Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-09-2010, 21:05   #31
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
REAKTYWACJA SESJI "KRUCHY LÓD"

Denver, dnia 3 listopada 2057 roku, godzina 12:30

Buckley Air Force Base

Znów się zaczęło.

Mark spojrzał przekrwionymi oczami przez okno i porwał szybko za swój karabin. Za stary, wysłużony M16A4. Zerknął szybko przez bojową lunetę, sprawdzając, czy szkła nie były zabrudzone. Sprawdził stan amunicji w magazynku i granat w podwieszanej wyrzutni.

Znów się zaczęło. To będzie naprawdę długi dzień.

Słychać na zewnątrz, na ulicy, cztery huki. I następujący potem syk. Cztery dymne granaty, tak jak wtedy.

Towarzysze Marka wzięli swoje spluwy i zajmowali pozycje przy oknach. Jeszcze tydzień temu jego drużyna liczyła dwunastu członków, miała wsparcie duetu snajperskiego i erkaemu. Teraz liczyła oprócz niego trzech członków. Każdy był obwiązany rudymi od krwi bandażami. Mundur każdego z nich, tak wyświechtany przedtem, teraz przypominał łachmany Szczura. Taktyczne kamizelki i hełmy kevlarowe wymagały naprawy. Gogle były brudne, często popękane, więc nikt ich nie zakładał na oczy. Większości kończyła się amunicja. Szczęściarzem był ten, co posiadał dwa pełne magazynki do jakiejkolwiek spluwy. Zresztą, przy takich szturmach i tak tłukli się tylko kolbami i bagnetami.

Rozmyślania przerwał mu ryk z co najmniej kilkunastu gardeł. I zaraz potem serie. Dziwne, piskliwe, jazgoczące dźwięki z równie dziwacznej broni automatycznej Made by Moloch. Jakieś bezłuskowe, nietypowe pociski o chorym kalibrze. Spluwy jak z chorego snu rusznikarza. Siła obalająca i penetracyjna niezrównane. Made by fuckin' Moloch.

Nikt z żołnierzy byłej US Army nie strzelał. Tak jak zawsze. Czekali. Szkoda było amunicji.

Wreszcie wyłonili się z dymu, klucząc między osłonami na dziedzińcu przed budynkiem. Od krateru do murku, od krzaków do wraku. I strzelali, ciągle strzelali. Mark zazdrościł im. Te skurwiele nie dbały o amunicję. Mieli jej na pęczki, a Moloch ciągle dosyłał nową.

Mutanci atakowali profesjonalnie. Byli szkoleni. Mieli mundury, hełmy i dobre, śmieciowe zbroje ze złomu. Molochowe spluwy, granaty, bagnety. I byli fanatyczni. Religijnie fanatyczni. Wierzyli w "Ojca Molocha" i uznawali Borgo za "mesjasza".

Mark postanowił, że wyśle ich na spotkanie z ich "bogiem". W bolesny sposób.

Jeden z przeciwników był wyjątkowo paskudny. Zdeformowany mutant o chorobliwie bladej skórze i wielkich muskułach. Pruł pełnymi seriami z lekkiego kaemu, czasem oddając jeszcze strzał z lekkiego granatnika. Mark wycelował. Przestawił delikatnym ruchem bezpiecznik z SAFE na SINGLE, potem na BURST. Wycelował dokładnie, przymykając drugie oko... i nacisnął powoli spust. Trzy pociski opuściły lufę głośno i z przytupem. Ułamek sekundy potem rozerwały kawał czaszki mutanta, nie bacząc na hełm. Trup padł, zaciskając palce na spuście i prując po swoich towarzyszach do oporu.

Kolejni mutanci nadciągali. Załoga budynku otworzyła ogień. Jack rozstawił dwójnóg z SU-16, oparł go o framugę okna i zaczął strzelać raz po raz. Marcel walił gęściej ze swojego Rugera Mini który aż dzwonił od tych przeklętych, pedalskich ozdób. Riker nie strzelał. To nie była jego liga. Po ostatnich starciach został mu tylko Mini Uzi, z którego korzystał tylko na bliskim dystansie.

Przeciwnicy nie odpuszczali. Widząc, że nie dadzą rady dostać się do środka, wezwali wsparcie. Po drugiej stronie ulicy zazgrzytał dziwnymi dźwiękami jakiś egzotyczny cekaem (oczywiście, Made by Moloch). Dziesiątki smugowych pocisków przeorało plac, parter, nadbudówkę i jedno piętro. Pech chciał, że było to piętro Marka.

Potężne, przeciwpancerne pestki przebiły ściany z łatwością. Markiem targnęło do tyłu. Upadł boleśnie na plecy i to go uratowało. Marcel i Jack tańczyli do muzyki ołowiu. Riker leżał pod ścianą, wyjąc z bólu i trzymając się za zmasakrowane kolano.

Trwało to może dwie sekundy. Cekaem przestał walić. Jack przechylił się przez okno i wypadł na zewnątrz. Marcel upadł na podłogę. Wyglądał jak poszarpany strzęp mięsa, kości i ubioru. Pod nim rozlewała się wielka kałuża ciemnej krwi. Ściana za nim była zbryzgana i podziurawiona.

Mark stęknął, patrząc na przestrzelony bark. Cekaem znów zaczął walić. Słychać było krzyki. Mark doczołgał się do okna. Wspiął się, opierając karabinem o framugę.

Przeciwnicy byli już na schodach, do drzwi frontowych.

Niewiele myśląc, wycelował karabinem i nacisnął spust... ale ten inny. Z wyrzutni M203 pomknął czterdziestomilimetrowy, przeciwpiechotny, odłamkowy granat, ciągnąc za sobą zygzakowatą, siwą smugę dymu. Uderzył o schody. W ułamku sekundy zaskoczył kontaktowy zapalnik i pocisk pękł, rozsyłając wokół siebie deszcz odłamków i niewidoczny, kinetyczny wstrząs. Zmiotło dwóch. Ktoś inny, z piętra wyżej, też wpakował podobny granat. Mutanci poszli w rozsypkę. Po schodach sturlał się granat-samoróbka z żelaznej rury zatkanej na obu końcach. Przydługi lont płonął. Płomyk szybko schował się w środku. Rura zaczęła dymić. Niewypał?

W końcu przestała. I eksplodowała tak silnie, że zmiotło mutantów kryjących się za resztkami barykady u podnóża schodów.

Cekaem bił dalej po całym budynku. Ludzie uciekali od okien. A przynajmniej ci, którzy mogli. Riker nie mógł. Próbował. Skąd mógł wiedzieć, że dokładnie na tym kursie, którym kuśtykał, pięć pocisków przebije ścianę i rzuci nim o kolejną - nim, a w zasadzie jego martwymi zwłokami?

Mark zerwał się do biegu, w samą porę. Jego stanowisko rozsypało się od ciężkich kul. Nie miał zamiaru jednak uciekać. Pobiegł do składu.

Kiedy wrócił do swego okna, w rękach miał wyrzutnię LAW. Położył ją ostrożnie na ramieniu. Wycelował. Miał szczęście. Dym się rozwiewał a smugowe pociski i rozbłyski ognia odsłaniały pozycję cekaemu. Zwolnił spust.

Rakieta pomknęła ku gniazdu prostą, siwą smugą. Cekaem zaczął znów pluć oszalałym ogniem, jakby chciał ją strącić. Operator chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, że jest już martwy.

Sekundę później nie zdawał sobie już sprawy z niczego. Wszak płonące resztki myśleć nie mogą.

Mark wypuścił z rąk bezużyteczną, jednorazową wyrzutnię która spadła z brzękiem na dół, przez dziurę która kiedyś mogła być oknem.

Nie widział skutków swojego strzału. Nie widział swego zwycięstwa i tego, że uratował wielu swoim towarzyszom życie.

Wszak ludzie bez lewego oka i z dziurą w sercu, widzieć nie mogą.

---
 
Micas jest offline  
Stary 14-11-2010, 16:52   #32
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Raport z sesji.

Prolog - "Stąpanie po Kruchym Lodzie"

Inaczej mówiąc, wydarzenia w tym temacie, sprzed przeniesienia sesji do programu czatowego. Początek rozdziałów w kolorze Stali.

Rozdział I - "Środek" i Rozdział II - "Pęknięcie"

Jason Montega (Zabójca maszyn z Posterunku) spotyka się z Alanem Eye (Snajperem z okolic Texasu) w głównej bazie obrońców Denver na lotnisku Centennial. Zostają przydzieleni do sił mających uzupełnić bazę US Army w Buckley Air Force Base. W okolicach parku Cherry Creek wpadają w zasadzkę maszyn Molocha i gangu mutantów. Większość konwoju zostaje rozbita, poszczególnie grupy przedzierają się do Buckley AFB, staczając ciągłe starcia z mutantami i maszynami pościgowymi. Jedną z grup stanowią: Jason, Alan i ich towarzysz, Morgan, którzy po drodze zdobywają zwiadowczy łazik. Inną grupę stanowi kilku żołnierzy skradających się przez miasto na piechotę - należy do nich Max Hoyt (Monter). Ostatnią, największą z grup stanowi drużyna żołnierzy w której służy Ramirez Rake (Rewolwerowiec), która zdobywa transporter opancerzony. Pod koniec podróży, Jason, Alan i Morgan spotykają CJ (Chemik z Mississipi). Wspólnie biorą udział w bitwie o Buckley AFB, pomagając żołnierzom US Army odeprzeć zmasowany atak mutantów i maszyn.

Rozdział III - "Załamanie"

Ludzie, korzystając z momentum uzyskanego po Buckley, przeprowadzają ofensywę na zachód, w głąb miasta. Na szpicy idą między innymi bohaterowie, połączeni w jedną, specjalną drużynę pod wodzą majora Johna Raynor'a, głównodowodzącego siłami Posterunku na tym odcinku. Po długim i krwawym boju, ludzie zdobywają kilka centrów handlowych i szpitali, pozyskując niezbędne zapasy, wypierając siły Molocha w skażone promieniowaniem centrum miasta i niszcząc gang mutantów.

Rozdział IV - "Szok"

Major Raynor wysyła konwój trzech Hummerów z ważnym zaopatrzeniem i poufnymi informacjami do bazy Posterunku w Fort Lupton na północ od Denver. W jednym z Hummerów jest drużyna (bez Maxa Hoyt'a) Na głównym lotnisku i w okolicach trwają brutalne walki z maszynami. Bohaterowie wychodzą cało z jednej zasadzki wroga, tracąc jednakże jeden z wozów wespół z jego załogą. W mieście Brighton między Denver a Fort Lupton wpadają w drugą, dużo gorszą zasadzkę maszyn Molocha. Transportowy Hummer wydostaje się z niej, lecz pojazd drużyny zostaje zniszczony, a bohaterowie pochwyceni przez Molocha (oczywiście, za cenę wielu zniszczonych maszyn). Morgan cudem unika złapania. Koniec rozdziałów w kolorze Stali.

Rozdział V - "Dno"

Początek rozdziałów w kolorze Rtęci. Drużyna budzi się w różnych miejscach jakiejś dziwacznej "fabryki" w sercu Molocha. Mierzą się z przeciwnościami w postaci robotów, systemów zabezpieczeń i wreszcie odnajdują siebie nawzajem. Odkrywają, że zostali poddani serii wszczepień wyjątkowo zaawansowanych, prototypowych implantów cybernetycznych i tylko poprzez błąd w obliczeniach zbudzili się przed czasem i uciekli, zachowując samoświadomość. Uciekają z tego "szpitala" przed pościgiem i trafiają do lokalnego centrum koordynacyjnego dla tego sektora. Ścierają się z maszyną typu Mózg poprzez serię pojedynków informatycznych, zdobywając w końcu cenne informacje i wprowadzając chaos w sektorze by zatrzeć ślady swojej ucieczki. Następnie, udają się do podziemnej linii kolejowej Molocha i udają się jednym z transportowych pociągów... na północ (wbrew oczekiwaniom drużyny).

Rozdział VI - "Wypłynięcie"

Bohaterowie trafiają do mieściny Warner w Kanadzie, obecnie bazy Bestii i uciekają z pociągu, ścigani przez maszyny. Trafiają na samotnego człowieka, Kyle'a Redman'a (Łowcę) i wspólnie z nim próbują uciec przed zmasowanym pościgiem maszyn do niedalekiego lasu pociętego wąwozami. Ostatecznie jednak im się to nie udaje. Alan zostaje pochwycony pierwszy, zdobyczną bronią przedtem dając czas na ucieczkę reszcie grupy. Potem, Alan zostaje odtransportowany do pociągu, lecz wyrywa się swoim prześladowcom i popełnia samobójstwo, odpalając zgromadzone w wagonach transportowych materiały wybuchowe - niszcząc pociąg, maszyny i stację kolejową. Reszta drużyny zostaje po kolei wyłapana w lesie i odesłana do serca Molocha w Montanie, USA.

Epilog - "Brzeg"

Kilka tygodni później, na pozycje ludzi w Wyoming i Colorado uderza kolejna fala sił Molocha. Na jej czele stoi forpoczta w postaci zbrojnego konwoju kolonizacyjnego pod wodzą drużyny prototypowych, potężnych cyborgów "drugiej generacji" - bohaterów, którzy przeszli ostatnie operacje i zostali podłączeni do Sieci. Konwój uderza na obrońców miasta Cheyenne i położonej tam bazy lotniczej, zmiatając ich umocnienia oraz siły mobilne. Po otrzymaniu posiłków i rozpoczęciu konstrukcji stacji transmisyjnej w ruinach bazy, wpadają w zasadzkę elitarnych sił Posterunku pod wodza majora Raynor'a. Wszystkie maszyny Molocha zostają zniszczone, wespół z cyborgami, za cenę wielu rannych oraz zabitych ludzi. Giną: Max Hoyt, MJ Carlton i Tim Payton. Bohaterowie na krótko przed śmiercią zostają odłączeni od Sieci z różnych powodów (błędów systemu, zakłócania, uszkodzeń) i odbierają sobie życie lub zostają dobici przez dawnych towarzyszy (jak np. Jason przez Morgana).

Zdobytą wiedzę oraz nowe implanty i pancerze wspomagane Posterunek ma zamiar przeznaczyć do badań by wreszcie zdobyć przewagę w bitwie o Denver z nadchodzącą falą Bestii. Morgan i major Raynor organizują pogrzeb poległym bohaterom i opuszczają Cheyenne, gdyż nie dadzą rady wybronić go przed dalszymi atakami.

KONIEC
 

Ostatnio edytowane przez Micas : 14-11-2010 o 16:56.
Micas jest offline  
Stary 30-03-2014, 17:28   #33
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Rozdział I - Środek

Na prośbę obsługi forum, udostępniam zainteresowanym zapisy z sesji prowadzonych w programie WISE (Warhammer Internet Session Emulator). Enjoy.

Rozdział I - Środek

[ Mistrz ]
Denver, 3 listopada 2057 roku, godzina 19:12

Centennial Airport

Wojskowa ciężarówka LSVW firmy Western Star zatrzymała się na skraju zdewastowanego lotniska. Drzwi, oznaczone symbolem Posterunku otworzyły się. Ze środka wyskakiwali pojedynczo żołnierze w różnych mundurach i z różnym uzbrojeniem, jednakże wszyscy byli zmęczeni całodobową jazdą bez zmrużenia oka na tych przeklętych wybojach... i z maruderami Molocha.

Lotnisko przypominało wrak dawnego świata... zresztą, jak cały obecny świat. To jednak było trochę zagospodarowane. Gdzieniegdzie były rozstawione barykady, zasieki i namioty. Każdy cały budynek nosił ślady fortyfikacji i użytkowania.

- Przechodzić, przechodzić! Nowi rekruci do terminalu, Posterunkowcy do tego typa co stoi przy hangarach! - krzyknął jakiś żołnierz który podszedł do pojazdu.

[ Jason ]
Przecieram oczy i kiwam głową na Morgana.

- Czas nogi rozprostować.

Zbieram resztki swojego sprzętu i kieruję swojego kroki do kolesia przy hangarach.

[ Alan Eye ]
A więc to jest Denver. Wrak miasta jakich wiele. I maszyn jakich wiele. Uśmiechnąłem się lekko. I mnóstwo celów do praktyki. Jak tego nie uwielbiać. Zwinnie zeskoczyłem z ciężarówki i idę w stronę terminalu. Ciekawe ilu cieci będzie wraz ze mną działało?

[ Mistrz ]
Jason

Doszliście szybko do hangarów wraz z większością pasażerów ciężarówki. Stał tam żołnierz Posterunku w dystynkcjach sierżanta. Ktoś próbował stać na baczność, ktoś salutował.

- Darujcie sobie żołnierzu. Jesteście plutonem z... Colorado Springs, ta?

- Tak jest. Tam nas zebrano i wysłano w transport.

- Ok. Czwarty barak składowy po lewej, to wasze koszary. Doślemy wam niedługo świeże mięso, więc nie róbcie królewskich łóżek. Odmaszerować!

Alan

Wraz z trzema innymi typami ruszyliście do terminalu. Środek wyglądał całkiem nieźle jak na rok 2057, trzydzieści lat po wojnie. Szkło i gruzy uprzątnięto na śmietnik albo do konstrukcji barykad i zapor. Dawne sklepy, punkty i kawiarnie przerobiono na różnego rodzaju kramy dla wędrownych handlarzy oferujących rzeczy dla żołnierzy, montownie, laboratorium chemika, lekarza pierwszego kontaktu, stołówkę i kwatermistrza spraw lekkich. No i biuro rejestru żołnierzy.

- Imię, nazwisko, pochodzenie, stan cywilny, rok urodzenia, specjalizacja, umiejętności?

[ Jason ]
Salutuję i odchodzę w stronę czwartego baraku po lewej. Kurwa... militarnego drygu nienawidziłem od kiedy tylko pamiętam. Ale to jest posterunek. Albo siedzisz z mikroskopem albo wegetujesz w warsztacie, ale masz trochę wolności w mundurze. Ech... brakuje mi misji satelitarnych.

- Jak są piętrowe - zwracam się do Morgana - to śpię na górze.

[ Alan Eye ]
Nagły natłok informacji który przeleciał przez moje uszy nieco mnie przybił, lecz po chwili przywykłem do tego. Odpowiedziałem w bardzo telegraficznym skrucie:

- Alan Eye, z... Teksasu, kawaler, urodzony w dwatysiące... którymś, 20 wiosen. Jestem snajperem. Umiejętnoś kamuflowania, używania broni palnej i spostrzegawczości.

[ Mistrz ]
Jason

- Chciałbyś. Zagramy o to w pokera. - odparł Morgan.

Dotarliście wkrótce do baraku. Był niedawno skierowany do koszarowania, bo strasznie śmierdział lekami i wszędzie walały się resztki opakowań oraz zwykły syf. Ktoś zajęczał przeciągle.

Alan

Starszy podoficer w okienku, dawniej biletowym, zapisywał wszystko na brązowej, sztywnej kartce z tektury.

- To będzie 2037. Snajper... dobrze... po przydział broni zgłosicie się do kwatermistrza szczególnego, w starym budynku US Customs Services. I weźcie ze sobą to.

Podał kopię tej kartki z danymi osobowymi, jakąś plastikową przepustkę-identyfikator i nakaz wydania ekwipunku dla kwatermistrza.

- Następny!

[ Alan Eye ]
- Ta jest...

Odpowiedziałem, salutując. Spojrzałem na jakąś kartkę, nie mniej nie potrafiłem czytać. Wzruszyłem ramionami i skierowałem się do kwatermistrza. Oczywiście identyfikator sobie przyczepiłem do ubrania. Gdybym nie wiedział gdzie się znajduje owy kwatermistrz szczególny, pytam się kogoś.

[ Jason ]
- Nie ma to jak w domu.

I tak lepiej niż pod gołym niebem. Wybieram najlepiej wyglądające łóżko. Jak ktoś będzie miał wąty, przecież nie jestem sam. Rzucam swoje rzeczy na górę. Wstępnie. Jak chce grać, to pozwolę mu przegrać.
Przypatruję się pozostałym żołnierzom. Może któregoś znam. Jeśli wszyscy są tu z posterunku... nie. Mało prawdopodobne. Jak robili pompki z plecakami, ja się bawiłem nakrętkami. Chuj w to. Nie ma co zawiązywać wielu znajomości. Moloch idzie.

[ Mistrz ]
Jason

Rozegraliście pokera i wygrałeś. Zadokowałeś się na szczycie piętrowego łóżka. Drużyna rozwaliła się na wyrach i praktycznie od razu zasnęła.

Alan

Kierując się wskazaniami tutejszych, trafiłeś do kwatermistrza. Otrzymałeś profesjonalnie zrobiony kamuflaż pod teren miejski oraz porządny karabin M40A3 ze znakiem US Marine Corps. Do tego dwie piątki 7,62mm NATO. Nakaz kwatermistrzowski został oczywiście Ci odebrany i wkrótce zostałeś skierowany do jednego z baraków koszarowych.

Wchodzisz do środka. Smród leków i walające się śmieci sugerują, że do wczoraj był to magazyn medyczny. Są już tutaj ludzie z którymi jechałeś od Colorado Springs.

Jason

Przyszli ci nowi, z którymi jechaliście ostatnie parę kilosów.

[ Alan Eye ]
Karabin zarzuciłem sobie na plecy i poprawiłem czapkę na głowie. Ubranie na razie włożyłem do plecaka, bo potem się przebiorę. Wszedłem do środka. Nie przejmowałem się kolesiami, którzy tam siedzą. Od razu zajmuję pierwsze lepsze łóżko. Na nim kładę swój karabin. W miejsce na celownik wkręcam swój osobistego optyka, patrząc jak się prezentuje broń.

[ Jason ]
Kilku może przeżyje walki z Molochem. Kilku. Ech...

- Nie kładłbym się tam na twoim miejscu - rzucam do kolesia z wyborowym - Jak mocniej pociągniesz nosem jebie gównem.

[ Alan Eye ]
- Przywykłem do gorszych warunków- rzuciłem tylko.

Karabin położyłem na łóżku, niczym swoją relikwię i zacząłem się przebierać w swoje nowe ciuchy. Mam nadzieję, że na mnie będą pasowały.

[ Jason ]
- Jak uważasz.

Poprawiam się na swoim posłaniu i zaczynam nucić jakąś zasłyszaną piosenkę. Najlepiej jakąś znaną.
Nazajutrz trzeba będzie się przejść do kwatermistrza. Trochę głupio latać z jednym nabojem w komorze.

[ Mistrz ]
Morgan się roześmiał na tekst Jasona, paru innych parsknęło.

Zaczęły się szepty.

- Ty, patrz. Świr.

- No kurwa, maca tą swoją broń jak kochankę.

- To snajper, oni so pokurwieni do reszty.

- Jason zamknij mordę! Ty nawet nucąc to fałszujesz!

Do środka wtoczyło się jeszcze parę rekrutów. Resztę nocy spędziliście na wypoczynku.

O poranku zwleczono was z łóżek. Po regulaminowym wypraniu i wysuszeniu odzieży (oraz ciał), otrzymaliście śniadanie oraz garść podstawowych środków czystości oraz medykamentów - wyjałowiony materiał, gazę, utlenioną wodę i kawałek szarego mydła. Nie chcecie wiedzieć, z czego to mydło zrobiono.

Stawiliście się na apel. Przeprowadzał go jakiś porucznik Posterunku w towarzystwie podporucznika US Army (to znaczy, tej organizacji która wykorzystuje nadal jej symbolikę i regulamin).

- Spocznij. Żołnierze, mieliście noc na odpoczynek ale teraz będziecie ruszać do prawdziwej walki. Organizujemy odsiecz dla głównej bazy obrońców miasta w Buckley AFB! To oznacza, że wykorzystacie sprzęt dany wam przez kwatermistrza i wykorzystacie go dobrze, w walce z maszynami! O przyszłość ludzkości. Denver nie upadnie. Jest to serce utrzymujące cały Front! Bez niego możemy sobie darować dalszą walkę z Molochem! Macie dać z siebie wszystko! Skierujcie się teraz do sierżantów, zostaniecie przydzieleni w odpowiednie plutony! Rozejść się.

[ Alan Eye ]
Na cholerę oni tyle gadają? Denver nie upadnie... sratatata. Grunt, że są cele do treningów, a i możliwość zarobienia kilka gambli. Będzie trzeba tylko znaleźć jakiegoś speca od tych maszyn, a darmowa amunicja już czeka. To, że jestem świrem w kwestii broni palnej, to jest jasne jak rozbłysk atomowy. Taki już się urodziłem.

Skierowałem się do jednego z sierżantów, salutując.

- Alan Eye, snajper...

[ Jason ]
Idę do sierżanta. Salutuję i staję na baczność.

- Sierżancie. Melduję, że przydałyby się uzupełnienia w amunicji i osobistym ekwipunku. Sir!

[ Mistrz ]
Udaliście się do tego samego sierżanta. Ten spojrzał na Jasona zdziwiony.

- I mówicie mi o tym dopiero teraz?! Idiota! Biegiem do kwatermistrza!

[ Jason ]
- Sir!

Kieruję się truchtem w stronę kwatermistrza. Sprawdzam rangę. Jeśli akurat wydaje ktoś wyższy od szeregowego salutuję. W przeciwnym wypadku po prostu wypalam o co chodzi.

[ Mistrz ]
Jason

Starszawy kapral robiący za kwatermistrza pokręcił głową.

- Tsk tsk tsk. Zapominalscy? Jak się nazywacie?

[ Alan Eye ]
Spokojnie czekam na pierwsze słowa sierżanta.

[ Jason ]
- Jason Montega, sir. Colorado Springs.

[ Mistrz ]
Jason

- No to słuchaj Jason. Teraz nie ma czasu na papierologię. Mam coś co nie jest zarejestrowane i chciałem się tego pozbyć u handlarzy, ale dam ci to. Ale wisisz mi, kurwa, wisisz młody. Rozumiemy się? Masz.

Dał cuchnącą smarem kasetkę. W środku był jakiś kałasznikow z drucianą kolbą i pełen magazynek. Banan.

- Na drogę masz jeszcze to.

Podał Ci granat który wyglądał jak rura... bo był zrobiony z rury. Do środka wepchano trotyl i zaopatrzono w prowizoryczny zapalnik.

[ Jason ]
- Wiszę - uśmiecham się - wiszę, sir.

Zapamiętuję z plakietki jego nazwisko i wracam do oddziału po drodze reorganizując ekwipunek.

[ Mistrz ]
Wkrótce byliście już w drodze. Zapakowano was do przerobionej cywilnej półciężarówki Kenworth i ruszyliście razem z innymi przez Peoria Street na północ, mijając skrzyżowanie z Arapahoe Road i centrum dzielnicy Centennial. Były tu w okolicy strażnice i umocnienia obsadzone przez waszych, więc jazda byłą komfortowa.

Waszym plutonem dowodził niejaki sierżant Jenkins. On miał również mapy Denver z naniesionymi poprawkami na dzień obecny.

Jak się okazało, Arapahoe na wschód była zablokowana gruzem, więc musieliście jechać przez Cherry Creek State Park.

Jason, karabin jak karabin ale... to chiński Type 81-I. A magazynek to trzydzieści kul 7,62mm UW mazniętych farbą. Smugowe, widoczne w locie.

[ Alan Eye ]
Zaczynał ładować snajperkę. Lepiej być przygotowanym na jakąkolwiek niespodziankę na drodze. Poza tym- życie przy pustyni nauczyło mnie pewnej zasady: "Przezorny, zawsze ubezpieczony". I bynajmniej to nie chodzi o reklamę kondomów. Czekam, nic nie mówiąc. Za to nucę sobie: "When the wild wind blows"

[ Jason ]
Sprzeda się za kilka magazynków 5.56. Do tego fanty z maszyn. Tymczasem pakuję magazynek do kałasza i sprawdzam czy zasobniki i kieszenie są podopinane.

Przyglądam się okolicy.

[ Mistrz ]
Denver, 28 października 2057 roku, godzina 7:30

Konwój składający się z trzech półciężarówek i jednej pełnoprawnej oraz dwóch motocykli jechał już od paru minut po zagruzowanej, zapuszczonej Peoria Street, jadąc skrajem czegoś, co mogło kiedyś być Cherry Creek State Park.

Wstępny plan jest taki, że wasz kondukt (jak niektórzy żartują w swoim czarnym humorze) skorzysta jeszcze z ulic Belleview Ave i Yosemine by wyjechać na międzystanową 225, jechać na północ i skręcić na wschód w Mississipi Ave, która doprowadzi was prosto do Buckley Air Force Base. Z tego, co donosił zwiad, wywnioskowano że trakt ten jest na razie czysty.

Byliście już w najgłębszym miejscu jakie ulice sięgają w parku, kiedy zaczęła się rozróba. Motocykl jadący z przotu wyglebał się. Kierowca szamotał się z Łowcą który był okryty czymś w rodzaju kamuflażu i ghillie suit.

- Zasadzka! Z wozu! - ktoś krzyknął. Słychać pierwsze wystrzały.

[ Alan Eye ]
Nie czekając na jakieś konkretne polecenia i chwyciwszy karabin zręcznie zeskoczyłem z ciężarówki. Szybko zlustrowałem sytuację i szybko ukryłem się za jakąś przeszkodą z dala od całego natłoku. Odbezpieczyłem snajperkę i co jakiś czas spoglądałem co się dzieje po drugiej stronie. Czekałem, bardzo spokojnie i równomiernie oddychając. Żadnych gwałtownych ruchów.

[ Jason ]
Bez słowa zeskakuję i podnoszę do ramienia AK i rozglądam się po okolicy. Zobaczę maszynkę do pruję pojedynczym pociskiem. Nie ma co marnować amunicji. Szukam jakiejś osłonny, chociaż dobze wiem, że i tam się mogą czaić maszyny molocha.

[ Mistrz ]
Wydostaliście się z pojazdu i szybko schowaliście za barierkę. To jedyna osłona przed czymkolwiek co wyłazi z lasu, a wyłazi tego sporo.

Kilkunastu zakamuflowanych Łowców wskoczyło na jezdnię, wyhamowując natychmiast. Rejestrują swoimi owadzimi łbami otoczenie. Kilku już się rzuciło pędem w stronę pojedynczych ofiar, zawsze cholernie szybko, z idealną precyzją i śmiertelnym skutkiem.

Od strony parku zdążało nawet i trzydzieści Pająków i mrowie czegoś drobnego... chyba Mecha-mrówki.

[ Alan Eye ]
Nie strzelam, bowiem nie mogę tracić amunicja na tak trywialne cele. Staram się być cały czas w ukryciu i obserwować. Nic nie mówię.

[ Jason ]
- Cholera.

Podnoszę karabin do ramienia i wypalam w pierwszego z łowców trzypociskową serią. Oby, ktoś tutaj miał EMP.

[ Mistrz ]

Alan, jeden z Łowców wziął Ciebie na cel. Dla nich nie istnieje coś takiego jak "ukrycie". To maszyny wyposażone w sensory termiczne.

Łowca wystrzelił w Twoją stronę jak pocisk, ale opanowałeś strach i bez problemu odsunąłeś się jedynie kawałek, w ostatnim momencie. Maszyna wpieprzyła się w bandę, wyginając ją i przebijając w paru miejscach, rozsypując się na skrzące prądem kawałki.

Jason, wywaliłeś serię w jednego z Łowców którzy się jeszcze nie zdecydowali na atak. Najwidoczniej w pobliżu nie ma jednostki analizującej, działają autonomicznie. Seria podziurawiła korpus i rozwaliła łeb metalowego owada.

Pozostali Łowcy albo znaleźli cele, albo zostali zniszczeni. Ludzie mogli za pomocą młotów i broni ręcznej bez problemu zarąbać pozostałe maszyny, które zajęte były masakrowaniem zwłok. Łowcy, widzący poprzez kamery termiczne, nie odróżniali świeżego trupa od żywego człowieka.

Wciąż pozostawała jednak masa małych maszyn która nadciągała ze wschodu. Dziwne, że Moloch rzucił na was takie maszyny. Pająki zwykle robią za szpiegów a mrówy za sabotażystów.

