą sekundę, rozłączył się w połowie zdania. Niespiesznie wyciągnął baterię z telefonu i schował go z powrotem do kieszeni.
Alison spokojnie czekała. Znała procedury, a Sky widocznie miał wszystko pod kontrolą. Wyszukała wzrokiem domek o odpowiedniej infrastrukturze - drzewa nie zasłaniające widoku z ulicy, możliwość ucieczki tylnym wejściem (przynajmniej na tyle na ile potrafiła to stwierdzić stojąc od frontu).
- Co sądzicie o tamtym? Chyba nie mają psów, drzewka na odpowiedniej wysokości...

Nie było sprzeciwów. To pewnie przez bezsenną noc. DiLa zatarła ręce. Nie było powodu do wypaczania myśli, z resztą nie opanowała tej umiejętności w zadowalającym stopniu. Zwykła iluzja wystarczy. Podeszła do drzwi i zapukała bez zbędnych ceregieli.
- Już idę, proszę chwileczkę zaczekać! - usłyszeli delikatny głos typowy dla gospodyń domowych. Drzwi otworzyła pulchna kobieta sięgająca Alison, co najwyżej do ramienia. - Ehm... W czym mogę służyć?
- Witam - Quentin ukłonił się lekko podchodząc do progu. - Wiemy, że to dziwne, ale może nam pani służyć... gościną. - Powiedział z uśmiechem.
Alison machnęła ręką. Niech ta kobieta myśli, że to jej rodzina.
- Ciociu - uśmiechnęła się i rzuciła ostre spojrzenie Quentinowi.
Ten tylko westchnął ciężko. A chciał zobaczyć czy wciąż istnieje coś takiego jak gościna. Chociaż i tak spodziewał się tego co zrobiła Laurentis.
- Oczywiście, kochaniutcy - uśmiechnęła się promieniście kobieta. - Zapraszam do środka! Radziłabym tylko... obmyć się w łazience na górze. Wybaczcie, ale nie pachniecie zbyt... świeżo. Trzeci pokój po prawej.
Wpuściła ich do środka. Wnętrze było typowe dla domków jednorodzinnych. Zwykła, normalna rodzina, która z utrzymaniem nie miała problemów.
Alison obrzuciła spojrzeniem wnętrze i skierowała kroki do zdjęć rodzinnych.
- A kiedy ciociu wróci reszta? - patrzyła jak podstarzały mężczyzna przytula młodszą o 10 lat wersję gospodyni. A obok chłopaczka z tornistrem - też zrobione jakąś dekadę temu. Widać nie przepadali za uwiecznianiem czasu na fotografiach.
- Około 15, maleńka.
- Musicie mi opowiedzieć o swoich... umiejętnościach - rzucił półgębkiem Sky, gdy znaleźli się w salonie. Gdy Alison i Quentin podeszli wcześniej do drzwi, przez chwilę miał minę jakby sam do końca nie był pewien czy sobie z niego żartują czy nie, jednak, gdy wszyscy zostali wpuszczeni do środka bez większych problemów, bez słowa sprzeciwu dołączył do nich. Darowanemu schronieniu nie zagląda się w zęby. - Przydałoby się wiedzieć czym wszyscy dysponują.
Sam bez ociągania skierował się prosto do łazienki, gdzie zamierzał wziąć szybki prysznic. Wierzył, że reszta będzie miała wszystko pod kontrolą.
- Chcecie coś do jedzenia, kochaniutcy? Mogę przygotować więcej na obiad, bo póki co starczy go tylko na moją rodzinę. - Jej uprzejmość była zaraźliwa.
- Bylibyśmy wdzięczni. - Powiedział Quentin ciężko siadając na fotelu.
Alex wkraczając do domu, uśmiechał się, jakby doskonale wiedział co tutaj robią i wcale a wcale nie są niespodziewanymi gośćmi. Podczas gdy Quentin załatwiał coś do jedzenia, rozglądał się ciekawie po domu. Przysiadł na skraju krzesła, nie chcąc go zbytnio uwalić. Tępo patrząc w stronę kuchni, odpłynął myślami.
 
__________________
Life is a bitch. Sometimes I think it even might be a redhead with a bad case of short temper.
Eyriashka jest offline  
Stary 09-12-2012, 21:53   #75
 
Delta's Avatar
 
Reputacja: 1 Delta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znany

Boże, nareszcie.
Gorący strumień wody był błogosławieństwem, którego Sky nie zamieniłby teraz na nic innego. Gdy tylko nadarzyła się okazja wzięcia kąpieli, skorzystał z niej bez mrugnięcia okiem. Nie bacząc na etykietę i dżentelmeńskie niuanse, poszedł do łazienki jako pierwszy i z radością zdjął z siebie brudne ubranie, wchodząc pod bieżącą wodę prysznica. Już dawno minął okres, podczas którego brud nie robił na nim większego wrażenia. Czasy armii miał dawno za sobą i chociaż nie chciał tego przyznać, wystawne życie jakie zapewniała mu Agencja nieco go rozpieściło pod względem znoszenia wszelkich niewygód.
Oparł czoło o chłodne kafelki łazienki, czując jak gorąca woda spływająca po karku rozluźnia jego spięte mięśnie.

Po raz kolejny zadał sobie pytanie w co się znowu wpakował.

Nawet nie był w stanie stwierdzić kiedy wszystko się tak spierdoliło. Jednego dnia wszystko było w porządku - spokojna praca, wizyty na strzelnicy, treningi, spotkania z przyjaciółmi w LastShot - a następnego świat stanął na głowie, wrzucając go prosto w wir surrealistycznej walki mutantów z resztą świata. Nim się obejrzał, a już uciekał przed dawnymi towarzyszami, strzelał do policjantów i przyłączał się do grupy innych, ubranych w kolorowe krawaty ściganych, podczas gdy dookoła latały pociski, a nienaturalne potwory rzucały sobą przez ściany. Zwariował?

Mogło być gorzej. Mógł zacząć świecić się diamentowym pyłem i mieć ochotę na dziewczęce tętnice.

Nie żeby wcześniej nie miał ochoty na szyję Alison.

Przesunął dłonią po powierzchni lustra, odsłaniając zaparowaną powierzchnię i swoje odbicie. Ostatni dzień był niczym sen, czy raczej koszmar. Nie miał jednak wątpliwości, że wydarzył się naprawdę. Żadne alkoholowe majaki nie miały takiej wyrazistości jak to. Jak cała obecna rzeczywistość. Prawda była taka, że miasto ogarnął stan wyjątkowy, wojsko szukało mutantów, a on trafił na drugą stronę barykady. I jeżeli nie chciał zginąć, to nie mógł nic z tym zrobić poza walczeniem tak długo jak tylko będzie mu starczyło sił i pomysłów.
Abate w jednym miał rację. Całe miasto powinno zacząć się bać, bo okres ucieczki powoli się kończył. Nawet najbardziej przerażeni i nieporadni uciekinierzy z biegiem czasu godzą się ze swoim losem i zaczynają walczyć. Szczególnie gdy odkrywają, że nie mają przed sobą innej alternatywy. Widział w użyciu moc Alexa, a także Alison. Co im zrobi wojsko, gdy ich metalowa broń zacznie się wyginać? Gdy zaczną widzieć coś co nie jest prawdziwe? Świat nie był na nich gotowy. I to była ich jedyna przewaga, którą musieli wykorzystać.

