Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-02-2010, 19:11   #31
 
DrutZRuszczkom's Avatar
 
Reputacja: 1 DrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodze
Aaron ostrożnie przekroczył próg pomieszczenia oraz zaczął się po nim rozglądać, wymachując bronią na wszystkie strony, ciało mężczyzny zobaczył dopiero po chwili, gdy zdał sobie sprawę, że nikogo tu nie ma. -Jest krew, jest ciało, gdzie jest morderca? - Zapytał sam siebie w myślach.

- Waruj - rozkazał cicho Alexowi przed drzwiami. Treser kucnął przy trupie i pistoletem obrócił twarz martwego. Na szczęście, go nie znał.
Aaron zwykle nie pali, ale stwierdził, że teraz jest odpowiedni moment, na zabicie stresu. Wyciągnął z kieszeni ramoneski woreczek, w którym znajdowało się kilka ręcznie robionych papierosów. - Zapalisz? - Zapytał z jednym w ustach. Peter nic nie mówiąc, wziął oraz uśmiechnął się lekko. Pewnie też się denerwuje. Kurier, po przeszukaniu ciała wstał oraz zaczął przeglądać papiery które leżały na podłodze. W tym czasie Aaron podszedł do psa, pogłaskał go i szepnął mu do ucha - Nie czy już to mówiłem piesku, ale wpakowaliśmy się w niezłe tarapaty. Bądż ostrożny. - Alex tylko zamerdał ogonem oraz polizał chłopaka po twarzy.

- Chyba nikogo tu nie ma, ale nie możemy tracić czujności. Idziemy na górę, ja przodem. - Po tych słowach treser bestii wstał i klepnął się dwa razy po udzie na znak, że pies ma za nim podążać. - Okej, prowadź. - Wypluł papierosa i zgasił go nogą, następnie ruszył za towarzyszem.
 
__________________
"Bóg wysmarkał nos, a glutem byłeś ty."
DrutZRuszczkom jest offline  
Stary 15-02-2010, 13:10   #32
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację


Silnym, zdecydowanym ciosem francuza, Gunther zakończył „żywot” maszyny. Odnóża po raz ostatni wierzgnęły i istota znieruchomiała. Teufel pochylił się aby sprawdzić czy cokolwiek z robota nadaje się do odzysku. Niestety obwody i motoryka były zupełnie przepalone przez płonącą mieszankę. Kopnął kupę złomu pod ścianę. Przyglądnął się leżącemu w kałuży krwi towarzyszowi. Był martwy. Leżał sztywno w osmalonym, dymiącym jeszcze ubraniu.

Gunther wepchnął klucz francuski za pasek, podniósł z ziemi winchestera, z kabury Kowboja wyciągnął pistolet, a z jego kieszeni całkiem pokaźny zapas amunicji. I z wciąż gotowym do odpalenia miotaczem, bo kto wie czy robot nie miał kompanów, ruszył na poszukiwania.

W dużej skrzynce leżącej na blacie znalazł to za czym się rozglądał. Cała masa kulkowych łożysk różnych rozmiarów i do tego w dobrym stanie. Wziął się do ich rozkładania. Już po chwili miał spory zapas wyciągniętych z łożysk, kulek. Wszystkie włożył do stalowego pudełka, które znalazł obok.

Teraz zaczął rozglądać się za składnikami, potrzebnymi mu do wyprodukowania gazu bojowego, który niegdyś nazywano iperytem. Z tego co pamiętał potrzebował do tego, według metody jakiegoś Depretza, etylenu i chlorku siarki. Najpierw etylen. Podszedł do leżących w klatce starych butli ciśnieniowych i zaczął oglądać ich pordzewiałe tabliczki. Acetylen, tlen, dwutlenek węgla...

Na chlorek siarki raczej też szans nie miał. Może w jakimś laboratorium by się znalazł, ale w opuszczonym hangarze raczej nie. Zrezygnowany zabrał pojemnik z kulkami i ruszył do wyjścia.



Wolnym krokiem, stopień po stopniu, wspinali się na pierwsze piętro wieży. Mimo najlepszych starań nie udało się uniknąć hałasu. Odłamki szkła chrobotały pod podeszwami ciężkich buciorów. Na klatce schodowej panował półmrok. Jedynym źródłem światła były otwarte drzwi na dole.

Klatka schodowa kończyła się kolejnymi stalowymi drzwiami. Te były zamknięte. Idący z przodu Peter ostrożnie nacisnął klamkę i pozwolił drzwiom otworzyć się na oścież. Sam przykucnął w progu z pistoletem wycelowanym do wewnątrz. Nic się nie stało, żadnego ruchu.

Weszli do środka. Pomieszczenie w jakim się znaleźli zajmowało niemal całe piętro. Ściany były w większości przeszklone. Teraz przez powybijane szyby, do środka wpadał wiatr. Odłamki szkła leżały na podłodze. Wszędzie wokół ścian stały stalowe pulpity. Na kilku z nich znajdowały się resztki urządzeń obsługi lotniska. Rozbite oko radaru, wybebeszona radiostacja, stary, potłuczony komputer.