[ Alan Eye ]
- War it's now or never...

Zacytowałem fragment utworu jednej z kapel metalowych poprzedniej epoki. Nie ma co- będzie trzeba zbadać te maszyny. Ale nic. Wybieram na swój cel jakiegoś pierwszego lepszego i wysyłam w niego pocisk ze snajperki. Ostrożnie wymierzony.

[ Jason Montega ]
- Morgan - wrzeszczę do towarzysza - weź nasz łup na ciężarówkę!

Osłaniam mu dupę. Jeśli znajdzie się jakiś 'żywy' łowca w pobliżu, posyłam w niego trzy pociski, tym razem celując po odnóżach.

[ Mistrz ]
Łowców już nie było. Alan rozwalił strzałem ze snajpery jednego z Pająków. Pozostali żołnierze również strzelają. Morgan zignorował Jasona i wyskoczył za barierkę, w rękach trzymając EMP.

Kiedy już miały go dopaść, wywalił w ich stronę potężny piorun który przeskakiwał z maszyny na maszynę, unieszkodliwiając je. Prawie wszystkie Pająki i cały rój mecha-mrówek został objęty działaniem. Ostatnie maszyny zostały wystrzelane.

[ Alan Eye ]
- ...This world is sacred

Dokończyłem tylko, powoli wstając z miejsca. Wciąż jednak obserwuję ten las i nie zabezpieczam karabinu. Nie wiadomo, gdzie się mogą jeszcze znajdować. Przyglądam się uważnie maszynom, starając sie dowiedzieć co nieco o nich.

[ Jason Montega ]
Opuszczam karabin przyglądając się chwilę pobojowisku. Opuszczam schronienie za barierkami i idę w stronę łowcy. Przyglądam się po drodze czy żadna z maszyn aby nie chce zdobyć przedśmiertelnego fraga.
Gdy już dojdę do łowcy, upewniam się, że nie żyje trącając go butem i kucam przy nim odkłądając karabin, jeśli nie ma zamiaru się ruszać. Zaczynam go rozbierać na części pierwsze oceniając uszkodzenia i przede wszystkim ratując to co można uratować.

[ Mistrz ]
Alan, zauważasz, że maszyny są maszynami. Są zbudowane z części metalowych i tworzyw sztucznych. W środku mają sporo kabelków, jakieś układy scalone i parę innych rzeczy. Nie wiesz co to jest układ scalony, ale gdzieś kiedyś takie coś usłyszałeś. Czujesz się bogatszy o nowe doświadczenia i wiedzę, która pozwoli Ci zwyciężać przeciwko każdemu wrogowi.

Jason, zbliżyłeś się do maszyny. Jest praktycznie nietknięta, oprócz tego, że ma urwany łeb i dwie dziury w korpusie. W rekordowym czasie kilku minut otwarłeś maszynę. Zdajesz sobie jednak sprawę, że nie masz czasu ani środków na konkretny rozbiór maszyny. Z tą i innymi będziesz tu siedział do usranej śmierci.

[ Alan Eye ]
Nie wiedziałem, że jestem taki inteligentny... czuję się naprawdę dumny z tego. Wstaję z miejsca i zabezpieczając karabin, obserwuję okolicę. Raczej nie znajdę tu nic godnego... szambru. Ech... a tyle rzeczy trzeba zakupić. Czekam na dalsze polecenia.

[ Jason Montega ]
Łupu nie zostawię.

- Sierżancie! - Podchodzę do niego salutując - proszę o pozwolenie na wrzucenie tylu maszyn na ciężarówkę ile się da. Sir!

[ Mistrz ]
- Zgoda. Weź paru ludzi i ładujcie sprzęt, ale upewnijcie się, że jest rozwalony. - odparł Jensen.

Długo sobie nie poładowaliście. Z lewej strony wyjechało coś naprawdę niemożliwego, w co trudno uwierzyć tu i teraz.

Juggernaut.

Zanim ktokolwiek zdołał wyrwać się z transu, mechaniczny centaur zaczął napierdalać z cekaemów i granatników, rozwalając motocykle i podpalając i dziurawiąc ciężarówkę.

- Uciekać! W las!

[ Jason Montega ]
- Słodki Jezu...

Nie strzelam. Nie ma sensu strzelać do tego z AK. Uciekam w las. Jeśli zacznie strzelać w tą stronę, zacznę kluczyć coby nie dostać kulki.

[ Alan Eye ]
Na Boga Długiej Snajperki! Ależ to wielkie... cóż, będzie trzeba to w końcu rozwalić. Ale jeszcze nie teraz. W tej chwili, klucząc i robiąc skoki w bok staram się uniknąć strzału z giganta. Oczywiście, biegnę w las, co wydaje mi się być jednak zaskakującą wielką głupotą. Z tamtąd wychodziły przecież te paskudztwa.

[ Mistrz ]
Juggernaut nic sobie nie robił z paru pocisków i granatu który na niego zużyto. Wjechał na jezdnię i skasował płonącą ciężarówkę samą masą pod gąsienicami.

W większości udało się ludziom zwiać na wschód i skryć się w krzorach. Czołg był zajęty rozwalaniem ostatnich pojazdów i wraków innych maszyn Molocha.

- Skąd to kurwa się wzięło?

- Patrz, rozwala swoich. Moloch ich spisał na straty. Nie chce żebyśmy ich wybebeszyli.

- Jebać maszyny, skąd on? Przecież to daleko za linią walk!

- Zapominasz, że Juggernaut działa jako autonom. Zdecydował, że pojedzie sobie do nas i złoży wizytę.

- Przecież on może pojechać dalej i rozwalić bazę.

- Nie. Bazy nie ruszy, nie jest głupi. W Centennial rozwalimy nawet Żółwia.

[ Alan Eye ]
Nie mają co robić, tylko pieprzą od rzeczy. Jeszcze zwrócą na siebie uwagę. Opieram się o jakieś drzewo, spokojnie obserwując teren. W razie czego ostrzęgę tych kolesi przed jakimś zagrożeniem, skoro oni są zajęci pogadankami o tym całym Juggernaucie.

[ Jason Montega ]
- Można by go poprowadzić do bazy... skoro tam go zabijemy, będzie jeden mniej sierżancie.

Czekam na rozkazy. Wszak jestem tu tylko szeregowym.

[ Mistrz ]
- Nie. Idziemy w las, nasze rozkazy były jasne - dostać się do Buckley za wszelką cenę. Oni tam nas bardziej potrzebują, a chłopaki a strażnicach już sami obmyślą co robić. Oddział, szyk rozproszony, za mną.

Następne kilkanaście minut spędziliście na "skokach" od osłony do osłony, ubezpieczając raz połowę oddziału, a raz samemu będąc ubezpieczanym.

Kiedy już dotarliście do lasu właściwego, wyjechał stamtąd pickup obity blachami i z zamontowanym na pace starym M60 z czasów wojny wietnamskiej. Technical. Niektórzy z was już cieszyli się na myśl, że znaleźliście towarzyszy.

Cieszyć się przestali, kiedy erkaem plunął ogniem. Ktoś krzyczał by przestał, ktoś darł się do radia. Nic. Oni nadal jechali bokiem i walili, kasując kolejnych ludzi.

Z lasu wypadli kolejni, w konkretnym umundurowaniu, uzbrojeni. Ostrzeliwują was. Wasi wreszcie poszli po rozum do głowy i odpowiedzieli ogniem.

[ Alan Eye ]
Wreszcie cele do których można spokojnie otworzyć ogień. Będąc cały czas w ukryciu celuję z odległości w kolesia, który strzela z M60. Przynajmniej na jakiś czas można go wyłączyć, a nasi ludzie przystąpią do szturmu. Potem oddaję równo trzy strzały. Niechaj Bogowie prowadzą kule.

[ Jason Montega ]
To muszą być mutki. Nie ma innego wyjaśnienia...

Podoszę karabin do ramienia i celuję w tych który wybiegli z lasu. Pojedyńcze strzały.

[ Mistrz ]
Operator M60 padł postrzelony w klatę. Jason skasował kolejnego, Morgan wywalił serię z M16A4 w następnych.

Zdajecie sobie sprawę z tego, że jest ich zbyt wielu. Trzeba się gdzieś cofnąć, ale gdzie? Za wami Juggernaut, przed wami mutanci (bo to już jest pewne). Zostaje północ, w kierunku jeziora, albo na południe, dalej od celu wyprawy.

[ Jason Montega ]
Zaczynam się wycofywać na południe. Jak nas otoczą przy jeziorze, to nie będzie gdzie uciekać. Ostrzeliwuję się pojedynczymi pociskami.

[ Alan Eye ]
Mutanci! Jak ja się za wami pasudy stęskniłem. Ciekawe czy mają inną fizjonomię od tych z pustyni. Korzystając z sytuacji, wycofuję się na południe, w razie czego strzelając pojedynczymi pociskami.

[ Mistrz ]
Mutanci ponowili szturm i rozbili waszą drużynę. Poszczególni żołnierze uciekali małymi grupkami lub pojedynczo. Łączności radiowej nie macie.

Uciekliście na południe i weszliście w las. Było was tylko trzech z Morganem. Pozbawieni jakichkolwiek wskazówek, z mutantami grasującymi po całym parku, cudem wydostaliście się niezauważeni na Parker Road obok Cmentarza Lewis.

[ Alan Eye ]
- Łatwo przyszło, łatwo poszło...

Powiedziałem tylko, wciąż mając niezabezpieczony karabin. Dokładnie zcząłem lustrować okolicę, by ustrzec moich... towarzyszy... przed niebezpieczeństwem w postaci jakiś mutków czy innych tworów. Zwłaszcza tego całego czołga... Jugo... cośtam. Kątem oka obserwuję co robią.

[ Jason Montega ]
Przykucam za jakimś wrakiem samochodu na parkingu obok cmentarza. Wyciągam z zasobnika listek z tabletkami. Połykam jedną. Uspokajam oddech. Staram się zebrać myśli.

- W trójkę nie ma sensu brnąć dalej. Musimy się wrócić. Albo poszukać innych uciekinierów. Jak masz na imię? - rzucam do kolesia ze snajperką.

[ Alan Eye ]
No tak... kolejny chory człowiek. Jak to dobrze, że moja matka była z Teksasu. Spojrzałem tylko na całego montera:

- Alan. Alan "Eye"- odpowiedziałem krótko, trochę się odprężając, acz wciąż będąc czujny- O ile znasz tę okolicę. Nie ma sesnsu skradać się po ulicach. I tak nas wypatrzą

Wziąłem oddech:

- Ale prawda- trzeba wrócić do bazy.

[ Jason Montega ]
- Nie mam pojęcia gdzie jesteśmy. Jak na moje powinniśmy iść na południe. W końcu trafimy na jakiś nasz patrol.

Pociągam nosem i odchylam głowę do tyłu.

- Ten zajebiście duży budynek przed nami, to nie centrum handlowe przez przypadek? Jeśli dałoby radę znaleźć jakieś narzędzia.. w stróżówce na pewno jest radio...

[ Mistrz ]
- Jeśli nikt go już nie opierdolił. - dodał Morgan, obserwując okolicę przez celowniki M16. Na plecach miał przewieszoną futurystyczną rurę EMP. - Walmarty i inne to pierwszy cel szabrowników.

[ Alan Eye ]
- O ile wiesz, gdzie tu jest południe, panie szperacz maszyn.

Odpowiedziałem wstając z miejsca i dokładnie przyglądając się owemu budynku. Z pewnością będzie się tam kręciło kilka maszyn, a pewnie i nie jeden mutant.

- Można spróbować, mimo to.Pójdę przodem...

Dodałem, mając blisko siebie karabin. Jeśli przystaną na to, będę przylegał do ścian i wypatrywał naszych przeciwników. Następnie dawał sygnały, by iść dalej.

[ Jason Montega ]
- Ano wiem. Ale klitka woźnego może ostała się w spokoju. Kurwa... A może opatrzność nad nami czuwa? Jeśli nic nie znajdziemy zawiniemy się z powrotem na południe, póki nie znajdziemy patrolu. Poza tym... jestem Jason, a to jest Morgan.

[ Jason Montega ]
- A... i południe jest tam - wskazuję kierunek - Można by przeciąć na skróty, albo pójść wzdłuż St. Parker.

[ Alan Eye ]
- Dobre imiona...

Odpowiedziałem, kiwając w ich stronę. No no... znają się na kierunkach. A więc przydatni ludzie.

- Dobra więc. Ale trzymajcie się za mną. Znam się nieco na kamuflażu. A więc będę wam dawał znaki, byście szli

[ Jason Montega ]
Wymieniam spojrzenia z Morganem. Moje wyraża jedno: popieprzeni ci snajperzy.
Idę jednak za nim. Niech bada teren.

[ Mistrz ]
Przedostaliście się na drugą stronę pierwszego pasa, lądując obok jakiegoś zrujnowanego motelu. Ruszyliście dalej, klucząc między gruzami, przedsionkami, bandami drogowymi, latarniami, przechodząc przez dziury w ścianach i zdemolowane pomieszczenia.

Wreszcie dotarliście do głównego wejścia do Walmart Supercenter. Kosztowało was to ładnych parę minut nerwowego skradania się przez odkrytą ulicę i okolicę.

Z parku dobiegały ciągle jakieś pojedyncze krzyki i wystrzały. W pewnym momencie jednak rozgorzała tam prawdziwa walka, w komplecie z seriami z automatów i eksplozjami granatów. Wkrótce wystrzały stały się coraz rzadsze aż wreszcie całkiem zanikły.

Wy w tym czasie wędrowaliście przez zrujnowane centrum handlowe. Buty chrzęściły echem po szkle. Półmrok był rozjaśniany przez snopy światła z zawalonych cześci dachu lub dziur w ścianach. Jaskrawe światło poranka ukazywało fruwające chmury kurzu.

Dotarliście do stróżówki ochroniarskiej. W środku był jakiś szkielet w łachmanach. Na ścianie rudobrązowa, rozbryznięta plama. Stara krew, bardzo stara.

Było zdemolowane krzesło i konsola z potłuczonymi ekranami do podglądu kamer.

[ Jason Montega ]
Rozglądam się w poszukiwaniu szafek czy szuflad pod konsolą. Może ostały się jakieś narzędzia. Może jest tu stacjonarne radio w stróżówce, którego jeszcze nikt nie umiał obsłużyć?

[ Alan Eye ]
Biedni głupcy... nie potrafia się dostosować do aktualnych warunków. Ale cóż... szkoda ludzi. Dobrze, że ta dwójka jest inna. Spojrzałem na trupa:

- Zasiedział się na śmierć...

Zaczynam przeszukiwanie stróżówki. Szukam rzeczy przydatnych mi i moim towarzyszom.

[ Mistrz ]
Znaleźliście stare ale wciąż sprawne radio antycznego wręcz typu, dość krótkiego zasięgu. Ponadto, po szafkach i szufladach znaleźliście nieco rzeczy - nietkniętą ryzę papieru A4, zszywacz i pudełko z nabojami doń, krople uspokajające oraz, co najciekawsze, jakiś pistolecik. Wygląda to to na taser, ale akumulator pewnie już dawno temu siadł.

[ Jason Montega ]
- Taser i krople - mówię do reszty - reszty nie ma co targać.

Zaczynam majstrować przy radiu. Próbuję złapać fale, na których nadaje nasza baza, albo oddział wypadowy. A może mutki posługują się radiem i ich przekaz znajdę?

[ Alan Eye ]
Z pewnością da się jakoś go naładować. Nie mniej ja tego nie potrafię, więc jeśli chce, Jason może go wziąć. Biorę z pewnością krople na uspokojenie i przyglądam się radiu. Hm... będzie trzeba go jakoś obsłużyć:

- Wiesz ile papier jest wart... podobnie jak zszywacz

Biorę i to. Spoglądam na to, co robi Monter. Będe musiał się tego nauczyć...
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.
Micas jest offline  
Stary 30-03-2014, 17:35   #34
 
Cranmer's Avatar
 
Reputacja: 1 Cranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetny
"Rozdział I - Środek"

[ Mistrz ]
Radio wychwyciło dwie częstotliwości zajmowane. Na jednej jest warkliwy, ledwo przypominający prymitywny angielski, język mutantów. Siła sygnału jest bardzo mocna, musi być już na Parker Road. Druga częstotliwość jest dużo słabsza. Przewijają się na niej słowa w angielskim militarnym żargonie, raporty, rozkazy. Wychwyciliście parę razy "maszyny Molocha", "posiłki z bazy Centennial" i "Buckley AFB".

[ Alan Eye ]
- Hm... wygląda na to, że chłopaki z bazy już wysyłają posiłki...

Powiedziałem, spokojnie lustrujac okolicę:

- A Mutki chyba nas szukają...

Spoglądam na monitoring:

- umiałbyś go uruchomić?

[ Jason Montega ]
Wyłączam radio.

- Centennial pewno posłał już większy konwój po naszej porażce. Możemy się z nimi spotkać brnąc do Buckley, albo cofnąć do Centennial. Jak myślisz Alan?

Przyglądam się konsoli.

- Uruchomić mogę. Ale nic nie zobaczymy. Monitory są potłuczone. Lampy pewno przepalone.

[ Alan Eye ]
Złapałem się za łeb. Ech... faktycznie.

- Mam nadzieję, że i oni nie wpadną w pułapkę. Myślę, że powinniśmy brnąć ku Buckley. I tam poczekać na posiłki i dołączyć do nich.

Mnie denerwuje jednak fakt, iż mutki są blisko:

- No i uważać na mutki trzeba. Są blisko, ścierwa

[ Mistrz ]
- Sprawdziliście chociaż czyja to częstotliwość? Moloch lubi dezinformację, poza tym mamy w rejonie co najmniej dwie bazy.

[ Jason Montega ]
- Dezinformacją położenia naszej bazy nie zmieni. Wracamy do Centennial. Nie mamy namiarów przecież na AFB. Wiemy że na północ mieliśmy jechać. Słaba wskazówka w tak dużym mieście.

[ Mistrz ]
- Możemy znaleźć mapy. Przecież to pieprzony sklep.

[ Alan Eye ]
- Jak chcecie...

Wzruszyłem ramionami. Nie ma co- po raz kolejny minie nas sława i sprzęt. Co za życie:

- Mapy... tak... to dobry pomysł. O ile jakieś są...

[ Jason Montega ]
- Zobaczymy. Musimy się pośpieszyć panowie.

Ostrożnie wychylam się ze stróżówki sprawdzając czy mamy czystą drogę na halę.

- Alan - szepczę - prowadź z tym swoim sokolim okiem.

[ Alan Eye ]
- To chyba oczywiste...
Szepnąłem krótko, zakłądając kaptur. Przylegając za każdym razem do ściany, obserwuję otoczenie, starając się wypatrzeć przeciwników lub inne zgarożenia. Szukam szyldu z jakimiś znakami, mówiącymi, że tam mogły być kiedyś mapy(np. Bióro Podróży)

[ Mistrz ]
Wydostaliście się ze stróżówki i skręciliście do niedalekiego kiosku. I faktycznie, udało wam się zdobyć bezcenną dla was w tej chwili przedwojenną mapę Denver.

Na zewnątrz supermarketu rozległa się kanonada i wybuchy.

[ Alan Eye ]
- Wygląda na to, że doszło do spotkania z naszymi...

Szepnąłem, poprawiając kaptur:

- Dołączamy czy idziemy własną drogą?

[ Jason Montega ]
- Nie z naszymy tylko mutki prują się z maszynami. Tylne wyjście. Szybko.

Ruszam przez halę supermarketu na zaplecza. Tam są bramy dostawcze.

[ Alan Eye ]
Pokiwałem głową... maszyny i mutki, które działają w jednej klice mają ze sobą walczyć? Gdzie tu sens i logika. Nie mniej zostawiłem to dla siebie. Muszę dbać o tych dwóch samobójców. Robiąc to samo co przedtem, czyli idę w awangardzie

[ Mistrz ]
Wyszliście z supermarketu głównym korytarzem i tylnym wyjściem na teren jednego z wielkich parkingów piętrowych.

Na szaro-żółtych filarach widnieje litera P w okręgu. Gdzieś dalej widać rampę zjazdową do podziemi i rampę wjazdową na górę. Widać też wylot z parkingu po drugiej stronie całego tego garażu.

[ Jason Montega ]
Wskazuję głową na wylot z garażu i ruszam w jego stronę ściskając w łapach AK. Lekko pochylony i czujny. Trzeba się pośpieszyć. Koniecznie.

[ Alan Eye ]
- Musimy się wydostać na zewnątrz. Podążajcie za mną...

Skradając sie cały czas, idę w stronę wylotu.

[ Mistrz ]
Strzały na zewnątrz ucichły. Ktoś wygrał walkę albo się wycofał.

Już chcieliście wychodzić, kiedy odruchowo schowaliście się za jakimś samochodem. Do środka wjechał jakiś buggy skręcony z byle czego i obłożony pancernymi płytami. Przez otwór w zadaszeniu wystawał mutas z erkaemem. Łazik zwolnił i skręcił, mijając was. Silnik zgasł i ze środka wysiadło dwóch kolejnych wrogów. Jeden miał coś co wygląda jak Colt Commando, drugi stare M16.

[ Alan Eye ]
- Jason- zajmij się tym dwoma. Ja zgaszę tego z erkaemem.

Odpowiedziałem, powoli odblokowując karabin.

[ Jason Montega ]
Morganowi pokazuję tego z coltem. Sam biorę na celownik kolesia z M16.

- Na raz... raz!

Podnoszę się i oddaję serię trzypociskową po mutku.

[ Alan Eye ]
A ja strzelam w tego z erkaemem.

[ Mistrz ]
Mutant na łaziku położył się z przedziurawioną głową, upuszczając spluwę. Pozostali dwaj już się odwracali, ale oberwali seriami z Type 85 i M16A4 Posterunkowców.

Echo było potężne. Musicie się szybko zwijać nim ktoś tu przyjdzie.

[ Jason Montega ]
- Wskakujcie.

Zbieram po drodze karabin tego którego położyłem i wrzucam do środka wraz ze swoim. Teraz nie mam czasu na babranie się z magazynkami. Zajmuję miejsce kierowcy.

- Morgan na FN'a, Alan, przeładuj mi amunicję z M16 mutasa do mojej X8.

Jeśli silnik nie był na chodzie, uruchamiam go i wykręcam na wyjazd z garażu.

[ Alan Eye ]
Korzystając z sytuacji, szybko podbiegam do mutków i zabieram Colta, starając się być jednak czujny. Daję następnie znak moim towarzyszom. Przeładowuję magazynek do X8 i podaję go Jasonowi. Jestem przygotowany do strzału.

[ Alan Eye ]
Wskoczywszy prędzej do auta.

[ Jason Montega ]
- Alan, bierz mapę i mnie kieruj. Znajdź ulicę Parker i ten przeklęty Walmart. Znajdź AFB i mnie tam pokieruj.

[ Alan Eye ]
- Się robi...

Odpowiedziałem krótko i zacząłem szperać po mapie w poszukiwaniu danych.

[ Mistrz ]
Wywaliliście trupa na zewnątrz, zebraliście karabiny i amunicję, zapakowaliście się do łazika. Cuchnie, ale trzeba jechać. Ma prawie pełny bak, jeździ na gaz.

Nawróciliście i zapieprzacie. Wóz jest lekki, ma napęd na cztery koła i jest cholernie nadsterowny. Budował go jakiś idiota. Parę razy skasowaliście jakieś pierdoły po bokach, ślizgając się niekontrolowanie.

Wyjechaliście na zewnątrz i dołączyliście do Chambers Road. Od strony Parker Road jedzie ten pieprzony Technical, waląc w waszą stronę z M60. Załoga też próbuje czegoś z ręczną bronią.

[ Alan Eye ]
- Morgan, napierdalaj z maszyny...

Powiedziałem do olbrzyma, zaś samemu starałem się wycelować w strzelca z M60

[ Jason Montega ]
Odbijam w prawo jadąc Chambers Road na północny wschód.

- Alan kurwa mapa.

[ Alan Eye ]
Po oddanym, udanym strzale, wracam do kierowania Jasona po Denver.

[ Mistrz ]
Operatora erkaemu zmiotło z wozu z dziurą w bani. Widząc to, pasażer próbował ryzykownie otworzyć drzwi i wspiąć się na pakę, ale wtedy z łazika wychylił się Morgan i zaporowym ogniem ostrzelał pickupa. Wspinający się mutas dostał i wpadł pod koła, podobnie jak kierowca. Wóz wykręcił ostro i pierdolnął w bandę, o mało jej nie przerywając, po czym odbił się, zatoczył pólkole i stanął, dysząc parą z rozjebanej chłodnicy.

Jedziecie dalej, aż wreszcie natknęliście się na patrol czterech mutantów zwabionych strzelaniną. Mają chyba Winchestery i Rugery Mini. Ostrzeliwują was gęsto od frontu, aż Morgan się schował.

Rozjechaliście jednego który nie zdołał uskoczyć. Alan i Morgan spruli pozostałych, wychylając się z wozu.

[ Alan Eye ]
- Jedź cały czas prosto...

Powiedziałem do Jasona, spoglądając na mapę. O ile jest dobra...

[ Jason Montega ]
Jadę dalej modląc się bezgłośnie, żeby Alan nas dobrze poprowadził. Skupiam się na sterowaniu tą niesterowalną machiną.

- Prowadź nas mniejszymi uliczkami. Na głównych możemy się nadziać na coś cięższego niż trzech mutków.

[ Alan Eye ]
- W takim razie zaraz skręć na Smoky Hill...

Odpowiedziałe, na mapę się ciągle gapiąc:

[ Jason Montega ]
Jak mówi, tak robię.

[ Mistrz ]
Wykonaliście ostry skręt w prawo i jedziecie teraz na południowy wschód. Minęliście skrzyżowania z Ivory Ct i Shenandoah Way bez problemu, prując siedemdziesiątką po w miarę dobrze zachowanej drodze.

Przy skrzyżowaniu z Kalispell Street stoi jeden z tych wielu przystanków autobusowych. Zauważyliście, że coś w środku jest, jakiś pojazd, nieruchomy.

[ Jason Montega ]
Zwalniam do czterdziestu czy nawet trzydziestu przy samym przystanku, żeby się przyjrzeć i ocenić przydatność. Jestem gotowy wdepnąć na pedał gazu jeśli pojazd okaże się nieprzyjazny.

- Skręcamy, czy prosto?

[ Alan Eye ]
- Teraz prosto, bracie...

Podnoszę głowę, spoglądając na pojazd. Hm... a może by tak go wziąć?

[ Mistrz ]
Przejechaliście obok tego dziwnego pojazdu, skręcając w Kallispell, w osiedla jednorodzinnych domków.

Za późno spostrzegliście się, co to jest za cholerstwo. Morgan i Jason znali je aż za dobrze. Puszka Pandory.

Właz otworzył się u góry i wystrzeliła z niego niewielka, świecąca kula. Błysk światła. Macie wrażenie, że te toksyczne, żółtozielone światło prześwietliło całe wasze jestestwo, widzieliście własne kości przez skórę i mięśnie. Poczuliście się okropnie, ale błysk znikł po sekundzie. Kula spadła na dół, spalona na proch. Widzicie, jadąc dalej, że Puszka Pandory zaczyna odjeżdżać, zamykając właz, a zrujnowany przystanek topi się, dymi i rozpada.

[ Jason Montega ]
- Uch...

Staram się otrząsnąć. Przecieram oczy żeby przegonić mroczki. Jadę dalej na skrzyżowaniu skręcając w... ?

[ Alan Eye ]
- Co to, kurwa, było...?

Spytałem się moich towarzyszy, mówiąc, by skręcali na Peheasant w prawo i jechali aż do Memphis st.

[ Mistrz ]
Ruszyliście już dużo wolniej. Te drogi nie były w takim dobrym stanie, były też nieco zaśmiecone. Czterdziestką na liczniku dojechaliście do Memphis Street dzięki Pheasant Run.

- Kurwa... macie jakiś miernik czy licznik czy coś co wykrywa cokolwiek? Z puszek wylatują czasem różne wirusy czy inna chemia. Ale takie coś widzę po raz pierwszy.

[ Alan Eye ]
- Teraz cały czas wzdłuż Memphis...- powiedziałem- aż do Quincy Ave...

Potem spojrzałem na Morgana:

- Jeśli żaden z was nie ma... to chyba nikt nie ma

[ Jason Montega ]
- Nic nie mam. Wszystko zostawiłem wraz z trupami Jenny i Marco. Nie miałem czasu żeby uzupełnić ekwipunek. Zbadamy się kiedy indziej. Może w AFB będą mieli coś takiego.

Jadę tak jak wskazuje Alan.

[ Mistrz ]
Przejechaliście jakoś przez Memphis St aż po główną Quincy Ave, mijając zdewastowany park Sunburst, mniejsze ulice i zapuszczone domostwa oraz szpital Kaiser Permanente. Stąd można ruszyć na prawo, do kompleksu handlowego Valley Plaza Shopping Center i Quincy Place. Stamtąd na północ jest Buckley Road/Airport Boulevard która doprowadzi was pod AFB.

[ Alan Eye ]
- Macie ochotę na małe zakupy...

Uśmiechnąłem się krzywo, spoglądając na mapę. Hm... chyba nie mamy wyjścia, jak jechać na Buckley Road.

[ Jason Montega ]
- Można sprawdzić, póki mamy spokój.

Skręcam w prawo.

[ Jason Montega ]
Włączam radio i zapamiętuję na jakiej stacji jest ustawione. Potem szukam innych częstotliwości szukając Posterunkowej. Jeśli nie znajdę wracam na kanał mutasów.

[ Alan Eye ]
Uśmiechnąłem się. Szaber... to co w tej robocie lubię robić najbardziej. Przypatruję się uważnie czynnościom, które wykonuje Jason.

[ Mistrz ]
Jedziecie na wschód, w stronę kompleksu handlowego. W miarę zbliżania się doń, wychwyciliście na radiu trzy kanały. Najsilniejszy dochodził z kompleksu i składał się wyłącznie z głupiej muzyczki i trochę nieaktualnych już reklam. Najwidoczniej automat ustawiony na powtarzanie. Drugi kanał był praktycznie nie do zrozumienia, słaby strasznie sygnał, pełen szumów. Słychać było jednak jakieś głosy, ale nie do zrozumienia.

Trzeci kanał to były ludzkie głosy przesyłające komunikaty w militarnym żargonie. Powtarzały się czasem słowa te co wcześniej, w Walmart, lecz sygnał był ostrzejszy niż przedtem, mimo iż macie chujowe radio.

Dojechaliście do kompleksu.

[ Jason Montega ]
Powoli podjeżdżam na parking i parkuję pomiędzy wrakami samochodów. Rozglądam się dookoła czytając napisy na wystawach, reklamach czy szyldach.

[ Alan Eye ]
Zeskakuję z samochodu, lustrując okolicę. Również obserwuję reklamówki, by się dowiedzieć jakiego typu sklepy tu znajdziemy

[ Mistrz ]
Znajdą się jadłodajnie jak chociażby Mc Donald's przy którym się zatrzymaliście. Z pewnością ich żarcie ma długo okres gwarancji dzięki chemicznej konstrukcji. Znajdą się jeszcze jakieś placówki bankowe, duże centra handlowe i pojedyncze sklepy z różnych branż, jak chociażby O'Reilly Auto Parts i warsztaty Conoco i Econo Lube 'n Tube.

Morgan odtoczył się na bok, blady jak ściana i zrzygał się na pobocze.

[ Alan Eye ]
- W tych sklepach można dostać jakieś części mechaniczne. Mogą się przydać...

Skinąłem do Jasona, przy tym podszedłem natychmiast do Morgana:

- Co ci jest?

[ Mistrz ]
Mieliście tylko takie wrażenie, że Morgan jest blady. Musiało wam się coś w oczach poprzestawiać. Blady murzyn, jasne...

- Ja... kurwa... to jakieś zatrucie. - fatalizm czarnego pakera dał znów o sobie znać - Ta puszka nas czymś udupiła.

