Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-07-2012, 11:18   #211
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
- Jak ona to zrobiła?

Słońce było już dość wysoko nad linią zabudowań, ale nie było tak ciepło jak w poprzednich dniach. Po burzliwej w wydarzenia nocy budynek studio wyglądał wyjątkowo spokojnie, jak gdyby nigdy nic. Może wiatr był dziś mocniejszy, tak, na pewno, niemalże gwałtownie szarpał koronami drzew rosnących na sąsiedniej posesji, daleko za ogrodzeniem i ulicą. W murach studia większość obecnych członków Teamu spała, kiedyś musieli - a niektórzy z nich mieli za sobą nie tylko jedną nieprzespaną noc ale i jeszcze poważniejsze powody zmęczenia. W dyżurce leniwie niczym pies wylegiwał się Rodrigo, udobruchany po porannej rozmowie o pieniądzach z Blackwoodem. Przez okno widział dwie osoby z mieszkańców studia. Dwóch członków Teamu, z podkrążonymi oczyma opierało się o ogrodzenie od wewnętrznej strony. Przypominali Rodrigo nieco więźniów rozprawiających leniwie na spacerniaku. Z doświadczenia. Splunął do kosza na śmieci, odwracając wzrok. Ujął słuchawkę stacjonarnego telefonu, nad którym wisiała tabliczka “ZAKAZ ROZMÓW PRYWATNYCH”.
- Stara, posłuchaj...- dłubiąc w nosie szczerzył się do słuchawki - ...Rico już się zwlókł z wyrka? Dajno go. Mam dobre wiadomości. No!


- Jak ona to zrobiła?
Ogrodzenie było chłodne, nieprzyjemnie ciągnęło po plecach. Ale dawało wytchnienie zmęczonym nogom. Nie było odpowiedzi, tylko świstanie wiatru.
- Przecież jej pytaliście, nie?
- Pytaliśmy.
- No to co powiedziała Amy?
- “Nie pytajcie”.







THE FORGER'S WINGMAN


Nikt chyba nie zwrócił uwagi na odmianę, jaka nastąpiła w Johnie Cryerze. No, ale przecież był Fałszerzem, nawet jeśli obecnie musiał płacić frycowe jako Wingman. Ranek był wietrzny, gdy przygnieciony wrażeniami i brakiem snu John podjechał taksówką pod studio. Rodrigo nawet na niego nie spojrzał, otwierając bramkę. Nie niepokojony przez nikogo John powlókł się przez otwarty teren, ze zdziwieniem przełażąc przez rozciągnięte na betonie czerwone linie. Urządzenie zczytało jego kartę i drzwi do studia rozsunęły się. Cryer był tak zmęczony, że ledwo widział na oczy. Oczy zamykały mu się, gdy szedł korytarzem, najkrótszą drogą, do swojego pokoju. Z nikim nie rozmawiał. Spotkał po drodze kogoś z Teamu, ale tylko machnął ręką dając do zrozumienia że musi spać i zamknął się szybko u siebie. Lekceważąc panujący tam bałagan po burzy garniturów ściągnął ubranie i bez umycia zębów walnął się prosto na rozgrzebane łóżko. Dopiero teraz spojrzał na swój telefon, który pozostał wyciszony - porządny chrześcijanin powinien zawsze wyłączyć komórkę będąc w kościele. Ostatnia linijka nieodebranego połączenia wskazywała, że w środku nocy dzwonił do niego Turysta. Innych połączeń nie chciało mu się sprawdzać, wszystko musi poczekać. Odłożył telefon. Po chwili już spał, a jego umysł nie wiedział czy uporczywe stukanie do zamkniętych drzwi jest faktem po stronie jawy, czy też już początkiem nowego snu.





THE FORGER, THE CHEMIST


Amy Fox stała naprzeciwko Antonii Ramos. Obie słaniały się na nogach, ale Antonia najwidoczniej już od pierwszych promieni świtu była aktywna, biegając po studio. Ciało starego profesora było już pięknie odszykowane do drogi, spało łagodnym i spokojnym snem człowieka poczciwego i zdrowego. Choć właśnie jechało na operację.
- Co powiesz Friedmannowi? - pytała Fox.
- Coś wymyślę. - Ramos podrapała się w głowę - Może że był taki zdenerwowany, że sam poprosił o znieczulenie. Może coś innego. Stan ciała jest stabilny, sami go zbadają i stwierdzą że nadaje się do operacji. Friedmann będzie się awanturował co prawda, ale go przekonam.. Mam mocne argumenty. Mnie się nie odmawia. A anestezjolog dostanie w łapę. Amy?
- Co?
- Chcę, żebyś pojechała ze mną. Musisz. Będzie trzeba się tam wpisać do książki. Conajmniej jako przyjaciółka, może jako krewna. Muszą mieć kogoś na miejscu do kontaktu w razie potrzeby.
Amy nie byłaby Fałszerzem, gdyby nie wychwyciła tego od razu.
- Dlaczego sama się tam nie wpiszesz?
Antonia milczała z zaciętą miną.
- Nie będzie Cię na miejscu. To chciałaś powiedzieć? - drążyła Fox. - Antonia, co ty zamierzasz zrobić?
- Musisz pojechać ze mną. - powiedziała wolno. - Proszę. - dodała łagodniej. - Wyjaśnię...Wyjaśnię ci po drodze.






THE SIXTH-MAN, THE FORGER'S WINGMAN


- Co?! Jak? - przecierał zaspane oczy John.
Koroniew stał nad nim ze stoperem w ręku i jakimiś wypchanymi torbami. Jego postawa, ton, oraz pokrzykiwania nieodparcie kojarzyły się Cryerowi z amerykańskim sierżantem z wojska, w którym John nie był. Mimo że nadal w myślach nazywał kolegę barbarzyńcą z Syberii...
- Chciałeś bym się zgodził, czy nie?! - zagrzmiał Piotr, który uznał że może niekoniecznie John powinien zaczynać dzień od najnowszych wiadomości co działo się w nocy w studio. To mogło, a może nawet powinno poczekać. - Masz minutę na ogarnięcie się i ubranie. Czas start.
- Ale...Ale...- John naciągał kołdrę pod nos w odruchu obronnym - Prosiłem byś mnie uczył karate...Jakieś ciosy, wiesz...Takie jak wtedy...W więzieniu...
- W takim stanie fizycznym nie jesteś w stanie wykonać prawidłowego ciosu, cherlaku. - zabrzmiała odpowiedź - Zanim nie zdecyduję inaczej, będziesz odbywał trening kondycyjny. Pięćdziesiąt sekund.
- Ale miałem się oszczę...
- Sołdat...- zmarszczył brwi Koroniew - Albo od tej chwili słuchasz trenera, albo wychodzę i szukaj sobie innego. Drugiej szansy nie będzie. Trzydzieści sekund.






THE TEAM

To zdarzyło się nieco później, tego samego dnia. Sporo po tym, jak dyskretny transport pacjenta pod nóż Friedmanna już opuścił teren studia. Ci, którzy pozostali, zajmowali się swoimi sprawami na miejscu. Pojawiły się skądś pogłoski, że Ekstraktor wraca, panował więc nastrój dość nerwowego wyczekiwania.

Blackwood, który wcześniej zarządził wachty i załatwił temat z Rodrigo, niedawno sam się obudził z krótkiego niestety snu i teraz pilnował budynku z zewnątrz - w końcu oficjalnie razem z latynosem zaczął zmianę...Stał właśnie obok Koroniewa, który oparty o ogrodzenie trzymał w ręce stoper. Dłoń Rosjanina nacisnęła przycisk.
- Sekunda lepiej. Zawsze coś. - mruknął Piotr, i zaraz krzyknął głośno w przestrzeń.
- Zostało ci jeszcze trzy okrążenia do przerwy. Dajesz!

Twarz ściągniętego całkiem niedawno brutalnie z łóżka Johna Cryera, po której ściekał wodospad potu, miała wyraz krańcowego wyczerpania i minę religijnego cierpiętnika. Desperacja mieszała się na niej z bólem, błaganiem, ale tez jakimś dziwnym zacięciem. Ugięte mocno nogi, na których próbował biec, drżały. Ogromny wypchany czymś wojskowy plecak przygniatał go do gleby coraz bardziej, gdy wzdłuż ogrodzenia truchtał pod komendą trenera już piąte okrążenie wokół studia. Po pierwszym miał dość. Po drugim był pewny że umrze. Po trzecim myślał, że już umarł. Teraz właśnie kończył kolejne, a z otwartych ust nie miało siły wydobyć się nic co mógłby usłyszeć bezlitosny barbarzyńca Koroniew. Zwolnił tylko i miał zamiar paść na beton z otwartymi ustami.

- Dasz radę! - huknął Koroniew - Zrobię z ciebie mężczyznę. Dajesz! Dajesz!

Ale nieoczekiwanie ktoś przyszedł na ratunek Cryerowi. Musiało być koło południa. W innym miejscu miasta chirurdzy pod wodzą profesora Friedmanna właśnie pochylali się nad stołem operacyjnym. Tutaj, na terenie studia było też cicho za wyjątkiem nawoływania jednego głosu z latynoskim akcentem. Rodrigo, który wyszedł przed dyżurkę wołał coś do Blacka i Piotra. Spojrzeli na siebie. Cryer plując i rzężąc dyszał, mając wrażenie że jego płuca właśnie opuszczają siedzibę przez otwór gębowy. Blackwood i Koroniew powoli podeszli do bramy głównej. Z wysokości schodków dyżurki było widać oczekującego za bramą obcego im mężczyznę.
- Mówi, że do was. - powiedział Rodrigo. - Ma sprawę.

Człowiek stał spokojnie, było w nim coś...Jakby chłodnego, ale zarazem i ciepłego. Pewny siebie, opanowany. Skupiona, poważna twarz. Elegancko ubrany. Patrzył na twarze Koroniewa i Blackwooda, gdy tylko je zobaczył podszedł nieco bliżej do ogrodzenia.

- W sprawie odbioru garniturów. Zabierzcie mnie do waszego dowódcy. - zażądał spokojnym, nie zawierającym śladu agresji tonem.



 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline  
Stary 13-07-2012, 12:55   #212
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Cyfry i litery stały w komórkach Exela w karnym szyku. Taki sprzęt... Takie programy! Bogactwo! Pęknięty róg obfitości, manna z nieba! Każdy Chemik sprzedałby własną wątrobę, nerki, rogówki i duszę, żeby popracować choć jeden dzień na sprzęcie takiej klasy. Sama górna półka i najnowocześniejsze rozwiązania.

Antonia, która nie była każdym Chemikiem, siedziała przy komputerze i rąbała w klawiaturę połamanymi tipsami. Dramatycznie brakowało jej Dominica, z jego analitycznym umysłem, racjonalnymi wątpliwościami i trzeźwym osądem. Choć mogła się poszczycić niemałymi osiągnięciami, choć zawsze puszczała nad nimi nimb własnej ogromnej i popartej dyplomami wiedzy - nigdy nie miała wątpliwości co do źródła swoich naukowych sukcesów.

Doktor kardiologii i chemii organicznej Antonia Ramos miała po prostu nieziemskiego farta. Jeśli istniało rozwiązanie, inni dochodzili do niego mozolną pracą, setkami powtórzonych eksperymentów, setkami spalonych prób, drogą wyboistą i niepewną, choć dającą pewne wyniki. Antonia Ramos o ten pewny wynik potykała się na samym początku swej drogi. Intuicja i przeczucie zastępowały jej cierpliwość i skłonność do mozolnej pracy.

Także i teraz przeczuwała rozwiązanie, i to przeczucie tłumaczyła wprawnie na język chemicznych formuł i koniecznych jedna analiz, opatrując komentarzami co do postępowania. Oczyszczanie somnacidu, w rozbiciu na członków grupy, ze względu na ich fizyczne uwarunkowania. Podniesienie możliwości kreacji... tak, to możliwe, była tego niemal pewna. Podniesienie możliwości fizycznych... to było możliwe, już raz jej się zdarzyło. To było najprostsze...

Zaterkotał telefon, przycisnęła słuchawkę do ucha, nie przestając klepać.
- Tak... tak... to ja. Doktor Seamus da radę ją przyjąć? Tak? Przyszły tydzień? Może być piątek. 15, powiedzmy? Tak, pełne znieczulenie, nic innego nie wchodzi niestety w grę. Amy Fox. Podaję numer... Tak... wypełnienie dowiezie sama, w lodówce, oczywiście. Bardzo proszę, żebyście się nią dobrze zaopiekowali. To bardzo delikatna dziewczyna. Dziękuję. Do widzenia...

Karteczka z danymi gabinetu stomatologicznego i szczegółami zabiegu, razem z opisem szczególnego, małego pudełeczka, które zostawiła w lodówce i jego zawartości - by Amy mogła ją odtworzyć także we śnie, powędrowała do koperty podpisanej zamaszyście AMY. W tej jednej kwestii wyjątkowo zgadzała się z Anthonym, nie z Malcolmem. W pudełeczku zostawiła ostry środek przeciwbólowy, nie truciznę. Śmierć jest zbyt ostateczna, i było jej już zbyt wiele. Życie niesie setki możliwości i nie widziała powodów, dla których miałaby ich pozbawiać Amy. Amy, która zawsze i w każdej sytuacji wykazywała się rozsądkiem i zwyczajnie, po ludzku, dobrym sercem. I dlatego należało się jej jakieś wytłumaczenie, choćby i marne.

Tak, skłamałam. Nie potrafię inaczej i nie będę czekać na Malcolma. Ze wszystkich powodów, dla jakich z Wami pracowałam, został mi tylko ten jeden: pieniądze. Najmniej ważny, bo mogę je zdobyć w inny sposób, który mniej mnie będzie brzydził.

W kopercie opisanej równie zamaszyście MALCOLM tkwiły już zaklejone listy sprzętu laboratoryjnego, programów do analizy i zgromadzonych preparatów, oraz wydruk pomysłu, jak rozwiązać oczyszczanie somnacidu i innych abstrakcyjnych pomysłów, którymi Antonia szafowała tak hojną ręką, póki jej jeszcze zależało. Wahała się przez chwilę, ale dołączyła tam również spisane odręcznie zalecenie, aby to Will, ze słuchawką telefonu bezprzewodowego za uchem, nagonił Cel na poziomie 0.

