Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-12-2011, 20:29   #81
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Michał Kowalski

Mroźny wraz z Michałem, zostali sami przy dopchanym na podjazd Jeepie. Wiatr hulał po mieszkaniu, zabezpieczonym nijak i byle jak, gdzieś w oddali dało się słyszeć skowyczenie, na szczęście w tej okolicy, o ile nie robiło się hałasu, żywych trupów było nad wyraz mało. Co to powodowało? Nikt nie miał pojęcia, ale możliwe było że gdzieś tam ukrywali się jeszcze inni ludzie, których dom był wręcz osaczony przez te żywe zwłoki. Ale to była tylko jedna z wielu możliwości.
Najpewniej po prostu, fala zombi która przyszła tu za uchodźcami z kraju, cofnęła się za nimi kiedy, kiedy większość ludzi zobaczyła, że łódek dla nich nie starczy. A inna fala zombi rzuciła się do morza, za tymi na łódkach. Tak więc powstało miasto względnego pokoju, opuszczone przez zombi i przez żywe trupy.

Marek "Morris" Moryczewski

Poszedłeś wraz z oficerem Janem Natalisem, szukać wszystkiego, co by wam mogło się przydać do nowej gabloty. A na pewno, mieliście zamiar przynieść z stamtąd tyle elektrolitu, ile tylko wam potrzeba, w dodatku Marek uzbroił by się w jakieś fachowe narzędzia, bo te które znajdowali w samochodach, były dla amatorów i pozwalały tylko na wymianę świec, opon i… No, to chyba było wszystko, co mogło dać się zrobić tymi narzędziami.
Droga do Sopockiej na szczęście była oznaczona znakami. I trafili na nią dość szybko. Szli raźno, zachowując się cicho i ostrożnie. Po chwili stanęli przed garażem, nad którym wisiał czerwono-biały szyld z napisem „Auto-serwis: wulkanizacja, usługi lakiernicze, mechanika pojazdów”.
- Zajrzyjmy – powiedział uśmiechnięty Jan do blaszanych drzwi.
Szarpnął za klamkę raz, drugi, trzeci.
- Zamknięte – stwierdził – Chodźmy od tyłu
I poszliście. Za warsztatem roztaczał się okropny widok. Kobieta. Nie zagryziona, jakby się mogło wydawać. Ktoś ją zastrzelił, strzałem w głowę. Oficer pochylił się nad nią.
- Zero śladów ugryzień, zero dobytku. Strzał z przyłożenia, okopcona rana, nie czyścił broni. Ciało świeże, musiało to się stać niedawno
Nim oficer się podniósł, tylne drzwi warsztatu otworzyły się i pojawił się w nich zszokowany waszą obecnością grubszy mężczyzna. Na plecach miał przewieszoną dubeltówkę, w kaburze przy pasie miał Glocka. Nie wiadomo czy to był morderca kobiety, ale mogło się tak wydawać. Upuścił trzymany w rękach plecak i próbował sięgnąć po pistolet, lecz oficer był szybszy i to on pierwszy wyszarpnął z kabury swój rewolwer. Facet widząc wycelowaną w siebie broń, stanął jak sparaliżowany.

Jacek „Huzar” Czarnecki

Droga przez las w pojedynkę zajęła Ci mało czasu, szybko dostałeś się pod wasz samochód. Otworzyłeś cicho maskę i wykręciłeś nawet akumulator. Coś nagle przebiegło Ci pod nogami i wskoczyło pod samochód, o mało nie upuściłeś akumulatora na stopy.
Ostrożnie zajrzałeś pod auto, siedział tam mały i trzęsący się piesek. Może nawet suczka. Miał krótką, czarną sierść, zmarszczony pyszczek i białe plamki na łapach. Patrzył z nieufnością na przyglądającego się mu człowieka. Bał się, to było widać.
Gdzieś w oddali, zahałasowało jakieś zombi, łażące po lesie. Gdzieś w oddali coś huknęło cicho, z kolei gdzieś na wschodzie dało się słyszeć jakby terkanie czegoś. Ta część miasta, była o wiele żywsza.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 30-12-2011, 09:22   #82
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
Michał upewnił się, że wszystkie możliwe wejścia do domu są zabezpieczone. Nie chciał aby w środku nocy okazało się, że do domu dostały się zombie. Poprawił ewentualne zabezpieczenia drzwi i okien. Jeśli była taka potrzeba dodał kilka desek do drzwi czy jakieś nieużywane elementy wyposażenia do zabarykadowania tychże.

Wyszedł przed dom, rozglądając się uważnie. Postanowił przepchnąć samochód w takie miejsce, aby nie było łatwo widoczne. Mogło to sprowokować jakiś nieudolnych złodziei do próby zagarnięcia ich mienia. A dobrego jeepa teraz ze świecą szukać. Choć gdyby dać Michałowi porządny warsztat i trochę czasu...

Kiedy wszystko było już jak należy, uznał że dobrze by było urządzić się jakoś w domu. Zamknął drzwi i poszedł dokładnie oglądać dom. Rozglądał się niczym młodziak kupujący swój pierwszy dom. Starał się zapamiętać rozkład pomieszczeń i wszelkie możliwe drogi wyjścia z budynku. Nawet te najmniej wygodne.

Kiedy skończył, zaczął przygotowywać kolację. Pierwsze jednak co zrobił, to sprawdził stan mediów. Zawsze była szansa, że gaz jeszcze jest. Może okoliczna elektrownia nie padła i jest prąd? A może bojlery podgrzewają wodę i jest choć trochę ciepłej? Prawdę mówiąc wystarczyłby gaz w rurach. Wodę można zagotować i zrobić gorącą kąpiel, ugotować coś można i zawsze jakoś tak bardziej...ludzko.

