|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
12-08-2013, 13:34 | #91 |
Reputacja: 1 | Otworzyła szeroko oczy i rozejrzała się szybko wokół jakby w panice. Dla niej nie było złego wyboru, musiała lecieć do tego wc. Szarpnęła Grześka lekko za sobą, jednak nie na tyle by opóźnić zbyt mocno swoją ucieczkę przed wybuchem. Cała spięta w sobie, chciała jak najszybciej uciec w bezpieczne miejsce, bo najważniejsze było przetrwanie, na tym teraz właśnie polegało życie - Kryć się!- krzyknęła za pewne za głośno starając się wejść jak najgłębiej do toalety. |
12-08-2013, 17:15 | #92 |
Reputacja: 1 | "Kurwa" To było wszystko co pomyślał Andy. Upuścił worek na ziemię i skoczył do wnętrza najbliższej łazienki (tej z Tornado lub tej gdzie Dean znalazł trupa). Ważne aby nie było nikogo po drodze, aby nie zaczęli się przepychać. Kurna. Trzeba było strzelić chociaż w tą dziurę czy coś. |
12-08-2013, 22:46 | #93 |
Reputacja: 1 | Wiadomości ogólne: Winchester - deklaracja z neurokomentarzy wzięta pod uwagę. Winchester (i Lucy i Andy): Gdy Lucy i Andy rzucili się do wc z Tornado to ty postanowiłeś działać całkiem inaczej. Rzuciłeś się na granat i chwyciłeś go w dłoń. Przy okazji zbiłeś swoją latarką, więc zrobiło się ciemno jak u murzyna w dupie. Jedyne światło padało z latarek Andiego i Lucy, ale oni przecież wpadli do tamtej wodnej chatki i jedynie poświata się pojawiła. Zamierzałeś go odrzucić. Odwróciłeś się błyskawicznie, zamachnąłeś i wtedy poczułeś coś na swojej dłoni. Jakby pętle. Pociągnęło cię do góry, a granat został na dole. Nastąpiła eksplozja. Straciłeś przytomność. Winchester: Obudziłeś się w zrujnowanym pomieszczeniu z poprzewracanymi metalowymi szafami na akta. Jest tu też kilka urządzeń ze świecącymi przyciskami. Na jedynym nieprzewróconym biurku stoi kaganek z ogniem. Jedyne źródło światła. Było tu zakratowane okno, ale była za nim tylko szarawa ciemność. Za biurkiem siedzi niezbyt przyjemnie wyglądający typ. Właściwie to jest mutant z czerwonym okiem. Bardzo brzydki mutant. Siedzisz na krześle z zawiązanymi z tyłu rękami. Stopy masz przywiązane do przednich nóg siedziska. Na głowie masz czerwony abażur przysłaniający ci trochę widok. Mutant nie patrzy na ciebie, a tylko wielkim flamastrem (pasującym do jego dłoni) pisze coś w wielkiej księdze (świeże kartki, format a3). Oprócz ubrania nie masz innego ekwipunku. Lucy, Andy: Znów jesteście w tej świeżej łazience. Tornado zadziałało też na Andiego. Nie weszliście w niczyje ciała. Jesteście sobą i widzicie siebie nawzajem. Nie ma nikogo w pobliżu. Drzwi na korytarz są zamknięte co najmniej na klamkę. Macie ze sobą cały swój ekwipunek. Grzecha nie ma tutaj. Sztywny, Bill, Praudmoore: Panienka powiedziała do Praudmoora: - Chyba nie masz tu nic do gadania, więc co mam negocjować? - zapytała retorycznie z wyraźnym strachem w głosie po czym odpowiedziała Billemu: - Nie byłam nigdy w Hegemonii, ale mam siostrę bliźniaczkę. - powiedziała innym tonem, ale wciąż ze strachem. W sumie to dziwne, że będąc pod działaniem silnych emocji jest w stanie zmieniać ton swojego głosu. Coś tu bardzo nie grało. - Może ona była. Usiądźmy w czwórkę przy stole to pogadamy. - zaproponowała chłodno. Juz bez strachu. I znów ignorowała czyjąś obecność, bo jest teraz was piątka. |
13-08-2013, 01:19 | #94 |
Reputacja: 1 | Dean ocknął się... był przymroczony... co się kurwa stało? Po chwili wszystko do niego wróciło - granat... pociągnięcie ku górze... zgaśnięte światło... próbował się delikatnie poruszyć żeby sprawdzić czy nie jest przypadkiem związany - tak się składało że oczywiście był... ile można mieć pecha... miał nadzieję że drużyna za nim zatęskni i go jakoś odbije ale mógł mieć tylko i wyłącznie nadzieję... nie wiedział co zrobią... może go poświęcą... zresztą... zabójca nieważne jak bardzo lojalny zawsze prędzej czy później trafia na odstrzał... ryzyko profesji... nie wiedział co się z nim stanie... ale mógł przypuszczać że nic dobrego... Po chwili traper stwierdził że ma coś na głowie ale miał w miare dobry widok na całe pomieszczenie które mimo swojej pozamiatanej sytuacji zlustrował pod każdym