Powiedziałam Putinowi we śnie, że gdy w sile swych lat spotka go cios i upadek, tylko młodzieniec z amuletem za uchem poda mu rękę i będzie mógł go ocalić. Teraz tym młodzieńcem jest Will.
Powiedziałam Putinowi we śnie: Dwóch masz wrogów, którzy mogą cię przywieść do upadku. Trzech masz przyjaciół, którzy mogą cię przed nim uchronić. I jednego fałszywego druha, który może wbić ci nóż w plecy.
Te słowa są ważne i będą ważne. Skorzystaj z nich mądrze, tak jak zawsze mądrze korzystałeś z moich rad.


Osobno zapakowany list do POINTA zawierał precyzyjne wyliczenie, że pożyczenie na kilka miesięcy posiadanego sprzętu odbyło się znacznie mniejszym kosztem niż zakładany początkowo, a poniesione nakłady, łącznie z podanymi w zbiorczej rubryce "koszty reprezentacyjne" były właściwie niczym w porównaniu do uzyskanych efektów. Pod spodem znalazły się trzy ręcznie dopisane zdania.

Walizkę z funduszem operacyjnym ma ktoś z grupy. Naczelna hiena brukowca "Hollywood" Hyena wisi nam możliwość publikacji artykułu na 1. stronie, sugerował Bale'a.
Pamiętaj o obietnicy danej Dominikowi, pamiętaj, bo zmarli nigdy nie zapominają.

WILL, wyskrobała na kolejnej kopercie i włożyła list do środka.

Zostawiam Cię w trudnym dla Ciebie momencie i nie ma nic, co mogłoby mnie usprawiedliwić. Mimo wszystko - znów puszczam Twoją rękę, Brytolu, tym razem z pełną świadomością. Odchodzę z wielkim ciężarem na sercu, bo nie wiem, jak rozwinie się Twoja sytuacja i nie wiem, z czym wróciłeś z drugiej strony. Obawiam się, że możesz zauważyć w sobie fragmenty, których wcześniej nie było, myśli i działania obce Twej dotychczasowej naturze. Obawiam się, bo ja - ja już je widziałam, i będę mnie te myśli i działania gryzły w bezsenne noce.
Patrz w siebie. Mów z Amy. Ona zna Willa Eakhardta lepiej niż on sam.
Jeśli wszystko zacznie się walić - obiecuję, że znów będę przy Tobie, choć po tym wszystkim nie wiem, czy moja obecność Cię ucieszy. Mimo wszystko - mam wobec Ciebie dług. I pamiętam o nim.


Martwił ją też BLACKWOOD. Nie doczekała się niczego, żadnych oznak... ta sprawa zawisła w próżni, i Antonia przeczuwała, że piorun rypnie centralnie, jak tylko oddali się od Turysty. Nie powinna, wiedziała, że w tych czasach nie powinna... jednak od tego są czarownicy, żeby ludzie do nich chodzili, do cholery. Nikt nie pójdzie do kogoś, o kim nic nie wie.

Tomas, jeśli cokolwiek dziwnego Cię spotka, jeśli poczujesz, że dotyka Cię coś ciemnego - znajdź Haitańczyka. Nazywa się Elmer, ale wołają na niego Simi. Za parę dni powinien grac w jakimś filmie o biznesmenie i tańcach, Point powinien go znaleźć bez problemu.

Krótkiego listu doczekał się także CRYER.

Nie obawiaj się konia. Silny, zręczny i wierny, może stać się i wierzchowcem, i przyjacielem. Także przewodnikiem, gdy za zasłoną snu będziesz musiał zaufać jego oczom.
PS. Forma dla Ciebie i Tobie podobnych jest kwestią Woli. Koń, jeśli się pojawi, będzie częścią Ciebie, od Ciebie odłączoną - lecz nadal podległą. Dbaj o niego - a zostanie przy Tobie. Nie obawiaj się eksperymentować. Słuchaj swej duszy.

Pogładziła puszkę stojącą na stole i zerknęła na zegarek. Zostało mało czasu... na szczęście była już spakowana. Otworzyła wieczko i zaciągnęła się ziołowym ostrym zapachem. Nie wyczuwała żadnej innej woni prócz ziół i to było dobre. Nakreśliła ostatnie nazwisko, na ostatniej kopercie. Łza kapnęła na papier i rozmazała literę C. Antonia pociągnęła nosem i zdecydowanym ruchem wpakowała do koperty list i pieniądze. W sumie nawet nie chciała mu płacić, ale miała głębokie przeświadczenie, że powinna się rozliczyć dokładnie z tego etapu życia.

Christopher, zwalniam cię z naszej umowy. Jesteś wolny. Załączam kwotę, którą uznałam za odpowiednią za Twoje kilkudniowe przygotowania do rozpracowania sprawy Imoshiego. Odchodzę, by zająć się tym sama.
Pamiętaj, co Ci powiedziałam. Nie będzie mnie przy Tobie, gdy zapadnie pewna decyzja, której kształtu jedynie się domyślam. Proszę, abyś ten jeden jedyny raz postąpił wbrew rozkazom. Jeśli każą Ci skakać - nie skacz.
Odchodzę, nie odchodząc całkowicie. Ja patrzę i czuwam. I jeśli skoczysz - prędzej czy później, pójdę za Tobą.

Antonia


***

gdzie ty pójdziesz, tam ja pójdę,
gdzie ty zamieszkasz, tam ja zamieszkam,
twój naród będzie moim narodem,
a twój Bóg będzie moim Bogiem.

Antonia, maszerująca obecnie do pokoju Christophera z puszką i kartką z rozpisanym dawkowaniem pod pachą i parującym kubkiem w garści, w sumie niewiele wiedziała o miłości. Chociaż jako młoda wiedźma w ciągnącym się trzy dni rytuale wypisała to słowo radośnie po wewnętrznej stronie swojej maski. Chociaż miała wrażenie, że kochała setki razy, zawsze była to miłość do grobowej deski, zdarzająca się jej średnio co tydzień.

Jej kumpel i bliźniacza dusza, w tej samej minucie urodzony Benedict, którego uważała za specjalistę w tym temacie, wielokrotnie wykładał jej przy piwie, że miłość skrada się jak złodziej, a uderza jak tir na pełnej kurwie, kiedy już nie można zrobić sprytnego uniku.

Terkocząca obcasami po studyjnych wnętrzach Antonia nie słyszała oczywiście żadnego skradania. Z żadnego korytarza nie wyjechała też ciężarówka, by wziąć Antonię na czołówkę. Tylko szło jej się niemożebnie ciężko i właściwie to prawie była skłonna zrezygnować ze wszystkiego.W sumie to ani jej gniew nie był już tak wielki i okrzepł, ani nie była już tak pewna swoich racji. Jednak rozpędzona machina własnego działania nie dawała się już zatrzymać - choć Antonia miała świadomość, że właściwie to w tej sytuacji pozwala się okraść. Z tego wszystkiego, co mogłoby być.

Pod drzwiami pokoju drużynowego Solo dokonała drobiazgowego przeglądu własnej torby, by się uspokoić... wszystko było na swoim miejscu, wszystkie rzeczy, dzięki którym będzie mogła zamknąć ten rozdział życia. A także lusterko, w którym skontrolowała, czy nie wygląda aby na rozklejonego zasmarkańca.

Zapukała, i przy tej operacji odstrzelił jej z paznokcia jeden z nadwyrężonych tipsów.
- Pogotowie! - odparła z przekąsem na pytanie rzucone zza drzwi, a gdy tylko Solo je uchylił, wparowała do pokoju w obłoku ziołowych woni i zatroskanym profesjonalnie uśmiechem.

Postawiła kubek i puszkę na stole, podniosła spojrzenie na milczącego olbrzyma. Potem położyła obok puszki kartkę. Potem przestawiła kubek i poprawiła ułożenie kartki. Przez chwilę wyglądała, jakby się miała rozpłakać, ale zamiast tego usiadła na krześle i plunęła słowotokiem.

- Konsultowałam z Malcolmem twój stan, i wyniki badań, Chris, i szef nie jest zadowolony. Zjechałeś sobie zdrowie jak starą podeszwę. Szef jest... em... jakby tu... do czasu załatwienia sprawy z twoją formą, nie w pełni pokłada w tobie zaufanie. Mówiąc oględnie, Malcolm kazał mi się tobą zająć i upewnić się, że się nie rozsypiesz w trakcie akcji. Mówił ci już zresztą, że masz na czas akcji odstawić koksowanie, prawda? No! Teraz słuchaj: tu masz herbatkę. To mieszanka, która oczyści organizm, jednocześnie utrzymując cię w wysokiej formie. Jeśli traktujesz poważnie zalecenia Malcolma, będziesz zażywał regularnie według tej rozpiski. Cztery razy dziennie, dawka dokładnie z pełnej łyżki, która jest w środku. Walisz do kubka i zalewasz wrzątkiem do pełna. Zakrywasz talerzykiem do zaparzenia. Pijesz, jak przestygnie. Przez godzinę po zażyciu żadnego alkoholu. Co pięć dni dwudniowa przerwa, potem od nowa...

Antonia zamilkła. Oderwała sobie od paznokcia kolejnego tipsa i milczała dłuższą chwilę.

- Będziesz często latał po tym do kibla, bo organizm będzie się oczyszczał. Wody pij dużo, to pójdzie szybciej i nie odwodnisz się przy okazji. Na początku będziesz pobudzony... będziesz miał wrażenie, że możesz przenosić góry. To tak normalnie działa. Tu ci już zaparzyłam pierwszą dawkę. Nie pij jeszcze, to prawie wrzątek. Pilnuj rozpiski, to Malcolm będzie zadowolony i nie urwie nam obojgu nóg przy samej szyi.

Postukała palcami w puszkę. To była puszka po kawie, gigantyczna, z rysunkiem żaglowca na wieczku.

- Ja spadam gonić moje braki sprzętowe po mieście. Zgubiłam sprzęt za prawie milion... jak go nie znajdę do powrotu Malcolma, to wyrywanie nóg na pewno mnie nie ominie. No... to cześć.

I dalej siedziała. Kręciła paskiem torebki pokancerowanymi tipsami, jakby na coś czekała.

- To cześć. Muszę już iść - wypaliła w końcu, zerwała się, i zarzuciwszy torebkę na ramię, poterkotała obcasami do drzwi. Zamarła z ręką na klamce. Christopher studiował już rozpiskę z dawkowaniem. Para z kubka snuła mu się nad czołem jak strzęp mgły.

- Ekhyym, posłuchaj - powiedziała, chociaż wcale nie miała ochoty nic już mówić - Pamiętasz, co ci powiedziałam, gdy pokazywałam ci moją maskę? Nigdy bym cię nie skrzywdziła. Nawet teraz. Nic się nie zmieniło. Jestem, jaka jestem, i już. Są obietnice, które nie znaczą dla mnie nic. I są takie, które znaczą... wszystko.

Otworzyła drzwi i odeszła szybko. Właściwie to uciekła. Nie chciała znać odpowiedzi.

***

Sunącej korytarzem z ostatnią porcją bagażu oraz walizką wypakowaną pieniędzmi Antonii już właściwie nic nie mogło zatrzymać. Została jeszcze jedna otwarta kwestia, której rozwiązanie jednak wynurzyło się zza załomu korytarza posuwistym krokiem, z rękami w kieszeniach.

- Koroniew! - wrzasnęła Antonia i zamachała energicznie do Rosjanina trzymaną w ręku walizką. Walizkę też zaraz wepchnęła w objęcia Piotra. - Z nieba mi, chłopie, spadłeś! Nikogo nie mogę znaleźć! Słuchaj! Mam cholerne braki w sprzęcie! - Antonia machała rękami jak wiatrak, spanikowana i chyba też trochę wściekła. - Pieprzony magazyn zgubił mi dwie skrzynie... a jedną chyba sama zostawiłam, w tymczasowym magazynie - dodała już ciszej, zgnębionym głosem. - Nie mów nikomu, proszę... nawet nie wiesz, ile to szmalu, Jezu... lecę to odkręcać i znaleźć nasze fanty. Zejdzie mi się parę godzin, jak mi się poszczęści... Kilkanaście, jak się zgubiły dokumentnie... Jezu! Malcolm mnie zabije! Pójdziemy wszyscy z torbami do trzeciego pokolenia! Lecę! Tu w walizce jest nasz fundusz operacyjny, pilnuj jak oka w głowie! Uważajcie na mój sprzęt, dobra? Nie grajcie tam w paintballa. Jak znajdziesz chwilę, zamów zakład deratyzacyjny, znowu widziałam jakiegoś gryzonia. Jestem pod telefonem! Dzięki, Piotruś! - i złapała Rosjanina za uszy, by wycisnąć mu na policzku soczystego całusa.

Po chwili biegła już korytarzem w stronę wyjścia, ciągnąc za sobą podskakującą walizkę na kółkach.

***

Gdzie ty umrzesz, tam ja umrę
i tam będę pogrzebana.
Niech mi Pan uczyni
cokolwiek zechce,
jeśli coś innego niż śmierć
oddzieli mnie od ciebie

Są ceny, które po prostu trzeba płacić. I Antonia zapłaciła, choć nie wyjechał żaden tir, by walnąć ją w głowę i odrzucić na pięć metrów. Pod dyżurkę zajechała natomiast zamówiona wcześniej taksówka. Wysiadł z niej brodaty Sikh i gigantycznym turbanie, oszacował ilość bagaży Antonii i jej pokiereszowaną twarz.

- Zaczynamy nowe życie? - zagadnął delikatnie.
- Nie - odpaliła Antonia. - Wracamy do starego. Nie było takie złe.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 13-07-2012 o 14:00.
Asenat jest offline  
Stary 13-07-2012, 17:39   #213
 
aveArivald's Avatar
 
Reputacja: 1 aveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie coś
Poranek toczył się bardzo leniwie. W zasadzie to większość czasu Blackwood spędził odsypiając okropną noc. Siedział obok Rodrigo i kiwał się na fotelu wte i wewte. Przypomniał sobie poranną wizytę Antonii. Nie żeby miał coś przeciwko, ale cholera, chciał się w końcu porządnie wyspać. Gdy usłyszał powód wizyty chemiczki ledwo powstrzymał się od przewrócenia oczyma. W każdym razie to on załatwił garniaka i koniec końców, musiał być kosekwentny w swoich poczynaniach. Musiał się nim zająć. Relacji Ramos i Smitha nie zamierzał analizować. Nie chciał się też wciągać w to całe zamieszanie z dowództwem w drużynie. Dla niego takie sytuacje w ogóle nie powinny mieć miejsca i w tej niepodważalnej kwestii popierał Pointa, chociaż wczoraj, Tony rzeczywiście posunął się do ostateczności. “Cóż... trudno mu się dziwić...”
- Z byka spadłeś Thomas? - szepnął do siebie przedrzeźniając Antonię.
- Mówiłeś coś amigo? - zapytał Rodrigo.
- Nic... tak tylko... Hmm... Idę zobaczyć co tam się dzieje. - kiwnął głową w stronę Koroniewa i Cryera - siedź tu i miej na oku bramę.
- Ta jest...