[ Jason Montega ]
- Hej... stary. Weź mnie nie strasz. Nie takie rzeczy przetrwałeś. Znajdziemy tabsy i będziesz jak nowy. Alan. mijaliśmy po drodze szyld Perfect Teeth. Leć tam i spróbuj znaleźć jakieś leki. Nie zwracaj uwagi na to co bierzesz. Bierz wszystko. Potem zobaczymy co i jak. Ja zerknę okiem na części.... Morgan, zostajesz przy transporcie. Odpocznij chłopie.

Tam też kieruję swoje kroki. Do O'Reillys Auto Parts.

[ Jason Montega ]
- Poszukaj też jakichś Rad-offów jak tam będziesz - wołam jeszcze do Alana - Może znajdziesz jakąś aptekę po drodze.

[ Mistrz ]
Alan

Ruszyłeś na południe, dobiegając do jakiegoś dentystycznego sklepu czy lekarza Perfect Teeth. Zaczynasz czuć się równie paskudnie jak ten murzyn.

Z daleka, bo z jakichś piętnastu metrów, wypatrzyłeś zagrzebany w ziemi pod drzwiami wejściowymi jakiś obły kształt - zdecydowanie zbyt błyszczący na lokalne warunki.

Jason

Ruszyłeś przez ulicę na drugą stronę, w rejon Valley Plaza. Nie wkroczyłeś jednak na pobocze. Zatrzymałeś się w pół kroku. Z ziemi i stert śmieci wystaje bardzo mała, niepozorna antenka z płaską końcówką. Jakieś cztery metry od Ciebie. Wiedziałeś co to i spiąłeś mięśnie do skoku, w samą porę.

Ze śmierci wyskoczyła warcząca wściekle Piła która minęła Ciebie o włos i wylądowała na jezdni. Przeturlałeś się na bok. Regenerowała siły do następnego skoku i namierzała Ciebie anteną.

[ Jason Montega ]
Podnoszę do ramienia karabin i oddaję serię trzypociskową z AK.

[ Alan Eye ]
Szybko odbezpieczam snajperkę i strzelam w stronę tego czegoś błyszczącego. Nie będę ryzykował...

[ Mistrz ]
Rozległy się wystrzały. Jason rozwalił Piłę zanim ta skoczyła, a Alan rozpieprzył Szczęki z daleka, które czaiły się na nieostrożnych. Pieprzone pułapki Molocha.

Alan

Wszedłeś ostrożnie do środka, po drodze ładując pojedynczo ostatnie pięć kul do M40. Zmieniłeś broń na Berettę, tak jak Ciebie uczono, gdyż karabin wyborowy nie nadaje się do walk w budynkach.

Dotarłeś na zaplecze, wkrótce wychodząc z małą torbą gdzie napchałeś jakieś lekarstwa, opatrunki i przyrządy. Wróciłeś do łazika, gdzie Morgan trzymał straż, dzierżąc erkaem.

[ Alan Eye ]
- I jak Morgan, lepiej...?

Spytałem się murzyna, kładąc leki do środka pojazdu. Zacząłem wypatrywać Jasona... skubaniec mam nadzieję, że sobie tam poradzi.

[ Jason Montega ]
Wchodzę ostrożnie do sklepu. Najpierw wypatruję potencjalnych pułapek, dopiero potem zagłębiam się idąc wzdłuż ściany. Szukam narzędzi. O tak... narzędzi i innych przydatnych rzeczy, które mogę wpakować do plecaka.

[ Mistrz ]
Alan

- Trochę. Ale telepie mną jak w febrze. To jakieś zatrucie albo to kurestwo nas napromieniowało.

Jason

Dotarłeś wreszcie do sklepu z częściami samochodowymi. Lady są wyczyszczone, więc spenetrowałeś magazyn na zapleczu. Jest tu tego sporo. Głównie sama drobnica albo wręcz przeciwnie, rzeczy które ciężko się nosi i są one duże.

Chciałeś właśnie sięgnąć po jedną z części, kiedy dostrzegłeś niewyraźne "pulsowanie" metalu. Aż Ci ciary przeszły po plecach. Czy Ty też jesteś zarażony jak Morgan? Może masz majaki?

[ Jason Montega ]
Kurwa... Koniecznie Rad-offy musimy mieć. Ale strzeżonego...

Ujmuję pewniej AK i lufą zrzucam interesującą mnie część na podłogę. Od razu się odsuwam gotowy puścić krótką serię.

[ Alan Eye ]
- Pilnuj auta... idę zobaczyć co u Jasona...

Kiwnąłem do murzyna, zarzucając na plecy snajperkę i mając w ręku Colta. Staram się podejść do montera niemal niezauważony...

[ Mistrz ]
Jason

Zrzuciłeś tą dziwną, na oko dwudziestocentymetrową rurę na podłogę. Ta nagle zmieniła kształt i kolor, wściekle sycząc i przebierając... odnóżami. Zanim wskoczyła na nogi, dostała serią z kałacha i rozpaćkała się obrzydliwie. Techmorwa.

Ktoś jest z tyłu.

Alan

Dobiegłeś do O'Reilly i zakradłeś się do środka po tym, jak usłyszałeś dudniące wystrzały z chińskiego kałacha. W magazynie na zapleczu jest Jason.

[ Jason Montega ]
Kurwa.

Odwracam się do tyłu i szukam swojego celu. Przeklęte maszyny. Jak akurat nie mam czasu, żeby je rozbierać, to jest ich multum. Kurwa.

[ Alan Eye ]
- Ja pierdolę, chcesz mnie zabić, Jason... To ja, Alan...

Powiedziałem, gdy tylko zaczął mnie szukac wzrokiem. Wyszedłem z ukrycia

[ Jason Montega ]
- To się nie skradaj do mnie. Kurwa.

- Przed wejściem leżą szczęki. Weź je zanieś do łazika.

Dokańczam szaber.

[ Alan Eye ]
Skinąłem głową i spojrzałem na dziwną maszynę. Co on chce z niej wyjąć... hm... no nic, zobaczymy. Sprawdzając, czy jeszcze żyje, czy już nie, biorę go do auta. Tam staram się przypatrzeć lekom.

[ Mistrz ]
Wkrótce wróciliście do łazika obładowani łupami z O'Reilly i Perfect Teeth. Do tego obie maszynki Molocha. Zaczęliście odczuwać nudności których nie załatwiły tabletki przeciwbólowe ani na żołądek. Zrzygaliście się jak Morgan, ale potem poczuliście się lepiej.

Wyjechaliście z kompleksu handlowego na północ dzięki Buckley Road.

[ Jason Montega ]
Prowadzę prosto. Ustawiam radio na częstotliwość komunikatów militarnych. Może jak będziemy bliżej będą zrozumiałe.

[ Alan Eye ]
Prowadzę go cały czas wzdłuż Buckley Road, aż do E Illif Ave

[ Mistrz ]
Jedziecie naprzód, po drodze mijając skrzyżowania z Princeton Dr i Nassau Dr. Na skrzyżowaniu z Mansfield Ave zauważyliście, że macie ogon. Nieco lepiej opancerzony łazik przypominający nieco krytego jeepa jedzie za wami. Mutas jakiś wystaje przez otwór w dachu i rozstawia coś co wygląda na przedłużonego kałacha z absurdalnie długim, wygiętym magazynkiem. Postawił dwójnóg i zaczął terkoczący ostrzał. Morgan odpowiedział swoim FN Minimi, prując do oporu z taśmy.

[ Jason Montega ]
- Alan, zdejmij go!

Prowadzę dalej. Jeśli okaże się że wystrzały zaczynają padać zbyt blisko łazika zmieniam pas klucząc pomiędzy kolejnymi salwami.

[ Alan Eye ]
Radzę, by cały czas jechał prosto, a w tym czasie staram się przygotować strzał ze snajperki w stronę mutka, który strzela z kałacha...

[ Mistrz ]
Strzał był idealny, dziurawiąc mutasowi lewe oko. Spluwa zjechała z dachu i spadła na jezdnię, zostając za wami w tyle. Trup opadł na dach, ale wóz nadal jechał za wami, mimo zaporowego ognia z erkaemu. Minęliście na pełnym gazie skrzyżowania z Kent Dr, Kenyon Dr i Jefferson Ave. Wrogi wóz jest nieźle ostrzelany.

- Koniec taśmy! - krzyknął Morgan i schował się do wewnątrz, biorąc do rąk swoją M16-tkę.

Wtedy właśnie Jasonowi zakręciło się w głowie. Zasłabł i na sekundę opadł na kierownicę. Kiedy odzyskał czucie, było już za późno. Buggy rozbrzmiało krzykami przerażenia trzech facetów.

Przecięliście skrzyżowanie z Hampden Ave i pieprznęliście w latarnię na wysepce, wyginając ją nieźle i odbijając prosto w jakiś płytki rów. Silnik zgasł, cudem tylko nie eksplodując (w końcu gaz).

Jeep zatrzymał się na skrzyżowaniu i ze środka wysiadł kierowca, mutant w mundurze. W rękach dzierżył Berettę ze śmieszną, dodatkową rączką z przodu. Wersja strzelająca seriami, tzw. Raffica.

Wy byliście trochę nie do życia po tej kraksie, a mutant zbliżał się z zamiarem wykończenia was wszystkich zanim się pozbieracie.

Podszedł do waszego wozu i uniósł już broń, celując ze wściekłym uśmiechem.
 
Cranmer jest offline  
Stary 30-03-2014, 17:36   #35
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Rozdział II - Pęknięcie

Rozdział II - Pęknięcie

[ Mistrz ]
Denver, 28 października, godzina 10:02

Max Hoyt

Seria z AK-47 przeorała cegły murku, za którym się kryłeś. Dobrze, że ponad Tobą. Czerwone, ostre odłamki obsypały Twoje ciało.

Pozostali dwaj żołnierze, także rekruci, otworzyli ogień z Colta Commando i M16A1. Rytmiczny stukot i dudnienie wypełniło Twoje bębenki. W odpowiedzi nasilił się ogień mutantów z drugiej strony ulicy, od strony jakiegoś domu jednorodzinnego. Tu wszędzie są kurwa jednorodzinne domy. Cholerne przedwojenne osiedla...

Dwa kałasznikowy. AK-47 i pewnie krótki AKM. Wspiera ich co jakiś czas celny ogień snajpera z M40A1. Jest źle. Zostaliście przyszpileni, a niedługo zwalą się posiłki tych pojebów.

Kto to widział, żeby Moloch jako awangardę, zwiad i sabotaż słał nie maszyny, tylko pojebane mutasy w mundurach, ze spluwami, wyznające "Kult Ojca Molocha"?

Teraz wasz konwój z bazy na lotnisku Centennial do Buckley Air Force Base został rozbity w okolicach Cherry Creek State Park. Pojedynczy uciekinierzy zostali wyłapani i zabici albo zwiali z powrotem do Centennial, tak jak jedna z mniejszych grupek żołnierzy. Inną grupkę dopadli jeszcze w parku, kolejną niedaleko Cmentarza Lewis, przy Walmart Supercenter. Oni wszyscy teraz nie żyją.

Wasz dostała się głębiej, dużo głębiej, na północny wschód - w stronę waszego celu. Jednak on jest jakieś dwadzieścia mil stąd! Na piechotę, przez zrujnowane miasto pełne mutantów, maszyn szpiegowskich i zwiadowczych... Macie nieco amunicji i zapasów, ale bez szabru nie przetrwacie nawet dwóch dni.

Jeśli w ogóle wyjdziecie z tej przeklętej ulicy żywi.

[ Max ]
Oparty plecami o mur, w przykucnięciu trzymam kałacha w prawej dłoni wspierając go ramieniem. Lewą dłonią macam po bok wyczuwając przyjaciela.
"Nie dam się.. na pewno nie tak"
Poklepuję berettę dwa razy po czym odczepiam magazynek od AK by sprawdzić liczbę naboi.

[ Max ]
Wychylam się nieznacznie nad mur by rzucić okiem na najbliższych mutantów i rozglądnąć sie za ewentualną kryjówką. Ta nie wydaje się zbyt odpowiednia do obrony.

[ Mistrz ]
Jak do tej pory nie strzelałeś. Nie było potrzeby. Magazynek był pełny. Załadowałeś ponownie broń i chwyciłeś zdecydowanie w obie ręce.

- Pierdolone zajebane, ruchane w dupe skurwysyny! - wrzeszczał Marcus, były ganger z Hell's Angels - obecnie jeden ze świeżych rekrutów Posterunku w Denver. Pruł gęstymi seriami ze swego krótkiego karabinku Colt Commando pamiętającego jeszcze wojnę w Wietnamie. Odpał z broni oświetlał chyba całą ulicę w ten pochmurny dzień.

Drugi koleś był metysem i to okularnikiem. Podobno pochodził z jakiejś wiochy przyfrontowej i zwie się Carl. Ten wali ostrożnie ze swojego starego M16A1, co najwyżej po trzy pociski.

Od strony zachodu, z Hampden Ave, słychać warkot silnika. Wyłania się spomiędzy budynków potężny, opancerzony transporter piechoty na gąsienicowym podwoziu i zaczyna pruć z cekaemu w wasze pozycje.

- Kryć się!

- Spierdalajmy stąd! To Browning .50cal!

Faktycznie, powolne dudnienie i ciężkie pociski smugowe które rżnęły mur jak kartkę papieru mogły takie coś sugerować. Z transportera wysypała się drużyna mutantów w mundurach.

[ Max ]
Przy pierwszym wystrzal wrzystko zadrżało, głosy kompanów wydały się jak by dobiegały z pokoju obok.

"Pierdole taki interes"

Chwyciłem granat dymny, szybkim ruchem odbezpieczyłem i wciąż trzymając zawleczkę krzykonłem

-Idziecie ze mną lub zostajecie tutaj. Marcus osłaniaj tył.-

Po tych słowach rzuciłem granat na ziemię. Na rekację nie trzeba było długo czekać z puszki zaczą wydobywać się gęsty siwy dym. Klepnąłem Marcusa w ramię i zacząłem biec w stronę Vitamin Cottage Natural Grocer.

[ Mistrz ]
Dym osłonił waszą pozycję. Wybiegacie z Carlem z budynku Skate Park prosto na Hampden Ave. Marcus zajął nową pozycję i ostrzeliwuje wrogów oszczędnym ogniem z karabinku. Wrogie pociski skupiły się na nim, do Skate Park zmierza też drużyna z APC.

Przebiegliście na drugą stronę ulicy, ostrzeliwani z Dry Dock Brewing. Wpadliście do środka przybytku, który przed wojną musiał być sklepem zielarskim. Nie jest do końca splądrowany, jak prawie wszystko w mocno napromieniowanym Denver - ale nie macie czasu na szabrownictwo.

Zajęliście nowe pozycje i osłaniacie Marcusa, który dołączył do was szybko. Teraz mutasy z APC wpadły do Skate Park. Zanim się zorientują gdzie jesteście, macie na coś szansę.

Albo i nie. Słychać jakieś hałasy na zapleczu. Mutanty z Dry Dock Brewing.

Jeden wpadł do środka i przejechał serią z AK-47 po ścianie i ladzie, rozwalając kasę fiskalną. Carl spruł go serią z M-szesnastki. Drugi mutant z AKM zajął pozycję w korytarzu na zapleczu i wali na ślepo zza rogu. Kryjecie się za jakimiś meblami.

Jest jeszcze trzeci - snajper z M40A1. Gdzie on jest...

[ Max ]
Schowany za meblami rozglądam się za jakąś butelką, doniczką. Czymś czym mógł bym rzucić na tyle by muant odsłonił swoją pozycje.

[ Mistrz ]
Cisnąłeś jakimś słoikiem który rozbił się w korytarzu, ale cholerny mutas się na to nie nabrał.

- A co ja się będę pierdolić! - warknął Marcus i cisnął do korytarza odbezpieczony granat zaczepny. Mutas zerwał się do biegu, ale nie zdążył - eksplozja go zmasakrowała.

Uśmiech na mordzie gangera szybko znikł kiedy czaszkę przebił mu pocisk 7,62mm NATO ze snajpery, połączony z brzękiem tłuczonej, brudnej szyby. Za oknem, między budynkami, stał ostatni mutas i właśnie repetował karabin.

[ Max ]
Nie dając szansy mutasowi wypalam serię z karabinu w jego stronę

- Ty skurwielu! -

[ Mistrz ]
Wywaliłeś z karabinku pełną serię, masakrując korpus, ręce i łeb pieprzonego mutanta. Padł martwy, bryzgając krwią dookoła.

Porwaliście szybko za skąpy sprzęt Marcusa i uciekliście na tyły, zbierając jeszcze kałasznikowy i amunicję mutantów. Obładowani łupami, zwiewacie na południe, byle dalej od Hampden Ave.

---

[ Mistrz ]
Denver, 28 październik 2057 roku, godzina 10:40

Ramirez Rake

Minęła dobrze ponad godzina po starciu z mutantami w Meadow Hills Golf Course. Udało wam się wytrzaskać tych skurwysynów co do jednego. Ale nie byliście sami.

W całym rejonie od waszej pozycji po okolice zbawczej Buckley Road słychać było okazyjną strzelaninę. Najgęściej pociski padały nieco ponad pół godziny temu na ulicy Hampden Ave - ledwo dziesiątki metrów od waszej pozycji w krzakach.

Jest was siedmiu. Macie dobre uzbrojenie - automaty, granaty, śmieciowe pancerze. Byliście grupą szturmowców. Niestety, sami szeregowcy. Nie mieliście ze sobą nawet kaprala.

Posłaliście jednego na zwiad. Wrócił z paskudnymi wieściami. W rejonie Skate City Meadwood i Vitamin Cottage Natural Grocer walczyła kolejna grupa z rozbitego konwoju, ale naprzeciw siebie miała ostrzał z Dry Dock Brewing oraz transporter opancerzony z cekaemem Browning .50cal.

Teraz, wasi towarzysze się wycofali Bóg wie gdzie, likwidując po drodze skurwieli z Dry Dock. Transporter stał na skrzyżowaniu z Chambers Road, na szczęście tyłem do was. Skate City Meadwood i Aurora School of Gymnastics były opanowane przez pasażerów APC. Około dziesięciu uzbrojonych mutantów.

Ciężko będzie ich obejść nie pakując się na coś innego. Poza tym, potrzebny będzie transport. Większość z was jest za spróbowaniem swojej szansy, ale nie macie planu.

Alan Eye

Otrząsnąłeś się w porę. Pojedyncza kula z Raffiki rozwaliła zamek drzwi waszego buggy. Mutant szarpnął za odrzwia i wycelował w nieprzytomnego, bladego jak ściana Jasona Montegę. Zmienił tryb strzelania na ogień seryjny...

[ Alan Eye ]
Sięgnąłem po swój nowy nabytek- Colta Commando i przygotowałem go do strzału. Nastawiłem się na to, że będę strzelał ogniem ciągłym. Po chwili nacisnąłem na spust, oddając upust swojemu gniewowi

[ Ramierez Rake ]
< Wziąłbym sobie fajke i zapalił ale kto wie czy te cholery nie mają węchu jak psy i nie wyniuchają mojego szluga...

Kiepska sytuacja jakoś mnie nie zraża, jestem w miare wyluzowany przynajmniej na takiego wyglądam. >

- Dobra nie będziemy tutaj siedzieć jak siusiu-majtki tylko musimy sie gdzieś ruszyć.

< wzruszam ramionami. >

- Ja bym pomógł naszym na ile możemy a potem zwijami się z tąd. Co wy na to kowboje ?

[ Mistrz ]
Alan

Nie było czasu na pobieranie amunicji od Jasona i ładowanie broni. Porwałeś za Berettę i wpakowałeś mutasowi na szybko trzy kule. Wywalił swoją serię która brzęknęła o deskę rozdzielcą, centymetry od głowy Jasona.

Mutant padł martwy na asfalt.

Jason jest nieprzytomny, Morgan jęczy z tyłu, a Ty... Ty słyszysz, jak ulatnia się gaz z silnika albo baku. Nie wiesz, jakim cudem strzelanina go nie odpaliła.

Ramirez

- Można, ten APC się nam przyda ale skoroś taki cwany, to wykoncypuj nam plan.

Podał strasznie zniszczony skrawek przedwojennej mapy tego rejonu. Zaznaczył waszą obecną pozycję, wrogi APC i obsadzone przez mutantów budynki.

[ Alan Eye ]
Niechaj błogosławiony będzie ten, co kule nosi. Podchodzę od razu do mutka i zabieram jego Barette- jemu już się nie przyda. Następnie podchodzę do Morgana, mówiąc:

- Zabierajmy go stąd. Jeszcze się gazem otruje... Jesteś w stanie go nieść?

[ Ramirez Rake ]
< Biorę plan do ręki przez chwile obracam go w każdą stronę udając, że nie wiem którą stroną się 'czyta' ale po chwili poważnie wpatruję się ułożenie ulic. >

- Ja bym powiedział tak, musimy sie rozdzielić i zajść ich pozycje od wschodu i zachodu. W dwie strony naraz strzelać nie będę, nie ? Jeśli zajdziemy tych mutasów stąd i stąd.

<pokazuje na mapie wschódnią i zachodnią część skrzyżowania. >

- Mamy szanse. Przekradamy się budynkami niestety łażenie ulicą na około jest w cholere za długie. Jakieś lepsze pomysły ?

[ Mistrz ]
Alan

Morgan wytelepał się jakoś ze środka. Przez plecy przewiesił pusty FN Minimi i wyrzutnię EMP. W rękach schwycił M16A4. Spojrzał na Jasona z przejęciem i kiwnął głową do Ciebie. Ty zabrałeś spluwy, on swojego przyjaciela na ramię.

Zapakowaliście się do wozu mutantów. Jason i sprzęt trafili na miejsce towarowe, wy na miejsca siedzące.

- Umiesz prowadzić?

Ramirez

- Ja bym po kolei ich pocisnął. - powiedział Robert, starszy szeregowy - Przez Ponderosa Vision Clinic i Girard Ave. Zajął po kolei Aurora SoG i Skate City Meadwood i z osłony budynków ostrzelał APC albo się doń zakradł. Można też otoczyć, jak mówi Ramirez.

[ Alan Eye ]
- Nie... a czy ty potrafisz prowadzić...?

Odpowiedziałem, jakby uderzonym tym pytaniem. To, czego najbardziej w życiu żałuję to faktu, że nie potrafię prowadzić aut, choć było ku temu mnóstwo możliwości. Choć... zawsze mogę jakoś spróbować. Ale może Morgan potrafi...

[ Ramirez Rake ]
- Też nie złe. Zajmiemy budynki ostzelamy a potem się zobaczy.

< opieram M16 o ramię >

- No to jazda...

< skoro mamy coś jakby plan to go zrealizujmy. Ruszam razem z resztą odbijać budnyki... a potem się zobaczy. >

[ Mistrz ]
Alan

- Dam radę. - odparł wielki murzyn i zostawił na pace EMP i erkaem. Zasiadł na miejscu kierowcy i odpalił wóz.

- Gaz. Przynieś butle z łazika, widziałem jedną czy dwie.

Jak kazał, zrobiłeś. Macie teraz zapas żeby zjeździć miasto wzdłuż i wszerz. Zasiadłeś na miejscu pasażera. Morgan odpalił wóz, zamknął drzwi i ruszył. Zatrzymał się jednak na północnym krańcu skrzyżowania i wywalił z Colta M1911A1 (zwanego Colt Pistol albo Colt .45) celny pocisk prosto w bak rozjebanego buggy. Maszyna eksplodowała potężnie, zmiatając trupa mutanta i rozpadając się na płonące kawałki. W górę poszedł grzyb dymu i ognia.

- Czego nie możesz wykorzystać, niszczysz, by wróg tego nie wykorzystał. Pierwsza zasada Posterunku po bitwie.

Ruszyliście z kopyta. Na razie jedziecie prosto przez Buckley Road.

- Czytaj mapę.

Ramirez

Bez zbędnych ceregieli przekroczyliście ulicę i w kilkanaście minut skradania się po drugiej stronie, między innymi przez Eagle Street, wdarliście się do kliniki optycznej. Jakby mieć nieco czasu to można poszabrować za okularami.

Obsadziliście okna po wschodniej stronie. Po drugiej stronie Girard Avenue widać dokładnie budynki Aurora.

- Trzech osłania, czterech szturmuje. Jasne? - syknął Robert.

[ Alan Eye ]
- Dobrze powiedziane...

Skinąłem w jego stronę, przygotowując w razie czego do strzału M16 Jasona.

- Jedź wzdłuż Colfax Ave, a potem skręć ja York street

[ Ramirez Rake ]
- Się, wie. Ja tam wole do szturmu, ciekawe jak się dzisiaj sprawi mja zabawka...

< odpowiedziałem równie cicho poklepując kolbe Peacmaker'a.

Jeśli na wierzchu leży cokolwiek wartościowego od razu zagarniam to do kieszeni.

Kiedu ruszamy do ataku mam niby w łapach moje M16 ale jeśli tylko wróg będzie w odpowiednim dystansie zmieniam broń na rewolwer... jestem przecież prawdziwym kowbojem. >

[ Mistrz ]
Ramirez

Na trzy wybiegliście z budynku. Biegniecie przez ulicę. Z budynku za wami gęsto sypią się kule pozostałych żołnierzy. Dudni Colt Commando, terkocze M16A2, M249 SAW wali jak maszyna do szycia. Fasada budynku szkoły gimnastycznej odłupuje się w solidnych kawałkach. Wreszcie, z górnych okien otwierają ogień trzy automaty, ale nie w was, tylko w waszych zbawców.

Biegniecie. Jesteście tuż obok rozbitych, szklanych drzwi głównych.

Dudniący huk o mało co nie rozsadził Ci bębenków. Jeden z waszych zatrzymał się i runął na ziemię. Robert zasypał okno obok drzwi serią z karabinu. Dwaj pozostali wpadli do środka. Słychać krzyki. Zmieniłeś broń na Pissmakera.

Wpadłeś do środka. Wszędzie są chmury kurzu. Po boku leży trup. Mutant z AK-74. I kolejny. Ciemna sylwetka, wysoka, masywna, ciemny mundur z kamuflażem. Karabinek w łapach. Wali gdzieś serią.

Strzał. Kurek. Strzał. Kurek. Strzał. Kurek. W mniej niż dwie sekundy.

Mutant zawinął się i padł na schody.

Jakby na potwierdzenie, echo przyniosło ze wschodu jakąś potężną eksplozję.

Alan

Ruszyliście z kopyta. Morgan zerknął na mapę.

- Stary, coś jest nie tak. York Street jest w centrum. Ja tam nie jadę. Jedziemy przez Buckley Road. Możemy skręcić w prawo przy Illif Ave.

Jedziecie zatem. Gdzieś na południowy zachód od was trwa zażarta strzelanina z wybuchami granatów.

[ Alan Eye ]
- Myślisz, że ja sie znam na mapach... jeszcze te zamroczenia po wypadkowe. Ech...

Kiwam głową, przysłuchując się ostrzałom granatów. No cóż- gdyby nie Jason, to może bym tam się skierował. Cały czas się pilnując, kieruję Morgana.

- Ciekawe czy mutki czy maszyny...

[ Ramirez Rake ]
- Przyjaznych diabłów w piekle złamasie... zgarnijcie karabin i ruszamy dalej. Robert idziemy na górę, ty zabezpieczaj.

< odezwałem się. Uzupełniam kule w bębenku rewolweru i ruszam na schody. Rozglądam się uważnie. >

[ Mistrz ]
Ramirez

Ruszacie powoli z Robertem na górę. Tam wciąż trwa strzelanina, ale nieco słabsza. Wreszcie, na schodach pojawił się przeciwnik. Mutant z jakimś drewnianym karabinem. Odruchowo wpakował serię w ścianę na wasz widok. Skasowaliście go - Robert krótką serią, Ty dwoma pociskami.

Schodami w dół poturlał się odłamkowy granat obronny M2. Bez zawleczki. Robert rzucił się na dół.

Alan

Jedziecie wzdłuż Buckley Road, rozwijając pełną prędkość - prawie sześćdziesiąt na godzinę po tej starej drodze, zdruzgotanej przez czas, zużycie i wojnę. Wozem skręconym ze złomu i części z drugiej ręki za półdarmo. Na gazowym silniku. To cud.

Ale cud to też próba od Boga. I właśnie tą próbą były trzy srebrzyste konstrukty które wypadły z krzorów przy skrzyżowaniu z Yale Avenue. Łowcy. Zapierdalają za wami jak pociski, rozwijając prędkość i coraz szybciej was doganiając.

- Zdejmij je!

[ Alan Eye ]
- No co ty nie powiesz... ty lepiej manewruj jakoś, by nas nie trafiły...

Powiedziałem i odblokowałem M16 Jasona. Wychyliłem się i zacząłem próć ogniem ciągłym po bokach, tak, by od razu całą trójkę trafić.

[ Ramirez Rake ]
- Nie no pewnie...

< odruchowo ruszam w przeciwną stronę i kiedy zbiegnę/zeskoczę ze schodów chowam schodzę toczącemu się granatowi z drogi, niech sie toczy dalej. Jeśli jest możliwość chowam sie za jakąś osłone. kosz na śmieci, lada, szafka cokolwiek. >

[ Mistrz ]
Alan

Wywaliłeś pełną serię we wszystkie maszyny. Pierwsza oberwała solidnie i wypieprzyła się, skrząc i rozpadając się na kawałki, turlając po drodze z prędkością początkową prawie osiemdziesięciu kilosów na godzinę.

Druga oberwała mocno, ale trzymała się. Ledwo. Zwolniła do szećdziesiątki. Trzecia nie oberwała wcale. Na skrzyżowaniu z Olathe Way, wyrwała do przodu w susach, osiągając chyba zawrotną, magiczną prędkość setki.

Skok.

Widzisz wyraźnie metalowe cielsko, owadzi łeb i masę ostrzy na długość Twojego przedramienia. Leci prosto na Ciebie, wystającego przez otwór w dachu. Czas zwolnił...

Ramirez

Czas zwolnił. Swoje słowa słyszałeś jak w zwolnionym tempie. Rzuciłeś się na dół biegiem, ale po dwóch schodach stwierdziłeś, że lepiej rzucić się faktycznie.

Skok.

Grzmot za tobą. Podmuch gorąca i zatęchłego kurzu. Lecisz. Czujesz tylko adrenalinę i pęd powietrza.

Upadek. Czas przyspieszył. Przeturlałeś się niekontrolowanie i huknąłeś plecami o podporę lady. Na schodach właśnie opadała chmura kurzu.

[ Alan Eye ]
- Krąż Morgan!

Dlaczego mój ostrzał był tak niecelny. Noi nic... Szybko wycelowałem w tego małego skurwiela, majac nadzieję, że ten szmelc Jasona mnie nie zawiedzie... A mogłem wziąć snajperkę...

[ Ramirez Rake ]
< łapię oddech... nie wiele myśląc wymierzam rewolwer w schody. >

- No ja sie kurwa kiedyś połamie przez takie akcje...

< podnoszę się powoli. >

- Cali jesteście ?

[ Mistrz ]
Alan

Wywaliłeś w stronę metalowego potwora całą serię. Większość pocisków podziurawiła korpus maszyny, jedna urwała jej łeb. Siłą rozpędu wpadła na dupę waszej maszyny i eksplodowała w niej jakaś mała bomba, rozrywając ją na kawałki. Oberwałeś odłamkiem prosto w czoło (rana Lekka). Zalałeś się krwią i zachwiałeś.

Wozem zarzuciło. Ciągnął za sobą smugę kawałków Łowcy i dymu. Rąbnął dupą w bandę między pasami i zatrzymał się.

Trzeci Łowca wyskoczył jak ze sprężyny i chlasnął w locie trzema pazurami. Dwa przejechały po pancerzu pojazdu, rysując go w skrzekliwy sposób. Trzeci pazur chlasnął Ciebie po policzku, całkiem głęboko (Lekka rana). Ciągnąc za sobą smugę Twojej krwi, Łowca obrócił się w locie i padł na swoje pazurzaste łapy, rysując po asfalcie i krzesząc iskry. Gotował się do kolejnego skoku.

