Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-03-2012, 12:51   #91
 
Lechun's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skał
[C.D.]Jacek "Huzar" Czarnecki, Michał Kowalski, Marcin Śniadecki

- To nie takie proste. By zebrać te 12 litrów obeszliśmy pół kilometra czteropasmówki załadowanej tak gęsto, że rower ciężko byłoby gdzie zmieścić. Mieliśmy fart, fala przyjemniaczków przyszła dopiero gdy wyjeżdżaliśmy. Teraz pewnie się tam jeszcze wałęsają. Nie ważne, jestem w parszywym humorze więc mam chwilowe tendencje do dramatyzowania. Macie tu jakiś warsztat? Gołymi rękami nie odmontujemy dachu... Albo lepiej by było gdybyście mieli ropę do jeepów...
- Jasne, mały gabinecik mamy. Nada się. Tylko będziesz musiał mi pomóc odprowadzić gratka.
Jacek uderzył pięścią ‘z młota’ w kolano i wstał, po czym zatrzsnął bagażnik
- Więc chodźmy.
Razem przepchali samochód do warsztatu.
- Liczyłem na coś więcej... Poczekaj, pójde po resztę by nam pomogli...
Zaraz potem wrócił z całą paczką, tylko bez Morrisa. Każdy dostał po piłce do metalu. Zaczęliu pracę od powybijania okien, potem już praca była żmudna.
- Szkoda go - mruknął kapelan.
- Tak? - zapytał z ironią w głosie.
- Whatever. Niema go już, tak samo jak nie ma Iwony, czy Marcina... tak samo jak nie ma tamtej dwójki której imion zdążyłem zapomnieć - stwierdził Jacek a głos mu się powoli łamał - KURWA! - zaklął i zdzielił się w pysk otwartą dłonią, z donośnym ‘chlastem’. Ostatnio chyba wchodziło mu to w nawyk. Pomogło się uspokoić.
- Jacek - znowu powiedział kapelan - Mówiłem o samochodzie...
- Uspokój się, wszyscy kogoś straciliśmy...
- Tych straciliśmy w ostatnich dwóch dniach... Nie ważne. Już mi lepiej. No właśnie. Morris dał drapaka. - stwierdził zimno i zabrał się do piłowania
- Przykro mi. Czasami zapominam już, że kiedyś śmierć nie była tak oczywistym elementem naszego życia. W sumie to nawet dawno się nie spowiadałem, co kapelanie?
- Jeżeli będziesz miał życzenie, nie widzę problemów - kapelan wyciągnął dłoń do Marcina - Michał Mroźny. Kapelan. Kiedyś tu, wraz z oficerem Natalisem tu służyliśmy, nim nas oddelegowano do pilnowania stoczni.
- Sierżant Marcin Śniadecki z Jednostki Specjalnej “Nil”. Stacjonowaliśmy pod Krakowem, a gdy rozpętało się piekło, zostaliśmy wysłani na północ, gdzie mieli kierować się ocalali. Prawdopodobnie ostałem się tylko ja, przynajmniej o innych nie mam pojęcia. - powiedział, ściskają wyciągniętą dłoń.
- Stopnie - mruknął Natalis - Czułem że ta ciota Marek ucieknie - burknął, zapamiętale piłując swoją część dachu.
 
__________________
Maturzysto! Podczas gdy Ty czytasz podpis jakiegoś grafomana, matura zbliża się wielkimi krokami. Gratuluję priorytetów. :D
Lechun jest offline  
Stary 16-03-2012, 19:27   #92
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
Ulotna & Ziutek