Turysta wyszedł z dyżurki i podszedł powoli do Koroniewa, zamienił z nim dwa zdania na temat zeszłej nocy i dopytał o to co tu robi z Cryerem. Okazało się, że to co działo się wokół studia było warte poświęcenia więcej niż paru minut drzemki. Cryer, którego Blackwood w życiu nie skojarzyłby z wysiłkiem fizycznym, podjął się właśnie zabójczego treningu u rosjanina. To co gość wyczyniał wprawiało Thomasa w rozbawienie ale musiał przyznać że upór i stanowczość z jaką tamten dążył do celu były godne pochwały.
- Sekunda lepiej. Zawsze coś. - mruknął Piotr, i zaraz krzyknął głośno w przestrzeń.
- Zostały ci jeszcze trzy okrążenia do przerwy. Dajesz!

Wiatr dmuchnął tak, że Blackwood przymrużył oczy, ale stał dalej w tym samym miejscu, obserwował i uśmiechał się coraz bardziej. Po chwili jednak zaczął rozmyślać. Wspominał też zeszłą noc i wszystkie wydarzenia z nią związane. Nie, nie wierzył w cudowne zmartwychwstanie Dominica. Ktoś robił sobie z nich jaja. Nie znał się na szczegółach ale wiedział, że śmierć można zaaranżować i to na różne sposoby. Jakieś chemikalia, spowalnianie pracy serca do minimum... wszystko było możliwe. Koniec końców Dominic musiał przez ten cały czas żyć. Kwestii “przelania duszy” w ogóle do siebie nie dopuszczał. To rzeczywistość a nie fantasy czy science-fiction, takie rzeczy się po prostu nie zdarzają. Co prawda jest technologia ingerencji w sny ale... moment czy to może mieć ze sobą jakiś związek? Może wczorajsza noc to po prostu...

- Hej, Tom! - nagłe wołanie Rodriga wyrwało Blackwooda z rozmyślań.
Powoli razem z Koroniewem podeszli do bramy głównej zostawiając świszczącego Cryera samemu sobie. Z wysokości schodków dyżurki było widać oczekującego za bramą obcego im mężczyznę.
- Mówi, że do was. - powiedział Rodrigo. - Ma sprawę.

Rzeczywiście. Mieli gościa. Człowiek stał spokojnie, było w nim coś... Jakby chłodnego ale zarazem i ciepłego. Był elegancko ubrany, pewny siebie i opanowany. Miał skupioną, poważną twarz. Gdy tylko je zobaczył zbliżających się mężczyzn podszedł nieco bliżej do ogrodzenia.
- W sprawie odbioru garniturów. Zabierzcie mnie do waszego dowódcy. - zażądał spokojnym, nie agresywnym tonem.

- Oczywiście... - odparł Thomas uśmiechając się dobrodusznie.
Natychmiast domyślił się o jakie “garnitury” chodzi gościowi jednak nie przepuścił nieznajomego.
- Rozumiem, że szef na pana czeka, panie...?
- Moje nazwisko... - mężczyzna zbliżył się tak do bramy, że ich słowa mogły być słyszalne tylko dla samych rozmówców - ...nie ma tu najmniejszego znaczenia. Nie przybywam zapowiedziany, ale w interesie szefa jest mnie przyjąć: bo jestem tu aby rozwiązać problem. Problem który jest zarówno waszym problemem, jak i problemem mojego zleceniodawcy. Uprzedzając pytanie, jest nim pewien znany aktor którego pracownicy popełnili błąd wdzierając się na teren waszej posiadłości. Otworzy pan wreszcie tę bramę?

Zanim Thomas cokolwiek powiedział, spojrzał za ramię swego rozmówcy. Wszystko wskazywało na to, że przyjechał tu sam. Fura tajemniczego jegomościa, ta którą przyjechał, stała po przeciwległej stronie ulicy, tak z 50 metrów dalej. Wyglądała na pustą.

Turysta zmrużył oczy starając się wyczytać coś więcej z twarzy rozmówcy... W końcu jednak podjął decyzję. Wyjął telefon i wybrał numer Pointa.
- Hej, Anthony, mamy gościa. Przyszedł w sprawie “garniturów”. - mówił przyciszonym głosem, tak by “intruz” go nie usłyszał - Przyprowadzić go?
- Lepiej nie. Sam do niego przyjdę. Będę za pięć minut. Przetrzymaj go chwilę. - odezwał się Smith, po czym rozłączył się, by nie tracić czasu.
- W porządku... Rodrigo! Otwieraj! - krzyknął do strażnika w budce po czym zwrócił się do nieznajomego jegomościa - Szef zaraz się zjawi. Ma pan broń?
- Nie. Jestem tu żeby posprzątać gówno, a nie narobić nowego. - skrzywił się i niedbale przeszedł przez otwartą zdalnie furtkę. Obrzucił spojrzeniem dyszącego dalej Cryera i stanął spokojnie.
- Sugeruję byśmy porozmawiali w środku. Nie chcemy chyba żeby jakiś szpicel podsłuchał rozmówkę o naszych brudach.
- To, są zaufani ludzie. I tak jak powiedziałem, szef zaraz się zjawi. - powtórzył Blackwood spoglądając podejrzliwie na rozmówcę, który jak do tej pory nie raczył się nawet przedstawić - Ale proszę, możemy wyjść mu na spotkanie. - powiedział wykonując zapraszający gest, po czym ruszył powolnym krokiem w stronę budynku.

Gość ruszył za nim. Minęli po drodze dochodzącego do siebie Johna. Smith wyszedł ze studia spokojnym krokiem, wlepiając wzrok w czytane papiery, w których co chwila kreślił coś z niesmakiem. W końcu założył długopis za ucho, a trzymane kartki złożył i wsadził za pasek postrzępionych jeansów. Blackwood mógł dostrzec, iż Inżynier wyglądał niby normalnie, a jednak inaczej. Ciemno-szare włosy w nieładzie, brązowa bluza z pociągniętymi rękawami, lekki zarost i czarna kreska na czole oraz palcach. Najwyraźniej ubrudził się, po czym w zamyśleniu potarł skórę pod linią włosów.
 
__________________
Wieża Czterech Wichrów - O tym co w puszczy piszczy.
aveArivald jest offline  
Stary 20-07-2012, 01:39   #214
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Zaczynało świtać. Antonia i Amy czekały w milczeniu. Smith za chwilę powinien się wybudzić.

Czuł coraz większy ból. O nie, nie był nie do zniesienia. Był to denerwujący ból z tyłu głowy i niemal niezauważalny między nogami. W plecy wrzynały mu się jakieś nierówności, zaś dłonie śpieszyły z informacjami płynącymi z identyfikacji. Drewno. Większe i mniejsze szczapy. Szkło różnych rozmiarów. Coś metalowego. Drobny drucik. Gdzie był?
Oczami wyobraźni widział płonący, drewniany sufit. Był przekonany, że za chwilę usłyszy huk walącego się drzewa.
Czyżby za chwilę podniósł go Witalij?
Nie, te obrazy nie należały do teraźniejszości, co potwierdzał brak charakterystycznego dźwięku ognia. Nikt nie krzyczał. Odgłosy życia dochodziły z dwóch stron blisko. Tuż przy nim. Dwójka ludzi.
Nagle otworzył oczy, a ręka z ostro zakończoną szczapą wystrzeliła do przodu wprost w udo!

Tylko na ludziach nawykłych do otrzymywania obrażeń mógł nie wystąpić odruch przyłożenia dłoni do źródła bólu.
W umyśle Inżyniera już roztaczał się obraz przekręcanego w ranie drewna i pociągnięcie będące zasłonięciem się przed drugim napastnikiem. Wyciągnięcie narzędzia i przybicie ręki otworu w tkance, wprost w to samo udo.
Pchnięcie pierwszego ciała na drugie i porwanie kawałka szkła. Skok. Ten utkwiłby w aorcie nieatakowanego do tej pory. Jednoczesne kopnięcie w twarz pierwszego.
Drugi kawałek drewna wprost w oko.
Bułka z masłem.
Nagle wyhamował pędzącą rękę. Podniósł wzrok ku górze. Noga Amy.
Odrzucił kawałek szafki, jak zdiagnozował. Niedaleko stała Antonia. Gdyby to na nią trafił... Nie miałby ochoty się powstrzymywać.

Antonia odłożyła trzymaną w ręku strzykawkę.
- Wszystko cacy - zwróciła się do Amy. - Mówiłam ci, że ma serce jak dzwon. Nie takie karesy wytrzyma. Spokojnie, Anthony... łeb zaraz przestanie boleć. Widzieć już powinieneś normalnie. Odruch wymiotny jest normalny. Jak musisz, to rzygaj i się nie przejmuj - kontynuowała już do Pointa, mówiła wolno, akcentując każde słowo. - Dobrze się czujesz, poza tym?

Lewa dłoń pomknęła ku potylicy. Bez najmniejszego skrzywienia badał ranę palcami. Nie potrzebował znać przeszłości, by znać sprawcę.
Podniósł się powoli, nie czując na lędźwiach znajomego ciężaru. To oczywiste, co się stało.
-Moje rzeczy. Wszystkie - warknął do Chemiczki.
Antonia bez słowa zarzuciła głową w stronę miski, zostawionej na skraju stołu.
-Łącznie z tym-postukał się centymetr nad miejscem cięcia.
-Regularny kształt, rana cięta. Czyli nie efekt upadku. Narzędzie było ostre, zdolne do oddzielenia jednej części od drugiej jednym pociągnięciem, co najprawdopodobniej miało miejsce. Oprócz twojego kumpla i ciebie nikt by tego nie zrobił. On mógłby tego dokonać co najwyżej moimi nożami, bo był nagi, ale założę się, że nie ma tam nawet śladu używalności. To wskazuje tylko na ciebie.
Nikogo nie było w pokoju, bo przy innych nie odważyłabyś się, a nawet jeśli, to by cię powstrzymali. Nie było ich, bo...-mówił niby do Chemiczki, jednakże adresatem był on sam.
-Ślady krwi... Ktoś był ciągnięty. Moja jest zbyt mała. Kto? - zapytał z nagłym błyskiem powrotu do rzeczywistości. Rozejrzał się po pomieszczeniu.

- Hm - mruknęła Antonia, i ujęła ponownie opróżnioną strzykawkę. - Pięć mililitrów a jak cię trzepnęło. Nie ekscytuj się za mocno, bo ci zaszkodzi. Twój śliczny skalp, jak i twoja broń, pozostaną z dala od ciebie, dopóki nie zyskamy pewności, że zachowujesz się w sposób zrównoważony. A krew... to krew Willa. Czy raczej Dominica, bo z jego ciała wyciekła. Ruhl dwukrotnie uratował dzisiaj sytuację.

-Aha...-ruszył ku misce i zastygł z obnażonym nożem. -Gdzie torba?
Odwrócił się na pięcie z chłodem bijącym ze stalowych oczu.

- Samozwańczy głos rozsądku pod postacią Blackwooda zarekwirował twoje armaty, Anthony - wyjaśniła Antonia zimnym głosem. Troskliwość profesjonalna wyparowała całkowicie, gdy tylko upewniła się, że Point nie odwali kity niepokojąco wcześnie po jej zabiegach. - Wiesz... cokolwiek ci odpierdolilo, i w tej sytuacji Team uznał, że trzeba obciąć ci pazury, bo jeszcze kogoś poharatasz w amoku. Na wierchuszce w wyniku tego zapadły też pewne decyzje... Mówiąc oględnie: nie przemawiaj z pozycji dowódcy, bo nie masz już do tego podstaw. Do czasu powrotu Malcolma rządzi Amy - satysfakcja Antonii była zbyt wielka, by nie wylazła w jej tonie, w pełnej okazałości.


Wolna dłoń, na co wcześniej nie było jeszcze czasu, przeszukiwała już zakamarki ubioru. Te rzeczy, których nie znalazł w misce, były na swoim miejscu. Brakowało broni palnej. Lekko zdziwiony natrafił też w kieszeni na coś obcego. Nie spuszczając lodowatego wzroku z kobiet Smith wyjął niewielkie przedmioty. Jeden szybki rzut oka na otwartą dłoń.
Srebrne serduszko, z imieniem psa. Pod nim dwa ciągi cyfr. Plus elegancki kartonik wizytowy. Z ciągiem cyfr odpowiadającym jednemu z tych dwu na serduszku. Oraz nazwiskiem. Obcym mu męskim nazwiskiem, opatrzonym też pod spodem dumnym określeniem: agent.
Mózg szybko przetwarzał te informacje, gdy Anthony wpatrywał się znów w kobiety oczekując odpowiedzi na swoje pytanie.

Smith uśmiechnął się lekko. Blackwood. Bardzo dobrze.
-Lepiej nie szczerz się tak, bo uśmieszek będzie musiał spełznąć ci z twarzy. Maski. Cokolwiek to jest. Telefon do Malcolma musiał nastąpić po mojej utracie przytomności.
Domyślam się co nasz Ekstraktor myślał wtedy. Jego zastępca nieprzytomny, a wyłączyła go jego Chemiczka. Architekt niedostępny.
Czy słusznie myślę, że z grupy dowodzenia zostałaś tylko ty, Amy i William? Oh! Wielce niespodziewane, iż wybrał Amy. Mając wybór psychopatka z popierdoloną psychiką, a rozsądna osoba... No ciekawe co mógł wybrać. Jakby nie zawiało hipokryzją, tak to właśnie może wyglądać - rozłożył ręce, czując narastający ból głowy.

Złośliwy uśmiech Antonii nawet na chwilę nie zbladł.
- Nie mam pojęcia, jakimi ścieżkami podążał umysł Malcolma. Ale nasz szef doszedł nimi do tego samego wniosku, co ja. Nie nadajesz się do dowodzenia, a Amy jest najlepszą osobą do przejęcia twoich uprawnień.

-Pod moją nieobecność musiała dowodzić Amy. Ale ja już jestem - pstryknął palcami i złapał powietrze, które pociągnął do góry, jakby wyciągnął królika z kapelusza.

Antonia ryknęła śmiechem. Zamilkła pod spojrzeniem Amy, i chichotała już bezgłośnie.

