Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-09-2014, 21:46   #1
cb
 
cb's Avatar
 
Reputacja: 1 cb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemu
[18+] Grzechy Ojców... - SESJA PRZERWANA


Dwieście pięćdziesiąty szósty wziął ostatni zamach dobijając leżącego mężczyznę następnie podniósł się z klęczek i dołączył do kolumny marszowej. Dwuszereg humanoidów kroczył rytmicznie wzbijając tuman kurzu i popiołu. Miasteczko przez które podążali, do niedawna jeszcze oaza dobrobytu i spokoju, teraz przypominało nadwęglone truchło. Dwuszereg mutantów wił się natomiast niczym czerw pełznący przez obumarłą tkankę. Żaden z odmieńców nie zwolnił kroku, nie załamał szyku mijając miejsce wczorajszej rzezi choć stos ciał zajmował naprawdę spory kawałek placu przed ratuszem. Swąd spalenizny byłby porażający dla każdego człowieka jednak mutantom zdawał się nie przeszkadzać. Z resztą dlaczego miałby? Dyskomfort był tylko odczuciem, nieważnym sygnałem z otoczenia który mikroprocesor odfiltrowywał jako nieistotny. Najmłodsze dzieci cybernetycznego twórcy ruszały w kolejną drogę u celu której leżała następna wymagająca podporządkowania osada.

Kilkanaście kilometrów dalej grupa mężczyzn ubranych w mundury kucała na małej polance. Jeden nich ściszonym głosem przemawiał do reszty:
– Panowie podsumowując to co mamy w tych oto zbiornikach może stanowić szansę na wygranie tej wojny. Naszym zaszczytnym obowiązkiem jest przetestowanie środka w warunkach bojowych. Powtarzam zatem atakujemy kolumnę według scenariusza trzeciego bezwzględnie korzystając z broni pneumatycznej – niejako dla wzmocnienia swych słów lekko poklepał trzymany marker. Ten konkretny egzemplarz imitował akurat PM H&K MP 7.



Jego podwładni także trzymali najróżniejsze wariacje atrap. Wyglądali trochę jak zlot fanów ASG lub obwoźna wystawa „ Z gnatem przez kontynenty”. Jednakże nikt kto spojrzał w twarz któregoś z wojaków nie odważył by się roześmiać.
– Pamiętajcie, – kontynuował dowódca – należy celować w odsłonięte części ciała gdyż środek najlepsze efekty daje w kontakcie ze skórą. Postać lotna w którą z czasem przekształca się żel potrzebuje paru minut by wyeliminować potwora nie warto więc ryzykować. Pytania? zapytał patrząc na doskonale znane twarze. Wiedział, że nie będzie jakichkolwiek ale i tak odczekał chwilę zanim odezwał się po raz kolejny. – Zatem na stanowiska i niech Bóg nam dopomoże. .


Budynek będący siedzibą Drugiego Wydziału NYPD pierwotnie pełnił rolę szkoły podstawowej. Zbudowany w 1938 roku brzydki ceglany dwupiętrowy klocek w pewnym sensie doskonale pasował do swoich obecnych lokatorów. Myśl ta nachodziła majora co rano gdy przekraczał pierwszy z punków kontrolnych na drodze do swego biura. Politruk sądził, że jego mieszkańcy, tak jak budynek, powinni być maksymalnie prości. Zbędne zakręty i zawijasy zaciemniały tylko drogę. Powodowały, że słabsze umysły mogły się po prosu zgubić. Jemu też by się to przytrafiło, o mały włos. Naciskając klamkę drzwi do swojego biura wyczuł delikatną woń hegemońskiego tytoniu i mięty. Tylko jedna znana mu osoba piła tą paskudną herbatę i odważyłaby się palić w jego gabinecie. Fakt, że budynek nie był szturmowany oznaczał, że za chwilę nie dojdzie do spotkania dwóch bardzo przebiegłych ludzi w następstwie czego dwie najpotężniejsze na kontynencie machiny wywiadowcze nie ruszą na pełnych obrotach. Ktokolwiek twierdziłby inaczej był już trupem. Major otworzył drzwi i spojrzał wprost w doskonale znaną twarz.


– Witaj Przyjacielu – szczery uśmiech gościa niezmiennie przypominał Majorowi rekina – Przed nami wiele pracy.