Ramirez

- Ta!

- Schody!

Po nich w dół zbiegał jakiś mutas z karabinem. Tym razem Twoi towarzysze zareagowali szybciej, kasując go seriami ze swych automatów.

Robert ruszył na górę. Wkrótce usłyszeliście jego głos:

- Czysto!

[ Alan Eye ]
No tak... pozostał ten trzeci. I ten ból... ach ten ból. Ale będzie trzeba wytrzymać aż do czasu, gdy dojedziemy do bazy. A to miejmy nadzieję, że będzie niedługo... Tym razem jednak będę uważał i posłem w jego stronę tylko dwa pociski z karabinu.

[ Ramirez Rake ]
- Jak czysto... to szabrujemy...

< Przeszukuję pomieszczenie. Cokolwiek co może mieć wartość laduje w kieszeniach, łuski po nabojach też, zawsze można jakąś potem wykorzystać. >

- Dajcie znać naszym, że czysto.

[ Mistrz ]
Alan

Dwa pociski opuściły lufę M16 i rąbnęły w korpus maszyny. Pierwsza kula już sprawiła, że maszyna zaczęła drgać i skrzyć. Druga rzuciła nią jak szmacianą lalką o bandę.

Silnik znów odpalił. Morgan ruszył, boksując kołami po poboczu i wzbijając tumany kurzu.

Ramirez

Pozbieraliście broń i amunicję wroga. Zebrałeś garść pustych łusek różnych kalibrów. Dołączyli do was pozostali.

- Pięć trupów. Jeszcze pewnie drugie tyle w Skate City. - powiedział Robert na zbiórce - Pewnie już przestawiają APC w naszą stronę, musimy być gotowi na cekaem.

Jakby na potwierdzenie jego słów, słychać miarowe, powolne dudnienie starego Browninga. Ściany pokrywają się siatką dziur, jak ser. Po pomieszczeniu latają rykoszety i odłamki po smugowych pociskach.

[ Alan Eye ]
- Wisisz mi magazynek, Morgan...

Wyszczerzyłem się w jego stronę i sięgnąłem po jakiś bandarz, by sobie lekko pokiereszowaną twarz opatrzyć. Nie znam się co prawda na tym, lecz tu chodzi o profilaktykę, bym nie krwawił. Gdy to zrobiłem, ponownie sięgnąłem po mapę.

- Zaraz będzie Illiff... skręć w prawo...

[ Ramirez Rake ]
- Tak jasne... wesoło jak na rodeo kiedy byczek zrzucić z siodła...

< chowam się aby nie dostać odłamkiem. >

- Kiedyś im sie skonczy amunicja...ale chyba na to czekać nie będziemy, co ?

< rozglądam sie za jakąś senswoną drogą z dala od ostrzału. >

[ Mistrz ]
Alan

Przejechaliście szybko obok Harvard Ave i dotarliście do skrzyżowania z Illif Ave. Morgan skręcił w prawo i przyspieszył. Nie działo się nic szczególnego. Minęliście już połowę tego odcinka.

- Dalej?

Ramirez

Wbrew pozorom, przerwali ostrzał parę sekund później. Pozostali szybko ruszyli w stronę wyjścia z budynku - a dokładniej przez okna na parterze. Ruszyłeś za nimi i dopiero wtedy poczułeś na plecach igły bólu i odrętwienie (Lekka rana).

Wydostaliście się z budynku. Ostrzał z cekaemu się nie ponowił. Przed wami Skate City Meadwood.

[ Alan Eye ]
- Jedźmy dalej Illiff. O ile mi sie wydaje, to jesteśmy blisko naszej bazy. A tam nie powinno być maszyn naszego kolegi. A on by nie ryzykował tak bliskiego ataku

Staram się chwycić radio, by złapać jakiś sygnał. Najlepiej posterunku

[ Ramirez Rake ]
- No cholera...

< zaciskam zęby, poprawiam plecak i ruszam dalej trzymając w rękach zdobyczny karabin AK. >

- Dobra trzeba to załatwic szybko...

< poruszam się do przodu wypatrując przeciwników. >
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.
Micas jest offline  
Stary 30-03-2014, 17:40   #36
 
Cranmer's Avatar
 
Reputacja: 1 Cranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetny
Rozdział II - Pęknięcie

[ Mistrz ]
Alan

Jedziecie dalej. Bez większych przeszkód przejeżdżacie przez skrzyżowanie z Telluride Street i grzejecie dalej na pełnym gazie. Zaraz będzie skrzyżowanie z Tower Road.

Ramirez

Z przodu idzie koleś z Colt Commando. Za nim M16A2. Potem Robert z Twoim M16A3, dalej koleś z AK-74U, i Ty z AK-74. Z tyłu zostaje ciężarowiec z M249 SAW. Osłania was.

Huk. Komandos z przodu pada martwy po bezpośrednim trafieniu w głowę.

- Snajper! Kryć się!

Kryjecie się za czymkolwiek. Kolejny huk. Pocisk trafia w ziemię. Trzy sekundy potem następny. Prosto w kosz na śmieci za którym się ukryłeś. Kula przerżnęła obie blachy, wzbijając masę śmieci i papierów w górę. Przeleciała tuż nad Twoją szyją.

Koleś od wsparcia wygarnął serią z erkaemu. Słychać charkotliwy wrzask i uderzenie ciała o ziemię.

- Teraz, ruchy! Do środka!

[ Alan Eye ]
- Skręcaj na Tower. Jeszcze trochę i będziemy w domu...

A przynajmniej mam taką nadzieję. Dalej staram się złapać jakiś kanał na radiu.

[ Ramirez Rake ]
< lekko pochylony ruszam szybkim krokiem niemal biegiem w stronę wejścia do budynku. Jak aj nie lubie tych tchórzliwych snajperów...

Jeśli po wejściu do budynko spostrzegam jakiegoś wroga częstuję go krótką serią.>

[ Mistrz ]
Alan

Skręcacie w Tower Road i jedziecie na północ. Dopiero na skrzyżowaniu z Zeno Way wyłapałeś w radiu coś innego niż szumy i niezrozumiały kanał mutantów. Dość wyraźne głosy. Raporty, meldunki, rozkazy, militarny żargon. Tak jak wcześniej.

Przy Iowa Dr zauważyliście, że jesteście ścigani. Tym razem mutanci się musieli wkurwić. Jechał na was od tyłu cywilny, przerabiany i opancerzony Hummer. Na dachu miał cekaem M2HB który właśnie jakiś mutas obracał w waszą stronę.

Ramirez

Wpadacie do środka. Słychać stukot kałacha i bębnienie pocisków o ścianę obok was. Widzisz przewrócone meble ułożone w barykadę. Stamtąd jest ostrzał. Walisz tam. Pudło.

Ktoś ciska granat. Z barykady zostaje sterta rozjebanego gówna.

- Nie zatrzymywać się! Spacyfikować budynek!

[ Alan Eye ]
- Czy im się nigdy nie znudzi to, by nas ścigać... Podaj mi zaraz kolejny magazynek, Morgan...

Odpowiedziałem, wyciągając ponownie M16 staram się postrzelić strzelca, co będzie chciał do nas szyć z M2...

[ Ramirez Rake ]
- A cholera...

< zmieniam broń na rewolwer i ruszam przed siebie... nie ma czasu zmieniać teraz magazynku... mam jeszcze cztery naboje w bębenku... starczy na dwóch góra trzech. Potem się pomyśli. >

[ Mistrz ]
Alan

Wywaliłeś serię w mutasa, raniąc go poważnie. Większość kul jednakże chybiła. Morgan podał Ci drugi magazynek Jasona.

Mutant otworzył ogień ciągły z cekaemu, jednakże tylko jedna kula trafiła - w Ciebie, ledwo się ocierając (lewa ręka, rana Ciężka).

Ramirez

W jakimś korytarzu wyskoczył przeciwnik z pompką. Postrzeliłeś go. Dostał, zawył, sam wystrzelił. Rąbnąłęś plecami o ścianę, czując się, jakby ktoś Ciebie jebnął kafarem w klatę (Lekka rana). Zastrzeliłeś wroga ostatnimi kulami.

W reszcie budynku słychać kolejne wystrzały, kolejne krzyki.

[ Alan Eye ]
Teraz syknąłem z bólu... I to bardzo. Przemieniłem szybko magazynek i przy napadzie szału, wysłałem w jego stronę ciągły w stronę mutka. Do Morgana krzyczę:

- NA LUISIANIE W PRAWO! OSTRO!

[ Ramirez Rake ]
- No pięknie... jak tak dalej pójdzie to będę mógł kolbą tylko walić...

< ładuję jeden pocisk do rewolwera, tak na wszelki wypadek, i zmieniam broń na podrasowanego Rugera i ruszam w stronę wystrzałów. >

[ Mistrz ]
Alan

Cekaem znów zadudnił długą serią, dziurawiąc strasznie pakę waszego pojazdu. Wywaliłeś w jego stronę kolejną serię ze świeżego magazynka, rozwalając skurwielowi łeb. Padł na cekaem i obrócił go na prawo.

Wykonaliście ostry zakręt w Louisiana Ave. Grzejecie ostro na wschód przez nieźle zdewastowaną drogę. Morgan zmuszony został zwolnić. Hummer wjechał za wami. Pasażerowie otwierają ogień z broni ręcznej przez pancerne żaluzje na szybach. Na razie niecelny.

Ramirez

Zaszedłeś ostatnie wrogie gniazdo obrony od tylca. Koleś z S&W .38 i drugi z Mikro Uzi kryją się ogniem za barykadą, strzelając w stronę Twoich towarzyszy którzy próbują wedrzeć się do pomieszczenia.

[ Ramirez Rake ]
< Bez słowa pociągam długą serią z Rugera po plecach przeciwników a następnie cofam się tak aby uniknąć ich ostrzału. >

[ Alan Eye ]
Nie ma co, nie dam rady strzelać, skoro jestem ranny. A tymbardziej, że mają pancerne szyby. W każdym razie z karabinu. Ale ze snajperki- a jakże by inaczej.

- Morgan! Przekaż przez radio naszą sytuację! Staraj się bujać samochodem!

Odbezpieczam i czekając na to, aż przestraną strzelać, szybko wychylam się i wysyłam dwa strzały w stronę dżentelmenów.

[ Mistrz ]
Ramirez

Zastrzeliłeś przeciwnika z Uzi i poraniłeś tego z rewolwerem. Schowałeś się.

Jebnęła jakaś bomba. Mutant się wysadził.

Przeszukaliście trupy, znajdując jedynie Remingtona z tego, co zastrzeliłeś w korytarzu. Pozostałe bronie były nie do użytku, amunicja również.

Teraz trzeba było zdobyć transporter który miał cekaem wycelowany wprost w Skate City i znów ponowił ostrzał.

Alan

Postrzeliłeś pasażera i kierowcę. Ten drugi jakoś wytrzymał, ale ten pierwszy z pewnością nie. Dostał w łeb.

Morgan skręcił ostro w Biscay Street i grzał coraz szybciej. Zarepetowałeś broń. Kolejne pociski zabębniły o wasz wóz, ale Hummer nie nadążał za wami o jakieś dwadzieścia na godzinę.

[ Alan Eye ]
Po przeładowniu, celuję ponownie w kierowcę auta. Nie mogę pozwolić na to, by nas drań dostał! Przed ostatnim pociskiem staram się trafić defidenta...

[ Ramirez Rake ]
< Ładuje cztery ostatnie naboje do rewolwera, zmieniam magazynek w AK-74... >

- No to co teraz ? Okna i ostrzelać transporter licząc na to, że nas nie skosi ?

[ Mistrz ]
Alan

Wywaliłeś kolejne dwa pociski. Pierwszy nawet nie trafił w Hummera, ale drugi rozwalił łeb kierowcy. Wóz wjebał się jednym kołem na leżący niedaleko, zmiażdżony i wypalony wrak jakiegoś hatchbacka. Wyskoczył w górę i zaliczył trzykrotne dachowanie, po czym wpadł do rowu za bandą.

Odblokowałeś zamek, wypuszczając dymiącą łuskę.

Dojechaliście do Mississipi Ave.

Ramirez

Przeładowałeś broń. Pozostali wzięli inne spluwy i zdali swoje puste - SU-16, S&W .38 i Kel-Tec.

- Nie. Nawet nie przebijesz pancerza a oni nas skoszą. Musimy go zajść od tylca. - powiedział Robert - Ktoś ściąga na siebie jego ogień. Reszta grzeje.

[ Ramirez Rake ]
- Ja nie jestem zbyt dobrą tarczą strzeliczą... może jakiś inny chętny ? Jakiś szybki bil co sie potrafi ukryć nawet za źdzbłem trawy ?

< Nie mam zamiaru az tak narażać swojej skóry bo przynęta napewno zginie nie ma co robic sobie złudzień. >

- Ciągniemy zapałki kto sie bawi tarcze ?

[ Mistrz ]
Zaczęliście ciągnąć zapałki. Padło na żołnierza z M16A2. Kiwnął głową ponuro, przeładował broń i ruszył na piętro.

Wiedzieliście, że zginie. Nikt nie ma szans z huraganowym ostrzałem .50cal.

Wybiegliście szerokim łukiem, z dwóch stron Hampden Ave. Przynęta ostrzelała gęsto, bardzo gęsto APC, ściągając na siebie ogień wroga.

Wdarliście się od tyłu do środka pojazdu i zakłuliście wrogów nożami. Trupy wywlekliście na zewnątrz. Zdobyliście dla siebie transporter z dieslowym silnikiem, masą paliwa i cekaemem. Na taśmie wciąż było sto półcalowych pocisków wojskowych FMJ.

Robert poszedł sprawdzić co z przynętą. Wrócił sam, kręcąc głową.

Opuściliście Hampden Ave, prując po jezdni ciężkimi gąsienicami. Skręciliście na północ, w Chambers Road.

---

[ Mistrz ]
Denver, 28 październik, godzina 13:04

Alan Eye / Jason Montega

Dojechaliście na skrzyżowanie Mississipi Ave i Aspen Street. Morgan zatrzymał samochód, gdyż Jason zaczął się budzić z ogłuszenia. Strasznie go napierdalała głowa i chciał żygać, ale nie miał już czym. Drżał na całym ciele.

Zresztą tak samo jak Alan i Morgan. Cokolwiek dojebało wam z Puszki Pandory, musiało być naprawdę paskudne. Czujecie, że umieracie. Głupia myśl, ale jeśli prawdziwa...

CJ

Już drugi dzień minął od kiedy dotarłaś do Buckley AFB z pierwszym transportem Posterunkowych rekrutów z bazy Centennial Airport. Połowa ludzi zginęła podczas samej podróży. Większość drugiej połowy w czasie trwających bez przerwy dwudniowych walk z fanatycznymi mutantami dozbrajanymi przez Molocha. W mieście mieliście także parę starć z Łowcami i podobnymi lekkimi maszynami, ale na razie Moloch nie rzucił ku wam niczego cięższego. Podobno skupia się na tym, co zostało z obrońców na północy i w centrum miasta.

Wysłano Ciebie na czaty z krótkofalówką na południowy kraniec Aspen Street. Przyczaiłaś się w jakichś gruzach po lewej stronie drogi i widzisz coś. Wóz zwiadowczy. Gazik, jakie często skręcają mutanci i się nimi wożą.

Zatrzymał się na skrzyżowaniu z Mississipi Avenue.

[ Jason Montega ]
Wyczołguję się z wozu na ziemię i wyrzucam zawartość żołądka. Spluwam resztkami rzygowin i próbuję się podnieść.

- Jaaaaa pierdolęęę...

[ Alan Eye ]
- No wreszcie, obudziłeś się...

Powiedziałem do Jasona, biorąc jego manierkę z wodą. Nalałem na jakieś szmaty i położyłem na czole.

- Leż i ani drgnij. To może ci... zaszkodzić...

Powiedziałem, ledwie co. Miałem już dość tej jazdy.

- Morgan... dasz radę dojechać na lotnisko?

[ Jason Montega ]
Wodzę po okolicy wzrokiem.

- Ja jebię - powtarzam - Puchę pandory z daleka trzeba. Z daleka i działem traktować. Ech... kurwa...

[ CJ_ ]
Pieprzone mutasy. Ale to nie miały być wakacje, prawda? Była wprawdzie sama, ale miała ze sobą swojego AK, w razie co. Tylko, że zanim taki mutek padł, to zdążyłby odmówić 3 zdrowaśki i jeszcze kopnąć cię w dupę.

Odbezpieczyła gnata na single. Wyjrzała jeszcze raz, lustrując okolicę, i upewniając się, że jest bezpieczna, włączyła krótkofalówkę i zaczęła wywoływać swoich na kanale.

[ Alan Eye ]
- Co to, kurwa, za pucha pandory?

Spytałem się od razu. Byłem wychowany raczej z dala od wojny z maszynami, bowiem między Teksasem a Hegemonią. Nie damy chyba rady. Skierowałem się do radia, starajac się złapać nasz sygnał . Jeśli tak, nadaję:

- Tu Eye, czy słyszycie mnie Buckley? Przeżyliśmy chyba jako jedyni pierwszą potyczkę z maszynami. Potrzebujemy pomocy...

[ Jason Montega ]
- To co nas jebnęło promieniem tam na przystanku. Wóz z niespodzianką. Kurwa. Alan. Nie my mieliśmy być odsieczą dla Buckley?

Silę się na uśmiech. Wytężam wzrok.

- Jesteśmy niedaleko bazy. Wsiadajcie i jedziemy.

[ Mistrz ]
Alan / Jason

Morgan stracił przytomność i leżał twarzą na kierownicy. Jak na murzyna wyglądał cholernie niezdrowo.

Na radiu prawie natychmiast odpowiedział jakiś wkurwiony głos:

- Kto? Jaki znowu Eye? Wylegitymować się!

CJ

Zanim wywołałaś swoich, ze środka wytelepał się człowiek w mundurze Posterunkowego. Zaraz za nim inny w miejskim kamuflażu. Ten pierwszy puścił pawia. Ten drugi zaczął gadać do radia. Słyszałaś wyraźnie wszystkie rozmowy. W końcu jesteś ledwo trzydzieści metrów od nich, za stertą gruzu.

[ Alan Eye ]
- Alan Eye, snajper z oddziału sierżanta Jensena, ochotnik z Teksasu...

Powiedziałem wyraźnie:

- Jesteśmy na skrzyżowaniu Aspen i Mississippi.

[ Jason Montega ]
- Morgan? Kurwa...

Podchodzę do towarzysza.

- Pomóż mi go przerzucić na pasażerkę.

Próbuję go przetargać na drugie miejsce by samemu zająć miejsce kierowcy.

[ Mistrz ]
Alan / Jason

- Jensen? Ilu was jest? Podajcie swój status, uzbrojenie, pojazdy! - zatrzeszczało radio.

Przerzuciliście Morgana na pakę.

[ Alan Eye ]
Gdy skończyłem nadawać, spojrzałem w stronę murzyna. Źle wyglada. Jak my wszycy. Z trudem wziąłem go za ręce i położyłem wraz z Jasonem na tył pojazdu.

- Pierdoleni radiotelegrafiści

Mruknąłem

- Jest nas trzech: ja, Jason Montega i... Morgan. Uzbrojenia dużo- zdobyczne. Pojazd... mutanckie coś... jakiś syf

[ CJ_ ]
Chuj z nimi. Wyłączam radio. To nie mutki. Posterunek. Spoglądam na opaskę, aby upewnić się, że to ten sam symbol posterunku co ma nieznajomy na opasce.

Wytężam słuch, aby dokładnie przysłuchać się rozmowie. W sumie to brzmiało jak monolog, w końcu nieznajom gadał do radia. Włączam krótkofalę i zaczynam szukać kanału na którym gadają.

[ Jason Montega ]
Zajmuję miejsce za kierownicą i uruchamiam silnik. Przerzucam bieg i ruszam powoli w stronę bazy.

[ Mistrz ]
Alan / Jason

- Montega? Jason Montega? Dajcie go natychmiast do słuchawki!

W tym właśnie momencie Alanowi zakręciło się w głowie. Ledwo co przytrzymał się rękoma maski wozu, upuszczając słuchawkę która zwisała na kablu i zatrzeszczała. Zaraz potem puścił potężnego pawia na maskę.

CJ

Znalazłaś wreszcie ich kanał i słyszałaś ostatni rozkaz operatora radiowego. Zaraz potem ten Eye zrzygał się na maskę.

[ Alan Eye ]
Ja pierdolę... ostatkami sił podaję Jasonowi słuchawkę. Rany i ta pierdolona puszka... ech, co za syf.

[ Jason Montega ]
- Noż kuuurwa Alan!

Podnoszę ręce do góry, jakby rzygowiny miały nagle podpłynąć po masce do góry.

[ Jason Montega ]
Biorę słuchawkę.

- Halo!? Tu Montega. Posterunek, oddział Colorado.

[ CJ_ ]
Zaraz kurwa pozdychają. Ciekawe, co im jest? Co tam, nie zabiją mnie, nie wyglądam chyba na mutanta.
Zabezpieczam gnata, i odkładam na bok na pasku dwupunktowym.

Wychodzę, powoli, zza osłony, dokładnie przyglądając się otoczeniu. Krótkofalówkę chowam za kurtkę. Idę powoli w stronę wozu.

[ Mistrz ]
- Montega! Żyjecie wy tam? Dostaniecie się do Buckley? Ten... teksańczyk powiedział, że jesteście na... eee... południowym krańcu Aspen Street! Powinniście nas widzieć w oddali, budynek Buckley AFB, odbiór!

Zza sterty gruzu jakieś trzydzieści metrów na lewo od was wyszła jakaś postać w cywilnych, jakby gangerskich ciuchach. Kojarzy wam się z opowieściami o Detroit. I wściekle rude włosy. Dziewczyna, młoda. W rękach miała pełnowymiarowy kałasznikow który średnio do niej pasował. Za to opaska z symbolem Posterunku szybciej.

[ CJ_ ]
- Nie strzelać. - mówię na tyle głośno, aby dosłyszeli. Idę pewnym krokiem, obserwując ich co mają zamiar zrobić.

[ Jason Montega ]
- Ja... nie wiem...

Mrużę oczy przyglądając się dziewczynie. Wyciągnąłbym pistolet płynnym ruchem mierząc w jej kierunku, krótkim warknięciem prosząc by się zatrzymała. Ale nie mam pistoletu. Wychylam się by kopnąć Alana w dupę i wskazać dziewuchę. ja zaś kontynuuję rozmowę.

- Nie widzę nic. Ledwo na sto metrów. Pandora w nas pieprznęła radem. Czy droga jest czysta?

[ Alan Eye ]
Wytrałem obrzyganą twarz jakimiś szmatami i wyciagnąłem barettę 93R, którą zdobyłem na mutkach. Starajac się omijać mroczki przed oczami, ale widzę dziewczynę. Na swój sposób nawet ładną:

- Kto idzie!?

Krzyknąłem, acz brzmiało to bardziej jak próba krzyku

[ Mistrz ]
- Na chwilę obecną tak. Jeśli macie środek transportu to grzejcie tutaj czym prędzej. Następny szturm może nadejść w każdym momencie. Zabezpieczymy obejście. Bez odbioru.

Morgan nagle się zbudził, głęboko wciągając powietrze, wychylił głowę za okno i puścił pawia z prawie samej żółci.

Potem spojrzał nieobecnym wzrokiem na CJ i skwitował.

- Łoo kurwa. Dziewczyna. - po czym znów zemdlał.

[ CJ_ ]
- Przyjaciel. CJ, z posterunku, ee... misja zwiadowcza. - Unoszę lekko dłonie do góry, niby w akcie przyjaźni, czy jakoś.

[ Jason Montega ]
Buchnąłem śmiechem, ale krótkim. Trochę wymuszonym. Martwię się bardziej o niego niż o siebie. Wcześniej zaczął narzekać.

- Alan. Sprawdź czy ta dziewczyna to nie mutek i do wozu.

Odpalam silnik.

[ Alan Eye ]
CJ.. jakaś kobieta, działająca dla posterunku? Nie znam jej i chyba jednak długo nie pożyję, by to zrobić:

- Dobra, Jason.

Daję znak kobiecie, by tu podeszła

[ CJ_ ]
Podchodzę pewnym krokiem, przyglądam się im. Czekam na to co zrobią.

[ Alan Eye ]
Gdy już dokładnie widzę, że to człowiek... kiwam głową:

- Dobra. Jak chcesz- możesz się z nami zabrać. Przyda się nam się... asekuracja.

Załadowałem się do auta

[ Jason Montega ]
Opieram głowę na kierownicy i powstrzymuję kolejny odruch wymiotny. Nie... nie dam rady.
Wychylam się i puszczam kolejnego pawia. Spluwam resztkami.

- To - Mówię do dziewczyny, prostując się na swoim miejscu ocierając rękawem usta - nie twoja wina.

[ CJ_ ]
Przyglądam się im uważniej.
- Kurwa, w nocy moglibyście robić za światło do kibla. Odbyliście pielgrzymkę do Hiroszimy, czy kurwa jak?

[ CJ_ ]
- Poza tym, nie zmieszczę się z tym murzajem tam. Usiądę jakoś na dachu, jedźcie wolniej, proszę.

[ Jason Montega ]
- Hirokurwaco? Przyczep się do wozu jak chcesz podwózkę, albo zostań tutaj. Nam się śpieszy.

Wrzucam bieg i zaczynam ruszać. Załapie się lub nie, dłużej czekać nie będę.

[ CJ_ ]
- Ta, chyba do piachu. - mruczę pod nosem.

[ Alan Eye ]
- Ponoć tam Moloch po raz pierwszy zaatkował. To gdzieś w Kanadzie. Chyba.

Mruknąłem tylko, ogaraniajac twarz

- Wejdź na dach, bo nie ma miejsca. Chyba, że z Morganem.

[ CJ_ ]
Wzdycham cicho. I szukam jakiegoś dobrego miejsca, do lądowania, jakby nagle zamierzali ją wyjebać z paki. Na murzynie chyba sie dobrze wyląduje.

[ Mistrz ]
Zapakowaliście się wszyscy jakoś na wóz i ruszyliście czterdziestką na północ. Dobrze, że droga była w jako takim stanie.

Dojechaliście po paru ładnych minutach pod duży, ale strasznie zdewastowany front budynku Buckley AFB. Wszędzie walają się ślady walk - puste łuski, zniszczona broń, pogięte magazynki, smugi i kratery po wybuchach, zrudziałe rozbryzgi krwi, zniszczone barykady, wypalone wraki. Nieco dalej, po drugiej stronie Aspen St są nieźle ostrzelane budynki oraz coś co kiedyś mogło być gniazdem dla cekaemu.

Od strony Bucklery ruszyła ku wam drużyna żołnierzy US Army. Z nimi jest sanitariusz.

Wytelepaliście się z wozu. Sanitariusz coś przeczuwał i wyciągnął jakieś ustrojstwo które natychmiast się roztrzeszczało.

- Jezus, gdzieście wy kurwa byli? W centrum?

- Ile? - warknął koleś o dystynkcjach sierżanta.

- Ci dwaj z przodu po siedemset radów. Ten nieprzytomny czarnuch osiemset.

[ Jason Montega ]
Słysząc odczyty staram się nie okazywać zdziwienia.

...

Rozszerzam oczy w zdumieniu.

- Sieee... sieee... kurwa... macie tabsy?

[ CJ_ ]
Schodzę z paki, pokazuję się żołnierzom.

[ Alan Eye ]
Nie wiem co to oznacza... rady? Chodzi o jakieś porady czy coś:

- Co jest?

Spogladam na sanitariusza

[ CJ_ ]
- Znaczy to tyle, że bez odpowiedniej pomocy nie przeżyjesz nawet tygodnia.

[ Alan Eye ]
- Gdybym za każdym razem słysząc to dostawał po paczce fajek...

Rozmarzyłem się, ale zdałem sobie sprawę z tego, że... mam przejebane

[ Mistrz ]
- Szanse przeżycia? - sierżant olał napromieniowanych.

- Siedem grayów, osiem i pół graya... postać jelitowa to będzie. Niehospitalizowani zdechną w ciągu następnych paru dni.

- A w szpitalu?

- Jakieś pięćdziesiąt procent. Po dziesięciu dniach będę wiedział czy z tego wyjdą. Będzie potrzebny Remov.

- Ile?

- Sporo.

- Kurwa. Niech tylko kapitan o tym usłyszy. Dobra. Sprawdź wóz i sprzęt. Rodriguez, Van Hein - zabezpieczyć teren!

- Sir. - powiedzieli żołnierze i ruszyli z M16 przy policzkach.

- Ej wy. Jak coś będzie napromieniowane to zostawcie na wozie. Jak nie to ułóżcie na kupkę. Gdzieście byli, że tak was napromieniowało?

[ Alan Eye ]
Pięknie, kurwa, pięknie.

- Walnęla w nas pucha pandory czy inne gówno.

[ CJ_ ]
- Trochę anty radów też się przyda. Na pewno nie poczują, jak skóra zacznie im odchodzić od mięsa. - mówię do sanitariusza, uśmiechając się lekko w stronę nieznajomych z wozu.

[ Jason Montega ]
- Pucha pandory na skrzyżowaniu... kurwa... Alan... gdzie to było?

[ Alan Eye ]
- Chyba Kalispell i Smoky Hill, Jason...

Powiedziałem, starając się przypomnieć

[ Jason Montega ]
- Prowadźcie na sanitarkę, bo już nie mam czym rzygać...

[ Mistrz ]
- Kalispell? To nie nasz rejon. To w zasadzie ziemia niczyja. Jak oni kurwa obeszli czujki? Ile tych mutantów było i gdzie jest reszta kompanii?

[ Alan Eye ]
- Tysiąc pięcet... możemy to zostawić na później, jak przynajmniej będziemy mieli czym rzygać?

Odpowiedziałem, mając już dość tych pytań

[ Jason Montega ]
- Zaczęło się od Cherry Creek. Tam nas rozdzielili od reszty Colorado. Straciliśmy łączność - przecieram oczy próbując usunąć te jebane czarne plamy - potem było kilka okazjonalnych walk. A potem nie pamiętam. Mieli mundury i zanim się spostrzegliśmy wzięli nas z zaskoczenia. Ni chuja ta wyprawa się powiodła. Ni chuja.

[ CJ_ ]
Wyjmuję szluga z paczki po Luckach. Szukam po kurtce zapałek. Gdy w końcu je znajduję, zapalam ćmika, i czekam sobie z boku na przebieg rozmowy. Kałacha zdejmuje z ramienia, i stawiając go kolbą na ziemi opieram sobie o udo, trzymając w ręku pasek.

[ Mistrz ]
- Szlag. Dobra, sanitariusz, prowadź ich. Rodriguez, Van Hein, zamykacie obchód! Sprzęt sprawdzony?

- Tak, sir. Cały napromieniowany.

- Grim, zażyj tabsy i jedź wozem na parking. Wy, zostawcie na nim swój ekwipunek.

Jak rozkazał tak zrobiliście. W samych tylko mundurach, z nieprzytomnym Morganem, ruszyliście. Z wami US Army i CJ. Ten Grim łyknął tabletki uodparniające na promieniowanie i pojechał gazikiem dalej.

[ Jason Montega ]
Kieruję się za sanitariuszem.

- Z deszczu pod gówno Alan... z deszczu pod gówno...

[ Alan Eye ]
- Tyle po naszym ekwipunku, kurwa...

Westchnąłem:

- No...

Mruknąłem, oddajac się w ręce saniariusza.

[ CJ_ ]
Może przejdę na sanitarkę? Front brzmi strasznie, nic mi po robocie tam.

Zarzucam kałacha na ramię. Ciężkie kurwestwo, ale przywykłam do niego.

Przysłuchuję się prowadzonym rozmowom. Podążam za resztą.

[ Mistrz ]
Dotarliście do niewielkiego ambulatorium wewnątrz Buckley AFB. Budynek był w opłakanym stanie po dziesiątkach ataków, ale trzymał się jeszcze i był potężnie obwarowany.