Były tu także drzwi. Tym razem uchylone. Prowadziły do małego, o wymiarach trzy na cztery metry składziku, który ostatnimi czasy służył komuś za mieszkanie. Leżał tu materac, kilka pudeł z książkami i ubraniami, przybory toaletowe i inne utensylia codziennego użytku. Na ścianie wisiała stara mapa lotniska z zaznaczonymi pasami startowymi, wieżą kontrolną, hangarem, systemem oświetlenia pasów i nakierowywania samolotów oraz podziemnym zbiornikiem paliwa.

Tuż obok mapy, umocowana do ściany znajdowała się drabinka prowadząca do klapy w suficie.

Usłyszeli strzały. Trzy strzały dobiegające prawdopodobnie z hangaru. Chyba ich towarzysze mieli kłopoty.



Cyrus SWAT i Charlie zajęci byli tankowaniem swoich pojazdów i wynoszeniem z stacji benzynowej zapasowych kanistrów z paliwem. W tym czasie Michael i Avi wzięli się za ograbianie trupów i samej stacji. Ich łupem padło kilka sztuk broni, kilkadziesiąt pocisków, dwa noże, łańcuch, karton nuke coli i dwa wagony fajek. Michael uzbierał też torbę różnych lekarstw i kilkanaście starych wojskowych konserw. Wszystko wylądowało na pace hummera. Ruszyli.

Pustynna droga, kilometr za kilometrem, pył i wypalona słońcem trawa. Przejechali na pełnym gazie przez opuszczone Great Bend, w którym skręcili i teraz kierowali się dokładnie na wschód. Po drodze było jeszcze wyglądające na wymarłe Lyons i w końcu cel ich obecnej podróży, McPherson.

Przed samym miasteczkiem, według wskazówek Michaela, skręcili w lewo, w kierunku starego lotniska. Przejechali obok niego i zatrzymali się kilkaset metrów od skupiska rozsypujących się domów. Nieco dalej dostrzegli resztki rozległej niegdyś rafinerii. Obecnie wielkie, cylindryczne zbiorniki popadły w ruinę a cała infrastruktura rdzewiała i rozlatywała się.

- No to jesteśmy na miejscu - powiedział Michael i wysiadł z samochodu. Wskazał na zdezelowane osiedle. - Czas dowiedzieć się czegoś o konwoju. Tam mieszka Louie i to od niego dowiemy się szczegółów. Jeden z Was idzie ze mną. Reszta niech ma baczenie na okolicę. To nie powinno trwać długo.

Ruszył w kierunku domów, nie patrząc, który z jego towarzyszy pójdzie z nim.
 
xeper jest offline  
Stary 15-02-2010, 18:33   #33
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Cyrus popatrzył na swoich nowych towarzyszy i wygodnie rozsiadł się w samochodzie. Przekręcił kluczyk, gasząc silnik i uchylił drzwi, aby do wnętrza tego jeżdżącego piekarnika wleciało trochę świeżego powietrza. Poprawił okulary przeciwsłoneczne i zdjął hełm wraz z googlami, kładąc go na desce rozdzielczej swojego pojazdu. Nie chciało mu się ruszać za czarnuchem.

Siedząc długo w samochodzie, przeciągnął zamek kamizelki w dół. Strasznie w niej było gorąco. Na szczęście kominiarka którą nosił była wykonana z przewiewnego materiału. Rozejrzał się wokół. Nic wartego uwagi.
- Pilnuj, ja się muszę zdrzemnąć dopóki czarny i ten drugi nie wrócą.
Mówiąc to wyciągnął się na fotelu kierowcy i zamknął oczy, a przynajmniej je zmrużył aby dać im trochę wytchnienia.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.

Ostatnio edytowane przez SWAT : 15-02-2010 o 18:35.
SWAT jest offline  
Stary 15-02-2010, 19:19   #34
 
Joppcio's Avatar
 
Reputacja: 1 Joppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodze
Charlie zadowolony z tego, iż jego bestia została zatankowana cały czas się uśmiechał. Powodem uśmiechu było też spotkanie starego znajomego, no i oczywiście to, że mógł zarobić parę gambli. Gdy wszyscy członkowie ekipy załadowali hammera, Charlie wszedł na harleya. Przekręcił kluczyk i silnik zapalił.
- Smakowało paliwko? - zapytał cicho i ruszył za odjeżdżającym samochodem. Przez całą drogę do McPherson rozmyślał o nowej drużynie. Niepokoił go troszkę ten koleś w kominiarce, był jakiś taki nieprzyjemny i dziwny. No i nie wiedział też nic o 3 towarzyszu. W końcu po jakimś czasie dojechali. Charlie zgasił silnik. Murzyn wyszedł z samochodu i zapytał kto idzie z nim. Popatrzał na towarzyszy, którzy nie specjalnie garneli się do tego zdania.
- No cóż - burknął i zaparkował motor obok hammera, po czym dodał - pilnuj go, jasne?
Charlie ruszył szybkim krokiem za murzynem.
 
