Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-07-2011, 21:14   #21
 
Dreak's Avatar
 
Reputacja: 1 Dreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie coś
Matthew robił w tym momencie to co wychodziło mu najlepiej, czyli spał i zaraz po raz kolejny miał się wpakować w kłopoty. Obudziło go głośne stukanie. Jenn nie ma więc osobiście ma w dupie otwieranie drzwi komukolwiek.

-Panie Abate, proszę otworzyć, my z nakazem przeszukania.

Przez głowę przeszła mu tylko jedna prostacka myśl.

-Kurwa...

Powoli wstał z łóżka i po cichu chwycił za plecak pełen narkotyków i pieniędzy. Szybko się ubrał.

-Panie Abate, wiemy że Pan jest. Zaraz będziemy zmuszeni wyważyć drzwi.

Matt otworzył okno i wyszedł na balkon. Wtedy usłyszał trzask pękającej futryny.

-STÓJ! -Wykrzyczał tylko opasły policjant.



Matt zeskakiwał z kolejnych stopni. Nie oglądał się za siebie. Schody się skończyły lecz wciąż było dość wysoko. Spojrzał w górę. Dwóch policjantów pokracznie przecisnęło się przez okno.

-I tak mam już przesrane. -Pomyślał

Skoczył i spadł na maskę zaparkowanego w pobliżu samochodu. Poczuł niesamowity ból. Jego dłoń była nienaturalnie wykrzywiona. Nie myślał długo chwycił za nadgarstek naprostował ją i ruszył dalej. Biegnąc czuł dziwne mrowienie. Ból stopniowo ustępował.

-Adrenalina. -Pomyślał.

Wmieszał się w tłum. Chyba ich zgubił. Nie czuł bólu, ani nie zauważył by coś z jego ręką było nie tak. Siedział i zastanawiał się co dalej.

-Patrick.. -Powiedział do siebie.

Matt ruszył w stronę mieszkania "kolegi". Po drodze chwycił metalową rurkę która leżała obok śmietnika. Schował ją za plecami i zapukał. Otworzył mu zdziwiony Patrick.

-Matt? Więc jednak Ci się udało? Wspaniale! Masz kasę? Tak jak się umawialiśmy nie?


-Jednak mi się udało? -Matt nie podzielił entuzjazmu chłopaka. -Czemu miało by mi się nie udać? Może dlatego że to była zwykła zasadzka?! Wiedziałeś o tym!

-Może. Ale wiedziałem że sobie poradzisz. Czego się spodziewałeś łatwej roboty za taką kasę? Nie zgrywaj mi tu paniusi i dawaj kasę. -Odpowiedział mu zgrywając cwaniaka Patrick.

Matt nie wiele myślał. Patrick nie usłyszał odpowiedzi tylko poczuł mocne uderzenie w twarz. Jego nos eksplodował krwią. Chłopak przewrócił się i złapał za niego.

-Matt, daj spokój przecież wyszło. Wiedziałem że dasz radę.

Drugi cios zakończył "walkę". Patrick nigdy nie był zbyt mocny ani odważny.

-Przepraszam.. Matt. Ja potrzebowałem tych pieniędzy. -Powiedział błagalnym głosem.

-Gówno mnie to obchodzi. "Przecież wiem że dasz sobie radę" -Matt znów ubrał kaptur i w pośpiechu opuścił mieszkanie "przyjaciela" i okolice która już nie jest bezpieczna.

Zbliżał się wieczór. Znalazł jakiś tani, obskurny hotel na obrzeżach miasta w którym spędzi noc.
 
__________________
"If you want to make God laugh, tell him about your plans."

Ostatnio edytowane przez Dreak : 06-07-2011 o 01:16.
Dreak jest offline  
Stary 10-07-2011, 07:48   #22
 
Shooty's Avatar
 
Reputacja: 1 Shooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodze
- Jesteś pewny, że to dobry pomysł? – zapytał Grega Jones, z nerwów zapalając trzeciego już papierosa.

- Skądże, uważam nawet, że wykracza dość daleko poza granice przyzwoitości i człowieczeństwa. Ale ja nigdy nie miewam dobrych pomysłów, więc kolejny kiepski większej różnicy mi nie zrobi – odparł Rathbone.

Była ciemna noc, a oni, jak gdyby nigdy nic, stali sobie koło komisariatu, obmyślając pierwszy z planów, który miał wejść w życie jeszcze dzisiejszej doby. Co prawda, wspólnik Tytana podzielał jego zdanie, co do stopnia jego głupoty, ale odpuścił sobie przekonywanie go do rezygnacji już kilka godzin temu. Nowy przyjaciel nie należał do gołosłownych.

Mimo to Jones spróbował ponownie, tym razem z jeszcze większą determinacją:

- Pomyśl, czy szturm na cele więzienne poprzedzony brutalną napaścią na załogę siedziby policji to dobry pomysł? Nie, to samobójstwo. Jeśli teraz cię złapią, to będziesz spalony i resztę życia spędzisz jako pół-roślina w wojskowym centrum badawczym. A ja razem z tobą.

- Nie zmienię zdania i koniec – uciął dalszą dyskusję Greg, a jego skóra powoli zaczęła nabierać srebrnego połysku i wygładzać się. – A teraz pozwól, że się odprężę. Muszę być w dobrej formie, kiedy tam wejdę.

- Mówię ci, że to…

Ale Tytan już go nie słuchał, szybko ruszając w stronę policyjnych wrót. Zrezygnowany Jones podążył za nim, głośno wzdychając i posyłając niedopałek na ziemię.


*******



Tommy wracał do domu szybkim krokiem, po drodze omal nie zostając potrącony przez samochód ciężarowy i staranowany przez tłum zagorzałych fanów piłki nożnej, emigrujących z boiska po zakończonym meczu. Mimo to, ani razu nie zatrzymał się, cały czas rozmyślając nad tym, co się ostatnio z nim działo. Stał się dziwny, czuł się jeszcze samotniej niż kiedyś, a do tego te zbiry… Nie dawali mu żyć, przypominali o „umowie” na każdej przerwie i pilnie domagali się jej dotrzymania. A co jeśli tego nie zrobi? Co się z nim stanie?

Wpadł do domu niczym taran i natychmiast ruszył w stronę swojego pokoju. Nie zważał na krzyki matki, pytającej co się stało, w tej chwili nic nie było dla niego ważne. Po prostu się bał. Bał się wszystkiego. Bał się o siebie, o rodzinę, o przyszłość. Był tylko dzieckiem, do jasnej cholery! Miał się bawić z rówieśnikami, grać na komputerze i chodzić na imprezy, a nie zastanawiać się, jak to się stało, że posiadł tajemniczą moc władania nad impulsami elektrycznymi.

I być może właśnie w tym tkwił ów ważny szczegół. Bardzo możliwe, że to o niego chodziło w tej historii. Bo o co innego? Dziecko. Właśnie tak brzmiała odpowiedź na jego wszystkie pytania. Jak trafnie stwierdził, był tylko dzieckiem. Dorosły prawdopodobnie jakoś poradziłby sobie z tym problemem, ale nie dziecko. I właśnie dlatego dwie godziny później pobliscy sąsiedzi usłyszeli straszliwy krzyk. Krzyk matki, której odebrano coś dla niej najcenniejszego. Dziecko. A jego ciało lekko bujało się na sznurze pod sufitem.