Michał co chwilę sprawdzał czy żaden z jego kompanów nie wraca z wyprawy. Czuł się bezpiecznie w otoczeniu kogoś żywego, kto nie chce dobrać się do jego mięsa.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski
daamian87 jest offline  
Stary 07-01-2012, 13:45   #83
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Jacek położył powoli akumulator na samochód. Obnażył flamberga i długo przyglądał się stronie z której przybiegł piesek. Po czym usiadł, po turecku obserwując pieska. Przyjżał się bardzo dokładnie i ucieszył się, nie widząc żadnego śladu ugryzienia, czy zzombienia. Zdjął rękawicę i wyciągnął ją do niego. Miał czas. Do zmroku jeszcze conajmniej kilka godzin. A taki towarzysz... teraz, gdy tylu stracił... byłby to bardzo ładny symbol. Taka iskierka nadziei. Wyciągnął z kieszeni wysuszonego kabanosa, tak bardzo, że kęs żuło się z dziesięć minut nim ślina przywracała zjadliwość. Wziął cztery na drogę, z czego trzy już zjadł. Odłamał kawałek, ale ocenił, że jest zdecydowanie zbyt twardy dla małego. Schował, spowrotem do kieszeni i wyciągnął z ust kawałek, który własnie żuł. Był już prawie miękki. Zdecydowanie lepszy niż tamte... Podsunął go do suczki i cofną ręke by mogła spokojnie zjeść.
Piesek, najwyraźniej bardzo głodny, powoli podszedł do mięsa i łapczywie zjadł kawał mięska, co sprawiło, że suczka aż zamerdała ogonkiem. Był to naprawdę pokrzepiający gest, że są na tym świecie istoty, cieszące się nawet z przeżutego kabanosa. Mimo wszytsko, nie zbliżała się nadal do Jacka.
Wyciągnął pozostałego kabanosa, oglądając się czy nikogo nie ma w pobliżu, “jakby było to coś wstydliwego” zaśmiał się do swojej myśli. Kiedyś tak by to wyglądało. Dziś to po prostu bezpieczeństwo. Połamał go na kawałki. Jeden włożył sobie do ust, drugi oddał zwierzęciu.
Piesek, teraz już kompletnie ośmielony, rozpoznając w Jacku swojego nowego Pana, raźno wyszedł spod samochodu i polizał Jacka po ręce. Następnie, zwierzę uniosło łeb i popatrzyło na swego wybawcę, wdzięcznym wzrokiem.
Jacek pogłaskał go, znów rozglądając się dookoła i zdjął drugą rękawicę, po czym spróbował go złapać i podnieść, by określić płeć.
Zwierzę, które Ci zaufało, choć jak zauważyłeś podnoszenia nie lubiło, tobie na to pozwoliło i bez problemu stwierdziłeś, że masz do czynienia z płcią piękną. To była suczka. Natychmiast ją odłożyłem i podrapałem za uszami.
-A więc będziesz... Dżuma! Podoba ci się?
Psina ochoczo zamerdała ogonkiem.
Uśmiechnąłem się, aż mi się łezka zakręciła w oku. Tak... czegoś takiego mi trzeba. Zdjąłem z barku ręcznik, wzięty do niesienia akumulatora. Zawiązałem go na ramieniu, tworząc prowizoryczną torbę, opartą na naramiennik by nie spadła. Wstałem i włożyłem w nią akumulator (cholera... ile bydlak waży!), a flamberga oaprłem na ramieniu. Spojrzałem na Dżumę
-Idziesz? - zapytałem stawiając pierwszy krok w drodze powrotnej
Piesek zamerdał ogonkiem, wpatrując się w swego nowego właściciela. Ale nagle, coś ją wybiło z tej obserwacji. Obróciła łeb w prawo i zawarczała przeszywająco, cofając Ci się za nogi.
Widząc zachowanie, zdjąłem powoli torbę. To nie wróżyło nic dobrego. Przecież psy mają czulszy węch, nie? A trupy śmierdzą, nie? Ale nic.. ni widu ni słuchu. Albo fałszywy alarm (bo kto tam wie, jak główkują zwierzęta), albo zasięg węchu jest na prawdę imponujący. Znów założyłem torbę z akumulatorem na ramię.
- Chodź. Nie będziemy na nich czekać. - schywliłem się by jeszcze podrapać Dżumę za uchem, stalowymi palcami, aby ją uspokoić i popchnął w stronę drogi powrotnej i sam też poszedłem by ją przekonać.

Michał widząc zbliżającego się Jacka uśmiechnął się delikatnie. Nie zginął. To był jak największy plus tego dnia. Kiedy ten się zbliżył, Michał zobaczył na jego rękach...psa. Małego, słodkiego szczeniaka.
- Skąd żeś go wytrzasnął? - spytał na przywitanie, wyciągając ostrożnie rękę do psiaka.
- Kupiłem w centrum. Była wyprzedaż - Jacek wyszczerzył wszystkie zęby

- Cholera, fajnego masz psiaka.- skomentował po chwili.
- To co teraz robimy? Zakładamy was akumulator?- zmienił temat wracając do ponurej rzeczywistości i obowiązków z nią związanymi.
-Jasne - przytaknął poklepując torbę z ręcznika - Ja się słabo znam, więc mogę najwyżej asystować, ale chyba już się tym chwaliłem
- Lepiej znajdź temu małemu jakąś smycz, bo jeszcze zwieje. A szkoda by była wielka. - powiedział, nie zapominając by podrapać psiaka za uchem.
- Zaraz coś zaplotę. Ale Dżuma chyba nie ma zamiaru uciekać. Zdaje się, że tęskniła za ludźmi nie śmierdzącymi trupem.
- Pewnie ta...Dżuma?- przerywając pracę spytał Michał.
- Tak. Prawie cała czarna i podoba mi się to imię. Choć bardziej mi pasuje do kota, ale nie spodziewam się szybko jakiegoś znaleźć.
- Koty są dziwne. Nie lubię ich, są fałszywe. - odparł, babrając się z montażem akumulatora.
- Też zdecydowanie lubię psy. I dla tego nazwa choroby by pasowała do kota. Zauwżyłem też, że chyba wyczuwa sztywniaków na sporą odległość. Może się przydać. Jak mogę pomóc?
- Póki co nijak. Obserwujcie czy nie zbliżają się sztywni, no i czy naszych w okolicy nie ma nigdzie.
Jacek klapł opancerzonym tyłkiem na masce najbliższego samochodu, kładąc sobie Dżumę obok. Wdzięcznie położyła pyszczek na jego udzie, gdy tylko podrapał ją w potylicę. Zaraz zabrał się do pracy. Lewakiem odciął lewakiem, z ręcznika na wzdłóż, dziewięć pasów grubych na centymetr do dwóch. Potem pozaplatał je, tak jak kiedyś zaplatał dziewczynom warkocze. Potem splotki zaplótł jeszcze raz tworząc całkiem wytrzymałą linę. Stwierdzając, że jest za krótka zaplótł taką drugą, splótł je razem, tak jak robił to na statku, gdy jeszcze był kadetem. Potem zmajstrował, w ten sam sposób, obrożę. Po kilku próbach udało mu się nadać jej odpowiednią długość, by nie dusiła Dżumy i by miała problemy ze zdjęciem.
- Nie podoba się jej... Trudno. Przyzwyczai się.
 