-Browning, rewolwer i kawałek mnie. Naprawdę nie mam ochoty grzebać w twoich rzeczach i nie mam na to czasu - warknął Smith.

- Uspokój się Anthony - zdecydowany, ale spokojny terapeutyczny głos. Po raz kolejny... te same słowa, ten sam ton, ale zwykle działały. - Dowodzę do przyjazdu Malcolma - i zajebiście się kurwa cieszę - sarknęła w myślach - i Twoje protesty czy przekonania nic nie zmienią. Musisz się z tym pogodzić.

- Pytanie - rzuciła Antonia w stronę sufitu, walcząc z kolejnym napadem złośliwego, wiedźmiego chichotania - czy wykonujesz rozkazy jak na członka grupy przystało... czy do demolki, strzelania do własnych ludzi i niezrównoważenia psychicznego chcesz dołożyć jeszcze niesubordynację - ostatnie słowo wymówiła tak, jakby smakowała szczególnie smaczną czekoladkę. - Obudziłyśmy cię, bo masz zadanie do wykonania. A nie żeby znowu podkładać ci się pod lufę czy wykonywać twoje absurdalne polecenia.

Ziewnął demonstracyjnie.
-Skończyłaś? To dobrze-sięgnął po telefon i wybrał numer, lecz jeszcze nie potwierdził.
-Po tym telefonie mogę mieć broń dowolnego kalibru. Za jakieś piętnaście minut. Może dwadzieścia, a uprzedzam, że zamierzam zamówić sobie starego, dobrego, niezniszczalnego Kałasznikowa. Wybieraj. Browning, rewolwer i kawałek mnie czy Kałasznikow i nie gadamy więcej.

- Może broń atomową od razu? A może zadzwonimy do Malcolma? W tym czasie te 2 godziny, które masz na wykonanie zadania, skurczą się niemożebnie. Możesz się nie wyrobić - Antonia pomału dochodziła do wniosku, że dawanie Smithowi szansy było błędem. Tracili czas. Mogła już zacząć robić to sama, zamiast sprzeczać się z upartym staruchem.

Amy stała z boku, oparta o ścianę wystukując palcami nerwowy rytm. - Skończyliście? Bo czas już chyba wyjść z piaskownicy i zabrać się do roboty. Anthony, z pewnością dostaniesz swoje zabawki, ale nie teraz. Najpierw obowiązki potem zabawa. Antonia... daruj sobie, co? i ugryź się czasem w swój zaczarowany język bo mi nie pomagasz – wysyczała przez zaciśnięte zęby.

- Jestem tak delikatna, jak tylko mogę w tej sytuacji, szefowo - odparła poważnie Antonia. - Jestem oceanem pierdolonej cierpliwości i zrozumienia, zważywszy, że Anthony bawił się ze mną w rosyjską, nomen omen, ruletkę. Jeszcze parę pierdolonych godzin temu, hm?

-Jesteś idiotką. Gdybym chciał cię zabić użyłbym Browninga, a nie rewolweru. Sprawdziłem gdzie jest kula - wzruszył ramionami, zaczynając bawić się guzikiem.

- Godzina i pięćdziesiąt cztery minuty - odparła Antonia beznamiętnie. - Rozumiem, że odmawiasz?
- Masz na mnie zły wpływ - powiedział złośliwie, po czym wcisnął elektroniczny przycisk w telefonie. Zaczekał chwilę, oglądając własną dłoń. - Dzień dobry. AK-12 prosiłbym. Z tłumikiem. Dostarczcie do studia filmowego przy ulicy XXXX. Jak będziecie za dziesięć minut to odpalę wam coś ekstra. Sam pan rozumie, godziny zdjęciowe uciekają za darmo - roześmiał się krótko.
-Do zobaczenia-rozłączył się.
-Browning, rewolwer i kawałek mnie.
Antonia parsknęła pogardliwie, obkręciła się na pięcie i przeszła do umazanej w rytualne wzory trumny. Obmacywała ją przez chwilę.
- Dobra, Amy. Idę po terpentynę, jakieś szmaty i naszego lokatora. Podrzuć mi swoje kosmetyki... kolorowe, wiesz. Fluidy.... chyba miał cerę taką trochę bladawą... i garnitur. Powinniśmy coś mieć na stanie - i ruszyła do drzwi.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 20-07-2012, 01:40   #215
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
- Jesteśmy w studio filmowym, sprawdź po drodze garderobę, charakteryzatornie... może coś się znajdzie. Te filmowe farbki są zapewne cholernie trwałe – rzuciła za wychodzącą Chemiczką.

-Wszystko, co tu mają to gówno i tandeta. A tak na marginesie - powiedział, gdy podszedł do kamery tuż po zabraniu swoich rzeczy. -Gdzie karta? Malcolm bardzo by chciał ją zobaczyć. Gwarantuję, że by chciał-cmoknął z zastanowieniem.

- Och dzięki Anthony, zawsze można liczyć na Twoje wsparcie i dobre słowo - prychnęła. - Tak bardzo chcesz zadzwonić do Malcolma i się poskarżyć? Zrób to. Tylko szybko do cholery bo czas zaczyna niebezpiecznie dobierać nam się do dup!

-Tu nie chodzi o skargę - westchnął Smith. -Nie pomogę wam, póki nie odzyskam swoich rzeczy. Mniejsza o Browninga. Mogę sobie kupić drugiego. Mniejsza o rewolwer. Chodzi o kawałek mnie i kartę. Może to zabrzmieć absurdalnie, ale w ten sposób chcę ochronić Antonię i cały zespół, przed śmiercią - wzruszył ramionami.

- Karta - westchnęła - obiecuję Ci, że komisyjnie obejrzymy to co się nagrało, o ile w ogóle coś się nagrało. Choć nie wiem skąd u Ciebie ochota na hardkorowe wideo z dwójką nagich facetów i czarownicą - uśmiechnęła się kącikiem ust. - A co do... skalpu. Nie wiem kiedy i po co Antonia ukradła Ci kawałek skóry, ale porozmawiam z nią o tym.
-Zawsze chciałem obejrzeć Lwa, czarownicę i starą szafę - poszukał wzrokiem psa, na słowo “czarownica” wskazał kciukiem drzwi, zaś trumna miała robić za szafę.
-Kartę mogę dostać później, ale... podobno ona umie wchodzić w sen innych ludzi jedynie na podstawie posiadanego DNA. Nie martwię się tu o siebie, tylko o nią, bo... jeśli włamie mi się do umysłu, to ją zabiję-przy ostatnim słowie oczy mu lekko zabłysły.
-Nie uda jej się nigdzie ukryć, a ja zabiję ją z drugiego końca świata, więc... tak, staram się ją chronić. Nie mam wiele czasu. Ona może wrócić w każdej chwili, a tobie należą się wyjaśnienia tego, co się stało.

- Należą się nam wszystkim. Po co ten system ochrony? Dlaczego ktoś zaatakował studio? - zastanowiła się chwilę - to chyba najważniejsze pytania.

- Nie, nie wszystkim. Mówiąc krótko, Cryer wdepnął w niezłe gówno i mnie powiadomił. Założyłem przed wyjazdem dwie linie obrony, żeby chronić was wszystkich. Antonia nie posłuchała mojego polecenia i spierdoliła całą pierwszą linię. Została jedynie druga, której efektem są dwaj nasi zakładnicy. Natomiast tego systemu ochrony nie spieprzy nawet, jakby chciała - wyrzucił z siebie najszybciej jak mógł. - A wczorajsza akcja... Moim zdaniem to nie William i nie wierzę w to, żeby to był on. Jak dla mnie jest to część scenki odgrywanej przez Antonię. Pamiętasz jak prosiłem cię, żebyś zmieniła się w Blackwooda? To miał być test na to, czy to jest sen i na to, czy mnie posłuchasz. Antonię miałem pod kontrolą. W tym jednym momencie, kiedy ruszyłaś w kierunku trupa znowu byś mnie nie posłuchała, a to coś mogło ci urwać rękę, nogę, głowę, cokolwiek. Trupy się nie budzą, a jako dowód mam tylko słowo. To za mało. Musiałem próbować cię chronić, a nie mogłem puścić tej cholernej Brazylijki. Strzelam nieźle. Gdy zapałka się rusza, potrafiłbym odstrzelić jej łebek, a jak stoi, to zapalić siarnik. Byłem pewien, że cię nie trafię. Cały czas próbowałem wszystkich chronić, nawet tego trupa. Przez cały czas miałem same okazje, żeby kogoś trafić albo połamać, a ten rewolwer. Byłem pewien, że kula nie jest w pozycji zagrażającej Chemiczce-zakończył, odetchnął głębiej i podjął ponownie. -Prawdziwy William i Malcolm wiedzą, że bez powodu nie krzywdzę własnej załogi. Przeciwnie, staram się zapewnić maksymalne bezpieczeństwo. Nie gniewaj się, ale jedynymi osobami nadającymi się do dowodzenia jest Malcolm, ja, Blackwood i Koroniew. Nie mam nic przeciwko twojemu obecnemu dowodzeniu, ale nie mogę osłabić własnej pozycji, bo Antonia musi się słuchać mnie i Malcolma. Inaczej wszyscy zginą w tej akcji. Ekstraktor powie w lewo, a jej wpadnie do głowy genialny pomysł, powie w prawo i zostaniemy okrakiem na płocie. Idealny cel do odstrzelenia. Musicie nas słuchać. WaffenSS i Specnaz to siły na II Wojnie Światowej, których wszyscy się obawiali. Z powodu świetnego dowództwa i świetnych żołnierzy zdolnych do wykonywania rozkazów. Skończyłem-wypluł z siebie ostatnie słowa.

- Po pierwsze nie prosiłam się o przejęcie dowodzenia. Chętnie oddam je Malcolmowi jak tylko wróci - warknęła. - Willa... wierzę, chcę wierzyć, że to on. Po prostu - ucięła temat. - A co do Antonii, może i jest szalona, dziwna, niekonwencjonalna, mów co chcesz. Ale ja jej ufam. Chciałabym żebyśmy wszyscy sobie ufali, bo bez tego ciężko jest razem pracować. Ale kogo obchodzi czego ja chcę. Jeśli chodzi o ciebie Anthony - westchnęła ciężko - nie rozumiem twojego podejścia do sprawy, twoich systemów obrony, tłumaczeń, że celując mi w łeb próbujesz mnie bronić. Choć wy, Rosjanie trzymanie mnie na muszce uważacie chyba za najlepszy początek dyskusji - syknęła.

- Koroniew? To zaufany człowiek, nie chciał ci nic zrobić, a gdybym strzelał do ciebie, byłabyś co najmniej ranna. Jesteś psychologiem, musiałaś uczyć się o akcjach bezwarunkowych. Ja bazowałem na twoim odruchu odskoku. Celowałem między was, nie w was. Nie ma żadnego dowodu na to, że nie jest to demoniczny kumpel Antonii. Żadnego. A ja nie mam zamiaru ufać umarlakowi i ryzykować tym twoje życie. Nie, na to nie pozwolę. Natomiast Antonia całkowicie, niewskrzeszalnie zabiła moje zaufanie w dniu wczorajszym. Odegrała scenkę, żebym ją wypuścił, a ja postanowiłem jej jeszcze raz uwierzyć. Potem, kiedy ją osłaniałem przed ciałem Dominica, zaatakowała mnie, swoją ochronę. Tyle razy odgrywała swoje scenki, że tym razem nie mam zamiaru wierzyć w kolejną tylko na podstawie jej słów. Jakby powiedziała, że na zewnątrz jest piękna pogoda, to potrzebowałbym na to dowodu, zaś systemy obrony... Cóż... Wy jesteście od poziomów sennych, a ja i Szósty jesteśmy specami od poziomu 0, więc najważniejsze, żebyśmy my się w tym rozeznawali - wyjaśnił spokojnie.

- Nie obchodzą mnie wasze odruchy Anthony i nie toleruję mierzenie do mnie, do członka swojej drużyny z broni! To nie jest cholerne wojsko! - wzięła głęboki oddech. - I nie wymagam od ciebie byś przyjaźnił się z Antonią, ale jak sam zauważyłeś jesteśmy specami od snów. Śmiem twierdzić, że ona jest najlepszą rzeczą, jaka mogła nam się tu przytrafić, więc nie wchodź w jej kwalifikacje, bo ona nie wchodzi w Twoje.

- Otóż bez przerwy włazi - odezwał się szybko Smith. -Ignoruje moje polecenia. Moje i Malcolma, a powiem ci, że kiedyś też miałem całkiem dobrego Chemika. Co z tego, że był dobry, jak zdradził? Obecnie nie żyje, więc jeśli znajdę dowód na jej zdradę, to nie będę się powstrzymywał. Poza tym... obserwuj ten sęk - popukał w trumnę, po czym oddalił się na drugi koniec pomieszczenia. Nagle jednym ruchem wyszarpnął nóż zza pleców i rzucił. Szpic zagłębił się we wskazanym miejscu.
-Masz jeszcze jakieś wątpliwości co do mojej celności? Masz wątpliwości, że jakbym celował do ciebie, to najprawdopodobniej byś była ranna lub martwa? Masz wątpliwości, że jakbym chciał trafić, to bym trafił? Za mała odległość na spudłowanie. Kiedy zabójca strzela i nie trafia, to najczęściej dlatego, iż trafić nie chce. Jak się oparzysz czy ukłujesz w rękę to szybko ją cofasz. Jak celem strzału jest miejsce przed tobą to odskakujesz. Posłuchałabyś mnie, gdybym powiedział, żebyś się nie zbliżała? Szczerze w to wątpię, bo wpatrywałaś się w Dominica jak w obrazek, mając jedynie własną wiarę, że to coś nie odgryzie ci aorty. Ty nie widzisz zagrożenia, bo wierzysz i chcesz wierzyć, natomiast ja obserwuję i słucham. On nie mówi jak człowiek, którego znam tyle lat i nie zachowuje się tak. Jedynie twierdzi, że jest Profesorem - tłumaczył spokojnie, podchodząc do trumny i chowając broń.

- Nie chodzi o to jak dobrze strzelasz, chodzi o sam fakt celowania we mnie. Jeśli chodzi o Dominica - pokręciła głową - Willa też znam go kilka lat Anthony. I nie mów mi o tym, co i jak mówił, bo praktyczne nie daliśmy mu dojść do głosu.

- Nie celowałem w ciebie, tylko pomiędzy was - warknął Inżynier. - Poza tym, doszedł do głosu i nie mówił jak Eakhardt. A potem nie działał jak Eakhardt - odparł nieco chłodniej.