******



Gdy tylko troje policjantów wpadło do pomieszczenia z Curtisem w środku, ten natychmiast zaczął ciąć ich na odlew swoimi nienaturalnie długimi i ostrymi palcami. Nie mieli szans obrony, ciemna masa przechodziła przez nich, jak nóż przez masło. W końcu zdyszany Shout odpuścił sobie masakrę, a jego ręce, jak na życzenie, powróciły do normalnego stanu. Ciała jego ofiar leżały na podłodze, powoli wykrwawiając się na śmierć.

Wyglądały marnie i nie było już dla nich ratunku, więc właśnie z tego powodu Bennet odwrócił się w drugą stronę, lekceważąc wszelkie niebezpieczeństwa. Nie zauważył, że jeden z pokiereszowanych jest jeszcze w stanie oddychać i poruszać jedną ręką. Ta od razu zacisnęła się na jego pistolecie, po czym powoli i niezgrabnie wycelowała w niedoszłego zabójcę. Policjant oddał trzy strzały – dwa w plecy oraz jeden w tył głowy i wyzionął ducha, a Curtis upadł na kolana i wkrótce po tym podzielił jego los.


******



Ku najwyższemu zdziwieniu Quentina w muzeum spotkał swojego pracodawcę, Calvina, co było zjawiskiem dość dziwnym, zwłaszcza mając na uwadze to, że ten człowiek nie miał wczesnego wstawania na liście obowiązków. Kolejnym czynnikiem, który wpłynął na akt zaskoczenia był papier wręczony wspólnikowi przez Carusa.

- Co to jest? – zapytał Arrowhead, unosząc brwi.

- Pozew do sądu i rozpoczęcie procesu zwolnienia dyscyplinarnego – odparł Calvin na wydechu, oglądając swoje paznokcie.

Mężczyźnie aż serce stanęło.

- Pan żartuje, prawda?

- Skądże znowu. Wczorajsza kontrola nie była dziełem przypadku, od kilku tygodni jesteś podejrzewany o kradzieże eksponatów z muzeum, a policja wreszcie znalazła niezbite dowody twojej winy. Masz stawić się do sądu za 2 tygodnie, co zresztą jest zaznaczone w papierach. Nie siedzisz w tej chwili w więziennej celi tylko dlatego, że kartotekę masz czystą i dotychczas nie byłeś karany, inaczej właśnie tam spędziłbyś czas w oczekiwaniu na proces. A zwolnienie dyscyplinarne z wiadomych przyczyn. Nie mam zamiaru tolerować takich pracowników w swoim muzeum. Przykro mi.


******



Javier z wrażenia aż zdjął okulary i spojrzał na nią zaskoczony swoimi starymi, ale wciąż mądrymi oczami.

- Mam nadzieję, że to nie jest żart, panno DiLaurentis, bo jeśli tak, to wyjątkowo nieśmieszny…

Alison przełknęła ślinę, ale teraz było już za późno, żeby coś odwołać.

- Zapewniam pana, że to nie żart. Mówię to w całkowitym zaufaniu i chciałabym poprosić o radę. Co powinnam w tym przypadku zrobić?

- Sprawa jest wyjątkowo trudna – odparł Crow, wzdychając. – Jestem pewien, że zadziałała pani tak tylko dlatego, że bała się o swoje życie, ale to nie zmienia faktu, że jest to rzecz karalna i niedopuszczalna, zwłaszcza osobie na takim stanowisku. Potępiam tę decyzję, jednak wygląda na to, że nic z nią już się nie da zrobić.

- Wiem i przepraszam, ale co ja mam teraz robić? Tego nie da się już cofnąć, a nawet jeśli, to pewnie i tak zadziałałabym, tak jak wcześniej.

Mężczyzna złączył ze sobą końcówki palców z obu dłoni, po czym oparł na nich głowę. Po kilku minutach myślenia pokręcił głową i rozłożył ręce w geście bezradności.

- Nie mam pojęcia, co zrobić. Tak jak już mówiłem nie jest to rzecz łatwa i myślę, że jakieś specjalne akcje też tu nie pomogą. Póki co musi pani po prostu żyć, tak jak żyła, a na dalszy rozwój sytuacji poczekamy i dopiero wtedy zdecydujemy się przedsięwziąć bardziej zdecydowane kroki.

Alison skinęła głową, przy okazji lekko salutując.

- No cóż, pewnie ma pan rację. Dziękuję za rady…


******



Alexa obudził huk, dochodzący z jego drzwi. Okazało się, że to ktoś z zewnątrz dobijał się do jego mieszkania, zaciekle grzmocąc pięścią w drewno. Morgan powoli wyswobodził się z objęć kołdry i nadal wpółuśpiony podszedł do wrót pokoju, otwierając je na oścież.

- Tak, słucham? – zapytał, ledwo tłumiąc ziewnięcie, cisnące mu się na usta.

Wtedy zobaczył, z kim ma do czynienia. Przed wejściem stało dwóch dobrze zbudowanych mężczyzn w policyjnych mundurach. Nie dając mu nawet szansy na reakcję, jeden z nich uderzył go pięścią w brzuch, po czym bezceremonialnie przycisnął do framugi, dociskając jego ręce do pleców i zakładając na nich kajdanki.

- Niniejszym zostaje pan aresztowany za prawdopodobieństwo posiadania nadludzkich mocy i od tej pory każde wypowiedziane przez pana słowo, może zostać wykorzystane w celu wyruchania twojego tłustego dupska– zaśmiał się z własnego żartu oprawca.

Godzinę później Morgan siedział już w celi na komisariacie, zastanawiając się nad swoim losem. Sądząc po humorze pozostałych więźniów z sąsiednich „pomieszczeń”, wszyscy trafili tu z tego samego powodu. Nowa kategoria przestępców: nadludzko uzdolnieni mieszkańcy Los Angeles. Alex myślał nad tym, jak to się stało, że wtedy, nad budową, ktoś jednak go zauważył. Do tej pory uważał, że akcję przeprowadził wybitnie i nikomu nawet nie wpadło do głowy, że to jego robota. No cóż, pozory mylą.

Niestety, nie zdążył poświęcić sobie zbyt dużej ilości czasu, bo rozmyślania przerwała mu kolejna niespodzianka dzisiejszej nocy. Rzecz widowiskowa i wręcz nieprawdopodobna. Więźniowie usłyszeli huk dochodzący zza drzwi, a później kilku przytłumionych krzyków i jęków, po których nagle wszystko ucichło. Nim się obejrzeli, wrota prowadzące do ich cel wyleciały z zawiasów, a stojący za nimi człowiek znany był każdemu z nich, jak i całej populacji LA. Tytan. Srebrny, lśniący, z kilkoma plamami krwi na metalowym ciele, stał ot tak po prostu, paraliżując strachem pozostałych.

Nagle odwrócił się do swojego towarzysza i zapytał go szeptem:

- Który to? Byle szybko.

- Mówiłem ci, że zdaję się tylko na instynkt i mogę się pomylić…

- Oboje dobrze o tym wiemy, ale wiemy też, że masz więcej szczęścia niż rozumu. Który to?

