Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-01-2010, 00:56   #21
 
Chomik Maurycy's Avatar
 
Reputacja: 1 Chomik Maurycy nie jest za bardzo znany
- Cóż... Pan mówi, sługa czyni... - uśmiechnął się cynicznie Günther. Po czym wystrzelił krótką porcję żelu w tą samą stronę co Kowboj, po czym okręciwszy się na pięcie sprawdził, czy coś innego nie postanowiło w między czasie zajść ich od drugiej strony.
 
__________________
"Kompletny, absolutny zajob, to stan rozumnego błogostanu, do którego nawet nie warto Ci aspirować..."
Chomik Maurycy jest offline  
Stary 28-01-2010, 21:21   #22
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację


- Proste - W odpowiedzi Michaelowi, Jason skinął głową. - Dawaj koleś tą benzynkę i wynosimy się z tego zadupia...

Żółtek uśmiechnął się i podszedł do lady. Powolnymi ruchami, wciąż z przylepionym do żółtej twarzy uśmiechem, pozbierał leżące tam przedmioty i ruszył z nimi na zaplecze, oddzielone od sali przepierzeniem z gipsowej płyty.
- Chłopaki - zwrócił się do swoich karcianych kompanów. - Miejcie oko na gości. I niech mi który z Was tknie moje gamble na stole to zabiję albo nogi połamię! Nie pojeździcie sobie na tych waszych odpicowanych motorkach.

Zniknął na zapleczu. Nie było go dłuższą chwilę. Na stacji zapanowała napięta atmosfera. Gangersi wpatrywali się w chcących kupić paliwo klientów, szczerząc się i pomrukując coś niezrozumiale pod nosami. Klientów świerzbiały ręce, które mimowolnie wędrowały do kabur, pasków i innych miejsc, gdzie trzymali broń. Z tyłu stacji dobiegały odgłosy żółtka, przekładającego kanistry z paliwem. Po długiej, pełnej napięcia chwili pojawił się taszcząc dwa poobijane, ciemnozielone kanistry.

- Oto wasze paliwo - powiedział i z głośnym hukiem postawił zbiorniki na ziemi.



Husky posłusznie wycofał się i stanął przy nodze Aarona. Chłopak podszedł ostrożnie do stalowych drzwi i pociągnął za klamkę. Tuż za nim stał Peter, z odbezpieczonym pistoletem w dłoni. Gdy drzwi zostały otwarte, kurier wskoczył do wnętrza i z bronią w wyciągniętych przed siebie dłoniach przykucnął tuż za progiem.

Było ciemno. Jedyne światło wpadało przez otwarte drzwi. Przed dwójką mężczyzn znajdował się wąski, krótki korytarz. Po jego trzech stronach znajdowały się drzwi. Wszystkie otwierały się do wnętrza znajdujących się za nimi pomieszczeń i wszystkie były otwarte na oścież.

Za tymi na lewo znajdowała się klatka schodowa, prowadząca na wyższe piętro. Widać było metalowe schody, na których leżały kawałki szkła z potłuczonych jarzeniówek, porozrzucane pożółkłe papiery i jakieś szmaty.
Za drzwiami na prawo umieszczono jakąś maszynerię. Na pierwszy rzut oka wyglądała na transformator i punkt kontroli oświetlenia lotniska. Wszystko jednak było wybebeszone, potłuczone i zniszczone. Z urządzenia wystawały kable i porozbijane płytki układów scalonych. Bez szans na uruchomienie... Na podłodze dostrzegli coś jeszcze.

Plamę jakiejś substancji, która po przyjrzeniu okazała się zakrzepniętą niedawno krwią. Krwawe ślady wiodły do trzeciego pomieszczenia, znajdującego się na wprost od wejścia.



Sanderson wystrzelił w kierunku, w którym, jak mu się zdawało, coś się poruszyło. Odgłos wystrzału z winchestera rozszedł się echem po zamkniętym pomieszczeniu. Łuska ze stukotem upadła pod stopy Kowboja. Nic się nie poruszało, nikt też nie krzyknął ani nie jęczał z bólu. Najwidoczniej Jacob nie trafił.

Poproszony o pomoc Teufel odpalił porcję mieszanki ze swojego miotacza, Syczący płomień pomknął w kierunku ściany i rozlał się płonącą plamą po falistej blasze i podłodze. Najbliższe otoczenie pojawiło się w falujących odblaskach ognia. Niebezpiecznie blisko płomieni stała pordzewiała beczka. Jej zawartość rozlana po podłodze zaczęła skwierczeć i parować. Po hangarze rozszedł się smród topiącej się gumy i izolacji przewodów elektrycznych. Na oczach dwóch mężczyzn niewielka część hangaru zaczęła zamieniać się w płonące inferno.