Musieli zacząć walczyć.

Wykąpał się dokładnie i gdy upewnił się, że pozbył się z siebie całego zapachu kanałów, zakręcił wodę, wychodząc spod prysznica. Ze swoich starych rzeczy wziął tylko telefon, kaburę z Berettą i papierosy z zapalniczką. Chwilę przeszukiwał szafki w łazience, by w końcu znaleźć tą z czystymi ubraniami. Ubranie męża ich gospodyni były na niego nieco za duże - mężczyzna wyraźnie był większy od niego w okolicach brzucha, chociaż szczęśliwie pasowali do siebie wzrostem - ale nie na tyle by było to śmieszne lub niewygodne. Pożyczył od niego czarną koszulkę z krótkimi rękawami i jeansy, na wierzch zapinając pas z kaburą pistoletu.

Odświeżony i uspokojony ruszył do drzwi łazienki, gotowy stawić czoła chociażby całemu światu. Na zewnątrz nawet trampki i krawat Quentina zaczęły być nieco mniej nie na miejscu niż do tej pory.

***

Sky wyszedł z łazienki już po kilku minutach, w wyraźnie lepszym humorze. Ubrany w świeżą, nieco za dużą czarną koszulkę i w czystych, jeansowych spodniach, wyglądał jakby świat właśnie zaczął przejawiać się przed nim w piękniejszych kolorach.
- Pozwoliłem sobie pożyczyć ubranie twojego męża. Ciociu - rzucił do gospodyni, przeczesując palcami wilgotne włosy. Spod krótkiego rękawa na jego prawym ramieniu można było dostrzec ciemny tatuaż przedstawiający kruka. - Łazienka znowu wolna.
- Moja kolej - mruknął Jones, kierując się szybkim krokiem w stronę schodów.
Sky podszedł do okna i przysiadł na parapecie, tak by mógł co jakiś czas spoglądać na ulicę przed domem.
- Piechota, Marynarka czy Lotnictwo? - zapytał bez ogródek, spoglądając w stronę Alison.
Jeżeli kiedykolwiek mieli mieć czas na pytania, to właśnie teraz.
- Lotnictwo - odpowiedziała z rezygnacją w głosie - Pierwszy pluton rozpoznawczy, 8 kompania... - odchrząknęła, nie lubiła momentów kiedy adrenalina opadała toteż szybko dodała - ...i tak dalej. Ojciec i brat piechota. DiLaurentis mówi Ci coś nazwisko?
- Sam służyłem trzy lata w piechocie nim odszedłem do Agencji. Siedemnasty batalion, trzecia kompania,... i tak dalej. - Sky sięgnął do kieszeni i wyciągnął sfatygowaną paczkę papierosów. Wyjął sobie jednego ze środka i skierował ją w stronę DiLi, a potem pozostałych. - Już drugi raz w przeciągu dwóch dni słyszę to nazwisko. Abate zrobił sobie z was listę do wyeliminowania i powtarza ją jak litanię.
 
__________________
"I would say that was the cavalry, but I've never seen a line of horses crash into the battle field from outer space before."

Ostatnio edytowane przez Delta : 16-12-2012 o 15:11. Powód: Chocapic.
Delta jest offline  
Stary 13-12-2012, 00:30   #76
 
Dreak's Avatar
 
Reputacja: 1 Dreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie coś
Ucieczka nie należała do trudnych. Dzięki potężnej mocy w sekundę upodobnił się do jakiegoś gapia i wtopił w tłum. Spokojnym krokiem ruszył do najbardziej parszywej dzielnicy Los Angeles.
-Home sweet home! -Pomyślał, a z jego twarzy (właściwie nie jego) nie znikał uśmiech.
Urokliwe brudne ulice i bezdomni ogrzewający się przy płonącej beczce, cała ta ulica wygląda tak groteskowo jak scena z jakiegoś kiczowatego filmu klasy B.
Kroczył kilka minut tymi ulicami i zatrzymał się przy jedynym wyróżniającym się domu w okolicy. Willi która raziła przepychem wśród tych brudnych ulic i biedny. Zawsze zastanawiał się czemu Makarow nie zbudował swojej willi w bogatej dzielnicy. Może po prostu lubił chwalić się swoim bogactwem i pokazywać gdzie jest miejsce takich jak Matt. Stanął przed bramą i zadzwonił.
-Kto tam? -Odezwał się lekko zachrypnięty głos przez mały głośniczek.
-Witam, z tej strony oficer Jonhson..
-W sprawie?! -Przerwał bezceremonialnie mężczyzna.
-Jak sam Pan rozumie nie będziemy chyba rozmawiać o takich sprawach przez domofon. -Nie usłyszał odpowiedzi tylko brzęczący dźwięk świadczący o otwarciu bramy.
W drzwiach przywitał go mężczyzna z glockiem w dłoni.
-Nie kojarzę Cię. Co z Frankiem? -Spytał mężczyzna cały czas celując w niego.
-Jestem nowy. Frank ma wolne. Wysłali mnie po pieniądze do pana Makarowa.-Powiedział Matt udając lekki strach.
-Znów?!
-Wie Pan czasy są ciężkie. Mutanci, wszędzie pełno wojska, węszą.

-Dobra.. Nikolaj nie będzie zadowolony. Standardowo broń i pod ścianę.
-Nie mam broni, jestem można powiedzieć cywilnie by nie wzbudzać podejrzeń.