Półłysy towarzysz rozejrzał się uważnie po wszystkich więźniach i w końcu wskazał palcem Alexa. Temu aż powietrza zabrakło ze zdziwienia. Po prostu nie mógł oddychać, widząc, jak szybkim krokiem podchodzi do niego Tytan i z łatwością wyrywa pręty jego celi.

- Chodź! – mruknął do niego wybawca. – Dzisiaj jest twój szczęśliwy dzień.


******



Niestety, wszystkie hotele były o dziwo przepełnione, więc Abate’owi nie pozostawało nic innego, jak spędzić noc na ulicy i jej zimnym chodniku. Już pomijając ten fakt, o tej porze dnia włóczyli się tu wyjątkowo stali bywalcy, więc coś takiego mogło zaowocować nowymi ranami – świeżymi i wyjątkowo groźnymi. Niemniej Matt’owi żaden inny pomysł nie przychodził do głowy.


******



W tym samym czasie z samolotu wysiadła Aleksandra Skórczyńska. Wysłana przez swoją firmę na międzynarodową konferencję była zmuszona te kilka dni przeżyć w zupełnie nowym dla niej środowisku. Jej zupełnym przeciwieństwem jest Siergiej Gulharow, dobrze zbudowany ukraiński emigrant, który choć pracuje na budowie, to zamieszkał w USA już kilkadziesiąt lat temu wraz z dużą częścią innych mieszkańców swojego kraju. Również Logan Right pozostawał wyluzowany. Właśnie o tej porze pije piwo w barze z kolegami z pracy, nie interesując się niczym i nikim. Ot, sielskie życie.
 
Shooty jest offline  
Stary 11-07-2011, 18:59   #23
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Znowu. Wstał ubrał się, umył, zjadł i wyszedł do pracy. Wcześniej, wieczorem tylko zamówił prenumeratę komiksów i wgrał trochę nowej muzyki do MP3. Droga do pracy była całkiem spokojna. Słuchając Louisa Armstronga nie mógł jednak przestać myśleć o tym, że cały czas, wiedział kiedy ktoś kłamie. Nie mógł sobie tego wytłumaczyć. Może miało to związek z jego "przejściem" przez ulicę? Chociaż to było zapewne lekkie omdlenie, utrata zmysłów. Cokolwiek byle nie coś co mogło mu narobić kłopotów.

***

To nie była ostatnia rzecz jakiej Quentin mógł się spodziewać. Ostatnią było zapewne poznanie osoby którą polubi. Mimo to informacja o tym, że jest złodziejem nie była tym co oczekiwał usłyszeć.
- Wierzysz in? Przedstawili ci jakiekolwiek dowody mojej winy? Czy coś naprawdę zginęło? - Liczył, że to żart. Chociaż zaufał wykrywaniu kłamstw i wiedział iż tak nie jest. Mimo to, gdyby Calvin im nie wierzył, byłoby lepiej. Chociaż moralnie lepiej.
- Oczywiście, że im wierzę, Quentin, i właśnie dlatego bardzo się na tobie zawiodłem. Dowodów również nie brakuje. Policjanci przeszukali twoje mieszkanie i znaleźli w nim dwa skradzione z muzeum obrazy, z którymi mieliśmy duży problem kilka tygodni temu. Poza tym dowodem jest twoje dziwne zachowanie podczas wczorajszej kontroli.
- Przeszukali moje mieszkanie? Dziwne zachowanie? - Arrowhead po raz pierwszy od dawna był wkurzony. Czerwień przelała się przez jego umysł. Wszystko co mówił dyrektor było kłamstwem. Nie panując nad sobą wymierzył cios w twarz Calvina
Zatoczył się do tyłu, upadłby gdyby nie chwycił się za krzesło.
- Człowieku, opanuj się, inaczej do wyroku doliczą ci także zawiasy za pobicie! - mruknął zdenerwowany, trzymając się za zakrwawiony nos.
Quentin potrząsnął okryta kroplami krwi dłonią.
- Spierdalaj. - Powiedział po czym kopnął Calvina w brzuch. Ten w końcu upadł. Arrowhead szybko wybiegł z budynku. Naprawdę się wkurzył. Ruszył do domu.

***

Wszedł po klatce schodowej. Minął sąsiadkę, starą babę która zawsze się z nim mile witała, teraz zaś nie odpowiedziała na przywitanie, no i jeszcze obdarzyła Quentina złym wzrokiem.
Wbiegł do domu i stanął w salonie. Myślał co ma zrobić. Jeśli policja już go wrabiała to nie mogła mu się udać sprawa w sądzie. Nie mógł iść do więzienia. Przejrzał się w lustrze. Z taką twarzą byłby więzienną dziwką pierwszej klasy. Owszem, całkiem nieźle się bił, ale trafiłby na zwyrodniałych kryminalistów. Noża by nie przemycił. Ani w celu samoobrony, ani z zamiarem samobójstwa, a tylko nóż dawał mu szanse w walce z kimś dużo lepszym w bezpośredniej walce na gołe pięści.

Mógł się okaleczyć. Obić sobie twarz. Zrezygnowany usiadł ciężko na kanapie.
"Czym się właściwie martwię? To jedno wielkie nieporozumienie. Obrazy pewnie znaleziono nie u mnie, po prostu pomylono adres w raporcie czy gdzieś tam. Wszystko się wyjaśni." - myślał. Jednak myślał optymistycznie, a to było w jego przypadku bardzo niepokojące. Bo jeśli próbował się pocieszyć to było już tragicznie. Mógł zrobić tylko jedno.

Zaczął się pakować. Wziął kartę kredytową i skoczył do bankomatu znajdującego się na końcu ulicy. Ponadto wyjął wszystkie oszczędności, zebrał całą kasę jaką miał. Sporo tego się uzbierało. Miał walizkę i plecak. Wszystko co niezbędne, wraz z nożem. Musiał teraz wynająć samochód. Skierował się do drzwi mieszkania. Zastał w nich dwóch policjantów. Tych samych co wcześniej w muzeum. Patrick i Isaac powoli wtoczyli się w głąb mieszkania. Przy tym ten pierwszy mówił
- Cóż to panie Arrowhead? Czy nie powinien pan się przygotowywać do rozprawy sądowej? Dwa tygodnie na przygotowanie linii obrony. Ma pan sporo kasy, szczególnie, że właśnie wyjął pan z banku, naprawdę dużoooooo. - Roześmiał się. - Nie radzę panu robić tego co chce pan zrobić. - Uśmiech nagle znikł mu z twarzy.