Gunther rozejrzał się w poszukiwaniu domniemanego wroga. Teraz przynajmniej było coś widać. Może warunki nie były idealne do wypatrywania potencjalnego przeciwnika ale przynajmniej płonący ogień rozjaśniał wnętrze. Pod stołem przyczepionym do ściany hangaru dostrzegł jakiś ruch, a może znów mu się wydawało. Jednak nie. Coś poruszało się, a szalejące na ścianie płomienie odbijały się na metalowym korpusie istoty. Była nie większa od psa ich towarzysza Aarona, cała pokryta stalowymi kolcami i ostrzami. Na małej, podłużnej głowie Gunther dostrzegł szereg płonących zielenią punktów. Już po chwili robot zmienił pozycję. Niewiarygodnie szybko wypadł spod stołu, dopadł środka hangaru i po długim skoku znalazł schronienie za beczkami w głębi pomieszczenia,
 
xeper jest offline  
Stary 01-02-2010, 11:00   #23
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację


A Gdy się odwrócisz. A gdy z tym obrzydliwym uśmieszkiem skiniesz na kumpli, kilka kul niespodziewanie przeszyje twoje ciało. Nieodwołalnie. Bo tak musi się stać. Przepraszam. Nie szukam powodu. Nie zastanawiam się, czy ta stacja jest wasza. Nie dbam o to. Ja chyba.. chyba muszę was zabić. Nie z nienawiści. Nie z miłości. Z obojętności. I to jest przerażające w naszym świecie. Mordujemy się bez większego powodu, nie rozumiejąc, co dookoła się dzieje.
- Padnij. - Wyszeptał Grey. Jego wargi ledwo się poruszyły.

Więc jednak zapowiadało się na krwawą jatkę. Ciężko było stwierdzić czy chodziło tu o te wszystkie, subtelne przytyki i złośliwości ze strony właściciela i jego koleżków, czy też górę w jej towarzyszach wzięła zwyczajna, ludzka chciwość. W każdym razie, panna McKey nie miała zamiaru oponować. Po subtelnej informacji od szaraka, Wendy była gotowa na najgorsze. Rzecz jasna jeśli bycie gotową na najgorsze zakładało nawiązanie bliższej znajomości ze zbutwiałą podłogą kiedy tylko padnie pierwszy strzał.

Zaczęło się. Grey wyszarpnął zza pasa pistolet i bez słowa zaczął walić w żółtka, nie zważając na stojące tuż przed nim, na podłodze, kanistry z benzyną. Jedna z kul dosięgnęła właściciela stacji. Krzyknął i złapał się za prawe ramię.

Wendy, przed sekundą ostrzeżona o tym co się właśnie wydarzy, rozglądnęła się w poszukiwaniu zasłony przed kulami. Najbliżej znajdowała się lada. Skoczyła za nią. Wylądowała niezbyt szczęśliwie, Ból w kostce był tak przeszywający, że aż syknęła. Wiedziała co się stało. Przy upadku skręciła nogę.
Ułamek sekundy później obok niej znalazł się Michael. Murzyn też wykorzystał ladę jako zasłonę przed kulami. Popatrzył na nią wściekłym i nieco zdezorientowanym wzrokiem.
- Kurwa, co wy robicie? - krzyknął.

Z głośnym hukiem na podłodze wylądował ciężki stół. To gangerzy szukali osłony przed pociskami. Karty powoli opadały na podłogę. W końcu i motocykliści zaczęli strzelać. Z zabójczym skutkiem. Dwie kule trafiły uciekającego w stronę drzwi Jasona. Jedna przeszyła mu nogę. Potknął się i upadł. Druga trafiła w klatkę piersiową. Jego ciało leżało nieruchomo w progu stacji, tuż obok kryjącego się za ścianą Greya.

Grey roześmiał się głośno. Banda dupków oglądająca zbyt dużo filmów akcji. Rzucę wam drobną podpowiedź. Żaden stół nie powstrzymał kuli.
- Zaporowy! - Wydarł się, choć w sumie wątpiłby ktokolwiek go zrozumiał. Oddał kilka strzałów w prowizoryczną barykadę gangerów, schował się i zdjął z ramienia karabin. Delikatnie wychylił się, celując w miejsce, skąd mogli wychylić się przeciwnicy. Wiedział, że za kilka chwil jego pociski będą urywać dłonie, rozszarpywać głowy.
- To, co panowie? Wychodzicie z rączkami do góry i spierdalacie w swoją stronę? - Kłamał, kłamał, znów kłamał. - Jesteśmy tu tylko, po Santiago. - Rzucił zasłyszane przypadkiem imię. Nikt więcej nie musi ginąć! - A wiedział, że rozwali każdego, który wychyli, choć centymetr swojego głupiego łba. Z obojętności.
 