Drab zmarszczył brwi, widocznie brak broni wydał mu się podejrzany ale zaraz wzruszył ramionami.
-W sumie to rozsądne. Frank zawsze przyjeżdżał podczas służby, a w dzisiejszych czasach to nie wygląda za dobrze. -Powiedział przeszukując Matt'a.
-NIKOLAJ! Przysłali jakiegoś młodziaka znów po kasę. -Krzyknął prowadzać Matt'a do jednego z pokoi.
-Oficer Johnson tak? -Powiedział mężczyzna siedzący przed laptopem ze słyszalnym rosyjskim akcentem.
-Tak. -Kiwną głową Abate.
Makarow bez zastanowienia wstał i wycelował w niego broń. -To dziwne bo jedyny oficer Johnson w bazie jest czarnoskóry. Więc mów kim jesteś albo odstrzelę Ci głowę. Władimir idioto sprawdzaj nim wpuszczasz do mojego domu!
Matt wrócił do swojej normalnej normy. Władimir wzdrygał się lekko ale na Makarowie nie zrobiło to wrażenia.
-Abate.. Widziałem Cię ostatnio w telewizji. Poruszająca przemowa. Podejrzewam że nie wpadłeś po porcje do sprzedaży więc czego chcesz.
-Wiem jedno.. -Matt przerwał i spojrzał z politowaniem na broń. -Odpuść to. Nic to nie da, a poza tym mam sprawę. Więc jak mówiłem wiem jedno wszystkie brudne interesy, wszystkie typy spod ciemnej gwiazdy przechodzą lub są powiązani z Tobą. Jeśli jeden z tych czubków jest mutantem ty o tym zapewne wiesz lub masz możliwość dowiedzenia się tego. Podaj nazwiska.
-Wyżej srasz niż dupę masz Abate. Jeszcze niedawno przychodziłeś tu skulony by zarobić te marne grosze. A teraz wchodzisz tu jak król i mi rozkazujesz? Każesz mi zebrać armie? Przez was jebani mutanci mam te zasrane wojsko na głowie. Płace prawie codziennie tyle ile płaciłem przez miesiąc by te psy nie wpierdalały się w moje interesy. Może i mógłbym zdobyć takie informacje. Ale jeśli je zdobędę to tylko po to by strzelić im kulkę w łeb. A poza tym czemu miałbym zebrać TOBIE armie? Mogę sam ich zebrać..
-Tak? To zbierz. Ile zajmie zanim zorientują się ze jesteś tylko człowiekiem? Zapanujesz nad nimi? Będą chcieli coraz więcej pieniędzy. Coraz więcej władzy. Teraz się Ciebie boją tak jak ja się bałem ale teraz? Nie, nie czuje lęku. Nie boję się ani twoich drabów ani Ciebie celującego we mnie tą śmieszna pukawką. Wyglądasz nawet zabawnie mając nadzieję że ona Cie obroni. Co będzie jak zaczął panować nad mocą? Wielki Makarow będzie nikim.
-A jednak to ty "potężny" odmieńcu przychodzisz do mnie, a nie ja do Ciebie. Dostaniesz to czego chcesz i co? Zajmiesz moje miejsce. Twoja oferta jest tak głupia jak Ty sam.

-Bo nie zależy mi na pieniądzach. Ty chcesz utrzymać swój biznes i dalej trząść swoim podziemiem. Ja chce mutantów którzy mogą Ci zagrozić. Strach to najlepsze narzędzie władzy. Oni przestaną się bać broni. Ale mnie "pogromcy Tytana" będą. Będziesz nie do ruszenia. Decyzja należy do Ciebie.
 
__________________
"If you want to make God laugh, tell him about your plans."
Dreak jest offline  
Stary 13-12-2012, 13:36   #77
 
necron1501's Avatar
 
Reputacja: 1 necron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodze
Gdy przekroczyli progi domu, Morgan na nowo wpadł w odmęty własnego umysłu. Otaczające go zdjęcia, kuchnia, pachnąca świeżym posiłkiem oraz zacisze domowe wywołało obrazy. Przed oczyma migały mu postacie zamordowanych, ludzi którzy zginęli przez ten cały burdel związany z mutantami. Ludzie, którzy ryzykowali własne życie, aby powstrzymać coś, czego nie mieli prawa rozumieć, coś co krótką myślą, chęcią działania, jest w stanie zakończyć ich życie w mgnieniu oka w krwawej ferii barw.
Automatycznie opadł na najbliższe krzesło, wpatrując się w punkt przed sobą. Odgłosy rozmów, dobiegały jakby za grubej szyby. Wyobraźnia porwała go na szalony spektakl i nie zamierzała puścić.
Gdy z rozmowy Alison i nowo poznanego wyłowił zdanie na temat Abate’a, przebudził się i spojrzał w pół przytomnie na mężczyznę.
- Listę? A co my mu zrobiliśmy, że zostaliśmy wybrani do odstrzelenia?- zapytał.
- Miałem nadzieję, że wy mi powiecie - odparł Sky, unosząc brwi.
Quentin przewrócił oczami. Więc oczywiście konflikt z Abatem musiał się okazać idiotyczny. Miał nadzieję, że pralka tutaj ma tryb szybkiego prania i suszenia. Nie miał zamiaru przywdziewać czegoś innego niż swój garniat, spodnie, koszula i... NADSZARPANY KRAWAT? Kiedy to się stało?
- Przydałoby się go wyeliminować... - Alison zamyśliła się wypowiadając słowa mało przytomnie. Nie miała ochoty walczyć na kilka frontów.
- Razem byśmy dali mu radę. Osobno to już inna kwestia - odparł Sky, zapalając papierosa. Zerknął za okno. - Jakie w ogóle macie moce? Przydałoby się wiedzieć o swoich możliwościach.
Alison rzuciła spojrzenie w stronę Jonesa.
- Iluzja. Szeroko pojęta. A ty? - to było pytanie do Sky’a.
- Refleks. Prędkość. A przynajmniej tak sądzę - odpowiedział mężczyzna. - Mam wrażenie jakby świat zwalniał dookoła mnie, gdy organizm zaczyna pompować adrenalinę, ale jak do tej pory nie udało mi się tego użyć na życzenie. Macie jakieś rady wzięte z doświadczenia?
- Żadne z nas nie jest tu specjalistą. Wszyscy odkryliśmy moce tuż po tym jak Tytan... hah - w zadumie sięgnęła językiem do trzonowca - Czy ktoś się zastanawiał dlaczego nagle tak wiele osób odkryło swoje umiejętności? Coś nam umknęło?- Alexowi mignęła myśl, że u niego wszystko zaczęło się zanim spotkał Tytana, wtedy na placu budowy. Nie przerywał jednak rozmowy, ewidentnie złapali swój język.
- Masz na myśli swojego rodzaju zapalnik? - Sky zmarszczył brwi i spojrzał w namyśle za okno. - Rzeczywiście, wszystko zdaje zaczynać się od Tytana, ale nawet on musiał z czegoś powstać. Coś musiało, ja wiem, obudzić nasze moce, ale niech mnie szlag jeżeli wiem co. W bazie wojskowej, w której trzymali Abate, robili eskperymenty na mutantach. Zaczynam żałować, że nie rzuciłem wtedy okiem na ich wyniki.
- To nawet nie chodzi o wyniki. Zakładając, że to geny lub coś wewnątrz niektórych ludzi, to jakiś czynnik musiał nas... no jakby aktywować - podrapała się po głowie - Oglądałam wtedy tylko sport... Coś się stało? Jakaś gwiazda na niebie? Zmiana klimatyczna? - parsknęła rozbawiona - Lodowiec rozpuścił się w mgnieniu oka?
- Promieniowanie kosmiczne? Atak terrorystyczny? - podsunął Sky. - Tego ostatniego nie było od wieków. Ja akurat trenowałem, gdy pierwszy raz miałem "objawy", może więc o sport chodzi. Ostrzegali mnie, że to samo zdrowie, ale bez przesady - dodał, przewracając oczami.
Zaśmiała się lekko czując jak przyjemne rozluźnienie zagaszcza się na ramionach. Ostatnio zdecydowanie za rzadko się śmiała. Brakowało jej brata, przyjaciół, chłopaków z wojska. Chyba tego ostatniego najbardziej - wojska. Porządku i wszystkiego co się z tym wiązało, jak na przykład pewności, że jutro będzie wyglądało bardzo podobnie do dnia dzisiejszego. Czego by nie oddała, by to wszystko wróciło...
Morgan, dotychczas siedzący cicho postanowił skorzystać z okazji, że łazienka była wolna a wszyscy byli zajęci rozmową, pomaszerował pod prysznic. Wstał bez słowa i opuścił towarzystwo wchodząc powoli po schodach. Po chwili można było usłyszeć jak drzwi od łazienki zostają zamknięte.
Dopiero wtedy dotarło do niego, że przyzwyczaił się że ma zupełnie niesprawną rękę. Dotychczas nie miał czasu zwracać na nią uwagi, a działająca non stop adrenalina i silne proszki które zdobył w firmie przytępiały bodźce. Teraz gdy spojrzał na ramię, zwisało ono bezwładnie, zupełnie ignorując jego próby chociaż drgnięcia palcem. Zastanawiał się, czy nastąpiło to od silnego uderzenia w głowę, w rejonie płata ciemieniowego? Dziwnym było, że nie zemdlał od uderzenia, bądź nie nastąpił krwotok.
Mając tą chwilę kiedy przekierował myśli na coś innego niż niedawne zdarzenia, rozważał kolejne opcje swego nowego upośledzenia.
Nigdy nie sądził, że niemożność wykonania nawet drobnego ruchu drugą kończyną górną może aż tak dokuczać. Ledwo zdołał ściągnąć z siebie ubranie, choć i to wykonał dopiero po łyknięciu kolejnych tabletek. Siniaki, drobne ranki i te mniej drobne zdobyte podczas awaryjnego lądowania helikoptera dały o sobie znać podczas gimastyki jaką odstawiał w łazience.
Gdy zdołał wreszcie dostać się nagi pod prysznic, ciepła fala wody przyniosła ukojenie oraz silne szczypanie. Nie zwracając uwagi na mijający czas, dokładnie, na ile było to możliwe, doprowadzał się do porządku. Klnąc i przeklinając cały świat, wydostał się z kabiny prysznicowej i rozpoczął buszowanie w szafce na ubrania. Widać było, że nie był pierwszy, stos ubrań niemalże wysypał się na podłogę po silnym szarpnięciu za uchwyt półki.
W końcu wybrał czarny t- shirt z napisem : “ Can it be even worse? “, jeansy i skarpetki po czym wydostał się z łazienki. Burczący brzuch dawał o sobie znać.

