Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-06-2012, 09:47   #191
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Przedmieścia Los Angeles, hotelowy bar.


- Kim pan jest i czego pan chce? - Jewgienij nie był w nastroju na pogawędki o starych czasach.
- Mam dla pana propozycję panie Sukin. - uśmiech obcego nie zmienił się, a jednak miejsce troski zajęła w nim zagadka - Propozycję, która może odmienić pana życie.
Szybka kalkulacja wyraźnie już zamroczonego alkoholem mózgu w krótkiej chwili doprowadziła do decyzji, choć widać było że Sukin nie do końca akceptuje to co sam postanowił przedsięwziąć. Opadł jednak z rezygnacją na oparcie krzesła i chwilę wpatrywał się bez słowa w uśmiechającą się z lekka twarz mężczyzny. Wąsy, mała bródka, zwichrzone przez stylistę włosy, lekko przymknięta lewa powieka skrywanych za żółtymi szkłami okularów od Persola oczu.

Kiedy się wreszcie odezwał jego wschodni akcent był aż nazbyt czytelny.
- O pańskich prrrapozycjach jak i odmianie mojego życia pomówimy może – Sukin położył nacisk na to słowo – później. Puki co nie odpowiedziałeś pan na moje pytania. Pytam więc drrugi raz. Kim pan jesteś i czego pan ode mnie chce?
- Czego chcę? Już powiedziałem, mam dla Pana propozycje – odparł mężczyzna odsuwając krzesło i zajmując miejsce przy stoliku. – Otóż Panie Sukin poszukuję architekta. Specjalisty, najlepszego w swym fachu, kogoś kto dba o szczegóły. Człowieka, dla którego ważny jest każdy najmniejszy detal budynku, mostu, wieży, drogi … czy wychodka. Eksperta zaznajomionego w architekturze współczesnej jak również wcześniejszej. To nie wszystko … interesuje mnie odwzorowanie szczegółów otoczenia … stroje, fryzury, przedmioty codzienne, broń. Pan jest w tym najlepszy doktorze. Kim jestem? - Malcolm przekrzywił głowę - człowiekiem, który odmieni Pana życie. Jeśli przyjmie Pan moją propozycję już nic nie będzie takie jak było.
- Barrrdzo to ładne, co pan mówi. - odparł z ociąganiem Sukin, który sam się sobie dziwiąc że chce mu się gadać z tym człowiekiem i wbrew sobie wciąż nie posłał go do wszystkich diabłów. - Rzekłbym nawet... zbyt ładne... panie...
- Ronald Cold - mężczyzna wyciągnął dłoń.
- Jewgienij Sukin - przedstawił się Rosjanin i uścisnął wyciągniętą dłoń. Wychowanie wzięło górę nad niechęcią. Był jeszcze jeden powód dla którego to zrobił. Chciał dotknąć jego dłoni. Poczuć czy należy do człowieka miękkiego, nawykłego do wygód, czy przeciwnie, twardego i pracującego rękami. Wiedział że pozory mogą mylić. Sam był bądź co bądź urzędnikiem, jednak dłonie miał szorstkie i spracowane, ale i tak był ciekaw.
Doktor zwrócił uwagę na wypielęgnowane lekko ciepłe dłonie intruza, a następnie na mocny uścisk. Mężczyzna patrzył mu przy tym w oczy nie puszczając dłoni jakby przypieczętowywał tym uściskiem kontrakt a nie witał się na przywitanie. Może faktycznie tak było? Może pewność z jaką Cold podszedł do stolika a następnie przedstawił propozycję nie była tylko ofertą na którą można się zgodzić lub nie a zleceniem nie pozostawiającym możliwości odmowy? W końcu Malcolm zwolnił uścisk.
- Miło mi Pana poznać doktorze Sukin.
- Niech zgadnę - Sukin bez ogródek przeszedł do konkretów pomijając zwyczajowe uprzejmości - kręci pan tutaj... jakiś film? - wypalił tonem jakby był pewny odpowiedzi.
- Nie, nie kręcę filmu. Chociaż wynająłem studio filmowe to nie ma tam ani jednego aktora, reżysera czy scenarzysty.
To nie było to czego Rosjanin spodziewał się usłyszeć w odpowiedzi. Kompletnego zaskoczenia jakie rozlało mu się na twarzy nie dało się nie zauważyć.
- W takim... rrazie... do czego ja... miałbym... nie rrrozumiem....
- Mówiłem Panu, poszukuje architekta. Pana zadaniem byłoby opracowanie planów … hmmm być może stadionu w Czechach, być może Kremla, być może chaty wiedźmy a najprawdopodobniej wszystkich tych rzeczy. Ważne jest dla mnie szczegółowe odwzorowanie z zachowaniem szczegółów … a w tym jest Pan najlepszy. - mówiąc te słowa w międzyczasie Cold ściągnął wzrokiem kelnera. - Czego się Pan napije doktorze?
- W rzeczy same... co?... aaa... może małą wódkę z kinleyem, nie będę zmieniał. - uśmiechnął się jak dzieciak przyłapany na psocie Sukin - A wrracając do tematu - ciągnął dalej nawet nie wiedząc kiedy uleciała cała jego niechęć do Colda - Jednego tylko nie rrrozumiem. Na cholerę panu takie plany?
- To bardzo proste doktorze, dokładne, szczegółowe plany są po to aby nikt nie zorientował się, że to tylko plany. Ktoś kto będzie je … oglądał ma myśleć, że znajduje się na tętniącym wrzawą stadionie, ma myśleć, że jest na audiencji u cara, albo ma czuć smród chaty czarownicy … - Butelka wódki i butelka kinleya a także dwie szklanki - zwrócił się Cold do stojącego przy stoliku kelnera.

Oczy starego Rosjanina były rozszerzone jak u młodzika na pierwszej przepustce w zaułku prostytutek. Propozycja musiała w jego mniemaniu być nie lada wyzwaniem. Niemal widać było jak już planuje i kreśli w wyobraźni wyimaginowane plany. Patrzył głęboko w oczy Colda i w skupieniu cmokał cicho pod swymi wywoskowanymi, podkręconymi wąsiskami. Jednak coś, jedna rzecz nie dawała mu spokoju. Ten młody człowiek był dla niego zagadką. Z początku wziął go za ekscentrycznego pomyleńca, potem za aktora, teraz jednak nabrał zgoła innych podejrzeń, jednak twarz nieznajomego była nieprzenikniona. Żeby rozwiać wszelkie wątpliwości postanowił zagrać w otwarte karty.
- Czy ogląda pan czasem hiszpańskie kino, panie Cold? - zapytał Sukin nagle zupełnie od rzeczy.
- Tak, czasem oglądam, chociaż tu w LA mówi się, że to filmy dla pedałów - z uśmiechem odpowiedział Ekstraktor.
- Otóż kilka lat temu miałem okazje zobaczyć film “Agnozja” Eugenio Mira...
- Agnozja to dobry temat naszego spotkania Panie Sukin - Cold spojrzał spod okularów na rozmówce.
- Nie będę pana nużył tematyką ani fabułą - ciągnął dalej Sukin - w każdym razie jednym z wątków tego dzieła było umieszczenie bohaterki we właśnie takiej sztucznej rzeczywistości. Ja wiem. Mówimy o fabule, jednak prroszę mi wierzyć, podobnie jak w filmie taka manipulacja może mieć... - przez chwilę zastanawiał się nad właściwym słowem - …niekontrrrolowany przebieg.
- Taka agnozja jeśli jest właściwie przeprowadzona, z dużym dbaniem o szczegóły może mieć całkiem łagodny przebieg. Czynnik ryzyka oczywiście istnieje … ale jeśli uczestniczą w tym specjaliści tacy jak Pan można je ograniczyć. - Malcolm nalał do szklanek wódke, następnie rozcieńczył ją kinleyem. O wiele więcej dolał go do swojej szklanki. - Cieszę się, że mnie Pan rozumie. W tym wypadku Pańska obecność w propozycji, którą złożyłem nabrała jeszcze większego znaczenia.
- To... duża odpowiedzialność - odpowiedział niepewnym głosem Sukin pamiętając jaki los w przytoczonym filmie spotkał postaci odpowiedzialne za dekoracje.
- Ma Pan wątpliwości?
Sukin jednym haustem wychylił niemal całą zawartość szklanki. Był już na takim etapie, że pił, nie smakował. Wreszcie próbując przebić się przez żółte szkła Colda powiedział patrząc mu prosto w oczy.
- Z tego, co usłyszałem myślę, że jest pan lekarzem. Dość śmiałym w metodach przeprowadzanych kurrracji, jak sądzę. Cóż, jako taki zapewne jest pan pozbawiony oporrów moralnych... ale co z... aspektem prawnym?
- Oporów moralnych … hmm … podczas agnozji jestem ich pozbawiony. Natomiast rozmawiając tu z Panem czy idąc ulicą, spotykając ludzi … bardzo cenię sobie niektóre wartości. Nie jestem lekarzem, chociaż taka osobe juz posiadam w zespole … teraz potrzebuje architekta do pomocy a być może do zagrania pierwszych skrzypiec. - Cold uzupełnił szklankę Rosjanina - a czy prawo zabrania śnić?
- Śnić??
- Tak śnić … współuczestniczyć w śnie. Prawo tego nie zabrania Panie Sukin.
To zdanie musiało poruszyć w Rosjaninie jakąś tkliwą nutę, bo przez moment spoglądał na Colda z nieukrywanym lękiem.
- Ma Pan racje to nie jest zabawa - kontynuował Cold spoglądając na niepewną minę Rosjanina. - dlatego potrzebuje specjalistów. Tylko ich obecność gwarantuje powodzenie. Wiem, że i tak się Pan zgodzi doktorze. Przedstawię więc Panu czego oczekuję a Pan powie mi ile to będzie kosztować. - Mężczyzna zwilżył usta pociągając nieduży łyk wódki z toniciem.- Otóż poza wykonaniem planów, o których już mówiłem oczekuje pełnej dyspozycyjności przez okres miesiąca może dwóch. Nie planuje aby zajęło to więcej czasu. Będziemy pracować zespołowo. Będzie Pan pracował wspólnie z drugim architektem. Proszę się nie obawiać to profesor historii, również dbający o detale. Plany które sporządzicie bada musieli poznać pozostali członkowie zespołu … i tu bardzo pomocny okaże się sen. To tam efekt pańskiej pracy stanie się rzeczywistością. To tam prowadzić będzie agnozja. U nas nazywa się to incepcją. Spotka tam pan pozostałych członków zespołu, spotka tam pan mnie, zobaczy siebie a także wiele innych osób, przedmiotów, budynków … wszystko co sobie pan zażyczy i stworzy.
- Jasna cholerrra... - wydarło się z cichym sykiem z gardła Rosjanina - …to takie buty...

Sala restauracyjna była klimatyzowana, a jednak po skroni Sukina potoczyła się pojedyńcza strużka potu. Do tej pory na przemian myślał, że siedzacy naprzciw mężczyzna to stuknięty dziwak albo nabijający go w butelkę aktor jednego z tych programów, w których w końcu nagle wyskakuje zza kwietnika facet z kamerą wrzeszcząc wesoło “Mamy cię!”. Tak myślał, ale teraz już przestał. Wspomnienie tamtych kilkunastu dni spędzonych w podmoskiewskim ośrodku, i tego, co stało się potem... Incepcja. Słowo, podsłuchane i nie do końca zdefiniowane. Jedna z niewielu zagadek, których przez całe życie nie rozwiązał. Ten człowiek nie żartował. Sukin znał się na ludziach wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że ten facet jest przekonany że mówiąc o czymś mówi o tym właśnie. A teraz mówił o Incepcji. O pojęciu, które tak samo facynowało, co przerażało. Jewremij Sukin wiedział już, że szansa, jaką postawiło przed nim w postaci tego nieznajomego życie jest jedyna i niepowtarzalna. Nie miał zielonego pojęcia co z tego wyniknie, ani jak dla niego skończy się ta przygoda, ale jednego był pewien. Zgodzi się. Zgodziłby się i tak. Ale skoro tak skonstruowana była umowa postanowił zagrać va banque.
- Zgoda - powiedział po dłuższej chwili przerwy i żeby zatuszować lekkie drżenie rąk zabrał się za nabijanie fajki - Zgoda, panie Cold. Jednak moja cena... to 250 tysięcy za miesiąc pracy.
- Jestem skłonny zapłacić Panu 250 tysięcy za całe zlecenie. Życzy Pan sobie zadatek?
- Khhmm.. khhh... - rozkaszlał się z wrażenia Sukin - Naturalnie. Eee... 10%? *
Cold sięgnął do marynarki. Po kolei wyciągał paczki banknotów kładąc je przed Rosjaninem.
- Dziesięć …dwadzieścia … trzydzieści tysięcy dolarów. Oto Pański zadatek. To trochę więcej niż Pan wymienił, ale nie chcę w tym miejscu przeliczać i wzbudzać zainteresowania postronnych osób. Mamy więc umowę doktorze Sukin. Pozostałe 220 tysięcy płatne po incepcji.
- Tak, tak, naturalnie - pośpieszył z zapewnieniem Rosjanin szybko upychając równe paczuszki w skórzanej torbie, która zdecydowanie najlepsze czasy miała dawno za sobą i rozglądając się nerwowo dookoła.
- Tu ma pan moja wizytywkę - Cold wręczył Rosjaninowi kartonik. - Z tyłu jest adres studia filmowego. To niedaleko Mulholland Drive … tam się spotkamy. Chcę, żeby pozamykał Pan wszystkie swoje sprawy i w ciągu 2 dni stawił się na miejscu. Będzie Pan tam mieszkał i pracował … tak jak reszta zespołu.
- Naturalnie. Oczywiście. - mamrotał zapewnienia doktor Sukin przyciskając do piersi napchaną pieniędzmi teczkę.
- Cieszę się, że przyjął Pan moją propozycję - bez emocji powiedział Cold wstając z miejsca, jakby te słowa stanowiły tylko zwrot grzecznościowy a nie faktyczne zadowolenie. - Już niedługo spotkamy się po drugiej stronie doktorze Sukin. Proszę pamiętać … liczę na Pana.
Sukin uśmiechnął się nieśmiało. Dziwnie się czuł. Nawet pomijając fakt, że w obecnej chwili był już zupełnie trzeźwy. - Panie Cold - rzucił jeszcze za odchodzącym od stolika mężczyzną. - A nie boi się pan, że ja teraz panu prysnę? Z całą tą forsą?
- A nie boi się Pan, że ja Pana wtedy odnajdę tak jak teraz? - odpowiedział uśmiechnięty Cold. Mężczyzna gestem dłoni kiwnął na kelnera. Gdy chłopak pojawił się przy nim wcisnął mu w dłoń banknot i coś szepnął do ucha. Następnie bez oglądania się za siebie wyszedł na buchający gorącem asfaltowy parking.
Sukin sięgnął po nie dokończoną butelkę i nalał sobie trzy czwarte szklanki. Dolał do pełna tonik i wypił duszkiem. Jakoś tak nagle wyschło mu w gardle.
 