Myślała nad plusami i minusami 2 kierunków. W końcu po zastanowieniu postanowiła sprawdzić, czy w leśniczówce nie pozostały jakieś zapasy. Jeśli coś znajdzie to może uda jej się tam przeczekać 2 dni i pójdzie do bazy wojskowej. Zebrała cały swój dobytek i ostrożnie zaczęła iść w stronę leśniczówki.
Marek właśnie odpalał samochód po raz drugi, nie wierzył we własne szczęście, że znalazł działający samochód tak szybko. Silnik poloneza był głośny, a w cichym lesie było to na pewno słyszalne.
Szła przez cichy las, gdy nagle usłyszała dziwny dźwięk. Miała wrażenie, że wie co to, ale nie mogła sobie nic przypomnieć. Starała się iść w miarę możliwości ciszej.
Gdy w końcu doszła do leśniczówki zaczęła powoli sprawdzać, czy nie ma gdzieś zombiaków. Choć pewnie już by je usłyszała. Ze zdziwieniem stwierdziła, że obok leśniczówki stoi auto. Zatrzymała się na skraju lasu i przyglądała się budynkowi.
Na pierwszy rzut oka, nikogo nie było widać. Nikogo, prócz pałętającego się obok samochodu mężczyzny.
Staje wyprostowana, w ręku trzymała pistolet
- Hej ty! - unosi odrobinę pistolet, żeby móc go natychmiastowo użyć.
Ten odwrócił się, był bez broni, nie licząc gazrurki wystającej z kieszeni bluzy - Łoł, ja żywy, nie zombie! - wydarł się podnosząc ręce do góry.
- Kim ty jesteś - zapytała cały czas trzymając go na muszce. Rozbawił ją trochę okrzyk mężczyzny, ale nie dała po sobie tego poznać
- Na pewno nie jednym z tych szajbusów co zżerają ludzi - powiedział - Na razie jestem w szoku i nie wiem co się ze mną dzieje - rzeczywiście na twarzy był przerażony, leciuteńko przesuwał się do otwartych samochodowych drzwi od kierowcy i zaglądał tam co chwilę.
- Stój i się nie ruszaj - rozkazała, a następnie podeszła do niego - odsuń się od drzwi - powiedziała. Nie podobało jej się tłumaczenie mężczyzny.
- Po czym ty miałbyś być w szoku?
- Rzadko się zdarza kiedy kobiety machają mi rozpylaczami przed nosem i karzą się nie ruszać - zastosował się do jej woli i stał w miejscu, nadal zerkał do samochodu już mniej kryjąc się.
- Ten rozpylacz mierzy w ciebie, zapamiętaj to sobie - odparła - Co jest w aucie?
- Bomba...
- Albo i trzy. Nie wierzę Ci.
Wzruszył ramionami - Nie to nie - dziwił się, że nawet w takiej sytuacji zachował poczucie humoru.
Zajrzała do auta, ale cały czas uważała na mężczyznę.
- Możesz mi podać choć jeden sensowny powód dla którego miałabym Cię nie zabić? Mam auto, pewne jakieś zapasy w leśniczówce.
- Dobrze, na przykład to, że jak trzaśnie Ci coś pod maską to będziesz mogła co najwyżej ciągnąć tego poldka wraz z pewnymi zapasami z leśniczówki - uśmiechnął się - A ja będę Cię mógł ochronić przed tym.
- Wiem, że niedaleko stąd jest baza wojskowa, zawsze mogę dojść tam na piechotę, a wojsko z pewnością mi pomoże.
Wybuchł śmiechem - Wojsko?! Tamte wsioki? Dobre sobie. Po pierwsze, żadnych wojskowych tam nie ma, co najwyżej jacyś pojedynczy szeregowcy. I nikt Ci nie pomoże bo oni sami sobie nie mogą pomóc.
- Skąd wiesz? Poza tym wojsko ..to wojsko. Kobiecie nie odmówią.
Klepnął się w czoło - Tam jest tylko cień wojska... Rządzi nimi jakiś kretyn, który wydziela im jedzenie, będziesz się musiała z nim przespać najpierw.
- A proponujesz coś lepszego? - opuściła broń - bo co jak co, ale z nikim spać nie zamierzam - powiedziała zdecydowanie, a ton jej głosu i wyraz oczu sugerował, że uraziła ja ta sugestia. - Czy ja wyglądam jak jakaś, za przeproszeniem, dziwka?
Spojrzał tylko na samochód - Nie mam co proponować - powiedział spokojnie - I nic takiego nie powiedziałem, żeś dziwka. Tylko żeby Ci to szlachetne wojsko pomogło najpierw musisz jakoś przekupić szefa, a on sobie pewnie zażyczy takiej usługi - widząc opuszczoną broń rozluźnił się - Ja wsiadam do samochodu i jadę, ty jak chcesz - po czym skierował się do poloneza
By rozładować emocje strzeliła w okna leśniczówki.
- Poczekaj, sprawdzę tylko, czy nie ma jakichś zapasów. Potem grzecznie i kulturalnie zawieziesz mnie do najbliższej NORMALNEJ bazy wojskowej. Czy to jasne? - odprowadziła mężczyznę wzrokiem i stanęła na drodze do siedzenia kierowcy czekając na odpowiedź. Z bronią w ręku.
Uśmiechnął się - Jak słońce, pani Szefowo.
- Jasne. Odwróć się. - warknęła - I pod to drzewo - wskazała na wyglądające solidnie drzewo za autem. Wyjęła linę, odcięła odpowiedni kawałek i bardzo porządnie związała mężczyznę.
- Poczekaj tu na mnie - uśmiechnęła się promiennie i poszła przeszukać leśniczówkę.
- Nigdzie się nie wybieram... - mruknął
Leśniczówka okazała się ogołocona do cna, ale... Zaręba znalazła karabin maszynowy AK i kanister benzyny, które to stały pod ścianą garażu.
Basia wzięła AK i kanister, i wyszła z leśniczówki.
- Patrz co znalazłam - zawołała do mężczyzny- teraz chyba możemy jechać - uśmiechnęła się. Podeszła do drzewa i kucnęła poza zasięgiem jego nóg i rąk.
- Słuchaj, naprawdę nie mam ochoty pilnować cie dniem i nocą. Jestem Basia Zaręba. Chciałabym przeżyć, więc proponuję współpracę. Tylko nie kłam, potrafię poznać się tym. Szybka decyzja.
- Jestem zaskoczony Twoją litością dla mnie - mruknął - Rób se co chcesz.
- Też mi miło, panie bezimienny. - Wstała, wzięła znalezione rzeczy i schowała do bagażnika. Następnie wzięła broń z auta i przełożyła na tylne siedzenie. Jeszcze raz podeszła do drzewa
- Już, czy dalej obrażony? mogę jechać z tobą lub bez Ciebie.
- Pan Maruś, nie żaden bezimienny. Podałbym rękę ale sama panienka widzi... Moim obowiązkiem jest jechać za panienką na koniec świata więc to zrobię.
- Daruj sobie ten ironiczny ton - uśmiechnęła się i podeszła do węzła przy drzewie. - Tylko nie szalej - powiedziała ze śmiechem i odwiązała węzeł.
- Dziękuję panienko, teraz rychło wsiadajmy do Markomobila
Zaśmiała się. - Wybacz za ten sznur i tak dalej... ale różni ludzie kręcą się teraz tu i tam - wsiadła do auta po stronie pasażera i czekała na Marka
- Jakbym chciał Ci coś zrobić to nie dałbym Ci się związać, pistoletu byś nie miała, a ja sam stałbym za tobą z kałachem w ręku, a jego lufę czułabyś na plecach - widać, że był wkurzony całą sytuacją. Wsiadł do samochodu - Wzięłaś wszystko?
- Tak, wszystko co znalazłam i moją torbę. - podciągnęła nogi do góry i oparła na siedzeniu - jeszcze raz przepraszam - uśmiechnęła się - gdzie jedziemy?
- Nic się nie stało - powiedział już cieplej - Mój plecak jest? - pomacał ręką za swoim siedzeniem. Wyczuł materiał i cofnął rękę - Gdzie jedziemy? - otworzył schowek przy siedzeniu Basi i wyjął komunistyczną mapę polski - Zawsze coś - i zaczął przekładać zażółcone, tudzież pogięte strony - Hel?
- Z tego co pamiętam to atak zaczął się od północy, od morza. Nie sensowniej byłoby pojechać gdzieś na południe? - zapytała przyglądając się mapie
- Nie lubię gór, ale w Bałtyku też się nie pochlapię zbytnio - podrapał się po głowie.
- Zawsze chciałam zobaczyć Poznań - pokręciła głową - może to radio działa? Może ktoś coś nadaje - zapytała z nadzieją w głosie. Wyjęła z plecaka jakąś cudem zachomikowaną gumkę do włosów i związała je w kucyka.
Nacisnął przycisk włączający i zaczął kręcić gałką. Przekręcił ją do oporu w lewo, cisza. W prawo, cisza. Ale w jednym miejscu, w szalejących trzaskach i szumach, dało się rozpoznać jakieś słowa. Niestety, słuchanie tego było drogą przez męki.
- Auć - jęknęła, gdy rozległy się trzaski i szybko wyłączyła radio. - Zrozumiałeś coś?
- Ni chu.... Znaczy się nie - powiedział mając ciągle zmarszczoną twarz po tych niemiłych odgłosach. Z nudów włączył przycisk play, kasetka w radiu była bo od razu usłyszeli refren piosenki “Jesteś szalona” . Z głupią miną spojrzał na Basię, wyszczerzył się i zgłośnił bardziej, że muzykę na pewno było słychać na zewnątrz.
Spojrzała na mężczyznę... Z politowaniem? Z radością? - Czy ty coś sugerujesz? - zapytała poważnym tonem, ale dla złagodzenia sytuacji dała mu delikatnego kuksańca pod żebro. Zapięła pasy.
Tymczasem, zabłąkany i zwabiony wystrzałem oraz muzyką żywy trup, niepostrzeżenie doczłapał się do samochodu. Był bez koszulki. Na gołym, sinym torsie miał liczne rany postrzałowe, które jak widać nic mu nie zrobiły. Piżama w niebiesko-białe pasy, dawniej musiała być całkiem ładna, teraz była brudna i zeszmacona.
Trup bez niczego, doszedł do drzwi kierowcy, w które uderzył otwartą ręką, zostawiając na niej krew, ziemię i inny syf.
Marek w najlepsze bujał się na lewo i prawo kręcąc kierownicą - Po części, Basiu... Ciekawe czy jest “Baśka miała fajny biust” - i ryknął śmiechem. Wydał głośne “ujjj” kiedy dostał w żebro i po chwili aż uderzył głową w dach samochodu kiedy spojrzał w lewo widział trupa. Zaczął się mocować z kluczykami, nie mógł ich złapać i przekręcić, ręce mu się trzęsły.
Spojrzała na niego z ukosa - Zbok - uśmiechnęła się i zaraz jęknęła na widok zombiaka. Pomogła włożyć Markowi kluczyki. - Może lepiej jedź do tej bazy. Tam pomyślimy co dalej - zasugerowała
Przekręcił kluczyki i silnik zaczął piłować. Po trzecim razie odpalił i nacisnął gaz do dechy. Wyskoczyli zza leśniczówki i wyjechali w pierwszą lepszą dróżkę leśną - Oni mnie odstrzelą - powiedział - Walnąłem im benzynę...
- Po co to robiłeś? Z resztą nie ważne.. wróć, przeproś, ja ich przekonam. Razem będzie bezpieczniej - delikatnie nalegała.
- Nie... Jedziemy na Poznań! - powiedział głosem odkrywcy
- To odwieź mnie przynajmniej w pobliże bazy.. żebym dojść mogła... - dalej prosiła. Nie podobał jej się widok tego, jak przerażony próbował włożyć kluczyki do stacyjki. A skoro kogoś tam okradł, to jak nie chce niech nie wraca.
- Zostawisz mnie samego? Po tym wszystkim co przeszliśmy razem?
- Ile? 30 minutach? Tak, zostawię. i proszę żebyś mnie tam podwiózł. - odpowiedziała spokojnie
Westchnął i już się nie odezwał, wyłączył radio i skupił się na jeździe.
- To jak? Marek?
- No przecież tam jadę.
- Dzięki - uśmiechnęła się
Polonez zatrzymał się na okolicznym trakcie, tuż za pasem lasu, był kolejny trakt, prowadzący na górkę, na której rozpościerała się baza.
- Prawdopodobnie gdzieś tam jest ta baza - pokazał palcem na górkę i oparł się na kierownicy.
- Jak to prawdopodobnie..?
- Na pewno - mruknął
Basia była trochę zmieszana, bardzo powoli się zbierała do wyjścia - To tego.. dziękuję ci bardzo... mam nadzieję, że się jeszcze kiedyś spotkamy - spojrzała mu w oczy i szybko spuściła wzrok. Była naprawdę zmieszana. - Biorę rzeczy i możesz jechać.. chyba, że pójdziesz tam ze mną. Pewnie nie … W każdym razie pa - W końcu wzięła swoje rzeczy i podeszła do szyby kierowcy. Stanęła przed nią i jeszcze raz się uśmiechnęła.
Zasalutował tylko, nawet nie spojrzał na dziewczynę.
Zasmucił ją brak reakcji ze strony Marka. W sumie go nawet polubiła. Ale skoro tu jest większa liczba osób... Kazała sobie przestać o tym myśleć i mając typa tak samo gdzieś jak on najwyraźniej ma ją poszła za górkę do bazy.
Nie odjechał jednak tylko patrzył się na odchodzącą Basię i potem w horyzont kiedy już zniknęła mu z oczu. Po chwili samochód ruszył w tą samą stronę w którą poszła dziewczyna, do bazy. Właśnie jedzie na śmierć, ale trudno.
Odwróciła się na dźwięk nadjeżdżającego samochodu, a zaskoczenie miała wypisane na twarzy. Zaraz jednak pojawiła się na niej radość. Czekała na Marka prawie na szczycie góry.
Ten zatrzymał się przy niej stroną kierowcy, otworzył szybę i wystawił łokieć opierając się o drzwi - Wsiadaj bo nie wypada iść na piechotę dziewczynie.
Uśmiechnęła się i wskoczyła do auta.
On również się uśmiechnął, po raz pierwszy od spotkania z Basią. Ruszył w stronę bazy.
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."
Ziutek jest offline  
Stary 17-03-2012, 17:17   #93
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Przerabiania samochodu, było na tyle uciążliwe, że pochłaniało ogrom czasu. Choć wszyscy pomagali, tak jak mogli. Dopóki w bazie nie podniósł się rwetes, z powodu pojawienie się w bazie Poloneza, wraz z dwoma gościami. Jednego widzieli już w bazie, ale drugi, kobieta był dość tajemniczy. Ale, tak jak wcześniej przybycie Jeep’a, tak teraz skończyło się szemraniu i co głośniejszych rozmowach.
Jedynie jedna osoba, cichy, zamknięty w sobie człowiek, który wcześniej udzielał informacji Jackowi o tej bazie, wyskoczył z namiotu jak opażony. Kierowca Poloneza, który akurat wysiadał ze swojej maszyny, został z ni stąd, ni zowąd pchnięty na ziemię.
- To mój samochód! – wrzeszczał chłopak obłąkańczo – Kto Ci kazał go zabrać?! Kto Ci pozwolił go tu przyprowadzić! – gorączkował się.
W całej bazie podniósł się nie mały rwetes. Co innego bieganie obcego z kanistrem, a co innego jak jeden ze swoich mówi, że został okradziony. Do tego, nieopodal zbiegowiska stał pewien, tajemniczy osobnik w markowym dresie, wygodnych butach taktycznych i bluzie pumy z suwakiem i kapturem. Przyglądał się temu wszystkiemu z pobłażliwym uśmiechem.
- Arek! Miałeś samochód? – zaczęły padać pytania, do emocjonującego się chłopaka, wypowiadane w tonie wyrzutu – Jak mogłeś to ukrywać!
Na plac pomiędzy barakami, chyba wylegli wszyscy możliwi mieszkańcy tej namiastki bazy. Żołnierze, jak i cywile. Wyrzuty i wypominanie Arkowi faktu, że ukrywał samochód, nie pomagał mu. Do oczu napłynęły mu łzy, na twarzy pojawił się grymas szału. Wyciągnął zza paska Glocka, mały, kompaktowy pistolet. Wymierzył w tłum, w niego wymierzyli żołnierze. Mimo całej sytuacji, teraz zaczęto mu wypominać fakt posiadania broni. Szybko jednak mężczyzna przestał celować w tłum, przykładając sobie pistolet do głowy. Leżący na ziemi Marek oraz stojąca niedaleko niego Barbara, mogli tylko obserwować, to wszystko działo się tak szybko.
Chłopak, wychrypiał coś na wzór „wybacz mi tato”, po czym nacisnął na cyngiel. Tłum, rzucający w Arka coraz to nowszymi wiązankami, ewidentnie mając o coś dla niego żal, nagle umilkł. Spojrzeli po sobie, potem na truchło z dziurą w głowie, z którego wypływała krew.
I co zrobili?
Jedyną rzecz, jaką mogli zrobić. Jakiś żołnierz zabrał ze stygnącej dłoni chłopaka pistolet, chwaląc się nim przed kompanami. Cywile wzruszyli ramionami, popatrzyli po sobie i się rozeszli. Mężczyzna, w bluzie i dresach, podszedł do Marka, pomagając mu wstać. Złoty plomba, ROLEX na ręce, złoty łańcuszek z pokaźnym krzyżykiem, również złotym.
- Witold Rostowski - skłonił się lekko - Ile za ten samochód? – wbił spojrzenie w Marka.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.