Ambulatorium było pełne rannych i uwijających się tam medyków. Napromieniowanych skierowano do izolatki, podano odżywczą kroplówkę, leki przeciwbólowe i dawki Remov. Jak na razie poczuli ulgę.

CJ w tym czasie została oddelegowana do nadzoru prac nad dekontaminacją zdobycznego gazika, łupów i ekwipunku żołnierzy. Dostała odpowiednie narzędzia i chemikalia oraz tabletki uodparniające. Poradziła sobie ze sprawą szybko, w ciągu paru godzin zbierając promieniowanie w formie świecącego "kurzu". Żołnierz w skafandrze wyjebał to gdzieś w gruzy i zakopał.

Hospitalizacja trwała, podobnie jak walki w obronie Buckley. Kolejne drużyny, rozbitkowie z Kompanii Colorado, przybywały obciążone ranami i łupami. Jedna, dowodzona przez starszego szeregowego Roberta zdobyła transporter opancerzony mutantów z Browningiem .50cal. Spośród jego pasażerów, szczególnie wsławił się ponoć jakiś rewolwerowiec i rekrut Posterunku, Ramirez Rake.

Była też para wycieńczonych żołnierzy. Niejaki Carl oraz Max Hoyt, monter.

Rozpoczęło się lizanie ran i przegrupowanie.
 
Cranmer jest offline  
Stary 30-03-2014, 17:42   #37
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Rozdział III - Szok

Rozdział III - Szok

[ Mistrz ]
Ramirez

Minęły dwa dni służby i "wypoczynku" w bazie polowej Chambers Arizona. Posterunek i US Army skupili się na ochronie nowo zdobytych pozycji w Spalding, kompleksie szpitalnym i Center Tech oraz ustanowieniu bezpiecznych linii zaopatrzenia aż po Buckley AFB.

Trzeciego dnia od zdobycia szpitali, zostałeś oddelegowany z warty na krótki wypoczynek. Otrzymałeś także powiadomienie od MP, że masz stawić się w sali odpraw mieszczącej się w dawnym biurze zarządczym obiektu. Nie podali powodu.

Pozostali

Przez następne dwa dni pamiętaliście niewiele - ból, lazaret, fizjologiczne potrzeby. Niewiele więcej.

Zajęto się wami priorytetowo, poświęcając nawet część zapasów super-nowoczesnych wojskowych środków medycznych przeznaczonych dla VIP-ów i elity Posterunku. Dlaczego? Nie wiecie.

Być może ma to związek z rozkazem, byście stawili się w sali odpraw mieszczącej się w biurze zarządczym obiektu Chambers Arizona (gdzie obecnie jesteście).

Alan Eye i Morgan nie są jeszcze w stanie wyjść z lazaretu, ale ich stan się ustabilizował i znacznie poprawił. Ich życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Co do was - odczuwacie obolałe miejsca i dyskomfort, ale zastrzyk adrenaliny zrobiłby swoje w podbramkowej sytuacji...

[ CJ_ ]
Ugh... gorzej być nie mogło. Mimo iż nie powinnam, palę papiesora. A co tam. Od czegoś trzeba umierać. Jesteśmy w jakiejś sali odpraw. Czekam na to co mają mi ciekawego do powiedzenia. Ja chcę tylko moje gamble i się z tąd wynieść. Jak najdalej...

[ Jason Montega ]
Siedząc na swojej pryczy przyglądałem się obandażowanej dłoni. Sprawdzałem jej sprawność poruszając poszczególnymi palcami.
Nie odstępowało mnie głupie wrażenie, że potem nas rozliczą za te leki...

Potem zaś przyszedł rozkaz przybycia na salę odpraw. Sprawdziłem co z Morganem. Potem zerknąłem na Alana...

Potem zaś powlokłem się za CJ w stronę sali odpraw.

Słyszałem nie raz, że na Froncie albo się umiera albo odstępuje swoje miejsce świeżemu naborowi. Może to ta chwila? Może warto już ruszyć na południe?

[ Ramirez Rake ]
Raczej nie chodzi i im o moją nową gazową zabawke zniszczenia prawda ? Skoro takie rzeczy tu sprzedają to znaczy, że można je kupić i używać prawda ?

Korzystam z odpoczynku wylegując się byle gdzie i czyszcząc z uśmiechem debila swoje dwa rewolwery. Kiedy nadejdzie czas na stawienie się w sali odpraw idę tam. Jak zwykle z całym swoim dobytkiem - czyli tym co się mieści w torbie.

[ Mistrz ]
Stawiliście się wszyscy w sali odpraw. Na pokaźnym stole rozłożono już mapę Denver i okolic, wojskową, z naniesionymi poprawkami na rok, miesiąc i dzień obecny.

Z miejsca wpuścili was głębiej członkowie MP, do właściwego biura. Za pokaźnym biurkiem siedział już postawny człowiek w zaawansowanym średnim wieku. Pod ścianami stało dwóch elitarnych Posterunkowych z dobrą bronią i świetnymi, pełnymi pancerzami. Major John Raynor.

- Spocznij. Zajmijcie miejsca. Wiem, że chcielibyście już stąd uciec. Macie dość wojny, nie winię was. Przeszliście przez niezłe gówno. Pierwszą rzeczą są medale. Chcę wam je teraz dać, na dobry początek.

Kilka sztuk Purpurowego Serca US Army leżało w wyściełanym pudełku, które jeden z żołnierzy otworzył teraz.

- Prezent od US Army. Tu macie jeszcze baretki. Do waszych akt dopisaliśmy stosowne komendacje.

[ CJ_ ]
- Uh... świetnie. Dużo nam to da. - szepczę do Jasona. Dopalam papierosa, udaję, że mnie to interesuje.

[ Ramirez Rake ]
- No i ?

Uśmiecham się szeroko.

- Jakoś nie widze jakby to nam miało pomóc.

[ Jason Montega ]
To nas kopnął zaszczyt. O tym człowieku się słyszało dużo. Ale kurwa... na chuj nam medale?

Swoich myśli jednak nie wypowiem.

- Dziękuję majorze - odpowiadam salutując - to zaszczyt.

[ CJ_ ]
W ślad za Jasonem CJ też zrobiła coś, jakby salutowanie, albo bardzo niedbałe. Nie była w końcu żołnierzem.

[ Mistrz ]
- Doskonale wiem, że macie w dupie te medale, ale panowie z armii się uparli. Cóż. Byłem kiedyś na waszym miejscu więc wiem jak to jest. Do rzeczy.

Wskazał ręką na drzwi.

- Przejdźmy do sali narad.

Po chwili staliście nad mapą. Major wskazał znacznikiem waszą obecną pozycję.

- Dzielnica Aurora jest, plus minus, pod kontrolą ludzi. Tak samo Centennial. Centrum Denver to jeden wielki radioaktywny klozet. Nie mamy tam po co iść. Ale Moloch uwił tam sobie gniazdko. Nie interesuje go promieniowanie. Jest jednak sposób aby go stamtąd wykurzyć. Okrążenie.

Wskazał znacznikiem dzielnice Englewood i Columbine.

- Tutaj, na południu, trwają ostre walki z maszynami i mutantami. Na razie jest pat. Nie mamy dość zaopatrzenia, szczególnie medycznego, nawet po zdobyciu szpitali. Stąd natomiast nie zaatakujemy, bo jesteśmy już przy centrum. Nie ma czego zdobywać, a stracić możemy wszystko. Jest jeszcze północ.

Wskazał na północno-wschodnie tereny Denver.

- Henderson, Brighton, Denver International Airport, Front Range Airport. To są cele które musimy zabezpieczyć nim będziemy mogli walnąć Molocha ze strony rzeki. Mam dla was zadanie najwyższej wagi.

Wskazał na położony dalej, przy 85 Stanowej, Fort Lupton.

- Jest tutaj niewielka baza militarna ludzi, założona niedawno po udanym odbiciu miasta z rąk mutantów i maszyn. Chcę, żebyście przetransportowali tam Hummerem bardzo ważne zaopatrzenie i informacje.

[ CJ_ ]
- Łokurwa. - wymsknęło mi się. - Niech zgadnę, wpadniemy po drodze w multum zasadzek, mutanty skopią nam dupe a moloch przerobi na swoje mechy. Nie ma co. Ale rozkaz to rozkaz, majorze. - uśmiecham się do niego.

[ Ramirez Rake ]
- Ciekawe. A ile nam za to zapłacicie ?

Wyciągam papierosa i odpalam... już maiełm schować paczkę ale wystawiam ją w stronę pozostałych. Odpalam.

- Dlaczego my ?

[ Jason Montega ]
Zerkam na CJ i Ramireza.

- W trójkę sir?

Może i trzymamy 'duże' połacie Denver, ale to zakrawa o samobójstwo. Kontrolować nie znaczy jeździć niczym turysta. Tego jednak nie dodaję.

- Ekhem... kogo mamy szukać? Do kogo się zgłosić?

[ Mistrz ]
- Nie będziecie jechać w trójkę. Do Hummera mieści się pięć osób, a będą ich trzy. Osobą której szukacie jest kapitan Joan McRalle lub specjalista Seymour Dirkwood, oboje z Posterunku. Te informacje nie mogą trafić w czyjekolwiek inne ręce, nawet US Army, rozumiecie?

Przyjrzał się wam uważnie i uśmiechnął się.

- Wam młodym to tylko o kasę chodzi. No ale kiedyś miałem podobnie. Dwieście gambli na głowę w broni i amunicji, wpisy do akt naszej organizacji plus listy polecające od Posterunku.

[ CJ_ ]
- O. Brzmi ciekawiej, nie chłopaki? - uśmiecham się ponownie. Biorę papierosa, którym poczęstował mnie Ramirez, i też odpalam. Przyglądam się marce.

[ Ramirez Rake ]
- No i to są konkretne informacje. O ile dożyjemy.

Poprawiam kapelusz.

- Bardziej logicznie w zasadzie. Ciekawie to się zrobi jak nas mutki wyczają.

[ Jason Montega ]
- Hmmm no jak najbardziej.... jak najbardziej. Są jakieś doniesienia zwiadu? Mamy się czegoś wystrzegać?

[ Ramirez Rake ]
- Najlepiej się nie zatrzymywać. I jechać z pedałem w podłodze.

[ Mistrz ]
- Ruszycie Interstate 225 na północ, potem odbijacie na prawo w Interstate 70. Jedziecie na północ, skrajem Denver International Airport, gdzie będą prawdopodobnie trwały walki między Molochem a US Army i wyjeżdżacie z miasta, jadąc ciągle tą samą drogą, mijając Interstate 76. Skręcacie dopiero w State 85 i jedziecie nią prosto do Fort Lupton. Proste, co nie? Dostaniecie mapę drogową z wytyczonym szlakiem. Problemem mogą okazać się resztki gangu mutantów który rozbiliśmy w Centennial i Aurora. Wycofali się na północ, do Rocky Mountain Arsenal Wildlife Refuge. Przez ostatnie dwa dni puściłem tam oddziały zwiadu które wykurzyły ich dalej na północ. Mogą okupować rejony skrzyżowania z I-76. Oprócz tego musicie mieć się na baczności przed maszynami Molocha które wszędzie mają swój Zwiad, szpiegów i rozbite grupy bojowe - nie wspominając o garnizonie na lotnisku. Jakieś pytania jeszcze?

[ CJ_ ]
- Tak. Dostaniemy jakieś większe zapatrzenie, niż nasze prywatne, majorze?

[ Ramirez Rake ]
- Ja tam nie mam pytań.... aaa kiedy mamy jechac ?

[ Jason Montega ]
Kręcę głową przecząco. Żadnych pytań. Zamiast tego analizuję mapę przyglądając się wyznaczonej trasie.

[ Mistrz ]
- Tak. Żeby podkreślić powagę waszego zadania, dostaniecie środki ochrony radiologicznej. Nie będą to pełne kombinezony, ale materiały ekranujące, preparaty uodparniające ustrój na promieniowanie gamma, maski filtrujące i środki usuwające graye z ustroju jak na przykład Remov. Do tego, przyjrzeliśmy się waszemu ekwipunkowi. Dla pani mamy dwa odłamkowe granaty, dla was uzupełnienie amunicji 5,56 i 5,45. Do tego racje żywnościowe i woda w ekranowanej skrzynce. Będziecie przejeżdżać obok centrum, północnych kraterów i lotniska. W tamte miejsca upadły małotonowe głowice nuklearne w trakcie wojny. Teraz wiecie skąd Denver nazywane jest Miastem Kraterów? Jechać będziecie dzisiaj wieczorem.

[ Ramirez Rake ]
- No to wszystko jasne... teraz w sumie możemy miec okazję się poznać... może dorzucicie jakiś wspomagacz zawierania więzi ? Butelka wody ognistej na przykład...

[ Mistrz ]
- Chyba sobie jaja robicie żołnierzu. Nie prowadzę bimbrowni. Nie umiecie sobie skołować gorzały? - odparł major gniewnym tonem.

[ Jason Montega ]
Ech... gdyby ci ludzie mieli więcej zaufania do programowania maszynek... w końcu to Posterune psia ich mać. Całą tą wojnę można wygrać za pomocą komputerów...

... chociaż? Kim ja jestem żeby tak uważać? Ale laptop by się przydał.

Swoją drogą ciekawe co to za ściśle tajne informacje?

- Tak jest panie majorze. Wyjedziemy dziś wieczór - mówię dla załagodzenia sytuacji

[ Ramirez Rake ]
- Jaja to moja specjalność poza strzelaniem oczywiście. Wybaczcie majorze, sami sobie załatwimy napój bogów.

[ CJ_ ]
- Skończ pieprzyć - szturcham Ramireza w ramię.
- Tak jest, panie majorze! - i znów marny salut w moim wykonaniu.

[ Mistrz ]
- Kiedy będę potrzebował jajecznicy na śniadanie, będę wiedział do kogo się zgłosić. A teraz, jeśli nie macie więcej pytań, ogłaszam odprawę jako zakończoną. Resztę dnia, do godziny 19, otrzymujecie czas na R&R. Odmaszerować!

[ Jason Montega ]
Salutuję i wychodzę z sali obrad.

- Dajcie fajkę.

[ Ramirez Rake ]
- No co pożartować se nie wolno... tak jest.

Robię coś na kształt salutu po czym skłądam lekki ukłon unoszą kapelusz kilka centymetrów nad głowę.

Wychodzę z sali. I podaję paczkę.

- Ramirez jestem tak przy okazji.

[ Jason Montega ]
- Jason Montega.

Wyciągam szluga i oddaję paczkę Ramirezowi. Wkładam do ust i klepię się po kurtce szukając zapalniczki.

- Kurwa... - mówię przez na wpół zamknięte usta - przysiagłbym że gdzieś miałem...

[ CJ_ ]
Przysuwam rozpaloną zapalniczkę pod fajkę Jasona.

- CJ jestem. - witam się również.

[ Ramirez Rake ]
- No jak miło poznawać nowych ludzi. Macie jakąś norę czy też nosicie dom na plecach ?

[ Jason Montega ]
- O... dzięki.

Zaciągam się i od razu wybucham kaszlem.

- Mój dom jest tam gdzie nogi poniosą. Urodziłem się na Posterunku, ale zawsze wolałem robotę na własną rękę. Przynajmniej mi nikt sprzętu nie konfiskował. Zbliża się czas coby wrócić do starych zwyczajów.

[ CJ_ ]
- Palić nie umiesz. - zaczepiam Jasona, puszczając mu oczko.

[ Jason Montega ]
- Bo to mój pierwszy. A to dobra pora, bo niedługo mogę już nie mieć okazji. Idziemy do kantyny?

[ Ramirez Rake ]
- Nauczy się przy nas prawda ? No o ile będziemy mieli co palić...

[ CJ_ ]
- Damy radę. Idziemy się napić.

[ Ramirez Rake ]
- No i to jest to co lubię. Kto stawia pierwszą flaszke ?

[ Mistrz ]
Udaliście się do kantyny która mieściła się na parterze marketu, zaraz obok kwatermistrzostwa. Przebywało tu sporo żołnierzy na przepustce, garść obwoźnych handlarzy oraz rannych z lazaretu.

W tym Alan Eye który postanowił uczcić swój fuks shotem whiskey.

[ Jason Montega ]
Dosiadam się do Alana.

- Heeeej. Mamy robotę. Cieszysz się? To jest Ramirez i będzie nam towarzyszyć w podróży. Mamy też Hummera i jedziemy w okolice, w których licznik Geigera wariuje. To w skrócie. Co pijesz?

[ Alan Eye ]
Najpierw spoglądam na blaszkę i dumnie przytwierdzam do prawej piersi. Ja tam lubię takie byskotki. Zawsze to jakiś fajny dodatek do stroju. Spoglądam na swoich towarzyszy i mówię:

- Ja stawiam. Rozsiądzcie się...

Podchodzę do jakiegoś baru i wyciągam 20 fajek:

- Butelkę whysky do tego stolika...

Wskazałem na moją drużynę. Po chwili podchodzę:

- Alan Eye. Strzelec wyborowy. Tyle na początek

[ Jason Montega ]
- O... dzięki. Mam ochotę się upić. Po tej robocie chyba biorę Morgana i się zawijamy na południe. Tutejsze powietrze mu szkodzi.

[ Ramirez Rake ]
Uchylam kapelusza.

- Rake, Ramirez Rake.

Dosiadam się do stolika.

- Polecam Texas.

[ CJ_ ]
- Ble... śmierdzi tam.

[ Alan Eye ]
- Na południe powiadasz...?
Zastanowiłem się i uśmiechnąłem:
- Na południu w zasadzie mam... "rodzinę". Ludzi z organizacji Pustynnych Łowców. Jeśli chcesz- mogę was sobie przedstawić, a przyda nam się dobry człowiek...

[ Jason Montega ]
Pokazuję palcem znak victorii.

- Dwóch. Jak stąd jadę to z Morganem. Nie wiem... macie tam maszyny? Nie zwykłem polować na mutki. Miałem w sumie nadzieję, że tutaj się znajdzie dla mnie fucha, ale póki co wszędzie te mutasy. Kurwa... po stokroć wolę walczyć z łowcą. Przynajmniej wiem, że jak pierdolnę po sensorze to już nie podejdzie.

[ Mistrz ]
- Jack Daniel's dla bohaterów ostatniej akcji. - powiedział barman - On the rocks.

Wkrótce, na waszym stoliku wylądowała sfatygowana, stara butelka z czarną, obdrapaną etykietą oraz cztery szklanki z lodem.

- Ej, Dennis, puszczaj te klasyki co ostatnio wytargowałeś od handlarza. - krzyknął jakiś żołnierz z głębi sali.

- A, fakt! - odkrzyknął barman i odpalił stary ale niezniszczalny odtwarzacz kaset magnetofonowych. Z głośników popłynęła muzyka, klasyk lat 90' ubiegłej ery ludzkości... Dokładnie wtedy, jak wasze szklanki wypełniły się brązowozłotym płynem.

[ CJ_ ]
Biorę jedną, jakby to była ostatnia szklanka whisky na tym świecie i przyglądam się złocistemu płynowi. Wącham, czuję, jak alkohol podrażnia mój nos. Czekam na innych, aż podniosą swoje szklanki.
- Jak ładnie o nas mówią, a ostatnie co pamiętam to jak zmasakrowały nas mutki. Dziwne, nie? Toast, chłopaki. - uśmiecham się. Uwielbiam alkohol. - Oby ta misja poszła lepiej.

[ Alan Eye ]
- A nawet dla całej czwórki...

Odpowiedziałem, wsłychując się w muzykę. Ach... znam to, klasyk.

- Wiecie, że na saksie gra tu babka?

Sięgam po szklankę:

- Za to, byśmy rozróżniali parawo od lewa.

[ Ramirez Rake ]
Sięgam po szklanę i z radością kontemplują ciecz.

- Wielki Pan, Wielki Duch, Wielki nasz Manitou, on nam dać ognista woda pić!

[ Jason Montega ]
Podnoszę szklankę do toastu.

- Za jutro.

[ Alan Eye ]
- Wysatrczy Alan, Ramirez...

Powiedziałem, marszcząc czoło

[ Ramirez Rake ]
- To już człowiek nie może sobie pozartować ? Zresztą chodziło mi o dobre duchy które przebiły Twoją dobrą wolę na nasze dobre whisky.

[ CJ_ ]
No cóż, każdy ma swój toast.

CJ zaśmiała się głośno za tekst Alana. Nawet jej się podobał, taki aryjczyk z niego.

[ Jason Montega ]
- Zagramy w karty?

[ Ramirez Rake ]
- Jak masz to zagramy.

[ Jason Montega ]
- W barze powinny być.

Wstaję od stolika i podchodzę do barmana.

- Karty się znajdą?

[ Alan Eye ]
- Hm... karty. Nie- dzięki.

Zaprzeczyłem kiwnięciem głowy na bok i sięgając po Berette od Jasona. Zacząłem ją czyścić, chuchać i dmuchać.

- Strasznie ją zaniedbałeś, wiesz?

[ Jason Montega ]
Przystaję w pół kroku słysząc Alana i wracam na miejsce. W trójkę nie ma co grać. Kiwam głową w jego stronę.

- To się nią zajmij.

[ Alan Eye ]
- Masz jakiś pomysł, by przeanalizować ową dziwną broń, którą znaleźliśmy przy mutach?

Spytałem, sprawdzając magazynek i pociski.

- Może da się zrobić z nich coś pożytecznego. Jak na przykład odtwarzacz CD... albo toster.

Uśmiechnąłem się krzywo, dając do zrozumienia, że to żart

[ CJ_ ]
Wyjmuję szluga z kieszeni. Lucky Strike, czerwony. Najlepsza powojenna marka.
- Ma ktoś ochotę na Lucka? - a co mi tam, zawsze to może być moja ostatnia akcja. Niech każdy coś ma od zycia.

[ Ramirez Rake ]
- Markowe fajki ? Ostani raz paliłem takie w Vegas na chwile przed tym jak mnie wykopali z kasyna...

Sięgam po fajkę.

- A co fajnego znaleźliście ?

[ Jason Montega ]
Również się częstuję fajką. Czekam, aż ktoś mi ją odpali. Taki ze mnie monter że nawet zapalniczki nie mam.

- Spluwa zasilana akumulatorem. Pociski FMJ bezłuskowe i smugowe. Moloch chyba sprawił to dzieciakom na gwiazdkę. I kurwa na Posterunku zajebali. Tłumaczyli że muszą przebadać czy coś. Gówno prawda.

[ Ramirez Rake ]
- Fajna zabawka. Ale na tym się za bardzo nie znam.

[ Alan Eye ]
- Fajki...? Płuca chcę mieć jeszcze zdrowe...
Odpowiedziałem, dalej się wsłuchując w muzykę. Miód na moje uszy... choć przydał by się jakiś znany standard jazzowy:
- Nie macie może Methenego albo Porcupine Tree?
Zagaduję do karczmarza
- Czyli już robią pocisk radioaktywny

[ Ramirez Rake ]
- Miło z ich stronu. Cholernie miło.

[ Jason Montega ]
Kręcę głową

- Nasi mają niezły sprzęt. Widziałem kolesia, który zasuwał z cybernetycznym ramieniem. A nie potrafimy jebnąć ciężkim kalibrem w serce molocha. To jest paranoja. Jestem ciekaw jak będą walczyć z maszynami nasze dzieciaki. Gdzie będzie front?

[ Ramirez Rake ]
- Ważny aby się nie cofnął, nie ?

[ CJ_ ]
CJ jakby nie interesuje ta rozmowa. Patrzy gdzieś daleko w kąt, po całej spelunie, po ludziach. Obserwuje ich twarze, wsłuchuje się w muzykę, delektuje smakiem papierosa i whisky.

[ Alan Eye ]
- A u nas na południu to z dżunglą się walczy. A przynajmniej tak słyszałem...

Powiedziałem, łykając nieco Whysky.

- Co do frontu... nie wiem. Może jeszcze ze sto lat, nim ktoś odkryje Amerykę...

[ Jason Montega ]
Parsknąłem śmiechem.

- Wybacz że jestem czarnowidzem, ale raczej nie ma innej opcji. Jak odchodziłem z Posterunku na samowolkę trwały prace nad programowaniem maszyn. Gdyby... gdyby naukowcy w końcu się zdecydowali zastosować to w praktyce na większą skalę, mielibyśmy szanse. A tak to czeka nas to co każdego poprzedniego roku. Niekończońca się przepychanina w której tracimy kolejne yardy. Ale dość o tym. Co wy zamierzacie zrobić po tym zleceniu? Wracacie tutaj?

[ Mistrz ]
- Ty i dzieciaki Jason? - wciął się w rozmowę głęboki głos afroamerykanina - Ta, jasne!

Odwróciliście się. Morgan. CJ i Ramirez go nie znali, ale Alan - a w szczególności Jason - tak.

- Pijecie beze mnie cholery? O, gdzie moje maniery. Morgan, zabójca maszyn, Posterunkowy, stary kumpel Jasona.

[ CJ_ ]
CJ ocknęła się, kiedy przylazł jakiś mużaj.
- Ugh, dobrze, że nie pamiętasz jak bardzo wgniatałam ci buty w klatkę jak jechaliśmy do bazy.

[ Ramirez Rake ]
- Wracać tutaj ? A po cholere ? Nie no znaczy wracamy po nagrode. Potem chyba zwijam się do Texasu albo do Kansas... a witam Ramirez jestem.

Uchylam kapelusza.

[ Alan Eye ]
- O! Morgan. Dobrzę cię widzieć ponownie na nogach. Kolorki na szczęscie wróciły...

Uśmiecham się, polewając mu "Łiskacza".

- Siadaj. Ja wracam na południe. Tam żyje się prościej, a i zdrowiej jest...

[ Jason Montega ]
- Morgan!

Wstaję od stolika i ściskam rękę olbrzymowi.

- Koniec odpoczynku, co? Siadaj. W butelce jeszcze jest alkohol, a potem się weźmie kolejną.

Siadam z powrotem do stolika. No i zły humor przepadł. Jak ręką odjął.

[ Mistrz ]
- Lubię jak kobiety mnie uciskają, skarbie. Tylko następnym razem zamiast siniaków zrób mi malinkę, co? - odparł murzyn, puszczając oko do CJ i biorąc głęboki łyk ze szklanki.

Spojrzał na Jasona.

- Słyszałem o robocie. Mam mapę drogową od majora.

[ Jason Montega ]
Kiwam głową

- Dobrze. Płacą nieźle. Ale zaczyna się ru robić coraz goręcej, a ja nie pisałem się na walkę z mutasami Morgan. Ni chuja. Robimy co do nas należy i trzeba pomyśleć o samowolce. Ramirez, Alan, CJ... a co wy powiecie na zabijanie maszyn za kasę?

[ Ramirez Rake ]
- A można na tym zarobić jakoś opłacalnie ?

[ Mistrz ]
Ledwo dojechaliście do skrzyżowania z Interstate-76 a już się zaczęło. Resztki molochowych mutantów faktycznie zajęły tutaj pozycje, tylko czekając na ludzkie ofiary które wpadłyby w ich zasadzkę.

Na pewno jednak nie spodziewali się konwoju pojazdów i broni ciężkiej.

Jadąc przez skrzyżowanie, spadła na was lawina pocisków wystrzeliwanych zewsząd. Niektórzy z was zaobserwowali przeciwników czających się w skrytkach lub za prowizorycznymi barykadami.

[ Alan Eye ]
- Patrzecie no na cwaniaczków...
Powoiedziałem, sięgając po swoją M16. Uśmiechnąłem sie:
- Tu radio Denver, największa rozpierdolka w Stanach. Przed wami Morgan i jego standard jazzowy: "Rozpiedolka". Słyszycie mnie na górze?

[ Ramirez Rake ]
- No i dobrze czasem posiedzieć w pancernej puszce... Ej Morgan daj im popalić!

Wyjmuję Peacmakera z olstra i obracam kilkakrotnie bębenek dla zabawy. I tak pewnie nie mam jak strzelać.

[ Jason Montega ]
Przyciskam mapę pod prawym udem, tak żeby opierała się o drzwi. Na wierzchu powinna być aktualna część Denver. Odbezpieczam karabin i staram się osłaniać nasz przejazd strzelając do wrogów w mojej strefie rażenia trzypociskowymi seriami.

[ CJ_ ]
- No to jazda! - krzyczę, i ruszam pojazd do 60tki, aby przejechać przez skrzyżowanie i zatrzymać się bezpośrednio za nim, ze średniej odległości od wrogów, i aby Alan mógł osłaniać pozostałe pojazdy z konowju.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.
Micas jest offline  
Stary 30-03-2014, 17:45   #38
 
Cranmer's Avatar
 
Reputacja: 1 Cranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetny
Rozdział III - Szok

[ Mistrz ]
Wasz pojazd wyrwał do przodu. Z jednego z okien sypnęły się kule. Jason strzelał, lecz niecelnie.

Morgan rozkręcił sześciolufowego potwora i zaczął pruć, dewastując całą lewą stronę. Rozszarpało na kawałki mutanta ze Sterlingiem.

Przejechaliście przez skrzyżowanie, a za wami goniły kule z broni automatycznej. M2HB dudni za wami, terkoczą M16 Posterunkowych i walą bronie osobiste najemników.

Huk. Specyficzny. Nie da się pomylić z innym rodzajem broni. Drasnęło Morgana w bark, o włos od szyi.

- Snajper! - krzyknął murzyn i schował się do środka pojazdu.

Kolejne huki. Co najmniej dwóch snajperów, jeden musi mieć półautomata. Rewolwerowiec operujący M2HB opadł na swój cekaem z przestrzeloną czaszką.

Dosłownie przed wami wyskoczył mutas z MP5, prując serią po masce i płytach pancerza na oknach.

[ CJ_ ]
- Rozjadę skurwiela! - wydzieram się, i wciskam gaz do dechy, goniąc za mutasem, i oczywiście uważam, aby nie wjebać się w jakieś gruzy, czy wrak. Jeżeli to możliwe, rozjeżdzam gnoja.

[ Alan Eye ]
Hm... był kiedyś chyba taki film o snajperach. O ich pojedynku. Kurde, że też nie mogę wyjść z samochodu:

- Skad wystrzelił, Morgan?

[ Jason Montega ]
- Ciśnij gazu CJ! Jak kaczki tu jesteśmy!

Wystawiam lufę przez lufcik i próbuję postrzelić mutanta, którego właśnie rozjeżdża CJ. Jeśli będzie miał trochę oleju w głowie uskoczy... wtedy go dorwę by nam nie pokiereszował boku.

[ Ramirez Rake ]
< Jeśli z mojego okna da sie kogoś ustrzelić to nie szczędzę kul z Colt'a. Ale tylko jeśli mam w miare czysty strzał i pewny zasięg. >

- Gazu!

[ Mistrz ]
Jason dobrze przewidział. Mutant uskoczył, wykorzystując swoją nienaturalną szybkość i gibkość. Dolatywał już na pobocze, gdy dosięgła go trzypociskowa seria z XM8, kończąc jego plugawy żywot. Ci tutaj mieli zwyczajną broń i co najwyżej śmieciowe zbroje.

Posterunkowi zdjęli jakiegoś świra z MP5K który szarżował na ich wóz. Trup eksplodował potężnie. Najwidoczniej był oblepiony materiałami wybuchowymi.

Kolejne wystrzały, bębniące o Vulcana i pancerz waszego pojazdu. Alan zwietrzył kąt wystrzału... a Ramirez dokładnie zauważył błysk i co ważne, zarysy sylwetki mutanta. Był dość niedaleko i repetował swoją snajperkę. Zrywał się do biegu. Do zmiany pozycji.

Drugi snajper walił z innej strony i na chwilę przerwał. Zmiana magazynka i pozycji?

Pozostali mutanci z AKM i M4A1 ostrzeliwują dwa pozostałe wozy, w szczególności M2HB.

[ Jason Montega ]
Zmieniam pozycję, opierając się całkowicie o siedzenie. Karabin opieram lufą o drzwi i zdejmuję palec ze spustu. Drugą ręką poprawiam mapę i staram się zorientować gdzie jesteśmy.