Irmfryd jest offline  
Stary 27-06-2012, 10:47   #192
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Trzydzieści tysięcy dolarów!!
A w perspektywie jeszcze dwieście dwadzieścia!!!
Stał w restauracyjnej toalecie z twarzą ociekającą zimną wodą i kolejny raz szczypał się w policzek.
Nie. Nie budził się. A więc to nie był sen! To stało się naprawdę! NAPRAWDĘ!!! Miał je, a żeby się upewnić kolejny raz zajrzał do skórzanej teczki. Były tam jak poprzednio. Pieniądze tak samo realne jak i wizytówka tego tajemniczego… Colda. Człowieka, który jak królik z kapelusza pojawił się nie wiadomo skąd, a potem zniknął nie wiadomo gdzie pozostawiając jednak po sobie kupę pieniędzy oraz zamęt w głowie doktora Sukina. Im więcej czasu mijało tym bardziej docierało do starego Rosjanina jak niewiele dzieliło go od możliwości, że szansa jaką otrzymał nieomal przeszła by mu koło nosa. Przecież przez dłuższą część rozmowy każdy mówił o dwóch różnych rzeczach! A jednak jakoś się dogadali… Cała sytuacja zakrawała na cud. Albo dowód na istnienie przeznaczenia… Przestań stary głupcze – skarcił się w duchu – Takie rzeczy nie istnieją! Wiesz o tym dobrze. Światem rządzi fizyka. Matematyka, chemia…Nie jakieś tam transcendentalne bzdury, ale prawa Newtona. Rachunek prawdopodobieństwa. To on zdecydował o szansie przed jaką stał… co prawda obarczony takimi składnikami, jakich nawet nie próbował ogarnąć, ale nie to miało znaczenie. Liczył się wynik, a ten był jeden. On, Jewgienij Awramowicz Sukin był w tej chwili bogatszy o 30 tyś. $ niż jeszcze godzinę temu, a w perspektywie miesiąca, no góra dwóch o ćwierć miliona!!

***

Incepcja

Skąpany w alkoholu mózg próbował z najgłębszych zakamarków pamięci powyciągać wszystkie fragmenty jakie kojarzyły mu się z tym słowem. Dużo tego nie było a wszystkie dotyczyły zdarzenia sprzed… kilkudziesięciu lat. I niemal żadne z tych pozacieranych wspomnień nie kojarzyło się dobrze. Brudna zieleń wojskowych mundurów pod bielą kitli, długie rzędy jarzeniówek i podekscytowane szepty kolegów, a potem strach jaki padł na tych co spytali o los tamtych, którzy nie wrócili z eksperymentu. Oraz twarz tego oficera kiedy mówił: Nigdy. Nigdy nie odwiedziliście tego ośrodka kadecie Sukin, rozumiecie? Nawet nie słyszeliście o istnieniu tego miejsca. Nigdy, z nikim nie będziecie o nim rozmawiać!
Nie rozmawiał. Bo i po co? Tych, którzy jak on uczestniczyli w badaniach nigdy więcej nie spotkał, a obiecane profity pojawiły się tak, jak obiecała Partia. Dopiero później odwróciła się… ale ta historia nie miała z ośrodkiem nic wspólnego.
Jedyne co mu z tamtych czasów pozostało, to niechęć do narkotyków. I jeszcze może wspomnienie poczucia, jakby się było…. Stworzycielem światów… bogiem którego jak wiadomo nie ma….

A teraz, po z górą dwudziestu latach pojawia się ten… Cold… Kim jesteś? – zastanawiał się Sukin kierując swe kroki do oddziału City National Bank. Kim jesteś i co planujesz?
Wkrótce się dowiem… Taak. Mówił że mamy działać w zespole. Wspólnie z jakimś profesorem historii… i jeszcze kimś. Wkrótce dowiesz się wszystkiego Jewgieniju Awramowiczu. Twoja tylko w tym głowa, by część zadania przeznaczona dla ciebie wykonana była perfekcyjnie. Tu cecha, którą wielu miało mu za złe mogła okazać się zaletą. Ale żeby tego dokonać potrzebował pomocy naukowych. Prawda, dysponował wiedzą, niemałą, jednak Cold wspominał coś o stadionach… chatach czarownic – a to już była kompletna abstrakcja… Jednak dr Sukin, jak już się za coś brał, to uczciwie! Dokumentację do stworzenia makiety moskiewskiego Kremla właściwie już miał, o stadionach nie wiedział za dużo, natomiast co do czarownic i miejsc jakie zamieszkiwały… należało niezwłocznie zaopatrzyć się w odpowiednie materiały i narzędzia.

***

W banku poszło sprawnie, w bibliotece trochę dłużej, ale jeszcze tego samego wieczora był już posiadaczem kont bankowych i bibliotecznych oraz kart, jak również kilkunastu kilogramów książek i kserokopii dokumentów, jakie mogły by być przydatne przy tworzeniu makiet obiektów takich jak jak czeski stadion czy wiedźmie Siedliszcze od mongolskich jurt przez bawarskie zabudowania wiejskie na planie i charakterystyce siedemnastowiecznego Salem kończąc.
Gorzej było w salonie telekomunikacyjnym. Od bogactwa oferty zakręciło mu się w głowie a sprzedawca kiedy tylko zwietrzył, że klient ma pieniądze i chce je wydać paplał jak nakręcony i mącił mu w głowie coraz to nowymi danymi technicznymi telefonów, komputerów, oprogramowania i wszelkiej maści uzupełniającego sprzętu, który jak zapewniał jest wprost niezbędny do jego naukowej pracy. Kiedy się wreszcie wydostał z tej teleinformatycznej pułapki dr Sukin był mokry i przerażony. Ale czuł się jak dzieciak bogacza po Gwiazdce. Pudła i pakunki zajmowały cały bagażnik taksówki. Teraz wiedział, że jest przygotowany do pracy. Internetowe łącze z elektronicznymi bankami danych i sprzęt najnowszej generacji dawał gwarancję niezawodności, a jego stary laptop nie. Nawet nie musiał ruszać się z miejsca. Wolał nie narażać się na kompromitację w razie awarii… W końcu nie wiadomo kogo spotka tam… właściwie to gdzie? Zerknął na adres na wizytówce. Właściwie mógłby podać kierowcy od razu ten adres, był gotowy, jednak ten dzień obfitował w zdecydowanie zbyt wiele atrakcji. Różnych i skrajnych, a Cold dał mu dwa dni na pojawienie się w studio. W dobrym tonie byłoby pojawić się przed terminem, jednak postanowił się wpierw wyspać. Odświeżony i wypoczęty zrobi o wiele lepsze wrażenie na członkach teamu niż sfatygowany ciężkim dniem i przedpołudniową popijawą.
- Staples Center Inn - powiedział do taksówkarza i wtopił się z ulgą w oparcie fotela.
- Naturlich – bąknął taksówkarz i sprawnie włączył się w szeroki, rozmrużany światłami krwioobieg miasta.
Słońce schowało się w oceanie.
 
Bogdan jest offline  
Stary 27-06-2012, 15:25   #193
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Teamu praca wspólna

Oszaleli, oni wszyscy oszalali. Amy znów stała w środku zamieszania nie wiedząc co ze sobą zrobić. Lekko rozchylone usta i szeroko otwarte oczy pokazywały dokładnie w jakim jest stanie.

William Ekahardt w nowej skórze wydął wargi w wyrazie niedowierzania. Gest ten wydawał się sztuczny, wręcz komiczny, jakby będący elementem jakiejś celowej gry.

-Nie słuchaj jej Anthony. To wszystko jej pomysł. Tej.. tej wiedźmy. - z ust poleciała mu ślina jak wypowiadał te słowa.

-Powiedziała, że zna sposób i miała rację. Faktycznie istniał sposób, który jednak wiązał się z pewnymi komplikacjami... Sam dokładnie tego nie rozumiem... Alle jestem tu. Cały i zdrowy. Staaaary dobry profesor William jego mać. Więc nie mów mi kobieto - jego oczy zapłonęły na chwilę, jedną maleńką chwilę dziwnym blaskiem - że nie wiem kim jestem.

- Anthony - Amy wzięła głęboki oddech. Z tłumaczeń Antonii i Willa nic nie wynikało. - Will jest cieżko chory, umierający właściwie - jej słowa były łagodne, jakby tłumaczyła coś dziecku - Dominic jest trupem - kontynuowała. - Żeby ratować Willa Antonia wpadła na pomysł by... przelać jego duszę do ciała Dominica - powiedziała szybko, uświadamiając sobie jak absurdalnie to wszystko brzmi.

Antonia wizgnęła się w przód, uderzyła głową o podłogę, z rozciętej wargi trysnęła krew. Ten pojebus strzelał do niej! Strzelał do własnych ludzi! Co jeszcze popieprzonego może przyjść mu do głowy? Brazylijka jęknęła rozdzierająco, a potem się popłakała. Rzęsiście i obficie, z oczu płynęły potoki łez, z nosa ciągnęło się pasmo śluzu pomieszanego z krwią, i cała się trzęsła, nie wiedzieć, czy ze strachu, czy z furii.

- Ruler! Ruler, do cholery, nie puszczaj tego, co go trzymasz! - jęknęła. - Jak zwieje to będzie przesrane! Tony, puść mnie, proszę, muszę sprawdzić, co z Willem. Zwłoka może być śmiertelnie groźna, a na pewno stan Willa jest ważniejszy niż twoja urażona duma! do kurwy nędzy, zabierz tę broń! Jesteśmy w jednej grupie czy nie? Pracujemy kurwa razem czy nie?! Ludzie, do diabła! On do nas strzela! Popierdoliło go!

Ktoś musiał go zdjąć. Zaraz, teraz... Antonii zimny pot ciekł po karku - Will nie mówił jak człowiek, którego pamiętała.

Początkowo Point Man patrzył na Chemiczkę tym samym zimnym spojrzeniem. Jeszcze nie tak dawno obeszłyby go jej łzy i krew. Teraz patrzył na całą sytuację bez najmniejszych emocji. Jednocześnie próbował poukładać sobie to, co właśnie usłyszał. Amy nie zaprotestowała na słowa Dominica-Williama. Wierzyła w ich prawdziwość lub wiedziała, że takie są. Nie ufał zmartwychwstałemu trupowi. Ani trochę. Brakowało mu tylko nieco zbyt dużej fryzury i śrub na skroniach.

Nie ufał wszystkiemu co zginęło i powróciło do życia. Miał już wyjaśnienia, które chciał i byłoby znacznie szybciej, gdyby zaprezentowali je od razu. Z zamyślenia wyrwały go słowa Brazylijki, a w ich trakcie jedna brew wspięła się nieco wyżej na czoło.

Nagle Smith odskoczył od Chemiczki, jakby go oparzyła. Nagły błysk oślepił go, a z tyłu głowa pulsował ból. Obejrzał się z tą samą chłodną obojętnością, co jeszcze kilka chwil wcześniej. Za nim stało drewniane łóżko brutalnie powstrzymujące dalszy ruch. Wstał, ignorując słabnący ból. Rewolwer spoczął za paskiem, lecz Browning dalej znajdował się w dłoni.

Teraz kwestia tożsamości wnętrza ciała Dominica...

Ruch przy trumnie!

Eackhardt poruszył się. Brazylijka miała rację w jednym. PointMan miał broń. Stanowił zagrożenie dla niego, dla Amy, dla każdego w tym pokoju łącznie z sobą samym. I jeśli stary William Eakhardt próbowałby rozmowy to jego nowe wcielenie nie zaprzątało sobie głowy szczegółami technicznymi. To musiało zostać zrobione, nieważne w jaki sposób. Przez chwilę dziwił się, że podjął taką decyzję. Zaskoczyło go coś jeszcze; to jak sprawne są jego nogi. Jak gibko stąpa z stopy na stopę. To, ile energii było w tym młodym ciele.

Wszyscy byli zaskoczeni niesamowitą szybkością, z jaką to co siedziało przed chwilą w trumnie, dosłownie moment później już parło po posadzce w kierunku Anthony’ego! Amy zareagowała pierwsza - błyskawicznie wycofała się, chyba instynkownie, pod ścianę żeby nie pozostać w centrum tworzącego się zamieszania. Chwyciła nieruchomego czarnego psa na ręce, a potem wcisnęła się w prawy górny róg pokoju obserwując przebieg zdarzeń.

- Black! - krzyknął krótko Point, również zaskoczony że ten ułamek sekundy gdy obił się o łóżko wystarczył by potencjalny przeciwnik był już w połowie drogi do niego!

Gdy tylko Smith dostrzegł ten ruch, ponownie rzucił się bokiem w kierunku Chemiczki, z zamiarem wykonania przewrotu po wylądowaniu. Ruch zaplanowany był tak, by cały czas mieć przed sobą zagrożenie. Dodatkowo miało to dać Brazylijce czas na podniesienie się, zaś w przypadku ataku, Anthony mógłby przyjąć go na siebie.

Tymczasem Antonia zareagowała szybciej, niż się spodziewał po jej stanie. Gdy krzyczał do Blackwooda mając ją bokiem do siebie, ona była już na nogach, nisko przyczajona do odskoczenia. Zmartwyschwstały zygzakiem, szybki jak wiatr, zbliżał się do niego - ale Point był już ułamek sekundy do uzyskania pozycji strzeleckiej.

Ale nie przewidział jednego. Antonia, którą miał z boku, nagle zaatakowała. Jego.

Skok Chemiczki był niby skok dzikiego zwierza. Była duża, naprawdę ciężka i to wielkie ciało po prostu uderzyło z całym impetem w Point-Mana. Anthony poczuł że traci równowagę i leci do tyłu, a ułamek sekundy później uderza plecami o posadzkę. Nie wypuścił pistoletu. Antonia spadła na Anthony’ego, chciała przygnieść go całym swoim ciężarem do ziemi. To jednak nie udało się do końca, Chemiczka spadła o paręnaście centymetrów obok - tylko jednym ramieniem obejmującym tułów Anthony’ego przyciskając go do zimnej posadzki na ogromnym symbolu wymalowanym jaskrawą czerwienią.

Mknące tymczasem jak drapieżnik ciało Dominica Warda było już tuż obok Pointa! Jego dłonie poruszały się to w przód to w tył a cel przed jego oczami przybliżał się nieubłaganie. Może nawet bydlak uśmiechnął się lekko w kąciku ust! Amy krzyczała coś o spokoju i żeby nie strzelać. Gdy wszystko znowu wprawione zostało w ruch, ciało leżące pod Rulerem zaczęło warczeć i toczyć pianę z pyska, rzucając się wściekle i Ruhl miał obecnie spore problemy żeby utrzymać “Willa” w pozycji poziomej...Solo podskakiwał na rzucającym się ciele profesora niczym kowboj na rodeo.

Blackwood skoczył ku facetowi odwróconemu do niego plecami. Zadanie wydawało się proste, uderzył barkiem chcąc wytrącić go z równowagi. Tamten poleciał do przodu, przez co dystans między nim a Smithem jeszcze się skrócił. Ale ręce, które miały teraz złapać ciało Dominica Warda i rzucić je na łóżko, nie zdołały tego zrobić. Szczupły chłopak jak piskorz rzucił się do przodu, wykorzystując pęd nadany przez uderzenie Thomasa...