możliwym kątem... Kurwa... mutant... znowu niefart... kiedy zobaczył że przeciwnik nie zwraca na niego uwagi zamarł w bezruchu żeby nie zdradzić tego że już doszedł do siebie. Próbował delikatnie i powoli samymi rękami jakimś cudem się oswobodzić. Przy okazji wodził wzrokiem szukając swoich noży albo kuszy... Miał przesrane... trzeba było nie próbować ratować reszty tylko siebie... co za idiota rzuca się na granat... chyba życie w grupie go osłabiło... a był takim zimnym draniem... wiedział że odłoży łyżkę jeśli reszta za nim nie zatęskni... całe życie przeleciało mu przed oczami. Chciał odkupienia... szukał go od dawna - czyżby uratowanie kilku ludzi od granatu miało być tym właśnie odkupieniem... stary dziad, młoda ćpunka i jej wafel... los miał bardzo ironiczne poczucie humoru... miał zdechnąc tutaj... postrzelony przez naćpanego kumpla... pojmany przez mutanta... i w za dużych kurwa jego mać butach... Z drugiej strony może i los adekwatnie wymierzył karę za te wszystkie winy... niewinne życia... Winchester wziął się jednak po momencie w garść. Spojrzał na mutanta próbując wyszukać słabych punktów lub czekokolwiek co może okazać się atutem jeśli uda mu się wyrwać z tego krzesła. Kontynuował taktykę oswobodzenia się i z wiarą że nadejdzie kawaleria rzucił mutantowi ni z tego ni z owego : - Te... czerwone oko... daj skazańcowi papierosa... bo mam idiotyczne wrażenie że grzeczne proszenie o rozwiązanie mnie nie wchodzi w grę... A szkoda... Ostatnio edytowane przez AdiVeB! : 15-08-2013 o 12:57. |
14-08-2013, 09:11 | #95 |
Reputacja: 1 | Will uśmiechnął się półgębkiem. Niby nie ma poco negocjować, ale usiąść przy stole chciała. Jeżeli to zrobi, on wstanie i podejdzie do zakratowanego okna. Ot tak, rozprostować kości i mieć nieco lepsze miejsce do strzału. Ten instytut nie podobna mu się ni cholery i z każdą sekundą te wrażenie się pogłębia. Nie ma co tu siedzieć, ale te burze... -Danny - rzucił Praudmoore od niechcenia - często tutaj uciekałeś przed takimi burzami? |
15-08-2013, 12:55 | #96 |
Reputacja: 1 | Minęło parę sekund i Andy odetchnął. Odruchowo spojrzał na przegub, ale nie było tam zegarka. Odczekał kilkanaście sekund po czym odwrócił się z zamiarem wyjścia z tego przeklętego kibla. Dzisiaj zdecydowanie naćpał się dawki Tornada, którą przyjąłby przez najbliższe... może dwa lata? Dobra bez przesady... miesiąc jak miałby pecha i natrafił na burzę Tornado. |
15-08-2013, 18:52 | #97 |
Reputacja: 1 | - Tak? To dlaczego jak nazwałem cię Joanną to się zdziwiłaś, że cię znam? - Przyciskam nóż bliżej szyi, jak ją lekko natnę to bywa. - Przestań pierdolić, poza tym ile widzisz tutaj osób? |
15-08-2013, 23:36 | #98 |
Reputacja: 1 | Zbaraniała. tak na prawdę nie potrafiła dokładnie określić co się dzieje. Granat... Ktoś zginął? Może nie... Ruszyła za Andym pośpiesznie. Zacisnęła mocno pieści nieco przestraszona że nie widziała nigdzie Grześka. Czuła się przez to nieco zagubiona. Co się stało z Deanem? Gdy tylko wyszła z łazienki, trzymając pewnie swoją broń w dłoni, rozglądała się czujnie wokół, starając się jak najszybciej ocenić swoją sytuację. Naćpała się... Ale wiedziała że może to być przydatne nawet. Zresztą, tornado... Nie było złe. A tu mogła naćpać się go do woli. Zebrać chociaż część tego towaru... Sprzedać... I mogłaby być spokojna przez długi czas. Kto tego nie chce? Uśmiechnęła się krzywo do siebie - najpierw trzeba przeżyć. |
16-08-2013, 18:29 | #99 |
Reputacja: 1 | Odpis 20 Winchester: Mutant podniósł swój szkaradny łeb, a gdy czerwone światło wydobywające się z urządzenia wtopionego w jego skórę opłotło twoją twarz poczułeś jakby całe twoje jestestwo było wciągane. Widziałeś swój cień, jakby natchniony kolorami, wypływający w stronę tego ustrojstwa. Mutant nie poruszał ustami, a jednak usłyszałeś głos. Głos zwykły, przeciętny - ludzki. Spokojny i bez emocji, ale równocześnie miły i przyjemny dla "ucha". Choć miałeś wrażenie, że niczego nie słyszysz, a jedynie w twojej głowie roją się dźwięki. Przebrzydła kakafonia z samego centrum wszechświata w szalony sposób układająca się w wyrazy. - Dzień dobry panie Deanie