W skromnym drewnianym domku stanowiącym część przedwojennego kempingu starszy ubrany w habit mężczyzna podkręcił knot w lampie stojącej na środku stołu. Roztarł zmęczonym gestem nasadę nosa i jeszcze raz przeczytał leżący przed nim dokument. Były to zaledwie dwie kartki papieru. Niecałe dwa i pół metra kwadratowego tekstu mogło zadecydować o losie wszystkiego co było mu drogie. Czytał je, chłonął ,modląc się by Pan pozwolił mu podjąć trafną decyzję. Nie miał w sobie aż tyle pychy by prosić Go o objawienie mu swej woli. Wszak był tylko skromnym sługą. Jednakże błagał by w Wielkim Planie on i jego towarzysze stali zawsze po właściwej stronie. Skrzypnięcie drzwi spowodowało, że mnich podniósł wzrok. W progu stał siwiejący człowiek ubrany w identyczne szaty. W dłoni trzymał butelkę wina.
– Zauważyłem światło w twoim oknie opacie. - powiedział gość miękko . Przekroczył próg i postawił na stole butelkę . – Jako twój lekaż muszę stanowczo zaprotestować. Praca o tej porze, w twoim wieku, to proszenie się o kłopoty -. Opat tylko westchnął w odpowiedzi. – Jako przyjaciel zaś zaproponuję ci lampkę wina i partyjkę warcabów przed snem. Wszak jeśli ścieżki Pana są niezbadane to i Jego objawienia również nie dadzą się przewidzieć.

Robert i Dominique

Życie kołem się toczy jest to prawda znana doskonale każdemu. Robert niejednokrotnie starał się znajdować się w niej pociechę. Przypominał sobie o niej i tego poranka siedząc właśnie nad miską owsianki. Lokal w którym zatrzymali się wraz z Dominikiem nie należał do najszykowniejszych. Przed wojną na parterze były zapewne małe osiedlowe sklepiki zaś dwa górne piętra zapełniały mieszkania do wynajęcia. Obecnie połowa budynku była zawalona, ściana szczytowa na drugim piętrze połatana za pomocą gliny zdawała się trzymać na słowo honoru. Wspólna sala w której jedli śniadanie była zastawiona przedziwną zbieraniną stołów i krzeseł. Jedynym wspólnym elementem wszystkich mebli był pokrywający je bród. Obydwaj zaspani jeszcze mężczyźni skupiali się bardziej na patrzeniu w swoje talerze niż w twarz współbiesiadnika. Może nie przywykli jeszcze do towarzystwa świeżo odzyskanego członka rodziny. Może to ostatnie kłopoty w następstwie których stracili prawie cały towar i byli zmuszeni do zatrzymania się tej nowojorskiej spelunie nie dawały im spokoju?
Skrzypnięcie otwieranych drzwi spowodowało, że obydwaj podnieśli głowy i spojrzeli na wchodzącego mężczyznę. Człowiek ten miał już dobrze po czterdziestce. Jego twarz pokrywał kilkudniowy zarost. Zimne niebieskie oczy bacznie lustrowały otoczenie. Mężczyzna ubrany był w granatowy garnitur i białą koszulę. Na wierzch zarzucił rozpięty płaszcz. Wszedł niespiesznie do środka i krokiem pana okolicy skierował się do stolika zajmowanego przez ojca i syna.
– Można się przysiąść Panowie? – zapytał kładąc dłoń na oparciu stojącego przed nim krzesła.

Eric i Jules

Handlarz uwielbiał ten krótki moment przed obudzeniem karawany. Czuł się bezpieczny gdyż doskonale wiedział, że chłopcy czuwający na warcie mają wszystko pod kontrolą. Zaś panująca cisza sprzyjała kontemplacji. Dziś zamiast rachunku zysku i strat, rytualnego niczym poranna modlitwa, myśli Eric`a zaprzątała otaczająca go przyroda.


Patrząc na jej majestat zastanawiał się jak człowiek mógł świadomie niszczyć coś tak pięknego.

Jules odgarniając poły swojego namiotu czół nieco łupanie w skroniach wywołane przez jego nocną pocieszycielkę. Jednakże znali się nie od wczoraj i weteran doskonale wiedział kiedy należy powiedzieć jej dość by rano być zwartym i gotowym. Przecierając oczy wyszedł z namiotu. Idąc do ogniska przeciągnął się aż chrupnęło w stawach. W potylicy oprócz kaca odezwało się inne ale równie znajome mrowienie. Był obserwowany. Wiedziony instynktem postanowił nie zdradzać, że wie o czymkolwiek. Napił się ze stojącej przy ognisku manierki i rozglądając się dyskretnie podszedł do stojącego na skraju obozowiska pracodawcy. Jednak zanim zdążył cokolwiek zrobić na drogę wyszedł z krzaków mężczyzna dzieliło go od obozu kilkadziesiąt metrów. Nieznajomy był w pełni umundurowany. Przewieszone przez pierś zwisało mu M4. Żołnierz szedł niespiesznie w ich stronę trzymając uniesione ręce na wysokości swoich uszu.
 
__________________
Pierwsza zasada przetrwania, nie daj się zabić.
Druga zasada przetrwania: To że masz paranoję nie znaczy, że oni nie chcą cię dopaść.

Ostatnio edytowane przez cb : 07-09-2014 o 22:41.
cb jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:17.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172