Antonia nagle poczuła ból pod pachą i przyciskające Pointa ramię zdrętwiało jej w jednej chwili. Anthony zgiął się nagle sprawnie i ramię Ramos znalazło się ściśnięte mocno między jego nogami. Następny, po założeniu dźwigni Chemiczce, punkt planu zakładał atak na nadbiegającego umarlaka - ale tamten po raz kolejny okazał się cholernie szybki. Już w czasie, gdy Smith chwytał Antonię w kleszcze nóg, osobnik twierdzący iż jest Willem Eakhardtem prześliznął się jednym ruchem obok nich, niesamowicie zwinnym pociągnięciem wyszarpując rewolwer zza pasa Anthony’ego.

Point drgnął, gotowy już do skoku, ale czekała na niego wycelowana prosto w jego klatkę piersiową lufa własnego pistoletu...Atmosfera zgęstniała jeszcze bardziej.

- Uspokój się. - powiedział spokojnie ktoś ustami Dominica Warda - Zanim stanie się coś czego wszyscy będą żałować.

Wyglądało jednak na to, że atak nie miał na celu uszkodzenie Point-Mana. Przeciwnik miałby teraz czas, by wystrzelić - a jednak nie robił tego. Blackwood, który sunął w ślad na atakującym wcześniej Smitha chłopakiem, teraz również stanął jak wryty widząc broń w rękach tego człowieka i zawahał się. Solo czekał napięty na dalszy rozwój wydarzeń, nawet to co leżało pod nim przestało się na chwilę ruszać.

- Proszę...- gdzieś z tyłu, do Pointa i innych dobiegł głos Amy Fox. - Anthony, posłuchaj go. Zanim wszystkich nas pozabijasz...Proszę.

Antonia poruszyła na próbę palcami. Ruszały się, ani chybi, ale zakończenia nerwowe wrzasnęły bólem w proteście wobec takiego postępowania. Rozwalona warga spuchła do gargantuicznych rozmiarów, nawet nie chciała myśleć, jakie zjadliwe bakcyle pełzały po podłodze w studiu Malcolma. Znowu leżała na glebie, a to kłóciło się z wizerunkiem wiedźmy nawet mocniej niż bieganie z nieodłączną zadyszką. Wiedźmy się nie potykały. Nie wywracały się i nie polegiwały na ziemi, jęcząc cichutko. Antonia jednak jęknęła. Z pozycji, w jakiej leżała, widziała do góry nogami Chrisa podskakującego na ciele Profesora jak ujeżdżający byka kowboj. Brakowało tylko kapelusza z szerokim rondem, ale... ale Ruhl i tak wyglądał jakoś niepokojąco inaczej. Światło było słabe, ale mogłaby przysiąc, że Solo wysmarował gębę ciemnym fluidem. Szykował się na występ na koncercie dragqueen, czy jak? Powinna była chyba lepiej wybadać Ruhla w kwestii jego orientacji... Ta kwestia jednak miała nie doczekać się odpowiedzi, bo Antonia miała obecnie serdecznie wyjebane na wszystko z wyjątkiem stanu Willa i dokończenia całej operacji zamiany, której kulminacją miało być to ciało, które obecnie ujeżdżał Chris, rozciągnięte na stole operacyjnym w klinice Friedmanna, jedynego takiego specjalisty po tej stronie Oceanu. Point ciągle zaciskał jej rękę pomiędzy udami, a jego dotyk przepełniał Brazylijkę taką odrazą, że miała ochotę zerzygać mu się na głowę. Miała też ochotę, po raz pierwszy od dawna, strzelić sobie w żyłę i odpłynąć w dal. To jakiś koszmar, cholerny koszmar, muszę się w końcu obudzić, pomyślała i szarpnęła ręką, by się wyswobodzić.

- Puszczaj, cholera, koniec show! - warknęła. - Amy, przy trumnie leży strzykawka, pełna... w takiej misce, i tabletki homeopatyczne - zwróciła się do Fałszerki tonem, jakim chirurg ordynuje do asysty “Siostro, skalpel”. - Podaj mi je proszę.

Przynajmniej Ruhl stanął na wysokości zadania i była mu za to cholernie wdzięczna. Najbardziej za to, że nie dał się przy tym użreć. Odpowiedź na pytanie, czy w tej sytuacji może istnieć zagrożenie zarażenia chorobami odzwierzęcymi, jakoś nie wzbudzała w niej fascynacji badacza.

Smith całkowicie zignorował Brazylijkę. Nie istniała. Antonia wykorzystała ten fakt, próbując wyśliznąć się z uścisku, co częściowo jej się udało - bo Anthony musiał poświęcić właśnie czas na celującego w niego faceta.

Widząc nad sobą trupa z jego bronią, Anthony jedynie roześmiał się zimno, przywodząc na myśl obłąkanego psychopatę. Wizja wycelowanej w niego broni nie robiła na nim najmniejszego wrażenia. Przeciwnie. Stalowy błysk w oczach stał się jeszcze mocniejszy.

Eakhardt zmrużył jedno oko i podrapał się po skroni. Broń w jego dłoni zadrżała, ale nie zmieniła swojego położenia. Zacisnął mocniej palce na kolbie próbując utrzymać kontrolę. Anthony Smith człowiek, którego w sprzyjających okolicznościach mógłby nawet nazwać czymś w rodzaju przyjaciela nie dawał mu wyboru. Palec wskazujący fizycznie będący częścią ciała Dominica Warda niebezpiecznie zbliżał się ku spustowi. Coś kazało mu strzelać. Zabić go. Zabij albo on zabije ciebie mówił głos gdzieś z tyłu głowy. Wiedział, że dłużej nie wytrzyma i zrobił jedyny desperacki krok o utrzymanie kontroli nad sobą samym jaki przyszedł mu do głowy. Kątem oka zobaczył jeszcze zbliżającego się Blackwooda. Obrócił się plecami do PointMana co nie było pewnie zbyt rozsądne.

-Amy łap!

Rzucił dopiero co zdobyty pistolet w stronę kobiety będącej z dala od głównej akcji. Fox była właśnie w drodze po strzykawkę. Ciężki rewolwer przeleciał przez pokój, a Amy odruchowo, zręcznym ruchem chwyciła go na chwilę, ale broń wyśliznęła się, z hukiem waląc o podłogę obok jej nogi. Skoczyła szybko ku leżącej w kącie broni.

Anthony tymczasem już działał. Wyprowadził cios w nogę usuwającej się od niego Antonii, ale wiedział już że nie trafił wystarczająco mocno. Miał na to jednak tylko jedną szansę, bo chciał jeszcze zataatakować ciało Dominica - konkretnie jego nogi. Wyszkolenie w skutecznej walce z więcej niż jednym przeciwnikiem nie było częste, ale Smith wiedział jak to się robi i był w stanie przy pewnej dozie szczęścia zdążyć zaatakować i drugiego człowieka w tym samym czasie. Kątem oka obrzucił jeszcze tylko dźwigającą się na nogi Ramos, jedną rękę miała zesztywniałą, a nogę najwyraźniej tylko odrętwiałą - posykując z bólu odsuwała się w kierunku środka pokoju najszybciej jak mogła...

Odwracające się z powrotem po rzucie ciało Dominica zamierzało dalej się bronić, ale tym razem miało przeciw sobie już dwóch przeciwników. Blackwood już skakał w jego kierunku, a Smith wprowadzał właśnie w życie kolejną część swojego planu.

I tym razem to Point-Man był najszybszy. Will Eakhardt spodziewał się ataku, ale nie w stopę. Nagły ból kości, tam nisko, sprawił że Will syknął i odruchowo pochylił się do przodu - a przeciwnik już na to czekał. Wykorzystując kierunek ruchu Williama, Smith pociągnął go energicznie ku sobie za rękę. Tym razem zaatakowany nie miał szansy skutecznie się obronić, zwłaszcza że obaj przeciwnicy, bo z tyłu zdecydowanie dołączył Blackwood, byli szybcy, sprawni i wyszkoleni. Blackwood chwycił silnie upadającego przeciwnika, unieruchamiając z tyłu jego ramiona, którymi mógłby zaatakować Smitha. Anthony mógł dzięki temu bez przeszkód zrealizować dalszą część akcji - założył Willowi bolesną dźwignię na bark, przyciskając “zombie” do gleby. Do walki w parterze dołączył Thomas, wspólnie z Anthonym unieruchamiając szarpiące się jeszcze szczupłe ciało na ziemi.

Zobaczył ją w ostatniej chwili. Za późno. Zajęty walką w parterze, Smith nie zdążył wyeliminować następnego zagrożenia. Tego, które już drugi raz nieoczekiwanie zwróciło się przeciwko niemu. Atakując wcześniej Willa miał w przeglądzie sytuacji Antonię doczłapującą się do metalowej miski, gdzie leżała strzykawka z uspokajaczem. Teraz jednak Ramos wcale nie zwróciła się w kierunku ciała leżącego pod Rulerem, jak wszyscy sądzili. Zamiast tego, już w czasie gdy Smith ciągnął ciało Willa ku sobie, skoczyła, ignorując ból, z powrotem ku Smithowi.

Nagły ból ukłucia w udzie Anhony’ego towarzyszył obrazowi rozwścieczonej wyraźnie Chemiczki, pakującej mu właśnie strzykawką, trzymaną w jej jednej sprawnej ręce, solidną szprycę! Zdziwiony Blackwood podnosił właśnie głowę, gdy udało mu się właśnie unieruchomić całkowicie leżącego już Willa, i zaskoczonym wzrokiem obserwował jak w zwolnionym tempie ubywający pod naciskiem tłoczka, naciskanego przez kciuk Antonii, płyn w strzykawce.

Amy, której dopiero teraz udało się pochwycić broń, przyjąć pozycję i wycelować miała już wykrzyknąć do Pointa przygotowany tekst, ale równie zaskoczona co inni zamarła i zaczęła powoli opuszczać lufę rewolweru.

Point-Man nie zdążył już odpowiedzieć kontratakiem. Wierzgnął tylko raz wiotczejącymi kończynami, ale szpryca była przygotowana wcześniej na szybkie wyłączenie z gry solidnego dzikiego zwierza... Oczy Anthony’ego wywróciły się, błyskając białkami i powieki opadły, gdy dźwignia utrzymająca jeszcze “zombie” osłabła, a ramiona Anthonyego uderzyły o posadzkę po obu stronach leżącego już na plecach ciała. Browning wysunął się z palców, z cichym stukotem zsuwając się na wymalowaną w dziwne wzory podłogę...
 
Asenat jest offline  
Stary 27-06-2012, 16:51   #194
 
aveArivald's Avatar
 
Reputacja: 1 aveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie coś
Kontynuacja posta Antonii :)

Blackwood zerknął przelotnie na pistolet Pointa. Mógł go dosięgnąć ale nie wiedział czy to najlepsze posunięcie, szczególnie w sytuacji, w której się znalazł. Mimo wszystko nie puszczał ciała Dominica, który jęczał przygnieciony ciałem Thomasa.
"Gdzie ten pieprzony rusek?!" - przeszło Blackowi przez myśl.
- Co teraz? Chyba się nie pozabijamy co? - zapytał nie spuszczając chemiczki z oka.
- Kurwa, kurwa... O KURWA! - wydyszała Antonia, i wzbogaciła wypowiedź o jakieś portugalskie, ani chybi również plugawe określenia. - Pewnie, że nie! Do cholery! Starczy już tego zabijania! Na całe życie starczy! - jęknęła i przycisnęła palec ze złamanym tipsem do rozwalonej wargi, z której znowu pociekła krew. - Na szczęście jedyny chętny do zabijania akuratnie się drzemnął - nachyliła się krzywo i podniosła broń z ziemi. - I pośpi parę godzin.

- Blackwood, wstawaj i ściągnij Koroniewa, musimy się, cholera, naradzić - mówiąc to Antonia gestykulowała żywo trzymanym w dłoni Browningiem, jakby zapomniała o jego istnieniu. - Cryera też.
- Jasne, jeśli Anthony w ogóle się obudzi. - rzucił nieufnie turysta - A ten tu? - zapytał wskazując głową na Dominica - Czemu w ogóle miał służyć ten blef, że gość niby nie żyje, trumna i cały ten cyrk? - Pytał Blackwood, który wyglądał jakby kompletnie nie rozumiał co się wokół niego dzieje i starał się w jakiś sposób wytłumaczyć to czego był świadkiem. Zdawał sobie jednak sprawę, że od momentu, w którym Anthony stracił przytomność, to jest w mniejszości bo najwyraźniej wszyscy wiedzieli co jest grane. Zerknął parę razy na Ruhla ale nie był w stanie wywnioskować po której ze stron konfliktu znajduje się osiłek. Cóż... może Point trochę przegiął... ale to on tu dowodził, z pewnością wiedział co robi... Nie było jednak już czasu na dalsze refleksje, Blackwood musiał grać na zwłokę i przede wszystkim – nie mógł dopuścić do następnych aktów agresji.

Brwi Antonii podjechały w górę na zmasakrowanej twarzy.
- Czemu miałby się nie obudzić, hę? Jakby był uczulony, wiedziałabym o tym. Pośpi trochę snem bez snów, i tyle. Nie liczyłabym, że obudzi się choć ciut mądrzejszy, ale wszystko w końcu może się zdarzyć... - wsadziła sobie Browninga za pasek z tyłu spódnicy i nachyliła się nad Pointem, stękając ciężko. - Hop, Tony! - bardziej przeszurała go po ziemi niż podniosła. Położyła go z dala od wymalowanych wzorów. - Tu ci będzie wygodnie. Blackwood, wstawaj z tych malowideł, chcesz zostać impotentem? Albo żeby ci zęby wypadły?
„Że co?” – Thomas spłoszył się na chwilę spoglądając z niepokojem na wyrysowane na posadzce bohomazy.

- Ruhl, wytrzymaj jeszcze chwilkę, już idę. – Chemiczka przeszukała jeszcze Pointa, rekwirując wszystko, co mogłoby zostać użyte jako broń. Przetrzepała ubiór Pointa solidnie... Smithowe zabawki, których było dużo, zwaliła do miski. O blachę zadzwoniły kolejno: długopis, latarka wojskowa wielkością przypominająca zwykły długopis, kilka nabojów do Browninga, tłumik i nóż. Wojskowe urządzenie wielofunkcyjne położyła obok, bo się nie zmieściło. Zaraz po tym poczłapała w stronę swoich specyfików. Z perspektywy Thomasa zachowanie Antonii wskazywało na to, że wszelkie zagrożenie minęło. „Czy aby na pewno?” – zastanowił się turysta, jednak i jemu nerwy się trochę uspokoiły.

Antonia zaczęła stukać strzykawkami.
- A wyjaśnienia powinien zacząć Will - bo ja tam nie wiem, czy on chce ci się spowiadać ze swych intymnych spraw, Thomas. - odwróciła się od stołu i poczłapała do Ruhla. Strumień bluzgów przytrzymującego wierzgające ciało Solo przerwał dziwny dźwięk... Antonia gwizdnęła przez opuchnięte usta. Potem zaś tłoczek opadł i w pokoju znalazły się dwa śpiące ciała.

