Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-07-2012, 01:52   #221
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
-Otwórz oczy...

-Prawdziwy Soundkiller nie ma oczu!

-A co ma prawdziwy Soundkiller?

Rozległ się cichy trzask. Dobiegał jakby spod postaci...
Kolejny trzask.

-Do zobaczenia-skłonił się lama, a świat... skończył się.


Niby czemu miałby pomagać tej czarnej dziwce?
Od samego początku podejmowała wszelkie starania, by zniechęcić go do zaufania. Przekonywała, iż jest zdolna do wielu działań.
Obecnie Anthony czuł się przez nią przekonany, co nie wróżyło jej kolorowej przyszłości. Teraz byłby w stanie uwierzyć w jej potajemne konszachty z Kremlem.

Największy błąd w jej parszywym życiu, z czego jeszcze nie zdawała sobie sprawy, ale wkrótce się o tym przekona, bo właśnie zakończyła swoje tłuste lata znikające na korzyść lat chudych o obliczu Smitha.

Obecnie, z danych, jakie posiadał wynikało, że Ramos sama załatwiła ciało Dominica. To oznacza jej podpis w papierach policyjnych.
Tylko jej, czyli tylko ona będzie miała problemy z prawem.

Może jednak zechcieć pociągnąć za sobą kogoś z zespołu i ma do dyspozycji, jako dowód, nagranie.
Problem polega na tym, że trup zaczyna na nim chodzić. Kto uwierzy, że to prawda, nie efekty specjalne?
Wtedy może cała postać jest jednym, wielkim efektem specjalnym?

Może jeszcze powołać się na Smitha i Whitmana, jej szefów. Szczególnie Smitha, ponieważ wiedział, iż jego najmniej lubi.
Może by liczyła na to, iż w ten sposób by go udupiła?
Nic bardziej mylnego, nie jest jego pracownicą, a jeśli jest, to niech przedstawi umowę, na której podpisali się oboje.

Nawet jeśli udałoby jej się stworzyć któremukolwiek z jego ludzi jakiś problem, on będzie w stanie wydobyć z nich dowolną osobę.
Nie wątpił, że może próbować.

Tym bardziej nie miał zamiaru jej pomagać czy chronić przed czymś, co jej się należy. Natomiast jej przysranie należało się jak psu buda.

Już w tej chwili przed jego oczami wznosiła się wizja Chemiczki w pierdlu oraz tłumu wygłodniałych facetów za jej plecami.
Wtedy Anthony porozmawiałby z kilkoma osobami. Może z naczelnikiem więzienia w Utah...
Przecież pomyłki się zdarzają.

A jeszcze jakby więźniowie dowiedzieli się, że jest tam i mają ograniczony czas... Smith być może nawet zacząłby jej współczuć. Być może.
Nie daliby jej zasnąć ani na chwilę. Podchodziliby taśmowo.

To była kusząca wizja i wyrok śmierci. Cóż... Skierowanie do męskiego skrzydła należało przemyśleć, ale kobiecy karcer był absolutnym minimum.

Antonia nie była w stanie go przekonać, osiągając efekt wprost przeciwny. Z każdym kolejnym jej słowem czuł umacniające się postanowienie nie wtrącania się w gówno, w jakie dobrowolnie wskoczyła.
Coraz mocniejsze było jego przekonanie, że pozwoli jej utopić się w gnojówce, a po jej wyjściu próby negocjacji podjęła Amy.

Inżynier zachodził w głowę, czemu to ona nie rozmawiała z nim od samego początku? Dlaczego pozwoliła mówić Brazylijce?
Było oczywistym, że to Fałszerka jest jedyną osobą posiadającą wystarczająco dużą siłę przebicia, mogącą przekonać Smitha do zgody na wyciągnięcie pomocnej ręki do Ramos.

Przynajmniej tak było na samym początku ich rozmowy. Obecnie szanse spadły niemalże do zera dzięki wrodzonej umiejętności dyplomacji nieobecnej już kobiety.
Pani Fox jest obecnie jak Tom Cruise. Jej zadanie to Mission Impossible.

Nie rozumiał tylko powodów, dla których to dziecko podkładało własną głowę, by ratować tak zdradziecką dziwkę.
Gdyby miała jednak jakieś problemy przez to, Smith stanie na pokrytym dredami łbie, dokumentnie topiąc Chemiczkę. Byleby tylko wyciągnąć z tego Młodą.

Spojrzał na młodziutką twarz pani psycholog, której tak bardzo zależało na powodzeniu operacji.

Czuł się bardzo dziwnie mając do dyspozycji dwie równie silne przeciwstawne myśli.
Ramos należało się skopanie po dupie, ale członek zespołu prosił o pomoc. Jego człowiek chciał od niego pomocy!
Odmówić?

Skinął głową. Zgodził się pomóc, lecz nie chciał żałować swojej decyzji. Chemiczka musiała wyjść.

Szedł na pamięć z drewnianą skrzynią na ramieniu, gdy nagle marszowy krok urwał się przed drzwiami własnego pokoju.
Zamkniętego pokoju.

Sięgnął do tylnej kieszeni po swoje narzędzie wielofunkcyjne, z którego wydobył nóż.
Ostrze znalazło się między framugą, a drewnianym skrzydłem, zaś po kilku chwilach manewrowania zamek kliknął raz i drugi.
Zabezpieczenia w tym studiu były śmieszne.

Tuż po przybyciu do studia zauważył, iż zamknięte drzwi to jedynie zasłona dymna.
Osoba próbująca wejść poprzez naciśnięcie klamki nie ma na to szans, ale metalowy bloczek zapewniający ów pseudobezpieczeństwo chował się pod naciskiem.
Wystarczyła jedna obserwacja i zamknięte drzwi stawały się otwarte.

Wszedł do środka, skąd porwał ukrytą, brązową walizkę i już miał wychodzić, gdy zatrzymał się.
Otworzył kolejną skrytkę. Tkwił w niej Browning HP oraz amunicja.


Zamknięcie drzwi było nieco trudniejsze niż ich otworzenie. Wymagało zrobienia piłą do metalu kilku płytkich rowków w przesuwającym się klocku zamykającym i wepchnięciu go na siłę w otwór we framudze.
Pokręcił głową, mając przed oczami wyobraźni zawiasy - swego rodzaju klucz.

-Dzięki, że zaopiekowałeś się moimi rzeczami. Pozwolisz, że jak skończę, to na chwilę wstąpię do ciebie po nią?-zapytał Blackwooda, gdy tylko dołączył do znajdującej się w środku trójki.

-Ty-ledwie zauważalnie wskazał podbródkiem Chemiczkę.
-Już cię tu nie ma-warknął, a skrzynia trzasnęła o podłogę pokrytą szczątkami mebli.
Nie czekając na reakcję Antonii otworzył przesyłkę.




Uśmiechnął się szeroko, postępując z nową bronią, jakby się z nią urodził. Dokładnie wiedział gdzie znajduje się spust zwalniający magazynek.
Ten naładował do pełna kilkoma płynnymi ruchami wciskającymi po kilka nabojów na raz.
Wcisnął długi pojemnik na swoje miejsce i odbezpieczył.

-Zostań, jeśli chcesz-rzekł do Amy, czekając na opuszczenie pokoju przez Ramos.
Wtedy odłożył karabin i otworzył walizkę. Założył jednorazowe rękawiczki medyczne.

Ubranie niedawnego napastnika całkowicie rozciął, by móc dokładnie oczyścić trupa.
Spojrzał krytycznie na leżącego mężczyznę przywodzącego na myśl klocek, a nie Dominica.

-Wing Chemiczki się golił-wskazał na krocze nieboszczyka i pokręcił głową.
Po jaką ciężką cholerę się tym zajmował?

Przede wszystkim należało ciało zmniejszyć i zmienić odcień skóry na jaśniejszy. Na oko Smitha powinno wystarczyć półtora odcienia, lecz biorąc poprawkę na brak krążenia krwi należało uwzględnić jeszcze pół do jednego odcienia.

Rozejrzał się po pomieszczeniu i zobaczył miskę, którą ustawił przy zwłokach. Znalazł również cienką rurkę.
Jedyny problem stanowiła igła, a konkretnie jej brak, ale nie trudno było sobie z tym poradzić.
Naciął lekko skórę przy pachwinie, by dostać się do tętnicy, w którą wcisnął zdobyczną rurkę.
Drugi koniec włożył do ust i zassał powietrze, pobierając ciemnoczerwony płyn wprost do miski.

By równomiernie rozprowadzić krew po ciele potrzebował działającego serca. Rozpoczął uciski klatki piersiowej.

Po pewnym czasie miska prawie się napełniła, zaś Point Mam zsunął się umarlaka z nieco przyspieszonym oddechem.

-Wystarczy. Bardziej blady już być nie musi-odchrząknął tuż przed wyciągnięciem rurki i przyłożeniem szmaty.
Ostatecznie zarówno otwór w tętnicy jak i ranę naskórną zamknął klejem.

Osiągnął dzięki temu dwa cele jednocześnie. Skóra pojaśniała o nieco więcej niż półtora odcienia i podąży do bieli jeszcze o pół odcienia, a także ciało zmniejszyło się.
Nie było to spektakularne zmniejszenie, ale wystarczające by skóra wydawała się ciut przyduża.

Kolejnym krokiem było strzyżenie włosów. Przydało się doświadczenie z zakładu fryzjerskiego, do którego został wysłany lata temu.
Zajął się wszystkimi włosami, choć największą uwagę przyłożył do głowy.

Następnie przeniósł mężczyznę do trumny, gdzie skórę naciągnął mocno, natomiast fałdy schował pod ciało.
Do modelowania twarzy użył zwykłego wosku. Ten facet nie miał zamiaru poruszyć się już ani razu.
Przynajmniej taką nadzieję miał Inżynier.
Cienka warstewka płynnego wosku przykryła newralgiczne części oblicza, które Anthony ukształtował tak, by jak najlepiej oddawały pierwowzór.
Wydawałoby się, iż ledwie zauważalne zmniejszanie, powiększanie, rozszerzanie czy ściskanie nie będą miały żadnego znaczenia. One miały ogromne znaczenie szczególnie u metamorficznych ludzi.

Spojrzał z daleka na rzeźbę z człowieka. Obserwował go podchodząc coraz bliżej.

-To tyle-odezwał się w końcu.

Przygotował nieznanego sobie człowieka z dbałością o każdy szczegół, nie pomijając odpowiedniej długości czy koloru włosów.
Zwrócił uwagę na rysy oraz owal twarzy, a także wielkość oczu, uszu, nosa, ust.
Wszelkie woskowe zmiany pokrył sprayem upodobniającym do ludzkiej skóry.
Zadbał o kolor skóry i zmniejszenie ciała.

-Teraz tylko go przykryć i zamknąć wieko.


Cholernie precyzyjna robota, ale czegóż się dziwić, manewrując tak małymi sprzętami, iż każdy milimetr obsunięcia może powodować wszystko prócz tego, do czego było stworzone.

Do tego, kurwa, potrzeba chirurga-pomyślał, klnąc sobie swobodnie w myśli dla utrzymania pełnego skupienia i złorzecząc wszelkim pomyłkom i niepowodzeniom.
Nie pierwszy raz to robił. Wiedział jak należy postępować z takimi małymi gówienkami.

Do pewnego momentu udawało mu się wykonywać włamy do umysłów, ale jakiś czas temu dostał bardzo ważną naukę, z której ledwie wyszedł cało.
I wyciągnął z niej wnioski.
Dostrzegał obecnie, iż miał ogromne szczęście, lecz bazowanie na nim zawsze kończyło się nieszczęściem, gdyż nawet od Gogusia potrafiło się odwrócić.
Wtedy zostawał sam, bezbronny, ponieważ wytrącono mu z dłoni jego najpotężniejszą broń.

Jedna z akcji niedługo po wejściu na tą szachownicę.
Wtedy nie spieprzył Malcolm. Nie nawalił Ray. Przyzwoicie działał Asif.
To Point Man skrewił.

Nie wypierał się własnego niedociągnięcia. Był go świadomy i gotowy uniknąć po raz kolejny.
To on był człowiekiem od Rzeczywistości. To on miał mieć na nim wszystko pod kontrolą.
Tutaj cel uświęca środki, bo bez celu w stanie zagrożenia są wszyscy.

Dlatego nie bał się zagrać na Chemiczce jak na balisecie, zaś ona poddawała się niczym struna.
Wystarczyło jedynie narzucić odpowiedni akord.
Była jak nienastrojona gitara, której klucz nie poddawał się bez wysiłku, lecz nie oznaczało to, iż uzyskanie właściwego stopnia naciągu było niemożliwe do uzyskania.

Nie wolno mu było powtarzać błędów przeszłości, więc... nie miał zamiaru ich popełnić.

Ostatnie spojrzenie na swą pracę wywołało nikły uśmiech.






Podłoga pomieszczenia stylizowanego na domy z czasów japońskiej wojny feudalnej całkowicie pokrywało tatami - azjatycka mata z trawy igusa podchodząca pod same ściany Shoji.
Drewniana konstrukcja dzieląca ściany na prostokątne segmenty powinny zawierać wypełnienie z papieru, lecz z powodu jego braku widniały tam prześcieradła.

Szafa utrzymana w identycznym stylu przylegała do jednej ze ścian, natomiast na przeciwnej znajdowały się dwie duże komody.
Surowe, drewniane łóżko pozbawione ozdób utrzymane było w biało-czarnej kolorystyce współgrającej z małym, ciemnym stolikiem.
Identyczna, lecz większa wersja spoczywała w rogu pokoju, otoczona płaskimi, jasnymi pufami.

Jedynymi elementami niepasującym do wystroju był sekretarzyk wraz z krzesłem od kompletu oraz wygodny fotel znajdujący się naprzeciwko drzwi do łazienki obitych fusumą - tapetą zawierającą tradycyjne, japońskie wzory.
Również drzwi wyjściowe oraz od kuchni posiadały takie ozdoby.

W innym rogu stał kolejny mały stoliczek z drzewkiem bonsai.

Takie środowisko naprędce sklecił Anthony Smith siedzący na podłodze zawzięcie przebierający palcami po usytuowanej na ekranie dotykowym klawiaturze.


Do: "Bastian Szulc" <bs2316@gmx.de>
Temat: Część X

Treść:
Miałem małe problemy, ale już jest w porządku. Przesyłam to, co miałem przesłać wczoraj. Załatw protektory E-M.

AS

Załączniki:
Część X.rar


-Wyślij-mruknął do siebie Anthony i wziął do ręki komórkę.
Druga część planów konstrukcyjnych znajdowała się właśnie tam, zaś bez niej każdy przesłany Szulcowi bit jest bezużyteczny. Nawet odzyskane dane przedstawią zbiór różnobarwnych pikseli.
To samo tyczyło się drugiej części bez pierwszej.

Szulc, tu masz część drugą. Połącz je i dostaniesz spójny obraz. AS.
Załączniki: Część XX.rar


Usiadł, opierając się o łóżko. Nabierał rozpędu po ponownym włączeniu się do zabawy.
Uśmiechnął się lekko.

-Mookie-wybrał kontakt głosowo.

-Moookie...-zaspany głos odezwał się dopiero po siódmym dzwonku. W tle łomotała jakaś hałaśliwa muzyka.
-Co jest, doktorku?

Czyżby znowu się naćpał?

-McKwacz z tej strony. Jak idzie zlecenie?-zapytał Inżynier.

-Jak po...maśle.-zachichotał chłopak.
-W pocie czoła spełniamy wymagania klientów.

-To świetnie. Znasz adres tego berlińskiego magazynu, prawda? A jakbyś popytał u siebie w branży i załatwił blokery elektromagnetyczne, to płacę ekstra. Im szybciej dostanę potwierdzenie z Berlina, tym szybciej wpłynie ostatnia część kwoty.
A jak będę zadowolony, to możliwe, że będę miał kolejne zamówienie
-uśmiechnął się Point Man.

-Nie no, stary...-jęknął.
-Jak mówiłem blokery są poza zasięgiem teraz... Reszta jak się umawialiśmy już prawie stoi. Adres znam, wszystko z naszej strony według umowy.

-Dobrze. Jak wszystko będzie w porządku, to będziemy w kontakcie. Kiedy mogę się spodziewać, że towary będą na miejscu?-zapytał Inżynier.

-Jutro, jutro...- zaśpiewał Mookie na jakąś nieznaną Anthony’emu melodię.
-Na bank. Jutro wieczorem-nucił sobie.
-Wieczorem, hej wieczoreeem...

Point Man roześmiał się cicho.
-Dobrze, jutro wieczorem będę oczekiwał raportu o przybyciu towaru i od razu dostajesz kasę. I może kolejne zamówienie. Unikaj tańczących słoni-pożegnał się z Mookiem.

-Jakich słoni?-spytał zaniepokojony Mookie.

-Nie ważne-powiedział rozbawionym głosem Inżynier.
-Do usłyszenia.

-Peace, man- rozłączył się chłopak, zaś Smith przesiadł się na fotel i ustawił telefon na krześle.
Szykowała się długa rozmowa. Musiał wszystko, bardzo dokładnie zrelacjonować, zaś za jakiś czas przyjdzie Blackwood.

-Malcolm Whitman-wybrał, zaś zestaw głośnomówiący przekazał sygnał połączenia.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 22-07-2012, 03:02   #222
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Na początku raport przebiegał całkiem nieźle.
Malcolm przyjmował informacje i pytał o szczegóły, Smith odpowiadał na pytania i wtrącał swoje komentarze.

Niemniej szybko rozmowa przyjęła niekorzystny obrót, a Point Man powoli zaczął dochodzić do trzech równoważnych wniosków.

Ekstraktor rozumiał postępowanie Anthony'ego, ale chciał działać przeciw swemu zastępcy.
To pierwsza z opcji. Właśnie do niej był skłonny się przychylić, ponieważ nie uważał swojego rozmówcy za idiotę.

Whitman nie chciał zrozumieć z jakichś niewyjaśnionych powodów.
Ta również wydawała się Inżynierowi bardzo prawdopodobna.

W trzecią nie bardzo mógł uwierzyć, gdyż głosiła, iż Malcolm nie był w stanie go zrozumieć.

Słowa upływały z obu stron.
Whitman na przemian denerwował się i uspokajał, zaś Inżynier cały czas tłumaczył ze spokojem.
W końcu przybył Blackwood, który w każdym szczególe potwierdził jego raport.

Niemniej nawet to nie przynosiło rezultatu, a Smith był już pewien, iż się mylił.
Malcolm jednocześnie nie był w stanie i nie chciał rozumieć.

Nie chciał lub nie mógł zrozumieć wielu kwestii takich jak to, iż wyjeżdżając nie zostawił studia bez dowodzenia.
On również nie przewidziałby zaćpania Dominica ani nie przewidziałby wybryku Antonii. Nie byłby w stanie temu przeciwdziałać nawet, gdyby był na miejscu, bo Chemiczka zrobiłaby wszystko, by nikt się o tym nie dowiedział.
Wreszcie nie zapobiegłby napadowi.
Tymczasem Smith przewidział akcję ze strony napastników, więc zawczasu wzmocnił reakcję.
Ta z kolei nie powiodłaby się bez Koroniewa, Blackwooda i Rulera.

Każda akcja w Los Angeles spotykała się z reakcją Point Mana. Nie było niczego, o czym wiedział i zostawił to samemu sobie.
Ze wszystkiego wyszli z tarczą i wiele zyskali.

Prawdziwa afera zrobiła się wtedy, kiedy nie dostał żadnych informacji.
Ta również była kontrolowana, ale tutaj Anthony miał wrażenie, że rozmawia z manekinem.

"Strzelałeś do Teamu! Nie, strzelałem obok, więc równie dobrze mogłem walić kapiszonami, których pod ręką nie miałem. Ale... Strzelałeś do Teamu!"
Nawet świadkowi nie uwierzył.

Wszystkie relacje Smitha zostały potwierdzone przez Blackwooda. Przyjmował cały ciężar na siebie, pragnąc doprowadzić to tego, by po zadaniu pytania uzyskać natychmiastową odpowiedź lub po wydaniu komendy zobaczyć niezwłoczną akcję.

To on, Point Man zapieprzał wszędzie, musiał być wszędzie i decydować o wszystkim.
On dostawał efekty w postaci sukcesów i informacji, ale to nie wystarczało.

Jakby tego mało, nie przedstawiał żadnych kontrargumentów na uzasadnienia.
Jedynie bez przerwy powtarzał swoje zarzuty bez pokrycia innego niż emocje.

Gdy rozmowa dobiegała końca, Anthonemu nie chciało się już mówić. Przypadek był beznadziejny.
Wybrał przycisk na ekranie i ze zrezygnowaniem wypisanym na twarzy zakończył bez pożegnania.

Pokręcił głową.
-Malcontent...

To nie był koniec rozmów, lecz najpierw włączył Bluetooth zarówno w laptopie, jak i komórce.
Przelotnie trącił guzik.
Na ekranie dotykowym wyświetliły się dwa okna, z których przeniósł pliki na dysk będący jedynie węzłem przesyłowym. Pliki poszybowały w eter, a następnie poderwał telefon.

-Siemasz, Starewicz. Miałem ci posłać kilka plików. No i pierwszą część posłałem, więc możesz już pobierać. Masz tam pięć obrazków, do każdego kilka krótkich danych, jakimi dysponuję, zaś tam, gdzie jest krzyżyk, to poprosiłbym cię o wyszperanie w pierwszej kolejności.
No i masz tam jednego niemalże anonima. To osoba z waszej górnej półki. Jest szczególnie ważna. Z resztą wszystko ci opisałem. Już nie przeszkadzam. Trzymaj się, stary.


Rozmowa ze starym druhem była krótka, acz treściwa. Przetarł oczy, a następnie położył się na chwilę, rozmyślając.
Pięć minut dla siebie...


Nagle poderwał się do pozycji siedzącej na dźwięk telefonu.
To Blackwood.
Przybył facet po ich zakładników i chciał się widzieć z szefem.

Skoczył na równe nogi i dopadł do szafy, z której wyrzucił bluzę oraz spodnie, zaś kilkadziesiąt sekund później był już przebrany.
Położył walizkę na sekretarzyki, natomiast palce błądziły niezależnie od siebie. Wieko powędrowało w górę.

Kilka drobnych zmian, lecz tym razem nie miały za zadania diametralnie zmieniać całej osoby. Miały wnieść coś nowego.

-To powinno wystarczyć-mruknął do siebie, wyjmując soczewki.
Zabarwił je na brązowo i wcisnął je na tęczówkę uprzednio odciągając powieki. Potargał włosy.
Sprężystym pędzelkiem zanurzonym w proszku naniósł na twarz delikatny zarost, który utrwalił sprayem.

Pospiesznie wsadził wszystko na swoje miejsce i ukrył walizkę. Spojrzał na zegarek.
Trzy minuty i dwadzieścia siedem sekund.

Ponownie dopadł do sekretarzyka. Gdzieś tu była karta Cryera...
Jakiś czas temu wyciął z niej wszystkie jego zdjęcia i przeniósł na większą, którą miał zamiar dać Johnowi, ale jego stara musiała zostać wydana.
Gdzie ją wsadził?!
Przeszukiwał po kolei każdą szufladę. Znalazł!
Nim jednak ją zamknął, wyjął kilka kartek. Przy okazji zauważył ubrudzoną na czarno dłoń.

Uśmiechnął się szelmowsko tworząc czarną kreskę na czole i puścił biegiem w kierunku wyjścia ze studia.
Zwolnił dopiero, gdy był przy drzwiach.
Zalało go światło, kiedy wrota otworzyły się, zaś on ze spokojem wyszedł na płytę studia, udając zainteresowanie lekturą czystych kartek.

Podszedł do Blackwooda, zgodnie z jego poleceniem zatrzymującego nieproszonego gościa, a na ostatnich metrach schował złożone papiery za pas.

-Brown. Dzień dobry, o co chodzi? Proszę się streszczać, bo jak wszyscy będą mi przeszkadzać, to nigdy nie zrobię tego jebanego filmu-powiedział ponuro, przestępując niecierpliwie z nogi na nogę.

-Więc to pan jest reżyserem. Świetnie-ocenił na oko nieznajomy.
-Jak mówiłem: proszę byśmy weszli pod dach. Gliny mają teraz fikuśne urządzonka nasluchowe, a chyba nie chcemy by konkurencja poznała tajemnice pana filmu panie Brown?