Quentin nie mógł na to pozwolić. Nie chciał i nie mógł. W jednej chwili znalazł się za plecami policjantów, na klatce schodowej. Bardzo zmęczony. Nie wiedział czemu, nie wiedział jak, ale mimo to myślał całkiem trzeźwo. Policjanci szybko zaczęli się rozglądać i gdy spojrzeli w tył ze słowami "kurwa gdzie on jest?" zobaczyli jak zaczyna zbiegać po schodach. Szybko ruszyli w pościg. Anglik otworzył walizkę i rzucił nią w policjantów. Teraz został mu tylko plecak z nożem i paroma tysiącami, oraz jedną zmianą ubrań. No i portfel z dokumentami. Jednak strata walizki nie poszła na marne. Patrick i Isaac wyrżnęli twarzami o marmurowe schodki. Arrowhead zaś już wybiegł z budynku. Złapał pierwszy lepszy autobus. Wolał nie wiedzieć dokąd.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 12-07-2011, 12:51   #24
 
necron1501's Avatar
 
Reputacja: 1 necron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodze
Wszyscy troje spokojnie szli ulicą. Póki co żaden z nich się nie odezwał, zapewne z powodu szoku. Tytan niemal od razu po wyjściu powrócił skórę do normalnego stanu, ale Alex nadal nie wiedział, gdzie też go prowadzi.
Za to jednego był pewien, takiego szczęścia każdy mógłby mu pozazdrościć. Zdawał sobie sprawę, że cała akcja nie wyglądała na ratunkową, inaczej wiedzieliby, kogo wziąć, bez potrzeby zastanawiania. Za to kolega Tytana był intrygujący. Sądząc po krótkiej chwili w więzieniu, miał pojęcie kto ma naprawdę jakąkolwiek moc. Albo po prostu mu się zdaje, czuł się naprawdę zmęczony. Wiedząc jednak że sytuacja się nie powtórzy, zapytał:
- Ekhem, jestem Alex Morgan i jestem naprawdę wdzięczny za wyciągnięcie mnie z więzienia - rozpoczął niepewnie, nie wiedział jaki charakterek ma jego chwilowy bohater.
- Bardzo miło mi poznać. Ja jestem Greg Rathbone, ale z niewiadomych przyczyn całe Los Angeles woli mówić na mnie Tytan - mruknął z przekąsem wybawca. - A to jest mój nowy kumpel, którego danych osobistych kojarzyć nie musisz. Za to jeśli chcesz poznać moją historię, to zapraszam do przejrzenia pierwszej lepszej gazety.
- Jakoś sobie podaruję - odpowiedział Alex - Tak właściwie, dlaczego akurat mnie wyciągnięto z więzienia? - zapytał, wciąż nurtujące go pytanie.
- Daliśmy ci szansę, której ja nie dostałem - odpowiedział oszczędnie.
Morgan przyjrzał mu się uważniej. W tłumie ludzi nie wyróżniłby się. Ot przeciętnej budowy, nic co mogłoby wskazywać na jego moc. Cóż, różne rzeczy się zdarzają. Za to zdawkowe odpowiedzi utwierdzały go w przekonaniu, że ratunek był czysto przypadkowy. Normalnie chcieliby coś już od niego, tak jak w filmach. Uratowaliśmy cię, teraz czas byś się odwdzięczył.

- Jestem wdzięczny, ale coś czuję że to było czysto przypadkowe, mylę się? - zapytał z grubej rury, nie lubił bawić się w słowne gierki, nie był to czas i miejsce na to - Waszym celem nie było ratowanie sieroty jak ja, ot dwie pieczenie na jednym ogniu.

- Naszym celem - tutaj kolega spojrzał na niego znacząco. - Znaczy się moim celem było wywołanie kolejnego popłochu wśród mieszkańców i władz naszego czcigodnego miasta. Bo czy jest sposób lepszy od otwartego napadu na komisariat w zwykłą noc, podczas którego ginie jeden policjant, a dwoje pozostałych kończy się z ciężkimi obrażeniami? Do tego więzień uwolniony. Po prostu materiał na pierwszą stronę gazety.
Tytan podrapał się po głowie, jak gdyby sytuacja sprzed kilkunastu minut nie zrobiła na nim żadnego wrażenia.

Morgan spodziewał się mniej więcej takiej odpowiedzi. On był nikim, a piękne nagłówki w gazetach będą o wiele lepszą nagrodą.
- Cóż, mimo nie do końca planowanego ratunku, jestem wdzięczny. Jak zapytam co teraz powinienem zrobić, to mi odpowiecie? - zapytał, tym razem zwracając się do obu mężczyzn. Miał nadzieję na jakieś sensowne porady.
- Do tego, skąd mam moc, jak mogę nauczyć się ją kontrolować? Jakieś porady, pomysły? - pytał dalej. Wątpił aby miał więcej okazji na wypytanie bohatera z gazet.

Tym razem odpowiedział mu drugi z towarzyszy:
- To co ze sobą teraz zrobisz, niewiele nas obchodzi. Odeskortujemy cię kilka ulic dalej, po czym pozostawimy samemu sobie. Twoje życie, twój wybór - westchnął, wzruszając ramionami.
- A co do tej mocy... Kto ci powiedział, że ją kontroluję? - zaśmiał się Greg. - Działam za pomocą instynktów, moc jest okrutnym mną, a jako że ten przejął tu kontrolę, to wychodzą z tego różne nieciekawe sytuacje typu wypadku konwoju wojskowego kilkanaście dni temu.

Alex spojrzał z zaskoczeniem na rozmówcę. Spodziewał się, że raczej będą mieć go w dupie, ale informacja o tym, że nawet stojący przed nim człowiek nie wie jak kontrolować swoją moc, była dość... niepokojąca. Czyli co, jak się zdenerwuje i zakrzyknie o kurwa, auto mnie pochlapało, to zamieni je w kupę metalowych kuleczek lub w wielką konserwę? Nie podobało mu się to. Co prawda nie bywał emocjonalny, ale byłby to poważny problem.

Kilkadziesiąt minut później stali już w odpowiednio dalekiej odległości od miejsca zbrodni. Małomówny przyjaciel Tytana pierwszy się odezwał:
- Jesteśmy. Tutaj cię zostawiamy i żyj sobie, jak tam chcesz. Tylko pamiętaj - kolejnej szansy nie dostaniesz.
Alex skinął głową i odwrócił się, odchodząc. Po kilku krokach usłyszał cichą rozmowę jego wybawców:
- Jednak miał moc... Cholerny z ciebie szczęściarz.
Po tych słowach dało się słyszeć zduszony śmiech drugiego.
- Od tej pory ty będziesz mięśniami, a ja mózgiem - stwierdził pół żartem.

Morgan jedynie siłą woli powstrzymał się od odwrócenia i zakrzyknięcia ze zdumieniem. Jedyne co było powodem jego chwilowej wolności to czysty fart… Wciąż będąc w lekkim szoku, usiadł na pobliskiej ławce. Dobra Alex myśl. Zanim opanują chaos na komisariacie i zauważą brak jednego więźnia, minie parę godzin. Czyli ma czas na powrót do domu i zabranie paru, najważniejszych przedmiotów. Jak postanowił, tak zrobił. Nie odwracając się za siebie, poleciał biegiem do własnego mieszkania.