Thomas dał za wygraną. Nie podobała mu się cała ta sytuacja tym bardziej, że nadal nikt nic mu nie wyjaśnił. Nie miał jednak wyjścia. Najwidoczniej Ruhl też nie miał pojęcia co robić, w każdym razie ani Antonia ani Amy nie chciały ich na miejscu ukatrupić a to już coś. Coś mu tu śmierdziało i to bardzo. Pointa już o niczym nie poinformuje. Chemiczce a tym bardziej fałszerce nie zaufa w tej chwili... Jeśli wyjaśnienia nie będą satysfakcjonujące, trzeba będzie... Puścił w końcu Dominica...
- Dobra dziewczyny, idę po... eee, resztę. Znaczy Koroniewa i Cryera. - mówiąc to podszedł do torby Pointa, którą zamierzał podnieść - Ruhl, jeśli możesz to weź Anthonego, nie będzie przecież tak tu leżeć. - sapnął podnosząc pakunek po czym wyciągnął komórkę i wybrał numer. Po krótkim namyśle, rozłączył się ale aparat pozostawił w ręku. „Może warto jeszcze spróbować...” – pomyślał...

- Racja w sumie... Chris, weż Pointa gdzieś połóż, gdzie będzie miał spokój... - mruknęła Antonia. - Zwiąż też czy skuj, bo jak się ocknie znowu będzie pewnie latał i próbował kogoś zamordować - dodała. - Uważaj, jak go będziesz kładł. W bezpiecznej pozycji, i głowa bokiem. Żeby się nie udusił jak rzygnie. Nikt go nie będzie teraz pilnował i trzymał za rączkę. Zamknij go też najlepiej, nie chcę, żeby się tu szwendał póki nie odzyska... - chciała powiedzieć “resztek rozumu” ale dokończyła mało zrecznie - jakiejś równowagi. Teraz stanowi zagrożenie dla wszystkich.

- Może ja po nich pójdę? - odezwała się Amy - bez obrazy Blackwood, ale ty mógłbyś ich - przez chwile szukała słowa - negatywnie nastawić do tego co zobaczą. A nie chcę tu kolejnego szalonego Rosjanina z bronią. Spojrzała na Antonię szukając poparcia.
- Jak chcesz. Ja i tak stąd wychodzę - wzruszył ramionami Black.

Will powitał z prawdziwą ulgą to, że Chemiczce udało się przekonać Turystę do tego, żeby go w końcu puścił. Chłop nie był wcale taki lekki za to jego nowe ciało mogłoby nabrać trochę masy. Jeszcze z większym entuzjazmem powitał chwilowe unieszkodliwienie Anthonego. Właściwie to po tym jak się na niego rzucili to spodziewał się dłuższego okresu rekonwalescencji. Masował przez chwilę obolałe miejsca i ostrożnie rozciągał mięśnie.

W końcu wstał z podłogi otrzepując kurz z koszulki. Ludzie w pokoju albo go totalnie olewali nie będąc pewnym jak traktować kogoś kto nie powinien istnieć, albo przezornie woleli go pozbawić jakiejkolwiek wolności w tym co robił. Antonia miała go chyba za jakiegoś diabła a Amy? Nie był pewny. Zdawało mu się, że wszyscy patrzą na niego podejrzliwie. Wszyscy szepczą. Wszyscy są wrogami. Zakręciło mu się w głowie i ledwo utrzymał równowagę a żyła na skroni zapulsowała palącym bólem. Miał ochotę wybiec z tego pokoju... Zanim... Zanim... Przysiadł na chwilę chowając twarz w dłoniach. Przeciągły dźwięk wypełniał mu uszy powodując ból porównywalny z wyrywaniem paznokci z dłoni. Obraz otoczenia, który rejestrowały jego oczy został podwojony tak, że widział świat jakby przez pastelową kalkę z kolorowymi, gęstymi cieniami osób... istot? Jednocześnie wciąż widział normalną wersję rzeczywistości a owo podwojenie sprawiło, że zawartość żołądka podeszła mu do gardła.

- Acha, Antonia - zaczął znów Blackwood podejrzliwie zerkając na postać człowieka, którego uważał za Dominica - broń już ci się chyba nie przyda. Amy tak samo. Złożenie jej teraz uznam za gest dobrej woli - pokerowa twarz turysty nie zdradzała żadnych emocji - Oczywiście nie musicie tego robić ale ja i Ruhl z pewnością lepiej wiemy jak się nią posługiwać. Nie chciałbym też powoływać się na powagę pracodawcy, ale w tych okolicznościach...

Amy spojrzała na Willa, było w tym spojrzeniu trochę współczucia i troski. Nie zareagował jednak. Nie było siły ani czasu na rozczulanie się nad nim, a pomóc i tak nie potrafiła. Tym musiała zając się Antonia.

- Wykonałam gest dobrej woli - zaznaczyła chemiczka, cedząc słowo po słowie, z nagle zmrużonymi wściekle oczami - i nie wykorzystałam sytuacji, że Tony leży bez ducha - żeby go chociażby kopnąć w jaja w słodkim odwecie. A uwierz mi, Blackwood - musiałam stoczyć walkę sama ze sobą. Bo miałam na to cholerną ochotę. Sorry, chłopie, ale Point właśnie pokazał, że nie można mu ufać. Bezpieczniej czułabym się w środku nocy na faveli. Broń zostaje tam, gdzie jest.

- Nie pieprz Blackwood - dodała zimnym tonem Amy. - Umiem się tym posługiwać to raz. Dwa, nie gadaj tu o pracodawcach bo w tej chwili wydaje się to co najmniej śmieszne. Trzy, lepiej byłoby żebyś został. Zbierzemy się tu wszyscy i postaramy się wam wyjaśnić o co chodzi - jej ton był spokojny i zdecydowany. Brzmiała trochę jak terrorysta stawiający wymagania.

Powieka turysty lekko drgnęła. "Cóż, zawsze warto było spróbować" - pomyślał jednak przemilczał wypowiedź Amy.
- OK, jak chcecie. Niech Ruhl przeniesie tylko Anthonego do jego pokoju - Thomas ruszył przed siebie nie spuszczając obu kobiet z oka - A ja chciałbym tylko zadzwonić - powiedział po czym ponownie zaczął wybierać numer z trzymanego w dłoni telefonu.
- Tylko już nic nie odwalaj - powiedziała głosem, w którym słychać było cień nadziei. - Gdzie znajdę Koroniewa?
- Prawdopodobnie w jednym z bocznych korytarzy przy wejściu. Pilnuje więźniów - odpowiedział turysta dziwiąc się jakoby miałoby mu cokolwiek odwalać - a Cryer pewnie u siebie w pokoju - skończył po czym wyszedł na korytarz czekając na Ruhlera i sygnał w słuchawce.

Po krótkiej wymianie zdań z Amy, Blackwood wyszedł z surrealistycznie urządzonego pomieszczenia na korytarz. Z ulgą przywitał zwykłe szaro-bure ściany, które nie były upstrzone żadnymi malunkami. No, może pomijając to wielkie czarnobiałe graffiti po jego prawej.

Jakoże Point Man wąchał właśnie przykurzoną posadzkę, Thomas postanowił zadzwonić do Ekstraktora, głowy tego przedsięwzięcia, masterminda, człowieka odpowiedzialnego za wszystko i wszystkich. Dla Blackwooda nie było wątpliwości, a wręcz wydawało się to mu rzeczą naturalną, że to Antonia powinna przejąć dowodzenie, jednak teraz... sam nie wiedział co o tym myśleć. Brazylijka była... dziwna... pod wieloma względami. Chyba jej nie ufał. W każdym razie team nawalił na całej linii i niemal w każdym aspekcie. Na dodatek już drugi jeśli nie trzeci raz. Doskonale wiedział, że w każdym planie może być jakaś luka. W końcu nic nie jest doskonałe. Jednak ta reguła po prostu nie mogła tyczyć się operacji, której nadzorowania się podjął. Thomas nawet nie dopuszczał do siebie takiej myśli. Musiał odwołać całą akcję nim przydarzy się coś, czego będzie gorzko żałować.

Ledwo słyszał odgłosy dobiegające z pokoju. Ruhler rozmawiał z Antonią na jakiś temat, jednak Thomas nie był w stanie domyślić się o czym tak na prawdę dyskutują. Przerywany sygnał dobiegający ze słuchawki w końcu zamilkł a Black usłyszał po drugiej stronie Whitmana.
- Malcolm - usłyszał w słuchawce poważny, pozbawiony emocji głos.
- Jesteśmy w studiu, przynajmniej większość - zaczął Blackwood gdy ledwo co usłyszał głos Ekstraktora - Poszliśmy w końcu z Pointem sprawdzić co dzieje się w pokoju Williama, w którym zamknęła się Antonia. Krótko mówiąc... totalna demolka, dekoracje jak na sabat czarownic, Antonia zarzygana i zakrwawiona na ziemi, obok jakieś strzykawki, kable, PASIV, trumna i trzy wymalowane truchła. W tym pies!
Przed rozmową Thomas układał sobie w głowie obraz całej sytuacji chcąc zdać Ekstraktorowi suchą relację, same konkrety, tak jak w wojsku, jednak nie był w stanie powstrzymać negatywnych emocji, które mimowolnie zaczynały zabarwiać jego idealny raport.

- Jaka demolka?! Jaki kurwa pies?! Co tam się dzieje do cholery!
- Teraz się za coś złap, bo to mocne. Dominic nie żył. Był martwy. Martwy jak kawałek drewna. Sam sprawdzałem puls! Gość na moich oczach zmartwychwstał. Teraz twierdzi że jest architektem! Acha, Will też ożył ale zamierzał Ruhlowi przegryźć gardło. Chcieliśmy wyjaśnień. Anthony bardzo radykalnie podszedł do sprawy. W końcu zaczął strzelać. Dominic rzucił się na niego a ja za nim. Dalej to juz tylko gorzej...
- Wiem, że Dominic nie żyje. Zabalowali na jakimś pieprzonym jachcie… i młody zszedł. Zaraz… co zmartwychstał… jak to Will ożył?! Smith strzelał?!…
Nagle oboje usłyszeli huk wystrzału. I to z bliska. Tuż za plecami Blackwooda.
- Halo!! Kurwa to mu zabierzcie broń!! Thomas!! Jesteś tam!!

Turysta błyskawicznie obrócił się na pięcie i zobaczył tylko Ruhla z wyciągniętą spluwą prującego przez korytarz.
- Kurwa, co znowu!? – krzyknął nie słysząc już ekstraktora i niewiele się zastanawiając doskoczył jednym susem do pokoju, w którym team urządził sobie halloween. Omiótł spojrzeniem wnętrze. Brakowało Dominica a Antonia leżała nieruchomo... No kurwa nie...

W następnej sekundzie usłyszeli kolejny strzał ale bardziej odległy.

- Malcolm! - krzyknął do słuchawki Black - Zadzwonię później, bez odbioru!
 
__________________
Wieża Czterech Wichrów - O tym co w puszczy piszczy.
aveArivald jest offline  
Stary 27-06-2012, 21:50   #195
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Wyszła z pokoju Willa trzaskając drzwiami. Stanęła na chwilę, oparła o ścianę, wzięła trzy szybkie oddechy. Zawsze pomagały.
Nie zawsze.
Szła korytarzem pogrążonym w półmroku. Mijała kolejne i kolejne brzydkie, płytowe drzwi odliczając w myślach. Zatrzymała się przy piątych i zapukała. Mocno i długo, zupełnie nieelegancko. Odpowiedziała jej głucha cisza. Zapukała po raz kolejny, kopnęła kilka razy. Nic. Chwyciła za klamkę, drzwi były zamknięte ruszyła więc w miejsce, w którym miała znaleźć Koroniewa.

Na szczęście Rosjanin, w przeciwieństwie do Cryera, był gdzie być powinien.
- Koroniew - zaczęła idąc w jego kierunku, ale ten przerwał jej bezceremonialnie.

- Mam nadzieję, że to nic poważnego. Smith wzywa mnie do siebie natychmiast, więc wybacz mi, że nie zaczekam na ciebie. Jak chcesz ze mną porozmawiać, to możesz mi towarzyszyć.

- Zmiana planów. Smith już Cię nie wzywa - odpowiedziała zimnym tonem - nie jest w stanie. - Spojrzała na broń i zakrwawioną dłoń Rosjanina. Czy oni wszyscy muszą być tacy narwani?

-Ty nie jesteś od wydawania rozkazów. Czy to polecenie bezpośrednio od niego ?- spojrzał na nią podejrzliwie Rosjanin. Uważnie ją obserwował, mając nadzieję, na wykrycie, czy kłamie czy nie. Nie wyglądało mu na to. Wydawała się poważna. Poważna i zniecierpliwiona. Był prawie pewien, że Amy mówi prawdę. Ale...była Fałszerzem. Ze wszystkich ludzi, to oni potrafili zwodzić innych najlepiej. W ich wykonaniu, manipulacja i zmylenie były sztuką.

- Nie jestem. I nie wydaje Ci rozkazu - głos miała zdecydowany - zbieram wszystkich na zebranie w pokoju Architekta - kolejne pełne podejrzeń spojrzenie na krew pokrywającą jego ręce. - Właśnie, nie widziałeś drugiego Fałszerza?

-Nie widziałem Cryera, przynajmniej nie ostatnio. Poczekaj chwilę- spojrzał na nią uczciwie- mimo wszystko muszę zadzwonić do Pointa. Taki jest system, ja nie mogę od tak zaniechać wykonania rozkazu, bo ktoś mówi że nie trzeba, tym bardziej, że do tej pory Smith nie przekazywał przez Ciebie poleceń. A co do tej krwi to jeden z więźniów o mało co nie uciekł. Teraz muszę tylko ich zamknąć i dokładnie sprawdzić. A potem zadzwonię do Anthonego, aby się upewnić, że wszystko w porządku, a jak wszystko będzie w porządku, to mogę ci pomóc poszukać Cryera i iść do Architekta. I jeszcze jedno: mogłabyś mi powiedzieć, co się właściwie stało, że Point mnie natyychmiast do siebie z bronią wzywał?

- Anthony nie odbierze. Mówiłam przecież, że jest... w chwilowej niedyspozycji. A co do więźniów - zaczęła, ale po chwili uznała, że właściwie nie chce znać szczegółów - nieważne.
Piotr podejrzliwie na drużynowego Forgera z ręką zamarłą przy telefonie.
- Amy, co się właściwie stało ? Powiesz mi o co chodzi? Czemu miałby nie odbierać ?

- W telegraficznym skrócie. Mroczny obrządek voodoo i zadyma na linii Point - Chemiczka. A co do Anthonego - zerknęła na telefon - jest nieprzytomny.

- Ah tak? Ta kobieta jest nieprzewidywalna. Ale skoro jest nieprzytomny, to mów mi, gdzie to się stało? Gdzie jest teraz Smith ?