xeper jest offline  
Stary 02-02-2010, 19:10   #24
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Gdy wszystko uzgodnili, Aaron otworzył drzwi. Punk momentalnie przekroczył próg i przyklęknął, próbując wyłapać jakikolwiek ruch. Na szczęście, nikt nie czaił się w korytarzu. Wstał i trzymając broń gotową do wystrzału, zrobił kilka kroków w przód. Korytarz prowadził do trzech pomieszczeń, wszystkie drzwi były otwarte lub wyważone. Peter zajrzał do najbliższego, tego po lewej. Po chwili jego oczy przyzwyczaiły się do panującej w pomieszczeniu ciemności i zauważył schody. Oprócz tego, w pomieszczeniu panował burdel, ale to normalka, ktoś tu był i przeczesał budynek w poszukiwaniu czegoś cennego. Chłopak wycofał się do korytarza i skinął zoologowi, przyzywając go do siebie. Zajrzał ostrożnie do drugiego pomieszczenia. W wierzy panowała przeraźliwa cisza. Z jednej strony, to dobrze, jest szansa że w porę usłyszą ewentualnego intruza. Ale z drugiej, gdy tak wyraźnie słyszysz każdy swój krok, każde ziarnko piasku przygniatane podeszwą buta, gdy słyszysz bicie swojego serca, zaczynasz się denerwować. To jak w tych książkach, w horrorach. Peter umiał dobrze czytać, ojciec go nauczył. Przed wojną był wykształconym człowiekiem, studiował. Lubił też czytać i chciał przenieść pasję na syna. I, po części, udało mu się. Młody Peter lubił czytać horrory i kryminały, które czasem udawało się zdobyć jego ojcu. I właśnie podczas czytania tych książek przy jasnym świetle księżyca, siedząc samotnie w pokoju, przeszywał go dreszcz taki, jak teraz. Gdy czytelnik przeczuwa, że nadciąga coś złego, że obecne poczucie bezpieczeństwa bohatera jest tylko stanem przejściowym, i zaraz się skończy. Tak samo czuł się teraz, przed zajrzeniem do drugiego pokoju. Wziął głęboki oddech i wkroczył przygarbiony do pokoju. Szybko obrócił się i przeskanował pokój, lecz nie zobaczył żywej duszy. Były tylko jakieś elektroniczne ustrojstwa, prawdopodobnie sterujące oświetleniem lotniska, jak i stanowiące mniejszą wersję centrum kontroli lotów. Wszystkie maszyny były jednak zdemolowane. Tak to jest we współczesnych czasach, walczysz nie tylko o swoje, ale również o to, żeby inni mieli jak najmniej. Ktoś nie znał się na elektronice, nie mógł zarobić na tym, więc zniszczył to, żeby i inni nie zarobili. Obecnie ludzie są dla siebie konkurencją, jedzenia nie jest zbyt dużo, to samo z czystą wodą w niektórych rejonach. Im mniej ludzi, tym lepiej, im mniej ludzi biednych, również, można z nich wycisnąć więcej gambli za jedzenie czy inne rzeczy, na których im zależy. Im biedniejszy jesteś, tym bardziej chcą Cię wykiwać. A bogaty? Skoro się dorobił, to albo ma łeb na karku, albo ma znajomości. Tak czy siak, lepiej z nim nie zadzierać bez solidnych pleców. Jedni mówią że to oznaka upadku ludzkości po wojnie, inni zaś utrzymują, że przed wojną sytuacja była taka sama, że już wtedy żerowano na najuboższych warstwach społecznych. Peter westchnął cicho, było tu sporo przydatnych rzeczy, choćby płytki krzemowe, teraz połamane. Może dałoby się zrobić coś konkretnego z resztek, ale za dużo roboty, a i zysk niepewny. No i ekran radaru, też byłby wart skoro, gdyby tylko był w jednym kawałku. Gdy Peter, po oględzinach strzępków elektroniki, odwrócił się w stronę wyjścia, w świetle bijącym z otwartych drzwi dostrzegł małą plamę na podłodze. Gdy podszedł bliżej, zorientował się, że była to krew. Mimo że leżała przy wejściu, żaden z nich w nią nie wdepnął. Peter dotknął ją małym palcem, była dosyć świeża, możliwe, że sprzed kilku godzin... Spojrzał na Aarona, ukazując mu swoje zaniepokojenie i przeszedł do korytarza. Zostało ostatnie pomieszczenie, na końcu korytarza. Coś kazało Oswaldowi zerknąć niżej, na podłogę. Może odruch, po tym jak znaleźli plamę krwi, może po prostu nie chciał na nic nadepnąć i narobić hałasu. Dopiero teraz zobaczył kolejne ślady krwi, podłużne, jakby ktoś ciągnął coś krwawiącego, lub jakby ktoś ranny czołgał się po podłodze. Aż dziw, jak bardzo gra światłocieni oraz skupienie uwagi na centrum drzwi oślepiły ich na pozostałą przestrzeń korytarza. Spodziewali się znaleźć kogoś w pomieszczeniach, skupili się więc tylko na celach na poziomie oczu. Możliwe, że Peter wdepnąłby w minę, gdyby ta leżała przed nim, tylko dlatego, że nie spodziewał się jej tam. A znajomy kurier, który nauczył go kilku ważnych rzeczy powtarzał "Spodziewaj się niespodziewanego". Było to trudne, ale, jak sam udowodnił chłopakowi, możliwe. Teraz Peret stracił czujność i mógł to przypłacić życiem. Odetchnął głęboko, rozluźnił się. Za bardzo spiął się całą tą sytuacją, tym mrocznym klimatem, wspomnienie czytanych książek Kinga i Lovecrafta w niczym nie pomogło. Podszedł powoli do ostatnich otwartych na oścież drzwi. Światło z zewnątrz tu nie docierało. Peter spojrzał na Aarona kontem oka, cały czas skupiając się bardziej na pomieszczeniu, dał znak że wchodzi pierwszy i weźmie lewą stronę pomieszczenia, a on ma wpaść tuż za nim i zająć się prawą.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 04-02-2010, 21:13   #25
 