Ostatnio edytowane przez SWAT : 17-03-2012 o 17:22.
SWAT jest offline  
Stary 24-03-2012, 20:04   #94
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Marek - odpowiedział i obtrzepał swoje ubranie - Jeszcze nie ustaliłem ceny. A co możesz zaoferować, jeśli mogę spytać?
- Biżuterię, markowe ubrania, ale nie wyglądasz na takiego, co by tego potrzebował - obrzucił go zwrokiem - Jedzenie, broń, amunicja. Kobietę widzę masz - spojrzał na Barbarę z szelmowskim uśmieszkiem - To jak? - wrócił do Marka - Biznes?
- Albo jedzenie, albo paliwo jeśli masz - uśmiechnął się lekko - Baśka, poszukasz Jacka tu w bazie? Taki wysoki koleś w metalowej husarskiej zbroi - powiedział do dziewczyny.
- Ile byś sobie za niego zażyczył? - mruknął, oglądając samochód - W strasznie złym stanie.
- Trudno, żeby po nie wiem jakim okresie stania był nowiutki. Ważne, że jeździ.
- Równie ważne jest, żeby się nie zatrzymał na środku drogi.
- Jestem mechanikiem, sam go sprawdzałem. Zaraz ustalę cenę.
- Może mogę się do czegoś przydać? Znam się nieco na samochodach. - zaoferował swoją pomoc Michał, który przypadkiem usłyszał rozmowę.
- Czy to aby na pewno dobry pomysł sprzedawać dobry samochód...? - żołnierz również się wtrącił.

Jacka przyciągnął dopiero strzał. Starczy... dość... Ile razy można trzymać się swoich ideałów gdy wokół tyle świadczy o tym ile są one warte? Trzeba jeszcze raz przemyśleć kwestię zostania tu... W końcu obiecał braciom, że ruszy na południe, za nimi...
- Morris? - zapytał sam siebie, ale zaraz przybrał neutralny wyraz twarzy. Nie wiedział czy cieszyć się czy być wciąz złym. Zdecydował się nie decydować i wrócił pracować nad samochodem.
- Cześc Jacuś. Załatwiłem samochód, pytam Cię jako szefa co chcesz z nim zrobić? Sprzedawać czy nie, jak tak to za co? - mówił praktycznie do pleców Jacka
Huzar na chwilę przerwał mozolne piłowanie zastanawiając się, po kilku sekundach wrócił do roboty
- Nie jestem szefem. Ale sugeruję na razie nie sprzedawać. Musimy omówić czy chcemy tu zostać. Jeśli nie, a zdecydujemy się jeszcze kogoś wziąć to może się przydać. Jeśli zostaniemy to ten kabriolet zupełnie nam wystarczy. - poklepał po dachu który był już w połowie drogi do odpiłowania
- Pan wybaczy, panie Witold, ale sam pan słyszał. Nie sprzedajemy - klepnął lekko w maskę samochodu
- Przynajmniej na razie. Nie ma co palić za sobą mostów, ale rozumie pan, sprzedaż samochodu to poważna sprawa i takie tam...
- Rozumiem, rozumiem. Proszę mnie szukać w tamtym namiocie - wskazał ten najbardziej zadbany.