Arvelus jest offline  
Stary 07-01-2012, 17:46   #84
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
Morris wycelował swojego Kałasznikowa w grubasa i powiedział spokojnie:
- Radzę odłożyć broń, nie zabijemy cię jeżeli ty nie będziesz próbował zabić nas.
Mężczyzna posłusznie odłożył Glocka, po zawieszoną na plecach strzelbę i tak nie miał łatwego dostępu. Ją zdjął mu za to Natalis, zarzucając ją na plecy swoje, do tego podniósł Glocka i sprawdził stan amunicji.
- Pełen magazynek ma skurwiel - zasyczał - Właź tam, do środka! - rozkazał, wpychając grubasa na wnętrza serwisu.
- Przyszliśmy po narzędzia, masz jakieś na pewno, przecież to warsztat. A przede wszystkim, masz elektrolit do akumulatora?
- Ja... Ja... - otyły jegomość jąkał się do rewolweru Natalisa, przyciśniętego praktycznie do czoła - Ja tu nie mieszkam, szukam żarcia. W serwisie stała maszyna z batonikami! Pracowałem tu kiedyś! Sprzątałem...
- No to świetnie, idę szukać tego złomu - i zaczął przeglądać wszelkie szuflady, półki, skrzynie.
- Ej! - ryknął oficer - Co z tym śmieciem? Widziałeś ta kobietę przed warsztatem!
- Nie mnie osądzać ludzi, ja tu przyszedłem po rzeczy, które pomogą mi przetrwać.
Oficer fuknął groźnie przez nozdrza.
- Pierdoła
Marek nagle znieruchomiał, po chwili odwrócił się do Natalisa i powiedział bardzo wolno i wyraźnie:
- Jak chcesz to go zabij, nie wiem czy on ją postrzelił, nie jestem kurwa jego mać Bogiem, żeby osądzać ludzi! Chcesz być samozwańczym szeryfem?! Proszę bardzo, ja chcę przeżyć tą pojebaną apokalipsę!
Jan zdjął mu plecak, który odłożył na bok. Ręce, związał mu kawałem kabla, tak samo nogi.
- Chyba tu zostaniesz - zaszczebiotał radośnie.
Otworzył jego plecak. Latarki, narzędzia, baterie, radyjko na paluszki i dużo innych fantów.
- Przyda się.
- Już odechciało ci się zemsty?!
- Jak się nie uwolni, padnie z głodu - uśmiechnął się łaskawie - Zresztą jeszcze by Ci żyłka pękła.
- Czyżby ostatnie wydarzenia zlasowały ci czajnik? Zauważyłem, że już wszędzie widzisz wrogów bo jakiś paru idiotów zaszlachtowało twoich kolegów z oddziału. Ok, rozumiem to, ale teraz już przesadzasz.
- Uważaj na słowa - ostrzegł Cię Jan.
- Bo co? Rozbroisz mnie i zwiążesz kablem? Czy może od razu walniesz mi ołowiem w pysk? - Morris mocniej ścisnął kałacha.
- Masz szczęście pierdoło, że mam szacunek do Jacka, inaczej jeść byś musiał wszystko przez słomkę - oficer podszedł niebezpiecznie blisko, z wystawionym palcem wskazującym.
- Wiesz, że ludzie twojego pokroju wcale nie są gorsi od tych truposzy? A ja truposzy nienawidzę. - przygniótł kolbę karabinu bardzo mocno do biodra i usztywnił ręce, lecz nadal celował w podłogę.
Wprawne oko wojskowego zauważyło ten ruch, spowodowany usztywnieniem rąk.
- A więc tak? Dobrze - po czym wyszedł z garażu zamykając za sobą drzwi.
Potem mechanik usłyszał, za nimi coś ciężkiego, jakby barykadowanie drzwi. Wiedział co się stało, ale było za późno. Ale to nie było wszystko. Leżący nieopodal kawał blachy i kołka, posłużył oficerowi za “perkusję” i z krzykiem “Zapraszam na kolację!”, zabębnił kilka razy. Po czym odszedł pośpiesznie.
- Taki z ciebie żołnierz polski, skurwielu?! - krzyknął na całe gardło. Podbiegł do związanego grubasa i rozwiązał go - Jak chcesz wyjść stąd z życiem to mi pomóż.
Grubas miał natomiast inne plany, bowiem jak tylko się wyprostował, zdzielił Morrisa w twarz, po czym rzucił się na niego, chcąc mu wyrwać broń.
Marek tylko próbował wbić lufę w jego tłusty brzuch i nacisnąć spust.
Kula poszybowała w dach, przebijając go, pofrunęła ku niebu. Tłuste łapska zaczęły zaciskać się na szyi Marka.
Morris próbował odepchnąć się nogami tak, żeby grubas stracił równowagę.
Po części zamiar się udał. Gruby stracił równowagę, ale upadł chyba specjalnie, przyciskając brzuchem broń to jego klatki piersiowej. Poczuł że otyły facet, nie kąpał się od tygodni.
Marek zacisnął pięść i próbował trafić nią w twarz słoniny.
Nagle, drzwi do warsztatu otworzyły się. Umięśniona sylwetka oficera, chwyciła grubasa za kołnierz i podniosła go, uderzając drewnianym kołkiem w twarz, tym samym którym niedawno bębnił w blachę. Kołek złamał się na łbie tłuściocha, zostawiając mu tylko znaczne złamanie kości czaszki.
Marek wycisnął ostatnie siły, żeby zrzucić kilogramy ze swoich pleców. Potem zasapany jakby przebiegł kilometr na trzęsących się nogach wycelował kałasznika, nieważne, że trzymał go nieodpowiednio i ręce również się telepały w Natalisa, niedoszłego mordercy i bohatera jeśli w ogóle można tak go nazwać.
- Cooo... - przełknął ślinę - Jednak się rozmyś... liłeś?
- Nie - po czym obrócił się wyszedł. Tym razem nie barykadując drzwi - Lepiej się pośpiesz z elektrolitem - Usłyszał. Cisza i tak już nie grała żadnej roli.
Marek wychylił głowę na zewnątrz, aby spojrzeć gdzie idzie ten świr.
Szedł sobie wolnym krokiem w kierunku drogi.
Morris rzucił się po ten nieszczęsny kwas i rozejrzał się po stołach, czy nie ma jakiś narzędzi, które mógłby wrzucić do plecaka.
Na szczęście, nikt nie pomyślał o narzędziach w czasie pandemii, tylko każdy się starał brać jedzenie. Przeróżne narzędzia, zalegały na półkach i warsztacie.
Otworzył plecak i zaczął zgarniać wszystko to co nie miało kabelka z dwoma metalowymi cyndzlami na końcu. Śrubokręty, klucze, klucze nasadkowe, francuskie, nawet jakieś wiertarki ręczne jeśli by się znalazły, oraz wiertła do niej.
Ręcznych wiertarek niestety było tu trudno szukać. Lecz kiedy plecak robił się cholernie ciężki, wtedy też dało się słyszeć skowyczenie żywych trupów tuż koło ściany.
- Lepiej się pośpiesz! - usłyszał Natalisa.
Teraz Marek skupił się na kwasie do akumulatora. Miał w ręku AK i co sekundę zerkał na drzwi.
Koło drzwi, stało kilka pięciolitrowych baniek.
Morris złapał jedną, wziął plecak, AK powiesił na szyi, rozbiegł się i wypadł z siłą pędzącego samochodu przez drzwi. Gdyby stał tam jakiś trup zostałby stratowany.
Po dobiegnięciu do Natalisa, cały czas ściskając kałacha, zatrzymał się dysząc.
- Daj ten baniak, też coś poniosę - zaproponował oficer.
Marek nawet nie miał siły żeby coś powiedzieć, położył tylko złom na ulicy, chociaż te kilka sekund, żeby złapać oddech. Potem bez słowa ruszył bardzo powoli ignorując Jana. Baniak praktycznie ciągnął po ziemi, plecak tylko podnosił i opuszczał wraz ze stawianymi krokami.
Jan deptał za Morrisem, obserwując ciągnięty baniak. Drogę powrotną, pokonali w milczeniu.
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."
Ziutek jest offline  
Stary 11-01-2012, 20:39   #85
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Po chwili, pojawił się i Natalis z Markiem. Żołnierz, miał bardzo nie miła minę i patrzył na Morrisa, z bardzo nieładnym wyrazem twarzy. Patrzył na Marka, jak złe postaci na szklanych ekranach. Obiekt obserwacji Jana, natomiast wyglądał jakby wydrapał się z grobu. Za nimi, sprowadzona z warsztatu wlokła się mozolnie horda wygłodniałych żywych trupów.
Jan, natychmiast zabrał kapelana na bok, coś mu rzewnie opowiadając. Samochód, wyglądał na sprawny. Wystarczyło zapakować szybko manatki i uciekać w głąb kraju, albo do bazy wojskowej w której miał się stawić Natalis z oddziałem, z którego został mu tylko Mroźny, kapelan, który trzymając broń, pocił i trząsł się jak osika.
Dżuma, wyczuwała niewidoczną jeszcze, ale zbliżająca się hordę. Skurczyła się i przywarła do Jacka, warcząc w dal. Sierść zjeżyła się jej na grzbiecie, niczym szczotka druciana. Z każdą chwilą, coraz bardziej obszczerzała kły.
Stary akumulator, do przyszłego naładowania przez ambitnego Marka, został wrzucony na tył Jeep’a. Spakowanie i tak skromnych dobytku, trwało zaledwie kilka sekund. Na koniec, na prowizorycznym stosie polanym benzyną, zapłonęły zwłoki ich starych towarzyszy.