Smith spojrzał nieprzychylnie, po czym obejrzał się w kierunku studia.
-Panie, tylko żeby mi to nie były jakieś pierdoły, bo panu takiego kopa zasadzę, że pan na orbitę wylecisz szybciej niż Sputnik. Widzi pan tamtą linię na ziemi? Tam kręci się moje nic. Wie pan ile mnie kosztuje wycinanie scen? Powiem panu. Od chuja. I ciut ciut. Jak to jakieś pierdoły, to będziesz pan bulił za wycinanie scen. Decyduje się pan?-zapytał Inżynier.

-Rozumiem pana zdenerwowanie-nieco rozbawionym wzrokiem popatrzył facet.
-To będzie ważna rozmowa, zapewniam. Wejdźmy do środka, proszę.

Pseudoreżyser spojrzał z powątpiewaniem i skinął głową.
-Niech będzie, ale nie daleko, bo tam ludzie pracują. Sceny się kręcą. Kasa się bilansuje. Producent się przez telefon wkurwia. Wolę, żeby kolorowe pisemka nie dowiedziały się niczego. Szczególnie o fabule-powiedział i poprowadził mężczyznę w kierunku studia. Gdy weszli do środka, zamknął drzwi i zatrzymał się.
-No. To słucham.

-Myślałem, ze przyjmie pan gościa na siedząco...-gość obejrzał z zadowoleniem grubość muru i odwrócił się ku Smithowi.
-...ale skoro ceni pan czas wyżej niż maniery, trudno, dostosuję się. Załatwmy to szybko.
Poprawił mankiety koszuli pod marynarką.

-Jeden z pana ludzi, z opisu wnoszę ze to ten który ćwiczył gdy przyszedłem, wszedł w posiadanie materiałów kompromitujących mojego pracodawcę. Może pan oczywiście o tym nie wiedzieć, ale zakładam ze tak zorganizowana grupa jak wy nie działa przypadkiem. Nie wiem kto za tym stoi ale nie obchodzi mnie to. Zdobywając te materiały, zyskaliście przewagę.

Przeszedł się wolnym krokiem, oglądając korytarz studia.

-Jednak ludzie mojego pracodawcy, nie docenili przeciwnika i popełnili błąd. Ich nieprzemyślana akcja nie mogła się powieść z profesjonalistami jak wy. Ale paradoksalnie straciliście przez to przewagę. Dlaczego? Wasze działania musi cechować dyskrecja, a weszliście właśnie w poważny zatarg z prawem. I to zostawiając za sobą mnóstwo dowodów winy. Robiąc to, daliście do ręki przeciwnikowi atut: możliwość zaszachowania was zdemaskowaniem przed organami ścigania. Mój mocodawca obecnie jest przygotowany by to zrobić - jednym czerwonym przyciskiem, który ma wcisnąć również jeśli nie uzyska ode mnie umówionego sygnału, że wszystko ze mną w porządku. Ale nie chce tego, bo wtedy również rakiety odpalicie wy. Czy jak do tej pory zgadza się pan ze mną?

Inżynier doskonale wiedział o czym mówił przybysz. Świetnej akcji Rulera brakowało wykończenia. Wspominał o tym wcześniej, lecz wtedy już nic nie dało się zrobić.
Z tego, co mówił Blackwood dość szybko poszkodowani zaczęli być przesłuchiwani przez policję.
Niemniej Point Man nie bał się organów ścigania. Jeśli ktoś stał ponad prawem, to właśnie on.

-Panie, kurwa. Wy żeście myślicie, że ja jakiś Capone czy inny Corleone jestem? Nazywam się Anthony Brown! Jestem pierdolonym reżyserem filmowym! Ale masz pan rację w jednym.
Jesteśmy bandą profesjonalistów. Jak mam rolę bezmózgiego osiłka, to biorę bezmózgiego osiłka, jak mam rolę różowego kucyka Pony, to zatrudniam kucyka Pony, a że kręcę tu horror z akcją, to mam aktorów mogących spuścić tęgi wpierdol, a nie nażelowane cioty wprost spod Alfonsa.
A to, co robił wasz pracodawca... Mam to w dupie. Może przedymać świnię przez ucho. Może Gagarina z grobu wyciągnąć i się na niego wyszczać. Sram na to.
Przynieść wam mój kontrakt? Jak się doszukacie punktu “użeranie się z widzimisie pana B.”, to oddaję cały budżet jaki mam na ten cholerny film.
I gwarantuję, że resztę też gówno obchodzi, co robi wasz pracodawca, a wy mi tu naloty robicie, przerywacie zdjęcia, potem robią mi nalot psy, bo nam atrapy zapierdziały. Mam już pół miliona w dupę! Producent urwie mi jaja z migdałkami!
A jeszcze mało brakowało, a by mi aktor przez was spierdolił! Wpada mi zziajany, mówi, że ma wszystko w dupsku, spieprza stąd. A co ja jestem? Wróżka? Wysram jego klona? Ledwo go przekonałem, żeby został.
Chcesz pan tą kartę? Proszę bardzo. Zaraz mi ją przyniosą i możecie ją sobie zjeść. Nie mam kopii, bo po co mi to? Ja chcę zrobić ten kurewski film! Zaraz zwolnicie i mnie, bo powiem, że zaczyna mi to wszystko jebać i dyndać koło pędzla!
-zapienił się czerwony na twarzy.

Facet uśmiechnął się blado.

-Wiedziałem ze rozmawiam z inteligentnym człowiekiem. Tak, jako bezstronny rozjemca tego... nieporozumienia... chcę tylko wyjść stąd z ową kartą. W imieniu pracodawcy gwarantuję wtedy że materiały które zwalą wam na głowę federalnych i innych nigdy zostaną użyte. Oczywiście tylko jeśli nie okazałoby się jednak ze skopiowane przez was rzeczy wypłyną gdzieś, kiedyś. Ach, zapomniałbym. Razem z kartą muszę tez zabrać ze sobą garnitury, które przez nieuwagę tu zostały. W porządku, panie reżyserze?

Federalni. FBI.
Miał ochotę roześmiać się głucho. FBI również było bezradne.
To oni powinni obawiać się jego.
Mogli mu nasyłać na głowę każdego, kogo zapragnęli. Policję, FBI, CIA, Secret Service.
Miał w zanadrzu kilka pomysłów na spławienie ich, choć w niektórych planach starych kumpli szlag by trafił.
Niemalże roześmiał się na tą myśl.

-Po jaką cholerę mi te zdjęcia?! Nad łóżkiem sobie powieszę?-warknął i otworzył drzwi.

-Weź mi z pokoju to Mini SD!-zawołał do Koroniewa, a gdy ten zbliżył się do nich, Inżynier dodał:
-Z biurka-machnął ręką, po czym nagle podniósł rękę.
-Nie! Kurwa, nie! Nie z biurka! To moje pornole! Nie tykać! Jest w szufladzie. Pierwszej od góry po prawej stronie. Na wierzchu. No! Na jednej nóżce, kurwa!

-A te kutafony...-powiedział, gdy Szósty się oddalał.
-Z tym będzie problem. Jeden spierdolił uszkodzony, więc nie ręczę co się z nim dzieje. Dwóch pozostałych... Przyjdź pan wieczorem. Albo nie. Lepiej jutro nad ranem. Zmiana warty i takie tam. Będą do odbioru, ale nie spodziewajcie się cudów-powiedział Smith.

Mężczyzna przyjrzał się uważnie Anthony’emu, ważąc coś w myślach. W końcu podrapał się po szyi, na której były widoczne jakieś zabliźnione czerwonawe ślady.
-Będę nalegał na wieczór-powiedział uprzejmym tonem.
-To trwa już zbyt długo. Rozumie pan, nie jest łatwo powstrzymać rodziny przed powiadomieniem policji jeśli nie ma żadnych wieści od mężów i ojców. A uciekinier... Byłbym zobowiązany, gdybyście go znaleźli. Przecież z dziurą wielkości Wielkiego Kanionu w głowie słabo się biega, on nie może być daleko.

Spojrzał na drogi, porządny zegarek z linii o designie nawiązującym do awiacji.
-Proponuję godzinę szóstą. Dyskrecję zapewni samochód dostawczy o oznakowaniu firmy handlującej sprzętem filmowym. Jeśli otworzycie bramę, podstawiony zostanie tyłem przed samo wejście główne budynku, nikt niepowołany nie obejrzy naszej transakcji. Przyjadę nim oczywiście tylko ja.

Koroniew w międzyczasie przyniósł kartę SD i Smith ją podał ją facetowi, a gość bez sprawdzania spokojnie schował ją do skórzanego portfela. Podziękował. Bardzo uprzejmie, ale bez uśmiechania się.

-Panie, on dostał w łeb. Może mu być wszystko. Rozpieprzona czaszka, jajecznica z mózgu. Poza tym to było ponad 24 godziny temu. Ten kutafon może być już w innym stanie, a ja będę jeździł i szukał tej obszczajdupy? Jaaasne. Nie za to mi płacą. Ma być film, robię film, ale nie jestem jakimś chędożonym detektywem!-pokręcił głową Smith.

-Jak chcecie podpowiedzi gdzie go zacząć szukać, to powiem, że ostatni raz widziano go jak biegł w tamtą mańkę-wskazał kierunek. Była tam dziura w ogrodzeniu, o której w swojej opowieści wspomniał Blackwood.

-Kamery zostały przez was uroczo spierdolone, więc nie mam żadnego dowodu. Albo wierzycie na słowo, albo nie i to już wasza sprawa. Mnie obchodzi tylko jedno: żebyście zabrali te swoje pajace i więcej się nam na oczy nie pokazywali. Wy nie chcecie już oglądać nas, a my was. No... To niech będzie ta szósta, skoro nikt nie będzie widział.

-Przyjadę o szóstej-odpowiedział tamten spokojnie.
Poprawił marynarkę, skinął bliżej nieokreślonym w wyrazie ruchem głowy - coś pomiędzy uprzejmym pożegnaniem a pełnym niedowierzania pokiwaniem.

-Interesy z tak rozsądnymi ludźmi to prawdziwa przyjemność-żegnał się jednak, podając rękę wszystkim obecnym po kolei, a zaraz potem ruszając w kierunku drzwi.
-Do zobaczenia wieczorem.

Reżyser pomachał dłonią i oparł się o otwarte drzwi.
Trzeba będzie dowiedzieć się cośniecoś o tej całej wesołej zgrai. Szczególnie, że ów facet podszedł jeszcze do Cryera.
Trzeba było się dowiedzieć co ten pajac powiedział zanim odszedł.

Nagle przyszło mu coś do głowy. Obszukał się dokładnie, ale niczego nie znalazł.
Przeszedł do obszukiwania obecnych wkoło osób, a następnie terenu, lecz również nic tam nie było.
Kolejnym krokiem było obszukanie ludzi znajdujących się na zewnątrz oraz terenu, z którym nieznajomy miał styczność.
Nic nie znalazł.

Już miał wracać do studia, gdy zaczepił go Turysta.
Smith z tego wszystkiego zapomniał, iż chciał pogadać z Thomasem.


-Pewnie nie wiesz o co mi chodzi? Czyli wiesz. Bo jak nie wiadomo, to wiadomo. Zostałem uprawiony do złożenia oferty. Chcesz posłuchać?-zapytał Smith portorykańczyka, podchodząc do dyżurki po zakończonej rozmowie z Blackwoodem.

Rodrigo spojrzał mętnym dość wzrokiem znad stalowego kubka. Zdjął oparte o blat wewnętrznej lady dyżurki łokcie i odwrócił się do Point-Mana.

-Wiadomo o co-zakaszlał.
-Znaczy...Rozmawiałem już też z Thomasem. Mówił, że wszystko dobrze. Coś się zmieniło?

-Absolutnie nic. Można powiedzieć, że oferta się poszerzyła. Oczywiście szef powiedział, że dostaniesz swoją działkę, Rico zostanie wysłany na wakacje. Jak najszybciej, więc ściągnij go tutaj i niech sobie wybierze jakieś miejsce na wakacje. Tylko niech nie przesadza, bo my też mamy ograniczony budżet. Będzie miał wakacje o miesiąc dłużej niż potrwa nasze działanie i podczas tego miesiąca dołączysz do niego ze swoją rodziną.
Pasuje?
-zapytał Anthony.

Rodrigo oglądał go nieco podejrzliwie.
-Jasne że pasuje-odpowiedział jednak.
-Mi też się przydadzą wakacje. Z tym, że wypłatę dostanę oddzielnie, tak? No bo...Wie pan, panie reżyser. Jak ja pojadę teraz na dłuższe wakacje to już w tej robocie się nie mam co pokazywać. Chuj wie, kiedy znajdę kolejną.

Napił się z kubka.
-Ale ogólnie mi bardzo pasuje. Tylko ja to prosty jestem chłop, lubię proste rozwiązania. Rico tu nie przyjdzie bo sra w gacie ze strachu. Daj mi kasę w łapę, to znaczy tę na wakacje dla mojej rodziny, dla Rica plus wypłatę. No i ja znikam, macie mnie z głowy. Damy sobie radę dalej sami. Acha, a Thomas mówił ci że na wypadek jakby któremuś z nas coś się stało to się zabezpieczyliśmy? Nie to, żebym wam nie ufał. Ale to Miasto Aniołów, stary. A wy białasy nie lubicie portorykańców.

-Trupy to ostatnie, co nam potrzebne, więc nie masz czym się martwić. Chyba, że nawalicie, ale nie nawalicie przecież-uśmiechnął się z rozbrajającą pewnością.

-Wakacje załatwiamy i opłacamy my. Wy wybieracie miejsce, ale... mamy drugą propozycję. Zostaniesz z nami do naszego wyjazdu, a dostaniesz drugie tyle, co dostaniesz od nas tyle, ale..!-podniósł palec wskazujący.
-Po robocie. Deal?-zapytał Smith.

Rodrigo oparł się o obdartą ścianę i wydął wargi.
-Dobra. Załatwiajcie wakacje dla Rico oraz dla mojej rodziny, to będzie razem siedem osób. All-inclusive i najlepsze hotelowe gówno jakie mają. Niech będą Bahama. W zasadzie na osiem osób. Ja dojadę do wczasowiczów jak wy się stąd zmyjecie. Do tego czasu się wam przydam, zobaczycie. Ale wypłatę dostaję w gotówce i dostaję ją dziś. Gra i trąbi, panie reżyser?

-Bahama, hotel, siedem osób na pierwsze miesiące, pod koniec naszej roboty zamawiam miejsce dla ciebie aż do końca ich pobytu. Pierwsza część kasy, zgodnie z poprzednią umową dostajesz kasę teraz, ale... Kasę z dzisiejszej oferty dostajesz tuż przed naszym wyjazdem. Nie wcześniej. To zapłata za pracę, a tego nie daje się z góry. Oferta szefa nie podlega negocjacji-pokręcił głową Anthony.
-To jak będzie?

-Stoi!-Rodrigo wyszczerzył nadpsute zęby i podał mocną dłoń do uścisku.
-Forsa taka jak obiecał Thomas, jak rozumiem. Mi odpowiada. Dawaj forsę i od dziś to ty jesteś moim szefem!

-Bardzo dobrze. Dostaniesz ją wieczorem, bo chyba nie myślisz, że chodzę z taką kasą przy zadzie. Dokładnie tak, jak obiecał Thomas-uśmiechnął się Smith.

-Wieczorem jak będę wychodził do domu?-upewnił się portorykańczyk.

-O której kończysz zmianę?

-O piętnastej. Jak zwykle-zdziwił się nieco facet.

-A nie bardziej koło czwartej? Musiało mi się coś popieprzyć-machnął ręką Point Man.

-No niby tak, ale o trzeciej zamykam i robię jeszcze obchód jak ogrodzenie i takie tam.

-Dobra, niech będzie, dostaniesz kasę o trzeciej.

-Ha!-ucieszył się.
-Nie pożałujecie. Będzie ze mnie pożytek. No to czekam. Coś trzeba może jeszcze załatwić, szefuńciu?

-Na obecną chwilę nie, ale jak będzie coś trzeba, to dam znać. Do zobaczenia o trzeciej-rzucił na odchodne przez ramię.

Trzeba będzie przyjrzeć się dokładniej tej rodzince...
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 22-07-2012, 04:00   #223
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Wszedł do swojego pokoju tuż po rozmowie z Cryerem.

Podświadomość Smitha nie tyle krzyczała, co darła się wniebogłosy. Kątem oka zobaczył zielony melonik.
-Tak wiem... Kto? Co? Kogo? Czego? I tak dalej-warknął Anthony.

Jego reakcja na pytanie o broń... To był błąd. Nie powinien o to pytać.
Człowiek tak emocjonalnie reagujący na głupią wzmiankę o broni palnej nie powinien jej trzymać w rękach.
Równie dobrze mógłby dziecku dać zapałki i wyjść do kiosku po fajki. Pięć minut później będzie można przypalać od żaru z klatki schodowej.

Wybrał kolejny numer.

-Zgłaszam się-szczeknął krótko Jack do słuchawki, a Inżynier uśmiechnął się mimowolnie.
Dobrze było go słyszeć.

-Świetne akcje. Genialne. Tylko tak dalej, bo pracujesz na bardzo dużą wdzięczność naszego zleceniodawcy, a ja postaram się wyszarpnąć ci jak najwięcej. Będę cię potrzebował do jeszcze jednej akcji. O osiemnastej podjedzie dostawczak czy coś takiego. Niby sprzęt dla studia. Ustaw się na jakimś dachu ze snajperką i wystrzel im nadajnik w koło. W najmniej widoczne miejsce, w jakie tylko uda ci się trafić. Zastosuj pluskwę zdalnie sterowaną, żebym mógł się jej pozbyć w dowolnym momencie. Kasę na snajperkę i dodatkowe zamówienia dostarczy do budki telefonicznej dwie przecznice od studia, ktoś z naszego zespołu.
Dasz radę być na czwartą na miejscu?
-zapytał Inżynier.

-Smith...-wypuścił z sykiem powietrze Anderson.
-Ufff... Dobrze że dzwonisz, niepokoiłem się. To znaczy, dzwonili od was do mnie z wieściami - ale po pierwsze nie były one wcale uspokajające, a po drugie nie wiedziałem czy w nie wierzyć. Nie było jednak rozkazu schodzić ze stanowiska. No, najważniejsze, że jesteś cały-odetchnął głęboko.

-Można na ciebie liczyć, Anderson. Nic mi nie jest-uśmiechnął się Inżynier.

-Zaraz, chwilę...Co do zadania, nie ma sprawy. To znaczy, jak mam sam kupić zabawki - może być na styk z czasem. Mam kontakt, ale czasu jest mało. Nie prościej jak mi podeślesz tego składaka co ci zostawiłem w skrytce?

-Torba będzie zbyt duża. Przekaz będzie zwracał na siebie uwagę, a mała koperta będzie w sam raz. Zadzwonię, żeby towar był gotowy. Powiem im, że jesteś ode mnie, to nie będą o nic pytać i dowiozą ci broń. Tylko pytanie gdzie chcesz, żeby ci dowieźli?-zapytał, myśląc o sklepie, w którym kupił AK-12.

-Nie chcę zdradzać handlarzom mety. Umów mnie z nimi za dwie godziny. Parking podziemny, wiesz który. Daj im opis mojego wynajętego grata. Będę tam czekał.

-Właśnie dlatego pytałem gdzie chcesz, żeby ci to dowieźli. Wolałbym, żeby też nie znali twojego adresu, samochodu i ciebie, więc powiem im, iż koperta będzie pod najbliższym kolumnie A1 samochodem i żeby tam też zostawili broń. Może być? Dasz radę?

-You’re the boss. Zatem ustalone. Wszystko? Cholernie chce mi się jeść, siedzę na tej czujce już... Nieważne. Miejsce to samo co mówiliśmy, tylko nie będę się im pokazywał. A, zaraz. Powiedziałeś: dodatkowe zamówienia. Oprócz karabinu będzie coś jeszcze, ta?

-Tak, ale nie będzie to ciężkie. Brzytwy (noże) i koziki (krótkie noże) z opakowką (pochwy) i sznurem (szelki), kilka klamek z głośnikami (tłumik) plus opakowki ze sznurkami, plujki (naboje), przedłużki (przedłużone magazynki). Będziesz miał też dwie listy. Jedna jest dla ciebie, a druga dla dostawcy. Obie będą w kopercie, więc wyjmij sobie jedną i zaklej kopertę. Jeśli chcesz, to mogę poprosić, żeby ktoś dostarczył ci też coś do żarcia oprócz kasy.

-Spoko loko, kupię coś po drodze. Jest tu niezła hamburgerownia.

-I wieczorem dołączyłby do ciebie Blackwood. Chciałby się u ciebie zabunkrować, jeśli nie będziesz miał nic przeciwko.

-Turysta- mruknął chłopak i westchnął.
-Nie no, jasne. Żaden problem. Są dodatkowe koja, ale żarcie kupuje sam.

-Tak i będziesz miał dodatkowy czas dla siebie, bo chyba będzie mógł cię zastępować przez jakiś czas. Skoczysz sobie wtedy na jakieś porządne żarcie na spokojnie.

-Nareszcie-stęknął Anderson.
-Nie żebym się skarżył czy coś. Ale od przyjazdu jestem na posterunku dwadzieścia godzin na dwadzieścia cztery. Dzięki.

-Ostatnie godziny. Dasz radę? Jakby ci było czegoś trzeba, to dawaj mi znać. Coś się zorganizuje-powiedział Smith.

-Wytrzymam-odpowiedział spokojnie.
-Przecież wiesz. Nic mi nie więcej trzeba. Jak skończymy, to możesz mi ewentualnie podesłać dobrą dziwkę.

Przez chwilę jakby się wahał.
-Jakby się dało...-powiedział jakby mniej pewnie i ciszej.
-To taką jak najbardziej podobną do Amy.

Smith uśmiechnął się bardzo, bardzo szeroko.
-Pomyślimy, rozejrzymy się, załatwimy-powiedział z lekkim rozbawieniem Anthony.

-Trzymam za słowo-zaśmiał się Jack.
-Dobra, jak mam zdążyć to kończmy.

-Na razie-rozłączył się Anthony, a uparty szeroki uśmiech za nic nie chciał zejść mu z twarzy.
Roześmiał się cicho i wyszedł. Musiał pogadać z Amy.


Stanął pod drzwiami pokoju Fałszerki i zapukał, ale nie było odpowiedzi. Może jej nie było...
Zapukał głośniej raz.. Drugi...

Fox usiadła na łóżku z przerażeniem wypisanym na twarzy. Słysząc pukanie do drzwi odetchnęła z ulgą. Strach ustąpił miejsca dezorientacji. Rozejrzała się nerwowo jakby czegoś szukała. Kolejne głośne uderzenie w drzwi.

-Proszę-powiedziała podciągając kołdrę pod brodę.
Drzwi uchyliły się lekko. Przez krótką chwilę nikt nie wchodził, po czym do środka wszedł Inżynier. Zatrzymał się w wejściu lekko zdezorientowany, by po chwili ustąpiło to lekkiemu zmarszczeniu czoła.

-Oh... Nie spałaś... To znaczy, spałaś teraz, a przez całą noc nie. Zapomniałem, że nie wszyscy śpią jak... Nie ważne.

-Cholera, która godzina?-spytała wciąż średnio przytomna.

-Pierwsza-odparł Anthony z lekkim uśmiechem.
-Tylko jedna sprawa i już mnie nie ma. Około czterech godzin snu to chyba trochę za mało... Tak...-zająknął się przez chwilę, odwracając wzrok na lampę podwieszoną pod sufitem.
-Potrzebuję cię-powiedział rzeczowym tonem, ściągając wzrok z sufitu wprost na oczy Amy.

-Jak na bajzel w jakim jesteśmy cztery godziny to za dużo. Coś mnie ominęło?-spytała ignorując słowa mężczyzny.

-Niewiele. Facet przyjechał po zakładników i zdjęcia, ale nie o to chodzi. Anderson nie ma snajperki, a będzie mu cholernie potrzebna. To jego podstawa. On nie ma kasy, ja mam. Tylko, że ja latam po studiu jak wściekły i nie mam czasu na dostarczenie mu jej.
Tu właśnie wchodzi element, z którym do ciebie przyszedłem. Anderson stawi się przy budce telefonicznej nieopodal za jakiś czas.
Potrzebuję nie wzbudzającego podejrzeń łącznika, który podejdzie pod budkę w wyznaczonej godzinie, przyklei od spodu cienką kopertę i zostanie w budce, udając rozmowę póki Jack nie przyjdzie
-wyjaśnił Anthony, opierając się o futrynę.

-Stooop-pokręciła głową.
-Co z tymi zakładnikami, oddałeś ich? Nie ma żadnej grubszej afery? I Jaki znów Anderson?-szybko wyrzucała z siebie słowa.
-Anthony nie mów do mnie półsłówkami.