- Wybacz Anthony, ale nie mam siły na przepychanki z Tobą, nie dziś - powiedziała zrezygnowana. - Pomożesz mi ?

Smith nagle prychnął i lekko kopnął podstawę trumny.
- Jak mam ci powiedzieć, że zależy mi na twoim życiu? -pokręcił głową. Chrząknął cicho, zdając sobie sprawę jak kretyńsko to zabrzmiało. Jeszcze tego by brakowało, żeby źle go zrozumiała.
- Nie, Amy. Nie pomogę, póki nie odzyskam przynajmniej kawałka, który wycięła mi Antonia-powiedział zdecydowanym, wojskowym tonem.

- Jeśli nie dostarczymy trumny z umarlakiem do kostnicy może być kiepsko z nami wszystkimi - powiedziała równie zdecydowanie, a przynajmniej wydawało jej się, że tak było. - Postaram się odzyskać część... Ciebie, ale jeśli wierzyć w bajki o wchodzeniu w sen przez DNA i w to, ze Antonia jest do tego zdolna, to nawet, jeśli odda Ci twój skalp ma już to, czego potrzebuje by zrobić czary mary, o które ją podejrzewasz.

- Może i tak, ale nie mam zamiaru jej tego ułatwiać. Poza tym... myślisz, że co zrobię za kilka chwil? Powiążę ją ze sobą. Moja śmierć lub uszczerbek spowoduje jej śmierć - mówił tak łatwo, jakby relacjonował mecz piłki nożnej, a nie o zabiciu własnej Chemiczki.
- Jeśli odzyskam to, co chcę... To może pomogę. Może, bo widok tej kobiety w pierdlu uradowałby mnie niezmiernie - rzekł powoli, zapewne wyobrażając to sobie.

- Pewnie, pozabijajmy się wszyscy nawzajem! Przestań pieprzyć Smith i zacznij współpracować - powiedziała nieco łagodniej.

- Nie przejmuj się, zadbam, by tylko ona miała przez to problem. Nikt inny - wzruszył ramionami. -Niemniej poczekam i zobaczę, co uda ci się od niej wyciągnąć.
- Anthony, dlaczego ty nie chcesz nic zrozumieć - westchnęła zrezygnowana. - Nie wydam ci rozkazu, bo nie uznajesz mojego dowodzenie, nie będę przekonywać Cię do swoich racji, bo jesteś pieprzoną konserwą, która nigdy nie przyzna się do tego, że może się mylić - wyrzucała z siebie słowa. - Dlatego jedynie proszę cię, żebyś wykazał minimalne zaangażowanie, bo jesteśmy w cholernie ciężkiej sytuacji i potrzebujemy pomocy całej tej popapranej zbieraniny ludzi żeby cokolwiek się udało.

Point Man roześmiał się lodowato.
-To wy nic nie rozumiecie. Od samego początku domagam się współpracy od was wszystkich, tylko co z tego, jak wy wszyscy macie w dupie to, co mówię ja i Malcolm. Kiedy my chcemy, byście współpracowali z nami, wy po prostu nas ignorujecie i wszystko jest w porządku, a kiedy sytuacja się odwraca i to wy potrzebujecie pomocy, nagle musimy wszyscy zacząć współpracować. To śmieszne. Mam przypomnieć kto jako jedyny prócz mnie zareagował na wezwanie Malcolma do zdania raportu? Koroniew. Jedyny. Reszta wolała żreć się i mieć głęboko w poważaniu wszystko i wszystkich. Na czele z naszą nieomylną, przewspanialegenialną Chemiczką, a to, że nie daję się ustawić na pozycji słabszego ma na celu tylko to, by wymóc wreszcie współpracę od was wszystkich. Może jak dostaniecie po dupach za własne decyzje, to w końcu posłuchacie-cedził z chłodnym, nienaturalnym opanowaniem.
-Ile razy nas posłuchaliście, gdy nie było to wygodne? Ile razy poinformowaliście nas o czymś ważnym? W szczególności o tej akcji. Dam sobie rękę uciąć, że Malcolm nic nie wie. Ale masz szczęście. Dlatego, że mam poglądy sprzed kilkudziesięciu lat, to moje słowo droższe od pieniędzy. Dajcie mi te cztery rzeczy, które chcę, a pomogę. Dajcie mi mniej, a się zastanowię-założył ręce na piersi.

- Nie strasz mnie i nie osądzaj, bo nie masz prawa tego robić. Malcolm już wie o wszystkim. I powiem Ci jeszcze coś. Dla mnie wartością są ludzie, dla ciebie zasady. I to nas różni. Zrobiłabym wiele by ratować przyjaciela. Jakkolwiek niebezpieczne byłoby to dla niego i dla mnie, ale tylko dla nas. Nie mów mi więc, że jestem nieodpowiedzialna, że podjęłam złą decyzję namawiając Willa na to, co się stało - mówiąc to wyciągnęła z kieszeni dżinsów telefon.

-Gdybym nie miał zasad wielu ludzi by nie było. Nie zamierzam też licytować się kto ile zrobił, bo szanse nie są równe.

- Od dłuższego czasu tylko się licytujesz. Dasz mi pistolet to będę grzeczny, dasz mi kartę to zastanowię się czy pomóc - zakpiła.

- To nie licytacja, tylko cena. Wy zdecydujecie czy ją zapłacicie. Czy jest na tyle wysoka, by kłopoty Brazylijki były mniejszym złem?

Fox nie odpowiedziała. Wybrała odpowiednie numer i przyłożyła telefon do ucha. Jeden sygnał. Rozłączyła się. Przez moment w milczeniu przyglądała się mężczyźnie.
- Możesz sobie myśleć co chcesz o mnie i Antonii - powiedziała - ale chyba nie zostawisz reszty co? Jesteś nam cholera potrzebny, bo bez pomocy wszystko się posypie.

Point Man spojrzał zdziwiony na swoją rozmówczynię.
-Dlaczego miałbym mieć coś przeciwko tobie?
- Może dlatego, że masz coś przeciwko ludziom, którzy ci się sprzeciwiają?

- Mam coś przeciwko Antonii z wielu względów, ale tylko przeciwko niej. Każdy może mieć własne zdanie póki nie wchodzi w grę rozkaz. Z tym nie możecie dyskutować-zamilkł na chwilę, rozmyślając. -Słowo się rzekło. Nie mogę wam pomóc, póki nie dostanę tego, co zażądałem, ale... Daj mi jedno. Daj mi słowo, że to odzyskam po tym, jak pomogę. To mi wystarczy na chwilę obecną. I niech to będzie dla ciebie dowodem, że jedyną osobą wadzącą jest Antonia, nie ty - powiedział nieco łagodniej.

- Swoje rzeczy na pewno odzyskasz. Karta z kamery też z pewnością nie zaginie - powiedziała z wyraźną ulgą w głosie. -Jeśli chodzi o kawałek ciebie... Nie mogę obiecać, że Antonie nie spaliła go jeszcze w jakimś mrocznym rytuale, ale postaram się byś go dostał z powrotem.

Zastanowił się przez chwilę.
-To mi na razie wystarczy. Zaraz przyjedzie moje zamówienie, wstąpię do pokoju i wracam, ale jak już tu będę, pierwszą rzeczą, jaką zrobię będzie wywalenie stąd Chemiczki. Potem zamknę pokój od środka, więc się nie zdziw i... nie broń jej - uśmiechnął się lekko, by z rękami schowanymi w kieszeniach ruszyć w kierunku drzwi.

- Kolejna maszynka do zabijania, świetnie - mruknęła cicho. - Jeśli Antonie nie będzie ci potrzebna do pomocy przy naszym trupie zapewne sama zajmie się czymś innym, nie będziesz musiał jej wyrzucać.

- Jeśli stanie się potrzebna, to własnoręcznie przytargam ją za kudły, po czym wyrzucę ponownie - wzruszył ramionami i wyszedł.

Zatłukę ich kurwa wszystkich – przeleciało jej przez myśl, gdy Smith trzasnął
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 20-07-2012, 21:23   #216
 
Yzurmir's Avatar
 
Reputacja: 1 Yzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie coś
— Iiik! Iiik! Iiik! Iiik! — W czasie gdy reszta rozmawiała z nieznajomym, Cryer świszczał, usiłując wciągnąć do płuc powietrze, z którego, jak się zdawało, ulotnił się cały tlen — Fałszerz sapał przez parę minut i wciąż mógł ledwo oddychać. W końcu odpoczął na tyle, żeby dać radę wstać, i już się nie dusił, tylko musiał wykonywać głębokie wdechy. Zainteresował się wówczas przybyszem, którego Anthony właśnie prowadził do studia. Najpierw spojrzał na Koroniewa i Blackwooda, ale nic nie powiedział. Próbował sie jednak przekonać, by to zrobić.

"Gra. Pionki. Apokalipsa złodziej. Nie ma co tracić czasu" — powtórzył sobie najważniejsze słowa klucze i z nieprzyjemnym uczuciem w żołądku ruszył w stronę najbliższego członka zespołu.
— K... Kiiim... jest ten facet? Hm? — mruknął, czerwieniąc się.
- Facet jest tu po zdjęcia, które zrobiłeś. Anthony się nim zajmie. - zdawkowo odpowiedział Thomas - A tak w ogóle, to gdzie ty byłeś w nocy? - zapytał podejrzliwie, w końcu gdyby nie udało mu się deaktywować linii obrony to Cryer dawno wąchałby kwiatki od spodu.

— Eee... Wiesz... Na mieście... — John jakoś nie chciał zdradzić, że pojechał do kościoła. Nie żeby się wstydził... po prostu wolał nie rozmawiać o tej dość osobistej sytuacji. — Musiałem się p-przejść po tym wszystkim. Rozumiesz. — Obejrzał się, spoglądając na budynek studia. — Mam nadzieję, że Tony wręczy te zdjęcia policji — powiedział stanowczo, wspominając okropne rzeczy, których dopuścił się Bale.
- Tak... na pewno to zrobi... - zapewnił Thomas ale niemal natychmiast wrócił do porzuconego wątku - W każdym razie dobrze byłoby na przyszłość, gdybyś poinformował kogoś gdzie i na ile czasu się wybierasz. - nie chciał co prawda dawać Cryerowi żadnych reprymend ani straszyć go, że mógł zginąć i nawet o tym nie wiedzieć, ale musiał jakoś dać mu do zrozumienia, że nie postąpił rozsądnie - Albo chociaż odbieraj telefony. Słyszałeś już na pewno, że Dominic nie żyje. Nikt z nas nie chciałby żeby żeby podobna sytuacja się powtórzyła. Czy to jasne żołnierzu!? - zażartował Thomas markując uderzenie w bok Cryera.

Informatyk w pierwszej chwili nie zwrócił uwagi na ostatnią część wypowiedzi, zawstydzony tym, że sprawił kłopot koledze z zespołu.
— Och, tak. Ty... ty do mnie dzwoniłeś. Przepraszam — pisnął, po czym uniknął udawanego ciosu Blackwooda. — Zaraz, co?! — wykrzyknął nagle. — Do-do... Dominic... nie... nie żyje?! Co? Co? Jak to? Czy to jakiś żart? O... o czym ty mówisz?! — wyjąkał z przestrachem.

- Ehhh... - turyście opadły ramiona w geście bezsilności po czym zaczął mówić jakby do siebie, kręcąc głową w prawo i lewo - Muszę porozmawiać z Anthonym na temat jakiegoś systemu komunikacji między nami bo normalnie... - podniósł wzrok i kontynuował - Tak, Dominic nie żyje. Nie, to nie żaden żart. Szlajał się gdzieś i... - Blackwood zawiesił głos widząc przerażonego Cryera, który powtarzał w oszołomieniu za nim:
— “Szlajał się...”
Po sekundzie Turysta doszedł do wniosku, że jednak woli uniknąć wywoływania paniki w umyśle fałszerza...
- No i widzisz... wypadki chodzą po ludziach... - cisnęło mu się na usta “no i go dopadli” czy coś w podobnym stylu ale równocześnie oczami wyobraźni widział już pakującego się do domu Cryera - Dlatego dobrze, że ćwiczysz! Trzeba umieć sobie poradzić! - zaśmiał się i znienacka wyprowadził kolejny cios.

— Ha ha. Ha ha. — Cryer także zaśmiał się tępo, zasłaniając się niemrawo przed uderzeniem, ale widać było, że daleko mu do wesołości. Fałszerz pobladł i patrzył się w pustkę przed sobą, spuściwszy lekko wzrok. Nagle zaczął drżeć i zachwiał się, a następnie zatoczył do tyłu. Wydawało się przez moment, że padnie na plecy — znowu — ale udało mu się podeprzeć ręką i bezpiecznie usiąść na betonie. — Jezus, Maria — wyszeptał cicho i zadziwiająco spokojnie, przygnieciony tymi wieściami. — Mój Boże, nie mogę uwierzyć. — Milczał przez chwilę, po czym odezwał się z lekką irytacją, lecz całkiem gładko. — Czemu nikt mi nie powiedział? Z panem Piotrem byłem od rana... — Skrzywił się. — Rzeczywiście jest tutaj problem z komunikacją... I ze wszystkimi tajemnicami, które są utrzymywane. Co takiego się jeszcze stało, o czym nie wiem? — Zmarszczył brwi.

“Kurwa” - zaklął w myślach Thomas - “Przecież Dominic żyje. Znaczy nie żył ale już chyba żyje... Przecież to nie był sen? Fuck, chyba na prawdę się nie wyspałem...”
- Hej spokojnie, żartowałem, sorry... - zaczął Blackwood rzeczywiście wyglądając jakby się martwił, że wyciął nieodpowiedni żart - Co prawda Dominic żyje - “chyba” dodał w myślach - ale jest ciężko ranny. Wyjdzie z tego, nie ma co się martwić. Co do tajemnic... - zaczął Thomas pogrążony nagle we własnych myślach - Czasem... Czasem chyba lepiej nic nie wiedzieć... Ale nie martw się, bo gdy ktoś będzie próbował odstrzelić ci dupę, to Ruhler z pewnością nadstawi swoją! - uśmiechnął się szeroko Thomas starając się włożyć w to jak najwięcej entuzjazmu - No, wstawaj, nic nam po takim gadaniu nie uważasz? - zapytał podając Cryerowi rękę - Acha, i mam nadzieję, że nie nazywasz mnie “panem Thomasem”.