Joppcio jest offline  
Stary 16-02-2010, 18:48   #35
 
DrutZRuszczkom's Avatar
 
Reputacja: 1 DrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodze
Aaron po trzecim stopniu zrezygnował ze skradania, z każdym wejściem na jakieś odłamki szkła cicho klął pod nosem. Peter otworzył drzwi i przykucnął w progu. - Czysto? - Zapytał cicho i niepewnie chłopak, po czym przekroczył próg pomieszczenia i uważnie przeszukał je wzrokiem, jeśli ktoś by się tu schował, to już dawno by go zauważył.

Podszedł do urządzeń obsługi lotniska i stwierdził głośniej niż przed chwilą. - Rozbieranie tego na kawałki pewnie sprawi dużo zabawy naszemu kumplowi, temu z bokobrodami. - Uśmiechnął się lekko. Następnie podszedł do drzwi których wcześniej nie zauważył i otworzył je szeroko. - Stary materac, lusterko, szczoteczka do zębów, książki.. Umiesz czytać? Może znajdziesz coś ciekawego. - Powiedział oraz podał pudełko lektur Peterowi.

Spojrzał na mapę, a jego wzrok od razu "rzucił się" na miejsce w którym znajdował się podziemny zbiornik paliwa. W tym momencie usłyszał strzały. Błyskawicznie zdjął mapę oraz ją zwinął. - To pewnie nasi, idę im pomóc, zostajesz tutaj czy lecisz ze mną? - Rzucił, po czym, nie czekając na odpowiedź wyszedł z pomieszczenia, pies podążył za nim.
 
__________________
"Bóg wysmarkał nos, a glutem byłeś ty."
DrutZRuszczkom jest offline  
Stary 18-02-2010, 14:41   #36
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Peter rozgniótł niedopałek o ścianę, zostawiając na niej ciemny ślad popiołu. Ostatni raz spojrzał na Aarona i ostrożnie wszedł na schody. Starali się nie robić hałasu, niestety nie było to możliwe. Kawałki szkła chrobotały przy każdym, nawet najostrożniejszym kroku, a dźwięk ten roznosił się echem po opustoszałej wierzy. Dotarli na samą górę, gdzie ujrzeli ledwo widoczne stalowe drzwi, broniące dostępu do pomieszczeń na piętrze. Peter z nadzieją położył dłoń na klamce i po kilku głębokich oddechach, wcisnął ją zdecydowanie i pchnął lekko drzwi do przodu. Gdy tylko pojawiła się szczelina, kucnął w progu, kierując broń w stronę pokoju.

W pomieszczeniu było jasno, za sprawą dużego, panoramicznego okna, dającego widok na całe lotnisko. Powybijane szyby umożliwiały ciągłą wymianę powietrza, w pomieszczeniu było więc dosyć rześko i przyjemnie. No i, co najważniejsze, nie było tu nikogo. Pełno elektroniki w średnim lub krytycznym stanie, jakiś radar, bez szans na uruchomienie. Generalnie nic ciekawego, jeśli nie liczyć drzwi, do których teraz zbliżył się czerwonowłosy punk. Trącił stopą uchylone drzwi i wszedł wymachując bronią. Oczywiście, tu również nikogo nie było. Uspokoił się nieco i schował broń za pas i rozejrzał się. Materac, rzeczy osobiste, jakiś plakat na ścianie, może mapa, no i drabina prowadząca na górę, prawdopodobnie na dach. Peter nie skupiał się na tym wszystkim. Wyszedł z klaustrofobicznego pokoiku chcąc najpierw przejrzeć sprzęt.

- Rozbieranie tego na kawałki pewnie sprawi dużo zabawy naszemu kumplowi, temu z bokobrodami. - Powiedział Aaron, uśmiechając się i wchodząc do małego pomieszczenia.
- Nie jestem pewien, czy jest tu sens cokolwiek rozbierać...- Peter właśnie przyglądał się sprzętom pod względem przydatności.
- Stary materac, lusterko, szczoteczka do zębów, książki.. Umiesz czytać? Może znajdziesz coś ciekawego.- Po tych słowach Aaron przesunął kopniakiem karton z książkami w stronę kuriera, który z nieskrywaną
ciekawością podniósł leżącą na wierzchu książkę i przyjrzał się okładce.

Nie zdążył nawet otworzyć książki, gdy usłyszał dźwięk, który ewidentnie mu się nie spodobał. Strzelanina w hangarze, co można było wywnioskować po echu, jakie nosił ze sobą oryginalny huk. Spojrzał na Aarona, ten w pośpiechu zwijał zerwaną ze ściany mapę i zadał dziwaczne pytanie. Oswald tylko wrzucił książkę z powrotem do pudła i popędził na towarzyszem, wyszarpując zza pasa i odbezpieczając po drodze broń. Teraz, gdy pierwszy strach i niepewność odeszły, był gotowy do akcji.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 24-02-2010, 19:03   #37
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację


Rozmawiając doszli do zabudowań. Michael wskazał na dom, w którym mieszkał Loui’e. Był to typowy dla tych stron budynek. Niski, parterowy, z werandą i lekko spadzistym dachem. Pod zadaszeniem stało kilka leżaków, a drzwi prowadzące do wnętrza przesłonięte były potarganą siatką. Wszystkie domy wokół wyglądały podobnie. Biała farba, jaką pokryte były panele obłaziła płatami. Wiele okien było powybijanych, a niektóre werandy pozawalały się.