- Przez cały czas tą drogą. Aż do osiemdziesiątej piątej.

[ Ramirez Rake ]
- Cholera niech go! Snajper po prawej! Zmienia pozycje! Zdejmicie go!

Szybko zmieniam broń na Ak starajac sie nie stracić z oczu mutasa i kiedy bede gotowy strzelam... obym go nie zgubił...

[ Alan Eye ]
- To teraz patrzcie

Szybko wychylam się z auta i lustrując okolicę, strzelam w kierunku, o którym mówił Ramirez. Potem się szybko chowam

[ CJ_ ]
- Podjadę bliżej niego chłopaki. - Chcę objechać wzdłuż pozycji, gdzie siedzi mutant po prawej.

[ Mistrz ]
Huk. Wrogi snajper padł. Niestety, zanim Alan zdążył zarepetować i schować się do wozu, CJ ruszyła Hummerem i snajper dostał w bark pozostałościami ulicznej latarni. Wypadł z wozu, gubiąc po drodze karabin.

Chwycił się szybko i mocno krawędzi mostu drogowego. Pod sobą miał bowiem kilka ładnych metrów do I-76. Na dole leżał już rozwalony mutant-snajper ze swoim gnatem.

Pozostali mutanci zobaczyli co się dzieje i ruszyli do ataku. Na to tylko czekali inni ludzie, którzy ich odstrzelili nim ci dopadli do Alana lub wozu z Vulcanem.

Snajper z Zastavą rozwalił jednego z Posterunkowych który wybiegł na pomoc. Zaraz potem odstrzelili go jego kumple, którzy zwietrzyli jego zmianę pozycji.

[ Ramirez Rake ]
- Mnie mamusia uczyła aby nie wysiadać i nie wychylać się z jadącego samochodu... jemu chyba tej lekcji zabrakło...

Zanosze się śmiechem.

- Zawracaj.... jak chcesz...

[ CJ_ ]
- No kurwa co za debil. - komentuję. Zawracam na pełnym gazie i ręcznym, aby tylko pośpieszyć Alanowi z pomocą. Chcę stanąć w miejscu, gdzi mniej więcej on wypadł, i ustawić wóz w dobrej pozycji defensywnej względem wroga.

[ Jason Montega ]
Ściskam nerwowo karabin. Dlatego wolę pustynie i małe miasteczka. Żadnych kurwa mostów i wielkich zasadzek. Przyglądam się uważnie okolicy zarówno przed nami, jak i w lusterku.

[ Alan Eye ]
Niech to szlag... jeszcze tego brakowało, bym wypadł z auta. Dobrze, że przynajmniej jakoś żyję... a ja zabiję tę kobietę. Podnoszę się i staram odnaleźć karabin. Nie mniej czaję się, by mnie nie nie zastrzelono. Czekam na swoich ludzi.

[ Mistrz ]
Wóz zatrzymał się na ciasnym moście drogowym i zakręcił z piskiem opon, rysując całą dupą o barierki między pasami. Wreszcie zawrócił i ruszył z kopyta... tłukąc lewy przedni reflektor cywilnego Hummera.

- Kurwa jebana mać! - słychać w radiu - Pogięło was?

- Baba za kółkiem. - dodał Morgan - 30 lat po wojnie, a stereotypy nadal są prawdą. Weź daj kółko komu innemu ok?

[ Ramirez Rake ]
- I tak nikt inny nie prowadzi tutaj lepiej!

Śmieję się jak opetany. Dawno nie było takiego funu.

[ CJ_ ]
- A weź się zamknij się. Mniejsze toto od Tira, ale jeszcze chyba jakoś prowadzę. Chuj z ich reflektorem. Chcesz prowadzić? Proszę bardzo! Ale najpierw proponuję się zająć Alanem. - odpieram naburmuszona.

[ Jason Montega ]
- Ramirez, pomóż Alanowi...

Przyglądam się mapie wodząc palcem po drodze.

- Długa prosta przez cały czas. Raz... dwa... trzy wiadukty i skręcamy w prawo w Nome Street i włączamy się do osiemdziesiątej piątej.

[ CJ_ ]
- Pokaż mi to. - zerkam do Jasona, patrząc na naszą pozycję i nanoszę to na mapę. Potem odpalam papierosa, tym razem Malrboro.

[ Ramirez Rake ]
- Ale sie weź zatrzymaj. Do jadącego nie wsiądzie!

Kiedy sie zatrzymamy uchylam drzwi i wychalam się.

- Sie masz Alan. Gdzie twoja giwera ?

[ Jason Montega ]
W czasie gdy Alan się pakuje do wozu pokazuję zjazd na prawo jeszcze przed trzecim wiaduktem.

- To wygląda na polną drogę i będzie krótsza trasa. Ale nie wiem czy damy radę przejechać.

[ Mistrz ]
Alan wspiął się i zgarnął leżącego obok M40A3. Dzięki Bogu, nieuszkodzony. Zasiadł na swoim starym miejscu. Zawróciliście i już mieliście ruszać, gdy z kryjówki po drugiej stronie barierki wypadł mutant w wojskowym pancerzu, dzierżący tą wyjątkową broń - OICW.

Ostrzelał pełną serią z X8 trzeciego Hummera z bardzo bliska, przebijając pancerz z łatwością. Wpakował jeszcze dwa granaty 20mm przez blachę tak, by eksplodowały w środku.

Posterunkowi natychmiast go spruli, ale było już za późno. Trzeci Hummer był mocno uszkodzony od środka, a cała jego załoga poszatkowana.

[ Alan Eye ]
- Jakoś żyję...

Powiedziałem i zawinąłem snajperkę w szatę. Gdy usłyszałem tylko wybuch, sięgnąłem po M16. Gdy jednak się okazało, że jest spokój, odłożyłem ją:

- Kurwa... szkoda ludzi. I pojazdu.

[ Ramirez Rake ]
- Tak jest psze pani...

Pogwizdując sobie pod nosem 'byle co' rozgladajac się przez okno czy coś na nas nie czycha.

[ CJ_ ]
- Chuj! - biorę radio. - Jedzcie za mną. Pojedziemy skrótem. - mówię do drugiej załogi.
- Wszyscy gotowi? Alan kurwa uważaj na łeb, bo następnym razem nie będę się wracać! Zapiąć pasy, i lecimy. - Ruszam powoli, potem, w miarę możliwości, jak trasa pozwala, zwiększam prędkość do bezpiecznych 40km/h, potem o 50km/h. Jadę drogą, którą wskazał mi Jason, prosto przez 3 wiadukty.
- Wypatrujcie wroga. - rzucam krótko. Ciągle palę papierosa.

[ Jason Montega ]
- Ta.

Obserwuję uważnei okolicę z palcem ułożonym wzdłuż spustu. Broń mam zabezpieczoną.

[ Mistrz ]
Żołnierze Posterunku wysłali kodowany komunikat do kwatery w Chambers Arizona - a konkretnie do majora - z prośbą o misję ratunkową. Nie można zostawiać prawie sprawnego Hummera, cekaemu, masy amunicji i zapasów oraz tyle zdobycznej broni. Dwóch Posterunkowych zostało do obrony tego miejsca. Zaczęli formować prowizoryczne barykady i zdemontowali M2HB by umieścić go w lepszej pozycji.

Wy ruszyliście dalej. Nie napadło na was już więcej mutantów. Najwidoczniej to byli wszyscy. Niedługo przejechaliście pod wiaduktem Sable Boulevard i zjechaliście z Toll Road dzięki Nome Street na State 85, okrążając wyschnięty staw.

Ruszyliście z kopyta na północny wschód, mijając 132nd Ave, Johnson Auto Plaza i 136th Ave. Cisza i spokój, pomijając odgłosy walki dochodzące z południowego wschodu. Nadal biją się o lotnisko.

Na skrzyżowaniu minęliście stare pole bitwy. Jeszcze z początków walk o Denver, gdy US Army i tubylcy cofali się w podskokach z północy, ścigani przez maszyny. Wypalony wrak ciężarówki wojskowej, zasłaniający lewy pas, garść prawie całkiem wyczyszczonych z materii szkieletów żołnierzy oraz rozpieprzony wrak maszyny - Klaun. Dalej kolejny, mniejszy - chyba Genetyk. Zbierał sample DNA. Pieprzony Moloch, pewnie z tego miał tyle tych sklonowanych mutasów.

[ Jason Montega ]
- Boże... istne cmentarzysko...

Przyglądam się okolicy. Staram się nie tracić czujności. Od czasu do czasu zerkam w tylne lusterko.

[ Alan Eye ]
- Miejcie oczy szeroko otwarte... tu jest coś za cicho.

Tym razem mam przygotowaną moją M16, gdyż snajperka nie nadaje się raczej do żwawych akcji. Dokładnie obserwuję otoczenie, starając się wykryć jakąś anomalię.

[ CJ_ ]
- Zbyt tu spokojnie... wkurwia mnie to. - rzucam, lustrując okolicę. Co jakiś czas zerkam co z drugim hummerem. Palę papierosa.

[ Ramirez Rake ]
- A tam nie ma źle...

Opieram lufę zabezpieczonego AK o okno.

- Wyglada na pustą okolice.

[ Mistrz ]
Jedziecie. Zbliżacie się do jakiegoś miasta. Mapa drogowa mówi, że to Brighton. Tablice przy drogach potwierdzają tą rewelację.

Mijacie kolejne skrzyżowania, cmentarz Elmwood i centrum handlowe Walmart. Wjechaliście w rejon tego niewielkiego miasteczka, którego wschodnia część przypominała chlew. Radioaktywny chlew. Musiała tu spaść głowica.

- Stop. - usłyszeliście w radiu - Chować gnaty, zamykać się i zakładać kombinezony. Weźcie przedtem proszki odpornościowe.

[ Ramirez Rake ]
- Tak jest!

Zgodnie z poleceniami domykam szczelnie okno łykam i zakładam co nam dali.

- Oby pomogło.

[ CJ_ ]
Zwalniam, po chwili się zatrzymuję.
- Pora na coś ciekawego. - odparłam, zasuwając klapę od przedniego lufciku i z boku, wyrzucając przedtem kiepa. Robię wszystko zgodnie z instrukcją.
- Ale to kurewsko niewygodne. - mówię z żalem.

[ Alan Eye ]
- A więc jesteśmy...

Westchnąłem tylko, zakładając swój kombinezon i biorąc swoje proszki. Zamknąłem również szczelinę Już mnie mdli od tej chemii. Na południu przynajmniej był jakieś ostoje zdrowia... a tu? Ach... szkoda gadać.

- Ale kurewsko praktyczne...

[ Jason Montega ]
Opieram karabin między nogami i szybko zakładam ekwipunek ochronny. Przedtem jeden z proszków antyradiacyjnych.

- Ktoś nas w tym postrzeli i graye lecą w górę.

[ Mistrz ]
Morgan zabezpieczył Vulcana i schował się do środka, zamykając za sobą właz, po czym również połknął swoje tabletki i przywdział kombinezon ochrony radiologicznej.

Wasze egzemplarze były marnej jakości. Wielokrotnie naprawiane i używane, maski były starego typu. Widać, że cywilny sprzęt. Cholerne powojenne realia.

Ruszyliście dalej - znacznie wolniej, biorąc pod uwagę niewielki prześwit z szybą pancerną dla kierowcy, gówniane zatarte szkła maski i zagruzowane ulice.

Mieliście ruszać dalej, gdy za sobą zobaczyliście ruch. Na jezdnię ze strony cmentarza Elmwood wyjechało kilka pancernych pojazdów. Mobsprzęt. Natychmiast puściły się za wami, waląc gęsto z kaemów.

- Jedźjedźjedźjedźjeeeeedź! - ponaglał Morgan. Transportowiec wystartował szybciej, wymijając was i wjeżdżając do Main Street. W samą porę. Ze strony wschodniej Bromley nadjeżdżały dwa Klauny.

[ CJ_ ]
Cisnę ten jebany gaz do dechy, chyba dalej się nie da. Nie mam w dupie, aby uprzedzić innych, ale chyba widzą co się dzieje. Staram się jak mogę, aby ogarnąć co jest z przodu przede mną i uciec od mobsprzętu.
- Jason, gdzie teraz?!

[ Jason Montega ]
- O kurwa... czemu my nie mamy RPG? Jedź prosto!

Pocieram palcami o siebie próbując wetrzeć pot w skórę. Wychylić się i narazić na graye? Kurwa...
Zerkam do tylniego lusterka próbując oszacować na jakim podwoziu jedzie mobsprzęt.

[ Ramirez Rake ]
- No teraz po garach... nie chce aby nas złapali...

Nerwowo stukam obuwiem o posadzkę. Oj nie tak nie skonczymy.

[ Alan Eye ]
- ...RP... co?

Zdziwiłem się na słowa Jasona. Może to kwestia tego stroju, a może sytuacji. Przełykam ślinę. Kiedy to się skończy. Schylam się, bym nie został trafiony.

[ CJ_ ]
- Dobra. Chuj. Gotować broń, ostrzelamy to gówno! - krzyczę do nich przez ten głupi kombinezon. Zwalniając nieco zawracam na ręcznym, zmieniam bieg, cisnę gaz do dechy.
- Strzelać! - krzyczę do reszty, jadąc na czołówkę z mobsprzętem. W stosownej odległości odbijam w bok, i na ręcznym zawracam za mobsprzętem, tak, aby jeszcze mogli w to trochę postrzelać, i jadę dalej, gaz do dechy.

[ Mistrz ]
CJ wykonała niezły popis umiejętności w kierowaniu wozem przy naprawdę gównianej widoczności. Zawróciła, zmieniając pas i ruszyła naprzód. Prosto na Mobsprzęty, które zaczęły pruć jak szalone ze wszystkiego co im fabryka dała.

Kule bębnią, dziurawią pancerz. Morgan warknął "chuj", otworzył właz i wskoczył za Vulcana, rozkręcając lufy i grzejąc serią po maszynach. Od razu rozpieprzył jedną z mniejszych, która czaiła się na pancerzu jednego z gąsienicowych mobsprzętów, Inżyniera. Następną uszkodził solidnie, urywając jej wysięgnik z kaemami.

Otworzyliście lufty by wychylić broń, przejeżdżając pomiędzy maszynami wroga...

[ Jason Montega ]
- O kurwa... pojebało cię kobieto! Klauny mają wypełnione opony. Nie marnujcie amunicji.

Wystawiam lufę karabinu przez lufcik i celuję w opony jednego z kołowych mobsprzętów. Od razu ustawiam na trzypociskową serię. Naciskam spust.

[ Alan Eye ]
- A więc zaczynamy raqiuem...

Powiedziałem, lekko wychylając karabin zza osłony. Wystrzeliłem pociski w opony, jak radził Jason

[ Ramirez Rake ]
- Ciebie mała powaliło ?

Wystawiam lufe kałacha i ostrzeliwuję opony jednego z mobsprzętów krótką serią.

[ CJ_ ]
- Strzelać do oporu! - krzyczę, kontynuując zamierzony manewr.

[ Mistrz ]
Przejechaliście między maszynami. Rozpieprzyliście opony jednej z nich, i tylko jednej. Następna miała wypełniane, a dwie pozostałe jechały na gąsienicach.

Morgan pruje i pruje i pruje. Dwa Mobsprzęty dosłownie rozerwało na kawałki we wtórnych eksplozjach - ten z przebitymi oponami i uszkodzonego na gąsienicach. Pozostałe dwa grzeją za wami z kaemów.

Klauny zagrodziły wam drogę, sypiąc z własnych automatów. W powietrze wystrzeliły ich "prezenty", namierzając was.

[ Jason Montega ]
Namierzam jeden z prezentów. I cisnę do oporu seriami, póki nie wybuchnie z dala od nas.

[ Ramirez Rake ]
- No pięknie...

Jesli mam jak to namierzam jeden z pocisków i 'częstuję' go długą serią.

[ Alan Eye ]
Przez tylniego luftu ostrzliwuję maszyny, które jadą z tyłu. Cóż... lepiej już nie ryzykować wychodzenia. Strzelam z Długiej Serii.

[ CJ_ ]
Jadę prosto na Klauny, dając postrzelać chłopakom.
- Skręcam! - po czym skręcam w Kuner Road, aby wyminąć to gówno od Klaunów.

[ Mistrz ]
Alan i Morgan ostrzelali gęsto Mobsprzęt pozostały w tyle. Kolejna z maszyn rozpadła się. Została tylko jedna, z wypełnianymi oponami i dwoma sprzężonymi kaemami które ścigały kulami Hummera.

Ramirez i Jason ostrzelali kule Klaunów. Jedna z nich, ta w którą celował Montega, eksplodowała w powietrzu, śląc swój morderczy ładunek w dół i niszcząc swój macierzysty pojazd.

Ramirez chybił. CJ wykonała skręt, niszcząc barierkę i zjeżdżając na Kuner Road.

To było zbyt mało.

Rakiety z kuli pomknęły ku Hummerowi i zgrzmociły asfalt pod nim, obok niego. Ułamek sekundy potem dwie rakiety walnęły w maskę od boku i wybuchły, niszcząc silnik i śląc wóz na pobocze, roztrzaskując jakiś śmietnik. Prawie doszło do dachowania. Morgan wypadł po drodze.

[ Jason Montega ]
- Kurwa! - zdążyłem tylko krzyknąć zanim uderzyłem o bok samochodu. Gdy już się wszystko uspokoi probuję złapać oddech. Trochę potrwa zanim się wyczołgam z leżącego pół-wraku.

- Ja... ebię..

[ CJ_ ]
- To nie moja wina, jakby ktoś pytał. - odparłam, dochodząc do siebie.

[ Alan Eye ]
Staram się wyjść z pojazdu i w ogólnie dojść do siebie. A nie będzie to łatwe, zważywszy na to, że nasz cały misterny plan padł w tej chwili w gruzach. Trzymam jednak odbezpieczony karabin, by w razie czego:
- Ostrzelam zaraz tego kutafona, że przypomi mu się disco z lat 80...

[ Jason Montega ]
- Mówiłem - powstrzymuję odruch splunięcia... to by było głupie w masce - żeby jechać prosto. Na chuj zawra...

Podciągam się na siedzeniu i otwieram drzwi samochodu. Wytaczam się na zewnątrz ściskając w rękach XM8.

- Morgan?

[ Ramirez Rake ]
- No ja pierdole... co to było kurwa ?

Wyłażę z pojazdu zabierajac swoje toboły.

- Następnym razem to ja prowadze...

[ CJ_ ]
- To nie przeze mnie jebnęła nas rakieta. Nie ja strzalałam. Dobra, okej, sami będziecie sobie prowadzić, macie kurwa co! - oparła, biorąc swoje proszki i kałacha, i wyturlała się na zewnątrz. Rozejrzała się po okolicy, gdzie czycha zagrożenie.

[ Mistrz ]
Wypełzliście jakoś z dymiącego wraku. Vulcan jest uszkodzony. Słyszycie warkot nadjeżdżających maszyn.

Coś przemknęło nad wami. Zaraz potem, niedaleko spadł granat kontaktowy 40mm i eksplodował. Spojrzeliście za lecącym skurwielem, który osiadł parkingu sto metrów dalej.

Cyborg Molocha. Z jetpackiem. W pancerzu wspomaganym.

Od strony 85 nadchodzi kolejny, znacznie ciężej opancerzony i uzbrojony, bez jetpacka. A wraz z nim Mobsprzęt i Klaun. Nigdzie nie widać Morgana.

[ Ramirez Rake ]
- No kurwa pięknie!

Nie wiele myśląc częstują Cyborga ogniem ciągłym z kałacha.

- Żryj ołów skurwielu!

[ CJ_ ]
Biorę swój bagaj, zarzucam na plecy. Odbezpieczam kałacha, klękam za maską, albo raczej tym co z niej zostało - auta, i składam się do strzału. Celuję prosto w skurwiela z jetpackiem. Najlepiej we wraże miejsca. Strzelam. Pojedynczo.

[ Alan Eye ]
Kurwa... że też nie mogę w chwili obecnej użyć snajperki, bo wyciągnięcie jej by zajęło trochę czasu:

- CJ, Ramirez- cyborg! Reszta... na resztę...

Powiedziałem i zacząłem celować w stronę nadchodzącego cyborga bez Jet packa. Strzelam dwoma krótkimi seriami.

[ Jason Montega ]
Przyklękam obok wraku i podnoszę karabin do ramienia.

- Celujcie w głowę. Mózg mu robi za komputer.

Celuję dłużej w głowę ciężkiego cyborga i naciskam spust.

[ Mistrz ]
Ostrzelaliście swoich przeciwników nadzwyczaj celnie. Ciężki Cyborg oberwał pełnym repertuarem kul z broni Alana, Ramireza i Jasona. Nawet jego ciężki pancerz został nieźle podziurawiony z tej odległości i przy takim natężeniu. Najwidoczniej była to starsza wersja albo już wcześniej uszkodzona.

Ostatni pocisk w głowę nie zabił go, lecz wprowadził w stan berserkera. Ostrzelał z kaemu i granatnika jadącego obok Klauna, powodując wybuch który zmiótł również i jego w tym samobójczym ataku.

CJ trafiła swoimi pociskami jetpack, uszkadzając go. Cyborg wystrzelił w niebo i tam wybuchł, rozpadając się na krwawe ochłapy.

Jednak, to było tyle. Przeciwników było wielu. Zbyt wielu. Morgan znalazł się gdzieś dalej, strzelając z ziemi ze swojego Colta w stronę Mobsprzętu. Daremnie.

Serie z dwóch kaemów przeorały asfalt pod wami, dziurawiąc wasze ciała. Upadliście, tryskając krwią. Coś się zapaliło - może benzyna z Hummera.

Eksplozja. Krzyk.

Błysk...

Czujecie ból. Widzicie jak wytrzeszczone, świecące oczy metalowych masek obserwują was z góry. Ich lufy nie celują w was. Cyborgi. Ciemność.

Błysk...

Czujecie, jak ktoś was ciągnie po ziemi. Widzicie opatrunki. Jakieś dziwaczne bandaże. A może to sen? Może to koc u... u matki? Może... ciemność.

Błysk...

Warkot silnika. Nic nie widać. Nie możecie się ruszyć. Czujecie, jak wóz podskakuje na wybojach... ale jakoś tak dziwnie. Za wolno. Ciemność.

Błysk...

Potężny rumor. Jak przez mgłę widzicie coś... dziwnego. Wielkie miasto. Wielkie. Po horyzont. Kłęby dymu walące w niebo. Drżąca ziemia. Pikające odgłosy. Dziwaczny język którego nigdy nie pojmie nikt do końca.

Ciemność.
 
Cranmer jest offline  
Stary 30-03-2014, 17:46   #39
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Rozdział IV - Dno

Rozdział IV - Dno

[ Mistrz ]
Ramirez

Ból. To pierwsze co czułeś gdy się budziłeś. A może raczej pozostałość po bólu. Dobrze, że zdążyłeś się wyspać w lazar...

Nie.

Nie jesteś w lazarecie. Przypominasz sobie szczegóły. I te zamglone obrazy. Błyski. Ciemność.

Leżysz na stole. Sterylnie czystym stole, ubrany w szpitalne okrycie ciała pacjenta. Twoje ciało pokryte jest bandażami.

Siadasz na stole i zsuwasz nogi na zimną, metalową posadzkę. Całe pomieszczenie jest niewielkie. Absolutnie puste, pomijając Twój stół. Przed sobą masz metalowe, wzmacniane drzwi z okratowanym oknem i klamką.

Jason

Zbudził Ciebie jakiś warkot. Dźwięki maszynerii. Czyżby znów ktoś coś kombinował w warsztacie? Cholerni mechanicy nie dają się wyspa...

Od kiedy śpi się na taśmie produkcyjnej?

Teraz, przytwierdzony skórzanymi pasami z klamrami, jedziesz nogami do przodu nie wiadomo gdzie, mijając mroczne otchłanie i metalowe konstrukcje. Gdzie jesteś? Nawet przywykły do mroku wzrok nie jest w stanie przebić tych egipskich ciemności.

CJ

Jedna rzecz, o którą było ciężko w okolicach Mississipi to czysta woda. Ba, nawet jako tako czysta. Służyła ona jako rarytas - do picia i przemywania ran. Nic więcej. Dopiero gdy opuściłaś tamte rejony, dowiedziałaś się co to znaczy "nadwyżka wody" (i to takiej od której nie złaziła skóra) i taka prosta rzecz, jak kąpiel. Tak, to by się teraz przydało. Gorąca kąpiel, możliwość odprę...

Jesteś w... wodzie? Nie. W czymś. Utlenionej cieczy.

W słoju. A z Twoich ust i nosa biegną jakieś rurki podające powietrze.

Alan

Wiedziałeś, że odniosłeś poważne rany. Podświadomie, nawet przez sen, miałeś nadzieję, że medycy z Posterunku połatają Twoje ciało. Ale szanse były nikłe. W koszmarach widziałeś swą własną śmierć z wykrwawienia, bólu, zakażenia, choroby popromiennej. Widziałeś siebie umierającego na stole chirur...

Stół. Otworzyłeś oczy i zobaczyłeś jakąś dziwaczną salę pełną monitorów, komputerów i dziwacznych narzędzi. I przeraziłeś się, bo nad Twoją połataną i zakrytą opatrunkami klatką piersiową było pochylone mechaniczne ramię z mnóstwem medycznych końcówek. Piły, strzykawki, igły, skalpele, skanery. Umazane w Twojej krwi.

[ Alan Eye ]
- Co do...?

Mruknąłem tylko, obserwując otoczenie. Zacząłem się dotykać po klatce piersiowej, wyraźnie wściekły.

- Kurwa mać... chcąc ze mnie zrobić mszynę, czy co?!

Staram się zsunąć ze stołu na ziemię, ale tak, by uniknać tych przelętych narzędzi "dentystycznych"

[ Ramirez Rake ]
- Nie jest to niebo, ani piekło, nie piłem ostatnio wiele... no ale jakby mnie chcieli zabić to by mnie opatrywali raczej...

Przyglądam sie uważnie drzwiom. Po czym idę w ich stronę i wyglądam przez okienko.

- Ej ufoludki!! Gdzie mój Paecemaker ? I gdzie jest mój kapelusz ?

[ Jason Montega ]
Z cichego charkotu, który zaczął się wydobywać z moich ust można było wyłapać jedno wyraźne sformułowanie...

- Łoooo kurwa....

Z początku zaczynam się szarpać, próbując zerwać więzy. Potem staram się jakoś wyślizgnąć dłonie ze skórzanych pasów, jak trzeba to na nie pluję.

[ CJ_ ]
CJ owtorzyła szerzej oczy. Zaczęła się szarpać, jakby chciała rozbić słój. Nic innego, tylko uciec. Tylko uciec...

[ Mistrz ]
Alan

W przypływie adrenaliny i strachu, szarpnąłeś się i zwaliłeś ze stołu na podłogę, boleśnie odczuwając uderzenie w metal posadzki. Zrzuciłeś przy tym na podłogę jakieś metalowe przedmioty z okolicznego stojaka, które z ogłuszającym brzękiem potoczyły się po niej.

I nic. Cisza. Mechaniczne ramię nadal tkwiło tak jak wcześniej. Było wyłączone.

Już spełniło swoją powinność.

Ramirez

Twój krzyk nie przyniósł niczego. Nikt się nie odezwał. Nic nie zareagowało. Nawet echo. Spoglądasz przez kraty i widzisz krótki korytarz zakończony jakimiś elektronicznymi drzwiami.

Naciskasz na klamkę. Zamknięte.

Jason

Paski były stosunkowo luźne. Nie miały na celu powstrzymać "towar" przed ucieczką, tylko przytrzymać go podczas transportu. Zerwałeś swoje "pieczęcie" i siadłeś na tym cholerstwie.

Problem w tym, że nie widzisz podłogi.

CJ

Twoje nagłe ruchy wyzwoliły mnóstwo baniek i ruchów wody... czy też rozwodnionego żelu. Walisz pięściami w szkło, ale te jest zbyt mocne. Być może hartowane.

Przynajmniej się nie dusisz.

[ Ramirez Rake ]
- No raczej nie jestem już w Denver...

Siadam i czekam. Oddaje sie medytacji, można zrobić pożytek ze sztuczek indian.

[ CJ_ ]
Skoro nie ma to sensu, ustaje w tym. Rozglądam się. Analizuję. Patrzę w górę, w dół, wszędzie gdzie mogę. Jestem bliska paniki.

[ Alan Eye ]
- Czyli już zrobili ze mnie bombę albo swoją nową kurwę...

Mruknąłem tylko, dokładniej przyglądając się pokojowi, jakby szukając swoich rzeczy. Jeśli ich nie będzie, spoglądam na narzędzia, które zrzuciłem na ziemię. Biorę je wszystkie, gdyż raczej nic mi innego nie wpadnie do głowy. Następnie podchodzę do komputerów i zaczynam je oglądać. Oczywiście- nie znam się na tym, ale może... Jeśli nic, po prostu podchodzę do drzwi i staram się wyjść.

[ Jason Montega ]
Zastygam nieruchomo i staram się uspokoić oddech. Wsłuchuję się w otoczenie. Próbuję odizolować dźwięk pracującego taśmociągu i wychwycić może jakieś inne odgłosy.

[ Mistrz ]
Ramirez

Zasiadłeś i oczyściłeś swój umysł. Pozostało tylko... czekać?

Zapadłeś w medytacyjny trans, którego niegdyś nauczyli Ciebie Indianie.

CJ

Spoglądasz przez szybę. Obraz jest rozmazany przez ciecz i samo grube szkło, ale widzisz, że jesteś w jakimś sporym pomieszczeniu z wieloma innymi słojami umieszczonymi w dwóch rzędach naprzeciw siebie. Jesteś pośrodku jednego z nich.

Spoglądasz w dół. Nie widzisz nic oprócz swojego prawie nagiego ciała, gdzieniegdzie tylko obłożonego dziwnymi opatrunkami które nic sobie nie robią z wilgoci. Spoglądasz w górę. Widzisz koniec słoja. Coś jakby właz, otwierany pewnie od zewnątrz.

Jason

Nie słyszysz nic innego, mimo iż wytężasz słuch i skupiasz się bardzo. Jedziesz tak w nieznane, ale przejażdżka jest krótka.

Dojechałeś do jakichś drzwi. Taśma stanęła. Drzwi otwarły się z sykiem sprężonego powietrza. Twoje "łoże" wjechało do środka.

Spojrzałeś w górę. W Twoją stronę opuszcza się jakieś mechaniczne ramię, chcąc pochwycić Ciebie albo Twoje siedzisko.

Alan

Pozbierałeś te kilka przedmiotów. Nie jest to dużo, ale to coś. Przedmiot. Możesz to złapać. Władać tym. Wykorzystać to. Granica między życiem a śmiercią.

Pokój przypomina zautomatyzowaną salę chirurgiczną. Nie ma tu drzwi, jedynie jakiś spory luft, w sam raz by wsunąć tam płytę z ciałem pacjenta. Jest obecnie zamknięty.

[ Ramirez Rake ]
Pustka. Cisza spokój. Nie ma sali. Nie ma stołu. Nie ma celu, nie ma przypadku. Jestem tylko ja.

Moje myśli mają płynąć spokojnie, to nie człowiek kieruje transem to on kieruje nim. To co zobaczę i pomyślę pochodzi od duchów.

[ CJ_ ]
"Płynę", czy cokolwiek, w górę, o tego włazu. Szukam jakichś wajch, klamer, przycisków, robię wszystko, aby starać się stą wyostać. Wypatruje szczelin, przyglądam się tym cholerstwom co to wchodzą mi to nosa.

[ Jason Montega ]
Skoro żyję do tej pory, raczej mnie nie chce zabić, ani uszkodzić. Przytrzymuję się łóżka i czekam. Powinno złapać mnie z całym osprzętem skoro byłem przywiązany.

[ Alan Eye ]
Hm... a może by zrobić zwarcie sprzętu elektronicznego. Może i nie znam się zbyt dobrze na tym, nie mniej wiem, że jeśli coś działa, to jest napędzane prądem. Szukam kabli, które ciągną od strony płyty. Jeśli nie, ponownie podchodzę do komputerów...