Cryer zignorował tę ostatnią uwagę; wyraźnie nie wiedział, co powiedzieć. Rozwarł usta, ale nie wyszedł z nich żaden identyfikowalny dźwięk. Podniósł rękę, wyciągając palec, trochę jakby chciał nim Turyście pogrozić, ale nie wykonał żadnego konkretnego gestu. Stał tak przez chwilę, aż w końcu przyłożył rękę do czoła i odwrócił się. Po sekundzie zwrócił się do Blackwooda ponownie, jakby nie mógł się zdecydować.
— To... t-to nie było nawet ś-śmieszne — wyrzucił i odszedł w stronę budynku studia. Znalazłszy się już parę metrów od kolegi z zespołu, kopnął z gniewu ziemię, ale ponieważ na płycie nie było kamyków, jedynie wzbił w powietrze tuman kurzu. Zakasłał żałośnie i szedł dalej, naburmuszony, nie spoglądając za siebie.

A potem tamten obcy mężczyzna wyszedł z powrotem na zewnątrz i odezwał się do niego:
- Praca aktora jest jak widzę naprawdę ciężka. Swoją drogą, bardzo dobra twarz. Charakterystyczna. Łatwo zapada każdemu w pamięć.

Cryer zmrużył oczy z niedowierzaniem i pomacał się po twarzy, jakby ktoś miał mu zamienić policzki, nos i brwi na zupełnie inne.
— Co? — wymamrotał do siebie w spóźnionej odpowiedzi. — Jak?

Ale tamtemu typowi było już widać tylko plecy. Cryer i Blackwood patrzyli, jak nieznajomy wychodzi przez furtkę, przechodzi na drugą stronę ulicy i wsiada do swojego wozu. Wóz miał klasę, odrestaurowany piękny model jakiegoś amerykańskiego klasyka. Odjechał zaraz z piskiem opon.


Post napisany wspólnie z AveArivaldem.
 
Yzurmir jest offline  
Stary 20-07-2012, 21:55   #217
 
Yzurmir's Avatar
 
Reputacja: 1 Yzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie coś

Rozległo się pukanie do drzwi pokoju Fałszerza.
-John, jesteś tam?-zapytał Anthony.
— Eee... eee... — doszedł Point-Mana głos Fałszerza, który zdawał się niechętny i niezdecydowany. — Tak... Możesz wejść — stwierdził Cryer po chwili dość zrezygnowanym tonem. Otworzywszy drzwi, Smith zobaczył go siedzącego na łóżku z laptopem na kolanach. Informatyk nacisnął jeszcze parę przycisków, po czym przymknął ekran i wreszcie uniósł wzrok. — Tak...? — spytał z westchnięciem.
-Jak się czujesz? Wybacz, że dopiero teraz, ale byłem... lekko niedysponowany-potarł kark otwartą dłonią.
— Em... W... porządku. Jak mniemam — odparł Cryer, ale bez przekonania. Milczał przez chwilę. — Wwwiesz... — zaczął nieśmiało. — Coraz mniej mi się podoba to wszystko. Nie... nie obraź się! Ale... Niektórzy członkowie zespołu są... rozumiesz... trochę... trudni. Czuję, że niewiele nam się mówi. Wciąż nie mamy planu, a w każdym razie ja żadnego nie znam. No i... em... no, sam nie wiem, ale... jakie w końcu będą z tego wszystkiego zarobki? W dodatku... w dodatku mieliśmy odwiedzać sny... i wszystko... a my tylko tutaj siedzimy...
-Siedzimy tu zaledwie od kilku dni-uśmiechnął się Smith, bawiąc się górną częścią swojej kurtki.
-A plan jest-dodał niechętnie.
-Tylko mnie nie bardzo się on podoba. Według mnie jest bardzo dziurawy, ale o tym to już ze wszystkimi-machnął ręką Inżynier, po czym zamilkł na chwilę, spoglądając gdzieś w bok.
Cryer skrzywił się, także nic nie mówiąc.

-Co on ci powiedział? Ten facet?-nagle Point Man przeniósł wzrok na Fałszerza.
— Facet...? Ach, on. W sumie... nic takiego! Eee... Powiedział, że mam charakterystyczną twarz. Nie wiem, o co mu chodziło.
Smith pokiwał głową.
-To znaczy, że cię zapamiętają. To znaczy, że nic ci nie zapomnieli. John, mów mi o wszystkim, co jest ważne, a zrobię wszystko, żeby cię nie dosięgnęli, nawet gdyby chcieli. Dzięki temu, że przyszedłeś do mnie z aparatem, mogłem ściągnąć Andersona i wzmocnić obronę studia. Nikt poza mną tego nie doceni, ale możliwe, że ocaliłeś sytuację-uśmiechnął się lekko Smith, wyciągając zza pleców aparat. -To twoje... i to też-przekazał Cryerowi kartę o większej pojemności niż jego poprzednia. -Tu są wszystkie twoje... pozostałe zdjęcia. To twoja własność.
Cryer słuchał w milczeniu, trochę chyba zdziwiony tym, że nieświadomie jakoś pomógł. W końcu przyniósł te zdjęcia zwyczajnie ze strachu. No i nie byłoby żadnej sytuacji, gdyby nie on.
— Dzięki. — Mimowolnie uśmiechnął się, gdy Anthony wręczył mu z powrotem jego cenną własność. Nie umknęła mu też różnica w wielkości karty pamięci. — Dzięki...

- I jeszcze coś-powiedział Anthony. -Pamiętasz jak mówiłem ci, że jesteśmy we śnie i byś spróbował się w kogoś zmienić? W ten sposób chciałem ci pokazać twój unikatowy totem, dostępny tylko Fałszerzom. Chciałem byś choć troszkę uwierzył, że jesteś we śnie i spróbował się przemienić. Niepowodzenie oznacza, że jesteś na Poziomie 0, sukces oznacza pozostałe Poziomy-pokiwał głową Inżynier.
— Eee... — Cryer zakręcił w skupieniu paskiem od aparatu. — Czemu mi to teraz mówisz?
-Wcześniej mi się nie udało, a nie lubię zostawiać niedokończonych spraw-rzekł Anthony.
— Aha... To nie tak, że... że my teraz... no nie? Bo to nie... niemożliwe.
Point Man pokręcił głową.
-Niestety nie tym razem... Sam możesz to sprawdzić.
— Wiem... Wiem, tak właśnie myślałem — wymamrotał Fałszerz. — Ale takie to wszystko poplątane ostatnio...
-Zamówić ci jakąś broń? I jakbyś mógł nie planować nic na wieczór. Chciałbym pogadać-dodał Smith. -Teraz średnio mam czas, a wieczorem będę mógł odpowiadać na pytania-powiedział i zamilkł na chwilę.
— Broń? — powtórzył Cryer z lekko skrywaną ekscytacją. Można mu było dosłownie wyczytać myśli z twarzy: "Prawdziwą broń?! Mnie? Prawdziwą, nie atrapę?" — Och... To znaczy... Tak. Tak, to by było dobre — powiedział, udając obojętność. — I... i nie, i tak nie planowałem niczego. Będę tutaj. Wiesz. Popracuję na komputerze. — Pokiwał głową. — Pouczę się rosyjskiego! — dodał, podnosząc szybko małą książeczkę, która leżała obok niego.
-Jak wolisz. W takim razie, do zobaczenia wieczorem-rzekł Smith, a następnie wyszedł.

Cryer utrzymał lekko sztuczny uśmiech dopóki Point-Man nie opuścił pokoju, a potem skrzywił się i z irytacją plasnął książeczką o stolik. Były to „rozmówki” angielsko-rosyjskie, które kupił po drodze z kościoła do studia — nowe i praktycznie nieużywane, poza tym, że wygięte od noszenia w tylnej, odrobinę zbyt wąskiej, kieszeni spodni. Fałszerz chciał wykorzystać je w spotkaniu z Koroniewem, żeby upiec dwie pieczenie na jednym ogniu — poduczyć się języka i karate — a może i odrobinę zaimponować senseiowi. Tylko że jak dotąd ich komunikacja ograniczała się do krótkich, jedno-, dwusylabowych komend, które wykrzykiwał Szósty.

Krótka rozmowa z Tonym powiedziała mu przede wszystkim, że Bale mu nie wybaczył. Co ciekawe, ta myśl go tak bardzo nie przestraszyła, raczej zdenerwowała. Czyżby natchnienie, którego doznał w Katedrze Matki Bożej Anielskiej, tak na niego działało? Czy też może to z powodu głupiego żartu Turysty, który tak go zezłościł. Trzeba przyznać, że od dłuższego czasu nikt go tak nie rozdrażnił.

„No nic”, pomyślał. „Przynajmniej będę miał pistolet.”

Uśmiechnął się szeroko i otworzył klapę laptopa. „Józ jestem” — wstukał w pole czatu, na którym przez ostatnie dwadzieścia minut wyżalał się Ewie — nie zapominając oczywiście wspomnieć o swoich „elitarnych ćwiczeniach z sowieckim weteranem”.

Post napisany wspólnie z Alaronem Elessedilem.
 
Yzurmir jest offline  
Stary 20-07-2012, 23:59   #218
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
- Ooood rana mam dobrrry humorr…

Pojedynczy wers radosnej przyśpiewki i wesołe pogwizdywanie jak dźwięk zdartej płyty wydobywało się wciąż z wypełnionej parą łazienki pokoju nr 44 hotelu Staples Center Inn w Los Angeles.
Fakt. Miał dobry humor i nic a nic nie przejmował się, że wyśpiewywana linijka tej chyba polskiej piosenkareczki – znowu Polaczek… – była jedyną jaką zapamiętał z całego przeboju. Resztę sobie dogwizdywał. Golenie się i poranna toaleta zawsze przyjemniej upływały przy akompaniamencie nucenia, nawet podśpiewywania. Niezależnie od tego jak bardzo by fałszował. A tego poranka miał wszelkie powody, by nucić właśnie tę.
Wbrew wszystkim przykrym wydarzeniom jakie spotkały go poprzedniego dnia, tą sobotę w zasadzie należało zaliczyć do udanych. Fortuna kołem się toczy i dr Sukin całym zapleczem swego optymizmu czuł, że jego wózek właśnie wspina się w górę na karuzeli pomyślności. Wczorajszy ciężki dzień zakończył mimo wszystko dodatnim bilansem, z kolei dzisiejszy zapowiadał się… należało spodziewać się, że jeszcze owocniej. Takim właśnie sposobem myślenia przesiąknął podczas swego, wieloletniego już pobytu w Stanach i o dziwo – działało! Afirmacja?... Wizualizacja?... – jakoś tak. Jak by nie zwał ścisły umysł naukowca akademika często jeszcze buntował się przeciwko takim zabiegom, ale… dziś to nie miało znaczenia.

Wstał wraz ze świtem. Poprzedniego wieczora umęczony intensywnymi wrażeniami, krótką, choć nie mniej intensywną popijawą i wyciskającymi resztki energii przygotowaniami do tego, co miało nastąpić dzisiaj dowlókł się do łóżka i padł jak kłoda. Śnił szybko i intensywnie, a choć niewiele pamiętał to obudził się wypoczęty i rześki.
Wstał i natychmiast zabrał się za testowanie zakupionego poprzedniego dnia sprzętu. Na śniadanie było za wcześnie, a on jak dziecko nie mógł doczekać się wypróbowania osiągów wszystkich nowych „zabawek”. Instalowanie i konfiguracja zajęły długie godziny. Sprzęt był szybki, ale Sukin nie należał do pokoleń które jedną ręką pracują na komputerze podczas gdy drugą załatwiają sprawy przez telefon, a jeszcze w międzyczasie potrafią wyskoczyć do kina. Ale udało się. Sprzęt działał bez zarzutów, a Sukin nie bez satysfakcji zdążył się w tym czasie wykąpać, ogolić, zjeść, a nawet wyprasować ubranie. Robił to sam. Zawsze. Nawyki to coś, czym mocno odciska się kawalerskie życie. Samotne… a, jak zwał tak zwał…. nie winił Nastii, że odeszła.... Chciała żyć, a związana z człowiekiem skazanym z takiego paragrafu…. jaka czekała by ją przyszłość?.... w Rosji?.... Sowietskom Sojuzie Gorbaczowa?.... pewnie ułożyła sobie życie…. Miał taką nadzieję. Pewnie miała już dorastające dzieci…. i pięknie się zestarzała…. rosyjskie kobiety pięknie się starzeją….

Brzęczyk telefonu wyrwał go z zadumy.
- Taaak?
- Tu obsługa hotelowa. Mr… Moralez do pana. Łączyć?
- ? Tak – odpowiedział zaskoczony
- Hello Yev – odezwał się w słuchawce znajomy głos. Zaniepokojony Sukin od razu wszedł mu w słowo.
- Stało się coś? I skąd masz ten numer?
- Co? Jak?... Przecież sam mi się nagrałeś… wczoraj.
Tak. Przypominał sobie jak poprzedniego dnia próbował się dodzwonić do kolegi z pracy. Sam nie wiedział po co. Dowiedzieć, czy wszystko tam w porządku, czy może pochwalić nowym, intratnym zleceniem.
- Aha, pamiętam. No to stało się tam coś? Jakieś kłopoty z budową?
- Co? Nie.
- No to po cholerę dzwonisz? – ta rozmowa zaczynała go irytować – Takie połączenie musi cie kosztować… chyba…
- Nieważne – tym razem to Manuel Moralez mu przerwał – Pamiętasz jak wyjeżdżałeś Yev, prosiłeś żeby informować… no, jakby się coś…
- Nic z tego nie rozumiem Manuel. – poważnie już zdenerwował się Sukin – To w końcu stało się coś czy nie?!
- No nie… ale był tu u nas jeden gość.
- I?
- I wypytywał o ciebie.
- Co w tym niezwykłego? Może jakiś dostawca, albo jakiś wykonawca któremu nie podpisałem odbioru…
- Może – zgodził się ale jakoś bez przekonania Moralez – Ale kiedy dzisiaj rano jechałem do roboty, wiesz, koło twojego domu, on, ten facet siedział w samochodzie na podjeździe dwa domy dalej. – Moralez nie mógł widzieć miny kompletnego zaskoczenia na twarzy Sukina, ale cisza na linii dawała do myślenia – Jesteś tam? Profesor.
- Jestem.
- No i? Co o tym myślisz?
- Nie… nie wiem…. – wychrypiał nagle bardzo zmęczonym głosem Sukin. Myśli galopowały po głowie, tasowały się w tysiącu kombinacji. Nieporozumienie? Przypadek? Co jeszcze?
- Opisz mi go! – rzucił nagle stanowczo do słuchawki.
- No wiesz… – zaczął Moralez - …taki….