Michael i towarzyszący mu Charlie, podeszli do drzwi i murzyn zastukał w szybę. Z wnętrza domu dało się słyszeć szuranie i kroki zmierzające do drzwi. Po chwili siatka się uchyliła i w progu pojawił się Louie. Był to mniej więcej trzydziestoparoletni mężczyzna w okularach o grubej oprawie i błękitnej koszuli.



- Cześć Mike - powiedział i zaprosił do środka. Przez krótki korytarzyk weszli do zagraconego pokoju. Na środku stał stół, wokół niego cztery krzesła. Pod ścianami rozstawione były sofy, każda w innym stylu, wykonana z innego materiału i w innym stopniu zdezelowana. - Siadajcie, rozgośćcie się, zaraz przyniosę piwko.

Louie zniknął w niewielkiej, sąsiadującej z pokojem, kuchni. Słychać było stamtąd stukot butelek.
- Charlie, miej się na baczności - szepnął Roddick, wykorzystując chwilę nieobecności gospodarza. Poluzował pistolet w kaburze. W tym momencie wrócił Louie z piwem. Murzyn uśmiechnął się do niego i wziął podaną mu butelkę.

- Sprawa nadal aktualna? - zapytał i pociągnął łyk piwa.
- Jak najbardziej - odparł konspiracyjnym szeptem informator. - Jadą siedemdziesiątką do Denver. To pewne na sto procent. Potem nie do końca wiem, ale prawdopodobnie celem nie jest Salt Lake City. Pewnie dalej pojadą 70-tką, do Cedar City. A może dalej, do samego Vegas. Tak słyszałem...

- To się doskonale składa - ucieszył się murzyn. - Moi ludzie już badają trasę pod względem miejsc nadających się na zasadzkę. Jak liczny będzie konwój?
- Zaskoczę Cię, ale niezbyt liczny
- Louie zrobił smutną minę. - Zysk nie będzie aż taki jak oczekiwaliśmy. Jest niemal pewne, że będzie tylko jedna ciężarówka. Wypełniona po brzegi towarem. Obstawa będzie dosyć liczna. McKellar lubi się zabezpieczać. Co najmniej trzy samochody i z pięciu, sześciu zwiadowców na motorach. W sumie nie więcej niż dwudziestu ochroniarzy...

Michael upił kolejny łyk z butelki. A więc zyski nie będą aż tak wysokie, jak oczekiwał. Oby starczyło na spłacenie długów. Zaczął się zastanawiać, czy nie zatrudnił zbyt wielu ludzi do tej roboty. Ale przeciwników miało być dwie dychy. W mniej osób nie daliby rady.

- Trudno. Podzielimy się tym co tam będzie. I tak wyjdzie po kilka stów na głowę... Co najmniej. O uzbrojenie nie pytam, bo pewnie takich szczegółów nie znasz. Została najważniejsza kwestia. Kiedy rusza konwój?
- Pojutrze. Mają wyjechać spod Zakładów przed południem. Możliwe, że wcześniej pojedzie jakaś czujka zbadać drogę. Przygotujcie się na taką ewentualność. Teraz ja spytam. Jak się rozliczamy?

- Po równo. Ja, Ty, obecny tu Charlie
- wskazał na gangera. - To trzech. Dolicz jeszcze dwóch, z którymi tu przyjechaliśmy i tych czterech co pojechali na zwiad. Razem dziewięć osób. Chyba że ktoś kopnie w kalendarz, jak to dawniej mawiali. Gdzie podrzucić Ci gamble? Chyba nie tu...

- Wynoszę się stąd. Miałbym przerąbane jakby się dowiedzieli kto dał cynk, nie? Już się boję... - jakby na potwierdzenie tych słów, gdzieś z zewnątrz dał się słyszeć warkot silnika. Louie podszedł do okna i ostrożnie, zza zasłony wyjrzał w mrok. - Wynoszę się do Nowego Jorku. Tam mnie znajdziesz. Możecie sprawdzić kto to?

Ostrożnie, z bronią w pogotowiu, wyszli z domu przez tylne, kuchenne drzwi. Obeszli budynek i wyjrzeli zza rogu. Na przeciwko hummera, kilkadziesiąt metrów od niego, stał jakiś jasno oświetlony samochód. W jego kierunku zmierzał Avi, z pistoletem w ręce. SWAT'a nie było widać. Pewnie ukrywał się w swoim pojeździe.