Point Man westchnął, pocierając rozmazany zarost. Zapomniał, że zaczął z siebie zmywać naniesione zmiany.
Podciągnął rękawy brązowej bluzy nieco wyżej i potargał włosy, powiększając nieład.

-Jestem od tego, żeby wszystko załatwiać. Albo rozpoczynać, albo ciągnąć dalej, albo ukręcać łeb. Tutaj ciągnę dalej i ukręcam łeb jednocześnie. Jeszcze ich nie wydałem, bo najpierw muszę ich przesłuchać, ale ich wydam. Dzisiaj. O szóstej. Nie mam zbyt wiele czasu na rozdrabnianie się-lekko machnął ubrudzoną ręką.

-Anderson to ten, co nas pilnował w Wenecji podczas snu. Był jedną z moich linii obronnych studia, ale teraz nie ma snajperki, a jej potrzebuje. Musi ją mieć najpóźniej o piątej, ale pod budką będzie już o czwartej-mówił ze spokojem, a następnie włożył rękę do kieszeni. Wyjął matową, brązową kopertę niewielkich rozmiarów. Wyglądała tak, jakby nic w niej nie było.

-Tu jest taśma dwustronna. Wystarczy odkleić górną warstwę i przykleić pod telefon. Masz jakieś zamówienie na broń?

-Mam nadzieję, że wiesz co robisz-powiedział twardo.

-Na poziomie zero zawsze wiem co robię, tylko nie mam pojęcia, czemu wy w to wątpicie-skrzywił się, jakby napił się spirytusu.

-Pewnie dlatego, że jesteśmy myślącymi ludźmi posiadającymi własne zdanie-syknęła.
-A przynajmniej większość z nas. Co do broni-zastanowiła się chwilę.
-Glock 18.
-Gdzie jest ta budka? - spytała wstając z łóżka. Tym samym ukazała się Smithowi w rozciągniętej, męskiej koszulce ledwo zasłaniającej pośladki.
-Chyba zdążę jeszcze coś zjeść? Bo zaraz tu padnę-powiedział bardziej do siebie.

Point Man westchnął i obrócił się bokiem do kobiety, odwracając wzrok.
-Amy, jesteście myślący i to wręcz genialnie, ale macie niemalże zerową wiedzę i doświadczenie. Równie dobrze ja mógłbym uczyć cię jak być wyśmienitym Fałszerzem, Malcolma Ekstrakcji, a Antonię Chemii. Nie znam się na tym, tak jak wy na tym, co robię ja, więc... Może trochę więcej zaufania? Dokupię ci jeszcze nóż-mówiąc to wyciągnął długopis z kieszeni, otworzył kopertę, z której wyciągnął małą, białą karteczkę, na której dopisał dwie pozycje.

-Nie mów mi o zaufaniu Anthony-powiedziała krzątając się po pokoju.
-Od kilku dni nie robię zbyt wiele poza próbą zaufania wam.

-Fakt. Ty i William nie uczyliście mnie co i jak mam robić. Chyba nawet jako jedyni, poza Koroniewem, z Main Teamu uznawaliście, że wiem lepiej. Do rzeczy. Budka jest dwie przecznice stąd. Nie musisz się spieszyć. Możesz jeszcze się przespać, bo Anderson będzie pod budką o czwartej, czyli dobrze by było, jakbyś zjawiła się tam za pięć czwarta-włożył karteczkę do koperty, a pisak schował z powrotem do kieszeni.

-Zrobi się-stwierdziła.
-Mam czekać aż zjawi się w pobliżu czy przykleić kopertę i się oddalić?

-Jesteś świetnym kłamcą, więc nie będziesz miała większego problemu z udawaniem rozmowy. Najlepiej jakbyś weszła, przykleiła, udawała, że wrzucasz monetę, wykręciła numer i udawała, że gadasz z kimś. W pewnym momencie przyjdzie Anderson. Stanie przy budce, czekając na “rozmowę”. Wtedy to już od ciebie będzie zależało ile czasu w niej spędzisz. Tuż po tobie wejdzie on, a ty się oddalisz.
Zamówić ci coś do jedzenia?
-zapytał w końcu.

-Jak zwykle wyczerpująca odpowiedź-rzuciła.
-Nie, dziękuję-uśmiechnęła się delikatnie.
-Muszę stąd wyjść, przejść się. Zjem coś na mieście-westchnęła.

Anthony skinął głową, po czym odwrócił głowę spoglądając na nią, nie bacząc na ewentualną nagość.
-Tylko, proszę cię, trzymaj się z dala od Bale’a. Jak tylko go zobaczysz, natychmiast wycofaj się. Byle dyskretnie. Rzuć wszystko, nawet kasę na snajperkę dla Andersona.

-Czy wy wszyscy macie obsesję na jego punkcie? O co chodzi?

-Nie podoba mi się jego wzrok. Cholernie mi się nie podoba. To właśnie jego ludzie napadli na studio i przyszli po Cryera, bo widział zbyt wiele. Mało tego udokumentował zbyt wiele. Dzięki mu niech będą za jego przytomność umysłu. Przyszedł z tym do mnie, a ja natychmiast założyłem systemy obronne na studio. Jeden zignorowała i całkowicie obezwładniła Chemiczka, wbrew mojemu poleceniu. Drugi to Anderson. Ściągnąłem go w biegu i wsadziłem na dach z karabinkiem. Miał was wspomagać. Między innymi dzięki Cryerowi wyszło na nasze, a gdyby ta... kobieta nie zniszczyła pierwszej linii byłoby jeszcze lepiej-odparł Smith.

-Ok, rozumiem, że Cryer dowiedział się o nim czegoś czego dowiedzieć się nie powinien, a on jako gwiazda z niezłą reputacją chce jej bronić. Dlatego ta cała szopka z napadem i zakładnikami-stwierdziła.
-Jak rozumiem Ty węszysz jakiś większy podstęp. I po co nam taki system obrony Anthony? Ty naprawdę myślisz, że potrzebujemy snajpera na dachu. Mieliśmy nie rzucać się w oczy-westchnęła.
-A póki co dzieje się zupełnie inaczej.

-To bardzo proste w wykonaniu, ale długie do tłumaczenia. Krótko mówiąc, Anderson nie strzela ostrą amunicją, choć nią dysponuje. Napastników w nocy jedynie uśpił, a teraz wystrzeli nadajnik, ale nie z dachu studia. W ten sposób będę wiedział gdzie pojechali. I masz rację. Czuję w tym coś więcej. Całe morze gówna. Widziałem zdjęcia, które zrobił Cryer. Podejrzewam Bale’a o okultyzm. Silny okultyzm-rzekł naprzemiennie zaciskając i rozluźniając mięśnie szczęki.

Amy klapnęła ciężko na łóżko, wzięła głęboki oddech.
-Nawet jeśli interesują go mroczne czary mary... myślisz, że ma to jakiś związek z nami, tym co robimy?

-Nie-pokręcił głową.
-John wdepnął w to przypadkowo. Tak mi się wydaje, ale, kurwa, zbyt dużo tych okultystów się zrobiło. Namnożyło się ich jak psów. Spotkałem się z okultystą i to u niego widziałem takie oczy. Dziwne, ciężkie do opisania. U aktora nie występuje to w aż takim stopniu, ale jednak... Chyba będę musiał prosić go o pomoc... Potrzebujemy zniszczyć Bale’a lub go unieszkodliwić, ale to już mój ból głowy. Ty jedynie trzymaj się od niego z daleka, a nawet bardzo daleka.
Skoro już tu jestem, to mam coś dla ciebie
-wyciągnął z kieszeni białą kopertę i jakiś kwitek.

Podszedł do łóżka Amy i usiadł obok kobiety.
-Zdaje się, że umiesz mówić po niemiecku. Możesz mi to przetłumaczyć?-zapytał, wręczając kwitek.

-Jak na moje oko popadasz w paranoję, albo jesteś przemęczony-powiedziała łagodnie kończąc temat. Spojrzała na dokument.
-Papier z Urzędu pracy. Ta osoba-wskazała palcem na widniejące na dokumencie nazwisko.
-Pobierała zasiłek dla bezrobotnych.

Amy nawet nie zdawała sobie sprawy jak bardzo na miejscu był czas przeszły.

-Wojna jest gorsza niż narkotyk. Raz wejdziesz, to albo nie wyjdziesz, albo wyjdziesz zmieniona. Albo jedno i drugie-chrząknął lekko.
-Chyba cię to nie dziwi, że podejrzewałem coś więcej niż tylko bezrobotnego?-uśmiechnął się lekko Smith.
-Śmieć... A tutaj-wręczył Fałszerce kopertę.

-Niekoniecznie śmieć, jeśli interesujesz się tym facetem może to być istotne-powiedziała oddając mu dokument.
-Co to?-spytała biorąc kopertę i zajrzała do środka.

-Bilety do Berlina na dwie osoby-rzekł, spoglądając z ukosa na minę Amy.

-Wybieramy się na wycieczkę?-uśmiechnęła się.
-Coś mi o tym wcześniej wspominałeś, ale czemu dwa?

-Nie puszczę cię bez ochrony. Musi być ktoś z tobą. Blackwood odpada, jest potrzebny tutaj, poza tym jego mogę jedynie poprosić... Pojedzie z tobą Koroniew lub ja-odparł z nieco bladym uśmiechem Anthony.

-Ty? Przecież nie zostawiłbyś tego wszystkiego-stwierdziła, a Point Man uśmiechnął się.
Jeszcze dzisiaj słyszał zupełnie co innego. To prawda, nie zostawiłby tego wszystkiego, ale to nie oznaczało, iż był przykuty do Los Angeles.

-Mów mi o konkretach, wtedy zastanowimy się czy jakaś ochrona jest mi potrzebna-uśmiechnęła się.
-Jestem dość samodzielna-zaśmiała się krótko.

-Nie mam oporów przed wyjazdem stąd, byleby był ktoś, kto może mi składać raport z tego, co się tu dzieje.

-Haha, czyli jednak zostajesz-wtrąciła się.

Smith pokręcił głową.
-Wyjadę tak czy inaczej. Albo do Niemiec z tobą, albo do Rosji. To już zależy od ciebie.

-Konkrety Anthony. Proszę o konkrety.

-Jak dasz mi powiedzieć, to chętnie to zrobię-odparł z uśmiechem.
-Znalazłem kobietę z bardzo brudnej, tajnej przeszłości Putina. To Niemka zgwałcona przez niego, jeszcze z czasów NRD i RFN. Wtedy nasz The Mark zachował się jak bestia i prawie ją zagryzł. Potem jej szukał, ale GRU uniemożliwiło mu to. Ona może być naszą bronią i chciałbym, żebyś ją zeskanowała... zmatrycowała... cokolwiek. Nie musisz się spieszyć.

Pokiwała ze zrozumieniem głową.
-Kiedy mam zacząć?

-Bilety są na 16, na godzinę 8.35. Ochrona jest konieczna, ale to ty wybierasz sobie towarzysza, choć wybór masz niewielki.

-Myślisz, że była... kochanka Putina może być zagrożeniem?

-Nie, ale przypadki chodzą po ludziach. Cryer też miał pecha, a bez ochrony by sobie nie poradził. Chcę zabezpieczyć się przed wszystkim, co mi przyjdzie do głowy-spojrzał poważnie na młodą twarz rozmówczyni.

-Przed wszystkim nas nie ochronisz. Słyszałeś o czymś takim jak samospełniająca się przepowiednia?

-Nie zaczynaj psychologicznych wyjazdów. Ja prosty wojskowy jestem i to, że nie mogę ochronić przed wszystkim, nie oznacza, iż mam nie chronić przed niczym. Dużo większe prawdopodobieństwo na nieszczęście jest wtedy, kiedy nie ma zabezpieczenia przed niektórymi aspektami. Wynika to z prostego rachunku prawdopodobieństwa.

-Ech to może od razu wyślij za mną naszego Solo z rozkazem “strzelać do wszystkich, którzy podejdą do Fox bliżej niż metr”.

-Potrzebna jest niewidoczna ochrona. Coś w stylu tajnego agenta, którego nikt nie widzi, a jednak działa.

-Naprawdę uważam, że to niepotrzebne-upierała się.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 22-07-2012, 10:09   #224
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Berlin, The Regent Hotel/ Los Angeles, studio filmowe. Rozmowa Point – Man’a z Exstraktorem



- Malcolm - powiedział Whitman po odebraniu telefonu, jednocześnie lewą ręką wycierając usta serwetką.
-Pewnie słyszałeś już co się stało, ale nie sądzę, żebyś widział. Wysłałem ci zdjęcia pokoju, w którym urzędowała Antonia. Obejrzyj sobie i za pięć minut zadzwonię wideorozmową. Przedstawię wszystko jeszcze raz. Poprosiłem też Blackwooda, żeby wpadł za kilka chwil. On jako najbardziej bezstronny z nas wszystkich, jest najbardziej wiarygodny-Smith bez zbędnych wstępów przeszedł do rzeczy.
-Zadzwonię za pięć minut-rozłączył się na chwilę.
Malcolm przywołał gestem kelnera.
- Proszę przenieść posiłek do mojego apartamentu - rzucił Ekstraktor odsuwając krzesło i wstając z miejsca.


***

-Po przydługim wstępie czas na część właściwą-rzekł Point Man z kieliszkiem w dłoni. Obok stała butelka z przezroczystym płynem.
-Nie wiem czy o tym wiedziałeś, ale tą kobietę trzeba trzymać na smyczy w zamkniętym pomieszczeniu bez okien i klamek. Wypuszczać tylko w razie konieczności.
Wleźliśmy z Blackwoodem i Ruhlem i zobaczyliśmy to, co ty widziałeś przed chwilą. Mniej więcej, bo była jeszcze trumna z nagim ciałem Dominica i William wyglądający jak portret Picassa. Antonia na podłodze, do PASIVa podłączony pies. Wyobraź sobie, co byś pomyślał, widząc taką scenerię-cmoknął Point Man, nalewając sobie kolejny shoot.
Malcolm słuchał wyjaśnień Smitha. Manewrował przy tym dwoma widelcami starając się oddzielić rybę od ości.
-Wybacz, ale trochę mnie łeb boli. Moja pierwsza myśl: “Po jaką, ciężką cholerę ja jej zaufałem?”.
Nagle Dominic usiadł wbrew wszelkim prawom, William jak pies rzucił się z zębami na Rulera, a obrzygana Chemiczka kontynuowała samookaleczanie. Co ja się będę z wielką babą siłował? Rzuciłem ją na glebę i pozakładałem kilka dźwigni, żeby sobie nic nie zrobiła-zrobił pauzę, wpatrując się w ustawiony na czymś telefon w razie, jakby Ekstraktor chciał bardziej dokładnych wyjaśnień w pewnych kwestiach.
- Antonia jest … inna. To akurat wiemy obaj, jest przy tym najlepszym chemikiem jakiego znam. Zapewne zgodzisz się z tym ze mną. Ale zacznijmy od początku. Dominic … z tego co wiem przyćpał i zszedł. A potem nastąpił ciąg niewytłumaczalnych dla mnie rekcji. Możesz mi je wyjaśnić?
-Jest inna, ale to nie uprawnia jej do podejmowania tak poważnych kroków bez powiadamiania ciebie i mnie. Wogóle system przepływu informacji działa u niej jak wysadzony podczas II Wojny Światowej most łączący dwa brzegi Renu. Co zemści się podczas akcji, jeśli nie uda nam się tego zmienić. Tego możemy być pewni-powiedział po czym machnął ręką.
- Fakt … przestała odbierać ode mnie telefon. - Malcolm odłożył widelec i sięgnął po ćwiartkę odkrojonej cytryny. - Amy miała jej przekazać żeby natychmiast przestała robić to co zamierza. Jak mniemam chodziło o wykradzenie ciała.
-Dominic. Nawet oferowałem Antonii pomoc w odzyskaniu trupa... Mniejsza... Otóż mój mały sukces polega na tym, że uzyskałem wyjaśnienia akcji. Podobno dusza Williama została przetransportowana do ciała Dominica i dlatego teraz żyje, ale ja w to nie wierzę-zamilkł na chwilę Anthony.
-Nie wierzę w to, bo znam Williama od lat. Nie zachowuje się jak on. Nie mówi jak on. Według mnie, on nie jest nim-położył ogromny nacisk na ostatnie słowa.
-To moje zdanie od samego początku zbudowane na gruncie tego, że nie ufam temu, co nie żyło, a żyje, ale teraz przejdę dalej do tego, co się stało.
Sytuacja w miarę uspokoiła się. W miarę. Amy wpatrywała się w Dominica, ten siedział i nic nie robił, Antonia leżała i wpatrywała się w Dominica. Poprosiłem Fałszerkę, żeby zmieniła się w Blackwooda. To był podwójny test. Pierwsza jego warstwa to test rzeczywistości. Gdyby jej się udało, bylibyśmy we śnie. Analogicznie przeciwnie. Drugi test, który kompletnie oblała to to, czy mnie posłucha. Nie posłuchała i w ten sposób zaczęło się to, co się zaczęło.
Fox chciała rzucić się w objęcia trupa wierząc, iż ten jest Eakhardtem, a ja nie byłem pewien czy to nie urwie jej głowy koło samych pośladków. Z drugiej strony nie mogłem puścić Chemiczki, bo cholera wie co przyjdzie do tego łba. Może będzie chciała dalej się okaleczać, a może to, co siedzi w Dominicu to jej demoniczny kumpel, któremu zechce iść na pomoc? Jakbym krzyknął do Amy, żeby się nie zbliżała, to miałbym wynik taki sam jak w moim teście-wzruszył ramionami.
-Co mogłem zrobić? To, co umiem najlepiej. No, może nie najlepiej, ale wychodzi całkiem nieźle, skoro potrafię zestrzelić łebek z ruchomej zapałki czy zapalić nabojem nieruchomą zapałkę.
Byłem pewien, że trafię tam, gdzie chcę. Pomiędzy nich. Dwa razy, by uzyskać silniejszy efekt. Nie raz pracowaliśmy razem i chyba zdążyłeś zauważyć, że jak chcę kogoś postrzelić to często mi wychodzi-wychylił kieliszek, krzywiąc się niemiłosiernie.
-Oczywiście odruchy były silniejsze i Amy była bezpieczna. Cel osiągnięty. Misja wykonana. Chcesz jeszcze coś wiedzieć odnośnie tego rozdziału mojego planu?-zapytał Inżynier, spoglądając na Malcolma.

- Chwila, my mamy udawać ekipę filmową a nie kręcić film. To co powiedziałeś plus zdjęcie, które oglądam … dowodzi zupełnie czego innego. Po pierwsze nie wiem jak do tego doszło. Dlaczego Dominic był w miejscu, w którym nie powinien być? Dlaczego został uznany za zmarłego? Jakim cudem z prosektorium został przeniesiony do studia. Ile i komu zapłaciliście aby nie robili mu sekcji? Kurwa tu są same pytania. To co było potem … PASIV i podpięci do niego Will, Antonia i Dominic dowodzi, że cała trójka postanowiła coś zdziałać razem we śnie. Zapewne działo się to w tym czasie, kiedy nie odbierała mojego telefonu. Anthony, a gdzie ty wtedy byłeś?
Smith westchnął cicho i wychylił kolejną porcję alkoholu.

-W takim razie do kolejnego rozdziału przejdę za chwilę. Powiem ci to, co wiem-odchrząknął i kontynuował temat.
-Dominic był z Antonią na imprezie na jachcie. Tam podobno przedawkował. W pewnym momencie zadzwonił do mnie Blackwood, że przyjechały tiry ze sprzętem, zaś jedynym możliwym sprzętem, jaki mógł przyjechać było Laboratorium Antonii. Zadzwoniłem do niej i wtedy się o wszystkim dowiedziałem. Zaoferowałem swoją pomoc w wyciągnięciu ciała jej Winga, ale nie chciała. Jakoś je zdobyła, ale nie zaobserwowałem żadnego rozgłosu o skradzionym ciele. Przynajmniej gazety nic o tym nie mówiły i nie mówią dalej. Kiedy wróciłem do studia, załatwiłem kilka spraw i weszliśmy do pokoju Williama, gdzie była kamera, zaś podczas mojej akcji dowiedziałem się, że nasz Architekt był ciężko chory, nie wiem na co, a Antonia usiłowała przenieść jego duszę do ciała Dominica. Tyle wiem na ten temat, lecz nie mam pojęcia co o tym myśleć. Znałem Eakhardta i jestem niemal pewien, że powiedziałby mi, jeżeli nie jako Point Manowi, to jako znajomemu, który stał z kwiatami na grobie jego żony. Nie wierzę, żeby w Dominicu siedział Profesor. Nie wierzę. Niemniej nie wiem, gdzie indziej mógłby być. Tym bardziej jestem cięty na Antonię-wywarczał ostatnie zdanie, przerywając na chwilę relację.
-A gdzie ja byłem? Zdobyłem dla nas kolejne bomby, jedną z dedykacją dla ciebie. I realizowałem nasz plan sprzed kilku dni...-uśmiechnął się blado Inżynier. Nagle zaczął mówić dalej.
-Nie wiem czy wiesz, ale był napad na studio tuż po tym jak wyjechałem. Przed moim wylotem przybiegł do mnie Cryer z aparatem. Powiedział, żebym go sobie wziął, mówił coś o robieniu Batmana i wyleciał. Był przerażony. Nie mogłem odwołać tak ważnego spotkania, ale zostawiłem na studiu dwie linie obrony, spodziewając się najazdu.
Pierwsza z nich to brama. Jej otworzenie miało zaalarmować mnie, a ja wysłałbym sygnał alarmowy do zespołu i do dwóch, może trzech uzbrojonych kontaktów. Drugą linią obrony był Anderson ze snajperką oraz pociskami nasennymi.
Wychodząc na imprezę, Antonia kompletnie rozwaliła pierwszą linię obrony pomimo informacji, by nie otwierać tych cholernych drzwi. Na więcej niż prowizorkę nie miałem czasu.
Nie spodziewałem się, że przyjdą jeszcze tej samej nocy. Chcieli porwać Cryera, ale mieliśmy wewnątrz Rulera, Koroniewa i Blackwooda. Z tego, co wiem napastnicy nie mieli najmniejszych szans, natomiast zdjęcia przedstawiają Bale’a znęcającego się nad kobietą. Sądzę, że Bale może być okultystą, bo... taki wzrok widziałem już u jednego człowieka. Okultysty.

- Napad?! Kurwa to co słyszę wydarzyło się przez 3 dni? Może tu w Berlinie czas inaczej płynie? Może ktoś mnie uśpił na jakiś … miesiąc? Może … nieważne … puszczony widelec brzęknął o talerz. Anthony, kurwa jak tyle mogło wydarzyć się w pieprzone trzy dni? Mieliście siedzieć, urządzać laboratorium i myśleć o pierdolonych mistrzostwach w Czechach. Tylko tyle … jak, powiedz mi jak … bo ja kurwa tego nie ogarniam. I najważniejsze kto dowodził, gdy załatwiałeś sprawy poza studiem a jak się domyślam poza LA?

-Nie możemy im zakazać wychodzenia na miasto. To byłoby podejrzane, że aktorzy siedzą jak w klatkach i nie wyściubiają nosa, natomiast John wyszedł, żeby zdobywać nowe wcielenia, jak mniemam po karcie pamięci. To był przypadek, że napatoczył się na Bale’a w takiej sytuacji.
Mamy kilka przypadków, które złożyły się na to wszystko. Mam wrażenie, że niektórzy przyciągają do siebie takie akcje-odparł spokojnie Smith.
-Do tego mam propozycję. Blackwood pokazał się przez te kilka dni z rewelacyjnej strony. Dowódczo i podczas akcji. Wiem to głównie z relacji. Zawsze można było na niego liczyć. Proponuję ustalenie go jako osoby dowodzącej podczas nieobecności twojej i mojej. Moim zdaniem, razem z Szóstką nadaje się do tego najlepiej. Obaj nie tracą głowy w żadnej sytuacji, a to się liczy. Co innego reszta zespołu, za wyjątkiem Rulera, ale nie ma co się im dziwić. Nie są ukierunkowani na to, co my-dwa szklane naczynia stuknęły o siebie cicho.