- Jest nieprzewidywalna - przyznała - ale przy tym niezwykle odważna i mądra, w sposób dość niekonwencjonalny, ale jednak.

- Nie zmieniaj tematu. Gdzie jest Smith i gdzie doszło do tego bajzlu ? Parę dni znam Antonię, ale ma tupet i bardzo rozbuchane ego, przekonanie o własnej mądrości i doskonałości. Z kolei Smith... lubi kontrolować sytucję. To wybuchowa mieszanka. W każdym razie mów, gdzie jest on i Chemiczka i co się właściwie stało. Jak mi nie powiesz, to sam ich znajdę.

- Uspokój się - nie zabrzmiało to jak prośba - rosyjski temperament - pokręciła głową. - Gdybyś mnie słuchał szlibyśmy już w odpowiednie miejsce. - Można zostawić ich samych? - skinęła głową w kierunku drzwi, za którymi zamknięci byli więźniowie.

Piotr chwilę pomyślał.
- Ok, w takim razie idę do pokoju Architekta. Jak chcesz to chodź ze mną. Póki co możesz mi powiedzieć dokładniej, co się właściwie stało. Pozwól tylko, że jeszcze raz sprawdzę co u więźniów, i czy nie zwieją. I muszę jeszcze iść do łazienki zmyć krew z rąk.

- No naprawdę, dzięki za pozwolenie prychnęła - oparła się o ścianę.
- Wybacz mi nieuprzejmość, ale z mojego punktu widzenia sytuacja jest co najmniej podejrzana. Dlatego prosiłbym cię o oświecenie mnie, co się właściwie stało.- odparł Sixt- Man, po czym wrócił do więźniów. - To proszę Amy, powiedz mi: co się właściwie stało ? - zapytał głośno.

Fox nie weszła do pokoju, w którym przetrzymywani byli więźniowie. Stała oparta o ścianę, zaraz przy drzwiach. - Wszystko ci wytłumaczę, ale bez świadków.

W końcu Piotr sprawdził wszystko. Po dokładnym zbadaniu starannie zamknął drzwi, ryglując je na wszelkie możliwe spusty.
- Ok skończyłem. Na razie chodźmy nieco dalej- po czym odprowadził ją trochę od drzwi. -Dobra, nikogo tutaj nie ma- obejrzał się wokól, po czym podjął:- Możesz już powiedzieć mi, co się właściwie stało?

- Yhm - mruknęła. - Po pierwsze nie zdziw się, bo zobaczysz naszego młodego Chemika... żywego. Will jest nieprzytomny, Anthony też. Reszta grupy już na nas czeka. Poza cholernym Cryerem, którego nie mogę zlokalizować.

- Co ?? O ile dobrze wiem, to Nobody w dość przykrych okolicznościach zszedł z tego świata. Poza tym, nie sądzę, by Smith stracił przytomność sam z siebie. Wspominałaś o jego sprzeczce z Antonią. Czy ona mu coś zrobiła?

- Unieszkodliwiła. Chwilowo - dodała zaraz. Strzelał do nas - powiedziała sucho. - A Nobody faktycznie nie żyje, ale wiesz, magia voodoo. Dobra, nieważna. Wszystko wytłumaczą na zebraniu Will i Antonia. Ciebie proszę tylko o zachowanie spokoju.

- Chwila, chwila. Jak to Antonia unieszkodliwiła Pointa? Przecież on jest dowódcą!! To jawny bunt! I niby dlaczego miałby strzelać do was? Czy on też oszalał ?

- Daruj sobie, to nie wojsko - przewróciła oczami z dezaprobatą Poza tym, co to za dowódca, który strzela do swoich ludzi? Szalony dowódca - sama odpowiedziała na swoje pytanie. I nie martw się o niego, dostał głupiego jasia. Obudzi się za jakiś czas, może pokłady agresji i niewzruszonego racjonalizmu trochę w nim opadną.

- Przypomnę ci, że jemu przekazał dowództwo Malcolm. On miał go zastępować, a wy go ogłuszyliście? Dlaczego do was strzelał? Co takiego zmalowaliście, że musiał się uciekać do takich drastycznych metod ?

- Zaraz się wszystkiego dowiesz. Tylko żadnych głupich ruchów. Proszę cię. Nie zniosę już dziś bijatyk i celowania do siebie nawzajem.

Piotr w odpowiedzi spojrzał na nią twardo.
- Nie , powiedz mi teraz co się stało- przede wszystkim dlaczego strzelał. Podaj mi choć jeden powód, dla którego nie mam tam iść w charakterze gościa przywracającego porządek. Co takiego się stało, że musiał do was strzelać ?

- Jest pieprzonym służbistą i bywa czasem cholernym idiotą nie przyjmującym argumentów będących w opozycji do jego poglądów. Dlatego strzelał. Czy takie wytłumaczenie cię satysfakcjonuje?

- Cóż... To twoje stanowisko. Ja wolałbym wiedzieć, co Smith ma na swoją obronę - choć strzelać powinien w ostateczności. - Przerwał, po czym podjął:
-Nie dziwię się dlaczego wybrano cię na Forgera- umiesz tak mówić, by inni byli zadowoleni i nic się nie dowiedzieli. Ale nie ze mną te gierki. To wyjaśnienie może być dobre może dla Rulera, ale nie dla mnie. Mów dokładniej, do czego doszło, że strzelał ?
Jednocześnie Piotr się cofnął, aby zrobić trochę miejsca, cały czas też podejrzliwie patrzył na pannę Fox.

- Moją intencją nie było zadowolenie ciebie - prychnęła po raz kolejny - tak jak nie jest nią wodzenie cię za nos i odciąganie od prawdy. Nie zwykłam działać przeciw zespołowi, z którym pracuję. Anthony zdziwił się po prostu mocna na widok wstającego z trumny Dominica, nie chciał czekać na wyjaśnienia i zaczął robić zadymę. Ty zachowujesz się podobnie.

- Wybacz mi, że tak się zachowuję, ale taki widok też byłby dla mnie - tutaj urwał, szukają odpowiednich słów- co najmniej lekkim szokiem. Nie codzień widzi się trupy zachowujące się jak żywi ludzie. W takim razie oświeć mnie, jakim cudem Dominic wstał, choć według wszelkich praw rządzących światem powinien być zimnym i przede wszystkim nieporuszającym się trupem. Naprawdę nie chcę uciekać się do przemocy i innych gwałtownych środków działania, ale zastanów się- jak twoje słowa mogą brzmieć dla osoby trzeciej ?

- Koroniew do cholery - krzyknęła - ja naprawdę jestem bardzo opanowanym człowiekiem, ale dziś przeszłam tyle, że ledwo trzymam się na nogach. Nie wkurwiaj mnie więc z łaski swojej jeszcze bardziej - syknęła - i zacznij mnie słuchać. Antonia i Will wytłumaczą wszystko na zebraniu.

- Nie- przerwał jej niezwykle twardym głosem Koroniew- to ty mnie słuchaj. Co od Ciebie słyszę? Że część drużyny zbuntowała się przeciwko zastępcy Malcolma, że jeden trup zachowuje się jak jakiś zombie, i że Chemik jawnie występuje przeciwko hierarchii dowodzenia. Wybacz mi to, co teraz będę zmuszony zrobić- z tymi słowami Piotr cofnął się jeszcze bardziej, by być jakieś 5 metrów od Amy. Potem wyjął broń i pewnym, szybkim ruchem ją odbezpieczył.
- Prosiłbym cię, byś poszła tam gdzie ci każę dobrowolnie. Słuchaj mnie, a nikomu nic się nie stanie.

- A jeśli już o hierarchii, której jesteś takim zwolennikiem mowa... celujesz właśnie do kogoś, kto w razie nieobecności lub niedyspozycji Malcolma i Anthoneg ma prawo wydawać Ci rozkazy. I co ty na to? - spytała Amy i nagle, bez mrugniecia okiem sięgnęła po broń, która do tej pory schowana była za paskeim jej spodni.

Szósty był jednak wyszkolony na podobne sytuacje, zbyt nieufny co do intencji Amy i miał już broń w ręku. Szybko wymierzyl w glowe kobiety, a jego mina mówiła wyraźnie ze strzeli jeśli Fox ma zamiar podnieść rewolwer wyżej. Dłoń dziewczyny z bronią zatrzymała się w połowie ruchu.
Nagle...właśnie wtedy usłyszeli kolejny wystrzal z pistoletu! Znowu od strony ich pokojów!

Koroniew miał kobietę na muszce. Ale co z nią zrobić? Nie była wrogiem, nie chciał jej krzywdzić, ale zachowywała się jak nawiedzona. Dlatego po krótkim namyśle powiedział do Amy, cały czas do niej mierząc:
- Teraz rób co mówię... Połóż pistolet na podłodze i kopnij go po podłodze w moją stronę.

- Nie odpuścisz, co? - syknęła patrząc pewnie na twarz mężczyzny.

- Zrób to, o co cię proszę. Nie ma czasu na żadne gierki, a ja nie chcę ci zrobić krzywdy.- odparł zdecydowanie Sixth- Man, cały czas trzymając kobietę na muszce.

Wzdrygnęła się słysząc kolejny strzał dochodzący z innej części studia, nie odwróciła się jednak w tamtym kierunku. - Sądzę, że to - skinęła na broń - może mi się jeszcze przydać.

- Tak? Ja mogę to samo powiedzieć o swojej broni.

- Czyli zgodzisz się ze mną, że oboje najlepiej wyjdziemy na tym, że każdy z nas zostanie ze swoją spluwą w dłoni - uśmiechnęłam się mimowolnie.

Przez chwilę ważył jej propozycję. Nie była wrogiem, nie mógł od tak jej zabić. Poza tym, wzajemna współpraca wymaga minimum zaufania. Dlatego po chwili wziął krótki wdech i powiedział jej, powoli do niej podchodząc i zmniejszając dystans do 3 metrów: -Ok, mogę się na to zgodzić. Ale nie powinniśmy do siebie wzajemnie celować, jak byśmy byli śmiertelnymi wrogami. Oto co proponuję - policzę do trzech i oboje schowamy swoje bronie. Zabezpieczymy je też, by nie mogły strzelać. Co ty na to ?

- Przypomnę ci, że to ty najpierw we mnie wycelowałeś. I nie byłeś pierwszą osobą, która to dziś zrobiła. - mówiąc to opuściła broń. - Nie musisz liczyć do trzech, próbuję ci ufać, ale nie schowam teraz pistoletu bo cholera wie, co tam się dzieje - wskazała głową kierunek, z którego dochodził strzał.

W odpowiedzi na to Piotr podszedł na odległość ludzi rozmawiających ze sobą. I on opuścił broń.
- Jak miałem się zachować? Wy tu mówicie o buncie, a ja mam to przeżyć jakby nigdy nic? Ale w jednym masz rację, Smith nie powinien do was strzelać.- po chwili zerknął w stronę, z której dobiegły strzały- Jak myślisz, co się tam teraz dzieje ?

- Niestety nie jestem wróżką z oczami dookoła głowy, a czasem by się to przydało - odpowiedziała i ruszyła w stronę mieszkalnej części studia - chodź.
- Fakt, nie jesteś wróżką- odparł, idąc równo z nią- ale spróbuj zgadnąć. I lepiej będzie jak ja pójdę nieco przodem- stwierdził, wychodząc z podniesioną bronią metr przed nią i idąc w typowej pozycji obronnej.

- Może się tam dziać wszystko - stwierdziła niepewnie - łącznie z szalonymi czarownikami voodoo odprawiającymi rytualne mordy - w tym momencie usłyszała dzwoniący telefon.

- Czy to coś ważnego ?- odparł Piotr , nie przerywając obserwacji terenu.

- Malcolm - powiedziała spoglądając na wyświetlacz. Nacisnęła przycisk odbierania - Jak zwykle w odpowiednim momencie - syknęła do słuchawki. Szósty coś odpowiedział, ale nie zarejestrowała tego, co pewnie spowodowane było tym, że niemal przestawił ją w inne miejsce korytarza - mały, ciemny zakamarek.

- Pomińmy grzeczności Amy - odezwał się Whitman - przed chwilą dzwonił Blackwood, gadał niestworzone rzeczy, potem ktoś strzelił, chyba Smith. Co tam się dzieje Amy?

- Możesz przyjąć, że jakieś 70% z tego co mówił to prawda - mówiła szybo - jest Turystą, wiec pewnie sobie trochę dorysował i sra po gaciach. Ale nie ma sie co dziwić. Zadyma - jednym słowem skwitowała swoją wypowiedź.

- Blackwood mówił od rzeczy, nic z tego nie rozumiem. - Malcolm mówił mocno przyciskając telefon. - Uznałbym to za brednie chorego umysłu gdyby w tle nie padł strzał. Amy … ktoś wrzasnął. Co tam się dzieje, wyjaśnij mi i na wszystkie skarby nie rozłączaj się.

- Nie wiem co tu się dzieje - odpowiedziła przestraszonym głosem zaraz po tym, jak usłyszała krzyk.

- Ok. Amy … przedstaw mi sytuację najlepiej jak potrafisz… obiecuję nie przerywać - Whitman starał sie mówić spokojnym głosem.

- Większość bredni Blackwooda byłą prawdą. Tak, tych najbardziej dziwnych, które zapewne usłyszałeś. Ciało Dominica nie jest już martwe, Will szczekał na Solo a Anthony zaczął w nas strzelać. Ale to teraz nie jest ważne Malcolm, opowiem ci wszystko na spokojnie jak wrócisz - mówiła szybko. - Ktoś od kogoś dostał a ja ni cholery nie wiem kto i dlaczego, bo poszłam po Koroniewa i mojego Wingmana - mówiła, choć nie sądziła, ze Malcolm domyśli się czegoś z tych skrótowych opowieści.

- Najwidoczniej nie był martwy, takie rzeczy się zdarzają - odpowiedział Malcolm - zostawmy to na potem. Teraz najważniejsze … jest z tobą Koroniew i Cryer. Co zresztą ludzi?

- Cryera nie ma i pojęcia nie mam co się z nim dzieje. Ja z Koroniewem jestem bezpieczna - spojrzała wymownie na Rosjanina. - Ale co się dzieje z resztą....z tego co słyszę strzelają do siebie - powiedziała szczerym i pełnym przygnębienia głosem. Piękną drużynę skompletowałeś.

- Mówiłem pomińmy grzeczności … kto zaczął strzelać? Oberwał ktoś? Co z pozostałymi … kiedy ich ostatnio widziałaś?

- Malcolm - krzyknęła -zacznij mnie słuchać! Nie mam pojęcia kto do kogo strzela jestem z Koroniewem w drugim końcu studia!

- Ok. Musicie z Piotrem sprawdzić co z pozostałymi. Szósty ma broń przy sobie na 99 procent. Odszukajcie pozostałych i zbierzcie team. Nie rozłączaj się … Amy … nie wiem co tam się dzieje ale jeśli ktoś … jeśli ktoś będzie do was strzelał … Amy … powiedz Szóstemu, że ma go rozwalić.