Zostali we dwójkę przy samochodzie. Cyrus wyciągnął się wygodnie na fotelu i uciął sobie drzemkę, w popołudniowym skwarze. Jego małomówny towarzysz wskoczył na pakę i stamtąd obserwował okolicę. Osiedle białych domków, w kierunku których szli teraz Michael i Charlie. Nieco dalej ruiny rafinerii, jeszcze dalej rozległe połacie pustyni, z których wystawały co jakiś czas ruiny lub pozostałości po instalacjach irygacyjnych. Nic ciekawego. Żadnego ruchu. Żadnego niebezpieczeństwa.

Zmierzch zapadł szybko. Wraz ze znikającym za rozpalonym horyzontem słońcem, nadszedł chłód. SWAT obudził się. Avi dalej siedział na pace hummera. Charliego i murzyna nie było. Wysiadł z samochodu aby rozprostować kości. Przeciągnął się. Rozejrzał.

Akurat na czas aby dostrzec wyjeżdżający zza zabudowań rafinerii, samochód. Pojazd oświetlał szeroki pas terenu za pomocą dodatkowych reflektorów. Na dachu zamontowany miał szperacz, z którego padał intensywny snop światła, sunący po ziemi i zabudowaniach. Światło prześlizgnęło się po hummerze i zamarło. Avi zakręcił magazynkiem trzymanego w ręce magnum. Samochód zatrzymał się kilkadziesiąt metrów dalej i z głośnika dobiegł głos:

- Tutaj Straż Miejska McPherson. Nie wykonujcie gwałtownych ruchów a nic wam się nie stanie. Stańcie obok samochodu z rękami uniesionymi do góry. Kim jesteście i co tutaj robicie?

- Ja to załatwię
- odezwał się cicho Avi i zeskoczył z paki. Wolnym krokiem ruszył w stronę samochodu strażników. Dla SWAT’a był teraz ciemną sylwetką okoloną światłem. Przeczucie czy instynkt? Coś było nie tak. Może trzymany przez Aviego w opuszczonej ręce, pistolet. Może brak reakcji strażników, którzy przecież wyraźnie kazali podnieść ręce. Może szybki gest jaki wykonał lewą ręką, dwoma palcami wskazując w kierunku domów.



Peter przyglądnął się okładce książki. Widniała na niej półnaga blondynka z pistoletem w ręku. Tytuł głosił „Seks i tajne służby”, poniżej wytłoczony był emblemat stylizowanego orła. Od bliższego zapoznania się z zawartością tego na pewno wiekopomnego dzieła, Petera oderwały strzały dobiegające z hangaru.

Razem z Aaronem ruszyli na dół. Schody pokonali po dwa stopnie na raz. Wypadli przez otwarte drzwi i pędem pobiegli w kierunku hangaru. Z wnętrza wydobywał się cuchnący, czarny dym. Stanęli w wielkich wrotach prowadzących do wielkiej stalowej hali. Przez chwilę nie widzieli nic, nim oczy nie przyzwyczaiły się do mroku i gryzącego oparu. Jedna ze ścian płonęła. Stojące w pobliżu beczki dymiły i wyrzucały na wszystkie strony, bulgoczące krople jakiegoś płynu. Na środku hangaru leżał zakrwawiony Kowboj, nie dający znaków życia. Obok ciała spoczywała jakaś poskręcana, dymiąca kupa żelastwa.

W głębi hangaru myszkował Gunther, przeczesując metodycznie zgromadzony tu złom.
 
xeper jest offline  
Stary 24-02-2010, 20:48   #38
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Cyrus obudził się z błogiej drzemki. Zbliżał się chłodny wieczór. Ulubiona pora Cyrusa. Nim przyłączył się do tej hałastry, kochał podróżować o takiej porze. Pod ciemną kominiarką zagościł szeroki, niewidoczny dla nikogo uśmiech. Nic nie zdradzało nigdy uczuć Parkera. Jedynie z głosu było można rozpoznać jego intencje, a głos miał chropowaty i złowrogi.

Po wyjściu z samochodu przeciągnął kości. Popatrzył uważnie na swego przyjaciela, który bez pytania wszedł na pakę jego Hummera, gdzie były przecież zdobyczne karabiny i paliwo, tak cenne w tych czasach. Coś przykuło jego uwagę w zachowaniu Aviego. Był wyraźnie poddenerwowany i rozglądał się dookoła. Ale nie w taki sposób w jaki człowiek szuka zagrożenia, tylko ratunku... Ale przed kim on szukał ratunku? Przecież Cyrus stał obok niego uzbrojony w potężny UKM. Coś mu tu śmierdziało...

Nagle coś innego przykuło uwagę Cyrusa. Na osiedle w jakim się zatrzymali, wjechał samochód, rzucający jasne światło na otaczający go półmrok.
- Kryj się idioto... - syknął Parker, po czym sam schował się za otwartymi na oścież drzwiami swojego pojazdu. Z wnętrza pojazdu lewą ręką wyciągnął hełm który szybko wciągnął na głowę i poprawił okulary przeciwsłoneczne. Tajemniczy samochód stanął naprzeciwko Hummera i oświetlił go jasnym światłem. Nagle zapiszczał jakiś megafon i usłyszał:
- Tutaj Straż Miejska McPherson. Nie wykonujcie gwałtownych ruchów a nic wam się nie stanie. Stańcie obok samochodu z rękami uniesionymi do góry. Kim jesteście i co tutaj robicie?