DrutZRuszczkom's Avatar
 
Reputacja: 1 DrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodze
Aaron lekko pociągnął za klamkę, drzwi otworzyły się, a do pomieszczenia wpadł jego towarzysz. Chłopak chwilę przeczekał, aż dostał znak od Petera oraz przekroczył próg, choć według kuriera było "czysto" i tak treser z lekkim niepokojem, przeszukiwał miejsce wzrokiem. Z całego tego burdlu wyróżniała się plama krwi na podłodze Cholera, nieźle się wpakowaliśmy.. Peter przykucnął przy plami i dotknął ją palcem.
-Świeża? - szepnął, lecz nikt mu nie odpowiedział - Kurde, nieźle się wpakowaliśmy. Nie wyglądasz najlepiej, nie bój... - Aaron spróbował rozluźnić atmosferę i pocieszyć kolegę z drużyny, ale ten najwyraźniej nie miał ochoty rozmawiać. Sam się cholernie bał, lecz z doświadczenia wiedział, że pogawędka powinna pomóc w takich sytuacjach, aczkolwiek z bratem to działało. - Dobra, osłaniam twój tył. - powiedział, po czym wpadli do pomieszczenia do którego prowadziły ślad krwi.
 
__________________
"Bóg wysmarkał nos, a glutem byłeś ty."

Ostatnio edytowane przez DrutZRuszczkom : 06-02-2010 o 22:51.
DrutZRuszczkom jest offline  
Stary 05-02-2010, 22:20   #26
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację


- Czego ode mnie chcecie? - dobiegło zza stołu. W odpowiedzi Grey wychylił się zza węgła, z karabinem gotowym do strzału, nacisnął spust. Michael odbezpieczył berettę i podczołgał się do skraju lady. Z tego miejsca miał widok za stół. Strzelił trzy razy. Ktoś krzyknął.

- Dobra! Nie strzelajcie! Poddaje się! - ostatni żywy ganger wychylił się zza stołu. Huk. Padające na podłogę ciało. To Grey po raz kolejny nie okazał serca ani wyrozumiałości.

Było po strzelaninie. Za podziurawionym stołem spoczywały trzy ciała gangerów. Obok kanistrów z benzyną leżał trup żółtka. W progu spoczywało pokrwawione ciało Jasona.

- To nie dla mnie - oznajmił niespodziewanie Grey. Tuż przed tym, jak Michael niemal rzucił się na niego z pięściami. - Spadam stąd. Wezmę jeden z tych motorów... Powodzenia!
Jakby tego było mało do szaraka dołączyła Wendy. Swoją rezygnację z zadania tłumaczyła zwichniętą nogą. Gówno prawda, ale nikt Cię nie przymusza. Wraz z Greyem wsiedli na czarny motocykl i odjechali. Po chwili byli już tylko plamą na horyzoncie. Pozostał tylko kurz i smród spalin.