- Mogę im zakazać wszystkiego, ćpania, bzykania i chodzenia na miasto też! Jak ktoś przyciąga kłopoty to niech siedzi na dupie i się nie rusza! Kim jest Bale?! Równie dobrze mógł się natknąć na siedmiu kurwa talibów! - w tym momencie Whitman zorientował się, że nie mówi juz spokojnym głosem a wręcz krzyczy. Wciągnął trzy długie wdechy. - Oznacza to, że wyjeżdżając nie wyznaczyłeś nikogo do dowodzenia? - wolno powiedział Malcolm.
-Nie, nie możesz im tego zakazać-wolno pokręcił głowa Anthony.
-Nasza operacja jest tajna, ale to nie oznacza, że nasi współpracownicy są niewolnikami. Powiem więcej, właśnie dlatego, iż jest tajna, nie możemy siedzieć jak myszy pod miotłą, bo w ten sposób wyróżnimy się z tłumu. To tak, jakbyś liczył, że zatrzymanie się w idącym tłumie całkowicie cię zamaskuje, bo nie idziesz za szybko.
Natomiast wyjeżdżając bardzo liczyłem na Williama i jego rozsądek. Może i prawdą jest jego choroba-powiedział, jakby chciał usprawiedliwić Architekta.
-Niemniej sprawdził się Blackwood, któremu zależy na wykonaniu zadania nie mniej niż nam. Co myślisz o tym, by to on był wyznaczony na dowodzenie podczas naszej nieobecności?-zapytał ponownie Inżynier.

- Wiem kurwa, że jest tajna, jest tak samo tajna jak kolor majtek Michelle Obamy. To wcale nie znaczy że Dominic ma iść na imprezę i się zaćpać a Cryer wpaść w gówno pierwszego dnia po opuszczeniu studia. William? A z nim co? Wciągnął zapach Los Angeles w swój brytyjski nochal i złapał katar? Kurwa, miał opracowywać sen, wysłałem mu instrukcje! Ja pierdole! Co jeszcze? Kurwa! Jeden … Dominic zaćpał … do końca nie wiem czy żyje czy nie, nie wiem nawet czy mam się spieszyć na pogrzeb. Dwa Cryer szukał wcielenia i ściągnął na studio napad. Trzy Brytol poszedł na chorobowe. Cztery Antonia robi wycieczkę w sny nikogo nie informując. Pięć … wyjechaleś nie wyznaczając nikogo na dowódcę, licząc że William jakby co to na pewno się sprawdzi. Sześć … słyszałem strzały … strzały w mieście to kłopoty … słyszałem też że to tobie puściły zwieracze i zacząłeś strzelać do członków teamu. Teraz ci odpowiem … nie wiem czy Blackwood się sprawdził. Może tak może nie, ale to nie należy do jego kurwa obowiązków. Jest Turystą i tyle. Mam nadzieję, że nie złoży relacji panu W. Pierwszą osobą, która do mnie zadzwoniła i poinformowała o kłopotach była Amy. Jej też powierzyłem dowództwo do mojego powrotu. Dodatkowo Szósty i Ruhler mają ją chronić jakby znowu komuś z teamu przyszło do głowy strzelać do pozostałych. Rozkaz był jasny … jeśli ktoś, ktokolwiek, również ty będzie strzelał do pozostałych mają go rozwalić. Nie było cię tam, nie wyznaczyłeś zastępcy … ponosisz odpowiedzialność za to co się wydarzyło. Chcesz coś naprawić … pogadaj z Blackwoodem żeby nie składał meldunku. - dopiero teraz Whitman zauważył, że stoi, nie pamiętał nawet kiedy podniósł się z miejsca. Wypuszczając powietrze z płuc z powrotem usiadł na krześle. Odechciało mu się jeść, odechciało mu się grać, odechciało mu się całej tej incepcji na Putinie.

-Skończyłeś?-zapytał zimno Smith.
-To teraz złap głębszy oddech, bo dzwonię właśnie po to, by wszystko ci wyjaśnić. Jestem jedyną osobą w tej drużynie, która chce złożyć ci tak dokładne i szczegółowe wyjaśnienia, więc się uspokój, jeśli chcesz znać stan faktyczny, a nie paniczne relacje osób, które nie potrafią myśleć chłodno podczas akcji-odparł, bawiąc się guzikiem.
-Jakbyś nie zrozumiał, to planowałem wyjazdy już w Berlinie. Jak przedstawiałem Williamowi to, co chcę, żeby mi wyśnił, to wspomniałem o tym, by zajął się całym bajzlem podczas mojej nieobecności. Dominic zaćpał, bo genialnej Chemiczce zachciało się imprezy, a nad nią nikt nie ma kontroli. Ciebie też nie słucha, jeśli jest to jej nie po drodze. Cryer przygotowywał się do swojej roboty, więc nie możesz się do niego przysrać. Robił wszystko, co należy do jego obowiązków i to on wie najlepiej co do nich należy, więc ani ty, ani ja nie mamy prawa się do tego wpieprzać, bo się na tym nie znamy. William jest jedną z najrozsądniejszych osób, jakie znam. Nie nawala, więc jego też zostaw w spokoju. Jeśli coś się stało, to musi to być naprawdę poważne. Nie jest hipochondrykiem. Antonii nic nie jest w stanie usprawiedliwić i nawet nie będę próbował tego robić. Powiem tylko tyle, że należy jej założyć kaganiec, smycz i wtedy kontrolować. Blackwood jest bardziej w porządku niż ci się wydaje. To nie służbista, tylko bardzo cenny członek Teamu, a do tego rozsądny facet znający się na dowodzeniu i bardzo bym chciał, żeby ktoś taki zajmował się zespołem podczas naszej nieobecności. Nie musisz mnie wyznaczać na dowodzenie tą hałastrą, kiedy ciebie nie ma, bo jestem następny. Chciałbym, by Blackwood w ten sam sposób zastępował mnie. Coś w stylu Wingmana i jeśli chcesz, to mogę mu zaproponować drugą pozycję - mojego Winga. Wtedy będzie w pełni formalnie. Może jestem staroświecki, ale moim zdaniem stanowiska obsadza się osobami, które posiadają do tego największe kwalifikacje. Jestem w korpusie dowodzenia od ponad trzydziestu lat i w mojej ocenie Blackwood lub Koroniew są w tej sytuacji najlepsi. Podczas tych dni nawaliła tylko jedna osoba. Antonia. Reszta zespołu zachowywała się co najmniej dobrze, a w niektórych przypadkach ponadprzeciętnie, więc jeśli masz coś do nich, to nie licz na to, iż będę stał i patrzył pokornie jak dostają zjebkę za porządne zachowanie-powiedział ze spokojem Anthony.
-Może wreszcie byś zaufał moim osądom, co Malcolm? Poza tym, w ilu akcjach działaliśmy już wspólnie? Czy kiedykolwiek widziałeś, żeby cokolwiek mi puściło? Nawet w Rio potrafiłem zachować spokój. Cały czas próbuję ci wyjaśnić, że od samego początku, do samego końca realizowałem ściśle zamierzony plan-rozłożył ręce Point Man.
-Czemu nie chcesz zrozumieć, że strzał w przestrzeń dzielącą Amy i coś, co było zwłokami Dominica był najlepszym sposobem na ochronę naszej Fałszerki? Ona wtedy nikogo nie słuchała. Co byś zrobił? Rozkazał jej nie podchodzić, kiedy kilkanaście sekund wcześniej cię zignorowała lub wogóle nie usłyszała co mówisz? Skąd byś wiedział, że to coś nie przegryzie jej szyi? Co byś powiedział, gdyby Amy zginęła w ten sposób? Czy nie miałbyś do mnie słusznych wyrzutów, że jej nie zatrzymałem, skoro dowodzę?-zapytał Ekstraktora.
-Wziąłeś mnie na Point Mana kolejny raz, więc może uznaj wreszcie, że wiem co robię. Werbowałeś prawie wszystkie osoby, więc uznaj wreszcie, że są jednymi z najlepszych na swoich stanowiskach i wiedzą co robią. Gdybyś to ty znał się na wszystkim lepiej niż cały Team, to byłbyś geniuszem albo wszyscy byliby debilami. Mam wyciągać dalej wnioski? Uznaj, że Amy jest najlepszą Fałszerką i daj jej wolną rękę w działaniu na własnym polu. Uznaj, że Cryer również jest świetny w tym, co robi i daj mu to samo. Uznaj, że William wie co robi. Uznaj Rulera jako jednego z najlepszych Solo. Na końcu uznaj, że również ja znam się na swoim fachu i wiem co robię-rzekł z nienaturalnym spokojem.


- Wyjaśnienia? Szkoda, że tak późno – z przekąsem odpowiedział Malcolm. – Nie przypominam sobie żebyś w Berlinie wyznaczył Williama do dowodzenia. Mało tego uważasz gościa wyciągniętego z wariatkowa za rozsądnego? Przypomnij sobie w jakich okolicznościach poznaliśmy go. Skąd pewność, że nie będzie nawrotu? Jest niestabilny i nikt nie wie co mu akurat w danym momencie w głowie siedzi. Przypomnij sobie projekcję w więzieniu.
Antonia przegięła fakt … młody był od niej, jeśli wiedziała, że lubi wciągnąć to i owo to powinna go trzymać z daleka od takich imprez. Jest krnąbrna … ale ma też sporo zalet. Jest najlepszym chemikiem jakiego znam, nie mówiąc już o tym, że dzięki niej żyjemy. Zobaczymy co będzie miała mi do powiedzenia. Jeszcze jedno wiem, że oboje nie dogadujecie się razem. Mam to w dupie czy się lubicie czy nie, ślubu nie braliście to trzymajcie się od siebie z daleka.
Cryer … robił to co do niego należało? Kurwa czy miał za zadanie ściągnąć napad na studio? Jak szukał wcieleń to mógł sobie obejrzeć film dokumentalny na Discovery a nie kurwa latać po mieście i szczerzyć zęby do gwiazd klasy B.
Turysta, Szósty, Solo … nie mam informacji, żeby coś spieszyli. Blackwood … rozmawiałem z nim. Wydaje się rozsądny. Ale jest Turystą … oznacza to, że pracuje dla W. a nie dla nas. Może jestem staroświecki … - przedrzeźnił Anthonego Malcolm - ale nie powierza się dowodzenia facetowi, który pracuje dla kogoś innego. Trzydzieści lat to długo. Może czas pomyśleć o emeryturze Anthony? Jak dotąd nie puszczały ci nerwy, jak dotąd nie strzelałeś do innych. Kurwa było różnie, ale nikt nigdy nie skakał sobie do oczu. Trzydzieści lat doświadczenia i nie umiesz nad tym zapanować? Strzelanie do innych uważasz za najlepsze rozwiązanie? Nigdy dotychczas nie wyciągałeś broni w stosunku do członków teamu. Co bym zrobił? Skąd mam kurwa wiedzieć jak mnie tam nie było? Ty tam byłeś … a raczej nie byłeś, wróciłeś i zastałeś totalną rozpierduchę jak na zdjęciu. Potem nastąpił ciąg zdarzeń podczas których puściły ci nerwy. Tak to widzę – suchość zagościła w ustach Ekstraktora. - Dowodziłeś i spieprzyłeś to. Oceniam to co zaszło a nie to co mogłoby zajść gdyby Amy skręciła w lewo a nie w prawo. Gdybyś był tam gdzie powinieneś do tego najprawdopodobniej by nie doszło. Może skończyłoby się na zaćpaniu Dominika. Napad na studio, kurwa a czy ktoś w ogóle próbował z nimi rozmawiać? Realizowałeś plan? To chce ci powiedzieć, że ten plan miał dziury … Plan poszedł się jebać a teraz ktoś to musi posprzątać. Ktoś kto przedkłada negocjacje ponad wyciąganie broni. Amy jest Fałszerką a teraz ma za zadanie ogarnąć ten burdel, którego by nie było gdybyś był na miejscu. Blackwood może jest przydatny, ocenie jak przyjadę. Dowodzenia nie dostanie. Pogadaj z nim o lojalności wobec W. Ty dowodziłeś, nie wyszło. Teraz rządzi wami Amy. Po powrocie wysłucham relacji wszystkich. Ocenię sytuację … kogoś pochwalę, kogoś opierdolę a kogoś może wyrzucę. To wszystko. Bierzcie się za wiadra i mopy. Teraz muszę przygotować się do spotkania - zakończył Malcolm.
 
Irmfryd jest offline  
Stary 22-07-2012, 10:11   #225
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Anthony siedział bez słowa przez kilka chwil ręką podpierając czoło. Westchnął przeciągle i spojrzał w sufit, splatając palce.
-Malcolm, czemu mam wrażenie, że ty nie chcesz zrozumieć i uwierzyć lub wszystko rozumiesz, tylko po prostu usilnie chcesz mi przysrać?-zapytał Ekstraktora z powagą wymalowaną na twarzy.
-Mnie, osobie najbardziej zaangażowanej w przedsięwzięcie. Kwestionujesz prawie każdą decyzję, jaką podejmę, a kiedy staram się wyjaśnić wszystko, sprawiasz wrażenie, jakbyś nie chciał mi uwierzyć. Staram się działać nieszablonowo, by osiągnąć zamierzony efekt.
Jak na razie odnotowuję prawie same pozytywne efekty moich działań: nagrałem ci Toma, znalazłem Niemkę, znalazłem mentora Celu. Mam jeszcze kilka innych danych-mówił Smith, nalewając sobie kolejny kieliszek.
-W Berlinie przekazałem pałeczkę Architektowi i do tej pory uważam, że był on najodpowiedniejszym człowiekiem obok Koroniewa. Wziąłem jednak poprawkę na to, że bardziej ufasz Amy, Williamowi i Antonii. Stąd William, który aż do zabiegów Antonii był stabilny. Miał depresję przez śmierć żony, ale to rozsądny i odpowiedzialny facet. No i najlepszy Architekt, jakiego znam. W więzieniu popełnił błąd, prawda, lecz nie przekreśla to go. Najlepszym w każdym fachu zdarzają się pomyłki, więc zostaw go w spokoju. Jestem pewien, że miał bardzo poważny powód na to wszystko.
-Kiedy wyjechałem, załatwiałem nam kolejne atuty oraz coś, co może udowodnić czystość zespołu, zgodnie z naszą umową oraz moimi obowiązkami, ale przed wyjazdem zaalarmował mnie Cryer, więc ściągnąłem Andersona. Był ogromną pomocą dla Teamu i był w stałej łączności ze mną. Robił dokładnie to, co ja bym zrobił, gdybym był.
Natomiast Cryer miał pecha. Przypadek, którego nikt nie był w stanie przewidzieć i nie mów mi, że ty byś przewidział.
Cały czas byłem w kontakcie z raportującymi Blackwoodem i Koroniewem. Jak wróciłem, zobaczyłem jedyny burdel, o którym nie wiedziałem, ponieważ Antonii bardzo zależało na tym, żeby nikt nie wiedział. Moja czy twoja obecność nic by nie zmieniła, ponieważ wtedy zamelinowałaby się gdzie indziej i nam obu wcisnęłaby kit, w który byśmy uwierzyli, ponieważ jeszcze wtedy obaj bylibyśmy w stanie jej zaufać.
Z tego, co mówisz to Amy i Antonia kompletnie cię zignorowały. Chemiczka nie odbiera, Amy pilnowała, żeby nikt nie przeszkadzał temu cyrkowi wewnątrz. Usprawiedliwiam ją tym, że działała w najlepszej wierze, choć nie miała prawa cię ignorować.
Wewnątrz działy się rzeczy, których nie rozumiem i nie umiem wyjaśnić... W tej materii jestem bezradny i mogę tylko nie ufać temu, czego nie znam. Więc nie ufałem zmartwychwstałemu Dominicowi, zakładając najgorsze, by osiągnąć maksymalne bezpieczeństwo.
Amy zignorowała też mnie, więc by ją ochronić musiałem nie dopuścić do kontaktu z trupem. Uwzględniałem też możliwość występowania trupiego jadu.
Planowany efekt został osiągnięty - Fox była bezpieczna. Potem uzyskałem odpowiedź na pytanie co tam się działo, której wcześniej nie udało mi się wydobyć, ponieważ zignorowali mnie tak jak nas we śnie. Tak nie może być-stanowczo pokręcił głową.
-Nad tym też pracuję. Kiedy uwierzyłem Antonii w jej słowa, co było moim błędem, trup zaatakował. Chciałem osłaniać Chemiczkę, bo była bezbronna. W ten sam sposób jak Amy, chciałem zatrzymać pseudoDominica, licząc się z tym, że może nie mieć odruchów. Chciałem strzelić tak, by nic mu nie zrobić.
Zaatakowała mnie Antonia. Odwrócenie się od niej było drugim błędem. Najpierw obezwładniłem ją tak, żeby nie wyrządzić krzywdy, potem zrobiłem to samo z Dominiciem. Brazylijka zaatakowała po raz trzeci. Chemią i straciłem przytomność. Moim jedynym błędem było to, iż uwierzyłem jej. Nie mam zamiaru drugi raz popełniać tego samego błędu. Wszystko, co było zamierzone, osiągnąłem, zaś moje metody kolejny raz okazały się skuteczne-zrobił przerwę na wychylenie shoota.
-Blackwood mnie nie znał, nie znał mojego sposobu działania, a mimo wszystko zaufał, że wiem co robię i nie chcę nikogo skrzywidzić. Z tego samego powodu nie złoży raportu. Rozmawiałem też z Amy i wyjaśniłem jej jak sytuacja miała się tej nocy. Nic dziwnego, że była wtedy zdenerwowana. Uczestniczyła w akcji, której nie rozumie, wydawało jej się, że do niej strzelam. Nic dziwnego, że była lekko roztrzęsiona, w przewiciwieństwie do mnie, ponieważ emocje podczas jakiejkolwiek akcji amputowano mi dawno temu. Emocje, nie myślenie. Mój wiek oznacza jedynie doświadczenie i to, że radziłem sobie w dużo poważniejszych akcjach.
Natomiast ten strzał, który słyszałeś najprawdopodobniej pochodził od Rulera, sądząc po kalibrze... Gdy ja byłem przytomny, nikt nie rozmawiał przez telefon. Oto wyjaśnienie-zakończył spokojnie Point Man.
-Teraz udowodnij mi, że twoim celem nie jest przysranie mojej osobie. No i zapamiętaj to, co ci powiedziałem. Za chwilę przyjdzie Blackwood. Poprosiłem, żeby przyszedł i opisał jak było. Załatwiłem ci świadka, bo nagrania jeszcze nie udało mi się załatwić. Może to potwierdzić nawet Antonia, jeśli mi nie wierzysz-dokończył ze skrzywieniem się, oczekując na nadejście Thomasa. Spojrzał na zegarek.



- Tłumacz sobie to jak chcesz. Działasz nieszablonowo, fakt … znalazłeś Toma, Niemkę … i zapewne całe mnóstwo innych ważnych dla misji rzeczy, ale jednocześnie zaniedbałeś team. Nie przewidziałeś tego co zaszło … czy ja bym przewidział wyskok Antonii, pewnie też nie. Ale byłbym na miejscu a na pewno nie zostawiłbym teamu bez dowodzenia. Mówisz, że byłeś w ciągłym kontakcie z Andersonem i Koroniewem znaczy to, że wiedziałeś co się dzieje. W takim razie jeszcze gorzej dla ciebie … wiedziałeś i nie reagowałeś. Potem gdy próbowałeś to ogarnąć było za późno i wszystko wymknęło ci się spod kontroli. Nie akceptuje przemocy, nie akceptuję zabijania, nie akceptuję też strzelania jeśli do nas nie strzelają. A już na pewno kurwa nie zaakceptuję przemocy wobec kogokolwiek z teamu. Anthony co się z Tobą dzieje do cholery?! Jeśli uważasz, że to przysrywanie tobie, ok. Zmień metody nie będę się czepiał. Masz kontakty, znajomości, świetnie poruszasz się w wywiadzie. Wykorzystuj swoje atuty a nie wyciągaj broni. Nie poznaje cię. – Whitman sięgnął po butelkę wody i szklankę.
- Cryer miał pecha, Dominic miał pecha, William miał pecha … jeśli nie będziemy trzymać się z daleka od kłopotów to wylądujemy w pierdlu za posiadanie prochów albo sikanie w parku. Nie możemy zwracać na siebie uwagi. Siedzimy w studio, kręcimy film. Proste. Płacimy za wynajęcie i dopóki nie będzie fajerwerków nikt się tym nie zainteresuje. Co do Antonii PASIV wymagał bezpiecznego miejsca. Studio jej to gwarantowało. Nie sądzę żeby chciała ściągnąć niebezpieczeństwo na innych. W to mogę jej uwierzyć. Ale faktem jest, że przegięła … tym razem na maksa. Cały czas nie wiem po co była ta pieprzona podróż w sen. Amy … rozmawiałem z nią, kiedy wszystko jeszcze było ok. Myślę, że ona do końca nie wiedziała co się dzieje oraz co planuje Antonia, ja byłem daleko, ciebie też nie było a donosić nie chciała – Ekstraktor jednym ruchem wychylił całą szklankę wody.
- Z tego co mówisz to Dominic żyje. Jedyna pociecha. Ktoś odwalił fuszerkę stwierdzając zgon. Takie rzeczy czasem się zdarzają. Młody miał mnóstwo szczęścia … jak to mówią dostał drugie życie. Że zaatakował … był nieprzytomny, wcześniej się naćpał. Zachowanie po prochach może być każde, to najmniej przewidywalne też. Nie ufasz zmartwychwstałemu Dominicowi, trupieniu jadowi też nie powinieneś. Amy ochroniłeś, Antonię też chciałeś chronić … obezwładniając ją, nie dziw się więc, że cię zaatakowała, wszyscy cię zignorowali ... to po to strzelałeś żeby pokazać kto tu rządzi i kto ma większe jaja? To masz odpowiedz … obezwładnili cię. Twoje metody były skuteczne … nie rozśmieszaj mnie. Zamiast stwierdzić fakt i powiedzieć załatwiałem ważne sprawy przez co zostawiłem team bez nadzoru bo nie pomyślałem, że coś może się przydarzyć to próbujesz powiedzieć, że panowałeś nad wszystkim. Mało tego … mam wrażenie, że przedstawiasz tylko to co jest dla ciebie w miarę łaskawe. Antonia mnie zaatakowała … i tak trzy razy … Dominic sączył ślinę i chciał ugryźć Amy a strzał Ruhlera … sądząc po kalibrze … był tak głośny, że słyszałeś go będąc nieprzytomnym. Bullshit … Ciekaw jestem Anthony jakby się to potoczyło gdybyś w ogóle nie wrócił – dodał na koniec Malcolm.


***

W pewnym momencie rozległo się pukanie do drzwi.
-Otwarte!-powiedział Smith.
Drzwi powoli się rozwarły ukazując Blackwooda zaglądającego do środka.
- Chciałeś pogadać więc jestem.
-Dzięki-uśmiechnął się, po czym dodał:
-Potrzebuję twojej relacji z dnia wczorajszego. Dla Ekstraktora-wskazał dłonią stojącą na krześle komórkę, wewnątrz której siedział mały Malcolm.
- Ach... No cóż... nie wiem czy jest o czym opowiadać. Cała sytuacja była co najmniej... dziwna... - zaczął Thomas - Niestety nie mogłem jej zapobiec chociaż próbowałem interweniować. Amy jednak przekonała mnie żebym zostawił Antonię i Willa w spokoju i nie wchodził do środka mimo tych - Blackwood wzdrygnął się na samo wspomnienie - potępieńczych wrzasków. Coś tam robili i nie chcieli żeby im przeszkadzać. Nic więcej niestety nie wiem.