Te kilka godzin upłynęło im zdecydowanie najmilej ze wszystkich, którymi byli ostatnio raczeni. Dyskutowali, rozmawiali z przemiłą gospodynią, wybierali nowe, świeże ubrania, ba, nawet śmiali się.
Po pewnym czasie usłyszeli ryk dojeżdżającego i zatrzymującego się samochodu, a następnie charakterystyczny dźwięk otwieranych drzwi.
- Kochanie, już jestem - usłyszeli niski głos dochodzący z wejścia. - Przywiozłem Jimmy'ego ze szkoły. Co tam dla nas dzisiaj upich...
Dosyć przystojny, choć mający już najlepsze lata za sobą, mężczyzna w garniturze stanął jak wryty naprzeciwko salonu i przyglądał się ze zdziwieniem niespodziewanym gościom.
- Kochanie, a co to za jedni?
Do ojca dołączył syn. Na oko osiemnastoletniego chłopaka, wyglądającego na typowego, niepopularnego wśród rówieśników geeka także zdezorientowała nieznana grupa, ale zdecydowanie dokładniej od niego przyjrzał się Alison.
- Przecież to nasza rodzina, Edward - machnęła ręką, śmiejąc się Sophie, bo tak jej było na imię. - Od Twojej strony. Naprawdę nie poznajesz?
Mężczyzna stał się jeszcze bardziej podejrzliwy.
Quentin łypnął na Alison licząc na jej zdolności. Bardzo na nie licząc. No i może trochę na nią samą.
- Wujku... - Alison z ulgą przyjęła przybycie mężczyzn. Miała już dość czekania w brudnym ubraniu w tym czystym fotelu w nieskazitelnym pokoju. Niemal wizualizowała sobie takie falki, co to komiksowi śmierdziele noszą nad głowami. Bez zwłoki rzuciła dwie identyczne z wcześniejszą iluzje. Rodzina. Przyjechali w odwiedziny z okazji zbliżającej się okazji rodzinnej. Do tej pory mogła już wypytać “ciotkę” o urodziny i wszystkie daty jakie mogłyby uzasadnić przybycie dalekich członków.
Na usta mężczyzny momentalnie wypłynął uśmiech.
- No jasne, jakże mogłem nie poznać. Wybaczcie - powiedział, po czym usiadł na kanapie obok Alexa i Sky’a.
Chłopak mruknął coś powitalnego i pomaszerował po schodach na górę. Dało się wyczuć, że nie przepada za tego typu spotkaniami.
- Idę się wykąpać - rzuciła Alison i pomaszerowała do łazienki na górę. Poniekąd niepewna czy na chłopaka iluzja zadziałała.
Tuż przy pomieszczeniu drzwi otworzyły się same i natarł na nią wychodzący z toalety syn właścicieli domu. Zarumienił się, kiedy zobaczył, na kogo trafił i wyjąkał jakieś ledwo słyszalne przeprosiny.
- Nic się nie stało - zapewniła ze spokojem Alison, po czym dodała jakby poza tematem - Też nie lubiłam kiedyś odwiedzin rodzinnych - puściła oczko próbując ugruntować swoją iluzję w umyśle chłopaka, po czym weszła do łazienki.
Chłopak pokiwał głową, prawdopodobnie nie wiedząc co powiedzieć i ruszył w głąb korytarza, do swojego pokoju. Nie wyglądało na to, aby sztuczki Alison cokolwiek zmieniły.
 
necron1501 jest offline  
Stary 16-12-2012, 11:19   #78
 
Shooty's Avatar
 
Reputacja: 1 Shooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodze
Obiad był przepyszny. Pani Johnson postarała się i przyrządziła im typowy, ale wciąż niedościgniony posiłek podawany najczęściej właśnie na rodzinnych spotkaniach. Zupa przygotowana na przystawkę okazała się wyśmienita. Pieczony indyk kusił ich już samym zapachem, ale na szczęście szybko przekonali się, że to nie jedyny jego atut. Podobnie było z wyglądem deseru - ręcznie robionym tortem o monstrualnych rozmiarach.

W trakcie spożywania ciasta zadzwonił dzwonek do drzwi. Gospodyni poszła je otworzyć.

- Kochanie, to ktoś do ciebie! - zawołała po chwili.

Mężczyzna wytarł usta serwetką i wstał, kierując się w stronę wyjścia. Alison przełknęła jedzenie i gwałtownie odłożyła łyżkę, wyciągając palce w stronę skroni.

- Coś mi tu nie gra... - zaczęła, masując je. - Zaraz... Nie! Nie idź ta...

Było już za późno. Rozległy się strzały, a kobieta poczuła, jak dwie astralne dusze przepadają w nicość. Wszyscy momentalnie wstali i jak z procy wyskoczyli z pokoju, po czym rzucili się w stronę tylnego wyjścia. Byli tuż przy nim, kiedy Alison przypomniało się o jeszcze jednej osobie:

- Zaczekajcie! Przecież na górze jest ich syn!