[ Mistrz ]
Alan

Odnalazłeś pęk kabli odchodzących od płyty i niknących w ścianie. Po oderwaniu paru metalowych płytek za pomocą szczypców, widzisz dalsze zwoje kabli łączące się w tak zwaną puszkę.

Jason

Ramię chwyciło metal pod Tobą i przeniosło na jakąś inną taśmę. Po krótkiej jeździe, Twoje "łoże" spoczęło na swoim ostatecznym miejscu.

W olbrzymiej hali, gdzie są setki, tysiące identycznych łóżek jak Twoje. Wszystkie są zajęte. Niektóre przez ciała ludzi. Na innych widać różne mutanty, w tym znane Tobie ze słyszenia lub widzenia rasy, oraz jakieś niespotykane wykręty. I mnóstwo szkieletów oraz innych zjawisk.

Obok Ciebie jest straszliwie pordzewiałe, pokrwawione łoże śmierdzące krwią. Nie dziwota. Leżą na nim fermentujące już zwłoki... a w zasadzie obdarte ze skóry i części mięśni, rozczłonkowane coś, co kiedyś mogło być człowiekiem.

W całej hali z trzaskiem zapaliły się lampy. Gdzieś otworzyły się wrota. Do środka wjechały dwa roboty na gąsienicowym podwoziu.

CJ

Podpłynęłaś do szczytu. Widzisz tutaj jakieś szczeliny będące wykończeniami zamków. Nie prowadzą na zewnątrz, ale mogą posłużyć do otwarcia. Muszą. Trzeba spróbować.

Jest też sprawa Twoich rurek. Idą one dokładnie w przeciwną stronę, niż wgłębienia od zamka. W zakitowane dziurki w szkle.

Ramirez

Nie wiesz, ile medytowałeś. Coś Ciebie zbudziło.

Halogenowa lampa zamigotała z elektrycznym buczeniem. Spięcie?

Cichy trzask z przodu. Znowu buczenie. Znowu trzaski. Wstałeś i nacisnąłes klamkę.

Drzwi się otworzyły powoli, z upiornym skrzypieniem nie naoliwionych zawiasów.

Halogen przestał buczeć i mrugać.

[ Ramirez Rake ]
- No i duchy przemówiły...

Wstaję przeciągam się i podchodzę do drzwi.

- Dobra ufoludki nie wiem jak wam ale mnie się tu znudziło pozwole sobie wyjść...

Wychodzę z pokoju i patrzę w lewo oraz w prawo.

[ CJ_ ]
Otworzyć to trzeba. Trzeba się wydostać. Badam te szczeliny, próbuję otworzyć tą cholerną klapę. Jak otworze to gówno, to postaram sie wyciągnąć te rurki. Chuj z nimi. Jak otworze.

[ Alan Eye ]
- Dylemat sapera... a przede wszystkim jak je rozerwać...

Niech to szlag...gdybym miał przynajmniej gumiane rękawice, to bym się nie martwił o to, że mnie porazi prąd. Zaczynam zabawę ze zeskrobywaniem powierzchni kabli, a następnie nożyczkami staram się je przeciąć. Ale gdy już widze, że będzie spięcie, szybko odsuwam rękę.

[ Jason Montega ]
Zsuwam się z łóżka i od razu przykucam - tak żeby nie być na widoku. Staram się ocenić co to za roboty i jak mocno są zaawansowane. Przede wszystkim czy zareagowały na mój ruch.

Staram się przejść pomiędzy łóżkami, omijając roboty, trzymając się ciągle przykurczonej pozycji. Staram się też zorientować czy są tu jakieś kamery lub czujniki.

Klamry trzymam zaciśnięte w palcach by nie wydawały żadnego dźwięku.

[ Mistrz ]
CJ

Grzebiesz i grzebiesz przy tym zamku. Wkładasz w to całą swoją siłę. Palce bolą. Dłonie bolą. Ścięgna i mięśnie naprężone, palce obtarte do krwi, co najmniej dwa połamane paznokcie... ale w końcu coś puściło. Coś się chybocze w tej pokrywie. Syk ciśnienia.

Odpychasz trzymaną na magnesie klapę tytanicznym wysiłkiem do pozycji pionowej, gdzie zaskakuje blokada. Wypływasz twarzą na "świeże", śmierdzące metalem i antyseptykami powietrze. Wyrywasz z nosa i ust te cholerne tubki.

Jason

Nie masz pojęcia co to za roboty. Przypominają Genetyków, ale są bez pancerza.

Skradasz się pomiędzy stołami. Roboty jadą do jakichś komputerów po bokach, a potem kierują się w stronę stołów, z dwóch stron. Wrota są nadal otwarte.

Alan

Wykorzystałeś nożyczki by usunąć izolację z części kabli i ostrożnie je przeciąłeś.

W odpowiednim momencie zabrałeś ręce. Trzasnęły iskry. Kable i nożyczki natychmiast zaczęły płonąć i topić się.

Zamek klapy odskoczył po tym zwarciu. Otworzyłeś ją i widzisz ciemność. Długi tunel bez żadnych świateł, z taśmą na której jechać ma płyta z ciałem.

Tędy musiałeś tu dojechać.

Ramirez

Wyszedłeś ze swojej klitki. Po bokach widzisz kolejne cele. Przed sobą korytarz z drzwiami opatrzonymi w elektroniczny zamek.

[ Jason Montega ]
Staram się przyśpieszyć kroku i dopaść do drzwi. Zerkam najpierw co jest za nimi, a potem prześlizguję się ciągle w przykucniętej pozycji.

[ Ramirez Rake ]
- Dlaczego akurat elektroniczy ?

Wzruszam ramionami i podchodze do zamka i z miną idioty studiuję jego budowę. Jak się napatrzę próbuję go otworzyć.

[ CJ_ ]
Biorę cały chaust powietrza, po czym wypuszczam go powoli. Jeszcze tak przez chwilę, po czym poddźwigam się, i wspinam na ten cały cholerny słoik. Rozglądam się, gdzie jestem. Szukam czegokolwiek. Wyjścia... i czego do ubrania.

[ Alan Eye ]
Hm... ciemność. Niech to szlag. Gdybym miał przynajmniej jakąś latarkę. Ale nic- wchodze po prostu do śluzy, wytężając jednak słuch. Idę bardzo powoli

[ Mistrz ]
Ramirez

Przyglądasz się panelowi zamka i próbujesz go w losowy sposób otworzyć. Niestety, Twój brak wiedzy połączony z brakiem szczęścia daje nikłe rezultaty.

Słyszysz coś. Z jednej z cel... szloch? Płacz?

Jason

Zakradłeś się do wrót. Już przez nie przechodziłeś, gdy usłyszałeś za sobą zgrzytanie i trzaski radiowe. Jeden z robotów zauważył Ciebie i powiadomił drugiego. Zbliżali się.

Byłeś w szerokim korytarzu z niskim, półkolistym sufitem. Obok jest panel do otwartych obecnie wrót do sali.

CJ

Wspięłaś się i wyszłaś ze słoju. W ostatnim momencie, połamane paznokcie odmówiły współpracy i ręka ześlizgnęła się po krwi i śluzie. Rymnęłaś o podłogę z hukiem.

Rozglądasz się. Widzisz jakiś stół, a na nim rolka bandaży. I nic więcej.

Niektóre ze słojów również mają lokatorów. Ze dwa mieszczą w sobie ludzi, trzy inne zaś jakichś mutantów.

Nieco dalej widzisz drzwi z elektronicznym zamkiem i jednostronną, ekranowaną szybę - wygląda po Twojej stronie jak lustro.

Alan

Wpełzłeś do tunelu. Jest niewygodnie, ciasno, czasem boleśnie bo zahaczasz co chwila ubraniem albo ciałem o jakieś pręty, śruby i wypustki. Pełzniesz. I pełzniesz.

Obtarłeś sobie kolana i łokcie, ale w końcu dotarłeś do końca. Siłą otworzyłeś klapę z tej strony.

Widzisz pomieszczenie z kilkunastoma łóżkami szpitalnymi. Są puste, ale każde z nich ma jakieś okrwawione płótna i bandaże, podobnie jak sama powierzchnia metali.

[ Ramirez Rake ]
- Okej nie jesteśmy w niebie chodzimy po ziemi...

Kieruję się ostrożnie w stronę szlochu. To pewnie z podobnej do mojej celi...ciekawe kogo jeszcz tu trzymają ? C.J ? Alan, Jason i Morgan raczej by nie szlochali...

[ Alan Eye ]
Hm... więc już Tatuś Moloch zrobił na nich operację i zamienił w mutantów. Albo jeszcze co gorszego. Z drugiej strony- od kiedy to maszyny aż tak bardzo dbają o wygodę ludzi. Przeszukuję pomieszczenie, jednak bardzo cicho- innymi słowy skradam się.

[ Jason Montega ]
Uśmiecham się w duchu - W końcu coś przyjaznego w tym miejscu...

Dopadam do panelu i staram się szybko doprowadzić do zamknięcia wrót. Jeśli nie wystarczy nacisnąć guzik, zawsze mogę spróbować podwadzić panel sprzączkami i zająć się okablowaniem.

[ CJ_ ]
Masuję obolałe miejsca. Pieprzone paznokcie. O. Bandaże, Chociaż to. "Okrywam" nim swoje ciało. Tak, by zasłonić co nieco, i aby było wygodnie, i ciepło.

Przyglądam się mutasom. Sprawdzam ich anomalie względem normalnego człowieka. Tym 3 ludziom też się przyglądam. Potem podchodzę do drzwi. Kminię, o co chodzi. Jak można je otworzyć. Tylko tym zamkiem?

[ Mistrz ]
CJ

Okryłaś część swojego ciała bandażami. Szybko przesiąkły pozostałościami wody i przylepiły się. Czujesz chłód powietrza. Klimatyzacja. Szczękasz zębami i drżysz, a żel zastyga na Twoim ciele i kruszeje.

Nie wiesz, ile siedziałaś nad tym panelem, próbując go zrozumieć. Na zmianę panikowałaś, nie mogąc powstrzymać typowo kobiecego szlochu, na zmianę wściekałaś się. Ale, wreszcie, metodą prób i błędów, otwarłaś to cholerstwo.

Z ulgą odsunęłaś swoje zbolałe dłonie od przycisków. Z sykiem puściły zamki. Z niepowtarzalnym, mechanicznym szumem, drzwi otworzyły się, rozsuwając w cztery kąty.

Twój uśmiech znikł. W korytarzu stał jakiś... cyborg. Człowiek? Humanoid? Wychudzony, ze śladami setek operacji na ciele. Blady. Mnóstwo implantów widocznych jawnie pod i nad skórą. Zaszyte usta. Ciemne dziury zamiast oczu. Mechaniczne przyrządy zamiast palców i kostek. Spojrzał w Twoją stronę. Zatrzeszczało radio. I ruszył, włócząc się krok za krokiem. Na Ciebie.

Jason

Bez problemu zamknąłeś odrzwia i zablokowałeś drzwi korzystając ze swej wiedzy. Z drugiej strony słyszysz radiowy jazgot i łomotanie we wrota.

Uciekłeś. Przez następne drzwi. I kolejne. I jeszcze następne, omijając więcej podobnych maszyn. Oraz innych. Jakichś cyber-zombie.

Wreszcie dostałeś się do jakiegoś korytarza oświetlonego halogenami. Naprzeciwko widzisz na wpół otwarte, zwyczajne drzwi do jakiejś celi z metalowym łożem, po bokach inne cele.

Zauważyłeś jakąś postać przyglądającą się przez kratkę na drzwiach prowadzących do jednej z cel. Jest w takich samych piżamkach szpitalnych, co Ty. Zbieg?

Poznajesz tą posturę. Te rysy twarzy - zniekształcone opatrunkami i wygoleniem włosów. Czyżby... Rake?

Ramirez

Spojrzałeś przez kratę jednej z cel. I pożałowałeś tego. Nie była to bowiem normalna cela.

Jakiś człowiek, nie jesteś pewien czy kobieta czy facet (odwrócony był plecami), wisiał w powietrzu z szeroko rozłożonymi rękoma i nogami. Amputowanymi do łokci i kolan. Z nich wystawały pręty które przytrzymywały człowieka w miejscu, w literę X. Na głowie... albo zamiast części głowy ponad nosem, miał jakiś hełm z rurami biegnącymi w górę. Z klatki piersiowej, brzucha i krocza również wystawały całe pęki rur i kabli biegnące wszędzie. Metal był pokryty korozją. Złączenia między ciałem a maszyną pokrywały okropne obtarcia i zaczątki infekcji. Ropa i osocze ściekały po skórze nieszczęśnika.

I ten cichy szloch. Każda inna osoba wrzeszczałaby z bólu, chyba... że by nie mogła.

Kroki. Spojrzałeś w prawo.

Człowiek. W piżamkach. Na rękach ma kastety ze skórzanych pasków z mocnymi klamrami. Okropnie wymęczony. Świeżo opatrzony. Czujny wzrok. Wygolona brutalnie czaszka.

Poznajesz tą twarz. Jason.

Alan

Przeszukując pomieszczenie, znalazłeś tylko jedną ciekawostkę. Przyprawiającą o niepokój. Wyraźnie napisane krwią, teraz już zrudziałe, słowo.

"NIE"

Zauważyłeś też, że stelaże łóżek są przytwierdzone do podłogi. Jedynie płyty na ciała są ruchome.

[ Jason Montega ]
- Ramirez? - charczę nieprzywykłym jeszcze do mówienia głosem - Żesz na wszystkie... to ty?

Robię krok do przodu zaciskając nerwowo dłonie na pasach. Oby to nie była halucynacja.

[ Alan Eye ]
- Trzy razy tak...

Odpowiedziałem tylko, raczej nie będąc zainteresowany owym napisem.... Hm... ciekawe kto napisał? Nie mniej- szukam wyjścia. Będe musiał poszukać swoich fantów.

[ Ramirez Rake ]
- Jason ? - drapie się po głowie - Ty nie byłeś łysy prawda ? Tak to ja żywy jak zwykle i do konca zdrowy na umyśle.

Widząc jak zaciska pasy.

- Spokojnie człowieku nie mam nic nawet swojego Colta te szuje zabrały nawet mój kapelusz!

[ Jason Montega ]
Próbuję wykrzywić wargi w uśmiechu.

- Ty też miałeś włosy... i mniej obandażowaną twarz...

Rozluźniam zacisk na pasach. Rozglądam się po pomieszczeniu, w poszukiwaniu wyjścia.

[ Jason Montega ]
- Wiem, że to zabrzmi jak coś oczywistego... ale musimy stąd się wydostać. Przed momentem byłem w sali pełnej trupów.

[ Ramirez Rake ]
Zdziwiony macam łeb. Jakoś wcześniej nie zwróciłem uwagi.

- Ta nie powiesz... lepiej szybko bo skończymy tak jak 'to'

Pokazuje na pokój nie kryjąc obrzydzenia.

- To nie ufoludki tylko Moloch co nie ?

[ CJ_ ]
Kolejny skurwysyn. Skurwysyn.
- Jebany sukinsyn, kurwa jego mać! - wrzasnęła do niego w stanie bliskim rozpaczy. Szedł na nią. Patrzył się tymi tępymi, pustymi oczodołami.

Zaczęła się cofać, powoli, miarowo, ustępując mu miejsca. Szedł powoli.
- Jebany moloch... pożałujesz tego kurwa! Wyrwe ci kurwa te jebane żelastwo, urwe ci łeb! - rzuciła się na niego. Może to było najgorsze, co mogła zrobić, ale pewnie jedyne, co mogła zrobić. Chciała go kopnąć, mocno, aby go przewrócić.

[ Jason Montega ]
- Nawet nie chcę tam zaglądać... Ta... chyba że to ufoludki są odpowiedzialne za Molocha...

Cofam się do wejścia kiwając na Ramireza.

- Zwijamy się chłopie. Trzeba poszukać Morgana i wyjścia z tej przeklętej fabryki mutasów.

[ Ramirez Rake ]
- C.J i Alana chyba też co nie ?

Wzruszam ramionami.

- Jasne leziemy. Masz jakiś pomysł gdzie ? Tutaj pewnie są same cele...

[ Jason Montega ]
- Ta... ich też.

Wyglądam na korytarz i kieruję się tam, gdzie jeszcze nie byłem. Sprawdzam po drodze pobieżnie wszystkie drzwi.

[ Ramirez Rake ]
Idę powoli za Jason, rozgladam się uważnie i nasłuchuję.

[ Mistrz ]
Ramirez / Jason

Korytarz jest ślepy po obu stronach. Wszystkie obecne w nim drzwi prowadzą do cel i są zamknięte, prócz te, z których wyszedł Ramirez.

Jedyną rzeczą którą mogliście zrobić to wyjść przez drzwi z elektronicznym zamkiem nad którym głowił się Rake.

Wyszliście do plątaniny mrocznych, głośnych i brudnych korytarzy, pełnych pary, pomarańczowych słabych świateł i kręcących się dookoła cyberzombie i genetyków.

O mało co nie pozabijaliście się z postacią, która nagle wyskoczyła z bocznego korytarza. Pacjent, tak samo - a nawet gorzej zmaltretowany niż wy. Też ogolony. Też żywy. Na klacie ma potężny, elastyczny opatrunek. Poznajecie twarz. Alan.

Alan

Wydostałeś się z sali metalowymi, uchylnymi drzwiami. Wkroczyłeś do jakichś ciemnych, zaparowanych korytarzy w których błyskały pomarańczowe reflektory.

Wpadłeś na dwóch innych zbiegów. Ramirez i Jason. Wyglądają jak połączenie zbiegów z wariatkowa z pacjentami intensywnej opieki. Zresztą, tak jak Ty.

CJ

Przeciwnik już składał się do jakiejś niemrawej zastawy, ale był za wolny. CJ nie wiedziała o tym, ale przypadkiem lub intuicyjnie, ze zdenerwowania wykonała bardzo poprawne i silne mawashi, trafiając truposza w biodro i śląc go na jakieś komputery. Z okropnym chrupotem coś mu przeskoczyło w kręgosłupie - być może wypadł mu dysk?

Nie zważając na ból, próbował powstać albo dorwać się do nóg kobiety.

Nikogo w korytarzu dalej nie było.

[ Alan Eye ]
- Dzień... moloch...?

Spojrzałem na moich towrzyszy, których niespodziewanie spotkałem:

- To wy żyjecie?

[ CJ_ ]
Odskakuję od niego najszybciej jak mogę. Nie dam mu się pochwycić. Jeśli mi się uda, to odsuwam się dalej, sprawdzam jak bardzo jest amobilny ten cyborg i ruszam szybszym krokiem w kierunku korytarza.

[ Jason Montega ]
Łapię snajpera za łokieć.

- Alan... widziałeś Morgana?

[ Ramirez Rake ]
- Sie masz Alan! Z którego oddziału uciekłeś ?

Pomachałem mu radośnie. Medytacja czyni cuda... czuję sie jak wariat.

[ Alan Eye ]
- Ło, łoł... spokojnie Jason.

Odpowiadam, odsuwając jego rękę:

- Nie widziałem. Uciekłem z jakiegoś zakładu dentestycznego, sądząc po narzędziach zbrodni. Pewnie mi bombe tutaj wsadzili.

Wskazałem na opatrunek na piersi:

- Albo inne elektroniczne gówno

[ Ramirez Rake ]
- Niby Cyborg. Faaajnie... C.J. też nie widziałeś zapewne ?

[ Jason Montega ]
Cofam się o krok słysząc o bombie... wcześniej można było wyczytać przerażenie z moich oczu. Teraz to wrażenie jest spotęgowane. Staram się uspokoić oddech. To koszmar. Ot co.

- Trzymaj się w takim razie z daleka...

[ Alan Eye ]
- W rzeczy samej nie widziałem.

Podaję skalpel Jasonowi, a wodę utlenioną Ramirezowi:

- Wszystko jest bronią. Nawet łyżeczka.

W końcu postanowiłem, by... ściągnąć ów opatrunek. Raz się żyje

[ Ramirez Rake ]
- Tak cholernie wole zabójstwo, chwolernie tępym narzędziem... zaklepać łyżeczką na śmierć... z daleka ode mnie z tym co pod tym jest.

Odsuwam sie kilka kroków do tyłu.

[ Jason Montega ]
- Weź... zostaw ten skalpel. I stanowczo zostaw ten opatrunek.

Rozglądam się za innymi drzwiami, dalszym korytarzem... ale katem oka sprawdzam co robi Alan.

[ Mistrz ]
CJ

Uskoczyłaś przed rękoma tego skurwiela i wbiegłaś do korytarza, zamykając za sobą drzwi - które zgniotły i ucięły swoją masą rękę i nogę cybertrupa.

Przedzierasz się przez korytarze pełne pary, ledwo oświetlone pomarańczowymi kogutami, stąpając po boleśnie wrzynających się w stopy metalowych, skorodowanych kratach. W korytarzach widzisz sylwetki tych zombie i jakichś robotów. To jakieś szaleństwo. Musisz się stąd wydostać.

Wpadłaś na grupę łysych, obandażowanych ludzi w piżamach. Dom wariatów?

Nie. To Ramirez, Jason i Alan. Nogi się pod Tobą ugięły z ulgi.

Pozostali

Alan ostrożnie zdjął opatrunek i ukazał miejsce niedawnej operacji, nie do końca jeszcze zagojone mimo zaawansowanych medykamentów.

Metal. Opancerzone kable. Strumienie światłowodowych diod, pobłyskujących lekko w takt bicia serca i wdechów.

Wtem, wpadła na was kolejna osoba. Kobieta. Jest prawie że naga, piersi i pas oblepiają jej uwiązane pasy bandaży. Wygląda dużo lepiej od was, ma dyskretniejsze opatrunki. Cholernie dyskretniejsze. Jakby przylepione. I wcale nie wyglądają na bandaże. Mają kolor podobny do jej skóry. I nie jest ogolona.

[ Alan Eye ]
Spojrzałem tylko na to, bardzo zdziwiony tym, co zobaczyłem. Mechaniczne serce mi wczepili czy jak?!

- Co do...

Potem spojrzałem w stronę kobiety, lustrując ją od góry do dołu:

- Fajne... opaski...

Potem ponownie zwróciłem uwagę na swoje urządzenia. Co to...?

[ Ramirez Rake ]
- No i to jest kurwa dyskryminacja płci męskiej. Feministki byłyby zachwycone! C.J. świetnie wyglądsz, do twarzy Ci w tych opatrunkach. Przed kim uciekasz ?

[ Jason Montega ]
Nie wiem czym jestem bardziej zszokowany. Alanem czy półnagą CJ.

- Ja jebię. Moloch bawi się naszymi umysłami. To wygląda jak koszmar połączony z erotycznymi fantazjami. To nie może być prawda. To halucynacje... Alan... tak mi przykro...

[ CJ_ ]
Uff. Jednak żyją. To dobrze.
- Co się tu kurwa dzieje? - rzeczę, patrząc na nich. Wtem zauważam Alana i jego... opatrunek. Cofam się powoli.

[ Alan Eye ]
- Zrobili ze mnie w jakimś procencie cyborga...

Odpowiedziałem, spoglądając jeszcze raz na urządzenie. Potem na towarzyszy:

- Hm... to może ruszymy na dalsze zwiedzanie... obiektu. Nie będziemy przecież latali z gołymi członkami po labolatorium

[ CJ_ ]
To jest pojebane. Sprawdzam swoje opatrunki. Co mi zrobili. Też to samo?

[ Jason Montega ]
- Weź... weź kurwa załóż ten opatrunek...

Mówię do Alana, ale wzrok ciągle jest skierowany na CJ. Nagle przychodzi mi coś do głowy. Zdejmuję z siebie piżamę i zaczynam się oglądać.

- mam coś na plecach... kurwa?

[ Ramirez Rake ]
- Wiesz tak nas bóg stworzył wiec czemu nie ?

Zanoszę się śmiechem, ale szybi staję się poważny.

- Alan... ja bym tego nie ruszał raczej. I albo to dobrze chował albo strzelił se w łeb... kto wie jak to działa.

[ Alan Eye ]
O ile się daje to zrobi, zakładam ponownie swój opatrunek. Potem to zawinę w bandaż, by nie było widać. Co jakiś czas spoglądam na CJ, nie mniej powoli tracę cierpliwość...

- Halo... jesteśmy u Molocha, a wokół nas może być tysiące maszyn. Chcecie im ściecić gołymi dupami czy rozpieprzyć z karabinów?

[ Mistrz ]
Jason zdjął z siebie piżamę i zadał pytanie.

Miał.

Widać mu było cały kręgosłup. Dwa razy grubszy, solidniejszy, z tchnącego nowością metalu, w którym wyraźnie widać było światłowodowy strumień zastępujący rdzeń kręgowy.

CJ próbowała zdjąć swoje opatrunki... i nie mogła. Co więcej, były one dużo twardsze niż jej skóra i jakby przytwierdzone na stałe.

[ Jason Montega ]
- I co...? Kurwa... mówcie....

[ Alan Eye ]
Spojrzałem na to "badawczym" okiem, jakby nie wiedząc co powiedzieć. Hm...:

- Jakby ci to powiedzieć... do sytuacji pasuje ten utwór Black Sabbath: "Iron Man". Masz kręgosłup w metalu

[ Ramirez Rake ]
- Nie mamy karabinów... chwila Jason... kurwa... ale masz zajebisty kręgosłup...

Sam zciągam piżamę aby upewnić się czy i mnie czegoś nie wszczepili.

[ CJ_ ]
- Ja pierdole... - chwytam się rękami za głowę, opieram o ścianę. Co oni mi zrobili. CO MI ZROBILI? Nie jestem pewna nawet, czy oni są po mojej stronie. Czy moloch... ich nie przejął. Coś jest z nimi nie tak.

[ Jason Montega ]
Zastygam w bezruchu...

- Cc co? Coś kurwa powiedział?

Wyginam rękę do tyłu i drżącą dłonią staram się dotknąć okolicy kręgosłupa wodząc powoli palcem po ciele, aż do metalu. W oczach pojawiają się łzy, a podbródek zaczyna chaotycznie drżeć wraz z dolną wargą...

- Ja.... pierdolę.....
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.
Micas jest offline  
Stary 30-03-2014, 17:50   #40
 
Cranmer's Avatar
 
Reputacja: 1 Cranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetny
Rozdział IV - Dno

[ Mistrz ]
Również i Ramirez miał jakieś modyfikacje. Po ściągnięciu piżamki okazało się, że pod skórą na głównych masach mięśniowych ma jakieś na wpół elastyczne płyty, a sama skóra była poszarzała i składała się z idealnie pasujących do siebie, giętkich heksów - jak plastry miodu. Ponadto, stawy były jakieś takie dziwne w dotyku, twarde, grube i zimne.

[ Ramirez Rake ]
- A ja myślałem, że problem jest wtedy kiedy lądujesz łbem w korycie i nie wiesz co działo się wczoraj... co oni nam kurwa zrobili???!

Nie dowierzając napinam i rozluźniam mieśnie, bicepsy chociażby.

- Nie kurwa to jest sen i obudzimy się zalani w Denver prawda ?

[ Jason Montega ]
Prostuję się i zaciskam pięści. Podnoszę głowę do góry przełykając gwałtownie ślinę. Mój mózg pracuje na najwyższych obrotach.

- Nie jest źle... o tym się słyszało opowieści... wiecie? Że Moloch zabierał i... robił różne dziwne rzeczy... ale żyjemy, prawda? Nie wmontował nas w żadne podwozie i myślimy, prawda?

Ocieram łzy.

- Trzeba stąd spierdalać. Potem pomyślimy co zrobić z tym ustrojstwem...

Kieruję się dalej korytarzem. Trochę sztywno. Zaglądam do kolejnych cel w poszukiwaniu ostatniego z naszej piątki - Morgana.

[ Alan Eye ]
- Ten to już Iron Man w całej okazałości...

Stwierdziłem, spoglądając na Ramireza. Nawet bardziej z przerażeniem:

- Coś z nami chciał Moloch zrobić. Z pewnością jedną ze swoich maszyn. Ale nie zdążył się dobrać do naszych głów, więc mamy pełną świadomość.

Spojrzałem na Jasona:

- W rzeczy samej... a właśnie- CJ, przed kim tam uciekałaś...?

[ Ramirez Rake ]
- Zakmnij się...

Zakładam z powrotem piżamę.

- Chyba, że Morgan to było to co widziałem tam w celi... ale się już nie nadawało do życia... chwila jakoś tutaj pusto... co nie ?

[ CJ_ ]
Siedząc pod ścianą spojrzałam na niego znad skrzyżowanych ramion, niby to wilkiem.
- Jakiś pastuch molocha, a co?

[ Jason Montega ]
Zatrzymuję się w połowie kroku.

- Co?

Zrywam się gwałtownie i rzucam na Ramireza starając się go przyprzeć do ściany.

- Odszczekaj to - syczę przez zęby - on żyje kurwa...

[ Alan Eye ]
- To lepiej stąd spierdalajmy...

Stwierdzam i staram się rozdzielić obu kogucików:

- Kurwa... upokój się, Jason! Znajdziemy go! Ale ruszmy w końcu dupy!

[ CJ_ ]
Wstaję. Oglądam korytarz, w którym jesteśmy. I możliwą drogę wyjścia. Chodzę w kółko. Z nerwów. Jestem na granicy rozpaczy.

[ Ramirez Rake ]
- A skąd ja mam kurwa wiedzieć ?

Staram sie uniknąć ataku jeśli nie to przynajmniej tak wymanewrować Jasona aby sam wleciał na ścianę.

- Mówie widziałem coś co mogło nim być ale wyraźnie długo sie nim zajmowali. To nie musiałbyć on bo tamto szlochało jak baba za przeproszeniem.

[ Mistrz ]
Alan kątem oka złowił błysk, rozdzielając obu towarzyszy. Szybko zerknął w tamtą stronę. Nie. Nie było żadnych robotów ani zagrożeń. Może to tylko.

Znów błysk. Delikatny, niebieski. Potem refleks światła na metalu albo czymś podobnym.

Z tyłu głowy CJ, w jej włosach.

[ Ramirez Rake ]
- Luzuj Jason! Teraz musimy znaleźć nasze rzeczy... i Morgana.

Przejeżdżam ręką po łysej głowie.

- Następny maszyna molocha zostanie wypierdolona w kosomos za to co nas tutaj spotkało.

[ Alan Eye ]
- ... Co do...?

Powiedziałem, pochodząc do CJ, a właściwie dokładnie przyglądając się jej włosom, by złowić co dokładnie ma na głowie...

[ CJ_ ]
Patrzę na Alana, jak do mnie podchodzi. Nie podoba mi się to. Cofam się. Nie dam mu się dotknąć. Przypierdolę mu jak tylko do mnie podejdzie na bliżej niż metr. Jak mnie dotknie. Macam rękami ścianę, aby się nie przewrócić.

[ Mistrz ]
Zanim CJ się odwróciła, Alan bardzo wyraźnie dojrzał ukryte w jej włosach, bardzo niewielkie gniazdo i podłużny kabel z dziwacznym szpikulcem, nieco krótszy od włosów i dobrze w nich ukryty. Niewidoczny na pierwszy rzut oka.

Ponadto, teraz, spoglądając jej prosto w oczy zauważył, że nie ma normalnych tęczówek. Źrenica okolona jest pobłyskującym w ciemnościach, pomarańczowym "symbolem" na czarnym tle. Białka są całkowicie czyste, pozbawione jakichkolwiek śladów stresu, niewyspania, zmęczenia. Zero czerwonych żyłek. Jakby nałożyła soczewki.

[ Alan Eye ]
- CJ...

Zacząłem, otwierając szeroko oczy z mieszaniną przerażenia i zdziwienia. Krzyżuję ręce na piersi i odsuwam się na metr:

- Masz kabel i gniazdko we włosach, a twoje oczy mają pomarańczowy symbol na czarnym tle. I nie widać żył w oczach...