Po chwili na stację, od strony Lakin zajechał opancerzony wojskowy Hummer. Zatrzymał się z piskiem opon kilka kroków od wkurwionego Riddicka, a ze środka wyskoczył osobnik odziany w kominiarkę i lekki pancerz.
- A ty tu, kurwa czego? - warknął na niego Michael i podniósł broń do strzału.



Pomieszczenie, do którego wpadli było większe od pozostałych. Wzdłuż ścian stały stalowe regały i szafy, w których poukładane, leżały stosy pożółkłych papierów. Z kilku półek dokumenty spadły i teraz tworzyły stosy na podłodze. Na środku pomieszczenia leżało ciało człowieka, którego krew dostrzegli w sąsiednim pokoju. Trup leżał skulony w pozycji płodowej, przyciskając ręce do zakrwawionego na piersiach ubrania. Bliższe oględziny pozwoliły odkryć, że mężczyzna otrzymał kilka głębokich pchnięć graniastym ostrzem w klatkę piersiową. Ciało było już wystygłe, a więc zgon musiał nastąpić kilka godzin temu. Nie było żadnych więcej śladów wskazujących na to, kto lub co go zabiło ani w jakim celu...



Mechaniczne stworzenie z niewiarygodną szybkością wyskoczyło zza beczki, za którą się chowało. Kowboj odwrócił się w stronę hałasu, jaki robiła maszyna. Uśmiechnął się krzywo i wystrzelił. Robot błyskawicznym unikiem zszedł z toru lotu pocisku i robiąc kolejny skok, znalazł się tuż przy mężczyźnie. Ten, już bez uśmiechu na twarzy wypalił z winchestera po raz kolejny. I po raz kolejny nie trafił. Robot skoczył. Kowboj uniósł broń, zasłaniając się nią. Na nic. Mechaniczna istota wylądowała na głowie i barkach Sandersona, a impet uderzenia obalił go na ziemię. Oczy maszyny zalśniły złowrogo. Kowboj krzyknął. Ostatnie co słyszał to świst wbijających się w jego klatkę piersiową, graniastych ostrzy, jakimi zakończone były odnóża robota. Fontanna krwi trysnęła na metr w górę. Kowboj zacharczał, trzepnął nogami i znieruchomiał.



Harley Davidson wręcz połykał kilometry pustynnej drogi. Drogi bez celu... Charlie właściwie nie wiedział dokąd jedzie. Illinois, Missouri, Kansas. Wszędzie to samo. Pył, piach, pustynia, bezludzie...

Spojrzał na wskaźnik paliwa. Drgająca strzałka zbliżała się do czerwonego punktu. Jeszcze kilkanaście mil i zbiornik będzie pusty. Czas poszukać stacji. Ewentualnie rozwalić jakiegoś zmotoryzowanego frajera i zabrać mu benzynę. Bez różnicy.

I oto, jakby spełniając życzenie Charliego, z przeciwnej strony nadjechał
motocykl. Czarna, odpicowana i błyszcząca maszyna, na której jechało dwoje ludzi. Mężczyzna z snajperskim karabinem przewieszonym przez ramię i ślicznotka, sanitariuszka lub medyk, sądząc po lekarskiej torbie z naszytym czerwonym krzyżem. Charlie zmacał kolbę pistoletu. Jednak gdy dwójka się zbliżyła na tyle blisko by dokładnie widzieć twarze, zmienił swój zamiar. Twarz faceta z karabinem mówiła: nawet nie próbuj gnojku i tak nie masz szans. Zaraz będziesz kolejnym trupem na tym zasranym pustkowiu...

Chwilę potem Charlie dojechał do Lared. Zapadłej mieściny, w której z nieznanych przyczyn nadal mieszkali ludzie, a co jeszcze lepsze, była tu stacja benzynowa.

Na parkingu przed stacją coś się działo. Stały tam trzy samochody i dwa motocykle, takie same jak ten, który mijał przed wjazdem do miasteczka. Z wojskowego Hummera wysiadał zamaskowany koleś, w kominiarce, okularach i czarnym kombinezonie. W drzwiach stacji stało dwóch mężczyzn. Jeden z nich, czarnuch w skórzanej kurtce, mierzył z pistoletu do posiadacza terenówki. Wyglądał jakby znajomo...
 