-Co do ciebie nie ma absolutnie żadnych pretensji czy uwag. Skądże. Jakbyś mógł od chwili, w której weszliśmy. Jeśli możesz, oczywiście-poprosił Anthony.
- No tak, po tym jak weszliśmy heh... - zaciął się na chwilę - Trudno to opisać. Widziałem wiele... strasznych rzeczy. Wiecie, trudno mnie zaskoczyć. - popatrzył porozumiewawczo na Pointa i w wyświetlacz telefonu - Ale to co tam się działo... Cóż, wydaje mi się, że każdy z nas działał instynktownie... Zaczęło się od... - tu Blackwood opisał pokrótce wszystkie wydarzenia.
Większość pokrywała się z tym co mówił wcześniej Anthony. Tom zwrócił jednak szczególną uwagę na zachowanie Dominica. Z początku przecież, chemik zdawał się być nastawiony pokojowo i sam Thomas był zaskoczony radykalną reakcją Anthonego. Później jednak, gdy Point był już nieprzytomny, chemik zaatakował Antonię, której przecież najbardziej zależało na tym by Dominicowi nic się nie stało. Thomas dokładnie opisał również kolejne wydarzenia, w których Point już nie uczestniczył, włącznie z niesamowitym wręcz strzałem Ruhla, który po prostu unieruchomił uciekającego Dominica. Widać było, że Blackwood nie był w tym opisie stronniczy, stwierdzał tylko fakty, które zapamiętał.
- Ostatecznie i tak trzeba będzie porozmawiać z Antonią. Nikt z nas nie zna jej punktu widzenia ani tym bardziej prawdziwego - wyraźnie podkreślił to słowo - powodu, przez który powstało to zamieszanie.
Smith popatrzył na Turystę i pokiwał głową z wysoko podniesionymi brwiami.
-Nie wiedziałem, że aż tak miałem rację, nie ufając temu skurwielowi-spojrzał przelotnie na Malcolma.
-Możesz jeszcze powiedzieć gdzie celowałem, gdzie strzelałem i gdzie trafiłem podczas dążenia do zbliżenia Amy z Dominiciem?
- Hmm... Z tego co pamiętam... w podłogę między nimi. - odpowiedział Thomas próbując sobie przypomnieć jak to było.
Smith roześmiał się głośno.
-Dokładnie-spojrzał wymownie na Ekstraktora.
-Czy mógłbyś jeszcze powiedzieć czy miałem okazję, żeby zrobić coś komuś? Przykładowo połamać Antonię czy Dominica? Szczególnie podczas tej zabawnej przepychanki?
- Bez wątpienia. - odparł krótko Blackwood zastanawiając się do czego zmierza Anthony po czym dodał - Zresztą ja i Ruhler też. Czekaliśmy tylko na rozkaz.
-Tak właśnie było, ale nie chciałem, by komuś cokolwiek się stało, więc nie dążyłem do tego-odezwał się Inżynier, mówiąc w stronę telefonu.
-Mówiłeś jeszcze, że podczas mojego trzymania Antonii wyciągnąłem rewolwer, włożyłem jeden nabój, załadowałem i strzeliłem jej w głowę, prawda? Jakbyś mógł powiedzieć Malcolmowi co zrobiłem po zakręceniu bębenkiem-poprosił Blackwooda.
- Hmm... - zamyślił się Tom - Rozumiem do czego zmierzasz... Jeśli chodzi ci o to czy przyjrzałeś się broni to tak. Rzeczywiście. - Dodał jakby właśnie miał przed oczami tamtą scenę i zdał sobie sprawę z tego faktu.

Point Man pokiwał głową.
-Gdybym chciał ją rozwalić, użyłbym Browninga, którego miałem w drugiej ręce, ale nie chciałem tego zrobić. To mój rewolwer i wiem gdzie wkładać nabój. Zawsze wkładam go w oznaczoną przez siebie komorę. Oznaczenie jest widoczne jedynie dla mnie, ale dzięki niemu zawsze wiem, gdzie jest kula. Upewniłem się, że Chemiczce nic nie grozi, a potem mogłem działać. Gdybym zdiagnozował, że kula jest w tym jednym miejscu, które oznacza strzał, nic bym nie zrobił-ponownie skierował słowa ku Ekstraktorowi.
-Czy w ten sposób uzyskałem odpowiedź na moje pytanie: “co tam się działo?” i czy wcześniej takie pytanie zostało zignorowane? Mógłbyś?-zapytał Thomasa.
- Jak już mówiłem, nie wiemy co tam się działo. - powtórzył Blackwood - Ale pół minuty może być za małą ilością czasu, nawet na zmyślenie jakiejś dobrej ściemy.
-Racja, nie wiemy, co tam się stało, ale wiarygodnych wyjaśnień mogłaby udzielić tylko Antonia... i William jak wróci... W każdym razie chodzi mi o to, co w efekcie moich działań powiedziała Amy?
Blackwood zmarszczył brwi. Nie podobało mu się to. Smith nie relacjonował ekstraktorowi tego pamiętnego wieczoru tylko wypytywał Blackwooda o to co się tam działo zupełnie jakby ten był ostatecznym dowodem na... coś... Pytał nawet zbyt dokładnie, z pozoru o nieistotne szczegóły. Chciał coś udowodnić, czegoś dowieść... O co tu chodzi? Czyżby... czyżby Malcolm mu nie ufał?

- Amy mówiła coś o przenoszeniu duszy architekta. Zresztą sam Dominic, jak już mówiłem, twierdził że jest Williamem, co mogłoby potwierdzać wersję fałszerki ale... - Blackwood zawahał się na chwilę ważąc coś w myślach po czym wyrzucił z siebie jednym tchem - Ale to jest co najmniej niedorzeczne.
-Tu muszę się zgodzić-pokiwał głową Smith.
-Niemniej nie rozumiem całego tego okultyzmu, którym para się Antonia. Czy mógłbyś zaprezentować Malcolmowi odpowiedź na jeszcze jedno pytanie? Czy wcześniej moje próby uzyskania informacji zostały zignorowane?
- Tak. - przytaknął Tom.
Anthony pokiwał głową w zamyśleniu.
-Usilnie starałem się wyjaśnić Malcolmowi, co miało miejsce. Tobie też należą się wyjaśnienia i podziękowania za to, że mi zaufałeś. Jak skończę rozmowę z Ekstraktorem, to przyjdę do ciebie. Oczywiście, jeśli chcesz, to siadaj-uśmiechnął się blado do Blackwooda.
- Wczoraj staliśmy po tej samej stronie barykady - odparł Thomas - zaufanie było bezwarunkowe. Albo nie zaufanie. To był raczej odruch. Później przestałem działać, tak jak mówiłem, Dominic nie stawiał oporów i nikt bezpośrednio mi nie groził. Zresztą było mi to już wszystko obojętne, bo o ile pamiętam to główna trójka dowodzi jak nie ma Was dwóch a Amy i Antonia stawiały dalej na swoim... Cóż. Co prawda nikomu nie podlegam ale... Taka hierarchia... - Tom wzruszył ramionami - Anyway jeśli ta misja ma mieć jeszcze jakieś szanse powodzenia, to trzeba doprowadzić wszystko do porządku. Wy tu dowodzicie, wszystko w waszych rękach... przynajmniej tak mi się wydaje... - Blackwood zrobił chwilkę przerwy - A teraz pozwolicie, że was zostawię, na pewno macie ważne sprawy do omówienia, ja muszę iść i dalej wypełniać swoje obowiązki strażnika - mrugnął do nich porozumiewawczo ukazując w pełnej okazałości ochroniarski mundur, po czym wyszedł.
Smith roześmiał się.
-Widzisz... Oni muszą wreszcie zacząć nas słuchać-rzucił do Malcolma Inżynier.


Malcolm śledził „przesłuchanie” Smitha. Pomimo, że jego twarz nie wyrażała żadnych emocji to wewnętrznie kipiał. Przed faktem przerwania tej maskarady powstrzymywał go fakt, że nie chciał pokazywać przed Blackwoodem wewnętrznego konfliktu w teamie. Cały czas zagadką dla niego pozostawał stan Dominica. Jedynym wytłumaczeniem był szajs, który wcześniej zażył. A Antonia … kto wie co sobie zaplanowała … może przez sen chciała oduczyć młodego ćpania. Gdy tylko zamknęły się drzwi za wychodzącym Blackwoodem Whitman odezwał się … a raczej zaczął krzyczeć.

- Nas!!?? Kurwa co ty sobie wyobrażasz?! – dosłownie ryczał do komputerowego monitora Malcolm. – Przystawiasz komuś z teamu pistolet do głowy, pociągasz za spust i uważasz, że jest ok.?! Kurwa, pojebało cię?! Mam w dupie, czy wiesz w której komorze jest nabój! Kurwa, przykładasz broń i naciskasz na spust! Kurwa myślisz, że to żarty?! Gdybyś chciał ją zabić użyłbyś Browninga? Chuj mnie obchodzi czego byś użył! Kurwa miałeś okazję żeby połamać Antonię i Dominica ale nie zrobiłeś tego. I co? Mam ci za to dać medal?! Ja pierdole … oni są jednymi z nas. Co to kurwa za metody!? Ciebie nawet bez twoich znajomości przyjmą do Guantanamo! Kurwa, wystarczy że napiszesz CV i wyślesz pocztą! Jak po tym co zrobiłeś team ma ci zaufać!? Kurwa nie zdziwię się, że gdy wrócę zastanę puste studio bo nikt normalny nie będzie chciał pracować ze strzelającym do nich gościem – sapał Ekstraktor. – Pierdole to … do mojego powrotu rządzi Amy. Zanim cokolwiek zrobisz masz zapytać ją o akceptację. Jasne!? A teraz kończę bo mnie kurwa nerwy poniosły! – Malcolm kłapnął monitorem laptopa.

Połączenie video skończyło się. Smith siedział nieruchomo, z palcem nadal na klawiszu, którym w pewnym momencie zrobił zrzut ekranu. Zastygła, wykrzywiona we wkurwie twarz Malcolma na ekranie nadal mówiła dobitnie, co Ekstraktor o tym wszystkim myśli.

 

Ostatnio edytowane przez Irmfryd : 22-07-2012 o 10:22.
Irmfryd jest offline  
Stary 22-07-2012, 12:13   #226
 
Kovix's Avatar
 
Reputacja: 1 Kovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znany
Po wyjściu Antonii Ruler patrzył się tępo w specyficzną breję, którą mu przygotowała. Bił się z myślami, właściwie ostro się napierdalał. A co, jeśli to kłamstwo, jeśli to wcale nie Malcolm kazał to przygotować? Jak ona właściwie miała sprawdzić jego stan zdrowia? Już jakiś czas temu nie był u lekarza, żadnej dokumentacji nie powinno być. Ta zupka waliła na kilometr.
Odłożył ją na półkę i postanowił zagadnąć w wolnej chwili pana Malcolma.

Wiedział, że Antonia chciała czegoś jeszcze, tak głupi nie był. Jej zachowanie było specyficzne od pewnego czasu. Nawet doceniał te podchody, że nie jest natarczywa, choć widział, że odnosi się do niego inaczej niż w stosunku do członków Teamu. Ale to nie było dla niego. Nawet przez głowę przemknęło mu, czy nie dogonić jej i nie porozmawiać, ale…

Klapnął dupskiem na wyro, zapominając już zupełnie o zupce. Po raz pierwszy w życiu zrobiło mu się żal Antonii, obudziła w nim jakieś uczucia, do których dawno nie sięgał. Pan Anthony, chociaż miał rację, chociaż dowodził, potraktował ją chujowo. Strzelał do niej, nawet jeśli na 90% nie chciał jej zabić. Chemiczka musiała pewnie czuć się bardzo źle i jemu samemu było przez to nieswojo, chociaż on pewnie dostanie pochwałę za wzorowe wykonywanie rozkazów.

Jeszcze chwilę bijąc się z myślami, Ruler otworzył swoje starego laptopa. Z ekranu powitała go tapeta, przedstawiająca najnowszy model Beretty. ARMA CORPORATION, głosił słabo widoczny napis, ci to potrafią zrobić niezłego guna.

Zalogował się na pocztę i odłożył kompa. Teraz jeszcze za wcześnie, ale za jakieś dwie, trzy godziny, jak trochę się zdrzemnie, napisze do Antonii maila. Przeprosi, raz jeden w swoim życiu przeprosi za zbyt ostre zachowanie. Doceni jej profesjonalizm, stwierdzi, że jest potrzebna i jemu, i Teamowi. Ale na koniec podkreśli, że on jednak działa Solo.

Zawsze.
 
__________________
Incepcja - przekraczamy granice snu...
Opowieść Starca - intryga w ogarniętej nową wojną Północy...
Samaris - wyprawa do wnętrza... samego siebie...
Kovix jest offline  
Stary 22-07-2012, 12:15   #227
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
-W takim razie może nie ochronę dla ciebie, a towarzysza?

-Cóż za psychologiczne podchody Anthony-kąciki ust Fałszerki powędrowały ku górze.
-Myślę, że wytrzymam jakiś czas bez towarzystwa.

-Nie mów, że tego nie lubisz-odparł szybko, na chwilę ukrywając usta za dłonią, by zamaskować śmiech.
-Nalegam, Fałszerko. Ja lub Koroniew. Przyda się ktoś z technicznym podejściem, instynktownie diagnozujący możliwe zagrożenie. Nawet nie zauważysz, że któryś z nas cię chroni. Druga tożsamość wylatującej pary to małżeństwo na wycieczce albo potencjalni przyszli sąsiedzi.

-A więc jednak ochrona nie towarzystwo rzuciła ze złośliwym uśmiechem.
-Jeśli miałabym mieć męża-ochroniarza, to z Koroniewem mniej rzucałabym się w oczy. Bez urazy.

-Niech będzie Koroniew-skinął głową.

-Tobie przekazuję bilety. Kolejna sprawa... Nie zajmuj sobie wieczora, jak możesz...

-Mogę. O co chodzi?

-Chcę z wami pogadać jeszcze przed przyjazdem Malcolma.

-Hm, myślałam, że będzie to coś bardziej... zaskakującego.

Anthony roześmiał się cicho.
-Nie wiem czy moja staroświecka definicja czegoś zaskakującego zaspokoiłaby twoją.

-Staroświecka nie znaczy gorsza.

-Z pewnością bardziej tradycyjna, ale... technologia idzie do przodu, kultura też, więc tradycjonalizm może nie wystarczyć. Nie wiem jak teraz, ale kiedyś uznawano, że duże jest lepsze. Nie wiem czy by cię to zadowoliło-rzekł z rozbawieniem.

-To zależy o czym mowa-odpowiedziała z uśmiechem.

Spojrzał na Amy z zaskoczeniem.
-O świecach... Chciałem zaproponować gromnice, a o czym ty myślałaś?

-O gromnicach oczywiście! A o czym by innym-powiedziała śmiejąc się.

-Czasem ciężko dość za waszym pokoleniem-pokręcił głową Smith z szerokim uśmiechem.

-Koroniew wie o wyjeździe?-zapytała już zupełnie poważnie.
-Mówi po niemiecku?

-Jeszcze nie wie. Chcesz mu powiedzieć czy mam to zrobić? No i nie mówi po niemiecku. Chyba jako jedyna znasz ten język.

-Powiem mu. Rozumiem, że załatwisz nam lewe papiery, tak?

-Tak, mogą być za pięć minut. Nie... Wieczorem. Wpadnijcie wieczorem, to wam wyrobię. Teraz mam trochę napięty grafik...-skrzywił się Anthony.

-Mamy czas, spokojnie. Pomóc Ci w czymś?

-Wymyśl wam jakąś bajkę. Raczej jesteś w tym dobra, a resztę zrobi się na bieżąco.

- Bajkę?

-Tak, waszą historię, którą będziecie żyli przez ten cały czas. Charaktery, historię. Stwórz dwie postacie, którymi się staniecie.

-Robi się. Tylko najpierw skonsultuję to z Koroniewem. Chyba, że jest świetnym aktorem i zagra wszystko?

-Lepiej się skonsultuj. Nie przechodził takiego szkolenia, jak ja. Jak będziesz chciała popatrzeć na moje wcielenie “doktorka”, to na chwilę się u ciebie zjawię-gdy wypowiadał ostatnią część, jego oczy były nieobecne.

-Jesteś tu?-zamachała ręką.
-Jeśli masz robotę to idź. Przecież nie przywiążę cię do kaloryfera. Poradzę sobie.

Mrugnął raz i uśmiechnął się szeroko, wstając.
-Nie wiem skąd ci do głowy przychodzą takie myśli-pokręcił głową z rozbawieniem.
-Do zobaczenia wieczorem lub... później.

-Później?
Wychodząc roześmiał się, po czym zamknął drzwi.


-Pete? Dobrze, że cię słyszę. Kilka godzin temu był jakiś twój pracownik, to mu nawciskałem, ze zamawiam Kałacha do filmu. Potrzebuję jeszcze kilka broni. Na czele z SWU.
Zamówienie jest nietypowe. Jakbyście mogli dostarczyć towar na parking podziemny. Przy kolumnie A1, pod najbliższym samochodem będzie koperta. Zgarnijcie ją sobie i zostawcie tam torbę z zamówieniem. Przejdźmy teraz do najprzyjemniejszej części... Zamówienie...



Zaminować pole!
Takie ustanowił zadanie z twardym postanowieniem trzymania się go pomimo niesprzyjającej wielkości pola.

Prawda, grunt był nadzwyczaj obszerny, lecz największą efektywność ładunków osiągało się poprzez uzyskanie odpowiedniej odległości, natomiast jego ładunki dysponowały zasięgiem na całej długości lub niemal całej długości.

W przeważające większości wystarczyło umieścić je na węzłach, ponieważ pole rażenia było wystarczające.
Tylko czasami, na wyjątkowo dużej długości zmuszony był zastosować potrójne zabezpieczenie długości.

Zadbał również o podsektory, aczkolwiek tam umieścił nie więcej niż jedną minę naciskową z powodu braku konieczności oraz nadzwyczajnej ostrożności.
Montaż był czasochłonny, a jakby tego było mało, niezwykle łatwo można było się pogubić, trafiając w to samo miejsce.

By uniknąć zapętlania oraz zgubienia się we własnej pracy, na mapę nanosił dokonane na przestrzeni zmiany.
W ten sposób oszczędził również czas.

Na koniec aktywował własne dzieło. Telefon piknął. Zaczęło się...


Po paru dzwonkach automatyki, popiskiwaniach maszyn wreszcie zgłosił się operator. Była nim kobieta, z głosu raczej starsza niż młoda. Akcent z New Jersey.

-LA PD-głos zdradzał zmęczenie.
-Proszę podać swoje imię i nazwisko, na początek.

-Dzień dobry, dzwonię ze studia filmowego. Od nas dość często dobiegają strzały, ale wiadomo jak to jest na planie filmowym-roześmiał się krótko, siedząc na tatami z tabletem przed twarzą.
-Chciałbym porozmawiać o tym z kimś mającym moc decyzyjną.

-Proszę pana, czy pan wie ile studiów filmowych jest w tym mieście?-zapytała kobieta spokojnie.
-Proszę podać imię i nazwisko, nie mogę bez tego przyjmować zgłoszenia.

-Oczywiście Anthony Brown. Ostatnio mieliście u nas interwencję-powiedział, spoglądając na swój identyfikator z danymi.

Chwilę trwało sprawdzanie danych.
-Brown? To studio, gdzie była interwencja w nocy? Już wiem. Przełączę pana do oficera dyżurnego zajmującego się waszym rejonem.

Zaszumiały linie. Odezwał się zaspany funkcjonariusz.
-Dzień dobry, Anthony Brown ze studia filmowego. Ostatnio mieliście u nas interwencję.

-Tak, tak...Właśnie-ożywił się nieco gliniarz.
-Raport już wysłany. Mam nadzieję, że czegoś was tam nauczy. Chyba jednak już nauczył, dzwoni pan w sprawie nowych zdjęć?

-Panie kochany! Nawet pan nie wiesz do jakiego poziomu wkurw... znaczy się zdenerwowania... furii, może dojść producent filmowy! Panie!-przerwał na chwilę Anthony.
-Panie, ja bym panu powiedział, co on mi powiedział, ale ja przy funkcjonariuszu na służbie takich słów używać nie można, bo wy macie na to jakieś paragrafy zdaje się. A za szczególne natężenie chyba znalazłby się jeszcze jeden. Panie, jak mi zaczął jechać za to, że tyle scen jest do wycięcia, paaaanie! Aktorzy to mi po gaciach srali, że mi klozetów zabrakło, paaanie!
Tak nam po kosztach poleciał, że ja z największą przyjemnością zapłacę wasz rachuneczek za fatygę i mam jedną taką prośbę. Wielką. Ogromną. Przeogromną. Panie, u nas mogą być strzały dwadzieścia cztery na siedem, więc jakbyście mogli nie przyjeżdżać, bo jak producent znowu usłyszy i czymś takim, to nam wszystkim zrobi coś takiego, czego ja funkcjonariuszowi na służbie powiedzieć nie mogę, bo ten paragraf za te słowa niecenzuralne...
-mówił proszącym tonem się Point Man.
Jego wyraz twarzy ani na jotę nie pasował do głosu. Twarde spojrzenie wlepione było w ekran dotykowy, na którym widniały wiadomości ze świata.

-Dobra, dobra. Nie obchodzą mnie te wasze filmowe sprawy-burknął glina.
-Ja chcę zgłoszenie. I mam. 24/7, tak? Dobra. Ale kiedy ostatni dzień zdjęciowy? Muszę zapisać.

-Dziękuję panu serdecznie. Pan napisze miesiąc, a potem ewentualnie się zadzwoni z kolejnym zgłoszonkiem.

-Ech-westchnął facet.
-Zapiszę cztery razy po tydzień. A za miesiąc zamelduj się pan, czy kontynuujecie.

-Ależ naturalnie! Ratuje nam pan pensje-mówił Anthony, ustawiając sobie przypomnienie w tablecie z alarmem cotygodniowym i przesłał na komórkę.

-Poza tym w porządku?-zapytał policjant.
-Nikt podejrzany się nie kręcił?

-Było kilka podejrzanych typów, kilka dni temu, w nocy, ale nasza ochrona sobie z nimi poradziła. Mówią, że to dla nich normalka, bo studia filmowe przyciągają wszystkich ludzi. Nawet tych spod ciemnej gwiazdy. Nic wielkiego, ale jakby się coś działo, to będziemy dzwonili.

-Jasne. Sprzęt jest drogi-zgodził się glina.
-W tych kwartałach czasem są włamania do magazynów. A tej swojej ochronie to pan tak bardzo nie ufaj. Zatrudniają cholernych brudasów którzy mają wszystko w dupie. Ogrodzenia też pozostawiają wiele do życzenia, ale cóż: przecież LAPD nie będzie fundować właścicielowi terenu zabezpieczeń. Będziemy jeździć na patrole, a jakby coś to dzwoń pan. Coś jeszcze?

-Był pan uprzejmy wspomnieć o naszej ochronie. Jeśli można wiedzieć, to czy są jakieś konkretniejsze informacje czy wskazówki na co mamy uważać? Bardzo przydatną rzecz pan powiedział i bardzo chętnie zwrócilibyśmy uwagę na wskazane elementy.

-Panie...-westchnął policjant zmęczonym głosem.
-Elementy? Ta, właśnie. Co ja się będę rozwodził. Ani nie mamy wpływu na to, kogo zatrudnia firma ani nas to interesuje. Ale dam panu dobrą radę. Chcecie mieć pewność, że sprzęt wam nie zginie - pilnujcie go sami.

-Dziękujemy za ostrzeżenie... i za patrole. W razie kłopotów będę do pana dzwonił. Przepraszam bardzo, można wiedzieć jak pana godność, żebym mógł rozmawiać właśnie z panem?

-Hansen. Buck Hansen-rzucił prędko.
-Dobra, kończymy bo mam koniec zmiany, co.

-Dziękuję bardzo, do widzenia-rozłączył się Smith i cmoknął kilka razy...

-Niechęć, nie niechęć, sprawdzić trzeba-założył swoją kurtkę z zamiarem wyjścia, gdy nagle przypomniał sobie o czymś.
Musiał zadzwonić do Rumsfelda.

To on łata wszystkie dziury, zaś Ekstraktor opierdala się w Berlinie.
Może opinia była daleka od prawdy w sensie bezwzględnym, lecz we względnym z pewnością słuszność leżała po jego stronie.
Malcolm nie robił nawet ułamka tego, czym zajmował się Anthony. Tylko szkoda, że ograniczenie jakie sobie narzucił nie pozwala tego dostrzec.

Telefon, pozyskany wcześniej od Gomeza, odebrał ktoś niewątpliwie znerwicowany, i niewątpliwie zdenerwowany. Najpierw Smith usłyszał stek przekleństw pomieszany z zapewnieniami że nareszcie, wreszcie nastąpił oczekiwany przez tamtego kontakt. Szef firmy, która była wynajęta do ochrony terenu, ochłonął po krótkiej chwili nieco i już trochę spokojniej pociągnął temat.

-Brown. Brown?! Zdecydujcie się wreszcie, w papierach miałem chyba inne nazwisko reżysera? Zresztą, wszystko jedno. Nieważne, kto tam u was kręci. Przecież w umowie najmu mieliście wyraźnie napisane - o rozpoczęciu i godzinach trwania “głośnych” lub “uciążliwych” zdjęć każdorazowo powiadamiacie ten a ten posterunek...Cholera, przecież wystarczy że powiecie moim chłopakom na dyżurce, a oni będą dzwonić do glin. Czy to tak wiele?! A teraz mam zasrany raport od komendanta na biurku i wie pan co? Gadałem już z właścicielem terenu i obciążymy was za to, co wlepili nam gliny. Jak się nie zgodzicie, to gryźcie się z moim prawnikiem. I mam nadzieję, że od tej pory będziecie stosować się do umowy, co?