*****

Bogu dzięki, staruszka zajmująca się kamienicą miała dziś wolne. Najpewniej zeszła by na zawał widząc policję u drzwi. Był to również plus dla Alexa który wszedł do swojego domu z uczuciem ulgi. Wciąż policja nie zdążyła zrobić rewizji, wszystko leżało tak jak zostawił. Nie mając wiele czasu, podbiegł do szafy i wyciągnął torbę podróżną. Następnie zaczął pakować ubranie oraz wszystkie drobiazgi przedstawiające jakąkolwiek wartość. Przygotował sobie również plecak do którego wpakował rzeczy osobiste, pieniądze, kosmetyki, karty kredytowe, telefon ze słuchawkami. Tknięty nagłą myślą, wyciągnął z urządzenia kartę SIM. Co prawda nie wiedział czy to coś pomoże, lecz w filmach było to na porządku dziennym. Z torbą z ubraniami oraz plecakiem na ramieniu, podszedł do drzwi mieszkania. Czuł niesamowity żal, że prawdopodobnie nigdy nie wróci do swojej pracy, całe jego wyższe wykształcenie chuj trafił w ciągu paru chwil. Poczuł jednak, że musi jakkolwiek poinformować pracodawczynię o całym zajściu. Ot poczucie obowiązku, lub głupota. Wyrwał kartkę z notesu leżącego na stole w kuchni i napisał szybką notkę usprawiedliwiająco-przepraszającą. Notes i kartkę schował do plecaka. Zdał sobie sprawę, że spakował nawet garnitur. Śmiejąc się z własnej głupoty, wyszedł z mieszkania.

*****

Alex miał szczęście, że pracodawczyni mieszkała dość blisko jego kamienicy. Okolica była cicha, oddalona od miasta, gwarantująca choć trochę prywatności. W tej chwili cieszył się, że jego była szefowa nie lubiła zgiełku. Zostawiając torby w krzakach obok, podkradł się do skrzynki na listy i wrzucił kartkę. Teraz pozostało mu tylko zniknąć.
Odbiegając od bramy, zgarnął torby i ruszył na najbliższy przystanek autobusowy. Średnio go interesowało gdzie jedzie, byle z dala od komisariatu i własnego domu.

W czasie jazdy widział zgiełk panujący przy muzeum. Z cztery radiowozy stały przed wejściem a policjanci biegali tam i z powrotem. Ciekawe co się stało…
 
necron1501 jest offline  
Stary 12-07-2011, 23:01   #25
 
Eyriashka's Avatar
 
Reputacja: 1 Eyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumny
Alison czuła jak grunt usuwa jej się spod nóg. Nie spodziewała się, że dożyje dnia kiedy Javier Crow nie będzie wiedział co zrobić. Jeśli należałaby do ludu starożytnych Majów właśnie ten dzień uznałaby za koniec świata. Była zmęczona. Jeżeli by porównać dawkę emocji do siły środka usypiającego, właśnie podano jej porcję jak dla konia arabskiego. Adrenalina, która na samym początku trzymała ją na nogach, ulatniała się z każdym słowem wypowiedzianym do przełożonego, a w czasie 15-minutowej historii hormon zdążył już całkowicie opuścić jej krwioobieg.
Teraz czuła jak narasta w niej pusta złość, na cały otaczający ją świat.
- Sprawa jest wyjątkowo trudna – odparł Crow, wzdychając – Jestem pewien, że zadziałała pani tak tylko dlatego, że bała się o swoje życie, ale to nie zmienia faktu, że jest to rzecz karalna i niedopuszczalna, zwłaszcza osobie na takim stanowisku. Potępiam tę decyzję, jednak wygląda na to, że nic z nią już się nie da zrobić.
- Jeśli naprawdę uważa pan moje postępowania za karygodne, dlaczego nie wyda pan rozkazu na pochwycenie mnie? - zasyczała i nie ufając więcej swoim nogom postanowiła usiąść na krześle, które do tej pory znajdowało się przed nią zwiększając odległość pomiędzy nią, a biurkiem przełożonego.
Javier sapnął krzywiąc się nieznacznie, zamknął ręce w geście wieży i przyglądał jej się w milczeniu. W pokoju zapanowała cisza, którą przerywało natarczywe tykanie zegarka. Dila, jak na swoje standardy, niemal leżała w krześle, wygodnie oparta o oparcie z łokciami spoczywającymi na podłokietnikach. Początkowo nie miała chęci stawiać czoła spojrzeniu Crowa i wbiła twardy wzrok w chmury kłębiące się za oknem. W końcu przeniosła na niego spojrzenie i podniosła brwi w niemym pytaniu.
- Kiedyś kazano by cię za taką impertynencję wychłostać - pokręcił głową w geście niedowierzania.
Wstał i podszedł do niewyróżniającej się od innych szafki. Alison podążyła za nim wzrokiem i w zdziwieniu rozszerzyła oczy, kiedy zobaczyła jak wyjmuje z niej butelkę whisky, i to nie rocznego Ballantinesa, a leciwego Macallana. Dzięki ojcu znała się wystarczająco na whisky, by zaparło jej dech w piersiach. To nie był koniec niespodzianek, Crow z szafki dobył jeszcze dwa kieliszki o gruszkowym kształcie. Uśmiechnęła się ironicznie.

- Whisky piję tylko z Coca-Colą i lodem.
Nie zaszczycił jej nawet spojrzeniem, mimo to zauważyła lekki uśmiech przemykający po jego kącikach ust.
- Proszę nie nadwyrężać mojej cierpliwości, panno DiLaurentis.
Postawił kieliszek przed nią, sam rozsiadł się w swoim fotelu.
- Lubi pani tulipany, prawda? To powinno też przypaść pani do gustu - podniosła brew nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
Upiła trochę napoju. Miał słodkawy posmak i lekko parzył w język - zapewne przez lata nie picia niczego mocniejszego od sikacza zwanego amerykańskim piwem. Alison zdawała sobie sprawę, że nie jest w stanie w pełni docenić walorów dwudziestolatka w szklance, mimo to - piła. Potrzebowała tego, a Javierowi to dodatkowo rozwiązało język i przełamało milczenie. Zaczęli rozmawiać o wszystkim co nie dotyczyło pracy i dnia dzisiejszego. O dzieciństwie, o rodzicach, hobby, polityce, religii, ciekawostkach NASA, nowych i starych filmach... Po trzeciej szklance doszli do wniosku, że bezpieczniej będzie jeśli nikt ich nie przyłapie w stanie wskazującym na spożycie alkoholu, toteż zamknęli drzwi na klucz odgradzając się od przypadkowych kapusiów.

*****
Cztery godziny później odezwała się jej komórka - Mark. Przeprosiła spojrzeniem Javiera i odebrała.
- Alison, gdzie jesteś?
- W bezpiecznym miejscu, upijam się.
- Sama?
- Nie, z kimś.
- Kim?
- Eeer...
- spojrzała na Crowa, wszelkie bluffy i kłamstwa wychodziły jej okropnie, w końcu zdecydowała się na wymijającą wersję prawdy - Znasz go.
- To brzmi jak “nie powiem ci, bo się wkurzysz”.
- Dokładnie tak
- uśmiechnęła się - No to papa, braciszku - i odłożyła słuchawkę.
Wrócili do urwanego tematu.
*****

Alison obudziła się jak zwykle, przed 6. Tym razem na kanapie, w bezpiecznych męskich ramionach. Było jej błogo, trochę ją suszyło jednak nie na tyle by się wyrywać. Przynajmniej, nie do momentu kiedy zaczęła się zastanawiać czy jest ubrana. Raptownie poderwała się i poczuła jakby mózg obił jej się o wnętrze czaszki. Doprawdy, kto jest na tyle szalony by się regularnie upijać? Mrużąc oczy spojrzała na swoje ciało. Spodnie na swoim miejscu, koszulka także. Dobrze, była ubrana. Uspokoiła się w jednej chwili. Chwiejnym krokiem podeszła do magicznej szafki i poszukała wody. Nie miała doświadczenia z kacem, jednak wypicie litra h2o wydawało się być idealnym rozwiązaniem. Przewidujący Crow posiadał nawet dwie. Dila złapała za pierwszą i osuszyła ją do połowy po czym poczłapała z powrotem do kanapy. Gdy się zbliżała ręka dowódcy podniosła się niemrawo w stronę butelki. Osuszył ją do końca, po czym zasnęli z zamiarem nie podnoszenia się przed południem.
 