xeper jest offline  
Stary 05-02-2010, 23:28   #27
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Cyrus miał za sobą kawał drogi. I wielki samochód z wielkim bakiem. Niestety prawie suchym. Rozpaczliwie poszukiwał benzyny. Ten rozpamiętywany w barze konwój, nie mógł być aż tak daleko. Po kilku kilometrach jazdy zauważył stację benzynową, a raczej usłyszał. Płaska i martwa pustynia, niosła echo wystrzałów naprawdę daleko. I nawet problem miał je zagłuszyć charczący na resztkach ropy, silnik Hummera. Cyrus nie szukał kłopotów, ale ropa kusiła o wiele bardziej. Rzucił spojrzenie na leżący obok UKM, po czym położył go sobie na kolanach. Jeśli miał gdzieś w tej norze znaleźć paliwo, to tylko tutaj. Z daleka widział odjeżdżający motocykl. Chyba mi coś tam zostawili zamyślił się. Po chwili ostro zahamował przed wejściem. Wysiadł tak żeby uszykowany do strzału UKM nie był za bardzo widoczny. Po chwili w drzwiach pojawił się mężczyzna. Mierzył do niego z broni, a za tym SWAT nie przepadał.
- A ty tu, kurwa czego? wrzasnął czarnoskóry.
- Spokojnie panie czekoladowy. - powiedział z przekąsem Cyrus - Potrzebuję tylko trochę ropy. Nic więcej. - popatrzył na trupa leżącego u drzwi i poprawił okulary przeciwsłoneczne - Sądzę że obędzie się bez większej ilości trupów.
W ten nadjechał kolejny motocykl. Nie wyglądał jak tamten, który wyjeżdżał ze stacji. Ludzie w drzwiach na sekundę oderwali wzrok od Cyrusa. To wystarczyło. Szybkim ruchem uniósł karabin i wycelował w ludzi przy stacji.
- Rzućcie broń! A przynajmniej ją odłóżcie do kabur. Nie przyjechałem tu nikogo zabijać, tylko odnaleźć pewien, pierdolony konwój. I potrzebuję paliwa i sobie je wezmę, po dobroci, albo siłą. A więc co wybieracie? - przeciągnął szybkim ruchem rygiel karabinu i chamsko się uśmiechnął. Ale zza czarnej kominiarki, i tak nie było widać tego zawadiackiego uśmiechu... oraz szpecących blizn.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 08-02-2010, 14:42   #28
 
Joppcio's Avatar
 
Reputacja: 1 Joppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodzeJoppcio jest na bardzo dobrej drodze
Charlie pruł przez spękaną asfaltówkę niezbyt zadowolony. Martwił go ten cholerny licznik. Już dawno nie tankował, a taka bestia potrzebowała sporej ilości paliwa. Dodatkowo napiłby się czegoś. W gardle suszyło go strasznie. Już chciał napaść jadące z naprzeciwka osoby, ale zniechęcił się patrząc na minę kierowcy. Na szczęście pobliska stacja paliw mogła być jego wybawieniem. Przyspieszył motor i co raz bardziej zbliżał się na parking, na którym coś się działo. Troszkę niepokoiły go stojące tam pojazdy. „Mogą mi zaiwanić całe paliwo… No to będą kłopoty.” – pomyślał i zajechał na parking. Zgasił silnik i szybko zerwał się z motoru, wyciągając z kabury broń. Popatrzał na całą sytuację. „Ten murzyn… skądś go znam…” Wycelował z magnuma w głowę faceta w kominiarce.
- Te... Paliwo jest moje, jasne? Jak coś zostanie to sobie możesz wziąć, ale to Charlie jest zawsze pierwszy w kolejce. Kumasz? – wymamrotał harleyowiec.
- Charlie? Kopę lat. Cóż cię tu przywiało? Panowie, bądźmy, kurwa dżentelmenami. Odłóżmy broń i pogadajmy... - powiedział Roddick
Na twarzy mężczyzny zagościł uśmiech
- Michael? Siema! Co ty tu do cholery robisz? I co to za chuj do którego mierze? I o jakim pieprzonym konwoju wy gadacie?
- Co ja tu robię? Jadę do McPherson, ale zatrzymaliśmy się po paliwo. Ten osobnik też chciał zatankować, jednak stacja jest aktualnie nieczynna po tym jak jeden z moich byłych współpracowników postanowił zrobić rozpierdol. Efekt jest taki, że mamy tu pięć trupów, w tym mojego kierowcę oraz właściciela stacji. Więc dzisiaj jest promocja: benzyna gratis! Ile wlezie! A co do konwoju, to może masz kilka dni luzu i chętkę na górę gambli, co? - odpowiedział Michael
- Człowieku w kominiarce - Murzyn zwrócił się do kierowcy hummera. - Opuść w końcu tą pukawkę. Nikt Ci nic nie zrobi. Ci co by mogli już sobie pojechali... Rozumiem, że spóźniłeś się do baru na spotkanie, tak?
- A więc paliwo za darmo? - uśmiechnął się pod kominiarką, chociaż nadal nie ufał nowo poznanym ludziom. Opuścił lufę broni, ale nadal była gotowa do strzału, a on sam do wskoczenia za drzwi Hummera - Nie, nie. To nie tak. Szukałem prawdziwie dobrej pracy, a w barze zasłyszałem plotki o tym konwoju. Podobno była tam całkiem wesoła zbieranina. I coś mi się wydaje, że ty jesteś organizatorem tego całego cyrku... - podrapał się w kominiarkę, pod którą dała się wyczuć głębokie blizny i poprawił okulary przeciwsłoneczne.
- A więc ktoś przeinaczył prawdę. Ja jestem organizatorem tego, jak to nazwałeś "cyrku", ale na konwój chcemy napaść. To znaczy zagrabić towar, jaki Steven McKellar wysyła na zachód.Chodzi o leki, które produkuje w swoich zakładach. - odparł czarnuch
- Będą z tego gamble? Bo jak tak to ja mogę w to wejść. - powiedział zadowolony i schował Magnuma do kabury.
- A więc to takie cyrki - wrzucił z powrotem UKM do Hummera - Jeżeli szukacie kogoś, to ja jestem chętny. Coś mi mówiło że nie warto wierzyć tym plotkom. Cóż, wybaczcie ale moja dziecinka potrzebuje ropy. - poklepał maskę Hummera i ruszył spokojnie do wnętrza stacji - Ależ tu burdel - krzyknął widząc rozstrzelane ciała. Po chwili wyszedł z kilkoma kanistrami ropy. Zauważył że Charlie patrzy na niego krzywo - Spokojnie harleyowcu. To ropa. Twój motorek pali benzynę. Jestem jej kilka kanistrów.
- To dobrze, że się dogadaliśmy - z zadowoleniem stwierdził Murzyn. - A więc brać paliwa ile wlezie i, jak to mawiali, komu w drogę temu banana. Kierunek McPherson!
- Spoko szefie. Mam zamiar całą moją bestię wyładować kanistrami ropy. Jak skończę, do zapraszam panów do środka. Harleyowiec pojedzie za nami, ok? - zakończył rozmowę facet od hammera
Charlie szybkim krokiem ruszył do wnętrza stacji. Wrócił z kanistrami z benzyną i szybko zaczął tankować swego harleya
- No maleński, pij ile wlezie. W końcu jest za darmo... - powiedział do siebie.
 