******


Reaper wszedł do gabinetu Roberta Jeffreya bez aprobaty ze strony sekretarki. Na szczęście minister we własnej osobie udzielił mu już na to pozwolenia, więc nie spodziewał się żadnych konsekwencji.

- Panie ministrze! - zaczął salutem.

- Proszę usiąść, panie pułkowniku - przywitał go mężczyzna, wskazując fotel naprzeciwko jego biurka.

Reaper wykonał polecenie, po czym rozpoczął nieformalny raport:

- Strażnicy naszego głównego centrum medycznego zgłosili ucieczkę Matthewa Abate'a, ostatniego królika do badań. Zostali o tym poinformowani przez jednego z pracowników tego działu po tym, jak ten nie odnalazł go na stole operacyjnym. Mieli się go pozbyć na stałe jeszcze wczorajszej nocy.

- Wcześnie im się przypomniało, żeby to zgłosić - prychnął zdenerwowany Jeffrey. - Zwłaszcza że w tym czasie zdążył już zabić bohatera mutantów, kilkoro policjantów, ekipę telewizyjną i rozwalić pół laboratorium medycznego. Śmieszy mnie to, że jego ucieczka wymaga w ogóle jeszcze zgłoszenia.

- Jest coś jeszcze. Profesor Greenwald nie pojawił się dzisiaj w pracy.

Minister drgnął. Widać było, że informacja go zaskoczyła.

- Zabrał coś ze sobą?

- Nie, zostawił wszystkie notatki na swoim stoliku, włącznie z owocem jego pracy.

- Bystry chłopak, musiał się domyślić, że nie pozostawimy go żywego... Czy inni naukowcy znają jego metody?

- Niestety, tylko on potrafił wytworzyć lek, a nikomu nie podał instrukcji. Właśnie dlatego go wybraliśmy. Był wybitną jednostką w tym zakresie.

- Cholera. Na ile osób starczy tej substancji?

- Dziesięciu wojskowych.

Robert Jeffrey zamyślił się, kładąc łokcie na stole i podpierając brodę rękami.

- Nie ma na co czekać. Musimy zacząć teraz, zanim jakaś banda popaprańców w stylu Abate'a zdecyduje się wysadzić laboratorium w powietrze. Wybierzcie dziesiątkę najtwardszych psychicznie i najlepiej wyszkolonych ludzi i wyślijcie naukowcom. Przyszedł czas, żeby nasza armia zrównała się z pierdolonymi dziwakami latającymi po mieście.

******


Stali w długiej sali używanej przez ludzi Makarowa jako strzelnicy. Za nimi były tarcze i stanowiska strzeleckie, a przed - stojaki, gabloty z bronią wszelakiej maści. Od pistoletów, przez uzi, po karabiny maszynowe. Do wyboru do koloru.

- Masz swoich odmieńców, Abate - mruknął Rosjanin, wskazując na dwójkę przyprowadzonych ludzi.

Pierwszy był krępym, niskim "karkiem" z zarostem w stylu soul patch. Wydawał się równie głupi jak silny, ale przecież Matt nie szukał inteligentów. Podobne wrażenie sprawiał drugi, choć stanowił niejako jego przeciwieństwo. Wysoki i szczupły, żeby nie powiedzieć wątły, facet z kozią bródką nie pasował do swojego bandyckiego towarzysza.

- Pokażcie, co potraficie, chłopaki.

Numer jeden napiął się, a z jego ciała wyszły kamienne kolce. Następnie machnął rękę w stronę jednej z tarcz. Wystrzelone z ręki szpikulce wbiły się w nią w równej pionowej kolumnie. Drugi zawył i momentalnie zmienił się w potwora, którego Abate dotąd widywał tylko na filmach - wilkołaka, a z ludzkiego skrzeku jego głos przeszedł w przerażający, zwierzęcy warkot.


Matt uśmiechnął się. Właśnie takich ludzi szukał.

- Coś ich tu mało, nie sądzisz?

- Kiedy ludzie orientują się, że mają moce pozwalające im na dominację, nie chcą już być pod czyjąś banderą. Większość takich ode mnie odeszła, zostali tylko ci... Na szczęście znam wiele organizacji, gdzie z pewnością znajdziesz podobnych sobie. A teraz, kiedy masz już kilku towarzyszów, przekonanie ich panów nie powinno stanowić dla ciebie problemu.
 
Shooty jest offline  
Stary 16-01-2013, 15:59   #79
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Eyriashka, Delta, necron i Fearqin team

- Iiiiidee po dzieciaka... - Jęknął Quentin teleportując się szybko na górę by zabrać ze sobą chłopca na zewnątrz. Gdziekolwiek!
Momentalnie pojawił się w pokoju chłopaka. Ten stał zdziwiony przy drzwiach, wpatrując się w niego z niedowierzaniem.
- Jak ty się tu... Nieważne. Co się stało? Słyszałem strzały? Czy wszyscy są cali?
- Dobrze słyszałeś. Musimy zwiewać. - Arrow chwycił chłopaka za ramię i teleportował się z nim do ogrodu. - Tylko nas nie spowalniaj...
Wtedy stało się coś bardzo dziwnego. Mianowicie... nic się nie wydarzyło, a Quentin i młodzieniec wciąż stali w tym samym miejscu.
”Co jest?” - pomyślał zdziwiony, spróbował jeszcze raz się skupić i przenieść na zewnątrz. To proste, stało się prawie naturalny. Zwyczajna nadzwyczajność. Gdyby jednak się nie udało... pozostawało okno, może udałoby się zeskoczyć na coś, bez późniejszej potrzeby regeneracji.
Za oknem znajdował się ogród, a tuż przy parapecie drzewo. Gałęzie wydawały się wystarczająco solidne, aby po nich przejść bez groźby spadku.
- O co tu chodzi? - ponownie zapytał coraz bardziej zdenerwowany chłopak.
- Idź za mną, o to chodzi! - Rozkazał Quentin stanowczo i wszedł na drzewo. By z niego zejść na dół. Schodząc, zobaczył skradających się ogrodem Alexa, Alison i Jonesa oraz zostającego nieco w tyle Sky'a. Ten ostatni zauważył go jako pierwszy, tak jak i chłopaka, który po długim wahaniu ruszył za Quentinem, choć nie szło mu to najlepiej.
Arrow zeskoczył na ziemię gdy był dość nisko i pomógł szybko chłopakowi. Dołączył do reszty.
- Możecie użyć swoich mocy? Bo ja ni cholery - Spytał... zatroskany?