Lecz Avi nadal siedział na pace, nie przejmując się nowym zagrożeniem. Nawet wyglądał na o wiele bardziej spokojnego. Nie drżał i przestał się rozglądać. Spokojnie wyciągnął rewolwer i ruszył w kierunku radiowozu rzucając tylko:
- Ja to załatwię
Może Cyrus nie był najinteligentniejszy na pustkowiach, ale potrafił rozpoznać zdrajcę, go udowodnił w swojej przeszłości, kiedy wyczuł w mieście podstęp grubego Morrisa.
Idiota myśli że się nie połapie czy jak? - powiedział w myślach Cyrus. Automatycznie sprawdził ilość amunicji w bębnie. Uśmiechnął się zawadiacko na widok gotowej do odpalania taśmy nabojowej. Avi w ten czas szedł powoli pewnym krokiem w kierunku radiowozu. Ustawił się akurat pomiędzy samochodem, a miejscem za drzwiami, w którym siedział.
Albo wy, albo ja. - wymawiając to w myślach wstał z gotowym do strzału karabinem i wycelował w stojącego do niego plecami niedawnego towarzysza.
- AVI! TY PIERDOLONY ZDRAJCO! PIERDOL SIĘ!
Avi szybko się obrócił mierząc do Parkera z rewolweru. Niestety pociski UKM'u były szybsze, bo już leciały do niego z zabójczą szybkością. Avi zebrał około 9 kulek po czym strumień rozpędzonego ołowiu przeniósł się na radiowóz. Szczęk karabinu obijał się echem o okoliczne ruiny. Radiowóz szybko zaczął zbierać w swoją karoserię kolejne pociski. Wyleciała szyba, rozleciał się jeden z reflektorów na dachu, maska z kolejnymi sekundami przypominała coraz to lepsze sitko, w kabinie fruwały kawałki deski rozdzielczej i obić foteli. Trafił również jednego czy dwóch strażników. Niestety strzelecka sielanka szybko się skończyła. UKM wypluł całe 75 załadowanych pestek. SWAT szybko przywarł do drzwi opancerzonego Hummera. Więcej amunicji miał na pace i pod siedzeniem pasażera. Niestety nim pomyślał o sięgnięciu po nią, rozległ się szczęk wrogich karabinów. Nie był to z pewnością pojedynczy strzelec. Ogień był celny i skondensowany tylko na drzwiach za którymi ukrywał się Parker, choć czasami jakieś zbłądzone kule rykoszetowały po karoserii.
Niech się pierdolą - pomyślał Parker i wyjął uwieszony u paska granat rozpryskowy. Wyciągnął zawleczkę i szybką zaczął liczyć wyuczonym sposem, aby nie dać przeciwnikom szansy go odrzucić.
One Missisipi. Two Missi...
Rzucił granat. Ten upadł po prawej stronie pojazdu. Jakiś idiota próbował go podnieść i odrzucić, lecz nawet na zdążył się nachylić. Okolicą wstrząsnął niewielki wybuch, a radiowóz stracił znaczną część swojej prawej strony. Ponadto w powietrze uniosła się spora ściana pyłu, która wraz z światłem reflektora który pozostał na dachu i nadal rzucał na przeciw siebie jasne światło, stworzył jasną jak mleko ścianę o zerowym zasięgu widoczności. Niestety nie wszyscy przeciwnicy widać zostali potraktowani odłamkami, bowiem ogień z karabinów wydał się jeszcze bardziej zajadły. Nie tracąc czasu i mając pewność że nie będą mieli czym go ścigać strażnicy z McPherson, cisnął UKM na siedzenie pasażera po czym sam wskoczył na miejsce kierowcy, załączył silnik i dał pełen gaz na wsteczny, trzymając głowę nisko i nie patrząc dokąd jedzie, przypadkiem zahaczając stojący obok motocykl który się przewrócił. Starał się zatrzymać pod budynkiem do którego weszli jego kumple. Wyskoczył z Hummera i wbiegł do budynku.
- Wybaczcie że bez pukania, ale chyba mamy przejebane. - wpadł do domu głośno dysząc. Dodatkowo adrenalina przestała działać i spostrzegł sporą, krwawiącą ranę na lewej łydce, która zaczęła przeszkadzać.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.