Samochód zarzęził, po czym wypluł chmurę dymu i zaryczał, gotowy do drogi.
Do bazy dotarliście dość szybko, ale wiedzieliście, że coś tu jest nie w porządku. Nie było prawie żołnierzy, tylko kilku ludzi w moro pod bronią, sporo głodnych i wynędzniałych cywili. Namioty, porozrywane przez wiatr, powiewały smutno. Wszystko wyglądało smutno… Ponuro. Ludzie na dźwięk samochodu wyszli z namiotów i popatrzyło na was dziwnie. Żołnierze nawet nie zareagowali.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.

Ostatnio edytowane przez SWAT : 12-02-2012 o 21:48.
SWAT jest offline  
Stary 13-02-2012, 10:43   #86
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
Michał prowadził pewnie samochód. W zakręty wchodził na tyle ostro, że często powodowało to pisk opon. Nie przejmował się tym zbytnio. Kiedy prowadził, czuł się wolny. Zupełnie tak, jakby za drzwiami samochodu nie panowała śmiercionośna epidemia, ludzie nie rzucali się na siebie chcąc pożreć a świat nie stał na krawędzi upadku, o ile już nie upadł.

Do bazy dotarli szybciej, niż mogli się spodziewać. To, co zobaczyli w żadnym wypadku nie podniósł Michała na duchu. Co więcej, widząc wychudzonych ludzi i twarze pogrążone w beznadziejnym wegetowaniu ludzi poczuł, że w cale nie ma ochoty udać się do tej bazy. Żołnierze nie zwrócili na nich zbyt wielkiej uwagi, za to cywile wytoczyli się ze swoich zniszczonych namiotów.

Kierowca poczuł się tak, jakby ci wszyscy ludzie byli zombie a on ich ostatnim posiłkiem. Patrzyli na samochód takim wzrokiem, jakby był to rydwan zesłany z niebios by ich uratować. Albo i z piekieł, by pogrążyć ich jeszcze bardziej. Michałowi zaczęły pocić się dłonie. Wytarł je o spodnie, to jednak nic nie dało. Popatrzył na swoich towarzyszy.
-No panowie, chyba nie tego się spodziewaliśmy. - mruknął wściekły tym, co zastał. Ten forta, ta baza miała być ich wybawieniem. Spodziewał się dobrze ufortyfikowanej bazy z pełną obsadą obrońców, z zapasami na kilka miesięcy, z cywilami starającymi się odbudować to, co zostało zniszczone. Liczył że odnajdą nadzieję. Zamiast tego spotkali kilku wygłodniałych cywilów i kilku wojaków, którzy po za trzymaniem warty w oczach Michała nie mieli wiele wspólnego z wojskiem.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski
daamian87 jest offline  
Stary 13-02-2012, 18:01   #87
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Tuż przed wyjazdem

- Do środka panowie - niemal rozkazał Jacek. Podobał mu się ten samochód. Flamberg mieścił się do środka.
- Natalis. W bazie będzie skąd wytrzasnąć żarcie? - zapytał przytrzumując Dżumę za kark, na siedzeniu.
- Tak - odpowiedział pakując się na tylne siedzenie - W końcu to baza wojskowa, a żołnierze muszą jeść.
- Ale pewnie już zdążyli wszystko zabrać... Coś innego?
- Innego? Jeśli tam są, to co ma być innego?
- Racja. Wciąż myślę w kategoriach “nigdzie nikogo nie ma”. Chyba już czas ruszać.
Michał wcisnął pedał gazu do dechy zanim jeszcze drzwi od strony pasażera zostały zamknięte. Alarm bezpieczeństwa przez moment informował go o niezamkniętych drzwiach, by po chwili uporczywy i drażniący dźwięk w końcu się wyłączył.
- Panowie, kurwa, a co jak ich tam nie ma? - zadał pytanie, które wszystkim z pewnością po głowach chodziło, jednak nikt nie miał odwagi wypowiedzieć go głośno.
- Wtedy oczyścimy bazę, lub jej część i zabezpieczymy byśmy mogli tam bezpiecznie żyć. - zaimprowizował Jacek - Następnie wymyślimy co z jedzeniem i wodą. Mamy zapasy na kilka dni. Można zaryzykować i jeszcze skoczyć do biedronki, zagarnąć co wpadnie w ręce i jechać dalej. Ale trupy nadciągają właśnie z tamtej strony... nie lepiej się potem wrócić, gdy te się rozejdą.
- Dobra, niech wam będzie. Ale mam kurwa przeczucie że chuja tam znajdziemy.- dodał mężczyzna, zmieniając bieg na wyższy.
- Też tak uważam - mruknął Marek trzymając się za uchwyt nad drzwiami.
- To wcale nie musi być źle. Wizja by przyjęli nas z otwartymi ramionami wydaje mi się zbyt różowa... - twierdził Huzar patrząc przez okno, jak ulica, wypełniająca się trupami, uciekała mu w bok, poza kąt widzenia.
 
Arvelus jest offline  
Stary 10-03-2012, 02:10   #88
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
Marek już wiedział, że nie mają szans przetrwać tutaj. Ci ludzie wyglądali na nieco zdziczałych, może to jacyś kanibale? Jeszcze te ich pomysły odnośnie bunkrowania się, bezsens. Jak nie wybiją ich trupy to zniszczą się sami, pierwszy lepszy kryzys i zaczną do siebie strzelać. Jacek jako idealista wraz z Natalisem, dwie osoby nie nadające się na rozsądnych przywódców. Marek jest im niepotrzebny skoro Michał zna się na mechanice. On będzie się ratować na własny rachunek. Jak dopadną go truposze... Trudno i tak w końcu muszą go dopaść.