- Quentin sobie poradzi - popchnęła najbliższego kompana w stronę wyjścia, to naprawdę nie był moment na wahanie.
Sky miał powiedzieć, żeby zostawili chłopaka, bo nie ma na to czasu, ale Quentin go ubiegł, zwyczajnie znikając. Bez słowa wyciągnął pistolet, odbezpieczając go i ruszając w stronę tylnego wyjścia.
Jeśli wszyscy pozostali zdecydowali się na wyjście z budynku razem ze Sky’em, to zastajecie tam piękny ogród pełen gęsto rozstawionej i bardzo wysokiej roślinności. Jest sporych rozmiarów, typowych dla pasjonatów zieleni, a po środku tej całej dżungli umiejscowili niewielkie oczko z mini-wodospadem, tak dla ozdoby.
Alex klepnął w ramię Sky’a i wskazał drugi koniec ogrodu, gdzie prowadziła ścieżka wyłożona kostką brukową.
- Tam powinno być przejście - rzucił, po czym na nowo ruszył biegiem.
Sky kiwnął głową na jego słowa i zwolnił nieco kroku, zrównując się z Alison.
- Idź z nim na przodzie, na wypadek gdyby już czekali na nas przy wyjściu z ogrodu - rzucił do niej krótko, samemu puszczając wszystkich przed siebie. Ostatecznie tylko ich dwójka posiadała broń palną, a on sam jeszcze nie przyzwyczaił się do tego, że większość z nich posiada mniej lub bardziej aktywną broń w zanadrzu. Sam zamierzał osłaniać tyły.
Arrow zeskoczył na ziemię gdy był dość nisko i pomógł szybko chłopakowi. Dołączył do reszty.
- Możecie użyć swoich mocy? Bo ja ni cholery - Spytał... zatroskany?
- Wciąż nad swoją pracuję - rzucił Sky ponuro, gdy Quentin wylądował tuż obok nich. Chłopak ich gospodarzy, najwyraźniej cały i zdrowy, schodził z drzewa tuż za nim.
Alex niemalże palnął się odruchowo w głowę. Skupił się na broni Sky’a i odgiął ją z powrotem tak, aby broń znów była funkcjonalna. Jednak mimo dobrych chęci broń wciąż pozostawała równie zniszczona jak wcześniej. Czując że nic się nie dzieje, zaklnął w myślach. Wiedział, że musi go ostrzec, kolejna pokiereszowana osoba na nic się nie przyda.
- Sky, nie używaj tej broni - wyrzucił z siebie, pomiędzy oddechami.
Mężczyzna spojrzał na niego dziwnie, po czym pokręcił głową.
- Słyszałeś co zrobili z rodzicami tego chłopaka. Doceniam gest, ale to nie najlepsza pora na nagły napływ pacyfizmu - odparł, popędzając ich wąską alejką, aż do wyjścia z ogrodu. - Ale jeżeli cię to pocieszy, to obiecuję, że będę strzelał im po kolanach.
- Bardziej niż oni, martwi mnie twoja uroda, używanie akurat TEJ - podkreślił - broni może okazać się fatalne w skutkach. - dokończył.
- Powie mi ktoś wreszcie, o co tutaj chodzi? - wydyszał chłopak, z trudem dotrzymując im kroku. - I gdzie są moi rodzice?
Wychodząc z ogrodu, usłyszeli trzask brutalnie otwieranych tylnych drzwi. Wyglądało na to, że od agresorów dzieli ich niewielka odległość.
- A czy uważasz, że to takie świetne miejsce i czas na rozmowy? - Warknął Quentin biegnąc w stronę ogrodzenia, by przez nie przeskoczyć. Byle dalej od chujków, byle go nie zauważyli i nie złapali.
- Spotkają się z nami w bezpiecznym miejscu - uciął pytania chłopaka Sky, przepuszczając wszystkich przez ogrodzenie. Brakowało im tylko, żeby nagle pognał na poszukiwanie swoich martwych rodziców. Sam pokonał przeszkodę ostatni, wypatrując na skraju ogrodu ścigających. - Alex, co złego jest akurat w TEJ broni? Oczywiście, że używanie jej skończy się fatalnym skutkiem - od tego są pistolety, żeby kończyły się dla ludzi stojących po drugiej stronie lufy fatalnym skutkiem!
- Nosz do kurwy nędzy, byłeś nieznanym chujem w towarzystwie jebanego świra, więc co nieco Ci ją unieszkodliwiłem. Pieprznie Ci w łapie jak pociągniesz za spust. Twoja piękna popisówka z policjantami ułatwiła mi wybór - zaczął klnąć. Nie miał tego w zwyczaju i jego własna reakcja go zaskoczyła. Surowy regulamin w pracy wytępił w nim ten zwyczaj. Stojąc przed siatką miał teraz inny problem. Jak do kurwy nędzy sprawnie przesadzi płot z jedną ręką?
Jones wspiął się na ogrodzenie i obrócił w stronę domu, nogami podpierając się po zewnętrznej stronie płotu. Następnie wyciągnął lewą rękę w stronę Alexa.
- No dalej! - Zamierzał pomóc mu przejść na zasadzie dźwigni.
Alex chwycił wyciągniętą dłoń i wspólnym wysiłkiem zdołali przeciągnąć go na drugą stronę. Co prawda lądowanie mało zgrabne, ale udane.
- Gee, twoja mama wie jak się odzywasz? - mruknął pod nosem Sky, przenosząc wzrok z Alexa na swój pistolet, a potem z powrotem na niego. Bez słowa schował bezużyteczną broń do kabury i chwycił się ogrodzenia, przeskakując na drugą stronę.
- Musimy zyskać między nimi trochę dystansu i znaleźć jakiś samochód.
Za domem znajdował się niewielki pas pustej przestrzeni o szerokości zaledwie kilku metrów zakończony kolejnym ogrodzeniem, tym razem innego domostwa. Po obu stronach zarówno tego domu, jak i budynku, z którego przed chwilą uciekli, położone były jeszcze inne parcele jednorodzinne. Krótko mówiąc, całość wyglądała, jak na typowe, amerykańskie przedmieścia przystało. Czyli ciasno, ale klimatycznie.
Sky szybko zlokalizował wypatrywany samochód. Stał na podwórku dwa domy dalej w lewo, za kolejnym ogrodzeniem. Z tego co zauważył, był to niczego sobie terenowy pojazd. Jak widać jego właściciele preferowali wyprawy w nieco bardziej dzikie tereny niż miejska dżungla.
Mężczyzna ruszył w stronę samochodu, pokazując pozostałym by zrobili to samo. Przemknęli przez ogródki pozostałych dwóch domów, a gdy przeskoczyli kolejne ogrodzenie i znaleźli się na terenie domostwa z pojazdem, wskazał w stronę budynku.