[ CJ_ ]
Patrzę na niego ze zdziwieniem. O czym on gada? Powoli przesuwam ręką we włosach, szukam tego czegoś, co mi wszczepił moloch. Badam dokładnie ręką.

- Niech to szlag...

[ Ramirez Rake ]
- C-c-cooo ?

Zdumienie, strach...

- Nie kurwa, spierdalam stąd. Nie ma co tu stać...

[ Mistrz ]
Faktycznie. Delikatny kabel, połączony z gniazdem u nasady czaszki i kręgami szyjnymi. Jakby tylko czekał, by się gdzieś wpiąć.

[ Alan Eye ]
- Toż to mówię wam już o tym odziesięciu minut...

Mówię do Ramireza, wzdychając:

- Przede wszystkim- musimy znaleźć nasz ekwipunek

[ Jason Montega ]
Uspokojam się... nie ma sensu tracić sił na gniew.

- Chodźmy. Im dłużej zostaniemy w tym miejscu tym gorzej. Potem... potem zerknę na to... co mamy... i powiem czy można wymontować. Kurwa...

Spluwam i kieruję się dalej, tam gdzie zamierzałem. Badam kolejne drzwi. Szukam Morgana.

[ CJ_ ]
Nie jesteśmy już ludźmi... każy będzie do nas strzelał, jak tylko nas zobaczy.

- Dajcie mi broń to rozpierdole Molocha na kawałki! Zabije skurwiela gołymi rękami. Kurwa...

[ Ramirez Rake ]
- Powiedz jeszcze a nie mówiłem, to jak tylko złapię swoje Colt'a to łeb ustrzelę...

Idę za Jason... kierunek nie ma sensu... i tak nas znajdą...

[ Alan Eye ]
- Racja...

Idę za Jasonem. Lepiej wybrać jakąś drogę niż stać bezczynnie

[ CJ_ ]
Idę za nimi. Powoli. Z tyłu. Nieufnie.

[ Mistrz ]
Idziecie. Po drodze natknęliście się na kilku cyberzombie i genetyków, na których wyładowaliście swój gniew, dosłownie rozszarpując ich na kawałki.

Pojęliście także nieco istotę tych implantów. Działały one tylko w ekstremalnej sytuacji, jakby były... niekompletne. I dawały ledwo odczuwalne zmiany.

Alan miał zdecydowanie lepszą kondycję, nie męczył się tak szybko, zachowywał trzeźwość umysłu nawet w podbramkowej sytuacji. Ramirez był znacznie trudniejszy do zranienia, nawet skalpel jednego z cyberów nie dał rady przeciąć jego nanowłóknistej skóry. Jason był szybki, jego refleks był lepszy i był czujny aż do poziomu "szóstego zmysłu". CJ świetnie widziała w ciemnościach i za nic miała sobie wszędobylską parę, kiepskie oświetlenie, ponadto potrafiła wyczaić każdą wrogą zasadzkę lub aktywne systemy obronne.

Już teraz implanty te uratowały wam życie. Co powiedzieć, jakby uwolniono ich cały potencjał. Być może ma to coś wspólnego z gniazdami neuronowymi, które ma każdy z was. W innych miejscach na ciele, ale każdy.

Mimo to, czujecie strach i rozpacz. Nie wiecie gdzie jesteście w świecie. Nie wiecie ile tu już czasu spędziliście. Nie wiecie, czy i kiedy Moloch obejmie nad wami władzę czy też kiedy was dorwie i zutylizuje. Nie ufacie sobie wzajemnie. Sobie samym. Odebrano wam człowieczeństwo.

Przypomnieli wam się cyborgowie w pancerzach wspomaganych. Czy oni mieli tak samo jak wy? Czy też przeżyli to samo?

Zginęli od waszych kul. Czy taki los was czeka?

Opuściliście te mroczne korytarze. Nie odnaleźliście Morgana.

Za to wydostaliście się z tej struktury. Pod nogami poczuliście gorący, drżący od potężnego rumoru piach Pustkowi. Nad wami noc, zasnuta chmurami spalenizny.

Serce Molocha.

Po wyrwaniu się z tej rzeźni dla ludzi, kluczyliście między pogrążonymi w mroku i smogu strukturami Molocha. Nie wiedzieliście, dokąd idziecie. Niebo było zasnute dymem, nie widać było księżyca ni gwiazd. Wszędzie panoszyły się resztki jakichś struktur, gruz, pordzewiałe kawałki metali i podarte kable. Od ciągle szumiących, drżących i pracujących struktur Molocha biło gorąco, chwytane przez ekrany recyrkulacyjne, ale mimo to i tak było wam ciepło - mimo iż była pustynna noc, a wy nie mieliście na sobie praktycznie nic.

Gdyby nie cybernetyczne oczy CJ, narazilibyście się na kontuzje, zagubienie i śmierć.

Po Morganie nie było ani śladu. Korzystając z ekspertyzy Jasona i jakiegoś pobocznego terminala, sprawdziliście ten "szpital" z którego wyszliście. Osoby odpowiadającej rysopisowi Morgana nie było. Tylko wy byliście doprowadzeni tutaj żywi i poddani operacjom. O Morganie nie ma jakiejkolwiek wzmianki. Tak samo o waszym ekwipunku, który jeśli już został przeniesiony z Denver, to do struktur innego przeznaczenia, w innym miejscu.

Po krótkim odpoczynku w jakimś wygaszonym, opuszczonym budyneczku sprzed wojny (pełnym kabli i złomu), możecie ruszać dalej... gdziekolwiek.

[ Alan Eye ]
- Gdzie jest południe...?

Wypaliłem ni stąd ni z owąt, powstając z miejsca. Opary, pomimo tego jak były użyteczne, nie napawały mnie pozytywnym myśleniem. Spojrzałem na moich towarzyszy.

[ Jason Montega ]
Rozglądam się niepewnie po otoczeniu, starając się przebić wzrokie noc i opary.

- Po kolei... musimy znaleźć wyjście i transport. Nie będziemy wracać na piechotę. Nie będziemy też bez sensu jeździć po bazie w poszukiwaniu wyjścia. To gdzie jest południe dowiemy się przy okazji. Z pewnością mają jakieś elektroniczne kompasy... te maszyny. Musimy też znaleźć jakąś broń. Proponuję zacząć od tego. Broń, transport, wyjście, transport...

Mówię trochę nieskładnie, ale to ze względu na mój obecny stan psychiczny.

[ Alan Eye ]
- Co do wyjścia, jestem pewny, byśmy kierowali się na południe. Ale pytanie, gdzie jest...

Och, gdybym miał tylko swój kompas, nie bylo by takich problemów. Zaczynam przeszukiwać pomieszczenie w poszukiwaniu czegoś ostrego...

[ Mistrz ]
W pomieszczeniu jest sporo metalowych przedmiotów, kabli i złomu zwalonych tutaj w charakterze zapomnianego magazynu lub innego odrzutu. Poświęcając nieco czasu, pracy i kreatywności, możecie stworzyć prymitywne narzędzia i broń, a może nawet pancerze - lecz cholernie niewygodne.

[ Jason Montega ]
Przyglądam się poszczególnym częściom. Staram się znaleźć jakiś akumulator, szpikulec, garść kabli oraz jakiś nieprzewodzący uchwyt...

[ Alan Eye ]
- Iron Man nabierze nowego znaczenia, gdy zrobimy jakieś pancerze...
Powiedziałem po chwili, przeglądając jakieś śmiecie. Szukam dużego kawałku balchy, chudego o raz ciężkiego kamienia czy narzędzia. Następnie uchwytu. Gdy już to zrobię, walę w blachę, tak by nadać mu właściwości miecza. Potem montuję rękojeść.

[ Mistrz ]
Stworzyliście bardzo prowizoryczne, liche uzbrojenie - elektrycznego pastucha, nóż, dwie maczety i coś w stylu siekiery. Rozdysponowaliście to między sobą. Starczyło też kabli i dużych blach by osłonić plecy i piersi, aczkolwiek w tym drugim wypadku CJ musiała odpuścić z wiadomych powodów.

[ Alan Eye ]
Zrobiłem zamach maczetą, sprawdzając wywarzenie. Chujowe, rzecz jasna. Spoglądam na towarzyszy:
- No to szukamy transportu... o ile się jakiś da znaleźć w tej..."metropoli"

[ Jason Montega ]
Wyglądam z budynku.

- Gdybym tylko znalazł jakiś większy terminal, dowiedziałbym się gdzie jesteśmy. Muszą mieć tutaj jakieś mapy... te maszyny.

A tak muszę się zadowolić kolejnym pobocznym terminalem - dodaje w duchu - czeka nas długa noc.

- Będzie trzeba sprawdzać większość struktur po drodze. Chodźmy...

Wychodzę z budynku, ostrożnie ściskając w rękach pastucha. Czekam jednak na innych zanim podejmę dalszą podróż. Nie będę ryzykować bez wzroku CJ.

[ Alan Eye ]
Opieram o ramię maczetę i idę za Jasonem. W świecie maszyn to on jednak jest najbardziej obeznany. Obserwuję jednak otoczenie

[ CJ_ ]
Minęło trochę czasu. Trochę. CJ nie była w stanie się pozbierać.

- Dobrze, chodźmy.

Zmieniła się. Cicha, niespokojna, nieufna. Chyba jak wszyscy. Nie mówiła praktycznie nic. Nawet przestała przeklinać.

[ Jason Montega ]
Kieruję się w stronę najbliższej struktury. Nie znając rozkładu zostaje nam szukać po omacku.

[ Mistrz ]
Opuściliście skład i udaliście się dalej, prowadzeni przez wzrok CJ.

Bardzo szybko wpadliście na grupę robotów. Trzech cyberzombie i jeden odchudzony Genetyk. Nie widzieliście tych maszyn poza "szpitalem". Ścigali was.

Nie byli tak zaskoczeni jak wy. Musieli was szukać i zastawili tutaj zasadzkę. Ruszyli na was, chcąc was pokroić swoimi narzędziami chirurgicznymi.

[ Alan Eye ]
- O proszę... maszynki!

Uśmiechnąłem się wyraźnie do nich, po raz kolejny wykonując młynek maczetą.

- Ja, Jason i Ramirez bierzemy maszynki. A CJ ty tego chudzielca...

Odpowiedziałem od razu, szarżując w stronę jednego z Zombie

[ Jason Montega ]
- Mój Genetyk... - mówię głośniej by mnie usłyszeli i nie weszli w paradę

Na lekko ugiętych nogach cofam się o krok przerzucając ciężar ciała, a potem rzucam się w stronę Genetyka. Staram się wbić pastucha tam, gdzie ma komputer. Wtedy naciskam na "spust" akumulatora.

[ CJ_ ]
- Skurwiele... - szepczę w gniewie. Nie ma powodu, by się wydzierać. Chwytam pewniej prowizoryczną maczetę, podrzucam w dłoni. Nada się, by zrobić komuś kuku.

Bez słowa rzucam się do ataku na najbliższego zombie, który nie jest zajęty przez innych. Dosłownie, rzucam się na niego, tnąc maczetą na lewo i prawo.

[ Mistrz ]
Jason ze swoim refleksem był najszybszy. Rzucił się na Genetyka, doskonale wiedząc gdzie bić. Problem w tym, że jego umiejętności walki bronią ręczną były znikome. Pastuch brzęknął o blachy Genetyka w złym miejscu pod złym kątem.

Alan był drugi ze swoją kondycją. Rzucił się do walki i zmiótł jednego cyberzombie swoją masą i potężnym ciosem znad głowy rozrąbał mu łeb, zabijając go.

CJ była trzecia. Jej ciosy pochlastały klatkę piersiową i ramiona zombiaka, ucinając mu ręce i rozpruwając syntetyczne dodatki. Kolejny martwy.

Ramirez był ostatni, zbierając siły do zamachu. Cyberzombie rzucił się na niego, ale Rake zbił jego cios, powalił go na ziemię i urąbał łeb.

Genetyk spróbował odpiłować głowę Jasonowi, lecz ten w porę się uchylił - lecz nadal wirująca piła drasnęła go w skroń.

[ Alan Eye ]
Atakuję następnego koło siebie, chcąc pomóc Jasonowi.

[ CJ_ ]
Pokonując przeciwnika, rozglądam się, kto został. Jason miał problemy z genetykiem, biegnę mu pomóc, próbując wbić mu maczetę w jego mechaniczne trzewia.

[ Jason Montega ]
Staram się przejść w bok i wyprostować uderzając od dołu w szczelinę pomiędzy modułami Genetyka.

[ Mistrz ]
Rzuciliście się wszyscy troje na ostatnią pozostałą maszynę. Zaraz potem dołączył Ramirez, waląc od tyłu toporem. Wszystkie ostrza znalazły swój cel i przemknęły przez szczeliny lub same liche blachy, czyniąc porządne uszkodzenia. Dzieła zniszczenia dopełniło przebicie i spalenie CPU przez Jasona.

Powietrze wypełnił szum, kiedy ostatnia z maszyn została zdezaktywowana. Ten dziwaczny, radiowy język jakim posługuje się Moloch wśród swoich. Alarm.

[ CJ_ ]
- Skurwysyn coś gada. - oznajmiam. Bezpardonowo biorę siekierę Ramirezowi, i zaczynam dobijać maszynę, niszcząc ją w drobny mak w przypływie furii.

[ Alan Eye ]
- Nie podoba mi się to...

Mówię, wyciągając z trzewi maszynowych swoje ostrze i ponownie opierając je sobie na ramieniu.

- Jason...?

[ Jason Montega ]
Ocieram krew wierzchem dłoni i czekam, aż CJ się wyżyje. Potem kucam przy Genetyku. Staram się odnaleźć jego numer. Doskonale wiem, że Moloch oznacza swoje maszyny. Taki numer może sie nam przydać. Jeśli jest wytłoczony, staram sie go zapamiętać.

- Tak? tak.. już idziemy. Musimy się zwijać. Szybko... CJ, prowadź.

[ CJ_ ]
Oddaję siekierę Ramirezowi.

Zadaję pytanie w eter.

- Gdzie, kurwa? Wszystko jest takie samo. Wiesz gdzie iść?

[ Jason Montega ]
- Nie wiem... tam - wskazuję najbliższą majaczącą się przed nami strukturę - gdziekolwiek. To bez znaczenia, póki nie znajdziemy jakiegoś większego komputera.

[ Mistrz ]
Bogatsi o numer seryjny maszyny, ruszyliście dalej, błądząc po omacku. Zewsząd dochodzą do was szumy. Jesteście ścigani. Moloch wszem i wobec wie już, że jego niedoszłe cyborgi uciekły z laboratorium i narobiły nieco kaszany.

Dotarliście do kolejnej struktury. Na razie udało wam się ominąć patrole i pościg.

Nie bez powodu wybraliście ten budynek. Na wysokim dachu ma bowiem jeszcze bardziej pnące się w niebo anteny i inne konstrukcje. To musi być coś ważnego.

Jason otworzył drzwi za pomocą panelu elektronicznego.

[ Alan Eye ]
- Jeśli nam się uda...

Zacząłem, ale nie skończyłem, obejmując ostrze, jakby osłaniając Jasona. Rozglądam się do okoła.

[ Jason Montega ]
Kiwam głową na CJ. Z jej wzrokiem lepiej, żeby ona pierwsza weszła do środka. Sam zaś wchodzę jako drugi by służyć doświadczeniem i refleksem.

- Damy radę. Głowa do góry Alan. Musimy tylko zachować zmysły...

[ CJ_ ]
Rozglądam się uważnie. W końcu, kurwa, mam jakieś dojebane oczy, którymi widzę wszystko, Ściskam mocno maczetę w dłoni. Zaraz kurwa coś się stanie.

- No to wchodzimy...

[ Alan Eye ]
- ... chciałem dodać, że będziemy pierwszymi ludźmi, którzy uciekną z Molocha...

Dodałem po chwili

[ CJ_ ]
- Optymista się znalazł. - mówię do Alana głosem pełynm jadu.

[ Mistrz ]
Wkroczyliście w korytarze, które bardzo szybko się skończyły drzwiami na kolejne piętro. Skorzystaliście z ich, by znaleźć się w dobrze oświetlonym, wielkim pomieszczeniu zajmującym wzdłuż, wszerz i wzwyż całą resztę budowli. Jest tutaj mnóstwo działającej i ciągle pracującej maszynerii, komputerów i jakichś rzeczy które pierwszy raz widzicie na oczy. Wiele z tych ustrojstw korzysta z organicznych komponentów - hodowanych, zwierzęcych... ludzkich...

I widzicie pod sufitem zawieszoną maszynę. Silnie opancerzona i z pewnością uzbrojona. Jason ją rozpoznaje. Widział ją raz czy dwa na wielkich polach bitew z Molochem za młodu. Mózg. Komandor Molochowej armii.

Maszyny takie jak te koordynują działania danych odcinków frontu lub misji. A ten był tu już od dawna. Umieszczony, by ciągle pracować i ciągle nadzorować tą sekcję Molocha.

[ CJ_ ]
- Co to kurwa jest... - szepczę do innych. A nóż coś nas jeszcze usłyszy.

[ Alan Eye ]
Nic nie mówię, ale w razie czego mam już przyszykowaną maczetę. Sam nie wiem na co. Pierwsze o czym pomyslałem...

[ Jason Montega ]
- Oż... kurwa... Mózg. On tu wszystkim... zarządza. W tym sektorze. Potężny komputer.

Rozglądam się po sali. Wszystkie te komputery są do niego podłączone...

- Gdybym dostał się do jednego z tych komputerów, mógłbym spróbować go uszkodzić. Ale on nie pozwoli. Musielibyście go zajać na dłuższą chwilę...

[ Alan Eye ]
- CJ... poświeć cyckami...

Skwitowałem ironicznie i na Jasona spoglądając:

- Czym? Śliną i wyzwiskami?

[ Mistrz ]
- Może odciąć te cumy co go trzymają i zwalić go na podłogę? To go zajmie. - odparł Ramirez

[ CJ_ ]
Rzucam Alanowi złowrogie spojrzenie, ściskając mocniej maczetę w dłoni.

Rozglądam się uważniej po pomieszczeniu. Przyglądam się temu mózgowi, w co jest uzbrojony, jego teoretycznie słabe strony, i jakieś elementy, które mmogłby by nam pomóc w jego unicestwieniu.

[ Jason Montega ]
- Ryzykujemy? Jak się uda, maszyny w tym sektorze będą trochę skołowane. Będą wykonywać jedynie ostatnie dyrektywy lub zaprogramowane funkcje...

[ CJ_ ]
- W tym pościg za nami, jeśli się wkurwi... - rzucam.

[ Jason Montega ]
- Myślisz, że może być gorzej?

[ Alan Eye ]
- Hm.. a nie zwrócimy tym samym uwagi innych maszyn?

Spytałem, spoglądając na Jasona. Ech... chcę czarnego podkoszulka i spodni moro na nowo. Przynajmniej w tym czuję się dobrze

[ Jason Montega ]
- To tak jakby tobie zlasować mózg Alan. Wkurwiłbyś się? Nawet nie wiedziałbyś co się dzieje.

[ Alan Eye ]
-... tak, ale moloch to nie jeden mózg, ale miliony. Jak jedna się przełączka wyłączy, zauważy to...

[ CJ_ ]
- Chuj z tym, na razie nam i tak wystarczająco przeszkadza. Trzeba to rozjebać.

[ Jason Montega ]
Kiwam głową.

- To nam kupi czas Alan. Ruszajcie.

Jak tylko zaczną przykuwać uwagę Mózgu, ruszam w stronę jednego z komputerów. Tego, który nie jest połączony z organiczną tkaną. Staram się od razu rozeznać w systemie i spróbować "wejść" do Mózgu, łamiąc po drodze zabezpieczenia.

[ CJ_ ]
Podchodzę do jakiejś żywej części maszyny. Bezpardonowo rozwalam to maczetą. Zaczynam niszczyć wszystkie te mózgi, które pomagają molochowi.

[ Alan Eye ]
- ... Ech, i jak zwasze wyjdzie na moje.

Odpowiedziałem, kierując się w stronę owej maszyny, starając się odwrócić uwagę owej maszyny.

- Ramirez, zamorduj mu jednego cielaka...

Powiedziałem, sięgając po maczete i zabijając jedno zwierzę. Potem odskakuję.

[ Mistrz ]
Część drużyny cyborgów pochlastała trzy organiczne komponenty, zabijając je na miejscu i powodując mnóstwo spięć, strumieni uszkodzonych danych i paru innych pierdół. Nie były to niestety żadne kluczowe systemy. Mózg dostosował się i zabezpieczył przed następnymi próbami, odcinając dopływ prądu i płynów do komponentów organicznych, powodując ich śmierć.

Wystarczyło to, by Jason dostał się do systemu i stworzył tam coś w rodzaju "konta" które pozwoli mu na manipulacje. Problem w tym, że bez dalszych sabotaży na pracy tej stacji i Mózgu, cokolwiek planował zrobić Jason, będzie to cholernie trudne.

[ CJ_ ]
Wyrywam jakąś część i rzucam w sukinsyna. Kminię też, jak wejść do góry i odciąć do gówno, co trzyma mózg.

[ Alan Eye ]
Podobnie jak CJ rzucam czymś ciężkim w stronę maszyny, ale dokładniej w jej systemy obronne, by doprowadzić do zwarcia.

[ Jason Montega ]
Otwieram terminal i wstukuję kolejne komendy. Staram się puścić potok informacji w stronę Mózgu zakładając aplikacje podsłuchujące, które z nich blokuje i w jakich miejscach (jakie porty). Następnie puszczam kolejną falę, tym razem większą, z sygnałem zwrotnym. One mi posłużą do wychwycenia odpowiedniego hasła. W międzyczasie piszę aplikację do dekodowania sygnału zwrotnego. Cały proces zajmie chwilę...

[ Mistrz ]
Alan, Ramirez i CJ wyrwali jakieś ciężkie metalce z nieaktywnych już komponentów i cisnęli nimi w Mózga. Żaden z ciosów nawet nie zadrapał pancerza na maszynie, ponadto ten ciśnięty przez kobietę odbił się i uderzył ją w stopę, zadając lekką ranę.

Jason nie czekając zaczął gmerać w przepływie danych, starając się złamać zabezpieczenia... i udało mu się to. Zwiększył uprawnienia swego konta do moderatorskich, ale Mózg się nim zainteresował i natychmiast przeznaczył spory procent mocy obliczeniowej do odcięcia tego terminalu od sieci.

Jedynie natychmiastowa i decydująca akcja dywersyjna mogłaby zachwiać decyzją Mózga i dać szansę Jasonowi.

[ Jason Montega ]
- Pośpieszcie się! - warczę - zaraz mnie wyjebie!

Będąc w środku zasypuję mózg serią zapętlonych aplikacji wykonawczych, by zająć jego moc obliczeniową. Próbuję się dostać do poziomu /root i wklepać znane mi komendy wyłączającą Mózg. Nie mam już czasu na zgrywanie jakichkolwiek map. Mogę tylko mieć nadzieję, że znajdą się jakieś w jednym z tych podrzędnych terminali.

[ CJ_ ]
- Kurwa mać! - Przeklinam głośno.
- Ty jebany skurwielu! - wrzeszczę na mózg, i zaczynam go wyzywać na różne sposoby. Masuję obolałą stopę. Podnoszę przedmiot, który mi upadł na nogę i rzucam nim jeszcze raz. Niech skurwiel ma.

[ Mistrz ]
CJ znów cisnęła żelastwem i trafiła w okolice CPU, wywołując lekki wstrząs i dając szansę Jasonowi na jakąś akcję.

Montega pojął natychmiast jedną rzecz. W kwestii komputeryzacji, on w porównaniu do Mózgu był niemowlakiem. Mógł co najwyżej zwiększyć swój poziom konta do administracyjnego i przez jakieś parę minut zdobyć jakieś dane i ostro namieszać. Wyłączyć Mózgu nikt nie potrafił. Po prawdzie, byliście chyba pierwszymi ludźmi którzy o własnych siłach i z wolną wolą zbliżyli się do maszyny tego gatunku.

[ CJ_ ]
- Alan... - mówię do niego.

[ Alan Eye ]
-... Ta...?

Spoglądam na kobietę, a właściwie bardziej interesując się Ramirezem, oddając mu siekierę

[ CJ_ ]
- Hmm... w sumie to nic. - zapomniałam, o co chciałam się go zapytać. Pokręciłam głową. Patrzę co robi Jason.

[ Jason Montega ]
Wklepuję szybko komendy mieszając dyrektywy pomiędzy kolejnymi jednostkami wykonawczymi, robotami i innymi maszynami. Jeśli mogę usuwam część danych, a część zgrywam na dysk twardy komputera, z poziomu którego pracuję. Próbuję wydobyć mapę oraz lokalizację Morgana. Próbuję też wyłączyć alarm i wymazać dane o naszej ucieczce z logu systemu.

[ Mistrz ]
Jasonowi udało się zwiększyć poziom swojego konta do admina. Zdał sobie też sprawę, że zanim Mózg odzyska kontrolę i odetnie terminal od sieci, ma dość niewiele czasu... ale mógł go przedłużyć, tocząc walkę z maszyną na prawie równorzędnych warunkach.

Korzystając z czasu, uzyskał dane dotyczące całej historii drużyny od czasu pochwycenia przez Molocha w Brighton. Drugą rzeczą jaką zrobił, była deaktywacja alarmu i wymazanie raportu o ucieczce drużyny. Trzecią było totalne pomieszanie dyrektyw i innych gówien związanych z ich CPU, powodując w tej sekcji Molocha absolutny chaos. Wydostać się stąd teraz będzie łatwiej... albo ciężej, biorąc pod uwagę burdel i nieprzwidywalność. Mózg ogarnie ten problem w jakieś dwie godziny, i tyle macie czasu... chyba, że na odchodnym go rozwalicie. Wtedy porządek musi nadejść spoza tego sektora.

Jason mógł wylogować się, lub zetrzeć ponownie z Mózgiem o dodatkowe fanty.

[ Alan Eye ]
Spoglądam cały czas przez ramię Jasona, starają się czegoś nauczyć... choć tak naprawdę nic nie rozumiałem...

[ Jason Montega ]
Całkowicie pochłonięty swoją pracą, stukam w klawisze przeglądając kolejne katalogi. Próbuję ściągnąć mapy kompleksu. Dzięki nim będziemy mieli możliwość określenia kierunku. Następni sprobuję zlokalizować Morgana. Jedną z ostatnich rzeczy jakie chciałbym zrobić, będzie ściągnięcie na notatnik zapisanych instrukcji, planów, które ma Moloch względem ludzkości.

[ CJ_ ]
- Wyłącz mu windowsa. - rzucam mu przez ramię.

[ Mistrz ]
Jason wygrał trzy pojedynki z Mózgiem i pozyskał dane na zdobyczny elektronotatnik do kompletu z profilami "pacjentów". Zaraz potem, Mózg zdobył panowanie i odciął terminal od sieci, wyłączając go. Następnie skupił się na opanowaniu burdelu i próbach wznowienia alarmu. Daremnie... przynajmniej przez następne 120 minut.

[ Jason Montega ]
Biorę notanik do ręki i korzystając z faktu, że jestem jeszcze przy komputerze, przeglądam zapisane mapy. Staram się zlokalizować nasze położenie i drogę wyjścia.

- Śpieszmy się... Alan ty sie bardziej na mapach znasz.

[ Alan Eye ]
- Owszem, znam się...

Podchodzę do monitora, przyglądając się naszemu położeniu. Spoglądam na jakieś charakterystyczne punkty "krajobrazu", budynki.

[ Mistrz ]
Mapy były podzielone na dwa rejony - wasz sektor z przyległą okolicą oraz ogólną pozycję na Molochowej mapie USA.

Byliście w okolicach Sunburst, miasta asymilowanego przez Molocha w początkach jego istnienia. W północno-środkowej Montanie, na granicy z dawną Kanadą.

Mapa sektora zawierała interesującą informację. Przez ten rejon przechodził co najmniej jeden podziemny tunel przez który przejeżdżały ultra-szybkie pociągi transportowe Molocha, dowożące energię, zaopatrzenie i maszyny tam, gdzie były potrzebne. Tunel miał oznaczenia N-S.

[ Alan Eye ]
- N-S. Północ południe...

Odpowiedziałem, spoglądając na oznaczenia:

- Innymi słowy, szybki transport. Musimy tylko wysiąś na jednym z. "przystanków" i jesteśmy w domu.

Westchnąłem.

[ CJ_ ]
- Albo w dupie Molocha... - odpowiadam Alanowi.

[ Alan Eye ]
Chciałem właśnie objąć swój miecz, jakbym miał karabin. Westchnąłem. Czekam na resztę

[ Jason Montega ]
Stukam w monitor.

- Zapamiętajcie lokalizację tych pociągów. Wkradniemy się do transportu jadącego na południe.

Również staram się zapamiętać drogę. Nawet nie wyłączam komputera.

- Mamy niecałe dwie godziny. Ruszajmy.

Wychodzę z budynku (ostrożnie) i kieruję się tam, gdzie znajduje się pociag Molocha. Mam nadzieję, że reszta nadąży. Teraz, kiedy cel jest o wiele jaśniejszy i bliższy realizacji szybciej podejmuję decyzje. Jeszcze świadomość, że może Morganowi udało się zbiec przed tym jak nas złapali...

[ CJ_ ]
Wychodzę razem z Jasonem.

- Pokaż mi te profile.

[ Jason Montega ]
- Później. Nie mamy czasu.

[ CJ_ ]
- Teraz. Chcę je zobaczyć. Muszę je zobaczyć. - naciskam

[ Alan Eye ]
- Dziewczyno, zaraz się tu pojawi szwadron maszyn... jak sądzisz, jak zareagują, gdy cię zobaczą?

[ Jason Montega ]
- W pociagu - ucinam krótko - mamy niecałe dwie godziny. Ruszaj się. szybciej, to szybciej je zobaczysz. Ja też umieram z ciekawości.

[ CJ_ ]
Nie odpowiadam Alanowi. Patrzę się za to tępo w jego oczy. Gdyby nie resztka człowieczeństwa, już dawno byłby trupem.

- Niech ci będzie. - odburknęłam.

[ Mistrz ]
Jason odczytał plik dotyczący profilu "Morgan" i upewnił się, że ów człowiek nigdy nie trafił w metaliczne szpony Molocha... podobnie jak wasz ekwipunek, który został przy Hummerze w Brighton. Teraz jesteście zdani tylko i wyłącznie na siebie, bez możliwych haczyków związanych z niedaleką przeszłością.

Korzystając z chaosu, dotarliście do pociągu Molocha i poczekaliście na następny kurs na południe. Wsiedliście bez większych problemów, gdyż CPU pociągu zostało poddane burdelowi dziejącemu się w sektorze. W środku zdobyliście części za pomocą których zrobiliście sobie porządną broń białą oraz pancerze, już nie tak lichą i prymitywną jak przedtem. Stare wypieprzyliście w pizdu.

W jednym z wagonów odkryliście stare ubrania zagrabione przez Molocha z miasta Sunburst. Nie wiecie dlaczego to zrobił i dlaczego wiezie je, przeżarte przez mole, brudne i zniszczone.

Jak się szybko okazało, pociąg nie jechał za daleko na południe. W rejonie miasta Shelby zdał towar i przyjął następny - siły pacyfikacyjne robotów. Ukryliście się w jednym z ostatnich wagonów. Pociąg ruszył ponownie na północ.

W międzyczasie, Mózg opanował sytuację i wznowił alarm, lecz ów szybko wygasł, gdyż uciekliście a ślady za wami były zatarte.

Pociąg ruszył na daleką północ, z wami w potrzasku, głodującymi i cierpiącymi od niedawno umieszczonych ciał obcych w ciele. Został wam jedynie elektronotatnik, w którym zapisano przerażające rewelacje, których już wcześniej się domyślaliście.

Kiedy otworzyliście plik związany z planami Molocha dotyczącymi ludzkości, ten okazał się... pusty.

Nie było na ten temat żadnych informacji.

Wreszcie, dojechaliście do Kanady.
 
Cranmer jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172