__________________
Life is a bitch. Sometimes I think it even might be a redhead with a bad case of short temper.
Eyriashka jest offline  
Stary 13-07-2011, 15:47   #26
 
Morior's Avatar
 
Reputacja: 1 Morior nie jest za bardzo znanyMorior nie jest za bardzo znany
Chmielowy zapach unosił się w powietrzu. Logan wraz ze swoimi kolegami z pracy rozmawiał o przeróżnych rzeczach. W tle grała muzyka, a mężczyźni gwarzyli o tym, co tylko im ślina na język przyniosła.

- A jak tam mija urlop? - zapytał jeden z zasiadających przy stole.
- A... No wiesz, nie ma to jak odpocząć po ciężkiej pracy. Wczoraj na przykład leniłem się nad jeziorem. Złapałem parę rybek. Aż szkoda myśleć, że po weekendzie znów muszę wracać do tej cholernej roboty - wyżalał się jeden z pracowników.
- Zazdroszczę ci - odrzekł inny mężczyzna.
- Jak patrzę na tę zawszoną gębę mojego szefa odechciewa mi się wszystkiego - dodał.
- Panowie, nie po to tu jesteśmy, by rozmawiać o pracy - słusznie zauważył jeden z rozmówców.
- Co więc proponujesz? - zapytał inny kolega Righta.
- Ech, piwo się kończy. Może zamówmy jeszcze po kuflu? - zaproponował wysoki, brodaty mężczyzna.
- Słuszna uwaga - stwierdził Logan.


Po około minucie do stołu podeszła piękna, niebieskooka blondynka. Pochyliła się, pokazując swoje majestatyczne piersi. Postawiła piwa i odeszła eleganckim krokiem jak na wybiegu. Na twarzach rozmówców pojawił się uśmiech. Zaczęli szeptać między sobą. Po chwili rozmowa znów wróciła do normy. Towarzystwo było jeszcze bardziej wypite niż wcześniej. Z każdym łykiem wypowiadane słowa były coraz bardziej niezrozumiałe, a portfel chudszy.

- Ja muszę już iść, jutro do pra... - przerwał w środku zdania jeden z kolegów Logana.
- On ma taką słabą głowę? - zapytał wcześniej wspomniany brodaty facet.
- Najwyraźniej, ale mówi dobrze. Trzeba wracać - odpowiedział inny z pracowników.


Logan pokiwał głową. Najpierw wstało dwóch mężczyzn i wzięło przyjaciela za ręce. Zamówili taksówkę i odjechali do swoich domów. Przed barem został jeszcze Right wraz z kolegą. Czekali na samochód.

- Słyszałeś o tej całej drace z Tytanem? - zapytał znajomy.
- Daj spokój, teraz chcesz o tym gadać? To jakiś chory wymysł mediów. Nie chcę mi się w to wierzyć - odrzekł pewnie Logan.
- No wiesz, nigdy nie możesz być pewien. Z resztą byli świadkowie...
- To bez sensu - przerwał Right.
- To pewnie jakiś zbieg okoliczności, a jeśli nie, to... Nie, na pewno to zbieg okoliczności - dodał.


Wtedy pod bar podjechała taksówka. Logan wsiadł do niej i podał adres. Przez całą drogę myślał o tej sprawie. Nie doszedł do żadnego wniosku. Rozmyślenia przerwał kierowca prosząc o pieniądze. Right zapłacił i wszedł do domu. Zamknął drzwi. Usiadł przed biurkiem i włączył laptopa. Po kilku minutach usnął jak dziecko.
 
Morior jest offline  
Stary 13-07-2011, 22:43   #27
 
Sileana's Avatar
 
Reputacja: 1 Sileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodze
Nienawidziła, kiedy telefon ściągał ją z łóżka o wpół do szóstej nad ranem w dzień wolny. Jeszcze bardziej nienawidziła, kiedy w słuchawce słyszała swojego szefa, zaczynającego, nie jak każdy normalny człowiek, od „Dzień dobry, przepraszam za telefon o takiej porze”, a od „Pani Olu”, bardzo protekcjonalnym tonem, mającym dać do zrozumienia, kto tu rządzi. Miała takie piękne imię, dlaczego nikt nie rozumiał, że po prostu LUBI słuchać go w całości? Najwyraźniej bycie stupięćdziesięciopięciocentymetrowym nieprzebojowym samotnikiem nie upoważniało jej do posiadania czyjegokolwiek szacunku.
Dostała małego szoku nerwowego, kiedy usłyszała kiedy odbywa się cała zabawa. Pomijając to, że miała już kilka, mniejszych i większych, zobowiązań, jak miała się dobrze przygotować w dwa dni?! Na szczęście to nie ona musiała załatwiać wszystkie sprawy związane z lotem i samą jej obecnością na konferencji. Jeszcze by tego brakowało, żeby miała zajmować się całym tym bajzlem.
Uch! Co za ludzie... Czy im się wydaje, że jest jakimś cyborgiem? Pewnie i im się tak wydaje. Ale właściwie, co mieli myśleć o kimś, kto całe dnie, poza pracą, spędza w domu, jest aspołeczny i nie ma facebooka? Zwłaszcza to ostatnie spędzało im sen z powiek. Przez jakiś czas nawet rozważała założenie konta na tym portalu, ale potem zobaczyła, na czym to dokładnie polega i w jakich celach ludzie tego używają. Na bogów, jak mogła szanować swojego ewentualnego klienta, po dostaniu informacji, ile włosów z nosa sobie wyrwał i w jakie durne gry grał? Gdzie tu profesjonalizm?!