Ostatnio edytowane przez SWAT : 28-02-2010 o 23:45.
SWAT jest offline  
Stary 03-03-2010, 19:00   #39
 
DrutZRuszczkom's Avatar
 
Reputacja: 1 DrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodze
- Kurwa, Gunther, co tu się stało?- spytał Peter momentalnie przypominając sobie imię starca. Przez chwilę myślał, że to on załatwił leżącego na ziemi Kowboja, ale po głębszych oględzinach zobaczył ranę na piersi mężczyzny. Ranę dziwnie znajomą... Gdy podchodził do trupa, zauważył dziwną kupkę stopionego metalu lżącą obok ciała.
- Co to do cholery jest? Nie mów tylko, że to go zabiło... - zrozumiał wszystko, gdy zobaczył pajęcze nóżki wystające z resztek spalonej maszyny, cienkie i zaostrzone, niczym noże. Idealnie pasowały do rany na klatce Sandersa, jak i trupa znalezionego w wierzy.
- No cóż, szkoda go- powiedział Peter, zabierając broń, amunicję i cenne przedmioty, które kowboj miał przy sobie.
Chłopak spojrzał na beczki palące się w koncie.
- I jak, nie ma tu paliwa?- spytał nico zawiedziony Teufela.
- Nie. Może udałoby mi się coś przerobić, ale nie w takich warunkach i nie w tak krótkim czasie. Za to znalazłem coś naprawdę przydatnego - wskazał na leżące obok pudło wypełnione po brzegi kulkami z łożysk. Były ich tam tysiące. Obok piętrzyły się zwinięte w kłębek kable oraz trochę pojemników z różnymi substancjami. - Teraz wystarczy znaleźć trochę odpowiednich pojemników, mogą być pudełka po taśmach do amunicji, i innych w miarę wytrzymałych pojemników i zatrzymanie konwoju nie będzie stanowiło problemu... - w tej chwili Oswald zrozumiał, dlaczego staruszek ma pseudonim Teufel. To był człowiek, którego należało pilnie obserwować. Najlepiej z dalekiej odległości. Ogień, który płonął w jego oczach, chciał się wydostać na wolność.
- Pomóż mi znaleźć odpowiednie kable do detonatorów, żeby uzyskać jednoczesną eksplozję i gwarantuję Ci, że zdobędziemy ciężarówki bez strat własnych, i niezniszczone od poziomu naczepy w dół... wszystko co będzie siedziało lub stało w środku... no cóż... jeśli będziesz chciał, możesz się potem spokojnie przerzucić na handel mięsem...
- Okej... A co z tym tutaj? - Aaron wskazał pistoletem na martwego mężczyznę. - Wypadałoby go pochować, co nie? Kiedyś tak robili.
- Sprawdźcie raczej, czy nie ma jeszcze czegoś, co wam się przyda - powiedział, podając Winchestera. Colta razem z kaburą przypiął sobie do pasa. - Kiedyś też odchodziłeś w blasku płomieni, otoczony truchłami pokonanych wrogów... myślę, że to znacznie lepszy koniec dla wojownika. Przeszukajcie to pomieszczenie, weźcie, co uznacie za wartościowe. Ja się zajmę... przygotowaniem pogrzebu.
Peter nie czuł potrzeby grzebania ani Sandersa, ani drugiej ofiary zwiadowcy Molocha. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Najbardziej przydałoby mu się paliwo, właściwie nic więcej. No, może jeszcze weźmie kilka książek z piętra, okładki wyglądały obiecująco.
- Jak chcecie, to się w to bawcie, i tak pewnie znajdzie się coś, co wygrzebie go z ziemi i nie zostawi nawet ubrań... Tylko nie grzebcie się z tym za długo. Ja idę jeszcze do wieży.- Peter już miał iść, ale po chwili zawahał się.- Aaron, co brałeś ze ściany, zanim tu przybiegliśmy?
- Co? A tak.. - Aaron w całym tym zamieszaniu zapomniał o mapie którą zerwał ze ściany. - To tylko jakaś mapa, jest tutaj zaznaczona wieża kontrolna, hangar i... O, podziemny zbiornik paliwa. Chyba już wiem gdzie się zaraz wybierzemy. - Uśmiechnął się pod nosem.
- E, no to super - Powiedział Peter zerkając na mapę.
- Jak ja z nim skończę, to nikt go nie odgrzebie... chyba, że za pomocą miotełki i destylatora molekularnego. Aha, może warto by było pomyśleć nad jakąś przyczepką, bo jest tu trochę gratów, które się nam przydadzą.
-Przyczepa nas spowolni, a co ważniejsze, nie mam haka. Jak wymyślisz jakiś dobry sposób do zaczepienia tego i znajdziesz tu coś, z czego można zrobić przyczepę, to pogadamy...
- Mam lutownicę, mamy haki, jakieś opony tu się znajdą, wał też. Daj mi pół godzinki i zostaniesz dumnym posiadaczem przyczepki.
Peter zaśmiał się.
- Skoro tak stawiasz sprawę, to spoko. Kurwa, niezły z ciebie kombinator- dodał z uśmiechem. Staruszek mu zaimponował. Nie dosyć, że lata z miotaczem ognia na plecach, to jeszcze jest z niego "pełnoetatowa złota rączka".
- Dobra, to ja i Aaron idziemy zobaczyć jak wygląda ten podziemny zbiornik, a Ty tutaj twórz przyczepkę.
- Okej, ruszajmy. O ile nie myli mnie mój szósty zmysł, powinniśmy udać się gdzieś tam.
 