-Dzwoniłem już na policję i wszystko już wiedzą. Pogadałem sobie tam z nimi-burknął pseudo Brown. Anthony miał nadzieję, że jak Rumsfeld usłyszy o rozmowie ze służbami mundurowymi, to nie będzie próbował przekrętów pieniężnych.
-Powiedz pan, ile tego jest? Do zapłaty...

Padła kwota.

-Ile?! Za przyjazd tu i z powrotem? Tyle benzyny ciągnie ten złom? Niech się przerzucą na helikopter, będzie taniej.
Spójrz pan jeszcze raz na to, bo chyba to jakaś pomyłka...


Podał sumę jeszcze raz. Było to wystarczająco, by zabolało firmę. Na pewno nie był to koniec świata, bardziej jak suty mandat który trzeba było zapłacić ze skrzywieniem. Potem dodał:
-Ja tam nie wiem. Tyle dostałem i tyle podaję. Ale się im nie dziwię w sumie. To nie tylko paliwo. Wynagrodzenie patrolujących i tak dalej. Plus mandat, za karę.

-Tak, masz pan rację... Po prostu producent mi nogi z rzyci powyrywa. Niech będzie. Jak mam wam to przekazać? Ktoś od was się zjawi czy któremuś z waszych ludzi dać?

-Daj pan Gomezowi gotówkę. Ja już z nim pogadam, po robocie zawiezie mi do biura.

-Dobra. Niech będzie. No, to chyba jesteśmy na czysto. Wracam do roboty... Do widzenia-powiedział starszy mężczyzna, wpisując w tabelę wydatków kolejną kwotę.
Najprawdopodobniej była to ostatnia. Spojrzał jeszcze raz na sumy oraz ich uzasadnienia... Wyglądały całkiem nieźle. Z pewnością wiarygodnie.
Zapisał plik i puścił Blacwoodowi na maila.

Czas na refundację od Woodsona. Jak już powiedziała Antonia, za własne pieniądze to może najwyżej kwiatki kupić.
Tu się z nią zgadzał.

Szczególnie, że w jego umyśle rodziła się myśl, która bardzo mu się nie podobała.


Rodrigo w końcu przyszedł, zaś Smith stał przy ścianie, leniwie bawiąc się guzikiem.
-Twoja kasa. Trzymaj się i baw się za to dobrze-poklepał mężczyznę po ramieniu i zniknął we wnętrzu studia.


Na centralnie ustawionym podeście siedział, niski, zgarbiony staruszek, grzebiący w drewnianej lasce długim, brudnym paznokciem wystającym z długich, chudych palców zaniedbanej dłoni. Druga wyglądała dużo lepiej.
Siedział i machał nóżkami skrytymi za obszernymi, zbyt dużymi na lichą postać sztruksami częściowo przykrywającymi zniszczone, przyduże lakierki. Niegdyś prezentowały one szlachetny brąz oraz nienaganny połysk. Obecnie względem dawnej świetności prezentowały się jak glizda przy lwie.
Olbrzymią koszulę wpuścił w spodnie na starą modłę, zaś zaciśnięty do granic możliwości sparciały pasek ukazywał jak bardzo wychudzona jest siedząca postać.
Było w nim coś, co przywodziło na myśl Alberta Einsteina... Ale tylko tą szaloną część naukowca. Może chodziło o długie, białe włosy w tak ogromnym nieładzie, iż w każdej chwili mogła pojawić się dowolna ilość kołtunów?

-Od sasa do lasa, tiruriruri!-mruczał głośno niezidentyfikowaną melodię. Machał przy tym długim ozorem.
Nagle podniósł głowę w kierunku nadchodzących postaci, zaś język wsunął się do ust jak gruba dżdżownica. Pomarszczona, chuda twarz z ustami tuż pod nosem wykrzywiła się w karykaturalnej parodii uśmiechu nie mogącego przykryć emanującego szaleństwa. Przekrwione, lodowobłękitne oczy strzelały we wszystkie strony telepiąc się wewnątrz czaszki jak dwie piłeczki w machinie totolotka.

-Tiru...-przekrzywił głowę na bok, przez co kark wyglądał tak, jakby był złamany.
-...riru-zarzucił małpią glacą w drugą stronę z identycznym efektem. Zachichotał, a oczy wywróciły się, w całej okazałości prezentując białka zasługujące na miano “czerwków”.
Zeskoczył pokracznie, a akompaniował sobie mlaskaniem w rytm wyimaginowanej muzyki.

-Dzień dobly-mlasnął.
-Doktol Flantz Beckenbauel. Milo mi... chyba. Plosie pana... milo mi?-pociągnął Blackwooda za rękaw, spoglądając na niego z wysokości klatki piersiowej psimi, proszącymi oczami.
Nagle rzucił się w niekontrolowanym tiku lewej części twarzy! Prawie ramię podskoczyło!
Nie czekając na odpowiedź dopadł do Koroniewa i z animuszem potrząsnął jego dłonią.

-Profesor Sevchenko jestem... Chyba, że coś mi się pomylało-roześmiał się histerycznie.

-Wpierw do pana mam sprawę...-odezwał się do Szóstki, po czym włożył dłoń do kieszeni walającego się po ziemi fartucha laboratoryjnego. Aż dziw, iż jeszcze się o niego nie zabił.

-Pac... Pac... Pac...-zarzucał głową to w jedną, to w drugą stronę.
-Pac... Pac... man!-wyjął dwie tabletki, dumnie prezentując je światu niczym zdobyty na Mundialu puchar.

-Pan da to im, dobrze? Dobrze? Pan dobrze powiedobrze?-kolejny tik!
Złapał Thomasa za dłoń! Jakby tego mało, zaczął ją głaskać!

-A potem pociekamy, pociekamy, plosie pana. Zacnie dzialac i posluchamy-mówił z trudną do opanowania radością. Jej najbardziej obrzydliwym objawem była mała jama ustna oślizgłego jamochłona, rozciągnięta w szerokim, śmierdzącym oddechu. Możliwe, iż ów fetor pochodził od nielicznych, mocno zepsutych szczątków czegoś, co niezwykle prawdopodobne, że dawno temu było zębami. Bardzo dawno temu.

-Tylko jedno poceba zlobić. Baaaardzo poceba. Scykawke w zylke!-roześmiał się głośno demonicznym śmiechem.
-Coby myslali, ze lulu ido! Chocmy, chocmy!

Mówiąc to podskakiwał entuzjastycznie. Dobrze będzie, jeśli się przy tym nie połamie. Mogłoby wyglądać zabawnie, gdyby nie wypisany w każdej zmarszczce obłęd.
Znowu tik szarpnął wątłym ciałkiem. Chwycił Szóstkę za rękę i pociągnął przed siebie.
-Tylko jest sprawa do panów. Potrzebna będzie ochrona-rozejrzał się lękliwie na boki.

-Jakbyście panowie mogli ich chronić-wskazał pazurzastym paluchem w bliżej nieokreślonym kierunku.

-Najpierw pokruuuuszyyyć, potem do jedzeeeeniiiaaaa, potem w żyyyyyłęęę, potem wchodzimy-wyginał palce o dziewięćdziesiąt stopni, zaś przy ostatnim słowie oczy mu zawirowały.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 31-07-2012, 12:24   #228
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny



THE TEAM

Smith wiedział, że czas na przesłuchanie jest żałośnie krótki. Same przygotowania, chemikalia i tak dalej...Do czasu oddania zakładników zostało niecałe dwie godziny, a piguły potrzebowały czasu by naprawdę zacząć działać. Gdy były już oznaki działania chemii, czasu pozostało mniej niż pół godziny.
Wiedział, że to mało. Znając praktykę różnych ośrodków wywiadowczych wiedział, że opiera się ona na powolnej destrukcji myślenia ofiary. Potrzeba było na to czasu, zazwyczaj nie tygodni, ale miesięcy. Nie dni. Na pewno nie godzin. Pozostawały intensywne środki, chemikalia mogły pomóc ale nie załatwić sprawy. Stare, intensywne metody.
Ale okazało się...że nie było wcale wielkiej potrzeby stosować nie wiadomo czego. Oszołomieni przez piguły, mocno już osłabieni “dietą” Koroniewa dwaj faceci nie grali wcale twardzieli, ani niezłomnych fanatyków. Zdawali sobie też sprawę, że jeden z nich zniknął bez śladu i zwyczajnie się bali. Za łyk wody byli w stanie gadać bez przerwy.
Wszyscy uczestniczący w szybkich przesłuchaniach byli raczej zgodni - nie wyglądało na to, by faceci kłamali. Mówili, na tyle składnie ile mogli. Starali się powiedzieć przesłuchującym co chcą: dlaczego miałoby im zależeć na tajeniu - byli, jak się okazało, zwykłymi wynajętymi na zlecenie pracownikami ochrony. Pracownikami dość dobrej, całkiem renomowanej firmy z LA wynajmującej bogatym tego rodzaju ludzi w rozliczeniu godzinowym. Ich kilkuosobowy oddział zaczął pracę w rezydencji Bale’a dopiero dwa tygodnie temu, o poprzednich ochroniarzach nie wiedzieli nic - na pewno nie byli z ich firmy. Kontrakty mają na trzy miesiące do przodu. Obowiązki polegają na ochronie osobistej Bale’a, jego żony oraz domu. Oraz spełnianie wszystkich zachcianek, co ich denerwuje ale co robić. Głównie chronią przed natrętnymi dziennikarzami. Jeżdżą z nim prawie wszędzie, choć czasem każe im zostać - nie wiadomo gdzie wtedy podróżuje ale wraca zwykle na drugi dzień. Bazą jest dom Bale’a, gdzie mają swoje pokoje, ale pracują na zmiany i zazwyczaj śpią w domach.
Czy Bale jest dziwny? Nie bardziej niż inni aktorzy u których już pracowali na zleceniach z firmy. Jest nawet dość skromny, jak na takiej klasy aktora. Nie zdradza żony, nie lubi odkrywania swojego życia osobistego. Nie przesadza z wystawnym życiem, nie upija się i nie narkotyzuje. Nic szczególnego. Gdyby nie nacisk na zaspokajanie zachcianek żony typu pilnowanie ich psa, byłby naprawdę świetnym pracodawcą.
Pytani o incydent z zaułku zmieszali się, ale po dociśnięciu wyśpiewali co wiedzieli. Tak, miało to miejsce. Pierwszy raz widzieli, by ich szef robił coś takiego - zdziwiło to ich bardzo. Bale kazał zjechać z trasy do teatru, miał się spotkać z jakąś dziewczyną - nie wiedzą jaką i o co chodzi, dla nich obca. Czekała na niego w zaułku. Potem...się zaczęło. Nie interweniowali, a właściwie pilnowali czy nikt nie idzie. Napatoczył się ten facet z aparatem. Bale...Najpierw zapłacił za milczenie. Potem kazał zdobyć zdjęcia za wszelką cenę. Za wszelką, podkreślił. Obiecał górę kasy, bez informowania szefostwa z naszej firmy. Nie interesowały go szczegóły. Znają się na śledzeniu, niektórzy to byli gliniarze - więc facetowi nie udało się im urwać, jechali za nim przez miasto, nie mogąc do dopaść w tłumie ale trop doprowadził do tego studia. Sprawdzili co i jak, kto wynajmuje studio. Uznali, ze to jednak przypadek - podrzędny aktorzyna z aparatem. Facet z kucykiem, ktoś w rodzaju szefa oddziału ochrony domu Bale’a wymyślił plan. Miało być bez żadnego rozlewu krwi, jakby nie znaleźli zdjęć - mieli zabrać ze sobą gościa. Gdzieś pod mostem ten wyśpiewałby wszystko, oni odzyskaliby zdjęcia a jego porządnie nastraszyli i wypuścili. Skasowaliby forsę od Bale’a. Koniec opowieści. Dalej wiecie sami.
Faceta w fajnym samochodzie, którego opisał im Anthony, nie znają. Obiecują, że nie wspomną nikomu ani słowa, byle ich wypuścić. Przesłuchujący docisnęli jeszcze śrubę, ale tamci powtórzyli wszystko jeszcze raz, niezależnie od siebie. Naprawdę, nie wyglądali na zawodowych kłamców. Zależało im na własnej skórze. Smith i jego ekipa popytali jeszcze wieźniów o parę innych rzeczy, uzyskali odpowiedzi i czas właściwie zaczął dobiegać końca. Zresztą, zakładnicy zaczęli mówić coraz bardziej nieskładnie. Point-Man zaaplikował im zwykłe mocne nasenne szpryce na koniec. Gdy obaj byli już nieprzytomni, Anthony obejrzał się do kompanów.
- Idźcie już. Ja jeszcze chwilę z nimi zostanę. Zaraz do was dołączę.
Zdziwieni patrzyli na niego dziwnie.
- No co? - spytał spokojnie - Blackwood...Za parę minut masz być przy Andersonie, nie? Nie spóźnij się.
Piotr i Turysta popatrzyli na siebie, a potem opuścili w milczeniu to miejsce. Smith powoli naciągał gumowe rękawiczki, spoglądając niespokojnie na zegarek. Było po osiemnastej. Trudno, najwyżej tamten poczeka. Zawibrował telefon. Anderson. Smith ujął go i podniósł do ucha.
- Jack. - zameldował.
- Jest?
- Nie. Jeszcze nie. Antonia Ramos właśnie wsiadła do taksówki i odjechała. - powiedział Jack.
- Tak. - odparł Smith - Podobno pojechała po resztę sprzętu.
- Może. - zagwizdał wesoło chłopak - Ale miała ze sobą tyle toreb, jakby wybierała się na wakacje.
Smith podszedł do pierwszego z uśpionych facetów.
- Kończę. Jestem nieco spóźniony. Czekaj na ten dostawczy.
Spóźniał się nieco. Facet nieco się spóźniał. To było na rękę Smithowi, który ledwo zdążył skończyć co chciał zrobić. Doszedł do chłopaków, którzy już czekali, zegar wskazywał parę minut po.
- Czeka pod bramą?
- Nie, jeszcze go nie ma.
- Wszystko gotowe?
Potwierdzili. Wszystkie szczegóły na szybko ustalonego planu przekazania więźniów, załatwione. Dwa nieprzytomne ciała czekały w okolicy głównego wejścia na drewnianej palecie. Był Ruler, na wypadek gdyby zaszły nieprzewidziane nieprzyjemne okoliczności, gdyby facet jednak nie przyjechał sam... Może jednak w ogóle nie przyjedzie?
Ktoś był za wejściem. Smith podszedł i wyjrzał przez szczelinę. Gomez.
- Panie reżyserze...Za bramą stoi jakiś dostawczy. Mówi, że ze sprzętem filmowym i że jest z panem umówiony. Otwierać bramę?
- Poczekaj. - Smith podniósł słuchawkę do ucha - Jack?
- Jest. W kabinie jeden facet, ten8 sam co w południe. Paka częściowo niewidoczna, ale są na tyle szyby - nie widać przez nie żadnego ruchu, choć mogą leżeć na podłodze. Nikogo innego dookoła, przyjechał jeden wóz. Uważajcie na siebie.
Smith schował telefon, ujął za to kałacha. Tak by Gomez go nie widział.
- Otwórz za trzy minuty. Ale dokładnie. Idź już. - rzucił Smith do Gomeza i odwrócił się do facetów z Teamu.
- Na pozycje, panowie.
Rozeszli się w milczeniu do umówionych zadań.
Wiatr się wzmagał. Kilkanaście minut po osiemnastej brama rozsunęła się z szelestem. Dostawczy wóz z logo firmy handlującej sprzętem dla filmowców powoli wjechał na płytę, gdzie zaczął zaraz manewrować. Samochód ustawił się tyłem do głównego wejścia, a potem ten sam facet który rozmawiał z nimi w południe, wyskoczył zwinnie z miejsca kierowcy. Był jednak już ubrany mniej elegancko, bardziej roboczo.
Smith ujrzał kawałek jego twarzy w szczelinie. Point-Man bez słowa nacisnął przycisk, wiedział że ktoś z tyłu obstawia go z bronią. Jednak nic złego się nie działo, facet wszedł do korytarza rozglądając się krótko ale czujnie, po czym od razu podszedł do paki.
- Powoli...- ostrzegł Smith.
Facet uśmiechnął się, a potem ostrożnie rozsunął tył samochodu. Napięcie sięgnęło szczytu, ale cała przestrzeń w wozie była pusta.
- Spokojnie. - rzekł luźno tamten - Chcemy rozejść się w zgodzie, prawda?
Był rzeczywiście sam. Paleta z nieprzytomnymi ludźmi pojawiła się, niesiona przez członków Teamu. Nieznajomy popatrzył uważnie, po czym podszedł i kucnął, rękoma sprawdzając stan “garniturów”.
- Tylko środki nasenne. - wyjaśnił Smith - Żeby nie robili scen podczas przekazania.
Gość mruknął, sprawdził czy tamci nie mają żadnych ran, a potem podniósł się. Pomogli mu, ciężkie ciała ochroniarzy zostały ułożone na wyłożonej kocami podłodze dostawczego wozu. Ludzie z Teamu cofnęli się dalej, gotowi nadal do akcji. Człowiek otrzepał ręce i stanął naprzeciw Smitha.
- Nadal brakuje jednego.
- Mówiłem już. - powiedział zimno Point-Man. - Nie mamy go. Szukajcie sami.
Facet zbliżył się powoli i zaczął spokojnie mówić, ale półgłosem. Tylko do niego.
- Obaj wiemy, że się nie znajdzie. - prawie do ucha Point-Man’a - Ale w każdej sytuacji można znaleźć dobrą stronę. Dla mnie jest taka - wzięliście sobie właśnie na głowę więcej niż przetrzymywanie ludzi wbrew ich woli. Morderstwo...To już poważny hak. To upewnia mnie tylko, że nie użyjecie nigdy kopii tych zdjęć. Prawda? Nigdy, bo wtedy wypłynie wasze, jeszcze gorsze gówno.Mój zleceniodawca musiał się z tym pogodzić, ale wytłumaczyłem mu że taka jest cena.. Trochę będzie kosztowało milczenie świadków, pieniądze dla rodziny ofiary nieszczęśliwego wypadku na służbie... Ale tajemnice mają zawsze swoją cenę.
Odsunął się nieco i uśmiechnął blado.
- Rakiety pozostaną w swoich silosach. - powiedział głośniej, domykając z trzaskiem drzwi od paki samochodu - Dopóki jedna ze stron nie zechce nacisnąć swojego czerwonego guzika. Na szczęście obie strony konfliktu, pośrodku których polecono mi stanąć, wykazują się rozsądkiem.
Poprawił garnitur i ruszył w stronę wyjścia, wyszli kawałek za nim. Otworzył drzwi do samochodu i stanął jedną nogą na stalowym progu.
- Niech tak pozostanie. Pożegnam teraz panów. - powiedział - Gdybyście mnie kiedyś potrzebowali, jestem do usług.
Wyjechał nie niepokojony. Patrzyli, jak dostawczy wóz spokojnie przejeżdża przez bramę i włącza się do ruchu ulicznego. Anthony ujął telefon i wybrał pozycję Andersona.
- Mów do mnie.
- Robaczek na miejscu. - pochwalił się Anderson - Nieźle, przy takim wietrze, co?
- Nieźle. - potwierdził Smith. - Dobrze się spisaliście. Do takiego zadania potrzebna była para snajperska, ten Blackwood ma łeb na karku. Działajcie dalej według planu.
Smith dobrze wiedział. Współcześni snajperzy nie działają samotnie lecz w dwu osobowych zespołach. Po zajęciu stanowiska ogniowego mogą się wymieniać rolami. Dla potrzeb wojskowych regulaminów jeden z nich wyznaczony jest na snajpera i dowódcę natomiast drugi jest obserwatorem. Zaproponował to Blackwood, co zdradzało doświadczenie w wojskowości. Teraz okazało się, że jest w stanie zagrać jako spotter. Ocenę prędkości i kierunku wiatru. Lokalizacja i wskazanie celu. Ocenę dokładności strzału przez lornetkę, by strzelec wiedział czy i jak poprawiać. Blackwood zrobił to wszystko. Ten gość zastanawiał Point-Mana coraz bardziej.
- Wracajmy do środka. - powiedział Anthony, wpatrzony gdzieś tam na wysoki budynek, tam gdzie za jednym z okien siedzieli Anderson i Turysta, który coraz bardziej odbiegał od kogoś kogo chrzciło się tym mianem w akcjach. - Tam, gdzie mój laptop. Zobaczymy, gdzie zmierza pan tajemniczy.






THE TEAM


Smith ze studia kierował akcją. Komputer ukazywał jemu, Rulerowi, Koroniewowi oraz Amy, która postanowiła nie ingerować w całą tę wymianę, pozycję oznaczonego celu. Na zestawie głośnomówiącym mieli Blackwooda, który razem z Andersonem podążali tropem dostawczego samochodu osobowym autem Jacka. Ich wóz również był oznaczony na mapie.
Dostawczy wóz jeździł parę minut po mieście, a potem obrał kurs na centrum. Smith nakazał śledzącym trzymać się nieco bliżej. Kierowca dostawczaka wykonał manewr w ostatniej chwili. Z głównej ulicy skręcił nagle na ślimaka, prowadzącego prosto do położonego obok Del Amo Fashion Center. Jednego z dziesięciu największych centrów handlowych na świecie.
Dostawczy wóz zniknął w czeluściach podziemnych parkingów molocha. Wóz Andersona wjechał tam jakieś trzy minuty później. Najszybciej jak mogli, przy tym ruchu ulicznym.
- Poziom L. - kierował ich Smith, patrząc na ekran - Od minuty cel stoi. Teraz w lewo. Jeszcze raz i na górę. Dlaczego stoicie? Aha, pierszeństwo. Dobra, dalej. Teraz prosto.
- Dobra, mamy kontakt wizualny. - zameldował Blackwood przez telefon - Rusza. Dajemy za nim.
- Czekajcie. - rzucił Anthony - Już ich tam nie ma. Przesiedli się.
- Cholera...- głos Andersona słychać było aż przez komórkę Thomasa - Shit! To może być sto samochodów. Właśnie wyjeżdża ich cała rzeka.
Miał rację. Cała rzeka wozów płynęła właśnie z czeluści parkingów molocha do rozjadów prowadzących we wszystkie strony miasta.
- It’s over. - westchnął Blackwood - Straciliśmy ich.
- Trudno. - powiedziała chłodno Amy.
- Poczekajcie. - uśmiechnął się Point-Man. Ręka wdusiła przycisk na klawiaturze. Dwie kolejne pulsujące kropki pojawiły się na ekranie. - Dobra, namierzyłem ich. Ruszajcie. Kierujcie się do północnego wyjazdu, bramka M. Modelu wozu nie znam, ale będę na bieżąco podawał wam ich pozycję.
- Shit...- odezwał się po chwili milczenia Turysta - Skąd masz te namiary?
- Że tak się wyrażę...- uśmiechnął się Anthony - Są z dupy wzięte.
Godzinę później już wiedzieli. Osobówka zatrzymała się pod jednym z domów w drogiej dzielnicy. Nawet w internecie można było dowiedzieć się, że rezydencja należy do Christiana Bale’a. Blackwood zameldował, że wóz wjechał przez główną bramę i póki co nie ma chyba zamiaru wyjeżdżać. Koroniew i Ruler patrzyli nadal na laptopa, a Amy chodziła po woli po pokoju, jakby chciała zaszpanować swoimi długimi nogami. Smith odsunął się od ekranu i oparł ręce na głowie. Zakładnicy wrócili więc do bazy. Ich dało się upilnować, ale wątpił czy tajemniczy negocjator znajdował się w osobowym wozie. Raczej rozpłynął się w Del Amo Fashion Center. Chłopaki w garniturach niedługo się obudzą, a potem będą dochodzić do siebie przez kilkanaście godzin, zanim będą w stanie rozsądnie pogadać.
Ta sprawa mogła zakończyć się więc tak, i tutaj. Mogła, ale nie musiała.