Nie odzywał się bo w jego głowie trwała walka. Gorączkowo myślał i opracowywał plan, wszystkie za i przeciw. Zrobił listę wszystkiego co potrzebne, ustalił zasady i prawa, według których będzie działać. Chwila na ostatnie przemyślenia czy właśnie nie wydaje na siebie wyroku śmierci. Wreszcie powiedział pozostałym, że idzie się przejść.

Tak naprawdę poszedł do Jeepa. Zabrał z niego swojego AK, plecak i zabrał jeden kanister z benzyną. Przeżegnał się tylko i z tym wszystkim uciekł w kierunku lasu. Gazrurka sterczała z kieszeni bluzy, a on trzymał dwoma rękami kanister, ciężki był. Prosił tylko na wszystko co święte niech nie wpakuje się na grupę trupów.
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."
Ziutek jest offline  
Stary 13-03-2012, 23:02   #89
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Barbara Zaręba

Mały, letniskowy domek nad jeziorem w środku lasu. Trafiłaś tu dwa dni temu, z trudem uciekając grupie żywych trupów, na twoje szczęście gubiąc je. Teraz, no cóż, panowała w lesie mordercza cisza. Raz kiedyś tylko dało się słyszeć skowyt, krzyk, czy piśnięcie jakiegoś zwierzęcia.
Twoje żelazne zapasy, nie zostały jeszcze co prawda rozpieczętowane, ale to co było w domu, szybko zjadłaś. Dobre i tyle. Wiedziałaś, że niebawem będziesz musiała ruszyć dalej. Póki w okolicy nie ma tych szwędających się śmierdzieli. Tych strasznych, śmierdzących żywych trupów, żywcem wyjętych jakby z taniego filmu czy książki.
Domek, a raczej dwupokojowa, drewniana buda, była w stanie strasznym. Ale była jako, tako sucha. I bezpieczna. Jeden pokój to sypialnia ze starymi, zniszczonymi łóżkami i kuchnia, w której szafki dokładnie przewertowałaś. No, była jeszcze drewniana toaleta za domem, na wpół zeżarta przez korniki. Z mapy którą miałaś, wynikało że sześć kilometrów na północ miała się znajdować jakaś baza wojskowa, zaś na południowy-wschód leśniczówka. Dwadzieścia sześć kilometrów brakowało do Trójmiasta. I to w zasadzie tyle pokazywała ta mapa, na wpół podarta i nadpalona.

Marek "Morris" Moryczewski

Chyba nikt go nie podejrzewał o takie coś, więc udało mu się w najlepsze zniknąć za drzewami i krzaczorami. Nikt mu nawet nie powiedział złego słowa, a ścieżka od pojazdów i ta wydeptana przez ludzi, prowadziła w jakieś miejsce, do którego się kierował. Dotarł po dłuższej chwili, będącej biegiem i szybkim marszem, do czegoś na kształt opuszczonej leśniczówki.
Stara, zmurszała, rozdarta przez liczne, niedogodne dla niej warunki atmosferyczne. Jak na kryjówkę, wyglądało to całkiem nieźle.
W garażu szybko Morris znalazł zdezelowanego Poloneza Caro, zadbanego. Zapewne ktoś z bazy wojskowej, dbał o niego, w nadziei że go mu się uda odpalić. Niestety dla niego, na pewno nie był mechanikiem, po po krótkiej chwili, samochód odpalił, jakby za sprawą magicznej różdżki. Marek znał się na swoim fachu, jak mało kto.


Marcin Śniadecki

Słyszałeś jakieś poruszenie w bazie… W imitacji bazy. Pozostałościami bazy, która miała być ulokowanym w lesie przyczółkiem do odbioru zapasów z głębi kontynentu. Nigdy żadnych zapasów załoga bazy nie zobaczyła, ale cóż, rozkaz to rozkaz. Nim uciekli wszyscy wyżsi stopniem, zastawiając garstkę żołnierzy z garstką cywili.
Teraz, przy bramie do bazy, obok jednej, nie obsadzonej wieżyczki, stał zaparkowany samochód terenowy. Niedaleko niego, czwórka mężczyzn, w tym dwóch żołnierzy których chyba kiedyś widziałeś, rozmawiało o czymś, gestykulując ciężko.
Byłeś tu chyba nawet najstarszy stopniem, ale każdy już dawno je olewał. Liczyło się przeżyć. I zapewnić tych przeżyć możliwie dużo, minimalnym nakładem środków, które i tak były na skraju wyczerpania. Zaledwie kilka magazynków, dwie beczki ropy na czarną godzinę i liche zapasy żarcia, nie licząc tych które trzymał Feliks. Ten cholerny dorobkiewicz, handlujący swoimi zapasami za praktycznie wszystko. Już dawno chciałeś zrobić z nim porządek, ale, kto by karmił ludzi? A to że trochę zubożeją… Pieniądze i tak nie są w tych czasach najważniejsze, a liczy się tylko broń.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.

Ostatnio edytowane przez SWAT : 14-03-2012 o 20:29.
SWAT jest offline  
Stary 16-03-2012, 12:50   #90
 
Lechun's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skał
Jacek "Huzar" Czarnecki, Michał Kowalski, Marcin Śniadecki

- Nie wygląda to najlepiej... - stwierdził Jacek - Natalis, tak wyglądał plan? - zapytał, zupełnie bez wyrzutu. Sytuacja do niego dopiero docierała. Podrapał się w bardzo nierówno (bo flambergiem) ogolony zarost. Ludzie... kurwa, ludzie... Poczuł dreszcz przechodzący od łopatek aż do oczu, tak charakterystyczny dla momentów wzruszenia, ale powstrzymał dalszy odruch.
- Wygląda to zupełnie chujowo! - warknął Michał.
- Nazwijcie mnie nawet nadwornym pesymistą grupy, ale ni chuja mi się to nie podoba. - dodał po chwili.
- Nie wiem jak ty, ale ja pierwszy raz, od sześciu lat, widzę tyle nowych twarzy i niech mnie piekło pochłonie, cieszę się, że ich widzę. Odczekamy dwa dni i urządzimy ekspedycję do Gdyni, by zabrać resztę zapasów z Biedronki.
- Nie chcę psuć twojego wymarzonego raju, ale popatrz na nich. Myślisz że ktokolwiek będzie chciał cię posłuchać? - spekulował Michał.
- Boję się że wojsko trzyma tutaj na wszystkim łapę, a cywile są ich robotnikami tylko. -
Natalis wyszedł z samochodu i sam, z rozdziawioną twarzą skierował się w stronę żołnierzy, dowiedzieć się co tu się stało. Czy ktokolwiek tu dowodzi, a jeśli tak, to gdzie on jest...