Joppcio jest offline  
Stary 09-02-2010, 15:55   #29
 
Chomik Maurycy's Avatar
 
Reputacja: 1 Chomik Maurycy nie jest za bardzo znany
Szkoda. To był miły dzieciak Jednak sądząc po objawach, przecięte zostały tętnice szyjna, podobojczykowa i prawdopodobnie pachowa. Kowboj zapłacił za pomyłkę Günthera, który uwierzył w jego możliwości strzeleckie. Gdyby pozwolił działać odruchom, ze stworka byłaby już tylko kupka powoli stygnącego ołowiu... Chciał jednak zaoszczędzić mieszanki, którą znacznie trudniej odzyskać w warunkach polowych niż kilka pocisków... No cóż... zdecydowanie musiał zrewaluować wartości bojowe nowej drużyny.

Taki ciąg myślowy przebiegał w głowie Reinharda, gdy jego ciało, przeszło w tryb automatyczny. Tysiace godzin walki i ćwiczeń dały o sobie znać. Zrobiwszy daleki wypad do tyłu prawą nogą, obniżył środek ciężkości, dzięki czemu zrównał poziom lufy z głową stworka, zanim krew zdążyła opaść na podłogę. Jednocześnie, niemal podświadomie, przełączył pompę na ogień ciągły... Po czym delikatnie nacisnął podpiłowany spust.

Strumień płonącego żelu trafił maszynę prosto w głowę, po czym łagodnym ruchem objął prawostronne serwomechanizmy ruchowe, aż do kolczastego ogona. Bestia natychmiast poderwała się, próbując zaatakować nowe zagrożenie, ale stopione nadprzewodniki, nie przesyłały już sygnałów. Dlatego zamiast rozszarpywać organiczne tkanki przeciwnika, wylądowała na podłodze, tuż obok pierwszego celu. Resztki oprogramowania próbowały odciąć nie działające sekcje i przekierować resztkę energii do zapasowych układów motorycznych...

Günther patrzył spokojnie, jak bestia molocha, próbuje dopełznąć do niego, jak iskry sypią się z niej na wszystkie strony, a płonący żel wcieka coraz głębiej, między stalowe płytki pancerza, topiąc kolejne procesory i kable... Widział już wiele maszyn, ale ta była inna. W jej oczach czaiła się inteligencja, a jej protokoły musiały być bardziej zaawansowane nawet od tych, w które byli wyposażeni Łowcy, na których czasem polował.