THE CHEMIST


Nie było melodramatycznego pościgu, gdy dziewczyna już przemieszcza się w rękawie prowadzącym do maszyny a młodzieniec rozpycha się przez obsługę lotniska. Nie było nawet dopadania dziewczyny w kolejce do kas i sceny, którą mogłaby obserwować ciekawa gawiedź. Sceny zakończonej pocałunkiem i brawami przypadkowych podróżnych.
Rozkład lotów zmusił Antonię Ramos do oczekiwania w nowoczesnych halach lotniska LA prawie do północy. Ale Ruhl nie pojawił się. Nie pojawiła się Amy. Nie pojawił się nikt. Z każdym kolejnym lotem oznaczonym na wielkiej tablicy elektronicznej kolorowymi numerkami Antonia robiła się coraz bardziej ponura i coraz bardziej miała ochotę się urżnąć w trupa.
Telefon Malcolma milczał, a właściwie był wyłączony. Po paru nieudanych próbach Chemiczka po prostu zdecydowała się wykorzystać automatyczną sekretarkę. Jakiś czas przemawiała w ustronnym, klimatyzowanym miejscu do słuchawki. Skończyła monolog, z trzaskiem wyłączyła aparat jakby oznaczało to koniec pewnego rozdziału. Pewnie tak właśnie było. Spokojnie wyjęła i zniszczyła kartę i wyrzuciła telefon do kosza na śmieci. Mosty zostały spalone. Z zadumą obejrzała swój nowy aparat, a potem schowała go do torebki. Uśmiechnąwszy się smutno do przechodzącego obok przystojnego pilota, kończącego właśnie swoją zmianę, powlokła się w kierunku swojej bramy.
Miała ostatnie kilkanaście minut. Wzrok Chemiczki padł na terminal, z bezpłatnym dostępem do internetu dla klientów nie wiozących ze sobą laptopów. Usiadła na wąskim jak dupa węża czerwonym krzesełeczku i machinalnie skakała po bezsensownych stronach. Na koniec weszła na swoją pocztę.

Ruhl.

Nadzieja szybko zarosła bluszczem rozczarowania i wściekłości. Chris przeprasza. Chris, kurwa, docenia profesjonalizm. Antonia jest, kurwa, potrzebna jemu i Teamowi. Ale...Ale...On zawsze działa, kurwa jego mać, Solo!
Solo...

Zawsze.

Chciało jej się rzygać, krzyczeć i płakać jednocześnie. Jednak wiedźmy nie robią takich rzeczy. W dodatku rozmazałby się jej staranny makijaż. Ostatkiem sił wylogowała się z publicznego terminalu i na lekko drżących nogach, chwytając swoje bagaże, ruszyła w nagłym zdecydowaniu w kierunku właśnie otwartej bramy na jej lot.

Godzinę później siedziała już w wygodnym fotelu maszyny linii Avianca Brazil, unoszącego ją coraz wyżej pośród nocy. Coraz wyżej, chociaż miała wrażenie że spada. Spada w ciemność. Gdy zamykała oczy próbując spać, wracały obrazy Willa opadającego wolno w smolistą otchłań i Rulera, stojącego na skraju przepaści. Zebrała się w sobie, wołając stewarda. -Czas płynął. Steward o koziej bródce wkrótce zaczął, przy kolejnej już porcji alkoholu, delikatnie sugerować że pasażerka ma dosyć. Chyba go okrzyczała. Chyba. Litościwe zamroczenie obejmowało ją coraz bardziej, a Antonia zaczęła osuwać się w fotelu i cichnąć. Powrót do starego życia zaczynał się nie najlepiej. Alkohol pomógł wreszcie Królowej Rab pogrążyć się w niespokojnych snach, zabrał ją dalej od tego wszystkiego niż wielki samolot brazylijskich linii lotniczych. W kotłującym się wywarze -resztek świadomości, coraz bardziej tonących w bulgoczącej czerni, na chwilę wypływały na chwile najczęściej czarne wspomnienia ostatniego tygodnia. Ostatnia była twarz Christophera Ruhla, o zimnych okrutnych oczach. Tonęła ostatnia, a usta Rulera mamrotały wciąż to jedno, co podświadomość zanotowała sobie najbardziej.

Jesteś...potrzebna...mi...mi i całemu Teamowi...

Prawie już nieprzytomną Antonię tylko pasy trzymały w fotelu przed osunięciem się na podłogę. Kształtna głowa opadła na bok, powieki domknęły się ostatecznie, wydatne usta rozchyliły się jeszcze bardziej i znieruchomiały.

- Uwaga, proszę państwa. - w głośnikach rozbrzmiał głos pilota - Mówi pilot. Proszę wrócić na miejsca i zapiąć pasy. Zbliżają się mocne turbulencje.

Jesteś...mi...potrzebna.






THE TOURIST


Blackwood odebrał maila od Point-Mana. Była tam tabela z wydatkami, z żądaniem właściwie by wydatki pokrył Woodson, jego pracodawca. WTF, refundacja? Turysta zmarszczył brwi. Woodson określił przecież warunki wyraźnie. W pierwszej racie mają się zmieścić również wydatki Teamu, im mniej wydadzą tym więcej na wynagrodzenia. Pierwszą ratę dostał do dyspozycji Ekstraktor i to on dzieli kasę jak uważa. Drugą ratę, dostanie również Ekstraktor jeśli opinia Turysty co do konieczności, ale bardziej co do zaanwansowania projektu, będzie pozytywna. Żadnych innych wydatków Woodson nie będzie finansował. A rozlicza się tylko z jednym facetem - tym który zawarł kontrakt z korporacją. Z Woodsonem. A Blackwood znał już swojego szefa długo i wiedział, że był to człowiek który nie zwykł zmieniać raz postawionych warunków. Nigdy.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 16-08-2012 o 10:56.
arm1tage jest offline  
Stary 31-07-2012, 12:27   #229
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny



THE FORGER, THE EXTRACTOR


- Malcolm.
Amy Fox usiadła w pachnącym świeżością meblu. Wydawało się jej, że telefon coraz bardziej rozgrzewał się w dłoni.
- Dobrze że dzwonisz. - westchnęła.
- Wracam.
- Nie moja rzecz komentować szefie...- wydęła wargi - ...ale nie mogę się powstrzymać. Najwyższy czas. Kiedy?
- Środa, rano. Posłuchaj mnie. Dość chaosu, chcę aby od teraz wszyscy powstrzymali się od własnych pomysłów. Ty rządzisz, ty masz powiedzieć wszystkim że nie mają prowadzić żadnych akcji do mojego powrotu i nie rzucać się w oczy, najlepiej przygotowywać się do swoich zadań w studio. Jeśli coś kombinują, przerwać to. Żadnych wyjazdów z LA. Jasne?
- Jasne, przekażę.
- Przekaż, dopilnuj. Dalej. Zaraz jak tylko przyjadę od razu spotykamy się w głównej hali studia. Zebranie, obecność obowiązkowa. Wszyscy. Niech chłopaki wniosą tyle krzeseł ile trzeba na ten wielki podest. Cryer ma przygotować elektronikę do prezentacji, jeszcze nie wiem czy to się przyda ale niech będzie gotowy. Za piętnaście dziewiąta wszyscy mają być na miejscach. Będę na dziewiątą i rozpocznę spotkanie. Czy wszystko jasne? Mam coś powtórzyć?
- Wszystko jasne, szefie. - Amy wolała nie naruszać stanu równowagi. W głosie Whitmena, mimo dość uprzejmego tonu, było coś lodowatego i groźnego, a kobieta wcale się temu nie dziwiła. - Zorganizuję to. Środa. Za kwadrans dziewiąta rano.

Wyczuł. Jakby coś wyczuł.

- Malcolm...- powiedziała po chwili milczenia - Jedna osoba na pewno się już nie zjawi. I nie chodzi o Dominica Warda.
Chciała powiedzieć imię Antonii. O tym, że Chemiczka zignorowała dany jej rozkaz. Wyruszyła ze studia, pozostawiając innych w przeświadczeniu że niebawem wróci. Ale nie wróciła. Nie zamierzała wrócić. Z każdą kolejną uciekającą godziną coraz więcej osób z Teamu zdawało sobie sprawę, że powinna już być z powrotem w studio, ale jej nie ma. Ci, którzy dostali wiadomości nie byli już wcale tak zdziwieni. Ramos odeszła. Po jakimś czasie doszło to do wszystkich. Pozostał ogołocony z jej osobistych rzeczy pokój, oraz pusty pokój Dominica z którego zabrała rzeczy. Pozostały pieniądze u Koroniewa. I listy. Ale Amy jakoś nie mogło to wszystko przejść przez gardło.
- Antonia. - powiedział wolno Ekstraktor.
- Więc wiesz? - odetchnęła Fox i podniosła się z fotela, dając parę kroków po nowym, dopiero co przywiezionym dywanie.
- Wiem. Nagrała mi się na sekretarkę. - powiedział powoli.
- Co dalej?
- Nikt nie odchodzi, Amy. - głos Malcolma był jakiś obcy. Niby jego, znajomy. Ale było w nim coś niepokojącego. - Przecież znasz moje reguły. Nikt nie odchodzi, nigdy.
- Malcolm...
- Antonia Ramos. Antonia Ramos musi...
- Musi co?! - prawie krzyknęła w słuchawkę.
- Musi wrócić.- skończył spokojnie. - Może Ciebie posłucha lepiej, niż mnie. Zresztą...Jej telefon jest martwy.
- Powiedziała, że go wyrzuci. - przełknęła ślinę Fałszerka - Żadnych kontaktów.
- Amy...- choć znała go tak wiele lat, w tym głosie zdecydowanie było coś, co budziło lęk dziewczyny - Posłuchaj mnie. Musimy znaleźć do niej kontakt. Mi nie zostawiła żadnego. Powiedz, zostawiła ci może adres albo nowy numer?






THE TEAM


Wieść szybko się rozeszła, zanim jeszcze Amy przekazała rozkazy wszystkim. Malcolm Whitmen wraca. W środę rano. Zacznie od zebrania. Przynajmniej był to jakiś konkret. Do tego czasu żadnych akcji, spokój. Do środy rano. Tymczasem po burzliwej niedzieli, podczas której pozbyto się nieproszonych gości w garniturach z budynku studia, nastał dopiero poniedziałek.
Zajęto się więc swoimi sprawami. Antonia nie wróciła, okazało się też że nie było z nią kontaktu. Gdzieś w międzyczasie dobudził się, wynurzając się z majaków gorączki po postrzale, człowiek podający się za Willa Eakhardta, wyglądający jak Dominic Ward. Niektórzy członkowie Teamu zdawali się być tym szczególnie zainteresowani, inni nie. Blackwood przestał nocować w studio, jak również skończył szopkę z udawaniem strażnika, szczęściem do tej pory nie pojawił się nikt z kierownictwa biura ochrony. Turysta korzystał teraz z mety Andersona, z którym wymieniał się obowiązkami związanymi z obserwacją studia z zewnątrz - gdy robił to Thomas, Jack mógł wreszcie odespać długie dyżury przy lornetce. Blackwood pojawiał się też czasami w studiu w ciągu dnia, po tym jak pierwszego dnia używając kupionego sprzętu sam naprawił w dyżurce kamery monitorujące teren - może nie działały tak dobrze jak poprzednio, ale i tak Gomez z kolegą byli zadowoleni. Anderson odebrał też broń od tajemniczych kupców, więc już w niedzielę w nocy Blackwood poczuł się pewniej mając przy sobie ostrą broń. Następnego dnia, podczas wizyty w studio, przekazał też gnata Amy, która też jakby z lubością schowała go sobie na potem.

Blackwood czytał wiele razy wiadomość od Chemiczki. Docierał do niego sens, prychał, przewracał oczami i ledwo powstrzymywał się od drwiącego uśmiechu. Jednak zawsze powstrzymywał się przed jej wyrzuceniem i doszedł do wniosku, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Przypominał sobie więzienie i to w jaki sposób w tym ich pierwszym śnie zapoznał się z Antonią. Moment, przecież on ją już znał, tylko we śnie nie mógł się zorientować, że to Ona. Także to jak strzelił jej w twarz. Moment, to nie była ona tylko demon... "jeśli poczujesz, że dotyka Cię coś ciemnego" Brrrrrrr... Cholera... Jak ten koleś się nazywał?! Elner?
Sinni?

Jednak Turysta spędzał czas głównie na obserwacji, osobno, albo czasem na stanowisku w wieżowcu, razem z Jackiem. Poznali się przez to lepiej, Black wypytywał go o wiele rzeczy, ale Anderson wyjawił tylko że brał udział w paru akcjach ekstraktorskich z Anhony’m, bez podawania szczegółów. Był też jednocześnie studentem. Anderson wolał gadać o dziewczynach, o Amy i innych. Jak to stwierdził, “widzę, że też lubisz te rzeczy, Thomas. Widzę to po tobie. Tak jak i ja, masz słabość do gładkich fok, co brachu?! ” Miał rację. Spędzili mnóstwo czasu przy lornetce z braku innego zajęcia komentując z góry chodzące ulicami ślicznotki.

Postanowił też zapoznać się lepiej z Cryerem. Chłopak, po tym co przeszedł, pewnie ledwo się trzymał. Blackwood miał pomysł, chciał nawiązać lepszy kontakt z Johnem, i to dosłownie. Chciał, by mogli gadać spokojnie przez videokonferencję na kompach - także wtedy gdy Blackwood siedział na mecie u Jacka albo na stanowisku obserwacyjnym. Miał też szersze plany względem chłopaka, by wykorzystać jego umiejętności i jednocześnie podbudować jego wiarę w siebie. Już w poniedziałek Thomas odwiedził Cryera, na dwie godziny przed kolejnym wyznaczonym przez Koroniewa treningiem (po którym zwykle nie było już z kim gadać, bo John padał ze zmęczenia i spał jak niemowlę).






THE TOURIST, THE FORGER'S WINGMAN


- Ja cię...- mamrotał tylko Cryer. - A niech mnie...

Powodem jego niemego zachwytu była maszyna Blackwooda. Niepozornie nawet wyglądający laptop, z którym Thomas właśnie odwiedził pokój Johna. Blackwood wcześniej trochę się zdziwił, i zapytał o dziwne rosyjskie słowa które słyszał zza drzwi zanim wszedł. Wszystko wyjaśniło się jednak, przy otwartym kompie Cryera można było zobaczyć interfejs programu multumedialnego do nauki języka rosyjskiego, na którym John już od jakiegoś czasu intensywnie pracował. Black pokiwał głową i przeszedł do rzeczy. Okazało się, że Thomas chce dać coś od siebie osobie, która wyrastała na głównego informatyka Teamu.

Co mianowicie? Turysta powiedział, że jego komputer ma bezpośredni dostęp do bardzo szybkiego połączenia internetowego z satelity i chce zrobić sieć z kompem Cryera by udostępnić mu swoją przepustowość. John miał już net w studio, ale pomysł i tak mu się spodobał - w ten sposób laptop Cryera miałby dostęp do sieci zawsze, to znaczy zawsze gdy byłby w określonej odległości od laptopa Blackwooda. Nawet gdyby stąd wyjechali, w drodze, wszędzie. Cryer spytał o szybkość łącza i przepustowość. I tutaj po raz pierwszy opadła mu szczęka. Szczerze mówiąc, sądził że Blackwood żartuje albo się przejęzyczył.

Zabrali się do pracy. Właściwie, jak zauważył Cryer, Thomas nie znał się na sieciach albo takie chciał sprawiać wrażenie. Był raczej użytkownikiem niż adminem. Kwestia konfiguracji połączenia po obu stronach, na obu laptopach pozostała więc na głowie Johna - pod czujnym okiem Turysty. Laptop Johna został skonfigurowany, a Cryer przygotował oprogramowanie do bezpośredniego kontaktu, także video, między oboma komputerami.

Blackwood zaufał mu. Dopuścił do swojego laptopa, choć cały czas omawiali kolejne kroki i ustawienia. To właśnie wtedy Cryerowi opadła szczęka. To znaczy, po poprzednich informacjach już opadła. Teraz leżała na podłodze. Bo John zaczął zdawać sobie sprawę, z jakim sprzętem właśnie ma do czynienia.

- Co to jest?! - szeptał Cryer, przeskakując między informacjami o parametrach urządzenia. - Blackwood, co to za potwór? Czy ja śnię?
Znał się na najnowszych nowinkach ze świata wypasionych komputerów osobistych. Znał topowe rzeczy na rynku, o których mógł sobie tylko pomarzyć ze swoim skromnym budżetem. Ale to co miał właśnie w rękach...Poczuł się głupio, gdy to stało na jednym stole z jego laptopem, który miał do dziś za całkiem wypasiony. Teraz to było tak, jakby...Jakby fiat punto stanął przy ferrari. Nie, przy myśliwcu ponadźwiękowym, myślał John. Nie. Też nie. Jak maczuga...Leżąca obok promu kosmicznego. Ja cię...Takich rzeczy...Jeszcze nie było na rynku. A nie znał nawet części z tajemnic tego urządzenia.

- Thomas...- zafascynowany bawił się komputerem jak dziecko - ...takiego sprzętu...No nie ma. Ile to musi kosztować?! Co ja mówię, przecież takie rzeczy nie istnieją. Jeszcze...
Thomas uśmiechnął się lekko.
- Czy ty jesteś człowiekiem z przyszłości? - całkiem poważnie popatrzył na Blackwooda - Bo to na pewno jest coś z przyszłości.
- Tak. - odparł rozbawiony Turysta.
- Co “tak”?!!!
- Pracuj dalej. - zbył pytanie Blackwood - Czas leci. Bo dostęp do sieci to nie wszystko, do czego chcę cię tu dopuścić.

Fałszerz pobladł. Palce zaczęły skakać po klawiszach jak podekscytowane myszy.
Jakiś czas poźniej Cryer był w stanie lekkiego szoku. Blackwood pozwolił mu na zdalne logowanie się do swojej maszyny na prawach użytkownika, mając dostęp do określonych funkcji urządzenia z przyszłości. Tożsamość i połączenie były gotowe. Teraz laptop Cryera mógł korzystać nawet z części potwornej mocy obliczeniowej maszyny Thomasa.
- Teraz uważaj. Widzisz ten element? - spytał Blackwood. - Daj sobie uprawnienia byś mógł go używać od siebie.
Cryer wykonał skwapliwie zadanie.
- Gotowe. Do czego to służy?
- Puść mnie.
Blackwood zamienił się miejscami z Cryerem, który prawie się popłakał musząc odejść od futurystycznej maszyny. Trzymał się tylko z podniecenia, jakie możliwości dostał teraz jego własny komputer, nie mogąc się doczekać kiedy zacznie z niego korzystać. Na samym łączu mógłby, dla przykładu tylko oczywiście, ściągnąć HD pornosa w....Cholera! Nie wiedział, czy samo kliknięcie myszką nie zajęłoby dłużej niż zasysanie. No, może przesadzam, gorączkował się w myślach John. Ale niewiele. Naprawdę niewiele.
Blackwood bez słowa pozamykał wszystkie okna i posprawdzał coś na swoim hiper- kompie. Wylogował się i zamknął sprzęt. Wziął potwora pod pachę, jakby to była zwykła książka! Cryer myślał, że chyba sam to dokupiłby do takiego kompa brygadę antyterrostów by strzegli skarbu. Nagle przypomniał sobie, że wciąż nie wie do czego służyć będzie program, do jakiego ma uprawnienia ze swojej tożsamości.

- Blackwood! - wrzasnął, ale się opanował.. Blackwood...- Zapomniałeś powiedzieć, co to za program. Co umożliwia?
Thomas był już prawie w drzwiach.
- Włącz sobie, to zobaczysz. Masz tam też pliki z instruktażem.
- Daj spokój! Nie wytrzymam, zanim mi się system otworzy! - Cryer poderwał się z krzesła.
- Masz tam dostęp do mojego satelity szpiegowskiego. - Thomas stał w progu z laptopem pod pachą.
- Satelity szpiegowskiego?! - Cryer opadł z powrotem na krzesło.
- No. - powiedział spokojnie Blackwood - Możesz sobie monitorować każdy zakątek naszej planety. Chyba że jest naprawdę zła pogoda. Ale to dobry sprzęt, przeciwdziała większości interferencji. Spróbuj sobie też ustawień z noktowizją czy poglądem termicznym. Albo innych, nie chcę psuć niespodzianki. Tylko pamiętaj, to nie zabawka więc używaj tego dla dobra Teamu i jego celów.
- Jasne. Nie zabawka, jasne! - bełkotał Cryer rozsiadając się znów przed swoim kompem. System chyba nigdy nie otwierał się tak długo!
- Gdy nagrywasz transmisję, to przesyłaj bezpośrednio na moje dyski: jak widziałeś jest tam od cholery miejsca. - powiedział Blackwood i wyszedł z pokoju.

John kiwał gorączkowo głową logując się na tożsamość, przez którą łączył się z potworem. Nagle oderwał się od ekranu, odwracając głowę w kierunku zamkniętych drzwi.
- Cholera! - pobladł - Nawet mu nie podziękowałem!






THE TEAM


Tylko noce nie były spokojne dla Blackwooda, bo dręczyły go koszmary. Rzucał się i bełkotał przez sen, rozparty na niewielkim łóżku w mecie wynajętej przez Jacka Andersona. Rano budził się zmęczony i faszerował dużymi ilościami kawy.
Tymczasem zmęczony budził się też często Cryer. Ale z innych powodów. Piotr Koroniew poważnie traktował swoje obowiązki trenera. W ciągu dwóch kolejnych dni Szóstka dawał Johnowi konkretny wycisk. Do biegów doszła siłownia, ale na narzekania by wreszcie zaczęły się nauki ciosów, powtarzał bezlitośnie - jeszcze nie jesteś gotowy. Jeśli więc Cryer nie spał, to właściwie nie mógł się ruszać z zakwasów, ale za to sam trenował swoją głowę. Programy komputerowe, które ściągnął z Pirate Bay’a zaczęły wbijać mu do czaszki podstawy języka rosyjskiego oraz nowe słówka, które z dumą powtarzał nawet myjąc się pod prysznicem. Na nic innego nie zostawało czasu, ale nawet surowy Szósty zauważył że pewne komendy może już zacząć wydawać mu w swoim ojczystym języku. Słowniczek Koroniewa obejmował jednak głównie rosyjskie odpowiedniki - “ruszaj się”, “ruszaj dupę, panienko”, “szybciej”, “szybciej, kurwa”, “dasz radę”, “nie chcę o tym słyszeć”, “jeszcze jedno kółko”, “moja babka bierze więcej na klatę niż ty”, i tak dalej... Ale gdy Cryer padał, Koroniew zaczynał dopiero się rozkręcać. Sam ostro trenował. Jego ciało miało być gotowe do sprostania wyprawie w ekstremalnych warunkach. Wyprawa w okolice podbiegunowe, przypominał sobie słowa dawnego dowódcy Topofiewa, była pod wieloma względami jak lot w kosmos.

Na siłowni czasem spotykali Rulera, ale Cryer zaczął unikać dublowania się ich rozpisek, bo to co wrzucał na swoje mięśnie Solo, wpędzało w kompleksy nie tylko jego, ale, jak skrycie zauważył John, chyba również i Koroniewa ćwiczącego równolegle. Nie było to łatwe, bo Ruhl zdawał się przez te dwa dni przyspawać się do siłowni. Solo wyglądał czasem, jakby przez wycisk chciał przestać o czymś myśleć, ale...jak pomyślał John...może to po prostu taki jego normalny wyraz twarzy. Rzecz jasna, nie wypowiedział głośno swoich podejrzeń. Rzadkie wolne chwile John poświęcał teraz na uczenie się jak wykorzystywać nowe możliwości które uzyskał jego laptop, oraz na rozmowy video z Blackwoodem.

Inni...Chodzili swoimi drogami. Amy chodziła i pilnowała, by komuś nie przychodziły do głowy głupie pomysły. Na te dwa dni zapanował spokój. Anthony, jak to on, prowadził jakieś swoje działania których większości szczegółów nie znał nikt poza nim, innymi rzeczami dzielił się z tymi których uważał za wypróbowanych, a więc Koroniewem i Turystą, czasem Ruhlerem. Jeśli nawet robił coś nietypowego, nie afiszował się z tym. Panował nastrój wyczekiwania, godziny mijały. Przynajmniej wreszcie mogli dobrze wypocząć, korzystali z tego. Ranny w nogę kuśtykając próbował przemieszczać się po studio, było to możliwe ale powodowało ból. Nie było nikogo, kto mógłby obejrzeć ranę i stwierdzić ostatecznie, czy goi się dobrze czy nie. Koroniew skwitował swój ogląd tylko krótkim “będziesz żył”. Amy dbała, by Will i Solo nie wchodzili sobie w drogę, a najlepiej nie widywali się w ogóle. Nie było to aż tak trudne do zaaranżowania, zwłaszcza że Fox miała wreszcie czas zamienić parę słów z Willem. Tak, Willem, bo być może jako jedyna, ona sama była pewna że to on jest tam, za młodą i nieco natchnioną twarzą Dominica. Twarzą, którą co jakiś czas przechodził grymas bólu gdy rana postrzałowa dawała znów znać o sobie...