-Oho... zaraz się dowiemy co i jak. Nie jest to mój wymarzony raj, ale i ta uważam za progres, względem tego co było kilka godzin temu. Czy tu zostaniemy zdecydujemy gdy poznamy szczegóły
- Coś mi tu śmierdzi...- powiedział cicho Michał, jednocześnie wrzucając na wszelki wypadek jedynkę.
Natalis podszedł do jednego z żołnierzy, Mroźny trzymał się niedaleko za nim, ściskając swój karabin kurczowo. Żołnierz pod bronią, nie palił się mimo wszystko do strzelania, ani do rozmowy. Spławiał drążącego niewygodne tematy Natalisa. Ten tylko fuknął i stanął koło samochodu. Nędzarze z namiotów, obserwowali nowych.
- Dobra, czyli moja kolej - stwierdził Jacek, wychodząc z samochodu. Podszedł do najbliższej osoby, akurat zdażyło się, że była to jakaś para z dzieckiem. Nie zabrał flamberga, nie chciał budzić strachu, nawet podświadomego, ale zbroi, zwyczajnie, nie chciało mu się zdejmować. Przywykł do niej tak bardzo, że zgrubiałe odciski chroniły jego ciało w każdym miejscu, gdzie mogło by zostać obtarte.
- Cześć. Jestem Czarnecki Jacek. Dla przyjaciół Huzar. Właśnie przyjechaliśmy z Gdynii, byłoby to problemem gdybym poprosił o streszczenie sytuacji która tutaj panuje?
- My nic nie wiemy, przybyliśmy tu dwa dni temu. Ale tan współlokator może coś wiedzieć - mężczyzna wskazał ruchem głowy młodego mężczyznę siedzącego na polowej pryczy w głębi podartego namiotu.
Miał nieobecny wyraz twarzy, tak jakby swoimi myślami błądził gdzie indziej. Chyba jako jedyny nie zainteresował się pojazdem, jaki się pojawił.
- Niech Pan uważa, to dziwak - dopowiedziała kobieta, trzymając dziecko na rękach.
- Mówcie mi Jacek, albo Huzar. Przy “panie” czuję się stary - uśmiechnął się Czarnecki i skierował się wgłąb, objrzał się jeszcze na pozostałych i widząc, że wszyscy kontrolują co się z nim dzieje wszedł.
- Cześć. Jacek “Huzar” Czarnecki jetem. Podobno mógłbyś mi określić tutejszą sytuację. Byłoby problemem gdybym o to poprosił?
Mężczyzna tempo wpatrywał się w jedno miejsce na ścianie.
- Nie było rozkazów, więc żołnierze starsi stopniem olali tą bazę i uciekło na południe. Zostali tylko Ci młodzi durnie, pełni ideałów. Nikt nie dowodzi, każdy żyje z dnia na dzień.
- Rozumiem. Z czego tu żyjecie? Macie jakieś pola? Studnie?
- Nie mamy - powiedział powoli
- To jak żyjecie? Wciąż zapasy?
- Jemy wszystko co nam wpadnie w łapy. Robactwo, zupa z trawy, mchu... Nawet korę.
- Rozumiem. Ilu jest nas tutaj?
- Z dziesięciu szeregowych i dwunastu cywili.
- Macie jakąś sensowną broń, czy środek transportu?
- Pojazdy nam zabrali, ale szeregowi mają jej całkiem sporo. Urzędują w ostatnim namiocie.
- Dobra... jak oceniasz nastroje między cywilami a żołnierzami? Szarogęsią się? Czy wciąż są pełni słusznych ideałów?
- Ci co nas zostawili, to były ostatnie skurwysyny. Ci są w porządku... Powiedzmy. Trzymają władzę, ale nie nad używają jej.
- Dobra, ładnie wszystko pięknie, ale co z zombiakami? Bronicie się jakoś, macie plany? Cokolwiek? - do rozmowy wtrącił się zniecierpliwiony Michał.
- Nie dać się zjeść, każdy broni swojego dobytku.
- Mój kolega to Michał Kowalski. - Przedstawił Jacek - Chodziło mu bardziej o to czy macie jakiś pomysł, na wypadek zjawienia się hordy zombie. Jednak rozumiem, że nie. Gdybym chciał zorganizować ekspedycję po żarcie, bo wiem gdzie go znaleźć dla wszystkich, to do kogo polecałbyś się zgłosić?
- Zabrać żarcie i uciekać, nawet się nie chwalić.
Jacek zagryzł wargę
- Nie działam w ten sposób. Starczy nam na kilka tygodni. Może miesięcy, jeśli będziemy oszczędzać. Do tego czasu może uda nam się jakoś zorganizować. Ludzkość przetrwała dzięki plemionom jakie tworzyliśmy. Teraz musimy do tego wrócić. Więc jest ktoś kogo byś zaproponował, wariatowi który chce zatroszczyć się o żołądki reszty?
- A to mnie mają za wariata - zarechotał i spojrzał na Jacka.
Było to jego pierwsze oderwanie wzroku od punktu na ścianie. Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.
- Tu każdy żyje sam dla siebie. Nie ma dowódcy, nie ma przywódcy. Ostatni który się takim mianował, skończył z nożem w bebechach. Możecie jedynie podać do ogólnej informacji gdzie to żarcie macie... Dowódcy po prostu nie ma.
- Rozumiem. Czyli muszę zagadać do ogółu. Dzięki. Jest jeszcze coś co powinienem wiedzieć?
- Rostowski. Uważaj na niego.
- Który to? I co z nim nie tak?
- Poznasz go na pewno. Wyróżnia się.
- Rozumiem. Jakiś kibol, czy jak?
- Kibol? Pss... Wtedy by się go poskładało i zakopało. Cholerny nowobogacki. Ma tonę żarcia i nim handluje. Może wam nie pozwolić za bardzo na ogłoszenie tej wiadomości, skończycie z kulką we łbie.
- Dooobra... a co powstrzymuje was teraz przed poskładaniem go i zabraniem żarcia?
- Jak ma się żarcie, ma się wszystko. Póki ma żarcie, ludzie stoją za nim murem. Wystarczy żeby powiedział że z nich kpisz i stroisz sobie żarty, poskłada Cię. I twoich kumpli.
- Czyli jeśli przywieziemy tu dwie tony żarcia to już nie będzie miał abolutnej władzy?
-Chłopie, chodź tutaj na moment. - odciągnął na bok Jacka.
- Oni tutaj są jacyś dziwni. Nie podoba mi się to wszystko. Nie mają żadnych planów, nie bardzo mają się jak bronić. Niby jest ich trochę, ale mieszkają w namiotach zamiast oczyścić jakiś dom na przedmieściach. Coś tu jest nie tak, zwijajmy się stąd. -