__________________________________________________ _________________________



Basia wysiadła z auta i rozejrzała się po bazie. Faktycznie nie wyglądała ona najlepiej. Z przerażeniem przyglądała się, jak Arek odbiera sobie życie. Postanowiła pójść rozejrzeć się trochę. Usłyszawszy proźbę Marka wzruszyła ramionami i kiwnęła głową. Potem go poszuka, w końcu facet w zbroi będzie się wyróżniał z tłumu. Na razie zaczęła przepychać się przez tłum w stronę namiotów.
Ludzie przyglądali się badawczo nieznajomej, ale mimo wszystko nic nie mówili, nie interesowali się nią zbytnio. Mieli swoje problemy i nimi woleli się zajmować. Nikt nie chciał być zastrzelony przez zbytnią natarczywość.
Same namioty... Na cóż, były ubogie. Oprócz pojedyńczych łóżek polowych, na prowizorycznych stolikach stały różne rzeczy, od kart po kubki, a na małych, zniszczonych szafeczkach rzeczy osobiste mieszkańców.
Nie chciała grzebać ludziom w rzeczach. Gdy już obeszła wszystko stwierdziła, że nie ma tu nic ciekawego. A skoro nic nie ma do roboty, to może poszukać tego gościa w zbroi. Zaczęła przyglądać się ludziom.
Gościa tak jakby nie było widać, ale za to ktoś znalazł Barbarę. Mały piesek, z białymi łapkami wskoczył na nią, podpierając się przednimi łapkami, spojrzał na nią z dołu i szczeknął, tak jakby zadowolony. Psiak miał na szyi obrażę, z podartych ręczników.
Zaskoczył ją mały piesek, który pojawił się znikąd. Wyglądał słodko. Przypomniał jej czasy, gdy była z własnymi zwierzakami. Basia wyciągnęła ku niemu rękę, by mógł ją obwąchać, a potem usiadła obok i zaczęła małego drapać.
- Masz obrożę, więc masz pana.. powiedz mi malutka, kto jest twoim właścicelem? - uśmiechnęła się do własnych myśli i drapała szczeniaka dalej
- Hau, hau! - odpowiedział piesek, mrużąc oczka pod pieszczącą go ręką Barbary.
Basia rozejrzała się ponownie
- Hm... nikogo nie widzę - wzięła psa delikatnie na ręce - chodź ze mną kochanie - szepnęła do uszka małej i drapiąc ją wróciła do Marka.
- Nie znalazłam tego twojego husarza, ale znalazłam ją - pokazała z uśmiechem szczeniaka, widać było, że jest szczęśliwa.
- To psina Jacusia - powiedział siadając na masce poloneza.
- Skąd wiesz? - zapytała i usiadła obok niego kładąc sobie suczkę na kolanach - I jakie plany dalej?
- Bo widziałem psiaka z nim. Jakie plany? Pytaj husarza, ja tu tylko naprawiam karoce.
Uśmiechnęła się
- Niemożliwe.. - położyła psiaka na ziemi - który to? - zapytała ze śmiechem i rozejrzała się w poszukiwaniu faceta w zbroi. Gdy go zauważyła podeszła do niego i uśmiechnęła się
- Witaj. To twój piesek? Śliczna jest. Jesteś Jacek, prawda? Basia jestem.
Wielkolud jęknął odrzucając piłę na ziemię i łapiąc się za dłoń
- Au... - stęknął, aczkolwiek nie słychać było w tym bólu. Zaklął po cichu na siebie, że się aż tak zawiesił, by byle dziewczę go tak rozkojarzyło. Przyłożył płytką ranę do ust i zassał, czyszcząc ją z ewentualnych zabrudzeń i dopiero wtedy się odwrócił, wciąż z raną w ustach. Zmarszczył brwi myśląc przez chwilę, po czym dojrzał swojego pieska
- Hej Dżuma. Kogo mi tutaj przyprowadziłaś? - Przyklęknął i podrapał ją w główkę, po czym wstał - Tak, to ja. Jacek Czarnecki, dla przyjaciół Huzar. Nie trudno się domyślić czemu.
- Faktycznie nie trudno. Słyszałam, że to ty tu dowodzisz - przy wymawianiu ostatniego słowa nakreśliła w powietrzu palacmi cudzysłów i puściła oko do mężczyzny - i chciałam się dowiedzieć, co się dzieje i jakie są plany.
- Ten cudzysłów jest całkowicie na miejscu. Nie dowodzę, a jedynie jestem najaktywniejszy i inicjuję większość naszych działań. Nic ponadto. O plany pytasz? Jeśli o mnie chodzi to sam muszę sie zastanowić. Chciałem tu zostać, ale po tym samobójstwie nie jestem pewny czy odpowiada mi atmosfera panująca wśród ludzi. Czemu pytasz?
- Bo jeśli to nie byłby problem chciałabym podróżować z wami. A jeśli chodzi o dalszą drogę, to znaleźliśmy w tym poldku mapę... ja osobiście proponowałabym ruszyć się na południe. Atak przyszedł z północy, więc może ostały się tam jeszcze jakieś miasta? - w zamyśleniu zaczęła drapać Dżumę - co o tym myślisz?
- Ja bym chętnie poszedł, bo moi bracia tam uciekali. Ale to chybiony pomysł. Zaraza przeszła jak pożar. Wybuchła na północy, wyrżnęła wszystkich i poszła dalej. Teraz już zdążyła się rozbić daleko na południu i rozproszyć, ale wciąż sądzę, że bezpieczniej jest na północy. Oczywiście to jedynie teoria. - wzruszył ramionami mocno ściskając brzegi rany by przestała krwawić.
Widocznie posmutniała, gdy mówił o rodzinie.
- Może faktycznie masz rację? W sumie nie wiem. Mimo wszystko uważam, że trzeba się trzymać w jakiejś grupie, by przeżyć. Tak przy okazji zastanawiałeś się już, co z Dżumą zrobić?
- Jak to “co zrobić”? Nie zamierzan jej zjeść, ani przerobić na ubranie. Od niedawna to moja towarzyszka i zamierzam o nią dbać, jak się da.
- O rany.. ja nie mówiłam o tym. W poprzednim życiu... To znaczy przed zarazą tresowałam zwięrzęta. Do pokazów. Co prawda w zoo, więc trochę dziksze i większe, ale w\myślę, że możnaby ją czegoś pożytecznego nauczyć. Wygląda na inteligentną - uśmiechnęła się
Jacek się zamyślił na chwilę, po czym chwycił Dżumę pod łapami i podniósł, jakby chciał z nią porozmawiać w cztery oczy
- Widzisz? Ledwo cię zobaczono już cię chwalą, a ja od sześciu lat nie mogę się dorobić uznania. - powiedział z zabawnym wyrzutem, jakby mówił tylko do niej - No! Kto pozwolił ci lizać?- uśmiechnął się lekko smutno, po czym postawił ją na ziemi i wytarł nos, opierając się o samochód - Skoro się na tym znasz i chcesz z nami podróżować to byłbym wdzięczny. Zauważyłem, że jest bardzo wrażliwa na nieumarłych. Może czuje ich zapach, lub słyszy zawdzenia, ale raz nas już ostrzegła nim byliśmy w stanie się zorientować, że nadchodzą.
Spodobało jej się zachowanie mężczynzy.. wyglądał uroczo, gdy “rozmawiał” z suczką.
Wyglądał prawie jak tata...
- Skoro już tak na nich reaguje, to całkiem prawdopodobne, że uda się to dobrze wykorzystać. Postaram się wymyślić jakiś sposób na tresurę. W każdym razie dzięki - z radości uściskała mężczyznę. Huzar poczuł jak falą przeszła mu po ciele gęsia skórka. Było to niezwykle... przyjemne. Zupełnie nie spodziewał się tak tego odebrać, ale pamiętał taką reakcję. Po prostu człowiek jest istotą która psychologicznie potrzebuje dotyku i czułości, a w zasadzie to było temu najbliższe od bardzo długiego czasu. Gdy się już rozwinie i dorośnie tą potrzebę można zagłuszyć, udawać, że jej nie ma. Przystosować się, ale własnie w takich sytuacjach zdaje się sobie sprawę, że to tylko robienie dobrej miny do złej gry. Przypomniał sobie, że te sześć - siedem lat temu, gdy był z Agnieszką najbardziej cenił sobie to jak, po seksie, leżeli wtuleni w siebie. Przez chwilę zirytował się na siebie, że o niej pomyślał, ale po chwili złagodniał, przypominając sobie, że usilne nie-myślenie o kimś świadczy o jakieś relacji, a Agnieszka była przeszłością jeszcze zanim się zaczęło. Nie dał po sobie poznać natłoku myśli związanych z tym prostym gestem przytulenia, co było zbyteczne, bo Basia wcale na niego nie spojrzała tylko schyliła się do Dżumy.
- Słyszysz kochana? Jeszcze nie raz nas obronisz! - zmierzwiła sierść Dżumy, przelotnie uśmiechnęła się do Jacka i poszła do bagażnika coś zjeść. Po chwili wróciła z kawałkiem jakiegoś mięsa w ręce, usiadła pomiędzy Markiem i Jackiem, zawołała Dżumę i dopiero gdy suczka podeszła dała jej jedzenie.
- No... widzę, że już czujemy się częścią paczki, co? - zapytał Jacek z teatralną pretensją, zakładając po sobie ręce
- A to źle? - zapytała z źle ukrywanym rozbawieniem, po czym dodała już wyraźnie rozbawiona - zazdrosny?
- No cóż... podrywasz mi moją dziewczynkę, więc chyba mam prawo, nie? - zapytał nosowym głosem, z mimiką przynoszącą na myśl stare filmy z Carreyem
Teraz już się roześmiała głośno przypominając sobie stare filmy.
- Ale ona nie wygląda na specjalnie smutną - wskazała na zajadającą się Dżumę i usiadła na masce poloneza.
- Jacuś, walcz o panienkę. Jesteś huzarem, nie? Kopia na sztorc, skrzydła się telepią na plecach, dawaj, dawaj. Za Polskę!
- Ja ci jeszcze dam “za Polskę” zdrajco - zażartował z tego, koniec, nie potrafi być zły na przyjaciół. - A w ogóle to co tutaj wszyscy tacy przybici? Albo inaczej. Czemu ty nie jesteś taka przybita jak wszyscy wokół? Gdybym został tutaj dłużej to gdybym nie działał to bym się tym zaraził. Ach... nie ważne, głupie pytani. Tak czy siak, nieźle się trzymasz jak na kogoś żyjącego w tak parszywym otoczniu, które chyba już zapomniało jak się uśmiechać.
- Wiesz co? Ja chyba zawsze taka byłam i taka będę - odgarnęła włosy za uszy - nie potrafię myśleć negatywnie.. jestem niepoprawną optymistką - rozłożyła ręce na boki. - A teraz, dzięki twojej psinie to jestem przeszczęśliwa i na pewno szybko się to nie zmieni. - puściła oko do Jacka - Ale nie powiedziałabym, że wszyscy są tacy ponurzy - ty nie jesteś, Maruś - zmierzwiła włosy i prawie niezauważalnie przytuliła - też cały czas żartuje. - uśmiechnęła się.
Wybuchł śmiechem - Mam pomysł - skoczył do siedzenia kierowcy w polonezie i włączył radio. Wszyscy znowu usłyszeli piosenkę “Jesteś szalona” Marek zaczął śmiesznie kołysać biodrami - Bawimy się.
- Facet. Ty wiesz ile zajmuje zdjęcie tych blach - stwierdził Jacek uśmiechając się. Spojrzał na Basię, podobało mu się, że w tym fantasyteamie przestanie być jedyną osobą określającą się “niepoprawnym optymistą”. - Kogoś jeszcze będziemy musieli wziąć? Czy nie masz tu znajmowych których chciałabyś ze sobą zabrać?
Przy nutach piosenki przypomniał jej się cały poranek.
- Ja tu nikogo nie znam. Marka poznałam dziś rano, w co tu dużo mówić - oparła się o szybę - dziwnych okolicznościach...
- No coś Ty, pamiętam to jakby to było wczoraj - zaśmiał się ze swojego głupiego zartu i zaczął tańczyć coś w rodzaju egipskiego tańca i okrążał samochód.
Patrzyła za Markiem,a potem zwróciła wzrok na Jacka.
- Dziwne okoliczności... mamy tu inwazję żywych trupów, więc każde okoliczności są dziwne... Nie ważne, zrzędzę. Tobie też zdążył się dziś jakoś narazić?
- Mi? Nie.. Prędzej ja jemu. Nie pytaj lepiej.
- No dobra, nie pytam, ale brzmi groźnie... - zaśmiał się po cichu, basowo, bez otwierania ust. Ten śmiech nadawał się by go podłożyć pod postać jakiegoś czarnego charakteru, co właśnie złapał tego-dobrego i jest święcie przekonany, że uda mu się złamać odwieczne prawa filmu i bohater mu nie ucieknie
- I tak powinno zabrzmieć.. nie wierzysz? - zapytała słysząc jego śmiech. Wstała więc, wyjęła bat i strzeliła Jackowi przed nosem - może Marek ci kiedyś powie, dlaczego groźnie - pogroziła mu palcem, a potem złapała za rękaw tańczącego Marka.
Huzar odruchowo odchylił się w tył przed batem.
- Dobra, z uwagi na nieletnich w pobliżu - tu wskazał na Dżumę - pominę nieprzyzwoity komentarz który przeszedł mi przez myśli - znów ten “zły śmiech” - Mam na koncie conajmniej kilkadziesiąt trupów bez użycia broni palnej. Raz walczyłem przeciw sześciu na raz - razem z Natalisem, ale tego nie dopowiedział - wybijałem im zęby moimi okutymi butami, rozczłonkowywałem i rozbijałem czerepy używając jedynie mojego wiernego flamberga. Stanąłem na przeciw zdesprowanym, uzbrojonym żołnierzom, mając tylko mój miecz. Odpierałem falę nieumarłych gdy moi zbierali z łodzi ciężką broń. Nie wiem czy byłabyś w stanie mnie zaskoczyć - ton głosu aż ociekał rzuconym wyzwaniem
- Baśka miała fajny biust - zaśpiewał i pociągnął dziewczynę ze sobą do tańca.
 