Jednym słowem - zwiadowca. I to nie byle jaki. A to może oznaczać kłopoty. Rozejrzał się po hangarze. Kilka kroków od niego znajdowało się stanowisko techniczne. Podszedł tam niespiesznie, przeglądał przez chwilę porzucone narzędzia, po czym podniósł mierzącego 60cm francuza. Odwrócił się w stronę konającego stwora i uśmiechnął złośliwie.
 
__________________
"Kompletny, absolutny zajob, to stan rozumnego błogostanu, do którego nawet nie warto Ci aspirować..."
Chomik Maurycy jest offline  
Stary 09-02-2010, 19:35   #30
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Kim mógł być martwy człowiek? Nie wyglądał na gangera, naukowca ani na mutasa, nic więcej nie dało się określić. Po prostu, przeciętny koleś. Peter podszedł i jakby z nadzieją sprawdził puls, chociaż gdy dotknął ciała, czuł nienaturalny chłód. Mężczyzna miał kilka ran w klatce, od noża lub czegoś w tym stylu. W każdym bądź razie, czegoś cienkiego wbitego w ciało ze sporą siłą. Czym zasłużył na ten los? Gdyby wieża była czyjąś siedzibą, właściciel po sprzątnięciu intruza sprzątnąłby jego ciało, nim zacznie się rozkładać. A ten trup leżał tu już jakiś dłuższy czas, pewnie nawet kilka godzin.

Peter próbował wyobrazić sobie całą sytuację. Mężczyzna wchodzi do wierzy, do pokoju z elektroniką, zaczyna hałasować szukając czegoś cennego. Właściciel słyszy to i schodzi na duł z nożem, lecz nie udaje mu się zakraść do złodzieja. Jednak przewaga w wyszkoleniu pozawala mu dźgnąć mężczyznę w klatkę, stąd plamy w tamtym pokoju. Do obecnego pomieszczenia ranny przeszedł jeszcze sam, nie był ciągnięty po podłodze, bo ślady byłyby inne. Musiał więc odtrącić nożownika. Jedyną szansą na ucieczkę był pokój na końcu korytarza, pewnie odepchnął właściciela w stronę drzwi, odcinając się jednocześnie od drogi ucieczki. Gdy tu wbiegł i zobaczył, że nie ma tylnego wyjścia, odwrócił się w samą porę, żeby nadziać się na ostrze. Kilkukrotnie. Wtedy padł bez sił, kuląc się i odruchowo przyciskając dłonie do ran. Wykrwawia się, a właściciel... No właśnie, dlaczego zostawia tu trupa? Może był tu tylko przejazdem, może się tu tylko ukrywał? A gdy ktoś go odnalazł, postanowił bezzwłocznie wyjechać? Tak, to miałoby jakiś sens. I wskazywałoby, że są tu bezpieczni.

Ale chłopaki nie mogli sobie pozwolić na rozluźnienie. Punk przeszukał ciało w poszukiwaniu czegokolwiek. Nie liczył na broń ani nic cennego, raczej na zegarek, zapalniczkę lub choćby paczkę fajek. Parę gambli więcej to zawsze parę gambli więcej, do tego sprowadzała się matematyka obecnej cywilizacji.
Wreszcie wstał i rozejrzał się po zaciemnionym pomieszczeniu. Pełno papierów, jak w jakimś archiwum. Pewnie zwykłe "przyloty i odloty", ewentualnie inne, nic nie warte papiery, nadające się świetnie na rozpałkę... Wziął jednak kilka kartek z kilku miejsc i, gdy obaj mężczyźni doszli do wniosku, że nie ma tu nic interesującego, podszedł z nimi do drzwi frontowych i wczytał się w zapisane strony.

Odruchowo zgiął kartki i wepchnął do tylnej kieszeni spodni.
- Chyba nikogo tu nie ma, ale nie możemy tracić czujności. Idziemy na górę, ja przodem-powiedział półszeptem. Nie oczekiwał, że Aaron się zbuntuje, w końcu nie miał ku temu powodu. Nie mogli zostawić piętra niezbadanego. Nie mieli wielkich nadziei na cenne znaleziska, ale nie mogli też zbadać tylko połowy budynku, trzeba być konsekwentnym.
Peter, trzymając broń gotową do strzału, wszedł powoli na żelazne, pokrętne schody, wykrzywiając z niezadowolenia twarz, słysząc zgniatane podeszwą buta kawałki szkła.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:31.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172