- Oboje mamy broń - powiedziała - a jeśli będzie strzelał ktoś... z naszych? To jest teraz najbardziej prawdopodobne - westchnęła - nie o to chodzi żebyśmy się tu teraz wszyscy wystrzelali.

- Mówię o ostateczności. Słyszałem strzał. Mówisz, że ktoś z teamu strzela do pozostałych. Nie wiem czy jest naćpany czy obłąkany. Na pewno cholernie niebezpieczny. Jeśli traficie wprost na niego … kogo nie wiem … i będzie do was strzelał … wtedy nie będzie innego wyjścia. Jeśli uda się strzelić po nogach ok, jeśli nie … nie wahajcie się.

- Zawsze jest inne wyjście - rzuciła - jest coś jeszcze - powiedziała po chwili zastanowienia. Ciebie nie ma, Anthony jest chwilowo nieprzytomny - kolejna krótka przerwa między słowami. Amy podeszła do Koroniewa - daję na głośnomówiący. Masz teraz teraz dwóch świadków. Musisz wyznaczyć... przywódcę, bo niektórzy się go domagają i ja zaczynam przyznawać im rację. W tej zadymie przywódca musi być - obdarzyła Piotra kolejnym wymownym spojrzeniem.

- Smith jest nieprzytomny? W takim razie to nie on strzelał. Mówiłaś, że nie wiesz co z pozostałymi … nieważne … Amy do mojego powrotu przejmujesz dowodzenie. Jeśli ktoś będzie miał wątpliwości to Solo ma mu to wytłumaczyć.

- Świetnie - syknęła do słuchawki - czuję się zaszczycona.

- Podziękujesz mi później … teraz ustalcie co z pozostałymi. Nie wyłączaj telefonu … Amy bądź ostrożna … komuś tam nieźle odwaliło.

- Będę. Do usłyszenia. - rozłączyła się. - Piotr - spojrzała w oczy mężczyźnie - idziemy ogarniać ten burdel.

- Oczywiście, Amy. Trzeba było tak od razu, a nie częstować mnie informacjami o buncie.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 28-06-2012, 09:18   #196
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
- Antonia, poradzisz tu sobie ? - zapytała Amy.

Antonia pokiwała tylko głową. Tak, poradzi sobie. Tak, wszystko pod kontrolą, wszyściutko. Narzuciła na ciało Willa znaleziony w kącie wystrzępiony koc, a teraz nachylała się nad skurczonym Dominikiem. Błąd, cholera, to już nie jest dominic, pomyślała.

- Niedobrze? - zagaiła cicho. - To normalne. Lepiej rzygnąć niż trzymać w sobie. Chcesz miskę? - jej dłoń spoczywająca na łopatce Architekta podjechała nagle do góry. Pomiędzy jednym a drugim bolesnym skurczem żołądka Will zdał sobie sprawę, że Antonia odchyla mu właśnie płatek ucha i maca palcem skórę za nim.

Mężczyzna wydał z siebie dźwięk, który co prawda niezrozumiały, to jednak jednoznacznie świadczył o tym jak czuję się z tym, że ktokolwiek go dotyka. Odepchnął od siebie pomocną dłoń i podniósł głowę na tyle by uraczyć Brazylijkę spojrzeniem wściekle krwawych oczu.

-Co ty mi zrobiłaś... - wychrypał ciężko wyrzucajac z ust strużki śliny.

- Dałam ci więcej niż 10 procent szans - odparła szeptem. - Żebyś mógł skończyć, co zacząłeś. Zawsze jest cena, i czasami ta cena jest straszna. Okazała się straszniejsza, bo skrewiłam i puściłam twoją rękę... tak, za to możesz mnie winić, Will. Ale nie obarczaj mnie winą za wszystkie decyzje, które podjąłeś, gdy zostałeś sam w piekle. One... były już twoje. - dłoń Antonii powędrowała do medalika na jej szyi. - Ostatecznie, wszystko sprowadza się do wyborów, niestety. Czasami nie ma odpowiedzi, są tylko one. Wybory...

Miała wrażenie, że medalik jest cieplejszy niż zwykle. Tak, wyraźnie. Nagrzewał się, już prawie parzył palce.

-Piekle? Co to za brednie. Nic nie pam...

Profesor mówił prawdę. Rzeczywiście nie miał zielonego pojęcia o czym mówiła do niego Chemiczka. Większą uwagę poświęcał w tej chwili na walkę ze spazmami żołądka. Ponadto niewyraźne obrazy, które zaczął widzieć w podwójnym spektrum zaczynały przybierać na mocy. Pomarańczowa-żółta macka rozciągnęła się ku niemu tak realnie, że musiał odskoczyć w tył. Kiedy spojrzał w to miejsce ponownie kształty zaczęły się zmieniać, formować jakby od nowa, przechodzić proces ewolucji. Myśl o tym, że to “coś” istnieje gdzieś poza jego wyobraźnią sprawiała, że włos jeżył mu się na całym ciele. W tej chwili słowa o piekle, diabłach, magii nabraly dla niego większej wyrazistości. Poza tym... Był tutaj. W tym ciele. Czyli nie była to tylko pożywka dla nawiedzonych fanatyków. Postarał się ignorować to co widział i skupić na postaci Antonii otoczonej różową otoczką.

-Co... Co to znaczy? Co to znaczy dla mnie, że puściłaś moją rękę? - wciąż starał się zachować kontrolę, ale reszta i tak musiała widzieć, że coś jest nie tak.

Solo przeciągnął bezwładnego Pointa po podłodze aż do progu pomieszczenia, po czym rzucił do Antonii.

- Mam go zamknąć w jego pokoju? I powiedz mi, co zamierzasz z nim zrobić?

klucz do pokoju Pointa pewnie jest w jego kieszeni. aha, no i komórka pewnie też.

Antonia zamilkła wypuszczając medalik z palców, obróciła głowę do Christophera.

- Zaraz się tobą zajmę, Will. Uspokój się, proszę. Poszło nie najlepiej, ale musimy to skończyć. Nie możemy się teraz oglądać za siebie. - przeszła do Christophera. Przedziwnie jej się szło bez wszechobecnego stukania obcasów.

- Posłuchaj mnie, Ruhl... Chris. Wszystko się spierdoliło. Tony w takim stanie jest zagrożeniem dla siebie i dla nas wszystkich. Widziałeś, co zrobił... Jako lekarz uważam, że w tej chwili należy go odizolować. I odsunąć od decydowania o czymkolwiek. do czasu, aż mu się nie poprawi, uważam że powinien być zamknięty. Kiedy wróci Malcolm - lub jeśli wybrana na zastępstwo do dowodzenia osoba postanowi, że możemy zaryzykować - wypuścimy go. Ale ja i tak będę obstawać, że powinien trochę posiedzieć w zamknięciu, aż się uspokoi... - nagle ściszyła głos do szeptu. - Będę forsować, aby to Amy Fox przejęła dowodzenie na czas do powrotu Malcolma. I jeśli tylko dojdziesz do głosu, chcę, żebyś to poparł. Z różnych przyczyn - ona będzie w tej chwili najlepsza. dokonaj mądrego wyboru, Chris... bo za chwilę nie będzie czego zbierać z naszej, pożal się Boże, drużyny.

Antonia być może liczyła, że Ruler jest bezwarunkowo po jej stronie. On jednak podjął już decyzję. Przed wiernością Antonii stawiał wierność swoim zasadom.

- Mi też się nie podoba, co tutaj odjebał. Ale to on tutaj rządzi, jemu władzę powierzył Whitman. Nie tobie - rzekł twardo. - Póki nie dostanę rozkazu od szefa, nie będę działał przeciwko niemu. Nie zrozum mnie źle - powiedział łagodniej - to nic osobistego. Po prostu lubię hierarchię. I lubię się jej trzymać. Jak dostanę polecenie od Whitmana, mogę go nawet zabić. Jeżeli tego chcesz, proponuje ci kontaktować się z nim. W przeciwnej sytuacji, będę się trzymał rozkazów.

Zdawał sobie sprawę, że tym przychylności Brazylijki raczej nie zaskarbi. Ale były priorytety...

Mięśnie na twarzy Antonii drgnęły, potem drgnęły jej dłonie, a pełne usta zacisnęły się w wąską kreskę. Wyglądała, jakby się obudziła i wreszcie zdała sobie sprawę, gdzie jest i co się dzieje... i jakby to miejsce i to, co się działo, wcale a wcale nie przypadły jej do gustu... Antonia walczyła ze sobą, żeby nie wrzasnąć, żeby nie trzasnąć z rozmachem w poważną twarz Christophera i nie wyjść. W głowie kołatała się jej namolnie jedna gorzka myśl. dla ciebie. Weszłam w to wszystko dla ciebie!

- Ruler - sarknęła ostro i odsunęła się kawałek. Chciał mieć dystans, to będzie go miał... - rozejrzyj się wokół i zauważ, że sytuacja uległa masywnej zmianie i musimy się do niej dostosować. Malcolm oprócz namaszczenia Tony’ego życzył też sobie, żebyśmy się nie pozabijali. Smith bawił się mną w rosyjską ruletkę. Chciał mnie zabić, Chris. Strzelał do Amy i do Willa. Naprawdę uważasz, że należy zostawić go przy komendzie? Kogoś, kto wali ostrymi do własnych ludzi? On chciał mnie zabić. Przestąpisz sobie nad tym do porządku dziennego, co? - otworzyła szeroko oczy, przekrwione białka pobłyskiwały w ciemnej twarzy. - Teraz Point jest wyłączony. Malcolm zostanie powiadomiony, ale do czasu jego powrotu ktoś musi przejąć pałeczkę. Bierz Smitha, zwiąż czy skuj i zamknij w bezpiecznym miejscu. Klucz przynieś mnie, pójdę do niego jak skończę z Willem. To był rozkaz, Ruler. Wykonaj go, albo Malcolm w raporcie usłyszy nie tylko o szaleństwie Smitha - słowa wyskakiwały z ust Antonii jak pociski z lufy karabinu maszynowego. Brazylijka wyprostowała się jak struna i odwróciła się, by pomaszerować do Willa. - Zawiodłeś mnie - rzuciła jeszcze przez ramię. - Nie masz pojęcia, jak cholernie mnie zawiodłeś.

Nachyliła się nad Willem i przestała zwracać uwagę na Christophera i jego problemy z elastycznym dopasowaniem się do sytuacji i moralność trzonka od siekiery. Zrobiłam to dla ciebie, tłukło jej się echem po głowie, dla ciebie tu przyszłam. Jak mnie cholernie zawiodłeś... Nawet jakaś łza wymknęła się jej z kącika oczu, ale pociekła niezauważona po twarzy pokrytej krwią, smarkami, brudem i nie wiadomo czym jeszcze. Antonia siłą rozpędu robiła jeszcze to, co zaczęła, ale gdy ustała pchająca ja w przód przyczyna, ustała i chęć robienia czegokolwiek.

- Will, słońce - szepnęła do Architekta, tym razem już go nie dotykała, wylewał się z niej tylko potok profesjonalnego spokoju. - nie czujesz się dobrze, wiem to. Postaram się temu zaraz zaradzić, dobrze? Uspokój się i mi na to pozwól. To jeszcze nie koniec. Nie tylko musimy zawieźć twoje ciało na operację - musisz szybko wziąć się w garść. Widziałeś, co się działo... Musisz zacisnąć zęby i wziąć się w garść, bo to może się powtórzyć. To, co zrobiliśmy, nie było naturalne. Jak się szybko nie pozbierasz, oni nie będą ci ufać. To jak? Obejrzę cię i sprawdzę, czy wszystko OK? W trakcie opowiem ci, co się działo.

- Rozkazy wydaje tutaj nadal pan Anthony - rzekł Ruler po chwili bezbarwnym głosem. - i on zostanie tutaj, aż się wybudzi. Jeżeli masz inny plan, proponuję Ci zebrać ludzi i zadzwonić do pana Whitmana. Wtedy mogę z nim zrobić co on zechce. I mam nadzieję, że nie spróbujesz mnie zmusić do czegoś innego. Bo wiesz, co zrobi pan Whitman, kiedy dowie się, że wyłączyłaś jego Pointa i uszkodziłaś Solo? Jeśli nie, to ja powiem.

- Wkurwi się. - dokończył Christopher, tak pozbawionym emocji głosem, jak na początku.
 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day
traveller jest offline  
Stary 28-06-2012, 09:18   #197
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
<akcja widziana oczami i słyszana uszami Willa/Dominica>

-Mam go zamknąć w pokoju czy rozwalić tu na miejscu?

Ruhler... Nie znał gościa, ale popatrzał na niego jak na czubka. Mówił o Anthohnym czy o nim? To czemu gapił się na niego wypowiadając te słowa. Nie znali się co prawda zbyt dobrze, ale takiego rodzaju uprzejmości na pewno się nie spodziewał. Co za kawał bezmózgiego draba. Na szczęście wierzył w to, że inni mają więcej rozumu i nie pozwolą temu rzeźnikowi zrobić coś głupiego. Z całą pewnością wyglądał jednak dość niebezpiecznie.

-Zaraz się tobą zajmę. Nie ruszaj się stąd nigdzie Will. Poszło nie najlepiej, więc musimy to skończyć. Przykro mi, ale nie możemy oglądać się teraz za siebie.

Antonia... Ją znał lepiej a tak mu się przynajmniej zdawało. Może lepiej powiedzieć, że znał ją na tyle na ile mu pozwala. Przytłoczyła Anglika swoją otwartością prawie natychmiast. Nie był do tego przyzwyczajony. Mimo wszystko w pewnym sensie nawet ją polubił. Chociaż do dzisiejszego dnia miał te całe jej Voodoo za wyłącznie interesujący element kultury jej ojców i matek, czytaj: brednie. Mimo tego co pokazała we śnie bo sny rządzą się swoimi prawami.

-Nie popisałeś się. Ledwo nabywasz nowe ciało a już chcesz je stracić?

Znał ten głos, ale nie wiedząc skąd. Coś jednak mówiło mu, że powinien go pamiętać. Ktoś nachylił się nad nim. Wyraźnie czuł czyjąś obecność. Czuł czyjś oddech. Podniósł ostrożnie głowę, ale nie widział nikogo oprócz rozmawiających Antonii i Cryera. Przejechał szybko dłonią po gęstych, zdrowych włosach o silnych końcówkach. Daleko im było do pierwszych oznak siwizny i zmęczenia właścicielem a takimi właśnie je zapamiętał. Nadmiar nowych wrażeń związanych z nowym ciałem i wyostrzeniem zmysłów otumaniał.

-Właśnie teraz zastanawiają się jak to zrobić. Tak, że

-Nie... Czemu mieliby to zrobić?

-Słyszałeś Antonię. Coś nie wyszło. Znam ją zdecydowanie dłużej i wiem co mówię. Po prostu nie lubi popełniać błędów a teraz wie, że musi go naprawić.Pewnie chcą to zrobić tak, żeby o niczym nie dowiedział się Malcolm... Widzisz jak szepczą na boku?

Głos mówił prawdę. Czemu odeszli na bok i gdzie zniknęła Amy?

Amy... Ją znał najdłużej. To na nią mógł liczyć najbardziej w trudnych chwilach. Byli przecież przyjaciółmi, więc czemu jej tu nie ma? Czemu poszła po...