Arvelus jest offline  
Stary 24-03-2012, 20:05   #95
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Marek pociągnął ją tak mocno, że nie dała rady utrzymać się na nogach i musiała przytrzymać się go, by nie upaść. Przez to wszystko nie słyszała połowy wywodu Jacka, ale z tonu głosu wywnioskowała, o czym mógł mówić. Po trzech okrążeniach wokół auta (a właściwie dzikim tańcu w którym Marek niósł ją praktycznie na rękach) ponownie usiadła na masce i chwilę milczała, starając się zebrać myśli. W końcu odpowiedziała:
- Nieźle, ale słyszałam lepsze historyjki - powiedziała patrząc mu się odważnie w oczy i czekając na jego ruch.
- Jeśli chcesz historyjki to zawsze mogę opowiedzieć o Pierwotnym Źle zwanym Cthulhu.
- Jacuuuśśśś... Cfluhuhu - sparodiował słowo plując przy tym mocno i układając usta w dzióbek - Nie przynudzaj. Już wolę harcerskie opowieści przy ognisku.
- Te... Zew Cthulhu to zajebiaszcza gra - skontrował
Z rozbawienie przyglądała się sprzeczce mężczyzn.
Klepnął się w czoło - To ja idę posiedzieć w polonezie, Basiu, rób notatki z wykładu, baj baj - i poszedł gdzie powiedział
- Haha - zaśmiał się Jacek teatralnie zacierając ręce, jak jakiś goblin - Wreszcie się go pozbyłem - stwierdził niezwykle z siebie zadowolony
- Czemu miałby Ci przeszkadzać? - zapytała ze zdziwieniem, a w głowie dodała: I w czym?.
- Bierzesz moje teksty zbyt poważnie dziewczyno - uśmiechnął się, jakby przepraszająco - Mój humor opiera się na scenkach, na teatrzyku. Teraz to było właśnie to.
- W takim razie nieźle grasz - przyznała uspokojona - a można wiedzieć, kim byłeś przed zarazą? - zapytała i zajrzała przez szybę do poloneza patrząc, co robi Marek.
- Dzięki. Kiedyś widziałem się jako aktora, ale nie wierzyłem by dało się z tego godnie wyrzyć. Pływałem na statkach off-shorowych. Byłem drugim ofem w Pumarze.
Marek udawał, że się ściga, kręcił kierownicą i wydawał dźwięki silnika, czasem gwałtownego hamowania, nie zabrakło też gestu kierowcy w postaci środkowego palca - A tak naprawdę jest synem Czyngis-Chana, znał Jana Chrzciciela i widział upadek Rzymu, jest naukowcem, który za pomocą magicznej mydelniczki przenośi się w czasie. - powiedział i wrócił do zabawy, nagle nacisnął klaskon i machał pięścią zza okna w kierunku Jacka - Złaź z drogi, wsioku!
Klakson ją tak zaskoczył, że poślizgnęła się na masce i spadła na ziemie. Przez chwilę zabrakło jej tchu, ale słysząc wrzaski Marka nie mogła się nie uśmiechnąć.
- No skoro już jesteśmy szczerzy to tak na prawdę jestem szalonym naukowcem i ta cała akcja to wynik eksplozji nuklearnej w jednym z moich labolatoriów. Uwolnił się wtedy pewien paskudny, napromieniowany wirus i przez to mamy ten syf - stwierdził tonem jakby wylał mleko. - A poza tym byłem w bractwie rycerskim w Malborku. Stąd mam pancerz i umiem władać mieczem.
- Dobrze wiedzieć - dobiegło ich gdzieś spod auta. Swoją drogą, ciekawe, że nie zauważyli, że spadła.
- Basiu, ty możesz stać, Jacuś ma zejść bo go rozjadę zaraz i będzie znowu na mnie.
- Wstawaj dziewczyno, bo ten pirat drogowy gotów nas obu rozpłaszczyć - ponaglił nieco, ściągając z dłoni stalową rękawicę i wyciągając ją do niej by wspomóc damę w potrzebie.
Chwyciła pomocną dłoń i prawie wskoczyła na maskę - tak mocno podciągnął ją do góry Jacek.
- Poobijałeś ją brutalu! - krzyknął do Jacka
- Wyciągnąłem ją spod twoich kół, niedzielny kierowco. Rozjechałbyś ją gdybym ja - rycerz w lśniącej zbroi - nie wyciągnął ku niej mej prawicy by wygarnąć spod objęć śmierci. O!
Marek aż zaprzestał zabawy i wpatrzył się w Jacka z rozchylonymi ustami. zamrugał parę razy - Nigdy nie lubiłem polskiego w szkole. Zawsze kazali mi coś recytować i zawsze to było dziwnie napisane. Tak jak Ty przed chwilą mówiłeś. Gdzieś Ty do szkoły chodził?
- Sportowa podstawówka i gimnazjum, cztery lata plastyka i Akademia Morska - wzruszył ramionami - szkoła nie ma nic do tego. Sam pisywałem wiersze, a czasem wciąż układam w głowie, ale nigdzie ich nie spisuję, więc szybko zapominam.
- Plastyka? - zapytała zaciekawiona
- No... jestem ‘Pędzlem’ jak to kiedyś okreslił mnie wykładowca ETO na akademii - uśmiechnął się do wspomnień, to określenie spodobało mu się tak bardzo, że zapamiętał je przez te lata. Nieźle. - Czteroletnie liceum plastyczne w Gdyni Orłowie. Kierunek fotografia, na dyplom zrobiłem koledze zdjęcia i w photoshopie zrobiłem z niego zombie. Dostałem 4+. Teraz nie wydaje się to takie fajne jak wtedy...
Widać było, że jej zaimponował. Tak troszkę.
-Ładny życiorys,co by tu nie mówić... - powiedziała z głupia frant, ale tylko to jej przychodziło do głowy
- Łe tam... plastyk był dla mnie bardziej jak wakacje. Niemal nic się tam nie nauczyłem, poza plastuszeniem. Nie zdałem pierwszego roku akademii przez to. Miałem zbyt duże zaległości z matmy. Zamusztrowałem się na statek i wróciłem po pół roku do prywatnej szkoły morskiej. Dokładnie to samo, te same papiery dostałem tylko bez inżyniera, ale nie było tej cholernej matematyki
- Ja zawsze lubiłam matmę - przyznała - ale jestem po zoologi.
- A ja po technikum samochodowym. Skończonym! - zaznaczył wyraźnie ostatnie słowo - Lubię rozbebeszać bryczki. To takie... Przyjemne...
- Trzeba przyznać, że twoje umiejętności są chyba obecnie najpotrzebniejsze - zauważyła z uśmiechem.
- Chyba tak, bo ja widzę, że tu same konowały samochodowe się kręcą... Dach odpiłować Grand Cherokee’mu... Przecież to pogwałcenie niepisanego kodeksu mechanika samochodowego.
Zaśmiała się perliście i spojrzała na Marka.
- Pierwsza zasada brzmi: NIGDY nie rozcinaj dachu Jeepom. NIGDY!
- Nie denerwuj się, zapamiętamy.
- No... obiecujemy... - stwierdził Jacek i zaczął piłować dalej, po chwili się obejrzał - no co? Skoro już zaczęliśmy to się nie liczy - wyszczerzył wszystkie ząbki
- Przynajmniej nie rób tego na jego oczach, bo się jeszcze przekręci nam tu - zażartowała.
Walnął czołem w klaskon, który wydał krótki odgłos - Jejuuuuniuu, co za blaszak jeden... NIE MASZ POSZANOWANIA DLA METALU A SAM W NIM LATASZ TY NIETOLERANCYJNY DUPKU!
- O nie, ty znowu chcesz mnie zrzucić? Koniec tego dobrego! - wydała okrzyk wojenny i rzuciła się do drzwie auta. Otworzyła je i starając się wyciągnąć Marka z auta łaskotała go.
- Hahahaha... Zostaw... Haha... Wolność.. Hahaha... dla metalu... Hahaha - wywlokła go z samochodu, choć ręce nadal miał na kierownicy.
Jednym silnym szarpnięciem oderwała jego ręce na kierownicy i usiadła na nim okrakiem
- A teraz w ciszy i spokojnie poleż tu kierowco - puściła do niego oko i powoli się podniosła.
- Jasne, pani Szefowo - powiedział i czekał aż wstanie z niego.
Wstała i poszła pomóc Jackowi.
Huzar uśmiechnął się do Basi
- Cóż... witaj w ekipie. Cieszę się, że dołączasz do nas - stwierdził już bez rozbawienia w głosie, ale z pewnym ciepłem.
- Dzięki, że mnei przyjęliście z otawrtymi ramionami - rzuciła okiem na Marka, który dalej leżał na ziemi, po czym spojrzała na Jacka i uśmiechnęła się - Dobrze czuć się znów bezpiecznie.
- A to dzięki mnie - zaczął wstawać - Wiesz, nawet Jacek nie przyzna tego, ale dopiero przy mnie poczuł się bezpieczny.
- Serio? - nawet nie spojrzała w stronę Marka
- Taktak... oczywiście masz rację - przytaknął tonem rodzica przyznającego rację dziecku twierdzącemu, że pod łóżkiem żyje Boogieman.
- Jacuś, zostaw już ten biedny samochodzik
- Dachu i siedzeń musimy się pozbyć. Widziałeś ile żarcia jest w Biedronce. Chcę to wszytsko zabrać. Przecież już skończyliśmy trzy czwarte roboty. Teraz trzeba się go pozbyć.
- Dobrze, ale do MOJEGO poloneza się nie dotkniesz. Spróbuj tylko to będziesz musiał złożyć sobie tą zbroję od nowa - pogroził mu palcem
- Tak? A kto wtedy będzie bronił drużynę przed maszerującymi nieboszczykami, hę?
-... Ja dla przykładu - zaprezentował się niczym model na wybiegu
- Tak? To... łapaj miecza - jednym ruchem wyciągnął nie-obnażone ostrze z samochodu i podrzucił je, sporym lobem, do Morrisa.
Uchylił się przed lecącym niebezpiecznym przedmiotem, który gruchnął na ziemię - Zabić mnie chciałeś?!
- Facet. Miałes dobrą sekundę na reakcję. Ja bym go złapał choćby lewą ręką. Od razu rękojeść, w kolejnej bym zerwał pochwę i bym był juz gotów bronić nas przed trupami... wybacz, ale na rycerzenie, najwyraźniej, ja mam tu monopol. Za to nie umiem prowadzić, więc nie masz powodów czuć się niepotrzebny - i po raz trzeci śmiech czarnego charakteru
Przez cały wykład na temat łapania miecza miał oczy w górze, białka były dobrze widoczne. Odczekał chwilę po skończeniu wywodu i zapytał znudzony - Skończyłeś? Fajnie. Nowocześni ludzie leją się tym - wyciągnął gazrurkę z kieszeni bluzy - Albo tym - pokazał palcem na wnętrze samochodu, gdzie wystawała lufa AK - Ty pierwotniaku....
- Pierwszym nie rozbijesz czaszki jednym uderzeniem. Drugie zawoła kolegów. Wybacz, ale na razie wygrywam. Ale skończmy, bo jestem zmęczony i zaczynam przynudzać, a do tego mądrzyć się.
Klęknął na ziemi i rozłożył ręce - Dzięki Ci miłosierny Boże, już koniec.
- Znamy się sześć lat, więc wiesz jak reaguję na zmęczenie. Poczucie humoru spada do poziomu dziesięciolatka i przestaje się pilnować by nie tłumaczyć wszystkiego wszystkim jak dzieciom. Prosiłem cie już abyś dawał mi w łeb w takich sytuacjach, nie?
- Wybacz, ale przez te parę godzin nieobecności zapomniałem o Tobie i Twoich zaletach - zaczął uderzać rurką o wnętrze dłoni - Serio mogę dać Ci w łeb? - jego oczy nabyły dziwnego blasku.
- Tylko wiesz... mówiłem wtedy o trzepnięciu dłonią... Czaszki może nie rozbijesz gazrurką, ale i tak by zabolało, od kiedy nie mam hełmu...
- Jaka szkoda, nadopiekuńczy tatusiu... Wiesz co? A piłuj sobie ten dach, tylko już nie wykładaj mi więcej. Szkołę chcę mieć za sobą.
- Teraz już się zorientowałem, że się mądrzę, ale jak znowu będę zmęczony moge przoczyć. Właśnie dla tego, że cię to tak irtuje upoważniłem się do trzepnięcia mnie w łeb gdy zacznę.
- Ciiiiichooooo!!! - wszedł mu w słowo - Piłuj ten cholerny dach, no! - powiedział błagalnie
Nie wtrącając sie do rozmowy poszła do auta i zaczęła szukać w swoich rzeczach jakiejś w miarę świeżej koszulki i spodni.
-Jest tu jakiś prysznic? umyłabym się, rzeczy wyprała..
- A to panienka wymyśla sobie błahostki. Gdzie tu panienka prysznic widzi? Toż to Zadupie pani Maryni jest.
- Chwila. Myślałeś żeś miejscowa...
- Nie... nie miejscowa - uśmiechnęła się
Jacek zmarszczył brwi i zamyślił się na chwilę
- Od jak dawna tu jesteś? Nie, głupie pytanie. Pytasz nas o prysznic, czyli jesteś krócej od nas.
- W tej okolicy? Od miesiaca może. Dużo wędrowałam. Pochodzę z okolic Warszawy.
- Miałem na mysli obóz.
- Od przyjazdu z Markiem - odeszła za jakieś krzaki i zaczęła się przebierać.
- No, przynajmniej coś dobrego wyszło z twojej eskapady, synu marnotrawny.
Po chwili wróciła do nich i odłożyła brudne rzeczy do plecaka.
- Dzielisz rzeczy na czyste i brudne... tożto... burżujstwo niesamowite, w tych czasach - zaśmiał się Jacek
- Staram sie zachować czystość - odpowiedziała Basia spokojnie nie zważając na przytyk.
- Nie krytykuję. Bardziej podziwiam. My byliśmy od lat na morzu. Rzeczy jedynie płukaliśmy w wodzie, a sami się kąpaliśmy dla ochłody od słońca. Jakoś plamy przestały być zauważalnym zmartwieniem gdy wypatrywaliśmy statków na których można by znaleźć coś do jedzenia.
- Może racja.. zależy od sytucaji -powiedziała jeszcze, po czym położyła się na tylnych siedzeniach w aucie i szepnęła: bonne nuit.
- Et d’autres...- po czym pogłaskał Dżumę. - No mała, do środka. Pilnuj jej by nam nie uciekła, gdy będziemy spać. Włożył psa do środka i zamknął drzwi. Nie chciał by psina się wałęsała po nocy.
 