__________________
"Bóg wysmarkał nos, a glutem byłeś ty."
DrutZRuszczkom jest offline  
Stary 04-03-2010, 18:42   #40
 
Joppcio's Avatar
 
Reputacja: 1 Joppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodze
Charlie dołączył do murzyna, gdy ten szedł w stronę domu Louiego. Harleyowiec szedł raczej powoli i nie zamierzał się spieszyć. Poprawił kaburę, by w razie jakiś problemów nie było żadnej wpadki z wyciąganiem broni. Już kiedyś takie coś mu się przydarzyło. W barze zaczepił go jakiś koleś. Obrażał Charliego i jego matkę. W końcu motocyklista nie wytrzymał. Skierował rękę w stronę kabury, a jej tam nie było… okazało się, że nie miał jej tradycyjnie po prawej stronie, tylko po lewej. Zarobił w mordę i tyle go w tym barze widzieli. Cóż za porażka.
- Jest tak - Michael zwrócił się do Charlie'go. - Louie ma informacje na temat konwoju, pracuje dla McKellara. W związku z tym, że ryzykuje dostanie działkę gambli. Dzielimy się po równo. Tutaj jest nas czterech, obejrzeć drogę pojechało kolejnych czterech. Dziewiąty jest informator. Oczywiście przy założeniu, że wszyscy przeżyją. Im mniej nas zostanie po akcji, tym więcej gambelków wpadnie. Ale w plecy sobie nie strzelamy.
-Widzę, że dość sporą "wesołą gromadkę" sobie załatwiłeś. Mam nadzieję, że reszta załogi to nie tacy idioci i dziwacy jak ten cały koleś co kieruje tym swoim blaszanym budziakiem.
- Normalni ludzie nie żyją na tym świecie - odparł murzyn. - Przecież to jeden z powodów dla których łykamy Tornado. Żeby być normalnymi...
Zamyślił się chwilę, zmienił temat.
- Z Louie'm rozmawiam tylko ja. Myślę, że dowiem się wszystkiego co jest nam potrzebne. Ty robisz za obstawę. Miej oczy i uszy otwarte, czy jakoś tak. Potem zbieramy się i wracamy do Lakin. Tam poczekamy na resztę gromadki.
- Tia... Kogo tak właściwie mamy w tej naszej ekipie co? Bo poznałem tylko dziwnego gościa który coś małomówny jest, dziwaka w kominiarce, no i ciebie. Zaraz poznam Louie'go, a reszta?
- Tych czterech co pojechało na zwiad. Miłośnik zwierząt z pieskiem i papugą na ramieniu, morderczy dziadek z ogniem w oczach, w miarę normalny kierowca i brat bliźniak Clinta Eastwooda ze starych filmów, jeśli wiesz o czym mówię. Zresztą wkrótce ich poznasz, przy założeniu że oni i my przeżyjemy aby się ponownie spotkać.
- Aha. Czemu mielibyśmy teraz nie przeżyć? Przecież tylko idziemy do jakiegoś Louiego.
- Nie mówię, że teraz. Po prostu wiem, że po ludziach chodzą wypadki. Trzeba być ostrożnym. Szczególnie w takich sytuacjach jak ta.
- A tamci. Ta druga grupa, to gdzie poleźli?
- Pojechali obejrzeć domniemaną trasę przejazdu konwoju. Mam nadzieję, że Loui potwierdzi, że pojadą 70-tką. Jak nie to będziemy się musieli spieszyć - dochodzili już do obskurnej, rozlatującej się werandy.
Charlie rozejrzał się po okolicy, po czym wkroczył za murzynem.
- Charlie, miej się na baczności - szepnął Roddick, wykorzystując chwilę nieobecności gospodarza.
- Jasne – odparł cicho motocyklista i począł rozglądać się po pomieszczeniu. Przechadzał się po całym pokoju patrząc do wszystkich pokoi, jakby w obawie, że ktoś może tutaj być. Przysłuchiwał się niezbyt ciekawej rozmowie murzyna i okularnisia. W końcu zaczęło się coś dziać. Na prośbę gospodarza, Charlie wraz z Roddickiem ruszyli tylnymi drzwiami, okrążyli dom i wyjrzeli zza róg. Na widok oświetlonego samochodu Charlie zmarszczył czoło.
- Jak zrobią coś z moim motorem to połamie im jebane kulasy.
Nagle rozległy się strzały. Charlie schował się za róg i wyjął magnuma. Gdy wyjrzał zza rogu, ujrzał, że w ich strone biegł kretyn w kominiarce. Z impetem wpadł do domu. Harleyowiec pobiegł szybko i tylnymi drzwiami wbiegł do pomieszczenia. W środku ujrzał krwawiącego towarzysza.
- Co jest kurwa? Strzelać? – zapytał z uśmiechem na twarzy.
 
Joppcio jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172