-Po tego ruska? Tego gościa od mokrej roboty? Cóż.. Myślę panie Eakhardt, że jak wytężysz swoją mózgownicę to na pewno odpowiedź sama cię znajdzie. Widocznie ciągnęli słomki a może uznali jednogłośnie, że to on jednogłośnie będzie najlepszy w roli kata.

-Co mam robić?

-Działaj szybko. Nie martw się. Będę twoim przewodnikiem, aniołem i diabłem stróżem w jednym. Po prostu rób to co ci powiem...

Brazylijka najpewniej chciała tylko pomóc przyjacielowi za którego w ten, czy inny sposób czuła się w jakimś stopniu odpowiedzialna. Anglik bez skrupółów wykorzystał jej dobroć, współczucie i inne ludzkie odruchy. Poczekal na moment kiedy pochylała się nad nim. Tym razem nawet nie próbowała go dotknąć, jednakże on sam nie miał takich oporów. Uderzył nagle i bez ostrzeżenia za cel obierając szczękę Antoni. Zobaczył tylko, że kobieta leci na ścianę. Gdzieś w sumieniu Eakhardta pojawił się sprzeciw przeciwko takiemu postępowaniu. Problem tylko w tym, że obecnie stary William Eakhardt nie miał aż tak wielkiej siły przebicia by przejąć kontrolę. Ciało Dominica Warda wybiegło, więc z pokoju Williama Eakhardta i żadnemu z tej dwójki nie przeszkadzało, że zrobiło to całkowicie roznegliżowane. Piłeczki wesoło podskakiwały przy biegu jakby paląc się do gry, która miała dopiero nastąpić.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=vK20cYuFmbM[/MEDIA]

Antonia zobaczyła wszystkie gwiazdy. Jeszcze zanim grzmotnęła o ścianę i wszystko zgasło, w tym rozbłysku zobaczyła gębę swojego kumpla z Brasilii, skórę o odcieniu lodów waniliowych i czerwone oczy albinosa. Joshua Melba cmoknął bezbarwnymi wargami i oznajmił z głębokim znawstwem

- Magia jest naturalną siłą, jak pogoda. Czasami gładzi cię po twarzy, a czasami spuszcza wpierdol. I nic nie możesz na to poradzić.

Antonia zawsze uważała, że z Melby taki czarownik, jak z koziej dupy organki. W pogodzie brak celowości i brak emocji. Pogoda się nie mści.

Potem zaś z lepkiej ciemności dobiegł głos jej drogiej ciotuni, skrzekliwy i wredny.

- Wstawaj, Ramos, co tak se polegujesz! Wiedźmy kładą się na glebie tylko do pochędóżki!

Antonia próbowała wstać, ale ciało jej nie słuchało i nic nie wskazywało na to, że w najbliższym czasie posłucha.

Ruhl zareagował stosunkowo szybko mimo zaskoczenia. Wyskoczył przez drzwi i wyszarpnął swojego gnata i nie mając czasu na dokładne pomiary wystrzelił w kierunku nudysty. Kula z impetem weszła w ścianę jedynie parę cm od nogi Warda/Eakhardta, który szybko zniknął za zakrętem. Jesus Christ, he’s fast.

Solo puścił się w poscig za uciekającym skurwysynem. Zamierzał wypaść za róg i dalej ładować w jego nogi, tak długo ile potrzeba, żeby go unieruchomić.

- Kurwa, co znowu!? - słysząc hałas Blackwood obrócił się na pięcie i zobaczył tylko Ruhla z wyciągniętą spluwą prującego przez korytarz. Tak, musiało stać się coś bardzo złego. Niewiele się zastanawiając doskoczył jednym susem do pokoju, w którym team urządził sobie halloween i omiótł spojrzeniem wnętrze. Zapomniał nawet o wyłączeniu telefonu.

Mózg Williama działał na zwiększonych obrotach pod wpływem adrenaliny i... innych rzeczy. Strzelali do niego. Uszy aż zabolały go od nagłego huku, mięśnie spięły się przez moment jakby w oczekiwaniu na uderzenie, które nie nastąpiło. Strzelali, czyli głos mówił prawdę. To znaczyło, że rzeczywiście chcieli go zabić. Nie wiedział czy to Solo czy Blackwood czy może ktoś inny i nie zamierzał poczekać na napastnika, żeby się przekonać..

-Myśl szybciej gogusiu bo inaczej odstrzelą ci dupę!

Lokator w jego głowie wrzeszczał poirytowany. Najkrócej do wyjścia... Najkrócej do wyjścia... Szybciej... Prosto korytarzem aż do zakrętu... Szyb...

-Tędy! Skręć tutaj profesorku!

Will instynktownie wskoczył w któreś z bocznych przejść nie wiedząć zupełnie gdzie może go to zaprowadzić. Biegł dalej. Bieg na oślep, wsłuchany jedynie w głos dobiegający z wnętrza głowy.

Ruhler szedł za nim jak maszyna. Wielkimi susami przesadzal przestrzeń, mimo szalenczego sprintu uciekiniera już prawie go miał- dłoń z gnatem uniosła się w pełnym biegu. Cel rozpaczliwie zanurkowal w boczny korytarz.

Dopalony mózg Solo potrzebował tylko ulamka sekundy na analizę pola walki. Cienka dykta stanowiąca ścianę w odnodze...Celu nie było już widać ale lufa sama przesuwala się szybko po ścianie - tam gdzie musiało pędzić to coś z prędkością którą znał i uwzględnił...Mocno na nogach. Wstrzymanie oddechu...



Armata Rulera huknęła raz, wywalajac dziurę w ścianie nisko przy podłodze. Już po ryku bólu z tamtej strony wiedział ze trafił. Ruhler zdecydowanie ale spokojnie, w pozycji strzeleckiej wysunął się w ciemny wąski korytarz.

Na podłodze leżało ciało Dominica Warda, z przestrzeloną nogą, wijące się z bólu. Zduszony krzyk niósł się w mroku. Solo podchodził celując, trzymając broń obiema rękami.

Kurwa, jak bolało!!! Will darł się w niebogłosy tak, że zapewne pobudził całą okolicę. Nawet ten kto znał długo Williama Eakhardta nie poznałby w tej chwili jego głosu. Nie poznałby go także po wyglądzie. Zdziwiłby się widząc te dzikie, zaczerwienione oczy z których ciekły łzy bólu. Zawistne spojrzenie, którym być może rozerwałby swojego napastnika gdyby znajdowali się we śnie pozwało sądzić, że człowiek ten cierpi katusze.

Po chwili na miejsce dotarł takżę Blackwood. Thomas podniósł w podziwie brwi...

- Fiu, fiu... dobra robota... Ruhl - pochwalił zdawkowo jednak widać było, że jest pod dużym wrażeniem - bierz go i z powrotem do pokoju Willa. Tam się zastanowimy co dalej. Ja sprawdzę co z Antonią. Ktoś i tak musi opatrzyć nogę temu świrusowi.

Ruler podniósł za zdrową nogę uciekającego świrusa i zaczął ciągnąć go po podłodze do pokoju Willa. Tego jednak trzeba będzie mieć pod spluwą... Zajebiście, myślał, teraz będzie dwóch do pilnowania. Ten nieprzerwanie darł się na całe gardło czując jeszcze większy ból. Tylko ból utrzymywał go jeszcze w stanie przytomności.

Amy Fox i Koroniew pojawili się w korytarzu naprzeciwko Solo. Widząc ten drastyczny obrazek kobieta stanęła bez ruchu z szeroko otwartymi oczami. - Ruler kurwa - krzyknęła - coś ty do cholery narobił?! - mówiła głośno oddzielając od siebie każde słowo.
 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 28-06-2012 o 09:24.
traveller jest offline  
Stary 28-06-2012, 17:28   #198
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację


Podające się za Williama coś miało ochotę wyjaśnić, zaś Anthony miał ochotę tego wysłuchać.
Nawet jeżeli z fałszywych ust fałszywca wypłynęłyby same fałszywe słowa, to wszystko szłoby we właściwą stronę.

-Powiedziała, że zna sposób i miała rację. Faktycznie istniał sposób, który jednak wiązał się z pewnymi komplikacjami...

I po wyjaśnieniach-pomyślał z zażenowaniem Point Man.

Żywy trup zrezygnował, zrucając niezrozumiałe, puste zdania odparowujące zarzuty Antonii.
Swoją drogą jej też Smith nie ufał. Była w stanie odstawić małe przedstawionko, zagrać swój cyrk tylko po to, by przekonać, że jej kumpel siedzący w ciele heh byłego Wingmana rzeczywiście był Profesorem.

Oczami wyobraźni widział jak Brazylijka dramatycznym krokiem zbliża się do swojego celu z napięciem wymalowanym na ciemnoskórej twarzy, by zamachać rękami w niewyobrażalnym skupieniu. Jak iluzjonista na pokazie swych sztuczek-magiczek.
Już w tej chwili widział triumf i radość na jej twarzy akompaniujące stwierdzeniu, iż wszytko się udało.
Będzie pławiła się w tym, jaka jest wspaniała, genialna, natomiast reszta ma ją podziwiać i klaskać.
Wtedy większość wyszczerzy się w uśmieszkach sztucznego zrozumienia, serwując brawa jak na spektaklu.

Już lecę po wiadro. Będę zbierał krople jej zajebistości-pomyślał złośliwie.
Inżynier nie miał ochoty na ofiarowanie swych przyklasków. Bez dowodu nic nie potoczy się po myśli Chemiczki i on o to zadba.

Z wyjaśnień ciała Dominica wynikało, iż coś się Ramos udało i tyle.
Odliczanie należało wznowić...

-Will jest ciężko chory, umierający właściwie. Dominic jest trupem. Żeby ratować Willa Antonia wpadła na pomysł by... przelać jego duszę do ciała Dominica-podjęła wyjaśnienia Amy.

Chemiczka wierzgnęła i uderzyła głową w podłogę. Rozcięła wargę. Jej krew znalazła się na podłodze.
Pokój przeszył jęk, zmieniający się w płacz. Krew i łzy.
Drgawki wściekłości lub strachu, lecz nie robiły na nim najmniejszego wrażenia.

Patrzył na bezradną, płaczącą Antonię do niedawna pyszniącą się swoją wielkością...
Podobno łzy kobiety rozmiękczają serca, ale on niczego nie czuł.
Stalowe oczy wpatrywały się w kobietę z chłodem człowieka do cna wypranego z uczuć.
Człowieka zdolnego skręcić kark własnemu dziecku.
Bez trudu dało się zauważyć brak poszanowania jakiegokolwiek życia. Niezależnie czy własnego, czy cudzego.

Wielki jest ten, kto zachowuje godność podczas upadku.

Jeszcze raz spojrzał na Brazylijkę. Poczuł przemożną chęć odciągnięcia kurka i ponownego pociągnięcia za spust.
Kolejne kliknięcie w miejsce wystrzału przyniosłoby żal.

Na szacunek zasługiwały tylko osoby wielkie, a siła to najlepsza z iluzji wielkości.
Jeszcze do niedawna szanował Antonię. Teraz w jego miejsce wszedł zawód.

Wyjaśnienie Amy...

Przelać duszę... Przelać to można wódkę z literatki do gardła, a nie duszę.
To brzmiało tak niewiarygodnie!

Na poziomie snu wszystko jest możliwe, więc łatwo zaakceptował demoniczność Antonii.
Nie dziwić się niczemu na płaszczyznach sennych nauczył się dawno temu, za czasów nowicjatu, kiedy był Wingmanem. Razem z mentorem nieopatrznie wkroczyli w pewien Boschowski umysł.

Ale... To sen?

Jak się tu znalazł?
Przyszedł z Blackwoodem i Rulerem.
Wcześniej instalowali system obronny.
Jeszcze wcześniej widział się z Mookiem, telefon do Szulca, lot samolotem, przygotowania do instalacji, rozmowa z Antonią, spotkanie ze starym znajomym, zdjęcia od Cryera, wizyta u Samsona.
Jak daleko nie sięgnąłby pamięcią wstecz, wszystko pamiętał łącznie z tym, że to jego trzecia noc bez snu.
Dopiero następnej nocy czeka go chwila snu.

To nie jest sen.
Dla pewności jeszcze raz poprosi Amy, by się przeobraziła.
Spojrzał na Fałszerkę z zamyśleniem.

Przelanie duszy to jedna kwestia, a istniała też inna. William śmiertelnie chory?
Niemożliwe. Anthony by wiedział.

Eakhardta poznał, kiedy profesor znajdował się na równi pochyłej po uderzającej utracie, a gdy tamten znalazł się na dnie, Inżynier wyciągał go za uszy z gówna.
Architekt był kimś w rodzaju przyjaciela.

Jeśli nie powiedziałby Smithowi ze względu na wspólną pracę, to ze względu na ich znajomość.

-Ruler! Ruler, do cholery, nie puszczaj tego, co go trzymasz! Jak zwieje to będzie przesrane!-nie tego się spodziewał.
Teraz mógłby przyklasnąć kobiecie przygniecionej do podłogi. Nie pomyślała o sobie.
Zaufanie można było stracić w jednej chwili, a jego odzyskanie wcale nie było takie proste. Niemniej to krok w dobrym kierunku.

-Tony, puść mnie, proszę...-spod obrzydliwej skorupy manii wielkości wyszedł człowiek.
Chwyt lekko rozluźnił się, lecz tendencję zatrzymał dalszy potok nieoczekiwanych słów.

Brew Smitha podniosła się nieznacznie, lecz on sam był ogromnie zaskoczony.
Nigdy nie spodziewałby się takiego słowa z jej ust. Nigdy!

-...muszę sprawdzić, co z Willem. Zwłoka może być śmiertelnie groźna, a na pewno stan Willa jest ważniejszy niż twoja urażona duma!-nic nie rozumiała, ale to przestało być ważne.

Dwie osoby trzymały się tej samej wersji. Czyżby jednak Profesor nie powiedział mu czegoś takiego?
Czy zawiodła go kolejna osoba?

-Jesteśmy w jednej grupie czy nie? Pracujemy kurwa razem czy nie?!-ciągnęła, całkowicie wykorzystując przewagę zaskoczenia.

Ona tak na poważnie?
Przez chwilę Smith poczuł się głupio, ale szybko minęło. Wymiana informacji musiała być perfekcyjna podczas tak trudnego zadania.

"Proszę."
"Zwłoka... śmiertelnie groźna."
"Jesteśmy w jednej grupie."

Puścić natychmiast!
Nagle wypuścił Chemiczkę! Wyprostował nogi, by za wszelką nie połamać jej rąk wykrzywionych w dźwignie!

Ból eksplodował z tyłu głowy. Z zaskoczenia i pośpiechu zareagował zbyt gwałtownie.
Szybko podniósł się, wkładając rewolwer za pasek. Wiedział, że trafił na łóżko.

Nagły ruch przy trumnie!
Wiedział, ze nie wolno temu czemuś ufać! Wiedział, że można było się po nim spodziewać wszystkiego!
Bardzo dobrze, że prawdziwe zamiary ujawniły się teraz, a nie w trakcie zadania.