- Alison, potrzebne nam kluczyki od właścicieli i to szybko. Alarm z wybitej szyby ściągnie tu wszystkich z okolicy - rzucił do kobiety. Jej umiejętność zmuszania mentalnie ludzi do robienia tego co chce była tutaj najdyskretniejsza, a nie wiedział jak daleko za nimi są ich prześladowcy. - Quentin, idź z nią. Na wypadek gdybyście musieli szybko wracać. I lepiej, żeby wtedy twoja moc działała. Alex, Jones, dzieciak - my przeczekamy za rogiem domu.
Sam podbiegł do terenówki i zajrzał przez okno, szukając wzrokiem migającej lampki alarmu albo śladu po kluczykach. Nie żeby naprawdę wierzył, że tam będą - po prostu nie zaszkodziło spróbować. Nestety jego przeczucia szybko się potwierdziły - kluczyków tam nie znalazł.
- Dobry plan! - Rzucił Arrow, na próbę starając się przeteleportować chociaż do drzwi domostwa. Okazało się jednak, że moc wciąż była poza jego zasięgiem. - Na teleportacje jeszcze nie licz... - Mruknął Quentin. Czuł się dziwnie słaby... zdążył się uzależnić od swojej mocy? Oby wróciła, nie mógł sobie wyobrazić przeżycia bez niej gdy na karku miał... od cholery gości z chuj wie czym!
Wypuściła powietrze z głośnym puff.
- My spidey sense is tingling... - z tymi słowami ruszyła okraść sąsiadów, którzy pewnie obudzili się przez rumor w domu obok. Przed wskoczeniem na posesje upewniła się co do obecności psów. Późniejszy plan, a właściwie jego brak, był czysto zachowawczy. Przepisowe skradanie, rozeznanie w sytuacji, szacunek ryzyka.
Zaglądając przez okno, stwierdziła, że właściciel domu nie zdawał sobie sprawy z tego, co działo się wokół niego. Siedzący na fotelu brzuchaty mężczyzna całkowicie zajęty był oglądaniem telewizji i popijaniem piwa z pokaźnej wielkości puszki, którą trzymał w ręku. Chwilę później zauważyła także klucze - wisiały tuż przy wejściu na haczyku, ale nie było mowy o zabraniu ich tak, aby gospodarz tego nie zauważył.
Dywersja. Potrzebowała porządnego dystraktora, ale pewnie nadal iluzja nie działała... Rzuciła na wszelki wypadek drewniany łoskot mebli z sypialni na piętrze...
Mężczyzna wzdrygnął się i obejrzał do tyłu, zmieniając znudzony wyraz twarzy na nieco bardziej ludzki. Po dłuższej chwili nasłuchiwania wstał i powoli wspiął się po schodach.
Alison zamrugała zaskoczona, że zadziałało. No dobrze, czyli moce wracały. Ciekawe co spowodowało chwilową przerwę. Nie było jednak czasu na zastanawianie się, otworzyła okno i szybciorem, jak najciszej była w stanie złapała kluczyki nasłuchując kroków dochodzących z góry. Jeżeli nie było przeszkód, nie miała zamiaru zwlekać ani sekundy, tylko ruszyła z powrotem do ekipy i samochodu.
- Kto prowadzi? - podniosła kluczyki do góry uznając, że bardziej przyda się ewentualnie ostrzelając policjantów niż siedząc za kółkiem.
- Niech będzie, że ja! - Odpowiedział szybko Arrow, nie mieli raczej czasu na dyskusje i choć sam prawko zdobył, to z niego nie korzystał. No i zdobył je w Anglii... ale wystarczyło zmienić strony i gotowe. Pochwycił kluczyki i ruszył do wozu.
Sky nie zaprotestował. Sam jeździł głównie na motorach i chociaż posiadał prawo jazdy samochodowe, nie darzył czterech kółek sympatią.
Wyszedł zza załomu budynku, gdzie wcześniej przycupnęli z pozostałymi i przypomniał krótko o alarmie. Gdy Quentin otworzył drzwi, wpuścił wszystkich do środka, zostawiając Alison przód, a sam wchodząc na końcu na tył. Jeep był duży, ale i ich było wielu - na tylnym siedzeniu było co najmniej ciasno.
- Jedź przed siebie. Najpierw musimy ich zgubić, potem się zastanowimy gdzie się schronić - rzucił do Quentina, następnie spoglądając na jedynego łysego mężczyznę w ich gronie.
- Jonsey, chłopak jest uzdolniony?
Jones spojrzał na chłopaka uważnie, lekko mrużąc oczy. Młodzieniec spuścił wzrok widocznie przestraszony. Musiał ich mieć za grupę niezłych wariatów.
- Nie mam pojęcia. Po prostu nic nie czuję - westchnął mężczyzna.
Alex posłusznie wskoczył na tylne siedzenie. Nigdy nie zdobył prawa jazdy, zawsze brakowało czasu. Ucieszył się więc bardzo kiedy to Quentin usiadł za kierownicą. Usiadł pośrodku, chcąc umożliwić wymianę ognia przez boczne szyby gdy najdzie taka potrzeba. Jednocześnie w torbie którą cały czas miał przewieszoną przez ramię, zaczął szukać metalowych kuleczek które otrzymał od Alison.
- Locz... - ugryzła się w język - Alex, sprawdź czy ci moc wróciła. Moja powoli zaczyna działać. To chyba było chwilowe...
Chłopak spojrzał na DiLę z zaciekawieniem po czym wysypał zawartość woreczka na rękę. Następnie skupił się na kulkach, chcąc je unieść do góry. Niestety nic to nie dało. Nieważne, jak bardzo się skupiał, kuleczki wciąż pozostawały zwykłymi kuleczkami.
Mruknął pod nosem po czym zwrócił się do dziewczyny:
- Nic z tego - powiedział. Zaniepokojony wsypał wszystko z powrotem do woreczka. Nie chciał ich pogubić.
- Coś mi się nie chce wierzyć, że wszystkim nagle przestały działać zdolności - stwierdził Sky, unosząc brwi. - Nie żebym wskazywał palcami, ale jest tu jeden wspólny mianownik. Albo nasi prześladowcy znaleźli sposób na ich wyciszenie i zrobili to przed samym atakiem, albo ktoś zaraz wyleci w ramach testu przez drzwi samochodu. Ktoś nowy, dodam w ramach podpowiedzi.
Kobieta przewróciła oczami.
- Pozostaje mieć nadzieję, że to obszarowe, a nie czasowe - mruknęła bardziej do siebie, jednak dość głośno.
- Najpierw musimy znaleźć nową kryjówkę. Q, kieruj się w mniej uczęszczane dzielnice, poszukamy czegoś co może nam na razie wystarczyć. Szkoły i kina są zamknięte przez stan wojenny, zgadza się? Przy odrobinie szczęścia powinny nam dobrze posłużyć na czasowe schronienie.
- Dobra, dobra “S”. Jesteś raperem, tak w ogóle? - Spytał Arrow próbując zabić stres humorem.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 17-01-2013, 22:34   #80
 
Dreak's Avatar
 
Reputacja: 1 Dreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie coś
-Co do organizacji, słyszałeś może o Abdul Nu'man? -Zaczął Makarov.

-Słudzy krwi? -Zmarszczył brwi Matt.

-Tak, tak, wiem. Tajna organizacja arabskich świrów, bardziej religijna niż przestępcza. Wielbią jakiegoś psychopatę którego nazywają bogiem zesłanym na ziemie, wiecznym albo w ich języku Khalid. Teraz ten ich cały Khalid zbiera mutantów. Sami psychopaci i fanatycy czyli coś czego szukasz, a i mają ogromne fundusze dzięki szejkom. Muszę już lecieć, a więcej Ci powie o tym "jeżyk"-Jeden z mutantów skrzywił się na to przezwisko. -W końcu do nich należał. A i pamiętaj o naszym układzie Abate.