Niedziela upłynęła jej w amoku totalnym, nadganiania projektów, przekładania i oddawania znajomym tłumaczom tych, których nie zdołała wykonać. A o kocie, jej cudownej, absolutnie nierasowej, koszmarnie wrednej kociczce, przypomniała sobie wobec tego Ragnaroku dopiero wieczorem. Apokalipsa. Nie mogła zabrać Chrupki ze sobą, nikt nie chciał jej przyjąć, względnie dokarmiać, a hotel dla zwierząt był przepełniony. „Kurtyzana wasza macierzysta!”, pomyślała mściwie, „poczekajcie no na przysługę ode mnie, gówno zobaczycie!”, odgrażała się w myślach. Kto by pomyślał, że to słodkie stworzenie ledwie potrafiące wydukać parę słów w towarzystwie, tak świetnie przyswaja sobie wszystkie przekleństwa? Ostatecznie, była tłumaczką, język był jej specjalnością. O tym też ludzie łatwo zapominali.
Chrupkę zawiozła do matki, prawie czterysta kilometrów od siebie. Rodzicielka nie była zadowolona, zwłaszcza z wizyty o trzeciej nad ranem i wizyty krótszej od splunięcia. Na lotnisko Aleksandra zdążyła w ostatniej chwili

***

Nie lubiła latać. Nie bała się, nie o to chodziło. Choć, gdyby miała się zastanowić, sama tak do końca nie wiedziała, o co dokładnie jej chodziło. Po prostu myśl o przebywaniu kilka tysięcy kilometrów ponad ziemią, nie nastrajała jej optymistycznie. Zresztą, fotele były bardzo niewygodne, ona była potwornie zmęczona, a przez zmiany ciśnienia nie bardzo mogła zasnąć. Wrażliwość nie popłaca.
Wymęczona, wymięta i prawie słaniająca się na nogach, stanęła przed budynkiem lotniska i prawie się rozpłakała. Nikt po nią nie wyszedł, nie wysłał samochodu. Nie wiedziała nawet, czy zarezerwowano jej miejsce w hotelu.
Pośrednio była to jej wina, że nie dopytała, nie ponaciskała, ale w ferworze przygotowań... zapomniała. Na szczęście była na tyle przytomna, by poprosić o jakiś numer kontaktowy do kogoś na miejscu, dzięki czemu dowiedziała się, że pokój na nią czeka, ale dojazd do hotelu musi załatwić we własnym zakresie, bo nie ma żadnych wolnych samochodów.
Kupiła więc miejscową gazetę i złapała taksówkę. Czekała ją kolejna całkiem długa podróż.

Gazetowe nagłówki wręcz wrzeszczały. „Człowiek Stal atakuje! Kolejny incydent!” i tym podobne. Aleksandra średnio interesowała się oglądaniem wiadomości, w samolocie co prawda też cos o tym słyszała, ale myślała, że to jakiś film fantastyczny. Teraz przeczytała artykuły z większą uwagą, nie bardzo dowierzając. Z drugiej strony nie kupiła byle szmatławca, więc nie mogła nie wierzyć informacjom tam przedstawionym.
Trafiła na gadatliwego i wścibskiego kierowcę, który z wielką chęcią wyłuszczył jej wszystkie nieprawdopodobne fakty na temat Tytana, jak popularnie nazywano bohatera artykułów. Aleksandra milczała, pozwalając się mężczyźnie wygadać, uśmiechała się tylko uprzejmie.
Jeżeli wszystko na jego temat miałoby być prawdą... Nie chciała zdenerwować kierowcy, który był naprawdę bardzo miły i zasługiwał na niezły napiwek, więc nie prychnęła śmiechem. Nawet jeżeli ten... Greg jakiśtam rzeczywiście robił krzywdę niewinnym, był idiotą, którego należało jak najszybciej spacyfikować. Czy używał do tego nadprzyrodzonych mocy? Szczerze wątpiła, być może trafił w tej wojskowej placówce na jakąś najnowszą technologię, jakiś kombinezon, coś w rodzaju wdzianka Iron Mana? Dlatego tez i go tak namiętnie ścigali od początku, złodzieje nigdy nie lubili być okradani.

Nie zajmowała tym długo myśli, jeżeli tylko nie trafi na tego czubka, miała zamiar bardzo szybko o nim zapomnieć w trakcie długiej i bardzo pienistej kąpieli.
 

Ostatnio edytowane przez Sileana : 13-07-2011 o 22:46.
Sileana jest offline  
Stary 17-07-2011, 09:46   #28
 
Shooty's Avatar
 
Reputacja: 1 Shooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodze
Alex pospiesznie wszedł do autobusu i opadł na jakieś pierwsze lepsze miejsce, które nie straszyło zaciekami. Akurat trafił na eleganckiego jegomościa o dosyć jasnej cerze i lekko nieobecnym spojrzeniu. W czasie jazdy spokojnie obserwowali rzeczy, dziejące się za oknem, aż do momentu, gdy natrafili na zlot policjantów pod muzeum. Morgan przyjrzał się temu uważnie i zagadnął do nieznajomego:

- Jak pan myśli, co tu się stało?

Mężczyzna wzruszył ramionami.

- Jak znam życie, to pewnie jakiś głupi, stary pracodawca wyżywa się na swoim podopiecznym, oskarżając go o kradzieże, których nie dokonał – stwierdził. – Wie pan, chce znaleźć winnego i koniecznie musi to zrobić na kimś, kto jak dotąd mu ufał.

Alex lekko zdziwił się szczegółową odpowiedzią siedzącego obok.

- Ciekawa teoria – mruknął speszony.

Następne kilka minut jazdy upłynęło w niekomfortowej atmosferze milczenia od czasu do czasu przerywanej sporadycznymi chrząknięciami lub kaszlnięciami. Niemniej mężczyźni nie mogli narzekać na brak ciekawych widoków, bo niedługo po ich rozmowie autobus nagle zatrzymał się na poboczu, a do środka wsiadł policjant. Stanął, opierając się na fotelu, i szybko wyciągnął notatnik z kieszeni.

- Niech państwo się nie boją, rutynowa kontrola tożsamości. Proszę o przygotowanie wszelkich dowodów osobistych i legitymacji.

Morgan momentalnie zbladł, gdy usłyszał słowa stróża prawa. Uważał, że taki podrzędny pracownik komisariatu jak ten tutaj nie pozna nazwiska niedawnego więźnia, ale nie zamierzał ryzykować. Nieznajomy, co i rusz spoglądał na jego twarz, aż w końcu szepnął konspiracyjnie.

- Sądząc po kolorze pańskiej twarzy, również pan nie ma ostatnio zbyt dobrych relacji z policją. Może oboje jesteśmy sobie w stanie jakoś teraz pomóc...?


******



Obudził ich huk drzwi, do których ktoś z zewnątrz za wszelką cenę zamierzał się dobić. Alison natychmiast zeskoczyła z kanapy i odruchowo odsunęła się o krok od miejsca „przestępstwa”. Javier niemrawo podniósł się z pozycji leżącej. Właśnie zamierzał zapytać się, co się dzieje, gdy przeszkodził mu ostry głos wojskowego:

- Panno DiLaurentis, proszę natychmiast wyjść!


Panna zatrzymała się wpół kroku, nie wiedząc co zrobić. Tu mogło chodzić o wszystko – począwszy od pracy, przez to że upiła się ze starszym stopniem, na jej oszukiwaniu przy badaniach skończywszy. Niemniej, niezależnie od powodu wniosek jest prosty: ma przechlapane.

- Pani DiLaurentis, wiemy, że tam pani jest, proszę otworzyć te cholerne drzwi w tej chwili!

Crow w jednej chwili odzyskał przytomność umysłu i spojrzał bystro na kobietę.

- No co tak stoisz? Uciekaj! Za nami jest wyjście ewakuacyjne. Musisz po prostu zniknąć stąd, zanim tamci zorientują się, że już cię tu nie ma!