Ponownie skoczył ku Antonii, w locie odkręcając się zgodnie z kierunkiem ruchu potencjalnego napastnika.
Wylądował tuż przed Brazylijką na jednym kolanie z wysoko uniesioną bronią!

Osłaniać bezbronnego członka załogi przed atakiem!
Nie był w stanie jej zawierzyć, lecz nie oznaczało to, że miał zostawić ją samą!

W głowie natychmiast pojawiły się scenariusze rozwoju wydarzeń, z których wybrał jeden.

Podwójny strzał przed biegnącym ciałem Dominica, by tylko go zatrzymać, spowolnić lub zdezorientować.
Wyszkolenie kryło się głównie w umyśle, nie ciele. Zaraz pozna poziom wyszkolenia stwora.

Wycelować!

Ramos skoczyła! Na Smitha!
Jego oczy stały się jeszcze bardziej bezwzględne, choć ciężko było to sobie nawet wyobrazić.
Wielkie szczęście. Tylko o tym mogła mówić Brazylijka. Nie był pewien czy byłby w stanie się opanować, gdyby podeszła mu przypadkiem pod lufę.

Uderzył o podłogę, odruchowo wypuszczając powietrze. Nie stracił orientacji. Zareagował błyskawicznie, jednocześnie z całych sił broniąc się przed rozstrzelaniem kobiety!
Nie zrobić jej krzywdy!

Łatwo powiedzieć. Tak bardzo proste było złamanie kończyny! Tak bardzo skuteczne było!
Strzał w brzuch za niesubordynację! Rozlewające się po organizmie treści żołądkowe. Powolna śmierć w cierpieniu.

Wykręcił się wężowo, nienaturalnie wyginając kończyny do pozycji, która u normalnego człowieka oznaczałoby wyłamanie ręki z dźwigni!
Złapał nogami rękę przeciwniczki w kolejne bolesne wykręcenie! Krótki strzał pięścią pod pachę sparaliżował rękę kobiety!

Jednocześnie kątem oka cały czas obserwował zbliżającego się przeciwnika, którego całkowicie zignorował, diagnozując jako całkowity brak zagrożenia.
Przynajmniej przez kilka najbliższych sekund.
Widział jak jego ręka wystrzeliła w jego kierunku, wyszarpując rewolwer zza paska.

Point Man miał ochotę śmiać się! Śmiać się do rozpuku!
Przeciwnik był jeszcze mniej groźny niż sądził!
Jeszcze o tym nie wiedział, ale wpadł jak gówno w wentylator!

-Uspokój się. Zanim stanie się coś czego wszyscy będą żałować-usłyszał głos Dominica.
Anthony próbował się powstrzymać od śmiechu. Żywy trup nie zdawał sobie sprawy, że wraził stopę we wnyki na niedźwiedzia!

Blackwood zbliżał się powoli, Ruler czekał.

-Proszę... Anthony, posłuchaj go. Zanim wszystkich nas pozabijasz... Proszę-dobiegł głos Amy.

Na to było już za późno, Fałszerko. Zdecydowanie za późno-pomyślał, czując rozsadzającą go energię.
Akcja!

-Puszczaj, cholera, koniec show! Amy, przy trumnie leży strzykawka, pełna... w takiej misce, i tabletki homeopatyczne. Podaj mi je proszę-najwyraźniej teatrzyk, jaki odstawiła wcześniej dobiegł końca.
Dobrze, niech dobiegnie końca.

Smith całkowicie zignorował Brazylijkę, której do dyspozycji została już tylko lewa ręka.
Prawa będzie wisiała bezwładnie, jakby nie istniała. Nic nie będzie w stanie nią zrobić przez co najmniej półtorej godziny.

Point Man roześmiał się zimno. Wycelowana w niego jego własna broń nie robiła na nim wrażenia.
Wzmocniła jedynie stalowy błysk w oczach.

Dominic nie był żadnym zagrożeniem z wielu powodów.
Głównym były sidła, w jakie wpadł. Innymi wahanie i niezdolność do pociągnięcia za spust. Rozbrojenie się przez rzut do Amy.

Krótki strzał w nogę. Widział, że nie trafił. Chciał powtarzać aż do skutku!


Point Man uderzył w stopę, kolejny raz polegając na odruchu!
Przeciwnik pochylił się, zaś na to tylko czekał leżący Inżynier. Złapał napastnika za rękę i wykorzystując pęd pociągnął go do siebie.
Blackwood zaasekurował, a Anthony założył kolejne dźwignie.

Zostały jeszcze tylko cztery uderzenia i dokończenie obezwładniania Antonii. Wtedy zmaganie się skończy.
Dwóch zdrajców padnie.

Nagle kątem oka zauważył zbliżające się drugie zagrożenie!
Spóźnił się z reakcją.
Poczuł ukłucie w nodze i kolejny raz Brazylijka miała ogromne szczęście. Gdyby był w stanie, nie zdołałby się pohamować.

W jego umyśle zakiełkował niepowstrzymany plan chwytu, dzięki któremu bez trudu wyjmie strzykawkę z ręki kobiety, by jednym, krótkim ruchem wbić ją w oko i wepchnąć w czaszkę tak głęboko, jak się tylko dało.
Miała szczęście.

Ale tylko w tej chwili.

Chemiczka nie mogła nie zauważyć niewypowiedzianej śmiertelnej groźby w oczach Smitha, ale tylko ona była na tyle blisko, by to zauważyć.
Świat zaczął ciemnieć, a Inżynier poczuł tylko złowieszczy uśmiech wypływający na twarz, któremu towarzyszył kolejny kiełkujący plan...
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 28-06-2012, 23:07   #199
 
Yzurmir's Avatar
 
Reputacja: 1 Yzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie coś
Katedra Matki Bożej Anielskiej nie wyglądała tak, jak Cryer się spodziewał. Prostota kształtów, drzwi z brązu, ściany i podłoga w piaskowym kolorze oraz utrzymane w tych samych barwach gobeliny sprawiały, że czuł się bardziej jak w egipskim grobowcu niż jak w kościele. Mimo to, przy tłumie, który w większości już opuścił świątynię, i pozostałych ludziach daleko od niego w innych zakątkach olbrzymiego budynku, było tutaj pusto i spokojnie, a półmrok tworzył intymną atmosferę. Cryer usiadł na jednej z ławek i oparł głowę na złączonych rękach.

Zmówił parę modlitw, ale przede wszystkim oddawał się swoim myślom. Atmosfera świątyni oraz zwykła świadomość, że znajduje się w świętym miejscu, działały na niego odprężająco; czuł się spokojny, bezpieczny i mógł się skupić. Ale mogło być w tym coś więcej niż tylko nastrój panujący w budynku. Odkąd odszedł od konfesjonału czuł się… ciężko mu to było wyjaśnić słowami, ale czuł się tak, jakby nagle przejrzał. Jakby wreszcie widział wszystko wyraźnie. Taka metafora do niego przemawiała, bo miał lekką wadę wzroku i podobnie się czuł, gdy po raz pierwszy założył okulary — jakby nagle zaczęły mu się ukazywać rzeczy, których wcześniej nie dostrzegał. Właśnie tak czuł się teraz.

To było jak oświecenie, epifania. Armageddon. Dobro. Zło. Pogaństwo. Wojny. Wszystko było jasne. W obliczu słów wypowiedzianych przez jego spowiednika wszystkie niepowiązane ze sobą fakty z ludzkiego życia, to, do czego tak się przyzwyczailiśmy, że już tego nie zauważamy i traktujemy jako ot, nieodzowną, niewytłumaczalną część naszej egzystencji — wszystkie one nagle nabrały sensu. Przeznaczenie tych rzeczy stało się jasne: to były zagrywki w starciu pomiędzy dwiema elementarnymi siłami. A oni wszyscy, wszyscy ludzie, byli li pionkami — nieświadomymi swojej roli w partii gry o boskim rozmachu. Jak Antonia… tylko pionek. Wszyscy ci ludzie kierowani są przez swoje pierwotne lęki, pragnienia, wpływ środowiska… Ksiądz mógł się mylić w jednym — wolna wola nie gra roli w większości z naszych wyborów. A w każdym razie w wyborach przeważającej części ludzkości. Antonii. Innych. Ale nie Johna. On widział teraz wszystko tak wyraźnie i stał się świadomym tego systemu… sytuacja dla niego całkiem się zmieniła.

Wszystko wydawało się teraz oczywiste. Świat i zasady nim rządzące — John przez tę krótką chwilę niemalże rozumiał każdy aspekt ludzkiej egzystencji. Osiągnięcie takiego stanu napełniało go nie tylko dumą, ale i euforią, a jednak pozostawał spokojny. Mówią, że ludzie boją się nieznanego, i może dlatego oświecenie przyniosło Johnowi także i swoistą pewność siebie i relaksację. To było tak, jakby niespodziewanie dowiedział się, co powinien robić, i chyba po raz pierwszy od jakichś trzech czy czterech dni w ogóle się nie bał. Christian Bale czy Ramos byli po prostu marionetkami kierowanymi przez ukryte siły zła i nagle wydawali się o wiele mniejsi. Nie obawiał się także o swój kręgosłup, bo wiedział, że Bóg nie pokarze go teraz kalectwem. Jedyne, co go poruszało, to wizja Apokalipsy-złodzieja, którą roztoczył spowiednik.

— Eee… Przepraszam… Proszę księdza… eee… — Jeden z duchownych przeszedł w ostatnim czasie parę razy pomiędzy rzędami ław, najwyraźniej czymś zajęty. Po chwili wahania Cryer postanowił złapać go, gdy będzie wracał w stronę ołtarza. — Pro-proszę księdza…
— Hm? — mruknął kapłan, przyglądając mu się. — Jak mogę ci pomóc?
— Eee… Nie… nie wiem, czy wypada… mmm… ale… mógłby ksiądz pożyczyć mi Biblię…? Ja… ja swojej nie mam. — Zaczerwienił się ze wstydu i zwiesił głowę. Ksiądz zgodził się i jakiś czas później był z powrotem z książką w ręku.

Apokalipsa była jak hardcore’owe fantasy. Z pewnością wielu duchownych nie zgodziłoby się z tym stwierdzeniem, ale dla Cryera obecność smoków, demonów, Jeźdźców Apokalipsy i tak dalej była jasnym znakiem. Nie żeby mu to przeszkadzało; pochłonął całą Księgę Objawienia, nie mogąc się od niej oderwać, choć uznał, że dla lepszego zrozumienia będzie musiał przeczytać ją jeszcze co najmniej raz. Tymczasem zbliżał się już ranek, a pierwsze promienie słońca wpadały przez alabastrowe okna kościoła. Po chwili szukania udało się mu się odnaleźć księdza, który pożyczył mu Biblię.

— Nie chcesz jej zatrzymać? — zaproponował duchowny. — Widziałem, jak ją czytałeś.
— Nie… Jak wrócę do dom… do siebie, to będę mógł przeczytać w Internecie.
— Ach, tak. Młodzi ludzie to tylko te Internety i Internety. Teraz nawet Pismo Święte jest w komputerze?
Ksiądz pokręcił siwą głową, wzdychając w manierze „co się dzieje z tym światem”.
— Yhm — mruknął Cryer, ponieważ nie wiedział, co innego mógłby powiedzieć, po czym ponownie podziękował i wyszedł z katedry.

Na zewnątrz po raz ostatni spojrzał na ekscentryczny, modernistyczny kształt świątyni i sam pokręcił głową w ten sam sposób, co spotkany ksiądz. Nie mógł się przekonać do takich rzeczy; w jego opinii najlepiej byłoby, jakby każdy kościół był z kamienia, miał witraże i ogólnie wyglądał jak zbudowany w epoce gotyku. Po co tworzyć takie dziwactwa jak to tutaj? Przeszedł się kawałek na piechotę, wdychając poranne, choć brudne, miejskie, powietrze i myśląc nad ostatnimi wydarzeniami, po czym zamówił taksówkę i wrócił do studia.
 

Ostatnio edytowane przez Yzurmir : 28-06-2012 o 23:22.
Yzurmir jest offline  
Stary 29-06-2012, 11:23   #200
 
Kovix's Avatar
 
Reputacja: 1 Kovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znany
Chodź tu, pajacu – mruknął Ruler, chwytając za nogę wierzgające ciało. Nie bardzo się orientował, co właściwie się w tym ciele znajdowało, więc wolał nie mówić do ofiary po imieniu, żeby się nie wdawać w niepotrzebne dyskusje.

Był w dobrym humorze – porządna rozpierducha zawsze poprawiała mu nastrój. Gorzej jednak, że hierarchia w drużynie została mocno zaburzona – emocjonalna Antonia chyba trochę się zagalopowała. Jej spięcia z Pointem były czasami do uchwycenia, ale teraz sprawy zaszły za daleko i Ruler nie mógł pozwolić na taką niesubordynację. Zmęczony, ciągnąc wierzgającego uciekiniera, myślał tylko o telefonie, który ktoś miał zaraz wykonać do Malcolma Whitmana i który to telefon miał wreszcie rozsądzić sporną sytuację.

Podejrzewał, że Ekstraktorowi też nie spodoba się zachowanie Antonii. Za bardzo kierowała się emocjami i instynktem, nie lubiła chyba współdziałać na innych warunkach niż swoje własne. To czyniło ją sporym zagrożeniem.

Ale w sumie Ruler doceniał też zdecydowanie i odwagę Brazylijki – cechy raczej rzadko spotykane u kobiet. Była na pewno ważnym ogniwem i raczej nie zachodziła możliwość, że Whitman po prostu ją wypieprzy. Miałby wtedy za plecami silnego przeciwnika.

Z rozmyślań wyrwał go donośny krzyk Amy Fox, która chyba nie była przyzwyczajona do standardowych metod radzenia sobie z przeciwnikami u Rulera. Widząc malującą się na jej twarzy mieszankę strachu, zdziwienia i obrzydzenia, a może i innych emocji, które pojawiały się u kobiet, a których on nie potrafił nawet nazwać, uśmiechnął się mimowolnie i przystanął.

Wciąż trzymając nogę wierzgającej istoty, wzruszył ramionami. Wyglądało to dość komicznie; każdy, kto znał Christophera na pewno roześmiałby się wtedy, ale panna Fox musiała się najwyraźniej jeszcze oswoić.

- Spierdzielał, to go przyskrzyniłem – odparł z rozbrajającą szczerością i nie czekając na reakcję Amy i Blackwooda dodał – Zaniosę go do pokoju. Przydałoby mu się dać w łeb, żeby nie wierzgał, ale nie chcę, żeby później było na mnie, że jestem zbyt brutalny. - Po tych słowach wszedł do pokoju, który wcześniej opuścił, rozglądając się za czymś, co mogłoby posłużyć do unieruchomienia wyrywającego się ciała.

Dobry humor go nie opuszczał.
 
__________________
Incepcja - przekraczamy granice snu...
Opowieść Starca - intryga w ogarniętej nową wojną Północy...
Samaris - wyprawa do wnętrza... samego siebie...
Kovix jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172