- Po prostu się złamali... w miastach jest groźnie. Zbyt wiele miejsc gdzie trup mógłby się zawieruszyć i zastygnąć czekając na aż wybudzi go zapach żywego. Rzeczywiście, są... - Huzar rozejrzał się czy nikt tego nie usłyszy - sami trochę jak zombie, trzeba tchnąć w nich życie. Trzeba im pomóc. Chcę im pomóc... Na prawdę wierzę, że ludzkość ma szanse przetrwać tylko jako grupa, wracając do systemów plemiennych. Musimy ich wyrwać z tej apatii, potem wskazać właściwy kierunek. MY mamy największe szanse przetrwać tu. Prawda, wymaga to pracy. Jednak tu jest jakiś potencjał. Z tyloma ludźmi można nawet zbudować fort, palisadę. Sami będziemy tylko koczować, a tu da się założyć jakieś pola, bo starczy ludzi by ktoś je uprawiał i by ktoś pilnował czy trupy nie maszerują...
- Masz o tym jakiekolwiek pojęcie? Wiesz jak powinno się uprawiać rolę? Co ci da to, że zbierzesz plony? To nie jest gra w Settlersów gdzie postawisz młyn, dasz gościowi czapkę i będzie robił chleb. - odburknął Michał.
- Ale ok. Może masz rację. Ale jak cokolwiek będzie nie tak, spadamy stąd. - dodał po chwili.
- Ktoś na pewno się zna. Jak nie to znajdziemy jakąś książkę. Jak nie to się nauczymy. Kiedyś się bawiłem w wypieki. Tylko raz, ale zdążyłem zrozumieć zasadę ucierania na mąkę... Lepsze niż nic. W razie gdyby logika kazała spieprzać to spieprzymy. Dobra. Musimy zrzucić z piedestału Rostowskiego. Może uda się dogadać z żołnierzami. Wykombinować nieco paliwa, wrócić do Biedronki. Choć teraz będzie to już znacznie trudniejsze. Co sądzisz o tym?
- No nie wiem. Niby mają broń,ale to zwabi jeszcze więcej truposzy. Jeśli chcemy wpaść na zakupy do Biedronki to musimy najpierw odciągnąć trupy ze sklepu. Inaczej nic nie zdziałamy. A i brać nie powinniśmy kogo popadnie, bo jak się ten nowobogacki dowie to będziemy mieć kłopoty.
- Racja. To ja proponuję pierw dogadać się z Natalisem, potem poszperać wśród żołnierzy.
Natalis rozmawiał z Mroźnym koło samochodu.
Jacek podszedł do towarzysza i opowiedział o wszystkim czego się dowiedział oraz o swoim pomyśle.
- Dokąd uciekło dowództwo?
- O to nie pytałem. Bardziej mnie interesuje “tu i teraz”. Ty jesteś wojskowym, jak oceniasz sensowność mojego pomysłu, z zebraniem kilku ludzi z karabinami i marsz po żarcie?
- Mam złe przeczucie że sprawdzi się tak samo jak obrona stoczni z kilkoma ludźmi z karabinami.
- Możliwe. Ale nie ma dziś bezpiecznych i pewnych rozwiązań. Trzeba by szybko wpaść, horda chłopa do środka, wziąć ile się da i wynosić. Ktoś by odwrócił uwagę i byłoby znacznie lżej. Jeśli mają tłumiki to od razu o niebo prościej, bo będzie można strzelać.
- Do tego nie potrzeba większego auta? I ile my mamy w ogóle benzyny?
- Będzie ze dwa kanistry. Spokojnie wystarczy. Po drodze możemy coś znaleźć. Ewentualnie spróbować STARa odpalić.
- Ale musielibyśmy czymś większym pojechać, a tu są same wozy bojowe - wskazał na rządek pojazdów, nie wiedząc że są bez wachy - Czołgiem do biedronki?
- Łoho... nie przesadzajmy. Przecież sam wiesz, że taka bestia pali pięćdziesiąt litrów na sam rozruch. Wystarczy Jeep. Wymontuje się z niego wszystko poza fotelem kierowcy i zmieści się góra żarcia, choć nie poszarżujemy wtedy. A i tak bym próbował ze STARem, w końcu Michał nim przyjechał. Tam zmieścimy całość. A jak się nie uda to i tak będziemy mieli od cholery, na samym Jeepie. Najwyżej zrobi się dwa kursy. Paliwa starczy.
- W Starze już pusto, chyba że nam wojaki dadzą nieco paliwa.
- Mamy dziesięć litrów własnego. Starczy.
- Paliwa czy ropy?
- Paliwa.
- STAR jest na ropę.
- Uuuu... to utrudnia... Może żołnierze coś mają. Tak czy siak wystarczy nam na dwa kursy dwoma jeepami. Żarcia będzie co nie miara i będziemy mogli zająć się umacnianiem pozycji i kombinowaniem z uprawą. Ewentualnie wynieść się stąd, by znaleźć jakieś lepsze miejsce.
- Nie znamy terenu, potrzebne są mapy topograficzne. Powinny być gdzieś w urzędzie czy coś... Nie wiem. Jestem oficerem, nie znam się na tym.
- To później. Najpierw zajmijmy się potrzebami doczesnymi. Hasło: ‘żarcie’ i tylko to nas interesuje. Resztą zajmiemy się później. Pomożesz mi w rozmowach z wojskowymi?
- Jakie później? - nie wytrzymał Michał
- Jak nas zaatakuje horda tych pojebanych głodnych debili to nie wezmą jedzenia i nie odejdą. Tutaj nie mamy się jak bronić, od tego powinniśmy zacząć!- wykrzyczał niemal na całe gardło kierowca.
- A jak chcesz to zrobić mając kogoś kto słowem może nam przeszkodzić? Zanim zaczniemy coś organizować musimy mieć możliwość przekonania do tego ludzi. Póki ten oszołom jest jedynym jadłodawcą możemy najwyżej prosić. Nawet nie ludzi, a właśnie jego. Poza tym przybycie hordy zombie wcale nie jest pewne, a skończenie się jedzenia jak najbardziej.
Żołnierz, który wcześniej bez słowa(w ogóle bez żadnych reakcji) rozmowie, wreszcie się wtrącił.
- Nikt nas nie zaatakuje. Byliśmy bezpieczni, nim tu przybyliście i jesteśmy bezpieczni dalej. Żarcie jest priorytetem i powinniśmy coś z tym zrobić... Tak, my. Nie sądzę, by większa grupa była potrzebna: im większe towarzystwo, tym większa szansa, że ktoś zginie po drodze. A nikt nie zginie na mojej zmianie.
- Też tak mówiłem... - stwierdził Jacek z głębokim smutkiem w głosie - Zwą mnie huzar. A póki jest nas garstka to dodatkowa para rąk jest przydatna. Tam nie będzie bezpiecznie, każdy człowiek więcej to mniej czasu poświęcone na ładowanie. Myślę że sześciu do ośmiu ludzi to optymalna liczba, przy założeniu, że udostępnicie dwa jeepy.
- Gadaj z innymi. Ja mogę mówić wyłącznie za siebie.
- Ale jeśli się zgadzasz ze mną, to możesz mi pomóc w rokowaniach. Nie ważne Bezimienny. Rób co uznasz za słuszne. - stwierdził Jacek i ruszył ku jakiejś większej grupce wojskowych, mając nadzieję, że Michał, Natalis i ‘żołnierz’ pójdą za nim... nie czuł się dobrze pertraktując z grupą nieznajomych.