Arvelus jest offline  
Stary 25-03-2012, 22:06   #96
 
Lechun's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skał
Barbara Zaręba i Marcin Śniadecki

Marcin nie czuł się za dobrze. To wszystko zaczynało go przerastać. Do epidemii zaczął się przyzwyczajać, ale śmierć towarzyszy zawsze przeżywał bardzo osobiście. Chociaż rzadko to okazywał. To samobójstwo nie było inne, nie było też jakoś szczególne. Wystarczyło, że było.
Żołnierz wyszedł ze swojego namiotu. Usiadł na ziemi, odbezpieczył karabin i przystawił sobie do podbródka. Jednak nie był w stanie pociągnąć za spust. Nie potrafił umrzeć, nie w ten sposób. Wstał i zdecydował się z kimś porozmawiać. Wybór padł na tą nową, której imienia nawet nie zapamiętał. Dlatego sam był zaskoczony, dlaczego pomyślał od razu o niej.
Polazł do auta, w którym nocowała.
- Śpisz?
Śnila o dawnym zyciu, gdy obudzilo ja szczekniecie Dżumy. Skąd ona sie tu wzięła? - pomyslała zaskoczona. Zaraz jednak usłyszała kroki zmierzajace w kierunku auta i ciche pytanie mężczyzny. Widziala Go dziś w obozie, ale teraz mial przy sobie broń. Otworzyła drzwi, jednak nie wysiadała z auta, by mieć pod reka broń.
- Nie, teraz juz nie śpię - powiedziała lekko sennym glosem mrużac powieki - stało sie coś? - zapytala głaszczac Dżumę
- Nie, nic się nie stało. Robiłem obchód i sprawdzam, czy wszystko ok. - skłamał, kucając tuż przy aucie. - Nowym bywa trudno się oswoić z tym miejscem.
Spojrzala na niego podejrzliwie.
- Nie mialam tego problemu, obóz jak obóz. - rzucila niby od niechcenia. Uważała na ruchy nieznajomego
- To dobrze. Uważaj na Rostockiego. Dziwny typ o zapędach do przewodzeniach. - powiedział. Nie miał nic do powiedzenia, dlatego rzucał tematami od tak. Nie chciał kończyć rozmowy od tak. Nieważne, czy właśnie obudził rozmówczynię, czy nie.
- Wybacz, ale mam odmienne zdanie na ten temat. W tej części obozu zombie nie ma, wiec lepiej kontynuuj obchód. Dobranoc - chciala sie jak najszybciej pozbyć faceta. Nie podobalo jej sie jego zachowanie. Zamknęła drzwi od auta od wewnątrz
- Mówię serio. Nie wiem, co on knuje, ale wolałbym bym daleko, gdy tylko zacznie wprowadzać swoje plany w życie. I wam też radzę. Macie auto, więc uciekajcie, póki jeszcze możecie.
Nie słuchała mężczyzny i poszla dalej spać.
Odwrócił się na pięcie i odszedł. Obchód faktycznie by się przydał.
 
__________________
Maturzysto! Podczas gdy Ty czytasz podpis jakiegoś grafomana, matura zbliża się wielkimi krokami. Gratuluję priorytetów. :D
Lechun jest offline  
Stary 27-03-2012, 00:15   #97
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Jacek Czarnecki, Marek Moryczewski i Barbara Zaręba

Drużyna, no cóż, poszła spać. Co mogła innego robić? Zabawiać tych szemrzących do siebie ludzi, wypatrujących przyjemności w doczesnych ucztach. Niektórzy mieli swoje zajęcia, na przykład obchód. Postać sobie samotnie w ciemną noc na wieży i popatrzeć, na korony drzew. Zasłyszeć się ciszę, niczym nie przerwaną. Zero pojazdów na pobliskiej szosie, zero zwierząt. Cisza. I tylko pomruki, rozmowy czy chrapanie z obozu. Tylko te dźwięki wypełniały powietrze. Kobieta spała smacznie, wtulona w psiaka Jacka, na tylnej kanapie auta. Jacek i Marek, na przednich fotelach, nie wiedząc nawet o nocnych odwiedzinach.

Marcin Śniadecki

Kiedy Marcin Śniadecki zakończył swój obchód, chcąc ponieść tyłki innych, zmienić się, dodatkowo odkrył że prycz i szafka Młyńskiego, tego dzieciaka, którego znokautował popołudniu, jest pusta. Odszedł. Nie było się czemu dziwić, był młody. Bardzo młody, buntownik. Najmłodsza tura, kiedy jeszcze trwała rekrutacja. Na całe szczęście udało się odnaleźć Sebastiana Kila i "Harpuna". Szybko podnieśli dupska, wychodząc na patrol w samych bokserkach, noc była ciepła. Kto by na to zważał, ważne że pilnują bezpieczeństwa. Zimą było gorzej, na szczęście latem pobliskie drzewa odżywały.
Reszta żołnierzy spała smacznie, wiedząc że sen to dar, którego marnować nie wolno. Ale obóz nie spał. Cywile…

Michał Kowalski

Była też jeszcze jedna osoba, która jakoś nie mogła spać. Eliminacja trupów? Ok. Samobójstwo człowieka? Troszkę za dużo, zwłaszcza kiedy straciło się ostatnio pięciu, naprawdę dobrych ludzi. Ich imiona i głosy, wwiercały się w głowę Michała. Mógł je bez problemu rozpoznać. Marek, Konrad, Maciek i Marcin. No, i ten staruszek który dał im czas uciec z tej niefartownej stodoły, Gerald. I wtedy, z jednego z namiotów, przed którym siedział w swojej zadumie, wyszła jakaś postać. Spod kaptura ciemnej bluzy, nie było widać twarzy, lecz pewne było, że to osoba kierowała się właśnie do niego.
Wyglądało to strasznie, groteskowo. Tak jakby, sama śmierć się po niego pofatygowała, rzucając w jego stronę długi cień, od światła z namiotu.
- Michał – wychrypiał postać, od razu odkrztuszając coś z przełyki – Michał, cholera! Ty tutaj? – głos wydał mu się znajomy, damski, tak jakby go już słyszał kiedyś, dość często nawet, ale nie mógł go przypisać żadnej znajomej mu osobie.
Dopiero kiedy "zjawa" stanęła przed nim, zdjęła kaptur. Kierowca mimowolnie wyszczerzył się w uśmiechu, rozpoznając kobietę.
- To ja, Marta. Pamiętasz mnie? – pamiętałeś, aż za dobrze.
Twoja stara kumpela od numerów, ta która trzymała się z tobą w domu dziecka do osiemnastego roku życia, ta sama. Stała przed tobą, tak jak ją zapamiętałeś.
- Zarosłeś – wyszczerzyła się – Co ty tu u diabła robisz? – kontynuowała.
Gdzieś przed tobą, a za jej plecami, przeszła dwójka żołnierzy w samych bokserkach i kamizelkach taktycznych.

Wszyscy po półgodzinie

Sen, rozmyślania czy nawet rozmowę z dawno utraconą znajomą, która powinna nie żyć, czy też pałętać się pogryziona po ulicach Krakowa, przerwał krzyk mężczyzny. Śniadecki szybko rozpoznał głos, "Harpun". Krzykowi, który niebywale dobrze roznosił się w ciszy leśnego obozu, po chwili zawtórował charakterystyczny terkot Beryla. Znawca mógł liczyć pestki. Równe trzydzieści. Po chwili zakrwawiony, jak poparzony na teren obozu wbiegł jeden z żołnierzy, Sebastian Kil.
- Pogryzły mnie! – mężczyzna miał łzy w oczach, które ciekły mu po twarzy, mieszając się wraz z krwią, którą był ochlapany. Z łydki zwisał kawał mięsa, nie do końca odgryziony. Beryl zwisał mu z szyi bezwładnie, z wyczepionym i wyrzuconym gdzieś magazynkiem. Harpuna, nie było widać.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.