Dobry humor w jednej chwili prysł jak mydlana bańka, i po mieniącym się barwami tęczy cudeńku zostały tylko gorzkie mydliny.
 
Bogdan jest offline  
Stary 21-07-2012, 09:52   #219
 
aveArivald's Avatar
 
Reputacja: 1 aveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie coś
Efekt pracy z Alaronem :)

Zaraz po zakończeniu rozmowy z Cryerem, Blackwood wyminął niezapowiedzianego gościa, który przed chwilą wyszedł ze studia i wszedł do głównego budynku z nadzieją złapania Pointa.
- Hej, Anthony, masz może chwilę? - zagaił - Jest sprawa... A tak w ogóle, to jak ci poszło z tym gościem? - kiwnął głową za siebie.

Smith zatrzymał się i skinął.
- Oddałem mu kartę pamięci ze zdjęciami Bale’a, a o 18 przyjedzie po tych facetów w garniturach, więc trzeba będzie z nimi pogadać.

Turysta podniósł ze zdziwienia brew.
- Hmm... Mam nadzieję, że wiesz co robisz... Jeśli będziesz potrzebować pomocy w przesłuchaniach, wiesz gdzie się zgłosić. W każdym razie, przy okazji, chciałem poruszyć sprawę Rica i Rodriga. Są skłonni współpracować. Dałem już jednemu trochę w łapę, ale pasuje się upewnić, że goście nie zgrywają. Trzeba doprowadzić tą sprawę do końca.

- Mam pełno kopii tego. - mruknął ledwie słyszalnie Smith i wzruszył ramionami - A pomoc w przesłuchaniu się przyda. Zgarniemy też Koroniewa. Potrzebna będzie ochrona. Co proponujesz w kwestii tych dwóch? - przeszedł na temat kłopotliwych strażników.

- Jednego, tego z dyżurki, mam cały czas na oku. Wydaje się mieć łeb na karku ale w sytuacji zagrożenia może sypnąć. Trzeba na niego uważać. - zaczął Blackwood ruszając powoli korytarzem wgłąb studia - O drugim nie wiem prawie nic, ale skoro jeszcze nikt nas stąd nie wykurzył to chyba nie puścił pary z ust. Myślę, że porządny zastrzyk gotówki wystarczy. - uśmiechął się tak jakby forsa rozwiązywała wszystkie problemy - Jednak najlepiej byłoby wysłać obu na orbitę. Chociaż... może Hawaje wystarczą. Osobiście jednak bym ich zlikwidował, zatarł wszelkie ślady i ryzyko odkrycia naszej przykrywki, ale taka opcja nie spodoba się chyba głównodowodzącym. Gorzej z nocnym patrolem... - Blackwood zamyślił się na chwilę analizując wszystkie możliwości - Wyobraź sobie, że wczoraj, goście mimo Twojego zakazu przekroczyli wyznaczoną linię... zresztą pewnie już o tym słyszałeś...

- Co dokładnie działo się w nocy? Od chwili, której już nie pamiętam? - zapytał Inżynier lekko pocierając skronie.

- Ach... czyli nic nie wiesz? Wpadli tu gliniarze. Zaalarmowały ich strzały. Właściwie to nie wiem czy przechodnie to zgłosili, czy może byli to ochroniarze z nocnej zmiany. W każdym razie te ciecie wpuściły ich na teren studia i wprowadzły do środka. Zdążyłem jakimś cudem deaktywować kamery. Myślałem, że na tym skończy się dobra passa ale Amy dokonała jeszcze większego cudu bo jakoś wyprowadziła gości w pole.

- Zaraz zadzwonię do nich i uprzedzę, żeby się nie dziwili jak będą strzały 24 godziny na dobę 7 dni w tygodniu.

- Ha! - zaśmiał się Blackwood słysząc wyraźnie irytację w głosie Pointa - W każdym razie, według mnie, najlepiej byłoby wymienić firmę ochroniarską ale to chyba leży w obowiązkach właściciela tego bunkra... Może też zostać tak jak jest, ale nocna zmiana będzie nam sprawiać kłopoty... Acha! - nagle sobie o czymś przypomniał - W takiej sytuacji wolałbym zamieszkać poza studiem. Nie mam zamiaru co noc przemykać się przez tą dziurę w ogrodzeniu i chować przed dwójką obiboków z psem. Na dodatek nowy system zabezpieczeń... Eh... Sugeruję byśmy sami zajęli się ochroną obiektu, mamy dobrych ludzi, co do umiejętności których zdążyłem się już przekonać. Myślę, że to powinno się udać.

- Rico z rodziną musi stąd wylecieć. Natychmiast. Najlepiej niech już zacznie się pakować i niech przytarga tu swój zapity zad, żeby wybrać miejsce. Wyślę go tam, gdzie chce lecieć. Na kilka miesięcy. Ale nie wróci stamtąd. Po zakończeniu zlecenia samolot będzie miał kilka pustych miejsc. Rodrigo jeszcze może się przydać, ale żeby trzymał jęzor na wodzy obiecam mu dwa razy tyle po zakończeniu plus dołączenie do brata. On też nie wróci. Może nawet samolot złapie awarię. Załatwię to. Tyle, co mu obiecam, nie zarobi przez cztery lata przy jego nędznej pensji. A ochrona studia... Zgarnę kolejną taśmę i obszar trzeba poszerzyć o jakieś półtora do dwóch metrów. Różnica między obszarami to nasza strefa cichego alarmu. Zaraz go założę. Nikt nie może wleźć do studia. Tam ma stanąć Laboratorium Antonii, tam są moje rzeczy, za które wszyscy jak raz poszliby na krzesło elektryczne bez wyroku. Nie, nikt nie może tam wleźć - pokręcił głową.

Blackwood kiwnął tylko przytakująco.
- Co do taśmy... trzeba wymienić nagrania. Te z dyżurki znaczy. Wymienić i zniszczyć. No i pasuje w końcu naprawić kamery. Strażnicy denerwują się coraz bardziej, że system im nie działa. Te kamery nie są nam na rękę, bo monitorują między innymi wnętrze studia, ale nie możemy też ciągnąć tej “małej awarii” w nieskończoność. Jakiś pomysł?

- Wyjmiemy wtyczki z tych wewnątrz. Wszystkie pretensje i awantury biorę na siebie. Po rozklejeniu dodatkowej taśmy można uruchamiać monitoring - rzekł Smith.

- OK, consider it done. Jeszcze jedna albo dwie kwestie. Przydałby się jakiś dodatkowy sprzęt. Znaczy się... nam... Jakieś bezprzewodowe douszne słuchawki z mikrofonem, w celu bezpośredniego kontaktowania się ze sobą no i ewentualnie z Andersonem, bo to przydatny gość, nie powiem.

Smith pomyślał chwilę, pocierając skronie.
- Nie ma najmniejszego problemu. Będzie dla wszystkich i jeszcze załatwię zapas. Nie będzie to najnowocześniejsza technologia wojskowa, ale powinna wystarczyć. Takie coś mogę załatwić w ciągu nieco dłuższego czasu niż jeden dzień. Zwykłe będą jeszcze dzisiaj pod wieczór albo jutro rano - pokiwał głową.

- Może być. I jeszcze prośba tylko z mojej strony. W świetle ostatnich wydarzeń, przydałaby mi się jakaś spluwa. Wiem, że to idiotycznie brzmi w ustach kogoś z wielkiej korporacji produkującej masowo najnowocześniejszą broń, ale przykrywka, którą chciałem utrzymać przed spotkaniem z drużyną wykluczała posiadanie tego typu zabawek. Teraz natomiast... cóż, mam niejako związane ręce no i nie chce działać sam w tej kwestii żeby nie narobić jeszcze większego bałaganu... Przynajmniej narazie... - Blackwood spojrzał na Anthonego znad okularów i uśmiechnął się lekko - Na pewno masz lepsze źródła niż ja teraz...

- Można powiedzieć, że źródła to moja największa specjalność. - uśmiechnął się blado -Powiedz mi co lubisz, a będziesz to miał. Podaj mi dane techniczne, symbol broni i ulubioną amunicję. Jak to nie jest nic górnopółkowego z najnowszych szufladeczek Arma, to będzie szybko. Jak to coś większego, to potrzebuję troszkę więcej czasu.

- Cóż... obojętne, strzelam ze wszsytkiego, ale jeśli mogę coś zasugerować, to lubię proste konstrukcje. Może być beretta, colt albo coś innego. Najlepiej z dokręcanym tłumikiem.

- To mogę ci załatwić za dziesięć minut, jeśli ci się spieszy. - rzekł Anthony.

- No to razy dwa poproszę, i to z całym osprzętem. Poza tym mogę poczekać więc... zaskocz mnie. - Thomas uśmiechnął się szeroko zastanawiając się co też mógłby wymyślić Anthony..

Point Man spojrzał z uznaniem na Turystę.
- No! Na dwie ręce?

- Co dwie spluwy to nie jedna...

Inżynier zamilkł na chwilę i założył ręce na piersi.
- Należą ci się wyjaśnienia za wczorajszy dzień. Zaufałeś, chociaż wcześniej mnie nie znałeś. Dziwię się, że wszystko tak gładko poszło, bo kiedyś pracowałem z Antonią, ale bardzo krótko. Jestem cholernie zdziwiony, że się nie połapała.

Thomas zastygł tylko z niemym pytaniem wymalowanym na twarzy.

- Od samego początku. Po wejściu mój atak na nią zakładał tylko ochronę jej samej. Mogła sobie zrobić krzywdę, czego nie chciałem, a że obudziła trupa, zaś mojego znajomego mentalnie zmieniła w psa, to przestałem jej ufać. Nie ufałem też temu truposzowi. Prośba skierowana do Amy, by zmieniła się w ciebie to był podwójny test. Podwójnie oblany. Jeśli by jej się udało, to znaczy, że jesteśmy we śnie. Druga strona testu to to, czy mnie posłucha. Nie posłuchała i chciała rzucić się w objęcia tego, czegoś. Cholera wie co to mogło z nią zrobić. Nie wiem, urwać jej rękę czy coś. Nie znam się. Jakbym krzyknął, żeby się nie zbliżała, to by mnie olała, więc strzeliłem między nich. Odruchu własnego ciała nie zignoruje - zamilkł na chwilę a Thomas nie wtrącił się, stał w milczeniu i słuchał dlatego Anthony po chwili kontynuował.

- Skąd wiedziałem, że ich nie trafię? Jeśli zapałka jest nieruchoma, potrafię zapalić ją nabojem, jeśli jest ruchoma, potrafię zrobić z niej drzazgi. Nie narażam i nie zabijam własnego zespołu.
Dalej. Chciałem odpowiedź na pytanie. Zajęłoby im to trzydzieści sekund, ale wszyscy mnie zignorowali. Podczas akcji to grozi śmiercią. Ludzie muszą się słuchać mnie i Malcolma. Jak chcę dane, to muszą mi je szybko dostarczyć. Byłem na wielu akcjach i wiem na jakiej zasadzie to działa. Antonia ani razu mnie nie posłuchała. Z resztą, zdaje się, że dobrze wiesz jak ta cała machina działa i chyba wiesz, że jak taki maleńki nic nie znaczący trybik jak Antonia nawali, to wszystko może się sypnąć - zrobił oddzielającą pauzę, którą wykorzystał Blackwood.

- Służyłem. Wiem jak to jest - skwitował krótko nie wdając się w szczegóły.

- Ta zabawa w rosyjską ruletkę z Antonią... No cóż... Uwierz mi na słowo, że byłem absolutnie pewien, że ona jest bezpieczna. Sprawdziłem gdzie jest kula. Nie widać jej, ale ja umiem to poznać, bo to moja broń. Jakbym chciał ją zabić, użyłbym Browninga. Po co mi rewolwer, skoro mam pewniejszą broń? Później zaczęło się, ale ja dalej nikomu nie chciałem zrobić krzywdy. Miałem wiele okazji, żeby zabić Chemiczkę albo ją połamać. Ciężko mi je nawet zliczyć. Miałem same okazje, żeby jej coś zrobić. Mogłem też zabić tego truposza, jakkolwiek by to nie brzmiało. Też tego nie zrobiłem. - cmoknął cicho.
Ból głowy nie był wielki. Bardziej irytujący.

- A jak poderwał się z trumny, skoczyłem do niej i odwróciłem się prawie tyłem. To musi być jasne nawet dla cywili, że w ten sposób osłaniam ich, żeby zdążyli się pozbierać. Zdradziła. Nie zabiłem. Próbowałem tylko obezwładnić. Nie połamałem, a miałem jej rękę w dźwigni. Nawet pod koniec szukałem jedynie obezwładniania. Bez wyrządzania szkód. Również dla trupa. Uprzedzam, że to nie ostatnia taka akcja, ponieważ nie dam pogrzebać zespołu przez jej wrodzony kretynizm. Tym razem nie wykluczam łamania kości. Nie zabiję, ale nie ręczę za siebie... Wyciągnąłem wnioski... - mruknął na zakończenie.

- Nie mnie oceniać członków zespołu, ani ich zachowania. - zaczął po chwili milczenia Blackwood - Dopóki cele są realizowane bezproblemowo to i ja jestem zadowolony z pracy teamu. - zapauzował na chwilę - Jednak muszę przyznać, że jak do tej pory zespół działa chaotycznie i popada w same problemy. Z tego co się orientuje to niewiele ruszyliśmy do przodu. Nie ukrywam, że trochę mnie to martwi. Nie rozumiem też wszystkiego co się naokoło dzieje łącznie z tym okultyzmem, voodoo, snami... Mimo tego ufam w wasz profesjonalizm i w to, że dowództwo poradzi sobie z wszelkimi trudnościami. Uwierz lub nie, ale wiem coś o dowodzeniu i odpowiedzialności. Ma to swoje jasne i ciemne strony. W kazdym razie jeśli mogę pomóc w czymś co pozwoli nam osiągnąć cel to wal śmiało, jestem cały czas do dyspozycji. - dodał na koniec Thomas i zasalutował żartobliwie.

Point Man uśmiechnął się szeroko.
- Chciałbym ci coś zaproponować. Drugą pozycję w zespole. Mojego Wingmana. Zależy mi na tym, byś to ty dowodził tym całym grajdołkiem pod nieobecność moją i Malcolma. W mojej opinii wyszłoby im to najbardziej na zdrowie. Antonia się nie nadaje, William też nie jest mocny na tym polu. To samo Amy. Oni są specami od snów, a nie działań na poziomie 0.