- Witam. Jestem Jacek “Huzar” Czarnecki. Jak pewnie widzieliście dopiero przyjechaliśmy, a teraz chcielibyśmy się wkupić jakoś w łaski tej grupy... dobra, bez chrzanienia... wiemy gdzie jest masa żarcia, ale przyda się pomoc i środek transportu. Paliwa jeszcze mamy.
- Sierżant Marcin Śniadecki.
- Jak niby wam mamy pomóc? - jeden z nich popatrzył na Jacka.
- Pan wpadł na pomysł, by wybrać się do miasta na zakupy... - powiedział, wskazując podbródkiem na Jacka, jednocześnie podchodząc do niego - ... i chce pożyczyć nieco chłopa, coby nie zginąć przy tym.
- Na piechotę? - odezwał się drugi żołnierz.
Sierżant nie odpowiedział, pytająco patrząc na Huzara.
- Mamy jeszcze dwa pięciolitrowe kanistry paliwa, wy macie jeepy. Wymontuje się z nich tylne siedzenia to będzie gdzie napakować górę żarcia.
- Niegłupi pomysł. - wzrok swój przeniósł na żołnierza - I żarcie będzie, a też nie widzę powodu, dla którego mieliby... - tutaj głową wskazał na Huzara - ... kraść nam Jeepy. Przeca to my będziemy mieli więcej broni.
- I tak mają suszę w baku. I są na ropę, nie na benzynę. Macie ropę?
Jacek zmrużył brwi... Shit... nigdy nie sądził by prawko było przydatne (uznawał, że komunikacja miejska zupełnie wystarczy i jest tańsza), a gdy zaczęła się apokalipsa był z siebie niesamowicie zadowolony, że nie marnował na nie czasu (ot... takie drobne radości w postapokaliptycznym świecie)
- Dobra, tu mnie masz. Tak czy siak przyjechaliśmy samochodem na benzynę i nim możemy wrócić, choć wtedy przydałoby się dach usunąć. Potem możemy coś znaleźć, albo do niego zapakować ile się da i, najwyżej, zrobić dwa kursy.
- Jasne. Jedźcie. Marcin pojedzie nawet z wami, jak mniemam - oficer i kapelan, trzymali się z tyłu, ale nikt ich nie rozpoznawał, tak jak i oni. Stopnie już dawno przestały obowiązywać.
- Właśnie liczyłem na jakieś wsparcie. Jeszcze dwójka ludzi by się przydała. I pomoc przy autku. - poza tym odrobinę entuzjazmu, ale tego już nie dodał
- Samochodem mogę się zająć... Może nawet zaraz, co wy na to?
Jakiś żołnierz właśnie wracał z obchodu, wokół bazy.
- Zero trupów - rzucił kompanom bez namiętnie - Tylko jakiś idiota z kanistrem w stronę leśniczówki pędził. Błazen.
Huzar zmrużył oczy i rozejrzał się wokół nie dostrzegając Morrisa. Potrząsnął głową, nie wierząc w to co mu przyszło do głowy.
- Ktoś rozkrada paliwo i zostawiacie go? Nie wiem, nasze jest tam - wskazał na samochód - Ale to jednak dosyć cenny towar dzisiaj
- Z kanistrem? - powtórzył za przedmówcami. - Dlaczego nic nie zrobiłeś?
- Bo to nie od nas. My mamy ropę w beczkach w baraku, a tej by nie uniósł. A do nieznajomych, bezbronnych, strzelał nie będę, tylko dlatego że mają kanister paliwa. Powtarzałem wam, że nie jestem potworem - wyciągnął papierosa, która widać był racjonowany. Zgaszony w połowie. Podpalił go, zaciągając się kilka razy.
- Nie musiał unieść, mógł ściągnąć do swojego kanistra. Kiedy widzisz coś niepokojącego, masz zasrany obowiązek zareagować. I nikt nie mówił o strzelaniu, do jasnej cholery!
- Uznaj, że powiadomiłem Cię o tym tak szybko, jak mogłem - bąknął, kierując się do namiotu, w którym zniknął.
- Wracaj tutaj! - krzyknął za ochodzącym - Rozmawiasz z wyższym stopniem!
Doskonale zdawał sobie sprawę, że już od dawna to nie było ważne. Ale nikt nie lubił tracić posłuchu, nawet gdy cały świat poszedł się chędożyć.
- To mnie zastrzel - padło z namiotu.
- Gówniarz ma rację - powiedział inny żołnierz.
Jacek, nieco drżącym krokiem, skierował się do samochodu którym przyjechali cały czas wypatrując Morrisa. Nie podobało mu się, że go nie widzi, ale może poszedł na stronę? Przecież mógł pójść na stronę, to całkiem wiarygodne... prawda? Otworzył bagażnik i wtedy kolana się pod nim ugięły, osunął się na ziemię opierając o zderzak. Morris ich zostawił... bez słowa i do tego zabrał połowe paliwa... Jak mógł? Sześć lat trzymali się razem i dzielili każdym okruszkiem chleba... jak można tak łatwo odejśc po czymś takim... Nagle znów stracił wszelką werwę. Entuzjazm.
- Może i powinienem... - mruknął pod nosem, szybkim krokiem zbliżając się do namiotu, w którym zniknął Młyński... Tak, chyba tak się nazywał. Młyński. Piotrek. Cholerny kowboj. Gdy był już o kilka kroków od namiotu, złapał za karabin i odbezpieczył go. Nie chciał strzelać, ale dźwięk odbezpieczanej broni nie był najprzyjemniejszą rzeczą na świecie. Zwłaszcza, gdy ta broń celuje w ciebie. - Młyński, wychodź natychmiast!
Wyszedł, nonszalancko.
- Dasz mi chociaż czarną przepaskę na oczy?
Bez słowa zrobił jeszcze dwa kroki, dalej w niego celując(oczywiście nie trzymał palca na spuście). Gdy chłopak znalazł się w zasięgu, Marcin zamachnął się, by uderzyć go kolbą w skroń.
Chłopak przepisowo, zablokował cios twarzą, padając z wybitym zębem na ziemię.
- Zwracaj się do mnie “panie sierżancie”. Spocznij.
- Gnój - wymamrotał, wracając do namiotu, sprawdzając językiem miejsce po zębie.
Nie interesując się więcej Młyńskim, odwrócił się i wypatrywał Huzara.
- Co jest? - zapytał, idąc w jego stronę - Auto w tragicznym stanie?
- Nie powiem nic oryginalniejszego niż jakieś EMOwate pierdoły, więc same fakty. Ten kto zabrał kanister benzyny to mój przyjaciel, z którym, od sześciu lat, walczyłem o przetrwanie. Nie ważne. Niechże bydlaka zeżrą zzombiałe wiewórki. Amen. Mamy już tylko jeden kanister czyli tylko jeden kurs tam-i-z-powrotem.
- Sukinsyn... - splunął gdzieś w bok. - Może po drodze znajdziemy jakiś czynny dystrybutor. Ta... Co ja gadam. Z jakiego auta ściągniemy.
 
__________________
Maturzysto! Podczas gdy Ty czytasz podpis jakiegoś grafomana, matura zbliża się wielkimi krokami. Gratuluję priorytetów. :D
Lechun jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172