Ostatnio edytowane przez SWAT : 27-03-2012 o 00:24.
SWAT jest offline  
Stary 29-03-2012, 11:02   #98
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
Samotne siedzenie w środku nocy i brak snu nie wróżą z reguły nic dobrego. Wracają wtedy niechciane wspomnienia, natrętne myśli i niepotrzebne nikomu pomysły na zakończenie tego wszystkiego. Dlatego tak bardzo Michał nie lubił siedzieć sam w nocy. Ale cóż innego mógł robić jeśli nie mógł spać?

Gwiazdy lśniły jasno na tle czarnego niczym kawa nieba. W około panowała nienaturalna cisza, jaką dotychczas można było spotkać jedynie w horrorach na DVD. Kiedy nastawała taka cisza, wiadomo było że coś się zaraz stanie. Duch wyjdzie ze ściany, potwór spadnie z sufitu albo nadejdzie gromada zombie... Michał zaśmiał się sam do siebie. Spodobało mu się porównanie do filmów o zombie. Niby takie nierealne. A teraz mają horror za darmo na żywo.

Między ludźmi, którzy przetrwali a bohaterami filmów czy serialu TWD była jednak znaczna różnica. Oni wierzyli w to, że czeka ich coś dobrego. Ciągle w ruchu, jakoś dawali radę. Szczęśliwym zrządzeniem losu co jakiś czas znajdowali bezpieczną przystań, która dawała im nieco spokoju na jakiś czas. Prowiant leżał często na ulicy, trafiali na miejsca z ciepłą wodą i mydłem gdzie można się było umyć. Nie śmierdzieli potem i kilkudniową podróżą, mieli pełno zapasowych ubrań.

W prawdziwym, opanowanym przez jak najbardziej realne zombie świecie, to wszystko nie było takie łatwe. Nie było chwili odpoczynku, nie można było nigdzie czuć się bezpiecznie. Zapasy kurczyły się w zastraszającym tempie, brak ciepłej wody uniemożliwiał upranie ubrań i choćby częściowe umycie się. Michał czuł brud na sobie, czuł swój nieświeży oddech. Gumy do żucia i mientusy nie dawały już prawie nic. Popatrzył na leżącą obok broń i po raz kolejny zaczął zastanawiać się, czy nie jest to najlepsze wyjście z sytuacji.

Z mrocznych myśli wyrwała go zbliżająca się doń postać której twarz skryta była w kapturze. Słowa wypowiedziane do kierowcy były na tyle niespodziewane, że mężczyzna wzdrygnął się lekko. Podniósł głowę, próbując wygrzebać z pamięci właściciela a dokładniej właścicielkę tego głosu. Jego starania spełzły na niczym. Po chwili jednak już wszystko było jasne.
-Marta?!- zdumiony Michał niemal wyskoczył z pozycji siedzącej prosto w ramiona rudowłosej kobiety. Zatopieni w uścisku przez kilka długich chwil cieszyli się niczym małe dzieci.


- Chryste, dziewczyno, co ty tu robisz?- trzymając ją za ramiona przyglądał się pięknej jak zawsze buzi.
-Ja? Co ty tu robisz!- odpowiedziała z uśmiechem i łzami w oczach Marta.
- Nie sądziłem że spotkam kogoś kogo znam! Co się z tobą działo, jak tu trafiłaś? - w głowie Michała kłębiło się tysiące pytań na które chciał uzyskać odpowiedź, nie mógł jednak zadać ich wszystkich jednocześnie.
-Trafiłam tutaj dzięki żołnierzom, uciekając zabrali mnie ze sobą. Inaczej pewnie bym zginęła. - odparła nieco poważniej.
-A ty kudłaczu?- na jej twarzy znów pojawił się uśmiech.
- A ja? Ja byłem na wybrzeżu z kilkoma facetami, ale nasza kryjówka nie była tak dobra jakbyśmy tego chcieli. Musieliśmy uciekać, trafiliśmy w końcu tutaj.- mimo przykrych wspomnień na jego twarzy, a co ważniejsze w oczach, widać było prawdziwe szczęście i radość.

Kolejne kilka godzin dwójka przyjaciół spędziła przy ognisku wspominając stare czasy, opowiadając sobie nawzajem to co działo się przed wybuchem epidemii i dzieląc się tym, co miało miejsce już po apokalipsie. Michał opowiadał wylewnie wszystko, co go dręczyło. Mógł w końcu powiedzieć komuś co mu na sercu leżało. Kiedy przyszła jednak kolej na Martę i jej część opowieści, mina kierowcy zrzedła. Jak się okazało jego przyjaciółka utrzymywała się z nierządu. Sprzedawała swoje ciało, aby mieć co włożyć do garnka. Nie to jednak było najgorsze. Od kiedy przebywała w obozie żeby przeżyć, musiała oddawać się Rostowskiemu.
-Jedzenie, leki... Nie miałam nic innego, co mogłam mu zaoferować a inaczej nie miałam jak tego zdobyć. Musiałam jakoś zdobyć jedzenie. - z bladym uśmiechem skończyła swoją część opowieści. Widać było że nie jest z tego dumna, jednak potrafiła nazwać wszystko po imieniu.
- A co na to wojskowi? Nie sprzeciwiali się temu?- spytał Michał, przyglądając się uważnie Marcie.
- Nie, oni też są od niego zależni. Zrozum, tutaj on rozdaje karty.- odparła.
- Na szczęście nie musisz się tym od teraz martwić. Ja się tobą zajmę, i nie będziesz musiała nic w zamian za to robić.- oświadczył stanowczym tonem.
- Mamy trochę jedzenia, wiemy gdzie jest go więcej więc nie musisz się o nic martwic. Aha, i nie przyjmuję odmowy!- dodał z uśmiechem, puszczając jej oko.

Kolejne godziny mijały, kolejne kawałki drewna niknęły w ogniu, kolejne historie z przeszłości były przywoływane z zakamarków pamięci przez dwójkę przyjaciół. Marta siedziała przytulona do Michała czując się bezpiecznie po raz pierwszy od kilku miesięcy. Sen jednak nie nadszedł. Krzyk przepełniony bólem i wściekłością rozdarł powietrze. Michał zerwał się na równe nogi.
-Trzymaj to i zostań tutaj, w razie czego uciekaj z innymi. Znajdę cię, obiecuję.- rzucił do kobiety i pobiegł za innymi, kierującymi się w stronę źródła krzyku.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski

Ostatnio edytowane przez daamian87 : 30-03-2012 o 09:43.
daamian87 jest offline  
Stary 29-03-2012, 22:07   #99
 