Winchesterze. Proszę się nieobawiać. Jest pan obecnie w śpiączce, ale stan ten nie będzie trwał długo. Operacja udała się. Nic panu nie grozi. Przypominam, że projektory snów służby zdrowia mają zablokowane opcje związane z jakimikolwiek używkami, dlatego jestem zmuszony odmówić papierosa. Przykro mi również powiadomić, że w związku z dość... heroicznymi i niebezpiecznymi działaniami jakie pan pragnął projektować w swoich snach, decyzją dyrektora, resztę snów zostanie pan związany dla pana dobra. Sen potrwa jeszcze kilka godzin, więc proszę spokojnie siedzieć. Proszę też nie zadawać pytań, bo jak pan już sie zorientował światło projektora wywołuje nieprzyjemne efekty wizualne. Na wszelkie pytania odpowiemy po wybudzeniu. - po czym wrócił głową do swoich notatek i światło już ci nie psuło... właściwie nie wiesz czego, ale już nie psuło. Lucy, Andy: Wyszliście na korytarz. Palą się w nim światła. Ładnie wygląda. Ogółem: standardowa przeszłość zanim wszystko zostało zniszczone, a potem minęło trzydzieści lat i wy napatoczyliście się do niemal ruin tego przybytku. Na korytarzu nikogo nie było, więc poszliście w stronę... właściwie w którą? Andy losowo wybrał kierunek, z którego przyszliści - znaczy drogę do drzwi wyjściowych. Nie było oczywiście dziury w suficie. Bez problemów dotarliście do schodów w dół i znajomego wam pomieszczenia - pierwszego pomieszczenia, w którym byliście, gdy dotarliście do Instytutu. Było tam mnóstwo pudeł. Zapakowanych, postawionych pod ścianami. Wszystkie drzwi były pozamykane, ale na samym środku pomieszczenia na podłodze, oparty o jakieś pudła siedział człowiek palący papierosa. Ubrany jest w niebieskie ogrodniczki i zieloną koszulkę. Ma obcięte krótko włosy. Chyba jeszcze was nie dostrzegł. Obok niego są drzwi na zewnątrz. Nie są przewiązane łańcuchem. Prawdopodobnie zamknięte tylko na klamkę. Sztywny, Bill, Praudmoore: Bill naciął jej szyję i kilka kropel krwi spłynęło po jej skórze. Nawet nie mrugnęła. Praudmoore zmienił odrobinę pozycję i przez sekundę, może dwie zobaczył autobus Danniego stojący na parkingu przy wrakach (znaczy nic się nie zmieniło). Danny cicho odpowiedział Praudmoorowi również czekając w napięciu na to co zrobi Joanna. - Pierwszy raz tu jestem hombre. - i głośniej do Billa - Uważaj na nią. - tym czasem Sztywny stojący przy drzwiach stał jak słup soli. Czegoś najwyraźniej nasłuchiwał, a równocześnie wpatrywał się w dziewczynę. - Dobra, chujowo mi idzie ściemnianie. To miejsce to baza Molocha. Ja, moja ekipa i jeszcze kilka osób jechaliśmy autobusem z Nowego Jorku do Vegas. Nagle kierowca powiedział, że jakiś sztorm lądowy ma się rozpętać i powinniśmy ukryć się w tym budynku. Tak zrobiliśmy. Sztorm rzeczywiście rozpętał się i trwa tak od kilku dni. - i po chwili - Właściwie to miałam pomysła, żeby użyć moich akrobatycznych zdolności, żeby wam zabrać broń palną, ale najwyraźniej spierdoliłam. Liczę na to, że jesteście ludźmi, a nie bydlakami. I jest was trzech: ten przy oknie, ty i ten przy drzwiach. - po tych słowach Danny powiedział: - Ja tu przecież też jestem. No i nie widzieliśmy żadnego innego autobusu... a oprócz tego nie słyszałem, żebym miał konkurencję. Na mój nos to była jakaś molochowa podpucha. Wiecie, łapanie frajerów i dowożenie ich do Molocha... a ona wyraźnie pierdoli, że mnie nie widzi. Zresztą, gdybym miał coś na sumieniu to bym ją odjebał na samym początku, nie? - Danny schował prawą rękę pod płaszcz. |
16-08-2013, 19:04 | #100 |
Reputacja: 1 | Nie żeby William był łatwowiernym durniem, ale historia dziewczyny była aż tak głupia, że niemal prawdopodobna. -A jak nazywał się kierowca, który was wiózł? - Zapytał - bo w sumie na razie nie wiem w kogo strzelać, a to wydaje się być ważne. William spiął się w sobie. Będzie gotowy do strzału, jak ktoś wykona gwałtowniejszy ruch. Zaintrygowało go też zachowanie Sztywnego. Willliam nauczył się, że jego zmysły nie są nieomylne i czasem warto zapytać, czy coś nie "przesłyszało się" ziomkom. Niektórzy zrzucają dźwięki na karb stresu albo niewyspania, a potem giną rozszarpani, lub rozstrzelani. -Co tam usłyszałeś Sztywny? |