Do środy nie zdarzyło się nic spektakularnego. Obudzili się z poczuciem, że nastaje dzień który przyniesie pewne nowe zdarzenia. Być może będzie burzliwy, może wytyczy jakieś nowe kierunki. Na rano byli umówieni w głównej hali studia, ale z niektórymi Amy spotkała się tam wcześniej. Potrzebowała pomocy w organizacji.
Gotowi do pomocy mężczyźni ustawili na wysokim, wielkim podeście tyle krzesełek, ile członków Teamu się spodziewano. Ustawiono je w dużym kole, jakiś dowcipniś zauważył że przypomina to spotkanie anonimowych alkoholików. Jedno krzesło pozostawiono dla nieobecnego jeszcze Malcolma. W czasie gdy biegano z krzesłami, Cryer porozstawiał na małym stoliku komputer i rzutnik, w razie potrzeby dający obraz na dużej, gładkiej ścianie hali - co wypróbował racząc wszystkich olbrzymią parumetrową podobizną roznegliżowanej ponętnej panienki z jpg-a, jednak szybko zgasił sprzęt, zmieszany ostrym wzrokiem Amy oraz śmiechami męskiej części uczestników zebrania. Wszystko było gotowe przed czasem, więc rozeszli się do pokojów.
Za dwadzieścia dziewiąta krzesełka zaczęły zapełniać się tyłkami. Za piętnaście dziewiąta wszyscy, którzy mogli i chcieli przyjść, siedzieli już na swoich miejscach.

Punktualnie o dziewiątej do hali wszedł Malcolm Whitmen. Zapanowało milczenie, w której było słychać tylko stukot jego butów, gdy szedł po posadzce, a potem wspinał się na podest i po drewnianych deskach podszedł do swojego krzesełka.

Na razie nie wykazywał absolutnie żadnych emocji, nie mówił nic zbędnego. Po krótkim powitaniu obecnych, Ekstraktor usiadł. Spokojnie, z chłodną miną. Po chwili milczenia odezwał się wreszcie.
- Na początek chcę usłyszeć waszą wersję zdarzeń, które miały miejsce od kiedy się rozstaliśmy, aż do dziś. Może być długa lub krótka, obojętne, byle prawdziwa i dająca mi konkretne szczegóły. Chcę, by przedstawił ją każdy, kto jest tu obecny. Po kolei. Każdy będzie miał jedną wypowiedź, a w trakcie gdy będzie ją prezentował, niech nikt inny nie waży się przeszkadzać dopóki wypowiedź nie dobiegnie końca, niezależnie od tego co usłyszycie i czy zgadzacie się czy nie. Ja podsumuję wasze relacje i jeśli będzie taka potrzeba, otworzę dyskusję. Po dyskusji, albo i nie jeśli uznam że wasze relacje mi wystarczą - powiem wam co dalej. Kto zaczyna?
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 16-08-2012 o 11:00.
arm1tage jest offline  
Stary 02-08-2012, 12:59   #230
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
OKO GIGANTA

Nad umierającym miastem, potworem o betonowej skórze, kościach i ścięgnach ze stali, przycupniętym nad przepaścią, rozwiera się w ołowianych przestworzach gigantyczne, pozbawione powieki oko. Jego źrenica jest wykłuta i oko giganta łzawi krwiście.

Antonia stoi na pomoście i patrzy za granicę Końca Świata. Zrywa się wiatr i szarpie jej włosy, targa nachalnie ubraniem, dusi oddech. Za jej plecami, na żelaznych wzgórzach poza miastem, stoją trzej gigantyczni strażnicy o metalowych twarzach, z których wydarto usta, ciągną się kable i trzaska zimno i bezlitośnie wyładowanie prądu. Strażnicy milczą i Antonia w sumie się cieszy, bo nie chciałaby, żeby ktokolwiek komentował jej poczynania. W jej mniemaniu, nikt nie miał do tego moralnego prawa. Oprócz jej samej, oczywiście....

Są obietnice, które nie znaczą nic. I takie, które znaczą wszystko. Dla ciebie. Dla każdego.

Za granicą Końca Świata nie ma czarnej pustki. Jest morze ognia, zapach asfaltu, buchający gorąc. Płomienie liżą bose stopy Antonii, srebrna bransoletka na jej kostce topi się i spływa w dół krętym jak bluszcz szlakiem. Setki pięter poniżej Malcolm macha histerycznie chorągiewkami. Putin stoi obok i też macha. Ręką, na pożegnanie.

Skacz. Obiecałaś.

Na ziemię. Jesteś. Mi. Potrzebna.


DIABEŁ W SAMOLOCIE

Samolot wierzgnął przy lądowaniu jak narowisty koń. Antonia w zbyt luźno zapiętych pasach poleciała bezwładnie w przód i przywaliła głową w fotel przed sobą. Spadamy, pomyślała w panice, spadamy, spadamy, spadamy, cholera! Nie chcę umierać!

Chyba nawet krzyknęła.

Przed oczami przeleciało jej może nie całe życie, ale kilka ostatnich, istotnych i wybiórczych momentów owszem. Mart kiwający poważnie głową, gdy klarowała mu sprawę Imoshiego. I Ruhl w tle, dziamający energicznie kanapkę i komentujący przez sałatę jej wywody lakonicznymi monosylabami. Ruhl w swoim mieszkaniu, czyszczący rozłożoną na szklanym stoliku broń, w skupieniu i z takim uśmiechem, z jakim normalny mężczyzna dotyka dłoni kobiety. Ruhl przemykający z łazienki z tyłkiem zasłoniętym tęczowym ręcznikiem frotte. Ruhl pod nekrofreskiem w weneckim hotelu, który stał we śnie. Ruhl odwracający się do niej dupą, kiedy potrzebowała jego poparcia. Ruhl nad krawędzią Końca Świata. Niech to szlag. Niech go szlag. Niech szlag to wszystko...

- Szanowni Państwo! - popłynął z głośników kojący baryton - Witamy w Brasilii. Jest godzina szósta czterdzieści osiem czasu miejscowego. Pasażerowie wysiadający proszeni są o udanie się do wyjścia. Planowany odlot do Rio de Janeiro o ósmej jedenaście. Dziękujemy za skorzystanie z usług Avianca Brasil! - jeszcze kretyńska melodyjka i koniec.

Antonia wyprostowała się w fotelu, rozpięła pasy i zrobiła dobrą minę do złej gry. Miała koszmarnego kaca, ale poprzez tępe łupanie głowy przebijało się coś jeszcze. Pragnienie postawienia stóp na ziemi, to słabsze, to silniejsze, w rytm uderzeń serca, ale stale obecne.

Skacz! Na ziemię!

Współpasażer Antonii z fotela obok rozparł się wygodniej i rozłożył gazetę. Trwała jakaś bezsensowna mrówcza krzątanina, kiedy wysiadający kompletowali swoje buty, kapelusze, okrycia wierzchnie, mężów, żony i dzieci, i z całym tym majdanem przesuwali się do wyjścia jak masa kałowa w stronę odbytu. Pieprzyć to. Pieprzyć go. Pieprzyć to wszystko. Wystawił mnie do wiatru. Siódma dziesięć. Wreszcie wysiedli. Ciekawe, czy już wypił herbatę... powinien już ze dwie? Siódma dwadzieścia jeden. Stewardesa sprzata jednorazowe kubki i talerze. Antonia gapi się w małe okienko. Siódma trzydzieści pięć. Ktoś pyta Antonię, czy chce wody. Antonia chce, ale chce: Na ziemię! Siódma pięćdziesiąt osiem. Antonia rzyga do papierowej torby. Ósma cztery. Jeszcze sześć minut i Avianca Brasil zabierze ją do domu. Jej małego domku, ze sztucznymi kwiatami upiętymi na kolczastym drucie pod napięciem, drzewkiem mangowym w ogródku. W kuchni czeka komplet patelni z nierdzewki, wszystkie jej przyprawy, wszystkie ubrania i wszystko, czego potrzebuje.

Powiedzmy, że wszystko.


Ósma osiem.
- Proszę pani. Rękaw już odsunięty – tłumaczy steward o koziej bródce, steward o twarzy diabła ze starych rycin. Antonia łapie go za przód uniformu. Zza otwartych drzwi bucha gorący jak piekło oddech stolicy Brazylii, tego szalonego tworu, który nie miał prawa powstać, a jednak stał się ciałem. Ciałem bez mięsa i kości, i bez ducha. Tylko beton, stal i szkło, urypane, upieprzone według ludzkiej anormalnej woli. Sztuczny, szalony jak jego twórca potwór, dogorywający pod palącym słońcem, ale ciągle w jakiś sposób żywy, dyszący Antonii w twarz płomieniem rozgrzanego, duchawicznego oddechu. Ledwie rano, a skwar już w pełni. Nad płytą drga rozgrzane powietrze. Pachnie asfalt.
- To go przysuńcie z powrotem – mówi ze swojego końca świata, na którym przebywają teraz jej myśli. - Bo skoczę. Wyskoczę na goły asfalt. Ale wcześniej wyrzucę ciebie...

***

Wysiadła. Przysunęli ten cholerny rękaw. Zatrzymała się na końcu rękawa i odwróciła. Steward stojący przy odrzwiach maszyny nie wyglądał już jak diabeł. Wyglądał jak Malcolm... przez chwilę. Potem jego twarz przysnuł opar gorącego powietrza, ten oddech trwającej na pustkowiu betonowej bestii, rysy rozmazały się i Antonię uderzyło podobieństwo jego rysów do Władymira Putina. Pomachał jej ręką, na pożegnanie... chyba. Odmachała mu. A potem machnęła stopą w seledynowym sandale i zeskoczyła z ostatnich dwóch stopni na rozgrzany asfalt płyty lotniska.

W klimatyzowanym wnętrzu lotniskowego kibelka, gdy już doprowadziła się do porządku i opróżniła kilka gustownych, małych buteleczek, które zaiwaniła z barku w samolocie z myśla o wykurowaniu kaca, wystukała wiadomość do Amy. Być może Amy nie zdzierży i da telefon Malcolmowi... może. Liczyła się z tym. Jednak nie mogła odciąć się zupełnie. Wiedźmy tego nie robią, a już na pewno nie mądre, czarne wiedźmy. Nie zostawiają w pustce tych, którzy prosili je o pomoc.

Kac Antonii jakby pomału przechodził, razem z zaspokojoną potrzebą stanięcia na ziemi. Za to z pełną siłą zaczęły ją szamać ostrymi zębami wyrzuty sumienia.

- Ramona - już sprzed lotniska klarowała najrozsądniejszej ze swojej brujerii - mam małe kłopoty. Jestem w Brazylii, ale nie wracam do domu. Jeszcze. Odbierz z lotniska moje bagaże, lot z Los Angeles przez Brasilię. I nie mów nic Carlo... on nie potrafi milczeć.

MIASTO SZALEŃCA

Kwadrans później Antonia jechała taksówką. Melba mieszkał może z półgodziny rześkiego spacerku od lotniska. Ale w trzewiach betonowego potwora nie chodziło się pieszo. Taryfiarz wiózł Antonię niemożebnymi ślimakami, tajemną siecią żył i tętnic bestii, w których gąszczu mało kto się orientował. Czas płynął, a oni jechali i robiło się coraz bardziej gorąco. Z czoła Antonii lał się pot, pot ciekł lepką strugą pomiędzy jej piersiami i przyklejał bluzkę do pleców. W tym mieście planowo nie miało być przeciągów, żaden zabłąkany podmuch wiatru nie miał prawa zdmuchnąć kapeluszy z głów oficjeli. Rozgrzane powietrze stało w miejscu, wzbogacane wyziewami z trzewi bestii. Smog nawet nie wiercił w nozdrzach – on po prostu tu był, i całym swoim jestestwem przygniatał skuloną na tylnej kanapie taryfy Antonię.

Kiedy po raz kolejny ocierała twarz, więdnąc z każdą chwilą jak kwiat w mikrofali, trafiła ją nagła myśl, że Pointowi by się tu podobało. W końcu, potwór powstał według drobiazgowego planu, według drobiazgowego planu narodził się z niczego i stoi. Tylko co, kurwa, z tego, że stoi, komu to potrzebne? W takiej formie i takim kształcie?

- Dojedziemy za jakieś 20 minut – poinformował ją taryfiarz, w lusterku wstecznym obserwując jej więdnącą twarz. - Chce pani wody? Jest tam w schowku po lewej.

Dotyk ludzkiej duszy w pustym, sztucznym tworze. Antonia podziękowała i sięgnęła do schowka.

Niech szlag trafi Pointa, szlag, szlag. I niech szlag trafi Oskara Niemeyera. Spotkają się w tym samym kręgu piekła.

PARIAS


Oczy Joshuy Melby były czerwonymi kropkami pod bezbarwnymi brwiami i strzechą białych włosów, jedynymi plamami – niepokojącego – koloru w jego śmiertelnie białej twarzy. Joshua Melba był kpiną bogów. Dla białych zawsze będzie czarny, bo jego rysy były rysami czarnego. Ale dla czarnych zawsze będzie biały, bo bogowie zabierają albinosom kolory. Joshua urodził się jako anomalia i parias i umrze jako parias, i dobrze o tym wiedział. Był w końcu, słabym bo słabym, ale czarownikiem. A czarownicy rzadko oszukują samych siebie.

- Santa Dolorosa – bezbarwne usta krzywią się ostro – Antonia, wyglądasz jak kupa gówna.
- Mogę wejść? - chrypi Antonia przytrzymując się oburącz futryny. Normalnie już pakowałaby się do środka, ale ta Antonia, która stała teraz przed drzwiami albinosa, była inną osobą niż ta, która dwa lata temu nonszalancko go opuściła. I cztery lata temu również... Była inna i miała w związku z tym świadomość, że Melba może trzasnąć jej drzwiami przed twarzą. W sumie... chyba nawet powinien.

Albinos odsuwa się jednak bez słowa. Bierze nawet bagaże Antonii. Stają przed nią otworem drzwi domku w dawnej dzielnicy robotników, którzy budowali betonowego stwora, która miała zostać zrównana z ziemią po zakończeniu budowy, ale jednak nadal stała, bo życie triumfuje w większości przypadków nad sterylnymi planami. I ten triumf ma tutaj formę rozrośniętego pryszcza na betonowym ciele bestii, niedającego się wycisnąć za nic zaburzenia idealnego schematu.

- Dam ci tonicu – mówi Melba i znika w kuchni. Wraca ze szklanką i stawia ją na stole. Bezbarwna twarz i czerwone oczy nie zmieniają wyrazu, nie podaje jej ręki, nie wita się, choć zapadła się już w jego kanapę, nadal trzyma dystans.
- Potrzebuję mety, Melba – artykułuje Antonia przez tonic.
- Pewnie masz kłopoty – rzuca parias głosem równie bezbarwnym jak jego twarz. - No i?
- Mogę u ciebie przemieszkać parę dni? - jak to zabrnęło już tak daleko, to trzeba brnąć dalej.

Melba rozwiera szeroko pocięte czerwonymi nitkami żył powieki. Sarka krótko i gorzko, opiera rękę, mocno i głośno, o szafkę.

- Ależ tak, oczywiście! - cedzi słowo po słowie, choć twarz nadal ma nieruchomą. - Śpij w moim domu, w moim łóżku i ze mną, jak cię najdzie chcica i nie będzie ci się chciało latać po mieście w poszukiwaniu chętnego fiuta. Zabijaj kozy, owce i kurczaki w moim ogrodzie i zostawiaj truchła na słońcu, sąsiedzi i tak mają mnie przecież za dewianta. Wyżryj mi wszystko z lodówki, wychlej wszystko z barku i wyczyść wszystkie oszczędności, przecież powinienem być wdzięczny, że w ogóle ktoś chce przebywać w moim towarzystwie – punktuje Melba bezlitosnym głosem, czerwone oczy przestają mrugać i są suche jak pieprz. - Zniszcz mi reputację w pracy i w dzielnicy. Przez cały czas nie wyduś z siebie nawet tyle, by mówić mi po imieniu. Na koniec puść się w moim domu i w moim łóżku z kurierem czy dostawcą pizzy, przecież to nie żadna zdrada, przecież nic nas nigdy nie łączyło. Złam mi serce, zrujnuj mnie, zniszcz mi życie i odejdź bez słowa... trzeci raz z rzędu. Nie krępuj się, tak jak nigdy się nie krępowałaś!

To był listonosz, chce machinalnie odpowiedzieć Antonia, ale rozumnie zmilcza tę drobną niezgodność. W sumie, nie ma nic mądrego co można by teraz powiedzieć, nic właściwego.
- Ale ty jesteś melodramatyczny, Melba.
- A ty jesteś największą suką, jaką spotkałem w życiu.
- To... mogę u ciebie zostać parę dni? Potrzebuję cię teraz, Melba, no...

Melba wytrzeszcza czerwone oczy. Zza bezbarwnych ust ze świstem ulatuje powietrze. Odwraca się na pięcie i wychodzi. Wraca po chwili, by cisnąć na stolik przed Antonią pęk kluczy. Z brelokiem w kształcie irlandzkiego krzyża św. Brigid, który sama zawiesiła na kółeczku dwa lata temu.

- Idę do pracy – wypala gniewnie Melba. - Żarcie masz w lodówce. Alkohol masz w barku. Jak ci przyjdzie do głowy zabijać kozy, zanim wrócę, zrób to w piwnicy. - czeka moment i wychodzi, i gniewnie trzaska drzwiami. Wraca jednak po chwili i staje przed Antonią, pomnik krzywdy i urazy. Jest bliski wybuchu i krew podbarwia mu policzki, tak że wygląda niemal... jak człowiek.

- Nic się nie zmieniłaś. Przychodzisz znowu po dwóch latach jak na swoje, bo chwilowo znalazłaś się w pobliżu i chwilowo potrzebujesz schronienia. Gówno cię obchodzi, że po pierwszym razie wyleciałem z doktoratu. Gówno cię obchodzi, że po drugim razie ledwo się pozbierałam i ledwo go obroniłem. Gówno cię to obchodzi, masz gdzieś, co u mnie słychać. Nie potrzebujesz mnie, tylko dachu nad głową, co? Nic się nie zmieniłaś! Jesteś jak pierdolony tajfun. Przychodzisz i znikasz, zostawiając zgliszcza, by niszczyć gdzie indziej.

Antonia przeczekuje wybuch, i uderza ją wyciekająca spomiędzy słów prawda. Podobieństwo do słów tego starego grzyba, na którego wykład zawlekł ją Malcolm. I podobieństwo do jej własnej sytuacji. Jesteś potrzebna mnie i Teamowi. Gówno, gówno prawda, Chris. Jest wam potrzebny Chemik.

Melba dyszy z tłumionej furii, przez niedomknięte drzwi sączy się do domku palący oddech bestii i po twarzy Antonii i albinosa ciekną już strużki potu.

- A co studiowałeś? - rzuca Antonia i przez chwile truchleje na kanapie. Melba, parias, nikt, kozia dupa nie czarownik, przez chwilę wygląda, jakby chciał ją uderzyć, ją, głowę brujerii... a Antonia doskonale wie, że albinos umie się bić. Gdyby nie umiał, już byłby martwy.
- Meteorologię – syczy, ale rozluźnia pięści i wychodzi, tym razem domykając dokładnie drzwi.

KONDUKT W TRZEWIACH BESTII

Wspaniałomyślność Melby nie objęła zostawienia kluczyków do samochodu. Albinos wsiadł do swojego jeepa i odjechał z furią i piskiem opon, zostawiając Antonię praktycznie uwięzioną w swoim domku, pośród innych małych domków na pryszczu na ciele bestii. Antonia westchnęła przeciągle. Z biednych produktów z lodówki zrobiła Melbie lasagne, będzie miał co jeść, jak wróci z pracy. Potem sięgnęła do puszki po herbacie, upchniętej wysoko na kuchennej szafce. Melba mógł jej zarzucać, że się nie zmieniła, ale to nie była prawda... ze zwitka banknotów odliczyła sobie 70 dolarów, tylko tyle, ile naprawdę potrzebowała. To on się nie zmienił, i nie wyciągał wniosków. Ciągle trzymał pieniądze w tej samej, idiotycznej skrytce.

Sąsiadka Melby była Indianką, w tym wieku, w którym Indianki są jeszcze ładne. Uśmiechnęła się do Antonii garniturem zadziwiająco zdrowych zębów i powiedziała kilka zdań w jakimś niemożliwym narzeczu, na którym można połamać język i zrobić doktorat albo i nawet habilitację z lingwistyki. Jej barwnej spódnicy czepiały się dwie czarnowłose dziewuszki, a gołe i niemożebnie brudne niemowlę szarpało radośnie etniczny naszyjnik Antonia porzuciła próby dogadania się, wskazała Indiance palcem na mapie cielska bestii cmentarz i zakład pogrzebowy, które znalazła wcześniej w sieci z komputera Melby. Ruszając w trzewia bestii, musisz wiedzieć, gdzie chcesz dojechać. Potem wskazała palcem zaparkowany przed domkiem zdezelowany samochód, a potem wyciągnęła plik banknotów. Potem na migi wytłumaczyła swój cel.

Pół godziny później auto rzęziło pośród innych samochodów, sunących po krwioobiegu bestii. Antonia tkwiła na tylnej kanapie pomiędzy dwoma dziewczynkami i niemowlęciem, drącym się w niebogłosy, starała się je bezskutecznie uspokoić, przyciskając jednocześnie do piersi zawiniątko z rzeczami Dominica.

Powietrze stało w miejscu. Potem w miejscu stały również auta. Dziecko się darło. Indianka zaczęła śpiewać w swoim dziwacznym narzeczu, chropawym, gardłowym głosem. Po chwili dołączyły do niej jej córki, a niemowlak wreszcie zasnął.

Dominic Ward rozpoczął swą ostatnią podróż w mieście, którym nigdy nie był, i którego idea, Antonia była tego pewna, spotkałaby się z jego sprzeciwem. Odprowadzany przez kobietę, która go nie znała, ale która i tak śpiewała mu ostatnią pieśń, w języku, którego by nie zrozumiał i nigdy już nie pozna. Jutro nastąpi ostatni akt tej ceremonii, i Dominic znajdzie swój ostatni spoczynek obok brata dziadka Antonii, człowieka, który tak jak on zmarł młodo i bezsensownie, przy realizacji wielkiego, ale cudzego planu, z którym wiązał własne nadzieje. Indianka znów zaśpiewa, bo ktoś będzie musiał zawieźć Antonię na cmentarz. Jej córki, które nigdy nie widziały Dominica na oczy, położą na grobie kwiaty. Niemowlę znowu zacznie ryczeć, nowe i radośnie nieobarczone cieniem śmierci życie. A świecki mistrz ceremonii, bo Antonia była pewna, że Dominic był ateistą, powie kilka słów o przemijaniu. Wtedy wreszcie Antonia będzie mogła zapłakać.

BESTIA W CIENIU BESTII

W tym idealnym mieście nigdy nie było wiatru. Nigdy nie było też widać księżyca i gwiazd, i Antonia, mozolnie ciągnąc za postronek po schodach do piwnicy Melby opierające się kozy nabrała podejrzeń, że to wpłynie na jej działanie. Bestia narodzi się ślepa... czy będzie w stanie zrobić to, do czego jest przeznaczona? Życie i cała jej sztuka również, mroczna sztuka z odległych czasów, przegrywała ze sterylnym planem i tym potworem, w którego trzewiach schroniła się Antonia, tym szalonym dzieckiem szalonego Nemeyera.

- Antonia! - warknął Melba ze szczytu schodów, ogromny, blady cień. - Nie majstruj, cholera, przy pogodzie! - żąda.
- Nie tykam pogody – dziwi się Antonia, ale Melba i tak stacza się ze schodów, by obejrzeć własną piwnicę, wykrwawiające się kozy i sieć malunków, i kosmyk włosów w kamionkowej misce. Czerwone oczy pobłyskują w świetle jedynej żarówki.
- Jak raz mówisz prawdę – dziwi się parias szeptem, chociaż nikogo innego nie ma i nikt nie może podsłuchać. - Nie tykaj mojej pogody... a ja nie będę tykał tej twojej babskiej magii.
- Niech nam będzie, że umowa – oznajmia Antonia spolegliwie i wyciąga dłoń przed siebie. Melba ma łapska większe nawet niż ona, ale ujmuje jej palce ostrożnie i delikatnie. Tak jak zawsze, w sumie, to robił.
- Czemu myślałeś, że ruszam pogodę?
- Komu nasyłasz bestię?
 
Asenat jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:20.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172