Ulotna's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodzeUlotna jest na bardzo dobrej drodze
Jacek był na nogach w dwanaście sekund po okrzyku. Tak mają ludzie w tych czasach. Płytki sen, po przebudzeniu natychmiast gotowy do działania, czysty umysły jakby w ogóle nie spał. Gdy zobaczył żołnierza zaniemówił. Rozejrzał się po reakcji pozostałych żołnierzy.
Sebastian nie miał żadnych szans na przeżycie. Nie teraz, gdy został pogryziony. Marcin wyciągnął z kabury pistolet, odbezpieczył go i wycelował w kolegę. - Sebastian, nie ruszaj się... - powiedział do niego ze smutkiem w głosie.
Poderwała się z miejsca i walnęła głową w sufit auta. Cicho klnąc pod nosem chwyciła najbliższa broń i wysiadła. Widok zatrzymał ją w miejscu. Chwyciła Dżumę za prowizoryczną obrożę i przytrzymała na siedzeniu w aucie. Wiedziała co się zaraz stanie i nie miała najmniejszej ochoty na to patrzeć. Jednak nie potrafiła się ruszyć, wydać z siebie dźwięku. Mogla tylko bezwolnie przyglądać się sytuacji.
Marek przybiegł mając w ręku AK, a gazrurkę w kieszeni bluzy. On się nie przejął sytuacją zbytnio. Oczywiście żal mu było pogryzionego, ale teraz i tak nie mógł nic zrobić więc oparł kolbę karabinu o ziemię podpierając się bronią.
Jacek odrzucił miecz pod koła samochodu i podszedł do rannego
- Wybacz zimną logikę, ale... czy wyeliminowałeś chwilowe zagrożenie ze strony nieumarłych?
- Mają Harpuna - zaskomlał, ze łzami w oczach - Pogryźli mnie...
- Gdzie są?
- Na lewo od bazy - starał wziąść się w garść - Około... Kurwa, nie wiem. Pięćdziesiąt metrów? Sto?
Jacek miał już w rękach, porzucony wcześniej, flamberg.
- Lecim na Szczecin, bo nam kolegę zeżrą. - Stwierdził i ruszył biegiem. Nie rozumiał co znaczy “Mają Harpuna”, ale domyślał się, że nie chodzi o to, że go dorwały. Może jakoś osaczyły wokół drzewa? Nie ważne. Biegł by ratować ludzkie życie.
- Uratujemy go. I... Przepraszam. - mówiąc to, wystrzelił w głowę Sebastiana. W końcu lepsze to, niż zostanie jednym z nich. Ruszył biegiem za Huzarem, szybko rękawem zasłaniając oczy. Nie chciał, by ktokolwiek zobaczył łzę na jego policzku.
Mężczyźni wpadli na zgniłków, znacznie szybciej, niż przewidywali. Czas na rozmowę z Sebastianem, na przebiegnięcie całej bazy... To wszystko dało zgniłkom czas, na podejście pod górkę. Na pierwszego, natrafili w bramie. Za nim wspinał się nie śpiesznie, lecz doprawdy pokaźny kordon jemu podobnych. Sebastian nie powiedział, czy też sam nawet się nie zorientował, że pociski które wystrzelił, w większości wylądowała w plecach Harpuna. Kto by patrzył pod nogi, za pełzającym gnojem, ukrytym wśród paprotek.
- Jak ja tego nienawidzę... - stwierdził Jacek poprawiając chwyt na mieczu. Wzniósł go pionowo, rękojeść miał na wosokości szyi. Pozycja idealna do ścięcia głowy. Krótki przeskok bokiem i ostrze mogneło w ciemności, odrąbując głowę od ciała. Trup padł na ziemię, a głowa wciąż chapała szczęką.
- Da się tą bramę szybko zamknąć?
Ktoś w obozie zaczął krzyczeć, ktoś wybiegł przez bramę w kierunku lasu. Cywile... Dwójka mężczyzn wpadło do otwartego Poloneza, którego nie zamknięliście po tym jak się obudziliście. W środku zaczęła się bitwa i poszukiwanie kluczyków.
Gdy w końcu się ocknęła zauważyła dwóch facetów kotłujących się w aucie. Nie namyślając się długo zabezpieczyła broń, chwyciła za lufę i rąbnęła najbliższego w głowę. Tak porządnie.
Drugi w tym czasie obrócił się do dziewczyny. Jego pięść wystrzeliła z przedniego fotela, nie dając czasu dziewczynie czasu na blok czy unik w ciasnym aucie, w dodatku karabin utrudniał manewry. Barbarze pociemniało przed oczami, po czym odpłynęła. Mężczyzna nie czekał, nie szukał kluczyków. W dosłownie kilku chwilach, zanurkował pod deskę rozdzielczą, odpalając pojazd. Automatycznie wrzucił wsteczny, wciskając gaz do dechy. Samochód zabuksował w miejscu, po czym ruszył potrącając jakąś przypadkową kobietę i żywego trupa, który rozpił tylne światło.
- Tożto jaja są jakieś!
Truposzami i tak zajmą się żołnierze, przecie to nie pierwszyzna, nie chciał wierzyć, że akurat gdy przybyli znalazła się fala z którą sobie nie poradzą.
- Skurwysyn!!! - wziął AK do ręki, wycelował w szybę samochodu, gdzie powinien znajdować się kierowca i nacisnął spust.
Pociski opuściły lufę, lecz celowanie było krótkie, niezbyt dokładne. Do tego AK, to było AK, a nie jakiś strzelnicowy KBKS czy myśliwska fuzja wuja Alfreda. Naboje zaczęły rykoszetować po masce, trafiając w przednią szybę. Na całe szczęście Barbara była nieprzytomna i leżała na tylnej kanapie, bo inaczej, to ona by wyłapała z pewnością większość pocisków. To samo zrządzenie losu, uchroniło drugiego graba, który znajdował się pod poziomem deski rozdzielczej, po ciosie Zaręby.
Kierowca, nie miał tyle szczęścia, lecz wyszedł na tym nadzwyczaj dobrze. Kule zgruchotały mu jedynie lewą część ramienia, dwa rozwaliły mu gardło, zaczął tracić krew. Lecz najpoważniejsza była ziejąca w mostku dziura. Cudem żył i tylko adrenalina sprawiła, że jako tako wymanewrował i zjechał ze zbocza, żeby wrzucić jedynkę i ruszyć w kierunku asfaltu.
- Choleracholeracholera - klął Jacek zbiegając ze zbocza za samochodem. Ale fart... ledwo do ekipy przyjęta i już musi ją ratować
Jakiś trup napatoczył się na Jacka, praktycznie na niego wpadając, kiedy ten zbiegał w ciemność. Huzar sam by siebie opieprzył za tak raptowne działanie, ale nie bardzo miał na to czas. Oczywiście wypuścił flamberga z dłoni i wbił trupowi opancerzone przedramię w paszczę. Wolał by trup NA PEWNO gryzł stal, niż MOŻE go ukąsił. Ledwie udało mu się nie przewrócic, wolał nie walczyć w parterze z trupem, gdy wokół są inne. Pchnął go potężnie zarówno dłonią położeoną na piersi jak i przedramieniem posyłając go na glebę.
Huzar widział znikające w ciemności, pojedyncze, czerwone światełko.
Podniósł flamberga i znów ruszył w przed siebie, tylko tym razem bardziej uważał na to co czasi się w ciemności, a flamberga miał sztychem w przód. Trupy go nie dogonią, a jak pójda z przedu to się automatycznie odgrodzi. Co prawda z boków jest nie chroniny, ale liczył że dojrzy, w razie czego.



Tymczasem Marcin, widząc zbliżające się zombiak,i celował spokojnie z pistoletu, chcąc po kolei kłaść umarlaki według zasady “jeden strzał - jeden trup”.
Reszta żołnierzy szło w ślad za tobą, głowy żywych trupów po prostu wybuchały. Co lepsze, treningi opłaciły się. Każdy żołnierz strzelał do swojego celu, nie marnując zbytnio amunicji. Pierwsze dziesięć ożywczyków, sturlało się z górki, w tym samym czasie, co zjeżdżający z niej Polonez z przestrzeloną, przednią szybą, a zaraz za nim zbiegł Huzar, goniąc jakby w samochodzie był kociołek złota, lub szczepionka na zombizm. I choć się starał, jak mógł, nie był samochodem, w dodatku, choć Jacek był wyćwiczony, zbroja szybko zaczęła ciążyć. Samochód wkrótce znikł z pola widzenia, a wkrótce i wzroku.

Marek zobaczył, że ktoś dobiera się do Jeepa.
- Nieee, tego juz za wiele... Ej, palant! Spierdalaj od tego samochodu! - wykrzyczał celując w mężczyznę, jednak nie strzelając. Miał nadzieję, że go wystraszy samą bronią, w końcu to prawdziwy AK.
Mężczyzna usłużnie uciekł, widząc wycelowaną w swój łeb lufę karabinu.
 
Ulotna jest offline  
Stary 30-03-2012, 13:45   #100
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Jacek Czarnecki, Marek Moryczewski i Marcin Śniadecki

W końcu echo, poniosło ostatni wystrzał, obijając go jeszcze długo wśród drzew, niosąc naprawdę daleko. Nie było potrzeby sprawdzać, czy Harpun był zimny czy ciepły, bo wiadomym było, że raczej dawno siedzi w kolejce na sąd ostateczny. Mimo wszystko truchła żywych trupów, dla samej zasady ściągnięto w jedno miejsce, w północno-wschodni rogu bazy i podpalono. W miejscu, gdzie zawiódł zwiad, leżał wyczerpany magazynek, a ciało Harpuna, wolne od ugryzień, lecz z wieloma ranami postrzałowymi leżało pod jednym z drzew. Za nim, w niewielkiej odległości leżał również naszpikowany ołowiem trup. Było można tylko podejrzewać, co tu zaszło.
Wkrótce też, wyszło i słońce. Wielu, naprawdę wielu nie mogło się pogodzić z uprowadzeniem Poloneza i Barbary, lecz coś z tym zrobić było trzeba. Znaleziono szybko ślad, prowadzący do asfaltu. I tu zaczynały się schody. Trop prowadził na południe jeszcze jakiś czas, nim ostatnie ziarenko piasku z opon, nie oderwało się. Jak długo w stanie był prowadzić ranny koleś, o czym wy nie wiedzieliście, nim wyzionął ducha?
Ogarnięcie burdelu jaki powstał podczas nocnego ataku, oraz uprzątnięcie jako tako obozu, potrwało do dziewiątej trzydzieści. Jedyny sprawny samochód, Jeep z uciętym dachem, stał pod wiatą, nie naruszony.
Niestety, z benzyną już nie było tak ciekawie. Tego co wam zostało, starczyło by na kurs do marketu, nawet może dwa. Lub na niepewną wyprawę poszukiwawczą. Paliwo miał, a jakże, Rostowski. Lecz on i jego kilku rębajłów, zapewne za darmo by jej nie oddali. To pewne. Witold to był handlarz, jeszcze przed epidemią, dla niego całe życie to był handel.
I… Gdzie się podziewał Kowalski?

Michał Kowalski

Do namiotu swojej przyjaciółki wróciłeś nad ranem, wyżęty jak szmata to podłogi. Pomogłeś na tyle, ile mogłeś. Trupów nie było sporo, ale ogarnięcie tego wszystkiego, ostatnie namaszczenia, na które się uparł kapelan, msza… To wszystko przytłaczało. Do tego te szlochającego dzieci i kobiety.
Marta, kiedy wróciłeś rzuciła Ci się na szyję, obejmując.
- Co tak długo? – wyszeptała Ci do ucha.
Pociągnęła Cię w stronę łóżka, na którym Cię ułożyła i gładząc po zaroście zewnętrzną częścią dłoni. Wpatrywała się w Ciebie, czekając aż zaśniesz. Nawet nie przypuszczałeś, że odnajdziesz taką osobę w tym stosie gówna, jakim otaczał Cię świat doczesny. Małe, blade światło latarki, które mimo wszystko oświetlało drogę i pozwalało, chyba, unikać co większych kupek gnoju, aby znowu do nich nie wpaść po szyję.

Barbara Zaręba

Odzyskałaś przytomność, jak wskazywał zegarek w Polonezie, o 10.00. Grab, którego poczęstowałaś ciosem w łeb, spał niespokojnie. Samochód, ku twojemu zaskoczeniu stał, na jakimś zajeździe, czy czymś w tym stylu. Spróbowałaś się podnieść, a w głowie Ci zaszumiało i o mało nie ścięło Cię na powrót na tylną kanapę. Cios był mocny.
Drzwi od strony kierowcy były otwarte. Za samą kierownica nie było nikogo, lecz sądząc po ilości krwi które wypiło siedzenie i po tym, ile jej się znajdowało na chodniczku, koło pedałów, można było podejrzewać że złodzieje samochód nie odjechali sobie z fury ot, tak. Po prostu.
Szybko znalazłaś drugiego złodzieja, tego, który Cię znokautował. Pieprzony damski bokser. A może w ciemnościach i zgiełku, może nawet nie wiedział kogo bije? Tak czy inaczej, leżał siedem metrów od Poloneza w kałuży krwi, wgapiając się tempo w niebo. Nad jego trupem, uwijały się w pośpiechy trzy czarne jak smoła kruki.
Pasażer drugi, spał smacznie skulony pod deską rozdzielczą. Twoja broń, leżała obok Ciebie.
I choć w schowku była stara mapa, pamiętająca PRL, ty mimo wszystko nie wiedziałaś gdzie byłaś. Mimo wszystko, kruki mogły wskazywać na to, że w okolicy nie ma truposzy.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172