Na szczęście Alison nie trzeba było dłużej powtarzać. Pobiegła szybko w stronę drzwi i, staranowawszy je barkiem, zbiegła po schodach za nimi. Z oddali słyszała mocno przytłumione głosy niedoszłych oprawców i jej wybawcy.

- Dokładnie tu wszystko przeszukajcie. Nie mogła ot tak sobie wyparować.

- Zapewniam pana, że panny DiLaurentis w najbliższym czasie tutaj nie było i może być pan pewien… - Nagle głos Javiera utonął w hałasie, jaki wywołał strzał. Alison usłyszała ciężko padające na ziemię ciało, które rozniosło się echem po metalowych schodach. Nie zatrzymując się, zaszlochała cicho, wiedząc, że ten człowiek poświęcił życie, aby ją uratować. Teraz nie może tego zaprzepaścić.


******



Aleksandra Skórczyńska, Logan Right i Siergiej Gulharow dalej w spokoju oddawali się błogim czynnościom, nie zdając sobie sprawy z tego, że niedługo całe ich życie wywróci się do góry nogami, a oni sami zostaną wplątani przez los w walkę o to, co człowiek ma najcenniejszego. Nie wiedzieli, że niedługo nadejdzie czas wyborów, czas prób i czas konfrontacji. W końcu coś przełamie rutynę, czyniąc nią walką o przetrwanie. Wszystko stanie się zupełnie inne.
 

Ostatnio edytowane przez Shooty : 17-07-2011 o 12:11.
Shooty jest offline  
Stary 19-07-2011, 12:27   #29
 
Dreak's Avatar
 
Reputacja: 1 Dreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie coś
-Jak kurwa nie ma miejsca?! Naprawdę ktoś chce mieszkać w takim syfie?!
-Krzyczał zdenerwowany Matt na recepcjonistę z chyba piątego hotelu w którym był, choć już powoli stracił rachubę.

-Proszę wyjść bo będę zmuszony wezwać ochronę.
-Odpowiedział ze stoickim spokojem młody mężczyzna jeszcze bardziej irytując Matta.

-Pierdol się..
- Ruszył rozczarowany do wyjścia.

Siadł na murku przy hotelu, zastanawiając się do dalej. Ma plecak pełen kasy i towaru. Nie jest mądrym chodzić z tym po mieście, więc postanowił gdzieś schować towar. Przy jednym murku była obluzowana cegła. Uznał to za świetną kryjówkę i ponownie zakrył cegłą. Nie przejmował się tym że ktoś to może znaleźć. Nie zależało mu na tym. Długo chodził po mieście unikając patrolów policji. W końcu to Los Angeles. Miasto które nie śpi. Postanowił spędzić trochę czasu w pobliskim pubie. Jeśli można go tak nazwać, bo była to raczej jedna z tych gorszych spelun. Matt siadł przy barze i zawiesił swój wzrok na telewizor wiszący w kącie.

-Kolejkę i piwo. -Zwrócił się do barmana, nie odrywając wzroku od telewizora.

Znów trąbili o Tytanie.

-Ostatnio to ulubiony temat. Ten cały Tytan. Co się dzieje z tym światem jakieś dziwaki się rodzą. -Odezwał się do niego barman.

Dopiero teraz Matt zauważył ze jest tu jednym klientem. I się nie dziwił. Bar był brudny, a do tego alkohol był cholernie drogi. Spojrzał na barmana.

-Gdybym to ja miał moc. Mieli by o czym pisać. oj mieli.. -Matt był zmęczony i niezbyt chętny do rozmowy.

Zamówił jeszcze kilka piw. Czas płyną powoli.

-Na koszt firmy
. -Nalał mu z uśmiechem barman. -W końcu najwięcej dzisiaj wydałeś. -Roześmiał się sam ze swojego żartu.

Zbliżała się piąta.

-Dobra, kolego. Zamykamy muszę się wyspać jeszcze trochę dzisiaj.

Matt wyszedł i siadł na pobliskiej ławce. Nie mając pojęcia co dalej.
 
__________________
"If you want to make God laugh, tell him about your plans."
Dreak jest offline  
Stary 19-07-2011, 14:11   #30
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Próbował się uspokoić. Z plecaka wyjął MP3 i usiadł na fotelu. Nie miał pojęcia co robić dalej. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=RCD14IrOcIs&feature=BFa&list=PLEA69DE174D0 633EA&index=70[/MEDIA]

Kiedy autobus przejeżdżał obok muzeum wyłączył muzykę. Przecież nie zabił Calvina. Może... może go wrobią? Jak na filmach? Nie podobała mu się ta perspektywa. Zagadnął do niego jakiś mężczyzna. Quentin skupiając się na widoku miejsca w którym zmarnował tyle lat odpowiedział trochę nazbyt... naprowadzająco.

Potem policja. Rewelacja. Jednak ten sam facet wydał się nagle godny zaufania, ponadto był mniej więcej w podobnej sytuacji... chyba, oby.
- Nie wiem jak ty, ale mam przeczucie, że są tu specjalnie po nas. Trzeba spróbować zwiać. Siłą. - Było to bardzo nieprzyjemne przeczucie.

- Co masz na myśli? - zapytał z wahaniem nieznajomy.
Quentin rozejrzał się po pojeździe. Tak jak w każdym autobusie był tam młoteczek do wyjścia awaryjnego, znacząco na niego spojrzał.
Jego towarzysz wziął narzędzie, wzbudzając zainteresowanie paru osób.
- Dobra, mamy odpowiedni sprzęt. Uczynisz honory? - zapytał cicho, siadając ponownie na miejsce - Siedzisz obok szyby, powinno ci być łatwiej.
Arrowhead szybko chwycił młoteczek, parę osób zwróciło na nich uwagę, ale kobieta pisknęła dopiero, gdy anglik zbił szybkę. Trochę poranił się szkłem, ale to nie było teraz ważne. Jeden z policjantów wyjął broń i pogroził, ale było to raczej skierowane już do cieni Alexa i Quentina.
- Szybko, w te wąskie uliczki, zaraz zezwie posiłki. - Powiedział, wskazując na na alejki. Rany go trochę piekły, ale postanowił się tym później zająć.

Wbiegli do alejek, skręcili parę razy. W końcu mieli do wyboru albo pustą ścianę, albo przeskoczenie przez siatkę. Mimo poranionych rąk Quentin zaczął się wspinać. Poczekał na towarzysza. wyjmując szkiełka z dłoni. Szli jeszcze przez chwilę, aż doszli do jednej z głównych ulic, wielkie skrzyżowanie, godziny szczytu. Pokrwawioną, białą marynarkę wyrzucił do kosza, poluzował czerwony krawat i sprawdzi czy na czarnej koszuli od garniaka ślady po krwi nie są aż tak widoczne. Plamki na szczęście były malutkie, ledwie widoczne.
Podał nowemu towarzyszowi dłoń.
- Quentin Arrowhead. Miło mi. Zastępca kustosza muzeum... były.

Przy tym geście zauważył dziwny fakt. Co prawda na jego dłoniach były nieliczne ślady krwi, ale wszystkie rany już się zasklepiły. Trochę go to zaniepokoiło.
- Masz jakieś miejsce gdzie można się ukryć?
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:25.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172