Blackwood spoważniał.
- A Koroniew? - zapytał - Z tego co wiem to twój zaufany człowiek.

- Ja mu ufam, bo to mój człowiek. Ja go nagrałem, ale Malcolm prędzej zaufa tobie niż jemu czy większości naszego zespołu. Dlatego pytam ciebie. Jeśli się nie zgodzisz, najlepszym kandydatem będzie Koroniew, ale wtedy będę musiał cię prosić, żebyś był zaraz po nim w przypadku nieobecności naszej trójki. Tak więc... Zamierzam cię prosić o stanie się numerem Trzy lub numerem Cztery. I zdaje się, że w obu przypadkach wypadałoby was zwerbować na moich Wingmanów - odparł ze spokojem i powagą Smith - To nie to, że nie wierzę w resztę. Po prostu ich specjalizacja jest dość odległa od tej działki. W akcji mogą się pomylić, źle oszacować. Umysły nieprzyzwyczajone tak działają i nie można ich winić. Nie każdy jest wyszkolony w tym kierunku.

- Ja natomiast nie jestem wyszkolony w kierunku technologii dzielenia snów. - odparował Thomas - Nie jestem pewien czy powinienem wydawać rozkazy specjalistom z tej dziedziny. W każdym razie, nie po to tu jestem. - Blackwood przerwał na chwilę - Chciałbym pomóc i staram się to robić. Wątpię jednak by awansowanie mnie na dowódcę coś pomogło lub choćby spotkało się z ogólną aprobatą zespołu. Wolałbym gdyby wszystko zostało tak jak jest. - zapauzował na chwilę zwilżając usta śliną - Jakby nie patrzeć to teraz mam wolną rękę a gdy trzeba to team i tak potrafi dobrze zareagować na moje uwagi. I to bez mojej dowódczej pozycji. To mi wystarczy.

Inżynier skinął głową.
- Dobrze.

- Koroniewa zdążyłem trochę poznać. To dobry wybór. Bez dwóch zdań. - Blackwood zastanowił się przez chwilę - A ten Anderson... kto to taki? - zapytał wyraźnie zainteresowany.

- Wiem, Koroniew to mój człowiek - uśmiechnął się szeroko Smith - Anderson to moje znalezisko. Dawny kontakt, który okazał się świetnym towarzyszem. No i pomimo młodego wieku ma już więcej doświadczenia w akcjach niż większa część naszego zespołu. To jest trochę mój The Scout. Można na niego liczyć i jest elastyczny. To, czego mi zawsze trzeba. No i całkiem niezły snajper. - odparł Anthony.

- Dobrze wiedzieć, że ktoś tam pilnuje naszych tyłków. Dobra, czas zabrać się do roboty. Na początek zajmę się tymi kamerami wewnątrz studia.

- Ty odłączysz? Świetnie. I byłoby dobrze, gdybyś pomógł rozklejać taśmy wokół studia. Tak z półtora do dwóch metrów dalej niż poprzednia.

- Racja, zacznijmy od taśm.

- Jeszcze jedno. Co byś powiedział na to, gdybym wyznaczył cię na dowodzenie jedynie na poziomie 0 pod nieobecność naszej trójki?
- Ehhh... - wzdechnął Thomas - Pomyślę nad tym. - powiedział w zamyśleniu po czym ruszył by zająć się taśmami i kamerkami.

Czas upłynął Blackwoodowi bardzo szybko. Pomógł Pointowi rozklejać dodatkowe taśmy naokoło studia i zaraz po tym, zajął się kamerami wewnątrz budynku. Uporał się z nimi bez żadnych problemów. Teraz przyszła kolej na przesłuchanie a nie mieli zbyt wiele czasu. Co prawda wątpił w to, że wyciągną z garniaków cokolwiek, ale może w końcu coś im się poszczęści. Dołączył szybko do Koroniewa i Anthonego, który po raz kolejny zaskoczył go umiejętnościami charakteryzatorskimi jak i grą aktorską.

Cóż... Przedstawienie czas zacząć...
 
__________________
Wieża Czterech Wichrów - O tym co w puszczy piszczy.
aveArivald jest offline  
Stary 21-07-2012, 10:46   #220
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny



THE ROOKIE, THE EXTRACTOR


Dobry humor w jednej chwili prysł jak mydlana bańka, i po mieniącym się barwami tęczy cudeńku zostały tylko gorzkie mydliny. Sukin zaczął chodzic po pokoju. Cholera. Cholera. To musi byc cholerny przypadek.

Poczuł się głodny. Nic dziwnego, były już chyba okolice południa. Zszedł do hotelowej restauracji i zamówił obiad. Obfity obiad. Z pełnym brzuchem wrócił do apartamentu, zbyt najedzony by pracowac usiadł na łóżku. Zdjął buty i skarpety. Potem położył się, rozmyślając. Sennośc przyszła nawet nie niepostrzeżenie, odczuwał że nadchodzi, ale dał się jej podejśc...Może ten cały południowy wynalazek siesty nie jest taki najgorszy, pomyślał jeszcze...Zamknął oczy i rozluźnił się. Było cicho. Cichutko, tylko klimatyzacja cicho szumiała.


Obudził się.

Sukin obudził się i od razu, pierwszą myślą było znów sprawdzenie, czy to nie był sen. Pościel zakotłowała się z szelestem rwącym ciszę hotelowego pokoju. Nie, ufff...Są. Pieniądze są. Naprawdę, to zdarzyło się naprawdę. Ile razy jeszcze muszę to przeżyc, zanim uwierzę że to mi się wszystko nie śni. Ile spałem?

Dopiero teraz rozejrzał się po apartamencie dobrego Staples Center Inn. 42 calowa plazma z kablówką, której zmęczony nawet nie zdążył wczoraj użyć. Mikrofala, lśniąca czysta lodóweczka... Ustawiana temperatura w pokoju dawała idealny poziom, taki jaki lubił. Stanął bosymi nogami na dywanie, czując przez skórę jego łaskoczące włoski. Popatrzył na długi blat roboczy, gdzie grzecznie czekały automaty do herbaty oraz porządny ekspres do kawy. Rosjanin mruknął z zadowoleniem, a potem popatrzył na zegarek. Na szczęście nie było jeszcze zbyt późno, właściwie była to krótka drzemka.. A plan Sukina zakładał przygotowanie, danie sobie czasu na stworzenie profesjonalnego image’u na spotkanie z ludźmi z którymi miał wkrótce pracować. Właściwie, już pracował...Mężczyzna popatrzył na zgromadzone wczoraj materiały z bibliotek i inne źródła, ukryte w czeluściach nowiutkiego laptopa. Przed wyjazdem chciał jeszcze je spokojnie przejrzeć. Ale czas był. Plan póki co przebiegał bez zarzutu.

Wtedy jeszcze raz rozejrzał się po pokoju. Pomyślał o Moralezie i nagle pokój wydał mu się dużo mniej przytulny i bezpieczny. Cholera...Oni tam mają mój adres przecież. A jeśli ten człowiek...Do niego dotrze? Zaraz zganił się za paranoiczne myśli. Potrzebował kawy.

Zadzwonił telefon. Sukin aż podskoczył. Moralez? Albo ktoś inny...z roboty? Może coś jeszcze w sprawie tamtego faceta?

Właściwie nie miał ochoty odbierać, ale spojrzenie na ekranik przyniosło zaskoczenie. Numer jego nowego...szefa. Sukin nie spodziewał się raczej kontaktu zanim spotkają się pod wskazanym adresem. Cóż. Za tą kasę jaką mi płaci, pomyślał Rosjanin, mogę odbierać telefony nawet w środku nocy czy na sedesie. Prztyknął guzik uruchamiający automat z kawą, i zanim jeszcze maszyna zaczęła szumieć, podjął aparat telefoniczny.
- Sukin.
- Cold. - głos Ronalda zdawał się być głosem człowieka zaspanego, albo lekko nieobecnego duchem przy rozmowie.
- Zdrastwujtie...- odruchowo rzucił Sukin - To znaczyy... Dzień dobry...szefie.

Serce zaczęło nagle walić. Cholera, może gość się rozmyślił? Katastrofa. Tego chyba Sukin by nie przeżył. Nie po tym co sobie samemu naobiecywał i nawyobrażał.

- Jak idą przygotowania?
- Znakomicieee - Sukin wypuścił gorącą parę z ust. Ufffff....Jednak chyba wszystko w porządku. - Wszystkie swoje sprawy właściwie podomykałem. Zgromadziłem też materiały potrzebne do prac o których pan wspominał.
- Kiedy się zatem spotkamy?

Sukin poczuł dziwne uczucie niepokoju. Przed oczyma stanął mu facet z opisu Moraleza, Rosjanin rozejrzał się raz jeszcze po pokoju i nagle podjął impulsywną decyzję.

- Nie będę czekał do jutra. - zapewnił o swej gotowości Sukin. - Dziś wieczorem mogę być już w studio. Chciałem jeszcze się wstępnie przygotować do fazy projektowania, zanim odbędziemy kolejną rozmowę na ten temat.
- Świetnie, doktorze. - Cold zdawał się być bardzo zadowolony - Widzę, że jest pan człowiekiem nie tracącym czasu oraz słownym. Znakomicie. Zatem spotkamy się już w studio wieczorem, za parę godzin. To bardzo mi pasuje. Powiedzmy, dziewiętnasta.
- Tak. - potwierdził Sukin, biorąc spod wylotu maszyny parującą, roznoszącą mocny aromat kawy filiżankę.
Facet po drugiej stronie milczał. Rosjanin kalkulował czy jednak miał czas na wszystko. , papiery, strojenie się, kolacja w hotelu którą miał już opłaconą, taksówka...Miał.Wzgórze Beverly było tylko dziewięć mil od hotelu.
- Jestem w Staples. - zaszpanował Sukin niosąc ostrożnie filiżankę do stoliczka przy oknie - Mam blisko, więc korki mnie nie zatrzymają. Będę na czas, szefie.
- Jest jeszcze jedno. - innym tonem rzucił rozmówca.

Oczywiście musiało być jeszcze jedno, pomyślał Sukin. Szefowie na całym świecie są tacy sami. Życie w pracy byłoby piękne i poukładane, gdyby nie oni. Rosjanin znał ten ton, oznaczał on dodatkową robotę na wczoraj. Cóż, za takie wynagrodzenie trzeba być gotowym na zapieprzanie dwadzieścia cztery na dobę. Zgodziłby się przecież na takie właśnie warunki i za dużo mniej.

- Mogę zrobić coś jeszcze? - Sukin rzucił do słuchawki najbardziej profesjonalnym tonem jaki mógł z siebie wydobyć. Po tamtej stronie, wydawało mu się, słyszy chyba jakiś daleki damski głos. Po chwili milczenia Cold zaczął mówić.
- Nagły temat. Do projektów o których rozmawialiśmy muszę panu dorzucić jeszcze jeden, doktorze. I to pilniejszy. Powiedziałbym nawet, żeby pan odstawił na razie tamte a zajmował się do odwołania tylko tym o którym zaraz powiem.

Wiedziałem, cholera. Sukinowi prawie udało się donieść kawę, ale przy siadaniu niestety ręka zadrżała i gorący napój oblał mu palce. Utrzymał, postawił na stoliku filiżankę, ale z gardła wydobył się mu długi przeciągły syk bólu.

- Jakieś wątpliwości, doktorze? - zapytał głos z drugiej strony.
- Nie, nie, skądże znowu! - zapewnił Rosjanin. - Proszę mówić dalej.
- Wojna w Wietnamie... Po drodze panu z taką tematyką? - spytał Cold.
- Francuska, czy amerykańska? - Sukin już siedział, i upił mały łyczek kawy. Za tę cenę pokoju mogłaby być lepsza.
Dość długie milczenie po drugiej stronie mogło oznaczać wiele rzeczy.
- Amerykańska, oczywiście! - rozległo się wreszcie. - No więc?
- Liznąłem to i owo. Proszę być spokojnym. - odpowiedział szybko Sukin. Nawet gdyby facet, płacący mu tyle szmalu, pytał o wykopaliska na księżycu, odpowiedź musiała by być taka sama. Sukin nie miał zamiaru wypuścić tej ryby z haczyka, o nie!

- Rzecz jasna chodzi o dekoracje. - tajemniczo dodał Ronald - Dość standardowa fabuła, zagubiony w dżungli oddział zmierza do ukrytego w lasach obozu wroga.
- Projekt obozu?
- Tak, obóz Wietkongu z miejscami do przetrzymywania jeńców, może skoncentrowany przy jakiejś wsi, nie wiem...Ale to nie wszystko. Potrzebny byłby też projekt całego terenu, w sensie geograficznym. Conajmniej kilkanaście kilometrów dookoła. Serce dżungli.
- Serce dżungli...- powtórzył Sukin, pijąc więcej kawy - Ukształtowanie terenu, roślinność, miejsca szczególne...
- Tak, właśnie.
- Tylko dżungla, czy też przecinająca to rzeka, na przykład jak dorzecze Mekongu?
- To już zależy od pana. - powiedział wolno Cold - Ma pan wolną rękę, choć będę miał ostateczny głos jak to zobaczę. Do tego dojdą rekwizyty, ubiory plus broń z epoki. Chciałbym, żeby miał to pan z detalami jak najszybciej chociaż w głowie, a potem w miarę sprawnie na papierze.
- Na papierze, to wymaga czasu. - powiedział chyba niepotrzebnie Sukin - Rozumiem, że w studio będą warunki do projektowania technicznego. Jeśli jednak będę miał na to czas, uporam się szybko. A w głowie mogę mieć to...
- Na wczoraj. - przerwał mu uprzejmym tonem szef.
- No shit...? Co ty nie powiesz. - pomyślał sobie Rosjanin, zupełnie już jak Amerykanin, a do rozmówcy odezwał się tylko.
- Na wczoraj. Poniał.
- Praca z panem to prawdziwa przyjemność. - westchnął nieoczekiwanie rozmówca. - Gdybym ze wszystkimi pracownikami miał tak mało problemów...No to tyle z mojej strony, nie zabieram więcej czasu. Do zobaczenia, doktorze.
- Do zobaczenia. - tym razem Sukin pilnował się, by używać angielskiego zwrotu. Na twarzy miał uśmiech, gdy szef odkładał telefon. Gdy zapanowała cisza, uśmiech nie wiedzieć czemu zniknął z facjaty Rosjanina.

To by było na tyle w kwestii spokojnej kolacyjki...
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 21-07-2012 o 10:51.
arm1tage jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:51.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172