Makarov i jego świta odeszli. Matt i jego dwójka nowy towarzyszy musiała znaleźć jakieś schronienie. Nie musieli długo szukać. Do jednej z klatek wchodził mężczyzna w garniturze. Abate kazał im chwile poczekać i ruszył za nim. Mężczyzna otwierał drzwi w tym momencie mutant pchnął nim prosto do mieszkania.

-Proszę bierz co chcesz tylko nie rób nam krzywdy. Mam dz.. -Jednak nie dokończył bo szpony przeszyły mu brzuch.

Nagle rozległ się krzyk, najprawdopodobniej to żona. Nie krzyczała jednak długo bo jej głowa chwile później potoczyła się w kierunku ciała jej męża. Matt otarł rękę z krwi i zawołał swoich towarzyszy. Kiedy wrócili nad ciałami swoich rodziców stała mała dziewczynka. Nie krzyczała, po prostu stała i lekko się trzęsła. Matt podszedł do niej i przekrzyknął.

-Nie bój się. Zabiorę Cie do mamy i taty.. -Przytulił ją, zaszokowana nie opierała się.

Jego dłonie zmieniły się w szpony i wbiły w jej plecy. Abate powoli położył ją między rodziców. Jego nowi towarzysze stali lekko osłupieni patrząc z jaka łatwością zabija to dziecko. Matt siadł na kanapie i wyłożył nogi na stół.

-Podejrzewam że mnie znacie, a wy kim jesteście?

-Wołają na mnie Wolf, a na niego Spike. Jesteśmy braćmi. Po tej całej aferze z mutantami zapukały do nas psy. Zabili cała nasza rodzinne. Makarov nam pomógł, oczywiście nie za darmo. Widzieliśmy Cię w telewizji więc gdy Makarov zaproponował dołączenie do Ciebie nie zastanawialiśmy się nawet chwilę.


-Trwa wojna. -Zaczął Spike. -Byłem w Abdul Nu'man ale nie należałem do nich. Uciekłem przed przysięga krwi. Mimo brutalności ich rytuałów nie chcą walczyć. Oferują schronienie dla mutantów. Khalid nie zdaje sobie sprawy co się dzieję. Jest jednak sposób by to zmienić. Musisz.. -Pukanie do drzwi przerwało wypowiedź Spike.

Matt wstał i przybrał postać mężczyzny w garniturze, uchylił lekko drzwi. Przed drzwiami stała starsza kobieta i policjant.

-Dzień dobry. Sąsiedzi słyszeli krzyki u państwa czy wszystko w porządku?
-W jak najlepszym
. -Odpowiedział Abate nie swoim głosem.

-Mogę sprawdzić? -Spytał mundurowy.

-Nie ma takiej potrzeby. Jesteśmy z żona lekko zajęci jeśli wie pan o co chodzi. -Uśmiechnął się do policjanta.

-Heh. Rozumiem. Przepraszam za kłopot. Widzi Pani Philips kolejny raz dzwoni Pani bez powodu. Jeszcze jeden telefon bez powodu, a obciążymy pani kosztami interwencji. -Skarcił starszą kobietę.

Abate wrócił do środka i swojej postaci.

-Wścibska baba. Prześpimy się i zmywamy. Więc co muszę zrobić by zmusić ich do działania?

-Zostać Khalidem. -Krótko stwierdził Spike i wyjaśnił mu na czym polega rytuał.

Rano obudził ich smród gnijącego ciała. Nie zabawili tam długo. Zjedli coś i natychmiast się zmyli. Matt przybrał kształt przypadkowego przechodnia by nikt go nie rozpoznał. Spike zaprowadził ich do spektakularnie wyglądającej willi. Nie zostali mile przywitani.

-Czego tu szukasz Spike? Tchórzu. -Powiedział rosły mężczyzna w bramie.

-Pogromca Tytana chce dołączyć do Abdul Nu'man.

Mężczyzna nie odezwał się, a tylko otworzył im bramę. Willa od środka wyglądała jeszcze lepiej. Zostali zaprowadzeni do wielkiej sali.

-A więc wielki pogromca tytana chce dołączyć do nas? Musze Cię przywitać osobiście. Nazywają mnie Khalidem! Wiecznym! Nawet twa potęga nie może się równać z moją!

-Nie chce dołączyć do was.

-Więc po co przyszedłeś?

-Chcę byście wy dołączyli do mnie.

-Kpisz? Nikt nie ma mocy by rozkazywać Khalidowi!


-Trwa wojna! Ludzie się zbroją i zabijają mutantów. Nie jesteś bogiem. Jesteś mutantem.

Wszyscy mutanci w pokoju zerwali się na równe nogi gotowi do ataku. Wolf i Spike zaczęli rozglądać się nerwowo. Matt zachował spokój.

-Jeśli ty nic nie zrobisz. Ja to zrobię!

-JAK ŚMIESZ! ZABIĆ GO!

-MOŻE TY TO ZROBISZ?! WYZWANIE KRWI!


-Zabić ich panie?! -Spytał jeden z mutantów.

-Nie. Musimy szanować nasze tradycje. Jeśli pan Matthew Abate chce wyzwania to go dostanie. Przygotować wywar.

Ktoś podał jakiś płyn i kazał wypić Matt'owi. Chwile po wypiciu chłopak upadł na kolana.

-To trucizna. Z każdą chwilą słabniesz, a jedynym twoim ratunkiem jest moja krew.

Mutanci utworzyli krąg wokół nich. Khalid zaczął poruszać się z niebywałą prędkością obkładając przeciwnika. Abate nie wiedział co się dzieje. Nie był w stanie użyć swojej mocy. Słyszał tylko ryk tłumu i miotał się próbując go trafić. Przyjmował kolejne ciosy aż w końcu padł bez sił na ziemie.

-Tak kończy się kwestionowanie mej siły! Pogromca Tytana pokonany! -Khalid poczuł się pewnie i zaczął przemawiać do swoich wyznawców.

Tą chwile wykorzystał Abate. Leżąc na ziemi, patrzył przez mgłę na świętującego mężczyznę. Z trudem podniósł dłoń i wystrzelił mackę która przebiła jego udo. Khalid ryknął i padł na ziemie. Tłum ucichł. Matt powoli wstał i zaczął ciągnąc go w swoim kierunku ten jednak wyrwał się i zaczął odpychać się drugą nogą która nadal była nadzwyczaj szybka. Abate zaczął zlizywać krew ze dłoni którą zranił samozwańczego boga. Z każda kroplą jego moc wracała jednak nadal był osłabiony. Khalid wstał i wyraźnie zdenerwowany zaczął bieg na Matt'a. Jednak ze zraniona noga nie był już tak szybki. Cios powalił Matta ale sam zadający upadł tuż przy nim. Zaczęli się szarpać. Khalid zaczął obkładać Matt'a szybkimi ciosami. To jednak nic nie dało kiedy trzy szpony przeszyły jego brzuch. Abate podciął mu gardło i zaczął spijać tryskającą krew. Tłum zamarł. Matt zrzucił z siebie truchło byłego Khalida i powoli wstał. Ktoś z tłumu zaczął krzyczeć.
-NIECH ŻYJE NOWY KHALID!
 
__________________
"If you want to make God laugh, tell him about your plans."
Dreak jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:04.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172